Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Eclipsed by you Dzisiaj o 06:03 pmKass
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 18%
3 Posty - 18%
3 Posty - 18%
2 Posty - 12%
2 Posty - 12%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty H&C {14/04/20, 12:59 pm}

First topic message reminder :

Pierwotnie opowiadanie pisane na SF

H&C           - Page 9 Ab00e77d21fffd52bb8ec8548abe56a8
H&C           - Page 9 PicsArt_10-26-07.57.19
H&C           - Page 9 48be546334a7a7c71da7dfdc2a93e8f8
Mapa świata:
Są doskonali!:


Ostatnio zmieniony przez Myszygo dnia 19/04/21, 04:58 pm, w całości zmieniany 1 raz

Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:33 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Louriel jeszcze nigdy w życiu nie przeżył czegoś takiego. Tego strachu, pomieszanego z determinacją i rozpaczliwym wysiłkiem by pozostać sobą. By część jego duszy, która stanowiła jego większą połowę nie została mu odarta. I choć miał wrażenie, że atakująca go moc poddała się zbyt łatwo, kiedy tylko poczuł, że go puściła, odetchnął z ulgą. Chwilę zajęło mu, zanim jego myśli wróciły na odpowiedni tor, razem z okropnym bólem głowy i drżącym, tym razem z zimna ciałem. Czuł się jakby połknął go, przeżuł, a potem wypluł jakiś niedźwiedź polarny, zostawiając go na pewną śmierć z wychłodzenia po środku lodowego pola. A jednak, to nie było normalne. Książę lubił zimno. Lubił niższe temperatury i nie odczuwał ich tak dotkliwie jak inni. A to znaczyło, że ten chłód który odczuwał nie pochodził z zewnątrz.
- Spokojnie, nic takiego się nie stało – zapewnił zaraz na zgrozę, jaka wymalowała się na twarzy Finnegana. Nie chciał go martwić, ale wiedział że nie powinien ignorować ostrzeżenia i niepokoju, jaki wezbrał w jego sercu. To nie było normalne i czuł, że gdyby udał, że nic się nie stało, zaszkodziłby nie tylko sobie. W końcu to było dokładnie to samo, co panowało nad ogromnymi ilościami wody z daleka. Chciało zalać stolicę kraju Ognia i wywołało wylewy lawy w kraju Wody.
A jednak, Louriel nie potrafił się na tym skupić, kiedy tylko próbował zebrać informacje w logiczną całość, jego przeciążony umysł protestował, wstrząsany dreszczami i okropnym bólem, który zebrał się w jego skroniach i z tyłu głowy. Dlatego kiedy Finni zarządził powrót do pokoju, nie oponował, z wdzięcznością wtulając się w jego ramię, kiedy mężczyzna niósł go przez korytarze. Było już późno i strasznie ciemno, a poza kilkoma strażnikami nie minęli po drodze do sypialni nikogo. Jedynie płonące pochodnie rzucały na ściany z piaskowca rozdygotane cienie, które sprawiały, że po plecach gada przechodziły dreszcze. Było w nich coś złowieszczego, nawet jeśli próbował sobie wmówić, że tylko mu się wydawało.
Uspokoił się odrobinę dopiero w pokoju, gdzie znajome meble i unoszący się w powietrzu przyjemny kokosowy zapach otuliły jego myśli jak grubym, chroniącym go przed złem kocem. Trochę oszołomiony dał się posadzić na łóżku, a potem potulnie przyjmował zabiegi Finniego, czerpiąc z nich delikatną przyjemność, kiedy widział jak bardzo się nim przejmował. W końcu ubrany w piżamę i opatulony, ułożył się na łóżku, ale nawet kiedy został przykryty dodatkowym kocem jego wyziębione nagle ciało nie chciało się rozgrzać.
- Przytul mnie – poprosił cicho Finnegana, czując jak odrobina czerwieni barwi jego policzki. Zżymał się w myślach, że jakoś wcześniej nie przeszkadzało mu błaganie o coś bardziej zawstydzającego niż przytulenie, a jednak wtedy był bardziej pewny siebie.
Na szczęście przeszło mu, kiedy tylko znalazł się na szerokiej piersi mężczyzny, schowany między jego ramionami. Natychmiast wcisnął stopy pomiędzy jego nogi, grzejąc się o ciepłe łydki, a skostniałe dłonie wsunął pomiędzy nich, opierając je o klatkę piersiową blondyna. Dopiero wtedy zrobiło mu się odrobinę cieplej. Leżał przez chwilę w ciszy, słuchając uważnie rytmu serca, które biło niedaleko jego ucha, a kiedy stwierdził, że to bardzo przyjemny dźwięk, ziewnięcie wcisnęło mu się na usta.
- Finni… opowiedz mi coś – poprosił o jeszcze jedną rzecz, czując że słuchając najprzyjemniejszej rzeczy, dowodu że gwardzista był obok, że to on przytulał go do siebie tak czule i jego gorące ciało służyło mu za grzejnik, byłby w stanie zasnąć.
Miał rację. Kiedy Finni opowiadał, czuł jak jego powieki stawały się coraz cięższe, ale historia wciągnęła go tak bardzo, że nie chciał zasypiać, by poznać jej koniec. Mag ognia mówił tak ślicznie. Jego głos był stworzony do gawędziarstwa i do usypiania niesfornych gadów. Zanim się Louriel połapał, że to już nie była opowieść, a jego wyobraźnia, opierając się o ramię mężczyzny, zapadł w głęboki sen.
***
Wyjaśnienie zasad i nauczenie Oriona podstawowych chwytów, rzutów, odbić i podań nie trwało dłużej niż godzinę, więc kiedy w końcu na boisku pojawili się magowie ognia, ostrożni przy nich, ale najwyraźniej podekscytowani nie mniej od magów wody zbliżającym się meczem, był gotowy razem z Philem, Bobem i resztą stanąć do rywalizacji. Trochę się zdziwił, kiedy Ezra nie dołączył do swoich krajan, ale został z boku, dopingując ich drużynę. Patrząc na niego nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu. Ezra… sprawiał, że jego serce wariowało ze szczęścia. I podrzucało mu głupie, męskie pomysły by się przed nim popisać. Dlatego choć nadal nie był zbyt pewny swoich umiejętności, starał się grać jak najlepiej, będąc wszędzie gdzie był potrzebny by odebrać piłkę, czy przebić ją na drugą stronę siatki. W ten sposób wygrali pierwszego seta.
Kolejny wygrali magowie ognia. Potem wygrywali na zmianę, aż w końcu zaczęli się ze sobą bawić tak dobrze, że w końcu przestali liczyć punkty i jedynie wymieniali się piłką, starając się przechytrzyć drużynę przeciwną. W ruch poleciały głupie zakłady, wyzwania i obietnice rewanżu, chociaż nie było do końca wiadomo kto ostatecznie wygrał, a potem, wszyscy magowie wody z Ezrą zostali zaproszeni na wspólne ognisko. Orion bawił się znakomicie i nie chciał opuszczać tak miłego towarzystwa, dlatego kiedy usłyszał propozycję, spojrzał błagalnie na bruneta, a widząc jego zachęcający uśmiech, natychmiast złapał go za rękę i ruszył za Philem, który urządzał sobie złośliwe przepychanki z liderem gwardzistów.
Wieczór tak jak mecz, minął w przyjaznej atmosferze pełnej śmiechu i wzajemnych opowieści o tym jakie problemy napotykają na swojej drodze w życiu codziennym mieszkańcy pustyni i zimnej tundry. Było zabawnie, ktoś przyniósł beczkę piwa, kiełbaski piekły się nad ogniem. Orion nie mógł się nadziwić, jak szybko między tymi wszystkimi ludźmi powstała taka nić porozumienia, która na dodatek obejmowała też jego i Ezrę, choć gwardzista tak jak mu wcześniej obiecał, nie tknął alkoholu. Chłopak był z niego taki dumny i wdzięczny, że wziął sobie jego prośby do serca i nie zignorował ich. Dlatego też, kiedy w końcu późnym wieczorem, albo i nawet w środku nocy, nieco podpity, nie pijany, bo nadal miał mocną głowę, Orion wracał z nim do sypialni, był tak szczęśliwy, że kiedy tylko pożegnali się z Philem, zatrzymał się po środku drogi.
- Ezra, jesteś najlepszy – powiedział, uśmiechając się szeroko i zaraz przytulił chłopaka, tylko po to, by spleść ręce na jego krzyżu i unieść go z ziemi. Ezra sam owinął biodra chłopaka swoimi nogami, a wtedy białowłosy przeniósł dłonie pod jego pośladki, przytrzymując go stabilnie, zanim znów ruszył w dalszą drogę, tym razem uśmiechając się lekko i mogąc patrzeć w śliczne oczy gwardzisty.
Kiedy drzwi pokoju zamknęły się za nimi, Orion odstawił ukochanego na ziemię, ale zaraz naparł na niego delikatnie klatką piersiową, aż chłopak cofnął się i oparł plecami o drewno. Przez chwilę patrzył na niego błyszczącymi z emocji oczami, a potem pochylił się i leciutko musnął jego usta swoimi, przez chwilę badając grunt, zanim pogłębił pocałunek i rozchylając mu wargi językiem, pytał o pozwolenie. A kiedy je otrzymał, oparł się na nim lekko, pieszcząc powoli wnętrze ust bruneta, zanim im obu brakło po dłuższej chwili oddechu.
- Dziękuję za dzisiaj – powiedział Orion, rumieniąc się lekko, zanim znów pochylił się i ucałował łagodnie czoło Ezry, a potem każdy z jego policzków.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:34 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Już od dobrych dwóch godzin plątali się po wąskich uliczkach targowiska, o obecnej godzinie wcale nie tak przepełnionego ludźmi jak zakładał wychodząc. Kazał się Lourielowi ładnie ubrać, zakryć włosy i szyję ozdobną chustą, sam wskoczył w bardziej reprezentatywny mundur i spacerkiem, trzymając go pod rękę przemierzał zacienione ulice najciekawszej części stolicy. Otaczające ich stragany z jedzeniem, przyprawami, kolorowymi materiałami. Wszystko czym dało się handlować tutaj właśnie było, dostępne, śmiejące się do każdego posiadacza ciężkiej sakiewki. On jednak szukał czegoś bardzo konkretnego jednocześnie mając zamiar gada nakarmić czymś nieco innym.
Uliczne jedzenie chociaż swoją jakością i smakiem dorównywało potrawom serwowanym w pałacu miało w sobie jakąś magię. Joel kochała szukać w tych smakach i aromatach inspiracji co nie zawsze przypadało przetrawionemu już przez alkohol podniebieniu władcy. Ale on to cenił jednocześnie skutecznie dając w sobie zaszczepić ten pierwiastek odkrywcy. Och tak, ile razy jadł jakieś paskudztwo ciężko zliczyć ale czasami trafiał na istne perełki! I właśnie tych już mu znanych obecnie wypatrywał.
Wchodząc w jedną z uliczek zakupił dwa pączki z serem po czym jeszcze parującego, podtykając pod gadzi nosek, uśmiechnął się do niego zadowolony. Louriel od rana wyglądał znacznie lepiej. Nie przypisywał sobie wielu zasług w gestii pomocy ale wczoraj wieczorem przykładał wszelkich starań żeby zapewnić mu komfort. Przylgnął do niego prawie nagi żeby mógł korzystać z jego ciepła – a lodowaty był aż strach – opowiadał najpiękniejsze bajki jakie znał, bez mrocznych zakończeń czy nierozwiązanych zagadek. Miało być po prostu przyjemnie, chciał uspokoić jego zmęczony umysł. Gdy zaczął mu pochrapywać uznał, że całość zabiegu przyniosła odpowiednie korzyści. Rano obudził się rześki i uśmiechnięty.
Sam gad lekko oponował wyjście z pałacu bez śniadania ale i to szybko mu zrekompensował. Jagnięcina w słodkim sosie, podawana z ostrymi warzywami w mącznym placku, później świeże owoce które tego dnia bladym świtem jeszcze wisiały na drzewie, smoczy owoc był naprawdę dojrzały i sam walczył ze sobą żeby nie pożreć przeznaczonej dla siebie połówki w dwóch kęsach. Dopełnieniem brzucha miały być ryżowe kuleczki z mleczną polewą no i pączki. Tych musiał się sporo naszukać ale wreszcie do jego nosa doszedł aromat wanilii i sapach rozgrzanego tłuszczu, był mocno zadowolony z przebiegu poranka.
- I jak się dzisiaj czujesz, zła niedobra i oburzona Perełko? – Uśmiechnął się łobuzersko zlizując mu cukier puder z policzka całusem. Sam zaraz oblizał palce i szukając jednego straganu wręcz stanął na palcach w poszukiwaniu jednej wątłej staruszki.
- Pozwalam Ci to powiedzieć głośno: „Jak zwykle Papużko, miałeś rację, bawię się wyśmienicie”, nie krępuj się. – Przyznał nachylając się nad nim żeby też całusa otrzymać. Była to bowiem transakcja wiązana, nigdy by sobie tego nie odmówił!
- O! Tam jest! – Uśmiechnął się szeroko stając na palcach. Zaraz przeniósł dłoń na jego biodro i ciągnąc go pod odpowiedni stragan postawił go tak żeby mógł oglądać wielkie złote kolczyki, charakterystyczne dla kraju ognia bo łączyły pętelką ucho z nosem. Inne modele zakrywało natomiast całą małżowinę, cóż gusta były różne, osobiście wolał drobną biżuterię podkreślającą pewne walory. Tak jak naszyjnik który planował kupić miał podkreślać obojczyki Louriela.
Otrzymując zawiniątko podał kobiecie całą sakiewkę. Ta zamiast przeliczyć przeniosła bystre, ciemne oczy na Louriela i uśmiechając się szeroko spojrzała znowu na Finnegana.
- To wiele tłumaczy. – Zapewniła sprawiając, że Gwardzista lekko się zmieszał. Zamiast jednak prychnąć bądź się obruszyć, po prostu zerknął do środka skórzanego woreczka w którym znajdowało się zamówienie które złożył kilka dni temu. A robota tej drogiej damy, pierwsza klasa! Warte swojej ceny. Widząc pytające spojrzenie gadzich oczu uśmiechnął się do niego pięknie naszyjnik z pokrowca wyjmując, a go obracając tyłem do siebie. Zaraz też do niego przywarł i całując go w ucho przerzucił mu włosy na jedno ramię, chustkę chwilowo rozplątał.
- Cóż, Orion i Ezra mają swoje obrączki, też chciałem żebyś coś miał. – Przyznał, choć delikatnie speszony gdy zapinał drobne zapięcie na jego karku. Cmoknął go tam przy okazji i poprawiając kolorowe oczko uśmiechnął się dumny z własnego pomysłu oraz z perfekcyjnego wykonania. – Dwa żywiołu zamknięte w jednym oczku. – Objął go w pasie i przytulając się do niego zaraz zakładając ponownie chustę na jego głowę, zakrywając naszyjnik i cudowne uwydatnione obojczyki.
Nadstawiając ponownie swój łokieć pociągnął go w stronę wielkiego placu otoczonego rządem fontann, miejsca spotkań mieszkańców, pięknie wymalowanego kredą przez dzieciaki i nieco starsze osoby chcące wyżyć się artystycznie. Przynajmniej to miał w planach gdy nagle zrobiło się zamieszanie. Ktoś coś krzyknął, ludzie dookoła zrobili się podenerwowani, a on spięty. Zaraz usłyszał rżenie koni, królewskich.
- Oho. – Zmarszczył nos, nie miał ochoty na nikogo wpadać. Tym bardziej żeby Louriel musiał z Magnusem rozmawiać! Dlatego pociągnął go bardzo wąską uliczką, tak małą że nie mogli iść obok siebie. Wpadli na kilka osób przypadkiem chowających się jak oni. Przepraszał taranując drogę. Przynajmniej do momentu aż nie minął starca który przez pęd przejścia blondyna na nogach się zachwiał i padł. Prosto w objęcia gada o którego się podparł, zbierając nogi na tyle do siebie żeby wrócić do piony.
- Wybacz mi, o Pani. – Zaczął, a podnosząc na niego oczy zaraz mocno się zmieszał. Jego czerwone jak ogień tęczówki przecinała pionowa źrenica. Gdyby nie kolor odpowiadający żywiołowi ognia – w oczach starca krył się spokojny płomień falujący w powietrzu, przepełniony żywotnością i energią której brakowało w jego starczym ciele ale którymi gorzała nadal jego dusza – miałby je identyczne jak książę.
- Smoku… – Zachłysnął się powietrzem, a widząc jak na końcu uliczki przechodzi orszak królewski poczuł jak serce mu przyspiesza. Złapał pion natychmiastowo, jego pomarszczona twarz nabrała przejęcia, a szczupła dłoń obsypana piegami zacisnęła się na jego nadgarstku.
- Proszę Smoku, pójdź ze mną. – Szepnął zachrypnięty z emocji, a gdy koło niego zjawił się Gwardzista, prawie zszedł na zawał. Szczęśliwie całość roztargnienia załagodził jeden gest Louriela pokazujący, że blondyn był akurat jego towarzyszem.
- Tylko do Ciebie mogę zwrócić się z tą prośbą. Proszę, pójdź ze mną. – Powtórzył swoje słowa, kierując oczy na Gwardzistę który wtrącił się w rozmowę. A przynajmniej wtrącić się chciał ale widząc gadzie spojrzenie starca zachęcił Louriela.
- Mam broń, spokojnie. – Szepnął mu do ucha jednocześnie wiedząc, że jego obecność w mieście wzbudzała swego rodzaju strach. Gwardziści rzadko kiedy poruszali się sami, dodatkowo ich poziom wyszkolenia odbierał chęci wielu rozbójnikom tego miasta. Mało kto miał tak nierówno pod sufitem żeby zaatakować. Dodatkowo, na swoim podwórku Finni wiedział i chętnie używał swojej magii, to stanowiło kolejny straszak.
Za starcem podążyli w nieco oddaloną od zgiełku dzielnicę. Schowana w cieniu pałacu stanowiła mało uczęszczane miejsce które stało się ostoją wielu starszych osób. Hodowali tam własne warzywa, żyli tak wolno jak tylko się im to podobało. Mimo braku nowych domów panował tam ogromny porządek, nie było widać nigdzie chorych czy biednych. Dorobki całego życia stanowiły dla tych osób obecnie cały świat i do takiego świata zostali zaproszeni.
Chatka w centrum dzielnicy na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym specjalnym. Brakowało w niej ręki kobiety ale była zadbana, posprzątana. Na stoliku leżało kilka warzyw które dojrzewały do dzisiejszego bądź jutrzejszego obiadu. Od razu zaproponowano im wodę oraz zajęcie miejsc przy zasłoniętym roletą z drobnych patyczków oknie. Staruszek natomiast zajął miejsce na ziemi, przed Lourielem padając na kolana. Finni aż uniósł wysoko brwi ale nic nie mówił, czekał na rozwój sytuacji.
- Smoku, Panie. Wiem, że jesteś zbyt młody wiekiem żeby rozumieć pewne kwestie jednak na Tobie one najmocniej się odbiją. Chciałbym prosić Cię o sprawdzenie jednego miejsca. Jestem gotów powiedzieć Ci wszystko co wiem jeżeli to dla mnie zrobisz. Tylko potomek Pierwszych Smoków może przekroczyć bramę. – Plątał się, lekko zapowietrzał nie wiedząc co ma zrobić. Sam mocno kulał co dało się zauważyć gdy prowadził ich do chaty. Musiał się dwa razy przez całą drogę zatrzymać nie mając siły powłóczyć już chorą nogą. Prośba o pomoc była więc jak najbardziej uzasadniona.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:34 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Kiedy tylko z ust Finnegana padło słowo „targ” tego ranka, natychmiast się skrzywił, domyślając się, że oznacza to tłum, tłum i jeszcze raz tłum. Nadal nie był zwolennikiem skupisk ludzkich, ocierania się o niego wszelkimi częściami ciała, zapachami wiążącymi się z większą liczbą ludności w pobliżu i samym faktem oddychania tym samym powietrzem co setki innych w promieniu najbliższych metrów. To naprawdę nie było dla niego. A Finni, jeśli sądził że tak po prostu wybaczy mu, że szczenięcymi oczami i delikatnymi buziakami pełnymi słodkich obietnic był w stanie zmusić go do wyjścia… to miał absolutną rację. Louriel nie potrafił mu odmówić. A kiedy już znaleźli się na zewnątrz, nie miał innego wyjścia, jak tylko dać się wciągnąć w ludzkie morze.
Nurkując pomiędzy straganami, wrzeszczącymi do siebie sprzedawcami, dobijaniem targu i przebijającym się ponad to wszystko gorącym zapachem przyrządzanego jedzenia, Lusiek miał ochotę uciekać i tylko szerokie plecy, za którymi się krył, pozwalając mu taranować sobie drogę jakoś powstrzymywały go od tego czynu. Brakowało mu jednak jednej rzeczy. Lawirując pomiędzy ludźmi i ich dorobkiem, marzył o swoim ukochanym płaszczu z wzorem zaszronionej szyby wyszytym srebrną nicią i szerokich rękawach, w których mógłby ukryć dłonie. Odkąd przybył do kraju ognia co i rusz łapał się na odruchu unoszenia rąk, choć nie miał ich przecież gdzie schować.
Rozchmurzył się dopiero kiedy dostał w swoje ręce pysznie pachnący placek z warzywami i mięsem, w który to natychmiast się wgryzł, nie przejmując się rozbawionym wzrokiem Finniego. Był bardzo głodny, a to pachniało zbyt nęcąco. Dalsza podróż okazała się jeszcze przyjemniejsza w smakowe doznania, sprawiając że książę nawet się uśmiechnął, a kiedy w jego dłoniach pojawiło się puszyste ciasto pączka, niemal ślinka pociekła mu z ust. A kiedy w końcu ugryzł serową chmurkę, niemal się rozpłynął, wznosząc oczy do nieba na komentarz Finniego.
- Powiedzmy, że zakopałem topór wojenny z tymi straganami – powiedział, oblizując palce i czając się na kolejnego pączka. – Ale żebym się całkiem przekonał muszę zjeść jeszcze… dwa, nie! Trzy takie – oświadczył, wgryzając się z lubością w kolejną słodką przekąskę. Chociaż czuł się już przyjemnie najedzony, zawsze znajdował w sobie miejsce na deser i choć nie zamierzał pozbywać się tej słodkiej przyjemności na raz, tak nie mógł się powstrzymać od pożarcia co najmniej dwóch pączków w krótkim odstępie czasu.
Zadowolony i najedzony, dał się pociągnąć w zasadzie nie wiedząc gdzie, bo już dawno w tej pełnej różności przestrzeni stracił poczucie kierunku, całkowicie polegając na Finnim i jego znajomości stolicy. Nie spodziewał się, że przystaną przy straganie specjalizującym się w biżuterii. Louriel lubił prostotę i naturalne piękno, więc raczej nie próbował obwieszać się łańcuszkami, bransolety mu przeszkadzały, a kolczyki niezmiennie wywoływały w nim jakieś dziwne obrzydzenie, dlatego widząc je, szybko odwrócił wzrok w kierunku mniej lub bardziej ekstrawaganckich naszyjników. Zdziwił się, kiedy nagle został odwrócony tyłem do blondyna, a pomiędzy jego obojczykami pojawił się delikatny chłód, mówiący mu że właśnie znalazła się tam jakaś ozdoba. Zadrżał czując dotyk miękkich warg na swoim karku, który zaraz zniknął, zastąpiony chłodem łańcuszka.
Louriel nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś dawał mu coś z własnej woli. Zazwyczaj po prostu on oświadczał czego chciał i dostawał to w ten czy inny sposób. Ale nigdy nie było to coś… tak lekkiego, słodkiego i niepraktycznego. Jego życzenia i zazwyczaj ograniczały się do ubrań, ewentualnie jedzenia, czy kosmetyków pozwalających mu być zdrowym i zadbanym. Taki prezent… do tego śliczny i jak nic pasujący do tego, co łączyło ich obu, sprawiły że Louriel natychmiast poczuł jak jego serce napełnia się wzruszeniem a żołądek motylami miłości.
- To… to jest… - zaczął, nie mogąc znaleźć słów jak bardzo to było urocze i kochane. Miał ochotę natychmiast rzucić się w ramiona mężczyzny i całować się z nim tak długo aż im obu brakłoby oddechu. A tak mógł tylko patrzeć na niego z uwielbieniem i z nagłym zawstydzeniem, ucałować swoje palce, by zaraz ułożyć je na ustach Finniego.
Nie protestował, kiedy zaraz blondyn podał mu ramię i poprowadził w kolejnym kierunku. Nie dane im było jednak dotrzeć do miejsca przeznaczenia, a potem to wszystko działo się tak szybko, że zanim się Louriel spostrzegł co się dzieje, przeciskał się wąskim zaułkiem za Finnim, żeby zaraz jakiś starszy mężczyzna znalazł się w jego ramionach. Nie był gotowy na taki dotyk, a jednak nie potrafił się zmusić żeby odepchnąć starca i pozwolić mu upaść. A potem jego błękitne i drugie czerwone oczy spotkały się. Louriel miał wrażenie, jakby nagle świat zatrzymał się w miejscu, a w jego uszach rozbrzmiał huk płomieni, a jego ciało owinął kokon z płomieni, które wydobywały się z duszy tego mężczyzny. Nie miał pojęcia, że staruszek jego obecność odczuł jak oblewające go od stóp do głów spokojne, choć lodowate fale.
Nie bardzo rozumiał, czego mężczyzna mógł od niego chcieć, ale coś mu mówiło, że nie powinien go ignorować. Już dawno… bardzo dawno nie spotkał drugiego potomka smoków. Dlatego kiedy tylko usłyszał zachęcające słowa Finnegana, kiwnął głową.
- Prowadź – poprosił, dostosowując się do tempa staruszka. Doskonale widział jak wielki problem sprawiało mu poruszanie się. Tym bardziej, odkleił się od blondyna i zaoferował swoje ramię drugiemu smokowi, splatając palce drugiej ręki z palcami gwardzisty, by ten nie pomyślał, że jakiś nieznajomy jest dla niego ważniejszy tylko dlatego że był innym smokiem.
Kiedy schowali się w domu mężczyzny, zostawiając za sobą palące promienie słońca i zgiełk ulicy, Louriel natychmiast poczuł się odrobinę lepiej, a kiedy jeszcze w jego dłoniach pojawiła się szklanka wody, mógł się całkowicie skupić na słowach wypowiadanych przez staruszka. Nie wiedział, dlaczego ten nagle znalazł się na kolanach, ale kiedy zaczął go błagać o coś, o czym nie miał bladego pojęcia, zmarszczył lekko brwi, sztywniejąc dopiero na wspomnienie potomków Pierwszych Smoków. Przez chwilę analizował, skąd ten człowiek mógł wiedzieć o jego pochodzeniu? Przecież nie było żadnych podstaw by tak sądzić, w końcu łuski na jego plecach były, cóż, na plecach, ukryte przed wzrokiem niepożądanych oczu. Kalkulował wszystkie za i przeciw, a kiedy w końcu dał sobie dojść do głosu myślą, że po prostu tak mu się powiedziało i nic nie wiedział o tym, kim był Louriel, natychmiast się rozluźnił i wstał, pomagając starszemu mężczyźnie podnieść się z kolan, a potem usiąść na jego miejscu.
- Proszę się nie wygłupiać – powiedział spokojnie, powstrzymując mężczyznę dłonią, kiedy ten chciał się podnieść. – Nie jestem nikim niezwykłym by musiał pan przede mną klękać. Wysłucham pańskich słów i bez tego, więc proszę, niech się pan nie nadwyręża – poprosił, patrząc mu chwilę w oczy swoim błękitnym spojrzeniem, dopóki staruszek nie skapitulował. Wtedy książę wyprostował się, by zaraz zająć miejsce po drugiej stronie stołu, tuż obok Finniego.
- A teraz, proszę od początku. Co to za miejsce i czemu miałbym się tam udać? – zapytał łagodnym tonem, w którym nie było ani odrobiny wrogości, czy kpiny.
Zanim jednak staruszek zaczął, drżącymi dłońmi złapał jedną ze szklanek i drżącymi dłońmi uniósł ją do ust. Wypił niemal połowę, jakby dawał sobie czas na zebranie myśli. Louriel go nie pospieszał, odnajdując pod stołem dłoń blondyna i gładząc ją delikatnie kciukiem, pozornie nie zwracając uwagi na pijącego smoka, choć w rzeczywistości skupiał się na nim cały czas i obserwował jego reakcje. Te jednak nie miały w sobie nic podejrzanego, dlatego kiedy w końcu odstawił w połowie pustą szklankę na stół, postanowił mu uwierzyć, czegokolwiek by nie usłyszał. Zaskoczył się więc, kiedy mężczyzna zaczął od sprawy całkiem niedawnej i jak najbardziej takiej, która zapadła mu w pamięć.
- Jeśli się nie mylę, wczorajszego wieczora coś, albo raczej ktoś, próbował wtargnąć do twojego umysłu, Panie – zaczął, a widząc minę Lusia, uśmiechnął się gorzko, jakby spodziewał się takiej reakcji. – Tak, ja też to poczułem. Ja i najprawdopodobniej wszystkie Smoki, które aktualnie żyją na wyspie – pokiwał głową, a widząc jak mina księcia stała się bardziej napięta, westchnął cicho pod nosem.
- Kto to zrobił? Dlaczego? – zapytał Louriel, zaciskając palce na dłoni Finniego. Ale staruszek pokręcił głową z przepraszającym wyrazem twarzy.
- Niewiele wiem o tej osobie, przepraszam. Wiedza o niej zaginęła wiele lat temu, zostawiając jedynie pogłoski, legendy i niejasne przesłanki, których nikt nie potrafił złożyć w całość. Mnie udało się dotrzeć do informacji, że osoba ta żyła setki lat temu i dopuściła się okropnego czynu, o którym wiem tyle, że rozgniewał Pierwsze Smoki i Króla Smoka tak bardzo, że podzielili jego duszę na części i zapieczętowali gdzieś na wyspie. Jedna z tych pieczęci znajduje się w miejscu, do którego chcę, byście się udali – mówił dalej, sprawiając że niepokój w sercu Louriela rósł z każdą chwilą. Zapieczętowana dusza, wielkie niebezpieczeństwo i czyn, który był w stanie rozzłościć piątkę najpotężniejszych istot na świecie. Jak zła to musiała być osoba?
Staruszek podniósł się, a potem zniknął w drzwiach do pokoju obok, by zaraz pojawić się z mapą królestwa ognia. Rozłożył ją przed nimi, a potem wskazał kościstym palcem jedno miejsce, oddalone o jakieś pół dnia drogi od stolicy.
- Tutaj – powiedział, kiedy Louriel z Finnim pochylili się nad kartą. – Gwardzisto, wiesz co tam jest, prawda? – zapytał, a kiedy otrzymał potwierdzenie, skinął głową z zadowoleniem.
- Co tam jest? – zapytał książę, ale staruszek przeszedł do dalszej części tłumaczeń.
- W piwnicach starej budowli znajdziecie jaskinię. Nie jestem pewien, jak tam to wszystko wygląda, lata już nie te, ale kiedy ją znajdziecie, będziecie musieli sprawdzić otaczające to miejsce zabezpieczenia. By wejść do środka trzeba znać Smocze Runy. Czy poznałeś je, Panie? – zwrócił się z pytaniem do Louriela, który nadal w zastanowieniu wpatrywał się w mapę.
- Tak. Znam się na Runach – odpowiedział, czując coraz więcej wątpliwości, ale też pewność, że musi, po prostu musi to sprawdzić. Czuł, że to bardzo ważne. Tak jak wtedy w bibliotece, w małej kuchni starszego Smoka unosił się zapach magii.
- W takim razie nie powinno być problemu. Tylko pamiętajcie, Panie, to co jest tam uwięzione, musi takie pozostać – dodał złowieszcze, składając mapę i chowając się na chwilę w drugim pokoju.
Kiedy wrócił udzielił im jeszcze kilku wskazówek, a potem odprowadził do drzwi i prosząc by dali mu znać, jak się sprawy mają, pożegnał w kilku słowach. Kiedy znów znaleźli się na zatłoczonej i rozpalonej od słońca ulicy, Louriel poczuł zimny dreszcz niepokoju na plecach. Objął się ramionami, przez chwilę błądząc myślami, kiedy jego oczy przesuwały się po bruku. Miał wrażenie, że coś do niego wraca. To uczucie pustki i wszechogarniająca czerń, którą czuł w jaskini kraju wody. Czy to było możliwe…
Kiedy poczuł dotyk na swoim ciele, poderwał głowę do góry, ale napotykając jedynie zmartwione spojrzenie pomarańczowych oczu, uśmiechnął się lekko, choć z trudem, odnajdując ciepłą dłoń blondyna.
- To wszystko brzmi jak jedna z twoich opowieści, prawda? – rzucił, postępując krok do przodu, by wtulić się twarzą w szeroką pierś mężczyzny. Jego zapach, ciepło ciała i znajomy dotyk uspokajał go i dodawał odwagi. Pozwalał mu ukryć się choć przez chwilę i wierzyć, że wszystko co złe, płynęło tuż obok, ich dwójkę omijając jakby nie stanowili części tego świata.
Trwał tak chwilę, zbierając siły i odwagę, a potem kiedy był już pewien, że nie stchórzy w pewnym momencie, odsunął się, uśmiechając do gwardzisty przekornie.
- No to co? Jedziemy? Ale, nie dostałem jeszcze swoich dwóch pączków, więc w drodze do pałacu po nasze dwie kluski musimy tam zajrzeć – zastrzegł, czując że w tym momencie cukier był tym, czego bardzo potrzebował.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:35 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Po zrealizowaniu swojego misternie przygotowywanego planu poczuł jakiś dziwny stres w żołądku. Louriel nie bez przyczyny nie nosił absolutnie żadnych ozdób. On osobiście musiał niektóre rzeczy zakładać do reprezentatywnego stroju, takie widzimisię władcy podkreślające ich służebność, przez co nie umiał jasno zdefiniować swojego gustu, określić czy coś by nosił czy nie. Chociaż najpewniej dla samej przyjemności osoby która z jakiś powodów miałaby mu coś dać, nosiłby.
Czekając jednak w tym momencie na werdykt denerwował się niemiłosiernie. Widział jak Louriel ogląda prezent ale przez ich obecne ustawienie nie specjalnie był w stanie zobaczyć jego oczy czy reakcję na twarzy. Dlatego musiał się zdać na niemiłościwie wolno upływający nagle czas. Gdy ten nie umiał się wysłowić tylko się lekko uśmiechnął ostatecznie, autentycznie nie wiedząc czy mu się podobało czy nie! Niemniej, nie miał zamiaru pytać. Przecież gad był na tyle dobrze wychowany, że nawet jeżeli uważał to za nieporozumienie, nie powie mu tego. Dlatego chcąc czy też nie, kontynuował ich spacer po targowisku.
Ich plany zmieniły się tak gwałtownie jak niespodziewanie na terenie targowiska pojawiła się rodzina królewska. Mało go obchodziło kto akurat postanowił ponapawać się nienawiścią ludu, chciał stąd uciec zanim jego szaty zostaną rozpoznane, a Louriel wciągnięty do kolejnej bezsensownej konwersacji w której cały ród książęcy się kompromitował. Skąd miał wiedzieć, że los pchnie ich z deszczu pod rynnę, a gdy zaczną przeciskać się wąską uliczką, nagle zgubi swojego kochanego gada?! Przestraszył się nie na żarty gdy odwracając się za siebie zobaczył Louriela trzymającego jakiegoś starca w objęciach. Jego serce gwałtownie przyspieszyło, a krew zaszumiała w uszach. Mimo wszystko stolica była niebezpiecznym miejscem, pełnym drobnych złodziei, trochę większych socjopatów. Bał się o swojego małego smoka jednak gdy jasne oczy spoczęły na jego twarzy, gwałtownie odetchnął. Nic mu nie było chociaż iskra determinacji paląca się w gadzim spojrzeniu napawała go konsternacją. Podszedł do nich szybko dostrzegając równie egzotyczne oczy i pionowych źrenicach, jednak tęczówkach gorzejących ogniem, wpatrzone w siebie. Dwa Smoki? Zmieszał się.
Nie protestował jednak decyzji Louriela. Jeżeli chciał iść, będzie mu towarzyszył i go bronił. Nie chciał nigdy się do tego przyznawać ale od kiedy tylko się poznali, a sytuacje pchały ich coraz głębiej w objęcia historii, starożytnych legend i smoczych run, delikatnie nie nadążał, gubił się w tej potędze nie potrafiąc niektórych rzeczy przyswoić. To nie tak, że był na to za głupi, po prostu… za prosty do boskich spraw.
Siadając grzecznie na krześle w chacie obserwował starca, jak zmęczony próbuje złapać oddech, jak wyraźnie ekscytuje się obecnością Louriela. Cóż, gad tak działał na ludzi. Mimo że nie chciał być widziany jako wielki książę, miał w sobie coś co zarówno onieśmielało jak i kazało się do niego zbliżyć. Tak, on też to czuł, rozumiał. Dodatkowo, oczywiście postawa jego ukochanego kompletnie go nie zaskoczyła. Zaraz siadł obok niego, wziął go za rękę i prosząc ich gospodarza o uspokojenie oddechu oraz zebranie myśli zaczął go gładzić po ręce. Ciekawiło go czy był świadom jak mocno jego też ten dotyk uspokajał?
Dyskusja rozgorzała na dobre, a on przyglądając się po chwili rozłożonej na stole mapie skrzywił się znacząco. Och tak, wiedział co jest w tej wieży. Kiedyś było to miejsce kultu ale później ktoś niezbyt inteligentny przeprowadził tam egzekucje i teraz podobno tam straszyło. Działy się tam niewytłumaczalne rzeczy, ludzie nie wracali, nawet złodzieje trzymali się z daleka od tego miejsca owianego na chwilę obecną tak pełnymi zgrozy legendami, że ciarki po plecach chodziły nawet jemu, mistrzowi wyobraźni.
Ostatecznie nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Znowu został wmieszany w sprawy w których w swoim mniemaniu nie powinien uczestniczyć. On do smoków się modlił, a nie załatwiał ich sprawy. Nie wiedział czy był godny temu wszystkiemu ale przecież nie zostawi tego głąba samego z problemem. Tego samego głąba który wydawał się teraz mocno przejęty, delikatnie rozdrażniony. Objął go więc delikatnie w pasie dając mu pełne wsparcie. Może… to właśnie o to chodziło żeby nie rozumiał pewnych spraw? Pewne zjawiska go omijały, jak wtedy, w tamtej jaskini w Kraju Wody. Mógł go wyławiać gdy tonął, mógł go głaskać żeby się uspokoił, mógł mu oddawać wszystko co miał.
- Nie jestem pewien czy to dobrze czy źle. – Stwierdził rozbawiony, gładząc go kciukiem po wierzchu dłoni za którą go złapał. Gdy się przytulił od razu go objął, delikatnie gładząc go po plecach. Trwał tak chwilę, pocałował go w czubek głowy po czym uśmiechnął się do niego słodko.
- Ym… no wszystko fajnie ale to jest daleko… jak to chcesz zorganizować? Sileas mógłby nas puścić ale sir Lorhen? Chcesz uciec? Nie będzie nas dwa dni z czego dzień w podróży. – Wyjaśnił bawiąc się jego włosami, zaczesując je za szpiczaste ucho po to by dany kosmyk nawijać na palec. Na jego słowa o pączkach poczuł, że on koniecznie też musi zjeść jeszcze co najmniej dwa zanim jednak, poprawił na jego głowie chustę i trzymając jej krawędzie pocałował go. Nikt nie widział!
- Kocham Cię Perełko. – Uśmiechnął się łobuzersko po czym podając mu swoje ramię, ruszył ponownie w uliczkę pełną słodyczy, puchatych słodkich przyjaciół z serem. Po drodze zaczął jednak omawiać strategię. Zapasy i wierzchowce nie były problemem. Dodatkowo trójka ochroniarzy, uzbrojonych po zęby. Nie powinno być problemów innych jak ich dowódcy. No i ewentualnie wyjaśnienie kluskom po co jadą. Nie wiedział na ile i co chciał im Lusio powiedzieć.
- Ja wiem, że oni pójdą z nami bez najmniejszego sprzeciwu ale coś im wyjaśnić trzeba. Poza tym potrzebowałbym jakiejś godziny, dwóch żeby wszystko skompletować. – Przyznał szczerze, kupując pełen woreczek pączków, a niech te kluski też dostaną! Później, skierował się spokojnie do pałacu, dalej rozmawiając o strategii, pomijając uświadamianie gada o legendach związanych z Wieżą Ognia.
Poranek zaczął się bardzo leniwie. Po chwili proszenia i błądzenia palcami po nagiej, przyjemnie umięśnionej piersi, doprosił się kilku głębokich pocałunków na które nie umiał nie mruczeć. Usta Oriona były gładkie, gorące i smakowite dlatego trzymając go przy sobie w ogóle nie spieszył się w próbowaniu go. Skąd miał się spodziewać, że ich chwila przyjemności zostanie zakłócona przez tych dwóch głąbów którzy ponownie rzucili się na ich łóżko?! No teraz to warknął i przejeżdżając językiem po ramieniu blondyna sprawił, że Finni jęknął z obrzydzenia wycierając się gwałtownie o pościel.
- Jestem chwilowo zajęty największym przystojniakiem w pałacu, możecie poczekać? – Zapytał mrużąc oczy jednak ostatecznie, pączki go przekonały. Oczywiście rozsiadł się między nogami Oriona i oplatając się jego ramionami, karmił go słodkimi kuleczkami.
- Pozwólcie, że podsumuję. Jedziemy do cholernej Wieży Ognia bo prosił was o to jakiś stary Smok? Tam jest coś ukryte i nie możemy tego wypuścić, więc tylko sprawdzimy i wrócimy? – Zapytał unosząc wysoko brwi. – Nie macie lepszych miejsc na wycieczkę krajoznawczą? – Dodał, zaraz zostając zgromionym przez czerwone oczy Finnegana. Podniósł ręce w obronnym geście i oblizując palce cmoknął Oriona z figlarnym uśmiechem.
- Ale jedziemy na wielbłądach. Jak nam je ukradną będzie mniejsza szkoda niż mojego konia. – Przyznał szczerze na co Finni pokiwał głową z uśmiechem, prosząc jednak żeby zwierzęta przygotował brunet. Cóż, pójdzie szybciej przygotowanie czegoś chociaż nie było wiadome czy w ogóle wyjadą. Nadal do przekonania została dwójka dowódców.
Finnegan stojąc przed drzwiami do skromnego gabinetu Sileasa poprawił kamizelkę, szeroki pas, po czym biorąc głęboki oddech zerknął jeszcze na spokojne oblicze Lusia. Wykorzystując tą ostatnią chwilę spokoju położył mu dłoń na policzku i zwracając tym samym jego uwagę na siebie, delikatnie musnął jego usta swoimi. Ku dodaniu sobie otuchy. Później wszedł do chłodnego pomieszczenia w którym dowódca Gwardii przekładał papiery dostaw, rozkazów i wejść do pałacu, chwilowo nie przejmując się swoimi gośćmi, zakładając, że to jego podwładny.
- Hym, co się stało? – Zapytał nie odrywając wzorku od grubej księgi. Dopiero słysząc głos Louriela gwałtownie wstał i delikatnie się pokłonił prosząc żeby usiadł po drugiej stronie biurka.
- W czym mogę służyć, książę? – Zapytał zaplatając ręce za plecami, śledząc wzorkiem jego twarz, raz tylko zerkając na nieco zdenerwowanego Finnegana co pozwoliło mu wyczuć potencjalne kłopoty. Aż uciekło mu spomiędzy ust westchnienie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:35 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Nie wiedział, jak to się działo, że wystarczyła mu chwila w silnych ramionach Finnegana, by poczuć się znacznie lepiej, nie ważne co było przyczyną jego niepokoju. Czy to problemy ze sobą, z zaakceptowaniem rzeczywistości, z problemami, czy jak teraz z historią, która rozsyłała po jego ciele ciarki niepokoju. Czy tego chciał, czy nie, czuł że to wszystko było niezwykle ważne. Nie tylko dla niego, choć na nim odbijało się szczególnie przez pochodzenie i Smoczą krew, która płynęła mu w żyłach. Kiedy tylko myślał, że coś potrafiło wpłynąć na niego tak silnie, na dodatek kiedy było zapieczętowane, wolał się nie zastanawiać, co zrobiłoby z kimś, kto Smoczej krwi nie posiadał. Finni mógł myśleć, że jego to nie dotyczy, że go omija i tylko Louriel jest w to jakoś zamieszany. Ale on wiedział. Jeśli w sprawę zamieszane były Smoki, prędzej niż później dowiedzą się, że to tylko preludium do kłopotów ludzkości. Smoki były potężne, a potęga niosła ze sobą problemy sięgające i ziemi, choćby wydarzenia rozgrywały się w niebie. Dlatego choć bał się i nie był pewien, co ich czekało w wieży, choćby dla swojego spokoju, że Finniemu nic nie grozi, miał zamiar tam się pojawić.
Zebrawszy się w sobie, odsunął się pozwalając sobie i blondynowi na jeszcze chwilę spokoju, zanim zaczną znów martwić się czymś innym niż sobą i pognają przed siebie. Na pytanie o Lorhena, przygryzł wargę, nie będąc pewnym, jak załatwić sprawę z mężczyzną. Rycerz był twardy i nie dawał się nabrać na jego sztuczki, a mając za plecami samego Lothusa, Louriel wolał nie powodować bezpośrednich konfrontacji, których wiedział że nie wygra. Pozostawała… ucieczka, a potem martwienie się ewentualnymi konsekwencjami, które przecież nie byłyby zbyt wielkie, gdyby wrócił cały i zdrowy. A przynajmniej tak sobie wmawiał.
Pocałowany, wrócił myślami na ziemię, uśmiechając się w usta mężczyzny, a słysząc szczere słowa, natychmiast poczuł wzruszenie i wielką radość kiełkującą w jego sercu.
- Ja ciebie też – odpowiedział cicho, kiedy Finnegan pociągnął go za rękę do straganu z pączkami.
Książę nie był pewien, co powinien powiedzieć Orionowi i Ezrze. Nie chciał ich okłamywać, ale mówić im wszystkiego miał lekkie opory. A przynajmniej przed Ezrą. Wiedział, że Orion czego by nie powiedział, potraktuje go poważnie. Taki już był i podczas ich kilkuletniej znajomości zdołał się zorientować, że dla Louriela sprawy Smoków stały wyżej od tych ludzkich, bynajmniej nie dlatego, że swoje człowieczeństwo miał gdzieś. Rozumiał jedynie, że jeśli nie zajmie się nimi w pierwszej kolejności, konsekwencje będą znacznie poważniejsze. Louriel był odpowiedzialny, czy za takiego się uważał czy nie. A przynajmniej, w oczach Oriona, który widział jak szybko potrafił podjąć decyzję w ważnej sprawie, jak błyskawicznie reagował, nie zważając na siebie by tylko nikomu nie stała się większa krzywda. Dlatego jemu nie miał oporów się zwierzyć. Z czegokolwiek.
Książę nie zdziwił się, zastając Oriona z Ezrą w małym miłosnym gniazdku, z którego przy odrobinie wyobraźni unosiły się różowe i czerwone serduszka. Widząc rozanieloną minę białowłosego, Louriel nie potrafił powstrzymać parsknięcia cisnącego mu się na usta, a potem przewrócenia oczami, kiedy kretyński uśmieszek zmienił się w lekkie zakłopotanie na słowa bruneta.
- Niestety, drugi najprzystojniejszy mężczyzna w pałacu będzie musiał zaczekać – parsknął gad, uśmiechając się głupkowato do Finniego. – Pierwszy, to jest oczywiście ja, no i takie jeden i pół – Finni, mamy do was sprawę – powiedział, odetchnąwszy głęboko, zanim zaczął opowiadać.
Jak słusznie się spodziewał, kiedy tylko Orion usłyszał o ataku nad basenem, spojrzał na niego zmartwiony, jakby szukał na twarzy przyjaciela oznak zranienia, a kiedy ich nie dostrzegł, rozluźnił się odrobinę, choć nadal pozostawał czujny, wsłuchując się uważnie w dalszą opowieść Louriela. Białowłosy nie był pewien, czy ta cała wyprawa była dobrym pomysłem, ani choćby bezpiecznym, ale widział ile to wszystko znaczyło dla księcia, pozostawiając go spiętym i czujnym, jakby spodziewał się ataku, albo nie wiadomo czego. Choćby dla jego spokoju, zgodził się na tajemniczą wyprawę.
Słysząc podsumowanie Ezry, skrzywił się, widząc jak twarz Louriela staje się napięta, a oczy nabierają chłodnego wyrazu.
- Jak nie chcesz, to nie musisz jechać – zauważył książę dumnie, odwracając głowę i splatając ręce na piersi. Nienawidził lekceważenia w żadnej postaci, czy chodziło o niego, czy o innych, uważał że jeśli rozmówca nie żartował, wszystko powinno być brane pod uwagę.
- Nie mów tak – poprosił cicho bruneta Orion, na jego łobuzerski uśmiech odpowiadając łagodną, choć nieco zażenowaną przyganą. – Wiem, że to brzmi głupio, ale gdyby Lusiek nie miał powodu, nigdy by nie prosił żeby tam jechać. Sprawy Smoków są… poza naszym zasięgiem pojmowania – wzruszył delikatnie ramionami, patrząc zmartwiony na oburzony profil księcia.
- Lusiek? Jak masz zamiar przekonać sir Lorhena? – zapytał, chcąc odwrócić uwagę przyjaciela od wcześniejszych słów Ezry i naprowadzić go znów na tory szykowania się do wyprawy.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze, opuszczając ręce i zagryzając wargi. – Ostatecznie… po prostu mu nie powiem – wzruszył ramionami, a błysk przekory pojawił się w jego gadzich oczach.
Zaraz potem cała czwórka wyszła z sypialni Oriona i rozdzieliła się, białowłosy z Ezrą ruszyli przygotować transport i jakieś zapasy, a Finni z Lusiem do dowódców, choć sprawę sir Lorhena Louriel wolał zostawić na koniec. Coraz częściej łapał się na analizowaniu, co by się stało, gdyby po prostu mu nie powiedział i dochodził do wniosku, że to… jedyna opcja jeśli chciał wyjechać z pałacu nie rzucając się w oczy. Przystanęli chwilę przed gabinetem mężczyzny, gdzie dostał całusa, a potem, weszli, prosto w paszczę lwa.
- Dzień dobry, sir – odezwał się Louriel na pytanie, widząc że mężczyzna średnio zwrócił na nich uwagę.
Widząc jak szybko starszy mag poniósł się ze swojego miejsca, Louriel miał ochotę przewrócić oczami i rzucić, by choć na chwilę zapomniał o tym całym księciu, ale powstrzymał się, kiedy pomyślał, że tytuł choć raz może mu się przydać. Książę bardzo starał się by lisi uśmiech nie pojawił się na jego twarzy, za to pozostał miły i spokojny, jakby przyszedł z zaproszeniem na herbatkę. Usiadł z gracją na wskazanym krześle, czekając cierpliwie aż mężczyzna usiądzie po drugiej stronie biurka.
- Więc, w czym mogę pomóc? – zapytał, a Louriel uśmiechnął się przymilnie.
- W zasadzie z niczym, przyszliśmy tylko poinformować – zapewnił, jakby naprawdę nie planowali niczego niebezpiecznego.
- O czym? – mężczyzna nie zrobił się niestety mniej podejrzliwy, rzucając spojrzenia na Finnegana, a potem wracając spojrzeniem na nadal miło uśmiechniętego księcia.
- W pałacu jest strasznie nudno – poskarżył się takim tonem jakby to było coś strasznego i sprawiało, że czuł się źle. – Wczoraj mieliśmy zabawę, ale dzisiaj przydałoby się coś innego. Dowiedziałem się, że niedaleko jest takie jedno ciekawe miejsce. Więc przyszliśmy powiedzieć, że wybieramy się na wycieczkę – oświadczył, znowu ślicznie się uśmiechając. Teoretycznie nie skłamał. Tylko nie powiedział całej prawdy.
- Więc, czemu mi o tym mówicie? – zapytał podejrzliwie, na co Louriel machnął ręką.
- Żebyście się panowie nie martwili, że mnie nie ma – wyjaśnił, domyślając że zarówno Sileas jak i Lorhen dostaliby zawału, gdyby odkryli, że zniknął.
- Rozumiem, że Lorhen wie – rzucił mężczyzna, obserwując bacznie ekspresję księcia.
Louriel bardzo się postarał, żeby żaden mięsień na jego twarzy nie drgnął, podczas gdy nadal uśmiechał się szeroko.
- No właśnie… sprawa jest taka, że sir Lorhen zgodził się, ale tylko jeśli pan się zgodzi żeby Finni i Ezra pojechali ze mną. Będę szczery, naprawdę chciałbym zwiedzić trochę kraju ognia. To może być moja jedyna okazja, żeby coś zobaczyć. Wie pan przecież jak dobrych ma pan Gwardzistów, Orion też się sporo nauczył. Będę tak samo bezpieczny jak w pałacu, albo może nawet bardziej… - mruknął znacząco, domyślając się, że fakt jego rozmowy z księżniczką dotarł i do uszu mężczyzny.
Sileas przyglądał się jeszcze chwilę błagalnej minie księcia, zerkając na Finnegana, aż w końcu westchnął przeciągle, czując że jeśli tylko nie ulegnie temu błękitnemu spojrzeniu, będzie miał więcej kłopotu.
- No dobrze. Zgadzam się – stwierdził, na co szeroki uśmiech pojawił się na ustach księcia.
- Bardzo dziękuję! To idę powiadomić sir Lorhena. Już panu nie przeszkadzamy – zapewnił, szybko podnosząc się z krzesła i wyciągając Finniego na korytarz, zanim mężczyzna zdążył zmienić zdanie.
- A teraz… do mojej sypialni! – zakomenderował, łapiąc gwardzistę za rękę i niemal biegiem docierając do swojego pokoju.
Zaczął szperać po swoich rzeczach, szukając inkaustu i chociaż kawałka papieru. Ta odrobina, którą miał, nie nadawała się do wnikliwych badań tekstu w Mowie Doskonałej, ale stanowiła idealny środek przekazu informacji.
- No co? – zapytał Finnegana z łobuzerskim uśmiechem i iskierką uporu w spojrzeniu, kiedy usiadł by napisać wiadomość do sir Lorhena. – Powiedziałem, że mu przekażę wiadomość, ale nie powiedziałem jak – zauważył, pozwalając by cisnący mu się na usta lisi grymas w końcu wypłynął.
Napisał szybką notkę, a potem z braku laku zabrał Finniemu jeden sztylet i przybił kartkę do kolumienki łóżka, w taki sposób by była widoczna od razu po przekroczeniu progu. Zanim jednak wyszli, Louriel przypomniał sobie o czymś i spontanicznie, odwrócił się do blondyna, kiedy niemal wychodzili z pokoju, łapiąc go za kołnierzyk i pociągnął go na siebie, opierając się plecami o drzwi.
- Zapomniałbym – wymruczał przy jego ustach, zaraz potem całując go gwałtownie, namiętnie i z wielką miłością. – Dziękuję za naszyjnik. Jest śliczny – powiedział, zaraz potem zarzucając mu ramiona na szyję i nie pozwalając się odsunąć dobre pięć minut, zanim w końcu sam zaczął odczuwać skutki namiętności i oderwał się od niego z czerwonymi policzkami, przyspieszonym oddechem i sercem bijącym mu szaleńczo w piersi.
- No to co? Jedziemy? – zapytał, śmiejąc się dźwięcznie na widok lekkiego rozdrażnienia na twarzy blondyna.

Karteczka od Lusia: Pojechałem na wycieczkę, mam Oriona i Gwardzistów, nic mi nie będzie, możesz mi załatwić więcej olejku do kąpieli.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:36 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Większość logistyki związanej z przygotowaniem wyprawy wziął na siebie Ezra. Brunet nie specjalnie pałał chęciami wycieczki w tak niebezpieczne miejsce co jawnie pokazywał, jednocześnie milknąc w momencie gdy zarówno Louriel jak i Orion skarcili go za próby komentowania czegokolwiek. Nie znał się i nie miał zamiaru się znać na sprawach które dotychczas całkowicie go omijały, związanych ze Smokami w które w ogóle nie wierzył. Z drugiej strony nie miał najmniejszego zamiaru zostawiać tej dwójki samej sobie. Wiedział, że poradziliby sobie tak albo inaczej ale w czwórkę, w tym gdzie wszyscy władali magią żywiołów, ich szanse przy spotkaniu ewentualnych kłopotów znacząco rosły. Dlatego też nie dawał się sprowokować, nie fukał i trzymał język za zębami po prostu nie myśląc co to będzie i jak to będzie, robiąc swoje.
Finni był po części rozgoryczony po części wdzięczny przyjacielowi. Sam mógł skupić się na przekonywaniu dwójki odpowiedzialnych za ich życie i zdrowie mężczyzn, chociaż nie do końca wiedział jeszcze jak. Gdy sam ostro dumał, okazało się, że Louriel miał po prostu jakiś plan do realizacji którego przystąpił gdy tylko przeszli przez próg skromnego gabinetu Sileasa. On, stanowiąc pełne wsparcie elokwencji księcia, stanął gdzieś za nim, z prawej strony po czym uśmiechając się spokojnie, splótł dłonie za plecami.
Gdy Sileas w trakcie sączącej się spokojnej rozmowy zerkał na niego, posyłał mu wręcz głupkowate uśmieszki wiedząc, że ten był świadom ich uczucia. Skoro Lusio przedstawiał cały wypad jako wycieczkę krajoznawczą, on podpisywał się pod tym nogami i rękami. Romantyczny seks w plenerze i te sprawy. Dlatego gdy badawcze spojrzenia padały na jego oczy, on mimochodem łapał spojrzenie swojego dowódcy odrywając się z rozmarzonego wodzenia po wyprostowanej sylwetce gada. Jedna sprawa, że sprawiało mu to autentyczną radość, druga, że uspokajał jego błądzące w eterze czarne myśli.
Nie do końca wiedział jak wpłynie na ich przyszłość tak jawne kłamstwo i zgoda udzielona im przez Sileasa ale nie miał zamiaru teraz nad tym dumać. Od rana miał wrażenie, że sytuacja w pałacu robiła się dziwnie napięta, sam dowódca Gwardii chodził trochę najeżony, coś wisiało w powietrzu i zakrawało o tragedię której on nie chciał być świadkiem. Dlatego z wdzięcznością przyjął zgodę, ukłonił się delikatnie ze szczerym uśmiechem po czym wychodząc zza drzwi, odetchnął głęboko. Dopiero na kolejne słowa uniósł pytająco brew.
- Och, jaka propozycja. – Zamruczał całując go w wierzch dłoni, niestety cały proces nie był ani trochę romantyczny i nie mógł mu pomrukiwać do ucha niemoralnych propozycji chwilowego zakopania się w pościeli. Lusio pognał przed siebie niczym strzała i wciągając go do swojej komnaty, zostawił go na środku pokoju. On od razu zaczął się kołysać pięta palce, obserwując to co jaśnie książę tworzy. Sam tworzył plan działania w głowie. Jadą, w ostrym słońcu, musieli się na to przygotować. Jeżeli weźmie szlak trochę większym łukiem część podróży spędzą pod palmami. Musiał dać obu .magom wody chociażby jakieś parasole żeby chronili się przed ostrym słońcem. Bardzo duży zapas wody która będzie schodziła w ilościach większych niż gdyby był z Ezrą. Oni byli nieco bardziej przystosowani, wiedzieli jak racjonować porcje. Po drodze była studnia, tam na pewno odpoczną. Później kwestia noclegu. W wieży spać nie mogli, w jej bliskiej okolicy najlepiej też nie. Musiał wziąć ze sobą namiot żeby się schronili. Podejrzewał, że Ezra będzie myślał w sposób podobny dlatego teraz, musiał jeszcze skupić się na Lorhenie.
- Ale że co. – Zmieszał się po chwili, podchodząc do niego i zerkając mu przez ramię co pisze. – Chcesz mu zostawić liścik? Nie możesz wcisnąć mu tego samego kitu? – Zapytał nagle czując wzrastającą w sercu panikę, zerkając do na kartkę to w jego gadzie spojrzenie przepełnione uporem. Szybko się poddał, pocałował go w czubek głowy. Nie chciał się kłócić, poza tym podejrzewał, że pierwsza fala gniewu wyleje się na Sileasa gdy wieczorem z Lorhenem porozmawia. Później będzie przechlapane miał Louriel ale może chociaż fragment opierdzielu uda się mu zebrać na siebie. Na pewno jego dowódca to jego pociągnie do odpowiedzialności, nie gościa. Ale to jak wrócą, o ile wrócą.
- Jeszcze musisz się przebrać Perełko. – Zauważył gdy Louriel kierował się już do wyjścia, złapał go nawet delikatnie za nadgarstek chcąc pomóc mu wybrać nieco cięższe ciuchy, które powinny skutecznie osłaniać jego skórę przed palącym słońcem. Nie spodziewał się, że zostanie gwałtownie przyciągnięty. Oparł się dłońmi na drzwiach więżąc go pomiędzy swoimi ramionami chociaż to raczej on był na łasce gada, a gdy został pocałowany, całe powietrze uciekło mu z płuc.
Najbardziej namiętny całus jakiego ostatnio kosztował. Pełna inicjatywa Louriela i aż mu kolana zmiękły. Naparł nieco mocniej na niego, zaczął odwzajemniać każdy najdrobniejszy ruch nie chcąc tego kończyć. Gdy ten jednak się odsunął nie napierał, zamiast tego całując go w szyję i w ramię. Dopiero na podziękowania wyprostował się i patrząc mu w oczy poczuł jak uszy go pieką.
- Nie… nie ma za co. – Zapewnił zaskoczony zjeżdżając dłońmi przez jego plecy na biodra. Później zaplótł je na wysokości jego krzyża i trzymając go blisko siebie zaczął odwzajemniać każdą namiętność jaką sam został obdarowany. Uwielbiał się z nim całować. Trochę za łatwo go tym podniecał, a przy takiej długości miał ochotę rzucić go na łóżko ale nadal pozostawało to jego ulubioną aktywnością z Lusiem. Ostatecznie podsadził go sobie tak żeby Louriel trzymał go nogami za biodra i opierając się o drzwi zaczął miętosić jego pośladki. Gdy wyraził chęć wyjścia wreszcie z pokoju prychnął obrażony i zaczynając całować go po szyi, doszedł do jabłka Adama żeby powieść po nim językiem.
- Pięć minut nas nie zbawi. – Zapewnił delikatnie zasysając mu skórę na obojczyku, poprawiając go sobie bo przez ich obecną pozycję, jego podniecenie coraz mocniej było uwidocznione. Już miał zamiar zejść nieco bardziej do parteru gdy drzwi gwałtownie się otwarły ukazując rozczarowanego Ezrę.
- Ja nie mogę, wy też nie możecie. – Mruknął oskarżycielsko poprawiając poły jasnego materiału którym okrył sobie ramiona i szyję. – Macie pięć minut, przebierajcie się i jedziemy. – Pogonił ich mierząc się przez chwilę wzorkiem z Finneganem po czym odpuścił, zostawił poskładane ładnie rzeczy w które mieli się przebrać i zamknął ponownie drzwi wzdychając ciężko. Sam miałby ochotę wrócić do aktywności z poranka kiedy to Orion był całkowicie na jego łasce, zamiast tego jednak wrócił do białaska i przytulając się do niego zamruczał cicho.
- O co chodzi z tymi smoczymi sprawami? Nie do końca chce zrozumieć kim Louriel jest… – Przyznał opierając brodę na jego piersi, patrząc mu w oczy z nadzieją, że spokojnie mu to wyjaśni. Nie chciał się z nimi kłócić, a widział, że blondyn rozumiał i wiedział znacząco więcej niżeli on. Liczył, że Orion cokolwiek mu pomoże i sam… się na niego nie obrazi.
Louriel i Finni stawili się przy przygotowanych wielbłądach po dobrym kwadransie od kiedy u nich był. Szybko wymienił się z blondynem informacjami co spakował, w jakich ilościach, patrząc na niego jak na głąba kapuścianego gdy zaczął go podejrzewać o jakieś niedopatrzenia. Wystarczająco dużo czasu spędził w swoim życiu na pustyni żeby nie spakować rzeczy mogących uratować ich zdrowie, życie albo chociażby komfort w tych nieprzystępnych warunkach. Później omówili drogę i po posadzeniu dwójki laików w siodłach uśmiechnęli się głupkowato.
- Później was rozmasujemy. Pierwszy raz na wielbłądzie to mordęga. – Przyznał samemu zajmując miejsce na grzbiecie i popędzając zwierze, ruszył prosto w ciągnące się po horyzont wydmy.
Droga była po prostu… męcząca. Upał lejący się z nieba, brak przyzwyczajenia ze strony Oriona i Louriela. Kazali im pić bardzo dużo wody i starali się wybierać trasę tak żeby jednak ich nie wykończyć. Dłuższy postój mieli w jednej z nielicznych oaz po drodze. Przy wymurowanej studni i w cieniu palm zjedli obiad i przeczekali najcieplejsze godziny. Tak jak ich uprzedzali, podróż nie była tak komfortowa jak konno ale zdecydowanie szybsza. Dlatego przed zachodem słońca dotarli w miejsce ruin małej wioski z której zostały dwa domki na krzyż, a z której mieli piękny widok na delikatnie przekrzywioną, masywną wieżę, z połową smoczej paszczy umieszczonej na dziurawym dachu. Finni patrząc na nią poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach. Zbadali dokładnie ruiny sprawdzając czy są sami po czym postanowił rozbić obóz i rozpalić ognisko.
- Nie chciałbym żebyśmy tam szli po ciemku. Poczekamy do wschodu słońca? – Zapytał sprawdzając poprzez wyprostowanie dłoni równolegle do horyzontu, z małym palcem ku górze, ile zostało im czasu do zachodu słońca. Półtorej godziny. Ogarną.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:36 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Podczas gdy Finni z Lusiem załatwiali sprawy z Sileasem i Lorhenem, Orion podążał za Ezrą, pomagając mu przenosić pakunki potrzebne do wycieczki, wyprowadzić i oporządzić wielbłądy, choć z tymi zwierzętami miał do czynienia po raz pierwszy, cały czas obserwując swoją Śnieżynkę. Widział po nim, że to wszystko nie bardzo mu się podobało. On też nie był zbyt chętny, by puścić Louriela w pustynię w pogodni za czymś niebezpiecznym, ale on znał go na tyle, że wiedział, że nawet jeśli z nim nie pojedzie, książę znajdzie sposób by postawić na swoim i choćby miał ruszyć sam, pójdzie. Obiecał Lothusowi, że zawsze będzie przy nim i choć do tej pory średnio wywiązał się z danego słowa, miał zamiar to naprawić. Poza tym, gdyby został w pałacu, zwyczajnie zamartwiałby się, nie wiedząc co się z gadem dzieje. Nawet jeśli był wredny, uciążliwy i uparty, był jego wybawcą, najlepszym przyjacielem i najlepszym człowiekiem jakiego znał. Gdyby coś się stało, świat na pewno straciłby coś niezwykle cennego. Chciał to wyjaśnić Ezrze, miał wrażenie, że nawet jeśli on i książę znaleźli jakąś wspólną płaszczyznę, w której mogli się porozumieć, tak naprawdę nie rozumieli siebie nawzajem. Ani on Louriela, ani Lusiek Ezry. Niestety, wokół było tylu ludzi, że Orion nie odważył się podjąć tego tematu, czekając na lepszą okazję.
Znalazłszy się przy pokoju Louriela, nie spodziewał się, że ani on ani Finni raczej nie będą gotowi do jazdy. Czekał z Ezrą w niezręcznej chwili pod drzwiami, aż w końcu gwardzista zirytował się i wpadł do środka. Słysząc rozmowę ze środka, domyślił się, że mężczyźni nie byli zajęci przygotowaniami, a raczej samymi sobą. Uniósł oczy do nieba. A to przecież Lusiek tak naciskał, żeby jechać. Chłopak zdziwił się za to, kiedy Ezra, kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, podszedł do niego i wtulił się ufnie w jego pierś. Nie potrafił go ani odepchnąć, ani zbesztać, że powinni iść. Byli praktycznie gotowi, z ciężkimi ubraniami zasłaniającymi całe ciała i przygotowanymi wierzchowcami. Dlatego, słysząc niepewny ton mężczyzny, Orion, przesunął dłońmi przez ramiona Ezry i odsunąwszy go od siebie lekko, pochylił się by złożyć na jego czole czułego całusa. Rozumiał, że dla kogoś, kto nie do końca orientował się w temacie Smoków, osoba Louriela mogła być dezorientująca. Choć trochę tego nie rozumiał wiedząc jak wielki wpływ wiara w Smoki i ich moc miała na ich świat.
- Nie chcę cię martwić, ale dopóki nie dowiesz się kim jest ta podstępna gadzina, raczej tego nie zrozumiesz – powiedział spokojnie, gładząc łagodnie piegowaty policzek chłopaka. – Ja sam wiem o nim… cóż, więcej niż powinienem i nadal nie jestem w stanie pojąć tego wszystkiego. Ale jednego jestem stuprocentowo pewien, on naprawdę wie co robi i nie myśli tylko o sobie. A smocze sprawy… cóż, dotyczą go bezpośrednio. W końcu jest dzieckiem takiego smoka – wzruszył ramionami, jakby to nie było nic takiego. – Na pewno o tym słyszałeś. O Smokach, legendy o stworzeniu świata, mocy żywiołów i tak dalej. Trudno w nie uwierzyć, ale wszystkie, albo większość jest prawdą, a Louriel jest tego dowodem. On nie jest człowiekiem, Ezra. Czy też raczej, nie tak do końca, bo jedno z jego rodziców jest człowiekiem. Cesarz Lothus jest jego ojcem, ale jego matka jest Smokiem – powiedział, gładząc go cały czas kciukami po policzkach uspokajająco. – Smoki istnieją, a ich moc jest tak niewyobrażalnie potężna i wielka, że są w stanie dzielić się nią z ludźmi. Pomyśl sobie, jak silny jesteś ty, albo Finni? Ta cała moc pochodzi z jednego źródła, które jest niewyczerpane. Nie wiem, gdzie mieszkają Smoki, ale ich wpływ nadal jest odczuwalny dla nas. „Smocze sprawy” Louriela obejmują ten wpływ i jeśli pojawi się jakiś problem, to nawet jeśli nie jest w pierwszym momencie zauważalny, zostawiony sam sobie, może spowodować niewyobrażalne zniszczenia. Louriel to rozumie, on patrzy i myśli inaczej niż my, widzi więcej, czuje więcej, jego magia też jest inna, dlatego nie może przejść obok tego obojętnie. To jest jego odpowiedzialność. Tej wynikającej ze swojego statusu księcia się wyrzeka i jej nie chce, ale ta pochodząca z jego krwi nie jest tak prosta do zignorowania. Tak jak ty czujesz płomienie, a ja czuję wodę, on czuje jakieś prądy wynikające z całości istnienia świata. Nie mam pojęcia jak to działa, on chyba też nie. To jest… jak instynkt, którego nie może się pozbyć. Nie umiem ci tego lepiej wytłumaczyć, a on też niezbyt lubi o tym mówić, tyle zauważyłem – zakończył, patrząc nieco niepewnie w dwukolorowe oczy Ezry. Nie potrafił lepiej wyjaśnić tego co miał w głowie, a i tak miał wrażenie, że wszystko to co robił, co czuł i co musiał zrobić Lusiek spłycił i mocno uprościł. On tak to rozumiał. Nie wiedział, czy dobrze, zwłaszcza że obecna sytuacja nie była do końca jasna, a zdawała się mieć większy wpływ na działania księcia, na jego samopoczucie niż cokolwiek innego co działo się do tej pory.
- On nas potrzebuje, wiesz? Choćbyśmy nie rozumieli w ząb, o co mu chodzi. Choćby nam się wydawało, że zwariował i przestał myśleć logicznie. To jest jego ludzka część, potrzebuje pomocy. Więc proszę, w jego i w swoim imieniu, pomóż mu – wyszeptał, łapiąc obie dłonie mężczyzny, by spojrzeć mu prosząco w oczy.
***
Przedłużające się buziaczki i namiętności ani trochę mu nie przeszkadzały, wypędzały mu z głowy demony niepewności, zostawiając w jego umyśle tylko blond włosy i wrażenie jakie wywoływały dłonie Finnegana przesuwające się w górę i w dół jego ciała. Wiedział, że powinni się pospieszyć, odłożyć to na później i zająć ważnymi sprawami, ale kiedy tylko myślał, że nie wiadomo kiedy to później nastanie, nie potrafił się zmusić, by oderwać ręce od barków blondyna, a usta od jego chętnych warg i pieszczących się nawzajem splecionych języków. Nawet dłonie mężczyzny, które nieco zbyt gwałtownie ściskały jego pośladki nie przeszkadzały mu aż tak bardzo, choć gdyby mieli więcej czasu, na pewno by zaprotestował.
- Pięć… jasne – westchnął, odchylając lekko głowę do tyłu, ułatwiając Finniemu dostanie się do delikatnych partii jego gardła. Czuł przy udzie podekscytowanie mężczyzny, które jego samego zachęcało do zatracenia się, ale zanim sobie na to pozwolił…
Drzwi otworzyły się z impetem, a w otwartym przejściu pojawił się zirytowany Ezra. Louriel nie czuł się ani trochę winny, czy zażenowany. Wszyscy byli dorośli i był niemal stuprocentowo pewien, że nawet jeśli Orion okazał się nieco bardziej wrażliwy i niewinny, Ezra wcale nie miał tak czystych myśli, by zaskoczył go ich widok. Książę jedynie uśmiechnął się słodko kiedy zostali pogonieni, a kiedy Ezra zniknął, przeczesał palcami blond włosy gwardzisty.
- To co? Chcesz mnie przebrać? – zapytał zaczepnie, ale zaraz pocałował go jeszcze raz, znacznie łagodniej, żeby opuścić nogi i wyplątać się z ramion mężczyzny. Domyślał się, że jeśli tylko pozwoli by to Finni zrzucił z niego ubrania… szybko by się nie ubrał z powrotem. Dlatego, choć potrzebował pomocy z ubraniem pustynnych, ochronnych ubrań nie kusił więcej Finnegana, a przynajmniej nie specjalnie, skupiając się raczej na własnej ochronie. Wiedział, że kiedy wrócą, a on straci z choćby włos z głowy, Lorhen był gotów przypiąć do siebie i nie puścić nigdzie więcej, choćby oznaczało to jego irytującą obecność dniem i nocą.
Wkrótce potem wyruszyli w promieniach palącego słońca, które niemal natychmiast wyssały z Louriela wszelką energię i wodę, którą musiał ciągle popijać jeśli nie chciał odwodnić się jak ostatnim razem. Podróż pod palmami niewiele dawała i choć czuł się nieco lepiej, przywyknąwszy nieco do klimatu, nadal było to dla niego okropne przeżycie. Na dodatek podróż na wielbłądzie była jedną z najniewygodniejszych w jego życiu. Trzęsło nim okropnie, a po kilku godzinach miał wrażenie, że jego szlachetne zakończenie pleców spłaszczyło się do grubości naleśnika. Dlatego kiedy w końcu słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a oni odnaleźli wieżę i mogli zeskoczyć z siodeł, uczynił to tak szybko jak mógł.
- Możemy – jęknął Lusiek na pytanie, samemu nie mając ochoty zapuszczać się w czeluście wieży kiedy na zewnątrz było ciemno. Zaraz jednak jego uwaga wróciła do obitego tyłka. – No całkiem się spłaszczyłem! Jestem deską! – marudził, patrząc na swoje jak podejrzewał twarde i już nieatrakcyjne pośladki. – W ogóle wszystko mnie boli i się spaliłem! Kto wymyślił te zwierzęta? – mamrotał do siebie, patrząc z niechęcią na niczemu niewinne wielbłądy szukające wśród ruin czegoś do jedzenia.
- Jesteś tak samo płaski jak byłeś, delikatesie – parsknął Orion, rzucając oburzonemu przyjacielowi rozbawione spojrzenie. – A teraz nam pomóż, albo będziesz spał na ziemi – dodał, a widząc że książę otwiera usta, by dalej się z nim kłócić, posłał mu najbardziej pobłażliwe i wyzywające spojrzenie na jakie było go stać. W normalnych okolicznościach na pewno by nie zadziałało, ale Louriel był tak zmęczony, że wolał skupić się na czymś innym.
Obszedł pozostałości budynku dokoła, rozlewając wokół pozostałą w manierce wodę, a potem klękał na mokrym piasku i rysował w nim runy, które przez chwilę lśniły słabym błękitnym blaskiem, a potem pozostawiały po sobie lekko migoczący ślad. Przez chwilę patrzył na każdy z nich, a kiedy upewnił się, że nawet kiedy piasek wyschnął, runy pozostały, zadowolony z siebie, wrócił do obozowiska, gdzie płonęło już ognisko i stały rozłożone namioty. Był zmęczony, a obecność wieży wzbudzała w nim niejasne uczucia. Czuł magię w powietrzu. Znajomą i jednocześnie obcą. Było inaczej niż w jaskini w kraju wody. Miał wrażenie, że tutaj wyczuwał bardziej znajomą energię.
- Coś tu jest – powiedział cicho, bardzo poważnie, kiedy usiadł na jednym z kamieni blisko ognia, tracąc na chwilę zwykły lisi błysk w gadzich oczach. – Ten starzec miał rację. Czuję pod ziemią kłębiącą się energię. Ale to dziwne, pachnie znajomo – mówił prawie że do siebie, czując nagle chłód wywołujący na jego skórze gęsią skórkę. Objął się ramionami i drżał przez chwilę, która minęła zaraz, jakby w ogóle się nie wydarzyła. A jednak, Lusiek wzdrygnął się, przysuwając bliżej Finnegana.
- Co to za miejsce? – zapytał, kiedy Orion gotujący dla nich kolację podał księciu miskę z gorącą zawartością, a potem usiadł blisko Ezry, stykając się z nim całą długością uda.
- Też jestem ciekawy – powiedział białowłosy, patrząc uważnie na Louriela, który wydawał się co chwilę wpadać w stan dziwnego zaniepokojenia, który mijał i pojawiał się z każdym lekkim podmuchem wiatru. – Wygląda… osobliwie – dodał, unosząc brwi kiedy jego wzrok padł na zniszczoną rzeźbę wyszczerzonego groźnie smoka. Połowa paszczy wyglądała jak czarna dziura, mogąca pochłonąć cały świat.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:37 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Kompletnie nie spodziewał się, że osoba którą darzył tak wyjątkowym uczuciem, szacunkiem, przyjaźnią i zaufaniem, tak nikczemnie go potraktuje miażdżąc jego światopogląd, nie licząc się kompletnie z logiką którą do tej pory się kierował. Tak, Ezra w takich kategoriach myślał właśnie o Orionie który nie dość, że go odsunął od siebie nie dając się mu wyprzytulać to jeszcze mówił do niego takie rzeczy!
Śledził uważnie tok rozumowania Tygryska wodząc oczami od jego ust po oczy to znowu na usta. Przyswajał każde słowo które chłonął jak gąbka z prostego powodu. Bujda na patyku. Smoki nie istniały, były wymysłem ludzi potrzebujących wierzyć w coś kierujące ich beznadziejnym życiem. Głąby kapuściane które nie chcąc nic zmieniać z powodu strachu do nieznanego wymawiały się tym, że właśnie te mityczne istoty chciały dla nich takiego losu. A co by ich obchodzili żebracy czy prostytutki on się pytał?! Fakt, że Finni mocno wierzył był dla niego obojętny. Sam nigdy się nie przejmował możliwością współistnienia z czymś tak potężnym. Nie było też żadnych podstaw żeby w ogóle uważać je za prawdziwe. Jak ktoś mógłby wytrzymać taką potęgę i zobowiązania? Właśnie, nie dało się. Dlatego początkowo uznał, że Orion go zwyczajnie zbywa! Niemniej, nie chciał się kłócić. Oczywiście, że nie zostawi tej dwójki na pastwę losu w nieznanym, dodatkowo w tak niebezpiecznym terenie gdzie każda para oczu będąca po ich stronie zwiększała szanse na bezpieczny powrót. Ale nigdy nie da sobie wmówić takiej pierdoły.
Logicznym mogłoby się wydawać, że Ezra jest świadom pochodzenia Lusia. Widział przecież łuski na jego ciele które tak namiętnie w gorących źródłach molestował jego przyjaciel. Widział również pionowe źrenice w jego oczach za każdym razem gdy prowadził z nim rozmowę. Uznawał jednak to wszystko za jakieś cholerne wybryki natury, jak jego własne tęczówki! Smoki. Nie. Istniały. Nie i koniec! Dlatego też dość poważnie się nadąsał ukrywając to uczucie pod maską organizacji ich wyjazdu. Odsunął od siebie Oriona na bezpieczną odległość, a gdy znalazł się w siodle, w ogóle nie musiał przejmować się niechęcią do bliskości. Zamiast tego w trakcie powolnego przemierzania pustyni zaczął tak mocno analizować każde słowo jakie padło z miękkich warg jego męża, że wpadał w głębokie zadumy nie rejestrując nic w swoim otoczeniu.
Louriel był Smokiem. Oznaczało to, że Smoki istniały i miały się dobrze. Co więcej! Na wyraźną prośbę bądź widoczną potrzebę potrafiły w bardzo bezpośredni sposób współistnieć z ludźmi, rozmawiać z nimi, może kochać? Ale dlaczego w ogóle istniały? Czy prawidłowym było założenie, że czuwały nad losem każdej poszczególnej istoty czy powinien skłaniać się bardziej w stronę legendy o kontroli przepływów mocy. Może były tylko źródłami magii? I tylko nad nią trzymały pieczę nie wtrącając się w życie ludzi. Bo jeżeli nie to dlaczego już dawno nie interweniowały w jego kraju? Dlaczego pozwalały dynastii obecnie panującej kalać dobre imię? Dlaczego Smok Ognia nie reagował? Pytania kłębiły się w jego głowie wywracając cały jego światopogląd do góry nogami. Nawet nie zauważył kiedy zaczął wpatrywać się w Lusia i dopiero na wyraźne warknięcie księcia, chwilowo wrócił na ziemię. Zakopał się jednak w połach materiału i usilnie patrząc w szyję wierzchowca ponownie zaczął zadawać sobie pytania na które kompletnie nie znał odpowiedzi. Dlaczego Smoków wśród nich nie było ale Louriel był? Dlaczego on był zobowiązany do reagowania na sprawy przewyższające jego postrzeganie świata. I czy właśnie teraz pakowali się w jedną z takich właśnie spraw? Czy w związku z naturą Louriela, Finni był w jakiś sposób zagrożony? A jeżeli się narazi matce Lusia? Albo Luś tylko się nim bawił bo po co miałby się przejmować kimś tak ciemnym, pospolitym, człowiekiem?
Dopiero w momencie dotarcia pod wieżę opanował się w większym niżeli mniejszym stopniu. Zaczął zdejmować siodła i ich rzeczy, poszedł uzupełnić bukłaki wodą, później pomógł rozkładać namioty. Musieli się przespać, od tego myślenia pękała mu głowa, bolał żołądek. Dodatkowo cały czas zerkał w stronę pobudzonego niebieskowłosego. Tak go polubił, darzył szacunkiem i sympatią. Miał w nim świetnego kompana do rozmów. Nie umiał sobie wyobrazić żeby to wszystko było udawane, a jemu zależało na krzywdzeniu ich wszystkich. Ostatecznie zajął się pracą zostawiając rozmyślania na później, na długi wieczór spędzony na warcie. Chciał ją zaproponować jako pierwszy, nie chciał iść spać, nie chciał się kłaść koło Oriona z pewnością, że ten nie chce żadnej czułości i musiałby uważać na każdy swój ruch. Już Lusio się na niego gniewał, a białasek i tak chodził podenerwowany, po co miał dokładać do ognia. Dlatego odsunął się na bok i nie wsłuchiwał w toczącą się rozmowę.
Finni pomagając zsiąść Lusiowi z wielbłąda uśmiechnął się do niego słodko, całując go dokładnie w znak na czole. Pogładził go po policzku po czym poklepał zwierzaka po szyi na znak dobrej roboty. Nie oznaczało to oczywiście, że na dramaturgię księcia nie zaczął się śmiać.
- Co do pośladków się nie zgadzam ale zaufaj mi, to najwygodniejszy środek komunikacji po pustyni. Wytrzymałe, niewiele jedzą i piją, nie zapadają się w piasku. A spaliłeś się bo ściągałeś materiał. Ciesz się, że mam krem. – Przyznał ściągając z niego materiał, odsłaniając mu tym samym twarz i głowę. Pocałował go zaraz w usta i zerkając jeszcze raz na wieżę, rzucił spojrzenie na stawiane powoli dwa małe namioty.
Po przygotowaniu absolutnie wszystkiego, łącznie z powoli podgrzewającą się zupą, Finni śledził wzorkiem nerwowe ruchy Lusia, z ogromnym zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Wzdychając cicho wyciągnął w końcu do niego ręce i chcąc go przytulić, rozejrzał się dokładnie po okolicy. Nic co ludzkie nie zwróciło na siebie jego czujnego spojrzenia. Byli sami na spokojnej pustyni i jedynie wiatr gwiżdżący w środku opuszczonej wieży zakłócał otaczającą ich ciszę. Ostatecznie jednak zmienił swoje miejsce siedzenia, usiadł za gadem i przytulając się do jego pleców pocałował go w kark. Zanim w ogóle postanowił zabrać się za jedzenie poprawił mu spięte włosy i porządnie przytulił.
- Spokojnie kochanie, jestem przy Tobie. – Szepnął mu do ucha zachęcając żeby zajął się jedzeniem. Niemniej, na pytania odnośnie wieży wymienił się wzorkiem z podejrzanie nerwowym Ezrą po czym sam, zwrócił oczy na samotną budowlę wzdychając ciężko prosząc żeby to brunet zaczął wyjaśnienia.
- W pierwszej kolejności mamy podania, że było to pierwsze miejsce kultu Smoka Ognia. Dość ortodoksyjna sekta wyznawców składała tam w ogniu żywe ofiary. Podobno, ale to tylko legendy, sam Pan Płomieni w końcu rozgorzał taką złością, że wszystkich wyznawców nie szanujących życiodajnego ognia spalił, a ich szczątki wtopił w ściany wieży ku przestrodze, w ten sposób odnawiając wiarę w swoją osobę w postaci twardego władcy o nieugiętej woli i gniewnym charakterze. Strach miał być podstawą szacunku, a niewolnictwo wskazaniem hierarchiczności ludzkości. – Mruknął patrząc przede wszystkim w swoją porcję, szybko milknąc i zaczynając jeść. Nie dało się nie zauważyć, że do całości historii podchodził z brakiem wiary w każde z wypowiadanych słów, trochę jak naukowiec który nie miał w swoim życiu miejsca na coś tak niemożliwego. Niemniej, zazwyczaj takiej postawy był pewien, obecnie wydawał się tego wstydzić.
- Nieco później, wieża słynąca z miejsca śmierci niewiernych doktrynie stała się miejscem egzekucji największych przestępców z każdego krańca kraju. Dziadek Magnusa umiłował sobie spektakularną śmierć osób podobno niemożliwych do złamania. Szczątki składowane były dookoła wieży w masowych grobach. Obecnie wiele osób twierdzi, że tam straszy. Wielu którzy chcieli sprawdzić to na własnej skórze nigdy nie wróciło. Podobno coś tam mieszka i strzeże dusz skazańców aż nie przyjdzie Smok i ich nie osądzi. Ale ciężko to zweryfikować. Przez złą sławę nikt się tam nie zbliża. – Wyjaśnił mocniej przytulając Louriela, całując go delikatnie w ramię.
- Dach zawalił się stosunkowo niedawno, jakieś czterdzieści lat temu. Nie przetrwał jednej burzy piaskowej. Przez ten fakt wiatr podobno niesie jęki zaklętych w murach dusz. Kiedyś wyrzeźbiona była tam głowa Smoka Ognia który w pysku trzymał kryształ zdolny zapalić ogień setki kilometrów stąd. – Dodał jeszcze zaraz proponując również, że weźmie pierwszą wartę. Nie był kompletnie zmęczony, a jego oczy ponownie padły na Louriela. Nadal bolała go głowa od myślenia. Nie wiedział co powinien robić, jak to wszystko sobie ułożyć. Przerastało go to…
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:37 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Wtulony w pierś Finnegana, Louriel gapił się ciekawie w Ezrę, który nie wyglądał zbyt dobrze i Oriona, patrzącego na niego zmartwionym spojrzeniem złotych oczu. Zastanawiał się, czy między nimi znów stało się coś złego, ale póki białowłosy nie zachowywał się jak zbity szczeniak, a on miał na głowie nieco ważniejsze sprawy, postanawiał się nie wtrącać. W końcu kiedyś musieli nauczyć się samemu rozwiązywać swoje problemy w innym wypadku nie mogliby stworzyć trwałego związku. Dlatego też, zamiast na wiszącej między nimi nieco ciężkiej atmosferze, skupił się na słowach bruneta, ssąc przez chwilę łyżkę, zanim wyjął ją z ust, po kolejny kęs zupy.
- Ale czy to nie znaczy, że Smok Ognia nie pochwalał ofiar z ludzi i przemocy, więc nie chciał, by ludzie ją stosowali? - zauważył po wypowiedzi Ezry, dmuchając na swoją łyżkę z zupą zanim ją zjadł, ale zanim wsadził ją sobie w usta, zawahał się, a potem podsunął ją pod nos Finniemu. Gapił się na niego tak długo, aż blondyn przyjął kęs, a potem z zadowoleniem wrócił do spokojnego zajadania.
Dalsza opowieść nieco obrzydziła księcia, ale widział w swoim naukowym życiu całkiem sporo szczątków, więc myśl o spoczywających niedaleko wysuszonych szkieletach niekoniecznie go przerażała. Bardziej martwił się o Finnegana, który wydawało się, że nie zdawał sobie sprawy z tego w jak bliskiej odległości od umarlaków się znajdował. Może nawet na nich właśnie siedział? Nie zamierzał go jednak uświadamiać, obawiając się kolejnego ataku paniki, którego nie miał pojęcia jak mógłby powstrzymać. Nie chciał widzieć go takiego przerażonego, nie chciał go stresować bardziej niż już to robił.
- Duchy? – zapytał z łyżką w ustach, nie przejmując się, że trochę seplenił. – Dawać mi je, nie boję się – prychnął zaraz, posyłając wieży wyzywające spojrzenie.
Książę skończył jeść, jeszcze raz czy dwa podsuwając łyżkę Finneganowi, czując przemożną chęć nakarmienia go, a kiedy jego miska została pusta, bez słowa zgodził się, by Ezra objął pierwszą wartę, zaraz łapiąc Finniego za ramię, chcąc go zaciągnąć do namiotu i przytulać aż do rana. Czuł się dziwnie w pobliżu wieży Smoka Ognia, ale obecność blondyna obok skutecznie odganiała od niego niepokój. Domyślał się, że zostawiony sam sobie nie zaśnie, a był tak zmęczony, że jedyne o czym myślał to o chwili odpoczynku. No i może o pozbyciu się tego nieznośnego bólu mięśni. Wielbłądy zdecydowanie nie były jego ulubionym środkiem transportu.
Louriel wpakował się do namiotu, niemal natychmiast kładąc się plackiem na rozłożonych wcześniej śpiworach. Było trochę twardo, ale stwierdził, że jeśli tylko położy się na Finnim, wcale mu ta odrobina dyskomfortu nie będzie przeszkadzać. Spojrzał na blondyna przez ramię, zaraz potem poklepując dłonią miejsce obok siebie, a kiedy mężczyzna usiadł, niemal natychmiast ułożył sobie głowę na jego udach, wtulając się w brzuch blondyna, przymykając zadowolony zmęczone oczy.
- Mogę cię zabrać, Finni? – zapytał, obejmując go ramionami w talii. – Schowałbym cię w bagażu i wywiózł do siebie, żebyś już nigdy nie musiał jeździć na tych głupich wielbłądach i wdychać piasku i palić się w tym okropnym słońcu – mamrotał prawie że do siebie, wdychając cudowny zapach egzotycznych owoców jaki mężczyzna zawsze wokół siebie roztaczał. Był taki męski i silny, a jednak jego zapach kojarzył się Lourielowi z czymś niezwykle słodkim.
Kiedy Ezra z Finneganem opowiadali o wieży, Oriona bardziej interesował ton głosu chłopaka niż to co w zasadzie mówił. Nie mógł powstrzymać myśli, że rewelacje na temat Lusia, które mu sprzedał, naprawdę namieszały mu w głowie. Nie rozumiał tego, ale chciał zrozumieć. I jeśli był w stanie, pomóc mu się z tym wszystkim uporać. Nie chciał go wpędzać w zakłopotanie, ani niszczyć spojrzenia na świat, ale chyba właśnie to trochę nieświadomie zrobił. Po prostu nie mieściło mu się w głowie, by ktoś, kto znał gada dłużej niż pięć minut, nie wierzył w to, kim ten był. Owszem, był tak bardzo ludzki, dziecinny i uparty, że nikt w krótkim czasie nie zobaczyłby w nim majestatu istoty innej niż człowiek. Ale wierzył, że kiedy znało się go dłużej, na jaw wychodziła szlachetność księcia, jego niemal nieludzki spokój, błyskotliwość i wielkie serce. Owszem, mógł być trochę stronniczy, w końcu był jego najlepszym przyjacielem, ale to Ezrę kochał. I nie chciał by coś tak mocno zaprzątało mu głowę, że tracił kontakt z rzeczywistością, czy zgodę z samym sobą. Dlatego też, kiedy tylko Lusiek z Finnim zniknęli w jednym z namiotów, przysiadł się bliżej, a nie widząc większej reakcji, pochylił się i trącił policzek Ezry nosem.
- Śnieżynko? – rzucił zmartwiony, patrząc z niepokojem na piegowatą twarz chłopaka. – Ezra, co się dzieje? Porozmawiaj ze mną – poprosił, jeszcze raz muskając policzek chłopaka nosem, na którym zaraz złożył delikatny pocałunek, a kiedy i to nie poskutkowało, natychmiast przytulił gwardzistę, obsypując jego czoło całusami. Nie wiedział, co mógł zrobić, żeby poprawić mu humor.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:38 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Po tym jak Ezra zaproponował się z pierwszą wartą Finni od razu ruszył za Lourielem do namiotu. Mimo obaw o gada, ten skutecznie sprawiał, że cały czas się uśmiechał. Najpierw się wtulał jak zmarznięty kociak, później go karmił jakby sam jeść nie potrafił i jeszcze raz, kusił żeby się koło niego położyć w niecnych celach. Podejrzewał bowiem, że książę prędzej czy później znajdzie się na nim, wtulając się w jego ciało jak w najwygodniejszą poduszkę świata. Jak on to lubił. Ten jego tyłeczek kręcący się po jego ciele. Niemniej, z przyjemnością przysiadł koło niego i gdy ten się na nim położył zaczął bawić się długimi kosmykami jego włosów. Przyjemne, delikatne, jak jedwab. Na jego twarz spojrzał w momencie gdy zaczął memłać pod nosem. Uśmiechnął się rozbawiony i zdejmując z siebie poły chroniącego materiału stworzył mu poduszkę, żeby chociaż odrobinę było mu wygodniej.
- Spakuj mnie do skrzyni i wywieź. – Poprosił z cichym westchnieniem. Tak, to było dokładnie to o czym marzył. Żeby Louriel wyrwał go z tego koszmaru, zabrał ze sobą, zamknął w Akademii i pozwolił się zajmować czymś co sprawiało by mu większą satysfakcję. Nawet jeżeli by się miał ponownie zaciągnąć do wojska, pod rządami cesarza byłaby to czysta przyjemność.
Delikatnie go podnosząc ułożył jego głowę na poduszce po czym się rozbroił zostawiając całość swojego ekwipunku pod ręką. Później dokładnie go nakrył i kładąc się koło niego na boku zaczął gładzić go palcami od czoła przez policzek i ucho aż po ramię, i z powrotem. Uśmiechnął się gdy drżał delikatnie pod jego dotykiem, ostatecznie przestając go męczyć i całując delikatnie w policzek, nos i czoło. Szybko wsadził mu rękę pod głowę i ciągnąc go na siebie ułożył się wygodnie na plecach oddychając z ulgą. Wreszcie, chwila spokoju.
Gdy Lusio oraz Finni zniknęli w namiocie odprężył się delikatnie, dorzucając przy okazji do ognia. Nie miał zamiaru siedzieć po ciemku i w chłodzie całą noc. Później spojrzał wyczekująco na Oriona, zerkając jeszcze w niebo i w stronę wieży. Było późno i on też powinien się położyć bo noc minie szybciej niż by się spodziewał. Chciał go nawet pogonić ale to Orion podjął inicjatywę szturchania go. W pierwszej kolejności mruknął na niego w niemym pytaniu ale gdy poczuł jego stosunkowo chłodny nos przy policzku, zamrugał szybko spoglądając na niego z całkowitym brakiem zrozumienia.
Nie zdążył nawet pomyśleć jak powinien mu odpowiedzieć i czy w ogóle powinien, został pochwycony i wycałowany do stopnia zgalareciałej kluski. Uśmiechnął się maślanie i patrząc na niego jak na największy cud swojego świata, oparł głowę o jego ramię. Wystarczyła chwila gdy jego dłonie zaczęły błądzić po jego rękach, oplótł się nimi mocniej korzystając z tej wymuszonej wręcz chwili bliskości.
- Tygrysie, nie możesz się tak ciągle mną martwić. – Zamruczał na co od razu dostał oburzoną odpowiedź, że Orion jest tu właśnie po to żeby korzystać z przywileju bycia mężem i się o niego martwić. Westchnął na to ciężko i wtulając się w jego szyję przez chwilę chciał napawać się tylko tym przyjemnym zapachem mrozu. Czując kolejnego całusa odsunął się od niego i patrząc na niego z ogromnym wstydem w oczach zaraz schował twarz w dłoniach.
- Orion, ja nie wiem jak z Tobą o tym rozmawiać! – Wymemłał we własne ręce, a czując jego silne dłonie i całusa złożonego czule na ustach spojrzał na niego ponownie jak na rozgwieżdżone niebo w bezchmurną noc.
- Ja wiem, że to niedorzeczne ale ja naprawdę nie myślałem o nim jak o Smoku. One dla mnie do tej pory nie istniały. Podobnie jak ich sprawy. Tylko te ludzkie, widoczne i męczące mnie codziennie. – Westchnął patrząc na niego jak zbity niesłusznie szczeniak. Szczęśliwie, szybko dostał kilka kolejnych całusów które rozluźniły jego mięśnie. Spojrzał w jego jasne oczy gładząc go po policzku.
- Przetrawię to w końcu, ale potrzebuję czasu. Wiesz, ja zawsze funkcjonowałem trochę obok tego. Nie byłem osobą wierzącą i wiążącą swoje losy z wolą tych gadów. I nagle piętnaście lat światopoglądu mi niszczysz. – Zaśmiał się, przytulając wygodnie do niego, unikając jednak z delikatnego wstydu jego wzroku.
- Poza tym trochę się boję. Co tam znajdziemy skoro to wszystko istnieje, ma się dobrze, a my tego nie rozumiemy. – Szepnął, rzucając spojrzenie w stronę wieży. Przeszedł go lodowaty dreszcz podrażniony nagłym podmuchem wiatru na który wtulił się w jego pierś.
- Idź spać Tygrysie, jutro czeka nas ciężki dzień. – Przyznał przeciągając się po czym poprawił na sobie materiał mocniej się w nim zakopując. Ziewnęło się mu przy okazji, szczególnie gdy ten nadal na nim leżał i go głaskał.
Poranek przywitał go zapachem podgrzewanej zupy i kilkoma pocałunkami w policzek. Ezra nawet nie zauważył kiedy zasnął i kiedy to Orion stał się wartownikiem. Mimo wyrzutów sumienia miał nadzieję, że Finni go zmienił i chociaż część nocy białasek przespał. Podnosząc się do siadu przetarł oczy niczym małe dziecko po czym przeciągając się poprawił na sobie dwie warstwy materiału. Złapał rozbawiony uśmiech blondyna i nic sobie z tego nie robiąc, przysiadł się bliżej Oriona żeby się jeszcze o niego oprzeć, poprzytulać chwilę.
- Jemy śniadanie i się zbieramy. Trzeba to sprawdzić i wracać. – Stwierdził wstając ze swojego miejsca, dochodząc do wniosku, że słońce jest już na tyle wysoko nad horyzontem żeby wyciągnąć jaszczurkę z jaskini. Wchodząc do namiotu spojrzał rozczulony na śpiącego księcia, delikatnie ściągnął z niego nakrycie i podwinął materiał zasłaniający jego brzuch. Tak przygotowane, nagie ciało obejrzał dokładnie po czym atakując go ustami, przyłożył je mocno do jego skóry chwytając rękami na krzyżu żeby dodatkowo go do siebie przyciągnąć po czym gwałtownie wypchnął powietrze buzią wywołując łaskocząco-atakujący dźwięk per uczucie pierdzenia. Pisk jaki doszedł do jego uszu równocześnie z obydwiema rękami próbującymi odsunąć jego głowę od brzucha. On się jednak nie poddawał. Nabrał głośno powietrza i wykonując dokładnie ten sam ruch znowu wywołał w nim paniczną falę śmiechu.
- Dzień dobry ukochana Perełko! Wyspałeś się? – Zapytał w końcu, z niewinnym uśmiechem jakby wcale nie robił nic złego. Nie chciał być wredny ale zaraz potarł nosem jego brzuch wywołując kolejny chichot.
- Orion zrobił śniadanie. Chodź, będziemy się zbierać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:39 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Malujące się na twarzy Ezry emocje tylko pogłębiały zmartwienie Oriona. Widział przecież, że coś było mocno nie tak i choćby brunet nie chciał wywoływać w nim uczuć, chłopak nie potrafił się ich tak po prostu pozbyć. W końcu gwardzista był dla niego kimś wyjątkowym, kimś bardzo ważnym, na kogo szczęściu zależało mu najbardziej. Dlatego na próbę zbycia go zaraz się oburzył i zaczął składać na jego twarzy więcej słodkich całusów, nie pomijając ust maga ognia, aż ten w końcu skapitulował. Białowłosy słuchał uważnie, gładząc uspokajająco plecy Ezry i uśmiechając się do niego zachęcająco. Słysząc, że zniszczył mu światopogląd skrzywił się przepraszająco, ale nic nie mógł na to poradzić. Ich rzeczywistość była jaka była, a lekka ignorancja gwardzisty musiała się kiedyś skończyć.
Czując jak niskim ciałem wstrząsnęły dreszcze, przytulił go do siebie mocniej, całując czule w czubek głowy.
- Nie bój się. Louriel jest z nami, nigdy nie pozwoli żeby to wszystko wpłynęło na nas za bardzo – spróbował go uspokoić, samemu wierząc głęboko w przyjaciela i jego dobre zamiary. W końcu książę nigdy nie dopuściłby do sytuacji, a przynajmniej nie specjalnie, w której życie któregoś z nich zostałoby zagrożone bardziej niż było to konieczne, by naprawić to co się zepsuło.
Słysząc w zasadzie rozkaz położenia się, wypowiedziany tak sennym tonem, poprzedzającym głębokie ziewnięcie, Orion uśmiechnął się z rozczuleniem, poprawiając wygodnie ciało Ezry w swoich ramionach, tak by wtulał się nosem w jego szyję, by im obu było jak najwygodniej. Sam nie zamierzał spać, widząc jak zaoferowany wartownik niemal natychmiast zaczął przysypiać. Nie miał jednak zamiaru powstrzymywać chłopaka przed chwilą snu. On sam nie czuł się aż tak zmęczony i choć jego mięśnie również odrobinę bolały po całym dniu spędzonym w siodle wielbłąda, nie jęczał jak to miał w zwyczaju pewien książę. Przyjmował w spokoju to co się działo, wierząc że ostatecznie i tak wszystko dobrze się skończy.
***
Rankiem obudził się wtulony w Ezrę, czując na sobie rozbawione spojrzenie pomarańczowych oczu, którym niekoniecznie się przejął. W końcu nie spodziewał się, by swoją część nocy Finni spędził inaczej niż z Luśkiem w ramionach. A nawet jeśli by tego nie chciał, spodziewał się, że przywykły do wygody tyłek księcia w końcu wylądował na nim, szukając choć odrobiny więcej komfortu w znajomym ciele niż na twardych skałach. W końcu jednak podniósł się, uważając by nie obudzić śpiącej Śnieżynki, a potem zabrał się za podgrzewanie śniadania.
- Dzień dobry – rzucił spokojnie, czując na sobie najpierw wzrok dwukolorowych oczu, a potem ciało gwardzisty, które szukało w nim jeszcze trochę ciepła i bliskości. Nie odmówił mu jej, ciągnąc bruneta między swoje nogi, żeby zaraz wcisnąć mu w ręce miskę z zupą.
- Jak się czujesz? Trochę lepiej? – dopytywał, muskając nosem kędzierzawe włosy, które w nieładzie otaczały okrągłą twarz Ezry.
Nie spodziewał się, że zaraz z namiotu, w którym zniknął Finnegan usłyszy pisk, który zaraz przerodził się w śmiech, a potem jeszcze w błaganie by blondyn się odsunął. Orion pokręcił głową z politowaniem, unosząc brwi do nieba kiedy śmiech nagle się urwał, pozostawiając po sobie znaczącą ciszę.
Louriel nie spodziewał się, że zostanie wyrwany ze snu w tak brutalny sposób, który na dodatek sprawiał, że drżał z wstrząsających nim łaskotek. Brzuch był dla niego słabym punktem, gdzie wystarczyło by Finni posmyrał go nosem, by z jego ust wydobył się niekontrolowany chichot. A kiedy w rusz poszły palce gwardzisty, książę zwinął się ze śmiechu, nie potrafiąc się powstrzymać.
- Przestań! Finni! To łaskocze! – śmiał się, czując łzy spływające mu po policzkach, ale rozbawiony blondyn ani myślał powstrzymać tortury.
- Dam ci buzi! Finni, dostaniesz całusa – spróbował przekupstwa, a kiedy spojrzał w górę, dostrzegł nad sobą roszczeniową minę mężczyzny.
Niemal natychmiast uniósł się na przedramionach i cmoknął czerwone wargi maga ognia. Widząc niezadowoloną minę, uśmiechnął się lisio.
- O co chodzi? Dostałeś co obiecałem – zauważył uśmiechając się przekornie.
Nie mógł powiedzieć, że blondyn zaskoczył go, kiedy nagle znalazł się pomiędzy jego nogami, a zaraz potem powietrze uciekło z jego płuc, kiedy szeroka klatka piersiowa spoczęła na nim całym ciężarem.
- Co chcesz? – zapytał, drocząc się i zakrywając usta dłonią. – Już dostałeś – parsknął, a kiedy mężczyzna naparł na niego mocniej, roześmiał się, odsuwając ręce tylko po to, by znów jedynie musnąć wargami usta Finnegana.
- Coś nie tak? – roześmiał się, unosząc zaczepnie brwi, kiedy jego nadgarstki zostały pochwycone i odsunięte. Uniósł się ale zamiast pocałować żądające pocałunku usta, polizał wiszącego nad nim gwardzistę po nosie.
Kolejny raz został przygnieciony i tym razem kiedy zaczął się śmiać, sam miał dosyć podchodów, dlatego kiedy nacisk na jego pierś zelżał, a utkwione w nim pomarańczowe oczy płonęły znajomym ciepłem, odetchnął ciężko, czując dreszcz podniecenia przechodzący wzdłuż ciała. Jego twarz na raz nabrała zupełnie innego wyrazu, tak samo jak iskrzące błękitem oczy. Przełknął ślinę, a potem unosząc się trącił nosem nos blondyna, zanim w końcu wpił się w usta mężczyzny całując go niespiesznie, najpierw łagodnie, niemal nieśmiało, by zaraz zmienić pieszczotę w bardziej namiętną, angażując w nią oba języki. Przez chwilę walczył, nie pozwalając Finneganowi przejąć nad nim kontroli, dopóki sam nie ustąpił, rozpływając się w przyspieszającej oddech i serce pieszczocie. Tak bardzo uwielbiał się z nim całować, że najchętniej nigdy by nie przerywał, z każdym dniem coraz bardziej uzależniając się od obecności mężczyzny w swoim życiu i w swojej przestrzeni osobistej, z której miał ochotę nigdy go nie wypuszczać.
Dlatego też, kiedy w końcu Finni miał zamiar z niego wstać, natychmiast oplótł go nogami, zarzucając mu ręce na szyję i wsuwając palce w blond kosmyki.
- Jeszcze chwila – poprosił ochrypłym głosem, patrząc na niego oczami przysłoniętymi mgiełką pożądania. A kiedy dostał, czego chciał, znów potrzeba było interwencji Oriona i Ezry by się od siebie odkleili.
- No już! Później się będziecie ośmiorniczyć – prychnął Orion zirytowany przedłużającą się nieobecnością tych dwóch, którzy przecież tak bardzo chcieli „wycieczki”.
Kiedy w końcu ruszyli w stronę wieży, słońce stało wysoko na niebie, zalewając ziemię palącymi promieniami.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:39 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Poranek przeciągnął się jednak o kilka nadprogramowych wydarzeń które skutecznie przywołały uśmiech na jego twarzy. Perlisty śmiech Louriela, nawet wywołany siłą, sprawił, że jego serce rozszalało się w szaleńczym biegu napełniając się jednocześnie takim ogromem miłości, że czuł aż przechodzące po plecach dreszcze. Później, chwila przekomarzania się. Podstępny gadzior który nie chciał się dać doprosić prawdziwego całusa, no nie mógł mu odpuścić póki nie dostanie tego co zostało mu obiecane, a gdy ten moment już nadszedł… Orion musiał ich upominać dwukrotnie.
Niemniej, spakowali się sprawnie, mieli pełne brzuchy i tym razem poprawnie nałożony materiał chroniący przed palącym słońcem. Ezra wyglądał już dobrze i cokolwiek Orion mu robił, robił to dobrze. W prawdzie brunet nadal lekko trzymał dystans od Louriela czego Finnegan kompletnie nie rozumiał aczkolwiek złote oczy przepełnione spojrzeniem go uspokajały. Zostawił więc tą sprawę między małżeństwem, samemu zajmując się komfortem jednego rozchichranego gada.
Ponownie w siodłach podjechali pod samą wieżę rzucającą złowrogi cień przez najbliższą okolice. Mimo że już dawno nikt się tu nie zapuszczał w ilościach większych niż samozwańczy poszukiwacze przygód, okolica nadal śmierdziała śmiercią. Wielbłądy zaprowadzili na tył gdzie niezidentyfikowany kawałek kiedyś znamienitej budowli tworzył coś co spokojnie mógłby nazwać małą stajenką, ważne, że w cieniu. Zwierzakom otoczenie nie przeszkadzało chociaż wyraźnie były spięte. Dlatego Finni starając się je gładzić po szyjach zmusił do zejścia do siadu i dopiero po tym, zabrał ze sobą wszystko czego potrzebowali. Duże bukłaki wody, broń, kawałki pieczonych w piecu chlebków w razie jakby… zostali tam nieco dłużej niż powinni. Widział, że cała reszta poza Lourielem również się zbroi, książę za to dostał dodatkową manierkę z wodą której mógł używać jako broni. I mogli ruszać.
Pierwszy napotkany problem sprawił jednak, że blond Gwardzista zaklął pod nosem. Niegdysiejsze wejście obecnie zawalone było prawie po sam czubek co oznaczało, że nawet jeżeli pragnęli niemiłosiernie wejść do wieży, nie dało się.
Ezra stał z ręką wyciągniętą w daszku nad oczami, śledząc budowę całej konstrukcji po sam dach i z powrotem po fundamenty. Cmoknął cicho nie widząc najmniejszych szans ani też sensu do wspinania się na górę. Jedyną opcją była próba przeciśnięcia się przez delikatny prześwit w pierwotnym wejściu, sęk w tym, że nie wiedzieli co czeka ich po drugiej stronie. Dlatego podchodząc do ściany, mając nadzieję stanąć nieco w cieniu, czekał obserwując intensywnie dumającego przyjaciela. Wtedy, ustąpiła jedna cegła, później druga, a on ani się obrócił wpadł do środka wywołując niekontrolowane zapadnięcie się doszczętnie wejścia. Szczęśliwie, wszystkie kamienie poleciały z tamtej właśnie strony, jemu nie wyrządzając żadnej krzywdy, mimo że wpadł niespełna dwa metry od wejścia. Jego nogi zostały nieco wyżej, jęknął cicho z niemożności wstania, a gdy dostrzegł jasną dłoń sięgającą mu na pomoc, złapał ją oburącz podciągając się. Jak zwykle, Orion wybawcą.
- Wszystko dobrze, żyje. Nawet się nie potłukłem. – Zapewnił gładząc go po dłoni po czym zaczął się otrzepywać z piasku. Podnosząc oczy uśmiechnął się do swojego męża po czym przeniósł spojrzenie na Finnegana. Widział jak ten usilnie próbuje spokojnie oddychać i jak kompletnie mu to nie wychodzi. Wiedział jednocześnie, że blondyn tu nie zostanie, koniecznie będzie chciał wejść do środka i bronić Louriela. Nic nie mógł poradzić na jego strach przynajmniej dopóki przelotem nie zahaczył o niebieskie, gadzie spojrzenie. Zamarł w pół ruchu chęci ruszenia przodem po czym rzucił mu pierwsze spojrzenie od wczoraj, zachęcając żeby go jakkolwiek dotknął. Sam rozniecił przed sobą sporych rozmiarów płomień, który zawisł nad jego uniesioną lewą dłonią, do prawej wziął specyficzny sztylet o dwóch obosiecznych sztyletach przytwierdzonych do jednej rękojeści. Wolał się mieć na baczności skoro szedł jako pierwsza linia obrony, jednocześnie rozświetlając wąski korytarz o niskim sklepieniu który prowadził tylko i wyłącznie przed siebie. U jego zwieńczenia były za to schody. Okręcone niczym wąż wewnątrz całe budowli, z półpiętra na które wyszli prowadziły zarówno w górę jak i w dół. Niezależnie gdzie obecnie spojrzał, widział ciemność co wywołało na jego twarzy wyraźny niesmak. Podejrzewał, że na dole znajdą narzędzia służące do spektakularnego tracenia zbrodniarzy, co jednak mogło znajdować się wyżej.
- W górę czy w dół? – Zapytał oglądając się za siebie, a gdy padła zgodna decyzja, że w górę, rozpoczął żmudną wspinaczkę na szczyt wieży. Tam, nic szczególnego. Poza tym, że minęli kilka podwieszonych szkieletów, masę dziwnych znaków namalowanych czymś do złudzenia przypominającym krew oraz ostatecznie, znaleźli się na szczycie z potężną wyrwą w dachu, nic szczególnego.
- Ciekawe gdzie ta głowa. – Mruknął wychylając się delikatnie w przód żeby z piętra spojrzeć w czerń otchłani. Do pewnego poziomu wpadało światło oraz porywy piasku, tam niżej otaczała ich ciemność i jedynie światło wydobywające się w dwóch płomieni Gwardzistów.
- No to w dół. – Przyznał znowu wszystkich przepędzając na tyły i samemu ruszając przed siebie, z utęsknieniem rzucił spojrzenie półpięterku na które wyszli po wtargnięciu do środka.
Im niżej się znajdowali tym upiorniej się robiło. Powiewy niezidentyfikowanego powietrza rozwiewały płomień niesiony przez Ezrę na dłoni. Był czujny, do granic możliwości. Alarmowało go każde osuwisko, a gdy w końcu pod jego stopą z trzaskiem ustąpiła kość, zamarł w miejscu. Wziął nieco głębszy oddech, pachniało stęchlizną. Musiał to mocniej rozświetlić bo błądzenie po macoszemu mogło w końcu się fatalnie skończyć. I mimo ogromu zmartwienia o swojego przyjaciela, płomień w jego dłoni buchnął do rozmiarów Oriona pokazując im jaskinię w której się znajdowali. Tylko oni, trochę szczątek i…
- O, znalazła się głowa. – Mruknął cicho nie słysząc absolutnie nic poza własnymi krokami. Mimo niesprzyjającego otoczenia bitewnego, echo pomogłoby im w zidentyfikowaniu potencjalnie zbliżającego się wroga, po którym tutaj nie było śladu.
- Nic tu nie ma. – Skwitował zapalając pochodnie po kilku ruchach nogami wszędzie dookoła nich. Nagle, stało się jasno jak za dnia i rzeczywiście, poza litą skałą nie było tu nic. Dopiero gdy płomień dzieląc się na mniejsze części dopełnił okręgu, jego oczom ukazały się bardzo wąskie, dwa korytarze. Cmoknął. Podejrzane. W ch** podejrzane.
- Co teraz?
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:40 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3

Wieża z daleka nie wyglądała na aż tak zaniedbaną jak była w rzeczywistości. Spoglądając w górę, na sypiące się cegły, ledwo trzymający dach i okiennice wyglądające jakby mógł je zdmuchnąć pojedynczy oddech, Orion zaczął się coraz bardziej martwić. Nie podobało mu się to miejsce. Czuł… drżenie na skórze, jakby w powietrzu przez cały czas unosiło się jakieś dziwne napięcie elektryczne. Kiedy patrzył na Louriela, widział jego delikatnie rozszerzone źrenice i gęsią skórkę na twarzy. A mimo to, nadal zachowywał spokój i uparty błysk w oku, który kazał mu tam iść.
Kiedy ściana za Ezrą poruszyła się, a następnie rozpadła, wciągając chłopaka do środka, Orion natychmiast znalazł się obok, gotowy wskoczyć za nim w ciemną czeluść, ale okazało się że wcale nie musiał, a wnętrze wcale nie było bardzo głębokie. Podał mu rękę, z ulgą słysząc, że nic mu nie było. Za to kiedy odwrócił się w kierunku Lusia i Finniego, dojrzał jak całe ciało gwardzisty spięło się, jakby w każdym momencie coś miało na nich wyskoczyć z ciemności wieży. Białowłosy spojrzał na księcia, ale ten tylko nieznacznie pokręcił głową. Chłopak zrozumiał, a potem, wierząc w przyjaciela, wszedł za Ezrą do wnętrza budowli.
Kiedy tylko plecy Oriona znalazły się po drugiej stronie przejścia, Louriel choć sam czuł ogromną dozę niepokoju, odwrócił się do blondyna z uspokajającym uśmiechem na ustach. Uniósł dłoń, by przyłożyć ją do pobladłego policzka mężczyzny, a kiedy ten na niego spojrzał, uniósł się lekko na palce, by pocałować go w czoło.
- Wszystko jest dobrze, Finni – szepnął, gładząc delikatnie twarz ukochanego. Domyślał się, że nawet jeśli zaproponuje by ten został na zewnątrz, nigdy by się na to nie zgodził. Dlatego nawet nie próbował, skupiając się raczej na zapewnieniu mu jak największego komfortu psychicznego. – Tam nic nie ma, a na pewno nic co zrobiłoby ci krzywdę – przekonywał, łapiąc spoconą dłoń Finnegana w swoją. – Widzisz, cały czas jestem obok – zapewnił, splatając ze sobą ich palce.
Poczekał jeszcze chwilę, dopóki oddech mężczyzny trochę nie spowolnił, a potem, kiedy wytworzył na swojej dłoni chwiejny płomień, pociągnął go do wnętrza wieży. Cały czas muskał wierzch jego ręki palcami i rysował na niej kółka kciukiem, pierwszemu wchodząc do środka. Słyszał odgłos kroków z wyższych kondygnacji, dlatego stwierdził, że Ezra z Orionem poszli na górę. Chciał iść za nimi, ale wystarczył jeden szkielet w podwieszanej klatce, by książę natychmiast się zatrzymał, zasłaniając sobą widok i nie pozwalając gwardziście iść dalej. Nie chciał, by ten znów się bał, już wystarczyło że cały czas czuł jego napięte ciało i nerwowe tiki, kiedy rozglądał się po wnętrzu budowli. Louriel sprowadził go na dół, a tam poczekali na dwójkę towarzyszy, którzy dołączyli do nich po krótkiej chwili.
Idąc w dół, Louriel miał nieprzyjemne wrażenie, jakby jego ciało zanurzało się w lodowatej wodzie. Im niżej byli, tym jemu było zimniej, aż w końcu z jego ust unosiła się para, a ciało drżało od przenikającego go do szpiku kości chłodu. Nie wiedział, czym to było spowodowane, ale czuł że jeszcze chwila i dowie się wszystkiego. Kiedy korytarz rozdzielił się na dwie odnogi, doskonale wiedział, w którym on powinien się znaleźć. Czuł chłód, słyszał dźwięk kapiącej wody i magię w powietrzu. Ale tym razem to był inny jej rodzaj. Ta, którą czuł w bibliotece miała w sobie coś ciepłego, miękkiego jak koc. Ta była zimna, wiła się w powietrzu jak łańcuchy, które w każdym momencie mogły go złapać i nie wypuścić, dopóki nie wyzionąłby ducha. Nie chciał, by Finni szedł z nim w ten korytarz. Nie chciał, by znalazł się obok czegoś tak niebezpiecznego. Czuł to, całym sobą, że to co tam było nie miało w sobie litości.
- Sprawdźmy najpierw ten – powiedział, wskazując podbródkiem korytarz, z którego czuł powiew ciepła.
Orion zgodził się z nim i wkrótce znaleźli się w wąskim korytarzu. Louriel zrobił wszystko, byle tylko znaleźć się obok Oriona, ale w taki sposób, by iść trochę za Finnim. A kiedy znaleźli się na jakimś zakręcie, szybko wysunął swoją dłoń z uścisku Finniego, zastępując ją dłonią Oriona w takim sposób, jakby musiał poprawić uścisk. Dojrzał zdumione złote oczy, ale jedynie pokręcił głową i wlepiając w chłopaka stanowcze spojrzenie, cofnął się dwa kroki, by zaraz odwrócić się do nich plecami kiedy znikali za zakrętem i puścić się biegiem korytarzem. Starał się by jego kroki były lekkie i nie wydawały z siebie za dużo dźwięków, dopóki nie znalazł się w drugim korytarzu.
Zachłysnął się lodowatym powietrzem, natychmiast czując przenikające go zimno. Nie zatrzymał się jednak, pewnie brnąc do przodu, do miejsca, w którym nie płonęły już pochodnie. Światło pochodziło z innego źródła, było mdłe, przytłumione, ciemne i jednocześnie z jakiegoś powodu jaskrawe, wypalało w oczach księcia widoczne na ścianach jaskini runy. W ogóle cała jaskinia zdawała się błyszczeć od mocy wydrążonych w skale runach, które po chwili ze zdumieniem rozpoznał. To były jego runy. Runy Smoka Wody. Nie rozumiał czego właśnie był świadkiem. Co miał przed sobą.
Patrzył chwilę dłużej, a wtedy zdał sobie sprawę że to wszystko układało się w pieczęć. Runy ochronne, pieczętujące, pozbawiające siły i mącące myśli. Louriel natychmiast zrozumiał, że jeśli tylko znajdzie się w jej środku, jego moc przestanie działać. Serce waliło mu jak młotem, ale nadal nie spełnił swojego obowiązku. Choć czuł, że to wszystko działało, nie był tego stuprocentowo pewien. Taka pieczęć, wystarczył jeden błąd, jedna nieścisłość, starty zębem czasu znak, by to co było zapieczętowane dało radę się prześlizgnąć. Zwłaszcza jeśli było tak potężne jak wskazywały na to wszystkie znaki. Dlatego Louriel nie mógł się cofnąć.
Wziął głęboki oddech i już, miał wkroczyć w obręb pieczęci, kiedy za sobą usłyszał kroki. Gniewne, szybkie i wzbudzające w nim odrobinę strachu. A kiedy zza zakrętu wyłonił się Finnegan z miną rządną mordu, książę natychmiast, prawie nie wiedząc co robi, cofnął się, przekraczając barierę ze znaków. Natychmiast wciągnął przesycone suchym mrozem powietrze, czując się jakby coś podzieliło jego głowę na pół, odgradzając tę część od niego i nie pozwalając mu po nią sięgnąć. Miał rację. Tutaj nie mógł używać mocy.
- Nie! Stój! – krzyknął wyciągając ręce jakby mógł zatrzymać zbliżającego się blondyna. – Nie podchodź. Nie możesz tu wejść – powiedział drżącym głosem. Jemu nic się nie stało, poza niewątpliwym wpływem run na jego moc, ale on… on znał te runy, a one w jakiś sposób znały jego. Nie był pewien, co się mogło stać, jeśli w kręgu pojawiłaby się osoba, która nie miała w sobie smoczej krwi.
- Nic mi nie jest, widzisz? – powiedział, prostując się i unosząc ręce do góry. Nie odważył się wspomnieć, że w tamtym momencie był w zasadzie kompletnie bezbronny. – Nic mi tu nie grozi. To Smocze runy… Wodne runy. Rozumiem je. Dopóki… się nie zranię, wszystko będzie dobrze – powiedział, przełykając ślinę, kiedy nad drzwiami dostrzegł instrukcję jak zdjąć pieczęć. Wystarczyła kropla krwi Pierwszego Smoka.
- Rozejrzę się, dobrze? – powiedział, starając się brzmieć tak samo pewnie i spokojnie jak zawsze.
Patrzył jeszcze dłuższą chwilę błagalnie w zagniewane oblicze gwardzisty, a kiedy miał połowiczną pewność, że mężczyzna go posłucha, zaczął z większą uwagą rozglądać się po jaskini. Miała nieregularny kształt, który opadał łagodnie w jedną stronę. Na końcu pochylni znajdowało się pozbawiony run okrąg, w którym stała spokojnie i cicho figurka smoka. Taka sama jak w kraju wody. Tyle, że cała. Louriel czuł dreszcze kiedy patrzył na nią dłużej niż sekundę, dlatego odwrócił wzrok, by przeczytać niewielkie skrawki tekstu umieszczone pomiędzy runami ochronnymi. Nie było tego dużo. Ostrzeżenia, informacja jak zdjąć pieczęć… I jak ją założyć. Louriel westchnął, domyślając się, że to wcale nie będzie proste, zwłaszcza kiedy nie miał swojej mocy. Ale jakoś musiał spróbować. Nie założyłby jej na nowo, ale ocenił, że kroki idące w tym kierunku nie złamią jej, a jedynie upewni się, że nie została złamana. Jedyne czego było mu potrzeba to woda.
Rozejrzał się i na samym szczycie pochylni dostrzegł, że w tamtym miejscu tworzy się mała kałuża, choć odgłos kapiącej wody nie pochodził z tamtego miejsca. Zbliżył się, a wtedy odkrył, że woda kapała do kałuży, nie wydając z siebie charakterystycznego dźwięku. Dopiero kiedy podsunął dłoń, a kropla odbiła się od jego skóry, w ciszy rozległ się głośny plusk.
- Oh! – westchnął, czując jak od tej jednej malutkiej kropelki jego ciało nagle odczuło ciepło, jakby zanurzył się w balii z gorącą wodą. To było to… to tego potrzebował.
Czując się jakby ktoś prowadził go za rękę, Louriel zdjął z siebie nadmiar materiału, który chronił go na pustyni, ale tutaj krępował mu ruchy, a potem odłożył go na ziemię. Zdjął jeszcze buty, a potem bosymi stopami wszedł do kałuży. Woda była ciepła, sprawiała że drżał, ale tym razem powodem była raczej radość niż zimno. Wyciągnął ręce do góry, a wtedy kolejna kropla dotknęła jego skóry, wypełniając pomieszczenie dźwiękami. Książę miał wrażenie, że to było jak muzyka, a rytm wybijany na jego skórze pozwalał mu podjąć szalony taniec narzucony przez spadające z sufitu krople. Woda przetaczała się po jego ciele, wpadając w zagłębienia w litej skale jaskini, wypełniając je lśniącą błękitem cieczą. A kiedy cała pieczara wypełniła się tym blaskiem, zebrana w wyżłobieniach woda spłynęła w dół i zakryła figurkę wodnym kapturem, który lśnił przez chwilę, a potem zmienił się w lód, a zaraz potem w parę i zniknął, napełniając powietrze wilgocią i ciepłem.
- Udało się – mruknął Louriel, czując mrowienie wywołane iskrzącą w powietrzu magią. – Finni! Wszystko jest w porządku! – oznajmił, czując tak wielką ulgę, że roześmiał się, czując że napięcie opuszcza jego ciało. Wyszedł z kałuży, a potem ubrał się i ruszył w kierunku Gwardzisty.
W miarę jak zbliżał się do niego i widział nachmurzoną twarz mężczyzny, uśmiech spełzał z jego ust, zastępowany rumieńcem. Nie wiedział nawet, czemu się wstydzi, ani czym denerwował, skoro uciekł tylko dlatego, że bał się o niego, Ezrę i Oriona. Nie zrobił przecież nic złego… A jednak przystanął przed mężczyzną, nie przekraczając nagle bezpiecznej bariery run.
- Ehm… jesteś… zły? – zapytał ostrożnie, przywdziewając na twarz najbardziej niewinną minkę na jaką było go stać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:40 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Chociaż od rana dopisywał mu dobry humor, od kiedy tylko znaleźli się w wąskim cieniu wieży zaczynał czuć jak żołądek podchodzi mu do gardła. Szczątki. Wszędobylskie, żółtawe kostki które tylko czekały żeby na niego spaść, gdzieś się o niego otrzeć czy w świetle rozpalonego płomienia ukazać swoje puste oczodoły i potworny uśmieszek. Dziwnym trafem, gdy Ezra wpadł do środka budowli, a z niej wydobył się zimny powiew, zamiast ulgi przyniesionej w ramach chwili orzeźwienia, poczuł lodowate ciarki na plecach. Mimo to, nie chciał po sobie pokazywać swojej chorej fobii. Próbował się jej tyle razy pozbyć, już raz przysporzył Lourielowi tym problemów, teraz będzie próbował się ogarnąć. Dopóki nie będą go otaczać kości w takich ilościach jak w katakumbach, obiecał sobie, że dołoży wszelkich starań żeby nie stracić nad sobą panowania.
Kierując spojrzenie na Lusia, wtulając się w jego dłoń, patrzył na niego przepraszająco nie wiedząc nawet co ma na to powiedzieć. Czuł się fatalnie postawiony w takiej słabości z którą nic nie mógł zrobić, jeszcze z tak okropną widownią którą swoim zachowaniem mógł zranić. Chociaż Ezra wiedział, Louriel wydawał się rozumieć, dyskomfort pozostawał. I to większy niż przez sam fakt strachu. Dlatego też obejmując go wolną ręką w pasie na kilka chwil położył głowę na jego ramieniu przytulając się. I tak zostali sami więc mógł sobie na to pozwolić, po tym nadstawił się na jeszcze jednego całusa i trzymając go mocno za rękę ruszył na końcu ich krótkiego korowodziku zwiedzającego ruiny.
Pierwsza przeszkoda jaką napotkali, a z powodu której Louriel wręcz oparł się o niego plecami zasłaniając cały obraz przed nim musiała być panem Kostkiem na którego on nie chciał patrzeć. Z ulgą przyjął rozkaz odwrotu i schodząc ponownie na półpiętro na które weszli prosto z wejścia, zerknął w dół ciemnej przepaści otaczającej schody nic jednak go nie zainteresowało dlatego chwilowo złapał spojrzenie jasnych, przejętych oczu i tym razem wychodząc z inicjatywą, to on cmoknął gada w szyję na otuchę. Po chwili koło nich pojawiła się i dwójka maruderów, Ezra zepchnął go ponownie na sam koniec i ruszając jako pierwszy, wodził spojrzeniem po ścianach, stawiając ostrożnie stopy na każdym ze stopni. Te w każdym momencie mogły się przecież pod nimi zapaść, a tego woleli uniknąć.
Będąc już na samym dole, gdy otoczyło ich przejmie ciepło ognia Ezry, Finni powiódł wzorkiem po wejściach do korytarzy po czym spojrzał na Louriela. Ten zachowywał się trochę jak zaaferowany kot. Ni to spłoszony ni ciekawy i ni w bojowym nastroju. Uśmiechnął się do niego ponownie po czym kiwając głową ruszył we wskazanym kierunku, ponownie za przodownictwem Ezry i Oriona.
Kompletnie nie zauważył gdy ręka gada została podmieniona na tą Oriona. Akurat wymieniał półsłówka z Ezrą i dopiero gdy przejechał kciukiem po wierzchu zdecydowanie silniejszej słoni, zmarszczył mocno nos i uniósł ją w dość szybkim ruchu do góry. Gdy tylko Orion się zachwiał i spojrzał na niego wymijająco, prychnął pod nosem czując jak powoli zaczyna gorzeć. Po szybkim rekonesansie – Louriela nigdzie nie było.
- Parszywy gad. – Mruknął pod nosem po czym poprosił Ezrę żeby kontynuowali zwiad tego korytarza, dla bezpieczeństwa wolał być pewien, że żaden z nieproszonych gości – tak jak ostatnio – ich nie zaskoczy, samemu odwrócił się i ruszył w drogę powrotną.
Z korytarza wyszedł szybko, rozejrzał się za niebieskim jaszczurem, a nie zauważając nigdzie jego sylwetki, zaryzykował drugi korytarz. Ogień na jego dłoni gorzał dużym płomieniem rzucając wyraźne światło przed nim, jego barwa była jednak znacznie jaśniejsza niż zazwyczaj, jasne wnętrze wpadało powoli w biel, a języki były jasno żółte. Mrużył oczy na każdy szelest, a gdy znalazł Louriela otoczonego runami, dla niego wyglądającymi dokładnie tak samo jak te w jaskini w Kraju Wody poczuł jak gniew w nim wzbiera.
Mrużąc oczy chciał podejść ale na jego komendę, zatrzymał się w miejscu przeszywając go spojrzeniem. Mała łajza! Ile mu się teraz cisnęło słów na usta! Był jego ochroną, osobą której na jego bezpieczeństwie zależało obecnie najbardziej na świecie, a on śmiał się mu wyślizgnąć i pójść gdzieś samemu. Przecież by mu nie przeszkadzał! Mimo że nie wszystko rozumie wie kiedy zadawać pytania! A ten go tak bezczelnie wystawia.
- Dobrze. – Rzucił sucho samemu odrywając od niego oczy i rozglądając się po pomieszczeniu. Gdy jego oczy trafiły na figurkę Smoka przełknął nerwowo ślinę. Ponownie czuł się przytłoczony miejscem. Jakby coś sprowadzało go na kolana, do pozycji podporządkowanego wierzącego mającego jedynie cz czcić istotę której nie rozumiał. Powstrzymał się jednak przed taką potrzebą i kierując ponownie spojrzenie na Louriela, obserwował to co ten wyczynia. Rozumiał, widział i wiedział więcej od niego. Nawet jeżeli później było mu tłumaczone, nie mógł się porównywać do odczuć przeszywających to szczupłe ciało, nie próbował nawet. Był tutaj żeby go wspierać niezależnie od jego poziomu wtajemniczenia. Niemniej, pojawiła się na jego twarzy wyraźna fascynacja widząc jak ten zaczyna interesować się zbierającą się niedaleko wodą.
To jak Louriel czarował, jak używał swojego daru, było dla niego jak miód na serce. Finezyjne, powolne ruchy wykonywane dokładnie tak jakby były dla nich czymś naturalnym, nie jak w jego przypadku wyuczonym tysiącami godzin gestem. Gdyby miał wyjaśnić komuś czym jest poezja byłoby to niewątpliwie wskazanie tego jak Louriel obchodził się z wodą. Nawet mu się wyrwało ciche westchnienie gdy tak wodził wzorkiem po jego sylwetce. Opamiętał się dopiero słysząc jego głos. Wtedy wróciło delikatne pasmo irytacji oplatającego jego wnętrzności. Głąb kapuściany mógł sobie coś zrobić!
Gdy zadał mu pytanie on spokojnie uniósł rękę i palcem wskazującym pokazał najpierw na niego, później na miejsce tuż przed sobą dając mu jednoznacznie do zrozumienia, że albo sam podejdzie albo tam po niego pójdzie – co już tak przyjemne by nie było. Ostatecznie, mierzył go kilka chwil wzrokiem, a widząc, jak ten walczy ze sobą i w końcu wychodzi z bezpiecznego otoczenia run i podchodzi do niego niczym wystraszony kocur. Krok do przodu wyglądał jakby w momencie oparzenia miał odskoczyć do tyło (albo wbić się pazurami w sufit), każdy dźwięk czy ruch go płoszył, a on jedynie patrzył na niego zniecierpliwiony. Ostatecznie szybko złapał go za policzki tarmosząc niczym ciotka która dawno nie widziała siostrzeńca zaczął wygłaszać mowę ochrzanną.
- Ty mały, wredny małpiszonie. Oczywiście, że jestem wściekły. Jak mogłeś tak sobie pójść beze mnie? Ja tutaj jestem dla Ciebie, a Ty nie dość, że każesz Orionowi zdradzać Ezrę z moją ręką to jeszcze udajesz jakiegoś pierdzielonego nindżę i mnie opuszczasz. A jakby coś się stało? Jakbyś gdzieś wpadł, potknął się albo uderzył? Przecież tutaj było tak ciemno. Nie wspominam już o tym, że ktoś lub coś mogło tu być. – Zarzucał go oskarżeniami, a widząc czerwone ze wstydu policzki, przestał go miętosić biorąc głęboki oddech. Pocałował go w czoło, nos, policzek jeden i drugi, nos, czoło i ostatecznie, zgarnął do siebie zamykając w ramionach.
- Kompletnie nie dbasz o moje serce. To, że w pełni należy do Ciebie nie znaczy, że masz się z nim tak niedelikatnie obchodzić. – Przyznał całując go jeszcze w czubek głowy i kładąc na jego głowie policzek, odetchnął z ulgą.
- Skoro wszystko jest dobrze, wychodzimy stąd? – Zapytał głaszcząc go po plecach, pomrukując cicho jak mocno go kocha i jak mocno go w tej miłości denerwuje. Słysząc zgodę odetchnął z ogromną ulgą i biorąc go za rękę, chociaż czuł ogromną potrzebę przywiązania go do siebie, ruszył przodem, oświetlając im drogę żeby rzeczywiście się o nic nie potknąć i nigdzie nie uszkodzić.
Początkowo przystanął w okrągłym przedsionku rozdzielającym się na dwa korytarze. Czekał tak chwilę biorąc Louriela za ramiona, przytulając go do siebie czuł się pewniej, że ta mała jaszczura nigdzie mu znowu nie czmycha. Gdy Ezry i Oriona nie było nigdzie widać postanowił w korytarz wejść, co samemu Lusiowi zaproponował. Ten natychmiastowo się z nim zgodził i po stworzeniu większego płomienia, ruszyli wąskim przejściem aż… aż dotarli do gruzowiska blokującego dalszą wędrówkę.
- Pewnie wyszli, czuje się jakby tu tlenu brakowało. – Przyznał widząc, że w utrzymanie płomienia musiał wkładać coraz więcej siły i skupienia. Źle się mu również nabierało powietrza więc postanowił szybko się stąd wycofać, ponownie na to palące ale i jak bezpieczne słońce.
Dla Ezry korytarz ten nie miał końca. Od kiedy wściekły jak osa Finnegan poszedł za Lourielem – nie wiedział kiedy ten mu zniknął – a on przyjął do wiadomości prośbę żeby zbadali to miejsce, szedł i szedł i szedł i końca nie widział! Dla pewności, wziął Oriona za rękę, cały czas upewniał się szeptem, że białasek koło niego jest, że wszystko w porządku. Ba! W pewnym momencie zaczął nawet odczuwać fascynację odkryciem czegoś niesamowitego, kryjącego się…
- Patrzy! Widać światło. Wreszcie. – Uśmiechnął się szeroko jednak tempa nie przyspieszył. Nadal uważał gdzie i jak stąpa. Obejrzał się jedynie na Oriona, a widząc jego aprobatę, może również zainteresowanie nieznanym, parł przed siebie.
Ostatecznie, promienie ostrego słońca oślepiły jego wrażliwe oczy na tyle, że w pierwszej chwili musiał zasłonić je przedramieniem. Płomień w jego dłoni zgasł, a gdy poczuł na policzkach ciepły wiatr, lekko zgłupiał. Wyszli z tej wieży? Nie czuł żeby szli pod górkę więc niespecjalnie widział możliwość pojawienia się ponownie na pustyni ale coś… coś było nie tak! Otworzył ostrożnie oczy które zaczęły lekko łzawić zanim przyzwyczaiły się do jasności otoczenia, a wtedy, zdębiał.
W pierwszym momencie zrobił krok do tyłu, wpadając plecami na pierś Oriona, łapiąc go od razu za jedną rękę, w drugą dobywając miecza. Dopiero po tym przebiegł nieco spokojniej, bystrzej po swoim najbliższym otoczeniu nie rozumiejąc absolutnie nic. Stali bowiem na wielkiej łące tarmoszonej przez porywy delikatnego, letniego wiatru. Łąka wznosiła się delikatnie ku górce na której stał ustawiony piękny pałac z drewna pomalowanego na czerwono. Dookoła niego złote dodatki, figury, plusk fontann, otoczony kwitnącymi wiśniami, ze szpiczastym dachem klimatem nie przypominającym mu absolutnie nic co do tej pory widział. Powietrze było przyjemnie świeże, dochodziły go szepty toczącej się gdzieś w oddali rozmowy. Nie mógł się powstrzymać żeby się zachłysnąć pachnącym wiatrem. Było ciepło jednak nie gorąco. Trawa łaskotała po nogach, gdzieś nad nimi polowały jaskółki.
Obejrzał się. Za nimi ciągnąca się łąka aż po horyzont. Od boków to samo. Jedynie gdzieś w okolicach pałacu liczne drzewa owocowe, brukowany plac, widoczna w oddali brama prowadząca donikąd. Jego oczy chwilowo podniosły się na Oriona, podobnie zmieszanego co on. Po tym ponownie spojrzał przed siebie po to by prawie podskoczyć.
Przed nimi jak spod ziemi wyrósł mężczyzna mierzący spokojnie dwa metry. O silnej, szerokiej budowie, wyraźnych nawet spod materiału mięśniach, dłoniach obdarzonych szponami które przyjemnie by wbijały się w ciało ofiary której akurat by skręcał kark. Jego głowę pokrytą białymi, długimi włosami zdobił jeden róg w całości, drugi złamany. Patrzył na nich złotymi oczami których tęczówki leniwie pływały dookoła źrenicy, pionowej źrenicy trzeba dodać. Za plecami w nerwowych podrygach poruszał się ogon, a łuska zrobiła odsłonięte częściowo ciało. Nałożoną miał lekką zbroję, widocznie reprezentatywną, pozbawioną broni co w pierwszym momencie dało Ezrze złudne poczucie przewagi. Zanim jednak ruszył do przodu w próbie pierwszego ataku, mężczyzna odezwał się zaskakująco radosnym acz przesiąkniętym zdziwieniem głosem.
- Kolejne dusze które zabłądziły? Panowie, nie tędy droga. – Zapewnił z uśmiechem na co Gwardzista zamrugał szybko. Dusze? Jakie dusze? On żył i miał się świetnie.
- Nie jesteśmy duszami. Żyjemy i mamy się dobrze. – Skwitował ostro, unosząc miecz w obronnym geście. Naprawdę, no autentycznie nie spodziewał się, że ten zacznie się topić! Jak czekolada wystawiona nad ognisko. Została mu sama rękojeść i palpitacja.
- Jak śmiesz unosić broń na swojego Pana? – Warknął. Przestało być tak przyjemnie. A Ezra pod naporem spojrzenia padł na ziemię czując jak robi się mu coraz zimniej, a ciało drży. Jakby coś wyrywało płomień ogrzewający jego duszę z piersi.
Złote oczy po chwili spoczęły również na Orionie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:41 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Patrząc na kamienną minę Finnegana, Louriel czuł niepokój odkładający mu się kamieniem w żołądku, przyciśnięty bardzo dużą porcją wstydu. Nie chciał, żeby ten się na niego złościł, wyglądał wtedy jakby wewnętrzny ogień płonął w jego oczach i wylewał się frustracją na zewnątrz. Wyglądał groźnie i jakby w każdym momencie mógł na niego krzyknąć, albo gorzej… Książę wiedział, że raczej by tego nie zrobił, ale gdzieś w jego sercu istniała obawa, że w końcu przekroczy cienką linię cierpliwości i wyrozumiałości. W końcu miał do tego prawdziwy talent. Widząc zdecydowanie i zacięcie na twarzy mężczyzny, przełknął głośno ślinę, wahając się zanim zrobił krok w jego kierunku. Nie chciał, by Finni znalazł się w magicznym kręgu. Nadal byli na pustyni, gdzie kryło się sporo niebezpieczeństw, wystarczyło więc, że jeden z nich był niezdolny do posługiwania się swoim żywiołem. Ale o tym… Louriel postanowił wspomnieć trochę później. W końcu nie był pewien ile takie zaklęcia działały poza kręgiem z run…
Nie spodziewał się, że kiedy tylko podejdzie do Finnegana, jego twarz zostanie zaatakowana, a policzki wytargane, podczas gdy jego sumienie zostanie zarzucone pretensjami. Argumenty Finnegana były logiczne. Zbyt logiczne by mógł je zignorować, bo sam o tych małych mankamentach po prostu nie pomyślał. Jedyne co przychodziło mu wtedy do głowy, to że nie chciał, by coś mu się stało. Najwyraźniej oboje dzielili to samo pragnienie, choć metody gwardzisty by utrzymać ich obu w bezpieczeństwie były zdecydowanie bardziej konkretne i efektowne. Louriel nie mógł nic na to poradzić, że jego twarz nagle zrobiła się gorąca ze wstydu.
- Przepraszam – bąknął jedynie, odwracając wzrok, czując że w tamtym momencie jego tłumaczenia, że chciał go chronić były bezsensowne i bez pokrycia. A kiedy zaraz został potraktowany jak najcenniejszy klejnot, tylko bardziej poczuł zażenowanie samym sobą. Odwzajemnił przytulasa, obiecując sobie sumiennie, że zrobi wszystko, żeby go tylko nie martwić. I jakoś mu wynagrodzić te chwile niepewności.
Na pytanie o opuszczenie miejsca, kiwnął jedynie głową, bojąc się że jak tylko otworzy usta zacznie blondyna gorączkowo przepraszać i zapewniać, że to się więcej nie powtórzy. Nie chciał tego mówić. Przeprosić owszem, ale nie składać pustych obietnic, o których wiedział, że być może nie będzie mógł dotrzymać. Znał siebie i wiedział, że w kryzysowej sytuacji, gdyby od losów Finniego, Ezry, Oriona i całego świata, zależały jego decyzje, podjąłby je sam, mając na uwadze dobro innych, niekoniecznie swoje. Oczywiście, nie chciał umierać, ani rozstawać się z gwardzistą, ale jeśli miałby wybrać pomiędzy życiem swoim, a ukochanego i rodziny, poświęciłby siebie.
Trochę się zdziwił, kiedy doszedłszy do końca drugiego korytarza nie dostrzegł nigdzie Ezry i Oriona. Choć było to podejrzane, wolał myśleć, że przyjaciele skończyli już zwiedzanie i po prostu wyszli z mrocznego wnętrza wieży. Chciał w to wierzyć, choć czuł niepokój na myśl, że coś mogło im się stać. Odnalazł palcami dłoń blondyna i zgodził się zobaczyć czy nie czekają na nich na zewnątrz. Pomimo rzuconego zaklęcia i ocieplenia atmosfery wewnątrz budowli, nadal nie czuł się w niej zbyt pewnie.
- No i gdzie oni są? – zaniepokoił się książę, kiedy znaleźli się na zewnątrz, a po białowłosym i piegowatym gwardziście nie było nawet śladu. Louriel czuł coś dziwnego w powietrzu. Jakieś napięcie, które nie pozwalało mu na rozluźnienie. Czuł się jeszcze bardziej bezbronny, kiedy myślał o tym, że jego moc nadal nie wróciła. Czuł jak powoli sączy się przez dziury w tej dziwnej zaporze, która pojawiła się w jego umyśle, ale było to raczej kapanie, niż wartki strumień, którym mógłby się w jakiś sposób ochronić.
- Nie podoba mi się tutaj – wyszeptał, mając wrażenie, że delikatna bryza, którą do tej pory czuł na swoim policzku nagle całkowicie zniknęła.
- Finni… - zaczął, czując że to może być dobry moment, by powiedzieć gwardziście o małym mankamencie jego niedziałającej mocy, ale zanim zdążył wydusić z siebie choć jedno słowo więcej…
Powietrze przeciął świst mknącej w jego kierunku strzały, a potem huk płomieni, kiedy blondyn zareagował natychmiastowo, nie pozwalając by pocisk dotarł do celu. Kiedy ogień się uspokoił, Louriel ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że on i Finnegan zostali otoczeni. Ubrane w dziwne, zlewające się z otoczeniem sylwetki stanowiły zwarty okrąg wokół nich. Małe ostrza błyszczały w słońcu srebrem stali, jakby ostrzegały, że jeden fałszywy ruch i będzie po nich. Louriel w pierwszym momencie zmarszczył groźnie brwi, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jest kompletnie bezbronny i jedyne na czym mógł w tej chwili polegać to Finnegan i swój własny spryt, natychmiast wygładził wyraz twarzy, unosząc dłonie do góry w pokojowym geście. W końcu nie wiedzieli kim byli ci ludzie, więc może nie byli nikim kto po wysłuchaniu wyjaśnień miał im zagrażać?
- Kim jesteście? – zapytał spokojnie, licząc na jakieś poruszenie, ale ludzie ci stali przed nimi w całkowitym bezruchu, wpatrując się w nich ciemnymi oczami widocznymi zza chust.
- Nie przyszliśmy kraść, ani sprawiał problemów – dodał zaraz, ale to też nie wywołało żadnej reakcji.
Spojrzał skonsternowany na Finnegana, zastanawiając się co powinni zrobić. Spróbował się ruszyć, ale wystarczył krok do przodu, by w jego kierunku poleciało niewielkie ostrze. Zdołał się uchylić, ale żeby to zrobić musiał się znów cofnąć, a to wywołało niemal lawinową reakcję. Nagle zamaskowane sylwetki znalazły się tuż obok, zmuszając ich do podjęcia walki. Louriel znalazł się w niezbyt dobrej sytuacji, pozbawiony możliwości używania magii, absolutnie nie nadający się do walki wręcz, jedyne co mógł robić to panicznie unikać ciosów w jego osobę, starając się nie odsuwać za bardzo od Finnegana.
- Chyba powinienem ci o czymś powiedzieć… - zaczął, schylając się gwałtownie przed nacierającym na niego sztyletem, pozwalając by gwardzista odbił cios swoim mieczem. – Tak po prawdzie… To ja przez jakiś czas nie będę w stanie używać magii – wydusił z siebie, czując jak jedno z małych ostrzy minęło go o włos, rozcinając jego ubranie i drasnąwszy go lekko.
Nie spodziewał się, że jego wyznanie spowoduje, że Finni spojrzy na niego gwałtownie z jeszcze bardziej wściekłą, niedowierzającą i zmartwioną miną niż kiedy znalazł go po ucieczce. Nie chciał go aż tak rozpraszać. Zwłaszcza, że jeden z napastników natychmiast wykorzystał okazję i natarł na niego zaciekle, zmuszając go do rozdzielenia się z księciem. W jednej sekundzie, Louriel został otoczony ze wszystkich stron i pochwycony za włosy, poprawiony kopniakiem w brzuch zmuszony do zgięcia się w pół, a potem padnięcia na kolana.
- Nie zabijaj. Przyda się – usłyszał, kiedy poczuł zimne ostrze przesuwające się po jego gardle.
Widząc rosnące wokół siebie płomienie, mężczyzna który wcześniej powstrzymał niedoszłego mordercę Louriela podszedł do gada i złapał go za włosy i uniósł jego głowę do góry, żeby zaraz trzasnąć go pięścią w twarz.
- Jeśli te płomienie nie znikną, zabiję go – powiedział zimno mężczyzna, wbijając ostrze głęboko w ramię księcia. Mag wody powstrzymał cisnący mu się na usta wrzask. Bolało. Całe ramię mu płonęło, tak samo jak twarz i nos, z którego ciekła mu krew.
- Nie… nie… - spróbował, chcąc mu powiedzieć, żeby się nie wahał, żeby z nimi walczył, ale język odmawiał mu posłuszeństwa. Czuł się jakby coś zimnego płynęło mu w żyłach, sprawiając że jego ciało przestało zachowywać się jakby chciał. Czuł się ciężki i niezgrabny, w końcu nie mogąc ruszyć nawet palcem.
***
Orion nie miał pojęcia, co w zasadzie Louriel miał na myśli, kiedy zostawiał go z dłonią Finnegana w swojej. Patrząc jednak w jego uparte oczy, czuł że to nie była prośba, a rozkaz. Miał tu zostać i powstrzymać blondyna od podążania za nim tak długo jak dałby radę. Białowłosy czuł, że to wszystko było bardzo dziwne i niebezpieczne. Nie chciał zostawiać księcia samego, zarówno on jak i gwardziści mieli go chronić. Jednak zanim Orion zdążył podjąć decyzję, Louriel już zniknął, pozostawiając ich samych w wąskim korytarzu. Chłopak przełknął ślinę, ale nie odezwał się. Wierzył, że książę wiedział co robi. W tej jednej dziedzinie pokładał w nim całkowite zaufanie, wiedząc że przyjaciel nie zrobiłby nic, co mogłoby ich wpędzić w większe kłopoty, samemu pozostając od nich tak daleko jak się dało. Choć nie wierzył, by w tym wypadku miało być tak prosto.
Kiedy Finni zdał sobie sprawę z podstępu gada, Orion go nie zatrzymał, czując że nie powinien się odzywać. Nie był zbyt dobrym towarzyszem dla gada. Nie potrafił mu się sprzeciwiać kiedy dochodziło do sytuacji takich jak ta, kiedy nie miał pojęcia co się działo, a książę wydawał się całkowicie panować nad wszystkim. Nie czuł się na siłach, pouczać go kiedy wszystko co działo się obok znajdowało się ponad jego rozumowaniem. Dlatego został z Ezrą.
Korytarz zadawał się nie mieć końca, wijąc się i wijąc, aż w końcu Orion zaczął odczuwać niepokój na myśl, że znaleźli się w bardzo tajemniczym i dziwnym miejscu. Widząc światło, wcale się nie ucieszył. Skąd się brało, skoro znajdowali się pod ziemią? Nie spodziewał się, że to co brał za jakąś magię, cud, czy inne nierealne zjawisko było tak naprawdę słońcem. Znalazłszy się na zewnątrz, przyzwyczaiwszy się do blasku, nie mógł uwierzyć w to, co widział. Wokół było tak… pięknie, spokojnie i majestatycznie. Chłopak poczuł się jakby nagle znalazł się w niebie.
A potem przed nimi pojawił się mężczyzna, tak podobny i różny od Louriela. Pionowe źrenice, aura charyzmy i majestatu, która cechowała księcia, a która to wokół nieznajomego była nawet wyraźniejsza. Orion poczuł dreszcze przebiegające mu po plecach. Kimkolwiek był ten mężczyzna, nie był kimś, kogo mogli zlekceważyć, czy komu mogli próbować w jakikolwiek sposób grozić. Widząc, że Ezra wyskoczył na niego z mieczem, wcale się nie zdziwił, kiedy jego broń zmieniła się w bezużytecznego śmiecia. To nie była istota, z którą mogli się mierzyć. Dlatego, podczas gdy Ezra sprowadzony na kolana drżał, Orion stanął przed nim, zasłaniając go swoim ciałem, wytrzymując przez chwilę spojrzenie złotych oczu, zanim w końcu spuścił wzrok z szacunkiem na ziemię.
- Proszę o wybaczenie, Ezra nie miał nic złego na myśli. Wygląda na to, że naprawdę się zgubiliśmy, choć nie jesteśmy umarłymi. Naprawdę żyjemy – powiedział, nie ważąc się unieść spojrzenia.
Smok potarł brodę palcami, spoglądając z ciekawością na niespodziewanych gości.
- Kim więc jesteście? Jak się tu dostaliście? – zapytał mężczyzna, splatając ręce na piersi.
- Nazywam się Orion Crane i pochodzę z kraju wody, a to jest Ezra Mttros z kraju ognia. Byliśmy w wieży… w sanktuarium Smoka Ognia… - zaczął, a kiedy to powiedział, natychmiast zdał sobie sprawę z tego, kogo najprawdopodobniej mieli przed sobą. Niemal natychmiast podniósł głowę i wytrzeszczył na niego oczy, przełykając głośno ślinę.
- Więc twierdzisz, że znaleźliście się tu przypadkiem? Nie szukaliście wejścia?- zapytał, a Orion natychmiast pokręcił głową.
- Nie mieliśmy pojęcia, że… że one istnieją. Nie naruszaliśmy również świętego miejsca. Byliśmy tam… coś sprawdzić. Weszliśmy w korytarz i on się nie kończył, a potem znaleźliśmy się tutaj – wyjaśnił, samemu się dziwiąc że mówił coś tak mało składnego i bez sensu. Wprost nie wierzył żeby mężczyzna przed nimi uwierzył w takie bzdury.
Ten jednak, popatrzył na nich obu, a widząc szczerą ekspresję na twarzy Oriona i uniżoną postawę Ezry, westchnął, po czym bardzo ludzkim gestem podrapał się po głowie.
- No i co ja mam z wami teraz zrobić, hę? – zapytał brzmiąc na rozbawionego, co jeszcze bardziej zdezorientowało chłopaka.
- Nie ma stąd… jakiegoś wyjścia? – podpytał, a Smok wzruszył ramionami.
- Ja mogę stąd wylecieć. Wy, jeśli naprawdę jesteście żywi i nie chcecie zmieniać tego stanu… cóż, nie jestem pewien. Ale mogę znać kogoś kto będzie wiedział – dodał, widząc zmieszanie na twarzy białowłosego.
Zaraz potem kiwnął na nich ręką i tłumacząc, by starali się za bardzo nie rzucać w oczy, poprowadził w stronę twierdzy. Pałac wyglądał jak wyjęty z baśni, w której każdy kończył ze szczęśliwym zakończeniem. Wszystko w nim było piękne, począwszy od lśniących posadzek, po malowane w piękne krajobrazy sufity. Kolumny podtrzymujące strop były tak cienkie, że Orion miał wrażenie, że trzymają go tylko na słowo honoru, tego kto je stawiał, a jednak konstrukcja była stabilna i najwyraźniej w stanie utrzymać kilka dodatkowych pięter zamku. Nie był pewien, gdzie Smok ich prowadził, ale kiedy na horyzoncie pojawiła się grupka roztaczająca wokół siebie taką samą, jeśli nie bardziej przytłaczającą aurę, wepchnął ich w jakiś zaułek, chowając za wielką zbroją i kotarami. Orion złapał Ezrę w swoje objęcia, czując jak mocno wali mu serce. Głosy zbliżyły się.
- Naprawdę nie masz w tym temacie nic więcej do powiedzenia? – zapytał damski głos z niedowierzaniem.
- Nie denerwuj się tak Allurio, słońce, w końcu jeszcze nie została podjęta żadna decyzja, czyż nie? – dopytał pogodny męski głos, brzmiąc jakby w każdym momencie mógł zmienić temat rozmowy i uczyniłby to z chęcią.
- Nie powiedziałam, że się nie zgadzam, tylko że nie rozumiem. Jeśli przedstawisz mi logiczne argumenty, nie będę miała powodu by się sprzeciwiać – zauważył trzeci głos, flegmatyczny, tak spokojny, jakby posiadająca go osoba nie miała żadnych uczuć. Orion drgnął, mając nieprzyjemne wrażenie, że wie, do kogo ten głos należał.
- Dirandi! – oburzyła się kobieta nazwana Allurią.
- O co chodzi? Czy powiedziałam coś nie tak? – zapytała, ale takim tonem, jakby nie specjalnie obchodziło ją zdanie innych.
- Mniemam iż chodzi o to, że brzmisz jakbyś popierała zdanie naszego niezbyt chwalebnego brata. W końcu to on jako jedyny przejawia obiekcje, czy podarować ludziom nasz dar, czy nie – zauważył męski głos mimochodem, jakby tak tylko sobie o tym przypomniał, a że nadarzyła się okazja, wspomniał o sprawie głośno.
- Nonsens, Pavandrinie – burknęła kobieta zimno. – Rozważam jedynie za i przeciw. Na ten moment znalazło się więcej negatywnych faktów. Daj mi dowód, że się mylę, a stanę po waszej stronie – powiedziała kobieta głosem jak z otchłani, nie przejmując się wzburzonym głosem drugiej kobiety.
- Ja z nią nie mogę, Randaro! Randaro nie chowaj się, przecież cię widzę! Przemów jej do rozumu, bo ja zaczynam w niego wątpić – zażądała Smoczyca Ziemi, widząc Smoka Ognia wychylającego się zza załomu.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:42 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Pojawienie się na wielkiej, słonecznej łące po której spokojnie biegał wiatr, było dla niego nie małym zaskoczeniem. Dopiero po chwili ogromnej czujności nieco się rozluźnił i poruszając nieco mniej pierwotnymi zwojami mózgowymi – tymi odpowiedzialnymi za rozwiązanie, a nie ratowanie sytuacji – zaczął się zastanawiać co powinni zrobić. Odwrócił się, zajrzał pomiędzy bokiem, a ręką Oriona zauważając, że korytarz z którego wyszli nie istniał. To był zdecydowanie ogromny problem jak chodziło o dyskretne wycofanie się. Drugim problemem był mężczyzna – czy w ogóle postać Smoka można było tak nazwać? – znajdujący ich pośrodku niczego, mówiący do nich tak rozbawionym tonem jakby ich obecność była wręcz wyczekiwaną. Cokolwiek się właśnie działo, on nie ogarniał, a Wszechświat musiał mieć niezły ubaw.
Czując ten wyrywający się z jego piersi płomień, pozostawiający po sobie pustkę i zimno, padł na kolana ni to w geście poddańczości ni próbie odwiedzenia jego napastnika od wydarcia części jego duszy. Ba! W pewnym sensie się mu to udało chociaż większą zasługę w procesie przerwania jego męczarni miał niewątpliwie Orion. Jego mąż, stając w momencie w jego obronie sprawił, że mógł wziąć głębszy i spokojniejszy oddech. Pozbierał jednocześnie myśli i jakkolwiek było to dla niego absurdalne – chociaż tutaj również dzięki dobroci serca białaska łatwiej przyswajalne – zaakceptował fakt, że przed nim mogła się znajdować istota niepojęta przez jego umysł ale w pełni na niego oddziałująca. Mimo więc ogromnego zdezorientowania, podniósł ostatecznie oczy śledząc rozmowę. Powoli nawet stanął na równe nogi i chowając się mocno za Orionem wyglądał na Smoka mrużąc oczy i marszcząc nos na każde padające słowo.
Co gorsza, stojący przed nimi mężczyzna wykazywał jawne zainteresowanie jego osobą. Jego wręcz śmiejące się oczy padały co i rusz na jego twarz zmuszając go do wycofania się mocniej za szerokie plecy maga wody. Jakkolwiek zaczął zachowywać się jak głąb kapuściany, w taki sposób czuł się w pełni bezpieczny i pewny, że nie palnie niczego głupiego. Nie potrzebował kłopotów, chciał się stąd tylko wydostać i ponownie odwracając się za siebie upewnił się, że korytarz magicznym sposobem się nie pojawił, a oni po tej jakże fascynującej pogawędce, nie mogli się wycofać. Niestety, jedyne wyjście i to w teorii, prowadziło przez pałac do którego z wolna zaczęli iść.
Nieme zdania wymieniane z Orionem, zaskoczenie, niezrozumienie i kręcenie głową, „rozmawiali” tak kilka chwil wyciągając wnioski dotyczące odczekania pewnych wydarzeń, nie wyrywania się, gdy on poczuł ponownie na sobie spojrzenia Smoka. W momencie uczepił się ramienia Oriona jakby był jego jedynym dowodem na to, że jeszcze nie zwariował. Posmyrał go nawet nosem po skórze żeby zaciągnąć się jego zapachem, westchnął przy tym cicho jakby próbował się ocucić. Szczęśliwie, sam Orion musiał zrozumieć stres jaki Ezra musiał przeżywać i mocno zaciskając dłoń na jego palcach pozwolił się mu nieco odprężyć. A później znaleźli się w pałacu.
Jego wzrok od razu powiódł po wysokich kolumnach, ostrych dachach i licznych ozdobach. Większość z motywem Smoków ale swoje miejsce na freskach czy rzeźbach miały również ptaki, zwierzyna leśna. Zasadniczo, gdyby nie okoliczności z przyjemnością by się przeszedł dookoła, zauważył kilka drobnych szczegółów które mogłyby mu wpaść w oko. Może nawet porwał na spacer Oriona jeżeli ten miałby ochotę z nim przebywać w takich właśnie okolicznościach architektury ale nie! Do jego uszu szybko doszły inne głosy, a później zostali wepchnięci za delikatny materiał zasłon falujących na wietrze, poproszeni o przesunięcie się za potężną zbroję ustawioną na stojaku. W pierwszym momencie chciał się przyjrzeć nałożonym na siebie warstwom twardej stali ale jego nos szybko wpadł w mostek Oriona. Gdy tylko do jego nosa dotarł zapach znajomego ciała, westchnął cicho wtulając się policzkiem, próbując go nieco uspokoić gładzeniem po plecach. Radził sobie cudownie, był ich wybawieniem w trudnej sytuacji, osobą idealnie nadającą się do pertraktacji i nie palnięcia czegoś bezmyślnie. Musiał go uspokoić żeby samemu czuć się spokojnie i obecnie, nie specjalnie widział inny sposób jak wepchnięcie mu nosa w pierś, rąk pod materiał i gładzenie po lekko spoconej skórze. Jednocześnie, z ogromną uwagą wsłuchiwał się w tą cząstkową rozmowę jaka miała miejsce gdzieś zaraz obok nich.
Imiona, rozmowa, przytaczane przykłady. Ludzie, dar, te wątpliwości? Nie, to przecież było bezsensowne. Zadarł głowę do góry, spojrzał w złote tęczówki męża kręcąc nosem w taki sposób jakby rozważał za i przeciw myślenia. Bo to prowadziło go w bardzo niemożliwe obszary wydarzeń których nie powinni być świadkami. Poza tym to było niemożliwe! Ale jeżeli… jeżeli to właśnie były Smoki? I właśnie dywagowały nad obdarowaniem ludzi żywiołami? To oni siedzieli w przeszłości która mogła wpłynąć na ich teraźniejszość? To… nie mogło… nie mogło się dziać! Opuścił więc oczy i wtulając się w jego szyję, mocniej zacisnął ręce na jego pasie. Wziął głęboki i spokojny oddech całując go kilkukrotnie w lekko słoną skórę. Musieli się ogarnąć.
- Ależ ja się nie chowam! Ja staram się stać niewidzialnym. – Posłał im łobuzerski uśmiech rzucając jeszcze jedno spojrzenie na kędzierzawe włosy człowieka tak ogromnie go fascynującego po czym splatając ręce za plecami, ruszył w stronę swojego rodzeństwa. Stając przy Dirandi objął ją ciężką ręką za ramiona i mocno przyciągając do siebie zaczął ją tulić jak małe dziecko swojego pierwszego szczeniaczka.
- Po prostu chciałbym zwrócić Twoją uwagę jak wiele dobrego może to przynieść. Bo to przecież nie tak, że nam się dobrze patrzy na wszystkie klęski, prawda? Ludzie zaczęliby sobie radzić sami, rozwijać się! Przestaliby żyć w panicznym strachu przed utratą życia, zamiast tego spojrzeli na inne jego aspekty które dzięki nam mają. Na pewno spowodowałoby to jakiś duchowy ruch, mam lekko dość naszej złej opinii jako strasznych Panów… – Zauważył na co Alluria z łobuzerskim uśmiechem nachyliła się nad swoją siostrą, znacząco poruszając brwiami.
- Kraj Wody wreszcie by miał szansę stać się zamieszkany! Wreszcie ta wieczna zmarzlina nie byłaby władana tylko przez niedźwiedzie! – Szturchała siostrę w ramię doskonale wiedząc, że oni wszyscy lepiej się czuli gdy ludzie się do nich modlili nie w ramach strachu, a podzięki; nie w ramach błagań, a wdzięczności za los który ich spotkał. To tak przyjemnie mrowiło.
- Poza tym utrzymuję stanowisko przy wybiórczości. Żeby istnieli magowie ale nie byli oni większością. – Zaproponował całując Smoczycę Wody w policzek, z głośnym cmoknięciem.
- Och, jakie to by było piękne jakby te wiatry przestały szaleć na moich ziemiach. Możemy wybrać osoby które dostaną dar! Ukształtować je! Niech staną się pierwszymi władcami. Szturchnijmy ich w dobrą stronę! – Westchnął z lubością Smok Wiatru na co Randaro pokiwał głową twierdząco.
- Proponuję stworzyć bańki symulacyjne, rozważyć jakiś wodzów klanów z mocami i omówić to przy kolacji. – Uśmiechnął się szeroko próbując rozładować atmosferę która z sekundy na sekundę gęstniała. Puścił Dirandi której zaczesał kosmyk za ucho po czym obserwował jak nadal dyskutujące rodzeństwo rozchodzi się do swoich posiadłości. Gdy ostatnia osoba zniknęła z jego terenu odwrócił się na pięcie zerkając w stronę zbroi.
- Chodźcie moje płomyczki, porozmawiamy. – Szepnął ponownie kierując spojrzenie na Ezrę. Gdy byli już sami, a on miał pełną świadomość tego, że zrozumieli sytuację, pochylił się nad brunetem patrząc mu w oczy.
- Pokaż mi jak tego używasz. – Nakazał głosem przepełnionym ekscytacją, jednocześnie w taki sposób, że Ezra nie mógł mu odmówić.
Gwardzista przełknął zdenerwowany ślinę, wziął głęboki oddech i wstrzymując go na chwilę w płucach, wykonał powolny ruch rozpalający płomień na jego dłoni. Dziwnie go mrowiły od niego palce, jakby nagle z zewnątrz otrzymywał energię ale szybko zaczął ją kierować przez serce do tlącego się na intensywny kolor płomienia. Ten, odbijał się w jasnych oczach Smoka Ognia który z uwielbieniem patrzył na te poczynania.
- Jak wysoki jest stopień posłuszeństwa? – Zapytał obchodząc go dookoła.
- Pełny ale nie na poziomie mistrzowskim władania. – Rzucił lekko drżącym głosem, a słysząc rozkaz rozpoczęcia używania magii bardziej rozpoczął wolno schodzić do niskich pozycji, poruszać rękami w mocnych gestach które wywoływały fale ciepła.
- Macie poziomy rozwoju? Wielu jest magów? Wielu mistrzów? – Dopytywał na co Ezra spokojnie mu odpowiadał, zgodnie z prawdą, dokładnie rozumiejąc, że owszem, znaleźli się w przeszłości.
- Ty też jesteś magiem? Pokaż mi. – Zażądał w końcu również od Oriona, ze świecącymi oczami i stając nadal koło Ezry, jakby miał zamiar go zaraz objąć i oprzeć się na nim.
***
Przeprosiny padające z ust Louriela całkowicie mu wystarczyły do ponownego poczucia równowagi w sercu. Gad zdał sobie sprawę ze swojego błędu i miał nadzieję, że już długo mu takiego numeru nie wywinie, bo o tym, że to kiedyś nastąpi był pewien. Jednocześnie uśmiechnął się delikatnie do siebie zdając sobie sprawę, że mimo ogromnej miłości jaką się darzyli, wiele było jeszcze przed nimi jeżeli kiedykolwiek chcieli współgrać na poziomie zadowalającym ich obydwu. Z drugiej jednak strony, to było koszmarne, że mogli nigdy nie mieć okazji się pokłócić, pogodzić i jeszcze raz wycałować. Gdy wrócą z wieży pewnie Magowie Wody będą się powoli zbierać, wyjadą do siebie, a oni obaj będą musieli wrócić do normalnego życia. To sprawiło, że zanim wyszli pociągnął go jeszcze do siebie, żeby zmusić go do oparcia dłoni na jego ciele, przytulenia się jeszcze na kilka chwil.
Później, przywitało ich piekło pustyni rozpętane przez słońce wysoko wiszące na niebie. Zmrużył oczy i rozglądając się po okolicy, zerkając w stronę leniwie żujących wielbłądów, zmarszczył mocno nos nie widząc nigdzie Ezry z Orionem. Podejrzewałby ich żeby nie trzymali rączek przy sobie, obmacywali się na łonie natury ale nie żeby się gdzieś w wieży zgubili ani coś im się stało. Dlatego słysząc pytanie, chociaż nie umiał na nie jeszcze odpowiedzieć, uśmiechnął się delikatnie do swojej gadziny, całując go w wierzch dłoni.
- To miejsce tak działa kochanie, zaraz stąd pójdziemy. – Zapewnił spokojnie, sam czując ciężar otoczenia na barkach. Ilość żyć które zostały tutaj stracone była wręcz namacalna, coś za nimi wodziło ślepiami, czuł co jakiś czas zimny podmuch na karku. Nigdy nie próbował wykłócać się ze zjawiskami których nie rozumiał. Nigdy nie próbował pojmować istot które przerastały jego umysł. W przeciwieństwie do Ezry darzył je szacunkiem i aprobatą dla ich egzystencji, wiedział, że miały w tym swoje cele i swoje marzenia. Dlatego też czasami chciał im dać spokój, przejść niewzruszony obok.
- Chodź Perełko. – Uśmiechnął się do niego uroczo gdy zaczął wymrukiwać jego imię. Wyciągnął do niego ręce żeby się w niego wtulił, chciał mu tym samym poprawić poły ochronnego materiału żeby się ponownie nie spalił, wycałować. Nie dane mu było bo po chwili dookoła nich rozniósł się szelest, a później słup stworzonego przez niego płomienia spalił na popiół lecącą w ich stronę broń.
Dźwięk wyciąganej broni sprawił, że jego czujność wzrosła do poziomu maksymalnego, a chowając Louriela za swoimi plecami, trzymał ręce na widoku całej otaczającej ich gromady. Jednocześnie, bystrym spojrzeniem szukał tego który całą zgrają powinien dowodzić w celu wyeliminowania go pierwszego. Takie szemrane bandy najczęściej były stworzone z wyrachowanych tchórzy, którzy nie mając pod kim służyć, nie służyli wcale. Znał te scenariusze doskonale, wiedział co robi.
- Cicho Louriel. – Szepnął do niego wiedząc, że czcze gadanie jasno wskazujące na pochodzenie gadziocha mogłoby im tylko i wyłącznie zaszkodzić. Cieszył się w tym wszystkim, że on nie miał na sobie pałacowych szat, że dla nieuważnego oka nie wyglądał jak Gwardzista chociaż niewątpliwie należeć musiał do armii, inaczej by nie władał magią.
- Louriel. Cicho. – Syknął na niego popychając go bliżej wieży żeby się ewentualnie schronili w jej środku. Nie chciał tam wchodzić, nie chciał ładować się w pułapkę nie do wydostania się ale w ostateczności, skorzysta z takiej właśnie możliwości. Przynajmniej tak myślał dopóki w jego kierunku nie poleciało wyznanie sprawiające, że krew odpłynęła mu z głowy. Rzucił mu jedno spojrzenie. O jedno za dużo ale nadal, przepełnione przerażeniem i niedowierzaniem.
Szczęśliwie bądź też nie – zależnie od rozważanych przez niego wariantów – walka szybko nabrała tempa, morderczej precyzji której on dawał radę tylko przez ogromną chęć chronienia Louriela. Sam pozwalał żeby ostrza się ocierały o jego skórę raniąc go do krwi ale płomienie o ciemnych kolorach również zebrały swoje żniwo. Ostatecznie jednak, nie zdołał. Nie dał rady. Pochwycili go! Jego źrenice skurczyły się w panice, śledził wzorkiem jak jego Perełka jest szarpana, podstawia się mu ostry nóż pod gardło. Teraz dostrzegł, że widnieje na nim zielona poświata stosowania najpewniej jakiegoś oleju. Najpewniej z trucizną. Rozgorzał z wściekłości. Płomienie które dookoła wszystkich tańczyły zaczęły blednąć, temperatura gwałtownie wzrastał, a gdy języki były tak jasne, że zleżały się z piaskami pustyni, w jego oczach nie zostało nic poza chęcią mordu.
A później pierwsza z kropli krwi Louriela uderzyła cicho o piasek.
Płomienie zniknęły natychmiastowo. Podobnie jak on momentalnie został sprowadzony do parteru i zwyczajnie spacyfikowany. Mocno pobity, jego żebra ponownie tego nie trzymały, z podbitym okiem. Ktoś musiał zauważyć, że precyzja z jaką posługuje się w walce nie należała do byle pierwszego żołnierza, gdzieś doszły go krzyki, że należy do Gwardii i im szybciej pozbędzie się głowy ze swojej szyi tym lepiej. Niemniej, nie został zabity, przynajmniej nie od razu. Ramię przebiło mu ostrze przygwożdżając go do ziemi, dodatek w i tak już licznych obrażeniach. Jego oczy z uwagą śledziły jednak Louriela gdy jego twarzy przyglądał się przywódca całej bandy. Bandy okraszonej dziwnymi czarnymi tatuażami na wszystkich częściach ciała. Mężczyzna spojrzał w jasne oczy gada, rzucił coś do swojego bliskiego współpracownika uśmiechając się z dumą. On zanim został uderzony w głowę głownią miecza, usłyszał tylko, że „tym razem nie będą mieli już żadnych problemów”.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:42 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Z każdą mijającą sekundą, Orion był coraz mniej pewien w sytuacji, w której on i Ezra się znaleźli. Przytulony do maga ognia, szukał pocieszenia i jakiegoś zrozumienia wplątując palce w jego kędzierzawe włosy i co chwilę składając drobne całusy na jego czole. Rozmowa toczona niemal obok nich była tak samo niezwykła jak głosy należące do tych niesamowitych osób. Białowłosy nie miał wątpliwości, że jakimś cudem dostali się w miejsce gdzie żyły Pierwsze smoki, to jednak była jedyna rzecz, której był pewien. Reszta stanowiła dla niego zagadkę. Dlaczego rozmawiali o ludziach jakby ci nadal nie mieli mocy władania żywiołami? Czemu się o to kłócili? I dlaczego matka Louriela była temu wszystkiemu przeciwna? Orion w dużo rzeczy wierzył, w końcu był najlepszym przyjacielem smoka, pewnego razu rusałka uratowała go z opresji, odnalazł drogę do domu tylko dzięki dobrym duchom… a jednak kiedy w jego głowie pojawiła się myśl, że jakimś cudem znaleźli się w przeszłości, natychmiast uznał, że to było niemożliwe. Nie rozumiał, dlaczego i po co. Przecież nie byli ważni… A przynajmniej on nie był…
Kiedy głosy się oddaliły, a Smok Ognia wrócił do nich z łobuzerskim uśmiechem na ustach i zwrócił całą swoją uwagę na Ezrę, poczuł jednocześnie ulgę i niepokój. Czego on chciał od jego słodkiego maga? Uspokoił się trochę, kiedy jedynie kazał mu użyć jego mocy, choć nie spodziewał się, że równocześnie będzie chciał od niego wyciągnąć wszelkie informacje na temat daru chłopaka. Przecież to on powinien być jego twórcą, prawda? Drgnął kiedy żółte oczy spoczęły na nim, rumieniąc się ze wstydu kiedy pomyślał o swojej nadal nieidealnej magii wody.
- Jestem – przyznał, patrząc w drugą stronę. – Ale ja nie jestem magiem ognia… - zaczął, a to tylko bardziej zainteresowało mężczyznę przed nim.
- Więc magia wody – stwierdził raczej Smok niż zapytał, posyłając mu zaciekawione spojrzenie. – Chcę zobaczyć – zażądał, a Orion czując że raczej się nie wywinie, kiwnął lekko głową, szukając spojrzeniem jakiegoś źródła wody. Na szczęście na mieszczącym się niedaleko dziedzińcu znajdowała się mała, bardzo urocza fontanna.
Chłopak odetchnął głęboko, próbując pozbyć się z głowy nerwów, a potem płynnym ruchem uniósł obie dłonie do góry, rozdzielając je, przywołał do siebie bańkę wodną. Czysta ciecz wisiała przed nim, a on nie bardzo miał pomysł co mógłby z nią zrobić. Spojrzał na Smoka pytająco.
- Co powinienem zrobić? – zapytał. – Ja… nie jestem zaawansowanym magiem. W zasadzie to ledwo sobie radzę – przyznał ze wstydem, choć nie była to do końca prawda. Od kiedy odnalazł w sobie sposób na formowanie wody szło mu znacznie lepiej. Jednak stojąc przed tak szanowną osobą, wrócił do podstaw i „prawidłowego” sposobu używania daru, tym samym odbierając sobie możliwość pokazania na co w zasadzie było go stać.
- Strasznie szkoda, no ale mówi się trudno. Co z krajem wody, jak sytuacja wygląda u was? – zapytał, a białowłosy z ulgą odesłał ciecz z powrotem do fontanny, odpowiadając na w zasadzie łatwe pytania, bo te w większości mógł przedstawić na podstawie Louriela i Phila, który przecież też zbliżał się do mistrzowskiego poziomu.
Kiedy skończyli opowiadać mężczyzna podrapał się po głowie, przez chwilę zastanawiając się, co powinien z tajemniczymi przybyszami zrobić, skoro najwyraźniej znaleźli się tam przypadkiem i tak jak on nie bardzo wiedzieli jak wrócić do domu. Ostatecznie Smok postanowił na ten moment ich ukryć, a potem… potem się pomyśli. Zaprowadził ich do jednego z pokoi gościnnych i kazał na siebie czekać. Więc Orion z Ezrą czekali. Czekali… I czekali… aż minął dzień i noc, którą spędzili śpiąc na zmianę i czuwając, czy mężczyzna nie wróci. Jednak on się nie pojawił, a Orion zaczynał się coraz bardziej niepokoić i odczuwać głód.
- Minęło już tyle godzin, myślisz że on o nas zapomniał? – zapytał chłopak Ezry, przechadzając się po pomieszczeniu, przyglądając się łąkom za oknem. Widok z tego miejsca był nieziemski, przepiękny i wzbudzający w sercu chłopaka nieznane uczucie nostalgii. Niemniej niecierpliwił się, nie miał pojęcia co działo się z Lourielem i Finnim, a ich samych sytuacja wcale nie była różowa. Utknęli gdzieś, nie wiadomo gdzie i kiedy, na dodatek Smok Ognia, który miał im pomóc wystawił ich do wiatru.
- Nie, ja tu nie mogę dłużej siedzieć – stwierdził ostatecznie, czując narastające w żołądku uczucie zdenerwowania. – Musimy go znaleźć. Niech nam pomoże – dodał, jakby chciał przekonać siebie samego. Ezra na szczęście zgodził się z nim, dlatego po chwili wydostali się z pomieszczenia na korytarz.
Wokół nich było cicho, bardzo cicho. Spokojnie. Wszystko zdawało się płynąć swoim niespiesznym tempem, ziemskie sprawy mając w głębokim poważaniu. Orion szedł przodem, czując się głupio na myśl, że on i Ezra zakłócają spokój komfortu życia w tym miejscu, ale nie mieli innego wyjścia, jeśli chcieli powrócić do swojego. Przemieszczając się, Orion zauważył że w zależności od korytarza, w którym się znajdowali posadzki przybierały inny kolor. Kiedy wydostali się z tamtej sypialni, marmur pod ich stopami miał pomarańczowy odcień, po nim natknęli się na zielonkawy. W tamtym momencie podążali drogą znaczoną przez czarny kamień, wzbudzający w nim niezbyt miłe odczucia.
- Gdzie on może być? – westchnął cicho Orion, mając wrażenie, że jak nic zgubili się, na dodatek czuł się tak, jakby znaleźli się w miejscu, w którym nie powinno ich być. Atmosfera tego miejsca była zupełnie inna. Podczas gdy w pomarańczowym korytarzu było ciepło, miało się wrażenie, że wszystko tam żyło, w zielonym panował spokój z kryjącym się w cieniu chichotem, tak tutaj… Orion czuł się jakby znalazł się w grobowcu. Powietrze stało w miejscu, było ciężkie i zimne. Chłopak poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach.
- Myślę – zaczął głosem cichszym od szeptu, odwracając się do Ezry z niemal zwierzęcym, instynktownym strachem w spojrzeniu – że powinniśmy stąd uciekać.
Kiedy tylko skończył mówić, za sobą usłyszał zbliżające się korytarzem kroki. Odbijały się od ścian złowrogo, podczas gdy zaraz obok nich dreptały szybko czyjeś mniejsze, stawiane dużo szybciej i mniej spokojnie. Orion natychmiast złapał Ezrę za ramię i wciągnął go do najbliższego pokoju, ale kiedy tylko zdał sobie sprawę, że to ogromna sypialnia, urządzona z przepychem i splendorem godnym… Smoka, wiedział że popełnił błąd, który mógł ich kosztować życie. Łóżko pokryte było granatową, niemal czarną narzutą, otoczone kolumienkami i czarnymi zasłonami, w tamtym momencie rozsuniętymi, ukazującymi płatki krwistoczerwonych róż rozsypanych na poduszkach. Reszta stojących w pomieszczeniu mebli była tak samo mroczna i tajemnicza, pachnąc mieszanką bzu, lukrecji i skrywając w sobie metaliczną nutę, która przywodziła na myśl tylko krew.
Orion w myślach miał ucieczkę, ale kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, że kroki znalazły się bliżej, do tego na chwilę zatrzymały się w niedalekiej odległości od drzwi, natychmiast spojrzał spanikowany na Ezrę. Tym razem to brunet wykazał się większą przytomnością umysłu, w jednym momencie łapiąc Oriona za rękę i ciągnąc go w kierunku jednej z dwóch przestronnych szaf. Białowłosy nie był pewien, czy to była najbezpieczniejsza opcja, ale patrząc na czas, jaki im pozostał, więcej go nie mieli. Dlatego bez słowa, za to z sercem obijającym mu się w okolicach gardła, wgramolił się do mebla, przyglądając się z niepokojem jak Ezra w ostatnim momencie zdążył ukryć ich przez wzrokiem wchodzących do pokoju.
***
Louriel jeszcze nigdy nie czuł tak mocno przejmującej go grozy jak w momencie, w którym na jego oczach mężczyzna jego życia był brutalnie obijany z jakąś morderczą fascynacją na okładających go twarzach. Nie panował nad sobą, jego ciało, zatrute i sparaliżowane nie potrafiło powstrzymać cisnących mu się do oczu łez. Po co mu to było? Czemu musiał go w to wszystko wciągnąć? Gdyby tylko choć raz grzecznie usiadł na dupie i robił co do niego należało, nic takiego by się nie stało, a jego Finni, jego Papużka i jego serce nie umierałby na jego oczach w męczarniach.
- Wystarczy – odezwał się tej jeden zimny, pozbawiony skrupułów głos, a stojący najbliżej Finniego mężczyzna trzasnął go rękojeścią w skroń.
Louriel poczuł chłodną skórę rękawic, kiedy palce mężczyzny zacisnęły się na jego brodzie i uniosły twarz do słońca. Przyglądał się chwilę płonącym nienawiścią gadzim oczom, a potem z bezlitosnym uśmieszkiem, trzasnął księcia jeszcze raz, sprawiając że zduszony jęk wyrwał mu się spomiędzy sztywnych warg.
- Zabierzcie go na dół, tego drugiego przypilnujcie, złożymy go w ofierze panu, kiedy już zaszczyci nas swoją obecnością – powiedział, unosząc się, nie zwracając więcej uwagi na Louriela.
Zaraz też błękitnowłosy został chwycony pod pachy przez dwóch innych ludzi i pociągnięty jak wór ziemniaków z powrotem do wieży. Nikt nie zawracał sobie uwagi tym, że jego bezwładne nogi wkrótce pokryły się zadrapaniami i siniakami. W końcu w ich oczach, już był martwy. Znalazłszy się z powrotem w podziemiu, Louriel poczuł lód płynący mu żyłami. Jakby to coś, co było tam zapieczętowane, doskonale wiedziało, że jeszcze chwila, jeszcze trochę i znów będzie wolne. Książę czuł mdłości wzbierające mu w gardle, a łzy znów spłynęły po obitych policzkach, kapiąc cicho na ziemię.
- Co teraz? – zapytał jeden z mężczyzn, kiedy książę znalazł się w pobliżu pieczęci. Żaden z nich jednak nie odważył się jej przekroczyć.
- Zaraz się przekonamy – odpowiedział spokojnie ich przywódca, podchodząc do sparaliżowanego Louriela z okropnym sztyletem, który był tak brudny od zakrzepłej krwi, że aż czarny. – Jeśli jedna kropla nie wystarczy, utoczymy mu całą – dodał zaraz, patrząc na gada takim wzrokiem, jakby mówił mu, by modlił się by wystarczyło. W takim wypadku miał szansę przeżyć jeszcze kilka chwil.
Mężczyzna pochylił się nad gadem, a potem kopniakiem przesunął go bliżej, wyciskając z piersi księcia oddech. Louriel prawie nie czuł palców, które zacisnęły się na jego nadgarstku, ani potem ohydnego ostrza, które jakimś cudem z łatwością rozcięły jego skórę w poprzek dłoni. Dopiero kiedy mężczyzna ucisnął ranę, zmuszając by krew ściekła z niej szybciej, poczuł palące gorąco i obrzydzenie do siebie samego. A potem rubinowa kropla upadła na wydrążone w skale runy...
Przez dwie sekundy nie działo się nic specjalnego, lecz kiedy tylko nieznajomy spojrzał na Louriela z miną jakby mówił, „trudno, umrzesz trochę wcześniej”, symbole w kamieniu zalśniły na czerwono, wypełniając upiornym blaskiem wnętrze jaskini. Zaraz potem zgasły, zostawiając po sobie ciężki, metaliczny zapach w powietrzu.
- No proszę, dostał nam się naprawdę smakowity kąsek – powiedział mężczyzna, spoglądając na niemal wymiotującego Louriela z umiarkowanym zainteresowaniem, jakby był czymś paskudnym, co przykleiło mu się do buta, ale w jakiś sposób interesującym. Zaraz potem machnął ręką na towarzyszących mu ludzi i przekraczając leżącego księcia, wszedł do pieczary, podziwiając znajdujące się wewnątrz runy i figurkę, w której znajdował się ten, po którego przyszedł.
Dwójka mężczyzn wciągnęła Louriela głębiej, ale zaraz po prostu oparli go o ścianę i dźgnąwszy jeszcze kilka razy sztyletami w jego nogi, by na pewno trucizna nie zdołała się zneutralizować, zaczęli ze swoim liderem przygotowywać się do rytuału. Książę z rosnącym przerażeniem był zmuszony przyglądać się jak mężczyźni ułożyli na ziemi dziwny wzór z zapalonych czarnych świec, jak rozlali wokół śmierdzącą, czerwoną substancję, która niemal natychmiast zastygła, pozwalając im wyryć w niej jeszcze bardziej mroczne symbole. Książę czuł od nich zło. Runy, które wyłaniały się spod palców tych ludzi, choć pozbawione mocy, którą dawało życie i dusza, pełne były mroku, cieni i cierpienia, które pochodziło od otaczających ich murów. Przez historię jaka kryła się w murach wieży, mężczyźni mieli ułatwione zadanie.
A kiedy przygotowania się skończyły, w jaskini nagle zaroiło się od zakapturzonych postaci, które utworzyły wokół figurki podwójny okrąg, łapiąc się za ręce. Ten który wcześniej utoczył Lourielowi krwi, zaintonował pieśń, która unosiła się i opadała, sprawiając że w głowie księcia pojawił się ścisk, a płuca zacisnęły się, nie pozwalając mu złapać oddechu. Dusił się, czując jakby te głosy wysysały z niego całą energię życiową, jakby pozbawiały go duszy. A kiedy w końcu ucichły, mężczyzna stanął nad figurką z marmurowym młotkiem w ręce.
- Bracia! Nadszedł ten dzień! On nam się ujawni! On nas poprowadzi! On nas obdaruje i zaprowadzi wyczekiwany przez nas ład w tym ohydnym świecie! Na jego cześć! Ave! – krzyknął, a do jego głosu zaraz dołączyli inni.
- Ave! Ave! - krzyczeli coraz głośniej, a kiedy wrzeszczeli tak bardzo, że Louriel miał wrażenie, że mózg wypłynie mu przez uszy, mężczyzna ukląkł przed figurką i uniósł rękę w której trzymał młotek.
W chwili, w której porcelana rozbiła się na tysiąc drobnych kawałków, z ust Louriela wyrwał się okropny wrzask, którego nie potrafił powstrzymać. Pociemniało mu przed oczami, a płucach zabrakło powietrza, choć nadal darł się jak opętany. Poczuł się jakby ciemność go pochłonęła, napełniając jednocześnie ciężarem mroku i lepkością nie należącej do niego mocy, choć była ona tak znajoma. Zachłysnął się nią, a zaraz potem zwymiotował czarną cieczą, nie mając pojęcia kim był. Jego ciało telepało się w konwulsjach, podczas gdy czarny cień wypełnił jaskinię, a potem wybił dziurę w powale, zasypując wnętrze odłamkami gruzu i tonami piachu. Dopiero kiedy zniknął, Louriel wziął jeden, słaby oddech, zanim jego powieki zatrzepotały i opadły, zostawiając go w błogim stanie nieświadomości.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:42 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Pokaz mocy którego oczekiwał od nich Smok Ognia wprawił go w ponowne kołatanie serca. Nie do końca wiedział czym ale stresował się niemiłosiernie. Szczególnie, że jasne gadzie spojrzenie bardzo często padało na jego twarz, w jego oczy, przeszywając jego duszę tak głęboko, że aż go to łaskotało. Co gorsza, mężczyzna patrzył na niego trochę jak na zwierzątko domowe. Zauważył, że ciągnęło go żeby go dotknąć, uważał w prawdzie na to co robi Orion ale co i rusz zerkał na niego. Aż miał potworną ochotę się ponownie schować za plecami białaska co po chwili zostało mu nawet umożliwione! Od razu czmychnął do Oriona i łapiąc go małym palcem za palec wskazujący odetchnął cicho z ulgą wiedząc, że ten będzie w razie co go bronił. Bo będzie, prawda?
Chwilowo przeniósł spojrzenie na profil Oriona. Przyjrzał się delikatnym zmarszczkom koło oczu, ostrożnie różowiącym się policzkom, ustom niewygiętym w żadnym grymasie. Dopiero po chwili przeniósł spojrzenie ponownie na mężczyznę, znowu trafiając na jego ciekawskie spojrzenie. Jakby próbował go o coś zapytać ale nie wiedział w jakie słowa ubrać swoje myśli. Osobiście, wolał się nie napraszać i chowając się jednym ramieniem za maga wody obserwował oddalającego się gospodarza. Oni ruszyli za nim kilka chwil później, a po tym jak okazało się, że na nich nie zerkał, zaczęli błądzić wzorkiem po całym sanktuarium zamieszkanym przez Smoka.
Po doprowadzeniu do przestronnego pokoju w którym falowały delikatne firanki na wietrze, odwrócił się jeszcze za siebie przyjmując do wiadomości, że Randaro wróci do nich gdy tylko upora się ze swoimi sprawami. Miał nadzieję, że będzie to stosunkowo szybko bo odczuwał dziwne wrażenie szybko uciekającego przez palce czasu, mimo leniwej otoczki całego pałacu. Jeżeli jego przypuszczenia były prawdziwe, Finnegan i Louriel wchodzili powoli w fazę poważnego zdenerwowania na ich dwójkę i sprytne zaginięcie we wnętrzu wieży. Aż przeszły go dreszcze na wspomnienie ostrego spojrzenia dwójki przyjaciół, nie specjalnie chciał tego doświadczać po takiej gamie emocji spływających na niego od… wczoraj.
Stał chwilę na środku pokoju, a gdy Orion postanowił usiąść, szybko wgrzebał się za niego i obejmując w pasie, przytulił się między jego łopatki. Przymknął przy tym oczy i odliczając sobie pod nosem od dziesięciu w dół, odpoczywał. Ułożenie mu wszystkiego we względnie logiczną całość zajęło mu dobre godziny. Ten czas wykorzystał na gładzenie swojego męża po umięśnionym brzuchu, ramionach czy bawienie się jego obrączką kręcąc nią na jego palcu. Ostatecznie doszedł do wniosków które w ogóle się mu nie podobały. Jakimś prawem znaleźli się w przeszłości, w smoczym sanktuarium gdzie wszystkie mityczne stworzenia dywagowały nad obdarzeniem ludzi mocą. Ile tysiącleci temu od ich czasów! Jak i dlaczego? Nie wiedział aczkolwiek nieobecność Smoka Ognia była niepokojąca. Podobnie jak wzbierające pragnienie czy ostatecznie głód po długich godzinach wykorzystanych na zregenerowanie sił.
- Myślę, że nie myślę. – Przyznał niezadowolony, wsłuchując się w poburkiwanie w swoim żołądku. Ostatecznie złożył na nim ręce i patrząc w sufit przez kilka sekund, przeciągnął się zaraz niczym kot. Na kolejne słowa Oriona zerwał się na równe nogi i uśmiechając łobuzersko, złapał go za poły materiału i mocno pocałował.
- Tylko spokojnie kochanie, świetnie sobie radzisz będąc w pełni opanowanym. Jestem tuż obok i się równie mocno staram. – Zapewnił przytulając go jeszcze na pocieszenie, miętosząc pośladki. Tak, on się wyżył i od razu poważniejąc ruszył w kierunku wyjścia, uważając na ich tyły.
Korytarz, przestronny jasny i pachnący konwaliami kusił do spacerowania. Przez chwilę poczuł się jak prawdziwy gość któremu pozwolono cieszyć się każdym zakamarkiem niezwykłego miejsca. Szedł więc spokojnie, nie czując się, że robi coś nieprawidłowo, niezgodnego z obowiązującą etykietą przynajmniej dopóki coś mu przed oczami nie zamajaczyło, a gdy zamrugał, weszli w osobną część tego miejsca. Podłoga, ściany, atmosfera, zmieniło się absolutnie wszystko przez co poczuł dreszcz na plecach. Komfort również rozmył się gdzieś w chłonnych oddechach, a on łapiąc Oriona za rękę, pogładził go dla ich obu spokoju.
- Może w ogrodzie? Myślisz mieszka tu sam? Może jest tu jakaś służba? – Mruknął rozglądając się z ogromną uwagą, odwracając co jakiś czas również kontrolnie za siebie. Słysząc kolejne słowa Oriona, wypowiedziane z takim strachem, spojrzał na niego przepraszająco po czym sięgnął do jego policzka. Położył na nim dłoń ale zanim w ogóle spróbował go pogładzić, do jego uszu doszły kroki. Przeszedł go paskudny dreszcz, a gdy chciał zawrócić, zorientował się, że przyjemny korytarz nie istniał! Dokładnie tak samo jak wcześniej ten kamienny który wyprowadził ich na łąkę.
W głowie poleciała cała kaskada przekleństw, a on uciekając do pierwszego lepszego pokoju rozglądał się za oknem. Chciał przez nie wyskoczyć, do ogrodu, stamtąd powinien trafić ponownie do pokoju z którego podejmą próbę ponownego odnalezienia kogoś, może kogoś bardziej uniżonego niżeli sam Smok.
Problem pojawił się w momencie gdy okazało się, że są w cholerę wysoko. Dziwne bo nie przypominał sobie żeby wchodzili po schodach, a ich poprzedni pokój niewątpliwie znajdował się na parterze. Przeklął więc pod nosem i wpychając Oriona do szafy zamknął za sobą jej skrzydła, napierając całą swoją sylwetką na białaska. Zerkał przy tym przez delikatną szparę chcąc sprawdzić z kim będą mieli do czynienia. Jeżeli będzie to Ognik, może uda im się jakoś sytuację wyjaśnić! Może się będzie z nich śmiał…
Po kilku chwilach w pokoju pojawiła się dwójka, bardzo podobnych mężczyzn których on niestety widział pierwszy raz na oczy. Dlatego też nieco mocniej się cofnął, napierając na niego plecami i po spojrzeniu w górę, wziął go za rękę którą owinął dookoła swojego pasa. Przystawił palec do ust w geście proszącym o ciszę po czym ponownie się przechylił wsłuchując w rozmowę.
- … ale jak oni mogą być tak nieodpowiedzialni żeby tego nie dostrzegać?! – Oburzył się znacząco młodszy mężczyzna którego policzki gorzały ze złości.
- Są głupcami oślepionymi nierealnymi mrzonkami! Jak w ogóle Dirandi dała się przekonać, nie zrozumiem do końca życia. – Odrzekł nerwowo starszy mężczyzna o niższym głosie, ewidentnie Smok na co wskazywało ciemne poroże. Zaczął spacerować po pomieszczeniu ze splecionymi rękami za plecami w czasie gdy młody, pokryty takimi samymi zielonymi znakami, przysiadł na łóżku.
- Co chcesz zrobić? – Zapytał wodząc za nim spojrzeniem, dziwnie podekscytowanym tonem który sprawił, że Ezra zacisnął chwilowo palce na dłoni Oriona.
- To co planowaliśmy od samego początku. Obalenie tych głupców jest jedyny rozwiązaniem sytuacji. Wyobrażasz sobie jaki chaos się rozpęta gdy rozdadzą moc? – Warknął sprawiając, że młody energetycznie wstał z paskudnym uśmiechem rozciągającym jego usta.
- Znalazłem Sanktuarium Króla Smoka, tak jak nakazałeś. Jestem pewien, że są tam Łuski. Co lepiej ojcze. Mam dla Ciebie klucz. Wiedzieliśmy już od dawna, że Ci idioci postanowią zepsuć całą harmonię i tylko w naszej gestii jest powstrzymanie ich. Odbierzmy im moce przy kolejnej Pełni. – Podekscytował się za co został ostro skarcony zarówno słowem jak i uderzeniem w tył głowy otwartą dłonią.
- To nie jest takie proste, dziecko. Zaprosimy ich na ucztę, przypieczętowanie przekazania mocy i tam ich zabijemy. Przelana Smocza krew wypełni Łuski mocą żywiołów, a później sam przejmę pieczę nad całym światem. Nie ma sensu rozwodzić się nad błędami które mogą popełnić przez swoją lekkomyślność. A teraz szykuj się, niedługo będą tu obwieścić mi tą „dobrą” nowinę. – Stwierdził uśmiechając się paskudnie, sprawiając, że Ezra się cofnął zaciskając mocno szczękę. Kimkolwiek ten Smok był, próbował zabić resztę nie licząc się z konsekwencjami jakie mogły być tego następstwem. Szybko jednak opuścili pomieszczenie na co Gwardzista cicho odetchnął.
- Chyba nie rozumiem. – Przyznał delikatnie uchylając jedne ze skrzydeł szafy i po upewnieniu się, że nic nie słychać, wyszedł. Przetarł w zmęczonym geście twarz, nadal czuł głód, pragnienie i jeszcze teraz to. Co się tutaj działo? Nie wiedząc ruszył ponownie w stronę okna, tym razem z balkonem którego kolumnami miał zamiar przedostać się do ogrodów. Gdzie był Smok Ognia?
Po przedyskutowaniu wstępnego planu ucieczki udało im się dostać do ogrodu. Miał zamiar obejść budynek od tyłu, problem zrodził się gdy zauważył, że ten wygląda inaczej. Ciemny, posępny, strzelisty o jakiś dziwnych rzeźbach nocnych stworzeń. Otaczała go pustynia z ciemnego piachu na której rosły gdzieniegdzie łyse drzewa. Otworzył na to szerzej oczy i cofając się do tyłu, wpadł na coś twardego. Odskoczył jak oparzony zauważając poważnie zmieszane oblicze dobrze znanego im Smoka. Zgasił płomienie które wyrosły mu na rękach po czym wydął wargę w oskarżycielskim geście.
- Zostawiłeś nas, a obiecałeś pomoc! Jestem głodny, chce mi się pić i jeszcze zmieniłeś nam miejscówkę! Przecież nie możesz zostawiać swojego patronatu bez opieki… – Rzucał się przez chwilę jakby nie zdawał sobie sprawy z tego do kogo mówi, przynajmniej dopóki wielka łapa nie zatkała mu ust, a on nie został przyciągnięty plecami do piersi Smoka. Ten, wolną ręką, ombacał mu włosy, twarz i ramiona po czym spojrzał w szoku na Oriona.
- Przepadliście. Zostawiłem was na jeden dzień i jak wróciłem już was nie było. Tymczasem minęły dwa miesiące i jesteście tutaj? Jak? – Zapytał na co Ezra otworzył szeroko oczy. Jakie… dwa miesiące? Zadarł głowę patrząc na niego oskarżycielsko, wybełkotał, że go poliże jak go nie puści, a gdy to się stało, czmychnął za Oriona.
- Zwodzisz nas i po co? – Zapytał z westchnieniem na czym Smok Ognia nadął policzki niczym małe, rozgniewane dziecko.
- Ja nie rozumiem równie mocno co wy! Ale co tam, porozmawiamy u mnie, muszę was stąd wziąć!
***
Gdyby Finnegan był przytomny, rozpętałby piekło dookoła wieży gdy tylko zabrano z jego oczu Louriela. Gdyby nie został tak dobitnie pobity i ranny, płomienie trawiłyby nawet kości pozostawiając po nich popiół. Gdyby tylko przekalkulował to inaczej, gdyby nie drgało mu rozdzierane serce z każdą kroplą krwi gada która spadła na ziemię, gdyby… gdyby… gdyby! Ale nic z tego. Został potraktowany jak został, przez decyzję które podjął zgodnie z własnym sumieniem, próbując w bezsilnym targnięciu ocalić jego życie. Kilka razy miecze wbiły się w jego ciało, kilkukrotnie uderzenia pięścią czy nogą sięgnęły jego wnętrzności. Trucizna rozpalała mięśnie nie pozwalając się mu ruszyć, a opuszczająca jego organizm krew sprawiała, że umysł wracał do przyjemnych momentów w gadzich ramionach. Zamglony, przestał odróżniać to co się działo dookoła od tego o czym myślał i najpewniej niewiele by się zmieniło gdyby nie przeszywający chłód uderzający w serce.
Pierwsze uderzenie, poczuł między zębami piach. Drugie uderzenie, chłód przerodził się w gorący płomień. Trzecie uderzenie, wziął tak łapczywy hałst powietrza, że musiał zostać przytrzymany gdy próbował siąść. Słyszał głos osoby stojącej nad nim, jak mówiła do kogoś oddalonego. On, nie mógł zrobić nic jak ciężko sapać i patrzeć w ciemną wyrwę wnętrza wieży w której zniknęło kilka potężnych sylwetek. Skąd on znał te stroje? Te proste miecze? Ten zapach świeżej ziemi otaczający mężczyznę który nadal nad nim klęczał? Spojrzał w jasne oczy, piaskowego koloru i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, z jego gardła wydobył się głośny krzyk bólu. Przez jego ciało przeszło czwarte uderzenie przez które zaschło mu w gardle. Ale coraz mocniej odzyskiwał światłość umysłu. Robiło się mu też cieplej, a krew jakby zaczęła płynąć ale tam w środku, gdzie powinna.
Nie doszło do żadnego rozlewu krwi. Nie słyszał odgłosów walki, szczęku mieczy czy drgań magii. Po kilkunastu długich chwilach w których on zamglonym spojrzeniem wodził po wejściu do wieży, pojawili się mężczyźni którzy zostali tam wysłani. Spokojni, jakby byli tam sami. Ostatni niósł w ramionach Louriela.
Próbował się poderwać ale silne ręce zmusiły go do leżenia na ziemi. „Leż spokojnie, Gwardzisto, bo pożałujesz.” Usłyszał syk niczym pustynnego węża z którym nie mógł i nie chciał się kłócić. Wyciągnął tylko rękę w stronę Louriela z nadzieją patrząc na mocno zamaskowanego mężczyznę siedzącego nad nim. Ten podniósł oczy na niebieskowłosego mężczyznę po czym pokiwał głową w twierdzącym geście.
- Zabieramy ich do księcia. – Mruknął potrzebując jeszcze dwójki mężczyzn żeby unieść Finnegana i po tym jak ten ponownie stracił przytomność, przerzucić go przez siodło konia.
Kolejne odzyskanie przytomności nastało gdy zaczęli schodzić z potężnej wydmy w stronę połaci równego piasku. Wzrok wyostrzał się mu kilkanaście długich minut, a gdy to nastąpiło, otworzył usta w przerażonym geście. Namioty, setki tysięcy rozstawionych namiotów! Dookoła kręcili się ludzie, ubrani w barwy pustyni. Poli konie, siedzieli dookoła ognisk, jedli i spokojnie rozmawiali. Oni, minęli straż obserwującą okolicę i skierowali się do wielkiego, brudnozielonego namiotu, wyglądającego na zdecydowanie większy niż te okoliczne. Spojrzał na mężczyznę który prowadził konia, ten obdarował go tylko ostrym, nijakim spojrzeniem każącym mu nie robić problemów. Nie miał najmniejszego zamiaru. Zamiast tego wychylił się delikatnie szukając wzrokiem Louriela. Ten tkwił w ramionach mężczyzny jadącego na pierwszym za koniem wielbłądzie. Wyglądał fatalnie! Ale jego pierś lekko falowała więc żył, była nadzieja.
Po tej długiej czynności obserwowania go skupił się na tysięcznej armii koczującej w środku pustyni. Zaledwie dzień drogi od stolicy Ognia. Jak kiedy i dlaczego? Przerażało go to.
W wielkim namiocie czekała na nich – ku jego ogromnemu zaskoczeniu – opieka. Dwa łóżka polowe, mężczyzna szykujący bandaże i zioła. Kazał ich obu ułożyć obok siebie dzięki czemu Finnegan od razu złapał gadzią łapkę. Zaczął gładzić go po jej wierzchu wodząc spojrzeniem po jego bladej twarzy wykrzywionej w bólu. A później, bezradnie obserwował jak mag ziemi zaczyna go leczyć, jak jego ciało wije się w konwulsjach, kilkukrotnie pluje jeszcze czarną flegmą. Na ten widok serce mu pękało ale on nic nie mógł zrobić. Zostało mu uratowane życie, został opatrzony, a później przykuty do wielkiego słupa podtrzymującego dach namiotu. Nie kłócił się. Dostał wodę i miejsce obserwacyjne na Louriela. Był spokojny dopóki w środku nie zjawił się niski chłopak o jasnych, gadzich oczach wymalowanych jawnym bólem. Rzucił mu tylko spojrzenie po czym podchodząc do Lusia, odgarnął mu delikatnie włosy za ucho na co Finni szarpnął się.
- Spokojnie Gwardzisto, nic nie robię. – Rzucił siadając na krawędzi łóżka, przyglądając się twarzy księcia wody z ciekawością mocno zacisnął ręce na kolanach, w geście zdenerwowania i tremy.
- Pierwszy raz widzę innego Pierwszego. Co robiliście na środku pustyni? I jak zareagowałeś na ten wybuch? – Zapytał gdzie do ostatniego pytania, Finni był pewien, że były skierowane do niego. Niestety, Smok mówił do Louriela i od niego oczekiwał odpowiedzi.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:43 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Ukryty w szafie za plecami Ezry i razem z nim jedynie za drewnianymi drzwiami szafy, czuł się mało bezpiecznie. Prawie zapomniał o tym, że miał miecz, ale nawet kiedy jego dłoń zacisnęła się na rękojeści pięknego ostrza, upomniał się, że to z czym mieli do czynienia było znacznie potężniejsze niż jego metal i umiejętności, które też nie były wspaniałe. Owszem, znał kilka sztuczek, ale był pewien, że ci ludzie… te Smoki miały swoje asy w rękawie. Gorsze od jego marnego miecza. Dlatego, kiedy tylko dojrzał znak Ezry by zachował ciszę, wcale nie musiał mu powtarzać dwa razy. Zacisnął usta w wąską kreskę, przytulając do siebie bruneta. Jeśli mieli umrzeć… to chciał w tym czasie trzymać Śnieżynkę za rękę.
Zaraz jednak okazało się, że nawet jeśli mężczyźni rozprawiali o jakichś morderczych zamiarach, co było oczywiste na pierwszy rzut oka, nawet nie spoglądali w stronę szafy, skupieni na sobie i prowadzonej konwersacji, od której Orionowi dreszcze przerażenia przeszły po plecach. Jeśli na tym świecie istniały przedmioty zdolne odebrać moce i życie Pierwszym Smokom, to było niemal oczywiste, że lepiej było kiedy były zamknięte w bezpiecznym miejscu, z daleka od tego mężczyzny. Orion nie widział go zbyt dobrze, ale od samego głosu, głębokiego, złowrogiego, przesyconego arogancką pewnością siebie, mógł stwierdzić, że nie była to istota o dobrych intencjach. Ba, on planował morderstwo całej reszty! Matki Louriela i innych Smoków. Ale skoro w przyszłości Louriel żył, to znaczyło że jego matka miała się dobrze. Oni także byli dowodem na to, że komuś udało się tego Smoka powstrzymać. Gdyby tak nie było, nie posiadaliby swoich mocy. Tylko po co, w takim razie, znaleźli się w przeszłości? Chłopak nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie, czując jak od natłoku myśli i chaosu pod czaszką rozbolała go głowa. To było zdecydowanie zbyt dużo na jego prosty, wieśniaczy umysł.
Kiedy w końcu mogli opuścić z Ezrą szafę, rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, jakby spodziewał się, że zaraz coś złowieszczego wyskoczy mu na głowę, ale tak się nie stało. Wkrótce razem z Gwardzistą odnaleźli sposób na wydostanie się z pałacu, ale tego co zastało ich na zewnątrz, w ogóle się nie spodziewał. Gdzie się podziała łąka? Gdzie były ogrody? W tamtym miejscu nawet słońce wydawało się bardziej szare niż złote, spowijając wszystko w nieprzyjemnej ciemnej mgle, która rozmywała kontury i pogłębiała każdy cień. Orion wzdrygnął się, kiedy jego wzrok spoczął na okropnym żygaczu, a zaraz potem jeszcze raz, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Ezra na kogoś wpadł.
W pierwszym momencie go nie rozpoznał. Ubranego od stóp do głów, z kapturem na głowie i zakrytą twarzą. Dopiero kiedy Ezra zaczął robić mu wyrzuty, zdał sobie sprawę z tego, że znów znaleźli się przed Smokiem Ognia. Orion znów przyłapał się na myśli, że nic z tego nie rozumiał. Dodatkowo mącąca w myślach wiadomość, że zniknęli na dwa miesiące… To było niemożliwe. Przecież ledwo dzień wcześniej…
- Czy to możliwe, że w tym miejscu czas płynie inaczej? – zapytał, ale Smok zaraz pokręcił głową.
- Później. Nie możecie tutaj zostać – zastrzegł mężczyzna, zachęcając Oriona by się do niego zbliżył, a kiedy chłopak znalazł się obok, Smok złapał go za nadgarstek, a potem, nie czekając na nic, ani wyjaśniając, co w zasadzie chciał zrobić, jednym płynnym ruchem wyrzucił ich obu wysoko w powietrze.
Oczy Oriona przybrały wielkość spodków, a usta otwarły się w niemym krzyku, kiedy patrzył z rosnącym przerażeniem na zbliżającą się w szybkim tempie ziemię. Nie dotarł do niej. Na raz on i Ezra znaleźli się na łuskowanym, smukłym Smoczym grzbiecie. Chłopak wczepił się palcami w śliską powierzchnię, szukając na niej oparcia, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie bardzo takie miał w zasięgu ręki, z pomocą przyszedł mu sam Randaro.
- Złapcie się nad skrzydłami – wymruczał znacznie niższym tonem głosu, wprawiając swoje ciało w delikatne wibracje. – I połóżcie na mnie, zmniejszycie opór powietrza – dodał, potem przestając zwracać na pasażerów jakąkolwiek uwagę.
Orion czując, że łuski zaczęły mu szybciej uciekać spod palców, co znaczyło że Smok leciał szybciej, praktycznie samą siłą woli, ściskając mocno udami jego silny ogon, zaczął sunąć po jego ciele, aż dopadł do Ezry i razem z nim przemieścił się trochę wyżej, aż oboje złapali się silnych mięśni, pozbawionych łusek nad szybko, miarowo poruszającymi się skrzydłami. Białowłosy przywarł mocno do pleców Ezry, czując na policzkach pęd powietrza. Nigdy w swoim życiu nie spodziewał się, że będzie mu dane poznać innego niż Louriel Smoka, a tym bardziej, że będzie na takowym leciał. Nie mógł się powstrzymać. Otworzył oczy i choć w pierwszym momencie był w stanie jedynie łzawić od pędu powietrza, kiedy odwrócił głowę w bok, zachłysnął się pięknym widokiem. Otaczały ich pierzaste zamki, ogrody z obłoków i cudowne sufity z czystego nieba.
- Ezra, czy to mi się śni? – zapytał z niemal nabożną czcią, wpatrując się w rozgrywającą się przed jego oczami niezwykłość. To było tak piękne i nieziemskie, że nie potrafił znaleźć w sobie określeń, które w pełni oddałyby co czuł, mogąc to wszystko podziwiać. Dlatego kiedy Smok w końcu obniżył lot, poczuł się niemal zawiedziony, choć ręce zaczynały mu drętwieć, a na udach pojawiły się otarcia spowodowane ostrymi krawędziami twardych łusek.
Wylądowali w znajomym już ogrodzie, a kiedy zsunęli się z grzbietu Smoka, przez chwilę mogli podziwiać ogromnego gada o rubinowych łuskach ze złotymi przebitkami skóry na smukłym, choć groźnym pysku. Z jego paszczy wystawały dwa niezwykle ostre kły, a nad czołem wyrastały rogi, jeden złamany. Sprawiał wrażenie niezwykle silnego, ciężkiego i niezbyt zwrotnego, ale Orion wiedział że to tylko złudzenie. Długi ogon najeżony ostrymi szpikulcami owinął wokół masywnych kończyn, z łapami zakończonymi złotymi szponami, wyglądającymi jakby jednym draśnięciem były zdolne rozpłatać człowieka, albo kilku na raz…
- Wow – jęknął Orion, gapiąc się z otwartymi ustami, a Smok jakby na pokaz rozłożył krwistoczerwone skrzydła, będące tak wielkimi, że nie mieściły się na dziedzińcu. Randaro udał, że się przeciąga, a potem, przemienił się znów w człowieka, jak gdyby nigdy nic.
- No, tutaj możemy porozmawiać. Jesteście głodni? – zapytał z rozbawieniem, udając że nie robią na nim wrażenia miny ludzi, ani nie łechcą go po Smoczym ego.
Orion, który nadal nie wierzył, że dane mu było zaznać podróży na grzbiecie Smoka, pokiwał jedynie głową, czując jak jego żołądek domaga się szybkiego napełnienia. Mężczyzna poprowadził ich przez swój pałac, po którym tym razem nie błąkały się inne smoki, a kilka służących, które pozdrawiały go, kiedy je mijał. Doprowadził ich do swojej przestronnej sypialni, gdzie na tarasie stał zastawiony do obiadu stół. Służąca widząc, że jej pan prowadzi gości, natychmiast dostawiła dwa nakrycia i kiedy tylko mężczyźni zajęli miejsca, podała gorącą zupę z delikatnego mięsa i mnóstwem warzyw. Pachniała wspaniale i choć Orionowi na widok pływających w wywarze fasolek nieco zrzedła mina, nie zamierzał wybrzydzać. Złapał za łyżkę i kiedy tylko Smok dał im znak, że mogą jeść, niemal rzucił się na jedzenie, nie zwracając uwagi na nieco zbyt ostry jak na jego gusta posmak na języku. Drugie danie w postaci pieczeni z ziemniakami i surówką również pożarli, wygłodzeni długim czasem głodu, uspokajając się dopiero przy deserze, na który składały się lody śmietankowe z mrożonymi truskawkami.
Kiedy dostali po pucharku i łyżeczce w swoje dłonie, Smok odesłał usługującą im służącą, a kiedy drzwi się za nią zamknęły, Randaro spojrzał na nich przenikliwym wzrokiem złotych oczu.
- No dobrze, a teraz chcę usłyszeć całą historię od początku do końca – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Orion nie był pewien, czy powinni się w ogóle odzywać, ale wzrok Smoka miał taką moc, że nawet nie wiedział, kiedy zaczął opowiadać.
***
Kiedy tylko czerń zalała jego umysł, a magia wody wypełniła go aż po brzegi jestestwa, miał wrażenie, że nie był już sobą. Nie czuł swojego ciała, nie potrafił nad nim panować, a jego jaźń została skopana do najdalszych zakamarków umysłu. Walczył zaciekle, ale nie miał pojęcia jak mógł pokonać ciemność. Nie chciał… jego Papużka tam umierała. Musiał do niego wrócić. Musiał go przeprosić. Musiał obiecać, że zawsze zostanie przy nim… Te myśli dodawały mu sił i motywacji, by zaciekle walczyć o swój umysł, o siebie. A kiedy w którymś momencie odczuł delikatne ciepło na swojej widmowej dłoni, to było jak światełko w tunelu. Wkrótce pojawiły się i inne przebłyski, wypełniając jego umysł światłem, pozwalając mu powoli przejmować kontrolę, czuć coraz bardziej swoje ciało i co się z nim działo. A najpierw wszystko go bolało, w czaszce mu dudniło, a gardło paliło jakby napił się kwasu. Potem było coraz lepiej, objawy jeden po drugim zaczęły znikać, choć nadal nie potrafił otworzyć oczu. A potem poczuł muśnięcie w okolicy znamienia. Jego przytomny, ale wewnątrz mózgu umysł, spadał, a kiedy w końcu spadł, Louriel otworzył oczy.
Pierwszym, co książę ujrzał były czyjeś złote oczy z pionową źrenicą, wpatrujące się w niego z niepokojem. Potem dotarły do niego pytania. Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę z tego, że nie miał pojęcia gdzie i w czyich rękach się znajdował. Ewidentnie miał przed sobą pół Smoka, takiego jak on, ale gdzie był Finni? Louriel poczuł ukłucie w sercu, kiedy pomyślał, że jego cudownemu Gwardziście mogła stać się krzywda. Rozejrzał się po wnętrzu namiotu, a kiedy jego oczy napotkały czerwone, zmartwione spojrzenie, poczuł rosnącą w gardle gulę. Miał tak wielką ochotę… Ale zanim zerwał się z łóżka, poruszył najpierw palcem, potem ręką, nogą, drugą, a kiedy upewnił się, że owszem, nic go za bardzo nie boli, pozwolił by jego twarz wykrzywiła się w wyrazie pełnym cierpienia.
Zanim siedzący na jego pryczy chłopak zdążył zareagować, a na twarzy Finniego pojawić się zaniepokojony wyraz, książę zerwał się z łóżka, natychmiast padając na kolana przy blondynie, gramoląc się na niego i obejmując ramionami za szyję. Obsypał go drobnymi pocałunkami, jak mantrę powtarzając jak bardzo go przeprasza i pozwalając by łzy zmartwienia, bólu i tęsknoty pomoczyły ich obu.
- Finni, Finni, Finni – płakał, trzymając jego twarz w swoich dłoniach i obserwując go, nie wierząc że nic, albo prawie nic mu nie było. Poza drobnymi zadrapaniami i kilkoma siniakami, wyglądał na całego i zdrowego. Kiedy to sobie uświadomił, że naprawdę żył, że był tu i nic nadzwyczajnego mu nie groziło, parsknął nieco histerycznie, żeby zaraz nie zwracając uwagi na nic innego, pocałować go namiętnie, błagalnie i przepraszająco, jakby liczył na to, że drobną pieszczotą wybłaga wybaczenie, na które wiedział, że nie zasługiwał. A jednak, kiedy już przylgnął do mężczyzny, nie potrafił się od niego oderwać. Nie chciał się odsuwać. Co chwilę zmniejszał, to zwiększał nacisk swoich warg, uwalniał na moment splecione języki, by zaraz znów spleść je razem. Dawał im łapać łapczywe oddechy, które i tak zaraz im obu uciekały z płuc. Był taki zły na siebie, szczęśliwy, że Finni żył i przerażony tym co się stało, że nie potrafił sobie z tym poradzić.
- Ekhm… - w końcu do jego uszu doszło zawstydzone odchrząknięcie, które sprawiło, że przypomniał sobie, że to nie był koniec niebezpieczeństwa. A w każdym razie, że tak powinien sytuację traktować.
Oderwał się od ust blondyna, dopiero wtedy rozumiejąc, czemu ten nie mógł odwzajemnić jego uścisku. Był związany. Krew natychmiast zawrzała mu w żyłach. Nikt nie miał prawa tak traktować jego Finnegana. Spojrzał ostro na nadal siedzącego na łóżku półsmoka, ale kiedy tylko dojrzał jego bordowe policzki, odwrócony w drugą stronę wzrok i zaciśnięte z nerwów na podołku palce… nakazał sobie spokój. Chłopak przed nimi nie mógł być starszy od Oriona. A wnioskując po jego reakcji, jedynie młodszy.
- Rozwiąż go – powiedział, nieco zachrypniętym głosem, nie podnosząc się z kolan Finniego i nadal otaczając go zaborczo ramionami.
- Ale… - zaczął młodzik, a kiedy natknął się na ostry wzrok błękitnych oczu, wzdrygnął się lekko.
- Nie odpowiem na żadne z twoich pytań, dopóki go nie rozwiążesz – ostrzegł, zaciskając usta w wąską, upartą kreskę.
- Ale to jest… - zaczął jeszcze raz chłopak, nieco bardziej zdesperowanym tonem.
- Gwardzista, mag ognia i jedyny człowiek, któremu ufam – ostrzegł go Louriel, jakby spodziewał się że tamten zaraz powie coś obraźliwego. – Nie powiem. Nic. – zaznaczył twardo książę, ciaśniej przylegając do ciepłego, znajomego i tak bardzo kochanego ciała.
- Oh, no dobrze, już go rozwiązuję – zgodził się w końcu, patrząc na Louriela wzrokiem pełnym podziwu, jakby nie spodziewał się, że jakby nie patrzeć więzień będzie w stanie postawić na swoim.
Finnegan został rozwiązany, a potem pociągnięty przez Louriela na łóżko, gdzie znowu wlazł mu na kolana i otaczając jego talię nogami, szyję ramionami, ani myślał zmienić swoją pozycję, czy odsunąć się choćby na centymetr, wywołując na twarzy młodego smoka rumieniec niewinnego zażenowania. Przyglądał mu się chwilę, sunąc spojrzeniem po srebrnych włosach poprzetykanych czarnymi pasemkami i złotym, gadzim oczom. Miał szerokie ramiona i pomimo młodego wieku, wyglądał na zaprawionego w boju. Louriel natychmiast zdał sobie sprawę z tego, że nie powinien go zlekceważyć.
- Kim jesteś? – zapytał go książę, a chłopak ożywił się, jakby tylko czekał na to pytanie, choć początkowo to Louriel miał na nie odpowiadać.
- Nazywam się Vincent McKnight i jestem księciem kraju Ziemi – przedstawił się, patrząc na Louriela błyszczącymi z przejęcia oczami.
- To ty nas uratowałeś? – zapytał niebieskowłosy gad, trącając nos Finnegana swoim i cały czas poświęcając mu więcej uwagi niż chłopakowi.
- Moi ludzie, zwiadowcy zobaczyli jak jacyś zamaskowani bandyci maltretowali… jego – wskazał podbródkiem Finnegana. – Kiedy nastąpił wybuch, usłyszeli wrzask z wnętrza i postanowili wkroczyć. Wyrwali ciebie z rąk jakichś dziwnych ludzi i zniszczyli wyrysowany przez nich krąg. To wyglądało jak rytuał jakiejś sekty – zauważył, licząc na to, że Louriel mimo wszystko coś mu odpowie, ale on tylko zacisnął mocniej szczękę, zamykając oczy i wtulając się na chwilę w szyję blondyna mocniej.
Kiedy się wyprostował, nie było w jego twarzy choćby śladu zdenerwowania, choć za plecami Finnegana z całych sił zaciskał dłonie na materiale koszulki blondyna.
- No dobrze, chyba jestem ci winien podziękowania, dlatego dziękuję, za uratowanie nas. Jedno mnie tylko zastanawia… dlaczego książę kraju ziemi i jego ludzie są w kraju ognia? – zapytał, unosząc brwi w zdumionym geście.
- Masz na myśli moją armię? – chłopak uśmiechnął się niewinnie. – Czy to nie oczywiste? Zamierzamy przejąć Kraj Ognia – powiedział z taką pewnością, jakby w jego głowie nie istniała taka opcja jak porażka. Louriel poczuł dreszcz przechodzący mu po plecach. On na pewno… nie był słaby.
Zanim Louriel albo Vincent zdołali zadać jakieś pytanie, w wejściu do namiotu pojawił się jeden z żołnierzy, salutując mu nieco nerwowo.
- Wasza Wysokość? Pojawił się drobny problem – powiedział mężczyzna, jakby przepraszająco, że ośmielił się zakłócić jego rozmowę z więźniami.
- Oh? Już idę. Zostawię was na chwilę samych, oczywiście jesteście tu bezpieczni, moi strażnicy będą mieć na was oko. Postaram się wrócić jak najszybciej – powiedział tak serdecznie, że Louriel niemal nie wyłapał subtelnej groźby. Dopiero widząc jak jeden strażnik zasłonił wejście, zdał sobie sprawę z tego, że nadal byli więźniami. Trochę lepiej traktowanymi, ale nadal więźniami.
- Jak się czujesz, Finni? – zapytał cicho Louriel, stwierdzając że mimo wszystko, najważniejsze że byli razem. Przesunął palcami po jego policzkach, po ramionach, pogłaskał jego plecy aż w końcu wplótł palce w blond kosmyki.
- Tak bardzo cię przepraszam. Nic z tego by się nie stało, gdyby nie ja. Zasługuję na to, żebyś na mnie krzyczał – dodał zaraz, wyginając usta w smutną podkówkę, patrząc na niego, niemal jakby go błagał żeby go zrugał od góry do dołu. Gdyby tylko nie był taki uparty, gdyby nie był taki samolubny i powiedział mu wcześniej o swojej mocy, gdyby tylko… nie był sobą.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:44 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Znalezienie się w obozie armii Kraju Ziemi nie było ani odrobinę komfortowe chociaż niewątpliwie bezpieczniejsze niż pustynia. Zasadniczo, od kiedy odzyskał pełną przytomność umysłu, został napojony i przywiązany, w jego głowie rozgrywała się wojna wątków które prosiły o poświęcenie im kilku dłuższych minut, ułożenie chociaż prowizorycznego planu działania i ustosunkowanie się do wydarzeń. Przede wszystkim Louriel. Jego ukochany gad, cudowny książę jego serca leżał teraz w zasięgu jego rąk których on do niego wyciągnąć nie mógł. Oddychał ale nadal trwał nieprzytomny. Widział, że go zbadano, widział, że mag ziemi musiał użyć na nim swojej mocy. Podejrzewał, że w taki czy inny sposób uratowali życie im obu co nie oznaczało, że jego serce nie było targane przez ogromny niepokój. Czy Louriel otworzy oczy i czy jeżeli tak się stanie, wszystko będzie z nim dobrze? Tyle walczył o powrót tego szczupłego ciała do częściowych sił, nie chciał teraz cofać się w swoich osiągnięciach. A jego zdrowie było dla niego ważniejsze niż własne życie. Dlatego opierając się bokiem głowy o masywny słup, wodził spojrzeniem od klatki piersiowej po jego twarz i ponownie na klatkę piersiową.
Kolejnym problemem była ta wielka armia w sercu pustyni, zaledwie dzień drogi od całkowicie pozbawionej obrony stolicy. Od miesięcy toczyła się wojna na granicach, styku dwóch krajów. Nie lały się tam hektolitry krwi ale kilka drobnych bitew co kilka dni stawiało cały Kraj Ognia w pełnej gotowości. Szczególnie, że wrogowie wykazywali się ogromnym sprytem i nowymi broniami których nie mogli lekceważyć. Magnus wysłał tam wszelkie siły, przygotowano flotę, a sam król uznał, że chroniony przez masyw górski od południa i wielką armię od wschodu, jest bezpieczny pod opieką ośmiu Gwardzistów i dziesiątki rekrutów szkoły wojskowej. Kpina, a Sileas mu to odradzał. Sileas był jednak w jego oczach przewrażliwiony i właśnie tak się to skończyło. Wróg czyhał pod nosem szykując się na atak. Będąc tu teraz myślał o Gwardii. Tych ludzi znał przez większość swojego życia. Starsi od niego mężczyźni, kochający ojcowie i mężowie. Większość miała rodziny, pełne śmiechu i szczerej miłości. W takiej sytuacji woleliby chronić ich niżeli władcy ale nie mieli wyjścia. Osobiście podejrzewał, że cały pałac zaleje czerwona posoka, może oszczędzi się dzieci ale kto się nimi zajmie? Skończą na ulicy i zginą z głodu.
Dowódca który okazał się Smokiem mimo swojego młodego wieku był mu znany. Ze słyszenia ale podobno nie było od wieków takiego stratega jak on. Nie dziwił się, wiedział o pewnych nowinach z frontu i się nie raz i nie dwa zaskoczył rozwinięciem sztuki wojennej. Nie słyszał jedynie aby był brutalny ale jeżeli chciał ściąć rodzinę królewską musiał przejść przez mur niewinnych i niechętnych do walki osób. Bolało go na to serce.
Ostatnim acz niemniej ważnym problemem był brak obecności Ezry i Oriona. Jeżeli oni ich szukali i nie znaleźli, jeżeli weszła tam sekta i ich nie dostrzegła, ostatecznie jeżeli znalazła się tam Armia Ziemi i nikogo nie odnaleziono, gdzie oni się podali? Jakby wyszli innym wyjściem na pewno by gdzieś się koło nich kręcili. Tymczasem słuch po nich zaginął i jak nie miał tego w zwyczaju, szczególnie do swojego ukochanego przyjaciela, panikował ze strachu o ich życie.
Z wszystkich tych rozmyślań wyrwał go ruch na łóżku. Ciężkie powieki zasłaniające te cudownie błękitne oczy, podniosły się. Gad zaczął się powoli ruszać i gdy on się wyprostował chcąc nieco wyraźniej na niego zerknąć, pokazać mu, że jest obok, Louriel się zerwał jak oparzony. W pierwszym momencie chciał po nim krzyknąć ale ten zamiast uciekać, atakować czy walczyć zwyczajnie się na niego rzucił. Wgramolił się mu na kolana, objął za szyję i zaczynając całować całą jego twarz sprawił, że przytrzymane nieświadomie powietrze w płucach wreszcie je opuściło.
Kilka pierwszych próbował odwzajemnić ale gdy poczuł pierwsze łzy na swoich policzkach, ponownie nie na żarty przestraszył się o jego stan. Dopiero po chwili doszły do niego niemrawe słowa, przeprosiny i błagania o wybaczenie na które ponownie westchnął z ulgą.
- Perełko, spokojnie. Mój słodki, uspokój się. Nic Ci nie grozi, mnie też nie, proszę. – Szeptał, a gdy skrzyżował się z przepełnionym bólem spojrzeniem, uśmiechnął się do niego ciepło, szarpiąc ponownie za liny w próbie uściśnięcia go. Chciałby, pragnął ogromnie go przytulić. Nie był jednak w stanie i jedynie wtulił mocno policzek w jedną z jego dłoni, całując mu kciuk.
Nie spodziewał się, że parsknie tak histerycznym płaczem od którego serce mu zadrży. Próbował go jakkolwiek przytulić, położył mu głowę na ramieniu i całował go po uchu szepcząc do niego, że go kocha i nie zostawi. Musiało minimalnie podziałać go ten po chwili znalazł jego usta swoimi. Jego smak, chociaż przepełniony słonymi łzami, był najcudowniejszym środkiem uspokajającym dla jego obolałego już od stresu ciała i umysłu. Bardzo powoli zaczął odwzajemniać każdą pieszczotę. Pocałunki po chwili zaczęły robić się coraz głębsze, przepełnione tęsknotą i namiętnością, których on nie umiał sobie odmówić. Koniuszkiem języka wodził po jego wargach po to by w łapczywym geście wedrzeć się głębiej. Splatając ich języki w czułych uściskach, pieścił mu wargi i chociaż po plecach chodziły mu dreszcze podniecenia – Louriel nieziemsko całował – nadal starał się utrzymywać chociaż pozory czujności. Nie było to łatwe, a on coraz mocniej napierający na jego usta domagał się zarówno miłości jak i próbował go uspokoić. Był przecież tuż obok i z całych sił by go bronił.
Dopiero gdy usłyszał obok siebie odchrząknięcie ponownie położył głowę na jego ramieniu przyciągając go tym samym mocniej do siebie i szepcząc mu do ucha, że go kocha, wziął kilka spokojnych oddechów. Po tym spojrzał na ich gospodarza przy czym nie umiał się nie uśmiechnąć. Smok był czerwony jak dojrzały pomidor, onieśmielony ich czułościami. Ale przecież to nie było nic niezwykłego, prawdziwa miłość tylko dwóch mężczyzn. Nadal rozbawiony przygryzł Lusiowi ucho po czym się wyprostował dając mu pole do popisu.
Nie spodziewał się po nim niczego innego jak tego jakże podniecającego, władczego tonu wydobywającego się z delikatnie zaczerwienionych od ssania warg. Tego natomiast używał do bardzo racjonalnych argumentów od których przyszły rozmówca powinien mieć ciarki na plecach. Przecież w dwójkę i tak nic nie zrobią. Bardzo zmęczeni, otarci o śmierć. Poprzytulanie się nikomu jeszcze nie zaszkodziło, poza tym zostali rozbrojeni.
W końcu nastał ten moment w którym mógł spokojnie rozmasować nadgarstki. Zrobił to niezwłocznie, po to by objąć go w pasie i mocno do siebie przytulić. Szczelnie zamknął go w ramionach i całując po szyi pogładził go kilkukrotnie po włosach. Cmoknął go jeszcze w policzek i wstając, z jego pomocą, przeszedł na łóżko gdzie znacznie wygodniej przysiadł. Nadal czuł zmęczenie, gdzie niegdzie ból, najważniejsze jednak czego oczekiwał od tej rozmowy to zaspokojenie ciekawości, odpowiedzi na kilka pytań.
Uśmiechnął się szczerze gdy Louriel rozsiadł się mu na kolanach i mocno przytulając go do siebie odetchnął spokojnie, z ogromną ulgą dla ogólnego stanu jego zdrowia. Nie czuł żadnych większych ran, nie drżał i ogólnie trzymał się świetnie dlatego on targany jedynym zastrzeżeniem, sięgnął po wodę którą wcześniej oferowano jemu i zmusił go do napicia się. Kilka drobnych łyków i Lusiu mógł kontynuować rozmowę, a on, tulenie go i gładzenie po plecach. Jak on się martwił…
Przedstawienie się młodego Smoka upewniło go w tym z kim miał do czynienia. Schował na chwilę nos w ramieniu Louriela po to by się mu przyjrzeć. Był zdecydowanie młodszy, bardziej niewinny niż się spodziewał i niż, mówiły o nim legendy. Niemniej, nie lekceważył go przez to co zrobił. Przeszedł koło całej armii Kraju Ognia i jak gdyby nigdy nic spacerowym tempem szedł na pałac. Wielka era kiepskich monarchów zakończy się w przeciągu kilku następnych dni. Ponownie, jego myśli przerwało gwałtowne wtulenie się Louriela w jego ramię. Objął go szczelnie, pogładził po plecach. Nie rozumiał co miało miejsce w wieży ale chyba na moment odpłynął. Musiał otrzymać relację z pierwszej ręki i liczył na nie w pierwszej chwili samotności.
Na kolejne pytanie Louriela spojrzał na niego z wyraźnym bólem w oczach. Wojna. Bardzo sprytnie rozegrana ale nadal, krwawa wojna. To czekało pałac, jego przyjaciół, tą dziwną rodzinę którą byli. Aż westchnął ciężko, a jego gorycz mogła się w pełni rozlać gdy zostali sami. Podniósł na niego oczy i mocno przytulając pocałował go w ramię.
- Jeszcze nie wiem co ale muszę coś zrobić. Przecież jak podejdzie pod pałac cała Gwardia zginie. – Szepnął bardziej do siebie niżeli do niego. Nie miał jeszcze pomysłu. Nie wiedział jak nie postawić się w roli zdrajcy całego narodu. Nie wiedział jak wynegocjować układ którego Vincent nie mógłby złamać. Pozwolił sobie chwilę trwać w objęciach Louriela po czym wyprostował się obdarowując go spokojnym uśmiechem.
- Nie okłamując Cię, uratowali mi życie. Ale czuje się dobrze. Magia Ziemi jest niesamowita. – Uśmiechnął się do niego słodko w zapewnieniu, że się świetnie trzyma. Otrzymał jednak ponownie zbolałe spojrzenie na które grymas mu stopniał. Zaczesał niebieski kosmyk za lekko szpiczaste ucho i cmoknął go w policzek. Słysząc jednak wyjaśnienia ponownie się uśmiechnął i łapiąc go za policzki, pocałował go w powstały dzióbek.
- W ogień bym za Tobą wskoczył. Poza tym kto wie co by się stało jakby nas tam nie było. Takie już nasze przeznaczenie, a jak sam mówiłeś, Smocze sprawy są skomplikowane ale potrafisz sobie z nimi radzić. Tym razem też sobie poradzimy. – Zapewnił kierując wreszcie oczy na punkty do tej pory drażniące jego estetykę smukłej twarzy. Dwa zawinięte jakby patyczki sterczały z jego czoła, również owiniętego bandażem. Pokręcił nosem, pomarszczył go chwilę po czym wyciągnął jedną dłoń by ostrożnie, opuszkiem przejechać po szycie jednego z nich. Wywołanej fali dreszczy się nie spodziewał, nieco się zmieszał.
- Nie chcę Cię martwić ale masz coś na głowie. – Szepnął chcąc odwrócić jego uwagę od potencjalnej kary której nigdy nie dostanie. To, że się głodził było nieodpowiedzialne, to, że trafili w takie a nie inne miejsce było ich losem. Podobnie jak spotkanie potomka Smoka Ziemi i siedzenie tutaj teraz. Nie dyskutował bo ten sam los pchnął go w ramiona księcia, jego miłości życia.
- Boli Cię? – Dopytał jeszcze raz przejeżdżając bo rozgałęzionej, twardej rzeczy. – Chciałbym Cię o coś prosić. Pomóż mi wymyślić coś żeby nikt ze służby nie ucierpiał w pałacu. Nie wiem co mam robić ale przecież Gwardia będzie zmuszona walczyć i przy takiej sile, polegnie. Widziałeś ich, nie zasłużyli na męczarnie w imię takiego władcy. – Szeptał ze zbolałą miną, samemu nadal doszukując się rozwiązań pilnej sytuacji.
- Poza tym nie wiem co się stało w wieży, a Ezry i Oriona nie ma. Nie wiem gdzie przepadli.
***
To, że wyszedł z pewnymi pretensjami do samego Smoka Ognia było spowodowane niczym innym jak ich sytuacją. Głód, pragnienie, zmęczenie i całkowity brak zrozumienia ogarniały zarówno jego ciało jak i umysł. Musiał odsapnąć, a nijak nie było mu to dane, ba! Dostawał garść poręcznych informacji jakoby zniknęli w przeciągu pięciu minut na dwa miesiące co fizycznie nie było wykonalne. Chyba, że… Orion zadał pytanie które chodziło mu po głowie, a na które nie otrzymali żadnej odpowiedzi. Szkoda, chociaż tyle mógłby sobie jasno wytłumaczyć. Zamiast tego miał dziwne przeskoki, wielką aferę i skrytobójcę z pragnieniami wszechogarniającej mocy. Kiepska wizja na resztę jego życia jeżeli cokolwiek z padających słów odnajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistości.
To co miało miejsce po wypowiedzeniu przez Randaro zasadniczo jednego nakazu było równie wielkim nieporozumieniem jak całe dwa ostatnie dni. Z łatwością jakby ważyli tyle co chude kurczaki zostali wyrzuceni w powietrze. Wysoko. Jego serce zaczęło walić niczym oszalały młot. Próbował sięgnąć Oriona żeby go jakoś uchronić przed zetknięciem z podłożem ale brakowało mu długości dłoni żeby sięgnąć jego łokcia. W jego oczach wzbierały łzy, z gardła wydobył się wreszcie krzyk który cichym jękiem rozniósł się po piersi gdy uderzył o coś twardego.
Zmieszany uniósł głowę gdy zaczął się ześlizgiwać niżej. Widział piękną, jasną łuskę, wijące się w powietrzu ciało, słyszał uderzenia wielkich skrzydeł o powietrze i nie wierzył. Długo nie wierzył aż w pewnym momencie poczuł silne ramiona Oriona przytrzymujące ich obu na grzbiecie gigantycznego Smoka. Otworzył usta, zamknął je, ponownie otworzył. Jak ryba wyrzucona na brzeg i pragnąca wziąć oddech. Później, targnięty dziecięcą nierozwagą, radością i niesamowitym wspomnieniem które zagości w jego sercu na zawsze, puścił się, uniósł ręce i krzycząc jak dziecko na zjeżdżalni zaczął się śmiać. Trwał tak dopóki nie poczuł na sobie spojrzenia rozbawionych, złotych oczu i trochę mocniejszego uścisku ramion Oriona. Prychnął rozbawiony, złapał policzek białaska i cmoknął go w niego poświęcając pełnię swojej uwagi na obserwowanie świata z góry. Ten był całkowicie inny, nowy chociaż tak mu znany. Przepiękny!
- Nie, kocham Cię. – Zaśmiał się na jego pytanie nadal czując po prostu zwyczajną radość. Nigdy się tak nie bawił i chociaż zabawą to być nie powinno, było niesamowite. Gdy znaleźli się wreszcie w dobrze znanych, gorących ogrodach pachnących łąką i słodkimi kwiatami, ześlizgnął się ze smoka i padając na plecy w trawę parsknął śmiechem. Ukrył twarz w dłoniach żeby nie było go słuchać w całych włościach ale nie umiał się długo opanować. Nadal się chichrając położył się policzkiem na piersi Oriona i z uwielbieniem przyglądając rozciągającemu się gadowi, pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Czy to wszystko jest naprawdę?
- Tak. Ustalimy czemu. – Zapewnił będąc już w ludzkiej formie, z zawadiackim uśmiechem zaprosił ich na posiłek z którego on miał zamiar w pełni skorzystać. Niemniej, wstanie sprawiło mu trudność, miał kolana jak z waty i zanim miał pewność co do swojej postawy, minął moment. Później dopadł od razu ramienia Oriona i uśmiechając się do niego szczerze, radośnie i z błyskiem w oczach, podtrzymał go żeby było mu wygodniej iść. W końcu to on ich trzymał i pewnie zmęczył się mocniej.
Obiad na świeżym powietrzu. Prawdziwy obiad o ostrych smakach. Wyborne towarzystwo które poza delikatnym dyskomfortem co do sposobu w jaki powinien się zachowywać zapewniało mu bezpieczeństwo. Randaro też jadł, był zupełnie jak oni, normalny. Żadna z legend nie opisywała go w taki sposób jak pokazywał się im te kilka przypadkowych razy i zaczął dumać, jaki Smok był naprawdę. Czy myliły się podania czy ta maska którą mógł zakładać na twarz. Nie miał jednak czasu się rozwodzić, czasu ani wystarczających doświadczeń. Na stole pojawiały się kolejne dania, a jego żołądek domagał się dostarczenia posiłku. Jadł więc spokojnie aż nie zobaczył truskawek. Wtedy ślina napłynęła mu falą do ust i od razu jedną łapczywie i w całości wepchnął do ust. Lekko otrzepały go ciarki przez chłód ale pogryzł grzecznie dobijając się śmietaną.
A później rozpoczęła się ich tyrada.
Jeszcze raz, bardzo spokojnie i skrupulatnie, wyjaśnili mu co robili. Bez ukrywania szczegółów, powodów, towarzyszy. Opowiedzieli o wieży, o tym, że ich przyjaciele z jakiegoś powodu chcieli się tam zjawić. O tym przejściu które ich doprowadziło na łąkę, a później tym które wyprowadziło ich w inny pałac. O planie nieznanego im mężczyzny oraz ich podejrzeniach, obawach i pytaniach. Ich gospodarz słuchał ich z ogromną uwagą ale i zadumą, a gdy skończyli, pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Wierzę wam. – Wyjaśnił, wzdychając ciężko. – Wierzę wam we wszystkim. Nie rozumiem tylko co się dzieje. Dlaczego mój brat planuje coś tak niedorzecznego i niebezpiecznego, dlaczego to wy o tym wiecie, przez kogo jesteście rzucani i jaki ma ten ktoś cel. Niemniej, musimy coś zrobić. – Wyjaśnił na co Ezra lekko się zmieszał.
- Brat? Nie znam żadnego brata. – Szepnął spoglądając na Oriona który również pokręcił głową przecząco. To sprawiło, że Ognik ożywił się zmieszany.
- Jak to nie wiecie? – Zapytał prosząc o wyjaśnienia.
- Istnieje pięć Smoków. Ognia Wody Ziemi Powietrza i Król Smok. Nigdy nie słyszałem o jakimś jeszcze bracie… – Wyjaśnił na co ten pobladł i nagle zamilkł, zamyślając się.
- Moi drodzy goście, musicie mi pomóc.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:44 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Przyglądając się Ezrze, który cały promieniał szczęściem, radością i niemal dziecinnym zachwytem, Orion zastanawiał się, jak ktoś tak słodki, prosty i ciekawy świata mógł być równocześnie tak zgorzkniały, pełen złości dla innych i pozbawiony empatii. Dwie twarze słodkiego maga wprawiały go w lekką konsternację i uświadamiały mu, że nadal mimo wszystko, nic o Ezrze nie wiedział. Ani tego, dlaczego był tak nieprzystępny, dlaczego odrzucał wiarę w istnienie Smoków, choć jednego miał przecież tak długo przed sobą? Przyglądając się, jak w zapamiętaniu pałaszuje, jak nie zwraca uwagi na nic i robi urocze minki do siebie, kosztując nowych rzeczy, czuł się jakby patrzył na coś najbardziej rozkosznego na świecie. Zaczął się zastanawiać… Kochał Ezrę, wiedział że tak, ale dlaczego? Nie zastanawiał się dlatego, że wątpił, ani dlatego, że miał co do niego wątpliwości, jedynie miał wrażenie, że gdyby zrozumiał siebie i jego bardziej, mógłby go kochać bardziej szczerze i mocniej.
Jednak w tamtym momencie nie było czasu na głębokie przemyślenia i analizę własnych uczuć, opowieść trwała, sprawiając że Orion coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że utknęli tak naprawdę nie wiedząc gdzie i dlaczego. No i kto ich w ogóle wysłał w przeszłość, o ile stała za tym konkretna osoba. A jeśli tak, to jaki miała w tym cel? Jednak im dalej w opowieść, tym Smok zdawał się rozumieć więcej, jego oczy lśniły, a mina stawała się coraz mniej zdenerwowana, jakby z każdą chwilą wszystko stawało się jasne. Orion się cieszył, że chociaż dla jednej osoby, bo on osobiście nie rozumiał absolutnie niczego. A kiedy na jaw wyszło, że w ich czasie nikt nawet nie wiedział o istnieniu szóstego smoka, mężczyzna postukał palcami w oparcia swojego krzesła, przyglądając im się uważnie.
- W czym mielibyśmy panu pomóc? I dlaczego? – zapytał Orion, dopowiadając ostatnie słowo, widząc minę Ezry, która świadczyła o tym, że on rozumiał dokładnie tyle co mag wody, znaczy się nic i w przeciwieństwie do Oriona nie zamierzał tego tak zostawić. Chłopak wolał mimo wszystko, żeby jego słodka Śnieżynka nie zdenerwowała ich jedynej deski ratunku do powrotu do swoich czasów.
- Zanim wyjaśnię, uściślijmy jedno. Zakładając, że w sanktuariach zamknięty był nasz brat, który zagrażał nam i całemu światu, po tych kilku setkach lat, znalazł sposób na to, by się uwolnić, a nikt nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, z czym ma do czynienia? – dopytał, a Orion słysząc takie podsumowanie kiwnął ostrożnie głową.
- Jeśli naprawdę tak było, to tak. Chyba tak, bo w zasadzie nie wiemy co się stało po tym jak rozdzieliliśmy się z naszymi przyjaciółmi. Czy sanktuarium zostało naruszone – zauważył, woląc nie zakładać pochopnie najgorszego scenariusza, bo ten był po prostu zbyt straszny by był prawdziwy. Wolał sobie nie wyobrażać, w jak wielkim niebezpieczeństwie znalazł się Louriel i Finnegan gdyby naprawdę ten Smok był bliski uwolnienia się. Wzdrygnął się, widział przecież ten ogrom wody…
- No dobrze, więc załóżmy, że naprawdę tak się stało. To by znaczyło, że pomimo naszej interwencji w tym czasie, nasz brat stracił możliwość ingerencji w świat i jego istnienie, ale nie był to trwały proces. Załóżmy też, że osoba, która zna sytuację świata, a jej moc przekracza nasze pojmowanie zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś nie pozna prawdy na temat wydarzeń z przeszłości, o których w waszym czasie niewiele wiadomo, nasz brat bez przeszkód uwolni się i narobi spustoszenia jakiego chciał dokonać… teraz – zauważył, bawiąc się winem w kieliszku.
- Czy to znaczy, że… ktoś chciał żebyśmy to wszystko zobaczyli, żeby móc o tym powiedzieć Lourielowi i umożliwić mu ponowne zapieczętowanie waszego brata? – zdziwił się Orion, a kiedy Smok pokiwał głową, spojrzał zaniepokojony na Ezrę.
- Tak myślę. W innym wypadku, dlaczego mielibyście być świadkami akurat tych wydarzeń? Dlaczego usłyszelibyście te rozmowy? – odpowiedział pytaniem na pytanie, a białowłosy poczuł, że głowa go rozbolała. Odnalazł pod stołem dłoń bruneta i splótł ze sobą jego palce, zastanawiając się intensywnie nad tym wszystkim.
W końcu odetchnął i spojrzał z determinacją na patrzącego na nich z nienachlanym zainteresowaniem Smoka.
- Dobrze, więc co mielibyśmy zrobić? – zapytał, a twarz mężczyzny wykrzywiła się w przebiegłym uśmieszku.
- Pomyślałem, że skoro ktoś zadał sobie tyle trudu by wysłać was w to miejsce po garść informacji, dlaczego nie pozwolić wam zebrać ich jak najwięcej? My nie możemy dotknąć tego, co spoczywa za drzwiami, które chce otworzyć nasz brat, ale nasze dzieci z połowicznie ludzkiej krwi tak. A skoro nasza moc nie wystarczyła by zamknąć mu usta na dobre… Tak. Postanowione. To wy zabierzecie klucz do skarbnicy. A potem znajdziemy sposób żeby was odesłać – oświadczył Smok, patrząc na osłupiałych magów z zadowoleniem, którego Orion nie czuł ani trochę.
***
Zostawszy samemu w namiocie z Finnim, Louriel spodziewał się ochrzanu, pretensji i wyrzutów, na które wiedział, że całkowicie sobie zasłużył. Czekał na nie, spięty i z plecami nadal zaciśniętymi na koszulce blondyna, czując kamień w żołądku. To wszystko… nadal nie był pewien, co się wydarzyło. Dlaczego się wydarzyło. I jak to się stało, że armia kraju Ziemi, która powinna być za rzeką, za granicami swojego państwa, była tutaj, szykując się na przejęcie władzy. Brzmiało strasznie i książę wiedział, że wojna była straszna, ale kiedy tylko przypominał sobie Magnusa… tego obrzydliwego, pijanego mężczyznę i jego równie ohydną córkę, nie czuł żalu. Nie w jego kierunku. Nie czuł żadnej solidarności wynikającej z podobnego statusu społecznego. W gruncie rzeczy tylko to ich łączyło, cała reszta stanowiła przepaść nie do przeskoczenia, a Louriel nie zamierzał brać rozpędu i skakać. Zostawała jednak druga sprawa… Zostawał Finni.
Słysząc, że wszystko był z nim w porządku, Louriel poczuł jak przynajmniej jeden kamień stoczył mu się z żołądka. Widział jak bardzo go pobili, jak pastwili się, bo nie chciał się bronić, by chronić jego. Łzy znów napłynęły mu do oczu, nigdy nie wymaże tego obrazu z głowy i zawsze będzie czuł z jego powodu wyrzuty sumienia. Pocałował dłoń, która pojawiła się na jego policzku, łapiąc jedną ręką nadgarstek mężczyzny, jakby był jedyną rzeczą, jaka trzymała go przy zdrowych zmysłach. I w zasadzie tak właśnie było.
- Mówiłem… ale to jest… to jest coś innego. Ja… - zaczął, mając na końcu języka, że już sobie nie radził, ale wtedy poczuł coś bardzo dziwnego, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz pozostawiając po sobie dziwne uczucie mrowienia pod skórą, które nie wiadomo skąd się wzięło.
- Co? – zapytał głupio, nie mając pojęcia, o czym Finni do niego mówił. Miał coś na głowie? Oderwał drżącą dłoń od pleców blondyna, a potem przesunął palcami po bandażu na czole. Nie spodziewał się, że w którymś momencie natrafi na coś… twardego, wrażliwego i wyrastającego mu z czoła.
- Co to jest? – zapytał nieco wyższym niż by sobie tego życzył głosem, który niemal natychmiast zniknął, kiedy usłyszał dalsze słowa Gwardzisty. Zagryzł wargi, posyłając mu zbolałe spojrzenie. Wiedział, że nie chciał zagłady tych ludzi, on też przecież nie… Ale nie miał pomysłu, jego umysł krążył wokół zaginionych przyjaciół i czegoś wystającego mu z czoła. Wiedział, że dopóki nie zaspokoi ciekawości, nie będzie w stanie myśleć. Dlatego pogładził policzek mężczyzny, pochylając się, by musnąć ustami jego czoło. – Nie zostawię tych ludzi na pewną śmierć, możesz być tego pewien. Poza tym tam nadal przebywa Lorhen, Phil i cała reszta, nie mówiąc nawet o Orionie czy Ezrze. Mam nadzieję, że po prostu wrócili do stolicy – powiedział zmartwiony, nie mając pojęcia co się stało z tamtą dwójką. Czuł się winny. To on wyciągnął ich wszystkich w tę podróż, a teraz Finni był jeńcem kraju Ziemi, a Orion z Ezrą zniknęli. Sobą się nie przejmował. A przynajmniej dopóki nie przypomniał sobie o tym… czymś wystającym z jego czoła.
Myśląc intensywnie nad sprawą kraju ognia, machnął ręką, opróżnił dzbanek z resztek wody i natychmiast zmienił je w lód, który wygładził, a potem jeszcze raz, aż utworzył gładką, odbijającą obraz taflę. Zawiesił przed sobą prowizoryczne lustro, a potem zaczął powoli rozwijać bandaże, krzywiąc się za każdym razem, kiedy materiał podrażniał wrażliwe… coś. Kiedy bandaże opadły, Louriel przyjrzał się sobie z oczami wielkości spodków.
- Czy to są… rogi? – zdziwił się, unosząc dłonie by dotknąć błękitnych rozgałęzionych na końcach małych pałeczek wystających mu po obu stronach czoła, tuż pod linią włosów. Przesunął po jednym palcem i natychmiast wzdrygnął się, a syk wydobył się spomiędzy jego warg. – Dlaczego ja mam rogi? – zapytał głupio w przestrzeń, patrząc z głupim wyrazem twarzy na Finnegana. Miał myśleć, ale… nie potrafił. Jego umysł ział pustką pełen znaków zapytania. Skąd u niego pieprzone rogi?
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:44 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Kilkukrotnie zdarzyło się mu poczuć dziwne spojrzenie Oriona na sobie. Za każdym razem gdy podniósł na niego wzrok otrzymywał spokojny uśmiech więc wzruszał w duchu ramionami i kontynuował jedzenie. Był potwornie głodny, przyzwyczajony do pewnej rutyny w pałacu i otrzymywania ciepłych posiłków każdorazowo o tej samej prośbie, nie krępował się więc nie mając jednocześnie zamiaru czegokolwiek marnować! Poza tym smakowało mu niezwykle, uwielbiał ostre, a nie wiedząc do końca kiedy nadarzy się kolejna okazja napełnienia brzucha, tej wolał nie zmarnować.
Dopiero gdy rozpoczęła się rozmowa ze Smokiem na temat ich miejsca przebywania, powodu dla którego byli w takich momentach, przy takich rozmowach, przestał jeść i zaczął tylko popijać wodę. Był to gest łagodzący narastający stres w żołądku. Plątanie się w sprawach których kompletnie nie rozumiał nie były w jego stylu, a gdy w grę wchodziły jakieś boskie porachunki, odczuwał drgawki stresu. Dlatego gdy tylko Orion złapał go za rękę odetchnął wypuszczając wstrzymane powietrze w płucach. Mocno go złapał, oburącz i gładząc po wierzchu palcami sam dawał sobie pewność, że jest bezpieczny.
Widząc, że Randaro zaczyna rozumieć znacznie więcej niż oni, odetchnął cicho z ulgą. Może odeśle ich do domu? Może wszystko się skończy, a on będzie mógł wrócić do tej paskudnej wierzy i najpewniej wściekłych Finnegana i Louriela. Jak mocno się mylił, na wymienione informacje aż otworzył usta w szoku nie umiejąc przełknąć śliny. Jego dwukolorowe oczy spoczęły po chwili na profilu Oriona, a gdy złote oczy padły na jego twarz, równie zmieszane, miał ogromną ochotę wejść mu na kolana, przytulić i chwilę zebrać myśli.
- Rozumiem, że niewiele mamy do powiedzenia? – Zapytał, niestety nieco ostrzejszym tonem niżeli planował. Szczęśliwie, Smok jedynie uśmiechnął się pobłażliwie kręcąc przecząco głową.
- Mój drogi. Fakt Twojego zaparcia i niewiary zaczyna wprawiać mnie w podziw. Jesteś w moim sanktuarium, rozmawiasz ze mną i nadal masz wątpliwości? Wyjaśnię Ci to następująco; z pewnymi decyzjami przeznaczenia i splecionymi pętlami losu nie należy się kłócić tylko kroczyć wyznaczoną drogą. Czasem mamy wpływ na nasze życie czasem nie. – Przyznał na co Ezre delikatnie zapiekły policzki ze wstydu, nie chciał dostać takiej bury, nie chciał tak brzmieć ale nie mógł wiele poradzić na to, że tak było.
- Przepraszam. Co musimy zrobić? – Zapytał cicho, opuszczając oczy chwilę wcześniej na splecione dłonie jego i Oriona. Zacisnął mocniej palce jakby chciał znaleźć w nich pocieszenie, mimo że się zbłaźnił wierzył, że Tygrysek jest po jego stronie. Szczęśliwie się nie pomylił i zaraz poczuł uspokajające gładzenie na które odetchnął.
- Wrócić do sanktuarium mego brata i znaleźć przedmiot który umożliwi mu wejście do Sanktuarium Ojca. Musicie go zniszczyć, ukryć. Ciężko mi powiedzieć co to jest i jak to będzie działało ale musicie posiąść wiedzę z niego lub sam przedmiot nim zostanie wykorzystany. – Przyznał na co Ezra ponownie westchnął, tym razem pod nosem. Bez żadnych konkretów będzie ciężko. I jeszcze plątanie się po tamtym miejscu? Gdzie mogą w każdej chwili wpaść na tego Smoka, jego rozmówcę, kogokolwiek?
- Zaproszę brata do siebie żebyście mogli spokojnie tam krążyć. – Dodał po chwili, widząc niemrawą minę bruneta. Tyle wystarczyło żeby w dwukolorowych oczach zamajaczyła nadzieja na pozytywne rozwiązanie sprawy. O ile ten los co to ich pchnął to miejsce, będzie im sprzyjał.
Dojedli desery i nie specjalnie zmieniając miejsce pobytu rozpoczęli rozmowę. Bardzo luźną, mającą im pomóc w orientacji na miejscu, w tym co mogło ich spotkać i tym jak mógł owy przedmiot wyglądać. Z czego to ostatnie było zwykłym gdybaniem.
- U mnie, jak sami widzieliście służba to materialne dusze, u niego to mroczne cienie, stosunkowo nieprzyjemne, dla was niebezpieczne. Omijajcie je proszę. – Dodał jeszcze zastanawiając się co powinien im powiedzieć, co wymagało jego uwagi, a co mógł ominąć. W tym czasie jego gadzie spojrzenie powędrowało w stronę horyzontu, a między nimi na chwilę zapadała cisza.
- Rozumiem sam nas tam podrzucisz ale jak słusznie zauważyłeś, bez skrzydeł nie możemy się przemieszczać. Jak nas zabierzesz? – Zapytał otrzymując momentalnie łobuzerski uśmiech. Dokładnie tak jakby rozwiązanie było największą oczywistością świata dla wszystkich, poza nim. Aż się wyprostował i patrząc na niego bez żadnego zrozumienia przełknął nerwowo ślinę, jednocześnie ponownie szukając ręki Oriona. Jak znowu coś palnął może być problem. Niemniej, jasne oczy Smoka przeniosły się na białaska właśnie po czym jego uśmiech złagodniał.
- Istnieje bardzo prosty sposób komunikacji z nami, a ja będę uważnie was słuchał. – Zapewnił na co Ezrze w głowie zaświtało jedno, wielkie, wyraźne słowo, „modlitwa”. Ponownie poczuł, że jest mu głupio i ponownie zaczął zataczać kółka na dłoni Oriona.
Po kolejnej godzinie spokojnego odpoczynku nadszedł czas żeby się zebrać. Ponownie wylądowali na śliskim i pokrytym lśniącą łuską grzbiecie Smoka, ponownie czerpali z tego ogromną przyjemność przyglądając się wszystkim tym widokom, wiszącym w przestrzeni bańkom, wyjątkowym krajobrazom przez które przelatywali i swoją bliskością. Gdy wylądowali było już bowiem za późno na jakiekolwiek spojrzenie przepełnione niepewnością czy pocałunek krzepiący serce. Musieli się skupić, musieli współpracować i jak najszybciej uporać się ze znalezieniem nieznanego im przedmiotu. Bo inaczej, ciężko wróżyło się głową na ich karkach.
***
Prawda była taka, że Louriel wyglądał jak stos nieszczęść. Dotąd jasne i przebiegłe spojrzenie straciło na blasku, stało się matowe i zmęczone. Co i rusz pojawiały się w jego oczach łzy które powstrzymywał przed pływaniem po policzkach, co nie znaczyło, że się trzymał. Gdy jego szczupła dłoń tak silnie złapała jego, poczuł jak serce rozrywa mu nieopisany ból. Powinien być przy nim, zawsze chroniąc. Podjął błędną decyzję, mógł przecież rozwiązać sprawę inaczej. Teraz już nie było innego sposobu jak stawić czoła efektom tego błędu co oznaczało, że wyrzuty sumienia w nim rosły.
- Perełko, spokojnie. Zaraz coś ustalimy, najpierw odetchnij. – Poprosił, mając wrażenie, że Louriel od pewnego czasu nie brał głębokich i spokojnych oddechów. Przyciągnął go nawet mocniej do siebie, na chwilę zmienił temat żeby oderwać jego i swoje myśli od problemów. Skutecznie bo już po chwili Louriel zamiast nad roztrząsaniem swojego stanu psychicznego zajął się, swoim stanem zdrowia.
- Będzie dobrze, coś wymyślimy, prawda? Ale może chciałbyś najpierw poprosić o jakieś jedzenie? Albo wodę? Albo się przespać? Poprzytulać? Książę Ziemi wydaje się być bardzo rozsądny i nie będzie głodził czy się znęcał nad Tobą, stroną nie uczestniczącą w konflikcie. – Zaproponował martwiąc się w pierwszej kolejności o tego na którego miał wpływ. Mógł go objąć, pocałować, pogładzić po głowie i obiecać, że całym sobą będzie go obronił. Inaczej sprawa miała się gdy myślał o Ezrze i Orionie. Nie wiedział kiedy ani gdzie im się zgubili, nie wiedział gdzie obecnie się znajdują i co robią i chociaż gdzieś głęboko łechtał go niepokój, nie czuł złych przeczuć. Oznaczało to, że chociażby w teorii, powinni być bezpieczni.
Louriel po chwili zszedł z niego po to by rozpocząć czarowanie. On w tym czasie usiadł wygodniej, z nogami skrzyżowanymi pod sobą i przyglądając się jak ten spokojnie odwija bandaż z wystających… rogów… oniemiał! Aż uchylił usta z wrażenia śledząc wzrokiem przyjemnie błękitne wypustki. Oczy mu zalśniły z zachwytu, szczególnie że jego obiekt podziwu był pokryty delikatnymi białymi rycinami. Nie wiedział skąd się wzięły ani jak to się stało ale… musiał… dotknąć! Wyciągnął palce przed siebie i ostrożnie, samym opuszkiem, przejechał po jednym rogu. Dopiero gdy Louriela przeszedł widoczny dreszcz cofnął rękę, nie umiejąc jeszcze zamknąć buzi. Na pytanie czy to są rogi pokiwał głową twierdząco, nie umiejąc jednak odpowiedzieć na pytanie o ich pochodzenie. Zamiast tego, jak skończone uparte dziecko, jeszcze raz wyciągnął palce by okrężnym ruchem potraktować wierzch jednego rogu. Później przeniósł się nieco niżej przejeżdżając po całej ściance tylniej, kolejno zajął się jednym rozgałęzieniem na końcu którego ponownie zatoczył koło. Róg był twardy ale przyjemnie gładki. Białe znaki były ledwo wyczuwalne pod jego palcami ale gdy Louriel ruszał głową, przyjemnie mieniły się w nikłym świetle.
Oczarowany nowym zjawiskiem wodził palcami po jednym rogu, od góry do dołu śledząc jego strukturę, poświęcając chwilę każdemu rozgałęzieniu i dopiero na głośny jęk – tak dobrze mu już znany – opamiętał się i zamrugał. Jego wzrok spadł na twarz gada, pokrytą rumieńcem podniecenia. Wodząc niżej zauważył znaczące wybrzuszenie i chociaż w pierwszym momencie chciał go przeprosić, nie umiał powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu. Właśnie odblokował sobie nowy fetysz!
Przełykając ciężko ślinę zaraz uśmiechnął się niewinnie i pchając go delikatnie na łóżko wszedł na czworaka nad niego. Wierzchem palców pogładził go po policzku po czym przejechał koniuszkiem języka po kości policzkowej aż po ucho. To lekko przygryzł, a gdy ponownie usłyszał przyjemny jęk po jego plecach przebiegł rozkoszny dreszcz. Wiedział, że mu to jakoś wybaczy, wiedział, że nie pochwalał takiego zachowania ale kiedy on się nie umiał powstrzymać! Pochylił się nad nim i mocno zwilżonym końcem języka przejechał po jednym rogu. Najpewniej zaraz wziąłby go do ust gdyby nie ręka zaciskająca się w mało delikatny sposób na jego męskości. Poczuł dreszcz na plecach i po spojrzeniu w dół natknął się na ostre spojrzenie. „Nie tutaj”. Aż westchnął rozgoryczony posyłając rogom tęskne spojrzenie.
- Jestem aniołkiem, przestań mnie ugniatać. – Poprosił czując, że on jest w dokładnie takim samym stanie jak ten namiot pod nim. Och co on by mógł z nim zrobić gdyby tylko mieli ku temu sposobność! A tak? Musiał przysiąść, poprawić się i z miną skarconego szczeniaka patrzyć jak Louriel unosi się do siadu i próbuje na szybko wymedytować ogarnięcie się.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:45 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
On miał… rogi. No jak nic to były rogi. Błękitne, bardzo jasne przy skórze, coraz ciemniejsze wyżej, pokryte siateczką run, jakby te pływały w jego żyłach i uformowały się w materialnej części jego smoczego jestestwa. Jakby łuski na plecach to było za mało… I tak samo jak łuski, albo nawet bardziej niż one, były wrażliwe. Wystarczyło lekkie muśnięcie palcami Finnegana, by Louriel poczuł dreszcze przebiegające mu wzdłuż kręgosłupa, które zmusiły jego serce do szybszego biegu. Wciągnął głośno nosem powietrze, czując fale gorąca rozchodzące się od tego jednego miejsca, kiedy Finni nic sobie nie robiąc z jego miny nie przestawał go dotykać. Książę chciał się odsunąć, przerwać ten kontakt wyrywający mu z ust zduszane za wszelką cenę westchnienia i błagalne jęki, ale nie potrafił. Jego nogi trzęsły się jak galaretka, a dłonie zacisnęły na materiale ubrań, szukając w ten sposób ujścia kłębiących się wewnątrz emocji.
- Finni – jęknął cicho, unosząc wzrok znad wyraźnego namiotu w spodniach na zafascynowane pomarańczowe oczy Gwardzisty. Nie spodziewał się w nich takiego blasku, pożądania zmieszanego z pragnieniem, ciekawością jakby zastanawiał się, co by się stało, gdyby zrobił coś więcej… Jeszcze jeden dźwięk wyrwał mu się z pomiędzy zagryzionych warg. Nic nie mógł poradzić na to, że cały drżał od rozchodzącego się od rogów wrażenia i wizji, które podsuwał mu spragniony drugiego ciała umysł. A kiedy dotarł do niego łobuzerski uśmiech mężczyzny, kolana się pod nim ugięły i gdyby nie fakt, że znalazł się na łóżku, upadłby na ziemię.
Oszołomienie i podniecenie grało w nim pierwsze skrzypce, kiedy blondyn pochylał się nad nim, kontynuując powolne tortury, doprowadzające go na skraj wytrzymałości. W jego umyśle i sercu działo się tak wiele, że nie umiał sobie poradzić... Musiał, po prostu musiał pozbyć się choć jednego bodźca. Nawet pogodził się z myślą, że jego pierwszy raz odbędzie się gdzieś bez wygodnego łóżka, po środku pustyni. Ale wtedy z zewnątrz usłyszał zduszone kaszlnięcie. Niemal natychmiast zamroczony umysł wylał na niego wiadro zimnej wody. Zamrugał szybko, zdając sobie sprawę z tego, że nie byli… sami. Wokół było mnóstwo ludzi, ba książę kraju ziemi najprawdopodobniej miał zamiar jeszcze ich dzisiaj odwiedzić, w końcu nie odpowiedział na żadne z jego pytań! Wtedy też, Finni polizał jeden z jego rogów. Louriel musiał wcisnąć sobie dłoń w usta, by powstrzymać przepełnione pragnieniem westchnienie i nie zacząć błagać go o więcej, a jak nigdy wcześniej… chciał więcej. Dużo, dużo więcej. Ale nie mogli. Nie mogli.
Domyślał się, że rozmowa nic nie zdziała, że gdzie by w tamtym momencie nie dotknął Finnegana, mężczyzna odbierze to jak zachętę i Król Smok był mu świadkiem, że tak bardzo chciał go zachęcić… Ale nie mógł. Musiał być rozsądny, musiał to przerwać. Do głowy przychodził mu tylko jeden pomysł i choć policzki paliły go na samą myśl, sięgnął pomiędzy nogi mężczyzny i ścisnął go mocno, przybierając na twarz najbardziej zimny, ostry i poważny wyraz twarzy, choć w środku płonął z zażenowania i chęci posunięcia się dalej.
- Wystarczy, Finnegan – powiedział, przekazując mu wzrokiem, że to nie było dobre miejsce ani czas, choć tak bardzo chciał się do niego przytulić, znaleźć bliżej i pozwolić mu na wszystko czego tylko chciał, że prawie nie miało to dla niego znaczenia. Ale dla kraju blondyna miało.
Kiedy Finni się odsunął, Louriel poczuł niemal fizyczny ból, który ukrył za maską opanowania. Równowaga. I spokój – powtarzał sobie jak mantrę, siadając po turecku na łóżku, zakrywając kocem problem, jakby go nie było. Próbował się uspokoić. Opanować i przywrócić do porządku… ale nie mógł. Wrażliwość jego rogów była nawet większa niż łusek na plecach, sprawiając że nawet na chwilę podrażnione nie dawały mu spokoju na zebranie myśli. Wszystko kręciło się wokół blondyna, wokół jego gorącego języka i szorstkich dłoni. Tak bardzo chciał go dotknąć i być dotykanym, że przestawał nad sobą panować. A to nie było dobre… A przynajmniej w jego odczuciu.
- Wróciłem! – Vincent nagle pojawił się w namiocie, roztaczając wokół siebie aurę niewinności i młodzieńczej radości, sprawiając że Louriel poczuł że jego policzki znów palą go żywym ogniem. Gorszenie Oriona i Ezry to było jedno, burzenie światopoglądu tego młodego człowieka było czymś zupełnie innym.
- Świetnie, w takim razie możemy wrócić do rozmowy – zauważył Louriel ze stoickim spokojem, jakby wcale nie ukrywał pod kocem palącego problemu.
Białowłosy usiadł na stołku i opierając łokcie na kolanach, a brodę na splecionych dłoniach, wpatrywał się z zainteresowaniem w maga wody. Zaraz też zaczął go wypytywać o różnego rodzaju rzeczy, przyprawiając księcia o ból głowy.
- Na moje łuski, trochę wolniej, nie nadążam – westchnął gad, przykładając dłoń do czoła, ale kiedy tylko uraził podrażnione rogi, przygryzł wargi, spoglądając na Finnegana takim wzrokiem, jakby to wszystko była jego wina. Vincent podążył za wzrokiem maga wody, posyłając blondynowi ciekawskie spojrzenie.
- Jak się nazywasz? Skąd się tu wziąłeś? Co cię z nim łączy? – chłopak w końcu ograniczył się do trzech pytań, na które najbardziej chciał znać odpowiedź. Poza tym, widział czerwoną twarz mężczyzny i jego roztrzęsienie, nie chciał więc za bardzo go męczyć.
- Nazywam się Louriel Zuo… - zaczął błękitnowłosy, ale nic więcej nie powiedział, bo kiedy tylko padło jego nazwisko, chłopak zerwał się z krzesła i doskoczył do niego z błyszczącymi z przejęcia oczami.
- Zuo? Jak cesarz kraju wody Zuo? Lothus Zuo? – pytał, zaciskając palce na przedramionach mężczyzny, który zaskoczony i niezbyt zachwycony naruszaniem jego przestrzeni osobistej starał się jak najdalej odsunąć.
- Tak, dokładnie tak. Lothus Zuo to mój ojciec – odpowiedział niechętnie, a wtedy w złotych oczach młodzika pojawiło się jeszcze więcej ekscytacji.
- Więc jesteś księciem, jak ja! – zachwycił się młokos, odsuwając się z szerokim uśmiechem, a zaraz potem zaczął krążyć po namiocie z zaplecionymi za plecami rękoma. – Ależ to wszystko zmienia! Mamy tyle możliwości, których szkoda by było nie wykorzystać, cała sprawa będzie tylko łatwiejsza, oh tak! – mamrotał do siebie, sprawiając że Louriel wymienił zdziwione spojrzenie z Finneganem.
- Przepraszam, ale o czym ty mówisz? – zdziwił się gad, patrząc za nadal krążącym młodzikiem.
- Nie, nie, nie mogę jeszcze nic powiedzieć – odpowiedział chłopak, udając że zamyka swoje usta na klucz. – Muszę to omówić… Oh, to będzie wyborne i takie proste… No dobrze, pozwólcie że dam wam odpocząć. Zaraz przyślę kogoś z kolacją, dobrze? Odpocznijcie, a rano porozmawiamy. Jestem pewien, że będziemy mieć o czym, z tobą również, Gwardzisto – powiedział posyłając Finneganowi uśmiech pełen otuchy, jakby domyślał się jakie zmartwienia krążą po głowie mężczyzny i chciał mu w ten sposób powiedzieć, że nie miał się czym martwić. Louriel wolałby, żeby tak było…
Wkrótce potem naprawdę przyniesiono im prostą, ale wyborną kolację, którą spędzili w nieco krępującej ciszy. Louriel nadal czuł się… pobudzony i miał wrażenie, że jeśli tylko odezwie się, lub usłyszy głęboki głos mężczyzny natychmiast przepadnie. Dlatego wolał zachować względny spokój i udać, że nic się z nim nie działo. A kiedy zjadł, wymigał się zmęczeniem i natychmiast położył na jednym z łóżek, odwracając się plecami do Finnegana, ukrywając przed nim zarumienioną z emocji twarz.
Na zewnątrz zrobiło się całkiem ciemno. Światła pogasły, rozmowy ucichły i tylko trzask ognia i kroki strażników słychać było w dominującej ciszy nocy. Louriel… nie mógł zasnąć. Leżał na boku, wgapiając się w ścianę namiotu, czując jak mocno wali mu serce. Kiedy zamykał oczy… wracał do niego obraz pobitego Finnegana, czarnej materii uciekającej w świat. Słyszał ten przerażający śpiew. Z kolei kiedy miał otwarte oczy, jego umysł podsuwał mu obraz zupełnie odmienny. Finnegana pochylającego się nad nim z przepełnioną żądzą i pragnieniami twarzą, jego łobuzerski uśmieszek oferujący niegrzeczne i bardzo przyjemne czynności. Louriel przełknął głośno ślinę, zaciskając palce na poduszce, starając się to wszystko ignorować i wmówić sobie że nic nie czuje, podczas gdy jego oddech był ciężki, a krew krążyła mu szybciej w żyłach. Przywoływał wstrętne obrazy, jak mężczyzna stratowany przez renifery, Mavelle w bieliźnie, która chciała go uwieść, Blaire całująca się z przystojniakiem z karczmy. To wszystko pomagało, ale tylko na chwilę, bo zaraz przypominał sobie, że niedaleko niego leżał człowiek, którego tak bardzo kochał i uwielbiał całym sobą. I nie mógł tego zignorować. Nie potrafił.
W końcu wszystko zaczęło go boleć, a on zdał sobie sprawę z tego, że dłużej nie wytrzyma. Musiał… coś. Ale nie wiedział, nie chciał wiedzieć jak. A tam leżał Finni, który na pewno wiedział jak sobie poradzić. Louriel poczuł wstyd wkradający się na jego twarz i uszy. Leżał jeszcze chwilę, walcząc ze sobą, a potem podniósł się, ściskając w palcach poduszkę i zasłaniając nią strategiczne miejsce. Zbliżył się do posłania blondyna, a potem lekko, leciutko dotknął jego ramienia, jakby liczył na to, że Finni spał i będzie mógł się wykręcić, udać że nic się nie stało. Ale wtedy dostrzegł w ciemności wpatrzone w siebie płonące pomarańczowe oczy.
- F-Finni… - zaczął cicho, odwracając wzrok, nie mogąc znieść siebie i własnej słabości. – Bo… bo TO się nie chce uspokoić – wyznał, rumieniąc się po czubki lekko szpiczastych uszu.
***
Dalsza rozmowa ze Smokiem Ognia przebiegała spokojniej. Dla Oriona. Z jednej strony chłopak rozumiał postawę Smoka i dlaczego zwrócił uwagę Ezrze, niemniej nie podobało mu się, że ktoś próbował strofować jego słodką Śnieżynkę. Choć musiał przyznać, że Smok był niezmiernie wręcz łagodny, czego nie do końca się spodziewał po wszystkich legendach jakich się nasłuchał o rzekomo bezlitosnym, nieustępliwym i surowym bogu płomieni. Tymczasem rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej, lepiej jeśli miał być szczerym i jak żywił nadzieję, reszta smoków również była nieco bardziej… pozytywna niż w przekazywanych sobie opowieściach.
Uważnie słuchał wskazówek i planu, nie dziwiąc się ostatecznie, że to dzięki modlitwie zdołają wezwać mężczyznę na pomoc. Jedyne co go zdziwiło, to że oni naprawdę ich słuchali, że te myśli, skierowane w ich kierunku, prośby i błagania, że naprawdę do nich docierały. To znaczyło, że nie byli sami. Czy Smoki im pomagały czy nie, słuchali. Byli. Orionowi na tę myśl od razu zrobiło się lepiej. I tym bardziej miał zamiar dać z siebie wszystko, by ta jedna osoba, by ten z natury zły Smok zapłacił za swoje i już więcej nie zagrażał nikomu. Splecione z palcami Ezry dłonie ścisnął z determinacją, a potem polecieli.
Kiedy znaleźli się na miejscu, Randaro poprosił ich by odczekali pół godziny, w których to miał zamiar zwabić swojego brata do jego pałacu, a kiedy ten czas minął, ruszyli na poszukiwania.
- Chyba najrozsądniej będzie zacząć od jego sypialni albo jakiegoś gabinetu? – zapytał Orion Ezry, kiedy cicho przemieszczali się pomiędzy korytarzami, kierując się do poznanej wcześniej komnaty.
Niestety jak się szybko okazało, odnalezienie przedmiotu, czymkolwiek on był, nie mieli znaleźć tak prosto. Przeszukawszy sypialnię, okazało się, że nie było w niej niczego niezwykłego. Ot zwykły pokój, pachnący śmiercią.
- Musimy poszukać gdzieś indziej – rzucił sfrustrowany Orion, zatrzaskując ostatnią, przeszukiwaną szufladę, w której jedyne co znalazł to bieliznę i skarpetki.
Nie spodziewał się, że kiedy tylko przekroczą próg pokoju, wpadną prosto na czarną… masę, która chyba była pokojówką. Ciemność upuściła naręcze czarnych ręczników i natychmiast narobiła takiego hałasu, że Orion musiał się zastanowić, jak miał na imię. A potem, cienie ich otoczyły. Spojrzał na Ezrę, ale on… jego miecz stopił Randaro. Chłopak natychmiast zasłonił go swoim ciałem, sięgając po swój, podarowany mu przez cesarza miecz. Jeszcze nie miał okazji nim pomachać, ani pokazać Ezrze jak wiele przez miesiąc rozłąki zdołał się nauczyć. Tym bardziej posłał mu uspokajający uśmiech, a potem ostrze z charakterystycznym zgrzytem wysunęło się z pochwy. Orion od razu złapał oburącz za rękojeść i nie czekając aż cienie rzucą się na nich, pomknął w ich kierunku, czystymi cięciami rozprawiając się z otaczającym ich wianuszkiem. Cienie w końcu zorientowały się, że nie mają do czynienia z bezbronnymi ludźmi i do wtóru potwornych skrzeków, zmieniły swoją formę przybierając kształty przypominające gargulce. Skrzydlate z długimi pyskami pełnymi ostrych zębów i czarnej śliny, z pazurami długimi jak katana Oriona. Ale on jedynie prychnął. To nie byli żywi ludzie, nie wahał się więc ich atakować, unikać ciosów i posyłać ich tam, gdzie było ich miejsce. Do diabła.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:46 am}

H&C           - Page 9 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Kilkukrotne zwrócenie mu uwagi przez Smoka wystarczyło żeby skłonić go do przewartościowania swojego świata. Zasadniczo, powinien zrobić to już dawno temu, gdy okazało się, że na tym świecie istnieje jedna osoba zainteresowania po prostu nim. Powinien już dawno zastanowić się sam nad sobą, dla dobra własnego i Oriona. Tymczasem ignorował zmiany jakie pojawiały się w jego życiu sądząc, że nie będą w ogóle rzutować na jego przyszłość. No to teraz miał. Siedział z mężem na herbatce u Smoka Ognia w którego wczoraj jeszcze nie wierzył, dostał od niego misję której nie rozumiał, a na domiar złego, czuł się taki bezsilny! Jedyne co miał to mętlik w głowie i przeświadczenie o ciężarze własnej osoby leżącym na szerokich ramionach Oriona. Ale przecież się nie wycofa!
Gdy znaleźli się na miejscu kucnął za budynkiem czekając obiecane pół godziny w których to Czarny Smok miał opuścić swoje włości. Chociaż miał doświadczenie w tego typu akcjach, wiecznie byli wysyłani z Finnim gdzieś poza stolicę, martwił się o Oriona. To, że poświęcił mu kilka dni treningu miesiąc temu nie oznaczało, że białasek potrafił zadbać o swoje bezpieczeństwo. Zasadniczo, kompletnie nie był świadom na jakim poziomie mógł się znajdować i poważnie go to niepokoiło. Szczególnie, że sam miał tylko krótki nóż gdzieś w nogawce. Dlatego też jego wzrok gwałtownie się zmienił, patrzył na niego z wyraźnym rozgoryczeniem dla sytuacji w jakiej się znaleźli – po części z jego winy również. Jego słodziak! Jego światełko! W niebezpieczeństwie od którego on nie mógł uchronić. Aż westchnął ciężko obejmując go w pasie i przytykając ucho do jego piersi, wsłuchując się w spokojny rytm jego serca.
Zanim wyruszyli cmoknął go jeszcze w czubek nosa po czym ruszając w znane im już miejsce – do sypialni – z ogromną uwagą śledził każdy dźwięk dobiegający z różnych części korytarza. Kilkukrotnie musieli się zatrzymać, za żadnym jednak razem nikt nie pojawił się w zasięgu ich wzroku co dało im możliwość dalszego pchania swojej podróży naprzód. W końcu, znaleźli się w paskudnej sypialni.
Ostrzegając go przed nie robienie bałaganu zaczął powoli szperać po szufladach licznych komód, pod łóżkiem, pod poduszkami – chociaż to wszystko pachniało dziwnie, jakby stęchlizną – później w rzeczach osobistych, w tej szafie w której wcześniej siedzieli. Niestety, nie znalazł nic co wskazywałoby na moc mistyczną, na klucz który niekoniecznie miał być przedmiotem o znanym im kształcie. Westchnął więc ciężko drapiąc się po policzku w geście bezradności.
- Masz rację, poszukamy innego miejsca. – Mruknął po czym zamknął starannie szafkę w której grzebał po to by ruszyć za Orionem do wyjścia. Jak mocno się zdziwił gdy dotychczas spokojna przygoda, momentalnie przerodziła się w potencjalną walkę.
Zostali otoczeni. Liczne cienie przypominające kształtem ludzi jednak pozbawione rysów twarzy – z głów raziły jasne oczy, a otwarte paszcze przepełnione były zębiskami – otoczyły ich na tyle sprawnie, robiąc jednocześnie tak ogromny raban, że zostali szybko postawieni w kropce. Oparty więc o plecy Oriona wziął do ręki swój mały obosieczny nóż po czym stanął w niskiej postawie bojowej czekając na pierwszy atak. Strony z której przyszedł ruch jednak się nie spodziewał.
Orion, przepełniony pewnością siebie, osłonił go swoim ciałem jasno komunikując, że ma być księżniczką w opałach, a on jego rycerzem w lśniącej zbroi. W pierwszym momencie chciał go skarcić, zapytać co też wyprawia ale jeden, tak pewny uśmiech wystarczył żeby zamknął usta. Przyjrzał się jego broni, a gdy ta pierwszy raz przecięła powietrze, uchylił szeroko usta. Orion… nie był nieporadny! On był… niesamowity! To z jaką precyzją posługiwał się bronią było godne największego podziwu, tak samo jak jego śmiercionośność. Machanie machaniem ale gdy miecz sięgał swojego celu z tak zabójczą skutecznością, nie umiał wykrzesać z siebie nic poza uchylonymi wargami w podziwie. Gdyby jeszcze się dało, koło niego powinny zacząć latać serduszka, pękające gdzieś przy jego uszach. Białasek był niesamowity! Po prostu cudowny. W pewnym momencie jeden z cieni – który w przeszłym życiu musiał być jakimś wojownikiem – z równie idiotyczną miną stanął koło niego żeby przyglądać się skuteczności Oriona. Przynajmniej dopóki nie wymienili się spojrzeniami i chcąc nie chcąc, ten musiał usłużyć swojemu panu atakiem nieznajomego. Sam Ezra zareagował szybko, wbijając nóż w miejsce serca po to by otoczyła go po chwili ulotna mgiełka zakończonej męczarni. Zdziwił się ale dopóki nie mieli wielu wrogów, a alarm nie rozbrzmiał na cały budynek, musieli wszystko uspokoić.
Sam pomógł Orionowi w kilku lżejszych przypadkach, a gdy na korytarzu ponownie zostali sami, żachnął się podchodząc do Tygryska i łapiąc oburącz za kołnierz jego koszuli. Przyciągnął go gwałtownie do siebie i wpijając się mocno w jego usta, obdarował go silnym pocałunkiem. I chociaż miał przy tym zaciętą minę, jego oczy nadal zdradzały ogromny podziw.
- Pamiętaj! To ja odkryłem w Tobie ten talent! – Prychnął ruszając dalej korytarzem, czując jak palą go rozgrzane do czerwoności uszy i zaróżowione policzki. Nie wiedział czy go to podnieciło czy ki cholera ale jego serce waliło jak młot na samo wspomnienie tej gracji przy kolejnych ciosach. No przecież był niesamowity! I nic mu nie powiedział wcześniej….
Wchodząc do kolejnych pomieszczeń – kuchni, jadalni, pustej sypialni, kolejnej sypialni – w końcu natrafili na coś co wyglądało jak gabinet. Zamknęli za sobą drzwi i wodząc spojrzeniem po wszystkich ścianach, rozdzielili między sobą przestrzeń do przeszukania. Ezra zaczął od biurka bo Orion jako osoba wyższa mógł przeszukać góry szaf. Szuflada za szufladą, nic nie umiał znaleźć i zaczynał się poważnie frustrować, gdy w końcu w oczy wpadła mu tablica. Zapisana drobnym pismem, pokryta kilkoma obrazkami. Z trudem ją podniósł i kładąc na biurku przekrzywił głowę najpierw w jedną, później w drugą stronę czytając okalający ją napis.
- Tygrysku, chyba coś znalazłem.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {23/03/21, 12:46 am}

H&C           - Page 9 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Orion nie spodziewał się, że do ciężaru miecza w swoich dłoniach, wrażenia rękojeści pod palcami i ruchu, zgodnego z nauką, instynktem i ruchami przeciwnika będzie tak bardzo tęsknił. Że gdy tylko walka, w której nie ginęli ludzie, a potwory, się zacznie, poczuje przemożną ekscytację jak podczas treningów z mistrzem, którego załatwił mu Louriel. Królewski styl walki, którego książę tak bardzo nie doceniał i nie zamierzał się uczyć był dla Oriona wygodniejszy od używania magii kiedykolwiek. Uważał, że książę popełniał błąd i marnował tak cudowną wiedzę, która była przecież niesamowita. Nie zamierzał mu jednak tego mówić, wiedział że gad brzydził się przemocą i sam używał jej tylko w ostateczności, zachowując mimo wszystko postawione sobie granice. Tym bardziej miał zamiar dać z siebie wszystko przy nauce, a w momencie, w którym bezbronny Ezra, Orion nie wiedział, że chłopakowi zostały jeszcze sztylety i inne sztuczki w zanadrzu, na nim polegał, cały wysiłek jaki włożył w naukę, opłacił się. Królewski styl walki kraju wody, nie różnił się sporo od samej magii wody, był subtelny, ale silny, opierał się na czystych cięciach, sprytnych zwodach i prostocie połączonej z gracją. Orion nigdy nie uważał siebie za osobę zwinną i elegancką, jak Louriel, sądził również że w jego wykonaniu walka mieczem wyglądała na toporną, nie zdawał sobie sprawy z tego, że kiedy dzierżył miecz, cała jego postawa zmieniała się, nabierała pewności siebie i eleganckiej prostoty.
Kiedy skończył z ostatnim cieniem, wyprostował się i otarł z czoła perlący się na nim pot. Odwróciwszy się do Ezry z zamiarem zapytania, czy wszystko z nim w porządku, nie spodziewał się ataku. Ataku, który sprawił, że jego policzki poróżowiały, a serce zabiło mocno w piersi, podrywając w jego brzuchu rój motyli. Zaskoczony, nie zdążył odpowiedzieć na gest Ezry, bo ten skończył się tak samo jak się zaczął, szybko i gwałtownie, zaraz potem zostawiając białowłosego z głupawym uśmiechem na ustach. Unosząc palce do twarzy, powiódł wzrokiem po apetycznej sylwetce niższego mężczyzny, czując że nagle zrobiło mu się okropnie gorąco. Jego Śnieżynka. Nagle pomyślał, że mógłby się do takich ataków przyzwyczaić, a jeśli machanie mieczem wywoływało taką reakcje, może zająć się nim na poważnie?
Zaraz jednak musiał zejść na ziemię i zacząć się martwić aktualnymi zdarzeniami, bo jeśli ich nie przeżyją, albo nie wrócą do siebie, nie będzie żadnej przyszłości, ani dla niego ani dla Ezry. Mobilizacja, nie wiedzieli w końcu ile mają czasu, jeśli Czarny Smok miał zamiar wrócić zanim coś znajdą nie byłoby dobrze, gdyby natknęli się na niego w którymś z pokoi, czy korytarzy. Zostawała jeszcze kwestia zabitej służby, czy czuł, że coś się z nimi stało? Czy naprawdę któryś z nich zginął permanentnie, czy mieli się odrodzić i powiedzieć swojemu panu, że zaatakowała ich i pokonała dwójka ludzi? Naprawdę nie mieli dużo czasu…
Przeszukanie choćby jednego piętra zajmowało wieki, choć sprężali się i nie zatrzymywali, nie pokusili się również o przerwę, czy bezsensowną paplaninę, która mogła zająć im cenny czas. Oboje czuli na sobie presję czasu, a z każdym pustym pokojem, Orion miał wrażenie, że wiszący im nad szyją topór znajdował się coraz niżej. Zamczysko było wielkie, jeszcze dwa razy musieli walczyć z cieniami, raz pomylili drogi i wrócili do pokoi, w których już byli. Aż w końcu znaleźli się w obszernym gabinecie, który sprawiał jeszcze bardziej złowieszcze wrażenie, niż cała reszta budynku. Orion miał wrażenie, że Smok przesiadywał głównie w tym miejscu i w sypialni, w obu panowała ta sama ciężka, dusząca atmosfera pachnąca różami i krwią.
- Mam złe przeczucia – mruknął chłopak, pozwalając Ezrze zająć się niższymi półkami i biurkiem. Coś było nie tak z tym miejscem. Coś bardzo nie tak. Wolał się nie zastanawiać co, bo jeszcze doszedłby do jakichś okropnych wniosków, ale kiedy sunął palcami po grzbietach książek, zaglądał do szafek i grzebał pomiędzy przyrządami, które nie wyglądały jak coś co mógłby znać, nie mógł powstrzymać myśli, że w tym miejscu na pewno dzieje się coś okropnego. Niestety nic co wpadło mu w ręce nie wyglądało ani nawet nie sprawiało wrażenia klucza. Wiedział, że to mogło być cokolwiek, ale wolał jednak o wyraźniejszy znak, jak klucz w kształcie głowy smoka czy coś…
Słysząc podekscytowany głos Ezry, Orion natychmiast odłożył macane przedmioty i podszedł do biurka, modląc się by to było to, po co przyszli. Nie chciał dłużej zostawać w tamtym miejscu, martwił się też o Louriela i Finnegana, którzy nie wiedzieli co się z nimi stało. No i o samego gada, który zachowywał się dziwnie. Miał nadzieję, że nic mu nie było. Widząc przedmiot wskazany przez Ezrę, chłopak natychmiast pomyślał, że to jest dokładnie to, o co im chodziło.
- Takie szlaczki pisze sobie Louriel – powiedział, muskając palcem fragment dziwnego tekstu, nad którym widniał rysunek przedstawiający maga wody wykonujący najbardziej podstawowy, ale jednocześnie najtrudniejszy gest magii wody. Orion poznałby go wszędzie, w końcu niemal trzy miesiące zajęło m nauczenie się go. Prawa noga do tyłu, sunąc nią po ziemi, skręt lewą stopą, nie odrywając pięty od podłoża, ręce złożone w miseczkę unieść ponad głowę, a potem płynnym ruchem „wypuścić” zebraną wodę i złapać ją na wysokości pępka.
Resztę tabliczki pokrywały nieco inne runy, choć nadal podobne do tych pisanych przez Louriela, jakby ktoś pisał w tym samym języku, ale zupełnie innym charakterem pisma. Nad każdym kawałkiem widniały rysunki magów, a patrząc po minie Ezry, on również rozpoznał jeden jako magię ognia.
- Jeżeli to nie jest to… to nie wiem czym mogłoby być – powiedział, marszcząc brwi. Spróbował podnieść tabliczkę, ale była bardzo ciężka. Musieli ją złapać obydwoje, każdy z jednej strony. Stękając z wysiłku w końcu udało im się ją podnieść, a potem myślami przesłać widomość Randaro. Ale kiedy udało im się wyjść zza biurka z tablicą, drzwi do gabinetu otworzyły się, a stojący w nich młody chłopak wcale nie wyglądał jak zjawa…
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 9 Empty Re: H&C {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach