Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Argonaut [eng]Dzisiaj o 12:36 amSeisevan
The Arena of HellDzisiaj o 12:33 amMinako88
LiesDzisiaj o 12:25 amRusek
A New Beginning Wczoraj o 11:58 pmYulli
Charm Nook Wczoraj o 09:51 pmKass
This is my revengeWczoraj o 09:36 pmYoshina
incorrect loveWczoraj o 08:18 pmYoshina
W Krwawym Blasku GwiazdWczoraj o 08:01 amnowena
Triton and the Wizard01/05/24, 03:32 pmKurokocchin
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
4 Posty - 13%
4 Posty - 13%
4 Posty - 13%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
2 Posty - 7%
1 Pisanie - 3%

Go down
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Akademia Pojednania {15/09/21, 11:32 pm}

First topic message reminder :

Akademia Pojednania  - Page 4 45325a3b41d8fb2ebb2101d0e7ec65fe
Akademia Pojednania  - Page 4 236535_fantasy_zamek_zima_gory_lodka

Akademia Pojednania  - Page 4 56b609ea91d49582c0e6e118993a58ce

Mrok nie zawsze pojawia się z nadejściem nocy, czasem przybiera jaskrawą barwę zniszczenia i chaosu. Zmusza do współpracy i kolaboracji z osobą, która pierwsza w normalnej sytuacji wbiłaby ci nóż prosto w serce. Patrząc ci w oczy, z uroczym uśmiechem. Tak właśnie jest w sytuacji łowców i magów. Najznamienitsi synowie magicznych rodów zostali wysłani w paszczę lwa. Dzieci łowców zaś nauczyć muszą się panować nad wyćwiczonymi odruchami i w obecności swych dotychczasowych ofiar. Wszystko dla wyższego dobra, dla utrzymania porządku jaki znają, dla istnienia świata.

Akademia Pojednania  - Page 4 F2f655caaa407c18fcfbcfe834268478

Amazi - łowca czarownic  - Xander Dejre - KP
Nowena - łowca czarownic - Marigold Mhadlekar - KP
Hummany - łowca czarownic - Dominic Miquiztil - KP
Adelai - czarodziej -  Simon Lestre - KP
Bimxbun - czarodziej - Rhysand Cirillo - KP
Satomi - czarodziej - Étienne Raviel de La Vallière - KP
... - ... - ... (cały czas można do nas dołączyć)

Akademia Pojednania  - Page 4 Bf527a835d267948738c53d68e87881a
Wcielamy się w przedstawicieli czarodziejów i łowców czarownic. Od wieków walczące ze sobą frakcję zmuszone są do współpracy, z powodu pojawienia się spaczonej magii. Potężna magia zagrażająca światom jest wystarczającym powodem, by dawni wrogowie nauczyli się współpracy.
Po to powstała Akademia Pojednania. Miejsce, w którym czarodzieje i łowcy przejdą razem szkolenie.


Ci którzy byli z nami, a już ich nie ma:
Nekoha - łowca czarownic - Darian Acker - KP - zniknęła bez słowa
MauRice - czarodziej - Linhart Ulric Goethe - KP -  zniknęła bez słowa
Kaltenecker - czarodziej - Merry Goldenbell - KP - zniknęła bez słowa
Fojbe - łowca czarownic -  Hestus Pann Nostroye - KP - poinformowała o odejściu, po miłej współpracy
Satan - czarodziej - Kasjan Nyr - KP - poinformowała o odejściu po miłej współpracy




Ostatnio zmieniony przez Amazi dnia 20/02/22, 10:53 pm, w całości zmieniany 28 razy

Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {24/04/23, 08:26 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408


Jego towarzysze żyli, dzięki tej informacji Xander spokojnie mógł ruszyć z dwójką magów w głąb groty. Sytuacja może nie należała do korzystnych, jednak łowca zdeterminowany był do znalezienia wyjścia w ekspresowym tempie. Dlatego tuż po tym jak pomógł czarnowłosemu wyjść na równy grunt ruszył przodem tej wycieczki. Co według niego było dziwne w zmieniającym się otoczeniu? Fakt, że ktoś stworzył to miejsce. Z początku myśleli, że wbiegli do najzwyczajniejszej w świecie jaskini, jednak widząc wygładzone ściany pokryte rozmaitymi malowidłami wyjętymi niczym z piramid egipskich wolał zachować szczególną czujność. Nie była to zwykła grota. Owszem Harl wspomniał im, że cały teren Góry Banshee jest niezwykle niebezpieczny, że miejsce to posiada wiele tajemnic i silne pole magiczne, które zaburzało magie całkiem ja wstrzymując bądź odwrotnie podsycało siły magiczne. Jednak widząc runy na kamiennych ścianach docierało do niego, że nie była to kompletna dzicz. Kwestia w jakie miejsce trafili? Czy ktoś pozostawił to miejsce tu celowo? Na wymogi ich szkolenia? A może trafili w jakiś pradawny tunel? Czy dobrze robili podążając nim?
Dość szybko się przekonali, że faktycznie tunele nie były im przychylne...
Liczne rozgałęzienia zmuszały do wyborów, trafili w istny labirynt, w dodatku wrogi im labirynt, gdyż co jakiś czas natrafiali na zmyślne pułapki, które udawało im się pokonać jedynie wspólnymi siłami. Xander jak to mięso armatnie robił za organ wykonawczy przy dezaktywowaniu pułapek, jasnowłosy mag kierował całymi akcjami, gdyż jako jedyny zwracał szczególną uwagę na malowidła, którym skrupulatnie się przyglądał zachwycając każdym z osobna... choć podczas drogi było to niewiarygodnie irytujące dla Xandera, tak teraz uratowało im tyłki. Za to czarnowłosy mag spisywał się świetnie jako tłumacz i organ interpretujący długie monologi i mądrości gaduły, który oczywiście nie potrafił dawać swych wskazówek w prosty i szybki sposób, by unikający śmierci łowca mógł szybko uporać się z przeszkodą, która próbowała go zabić.
Wiele krzyków i nerwów kosztowało ich wyjście z niebezpiecznej części labiryntu, a przynajmniej tak im się zdawało, bo atmosfera zdecydowanie się rozluźniła kiedy od dłuższego czasu nie natrafili na nic, co chciało ich zabić.
Niestety... cudowna dla łowcy cisza nie mogła trwać długo. Kiedy towarzystwo się rozluźniło nie musząc już nasłuchiwać mechanizmów w ścianach i podłogach zaczęli sobie gawędzić, a tuż później śpiewać... Oczywiście wszystko zapoczątkował jasnowłosy bo jakże by inaczej. Tej gaduły po prostu nie dało się uciszyć, a zrezygnowany i wyraźnie już zmęczony Xander nawet nie podejmował tak żmudnych prób. Po prostu szedł za nimi licząc, że może jakaś pułapka jeszcze się znajdzie i ich uciszy...
Mijali jednak kolejne zakręty, a pułapek już nie było, a przynajmniej na razie...
I wtem przez te "melodyjne" wrzaski dwójki magów przebił się znajomy głos. Mężczyzna stanął w miejscu próbując namierzyć skąd dobiegają słowa i liczył, że nie były to głosy z jego głowy, z powodu szaleństwa po tak długim przebywaniu z dwójką magów, sam na sam.
Całe szczęście po krótkiej chwili namierzył sylwetkę Marigolda, który przemierzał nad nimi jakąś półkę skalną, na która łowca wcześniej nawet nie zwrócił uwagi, co było sporym błędem i dowodziło jego zmęczenia.
- Ahh Mari... - westchnął z ulgą widząc w końcu jakąś przychylną sobie twarz. Rozejrzał się uważniej próbując dostrzec pozostałą dwójkę jednak nigdzie ich nie widział.
- A tamci gdzie? Rozdzieliło was? - zapytał zadzierając głowę do góry, by móc spojrzeć na kompana. Przyglądał mu się uważnie, by móc stwierdzić, że łowca nie ucierpiał podczas zawalenia się groty tak jak jeden z magów, który im towarzyszył.
Kiedy zwinny łowca zrównał z nimi poziom nie przerywając rozmów mogli ruszyć w dalszą drogę. Coraz częściej czuli świeże powietrze, które niosło się po korytarzach labiryntu i które pokierowało ich prosto do wyjścia z nieprzychylnych nikomu korytarzy jaskini.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {15/05/23, 06:38 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 GRuSGes
____W przeciwieństwie do reszty, Marigoldowi oraz Dominicowi się poszczęściło. Trafili na korytarz bez pułapek, niezamieszkały przez żadne szkarady, bez nieznajomych znaków na ścianach, które mogłyby zaniepokoić i zainteresować zarazem. Droga w głębi góry wiła się i miała wiele odnóg, sporo czasu marnowali na przemierzanie korytarzy, które okazywały się prowadzić donikąd. Lgnąc do ściany, podpierali się wzajemnie o siebie i powolnym krokiem kroczyli w ciemności.
____Było tak, dopóki Dominic nie oddalił się sam na chwilę, za potrzebą, i nie rozpłynął się w powietrzu w akompaniamencie podejrzanych magicznych dźwięków i jasnoniebieskiej łuny. Mari, którego wzrok poprawiał się z godziny na godzinę, widział tylko tyle - pozostałość tajemniczego przebłysku, barwiącego ściany jaskinii. Wołał, zmierzając w stronę, dokąd pomaszerował z wolna towarzysz, ale odpowiadało mu tylko echo, a Dominica jak nie było, tak nie było. Może porwało go jakieś licho? A może natrafił na jakiś pradawny portal? Może od samego początku Marigoldowi nikt nie towarzyszył, a straumatyzowany wydarzeniami umysł spłatał mu niesmacznego figla? Póki co, mógł tylko gdybać. I ruszyć dalej sam.
____Na kolejnym rozgałęzieniu zdecydował się pójść środkową ścieżką, w górę. Dobrze zrobił, bo wkrótce jego uszu dobiegł znajomy głos. Poznałby tę barwę i ton nawet z opaską naciągniętą na oczy, umiałby rozpoznać wśród tłumu. Étienne. Pieśń niosła się po skałach, wystarczyło tylko podążać za jej źródłem. Tak też zrobił.
____Panowie, przepraszam, nie za dobrze się bawią? — Spytał retorycznie, nieco złośliwie, tak jak miał w zwyczaju, zerkając na czubki głów w nieładzie. Już na pierwszy rzut oka całe towarzystwo nie wyglądało wyjściowo, w przeciwieństwie do niego - bo oprócz sporej warstwy kurzu, osadzającej się na jego ubraniu, a także delikatnych zadrapaniach na twarzy, tak naprawdę nic mu nie było.
____Zeskoczył ze skalnej półki na dół i tym sposobem dołączył do drużyny. Niewygodne pytanie zmusiło go do ściągnięcia brwi.
____Mag nie żyje — oznajmił prosto z mostu. — A Dominic... cóż, też chciałbym wiedzieć, gdzie go wcięło. Szliśmy razem, a potem odszedł na chwilę. Zdążyłem zobaczyć tylko niebieskie światło i puf, Dominica nie ma. Szukałem go, ale... — Rozłożył ręce. — Wcięło. Jak kamień w wodę.
____Nie chcąc mierzyć się z nieprzychylnymi spojrzeniami pozostałej dwójki magów, potruchtał parę kroków przed nich. Mimo tego, czuł na swoich plecach ich wzrok. Nieprzyjemne uczucie. A przecież nic złego nie zrobił! Nie on wywołał lawinę, która pogrzebała odzianego na czerwono maga, ani nie on pozbył się Dominica.
Był szczery. Powiedział im, nie ukrywając niczego. Sumienie mógł mieć spokojne, prawda? Prawda?
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {16/05/23, 08:05 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 09bcf0728d632e3e3f00eebac65fd43a


Podróż w tak doborowym towarzystwie była sporym urozmaiceniem dla Simona. Mag powietrza starał się w wchodzić dalej w iście wnikliwe dialogi, które głównie wychodziły ze strony jasnowłosego maga. W sumie śmiało było można stwierdzić, że mag prowadził głównie monologi, gdyż naburmuszony łowca niezbyt chętnie z nimi rozmawiał. To dla ciemnowłosego było iście zabawne, jak niewiele było trzeba, by zawstydzić i uciszyć tę górę wspaniale wyrzeźbionych mięśni. Te kilka trafnych komentarzy i przytyczek ze strony drobnego czarownika, a zaślepiony chęcią wydostania się z tuneli łowca stał się im tarczą. W końcu według Simona był to niewiarygodnie niesprawiedliwy układ. Kiedy to łowca narażał swoje życie i zdrowie do rozbrajania pułapek w tunelach, kierując się jedynie wskazówkami ze strony czarownika magii obronnej, a ów wskazówki Simon musiał wielokrotnie streszczać Xanderowi, który sfrustrowany długimi monologami popełniał liczne błędy niepotrzebnie się narażając.
Całe szczęście po tych wszystkich trudach udało im się dotrzeć do bezpieczniejszego terenu. Co więcej do nosa maga docierały już podmuchy świeżego powietrza, a to był rewelacyjny znak, który motywował kuśtykającego powoli czarownika.
Kolejnym promyczkiem nadziei okazał się sympatyczny głos najmniejszego z ujadających psiaków. Powitał subtelnym uśmiechem odnalezionego kompana tej wyprawy. Dla Simona nie ważne było ich pochodzenie, czy to mag czy łowca, dostrzegał w nich wiele podobieństw, w końcu wszyscy byli ludźmi, a podział na rasy wydawał mu się śmieszny. Przynajmniej nie kierował poczynaniami maga powietrza.
W ciszy wysłuchał wyjaśnień chłopaka. Cóż informacja o stracie aż dwóch kompanów była sporym ciosem, który przyjął ze smutkiem. W ich kręgach niczym nowym była śmierć, jednak wieść, że w ten sam sposób mógł skończyć każdy z nich była straszna. Wystarczyło to sobie uświadomić, skoro ta lawina odebrała życie jednemu z nich, ile oni mieli szczęścia, że ich oszczędziła.
- Cieszę się, że tobie nic nie jest Marigoldzie... - odezwał się w końcu i położył pokrzepiająco dłoń na barku niższego mężczyzny zrównując z nim na moment krok. Posłał mu łagodny, ciepły uśmiech i powrócił na tył wycieczki. Wolał mieć ich wszystkich na oku, dodatkowo odczuwał spory ból w klatce, a nikt nie lubił kiedy sie na niego patrzono zwłaszcza w chwilach słabości.
Zakręt po zakręcie i coraz świeższe podmuchy wiatru do nich docierały, aż w końcu ujrzeli ogromny jasny księżyc, który jakby czekał na nich u kresu tej katorgi.
- Trochę czasu spędziliśmy w tych tunelach... dalszą drogę powinniśmy kontynuować o wschodzie... proponowałbym zatrzymać się w pobliżu tego wyjścia... kto wie może zagubiony Dominic jeszcze do nas dołączy... dajmy mu na to szansę... - wyraził swoje zdanie zrównując krok z pozostałymi i czekając na ich opinię oraz decyzję co do dalszych poczynań.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {16/05/23, 10:21 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 PicsArt_11-05-01.21.26
Hellow T^T Nie żyje.
    Pochmurne niebo zwiastowało ciemną noc. Pozostałe po deszczu chmury skutecznie napawały niepokojem, odgradzając czwórkę mężczyzn od blasku, który mógł im służyć za przewodnika w tak niebezpiecznych okolicach. Wiatr swym zwyczajem kołysał w oddali gałęziami, atakując drzewa i próbując podporządkować je swej woli. Gdzieś tam z pewnością jakaś zwierzyna wydawała ostatnie tchnienie, skuta żelaznym uściskiem kłów i szponów drapieżnika, które naraz miały rozszarpać jej nędzne ciało na kawałeczki, rozbryzgując posokę wokół. Jednakże... W tym okrutnym świecie nikt nie przejmował się życiem jednego królika. W zasadzie nic nie było w stanie ruszyć jego posad. Gwałty, mordy, wyżynanie całych rodzin i palenie wsi – prawa natury nie baczyły na tak trywialne sprawy, wciąż wysyłając podmuchy, by smagały ciała tak samo żywych, jak i umarłych. Nakazywały słońcu oświecać trupy lub dopiero narodzone dzieci. Kołysać do snu, który miał być jednym z wielu, lub tym ostatnim. Choćby nie miał dla kogo, księżyc i tak wschodził każdego wieczora.
    Białowłosy mężczyzna niczym zaklęty stał, wpatrując się w białą łunę pośród granatu. Lecz czy naprawdę go widział? Co dokładnie rozgrywało się przed jego oczami, kiedy rzucane były tłumaczenia? Gdy jeden z towarzyszy poklepał mordercę po ramieniu, a drugi kroczył niewzruszony, pozostawiając go za sobą? Dlaczego jego wiecznie tryskająca emocjami twarz nagle zbladła i opanowała ją pustka?
- Rhysand - padło w końcu z jego ust imię poległego.
Nie tamci.
Nie Mag.
Rhysand.
Nazywał się Rhysand.
Miał wrażenie, że wciąż ma go przed oczami, tak samo nieprzyjemnego i wywołującego niepokój. Ile jednak czasu by wystarczyło, by ten obraz zatarł się w jego pamięci? Pozostali już zapomnieli o jego imieniu. Czy i on wkrótce...?

     W końcu drgnął. Przyodział na twarz ten sam bezmyślny wyraz lekkoducha i skocznym krokiem zaczął ich doganiać. Niczym w swoim świecie – a jakże, niczego innego nie można było się po nim spodziewać. Nie chciał krzyczeć do nich kolejnych bez znaczenia słów, jak to miał w zwyczaju, woląc zwyczajnie stanąć obok i nawijać o bzdurnych sprawach. Lecz gdy dzieliło ich tak niewiele. Kiedy na ułamek sekundy stracili czujność, księżyc wyszedł zza chmur, oświetlając przerażający uśmiech na jego twarzy.
     W ciągu sekundy, może dwóch, z ziemi wokół Xandera i Simona wyrosła pokryta jakby lodem bariera, odgradzając ich od zewnętrznego świata. Niedająca się przebić nie tylko z zewnątrz, ale i z wewnątrz, choć mała chronić, na moment stała się pułapką bez wyjścia. Więzieniem zza którego mogli jedynie oglądać rozgrywające się wydarzenia. Nim zasklepiła się u góry, Mag był w połowie drogi do Marigolda. Nie dzieliło ich wiele. Łowca nie miał szans zareagować na czas. Sekunda i wpadł na niego z impetem, powalając na ziemię.
- DLACZEGO?! - Wrzask spowodował, że pobliskie ptactwo wzbiło się w powietrze. Czas jakby znów zaczął płynąć. - Dlaczego do cholery? Byli twoimi towarzyszami. Rhysand… Dominic… Dlaczego ich zabiłeś?! DLACZEGO?!
Zniknął ten wielkopański ton, a wraz z nim trudny do zrozumienia dialekt. Był zwyczajnym mężczyzną, który właśnie w tej chwili trzymał nóż przy gardle Marigolda.
- Mogliśmy się dogadać, więc dlaczego? Dlaczego nie możemy żyć obok siebie w pokoju, tylko musimy się bezsensownie mordować?! ODPOWIEDZ, MARIGOLDZIE!!! DLACZEGO?!
Ostrze drżało w jego dłoni, podobnie jak zaciśnięta kurczowo na nadgarstkach dłoń.
- Bez przerwy, ciągle i w kółko mordujecie się nawzajem, niszcząc wszystko wokół, jakby było nieznaczącą kupą gówna. W kółko tylko łowcy zabijają magów, a magowie łowców, obwiniając się jak dzieci i szukając winnego. Nie widzicie, że to chore?! Ciągle tylko uraza i zemsta i… - Jego piersią wstrząsnął szloch, przez co na moment zamilkł. Mokry i drżący głos przestawał kaleczyć uszy krzykiem, a zaczął przypominać dziecięce wołanie. Obraz zamazał mu się, a rzęsiste łzy zaczęły spływać po policzkach, rozbijając się o twarz Łowcy.
     Jakby znów był tylko małym, bezbronnym bachorem w obliczu całego tego okrutnego i niezrozumiałego świata.
- Nienawidzę was. Wszystkich. Magów. Łowców. Tego bezsensownego świata, w którym niewinni ludzie umierają przez ten wasz absurdalny konflikt. Oni nie zrobili nic złego, więc dlaczego…? Ratowali też waszych, więc dlaczego ktoś ich zdradził?! DLACZEGO MUSIELI ZGINĄĆ, CHOCIAŻ NIE ZROBILI NIC ZŁEGO?! Dlaczego, Marigoldzie? ODPOWIEDZ! DLACZEGO?! DLACZEGO MOI RODZICE MUSIELI ZGINĄĆ?!
     Był taki moment, że naprawdę myślał, że w całych tych emocjach poderżnie mu gardło. Tylko… jak ktoś, kto nigdy nikogo nie skrzywdził, mógł zrobić coś tak barbarzyńskiego? Wspomnienie zmarłych wywołało jedynie jeszcze więcej łez. Nóż wysunął mu się z dłoni i upadł gdzieś obok ich twarzy. Nie miał siły dłużej go trzymać, a już tym bardziej utrzymywać barier. Te więc rozpłynęły się w powietrzu, uwalniając Xandera i Simona. Przestał krępować dłonie Łowcy, zamiast tego zaciskając je kurczowo na jego piersi. Uczepiony tak, kulił się, drżąc.
- To wszystko wasza wina… - szlochał, ale nie stanowił już zagrożenia. Nie takiego realnego. Nawet zaciśnięta piąstka uderzająca domniemanego mordercę w żebra nie mogła zrobić mu krzywdy. - Wszystko przez was…
     Gdyby go tu zabił, niechybnie zginąłby z rąk Xandera. Czy więc była szansa, że jego słabość powstrzyma to niekończące się piekło?
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {16/05/23, 11:33 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408



 Przyniesione przez Marigolda wieści nie były pokrzepiające. Na pewno stracili jednego, a być może i dwóch członków drużyny, a był to pierwszy dzień podróży... Dalsza droga nie zapowiadała się pomyślnie.  
 Twarz omiotło chłodne powietrze i pokryła łuna księżyca. Opuścili zdradliwe tunele. Opancerzony łowca napełnił pierś podmuchem wiatru, który zatańczył pomiędzy długimi kosmykami rozrzuconymi luźno po szerokich ramionach.  Wysłuchał towarzyszących mu mężczyzn i skinął lekko głową oznajmiając tym, że przystaje na propozycję Simona.  Nie mówił nic, sam chciał mieć nadzieję, że za parę chwil z tunelu wyłoni się znajoma im sylwetka szkarłatnookiego łowcy, o twarzy ukrytej za maską.  
Niestety zamiast tego rozbrzmiały bębny, głębokie, rytmiczne i ponure, zwiastujące utratę kompana... tak wiele razy słyszał towarzyszący im róg pożegnalny, wyrażający hołd i lojalność klanów. Trzepoczące na mroźnym wietrze ciemne płaszcze. Smak słonych łez mieszających się z dymem na zmarzniętych policzkach.
Poczuł zapach popiołu spalonych beli oraz ten charakterystyczny smród palących się ciał...
 Posępne wspomnienie rozmyła krystaliczna bariera, przysłoniła mu ona wszystko wokoło, tym samym błyskawicznie ściągając umysł do realnych, obecnych wydarzeń.
 Był zmęczony, jednak czy naprawdę nie zauważyłby wroga? Jego szok spotęgował się kiedy usłyszał krzyk ich gaduły tuż za sobą. Obrócił się po to by ujrzeć jak jasnowłosy mag powala jego przyjaciela. Lodowaty dreszcz przeszył ciało natychmiast je mobilizując.
 - CO TY KURWA ODPIERDALASZ?! WYPUŚĆ NAS! ZOSTAW GO! - adrenalina natychmiast rozlała się po całym ciele, które napięło się gotowe do ataku. Bariera jednak była mocna. Xander użył jedynej w ciele ludzkim kości, która bez większego trudu zdolna jest rozbić i czaszkę, a co jeśli taka kość dodatkowo jest opancerzona? Osłonięty wyrostek łokciowy posłużył mu niczym młot raz za razem uderzając w to samo miejsce. Magiczne więzienie jednak nie ustępowało, on w szale nie rezygnował.
 Krzyki były tu na nic, uderzał kolejne razy celując stale w jeden punkt. Siłą rzeczy wysłuchiwał wylewanych żali maga, który postradał zmysły w jego mniemaniu. Z początku jego serce biło niczym bębny wojenne w obawie przed utratą  towarzysza, jednak z każdym kolejnym słowem czarownika jego ciosy słabły.
DLACZEGO MOI RODZICE MUSIELI ZGINĄĆ!
Rozbrzmiał huk uderzenia, po którym nie oderwał swego łokcia od bariery.
Ciało łowcy zamarło.
Opuściły go wszelkie chęci do walki, wszelkie siły.
Miała pęknąć bariera, a pękło coś w środku łowcy.
Po raz pierwszy dostrzegł w osobie maga siebie samego. To trzęsące się, wystraszone, okaleczone dziecko patrzące na śmierć swej rodziny.  Ta gorzka prawda spłynęła po nim niczym krew przelana w walkach. Strumień obciążających win za odebrane życia odebrał mu mowę. Czy to ostrze celowało w odpowiednią osobę? Czy jest w stanie policzyć ile ojców, matek, synów i córek uśmiercił?
Jego więzienie zniknęło, a on jedynie opuścił ramiona, przełykając gorzką prawdę.
Szum drzew towarzyszył bolesnemu szlochowi, który trwał kilka chwil.
 - Nie bez powodu mówi się, że to brudna robota... łowcą zawsze zostaje krew na rękach... spójrz na te Marigolda... a jeśli nie wierzysz dłoniom i odzieniu... spójrz w oczy... czy są to oczy zabójcy? - odezwał się z początku dość cicho jednak podszedł do ich dwójki i przyklęknął na jednym kolanie. Niespiesznie podniósł porzucone ostrze i powoli wstał obserwując ich twarze. Znał ich spojrzenia i znał swoje, a spojrzenie tej dwójki łowców różniło się diametralnie.  
 Nie był osobą odpowiednią do pocieszenia i doskonale wiedział, że oni oboje potrzebują chwili, dlatego skierował swoje kroki w kierunku skraju lasu.
 - Sprawdzę okolicę i przyniosę drewno pod ognisko... - poinformował prawie szeptem mijanego Simona, przy którym na krótki moment przystanął jednak nie obdarzył maga spojrzeniem. Przejęty nóż dopiął do swojego pasa i postarał się skupić na dźwiękach lasu, a nie na wciąż słyszanym płaczu, który potrafił ranić dotkliwiej niż wyszlifowane ostrze, bo ten rany zadawał prosto w duszę.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {17/05/23, 04:31 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 GRuSGes
____Ziemia była śliska i miejscami aż chlupotało pod wzmacnianymi podeszwami już i tak ciężkich butów. Ze skał płynęła woda, resztki po ulewie, która przetoczyła się ponad górą Banshee kilka godzin temu. Wokół cisza i spokój, nie licząc szumu gałęzi drzew, popędzanych wiatrem. Pod wpływem lodowatych podmuchów, włoski na ciele stawały niby żołnierz na widok suwerena, w ciągu sekundy na baczność. Zimno dostawało się tam, gdzie nie powinno, chłostało nagie przepocone ciało lepiej niż rzemienie bicza, co jeszcze bardziej uprzykrzało wyprawę, ale jednocześnie odpędzało otępienie, przynosiło ze sobą jakiś niewytłumaczalny napływ energii, który napędzał do stawiania kolejnych kroków.
____Aura szczelnie zasnutego chmurami nieba, ciemność i pozorny spokój nocy w połączeniu z miarowym tempem marszu, skłaniał do pogrążania się we własnych myślach. Z takiego stanu wyrwał Mariego łagodny głos maga, który zrównał z nim na chwilę kroku i położył mu rękę na ramieniu. Chłopak wzdrygnął się, zaskoczony. Kiedy zaś dotarł do niego sens wypowiadanych przez Simona słów, otuliło go uczucie ogromnej ulgi. Takiego obrotu spraw nie zakładał nawet najprzyjemniejszy ze scenariuszy.
____Nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, skinął lekko głową. Nie strzepnął z siebie dłoni, nie przyspieszył kroku, nawet nie uraczył uzdolnionego magicznymi zdolnościami mężczyzny spojrzeniem spod byka. Był całkowicie neutralny, jakby na chwilę zapomniał o wszystkim tym, co ich dzieliło, co skazywało ich frakcje na głęboką nienawiść, napędzaną uprzedzeniami i latami krzywd czy zbrodni względem siebie nawzajem. Szczerość lub nieszczerość tego, co usłyszał — nie miały znaczenia. Przez krótką chwilę mógł czuć się dobrze.
____Z ziemi wykwitnęła blada, mieniąca się jak szron na szybie w słoneczny zimowy dzień, kryształowa ściana, która zamknęła w półkolu Xandera i Simona, dwójkę kroczącą na przodzie. Wszystko działo się tak szybko, że nim Marigold zdążył zorientować się, co się stało, Étienne złapał go za szmaty, obrócił jednym ruchem twarzą ku sobie i powalił na napuchłą od ilości wody ziemię, wbiegłszy w niego z siłą godną dorosłego niedźwiedzia, a nie delikatnego czarodzieja. Łowca ani nie krzyknął, w takim szoku był.
____Chociaż zachował przytomność umysłu, to fizycznie zwyczajnie nie miał sił, by się stawiać. Ciężar maga najpierw wypompował powietrze z jego płuc, a teraz znacznie utrudniał nabranie oddechu. Marigold był jak szmata rzucona ze wściekłością na ziemię, bezwładny, i nawet zastrzyk adrenaliny, który miał ratować człowieka w sytuacji zagrożenia, zdał się na nic.
____Patrzył miodowymi oczami na usta Étienne'a, wykrzykującego bardziej i mniej zrozumiałe komunikaty, próbował pojąć, co ten tak właściwie do niego mówił. Dlaczego, dlaczego, dlaczego... przewijało się bez przerwy, ale i sensem tego słowa trudno było sobie poradzić.
____Ostrze noża przyciśnięte do ściśniętego gardła, głuchy krzyk starszego łowcy gdzieś w eterze, stłumiony szklanym, magicznym więzieniem. Eksplodujący furią mag, trzęsące się dłonie, palce jednej ręki zaciśnięte na rękojeści i palce drugiej, przytrzymujące nadgarstki, słodka woń przebijająca się z ciała, szat, włosów; kilka kosmyków opadających bezwiednie na trawę, udeptaną ścieżkę, muskające policzki, szyję, obojczyki — czule, lecz obco. Łapczywie brany oddech, trochę jak ryba rzucona na brzeg, acz z większą dyskrecją. Pustka w oczach, która świdrowała do głębi, do końca, do duszy, jeżeli tylko ją posiadałeś.
____Ścisk wokół przegubów słabł wraz z intensywnością wrzasków. Twarz Marigolda zroszono łzami, lecz to nie niebo płakało. Nóż upadł bezdźwięcznie, ręce równie bezdźwięcznie przesunęły się na klatkę piersiową, w miejsce gdzie pod warstwą metalu, tkanin, skóry, mięśni, tłuszczu, skrywał się drugi najważniejszy narząd — serce. Étienne trzymał jego koszulę, uderzał raz po raz pięścią w mostek, za słabo, by wyrządzić krzywdę. Wkrótce skulił się, wciąż na nim, i zaszlochał słabo.
____Niedoszłe narzędzie zbrodni przejął Xander, który powodowany pełnią zaufania w stosunku do młodszego kolegi po fachu, a może dla własnego bezpieczeństwa, wstawił się za nim, a po chwili odszedł z zamiarem pozbierania drewna na opał. I tak oto Marigold został sam z dwójką magów: Simonem oraz Étienne'em. Trwał w bezruchu, licząc, że ten ostatni wkrótce się uspokoi. Nie śmiał dotknąć go ni koniuszkiem małego palca, tym bardziej rzec mu parę słów usprawiedliwienia, czy też pocieszenia. W końcu, czy istnieją jakieś, które by mogły uśmierzyć ten rodzaj bólu? Ze swojego doświadczenia wiedział, że nie.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {17/05/23, 10:30 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 09bcf0728d632e3e3f00eebac65fd43a


Smutek i lęk zakiełkował w sercu maga. Jak do tej pory nie postrzegał szkolenia integracyjnego jako niebezpiecznego zadania. Owszem domyślał się, że łowcy mogą chcieć dam czarownikom w kość zdecydowanie przewyższając ich sprawnością fizyczną i nie obejdzie się bez siniaków i zadrapań, ale śmierć? Wizja końca przerażała czarownika.
Jego dłoń jakby odruchowo szczelniej przylgnęła do połamanych żeber. Był szczęściarzem, że pękły tylko dwie kości...
Na jego propozycję pozostania przy wyjściu z groty zdążył zaakceptować jedynie starszy z łowców, nim pozorny spokój został zachwiany, a wręcz zmasakrowany.
Magiczna bariera jaka stanęła przed ciemnowłosym wywołała w nim palpitację serca. Nie byli gotowi na atak. Czemu ten dzień wystawiał ich na tyle prób?
Dopiero krzyki zdołały się przebić przez panikę jaka ogarnęła umysł i ciało. Nie musiał się kryć z faktem, że nie był wojownikiem, nie potrafił sobie radzić w tak stresowych sytuacjach.
W swym niezgrabnym tempie obrócił się, by zobaczyć co im zagrażało. Wszechobecne krzyki ciężko było zrozumieć, a jeszcze gorzej było z tym co zobaczył. Czemu drugi ocalały mag z ich drużyny atakował dopiero co odnalezionego łowcę? Co tu się działo? Widząc ostrze przy gardle łowcy pobladł widząc przed oczyma to piekło, które rozpętać by się mogło gdyby po szyi popłynęła krew. Zapewne i on nie uszedłby z życiem w obliczu odwetu ze strony drugiego łowcy, który niczym rozwścieczona bestia napierał na ograniczającą go magiczną ścianę, a ta prędzej czy później by ustąpiła tak agresywnej sile. Czy białowłosy mag chciał pogrzebać ich wszystkich tu na górze Banshee? Wybrał właśnie to miejsce na pochówek ich trójki? A właściwie czwórki... albo i piątki...
Próbował zebrać myśli, znaleźć odpowiednie słowa do uspokojenia swego pobratymca, który wykazał się ogromną hipokryzją mówiąc o bezsensie zemsty trzymając gotowy nóż przy gardle młodego łowcy. Czy był gotów przeciągnąć ostrzem, po jasnej skórze? Simon w głowie miał pustkę, nie potrafił odnaleźć właściwego zaklęcia, którym by rozdzielił tę dwójkę. Nie rozumiał co tak wstrząsnęło magiem, aż do momentu kiedy wyszło, że wylane emocje miały prywatniejsze podnóże. Nie chodziło o samego Rhysanda...
Był to przykry widok, łzy spływające na Marigolda, upadające ostrze, drżące dłonie i bolesny nawet w brzmieniu szloch. To wszystko uciszyło nawet agresje drugiego łowcy. Jednak kiedy bariery zniknęły Simon poczuł swego rodzaju dyskomfort i lęk, a złote oczy kontrolnie zlustrowały Xandera. Czy był to moment na pożegnanie się z tym światem?
Jego ciało było w napięciu kiedy brzdęk opancerzenia zdradzał zbliżającego się łowcę. Spokojny ton jego głosu nie pasował Simonowi, nie tego się spodziewał. A kiedy po zabraniu niedoszłego narzędzia zbrodni odszedł zbierać drewno?
Agresywny Promyczek Światła i wyrozumiały Wulkan Agresji?! Czy on aby nie oberwał w głowę podczas tej lawiny?
I pozostał jak taki samotny słup na pustym polu. Dwójka leżała, trzeci odszedł i nikt nie zamierzał przerwać tej niezręcznej ciszy, która przerywał jedynie szloch zranionej duszy.
- Wiele mądrości tu właśnie padło... ale byś dał przykład własnych słów powinieneś zaniechać tych oskarżeń... jeśli mamy przerwać łańcuch zemsty i uprzedzeń... zacznij teraz i uwierz chłopakowi, który oznajmił, że był jedynie świadkiem przykrych wydarzeń... nie czyńmy z niego oprawcy nie mając żadnych dowodów... - zaczął powoli podchodząc do leżącej dwójki i ostrożnie przyklęknął obok nich kładąc dłoń na ramieniu jasnowłosego maga, by dać mu nieco otuchy ze swej strony.
- Choć... możesz wysmarkać się w moją i tak umorusaną koszulę... - powiedział lekko żartobliwie, by nieco przełamać tę ponurą atmosferę.
- Jedna z twoich owieczek dziś odeszła... powinniśmy jakoś pożegnać Rhysanda... - dodał podpierając się o swój staff i spoglądając w zachmurzone niebo.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {05/06/23, 09:49 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 PicsArt_11-05-01.21.26
Hellow Kim była osoba, której słowa przebijały się przez ten przeraźliwy skowyt zranionego zwierzęcia? Nie wiedział. Wyłapywał ogólny sens i starał się dopasować go do sytuacji, a jednak ten w jakiś sposób uciekał mu niczym woda łapana gołymi dłońmi. Pozostawiał coś po sobie, jednak zbyt mało, by zrozumieć. I jeszcze ten hałas… Czy ktoś mógł dobić tę istotę, by skrócić jej męki?
      Ta niezmącona wiara w niewinność. Sugestie, by zwrócić wzrok ku tej ryzykownej, acz nie aż tak nieprawdopodobnej hipotezie, jakoby oskarżenia rzucone zostały nazbyt pochopnie. Choć w odmienny sposób, miał wrażenie, że już je słyszał. W dalekiej przeszłości, do której nie dane mu będzie nigdy powrócić, a do której tęsknił, jak matka tęskni do długo niewidzianego syna. Matka… Ona także niezmiennie wierzyła w coś, czego nigdy nie potrafił pojąć. Nieważne ile razy tłumaczyli mu to wraz z ojcem, nieprzerwanie zapierał się, że świat nie jest taki, jakim go widzą. Że kiedyś przyjdzie dzień, w którym mrzonki rozwieje brutalna rzeczywistość. Och jak bardzo chciał się mylić w tej kwestii. Ile by dał za choć miesiąc, tydzień życia tamtymi marzeniami wraz z nimi.
      Do samego końca nie pojmował. Miał nadzieję, iż przyodzianiem na twarz maski orędownika wartości wyznawanych przez rodzicieli, zbliży się choć trochę do ideałów, jakie im przyświecały, lecz nie. Gubił się jedynie, zatracając coraz bardziej cząstki siebie w całej tej grze pozorów. Aż w końcu, w tak tragicznej sytuacji, znalazł kogoś, kto rozumiał. Kto widział. Kto wiedział w jaki sposób uratować ten dążący do zagłady, parszywy świat, który najbliższe mu osoby tak kochały, a którego on nienawidził.
    To Simone Lestre okazał się być tym, na kogo pretendował białowłosy. Tylko on mógł wszystko naprawić.
     Mężczyzna wyglądał fatalnie. Do tego śmierdział potem i brudem, a jego odzienie kleiło się nieprzyjemnie. Katastrofa, której w normalnych okolicznościach jego pedantyczna natura nie dotknęłaby nawet kijem od szczotki. Mimo to roztrzęsiony mag przylgnął do męskiej piersi i oplatając go odrobinkę może zbyt mocno i o zgrozo, począł uspokajać w tak tragicznych warunkach. Wciąż jednak drżał, a jego nadwyrężona krtań zamiast skowytu, raczyła wszystkich nie mniej nieprzyjemnymi dźwiękami. Te jednak słabły wraz z jej właścicielem, który najwyraźniej odnalazł upragnione ukojenie. Jeszcze parę minut, a jedyne, co pozostało po histerii, to otępienie, z którego być może nawet nie chciał się wydostać. Dopóki mógł, nie chciał opuszczać dających namiastkę poczucia zrozumienia i być może nawet bezpieczeństwa – spokoju, którego tak długo pragnął – ramion. Jedyne co, to zsunął się odrobinę, odnajdując wygodniejszą pozycję i zawinięty w taki dziwny sposób, przymknął oczy, by skupić się na kontroli własnego oddechu. Nie chciał z nimi rozmawiać, ani konfrontować prawdy z fasadą, jaką stworzył. Najlepszym wyjściem było więc udawanie, że wyczerpany odpłynął.. Zresztą, w tym stanie i tak nie wykrzesał z siebie absolutnie nic, czego tamci mogliby odpoczywać. No i faktem było, iż był zmęczony. Być może więc kwestią czasu było, aż naprawdę zaśnie?
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {14/06/23, 12:30 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408




Atmosfera zrobiła się dość gęsta i to nie przez schodzącą coraz niżej mleczną mgłę. Xander kręcił się w cieniu drzew stale mając na oku swoich towarzyszy. W obecnych okolicznościach wolał nie zostawić Marigolda całkiem samego z dwójką magów, zwłaszcza w chwili kiedy jeden z nich miał kryzys i był nieobliczalny. Emocje ewidentnie wzieły górę u jasnowłosego czarodzieja, jednak ktoś musiał zachować trzeźwość umysłu. Bez względu na to w jakich nastrojach byli potrzebowali miejsca na nocleg. Wieczór nieuchronnie przeradzał się w noc, a oni byli bez dachu nad głową. Owszem mogli przenocować w wejściu do tunelu, jednak czy to było bezpieczne? Szczerze w to wątpił, jednak pozostanie w pobliżu tunelu było rozsądne, ze wzlędu na Dominica, łowca dalej wierzył, że zaginiony mężczyzna jeszcze sie odnajdzie. A więc musieli dac mu na to szanse i za bardzo sie nie oddalić.
 Z porannego polowania mieli jeszcze trochę upieczonego w ognisku mięsa, a więc kwestią jedzenia będą martwić się dopiero rano, teraz ważne było ognisko. Coś na opał, by zapewnić im ciepło na chłodną noc.
Właśnie na tym skupił sie łowca co jakiś czas kontrolnie spoglądając w stronę zgromadzonych, widział jak  Simon pomaga swojemu koledze i ściąga go z Marigolda. Przynajmniej na coś się przydał, choć takie poczynania nie były pewnie niczym dobrym dla jego połamanych żeber.  Jasne tęczówki chwile ich obserwowały po czym na nowo zajęły sie namierzaniem ususzonych gałęzi.
Kiedy w rękach łowcy zgromadziła się logiczna ilość patyków wrócił on do towarzyszy namierzając w pobliżu tunelu miejsce na pierwszy rzut oka bezpieczne,  tuż przy skalnej skarpie, która nie należała do zbyt wysokich, a więc nie stanowiła zagrożenia, a jedynie dobrą osłonę przed chłodnym wiatrem oraz taktycznie chroniła ich przed zajściem od tyłu.
Tam też Xander skierował swoje kroki i w dogodnym miejscu zaczął układać palenisko, które miało im służyć dzisiejszej nocy. Po ułożeniu gałęzi zabezpieczył brzegi kamieniami i odczepił od swego pasa dobrze zabezpieczoną zapalniczkę. Naprawdę sie cieszył, że zdążył zabrać cały swój rynsztunek, bez tego miałby ogromnie utrudnione zadanie w takich warunkach.  
Skoro podczas zwykłych zajęć prowadzący mógł ich wysłać na kilka dni w wybrane przez siebie odludne miejsce? Musieli mieć się na baczności w przyszłości, bo kto wie co jeszcze mogło siedzieć w głowach ich przyszłych nauczycieli. Skoro obecny Harl ostrzelał ich bez cienia litości rozmaitymi zmyślnymi pociskami, z których skutkami kilku z nich musiało naprawdę długi czas się borykać.
- Tu powinniśmy przenocować... rano ruszymy na szczyt góry...- zwrócił się w końcu do pozostałych, kiedy już twarz jego oświetlały pierwsze płomienie.
- Wszyscy mają ugotowane mięso z rana? Czy inne korzonki...? - zapytał spokojnie, przypominając sobie poranne gotowanie jasnowłosego maga. Nie obchodziło go co kto jadł, ważne było, by zjeść, bo bez tego nie uda im się odzyskać sił. A musieli się zregenerować przed dalszą drogą. Dlatego łowca wygodnie siadł przy ogniu i odpiął od pasa zawiniątko, w którym trzymał swój przydział mięsa, z buta wysunął nóż, którym odkroił sobie sporą część porcji i schował ją na wszelki wypadek. W końcu nie wiadomo czy ktoś nie stracił swojej porcji podczas lawiny, a lepiej zjeść mniej niż by ktoś z grupy miał być głodny.
Spojrzał w kierunku szczytu, który był już na ich horyzoncie, dlatego jeśli dobrze im jutro pójdzie powinni dotrzeć na miejsce. Chyba, że Harl przygotował dla nich jakieś utrudnienia i niespodzianki, jednak bez tego odległość wydawała się znośna i do pokonania nawet przez ich grupę. Xan był realistą i doskonale wiedział, że nie będą mieć wojskowego tempa przy rannym magu, a zważywszy na wytyczne jakie dał im prowadzący nie mogli stracić juz nikogo, ich skład został wybitnie przetrzebiony, nie mogli zostawić nikogo w tyle, musieli mieć się wzajemnie na oku, by uniknąć kolejnych nieprzyjemności.
- Powinniśmy też pilnować się wzajemnie w nocy... wezmę pierwszą wartę... - stwierdził na bazie doświadczeń z przeszłości, że w takich miejscach lepiej, by ktoś czuwał.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {23/06/23, 04:43 pm}



MARI
GOLD


Marigold



____Incydent tak szybko jak wybuchł, tak się wyciszył. Wszyscy się uspokoili.
____Étienne ukojenia poszukał w ramionach niezwykle opanowanego, jak na okoliczności, Simona i, zdaje się, szybko odpłynął w sen. Xander, pochłonięty zbieraniem chrustu na ognisko, co jakiś czas dźwigał na nich spojrzenie, chcąc skontrolować sytuację, a potem wracał do przerwanego zadania. Marigold z kolei jeszcze długi czas tworzył jedność z miękką glebą i wzrokiem podążał za ruchem ciężkich chmur, które przesuwały się po niebie na podobieństwo żałobnego orszaku. Chłód ogarniał go bardziej i bardziej, lecz właśnie tego potrzebował. Takiej chwili dla siebie, kiedy mógłby nie myśleć o niczym i skupić uwagę na tym, co dzieje się właśnie w tej chwili. Trwanie tu i teraz wyostrzyło jego zmysły.
____Nikt nie nadchodził, choć wszyscy członkowie grupy liczyli chyba, że z wejścia do jaskiń zamajaczy im przed oczami sylwetka trzeciego łowcy. Dominic, gdzieś ty się podziewał?
____Mari dźwignął się wreszcie do siadu, ale nie od razu podszedł do Xandera. Pozwolił mu w spokoju rozpalić ognisko. Bił się z myślami, czy aby nie powinien pomóc Simonowi oraz nieprzytomnemu Étienne'owi w przejściu tego niewielkiego dystansu, ale ostatecznie zdecydował nie narzucać się im swoją osobą. Tak będzie lepiej.
____Usiadł przy starszym łowcy i jak on, wyciągnął z sakwy resztki prowiantu, jakim dysponował. Rozłożył kawałek gotowanego mięsa wraz z garścią jagód i odrobiną kory w blasku płomieni na czystym skrawku materiału, jakim wyściełany był woreczek. Nie miał zamiaru jeść, przynajmniej na razie, bo mimo kiszek grających marsza, nie pałał szczególnym apetytem, co było raczej zrozumiałe. Może pozostali będą mieli ochotę coś niecoś przegryźć, wtedy mogli bez zbędnych ceregieli uszczknąć kawałek z jego porcji.
____Nie, daj spokój — skwitował. — Póki co i tak nie zmrużę oka. Jak trzeba będzie, dam ci znać żebyś mnie zmienił.
____Nie pozostawił Xanderowi wyboru, wspiął się na skałę nieopodal, by mieć lepszy ogląd na ich tymczasowy obóz. Nigdy nie wiadomo, czy któryś z nauczycieli nie będzie chciał powtórzyć ataku albo czy jakieś cholerstwo nie wypełźnie nie wiadomo skąd, by spędzać im sen z powiek, dopóki tu byli.
____Wieczór wkrótce przerodził się w noc, a noc zaczęła robić się bardziej mroczna i cicha. Ogień słabł z wolna, a jasny krąg przestał w końcu obejmować leżące lub wpółleżące sylwetki kompanów. Marigoldowi dobrze szło czuwanie, oczy szybko przyzwyczaiły się do zmroku. Reagował na każdy niepokojący szmer, zachowawczo trzymając rękę na broni. Za każdym razem jednak okazywało się, że to tylko zwierzę.
____Z czasem zaczęły mu z lekka opadać powieki, ale nawet i wtedy nie poprosił Xandera o zastąpienie. Mało odpowiedzialna decyzja, lecz młodzieniec wmówił sobie, że da radę. Zresztą, nie wiedział, czego może się spodziewać po magach. Może kiedy tylko zmorzy go sen, ci rzucą się na niego w odwecie za Rhysanda? I jakkolwiek pewien by nie był, że drugi łowca przyjdzie mu z pomocą, zanim ten by wstał, sprawa mogła być już załatwiona. A na takie ryzyko nie chciał i nie mógł już sobie pozwolić.
____Jak można było się spodziewać, ograniczenia ludzkiego ciała wzięły górę. Mariemu opadła głowa, gdy porwał go sen.
____A do obozu krok po kroku, przysuwały się, zaciekawione obecnością nieznajomych, olbrzymie acz ciche szkarady.

Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {03/07/23, 02:40 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 09bcf0728d632e3e3f00eebac65fd43a


Pozwolił by jego ramiona stały się namiastką azylu dla jasnowłosego maga. Jeśli to pozwoliło mu się odprężyć i uspokoić nadszarpane nerwy Simon nie miał z tym problemu. Z początku drobny ciężar na jego połamanych zebrach nie był niczym przyjemnym, jednak z czasem obaj ułożyli się w dogodniejszy sposób, a ból przestał dokuczać czarownikowi powietrza. W bezruchu siedział sam korzystając z uroków zapadającego zmierzchu. Złote tęczówki obserwowały powoli sunące obłoki po granatowym nieboskłonie. Co jakiś czas przenosząc je na łowców, którzy niczym pracowite mrówki krzątali się wokoło szykując im w miarę bezpieczny nocleg.
Nie odpowiadał dobrze wiedział, że starszy z łowców miał rację, nie byli w stanie szukać lepszego miejsca, to było najkorzystniejsze, w dodatku dzięki temu nie oddalą się od tunelu, a więc dadzą szansę Dominicowi na powrót. Kto wie, może ten jedynie zagubił się w ciemnych tunelach góry? Bo przecież nie zostawiłby ich tak specjalnie? Musiał mieć powód, który zmusił go do oddzielenia się od Marigolda. A może coś mu groziło? A oni siedzieli tu bezczynnie zamiast go szukać i udzielić pomocy...
Źle się z tym wszystkim czuł, jednak sam, w dodatku ranny nie wiele by wskórał w pojedynkę.
Kiedy ogień rozjaśnił mrok Simon postanowił przenieść się bliżej niego. Nie dałby rady podnieść drugiego maga, który najwidoczniej zasnął z wyczerpania, a więc w najmniej inwazyjny sposób go przetransportował. Użył prostego zaklęcia lewitacji, które w łagodny sposób uniosło ich sylwetki i lewitując tuż nad ziemią zbliżyli się do rozpalonego paleniska. Nie zmieniając ich pozycji osadził ich pod kamienną ścianą i oparł o nią swoje plecy.
Choć Xander namawiał wszystkich do posiłku, mag nie miał apetytu, był jakby zbyt zmęczony, a oczy same zaczęły mu się kleić kiedy tylko ciało poczuło bijące od ognia ciepło. Nie zrzucając jasnowłosego czarownika z siebie zsunął się jedynie by wygodniej położyć i zamknął oczy. Czuł jego ciało pozwala sobie na odpoczynek. Wiedział, że w lesie nie było bezpiecznie i powinni mieć się na baczności, jednak nie byli tu sami. Towarzyszący im łowcy sami oferowali się do pilnowania reszty, a pod ich czujnym wzrokiem Simon czuł, że może zmrużyć oko, z jakiegoś powodu nie obawiał się ataku z ich strony. Choć może błędnie. W końcu ile magicznej krwi przelali oni przez swoje ręce? W przypadku Xandera była to spora lista, doskonale o tym wiedział, gdyż kilku członków jego własnej rodziny zginęło od jego ostrza... Marigold był jednak dla niego zagadką, był młodym łowcą, na którego Simon nigdy wcześniej nie natrafił, czy zabił już czarownika? Czy może ograniczał się do stworzeń zrodzonych z magii? Albo był świeżakiem tuż po szkoleniach? Nie... w to ciężko było uwierzyć magowi, oboje zachowywali się jakby mieli doświadczenie w takich wyprawach. A więc musiał brać w nich udział...
Tak wiele myśli plątało się po umyśle Simone, aż sen zmorzył strudzone ciało.
Nie miał pojęcia ile trwała jego drzemka, lecz podczas niej poczuł coś niewiarygodnie błogiego, jakby sen w którym trwał stał się jeszcze głębszy, dał więcej ukojenia zapominając o warunkach w jakich się znajdował. Było mu błogo, jakby spoczywał na niewiarygodnie miękkim materacu, otulony szczelnie ciepłą puchową kołdrą. Zimno bijące od ziemi zniknęło, a zastąpiła je przyjemna lekkość. Jakby unosił się w powietrzu, bujał na ogromnej huśtawce, a może kołysce? A wiatr przy tym muskał twarz rozrzucając po niej ciemne kosmyki włosów. Choć były to dziwne odczucia, nie potrafił się wybudzić, sen był zbyt głęboki i przynosił tyle błogości, ze w pełni oddał się temu odczuciu.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {23/07/23, 09:01 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 PicsArt_11-05-01.27.53
    Sen w takim stanie przypominał bezwładne unoszenie się gdzieś w toni myśli i wspomnień. Targany falami pomiędzy nimi, nie potrafił prawdziwie odpocząć, mamrocząc coś niewyraźnie. Czy opierał się prądowi, czy też poddawał, nie miało to znaczenia – nieprzerwanie coś rzucało nim, sprawiając, iż noc zdawała się niekończąca udręką wyczerpująca tak samo umysł, jak i ciało. Nie pamiętał, kiedy ostatnio Morfeusz obchodził się z nim tak okrutnie. Czy zatem poranek przyjął z głębokim westchnieniem ulgi i radosnym okrzykiem? Niestety.
    Nawet po przebudzeniu nie poruszył się specjalnie. Wprawny obserwator dostrzegłby rzecz jasna nagłe napięcie mięśni, znacznie mniej głęboki oddech i inne świadczące o jego stanie sygnały. Białowłosy nie przejmował się tym szczególnie – nawet wywołany nie miał zamiaru podrywać się w ciągu najbliższych sekund. Z wciąż zamkniętymi oczami, zaglądał w głąb, zastanawiając się nad minionym dniem. Wciąż wzbierała w nim złość na myśl, iż kilka metrów dalej leżał morderca złapany na gorącym uczynku, jednak spora jej część przerodziła się w poczucie beznadziei, a także rezygnacji, jaką czuje człowiek, którego najczarniejszy scenariusz się sprawdził.

    Przeszłości nie da się zmienić. Mamy wpływ jedynie na przyszłość.
Co zatem powinien?
Nagle odczuł przeraźliwe zmęczenie fasadą misternie utkaną z rodzinnych przekonań oraz prozatorskich przesłanek dawnych czasów. Myśl, iż miałby bezmyślnie uśmiechać się i niby trzpiotka grać szaleńca – "mesjasza" – przyprawiała go o mdłości. Wbrew pozorom bowiem nim nie był. W zasadzie czy to historia, czy też umiejętnościami, osobowość – nie wyróżniał się niczym.
     Ale znał kogoś, kto tak. To właśnie z nim pragnął zaplanować kolejny ruch.
- Simon - zawołał w powietrze nim jeszcze dobrze stał. - Simon?
Ukłucie niepokoju zbył trywialnym "może jeszcze śpi?". Dlatego też po wyprostowaniu ciała, przynajmniej jego górnej części, bo nogi splótł na ziemi, pierw spojrzał w niebo. Ilość chmur przysłaniała błękit, współgrając z burzą w jego wnętrzu, a słońce było dość trudne do zlokalizowania. Ile spał? Nie, to nie było istotne. Teraz powinien…
Ech?
Gdzie?
Co…?
- Simon! - krzyknął, zrywając się na równe nogi. - Xan! Mar-
Urwał. A co go obchodził ten zdrajca? Pewnie z przyzwyczajenia go szukał. Tak. Tylko tyle. Mimo to odczuł dziwna ulgę, dostrzegając czarne włosy. Spokój nie trwał jednak długo.
- Wstawaj! - wrzasnął na niego, a spłoszone ptaki z pobliskich drzew wzbiły się w powietrze. - Wstawaj parszywcu! Co z nimi zrobiłeś? Gdzie są Simon i Xander? ODPOWIADAJ!
Ale nie dał mu dojść do słowa. Miał ochotę szarpnąć nim. Uderzyć. Cokolwiek!
- Dlaczego do cholery tak strasznie zależy ci, żeby zniszczyć tę nikłą nić porozumienia między nami? To właśnie przez takich, jak ty, ten konflikt trwa już tak długo! Mogłeś pozbyć się każdego – mogłeś sprawić, żebym to JA zniknął. Dlaczego oni?! Dlaczego Dominic? Xander. Byliście towarzyszami! A Simon… był z nas wszystkich najlepszy. JEŚLI CHCIAŁEŚ SIĘ POZBYĆ CZARODZIEJA, DLACZEGO NIE WYBRAŁEŚ MNIE?!

    Mari, wyrwany brutalnie ze spokojnego snu, podniósł się do siadu i odruchowo sięgnął ku rękojeści noża, skrywanego w bucie. Zacisnął na nim palce, już miał jednym szarpnięciem wysunąć go z pochwy i zamachnąć się w obronie, kiedy dotarło do niego, kto krzyczał i z jakiego powodu. Oprzytomniał momentalnie. Rozejrzał się po obozie, ale nikogo innego prócz maga, z którym i tak miał już na pieńku, nie było w pobliżu. Niedobrze, bardzo niedobrze, myślał gorączkowo. Zasnął na warcie, mimo że sam się zgłosił. Jak jakiś cholerny nowicjusz. Naraził towarzyszy na niebezpieczeństwo, i proszę. Zniknęli.
- Zamknij się! - wybuchł. - Kurwa!
Zerwał się na nogi. Gdyby nie jego niski wzrost, prawdopodobnie złapałby teraz maga za szmaty pod szyją i zdrowo nim potrząsnął, żeby rozładować złość. Niestety rozbudzona agresja nie sprawiła, że urósł, zmusiła go jednak do tego, by popchnąć maga z całej siły.
- Jesteś pojebany - kolejne pchnięcie - pojebany! Dureń! Debil! Nic im nie zrobiłem, do cholery! Ani Rhysandowi, ani Dominicowi! Ani Xanderowi, ani nawet Simonowi, idioto!
Dopóki jeszcze panował nad sobą, wyminął kipiącego od złości Étienne'a, podszedł pod miejsce, w którym wieczorem paliło się ognisko i nerwowo zaczął szukać śladów na ziemi, jakiejkolwiek wskazówki, która mogłaby wskazać, co działo się w nocy.
- Kurwa, kurwa, kurwa... - powtarzał, śledząc wgłębienia stóp w ziemi.
Jedno było pewne, do żadnej walki nie doszło. Rzeczy Xandera co prawda były porozwalane dookoła, ale jakby niczego nie brakowało. Znaczy, że nie odszedł z własnej woli, choćby na polowanie. Dziwił też fakt, że zniknął również Simon. Nie tracąc chwili dłużej, kolejną część inwestygacji Marigold przeniósł na miejsce, w którym spał drugi zaginiony.

    Mając w pamięci wczorajsze zachowanie pokurcza, białowłosy absolutnie nie spodziewał się równie zdenerwowanej reakcji, co ta jego, przez co odsunął się na kilkanaście kroków pod wpływem uderzenia. Niestety, spotkawszy się ze złością i agresją, ta jego jedynie eskalowała. Widząc, jak Marigold pochyla się nad rzeczami Simona, podszedł i niczym pięcioletni dzieciak popchnął go, by ten, mimo wszystko niezbyt stabilnie kucając, upadł twarzą na ziemię. A jaka była jego satysfakcja, gdy się udało!
- Sam jesteś idiotą, ty zdrajco! Morderca! Wszystkich nas się tu pozbędziesz?!

     Łowca zarył zębami w ziemię. Bolało, ale chwilowo informacja o tym nie docierała do mózgu. Umysł zalała fala furii, potęgowana wywindowanym poziomem testosteronu. W jednej chwili wypluł z buzi pojedyncze grudki gleby z piachem, podniósł się z powrotem na klęczki, z buta wysunął nóż i z ostrzem wycelowanym w pierś lekkomyślnego mężczyzny, przysuwał się wolno ku niemu.
- Morderca, tak? – Ubrudzone po spotkaniu z podłożem zęby wyszczerzył w kpiącym uśmieszku. – Morderca… - powtórzył, robiąc dwa kroki naprzód. – Skoro tak bardzo ci zależy, pokażę ci, że mogę się nim stać. Skoro tak bardzo tego chcesz. Skoro tak szybko ci na tamten świat. Pokażę ci, jakim mordercą mogę się stać.
Odbił się niby dziki kot, jeden sus i był już przy nim. Mag chyba nie spodziewał się ataku albo wręcz przeciwnie, spodziewał się, ale był już pogodzony z wizją śmierci i dlatego nie rzucił żadnego czaru. Marigold, zupełnie zaślepiony szalejącymi emocjami, nie myślał trzeźwo o konsekwencjach. Sięgnął do szaty, która opinała tors Etiego, złapał i z całej siły przyciągnął go do siebie. Nóż wylądował na wysokości mostka, ale nie przebił ciała. Był śmiertelnie poważną groźbą.
- Nie igraj z ogniem, bo się poparzysz – warknął. – Cholernie się sparzysz, mój słodki, lekkomyślny, zasrany idealisto.

     Instynkt. Naturalna reakcja zamierania bądź uciekania, która aktywowała się nawet wbrew woli sprawiła, że nie był w stanie nawet kiwnąć palcem. Widział, jak ten się zbliża – dostrzegał tylko jego. Powolny, a potem nagły ruch. Drapieżnik. Błysk ostrza, mimo iż nie było słońca. Jak gdyby był szmacianą lalką, a nie postawnym mężczyzną, został sprowadzony o kilka centymetrów w dół, by spotkać się z ziejącymi chęcią mordu tęczówkami. Widział już podobne.
     Marigold nie żartował.
Był gotów dźgnąć go tu i teraz.
     Oddech. Dwa. Mimo deklaracji ostrze noża w okolicy jego serca nie zatopiło się, przerywając szaleńczy bieg. Wiedział, że bije przeraźliwie. Słyszał szum krwi w uszach.

    Żaden z nich nie drgnął, jakby czekali na ruch przeciwnika. Zawieszeni o kilka centymetrów przed sobą, patrzyli sobie głęboko w oczy. Kilka bić serca i czarodziej odważył się na drgnięcie. Podczas gdy całe jego ciało – każdy skrawek najeżonej w przerażeniu skóry, każdy napięty w gotowości mięsień, wszystko – kazało mu uciekać, umysł niespodziewanie oczyścił się, pozostawiając tę jedną myśl. Krzywiąc się okrutnie, złapał za ostrze noża – nie specjalnie mocno, jednak jakby w gotowości by… no właśnie? Skierować je bardziej w stronę serca, a może zatrzymać, gdy ten będzie próbował pchnąć? A przynajmniej taki miał zamiar, bo gdy już to zrobił…
- Ała! - wymsknęło mu się. Naprawdę się skaleczył! Może nie jakoś bardzo, bardzo dotkliwie, ale widział kapiąca krew. Zaraz jednak dzielnie się wyprostował i przywrócił koneksję źrenic! Jak nie dłonią, to zrobił krok do przodu (ale zatrzymał się jak tylko poczuł ukłucie ostrza. Dasz radę… wytrzymaj…!) i także złapał go za fraki. - Zrób to - wyzwał go. - No dalej. Jedno więcej, co to dla ciebie za różnica.
Byli teraz tak blisko, iż był w stanie liczyć prążki na miedzianej tęczówce, które zbierały się ku źrenicy. Oddechy mieszały się w jeden, nerwowy. Naszła go nagle dziwna myśl, że jeśli faktycznie ma tu umrzeć, nie mógłby wybrać lepszego widoku, niż te oczy.
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {02/08/23, 01:03 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408

 
Po magach było widać ewidentne zmęczenie, dlatego nie chciał na żadnego z nich nakładać obowiązku wartowania. Sam wolał się tym zająć, jednak kiedy podszedł do niego Marigold zapewniając, że da radę, bo nadmiar emocji i tak nie da mu zasnąć, łowca nie miał powodu, by mu nie wierzyć i nie zaufać. Zwłaszcza, że z tym osobnikiem jako jedynym odbył kilka wypraw, a więc i wiedział, że mężczyzna potrafi być odpowiedzialny. Choć pewnie z takim natłokiem myśli jego skupienie na otoczeniu będzie ograniczone to i tak lepsze niż u osoby sennej. Dlatego przystał na jego propozycję, jedynie skinął głową i przeszedł bliżej ogniska, by znaleźć sobie wygodne miejsce do noclegu. Zdjął z siebie nadmiar uzbrojenia i rzeczy, by ciało odpoczęło, zbroja może nie należała do grupy najcięższych, jednak swoje ważyła,  podobnie jak każdy dodatek, który łowca do niej dopiął. Dlatego odetchnął z ulgą, kiedy pozbył się tego wszystkiego.  Leżąc w kombinezonie ułożył się wygodnie i pozwolił na odpoczynek.
Było trzeba przyznać, że z początku miał problem się zrelaksować i zasnąć, jednak obecność magów, tak nieprzewidywalnych magów nie potrafił stracić czujności. Jednak sen w końcu go zmógł. A ten okazał się niebywałym ukojeniem dla zmęczonych nerwów i ciała. Trenerzy rzucili ich na głęboką wodę licząc, że wyjdą z tego cało.  Niestety, nie wszyscy wyszli...
 Lekki sen, w jednej chwili stał się czymś przytłaczającym. Czymś co przygniotło ciało łowcy, a ten musiał poddać się temu odczuciu. Jego czujność została skutecznie zablokowana, a jego ciało jakby się ruszyło? Chciał zareagować, a mimo to poczuł tylko ucisk na brzuchu i spał dalej. Sen trzymał go zbyt mocno w swych objęciach, by mógł mu sie wyrwać.  Śnił, że lewituje, nad przepięknie pachnącą łąką, a odczucie wiatru we włosach, było tak realne, że w nie wierzył. Po prostu czuł jak kosmyki długich włosów  smyrają go po polikach.
 Przemierzając bezkresne pola dostrzegł samotnie stojący dom, wokół było pusto. Wylądował przed nim, podszedł ostrożnie do masywnych starych drzwi domostwa, te były uchylone. Z wnętrza dobiegało kilka dźwięków, rozmowa? Nie był to monolog jednej osoby, a może raczej recytowana regułka? Pchnął niepewnie drzwi, by zdołać zajrzeć do środka, wtedy ktoś je pociągnął, a to wytrąciło łowcę z równowagi.
- Nareszcie jesteś... bez ciebie ceremonia nie może dobiec końca... - rzekł mężczyzna w długiej czarnej szacie, a spłoszone oczy łowcy podążyły wzdłuż niej, pod ugiętą ręką widząc przebłyski wnętrza, a tam dwójka bliskich mu osób leżąca w krwawym okręgu.
- Przytrzymajcie go...- mężczyzna ponownie przemówił, a ciało Xandera zostało sparaliżowane, spojrzał w te zimne lodowe oczy i próbował się wyrwać, ale ciało nie chciało drgnąć.  
 Nie mógł się obrócić, odbiec, nawet podnieść ręki, by odepchnąć stojącego przed nim czarownika. Serce pragnęło wyskoczyć mu z piersi.
- Xander- dobiegło gdzieś zza niego, ale nawet nie mógł się obrócić.
 - XANDER! - otworzył oczy łapiąc ciężko powietrze. Dalej nie mógł się ruszyć, jednak teraz nie trzymała go niewidzialna siła, a więzy, grube sznury oplatające ciało i przyciskające je do pala? Rozejrzał się mocno zdezorientowany.
 - No na reszcie... dobrze się już czujesz? Zrobili ci coś? - ten głos łowca kojarzył spojrzał więc na Simona, który siedział tuż obok niego w tworze przypominającym klatkę.  Xander zmarszczył brwi próbując pojąć tą sytuację. Rozejrzał się wokoło i dopiero wtedy do niego dotarło. Nie byli w swoim obozowisku, a więc oskarżenie jednego z magów o zdradę było nieadekwatne, skoro tkwił tu z jednym z nich.  Rozglądał się nerwowo w poszukiwaniu swojego kompana.
 - Nie ma ich tu, magia tu nie działa, jednak czułbym maga, skoro w znikomy sposób czuje twoją obecność... - wyjawił Simon, a łowca jedynie przyjął to do wiadomości. Więc gdzie była pozostała dwójka? Może Marigold na warcie zdołał umknąć przed pojmaniem? Jednak czemu ich nie ostrzegł? I co się wydarzyło, że wróg był w stanie zaciągnąć go aż do swego leża? W  ogóle czym było to miejsce? Widać tu było proste duże konstrukcje, między którymi chodziły pojedyncze sztuki czegoś co śmiało było można nazwać trolem? Może orkiem? Xander nie był specjalistą od nazywania i klasyfikowania stworzeń magicznych, on je po prostu zabijał, a między trolem, a orkiem nie widział różnicy. Oba były dwukrotnej wysokości przeciętnego człowieka i oba niemiłosiernie śmierdziały. A więc musieli znaleźć sposób na wydostanie się z tego miejsca.
 - Jak myślisz czego chcą od nas? - ponownie odezwał się mag.
- To dość oczywiste... - stwierdził łowca, z trudem wydobywając z gardła zachrypnięty głos.
- Tak? Czyli? - dopytał ciemnowłosy, a łowca uniósł brew niedowierzając, że z kimś tak niedomyślnym ma do czynienia.
 - No zeżreć nas chcą świnie opasłe... - odparł lekko zirytowany, a jego ton był nieco głośniejszy niż tego chciał, przez co jeden z orków zwrócił w ich stronę swoje spojrzenie, skontrolował i ruszył dalej po donośnym chrząknięciu.
 - Wrabiasz mnie!? Jak zjeść?   - gdyby mógł to by strzelił sobie ręką w łeb, ale nie mógł....
- No normalnie, upieką cię i zeżrą, a myślisz, że dlaczego na nie polujemy? By kuźwa wieśniaków nie jedli...-   warknął lekko zirytowany, ale dostrzegł, jak mężczyzna zmarkotniał. Xander cieżko westchnął.
-  Zluzuj, uciekniemy... tylko jeszcze nie wiem jak, ale daj mi chwile... -  powiedział w końcu spokojnie i bez irytacji.[/b]
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {14/09/23, 10:13 pm}



MARI
GOLD


Marigold



____Słowa wypowiedziane z zimną krwią zalewały umysł gładko jak mgiełka po alkoholu, gdy lodowate (a może tylko takie się wydawały) palce zebrały materiał ubrania gdzieś nad obojczykiem i zamknęły w silnym chwycie. Przysunął go bliżej siebie, a tym samym i ostrze, które powoli, powolutku zbliżało się do ostatniego bastionu, broniącego serce przed śmiercionośnym pchnięciem. Kusiło — skończyć z nim, jak tego chciał. Dać mu tę satysfakcję, stać się potworem, mordercą, zdrajcą, za jakiego go miał. Wystarczyło tak niewiele. Mógłby zatopić broń w jego piersi i skazać na patrzenie we własną twarz, twarz osoby, którą gardził.
____Czy nie gnębiłyby go wyrzuty sumienia? Nawet przed samym sobą nie chciał tego przyznać, ale tak. Bo chociaż mężczyzna był jednym z Nich, to jednak... Marigold stałby się mordercą NAPRAWDĘ. Zabiłby NAPRAWDĘ. Żywego człowieka, z którym rozmawiał, jadł, tańczył, jeszcze parę dni temu.
____A nigdy wcześniej nie zabił, nie człowieka.
____Akwamaryn i miód. Śnieg i ciemny atrament. Czubek ostrza napierał na tkaninę szaty, jeszcze chwila i rozprują się nitki...
____Jak sobie życzysz.
____Złoto miodu rozlało się po tęczówkach złowrogo. Przymierzył ostrze, z wydechem nacisk na klatkę piersiową zelżał, a z wdechem niespodziewanie wrócił do poprzedniego stanu, a nawet się zwiększył. Koniec noża przeszył materiał i wbił się w skórę. Marigold widział, jak źrenice tamtego rozszerzyły się w niedowierzaniu czy może przerażeniu. Siła naporu nie słabła, ostre narzędzie milimetr za milimetrem, wchodziło głębiej.
____W głowie pustka. Mógłby skończyć to szybciej, włożyć odrobinę więcej siły i byłoby po wszystkim, bo prześlizgnąłby się między żebrami i ugodził drugi najważniejszy organ ludzkiego ciała. Jednak z jakiegoś powodu, zdecydował się to zrobić leniwie, powoli, patrząc magowi prosto w oczy i niejako przeżywać to samo, co on.
____Ddur agr drraugh!
____Olbrzymie cielsko wyłoniło się zza krzaków, a wraz z nim równie potężna pałka. Okrzyk bojowy zapowiadał nadchodzącą szarżę. Trollogr był sam, ale wzrostem przewyższał nawet wysokiego Étienne'a o co najmniej głowę. I mimo dużej tuszy, był skubaniec szybki.
____Niedoszła ofiara została odepchnięta w ostatniej możliwej chwili na skalną ściankę za ich plecami. Dlaczego? Wystarczyło dokończyć dzieła albo zostawić czarownika na pastwę dużej pałki. Ale Marigold był zwykłym głupcem i zadziałał impulsywnie, jak zwykle.
____Zrobił unik w bok i przekoziołkował na trawę między drzewami. Napastnik grzmotnął pałką o ziemię w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem stali i z irytacją ryknął, gdy zorientował się, że atak nie doszedł do skutku.
____Łowca gwizdnął na trolla jak na psa, co jeszcze bardziej go rozjuszyło. Do dyspozycji miał jedynie ten lichy nożyk, który trzymał wciąż w ręku, marna broń na tego rodzaju przeciwnika, cholernie ciężko będzie się tym bronić, ale jak na razie nie miał innego wyjścia. Musiał przede wszystkim skupić na sobie uwagę tego czegoś, zmęczyć go i znaleźć krytyczny punkt w jego obronie.
____Pałkę podniesiono z wgłębienia, które po sobie pozostawiła. Trollogr znowu przyszykował się do szarży.
____Marigold umknął ciosowi po raz drugi. I kolejny, i kolejny. Rzucał się to w prawo, to w lewo, za każdym razem łapiąc na nowo równowagę. Adrenalina rozgrzała krew, a ta z kolei mięśnie, więc nie minęło wiele czasu, nim chłopak w swoim starym stylu, zaczął poruszać się giętko niczym kot.
____Tańczyli tak bez chwili przerwy. Pałka kosiła wszystko na swojej drodze: pnie drzew, wysokie krzaki, a nawet skałki, wszystko rozbijając w drobiny. Potwór wyrzucał z siebie coraz to bardziej fantazyjne słowa, dając upust swojej złości, w tym czasie Mari zdołał dostać się na wzniesienie między dwoma wierzchołkami góry. Korzystając z okazji, że przeciwnika dopadło wreszcie zmęczenie i na chwilę zatrzymał się, by złapać oddech, skoczył mu na plecy i oplótł mu szyję własnymi udami.
____Rozpętała się szarpanina. Marigold próbował wbić nóż we wrażliwy punkt na głowie trolla, a troll próbował go z siebie zrzucić.
____Wbił mu nóż w skroń. Szkarłatna posoka wylała się z dziury, brudząc wszystko dookoła. Wojownik padł na ziemię w konwulsjach, wytaczając z ust spienioną ślinę i agoniczne odgłosy. Przy okazji, zmiażdżył Marigoldowi udo swoim cielskiem. Chłopak jakimś cudem zdusił krzyk.
____Zwiadowca... — pomyślał, wygrzebując się spod trupa — czyli będzie ich więcej? Czas stąd spierdzielać...
____No właśnie, tylko gdzie? Skoro ten trollogr ich zaatakował z krzaków, może jego ślady wskażą odpowiedni kierunek.
____Utykając, podszedł do miejsca, gdzie miał nadzieję znaleźć odpowiedzi. Okiem nawet nie spojrzał w kierunku miejsca, gdzie zostawił maga. W gruncie rzeczy, bardziej interesowało go zbadanie tropu niż to, czy Étienne w ogóle zipie. W gruncie rzeczy, sam podpuszczał, żeby go zabić, więc niech sobie umiera.
____Pokiereszowane udo dawało się we znaki, gdy klęczał. Ignorował ból, tak samo jak ignorował wrażenie wzroku na własnych plecach. Z całej tej sytuacji jedyna dobra rzecz była taka, że trollogr miał duże stopy i sporą wagę, co wiązało się z wyraźnymi i głębokimi śladami na lekko wilgotnej ziemi. Podobne ślady zauważył wcześniej, kiedy badał ich prowizoryczne obozowisko przy rzeczach Xandera i Simona. Ich zniknięcie musiało być zatem sprawką grupy, do której niegdyś należał trup.
____Zdecydował. Pójdzie tropem zwiadowcy, odnajdzie Xandera, przy odrobinie szczęścia, jeszcze żywego, ukończą misję i opuści to miejsce. Opuści Akademię. Pójdzie, gdzie go nogi poniosą, pierdolić rodzinę i jej oczekiwania. Pierdolić zemstę za bliskich, pierdolić wszystko. Cała idea pogodzenia magów i łowców była jedną wielką mrzonką, która nigdy nie dojdzie do skutku. Odejdzie i będzie żyć sobie w spokoju, jak kiedyś.
____Lecz najpierw musi znaleźć Xandera. Chociaż tyle mu się należało.
____Pozbierał jego rzeczy, tak samo rzeczy Simona. Nie było tego dużo, ale takie dodatkowe obciążenie przy rannej nodze uprzykrzało życie. Nie odwracając się za siebie i wciąż ani słowem nie odezwawszy się do towarzysza, który okazał się całkiem żywy i w lepszej formie niż on, ruszył tropem trolla.
____Obóz podejrzanych znajdował się wgłębi lasu, z jednej otoczony skałami, z drugiej ogrodzony prowizoryczną palisadą. Mieli wystawionych wartowników, bardziej drzemiących niż czuwających, kilkunastu głodnych wojów kotłowało się przy kotle, lizanym przez płomienie z polan pod nim. Zajęci byli tylko i wyłącznie tym, czego powinni użyć do potrawki. Przekrzykiwali się, to przepychali, wymachując warzywami i zielskiem. Widok był komiczny.
____Osobiste rzeczy kompanów oraz te własne zostawił w kryjówce nieopodal charakterystycznego, uschniętego drzewa. Sam zaś doczołgał się do miejscówki, z której miał zamiar obserwować obozowisko, dopóki nie zlokalizuje Xandera lub tego drugiego. I w końcu odnalazł ich, spętanych sznurami do pala, z dala od całego zamieszania! Na pierwszy rzut oka, wydawali się cali i zdrowi. Jeszcze...
____Nie miał pomysłu, jak ugryźć akcję ratunkową, nie alarmując drzemiących wartowników, ale wywabiając znaczną część wojowników. Sam z siebie przynęty zrobić nie mógł, bo z tym udem, byłby łatwy do złapania. Przypuszczać ataku też nie miał co, bo i ze swoją szablą niewiele by zdziałał. Pozostało poczekać i działać na żywioł. Ostatnio ta taktyka się sprawdzała...



Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 31/10/23, 08:32 am, w całości zmieniany 3 razy
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {24/09/23, 04:50 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 09bcf0728d632e3e3f00eebac65fd43a




Ostatnie co pamiętał to jak zasypiał nad czarownikiem, czuwał nad jego spokojnym snem po tak wyczerpującym wybuchu emocji, jednak i on musiał dać ciału skorzystać z wypoczynku. A więc pozwolił sobie na zamknięcie oczu. Nie spodziewał sie jednak, że sen będzie tak głęboki. Czuł w tym coś dziwnego, jednak nie potrafił się temu przeciwstawić. Uległ. Dopiero kiedy letarg zaczął mijać podjął próbę przywrócenia sobie świadomości. To było jak świadomy sen nad którym chciał zapanować.
Złote tęczówki wynurzyły się z pod zaspanych powiek i od razu czujnie zaczęły przyglądać się otoczeniu. Siedział w czym przypominającym klatkę. Stworzona z gałęzi? Te ciasno oplatały przestrzeń dookoła niego, nie dając szans na przeciśnięcie się miedzy nimi. Mag zaczął obserwować to co widział poza swoją klatką. Nigdy nie był w podobnym miejscu, bardzo proste drewniane konstrukcje mówiły jasno, że tutejsi mieszkańcy nie są zbyt rozwinięci inżynieryjnie. A kiedy dostrzegł jednego z tubylców zamarł. Nie był to człowiek, w sumie tego się spodziewał, gdyż wszystko wokół było zbyt duże jak do wygodnego użytkowania przez ludzi. A więc troloorki. Krzyżówka tych dwóch stworzeń w jednym niebywała mieszanka. Następnym co Simon ujrzał był nieprzytomny łowca przywiązany do pala. Porywacze zdążyli już pozbawić go jego rynsztunku, gdyż ten leżał nieopodal. Mag uważniej się mu przyjrzał, był w samym czarnym kombinezonie, jednak czemu cały posypany był czymś, czego mag z tej odległości rozpoznać nie mógł?
Czarownik siadł pod ściana klatki tak, by być jak najbliżej łowcy.
- Xander... - szeptał kilkukrotnie, by obudzić łowcę. Czy ten był ranny? Nic takiego nie dostrzegał, jednak może troloorki zrobiły mu coś innego? Zechciał obudzić go swoją magią, jednak nie skutecznie, nie mógł użyć najprostszego zaklęcia. Musiał więc czekać, aż łowca obudzi się sam. W tym czasie uznał, że dobrym pomysłem bedzie rozejrzenie się za resztą. W końcu co z Marigoldem i drugim magiem? Nie czuł nigdzie ich obecności, czy to znaczyło, że tu nie wylądowali?
Chciał w to wierzyć, że udało im się uniknąć takiego losu. A może nawet są gdzieś w okolicy i ich uwolnią? Jednak po co te stwory ich tu uwięziły?
Czekał jakiś czas, lecz kiedy ujrzał poruszenie ze strony Xandera i ten niepokój na jego twarzy ponownie spróbował go obudzić. I tym razem się mu to udało. Zadowolony od razu zapytał o jego stan, lecz w odpowiedzi otrzymał zdziwione spojrzenie, które miotało się po okolicy próbując rozeznać w sytuacji. A więc Simon udzielił mu wszystkich swoich spostrzeżeń. Chcąc w końcu otrzymać jakąś odpowiedź od Xandera. A kiedy ta nastąpiła zmarkotniał. Jak te stworzenia chciały ich zjeść? Wiedział, że magiczny świat bywa różny, jednak polowanie na ludzi? Chyba łowcy coś się pomyliło. Czemu stworzenia magiczne tak same bez powodu miałyby ich zaatakować? Czy ich zbliżenie się do ich obozu było tak źle odebrane? Jednak magia powinna być wyrozumiała i dobra. A więc czemu one bez najmniejszego powodu ich tu uwięziły?
Wzrok Simon wodził po ciele Xandera teraz rozumiejąc czym ten był obsypany, to były zioła i przyprawy... Te stworzenia naszykowały go do upieczenia, a teraz kręciły się przy stosie jaki miał im posłużyć za palenisko, do upieczenia potrawy. Bestie te pozbawiły łowcę zbroi, całe szczęście uznały czarny dopasowany kombinezon za jego skórę i go pozostawiły. Tak siedziałby tu pewnie w samych przyprawach.
- Musimy stąd jakoś uciec... - wydusił w końcu z siebie, a łowca jedynie skinął niemrawo głową.
- Wiem.... trzeba wypatrywać Marigolda i tego drugiego... jeśli przeżyli... masz przy sobie coś czym przeciąłbym te sznury? Te cholerne bezmózgi okazały się myśleć i zabrały mi wszystko...- wyjawił Xander, a Simon zaczął przeglądać swoje szaty, połamane żebra bolały go dwa razy bardziej, jednak spowodowane pewnie to było transportem do ów wioski. Przeszukał kieszenie i pokiwał przecząco, nie miał takich rzeczy, jego staf został porzucony niewiadomo gdzie, a kieszenie miał zupełnie puste.
- Nic nie mam... - musiał wyznać, a Xander jedynie skinął głową. Obaj patrzyli na to jak troloorki znoszą drewno na stos, po to by go rozpalić. A kiedy się im to uda, łowca zapewne miał jako pierwszy trafić na ruszt.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {30/10/23, 07:38 am}

Akademia Pojednania  - Page 4 PicsArt_11-05-01.27.53
    Czy chciał umrzeć? Być może? Przez krótki, ale jakże intensywny moment pragnął oddać się w zimne objęcia – samodzielnie nabić ja wystawiony nóż, patrząc w oczy śmierci. Och, jakże piękne były to oczy. Bezkresna pustka. Nicość pływającej nienawiści pośród morza niezrozumienia. Sprowokował go. Być może? Jednak nie żałowałby, o ile łowca byłby ostatnim, co zobaczy.
    Ocucił go powolnie rozlewający się, palący ból. Przyjemna wizja rozwiała się, przypominając mu, jak kurczliwie potrafił trzymać się życia. Był tchórzem. Kuszące spojrzenie nagle zaczęło przerażać, zarazem hipnotyzując. Serce uderzeniami chciało uciec przed nieuchronnym. Oddech przyspieszył. Czuł własny pot pod opuszkami. Chciał uciec, a jednak stał jak spetryfikowany i Boże sekundy wlokły mu się jakby całą wieczność miał umierać i wtedy…
WYBAWIENIE.
    Upadł, prawie krztusząc się radością i ulgą. Do tego stopnia, że gdy w końcu dostrzegł  Trologra, ten był w połowie walki z jego oprawcą. I, cóż. Miał nie być z tego dumny, ale białowłosy poczuł złośliwą satysfakcję. Oto jaki koniec czeka zdrajcę ich grupy. Sprawiedliwości stanie się zadość przeszło mu przez głowę, nim racjonalne pojmowanie uświadomiło mu, że jakiekolwiek relacje nie łączą go teraz z czarnowłosym, jest on ostatnią linią obrony. Oceniał swoje szanse w starciu z którymkolwiek, nie potrafiąc zdecydować, komu wolałby pomóc. Z kim pragnął później walczyć. A później zwyciężył Marigold, by po krótkim rozeznaniu zacząć oddalać się z miejsca zdarzenia. Skończyli, najwyraźniej.

     Fakt, że poczłapał za rannym mężczyzną był dla niego wystarczająco uwłaczający, by o nim pisać i narażać się na opinię czytelników. Oddalony o parę metrów, milczał w niemej zgodzie. Nie pomagało, że martwi kompani nie tylko ożyli, ale i przyczyna ich zniknięcia była zgoła inna, niż założył. Co oznaczało, że się pomylił. Nie lubił się mylić. A już tym bardziej przepraszać. Mając więc tę opcję do wyboru (po tym zapewne by się naradzili) a bardzo, bardzo ryzykowny plan, chyba oczywiste, co wybrał.
~  ~  ~
    Scena była tragiczna, podobnie jak szanse przeżycia obojga. Oczywiście dopatrzył się Xandera, w którego wtarto już przyprawy i którem teraz przygotowywano idealne miejsce na ruszcie. W zasadzie był pod małym, bo małym, ale jednak wrażeniem, że tamci są jakkolwiek zaznajomieni ze sztuką gotowania, a nie zamierzają posmakować surowej skóry. To też zrodziło w jego chorym umyśle pewien ryzykowny, ale jednak, pomysł.
     Olał stojącego obok łowcę, któremu należały się przeprosiny, jako że ich kompani żyli. Przynajmniej takie połowiczne, bo Dominika nie wypatrzył. Ale…! Kto wie, może i jego dopadli? Oddalił się na dobre piętnaście minut, by w spokoju komponować swój, skromnie mówiąc, najbardziej najzajebistszy strój ever, przebranie godne aktora na deskach teatru, ochy i achy. Umalował się błotem, co by ukryć zapach, pozahaczał o szaty gałęzie, liście i rzeczy, o których lepiej nie mówić głośno, by na koniec, w akompaniamencie ryków i kłótni, wkroczyć jak gdyby nigdy nic do obozowiska.
Czas zacząć przedstawienie.
- A co to za aromatyczna woń, czyżbym wyczuł ludzi? - zawołał niższym, niż swój standardowy, głosem, zwracając uwagę.
Stojący najbliżej sięgnęli po broń. Kłócący się zamarli z warzywami i jakimiś dziwnymi pokrzywami w łapskach. To była chwila, moment zastanowienia, nim ktoś ruszył rozwalić mu głowę. Trolorki bowiem pierw waliły pałką, a potem pytały. Ale białowłosy – znaczy, niekoniecznie teraz, bo więcej było brązowego błota niż bieli na jego włosach – był na to gotów. Nie musząc walczyć i nie będąc kontuzjowanym, skutecznie uniknął paru ataków, oddalając się bliżej lasu, a potem zagrzmiał:
- Jedzenie korzonków wam chyba mózgi zlasowało, że nie rozpoznajecie swojego! Wiecie, coście prawie zrobili? Debile! Bezmózgi!
Znów konsternacja. Opuścili broń, co wykorzystał, przechodząc obok niby bez lęku.
- No, ja myślę! Kto jest dowódcą tej bandy? Co za brak szacunku!
- Ja! - ryknęło podnoszące się cielsko. Był jeszcze bardziej wielki, brzydki, śmierdzący i odstraszający, niż reszta. Doprawdy niesamowite, że coś tak paskudnego chodziło po świecie. - Ktoś ty?!
-  Ja? Jam jest Smargol Wielki! Wielki znawca i koneser ludzi! Podróżuję po świecie ucząc takich jak wy, półgłówków, jak powinno się wyciągnąć najlepszą woń z tych nędznych, ale jednak apetycznych kreatur, żeby nie waliły potem i odchodami!
- Smarkol? - usłyszał za sobą szepty, a każdy kolejny coraz bardziej zniekształcał jego imię, aż w końcu… - Smark? Smark!
- Co za apetyczne imię.
- Ktoś tam się rozmarzył.
- Tak, tak, już wiemy, że brak wam gustu, a wasze mordy nie odróżniłyby starej skarpety od kawałka mięsa.
- Mam ochotę mu przywalić…
- Możemy go zjeść, szefie?

Cieszący się szacunkiem jako jedyny patrzył na niego wciąż podejrzliwie, nic nie mówiąc. Nic dziwnego, że niósł na barkach tak odpowiedzialną rolę, jeśli ktokolwiek wśród tej zgrai miał jeszcze ostatki mózgu, to tylko on.
- Śmierdzisz człowiekiem - ocenił w końcu, a raczej wypluł z siebie słowa, po czym splunął jakąś mazią w bok. Ohyda.
- A więc coś jeszcze czujecie? - zadrwił mężczyzna w przebraniu, po raz kolejny tego dnia dając upust swoim suicydalnym tendencją. Widząc jednak groźny wzrok nawet on cofnął się o krok i odrobinę spoważniał. Znaczy, o ile można tak nazwać tę błazenadę, którą uprawiał. - Oczywiście, że śmierdzę! Gdybyś nosił ze sobą tyle ich rzeczy, też byś tak cuchnął. Mówiłem wam przecież, prawda? Jestem znawcą ludzi! Wiem o nich wszystko. Na przykład jak z tych pokrak tutaj zrobić pyszną kolację!
Wskazał zaplem na Xandera i doprawdy coś prawdziwego było w tym uśmiechu pełnym satysfakcji. Zaraz jednak ten został zasłonięty przez grubasów z warzywami i zielskiem, które teraz już czarodziej był pewien, że było pokrzywami.
- Nie damy ci go!
- Właśnie, to nasza zdobycz.
- Znajdź se własnego!

Okrzyki przybierały na sile, więc musiał się naprawdę postarać, by pośród nich udało się wyłapać jego głos.
- Wy skończone matoły. Krowie mordy! Myślicie, że taki koneser jak ja pozwoli wam upiec go w ten sposób? Co, owiniecie go w te badyle? Parę okrążeń na ruszcie i będzie gorzki, że aż wam się zbierze na wymioty. Albo te bulwy, hm? Wiecie w ogóle jak się nimi zająć, czy walniecie go w łeb, dodacie do gara i niech się kotłuje?
Dostrzegł nutę grymasu, który chyba miał być uśmiechem na pysku szefa. Ten zaraz jednak zmusił się, by stanąć po stronie swoich.
- A może i zeżremy, co ci do tego? Skąd mamy wiedzieć, że nam ich nie zeżresz?
Ktoś tu zaczął myśleć. Czarodziej nie potrafił się nie uśmiechnąć, bo oto szefunio nie wiedząc nawet wpadł w jego pułapkę.
- Może to wam trochę przemówi do rozumu.
Zaczął grzebać w swoim stroju, docierając pierw do torby, a następnie do schowanego w niej, jeszcze w miarę zdatnego do zjedzenia kawałka mięcha. Z namaszczeniem wyciągnął je. Myślał, że jest całkiem duży, ale cóż… w porównaniu do tych olbrzymów pewnie stanowił jakiś kawałeczek do zjedzenia na dwa gryzy. Trochę już się nadpsuło, co sprawiło, że białowłosemu serce zabiło mocniej. Jeśli to poczuje…
- Oto moje ostatnie dzieło.
Szef odebrał od niego podarek, obwąchał go, kiwnął głową a potem – ku niezadowoleniu pobratymców, wsunął na raz zadziwiając czarodzieja. Zaskoczenie wymalowało się na paskudnym pysku, o ile cokolwiek dało się dostrzec za tak grubą skórą, ale ostatecznie kiwnął głową.
- Dajcie mu powiedzieć, co wie.
Kolejne protesty rozgonił obietnicą, że nic nie tracą. Jeśli nowo przybyły ich okłamuje, zjedzą nie dwóch, a trzech. Pozwolono mu podejść do Xandera pod bardzo czujnym okiem i śmierdzącym oddechem. Nie mógł się zdradzić, ale… musiał mu dać znać, że to on! Dlatego walnął go otwartą dłonią w pierś.
- Ten drugi też jest tak mały? - rzucił, a gdy pozostało skupili się na Simonie, on zbliżył się i szepnął mi na ucho. - Ratunek.
Wiedział, że musi to być prawie niezauważalne, bo nawet coś takiego wywołało złość i nawrót nieufności trologrow, które zaraz znów odgrodzili go od obiadu. Wzruszył ramionami.
- Jakieś nędzne to wasze pożywienie - w odpowiedzi najbliższy mu trologr warknął nisko obnażając przy tym kły. - Mówię, co widzę - odpowiedział na to, kierując swoje kroki w stronę klatki z czarodziejem.- Może by go tak utuczyć, co? Podkarmiać trochę, żeby urósł i potem przyrządzić, hm?
Niebieskimi tęczówkami poszukał aprobaty u szefunia, jednak ten wyglądał na równie niezadowolonego, co reszta. Trudno ocenić, czy nie zrozumiał, czy może nie spodobał mi się plan, ale białowłosy poczuł, że tak szybko, jak zyskał jego przychylność, tak szybko może ją stracić. Jakby dopóki aromat mięsa łaskotał podniebienie olbrzyma, tak długo ten go tolerował.
- Tylko głośno myślę - rzucił, stając przed Simonem. Jego umysł pracował na zawrotnych obrotach, rozważając każdy scenariusz, gdy nagle…! - OCH!!!
Jego krzyk wywołał sensację. Kto mógł, chwycił za broń.
- Och! - powtórzył, perfekcyjnie odgrywając swą rolę. - Toż to… nie może być! To baba!
Nie żeby ktokolwiek mógł pomylić Simona z kobietą, gdyby jakąkolwiek widział na oczy. Postawił wszystko na jedną kartę, że jednak nie widział.
    Nagle przy klatce znalazło się ich więcej. Otoczyli ją, przeszywając go małymi ślepiami.
- Pierdolisz. To nie baba.
- Baba jak nic.
- Jak to jest baba, to ja jestem ogrem.
- Jesteś ogrem glizdero!
- Sam jesteś glizdera!

Mieli się zaraz pobić, gdy szef wrzasnął:
- Mordy! Ty, Smarki, jeśli nas okłamujesz…!
- A tam! Ja nie kłamię! Spójrzcie na jej włosy, czarne prawda? U ludzi to oznacza, że baba. Białe chłop, czarne baba. Do tego ta… Ho Ho.
- Co?
- Nooo.
- CO?!
W szafirowych oczach błyszczało szaleństwo.
- Jedliście kiedyś małego człowieka? Takiego, którego kości są kruche jak patyczki. Który jest na jeden kęs, a jego smak… - wzdrygnął się, co wyszło niczym dreszcz rozkoszy. - Nigdy, przenigdy nie jadłem nic tak pysznego, ach! Jeśli mi pozwolicie… chciałbym znów…! Wszyscy moglibyśmy…!
Znów ta nieufność, ale już mniejsza. I oni widzieli w nim szaleńca – szarlatana, który mieszkał im w głowach. Jednakże jak bardzo chcieli dać się skusić…! Pod siłą sugestii nagle zapragnęli zatopić swoje zębiska w noworodku i gdy już myślał, że się udało, gdy już…
- Ile?! - przekrzyczał wszystkich dowódca. - Ile będziemy czekać na dzieciaka?!
- Och jeśli zaczniemy od razu to jakieś parę dni! Ludzie są jak króliki, dać im miejsce, ciemność i bum! Dzieciaki. Możecie mieć całą farmę tyyyylko dla siebie. Tylko pomyślcie, tyle ludzi, ile tylko chcecie! Nigdy więcej głodu! Poluję na taką od jakiegoś czasu... Ale z was szczęściarze!!!
Ten argument przesądził. Mając nie jednego, a całą zgraję trologrow, największy nie mógł się opierać. W ciągu pięciu kolejnych minut Xandera rozwiązano i wpakowano do klatki.
- Chcemy bachora!
- Bachor, bachor!
- skandowali.
Najwyraźniej nie dotarło do nich wspomnienie o ciemności i na własne oczy chcieli zobaczyć, jak wśród ludzi dochodzi do poczęcia dziecka.
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {30/10/23, 02:24 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408


Czy życie już wiecznie będzie wrzucać go w tak patowe sytuację? Jaki szaleniec wpadł na pomysł pojednania śmiertelnych wrogów? Magowie i łowcy razem... to nie mogło się udać. Drużyna złożona z tak wybuchowej mieszanki nie miała najmniejszych szans na powodzenie misji, czego próbki mieli na każdym kroku.  Po kolei tracili kolejne osoby, a teraz? Nawet sam Dejre mógł z tego nie wyjść cały.  Przywiązany do jakiegoś pala i natarty zielskiem oraz czymś czego wolał nie analizować obserwował jak szykowano ognisko, na którym miał skończyć swój żywot. I co poszło nie tak? Mieli nie spać? Potrzebowali odpoczynku, a ten też był zażyty pod okiem wartownika... Czy obecność magów tak rozproszyła Marigolda? Naprawdę co mogło pójść nie tak? Ani trochę nie wierzył w oskarżenia łowcy jakie wytoczył mag, jednak co jeśli specjalnie ich wystawił? Jaki mógłby mieć w tym interes?  Choć fakty tak nachalnie wdzierały się do jego głowy, ten je odrzucał. Nie chciał wierzyć w winę swojego kompana, w końcu razem walczyli, ramię w ramię wykonywali powierzone im zadanie w przeszłości. Dlaczego miałby go wystawić? Czy poświęciłby łowcę na rzecz uśmiercenia dwóch magów? Ofiary w walce bywały normą... może został skreślony na rzecz ważniejszego celu?
Fioletowe tęczówki nieobecnie patrzyły na znoszone drewno, nie wiedział czy powinien z tym walczyć. Poddawał się? A co jeśli to Marigold w innym miejscu dalej potrzebuje jego pomocy? Jego dłonie zacisnęły się w pięści, a brwi ściągnęły w zdeterminowaniu, ostrzejsze spojrzenie wertowało najbliższe otoczenie, a wtedy coś małego i twardego uderzyło o jego dłonie i upadło pod nie.  
- Tym spróbuj... - szepnął ciemnowłosy mag, a zdziwione oczy łowcy na moment się na nim skupiły. Choć w odruchu spojrzał do tyłu, nie był w stanie zobaczyć co otrzymał, jednak dłońmi sięgnął po przedmiot, który swą struktura i kształtem informował o tym, że był kamieniem, może krzemieniem, o dość nierównym jednym brzegu, którym Xander zaczął trzeć o ograniczające go więzy.  
A może jednak mieli szansę?
Czas mijał, a włókna sznura puszczały jedno po drugim, jednak był to czasochłonny proces przez tak naciągane narzędzie. Stos był gotowy, a ich oprawcy kłócić zaczęli się o jakieś chwasty, wtedy jednak wzrok wszystkich padł na dziwnie wyglądającego przybysza.
- To nasz.. - szepnął cicho Simon, a Xander w milczeniu obserwował zajście, w bardziej nerwowy sposób tnąc kamieniem, by przyspieszył, to jednak nie wiele dawało na skuteczności zabiegu. Jego mięśnie całe cię spinały kiedy widział szarżujące trologry na drobną sylwetkę drugiego z magów.  Z tej odległości ledwie docierały do nich słowa mężczyzny, jednak słychać było, że coś mówił. A kiedy liczne grono ogromnym przygłupów zaczęło go słuchać Xander patrzył na to oniemiały, naprawdę dyskutowali? To był ich moment, ich szansa na ucieczkę, mag odciągał uwagę tych obleśnych bestii, jednak czemu one co chwila na nich spoglądały? Nie miał przez to pola do popisu, co chwila spojrzenie jakiegoś z nich docierało do więźniów.  Krzyki tych najbliżej były słyszalne i nawet zrozumiałe, rozmawiali o jedzeniu? Kto co miał zjadać? Może chcieli zjeść i maga? Co on w ogóle miał na sobie? I w czym się wysmarował? Przyglądał mu się uważnie, kiedy całe grono zaczęło do nich podchodzić.
Oby to było błoto...
Zmarszczył brwi, kiedy mag się do niego zbliżył w tak krytyczny sposób oceniając jego sylwetkę.  Mały! Aż żyłka zapulsowała na jego czole ukrytym pod gęstymi włosami, jednak nie odezwał się słowem, nie miał pojęcia co mag kombinuję, ale kiedy szepnął do jego ucha, otrzymał jedynie potwierdzenie, że coś kombinuje. Więzy były prawie przecięte, jednak co mu teraz to dawało? Skoro większość tych troloogrów stała teraz przed nimi, bacznie obserwując ich jak i przebranego maga.
Z przebiegu dyskusji szybko wywnioskował, że mag chciał kupić trochę czasu. Cóż ciemnowłosy mag był od łowcy wyższy, a więc może zechcą ich zamienić miejscem, by zacząć od tego "większego" kąska? A marnowany czas zadziała na ich korzyść? W końcu skoro był tu mag, to może i drugi łowca?
Zaczął rozglądać się po okolicy chcąc odnaleźć swojego kompana spojrzeniem, jednak to co usłyszał alej przerwało jego poszukiwania. To jaki podział im nadał niebywale rozbawiło Xandera, który ledwie powstrzymał cisnący się na jego usta uśmieszek. Baba... bo ma czarne włosy, a ten chłop bo ma jasne... oh jakie to było piękne...
A przynajmniej tak zdawało się Xanderowi, dopóki nie zagalopowało to za daleko. Od tematu ich płci przeszło do... dzieci... hodowla. Kurwa hodowlę sobie chcieli z nich zrobić!
Emocje w nim zawrzały jednak szybko je opanował. To nie było takie głupie, może zaniosą ich w jakieś lepsze miejsce i stamtąd uciekną? Trologrom podobała się jak widać wizja produkcji ich przyszłych posiłków. Zwłaszcza, że przebieraniec wmówił im, że od poczęcia do porodu ma minąć kilka dni... ahh wyobraźnie to on miał niezwykle kreatywną.
Dlatego łowca nie oponował kiedy zaczęto odwiązywać go od tego pala. Milczał obserwując to, gdzie go teraz zaprowadzą. Jakie było jego zdziwienie kiedy wylądował w tej samej klatce, w której więziony był Simon. A huczne skandowania jasno mówiły im, że te bezmózgi nie zamierzały dać im chwili zwłoki czy choćby prywatności...
Niedowierzał... niedowierzał absurdowi tej sytuacji.  Spojrzał z niemym pytaniem na przebranego maga w szeregach dopingujących ich trolorków i szukał pomocy. Może jakoś jeszcze  wybrnie z tego idiotycznego pomysłu? Skieruje ich na coś innego?
Tak rozważał, jednak jego myśli zostały rozproszone kiedy podszedł do niego Simon stając tak blisko za jego plecami, że poczuł materiał jego płaszcza i oddech rozbijający się na płatku ucha.
- W dziwny sposób, ale kupił nam trochę czasu... nie wybrniemy już z tego, odegrajmy coś, by uznali to za udaną kopulację i dali nam chwile spokoju... - wyszeptał ciemnowłosy mag, a ciało łowcy zdębiało w szoku.  Czy on robił sobie z niego jaja? Spojrzał na maga szeroko otwartymi oczyma, jednak spojrzenie to szybko nabrało surowości, jakby miał do czynienia z wariatem.
-  Chyba kpisz? Zaraz wymyślimy coś innego.. - warknął na niego, jednak dość cicho, by nie wzbudzać podejrzliwości tego ich wodza, który bardzo bacznie im się przyglądał. Przecież to była jakaś paranoja! A może on po prostu spał? Przecież ta sytuacja była tak niedorzeczna, że nie mogła być prawdziwa!
Szybko analizował ich położenie, a to było tragiczne. Liczni przeciwnicy, część z nich uzbrojona, a oni siedzieli w klatce, z której tak łatwo nie wyjdą, dodatkowo zero uzbrojenia, nawet jego pancerz został z niego zdarty. Czy naprawdę nie istniał inny sposób na kupienie trochę czasu jak zagranie w te głupią grę, jaką wyreżyserował mag, wysmarowany błotem?  
Wtedy też został obrócony i spojrzał w złociste tęczówki bez zrozumienia i nawet nie ukrywał swojej irytacji, jednak kiedy ten bezceremonialnie chwycił za suwak od jego czarnego kombinezonu łowca zamarł marszcząc brwi.
- Niecierpliwią się, wyskakuj z tego, by widzieli, że cokolwiek robisz - oznajmił cicho mag ciągnąc suwak od jego szyi, aż po pępek, gdzie łowcy udało się otrząsnąć z szoku i energicznie odskoczył od dłoni ciemnowłosego.
- Zwariowałeś! - to ani trochę nie było dyskretne, doskonale zdawał sobie sprawę, z tego, że musieli udawać, ale nie mógł przełamać tego w sobie. Samo odsłonięcie ciała, było dla niego na tyle krępujące i zawstydzające, że nie był w stanie zrobić tego tu przed tyloma spojrzeniami.
- Tak na twoim punkcie... Choć chłopie do swojej baby - mag jakoś wybrnął z tej sytuacji, choć jego mina też nie była zachwycona.  Sprawna ręką sięgnął do swoich spodni pozbawiając się ich, co trolorgki przyjęły hucznymi okrzykami. To było jakieś wariactwo. Młody łowca poczuł się jak zaszczute zwierzę, zwierzyna w klatce robiąca za atrakcję ku uciesze widowni. Wraz z krokami maga, który się do niego zbliżał jego oddech przyspieszał, serce wybijało coraz głośniejszy i szybszy rytm, a on w końcu zaczął uciekać. Nie miał pojęcia czemu! To było tak absurdalne, a jednak działo się! Kiedy mag go gonił, on czuł jeszcze silniejszą potrzebę uciekania! W końcu to też był jakiś sposób na kupowanie im czasu!
- NIe podchodź! Zboczeńcu! - krzyknął tylko podczas swej panicznej ucieczki.
Część skandujących trologrów nieco przycichła,  przyglądając się im bardzo uważnie, jakby robili się coraz bardziej podejrzliwi.
- Co oni robią? - zapytał ten dowodzący.
- To taki ludzki rytuał godowy... - bardzo błyskotliwie wybrnął z tego mag widocznie załamany tym co musi oglądać.
- A no rytuały to ważna rzecz! - odparł wódz.
- Tak by się powiodło! - dodał inny i cała zgraja ponownie zaczęła dopingować coś co na chwilę obecną przypominało bardziej zawody, może jakąś walkę w klatce niż akt, który mieli odgrywać.
Simon ze swoimi połamanymi żebrami nie miał szans dogonić wysportowanego łowcy,  którego nie  dało zapędzić się w przysłowiowy "kozi róg", ponieważ klatka była okrągła, jak na złość.  Mag jednak wykazał się sprytem i zamiast łapać łowcy, po prostu podciął mu nogi kiedy ten po raz ęty próbował go wyminąć.  Jasnowłosy runął na trawę, a mag od razu siadł na nim okrakiem i przygniótł go swoim ciałem.  Okrzyki ich widowni były niezwykle uradowane z takiego obrotu spraw.
Pochylił się nad nim i złożył na jego czole długiego całusa, przez którego łowca zamarł.
- Co baba robi!? - spytał jeden stwór.
- Pewnie go oswaja! Widzieliśta jaki był narwany! - krzyknął inny. A emocje z łowcy jaki stopniowo schodziły. Ta krótka choć intensywna ganianina była mu potrzebna.  Usta maga powoli z czoła zsunęły się na jego policzek, a z niego do ucha.
- Współpracuj, bo naprawdę ci wsadzę... nie zamierzam być ich posiłkiem... - szepnął cicho, a zarazem groźnie mag.
- Przecież robisz za babe... - to jedyna konstruktywna odpowiedź jaka przyszła łowcy do głowy.
- No i? Oni nie maja pojęcia kto komu tu wsadzać ma... - lodowata prawda wdarła się do umysłu Xandera, no tak, te przygłupy nie miały pojęcia o niczym skoro w ogóle podjęły się takiego pomysłu i uwierzyły, że jedno z nich jest kobietą i że za kilka dni doczekają się potomstwa...
Nadal nigdzie nie było widać Marigolda, może i tamta dwójka miała jakiś plan, jednak ten stale ewoluował i wymagał współpracy i ich dwójki... W końcu ryzykujący przebieraniec próbował najpierw po prostu nakłonić te zgraję do ich utuczenia, a ten plan nie wypalił i musiał kombinować coś na bieżąco.  Xander przygryzł swą dolną wargę.
- Nawet jak przeżyjemy to was za to uduszę... - wycedził przez zaciśnięte zęby, jednak westchnął i przeniósł dłonie z ramion maga, które wcześniej zamierzał odepchnąć na jego biodra, nie miał zielonego pojęcia jak mieli wybrnąć z tej sytuacji i jak w ogóle mieli to wszystko odegrać. Jednak liczył się tu czas... musieli po prostu grać.
Podnieśli się do siadu, tak że mag wylądował na jego udach i bardzo powoli zaczął zsuwać z jego ramion już wcześniej rozpięty kombinezon. Powoli bez pośpiechu, by upływało jak najwięcej czasu...
- Ona obiera go ze skóry! - krzyknął ktoś panicznie.
- Ludzie są obrzydliwi! - dodał inny.
- Nie debile! Baba go rozbiera... byście upiekli go w ubraniu! Gdyby nie Smark żarłbym upieczone szmaty! - wydarł się wódz coraz bardziej przychylny obcemu przybyszowi.
- Smark ile takie gody zajmują? Trzeba im czego, by młode było dorodne? - zaczął pytać obserwując jak mężczyzna jest rozbierany, a oni mogli ujrzeć jego prawdziwą skórę, wódz był zaskoczony tym, że jego twarz robi się coraz bardziej czerwona.
- Kolor zmienia. To dobry znak? -  dopytywał krzyżując swoje wielkie łapy na piersi patrząc na to wszystko coraz bardziej zainteresowany i chętny by wiedzę swoją pogłębić, na rzecz przyszłych uczt.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {30/10/23, 09:38 pm}

Akademia Pojednania  - Page 4 PicsArt_11-05-01.27.53
    Trochę… nie dowierzał, że to się dzieje. Simone doskonale wpasował się w rolę, być może za bardzo (choć kto wie, jak te zwierzęta się rozmnażają…?), podczas gdy Xander chciał wszystko zrujnować! Błyskotliwością i głosem pełnym pewności jakoś ich krył, ale do jasnej cholery! Jakby nigdy faceta nie widzieli, co za cnotka! Zrzucaj ciuchy Xander! Nikt ci nie uwierzy, żeś prawiczek! - wrzeszczał w myślach. Wybity z rytmu, nie zareagował na swoje fałszywe imię, orientując się dopiero przy kolejnym wywołaniu.
- Dobrze, dobrze! Wyśmienicie! Rośnie jej temperatura, żeby bachor mógł się rozwijać. Ale teraz musimy zostawić ich samych. Znaczy, zakryć, zakryć - poprawił się.
- Ale ja chcę patrzeć.
- Właśnie, właśnie! Skąd mamy wiedzieć, że naprawdę to robią?!
- Właśnie! Nie będziemy zakrywać!
- Bierz go baba!
- Ba-ba! Ba-ba! -
skandowali, jakby miał to być jakiś sport, a nie stosunek.  
- A to śmiało, róbcie sobie co chcecie! - wrzasnął na nich czarodziej w końcu, wkurwiony. A niech im będzie! On chciał ich uratować i co z tego miał?! Narażali nie tylko siebie! - Na co słuchać wielkiego znawcy ludzi! Jasne, zmarnujcie chcicę takiej baby, bo chcecie se pooglądać, cudownie! Nie wiem po co w ogóle się tu zatrzymałem!
Zaczął udawać, że zbiera swoje rzeczy i odchodzi, mrucząc pod nosem, jak skończonymi kretynami są i jak bardzo wszystko zmarnują. Że baba się zniechęci a potem jej ciało uschnie i będzie cała pomarszczona! Żylasta! A chłop zrobi się kwaśny. W zasadzie plótł, co mu do głowy przyjdzie, dając upust złości na cały świat A tak mu dobrze szło! Zatrzymał go głośny huk. Jakby ktoś walnął w pustą michę. Zaniepokojony, odwrócił się w momencie, w którym szef otwierał pięść przy sobie, mając u stóp zwijającego się z bólu trolorka.
- Ktoś jeszcze powie nie zakrywać!? - warknął, co skutecznie uspokoiło bandę. - Mówi zakryć, to zakryć! To nie tak, że nic nie będzie słychać! Smargol - warknął i na niego, na co przełknął ślinę. - Cho no. Cho.
Cóż miał zrobić? Zawrócił z duszą na ramieniu, bojąc się, że oto się wydał. Stracił ich jedyną szansę. Że zaraz i on zostanie wrzucony do klatki i…
     Szefunio uwiesił się na nim prawie go przy tym przewracając.
- Dawno swoich Warchli nie widzieli, przecież wiesz.
Co za Warchle?! Udawał nieprzekonanego.
- Przecież wiesz, że nie możemy wrócić do Gniazda, póki Puchlaki nie zawrą jadaczego, bo się słuchać tego jazgotu nie da.
Czy on mówił o… dzieciach trolorków?! Nawet nie chciał się nad tym zastanawiać.
- Niech będzie - odpowiedział w końcu, udając, że doskonale rozumiał. Udając, tak, to dobre słowo. - Zmarnowaliby się, a nienawidzę marnować żarcia.
Szefunio pokiwał w zrozumieniu głową, chuchając mu nieustannie oddechem pijaka bynajmniej nie po najlepszej nocy.
- Słyszeliście go, zakryć. Byle szczelnie, niech mi żadne z nich nie wyschnie. Ale słuchać możemy, co Smark? Posłuchać hehe.
- Jeszcze przez jakiś czas powinni być całkiem głośno - wzruszył ramionami, specjalnie starając się, by dobrze go usłyszeli.
    Klatka została oblężona przez ciekawskie bestie, ale chociaż nikt na nich nie patrzył. Mimo to dźwięki… sam czarodziej zaczął się zastanawiać, czy do niczego nie doszło. Szczególnie, że gdy cichły, ktoś uderzał w pale, domagając się ich z powrotem. Cóż… on miał znacznie większe zmartwienia. Wpadł między wrony, ale nie był pewien, jak krakać “jak one”. Zrobił parę głupich gaf, trochę się naraził, ale w ostatecznym rozrachunku po wielkiej prezentacji ludzkich rzeczy (wyciągnął swoje tobołki i kłamał jak z nut) uznano go za dziwnego, ale nie aż tak groźnego. Także całkiem nostalgicznie. Trochę podejrzliwie patrzono, gdy zasugerował przygotowanie jedzenia, bo halo, oni nie potrzebowali żreć tak często. Kulawo wybrnął, że to dla Baby i Chopa, bo nie mogą im paść z głodu. Później dodał, że i im przydałaby się prezentacja umiejętności. Po gderaniu im nad głową w końcu zdecydowano przynieść truchło jakiegoś zwierza, a sam aktorzyna udał się z obstawą do lasu, by nazbierać konkretnych składników. I faktycznie pierwsza wielka uczta zbliżyła wszystkich, a on ostatecznie wkupił się w łaski dokładną opowieścią na temat tego, jak pysznie mógł smakować człowiek (w zasadzie opowiadał o pieczonej świni, ale to bez znaczenia).

    W przeciągu dwóch dni stał się członkiem tej dziwacznej społeczności i nawet zaskarbił pewną dozę sympatii szefunia, który uwielbiał słuchać historii o smażeniu, peklowaniu i doprawianiu ludzi. Im dziwniejsza metoda oddzielania mięsa od kości, tym bardziej się ekscytował. Sam dodawał swoje barbarzyńskie metody tortur, jakim poddał poprzednie ofiary, skutecznie przypominając czarodziejowi, że pośród tych olbrzymów nigdy nie był bezpieczny. Dlatego desperacko szukał sposobu, by ich stąd wydostać. Okazja nadarzyła się właśnie drugiego dnia…
- Żdreg coś nie wraca - rzucił ten, którego wołali Grulg, albo Grelg. Cóż, białowłosy zazwyczaj charczał coś niewyraźnie i któryś się odwracał. Im więcej gardłowych, plujących głosek, tym skuteczniej działało.
- Miał iść po pozostałą dwójkę - dodał ktoś po głośnym beknięciu. - Ile już minęło?
- Może cza mu pomóc? Pewnie zgubił drogę. - Musiał być to jakiś wewnętrzny żart, bo słuchające go trolorki zarżały nibym zarzynane zwierzęta. Znaczy, zaśmiały się.
- Żder? - podłapał czarodziej - Tego wzrostu, z takim kulfonem na gębie i cuchnący?
- Cały on - rozmarzył się ktoś. - Pewnie byłby pierwszy, żeby cię capnąć, skoroś Smark.
Znów ten dziwny skowyt. Udał, że i jego to bawi, układając w głowie plan. Przynajmniej jego część, bo – choć tak cholernie nie chciał – w reszcie musiał zdać się na Marigolda. Tego zdradzieckiego, paskudnego…! Ale jakie miał wyjście? Sam mógł odwracać ich uwagę, mógł grać najlepiej, jak potrafił, ale jeśli ta przebrzydła kreatura ich porzuciła…!
- A to żem widział takiego. Niósł dwójkę ludzi, pytał o drogę. Trochę żem mu poopowiadał wiecie, co i jak. Wyście mieli szczęście, bo tamta Baba...
- Żdreg?! Żdreg miałby zabrać ludzi?! Gdzie?
- No w dół góry.
- Skurczysyn, niesie je swojej Warchle!
- Wiedziałem, że z niego Gżdaror.
- Czekaj! Może Smark coś zmyśla, Żder by tego nie zrobił.

Nie potrafił sobie zbyt dobrze przypomnieć, jak wyglądał trologr, którego powalił łowca. Tyle, co wybrał najbardziej charakterystyczną cechę tych brzydali i rzucił nią w nadziei, że nie dopytają. A jednak.
- Co nie on, co nie on?! Jakiś inny tu łazi? Jakem mówi, żem widział, to widział! - żachnął się i splunął gdzieś na ziemię. Zauważył już wcześniej, że olbrzymy to robiły, więc chcąc się dopasować… Błeh. - Ludzi pamiętam, tak. Był taki biały, jaśniutki taki. Futra miał jakby mrozy szły. I była mała Baba, taka czarna. Pewnie już trochę nieświeża, to żem mu powiedział, jak ją wyczyścić.
- To był Żder! ZDRAJCA! PSI PYSK! GLIZDERA!
Zamieszanie było jeszcze większe, niż się spodziewał. Wszyscy gotowi byli złapać za broń i już teraz pędzić odzyskać żarcie. Doprawdy podburzanie ich nie było nawet konieczne, chociaż… cholernie, cholernie satysfakcjonujące. Tak też dzięki jego przebiegłości pięciu z ośmiu trolorków z szefuniem na czele wyruszyło koło południa tropić zdrajcę u dołu góry, by odebrać mu należną im zdobycz. Niestety czarodziej nie potrafił zrozumieć, ile ma zająć im podróż, jednakże… Cholera jasna jeśli mieli szansę, to tylko teraz!!!
     Po godzinie entuzjazm mu osłabł. Był otoczony debilami. Jeden z nich dokopywał się do eldorado we własnym nosie, drugi znalazł se pare żuków i wrzucił je do małej dziury, nabijając się za każdym razem, jak próbowały uciec. Tak, ten kretyn zrzucał je przy ostatniej prostej i uważał to za świetną zabawę. Trzeci zaś ciągle próbował go o coś zagadać, ale był takim kretynem, że ledwo składał zdanie. Miał doooość. Nawet zaczął rozważać, czy zamknięcie w klatce nie było lepszym wyjściem. O, albo zakręcenie się wokół szefunia. Ten był jedynym, który całkiem go jeszcze bawił i był jakimkolwiek towarzystwem. Był barbarzyńcą ale mógł przymknąć na to oko. No i pewnie gdyby został na kolejny rok, dwa, zniżyłby swoje IQ to poziomu buta, żeby się choć trochę wpasować i kto wie, może byłby szczęśliwy? Jak ten debil z tymi żukami.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 4 Empty Re: Akademia Pojednania {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach