Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
A L F A I O M E G A ,
P I E R W S Z Y I O S T A T N I ,
P O C Z Ą T E K I K O N I E C .
┌───────────────────────┐
Ischigo jako LAN XICHEN
Koide jako JIANG WANYIN
└───────────────────────┘
A L F A I O M E G A ,
P I E R W S Z Y I O S T A T N I ,
P O C Z Ą T E K I K O N I E C .
┌───────────────────────┐
Ischigo jako LAN XICHEN
Koide jako JIANG WANYIN
└───────────────────────┘
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wanyin zastanawiał się, czy powinna istnieć między nimi jakaś magiczna granica, której po przekroczeniu, powinien natychmiast odmówić. Wciąż nie był pewien, na jakim etapie znajomości byli. Domyślał się jedynie, że od jakiegoś czasu zaczęła wykraczać ona poza skalę zwykłego pacjenta i jego lekarza. Nie byli dla siebie całkowicie obcy, ale chyba nie łączyło ich też jeszcze nic zobowiązującego? Skłamałby jednak mówiąc, że starszy był dla niego zupełnie obojętny. Właściwie coraz częściej przyłapywał się na tym, że znaczył dla niego więcej niż powinien.
Jego tęczówki powiększyły się do wielkości monety, słysząc całkiem kuszącą propozycję odnośnie kąpieli w wannie i ogrzania się w ciepłym mieszkaniu. Nie dało się ukryć, że jednym z jego niezaspokojonych pragnień było porządne zrelaksowanie się w kąpieli, nie musząc martwić się o wolny prysznic, na który czasem musiał czekać przez kilka godzin. Zdawał sobie sprawę, że powinien był odmówić. Czy przyjęcie zaproszenia na spędzenie razem wieczoru nie było zbyt dużym krokiem? A z drugiej strony, jego silna wola miękła pod uśmiechem mężczyzny i Wanyin naprawdę nie potrafił wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa sprzeciwu.
Już po chwili znalazł się w przytulnym mieszkaniu, dopiero teraz czując przez różnice temperatur w pomieszczaniu, a na zewnątrz, jak okropnie przemarzł. Miał wątpliwości czy pielęgniarki wpuściłby go w ogóle takiego przemokniętego do suchej nitki, bo nawet jeśli jeszcze chwilę temu, deszcz nie robił na nim żadnego wrażenia, a chłód odganiała ręka mężczyzny, którą do tej pory trzymał, teraz czuł się po prostu wyziębnięty, kiedy wszystko ustało. Odstawił w korytarzu przemoczone buty, a potem dość nieśmiało ruszył za Xichenem do salonu, trzymając się raczej z tyłu. Miał dziwne obawy, że mimo zaproszeń lekarza, wciąż mógł być nieproszonym gościem, wpadając tak bez żadnej zapowiedzi. Mimowolnie pożałował tych wszystkich kąśliwych uwag w stosunku do wuja Xichena i jego brata, a z drugiej strony... od jakiegoś czasu zachowywał się całkiem znośnie. Nie próbował nikomu utrudniać życia.
—Cześć... — przywitał się niepewnie z Lan Zhanem, ciesząc się w duchu, że pies wzbudził w mężczyźnie większe zainteresowanie niż jego osoba. Nigdy nie próbował rozgryźć brata Xichena, choć ten wydawał się niezbyt rozmową osobą, wolącą towarzystwo książki niż drugiej osoby. Bracia Lan byli równie spokojni i opanowani, choć to właśnie starszy z nich, posiadał uśmiech i spojrzenie, które było największą słabością Wanyina.
Odetchnął, kiedy Xichen poprowadził go do kolejnego pomieszczenia, którym okazała się być jego sypialnia.
— Naprawdę nie musiałeś... — próbował protestować, kiedy mężczyzna wręczył mu mięciutkie i suche ubrania na zmianę, wskazując jeszcze, gdzie jest łazienka, w której może wziąć spokojną kąpiel. Wanyin przyjął je ostatecznie z wyraźną ulgą. — Dziękuję. Myślę, że sobie poradzę — odparł miękko, czując na swoich dłoniach znajome palce, przez które nie potrafił już nic więcej z siebie wydusić. Jego serce biło trochę zbyt szybko, nie mogąc się uspokoić. Czym prędzej zniknął więc za drzwiami łazienki. Nigdy nie sądził, że kiedyś tak bardzo zacznie doceniać możliwość zwykłej kąpieli w wannie. Zdjął więc mokre ubrania, odkładając je na jeden z grzejników. Napuścił wody, przygotowując sobie najbardziej gorącą kąpiel i już po chwili poczuł całkowite rozluźnienie, kiedy jego ciało zamoczyło się w wannie. Dopiero teraz poczuł, jak ucieka z niego cały stres, nerwy i niepewność spowodowane ostatnimi wydarzeniami. Wreszcie pozwolił sobie na całkowity relaks, przymykając na moment oczy i opierając głowę o zagłówek wanny.
Nie spieszyło mu się, bo w końcu Xichen sam zapewnił go, że może wykorzystać tyle czas, ile tylko potrzebuje. Tak zleciała mu prawie godzina i dopiero po jej upływie, Wanyin postanowił nareszcie pojawić się kuchni. Umyty, pachnący orzeźwiającym żelem pod prysznic i z mokrymi włosami, na których wciąż znajdowały się jeszcze kropelki wody. Wyglądał na leciutko przymulonego, bo bardzo nieodpowiedzialnie przysnął na chwilę w wannie. Jego twarz złagodniała, wydawała się mniej napięta, a bardziej zrelaksowana, kiedy zerknął na starszego, pocierając jeszcze zaspane oczy.
— Przysięgam, że to ostatni raz, kiedy kradnę ci ubrania — zapewnił na wejściu, ubrany w leciutki dres, który przygotował mu lekarz. Koszulka trochę mocniej dopasowała się do jego talii, podkreślając smukły brzuch i nie miał pojęcia, czy lekarz zrobił to specjalnie... czy nie przewidział, że akurat ta część garderoby może być całkiem dobrze dopasowana do ciała młodszego. Słysząc wzmiankę o jedzeniu, podszedł zaraz ciekawsko do starszego, zaglądając mu przez ramię.
— Jakaś chińszczyzna? Nie zajmie nam długo — zaproponował, orientując się, że mieli właściwie wszystko, co było im potrzebne. —Mogę pomóc? Zajmę się mięsem, a ty nastaw wodę na makaron, zgoda? — zaproponował zauważając, że mężczyzna chyba naprawdę nie miał bladego pojęcia o gotowaniu. Wanyin z kolei nie mógł przestać uśmiechać się w duchu, uważając to za niezwykle słodkie, że dorosły mężczyzna, który jego zdaniem był prawie ideałem, niekoniecznie odnajdywał się w kuchni. I w tej chwili mógł szczerze podziękować swojej rodzinie, przez którą dość szybko wyprowadził się z domu i musiał nauczyć radzić samemu.
Zabrał się za krojenie mięsa w kostkę, a później wymaczał je w marynacie z sosu sojowego, w między czasie rozgrzewając oliwę na patelni. Z pomocą Xichena, makaron po chwili zaczął się gotować. Wanyin z kolei dość szybko odnalazł się w obcej kuchni, przyłapując się na tym, że sam powoli przejął dowodzenie w kwestii gotowania. I chyba tylko tego. Wspólnymi siłami udało im się przyrządzić całkiem apetycznie pachnący obiad. Makaron z warzywami i kurczakiem, prosty względem umiejętności Wanyina, za to cieszył się, że może jakoś odwdzięczyć się za przygarnięcie go w sam środek ulewy.
— Zapytasz swojego brata, czy zje z nami? — zaproponował, może niekoniecznie najbardziej zadowolony z faktu, że nie będą z tym wszystkim sami jednak nie chciał udawać, że nie wie o obecności Wangjiego. Wciąż czuł się przy nim odrobine niezręcznie, ale z drugiej strony, wypadało zaprosić go na obiad, który i tak przygotowali dla więcej niż dwóch osób.
—A... Xichen? — zagadnął, będąc w trakcie nakładania porcji na trzy przygotowane talerze. Zagryzł na moment wargę, czując chwilowe napięcie. — Mogę spać dzisiaj... tutaj? Wystarczy mi jakaś kanapa, serio. Nawet z dwojga złego, fotelem nie pogardzę. A jutro... pójdę może na policje i dowiem się, czy coś ustalili. Przepraszam, za kłopot —wstrzymał na moment oddech, zdając sobie sprawę, jak marnie brzmiały teraz jego słowa. Nie spojrzał na Xichena, bo chciał wyglądać jak najbardziej naturalnie i nie dać po sobie poznać, że czymś się przejmuje.
Jego tęczówki powiększyły się do wielkości monety, słysząc całkiem kuszącą propozycję odnośnie kąpieli w wannie i ogrzania się w ciepłym mieszkaniu. Nie dało się ukryć, że jednym z jego niezaspokojonych pragnień było porządne zrelaksowanie się w kąpieli, nie musząc martwić się o wolny prysznic, na który czasem musiał czekać przez kilka godzin. Zdawał sobie sprawę, że powinien był odmówić. Czy przyjęcie zaproszenia na spędzenie razem wieczoru nie było zbyt dużym krokiem? A z drugiej strony, jego silna wola miękła pod uśmiechem mężczyzny i Wanyin naprawdę nie potrafił wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa sprzeciwu.
Już po chwili znalazł się w przytulnym mieszkaniu, dopiero teraz czując przez różnice temperatur w pomieszczaniu, a na zewnątrz, jak okropnie przemarzł. Miał wątpliwości czy pielęgniarki wpuściłby go w ogóle takiego przemokniętego do suchej nitki, bo nawet jeśli jeszcze chwilę temu, deszcz nie robił na nim żadnego wrażenia, a chłód odganiała ręka mężczyzny, którą do tej pory trzymał, teraz czuł się po prostu wyziębnięty, kiedy wszystko ustało. Odstawił w korytarzu przemoczone buty, a potem dość nieśmiało ruszył za Xichenem do salonu, trzymając się raczej z tyłu. Miał dziwne obawy, że mimo zaproszeń lekarza, wciąż mógł być nieproszonym gościem, wpadając tak bez żadnej zapowiedzi. Mimowolnie pożałował tych wszystkich kąśliwych uwag w stosunku do wuja Xichena i jego brata, a z drugiej strony... od jakiegoś czasu zachowywał się całkiem znośnie. Nie próbował nikomu utrudniać życia.
—Cześć... — przywitał się niepewnie z Lan Zhanem, ciesząc się w duchu, że pies wzbudził w mężczyźnie większe zainteresowanie niż jego osoba. Nigdy nie próbował rozgryźć brata Xichena, choć ten wydawał się niezbyt rozmową osobą, wolącą towarzystwo książki niż drugiej osoby. Bracia Lan byli równie spokojni i opanowani, choć to właśnie starszy z nich, posiadał uśmiech i spojrzenie, które było największą słabością Wanyina.
Odetchnął, kiedy Xichen poprowadził go do kolejnego pomieszczenia, którym okazała się być jego sypialnia.
— Naprawdę nie musiałeś... — próbował protestować, kiedy mężczyzna wręczył mu mięciutkie i suche ubrania na zmianę, wskazując jeszcze, gdzie jest łazienka, w której może wziąć spokojną kąpiel. Wanyin przyjął je ostatecznie z wyraźną ulgą. — Dziękuję. Myślę, że sobie poradzę — odparł miękko, czując na swoich dłoniach znajome palce, przez które nie potrafił już nic więcej z siebie wydusić. Jego serce biło trochę zbyt szybko, nie mogąc się uspokoić. Czym prędzej zniknął więc za drzwiami łazienki. Nigdy nie sądził, że kiedyś tak bardzo zacznie doceniać możliwość zwykłej kąpieli w wannie. Zdjął więc mokre ubrania, odkładając je na jeden z grzejników. Napuścił wody, przygotowując sobie najbardziej gorącą kąpiel i już po chwili poczuł całkowite rozluźnienie, kiedy jego ciało zamoczyło się w wannie. Dopiero teraz poczuł, jak ucieka z niego cały stres, nerwy i niepewność spowodowane ostatnimi wydarzeniami. Wreszcie pozwolił sobie na całkowity relaks, przymykając na moment oczy i opierając głowę o zagłówek wanny.
Nie spieszyło mu się, bo w końcu Xichen sam zapewnił go, że może wykorzystać tyle czas, ile tylko potrzebuje. Tak zleciała mu prawie godzina i dopiero po jej upływie, Wanyin postanowił nareszcie pojawić się kuchni. Umyty, pachnący orzeźwiającym żelem pod prysznic i z mokrymi włosami, na których wciąż znajdowały się jeszcze kropelki wody. Wyglądał na leciutko przymulonego, bo bardzo nieodpowiedzialnie przysnął na chwilę w wannie. Jego twarz złagodniała, wydawała się mniej napięta, a bardziej zrelaksowana, kiedy zerknął na starszego, pocierając jeszcze zaspane oczy.
— Przysięgam, że to ostatni raz, kiedy kradnę ci ubrania — zapewnił na wejściu, ubrany w leciutki dres, który przygotował mu lekarz. Koszulka trochę mocniej dopasowała się do jego talii, podkreślając smukły brzuch i nie miał pojęcia, czy lekarz zrobił to specjalnie... czy nie przewidział, że akurat ta część garderoby może być całkiem dobrze dopasowana do ciała młodszego. Słysząc wzmiankę o jedzeniu, podszedł zaraz ciekawsko do starszego, zaglądając mu przez ramię.
— Jakaś chińszczyzna? Nie zajmie nam długo — zaproponował, orientując się, że mieli właściwie wszystko, co było im potrzebne. —Mogę pomóc? Zajmę się mięsem, a ty nastaw wodę na makaron, zgoda? — zaproponował zauważając, że mężczyzna chyba naprawdę nie miał bladego pojęcia o gotowaniu. Wanyin z kolei nie mógł przestać uśmiechać się w duchu, uważając to za niezwykle słodkie, że dorosły mężczyzna, który jego zdaniem był prawie ideałem, niekoniecznie odnajdywał się w kuchni. I w tej chwili mógł szczerze podziękować swojej rodzinie, przez którą dość szybko wyprowadził się z domu i musiał nauczyć radzić samemu.
Zabrał się za krojenie mięsa w kostkę, a później wymaczał je w marynacie z sosu sojowego, w między czasie rozgrzewając oliwę na patelni. Z pomocą Xichena, makaron po chwili zaczął się gotować. Wanyin z kolei dość szybko odnalazł się w obcej kuchni, przyłapując się na tym, że sam powoli przejął dowodzenie w kwestii gotowania. I chyba tylko tego. Wspólnymi siłami udało im się przyrządzić całkiem apetycznie pachnący obiad. Makaron z warzywami i kurczakiem, prosty względem umiejętności Wanyina, za to cieszył się, że może jakoś odwdzięczyć się za przygarnięcie go w sam środek ulewy.
— Zapytasz swojego brata, czy zje z nami? — zaproponował, może niekoniecznie najbardziej zadowolony z faktu, że nie będą z tym wszystkim sami jednak nie chciał udawać, że nie wie o obecności Wangjiego. Wciąż czuł się przy nim odrobine niezręcznie, ale z drugiej strony, wypadało zaprosić go na obiad, który i tak przygotowali dla więcej niż dwóch osób.
—A... Xichen? — zagadnął, będąc w trakcie nakładania porcji na trzy przygotowane talerze. Zagryzł na moment wargę, czując chwilowe napięcie. — Mogę spać dzisiaj... tutaj? Wystarczy mi jakaś kanapa, serio. Nawet z dwojga złego, fotelem nie pogardzę. A jutro... pójdę może na policje i dowiem się, czy coś ustalili. Przepraszam, za kłopot —wstrzymał na moment oddech, zdając sobie sprawę, jak marnie brzmiały teraz jego słowa. Nie spojrzał na Xichena, bo chciał wyglądać jak najbardziej naturalnie i nie dać po sobie poznać, że czymś się przejmuje.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen przez jedną, krótką chwilę całkowicie się wyłączył, błądząc myślami wokół Wanyina i tego jak się prezentował w kuchni mężczyzny, w jego ubraniach, które pomimo odrobinę zbyt dużego rozmiaru, nie wisiały na nim jak worki. Wręcz przeciwnie, co utwierdzało go w przekonaniu, że mężczyzna miał naprawdę idealną sylwetkę. Szerokie barki, wąskie biodra i ten brzuch, na którym biały materiał opinał się, odsłaniając zdecydowanie zbyt dużo i zostawiając zbyt mało miejsca dla wyobraźni. Co tu dużo mówić, lekarz nie potrafił oderwać od niego wzroku, kiedy taki cudownie zrelaksowany, miękki i jednocześnie emanujący siłą charakteru i seksapilem szedł w jego kierunku. Oh, na wszystko co białe, Xichen miał ogromny problem by skoncentrować się na jego słowach. Jego wzrok uciekał na rozluźnione, rozgrzane usta, bardziej skupiając się na tym, jak się poruszały niż na tym, co z nich wychodziło. Słodki… i niezwykle seksowny…
Dopiero na wzmiankę o gotowaniu i zadaniu dla niego, spróbował zejść na ziemię, a to nie było wcale proste. Z wrażenia, odpalając kuchenkę, nieuważnie położył dłoń na jednej z płyt kuchenki indukcyjnej i gdyby nie to, że stawała się coraz cieplejsza, a poparzenia jednak bolały, najpewniej nie zauważyłby niczego dziwnego w tym co się działo, zbyt zajęty wpatrywaniem się w profil mężczyzny. Jego nieco przydługie włosy, nadal wilgotne opadające miękko wokół twarzy. Śliczny, wygadany, słodki i taki zadziorny… Xichen nic nie mógł poradzić na to, że czuł się nim oczarowany. Cały ten dzień, bieg w deszczu, gonitwa i teraz jeszcze to… prawie nie udało mu się powstrzymać rozmarzonego westchnienia, kiedy z fascynacją przyglądał się sprawnym palcom Wanyina, które najpierw pokroiły kurczaka, potem warzywa, by na koniec to wszystko doprawić absolutnie wszystkim co znalazł w kuchni lekarza, a czego on sam, nawet nie wiedział jak używać, by to podsmażyć na patelni. Pachniało bosko i tylko makaron Xichena nie do końca wyglądał tak jak powinien…
- Zapytam, dziękuję że o nim pomyślałeś – powiedział miękko, czując jak w jego klatce piersiowej wzbiera ciepłe uczucie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Wangji nie należał do najłatwiejszych w obejściu osób i że większość, czuła się przy nim znacznie mniej komfortowo niż on sam, w tym Wanyin, który za każdym razem kiedy go widział, wydawał się odrobinę spięty. Tym bardziej pediatra docenił, że pomimo niechęci, nie zamierzał go odsuwać, czy w jakiś sposób pomijać. To było naprawdę urocze z jego strony. Tak bardzo, że Xichen musiał się mocno powstrzymać by nie podejść do niego i złożyć na jego policzku buziaka.
Poszedł po brata do salonu, a widząc go z odpoczywającym mu niemal na kolanach Wangzim, uśmiechnął się do siebie szeroko. Uroczy widok. Samoyed wydawał się równie mocno lubić Lan Zhana, co i samego Xichena, co w jakiś sposób ucieszyło lekarza.
- Lan Zhan, jadłeś już kolację? – zapytał, sprawiając że oboje, pies i mężczyzna spojrzeli na niego w tym samym momencie. Młodszy pokręcił jedynie głową na nie. – Więc chodźcie, obaj, zrobiliśmy kolację z Wanyinem – powiedział, przewracając delikatnie oczami na widok ledwo co uniesionej brwi Lana Wangji. – No dobrze, Wanyin zrobił, ja tylko ugotowałem makaron – westchnął, a mina młodszego z braci nabrała miękkości, jakby śmiał się z nieudolności brata. Niemniej bez protestów podniósł się, zganiając najpierw łagodnie psa ze swoich kolan, który radośnie podbiegł do Xichena i zaczął się domagać, choćby chwilowego głaskania.
Bracia ramię w ramię wrócili do kuchni i Wanyina i podczas gdy młodszy z braci bez słowa zajął się rozkładaniem naczyń na stole, XIchen podszedł do fioletowookiego, by pomóc mu z nakładaniem dla nich kolacji. Słysząc jego pytanie, spojrzał na niego, nieco zaskoczony, ale kiedy tylko dostrzegł zmieszanie wyrażane całą jego postawą ciała, natychmiast złagodniał, a jego usta uformowały się w ciepły uśmiech. Sięgnął do jego dłoni, nie przejmując się nawet, że Lan Zhan mógłby to zobaczyć, by pogładzić go delikatnie po jej wierzchu i ostatecznie spleść na chwilę swoje palce z tymi jego.
- To żaden kłopot, Wanyin. W zasadzie, chciałem porozmawiać z tobą o tym po jedzeniu, już przy herbacie, ale skoro zacząłeś… Rozmawialiśmy z wujem o tobie – przyznał spokojnie, cały czas głaszcząc uspokajająco jego rękę, jakby w ten sposób chciał mu pokazać, że nawet jeśli był tematem rozmowy ich dwójki, nie mieli na myśli niczego złego. – Uważamy, że jesteś już zdrowy i nie potrzebujesz już opieki medycznej, ani tym bardziej zajmować łóżka w szpitalu. Oczywiście wiemy, że nic nie pamiętasz i że twoja sytuacja jest trudna, dlatego chciałbym zaproponować byś do czasu aż odzyskasz pamięć, lub dostał się do Organizacji, o ile będziesz chciał, został tutaj – powiedział, wpatrując się w zaskoczoną minę mężczyzny z łagodnym i pełnym zrozumienia uśmiechem. – Nie musisz się niczym martwić, mamy tu sporo pokoi, które stoją puste, a dopóki nie zarabiasz, możesz się nam odwdzięczyć gotując coś od czasu do czasu no i oczywiście zajmując się Wangzi kiedy ja nie będę miał wolnej chwili – dodał zaraz szybko, domyślając się, że słowa „za darmo” nie mieściły się w dumnym umyśle młodego mężczyzny, tak samo jak „litość” czy „jałmużna”. Chciał mu więc pokazać, że jego obecność w tym domu nie byłaby wcale bezpodstawna, a on, nawet jeśli jeszcze nie miał żadnych pieniędzy ani wspomnień, dałby radę jakoś okazać swoim gospodarzom wdzięczność.
- Ah… no i jeśli obawiasz się wujaszka, nie musisz się przejmować, mieszka w osobnej części domu, a Lan Zhan zgodził się byś z nami zamieszkał – dodał z nieco lżejszym uśmieszkiem, chcąc mu w ten sposób dodać jakoś otuchy. Ciche „Mnn” Lana Wangji od strony stołu stanowiło potwierdzenie jego słów, tak więc zostawała jeszcze decyzja samego Wanyina.
Dopiero na wzmiankę o gotowaniu i zadaniu dla niego, spróbował zejść na ziemię, a to nie było wcale proste. Z wrażenia, odpalając kuchenkę, nieuważnie położył dłoń na jednej z płyt kuchenki indukcyjnej i gdyby nie to, że stawała się coraz cieplejsza, a poparzenia jednak bolały, najpewniej nie zauważyłby niczego dziwnego w tym co się działo, zbyt zajęty wpatrywaniem się w profil mężczyzny. Jego nieco przydługie włosy, nadal wilgotne opadające miękko wokół twarzy. Śliczny, wygadany, słodki i taki zadziorny… Xichen nic nie mógł poradzić na to, że czuł się nim oczarowany. Cały ten dzień, bieg w deszczu, gonitwa i teraz jeszcze to… prawie nie udało mu się powstrzymać rozmarzonego westchnienia, kiedy z fascynacją przyglądał się sprawnym palcom Wanyina, które najpierw pokroiły kurczaka, potem warzywa, by na koniec to wszystko doprawić absolutnie wszystkim co znalazł w kuchni lekarza, a czego on sam, nawet nie wiedział jak używać, by to podsmażyć na patelni. Pachniało bosko i tylko makaron Xichena nie do końca wyglądał tak jak powinien…
- Zapytam, dziękuję że o nim pomyślałeś – powiedział miękko, czując jak w jego klatce piersiowej wzbiera ciepłe uczucie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Wangji nie należał do najłatwiejszych w obejściu osób i że większość, czuła się przy nim znacznie mniej komfortowo niż on sam, w tym Wanyin, który za każdym razem kiedy go widział, wydawał się odrobinę spięty. Tym bardziej pediatra docenił, że pomimo niechęci, nie zamierzał go odsuwać, czy w jakiś sposób pomijać. To było naprawdę urocze z jego strony. Tak bardzo, że Xichen musiał się mocno powstrzymać by nie podejść do niego i złożyć na jego policzku buziaka.
Poszedł po brata do salonu, a widząc go z odpoczywającym mu niemal na kolanach Wangzim, uśmiechnął się do siebie szeroko. Uroczy widok. Samoyed wydawał się równie mocno lubić Lan Zhana, co i samego Xichena, co w jakiś sposób ucieszyło lekarza.
- Lan Zhan, jadłeś już kolację? – zapytał, sprawiając że oboje, pies i mężczyzna spojrzeli na niego w tym samym momencie. Młodszy pokręcił jedynie głową na nie. – Więc chodźcie, obaj, zrobiliśmy kolację z Wanyinem – powiedział, przewracając delikatnie oczami na widok ledwo co uniesionej brwi Lana Wangji. – No dobrze, Wanyin zrobił, ja tylko ugotowałem makaron – westchnął, a mina młodszego z braci nabrała miękkości, jakby śmiał się z nieudolności brata. Niemniej bez protestów podniósł się, zganiając najpierw łagodnie psa ze swoich kolan, który radośnie podbiegł do Xichena i zaczął się domagać, choćby chwilowego głaskania.
Bracia ramię w ramię wrócili do kuchni i Wanyina i podczas gdy młodszy z braci bez słowa zajął się rozkładaniem naczyń na stole, XIchen podszedł do fioletowookiego, by pomóc mu z nakładaniem dla nich kolacji. Słysząc jego pytanie, spojrzał na niego, nieco zaskoczony, ale kiedy tylko dostrzegł zmieszanie wyrażane całą jego postawą ciała, natychmiast złagodniał, a jego usta uformowały się w ciepły uśmiech. Sięgnął do jego dłoni, nie przejmując się nawet, że Lan Zhan mógłby to zobaczyć, by pogładzić go delikatnie po jej wierzchu i ostatecznie spleść na chwilę swoje palce z tymi jego.
- To żaden kłopot, Wanyin. W zasadzie, chciałem porozmawiać z tobą o tym po jedzeniu, już przy herbacie, ale skoro zacząłeś… Rozmawialiśmy z wujem o tobie – przyznał spokojnie, cały czas głaszcząc uspokajająco jego rękę, jakby w ten sposób chciał mu pokazać, że nawet jeśli był tematem rozmowy ich dwójki, nie mieli na myśli niczego złego. – Uważamy, że jesteś już zdrowy i nie potrzebujesz już opieki medycznej, ani tym bardziej zajmować łóżka w szpitalu. Oczywiście wiemy, że nic nie pamiętasz i że twoja sytuacja jest trudna, dlatego chciałbym zaproponować byś do czasu aż odzyskasz pamięć, lub dostał się do Organizacji, o ile będziesz chciał, został tutaj – powiedział, wpatrując się w zaskoczoną minę mężczyzny z łagodnym i pełnym zrozumienia uśmiechem. – Nie musisz się niczym martwić, mamy tu sporo pokoi, które stoją puste, a dopóki nie zarabiasz, możesz się nam odwdzięczyć gotując coś od czasu do czasu no i oczywiście zajmując się Wangzi kiedy ja nie będę miał wolnej chwili – dodał zaraz szybko, domyślając się, że słowa „za darmo” nie mieściły się w dumnym umyśle młodego mężczyzny, tak samo jak „litość” czy „jałmużna”. Chciał mu więc pokazać, że jego obecność w tym domu nie byłaby wcale bezpodstawna, a on, nawet jeśli jeszcze nie miał żadnych pieniędzy ani wspomnień, dałby radę jakoś okazać swoim gospodarzom wdzięczność.
- Ah… no i jeśli obawiasz się wujaszka, nie musisz się przejmować, mieszka w osobnej części domu, a Lan Zhan zgodził się byś z nami zamieszkał – dodał z nieco lżejszym uśmieszkiem, chcąc mu w ten sposób dodać jakoś otuchy. Ciche „Mnn” Lana Wangji od strony stołu stanowiło potwierdzenie jego słów, tak więc zostawała jeszcze decyzja samego Wanyina.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wanyin był upierdliwie uparty do tego stopnia, że rzadko kiedy potrafił przyznawać się do błędów, czy jak w tym przypadku, prosić kogoś o pomoc, wielce będąc przekonanym, że żadna życiowa sytuacja nie jest mu straszna. A jednak, w obecnej chwili wcale nie czuł się tak pewnie, będąc zmuszonym do pogodzenia się z faktem, że sam sobie w tej chwili nie poradzi. Czasami to nie zależało od niego, czasami potrzebna była czyjaś bezpieczna dłoń, której mógłby się złapać, żeby przejść przez kruchy grunt. Tyle, że w tej chwili ta bezpieczna dłoń złapała tę jego, ułatwiając mu tym samym całą sytuację. To z kolei było tak zaskakujące choć równie miłe uczucie, przez które Wanyin zmiękł jeszcze bardziej.
Prawie wypuścił łyżkę do nakładania makaronu, gdy poczuł ciepło na swojej dłoni. Odruchowo więc przełożył naczynie do drugiej ręki, tę obejmowaną przez Xichena, spokojnie odkładając na blat przed nimi. Spojrzał na lekarza z niedowierzaniem, zupełnie nie spodziewając się otrzymania tak wielkiej pomocy, o którą słownie nawet nie poprosił. Zasugerował tylko jednorazowy nocleg, choć tak naprawdę nie miał żadnych planów, gdzie miałby spędzić kolejne. Na propozycję lekarza zrobił z kolei grymaśną minę słysząc, że szpital chciałby się już go pozbyć i wykopać za drzwi. Xichen powiedział to oczywiście w tak łagodny sposób wciąż gładzą wierz jego dłoni, że Wanyin nie potrafił się gniewać ani na niego, ani nawet na Qirena, który pewnie pierwszy przyłożył rękę do usunięcia pacjenta z jego szpitala. Mimo wszystko rozumiał, że nie powinien dłużej zajmować tam miejsca.
— Ale... — zaczął, mając już zamiar podać milion powodów, dla których nie powinien się na to wszystko zgadzać. Zanim zdążył jednak wydusić z siebie coś więcej, pediatra wyprzedził go we wszystkich jego wątpliwościach i koniec końców, Wanyin nie miał już żadnej wymówki by się nie zgodzić. — Nie jest aż taka trudna... to nie koniec świata. Pewnie... bym sobie jakoś poradził — zaczął, nie brzmiąc jednak ani trochę wiarygodnie. Komu on próbował wcisnąć te bzdury? Obaj doskonale wiedzieli, że został z niczym. Tylko udawał, że miał jakiś plan B, choć pewnie nawet Xichena nie był w stanie teraz oszukać, biorąc pod uwagę, jak mężczyzna na niego w tej chwili patrzył.
Wanyinowi zmiękły nogi. Przez ramię tylko na chwilę zerknął na Wangjiego i upewniwszy się, że ten również nie ma nic przeciwko jego osobie, westchnął z ulgą. Zaraz potem wyprostował się, przestał garbić, a jego spojrzenie nabrało większej energii. Koniec dąsania się!
— Jeszcze nie spróbowałeś, nie wiesz czy będzie ci smakować — zauważył, uśmiechając się przekornie. Nie miał nic przeciwko temu, by zacząć spędzać więcej czasu w kuchni, chociaż w ten sposób mogąc odwdzięczyć się za nocleg. Z kolei zajmowanie się Wangzim było czystą przyjemnością.
— Skoro macie za dużo wolnych pokoi... to chyba mógłbym zająć na jakiś czas jeden. Nie będę przeszkadzać, słowo — dodał po chwili, przyznając wreszcie, że strasznie chciał z nimi zamieszkać. Poczuł wyraźną ulgę, że nie musi martwić się już o dach na głową i to, co teraz się z nim stanie. Wszystko nagle zaczynało się układać i powoli przestawał odczuwać, że brakuje mu jakiś wspomnień. Zastępował je nowymi, może i nawet piękniejszymi niż te stare.
— A skoro oddałeś mi pełne prawo do rządzenia w kuchni, to marsz do stołu i nie krępuj się z tymi pochlebstwami — zmrużył leciutko oczy, posyłając mu figlarny uśmiech. Znów wydawał się pewny siebie, w dodatku ogromnie podekscytowany, że będzie widział się z Xichenem częściej. Swoją wdzięczność okazywał w bardzo specyficzny sposób. Pacnął dłoń Xichena łyżką, żeby wreszcie opamiętał się i go puścił, a zaraz potem z uśmiechem wyminął go, stawiając talerze na stół.
Zjedli w spokoju obiad, który posłużył im także jako kolacja. Wanyin był szczerze usatysfakcjonowany, że nie usłyszał ani jednego negatywnego komentarza odnośnie posiłku, co tylko upewniło go w tym, że jego kuchnia musiała posmakować dla obu braci. Później przenieśli się do salonu i Xichen wcisnął w niego kolejną herbatę wmawiając, że ta dobrze zrobi mu na sen i będzie mu się lepiej spało w nowym miejscu. Oj, na pewno dobrze by mu się spało, ale może niekoniecznie po herbacie...
Ustalili także, że jutro postarają się znaleźć czas by przeprowadzić testy mające na celu wstępne określenie, czy Wanyin mógłby należeć do Organizacji. Nie mógł się doczekać, mając zamiar dać z siebie wszystko. Gdyby udało mu się jeszcze dołączyć do grona wtajemniczonych... wreszcie czułby się na coś przydatny, potrzebny, złapał nowy cel i motywację.
Po któryś z kolei ziewnięciu Wanyina, został wreszcie zgarnięty na piętro, gdzie lekarz pokazał mu wolny pokój z osobną, malutką łazienką. Młodszy zrobił maślane oczy na widoki miękkiego, dwuosobowego łóżka i gdy tylko pożegnał się długą wymianą spojrzeń z Xichenem, jakby wciąż nie potrafili się normalnie rozstać, a między nimi wisiały jakieś niezaspokojone pragnienia.
— Dobranoc, do jutra — uśmiechnął się miło, a zaraz potem prawie zamknął Xichenowi drzwi przed nosem, nie mogąc dłużej wytrzymać jego spojrzenia. Wolał nie zastanawiać się, jakby mogłoby skończyć się te zbyt długie wpatrywanie w złote tęczówki lekarza przy których potrafił zgłupieć do reszty i dostać skrętu żołądka. Runął wreszcie na łóżko jak długi, tonąc zaraz w mięciutkiej pościeli. Zasnął praktycznie od razu z niewinnymi rumieńcami na policzkach i myślami uciekającymi w stronę jednej, konkretnej osoby.
Następnego dnia Wanyin zadbał o to, by wstać jako pierwszy, skradając się przy tym na piętrze, żeby przypadkiem nie obudzić żądnego z braci. Skoro mieli dzień wolny od pracy, nie chciał by specjalnie zrywali się z samego rana, wyobrażając sobie, że musieli mieć już po dziurki w nosie wczesnego wstawania. Z kolei on od samego otwarcia zaspanych powiek, nie był w stanie wyleżeć w łóżku dłużej niż pięć minut. Już na schodach zgarnął Wangzi i w towarzystwie puchatej kulki, zaszył się w kuchni. Usmażył jajka na patelni ze szczypiorem, przygotował chrupiące tosty i zrobił idealną (jego zdaniem) herbatę, bo nigdzie nie mógł doszukać się grama kawy. Na końcu przyłapując się na tym, że chyba trochę za bardzo starał się udowodnić, że jest świetną gosposią. Aż miał ochotę strzelić sobie w czoło.
— Zrobiłeś śniadanie — usłyszał za sobą leniwy głos, który z kolei na pewno nie należało do Xichena. Chyba nigdy nie byłby w stanie pomylić Wangjiego z jego starszym bratem. Całe szczęście.
— A tak. Częstuj się, jeśli chcesz — mruknął niezobowiązująco, kręcąc się jeszcze przy kuchni. — Posłodzisz sobie? Wyjdę z Wangzim — dodał, wskazując kiwnięciem głowy na zaparzoną już herbatę, a zaraz potem wyminął mężczyznę, zgarniając z korytarza smycz.
— Mn. Szybko się... zadomowiłeś.
Wanyin rzucił lekarzowi zaskoczone spojrzenie. Nie brzmiało to jako uwaga i młodszy nie odebrał też tego jako upomnienie, samemu przekonując się co to tego, że dość łatwo przyszło mu wpasowanie się w codzienność Lanów. Kiwnął więc tylko potwierdzająco głową, zgarniając zaraz Samoyeda na spacer.
Zrobił krótką przebieżkę w stronę parku, żeby Wangzi mógł się wybiegać i Xichen miał z nim większy spokój. Złapał go poranny mróz i policzki poczerwieniał z zimna, kiedy wszedł z powrotem do mieszkania, wyraźnie rozgrzany po porannym bieganiu. Zdążył jedynie odpiąć psa ze smyczy, kiedy ten wystrzelił jak strzała w górę, biegnąc zaraz na piętro jakby wyczuł, że jego prawowity właściciel właśnie wstał w łóżka. Wangzi z kolei musiał przecież przywitać się jako pierwszy.
— Wangzi! Stój! — rozdarł się zaraz Wanyin, z przerażeniem rzucając w kąt buty, żeby puścić się zaraz biegiem za psem. Miało być idealnie. Miał wrócić ze spaceru i zastać Xichena przy stole zajadającego się śniadaniem, które przygotował. Nie obślinionego przez mokre zwierzę, które dopiero co wrócił z podwórka. — Nie!. Nie, nie, nie... NIE. Wangzi! — na pewno zdążył obudzić już wszystkich swoim krzykiem. Samoyed wpadł do pokoju Xichena, a za nim z kolei wpadł też Wanyin próbujący złapać zwierzę. Przez całą tą sytuację zapomniał tylko o jednej, dosyć istotnej rzeczy... Zapukać.
Prawie wypuścił łyżkę do nakładania makaronu, gdy poczuł ciepło na swojej dłoni. Odruchowo więc przełożył naczynie do drugiej ręki, tę obejmowaną przez Xichena, spokojnie odkładając na blat przed nimi. Spojrzał na lekarza z niedowierzaniem, zupełnie nie spodziewając się otrzymania tak wielkiej pomocy, o którą słownie nawet nie poprosił. Zasugerował tylko jednorazowy nocleg, choć tak naprawdę nie miał żadnych planów, gdzie miałby spędzić kolejne. Na propozycję lekarza zrobił z kolei grymaśną minę słysząc, że szpital chciałby się już go pozbyć i wykopać za drzwi. Xichen powiedział to oczywiście w tak łagodny sposób wciąż gładzą wierz jego dłoni, że Wanyin nie potrafił się gniewać ani na niego, ani nawet na Qirena, który pewnie pierwszy przyłożył rękę do usunięcia pacjenta z jego szpitala. Mimo wszystko rozumiał, że nie powinien dłużej zajmować tam miejsca.
— Ale... — zaczął, mając już zamiar podać milion powodów, dla których nie powinien się na to wszystko zgadzać. Zanim zdążył jednak wydusić z siebie coś więcej, pediatra wyprzedził go we wszystkich jego wątpliwościach i koniec końców, Wanyin nie miał już żadnej wymówki by się nie zgodzić. — Nie jest aż taka trudna... to nie koniec świata. Pewnie... bym sobie jakoś poradził — zaczął, nie brzmiąc jednak ani trochę wiarygodnie. Komu on próbował wcisnąć te bzdury? Obaj doskonale wiedzieli, że został z niczym. Tylko udawał, że miał jakiś plan B, choć pewnie nawet Xichena nie był w stanie teraz oszukać, biorąc pod uwagę, jak mężczyzna na niego w tej chwili patrzył.
Wanyinowi zmiękły nogi. Przez ramię tylko na chwilę zerknął na Wangjiego i upewniwszy się, że ten również nie ma nic przeciwko jego osobie, westchnął z ulgą. Zaraz potem wyprostował się, przestał garbić, a jego spojrzenie nabrało większej energii. Koniec dąsania się!
— Jeszcze nie spróbowałeś, nie wiesz czy będzie ci smakować — zauważył, uśmiechając się przekornie. Nie miał nic przeciwko temu, by zacząć spędzać więcej czasu w kuchni, chociaż w ten sposób mogąc odwdzięczyć się za nocleg. Z kolei zajmowanie się Wangzim było czystą przyjemnością.
— Skoro macie za dużo wolnych pokoi... to chyba mógłbym zająć na jakiś czas jeden. Nie będę przeszkadzać, słowo — dodał po chwili, przyznając wreszcie, że strasznie chciał z nimi zamieszkać. Poczuł wyraźną ulgę, że nie musi martwić się już o dach na głową i to, co teraz się z nim stanie. Wszystko nagle zaczynało się układać i powoli przestawał odczuwać, że brakuje mu jakiś wspomnień. Zastępował je nowymi, może i nawet piękniejszymi niż te stare.
— A skoro oddałeś mi pełne prawo do rządzenia w kuchni, to marsz do stołu i nie krępuj się z tymi pochlebstwami — zmrużył leciutko oczy, posyłając mu figlarny uśmiech. Znów wydawał się pewny siebie, w dodatku ogromnie podekscytowany, że będzie widział się z Xichenem częściej. Swoją wdzięczność okazywał w bardzo specyficzny sposób. Pacnął dłoń Xichena łyżką, żeby wreszcie opamiętał się i go puścił, a zaraz potem z uśmiechem wyminął go, stawiając talerze na stół.
Zjedli w spokoju obiad, który posłużył im także jako kolacja. Wanyin był szczerze usatysfakcjonowany, że nie usłyszał ani jednego negatywnego komentarza odnośnie posiłku, co tylko upewniło go w tym, że jego kuchnia musiała posmakować dla obu braci. Później przenieśli się do salonu i Xichen wcisnął w niego kolejną herbatę wmawiając, że ta dobrze zrobi mu na sen i będzie mu się lepiej spało w nowym miejscu. Oj, na pewno dobrze by mu się spało, ale może niekoniecznie po herbacie...
Ustalili także, że jutro postarają się znaleźć czas by przeprowadzić testy mające na celu wstępne określenie, czy Wanyin mógłby należeć do Organizacji. Nie mógł się doczekać, mając zamiar dać z siebie wszystko. Gdyby udało mu się jeszcze dołączyć do grona wtajemniczonych... wreszcie czułby się na coś przydatny, potrzebny, złapał nowy cel i motywację.
Po któryś z kolei ziewnięciu Wanyina, został wreszcie zgarnięty na piętro, gdzie lekarz pokazał mu wolny pokój z osobną, malutką łazienką. Młodszy zrobił maślane oczy na widoki miękkiego, dwuosobowego łóżka i gdy tylko pożegnał się długą wymianą spojrzeń z Xichenem, jakby wciąż nie potrafili się normalnie rozstać, a między nimi wisiały jakieś niezaspokojone pragnienia.
— Dobranoc, do jutra — uśmiechnął się miło, a zaraz potem prawie zamknął Xichenowi drzwi przed nosem, nie mogąc dłużej wytrzymać jego spojrzenia. Wolał nie zastanawiać się, jakby mogłoby skończyć się te zbyt długie wpatrywanie w złote tęczówki lekarza przy których potrafił zgłupieć do reszty i dostać skrętu żołądka. Runął wreszcie na łóżko jak długi, tonąc zaraz w mięciutkiej pościeli. Zasnął praktycznie od razu z niewinnymi rumieńcami na policzkach i myślami uciekającymi w stronę jednej, konkretnej osoby.
Następnego dnia Wanyin zadbał o to, by wstać jako pierwszy, skradając się przy tym na piętrze, żeby przypadkiem nie obudzić żądnego z braci. Skoro mieli dzień wolny od pracy, nie chciał by specjalnie zrywali się z samego rana, wyobrażając sobie, że musieli mieć już po dziurki w nosie wczesnego wstawania. Z kolei on od samego otwarcia zaspanych powiek, nie był w stanie wyleżeć w łóżku dłużej niż pięć minut. Już na schodach zgarnął Wangzi i w towarzystwie puchatej kulki, zaszył się w kuchni. Usmażył jajka na patelni ze szczypiorem, przygotował chrupiące tosty i zrobił idealną (jego zdaniem) herbatę, bo nigdzie nie mógł doszukać się grama kawy. Na końcu przyłapując się na tym, że chyba trochę za bardzo starał się udowodnić, że jest świetną gosposią. Aż miał ochotę strzelić sobie w czoło.
— Zrobiłeś śniadanie — usłyszał za sobą leniwy głos, który z kolei na pewno nie należało do Xichena. Chyba nigdy nie byłby w stanie pomylić Wangjiego z jego starszym bratem. Całe szczęście.
— A tak. Częstuj się, jeśli chcesz — mruknął niezobowiązująco, kręcąc się jeszcze przy kuchni. — Posłodzisz sobie? Wyjdę z Wangzim — dodał, wskazując kiwnięciem głowy na zaparzoną już herbatę, a zaraz potem wyminął mężczyznę, zgarniając z korytarza smycz.
— Mn. Szybko się... zadomowiłeś.
Wanyin rzucił lekarzowi zaskoczone spojrzenie. Nie brzmiało to jako uwaga i młodszy nie odebrał też tego jako upomnienie, samemu przekonując się co to tego, że dość łatwo przyszło mu wpasowanie się w codzienność Lanów. Kiwnął więc tylko potwierdzająco głową, zgarniając zaraz Samoyeda na spacer.
Zrobił krótką przebieżkę w stronę parku, żeby Wangzi mógł się wybiegać i Xichen miał z nim większy spokój. Złapał go poranny mróz i policzki poczerwieniał z zimna, kiedy wszedł z powrotem do mieszkania, wyraźnie rozgrzany po porannym bieganiu. Zdążył jedynie odpiąć psa ze smyczy, kiedy ten wystrzelił jak strzała w górę, biegnąc zaraz na piętro jakby wyczuł, że jego prawowity właściciel właśnie wstał w łóżka. Wangzi z kolei musiał przecież przywitać się jako pierwszy.
— Wangzi! Stój! — rozdarł się zaraz Wanyin, z przerażeniem rzucając w kąt buty, żeby puścić się zaraz biegiem za psem. Miało być idealnie. Miał wrócić ze spaceru i zastać Xichena przy stole zajadającego się śniadaniem, które przygotował. Nie obślinionego przez mokre zwierzę, które dopiero co wrócił z podwórka. — Nie!. Nie, nie, nie... NIE. Wangzi! — na pewno zdążył obudzić już wszystkich swoim krzykiem. Samoyed wpadł do pokoju Xichena, a za nim z kolei wpadł też Wanyin próbujący złapać zwierzę. Przez całą tą sytuację zapomniał tylko o jednej, dosyć istotnej rzeczy... Zapukać.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen nie spodziewał się, że do jego bogatego już słownika określeń, którymi mógł w swojej głowie określić Wanyina znajdzie się jeszcze jedno, zdecydowanie bardziej czułe, oraz takie, które niezmiernie napawało go zadowoleniem, oraz rozbawieniem. Głuptasek. Naprawdę myślał, że Xichen po tym wszystkim tak po prostu pozwoliłby mu zostać wypisanym ze szpitala i wypuszczonym samopas, bez wspomnień, pieniędzy, ubrań i celu? Naprawdę go nie doceniał, co właśnie zamierzał zmienić, a kiedy mężczyzna zgodził się zostać, nieświadomie odetchnął z ulgą. Do tej pory ta sprawa niesamowicie ciążyła mu na sercu. Wierzył w zaradność Wanyina, w końcu już nie raz udowodnił, że potrafił przechytrzyć wszystkie pielęgniarki i lekarzy jego własnego szpitala, cóż więc by mu groziło w wielkim świecie? Niemniej Xichen martwił się, a myśl że ktoś tak interesujący i cudowny jak Wanyin miałby się zgubić i nie daj boże zginąć, do tego z rąk Łowców, lekarz czuł jak jego żołądek przewracał się ze stresu. Dlatego zaproponował mu pokój i cieszył się jak głupi, kiedy młodszy przyjął ofertę, co utwierdzało go w przekonaniu, że nawet jeśli miał tę swoją męską dumę, potrafił być też rozsądny i na trzeźwo oceniać swoją sytuację.
Wieczór minął im bardzo miło i zaskakująco. Xichen nie spodziewał się, że jego nieśmiały brat dotrzyma im towarzystwa również po obiedzie, ale najwyraźniej nie zamierzał się przenosić ze swojego miejsca na kanapie i uraczył się razem z nimi herbatą, którą tym razem przygotował pediatra. To było naprawdę niecodzienne, niemniej lekarz cieszył się mogąc spędzić czas, leniwie przeczesując futerko Wangzi, który z zadowoleniem rozłożył się na jego kolanach, rozmawiając przy tym cicho z Wanyinem, do wtóru cichego szelestu kartek przerzucanych przez Lana Wangji. Senna atmosfera spokoju udzieliła się zarówno pediatrze jak i jego dotychczasowemu pacjentowi, zaproponował mu więc udanie się na spoczynek. Było już dosyć późno, a jeśli kolejnego dnia mieli udać się do Organizacji, potrzebowali się wyspać i zregenerować siły.
A jednak… Kiedy Xichen wskazał Wanyinowi jeden z pokoi, nie potrafił tak po prostu wyjść. Fiołkowe oczy mężczyzny wabiły go jak ćmę do światła, sprawiając, że jego złote tęczówki szukały ich, a kiedy w końcu odnalazły, nie potrafił oderwać od niego wzroku. Na dodatek jego mina, mówiąca mu więcej niż sam przed sobą pozwolił sobie przyznać, że widzi. Oh, jak bardzo chciał podejść bliżej… Dopiero zatrzaśnięte mu przed nosem drzwi otrzeźwiły go na tyle, że był w stanie roześmiać się do siebie cicho i posyłając jeden z radośniejszych uśmiechów osobie za drzwiami, odgarnął grzywkę z czoła, by móc się w nie palnąć. Zapominał się. Jak nic się przy nim zapominał.
- Dobranoc – odpowiedział cicho, a potem zaszył się u siebie, nakazując wcześniej Wangzi by ten spał na dole, na przygotowanym mu legowisku. Co prawda otrzymał jedynie zraniony wzrok, jakby nowy pupil pediatry liczył na inne miejsce do spania, niemniej zwiedziony poczłapał na dół.
- Dzień dobry – przywitał się z nim miękko Xichen, nie mogąc powstrzymać nieco rozbawionego uśmiechu, w którym pełno było jednak czułości, kiedy patrzył tak na niego, przestępującego z nogi na nogę. Jaki był rozkoszny… taki zarumieniony, zawstydzony, jakby było czego… Xichen nie mógł się oprzeć chęci by mu podokuczać. A kiedy dostrzegł okazję, nie zmarnował jej, podchodząc bliżej Wanyina, by delikatnie ująć jego brodę w dwa palce i choć bardzo kusiło go, by zrobić coś zupełnie innego, drugą ręką sięgnął do jego włosów by zdjąć z nich zabłąkaną gałązkę.
- Biegałeś po parku? – zapytał miło, uśmiechając się w najbardziej serdeczny i spokojny sposób, choć w jego złotych oczach błyszczało rozbawienie pomieszane z czymś co zmieniało kolor jego oczu na ciemniejszy.
Widząc minę mężczyzny, bardzo zadowolony z siebie Xichen odwrócił się, by jak gdyby nigdy nic zabrać ze swojej szafy kilka ubrań i zamknąć się na chwilę w łazience, by się przebrać. Normalnie robił to w pokoju, ale miał wrażenie, że wyczerpał pokłady cierpliwości i zawstydzenia Wanyina na kilka kolejnych godzin. Nie chciał przegiąć i zrazić go do siebie, dlatego zostawił jego wyobraźni dopowiedzenie sobie, co kryło się pod ręcznikiem. A kiedy już wrócił do sypialni, miał na sobie nieco ciemniejsze niż zwykle jeansy i białą koszulę. Zastanawiał się też nad marynarką, ale ostatecznie zdecydował się na kamizelkę, która podkreślała jego szczupłą sylwetkę i eleganckie rysy twarzy, dodając mu powagi i majestatu.
- Ty to wszystko zrobiłeś? – zapytał, kiedy zszedłszy na dół i nasypaniu Wangzi karmy, zabrał się za śniadanie, które przygotował mężczyzna. – Wyborne! – pochwalił go niemal od razu, kiedy tylko wziął gryza tostów z jajkiem i łyk herbaty. Musiał przyznać sam przed sobą, że starania Wanyina były takie urocze. Dopiero wczoraj otrzymał propozycję wprowadzenia się, choćby chwilowego i od razu zaczął się starać, by Xichen nie pożałował tej decyzji.
- Zastanawiam się, czy brać ze sobą Wangzi – westchnął mężczyzna na głos, kiedy ubierał płaszcz, a Samoyed patrzył na niego z ogromną miłością wypisaną w orzechowych oczach. Nie potrafił się im oprzeć, dlatego ostatecznie pies skończył w wyłożonym dla niego miękką poduszką bagażniku błękitnego, trzydrzwiowego BMW lekarza, podczas gdy on i Wanyin zajęli miejsca kierowcy i pasażera.
- Podoba ci się? – zapytał Xichen lekkim tonem, kiedy silnik zamruczał po przekręceniu kluczyka i pediatra sprawnie wydostał ich z podziemnego, ukrytego za domem parkingu. Stał w nim również biały Mustang Wangjiego, oraz nieco bardziej stonowane, srebrne lamborghini Qirena. Wyjechał z podwórka, niemal od razu dołączając do ruchu ulicznego i jakby robił to od zawsze, a jazda samochodem sprawiała mu sporo przyjemności, zawiózł ich prosto pod główną siedzibę Organizacji.
Wieczór minął im bardzo miło i zaskakująco. Xichen nie spodziewał się, że jego nieśmiały brat dotrzyma im towarzystwa również po obiedzie, ale najwyraźniej nie zamierzał się przenosić ze swojego miejsca na kanapie i uraczył się razem z nimi herbatą, którą tym razem przygotował pediatra. To było naprawdę niecodzienne, niemniej lekarz cieszył się mogąc spędzić czas, leniwie przeczesując futerko Wangzi, który z zadowoleniem rozłożył się na jego kolanach, rozmawiając przy tym cicho z Wanyinem, do wtóru cichego szelestu kartek przerzucanych przez Lana Wangji. Senna atmosfera spokoju udzieliła się zarówno pediatrze jak i jego dotychczasowemu pacjentowi, zaproponował mu więc udanie się na spoczynek. Było już dosyć późno, a jeśli kolejnego dnia mieli udać się do Organizacji, potrzebowali się wyspać i zregenerować siły.
A jednak… Kiedy Xichen wskazał Wanyinowi jeden z pokoi, nie potrafił tak po prostu wyjść. Fiołkowe oczy mężczyzny wabiły go jak ćmę do światła, sprawiając, że jego złote tęczówki szukały ich, a kiedy w końcu odnalazły, nie potrafił oderwać od niego wzroku. Na dodatek jego mina, mówiąca mu więcej niż sam przed sobą pozwolił sobie przyznać, że widzi. Oh, jak bardzo chciał podejść bliżej… Dopiero zatrzaśnięte mu przed nosem drzwi otrzeźwiły go na tyle, że był w stanie roześmiać się do siebie cicho i posyłając jeden z radośniejszych uśmiechów osobie za drzwiami, odgarnął grzywkę z czoła, by móc się w nie palnąć. Zapominał się. Jak nic się przy nim zapominał.
- Dobranoc – odpowiedział cicho, a potem zaszył się u siebie, nakazując wcześniej Wangzi by ten spał na dole, na przygotowanym mu legowisku. Co prawda otrzymał jedynie zraniony wzrok, jakby nowy pupil pediatry liczył na inne miejsce do spania, niemniej zwiedziony poczłapał na dół.
***
Następnego ranka, Xichen obudził się później niż planował. Było grubo po dziewiątej, kiedy w końcu otworzył oczy i chwilę po dziesiątej, kiedy w końcu stwierdził, że pora wstać. Pamiętał o tym, że miał dzień wolny, dlatego ostatecznie nie przejmował się tym zbytnio, stwierdzając że po atrakcjach jakich dostarczył mu pewien osobnik poprzedniego dnia, należał mu się dłuższy odpoczynek. I tak wziął szybki, poranny prysznic i zaczął się ubierać, ale nawet nie zdążył wybrać sobie ubrań, kiedy drzwi do jego sypialni zostały sforsowane, najpierw przez białą kulkę futra, która po szaleńczym biegu zatrzymała się tuż przed nim, machając niewinnie ogonem, jakby Samoyed nie zrobił nic złego, a zaraz po nim Wanyin, zdyszany i czerwony. W pierwszym momencie jego policzki pokrywał rumieniec zmęczenia i najwyraźniej biegu, a potem, kiedy dotarło do niego, że Xichen był nagi jeśli nie liczyć obwiązanego wokół bioder ręcznika, ze wstydu. Lekarz niemal czuł w nozdrzach jego słodki zapach, śliczną nutę zawahania w jego głosie i speszony wzrok, który mimo wszystko przesunął się po jego ciele w dół, zanim zawstydzony, odwrócił go w drugą stronę. - Dzień dobry – przywitał się z nim miękko Xichen, nie mogąc powstrzymać nieco rozbawionego uśmiechu, w którym pełno było jednak czułości, kiedy patrzył tak na niego, przestępującego z nogi na nogę. Jaki był rozkoszny… taki zarumieniony, zawstydzony, jakby było czego… Xichen nie mógł się oprzeć chęci by mu podokuczać. A kiedy dostrzegł okazję, nie zmarnował jej, podchodząc bliżej Wanyina, by delikatnie ująć jego brodę w dwa palce i choć bardzo kusiło go, by zrobić coś zupełnie innego, drugą ręką sięgnął do jego włosów by zdjąć z nich zabłąkaną gałązkę.
- Biegałeś po parku? – zapytał miło, uśmiechając się w najbardziej serdeczny i spokojny sposób, choć w jego złotych oczach błyszczało rozbawienie pomieszane z czymś co zmieniało kolor jego oczu na ciemniejszy.
Widząc minę mężczyzny, bardzo zadowolony z siebie Xichen odwrócił się, by jak gdyby nigdy nic zabrać ze swojej szafy kilka ubrań i zamknąć się na chwilę w łazience, by się przebrać. Normalnie robił to w pokoju, ale miał wrażenie, że wyczerpał pokłady cierpliwości i zawstydzenia Wanyina na kilka kolejnych godzin. Nie chciał przegiąć i zrazić go do siebie, dlatego zostawił jego wyobraźni dopowiedzenie sobie, co kryło się pod ręcznikiem. A kiedy już wrócił do sypialni, miał na sobie nieco ciemniejsze niż zwykle jeansy i białą koszulę. Zastanawiał się też nad marynarką, ale ostatecznie zdecydował się na kamizelkę, która podkreślała jego szczupłą sylwetkę i eleganckie rysy twarzy, dodając mu powagi i majestatu.
- Ty to wszystko zrobiłeś? – zapytał, kiedy zszedłszy na dół i nasypaniu Wangzi karmy, zabrał się za śniadanie, które przygotował mężczyzna. – Wyborne! – pochwalił go niemal od razu, kiedy tylko wziął gryza tostów z jajkiem i łyk herbaty. Musiał przyznać sam przed sobą, że starania Wanyina były takie urocze. Dopiero wczoraj otrzymał propozycję wprowadzenia się, choćby chwilowego i od razu zaczął się starać, by Xichen nie pożałował tej decyzji.
- Zastanawiam się, czy brać ze sobą Wangzi – westchnął mężczyzna na głos, kiedy ubierał płaszcz, a Samoyed patrzył na niego z ogromną miłością wypisaną w orzechowych oczach. Nie potrafił się im oprzeć, dlatego ostatecznie pies skończył w wyłożonym dla niego miękką poduszką bagażniku błękitnego, trzydrzwiowego BMW lekarza, podczas gdy on i Wanyin zajęli miejsca kierowcy i pasażera.
- Podoba ci się? – zapytał Xichen lekkim tonem, kiedy silnik zamruczał po przekręceniu kluczyka i pediatra sprawnie wydostał ich z podziemnego, ukrytego za domem parkingu. Stał w nim również biały Mustang Wangjiego, oraz nieco bardziej stonowane, srebrne lamborghini Qirena. Wyjechał z podwórka, niemal od razu dołączając do ruchu ulicznego i jakby robił to od zawsze, a jazda samochodem sprawiała mu sporo przyjemności, zawiózł ich prosto pod główną siedzibę Organizacji.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wanyin nawet nie był w stanie przewidzieć, jak szybko pożałuje tej decyzji wtargnięcia do pokoju Xichena nieproszonym. Z drugiej strony uważał, że nie miał kompletnie na to wypływu i dopiero gdy rzeczywiście wbiegł za Wangzim do środka, dotarło do niego co właśnie zrobił. Mógł przede wszystkim zapukać. Oj mógł, ale wtedy na pewno nie uchroniłby Xichena przed mokrym, psim nosem, który ku jego zaskoczeniu... gdy tylko znalazł się obok swojego właściciela, klepnął tyłkiem na podłogę, udając niewiniątko. I znowuż to Wanyin wyszedł na tego najbardziej nierozgarniętego.
— Dzień... — zawiesił się w połowie słowa, czując nagle okropną suchość w ustach i uderzenie gorąca. Xichen stał przed nim praktycznie nagi, rozgrzany i mokry po porannej kąpieli. Kropelki wody osiadły na jego silnych ramionach, odbijając się w promieniach porannego słońca wpadającego przed uchylone okno. Z kolei jego klatka piersiowa, tak silna, którą lekarz skrzętnie ukrywał do tej pory pod dużymi swetrami była wystawiona teraz na niewinny wzrok młodszego mężczyzny. I może to i lepiej, że zwykle jej nie widział, bo gdyby Wanyin musiał patrzeć na nią codziennie... chyba już do końca życia skończyłby z nadciśnieniem i rumieńcami na policzkach. Jeszcze większym błędem było zjechaniem wzrokiem w dół, po płaskim, twardym brzuchu pediatry, a zaraz potem w miejsce, gdzie kończył się jego ręcznik, a zaczynała wyobraźnia. I w tym momencie Wanyin przyłapał się na tym, co właśnie takiego robił, a na co bezczelnie pozwalał mu Xichen. A mógł go wyrzucić od razu z pokoju! Oszczędziłby jego biedne serduszko przyprawione o zawał na widok idealnego ciała.
— Mn — mruknął niewyraźnie, przytakując jedynie głową, zdecydowanie mając teraz problem z wysłowieniem się. Drgnął gwałtownie, gdy lekarz zbliżył się do niego na odległość wyciągnięcia ręki. Właściwie... sam nie wiedział, co mu strzeliło do głowy, żeby przymknąć niewinnie oczy i pozwolić nakierować swoją twarz z powrotem w stronę mężczyzny. Całe szczęście, że chociaż dziubka nie zrobił! Za to czekał. Czekał i czekał, a czas jakby zwolnił i dopiero gdy sam był już na granicy własnej wytrzymałości, poczuł leciutkie ciągnięcie za włosy. Uchylił niepewnie jedno oko, potem drugie z niedowierzaniem wpatrując się w małą gałązkę, którą Xichen wyciągnął mu z włosów. Wciągnął powietrze przez nos, zaczerwienił się jeszcze bardziej po czym odkaszlnął głośno, doprowadzając swoje niesforne myśli do porządku.
— Śniadanie — palnął nienaturalnie, po czym równie szybko zniknął z pokoju, schodząc do kuchni. Psioczył przy tym na Xichena, a jeszcze bardziej na siebie za to, że dał się tak łatwo podejść. Co mu właściwie strzeliło do głowy?! I tylko leciutkie rumieńce na policzkach oraz nafoszkane spojrzenie zdradzało, jak bardzo popłynął myślami.
Zjedli w spokoju śniadanie w towarzystwie plączącego się pod stołem Samoyeda, który mimo spaceru, nadal wydawał się pełen energii. Wyraźnie wyczuwał, że ich właściciel gdzieś się wybiera i spróbował przekupić Xichena maślanymi oczkami, które wpatrywały się w niego z tak wielkim uwielbieniem. Wanyin z kolei prychał, śmiejąc się zaraz z uległości lekarza, który ostatecznie postanowił zabrać Wangzi z nimi.
Gdy obaj znaleźli się w błękitnym bmw, które lśniło jeszcze nowością, Wanyin zaczął odczuwać delikatny stres związany z wizytą w Organizacji. Sam nie wiedział, na co powinien się nastawiać i czy przede wszystkim, reszta przyjmie go z tak otwartymi ramionami, jak zrobił to Xichen. Zerknął zaraz mimowolnie na lekarza i... oh, niemal natychmiast zapomniał o tym, co miał zamiar powiedzieć. Mężczyzna prezentował się lepiej niż dobrze w aucie, które wyglądało tak, jakby ktoś stworzył je specjalnie pod Lana.
— Nie powiem, że złe, ale czegoś mi tu brakuje — udał, że wcale nie jest zachwyconym tym, jak prezentowało się auto. Jednocześnie sam chciał nieco podroczyć się z mężczyzną, w zamian za to, jaki zawał serca sprawił mu rano. A niech nie myśli, że już okręcił sobie jego wokół własnego palca! Nawet jeśli Wanyin był bardziej podatny niż sam się do tego przyznawał.
— Uprzedziłeś ich, prawda? Wiedzą, że to dzisiaj? — zagadnął, odrobinę dając po sobie poznać, jak ważny był dla niego sam egzamin. Podchodził do niego naprawdę poważnie.
W trakcie, gdy Xichen wyjechał z parkingu, Wanyin zdążył odplątać ze swojej skórzanej kurtki małą, fioletową zawieszkę z kwiatem lotosu. Właściwie to była jedyna rzecz należąca do niego, pośród tych wszystkich, które dostał od lekarza. Zerknął na starszego po czym wyciągnął się lekko do przodu i przyczepił do lusterka samochodu ten mały drobiazg, jakby uznał, że tutaj było jego miejsce.
— Od razu lepiej — skwitował, uśmiechając się miękko, na widok lotosu, który machał się jakby poruszany przez wiatr, gdy wyjechali na ulicę.
Sam budynek organizacji wyglądał na pozór zwyczajnie, zupełnie nie odróżniając się niczym szczególnym od pozostałej zabudowy miasta. Poza tym jak wskazywał szyld, był to budynek firmy kurierskiej przez co Wanyin miał chwilę wątpliwości, czy aby na pewno dojechali w odpowiednie miejsce. Xichen wydawał się jednak pewny swego i poprowadził zaraz młodszego w stronę głównego wejścia. Drzwi otworzyły się na kartę, a zaraz potem weszli do środka wielkiego hangaru, który składał się z mniejszych pomieszczeń. Rzeczywiście na pierwszy rzut oka rzucały się paczki załadowane do dostawy czy sam samochód, którym dostarczano przesyłki, ale wszystko to miało tylko zmylić osoby niewtajemniczone.
— Wanyin! —przywitał ich zaraz donośny pisk młodszego Nie, który pierwszy wystrzelił im na przywitanie, niedelikatnie wypuszczając paczkę z rąk. No tak, Huaisang w końcu też pracował w tym miejscu, a w dodatku zdążył już dość dobrze zaprzyjaźnić się z młodszym.
— Gdzie byłeś? Nie było cię rano w szpitalu i... — zamilkł, łapiąc spojrzenie z Xichenem, a zaraz potem na jego twarzy pojawił się zgryźliwy uśmiech. — Ah. No tak. Już wszystko wiem — stwierdził, jakby sam widok Wanyina przebranego w bluzę, którą zwykle nosił lekarz, rozwiało wszelkie jego wątpliwości. Zaraz na szczęście jego uwagę zdobył Samoyed, którego pediatra również zabrał z samochodu, przyprowadzając do budynku.
— To wasz? Jaki cudowny! — kucnął przy Wangzim, targając go zaraz za puchate uszka.
— Xichen go wczoraj wziął ze schroniska — sprostował Wanyin, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że Huaisang specjalnie nazwał psa “ich” jakby próbował podkreślić, że wie o wszystkim. A przecież nic ich jeszcze nie łączyło! Poza tym, że byli na jednej randce.
— A-Huan — donośny głos mężczyzny, tym razem dużo bardziej szorstki i męski dotarł gdzieś z drugiego końca hali. — Hej! Przyprowadziłeś nowego? — naprzeciw im wyszedł z innego pomieszczenia wysoki brunet o oliwkowej karnacji i silnym spojrzeniu. Gdzieś w jego tęczówkach kryła się ta sama zieleń, co młodego Huaisanga, ale poza tym jednym szczegółem, zupełnie nie byli do siebie podobni. Dostrzegając Wanyina lekko schowanego za ramieniem Xichena, jakby wciąż nie wiedział, czego ma się spodziewać, na twarzy starszego z braci Nie, pojawił się zaraz kwadratowy uśmiech.
— Nie Mingjue, cała przyjemność po mojej stronie. A-Huan pewnie powiedział ci już o wszystkim co mniej i bardziej ważne. Mam nadzieję, że nie narobił ci cykora! Świeżaki zawsze się go boją — ciemnowłosy wyciągnął potężną, silną dłoń w stronę Wanyina na co ten spokojnie ją uścisną, wciąż przyglądając się Mingjue. Wyglądał całkiem przyjaźnie... jakkolwiek potężny i wysoki by nie był, miał naprawę wesołe spojrzenie.
— Xichena? — spojrzał zaraz na lekarza, jakby sam niedowierzał, że ktoś mógł się go bać. Mingjue pokiwał jednak potwierdzająco głową, posyłając zaczepny uśmiech przyjacielowi.
— A-Yao zaraz przyjdzie i myślę, że możemy zaczynać.
— Dzień... — zawiesił się w połowie słowa, czując nagle okropną suchość w ustach i uderzenie gorąca. Xichen stał przed nim praktycznie nagi, rozgrzany i mokry po porannej kąpieli. Kropelki wody osiadły na jego silnych ramionach, odbijając się w promieniach porannego słońca wpadającego przed uchylone okno. Z kolei jego klatka piersiowa, tak silna, którą lekarz skrzętnie ukrywał do tej pory pod dużymi swetrami była wystawiona teraz na niewinny wzrok młodszego mężczyzny. I może to i lepiej, że zwykle jej nie widział, bo gdyby Wanyin musiał patrzeć na nią codziennie... chyba już do końca życia skończyłby z nadciśnieniem i rumieńcami na policzkach. Jeszcze większym błędem było zjechaniem wzrokiem w dół, po płaskim, twardym brzuchu pediatry, a zaraz potem w miejsce, gdzie kończył się jego ręcznik, a zaczynała wyobraźnia. I w tym momencie Wanyin przyłapał się na tym, co właśnie takiego robił, a na co bezczelnie pozwalał mu Xichen. A mógł go wyrzucić od razu z pokoju! Oszczędziłby jego biedne serduszko przyprawione o zawał na widok idealnego ciała.
— Mn — mruknął niewyraźnie, przytakując jedynie głową, zdecydowanie mając teraz problem z wysłowieniem się. Drgnął gwałtownie, gdy lekarz zbliżył się do niego na odległość wyciągnięcia ręki. Właściwie... sam nie wiedział, co mu strzeliło do głowy, żeby przymknąć niewinnie oczy i pozwolić nakierować swoją twarz z powrotem w stronę mężczyzny. Całe szczęście, że chociaż dziubka nie zrobił! Za to czekał. Czekał i czekał, a czas jakby zwolnił i dopiero gdy sam był już na granicy własnej wytrzymałości, poczuł leciutkie ciągnięcie za włosy. Uchylił niepewnie jedno oko, potem drugie z niedowierzaniem wpatrując się w małą gałązkę, którą Xichen wyciągnął mu z włosów. Wciągnął powietrze przez nos, zaczerwienił się jeszcze bardziej po czym odkaszlnął głośno, doprowadzając swoje niesforne myśli do porządku.
— Śniadanie — palnął nienaturalnie, po czym równie szybko zniknął z pokoju, schodząc do kuchni. Psioczył przy tym na Xichena, a jeszcze bardziej na siebie za to, że dał się tak łatwo podejść. Co mu właściwie strzeliło do głowy?! I tylko leciutkie rumieńce na policzkach oraz nafoszkane spojrzenie zdradzało, jak bardzo popłynął myślami.
Zjedli w spokoju śniadanie w towarzystwie plączącego się pod stołem Samoyeda, który mimo spaceru, nadal wydawał się pełen energii. Wyraźnie wyczuwał, że ich właściciel gdzieś się wybiera i spróbował przekupić Xichena maślanymi oczkami, które wpatrywały się w niego z tak wielkim uwielbieniem. Wanyin z kolei prychał, śmiejąc się zaraz z uległości lekarza, który ostatecznie postanowił zabrać Wangzi z nimi.
Gdy obaj znaleźli się w błękitnym bmw, które lśniło jeszcze nowością, Wanyin zaczął odczuwać delikatny stres związany z wizytą w Organizacji. Sam nie wiedział, na co powinien się nastawiać i czy przede wszystkim, reszta przyjmie go z tak otwartymi ramionami, jak zrobił to Xichen. Zerknął zaraz mimowolnie na lekarza i... oh, niemal natychmiast zapomniał o tym, co miał zamiar powiedzieć. Mężczyzna prezentował się lepiej niż dobrze w aucie, które wyglądało tak, jakby ktoś stworzył je specjalnie pod Lana.
— Nie powiem, że złe, ale czegoś mi tu brakuje — udał, że wcale nie jest zachwyconym tym, jak prezentowało się auto. Jednocześnie sam chciał nieco podroczyć się z mężczyzną, w zamian za to, jaki zawał serca sprawił mu rano. A niech nie myśli, że już okręcił sobie jego wokół własnego palca! Nawet jeśli Wanyin był bardziej podatny niż sam się do tego przyznawał.
— Uprzedziłeś ich, prawda? Wiedzą, że to dzisiaj? — zagadnął, odrobinę dając po sobie poznać, jak ważny był dla niego sam egzamin. Podchodził do niego naprawdę poważnie.
W trakcie, gdy Xichen wyjechał z parkingu, Wanyin zdążył odplątać ze swojej skórzanej kurtki małą, fioletową zawieszkę z kwiatem lotosu. Właściwie to była jedyna rzecz należąca do niego, pośród tych wszystkich, które dostał od lekarza. Zerknął na starszego po czym wyciągnął się lekko do przodu i przyczepił do lusterka samochodu ten mały drobiazg, jakby uznał, że tutaj było jego miejsce.
— Od razu lepiej — skwitował, uśmiechając się miękko, na widok lotosu, który machał się jakby poruszany przez wiatr, gdy wyjechali na ulicę.
Sam budynek organizacji wyglądał na pozór zwyczajnie, zupełnie nie odróżniając się niczym szczególnym od pozostałej zabudowy miasta. Poza tym jak wskazywał szyld, był to budynek firmy kurierskiej przez co Wanyin miał chwilę wątpliwości, czy aby na pewno dojechali w odpowiednie miejsce. Xichen wydawał się jednak pewny swego i poprowadził zaraz młodszego w stronę głównego wejścia. Drzwi otworzyły się na kartę, a zaraz potem weszli do środka wielkiego hangaru, który składał się z mniejszych pomieszczeń. Rzeczywiście na pierwszy rzut oka rzucały się paczki załadowane do dostawy czy sam samochód, którym dostarczano przesyłki, ale wszystko to miało tylko zmylić osoby niewtajemniczone.
— Wanyin! —przywitał ich zaraz donośny pisk młodszego Nie, który pierwszy wystrzelił im na przywitanie, niedelikatnie wypuszczając paczkę z rąk. No tak, Huaisang w końcu też pracował w tym miejscu, a w dodatku zdążył już dość dobrze zaprzyjaźnić się z młodszym.
— Gdzie byłeś? Nie było cię rano w szpitalu i... — zamilkł, łapiąc spojrzenie z Xichenem, a zaraz potem na jego twarzy pojawił się zgryźliwy uśmiech. — Ah. No tak. Już wszystko wiem — stwierdził, jakby sam widok Wanyina przebranego w bluzę, którą zwykle nosił lekarz, rozwiało wszelkie jego wątpliwości. Zaraz na szczęście jego uwagę zdobył Samoyed, którego pediatra również zabrał z samochodu, przyprowadzając do budynku.
— To wasz? Jaki cudowny! — kucnął przy Wangzim, targając go zaraz za puchate uszka.
— Xichen go wczoraj wziął ze schroniska — sprostował Wanyin, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że Huaisang specjalnie nazwał psa “ich” jakby próbował podkreślić, że wie o wszystkim. A przecież nic ich jeszcze nie łączyło! Poza tym, że byli na jednej randce.
— A-Huan — donośny głos mężczyzny, tym razem dużo bardziej szorstki i męski dotarł gdzieś z drugiego końca hali. — Hej! Przyprowadziłeś nowego? — naprzeciw im wyszedł z innego pomieszczenia wysoki brunet o oliwkowej karnacji i silnym spojrzeniu. Gdzieś w jego tęczówkach kryła się ta sama zieleń, co młodego Huaisanga, ale poza tym jednym szczegółem, zupełnie nie byli do siebie podobni. Dostrzegając Wanyina lekko schowanego za ramieniem Xichena, jakby wciąż nie wiedział, czego ma się spodziewać, na twarzy starszego z braci Nie, pojawił się zaraz kwadratowy uśmiech.
— Nie Mingjue, cała przyjemność po mojej stronie. A-Huan pewnie powiedział ci już o wszystkim co mniej i bardziej ważne. Mam nadzieję, że nie narobił ci cykora! Świeżaki zawsze się go boją — ciemnowłosy wyciągnął potężną, silną dłoń w stronę Wanyina na co ten spokojnie ją uścisną, wciąż przyglądając się Mingjue. Wyglądał całkiem przyjaźnie... jakkolwiek potężny i wysoki by nie był, miał naprawę wesołe spojrzenie.
— Xichena? — spojrzał zaraz na lekarza, jakby sam niedowierzał, że ktoś mógł się go bać. Mingjue pokiwał jednak potwierdzająco głową, posyłając zaczepny uśmiech przyjacielowi.
— A-Yao zaraz przyjdzie i myślę, że możemy zaczynać.
- :
- NIE HUAISANG
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gdyby nie świecące radością i ekscytacją oczy Wanyina, Xichen mógłby pomyśleć, że mężczyzna naprawdę znalazł coś, co w samochodzie lekarza nie było tak jak powinno. Wystarczyło jednak spojrzeć na jego twarz, by wiedzieć że się droczył, co pediatra przyjął zaskakująco z ulgą. Nie spodziewał się po sobie, że opinia młodszego będzie dla niego tak ważna, że nawet w sprawie samochodu będzie chciał, by pokazał mu aprobatę.
- Tak, wszystko powinno być gotowe – odpowiedział, posyłając mężczyźnie ciepły, dodający otuchy uśmiech. Wierzył, że Wanyin sobie poradzi, w końcu miał wszystko, czego im było trzeba, nie wierzył zatem by Mingjue odrzucił go, tylko dlatego, że ewentualnie nie przypadliby sobie do gustu, w co szczerze wątpił. Znając ich obu, pomyślałby raczej, że mieli spore szanse się zaprzyjaźnić.
Przez resztę drogi Xichen nie odzywał się zbyt dużo, zerkając jedynie kątem oka na Wanyina i jego poczynania, uśmiechając się z czułością, kiedy przywieszka w kształcie lotosu zawisła na jego lusterku. Wolał się nie rozpraszać w trakcie jazdy, zwłaszcza że nie jechał sam, a pora była wymagająca i jeśli nie chciał zahaczyć o kogoś choćby zderzakiem, musiał się mocno skupić. Na szczęście droga nie była zbyt długa, czy uciążliwa, nawet jeśli Gusu od Qinghe dzielił kawałek miasta, kiedy wjechali w odpowiednią ulicę, Xichen mógł się rozluźnić i znaleźć dla siebie miejsce na sporym parkingu mieszczącym się przed niezbyt wysokim, dwupiętrowym budynkiem firmy kurierskiej, którą założył lata temu z Nie Mingjue jako przykrywkę dla Organizacji. Zaparkowawszy, wypuścił Wangzi z bagażnika, natychmiast biorąc psa na smycz. Samoyed rozglądał się wokoło z zaciekawieniem nie mniejszym od Wanyina, co sprawiło że Xichen uśmiechnął się do siebie, prowadząc obu do głównych drzwi, które otworzył swoją kartą magnetyczną.
W środku znajdowała się spora hala przeładunkowa, po której krążyli kurierzy, oraz inni pracownicy, rzucając Xichenowi i Wanyinowi zaciekawione spojrzenia, przy okazji witając się z mężczyzną z szacunkiem. Kiedy młody Nie znalazł się w pobliżu, rzucając nieostrożnymi słowami, Xichen odwrócił taktownie głowę, nie powstrzymując przy tym rozbawionego uśmiechu, dając do zrozumienia, że owszem, usłyszał i tak, wiedział co chłopak miał na myśli. Czyli to on pomógł Wanyinowi w doborze ubrań, Xichen był jedynie ciekaw, kiedy ta dwójka zdążyła się poznać? Kiedy uwaga chłopaka zwróciła się na Samoyeda, uśmiech lekarza złagodniał, a kiedy przyglądał się jak zadowolony pies machał ogonem w wyrazie zadowolenia atencją, pokręcił głową z niedowierzaniem, łapiąc spojrzenie Wanyina.
- Wabi się Wangzi – powiedział spokojnie, a pies spojrzał na niego, wyłapując nadane mu miano, a kiedy zauważył, że to nie jemu Xichen poświęcał uwagę, zaszczekał, unosząc pysk i muskając nosem dłoń pediatry, domagając się głaskania.
Uwaga wszystkich odwróciła się od psa w momencie, w którym potężny, wyższy nawet od Xichena mężczyzna pojawił się w ich towarzystwie, przyciągając wzrok szeroką posturą i takim samym, niezwykle ciepłym uśmiechem. Xichen wymienił się z przyjacielem kiwnięciem głową, rozbawiony nagłym przypływem nieśmiałości kryjącego się za nim Wanyina.
- Owszem, nie mógł się doczekać żeby cię poznać – parsknął, odnajdując za sobą dłoń mężczyzny, by ścisnąć ją w pokrzepiającym geście zanim Nie Mingjue zaczął go z uwagą oglądać, przy okazji przedstawiając się i przy okazji przedstawiając Xichena w nienajlepszym świetle, które… cóż, było całkowicie zasłużone.
Na zaskoczenie w głosie Wanyina, mężczyzna uśmiechnął się jedynie niewinnie, unosząc wzrok do góry, jakby nie miał bladego pojęcia, o czym Mingjue mówił.
- Jak zwykle przesadzasz, przyjacielu – powiedział spokojnie, udając że nie słyszał jak kilka nowych nabytków przechodząc obok powitało ich trwożnie, składając dłonie i tytułując go Najwspanialszym Panem.
- Rozumiem, że jesteście fenomenem, wy dwaj, ale może przestaniecie przeszkadzać całej reszcie? – usłyszał Xichen zza swoich pleców, a kiedy się odwrócił ujrzał nieco rozbawionego Jina Guangyao, który marszczył delikatnie nos w uroczym geście, sprawiając że Xichen posłał mu jeden ze swoich uśmiechów, który natychmiast poprawił niskiemu mężczyźnie humor.
- Kogo masz na myśli, A-Yao? – zapytał łagodnie lekarz, kiedy ubrany na żółto, dzierżący w dłoniach paczkę Mengyao zbliżył się, wręczając pakunek delikatnie w ręce Nie Huaisanga.
- Oczywiście ciebie i naszego szefa – parsknął, przewracając oczami, posyłając przy tym pełne złośliwości spojrzenie starszemu Nie. – Rzadko można spotkać dwóch właścicieli w głównej hali, do tego w tak… ciekawym towarzystwie. Uważaj na to, dobrze A-Sang? Są tam fiolki z perfumami z mojego sklepu – wyjaśnił, powierzając cenną paczkę w ręce chłopaka.
Zaraz potem dojrzał Samoyeda siedzącego grzecznie przy nodze Xichena i smycz ciągnącą się do dłoni lekarza, nie skomentował tego jednak w żaden sposób, uważając że lekarz miał po prostu zbyt dobre serce, a wiedząc że ten odwiedzał od czasu do czasu przybytek MianMian, spodziewał się, że prędzej czy później któryś z czworonogów znajdzie dom przy boku lekarza. Co jednak sprawiło, że odrobinę drgnęła mu brew, miał niejasne wrażenie, że to za czyjąś namową pediatra w końcu zdecydował się na adopcję. Odchrząknął, a potem rzucił ciężkie spojrzenie Wanyinowi, uśmiechając się przy tym uroczo, kiedy jego wzrok padł na lekarza.
- To co? Możemy zacząć? Proponuję zacząć od twojego testu, A-Huan. W końcu to on spędza sen z powiek naszym ludziom i jeśli już ktoś nie zdaje, to u ciebie – zauważył niewinnie, rzucając złośliwe spojrzenie Wanyinowi, jakby chciał go nastraszyć. Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy Xichen machnął jedynie dłonią, uśmiechając się dumnie.
- Nie ma takiej potrzeby, mój test zdał już dawno i to śpiewająco – powiedział lekarz uśmiechając się szelmowsko do młodszego mężczyzny, a jego oczy błyszczały figlarnie.
- Tak, wszystko powinno być gotowe – odpowiedział, posyłając mężczyźnie ciepły, dodający otuchy uśmiech. Wierzył, że Wanyin sobie poradzi, w końcu miał wszystko, czego im było trzeba, nie wierzył zatem by Mingjue odrzucił go, tylko dlatego, że ewentualnie nie przypadliby sobie do gustu, w co szczerze wątpił. Znając ich obu, pomyślałby raczej, że mieli spore szanse się zaprzyjaźnić.
Przez resztę drogi Xichen nie odzywał się zbyt dużo, zerkając jedynie kątem oka na Wanyina i jego poczynania, uśmiechając się z czułością, kiedy przywieszka w kształcie lotosu zawisła na jego lusterku. Wolał się nie rozpraszać w trakcie jazdy, zwłaszcza że nie jechał sam, a pora była wymagająca i jeśli nie chciał zahaczyć o kogoś choćby zderzakiem, musiał się mocno skupić. Na szczęście droga nie była zbyt długa, czy uciążliwa, nawet jeśli Gusu od Qinghe dzielił kawałek miasta, kiedy wjechali w odpowiednią ulicę, Xichen mógł się rozluźnić i znaleźć dla siebie miejsce na sporym parkingu mieszczącym się przed niezbyt wysokim, dwupiętrowym budynkiem firmy kurierskiej, którą założył lata temu z Nie Mingjue jako przykrywkę dla Organizacji. Zaparkowawszy, wypuścił Wangzi z bagażnika, natychmiast biorąc psa na smycz. Samoyed rozglądał się wokoło z zaciekawieniem nie mniejszym od Wanyina, co sprawiło że Xichen uśmiechnął się do siebie, prowadząc obu do głównych drzwi, które otworzył swoją kartą magnetyczną.
W środku znajdowała się spora hala przeładunkowa, po której krążyli kurierzy, oraz inni pracownicy, rzucając Xichenowi i Wanyinowi zaciekawione spojrzenia, przy okazji witając się z mężczyzną z szacunkiem. Kiedy młody Nie znalazł się w pobliżu, rzucając nieostrożnymi słowami, Xichen odwrócił taktownie głowę, nie powstrzymując przy tym rozbawionego uśmiechu, dając do zrozumienia, że owszem, usłyszał i tak, wiedział co chłopak miał na myśli. Czyli to on pomógł Wanyinowi w doborze ubrań, Xichen był jedynie ciekaw, kiedy ta dwójka zdążyła się poznać? Kiedy uwaga chłopaka zwróciła się na Samoyeda, uśmiech lekarza złagodniał, a kiedy przyglądał się jak zadowolony pies machał ogonem w wyrazie zadowolenia atencją, pokręcił głową z niedowierzaniem, łapiąc spojrzenie Wanyina.
- Wabi się Wangzi – powiedział spokojnie, a pies spojrzał na niego, wyłapując nadane mu miano, a kiedy zauważył, że to nie jemu Xichen poświęcał uwagę, zaszczekał, unosząc pysk i muskając nosem dłoń pediatry, domagając się głaskania.
Uwaga wszystkich odwróciła się od psa w momencie, w którym potężny, wyższy nawet od Xichena mężczyzna pojawił się w ich towarzystwie, przyciągając wzrok szeroką posturą i takim samym, niezwykle ciepłym uśmiechem. Xichen wymienił się z przyjacielem kiwnięciem głową, rozbawiony nagłym przypływem nieśmiałości kryjącego się za nim Wanyina.
- Owszem, nie mógł się doczekać żeby cię poznać – parsknął, odnajdując za sobą dłoń mężczyzny, by ścisnąć ją w pokrzepiającym geście zanim Nie Mingjue zaczął go z uwagą oglądać, przy okazji przedstawiając się i przy okazji przedstawiając Xichena w nienajlepszym świetle, które… cóż, było całkowicie zasłużone.
Na zaskoczenie w głosie Wanyina, mężczyzna uśmiechnął się jedynie niewinnie, unosząc wzrok do góry, jakby nie miał bladego pojęcia, o czym Mingjue mówił.
- Jak zwykle przesadzasz, przyjacielu – powiedział spokojnie, udając że nie słyszał jak kilka nowych nabytków przechodząc obok powitało ich trwożnie, składając dłonie i tytułując go Najwspanialszym Panem.
- Rozumiem, że jesteście fenomenem, wy dwaj, ale może przestaniecie przeszkadzać całej reszcie? – usłyszał Xichen zza swoich pleców, a kiedy się odwrócił ujrzał nieco rozbawionego Jina Guangyao, który marszczył delikatnie nos w uroczym geście, sprawiając że Xichen posłał mu jeden ze swoich uśmiechów, który natychmiast poprawił niskiemu mężczyźnie humor.
- Kogo masz na myśli, A-Yao? – zapytał łagodnie lekarz, kiedy ubrany na żółto, dzierżący w dłoniach paczkę Mengyao zbliżył się, wręczając pakunek delikatnie w ręce Nie Huaisanga.
- Oczywiście ciebie i naszego szefa – parsknął, przewracając oczami, posyłając przy tym pełne złośliwości spojrzenie starszemu Nie. – Rzadko można spotkać dwóch właścicieli w głównej hali, do tego w tak… ciekawym towarzystwie. Uważaj na to, dobrze A-Sang? Są tam fiolki z perfumami z mojego sklepu – wyjaśnił, powierzając cenną paczkę w ręce chłopaka.
Zaraz potem dojrzał Samoyeda siedzącego grzecznie przy nodze Xichena i smycz ciągnącą się do dłoni lekarza, nie skomentował tego jednak w żaden sposób, uważając że lekarz miał po prostu zbyt dobre serce, a wiedząc że ten odwiedzał od czasu do czasu przybytek MianMian, spodziewał się, że prędzej czy później któryś z czworonogów znajdzie dom przy boku lekarza. Co jednak sprawiło, że odrobinę drgnęła mu brew, miał niejasne wrażenie, że to za czyjąś namową pediatra w końcu zdecydował się na adopcję. Odchrząknął, a potem rzucił ciężkie spojrzenie Wanyinowi, uśmiechając się przy tym uroczo, kiedy jego wzrok padł na lekarza.
- To co? Możemy zacząć? Proponuję zacząć od twojego testu, A-Huan. W końcu to on spędza sen z powiek naszym ludziom i jeśli już ktoś nie zdaje, to u ciebie – zauważył niewinnie, rzucając złośliwe spojrzenie Wanyinowi, jakby chciał go nastraszyć. Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy Xichen machnął jedynie dłonią, uśmiechając się dumnie.
- Nie ma takiej potrzeby, mój test zdał już dawno i to śpiewająco – powiedział lekarz uśmiechając się szelmowsko do młodszego mężczyzny, a jego oczy błyszczały figlarnie.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen praktycznie od początku ich znajomości przedstawił się jako osoba niezwykle opanowana, wyrozumiała i współczująca. Jako jedyny nie obrzucił Wanyina krzywym spojrzeniem, nie odpyskował mu i nie zwrócił uwagi, kiedy ten dogryzał wszystkim wokoło. Później udowodnił z kolei, że posiada też serce do zwierząt i nic dziwnego, że w głowie młodszego kreował się jako prawdziwy anioł, którego nie sposób było sprowokować. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że jak każda osoba, musiał mieć swoje wady, które był tak drobne, że trudno było je dostrzec. Istniała też możliwość, że Wanyin był po prostu ślepy, zbyt zauroczony samym lekarzem.
Jak więc ogromne musiało być jego zdziwienie, kiedy rosły mężczyzna stwierdził, że większość pracowników zwyczajnie bała się podchodzić zbyt blisko do Xichena, a już tym bardziej spoufalać tak bardzo... jak robił to Wanyin. Nie chciało mu się wierzyć i przez dłuższą chwilę przyglądał się lekarzowi, obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem. Mingjue najwyraźniej był jego przyjacielem i... chyba nie kłamałby w takich sprawach. Coś wyraźnie musiało być na rzeczy, o czym Wanyin nie miał jeszcze pojęcia.
— I proszę, jest i nasz pan małostkowy — odezwał się znów starszy Nie do Guangyao, nazywając go na przekór temu, jak zwracano się do Xichena. — Może przestałbyś strofować nasz nowy nabytek i przedstawił się? — dodał po chwili gładko, przez co Wanyin zastanowił się, czy starszy bardziej chciał dopiec Guangyao... czy zadbać o jego ciepłe przyjęcie.
— My już się znamy — odchrząknął cicho, nawet nie patrząc na rozbawionego Jina. Oh, jak mu się wszystko w żołądku zaczęło przewracać na myśl, że ta osoba także była częścią organizacji. I że co gorsza, Xichen najwyraźniej bardzo go lubił, bo oczywiście nie dało się nie zauważyć tych uśmiechów, jakie posyłali w swoją stronę. Czy był w takich chwilach zazdrosny? Nie, nie miał prawa choć nie potrafił też ukryć, że pojawienie się Guangyao wprawiło go w dziwnie markotny nastrój. Może poznali się w kiepskich okolicznościach... a może to sumienie podpowiadało mu, żeby trzymać się od niego z daleka.
Osobą, która jednym stwierdzeniem sprawiła, że całej trójce szczęki praktycznie opadły do ziemi był nie kto inny jak Xichen. Mężczyzna bardzo spokojnie, wręcz lekkodusznie stwierdził, że jego test Wanyin ma już zaliczony... w dodatku z najwyraźniej naprawdę niesamowitym wynikiem. Mingjue aż zachwiał się niebezpiecznie w miejscu, pierwszy z kolei wybuchając gromkim śmiechem, jakby co najmniej spodziewał się takiej niespodzianki ze strony osoby, którą znał tyle lat. Guangyao chyba nie było aż tak bardzo do śmiechu. Z kolei najbardziej zaskoczony nadal był Wanyin, który wpatrywał się coraz większymi, kryształowymi oczami w starszego mężczyznę.
— Co? Kiedy? — zapatrzył się na lekarza, nie otrzymując jednak od razu jasnej odpowiedzi. — Dlaczego nic nie wiedziałem? Zrobiłeś go potajemnie? Ale...! Nie byłem przygotowany! — fuknął, brzmiąc tak jakby co najmniej oblał ten egzamin. Chyba naprawdę nie docierało do niego, że Xichen mówił poważnie i przynajmniej jedną część ma już za sobą. Dopiero pokrzepiające klepanie po ramieniu ze strony starszego Nie trochę go otrzeźwiło i aż speszył się, natrafiając na figlarne spojrzenie lekarza.
— Hah, jesteś prawdziwym fenomenem, który pierwszy zdał część Xichena zanim do niej przystąpił — zarechotał Mingjue, zupełnie niezrażony faktem, że sam o niczym nie wiedział. To była część Xichena, na którą pozostali nie mieli wpływu. Jeśli Wanyin rzeczywiście ją zdał, nie wolno było im zaprzeczać.
— Dobra, w takim razie chyba możemy przejść do mojej? Zapraszam was wszystkich do windy. Zjedziemy kilka pięter pod ziemię i zaczniemy test — zasiał odrobinę tajemniczości.
Mężczyzna zaprowadził ich na koniec korytarza, gdzie w niepozornym przejściu, znajdowała się całkiem szeroka winda, która spokojnie mogła pomieścić dziesiątkę osób. Całą czwórką weszli do środka po czym za pomocą karty magnetycznej, Mingjue uruchomił panel, na którym wybrał zaraz odpowiednie piętro. Wanyin poczuł się jak zamknięty z puszce, kiedy drzwi zasunęły się, a samo pomieszczenie zatrząsło niespodziewanie by wreszcie ruszyć w dół. Młodszy przybliżył się znów do pediatry, mrużąc zacięcie fioletowe oczy.
— Powiedz — zażądał z wyraźnym nadąsaniem, a kiedy Xichen posłał mu pytające spojrzenie, konspiracyjnie zbliżył się do niego nawet bardziej, szepcząc. — Kiedy to było? Po czym stwierdziłeś, że zdaję? — ciągnął dalej temat, bo ciekawość wyraźnie nie dawała mu w tej chwili spokoju. Niczym wielkim sobie nie zasłużył, żeby mieć takie przywileje. Cieszył się oczywiście i naprawdę nie chciał go teraz zawieść.
Winda zatrzymała się, a przed nimi ukazał się dużo bardziej nowoczesny, zabudowany hol wyłożony płytą z podświetlonym sufitem. Całość prezentowała się jakby nagle przenieśli kilkaset lat w przyszłość i Wanyin aż zaniemówił z wrażenia, dopiero teraz uświadamiając sobie, że cała organizacja mieściła się głęboko pod ziemią.
— Wejście jest na kartę i nawet zwykli pracownicy nie maja tu dojścia. Chodzi o ścisłe bezpieczeństwo, dlatego nie możesz nikomu mówić o tym miejscu, Wanyin — wytłumaczył zaraz Mingjue, prowadząc ich do wyznaczonej sali, na której mieściła się zmodernizowana i udogodniona strzelnica z przeszklonymi szybami, hologramami w postaci tarcz, a przede wszystkim... pokaźnym zasobem broni. Ustali przy jednym ze stanowisk, na którym czekał już przygotowany sprzęt. Za nim jednak Wanyinowi pozwolono wziąć go do ręki, Mingjue podał wszystkim po parze wygłuszających huk słuchawek.
— Preferujemy bardziej pokojowe rozwiązania niż posługiwanie się bronią. Egzamin ma jednak na celu sprawdzenie twojego zmysłu czujności, spostrzegawczości i bystrego myślenia — kontynuował starszy, na samo koniec uśmiechając się szelmowsko. — Tarcze przesuwają się, znikają po czasie, odwzorowują sytuacje, które mogą przytrafić się w życiu. Skup się na tych, które podświetlają się na czerwono. A- Huan? Zechcesz zademonstrować? — posłał przyjacielowi szeroki uśmiech, a sam zgarnął Guangyao pod własne, ciężkie ramię zupełnie nie przejmując się jego zniesmaczeniem i poprowadził ich za szklaną, pancerną szybkę skąd mogli wszystko bezpiecznie oglądać.
— Dalej, pokaż na co cię stać, doktorku — zagadnął filuternie Wanyin, gdy tylko zostawiono ich na osobności. Założył zaraz ręce na klatce piersiowej, patrząc na Xichena tak jakby nie wierzył, że ten człowiek o spokojnym usposobieniu mógł trzymać po pracy broń palną.
Jak więc ogromne musiało być jego zdziwienie, kiedy rosły mężczyzna stwierdził, że większość pracowników zwyczajnie bała się podchodzić zbyt blisko do Xichena, a już tym bardziej spoufalać tak bardzo... jak robił to Wanyin. Nie chciało mu się wierzyć i przez dłuższą chwilę przyglądał się lekarzowi, obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem. Mingjue najwyraźniej był jego przyjacielem i... chyba nie kłamałby w takich sprawach. Coś wyraźnie musiało być na rzeczy, o czym Wanyin nie miał jeszcze pojęcia.
— I proszę, jest i nasz pan małostkowy — odezwał się znów starszy Nie do Guangyao, nazywając go na przekór temu, jak zwracano się do Xichena. — Może przestałbyś strofować nasz nowy nabytek i przedstawił się? — dodał po chwili gładko, przez co Wanyin zastanowił się, czy starszy bardziej chciał dopiec Guangyao... czy zadbać o jego ciepłe przyjęcie.
— My już się znamy — odchrząknął cicho, nawet nie patrząc na rozbawionego Jina. Oh, jak mu się wszystko w żołądku zaczęło przewracać na myśl, że ta osoba także była częścią organizacji. I że co gorsza, Xichen najwyraźniej bardzo go lubił, bo oczywiście nie dało się nie zauważyć tych uśmiechów, jakie posyłali w swoją stronę. Czy był w takich chwilach zazdrosny? Nie, nie miał prawa choć nie potrafił też ukryć, że pojawienie się Guangyao wprawiło go w dziwnie markotny nastrój. Może poznali się w kiepskich okolicznościach... a może to sumienie podpowiadało mu, żeby trzymać się od niego z daleka.
Osobą, która jednym stwierdzeniem sprawiła, że całej trójce szczęki praktycznie opadły do ziemi był nie kto inny jak Xichen. Mężczyzna bardzo spokojnie, wręcz lekkodusznie stwierdził, że jego test Wanyin ma już zaliczony... w dodatku z najwyraźniej naprawdę niesamowitym wynikiem. Mingjue aż zachwiał się niebezpiecznie w miejscu, pierwszy z kolei wybuchając gromkim śmiechem, jakby co najmniej spodziewał się takiej niespodzianki ze strony osoby, którą znał tyle lat. Guangyao chyba nie było aż tak bardzo do śmiechu. Z kolei najbardziej zaskoczony nadal był Wanyin, który wpatrywał się coraz większymi, kryształowymi oczami w starszego mężczyznę.
— Co? Kiedy? — zapatrzył się na lekarza, nie otrzymując jednak od razu jasnej odpowiedzi. — Dlaczego nic nie wiedziałem? Zrobiłeś go potajemnie? Ale...! Nie byłem przygotowany! — fuknął, brzmiąc tak jakby co najmniej oblał ten egzamin. Chyba naprawdę nie docierało do niego, że Xichen mówił poważnie i przynajmniej jedną część ma już za sobą. Dopiero pokrzepiające klepanie po ramieniu ze strony starszego Nie trochę go otrzeźwiło i aż speszył się, natrafiając na figlarne spojrzenie lekarza.
— Hah, jesteś prawdziwym fenomenem, który pierwszy zdał część Xichena zanim do niej przystąpił — zarechotał Mingjue, zupełnie niezrażony faktem, że sam o niczym nie wiedział. To była część Xichena, na którą pozostali nie mieli wpływu. Jeśli Wanyin rzeczywiście ją zdał, nie wolno było im zaprzeczać.
— Dobra, w takim razie chyba możemy przejść do mojej? Zapraszam was wszystkich do windy. Zjedziemy kilka pięter pod ziemię i zaczniemy test — zasiał odrobinę tajemniczości.
Mężczyzna zaprowadził ich na koniec korytarza, gdzie w niepozornym przejściu, znajdowała się całkiem szeroka winda, która spokojnie mogła pomieścić dziesiątkę osób. Całą czwórką weszli do środka po czym za pomocą karty magnetycznej, Mingjue uruchomił panel, na którym wybrał zaraz odpowiednie piętro. Wanyin poczuł się jak zamknięty z puszce, kiedy drzwi zasunęły się, a samo pomieszczenie zatrząsło niespodziewanie by wreszcie ruszyć w dół. Młodszy przybliżył się znów do pediatry, mrużąc zacięcie fioletowe oczy.
— Powiedz — zażądał z wyraźnym nadąsaniem, a kiedy Xichen posłał mu pytające spojrzenie, konspiracyjnie zbliżył się do niego nawet bardziej, szepcząc. — Kiedy to było? Po czym stwierdziłeś, że zdaję? — ciągnął dalej temat, bo ciekawość wyraźnie nie dawała mu w tej chwili spokoju. Niczym wielkim sobie nie zasłużył, żeby mieć takie przywileje. Cieszył się oczywiście i naprawdę nie chciał go teraz zawieść.
Winda zatrzymała się, a przed nimi ukazał się dużo bardziej nowoczesny, zabudowany hol wyłożony płytą z podświetlonym sufitem. Całość prezentowała się jakby nagle przenieśli kilkaset lat w przyszłość i Wanyin aż zaniemówił z wrażenia, dopiero teraz uświadamiając sobie, że cała organizacja mieściła się głęboko pod ziemią.
— Wejście jest na kartę i nawet zwykli pracownicy nie maja tu dojścia. Chodzi o ścisłe bezpieczeństwo, dlatego nie możesz nikomu mówić o tym miejscu, Wanyin — wytłumaczył zaraz Mingjue, prowadząc ich do wyznaczonej sali, na której mieściła się zmodernizowana i udogodniona strzelnica z przeszklonymi szybami, hologramami w postaci tarcz, a przede wszystkim... pokaźnym zasobem broni. Ustali przy jednym ze stanowisk, na którym czekał już przygotowany sprzęt. Za nim jednak Wanyinowi pozwolono wziąć go do ręki, Mingjue podał wszystkim po parze wygłuszających huk słuchawek.
— Preferujemy bardziej pokojowe rozwiązania niż posługiwanie się bronią. Egzamin ma jednak na celu sprawdzenie twojego zmysłu czujności, spostrzegawczości i bystrego myślenia — kontynuował starszy, na samo koniec uśmiechając się szelmowsko. — Tarcze przesuwają się, znikają po czasie, odwzorowują sytuacje, które mogą przytrafić się w życiu. Skup się na tych, które podświetlają się na czerwono. A- Huan? Zechcesz zademonstrować? — posłał przyjacielowi szeroki uśmiech, a sam zgarnął Guangyao pod własne, ciężkie ramię zupełnie nie przejmując się jego zniesmaczeniem i poprowadził ich za szklaną, pancerną szybkę skąd mogli wszystko bezpiecznie oglądać.
— Dalej, pokaż na co cię stać, doktorku — zagadnął filuternie Wanyin, gdy tylko zostawiono ich na osobności. Założył zaraz ręce na klatce piersiowej, patrząc na Xichena tak jakby nie wierzył, że ten człowiek o spokojnym usposobieniu mógł trzymać po pracy broń palną.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Reakcje na fenomen Xichena rozbawiły go jeszcze bardziej, kiedy dostrzegł że najbardziej zaskoczony był nie kto inny, a sam Wanyin, który przecież ten test zdał. Nikt nigdy nie wiedział na czym on w zasadzie polegał, bo i sam lekarz się nie określił. Po prostu z kandydatami rozmawiał, a kiedy stwierdził, że osoba ta miała w sobie to coś, czego Organizacji było potrzeba, Xichen przyjmował takie osoby bez mrugnięcia okiem. Oczywiście, nikomu niczego nie ułatwiał i często podrzucał zestresowanym nowicjuszom trudne tematy, tylko po to żeby sprawdzić jak sobie z nimi poradzą, samemu zachowując kamienny wyraz twarzy. To dlatego większość go unikała, wolała nie wplątać się więcej niż raz w bardzo trudną rozmowę z pediatrą i jego przeszywającym, analizującym spojrzeniem złotych oczu. Oczywiście Xichen nigdy więcej poza tą jedną rozmową nie stosował takich sztuczek, niemniej w pamięci młodych alf i omeg pozostawał obraz groźnego, bo nie pokazującego swoich zamiarów Xichena.
- Poradziłeś sobie wspaniale – oświadczył miękko lekarz na święte oburzenie jakie pojawiło się na twarzy Wanyina, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem i wyciągnięcia dłoni, by pogłaskać go po włosach. Był taki słodki kiedy się dąsał, pediatra nie mógł oderwać od niego oczu. A kiedy Mingjue zarządził kolejny egzamin i zejście w podziemia, lekarz przyłapał się na tym, że puścił młodszego chłopaka przed sobą tylko dlatego, że chciał obejrzeć jego niesamowicie seksowne plecy zakończone równie atrakcyjnymi pośladkami. Zagryzł wargę, odwracając z trudem wzrok, kiedy poczuł na sobie zaskoczone spojrzenie Jina Guangyao. Posłał mu jeden ze swoich ciepłych uśmiechów, udając że przecież wcale nie zrobił niczego, o co inni nawet by go nie podejrzewali.
Pozwolił Mingjue przejąć stery i poprowadzić ich do windy, a potem przeprowadzić całą procedurę, cały czas obserwując zaskoczone, ale i zachwycone oczy Wanyina. Był jak dziecko wpuszczone do parku rozrywki. Niebezpiecznego parku rozrywki. I cóż Xichen mógł na to poradzić, nawet w takim wydaniu, a może właśnie dlatego, przez te błyszczące fiołkowe oczy wydawał mu się nawet mocniej pociągający niż ubrany w szpitalne piżamy i przykuty do łóżka i to siłą przez samego Xichena. Był człowiekiem czynu, o czym zdążył się już przekonać, cieszył się więc, że ich mały wypad tak bardzo mu się podobał mimo wcześniejszego stresu jaki musiał odczuwać na myśl o nieznanym.
Nie spodziewał się, że nagle usłyszy obok siebie jego głos tak uroczo przeciągający głoski. Ciekawe czy wiedział, że to robił kiedy się dąsał, albo że jego policzki stawały się odrobinę bardziej różowe, wypchane powietrzem.
- Hmm… pomyślmy – Xichen udał, że się zastanawia, pochylając się do jego ucha by nikt poza nim go nie usłyszał. – To było gdzieś pomiędzy twoją ucieczką do szpitalnego bufetu, a podsłuchiwaniem mojej rozmowy z A-Yao – odpowiedział rozbawiony, na końcu języka mając zdanie, że po prostu był nim zachwycony od samego początku. – Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś tak… wytrwałego – dodał zaraz całkowicie szczerze, uważając że upór i determinacja Wanyina były godne podziwu, nawet jeśli nie zawsze sprowadzały na niego dobre doświadczenia.
Kiedy winda w końcu się zatrzymała, a oni znaleźli się na odpowiednim piętrze, Xichen był ciekaw, co tym razem przyjaciel zaplanował sobie jako test. Rzadko kiedy robił dwa razy pod rząd to samo i tylko test Guangyao prawie zawsze wyglądał tak samo. Dlatego kiedy Mingjue poprowadził ich na strzelnicę, Xichen uśmiechnął się jednym kącikiem ust, ciekaw jak jego nowy współlokator poradzi sobie z zadaniem. Nie spodziewał się za to prośby pokazu i prowokacji od samego zainteresowanego testem. Słysząc jego zadziorny głos, uniósł jedną brew w geście pytającym, czy jest pewien, a kiedy spojrzał w fiołkowe oczy, które patrzyły na niego jakby mówił, że nie było nawet mowy o tym, by lekarz potrafił choćby złapać za pistolet…
- W porządku – powiedział miękko, podchodząc do stołu, by wybrać z rozłożonej na nim broni małego glocka 17. Nie lubił dużej broni. Była ciężka i nieporęczna. Znacznie bardziej wolał proste, lekkie pistolety, które mógł ukryć w kaburach pod pachami, a które to nie rzucały się w oczy.
Wybrawszy broń, rzucił Wanyinowi jedno filuterne spojrzenie, puszczając do niego oczko, zanim stanął na stanowisku, unosząc dłoń by Mingjue zaczął próbę. Kiedy usłyszał dźwięk sygnalizujący start, stanął w lekki rozkroku, unosząc broń na wysokość oczu, trzymając ją profesjonalnie oburącz, zapasowe magazynki trzymając w kieszeniach. Kiedy pojawiła się pierwsza tarcza, bez wahania wystrzelił, trafiając „wroga” w sam środek głowy. Kolejne cele mieszały się razem z tarczami udającymi „cywilów” i tych Xichen unikał, nie trafiając nikogo, choćby przez przypadek, przestrzeliwszy perfekcyjnie wszystkie tarcze, które stanowić zagrożenie, zmieniając w międzyczasie błyskawicznie puste magazynki na pełne i to w niecałe dwie minuty.
Kiedy skończył, odwrócił się do Wanyina puszczając mu przy tym oczko, kiedy zdejmował z głowy ochronne gogle.
- I jak? – rzucił rozbawiony Xichen, podchodząc bliżej zszokowanego mężczyzny by łagodnym ruchem palca unieść jego szczękę, by zamknąć uchylone z wrażenia usta. Nie mógł powiedzieć, że nie połechtało to jego ego, niemniej bardziej był rozbawiony niż faktycznie dumny.
- Zaskoczony? – prychnął Jin Guangyao, splatając ręce na piersi, jakby to właśnie on przed chwilą pokazał niesamowite umiejętności, a nie lekarz, patrząc na Wanyina nieprzyjemnym wzrokiem. – Nasz doktorek nie jest tak żałosny jak co poniektórzy – dodał zaraz złośliwie, kiedy pediatra zrobił miejsce dla Wanyina, a kiedy ten udając czy nie, nie wiedział jak się ustawić, natychmiast pospieszył z pomocą, stając tuż za nim i obejmując go ramionami, mruczał mu do ucha instrukcje. Choć, jak z niezadowoleniem zauważył Mengyao, Xichen mógł mu szeptać choćby i przepis na pasztet z dzika, a ten kretyn i tak nie zauważyłby różnicy, taki był w niego wpatrzony!
- Poradziłeś sobie wspaniale – oświadczył miękko lekarz na święte oburzenie jakie pojawiło się na twarzy Wanyina, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem i wyciągnięcia dłoni, by pogłaskać go po włosach. Był taki słodki kiedy się dąsał, pediatra nie mógł oderwać od niego oczu. A kiedy Mingjue zarządził kolejny egzamin i zejście w podziemia, lekarz przyłapał się na tym, że puścił młodszego chłopaka przed sobą tylko dlatego, że chciał obejrzeć jego niesamowicie seksowne plecy zakończone równie atrakcyjnymi pośladkami. Zagryzł wargę, odwracając z trudem wzrok, kiedy poczuł na sobie zaskoczone spojrzenie Jina Guangyao. Posłał mu jeden ze swoich ciepłych uśmiechów, udając że przecież wcale nie zrobił niczego, o co inni nawet by go nie podejrzewali.
Pozwolił Mingjue przejąć stery i poprowadzić ich do windy, a potem przeprowadzić całą procedurę, cały czas obserwując zaskoczone, ale i zachwycone oczy Wanyina. Był jak dziecko wpuszczone do parku rozrywki. Niebezpiecznego parku rozrywki. I cóż Xichen mógł na to poradzić, nawet w takim wydaniu, a może właśnie dlatego, przez te błyszczące fiołkowe oczy wydawał mu się nawet mocniej pociągający niż ubrany w szpitalne piżamy i przykuty do łóżka i to siłą przez samego Xichena. Był człowiekiem czynu, o czym zdążył się już przekonać, cieszył się więc, że ich mały wypad tak bardzo mu się podobał mimo wcześniejszego stresu jaki musiał odczuwać na myśl o nieznanym.
Nie spodziewał się, że nagle usłyszy obok siebie jego głos tak uroczo przeciągający głoski. Ciekawe czy wiedział, że to robił kiedy się dąsał, albo że jego policzki stawały się odrobinę bardziej różowe, wypchane powietrzem.
- Hmm… pomyślmy – Xichen udał, że się zastanawia, pochylając się do jego ucha by nikt poza nim go nie usłyszał. – To było gdzieś pomiędzy twoją ucieczką do szpitalnego bufetu, a podsłuchiwaniem mojej rozmowy z A-Yao – odpowiedział rozbawiony, na końcu języka mając zdanie, że po prostu był nim zachwycony od samego początku. – Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś tak… wytrwałego – dodał zaraz całkowicie szczerze, uważając że upór i determinacja Wanyina były godne podziwu, nawet jeśli nie zawsze sprowadzały na niego dobre doświadczenia.
Kiedy winda w końcu się zatrzymała, a oni znaleźli się na odpowiednim piętrze, Xichen był ciekaw, co tym razem przyjaciel zaplanował sobie jako test. Rzadko kiedy robił dwa razy pod rząd to samo i tylko test Guangyao prawie zawsze wyglądał tak samo. Dlatego kiedy Mingjue poprowadził ich na strzelnicę, Xichen uśmiechnął się jednym kącikiem ust, ciekaw jak jego nowy współlokator poradzi sobie z zadaniem. Nie spodziewał się za to prośby pokazu i prowokacji od samego zainteresowanego testem. Słysząc jego zadziorny głos, uniósł jedną brew w geście pytającym, czy jest pewien, a kiedy spojrzał w fiołkowe oczy, które patrzyły na niego jakby mówił, że nie było nawet mowy o tym, by lekarz potrafił choćby złapać za pistolet…
- W porządku – powiedział miękko, podchodząc do stołu, by wybrać z rozłożonej na nim broni małego glocka 17. Nie lubił dużej broni. Była ciężka i nieporęczna. Znacznie bardziej wolał proste, lekkie pistolety, które mógł ukryć w kaburach pod pachami, a które to nie rzucały się w oczy.
Wybrawszy broń, rzucił Wanyinowi jedno filuterne spojrzenie, puszczając do niego oczko, zanim stanął na stanowisku, unosząc dłoń by Mingjue zaczął próbę. Kiedy usłyszał dźwięk sygnalizujący start, stanął w lekki rozkroku, unosząc broń na wysokość oczu, trzymając ją profesjonalnie oburącz, zapasowe magazynki trzymając w kieszeniach. Kiedy pojawiła się pierwsza tarcza, bez wahania wystrzelił, trafiając „wroga” w sam środek głowy. Kolejne cele mieszały się razem z tarczami udającymi „cywilów” i tych Xichen unikał, nie trafiając nikogo, choćby przez przypadek, przestrzeliwszy perfekcyjnie wszystkie tarcze, które stanowić zagrożenie, zmieniając w międzyczasie błyskawicznie puste magazynki na pełne i to w niecałe dwie minuty.
Kiedy skończył, odwrócił się do Wanyina puszczając mu przy tym oczko, kiedy zdejmował z głowy ochronne gogle.
- I jak? – rzucił rozbawiony Xichen, podchodząc bliżej zszokowanego mężczyzny by łagodnym ruchem palca unieść jego szczękę, by zamknąć uchylone z wrażenia usta. Nie mógł powiedzieć, że nie połechtało to jego ego, niemniej bardziej był rozbawiony niż faktycznie dumny.
- Zaskoczony? – prychnął Jin Guangyao, splatając ręce na piersi, jakby to właśnie on przed chwilą pokazał niesamowite umiejętności, a nie lekarz, patrząc na Wanyina nieprzyjemnym wzrokiem. – Nasz doktorek nie jest tak żałosny jak co poniektórzy – dodał zaraz złośliwie, kiedy pediatra zrobił miejsce dla Wanyina, a kiedy ten udając czy nie, nie wiedział jak się ustawić, natychmiast pospieszył z pomocą, stając tuż za nim i obejmując go ramionami, mruczał mu do ucha instrukcje. Choć, jak z niezadowoleniem zauważył Mengyao, Xichen mógł mu szeptać choćby i przepis na pasztet z dzika, a ten kretyn i tak nie zauważyłby różnicy, taki był w niego wpatrzony!
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wanyin prawdopodobnie zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego droczenie się, dawno przestało być już tylko droczeniem, a stawało cię coraz bardziej angażującym flirtem. Dawno przestało już chodzić tylko o zwyczajne sprowokowanie i zaczepianie lekarza, a może tak naprawdę nigdy nawet o to nie chodziło? Może młodszy od początku miał w tym jakieś ukryte intencje poza chęcią zwrócenia na siebie uwagi, do których w życiu na głos by się nie przyznał. W końcu tak uwielbiał obserwować reakcję pediatry, czekać na jego ruch. Ekscytował się na samą myśl, że mężczyzna miał zamiar utrzeć mu nosa. Wciąż zaczepiali się, ale... Mingjue i Guanguao im świadkami, że było w tym więcej kwitnącego romansu niż kropelki złośliwości.
Także tym razem nie mógł odpuścić sobie zaczepienia lekarza, dając figlarnie do zrozumienia, że musi obronić swoją doskonałość, inaczej Wanyin poważnie zastanowi się nad tym, czy chce należeć do organizacji, której lekarz nie potrafi trzymać broni. Zaraz sam zaśmiał się w duszy, bo oczywiście wciąż tylko żartował... Xichen nie musiał być dla niego żadnym ideałem, by po prostu uważał go za niesamowitą osobę, z którą chciał spędzać czas.
Słysząc zgodę z jego strony, zerknął na nieco ciekawsko, z nutką zawahania czy rzeczywiście dobrze dostąpił, rzucając mu te wyzwanie. Z drugiej strony, nawet gdyby nie trafiły choćby w jeden cel, zaraz wszyscy obróciliby to w żart, a Wanyin mógł wspierająco pocieszyć go, że nie we wszystkim trzeba być dobrym.
Zwątpił jeszcze bardziej, kiedy starszy bezczelnie puścił mu perskie oczko, na co przez żołądek młodszego, przetoczył się znowu rój motyli. Oh, mógłby już przywyknąć! Mógł przestać rumienić przez jedno krótkie, ale jakże gorące spojrzenie. Co ten facet z nim robił...
Założył gogle ochronne, z bezpiecznej odległości mogąc obserwować profil lekarza, który potrafił strzelać czy też nie, z bronią w ręku wyglądał po prostu zniewalająco dobrze. Aż jego głupia strona omegi, o które Wanyin nie miał nawet pojęcia, zaczęła wariować dając popis w postaci dużych, szklistych tęczówek i ust, które młodszy co chwila przegryzał, nie będąc tego nawet świadomym.
Pierwszy strzał... drugi... trzeci... Wanyin z każdym kolejnym otwierał oczy szerzej oczy z niedowierzania, aż wreszcie całkowicie zaniemówił, rozdziawiając zmaltretowane przez niego samego, usta. Gdy Xichen zakończył swój mały pokaz, młodszy był już wystarczająco mocno zszokowany i przy okazji nie mógł ruszyć się z miejsca. Dopiero głos mężczyzny i jego palec, lekko łaskoczący jego brodę, zamykający rozdziawione usta, sprowadził go z powrotem na ziemię.
—Dobrze... Bardzo dobrze — zreflektował się, odkaszlnął po czym wreszcie wymienił się miejscami z Xichenem, by samemu podejść do swojego testu. Gdzieś za plecami usłyszał cichy komentarz Guangyao, który nie był w stanie popsuć mu aktualnego nastroju. Byłby puścił go całkowicie mimo uszu, gdyby tak w ostatnie chwili nie przyszła mu do głowy jedna myśl. A co mu szkodziło? Też mógłby spróbować wszystkich zaskoczyć, skoro z góry go oceniają.
— Dobra Wanyin, masz swoje pięć minut i postaraj się wyciągnąć z tego tyle, ile się da. Gotowy? — Mingjue przy panelu do sterowania odpalił jakiś licznik z czasem, który wcześniej pominął u Xichena, wiedząc doskonale, że przyjaciel i tak bije wszystkie rekordy. Chciał za to przetestować Wanyina, bo w końcu to on miał być w tej chwili ocenianym.
Młodszy udał z kolei, że się zastanawia. Dość niepewnie wziął do ręki dłoń udając przy tym, że nie potrafi utrzymać jej stabilnie w dłoni, a samo ustawienie odpowiednio ciała, wyciągnięcia biodra do przodu i rozluźnienia ramion, jest dla niego rzeczą niewykonalną.
— Mógłbyś...? — posłał lekarzowi nieśmiałe, proszące spojrzenie, a kiedy ten stanął tuż za nim, Wanyin tym razem naprawdę mało co nie wypuścił pistoletu z ręki. Zakręciło mu się w głowie od zapachu Xichena, od jego perfum, a przede wszystkim od męskiego głosu, który męczył jego biedne uszko. Niczego nie zapamiętał z teog, co mężczyzna do niego mówił, ale na szczęście, potrafił obejść się i bez tego.
Kiedy lekarz z powrotem odsunął się, Wanyin zajął wreszcie odpowiednią pozycję i dał znać, że może zaczynać, Mingjue rozpoczął test. Ukazały się przed nim ruchome tarcze, choć w zupełnie innym rozmieszczeniu i kształcie. Młodszy bezbłędnie wycelował w sam środek, potem przeskoczył do następnej... znów celny strzał. Tak też było z kilkoma następnymi, dopóki poziom testu nie wzrósł i coraz więcej obiektów zaczęło pojawiać się przed jego oczami, co wymagało jeszcze większego skupienia i szybkiej analizy. Jego twarz była napięta, a jednocześnie ukazywała jego ogromną determinację i napięcie w oczach. Zdarzały mu się gorsze strzały choć nie takie, w których zupełnie by spudłował. Kwestia wprawy i poćwiczenia, bo w końcu tak dawno nie trzymał w ręku żadnej broni... a czuć było, że jest z nią naprawdę dobrze obeznany. Udowodnił to gdy ta, którą trzymał w którymś momencie zacięła się i Wanyin przez chwilę nie był w stanie oddać żadnego strzału. Trudno powiedzieć czy była to wina samego sprzętu, czy raczej Mingjue, który uśmiechał się trochę szerzej przy panelu, ciekaw reakcji młodego.
Miał chwilę paniki w oczach, szybko rozglądając się po stole. Chwycił zaś nowy pistolet, leżący na wyciągnięcie ręki od niego. Odbezpieczył, przeładował błyskawicznie i szybko nadrobił minuty, które mu uciekły. Gdy z toru zniknęła ostatnia tarcza, a licznik zatrzymał się, Wanyin przez chwilę stał jeszcze z wyciągniętą bronią. Oddychał nierówno, czuł drżenie warg i kropelkę potu uciekającej mu przez skroń. Odłożył wreszcie broń na miejsce po czym odwrócił się do Xichena chcąc zobaczyć jego reakcję.
— Jak... jak było? — wydyszał, na drżącym jeszcze oddechu, po czym uśmiechnął się, tak że jego kąciki uniosły się figlarnie ku górze. Gdyby nie to, że musiał chwilę odsapnąć i uspokoić...
— Dzięki Wanyin, to było... hm — Mingjue zamilkł na moment, zastanawiając się nad doborem słów. Rzucił rozbawione spojrzenie Xichenowi, który na pewno wiedział już, jak poszło młodemu. — Zwykłe mówimy od razu, jak ktoś wypadł, jednak tym razem powstrzymam się od oceny aż do testu A-Yao. Chcesz chwilę odpocząć przed następnym?
Wanyin zamrugał kilka razy, nie spodziewając się takich słów. Właściwie sam nie wiedział, co powinien w tej chwili myśleć. Tak wygórowane oczekiwania wobec niego mieli? Może i nie pobił Xichena, ale cholera, poszło mu całkiem nieźle! Potrząsnął przecząco głową uzgadniając, że przerwa nie jest mu potrzebna i mogą zaczynać od razu.
— Doskonale! Yao, ty prowadź.
Całą trójką ruszyli tym razem za Guangyao, choć młodszy trzymał się gdzieś z tyłu, niepocieszony faktem, że pozostawili go w takiej niewiedzy. Nie lubił czekać, nie wiedząc co takiego się święci. Odruchowo już, zerknął na Xichena szukając w nim jakiegoś wsparcia, co by zapewnił go, że wcale nie poszło mu najgorzej.
Także tym razem nie mógł odpuścić sobie zaczepienia lekarza, dając figlarnie do zrozumienia, że musi obronić swoją doskonałość, inaczej Wanyin poważnie zastanowi się nad tym, czy chce należeć do organizacji, której lekarz nie potrafi trzymać broni. Zaraz sam zaśmiał się w duszy, bo oczywiście wciąż tylko żartował... Xichen nie musiał być dla niego żadnym ideałem, by po prostu uważał go za niesamowitą osobę, z którą chciał spędzać czas.
Słysząc zgodę z jego strony, zerknął na nieco ciekawsko, z nutką zawahania czy rzeczywiście dobrze dostąpił, rzucając mu te wyzwanie. Z drugiej strony, nawet gdyby nie trafiły choćby w jeden cel, zaraz wszyscy obróciliby to w żart, a Wanyin mógł wspierająco pocieszyć go, że nie we wszystkim trzeba być dobrym.
Zwątpił jeszcze bardziej, kiedy starszy bezczelnie puścił mu perskie oczko, na co przez żołądek młodszego, przetoczył się znowu rój motyli. Oh, mógłby już przywyknąć! Mógł przestać rumienić przez jedno krótkie, ale jakże gorące spojrzenie. Co ten facet z nim robił...
Założył gogle ochronne, z bezpiecznej odległości mogąc obserwować profil lekarza, który potrafił strzelać czy też nie, z bronią w ręku wyglądał po prostu zniewalająco dobrze. Aż jego głupia strona omegi, o które Wanyin nie miał nawet pojęcia, zaczęła wariować dając popis w postaci dużych, szklistych tęczówek i ust, które młodszy co chwila przegryzał, nie będąc tego nawet świadomym.
Pierwszy strzał... drugi... trzeci... Wanyin z każdym kolejnym otwierał oczy szerzej oczy z niedowierzania, aż wreszcie całkowicie zaniemówił, rozdziawiając zmaltretowane przez niego samego, usta. Gdy Xichen zakończył swój mały pokaz, młodszy był już wystarczająco mocno zszokowany i przy okazji nie mógł ruszyć się z miejsca. Dopiero głos mężczyzny i jego palec, lekko łaskoczący jego brodę, zamykający rozdziawione usta, sprowadził go z powrotem na ziemię.
—Dobrze... Bardzo dobrze — zreflektował się, odkaszlnął po czym wreszcie wymienił się miejscami z Xichenem, by samemu podejść do swojego testu. Gdzieś za plecami usłyszał cichy komentarz Guangyao, który nie był w stanie popsuć mu aktualnego nastroju. Byłby puścił go całkowicie mimo uszu, gdyby tak w ostatnie chwili nie przyszła mu do głowy jedna myśl. A co mu szkodziło? Też mógłby spróbować wszystkich zaskoczyć, skoro z góry go oceniają.
— Dobra Wanyin, masz swoje pięć minut i postaraj się wyciągnąć z tego tyle, ile się da. Gotowy? — Mingjue przy panelu do sterowania odpalił jakiś licznik z czasem, który wcześniej pominął u Xichena, wiedząc doskonale, że przyjaciel i tak bije wszystkie rekordy. Chciał za to przetestować Wanyina, bo w końcu to on miał być w tej chwili ocenianym.
Młodszy udał z kolei, że się zastanawia. Dość niepewnie wziął do ręki dłoń udając przy tym, że nie potrafi utrzymać jej stabilnie w dłoni, a samo ustawienie odpowiednio ciała, wyciągnięcia biodra do przodu i rozluźnienia ramion, jest dla niego rzeczą niewykonalną.
— Mógłbyś...? — posłał lekarzowi nieśmiałe, proszące spojrzenie, a kiedy ten stanął tuż za nim, Wanyin tym razem naprawdę mało co nie wypuścił pistoletu z ręki. Zakręciło mu się w głowie od zapachu Xichena, od jego perfum, a przede wszystkim od męskiego głosu, który męczył jego biedne uszko. Niczego nie zapamiętał z teog, co mężczyzna do niego mówił, ale na szczęście, potrafił obejść się i bez tego.
Kiedy lekarz z powrotem odsunął się, Wanyin zajął wreszcie odpowiednią pozycję i dał znać, że może zaczynać, Mingjue rozpoczął test. Ukazały się przed nim ruchome tarcze, choć w zupełnie innym rozmieszczeniu i kształcie. Młodszy bezbłędnie wycelował w sam środek, potem przeskoczył do następnej... znów celny strzał. Tak też było z kilkoma następnymi, dopóki poziom testu nie wzrósł i coraz więcej obiektów zaczęło pojawiać się przed jego oczami, co wymagało jeszcze większego skupienia i szybkiej analizy. Jego twarz była napięta, a jednocześnie ukazywała jego ogromną determinację i napięcie w oczach. Zdarzały mu się gorsze strzały choć nie takie, w których zupełnie by spudłował. Kwestia wprawy i poćwiczenia, bo w końcu tak dawno nie trzymał w ręku żadnej broni... a czuć było, że jest z nią naprawdę dobrze obeznany. Udowodnił to gdy ta, którą trzymał w którymś momencie zacięła się i Wanyin przez chwilę nie był w stanie oddać żadnego strzału. Trudno powiedzieć czy była to wina samego sprzętu, czy raczej Mingjue, który uśmiechał się trochę szerzej przy panelu, ciekaw reakcji młodego.
Miał chwilę paniki w oczach, szybko rozglądając się po stole. Chwycił zaś nowy pistolet, leżący na wyciągnięcie ręki od niego. Odbezpieczył, przeładował błyskawicznie i szybko nadrobił minuty, które mu uciekły. Gdy z toru zniknęła ostatnia tarcza, a licznik zatrzymał się, Wanyin przez chwilę stał jeszcze z wyciągniętą bronią. Oddychał nierówno, czuł drżenie warg i kropelkę potu uciekającej mu przez skroń. Odłożył wreszcie broń na miejsce po czym odwrócił się do Xichena chcąc zobaczyć jego reakcję.
— Jak... jak było? — wydyszał, na drżącym jeszcze oddechu, po czym uśmiechnął się, tak że jego kąciki uniosły się figlarnie ku górze. Gdyby nie to, że musiał chwilę odsapnąć i uspokoić...
— Dzięki Wanyin, to było... hm — Mingjue zamilkł na moment, zastanawiając się nad doborem słów. Rzucił rozbawione spojrzenie Xichenowi, który na pewno wiedział już, jak poszło młodemu. — Zwykłe mówimy od razu, jak ktoś wypadł, jednak tym razem powstrzymam się od oceny aż do testu A-Yao. Chcesz chwilę odpocząć przed następnym?
Wanyin zamrugał kilka razy, nie spodziewając się takich słów. Właściwie sam nie wiedział, co powinien w tej chwili myśleć. Tak wygórowane oczekiwania wobec niego mieli? Może i nie pobił Xichena, ale cholera, poszło mu całkiem nieźle! Potrząsnął przecząco głową uzgadniając, że przerwa nie jest mu potrzebna i mogą zaczynać od razu.
— Doskonale! Yao, ty prowadź.
Całą trójką ruszyli tym razem za Guangyao, choć młodszy trzymał się gdzieś z tyłu, niepocieszony faktem, że pozostawili go w takiej niewiedzy. Nie lubił czekać, nie wiedząc co takiego się święci. Odruchowo już, zerknął na Xichena szukając w nim jakiegoś wsparcia, co by zapewnił go, że wcale nie poszło mu najgorzej.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichenowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Kiedy Wanyin poprosił go o pomoc, natychmiast znalazł się obok, lekkim dotykiem ustawiając jego biodra i ciało w odpowiedniej pozycji, szepcząc mu przy tym do ucha wskazówki. Był ciekaw, na ile ta niepewność mężczyzny była prawdziwa, niemniej nie zamierzał przegapić okazji, by znaleźć się bliżej i móc bezkarnie uwodzić go swoim głosem. Brunet reagował tak rozkosznie, że Xichen nie potrafił się powstrzymać, by jeszcze mocniej nie zniżyć swojego głosu i mówić tak cicho, by Wanyin musiał się odrobinę pochylić w jego kierunku, jeśli chciał go usłyszeć. Grał nieczysto? Być może, ale ileż mu ta gra sprawiała przyjemności!
Odsunął się jednak, kiedy zza pleców usłyszał znaczące odchrząknięcie Guangyao, przyjmując na twarz wyraz niewiniątka. Nic przecież nie zrobił… Tymczasem Mingjue zaczął test i Xichen dołączył do niego i niskiego mężczyzny przy panelu, zakładając ręce za plecami i przyglądając się jak Wanyin już samodzielnie przyjął odpowiednią postawę. Z chwilą w której próba się zaczęła, z jego postawy zniknęła cała wcześniejsza niepewność. Sylwetka się wyprostowała, a twarz nabrała ostrego, pełnego skupienia wyrazu. Pierwszy poziom, poszło mu znakomicie. Drugi poziom, równie dobrze. Xichen wymienił porozumiewawcze spojrzenia z barczystym przyjacielem, a ten co chwilę zmieniał poziom trudności, aż doszli do momentu, w którym celność i precyzja Wanyina zaczęła wyraźnie spadać, choć nadal był zaskakująco skuteczny. Widać było, że nie był amatorem, a broń, jeśli tylko odrobinę by poćwiczył, stanowiłaby integralną część jego samego. Xichen był pod wrażeniem, Mingjue również i nawet Mengyao zagryzł wargę w zdumieniu. To był pierwszy raz kiedy trafił im się ktoś praktycznie z ulicy, kto nie potrzebował szkolenia od podstaw. Xichen zaczął się zastanawiać, kim on był, skoro tak dobrze sobie radził z bronią?
Kiedy test się skończył, lekarz wymienił znaczące spojrzenie z Mingjue, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Jak dla niego jasnym było, że poszło mu wspaniale i nie było powodu by go nie przyjąć. Pozostawił jednak decyzję Mingjue do podjęcia, nie zawodząc się kiedy mężczyzna oświadczył, że poczekają z osądem na ostatni test. Oh, to było wyborne! Xichen czuł ekscytację, której na razie nie mógł mu pokazać. Dlatego posłał jedynie młodszemu pokrzepiający, choć tajemniczy uśmiech i ruszył za Mengyao, który poprowadził ich do wind.
Jin Guangyao nie mógł uwierzyć w to co widział. Nie dość, że ten przybłęda zdawał się w jakiś sposób fascynować Xichena, do tego bezczelnie z nim flirtował, tak jeszcze zwrócił na siebie uwagę Mingjue. I choć Yao wcale tego drugiego nie lubił, nie mógł przestać czuć palącej go od wewnątrz zazdrości. On tu był wcześniej. On ich znał lepiej! A jednak Xichen nigdy, nawet raz nie spojrzał na niego tak jak na Wanyina, a Mingjue? Ten okropny brutal jedyne co widział to siłę i te parszywe umiejętności, których omedze brakowało. Oh jak bardzo go nienawidził! I dlatego przysiągł sobie, że nie dopuści by mężczyzna należał do Organizacji! Jego test był ostatni. I to on miał zadecydować, czy Wanyin zostanie przyjęty czy nie, a on już miał zamiar się postarać, by nie dał rady. Jego test był jednocześnie prosty i bardzo trudny, a Wanyinowi Mengyao jeszcze podniósł poprzeczkę. Normalnie jego test odbywał się w środku budynku, pomiędzy pracownikami i paczkami, tym razem jednak mężczyzna posłał windę na ostatnie piętro budynku, a potem, kiedy wysiedli, poprowadził ich na dach.
- No dobrze – Mengyao westchnął cicho, uśmiechając się niewinnie i uroczo, jak zawsze, nie dając po sobie poznać, że planował tego małego, wrednego złodzieja atencji upokorzyć. – Mój test polega na sprawdzeniu, czy jesteś w stanie wtopić się w tłum. To bardzo ważne, jeśli chcesz u nas pracować. Często obserwujemy wszystko i wszystkich w poszukiwaniu innych alf i omeg, oraz Łowców, których trzeba unieszkodliwić, pozostając przy tym nieuchwytnymi. Jeśli ktoś cię przyłapie, albo stwierdzi, że jesteś podejrzany – po tobie – oświadczył nieco chłodno, wyjmując swój telefon z kieszeni, by napisać esemesa i wysłać go do kogoś, kto po chwili pojawił się na dachu. Mężczyzna nie miał zbyt przyjemnego wyrazu twarzy, ale kiedy dostrzegł w towarzystwie Mengyao Xichena i Mingjue, jego mina natychmiast zmieniła się na bardziej służalczą.
- Su She, weźmiesz udział w teście – powiedział mężczyzna, a nowoprzybyły pokiwał skwapliwie głową.
- Twoje zadanie będzie polegało na śledzeniu go – powiedział Gunagyao do Wanyina, wskazując podbródkiem Su She. – Będziemy patrzeć z góry jak sobie radzisz. Nie możesz dać się zauważyć, ani wzbudzić podejrzeń ludzi wokół siebie – oświadczył mężczyzna, splatając surowo ręce na piersi. Wewnętrznie zacierał ręce, po ulicy w dole nie krążyło wiele osób, więc tak czy inaczej Wanyin wyglądałby podejrzanie podążając za Su She, który doskonale wiedział jak udawać trudnego przechodnia. Nie było mowy, żeby sobie poradził!
Odsunął się jednak, kiedy zza pleców usłyszał znaczące odchrząknięcie Guangyao, przyjmując na twarz wyraz niewiniątka. Nic przecież nie zrobił… Tymczasem Mingjue zaczął test i Xichen dołączył do niego i niskiego mężczyzny przy panelu, zakładając ręce za plecami i przyglądając się jak Wanyin już samodzielnie przyjął odpowiednią postawę. Z chwilą w której próba się zaczęła, z jego postawy zniknęła cała wcześniejsza niepewność. Sylwetka się wyprostowała, a twarz nabrała ostrego, pełnego skupienia wyrazu. Pierwszy poziom, poszło mu znakomicie. Drugi poziom, równie dobrze. Xichen wymienił porozumiewawcze spojrzenia z barczystym przyjacielem, a ten co chwilę zmieniał poziom trudności, aż doszli do momentu, w którym celność i precyzja Wanyina zaczęła wyraźnie spadać, choć nadal był zaskakująco skuteczny. Widać było, że nie był amatorem, a broń, jeśli tylko odrobinę by poćwiczył, stanowiłaby integralną część jego samego. Xichen był pod wrażeniem, Mingjue również i nawet Mengyao zagryzł wargę w zdumieniu. To był pierwszy raz kiedy trafił im się ktoś praktycznie z ulicy, kto nie potrzebował szkolenia od podstaw. Xichen zaczął się zastanawiać, kim on był, skoro tak dobrze sobie radził z bronią?
Kiedy test się skończył, lekarz wymienił znaczące spojrzenie z Mingjue, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Jak dla niego jasnym było, że poszło mu wspaniale i nie było powodu by go nie przyjąć. Pozostawił jednak decyzję Mingjue do podjęcia, nie zawodząc się kiedy mężczyzna oświadczył, że poczekają z osądem na ostatni test. Oh, to było wyborne! Xichen czuł ekscytację, której na razie nie mógł mu pokazać. Dlatego posłał jedynie młodszemu pokrzepiający, choć tajemniczy uśmiech i ruszył za Mengyao, który poprowadził ich do wind.
Jin Guangyao nie mógł uwierzyć w to co widział. Nie dość, że ten przybłęda zdawał się w jakiś sposób fascynować Xichena, do tego bezczelnie z nim flirtował, tak jeszcze zwrócił na siebie uwagę Mingjue. I choć Yao wcale tego drugiego nie lubił, nie mógł przestać czuć palącej go od wewnątrz zazdrości. On tu był wcześniej. On ich znał lepiej! A jednak Xichen nigdy, nawet raz nie spojrzał na niego tak jak na Wanyina, a Mingjue? Ten okropny brutal jedyne co widział to siłę i te parszywe umiejętności, których omedze brakowało. Oh jak bardzo go nienawidził! I dlatego przysiągł sobie, że nie dopuści by mężczyzna należał do Organizacji! Jego test był ostatni. I to on miał zadecydować, czy Wanyin zostanie przyjęty czy nie, a on już miał zamiar się postarać, by nie dał rady. Jego test był jednocześnie prosty i bardzo trudny, a Wanyinowi Mengyao jeszcze podniósł poprzeczkę. Normalnie jego test odbywał się w środku budynku, pomiędzy pracownikami i paczkami, tym razem jednak mężczyzna posłał windę na ostatnie piętro budynku, a potem, kiedy wysiedli, poprowadził ich na dach.
- No dobrze – Mengyao westchnął cicho, uśmiechając się niewinnie i uroczo, jak zawsze, nie dając po sobie poznać, że planował tego małego, wrednego złodzieja atencji upokorzyć. – Mój test polega na sprawdzeniu, czy jesteś w stanie wtopić się w tłum. To bardzo ważne, jeśli chcesz u nas pracować. Często obserwujemy wszystko i wszystkich w poszukiwaniu innych alf i omeg, oraz Łowców, których trzeba unieszkodliwić, pozostając przy tym nieuchwytnymi. Jeśli ktoś cię przyłapie, albo stwierdzi, że jesteś podejrzany – po tobie – oświadczył nieco chłodno, wyjmując swój telefon z kieszeni, by napisać esemesa i wysłać go do kogoś, kto po chwili pojawił się na dachu. Mężczyzna nie miał zbyt przyjemnego wyrazu twarzy, ale kiedy dostrzegł w towarzystwie Mengyao Xichena i Mingjue, jego mina natychmiast zmieniła się na bardziej służalczą.
- Su She, weźmiesz udział w teście – powiedział mężczyzna, a nowoprzybyły pokiwał skwapliwie głową.
- Twoje zadanie będzie polegało na śledzeniu go – powiedział Gunagyao do Wanyina, wskazując podbródkiem Su She. – Będziemy patrzeć z góry jak sobie radzisz. Nie możesz dać się zauważyć, ani wzbudzić podejrzeń ludzi wokół siebie – oświadczył mężczyzna, splatając surowo ręce na piersi. Wewnętrznie zacierał ręce, po ulicy w dole nie krążyło wiele osób, więc tak czy inaczej Wanyin wyglądałby podejrzanie podążając za Su She, który doskonale wiedział jak udawać trudnego przechodnia. Nie było mowy, żeby sobie poradził!
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wanyin spodziewał się, że ostatni test może okazać się tym najtrudniejszym, głównie z tego powodu, że miała go przeprowadzić jego jakże ulubiona osoba – Jin Guangyao. Od samego początku nie przypadli sobie do gustu i nie spodziewał się cudu, że mężczyzna będzie mu cokolwiek ułatwiał. Wprawdzie przy tego typu ocenianiu ciemnowłosy powinien być jak najbardziej obiektywny, jednak nie było co się oszukiwać. Wanyina mógł oceniać nawet ponadprzeciętną skalą, biorąc pod uwagę, jaki gniew pieklił się w jego oczach na sam widok młodszego. A wszystko to za sprawą Xichena, który chyba nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jakie emocje wywoływał w nich obu.
Już, gdy wjechali windą na dach, czuł ogarniający go stres. Samo zadanie nie wydawało się na pierwszy rzut oka, tak trudne co wzbudziło w nim jeszcze większą podejrzliwość. Niemożliwe w końcu by ten zazdrosny głupek tak łatwo mu odpuścił. Nie było za grosz prawdy tym jakże sztucznym i niewinnym uśmiechu, którym próbował przekupić samego Xichena i Mingjue.
Wanyin westchnął jedynie ciężko uznając, że chyba nie było sensu zadawać więcej pytań, bowiem Guangyao zapewne i tak niewiele by zdradził. Nie miał pojęcia, jak długo i do jakiego momentu, będzie musiał śledzić tę osobę, na jakiej podstawie stwierdzą, że go zauważył i czy ewentualnie jest szansa powtórzenia całego egzaminu, gdyby jednak w czymś się pomylił.
Przywołany przez Guangyao mężczyzna, zjechał windą jako pierwszy, a chwilę później zrobił to też Wanyin, wychodząc z siedziby Organizacji na ulicę przed budynkiem. Tak się złożyło, że były to najmniej uczęszczane godziny i panował naprawdę niewielki ruch, co z jednej strony ułatwiało mu znalezienie Su She, z drugiej z kolei ograniczało jego możliwości wtopienia się w tłum. Wanyin miał jednak od zawsze z tym problem, bo nie potrafił udawać. Był tak kiepskim aktorem, że wszystkie jego emocje od razu były po nim widoczne.
Wyłapawszy mężczyznę wzrokiem, ruszył za nim utrzymując bezpieczną odległość kilkunastu metrów. Nie spodziewał się jednak, że ten z kolei będzie tak często zatrzymywał się przy różnych witrynach sklepowych, na co Wanyin musiał zwalniać kroku, chować się błyskawicznie w przypadkowych uliczkach, czy kucać na chodniku udając, że zawiązuje buta. Coś świtało mu po głowie, że przede wszystkim nie powinien pokazywać twarzy i tak też zresztą robił. Trudniej zrobiło się, gdy mężczyzna przebiegł nagle na drugą stronę ulicy, a Wanyin z kolei nie mógł zrobić dokładnie tego samego, toteż spokojnie poszedł na pasy, aby poczekać na zmianę świateł. Su She zawrócił się nagle udając, że o czymś sobie przypomniał i zaczął iść z powrotem w drugą stronę, przez co Wanyin zgłupiał do reszty. Było widać, że nerwy coraz bardziej biorą nad nim górę. Żaden podejrzany nie zachowywał się w ten sposób! Miał coraz większe wrażenie, że mężczyzna robi wszystko by po prostu go zmylić. Młodszy szedł za nim coraz szybciej, starając się nie spuścić go z oczu, dopóki nie poczuł mocnego uderzenia w ramię i aż zachwiał się, odskakując do tyłu. Przed nim jak spod ziemi wyrósł jakiś nieznany mu mężczyzna w czapce z daszkiem, który nawet słowem nie odezwał się po tym, gdy wpadł na Wanyina, ruszając zaraz przed siebie. Cholera wie, czy był to zwykł przechodzień, czy ktoś podstawiony przez Guangyao.
— Patrz, jak łazisz — rzucił ze złością, pocierając bolące ramię. Kiedy uniósł wzrok, Su She już nie było. Niemożliwe! Minęła raptem chwila nieuwagi, a mężczyzna zdążył praktycznie się rozpłynąć. Wanyin nerwowo rozglądał się na wszystkie strony, kręcąc przez chwilę w kółko. Czuł coraz większą złość, coraz większe niedowierzanie, że ten typ zdążył wykręcić mu taki numer. Naprawdę go zgubił! I na to już absolutnie nic nie mógł poradzić.
— Ja pie***** — zaklnął nie mogąc pohamować zirytowania, które w nim narosło. Dopiero teraz przechodni zaczęli zwracać na niego uwagę, chociaż było to już bez znaczenia. Zaplótł dłonie na ramionach, czując okropną bezsilność i aż zrobiło mu się przykro. Miał wrażenie, jakby zawiódł zarówno Xichena, jak i Mingjue i Huaisanga. Każdy z nich pokładał w nim tak wielkie nadzieje... ambicje, które Wanyin obiecał sobie spełnić.
— Xichen, zejdź po niego — polecił Mingjue zauważając, że młodszy sam najpewniej nie pomyśli by wrócić teraz do budynku. Na dachu zapanowała chwilowa cisza, bo właściwie żaden z nich nie wiedział, jak skomentować to, co się wydarzyło. Raczej nikt nie spodziewał się, że polegnie akurat na teście Guangyao, który zwykle większość osób zdawało bez większego problemu. Pozostałe dwa poszły mu w końcu świetnie... chociaż nie liczył się wynik końcowy. Cały egzamin miał przede wszystkim ukazać zaangażowanie, chęci i starania. Każdą osobę dało się nauczyć do perfekcji strzelania z broni czy kamuflowania się w tłumie.
Mingjue nie chciał z nikim dyskutować w sprawie ostatecznego wyniku. Decyzję pozostawił sobie, czekając tylko aż wszyscy zbiorą się z powrotem w budynku. Wanyin był przybity, zmieszany i tylko za sprawą Xichena, dał się przekonać by jeszcze raz wrócić do Organizacji i pozwolić sobie przyjąć werdykt. Nie unosił spojrzenia z podłogi, nie mając ochoty patrzeć na uciszoną twarz Guangyao, który najpewniej zacierał już ręce z radości, że nie udało mu się przejść jego testu.
— Wanyin — zaczął najstarszy, brzmiąc nad wyraz surowo. Dopiero teraz za sprawą silnego głosu i swojej postawy udowadniał, że to on miał do powiedzenia ostatnie słowo. Mógł przyjąć bądź odwołać każdego tylko ze względu na własne zdanie, choć zwykle starał się brać także pod uwagę opinię swoich kolegów.
— Nie udało ci się przejść egzaminu Guangyao. Biorę jednak pod uwagę stres, nerwy oraz okoliczności, które zawsze przy tego typu egzaminach wyglądają zupełnie inaczej. Niemniej mój test zdałeś bezbłędnie, a Xichen nie mógł przestać zachwalać twojego zaangażowania, dociekliwości, sprytu... konsekwentnego charakteru — tłumaczył Mingjue przedłużając, aż Wanyin zaczął niecierpliwić się coraz bardziej. Pobladł przy tym tak bardzo, jakby od dobrych kilku minut wstrzymywał oddech. Nie zwracał uwagi, że mężczyzna wypowiadał się naprawdę miło w odniesieniu do jego osoby.
— Nie pozostaje mi nic innego, jak powitać cię w naszej rodzince! — wybuchnął nagle Nie, śmiejąc się głośno na widok niedowierzającej miny Wanyina.
— Co...?
— A-Huan potrzaśnij nim, bo chyba nam przysnął! Dzieciaku, gdzieś ty nauczył się tak strzelać?!
— Ja... ja n-nie wiem... — zająknął się młodszy, pierwszy raz od poznania Xichena, nie wiedząc zupełnie co ma powiedzieć. Bo naprawdę nie wiedział! Nic w końcu nie pamiętał i sam nie mógł uwierzyć, że tak dobrze poszło mu strzelanie z broni. Nie spodziewał się jednak pozytywnego wyniku po tym, gdy bezmyślnie zgubił Su She... Teraz z kolei stał leciutko skołowany, niedowierzając zupełnie, że naprawdę miał stać się częścią Organizacji. Zerkał przy tym ukradkiem na Xichena, zastanawiając się, co powie.
— Ale mam dzisiaj dobry dzień. Trzeba to opić i nie przyjmuję żadnej odmowy! — zarządził po chwili Mingjue, całkiem odruchowo obejmując Guangyao za szyję, widząc jego niepocieszony wyraz twarzy. Może i rzeczywiście sam zauważył napiętą atmosferę między A-Yao, a Wanyinem, ale w takim razie czas najwyższy były to naprawić.
Już, gdy wjechali windą na dach, czuł ogarniający go stres. Samo zadanie nie wydawało się na pierwszy rzut oka, tak trudne co wzbudziło w nim jeszcze większą podejrzliwość. Niemożliwe w końcu by ten zazdrosny głupek tak łatwo mu odpuścił. Nie było za grosz prawdy tym jakże sztucznym i niewinnym uśmiechu, którym próbował przekupić samego Xichena i Mingjue.
Wanyin westchnął jedynie ciężko uznając, że chyba nie było sensu zadawać więcej pytań, bowiem Guangyao zapewne i tak niewiele by zdradził. Nie miał pojęcia, jak długo i do jakiego momentu, będzie musiał śledzić tę osobę, na jakiej podstawie stwierdzą, że go zauważył i czy ewentualnie jest szansa powtórzenia całego egzaminu, gdyby jednak w czymś się pomylił.
Przywołany przez Guangyao mężczyzna, zjechał windą jako pierwszy, a chwilę później zrobił to też Wanyin, wychodząc z siedziby Organizacji na ulicę przed budynkiem. Tak się złożyło, że były to najmniej uczęszczane godziny i panował naprawdę niewielki ruch, co z jednej strony ułatwiało mu znalezienie Su She, z drugiej z kolei ograniczało jego możliwości wtopienia się w tłum. Wanyin miał jednak od zawsze z tym problem, bo nie potrafił udawać. Był tak kiepskim aktorem, że wszystkie jego emocje od razu były po nim widoczne.
Wyłapawszy mężczyznę wzrokiem, ruszył za nim utrzymując bezpieczną odległość kilkunastu metrów. Nie spodziewał się jednak, że ten z kolei będzie tak często zatrzymywał się przy różnych witrynach sklepowych, na co Wanyin musiał zwalniać kroku, chować się błyskawicznie w przypadkowych uliczkach, czy kucać na chodniku udając, że zawiązuje buta. Coś świtało mu po głowie, że przede wszystkim nie powinien pokazywać twarzy i tak też zresztą robił. Trudniej zrobiło się, gdy mężczyzna przebiegł nagle na drugą stronę ulicy, a Wanyin z kolei nie mógł zrobić dokładnie tego samego, toteż spokojnie poszedł na pasy, aby poczekać na zmianę świateł. Su She zawrócił się nagle udając, że o czymś sobie przypomniał i zaczął iść z powrotem w drugą stronę, przez co Wanyin zgłupiał do reszty. Było widać, że nerwy coraz bardziej biorą nad nim górę. Żaden podejrzany nie zachowywał się w ten sposób! Miał coraz większe wrażenie, że mężczyzna robi wszystko by po prostu go zmylić. Młodszy szedł za nim coraz szybciej, starając się nie spuścić go z oczu, dopóki nie poczuł mocnego uderzenia w ramię i aż zachwiał się, odskakując do tyłu. Przed nim jak spod ziemi wyrósł jakiś nieznany mu mężczyzna w czapce z daszkiem, który nawet słowem nie odezwał się po tym, gdy wpadł na Wanyina, ruszając zaraz przed siebie. Cholera wie, czy był to zwykł przechodzień, czy ktoś podstawiony przez Guangyao.
— Patrz, jak łazisz — rzucił ze złością, pocierając bolące ramię. Kiedy uniósł wzrok, Su She już nie było. Niemożliwe! Minęła raptem chwila nieuwagi, a mężczyzna zdążył praktycznie się rozpłynąć. Wanyin nerwowo rozglądał się na wszystkie strony, kręcąc przez chwilę w kółko. Czuł coraz większą złość, coraz większe niedowierzanie, że ten typ zdążył wykręcić mu taki numer. Naprawdę go zgubił! I na to już absolutnie nic nie mógł poradzić.
— Ja pie***** — zaklnął nie mogąc pohamować zirytowania, które w nim narosło. Dopiero teraz przechodni zaczęli zwracać na niego uwagę, chociaż było to już bez znaczenia. Zaplótł dłonie na ramionach, czując okropną bezsilność i aż zrobiło mu się przykro. Miał wrażenie, jakby zawiódł zarówno Xichena, jak i Mingjue i Huaisanga. Każdy z nich pokładał w nim tak wielkie nadzieje... ambicje, które Wanyin obiecał sobie spełnić.
— Xichen, zejdź po niego — polecił Mingjue zauważając, że młodszy sam najpewniej nie pomyśli by wrócić teraz do budynku. Na dachu zapanowała chwilowa cisza, bo właściwie żaden z nich nie wiedział, jak skomentować to, co się wydarzyło. Raczej nikt nie spodziewał się, że polegnie akurat na teście Guangyao, który zwykle większość osób zdawało bez większego problemu. Pozostałe dwa poszły mu w końcu świetnie... chociaż nie liczył się wynik końcowy. Cały egzamin miał przede wszystkim ukazać zaangażowanie, chęci i starania. Każdą osobę dało się nauczyć do perfekcji strzelania z broni czy kamuflowania się w tłumie.
Mingjue nie chciał z nikim dyskutować w sprawie ostatecznego wyniku. Decyzję pozostawił sobie, czekając tylko aż wszyscy zbiorą się z powrotem w budynku. Wanyin był przybity, zmieszany i tylko za sprawą Xichena, dał się przekonać by jeszcze raz wrócić do Organizacji i pozwolić sobie przyjąć werdykt. Nie unosił spojrzenia z podłogi, nie mając ochoty patrzeć na uciszoną twarz Guangyao, który najpewniej zacierał już ręce z radości, że nie udało mu się przejść jego testu.
— Wanyin — zaczął najstarszy, brzmiąc nad wyraz surowo. Dopiero teraz za sprawą silnego głosu i swojej postawy udowadniał, że to on miał do powiedzenia ostatnie słowo. Mógł przyjąć bądź odwołać każdego tylko ze względu na własne zdanie, choć zwykle starał się brać także pod uwagę opinię swoich kolegów.
— Nie udało ci się przejść egzaminu Guangyao. Biorę jednak pod uwagę stres, nerwy oraz okoliczności, które zawsze przy tego typu egzaminach wyglądają zupełnie inaczej. Niemniej mój test zdałeś bezbłędnie, a Xichen nie mógł przestać zachwalać twojego zaangażowania, dociekliwości, sprytu... konsekwentnego charakteru — tłumaczył Mingjue przedłużając, aż Wanyin zaczął niecierpliwić się coraz bardziej. Pobladł przy tym tak bardzo, jakby od dobrych kilku minut wstrzymywał oddech. Nie zwracał uwagi, że mężczyzna wypowiadał się naprawdę miło w odniesieniu do jego osoby.
— Nie pozostaje mi nic innego, jak powitać cię w naszej rodzince! — wybuchnął nagle Nie, śmiejąc się głośno na widok niedowierzającej miny Wanyina.
— Co...?
— A-Huan potrzaśnij nim, bo chyba nam przysnął! Dzieciaku, gdzieś ty nauczył się tak strzelać?!
— Ja... ja n-nie wiem... — zająknął się młodszy, pierwszy raz od poznania Xichena, nie wiedząc zupełnie co ma powiedzieć. Bo naprawdę nie wiedział! Nic w końcu nie pamiętał i sam nie mógł uwierzyć, że tak dobrze poszło mu strzelanie z broni. Nie spodziewał się jednak pozytywnego wyniku po tym, gdy bezmyślnie zgubił Su She... Teraz z kolei stał leciutko skołowany, niedowierzając zupełnie, że naprawdę miał stać się częścią Organizacji. Zerkał przy tym ukradkiem na Xichena, zastanawiając się, co powie.
— Ale mam dzisiaj dobry dzień. Trzeba to opić i nie przyjmuję żadnej odmowy! — zarządził po chwili Mingjue, całkiem odruchowo obejmując Guangyao za szyję, widząc jego niepocieszony wyraz twarzy. Może i rzeczywiście sam zauważył napiętą atmosferę między A-Yao, a Wanyinem, ale w takim razie czas najwyższy były to naprawić.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen nie miał powodów, by obawiać się o ostatni test Wanyina, w końcu nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że on i Guangyao niezbyt za sobą przepadali, nie podejrzewał przyjaciela o jakąkolwiek perfidię. Wierzył, że oceni go sprawiedliwie i choć test miał przebiegać trochę inaczej, mężczyzna poradził sobie tak dobrze w poprzednich próbach, że w ogóle się nie martwił. A jednak, wystarczyło mu spojrzeć w dół, kiedy Su She ruszył przed siebie, a Wanyin po chwili do niego dołączył, by zdać sobie sprawę z tego, że to nie mogło być aż tak proste. Po pierwsze, rzucał się w oczy. Całą swoją postawą sprawiał niekomfortowe wrażenie, które przyciągało wzrok a pusta ulica tylko potęgowała to wrażenie. Po drugie, zachowywał się nerwowo i choć zachował odpowiednią odległość od śledzonego mężczyzny, nie spuszczał z niego wzroku, odwracał za nim głowę co było widoczne jak na dłoni. Sam Su She zachowywał się jak zwyczajna osoba więc kontrast pomiędzy nim a Wanyinem był widoczny jak na dłoni.
- Nie można być ideałem we wszystkim – zauważył Guangyao jakby zawiedziony, ale pogodzony z tą myślą, czując palącą go od środka złośliwą uciechę. Dobrze ci tak, myślał podążając za Wanyinem wzrokiem, zaciskając palce na barierce oddzielającej dach od krawędzi z mściwą satysfakcją, którą ukrywał tylko przez wzgląd na Xichena. Nie było bowiem nawet mowy, by Yao dał mu zdać, za ładne oczy nikt w Organizacji nie siedział, a tym bardziej, nie przeżył, a dobry kamuflaż był podstawą ich istnienia.
Kiedy Su She zniknął, zostawiając zdezorientowanego Wanyina, Xichen poczuł współczucie, które odbiło się na chwilę na jego twarzy. Domyślał się jak osoba o dumie wielkiej jak brunet musiała się poczuć, zdając sobie sprawę z tego, że zawaliła. Nie dało się niestety inaczej określić tej nieco żałosnej próby, ale nawet jeśli, Xichen był pewien, że Wanyin starał się jak mógł i że gdyby tylko dano mu parę wskazówek, nauczyłby się tej, wcale nie tak prostej sztuki, o której zwykli ludzie wcale nie myśleli. Dlatego kiedy Mingjue kazał mu go przyprowadzić, skinął jedynie głową, przybierając na twarz neutralny wyraz i starając się by w jego oczach mężczyzna nie zobaczył litości, nie byłby za nią wdzięczny.
- Wanyin, chodźmy – powiedział łagodnie, kiedy zbliżył się do zrezygnowanego młodszego, na którego twarzy odbijał się wstyd.
- Hej… - zaczął, łapiąc go delikatnie za rękę, drugą unosząc jego brodę, by spojrzał mu w oczy. – Nie masz się czego wstydzić, poszło ci lepiej niż sądziłem, a sprawa wcale nie jest przesądzona, to był tylko jeden test. Nie można być dobrym we wszystkim – przypomniał, unosząc znacząco brwi, chcąc by przypomniał sobie jego samego pozostawionego w kuchni i jego okropny makaron, który ratowała cała reszta przyrządzona przez Wanyina. Poza tym, tak długo przekonywał go, że to że nie zdał nie znaczyło, że go nie przyjmą, ani że nie musi się już w tym momencie zabierać i znikać, dopóki mężczyzna nie poczłapał za nim niechętnie z powrotem do budynku i na dach, gdzie Mingjue czekał na nich z Mengyao.
Już z daleka Xichen wiedział, że Mingjue miał dla Wanyina dobre wieści. Znał go tak długo, że wiedział, że za poważnym wyrazem twarzy kryło się podekscytowanie. Jego oczy lśniły, jakby właśnie znalazł żyłę złota i cóż, lekarz nie mógł się z nim nie zgodzić. Wanyin miał ogromny potencjał! To byłoby okropne marnotrawstwo, gdyby szef Organizacji tego nie dostrzegł. Mingjue nie był ślepy, Xichen o tym wiedział, dlatego stanął tuż obok młodszego mężczyzny i gładził go uspokajająco po plecach kiedy najwyższy z ich grona przedstawiał swój werdykt.
Słysząc decyzję Mingjue, Xichen uśmiechnął się dumnie, podczas gdy Guangyao gapił się na alfę z niechęcią, powstrzymując wściekłe zgrzytanie zębów. Oh, do diabła, przecież wiedział, że się nie liczył, że nie będą go brać pod uwagę, oboje zachwyceni Wanyinem jakby był ósmym cudem świata! Yao mógłby choćby stanąć na głowie, a i tak przyjęliby go z palcem w nosie. Zaczął się zastanawiać, po co on w ogóle tu był?! Ah, racja, trzeba było sprawiać pozory, że omegi też coś znaczyły…
- Nie idę, mam dużo pracy… - mruknął, zrzucając z siebie rękę Mingjue, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet znajomymi, żeby się tak spoufalać. Nie spodziewał się, że nie zdąży nawet zrobić kroku w stronę wyjścia. Silne ramię Mingjue oplotło się wokół jego talii, tylko po to, by unieść go bez najmniejszego problemu i przerzucić go sobie przez ramię, tak by twarz omegi znalazła się przodem do kierunku marszu.
- Odbiło ci?! Postaw mnie na ziemi! – zażądał, szarpiąc się i obijając pierś mężczyzny swoimi drobnymi piąstkami, które nie miały najmniejszych szans z żelaznymi mięśniami Mingjue.
- A-Yao, impreza bez ciebie to nie impreza – zauważył rozbawiony Xichen przyglądając się z uśmiechem ich przepychankom, nadal nie zdejmując dłoni spomiędzy łopatek Wanyina. – Daj się wyciągnąć ten jeden raz – przekonywał lekarz, podążając spokojnym krokiem za uprowadzanym i porywaczem.
- Nie obchodzi mnie to, jestem bardzo zajęty! Nie mam tyle wolnego czasu co wy dwaj! – wrzeszczał dalej Guangayo, wkładając całą siłę by uwolnić się z uścisku, o którym wiedział, że nie miał szans się wyrwać. W końcu… to nie był pierwszy raz kiedy skończył w ten sposób.
- Pięć minut cię nie zbawi, mały. A teraz uprzejmie się przymknij, albo przeniosę cię przez wszystkie biura tak by każdy zobaczył jak twój goły tyłek wygląda gdy się go klepie – ostrzegł ze śmiechem Mingjue, na potwierdzenie swoich słów kładąc dłoń na pośladku mężczyzny.
Twarz omegi poróżowiała gwałtownie, a on sam natychmiast skapitulował, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ten wysoki brutal zrobiłby to bez mrugnięcia okiem, tylko po to by go upokorzyć i zrobić mu na złość. Siły go opuściły, pozwolił więc by jego ciało rozluźniło się, chowając twarz za włosami i czapką z daszkiem, choć doskonale wiedział, że cała Organizacja zdawała sobie sprawę z tego, że był jedyną osobą, którą Mingjue traktował w tak bezpardonowy sposób. Bo tylko on…
Kiedy na jego głowie wylądowała czyjaś ciepła dłoń, tarmosząc delikatnie jego włosy gestem pełnym czułości, jego serce niemal wyskoczyło z piersi, a żal zebrał pod powiekami w postaci łez. Tylko jedna osoba dotykała w ten sposób, nawet jeśli nie widział w nim nikogo więcej jak przyjaciela.
- Nie złość się A-Yao. Może wybierzesz lokal? – zaproponował Xichen w ramach ugody, posyłając przy tym stanowcze spojrzenie Mingjue, gdyby mężczyzna chciał zaprotestować.
Jin Guangyao milczał przez chwilę, zastanawiając się, gdzie mógłby ich zaprosić, tak by nikt się dobrze nie bawił, łącznie z nim samym, ale wystarczyło mu spojrzenie rzucone od dołu na radosną twarz Xichena, by odrzucił ten pomysł, chowając znów zarumienioną twarz. Nie potrafił mu tego zrobić. Nie kiedy widział tak wiele radości w tych pięknych oczach, które zawsze patrzyły na niego jak na cenny klejnot, a jego słowa zawsze utwierdzały go w przekonaniu, że choćby i był najgorszą omegą na świecie, nadal był najsilniejszą i godną podziwu osobą jaką znał. Przełknął ślinę, będąc na siebie złym za tę słabość, ale ostatecznie westchnął cicho, kapitulując do końca.
- Więc chodźmy do Gusu, napić się Uśmiechu Cesarza – powiedział, ignorując fakt, że nawet wybierając lokal myślał o Xichenie, który miał słabą głowę i nie chciał skazywać go na powrót do domu w nietrzeźwym stanie pociągiem czy autobusem.
- Oh, w takim razie odstawimy Wangzi Wangjiemu i będziemy mogli pójść na nogach – zaproponował Xichen, a widząc że wszyscy się zgodzili, zaprosił ich do swojego samochodu i ewentualnie do domu, gdyby popijawa się przedłużała.
- Możesz zaprosić też Huaisanga – zasugerował Wanyinowi, kiedy skierowali się do jednego z biur, by odebrać od młodszego Nie psa pediatry.
- Nie można być ideałem we wszystkim – zauważył Guangyao jakby zawiedziony, ale pogodzony z tą myślą, czując palącą go od środka złośliwą uciechę. Dobrze ci tak, myślał podążając za Wanyinem wzrokiem, zaciskając palce na barierce oddzielającej dach od krawędzi z mściwą satysfakcją, którą ukrywał tylko przez wzgląd na Xichena. Nie było bowiem nawet mowy, by Yao dał mu zdać, za ładne oczy nikt w Organizacji nie siedział, a tym bardziej, nie przeżył, a dobry kamuflaż był podstawą ich istnienia.
Kiedy Su She zniknął, zostawiając zdezorientowanego Wanyina, Xichen poczuł współczucie, które odbiło się na chwilę na jego twarzy. Domyślał się jak osoba o dumie wielkiej jak brunet musiała się poczuć, zdając sobie sprawę z tego, że zawaliła. Nie dało się niestety inaczej określić tej nieco żałosnej próby, ale nawet jeśli, Xichen był pewien, że Wanyin starał się jak mógł i że gdyby tylko dano mu parę wskazówek, nauczyłby się tej, wcale nie tak prostej sztuki, o której zwykli ludzie wcale nie myśleli. Dlatego kiedy Mingjue kazał mu go przyprowadzić, skinął jedynie głową, przybierając na twarz neutralny wyraz i starając się by w jego oczach mężczyzna nie zobaczył litości, nie byłby za nią wdzięczny.
- Wanyin, chodźmy – powiedział łagodnie, kiedy zbliżył się do zrezygnowanego młodszego, na którego twarzy odbijał się wstyd.
- Hej… - zaczął, łapiąc go delikatnie za rękę, drugą unosząc jego brodę, by spojrzał mu w oczy. – Nie masz się czego wstydzić, poszło ci lepiej niż sądziłem, a sprawa wcale nie jest przesądzona, to był tylko jeden test. Nie można być dobrym we wszystkim – przypomniał, unosząc znacząco brwi, chcąc by przypomniał sobie jego samego pozostawionego w kuchni i jego okropny makaron, który ratowała cała reszta przyrządzona przez Wanyina. Poza tym, tak długo przekonywał go, że to że nie zdał nie znaczyło, że go nie przyjmą, ani że nie musi się już w tym momencie zabierać i znikać, dopóki mężczyzna nie poczłapał za nim niechętnie z powrotem do budynku i na dach, gdzie Mingjue czekał na nich z Mengyao.
Już z daleka Xichen wiedział, że Mingjue miał dla Wanyina dobre wieści. Znał go tak długo, że wiedział, że za poważnym wyrazem twarzy kryło się podekscytowanie. Jego oczy lśniły, jakby właśnie znalazł żyłę złota i cóż, lekarz nie mógł się z nim nie zgodzić. Wanyin miał ogromny potencjał! To byłoby okropne marnotrawstwo, gdyby szef Organizacji tego nie dostrzegł. Mingjue nie był ślepy, Xichen o tym wiedział, dlatego stanął tuż obok młodszego mężczyzny i gładził go uspokajająco po plecach kiedy najwyższy z ich grona przedstawiał swój werdykt.
Słysząc decyzję Mingjue, Xichen uśmiechnął się dumnie, podczas gdy Guangyao gapił się na alfę z niechęcią, powstrzymując wściekłe zgrzytanie zębów. Oh, do diabła, przecież wiedział, że się nie liczył, że nie będą go brać pod uwagę, oboje zachwyceni Wanyinem jakby był ósmym cudem świata! Yao mógłby choćby stanąć na głowie, a i tak przyjęliby go z palcem w nosie. Zaczął się zastanawiać, po co on w ogóle tu był?! Ah, racja, trzeba było sprawiać pozory, że omegi też coś znaczyły…
- Nie idę, mam dużo pracy… - mruknął, zrzucając z siebie rękę Mingjue, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet znajomymi, żeby się tak spoufalać. Nie spodziewał się, że nie zdąży nawet zrobić kroku w stronę wyjścia. Silne ramię Mingjue oplotło się wokół jego talii, tylko po to, by unieść go bez najmniejszego problemu i przerzucić go sobie przez ramię, tak by twarz omegi znalazła się przodem do kierunku marszu.
- Odbiło ci?! Postaw mnie na ziemi! – zażądał, szarpiąc się i obijając pierś mężczyzny swoimi drobnymi piąstkami, które nie miały najmniejszych szans z żelaznymi mięśniami Mingjue.
- A-Yao, impreza bez ciebie to nie impreza – zauważył rozbawiony Xichen przyglądając się z uśmiechem ich przepychankom, nadal nie zdejmując dłoni spomiędzy łopatek Wanyina. – Daj się wyciągnąć ten jeden raz – przekonywał lekarz, podążając spokojnym krokiem za uprowadzanym i porywaczem.
- Nie obchodzi mnie to, jestem bardzo zajęty! Nie mam tyle wolnego czasu co wy dwaj! – wrzeszczał dalej Guangayo, wkładając całą siłę by uwolnić się z uścisku, o którym wiedział, że nie miał szans się wyrwać. W końcu… to nie był pierwszy raz kiedy skończył w ten sposób.
- Pięć minut cię nie zbawi, mały. A teraz uprzejmie się przymknij, albo przeniosę cię przez wszystkie biura tak by każdy zobaczył jak twój goły tyłek wygląda gdy się go klepie – ostrzegł ze śmiechem Mingjue, na potwierdzenie swoich słów kładąc dłoń na pośladku mężczyzny.
Twarz omegi poróżowiała gwałtownie, a on sam natychmiast skapitulował, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ten wysoki brutal zrobiłby to bez mrugnięcia okiem, tylko po to by go upokorzyć i zrobić mu na złość. Siły go opuściły, pozwolił więc by jego ciało rozluźniło się, chowając twarz za włosami i czapką z daszkiem, choć doskonale wiedział, że cała Organizacja zdawała sobie sprawę z tego, że był jedyną osobą, którą Mingjue traktował w tak bezpardonowy sposób. Bo tylko on…
Kiedy na jego głowie wylądowała czyjaś ciepła dłoń, tarmosząc delikatnie jego włosy gestem pełnym czułości, jego serce niemal wyskoczyło z piersi, a żal zebrał pod powiekami w postaci łez. Tylko jedna osoba dotykała w ten sposób, nawet jeśli nie widział w nim nikogo więcej jak przyjaciela.
- Nie złość się A-Yao. Może wybierzesz lokal? – zaproponował Xichen w ramach ugody, posyłając przy tym stanowcze spojrzenie Mingjue, gdyby mężczyzna chciał zaprotestować.
Jin Guangyao milczał przez chwilę, zastanawiając się, gdzie mógłby ich zaprosić, tak by nikt się dobrze nie bawił, łącznie z nim samym, ale wystarczyło mu spojrzenie rzucone od dołu na radosną twarz Xichena, by odrzucił ten pomysł, chowając znów zarumienioną twarz. Nie potrafił mu tego zrobić. Nie kiedy widział tak wiele radości w tych pięknych oczach, które zawsze patrzyły na niego jak na cenny klejnot, a jego słowa zawsze utwierdzały go w przekonaniu, że choćby i był najgorszą omegą na świecie, nadal był najsilniejszą i godną podziwu osobą jaką znał. Przełknął ślinę, będąc na siebie złym za tę słabość, ale ostatecznie westchnął cicho, kapitulując do końca.
- Więc chodźmy do Gusu, napić się Uśmiechu Cesarza – powiedział, ignorując fakt, że nawet wybierając lokal myślał o Xichenie, który miał słabą głowę i nie chciał skazywać go na powrót do domu w nietrzeźwym stanie pociągiem czy autobusem.
- Oh, w takim razie odstawimy Wangzi Wangjiemu i będziemy mogli pójść na nogach – zaproponował Xichen, a widząc że wszyscy się zgodzili, zaprosił ich do swojego samochodu i ewentualnie do domu, gdyby popijawa się przedłużała.
- Możesz zaprosić też Huaisanga – zasugerował Wanyinowi, kiedy skierowali się do jednego z biur, by odebrać od młodszego Nie psa pediatry.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie miał nic przeciwko wyjściu do baru, mimo że poza towarzystwem Xichena i Mingjue, musiał także znieść obecność Guangyao. Zdawał sobie sprawę, że skoro został oficjalnie wcielony w szeregi Organizacji, będą mieli ze sobą coraz częstszą styczność i koniec końców, będzie musiał nauczyć znosić się jego obecność. Dlatego też milczał, kiedy Jin rzucał się i zapewniał, że nie ma zamiaru nigdzie z nimi iść. Sam postanowił darować sobie robienie podobnych cyrków, czując za plecami dłoń Xichena, która cicho zapewniała go, że nie powinien nawet próbować się wymigiwać. Znając już doskonale swoją słabość do lekarza i podatność na jego spojrzenie, uśmiech, dłonie... właściwie to wszystko, wiedział, że nie ma szansy na wykręcenie się. Tylko dzięki tym palcom, które skrzętnie trzymały jego podbródek, nie pozwalając mu odebrać od siebie spojrzenia, zgodził się wrócić do Organizacji i tym samym usłyszeć naprawdę pozytywny wynik końcowy. Z tego wszystkiego aż zapomniał mu przy tym podziękować, a przecież wszystko to, zawdzięczał tak naprawdę lekarzowi.
— Dobry pomysł, zapytam go — stwierdził, gdy starszy zaproponował, że dla powiększenia grona, może zaprosić także Huaisanga, z którym przecież całkiem dobrze się dogadywał. Właściwie była to jedyna osoba poza Xichenem, której Wanyin bardzo szybko zaufał. Młodszy Nie był w końcu tak pocieszną, bezpośrednią i zarazem żywiołową osobą z równie abstrakcyjnymi pomysłami.
— Xichen, Xichen! Od dziś Wangzi jest naszym psem do zadań specjalnych — oświadczył dumnie młodszy Nie, gdy wraz z Wanyinem odbierali od niego Samoyeda. Ten z kolei, poza tym, że praktycznie wyszarpnął smycz z ręki Huaisanga, dostrzegłszy tylko swojego właściciela, pognał zaraz w jego stronę. Pod obrożą miał zawiązaną zielono-niebieską bandankę z logiem ich organizacji, która wtopiła się w białą sierść futrzaka, a którą musiał zawiązać mu Huaisang.
Odstawili czworonoga do domu i dopóki nie musiał siedzieć w nim sam, a w towarzystwie Wangjiego, pies zdawał się nie mieć nic przeciwko. Chwilę później, całą już piątką udali się do zaproponowanego przez Guangyao lokalu, który o tyle dobrze, że mieścił się jedynie ulicę dalej od tej, na której mieszkał Lan.
Sam lokal z wejścia wydawał się niepozorny i dopiero po wejściu do środka czuć było klimat samego miejsca. Ściany były w czystym, białym kolorze, a przygaszone światła rzucały przyjemnie niebieską poświatę na cały bar. Blaty oraz stół był w eleganckiej, marmurowej oprawie, a w rogach sali stały miękkie, czarne kanapy, na których było można rozsiąść się w większym gronie. W tle przegrywała spokojna, nastrojowa muzyka, w sam raz dla par, które chciały ponieść się nieco bardziej romantycznemu tańcu popartemu głębokimi spojrzeniami. I w końcu dość istotna rzecz, lokal był po prostu drogi, a co za tym idzie, nie było tu zbyt wiele pijany osób, które mogły wszczynać awantury i przeszkadzać innym klientom. Nic dziwnego, że było to jedne z ulubionych miejsc Xichena.
[color:4832= #196F3D] — Ja dzisiaj stawiam. A-Huan, to co zawsze? Huaisang, Wanyin? — zagadnął Mingjue, zerkając po kolei na każdego z nich. Nie dało się ukryć, że zupełnie pominął zdanie Guangyao, choć... doskonale przecież wiedział, co zawsze zamawiał i w jakich proporcjach. Nie musiał nawet o to pytać. Już po chwili do ich stolika doniesiona została taca z drinkami, przy czym każdy mógł się częstować.
[color:4832= #196F3D] — Długo zamierzasz się jeszcze boczyć? Ile ty, pięć lat masz? — odezwał się do niego wreszcie, dosiadając się na kanapę obok Yao. Chwilę mierzył go wzrokiem po czym dość nieoczekiwanie, za nim ciemnowłosy zdążył chociażby zaprotestować, ściągnął z jego głowy czapkę, odkładając ją na oparcie. Huaisang z kolei przesiadł się obok brata, posyłając przy tym Wanyinowi wymowne spojrzenie, że cała kanapa naprzeciwko jest tylko do jego i Xichena dyspozycji.
— Nie przepadasz za alkoholem? — zerknął na pediatrę, w trakcie rozmowy wyłapując szczątkową informację, że lekarz pił zwykle mało, w małych ilościach, przy czym ciężko wyciągnąć go także w tygodniu do baru więc dzisiaj musiał być naprawdę wyjątkowy dzień. Sam sięgnął wreszcie po swojego drinka, upijając po chwili łyk. Zdziwił się, bo alkohol był naprawdę słodki, w dodatku delikatny, tak że ciężko było mu wyczuć by miał w sobie chociaż odrobinę alkoholu. A przecież zamówił w standardowych proporcjach!
W miarę upływu czasu, rozmowa stawała się coraz bardziej żywa, a wraz z wlanymi w siebie trunkami, Wanyin robił coraz bardziej rozluźniony i nawet nie zauważył, w którym momencie przysunął się trochę bliżej pediatry, także ich kolana co chwila stykały się ze sobą. Parsknął wesoło śmiechem, kładąc głowę na ramieniu Xichena, gdy Huaisang zaproponował, że może nauczyć ich striptizu, a Mingjue siłą musiał odradzać mu wejść na stół.
— Wanyin, zatańczmy! — zaapelował nagle młodszy Nie, wstając żwawo z kanapy. Chwycił zaraz przyjaciela pod ramię i zanim ten zdążył choćby wyrazić słowo sprzeciwu, pociągnął go kawałek dalej od stolika, przy którym siedzieli. Waniyn miał przy tym minę niepocieszoną, jakby zupełnie nie miał ochoty wstawać z miejsca, przy którym... jednak dość miło mu się siedziało.
— Co żeś wymyślił? — zapytał, gdy tylko znaleźli się dostatecznie daleko od reszty, jednak nie na tyle by zginąć gdzieś w tłumie tańczących.
— Słuchaj, mam plan. Xichen sam z siebie nie wyciągnie cię do tańca, ale możemy mu w tym pomóc — mruknął konspiracyjnie młodszy, ustawiając ich tak, by obaj byli doskonale widoczni dla lekarza i reszty. — Ale w tym celu musisz udawać, że się dobrze bawisz, a ja ci położę ręce na tyłku, a ty... — przerwał, słysząc głośne parsknięcie Wanyina, który schował twarz w jego ramieniu, żeby powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.
— Co zrobisz?!
— Położę. Na. Tyłku! Przeliterować ci? Sprawdzimy, czy potrafi być o ciebie zazdrosny — sprecyzował Nie, obejmując przyjaciela w talii, aby przysunąć go bliżej do siebie. Mieli to szczęście, że w głośnikach poleciała sprzyjająca im, sensualna muzyka, która jedynie dodawała całym tańcu nastrojowości.
Wanyin przez chwile wydawał się nie dowierzać w to, co wymyślił jego przyjaciel. Huaisang był tylko jego dobrym znajomym! Nigdy nawet nie pomyślałby o nim w inny sposób, będąc święcie zapatrzonym tylko w jedną osobę. Z drugiej strony był ogromnie ciekawy czy jest choć cień szansy, że Xichen będzie o niego zazdrosny i... naprawdę nie mógł w to uwierzyć, ale zgodził się to sprawdzić! Uspokoił się więc, układając dłonie na ramionach młodszego i gdy poczuł palce przyjaciela, zjeżdżające mu na pośladki, odetchnął jedynie ze spokojem. Gdyby coś takiego zrobił mu Xichen, rumieniec nie zszedłby mu do końca wieczoru.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen nie ukrywał zadowolenia, kiedy odstawiwszy samochód i Wangziego do domu, ruszyli uliczkami miasta do jego ulubionego lokalu. Doceniał wybór przyjaciela, bo wiedział, że ten zrobił przez wzgląd na niego. Odrobinę martwił się, bo miał wrażenie, że coś było nie w porządku, ale kiedy tylko wracał do niego wzrokiem, na twarzy omegi widniał ten sam uroczy uśmiech co zawsze. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że kiedy tylko wracał spojrzeniem do Wanyina twarz mężczyzny wykrzywiała się w paskudnym wyrazie, a oczy płonęły mieszanką uczuć, która zabijała go od środka. Nie chciał na to patrzeć, jak złote oczy lekarza błyszczały i emitowały tak wielką czułością kiedy patrzył na idącego obok niego przybłędę. Ostatecznie udał, że oślepiało go zachodzące słońce i naciągnął daszek swojej czapki głębiej na oczy, ukrywając za nią siebie i swoje uczucia. Był przyzwyczajony by to robić, a jednak tego dnia bolało go bardziej niż zwykle…
Dotarłszy do baru, Xichen niemal natychmiast zaczął rozglądać się po wnętrzu w poszukiwaniu wolnego stolika. Był środek tygodnia nie było więc dużo ludzi, znalezienie miejsca nie stanowiło więc większego problemu. Słysząc, że Mingjue stawiał, lekarz posłał mu jeden ze swoich szelmowskich uśmieszków, kiwając głową na potwierdzenie pytania. Wszyscy znali się tak dobrze, pytanie więc nie było potrzebne, niemniej Jin Guangyao od razu zauważył, że tylko on nie został zapytany o zdanie. Kolejna szpilka złego humoru wbiła się w jego już i tak popsuty nastrój, sprawiając że klapnął zrezygnowany na jedną z kanap, zaplatając ręce na piersi i chowając twarz w cieniu czapki. Nie spodziewał się przy tym, że przedmiot nagle zostanie zsunięty z jego włosów, ukazując jego naburmuszoną twarz wszystkim zebranych.
- Cztery, ale to i tak więcej niż ty – odpowiedział, zabierając czapkę poza zasięg rąk Mingjue, ale nie założył jej z powrotem, posyłając mu przy tym pełne ostrzeżenia spojrzenie. Nie był w nastroju na cokolwiek, więc ten jeden raz mężczyzna mógł sobie darować.
Xichen nie zauważył napiętej atmosfery wiszącej pomiędzy tą dwójką, uśmiechając się lekko do Wanyina, kiedy młodszy Nie zostawił dla nich obu drugą z kanap. Oh, oczywiście, że to zauważył i widząc minę mężczyzny pomyślał, że to wszystko było naprawdę bardzo zabawne i urocze. Cieszył się, że Wanyin znalazł kogoś, kto tak szybko obdarzył go przyjaźnią, był też dumny z niego, że jej nie odrzucił, co było widać jak na dłoni po sposobie w jaki ze sobą rozmawiali. Poklepał zachęcająco miejsce obok siebie, a kiedy młodszy usiadł, na jego wargach pojawił się delikatny uśmieszek.
Wkrótce kelnerka przyniosła ich zamówienie i wychyliwszy pierwszy toast za Wanyina, zaczęli luźną pogawędkę, śmiejąc się od czasu do czasu i wspominając śmieszne wypadki z testów innych. Przynajmniej dopóki Xichen nie usłyszał pytania z boku. Zerknął najpierw na swoją porcję, która nie zawierała w sobie zbyt wiele alkoholu, a jednak lekarz wiedział, że trzy czarki i najpewniej będzie bardziej pijany niż cała reszta. Ot, taka przypadłość Lanów.
- Mam słabą głowę, to aż nadto by mnie upić – odpowiedział wesoło, nie przejmując się tym zbytnio, nie zamierzał wychylić tego wszystkiego na raz, a raczej spokojnie sączyć przez resztę wieczoru.
- A tobie? Smakuje ci alkohol z Gusu? – zapytał ciekaw opinii Wanyina na temat sztandarowego napoju w tych stronach, który nie miał sobie równych w całych Chinach. On sam uważał, że był tak dobry, że aż niebezpieczny. Nawet nie zauważałeś, kiedy już byłeś pijany.
Wieczór był przyjemny, muzyka spokojna i żywa, idealna do wskoczenia na parkiet, a tocząca się ponad stołem rozmowa lekka i przyjemna, choć nie sposób było nie zauważyć, że jedna osoba raczej niechętnie się odzywała jedynie od czasu do czasu unosząc swój kieliszek. Xichen był jednak zbyt zajęty by się tym przejąć. Kiedy tylko alkohol zaczął krążyć mu w żyłach, jego alfa brała nad nim górę, sprawiając że w nozdrza łaskotał go słodki zapach Wanyina wymieszany z delikatną wonią Uśmiechu Cesarza. Xichen mający w sobie więcej śmiałości i mniej taktu niż zwykle nie potrzebował dużo czasu by równocześnie z mężczyzną przybliżyć się do niego na kanapie i oprzeć ramię za jego plecami, jakby oświadczając całej sali, że ten osobnik był już zajęty. A kiedy Huaisang tak nagle wyciągnął go na parkiet, zmarszczył delikatnie brwi, nie spuszczając tej dwójki z oczu, nadal prowadząc rozmowę z Mingjue i niezwykle milczącym Guangyao.
Dwójka młodszych wyglądała jakby dobrze się bawiła, więc po chwili Xichen przestał się przejmować, choć kiedy muzyka zmieniła się na wolniejszą… nie potrafił się powstrzymać, by nie zerknąć na tańczących. A kiedy to zrobił, niemal wypluł to, co miał w ustach, czując palącą zazdrość, która podsycana alkoholem popłynęła mu w żyłach, niemal podrywając go z siedzenia. Huaisang. Trzymał. Ręce. Na. Jego. Pośladkach. Tych pośladkach, których nawet Xichen nie miał okazji dotknąć! Owszem, miał okazję je obejrzeć, ale na sali operacyjnej, w momencie, w którym było to tak niestosowne, by się gapić i oceniać, że nie śmiał przypominać sobie tego momentu! Tymczasem młodszy Nie ściskał je, jakby to były najzwyklejsze poduszki, a szok i niedowierzanie odmalowały się na zdradzonej twarzy pediatry.
Zaraz jednak nakazał sobie spokój, nawet jeśli samiec alfa w jego wnętrzu kazał mu w tym momencie wstać i pokazać jednej i drugiej omedze co to znaczyło alfa, nie chciał jednak słuchać tego głosu. Przecież widział zainteresowanie w oczach Wanyina zwrócone tylko w jego stronę, jego rumiane policzki kiedy tak uroczo reagował na jego obecność… Nie, tu musiało chodzić o coś innego. I choć nie był w stanie stwierdzić, o co dokładnie, miał wrażenie, że chodziło o sprowokowanie go. Do czego? Jeśli nie do zdenerwowania się, to nie wiedział do czego innego. Tym bardziej odetchnął głęboko, odkładając nadal pełną czarkę na stolik, stwierdzając że jest już wystarczająco podpity, by jego samcza natura podpowiadała mu groźne rzeczy, nie chciał więc ryzykować. Umiał nad sobą panować, wiedział że tak, nie był jednak pewien jak byłoby w tym wypadku. W końcu na Wanyina reagował zupełnie inaczej niż na wszystkich innych. Tylko on potrafił doprowadzić go do takiego stanu.
- Wybaczcie, chyba również pójdę zatańczyć – powiedział wstając powolnie z kanapy, przerywając tym samym Mingjue w środku jego przemowy.
Odnalazł wzrokiem tańczących i ruszył w ich kierunku powolnie, spojrzenie złotych oczu utkwiwszy w fiołkowych odpowiednikach, jako że specjalnie poszedł tak, by stanąć za plecami Huaisanga. Jego usta wygięły się w seksownym uśmieszku, a złote oczy pociemniały od emocji, sprawiając że wyglądał niemal jak polujący drapieżnik, kiedy ruszając się w rytm muzyki znalazł się bliżej. Nie powiedział ani słowa, w pierwszej chwili zdejmując ręce Wanyina z szyj młodszego z braci Nie, prowadząc je przez swoją pierś okrytą koszulą i kamizelką klatkę piersiową, tak by splótł swoje palce na karku pediatry. Dopiero potem spojrzał na Huaisanga.
- Ładnie razem wyglądacie, obawiam się jednak, że on nie jest dla ciebie – powiedział ciepło, przesuwając swoją dłonią po plecach Wanyina, zatrzymując się na jego krzyżu. – Już mi obiecał, że zajmie się moim domem i moim psem… To tylko kwestia czasu, aż przekonam go, by zajął się i mną, prawda? – zagadnął, pytanie kierując do samego zainteresowanego. – Już wie, że go potrzebuję i że uważam, że jest uroczy kiedy się dąsa i że wygląda niesamowicie kiedy po kąpieli w mojej wannie ma na sobie moje ubrania i pachnie moim szamponem. Wie też, że uważam, że jest zabawny, uparty jak osioł, zadziorny i charakterny i że mniej więcej za to wszystko go uwielbiam – powiedział niezbyt głośno, tak by jego słowa dotarły do samego Wanyina i stojącego obok Huaisanga.
Poczekał aż młodszy Nie sobie poszedł, a potem poprawił uchwyt swoich dłoni na jego ciele, zsuwając je odrobinę niżej, tylko po to, by zaraz z łagodnym, szelmowskim uśmieszkiem pochylić się i ciepłym oddechem drażniąc jego ucho, oświadczyć:
- I mam nadzieję, że Wanyin wie, że jeśli pozwoli komuś tak niefrasobliwie położyć na sobie ręce komuś kto nie jest mną, będę chciał dotyk tej osoby zastąpić swoim – powiedział niskim, niemal mruczącym tonem głosu, wsuwając kciuki za szlufki jego spodni, dłońmi obejmując kształtne półkule, które po chwili delikatnie ścisnął, prostując się, by spojrzeć na minę jaką mężczyzna miał mu do zaprezentowania.
W tym samym czasie przy stoliku, przy którym został Mingjue z Jinem Guangyao rozszedł się gorzki śmiech tego drugiego, brzmiący nieprzyjemnie przy sensualnej, zmysłowej muzyce, do której taktu Xichen z Wanyinem bujali się na parkiecie, nie widząc świata poza sobą. Wprost nie mógł w to uwierzyć, wgapiając się w ten obrazek z dłonią zaciskającą się na jego żółtej koszulce na wysokości serca. Oh czemu, czemu, czemu! Xichen był taki głupi! I on był jeszcze głupszy kochając go, choć nigdy nie zwrócił na niego uwagi! Miał ochotę wyjść. Wyjść, a potem się upić, choć wiedział, że nie było to proste. Miał mocną głowę, choć wstawiony robił się szybko. A potem spojrzał na pozostałości na stoliku i przypominając sobie, że to Mingjue dzisiaj płacił, nie zwracając na niego uwagi, zamówił jeszcze kilka drinków, tym razem mocniejszych, by natychmiast kiedy kelnerka je przyniosła, zacząć je wychylać w jednym, konkretnym celu.
Nie spodziewał się, że w którymś momencie, kiedy alkohol zaczął krążyć po jego krwioobiegu, a on, już nieco podpity z trzęsącą się dłonią i w totalnym, pijackim dołku, że ktoś wyrwie mu z dłoni kieliszek. Spojrzał gniewnie na Nie Mingjue, czując że broda zaczęła mu niebezpiecznie drżeć, jakby miał zaraz się rozpłakać. I tylko jego duma i upór powstrzymały cisnące mu się do oczu łzy.
- Czego?! O co ci chodzi?! Czy nie chciałeś, żebym z wami pił?! – zapytał agresywnie, a kiedy usłyszał, że nie miał się upijać, rzucił się do przodu, by sięgnąć po czarkę, którą mężczyzna nadal trzymał między palcami, nie zwracając uwagi na to, że niemal znalazł się na jego kolanach, opierając się jedną ręką o jego pierś.
- Co cię to obchodzi, czy jestem pijany, czy nie?! – zapytał z żalem, nie kontrolując już potoku swoich przepełnionych nienawiścią, smutkiem, żalem, okropnym poczuciem niesprawiedliwości i krzywdy słów. – Przecież nic co ma związek ze mną cię nie obchodzi. Moje zdanie się nie liczy, moja praca nie ma żadnego wpływu na Organizację, a ja sam… Ja… Jestem tylko dupą do rżnięcia, kiedy akurat nie masz nikogo na oku! Do wykorzystania i wyrzucenia! A dla niego – wskazał palcem radosnego Xichena, który nadal z Wanyinem w ramionach próbował dostosować ich dziwny taniec do nieco skoczniejszej melodii. – Dla niego nawet tym nie jestem. Głupia omega. Dobrze wygląda w zarządzie, dobrze wygląda w papierach i w wizerunku, ale tylko po to jestem. Oboje macie mnie za nic, za utrapienie, ale Xichen przynajmniej ma tyle godności, żeby traktować mnie łagodnie, jak… jak… jak przyjaciela – wyrzucał z siebie, nie wiedząc nawet w którym momencie jego gwałtowne pociąganie nosem i mruganie zmieniło się w żałosny, pozbawiony jego zwyczajnej siły charakteru, jego złośliwego, czy sztucznie uprzejmego uśmieszku, szloch skrzywdzonej istoty.
Zrezygnował z zabrania Mingjue kieliszka. Czuł się… taki bezwartościowy. Od zawsze robił wszystko, by pokazać innym, że przecież też coś znaczył, że potrafił, że jeśli chciał, był miły, był dobry, był uprzejmy, że jeśli ktoś z nim zadzierał, musiał się liczyć z jego gniewem, ale nigdy, nigdy nikt nie brał go na poważnie. Wszyscy widzieli w nim tylko sierotę, omegę, a Mingjue był najgorszy z nich wszystkich. Bo mu się podobał, bo choć Guangyao w życiu by się do tego nie przyznał, uwielbiał jego sylwetkę, jego męskie rysy twarzy i stanowczość jaką sobą emanował. Wystarczył mu jednak jeden brutalny raz w składziku Organizacji, by wiedzieć, że nic poza niezbyt przyjemną i zostawiającą po sobie rozczarowanie cielesnością od niego nie dostanie. A choć tak było, Mingjue potrafił rozbuchać jego ruję, zaspokoić ją a potem zostawić nagiego w niechlujnym stanie w jakimś kącie, nienawidzącego jeszcze bardziej jego i przede wszystkim siebie. Chciał tylko trochę uwagi, choć jedną szczerą pochwałę i kogoś, kto przytulałby go tak łagodnie jak Xichen Wanyina, jakby był porcelaną, która przez jeden nieostrożny dotyk mogła się zbić. Wiedział jednak, że nie miał na co liczyć. A na pewno nie tutaj i nie z tym osobnikiem, który wiedział jedynie jak posuwać omegi podobne do niego.
Dlatego otarł twarz gwałtownymi ruchami, nie zwracając uwagi na to, że świeże łzy natychmiast zajęły miejsce tych wytartych, wciskając czapkę na głowę i mając zamiar uciec, póki nie rozkleił się do końca.
Dotarłszy do baru, Xichen niemal natychmiast zaczął rozglądać się po wnętrzu w poszukiwaniu wolnego stolika. Był środek tygodnia nie było więc dużo ludzi, znalezienie miejsca nie stanowiło więc większego problemu. Słysząc, że Mingjue stawiał, lekarz posłał mu jeden ze swoich szelmowskich uśmieszków, kiwając głową na potwierdzenie pytania. Wszyscy znali się tak dobrze, pytanie więc nie było potrzebne, niemniej Jin Guangyao od razu zauważył, że tylko on nie został zapytany o zdanie. Kolejna szpilka złego humoru wbiła się w jego już i tak popsuty nastrój, sprawiając że klapnął zrezygnowany na jedną z kanap, zaplatając ręce na piersi i chowając twarz w cieniu czapki. Nie spodziewał się przy tym, że przedmiot nagle zostanie zsunięty z jego włosów, ukazując jego naburmuszoną twarz wszystkim zebranych.
- Cztery, ale to i tak więcej niż ty – odpowiedział, zabierając czapkę poza zasięg rąk Mingjue, ale nie założył jej z powrotem, posyłając mu przy tym pełne ostrzeżenia spojrzenie. Nie był w nastroju na cokolwiek, więc ten jeden raz mężczyzna mógł sobie darować.
Xichen nie zauważył napiętej atmosfery wiszącej pomiędzy tą dwójką, uśmiechając się lekko do Wanyina, kiedy młodszy Nie zostawił dla nich obu drugą z kanap. Oh, oczywiście, że to zauważył i widząc minę mężczyzny pomyślał, że to wszystko było naprawdę bardzo zabawne i urocze. Cieszył się, że Wanyin znalazł kogoś, kto tak szybko obdarzył go przyjaźnią, był też dumny z niego, że jej nie odrzucił, co było widać jak na dłoni po sposobie w jaki ze sobą rozmawiali. Poklepał zachęcająco miejsce obok siebie, a kiedy młodszy usiadł, na jego wargach pojawił się delikatny uśmieszek.
Wkrótce kelnerka przyniosła ich zamówienie i wychyliwszy pierwszy toast za Wanyina, zaczęli luźną pogawędkę, śmiejąc się od czasu do czasu i wspominając śmieszne wypadki z testów innych. Przynajmniej dopóki Xichen nie usłyszał pytania z boku. Zerknął najpierw na swoją porcję, która nie zawierała w sobie zbyt wiele alkoholu, a jednak lekarz wiedział, że trzy czarki i najpewniej będzie bardziej pijany niż cała reszta. Ot, taka przypadłość Lanów.
- Mam słabą głowę, to aż nadto by mnie upić – odpowiedział wesoło, nie przejmując się tym zbytnio, nie zamierzał wychylić tego wszystkiego na raz, a raczej spokojnie sączyć przez resztę wieczoru.
- A tobie? Smakuje ci alkohol z Gusu? – zapytał ciekaw opinii Wanyina na temat sztandarowego napoju w tych stronach, który nie miał sobie równych w całych Chinach. On sam uważał, że był tak dobry, że aż niebezpieczny. Nawet nie zauważałeś, kiedy już byłeś pijany.
Wieczór był przyjemny, muzyka spokojna i żywa, idealna do wskoczenia na parkiet, a tocząca się ponad stołem rozmowa lekka i przyjemna, choć nie sposób było nie zauważyć, że jedna osoba raczej niechętnie się odzywała jedynie od czasu do czasu unosząc swój kieliszek. Xichen był jednak zbyt zajęty by się tym przejąć. Kiedy tylko alkohol zaczął krążyć mu w żyłach, jego alfa brała nad nim górę, sprawiając że w nozdrza łaskotał go słodki zapach Wanyina wymieszany z delikatną wonią Uśmiechu Cesarza. Xichen mający w sobie więcej śmiałości i mniej taktu niż zwykle nie potrzebował dużo czasu by równocześnie z mężczyzną przybliżyć się do niego na kanapie i oprzeć ramię za jego plecami, jakby oświadczając całej sali, że ten osobnik był już zajęty. A kiedy Huaisang tak nagle wyciągnął go na parkiet, zmarszczył delikatnie brwi, nie spuszczając tej dwójki z oczu, nadal prowadząc rozmowę z Mingjue i niezwykle milczącym Guangyao.
Dwójka młodszych wyglądała jakby dobrze się bawiła, więc po chwili Xichen przestał się przejmować, choć kiedy muzyka zmieniła się na wolniejszą… nie potrafił się powstrzymać, by nie zerknąć na tańczących. A kiedy to zrobił, niemal wypluł to, co miał w ustach, czując palącą zazdrość, która podsycana alkoholem popłynęła mu w żyłach, niemal podrywając go z siedzenia. Huaisang. Trzymał. Ręce. Na. Jego. Pośladkach. Tych pośladkach, których nawet Xichen nie miał okazji dotknąć! Owszem, miał okazję je obejrzeć, ale na sali operacyjnej, w momencie, w którym było to tak niestosowne, by się gapić i oceniać, że nie śmiał przypominać sobie tego momentu! Tymczasem młodszy Nie ściskał je, jakby to były najzwyklejsze poduszki, a szok i niedowierzanie odmalowały się na zdradzonej twarzy pediatry.
Zaraz jednak nakazał sobie spokój, nawet jeśli samiec alfa w jego wnętrzu kazał mu w tym momencie wstać i pokazać jednej i drugiej omedze co to znaczyło alfa, nie chciał jednak słuchać tego głosu. Przecież widział zainteresowanie w oczach Wanyina zwrócone tylko w jego stronę, jego rumiane policzki kiedy tak uroczo reagował na jego obecność… Nie, tu musiało chodzić o coś innego. I choć nie był w stanie stwierdzić, o co dokładnie, miał wrażenie, że chodziło o sprowokowanie go. Do czego? Jeśli nie do zdenerwowania się, to nie wiedział do czego innego. Tym bardziej odetchnął głęboko, odkładając nadal pełną czarkę na stolik, stwierdzając że jest już wystarczająco podpity, by jego samcza natura podpowiadała mu groźne rzeczy, nie chciał więc ryzykować. Umiał nad sobą panować, wiedział że tak, nie był jednak pewien jak byłoby w tym wypadku. W końcu na Wanyina reagował zupełnie inaczej niż na wszystkich innych. Tylko on potrafił doprowadzić go do takiego stanu.
- Wybaczcie, chyba również pójdę zatańczyć – powiedział wstając powolnie z kanapy, przerywając tym samym Mingjue w środku jego przemowy.
Odnalazł wzrokiem tańczących i ruszył w ich kierunku powolnie, spojrzenie złotych oczu utkwiwszy w fiołkowych odpowiednikach, jako że specjalnie poszedł tak, by stanąć za plecami Huaisanga. Jego usta wygięły się w seksownym uśmieszku, a złote oczy pociemniały od emocji, sprawiając że wyglądał niemal jak polujący drapieżnik, kiedy ruszając się w rytm muzyki znalazł się bliżej. Nie powiedział ani słowa, w pierwszej chwili zdejmując ręce Wanyina z szyj młodszego z braci Nie, prowadząc je przez swoją pierś okrytą koszulą i kamizelką klatkę piersiową, tak by splótł swoje palce na karku pediatry. Dopiero potem spojrzał na Huaisanga.
- Ładnie razem wyglądacie, obawiam się jednak, że on nie jest dla ciebie – powiedział ciepło, przesuwając swoją dłonią po plecach Wanyina, zatrzymując się na jego krzyżu. – Już mi obiecał, że zajmie się moim domem i moim psem… To tylko kwestia czasu, aż przekonam go, by zajął się i mną, prawda? – zagadnął, pytanie kierując do samego zainteresowanego. – Już wie, że go potrzebuję i że uważam, że jest uroczy kiedy się dąsa i że wygląda niesamowicie kiedy po kąpieli w mojej wannie ma na sobie moje ubrania i pachnie moim szamponem. Wie też, że uważam, że jest zabawny, uparty jak osioł, zadziorny i charakterny i że mniej więcej za to wszystko go uwielbiam – powiedział niezbyt głośno, tak by jego słowa dotarły do samego Wanyina i stojącego obok Huaisanga.
Poczekał aż młodszy Nie sobie poszedł, a potem poprawił uchwyt swoich dłoni na jego ciele, zsuwając je odrobinę niżej, tylko po to, by zaraz z łagodnym, szelmowskim uśmieszkiem pochylić się i ciepłym oddechem drażniąc jego ucho, oświadczyć:
- I mam nadzieję, że Wanyin wie, że jeśli pozwoli komuś tak niefrasobliwie położyć na sobie ręce komuś kto nie jest mną, będę chciał dotyk tej osoby zastąpić swoim – powiedział niskim, niemal mruczącym tonem głosu, wsuwając kciuki za szlufki jego spodni, dłońmi obejmując kształtne półkule, które po chwili delikatnie ścisnął, prostując się, by spojrzeć na minę jaką mężczyzna miał mu do zaprezentowania.
W tym samym czasie przy stoliku, przy którym został Mingjue z Jinem Guangyao rozszedł się gorzki śmiech tego drugiego, brzmiący nieprzyjemnie przy sensualnej, zmysłowej muzyce, do której taktu Xichen z Wanyinem bujali się na parkiecie, nie widząc świata poza sobą. Wprost nie mógł w to uwierzyć, wgapiając się w ten obrazek z dłonią zaciskającą się na jego żółtej koszulce na wysokości serca. Oh czemu, czemu, czemu! Xichen był taki głupi! I on był jeszcze głupszy kochając go, choć nigdy nie zwrócił na niego uwagi! Miał ochotę wyjść. Wyjść, a potem się upić, choć wiedział, że nie było to proste. Miał mocną głowę, choć wstawiony robił się szybko. A potem spojrzał na pozostałości na stoliku i przypominając sobie, że to Mingjue dzisiaj płacił, nie zwracając na niego uwagi, zamówił jeszcze kilka drinków, tym razem mocniejszych, by natychmiast kiedy kelnerka je przyniosła, zacząć je wychylać w jednym, konkretnym celu.
Nie spodziewał się, że w którymś momencie, kiedy alkohol zaczął krążyć po jego krwioobiegu, a on, już nieco podpity z trzęsącą się dłonią i w totalnym, pijackim dołku, że ktoś wyrwie mu z dłoni kieliszek. Spojrzał gniewnie na Nie Mingjue, czując że broda zaczęła mu niebezpiecznie drżeć, jakby miał zaraz się rozpłakać. I tylko jego duma i upór powstrzymały cisnące mu się do oczu łzy.
- Czego?! O co ci chodzi?! Czy nie chciałeś, żebym z wami pił?! – zapytał agresywnie, a kiedy usłyszał, że nie miał się upijać, rzucił się do przodu, by sięgnąć po czarkę, którą mężczyzna nadal trzymał między palcami, nie zwracając uwagi na to, że niemal znalazł się na jego kolanach, opierając się jedną ręką o jego pierś.
- Co cię to obchodzi, czy jestem pijany, czy nie?! – zapytał z żalem, nie kontrolując już potoku swoich przepełnionych nienawiścią, smutkiem, żalem, okropnym poczuciem niesprawiedliwości i krzywdy słów. – Przecież nic co ma związek ze mną cię nie obchodzi. Moje zdanie się nie liczy, moja praca nie ma żadnego wpływu na Organizację, a ja sam… Ja… Jestem tylko dupą do rżnięcia, kiedy akurat nie masz nikogo na oku! Do wykorzystania i wyrzucenia! A dla niego – wskazał palcem radosnego Xichena, który nadal z Wanyinem w ramionach próbował dostosować ich dziwny taniec do nieco skoczniejszej melodii. – Dla niego nawet tym nie jestem. Głupia omega. Dobrze wygląda w zarządzie, dobrze wygląda w papierach i w wizerunku, ale tylko po to jestem. Oboje macie mnie za nic, za utrapienie, ale Xichen przynajmniej ma tyle godności, żeby traktować mnie łagodnie, jak… jak… jak przyjaciela – wyrzucał z siebie, nie wiedząc nawet w którym momencie jego gwałtowne pociąganie nosem i mruganie zmieniło się w żałosny, pozbawiony jego zwyczajnej siły charakteru, jego złośliwego, czy sztucznie uprzejmego uśmieszku, szloch skrzywdzonej istoty.
Zrezygnował z zabrania Mingjue kieliszka. Czuł się… taki bezwartościowy. Od zawsze robił wszystko, by pokazać innym, że przecież też coś znaczył, że potrafił, że jeśli chciał, był miły, był dobry, był uprzejmy, że jeśli ktoś z nim zadzierał, musiał się liczyć z jego gniewem, ale nigdy, nigdy nikt nie brał go na poważnie. Wszyscy widzieli w nim tylko sierotę, omegę, a Mingjue był najgorszy z nich wszystkich. Bo mu się podobał, bo choć Guangyao w życiu by się do tego nie przyznał, uwielbiał jego sylwetkę, jego męskie rysy twarzy i stanowczość jaką sobą emanował. Wystarczył mu jednak jeden brutalny raz w składziku Organizacji, by wiedzieć, że nic poza niezbyt przyjemną i zostawiającą po sobie rozczarowanie cielesnością od niego nie dostanie. A choć tak było, Mingjue potrafił rozbuchać jego ruję, zaspokoić ją a potem zostawić nagiego w niechlujnym stanie w jakimś kącie, nienawidzącego jeszcze bardziej jego i przede wszystkim siebie. Chciał tylko trochę uwagi, choć jedną szczerą pochwałę i kogoś, kto przytulałby go tak łagodnie jak Xichen Wanyina, jakby był porcelaną, która przez jeden nieostrożny dotyk mogła się zbić. Wiedział jednak, że nie miał na co liczyć. A na pewno nie tutaj i nie z tym osobnikiem, który wiedział jedynie jak posuwać omegi podobne do niego.
Dlatego otarł twarz gwałtownymi ruchami, nie zwracając uwagi na to, że świeże łzy natychmiast zajęły miejsce tych wytartych, wciskając czapkę na głowę i mając zamiar uciec, póki nie rozkleił się do końca.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie posądziłby Xichena o zazdrość. Był raczej przekonany, że mężczyzna nie zwróci na nich większej uwagi i Wanyin przyjąłby to wzruszając jedynie ramionami. O niczym to nie świadczyło, niczego nie przekreślało i za nic w świecie nie sprawiało, że miałby nagle zacząć inaczej go postrzegać. To była jedynie czysta ciekawość w związku z tym, że ich relacja wciąż balansowała między przyjaźnią, a fizycznym zainteresowaniem drugą osobą. Czuł między nimi napięcie seksualne, coś w rodzaju przyciągania i chemii, z którą nigdy wcześniej nie miał do czynienia. Nie potrafiłby opisać tego uczucia słowami, bo to jak pediatra zawrócił mu w głowie przekraczało pojęcie zadurzenia czy zauroczenia. Był jak zakochana omega, która nigdy nie chciała, ba! Nawet nie podejrzewała, że w całym tym natłoku nieprzyjemnych wydarzeń, znajdzie swoją alfę.
Wstrzymał oddech, kiedy jakimś cudem złapał intensywne spojrzenie złotych tęczówek, wpatrzonych tylko w jego osobę. Aż poczuł obejmujące go dreszcze, gdy mężczyzna zbliżył się do nich i Wanyin nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Pozwolił za to na zdjęcie swoich rąk z ramion Huaisanga, a gdy Xichen przeniósł je na swoje, uśmiechając się przy tym ujmująco w jego stronę, sam czuł, że lekarz ma już go w garści. To, jak oddany wydawał się w tej chwili Wanyin, świadczyło o tym, że wyczekiwał tylko tego momentu, kiedy zostanie odebranym od młodszego Nie i znajdzie się w ramionach, w których chciał być, które były ciepłe, bezpieczne i w których możliwe, że istniało też miejsce dla jego osoby.
— Xichen... — ciche westchnięcie podsycone imieniem pediatry uleciało z jego ust, gdy tylko mężczyzna przesunął dłonią po jego plecach zjeżdżając cały czas w dół. Serce prawie wyskoczyło mu z piersi, usta rozchyliły się w niedowierzaniu, a oczy błysnęły nieodgadnionym blaskiem. To prawda, że obiecał mu pomóc w uporządkowaniu prac domowych i opiece nad Wangzim. Xichen nie musiał go jednak nawet przekonywać, bo Wanyin z wielką chęcią był gotów zająć się także nim... choć miał pewne wątpliwości, kto kim tak naprawdę się opiekował.
Policzki zaczynały go coraz mniej piec, pokryte coraz to soczystszym rumieńcem, kiedy Xichen kontynuował to, co miał mu do powiedzenia, a Wanyin nie miał zamiaru mu w niczym przerywać. Czuł przy tam tak ogromne niedowierzanie. Fakt, że starszy zwracał uwagę na każdy, najmniejszy szczegół jaki go dotyczył.
Przybliżył się do pediatry, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, nie mogąc opanować tego, jak mocno zawstydziły go te wszystkie słowa. Przytulił się do jego klatki piersiowej, nos wciskając w jego obojczyk, co niestety okazało się dla niego jeszcze gorszym rozwiązaniem. Już po chwili owiał go intensywny zapach alfy, który odurzał go bardziej niż jakikolwiek alkohol. Dopiero teraz poczuł się prawdziwe pijany i nawet nie zwrócił uwagi, kiedy zaczął leciutko ocierać nos i policzki o szyję Xichena, chłonąc jego zapach.
Huaisang ulotnił się równie szybko, zostawiając ich samych na parkiecie. Wanyin z kolei czuł coraz większe dreszcze na plecach w miejscu, gdzie dotykały go silne dłonie lekarza... a kiedy mężczyzna zamruczał tuż nad jego uchem, zjeżdżając na pośladki, Wanyin aż sapnął z zaskoczenia. Wyprostował się, biodra mimowolnie wypychając do przodu, przez co z kolei miał jeszcze mniej miejsca przed sobą... i w spodniach. Stali tak blisko siebie, bez odrobiny wolnej przestrzeni, a on się prawie o niego otarł! Na tę myśl poczerwieniał jeszcze bardziej, nie mając z kolei najmniejszego zamiaru pokazywać teraz swojej twarzy wciąż wciśniętej w szyję lekarza.
— To były tylko żarty... Nic na poważnie. Ja... nie jestem zainteresowany nikim poza tobą — wydusił z siebie, sam nie mogąc uwierzyć, że przyznał to na głos. Alkohol w tej chwili wiele ułatwiał, ośmielał i nakręcał do większych czynów. Wziął większych wdech, powoli unosząc głowę znad ramienia mężczyzny. Kolana zmiękły mu jeszcze bardziej, kiedy tylko natrafił na jego wzrok.
— Uh, nie możesz mówić i robić mi takich rzeczy w miejscu publicznym, Xichen. Po prostu nie możesz — chciał brzmieć twardo, ale chyba niekoniecznie mu to wyszło. Jak on miał w ogóle skupić się na tańcu, kiedy jego pośladki był tak mocno ograniczone?! — Zobacz, do jakiego stanu mnie doprowadziłeś... I nawet nie próbuj zwalać tego na alkohol — wyżalił się, mając na uwadze swoją zarumienioną twarz, drżące dłonie zaciskające się na kołnierzu od koszuli lekarza i tym, jak miękły mu kolana. Ledwie stał na własnych nogach, opierając się głównie o sylwetkę mężczyzny przed nim i naprawdę trudno było nazwać to tańcem, ale i tak nie brał nawet pod uwagę by to zakończyć. Potrzebował tylko... chwili oddechu.
— Chyba powinniśmy obaj się przewietrzyć — zaproponował mając głównie na uwadze to, że sam potrzebował odrobiny świeżego powietrza, które może choć trochę otrzeźwi mu rozum, bo miał wrażenie, że oszalał... Przepadł do reszty w tym głębokim spojrzeniu złotych oczu, który wywierały na nim jeszcze większą chęć schowania się w ramionach ich właściciela, przytulenia się, nie puszczenia do momentu aż obaj nie będą całkowicie sami.
Mingjue z coraz większym uporem wpatrywał się w Yao, który wlewał w siebie coraz to większe ilości procentów, nie omieszkując sobie domawiać alkoholu, skoro to on dzisiaj stawiał. Nietrudno było mu zauważyć, że odkąd Xichen zniknął na parkiecie z Wanyinem, młodszy zachowywał się jakby na siłę starał się odciągnąć myśli i zatopić wszystkie uczucia w kieliszkach. Czy podzielał jego pomysł? Niekoniecznie. Czy towarzyszył mu w tym? A i owszem, chociaż coraz trudniej patrzyło mu się na to, jak desperacko zachowywał się ciemnowłosy. Niestety Mingjue już wcześniej zdążył zauważyć z jakim uporem maniaka Guangyao starał się podpasować wszystko pod Xichena, byle tylko ten uraczył go choćby jednym uśmiechem. Młodszy potrafił wtedy skakać do sufitu i nic, ale to nic ani nikt nie miał już dla niego znaczenia. Liczył się tylko Xichen, tylko to jak na niego patrzył, jak traktował i cholera, Mingjue nie miałby nic przeciwko gdyby nie był pewien, że ich przyjaciel ma już na oku kogoś zupełnie innego. Ale Yao był ślepy, a on tym bardziej wkurzony na jego łatwowierność i ślepotę.
Tym razem starał się jednak zachować spokój i nie protestował, nie wtrącał się w decyzje młodszego, dopóki ten nie był już za granicy załamania alkoholowego. Wtedy nie był w stanie dłużej na to patrzeć i wyszarpnął mu czarkę alkoholu z ręki, powstrzymując go tym samym przed uchlaniem się do nieprzytomności.
— Miałeś pić, a nie się upijać — odparł równie nieprzyjemnie, odsuwając od niego jeszcze dalej alkohol. Guangyao był... bardziej pijany niż przypuszczał, kiedy sam z siebie praktycznie wdrapał się na jego kolana, próbując dosięgnąć zabranej mu czarki. A kiedy nawet to mu się nie udało, odezwał się tak niezrozumiale, że starszy w pierwszej chwili nie mógł pojąć, o co mu chodzi. Przysłuchiwał się więc jedynie wypowiedzi mniejszego, który z każdą chwilą zamieniał się w coraz większy potok słów... mówił wszystko, co najwyraźniej musiało leżeć mu teraz na sercu, a o czym Mingjue nigdy by nawet nie pomyślał.
Im dłużej go słuchał, tym jego spojrzenie łagodniało coraz bardziej zdając sobie sprawę, że Guangyao wcale nie próbuje go teraz zmanipulować, nie ma żadnych intencji, nie próbuje nawet wywołać kolejnej kłótni. Był po prostu szczery. Pierwszy raz w życiu, odkąd tylko ich ścieżki się zatarły, starszy nie miał choć raz wątpliwości co do tego, że mówi prawdę.
— Przestań, dobrze wiemy, że nie chodzi tutaj o twój status omegi, a o coś zupełnie innego — stwierdził nieczule, a kiedy usłyszał pierwsze pociągnięcie nosem i łzy napływającego do brązowych oczu, aż zamrugał z niedowierzaniem. Czuł jakiś ucisk w klatce piersiowej na myśl, że swoim zachowaniem przyczynił się do tego, że Yao płakał... A on przecież wcale nie miał zamiaru go skrzywdzić w taki sposób. Chciał tylko dać jakąś nauczkę, chciał by zrozumiał... by zaczął traktować go na równi z Xichenem.
— Yao... słyszałeś kiedyś taką mądrość, by traktować drugiego człowieka tak, jak sam chciałbyś być traktowanym? W przypadku Xichena wychodzi ci to bezbłędnie. Szkoda tylko, że twój świat kończy się tylko na nim — odstawił czarkę na stół, wracając po chwili z powrotem spojrzeniem do mężczyzny. Widząc, że ten zaczyna coraz mocniej trzeć od płaczu czerwone oczy, powoli chwycił za jego nadgarstki i odciągnął je na bok. Starł kciukiem kolejne łzy zbierające się pod powiekami, aż wreszcie uśmiechnął się do niego smutno.
— Nie mam siły patrzeć już jak bardzo ślepy jesteś w tej swojej zawziętości, w tym uporze i dwulicowości, bo ani razu nie otrzymałem od ciebie szczerego uśmiechu i prawdziwego spojrzenia... I masz rację, wyżyłem się na tobie, próbowałem zwrócić na siebie twoją uwagę w najgorszy możliwy sposób, ale hej... czy ja z kolei nie byłem dla ciebie tylko pocieszeniem? Czy teraz też nim nie jestem? — bolało, bolało jak diabli, kiedy przez cały ten czas czuł się jak osoba drugiego sortu, a żeby doprosić się o choć odrobinę uwagi, musiał posuwać się do najgorszych zachowań. Teraz nie był z nich dumny, ale wtedy... był prawdopodobnie tak samo zdesperowany, jak Guangyao w tej chwili.
Ostrożnie zaczesał kosmyk włosów za jego ucho, niespiesznie dotykając policzka. Potarł go leciutko wierzchem dłoni, jakby tym drobnym gestem próbował w jakiś sposób uspokoić Yao. Naprawdę był kiepski w pocieszaniu... Nie przyznałby też, że miał ochotę przycisnąć go teraz do swojej piersi i pozwolić mu wypłakać się tak długo, jak tylko będzie tego potrzebował.
— Nie płacz, A-Yao. Nigdy nie chciałem żebyś przeze mnie tak się czuł — ułożył dłonie na talii mniejszego, zsuwając go na moment ze swoich kolan, tylko po to by zaraz unieść się z kanapy. Splótł dłoń razem z tą należącą do mężczyzny i pociągnął go w stronę tańczących osób. Na parkiecie nie musiał szukać już pretekstu by objąć Guangyao w pasie i przycisnąć do siebie, chociaż w ten sposób starając się zapewnić mu odrobinę komfortu i pocieszenia po wyraźnie złamanym sercu.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Reakcja na słowa Xichena była jednocześnie tym, czego pediatra się spodziewał i czymś całkowicie zaskakującym! Przewidywał, że słodki Wanyin zacznie się rumienić, to czego nie przewidział to że całkowicie ukryje się w jego szyi, nie pozwalając mu na siebie zerknąć. A on tak bardzo chciał zobaczyć jego minę! Czuł jego słodki zapach pomieszany z alkoholem i żar bijący od rozgrzanego ciała, które znajdowało się tak blisko. Niemal zawarczał, kiedy ktoś nieostrożnie potknął się w tańcu i wpadł na Xichena, wpychając go jeszcze mocniej w ciało młodszego. Nie żeby przeszkadzała mu jeszcze większa bliskość, obawiał się jednak, że takie niespodziewane wydarzenie mogło jego słodkiego fiołkowookiego wypłoszyć z jego ramion. A on wcale nie miał ochoty go z nich wypuszczać. Słysząc jednak ciche zapewnienie, że akcja z Huaisangiem wcale nie była na poważnie i tylko się wygłupiali, lekarz niemal odetchnął, czując jak kłująca go do tej pory zazdrość tak samo szybko jak się pojawiła, tak szybko się ulotniła, pozostawiając pediatrę jedynie mocno zadowolonego przez to co usłyszał. Czyli Wanyin był nim zainteresowany… I to jak podkreślał, tylko nim.
Za to na kolejne słowa, podszyte małym dąsem, okraszone ogromnym rumieńcem i błyszczącymi, fiołkowymi oczami, które w końcu patrzyły na jego twarzy, roześmiał się miękko, odrywając jedną dłoń od pośladków mężczyzny, tylko po to, by pogłaskać go po zarumienionym policzku.
- Jak dla mnie i w takim wydaniu wyglądasz cudownie – parsknął, odgarniając mu z twarzy zbłąkane kosmyki, by móc bez przeszkód wpatrywać się miękkim, pełnym czułości wzrokiem we wpatrzone w niego fioletowe oczy. Bez problemu utrzymywał jego rozedrgane ciało w swoich ramionach, nie mogąc wyrzucić z myśli tego uroczego obrazka, który miał przed oczami i który to skutecznie sprawiał, że krew w żyłach pediatry krążyła niebezpiecznie szybko, a głos stał się niski i głęboki.
Na propozycję przewietrzenia się, Xichen kiwnął głową, stwierdzając, że to faktycznie mógł być dobry pomysł. Może otrzeźwiałby odrobinę, a podniecenie krążące my w żyłach opadłoby odrobinę. Zanim jednak ruszyli do wyjścia, lekarz rozbestwiony Uśmiechem Cesarza odwrócił Wanyina plecami do siebie i ułożył mu brodę na ramieniu, swoje palce znów układając na jego pośladkach.
- Teraz możemy iść – wymruczał seksownie, bardzo z siebie zadowolony, kiedy usłyszał świst wciąganego nosem powietrza. Oh, jak on uwielbiał go drażnić! Na trzeźwo jednak miał w sobie za mało bezczelności by robić takie rzeczy i do tej pory nie był pewien, czy Wanyin w ogóle byłby nimi, nim zainteresowany. Ale kiedy usłyszał to słodkie oświadczenie z jego ust, przestał się hamować.
Kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz, Xichen poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach. Było niesamowicie zimno. Warstewka lodu pokrywała absolutnie wszystko, dlatego kiedy schodzili po niskich schodach, by znaleźć się na chodniku, pediatra trzymał asekuracyjnie młodszego, by ten nic sobie nie zrobił. I jak się zaraz okazało, całkiem słusznie, kiedy Wanyin stracił równowagę, Xichen był tuż obok, by złapać go mocniej w swoje ramiona i dłużej je w nich przytrzymać, kiedy zapatrzył się z zachwytem w jego twarz.
- Masz… niesamowity kolor oczu – wymruczał, nie zwracając uwagi na to, że mężczyzna półleżał w jego ramionach, tak jak gdyby tańczyli tango, a dochodząca z baru muzyka była najpiękniejszą z gatunku klasyki.
I kiedy tak patrzyli sobie w oczy, a z ich ust unosiła się para, wywołana niską temperaturą, Xichen czuł jakby wcale nie było zimy. Widok rumianej twarzy Wanyina, jego drżących z chłodu warg i odrobinę zaczerwienionego nosa ogrzewał go od środka i sprawiał, że w żołądku pediatry rój motyli poderwał się do lotu. Odnalazł jedną ręką dłoń młodszego, a kiedy splótł ze sobą ich palce, pochylił się nad nim mocniej, by wśród drobnych, wirujących w powietrzu płatach pierwszego śniegu złożyć na tych zmarzniętych wargach najsłodszy i najczulszy z pocałunków.
Nic nie poradził na to, że słuchając słów Mingjue potrafił tylko prychnąć, żeby zaraz znów zacząć zalewać się słonymi łzami. Nie omega? Nie o to chodziło?! Oczywiście, że o to! Bo był słaby, bo był niski, bo nie umiał strzelać, ani powalić kogoś na ziemię, a fałszem i dwulicowością nadrabiał za nich wszystkich razem wziętych, bo przecież to, czego brakowało prostodusznym i czasem tępym alfom to pomyślunek, którego Guangyao nigdy nie brakowało w przeciwieństwie do góry mięśni!
- Skoro tak, to gdzie byli ci inni, gdzie byłeś ty kiedy tak bardzo was potrzebowałem?! Tylko Xichen od zawsze uważał mnie za równego, tylko on widział moje starania i choć nie miałem na swoim koncie więcej wybitych zębów niż mam pieprzyków na ciele, dawał mi do zrozumienia, że się liczę. A ty?! – zapytał, ale szloch i nieco pijacka czkawka uniemożliwiły mu dalsze użalanie się.
Nie spodziewał się, że w którymś momencie jego nadgarstki tak zawzięcie rozmazujące łzy po jego policzkach zostaną złapane i choć się opierał, nie miał tyle siły, by przeciwstawić się Mingjue. Nigdy nie miał i nie potrafił mu odmówić, kiedy w grę wchodziła tężyzna fizyczna i dlatego go nienawidził! Nie potrafił rozmawiać! Wszystko co dostał od Yao było wymuszone. Ale czy na pewno?
- Eh? – zdziwiony odgłos wydobył się spomiędzy jego warg kiedy poczuł coś, co nie mogło być dotykiem tego wielkiego, brutalnego mężczyzny. Palce, które ocierały łzy z jego twarzy były zbyt delikatne, zostawiając na jego skórze mrowiące pręgi, które gdy się odsunął, stawały się gorące, jakby nadal trzymał na nim swoje dłonie.
Kolejnym zdumieniem był tak zbolały wyraz twarzy Mingjue i słowa, które sprawiły, że Jin Guangyao otworzył szeroko oczy z niedowierzaniem, ze zdumienia przestając płakać. O co mu chodziło? Jak to „zwrócić na siebie uwagę”? Dlaczego Nie Mingjue, szef Organizacji i człowiek, który mógł mieć wszystko tylko dlatego, że istniał, chciał jego uwagi? Nie rozumiał. Nie rozumiał też siebie, kiedy usłyszawszy, że mężczyzna był dla niego zawsze tylko i wyłącznie pocieszeniem, zamiennikiem, zmarszczył brwi, jakby nie wiedział o co mu chodziło. Bo, cholera, nie rozumiał! I zaczął to wszystko roztrząsać, nie potrafiąc dojść ze sobą do ładu i składu, a kiedy jeszcze na jego policzku pojawił się dotyk, tak miękki, delikatny i czuły, o jakim gnębiony Mengyao od zawsze marzył, zadrżał, łapiąc z zaskoczeniem nadgarstek starszego Nie i przesuwając palcami po jego ramieniu, jakby nie wierzył, by ta ręka należały do tej samej osoby.
Ah, co to było? Co się właśnie działo? Dlaczego Nie Mingjue, którego Jin Guangyao od zawsze uważał za największego gbura i niewyżytego brutala właśnie ciągnął na parkiet, twierdząc, że nigdy nie chciał doprowadzić do jego łez? I dlaczego, kiedy tylko ciepłe ramiona otoczyły jego drobną sylwetkę, poczuł że powoli zaczął się uspokajać. Niepewnie, bo nigdy nikt nie przytulał go w ten sposób, nieco niezdarnie odpowiedział na uścisk, opierając się policzkiem o pierś Mingjue, rękoma otaczając go w pasie, by zacisnąć dłonie na jego koszulce. W nos łaskotał go zapach alfy i choć zawsze miał wrażenie, że Mingjue pachniał czymś ostrym, nagle ta woń stała się niezwykle łagodna.
Głaskany po głowie, bujając się w takt muzyki i otulony ciepłem, zaczął się zastanawiać nad tym, co mężczyzna w zasadzie mu powiedział. Czy był zastępstwem za Xichena? Byli podobnie zbudowani, choć ukrywający swoją sylwetkę pod sweterkami i kitlem lekarz nie był wcale aż tak oczywistym mięśniakiem i Yao nigdy nie ukrywał, że tak jawny dowód siły po prostu go pociągał. Poza tym, oboje byli jak dwie krople wody. Xichen był spokojny, jak woda w strumieniu, łagodny i przyjazny, prawie nigdy nie pokazywał swojej drugiej, pełnej pasji i siły twarzy, która potrafiła się zdenerwować. Za to Mingjue niemal cały czas pokazywał innym swoje uczucia, czy chodziło o rozbawienie, czy złość, nie miał żadnych tajemnic, a przynajmniej… do tej pory tak o nim myślał.
Czy był zastępstwem? Guangyao nigdy tak o tym nie myślał, ale kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, od zawsze idealizował Xichena, siebie stawiając gdzieś bardzo nisko, a Mingjue jeszcze niżej, mając go za mało myślącego prymitywa. Ich zbliżenia były gwałtowne, ale nadal pełne namiętności, którą oboje czuli, a której nie potrafili wyrazić inaczej niż drażniąc się, a potem rozładowując napięcie gdzieś po kątach. Skoro mu się nie podobało, dlaczego nigdy nie poszukał przyjemności nigdzie indziej? I dlaczego, skoro tak mocno kochał Xichena, dlaczego nie próbował go uwieść? Na to drugie szybko znalazł odpowiedź. Wiedział o tym jak niewinny był Xichen, że nigdy nikogo nie miał, nie trzymał za rękę, nie mówiąc nawet o dalszych krokach, przy Xichenie, Yao czuł się odrobinę brudny, skrzywiony zaznaną brutalnością i zdający sobie sprawę z tego, że gdyby przyszło co do czego, tego niewinnego pozbawionego agresji Xichena najzwyczajniej w świecie nie potrafiłby nauczyć czegoś, czego sam nie umiał. Tylko dlaczego nie poszukał tego gdzie indziej?
Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie, ale coś, nie był pewien co, podpowiadało mu, by podzielił się przemyśleniami z Mingjue. Alkohol nadal krążący mu w żyłach skłaniał go do mówienia prawdy, nawet jeśli była ona tak bardzo bolesna. Dlatego wyprostował się nieco, zadzierając głowę do góry, pociągając mężczyznę za koszulę, by zwrócić na siebie jego uwagę, a kiedy jego zielone oczy spoczęły na nim, czując że odrobinę mu gorąco, odchrząknął, zbierając się na odwagę.
- Wiesz… tak, wracając do tego, co mówiłeś wcześniej… nigdy nie uważałem cię za zastępstwo… Tak w zasadzie… to… nie byłeś zastępstwem za nikogo i… i ja nigdy… nie szukałem zastępstwa za ciebie – wyznał, w zasadzie nie wiedząc dlaczego i po co przyznał mu się do tej dziwnej wierności, którą mimo niezadowolenia zachował, a która teraz skutecznie zabarwiła jego policzki szkarłatem. Mingjue był jego pierwszym i jedynym…
Za to na kolejne słowa, podszyte małym dąsem, okraszone ogromnym rumieńcem i błyszczącymi, fiołkowymi oczami, które w końcu patrzyły na jego twarzy, roześmiał się miękko, odrywając jedną dłoń od pośladków mężczyzny, tylko po to, by pogłaskać go po zarumienionym policzku.
- Jak dla mnie i w takim wydaniu wyglądasz cudownie – parsknął, odgarniając mu z twarzy zbłąkane kosmyki, by móc bez przeszkód wpatrywać się miękkim, pełnym czułości wzrokiem we wpatrzone w niego fioletowe oczy. Bez problemu utrzymywał jego rozedrgane ciało w swoich ramionach, nie mogąc wyrzucić z myśli tego uroczego obrazka, który miał przed oczami i który to skutecznie sprawiał, że krew w żyłach pediatry krążyła niebezpiecznie szybko, a głos stał się niski i głęboki.
Na propozycję przewietrzenia się, Xichen kiwnął głową, stwierdzając, że to faktycznie mógł być dobry pomysł. Może otrzeźwiałby odrobinę, a podniecenie krążące my w żyłach opadłoby odrobinę. Zanim jednak ruszyli do wyjścia, lekarz rozbestwiony Uśmiechem Cesarza odwrócił Wanyina plecami do siebie i ułożył mu brodę na ramieniu, swoje palce znów układając na jego pośladkach.
- Teraz możemy iść – wymruczał seksownie, bardzo z siebie zadowolony, kiedy usłyszał świst wciąganego nosem powietrza. Oh, jak on uwielbiał go drażnić! Na trzeźwo jednak miał w sobie za mało bezczelności by robić takie rzeczy i do tej pory nie był pewien, czy Wanyin w ogóle byłby nimi, nim zainteresowany. Ale kiedy usłyszał to słodkie oświadczenie z jego ust, przestał się hamować.
Kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz, Xichen poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach. Było niesamowicie zimno. Warstewka lodu pokrywała absolutnie wszystko, dlatego kiedy schodzili po niskich schodach, by znaleźć się na chodniku, pediatra trzymał asekuracyjnie młodszego, by ten nic sobie nie zrobił. I jak się zaraz okazało, całkiem słusznie, kiedy Wanyin stracił równowagę, Xichen był tuż obok, by złapać go mocniej w swoje ramiona i dłużej je w nich przytrzymać, kiedy zapatrzył się z zachwytem w jego twarz.
- Masz… niesamowity kolor oczu – wymruczał, nie zwracając uwagi na to, że mężczyzna półleżał w jego ramionach, tak jak gdyby tańczyli tango, a dochodząca z baru muzyka była najpiękniejszą z gatunku klasyki.
I kiedy tak patrzyli sobie w oczy, a z ich ust unosiła się para, wywołana niską temperaturą, Xichen czuł jakby wcale nie było zimy. Widok rumianej twarzy Wanyina, jego drżących z chłodu warg i odrobinę zaczerwienionego nosa ogrzewał go od środka i sprawiał, że w żołądku pediatry rój motyli poderwał się do lotu. Odnalazł jedną ręką dłoń młodszego, a kiedy splótł ze sobą ich palce, pochylił się nad nim mocniej, by wśród drobnych, wirujących w powietrzu płatach pierwszego śniegu złożyć na tych zmarzniętych wargach najsłodszy i najczulszy z pocałunków.
Nic nie poradził na to, że słuchając słów Mingjue potrafił tylko prychnąć, żeby zaraz znów zacząć zalewać się słonymi łzami. Nie omega? Nie o to chodziło?! Oczywiście, że o to! Bo był słaby, bo był niski, bo nie umiał strzelać, ani powalić kogoś na ziemię, a fałszem i dwulicowością nadrabiał za nich wszystkich razem wziętych, bo przecież to, czego brakowało prostodusznym i czasem tępym alfom to pomyślunek, którego Guangyao nigdy nie brakowało w przeciwieństwie do góry mięśni!
- Skoro tak, to gdzie byli ci inni, gdzie byłeś ty kiedy tak bardzo was potrzebowałem?! Tylko Xichen od zawsze uważał mnie za równego, tylko on widział moje starania i choć nie miałem na swoim koncie więcej wybitych zębów niż mam pieprzyków na ciele, dawał mi do zrozumienia, że się liczę. A ty?! – zapytał, ale szloch i nieco pijacka czkawka uniemożliwiły mu dalsze użalanie się.
Nie spodziewał się, że w którymś momencie jego nadgarstki tak zawzięcie rozmazujące łzy po jego policzkach zostaną złapane i choć się opierał, nie miał tyle siły, by przeciwstawić się Mingjue. Nigdy nie miał i nie potrafił mu odmówić, kiedy w grę wchodziła tężyzna fizyczna i dlatego go nienawidził! Nie potrafił rozmawiać! Wszystko co dostał od Yao było wymuszone. Ale czy na pewno?
- Eh? – zdziwiony odgłos wydobył się spomiędzy jego warg kiedy poczuł coś, co nie mogło być dotykiem tego wielkiego, brutalnego mężczyzny. Palce, które ocierały łzy z jego twarzy były zbyt delikatne, zostawiając na jego skórze mrowiące pręgi, które gdy się odsunął, stawały się gorące, jakby nadal trzymał na nim swoje dłonie.
Kolejnym zdumieniem był tak zbolały wyraz twarzy Mingjue i słowa, które sprawiły, że Jin Guangyao otworzył szeroko oczy z niedowierzaniem, ze zdumienia przestając płakać. O co mu chodziło? Jak to „zwrócić na siebie uwagę”? Dlaczego Nie Mingjue, szef Organizacji i człowiek, który mógł mieć wszystko tylko dlatego, że istniał, chciał jego uwagi? Nie rozumiał. Nie rozumiał też siebie, kiedy usłyszawszy, że mężczyzna był dla niego zawsze tylko i wyłącznie pocieszeniem, zamiennikiem, zmarszczył brwi, jakby nie wiedział o co mu chodziło. Bo, cholera, nie rozumiał! I zaczął to wszystko roztrząsać, nie potrafiąc dojść ze sobą do ładu i składu, a kiedy jeszcze na jego policzku pojawił się dotyk, tak miękki, delikatny i czuły, o jakim gnębiony Mengyao od zawsze marzył, zadrżał, łapiąc z zaskoczeniem nadgarstek starszego Nie i przesuwając palcami po jego ramieniu, jakby nie wierzył, by ta ręka należały do tej samej osoby.
Ah, co to było? Co się właśnie działo? Dlaczego Nie Mingjue, którego Jin Guangyao od zawsze uważał za największego gbura i niewyżytego brutala właśnie ciągnął na parkiet, twierdząc, że nigdy nie chciał doprowadzić do jego łez? I dlaczego, kiedy tylko ciepłe ramiona otoczyły jego drobną sylwetkę, poczuł że powoli zaczął się uspokajać. Niepewnie, bo nigdy nikt nie przytulał go w ten sposób, nieco niezdarnie odpowiedział na uścisk, opierając się policzkiem o pierś Mingjue, rękoma otaczając go w pasie, by zacisnąć dłonie na jego koszulce. W nos łaskotał go zapach alfy i choć zawsze miał wrażenie, że Mingjue pachniał czymś ostrym, nagle ta woń stała się niezwykle łagodna.
Głaskany po głowie, bujając się w takt muzyki i otulony ciepłem, zaczął się zastanawiać nad tym, co mężczyzna w zasadzie mu powiedział. Czy był zastępstwem za Xichena? Byli podobnie zbudowani, choć ukrywający swoją sylwetkę pod sweterkami i kitlem lekarz nie był wcale aż tak oczywistym mięśniakiem i Yao nigdy nie ukrywał, że tak jawny dowód siły po prostu go pociągał. Poza tym, oboje byli jak dwie krople wody. Xichen był spokojny, jak woda w strumieniu, łagodny i przyjazny, prawie nigdy nie pokazywał swojej drugiej, pełnej pasji i siły twarzy, która potrafiła się zdenerwować. Za to Mingjue niemal cały czas pokazywał innym swoje uczucia, czy chodziło o rozbawienie, czy złość, nie miał żadnych tajemnic, a przynajmniej… do tej pory tak o nim myślał.
Czy był zastępstwem? Guangyao nigdy tak o tym nie myślał, ale kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, od zawsze idealizował Xichena, siebie stawiając gdzieś bardzo nisko, a Mingjue jeszcze niżej, mając go za mało myślącego prymitywa. Ich zbliżenia były gwałtowne, ale nadal pełne namiętności, którą oboje czuli, a której nie potrafili wyrazić inaczej niż drażniąc się, a potem rozładowując napięcie gdzieś po kątach. Skoro mu się nie podobało, dlaczego nigdy nie poszukał przyjemności nigdzie indziej? I dlaczego, skoro tak mocno kochał Xichena, dlaczego nie próbował go uwieść? Na to drugie szybko znalazł odpowiedź. Wiedział o tym jak niewinny był Xichen, że nigdy nikogo nie miał, nie trzymał za rękę, nie mówiąc nawet o dalszych krokach, przy Xichenie, Yao czuł się odrobinę brudny, skrzywiony zaznaną brutalnością i zdający sobie sprawę z tego, że gdyby przyszło co do czego, tego niewinnego pozbawionego agresji Xichena najzwyczajniej w świecie nie potrafiłby nauczyć czegoś, czego sam nie umiał. Tylko dlaczego nie poszukał tego gdzie indziej?
Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie, ale coś, nie był pewien co, podpowiadało mu, by podzielił się przemyśleniami z Mingjue. Alkohol nadal krążący mu w żyłach skłaniał go do mówienia prawdy, nawet jeśli była ona tak bardzo bolesna. Dlatego wyprostował się nieco, zadzierając głowę do góry, pociągając mężczyznę za koszulę, by zwrócić na siebie jego uwagę, a kiedy jego zielone oczy spoczęły na nim, czując że odrobinę mu gorąco, odchrząknął, zbierając się na odwagę.
- Wiesz… tak, wracając do tego, co mówiłeś wcześniej… nigdy nie uważałem cię za zastępstwo… Tak w zasadzie… to… nie byłeś zastępstwem za nikogo i… i ja nigdy… nie szukałem zastępstwa za ciebie – wyznał, w zasadzie nie wiedząc dlaczego i po co przyznał mu się do tej dziwnej wierności, którą mimo niezadowolenia zachował, a która teraz skutecznie zabarwiła jego policzki szkarłatem. Mingjue był jego pierwszym i jedynym…
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czasami sam nie był w stanie uwierzyć w to, jak ogromne miał szczęście. Xichen był jedyny taki na milion. Jedyny, który mógł dotykać go w ten sposób, przy czym Wanyin wcale nie czuł się z tym dotykiem niekomfortowo. Trudno było zapanować mu nad rumieńcami okalającymi jego policzki czy tym, jak nieśmiały w pewnej chwili się stał... A z drugiej strony, to wszystko wciąż było dla niego zupełnie nowe. Dopiero się uczył samemu odkrywając, że na niektóre swoje reakcje nie miał żadnego wpływu. Jego ciało same doskonale wiedziało, jak zachować się przy odrobinie ciepła i bliskości drugiej osoby, dając jedynie znać, że jest mu nad wyraz dobrze, przyjemnie i miło.
Wcale nie planował więc przerywać tego tak szybko, a z drugiej strony nie chciał ośmieszyć się jeszcze bardziej, gdyby podniecenie wzięło nad nim górę i nie daj boże, Xichen zauważyłby, że jeden dotyk tam, gdzie trzeba potrafił pobudzić go w bardzo znaczący sposób.
Z ulgą odwrócił się więc do mężczyzny plecami, gotów w każdej chwili ruszyć w stronę wyjścia. Nie spodziewał się zupełnie, że w ostatniej momencie zostanie jeszcze przytrzymany w miejscu. Ze świstem wciągnął powietrze czując, że dłonie pediatry ponownie wróciły w to samo miejsce, grzejąc i maltretując biedne pośladki Wanyina. Nie chciał nawet myśleć o tym, że akurat ta konkretna część jego ciała, musiała aż tak przypaść lekarzowi do gustu. Bo niby kiedy zdążyłby ją dokładnie wybadać?!
Z niewielkimi ograniczeniami, na które ostatecznie i tak przystał ruszył wreszcie w stronę wyjścia z baru. Po drodze udało im się jeszcze złapać za ich kurtki i dopiero przy ich zakładaniu, Wanyin zdążył przekonać Xichena do puszczenia jego pośladków, choć i to z wielkim trudem. Lekko wstawiony mężczyzna, był na pewno niesamowicie uroczy, wciąż tak samo dbający o młodszego, kiedy w grę wchodziło jego bezpieczeństwo.
Czując na swojej talii ramiona, które asekuracyjnie trzymały go, gdy obaj schodzili ze schodów, poczuł się jeszcze mocniej zachwycony jego osobą. O ile w ogóle dało się bardziej uwielbiać Xichena, który i tak był już dla niego chodzącym ideałem. Niemniej, strasznie doceniał to, że się o niego troszczył nawet jeśli słownie pewnie nigdy nie przeszłoby mu to przez gardło. Głupio było mu się przyznać, a jednak potrzebował opieki, potrzebował kogoś, komu bezgranicznie byłby w stanie zaufać i powierzyć całego siebie.
Mróz tego wieczora ścisnął trochę mocniej niż zwykle, a pierwsze płatki śniegu pokryły całe chodniki, tak że w jednej chwili na ulicach zrobiło się niesamowicie biało. W dodatku cały czas prószyło z nieba i nikt nie spodziewałby się, że akurat tego wieczoru zrobi się aż tak klimatycznie.
Wanyin starał się trzymać mocno najbliższej barierki, chociaż nawet to nie uchroniło go przed poślizgnięciem się na oblodzonych schodach. Aż zachwiał się niebezpiecznie do tyłu, zamykając gwałtownie oczy... a kiedy znów je otworzył, przed sobą miał z powrotem twarz Xichena, który owinął go mocno w ramionach, nie pozwalając mu upaść. Zamrugał z wyraźnym niedowierzaniem, patrząc prosto w złote tęczówki lekarza, które wydawały się teraz błyszczeć. Jak gwiazdy. Małe gwiazdki zamknięte w źrenicach, od których młodszy nie potrafił oderwać wzroku, tak bardzo go pochłaniały. Ledwie dotarł do niego komplement... A kiedy wyczuł tę samą, bezpieczną dłoń, które zawsze uspokajała go w chwilach, gdy jego umysł i serce odmawiały mu posłuszeństwa, zadarł tylko mocniej głowę, oparł wolną rękę na piersi starszego, leciutko przymykając oczy.
Poczuł przede wszystkim... nagłe uderzenie czułości. Nigdy nie spodziewałby się, że w ten zimowy wieczór, kiedy obaj będą leciutko wstawieni, zaufają sobie na tyle żeby sięgnąć po coś więcej... Poczuł gorące usta przylegające do tych jego. Delikatne drżenie jego własnych warg i posmak pierwszego pocałunku, który smakował jak słodycz, jak alkohol i młodość w jednym. Jak wszystko to, czego do tej pory mu brakowało. Aż zakręciło mu się głowie od tych gorących ust, które całowały go z tak ogromną czułością, o której Wanyin nie śmiał nigdy nawet marzyć. A kiedy wreszcie dotarło do niego, że wszystko to działo się naprawdę, zebrał w sobie całe swoje pokłady odwagi, żeby jak najsubtelniej oddać pocałunek. Przycisnął wtedy swoje mięciutkie wargi do tych należących do Xichena, rozchylając leciutko własne, dopóki nie wydał z siebie bardzo ujmującego pomruku, który jasno dał znać, jak bardzo musiało mu być w tej chwili przyjemnie.
Wreszcie odsunął się nieznacznie, czując słodkie dreszcze w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowały się usta starszego. Nie miał pojęcia czy to z nadmiaru emocji, czy tylko mu się tak wydawało, ale te dwie, słodkie poduszeczki piekły go teraz tak mocno, że musiał subtelnie je oblizać, patrząc przy tym Xichenowi w oczy. A kiedy czuł, że ten chce kolejny raz pochylić się w jego stronę, szybciutko uniósł dłoń i przycisnął palec do jego warg, zabraniając mu się zbliżyć. Uśmiechnął się przy tym słodko, niewinnie i tylko jego zarumienione policzki zdradzały, jak sam zawstydził się tym gestem. Oh, ale miał taką ochotę odwdzięczyć mu się za to, co mu dzisiaj zrobił! Nie mógł dać się tak łatwo przekupić, nawet na słodki pocałunek, który został mu jeszcze na ustach.
Wyswobodził się z uścisku lekarza po czym szybko zszedł po schodach i przeszedł kilka kroków, żeby utrzymać między nimi pewną odległość. To było bardzo niebezpieczne, żeby przebywali tak długo blisko siebie!
Schylił się do ziemi i nabrał w dłonie odrobinę puszystego śniegu, formując po chwili z niego niewielką kulkę, w sam raz by mieściła mu się w rękach. Podrzucił są w powietrzu, posyłając Xichenowi równie zadziorny uśmiech, który jasno mówił, że przegiął. Oj przegiął dzisiaj tak bardzo, że Wanyin sam nie miał pojęcia czy mu to wszystko wybaczy. Zamachnął się i... celnym rzutem trafił śnieżką prosto w klatkę piersiową mężczyzny.
— To za zmacanie mnie po tyłku bez pozwolenia — odparł z szerokim uśmiechem, obserwując przez chwilę minę jaką musiał mieć lekarz. No przecież nie będzie stał potulnie i miękł mu w ramionach! Nie dzisiaj! Uformował szybko kolejną kulkę i cofając się jeszcze o krok, znów rzucił w niego śnieżką, trafiając tym razem w ramię.
— A to za sprawienie, że wyglądam, jak dojrzały pomidor — parsknął, nie mając jednak zamiaru na tym poprzestawać. Ostatni rzut, najbardziej celny, bo trafił prosto w miejsce, gdzie znajdowało się serduszko lekarza.
— A to za to, że... tak dobrze pocałujesz — przełknął ślinę, patrząc się intensywnie w złote tęczówki. Nie miał pojęcia, skąd dzisiaj w nim było tyle odwagi, ale... czuł motylki w brzuchu, gorąc na ustach i chciał, żeby Xichen wiedział, że jest za to odpowiedzialny. A kiedy zdążył już obłożyć go wystarczająco śnieżkami, zrobiło mu się nagle zimno w gołe dłonie, które dotykały śniegu. Przyłożył je zaraz do ust, chuchając na nie ciepłym powietrzem, aby choć trochę je ogrzać. Właściwie to teraz zaczął powoli żałować, że uciekł z tych silnych ramion, bo tam było mu zdecydowanie dużo cieplej...
— Uh, zimno.
Mingjue od początku uważał Mengyao za wystarczająco silną osobę, by nie potrzebował wsparcia i pomocy innych. W końcu tak idealnie wszystkimi rozporządzał, potrafił odpyskować, kiedy trzeba i nigdy nie wykazywał jakiejś większej potrzeby do zaopiekowania się nim. Wyglądał na osobę samowystarczalną, która dokładnie wiedziała, czego chce. W końcu nie raz przekonał się o jego silnym charakterze i może właśnie dlatego, nigdy nie czuł potrzeby by traktować go na równi z innymi. Niestety trochę utwierdziło się w nim przekonanie, że Yao jest z lodu i nic, ale to nic nie jest w stanie go ruszyć. Bo w końcu nigdy nie widział go skrzywdzonego, skrzywionego czy chociażby narzekającego, że coś go boli. I teraz wiedział już, że była to tylko kolejna z jego licznych masek, bo prawdziwej twarzy nie dane było Mingjue zobaczyć, aż do dnia dzisiejszego... i to też pod pretekstem wspólnego picia i za sprawą mocnego ciosu w serce.
I teraz także Mingjue uważał, że świetnie sprawdza się w roli zastępy. Yao mógł bez problemu topić w nim swoje smutki, wyżywać się na nim, a nawet załatwiać potrzebny cielesne, których nie mógł spełnić z kimś innym. Do tego starszy sprawdzał się idealnie. No przecież Mengyao od początku tak właśnie go traktował! I nie twierdził, że on nie robił tego samego, ale... ale przynajmniej nie myślał o kimś innym, będąc z nim.
Czując słabe pociągnięcie za koszulkę, wyrwał się nagle z zamyślenia, zerkając pytająco na mniejszego. Dziwnym trafem zauważył, że najwyraźniej żaden z nich nie czuł się tak niekomfortowo, jak mogliby się spodziewać. Co prawda, Mingjue nigdy dotąd nie trzymał i nie przytulał Yao w ten sposób, pierwszy raz dbając o to, aby przede wszystkim nie zrazić go do siebie jeszcze bardziej. Nie chciał by znów na zakładał na siebie maskę okraszoną brakiem uczuć. Bo kiedy upił się i postanowił ją zdjąć, przynajmniej zaczęli ze sobą rozmawiać.
— Kim w takim razie dla ciebie byłem? Bo na pewno nie kimś, kogo naprawdę chciałeś — zapatrzył się na brązowe tęczówki, szukając w nich jakiejś odpowiedzi na to, co tak naprawdę ich łączyło. Jeszcze do niedawna mógłby przysiąc, że poza nienawiścią, nie mają wobec siebie żadnych intencji. Teraz sam jednak nie był już niczego pewien.
Westchnął cicho, unosząc dłoń, żeby jeszcze raz posmyrać go po policzku. Kiedy Yao patrzył na niego tymi dużymi, maślanymi oczami, trudno mu było dalej pozostać rozważnym. Tymczasem wiedział, że gdyby młodszy nie upił się, nic takiego nie miałoby miejsca. Nie tańczyliby razem, nie przytulali się, nie mógłby trzymać go w sowich ramionach.
— Chodź, zamówię taksówkę i odwiozę cię do domu. Nie powinieneś wracać sam w takim stanie — stwierdził po chwili namysłu, wyciągając z kieszeni spodni telefon, żeby zamówić im podwózkę pod samo mieszkanie. Tak naprawdę nie powinno obchodzić go to, co się stanie z Mengyao... a jednak nie miał zamiaru puszczać go samego, nie mając pewności, że ten bezpiecznie nie znajdzie się w swoim łóżku, a wraz ze wschodem słońca, wszystko wróci do normy. Nic, ale to nic więcej nie będzie ich łączyło.
Na tę myśl, wrócił z powrotem do niższego, śledząc wzrokiem jego policzki, nos, usta. Yao był tak idealny, tak beznadziejnie przystojny, z czego sam pewnie nie zdawał sobie sprawy. Mingjue miał słabość do włosów, które zawsze pozostawały tak miękkie, do oczu pełnych zawziętości, słodkich dołeczków w policzkach, kiedy uśmiechał się najpiękniej na świecie. Nigdy co prawda nie do niego, ale widział ten z uśmiech z boku i wciąż uważał za coś niezwykłego.
I kiedy tak rozwodził się nad wyglądem Mengyao, nawet nie zauważył w którym momencie, uniósł palcami delikatnie jego brodę, nakierowując jego usta w swoją stronę. Skoro dzisiaj popełnili razem już tyle głupot... stwierdził, że nic się nie stanie, jeśli zrobi przynajmniej jedną, słuszną rzecz jego zdaniem. Objął go nagle pewniej wolną ręką w pasie, a kiedy światła klubowe na moment zgasły i zalała ich ciemność, Mingjue odnalazł te usta należące do Yao i pocałował go ze wszystkimi tymi emocjami, które im w tej chwili towarzyszyły.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Słodkie! To było tak słodkie! Xichen czuł się tak, jakby całe jego ciało zmieniło się w cukier, do tego polany lukrem. Usta Wanyina były tak miękkie, odrobinę zmarznięte od mrozu, rozgrzały się pod dotykiem jego własnych warg. Całe ciało mężczyzny emanowało takim ciepłem… Xichen miał wrażenie, jakby miał się zaraz rozpuścić. A kiedy jeszcze zaskoczone fiołkowe oczy spojrzały na niego maślanie, a usta odpowiedziały nieśmiało na pocałunek, lekarz poczuł występujące mu na policzki delikatne rumieńce. Tak urocze, tak słodkie, tak miłe i czułe. Pozbawione negatywnych uczuć, czy czegokolwiek co nie było zaufaniem i tym niewinnym zauroczeniem jakie oboje czuli w stosunku do siebie. A kiedy w końcu odsunęli się od siebie odrobinę, pediatra miał wrażenie jakby to wszystko było tylko snem. Cudownym i zdecydowanie lepszym niż w najśmielszych wyobrażeniach jakie posiadał co do swojego pierwszego w życiu pocałunku, niemniej kiedy tylko dojrzał zarumienione policzki Wanyina, jego nieśmiało zaskoczone i pałające przyjemnością spojrzenie, wiedziony instynktem, pochylił się, by jeszcze raz przekonać się, że to była rzeczywistość, nie dane mu było jednak spełnić swojego zamiaru. Czując palec na swoich wargach, niemal westchnął z krążących mu w żyłach uczuć, pozwalając im trwać przez chwilę w ten sposób, pałając wzajemnym niewinnym zawstydzeniem, dopóki mężczyzna nie wyswobodził się z jego ramion.
Nie był pewien, jakie były zamiary Wanyina, kiedy ten pochylił się, formując w gołych dłoniach kulę śniegu, ale kiedy tylko oberwał śnieżką, zrobił tak bardzo skruszoną minę na jaką było go stać, podczas gdy czuł się tak cudownie, że najchętniej zamknąłby mężczyznę w swoich ramionach i już nigdy więcej nie wypuścił. Nie potrafił jednak, w miarę jak Wanyin z zadziorną miną i błyszczącymi oczami zasypywał go śniegiem, utrzymać na twarzy poważnego wyrazu. Był prawie pewien, że jego uśmiech stał się wyjątkowo kretyński, kiedy słuchał tych słodkich oskarżeń, do których całkowicie się przyznawał i które nie wywołały w nim żadnego poczucia winy. Raczej jakiś rodzaj alfiej dumy!
- Przyznaję się do winy – parsknął, rozkładając ręce, by Wanyin mógł do woli upiększać jego jasny płaszcz mokrymi plamami, nie przejmując się wcale, że biały materiał mógł już nigdy się nie doprać. W końcu skąd mógł wiedzieć takie rzeczy, skoro sam nie bardzo wiedział, gdzie pralka miała włącznik, ani do której przegródki powinien sypać proszek do prania.
Kiedy Wanyin skończył, a jego ręce były czerwone z zimna, Xichen podszedł bliżej, by zerknąwszy na niego udawanie skruszonym wzrokiem, podać mu swoją dłoń.
- Czy mogę? – zapytał, a kiedy mężczyzna podał mu swoje ręce, złapał je obie, unosząc je bez wahania do ust, by złożywszy na jego wierzchu drobnego całusa, zacząć na nie chuchać.
- Wracamy do środka? – zapytał, a kiedy otrzymał potwierdzenie, pociągnął Wanyina do baru, chcąc odłożyć kurtki na kanapy i jeszcze na chwilę porwać młodszego na parkiet, zanim zdecydują się wrócić do domu.
Jedyne czego nie przewidział, a co sprawiło, że na jego twarzy pojawił się uśmiech, mówiący, że od początku wiedział, że tak będzie, to Mengyao i Mingjue spleceni w namiętnym uścisku po środku parkietu, całując się jakby świat nie istniał.
- Wiedziałem, od dawna mieli się ku sobie – oświadczył pewnie, uśmiechając się z zadowoleniem, jakby właśnie spełniło się coś, na co od dawna czekał. I w zasadzie tak było, mogli się ukrywać, mogli udawać, że jedyne co ich łączy to wzajemna nienawiść, ale jego nosa nie sposób było oszukać! W końcu A-Yao tak bardo przesiąkł zapachem alfy, że jego własna słodka i kusząca woń omegi niemal całkowicie się pod nią ukryła, sprawiając że z daleka jego ciało krzyczało, że już do kogoś należy.
Odczekał taktowną chwilę, czując że zaczynał powoli trzeźwieć, pozwalając przyjaciołom zejść z parkietu i opanować własne emocje, zanim podeszli do stolika i dowiedzieli się, że Mingjue miał zamiar odprowadzić do domu nieco mocniej niż Xichen zakładał po ilości spożytego przez niego alkoholu Guagnyao.
- W porządku, my też będziemy się zaraz zbierać – oświadczył, domyślając się, że oboje niepotrzebnie martwiliby się o lekarza, znając jego słabą głowę. Na szczęście do szpitala nie było daleko, więc mogli na spokojnie zostawić go z niemal trzeźwym Wanyinem.
Zaciągnął jeszcze młodszego mężczyznę na parkiet i podbudowany winem i najsłodszym pocałunkiem jaki mógł otrzymać i sam dać, złapał Wanyina za ręce i zaczął z nim wyjątkowo sprawnie tańczyć. Oczywiście, jako członek rodziny Lan znał wszystkie tańce towarzyskie, a i te dało się wykorzystać przy klubowej muzyce, zmieniając nieco rytm czy kroki, dostosowując je do własnych potrzeb. Nie był pewien, ile tak szaleli na parkiecie, ale kiedy w końcu brakło im tchu i sił, byli niemal jedynymi gośćmi lokalu. Zebrali się, zakładając kurtki i dyskutując zawzięcie na temat muzyki, a potem wyszli w gęstniejący śnieg i mrok, a ich palce nieśmiało, niemal samoistnie splotły się ze sobą, wywołując na twarzy Xichena nieśmiały uśmieszek zadowolenia, kiedy odwrócił na chwilę wzrok, drapiąc się po nieco czerwonym policzku. Pierwszy raz czuł coś takiego i było to zdecydowanie najsłodsze z przepełniających go uczuć.
Nie wiedział. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie Mingjue. On sam nie miał pojęcia, kim dla niego był, poza tym, że poniekąd szefem, niezbyt przyjemnym kochankiem i osobą, o której mimo wszystko nie potrafił zapomnieć. Choć Yao cały czas myślał o nim źle, to jednak myślał ciągle. I to nie było tak, że całkiem mu się nie podobał, bo fizycznie pociągał go niesamowicie i tylko z jego wątpliwym charakterem, którego mężczyzna jednak tak dobrze nie znał, miał największy problem. Oboje byli dla siebie tylko zlepkiem pozorów, za które nie chcieli spojrzeć. Zatrzymali się na pierwszym wrażeniu, które obojga ani trochę nie satysfakcjonowało, a jednak nie potrafili o sobie ani zapomnieć, ani się polubić. Ah! Skąd miał wiedzieć co o nim myślał, kiedy miał taki mętlik w głowie! Mętlik, który sam Mingjue tylko podsycał, a jego gorące dłonie parzące go gdziekolwiek go nie tknęły wprawiały w chaos jego ciało. Nie potrafił poukładać myśli, zbyt pochłonięty bólem, zdumieniem i nagłym wrażeniem, że wszystko w co do tej pory wierzył, było błędem.
Kiedy Mingjue zaproponował, że odwiezie go do domu, nie protestował, opuszczając wzrok. Czuł się taki mały. Taki obdarty z wszystkich uczuć, odsłonięty jak jeszcze nigdy i ani trochę nie podobało mu się to uczucie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był z kimkolwiek szczery, włączając w to siebie, więc kiedy teraz nie ukrywał niczego, czuł się dokładnie tak jak powinien będąc tym, kim był, bezbronną omegą w świecie zdominowanym przez uczucia i osobników pokroju Mingjue, którzy nie zwracali uwagi na to, że mogli kogoś zranić o ile to nie była przeznaczona im osoba. I wiedział, że miał rację, w końcu Xichen też taki był. Nie widział jego uczuć, bo najwyraźniej nie był mu pisany. Więcej łez zebrało się w jego oczach, ale za wszelką cenę nie chciał pozwolić im znów płynąć, zaciskając aż do bólu dłonie w pięści. Wiedział, że był okropny, że był nieprzyjemny, że gdyby mógł, zrobiłby wszystko sam, byle tylko pokazać innym, że dawał sobie radę. A to sprawiało, że nie był atrakcyjny, że ktokolwiek na niego spojrzał, nie czuł potrzeby by go chronić. A przecież tego chciały alfy, tego chciał ten durny system, który wymyśliła sobie natura, by silniejsi chronili słabszych. A on nie był słaby, nie będąc alfą. A przynajmniej, wyglądał na silnego, bo w takich momentach jak ten udowadniał, głównie sobie, że czasem, tylko czasem i on marzył o tym, by w końcu ktoś okazał mu czułość.
Nie zauważył w którym momencie palce Mingjue znalazły się na jego brodzie, ale kiedy w końcu dotarło do niego to co się działo, gapił się z niedowierzaniem w twarz mężczyzny, która znalazła się tak blisko i która zbliżała się coraz bardziej, aż jego drżące z nagłego przerażenia wargi nie zostały przykryte tymi należącymi do alfy, sprawiając że w pierwszej chwili Mengyao, złapał go za ramiona bygo odepchnąć, tylko po to, by w kolejnej zaciskać mocno dłonie na materiale jego koszulki, wbijając palce w jego ramiona. Jęknął z szoku i niedowierzania, a jego usta pod wpływem nacisku rozchyliły się, pozwalając mężczyźnie pogłębić pocałunek, wsuwając swój język pomiędzy jego wargi. Jin Guangyao w jednym momencie poczuł jak bardzo zrobiło mu się gorąco, a kolana zmiękły, sprawiając że jedynie trzymająca go w pasie ręka Mingjue utrzymywała go w stabilnej, nieco odchylonej do tyłu pozycji. Niekontrolowany, zmieszany pisk utonął w wargach wyższego mężczyzny, kiedy nogi omegi ugięły się pod nim mocniej, a ciało alfy przywarło do niego jeszcze mocniej, sprawiając ze spanikowany Yao objął go rękoma za szyję, bojąc się że upadnie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że jego lekkie ciało nie stanowiło dla niego żadnego wyzwania i że gdyby chciał go upuścić, zrobiłby to już dawno temu. Tymczasem jego język wyprawiał cuda w jego ustach i zanim brązowooki zdołał zorientować się, co w zasadzie robił, jego spragnione miłości ciało odpowiedziało na pieszczotę całkiem jej ulegając i nieśmiało przeczesując palcami włosy na karku starszego Nie.
Jin Guangyao zdecydowanie szybciej stracił cały oddech, a kiedy MIngjue się odsunął, przez chwilę gapił się na niego w szoku, czując jak jego policzki i uszy zrobiły się gorące i tak bardzo czerwone. Czuł jak krew szumiała mu w uszach, a serce waliło szybko, podczas gdy kolana nadal mu się trzęsły i tylko nadal przytrzymujące go w pasie silne ramię nie pozwalało mu upaść. Był taki… oszołomiony! Nie spodziewał się, nie miał pojęcia, nie wiedział… o pocałunkach tylko słyszał, bo choć on i Mingjue mieli za sobą znacznie więcej, nigdy nie uczynili tego pierwszego kroku. Tak więc Jin Gunagyao w wieku dwudziestu pięciu lat, choć od dawna, w swoim odczuciu nie był już w żaden sposób niewinny, przeżył swój pierwszy pocałunek.
Był tak zaskoczony, zawstydzony i sam nawet nie wiedział jaki, że z tego szoku otrząsnął się dopiero siedząc w taksówce. On na tylnym siedzeniu, Mingjue obok kierowcy. Patrzył za okno, odtwarzając ten gorący moment w pamięci i za każdym razem czując dreszcze przebiegające mu po plecach i sprawiające, że jego policzki ani na moment nie przestały się rumienić. Nie pamiętał by kiedykolwiek wcześniej cokolwiek zawstydziło go tak bardzo. A kiedy jego wzrok i wzrok starszego mężczyzny spotykał się we wstecznym lusterku, odwracał gwałtownie głowę, nie potrafiąc nie czuć jakichś dziwnych, słodkich sensacji w brzuchu. Co to było? Co to wszystko miało znaczyć?
Czuł się tak okropnie zagubiony, że gdy tylko dotarli pod drzwi sklepu Guangyao, przez który dostali się do kamienicy, która znajdowała się w jego posiadaniu, nie potrafił trafić kluczem do zamka. A kiedy gorąca dłoń Nie Mingjue złapała go za nadgarstek by mu pomóc, zdenerwował się tak bardzo, że upuścił przedmiot i pozwolił nieco zirytowanej alfie zrobić to za niego. Dotarłszy pod drzwi swojego mieszkania, Mengyao zawahał się, zanim otworzył drzwi. Nie chciał… zostać sam.
- Zostaniesz… ze mną? – zapytał przełykając nerwowo ślinę i nie patrząc w kierunku mężczyzny. Czuł, że jego twarz znów stanowiła jedną wielką czerwoną masę zawstydzenia. Wiedział jaką jedną jedyną korzyść mężczyzna mógł mieć przyjmując ofertę i gdyby tylko zgodził się z nim zostać na tę jedną tak smutną i zaskakującą noc, mógł mu to dać. W końcu i tak miał go kiedy chciał, więc ten raz wcale nie stanowiłby różnicy, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył, kiedy zdenerwowany wpuszczał mężczyznę do środka.
- Idę pod prysznic, rozgość się – powiedział, starając się brzmieć nonszalancko, choć czuł się jak jeden wielki kłębek nerwów. Nigdy nie robili tego w domu któregokolwiek z nich, ani nawet na łóżku…
Gorąca woda odrobinę rozluźniła go i sprawiła, że przez chwilę poczuł się spokojnie, jednak wystarczyło by wyszedł z zaparowanej łazienki w samym szlafroku, by znów poczuć się jak zagubiony nastolatek, którym był kiedyś. Jego mieszkanie było takie wielkie… za duże dla jednej osoby, całkiem puste jeśli nie liczyć Yao, więc kiedy dojrzał buty Mingjue porzucone w przedsionku, jego kurtkę, a w powietrzu wyczuł jego zapach, poczuł coś bardzo dziwnego, co nie przypominało zwykłej samotności, którą zwykle czuł wieczorami.
Mężczyznę zastał w swojej sypialni i spodziewając się, że od razu będzie chciał przejść do rzeczy, zrzucił szlafrok ze swoich ramion, chcąc mieć to już za sobą. Ale kiedy poczuł wzrok Mingjue spływający w dół jego sylwetki, poczuł wracające na jego policzki rumieńce. Cała jego postawa aż krzyczała zdenerwowaniem, kiedy objął się ramieniem, zatrzymując dłoń na łokciu i opuścił głowę, spoglądając na swoje stopy, których palce zaciskały się nerwowo na włosiu puszystego, szarego dywanu. Nawet przed swoim pierwszym razem się tak nie denerwował, jak teraz…
Nie był pewien, jakie były zamiary Wanyina, kiedy ten pochylił się, formując w gołych dłoniach kulę śniegu, ale kiedy tylko oberwał śnieżką, zrobił tak bardzo skruszoną minę na jaką było go stać, podczas gdy czuł się tak cudownie, że najchętniej zamknąłby mężczyznę w swoich ramionach i już nigdy więcej nie wypuścił. Nie potrafił jednak, w miarę jak Wanyin z zadziorną miną i błyszczącymi oczami zasypywał go śniegiem, utrzymać na twarzy poważnego wyrazu. Był prawie pewien, że jego uśmiech stał się wyjątkowo kretyński, kiedy słuchał tych słodkich oskarżeń, do których całkowicie się przyznawał i które nie wywołały w nim żadnego poczucia winy. Raczej jakiś rodzaj alfiej dumy!
- Przyznaję się do winy – parsknął, rozkładając ręce, by Wanyin mógł do woli upiększać jego jasny płaszcz mokrymi plamami, nie przejmując się wcale, że biały materiał mógł już nigdy się nie doprać. W końcu skąd mógł wiedzieć takie rzeczy, skoro sam nie bardzo wiedział, gdzie pralka miała włącznik, ani do której przegródki powinien sypać proszek do prania.
Kiedy Wanyin skończył, a jego ręce były czerwone z zimna, Xichen podszedł bliżej, by zerknąwszy na niego udawanie skruszonym wzrokiem, podać mu swoją dłoń.
- Czy mogę? – zapytał, a kiedy mężczyzna podał mu swoje ręce, złapał je obie, unosząc je bez wahania do ust, by złożywszy na jego wierzchu drobnego całusa, zacząć na nie chuchać.
- Wracamy do środka? – zapytał, a kiedy otrzymał potwierdzenie, pociągnął Wanyina do baru, chcąc odłożyć kurtki na kanapy i jeszcze na chwilę porwać młodszego na parkiet, zanim zdecydują się wrócić do domu.
Jedyne czego nie przewidział, a co sprawiło, że na jego twarzy pojawił się uśmiech, mówiący, że od początku wiedział, że tak będzie, to Mengyao i Mingjue spleceni w namiętnym uścisku po środku parkietu, całując się jakby świat nie istniał.
- Wiedziałem, od dawna mieli się ku sobie – oświadczył pewnie, uśmiechając się z zadowoleniem, jakby właśnie spełniło się coś, na co od dawna czekał. I w zasadzie tak było, mogli się ukrywać, mogli udawać, że jedyne co ich łączy to wzajemna nienawiść, ale jego nosa nie sposób było oszukać! W końcu A-Yao tak bardo przesiąkł zapachem alfy, że jego własna słodka i kusząca woń omegi niemal całkowicie się pod nią ukryła, sprawiając że z daleka jego ciało krzyczało, że już do kogoś należy.
Odczekał taktowną chwilę, czując że zaczynał powoli trzeźwieć, pozwalając przyjaciołom zejść z parkietu i opanować własne emocje, zanim podeszli do stolika i dowiedzieli się, że Mingjue miał zamiar odprowadzić do domu nieco mocniej niż Xichen zakładał po ilości spożytego przez niego alkoholu Guagnyao.
- W porządku, my też będziemy się zaraz zbierać – oświadczył, domyślając się, że oboje niepotrzebnie martwiliby się o lekarza, znając jego słabą głowę. Na szczęście do szpitala nie było daleko, więc mogli na spokojnie zostawić go z niemal trzeźwym Wanyinem.
Zaciągnął jeszcze młodszego mężczyznę na parkiet i podbudowany winem i najsłodszym pocałunkiem jaki mógł otrzymać i sam dać, złapał Wanyina za ręce i zaczął z nim wyjątkowo sprawnie tańczyć. Oczywiście, jako członek rodziny Lan znał wszystkie tańce towarzyskie, a i te dało się wykorzystać przy klubowej muzyce, zmieniając nieco rytm czy kroki, dostosowując je do własnych potrzeb. Nie był pewien, ile tak szaleli na parkiecie, ale kiedy w końcu brakło im tchu i sił, byli niemal jedynymi gośćmi lokalu. Zebrali się, zakładając kurtki i dyskutując zawzięcie na temat muzyki, a potem wyszli w gęstniejący śnieg i mrok, a ich palce nieśmiało, niemal samoistnie splotły się ze sobą, wywołując na twarzy Xichena nieśmiały uśmieszek zadowolenia, kiedy odwrócił na chwilę wzrok, drapiąc się po nieco czerwonym policzku. Pierwszy raz czuł coś takiego i było to zdecydowanie najsłodsze z przepełniających go uczuć.
Nie wiedział. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie Mingjue. On sam nie miał pojęcia, kim dla niego był, poza tym, że poniekąd szefem, niezbyt przyjemnym kochankiem i osobą, o której mimo wszystko nie potrafił zapomnieć. Choć Yao cały czas myślał o nim źle, to jednak myślał ciągle. I to nie było tak, że całkiem mu się nie podobał, bo fizycznie pociągał go niesamowicie i tylko z jego wątpliwym charakterem, którego mężczyzna jednak tak dobrze nie znał, miał największy problem. Oboje byli dla siebie tylko zlepkiem pozorów, za które nie chcieli spojrzeć. Zatrzymali się na pierwszym wrażeniu, które obojga ani trochę nie satysfakcjonowało, a jednak nie potrafili o sobie ani zapomnieć, ani się polubić. Ah! Skąd miał wiedzieć co o nim myślał, kiedy miał taki mętlik w głowie! Mętlik, który sam Mingjue tylko podsycał, a jego gorące dłonie parzące go gdziekolwiek go nie tknęły wprawiały w chaos jego ciało. Nie potrafił poukładać myśli, zbyt pochłonięty bólem, zdumieniem i nagłym wrażeniem, że wszystko w co do tej pory wierzył, było błędem.
Kiedy Mingjue zaproponował, że odwiezie go do domu, nie protestował, opuszczając wzrok. Czuł się taki mały. Taki obdarty z wszystkich uczuć, odsłonięty jak jeszcze nigdy i ani trochę nie podobało mu się to uczucie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był z kimkolwiek szczery, włączając w to siebie, więc kiedy teraz nie ukrywał niczego, czuł się dokładnie tak jak powinien będąc tym, kim był, bezbronną omegą w świecie zdominowanym przez uczucia i osobników pokroju Mingjue, którzy nie zwracali uwagi na to, że mogli kogoś zranić o ile to nie była przeznaczona im osoba. I wiedział, że miał rację, w końcu Xichen też taki był. Nie widział jego uczuć, bo najwyraźniej nie był mu pisany. Więcej łez zebrało się w jego oczach, ale za wszelką cenę nie chciał pozwolić im znów płynąć, zaciskając aż do bólu dłonie w pięści. Wiedział, że był okropny, że był nieprzyjemny, że gdyby mógł, zrobiłby wszystko sam, byle tylko pokazać innym, że dawał sobie radę. A to sprawiało, że nie był atrakcyjny, że ktokolwiek na niego spojrzał, nie czuł potrzeby by go chronić. A przecież tego chciały alfy, tego chciał ten durny system, który wymyśliła sobie natura, by silniejsi chronili słabszych. A on nie był słaby, nie będąc alfą. A przynajmniej, wyglądał na silnego, bo w takich momentach jak ten udowadniał, głównie sobie, że czasem, tylko czasem i on marzył o tym, by w końcu ktoś okazał mu czułość.
Nie zauważył w którym momencie palce Mingjue znalazły się na jego brodzie, ale kiedy w końcu dotarło do niego to co się działo, gapił się z niedowierzaniem w twarz mężczyzny, która znalazła się tak blisko i która zbliżała się coraz bardziej, aż jego drżące z nagłego przerażenia wargi nie zostały przykryte tymi należącymi do alfy, sprawiając że w pierwszej chwili Mengyao, złapał go za ramiona bygo odepchnąć, tylko po to, by w kolejnej zaciskać mocno dłonie na materiale jego koszulki, wbijając palce w jego ramiona. Jęknął z szoku i niedowierzania, a jego usta pod wpływem nacisku rozchyliły się, pozwalając mężczyźnie pogłębić pocałunek, wsuwając swój język pomiędzy jego wargi. Jin Guangyao w jednym momencie poczuł jak bardzo zrobiło mu się gorąco, a kolana zmiękły, sprawiając że jedynie trzymająca go w pasie ręka Mingjue utrzymywała go w stabilnej, nieco odchylonej do tyłu pozycji. Niekontrolowany, zmieszany pisk utonął w wargach wyższego mężczyzny, kiedy nogi omegi ugięły się pod nim mocniej, a ciało alfy przywarło do niego jeszcze mocniej, sprawiając ze spanikowany Yao objął go rękoma za szyję, bojąc się że upadnie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że jego lekkie ciało nie stanowiło dla niego żadnego wyzwania i że gdyby chciał go upuścić, zrobiłby to już dawno temu. Tymczasem jego język wyprawiał cuda w jego ustach i zanim brązowooki zdołał zorientować się, co w zasadzie robił, jego spragnione miłości ciało odpowiedziało na pieszczotę całkiem jej ulegając i nieśmiało przeczesując palcami włosy na karku starszego Nie.
Jin Guangyao zdecydowanie szybciej stracił cały oddech, a kiedy MIngjue się odsunął, przez chwilę gapił się na niego w szoku, czując jak jego policzki i uszy zrobiły się gorące i tak bardzo czerwone. Czuł jak krew szumiała mu w uszach, a serce waliło szybko, podczas gdy kolana nadal mu się trzęsły i tylko nadal przytrzymujące go w pasie silne ramię nie pozwalało mu upaść. Był taki… oszołomiony! Nie spodziewał się, nie miał pojęcia, nie wiedział… o pocałunkach tylko słyszał, bo choć on i Mingjue mieli za sobą znacznie więcej, nigdy nie uczynili tego pierwszego kroku. Tak więc Jin Gunagyao w wieku dwudziestu pięciu lat, choć od dawna, w swoim odczuciu nie był już w żaden sposób niewinny, przeżył swój pierwszy pocałunek.
Był tak zaskoczony, zawstydzony i sam nawet nie wiedział jaki, że z tego szoku otrząsnął się dopiero siedząc w taksówce. On na tylnym siedzeniu, Mingjue obok kierowcy. Patrzył za okno, odtwarzając ten gorący moment w pamięci i za każdym razem czując dreszcze przebiegające mu po plecach i sprawiające, że jego policzki ani na moment nie przestały się rumienić. Nie pamiętał by kiedykolwiek wcześniej cokolwiek zawstydziło go tak bardzo. A kiedy jego wzrok i wzrok starszego mężczyzny spotykał się we wstecznym lusterku, odwracał gwałtownie głowę, nie potrafiąc nie czuć jakichś dziwnych, słodkich sensacji w brzuchu. Co to było? Co to wszystko miało znaczyć?
Czuł się tak okropnie zagubiony, że gdy tylko dotarli pod drzwi sklepu Guangyao, przez który dostali się do kamienicy, która znajdowała się w jego posiadaniu, nie potrafił trafić kluczem do zamka. A kiedy gorąca dłoń Nie Mingjue złapała go za nadgarstek by mu pomóc, zdenerwował się tak bardzo, że upuścił przedmiot i pozwolił nieco zirytowanej alfie zrobić to za niego. Dotarłszy pod drzwi swojego mieszkania, Mengyao zawahał się, zanim otworzył drzwi. Nie chciał… zostać sam.
- Zostaniesz… ze mną? – zapytał przełykając nerwowo ślinę i nie patrząc w kierunku mężczyzny. Czuł, że jego twarz znów stanowiła jedną wielką czerwoną masę zawstydzenia. Wiedział jaką jedną jedyną korzyść mężczyzna mógł mieć przyjmując ofertę i gdyby tylko zgodził się z nim zostać na tę jedną tak smutną i zaskakującą noc, mógł mu to dać. W końcu i tak miał go kiedy chciał, więc ten raz wcale nie stanowiłby różnicy, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył, kiedy zdenerwowany wpuszczał mężczyznę do środka.
- Idę pod prysznic, rozgość się – powiedział, starając się brzmieć nonszalancko, choć czuł się jak jeden wielki kłębek nerwów. Nigdy nie robili tego w domu któregokolwiek z nich, ani nawet na łóżku…
Gorąca woda odrobinę rozluźniła go i sprawiła, że przez chwilę poczuł się spokojnie, jednak wystarczyło by wyszedł z zaparowanej łazienki w samym szlafroku, by znów poczuć się jak zagubiony nastolatek, którym był kiedyś. Jego mieszkanie było takie wielkie… za duże dla jednej osoby, całkiem puste jeśli nie liczyć Yao, więc kiedy dojrzał buty Mingjue porzucone w przedsionku, jego kurtkę, a w powietrzu wyczuł jego zapach, poczuł coś bardzo dziwnego, co nie przypominało zwykłej samotności, którą zwykle czuł wieczorami.
Mężczyznę zastał w swojej sypialni i spodziewając się, że od razu będzie chciał przejść do rzeczy, zrzucił szlafrok ze swoich ramion, chcąc mieć to już za sobą. Ale kiedy poczuł wzrok Mingjue spływający w dół jego sylwetki, poczuł wracające na jego policzki rumieńce. Cała jego postawa aż krzyczała zdenerwowaniem, kiedy objął się ramieniem, zatrzymując dłoń na łokciu i opuścił głowę, spoglądając na swoje stopy, których palce zaciskały się nerwowo na włosiu puszystego, szarego dywanu. Nawet przed swoim pierwszym razem się tak nie denerwował, jak teraz…
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jeszcze długo nie mógł uspokoić gorących rumieńców na policzkach, kiedy Xichen zupełnie zignorowawszy to, że dopiero co został bestialsko obrzucony śnieżkami, podszedł do niego prosząc, aby podał mu zmarznięte dłonie. Nie potrafił zrozumieć tego nagłego aktu dobroci i czułości szczególnie, że to on sam rozpoczął tę nierówną wojnę na kulki śniegu. Ale lekarz wcale nie zamierzał odwdzięczać mu się tym samym, z szerokim uśmiechem przyjmując na siebie wszystkie oskarżenia. Czuć było rozpierającą go dumę i łobuzerskie spojrzenie, którego młodszy nie potrafił od tak przeoczyć. Bezczelny był ten lekarz! Chociaż to właśnie Wanyin w nim uwielbiał, że kiedy trzeba potrafił być stanowczy i troskliwy, a kiedy przychodził czas na odrobinę rozrywki, sam nie omieszkał sobie korzystać z zadziorności.
Bez większych dyskusji podał mężczyźnie wyziębnięte dłonie, które przy tych należących do Xichena, musiały być zimne niczym odłamki lodu. Zaraz jednak został obdarzony subtelnym pocałunkiem w kosteczki palców, które błyskawicznie rozgrzały to, co trzeba, a serce zrobiło dodatkowy obrót, bijąc jak oszalałe.
To był cudowny wieczór, któremu towarzyszył pierwszy pocałunek, szerokie uśmiechy i szaleńcze zauroczenie. Zupełnie nie miał ochoty wracać do środka, skoro tyle dobre wydarzyło się podczas tylko kilku minut, które spędzili wśród spadających płatków śniegu, wśród jeszcze niewinnego dotyku i iskrzących się na swój widok, spojrzeń.
Ostatecznie zgodził się jednak wrócić do środka, przekonany tym, że nie chciał jeszcze kończyć tego dnia. Wolał, żeby ten wieczór nigdy nie miał końca, żeby obaj zostali w takim stanie, oburzeni pierwszym zauroczeniem.
Po powrocie do klubu, szybko okazało się, że nie tylko oni odnaleźli wspólny język... Mingjue i Mengyao posunęli się nawet o krok dalej. Młodszy w pierwszej chwili niedowierzał w to, że ta dwójka kiedykolwiek mogła mieć się ku sobie. Bardziej był przekonany, że postępy poczynił tutaj alkohol. Nie skomentował jednak sytuacji, w jakiej ich zastali, niewinnie odwracając jedynie głowę w drugą stronę jakby udawał, że wcale nie ma żadnego pojęcia o pocałunkach.
— Do zobaczenia — pożegnał się, kiedy Mingjue stwierdził, że odwiezie Guangyao do domu, a z kolei żaden z nich nie próbował ich zatrzymywać. Xichenowi udzielał się entuzjazm widokiem dwójki przyjaciół we własnych objęciach zaś Wanyin wzruszał jedynie ramionami. Czuł za to dziwną ulgę, że żaden z nich nie był zainteresowany Xichenem i z nikim nie musiał rywalizować już o jego względy.
— Zatańczyć? Jeszcze? — zamrugał, nie spodziewając się, że starszy wyciągnie go jeszcze na parkiet i zmusi do nieco większego wysiłku niż przyklejenie się do jego ramion i nie puszczanie go choćby o krok. — Jutro nie będę czuł kolan, wiesz o tym? I życzę sobie śniadanie do łóżka — zażartował, nie mogąc jednak odmówić takiemu urzekającemu lekarzowi jeszcze jednego tańca. Nie miał pojęcia jak długo bawili się razem przy głośnej muzyce za to czuł, że następnego dnia na pewno przywitają go porządne zakwasy i szeroki uśmiech, na myśl o tym jak spędzili ten wieczór.
Kiedy wyszli z klubu, śnieg prószył jeszcze mocniej niż wcześniej. Nic za to nie było w stanie popsuć im nastroju. Wystarczyło, że ich dłonie przypadkowo otarły się o siebie, by po chwili delikatnie złapali się za ręce i ruszyli w stronę domu lekarza. Z początku w ciszy, bez zbędnych rozmów, czerpiąc przyjemność z samego przebywania w swoim towarzystwie.
— Bardzo przystojny z ciebie bałwanek —parsknął w końcu młodszy, gdy wchodzili już do przedsionka. Włosy Xichena były słodko posypane płatkami śniegu, a biały płaszcz od razu skojarzył mu się z jednym i takim oto sposobem, zaczęli obaj żartować, że zamienili się w śnieżne bałwany. Kiedy starszy złapał go w pasie, próbując odwdzięczyć się za ten zgryźliwy komplement, Wanyin zaczął piszczeć, żeby go nie dotykał, bo za chwilę się przy nim rozpuści.
Później omal co obaj nie wywrócili się o buty zostawione w korytarzu i znów zaczęli chichotać, gdy na zmianę próbowali nie zaplątać się w swoje kończyny.
— Szszsz, bo obudzimy Wangjiego! — spróbował go uciszyć, choć z marnym skutkiem. Mimo, że było już dawno po północy, wciąż mieli wystarczająco energii by nawet w drodze po schodach, nie móc się od siebie opędzić. Xichen przytrzymał go przy drzwiach, nie pozwalając tak szybko uciec z jego ramion. Wanyin musiał więc wymyślić coś innego. To nie tak, że nie chciał wpuszczać go do swojego pokoju. Wątpił w to, że dałby radę spokojnie zasnąć w jednym łóżku obok tego cudownego mężczyzny, który jednym spojrzeniem sprawiał, że miękły mu kolana, a niewidoczne skrzydła podrywały się do lotu.
— Zamknij oczy — poprosił, a kiedy lekarz rzeczywiście zgodził się przymknąć na moment powieki, Wanyin przybliżył się do jego ust. Miał idealny moment na to by spokojnie przyjrzeć się jego rzęsom, smukłym policzkom i ustom, które jednym pocałunkiem, potrafiły tak mocno go rozpalić. Znów zarumienił się na tę myśl, a chwilę później pokonał ostatnie dzielące ich milimetry, składając na wargach starszego nieco dłuższy, czuły pocałunek. Nie chciał pozostawiać go w takim niedosycie, tym bardziej że sam potrzebował jeszcze na chwilę dać ponownie ponieść się temu zniewalającemu uczuciu. Oh, jak trudno było mu opędzić się od tych warg. A jednak za nim którykolwiek z nich zdecydował się pogłębić pocałunek, młodszy odsunął się na bezpieczną odległość.
— Dobranoc — pożegnał się błyskawicznie i za nim lekarz zdążył przytrzymać go dłużej na korytarzu, młodszy zniknął w swoim pokoju, któryś już raz z kolei zostawiając Xichena w takim stanie. Rozbudzonego, ale nie usatysfakcjonowanego, bo Wanyin nie chciał mu dać wszystkiego od razu. Bo nigdy nie obiecał mu, że będzie miał łatwo.
Mingjue zupełnie nie zastanawiał się nad konsekwencjami tego pocałunku. Dopóki miał chęci całować tego małego, zapłakanego skrzata, który praktycznie tonął teraz w jego ramionach, nie miał zamiaru niczego sobie zabraniać. Może to była wina alkoholu, może przy tym pocałunku przewinęło się też jakieś współczucie z odrobiną pocieszenia... Najwięcej jednak było w tym niewypowiedzianych słów, których nigdy nie mieli okazji powiedzieć sobie na głos. Obaj mogli wzbraniać się rękami i nogami, chociaż doskonale wiedzieli, jak działają na siebie w całym tym amoku nienawiści i pożądania.
Objął go mocniej w pasie, pogłębiając zapoczątkowany pocałunek, który smakował słodkim alkoholem, słonymi łzami i jeszcze słodszym Guangyao, tak uległym przy napierających ustach alfy. Zupełnie go nie oszczędzał, narzucając pocałunkowi zabójcze tempo, przy którym ich języki ocierały się niczym w szaleńczym tańcu. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, Mingjue nie mógł napatrzyć się na te zarumienione policzki należące go Mengyao. Na to jaki był słodki, uroczy, delikatny... jakby nagle uciekła z niego cała ta bezczelność i pewność siebie. Jego alfa szalała, a on czuł się jeszcze bardziej odpowiedzialny, za to w jakim Yao był stanie i na pewno nie miał zamiaru go teraz puszczać.
Poczuł się jednak odrobinę bardziej nieswój, kiedy zmierzając do stolika, napotkał na swojej drodze spojrzenie Xichena z Wanyinem, którzy na pewno musieli ich widzieć. Mingjue odchrząknął nerwowo oznajmiając, że już się zbierają i jakkolwiek dziwnie przyjaciel by się na niego nie patrzył, nie miał zamiaru mu teraz niczego tłumaczyć ani niczemu zaprzeczać. Ot, stało się. Przyłapali ich na pocałunku, ale o niczym to jeszcze nie świadczyło. To był tylko jednorazowy wyskok, kiedy próbowali dać upust swoim emocjom... a to, że starszemu sam pocałunek spodobał się bardziej niż mógł przypuszczać, pozostawało już w niewiedzy ich wszystkich. W szczególność Mengyao.
Obiecał, że odwiezie go pod samo mieszkanie i tak też się stało. Właściwie nie planował wysiadać specjalnie z taksówki, ale spoglądając na niższego, poczuł dziwną potrzebę odprowadzenia go pod same drzwi w razie, gdyby zasłabł po drodze, zrobiło mu się niedobrze albo napotkał jakichś nieprzyjemnych typów. Wszystko to było tak abstrakcyjne, ale musiał jakoś usprawiedliwić swoje zachowanie.
Kiedy znaleźli się pod drzwiami mieszkania, widząc, że mężczyzna mota się przez chwilę z kluczami, sam postanowił mu pomóc, może trochę zbyt niespodziewanie łapiąc mniejszego za rękę. Ten z kolei wypuścił klucze z dłoni i Mingjue z przekąsem schylił się po nie, ostatecznie samemu otwierając drzwi przed nimi. Niczego nie oczekiwał. Miał zamiar wrócić wreszcie do siebie, w zaciszu własnych ścian wypić jeszcze po kieliszku wina i zapomnieć o wszystkim, co miało dzisiaj miejsce. Nie spodziewał się, że cały jego plan legnie w gruzach, kiedy Guangyao poprosi go o jedną jedyną rzecz, które Mingjue nigdy nie byłby w stanie przewidzieć.
Spojrzał na niego wstrząśnięty, potrzebując chwili, żeby przetrawić to, o co dokładnie go zapytał. Chciał, żeby... został? Mengyao chciał, żeby został. To brzmiało tak abstrakcyjnie, że w pierwszej chwili Mingjue miał ochotę parsknąć śmiechem, uważając to za dobry żart. Całe szczęście, opanował się w ostatniej chwili, poważniejąc na widok zbolałej miny mężczyzny. Więc wcale nie żartował sobie z niego. Naprawdę chciał, żeby został.
Miał mieszane co do tego uczucia, a potem uświadomił sobie jeszcze bardziej, jak skrzywdzony musiały być teraz Yao. Na pewno nie prosiłby o jego towarzystwo, gdyby nie bał się zostać sam w pustym mieszkaniu, z własnymi myślami.
— Zostanę — westchnął, zawahawszy się na chwilę. Ostatecznie zamknął jednak za sobą drzwi i zabrał się za ściąganie butów w przedpokoju. Sam może nie do końca zdawał osobie sprawę z tego, jak wielką słabością było to miękkie spojrzenie mniejszego, na którego widok był wstanie przystać na wszystko.
Kiwną głową, kiedy mniejszy oświadczył, że idzie wziąć prysznic. Sam z kolei miał chwilę by rozejrzeć się po mieszkaniu mężczyzny, nigdy wcześniej nie mając okazji go odwiedzić. Ostatecznie postanowił zaczekać na niego w sypialni, przysiadając na miękkim fotelu. Czy liczył na coś? Poniekąd. Sama prośba Mengyao jasno sugerowała jedyną czynność, której mogliby się oddać. Nic więcej ich ze osobą nie łączyło i Mingjue nie miał nawet pomysłu, jak inaczej mieliby spędzić ten wieczór. To była tylko fizyczność. Odrobina przyjemności poparta niczym więcej jak pożądaniem.
To dlaczego nie potrafił teraz tak na niego spojrzeć? Mingjue odwrócił wzrok w kierunku Mengyao, w momencie, gdy ten zsunął z siebie jedwabny szlafrok. Materiał upadł u jego stóp, on z kolei nie miał na sobie nic więcej. Odziany jedynie we wstyd i niepewność, którą widać było na pierwszy rzut oka. Wcale nie chciał tego robić.
W pierw jednak starszy prześlizgnął się wzrokiem po jego idealnie gładkim ciele, które nieskalane było choćbym najmniejszą blizną czy pieprzykiem. Yao był idealny sam w sobie, tak delikatny, gdy starszy pożerał go praktycznie wzrokiem. Jego alfia strona rwała się w stronę mężczyzny by natychmiast rzucić go na łóżko i dać upust temu, jak bardzo go w tej chwili pożądał. Za nim zrobił choćby krok w jego stronę, jego spojrzenie zatrzymało się na twarzy mężczyzny... a całe podniecenie uleciało z niego, gdy tylko zdał sobie sprawę, jak bardzo zdenerwowany był w tej chwili Guangyao. Zawsze tak niepokoił się przy nim? Dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważył?
Zamknął na moment oczy, biorąc głęboki oddech, aby zahamować to, jakie emocje wywoływał w nim teraz młodszy. Nie potrafił skazić teraz tego idealnego ciała, które zupełnie nie wyglądało jakby miał chęć na jakąkolwiek bliskość... a przynajmniej nie taką, jaką próbował sobą zasugerować.
Wstał spokojnie z fotela i wyminąwszy mężczyznę, podszedł do jego garderoby, aby samemu wyciągnąć z niej górę i dół od piżamy. Ciepłą, mięciutką koszulę i długie spodnie, w których będzie mógł spokojnie się ogrzać.
— Ubierz się, zmarzniesz — polecił, podając młodszemu ubranie do rąk, patrząc mu przy tym głęboko w oczy. Poczekał aż ten się przebierze po czym chwycił go za rękę, ciągnąc w stronę łóżka, z którego zdjął już wcześniej narzutę i odchylił mu kołdrę. A kiedy upewnił się, że ten leży w ciepłej pościeli, poprawił jeszcze kołdrę na jego ramionach, samemu kładąc się na chwilę obok. To zupełnie nie było to, co obaj planowali, ale Mingjue nie wyobrażał sobie obdarzyć go teraz czymś innym poza odrobiną ciepła i czułości. Nie miał zamiaru go wykorzystywać dla własnych potrzeb, nawet jeśli wcześniej zdarzało mu się traktować go... gorzej niż przedmiotowo.
— Spróbuj zasnąć. Wiem, że ten dzień nie należał do najprzyjemniejszych — polecił, samemu jednak nie planując odlatywać jeszcze do krainy snów. Wpierw musiał upewnić się, że Yao zasnął, a następnie planował przenieść się na kanapę w salonie i zdrzemnąć przynajmniej na te kilka godzin.
Widząc, że mężczyzna wyraźnie nie może usnąć, spojrzał na niego z troską. Niewiele myśląc, przysuną się bliżej drobniejszego ciała. Objął go leciutko jedną ręką w pasie od tyłu, pozwalając by jego plecy oparł się o klatkę piersiową starszego. Opatulił go mocniej kołdrą, a kiedy upewnił się, że jest już dostatecznie dobrze wygrzanym, uniósł się lekko na łokciu, zerkając jeszcze raz na twarz Guangyao. Czuł dziwne... wyrzuty sumienia. I miał wrażenie, że jego obecność także nie pozwala mężczyźnie spokojnie usnąć.
— Przepraszam, A-Yao — pochylił się nad jego uszkiem, składając mały pocałunek na jego płatku. Zaraz potem przeniósł się pocałunkami nieco w boku, całując jego policzek. Wreszcie zatrzymał się przy samych ustach, ale nie pozwolił sobie na kolejny tak głęboki pocałunek. Ledwie musnął jego wargi, chwilę później odkładając głowę na poduszkę. I nawet nie zauważył, kiedy tak szybko udało mu się zasnąć, trzymając w ramionach osobę, która wywoływała w nim tyle sprzecznych emocji...
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Minął tydzień od pierwszego niewinnego buziaka Xichena i Wanyina. Cudowny tydzień, w którym zakochany po uszy lekarz codziennie rano dostawał śniadanie połączone z zadziornym uśmiechem Wanyina, jego minkami, uciekaniem przed jego chcącymi go złapać rękoma, tylko po to, by na koniec i tak dać się złapać i pozwolić pediatrze miziać go nosem po szyi, wdychając jego zapach i jednocześnie zostawiając na nim swoją alfią sygnaturę, o czym wiedział w zasadzie połowicznie. Nigdy wcześniej nikogo nie oznaczał, robił to więc instynktownie, zostawiając Wanyina z jego zapachem, krzyczącym wręcz, że ten słodziak był zajęty. Młodszy nie dawał się całować, a przynajmniej nie tak jak Xichen pragnął, od czasu do czasu dając mu słodkie całusy, które zaraz przerywał, zostawiając pediatrę z rosnącym niedosytem. W międzyczasie Wanyin zaczął pracę w Organizacji, co w połączeniu z pracą Xichena dawało im niewiele czasu razem. Dlatego, kiedy tego dnia Xichen miał mieć wolne, planował dla nich romantyczną kolację tylko we dwoje… Wangji zadeklarował, że zajmie się Wangzim przez kilka godzin i sam zniknie z mieszkania jeśli brat będzie chciał i choć Xichen nie planował wielkich kroków w ich powolnie rozwijającej się relacji, stwierdził że to mógł być dobry pomysł…
Od samego rana miał bardzo dobry humor. Pożegnał się z Wanyinem, miziając go nosem po szyi na do widzenia, a potem ubrał się i wyszedł z Wangizm na spacer, przyglądając się przy okazji ofertom mijanych restauracji. Sam nie potrafił gotować, a nie miał zamiaru angażować w to Wanyina, skoro ten wieczór miał być niespodzianką dla niego. W końcu zatrzymał się przed jakąś włoską restauracją, zainteresowany ofertą. Makaron ravioli wyglądał dobrze i o ile się nie mylił, Wanyin kochał kawę, a jednym z głównych deserów proponowanych przez lokal było Tiramisu.
- Co myślisz? Będzie zadowolony? – zapytał Wangzi, spoglądając na psa, który radośnie machał ogonem, wpatrując się z miłością w właściciela.
Wydawało się, że Wangzi podzielał myśli Xichena, więc lekarz nie zastanawiał się dłużej, wchodząc zaraz do lokalu, by zamówić wielki kawał ciasta na wieczór, oraz obiad z przystawkami, który mógłby odebrać o wskazanej godzinie. Następnie swoje kroki skierował do malutkiego sklepiku mieszczącego się niedaleko, a od którego już z daleka roznosił się cudowny, ciężki i ciepły aromat kawy. Xichen sam raczej nie przepadał za tym gorzkim trunkiem podnoszącym ciśnienie, ale wystarczająco długo słuchał narzekań Wanyina na brak porządnych ziaren w domu lekarzy by w końcu nie ugiąć się i spełnić małego marzenia mężczyzny o porządnej kawie. Co prawda, kiedy wszedł do środka małego sklepiku, nie bardzo potrafił się odnaleźć, ani odpowiedzieć na większość zadanych przez starszego sklepikarza pytań, aczkolwiek miły staruszek podpowiedział mu, by skoro nie był pewien, kupił po mniej ziaren z każdego rodzaju i dopiero gdy zdecyduje się na jeden, wrócić po więcej. Xichen stwierdził, że to był dobry pomysł, więc kiedy wracał, wstąpił do jeszcze jednego sklepu, zaopatrzyć się w urocze pudełeczko z przegródkami, do którym Wanyin już sam mógł sobie wsypać ziarna oznaczone odpowiednimi etykietkami, które pediatrze niewiele mówiły poza tym, że to kawa.
Ostatnim przystankiem mężczyzny była kwiaciarnia. Co prawda nie zamierzał samemu Wanyinowi podarować bukietu, bo domyślał się, że raczej nie zostałby odebrany zbyt dobrze, biorąc pod uwagę męską dumę mężczyzny, aczkolwiek taki drobny, do ozdoby stołu raczej nie powinien mu przeszkadzać… Widząc jednak różnorodność roślin, zaczął się zastanawiać… czy Wanyin znał mowę kwiatów? Raczej go o to nie podejrzewał, aczkolwiek sam odrobinę siedział w temacie i chyba czułby się niekomfortowo dając mu coś mówiącego, chcę cię przelecieć, czy nienawidzę twojej matki. Dlatego ostatecznie zdecydował się na bukiet z jednego słonecznika, wskazujący na zainteresowanie i białych goździków wyrażających jego szczere intencje. Ich relacja była słodka jak miód i Xichen w żadnym razie nie chciał tego w jakikolwiek sposób popsuć. Uwielbiał Wanyina, na jego widok uśmiech samoistnie pojawiał się na jego ustach, a serce biło szybko i radośnie, podrywając w jego żołądku rój wielobarwnych motyli. Nie był pewien, czy takie same odczucia wywoływał w młodszym mężczyźnie, ale kiedy widział jego nieśmiało zarumienione policzki, czy zaraźliwy, nieco zgryźliwy uśmiech, miał wrażenie, że tak. Dlatego niosąc w rękach torbę z paczką kaw i śliczny bukiecik, a przed sobą mając dumnego z siebie Samoyeda, który zachowywał się, jakby to on wyprowadzał Xichena na spacer, nie odwrotnie, nie miał w głowie żadnych zmartwień.
Kiedy wrócił, miał jeszcze sporo czasu, więc zajął się papierkową, szpitalną robotą, a kiedy godzina zrobiła się odpowiednio późna, wyszedł na drugi spacer z Wangzim, zgarniając z restauracji zamówione dania i wielki kawał Tiramisu. Kiedy wracał do domu, jego serce drżało z podekscytowania. Miał nadzieję, że Wanyinowi wszystko będzie smakować i że zasmakuje mu któraś z kaw, by mógł robić mu od czasu do czasu kawowe niespodzianki i donosić więcej aromatycznych ziaren. Powróciwszy, oddał Wangziego pod opiekę brata i życzył mu dobrego wieczoru. Porozkładał świeczki, zastawił elegancko stół korzystając z porad znalezionych w Internecie, obiad mając zamiar podgrzać w mikrofali, kiedy tylko Wanyin przekroczy próg. Na koniec poszedł do siebie, wziąć prysznic i ubrać się umiarkowanie elegancko, wiedząc że młodszy wróci z pracy w zwykłych ubraniach. Podejrzewał, że Wanyin mógł chcieć się ewentualnie przebrać, dlatego do zwykłych jasnych jeansów założył błękitną koszulę i na nią białą kamizelkę podkreślającą jego szczupłe biodra i szerokie ramiona.
Był w takcie poprawiania fryzury, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Był trochę zdziwiony, bo Wanyin powinien wrócić odrobinę później, niemniej zszedł na dół i otworzył drzwi. Nie tego się spodziewał. Na zewnątrz z przepraszającą miną stał Xiao Xingchen, a za nim, bezczelnie dłubał w nosie Xue Yang, uśmiechając się w wyjątkowo zadowolony z siebie sposób.
- Doktorze Lan… ja, wiem że pora jest późna i mamy piątek wieczór, ale błagam o pomoc – westchnął zrezygnowany policjant, składając ręce w błagalnym geście.
- Jak mogę ci pomóc? – zapytał uprzejmie Xichen, choć w kościach czuł, że to wcale nie będzie mu się podobać.
- Nie mnie… w zasadzie. Tylko jemu – odpowiedział z wahaniem, wskazując na nastolatka. – Ostrzegałem go. Powiedziałem, żeby przestał się wychylać, bo ktoś może spróbować zrobić mu coś złego, ale mnie ignorował. No i się doigrał, Łowcy go znaleźli. Song Lan tuszuje ślady i wyprowadza ich teraz w pole, ale dowiedzieli się gdzie mieszka. Nie może wrócić do domu, przynajmniej na razie. Czy może się zatrzymać u ciebie? – zapytał, wpatrując się w Xichena błagalnie.
Pediatra westchnął, przeczesując włosy niezdecydowany. Wiedział, że dzieciak był niereformowalny i zostawiony samemu sobie raczej nie przeżyje tej nocy, a z drugiej strony nie miał obowiązku troszczyć się o wszystkie młodociane alfy…
- Tylko dwa lub trzy dni, Xichen. Poinformowaliśmy już o sytuacji Mingjue i Mengyao, szykują już dla niego zastępcze lokum, ale do tego czasu… - zaczął, ale Xichen przerwał mu, wiedząc że i tak zgodzi się tak czy inaczej.
- Dobrze, już dobrze, proszę. Może wejść – westchnął, odsuwając się by przepuścić Xue Yanga w drzwiach.
Kiedy żegnał się z policjantem, nie miał pojęcia jak miał wytłumaczyć Wanyinowi, że ich kolację niespodziankę, której mężczyzna pewnie się spodziewał, będą musieli zjeść we trzech… Zanim jednak pozwolił wejść nastolatkowi głębiej w dom, zatrzymał go, patrząc przy tym chłodnym wzrokiem złotych tęczówek w jego aroganckie, brązowe. Wyglądał jak typowa nabuzowana hormonami młoda alfa. Pewien, że wszystko należało do niego i czego by nie zrobił, miało mu ujść na sucho. Tylko miał problem. Bo Xichen nie zamierzał tolerować takiego zachowania w swoim domu.
- Domyślam się, że skoro tu jesteś, aspirant Xiao powiedział ci o nas i o tobie – zaczął spokojnie, splatając groźnie ręce na piersi, spoglądając na młokosa z góry, emanując surową siłą typową dla dorosłych alf. – Więc dobrze ci radzę, mały, bądź grzeczny i postaraj się mnie nie zdenerwować na moim własnym terenie – powiedział chłodno, wyglądając elegancko i spokojnie przy typowo nastoletnich, niedbałych ubraniach Xue Yanga. Groził mu? Owszem. Był lekarzem, był spokojny i potrafił panować nad swoją alfą tak, jak nikt nie potrafił, ale nadal tą alfą był. A alfy były bardzo terytorialne i bardzo, ale to bardzo drażliwe kiedy ktoś próbował w nieodpowiedni sposób kłaść ręce na ich własności.
Od samego rana miał bardzo dobry humor. Pożegnał się z Wanyinem, miziając go nosem po szyi na do widzenia, a potem ubrał się i wyszedł z Wangizm na spacer, przyglądając się przy okazji ofertom mijanych restauracji. Sam nie potrafił gotować, a nie miał zamiaru angażować w to Wanyina, skoro ten wieczór miał być niespodzianką dla niego. W końcu zatrzymał się przed jakąś włoską restauracją, zainteresowany ofertą. Makaron ravioli wyglądał dobrze i o ile się nie mylił, Wanyin kochał kawę, a jednym z głównych deserów proponowanych przez lokal było Tiramisu.
- Co myślisz? Będzie zadowolony? – zapytał Wangzi, spoglądając na psa, który radośnie machał ogonem, wpatrując się z miłością w właściciela.
Wydawało się, że Wangzi podzielał myśli Xichena, więc lekarz nie zastanawiał się dłużej, wchodząc zaraz do lokalu, by zamówić wielki kawał ciasta na wieczór, oraz obiad z przystawkami, który mógłby odebrać o wskazanej godzinie. Następnie swoje kroki skierował do malutkiego sklepiku mieszczącego się niedaleko, a od którego już z daleka roznosił się cudowny, ciężki i ciepły aromat kawy. Xichen sam raczej nie przepadał za tym gorzkim trunkiem podnoszącym ciśnienie, ale wystarczająco długo słuchał narzekań Wanyina na brak porządnych ziaren w domu lekarzy by w końcu nie ugiąć się i spełnić małego marzenia mężczyzny o porządnej kawie. Co prawda, kiedy wszedł do środka małego sklepiku, nie bardzo potrafił się odnaleźć, ani odpowiedzieć na większość zadanych przez starszego sklepikarza pytań, aczkolwiek miły staruszek podpowiedział mu, by skoro nie był pewien, kupił po mniej ziaren z każdego rodzaju i dopiero gdy zdecyduje się na jeden, wrócić po więcej. Xichen stwierdził, że to był dobry pomysł, więc kiedy wracał, wstąpił do jeszcze jednego sklepu, zaopatrzyć się w urocze pudełeczko z przegródkami, do którym Wanyin już sam mógł sobie wsypać ziarna oznaczone odpowiednimi etykietkami, które pediatrze niewiele mówiły poza tym, że to kawa.
Ostatnim przystankiem mężczyzny była kwiaciarnia. Co prawda nie zamierzał samemu Wanyinowi podarować bukietu, bo domyślał się, że raczej nie zostałby odebrany zbyt dobrze, biorąc pod uwagę męską dumę mężczyzny, aczkolwiek taki drobny, do ozdoby stołu raczej nie powinien mu przeszkadzać… Widząc jednak różnorodność roślin, zaczął się zastanawiać… czy Wanyin znał mowę kwiatów? Raczej go o to nie podejrzewał, aczkolwiek sam odrobinę siedział w temacie i chyba czułby się niekomfortowo dając mu coś mówiącego, chcę cię przelecieć, czy nienawidzę twojej matki. Dlatego ostatecznie zdecydował się na bukiet z jednego słonecznika, wskazujący na zainteresowanie i białych goździków wyrażających jego szczere intencje. Ich relacja była słodka jak miód i Xichen w żadnym razie nie chciał tego w jakikolwiek sposób popsuć. Uwielbiał Wanyina, na jego widok uśmiech samoistnie pojawiał się na jego ustach, a serce biło szybko i radośnie, podrywając w jego żołądku rój wielobarwnych motyli. Nie był pewien, czy takie same odczucia wywoływał w młodszym mężczyźnie, ale kiedy widział jego nieśmiało zarumienione policzki, czy zaraźliwy, nieco zgryźliwy uśmiech, miał wrażenie, że tak. Dlatego niosąc w rękach torbę z paczką kaw i śliczny bukiecik, a przed sobą mając dumnego z siebie Samoyeda, który zachowywał się, jakby to on wyprowadzał Xichena na spacer, nie odwrotnie, nie miał w głowie żadnych zmartwień.
Kiedy wrócił, miał jeszcze sporo czasu, więc zajął się papierkową, szpitalną robotą, a kiedy godzina zrobiła się odpowiednio późna, wyszedł na drugi spacer z Wangzim, zgarniając z restauracji zamówione dania i wielki kawał Tiramisu. Kiedy wracał do domu, jego serce drżało z podekscytowania. Miał nadzieję, że Wanyinowi wszystko będzie smakować i że zasmakuje mu któraś z kaw, by mógł robić mu od czasu do czasu kawowe niespodzianki i donosić więcej aromatycznych ziaren. Powróciwszy, oddał Wangziego pod opiekę brata i życzył mu dobrego wieczoru. Porozkładał świeczki, zastawił elegancko stół korzystając z porad znalezionych w Internecie, obiad mając zamiar podgrzać w mikrofali, kiedy tylko Wanyin przekroczy próg. Na koniec poszedł do siebie, wziąć prysznic i ubrać się umiarkowanie elegancko, wiedząc że młodszy wróci z pracy w zwykłych ubraniach. Podejrzewał, że Wanyin mógł chcieć się ewentualnie przebrać, dlatego do zwykłych jasnych jeansów założył błękitną koszulę i na nią białą kamizelkę podkreślającą jego szczupłe biodra i szerokie ramiona.
Był w takcie poprawiania fryzury, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Był trochę zdziwiony, bo Wanyin powinien wrócić odrobinę później, niemniej zszedł na dół i otworzył drzwi. Nie tego się spodziewał. Na zewnątrz z przepraszającą miną stał Xiao Xingchen, a za nim, bezczelnie dłubał w nosie Xue Yang, uśmiechając się w wyjątkowo zadowolony z siebie sposób.
- Doktorze Lan… ja, wiem że pora jest późna i mamy piątek wieczór, ale błagam o pomoc – westchnął zrezygnowany policjant, składając ręce w błagalnym geście.
- Jak mogę ci pomóc? – zapytał uprzejmie Xichen, choć w kościach czuł, że to wcale nie będzie mu się podobać.
- Nie mnie… w zasadzie. Tylko jemu – odpowiedział z wahaniem, wskazując na nastolatka. – Ostrzegałem go. Powiedziałem, żeby przestał się wychylać, bo ktoś może spróbować zrobić mu coś złego, ale mnie ignorował. No i się doigrał, Łowcy go znaleźli. Song Lan tuszuje ślady i wyprowadza ich teraz w pole, ale dowiedzieli się gdzie mieszka. Nie może wrócić do domu, przynajmniej na razie. Czy może się zatrzymać u ciebie? – zapytał, wpatrując się w Xichena błagalnie.
Pediatra westchnął, przeczesując włosy niezdecydowany. Wiedział, że dzieciak był niereformowalny i zostawiony samemu sobie raczej nie przeżyje tej nocy, a z drugiej strony nie miał obowiązku troszczyć się o wszystkie młodociane alfy…
- Tylko dwa lub trzy dni, Xichen. Poinformowaliśmy już o sytuacji Mingjue i Mengyao, szykują już dla niego zastępcze lokum, ale do tego czasu… - zaczął, ale Xichen przerwał mu, wiedząc że i tak zgodzi się tak czy inaczej.
- Dobrze, już dobrze, proszę. Może wejść – westchnął, odsuwając się by przepuścić Xue Yanga w drzwiach.
Kiedy żegnał się z policjantem, nie miał pojęcia jak miał wytłumaczyć Wanyinowi, że ich kolację niespodziankę, której mężczyzna pewnie się spodziewał, będą musieli zjeść we trzech… Zanim jednak pozwolił wejść nastolatkowi głębiej w dom, zatrzymał go, patrząc przy tym chłodnym wzrokiem złotych tęczówek w jego aroganckie, brązowe. Wyglądał jak typowa nabuzowana hormonami młoda alfa. Pewien, że wszystko należało do niego i czego by nie zrobił, miało mu ujść na sucho. Tylko miał problem. Bo Xichen nie zamierzał tolerować takiego zachowania w swoim domu.
- Domyślam się, że skoro tu jesteś, aspirant Xiao powiedział ci o nas i o tobie – zaczął spokojnie, splatając groźnie ręce na piersi, spoglądając na młokosa z góry, emanując surową siłą typową dla dorosłych alf. – Więc dobrze ci radzę, mały, bądź grzeczny i postaraj się mnie nie zdenerwować na moim własnym terenie – powiedział chłodno, wyglądając elegancko i spokojnie przy typowo nastoletnich, niedbałych ubraniach Xue Yanga. Groził mu? Owszem. Był lekarzem, był spokojny i potrafił panować nad swoją alfą tak, jak nikt nie potrafił, ale nadal tą alfą był. A alfy były bardzo terytorialne i bardzo, ale to bardzo drażliwe kiedy ktoś próbował w nieodpowiedni sposób kłaść ręce na ich własności.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Praca pokryła większą część jego wolnego czasu także nim się obejrzał, zleciał cały tydzień, odkąd znalazł się w szeregach Organizacji. Nie wiedzieć czemu był prawie pewien, że zostanie wtajemniczony w ściśle tajne plany, przydzielona zostanie mu własna broń, czekają go trudne szkolenia, zawiłe akcje, pościgi, ucieczki, zasadzki... Eh, tak. Bujna wyobraźnia Wanyina dawała o sobie znać, ale po testach, które przeszedł nie spodziewał się niczego innego. Można więc powiedzieć, że poczuł się leciutko... ale to naprawdę bardzo leciutko rozczarowany, kiedy pierwszego dnia wręczono mu zielononiebieski uniform kurierski, wskazano paczki do dostarczenia i po upewnieniu się, że Wanyin potrafi prowadzić samochód, przekazano kluczki do wozu dostawczego.
Młodszy skwitował to cichym westchnięciem.
Xichen wiedział! Na pewno wiedział jak będzie wyglądała jego praca i pozwolił mu żyć głupią ekscytacją na myśl, że teraz tyle będzie się działo w jego życiu. O tak, działo się na pewno. Leniwe kręcenie się po zatłoczonych uliczkach w godzinach szczytu, głupkowate uśmiechanie się przy wręczaniu przesyłek i całe popołudnia spędzaniu na obgadywaniu z Huaisangiem osób z ich pracy. Tak, Wanyin miał to szczęście, że jako partnera wyznaczono mu młodszego Nie, któremu buzia praktycznie się nie zamykała, a usta świerzbiły od gorących ploteczek.
— Od kiedy Guangyao i Mingjue są razem? — zagadną, kiedy znów zeszło na tematy plotek. Pamiętał sytuację z klubu i wciąż nie mógł uwierzyć, że ci dwaj “mieli się ku sobie”, jak potwierdził Xichen.
— Teoretycznie nie są, bo mój brat ma móżdżek wielkości orzeszka i niby taki Oh Ah, a przy Yao-ge trzęsie portkami i odwraca wzrok, ale! Powiem ci coś —Huaisang konspiracyjnie zbliżył się do starszego jakby ktokolwiek miał podsłuchać ich rozmowę. Kończyli właśnie swoją zmianę i odstawiali samochód do magazynu. — Alfy omijają Yao-ge szerokim łukiem, bo Mingjue go oznaczył swoim zapachem — uśmiechnął się szeroko, szturchając przyjaciela w ramię. Wanyin chyba nie do końca załapał o co chodziło z tym całym oznaczaniem. Sam nie czuł od niego żadnego zapachu chociaż też ograniczał kontakt z Mengyao tak, jak tylko się dało wciąż nie widząc w nim osoby, z którą mógłby się dogadać.
— No a jak tam z Xichenem? Dobrze całuje? Zostawił ci jakieś malinki? — ciemnowłosy poruszył znacząco brwiami, dla żartów chwytając za kołnierz Wanyina żeby lekko odchylić jego koszulkę licząc, że może uda mu się coś znaleźć. Ten z kolei obruszył się zaraz i pacnął Huaisanga w rękę, żeby się odsunął.
— W y ś m i e n i c i e. Zazdrościsz? — parsknął po czym obaj zaczęli głupio się śmiać. Młodszy Nie może i udzielał najlepszych w świecie porad dotyczących związków, ale jednak jego podejście dość znacząco różniło się od tego, które miał Wanyin czy Xichen. Nigdzie im się nie spieszyło i nie uważał by należało na siłę popędzać ich relację, skoro wszystko układało się w dobrym kierunku. Uśmiechał się nieśmiało na myśl, że starszy codziennie łapał go w biegu, próbując ukraść pożegnalnego buziaka, a jeśli to nie wystarczało, przytulał go do siebie miziając nosem po odsłoniętej szyi. Wanyin czuł wtedy dreszcze na koniuszkach palców, zamykał oczy wdychając jego zapach, a potem uświadamiał sobie, że spóźni się do pracy i musiał uciekać. Dopiero przy zbliżającym się weekendzie, nie miał już żadnej wymówki, dlaczego dłużej nie mieliby spędzić ze sobą czasu. Piątek wieczór wyczekiwał więc z wielkim podekscytowaniem, cicho planując w jaki sposób mógłby spędzić go z Xichenem. Wystarczyłby mu nawet kiepski film i grzanie się wspólnie na kanapie przy herbacie, do której zdążył już nawet przywyknąć, byle pediatra był obok... trzymał dłoń za jego plecami i co jakiś czas szeptał do ucha, odwracając uwagę od filmu.
Niestety jego zapał obsiadł nieco, kiedy żegnał się z Huaisangiem życząc sobie udanego weekendu. Obiecali sobie w wolnej chwili wyskoczyć na jakieś piwo, ale Wanyin nie był pewien czy znajdzie w ogóle taką możliwość. Już przy końcu zmiany czuł się gorzej niż zwykle, samemu nie potrafiąc nawet określić, co dokładnie mu było. Nie bolało go nic, poza tym, że czuł się bardziej zmęczony, a przecież wcale nie pracował jakoś ciężej niż zwykle.
Otworzywszy drzwi do mieszkania, wsunął się cicho do przedsionka marząc już tylko o tym by zakopać się w ciepłej pościeli. Nie spodziewał się zupełnie, że po wejściu do środka, niespodziewanie uderzy w niego intensywny, ciężki i odurzający zapach alf. Skulił się lekko, czując się dziwnie osaczonym. Jego zmysły intensywnie reagowały na obecność kogoś jeszcze.
— Xichen? — odparł nieco mniej pewnie, zaglądając do salonu. Dostrzegłszy rozwalonego na kanapie małolata, który wpychał do ust za duży kawałek ciasta, Wanyin zmarszczył nieprzyjemnie brwi.
— Gdzie jest Xichen? — powtórzył uznając, że młodszy i tak prawdopodobnie nie wytłumaczyły mu skąd się tutaj wziął i dlaczego rozpanoszył się w salonie jakby był co najmniej u siebie.
Xue Yang wzruszył ramionami, wykładając nogi na szklanym stoliku. Nie miał teraz siły ani cierpliwości do tego dzieciaka.
— Czekaj. To chyba twoje — zatrzymał go, wskazując kiwnięciem dłoni na rozpakowane pudełeczka do kawy, na które starszy zerknął z pewnym niezrozumieniem. — Przypadkiem mi się rozpakowało — uśmiechnął się złośliwie, wracając do kończenia ciasta. Wanyin prychnął jedynie cicho, zgarniając rozpakowany prezent, ruszył w stronę kuchni. Po drodze zdążył dojść do wniosku, że nikt poza nim tak bardzo nie narzekał na brak kawy w domu. Możliwe, że lekarz wziął to sobie bardziej do serca i postanowił zrobić mu ten mały prezent... do którego dobrał się wcześniej Xue Yang. Mimo to młodszy uśmiechał się z rozczuleniem, wchodząc do kuchni, w której zastał wreszcie lekarza rozmawiającego z kimś przez telefon. Poczekał aż mężczyzna skończy, w między czasie siadając przy stole, który z kolei był ładnie nakryty obrusem, z wystawionym świeczkami czekającymi na zapaleniem i dzbankiem pełnym świeżych kwiatów. Znów poczuł rumieńce zbierające się na policzkach, ale poza nimi... było mu też niesamowicie gorąco i to z kolei zupełnie nie należało do niczego przyjemnego. Jakby poza rumieńcami dopadła go też okropna gorączka.
— Co tu robi Xue Yang? — zapytał, mętnym wzrokiem zerkając na lekarza. Miał ochotę oprzeć policzek o stół, bo głowa wydawała mu się w tej chwili taka ciężka. Za dużo zapachów, jego zmysły szalały, a on miał ich wszystkich tak straszliwie dosyć.
Kiedy lekarz wytłumaczył mu, że łowcy zainteresowali się dzieciakiem i kilka następnych dni spędzi u nich, Wanyin przytaknął mu jedynie miękko, nie dopytując o nic więcej. Z dziwna pokorą przyjął do wiadomości, że wepchnięto lekarzowi pod skrzydła małolata, który sam ściągał na siebie problemy.
— Mingjue mówił, że znaleźli laboratorium, w którym prawdopodobnie nielegalnie odbywała się produkcja tych specyfików, które wykorzystują łowcy... Mówił, że to jakieś stare magazyny i trzeba będzie tam się udać i... — wziął większy wdech. Próbował zająć czymś myśl i przede wszystkim, nie skupiać na tym, jak kiepsko się czuł. — Miał do ciebie zadzwonić — westchnął, znów zerkając w złote tęczówki pediatry. Miał ogromną ochotę olać cały dzisiejszy dzień, Xue Yanga i całą tę pracę. Mogliby przesiedzieć cały wieczór w milczeniu... i jak zwykle udawał twardego, silnego i ze stali... tak teraz najchętniej przytuliły się do lekarza, zakopując pod kocem.
— Chciałeś zjeść razem kolacje? — zauważył, uznając to za niezwykle słodki gest szczególnie, że to zwykle on dbał o ich posiłku. Zanim jednak zdążył dodać coś jeszcze, do kuchni wpełzł Xue Yang, leniwie ziewając przy drzwiach.
— Jest coś jeszcze do żarcia? — podszedł do stołu zainteresowany bukietem kwiatów, wyjął sobie jeden ze słoneczników, zaczynając skubać palcami jego płatki.
— Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje... Kocha — zaczął na głos wyliczankę na sam koniec bezczelnie uśmiechając się do Wanyina.
Młodszy skwitował to cichym westchnięciem.
Xichen wiedział! Na pewno wiedział jak będzie wyglądała jego praca i pozwolił mu żyć głupią ekscytacją na myśl, że teraz tyle będzie się działo w jego życiu. O tak, działo się na pewno. Leniwe kręcenie się po zatłoczonych uliczkach w godzinach szczytu, głupkowate uśmiechanie się przy wręczaniu przesyłek i całe popołudnia spędzaniu na obgadywaniu z Huaisangiem osób z ich pracy. Tak, Wanyin miał to szczęście, że jako partnera wyznaczono mu młodszego Nie, któremu buzia praktycznie się nie zamykała, a usta świerzbiły od gorących ploteczek.
— Od kiedy Guangyao i Mingjue są razem? — zagadną, kiedy znów zeszło na tematy plotek. Pamiętał sytuację z klubu i wciąż nie mógł uwierzyć, że ci dwaj “mieli się ku sobie”, jak potwierdził Xichen.
— Teoretycznie nie są, bo mój brat ma móżdżek wielkości orzeszka i niby taki Oh Ah, a przy Yao-ge trzęsie portkami i odwraca wzrok, ale! Powiem ci coś —Huaisang konspiracyjnie zbliżył się do starszego jakby ktokolwiek miał podsłuchać ich rozmowę. Kończyli właśnie swoją zmianę i odstawiali samochód do magazynu. — Alfy omijają Yao-ge szerokim łukiem, bo Mingjue go oznaczył swoim zapachem — uśmiechnął się szeroko, szturchając przyjaciela w ramię. Wanyin chyba nie do końca załapał o co chodziło z tym całym oznaczaniem. Sam nie czuł od niego żadnego zapachu chociaż też ograniczał kontakt z Mengyao tak, jak tylko się dało wciąż nie widząc w nim osoby, z którą mógłby się dogadać.
— No a jak tam z Xichenem? Dobrze całuje? Zostawił ci jakieś malinki? — ciemnowłosy poruszył znacząco brwiami, dla żartów chwytając za kołnierz Wanyina żeby lekko odchylić jego koszulkę licząc, że może uda mu się coś znaleźć. Ten z kolei obruszył się zaraz i pacnął Huaisanga w rękę, żeby się odsunął.
— W y ś m i e n i c i e. Zazdrościsz? — parsknął po czym obaj zaczęli głupio się śmiać. Młodszy Nie może i udzielał najlepszych w świecie porad dotyczących związków, ale jednak jego podejście dość znacząco różniło się od tego, które miał Wanyin czy Xichen. Nigdzie im się nie spieszyło i nie uważał by należało na siłę popędzać ich relację, skoro wszystko układało się w dobrym kierunku. Uśmiechał się nieśmiało na myśl, że starszy codziennie łapał go w biegu, próbując ukraść pożegnalnego buziaka, a jeśli to nie wystarczało, przytulał go do siebie miziając nosem po odsłoniętej szyi. Wanyin czuł wtedy dreszcze na koniuszkach palców, zamykał oczy wdychając jego zapach, a potem uświadamiał sobie, że spóźni się do pracy i musiał uciekać. Dopiero przy zbliżającym się weekendzie, nie miał już żadnej wymówki, dlaczego dłużej nie mieliby spędzić ze sobą czasu. Piątek wieczór wyczekiwał więc z wielkim podekscytowaniem, cicho planując w jaki sposób mógłby spędzić go z Xichenem. Wystarczyłby mu nawet kiepski film i grzanie się wspólnie na kanapie przy herbacie, do której zdążył już nawet przywyknąć, byle pediatra był obok... trzymał dłoń za jego plecami i co jakiś czas szeptał do ucha, odwracając uwagę od filmu.
Niestety jego zapał obsiadł nieco, kiedy żegnał się z Huaisangiem życząc sobie udanego weekendu. Obiecali sobie w wolnej chwili wyskoczyć na jakieś piwo, ale Wanyin nie był pewien czy znajdzie w ogóle taką możliwość. Już przy końcu zmiany czuł się gorzej niż zwykle, samemu nie potrafiąc nawet określić, co dokładnie mu było. Nie bolało go nic, poza tym, że czuł się bardziej zmęczony, a przecież wcale nie pracował jakoś ciężej niż zwykle.
Otworzywszy drzwi do mieszkania, wsunął się cicho do przedsionka marząc już tylko o tym by zakopać się w ciepłej pościeli. Nie spodziewał się zupełnie, że po wejściu do środka, niespodziewanie uderzy w niego intensywny, ciężki i odurzający zapach alf. Skulił się lekko, czując się dziwnie osaczonym. Jego zmysły intensywnie reagowały na obecność kogoś jeszcze.
— Xichen? — odparł nieco mniej pewnie, zaglądając do salonu. Dostrzegłszy rozwalonego na kanapie małolata, który wpychał do ust za duży kawałek ciasta, Wanyin zmarszczył nieprzyjemnie brwi.
— Gdzie jest Xichen? — powtórzył uznając, że młodszy i tak prawdopodobnie nie wytłumaczyły mu skąd się tutaj wziął i dlaczego rozpanoszył się w salonie jakby był co najmniej u siebie.
Xue Yang wzruszył ramionami, wykładając nogi na szklanym stoliku. Nie miał teraz siły ani cierpliwości do tego dzieciaka.
— Czekaj. To chyba twoje — zatrzymał go, wskazując kiwnięciem dłoni na rozpakowane pudełeczka do kawy, na które starszy zerknął z pewnym niezrozumieniem. — Przypadkiem mi się rozpakowało — uśmiechnął się złośliwie, wracając do kończenia ciasta. Wanyin prychnął jedynie cicho, zgarniając rozpakowany prezent, ruszył w stronę kuchni. Po drodze zdążył dojść do wniosku, że nikt poza nim tak bardzo nie narzekał na brak kawy w domu. Możliwe, że lekarz wziął to sobie bardziej do serca i postanowił zrobić mu ten mały prezent... do którego dobrał się wcześniej Xue Yang. Mimo to młodszy uśmiechał się z rozczuleniem, wchodząc do kuchni, w której zastał wreszcie lekarza rozmawiającego z kimś przez telefon. Poczekał aż mężczyzna skończy, w między czasie siadając przy stole, który z kolei był ładnie nakryty obrusem, z wystawionym świeczkami czekającymi na zapaleniem i dzbankiem pełnym świeżych kwiatów. Znów poczuł rumieńce zbierające się na policzkach, ale poza nimi... było mu też niesamowicie gorąco i to z kolei zupełnie nie należało do niczego przyjemnego. Jakby poza rumieńcami dopadła go też okropna gorączka.
— Co tu robi Xue Yang? — zapytał, mętnym wzrokiem zerkając na lekarza. Miał ochotę oprzeć policzek o stół, bo głowa wydawała mu się w tej chwili taka ciężka. Za dużo zapachów, jego zmysły szalały, a on miał ich wszystkich tak straszliwie dosyć.
Kiedy lekarz wytłumaczył mu, że łowcy zainteresowali się dzieciakiem i kilka następnych dni spędzi u nich, Wanyin przytaknął mu jedynie miękko, nie dopytując o nic więcej. Z dziwna pokorą przyjął do wiadomości, że wepchnięto lekarzowi pod skrzydła małolata, który sam ściągał na siebie problemy.
— Mingjue mówił, że znaleźli laboratorium, w którym prawdopodobnie nielegalnie odbywała się produkcja tych specyfików, które wykorzystują łowcy... Mówił, że to jakieś stare magazyny i trzeba będzie tam się udać i... — wziął większy wdech. Próbował zająć czymś myśl i przede wszystkim, nie skupiać na tym, jak kiepsko się czuł. — Miał do ciebie zadzwonić — westchnął, znów zerkając w złote tęczówki pediatry. Miał ogromną ochotę olać cały dzisiejszy dzień, Xue Yanga i całą tę pracę. Mogliby przesiedzieć cały wieczór w milczeniu... i jak zwykle udawał twardego, silnego i ze stali... tak teraz najchętniej przytuliły się do lekarza, zakopując pod kocem.
— Chciałeś zjeść razem kolacje? — zauważył, uznając to za niezwykle słodki gest szczególnie, że to zwykle on dbał o ich posiłku. Zanim jednak zdążył dodać coś jeszcze, do kuchni wpełzł Xue Yang, leniwie ziewając przy drzwiach.
— Jest coś jeszcze do żarcia? — podszedł do stołu zainteresowany bukietem kwiatów, wyjął sobie jeden ze słoneczników, zaczynając skubać palcami jego płatki.
— Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje... Kocha — zaczął na głos wyliczankę na sam koniec bezczelnie uśmiechając się do Wanyina.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen dawno nie czuł takiego napięcia we własnym domu. Widział minę Xue Yanga, jego zachowanie i ani trochę mu się ono nie podobało. Kiedy na niego patrzył, nie było tak źle. Ale kiedy tylko zniknął na chwilę na górze, by przynieść dla niego jakiś koc i poduszkę, bo nie zamierzał wpuszczać szczeniaka wyżej i traktować go jakby był gościem, skoro nie potrafił uszanować jego dobrej woli, kiedy wrócił, dzieciak zajadał się Tiramisu, które miało być dla Wanyina.
- Czy ktoś ci pozwolił to wziąć? – zapytał całkiem spokojnie, choć jego aura się zmieniła. Był, krótko mówiąc, wściekły.
- Jestem głodny – odpowiedział mu tylko w odpowiedzi chłopak, udając że nie widzi iskierek gniewu w złotych oczach lekarza.
Uspokój się Xichen, to tylko kawałek ciasta – powtarzał sobie jak mantrę, oddychając powoli, by się uspokoić. Obcy zapach alfy na jego terenie niestety tylko pogarszał sprawę, więc kiedy tylko mężczyzna poczuł wibrowanie telefonu w kieszeni, z ulgą odebrał, widząc na wyświetlaczu imię A-Yao, wychodząc z pomieszczenia by w spokoju porozmawiać z przyjacielem.
- Halo? Xichen? W porządku? – usłyszał w słuchawce napięty ton głosu omegi i od razu pomyślał, że nie spodobają mu się wieści.
- Ze mną? W jak najlepszym. Jak sytuacja u was? Skontaktował się z wami aspirant Xiao? – zapytał, a słysząc zmęczone westchnienie w słuchawce stwierdził, że najpewniej tak.
- Owszem, ale nie mam dla ciebie dobrych wiadomości. Łowcy, których ściągnął na siebie ten smarkacz to nie są pierwsi lepsi z brygady wypadowej. Nie mam pojęcia co wymodził, ale ścigają go same grube ryby. Mingjue wypatrzył Wena Zhuliu, a ja prawie wpadłem na Wena Chao i tą jego brzydką jędzę Wang Lingjiao. Śledzę ich, ale nie wygląda na to, by robili co innego niż lizali się po kątach – Jin Gunagyao brzmiał na jednocześnie zmęczonego i obrzydzonego, a to wcale nie było dobre połączenie. Xichen wyobrażał sobie jak niższy biegał za nimi po całym mieście i nie bardzo mu się to podobało.
- A-Yao, jak daleko od bazy jesteś? Jest ktoś tam z tobą? – zapytał miękko, podejrzewając jak brzmiała odpowiedź i nie będąc z tego zadowolonym. Mengyao zawsze ryzykował, do tego nie nosił przy sobie broni i nie potrafił walczyć wręcz. Gdyby coś mu się stało…
- A-Yao – powtórzył nieco ostrzej, a słysząc nerwowe mamrotanie pod nosem, wiedział że miał rację.
- Gdybym nie ryzykował nie znalibyśmy ich nazwisk, Xichen. Wiem co robię, więc pozwól mi działać – usłyszał jeszcze zanim omega się rozłączył, zostawiając lekarza jeszcze mocniej podenerwowanego. Wahał się tylko chwilę zanim wybrał numer do Mingjue i czekał aż ten odbierze.
- Co jest? – usłyszał tylko i wcale nie miał przyjacielowi za złe. Jeśli był w środku czegokolwiek mógł wcale nie odebrać.
- Yao pakuje się w kłopoty. Nie wiem do końca gdzie jest, ale jeśli byliście razem podejrzewam, że dasz radę go wytropić – powiedział jedynie, wierząc że starszy Nie domyśli się, co się działo. W końcu już nie raz A-Yao robił coś naprawdę głupiego tylko po to, by dotrzeć do informacji, których potrzebowali, a których nie zdobyliby nie ryzykując życiem.
Wymienił jeszcze kilka informacji z mężczyzną, a kiedy w końcu odłożył telefon, mierzwiąc sobie włosy palcami, w kuchni pojawił się Wanyin. Xichen nawet nie usłyszał, że ktoś wszedł do domu i pluł sobie w brodę, że zaaferowany przestał zwracać uwagę na otoczenie. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na nieco czerwoną twarz młodszego, by natychmiast stać się czujnym. Nie wyglądał dobrze, choć jeszcze rano tryskał energią. Zanim jednak zdążył zapytać, czy wszystko w porządku, Wanyin zapytał o Xue Yanga. Wiedział, że nie było co owijać w bawełnę, ani tym bardziej ukrywać przed mężczyzną prawdy, więc powiedział mu wszystko, obserwując go uważnie kiedy siadał przy stole. Jego krok był powolny, a on sam zdawał się w jakiś sposób ciężki. Do tego jego oczy były rozbiegane i choć co chwilę wracały do lekarza, przesuwały się po otoczeniu jakby czegoś szukał. Do tego wcale nie zareagował na obecność Xue Yanga, jakby go to nie obchodziło, co było tym dziwniejsze, że ostatnim razem dosyć ostro na siebie zareagowali. Zwłaszcza po tym co zrobił Wanyin. Coraz mocniej zaczynał się martwić.
- Tak… coś wspominał, ale mieliśmy to obgadać jak pojadę do Organizacji – odpowiedział ostrożnie, odbijając się od kuchennego blatu, by podejść bliżej, ale zatrzymał się, kiedy Wanyin zwrócił uwagę na stół. Mimowolnie Xichen odwrócił na chwilę wzrok, drapiąc się po policzku.
- Ta- tak. Chciałem… zrobić ci niespodziankę, ale cóż, została zjedzona jeszcze zanim się pojawiłeś – powiedział, marszcząc lekko brwi, przypomniawszy sobie o bezczelnych Xue Yangu, który właśnie pojawił się w kuchni.
- Było, dopóki nie postanowiłeś splądrować lodówki kiedy nie patrzyłem – zauważył chłodno, nawet nie próbując komentować tego, co zaczął wyprawiać z jego szczerym bukietem kwiatów. Zauważył za to, że kiedy tylko druga alfa pojawiła się w pomieszczeniu twarz Wanyina stała się jeszcze bardziej czerwona, a jego słodki zapach, który zazwyczaj czuł kiedy pocierał nosem o jego szyję zaczął powoli wypełniać pokój.
- Wanyin? Dobrze się czujesz? – zapytał zaniepokojony, nie zwracając na szczyla uwagi, przyklękając obok krzesła młodszego, by ująć jego brodę w dwa palce i unieść ją, by spojrzał mu w oczy. Uniósł przy tym dłoń, a kiedy przytknął ją do jego czoła, natychmiast ją cofnął, czując jak było gorące.
- Wanyin – mruknął cicho, głaszcząc go po dłoni uspokajająco, widział w nim napięcie i ogromne zmęczenie. No i ten słodki zapach… Mącił mu w myślach i sprawiał, że musiał się mocno powstrzymywać, żeby nie zacząć warczeć na Xue Yanga, który zainteresowany pochylił się nad Wanyinem, niuchając w powietrzu.
- Odsuń się – powiedział do niego stanowczo, podnosząc się na równe nogi. Domyślał się, co się działo i nie podobało mu się, że dzieciak przy tym był.
- Nadal jestem… głodny – zauważył tylko arogancko, nie odsuwając się od Wanyina. Za to jego wzrok się zmienił, źrenice rozszerzyły, a skrzydełka nosa drgały niespokojnie, kiedy wciągał głęboko w płuca słodką woń omegi.
Xichen nie potrzebował dłużej się zastanawiać. Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej portfel, wciskając w dłoń dzieciaka kilka banknotów.
- Masz, zamów sobie pizzę. Nam też coś weź – dodał, łapiąc Wanyina łagodnie za nadgarstek by pomóc mu wstać. – Nie łaź po domu, możesz obejrzeć telewizję. Na górę masz nie wchodzić, wychodzić też nie, włączy się alarm, a ja cię dogonię – oświadczył twardo, obejmując delikatnie młodszego w pasie, bojąc się, że ten w którymś momencie się przewróci.
Pociągnął go na górę, gdzie w pierwszym momencie chciał zaprowadzić go do jego pokoju, ale słysząc jego ciężki oddech stwierdził, że to nie był dobry pomysł. Lepszy był jego pokój, albo pokój Wangjiego, choć domyślał się, że jednak Wanyin wolał jego.
- Nie bój się, wszystko będzie dobrze – zapewnił go, całując delikatnie w czoło, kiedy posadził go na swoim łóżku i odgarnął włosy z twarzy.
- Nie ruszaj się – polecił, wychodząc na chwilę z pokoju by zbiec na dół i upewniwszy się, że Xue Yang grzecznie siedział w salonie, zgarnąć z kuchni szklankę i zgrzewkę wody mineralnej. Potem poszedł jeszcze do swojego gabinetu i wychodząc z małą apteczką, pognał na górę.
Zamknął za sobą szczelnie drzwi, a wtedy w jego nozdrza uderzyła go fala woni tak silnej, że musiał mocno zagryźć wargę, by ból go otrzeźwił. To było… naprawdę niebezpieczne. Ale Xichen nie chciał zrobić mu krzywdy, wiedział więc że da radę wytrzymać. Kucnął przed nim na podłodze, kładąc obok łóżka wodę, na szafce szklankę i obok siebie apteczkę.
Najpierw wyjął z niej termometr i łagodnie nakłonił mężczyznę by wziął go pod język. I tak jak się spodziewał, Wanyin był okropnie gorący, ale to nie była wina gorączki. Już wszystko wiedział, ale… nie miał serca mówić o tym mężczyźnie bez ostatecznego dowodu, dlatego sięgnął do pakunku jeszcze raz wyjmując długopis podobny do tych, którym cukrzycy nakłuwali sobie palce do pomiaru cukru we krwi i malutki test, który wyglądem przypominał test ciążowy i dokładnie tak działał.
- Mogę? – zapytał spokojnie, a kiedy nie usłyszał sprzeciwu, nakłuł jego wskazującego palca lewej ręki i kroplę krwi umieścił w odpowiednim zagłębieniu. Pięć minut później wszystko było jasne, dwie czerwone kreski wyraźnie wskazywały na omegę.
- W porządku? – zapytał łagodnie, gładząc go delikatnie po ręce, chcąc dodać mu otuchy. Odłożył wszystko na szafkę i przeniósł się na łóżko, by przytulić go mocno do siebie, całując raz po raz czule po skroni i czubku głowy.
- Nie bój się, jestem obok, będzie dobrze, tylko przez chwilę będzie ci gorąco – zapewniał, głaszcząc go delikatnie po plecach jedną ręką, drugą obejmując go w pasie i przyciskając do siebie. – Nie zrobię niczego, czego nie chcesz. A wiem, że teraz nie chcesz. Wiem, że się boisz, ale nie musisz. To nic takiego, naprawdę. I niczego nie zmienia, między nami, ani w Organizacji ani nigdzie, jesteś bardzo dzielny, Wanyin, tylko to się liczy – mówił dalej, nie przestając go głaskać, przytulać i zapewniać, że wszystko to było nieważne. Nadal mieli się poznawać we własnym tempie, a on był najbardziej obiecującym człowiekiem Organizacji, nawet jeśli był omegą.
- Czy ktoś ci pozwolił to wziąć? – zapytał całkiem spokojnie, choć jego aura się zmieniła. Był, krótko mówiąc, wściekły.
- Jestem głodny – odpowiedział mu tylko w odpowiedzi chłopak, udając że nie widzi iskierek gniewu w złotych oczach lekarza.
Uspokój się Xichen, to tylko kawałek ciasta – powtarzał sobie jak mantrę, oddychając powoli, by się uspokoić. Obcy zapach alfy na jego terenie niestety tylko pogarszał sprawę, więc kiedy tylko mężczyzna poczuł wibrowanie telefonu w kieszeni, z ulgą odebrał, widząc na wyświetlaczu imię A-Yao, wychodząc z pomieszczenia by w spokoju porozmawiać z przyjacielem.
- Halo? Xichen? W porządku? – usłyszał w słuchawce napięty ton głosu omegi i od razu pomyślał, że nie spodobają mu się wieści.
- Ze mną? W jak najlepszym. Jak sytuacja u was? Skontaktował się z wami aspirant Xiao? – zapytał, a słysząc zmęczone westchnienie w słuchawce stwierdził, że najpewniej tak.
- Owszem, ale nie mam dla ciebie dobrych wiadomości. Łowcy, których ściągnął na siebie ten smarkacz to nie są pierwsi lepsi z brygady wypadowej. Nie mam pojęcia co wymodził, ale ścigają go same grube ryby. Mingjue wypatrzył Wena Zhuliu, a ja prawie wpadłem na Wena Chao i tą jego brzydką jędzę Wang Lingjiao. Śledzę ich, ale nie wygląda na to, by robili co innego niż lizali się po kątach – Jin Gunagyao brzmiał na jednocześnie zmęczonego i obrzydzonego, a to wcale nie było dobre połączenie. Xichen wyobrażał sobie jak niższy biegał za nimi po całym mieście i nie bardzo mu się to podobało.
- A-Yao, jak daleko od bazy jesteś? Jest ktoś tam z tobą? – zapytał miękko, podejrzewając jak brzmiała odpowiedź i nie będąc z tego zadowolonym. Mengyao zawsze ryzykował, do tego nie nosił przy sobie broni i nie potrafił walczyć wręcz. Gdyby coś mu się stało…
- A-Yao – powtórzył nieco ostrzej, a słysząc nerwowe mamrotanie pod nosem, wiedział że miał rację.
- Gdybym nie ryzykował nie znalibyśmy ich nazwisk, Xichen. Wiem co robię, więc pozwól mi działać – usłyszał jeszcze zanim omega się rozłączył, zostawiając lekarza jeszcze mocniej podenerwowanego. Wahał się tylko chwilę zanim wybrał numer do Mingjue i czekał aż ten odbierze.
- Co jest? – usłyszał tylko i wcale nie miał przyjacielowi za złe. Jeśli był w środku czegokolwiek mógł wcale nie odebrać.
- Yao pakuje się w kłopoty. Nie wiem do końca gdzie jest, ale jeśli byliście razem podejrzewam, że dasz radę go wytropić – powiedział jedynie, wierząc że starszy Nie domyśli się, co się działo. W końcu już nie raz A-Yao robił coś naprawdę głupiego tylko po to, by dotrzeć do informacji, których potrzebowali, a których nie zdobyliby nie ryzykując życiem.
Wymienił jeszcze kilka informacji z mężczyzną, a kiedy w końcu odłożył telefon, mierzwiąc sobie włosy palcami, w kuchni pojawił się Wanyin. Xichen nawet nie usłyszał, że ktoś wszedł do domu i pluł sobie w brodę, że zaaferowany przestał zwracać uwagę na otoczenie. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na nieco czerwoną twarz młodszego, by natychmiast stać się czujnym. Nie wyglądał dobrze, choć jeszcze rano tryskał energią. Zanim jednak zdążył zapytać, czy wszystko w porządku, Wanyin zapytał o Xue Yanga. Wiedział, że nie było co owijać w bawełnę, ani tym bardziej ukrywać przed mężczyzną prawdy, więc powiedział mu wszystko, obserwując go uważnie kiedy siadał przy stole. Jego krok był powolny, a on sam zdawał się w jakiś sposób ciężki. Do tego jego oczy były rozbiegane i choć co chwilę wracały do lekarza, przesuwały się po otoczeniu jakby czegoś szukał. Do tego wcale nie zareagował na obecność Xue Yanga, jakby go to nie obchodziło, co było tym dziwniejsze, że ostatnim razem dosyć ostro na siebie zareagowali. Zwłaszcza po tym co zrobił Wanyin. Coraz mocniej zaczynał się martwić.
- Tak… coś wspominał, ale mieliśmy to obgadać jak pojadę do Organizacji – odpowiedział ostrożnie, odbijając się od kuchennego blatu, by podejść bliżej, ale zatrzymał się, kiedy Wanyin zwrócił uwagę na stół. Mimowolnie Xichen odwrócił na chwilę wzrok, drapiąc się po policzku.
- Ta- tak. Chciałem… zrobić ci niespodziankę, ale cóż, została zjedzona jeszcze zanim się pojawiłeś – powiedział, marszcząc lekko brwi, przypomniawszy sobie o bezczelnych Xue Yangu, który właśnie pojawił się w kuchni.
- Było, dopóki nie postanowiłeś splądrować lodówki kiedy nie patrzyłem – zauważył chłodno, nawet nie próbując komentować tego, co zaczął wyprawiać z jego szczerym bukietem kwiatów. Zauważył za to, że kiedy tylko druga alfa pojawiła się w pomieszczeniu twarz Wanyina stała się jeszcze bardziej czerwona, a jego słodki zapach, który zazwyczaj czuł kiedy pocierał nosem o jego szyję zaczął powoli wypełniać pokój.
- Wanyin? Dobrze się czujesz? – zapytał zaniepokojony, nie zwracając na szczyla uwagi, przyklękając obok krzesła młodszego, by ująć jego brodę w dwa palce i unieść ją, by spojrzał mu w oczy. Uniósł przy tym dłoń, a kiedy przytknął ją do jego czoła, natychmiast ją cofnął, czując jak było gorące.
- Wanyin – mruknął cicho, głaszcząc go po dłoni uspokajająco, widział w nim napięcie i ogromne zmęczenie. No i ten słodki zapach… Mącił mu w myślach i sprawiał, że musiał się mocno powstrzymywać, żeby nie zacząć warczeć na Xue Yanga, który zainteresowany pochylił się nad Wanyinem, niuchając w powietrzu.
- Odsuń się – powiedział do niego stanowczo, podnosząc się na równe nogi. Domyślał się, co się działo i nie podobało mu się, że dzieciak przy tym był.
- Nadal jestem… głodny – zauważył tylko arogancko, nie odsuwając się od Wanyina. Za to jego wzrok się zmienił, źrenice rozszerzyły, a skrzydełka nosa drgały niespokojnie, kiedy wciągał głęboko w płuca słodką woń omegi.
Xichen nie potrzebował dłużej się zastanawiać. Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej portfel, wciskając w dłoń dzieciaka kilka banknotów.
- Masz, zamów sobie pizzę. Nam też coś weź – dodał, łapiąc Wanyina łagodnie za nadgarstek by pomóc mu wstać. – Nie łaź po domu, możesz obejrzeć telewizję. Na górę masz nie wchodzić, wychodzić też nie, włączy się alarm, a ja cię dogonię – oświadczył twardo, obejmując delikatnie młodszego w pasie, bojąc się, że ten w którymś momencie się przewróci.
Pociągnął go na górę, gdzie w pierwszym momencie chciał zaprowadzić go do jego pokoju, ale słysząc jego ciężki oddech stwierdził, że to nie był dobry pomysł. Lepszy był jego pokój, albo pokój Wangjiego, choć domyślał się, że jednak Wanyin wolał jego.
- Nie bój się, wszystko będzie dobrze – zapewnił go, całując delikatnie w czoło, kiedy posadził go na swoim łóżku i odgarnął włosy z twarzy.
- Nie ruszaj się – polecił, wychodząc na chwilę z pokoju by zbiec na dół i upewniwszy się, że Xue Yang grzecznie siedział w salonie, zgarnąć z kuchni szklankę i zgrzewkę wody mineralnej. Potem poszedł jeszcze do swojego gabinetu i wychodząc z małą apteczką, pognał na górę.
Zamknął za sobą szczelnie drzwi, a wtedy w jego nozdrza uderzyła go fala woni tak silnej, że musiał mocno zagryźć wargę, by ból go otrzeźwił. To było… naprawdę niebezpieczne. Ale Xichen nie chciał zrobić mu krzywdy, wiedział więc że da radę wytrzymać. Kucnął przed nim na podłodze, kładąc obok łóżka wodę, na szafce szklankę i obok siebie apteczkę.
Najpierw wyjął z niej termometr i łagodnie nakłonił mężczyznę by wziął go pod język. I tak jak się spodziewał, Wanyin był okropnie gorący, ale to nie była wina gorączki. Już wszystko wiedział, ale… nie miał serca mówić o tym mężczyźnie bez ostatecznego dowodu, dlatego sięgnął do pakunku jeszcze raz wyjmując długopis podobny do tych, którym cukrzycy nakłuwali sobie palce do pomiaru cukru we krwi i malutki test, który wyglądem przypominał test ciążowy i dokładnie tak działał.
- Mogę? – zapytał spokojnie, a kiedy nie usłyszał sprzeciwu, nakłuł jego wskazującego palca lewej ręki i kroplę krwi umieścił w odpowiednim zagłębieniu. Pięć minut później wszystko było jasne, dwie czerwone kreski wyraźnie wskazywały na omegę.
- W porządku? – zapytał łagodnie, gładząc go delikatnie po ręce, chcąc dodać mu otuchy. Odłożył wszystko na szafkę i przeniósł się na łóżko, by przytulić go mocno do siebie, całując raz po raz czule po skroni i czubku głowy.
- Nie bój się, jestem obok, będzie dobrze, tylko przez chwilę będzie ci gorąco – zapewniał, głaszcząc go delikatnie po plecach jedną ręką, drugą obejmując go w pasie i przyciskając do siebie. – Nie zrobię niczego, czego nie chcesz. A wiem, że teraz nie chcesz. Wiem, że się boisz, ale nie musisz. To nic takiego, naprawdę. I niczego nie zmienia, między nami, ani w Organizacji ani nigdzie, jesteś bardzo dzielny, Wanyin, tylko to się liczy – mówił dalej, nie przestając go głaskać, przytulać i zapewniać, że wszystko to było nieważne. Nadal mieli się poznawać we własnym tempie, a on był najbardziej obiecującym człowiekiem Organizacji, nawet jeśli był omegą.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Im dłużej przebywał w towarzystwie dwóch alf, tym niestety jego objawy nasilały się coraz bardziej. Jego organizm wydzielał przy tym znaczą ilość feromonów, wabiąc słodkim zapachem, który dla niedoświadczonych, młodych alf potrafił być równie ogłupiający co i niebezpieczny. Rzadko która alfa potrafiła postawić się tak silnemu afrodyzjakowi, jakie wywoływały omegi.
Wanyin z kolei nie miał o tym bladego pojęcia bardziej przekonany, że jest to wina jakiegoś choróbska, które podłapał w pracy. Szczególnie, że sam niewiele pamiętał i jeszcze mniej wiedział odnośnie samej rui. Do tej pory nawet nie brał pod uwagę, że miałby mieć z nią cokolwiek wspólnego, bo przecież sam był alfą, prawda?
— Mhm — przytaknął niewyraźnie na temat swojego samopoczucia, nie uważając by jednak było się czym przejmować. Czuł się trochę jak po spożyciu zbyt dużej ilości alkoholu, ale był z kolei w pełni świadomy. Tylko jego umysł trawił wszystko dwa razy wolniej i wyglądał jakby opuściły go nagle wszystkie siły. Nic dziwnego, że dla lekarza wydało się to niepokojące, kiedy zawsze był tak wygadany i pełen energii, teraz praktycznie nie miał na nic chęci.
Kiedy Xichen kucnął przy jego krześle, unosząc jego brodę do góry, spojrzał na niego maślanymi oczami, które również kusiły. Wanyin nawet nie zdawał sobie sprawy, że całe jego ciało domagało się uwagi alfy. Że potrzebował troski, opieki i zajęcia się nim.
Jego organizm reagował dwa razy mocniej, kiedy w pobliżu były dwie alfy. Chcąc nie chcąc, wzbudzał także zainteresowanie Xue Yanga, który kręcił się w jego pobliżu, otępiony przez słodki zapach omegi. Nie mógł nic na to poradzić, poza tym, że i tak starał się trzymać jak najbliżej Xichena. W jego obecności czuł większy spokój i mniej się denerwował.
Z ulgą pozwolił więc poprowadzić się na piętro, odrobine tylko zaskoczony, że pediatra wybrał akurat swój pokój do tego, by Wanyin mógł się w nim spokojnie zaszyć. Wszędzie pachniało w nim Xichen i wydawał się dużo bardziej przytulny. Dla omegi miejsce, gdzie zwykle przebywała jego alfa było dużo bardziej komfortowe niż jego własny pokój.
Mężczyzna był troskliwy. Przez to, w jakim był stanie, dwa razy mocniej zwracał uwagę na wszystkie czułe gesty, którym obdarowywał go starszy. W normalnych okolicznościach byłby pewnie nawet leciutko zirytowany, że pediatra przesadza, tak tym razem nie miał nic do powiedzenia. Posłusznie usiadł przy krawędzi łóżka, śledząc wzrokiem wychodzącego z pokoju lekarza. Kazał mu poczekać więc chociaż ten jeden raz nie próbował nic kombinować, zwyczajnie nie mając na to siły ani chęci. Zdjął przez głowę ciepłą bluzę, zostając w szarej koszulce z krótkim rękawem licząc, że to jakkolwiek sprawi, że przestanie mu być tak gorąco. W między czasie rozejrzał się po pokoju, wcześniej nie mając okazji zbyt długo w nim przebywać. Ostatecznie nawet nie zorientował się, kiedy jego głowa sama ułożyła się na poduszce, na której zwykle musiał spać starszy. Przymknął na chwilę oczy, policzek wtulając w miękką pościel i poczuł się nawet przez chwilę lepiej. Owiany intensywnym zapachem alfy, czuł się dobrze mając wrażenie, że ta znajduje się cały czas w pobliżu.
Mógłby pewnie tak zasnąć, gdyby nie ponowne otwarcie drzwi. Zmusił głowę, żeby natychmiast się podnieść, siadając z powrotem na łóżku za nim Xichen przyłapałby go na zakopywaniu się w jego pościeli.
Lekarz wrócił ze zgrzewką wody i małą, poręczną apteczką, z której wyciągnął zaraz jakieś dziwne urządzenie do nakłuwania. Wanyin był przeciwny wszelkim badaniom, wcześniej nie pozwalając zgadać się pod kątem swojej genetyki. Gdyby wcześniej mieli takie potwierdzenie, może mógłby przygotować się na to, że kiedyś będzie musiał zmierzyć się ze swoją pierwszą rują. Tak, pierwszą, bo tych wcześniejszych nawet jeśli były, zupełnie ich nie pamiętał.
Pozwolił nakłuć sobie palec i puścić kilka kropel krwi na pasek, który widocznie miał coś potwierdzić, chociaż dalej nie był pewien o co w tym wszystkim chodziło.
— Uhh, Xichen-ge naprawdę nic mi nie jest... — próbował się jeszcze upierać, nawet nie zwracając uwagi, w którym momencie zaczął zwracać się do lekarza z nieco większym uczuciem.
W trakcie czekania na wynik, starszy podsunął mu do rąk szklankę z wodą mówiąc, że w tej chwili powinien jeszcze bardziej dbać o nawodnienie. Wanyin z kolei potulnie robił wszystko, o co pediatra prosił, do czasu aż urządzenie nie wskazało dwóch czerwonych kresek. Wtedy coś się zmieniło.
Mężczyzna po spojrzeniu na wynik zrobił się względem niego jeszcze bardziej czuły, pytając czy wszystko jest w porządku. Młodszy z kolei nie rozumiał o co mu chodziło, pozwalając jednak się przytulić. Czuł uspokajające pocałunki na czubku głowy i skroniach, uścisk silnych dłoni, który zapewniał go, że nie jest w tym wszystkim sam i Wanyin miał przez to jeszcze większy mętlik w głowie. Nie rozumiał o czym Xichen do niego mówił, dlaczego jego serce znowu biło tak szybko, dlaczego miał ochotę wleźć mu na kolana dopraszając się o jeszcze więcej dotyku.
— Czego nie chcę? Czego mam się bać? — zapytał cicho, wciąż jeszcze przytulony do klatki piersiowej mężczyzny. Jedna dłoń zacisnął na jego błękitnej koszuli, ściskając ją z nerwów do momentu aż w głowie nie zapaliła mu się czerwona lampka. W jednej chwili odsunął się od lekarza, patrząc na niego z niedowierzaniem. Jego tęczówki były coraz większe ze strachu.
— Xichen, o czym ty mówisz? Nic mi przecież nie jest, to tylko... tylko przeziębienie. Mam przecież gorączkę, mierzyłeś mi temperaturę. Dlaczego miałbym się bać? — jego głos drgał z nerwów. Podświadomie domyślał się, co to wszystko mogło znaczyć, ale za żadne skarby nie chciał pozwolić tej myśli przejść przez jego gardło. Zerknął jeszcze raz w stronę urządzenia, które wykazało dwie kreski. Wziął je na chwilę do rąk jakby liczył, że to powie mu nagle, że się myli. Że Xichen się mylił i nic mu tak naprawdę nie było. Był alfą jak on i wszyscy inni. Przecież był silny i samowystarczalny i... nie potrzebował, aby trzeba było go bronić.
— Nie. Nie, nie, N I E! Nie jestem. Przestań o tym myśleć, bo wcale nią nie jestem — zaprzeczał sam sobie, uparcie wmawiając, że wszyscy się mylą. Nerwowo wstał z łóżka nie mogąc spokojnie usiedzieć w miejscu. Nie wiedział co ze sobą ma zrobić. Czuł się rozerwany emocjonalnie, bo z jednej strony potrzebował Xichena, potrzebował jego bliskości i głaskania po głowie, szeptania, że wszystko będzie w porządku, a z drugie próbował za wszelką cenę udowodnić, że wcale nie jest tej gorszej rangi, że potrafi sobie świetnie sam radzić.
— Chcę wyjść — mruknął podchodząc do drzwi. Złapał za klamkę nerwowo szarpiąc do siebie jednak te okazały się zamknięte, a zamek wcale nie miał zamiaru puszczać. — Otwórz, chcę stąd wyjść. Nic mi nie jest, nie potrzebuję tu siedzieć — był zdenerwowany, jego warga drgała z żalu i zupełnie nie zastanawiał się nad tym co robi. Wypierał wszystko, bo uświadomienie sobie prawdy było dla niego bardziej bolesne i upokarzające niż samo przechodzenie rui.
Kiedy starszy zbliżył się do niego, starając się go uspokoić, Wanyin odwrócił się w jego stronę, plecami opierając o drzwi. Przez chwilę nie pozwalał się do siebie zbliżyć, nie ufając w tej chwili nikomu. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, a oczy zaszły się łzami, które zaraz brutalnie wtarł w rękę. Znów poczuł, że słabnie na siłach i nie daje rady ustać dłużej na własnych nogach. Kręciło mu się w głowie od rui, od emocji, które nim targały i Xichena, który cały czas był obok...
— Nie chcę się tak czuć. Nie chcę być znowu słaby... — wyszeptał już ciszej, powoli dopuszczając do siebie lekarza. Potrzebował znowu się przytulić.
Wydawało mu się, że przez całe życie da radę wmówić sobie nieprawdę i żyć w nieprawdzie. Tak trudno było mu zaakceptować, że miałby być nic niewartą omegą. Klejnotem społecznym, pięknym, ale równie bezużytecznym, bo omegi nie nadawały się do niczego poza reprodukcją, a te męskie nie nadawały się nawet do tego. Nigdy nie byłby w stanie osiągnąć choć w połowie tego, co alfom przychodziło od tak, bez najmniejszego trudu.
— Skoro... skoro to prawda, to dlaczego na ciebie nie działam? — zapytał nagle, zdając sobie sprawę, że pewnie zbił tym pytaniem mężczyznę z tropu. Nie zauważył, żeby nawet teraz Xichen reagował na jego zapach. Nie miał pojęcia, jak bardzo musiał być w błędzie.
Wanyin z kolei nie miał o tym bladego pojęcia bardziej przekonany, że jest to wina jakiegoś choróbska, które podłapał w pracy. Szczególnie, że sam niewiele pamiętał i jeszcze mniej wiedział odnośnie samej rui. Do tej pory nawet nie brał pod uwagę, że miałby mieć z nią cokolwiek wspólnego, bo przecież sam był alfą, prawda?
— Mhm — przytaknął niewyraźnie na temat swojego samopoczucia, nie uważając by jednak było się czym przejmować. Czuł się trochę jak po spożyciu zbyt dużej ilości alkoholu, ale był z kolei w pełni świadomy. Tylko jego umysł trawił wszystko dwa razy wolniej i wyglądał jakby opuściły go nagle wszystkie siły. Nic dziwnego, że dla lekarza wydało się to niepokojące, kiedy zawsze był tak wygadany i pełen energii, teraz praktycznie nie miał na nic chęci.
Kiedy Xichen kucnął przy jego krześle, unosząc jego brodę do góry, spojrzał na niego maślanymi oczami, które również kusiły. Wanyin nawet nie zdawał sobie sprawy, że całe jego ciało domagało się uwagi alfy. Że potrzebował troski, opieki i zajęcia się nim.
Jego organizm reagował dwa razy mocniej, kiedy w pobliżu były dwie alfy. Chcąc nie chcąc, wzbudzał także zainteresowanie Xue Yanga, który kręcił się w jego pobliżu, otępiony przez słodki zapach omegi. Nie mógł nic na to poradzić, poza tym, że i tak starał się trzymać jak najbliżej Xichena. W jego obecności czuł większy spokój i mniej się denerwował.
Z ulgą pozwolił więc poprowadzić się na piętro, odrobine tylko zaskoczony, że pediatra wybrał akurat swój pokój do tego, by Wanyin mógł się w nim spokojnie zaszyć. Wszędzie pachniało w nim Xichen i wydawał się dużo bardziej przytulny. Dla omegi miejsce, gdzie zwykle przebywała jego alfa było dużo bardziej komfortowe niż jego własny pokój.
Mężczyzna był troskliwy. Przez to, w jakim był stanie, dwa razy mocniej zwracał uwagę na wszystkie czułe gesty, którym obdarowywał go starszy. W normalnych okolicznościach byłby pewnie nawet leciutko zirytowany, że pediatra przesadza, tak tym razem nie miał nic do powiedzenia. Posłusznie usiadł przy krawędzi łóżka, śledząc wzrokiem wychodzącego z pokoju lekarza. Kazał mu poczekać więc chociaż ten jeden raz nie próbował nic kombinować, zwyczajnie nie mając na to siły ani chęci. Zdjął przez głowę ciepłą bluzę, zostając w szarej koszulce z krótkim rękawem licząc, że to jakkolwiek sprawi, że przestanie mu być tak gorąco. W między czasie rozejrzał się po pokoju, wcześniej nie mając okazji zbyt długo w nim przebywać. Ostatecznie nawet nie zorientował się, kiedy jego głowa sama ułożyła się na poduszce, na której zwykle musiał spać starszy. Przymknął na chwilę oczy, policzek wtulając w miękką pościel i poczuł się nawet przez chwilę lepiej. Owiany intensywnym zapachem alfy, czuł się dobrze mając wrażenie, że ta znajduje się cały czas w pobliżu.
Mógłby pewnie tak zasnąć, gdyby nie ponowne otwarcie drzwi. Zmusił głowę, żeby natychmiast się podnieść, siadając z powrotem na łóżku za nim Xichen przyłapałby go na zakopywaniu się w jego pościeli.
Lekarz wrócił ze zgrzewką wody i małą, poręczną apteczką, z której wyciągnął zaraz jakieś dziwne urządzenie do nakłuwania. Wanyin był przeciwny wszelkim badaniom, wcześniej nie pozwalając zgadać się pod kątem swojej genetyki. Gdyby wcześniej mieli takie potwierdzenie, może mógłby przygotować się na to, że kiedyś będzie musiał zmierzyć się ze swoją pierwszą rują. Tak, pierwszą, bo tych wcześniejszych nawet jeśli były, zupełnie ich nie pamiętał.
Pozwolił nakłuć sobie palec i puścić kilka kropel krwi na pasek, który widocznie miał coś potwierdzić, chociaż dalej nie był pewien o co w tym wszystkim chodziło.
— Uhh, Xichen-ge naprawdę nic mi nie jest... — próbował się jeszcze upierać, nawet nie zwracając uwagi, w którym momencie zaczął zwracać się do lekarza z nieco większym uczuciem.
W trakcie czekania na wynik, starszy podsunął mu do rąk szklankę z wodą mówiąc, że w tej chwili powinien jeszcze bardziej dbać o nawodnienie. Wanyin z kolei potulnie robił wszystko, o co pediatra prosił, do czasu aż urządzenie nie wskazało dwóch czerwonych kresek. Wtedy coś się zmieniło.
Mężczyzna po spojrzeniu na wynik zrobił się względem niego jeszcze bardziej czuły, pytając czy wszystko jest w porządku. Młodszy z kolei nie rozumiał o co mu chodziło, pozwalając jednak się przytulić. Czuł uspokajające pocałunki na czubku głowy i skroniach, uścisk silnych dłoni, który zapewniał go, że nie jest w tym wszystkim sam i Wanyin miał przez to jeszcze większy mętlik w głowie. Nie rozumiał o czym Xichen do niego mówił, dlaczego jego serce znowu biło tak szybko, dlaczego miał ochotę wleźć mu na kolana dopraszając się o jeszcze więcej dotyku.
— Czego nie chcę? Czego mam się bać? — zapytał cicho, wciąż jeszcze przytulony do klatki piersiowej mężczyzny. Jedna dłoń zacisnął na jego błękitnej koszuli, ściskając ją z nerwów do momentu aż w głowie nie zapaliła mu się czerwona lampka. W jednej chwili odsunął się od lekarza, patrząc na niego z niedowierzaniem. Jego tęczówki były coraz większe ze strachu.
— Xichen, o czym ty mówisz? Nic mi przecież nie jest, to tylko... tylko przeziębienie. Mam przecież gorączkę, mierzyłeś mi temperaturę. Dlaczego miałbym się bać? — jego głos drgał z nerwów. Podświadomie domyślał się, co to wszystko mogło znaczyć, ale za żadne skarby nie chciał pozwolić tej myśli przejść przez jego gardło. Zerknął jeszcze raz w stronę urządzenia, które wykazało dwie kreski. Wziął je na chwilę do rąk jakby liczył, że to powie mu nagle, że się myli. Że Xichen się mylił i nic mu tak naprawdę nie było. Był alfą jak on i wszyscy inni. Przecież był silny i samowystarczalny i... nie potrzebował, aby trzeba było go bronić.
— Nie. Nie, nie, N I E! Nie jestem. Przestań o tym myśleć, bo wcale nią nie jestem — zaprzeczał sam sobie, uparcie wmawiając, że wszyscy się mylą. Nerwowo wstał z łóżka nie mogąc spokojnie usiedzieć w miejscu. Nie wiedział co ze sobą ma zrobić. Czuł się rozerwany emocjonalnie, bo z jednej strony potrzebował Xichena, potrzebował jego bliskości i głaskania po głowie, szeptania, że wszystko będzie w porządku, a z drugie próbował za wszelką cenę udowodnić, że wcale nie jest tej gorszej rangi, że potrafi sobie świetnie sam radzić.
— Chcę wyjść — mruknął podchodząc do drzwi. Złapał za klamkę nerwowo szarpiąc do siebie jednak te okazały się zamknięte, a zamek wcale nie miał zamiaru puszczać. — Otwórz, chcę stąd wyjść. Nic mi nie jest, nie potrzebuję tu siedzieć — był zdenerwowany, jego warga drgała z żalu i zupełnie nie zastanawiał się nad tym co robi. Wypierał wszystko, bo uświadomienie sobie prawdy było dla niego bardziej bolesne i upokarzające niż samo przechodzenie rui.
Kiedy starszy zbliżył się do niego, starając się go uspokoić, Wanyin odwrócił się w jego stronę, plecami opierając o drzwi. Przez chwilę nie pozwalał się do siebie zbliżyć, nie ufając w tej chwili nikomu. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, a oczy zaszły się łzami, które zaraz brutalnie wtarł w rękę. Znów poczuł, że słabnie na siłach i nie daje rady ustać dłużej na własnych nogach. Kręciło mu się w głowie od rui, od emocji, które nim targały i Xichena, który cały czas był obok...
— Nie chcę się tak czuć. Nie chcę być znowu słaby... — wyszeptał już ciszej, powoli dopuszczając do siebie lekarza. Potrzebował znowu się przytulić.
Wydawało mu się, że przez całe życie da radę wmówić sobie nieprawdę i żyć w nieprawdzie. Tak trudno było mu zaakceptować, że miałby być nic niewartą omegą. Klejnotem społecznym, pięknym, ale równie bezużytecznym, bo omegi nie nadawały się do niczego poza reprodukcją, a te męskie nie nadawały się nawet do tego. Nigdy nie byłby w stanie osiągnąć choć w połowie tego, co alfom przychodziło od tak, bez najmniejszego trudu.
— Skoro... skoro to prawda, to dlaczego na ciebie nie działam? — zapytał nagle, zdając sobie sprawę, że pewnie zbił tym pytaniem mężczyznę z tropu. Nie zauważył, żeby nawet teraz Xichen reagował na jego zapach. Nie miał pojęcia, jak bardzo musiał być w błędzie.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ciche westchnienie wyrwało się z ust lekarza, kiedy słyszał jak bardzo Wanyin starał się nie dopuścić do siebie myśli, że mógł być omegą. Taki uparty, taki pewny siebie, przez chwilę, na początku ich znajomości nawet Xichen w to wierzył, choć im dłużej z nim przebywał, tym miał coraz więcej pewności, że Wanyin się mylił. Był omegą, o czym świadczył ten słodki zapach na jego szyi, dobry refleks i szybkość z jaką potrafił się poruszać. Był przy tym, często uroczo nieporadny, szukał pomocy Xichena i jego siła w porównaniu do tej pediatry przedstawiała sobą wiele do życzenia. Ale nawet jeśli, lekarz nigdy, ani razu nie pomyślał, że to poza niezbyt przyjemnym czasem rui pozbawionej swojej alfy miałoby w jakikolwiek sposób sprawiać, że był od niego gorszy. I czy Wanyin chciał czy nie, musiał to zaakceptować. Im dłużej upierał się przy swoim zdaniu, tym dłużej cierpiał, nie pozwalając instynktom wyszaleć się i uspokoić.
- Przykro mi, Wanyin, to nie jest gorączka, a przynajmniej nie taka o jakiej myślisz – odpowiedział mu łagodnie, wręczając termometr z ostatnim zapisanym pomiarem wskazującym trzydzieści sześć i osiem.
Nie wiedział, jak mógł mu pomóc, patrząc na jego twarz, na której pojawiała się przerażona realizacja, a potem wyparcie, czuł okropny ból w piersi. Widział, jak bardzo ta informacja go raniła i choć nie rozumiał dlaczego aż tak bardzo wpływało to na jego osąd, nie chciał by myślał o sobie jak o kimś, kto był zbyt słaby na to, by w ogóle samodzielnie żyć. W końcu to nie była prawda. Wystarczyło spojrzeć na Mengyao, by przekonać się, że to prawda. Xichen nie znał silniejszego i bardziej zaradnego człowieka od niego, a przy tym łagodnego i delikatnego, który swoją nieco mniej pewną siebie stronę pokazywał tylko w wyjątkowych sytuacjach.
- Wanyin… - powiedział cicho, podnosząc się z łóżka, nie mogąc znieść tego, jak bardzo mężczyzna był w tamtym momencie zagubiony i przerażony. Ale nie dał mu się zbliżyć, nie dał pocieszyć, sprawiając że w serce lekarza wbiły się bolesne igły.
- Wanyin, nie jesteś słaby, nigdy nie byłeś i nie będziesz słaby. Każdy potrzebuje by ktoś się nim czasem zaopiekował. Nawet ja – zauważył miękko, zbliżając się na krok, kiedy z ramion mężczyzny uciekła cała siła i ten, nie był w stanie utrzymać ich w górze, by nie pozwolić, by lekarz go objął. Mówił szczerze, w końcu i on nie radził sobie ze wszystkim. Gdyby nie ich gosposia, albo Wangji, najpewniej nigdy nie zjadłby normalnego, jadalnego obiadu, opierając się głównie na daniach z knajp, czy zupkach instant.
Za to kolejna uwaga mężczyzny, sprawiła, że Xichen odsunął się na krok, na chwilę wypuszczając ze swoich ramion drżące ciało omegi. Spojrzał na niego z czymś nieodgadnionym w oczach, a kiedy w tych fiołkowych dostrzegł determinację, by tym jednym, wcale nie prawdziwym spostrzeżeniem dalej się okłamywać, pediatra pozwolił, by na chwilę maska jego opanowania opadła, ukazując Wanyinowi błyszczące, pociemniałe żądzą złote oczy, poczerwieniałe policzki i minę, która jedyne co ukazywała to chęci lekarza, by znaleźć się bliżej tego trzęsącego się ciała i sprawić, by zadrżał z czegoś innego niż przerażenie.
- Naprawdę, Wanyin? – zapytał seksownym tonem głosu, ochrypłym od krążącego mu w żyłach podniecenia, odpinając dwa guziki swojej koszuli i zaczesując włosy do tyłu, by nie wpadały mu do oczu ogarniętych podobną do mężczyzny gorączką. – Naprawdę na mnie nie działasz? – dopytał zbliżając się, by wciągając głęboko słodki, omamiający go zapach, przesunąć nosem po jego szyi.
- Pachniesz tak kusząco, że tylko siłą woli powstrzymuję się od tego, by nie rzucić cię na swoje łóżko – wymruczał mu do ucha, muskając jego policzek, aż dotarł do ust. Tych słodkich, upartych warg, które nie pozwalały mu zrobić tego, na co od dłuższego czasu miał taką okropną ochotę. A teraz drżały, wrażliwe i słodkie, kusząc go czerwienią. I tym razem… uległ ich urokowi, nie mając zamiaru odsunąć się bez swojej nagrody.
Pamiętał jednak cały czas, jak mocno Wanyin był przerażony nową sytuacją, tylko dlatego pierwsze muśnięcie ich warg było niezwykle czułe, pozbawione pożądania, a przepełnione troską. Lekarz nie posunął się dalej, dopóki nie poczuł rąk omegi oplatających go za szyję i zaciskających się mocno na koszuli na jego plecach, dopiero wtedy zaczął mocniej napierać na jego wargi swoimi, nadal będąc łagodnym, powolnym i cierpliwym. Obcałował jego górną wargę, potem dolną, ucałował kąciki jego ust, opierając się łagodnie swoim ciałem o rozgrzane, domagające się kontaktu ciało omegi, oplatając go jedną ręką w pasie, drugą układając na jego policzku, który cały czas uspokajająco gładził. A kiedy poczuł, że ciało w jego ramionach się rozluźniło, delikatnie rozchylił jego wargi swoimi, a nie czując oporu w postaci zębów, pogłębił pocałunek, w końcu dostając to, czego od tak dawna chciał spróbować. I było to… niesamowite uczucie.
Nie miał pojęcia ile minęło, podejrzewał że około pół godziny, podczas których nie wypuścił Wanyina ze swoich ramion, badając językiem wnętrze jego ust, pieszcząc podniebienie i zachęcając aksamitny język by dołączył do niego. A kiedy i młodszy się zaangażował, całowali się kolejne pół godziny, odsuwając się od siebie jedynie na krótkie momenty, podczas których łapali łapczywe oddechy, by wrócić do przerwanej czynności. Xichen był… wniebowzięty. Wanyin był taki delikatny i taki słodki, a przy tym twardy, silny i niesamowicie atrakcyjny. Lekarz uwielbiał w nim absolutnie wszystko, od upartego, zadziornego charakterku, po uroczą niepewność, którą okazywał tylko czasem. Wywoływał w nim uczucia, których nigdy nikt w nim nie wywołał. Jego wewnętrzna alfa chciała się nim zaopiekować, otulić ramionami i schować przed resztą świata, nie pozwalając by ktokolwiek go kiedykolwiek skrzywdził. A przy tym… cóż. Wywoływał też zupełnie inne emocje, takie które sprawiały, że w końcu musiał się odsunąć, czując że jeszcze chwila i coś twardego przebije jego spodnie…
- Nadal uważasz, że mnie twój stan nie rusza? – zapytał pozornie spokojnym tonem, choć w jego oczach nadal błyszczała żądza, a niepodważalny dowód podniecenia szturchał młodszego mężczyznę w biodro.
Oderwał się od niego, stając prosto i poprawiając oklapłe włosy, nie zdejmując jednak jednej ręki z talii Wanyina, bojąc się, że jeśli tylko każe mu stanąć o własnych siłach, przewróci się.
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. A na pewno do niczego nie zmuszę – zapewnił go, prowadząc trzęsącego się na nogach w kierunku łóżka. – Miałeś dużo wrażeń, odpocznij – polecił, nalewając mu kolejną szklankę wody, którą upewnił się, że ten wypił, a potem podał mu piżamę w postaci jego za dużej koszulki i szortów, dla siebie zabierając drugi komplet.– Zaraz wrócę – obiecał, uśmiechając się jakby przed chwilą właśnie nie zafundował im długiego i gorącego pocałunku, który zostawił na nim ślad w postaci nadal odrobinę zarumienionych policzków, opuchniętych warg i znaczącego wybrzuszenia w spodniach, chowając się za drzwiami w łazience.
- Przykro mi, Wanyin, to nie jest gorączka, a przynajmniej nie taka o jakiej myślisz – odpowiedział mu łagodnie, wręczając termometr z ostatnim zapisanym pomiarem wskazującym trzydzieści sześć i osiem.
Nie wiedział, jak mógł mu pomóc, patrząc na jego twarz, na której pojawiała się przerażona realizacja, a potem wyparcie, czuł okropny ból w piersi. Widział, jak bardzo ta informacja go raniła i choć nie rozumiał dlaczego aż tak bardzo wpływało to na jego osąd, nie chciał by myślał o sobie jak o kimś, kto był zbyt słaby na to, by w ogóle samodzielnie żyć. W końcu to nie była prawda. Wystarczyło spojrzeć na Mengyao, by przekonać się, że to prawda. Xichen nie znał silniejszego i bardziej zaradnego człowieka od niego, a przy tym łagodnego i delikatnego, który swoją nieco mniej pewną siebie stronę pokazywał tylko w wyjątkowych sytuacjach.
- Wanyin… - powiedział cicho, podnosząc się z łóżka, nie mogąc znieść tego, jak bardzo mężczyzna był w tamtym momencie zagubiony i przerażony. Ale nie dał mu się zbliżyć, nie dał pocieszyć, sprawiając że w serce lekarza wbiły się bolesne igły.
- Wanyin, nie jesteś słaby, nigdy nie byłeś i nie będziesz słaby. Każdy potrzebuje by ktoś się nim czasem zaopiekował. Nawet ja – zauważył miękko, zbliżając się na krok, kiedy z ramion mężczyzny uciekła cała siła i ten, nie był w stanie utrzymać ich w górze, by nie pozwolić, by lekarz go objął. Mówił szczerze, w końcu i on nie radził sobie ze wszystkim. Gdyby nie ich gosposia, albo Wangji, najpewniej nigdy nie zjadłby normalnego, jadalnego obiadu, opierając się głównie na daniach z knajp, czy zupkach instant.
Za to kolejna uwaga mężczyzny, sprawiła, że Xichen odsunął się na krok, na chwilę wypuszczając ze swoich ramion drżące ciało omegi. Spojrzał na niego z czymś nieodgadnionym w oczach, a kiedy w tych fiołkowych dostrzegł determinację, by tym jednym, wcale nie prawdziwym spostrzeżeniem dalej się okłamywać, pediatra pozwolił, by na chwilę maska jego opanowania opadła, ukazując Wanyinowi błyszczące, pociemniałe żądzą złote oczy, poczerwieniałe policzki i minę, która jedyne co ukazywała to chęci lekarza, by znaleźć się bliżej tego trzęsącego się ciała i sprawić, by zadrżał z czegoś innego niż przerażenie.
- Naprawdę, Wanyin? – zapytał seksownym tonem głosu, ochrypłym od krążącego mu w żyłach podniecenia, odpinając dwa guziki swojej koszuli i zaczesując włosy do tyłu, by nie wpadały mu do oczu ogarniętych podobną do mężczyzny gorączką. – Naprawdę na mnie nie działasz? – dopytał zbliżając się, by wciągając głęboko słodki, omamiający go zapach, przesunąć nosem po jego szyi.
- Pachniesz tak kusząco, że tylko siłą woli powstrzymuję się od tego, by nie rzucić cię na swoje łóżko – wymruczał mu do ucha, muskając jego policzek, aż dotarł do ust. Tych słodkich, upartych warg, które nie pozwalały mu zrobić tego, na co od dłuższego czasu miał taką okropną ochotę. A teraz drżały, wrażliwe i słodkie, kusząc go czerwienią. I tym razem… uległ ich urokowi, nie mając zamiaru odsunąć się bez swojej nagrody.
Pamiętał jednak cały czas, jak mocno Wanyin był przerażony nową sytuacją, tylko dlatego pierwsze muśnięcie ich warg było niezwykle czułe, pozbawione pożądania, a przepełnione troską. Lekarz nie posunął się dalej, dopóki nie poczuł rąk omegi oplatających go za szyję i zaciskających się mocno na koszuli na jego plecach, dopiero wtedy zaczął mocniej napierać na jego wargi swoimi, nadal będąc łagodnym, powolnym i cierpliwym. Obcałował jego górną wargę, potem dolną, ucałował kąciki jego ust, opierając się łagodnie swoim ciałem o rozgrzane, domagające się kontaktu ciało omegi, oplatając go jedną ręką w pasie, drugą układając na jego policzku, który cały czas uspokajająco gładził. A kiedy poczuł, że ciało w jego ramionach się rozluźniło, delikatnie rozchylił jego wargi swoimi, a nie czując oporu w postaci zębów, pogłębił pocałunek, w końcu dostając to, czego od tak dawna chciał spróbować. I było to… niesamowite uczucie.
Nie miał pojęcia ile minęło, podejrzewał że około pół godziny, podczas których nie wypuścił Wanyina ze swoich ramion, badając językiem wnętrze jego ust, pieszcząc podniebienie i zachęcając aksamitny język by dołączył do niego. A kiedy i młodszy się zaangażował, całowali się kolejne pół godziny, odsuwając się od siebie jedynie na krótkie momenty, podczas których łapali łapczywe oddechy, by wrócić do przerwanej czynności. Xichen był… wniebowzięty. Wanyin był taki delikatny i taki słodki, a przy tym twardy, silny i niesamowicie atrakcyjny. Lekarz uwielbiał w nim absolutnie wszystko, od upartego, zadziornego charakterku, po uroczą niepewność, którą okazywał tylko czasem. Wywoływał w nim uczucia, których nigdy nikt w nim nie wywołał. Jego wewnętrzna alfa chciała się nim zaopiekować, otulić ramionami i schować przed resztą świata, nie pozwalając by ktokolwiek go kiedykolwiek skrzywdził. A przy tym… cóż. Wywoływał też zupełnie inne emocje, takie które sprawiały, że w końcu musiał się odsunąć, czując że jeszcze chwila i coś twardego przebije jego spodnie…
- Nadal uważasz, że mnie twój stan nie rusza? – zapytał pozornie spokojnym tonem, choć w jego oczach nadal błyszczała żądza, a niepodważalny dowód podniecenia szturchał młodszego mężczyznę w biodro.
Oderwał się od niego, stając prosto i poprawiając oklapłe włosy, nie zdejmując jednak jednej ręki z talii Wanyina, bojąc się, że jeśli tylko każe mu stanąć o własnych siłach, przewróci się.
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. A na pewno do niczego nie zmuszę – zapewnił go, prowadząc trzęsącego się na nogach w kierunku łóżka. – Miałeś dużo wrażeń, odpocznij – polecił, nalewając mu kolejną szklankę wody, którą upewnił się, że ten wypił, a potem podał mu piżamę w postaci jego za dużej koszulki i szortów, dla siebie zabierając drugi komplet.– Zaraz wrócę – obiecał, uśmiechając się jakby przed chwilą właśnie nie zafundował im długiego i gorącego pocałunku, który zostawił na nim ślad w postaci nadal odrobinę zarumienionych policzków, opuchniętych warg i znaczącego wybrzuszenia w spodniach, chowając się za drzwiami w łazience.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zdarzało mu się gadać całkowite głupoty, szczególnie kiedy zupełnie nie zastanawiał się nad własnymi słowami. Wanyin próbował przekonać sam siebie do kłamstwa, które było mu dużo łatwiej przełknąć. Bolało mniej, kiedy tłumaczył sobie, że nie może być omegą. Liczył, że dla świętego spokoju mężczyzna również mu przytaknie i będą mogli zakończyć ten temat. Niestety nic takiego nie miało miejsca, a on nie spodziewał się, że lekarzowi może w końcu zabraknąć do niego cierpliwości i zechce udowodnić, jak srogo Wanyin się mylił.
To był właściwie drugi raz, kiedy spotkał się z taką odsłoną lekarza, a na którą zupełnie nie był przygotowany. Nie zauważył w którym momencie tęczówki starszego pociemniały, a łagodne spojrzenie zastąpione zostało dzikim pożądaniem. Wanyin czuł przeszywające go dreszcze od samego wzroku mężczyzny, który nawet na moment nie przestawał spoglądać z żarem płonącym w złotych tęczówkach. Kiedy pochylił się w jego stronę, nosem sunąc po odsłoniętej szyi, młodszy wstrzymał na chwilę oddech. Bliskość Xichena podziałała na niego dużo bardziej niż kiedykolwiek. Sam nie panował nad tym, jak starszy na niego działał. Przymknął na moment oczy, tył głowy opierając o drzwi, poddając się słodkim pieszczotom szyi, policzka i ust.
Gdy z kolei mężczyzna tak otwarcie przyznał, co ma ochotę z nim zrobić, Wanyin nie do końca był świadomy jego słów. Nawet jeżeli mieli już za sobą pierwszy pocałunek i z każdym dniem zbliżali się do siebie coraz bardziej, nigdy nie podejrzewałby, że może być aż tak chcianym i pożądanym. W dodatku naprawdę nie zdawał sobie sprawy... nie miał pojęcia, że jego zapach może być dla kogoś odurzający, jego usta kuszące, a samo zachowanie sprawiać, że Xichen nie był w stanie już dłużej wytrzymać.
Zamrugał ze zdezorientowaniem, patrząc na lekarza dużymi, szklanymi oczami, a kiedy wreszcie przetrawił te słowa, jego policzki natychmiast oblały się soczystym rumieńcem. Serce zabiło mu dwa razy szybciej, ale zanim zdążył zrobić cokolwiek, usta mężczyzny znalazły się na tych jego i nie był w stanie dłużej myśleć.
Xichen całował go w tak delikatny, nienachalny sposób przez co Wanyin bardzo szybko zapomniał o tym, że jeszcze chwilę temu chciał uciec. Silne wargi skrzętnie zajęły całą jego uwagę i za nim młodszy się obejrzał, zarzucił ręce na ramiona mężczyzny, przyciągając go bliżej siebie. Z ust uleciało mu słodkie westchnięcie, kiedy desperacko zaciskał dłonie na koszuli starszego, wpuszczając język mężczyzny do środka. Tak długo wstrzymywał się z tym pocałunkiem... nie spodziewał się, że w jednej chwili poczuje aż tyle!
Słodkie muśnięcie na języku, kiedy Xichen próbował zachęcić go do zaangażowanie się w pocałunek, a kiedy wreszcie to nastąpiło, bardzo szybko złapali wspólny rytm. Wanyin pozwolił narzucić mężczyźnie tempo, roztapiając się w jego ramionach, kiedy pediatra całował go z taką zawziętością tylko po to, by po chwili przejść do powolnego łaskotania jego podniebienia. To było tak ekscytujące, tak gorące, miał wrażenie, że za chwilę się rozpłynie.
Drżał, nogi mając jak z waty, kiedy całowali się przez następne kilkanaście minut, a żaden z nich nie potrafił przestać. Wspinał się na palce, żeby być jeszcze bliżej Xichena. Wzdychał cicho, gdy z trudem łapali oddechy by po chwili na nowo wrócić do swoich ust. Nie miał pojęcia, ile słodkich dźwięków uciekło spomiędzy jego warg jednak, kiedy nareszcie odsunęli się od siebie... obaj wyglądali jakby przeszło przez nich tornado, z czego młodszy dodatkowo nie potrafił jeszcze ustać samodzielnie na własnych nogach. Usta miał opuchnięte od pocałunków, spojrzenie zamglone jakby wciąż nie dowierzał w to, co właśnie się stało. W dodatku od jakiegoś czasu coś twardego wbijało się w jego biodro i... Wanyin nie miał pojęcia, co to było, dopóki nie zerknął w dół. Zaczerwienił się jeszcze bardziej po sam czubek uszu zdając sobie sprawę, że nie tylko Xichen był podniecony. Jemu także te pocałunki dały się we znaki. Jeszcze chwila, a zacząłby ocierać się o nogę starszego.
— To... umm. Może masz rację — uciekł gdzieś wzrokiem w bok. Ostatecznie zapomniał o całej złości i frustracji, bardziej stresując się tym, co mężczyzna zamierza dalej zrobić. Bardzo mu na nim zależało i nie chciał niczego popsuć. Zastanawiał się tylko czy był na to wszystko gotowy.
— Xichen, bo... — zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, mężczyzna pomógł mu dotrzeć do łóżka, posadził na nim po czym uspokoił, że nie zamierza nic zrobić bez jego zgody. Serce młodszego zmiękło... tylko po to by po chwili znów poderwać się do lotu. Nigdy nie wątpił w to, że mężczyzna nie zrobiłby mu żadnej krzywdy. W dodatku czasem zaczynał ufać mu bardziej niż sobie w pewnych kwestiach. I co najważniejsze... nigdy, ani razu się przy nim nie bał.
— Wiem — mruknął cicho, znów zgrywając pewnego siebie. W rzeczywistości zszedł z niego cały stres. Nie był tylko pewien czy to za sprawą pewnych gorących ust czy tego... że zaczynało mu się podobać w jaki sposób mężczyzna na niego reagował. Nawet jeśli był omegą.
Poczekał aż lekarz zniknie za drzwiami łazienki, a kiedy usłyszał szum wody spod prysznica, wreszcie pozwolił sobie spokojnie przebrać się w piżamę. Ponownie otulił go znajomy zapach alfy i zaczął zastanawiać się, czy Xichen robił to specjalnie. Zostawiał na nim swój zapach pocierając jego szyję czy pozwalając nosić swoje ubrania po to, by młodszy cały czas pachniał tylko nim. Wcześniej nie zwrócił na o uwagi... aż do teraz.
Odłożył swoje ubrania na fotel po czym zawinął się w koc, a zaraz potem wlazł pod kołdrę, nawet na moment nie zastanawiając się, że to właściwie nie było nawet jego łóżko. Skoro mężczyzna postanawiał nie wypuszczać go z pokoju, nie miał innego wyjścia jak pójść spać do jego. Jakoś nie był tym zbyt mocno przejęty, a kiedy otulił go tak silny zapach alfy, mowy nie było, żeby jakakolwiek siła wyciągnęła go spod kołdry. Wcisnął policzek w poduszkę, zaciągając się znajomym zapachem, przymykając na moment oczy.
Przez chwilę leżał nieruchomo nie mając siły zrobić nic więcej. Dopiero kiedy szum wody ustał, wystrzelił z łóżka pospiesznie szukając chusteczek. Wytarł wszystkie ślady po przeżytej przyjemności, poprawił swoją koszulkę i szorty po czym z powrotem zakopał się pod kołdrą. Kiedy Xichen wyszedł z łazienki, naciągnął pościel po sam czubek uszu, starając się ukryć swoje rumieńce, które nadal nie znikły mu z policzków. Bał się na niego spojrzeć, szczególnie kiedy lekarz zapewne ociekał jeszcze wodą. Bał się, że po samym spojrzeniu odkryje, co Wanyin robił pod jego nieobecność.
— Głupi — fuknął cicho, kiedy poczuł uginające się pod ciężarem drugiej osoby, materac. Wanyin leżał nieruchomo odwrócony przodem do ściany, tak że praktycznie nie było go widać pod kołdrą. — Jesteś głupi, jeżeli myślisz, że mógłbym się ciebie bać. Jesteś... bezpieczny — stwierdził, nie ukrywając tego, że ani przez chwilę nie poczuł się w jego obecności zagrożony. — Więc przestań się cały czas kontrolować, bo krzywdzisz siebie i swoją alfę — zakończył, wstrzymując na chwilę oddech, mając nadzieję, że Xichen nie odebrał tego w jakiś zły sposób.
Czuł chwilę napięcia, kiedy nie padło żadne słowo, a w pokoju zapanowała głucha cisza. Dopiero gdy ramiona mężczyzny objęły go mocniej, przyciągając do siebie, młodszy prawie sapnął z zaskoczenia. Jego plecy zetknęły się z klatką piersiową mężczyzny i dzielił ich tylko koc, którym Wanyin szczelnie się owinął, a który zapewniał mu jakąś strefę komfortu. Tak było idealnie, kiedy zasypiał w ramionach starszego, otulony jego zapachem, czując się teraz najszczęśliwszą osobą na świecie.
To był właściwie drugi raz, kiedy spotkał się z taką odsłoną lekarza, a na którą zupełnie nie był przygotowany. Nie zauważył w którym momencie tęczówki starszego pociemniały, a łagodne spojrzenie zastąpione zostało dzikim pożądaniem. Wanyin czuł przeszywające go dreszcze od samego wzroku mężczyzny, który nawet na moment nie przestawał spoglądać z żarem płonącym w złotych tęczówkach. Kiedy pochylił się w jego stronę, nosem sunąc po odsłoniętej szyi, młodszy wstrzymał na chwilę oddech. Bliskość Xichena podziałała na niego dużo bardziej niż kiedykolwiek. Sam nie panował nad tym, jak starszy na niego działał. Przymknął na moment oczy, tył głowy opierając o drzwi, poddając się słodkim pieszczotom szyi, policzka i ust.
Gdy z kolei mężczyzna tak otwarcie przyznał, co ma ochotę z nim zrobić, Wanyin nie do końca był świadomy jego słów. Nawet jeżeli mieli już za sobą pierwszy pocałunek i z każdym dniem zbliżali się do siebie coraz bardziej, nigdy nie podejrzewałby, że może być aż tak chcianym i pożądanym. W dodatku naprawdę nie zdawał sobie sprawy... nie miał pojęcia, że jego zapach może być dla kogoś odurzający, jego usta kuszące, a samo zachowanie sprawiać, że Xichen nie był w stanie już dłużej wytrzymać.
Zamrugał ze zdezorientowaniem, patrząc na lekarza dużymi, szklanymi oczami, a kiedy wreszcie przetrawił te słowa, jego policzki natychmiast oblały się soczystym rumieńcem. Serce zabiło mu dwa razy szybciej, ale zanim zdążył zrobić cokolwiek, usta mężczyzny znalazły się na tych jego i nie był w stanie dłużej myśleć.
Xichen całował go w tak delikatny, nienachalny sposób przez co Wanyin bardzo szybko zapomniał o tym, że jeszcze chwilę temu chciał uciec. Silne wargi skrzętnie zajęły całą jego uwagę i za nim młodszy się obejrzał, zarzucił ręce na ramiona mężczyzny, przyciągając go bliżej siebie. Z ust uleciało mu słodkie westchnięcie, kiedy desperacko zaciskał dłonie na koszuli starszego, wpuszczając język mężczyzny do środka. Tak długo wstrzymywał się z tym pocałunkiem... nie spodziewał się, że w jednej chwili poczuje aż tyle!
Słodkie muśnięcie na języku, kiedy Xichen próbował zachęcić go do zaangażowanie się w pocałunek, a kiedy wreszcie to nastąpiło, bardzo szybko złapali wspólny rytm. Wanyin pozwolił narzucić mężczyźnie tempo, roztapiając się w jego ramionach, kiedy pediatra całował go z taką zawziętością tylko po to, by po chwili przejść do powolnego łaskotania jego podniebienia. To było tak ekscytujące, tak gorące, miał wrażenie, że za chwilę się rozpłynie.
Drżał, nogi mając jak z waty, kiedy całowali się przez następne kilkanaście minut, a żaden z nich nie potrafił przestać. Wspinał się na palce, żeby być jeszcze bliżej Xichena. Wzdychał cicho, gdy z trudem łapali oddechy by po chwili na nowo wrócić do swoich ust. Nie miał pojęcia, ile słodkich dźwięków uciekło spomiędzy jego warg jednak, kiedy nareszcie odsunęli się od siebie... obaj wyglądali jakby przeszło przez nich tornado, z czego młodszy dodatkowo nie potrafił jeszcze ustać samodzielnie na własnych nogach. Usta miał opuchnięte od pocałunków, spojrzenie zamglone jakby wciąż nie dowierzał w to, co właśnie się stało. W dodatku od jakiegoś czasu coś twardego wbijało się w jego biodro i... Wanyin nie miał pojęcia, co to było, dopóki nie zerknął w dół. Zaczerwienił się jeszcze bardziej po sam czubek uszu zdając sobie sprawę, że nie tylko Xichen był podniecony. Jemu także te pocałunki dały się we znaki. Jeszcze chwila, a zacząłby ocierać się o nogę starszego.
— To... umm. Może masz rację — uciekł gdzieś wzrokiem w bok. Ostatecznie zapomniał o całej złości i frustracji, bardziej stresując się tym, co mężczyzna zamierza dalej zrobić. Bardzo mu na nim zależało i nie chciał niczego popsuć. Zastanawiał się tylko czy był na to wszystko gotowy.
— Xichen, bo... — zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, mężczyzna pomógł mu dotrzeć do łóżka, posadził na nim po czym uspokoił, że nie zamierza nic zrobić bez jego zgody. Serce młodszego zmiękło... tylko po to by po chwili znów poderwać się do lotu. Nigdy nie wątpił w to, że mężczyzna nie zrobiłby mu żadnej krzywdy. W dodatku czasem zaczynał ufać mu bardziej niż sobie w pewnych kwestiach. I co najważniejsze... nigdy, ani razu się przy nim nie bał.
— Wiem — mruknął cicho, znów zgrywając pewnego siebie. W rzeczywistości zszedł z niego cały stres. Nie był tylko pewien czy to za sprawą pewnych gorących ust czy tego... że zaczynało mu się podobać w jaki sposób mężczyzna na niego reagował. Nawet jeśli był omegą.
Poczekał aż lekarz zniknie za drzwiami łazienki, a kiedy usłyszał szum wody spod prysznica, wreszcie pozwolił sobie spokojnie przebrać się w piżamę. Ponownie otulił go znajomy zapach alfy i zaczął zastanawiać się, czy Xichen robił to specjalnie. Zostawiał na nim swój zapach pocierając jego szyję czy pozwalając nosić swoje ubrania po to, by młodszy cały czas pachniał tylko nim. Wcześniej nie zwrócił na o uwagi... aż do teraz.
Odłożył swoje ubrania na fotel po czym zawinął się w koc, a zaraz potem wlazł pod kołdrę, nawet na moment nie zastanawiając się, że to właściwie nie było nawet jego łóżko. Skoro mężczyzna postanawiał nie wypuszczać go z pokoju, nie miał innego wyjścia jak pójść spać do jego. Jakoś nie był tym zbyt mocno przejęty, a kiedy otulił go tak silny zapach alfy, mowy nie było, żeby jakakolwiek siła wyciągnęła go spod kołdry. Wcisnął policzek w poduszkę, zaciągając się znajomym zapachem, przymykając na moment oczy.
[ . . . ]
Przez chwilę leżał nieruchomo nie mając siły zrobić nic więcej. Dopiero kiedy szum wody ustał, wystrzelił z łóżka pospiesznie szukając chusteczek. Wytarł wszystkie ślady po przeżytej przyjemności, poprawił swoją koszulkę i szorty po czym z powrotem zakopał się pod kołdrą. Kiedy Xichen wyszedł z łazienki, naciągnął pościel po sam czubek uszu, starając się ukryć swoje rumieńce, które nadal nie znikły mu z policzków. Bał się na niego spojrzeć, szczególnie kiedy lekarz zapewne ociekał jeszcze wodą. Bał się, że po samym spojrzeniu odkryje, co Wanyin robił pod jego nieobecność.
— Głupi — fuknął cicho, kiedy poczuł uginające się pod ciężarem drugiej osoby, materac. Wanyin leżał nieruchomo odwrócony przodem do ściany, tak że praktycznie nie było go widać pod kołdrą. — Jesteś głupi, jeżeli myślisz, że mógłbym się ciebie bać. Jesteś... bezpieczny — stwierdził, nie ukrywając tego, że ani przez chwilę nie poczuł się w jego obecności zagrożony. — Więc przestań się cały czas kontrolować, bo krzywdzisz siebie i swoją alfę — zakończył, wstrzymując na chwilę oddech, mając nadzieję, że Xichen nie odebrał tego w jakiś zły sposób.
Czuł chwilę napięcia, kiedy nie padło żadne słowo, a w pokoju zapanowała głucha cisza. Dopiero gdy ramiona mężczyzny objęły go mocniej, przyciągając do siebie, młodszy prawie sapnął z zaskoczenia. Jego plecy zetknęły się z klatką piersiową mężczyzny i dzielił ich tylko koc, którym Wanyin szczelnie się owinął, a który zapewniał mu jakąś strefę komfortu. Tak było idealnie, kiedy zasypiał w ramionach starszego, otulony jego zapachem, czując się teraz najszczęśliwszą osobą na świecie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach