Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Argonaut [eng]Dzisiaj o 12:36 amSeisevan
The Arena of HellDzisiaj o 12:33 amMinako88
LiesDzisiaj o 12:25 amRusek
A New Beginning Wczoraj o 11:58 pmYulli
Charm Nook Wczoraj o 09:51 pmKass
This is my revengeWczoraj o 09:36 pmYoshina
incorrect loveWczoraj o 08:18 pmYoshina
W Krwawym Blasku GwiazdWczoraj o 08:01 amnowena
Triton and the Wizard01/05/24, 03:32 pmKurokocchin
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
4 Posty - 13%
4 Posty - 13%
4 Posty - 13%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
2 Posty - 7%
1 Pisanie - 3%

Go down
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Akademia Pojednania {15/09/21, 11:32 pm}

First topic message reminder :

Akademia Pojednania  - Page 2 45325a3b41d8fb2ebb2101d0e7ec65fe
Akademia Pojednania  - Page 2 236535_fantasy_zamek_zima_gory_lodka

Akademia Pojednania  - Page 2 56b609ea91d49582c0e6e118993a58ce

Mrok nie zawsze pojawia się z nadejściem nocy, czasem przybiera jaskrawą barwę zniszczenia i chaosu. Zmusza do współpracy i kolaboracji z osobą, która pierwsza w normalnej sytuacji wbiłaby ci nóż prosto w serce. Patrząc ci w oczy, z uroczym uśmiechem. Tak właśnie jest w sytuacji łowców i magów. Najznamienitsi synowie magicznych rodów zostali wysłani w paszczę lwa. Dzieci łowców zaś nauczyć muszą się panować nad wyćwiczonymi odruchami i w obecności swych dotychczasowych ofiar. Wszystko dla wyższego dobra, dla utrzymania porządku jaki znają, dla istnienia świata.

Akademia Pojednania  - Page 2 F2f655caaa407c18fcfbcfe834268478

Amazi - łowca czarownic  - Xander Dejre - KP
Nowena - łowca czarownic - Marigold Mhadlekar - KP
Hummany - łowca czarownic - Dominic Miquiztil - KP
Adelai - czarodziej -  Simon Lestre - KP
Bimxbun - czarodziej - Rhysand Cirillo - KP
Satomi - czarodziej - Étienne Raviel de La Vallière - KP
... - ... - ... (cały czas można do nas dołączyć)

Akademia Pojednania  - Page 2 Bf527a835d267948738c53d68e87881a
Wcielamy się w przedstawicieli czarodziejów i łowców czarownic. Od wieków walczące ze sobą frakcję zmuszone są do współpracy, z powodu pojawienia się spaczonej magii. Potężna magia zagrażająca światom jest wystarczającym powodem, by dawni wrogowie nauczyli się współpracy.
Po to powstała Akademia Pojednania. Miejsce, w którym czarodzieje i łowcy przejdą razem szkolenie.


Ci którzy byli z nami, a już ich nie ma:
Nekoha - łowca czarownic - Darian Acker - KP - zniknęła bez słowa
MauRice - czarodziej - Linhart Ulric Goethe - KP -  zniknęła bez słowa
Kaltenecker - czarodziej - Merry Goldenbell - KP - zniknęła bez słowa
Fojbe - łowca czarownic -  Hestus Pann Nostroye - KP - poinformowała o odejściu, po miłej współpracy
Satan - czarodziej - Kasjan Nyr - KP - poinformowała o odejściu po miłej współpracy




Ostatnio zmieniony przez Amazi dnia 20/02/22, 10:53 pm, w całości zmieniany 28 razy

nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {02/11/21, 11:20 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 GRuSGes

____Zadanie ukończyli z powodzeniem, dotarłszy do rozłożystego drzewa. Nim Marigold zdołał pogratulować Xanderowi oraz trzymającemu go, niczym damę w opresji, bohaterowi, towarzystwo rozmyło się w powietrzu, a on sam pomknął tyłkiem na spotkanie z zimną ziemią. W ciszę posłał wiązankę przekleństw, ale na tym poprzestał.
____Nie chciał wyjść na mięczaka, ani kolaborować z magami, dlatego pokierował się nie do medyczki, a do biblioteki, w której poprzedniego wieczora zaszył się z książką. Udało mu się odnaleźć wśród zbiorów pozycję niezwykle rzadką i starą, bez autora czy tytułu. Zawierała w sobie dawne legendy i podania, historie walecznych i tych mniej znanych bohaterów, a nawet przepisy na potrawy. Niestety, większości tych ostatnich nie dał rady rozszyfrować, strony były porwane albo zalane, a tekst miejscami rozmazany. Szkoda, bo mogło się w nich kryć coś ciekawego. Na przykład potrawka z chrząszcza, plus dziewięć punktów do życia*. Albo taki gulasz Thekli, kimkolwiek była ta tajemnicza postać, dodatkowy punkt do siły*, dzięki takiej strawie na pewno szybciej poszłoby mu skopanie dup wszystkim czarownikom.
____Z każdą przewróconą stroną, ból stawał się bardziej i bardziej niepokojący. Marigold nie wytrzymał, odbandażował lewą dłoń. Nie wyglądała zbyt dobrze. Chociaż wszystkie pięć palców usztywniono metalową szyną , jeden z nich, środkowy, odkształcił się. Wziął głęboki wdech przez zęby na ten widok.
____Nie wiem, na co dokładnie czekasz, ale powinieneś pokazać to jak najszybciej medykowi — oznajmił kobiecy głos.
____Marigold odwrócił się, zupełnie zaskoczony. Zza jego pleców na rękę spoglądała para migdałowych oczu w kolorze krystalicznego górskiego źródła. Bibliotekarka, nie zapytawszy o pozwolenie, zajęła wolne krzesło obok. Miała burzę pięknych, gęstych, zdrowo lśniących rudych włosów, których przednie pasma upięła spinką z tyłu głowy. W ręku trzymała grube tomisko, ale usiadłszy, odłożyła je na dębowy stół przed nimi.
____Zmarszczył nos. Nie czekając na ciąg dalszy złotych rad, zabrał się za pośpieszne chowanie zranionej ręki pod warstwami bandaża. Dziewczyna wydała z siebie westchnięcie.
____Ależ z was dumne, uparte...
____Zgadza się — nie siląc się na uprzejmość, burknął. — Przynajmniej nie wtykamy nosa w nie swoje sprawy, ani nie sypiemy z rękawa wiązką nieproszonych zaleceń.
____Samantha, bo takie imię nosiła bibliotekarka, zachowała kamienną twarz. I chociaż była związana zapisami regulaminu, tym razem postanowiła sięgnąć po coś innego niż perswazję. W końcu chodziło o dobro oraz zdrowie drugiego człowieka. Nie łowcy, nie naturalnego, odwiecznego wroga. Człowieka, zasługującego na pomoc.
____W umyśle Marigolda narodziła się myśl. Nie wiadomo skąd. Nie wiadomo jak. Po chwili rozbłysła niczym iskra. Czuł, że musi zrobić wszystko, by wcielić zamiar w życie. Jednak jedna kwestia nie dawała mu spokoju. Przecież wcale nie chciał robić z siebie ofiary, biec do medyka jak jakiś wrażliwy smarkacz.
____Chciałem, stwierdził z mocą. Prosić o pomoc, kiedy się jej potrzebuje, nie jest oznaką słabości. Jak dalej będzie przebiegać jego szkolenie, skoro nie mógł używać dominującej ręki? Jak poradziłby sobie w walce? Narazi siebie i swoją drużynę na niepotrzebną porażkę.
____Chrzanić drużynę. Tych paru parających się czarami ważniaków nie uważał za jej członków, a z łowcami nie ułożyło mu się najlepiej — Xanderowi bał się spojrzeć w oczy po dzisiejszej paradzie błazenady, jaką zainicjował niechcący ten drugi, zamaskowany nieznajomy. Nie miał mu tego za złe, jednak…
____Niezależnie od własnych stosunków wobec kilkorga osób, powinien zadbać o własne dobro. Przecież nie miał zielonego pojęcia, w jaki sposób naprostować tak skomplikowanie przestawioną kość. A rozległe poparzenia pozostawią po sobie brzydką bliznę na całe życie. I to wszystko przez własną impulsywność, zarozumialstwo i upartość. Ile był warty ze źle zagojonymi palcami? W najgorszym razie nie mógłby dobrze chwycić broni.
____Nie chcę dłużej mieszać ci w głowie, więc z łaski swojej wstań. Idziemy! — Samatha poczekała, aż buntownik podniesie się z krzesła, po czym chwyciła go za prawe ramię, niczym dobra przyjaciółka. — Zaprowadzę cię.
____Agrh! — jęknął, złapany w sidła obcych koncepcji. Dodał po chwili, mimo sobie: — Dziękuję.
____No widzisz? — z ust wyrwał jej się uroczy chichot. — Tak trudno jest być uprzejmym?
____Czary spowijające jego umysł z wolna niknęły, a z nimi sztuczny przypływ dobrych manier Marigolda. Gdy czarodziejka wyprowadziła go z biblioteki na korytarz, wywrócił oczami. Był dużym chłopcem, nie potrzebował niańki. Samantha zignorowała jego niechęć, prowadziła go dobrze znaną ścieżką ku gabinetowi Vivikii Telurii, wnuczki dyrektora. Po drodze prowadziła monolog, bo naburmuszony łowca nie miał ochoty na socjalizowanie się. Wkrótce znaleźli się na miejscu.
____Vivika, kochanie, przyprowadziłam ci… — zaświergotała Samantha na wejściu.
____Och — Niska blondynka dźwignęła się z parapetu okna, skąd obserwowała sunące po niebie chmury. — Co się stało?
____Marigold z ukłuciem zawodu stwierdził, że Vivika jest o niego parę centymetrów wyższa. Medyczka stanęła przy nich i zaraz wzięła się do pracy. Najpierw kazała łowcy usiąść na kozetce. Tam uwolniła jego rękę z naprędce założonych bandaży, po czym dokładnie obejrzała. Na widok krzywego środkowego palca zagryzła wargę.
____Powinieneś przyjść tu już wczoraj — powiedziała stanowczo, a zarazem łagodnie.
____Chłopak wzruszył ramionami, co u czarodziejki spotkało się z ostrym syknięciem. Przykazała mu siedzieć w bezruchu. Samantha zajęła miejsce na parapecie, oznajmiając, że poczeka aż będzie po wszystkim. Vivika nie skomentowała, ujęła delikatnie pokiereszowaną rękę, skupiła na niej całą swoją uwagę i zaczęła mruczeć zaklęcia, które wniknęły pod skórę, w miejscach szczególnego zainteresowania. Kości pod wpływem leczniczej magii powróciły na właściwe im miejsca, a środkowy palec w mgnieniu oka wyprostował się. Kolejna faza polegała na zaleczeniu zaognionych ran po poparzeniach, a także poprawieniu stanu skóry.
____Wkrótce było już po kłopocie.
____Ha! — klasnęła w dłonie. — Czy tak nie lepiej?
____Lepiej… — przyznał niechętnie, obdarowując obie dobrodziejki kwaśnym uśmiechem. — Jestem winny podziękowań.
____Daj spokój — Vivika machnęła ręką. — To moja praca. Ale następnym razem nie czekaj, aż rany będą w takim stanie. Im dłużej czekasz, tym proces jest boleśniejszy. Tym razem ci tego oszczędziłam.
____Dziękuję, moja droga — rzuciła rudowłosa, poklepawszy dziewczynę po ramieniu. — Zabieram cię wieczorem na herbatę, tym razem bez wymówek.
____Wnuczka dyrektora Teluriego posłała jej serdeczny uśmiech. Lecz zanim Samantha porwała Marigolda, łowca poprosił medyczkę o jeszcze jedną przysługę. Chciał, by z powrotem umieściła jego dłoń między usztywniające szyny i obwiązała fachowo elastycznymi bandażami. Vivika nie pytała, skąd ta prośba, tylko spełniła ją w milczeniu.
____Po wszystkim, bibliotekarka odprowadziła łowcę do skrzydła mieszkalnego. Chciała mieć pewność, że ten trafił prosto do swojego pokoju, zje ciepły posiłek i uda się na spoczynek. W drodze powrotnej, naburmuszony dotąd chłopak zdobył się na podjęcie rozmowy, zapytał o tajemniczą książkę, którą znalazł gdzieś w zbiorach. Samantha nie była pewna, skąd się w nim znalazła, ale uchyliła rąbka tajemnicy o jej autorze.
____W pokoju oprócz ciepłej obiadokolacji czekała na Mariego paczka. Jej front zdobiły eleganckie zawijasy — litery — wystarczyło mu raz spojrzeć, by odgadł, kim był nadawca, nawet jeżeli jego dane nie widniały w żadnym miejscu. Mama.
____Zaintrygowany chłopak wyciągnął z sekretnej kieszonki plecaka mały sztylet, który zatopił w szarym papierze zabezpieczającym przesyłkę. Jedno precyzyjne pociągnięcie później, Marigold już dobierał się do zawartości. Palce napotkały śliski materiał, jedwab, co bardzo go zaskoczyło. Przecież nie potrzebował dodatkowych ubrań, a gdyby matce zależało na jego zdrowiu, przysłałaby na przykład koc z wełny jaka, cholernie drogi swoją drogą, ale za to jaki ciepły!
____Wyciągnął ostrożnie i rozłożył na łóżku to, co kryła w sobie paczka. I nie mógł uwierzyć w to, co widział.
____Instrukcje zawarte w notce spoczywającej w okolicy wypchanego po brzegi talerza wiele wyjaśniły. Nazajutrz, w wielkiej sali, miało odbyć się jakieś uroczyste wydarzenie. Obecność była obowiązkowa, a co do obowiązującego stroju, łowca miał już swoje plany.
____Zjadł ze smakiem wszystko, co znajdowało się na talerzu. Później wziął szybki prysznic, położył się na łóżku, poświęcając chwilę na rozmyślaniach o tym, co zaszło tego dnia. Wkrótce zapadł w błogi sen.
____Kilkanaście godzin potem Marigold stanął w drzwiach ogromnej, niesamowicie udekorowanej sali, której centrum stanowił się pusty w tamtej chwili parkiet. Przestrzeń za parkietem, na wprost od wejścia, zajmował olbrzymich rozmiarów stół, zastawiony masą potraw z różnych zakątków wszechświata, pięknie przystrojony i oświetlony świecami, działającymi na korzyść i tak zapierającej dech w piersiach atmosfery. Przy okrągłych stolikach, rozstawionych symetrycznie po każdej stronie pomieszczenia, siedzieli magowie razem z łowcami, w większości ubrani w takie same garnitury. Kiedy chłopak zdał sobie z tego faktu sprawę, uśmiechnął się półgębkiem, nieco szyderczo. Ale uśmiech znikł tak szybko, jak się pojawił, bowiem na osobie niskiego łowcy wzrok skupili wszyscy obecni, w tym nauczyciele, którzy nie kryli swojej dezaprobaty dla tak zuchwałego okazania nieposłuszeństwa. Różany pąs zalał mu twarz, więc Mari prędko spuścił głowę, aby go zamaskować.
____Kurwa — mruknął do siebie.
____Strój młodego łowcy nie składał się ani z ciemnogranatowej, fatalnie dopasowanej (przynajmniej w jego przypadku, ale nie miał nikomu tego za złe, jego postura nie mieściła się w widełkach przeciętnego łowcy), acz szykownej niby-marynarki, ani z trochę przydługawych spodni, ani nawet z wytwornej koszuli, którą w innych okolicznościach pewnie pokusiłby się założyć. Nie, to, co ubrał Mari było inne, wyjątkowo wyrafinowane oraz urzekające.
____W paczce matka przesłała synowi dzieło swojego życia, za co ten był jej niezmiernie wdzięczny, bo dała mu okazję do utarcia nosa wszystkim tym, którzy oddali się realizacji idei zjednoczenia dwóch antagonistycznych światów.
____Marigold ubrany był w mieniącą się, jedwabną tunikę, obszywaną na końcach srebrną lamówką, w barwach nieba o zmierzchu, z długimi, bufiastymi rękawami i z dekoltem w kształcie litery V. Tunika była długa, zwężana ku dołowi, bogato zdobiona na dole, sięgała kostek, miała głębokie rozcięcia na biodrach, które umożliwiały swobodne poruszanie się. W miejscu, gdzie kończył się dekolt, przyszyto półprzezroczysty, gołębio szary, czy raczej szaroniebieski, migocący w świetle milionami drobinek brokatu materiał, tworzący coś w rodzaju wielowarstwowej, rozkloszowanej spódnicy z trenem. Pod tunikę Mari założył cielisty, koronkowy bezrękawnik z golfem, o marszczonych brzegach, a także jasnoszare dopasowane spodnie z lampasami, no i wysokie, grafitowe buty na niskim, grubym obcasie.
____By nie przypominać żebraka, któremu udało się upolować własność jakiegoś bogacza, Mari zadbał między innymi o to, by wszystkie niesforne i zbyt długie w stosunku do reszty kosmyki wyrównać za pomocą ostrej brzytwy, oraz by delikatnie podkreślić oprawę oczu. Starania się opłaciły, bo nie wyglądał jak pospolity łowca, bardziej jak szlachcic, arystokrata z wyższych sfer albo jak książę z innego wymiaru.
____Gdyby tylko równie wiele uwagi poświęcił na przeczytanie informacji o rozpisce stolików, może nie naraziłby się na grad srogich spojrzeń, rzucanych w jego stronę, kiedy zbliżał się do nie swojego miejsca. Ostatecznie z opresji wybawiła go fioletowa, ni to królicza, ni potworna maska, znak rozpoznawczy tajemniczego jegomościa, fana jazdy na łyżwach bez łyżew, amatora nieanonsowanych zbliżeń nieintymnych, złotego medalisty w rzucie nie-dziećmi, a także jednego z autorów powodzenia wczorajszej misji. Fioletowowłosy miedzianooki obiecał sobie w duchu, że gorąco za ten charakterystyczny element wyposażenia twarzy podziękuje jego właścicielowi.
____Oklapł głucho na krzesło akurat w momencie, w którym rozmowa przeszła na temat pierwszego zadania, lecz uszu Mariego dosięgły jedynie dwa słowa, zupełnie wyrwane z kontekstu, pieski i piłeczka. Wydał z siebie przeciągnięte do granic możliwości ciche westchnięcie, sięgając po butelkę niezidentyfikowanego, procentowego trunku. Nalał płyn do kielicha, wypełniając go aż po brzegi, po czym wzniósł nieznacznie w górę i opróżnił duszkiem. Na złagodzenie stresu, tłumaczył sobie.
____Zerknął w prawo i w lewo, obok niego miejsca zajmowali magowie. Jak to? Siedział przy złym stoliku, czy jak? Zmarszczył brwi, zaniepokojony obecnością tej dwójki, popatrzył na estetycznie wykonaną winietkę dla pewności.
____Marigold M.
____No tak, był Marigoldem M. Chyba że, o ironio, jakiś inny mag nosił to samo imię i jego nazwisko także zaczynało się na M. Ale prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności było równe zeru, więc raczej nie było mowy o pomyłce. To było jego miejsce. Siedział między dwoma magami.
____Naprzeciw niego, o zgrozo, kolejne obdarzone magicznymi zdolnościami osoby. Marigold zmarszczył nos. Czuł się jakby wszedł do jaskini lwa, poprawka, lwów. Przewyższających go grubo o głowę. No, ale przynajmniej prezentuje się lepiej od całej zgrai tego tałatajstwa.
____O jakich pieskach rozmawiamy? — spytał towarzystwo, nalawszy sobie kolejny kielich.

*pozdrawiam fanów Gothica

Gdyby kogoś ciekawiło, jak mniej-więcej prezentuje się strój Mariego, co próbowałam oddać słowami:


Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 02/01/22, 05:12 pm, w całości zmieniany 1 raz
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {04/11/21, 02:49 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 PicsArt_10-17-06.21.19

       Pierwsze lody przełamane! Chyba. Łowca do którego się odezwał nie spojrzał na niego krzywo, a po względnym przyjrzeniu się jego aparycji kontynuował rozmowę. Czyli sukces, tak? Kontrolnie spojrzał w stronę stolika z kadrą nauczycielską gdzie dostrzegł dyskretnie uniesione dwa kciuki w górę. Czyli tak, zwycięstwo! Odprężył się więc nieco chociaż nadal siedział prosto jak struna ze złożonymi odpowiednio dłońmi. Co jakiś czas jego wzrok uciekał na zastawiony pysznościami stół ale gdy tylko Xander wyciągnął do niego rękę i się przedstawił, jego pełna uwaga ponownie skupiła się na łowcy.
       Żeby wymienić uprzejmości również podniósł się ze swojego miejsca i ściskając pewnie jego dłoń kiwnął lekko głową na przywitanie.
       - Dominic. – Przedstawił się zaraz ponownie siadając na swoim miejscu, rozejrzał się przy tym po Sali czując, że magia dookoła ich stolika została zakłócona. Nikt na razie się jeszcze nie pojawiał chociaż przeczuwał, że to będzie tylko kwestia czasu aż kolejni obserwatorzy ich konwersacji zaczną do niej dołączać. Wypadałoby więc być uważnym w swoich słowach. Pierwsza sposobność pojawiła się w momencie gdy zalał go grad pytań dotyczący jego umiejętności. Cóż, nie mógł mu się dziwić. Nie znali się i najłatwiej było rozmawiać o ich fachu. W szczególności w okolicznościach w których mieli już okazję się obserwować co, nie oznaczało, że on był gotowy żeby swobodnie o tym mówić. Była to jedna z niewielu rzeczy które nie przechodziły mu przez gardło. „Hej, jestem z próbówki, stworzył mnie szalony czarnoksiężnik abym wybijał jego konkurentów i wrogów, nie jestem łowcą chociaż uczyłem się technik najlepszych rodów, ale za to na luzaczku mogę zablokować magię w promieniu metra – fajny myk, nie? Jestem jak włącznik światła w pokoju.” Gdy ta myśl wykwitła mu w głowie uśmiechnął się nieco sobą załamany, ciesząc się, że ma na sobie maskę.
       - Pozwól, że w chwili obecnej temat mojego szkolenia pozostanie słodką tajemnicą. Pochodzę z dalekich lasów północy gdzie prawie nikt nie mieszka, może dlatego nie miałeś nigdy okazji usłyszeć o mnie plotek. Chociaż, może to i lepiej? – Przechylił delikatnie głowę w bok sądząc, że chwila obecna lepiej będzie rzutowała na to jak wszyscy będą na niego patrzyli niżeli przyglądanie się jego skażonej szramą twarzy przez pryzmat jego przeznaczenia. To bowiem zmieniono, a on starał się jak mógł.
       - Z czego przyznam chętnie się czegoś nauczę. Nie wiem do końca jak będzie tu wyglądał pobyt ale jeżeli daliby nam więcej wolnej ręki nie chciałbyś potrenować ze mną zwrotności? Czasem mam wrażenie, że nie wyrabiam na zakrętach, a Tobie się skutecznie udawało unikać pocisków. – Zaproponował braterstwo w boju sądząc, że odbicie tematu na przyszłość, a nie przeszłość będzie lepszym pomysłem.
       - Marigold? – Zapytał zaciekawiony mając nadzieję, że przypisze twarz i imię przynajmniej do jednej osoby. Chociaż lekko zalało go zażenowanie gdy okazało się, że imię to nosiła jego księżniczka. Ale wpadka. Oby siedział gdzieś… daleko od niego. – Cóż, takie jest założenie… – Widząc jego nerwy chciał go nieco uspokoić, skąd miał się spodziewać, że w pół jego zdania pojawi się kolejna osoba z której zdjęto czar bańki i jeszcze wypowie słowa które natychmiastowo zwróciły tak jego jak i Xandera wzrok na siebie.
       - Obawiam się, że te pieski są na razie głównymi zainteresowanymi rozmową. – Zauważył zerkając kontrolnie na Xandera. Nie chciał i będzie reagował jeżeli ktoś zażyczy sobie skoczenie sobie do gardeł. A żeby na pewno to powstrzymać! Podniósł się i nalał wszystkim obecnym trunku wysokoprocentowego. – Aczkolwiek owszem, dogadaliśmy się i zaskoczę Cię, świnki pierdzące magią uganiały się za piłeczką z podobną radochą, tylko jęzorów tak nie wywalały. – Odbił piłeczkę bo co miał zrobić? Pokazanie tego, że nie chce jakkolwiek wdawać się w dyskusje nie było dobrą taktyką bo szybciej czy później stanie się popychadłem. Przy tym, jego wzrok zaskoczony padł na Marigoldzie który pojawił się chwilę później słysząc jedynie urywek rozmowy w stroju… w ubraniu… które szybko sprawiło, że uniósł wysoko brwi i wgapił się w jego dekolt.
       - Hau, hau. – Wyjaśnił okrężną drogą trafiając w końcu wzrokiem nieco wyżej, w jego oczy, gdyby tylko mógł chcąc posłać mu rozbawiony uśmiech. – Na razie jest przewaga liczebna, dzisiaj na kolację szyneczka? – Zapytał chętnie dolewając do opróżnionych kielichów. Sam podejrzewał, że dzisiaj ani nic nie zje ani nic nie wypije nie chcąc zdejmować maski.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {05/11/21, 01:05 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 Fd3b879b6b2416ae07310a6e7c50827e
-------------------------------------------------------
•ᴥ•Godność•ᴥ• Étienne Raviel de La Vallière
•ᴥ•Wiek•ᴥ• 27 lat
•ᴥ•Przynależność•ᴥ• Czarodziej
•ᴥ•Specjalizacja•ᴥ• Magia obronna
•ᴥ•Chowaniec•ᴥ• xxx
-------------------------------------------------------
•ᴥ•Wzrost•ᴥ• 178cm
•ᴥ•Włosy•ᴥ• Długie białe pukle
•ᴥ•Oczy•ᴥ• Lodowo błękitne w kształcie migdałów
•ᴥ•Strój•ᴥ• Uwielbia swój wyszyty srebrną nicią,
czarny płaszcz z kapturem. Nosi się elegancko

-------------------------------------------------------
•ᴥ•Mieszkał spokojnie i szczęśliwie obok małej wioski z dala od wszelkich konfliktów•ᴥ•
•ᴥ•Tak, te kwiaty pojawiają się zawsze, gdy zabłyśnie swoją zajebistością (wcale nie)•ᴥ•
•ᴥ•Dobrze gotuje i zna się na domowych obowiązkach, w których pomaga sobie magią•ᴥ•
•ᴥ•Jego największą słabością jest wszystko, co uważa za słodkie i urocze•ᴥ•
•ᴥ•Totalnie się tu nie nadaje i będzie wprowadzał chaos (nie no żarcik, przecież jest ładny)•ᴥ•
•ᴥ•Jest jak ta przyjaciółka, która spiknie cię z typem, pomoże się ubrać, a po randce będzie chciała znać wszystkie szczegóły. Totalnie. On kocha takie rzeczy•ᴥ•
•ᴥ•Tak. Jego zdaniem najlepszym, co może załagodzić konflikt między łowcami i czarodziejami, jest spiknąć ich ze sobą•ᴥ•
•ᴥ•Robi dobre pierwsze wrażenie, póki się nie odezwie•ᴥ•
Trochę ekspresji, żeby nie było, że królowa lodu:
bimxbun
Supernowa
bimxbun
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {05/11/21, 03:05 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 10869f55025e5aa005d9142530958399

    Zadanie dobiegło końca szybciej niż się tego spodziewał. Może to i lepiej? Mógł dzięki temu jeszcze trochę po przebywać wśród łowców i innych czarodziejów, poznając ich zwyczaje i zamiary, nim ujawni swoje prawdziwe intencje. Niestety ostatnie zaklęcie, jakie wywołał szybko prysło i rozłożyło się w otoczeniu. Mag wody, który ich szkolił dostrzegł motyla i zniwelował jego działanie. A niech to! Dalej jednak Rhysand już się nie wysilał. Widział, jak łowcy przez przypadek zdobyli kulę. Co prawda raz jeszcze, czy też dwa zaatakował prowadzącego, ale jedynie po to, by odwrócić jego uwagę. Wstrzymał się jedynie wtedy, gdy wszystkich otoczyła na chwilę gęsta mgła. Na szczęście jeden z łowców, ten którego wcześniej osłaniał, wziął się wtedy za maga, dzięki czemu nie przerywali ataków. I ostatecznie udało im się zdobyć kulę, choć nastąpiła drobna… niespodzianka ze strony Artresa. Kulę trzeba było dostarczyć do miejsca, w którym zaczęło się całe zadanie. Oczywiście i to ostatecznie zakończyło się sukcesem, jednak Cirillo w pewnym momencie nie mógł opanować cichego chichotu, który dobył się z jego ust. Naprawdę zabawnie było patrzeć na niektórych towarzyszy tej komedii…
    Po zakończeniu zadania wszyscy po prostu rozpłynęli się w powietrzu i mag krwi został sam ze sobą. Westchnął i skierował się do swojej komnaty, nie mając zamiaru nawet zahaczyć o gabinet pielęgniarki. Co prawda jego rany były głębokie, jednak wiedział, jak się nimi zająć, tyle już razy korzystał ze swojej magii. Tak naprawdę nie było to nic dziwnego. Nieco osłabiony wszedł do pokoju i tak właściwie od razu zwrócił uwagę na posiłek, który leżał na stoliku, a obok niego znajdowała się kartka z dalszymi informacjami. Szybko przeleciał ją wzrokiem. Gratulacje ukończenia zadania i instrukcje, co i jak. A więc bal? Może być ciekawie. Uśmiechnął się pod nosem i wziął za jedzenie. Chwilowo nie ruszał ran na swoich nadgarstkach, wolał najpierw zyskać trochę energii. W końcu nie wiadomo, co może się zdarzyć podczas uroczystości, jaka miała mieć miejsce następnego dnia. Wolał się zregenerować możliwie jak najszybciej.
    Dopiero kiedy zjadł, zsunął z siebie swoje brudne szaty i skierował się do łazienki. Tam wziął szybki, gorący prysznic oraz zajął się rozciętymi nadgarstkami. Zacisnął usta w wąską kreskę, uciszając tym syk, który dobywał się z jego gardła. Rany piekły go przy odkażaniu, do czego nie przyzwyczaił się do tej pory. Na szczęście mieszkał w tym pokoju sam i nikt nie był w stanie tego usłyszeć.
    Wychodząc z łazienki czuł się senny, choć słońce dopiero zachodziło. Choć była wczesna pora, on marzył tylko o tym, by móc się przespać. Ułożył się więc w łóżku i tylko przytulił do poduszki, a już odleciał do krainy snów.
    Następnego dnia obudził się dopiero w południe, co było jednym z jego rekordów. Nigdy nie spał tak długo, nie wstawał tak późno. Domyślił się, że musiało to być jedno z wielu zaklęć, jakie nałożone zostały na akademię. Zwlekł się z łóżka, przecierając swoje oczy, które prawie się kleiły od śpiochów. Ukradkiem spojrzał na ubranie, które zostało polecone na bal. Zastanawiał się, czy je założyć, czy może jednak pójść w czymś, co sam ze sobą przywiózł. Postawił jednak na tę pierwszą opcję, nie chcąc być jak na razie na celowniku wszystkich, zarówno łowców, jak i czarodziejów, łącznie z tymi, którzy byli tu nauczycielami.
    Założył na siebie ciemnogranatowy strój a włosy pozostawił rozpuszczone. Wziął do ręki mapkę, którą poprzedniego dnia całkowicie zignorował i na szybko ją przeanalizował. Na czuja, ale ze świstkiem papieru w ręku skierował się do sali, gdzie miał odbyć się bal. Po drodze nikogo nie widział, ale i tutaj była to kwestia czarów. Dobrze pomyśleli… W ten sposób się nie pozabijają – pomyślał, idąc przed siebie. Po jakimś czasie dotarł na miejsce, co parę minut analizując drogę, którą obrał. Oczywiście już parę metrów wcześniej wiedział, że idzie w dobrym kierunku – zapachy mu to podpowiadały.
    Wchodząc na salę zauważył, że jeden z mężczyzn właśnie przemawia. Skierował się do stolików, poszukując tego, przy którym miał usiąść. Wypatrzył on przy jednym znajome twarze i skierował się w tamtą stronę. Nie mylił się – został przydzielony z osobami, z którymi był w drużynie podczas zadania, oprócz jednego osobnika, którego nie znał. Podszedł bliżej, a odnajdując tabliczkę ze swoim imieniem, usiadł na wyznaczonym miejscu.
    - Hmm… Domyślam się, że wkrótce wasza przewaga nie będzie już przewagą – powiedział zamiast przywitania i skrzyżował ręce na torsie, wcinając się do rozmowy, której skrawek usłyszał. Zauważył, że niektórzy już piją, on jednak nie miał zamiaru. Jeśli coś się wydarzy, to przynajmniej będzie w pełni sił, nie otumaniony trunkami.
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {05/11/21, 09:45 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408

Po wymianie uprzejmości Xander chciał dowiedzieć się nieco o nowo poznanym łowcy. Ten jednak okazał się być bardziej tajemniczy niż się tego spodziewał. Otrzymał odpowiedz wymijającą, bez większych konkretów. To zwróciło jego uwagę, jednak nie należał do osób wścibskich i zdecydował uszanować wolę drugiego łowcy. Skoro ten nie chciał tego ujawniać, nie było sensu naciskać. Nie zraziło to również jasnowłosego, każdy miał prawo do prywatności, a co kto za nią uważał, to była indywidualna sprawa.
- Jasne, jak tylko odpuszczą nam tę barierę izolacji to można razem potrenować…- przyznał i lekko skinął głową na zgodę i potwierdzenie własnej wypowiedzi. Był to w końcu dobry pomysł, Xan uwielbiał spędzać swój wolny czas aktywnie, a treningów nigdy mało. Każdy łowca powinien być wydolny fizycznie, ich ciała powinny pracować na najwyższych obrotach, a by to osiągnąć, nie mogli sobie odpuszczać i robic wolnego od ćwiczeń, w ich branży stale musieli się doskonalić.
- Marigold to łowca, z którym zdobyłeś kulę - doprecyzował widząc zakłopotane spojrzenie ciemnowłosego. Cóż nic dziwnego, że będąc nowym w tym otoczeniu nie znał nikogo.
Nagły dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa łowcy kiedy tuż obok niego ktoś się odezwał. Więc na tym polegać miało to zaklęcie izolacyjne? Że teraz wszyscy będą się pojawiać niczym „Filip z Konopi?”, jak być gotowym na nadejście wroga, kiedy ten może od tak pojawić się tuż obok? To była paranoja! Wzrok Xana od razu skupił się na jego naturalnym wrogu, który jak gdyby nigdy nic sięgnął sobie po kielich z napitkiem i zaczął opowiadać nam o niepowodzeniu jego poprzedniej drużyny. Czyli jak to miało być zrozumiane? Teraz ten mag był częścią tego zespołu? Ile tego plugastwa jeszcze im wepchną? A jakby tego było mało, czarodziej podjął próbę obrażenia obecnych już łowców. Kto wie, może rzucał te słowa w eter? Nie wiadome były jego pobudki, jednak los chciał, że jedynymi odbiorcami były dwa „psiaki”.
Charakterystyczna żyłka zapulsowała na skroni łowcy, a szczęka jego zacisnęła się do granic możliwości. I jak on miał wytrzymać w takim towarzystwie? Mając w zasięgu swojej ręki prowokatora pokusa była tak silna… W dodatku los maga przypieczętowało pojawienie się kolejnego łowcy przy stole. Całe nagromadzone ciśnienie zeszło z Xandera, a jego uwaga całkowicie skupiła się na stroju młodszego stażem kolegi. Do dyskusji dołączył Mari, próbując zorientować się w sytuacji. Dominic przejął rolę pieska poszczekującego, wyjaśniając pewne kwestie nowoprzybyłemu i odgryzając się czarodziejowi. A Xan dalej patrzył się na ten strój. Grono zasiliła kolejna osoba, która towarzystwo już kojarzyło z zajęć poprzedniego dnia, wszyscy żywo ciągnęli rozpoczęty przez pierwszego maga temat piesków, który ewoluował w dość zabawny sposób. Więc mieliśmy tu stół pełen piesków i świnek. Cóż pasowało.
Dopiero kiedy Dominic zaczął polewać, coś jakby w móżdżku Xandera się odblokowało. No kiecka to była jak nic. Przynajmniej w jego mniemaniu.
- Dobra, bo ja nie wytrzymam. Ty kieckę masz na sobie? - no i musiał zapytać, patrząc w pełni skupiony na Marigoldzie. Tak Xan to prosty człowiek nie znający się na bardziej wykwintnej modzie. A jego prosty móżdżek nie umiał przypisać, żadnej innej nazwy falbanom otulającym nogi młodego łowcy.
Kiedy już jego myśli uwolniły się od tej nurtującej łamigłówki mógł skupić się na „prosiaczku”, zasiadającym tuż obok niego. Prowokatorze całej tej zwierzęcej dyskusji. Całe złości z niego w pełni zeszły, w końcu nie można dawać się tak prowokować, szkolenie będzie długie, więc musiał uzbroić się w wiele cierpliwości. Sięgnął po kielich, który został napełniony przez Dominica, zrobił dwa łyki, po czym pięknie zdobione naczynie zostało przechylone w bok, tak by jego zawartość mogła swobodnie wypłynąć i wylądować na garniturze siedzącego obok maga.
- Ups… ahh te psie łapy, tak łatwo wszystko się z nich wysmyka…- stwierdził udając skruchę i odstawiając kielich. Bez pośpiechu sięgnął po chusteczkę. Czy dobrym pomysłem było uduszenie nią maga? Jego wzrok ukradkiem skierował się w stronę grona nauczycielskiego, a wraz z tym spojrzenie Xana skrzyżowało się z karcącym wzrokiem Dastana. Czyli był na celowniku. Jego zapał nieco ostygł, a swoim spojrzeniem na nowo obdarował sąsiada po lewej.
- Czy pomóc? Szyneczce podanej w winie? - zaproponował szykując chusteczki, które już zdobył. Jego uśmieszek był niewinny i pełny satysfakcji. Tak prosty gest, a tyle miał z niego radości. Może to i szczeniackie, ale do piesków to pasowało.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {05/11/21, 10:57 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 09bcf0728d632e3e3f00eebac65fd43a
  Zajęcia miały znacznie ciekawszy przebieg niż młody mag, by się spodziewał. Naprawdę dostrzegł w tym możliwość na dogadanie się dwóch jak dotąd wrogich sobie frakcji. Patrząc na walczącego ramię w ramię maga z łowcą? Kto by pomyślał, że coś takiego ujrzy już pierwszego dnia szkolenia. Obaj byli wytrwali i atakowali na zmianę byle by odwrócić uwagę Artresa od pozostałej dwójki łowców, którzy zdobyli onyksową kulę. Naprawdę im się to udało. Mgła wytworzona przez Simona została błyskawicznie zneutralizowana jednak chyba pomogła. Przynajmniej w takim przeświadczeniu chciał pozostać młody mag.
  Oczywiście na zdobyciu kuli się nie zakończyło, łowcy musieli dostarczyć ją jeszcze w jakiś miejsce, z tego co Simon zauważył cała trójka skierowała się do miejsca rozpoczęcia zajęć. W sumie słusznie uczynili, a rezultaty tej decyzji nastąpiły dość szybko. Prowadzący wstrzymał swoje ataki, które według Simona były na bardzo wysokim poziomie i był pod ogromnym wrażeniem sprawności łowców, którzy dali radę unikać lodowych kolców, które nie wyglądały na straszaki, one mogły ich zranić i to poważnie pokiereszować. Można powiedzieć, że naprawdę narażali swoje zdrowie w tym zadaniu, a może i życie? Czy ktoś mógł zginąć podczas szkolenia? Wśród magów by to nie przeszło, ale wśród łowców? Kto wie jakimi barbarzyńskimi metodami się kierowali?
   Uzyskali gratulację od Artresa, było to dość miłe, choć jego wylewność była bardzo specyficzna.  Simon podszedł bliżej i chciał podziękować drużynie za dobra współpracę i szybkie osiągnięcie celu, niestety wraz z końcem przemowy prowadzącego wszyscy wokoło wyparowali. Bum i nie ma nikogo, jakby byli bańkami mydlanymi, które nie wiedząc nawet kiedy znikają. Rozczarowany mag rozejrzał się wokoło, jednak widział jedynie polanę, pustą polanę. Westchnął ciężko i skierował się do swojego pokoju. Zastanawiał się, czy jakby odwiedził pielęgniarkę, to spotkałby tam kogoś? Jeden z łowców miał uszkodzoną rękę, więc powinien tam zawitać. Simona ciekawiło, czy spotkałby tam tego łowcę. Mimo, że sam nie potrzebował odwiedzin u medyczki, ogromnie go to kusiło. Zrezygnował z tego pomysłu dopiero po dotarciu do pokoju, a raczej został mu ten pomysł wybity, bo napadły go dwa małe stworzenia.
  - Cześć łobuziaki… miło was widzieć - powitał swoich przyjaciół ciepłym uśmiechem i pogładził ich w odpowiedni dla nich sposób. Pantera Asi uwielbiała pieszczoty na karku i za uszami, natomiast smoczątko gustowało w dopieszczaniu brzucha i podbródka. Ta dwójka zdecydowanie poprawiła mu nastrój, w końcu perspektywa samotnego wieczoru nie była zbyt  kusząca. Ciemnowłosy wziął szybki prysznic i rozsiadł się przy biurku, na którym czekał na niego posiłek, oczywiście musiał się nim podzielić ze swoimi towarzyszami, a podczas tego przeczytał instrukcje dotyczące kolejnego dnia. Bal… ciekawe. Jego spojrzenie padło na wiszący na szafie garnitur, nie zamierzał wybrzydzać. Skoro miał być to bal, może nie każą im ganiać za kolejnymi kulkami strzelając przy tym śmiercionośnymi kolcami z lodu, no i może będą mieć okazję porozmawiać? Simon naprawdę był ciekaw innych osób, zarówno magów jak i łowców. Spór, sporem, jednak każda frakcja miała swoje za uszami, a wieki tradycji i historii usłanej trupami jedynie nakręcały to kółeczko wzajemnej nienawiści. A skąd się to brało? Czy naprawdę musiał nienawidzić łowców, bo jego rodzina tak sądziła? Cóż… może i będą rozczarowani, ale nie odziedziczył tak absurdalnego uczucia, coś takiego musiałoby być podparte wspomnieniami, a jedyne jakie posiadał obciążały magów, nie łowców.  Jego ród miał swoje za uszami, a Simon doskonale o tym wiedział.
  Resztę wieczoru spędził na odpoczynku, spoczął w łóżku w towarzystwie swoich chowańców i rozmyślając oraz mówiąc do nich zaczął usypiać. Czuł dziwnie silne zmęczenie i senność. Szło się łatwo domyślić, że była to część zaklęcia nałożonego na uczniów. Mag nie walczył z tym, czy za sprawą czaru, czy wysiłku, po prostu był zmęczony i chciał odespać.
  Obudził się późnym popołudniem i to dzięki Asi, która wyśliniła mu cały polik, a raczej „wymyła”. Przetarł oczy wstając z łóżka. Kilka ziewnięć i zmobilizował się do szybkiego prysznica. Musiał się pospieszyć, by zdążyć na uroczystość.
  Stojąc już w garniturze potrzebował chwili, by opanować rozbawienie. Naprawdę kazali im się tak wystroić? Wizja ujrzenia w takich frakach łowców i pozostałych magów ogromnie go bawiła, ale musiał szybko wziąć się w garść i wyruszyć na miejsce uroczystości.
  Korytarze były kręte, ale jakimś cudem udało mu się dotrzeć i to idealnie na styk, bo kiedy tylko zlokalizował swoje miejsce dyrektor rozpoczął swoją przemowę. Simonowi ciężko było się na tym skupić, większość jego uwagi przykuł sufit, który wyglądał przepięknie. Dla maga powietrza było to coś wzruszającego, po prostu cudo! Nic już dla niego się tu nie liczyło, mógł być on i sufit i byłby szczęśliwy. Niestety jego euforia została przerwana czyimiś głosami. Rozejrzał się wokół siebie, przy innych stolikach ludzie zaczynali się pojawiać. I to, nie że przychodzili, a po prostu nagle się pojawiali na siedziskach. Czyli zaklęcie, które nas oddzielało zostawało zdjęte.
  Czarodziej czuł się dziwnie z tą wiedzą, kiedy to przy swoim stole słyszał już głosy, niektórych osób, ale nadal ich nie widział. Cała dyskusja miała dość ciekawy przebieg i zapewne przynosiła wiele satysfakcji co poniektórym osobą.
  Nareszcie Simonowi ukazały się wszystkie osoby, a przynajmniej zdecydowana część, bo dwa krzesła nadal były puste, czyli nie jego jako ostatniego zaklęcie izolacyjne dopuściło do towarzystwa. W momencie, gdy się pojawił ujrzał jak jego sąsiad o barwnych dwukolorowych włosach pyta swojego kolegi po fachu, o sukienkę? Wzrok Simona automatycznie spoczął na jasnowłosym łowcy i choć było to niegrzeczne schylił się, by spojrzeć na dolną część garderoby swojego drugiego sąsiada.
  - To chyba spódnica jest…- palnął bez zastanowienia siadając na nowo prosto i sięgając po swój kielich. W tym też momencie zamarł na moment widząc jak łowca oblewa winem swojego sąsiada. Simon czuł, że ofiarą był mag, zapewne to ten, który naraził się łowcom. Simon mógł tylko snuć przypuszczenia, gdyż jedynie słyszał ich rozmowę, ale słowa dopiero teraz mógł dopasować do ich właścicieli.  Cóż w tym tempie, to ta dwójka zaraz powyrzuca na siebie większość podanych potraw. Simon mlasnął pod nosem i pochylił się lekko w kierunku łowcy, który właśnie oferował chusteczki.
  - Xander…- przeczytał nagłos imię widniejące na winietce.
  - Bardzo ładne imię, a wiec Xanderze, jeśli chcesz rozebrać kolegę, to najpierw zaproś go na randkę, choć dzięki twojej sprytnej zagrywce wszyscy skorzystamy…- stwierdził spokojnie sięgając po kremowe ciastko, które przystawił do twarzy mężczyzny.
  - Masz zjedź so…- przerwał w pół zdania, kiedy to łowca zwrócił się w jego kierunku, a jego ręka z ciastkiem trochę nie wymierzyła i wycelowała, nie w usta, a polik mężczyzny. Krem oczywiście wypłynął po tym zderzeniu i przyozdobił garnitur fioletowookiego.
  Simon przełknął nerwowo ślinę, no to mu wyszło to łagodzenie sporów.
  - Czyli co? Na ciebie też popatrzymy? Pewnie masz czym się pochwalić - palnął na dokładkę patrząc jak kolejna porcja kremu ląduje na udzie łowcy.
  - No… to może wznieśmy toast, za nasz wczorajszy sukces? - zaproponował i siadł prosto jak struna w swoim krześle, po czym rozejrzał się po pozostałych. Sięgnął po chusteczkę i błyskawicznie wytarł swoją dłoń z resztek kremówki. Ciekawe czy łowca może tu zabić maga, byliśmy w miejscu publicznym, więc chyba uda się to przeżyć? Prawda?
Gość
Gość
avatar
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {08/11/21, 05:22 pm}

Nyr Kasjan

  Choć przy stole znajdowali się póki co jedynie łowcy, to nie speszyło Kasjana nawet odrobinkę. Był wyluzowany i odprężony, a głównie to rozbawiony. Z całego serca uwielbiał łowców. Od pierwszego zadania zdążył już zapomnieć jak wrażliwe były ich tyłki. Jeden drobny i niewinny komentarz, a już czuł na sobie ich gromiące spojrzenia. I jak tu się z nimi nie droczyć? Ta grupa była o niebo lepsza niż poprzednia. Co bystrzejsi mogli zauważyć, jak czekoladowe oczy maga wręcz rozbłysnęły dziecięcą radością.
- Ah, nie wątpię. Ta urocza szczenięca radość bywa niezwykle zaraźliwa. - Stwierdził niewzruszony i pociągnął kolejnego łyka z kielicha. Musiał przyznać organizatorzy znali się na trunkach. Zapewne postawili na coś wyjątkowo rozluźniającego, co by towarzystwo łatwo zacieśniło świeżo powstałe więzi.
  Przewaga łowców wzrosła o kolejnego nietypowego osobnika. Po wyglądzie Kasjan nigdy nie rozpoznałby go jako jednego ze swoich naturalnych wrogów. Ale było to pozytywne wrażenie, szczególnie ten jego strój, dzięki któremu było na czym zawiesić oko. Satyn pomachał do niego niewinnie, choć zaraz jego uwagę przyciągnął jeden z pierwszych łowców.
- Groźba, czy obietnica? - Przechylił głowę na bok rozbawiony i zerknął na maga, którego obecność odrobinę wyrównała siły przy stole. Już mógł zauważyć, że usadzili ich w taki sposób, aby każdy miał po swoich stronach przeciwnika. Niestety jedno z miejsc przy boku Nyr’a wciąż było puste. O jedną ofiarę mniej.
- Chociaż jeden z was ma odrobinę gustu, ale sądząc po waszych reakcjach, to chyba niestety bardzo rzadki wyjątek dla waszego gatunku. Szkoda. - Zawiedziony wsparł głowę na lekko zaciśniętej pięści. Musiał przyznać, że dobry humor go rozproszył i dopiero gdy chłodny płyn przesiąkł przez materiał garnituru, zauważył zagrywkę łowcy siedzącego po jego prawej stronie.
  Mimo to nawet nie drgnął, a jedynie przerzucił na niego swój wzrok i odczekał, aż kielich zostanie opóźniony. Wcześniej nie zwrócił na niego większej uwagi, bo wziął go za niewzruszonego, nudnego typa, ale obecnie znalazł się w centrum jego uwagi.
- Taka już natura bezpańskich piesków, mój drogi przyjacielu…- Machnięciem wolnej ręki przywołał przy pomocy prostego zaklęcia winietkę maga. - Simonie. - Jego twarz, jak i imię wydawało mu się dziwnie znajome, ale teraz nie miał czasu na rozmyślania. - Trudno, trzeba będzie ich porządnie wytresować, bo daleko z nimi nie zajdziemy w takim stanie. - Odesłał winietkę na jej miejsce, po czym ochoczo pozbył się górnej części swojego odzienia.
  W duchu musiał podziękować łowcy. Od kiedy ubrał się w przyszykowany strój, miał nieodpartą chęć zrzucenia ich z siebie, a następnie spalenia ich. Nawet myślał, o spowodowaniu wypadku ze świeczką, ale problem rozwiązał się sam. Choć zachowując odrobinę manier zdecydował się nie usuwać spodni, nawet jeśli one również ucierpiały.
Niezdarny łowca nawet zaoferował mu swoją pomoc, ale nie ukrywał tego jak był z siebie zadowolony. Urocze szczenię - przebiegło mu przez myśl.
- Śmiało. - Odsunął się od stołu i odwrócił w jego stronę wspierając ramię na oparciu krzesła. - Może dostaniesz kosteczkę za dobre chęci. - Bez żadnych obaw odsłonił się i spojrzał na niego wyzywająco, tym samym jawnie ukazując że nie widzi w łowcy nawet najmniejszego zagrożenia. Zupełnie jakby faktycznie widział w nim nieszkodliwego szczeniaczka.
  Nim jednak łowca mógł zareagować na prowokację Kasa, Simon nieudaną próbą udobruchania go, zabrudził jego policzek, a następnie i strój.
- Pft, ah ta szczenięca niezdarność, tak okropnie zaraźliwa. - Roześmiał się i uderzył dłonią w stół, tym samym posyłając w powietrze jeden ze sztućców ułożonych przy jego talerzu. Nóż wykonał kilka obrotów w powietrzu, po czym wylądował z impetem w jednej z sałatek, rozrzucając tym samym jej składniki na stół, ale też i na gości. Trochę wylądowało na magu o kruczoczarnych włosach, a drugie tyle na zamaskowanym osobniku.
- Najmocniej przepraszam. - Wyszczerzył się niewinnie, a jego wzrok przykuł cień kręcący się wokół siedzenia jego ostatniej ofiary. Czy komuś coś przypadkiem się wymsknęło? A może jeden z magów próbował się potajemnie odegrać? Zdecydowanie nie. Było to coś innego. Jednak nie zdecydował się na jakąkolwiek reakcję, póki ciemna materia nie otworzyła swojej paszczy i nie wgryza się w pośladek zamaskowanego łowcy.
- Chyba zmaterializowała nam się ta wasza wścieklizna. - Zmrużył oczy zaciekawiony, czując jak delikatnie zjeżyły mu się włosy na karku. Czyżby nadarzyła się okazja do lepszej zabawy?
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Fojbe
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {08/11/21, 08:18 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 FZEYMJg
        Przybycie do Akademii mogło być odpowiedzią na pytania lub największym błędem jego życia. Z jednej strony gdzie lepiej szukać rozwiązań magicznych zagadnień, jak wśród Czarodziei, którzy uważają cię za zło tego świata i pragną splamić twoją krwią swoje ręce? Idealnie. O tej oraz innych kwestiach rozmyślał, siniejąc z powodu braku tlenu, podczas gdy niewidzialna, ogromna siła ciągnęła go do siebie, dosłownie chwytając za gardło.
        Próbował zatrzymać się w miejscu, wbijając palce w mokrą ziemię, lecz jedyne co uzyskał, to jej grudy pod paznokciami. Wycharczał coś niezrozumiale i spróbował ostatniej deski ratunku - obrócił się na plecy. Zrobił kolejny błąd podobny do tego, jak kiedy postanowił dostać się do kuli, korzystając z okazji, gdy inni tłukli się nawzajem bez opamiętania. Jedynie przyspieszył swój lot, po czym uderzył głową w wystający kamień. Na jego (nie)szczęście nie pozbawiło go to przytomności, a jedynie zamroczyło na chwilę. Świat zaczął wirować i miał ochotę zwymiotować. Przez mgłę przebił się jeden głos:
        - Doość! Cholera jasna! - Czym to było? Chwilą tu i teraz? Dźwiękiem z przeszłości? Jego własnym wrzaskiem? Tak właśnie czuł - jakby ktoś wypowiedział myśli, które kotłowały się w jego głowie, tylko mniej dosadnie, bez kilku innych epitetów. Hestus poczuł, jakby zaczął lewitować i może naprawdę tak było - nie potrafił dalej się otrząsnąć - Koniec tego. Oblaliście… - Ostatnie sylaba wydawała mu się odległa, jakby ktoś wypowiadał swoje kwestie spod tafli wody.
Akademia Pojednania  - Page 2 U8KN64m
        Po raz kolejny zapewniał, że nic mu nie jest i z jego głową wszystko w porządku. Przynajmniej nie mniej, niż przed tym całym uderzeniem. Nie miał urazu do Czarodziei. Ba! Lata wychowania u jednego z nich zrobiły swoje. Do jednego świata należał, natomiast do drugiego został przysposobiony. Nie odmawiał więc przyjęcia pomocy z nienawiści. Nikt nie miał prawa go dotknąć. Czy to Łowca czy Czarownik. Unikał kontaktu fizycznego najbardziej, jak to tylko możliwe, wykręcając się między innymi świetnym samopoczuciem.
        W rzeczywistości mógł określić swój stan jak wielkie ,,Gówno''. Przed medykiem udawał jednak twardego - wyprostował plecy, wypiął dumnie pierś, puścił swój uśmiech nr 5. Z wyrazu politowania w oczach tamtego wnioskował, iż zupełnie mu nie uwierzył, choć nie zadawał wielu pytań.
        Wrócił do swojego pokoju, do którego wcześniej z trudem dotarł (ale to już historia zbyt nudna i dziwna, aby ją opowiadać) z pewnością, iż zastanie tam jakieś spektakularne pożegnanie. Typu tego Dziadka z dołu, gotowego wyrzucić go tu i teraz przez okno z trzeciego piętra. Wszystko wyglądało jednak tak, jak to zostawił, czyli w pedantycznym porządku. Mało tego - dostał garnitur i list. Wyczytał w nim, że dosłownie cała jego drużyna została wydalona, oprócz niego, ponieważ jako jedyny starał się wykonać zadanie.
        Wyśmienita historia - w sam raz by się zamknąć i nikomu jej nie opowiadać. To znaczy to dobrze, że został w Akademii. Natomiast sam tok wydarzeń, który do tego doprowadził, przyprawiał go o ciarki zażenowania. Nie przeszkadzało mu to w padnięciu jak mucha na łóżko. Po chwili chrapał jak najęty, co chwila mamrocząc coś pod nosem. Nawet się nie rozebrał, co w innych warunkach by go brzydziło.
        Obudził się dopiero następnego dnia. Pomyślał, że albo coś mu zdechło pod łóżkiem, albo to on tak nadzwyczajnie capił. Pomimo, iż nie należał do słabych fizycznie, zmęczenie dało o sobie znak. Pojawiły się zakwasy w nogach.  Dopiero wtedy poczuł, jak jego szyja nieziemsko pali. Lustro w łazience przedstawiało obraz człowieka nieco bladego, z sinofioletową obręczą na szyi. Dotknął to miejsce i cicho syknął pod nosem. Jakby nie starał się zmienić swojego wyrazu twarzy, wyglądał też na protekcjonalnie wkurzonego. Super. Nowe miejsce, nowy ja.
        Wziął bardzo długi prysznic, zwracając szczególną uwagę na paznokcie, od których woda zabarwiła się na kolor brudnoszary. Dłuższe włosy zebrał w małą kitkę z tyłu głowy. W szatach, które dostał nie wyglądał najgorzej - granat podkreślał jego oczy i przy okazji podbijał ten nowy ,,ślad wojenny''.
        Odważnie stwierdził, że tylko zerknie na mapę, ale nie weźmie jej ze sobą. W efekcie miał wrażenie, iż dotrze na miejsce jako ostatni. Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy po wejściu do sali nie zobaczył zupełnie nikogo. Mamy same śpiochy czy jak? Poczuł się nieswojo, kiedy okrążył stół, aby zająć swoje miejsce. Zerknął w stronę siedzącej kadry, lecz ta chwilowo zdawała się nie zauważać jego zdziwionego spojrzenia. Znalazł swoje imię na winietce i oklapł na miejsce, nie wiedząc do końca, co ze sobą zrobić. Siedział wyprostowany, jak struna, ale w końcu zaczęło mu się nudzić. Zupełnie nic się tam nie działo - czyżby tak miało wyglądać to wielkie przyjęcie?
        Pochylił się w lewą stronę, próbując dojrzeć nazwę trunku, który tam stał i jego twarz prawie spotkała się z buzią innego młodego mężczyzny. Krzyknął jedynie w duchu, pozostając pozornie niewzruszony ową sytuacją, podczas gdy dzieliły ich zaledwie centymetry.
        - Jesteś Czarodziejem? - wypalił bezceremonialnie bardzo ochrypłym głosem, zanim ugryzł się w język - Mama ci nie mówiła, żeby się nie pojawiać przed twarzą kolegów? - Pozwolił sobie na mały cynizm, zanim odsunął się na bezpieczną odległość. Zanim jednak ich zalążek rozmowy zaczął się jakoś rozwijać, zauważył małe zamieszanie po drugiej stronie. Przez chwilę próbował nadążyć za tym kto i jak kogo obraził. Bez względu jednak na nację, widział tu chamstwo u obu uczestników.
        Spokojnie sięgnął po butelkę alkoholu, które próbował wcześniej rozszyfrować. Nalał do pełna swój kielich i wziął zaledwie łyk, po czym skrzywił się, ale bynajmniej od gorzkiego smaku. W międzyczasie mag siedzący obok zdążył się rozebrać. Hestus spoglądnął najpierw na wnętrze naczynia, a potem na niego. Nie no, nie mogę tyle pić. Jeszcze zrobię coś, czego będę żałował.
        - Masz - powiedział, a następnie poszedł w ślady kolegi po fachu i również oblał Czarodzieja, na dodatek tego samego, ale jasnym płynem - Podobno czerwone wino najlepiej zmywać białym. Nie ma za co.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {09/11/21, 09:51 am}

Akademia Pojednania  - Page 2 PicsArt_11-05-01.21.26
     Od samego początku przemowy coś nie dawało mu spokoju.
Siedzieli w ogromnej sali, której ściany były równie brzydkie, co wszelkie korytarze, przywodząc na myśl lochy, bądź coś jeszcze gorszego. Zdecydowanie brakowało tu jakiegoś dekoratora wnętrz… No wiecie - zawsze przyjemniej schodziło się po Schodach Bólu, gdy wokół spoglądały na was na przykład obrazy, przedstawiające jakieś zwierzęta futerkowe. Tak go to naszło, gdy schodził na bal w sumie, a wcześniej, gdy dysząc (nawet wtedy prezentował się wspaniale!), ciągnął swoje walizki do pokoju na piętrze. Idąc, wyobrażał sobie, że o: tutaj nad dwudziestym ósmym stopniem powiesiłby kota w czarodziejskim kapeluszu. O, a nad czternastym, ale po drugiej stronie, byłaby gotująca łasica. Taka w czapce kucharskiej i z mieszadełkiem, którym zwykł ubijać niektóre składniki, w przewspaniałej i najpiękniejszej na świecie łapuni. No od razu by to lepiej wyglądało! I kto chciałby zabić swojego odwiecznego wroga na oczach tak słodkich istotek?
    Wracając jednak - coś nie dawało mu spokoju. Przypatrywał się temu już dłuższy czas, nie mogąc jednak dociec, co takiego sprawia, że coś jest nie w porządku. I nawet nie chodziło o fakt, że jest sam w pomieszczeniu pełnym stolików i krzeseł, mimo iż znaleziony przez jego najwierniejszego towarzysza list wyraźnie podawał godzinę, która wybiła kilka minut temu. Najwyraźniej ktoś dostrzegł w jego osobie to, co on sam widział w lustrze każdego dnia i postanowił wyprawić bal tylko na jego cześć. Zasługiwał na to bez dwóch zdań, więc po co się kłócić?
      Rzecz jasna takie wyjaśnienie bardziej mu się podobało, niż myśl, że pozostali członkowie grona uczniowskiego, z którymi miał zamiar zawrzeć przyjaźnie i w jakiś sposób załagodzić idiotyczny w swym założeniu spór Czarodziejów i Łowców, tak po prostu zostali wydaleni po pierwszym zadaniu. Dlaczego więc takowa zrodziła się w tej pięknej główce? Doskonale, że ktoś zadał to pytanie! Mężczyzna nie tak dawno był świadkiem iście krwawego w skutkach konfliktu obu stron. Sam początek zadania nie zwiastował katastrofy i trudno powiedzieć, kiedy cień współpracy stał się koszmarem rywalizacji w tym, kto będzie bardziej niezależny od drugiej strony. On sam starał się załagodzić niezdrową formę relacji, proponując powrót do odgórnie zaproponowanych ról, jednak jego głos dość szybko utonął w kakofonii krzyków i oskarżeń. Cóż mu pozostało? Rzucając jedną inkantacją za drugą, nawoływał towarzyszy do współpracy, chroniąc tak samo jednych, jak i drugich, chcąc być dla nich wzorem. Jego czyny nie były najwyższych lotów - nie potrafił w końcu objąć barierą całego pola bitwy i w tym samym czasie podawać logicznych argumentów, dlaczego powinni przestać wyzywać się na dwa pokolenia w tył i skupić na odebraniu onyksowej błyskotki. W końcu więc nieudolnie posłane zaklęcie dotknęło Łowcy, który obarczając winą “Odmieńców”, jak oryginalnie ich nazywał, (swoją drogą całkiem podobało mu się to określenie. Było odrobinę przyjemniejsze dla uszu niż “Magiczna zaraza”, “Zło trawiące ten świat” czy “Ziołożercy”), rzucił się na najbliższego. Walka rozpętała się na dobre i… cóż. Widocznie nie każdy był w stanie otworzyć serce na jego uświęcone tak ważną misją słowa, zbyt zaślepiony swoją nienawiścią.
     Do brzegu tymczasem! Chyba powoli znajdował odpowiedź na nurtujące go pytanie, cóż takiego jest nie tak z jego winietką. Jakby nie patrzeć zabrakło na niej pięknego znaku diakrytycznego. Tak dokładnie - nad E brakowało tej zabawnej kreseczki, którą Hamlet tak uwielbiał kreślić małą łapką, gdy przychodziło do podpisywania listów w jego imieniu. Cóż za zaniedbanie… cóż za…
Och.
Do jego uszu dotarły rozmowy, choć nie dane mu było dostrzec przyszłych towarzyszy. Cóż też myśli - przyszłych przyjaciół! Usłyszał coś o Xanderze, który... Ach! Czyż go słuch nie myli? Doprawdy mężczyzna był na tyle odważny, by obnażyć towarzysza tak przy wszystkich? Czyż ich relacja nie musiała być zażyła? Chociaż wciąż - tylko dla siebie powinien pozostawić nagą pierś ukochanego. A może… a co jeśli byli w tego typu relacji?! Nastawił uszu niczym ta plotkara z góry, gdy widzi, że jakiś gość odprowadza cię pod klatkę. Tak… Tak! Doprawdy teraz i Xandera pragnęli rozebrać. Cóż za nieoczekiwany zwrot wydarzeń. Aż robiło mu się gorąco a żądne sensacji i romansu serduszko zabiło mocniej. Ignorował wszelkie inne głosy, chcąc mieć pewność, że usłyszy coś jeszcze o romantycznych ekscesach.
   Mrugnął jak wielokrotnie wcześniej. Coś chuchało mu w policzek!
Skierował go w prawo i nagle przed nim pojawiła się twarz. (Hestus) Nie byle jaka bynajmniej - nawet przez chwilę przeszło mu przez myśl, że spogląda w lustro. Taki przystojny młodzieniec, takie piękne oczy i wspaniałe włosy... No oczywiście, że to mógł być tylko on sam! A jednak nie, jednak wieść o jego urodzie musiała rozprzestrzenić się na tyle daleko, że teraz każdy chciał wyglądać, jak on! Zapatrzony nie zarejestrował nawet, że ten coś do niego mówi. Z resztą nie wydawał się oczekiwać odpowiedzi, co można było wywnioskować po tym, że natychmiast się odwrócił.
    Z początku nie był pewien, jak odnajdzie się wrzucony w sytuację, niczym świeżo pokrojone buraczki wrzucane do wywaru. Tak różne od wszystkich na początku. Jednak wraz z gotowaniem sprawiały, że i ziemniaki, i marchewka zaczynały nabierać podobnych odcieni. W tym wypadku także - planował zaimplementować przyjaciołom idee zgody, jaką sami mu podsunęli. Jak bowiem walczyć z Magami, gdy twój ukochany nim jest? A jak nienawidzić Łowców, gdy oczekujący cię w domu mąż do nich należał? Poznaliby się od tej wspaniałej strony i ani myśleli walczyć. Ach. Tylko ktoś o tak otwartym umyśle mógł wpaść na tak pewne rozwiązanie! Czasem sam siebie zadziwiał!
    Nie było jednak czasu zatapiać się w myślach! Musiał działać!
Gdy akurat jego wzrok padał na towarzysza w lewej strony (Dominic), ten wstał, zerkając przez ramię na swoje plecy. Naturalnym więc ruchem i jego wzrok powędrował w tamtym kierunku. Cóż za paskudna istota! Złapał za serwetkę, trzepiąc ją w coś, co przypominało mu łeb. Raz, drugi trzeci. W końcu pasująca do wystroju, niezbyt ładna chusta upadła na ziemię, a on bezceremonialnie złapał dziwne potworzysko gołą ręką.
- Raczysz szarpnąć? - dotarło do jego uszu, gdy siłował się z małą paskudą, która w dotyku była jak ściskana zbyt mocno pianka. Tyle że dodatkowo zimna i dziwnie żabowata.
- Naturalnie. Proszę wytrzymaj jeszcze moment… ach! - Puściła, a on zachwiał się nieznacznie na krześle, dusząc ten wybryk natury.
Planował nim gdzieś cisnąć - najlepiej zdala od rodzącej się tutaj przyjaznej i pełnej miłości atmosfery. Chwila nieuwagi, spowodowana jękiem bólu nieznajomego i jego zmartwionym wzrokiem posłanym w tym kierunku, sprawiła, że Paskuda dziabnęła go niespodziewanie, pozostawiając ślad i wymykając się tym samym. Skoczyła pod stół. Przyciskając dłoń do piersi po uprzednim cichym krzyku zaskoczenia i - jakby nie patrzeć - bólu, spojrzał znów na towarzyszy, wstając.
- Pardon, że przeszkadzam. Nie chcę siać niepotrzebnej paniki, czy też przerywać romantycznego wieczoru, gdy wszyscy poznajemy siebie nawzajem…
Podczas przemowy jego przepiękne oczko osunęło się po nagiej - i jak wspaniale wyrzeźbionej! - klatce piersiowej mężczyzny, którego wypatrywał. A więc to był wybranek Xandera? I jednak udało mu się go rozebrać? Cóż musiało zajść, gdy nie patrzył, że zrobiło mu się tak gorąco, że aż porzucił odzienie wierzchnie? I który z ich to jego Xander? Och pewnie ten wysoki. Oni lecą na wysokich. Albo ten taki miły z budzi… a może w masce, którego uratował? Nutka tajemnicy zawsze działa ekscytująco. Musiał wiedzieć, by pogratulować mu wyboru.
- ...co z pewnością zaowocuje wspaniałą współpracą, ale zdaje mi się, że pewna dawka złej mocy wkradła się między nas i poluje na nasze kończyny, dlatego zalecałbym ostrożność. Nie chcemy bowiem, by ktoś ucier…
Jak mógł go wcześniej nie dostrzec?! (Marigold) Mając teraz idealny ogląd na siedzącego naprzeciwko, filigranowego z budowy mężczyznę, mógł także dostrzec jego piękną szatę.
- Och! - wydał z siebie okrzyk zachwytu, by następnie pochylając się, móc lepiej dostrzec tę niebiańską kreację.
Boska ręka musiała zdobić ten mieniący się granatem strój, który kojarzył mu się z dostrzeganym przez okno chatki niebem. Dość chłodnym, zimowym, gdy jeszcze żadna z gwiazd nie wzeszła, zbyt nieśmiała, by dzielić się swym blaskiem. Mężczyzna zdawał się być taki sam. Ukryty w nich, a jednak roztaczający przyjemną atmosferę pewności. Wiedział! Był jak wschodzącą właśnie gwiazdą, którą on - jako esteta i wielki miłośnik piękna - zamierzał od tej chwili obserwować i wspomóc w każdej mierze, by wykorzystała swój potencjał.
- Cóż za kunszt krawiecki przemawia z twojego stroju - zaczął. Był zbyt daleko, by złapać go za dłonie. Niewiele więc myśląc, obszedł stół, klękając przed tą istotą zesłaną z niebios. - Wyglądasz niesamowicie. - Wyznał mu, nie kryjąc nawet zachwytu i jakoś jednak odnajdując jego paliczki i zaciskając na nich własne. - Zdraź mi proszę swe imię i powiedz: cóż mam czynić, byś zgodził się zostać moim przyjacielem?

Kółeczko ma się rozumieć od niezawodnego Humka <3
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {09/11/21, 06:11 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 PicsArt_10-17-06.21.19

       Co. Się. Działo.
       Och mój! Co tu się odwalało?! Co oni sobie myśleli?! Przecież… przecież… On ledwo kontrolował wybuchy śmiechu! Banda niedojrzałych facetów, którzy znając powód swojej obecności w tym zamczysku nie szczędziła sobie drobnych uszczypliwości. A te? Nie miały nic wspólnego z wyrafinowaniem. Obrzucanie się jedzeniem i wylewanie na siebie napoi? Gdyby nie maska pewnie też by mu się dostało za idiotyczny uśmiech, za zduszone parsknięcia i chęć zajadania przekąsek w oczekiwaniu na błyskawiczny rozwój akcji. Zaczynał ich kochać. Nie lubić. Kochać i uwielbiać! Każdy o innej osobowości, każdy próbujący założyć maskę dojrzałego i chłodnego profesjonalisty. Każdy powoli obrywający czymś co leżało na stole i w zamian zamiast zachować ten spokój – sięgający po kolejne i kolejne bronie. Byli tak barwni, tak ekspresyjni. Cudowni!
       Kto zaczął, kto kontynuował, kto z tego coś czerpał. Nie było to istotne. Widział jak całe napięcie nagromadzone najpewniej od przyjazdu powoli ucieka w nicość. Xander powoli zaczynał się uśmiechać, nieznany mu jeszcze mężczyzna (Kasjan) w najlepsze się przed nimi rozbierał, jakby czynność ta była nie tyle logiczna co dodatkowo potrzebna. Jego wzrok przebiegł po wytrenowanym ciele oceniając jego potencjalną wydolność oraz zagrożenie jakie mogło się w nim kryć. W połączeniu z faktem, że ten był magiem mogło zrobić się nieciekawie gdyby nie daj stracili nad sobą panowanie. Na razie jednak było względnie spokojnie, po prostu wylewało się raz czerwone wino, raz białe, w międzyczasie ptysiowy krem i – ugh – oberwał sałatką w oko.
       Pochylił się nieco na krześle i przecierając serwetką twarz pokręcił z niedowierzaniem głową. Zachowuj się, jesteś oazą spokoju, rozkwitniętym lotosem na tafli jeziora zrozumienia. Powtarzał sobie w duchu zerkając raz po raz na estetyczny zawijas bitej śmietany na mini babeczce. Nie daj się sprowokować, chcesz ich wszystkich polubić i żeby polubili Ciebie… Już sięgał po zemstę gdy poczuł się, mocno niekomfortowo.
       Ukłucie w pośladek wydawało mu się dalsza grą maga który bez zbędnych ceregieli obrzucił go sałatką, nie patrzył jednak na niego i zajęty dalej Xanderem w ogóle nie zauważał jego istnienia. Gdy jednak uczucie to nie znikało, a jedynie nasiliło się do tego stopnia, że poczuł ból, zerwał się z siedzenia mocno zdziwiony tym co się dzieje, wywracając niespecjalnie krzesło. Nie, nie bolało go do tego stopnia żeby krzyczał i panikował. Miał bowiem nieco inny próg bólu niż przeciętny łowca, znacznie wyższy można by rzec. Ale samo zaciekawienie tym co się działo w miejscu gdzie plecy kończyły swą szlachetną nazwę kazało mu reagować impulsywnie. I dobrze. Bo ciemna masa przypominająca galaretę tysiącem ostrych ząbków właśnie próbowała rozerwać spodnie od garnituru. Najpewniej gdyby nie maska, wszyscy przy stole ujrzeliby jego minę pełną pytań i zdziwienia.
       Na pomoc szybko przyszedł jegomość którego nie znał, a który jako jeden z ostatnich pojawił się przy stole (Eti). Miło z jego  strony, że zamiast go wyśmiewać próbował zakleszczoną pijawkę odczepić co, wcale nie było takie łatwe. Uczucie odrywania było jeszcze gorsze niż przyssywania się.
        - Raczysz szarpnąć? - Zapytał nie chcąc podpadać kolejnemu magowi, szczególnie takiemu który wyciągnął pomocną dłoń wciskając mu swój pośladek przed nos. Przy tym, nie przemyślał swoich słów i gdy ten oderwał stworzenie, cichy i krótki syk opuścił jego usta. - Aj. - Skwitował masując pośladek, obserwując jak stworzonko walczy, wije się i po chwili gryzie również jego wybawcę po czym ucieka pod stół. Fascynujące! Chciał zapytać swojego rycerza o oczach koloru bezchmurnego letniego nieba co o tym sądzi ale ten dopadł do Marigolda i klęcząc przed nim, wpatrywał się w niego jak w najwspanialszy cud świata. Cóż, nie dziwił się mu. Kreacja jaką miał na sobie łowca i jego zaciekawiła. Tylko on, mimo pochłoniętych już kilku pozycji literatury pięknej nie potrafił swoich myśli ukształtować i wyrazić w tak nieskazitelny sposób. Niemniej, zgadzał się ze wszystkim co padło ale zamiast się dołączyć, zajrzał pod stół. Idealnie aby obserwować jak stworzenie przymierza się, kuli w sobie i z cichym „blup” mnoży się.
       - Och. – Uciekło mu z ust gdy kucnął z rzuconym na swoje ramiona obrusem i obserwował jak czynność ta się powtórzyła. Czarnych pijawek nienawiści nagle z jednej zrobiły się cztery i każda zaczęła zmierzać po zgrabnych nogach odzianych w garnitury.
       Podnosząc się delikatnie wyjrzał samymi oczami znad blatu rzucając spojrzenia wszystkim po kolei. Szukał oznak zaatakowania ostrymi ząbkami, a gdy dostrzegł nieco nerwowe ruchy tylko i wyłącznie łowców – stwierdził, że to bardzo niesprawiedliwe, że tylko oni będą mieli pogryzione dupy. Czy to oznaczało, że stworzenia te przybyły do nich za sprawą czaru jednego z uczestników bitwy na jedzenie? Podejrzane aczkolwiek nie czuł od nich typowych wibracji zaklęcia, bardziej coś niepokojącego. Zajrzał więc ponownie pod stół, idealnie aby paszcza pełna Ostryk zębisk znalazła się tuż przy jego oczach przez co z szoku odskoczył gwałtownie do tyłu. Na nieszczęście maga siedzącego obok niego (Rhysio). Wpadł mu niechcący na kolana i tylko refleksem przytrzymując się ręką blatu, nie poleciał z nim do tyłu. Zamiast tego dał glutom drogę ucieczki, a te wspinając się na blat stołu, zaczęły syczeć i jeżyć się na wszystkich łowców.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {10/11/21, 01:56 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 GRuSGes

____Obserwacja serii niefortunnych wydarzeń podsunęła kilka wniosków. Wniosek numer jeden — nie ma prawa istnieć lepsza amatorska grupa rozrywkowa niż zbieranina siedząca przy stoliku. Wniosek numer dwa — niektórzy z obecnych mieli dziwny nawyk angażowania słodkich, pokrytych obficie białym kremem deserów, jak również procentowych trunków w obopólną wymianę uszczypliwości. Wniosek numer trzy, jeden z ważniejszych — założona przez niego szata nie przeszła wśród towarzystwa niezauważona.
____Rozsiadł się wygodnie na krześle, machając wesoło nogami (wzrost Mariego uniemożliwiał położenie nóg na podłodze, gdy siedział). Smukłą nóżkę kielicha trzymał między obandażowanymi, usztywnionymi metalową szyną palcami, od czasu do czasu (a ściślej mówiąc w momentach, które nie naraziłby go na śmierć przez zachłyśnięcie) podsuwał go do delikatnie rozchylonych ust i pił małymi łyczkami cierpki alkohol, od którego palił go przełyk. Tak rozwalony na meblu wyglądem przypominał jakieś dawno zapomniane przez śmiertelnych bóstwo, lubujące się w doglądaniu ludzkich konfliktów. Każdą uszczypliwość łowcy wobec maga witał zduszonym parsknięciem, subtelnym uniesieniem kącików ust albo rozkosznym przygryzieniem wargi. Natomiast wszelkie riposty magów spotykały się z nadymaniem warg lub iście teatralnym przewróceniem miedzianych tęczówek. Dualizm reakcji mógłby wywołać niejedną salwę śmiechu, tyle, że widownia skupiona była na czymś innym.
____No, może nie cała. Jeden z obserwujących oderwał się od swojego miejsca, przemaszerował dzielącą ich odległość w takim tempie, że przez chwilę Mari zastanawia się, czy aby nie szedł mu wpierdolić. Lecz nie. Nie wpiernicz go czekał. Białowłosy klęknął przed młodzieńcem jak przed bóstwem i… skomplementował jego wygląd zewnętrzny, a potem jeszcze spytał go o godność oraz rzucił coś o zostaniu przyjaciółmi.
____Marigold na chwilę oniemiał. Na chwilę, bo zaraz poprawił się na krześle i przeniósł wzrok z zaciskanych na jego dłoniach palców na przystojną twarz nieznajomego.
____—  Marigold Mhadlekar — przedstawił się, wyprężając dumnie pierś.
____Odwaga uleciała tak szybko, jak się pojawiła, a jej miejsce szybko zastąpiło zakłopotanie. Bądź co bądź, to jego pierwsze spotkanie w życiu z tak wylewnym i bezpośrednim pochlebstwem. Na policzkach zakwitły czerwone maki, pięknie kontrastujące z kolorami stroju, co jeszcze bardziej je uwydatniło. Wzrok spuścił w dół, a tam czekała już kolejna z atrakcji wieczoru.
____Oh, nie.
____Co to, to nie!
____Mógł znieść kawałki pociętych liści sałaty oraz listków roszponki czy piórek cebuli na obrusie (bogom niech będą dzięki za obronę w postaci pokaźnego wazonu ze świeżymi kwiatami, który zatrzymał lecące ku niemu warzywa!). Mógł godzinami słuchać coraz to wymyślniejszych alegorii na temat przedstawicieli dwóch wrogich frakcji, porównywanych do świń lub psów, niecenzuralnych epitetów, strumieni złośliwych peanów na czyjś temat, wreszcie przyglądać się zapowiedzi Armagedonu w postaci kremu z ciasta na policzku Xandera (bo nie wierzył, że łowca po prostu obróci to w żart). Lecz zdzierżyć nie mógł widoku panoszących się bezczelnie po okrągłym stoliku glutów z zębami, których nie powstydziłyby się nawet piranie. Jeden z takich glutogryzaków wyprężył się przed jego pustym talerzem, wymownie oblizując paszczę na jego widok.
____Nie jesteś nekromantą, prawda? — pytanie bez kontekstu było głupie, a i że czas gonił, chłopak sam postanowił spróbować w pewien sposób na nie odpowiedzieć: — Nie wyglądasz. Więc jest taka jedna rzecz, którą mógłbyś zrobić…
____Mari ześlizgnął się z siedzenia, ujął dłoń Étienna, którego imienia w tamtym momencie oczywiście nie znał, bo skąd, nawet nie zapytał(!).
____ Idziesz ze mną.
____W ostatniej chwili czmyhnęli przed rozdziawioną paszczą żelka.
____Na polerowanych deskach parkietu przywitała ich melodia, snująca opowieść o tęsknocie dwojga kochanków, wyrwanych z objęć przez okrutny Los, a połączonych z powrotem przez miłosierny Czas, w której instrumenty smyczkowe wręcz naśladowały tak dźwięki zawodzenia, jak i wzdychnięć pełnych nadziei. Wolne tempo, metrum ¾ oraz wyraźny rytm w akompaniamencie mówiły jedno, tańczyć przystało jedynie walca.
____Mari nie był pewien, czy porwany kandydat na partnera do tańca tańczyć potrafił, dlatego bez wcześniejszych konsultacji objał rolę prowadzącego. Stanął przed wysokim mężczyzną o długich, gładkich, lejących się włosach, przystrojonego w idealnie dopasowany garnitur, wyprostował się i położył na jego boku (w miejscu, w którym przeciętny mężczyzna spodziewałby się wyraźnego wcięcia w talii) prawą rękę, lewą opuścił swobodnie wzdłuż wygiętego w bardzo, bardzo delikatny łuk ciała, czym odsłonił kawałeczek nagiej szyi.
____ Zaczynamy — szepnął, odczekał chwilę, by dopasować kroki do rytmu muzyki. Wdech.
____Krok w tył, lekko wpił palce w ciało, by białowłosy podążył za nim. Krok w przód, zasygnalizował go gestem, ponownie krok w tył oraz w przód.
____Uwaga, obrót — rzekł, wpatrując się intensywnie w głębię przejrzystego źródła, jakim zdawały się być w tamtym momencie jego oczy.
____Zakręcili pełne koło, wprawiając w ruch lśniący materiał wszyty u góry tuniki, który owinął się na moment wokół nóg Marigolda zupełnie jak to miały w zwyczaju wielowarstwowe suknie balowe, a potem ułożył się z powrotem po bokach. Powtórzyli kroki z początku tańca, po czym łowca odsunął się na niewielką odległość i pomógł Étienne’owi zmienić pozycję w taki sposób, by ten zgrabnym półobrotem znalazł się przy nim, skierowany w tę samą stronę. Trzymał go mocno za rękę, co umożliwiło mu zaraz przyciągnąć partnera z powrotem do siebie. Stali w tamtym momencie zwróceni do siebie en face.
____Czarujący uśmiech rozjaśnił ponurą twarz i został na niej aż do końca utworu. Młody łowca wyrzucał sobie w myślach swój brak panowania nad emocjami, gdy w grę wchodziła niegdyś ulubiona czynność.. Przepełniała go radość, której nie mógł się tak po prostu oprzeć. Ponieważ wreszcie po dwunastu latach ascezy nadeszła chwila wyzwolenia.
____Nie tańczył, odkąd zmarła jego starsza siostra. Wróć, tańczył, jednakże nie w parze, a już na pewno nie przed setką osób.
____Ręka — zakomunikował tylko. Tyle musiało wystarczyć.
____Mari podsunął pod dłoń maga swoją własną, wypchnął ją w rytm muzyki na wysokość biodra, kołysząc się w lewo, pozwolił, by ręce opadły i wygiął się w prawo, lecz tylko po to, by zabieg powtórzyć w niezwykle efektowny sposób, a potem jeszcze raz, ostatni, o wiele wyżej. Jego ruchy były płynne, finezyjne i pełne maestrii, cieszyły cudze oczy, jeżeli te wykazały chęć ich śledzenia. Jednocześnie tańczony układ był na tyle prosty, by nie narażać stóp na ewentualne spotkanie z czyimś obcasem.
____Jego lewa górna kończyna przy trzecim podniesieniu pozostała w górze tylko po to, by tańczący z nim w parze poszedł w jego ślady. Kiedy dokładnie tak się stało, Marigold wykonał obrót dookoła własnej osi. Spódnica zatrzepotała, tworząc wokół chłopca szaroniebieską aureolę w poziomie. Gdyby był choć odrobinę wyższy, podobną chwilę na piruet wygospodarowałby dla Étienne’a.
____Ten, jakby wiedziony nagłą potrzebą improwizacji, przejął na parę minut pałeczkę, kładąc otwartą dłoń powyżej biodra młodszego młodzieńca, pokierował nim tak, by jeszcze raz przemierzyli niewidzialny krąg rysowany pod stopami. Byli dwoma planetami, orbitującymi wokół niewidzialnego słońca, naraz zwykłymi i niezwykłymi. A potem Étienne puścił partnera, zupełnie jak gdyby władzę straciła siła przyciągania, więc łowca zawirował raz jeszcze. I jeszcze raz.
Opowieść dobiegła końca. Instrumenty zamilkły.
____Marigold skłonił się grzecznie. Wdzięczny był za taniec. A do tego niezmiernie szczęśliwy.
____Krótka przerwa, po której rozległ się śpiew chórków (a w istocie zaczarowanej pozytywki) oraz dźwięk radośniejszej melodii.


Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 02/01/22, 05:12 pm, w całości zmieniany 2 razy
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {11/11/21, 04:58 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408

  Szkoda, że na pytanie o strój Marigolda zareagowali wszyscy inni poza samym zainteresowanym, jednak Xander odpuścił, jego móżdżek jakoś przetrawił fakt, że różnorodność ubrań jest nieco większa niż garnitury i sukienki.
  Po tym oświeceniu mógł w pełni skupić się na swym wrogu, który tak skutecznie wszczął dość wciągającą dyskusję przy stole i którego łowca postanowił nieco ostudzić winem. Będąc jednak na celowniku grona nauczycielskiego nie mógł zachowywać się wrogo. Nie mógł okazywać przejawów swojej niechęci i zwykłej nienawiści, którą obdarzał istoty magiczne. Zachowując jakieś pozory czystych intencji zaoferował poszkodowanemu pomoc  w wytarciu rozlanego trunku. Wedle Xandera ograniczyć się to miało do podania mu chusteczek, nie spodziewał się ani trochę, że mag nie dość, że skorzysta z pomocy, to jeszcze się nadstawi do wytarcia.
     Na co on liczył? W końcu sam uczyniłby tak samo, by choć trochę upokorzyć maga, no może z drobnym wyjątkiem. ON BY SIĘ NIE ROZEBRAL! Co ten mag wyprawiał!? Uśmieszek pełen satysfakcji przeistoczył się w prostą zaciśniętą linię, a jedna z brwi wyraźnie się uniosła nad drugą. Fioletowe tęczówki łowcy bez zrozumienia wpatrywały się w czarodzieja, który jak gdyby nigdy nic zrzucił z siebie garnitur następnie znajdującą się pod nim koszulę i w takim właśnie wydaniu przekręcił się na krześle obracając w stronę Xana.
  Młody łowca miał tyle pomysłów na zastosowanie chusteczki, tyle psikusów, ale przy takim obrocie spraw całkowicie go zatkało. Spojrzenie samoistnie prześlizgnęło się po zadbanym torsie czarodzieja, kierował się powoli do jego twarzy, ale nie zdołał tam dotrzeć. Ktoś odezwał się po drugiej stronie, choć słowa nie były w stanie rozproszyć uwagi Xana, to zaburzona przestrzeń osobista już tak. Odwrócił on więc twarz w kierunku intruza i zderzył się z …ciastkiem?  
  Zmarszczył brwi czując jak krem rozprowadza się po poliku, a następnie spływa na ubranie. Wzrok odruchowo powędrował w dół, za spadającym kremem, który wylądował na spodniach. Pięknie…
  Brwi zmarszczył jeszcze mocniej, a spojrzenie podążyło za wycofującą się dłonią winowajcy. Oczywiście drugi mag i to jeszcze ten z zajęć. Xander dobrze pamiętał jego tekst o ruszeniu zgrabnych tyłków i zdolności maga powietrza.
  Nienawistne spojrzenie natrafiło na złote tęczówki czarodzieja, a usta jego uchylały się, by wylać z siebie nieco nagromadzonej żółci, wtedy jednak przy stole wydarzyło się dość sporo. Latająca sałatka, krzyczący i wywalający krzesło Dominic i pojawienie się dwójki kolejnych osób, z czego jedna z nich poszła w jego ślady oblewając dodatkową porcja wina roznegliżowanego czarodzieja. Wszystko to było na tyle absorbujące, że łowca zapomniał co chciał powiedzieć, na nowo zamknął usta i bezwiednie przechylił się w stronę swojej poprzedniej ofiary (Kasjana). Koniecznie chciał zobaczyć co się stało Dominicowi i w czym pomagał mu ten mag? (Etienne)
  - Już ci pomagam z tym winem…- Stwierdził i by uzyskać lepszy widok, położył jedną chusteczkę na przemoczonym udzie czarodzieja i oparł się o nie, drugą ręka z chusteczką wylądowała na twarzy maga, tak by zatkać mu jadaczkę, oczywiście wykonał dłonią kilka kolistych ruchów, jakby wycierał jego twarz, nie było to jednak nic pomocnego. Chciał jedynie na chwile odwrócić uwagę maga, by móc w spokoju się wychylić w tamtą stronę i przyjrzeć temu co robiła tamta dwójka. A widząc dziwne glutowate stworzenie odrywane od zadka Dominica zmarszczył brwi, jakby miało mu to pomóc w lepszym przyjrzeniu się stworzeniu. To jednak szybko wyskoczyło z dłoni maga (Etienne). Xander próbował wychylić się za nim, by zobaczyć gdzie czmychnęło, to jednak mu się nie udało.
  - Jak już jesteś czyściutki?- siadł na nowo na swym krześle i zabrał dłonie od maga, który otrzymał nową całkiem ciekawą fryzurę pod tytułem „artystyczny nieład”.
  Niestety nie zdążył się nią nacieszyć, gdyż coś czmychnęło po jego nogawce i błyskawicznie wspięło się na kolano. Xander maksymalnie odchylił się wciskając w oparcie swojego krzesła.
  - Co kolegów ze swojego poziomu sprowadzasz? - spojrzał z wyrzutem na czarodzieja (Kasjan), po czym musiał bronić się przed atakiem ostrych zębów, które upatrzyły sobie jego rękę. Nie mogąc jednak jej sięgnąć glut zwinnie wślizgnął się pod garnitur i ugryzł brzuch, a następnie pierś zszokowanego łowcy. Xander natychmiast zrzucił z siebie marynarkę od garnituru i spróbował przez jej materiał pochwycić agresywne stworzenie, które nie odpuszczało tak łatwo i kiedy udało się je odsunąć to razem z fragmentem koszuli.
  - Takie to zabawne dla was? Macie to swoje plugastwo! - warknął łapiąc marynarkę niczym worek, w którym uwięzione było to dziwaczne stworzenie. Bez chwili zastanowienia oddał piranię potencjalnemu właścicielowi (Kasjanowi).
  Oburzony łowca spojrzał na swój stan, koszula z przodu była w strzępach, a na skórze widać było kilka miejsc po ugryzieniach, nie było to nic poważnego, jednak wolałby nie mieć takich ranek.  Rozpinając ocalałe guziki koszuli dostrzegł zamieszanie po drugiej stronie stołu, tam też grasowały te małe potworki, Marigold z kimś uciekł na parkiet, Dominic siedział na kolanach tego maga krwi, a małe gluty wariowały pod i na naszym stoliku.
  - Który z was to taki żartowniś? Zabierzcie te cholerstwa…- warknął nieco zirytowany taką zagrywką ze strony magów, a jego spojrzenie przemknęło po obecnych przy stole.
  Po rozpięciu koszuli mógł swobodnie spojrzeć na stan swojego torsu, który go jeszcze bardziej zirytował.
  - Nie nosz kurwa jak ta pirania kąsa! - wyraził krótko swoją irytację i nienawistnym spojrzeniem obdarzył szarpiący się pakunek zawinięty w marynarkę, który obecnie atakował czarodzieja, u którego wylądował (Kasjan).
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {11/11/21, 06:11 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 09bcf0728d632e3e3f00eebac65fd43a

Simon siedział niczym na szpilkach cały w napięciu, w momencie gdy pozostali odmówili mu drogi ucieczki, jego dywersji! I nikt nie podjął się podniesionego przez niego toastu, a łowca o pięknych fioletowych oczach, był teraz jak rozpędzony kombajn prowadzony przez szaleńca, po prostu było czuć w powietrzu negatywne wibracje. Czy on to przeżyje? Czy grono nauczycielskie go uratuje? Nie… nikt z obecnych nie kiwnąłby nawet palcem. Pomoc nadciągnęła z zupełnie innej strony, a dokładnie z pod stołu. Simon nie miał pojęcia czym dokładnie to było, ale atak przeprowadzony na Dominicu na tyle odwrócił uwagę wykremowanego łowcy, że mag mógł odetchnąć z ulgą. Kombajn skręcił, a on był bezpieczny.
Wraz z odzyskanym spokojem jego wzrok powędrował za niebezpiecznym łowcą, w końcu to co niebezpieczne to najbardziej kuszące. A widząc jak ten zajmuje się czarodziejem o brązowych włosach nie potrafił się roześmiać, to było dość urocze. Zdecydowanie milej oglądało się coś takiego niż tryskającą krew i latające flaki, co miałoby miejsce przy zupełnie innych okolicznościach.
Wygodnie siedząc w swym krześle skrzyżował przedramiona na piersi i ich obserwował, a wtedy coś jakby do niego dotarło. Roznegliżowany mag, te tatuaże na jego ramionach… były tak mu znajome. Nie było to w końcu coś codziennego nawet w gronie magicznym. Simon wychylił się lekko w ich kierunku, by spojrzeć na winietkę drugiego maga i upewnić się w swoich przypuszczeniach. Był to nikt inny jak Kasjan. Teraz jego zdolność do prowokowania łowców była wręcz uzasadniona. Mężczyzna był wybitnie uzdolniony w zakresie denerwowania innych ludzi. Niebywałe, co to było za spotkanie, że ten na tego maga trafił w swoim zespole. Uśmiech na jego twarzy nie schodził przez dłuższy czas. A spojrzenie powędrowało za uciekającą ku parkietowi dwójką osób. Było trzeba przyznać, że ich taniec zapierał dech w piersiach, patrzyło się na nich wyjątkowo przyjemnie i mag kontynuowałby to dalej, gdyby nie ponowne zamieszanie u jego sąsiadów po lewej.
Było to jednak coś, czego Simon się nie spodziewał, Xander został zaatakowany przez jakieś małe, dziwne, galaretowate stworzonko. Potworek o zębach nie gorszych od piranii po prostu wczmychnął mu pod garnitur i siał tam pogrom.
Młody mag chciał pomóc, ale niezbyt wiedział jak mógłby to uczynić. W dodatku łowca okazał się całkiem zaradny i sam uporał z małym agresorem. Pirania trafiła do marynarki, a marynarka w ręce Kasjana. Uroczę, nawet teraz myślał o swoim sąsiedzie i wręczył mu prezent. Może chciał by mag po zalaniu garnituru miał się czym okryć? No niebywale zaciekawiła go relacja tej dwójki. Czy właśnie się poznali, a może już dawniej coś między nimi zaiskrzyło? A tu dawali jedynie upust danym emocjom?
Zapewne dalej by rozmyślał, jednak bardzo skutecznie jego myśli ściągnął rozpinający swą koszulę łowca. Oj tak. Dalej, guziczek po guziczku. Jakie te małe gluty okazały się przydatne. Jak tak dalej pójdzie to zdecydowana większość ubrań przy naszym stoliku zniknie, pójdzie w odstawkę. Ta myśl wybitnie spodobała się magowi powietrza, a jego niecne zamiary wyraził krótki lecz wymowny uśmieszek.
Po przyjrzeniu się pogryzionemu torsowi Xandera było mu nieco szkoda tych ranek po ugryzieniach, jednak rany wojenne dodają mężczyzną uroku i pazura. Więc mamy już dwój w częściowym negliżu, trzeba zająć się kolejnymi. Dwójka uciekła od stołu, lecz była jeszcze trójka w pełni ubranych. Choć zamaskowany siedział właśnie na kolanach maga krwi i tą sytuację chyba pozostawić lepiej samej sobie, w końcu kto wie co mężczyźni dalej zamierzają z tym zrobić. Pozostał więc ostatni łowca (Hestus). Może i pod stołem jakiś glut go atakował, zobaczymy jednak jak poradzi on sobie z dwójką zjadaczy ubrań!
Wzrok Simona skupił się na glucie, który panoszył się na talerzu jego sąsiada (Marigolda), łowca uciekł na parkiet, a glutek pozostał. Czarodziej postanowił więc skierować potworka ku nowemu celowi. Chwycił za talerz, na którym stworzonko siedziało.
- Nie wiem, który z was je przywołał, ale moglibyście już je zabrać? - skierował swą wymuszoną prośbę do pozostałych magów, po czym podrzucił talerzem w taki sposób, wy potworek wylądował idealnie na kolanach łowcy po drugiej stronie stołu (Hestus).
Zdecydowanie przyjście na ten bal było dobrą decyzją.
- To trzeba zdezynfekować, kto wie czy czegoś nie roznoszą…- poinformował sięgając po swój kielich z winem, z którego jeszcze nie miał okazji się napić i po nową partie chusteczek, po czym bez ceremonialnie wylał trunek na odsłoniętą pierś łowcy (Xander). Nie oszczędzał przy tym spodni mężczyzny, licząc, że i może w krótce z tym ubraniem wydarzy się coś ciekawego.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {19/11/21, 10:17 am}

Akademia Pojednania  - Page 2 PicsArt_11-05-01.21.26
Marigold.
Jakże słodką nutę niosło ze sobą to imię! Nakazując pierw rozchylić wargi w wyrazie zdziwienia nad pięknem, jakie od niego bije, by następnie skusić kąciki do rozciągnięcia. Dla ukazania rozczulenia, a może ciepłego uśmiechu? Sam już nie był pewien. Także oczy, które jeszcze chwilę temu sunęły z zachwytem dziecka przez oceany materiału i skrzących się niczym woda w środku lata zdobień, teraz przymykały się, wtórując w tym osobliwym geście. Nieoczekiwanie ostatnia sylaba wymuszała ułożenie dzióbka jak do pocałunku, który mógłby skraść całą jego świętość. To, co za nim szło… doprawdy taki gest - czym różnił się od kuszenia?!  Cóż za grzeszny ruch na wprost anioła! Ciepło, jakie rozlało się po jego ciele, musiało być zapowiedzią, gdzie powinna znaleźć się dusza za taką profanację! A mimo to błękitne tęczówki nie potrafiły oprzeć się temu obrazowi. Nawet jeśli wiedziały - przeczuwały gdzieś w kanalikach - że za tymi rumieńcami kryć się mogło…
    Nie odwrócił ich, ale także nie wykonał innego gestu, by jedynie naznaczone pracą opuszki sprawiały, że coś ich łączyło. Całym sobą spijał słowa, w jakie układały się zabarwione podobną czerwienią, co zabarwione lico, linie, mimo iż ich sens mu umykał. Obcujący ze śmiercią. Nekromanta. Naruszający jedyny ostateczny i pewny porządek świata. W obliczu bóstwa niemogącego nieść ze sobą niczego innego, niż piękna, z pewnością trudno było nie uchodzić za plugawą istotę, nawet posiadając tak niezwykłą urodę, jak czarodziej.

    Ach, taniec.
Towarzysząca ludziom od pokoleń aktywność w oczach maga miała możliwości równie ekspresyjne, co mowa. (Być może dlatego też milczał, łaknąc wyczytać coś z tych gestów). Nie raz słuchał o nich z książek, samemu także próbując - ku uciesze Hamleta - stawiać poprawnie kroki w wyobrażonej sali balowej. Było to jednak bez porównania do gracji i lekkości Anioła. Ulegał, pozwalając prowadzić się poprzez przyjemność, jaką niosły za sobą dotyk miedziano-okiego na jego tali, obroty oraz bliskość podczas figur, o których nie miał pojęcia. Jakże się pomylił! Nie czuł już dziewiczej wręcz niewinności, która zwiodła go przy stoliku - ruchy nowopoznanego, choć delikatne w porównaniu do uświadczonych już podczas tańca, pełne były pewności i doświadczenia. Odkrywał przed nim nieznany dotąd świat. Cierpliwie uczył i pozwalał płynąć - tonąć - pozbawiając go poczucia czasu i przestrzeni. Byli tylko we dwoje. Najpiękniejsza biała róża pośród ogrodu pełnego cierni i gwiazda, która zdobyła się na gest i onieśmielała swym blaskiem. Z pewnością gdyby nie zaabsorbowanie jej pięknem i szczerością, jaka malowa twarz przed nim, czarodziej zwróciłby swe oczy na inne istoty w tej sali. I wiedział - miał pewność - że wszyscy byli co najmniej oczarowani.
   Odnajdując lukę i będąc zachęconym przez nieznane motywywacje, mag przejął prowadzenie, testując się w nowej roli. Jak zwał się ten taniec? - chciał spytać, jednak żadne słowo nie dopuściło jego ust. Pozostało mu gestami wyrażać swój podziw, zaangażowanie i ogromną chęć, aby dzielącego z nim chwilę mężczyznę poznać lepiej. Bliżej. I jakby wbrew temu puścił go ostatecznie - w chwili, gdy instrumenty smyczkowe osiągnęły apogeum dramatyzmu i żałości, jakby przedstawiona do tej pory historia miłosna nie miała szansy na szczęśliwe zakończenie. A Marigold wirował, wirował, wirował. Sam jeden niczym Mały Książę.

- Ach, cóż za niezwykły talent!
Wraz z nadejściem przerwy odzyskał głos. Odkłonił się z równie ogromną gracją, jakiej można było się przecież spodziewać po tak niesamowitej istocie, która - choć nie była biegła w walce - znalazła się w gronie szczęśliwców uczęszczających do Akademii. Posiadając tak wspaniałą twarz, ciało, głos i umiejętności, nie mogło być inaczej, że i maniery oraz etykietę potrafił mieć nienaganną. A czy wspominał już o swej inteligencji? Nie? Widać sława wyprzedzała go na tyle, że nie było nawet takiej potrzeby! Ach, jakież szczęście miały osoby, którym dane było słuchać słów, jakie wypowiada. Które mogły uczyć się od niego i śledzić jego poczynania! (Tak, mówił rzecz jasna o sobie, bo któż inny posiadałby tak wiele wspaniałych przymiotów?)
- Magnifique! Byłeś wyśmienity, nieprawdopodobnie wspaniały! - chwalił go. - Marigoldzie… czy dobrze odmieniamy twe imię? Jestem oczarowany gracją i pewnością, z jaką poruszasz się po parkiecie. Nigdy wcześniej nie dane mi było poznać kogoś równie niesamowitego w sztuce, jaką jest taniec. Nie potrafię opisać, jak wiele znaczyć będzie dla mnie twa przyjaźń.
    Raz jeszcze złapał go za dłonie, pochylając się nieznacznie, aby zrównać ich twarze. Dotarło do niego nagle - gdy paliczki dotknęły szorstkiego bandaża i chłodnego metalu - iż… nowy przyjaciel był ranny. Cóż za niedopatrzenie z jego strony - że też wcześniej nie zauważył cierpienia tej małej owieczki. Co ten by bez niego zrobił? Rzecz jasna musiał się nim zaopiekować! Pierwszym miejscem, jakie odwiedzą, będzie lekarz akademicki, by nie musiał cierpieć!
   Pojawiła się nowa muzyka - tak niepodobna w swym rytmie do porzedniczki i zanim zdążył wypowiedzieć na głos swój plan, pojawił się nowy. Nie mógł przecież pozostawić mężczyzny z poczuciem, że nie potrafi tańczyć! W końcu - nie chwaląc się rzecz jasna, bo był dość skromną osobą - i on był w tym doprawdy zniewalający. Zwalał z nóg. Dosłownie.
- Czy uczynisz mi ten zaszczyt i dasz możliwość zaprezentowania swoich umiejętności w geście podziękowania? - zapytał, wystawiając w jego kierunku dłoń.- Gwarantuję, że gdy skończymy, będziesz rozpalony jak nigdy dotąd.
    Nie żartował.
Nauczony podczas wiejskich uroczystości, doskonale wiedział, jak męczący dla niedoświadczonego w trudnej sztuce hulania do białego rana, tupania oraz zwyczajnego balowania mógł być ten pierwszy raz. Ten, który Marigold miał przeżyć właśnie z nim w tej chwili.
   Nie potrafił zliczyć, ile razy w ciągu kolejnych minut pośpieszał go ze śmiechem, brał pod ramię i nakazywał podskakiwać. Cwałem, to znów prawie tuptać w miejscu, nagłe podniesienie i obejście go. A potem w koło, i w koło, i koło. No i co by zawrócić w głowie bardziej to obrót, obrót, obrót pod ramieniem. Jego strój wirował, mienił się i wyrywał z piersi okrzyk zachwytu, sprawiając, że czarodziej pragnął raz jeszcze zmusić go do pełnego rozpostarcia się przed nim.
- Vite! Vite! - pośpieszał, gdy tylko widział, jak przyjacielowi na chwilę brak oddechu.
A teraz do ramy, jednak nie w celu sunięcia po parkiecie - niby dwa łabędzie przecinające wodę - oj nie… by raz po raz odrywać się od ziemi, a jednak jakby w imitacji poprzedniego tańca obracać się - choć w o wiele bardziej dynamicznym tempie. Nie chcąc narazić go na dyskomfort, czy niepotrzebne cierpienie, uważał, aby nawet podczas tak intensywnego i - jakby nie patrzeć - szaleńczego tańca, nie naruszyć zranionej kończyny. Gdy brał go pod ramię, kręcili się tylko w jedną stronę (gdy przychodziło do przeciwnej, bez skrępowania łapał go za biodro i w ten sposób nadawał prędkości). Podczas ramy ściskał jedynie prawą rękę, choć nie zawsze było to wygodne. Także i dzięki niej wprawiał go w wirowanie. By go czasem nie kusiło, trzymał swoją za plecami. Z resztą, było przecież tyle kombinacji, w których czasem i nie musieli się dotykać!
- Marigoldzie żwawej! Noga do boku, pięta, palce, pięta, palce… dobrze, świetnie, tak trzymać. Co tak stoicie, dołączcie!
    Głośni, zajmujący dużo miejsca i szaleni w radości oraz tańcu zwracali na siebie uwagę. Przyzwyczajony do podobnych sytuacji mag wykorzystał okazję, aby namawiać wszystkich do powtarzania za nim. Cel był dość posty i łatwy do osiągnięcia w chwili uniesienia, która niczym choroba zaczynała rozprzestrzeniać się na parkiecie - aby każdy tańczył z każdym. Niezależnie od rasy, uprzedzeń czy wyglądu - byli porywani i doprawdy nie mogli się powstrzymać, aby nie naśladować prostych, a jednak wymagających wiele wytrzymałości na dłuższą metę, ruchów.
    Pośrodku tego kontrolowanego rozgardiaszu, niczym ryba w wodzie - wodzirej - wykrzykując wskazówki, tańczył sprawca zamieszania. Nie kto inny jak gwiazda wieczoru, która jakiś czas wcześniej została porwana przez Marigolda Mhadlekara. Czuł się wspaniale. Był wspaniały.
  A zaraz miała przyjść pora, aby i przyszłych przyjaciół oraz pary, dla których niebawem stanie się kupidynem, zaprosić na parkiet! Iście nie mógł się doczekać tej radości w ich oczach! Tych roześmianych twarzy. Xandera i jego ukochanego - gdzieś tam z dala od tłumu - migdalących się i świata poza sobą niewidzących. Roześmianego Marigolda, który z pewnością byłby otoczony wianuszkiem adoratorów...
bimxbun
Supernowa
bimxbun
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {23/11/21, 09:58 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 10869f55025e5aa005d9142530958399

    Rhysand w ciszy przyglądał się swoim „kolegom” z drużyny. Nie wcinał się do rozmowy, a tylko siedział z rękoma skrzyżowanymi na torsie. Cała dyskusja i dalszy bieg wydarzeń rozpoczął się od odzienia niejakiego Marigolda, a przeszedł w jakąś bezsensowną walkę na jedzenie. I to był jeden z tych momentów, kiedy nawet Cirillo na siebie uważał, bowiem nie chciał, by jego szaty ubrudzone zostały przez coś, co winne było wylądować w żołądkach magów, tudzież łowców. Już nie mówiąc o tym, że oblewali się wyśmienitymi trunkami, które aż szkoda było marnować na takie przepychanki. I jeszcze się rozbierać zaczęli! Cóż za bezwstydnicy! Jak oni tak mogli w ogóle?! Zachowywali się niczym dzieci, a ponoć byli dorosłymi osobnikami dwóch różnych nacji! Czy nikt ich manier nie uczył?
    Mag siedział natężony niczym struna, próbując obronić się przed atakami, jednak nie zdało się to na zbyt wiele, bowiem dzięki magowi o czekoladowych oczach (Kasjan) jego włosy oraz ubrania padły ofiarą jednej z sałatek! Swoje odzienie by jeszcze przeżył, ale kruczoczarnych pasem na jego głowie nie mógł zdzierżyć. Nienawidził być brudny, mieć tłustych, ubrudzonych rąk, włosów i twarzy. Mimo wszystko zacisnął zęby i usta w wąską kreskę, by nie zniżać się do poziomu swoich towarzyszy. Nie miał zamiaru im oddawać. Jeszcze i nie w ten sposób.
    Nagle niektórych z jego towarzyszy niedoli przy tym stoliku zaczęły atakować jakieś ciemne materie – glutowate stwory z całym mnóstwem zębów. Bał się, że i jego pokąsają, jednakże wychodziło na to, iż atakowały one łowców. Odetchnął z ulgą, ale nie na długo – łowca, siedzący po jego prawej stronie wpadł prosto na jego kolana (Dominic). O mało nie upadli razem, na szczęście brunet zdołał złapać się stolika, dzięki czemu uchronił ich oboje. Przez ułamek sekundy na twarzy maga można było zobaczyć zawstydzenie i zakłopotanie. Szybko przemieniły się one w złość, która swój wyraz znalazła na jego twarzy. Stwierdził, że teraz i on zacznie pogrywać ze wszystkimi tutaj, poczynając od tego, który wylądował na jego nogach. Nie wiedział jednak, co z tego wyjdzie.
    Chwycił więc Dominica mocniej w pasie i przyciągnął bardziej do siebie.
    - Och, widzę piesek już nawet bez komend zdolny jest słuchać swego pana... – powiedział wyniosłym tonem, wolną dłonią głaszcząc go po głowie, niczym dumny ze swojego zwierzęcia właściciel, nagradzający je.
    - Ostrożnie z rękami bo nasikam do wszystkich twoich butów – rzucił drugi, kontrolując przy tym gluty. Krwawy mag wywrócił oczami, zaśmiewając się przy tym lekko, ale też drażniąco dla innych. Zaczynał się wyśmienicie bawić.
    Rozejrzał się po sali. Marigold i Etienne tańczyli na parkiecie i Rhysand musiał przyznać, że całkiem nieźle im szło. Aż miło się na nich patrzyło i samemu chciało się ruszyć na parkiet, jednakże nie były to klimaty Cirillo. Choć tak wcześniej czepiał się manier, nigdy nie nauczył się tańczyć, głowę oddając ważniejszym zadaniom, takim jak opanowanie magii krwi, bazującej na tej wody. Bo przecież krew składa się z osocza w ponad pięćdziesięciu procentach, a to w minimum dziewięćdziesięciu składa się właśnie z wody…
    - Najpierw musiałbyś wejść do mojego pokoju – wyjaśnił mu (Domi) i puścił oczko. Zdecydował się jednak upić choć kielicha dobrego, czerwonego niczym krew wina. Przecież impreza bez alkoholu to zdecydowanie brak dobrej zabawy! Na domiar złego (ale tylko dla tego drugiego, bo Rhys w tym momencie naprawdę się wyluzował), zaczął gładzić bok Dominica ręką, którą wcześniej go przytrzymywał. Przy okazji łowca Xander zaczął wybuchać przez wszystko, co miało związek z tymi glucianymi stworami. Już nawet chyba Simon, jako mag, prosił, by ktoś, kto je przywołał, zabrał je stąd. Tak naprawdę Cirillo zgadzał się z tym – byłoby trochę spokoju. Choć mimo wszystko to one zapewniły mu trochę rozrywki i przy okazji jakkolwiek integrowały magów z łowcami… Co również nie było dla niego. Mógł tylko zabijać nudę, ale nie chciał się pisać na jakieś głębsze znajomości.
    - Jesteś pewien? – Usłyszał pytanie Dominica. Wzruszył ramionami z uśmiechem pod tytułem „może tak, a może nie, ale grunt, żeby cię powkurwiać”. Jego złośliwa natura dawała się właśnie we znaki. Cóż, przynajmniej brunet się uśmiechnął. Czyżby mu to aż tak nie przeszkadzało? Ach, w takim razie trzeba będzie jeszcze trochę bardziej pograć mu na nerwach…
    Już na jego twarz miał wstąpić zwycięski uśmiech, kiedy Dom wcisnął się bardziej plecami w jego tors, jednakże wszystko to przyćmiło zdziwienie. Nawet nie zauważył, kiedy glut znowu zaatakował. I aż ciarki przeszły przez ciało Rhysanda, bowiem Dominic rozpłaszczył wroga… Talerzem. Jebanym, kurwa, TALERZEM. Cirillo prawie przy tym wyzionął ducha, ponieważ naczynie nie dość, że znalazło się blisko jego twarzy, to w dodatku jeszcze bliżej niej się rozbiło! Ach, a żeby tego było mało, glut po tym zamachu na jego życie poleciał prosto w stronę i tak już ostro wkurwionego łowcy o srebrnych włosach (Xander).
    W tym momencie mag krwi zaczął dosłownie marzyć o chwili spokoju i ewentualnie o uratowaniu swojego życia, łamane na swoich nerwów. Nawet rozważał opcję tańca, do którego nawoływał wszystkich białowłosy mag, tańczący z drobnym łowcą. Potrząsnął głową. No tak, przecież nie umiał. Siedział więc wbity w krzesło i już nawet nie gładził Dominica po boku, a jedynie trzymał delikatnie na nim rękę, choć niepewnie.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {25/11/21, 03:36 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 PicsArt_10-17-06.21.19

       W pierwszej kolejności sądził, że znalezienie się na kolanach obcego, w obecnej sytuacji, nie będzie specjalnie rażące. Szybko jednak okazało się, że nieznajomy mu mag nie dość, że jest bardzo wulgarny w tym co oni chyba w którymś momencie obrócili w żarty to dodatkowo nic sobie nie robi z przestrzegania jego przestrzeni osobistej. Tak, zaczął mu pyskować i go obmacywać. Mocno się mu to nie spodobało, a próba kulturalnej rozmowy nijak nie wpłynęła na jego sytuację. Jedyne tylko co się zmieniło pozostając pod kontrolą jego podświadomości to postawa jego ciała. On wtulony plecami, siedząc praktycznie prosto na jego kolanach, wymachiwał talerzem odganiając od siebie gluty. Nie o to chodziło w zrobieniu dobrego wrażenia.
       Jak przykro było mu w związku z poczynionym zniszczeniem. Kawałek porcelany który pozostał w jego palcach, o zaostrzonym końcu, stanowił nie tylko niebezpieczną broń przeciwko potencjalnym napastnikom ale i przypadkowe narzędzie mordu w afekcie na… och no! On go znowu obejmował! Poczuł dłonie lekko zaciskające się na jego ubraniach jakby w strachu szukał schronienia za jego plecami. Zerknął na niego, nieco zaintrygowany czytając z niego przez ułamek sekundy. Bo tak szybko jak przestali być zagrożeni tak szybko istota o fetyszu na tyłki łowców pomknęła ponownie w ich kierunku.
       Xander właśnie zamaszystym ruchem ramienia uderzył gluta lecącego na jego gołego cyca posyłając przeciwnika wprost w nos Dominica, musiał ponownie reagować.
       Tylko, dlaczego. Dlaczego ten wieczór musiał przybrać właśnie taki obrót? Dlaczego nie mógł z ogromnym podziwem obserwować eterycznego tańca dwójki nieznanych chociaż splecionych z nim przez przeznaczenie osób. Chciałby móc nalać sobie pół kieliszka przyjemnie pachnącego wina w odcieniu natlenionej krwi i wodząc spojrzeniem za falującymi połami materiału, przyglądając się iskrzącym oczom których żar docierał aż do stolika, rozkoszować się czymś niezwykłym, czymś czego pierwszy raz doświadczał, a co było tak piękne, że aż nierealne. Dlaczego nie mógł? Byli jak poezja ubrana w ruch, jak ucieleśnienie muzyki. Ta płynęła przez nich, a gdy tylko zahaczał o nich spojrzenie – również przez niego. Mógłby się rozkoszować każdym krokiem, harmonii z muśnięciami parkietu ale nie!
       Zamiast tego porwał srebrną tacę na której znajdowały się przystawki i chociaż niechętnie, musiał je zrzucić – przynajmniej na stół, a nie na niewinnych magów - objął nieznajomego (Rhysia) za szyję jedną ręką, a tą w której trzymał tacę zamachnąć się i odbił gluta. Tym razem cała ta akcja miała za zadanie ochronić twarz maga przed potencjalnymi skaleczeniami chociaż za te łapki w obszarach w których znaleźć się nie powinny powinien nieco oberwać srebrem. Niemniej on musiał usiąść ponownie bokiem do całej jego sylwetki przez co mógł z łatwością dostrzec zmieszanie swojego siedziska. Nie dziwił się mu. Łowca, który był jego naturalnym wrogiem, wymachiwał nad nim różnymi przedmiotami bo glut – notabene ponownie odbity przez Xandera który coś na niego syczał – latał nad stołem czekając aż zamiast „paletki” ktoś nadstawił pośladki. Odbił więc jeszcze raz, zmieniając jednak miejsce docelowe piłeczki. Bowiem jeden z magów (Simon) machnął na niego ręką w której trzymał przykrycie półmiska z ciepłymi przekąskami w środek którego on wymierzył. Glut pomknął właśnie tam z zawrotną szybkością po czym został uwięziony między obrusem, a pokrywą. Kryzys zażegnany.
       - Wszystko w porządku? Nie musisz się bać, nie są aż tak groźne. – Czy specjalnie do niego dzióbnął? Może. Aczkolwiek w kącikach jego oczu pojawiły się delikatne zmarszczki spowodowane uśmiechem. Ileż satysfakcji mogły przynieść słowne przepychanki. – Obronię Cię jeżeli grzecznie poprosisz.
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {09/12/21, 03:40 am}

Akademia Pojednania  - Page 2 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408

  Nienawiść jaką Xander darzył magów była jak najbardziej uzasadniona, a grasujące po ich stoliku galaretowate potworki były tego czystym uzasadnieniem, wręcz uosabiały tę niechęć. Idealnie reprezentując swą agresywną naturę. Fioletowe spojrzenie łowcy nienawistnie spoglądało na swego sąsiada (Kasjan), który toczył właśnie bój ze stworkiem uwięzionym w marynarce. Niby prosta sprawa, ale zawzięty stwór nie odpuszczał. Właśnie ta sytuacja uśpiła czujność mężczyzny. Nie powinien był tego robić, a jednak cała jego uwaga skupiła się na szarpiącym zawiniątku, całkowicie ignorując zagrożenie w postaci drugiego maga (Simon), a ten podstępny wąż wykorzystał tę chwilę słabości i zaatakował.
  Wino wylane z jego kielicha zalało poraniony tors młodego łowcy. W tym też momencie powietrze w jego płucach jakby ugrzęzło, a zęby zacisnęły się z nieprzyjemnym zgrzytnięciem. Dłonie wylądowały na krawędzi stołu, zaciskając na nim palce aż do białości, mężczyzna nie wydał z siebie żadnego dźwięku, jednak jego oczy wyrażały całe to cierpienie, one były niczym zwierciadło, które nie potrafiło ukryć tego, co właśnie przeżywało ciało.
  A kiedy pierwszy ostrożny i powolny oddech opuścił jego płuca, ciało nagromadziło przetopiło nagromadzoną frustrację i gniew w energię, która miała skierować się przeciwko sprawcy tego uczynku (Simon).
  Wtedy jednak Xander dostrzegł kolejne zagrożenie. Czy oni wszyscy powariowali? Drżąca dłoń zacisnęła się w pięść, łowca cofnął ramię, po to by z impetem uderzyć w lecącego na niego gluta, tym samym odpierając kolejny zamach na swoją osobę. Co gorsza zamachu tego dokonał inny łowca!
 - I ty Dominicu! - wydusił żałośnie czując się zdradzonym niczym przysłowiowy Juliusz. Glut pomknął tam skąd przybył, a łowca miał chwilę, by przyjrzeć się całej sytuacji.
 Naprzeciw siedział Dominic na kolanach tego maga krwi, co gorsza łowca trzymał w dłoniach jakąś tacę i to właśnie nią celował w nadlatującą piranio-galaretę. Po prawej stronie stołu pozostał jedynie mag powietrza, ten który już niejednokrotnie podpadł łowcy. Mariglod z jakimś innym facetem tańczył na parkiecie, choć czy to tańcem było można nazwać? Szło im tak zjawiskowo, jakby stali się uosobieniem sztuki. Dobrze, że choć jeden z nich dobrze się tutaj bawił…  Druga strona stołu zajęta była przez białowłosego mężczyznę (Hestus), atakowany był on przez aż dwa potworki, a pyskaty mag (Kasjan) wyparował. Xander, aż szerzej otworzył oczy, jak było to możliwe? Przecież dopiero co tu siedział i miotał się z stworem uwięzionym w marynarce.
 Szok Xandera trwałby dalej, gdyby nie nadlatujący ponownie glut. Przybrał on nową funkcję – piłki pimpongowo-tenisowej.
 - O nie! Ja się już jednego pozbyłem! Zabieraj tego! - odburknął z początku zirytowany, jednak dostrzegał ironię i komizm tej sytuacji, a to zaczynało go bawić. Czy ten bal mógł być większą porażką? Połowa jedzenia rozrzucona, część trunków wylana na ubrania, a te poniszczone i pogubione, a na domiar tego, atak szalonych piranio-galaret. Gdyby ktoś rankiem powiedział mu, że skończy na balu grając w tenisa jakimś glutem nad stołem, przy którym zasiadać ma, zwyczajnie by na ten bal nie przyszedł, a informatora uznał za wariata. A tu proszę, rozgrywka meczowa szła im w najlepsze. Przynajmniej do momentu kiedy ich ”piłka” została skierowana w maga powietrza (Simona), a ten uwięził ją pod pokrywką na półmiski na blacie stołu.
  - Niebywałe, na coś się przydałeś - stwierdził kpiąco podnosząc się z siedziska.
  Szybko przewinął spojrzeniem po swojej własnej sylwetce, poplamione winem spodnie, poszarpana rozpięta koszula, odsłonięty poraniony tors, czyli obraz nędzy i rozpaczy. Cudowna impreza. Brwi łowcy ściągnęły się w mało zadowolonym geście, wstyd mu było tak tu paradować, wśród tych wystrojonych jegomości. Dobrze wiedział jak wiele osób go kojarzy i nie zamierzał siedzieć tu w takim stanie. Dumnie poprawił mankiety zniszczonej koszuli oraz kołnierzyk, wyciągnął ją ze spodni, przy tym wydaniu wciągnięta wyglądała idiotycznie, a na koniec ściągnął trochę kosmyków długich włosów na przód ramienia, by choć trochę zakamuflować swój stan.
  - Powodzenia z tą galaretą…- rzucił na odchodne, po czym skierował swoje kroki do jedynego znajomego ze swej drużyny łowcy, który fruwał właśnie w rytm melodii po parkiecie.
  Młody łowca kulturalnie poczekał do końca tańca i dopiero po nim podszedł do upatrzonej dwójki.
  - Proszę wybaczyć, ale porywam tego uzdolnionego tanecznie kawalera…- skierował swe stronę do obcego sobie mężczyzny (Etienne), wyciągając swą dłoń do Marigolda. Głos jego znacznie złagodniał, jakby zapomniał o wszystkich nerwach, które spotkały go przy stoliku, a wyraz twarzy nabrał pogodnego wyrazu, czego dowodem był łagodny uśmiech.
  W nienachalnym tanecznym geście Xander przejął dłoń Marigolda porywając go do kolejnego tańca.  Posłał uprzejmy uśmiech mężczyźnie, który musiał poszukać nowego partnera jako rekompensatę za swoją drobną kradzież.
  - Marigoldzie..- mruknął kiedy oddalili się na tyle by nikt ich już nie słyszał – potrzebuję byś pomógł mi w dyskretnym tanecznym kroku ulotnić się z tej sali, muszę doprowadzić się do porządku…- wyjawił cicho, podczas gdy przejmował inicjatywę w tańcu. Mogłoby się wydawać, że jako wojownik niewiele o tym wiedział, jednak ilość czasu, którą był zmuszony spędzić na bankietach i łowieckich uroczystościach wymusiła na nim tę prostą umiejętność. Zabawy w końcu nie wiązały się z niczym innym jak tańcami, picie, jedzenie oraz tańce, podczas których prowadzone były najciekawsze rozmowy i to podczas nich, dowiedzieć się było można najwięcej.
  Dobrze, więc radził sobie i na tym polu. Z tą drobną różnicą, że w walce stał twardo po to by pewnie i szybko atakować, a podczas tańca prowadził swego obecnego partnera miękko i zmysłowo, jednak równie płynnie. Ich kroki podyktowane były rytmem wygrywanej melodii. Nie zamierzał się spieszyć w swej ewakuacji, dobrze wiedział, że to ściągnęłoby na nich niepotrzebne spojrzenia chodziło o to, by zrobić to dyskretnie i naturalnie oraz by nie popsuć zabawy Marigoldowi.
nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {10/12/21, 09:18 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 GRuSGes

____Zdecydowanie mnie przeceniasz — odrzekł stanowczo, poradziwszy sobie z pierwotnie zalewającą jego wnętrze falą skrępowania. — W tej sali z całą pewnością jest przynajmniej kilkadziesiąt osób przekraczających znacznie moje umiejętności, które o wiele bardziej zasługują na twoje zachwyty. Ja jestem zaledwie skromnym miłośnikiem tego nadzwyczajnego języka. Nie oceniaj mnie pochopnie, bo jeszcze się zawiedziesz.
____W odpowiedzi na propozycję rewanżu ograniczył się do skinięcia głową. W oku o miedzianej barwie zajaśniała zaś iskra zaintrygowania. A więc nie do końca było tak, że tajemniczy mężczyzna nie potrafił tańczyć.
____Jedno było godne zanotowania na liście rzeczy niezmiernie ważnych i najpewniej przydatnych w bliżej nieokreślonym czasie — białowłosy mag (Etienne) nie miał w zwyczaju rzucać słów na wiatr. Jeżeli przyrzekł Marigoldowi, że po drugim tańcu będzie rozpalony jak nigdy dotąd, to z pewnością się tak stanie. Stało się.
____A przecież łowca od małego był szkolony. Wylewał siódme poty, goniąc dzikie koty zakurzonymi uliczkami miasta, w którym się wychowywał, a piasek, niesiony przez lekkie podmuchy wiatru, dosięgnąwszy szeroko otwartej buzi, wdzierał się do gardła i palił żywym ogniem; specjalnie wybierał się na wielogodzinne przejażdżki szlakiem oaz po pustyni, to na konnym, to wielbłądzim grzbiecie, zdzierał delikatną skórę wewnętrznej strony ud, po których stróżką ściekała krew zmieszana z jego własnym oraz zwierzęcym potem; ćwiczył przecież i gimnastykę z wykorzystaniem jedwabnych szarf podwieszanych u sufitu, i uczył się wszelkiego rodzaju tańców — wszystkich towarzyskich, jakie tylko znała Myrtle; oraz każdego solowego, którego tajniki udało mu się zgłębić nielegalnie, najczęściej podglądając próby tancerek w domach publicznych albo szemranych trup aktorsko-złodziejskich, czy wreszcie przejezdnych z dalekich stron (a tych najbardziej lubił obserwować).
____Dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat ciężkich treningów, hartujących ciało i ducha, osiągania i pokonywania osobistych rekordów. Kondycję powinien mieć nienaganną. Myślał, że miał.
____Nie miał.
____Okrutny, bezlitosny, przerażający wyrok był jak kubeł zimnej wody. Pokonał go… skoczny taniec, pełen szybszych momentów, za którymi on nie mógł czasem nadążyć. Oh, jakże dumę raniło każde parsknięcie — nie złośliwe, nie, w oczach tamtego nie znalazł ani krzty pogardy, jedynie radość — każde, króciutkie na jedno słówko zaledwie, pospieszenie.
____Bolało.
____Ale zamiast raczyć swojego partnera posępną miną, uśmiechał się, szczerze. O tyle, na ile pozwalało mu sumienie. Zasapał się, prawda, ale utwór nie może trwać wiecznie, w końcu się skończy. Skończą się podskoki, tupanie, wirowanie, obroty, porywanie w szaleńczym tempie przez kolejne dołączające się do nich osoby, które skuszone charyzmą i czarem prowadzącego, tłumnie ciągnęły ku deskom parkietu. A może i on miał w tym swój udział, malutki chociaż? Może komuś jeszcze do gustu przypadł jego strój. Może jakaś panna zamiast patrzeć z podziwem, z błyskiem pożądania, chłonęła jego postać z cierniem zazdrości, pobłyskującym niebezpiecznie w oku? Kto wie.
____Szybciej, szybciej. Szybciej nie mógł. Kręciło mu się w głowie, świat wirował, on też. Płuca nie dostarczały mózgowi wystarczającej ilości tlenu, nawet jeżeli Mari pobierał powietrze nieeleganckimi haustami w trakcie tańca. Przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy, które jak płomienie trawiące pokryty zapiskami papier kradły fragmenty widzianego obrazu.
____Muzyka ustała, a on nie widział już nic, prócz ciemności. Niczym niewidomy, z szerokim uśmiechem wpatrywał się w jeden punkt. Całe szczęście, w jego pobliżu wciąż znajdował się Étienne, który złapał go lekko, jak to zwykli robić un vrai gentleman, za palce prawej dłoni.
____Mój drogi…? — Z jednej strony wciąż nie mógł uwierzyć, że odnosi się tak poufale do maga, z drugiej miał cichą nadzieję, że ten zareaguje na zadane nie wprost pytanie o jego godność.
____Drogi! Taki jestem szczęśliwy, że jesteśmy już na tyle blisko, przyjacielu! — Nie uprzedzając o swym zamiarze, złapał Marigolda w pasie i dźwignął do góry, do gwiazd, tych samych, których odbicia zamigotały w jego oczach.
____Mój drogi przyjacielu — ponawia przerwaną gwałtowną reakcją próbę. Bogowie! Widzicie, a nie grzmicie! Mag — przyjacielem! Nieprzyjemne ukłucie przeszyło jego duszę, napięcie wewnętrzne było silne. Jeżeli szybko go nie załagodzi to zacznie drżeć. Gestem poprosił o postawienie siebie z powrotem na ziemi.
____Słucham cię, mój przyjacielu? Możesz mi powierzyć wszelkie rozterki, jakie targają twe mężne serce, jestem tu dla ciebie Marigoldzie! Nie lękaj się prosić o wysłuchanie, moje uszy i ramiona są zawsze otwarte! W dzień, wieczorem i w nocy. A może chodzi o taniec? Gotów jestem towarzyszyć Ci także podczas następnego, nie musisz wstydzić się spytać! Z pewnością spodobały ci się kroki, których się nauczyłem, nieprawdaż? Tak... Tak... — Étienne odstawił Mariego zgodnie z życzeniem, po czym kiwnął kilka razy głową, samemu sobie przytakując. — Nic zresztą dziwnego. Każdego zwaliłoby z nóg coś tak niezwykłego, nieprawdopodobnie wspaniałego i żwawego. Szczególnie, gdyby miał tę przyjemność uczyć się ode mnie! Ależ masz szczęście Marigoldzie. Tak ogromne szczęście. Ale to nic! Kim bym był, gdybym nie mógł zrobić choć tyle dla swojego przyjaciela!
____Tak jak mówiłem, przeceniłeś moje możliwości. Jak mógłbym nazywać się wybitnym tancerzem, kiedy właśnie byłem świadkiem niesamowitego, prywatnego pokazu o tak ekspresyjnej formie i o tak znakomitym wyrazie. Przyznaję, wciąż jestem oszołomiony. Oszołomiony i wyczerpany jednocześnie, ale mimo tego dziękuję za miło spędzone chwile. To była przyjemność w czystej postaci. — Zawahał się przed kolejnym wyznaniem: — Liczę na powtórkę w niedalekiej przyszłości.
____Oszołomiony był nie tylko pokazem umiejętności tanecznych, ale swojego wywodu nie chciał niepotrzebnie wydłużać, bo miał przeczucie, że wynikiem tego będzie zachęcenie mężczyzny do dalszego wpychania go w stan onieśmielenia. Dość już.
____Wzrok wracał stopniowo. Marigold zdołał go na dobre odzyskać, gdy zjawił się przy nich Xander. I zaraz zlał go zimny pot. Czyżby pod zmyślnym zaproszeniem do tańca kryło się coś więcej? Może chciał zbesztać go za zbyt bliskie stosunki z białowłosym? Może naprostować albo upewnić się, że nie znajduje się pod czyimś zaklęciem? Wszystkie rosnące w nim obawy upychał czym tylko mógł do kufra sfery wewnętrznej. Rysy twarzy wygładziły mu się, teraz nie był ani szczęśliwy, ani przerażony, był poważny. Uważnie śledził każdy gest starszego.
____Xander nie wyglądał zbyt dobrze, nawet jeżeli ten fakt maskował łagodnym uniesieniem kącików ust, stonowaną gestykulacją, delikatnością spojrzenia. Co działo się przy stoliku, gdy on zajęty był wirowaniem dookoła własnej osi? Czy hojnie obdarzone przez naturę w zęby stworki, panoszące się pośród nich aż tak nabroiły? Koszula na piersi była w strzępach, spięte wcześniej w kucyk włosy rozpuszczone, jakby w celu ukrycia nagiego ciała. Spodnie poplamione, ale Mari dobrze pamiętał, czyja to była sprawka.
____Pozwolił mu się zabrać i poprowadzić w tańcu. Ten od poprzedniego różnił się wszystkim, lecz przede wszystkiem tempem, co miedzianooki powitał z ulgą. Padłby na posadzkę, gdyby było inaczej.
____Ja… — zaczął cichutko, gotowy wytłumaczyć się z własnych poczynań. Czy starszy zrozumiałby?
____Xander przerwał tę wątpliwej jakości prezentację warsztatu mówcy obronnego. Półgłosem wyjawił faktyczny cel zaproszenia Marigolda do tańca. Tak, chłopak podejrzewał, że Dejre nie miał ochoty snuć się po parkiecie, pełnym magów i innych łowców, w jego towarzystwie dla zaspokojenia nietuzinkowego kaprysu. Niemniej jednak poczuł coś na kształt zawodu przemieszanego ze złością. Szybko przegonił to uczucie, uświadomiwszy sobie, że przed twarzą rysują się fragmenty nagiej skóry, przeoranej nieregularnymi liniami — bliznami. Dupek ze mnie, pomyślał gorzko.
____I tańczyli, przechodząc płynnie z jednej figury do kolejnej, krok po kroczku, obrót po obrocie zbliżając się do wyjścia. Obaj bardzo uważali, by całość prezentowała się w cudzych oczach naturalnie, niepodejrzanie.
____Potrzebujesz czegoś? — spytał szeptem Xandera. — Potrzebujesz, bym poszedł z tobą, czy wolisz?...
____Tak, muszę się wstępnie opatrzyć i wskoczyć w czyste, niepodarte ubranie, więc proszę, byś pomógł mi dostać się do wyjścia, wiesz kiedy ktoś wstaje i wychodzi zwraca na siebie uwagę, a tańczących tu sporo, więc zakręćmy się tam i na chwil kilka wyskoczę, a ty będziesz mógł wrócić do reszty, okey? Mogę prosić cię o taką przysługę?
____Skinął krótko głową, odpowiednio do rytmu. Oczywiście kilka osób na nich patrzyło, cóż się dziwić. Mari jeszcze niedawno pląsał na środku z przystojnym jegomościem, prezentując się tak wytwornie niczym worek pełen drogocennych kamieni i starannie oszlifowanych diamentów. A Xander… Xander był najbardziej znanym łowcą czarownic na świecie, a może i nawet we Wszechświecie. Wystarczyło, że był — już tysiące, tysiące tysięcy i miliony spojrzeń się na nim skupiało. Jak on sobie z tym wszystkim radził? Sam jeden?
____Muzykanci wkrótce zwieńczyli utwór czysto dekoracyjnym pociągnięciem strun, które po raz ostatni wybrzmiały w sali. Xander i Marigold, tak jak reszta towarzystwa, zwrócili ku sobie twarze i skłonili się sobie uroczyście. To był moment idealny na zniknięcie za masywnymi drzwiami. Wysoki mężczyzna o dwukolorowych włosach prześlizgnął się przez szczelinę, jaka utworzyła się po ich otwarciu, jego kompan poszedł w jego ślady, trochę bezmyślnie, kierowany szlachetnymi pobudkami.
____Tamten, gdy tylko zorientował się, że ciągnie za sobą ogon, zatrzymał się wpół kroku.
____W porządku, ja tylko chcę się upewnić, że nie padniesz gdzieś w drodze. Nieciekawie wyglądasz. — Posłał mu zatroskane spojrzenie.
____Xander zapewnił, że kategorycznie da sobie radę — tego się można było spodziewać. Żaden łowca chętnie nie okazywał słabości. Nie prosił o odprowadzenie się pod drzwi pokoju, a jedynie o wygospodarowanie mu chwili na zniknięcie. Mari więc stał przez sekund kilka, ważąc za i przeciw. Nie chciał się narzucać. W końcu wydumał, że najlepszym rozwiązaniem będzie odprowadzić wzrokiem chłopaka do najbliższego rozwidlenia, za którym ten zniknie. Westchnął. A potem wrócił dyskretnie na bankiet.
____Kolejna propozycja muzyków ma ton spokojny, sielski wręcz. Dominują dźwięki fletu, lutni, tamburyna. Kilka par na środku pomieszczenia utworzyło dwa równe rzędy, skakali ku sobie, to odskakiwali, a potem okręcali się, trzymając się za wyciągnięte do przodu otwarte dłonie, zamieniali swoje miejsca. Przyjemnie się na to patrzyło, a z każdym ich ruchem coraz bardziej Marigold miał ochotę dołączyć. Tylko… chwilowo był bez partnera.
____Wrócił do swojego stolika, nalał sobie pokaźnej ilości wina do kielicha — cud w ogóle, że udało mu się dorwać tę butelkę! Po stole panoszyły się w najlepsze krwiożercze glutogryzaki, na których ani prośby, ani groźby nie robiły większego wrażenia, nawet jeżeli groźbom towarzyszyły rekwizyty w postaci sztućców — wypił. Niemądrze zrobił. Powinien napić się wody, soku chociażby, a nie wlewać kolejne mililitry alkoholu do pustego żołądka.
____Obrzucił pozostałych siedzących — ostatni bastion, zaciekle walczący ze stworzonkami z piekła rodem — kontrolnym spojrzeniem. Po jego prawej odgrywała się interesująca scena. Ciemnowłosy łowca (Domi), ten sam, który jeszcze wczorajszego ranka tak zaciekle szukał z nim cielesnego kontaktu, teraz zaspokajał tę potrzebę z Rhysandem C., jeżeli wierzyć nadgryzionej i poplamionej plakietce przed pustym talerzem. Niebywałe.


Ostatnio zmieniony przez nowena dnia 02/01/22, 05:11 pm, w całości zmieniany 2 razy
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {16/12/21, 10:03 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 09bcf0728d632e3e3f00eebac65fd43a

Bale wśród magów mają zazwyczaj wyniosły klimat, poważny przekaz, a wszyscy bawią się z umiarem i taktem. Jak miał właśnie okazję przekonać się Simon u łowców musi wyglądać to zupełnie inaczej. Wystarczyło przyjść na zabawę z ich udziałem, a katastrofa goniła katastrofę. Jednego mógł być pewien, przy nich nie będzie się nudzić. Najpierw zwykły konflikt i bitwa na jedzenie, zdejmowanie ubrań, tańce, a teraz te gluty… Ogromnie nurtujące było czym one są i skąd się tu wzięły. Pojawiły się w losowych miejscach na Sali atakując jedynie łowców więc to już samo w sobie było intrygujące. Być może jeden z magów chciał utrzeć im nosa? Kto by to nie był, efekt był ciekawy, choć i młodego maga zaczynało to już męczyć. Co prawda patrzenie na zmagania łowców były zabawne, ale wszystko ma swój umiar.
Jednemu z magów nieco się poszczęściło i w tym zamieszaniu zamaskowany łowca wylądował na jego kolanach, co ciemnowłosy mag przyjął nader ochoczo, przynajmniej tak się wydawało po objęciach jakimi obdarzył łowcę.
No właśnie łowcy, tych trzeba było mieć na oku. Wzrok Simona wylądował na mężczyźnie naprzeciwko (Hestus), zmagał się on z atakiem dwóch glutów, cóż jeden zaatakował go sam, a drugiego podrzucił mu w prezencie. Trzeci łowca uciekł na parkiet, a czwarty zamarł z bardzo wymowną mimiką tuż po tym jak został „zdezynfekowany”, zaskakujące było, że tak dobrze zniósł ten drobny podarek, obyło się bez krzyków i wrzasków, na które liczył Simon. Wyglądało na to, że łowca nie był jedynie pozorantem jak myślał z początku mag.
Całe szczęście fala gniewu jaka była na niego szykowana w pełni go ominęła. Xander został wciągnięty do jakiejś gry. Polegającej na przerzucaniu sobie jednego z tych krwiożerczych glutów. Dwaj łowcy mieli sporo zabawy podczas tej kreatywnej dyscypliny, a Simon mógł swobodnie i bezkarnie poprzyglądać się ich pracującym sylwetkom. To jedno było trzeba łowcom przyznać, ciała mieli warte uwagi. Przez co złote spojrzenie wędrowało z jednej strony stołu na druga i z powrotem. Po prawo zamaskowany mężczyzna w objęciach maga krwi, a po lewej nieco roznegliżowany długowłosy, którego zniszczona i rozpięta koszula w pełni odsłaniała tors podczas zamachów. Teraz podczas ranami dostrzec dało się również blizny. Wyraźne zgrubienia przecinające różne miejsca na jego skórze wywołały nagłe ukłucie w żołądku u maga. Wzrok odruchowo skupił się na jego dłoniach, a raczej nadgarstkach które podczas tych zmagań nie osłonięte były mankietem koszuli i tu znajdowały się charakterystyczne blizny. Simon słyszał o nich, jednak słyszeć o czymś a ujrzeć to na własne oczy to dwie różne sprawy. Nerwowo przełknął ślinę, a kontrolne spojrzenie powędrowało na jego winietkę, chyba ktoś bardzo dobrze przemyślał sprawę nie podając na winietkach nazwisk rodów, z których pochodzili. Gdyby łowca był świadomy, że siedzi przy stole z synem swojego oprawcy z przed lat, ciekawe czy tak spokojnie by grał sobie w tenisa glutem. Widać było, że mężczyzna z pośród łowców dobranych do tej drużyny jest najgorzej nastawiony do magów, ale co mu się dziwić. Troszkę mu w życiu nabruździli. Może więc lepiej byłoby nieco zmienić nastawienie? W jakiś sposób pomóc tym łowcom?
Miodowe tęczówki wędrowały za latającym nad stołem pociskiem, aż mag zdecydował się zareagować. Podniósł się i sięgnął po przykrywę od jednego z półmisków. Następnie zrobił odrobinę miejsca na stole przed sobą i machnął w kierunku zamaskowanego mężczyzny, by ten skierował galaretę do niego. Skinął widząc jak ten wykonał to natychmiast. Refleks i spostrzegawczość u nich była wybitna to trzeba przyznać, do maga musiałby z pięć razy machać po czym się odezwać.
Zgodnie z planem stworek wylądował w pokrywce, a tą Simon natychmiast docisnął do stołu. Pojmanie zakończone sukcesem.
- Niebywałe to jest, że to zauważyłeś..- odparł krótko i równie kąśliwie do Xandera, słowne przepychanki z tym osobnikiem zaczynały mieć swój urok. Długowłosy opuścił jednak stolik, a wzrok Simona spoczął na zamaskowanym łowcy, który nadal spoczywał wygodnie na kolanach maga.
- Skoro nikt się po nie nie zgłasza, to trzeba się ich pozbyć - stwierdził po czym jego oczy lekko rozbłysnęły, a z pod pokrywki, pod która skakał glut słychać było dziwny mini wybuch. Simon podniósł naczynie, a oczom ich ukazała się galareta rozmazana po obrusie i całym wnętrzu pokrywki.
- Dobra jeszcze dwa…- mruknął pod nosem z dumą patrząc się na maź, która pozostała po stworzeniu. Odłożył pokrywkę, tak by na nowo przykryła ona miejsce po glucie, po czym mag skierował swoje kroki na drugą stronę stołu. Tam nadal jasnowłosy mężczyzna mocował się z dwoma potworkami.
Do stolika powrócił Marigold, jego winietkę Simon zdążył już podejrzeć.
- Pomóżcie złapać te gluty i je przytrzymajcie, zakończmy to i chodźmy skorzystać z tego balu…- oznajmił patrząc na obściskującą się dwójkę (Dominic, Rhysand) i na Marigolda. Stanął obok napastowanego przez gluty mężczyzny i wpierw podejrzał jego imię, by mieć nieco lepsze rozeznanie.
Hestus – odczytał w myślach i szybko przeanalizował rozmieszenie miejsc, wychodziłoby na to, że ów mężczyzna był łowcą, czy wiec mu pomagać? Taki dylemat miał Simon, jednak zależało mu na zintegrowaniu się z całą drużyną, szkolenie będzie trwać jeszcze długo, a stałe darcie kotów nikomu na dobre nie wyjdzie.
- Ściągnę jednego, ty baw się z drugim - oznajmił stanowczo i tak uczynił. Jego oczy na nowo rozbłysnęły i udało mu się strącić z ramienia łowcy jednego ze stworków, ten wylądował na talerzu po czym zaczął biec w przeciwnym kierunku na Marigolda i obściskującą się po tamtej stronie parkę.
- Przytrzymajcie to coś, bo w niego nie trafię! - polecił sam kierując się w ich kierunku.
bimxbun
Supernowa
bimxbun
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {25/12/21, 03:50 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 10869f55025e5aa005d9142530958399

    Rhysand bardzo nie lubił, gdy coś zbliżało się do jego twarzy. Tak jak większość ciała odporna już była na ból, też przez to, jaką magię praktykował, tak nieskazitelne oblicze stanowiło jego słaby punkt, przysłowiową piętę achillesową. Na swojej twarzy zawsze odczuwał wszystko kilka razy bardziej. Nic więc dziwnego, że bał się oberwać od, jak się okazało, Dominica talerzem prosto w nią. Szczególnie jednak martwił go nos, na którym to potrafił odczuwać najsłabsze szturchnięcia z bólem i łezkami w oczach.
    Chował się za łowcą do tej pory spoczywającym na jego kolanach. Gluty przecież i tak były nastawione tylko na nich. Gorzej, że magowie zostali w to wszystko wplątani. I tak oto tuż za jego zasłoną w postaci łowcy rozgrywał się jakiś mecz glutem. Wszystko to wydawało się Rhysandowi nieśmiesznym żartem. Mógł lepiej pójść potańczyć, choć nie umiał i zrobić z siebie pośmiewisko, zamiast doświadczać tych katorg związanych ze śmiesznym wręcz wrogiem.
    Obserwował całą sytuację, wychylając się nieco znad łowcy, który usiadł na jego kolanach bokiem i chwycił za kark (Domi). Zdziwił się, ponieważ wyglądało to tak, jakby i ten bronił jego twarzy, co było całkiem miłe z jego strony. Odetchnął z ulgą, widząc, że jest choć minimalnie bezpieczny, a tym bardziej jego oblicze. Glut został odbity w stronę drugiego maga (Simona), a tam uwięziony pod pokrywą.
    - Ale czy to aby na pewno ja powinienem prosić o pomoc? – posłał mu buziaka z otwartej dłoni, od razu zmieniając swoje nastawienie. Kątem oka zauważył, jak Xander bawi się w odbijanego podczas tańca i porywa do niego Marigolda. Jednego łowcę mniej do znoszenia, zawsze coś.
    Odwrócił twarz w stronę Simona, który akurat się do nich zwracał. Westchnął  pochylił na chwilę głowę do przodu, by się namyślić. Warto pomagać łowcom? Nie. Ale czy są szanse, że jeśli to zrobi, to jego twarz już nie ucierpi? Jak najbardziej.
    Podniósł się z krzesła, nie ostrzegając wcześniej o tym łowcy, przez co ten spadł na swoje skromne pośladki, którymi grzał sobie jak do tej pory miejsce w jego objęciach. Zaraz również do nozdrzy maga dostał się zapach krwi, na który był wręcz wyczulony. Skierował swoje spojrzenie w stronę, z jakiej się dobywał. Była to dłoń Dominica. Małe zadrapanie, ledwie widoczne i na pewno niegroźne.
    Uśmiechnął się kącikiem ust i przykucnął obok poszkodowanego. Chwycił mocno jego dłoń, tak, by nie mógł jej wyrwać z uścisku i przyłożył do rany swoje usta, delikatnie i powolnym ruchem ją zlizując. Spojrzał przy tym łowcy (Domiemu) w oczy i przez parę sekund nie zrywał z nim kontaktu wzrokowego. Zdobył jego krew, jako pierwszego. Teraz płynęła ona również w żyłach Rhysanda. Zdziwiło go tylko jedno – różnica, jaką wyczuwał w smaku w porównaniu do tej innych łowców, czy nawet magów, jakich dane mu było kiedykolwiek w życiu spróbować. Zastanawiało go to. Dominic zdecydowanie nie był typowym łowcą. Tylko na czym polegała jego nietypowość? Na razie Cirillo nie mógł tego stwierdzić. Miał za mało jego krwi do dyspozycji. Niby już mógł popuścić ją w każdej chwili, szczególnie, że drugi miał teraz drobne rozcięcie, Rhysand nie chciał się jeszcze zdradzać ze swoimi zamiarami.
    Kiedy było już po wszystkim, podniósł się znowu, akurat gdy jeden z glutów zaczął biec w ich ich stronę. Miał przy sobie dwóch łowców, z czego Marigold zdążył już wrócić z parkietu. Bez tego drugiego, irytującego (Xander). Odwinął swoje bandaże zawinięte wokół przedramion i odnowił jedną z ran. Szkarłatna ciecz ciekła z jego naczyń krwionośnych, a kiedy przymknął oczy, zaczęła przyjmować bardziej stałą postać wokół gluta, stale blokując mu przejście, gdy tylko zmieniał kierunki biegu. Krwiste liany zaczęły tworzyć swego rodzaju ciecz wokół stworzenia.
    - Łowcy, postarajcie się! – rzucił do dwójki łowców, znajdujących się obok (Mari i Domi). Niby sam mógłby również to zrobić, ale wymagałoby to od niego o wiele więcej skupienia, a glut był na tyle rozbrykany, że ciężko było ten stan osiągnąć.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {26/12/21, 10:25 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 PicsArt_11-05-01.21.26
     Po zamienieniu kilku słów z oczarowanym jego umiejętnościami i zdecydowanie wykończonym Marigoldem poczuł się zobligowany, aby odprowadzić go w objęcia kolejnej osoby lub – jeśli tego też Anioł zesłany z niebios w tkanej przez samą Zhinü szacie pragnął – eskortować w ustronne miejsce, gdzie ten mógłby zwilżyć gardło i dać ukojenie rozgrzanemu ciału i rozszalałym myślom choć na moment. Gotów był ubrać swój pomysł w słowa, kiedy znikąd zjawił się znajomy z widzenia amant. Ależ czemu miałoby go to dziwić? Tak wiele oczu dziś na niego spoglądało z uwielbieniem, że aż trudno spamiętać wszystkie! Nie mógł jednak odmówić, gdyż nie został nawet zapytany o zgodę. Tę przysługę jednak postanowił zapamiętać.
Zaiste jeszcze przyjdzie nam dzielić nie tylko taniec - rzucił za nim - ja także będę wyczekiwał przyszłości, o której tak pięknie mówisz!
I rozpłynął się ten, którego imię brzmiało jak złoto, w tłumie. Niby delikatny płatek śniegu – tak czysty, krystaliczny i unikalny – opadł na rozszalałą taflę oceanu i zniknął w pośród fal. Choć już nie było go w pobliżu, obietnica zimy, jaką ze sobą niósł, pozostała w postaci mroźnego wiatru wokół serca białowłosego. Z pewnością jeszcze go spotka.
    Tymczasem! Jakże okrutną personą by się okazał, gdyby swój ponadprzeciętny – a wręcz godny samych bogów – talent pozostawił jedynie dla siebie? Jak doskonale wszyscy wiedzieli, nie tylko piękny, skromny i umiejętny w niezliczonych dziedzinach był, ale również wspaniałomyślny, gdy przychodziło do obdarzania swą wyjątkowością. Dlatego też porwał kolejną osobę, sprawiając, że jej dzień stał się nagle najwspanialszym w całym życiu i szczodrze obdarzył uwagą, prowadząc wprost na środek parkietu. Jedynie na krótki moment, na kilkanaście taktów, jakie wyryją się w jej pamięci niczym w marmurze (w końcu jedynie do samego Michała Anioła można było go porównać w tejże sztuce!). Później bowiem obowiązek nakazywał oczarować inną jednostkę ludzką i kolejną. Jak wspaniale ludzie tu się bawili! A to wszystko za jego przyczyną.
    Nadszedł ten smutny czas, gdy przyszło mu pożegnać się salonami na rzecz potrzeb ciała. Ach, gdyby tylko to było tak silne, jak jego duch! Lecz nie! Okazało się śmiertelne i łaknące cieczy, która mogłaby na nowo przywrócić wilgoć jego krtani, jak i wargą. Ubolewając nad tym, musiał się poddać. Krokiem wciąż naznaczonym dopiero skończoną czynnością, która objawiała się w delikatnym kołysaniu i różach wykwitły na porcelanowych niegdyś polikach, pokonał odległość dzielącą jego wspaniałość od osób, które jako pierwsze miały przyjemność jej uświadczyć.
- Towarzysze, których niebiosa pobłogosławiły możliwością poznania tak wspaniałej osoby i którzy będą mogli pławić się w moim blasku, gdyż zostaliście przydzieleni do mojej drużyny! - Przywitał ich, rozkładając ramiona szeroko jakby do uścisku. - Opatrzność musi mieć was w opiece, że w tak wspaniały wieczór dane wam cieszyć oczy balową salą. Lecz cóż to! Dlaczegóż to wasze ciała jeszcze nie podrygują w rytm liry? Witaj raz jeszcze Marigoldzie - przerwał, aby skłonić się przed przyjacielem. - Rad jestem, że nasze rozstanie trwało tak krótko. - Po czym znów wrócił do przesyconego oficjalnością i zdziwieniem tonu. - Dlaczegóż to tamburyny i smyczki nie koją waszych myśli w najpiękniejszej sztuce, jaką zwie się tańcem? To nieakceptowalne. Inadmissible!
Mówiąc to, sięgnął ku czystej szklance i wlał do niej jakiegoś soku. Nawodnił ludzką powłokę, obdarzając wszystkich zebranych czarującym i pełnym ulgi uśmiechem. Dostrzegł jednak, że spora część osób skupia się na… huh. Cóż za bezczelność! Czarnożerca sprzed kilkunastu minut został obezwładniony, jednak nikomu nie przyszło na myśl sprowadzić na niego tego, na co zasługiwał, kradnąc mu uwagę! Niewiele myśląc i pozostając zdenerwowanym – z oczywistych względów – wybawiciel wszystkich sięgnął ku srebrnej zastawie. Wypowiadając kwiecistą inkantację, otoczył barierą ząbki widelca, który precyzyjnym, a jednak pełnym gracji – na jaką tylko jego było stać –  ruchem został wbity w stół na tyle mocno, że aż pozostał w nim pionowo. Glutowata substancja posiadająca zrębek świadomości i szereg srebrzystych kłów nie miała wyboru – musiała rozbryzgać się na stole, zamieniając w ciecz.
- Jak wspomniałem - zaczął znów, wycierając dłoń w chusteczkę, mimo iż nie została pobrudzona. Ani ona, ani nic w obrębie kilku centymetrów, a to za sprawą czerwonej substancji, która utworzyła ciasne więzienie. - Okropną stratą byłoby niewykorzystanie okazji do zabawy. Pozwólcie się zaprosić, panowie! Mój drogi Marigoldzie, na ciebie jedynie mogę liczyć! - Zrobił jeszcze jeden zamaszysty ruch, łapiąc jego dłoń, jak i osoby obok niego (Rhysand). - Proszę pozwól porwać się mojemu przyjacielowi na jeden taniec. Gwarantuję, że będą to niezaponiane wrażenia, gdyż jest z niego doprawdy wybitny sztukmistrz! - poprosił uniżenie, samemu kierując się w stronę jego towarzysza (Dominic). - Jeśli będziesz tak uprzejmy…
Ku jego rozczarowaniu okazało się, iż niestety uratowany przez niego niegdyś jegomość nie mógł skorzystać z oferty, wymawiając się potrzebą zaczerpnięcia świeżego powietrza. Doprawdy wyglądał nieciekawie, a jednak odmówił towarzystwa. Pozostawało mu posłanie długiego spojrzenia, które niczym duch opiekun odprowadziło tajemniczego bruneta aż do drzwi. Pozostawało więc porwać ostatnią – ach jakże szczęśliwą! - personę.
- Mój drogi nieznajomy, przypadło ci doświadczyć najwspanialszego wyróżnienia. Czy zaszczycisz mnie swoją osobą i dasz porwać na rozszalały – niczym targany wichurą las – parkiet pełen wirujących liści?
Rzecz jasna czarnowłosy nie miał innego wyboru, jak skorzystać z tak wspaniałego zaproszenia.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {28/12/21, 09:54 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 PicsArt_10-17-06.21.19

       Och. Zrobiło się odrobinę ciężko. Jemu na płucach, na ciele chociaż to sprawnie reagowało. Jakby ktoś przysiadł na jego piersi w momencie gdy uświadomił sobie jak wiele wpadek już dzisiaj zaliczył i jak napędzana przypadkiem maszyna nadal go pogrążała, zakopując pod zwałami zawstydzenia i kiepskiego pierwszego wrażenia. Kątem oka dostrzegł ruch. Simon pomachał do niego żeby skierował odbijanego między nim, a Xanderem gluta pod przykrywkę. Gdy był już wolny od potencjalnego niebezpieczeństwa, gdy już chciał odetchnąć, został zrzucony. Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji mężczyzny na kolanach którego spędził już kilka dobrych minut, który to w pewnym momencie uznał go za żywą tarczę i pozwalał się bronić. Nie dziwił się jej jednak, sam by pewnie tak nie zareagował aczkolwiek sam fakt takiego postępowania nie zaskoczył go, więc był logiczny. Jedyne co go niepokoiło to brak jego reakcji gdy upadł twardo na tyłek podpierając się gołymi dłońmi o rozbite naczynia. Chyba był już na skraju wytrzymałości…
       Skóra na jego dłoniach do aksamitnych nie należała. Liczne, często ciężkie bronie którymi władał z lekkością pióra trzymanego przez wybitnego skrybę wyryły w nim piętno. Nie łatwo mógł się więc skaleczyć co do zasady było plusem. Sprawne dłonie stanowiły narzędzie jego niechlubnej profesji, niejako więc musiał o nie dbać. Dlatego więc nieco się zmieszał gdy z niepozornego skaleczenie zaczęła wypływać czerwona posoka. Byleby nie poplamić nic dookoła! Rozejrzał się więc za jakąś serwetką gdy przed nim, ponownie pojawił się poniżony przez niego nieznajomy (Rhysio). Jego brwi się lekko zmarszczyły gdy ten ujął zranioną dłoń i pozwalając aby całe to zajście Dominic oglądał w spowolnionym tempie, dodatkowo tak jakby wcale go nie dotyczyło... Nieznajomy mag zlizał małą kropelkę sprawiając, że łowcy oczy wyszły na wierzch. Patrzył na niego z figlarnością, a on… chyba powili się zapowietrzał. Nie wierzył. Widział ale nie wierzył. Wystarczy.
       Pojawienie się obok dystyngowanego maga który zaprosił ich wszystkich do tańca, a który to wcześniej porwał Marigolda (Eti), odciągnął od niego oprawcę naruszającego cenną przestrzeń osobistą oraz pomógł mu stanąć na nieco trzęsących się nogach. Na ten gest skłonił się lekko po czym nie podnosząc już oczu na kolejne tęczówki które mogłyby tą kruchą strukturę jego opanowania całkowicie zburzyć – uprzejmie przeprosił oznajmiając, że potrzebuje zaczerpnąć powietrza.
       Droga do drzwi tarasowych nie wyryła się wspomnieniem w jego pamięci.
       Stając przy pociemniałych od warunków atmosferycznych, kamiennych barierek o licznych zawiłych zdobieniach złapał za swoją maskę której odczepił zatrzaski pozwalając by do jego spoconych policzków dotarły pierwsze, lodowate podmuchy. Naparł całym ciałem na chłodny kamień, pochylił głowę i biorąc niespieszne oddechy liczył w myślach od dziesięciu w dół, i znowu, i znowu.  Czy ten koszmarny wieczór mógł już dobiec końca? Nieco się wyprostował. Przetarł twarz i zaczesał włosy trwające w delikatnym nieładzie po całej tej akcji. Nadal go dusiło, nic z tego. Oparł się więc wygodnie, przymknął oczy i drgnął dopiero na duże wyładowanie energii magicznej jakie doszło zza jego pleców.
       Natychmiastowo zmrużył oczy i gwałtownie się odwracając obserwował narastającą łunę dochodzącą ze środka Sali. Nie zawahał się ani na moment, wpadł do środka, a jego oczom ukazała się istna masakra. Gluty, które nie gościły tylko w ich stoliku, a znajdowały się w każdym miejscu uraczonym przez łowców, zmobilizowały się w sobie i tworząc jednego, na oko półmetrowego potwora z czarnej materii, w ilości sztuk co najmniej kilku srogo terroryzowały balujących. Jeden trzymał tego łowcę który siedział z nimi w stoliku, ostre zębiska targały silne ciało, a brak broni nie ułatwiał zadania. Stąd natychmiastowa reakcja licznych magów – tych o bardziej przytomnych umysłach – których kumulacja umiejętności wprawiła go w jeszcze większe mdłości. Niemniej ruszył gwałtownie w stronę potwora stacjonującego przy jego znajomych i zanim doszedł, uderzenie energii popchnęło go szargając jego równowagę po czym gwałtownie… zostali odesłani do swoich pokoi!
       Tylko ten pokój… wyglądał nie tak! Trzy łóżka piętrowe rozmieszczone w znaczącej odległości od siebie, rozdzielone parawanami które specjalnie nie dawały prywatności. Wszystko na planie półkola jakby znajdowali się w wieży. Spora przestrzeń na środku, wielka szafa na sześć drzwi, liczne szafki nocne i drzwi prowadzące do pomieszczenia z którego bił delikatny chłód. Przełknął nerwowo ślinę miętosząc maskę którą trzymał w dłoni. Pierwszy dreszcz i koło niego pojawiła się pierwsza osoba, zjawienie się kolejnych było kwestią czasu. Ale dlaczego znajdowali się na jednej przestrzeni? Dlaczego na sporej biblioteczce widział swoje imię i swoje książki, dlaczego… spojrzał w dół gdy coś w niego uderzyło po czym usłyszał głośne „tup”.
       - Nie tym tonem proszę, kochana. – Rzucił automatycznie, bardzo miękkim tonem, po czym pochylił się i bardzo ostrożnie podniósł swojego królika na ręce. – Dlaczego tu jesteś? – Zapytał jej jakby miała mu odpowiedzieć kierując się w stronę wyznaczonej części z aneksem kuchennym gdzie znalazł kartkę.
       - Drodzy łowcy, szlachetni magowie, kolejnym etapem naszego szkolenia jest wprowadzenie waszej obecności w codzienne życie drugiej strony. Pozbycie się wszelkich zatargów i zrozumienie tego, że druga strona również jest żywą istotą umożliwi wam przedarcie się przez utarte schematy, zabobony i mity. Dostarczy wam to również możliwości poznania się co w przyszłości będzie stanowiło fundament współpracy. Wasze rzeczy zostały przeniesione, zwierzęta magiczne bezpiecznie zapieczętowane. Powodzenia.
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {29/12/21, 01:19 am}

Akademia Pojednania  - Page 2 2f34cd5935493f370e2bf591fe0f3408

Uroczystość tą zdecydowanie można wpisać na listę najbardziej męczących, jakie młody łowca miał okazję odbyć. Choć przebywanie wśród magów podążało w całkiem zabawnym kierunku i pełne było wzajemnych prowokacji i utarczek słownych, tak atak dziwnych galaretowatych stworzeń wyssał z mężczyzny wszelkie siły. Czuł jak z każdą chwilą robił się coraz słabszy. Czy był to wpływ tego miejsca, jad piranii czy jego własne zmęczenie nie było to istotne, po prostu pragnął odetchnąć przez chwilę poza ścianami tej sali, będąc nieuchwytnym dla tych wszystkich spojrzeń.
Dlatego był tak wdzięczny kompanowi z dawnych misji. Choć mimika Marigolda z początku była dość nieokreślona, poważna i czujna, to Xander nie miał sił teraz pytać o jej powód. Czy on wywołał w nim taką reakcję? Z szerokiego uśmiechu do powagi? Czy wzbudzał niepokój i stres w sercu młodszego łowcy? Zaniepokoiło go to i szczególnie zapadło w pamięci. Choć może powodem takiego, a nie innego spojrzenia był fakt, że przerwał mu zabawę z innym mężczyzną (Etim). Nie miał pojęcia kim był ten jasnowłosy, jednak Marigold wyraźnie dobrze się z nim bawił. Może nie potrzebnie odciągał go od niego?
Poczuł coś na kształt wyrzutów sumienia, jednak skoro już stało się, to nie było sensu robić kroku w tył. Zwłaszcza, że Marigold płynnie wpasował się w rytm wygrywanej melodii i już po chwili płynęli po parkiecie, a delikatny nurt kierował ich wprost do wyjścia.
Choć taniec ten był przykrywką dla dyskretnej ewakuacji z balu, Xander czerpał z niego nieco przyjemności. Znał Marigolda i lubił tego chłopaka, dlatego miło było móc obserwować jego iskrzące się oczy i łagodny, pogodny uśmiech.
Wraz z końcem wygrywanego repertuaru obaj się sobie ukłonili, a potem opuścili salę, na której nadal trwała zabawa.
Xander rzucił mętne podziękowanie po czym ruszył szerokim korytarzem, dopiero po chwili orientując się, że nadal ma towarzystwo. Było to miłe ze strony młodszego kolegi, jednak mężczyzna nie chciał kraść mu kolejnej części balu, z której ten mógłby skorzystać.
- Tak wiem, reprezentacyjny zbyt nie jestem, ale bez obaw tak łatwo się nie dam..- odparł z uśmiechem, jakby w ten sposób wykrzesał z siebie nieco więcej energii.
- I Mari, dzięki, no i… ogólnie to bardzo dobrze wyglądasz, wiesz ja tak wcześniej…- uciął na moment, szukając odpowiedniego słowa, lecz nie był w stanie go odnaleźć – no to dzięki…- wydusił, urywając całą zagmatwaną myśl i ruszył dalej. Czuł na sobie wzrok kolegi, dlatego stając przed pierwszym zakrętem obrócił twarz w jego stronę i spoglądając w jasne tęczówki skinął ponownie dziękując i zapewniając tym samym towarzysza, że da sobie radę. A przynajmniej tak zakładał.
Bo jak się okazało, było to proste jedynie w założeniu. Już odnalezienie pokoju było wyzwaniem, bo najzwyczajniej nie mógł namierzyć odpowiedniego korytarza. Skupił się więc na znalezieniu klatki schodowej, te diabelskie schody powinny zaprowadzić go na odpowiednie piętro przynajmniej.
Po długich poszukiwaniach, nareszcie mu się to udało, ujrzał drzwi od klatki schodowej, jednak po ich przekroczeniu doznał drobnego szoku. Schody były ruchome i wedle własnego uznania zmieniały położenie. Brwi młodego łowcy ściągnęły się w niezrozumieniu, jak więc miał odnaleźć pokój?
Zrezygnowany podjął próbę powrotu na salę, a przynajmniej do jej okolic. Choć korytarze przypominały teraz poplątane winoroślą, metodą prób i błędów trafiał na te odpowiednie odnogi, a jedynym jego wyznacznikiem kierunku była muzyka, która niosła swe rytmy po całej akademii.
Ulgę poczuł widząc masywne drzwi od sali balowej. Postarał się wejść jak najciszej, po czym przemknął prosto do przydzielonych temu miejscu łazienek. Nie mógł się przebrać, więc chociaż spróbuje oczyścić ubranie i doprowadzić je choć do względnego porządku.
Stojąc przed lustrem próbował sprać tłusty krem kremówki z koszuli i spodni, na nie wiele to jednak pomagało. Irytacja w nim rosła, a kolejne plany ewakuacji z zabawy pojawiały się w głowie.
Uwagę jego od brudnych ubrań odwrócił dopiero krzyk dobiegający z sali. Co tam się działo? Hałasy zrobiły się jeszcze głośniejsze. Xander zmobilizował się w sobie i dobiegł do drzwi łapiąc za klamkę, jednak kiedy tylko za nią pociągnął, jakaś siła odrzuciła go o krok do tyłu i na moment oślepiła. Energicznie przetarł oczy, a po odzyskaniu choć zalążka widoczności na nowo dorwał klamkę i tym razem z sukcesem otworzył drzwi przekraczając ich próg. Tam jednak stanął jak wryty. Gdyż zamiast sali balowej ujrzał pokój. Dość spory, kilka łóżek, szafek, jego torba? Dostrzegł ją przy łóżku zaraz obok okna, stało ono pomiędzy pozostałymi.
Był skołowany i ocknął się dopiero po uświadomieniu sobie, że w pokoju już ktoś jest. Choć mężczyzna stał do niego tyłem, Xander był w stanie poznać sylwetkę Dominica. Czyli trafił na kogoś z przydzielonej mu drużyny. Pierwszego dnia było ich sześciu, tylu co teraz posłań, jednak miejsc przy stoliku było osiem, co więc się stało z dwoma osobami? Może bal był kolejną próbą, której ktoś nie przeszedł? Wiele myśli pojawiało mu się w głowie, jednak Xander uznał, że je wszystkie rozwieje i podejdzie do stojącego przy aneksie kuchennym Dominica, po to by przeczytać trzymaną przez mężczyznę wiadomość. Papier z wiadomościami od Rady był bardzo charakterystyczny i łowca nie miał wątpliwości, że były to kolejne instrukcje.
- Można? – spytał stając obok nowopoznanego łowcy i chwycił za róg kartki by odgiąć ja na tyle i by on mógł odczytać zawarty na niej tekst. Do pokoju wchodziły kolejne osoby, jednak łowca nie zwracał na nich aktualnie uwagi. Ametystowe tęczówki szybko przewertowały wiadomość, po czym spoczęły na tworzącej się na krawędzi kartki plamie szkarłatu.
- Więc nie tylko ja, w dzisiejszym boju swoją krew przelałem…- powiedział łagodnie spoglądając na twarz mężczyzny. Dopiero teraz zauważył, że do tej pory zamaskowany łowca ujawnił swoje obliczę. Jak się Xander spodziewał, materiał krył blizny pokrywające kilka miejsc skóry na twarzy łowcy. Oględnie wyglądały jak poparzenie, jednak zapewne nimi nie były, w starciu z magią ogień nie jest najgorszym z wielu możliwych zagrożeń. Długowłosy nie był jednak w stanie określić ich pochodzenia, bo się im nie przyglądał, blizna jaka by ona nie była, nie robiła na nim wrażenia. Dla niego twarz Dominica była jak twarz każdego innego. Pomijając fakt, że zawyżał znacznie średnią, bo był całkiem przystojny. Niewzruszone dwusekundowe spojrzenie po napotkaniu czerwonych oczu łowcy przeniosło się na drzwiczki jednej z szafek.
- Przemyj dłoń w zlewie, poszukam apteczki…- oznajmił, od razu łapiąc za uchwyt jednej z szafek, a potem kolejnej i kolejnej. Kiedy to apteczka nareszcie została odnaleziona, postawił ja na blacie i wyłożył potrzebne przedmioty.
- Daj, dłoń samemu niewygodnie się opatruje…- stwierdził i wyciągnął swoją rękę oczekując skaleczonej dłoni ciemnowłosego. A kiedy ją otrzymał w pełni się na niej skupił. Potrzebne mu to było, jakieś zajęcie. Sytuacja w jakiej się znaleźli była irytująca, miał dzielić pokój z innymi łowcami i magami i choć to pierwsze nie było niczym niezwykłym, tak drugie było koszmarem. Rada ewidentnie sprawdzała ich skraj wytrzymałości. Dlaczego więc się nie złościł? Nie krzyczał? Nie grzmiał wyrażając swoje niezadowolenie i nie wyrzucał rzeczy magów przez okno? Chyba zwyczajnie nie miał siły. Chciał przetrwać to szkolenie i opuścić to miejsce i to jak najszybciej.
Kartka z informacjami wylądowała na skraju blatu, tak by inni mieli do niej dostęp, a Xander skupił się na zdezynfekowaniu rany łowcy, wyjęciu z niej odłamków ozdobnej porcelany, nałożeniu maści i zaklejeniu całości opatrunkiem i bandażem. Miał wprawę w tego typu czynnościach.
- No i gotowe, raczej przeżyjesz…- połasił się na drobny żart, po którym puścił dłoń mężczyzny i lekko, pokrzepiająco poklepał jego ramię, po czym spakował z powrotem do apteczki niezużyte rzeczy.
Nie schował jej jednak do szafki, a zabrał ze sobą w stronę swojej torby. Jak dobrze, że nie rozpakował się po przyjeździe, bo teraz szukałby swoich rzeczy po wszystkich szafkach. Wyjął ubrania przeznaczone do snu i zestaw do kąpieli, po czym przerzucając ręcznik przez ramię skierował się do miejsca uznanego za łazienkę. Chłód jaki z niej bił informował, że łatwego życia tu nie będą mieli. Po uchyleniu drzwi i potwierdzeniu przeznaczenia użytkowego pomieszczenia odwrócił się, by spojrzeć na swoich współlokatorów.
- Niech, któryś mag wejdzie, a nie wyjdzie żywy…- warknął ostro po czym zniknął za drzwiami do ich łaźni. Ta również nie zachwycała, drzwi nie miały zamka, a wyłożone zimnymi bladymi płytkami obejmowało trzy miejsca prysznicowe. dwie kabiny z toaletami oraz trzy umywalki. Czyli jeden wielki brak prywatności.
Po ciężkim westchnięciu Xander w błyskawicznym tempie się ogarnął, szybki prysznic – oczywiście w lodowatej wodzie, cóż to było za zaskoczenie. Po przemyciu i osuszeniu, opatrzył swoja pierś przed jednym z niewielkich lusterek znajdujących się nad umywalkami, a potem założył czystą koszulkę i poprawił dresowe spodnie. Na nadgarstki wciągnął czarne opaski i zwolnił tę jakże cudowna łaźnie dla innych. Nie miał ochoty na rozmowy, zwłaszcza widząc, jak wszyscy zajmują się swoimi chowańcami, jego wilczyca nadal nie dotarła. Co coraz bardziej martwiło Xandera, podczas ostatniej akcji jego przyjaciółka została zraniona i wiedział, że musi wpierw dojść do siebie, jednak czas oczekiwania wzmagał tęsknotę jak i troskę o stan swojej towarzyszki, zwłaszcza, że nie mógł jej zobaczyć.
Odstawił apteczkę na miejsce po czym wspiął się na górną pryczę łóżka, przy którym spoczywała jego torba, znajdowało się ono pomiędzy pozostałymi dwoma piętrowcami.
Chwilę pogapił się przez okno, jednak ostatecznie udało mu się zasnąć, nie miał ochoty na rozmowy i choć obawiał się snu w towarzystwie magów, musiał odpocząć. Świadomość o ich obecności była jednak silniejsza, a jakość snu marna, przebudzał się co kilka chwil, bacznie obserwując otoczenie i na nowo zasypiając. Każdy szmer i obrót, któregoś ze współlokatorów był w stanie postawić go do pionu. Dlatego wraz ze świtem poczuł swego rodzaju ulgę.
Podniósł się bez zwłoki i od razu w oczy rzuciła mu się nowa kartka. Wisiała ona na drzwiach od ich pokoju, już z daleka Xander był w stanie dostrzec, że były to wytyczne dzisiejszych zajęć.
Długowłosy przetarł oczy widząc godzinę, potem spojrzał na stary zegar wiszący obok drzwi i jeszcze raz na wiadomość.
- Nie chcę wszczynać paniki, ale mamy się stawić na zajęciach za dziesięć minut, łowcy ze swym sprzętem…!- oznajmił z początku niepewnie, a potem coraz głośniej, po czym sam dostał żwawszych ruchów, był pierwszym, który wstał, chyba, że ktoś krzątał się po łazience, ale to teraz go mało interesowało. Doskoczył do swojej torby i błyskawicznie zaczął wyjmować z niej rzeczy. Jak miał w tak krótkim czasie naszykować cały sprzęt? Musiał wskoczyć w zbroję i wziąć swoje ostrza. Dobrze, że były one naostrzone. Wziął czarne obcisłe ubranie, które założył na siebie po zrzuceniu piżamy, przebrał się w kącie parawanu, który oddzielał łóżka, oczywiście plecami skierowany do ściany i materiału, który stanowił dla niego osłonę. Po tym związał włosy w wysoki kucyk, by mu nie przeszkadzały przy przypinaniu części zbroi. Dobrze wiedział, jak wśród łowców ważna była punktualność i jak męczące kary wyznaczali zawsze trenerzy za choćby minutę spóźnienia, dlatego ametystowe oczy co chwila zerkały na wskazówki starego zegara.
A po dopięciu ostatniej części zbroi chwycił kilka ostrzy wpasowując je w swój strój, po czym pozornie opanowanym krokiem opuścił pokój. A tuż po zniknięciu za futryną ruszył biegiem.
Korytarze powróciły już do normy, dzięki czemu nie zgubił orientacji, co dziwniejsze droga była praktycznie identyczna co z jego poprzedniego pokoju. Dziwne zjawisko, jednak mało istotne jak na te chwilę.
Kiedy wybiegł na polanę okazało się, że była ona pusta, przynajmniej nie było żadnego prowadzącego. Czy źle spojrzał na informację? Nie patrzył kilka razy, nie było to możliwe. Więc może spóźnili się na tyle, że szkoleniowiec sobie poszedł? Było to prawdopodobne jednak czy nie zbyt dziwne? Cóż ile mógł się spóźnić? Z pięć? Może dziesięć minut? No i co gorsza nie było tu jeszcze wszystkich z jego drużyny. Przełknął więc nerwowo ślinę i stanął w wyznaczonym w wiadomości miejscu pod starym dębem, który przy poprzednim zadaniu stanowił dla nich metę.
Czas mijał, a prowadzącego nadal nie było widać, jedynie członkowie zespołu, do którego należał docierali na miejsce zbiórki.
W momencie kiedy szósty z nich stanął pod dębem coś wyleciało z pobliskiego gąszczu. W ostatniej chwili Xander sięgnął po ostrze i przeciął lecący pocisk, na niewiele to się jednak zdało, miękki pocisk wypełniony był drażniącym nozdrza pyłem, który w tempie natychmiastowym wywołał u łowcy atak kaszlu przeplatany kichnięciami.
- Tw-aaaapsik! Twarze za-ekheekhe! Zasłońcie! - krzyknął tyle ile mógł, jednak osoby stojące w jego pobliżu mogły już poczuć działanie cudownego proszku, a co gorsza, z zupełnie innej strony wystrzelony został kolejny pocisk i jeszcze jeden, wszystkie kierowały się prosto na ich grupkę.


nowena
Tajemniczy Gwiazdozbiór
nowena
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {02/01/22, 04:47 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 GRuSGes

____Marigoldowi załomotało serce, usłyszał je wyraźnie i zaczęły powracać wspomnienia ostatnich minut balu, które dotąd jawiły się młodemu łowcy jako niejasny strach i chaos w apogeum. Co się stało? Gdzie on teraz był?
____Jasne światło, które wcześniej zalało przystrojoną wykwintnie salę balową, zupełnie go oślepiło.
____Po chwili z ciemności zaczęły wyłaniać się znajome kształty mebli. Pozornie znajome, bo jak się okazało, wcale nie znajdował się w swojej sypialni. Pomieszczenie było większe, półkoliste i surowością idealnie wpasowujące się w realia zamku, stanowiącego główną siedzibę Akademii Pojednania. Miedziane tęczówki zatrzymały się na piętrowych łóżkach, oddzielonych parawanami. Zamrugał, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. I wtedy też zauważył kątem oka, że oprócz niego w pokoju znajduje się jeszcze dwójka mężczyzn. Dominic oraz Xander. Odetchnął z ulgą, choć to uczucie nie uraczyło go swoją wizytą na długo.
____Podniósł się z ziemi, najpierw na kolana, dopiero potem odważył się dźwignąć na równe nogi i wyprostować. Wszystkie ruchy wykonywał bardzo powoli i uważnie. Nie chciał paść bez ducha na posadzkę, nie przy innych. W głowie kręciło mu się potwornie, lecz nie od alkoholu. Od teleportacji. Nie znosił jej najlepiej, bo też w przeszłości niewiele miał z nią do czynienia.
____Podszedł do okna i tam dyskretnie chwycił mocno za kamienny parapet, przycisnął policzek do zimnej ściany, przymknął oczy, odtwarzając niedawne wydarzenia.
____Pamiętał, że po powrocie do stolika napił się jeszcze wina, rozwodząc się nad słowami, którymi uraczył go kompan sprzed lat (Xan) w pustym korytarzu. Nie zapomniał, jak magowie rozprawili się z szalejącymi po blacie glutowymi pomiotami ciemności. Szczególnie w pamięć zapadła mu twarz zdenerwowanego białowłosego (Eti), który za pomocą widelca, wzmocnionego zaklęciem, sprawił, że wszystkie stworzonka zamieniły się w papkę, wystrzeliwszy uprzednio niczym zbyt mocno ściśnięty balonik z wodą. Przed oczami stanął mu kolejny mroczny obrazek — rozcięte nadgarstki maga o kruczoczarnych, długich włosach, opadających kaskadą na ramiona i plecy (Rhyś). Przed oczami zaraz pojawiły się jego pobladłe dłonie, po których strumieniem spływała gorąca krew, a zwiedzione reminiscencją nozdrza wyłapały w powietrzu mdły zapach szkarłatnych płynów ustrojowych. Jakim cudem zdołał się później przemóc i pociągnąć  go na pawiment, gdzie zdążyli zaledwie kurtuazyjnie skłonić się sobie, ustawić w odpowiedniej pozycji oraz popłynąć przez parę taktów wkoło tuzina innych tańczących par. Ich wspólne chwile nie trwały długo, a jednak tyle wystarczyło, by w oczach Mariego Rhysand zyskał uznanie, przynajmniej w kwestii odnalezienia się na deskach parkietu.
____Później… później już tylko chaos, czyjeś krzyki, które atakowały na nowo świadomość młodego mężczyzny. Nawet nie był w stanie określić, kiedy dokładnie przyjęcie przerodziło się w krwawą jatkę.
____Usłyszał treść wiadomości, skierowanej zarówno do łowców, jak i magów. A więc to w taki sposób będą teraz funkcjonować? W komitywie z przymusu? I w jaki sposób ma ich do siebie zbliżyć tak drastyczne ucięta prywatność? Na te i wiele innych pytań nie znalazł odpowiedzi, był zbyt zmęczony.
____Nie marnując więcej energii na siłowanie się z własnymi myślami w temacie tego, czy wypadało mu w tych okolicznościach pozbyć się wszystkich warstw szykownego stroju, po prostu zaczął je z siebie zdejmować. Ignorowanie rzuconych ukradkiem spojrzeń na nagie ciało szło mu wybornie gładko — ale cóż się dziwić? Odpowiednie szkolenie otrzymał przy okazji jednego młodzieńczego wybryku… W samej bieliźnie, nienagannie czystej, złożył ubranie w kosteczkę, a odnalazłszy swój skromny bagaż, wyciągnął z torby wykonane z przewiewnej tkaniny spodnie oraz odrobinę za dużą jedwabną koszulę, które zaraz na siebie wciągnął.
____W tym stroju, choć nie przewyższającym wygodą poprzedniego, Marigold postanowił opuścić pokój. Przynajmniej na jakiś czas.
____Wrócił nad ranem, zły oraz okropnie wycieńczony błąkaniem się po korytarzach nieznanej części zamczyska. Miał w planach zaszyć się w bibliotece, ale… Nie zdołał tam trafić, choć tak bardzo się starał. Zziębnięty, wdrapał się po skrzypiących niemiłosiernie schodkach piętrowego łóżka, po czym wsunął się bezszelestnie pod lodowatą pierzynę. Objął zgięte w kolanach i przyciśnięte do brzucha nogi, sądząc, że w ten sposób szybciej się rozgrzeje. Faktycznie tak się stało. Nie minęło dwadzieścia minut, gdy opadły mu powieki, a on pogrążył się w spokojnym śnie.
____Poranek zapowiadał się bardzo ciężko, lecz nie z powodu ilości wina wypitego poprzedniego wieczoru. Z łóżka trudno było się zwlec przede wszystkim przez trochę przeciągniętą w czasie, nieudaną eskapadę do biblioteki. Mógł to przewidzieć, a jakże!
____Krzątanina rozgrywająca się nieopodal jego posłania powoduje u niego narastającą panikę, a ta z kolei pompuje w żyły adrenalinę. Niby marne wsparcie, bo dodatkowych cennych minut tym nie zyska, ale przynajmniej łatwiej będzie walczyć z przymykającymi się wbrew woli powiekami. Zbiórka za dziesięć minut, nierealne by przygotować się w tak krótkim czasie, a co dopiero zaspokoić podstawowe potrzeby fizjologiczne. Odkopał się z pieleszy w momencie, gdy z pokoju wyszedł Xander. Szybki rzut miedzianym okiem na zegar i już jasne, w jak ogromnej, czarnej dupie się znalazł.
____Pod rozłożystym dębem, miejscem zbiórki, gdzie zebrała się część drużyny, dotarł zziajany, spocony, w butach z niezawiązanymi sznurówkami — o mały włos, będących powodem jego kolejnej kontuzji — z niedopiętymi sprzączkami kamizelki ochronnej… generalnie, wyglądał jak jedno wielkie rozczarowanie. Siedemnaście pierdolonych minut. Prawie osiemnaście. Tyle wynosiło jego spóźnienie.
____Korzystając z okazji, że reszta towarzystwa zajęta jest wypatrywaniem szkoleniowca, zabrał się za doprowadzenie się do porządku, a więc zasznurował buty, zapiął wszystkie paski opancerzenia, poprawił ukryty w specjalnej kieszonce po wewnętrznej stronie uda kozik, a na koniec przeczesał włosy palcami.
____Wtedy to się stało. W momencie, kiedy najmniej się tego spodziewał. Nieopodal niego padł pocisk, z wnętrza którego wydobył się drażniący błony śluzowe proszek. Nie mógł się przed nim uchronić, no bo jak. Zaraz też zaczął charłać, krztusić się i parskać. Ale to nie koniec niespodzianek. Nad głową wybuchł kolejny nabój, tym razem z jakąś dziwną, gęstą cieczą. Od niej też nie uciekł. Oblała go, od góry do dołu, pozostawiając po sobie cuchnący, rybi zapaszek. Potem kolejny raz słychać było wystrzał, z góry posypało się coś w rodzaju konfetti — tak się Mariemu skojarzyło, bo tajemnicze opiłki były wielobarwne i nie robiły żadnej krzywdy, przynajmniej dopóki nie zetknęły się z nagą skórą, wtedy paliły żywym ogniem, choć nie pozostawiały po sobie oparzeń.
____Fioletowowłosy łowca upadł na kolana, obezwładniony działaniem pyłu oraz zmiażdżony przez własną porażkę. Gdyby kara za spóźnienie, bo tym w istocie była akcja rozgrywająca się teraz na polu, nie była częścią szkolenia, a rozgrywałaby się w normalnych okolicznościach, Marigold Mhadlekar już by nie żył. Koniec. Przyszłość jego rodu zmieciona z powierzchni ziemi.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {02/01/22, 08:42 pm}

Akademia Pojednania  - Page 2 PicsArt_10-17-06.21.19

       Przebodźcowienie którego doświadczył podczas pierwszych dwóch dni szkolenia mającego na celu wielki sojusz było nie do zniesienia. Tylko cud chronił go przed wybuchem, przed rozpadnięciem się na kilka niezależnych części za które nie mógł w pełni odpowiadać. Co by się wtedy stało? Cholera go wie. Mógł tak samo wpaść w szał jak i zwyczajnie uciec. Jednocześnie mógł rozpętać jatkę jak zwyczajnie skulić się w jakimś kącie i nie móc pozbierać przez długie godziny. Nie stało się tak jednak za sprawą jednego nieznaczącego gestu.
       Xander początkowo poprosił go o wiadomość od Rady nie czując się niezręcznie w jego obecności. Rzucił mu tylko jedno spojrzenie które kazało się mu chwilę zastanowić, a następnie ścisnąć maskę trzymaną w dłoni. Nie powinien, a jednak nie miał siły się nią dusić. Dlatego chwile szukając wskazówki w oczach łowcy i nie dostrzegając żadnej podpowiedzi żeby zasłonić pokaleczoną twarz, po prostu stał tak dalej. Nie spodziewał się przy tym, że zaraz zostanie zaproponowana mu pomoc i zanim się obejrzy, będzie opatrywany. Był to przełomowy moment który pozwolił mu wypuścić nieco swobodniej powietrze z płuc, delikatnie się uśmiechnąć i prawie bezgłośnie podziękować. Rozluźnił się, a moment krytyczny minął.
       Cały ten wieczór był jednak jednym wielkim zdenerwowaniem. On bardzo szybko zaszył się w swoim łóżku, którego górę miał zająć Marigold. Jak mocno jednak łowca nie mógł patrzeć na niego skoro zniknął tak szybko jak się pojawił w pokoju. Stres ponownie zaczął zaciskać swoje łapska na jego żołądku przez co on odwołał się do swojej lubej, jedynej nadziei – zaczął miziać królika który spokojnie leżał na jego piersi pozwalając się tarmosić. Pozwoliło mu to nieco popłynąć myślami, szukać jakiś dobrych stron obecnej sytuacji? Zauważył w łazience niedziałający boler na ciepłą wodę. Był ciekaw czy uda się go naprawić przy odpowiedniej ilości cierpliwości. Poza tym okno w łazience było totalnie nieszczelne i jeżeli nie wyleci z Akademii w przeciągu następnych kilku dni, musiał pomyśleć jak je zatkać. Chciałby po treningu wziąć ciepły prysznic, spłukać z siebie te wszystkie negatywne emocje, a nie walczyć jeszcze z zapaleniem płuc. Westchnął ciężko przewracając się na bok, króliczek nadal z nim leżał.
       Światła pogasły, ten kto w pokoju został położył się do łóżek. On wsłuchiwał się w spokojny oddech swojego zwierzaka ale sam nie umiał przysnąć. Budził go każdy szmer. Przeszkadzały światła stworzenia które krążyło pod sufitem. Inne tłukło się w klatce, chrząkało i chrypało gdzieś w głębi ciemności. Koszmar. Przewracał się, kręcił. Zauważył kiedy Marigold wrócił, nic jednak do niego nie powiedział chociaż przeprosiny kotłowały się w jego trzewiach pragnąc się uzewnętrznić.
       W końcu zaczęło świtać. Lekka łuna pojawiła się na horyzoncie w momencie gdy jego twarz przypominała już zombie. Był padnięty, dobity emocjami, brakiem możliwości odizolowania się od tych wszystkich zdarzeń. Czuł się paskudnie, było mu zimno, miał za krótką kołdrę! Skulił się, podciągnął mocniej kolana do piersi i gdy zrobiło się nieco cieplej, padł jak zabita packą mucha.
       Nie miał przy tym pojęcia jak to się stało, że cały harmider jaki odbył się w pokoju podczas zbierania się na trening ominął go. Jakby poprawione przez niego nad ranem parawany tak żeby słońce nie świeciło mu w oczy nagle wygłuszyły jego łóżko. Ocknął się dopiero na mocne trzaśnięcie drzwiami, podniósł na jednym łokciu po czym wstał i wyjrzał na pokój. Został w nim tylko Etienne.
        - Och, witaj, witaj. Taki mamy piękny poranek! Z pewnością dziś zdarzy się coś dobrego! Nasi towarzysze już wyszli, jednak nie lękaj się! Ja pozostałem, abyś nie poczuł się samotny, gdy otworzysz piękne oczęta w tym obskurnym zamczysku. Zdecydowanie powinniśmy zadbać o atmosferę tego miejsca. Może jakieś obrazy? Gobeliny? Kilka roślin doniczkowych? Tak wiele pomysłów, cóż też powinienem wybrać! Powiedz mi Hamlecie, czy do kamiennej ściany pasował będzie bardziej błękit, a może zieleń? Zdecydowanie odradzałbym czerwień, jest tak agresywna. A może złoto? Doprawdy złoto zawsze pasuje! – Zaświergotał tonem którym obdarowywał ich wszystkich już poprzedniego wieczora na co on zmrużył oczy.
          - Jesteście już spóźnieni - wszedł mu w słowo Hamlet, jak gdyby nigdy nic upijając z filiżanki obok swoją porcję herbatki.
        - Spóźnieni? Na co? – Zapytał ignorując chwilowo drugi głos pochodzący od niedostrzeżonego jegomościa, a po wskazaniu kartki i po kontrolnym rzuceniu spojrzenia na zegar. – Już dwadzieścia minut?! – Senność przeszła momentalnie.
        To był ułamek sekundy kiedy znalazł się ponownie przy swoich rzeczach. Wyciągnął odpowiednią bieliznę, spodnie przeszywane srebrem co sprawiało, że były niebywale trwałe, skórzany napierśnik, naramiennik i ochraniacze na przedramiona kończące się aż na dłoniach. Po tym na łóżku wylądował łuk, kołczan, dwa porażającej wielkości sztylety o niecodziennym kształcie – ostrza w formie litery „s” przedzielone były po środku rękojeścią, obosieczne i lśniące na lekko błękitny kolor. Mały nóż w pochwie z pasem na udo, wysokie skórzane buty, pod napierśnik powinna być jeszcze kolczuga… gdzie ona była?! W tym czasie mag wydawał się jednak bardzo rozluźniony. Chyba siorbał herbatę? Miał lekko mokre włosy, a jego szata nie przypominała stroju bitewnego. Rzucił na niego okiem gdy przeczesał włosy palcami po to by wpiąć maskę w odpowiednie zatrzaski.
        - Wiesz, że stosuje się tutaj swoiste kary za niewypełnianie rozkazów? A jeżeli trening będzie z łowcą, biada nam przy jego kreatywności. – Mruknął czując mocne podenerwowanie. Zrzucił z siebie bawełnianą koszulkę i spodenki w których spał, nałożył wszystko co miało chronić go przed otarciami zbroi i stanowić dodatkową ochronę skacząc przy tym przez pół pokoju na jednej nodze. Próbował bowiem jednocześnie dopiąć spodnie i wciągnąć jednego buta na stopę. Ostatecznie udało się mu, zostały elementy skórzane. Zbroja gładko przeszła przez jego głowę ale założył ją na odwrót, prawie walnął się naramiennikiem w twarz. Jęknął przy tym żałośnie, spróbował ją obrócić ale kolczuga tarła, musiał zdjąć i założyć na nowo. Gacie spadły mu do kostek. Ostatecznie jednak zapiął dwie spore klamry, później rękawice kończące się przy łokciach. Dlaczego wszędzie były bardzo małe dziurki w które nie umiał sobie trafić?! I jeszcze ten tam z tyłu…
         - Kary? Doprawdy pasuje to do wiktoriańskiego wychowania! Nic też dziwnego, że okolica wygląda w ten sposób. Niestety jednak dla człowieka cnót ważniejsza jest prezencja, gdyż oczywistym jest, że bez gwiazdy wieczoru bal się nie odbędzie. Trudno ocenić po samym liście czego będzie dotyczyło nasze zadanie, jednak wnioskuje, iż zajmie nam cały dzień. Jakim byłbym czarodziejem, gdybym nie był gotów stawić mu czoła? To nasze pierwsze wspólne wyzwanie, więc chciałbym rzecz jasna zrobić wrażenie mnie godne, a doprawdy nie wyobrażam sobie tkania tajemnej sztuki zaklęć bez porannej herbaty. Nie sądzisz Hamlecie? Nie bez powodu matka natura obdarzyła nas liśćmi i naparami, abyśmy w pośpiechu zapominali o tym, co najważniejsze! - I dopił napój, nie odrywając spojrzenia od mężczyzny. - Nie rozumiem jak można tak piękne ciało zasłaniać taką ilością żelaza. Cóż za strata. Czy pomaga to? Ratuje przed obrażeniami? Nic dziwnego, skoro ludzka powłoka jest tak krucha. Tak delikatna. Trzeba ją chronić. Tak. Tak. Czy więc potrzebujesz może pomocnej dłoni? Z chęcią będę ci nią służył. Nie mógłbym być obojętny na tak gorączkowe przygotowania.
        Domi zatrzymał się w swoich skokach i harcach słuchając dokładnie tego co wylewało się z ust maga. Brzmiało jak najpiękniejszy wierz, jak sztuka przelana w dźwięk, jak słowa oderwane od kartki papieru. Jego usta lekko się rozchyliły chociaż nie mógł tego dostrzec. Zamiast tego niewątpliwie dział błyszczący podziw i szok w jego czerwonych oczach. Był on również powodem wydania z siebie najpierw cichego „ym…”
         - Tak. Zdarzyło mi się, że uratowało mi życie. Miałem raz do czynienia z porażonym mutacją człowiekiem, któremu wyrosły pazury tnące najtrwalsze żelazo. Zahaczył się jednak o moją kolczugę i nie przepołowił mnie. – Wyjaśnił stojąc spokojnie, zapinając pasek spodni żeby te nie spadały. Jakby, rozmowa ta przyczyniła się do jego zdecydowanie bardziej efektywnego ubierania się. Założył też drugiego buta i szybko zaczął go sznurować.
         - Nie pamiętam Cię na pierwszej próbie. Dołączyłeś dopiero na balu, prawda? Chyba nie pamiętam czy się przedstawiałeś? Ja… jestem spóźniony i mam na imię Dominic. – Przedstawił się wreszcie, drugiej osobie jak na  razie i wcale nie szło mu to lepiej! Niemniej chyba jegomościa nie zdenerwował bo ten zaproponował mu herbaty. Odmówił grzecznie nadal się szykując.
        Przerzucił przez pierś kołczan i łuk, przypiął sztylety do szelek oplatających jego plecy, ostatni był pas na udzie i względnie, był gotowy. Minęło pół godziny od momentu rozpoczęcia się treningu. Wziął głęboki oddech, musiał odpiąć maskę żeby puścić się szaleńczym pędem, lekko kiwnął głową oznajmiając, że on już lepiej pójdzie po czym zbiegł ze  schodów. Jedno półpiętro, czekał aż te się przestawią, dwa pierwsze schodki.
         - Torviś. – Zaskamlał biegiem wracając do pokoju, uśmiechając się do niego delikatnie, jakby mu w czymś przeszkodził i bardzo tego żałował. – Przepraszam Cię księżniczko, zdenerwowałem się. – Wymruczał klękając przy małym transporterze w którym buszował królik. Wziął jej miseczkę, nasypał do niej suszonych ziół, dodał siana do paśnika, wymienił wodę krążąc przy tym po pokoju. – Proszę, przepraszam, nie tup na mnie. – Żachnął się gładząc długie ucho po czym jego wzrok wreszcie utknął w małej… łasicy? Źrenice się mu rozszerzyły. – Przepiękny! – Obwieścił wszem i wobec podchodząc nieco bliżej. – - Mogę pogłaskać? – Zapytał.
        Minęło czterdzieści minut od rozpoczęcia treningu.
Białowłosy był właśnie w trakcie wybierania idealnego odzienia pod ukochany płaszcz, gdy zamaskowany przyjaciel wrócił. Bez skrępowania zdjął górną część ubrań, narzucając na siebie jedną koszulę, następnie drugą i kolejną. Dobra prezencja ale i wygoda. Tak, zdecydowanie do tego dziś dążył. Mimo to zerkał co jakiś czas na łowcę ciekaw, co też ten wyczynia obok małej skrzyneczki.
     Nieco odmienne zachowywał się Hamlet. Uszykowawszy dwa zawiniątka, schował je gdzieś w płaszczu ubierającego się wciąż mężczyzny, by następnie stanąć na dwóch łapkach i dołączyć do przyglądania się zamaskowanemu.
     - Czyż nie? To mój wierny towarzysz, Hamlet! - przedstawił go, na co nie było rady. Musiał się skłonić grzecznie. Po chwili wahania zbliżył się do Dominica, nastawiając łepek.
     - Mimo iż wiesz, z czym wiąże się podobne spóźnienie, powróciłeś, aby zaopiekować się tym, którego oswoiłeś - pochwalił go. – Dziękuję ci, że tak o nią dbasz. Jeśli mi pozwolisz, mógłbym dotrzymać jej towarzystwa, aby nie odczuwała samotności, gdy opuścisz mury tego pokoju. W zamian proszę, zaopiekuj się moim skarbem. - Wibrysy zabawnie kołysały się, gdy wypowiadał te słowa niepasującym do postury, niskim głosem. Był to uczciwy układ, a z czerwonych oczu biła taka niewinność, że łasica gotowa była mu zaufać. Zupełnie jakby czarne ślepia już odczytały jego duszę.
     Zrobił oczy wielkości monety. Pochylił się słuchając jak zwierzak do niego… jak zwierzak… on…
      - Mówi… – Jęknął na wdechu który w płucach zatrzymał. Sekunda, dwie, trzy. Nie wypuszczał przyglądając się perełkowym oczkom dopiero gdy zaczął czuć słabość powietrze wypuszczając. – Pierwszy raz widzę takie magiczne stworzenie. – Przyznał drapiąc go po łebku, a słysząc jego propozycję wzrok uciekł mu w stronę chrupiącego siano królika. – Nie chciałbym Cię kłopotać. Ona sobie radzi, mnie często długo nie ma. Ale może… jakby się nam przeciągnęło… jesteś w stanie dać jej jeść? – Zapytał mając jednak nadzieję, że im szybko pójdzie. Przy tym wyprostował się, delikatnie przed zwierzakiem skłonił z wdzięczności głowę po czym spojrzał na maga (Etiego).
- To idziemy? – Zapyta.
      Czterdzieści trzy minuty.
      Przestąpił z nogi na nogę, Etinne zaczął się żegnać, poprawiać, nie spieszył. Był jak wiosenny wiatr – tarmosił otulając słowami jak i czynami, wywołując ciepłe dreszcze, a jednak.. czterdzieści sześć minut.
      - Wybacz. – Mruknął, a zakładając ponownie maskę złapał go za nadgarstek i mocno pociągnął do drzwi. Biegiem, w te pędy po schodach w dół!
      Wpadli pod dąb jako ostatni. Co za wstyd! Ale… nic się nie działo? Rozejrzał się, trafił spojrzeniem na zdenerwowanego Xandera po czym wzdrygnął się słysząc ponownie maga. Był niedorzecznie niesamowity.
      - Witajcie. Oto przybyliśmy! Nie musicie ukrywać swych łez, nic dziwnego, że tak piękny obraz was wzruszył.
      A później padły strzały.
      Ostry pył nie zdusił go tylko ze względu na maskę. Za to zaczął szczypać w oczy, te zaczęły łzawić, a on przybierając postawę bojową szukał miejsca z którego strzelano. Szkoda, że zamęt był tak duży, że wydawało mu się iż świst kul dochodzi z wszędzon. Cofnął się i trafił na coś nogą. Obejrzał się. Marigold leżał skulony na ziemi, a wszystko to co wydobywało się z rozciętych kul osiadało na nim paląc go do żywego. Serce zabiło mu szybciej po to żeby zwolnić. Jakby gwałtownie się uspokoił, jakby przestało go obchodzić co się dzieje. Spojrzał w górę. Dym, smród i pył, fragmenty magicznych zaklęć, wszystko unosiło się maksymalnie do wysokości metra sześćdziesiąt. Złapał więc łowcę – cholera, jak miał go przeprosić jak znów mu to robił?! – po czym podsadził na pierwszą gałąź.
      - Na górę, już już. – Pchnął go za tyłek po czym sam złapał gałąź na której się podciągnął. Gdy na niej usiadł złapał Mariego i delikatnie ustawił go tak żeby opierał się o pień. – Tylko nie trzyj. – Pouczył go samemu naciągając pierwszą strzałę na cięciwę. Wytarł łzę ramieniem po czym zaczął śledzić krzaki. Wypuścił pierwszy grot który ze świstem trafił w połyskującą lufę. Od razu naciągnął drugą strzałę zauważając, że obiekt zmienił gwałtownie swoje miejsce położenia oraz naboje, wtopa, nic to nie pomogło. Podłużne rury, pierwszą wbił w ziemię grotem przeszywając ją na przestrzał, a ta rozpadła się wystrzeliwując drobne igiełki po całej trawie. – Chować się na drzewo! – Zawołał do tych na dole ponownie naciągając cięciwę. Jeżeli to był ten trening to mieli przekichane! Grad kul nie miał bowiem końca.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Akademia Pojednania  - Page 2 Empty Re: Akademia Pojednania {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach