Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
A L F A I O M E G A ,
P I E R W S Z Y I O S T A T N I ,
P O C Z Ą T E K I K O N I E C .
┌───────────────────────┐
Ischigo jako LAN XICHEN
Koide jako JIANG WANYIN
└───────────────────────┘
A L F A I O M E G A ,
P I E R W S Z Y I O S T A T N I ,
P O C Z Ą T E K I K O N I E C .
┌───────────────────────┐
Ischigo jako LAN XICHEN
Koide jako JIANG WANYIN
└───────────────────────┘
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Lan XiChen nie zamierzał wypuszczać się daleko. Kiedy wychodził z domu, zarzucając na ramiona biały płaszcz, w planach miał jedynie zajrzeć do ulubionej piekarni mieszczącej się na końcu ulicy, kupić kawałek ciasta z owocami i wrócić. Padało, ale nie na tyle, by mężczyzna wyszedłszy na zewnątrz zdecydował się wrócić po parasolkę. Zacisze Obłoków – klinika rodziny Lan mieściła się w jednej ze spokojniejszych dzielnic Shanghaju, potocznie zwaną Gusu. Klimatyczny budynek w chińskim stylu, ukryty wewnątrz tradycyjnego, bogatego ogrodu skrywał w sobie nowoczesne wnętrze, w którym lekarze z rodziny Lan od wielu pokoleń nieśli ludziom pomoc. XiChen nie stanowił wyjątku, szczycąc się tytułem doktorskim przed nazwiskiem, choć nieco mniej tradycyjnie, bo nie był chirurgiem, a pediatrą. Uwielbiał dzieci, a one uwielbiały jego. Wysokiego, szczupłego, bardzo przystojnego lekarza, o łagodnym uśmiechu i bursztynowych oczach patrzących na wszystkich z ciepłem i dobrocią. Ciemne włosy, w tamtym momencie nieco oklapłe pod wpływem deszczu, błyszczały wiszącymi na końcówkach kosmyków kropelkami. Mężczyzna wsunął dłonie w kieszenie płaszcza i ruszył wzdłuż ścieżki, wijącej się pomiędzy małymi mostkami, drzewami gubiącymi liście i szumiącymi sztucznie utworzonymi strumykami. W głowie miał jedynie ciasto i ewentualnie niepokój o jednego z młodszych pacjentów. Dziecko gorączkowało od dwóch dni, temperaturę gubiąc na godzinę dwie, by znów wpaść w sidła gorączki. Tego dnia było trochę lepiej, dlatego nie martwił się zbytnio, zostawiając dziecko pod opieką uroczej panienki Wen Qing, która jako utalentowana lekarka sprawowała pieczę nad oddziałem dziecięcym.
Lan XiChen nie przeczuwał kłopotów. Nawet kiedy podszedłszy do nieco zbyt ciemnej witryny sklepowej, przekonać się, że jego ulubiona cukiernia tego wieczora była zamknięta. Mężczyzna zmarszczył lekko brwi, nie spodziewając się takiego obrotu spraw, ale w końcu nie był to koniec świata. Westchnął jedynie nieco zawiedziony, stwierdzając ostatecznie że to okazja, by w końcu poszerzyć smakowe horyzonty i spróbować czegoś nowego! Chowając się pod markizą cukierni wyjął telefon z kieszeni i sprawdził na mapie, gdzie znajdzie najbliższą piekarnię, a kiedy już udało mu się zapamiętać drogę, wyszedł znów na deszcz.
Nie spodziewał się, że ta mała wycieczka dostarczy mu nieco innych niż podniesienie glukozy we krwi wrażeń. A jednak, kiedy przechodził obok jednego z zaułków, najpierw do jego nozdrzy dobiegł metaliczny zapach krwi, który natychmiast sprawił, że włoski na jego karku stanęły dęba, a instynkt kazał rozejrzeć się za zagrożeniem. Zaraz potem do jego uszu dotarły stłumione odgłosy strzałów, szamotaniny i kiedy niemal bez zastanowienia wbiegł w wąską uliczkę, zderzenia bezwładnego ciała z ziemią. Przyspieszył biegu, a krew zaszumiała mu w uszach adrenaliną. Wypadłszy zza zakrętu, w oczy, pomimo ciemności rzucił mu się makabryczny widok. Jakichś trzech zamaskowanych mężczyzn pochylało się nad czwartym, powalonym człowiekiem, obijając go. Jeden z nich trzymał w ręku pistolet, skierowany w głowę leżącego. XiChen poczuł charakterystyczną woń „feromonów”.
- Co robicie?! – zawołał, sięgając po telefon, nie tracąc przy tym zimnej krwi. Doskonale wiedział, co się tu stało i pluł sobie w brodę, że nie zdołał tego powstrzymać. – Dzwonię po policję! – krzyknął, wyjmując urządzenie z kieszeni. Wystarczył moment, w którym błękitny blask oświetlił twarz lekarza, by mężczyźni, Łowcy, zdali sobie sprawę z tego, że nie mieli do czynienia z przypadkowym, przerażonym przechodniem i, kopnąwszy leżącego po raz ostatni, uciec z miejsca zdarzenia.
XiChen nie schował telefonu. Podchodząc do leżącego mężczyzny, którego krew czuć było w całym zaułku, wykręcił numer. Przycisnął urządzenie do ucha, kucając przy nieprzytomnym, by sprawdzić w jakim ten był stanie. Zmarszczył brwi, co najmniej dwie rany postrzałowe, połamane żebra, jak podejrzewał, widząc jak nikle unosiła się jego klatka piersiowa, okropnie obita twarz. Przynajmniej oddychał.
- Bracie? – słysząc w uchu opanowany głos Lana Wangji, XiChen odetchnął z ulgą.
- Jesteś w domu? Dasz radę przyszykować salę operacyjną w piętnaście minut? – zapytał mężczyzna, prowizorycznie tamując krwawienie szalikiem, nie przejmując się, że jego biały płaszcz zakwitł plamami czerwieni.
- Mhm – usłyszał jedynie, ale tyle mu wystarczyło. Uśmiechnął się pod nosem.
- Bądź gotów – powiedział jeszcze, a potem, upewniając się, że materiał nie przesiąkł jeszcze krwią, schował telefon do kieszeni, a potem wsunął delikatnie ręce pod nieprzytomne ciało, unosząc je bez większego wysiłku, choć mężczyzna nie był wcale ani lekki, ani znacznie delikatniejszej postury od lekarza. Ułożył sobie nieznajomego wygodniej w ramionach, a potem ruszył szybkim krokiem w kierunku domu, spoglądając na zakrwawioną twarz. Nie był pewien, czy tyle jej płynęło z rozcięcia na czole, czy innej rany, której nie widział, ale miał nadzieję, że szybko ją odnajdzie, on albo Lan Zhan, kiedy już znajdzie się w bezpiecznym miejscu.
Nie zdziwił się, kiedy znalazłszy się w poczekalni przychodni, dojrzał zmarszczone brwi wujaszka QiRena. Starszy mężczyzna, główny chirurg ich małej kliniki czekał na bratanka z zaciśniętymi w wąską linię ustami.
- Kiedyś przyprowadzałeś do domu bezpańskie psy, XiChen, teraz przerzuciłeś się na ludzi? – zapytał staruszek, wznosząc oczy do nieba na widok niewinnego uśmieszku na twarzy mężczyzny, kiedy minął go bez słowa, kierując się w stronę sal operacyjnych.
Widząc w drzwiach jednej zaskoczoną Wen Qing, skierował się w jej stronę, domyślając się, że tam znajdzie brata.
- Co się stało? – zapytała kobieta, ale XiChen niewiele mógł jej powiedzieć. Wolał odłożyć bezpiecznie nieprzytomnego na stół operacyjny i poddać go fachowej ocenie złotych oczu młodszego brata.
Lan Wangji, niemal identyczny co starszy z Lanów, podszedł bliżej, zakładając stetoskop na szyję i zostawiając bratu obowiązek rozcięcia zawadzających ubrań nieznajomego. Osłuchał go, marszcząc niemal niedostrzegalnie brwi, sprawiając że XiChen zagryzł zmartwiony wargę. Nie było dobrze. Zanim jednak dowiedział się, co w zasadzie było takie straszne, że sprawiło iż niewzruszony Lan Zhan zmarszczył brew, złote oczy spoczęły na nim.
- Wyjdź – poprosił, przygotowując nieznajomego mężczyznę do operacji. Na jego piersi pojawiły się elektrody, a wzbudzony ekran zapikał słabym rytmem serca.
- Przydam się – zaproponował, ale już kiedy to mówił, wiedział że nic z tego nie wyjdzie.
- Będziesz przeszkadzał – stwierdził bezlitośnie młodszy Lan, wskazując brodą Wen Qing. – Ona mi pomoże i on – dodał, kiedy w drzwiach pojawił się zdyszany pielęgniarz, w biegu zakładając na siebie rękawiczki i maseczkę.
- No dobrze, ale zaczekam na zewnątrz – westchnął XiChen, zostawiając nieznajomego w rękach młodszego brata.
Nie siedział jednak z założonymi rękoma. Zapach ciągnący się za nieznajomym nie dawał mu spokoju. W Gusu pojawili się Łowcy. Niezauważeni. Błąd, który mógł kosztować kogoś życie. Był ciekaw, kim był operowany mężczyzna, nie znali go, nie wiedzieli, że był jednym z nich. Nie wróżyło to nic dobrego, ale dopóki życie nieznajomego było na krawędzi, a on sam nie bardzo miał jak z nim porozmawiać, kazał sobie zachować spokój. To wszystko mogło być tylko nieporozumieniem… A jednak kiedy godziny mijały, a operacja trwała, mężczyzna wykonał kilka telefonów, które tak samo go uspokoiły, co i zaniepokoiły. Na ten moment miał jednak jedno zadanie, czekać. Dopilnować, by jeśli mężczyzna przeżyje operację, utrzymać go w takim stanie, dopóki nie będą w stanie z nim porozmawiać.
Lan XiChen nie przeczuwał kłopotów. Nawet kiedy podszedłszy do nieco zbyt ciemnej witryny sklepowej, przekonać się, że jego ulubiona cukiernia tego wieczora była zamknięta. Mężczyzna zmarszczył lekko brwi, nie spodziewając się takiego obrotu spraw, ale w końcu nie był to koniec świata. Westchnął jedynie nieco zawiedziony, stwierdzając ostatecznie że to okazja, by w końcu poszerzyć smakowe horyzonty i spróbować czegoś nowego! Chowając się pod markizą cukierni wyjął telefon z kieszeni i sprawdził na mapie, gdzie znajdzie najbliższą piekarnię, a kiedy już udało mu się zapamiętać drogę, wyszedł znów na deszcz.
Nie spodziewał się, że ta mała wycieczka dostarczy mu nieco innych niż podniesienie glukozy we krwi wrażeń. A jednak, kiedy przechodził obok jednego z zaułków, najpierw do jego nozdrzy dobiegł metaliczny zapach krwi, który natychmiast sprawił, że włoski na jego karku stanęły dęba, a instynkt kazał rozejrzeć się za zagrożeniem. Zaraz potem do jego uszu dotarły stłumione odgłosy strzałów, szamotaniny i kiedy niemal bez zastanowienia wbiegł w wąską uliczkę, zderzenia bezwładnego ciała z ziemią. Przyspieszył biegu, a krew zaszumiała mu w uszach adrenaliną. Wypadłszy zza zakrętu, w oczy, pomimo ciemności rzucił mu się makabryczny widok. Jakichś trzech zamaskowanych mężczyzn pochylało się nad czwartym, powalonym człowiekiem, obijając go. Jeden z nich trzymał w ręku pistolet, skierowany w głowę leżącego. XiChen poczuł charakterystyczną woń „feromonów”.
- Co robicie?! – zawołał, sięgając po telefon, nie tracąc przy tym zimnej krwi. Doskonale wiedział, co się tu stało i pluł sobie w brodę, że nie zdołał tego powstrzymać. – Dzwonię po policję! – krzyknął, wyjmując urządzenie z kieszeni. Wystarczył moment, w którym błękitny blask oświetlił twarz lekarza, by mężczyźni, Łowcy, zdali sobie sprawę z tego, że nie mieli do czynienia z przypadkowym, przerażonym przechodniem i, kopnąwszy leżącego po raz ostatni, uciec z miejsca zdarzenia.
XiChen nie schował telefonu. Podchodząc do leżącego mężczyzny, którego krew czuć było w całym zaułku, wykręcił numer. Przycisnął urządzenie do ucha, kucając przy nieprzytomnym, by sprawdzić w jakim ten był stanie. Zmarszczył brwi, co najmniej dwie rany postrzałowe, połamane żebra, jak podejrzewał, widząc jak nikle unosiła się jego klatka piersiowa, okropnie obita twarz. Przynajmniej oddychał.
- Bracie? – słysząc w uchu opanowany głos Lana Wangji, XiChen odetchnął z ulgą.
- Jesteś w domu? Dasz radę przyszykować salę operacyjną w piętnaście minut? – zapytał mężczyzna, prowizorycznie tamując krwawienie szalikiem, nie przejmując się, że jego biały płaszcz zakwitł plamami czerwieni.
- Mhm – usłyszał jedynie, ale tyle mu wystarczyło. Uśmiechnął się pod nosem.
- Bądź gotów – powiedział jeszcze, a potem, upewniając się, że materiał nie przesiąkł jeszcze krwią, schował telefon do kieszeni, a potem wsunął delikatnie ręce pod nieprzytomne ciało, unosząc je bez większego wysiłku, choć mężczyzna nie był wcale ani lekki, ani znacznie delikatniejszej postury od lekarza. Ułożył sobie nieznajomego wygodniej w ramionach, a potem ruszył szybkim krokiem w kierunku domu, spoglądając na zakrwawioną twarz. Nie był pewien, czy tyle jej płynęło z rozcięcia na czole, czy innej rany, której nie widział, ale miał nadzieję, że szybko ją odnajdzie, on albo Lan Zhan, kiedy już znajdzie się w bezpiecznym miejscu.
Nie zdziwił się, kiedy znalazłszy się w poczekalni przychodni, dojrzał zmarszczone brwi wujaszka QiRena. Starszy mężczyzna, główny chirurg ich małej kliniki czekał na bratanka z zaciśniętymi w wąską linię ustami.
- Kiedyś przyprowadzałeś do domu bezpańskie psy, XiChen, teraz przerzuciłeś się na ludzi? – zapytał staruszek, wznosząc oczy do nieba na widok niewinnego uśmieszku na twarzy mężczyzny, kiedy minął go bez słowa, kierując się w stronę sal operacyjnych.
Widząc w drzwiach jednej zaskoczoną Wen Qing, skierował się w jej stronę, domyślając się, że tam znajdzie brata.
- Co się stało? – zapytała kobieta, ale XiChen niewiele mógł jej powiedzieć. Wolał odłożyć bezpiecznie nieprzytomnego na stół operacyjny i poddać go fachowej ocenie złotych oczu młodszego brata.
Lan Wangji, niemal identyczny co starszy z Lanów, podszedł bliżej, zakładając stetoskop na szyję i zostawiając bratu obowiązek rozcięcia zawadzających ubrań nieznajomego. Osłuchał go, marszcząc niemal niedostrzegalnie brwi, sprawiając że XiChen zagryzł zmartwiony wargę. Nie było dobrze. Zanim jednak dowiedział się, co w zasadzie było takie straszne, że sprawiło iż niewzruszony Lan Zhan zmarszczył brew, złote oczy spoczęły na nim.
- Wyjdź – poprosił, przygotowując nieznajomego mężczyznę do operacji. Na jego piersi pojawiły się elektrody, a wzbudzony ekran zapikał słabym rytmem serca.
- Przydam się – zaproponował, ale już kiedy to mówił, wiedział że nic z tego nie wyjdzie.
- Będziesz przeszkadzał – stwierdził bezlitośnie młodszy Lan, wskazując brodą Wen Qing. – Ona mi pomoże i on – dodał, kiedy w drzwiach pojawił się zdyszany pielęgniarz, w biegu zakładając na siebie rękawiczki i maseczkę.
- No dobrze, ale zaczekam na zewnątrz – westchnął XiChen, zostawiając nieznajomego w rękach młodszego brata.
Nie siedział jednak z założonymi rękoma. Zapach ciągnący się za nieznajomym nie dawał mu spokoju. W Gusu pojawili się Łowcy. Niezauważeni. Błąd, który mógł kosztować kogoś życie. Był ciekaw, kim był operowany mężczyzna, nie znali go, nie wiedzieli, że był jednym z nich. Nie wróżyło to nic dobrego, ale dopóki życie nieznajomego było na krawędzi, a on sam nie bardzo miał jak z nim porozmawiać, kazał sobie zachować spokój. To wszystko mogło być tylko nieporozumieniem… A jednak kiedy godziny mijały, a operacja trwała, mężczyzna wykonał kilka telefonów, które tak samo go uspokoiły, co i zaniepokoiły. Na ten moment miał jednak jedno zadanie, czekać. Dopilnować, by jeśli mężczyzna przeżyje operację, utrzymać go w takim stanie, dopóki nie będą w stanie z nim porozmawiać.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dał się podejść. Wolał nawet nie zastanawiać się nad tym, jak lekkomyślne i nieodpowiedzialne było działanie zupełnie samemu w pojedynkę, ale Wanyin już taki był. Zawyżone mniemanie o sobie i głupia pewność siebie, która zaciągnęła go w najciemniejszą uliczkę. Poza tylnym wejściem dla pracowników pobliskiego baru, znajdowały się tam tylko kontenery na śmieci i puste kartony po wyładowany towarze.
Padało okropnie. Wuxian uparł się, żeby dostarczył mu do laboratorium teczkę z wynikami badań, których zapomniał zgarnąć z domu. Miał pracować do późna i Wanyin jako ten młodszy, postanowił w końcu zlitować się nad bratem. Zresztą i tak nie dałby mu z tym spokoju, a naprawdę liczył, że przynajmniej tego wieczoru będzie miał okazję wypocząć. Szczególnie że wcale nie czuł się tego dnia najlepiej. Jak się jednak okazało, błędem było, że w ogóle postanowił ruszyć się z domu.
Nie miał pojęcia, jaki cudem go wykryli. Już po przejściu na drugą stronę ulicy, wydawało mu się to niepokojące, że grupa mężczyzn podąża tuż za nim. Doczepili się, jeszcze za nim zdążył opuścić znane mu jak własną kieszeń osiedle. Był zbyt uparty by na przejście jednej ulicy stąd, zamawiać specjalnie taksówkę. A może gdyby jednak odpuścił, nic by takiego się nie stało.
W dosłownie ułamek sekundy ktoś wybiegł przed nim, zagradzając mu dalszą drogę. Zanim zdążył, chociażby zrobić krok z zamiarem ucieczki, kolejny szarpnął go w stronę wąskiego przejścia. Bronił się. Oczywiście, że bronił nawet nie myśląc o tym, by chociażby poddać się bez próby powalenia przynajmniej jednego z napastników. Ostatecznie udało mu się jedynie zaserwować temu pierwszemu solidne uderzenie w nos, tak że rozległ się dźwięk chroboczących kości. Później wszystko potoczyło się jeszcze szybciej niż mógłby się spodziewać. Przed oczami błysnęła mu odbijająca się w deszczu spluwa załadowanego pistoletu, ale... Wanyin nie przypominał sobie by kiedykolwiek widział podobny. Wystrzał i w jednej chwili przeszywający, paraliżujący ból w ramię, który na moment odebrał mu oddech w płucach. To nie był zwykł pocisk. Czuł pod skórą powoli obezwładniający go chłód, przez który nie był w stanie ustać na nogach. Z każdą chwilą ten jeden strzał odbierał mu czucie w palcach u rąk i stóp. Całych rękach i nogach. Krople deszczu. Deszcz spływający po jego policzkach... a może jednak krew? Kolejny cios jakby ktoś ogłuszył go nagle w głowę, przez co obraz przed oczami zaczął mu się zamazywać. Kałuża wody. Wody i krwi, która powoli wsiąkała w jego ubranie. Ostatnie co udało mu się zapamiętać... to był czyjś głos. Ale nie osób, które go zaatakowały. Ten był zupełnie inny. Przyjemny, ciepły. Przestraszony... a może bardziej niosący zbawienie na jego zszargane ciało i wątpiący w przeżycie umysł?
Sala operacyjna. Każdy, kto chociaż raz leżał na SORze, doskonale pamięta ten charakterystyczny zapach detergentów i spirytusu. Poniekąd wydawało mu się to zabawne, że nawet w takich chwilach, kiedy zapewne był w tak opłakanym stanie, że jego ciało nie było w stanie już nic czuć, skupiał się na takich szczególikach jak zapach wszechobecnej chemii. Chyba już pamiętał, dlaczego nigdy tak bardzo nie lubił szpitali.
Operacja musiała trwać długie godziny. Gdyby był świadomy, na pewno bardzo współczułby temu biednemu chirurgowi, który zmuszony był spędzić nad jego rozwalonymi organami srogie godziny. Gdyby mógł pewnie powiedziałby, żeby dał sobie spokój, nie był już co składać. Kolejne napięte godziny spędził już na OIOMie, bo naprawdę udało mu się przetrwać całą operację. Wanyin prawdopodobnie znów zaśmiał się samemu stwórcy w twarz, ponieważ to nie była jeszcze jego kolej na pożegnanie się. Może nawet do odejścia stąd był zbyt uparty?
Wczesnym rankiem, kiedy prawdopodobnie leki przeciwbólowe przestawały już działać i należało mu podać nową dawkę, powoli zaczął odzyskiwać przytomność. Jego klatka piersiowa zapiekła boleśnie, kiedy złapał nagle samodzielnie powietrze do płuc i zachłysnął się nim. Bez chwili zawahania się, dłonią sięgnął do maski z tlenem, praktycznie zrywając ją z ust. Zaczął kaszleć przeraźliwie, bo teraz zmuszony był oddychać już sam, co wciąż przychodziło mu z ogromnym trudem. Syknął boleśnie, kiedy zbyt gwałtownie poruszył się na szpitalnym łóżku, próbując unieść się do góry, przy okazji zrywając z dłoni kilka podpiętych do niego urządzeń. Prawdopodobnie nie był jeszcze świadomy tego, gdzie jest i co się z nim dzieje. W jego ciemnych, fioletowych oczach skrywała się panika i przerażenie samym faktem, że bolało bo praktycznie całe ciało. Jakim cudem miał w sobie jeszcze tyle siły, kiedy ledwie co dopiero udało mu się ujść z życiem?
Padało okropnie. Wuxian uparł się, żeby dostarczył mu do laboratorium teczkę z wynikami badań, których zapomniał zgarnąć z domu. Miał pracować do późna i Wanyin jako ten młodszy, postanowił w końcu zlitować się nad bratem. Zresztą i tak nie dałby mu z tym spokoju, a naprawdę liczył, że przynajmniej tego wieczoru będzie miał okazję wypocząć. Szczególnie że wcale nie czuł się tego dnia najlepiej. Jak się jednak okazało, błędem było, że w ogóle postanowił ruszyć się z domu.
Nie miał pojęcia, jaki cudem go wykryli. Już po przejściu na drugą stronę ulicy, wydawało mu się to niepokojące, że grupa mężczyzn podąża tuż za nim. Doczepili się, jeszcze za nim zdążył opuścić znane mu jak własną kieszeń osiedle. Był zbyt uparty by na przejście jednej ulicy stąd, zamawiać specjalnie taksówkę. A może gdyby jednak odpuścił, nic by takiego się nie stało.
W dosłownie ułamek sekundy ktoś wybiegł przed nim, zagradzając mu dalszą drogę. Zanim zdążył, chociażby zrobić krok z zamiarem ucieczki, kolejny szarpnął go w stronę wąskiego przejścia. Bronił się. Oczywiście, że bronił nawet nie myśląc o tym, by chociażby poddać się bez próby powalenia przynajmniej jednego z napastników. Ostatecznie udało mu się jedynie zaserwować temu pierwszemu solidne uderzenie w nos, tak że rozległ się dźwięk chroboczących kości. Później wszystko potoczyło się jeszcze szybciej niż mógłby się spodziewać. Przed oczami błysnęła mu odbijająca się w deszczu spluwa załadowanego pistoletu, ale... Wanyin nie przypominał sobie by kiedykolwiek widział podobny. Wystrzał i w jednej chwili przeszywający, paraliżujący ból w ramię, który na moment odebrał mu oddech w płucach. To nie był zwykł pocisk. Czuł pod skórą powoli obezwładniający go chłód, przez który nie był w stanie ustać na nogach. Z każdą chwilą ten jeden strzał odbierał mu czucie w palcach u rąk i stóp. Całych rękach i nogach. Krople deszczu. Deszcz spływający po jego policzkach... a może jednak krew? Kolejny cios jakby ktoś ogłuszył go nagle w głowę, przez co obraz przed oczami zaczął mu się zamazywać. Kałuża wody. Wody i krwi, która powoli wsiąkała w jego ubranie. Ostatnie co udało mu się zapamiętać... to był czyjś głos. Ale nie osób, które go zaatakowały. Ten był zupełnie inny. Przyjemny, ciepły. Przestraszony... a może bardziej niosący zbawienie na jego zszargane ciało i wątpiący w przeżycie umysł?
Sala operacyjna. Każdy, kto chociaż raz leżał na SORze, doskonale pamięta ten charakterystyczny zapach detergentów i spirytusu. Poniekąd wydawało mu się to zabawne, że nawet w takich chwilach, kiedy zapewne był w tak opłakanym stanie, że jego ciało nie było w stanie już nic czuć, skupiał się na takich szczególikach jak zapach wszechobecnej chemii. Chyba już pamiętał, dlaczego nigdy tak bardzo nie lubił szpitali.
Operacja musiała trwać długie godziny. Gdyby był świadomy, na pewno bardzo współczułby temu biednemu chirurgowi, który zmuszony był spędzić nad jego rozwalonymi organami srogie godziny. Gdyby mógł pewnie powiedziałby, żeby dał sobie spokój, nie był już co składać. Kolejne napięte godziny spędził już na OIOMie, bo naprawdę udało mu się przetrwać całą operację. Wanyin prawdopodobnie znów zaśmiał się samemu stwórcy w twarz, ponieważ to nie była jeszcze jego kolej na pożegnanie się. Może nawet do odejścia stąd był zbyt uparty?
Wczesnym rankiem, kiedy prawdopodobnie leki przeciwbólowe przestawały już działać i należało mu podać nową dawkę, powoli zaczął odzyskiwać przytomność. Jego klatka piersiowa zapiekła boleśnie, kiedy złapał nagle samodzielnie powietrze do płuc i zachłysnął się nim. Bez chwili zawahania się, dłonią sięgnął do maski z tlenem, praktycznie zrywając ją z ust. Zaczął kaszleć przeraźliwie, bo teraz zmuszony był oddychać już sam, co wciąż przychodziło mu z ogromnym trudem. Syknął boleśnie, kiedy zbyt gwałtownie poruszył się na szpitalnym łóżku, próbując unieść się do góry, przy okazji zrywając z dłoni kilka podpiętych do niego urządzeń. Prawdopodobnie nie był jeszcze świadomy tego, gdzie jest i co się z nim dzieje. W jego ciemnych, fioletowych oczach skrywała się panika i przerażenie samym faktem, że bolało bo praktycznie całe ciało. Jakim cudem miał w sobie jeszcze tyle siły, kiedy ledwie co dopiero udało mu się ujść z życiem?
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
XiChen wierzył w umiejętności brata. Siedząc pod salą operacyjną i czekając na wynik jego zmagań z poddającym się organizmem, zdążył wypić dwie kawy, zrobić obchód wokół zajętych sal, zbić gorączkę małemu pacjentowi i jeszcze uzupełnić kilka papierów. Dopiero około czwartej rano, kiedy skończył drugi obchód, podchodząc pod salę zauważył wychodzącego z niej, wykończonego Lan Zhana. Podszedł bliżej, patrząc pytająco w złote oczy brata, podtrzymując go za ramiona.
- Dobrze się spisałeś, Wangji – pochwalił go, posyłając mu łagodny uśmiech. Po minie młodszego brata domyślał się, że wszystko poszło dobrze.
- Chodźmy, zaprowadzę cię do łóżka – zaproponował, w zasadzie nie przyjmując odmowy, prowadząc po chwili mężczyznę do części bardziej mieszkalnej kliniki. Położył go do łóżka, a potem sam, sprawdzając jeszcze raz, czy wszystko było w porządku, wziął prysznic i położył się, złapać choćby dwie godziny snu.
Kiedy cztery godziny później już w kitlu, świeży i po porannej kawie przechadzał się korytarzami kliniki, nie sprawiał wrażenia osoby, która nie spała prawie całą noc. Jak zwykle promienny, z łagodnym uśmiechem na ustach i idealnie ułożoną grzywką, kierował się powolnie w kierunku sali pooperacyjnej, w której nieznajomy powinien odpoczywać po wyczerpującej nocy. Słysząc z niej jakiś rumor i piszczące urządzenia, zmarszczył lekko brwi, przyspieszając kroku, razem z zaskoczoną pielęgniarką, która zmierzała w tym samym kierunku.
Widząc siedzącego i szarpiącego się z aparaturą mężczyznę, niemal odetchnął z ulgą, choć zaraz uniósł oczy do nieba, kiedy spanikowany, niemal wyrwał sobie wenflon i przewrócił stojak z kroplówką.
- Hej, spokojnie, zrobisz sobie krzywdę – powiedział pewnie, choć niezbyt głośno, nie chcąc straszyć mężczyzny, kiedy wszedł do środka i podszedł bliżej, by ułożyć delikatnie ręce na ramionach nieznajomego, starając się nakłonić go, do ponownego położenia się.
- Już nic ci nie grozi, jesteś w szpitalu. Po bardzo trudnej operacji chciałbym zaznaczyć, więc radzę się tak nie szarpać – dodał zaraz życzliwie, spoglądając ciekawie w wielkie, fioletowe oczy, które patrzyły na niego z niezrozumieniem. Zdążył na nim wywrzeć całkiem ciekawe wrażenie, w końcu nie każdy po takich przeżyciach zaledwie po kilku godzinach po operacji byłby w stanie odzyskać przytomność. Choć jak podejrzewał po bólu błyszczącym w fiołkowych tęczówkach, to nie chęć otwarcia oczu zmusiła go do uchylenia powiek.
XiChen nie ruszał się jednak, dopóki nieznajomy nie uspokoił się odrobinę, a w jego oczach poza paniką pojawił się nieco więcej zrozumienia. Wtedy podszedł bliżej, wyjmując z kieszonki małą latarkę.
- Mogę? – zapytał, a kiedy uzyskał niemrawe potwierdzenie, poświecił w oczy mężczyzny, sprawdzając reakcję źrenic. Uśmiechnął się, widząc że z jego reakcjami było wszystko w porządku. Za to jak się domyślał, z odczuciami reszty ciała nie było już tak kolorowo. Najpierw jednak poprawił wszystkie elektrody, które mężczyzna zdążył z siebie zerwać, wprawiając aparaturę w poprawne działanie. Po pomieszczeniu rozległ się miarowy, choć nieco przyspieszony rytm serca w postaci piknięć. Potem lekarz zmienił pusty woreczek po kroplówce na pełen, klepiąc pocieszająco pacjenta po dłoni.
- Zaraz powinno przestać boleć – powiedział, przysuwając sobie krzesełko, na którym uśmiechając się zachęcająco usiadł.
- Witaj, wiem że to może być dla ciebie szok, dlatego pozwól że się przedstawię i wyjaśnię co nieco. Nazywam się Lan XiChen, jestem pediatrą w tej klinice. Jesteśmy w Zaciszu Obłoków, prywatnym szpitalu prowadzonym przez moją rodzinę w Gusu. Przyniosłem cię tu wczoraj, postrzelonego i z wieloma poważnymi ranami – wyjaśnił spokojnie, przyglądając się z uwagą nieco posiniaczonej i opuchniętej twarzy nieznajomego. Na jego czole widniał spory opatrunek, zasłaniając spory kawałek skóry, ale nawet w takim stanie, ostre rysy twarzy mężczyzny i jego bystry, choć trochę otępiony lekami i bólem wzrok sprawiał niesamowicie przystojne wrażenie. Nie mógł być starszy od XiChena, lekarz raczej podejrzewał, że było odwrotnie, albo że byli w podobnym wieku. W jego rzeczach nie odnaleziono żadnego dowodu tożsamości, więc nawet nie wiedział jak ten miał na imię.
- Jak ci na imię? – zapytał, nie chcąc na razie pytać o „Łowców” i ich powód dla którego mieli chcieć go dopaść. Czuł w powietrzu wokół mężczyzny jeszcze odrobinę substancji, którą faszerowali swoją broń, by oszołomić alfy i omegi przy polowaniu, był więc pewien, że miał do czynienia z kimś swojego pokroju. Na razie jednak nie zamierzał się ujawniać, w końcu nawet Łowcy nie byli nieomylni.
- Dobrze się spisałeś, Wangji – pochwalił go, posyłając mu łagodny uśmiech. Po minie młodszego brata domyślał się, że wszystko poszło dobrze.
- Chodźmy, zaprowadzę cię do łóżka – zaproponował, w zasadzie nie przyjmując odmowy, prowadząc po chwili mężczyznę do części bardziej mieszkalnej kliniki. Położył go do łóżka, a potem sam, sprawdzając jeszcze raz, czy wszystko było w porządku, wziął prysznic i położył się, złapać choćby dwie godziny snu.
Kiedy cztery godziny później już w kitlu, świeży i po porannej kawie przechadzał się korytarzami kliniki, nie sprawiał wrażenia osoby, która nie spała prawie całą noc. Jak zwykle promienny, z łagodnym uśmiechem na ustach i idealnie ułożoną grzywką, kierował się powolnie w kierunku sali pooperacyjnej, w której nieznajomy powinien odpoczywać po wyczerpującej nocy. Słysząc z niej jakiś rumor i piszczące urządzenia, zmarszczył lekko brwi, przyspieszając kroku, razem z zaskoczoną pielęgniarką, która zmierzała w tym samym kierunku.
Widząc siedzącego i szarpiącego się z aparaturą mężczyznę, niemal odetchnął z ulgą, choć zaraz uniósł oczy do nieba, kiedy spanikowany, niemal wyrwał sobie wenflon i przewrócił stojak z kroplówką.
- Hej, spokojnie, zrobisz sobie krzywdę – powiedział pewnie, choć niezbyt głośno, nie chcąc straszyć mężczyzny, kiedy wszedł do środka i podszedł bliżej, by ułożyć delikatnie ręce na ramionach nieznajomego, starając się nakłonić go, do ponownego położenia się.
- Już nic ci nie grozi, jesteś w szpitalu. Po bardzo trudnej operacji chciałbym zaznaczyć, więc radzę się tak nie szarpać – dodał zaraz życzliwie, spoglądając ciekawie w wielkie, fioletowe oczy, które patrzyły na niego z niezrozumieniem. Zdążył na nim wywrzeć całkiem ciekawe wrażenie, w końcu nie każdy po takich przeżyciach zaledwie po kilku godzinach po operacji byłby w stanie odzyskać przytomność. Choć jak podejrzewał po bólu błyszczącym w fiołkowych tęczówkach, to nie chęć otwarcia oczu zmusiła go do uchylenia powiek.
XiChen nie ruszał się jednak, dopóki nieznajomy nie uspokoił się odrobinę, a w jego oczach poza paniką pojawił się nieco więcej zrozumienia. Wtedy podszedł bliżej, wyjmując z kieszonki małą latarkę.
- Mogę? – zapytał, a kiedy uzyskał niemrawe potwierdzenie, poświecił w oczy mężczyzny, sprawdzając reakcję źrenic. Uśmiechnął się, widząc że z jego reakcjami było wszystko w porządku. Za to jak się domyślał, z odczuciami reszty ciała nie było już tak kolorowo. Najpierw jednak poprawił wszystkie elektrody, które mężczyzna zdążył z siebie zerwać, wprawiając aparaturę w poprawne działanie. Po pomieszczeniu rozległ się miarowy, choć nieco przyspieszony rytm serca w postaci piknięć. Potem lekarz zmienił pusty woreczek po kroplówce na pełen, klepiąc pocieszająco pacjenta po dłoni.
- Zaraz powinno przestać boleć – powiedział, przysuwając sobie krzesełko, na którym uśmiechając się zachęcająco usiadł.
- Witaj, wiem że to może być dla ciebie szok, dlatego pozwól że się przedstawię i wyjaśnię co nieco. Nazywam się Lan XiChen, jestem pediatrą w tej klinice. Jesteśmy w Zaciszu Obłoków, prywatnym szpitalu prowadzonym przez moją rodzinę w Gusu. Przyniosłem cię tu wczoraj, postrzelonego i z wieloma poważnymi ranami – wyjaśnił spokojnie, przyglądając się z uwagą nieco posiniaczonej i opuchniętej twarzy nieznajomego. Na jego czole widniał spory opatrunek, zasłaniając spory kawałek skóry, ale nawet w takim stanie, ostre rysy twarzy mężczyzny i jego bystry, choć trochę otępiony lekami i bólem wzrok sprawiał niesamowicie przystojne wrażenie. Nie mógł być starszy od XiChena, lekarz raczej podejrzewał, że było odwrotnie, albo że byli w podobnym wieku. W jego rzeczach nie odnaleziono żadnego dowodu tożsamości, więc nawet nie wiedział jak ten miał na imię.
- Jak ci na imię? – zapytał, nie chcąc na razie pytać o „Łowców” i ich powód dla którego mieli chcieć go dopaść. Czuł w powietrzu wokół mężczyzny jeszcze odrobinę substancji, którą faszerowali swoją broń, by oszołomić alfy i omegi przy polowaniu, był więc pewien, że miał do czynienia z kimś swojego pokroju. Na razie jednak nie zamierzał się ujawniać, w końcu nawet Łowcy nie byli nieomylni.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Naprawdę nie było się czemu dziwić, że zareagował właśnie w ten sposób. Był w zupełnie obcym mu miejscu i nawet kiedy dość pospiesznie zaczął rozglądać się po szpitalnej sali w poszukiwaniu chociaż jednej, znajomej mu rzeczy, nie przyniosło to żadnych efektów. Czy w takich chwilach, nie powinna być przy nim bliska mu osoba, ktoś z rodziny, kto zapewniłby, że wszystko jest już w porządku? Nie, Wanyin był w tym zupełnie sam.
Nawet nie zastanawiał się nad tym, kiedy prawie zerwał z dłoni wenflon i byłby pewnie w stanie zrobić dużo więcej, oczywiście tylko na własną niekorzyść. Na szczęście w dosłownie idealnym momencie ktoś pojawił się w drzwiach jego sali i młodszy zamarł na moment, wbijając spanikowane spojrzenie w mężczyznę przed nim. Musiał narobić dużo hałasu samym odłączeniem od siebie aparatury, czym zaalarmował pewnie większość personelu pracującego w tym miejscu. Nie przewidział, że w pierwszej kolejności zjawi się lekarz, bo tyle zdążył wywnioskować po białym, długim kitlu, który mężczyzna miał na sobie. Wanyin przyglądał mu się z nieukrywaną nieufnością, ale gdzieś w tych fioletowych tęczówkach, błysnęła także odrobina ciekawości. Jakby nie spodziewał się, że będzie zajmował się nim ktoś tak młody. Nieznajomy nie mógł być od niego dużo starszy i może to sprawiło, że rzeczywiście pozwolił się z powrotem ułożyć na łóżku. Zapewne miało w tym też swój udział życzliwe spojrzenie, którym obdarzył go lekarz. Nie przypominał sobie, żeby ktokolwiek na przywitanie obdarzył go od razu takim spokojem i ciepłem. Może ci lekarze mieli jednak jakiś dar do przekonywania pacjentów, by grzecznie poddali się ich opiece? A przynajmniej ten mężczyzna przed nim miał właśnie takową zdolność.
Wanyin milczał, przysłuchując się tylko wyjaśnieniom lekarza i rzeczywiście powoli odchodził od niego strach i niepokój związany z tym, że zupełnie nie miał pojęcia, co się z nim działo przez ostatnie kilka, jak nie kilkanaście godzin. Kiwnął tylko lekko głowę, nie zastanawiając się nawet nad tym, co mężczyzna zamierza mu zrobić. Może wciąż został w nim stary uraz do lekarzy, ale prawdopodobnie był zbyt wykończony, by próbować dalej się spierać. Zmrużył nieprzyjemnie oczy, kiedy światło małej latarki błysnęło przed nim. Jego tęczówki uległ powiększeniu, ale wydawał się mieć prawidłowe reakcje na światło. Chyba jednak było z nim całkiem w porządku. Żadne z jego nerwów nie zostało uszkodzone. Wciągnął powietrze przez nos, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie podoba mu się to miejsce. Nie podobało mu się także to, że znowu zostały podpięte do niego jakieś małe urządzonka, które co prawda nie robiły mu żadnej krzywdy, ale samo pikanie wskazujące na bicie serca, mogło wydawać się irytujące.
Znów wbił zaskoczone spojrzenie w Lan Xichena, przysłuchując się uważnie temu, co mówi. Jego brwi ściągały się delikatnie w dół, praktycznie z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez pediatrę. W głowie utkwił mu głos osoby, z którą prawdopodobnie jako ostatnią miał styczność przed utratą przytomności. To był prawdopodobnie ten sam głos, który mówił teraz do niego. Zapamiętał go bardzo dobrze w przeciwieństwie do strzelaniny, o której lekarz wspomniał. Zaniemówił. Przez krótką chwilę, ciszę między nimi przerywał tylko dźwięk pikającego serca, które powoli robił się coraz spokojniejsze. Naprawdę potrzebował czasu, by w końcu uchylić spierzchnięte usta.
— Wanyin — miał nieprzyjemny, zachrypnięty głos. Nie zdążył dostatecznie dobrze wypocząć. Nie brzmiał też zbyt pewnie i przyłapał się na tym, że samo imię brzmiało dziwnie obco w jego ustach. A przecież był świadom, że należy jednak do niego. Gorzej niestety było z nazwiskiem. Nie potrafił sobie przypomnieć, choć bardzo się starał. Ostatecznie Wanyin nawet go nie podał, uznając że to zapewne chwilowy zanik pamięci, który zachwilę mu minie.
— Co mi się stało? Kto do mnie strzelał? — brzmiał jakby sam nie dowierzał, że naprawdę coś mu się stało. A jednak bolało go całe ciało. Lewy bark i ramię były ciasno zawinięte w orteze. Czuł bandaże uciskające jego żebra, rozcięte i opuchnięte czoło czy metaliczny posmak krwi w ustach spowodowany zapewne przeciętą w dół wargą. Uniósł powoli rękę do swojego czoła w miejscu, gdzie znajdowała się gaza z opatrunkiem. Przez chwilę po omacku próbował wyczuć szkody na swojej twarzy, szukając potwierdzenia na to, że rzeczywiście coś mu się stało.
— Boli mnie głowa — leki powoli zaczynały działać. Nie narzekał na ramię czy żebra. Nie bolało go nawet samo zranienie na czole. Najgorszy był pulsujący ucisk w głowie, który nie pozwalał mu się na niczym skupić. Znów spróbował podnieść się do siadu, łapiąc dłonią za barierkę od łóżka, żeby z trudem dźwignąć się w górę.
— Pozwól mi usiąść — zerknął z pokorą na mężczyznę, mając nadzieję, że jednak się zgodzi. Nie lubił czuć się biernym i poszkodowanym więc nawet w takich chwilach, starał się na siłę udowodnić, że nic mu nie jest. Poza tym, w ten sposób było łatwiej utrzymać mu kontakt wzrokowy z lekarzem.
— Mogę wody? — westchnął, czując coraz większą suchość w gardle. W taki stanie nie były w stanie dalej mówić, a sam miał jeszcze wiele pytań odnoście tego, co dokładnie się stało.
Nawet nie zastanawiał się nad tym, kiedy prawie zerwał z dłoni wenflon i byłby pewnie w stanie zrobić dużo więcej, oczywiście tylko na własną niekorzyść. Na szczęście w dosłownie idealnym momencie ktoś pojawił się w drzwiach jego sali i młodszy zamarł na moment, wbijając spanikowane spojrzenie w mężczyznę przed nim. Musiał narobić dużo hałasu samym odłączeniem od siebie aparatury, czym zaalarmował pewnie większość personelu pracującego w tym miejscu. Nie przewidział, że w pierwszej kolejności zjawi się lekarz, bo tyle zdążył wywnioskować po białym, długim kitlu, który mężczyzna miał na sobie. Wanyin przyglądał mu się z nieukrywaną nieufnością, ale gdzieś w tych fioletowych tęczówkach, błysnęła także odrobina ciekawości. Jakby nie spodziewał się, że będzie zajmował się nim ktoś tak młody. Nieznajomy nie mógł być od niego dużo starszy i może to sprawiło, że rzeczywiście pozwolił się z powrotem ułożyć na łóżku. Zapewne miało w tym też swój udział życzliwe spojrzenie, którym obdarzył go lekarz. Nie przypominał sobie, żeby ktokolwiek na przywitanie obdarzył go od razu takim spokojem i ciepłem. Może ci lekarze mieli jednak jakiś dar do przekonywania pacjentów, by grzecznie poddali się ich opiece? A przynajmniej ten mężczyzna przed nim miał właśnie takową zdolność.
Wanyin milczał, przysłuchując się tylko wyjaśnieniom lekarza i rzeczywiście powoli odchodził od niego strach i niepokój związany z tym, że zupełnie nie miał pojęcia, co się z nim działo przez ostatnie kilka, jak nie kilkanaście godzin. Kiwnął tylko lekko głowę, nie zastanawiając się nawet nad tym, co mężczyzna zamierza mu zrobić. Może wciąż został w nim stary uraz do lekarzy, ale prawdopodobnie był zbyt wykończony, by próbować dalej się spierać. Zmrużył nieprzyjemnie oczy, kiedy światło małej latarki błysnęło przed nim. Jego tęczówki uległ powiększeniu, ale wydawał się mieć prawidłowe reakcje na światło. Chyba jednak było z nim całkiem w porządku. Żadne z jego nerwów nie zostało uszkodzone. Wciągnął powietrze przez nos, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie podoba mu się to miejsce. Nie podobało mu się także to, że znowu zostały podpięte do niego jakieś małe urządzonka, które co prawda nie robiły mu żadnej krzywdy, ale samo pikanie wskazujące na bicie serca, mogło wydawać się irytujące.
Znów wbił zaskoczone spojrzenie w Lan Xichena, przysłuchując się uważnie temu, co mówi. Jego brwi ściągały się delikatnie w dół, praktycznie z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez pediatrę. W głowie utkwił mu głos osoby, z którą prawdopodobnie jako ostatnią miał styczność przed utratą przytomności. To był prawdopodobnie ten sam głos, który mówił teraz do niego. Zapamiętał go bardzo dobrze w przeciwieństwie do strzelaniny, o której lekarz wspomniał. Zaniemówił. Przez krótką chwilę, ciszę między nimi przerywał tylko dźwięk pikającego serca, które powoli robił się coraz spokojniejsze. Naprawdę potrzebował czasu, by w końcu uchylić spierzchnięte usta.
— Wanyin — miał nieprzyjemny, zachrypnięty głos. Nie zdążył dostatecznie dobrze wypocząć. Nie brzmiał też zbyt pewnie i przyłapał się na tym, że samo imię brzmiało dziwnie obco w jego ustach. A przecież był świadom, że należy jednak do niego. Gorzej niestety było z nazwiskiem. Nie potrafił sobie przypomnieć, choć bardzo się starał. Ostatecznie Wanyin nawet go nie podał, uznając że to zapewne chwilowy zanik pamięci, który zachwilę mu minie.
— Co mi się stało? Kto do mnie strzelał? — brzmiał jakby sam nie dowierzał, że naprawdę coś mu się stało. A jednak bolało go całe ciało. Lewy bark i ramię były ciasno zawinięte w orteze. Czuł bandaże uciskające jego żebra, rozcięte i opuchnięte czoło czy metaliczny posmak krwi w ustach spowodowany zapewne przeciętą w dół wargą. Uniósł powoli rękę do swojego czoła w miejscu, gdzie znajdowała się gaza z opatrunkiem. Przez chwilę po omacku próbował wyczuć szkody na swojej twarzy, szukając potwierdzenia na to, że rzeczywiście coś mu się stało.
— Boli mnie głowa — leki powoli zaczynały działać. Nie narzekał na ramię czy żebra. Nie bolało go nawet samo zranienie na czole. Najgorszy był pulsujący ucisk w głowie, który nie pozwalał mu się na niczym skupić. Znów spróbował podnieść się do siadu, łapiąc dłonią za barierkę od łóżka, żeby z trudem dźwignąć się w górę.
— Pozwól mi usiąść — zerknął z pokorą na mężczyznę, mając nadzieję, że jednak się zgodzi. Nie lubił czuć się biernym i poszkodowanym więc nawet w takich chwilach, starał się na siłę udowodnić, że nic mu nie jest. Poza tym, w ten sposób było łatwiej utrzymać mu kontakt wzrokowy z lekarzem.
— Mogę wody? — westchnął, czując coraz większą suchość w gardle. W taki stanie nie były w stanie dalej mówić, a sam miał jeszcze wiele pytań odnoście tego, co dokładnie się stało.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jedną z cech, które Xichen w sobie uwielbiał i która to tak mocno ułatwiała mu pracę lekarza, a zaraz potem ochronę jemu podobnych była cierpliwość. Z niezachwianym spokojem przyglądał się jak mężczyzna na łóżku marszczył brwi, jak sprawdzał swój stan, wodząc po wszystkim nieco nierozumiejącym wzrokiem i palcami, by w końcu wyjawić mu swoje imię. Wanyin, jak się przestawił, nie brzmiał jednak zbyt pewnie, jak gdyby ktoś wcisnął mu to imię do głowy i oświadczył, że od dzisiaj będzie należało do niego. Nie mógł powiedzieć, by był zdziwiony, takie rzeczy się zdarzały, zwłaszcza kiedy w jego dokumentacji medycznej, pieczołowicie uzupełnionej przez Wen Qing widniała informacja o lekkim wstrząśnieniu mózgu. Nie było wątpliwości iż mężczyzna nieźle oberwał, pomijając same rany postrzałowe, które również do bagateli nie należały. Dalsze pytania nieznajomego, tylko utwierdziły Xichena w podejrzeniach.
- Bardzo mi przykro, ale niewiele mogę ci powiedzieć na ten temat. Znalazłem cię w zaułku pomiędzy Gusu, a Moling. Kilku mężczyzn dotkliwie cię pobiło, jeden z nich miał pistolet, z którego cię postrzelili. Kiedy przyszedłem, uciekli – odpowiedział, spoglądając w fiołkowe oczy współczująco. Mógł się tylko domyślać, jak niepewnie i oszołomiony czuł się młodszy mężczyzna.
- Masz dwa złamane żebra, dwie rany postrzałowe i wstrząśnienie mózgu, nasz najlepszy chirurg zdołał cię odratować, obawiam się jednak, że szok pourazowy wypłukał z twojej głowy część wspomnień. Nie martw się tym jednak na zapas, to częsty przypadek. Kiedy obrzęk mózgu zmaleje, powinieneś wrócić do normalności – pocieszył go, marszcząc lekko brwi, kiedy mężczyzna spróbował się podnieść. Natychmiast znalazł się obok, chcąc go położyć z powrotem, ale widząc upór w fioletowych tęczówkach westchnął jedynie, poprawiając jedynie poduszki za jego plecami, by było mu jak najwygodniej, upewniając się przy tym, że nie zrobi sobie krzywdy.
- Oczywiście – zmitygował się zaraz lekarz, przynosząc mężczyźnie szklankę wody, którą przytrzymał kiedy ten drżącymi rękoma próbował się napić. Widział na jego twarzy błysk buntu, jakby sobie i jemu chciał udowodnić, że nie potrzebuje pomocy. Xichen jednak doskonale zdawał sobie sprawę ze słabego stanu pacjenta i że gdyby tylko puścił naczynie, natychmiast rozlałby ciecz na siebie.
- Spokojnie – powiedział cicho, życzliwie, patrząc w uparte oczy z uśmiechem. – Przeszedłeś bardzo trudną operację, twoje ciało potrzebuje kilku dni żeby odzyskać siły, nie wspominając o tygodniach, by w pełni dojść do siebie. Nie powinieneś się przemęczać – zauważył, lekko besztającym tonem, a widząc, że niesforny pacjent otwierał usta, by zaprotestować, pokręcił stanowczo głową.
- Nawet nie próbuj ze mną dyskutować – pogroził mu palcem, odstawiając szklankę na stolik nocny. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wystarczy zawołać pielęgniarkę albo któregoś z lekarzy – powiedział, spoglądając mu znacząco w oczy, żeby wiedział, że miał nie udawać chojraka, tylko prosić o pomoc.
- No dobrze, skoro już to sobie wyjaśniliśmy… Odzyskałeś przytomność, z czego bardzo się cieszę, aczkolwiek według mnie powinieneś chwilę odpocząć zanim porozmawia z tobą policja. Nie masz nic przeciwko mundurowym, prawda? – zapytał, upewniając się, że wszystko było w porządku.
Chwilę później, w pomieszczeniu pojawiły się jeszcze dwie osoby. Lan Wangji i Lan Qiren, nie wyglądali tak przyjaźnie jak Xichen, młodszy z nich z twarzą bez wyrazu, drugi starszy i surowy, gładząc w zamyśleniu swoją krótką, stylowo przystrzyżoną brodę.
- Bracie, wuju – przywitał się Xichen z uśmiechem, a Lan Zhan natychmiast, mrucząc coś jedynie na dzień dobry, podszedł do łóżka nowego pacjenta i zabrawszy się za jego kartę, zaczął bez słowa sprawdzać parametry na urządzeniach wpisując dane w odpowiednie rubryki, nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy.
Qiren natomiast zatrzymał się obok łóżka i przesuwając surowym wzrokiem po twarzy Wanyina, zatrzymał się dłużej na jego oczach.
- Jak się czujesz? – zapytał w końcu, gładząc w skupieniu brodę. – Jakieś mdłości? Uderzenia gorąca, zimna? Czujesz w powietrzu coś nietypowego? Swędzenie, mrowienie? Masz nieodparte wrażenie, że czegoś ci brakuje? – zasypał go gradem pytań, nie zmieniając przy tym surowego wyrazu twarzy.
Xichen westchnął. Nadal nie był pewien, czy siedzący na łóżku mężczyzna mógł mieć coś wspólnego z ich światem, więc tak bezpardonowe pytania o działanie feromonów, których używali Łowcy na swoich ofiarach uważał za niezbyt bezpieczne. Nawet jeśli brzmiało to, jakby chirurg oszalał i pytał go o objawy ciąży… Aczkolwiek nic nie powiedział, zbyt ciekaw, czy wroga organizacja pomyliła się w osądzie, czy mieli przed sobą kogoś, kto przez tak długi czas samemu zdołał się ukrywać.
- Bardzo mi przykro, ale niewiele mogę ci powiedzieć na ten temat. Znalazłem cię w zaułku pomiędzy Gusu, a Moling. Kilku mężczyzn dotkliwie cię pobiło, jeden z nich miał pistolet, z którego cię postrzelili. Kiedy przyszedłem, uciekli – odpowiedział, spoglądając w fiołkowe oczy współczująco. Mógł się tylko domyślać, jak niepewnie i oszołomiony czuł się młodszy mężczyzna.
- Masz dwa złamane żebra, dwie rany postrzałowe i wstrząśnienie mózgu, nasz najlepszy chirurg zdołał cię odratować, obawiam się jednak, że szok pourazowy wypłukał z twojej głowy część wspomnień. Nie martw się tym jednak na zapas, to częsty przypadek. Kiedy obrzęk mózgu zmaleje, powinieneś wrócić do normalności – pocieszył go, marszcząc lekko brwi, kiedy mężczyzna spróbował się podnieść. Natychmiast znalazł się obok, chcąc go położyć z powrotem, ale widząc upór w fioletowych tęczówkach westchnął jedynie, poprawiając jedynie poduszki za jego plecami, by było mu jak najwygodniej, upewniając się przy tym, że nie zrobi sobie krzywdy.
- Oczywiście – zmitygował się zaraz lekarz, przynosząc mężczyźnie szklankę wody, którą przytrzymał kiedy ten drżącymi rękoma próbował się napić. Widział na jego twarzy błysk buntu, jakby sobie i jemu chciał udowodnić, że nie potrzebuje pomocy. Xichen jednak doskonale zdawał sobie sprawę ze słabego stanu pacjenta i że gdyby tylko puścił naczynie, natychmiast rozlałby ciecz na siebie.
- Spokojnie – powiedział cicho, życzliwie, patrząc w uparte oczy z uśmiechem. – Przeszedłeś bardzo trudną operację, twoje ciało potrzebuje kilku dni żeby odzyskać siły, nie wspominając o tygodniach, by w pełni dojść do siebie. Nie powinieneś się przemęczać – zauważył, lekko besztającym tonem, a widząc, że niesforny pacjent otwierał usta, by zaprotestować, pokręcił stanowczo głową.
- Nawet nie próbuj ze mną dyskutować – pogroził mu palcem, odstawiając szklankę na stolik nocny. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wystarczy zawołać pielęgniarkę albo któregoś z lekarzy – powiedział, spoglądając mu znacząco w oczy, żeby wiedział, że miał nie udawać chojraka, tylko prosić o pomoc.
- No dobrze, skoro już to sobie wyjaśniliśmy… Odzyskałeś przytomność, z czego bardzo się cieszę, aczkolwiek według mnie powinieneś chwilę odpocząć zanim porozmawia z tobą policja. Nie masz nic przeciwko mundurowym, prawda? – zapytał, upewniając się, że wszystko było w porządku.
Chwilę później, w pomieszczeniu pojawiły się jeszcze dwie osoby. Lan Wangji i Lan Qiren, nie wyglądali tak przyjaźnie jak Xichen, młodszy z nich z twarzą bez wyrazu, drugi starszy i surowy, gładząc w zamyśleniu swoją krótką, stylowo przystrzyżoną brodę.
- Bracie, wuju – przywitał się Xichen z uśmiechem, a Lan Zhan natychmiast, mrucząc coś jedynie na dzień dobry, podszedł do łóżka nowego pacjenta i zabrawszy się za jego kartę, zaczął bez słowa sprawdzać parametry na urządzeniach wpisując dane w odpowiednie rubryki, nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy.
Qiren natomiast zatrzymał się obok łóżka i przesuwając surowym wzrokiem po twarzy Wanyina, zatrzymał się dłużej na jego oczach.
- Jak się czujesz? – zapytał w końcu, gładząc w skupieniu brodę. – Jakieś mdłości? Uderzenia gorąca, zimna? Czujesz w powietrzu coś nietypowego? Swędzenie, mrowienie? Masz nieodparte wrażenie, że czegoś ci brakuje? – zasypał go gradem pytań, nie zmieniając przy tym surowego wyrazu twarzy.
Xichen westchnął. Nadal nie był pewien, czy siedzący na łóżku mężczyzna mógł mieć coś wspólnego z ich światem, więc tak bezpardonowe pytania o działanie feromonów, których używali Łowcy na swoich ofiarach uważał za niezbyt bezpieczne. Nawet jeśli brzmiało to, jakby chirurg oszalał i pytał go o objawy ciąży… Aczkolwiek nic nie powiedział, zbyt ciekaw, czy wroga organizacja pomyliła się w osądzie, czy mieli przed sobą kogoś, kto przez tak długi czas samemu zdołał się ukrywać.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie czuł się najlepiej. To, co usłyszał chwilę później na temat tego, w jakim stanie jego znaleziono, tylko upewniło go w przekonaniu, że nie pamięta nic z minionej nocy. Miał wrażenie, jakby ktoś opowiadał mu zmyślone historie na temat tego, co przeszedł lub też czytał jakiś artykuł na temat kolejnej tragedii, do jakiej doszło. A jednak było to nic w porównaniu do reszty problemów świata. Kto chciałby zaprzątać sobie nim głowę?
Musiał mieć żal do kogoś, że nic nie pamięta. Nie wiedział jeszcze tylko, kogo powinien obwiniać za to, że może rzeczywiście miał obrzęk w mózgu. Może dlatego wciąż nie potrafił sklecić w głowie ostatnich wydarzeń. Nie potrafił przedstawić się nawet pełnymi imieniem i nazwiskiem! Co prawdopodobnie frustrowało go jeszcze bardziej.
Wanyin wyciągnął mimowolnie dłonie, żeby chwycić za szklankę i... miał wrażenie, że tylko obejmuje ją obiema rękami, ale nie jest w stanie nawet wyczuć jej ciężaru. Może dlatego, że tak naprawdę zupełnie jej nie trzymał. Wziął spory łyk, w ciągu jednej chwili opróżniając całą jej zawartość. Już miał zamiar w jakikolwiek sposób skomentować to, że nie potrzebuje niańki do pomocy, jednak mężczyzna zdążył go wyprzedzić, praktycznie wyjmując mu własne słowa z ust. Nie wiedział nic o operacji, jaką przeszedł, o trudzie związanym z powrotem do zdrowia. Chyba nie brał zupełnie pod uwagi możliwości rehabilitacji i dłuższego pobytu w szpitalu. Interesowało go tylko tu i teraz. Póki co teraźniejszość wydawała się dla niego na tyle okropna, że przekładał swoje samopoczucie na swoje zachowanie. W innej sytuacji... na pewno nie byłby tak marudny i kapryśny.
— Nie zamierzam leżeć tu dłużej niż jeden dzień. Przed przyjazdem policji chciałbym stąd wyjść. Wypisać się na własne żądanie, nie obchodzi mnie to — miał wyjątkowo obojętny ton głosu. Nie zamierzał stosować się do żadnych zaleceń i chyba pominął to, że miał też nie wdawać się w dyskusje. Zerknął ostatni raz na lekarza, który poniekąd go zadziwiał. Nadal nie rozumiał co pediatra dziecięcy rodzin na oddziale dla dorosłych i czemu z nim rozmawia. Nie mógł być jego lekarzem prowadzącym.
Otworzył usta, w tej samej chwil, gdy do sali weszły kolejne dwie osoby i Wanyin w pierwszej kolejności miał wrażenie, jakby w pomieszczeniu zrobiło się niesamowicie duszno. Może dlatego w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na mężczyzn, dopiero po chwili po przyjrzeniu się im, dostrzegając wspólne podobieństwa. Uniósł nawet leciutko brwi w geście zaskoczenia, patrząc niezrozumiale na Xichena. Po głowie chodziło mu pytanie, czy sklonował się specjalnie, żeby ułatwić sobie życie z pacjentami takimi jak on. Zakaszlał kilka razy, nie mogąc skupić się na odpowiedzi. Czuł mocno bardzo intensywny zapach. Taki, który łaskotał go w płuca i zabierał mu oddech. Już wcześniej czuł go po wejściu pediatry do sali, ale teraz zapach zdecydowanie przybrał na sile. Czy brakowało mu czegoś?
— Wygodnego łóżka, telewizora, wina i hm... świętego spokoju — odburknął niepoważnie, zupełnie nic nie robiąc sobie z surowego spojrzenia starszego lekarza. Domyślił się, co próbowano z niego wyciągnąć i Wanyin postanowił potraktować tę informację z jeszcze większą pogardą. Przestał im ufać. Nie, żeby kiedykolwiek zaczął, bo to, że uratowano mu życie, nie sprawiło, że nagle kupiono jego bezgraniczną szczerość. Zrobił się jeszcze bardziej podejrzliwy, szczególnie że teraz zaczęło powoli docierać do niego, dlaczego był taki słaby.
— Co mi zrobiliście? Podaliście mi coś — zabrzmiał oskarżycielsko. Naprawdę nie miał pojęcia, kto tak naprawdę był winny. — Nic nie pamiętam. Przez was nic nie pamiętam! Nafaszerowaliście mnie czymś — zdecydowanie nie miał teraz na myśli leków przeciwbólowych, bo nawet one nie wywoływały aż takich efektów ubocznych. Zasłonił usta dłonią, próbując opanować coraz bardziej duszący kaszel. Nie mógł swobodnie oddychać, a nigdzie nie widział maski z tlenem, którą wcześnie odrzucił gdzieś w kąt.
— Gdzie są moje rzeczy? Chcę się przebrać i stąd wyjść — zmrużył oczy, obrzucając po kolei każdego z nich ostrym spojrzeniem. Ostatecznie zawiesił najdłużej wzrok na Xichenie, nawet nie znając konkretnego powodu. Wydawał się po prostu najmilszy i może liczył, chociaż na cień zrozumienia z jego strony. — Duszno mi. Hmh, przez ten zapach... od was.
Musiał mieć żal do kogoś, że nic nie pamięta. Nie wiedział jeszcze tylko, kogo powinien obwiniać za to, że może rzeczywiście miał obrzęk w mózgu. Może dlatego wciąż nie potrafił sklecić w głowie ostatnich wydarzeń. Nie potrafił przedstawić się nawet pełnymi imieniem i nazwiskiem! Co prawdopodobnie frustrowało go jeszcze bardziej.
Wanyin wyciągnął mimowolnie dłonie, żeby chwycić za szklankę i... miał wrażenie, że tylko obejmuje ją obiema rękami, ale nie jest w stanie nawet wyczuć jej ciężaru. Może dlatego, że tak naprawdę zupełnie jej nie trzymał. Wziął spory łyk, w ciągu jednej chwili opróżniając całą jej zawartość. Już miał zamiar w jakikolwiek sposób skomentować to, że nie potrzebuje niańki do pomocy, jednak mężczyzna zdążył go wyprzedzić, praktycznie wyjmując mu własne słowa z ust. Nie wiedział nic o operacji, jaką przeszedł, o trudzie związanym z powrotem do zdrowia. Chyba nie brał zupełnie pod uwagi możliwości rehabilitacji i dłuższego pobytu w szpitalu. Interesowało go tylko tu i teraz. Póki co teraźniejszość wydawała się dla niego na tyle okropna, że przekładał swoje samopoczucie na swoje zachowanie. W innej sytuacji... na pewno nie byłby tak marudny i kapryśny.
— Nie zamierzam leżeć tu dłużej niż jeden dzień. Przed przyjazdem policji chciałbym stąd wyjść. Wypisać się na własne żądanie, nie obchodzi mnie to — miał wyjątkowo obojętny ton głosu. Nie zamierzał stosować się do żadnych zaleceń i chyba pominął to, że miał też nie wdawać się w dyskusje. Zerknął ostatni raz na lekarza, który poniekąd go zadziwiał. Nadal nie rozumiał co pediatra dziecięcy rodzin na oddziale dla dorosłych i czemu z nim rozmawia. Nie mógł być jego lekarzem prowadzącym.
Otworzył usta, w tej samej chwil, gdy do sali weszły kolejne dwie osoby i Wanyin w pierwszej kolejności miał wrażenie, jakby w pomieszczeniu zrobiło się niesamowicie duszno. Może dlatego w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na mężczyzn, dopiero po chwili po przyjrzeniu się im, dostrzegając wspólne podobieństwa. Uniósł nawet leciutko brwi w geście zaskoczenia, patrząc niezrozumiale na Xichena. Po głowie chodziło mu pytanie, czy sklonował się specjalnie, żeby ułatwić sobie życie z pacjentami takimi jak on. Zakaszlał kilka razy, nie mogąc skupić się na odpowiedzi. Czuł mocno bardzo intensywny zapach. Taki, który łaskotał go w płuca i zabierał mu oddech. Już wcześniej czuł go po wejściu pediatry do sali, ale teraz zapach zdecydowanie przybrał na sile. Czy brakowało mu czegoś?
— Wygodnego łóżka, telewizora, wina i hm... świętego spokoju — odburknął niepoważnie, zupełnie nic nie robiąc sobie z surowego spojrzenia starszego lekarza. Domyślił się, co próbowano z niego wyciągnąć i Wanyin postanowił potraktować tę informację z jeszcze większą pogardą. Przestał im ufać. Nie, żeby kiedykolwiek zaczął, bo to, że uratowano mu życie, nie sprawiło, że nagle kupiono jego bezgraniczną szczerość. Zrobił się jeszcze bardziej podejrzliwy, szczególnie że teraz zaczęło powoli docierać do niego, dlaczego był taki słaby.
— Co mi zrobiliście? Podaliście mi coś — zabrzmiał oskarżycielsko. Naprawdę nie miał pojęcia, kto tak naprawdę był winny. — Nic nie pamiętam. Przez was nic nie pamiętam! Nafaszerowaliście mnie czymś — zdecydowanie nie miał teraz na myśli leków przeciwbólowych, bo nawet one nie wywoływały aż takich efektów ubocznych. Zasłonił usta dłonią, próbując opanować coraz bardziej duszący kaszel. Nie mógł swobodnie oddychać, a nigdzie nie widział maski z tlenem, którą wcześnie odrzucił gdzieś w kąt.
— Gdzie są moje rzeczy? Chcę się przebrać i stąd wyjść — zmrużył oczy, obrzucając po kolei każdego z nich ostrym spojrzeniem. Ostatecznie zawiesił najdłużej wzrok na Xichenie, nawet nie znając konkretnego powodu. Wydawał się po prostu najmilszy i może liczył, chociaż na cień zrozumienia z jego strony. — Duszno mi. Hmh, przez ten zapach... od was.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen spotykał się z różnymi pacjentami, upartymi, nieśmiałymi, zawstydzonymi faktem, że potrzebowali pomocy lekarza, ale też takimi, którzy tej opieki wręcz się domagali. Skrajne emocje, tupanie nogami, odmowy przyjmowania leków, a nawet chowanie się, byle nie dostać znienawidzonego zastrzyku. Tyle, że takie zachowania najczęściej widział u dzieci. A przed sobą miał dorosłego mężczyznę, który nie dość że zachowywał się gorzej od najmłodszych, to jeszcze uważał, że miał świętą rację. Widział surową minę Qirena, obojętny wzrok brata, który mimo wszystko wyrażał irytację i nie mógł nic poradzić na to, że jego samego zachowanie tego człowieka po prostu rozbawiło. Nie potrafił powstrzymać uśmieszku cisnącego mu się na usta, kiedy widział obrażoną minę bruneta.
Kiedy jednak mężczyzna z obrażonej panienki stał się czujny i podejrzliwy, jak ofiara narażona na atak drapieżników, Xichen natychmiast wzmógł swoją czujność, węsząc dyskretnie w powietrzu. Specyfik, którego używali Łowcy by otumanić jemu podobnych nadal unosił się słodkim i mdlący w powietrzu, ale nie był już tak mocny jak chwilę po odnalezieniu Wanyina. Czy dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że tego zapachu, pośród medykamentów i środków odkażających w ogóle nie powinno być?
- Zaniki pamięci są częste przy urazach głowy, chłopcze – zauważył urażony Qiren. – Powinieneś być wdzięczny, że Xichen cię znalazł, a Wangji poskładał. W innym wypadku nie tylko pamięć mógłbyś stracić – dodał szorstko, marszcząc groźnie brwi.
- Proszę, uspokójcie się, to do niczego nie prowadzi – westchnął pediatra, krzyżując się spojrzeniem ze złotymi oczami brata. Lan Zhan nie musiał nic mówić, wystarczyło jedno spojrzenie na pikające ekrany, by zauważył, jak mocno ich pacjent się zdenerwował. I że naprawdę nie miał czym oddychać.
Xichen natychmiast ruszył się, by otworzyć okno, a niezbyt zadowolony Qiren wyszedł, zostawiając dwójkę braci z krztuszącym się mężczyzną. Lan Wangji w tym czasie odnalazł maskę tlenową i założył ją na twarz Wanyina nie zmieniając ani na moment swojej obojętnej ekspresji. Jak dla niego, Xichen za bardzo patyczkował się z nieposłusznymi pacjentami, którzy nie rozumieli, że lekarze chcieli tylko ich dobra. Jednak taka reakcja, nawet jeśli wszyscy trzej byli alfami, nie powinna się wydarzyć.
- Wangji – mruknął Xichen, rzucając znaczące spojrzenie bratu, a ten pokiwał głową, zgadzając się z nim w stu procentach. Wyglądało na to, że Łowcy użyli na mężczyźnie silniejszego niż dotąd specyfiku, albo takiego, którego Organizacja jeszcze nie znała.
- Wanyin… - zaczął uspokajająco mężczyzna, nie bardzo wiedząc jak się do sprawy zabrać, skoro młodszy niczego nie pamiętał. Jednak jego reakcja wskazywała na powiązanie z ich światem. Mieli przed sobą alfę, albo omegę, którego do tej pory nie byli świadomi. Na dodatek ten nadspodziewanie silnie reagował na specyfiki Łowców. Alfy od zawsze roztaczały wokół siebie silną aurę, rozpoznawaną przez innych jako nieco mocniejszy zapach. Nigdy jednak nie wpływało to na drugą osobę do takiego stopnia, by wzbudzić duszności. Feromony nie działały. A przynajmniej nie tak, jak zakładało kiedyś społeczeństwo i dawna hierarchia.
- Nie próbujemy cię w żaden sposób oszukać, czy zranić – zauważył pediatra, posyłając mężczyźnie spojrzenie pełne współczucia, oraz innych ciepłych uczuć. Domyślał się, że przede wszystkim, Wanyin mógł być przerażony. W końcu ktoś o nieznanych zamiarach próbował go zabić, a po tym wszystkim został otoczony przez trzy alfy. Jeśli należał do ich świata, nic dziwnego że poczuł niepokój. Sama ich obecność mogła się mu wydać przytłaczająca, co jak podejrzewał się stało, wzmocnione specyfikami Łowców doprowadzając do duszności.
Widział jednak, że nic nie wskórał. Mężczyzna potrzebował czegoś więcej niż nic nie wnoszące do sprawy słowa. Dlatego westchnął, a potem spoglądając jeszcze na brata, zdecydował się na proste pytanie.
- Jesteś alfą, czy omegą? – zapytał prosto z mostu, stwierdzając że postawienie mężczyzny przed faktami dokonanymi będzie prostsze do wyjaśnienia niż omijanie tematu i rzucanie aluzjami, w którym prawdę mówiąc, wcale nie był taki dobry. Wolał sprawiać stawy jasno, zamiast owijać wszystko w bawełnę i samemu plątać się w sznurkach niedomówień. Tak było prościej.
Widząc minę mężczyzny, uśmiechnął się uspokajająco. Jego mina mówiła mu wszystko.
- Nie musisz się obawiać, jesteś wśród swoich – dodał zaraz, uśmiechając się nieco szerzej, ukazując Wanyinowi w radosnym wyrazie zęby z nieco zbyt długimi jak na zwykłego człowieka kłami. Jedyny atrybut alfy, który zachował się do współczesności i mógł stanowić znak rozpoznawczy.
- Ah, no i to nie my cię czymś nafaszerowaliśmy, jak zdążyłeś nas o to oskarżyć – zauważył z nieco bardziej przekornym uśmieszkiem. – Kule, które Wnagji wyjął z twojego ciała były zanurzone w specyfiku, który miał cię oszołomić, podejrzewamy, że to przez niego nasza obecność wpłynęła na ciebie w tak gwałtowny sposób. Nawet nieco zbyt gwałtowny, podejrzewamy więc, że to coś, czego nie znamy. Jeśli pozwolisz nam pobrać sobie krew, szybko znajdziemy antidotum i będziemy w stanie ci je podać. Co ty na to? – zapytał z całkowitym spokojem, nic sobie nie robiąc z ostrego spojrzenia, czy niedowierzających prychnięć. Jeśli mężczyzna wiedział, o czym mówił, nie miał powodów by się nie zgodzić. Jeśli nie wiedział, mógł uznać go za szaleńca.
Kiedy jednak mężczyzna z obrażonej panienki stał się czujny i podejrzliwy, jak ofiara narażona na atak drapieżników, Xichen natychmiast wzmógł swoją czujność, węsząc dyskretnie w powietrzu. Specyfik, którego używali Łowcy by otumanić jemu podobnych nadal unosił się słodkim i mdlący w powietrzu, ale nie był już tak mocny jak chwilę po odnalezieniu Wanyina. Czy dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że tego zapachu, pośród medykamentów i środków odkażających w ogóle nie powinno być?
- Zaniki pamięci są częste przy urazach głowy, chłopcze – zauważył urażony Qiren. – Powinieneś być wdzięczny, że Xichen cię znalazł, a Wangji poskładał. W innym wypadku nie tylko pamięć mógłbyś stracić – dodał szorstko, marszcząc groźnie brwi.
- Proszę, uspokójcie się, to do niczego nie prowadzi – westchnął pediatra, krzyżując się spojrzeniem ze złotymi oczami brata. Lan Zhan nie musiał nic mówić, wystarczyło jedno spojrzenie na pikające ekrany, by zauważył, jak mocno ich pacjent się zdenerwował. I że naprawdę nie miał czym oddychać.
Xichen natychmiast ruszył się, by otworzyć okno, a niezbyt zadowolony Qiren wyszedł, zostawiając dwójkę braci z krztuszącym się mężczyzną. Lan Wangji w tym czasie odnalazł maskę tlenową i założył ją na twarz Wanyina nie zmieniając ani na moment swojej obojętnej ekspresji. Jak dla niego, Xichen za bardzo patyczkował się z nieposłusznymi pacjentami, którzy nie rozumieli, że lekarze chcieli tylko ich dobra. Jednak taka reakcja, nawet jeśli wszyscy trzej byli alfami, nie powinna się wydarzyć.
- Wangji – mruknął Xichen, rzucając znaczące spojrzenie bratu, a ten pokiwał głową, zgadzając się z nim w stu procentach. Wyglądało na to, że Łowcy użyli na mężczyźnie silniejszego niż dotąd specyfiku, albo takiego, którego Organizacja jeszcze nie znała.
- Wanyin… - zaczął uspokajająco mężczyzna, nie bardzo wiedząc jak się do sprawy zabrać, skoro młodszy niczego nie pamiętał. Jednak jego reakcja wskazywała na powiązanie z ich światem. Mieli przed sobą alfę, albo omegę, którego do tej pory nie byli świadomi. Na dodatek ten nadspodziewanie silnie reagował na specyfiki Łowców. Alfy od zawsze roztaczały wokół siebie silną aurę, rozpoznawaną przez innych jako nieco mocniejszy zapach. Nigdy jednak nie wpływało to na drugą osobę do takiego stopnia, by wzbudzić duszności. Feromony nie działały. A przynajmniej nie tak, jak zakładało kiedyś społeczeństwo i dawna hierarchia.
- Nie próbujemy cię w żaden sposób oszukać, czy zranić – zauważył pediatra, posyłając mężczyźnie spojrzenie pełne współczucia, oraz innych ciepłych uczuć. Domyślał się, że przede wszystkim, Wanyin mógł być przerażony. W końcu ktoś o nieznanych zamiarach próbował go zabić, a po tym wszystkim został otoczony przez trzy alfy. Jeśli należał do ich świata, nic dziwnego że poczuł niepokój. Sama ich obecność mogła się mu wydać przytłaczająca, co jak podejrzewał się stało, wzmocnione specyfikami Łowców doprowadzając do duszności.
Widział jednak, że nic nie wskórał. Mężczyzna potrzebował czegoś więcej niż nic nie wnoszące do sprawy słowa. Dlatego westchnął, a potem spoglądając jeszcze na brata, zdecydował się na proste pytanie.
- Jesteś alfą, czy omegą? – zapytał prosto z mostu, stwierdzając że postawienie mężczyzny przed faktami dokonanymi będzie prostsze do wyjaśnienia niż omijanie tematu i rzucanie aluzjami, w którym prawdę mówiąc, wcale nie był taki dobry. Wolał sprawiać stawy jasno, zamiast owijać wszystko w bawełnę i samemu plątać się w sznurkach niedomówień. Tak było prościej.
Widząc minę mężczyzny, uśmiechnął się uspokajająco. Jego mina mówiła mu wszystko.
- Nie musisz się obawiać, jesteś wśród swoich – dodał zaraz, uśmiechając się nieco szerzej, ukazując Wanyinowi w radosnym wyrazie zęby z nieco zbyt długimi jak na zwykłego człowieka kłami. Jedyny atrybut alfy, który zachował się do współczesności i mógł stanowić znak rozpoznawczy.
- Ah, no i to nie my cię czymś nafaszerowaliśmy, jak zdążyłeś nas o to oskarżyć – zauważył z nieco bardziej przekornym uśmieszkiem. – Kule, które Wnagji wyjął z twojego ciała były zanurzone w specyfiku, który miał cię oszołomić, podejrzewamy, że to przez niego nasza obecność wpłynęła na ciebie w tak gwałtowny sposób. Nawet nieco zbyt gwałtowny, podejrzewamy więc, że to coś, czego nie znamy. Jeśli pozwolisz nam pobrać sobie krew, szybko znajdziemy antidotum i będziemy w stanie ci je podać. Co ty na to? – zapytał z całkowitym spokojem, nic sobie nie robiąc z ostrego spojrzenia, czy niedowierzających prychnięć. Jeśli mężczyzna wiedział, o czym mówił, nie miał powodów by się nie zgodzić. Jeśli nie wiedział, mógł uznać go za szaleńca.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Chciał zostać sam. Miał nadzieję, że swoim zachowaniem zniechęci choć trochę lekarzy, którzy postanowią zostawić go w spokoju. O to w tym wszystkim chodziło. Trochę nieprzyjemnych odzywek, odrobina dramatyzowania i liczył, że nikt z nich nie będzie miał ochoty zawracać sobie głowy rozchwianym emocjonalnie pacjentem. Jak ogromnym zaskoczeniem musiał być dla niego fakt, że zamiast irytacji, złości, czy chociaż oburzenia, dostrzegł na twarzy Xichena zdecydowanie zbyt spokojny i zbyt niepasujący do sytuacji uśmiech.
Co jest z tobą nie tak? Nie powiedział tego na głos, choć po samym jego spojrzeniu dało się zauważyć, że nie takiej reakcji się spodziewał. Tym razem to Wanyin poczuł się delikatnie wyprowadzony z równowagi przez to, w jaki sposób odbierał go pediatra. Zignorował jednak kwestie tego, że przynajmniej część osób pracujących w tym szpitalu, wcale nie miała zamiaru go skrzywdzić.
— Dziękuję — mruknął na odchodne w stronę starszego lekarza. Czuć było ironie w jego głosie i prawdopodobnie wcale nie chodziło mu o podziękowanie za uratowanie mu życia.
Z ogromną niechęcią wymalowaną na twarzy, pozwolił przyłożyć sobie maskę z tlenem do ust. Wziął kilka głębokich wdechów i już po kilku chwilach, udało mu się unormować oddech. Wciąż wydawał się rozdrażniony, bo działanie feromonów, które wyostrzały jego zmysły i osłabiały ciało, nie zniknęły tak po prostu. Mógł jedynie uporczywie starać się zignorować ich działanie, mając nadzieję, że objawy w końcu same mu minął. Jak na razie musiał z nimi walczyć sam.
Przekręcił teatralnie oczami, słysząc swoje imię. O tak, jeszcze tego mu brakowało, aby nagle zaczęto podchodzić do niego jak do pięcioletniego dzieciaka. Choć sam chyba nie zdawał sobie sprawy, że zachowaniem nie odstawał teraz od najbardziej rozpieszczonego gówniarza. Albo wręcz przeciwnie. Dzieciaka, który aż krzyczał, by zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Otworzył szerzej oczy tak, że jego fioletowe tęczówki powiększyły się do wielkości małej monety. Wyglądał troszkę jak dziki, nieujarzmiony kot, który nagle wypatrzył coś interesującego. Wyraźnie wiedział, o czym lekarz mówi. Poczuł się jednak dziwnie zmieszany faktem, że... tej informacji, tak istotnej i ważnej także nie był w stanie sobie przypomnieć. Ostatni raz zaczerpnął trochę tlenu z aparatury i powoli odgiął maskę z ust, trzymając ją nadal w dłoni.
— Oho, bardzo śmiałe pytanie, jak na fakt, że nie mówi się o tym głośno — skomentował, odrywając na chwilę wzrok od lekarzy. Powiódł spojrzeniem gdzieś w bok, jakby sam zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie mógł być omegą... oczywiście, że nie mógł. To było takie absurdalne, że w ogóle się nad tym zastanawiał. — Nafaszerowali mnie czymś, bo jestem alfą. ALFĄ. Tak trudno było się domyślić? Sądziłem, że zdążyliście dostatecznie długo pogrzebać mi we wnętrznościach żeby wiedzieć, że... HMM, może brakuje mi jajników do zastania omegą? — to nie było aż tak złośliwe, jak można byłoby przypuszczać. Wanyin stosował mechanizm obronny. Jeśli czegoś się bał, to po prostu wypierał to z siebie, udając niewzruszonego. Ale w żaden sposób nie dało się udowodnić, że nie mówi prawdy. Zresztą sam nie mógł zarzucić sobie kłamstwa, skoro nic nie pamiętał. Wyszedł jedynie z założenia, że męskie omegi praktycznie były na wymarciu. To było tak rzadkie zjawisko, że wiele osób uznawało je za błąd genetyczny. Westchnął ze zmęczenia, pocierając palcami miejsce między brwiami, żeby choć trochę się rozluźnić. Powoli zaczął dopuszczać do siebie myśl, że musieli go o to zapytać i nie powinien mieć im tego za złe. Poza tym naprawdę powinien docenić to, że był wśród swoich. Teraz miał przynajmniej już pewność, że nie musi tak bardzo pilnować się przy obcych mu osobach.
— Potrzebujecie, żebym potwierdził wam to na piśmie? Rozumiem, że chcieliście się upewnić, ale naprawdę... nie potrzebuję żadnych dodatkowych testów genetycznych. Jestem alfą, tego akurat nie zapomniałem — wypuścił cicho powietrze z ust, a jego napięta mimika twarzy wreszcie zelżała. Teraz wydawał się po prostu zmęczony faktem, że został przytłoczony tyloma rzeczami na raz. Uniósł spojrzenie na Xichena, akurat natrafiając na jego przyjazny uśmiech i Wanyin aż speszył się, odwracając szybko wzrok. Coś go grzało przyjemnie w brzuchu i to właśnie musiało być te uderzenia gorąca, o którym wspominał wcześniej mężczyzna z brodą.
Cholerne feromony... co one ze mną wyczyniają.
— Tylko krew. Żadnych innych badań. Nie mam zamiaru być waszym królikiem doświadczalnym, tylko dlaczego, że nagle odkryliście nowe działanie jakiegoś specyfiku — naprawdę starał się dalej grać niewzruszonego. A z drugiej strony komuś wreszcie udało się przekonać takiego uparciucha. Aż miał ochotę skarcić siebie w myślach, że tak łatwo dało się go podejść. Za jeden głupi uśmiech.
Do sali po raz kolejny rozległo się głośne pukanie i już po chwili do środka weszło dwóch, umundurowanych mężczyzn. Najwyraźniej ktoś musiał zawiadomić już wcześniej policję mimo prośby Xichena, że pacjent powinien najpierw odpocząć. Zapewne któraś z pielęgniarek poinformowała o sali, w jakiej się znajduje. Wanyin aż spiął się, chociaż nie z obawy przed policją. Bardziej z faktu, że naprawdę nie chciał odpowiadać teraz na szczegółowe pytania. Nie odezwał się jednak słowem, jedynie z powrotem nasuwając maskę tlenową na usta.
— Dzień dobry. Komisarz policji Song Lan i młodszy aspirant Xiao Xingchen — przedstawił się wyższy, postury mężczyzna. Obok niego ustawił się niewiele niższy policjant o nieco łagodniejszym spojrzeniu. Poprawił kwadratowe okulary, wpychając je głębiej na nos i zwrócił się do lekarzy.
— Dostaliśmy zgłoszenie o napaści. Czy poszkodowany jest w stanie udzielić zeznań? Chcieliśmy zadać także kilka pytań świadkowi, który go znalazł — jeden z funkcjonariuszy zaczął już szukać po kieszeniach, w czym mógłby zanotować zeznania. Wanyin czuł, że konfrontacja z policją była nieunikniona, chociaż naprawdę niewiele pamiętał i nie rozumiał, w jaki sposób jego zeznania mogłyby wpłynąć na postęp w śledztwie. Nie był pewien, czy nawet chciał, by ludzie z zewnątrz zajmowali się sprawą Łowców.
Co jest z tobą nie tak? Nie powiedział tego na głos, choć po samym jego spojrzeniu dało się zauważyć, że nie takiej reakcji się spodziewał. Tym razem to Wanyin poczuł się delikatnie wyprowadzony z równowagi przez to, w jaki sposób odbierał go pediatra. Zignorował jednak kwestie tego, że przynajmniej część osób pracujących w tym szpitalu, wcale nie miała zamiaru go skrzywdzić.
— Dziękuję — mruknął na odchodne w stronę starszego lekarza. Czuć było ironie w jego głosie i prawdopodobnie wcale nie chodziło mu o podziękowanie za uratowanie mu życia.
Z ogromną niechęcią wymalowaną na twarzy, pozwolił przyłożyć sobie maskę z tlenem do ust. Wziął kilka głębokich wdechów i już po kilku chwilach, udało mu się unormować oddech. Wciąż wydawał się rozdrażniony, bo działanie feromonów, które wyostrzały jego zmysły i osłabiały ciało, nie zniknęły tak po prostu. Mógł jedynie uporczywie starać się zignorować ich działanie, mając nadzieję, że objawy w końcu same mu minął. Jak na razie musiał z nimi walczyć sam.
Przekręcił teatralnie oczami, słysząc swoje imię. O tak, jeszcze tego mu brakowało, aby nagle zaczęto podchodzić do niego jak do pięcioletniego dzieciaka. Choć sam chyba nie zdawał sobie sprawy, że zachowaniem nie odstawał teraz od najbardziej rozpieszczonego gówniarza. Albo wręcz przeciwnie. Dzieciaka, który aż krzyczał, by zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Otworzył szerzej oczy tak, że jego fioletowe tęczówki powiększyły się do wielkości małej monety. Wyglądał troszkę jak dziki, nieujarzmiony kot, który nagle wypatrzył coś interesującego. Wyraźnie wiedział, o czym lekarz mówi. Poczuł się jednak dziwnie zmieszany faktem, że... tej informacji, tak istotnej i ważnej także nie był w stanie sobie przypomnieć. Ostatni raz zaczerpnął trochę tlenu z aparatury i powoli odgiął maskę z ust, trzymając ją nadal w dłoni.
— Oho, bardzo śmiałe pytanie, jak na fakt, że nie mówi się o tym głośno — skomentował, odrywając na chwilę wzrok od lekarzy. Powiódł spojrzeniem gdzieś w bok, jakby sam zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie mógł być omegą... oczywiście, że nie mógł. To było takie absurdalne, że w ogóle się nad tym zastanawiał. — Nafaszerowali mnie czymś, bo jestem alfą. ALFĄ. Tak trudno było się domyślić? Sądziłem, że zdążyliście dostatecznie długo pogrzebać mi we wnętrznościach żeby wiedzieć, że... HMM, może brakuje mi jajników do zastania omegą? — to nie było aż tak złośliwe, jak można byłoby przypuszczać. Wanyin stosował mechanizm obronny. Jeśli czegoś się bał, to po prostu wypierał to z siebie, udając niewzruszonego. Ale w żaden sposób nie dało się udowodnić, że nie mówi prawdy. Zresztą sam nie mógł zarzucić sobie kłamstwa, skoro nic nie pamiętał. Wyszedł jedynie z założenia, że męskie omegi praktycznie były na wymarciu. To było tak rzadkie zjawisko, że wiele osób uznawało je za błąd genetyczny. Westchnął ze zmęczenia, pocierając palcami miejsce między brwiami, żeby choć trochę się rozluźnić. Powoli zaczął dopuszczać do siebie myśl, że musieli go o to zapytać i nie powinien mieć im tego za złe. Poza tym naprawdę powinien docenić to, że był wśród swoich. Teraz miał przynajmniej już pewność, że nie musi tak bardzo pilnować się przy obcych mu osobach.
— Potrzebujecie, żebym potwierdził wam to na piśmie? Rozumiem, że chcieliście się upewnić, ale naprawdę... nie potrzebuję żadnych dodatkowych testów genetycznych. Jestem alfą, tego akurat nie zapomniałem — wypuścił cicho powietrze z ust, a jego napięta mimika twarzy wreszcie zelżała. Teraz wydawał się po prostu zmęczony faktem, że został przytłoczony tyloma rzeczami na raz. Uniósł spojrzenie na Xichena, akurat natrafiając na jego przyjazny uśmiech i Wanyin aż speszył się, odwracając szybko wzrok. Coś go grzało przyjemnie w brzuchu i to właśnie musiało być te uderzenia gorąca, o którym wspominał wcześniej mężczyzna z brodą.
Cholerne feromony... co one ze mną wyczyniają.
— Tylko krew. Żadnych innych badań. Nie mam zamiaru być waszym królikiem doświadczalnym, tylko dlaczego, że nagle odkryliście nowe działanie jakiegoś specyfiku — naprawdę starał się dalej grać niewzruszonego. A z drugiej strony komuś wreszcie udało się przekonać takiego uparciucha. Aż miał ochotę skarcić siebie w myślach, że tak łatwo dało się go podejść. Za jeden głupi uśmiech.
Do sali po raz kolejny rozległo się głośne pukanie i już po chwili do środka weszło dwóch, umundurowanych mężczyzn. Najwyraźniej ktoś musiał zawiadomić już wcześniej policję mimo prośby Xichena, że pacjent powinien najpierw odpocząć. Zapewne któraś z pielęgniarek poinformowała o sali, w jakiej się znajduje. Wanyin aż spiął się, chociaż nie z obawy przed policją. Bardziej z faktu, że naprawdę nie chciał odpowiadać teraz na szczegółowe pytania. Nie odezwał się jednak słowem, jedynie z powrotem nasuwając maskę tlenową na usta.
— Dzień dobry. Komisarz policji Song Lan i młodszy aspirant Xiao Xingchen — przedstawił się wyższy, postury mężczyzna. Obok niego ustawił się niewiele niższy policjant o nieco łagodniejszym spojrzeniu. Poprawił kwadratowe okulary, wpychając je głębiej na nos i zwrócił się do lekarzy.
— Dostaliśmy zgłoszenie o napaści. Czy poszkodowany jest w stanie udzielić zeznań? Chcieliśmy zadać także kilka pytań świadkowi, który go znalazł — jeden z funkcjonariuszy zaczął już szukać po kieszeniach, w czym mógłby zanotować zeznania. Wanyin czuł, że konfrontacja z policją była nieunikniona, chociaż naprawdę niewiele pamiętał i nie rozumiał, w jaki sposób jego zeznania mogłyby wpłynąć na postęp w śledztwie. Nie był pewien, czy nawet chciał, by ludzie z zewnątrz zajmowali się sprawą Łowców.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Bezczelny? Arogancki? Niewdzięczny? Xichen podejrzewał, że większość ludzi patrząc na Wanyina i słysząc jego słowa, właśnie to by sobie pomyślała. Pomyślała i natychmiast zostawiła go w spokoju, stwierdzając że nie ma co się przejmować kimś takim. A jednak, pediatra nie należał do tych osób. Jak dla niego, w tych fioletowych oczach, które krążyły pomiędzy nim, a Lan Zhanem, po pomieszczeniu, byle nie spojrzeć im w oczy kryło się bardzo dużo strachu, niepewności i zagubienia. Może i był naiwny, może i był łatwowierny, ale patrząc na mężczyznę nie potrafił tak po prostu odwrócić się i odejść, zostawiając go na pastwę zirytowanego jego postawą Wangji, który nie omieszkałby uświadomić mu tego poprzez wbicie mu jakiejś igły mniej delikatnie niż wymagała tego sytuacja.
- Męskie omegi też się zdarzają – zauważył łagodnie, bez cienia sarkazmu czy złośliwości. Stwierdzał zwykłe fakty. Owszem, były to rzadkie sytuacje, ale się zdarzały. I choć stereotyp omegi już dawno przestał istnieć, prawdą było, że nadal takie osoby były nieco bardziej podatne na różnego rodzaju bodźce, a i posiadały czas, który choć może nie był tak intensywny jak prawdziwa ruja, nadal mógł wzbudzić podejrzenia nieświadomych obywateli. Lan Xichen w swoim życiu miał do czynienia z jedną męską omegą i cóż… nigdy by nie powiedział, że był on słaby. Uroczy, owszem, Jin Guangyao miał w sobie całkiem sporo uroku, ale Xichen powiedziałby, że to głównie urok osobisty.
- Nie zamierzałem tego kwestionować, a ty, Wangji? – roześmiał się, kiedy mężczyzna tak mocno podkreślił, że był alfą i tylko alfą, bo przecież bycie omegą to był taki wstyd. Zwłaszcza dla płci brzydkiej. Xichen rozumiał, że stereotypy bywały krzywdzące i przyznać się w dzisiejszych czasach do bycia omegą nie było zbyt przyjemne, ale nadal wierzył, że to nie była niczyja wina i omegi nie powinny się nigdy wstydzić tego jakie się urodziły i to też, jeśli taką omegę dostali pod swoje skrzydła, starał się im wszystkim wpoić.
- Nnn – mruknął jedynie młodszy Lan, wyglądając jakby zmierzał do wyjścia, skoro Xichen tak dobrze radził sobie z trudnym pacjentem, choć ten wcale nie podlegał pod jego kompetencje.
Kiedy w drzwiach pokoju pojawiła się dwójka ludzi w mundurach, pediatra zmarszczył delikatnie brwi, niezadowolony. Nie przypominał sobie, by on albo Lan Zhan pozwolili na wizytę policji, podejrzewał więc że to sam Qiren z czystej złośliwości po nich zadzwonił, by trochę utemperować butnego mężczyznę. Xichen uniósł oczy do nieba, ale kiedy mężczyźni się przedstawili, w zasadzie odetchnął z ulgą. Kojarzył tę dwójkę. Z Organizacji, a to znaczyło, że nie musiał się wysilać i ukrywać prawdy. Choć kiedy zerknął na Wanyina i jego zmęczoną, wręcz wykończoną postawę, stwierdził że jeden wysiłek umysłowy więcej nie sprawi mu zbyt dużego problemu. W tym celu zbliżył się do mężczyzn i uśmiechając miło, zasłonił sobą bruneta.
- Witajcie, bardzo się cieszę, że policja zareagowała tak szybko, obawiam się jednak, że rozmowa z naszym pacjentem w tym momencie nie będzie możliwa. Przed chwilą się obudził i nadal jest w szoku, obrzęk mózgu również nie zachęca do rozmów. Ale to ja znalazłem pana, więc z chęcią odpowiem na państwa pytania w moim gabinecie – zaproponował, wskazując uprzejmym gestem drzwi.
- No dobrze, nie widzę przeciwwskazań by najpierw zebrać zeznania świadka – niższy z mężczyzn, który przedstawił się jako Xiao XIngchen uśmiechnął się w podobny do Xichena sposób, bez ociągania się wychodząc na korytarz.
Starszy z braci Lan nie bardzo wiedział, czy zostawianie Wanyina z Wangjim to był dobry pomysł, ale ostatecznie stwierdził, że przecież brat nie po to stał nad nim ze skalpelem całą noc żeby coś mu ostatecznie zrobić, dlatego wyszedł za policjantami, rzucając ostatnim uspokajającym uśmiechem w kierunku bruneta. Song Lan i Xiao Xingchen czekali na niego na korytarzu, a potem ruszyli za nim, kiedy prowadził ich do swojego skromnego gabinetu.
- Herbaty? – zapytał, kiedy znaleźli się w średniej wielkości pomieszczeniu z regałami sięgającymi sufitu, szerokim biurkiem i wygodną kanapą, przy której stał niski stoli, zastawiony serwisem do herbaty.
- Niestety, na służbie nam nie wolno – odpowiedział uprzejmie niższy policjant uśmiechając się znacząco. Xichen podłapał i skinął głową.
- W takim razie zapraszam po pracy. Czy mógłbym wiedzieć, jakie dostaliście wezwanie? I kto zadzwonił? – zapytał lekarz, wskazując gościom by usiedli. Nie zdziwił się, kiedy oboje stwierdzili, że postoją. On usiadł za biurkiem i nalał sobie czarkę zielonej herbaty.
- Czcigodny Qiren zawiadomił nas o kolejnym wypadku. Nie wspomniał jedynie, że to pan znalazł poszkodowanego. Chcielibyśmy się dowiedzieć, co pan wie na ten temat – odpowiedział mu Song Lan służbowym tonem, sięgając do kieszeni by wyjąć notatnik i ołówek.
Xichen wiedział, że teraz, kiedy mężczyźni prowadzili oficjalne śledztwo nie powinien mówić za dużo. Co prawda nigdy nie słyszał, by ktoś zakładał podsłuchy na mundurowych, ale mogło się to zmienić… Dlatego Xichen uśmiechnął się półgębkiem, biorąc łyka herbaty i myśląc chwilę nad odpowiedzią.
- Cóż, niewiele mogę panom powiedzieć. Kiedy dotarłem do zaułka, nikogo, poza naszym pacjentem już tam nie było, jeśli chodzi o niego jest pobity, ma również lekkie wstrząśnienie mózgu, poza tym w porządku – odpowiedział mężczyzna posyłając jednemu i drugiemu znaczące spojrzenia spod rzęs. Od razu zrozumieli.
- No dobrze, a co pan tam robił? – zapytał jeszcze Xiao Xingchen, kiwając ze zrozumieniem głową.
- Wybrałem się do piekarni, ale moje ulubione miejsce było nieczynne, poszedłem więc dalej. Usłyszałem jakaś szamotaninę z zaułka, ale było już za późno, sprawcy uciekli – wzruszył ramionami.
- Hmmm… no dobrze. W takim razie będziemy musieli porozmawiać jeszcze z poszkodowanym. Proszę dać nam znać, kiedy jego stan poprawi się na tyle, że będzie w stanie udzielić kilku odpowiedzi – poprosił wyższy z policjantów, salutując i żegnając się z Xichenem.
W międzyczasie niższy z mężczyzn podszedł do biurka i nie mówiąc nic położył na nim kartkę z zapisaną godziną dwudziestą trzydzieści. Xichen kiwnął głową, zgadzając się, o tej godzinie w szpitalu nie powinno być dużo ludzi poza tymi, którzy znajdowali się w nim na stałe, jeden lekarz dyżurujący i kilka pielęgniarek. Będą mogli rozmawiać swobodnie.
- Do widzenia – pożegnał się pediatra, a potem, kiedy drzwi za mężczyznami się zamknęły, zerknął na swój pager, a potem z jak zwykle olśniewającym uśmiechem ruszył na obchód.
- Męskie omegi też się zdarzają – zauważył łagodnie, bez cienia sarkazmu czy złośliwości. Stwierdzał zwykłe fakty. Owszem, były to rzadkie sytuacje, ale się zdarzały. I choć stereotyp omegi już dawno przestał istnieć, prawdą było, że nadal takie osoby były nieco bardziej podatne na różnego rodzaju bodźce, a i posiadały czas, który choć może nie był tak intensywny jak prawdziwa ruja, nadal mógł wzbudzić podejrzenia nieświadomych obywateli. Lan Xichen w swoim życiu miał do czynienia z jedną męską omegą i cóż… nigdy by nie powiedział, że był on słaby. Uroczy, owszem, Jin Guangyao miał w sobie całkiem sporo uroku, ale Xichen powiedziałby, że to głównie urok osobisty.
- Nie zamierzałem tego kwestionować, a ty, Wangji? – roześmiał się, kiedy mężczyzna tak mocno podkreślił, że był alfą i tylko alfą, bo przecież bycie omegą to był taki wstyd. Zwłaszcza dla płci brzydkiej. Xichen rozumiał, że stereotypy bywały krzywdzące i przyznać się w dzisiejszych czasach do bycia omegą nie było zbyt przyjemne, ale nadal wierzył, że to nie była niczyja wina i omegi nie powinny się nigdy wstydzić tego jakie się urodziły i to też, jeśli taką omegę dostali pod swoje skrzydła, starał się im wszystkim wpoić.
- Nnn – mruknął jedynie młodszy Lan, wyglądając jakby zmierzał do wyjścia, skoro Xichen tak dobrze radził sobie z trudnym pacjentem, choć ten wcale nie podlegał pod jego kompetencje.
Kiedy w drzwiach pokoju pojawiła się dwójka ludzi w mundurach, pediatra zmarszczył delikatnie brwi, niezadowolony. Nie przypominał sobie, by on albo Lan Zhan pozwolili na wizytę policji, podejrzewał więc że to sam Qiren z czystej złośliwości po nich zadzwonił, by trochę utemperować butnego mężczyznę. Xichen uniósł oczy do nieba, ale kiedy mężczyźni się przedstawili, w zasadzie odetchnął z ulgą. Kojarzył tę dwójkę. Z Organizacji, a to znaczyło, że nie musiał się wysilać i ukrywać prawdy. Choć kiedy zerknął na Wanyina i jego zmęczoną, wręcz wykończoną postawę, stwierdził że jeden wysiłek umysłowy więcej nie sprawi mu zbyt dużego problemu. W tym celu zbliżył się do mężczyzn i uśmiechając miło, zasłonił sobą bruneta.
- Witajcie, bardzo się cieszę, że policja zareagowała tak szybko, obawiam się jednak, że rozmowa z naszym pacjentem w tym momencie nie będzie możliwa. Przed chwilą się obudził i nadal jest w szoku, obrzęk mózgu również nie zachęca do rozmów. Ale to ja znalazłem pana, więc z chęcią odpowiem na państwa pytania w moim gabinecie – zaproponował, wskazując uprzejmym gestem drzwi.
- No dobrze, nie widzę przeciwwskazań by najpierw zebrać zeznania świadka – niższy z mężczyzn, który przedstawił się jako Xiao XIngchen uśmiechnął się w podobny do Xichena sposób, bez ociągania się wychodząc na korytarz.
Starszy z braci Lan nie bardzo wiedział, czy zostawianie Wanyina z Wangjim to był dobry pomysł, ale ostatecznie stwierdził, że przecież brat nie po to stał nad nim ze skalpelem całą noc żeby coś mu ostatecznie zrobić, dlatego wyszedł za policjantami, rzucając ostatnim uspokajającym uśmiechem w kierunku bruneta. Song Lan i Xiao Xingchen czekali na niego na korytarzu, a potem ruszyli za nim, kiedy prowadził ich do swojego skromnego gabinetu.
- Herbaty? – zapytał, kiedy znaleźli się w średniej wielkości pomieszczeniu z regałami sięgającymi sufitu, szerokim biurkiem i wygodną kanapą, przy której stał niski stoli, zastawiony serwisem do herbaty.
- Niestety, na służbie nam nie wolno – odpowiedział uprzejmie niższy policjant uśmiechając się znacząco. Xichen podłapał i skinął głową.
- W takim razie zapraszam po pracy. Czy mógłbym wiedzieć, jakie dostaliście wezwanie? I kto zadzwonił? – zapytał lekarz, wskazując gościom by usiedli. Nie zdziwił się, kiedy oboje stwierdzili, że postoją. On usiadł za biurkiem i nalał sobie czarkę zielonej herbaty.
- Czcigodny Qiren zawiadomił nas o kolejnym wypadku. Nie wspomniał jedynie, że to pan znalazł poszkodowanego. Chcielibyśmy się dowiedzieć, co pan wie na ten temat – odpowiedział mu Song Lan służbowym tonem, sięgając do kieszeni by wyjąć notatnik i ołówek.
Xichen wiedział, że teraz, kiedy mężczyźni prowadzili oficjalne śledztwo nie powinien mówić za dużo. Co prawda nigdy nie słyszał, by ktoś zakładał podsłuchy na mundurowych, ale mogło się to zmienić… Dlatego Xichen uśmiechnął się półgębkiem, biorąc łyka herbaty i myśląc chwilę nad odpowiedzią.
- Cóż, niewiele mogę panom powiedzieć. Kiedy dotarłem do zaułka, nikogo, poza naszym pacjentem już tam nie było, jeśli chodzi o niego jest pobity, ma również lekkie wstrząśnienie mózgu, poza tym w porządku – odpowiedział mężczyzna posyłając jednemu i drugiemu znaczące spojrzenia spod rzęs. Od razu zrozumieli.
- No dobrze, a co pan tam robił? – zapytał jeszcze Xiao Xingchen, kiwając ze zrozumieniem głową.
- Wybrałem się do piekarni, ale moje ulubione miejsce było nieczynne, poszedłem więc dalej. Usłyszałem jakaś szamotaninę z zaułka, ale było już za późno, sprawcy uciekli – wzruszył ramionami.
- Hmmm… no dobrze. W takim razie będziemy musieli porozmawiać jeszcze z poszkodowanym. Proszę dać nam znać, kiedy jego stan poprawi się na tyle, że będzie w stanie udzielić kilku odpowiedzi – poprosił wyższy z policjantów, salutując i żegnając się z Xichenem.
W międzyczasie niższy z mężczyzn podszedł do biurka i nie mówiąc nic położył na nim kartkę z zapisaną godziną dwudziestą trzydzieści. Xichen kiwnął głową, zgadzając się, o tej godzinie w szpitalu nie powinno być dużo ludzi poza tymi, którzy znajdowali się w nim na stałe, jeden lekarz dyżurujący i kilka pielęgniarek. Będą mogli rozmawiać swobodnie.
- Do widzenia – pożegnał się pediatra, a potem, kiedy drzwi za mężczyznami się zamknęły, zerknął na swój pager, a potem z jak zwykle olśniewającym uśmiechem ruszył na obchód.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wanyin bardzo skrzętnie ignorował fakt, że w szpitalu zjawili się policjanci, jakby ich istnienie zupełnie nie miało wpływu na to, że nagle położył się z powrotem na poduszkę, zakopując powoli w mięciutkiej pościeli. Był rzeczywiście mocno zmęczony, chociaż nie wierzył w to, że ktokolwiek zwróci na to większą uwagę. Zdziwił się więc, kiedy widok dwójki policjantów zasłonił mu biały kitel jednego z lekarzy. Otworzył nawet lekko usta, w ostatniej chwili powstrzymując się przed wypowiedzeniem imienia pediatry. To nie byłaby najlepsza decyzja, gdyby przyznał, że właściwie z marszu zaczęli do siebie mówić na ty. Niemniej, na pewno nie spodziewał się, że mężczyzna weźmie na siebie całe składanie zeznań. Czym sobie w ogóle zasłużył?
Wcisnął mocniej głowę w poduszkę, ukradkiem zerkając tylko w stronę drzwi, gdy cała trójka wyszła z sali. Uratował mu tyłek. Po raz kolejny. Spojrzał na Wangjiego, który jako jedyny został z nim w pomieszczeniu. Zapanowała chwila niezręcznej ciszy i żaden z nich nie odzywał się słowem. W przeciwieństwie do Xichena, drugi lekarz nie wydawał się aż taki rozmowy. Co więcej, prawdopodobnie nie pozwoliły, żeby jakikolwiek pacjent wlazł mu na głowę, chociaż Wanyin o dziwo nawet o tym nie myślał.
— Krew. Mieliście mi pobrać, eghem — odchrząknął, jakby ogromną trudność sprawiło mu same upomnienie się o to. Lekarz skinął tylko głową i zniknął na chwilę z sali. Chwilę później wrócił z przygotowaną strzykawką, fiolką i gazikiem.
— Usiądź — mruknął cicho, na co Wanyin rzeczywiście bezdyskusyjnie podciągnął się do przodu, siadając z powrotem na łóżku. Oczy powoli zamykały mu się ze zmęczenia, bo nie spał wcale tak długo. Wangji rzucił mu ukradkowe spojrzenie, choć zdecydowanie nie tak ciepłe i przyjazne, jakie posiadał jego brat.
— Wdech. Nie patrz — odkaził miejsce nakłucia środkiem antyseptycznym. Młodszy markotnie odwrócił głowę w bok. To była tylko głupia igła, a naprawdę nie przepadał za zastrzykami. Szpital nigdy nie kojarzył mu się z niczym przyjemnym, nie mówiąc o samym poddawaniu się czyjejś diagnozie i opiece. Zerknął na zgięcie u swojej ręki. Wangji bardzo profesjonalnie docisnął mu gazik do miejsca wbicia igły. Przykładał się nawet do tak prostej czynności jak pobieranie krwi, dzięki czemu nie został pacjentowi żaden siniak.
Dalszą część dnia w zasadzie przespał, pozwalając sobie wreszcie odpocząć. Budził się tylko co jakiś czas, kiedy wymieniano mu kroplówkę czy mierzono ciśnienie. Dostał też jakiś zastrzyk na wzmocnienie, ale był na tyle senny, że nie próbował nawet dopytywać się o to, co dokładnie mu podali.
Osoby o statusie alfy dużo szybciej wracały do zdrowia. Omegom zajmowało to trochę więcej czasu, choć wciąż nieprzeciętnie krótko, w przeciwieństwie do zwykłego człowieka. Dochodziła do tego także solidna opieka, na którą Wanyin oczywiście i tak musiał narzekać. Tym razem, że za bardzo przykładali się do skakania nad nim, a pielęgniarki za często odwiedzały jego salę, sprawdzając czy wszystko z nim w porządku. Już po pierwszych kilku dniach, cały personel był dobrze doinformowany o jego nieustępliwości. Musieli mieć nad nim większy dozór, bo nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie problemy sprawi tym razem. Dopytywał o każde leki, które próbowano mu podać, niejednokrotnie nie chciał poddawać się konkretnym badaniom, nie wspominając już o tym, że pielęgniarek słuchał się tak samo mocno, jak dziecko własnej matki. Praktycznie wcale. Do lekarzy podchodził zaś sceptycznie i chyba tylko niepozorny pediatra, z którym wcale nie widział się tak często, potrafił przemówić mu mocniej do rozsądku.
Kiedy pod koniec tygodnia pozwolono mu wychodzić o własnych siłach z sali, bardziej w celu odwiedzenia łazienki i rozprostowaniu kończyn, Wanyin zinterpretował to trochę inaczej. W ciągu doby miał cały schemat pomieszczeń szpitalnych w małym paluszku, włącznie z wszystkim przejściami dla personelu i wyjściami ewakuacyjnymi z budynku. Głównie upodobał sobie jednak małą kawiarnię na najniższy piętrze, która teoretycznie nie zaliczała się już do części szpitala, chociaż dało się do niej dostać bez wychodzenia na zewnątrz. Tam jednak nikt nie mógł przyczepić się do tego, że jest pacjentem i nie powinien oddalać się na tak długo ze swojej sali.
Bardzo sprytnie udało mu się zamówić kawę z automatu bez wydawania chociażby yuana, bo przecież nie było go stać na nic więcej. Radził sobie jak mógł licząc, że kiedyś może przypomni sobie o byciu miliarderem. Nie wykluczał tej myśli. Ustawił stojak do kroplówki, który dzielnie targał ze sobą po wszystkich piętrach, zasiadając zaraz na krześle. Z papierowego kubka kawy ulatywała jeszcze gorąca para i Wanyin dość leniwie czekał aż w końcu wystygnie. Nawet nie zastanawiał się na tym, ile mogło go już nie być, bo czas w szpitalu dłużył się nieubłaganie.
— Doktorze Lan! — zawołała Wen Qing, pospiesznie zatrzymując lekarza. Na szczęście dość szybko udało jej się złapać pediatrę wiedząc, że musiał mieć teraz dyżur gdzieś na oddziale dziecięcym.
— Przepraszam, że zawracam Doktorowi głowę, ale... — zawahała się na moment, zastanawiając się jak najłagodniej ubrać to w słowa. Wiedziała doskonale, że w obowiązku lekarza nie leżało zajmowanie się całym szpitalem, a z drugiej strony większość osób zdążyła zorientować się już..., że Xichena słuchali się nie tylko najmłodsi. A to, że na kogoś jeszcze miał tak dobry wpływ, odgrywało tutaj kluczową rolę. — Pacjent z sali nr osiem... ponownie nam zniknął — dokończyła, wydając się winna temu, że nie udało im się upilnować jednego pacjenta. Naprawdę nie chciała zawracać głowy pediatrze, choć z drugiej strony wydawała się bezsilna w dalszym szukaniu jednej osoby. Gdyby cokolwiek mu się stało, to ona odpowiadałaby za nie dopilnowanie chorego, który naprawdę nie powinien sam opuszczać sali. Nie w takim stanie.
— Miałam zmienić mu opatrunek i niestety nie zastałam go w sali. Sprawdziłam cały odział, pierwsze i drugie piętro, ale niestety nigdzie go nie ma —wytłumaczyła, poprawiając czarny koczek, który zdążył poluzować się na jej włosach. Przez ostatnie kilkadziesiąt minut musiała być naprawdę zabiegana, a poza odnalezieniem Wanyina, miał masę innych chorych do opieki. — Czy Doktor ma pomysł, gdzie mógł być tym razem? Ostatnio udało się znaleźć go dzięki Panu... — podsunęła cichą myśl, chociaż naprawdę nie chciała nic sugerować. — Leki przeciwbólowe także niedługo powinny przestać działa i powinien przyjąć nowe.
Wcisnął mocniej głowę w poduszkę, ukradkiem zerkając tylko w stronę drzwi, gdy cała trójka wyszła z sali. Uratował mu tyłek. Po raz kolejny. Spojrzał na Wangjiego, który jako jedyny został z nim w pomieszczeniu. Zapanowała chwila niezręcznej ciszy i żaden z nich nie odzywał się słowem. W przeciwieństwie do Xichena, drugi lekarz nie wydawał się aż taki rozmowy. Co więcej, prawdopodobnie nie pozwoliły, żeby jakikolwiek pacjent wlazł mu na głowę, chociaż Wanyin o dziwo nawet o tym nie myślał.
— Krew. Mieliście mi pobrać, eghem — odchrząknął, jakby ogromną trudność sprawiło mu same upomnienie się o to. Lekarz skinął tylko głową i zniknął na chwilę z sali. Chwilę później wrócił z przygotowaną strzykawką, fiolką i gazikiem.
— Usiądź — mruknął cicho, na co Wanyin rzeczywiście bezdyskusyjnie podciągnął się do przodu, siadając z powrotem na łóżku. Oczy powoli zamykały mu się ze zmęczenia, bo nie spał wcale tak długo. Wangji rzucił mu ukradkowe spojrzenie, choć zdecydowanie nie tak ciepłe i przyjazne, jakie posiadał jego brat.
— Wdech. Nie patrz — odkaził miejsce nakłucia środkiem antyseptycznym. Młodszy markotnie odwrócił głowę w bok. To była tylko głupia igła, a naprawdę nie przepadał za zastrzykami. Szpital nigdy nie kojarzył mu się z niczym przyjemnym, nie mówiąc o samym poddawaniu się czyjejś diagnozie i opiece. Zerknął na zgięcie u swojej ręki. Wangji bardzo profesjonalnie docisnął mu gazik do miejsca wbicia igły. Przykładał się nawet do tak prostej czynności jak pobieranie krwi, dzięki czemu nie został pacjentowi żaden siniak.
Dalszą część dnia w zasadzie przespał, pozwalając sobie wreszcie odpocząć. Budził się tylko co jakiś czas, kiedy wymieniano mu kroplówkę czy mierzono ciśnienie. Dostał też jakiś zastrzyk na wzmocnienie, ale był na tyle senny, że nie próbował nawet dopytywać się o to, co dokładnie mu podali.
Osoby o statusie alfy dużo szybciej wracały do zdrowia. Omegom zajmowało to trochę więcej czasu, choć wciąż nieprzeciętnie krótko, w przeciwieństwie do zwykłego człowieka. Dochodziła do tego także solidna opieka, na którą Wanyin oczywiście i tak musiał narzekać. Tym razem, że za bardzo przykładali się do skakania nad nim, a pielęgniarki za często odwiedzały jego salę, sprawdzając czy wszystko z nim w porządku. Już po pierwszych kilku dniach, cały personel był dobrze doinformowany o jego nieustępliwości. Musieli mieć nad nim większy dozór, bo nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie problemy sprawi tym razem. Dopytywał o każde leki, które próbowano mu podać, niejednokrotnie nie chciał poddawać się konkretnym badaniom, nie wspominając już o tym, że pielęgniarek słuchał się tak samo mocno, jak dziecko własnej matki. Praktycznie wcale. Do lekarzy podchodził zaś sceptycznie i chyba tylko niepozorny pediatra, z którym wcale nie widział się tak często, potrafił przemówić mu mocniej do rozsądku.
Kiedy pod koniec tygodnia pozwolono mu wychodzić o własnych siłach z sali, bardziej w celu odwiedzenia łazienki i rozprostowaniu kończyn, Wanyin zinterpretował to trochę inaczej. W ciągu doby miał cały schemat pomieszczeń szpitalnych w małym paluszku, włącznie z wszystkim przejściami dla personelu i wyjściami ewakuacyjnymi z budynku. Głównie upodobał sobie jednak małą kawiarnię na najniższy piętrze, która teoretycznie nie zaliczała się już do części szpitala, chociaż dało się do niej dostać bez wychodzenia na zewnątrz. Tam jednak nikt nie mógł przyczepić się do tego, że jest pacjentem i nie powinien oddalać się na tak długo ze swojej sali.
Bardzo sprytnie udało mu się zamówić kawę z automatu bez wydawania chociażby yuana, bo przecież nie było go stać na nic więcej. Radził sobie jak mógł licząc, że kiedyś może przypomni sobie o byciu miliarderem. Nie wykluczał tej myśli. Ustawił stojak do kroplówki, który dzielnie targał ze sobą po wszystkich piętrach, zasiadając zaraz na krześle. Z papierowego kubka kawy ulatywała jeszcze gorąca para i Wanyin dość leniwie czekał aż w końcu wystygnie. Nawet nie zastanawiał się na tym, ile mogło go już nie być, bo czas w szpitalu dłużył się nieubłaganie.
— Doktorze Lan! — zawołała Wen Qing, pospiesznie zatrzymując lekarza. Na szczęście dość szybko udało jej się złapać pediatrę wiedząc, że musiał mieć teraz dyżur gdzieś na oddziale dziecięcym.
— Przepraszam, że zawracam Doktorowi głowę, ale... — zawahała się na moment, zastanawiając się jak najłagodniej ubrać to w słowa. Wiedziała doskonale, że w obowiązku lekarza nie leżało zajmowanie się całym szpitalem, a z drugiej strony większość osób zdążyła zorientować się już..., że Xichena słuchali się nie tylko najmłodsi. A to, że na kogoś jeszcze miał tak dobry wpływ, odgrywało tutaj kluczową rolę. — Pacjent z sali nr osiem... ponownie nam zniknął — dokończyła, wydając się winna temu, że nie udało im się upilnować jednego pacjenta. Naprawdę nie chciała zawracać głowy pediatrze, choć z drugiej strony wydawała się bezsilna w dalszym szukaniu jednej osoby. Gdyby cokolwiek mu się stało, to ona odpowiadałaby za nie dopilnowanie chorego, który naprawdę nie powinien sam opuszczać sali. Nie w takim stanie.
— Miałam zmienić mu opatrunek i niestety nie zastałam go w sali. Sprawdziłam cały odział, pierwsze i drugie piętro, ale niestety nigdzie go nie ma —wytłumaczyła, poprawiając czarny koczek, który zdążył poluzować się na jej włosach. Przez ostatnie kilkadziesiąt minut musiała być naprawdę zabiegana, a poza odnalezieniem Wanyina, miał masę innych chorych do opieki. — Czy Doktor ma pomysł, gdzie mógł być tym razem? Ostatnio udało się znaleźć go dzięki Panu... — podsunęła cichą myśl, chociaż naprawdę nie chciała nic sugerować. — Leki przeciwbólowe także niedługo powinny przestać działa i powinien przyjąć nowe.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy tydzień później Xichen miał swój dyżur i przechadzał się po oddziale dziecięcym, zaglądając do swoich małych pacjentów i sprawdzając, czy żadnemu nie trzeba było rozmowy, uwagi kogoś starszego, czy zwykłego przytulenia się, prawie nie mógł uwierzyć w to, jak jeden człowiek potrafił wywrócić spokój tego miejsca do góry nogami. Wanyin był ciężkim przypadkiem. Raczej charakteru niż urazu, a jednak jak mówił Qiren, kiedy po raz kolejny pielęgniarki donosiły o uporze dziecka owego pacjenta, z poważanego szpitala zrobił im się cyrk na kółkach. Na dodatek, ku wielkiemu oburzeniu najstarszego chirurga, Xichen nie widział w tym absolutnie nic złego. Owszem, pielęgniarki miały z nim urwanie głowy, lekarze podchodzili do niego z dystansem, zostawiając medyczną opiekę nad mężczyzną Lan Zhanowi i Xichenowi, których jako jedynych jakoś się słuchał, niemniej pediatra uważał, a z czym inni się nie zgadzali, że wprowadził do Zacisza Obłoków nieco więcej życia. Owszem był wyszczekany i nieco arogancki, poza tym utrudniał jak tylko się dało, ale z drugiej strony był całkiem zabawny, reagował niezwykle uroczo na samą obecność Xichena i na dodatek, wcale nie był tak gruboskórny a jakiego próbował uchodzić. Pediatra raz przyłapał go na podlewaniu nieco zmarniałych roślinek w swojej sali, a potem na pomocy jednemu starszemu panu. Oczywiście miły był tylko wtedy kiedy nikt inny tego nie widział i z wyrazem twarzy jakby robił to wszystko za karę, ale lekarz nie potrafił przestać myśleć o tym, że jak mocno przy tym nie grymasił i może mówił sobie, że wcale się takimi pierdołami nie przejmuje, robił to.
Niemniej, kiedy tego dnia Wen Qing wpadła na niego, zdyszana w przekręconym kitlu i z wypiekami na twarzy, Xichen niechętnie dopuścił do siebie myśl, że niesfornego pacjenta trzeba będzie choć trochę utemperować. Pal licho jego potrzebę wycieczek krajoznawczych i spacerków, Xichen nic do tego nie miał, dopóki jego personel nie wyglądał jak wyglądał, zaniedbując przy tym innych pacjentów. Oczywiście rozumiał, że to nie była wina lekarki i nie zamierzał jej winić za samowolkę Wanyina, ani tym bardziej obarczać kobiety dalszym obowiązkiem szukania go, kiedy jak podejrzewał, miała znacznie więcej do roboty.
- Doktor Qing, proszę się nie przejmować, z chęcią poszukam tego urwisa, akurat nie mam nic do roboty – powiedział jej Xichen, uśmiechając się uspokajająco. – Niech się pani nie kłopocze i zajmie resztą obowiązków, zajmę się naszym wydawałoby się, najmłodszym pacjentem – parsknął wesoło, nie dziwiąc się, kiedy na twarzy kobiety odmalowała się czysta ulga.
- Dziękuję, doktorze. Już nie mam do niego siły – zamarudziła, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia przy najmilszym lekarzu rodziny Lan. Xichen roześmiał się serdecznie wsuwając w kieszeń kitla kobiety kilka cukierków, które zawsze przy sobie miał.
- Weź sobie kilka dni wolnego. Słyszałem, że twój brat wraca ze studiów? – zagadnął, pewien że nawet jeśli chwilę poświęci lekarce, nie zajmie mu zbyt długo odnalezienie Wanyina.
- Tak… W końcu będę mogła przypilnować by zjadł normalny obiad – westchnęła, wyglądając jednocześnie na zmartwioną i zdecydowaną wbić młodszemu bratu, że powinien jeść zdrowo i regularnie, nie na studencką modłę. Xichen nie potrafił powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu. Doskonale rozumiał tę potrzebę zatroszczenia się o młodsze rodzeństwo. Dlatego jeszcze raz wspomniał o wolnym, a kiedy dziewczyna zaczęła się nad tym poważnie zastanawiać, zostawił ją, kierując się w stronę pokoju Wanyina.
Nikt poza Wangjim nie wiedział, w jaki sposób Xichen ostatnim razem tak szybko odnalazł mężczyznę. Wystarczyło mu, by przez chwilę powęszył w powietrzu, a czując subtelny zapach lotosów, ruszył za nim, kierując się, nie w górę budynku, a w dół. Xichen prawie zapomniał, że w tym miejscu była jakaś kawiarnia, samemu raczej nie przepadając za gorzkim napojem. Wolał zieloną herbatę. Schodząc po schodach zastanawiał się jak najlepiej spacyfikować niesfornego pacjenta, ale jedyny sposób jaki przychodził mu do głowy to groźna mina i groźba zastrzyków, których przecież bały się wszystkie dzieci…
A jednak, kiedy w końcu pojawił się na miejscu i zobaczył mężczyznę z papierowym kubkiem w dłoniach z kończącą się kroplówką na stojaku i miną niewiniątka, musiał się mocno powstrzymać żeby się nie roześmiać. Niemożliwy – przyszło mu na myśl, a kiedy jego ciemnozłote oczy spotkały się z fiołkowymi tęczówkami, jego usta rozciągnęły się w pobłażliwym, nieco szelmowskim uśmiechu. Na to dziecko trzeba było innego sposobu i na pewno nie były nim zastrzyki. Jak gdyby nigdy nic, jakby wcale nie przyszedł tu po niego, podszedł do automatu z kawą i kupił dla siebie coś co wyglądało na najmniej gorzkie, dodając przy tym sporo cukru i dopiero z kubkiem kawy jak gdyby nigdy nic przysiadł się do Wanyina, wyciągając przed siebie nogi zrelaksowanym gestem.
- Widzę, że już ci lepiej – zauważył, uśmiechając się do mężczyzny łagodnie. Upił przy tym łyk, ale… cóż, nie był to smak jaki mu spasował, przez co zmarszczył lekko nos, odkładając naczynie na stolik. Nie wiedział, jak można było pić takie coś…
- Zdążyłeś jednak pewnie zauważyć podczas swoich spacerów, że mamy całkiem sporo pacjentów, w różnym stanie. Lekarzy jest mało, każdy z nich ma swoje zadanie, pacjentów którymi musi się opiekować, wspomagając się pielęgniarkami. Nikt z nas nie chce, by któremuś z naszych podopiecznych stała się krzywda. Dlatego kiedy ktoś znika ze swojej sali z niewiadomych powodów, pielęgniarki i lekarze robią wszystko, żeby tą osobę odnaleźć zanim stanie się jej coś złego. W tym czasie grzeczni pacjenci pozbawieni są czujnego oka, które mogłoby dostrzec że coś jest nie tak. Zdenerwowany personel to nieuważny personel, a zdenerwowany lekarz to niebezpieczny lekarz – zauważył swobodnie, sunąc palcem po brzegu papierowego kubka, nie spuszczając przy tym wzroku z twarzy Wanyina. – Dlatego, bardzo cie proszę, kiedy gdzieś wychodzisz, daj komuś znać, nie denerwuj lekarzy bardziej niż to potrzebne, dobrze? – poprosił, uśmiechając się miło, choć w jego oczach błysnęła stanowczość. To nie były granice jego cierpliwości, Wanyin nawet się do nich nie zbliżył. Nie miał jednak zamiaru pozwolić, by cały personel przejmował się jednym pacjentem, kiedy na głowie miał ich cały szpital.
Niemniej, kiedy tego dnia Wen Qing wpadła na niego, zdyszana w przekręconym kitlu i z wypiekami na twarzy, Xichen niechętnie dopuścił do siebie myśl, że niesfornego pacjenta trzeba będzie choć trochę utemperować. Pal licho jego potrzebę wycieczek krajoznawczych i spacerków, Xichen nic do tego nie miał, dopóki jego personel nie wyglądał jak wyglądał, zaniedbując przy tym innych pacjentów. Oczywiście rozumiał, że to nie była wina lekarki i nie zamierzał jej winić za samowolkę Wanyina, ani tym bardziej obarczać kobiety dalszym obowiązkiem szukania go, kiedy jak podejrzewał, miała znacznie więcej do roboty.
- Doktor Qing, proszę się nie przejmować, z chęcią poszukam tego urwisa, akurat nie mam nic do roboty – powiedział jej Xichen, uśmiechając się uspokajająco. – Niech się pani nie kłopocze i zajmie resztą obowiązków, zajmę się naszym wydawałoby się, najmłodszym pacjentem – parsknął wesoło, nie dziwiąc się, kiedy na twarzy kobiety odmalowała się czysta ulga.
- Dziękuję, doktorze. Już nie mam do niego siły – zamarudziła, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia przy najmilszym lekarzu rodziny Lan. Xichen roześmiał się serdecznie wsuwając w kieszeń kitla kobiety kilka cukierków, które zawsze przy sobie miał.
- Weź sobie kilka dni wolnego. Słyszałem, że twój brat wraca ze studiów? – zagadnął, pewien że nawet jeśli chwilę poświęci lekarce, nie zajmie mu zbyt długo odnalezienie Wanyina.
- Tak… W końcu będę mogła przypilnować by zjadł normalny obiad – westchnęła, wyglądając jednocześnie na zmartwioną i zdecydowaną wbić młodszemu bratu, że powinien jeść zdrowo i regularnie, nie na studencką modłę. Xichen nie potrafił powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu. Doskonale rozumiał tę potrzebę zatroszczenia się o młodsze rodzeństwo. Dlatego jeszcze raz wspomniał o wolnym, a kiedy dziewczyna zaczęła się nad tym poważnie zastanawiać, zostawił ją, kierując się w stronę pokoju Wanyina.
Nikt poza Wangjim nie wiedział, w jaki sposób Xichen ostatnim razem tak szybko odnalazł mężczyznę. Wystarczyło mu, by przez chwilę powęszył w powietrzu, a czując subtelny zapach lotosów, ruszył za nim, kierując się, nie w górę budynku, a w dół. Xichen prawie zapomniał, że w tym miejscu była jakaś kawiarnia, samemu raczej nie przepadając za gorzkim napojem. Wolał zieloną herbatę. Schodząc po schodach zastanawiał się jak najlepiej spacyfikować niesfornego pacjenta, ale jedyny sposób jaki przychodził mu do głowy to groźna mina i groźba zastrzyków, których przecież bały się wszystkie dzieci…
A jednak, kiedy w końcu pojawił się na miejscu i zobaczył mężczyznę z papierowym kubkiem w dłoniach z kończącą się kroplówką na stojaku i miną niewiniątka, musiał się mocno powstrzymać żeby się nie roześmiać. Niemożliwy – przyszło mu na myśl, a kiedy jego ciemnozłote oczy spotkały się z fiołkowymi tęczówkami, jego usta rozciągnęły się w pobłażliwym, nieco szelmowskim uśmiechu. Na to dziecko trzeba było innego sposobu i na pewno nie były nim zastrzyki. Jak gdyby nigdy nic, jakby wcale nie przyszedł tu po niego, podszedł do automatu z kawą i kupił dla siebie coś co wyglądało na najmniej gorzkie, dodając przy tym sporo cukru i dopiero z kubkiem kawy jak gdyby nigdy nic przysiadł się do Wanyina, wyciągając przed siebie nogi zrelaksowanym gestem.
- Widzę, że już ci lepiej – zauważył, uśmiechając się do mężczyzny łagodnie. Upił przy tym łyk, ale… cóż, nie był to smak jaki mu spasował, przez co zmarszczył lekko nos, odkładając naczynie na stolik. Nie wiedział, jak można było pić takie coś…
- Zdążyłeś jednak pewnie zauważyć podczas swoich spacerów, że mamy całkiem sporo pacjentów, w różnym stanie. Lekarzy jest mało, każdy z nich ma swoje zadanie, pacjentów którymi musi się opiekować, wspomagając się pielęgniarkami. Nikt z nas nie chce, by któremuś z naszych podopiecznych stała się krzywda. Dlatego kiedy ktoś znika ze swojej sali z niewiadomych powodów, pielęgniarki i lekarze robią wszystko, żeby tą osobę odnaleźć zanim stanie się jej coś złego. W tym czasie grzeczni pacjenci pozbawieni są czujnego oka, które mogłoby dostrzec że coś jest nie tak. Zdenerwowany personel to nieuważny personel, a zdenerwowany lekarz to niebezpieczny lekarz – zauważył swobodnie, sunąc palcem po brzegu papierowego kubka, nie spuszczając przy tym wzroku z twarzy Wanyina. – Dlatego, bardzo cie proszę, kiedy gdzieś wychodzisz, daj komuś znać, nie denerwuj lekarzy bardziej niż to potrzebne, dobrze? – poprosił, uśmiechając się miło, choć w jego oczach błysnęła stanowczość. To nie były granice jego cierpliwości, Wanyin nawet się do nich nie zbliżył. Nie miał jednak zamiaru pozwolić, by cały personel przejmował się jednym pacjentem, kiedy na głowie miał ich cały szpital.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wanyin nie miał łatwego charakteru, o czym sam doskonale wiedział. Nigdy nie próbował wypierać się tego, że jest niemiłym, opryskliwym i niekiedy aroganckim młodym mężczyzną, który do łatwych osób po prostu nie należał. Bardzo szybko i bardzo celnie zniechęcał do siebie osoby, które oceniały go przez pryzmat pierwszego wrażenia, braku uśmiechu i niestosownego zachowania. Ci, którzy nie skreślali go przy pierwszym podejściu, bądź ignorowali jego ówczesne zachowanie, bardzo szybko przekonywali się, że ten prawdziwy Wanyin niewiele ma wspólnego z tym, który na ogół spotyka się z ludźmi. Przychodziło to z czasem, kiedy tak po prostu otwierał się na kogoś, pokazując się z innej strony. Wiązało się to z tym, że nigdy nie miał zbyt sporej grupy znajomych, a jego kontakt z ludźmi były mocno okrojone. Jednak ci, którzy już przy nim byli, na pewno mogli poświadczyć, że był po prostu kochany. Na swój własny, pokręcony dla jednych, sposób.
Kawa nie smakowała tak dobrze, jak mogła smakować, gdyby zaparzył ją sam, chociaż i tak przynajmniej subtelnie zaspokajała jego potrzebę kofeiny. Tak dawno nie miał nic ludzkiego w ustach, przez ostatnie tygodnie żywiąc się na papkach, kaszkach i kisielkach. Naprawdę zaczął zastanawiać się, czy nie wpisali mu w karcie wieku sześciolatka. Potem próbowano mu wytłumaczyć, że po przebytej operacji, organizm jest osłabiony i potrzebuje lekkostrawnego jedzenia. Ale wciąż jedzenia, a nie wody z proszkiem. Nie kłócił się dalej, przynajmniej teraz mając okazję nacieszyć się jakąkolwiek kawą, ale kawą.
Leniwie obracał w dłoni kubek, co jakiś czas zerkając w stronę wejścia do kawiarni, jakby na kogoś czekał. Nie zaglądało tu wcale tak wiele osób. Głównie ci, co potrzebowali nowej paczki papierosów.
Odwrócił na chwilę wzrok w stronę okna i na moment wydawał się po prostu gdzieś odlecieć. Jego umysł usilnie starał się przypomnieć jakiekolwiek wydarzenia ze swojego życia. Chociaż jedno. Jedno, które upewniłoby go, że nie urodził się wczoraj i ma własne życie. Że ktoś w ogóle martwi się o jego nieobecność.
Usłyszał szuranie krzesłem obok swojego stolika i zerknął przed siebie, natrafiając na parę złotych oczu. Zamrugał z przejęciem, z jednej strony udając, że zupełnie nie jest zaskoczony obecnością Xichena, z drugiej nie mógł powstrzymać się od chwilowego przypływu szczęścia. Nawet nie potrafił uzasadnić dlaczego.
— Dzień dobry, Doktorze Lan — przywitał się grzecznie, co zapewne było skutkiem zbyt długiego patrzenia na uśmiechniętą twarz pediatry. Jeden ładny grymas na twarzy i robił się miękką kluską na parze, która usilnie próbowała zmężnieć. Wanyin odruchowo poprawił się na krześle, prostując nieco plecy, żeby wyglądać choć trochę lepiej niż zwykle. Wprawdzie Xichen widział go już, chyba w możliwe najgorszym stanie i teraz także nie reprezentował się jak największy okaz zdrowia. Nie chciał zwracać na to uwagi. Nie obchodziło go, że opuchlizna dopiero schodziła mu z twarzy, a luźne dresy, które skądś wycyganił, wcale nie podkreślały jego bądź co bądź, naprawdę wysportowanego ciała. Prezentował się po prostu mizernie, wiedział o tym, ale nawet nie miał, jak tego zmienić.
— Zgadza się. Wyniki mówią same za siebie. Tym razem bez mojej ingerencji, wcale nie próbowałem ich sfałszować — przyznał z dumą w głosie, jakby sam chwalił siebie za nieutrudnianie innym życia, tak bardzo, jak mógł to robić. To, że spieszyło mu się do powrotu do zdrowia było oczywiste tylko Wanyin... czasem chyba zapominał, że pozmienianie kilku cyferek nie zmieni nagle ilości czerwonych krwinek czy poziomu cukru we krwi.
Zmrużył fioletowe oczy, nie przerywając lekarzowi. Prawdopodobnie nikogo innego nie słuchał tak uważnie, jak Xichena, nawet jeśli to, co mówił, nie było dla niego jakieś superinteresujące.
— Nie wygląda pan na zdenerwowanego. Wręcz przeciwnie, wydaje się pan oazą spokoju. Nie jest więc pan niebezpieczny, nie mam się czego obawiać — słusznie zauważył z rozbawieniem, pomijając oczywiście całą resztę wypowiedzi lekarza. Wiedział przecież, że ilość lekarzy i pielęgniarek była ograniczona. Nikt nie kazał im za nim biegać.
Przyjrzał się dłużej pediatrze. Wanyin bardzo chciał uniknąć bycia traktowanym jako słabszy, potrzebujący wiecznej pomocy i opieki. Nadarzyła się jedyna okazja, kiedy przynajmniej na chwilę mógł swobodnie porozmawiać z lekarzem na neutralnym gruncie. Bo może sam potrzebował właśnie najbardziej bycia wysłuchanym?
— Przecież ich nie denerwowałem. Oszczędziłem im zajmowania się mną i przeniosłem się w inne miejsce. Dzięki mnie mają mniej pracy — to chyba nie działało w ten sposób, jak Wanyin uważał. Zabawne, że sam przyznał się w jakiś sposób do interesowania pracą lekarzy i pielęgniarek. Poruszył się na krześle, szturchając niechcący stolik, tak że część kawy lekarza wylała się na blat. Młodszy przebiegł wzrokiem po jego kitlu, upewniając się, czy aby na pewno nie zamoczył mu ubrań. Odetchnął z ulgą, kiedy nie dostrzegł żadnej plamy, a potem odwrócił nieco speszony wzrok. — Przepraszam — bąknął niczym małe dziecko, które rzeczywiście coś niechcący nabroiło.
— Powiedziałem im, że chcę porozmawiać z lekarzem. Poczekałem pięć, dziesięć minut. Kolejne dwadzieścia. Żadna nie przyszła, żeby mnie doinformować więc... planowałem poszukać lekarza na własną rękę. Ale kiedy już tutaj trafiłem, kawa wydawała się bardziej kusząca niż jakaś tam rozmowa — oczywiście nie wspomniał, o jakiego lekarza mogło mu chodzić, chociaż wydawało się to jasne. Z jakim lekarzem Wanyin zgadzał się w ogóle rozmawiać? Oczywiście nie powiedział całej prawdy, bo po wyjściu z sali poczuł wyrzuty sumienia, że miałby odbierać dzieciakom uwagę ich pediatry... i ostatecznie wylądował tutaj. Trochę topiąc rozgoryczenie w kawie.
— Co tutaj robisz? Miłośnikiem kawy z automatu raczej nie jesteś — odpowiedź wydawała się tak banalnie prosta, ale Wanyin jakoś nie umiał się z nią zgodzić. Cały czas wydawało mu się, że Xichen jest tutaj całkowicie przypadkiem, bo przecież nie mógł go tak po prostu “wywęszyć”. Nie miał w ogóle pojęcia, że starszy mógł zapamiętać zapach lotosu. To wtedy, gdy go przyniósł do szpitala? Pachniał wtedy tak samo?
Kawa nie smakowała tak dobrze, jak mogła smakować, gdyby zaparzył ją sam, chociaż i tak przynajmniej subtelnie zaspokajała jego potrzebę kofeiny. Tak dawno nie miał nic ludzkiego w ustach, przez ostatnie tygodnie żywiąc się na papkach, kaszkach i kisielkach. Naprawdę zaczął zastanawiać się, czy nie wpisali mu w karcie wieku sześciolatka. Potem próbowano mu wytłumaczyć, że po przebytej operacji, organizm jest osłabiony i potrzebuje lekkostrawnego jedzenia. Ale wciąż jedzenia, a nie wody z proszkiem. Nie kłócił się dalej, przynajmniej teraz mając okazję nacieszyć się jakąkolwiek kawą, ale kawą.
Leniwie obracał w dłoni kubek, co jakiś czas zerkając w stronę wejścia do kawiarni, jakby na kogoś czekał. Nie zaglądało tu wcale tak wiele osób. Głównie ci, co potrzebowali nowej paczki papierosów.
Odwrócił na chwilę wzrok w stronę okna i na moment wydawał się po prostu gdzieś odlecieć. Jego umysł usilnie starał się przypomnieć jakiekolwiek wydarzenia ze swojego życia. Chociaż jedno. Jedno, które upewniłoby go, że nie urodził się wczoraj i ma własne życie. Że ktoś w ogóle martwi się o jego nieobecność.
Usłyszał szuranie krzesłem obok swojego stolika i zerknął przed siebie, natrafiając na parę złotych oczu. Zamrugał z przejęciem, z jednej strony udając, że zupełnie nie jest zaskoczony obecnością Xichena, z drugiej nie mógł powstrzymać się od chwilowego przypływu szczęścia. Nawet nie potrafił uzasadnić dlaczego.
— Dzień dobry, Doktorze Lan — przywitał się grzecznie, co zapewne było skutkiem zbyt długiego patrzenia na uśmiechniętą twarz pediatry. Jeden ładny grymas na twarzy i robił się miękką kluską na parze, która usilnie próbowała zmężnieć. Wanyin odruchowo poprawił się na krześle, prostując nieco plecy, żeby wyglądać choć trochę lepiej niż zwykle. Wprawdzie Xichen widział go już, chyba w możliwe najgorszym stanie i teraz także nie reprezentował się jak największy okaz zdrowia. Nie chciał zwracać na to uwagi. Nie obchodziło go, że opuchlizna dopiero schodziła mu z twarzy, a luźne dresy, które skądś wycyganił, wcale nie podkreślały jego bądź co bądź, naprawdę wysportowanego ciała. Prezentował się po prostu mizernie, wiedział o tym, ale nawet nie miał, jak tego zmienić.
— Zgadza się. Wyniki mówią same za siebie. Tym razem bez mojej ingerencji, wcale nie próbowałem ich sfałszować — przyznał z dumą w głosie, jakby sam chwalił siebie za nieutrudnianie innym życia, tak bardzo, jak mógł to robić. To, że spieszyło mu się do powrotu do zdrowia było oczywiste tylko Wanyin... czasem chyba zapominał, że pozmienianie kilku cyferek nie zmieni nagle ilości czerwonych krwinek czy poziomu cukru we krwi.
Zmrużył fioletowe oczy, nie przerywając lekarzowi. Prawdopodobnie nikogo innego nie słuchał tak uważnie, jak Xichena, nawet jeśli to, co mówił, nie było dla niego jakieś superinteresujące.
— Nie wygląda pan na zdenerwowanego. Wręcz przeciwnie, wydaje się pan oazą spokoju. Nie jest więc pan niebezpieczny, nie mam się czego obawiać — słusznie zauważył z rozbawieniem, pomijając oczywiście całą resztę wypowiedzi lekarza. Wiedział przecież, że ilość lekarzy i pielęgniarek była ograniczona. Nikt nie kazał im za nim biegać.
Przyjrzał się dłużej pediatrze. Wanyin bardzo chciał uniknąć bycia traktowanym jako słabszy, potrzebujący wiecznej pomocy i opieki. Nadarzyła się jedyna okazja, kiedy przynajmniej na chwilę mógł swobodnie porozmawiać z lekarzem na neutralnym gruncie. Bo może sam potrzebował właśnie najbardziej bycia wysłuchanym?
— Przecież ich nie denerwowałem. Oszczędziłem im zajmowania się mną i przeniosłem się w inne miejsce. Dzięki mnie mają mniej pracy — to chyba nie działało w ten sposób, jak Wanyin uważał. Zabawne, że sam przyznał się w jakiś sposób do interesowania pracą lekarzy i pielęgniarek. Poruszył się na krześle, szturchając niechcący stolik, tak że część kawy lekarza wylała się na blat. Młodszy przebiegł wzrokiem po jego kitlu, upewniając się, czy aby na pewno nie zamoczył mu ubrań. Odetchnął z ulgą, kiedy nie dostrzegł żadnej plamy, a potem odwrócił nieco speszony wzrok. — Przepraszam — bąknął niczym małe dziecko, które rzeczywiście coś niechcący nabroiło.
— Powiedziałem im, że chcę porozmawiać z lekarzem. Poczekałem pięć, dziesięć minut. Kolejne dwadzieścia. Żadna nie przyszła, żeby mnie doinformować więc... planowałem poszukać lekarza na własną rękę. Ale kiedy już tutaj trafiłem, kawa wydawała się bardziej kusząca niż jakaś tam rozmowa — oczywiście nie wspomniał, o jakiego lekarza mogło mu chodzić, chociaż wydawało się to jasne. Z jakim lekarzem Wanyin zgadzał się w ogóle rozmawiać? Oczywiście nie powiedział całej prawdy, bo po wyjściu z sali poczuł wyrzuty sumienia, że miałby odbierać dzieciakom uwagę ich pediatry... i ostatecznie wylądował tutaj. Trochę topiąc rozgoryczenie w kawie.
— Co tutaj robisz? Miłośnikiem kawy z automatu raczej nie jesteś — odpowiedź wydawała się tak banalnie prosta, ale Wanyin jakoś nie umiał się z nią zgodzić. Cały czas wydawało mu się, że Xichen jest tutaj całkowicie przypadkiem, bo przecież nie mógł go tak po prostu “wywęszyć”. Nie miał w ogóle pojęcia, że starszy mógł zapamiętać zapach lotosu. To wtedy, gdy go przyniósł do szpitala? Pachniał wtedy tak samo?
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Odpowiedź Wanyina na jego… małą przemowę sprawiła, że Xichen roześmiał się szczerze i radośnie, choć dźwięk ten niewątpliwie miał w sobie coś drapieżnego. Lekarz owszem, nie należał do ludzi niebezpiecznych, był raczej oazą spokoju i empatii do drugiego człowieka, pełen ciepła i życzliwości, był ostatnią osobą, o której można było pomyśleć, że mógł zrobić komuś coś złego. Niemniej istniała w nim ta nieco mniej ludzka część, ta która chciała dominować, narzucać swoje zdanie i nie raz rywalizować o to, co według instynktu mu się należało. Nie często dawał tej stronie zapanować nad sobą, uważał że najgorszym co mógł zrobić to wyłączyć myślenie, a to sprawiało że inteligencja w parze z instynktem stanowiła znacznie bardziej niebezpieczne połączenie niż czysta, pozbawiona rozumu siła. Xichen wiedział co robił. Dlatego jedynie posłał Wanyinowi przekorny, nieco tajemniczy uśmiech, a w jego oczach błysnęło wyzwanie. Przekonaj się – mówiły jego złote oczy.
Zaraz jednak jego dzika część uspokoiła się pod wpływem kolejnych słów mężczyzny, sprawiając że uśmiech mężczyzny znów stał się po prostu spokojny i łagodny jak zawsze, choć może nieco bardziej rozbawiony. Pokręcona logika Wanyina mogła być uznana za troskę. Bardzo naiwną i niewinną, a to sprawiało, że Xichen miał ochotę pogłaskać go po głowie. Nie zrobił tego jednak, choć bardzo kusiło go, zobaczyć jak mężczyzna zareagowałby na taką poufałość.
- Nic się nie stało – zapewnił za to, sięgając do kieszeni kitla w poszukiwaniu chusteczek higienicznych, którymi mógłby zetrzeć rozlaną kawę. I tak nie miał zamiaru jej pić, więc nie było mu szkoda tych kilku uronionych kropel.
- Ah tak? – zagaił lekarz, unosząc w udawanym zdumieniu brwi. Przez chwilę myślał, że Wanyin po prostu się nudził, albo nie lubił pielęgniarek, dlatego starał się im trochę uprzykrzyć życie. A jednak, prawda okazała się zupełnie inna. Fiołkowe oczy nie patrzyły na niego ze złośliwością, a raczej błaganiem o chwilę uwagi. O to, by ktoś go w końcu zauważył i poświęcił kilka minut na zwykłą rozmowę. Niezwykłe, biorąc pod uwagę postawę mężczyzny, która mówiła wszystkim wokół że czego tylko zapragnie, pójdzie i to sobie weźmie. W pewnym sensie, z uwagą też tak było, był jak nastolatek w fazie buntu, który zrobi wszystko, byle tylko ktoś na niego spojrzał. Nie było ważne, czy ta uwaga była zła, czy ktoś z nim rozmawiał, czy na niego krzyczał, skoro mógł tej osobie odpowiedzieć. To było… niezwykle smutne. – W takim razie wybacz, że przerwałem ci twoje intymne sam na sam z kawą – parsknął, mówiąc to takim tonem, jakby nadal miał zamiar wtrącać się w jego randkę z kofeiną i bynajmniej nie było mu z tego powodu przykro. Doskonale wiedział, że był jedyną osobą, która nie straciła jeszcze do mężczyzny cierpliwości i okazywała to zwykłym, ciepłym uśmiechem.
Za to na pytanie, uśmiechnął się nieco bardziej zadziornie, podnosząc się przy okazji z krzesła.
- Cóż, szukam pacjenta. Nie widziałeś go może? Taki trochę niższy ode mnie, o całkiem ładnych fiołkowych oczach, z bandażami do wymiany, kończącą się kroplówką i niespodziewaną troską o lekarzy. Na dodatek owy pacjent zdaje się, nie do końca wie na czym polega praca lekarza i że wychodząc z sali nie odejmuje nikomu obowiązków a wręcz przeciwnie, ich dokłada – powiedział, stając nad mężczyzną z wyciągniętą ręką.
- Chodź, Wanyin. Kilka zdenerwowanych i niebezpiecznych pielęgniarek chce ci wbić kilka igieł w to pogruchotane ciałko – zażartował, nie mając w planach wspominać, że sam miał zamiar zostać taką pielęgniarką i samemu zająć się niesfornym pacjentem. Skoro tak desperacko pragnął jego uwagi, jak mógł go zignorować?
Zaraz jednak jego dzika część uspokoiła się pod wpływem kolejnych słów mężczyzny, sprawiając że uśmiech mężczyzny znów stał się po prostu spokojny i łagodny jak zawsze, choć może nieco bardziej rozbawiony. Pokręcona logika Wanyina mogła być uznana za troskę. Bardzo naiwną i niewinną, a to sprawiało, że Xichen miał ochotę pogłaskać go po głowie. Nie zrobił tego jednak, choć bardzo kusiło go, zobaczyć jak mężczyzna zareagowałby na taką poufałość.
- Nic się nie stało – zapewnił za to, sięgając do kieszeni kitla w poszukiwaniu chusteczek higienicznych, którymi mógłby zetrzeć rozlaną kawę. I tak nie miał zamiaru jej pić, więc nie było mu szkoda tych kilku uronionych kropel.
- Ah tak? – zagaił lekarz, unosząc w udawanym zdumieniu brwi. Przez chwilę myślał, że Wanyin po prostu się nudził, albo nie lubił pielęgniarek, dlatego starał się im trochę uprzykrzyć życie. A jednak, prawda okazała się zupełnie inna. Fiołkowe oczy nie patrzyły na niego ze złośliwością, a raczej błaganiem o chwilę uwagi. O to, by ktoś go w końcu zauważył i poświęcił kilka minut na zwykłą rozmowę. Niezwykłe, biorąc pod uwagę postawę mężczyzny, która mówiła wszystkim wokół że czego tylko zapragnie, pójdzie i to sobie weźmie. W pewnym sensie, z uwagą też tak było, był jak nastolatek w fazie buntu, który zrobi wszystko, byle tylko ktoś na niego spojrzał. Nie było ważne, czy ta uwaga była zła, czy ktoś z nim rozmawiał, czy na niego krzyczał, skoro mógł tej osobie odpowiedzieć. To było… niezwykle smutne. – W takim razie wybacz, że przerwałem ci twoje intymne sam na sam z kawą – parsknął, mówiąc to takim tonem, jakby nadal miał zamiar wtrącać się w jego randkę z kofeiną i bynajmniej nie było mu z tego powodu przykro. Doskonale wiedział, że był jedyną osobą, która nie straciła jeszcze do mężczyzny cierpliwości i okazywała to zwykłym, ciepłym uśmiechem.
Za to na pytanie, uśmiechnął się nieco bardziej zadziornie, podnosząc się przy okazji z krzesła.
- Cóż, szukam pacjenta. Nie widziałeś go może? Taki trochę niższy ode mnie, o całkiem ładnych fiołkowych oczach, z bandażami do wymiany, kończącą się kroplówką i niespodziewaną troską o lekarzy. Na dodatek owy pacjent zdaje się, nie do końca wie na czym polega praca lekarza i że wychodząc z sali nie odejmuje nikomu obowiązków a wręcz przeciwnie, ich dokłada – powiedział, stając nad mężczyzną z wyciągniętą ręką.
- Chodź, Wanyin. Kilka zdenerwowanych i niebezpiecznych pielęgniarek chce ci wbić kilka igieł w to pogruchotane ciałko – zażartował, nie mając w planach wspominać, że sam miał zamiar zostać taką pielęgniarką i samemu zająć się niesfornym pacjentem. Skoro tak desperacko pragnął jego uwagi, jak mógł go zignorować?
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mógł spodziewać się, że Xichen nie okaże wobec niego żadnego gniewu czy zniechęcenia. Był jedyną ciepłą osobą na sali, która nie dała mu ani jednego powodu by Wanyin miał przestać się go słuchać. Możliwe, że była to kolejna sztuczka, którą lekarz stosował na każdym z pacjentów, aby ci wreszcie mu ulegli. Młodszy nie czuł się w żaden sposób wyjątkowy, że na moment zdobył jego uwagę. A jednak wciąż był tylko człowiekiem. Miał serce (oczywiście, że miał) jak każdy inny człowiek i na jego emocjach także dało się bardzo łatwo grać.
Na początku nie wydawał się jakoś zbyt mocno zainteresowany tym, co lekarz mówił. Wciąż był trochę ospały, markotny i kawa niewiele mu pomogła w tej sytuacji. Dopiero po chwili jego nastawienie uległo zmianie. Fiołkowe tęczówki, jak to twierdził pediatra, błysnęły z niedowierzania i wbił zaskoczone spojrzenie w mężczyznę przed sobą. Potrzebował przynajmniej chwili, żeby dotarło do niego, co właściwie lekarz powiedział. No jasne, że chodziło o niego. Nie był aż taki ciemny, żeby próbował wmówić sobie, że Xichen szukał kogoś innego.
—Jak... ja nie... — próby wysłowienia się spełzły na niczym i ostatecznie tylko odwrócił wzrok od twarzy mężczyzny, patrząc gdzieś w bok. Poczuł ciepło łaskoczące go po policzkach i nie mógł nic na to poradzić, że jego twarz nabrała trochę więcej kolorów niż zwykle. Celowo bądź też nie, Xichenowi udało się nie tylko zamknąć mu buzię, ale także sprawić, że Wanyin długo nie ruszał się z miejsca, czekając aż wreszcie zejdą z niego te okropne rumieńce. Na nowo wbił wzrok w starszego, tym razem przyglądając się jego wyciągniętej dłoni. Coś korciło go, żeby jej dotknąć. Skoro już chciał złapać go za rękę, to mógł przecież wykorzystać nadarzającą się okazję. Na pewno by nie pożałował. A potem cichy głosik w głowie podpowiedział mu, że nie może zachowywać się jak ostatnia sierota. Miał swoje zasady. Nikt mu nie będzie mówił, co ma robić. Nawet jakiś cholernie przekonywujący lekarz, za którym normalnie poszedłby wszędzie. Dałby się zaprowadzić za rękę nawet na oddział dziecięcy.
Złapał za swój stojak z kroplówką, który na szczęście miał kółka. To wiele mu ułatwiało. Odrzucił pomocną dłoń, tak po prostu przechodząc obok niej. Ruszył powoli w stronę najbliższej windy, bo to właśnie nią zjechał na najniższe piętro.
— Nie dam nikomu nic we mnie wbić — mruknął ze zniechęceniem. Poruszał się trochę mniej żwawo niż wcześniej i nie był pewien czy to kwestia tego, że za długo siedział w jednej pozycji, czy naprawdę nie doszedł jeszcze w pełni do siebie. Nie powinien tak nadwyrężać swojego zdrowia. Może, ale tylko może i pod wieloma warunkami mógł przyznać Xichenowi rację. Chyba trochę zbyt długo zwlekał z tą zmianą bandaży i kroplówki.
— Skoro już postanowiłem grzecznie wrócić na salę, to nie powinien mieć z tego jakiejś przyjemności? A nie tylko w kółko te zastrzyki — pomarudził jeszcze przez chwilę, wchodząc do środka windy. Nie wcisnął odpowiedniego guzika. Poczekał aż mężczyzna to zrobi.
Nagle poczuł okropne ukłucie w dole brzucha, nad kością biodrową. Coś zakuło go na tyle mocno, że odruchowo na jego twarzy wymalował się nieprzyjemny grymas. Zgiął się w pół, niepotrzebnie łapiąc za obolałe miejsce, chociaż nie wiedział, co innego mógłby zrobić. Poza ramieniem, to było właśnie te drugie miejsce, w które został postrzelony. Biorąc pod uwagę, że przeszedł dzisiaj naprawdę spory kawał drogi, wędrując po szpitalu, nic dziwnego, że mógł nadwyrężyć mięśnie. Zabrał na moment dłonie i odciągnął materiał spodni, dopiero teraz zauważając, że całe to miejsce wraz z bandażami zaczęły przesiąkać krwią. Musiały puścić szwy, bo był tak okropnie nieostrożny. Nawet nie miał pojęcia, że coś takiego mogło się wydarzyć.
— Ah, kurwa — wyrwało mu się z ust, a zaraz potem spojrzał spanikowanym wzrokiem na Xichena, szukając w nich jakiegoś wsparcia, opieki, pomocy. I dopiero teraz dotarło do niego, że to już nie było nawet zabawne, kiedy sam doprowadził do takiej sytuacji.
Na początku nie wydawał się jakoś zbyt mocno zainteresowany tym, co lekarz mówił. Wciąż był trochę ospały, markotny i kawa niewiele mu pomogła w tej sytuacji. Dopiero po chwili jego nastawienie uległo zmianie. Fiołkowe tęczówki, jak to twierdził pediatra, błysnęły z niedowierzania i wbił zaskoczone spojrzenie w mężczyznę przed sobą. Potrzebował przynajmniej chwili, żeby dotarło do niego, co właściwie lekarz powiedział. No jasne, że chodziło o niego. Nie był aż taki ciemny, żeby próbował wmówić sobie, że Xichen szukał kogoś innego.
—Jak... ja nie... — próby wysłowienia się spełzły na niczym i ostatecznie tylko odwrócił wzrok od twarzy mężczyzny, patrząc gdzieś w bok. Poczuł ciepło łaskoczące go po policzkach i nie mógł nic na to poradzić, że jego twarz nabrała trochę więcej kolorów niż zwykle. Celowo bądź też nie, Xichenowi udało się nie tylko zamknąć mu buzię, ale także sprawić, że Wanyin długo nie ruszał się z miejsca, czekając aż wreszcie zejdą z niego te okropne rumieńce. Na nowo wbił wzrok w starszego, tym razem przyglądając się jego wyciągniętej dłoni. Coś korciło go, żeby jej dotknąć. Skoro już chciał złapać go za rękę, to mógł przecież wykorzystać nadarzającą się okazję. Na pewno by nie pożałował. A potem cichy głosik w głowie podpowiedział mu, że nie może zachowywać się jak ostatnia sierota. Miał swoje zasady. Nikt mu nie będzie mówił, co ma robić. Nawet jakiś cholernie przekonywujący lekarz, za którym normalnie poszedłby wszędzie. Dałby się zaprowadzić za rękę nawet na oddział dziecięcy.
Złapał za swój stojak z kroplówką, który na szczęście miał kółka. To wiele mu ułatwiało. Odrzucił pomocną dłoń, tak po prostu przechodząc obok niej. Ruszył powoli w stronę najbliższej windy, bo to właśnie nią zjechał na najniższe piętro.
— Nie dam nikomu nic we mnie wbić — mruknął ze zniechęceniem. Poruszał się trochę mniej żwawo niż wcześniej i nie był pewien czy to kwestia tego, że za długo siedział w jednej pozycji, czy naprawdę nie doszedł jeszcze w pełni do siebie. Nie powinien tak nadwyrężać swojego zdrowia. Może, ale tylko może i pod wieloma warunkami mógł przyznać Xichenowi rację. Chyba trochę zbyt długo zwlekał z tą zmianą bandaży i kroplówki.
— Skoro już postanowiłem grzecznie wrócić na salę, to nie powinien mieć z tego jakiejś przyjemności? A nie tylko w kółko te zastrzyki — pomarudził jeszcze przez chwilę, wchodząc do środka windy. Nie wcisnął odpowiedniego guzika. Poczekał aż mężczyzna to zrobi.
Nagle poczuł okropne ukłucie w dole brzucha, nad kością biodrową. Coś zakuło go na tyle mocno, że odruchowo na jego twarzy wymalował się nieprzyjemny grymas. Zgiął się w pół, niepotrzebnie łapiąc za obolałe miejsce, chociaż nie wiedział, co innego mógłby zrobić. Poza ramieniem, to było właśnie te drugie miejsce, w które został postrzelony. Biorąc pod uwagę, że przeszedł dzisiaj naprawdę spory kawał drogi, wędrując po szpitalu, nic dziwnego, że mógł nadwyrężyć mięśnie. Zabrał na moment dłonie i odciągnął materiał spodni, dopiero teraz zauważając, że całe to miejsce wraz z bandażami zaczęły przesiąkać krwią. Musiały puścić szwy, bo był tak okropnie nieostrożny. Nawet nie miał pojęcia, że coś takiego mogło się wydarzyć.
— Ah, kurwa — wyrwało mu się z ust, a zaraz potem spojrzał spanikowanym wzrokiem na Xichena, szukając w nich jakiegoś wsparcia, opieki, pomocy. I dopiero teraz dotarło do niego, że to już nie było nawet zabawne, kiedy sam doprowadził do takiej sytuacji.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen nie spodziewał się, że jego ręka zostanie tak bezpardonowo odtrącona, jakby mężczyzna poczuł się zirytowany samą myślą, że potrzebował czyjejś pomocy. W pierwszej chwili lekarz był zdziwiony, bo do tej pory otrzymywał od Wanyina sygnały świadczące o chęci zwrócenia na siebie jego uwagi. Zaraz jednak przypomniał sobie o tym, w jak pokręcony sposób mężczyzna myślał, stwierdził więc że poczeka jeszcze chwilę zanim wyciągnie jakieś błędne wnioski. Pozbierał kubki, które Wanyin tak po prostu zostawił, przewracając z rozbawieniem oczami, by wyrzuciwszy je do kosza, dołączyć do mężczyzny przy windzie. Nie potrzebował dużo czasu i wnikliwej obserwacji, by zauważyć, że brunet pochylał się lekko w jedną stronę, odciążając być może całkiem nieświadomie, zranione biodro. Xichen zerknął na poziom leków w jego kroplówce, a widząc że ta była pusta, wcale się nie zdziwił, że niesforny pacjent zaczął odczuwać skutki niedawnego wypadku. Nawet jeśli jego rany goiły się znacznie szybciej, wspomagane odpowiednią dawką leków, potrzebowały czasu, którego mężczyzna im nie dał.
- Dam ci lizaka – obiecał Xichen rozbawiony w odpowiedzi na marudzenie Wanyina, wchodząc jako pierwszy do windy. Wybrał odpowiednie piętro, oddziału dziecięcego, stwierdzając że może towarzystwo kogoś kto zachowaniem wcale się tak od dorosłego mężczyzny nie różnił, byłoby lepsze od zestresowanych pielęgniarek mających Wanyina po prostu dosyć.
Nie zdążyli jednak nawet dojechać na odpowiednie piętro. Ledwo drzwi windy zamknęły się za nimi, na twarzy mężczyzny odbił się ból pomieszany z przerażeniem. Zaalarmowany Xichen natychmiast się zbliżył, a widząc krew przesiąkającą przez bandaż i następnie rzucone mu przerażone westchnienie, natychmiast przybrał poważny wyraz twarzy. Nie czas było na pobłażliwe spojrzenie i głaskanie po główce, Wanyin czy chciał się do tego przyznać czy nie, robił sobie krzywdę i albo w końcu zacznie się słuchać zaleceń, albo takie sytuacje będą się powtarzać.
- Nie dotykaj – polecił spokojnie, choć rzeczowo Xichen, natychmiast łapiąc mężczyznę pod kolanami jedną ręką, drugą otaczając jego plecy, by podnieść go bez najmniejszego problemu. – Trzymaj kroplówkę – dodał zaraz, dostrzegając stojak który Wanyin na całe szczęście ciągał wszędzie za sobą.
Kiedy tylko drzwi windy otwarły się na oddziale dziecięcym, Xichen natychmiast skierował się do gabinetu zabiegowego, zbierając po drodze zaskoczone spojrzenia pielęgniarek i dzieci, które tak jak pewien niesforny mężczyzna nie potrafiły usiedzieć w swoich salach.
- Czy Wangji prowadzi teraz jakąś operację? – zapytał jednej z dyżurujących pielęgniarek, a ta szybko wykręciła numer w telefonie stacjonarnym łączącym wszystkie oddziały szpitala. Chwilę rozmawiała z kimś po drugiej stronie, a potem jej spojrzenie wróciło do lekarza.
- Tak, zaczęli jakieś pięć minut temu – odpowiedziała zmartwiona kobieta, nawet nie udając że widok Xichena trzymającego pacjenta na rękach był widokiem niecodziennym.
Mężczyzna westchnął, ale bez dalszego przedłużania poprosił o klucz do gabinetu, a kiedy go otrzymał zaniósł tam nieco pobladłego Wanyina, zamykając za nimi drzwi. Ostrożnie odłożył rannego na kozetkę, natychmiast szukając po szafkach odpowiednich narzędzi. W międzyczasie wychylił się z pomieszczenia i poprosił przechodzącą obok pielęgniarkę o przyniesienie mu leków przeciwbólowych w kroplówce. Zanim kobieta przyszła, zdążył zsunąć spodnie Wanyina, nie przejmując się przy tym, czy nie narusza jego prywatności, odwiązać przesiąkłe krwią bandaże i sprawdzić poziom zagrożenia. Rana, która w teorii miała być całkiem mała, nie wyglądała ciekawie, do tego krwawiła obficie. Na szczęście nawet na oddziale dziecięcym zdarzały się większe i bardziej poważne urazy i z czymś takim, Xichen doskonale potrafił sobie poradzić.
- Spokojnie, to tylko tak strasznie wygląda – zapewnił spokojnie lekarz, patrząc w fiołkowe oczy z pewnością i delikatnością, którą cechowała się cała jego maniera w obchodzeniu się z pacjentami.
Zanim mężczyzna zdążył przygotować sobie wszystkie potrzebne przedmioty, wróciła pielęgniarka z kroplówką, którą Xichen natychmiast wymienił, przy okazji sprawdzając czy Wanyin nie próbował majstrować jakkolwiek przy wenflonie. Na szczęście ten dobrze się trzymał i Xichen mógł przejść do swojego małego zabiegu. Najpierw oczyścił ranę z krwi, zdezynfekował, podał miejscowe znieczulenie, nie chcąc ryzykować, że kroplówka nie zadziała na czas i Wanyin poczuje wszystkie ukłucia igłą i nieprzyjemne ciągnięcie kiedy będzie go zszywał. Dopiero kiedy upewnił się, że lek zadziałał, przystąpił do pracy.
- Wanyin… - zaczął cicho, nie odrywając wzroku od rany. – Co jeszcze musi ci się stać, żebyś zrozumiał, że kiedy lekarze każą ci leżeć, nie robią tego żeby ci dokuczyć, leki są po to, żeby cię nie bolało, a badania żeby mieć pewność, że wszystko jest w porządku? – zapytał nie ukrywając, że nie był nie tyle zniecierpliwiony upartością mężczyzny, co zawiedziony. Wangji uratował mu życie, Wen Qing pilnowała, by to życie tak szybko jak do niego wróciło, tak samo szybko z niego nie uleciało przez nieodpowiedzialne zachowanie jakiego się dopuszczał, a Xichen… Xichen był po prostu zawiedziony tym jak mało wiary w nich pokładał. Jak mało im ufał, choć robili wszystko, by na to zaufanie zasłużyć.
- Dam ci lizaka – obiecał Xichen rozbawiony w odpowiedzi na marudzenie Wanyina, wchodząc jako pierwszy do windy. Wybrał odpowiednie piętro, oddziału dziecięcego, stwierdzając że może towarzystwo kogoś kto zachowaniem wcale się tak od dorosłego mężczyzny nie różnił, byłoby lepsze od zestresowanych pielęgniarek mających Wanyina po prostu dosyć.
Nie zdążyli jednak nawet dojechać na odpowiednie piętro. Ledwo drzwi windy zamknęły się za nimi, na twarzy mężczyzny odbił się ból pomieszany z przerażeniem. Zaalarmowany Xichen natychmiast się zbliżył, a widząc krew przesiąkającą przez bandaż i następnie rzucone mu przerażone westchnienie, natychmiast przybrał poważny wyraz twarzy. Nie czas było na pobłażliwe spojrzenie i głaskanie po główce, Wanyin czy chciał się do tego przyznać czy nie, robił sobie krzywdę i albo w końcu zacznie się słuchać zaleceń, albo takie sytuacje będą się powtarzać.
- Nie dotykaj – polecił spokojnie, choć rzeczowo Xichen, natychmiast łapiąc mężczyznę pod kolanami jedną ręką, drugą otaczając jego plecy, by podnieść go bez najmniejszego problemu. – Trzymaj kroplówkę – dodał zaraz, dostrzegając stojak który Wanyin na całe szczęście ciągał wszędzie za sobą.
Kiedy tylko drzwi windy otwarły się na oddziale dziecięcym, Xichen natychmiast skierował się do gabinetu zabiegowego, zbierając po drodze zaskoczone spojrzenia pielęgniarek i dzieci, które tak jak pewien niesforny mężczyzna nie potrafiły usiedzieć w swoich salach.
- Czy Wangji prowadzi teraz jakąś operację? – zapytał jednej z dyżurujących pielęgniarek, a ta szybko wykręciła numer w telefonie stacjonarnym łączącym wszystkie oddziały szpitala. Chwilę rozmawiała z kimś po drugiej stronie, a potem jej spojrzenie wróciło do lekarza.
- Tak, zaczęli jakieś pięć minut temu – odpowiedziała zmartwiona kobieta, nawet nie udając że widok Xichena trzymającego pacjenta na rękach był widokiem niecodziennym.
Mężczyzna westchnął, ale bez dalszego przedłużania poprosił o klucz do gabinetu, a kiedy go otrzymał zaniósł tam nieco pobladłego Wanyina, zamykając za nimi drzwi. Ostrożnie odłożył rannego na kozetkę, natychmiast szukając po szafkach odpowiednich narzędzi. W międzyczasie wychylił się z pomieszczenia i poprosił przechodzącą obok pielęgniarkę o przyniesienie mu leków przeciwbólowych w kroplówce. Zanim kobieta przyszła, zdążył zsunąć spodnie Wanyina, nie przejmując się przy tym, czy nie narusza jego prywatności, odwiązać przesiąkłe krwią bandaże i sprawdzić poziom zagrożenia. Rana, która w teorii miała być całkiem mała, nie wyglądała ciekawie, do tego krwawiła obficie. Na szczęście nawet na oddziale dziecięcym zdarzały się większe i bardziej poważne urazy i z czymś takim, Xichen doskonale potrafił sobie poradzić.
- Spokojnie, to tylko tak strasznie wygląda – zapewnił spokojnie lekarz, patrząc w fiołkowe oczy z pewnością i delikatnością, którą cechowała się cała jego maniera w obchodzeniu się z pacjentami.
Zanim mężczyzna zdążył przygotować sobie wszystkie potrzebne przedmioty, wróciła pielęgniarka z kroplówką, którą Xichen natychmiast wymienił, przy okazji sprawdzając czy Wanyin nie próbował majstrować jakkolwiek przy wenflonie. Na szczęście ten dobrze się trzymał i Xichen mógł przejść do swojego małego zabiegu. Najpierw oczyścił ranę z krwi, zdezynfekował, podał miejscowe znieczulenie, nie chcąc ryzykować, że kroplówka nie zadziała na czas i Wanyin poczuje wszystkie ukłucia igłą i nieprzyjemne ciągnięcie kiedy będzie go zszywał. Dopiero kiedy upewnił się, że lek zadziałał, przystąpił do pracy.
- Wanyin… - zaczął cicho, nie odrywając wzroku od rany. – Co jeszcze musi ci się stać, żebyś zrozumiał, że kiedy lekarze każą ci leżeć, nie robią tego żeby ci dokuczyć, leki są po to, żeby cię nie bolało, a badania żeby mieć pewność, że wszystko jest w porządku? – zapytał nie ukrywając, że nie był nie tyle zniecierpliwiony upartością mężczyzny, co zawiedziony. Wangji uratował mu życie, Wen Qing pilnowała, by to życie tak szybko jak do niego wróciło, tak samo szybko z niego nie uleciało przez nieodpowiedzialne zachowanie jakiego się dopuszczał, a Xichen… Xichen był po prostu zawiedziony tym jak mało wiary w nich pokładał. Jak mało im ufał, choć robili wszystko, by na to zaufanie zasłużyć.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wanyin nigdy nie miał problemów ze zdrowiem. Wszelkie choróbska i przeziębienia omijały go szerokim łukiem, a lekarza rodzinnego odwiedzał raz od święta. Głównie, kiedy kończył mu się termin ważności badań okresowych. W szpitalu był raz, nie licząc oczywiście porodu, choć wtedy zdecydowanie był zbyt malutki by cokolwiek pamiętać. Raz doznał poważnego urazu otwartego w kolanie, przesunięcia stawu i musiał wylądować na ostrym dyżurze. Kość przebiła się przez tkankę i przed oczami wciąż miał ilość krwi, jaka wtedy z niego uleciała. Pamiętał, że wszystko od pasa w dół było zalane szkarłatną cieczą, włącznie z jego ubraniami i noszami, na których leżał. Musiał szybko wylądować na sali operacyjnej i pamiętał, że trudno było wtedy z wolnymi miejscami w szpitalu. Chirurdzy strasznie burzyli się, że mają inne, równie poważne operacje do przeprowadzenia. Chyba tylko paraliż kończyny i utrata czucia w nodze, ponagliło ich do przeprowadzenia natychmiastowej operacji. Przez ten pośpiech, któraś z pielęgniarek źle podała mu znieczulenie ogólne i obudził się w trakcie operacji, czując każdy skalpel przecinający jego skórę. Każde szarpnięcie igłą i niemoc. Niemoc, bo za nim ktokolwiek zorientował się, że narkoza przestała działać, Wanyin zdążył nabawić się porządnego lęku. Tak strasznie zawiódł się wtedy na osobach, które powinny mu pomóc.
Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, a potem natychmiast je zamknął, odsuwając dłonie od krwawiącego miejsca. Chciał poprosić o pomoc, ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Na szczęście Xichen był bardzo czujny i natychmiast spostrzegł, że coś z jego pacjentem jest wyraźnie nie tak. Młodszy nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy silne ramiona chwyciły go pod kolanami, podnosząc do góry. Skrzywił się nieprzyjemnie, nie komentując jednak zachowania lekarza. Jedną ręką objął za szyję Xichena, chcąc choć trochę odciążyć jego ramiona. W tej chwili nie było czasu na jakiekolwiek docinki i komentarze odnośnie tego, że da sobie radę. Bo nie da. Nie mógł dłużej się oszukiwać. Drugą ręką chwycił za kroplówkę, którą należało natychmiast uzupełnić. Przez brak leków odczuwał coraz silniejszy ból, powoli zdając sobie sprawę, że wcale nie było z nim tak dobrze, jak sądził. To tylko leki podane przez lekarzy oszukiwały jego świadomość, że wszystko jest w porządku.
Tylko na chwilę zamknął oczy, żeby nie patrzeć na to wszystko, co się wokół niego działo. Nieświadomie oparł głowę na ramieniu pediatry. Miał szczęście, że nie był w tym wszystkim sam. Gdyby Xichen zjawił się nie w czas... albo w ogóle nie szukał go, mogłoby to skończyć się dla niego dużo gorzej.
Kiedy ponownie otworzył oczy, uderzyło go jasne światło bijące z lamp. Jego twarz pobladła jeszcze bardziej, tym razem z przerażenia, kiedy rozglądał się pospiesznie po miejscu, w którym się znajdował. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że nie jest to sala operacyjna, a zwykły gabinet. Nie leżał na stole chirurgicznym tylko kozetce, a obok niego nie było żadnego nieludzkiego lekarza... tylko Xichen. Ten Xichen, który napawał go dziwnym spokojem i ulgą. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, kiedy zerknął mimowolnie w dół, na otwartą ranę. Aż zakręciło mu się w głowie i odwrócił szybko wzrok na ścianę, żeby nie musieć więcej tego oglądać. Próbował wyprzeć myśl, że to znowu jego ciało krwawi. Na jego twarzy wciąż jednak malował się strach, który odbierał mu mowę.
Nie ruszał się do momentu, kiedy pediatra sam nie zwrócił się do niego. Wciągnął mimowolnie powietrze do płuc. Leki powoli zaczynały działać i nie czuł właściwie nic... poza delikatnym mrowieniem w miejscu, gdzie znajdowała się rana. Wraz z podaniem nowej kroplówki, ból zniknął jak ręką odgiął i młodszy powoli odzyskiwał stan trzeźwości.
— Mn — mruknął, nie wiedząc jak mógłby inaczej skomentować słowa lekarza. Nie przyznałby mu przecież racji, że tak, naprawdę przeholował i dostał nauczkę. Nigdy więcej nie wybierze się na samowolny spacer, bo wizja wylądowania na stole operacyjnym zgięła go z nóg. Choć przez tą sytuację przypomniał sobie nieszczęśliwy wypadek, ratowników z noszami, krew, krew... i jeszcze więcej krwi. Pamiętał opryskliwość lekarzy i choć żadne z tych wspomnień nie było przyjemne, Wanyin poczuł jednocześnie jakąś ulgę, bo wreszcie, cholera wreszcie pamiętał cokolwiek innego poza swoim imieniem, nie mając nawet potwierdzenia, że te jest prawdziwe. Chciał się podzielić tym faktem z jedyną osobą, która jeszcze z nim rozmawiała... a potem zdał sobie sprawę, że Xichena pewnie nawet to nie interesuje. Co go obchodzi, dlaczego tak bardzo nie ufał lekarzom, nie słuchał się ich i nie chciał przebywać w szpitalu.
— Nic. Już nie będę —mruknął nieprzekonywująco, choć tak naprawdę nie kłamał. Po prostu nie umiał przyznać na głos, że źle zrobił. Po wyrazie jego twarzy dało się jednak zauważyć, że cała ta sytuacja mocno go przytłoczyła i nie chciał nawet myśleć, że kiedyś mogłaby się powtórzyć. Niby nic tak poważnego, a rozbudziła w nim stałą traumę, o której wcześniej zdawał się na pamiętać.
— Nie jesteś chirurgiem — zauważył zamiast tego, odwracając wreszcie głowę w stronę pediatry. W powietrzu zawisło pytanie, dlaczego w takim razie podjął się zszywania go. Oczywiście nie słyszał nic o tym, że inni chirurdzy byli zajęci i Xichen nie chciał, by ten czekał jeszcze dłużej z pogłębiającą się raną. Kiedy lekarz skończył go opatrywać i założył mu świeże bandaże, Wanyin czuł, że znowu wszystko wraca do normy. Pytanie czy na pewno chciał postępować dalej w ten sposób, czy czegoś może jednak się nauczył.
Wyciągnął rękę i złapał za biały materiał od kitla pediatry, kiedy ten sprzątał i wyrzucał przesiąknięte krwią bandaże. Strasznie źle się czuł musząc leżeć w taki sposób, ale o dziwo nie próbował nawet się podnieść.
— Przepraszam — wiele kosztowało go wypowiedzenie tych słów, patrząc na Lana ze skruszonym wyrazem twarzy. Dopiero po chwili ciszy dotarło do niego, że trochę za mocno trzyma za kitel pediatry. Szybko więc puścił materiał, odkładając rękę na kozetkę. — Eh. Strasznie dłuży mi się tam czas. Nie mam co ze sobą zrobić. Za dużo myślę chociaż nawet nie mam o czym, bo... dalej nic nie pamiętam. Wiem, że to żadne usprawiedliwienie — zamilkł, nie wiedząc, co jeszcze mógł powiedzieć. Nie chciał brzmieć jakby na siłę szukał wytłumaczenia. Miał po prostu nadzieję, że Xichen też go w jakiś sposób zrozumie.
— Nie wiem, co robiłem wcześniej w życiu. Wiem tylko, że to musiało być coś... pokręconego i wariackiego, bo nie potrafiłbym usiedzieć za biurkiem dłużej niż pięć minut. Sam widzisz — to miało zabrzmieć dużo luźniej i nawet uniósł lekko kącik ust do góry, żeby nie wyglądać cały czas tak poważnie.
— Wybaczysz? — tym razem na ustach wykwitł już szerszy, bardziej rozbrajający uśmiech. Trochę śmiał się z tego w duszy, próbując sprawdzić, czy też da radę przekonać Xichena tym samym sposobem, który on stosował na nim.
Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, a potem natychmiast je zamknął, odsuwając dłonie od krwawiącego miejsca. Chciał poprosić o pomoc, ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Na szczęście Xichen był bardzo czujny i natychmiast spostrzegł, że coś z jego pacjentem jest wyraźnie nie tak. Młodszy nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy silne ramiona chwyciły go pod kolanami, podnosząc do góry. Skrzywił się nieprzyjemnie, nie komentując jednak zachowania lekarza. Jedną ręką objął za szyję Xichena, chcąc choć trochę odciążyć jego ramiona. W tej chwili nie było czasu na jakiekolwiek docinki i komentarze odnośnie tego, że da sobie radę. Bo nie da. Nie mógł dłużej się oszukiwać. Drugą ręką chwycił za kroplówkę, którą należało natychmiast uzupełnić. Przez brak leków odczuwał coraz silniejszy ból, powoli zdając sobie sprawę, że wcale nie było z nim tak dobrze, jak sądził. To tylko leki podane przez lekarzy oszukiwały jego świadomość, że wszystko jest w porządku.
Tylko na chwilę zamknął oczy, żeby nie patrzeć na to wszystko, co się wokół niego działo. Nieświadomie oparł głowę na ramieniu pediatry. Miał szczęście, że nie był w tym wszystkim sam. Gdyby Xichen zjawił się nie w czas... albo w ogóle nie szukał go, mogłoby to skończyć się dla niego dużo gorzej.
Kiedy ponownie otworzył oczy, uderzyło go jasne światło bijące z lamp. Jego twarz pobladła jeszcze bardziej, tym razem z przerażenia, kiedy rozglądał się pospiesznie po miejscu, w którym się znajdował. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że nie jest to sala operacyjna, a zwykły gabinet. Nie leżał na stole chirurgicznym tylko kozetce, a obok niego nie było żadnego nieludzkiego lekarza... tylko Xichen. Ten Xichen, który napawał go dziwnym spokojem i ulgą. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, kiedy zerknął mimowolnie w dół, na otwartą ranę. Aż zakręciło mu się w głowie i odwrócił szybko wzrok na ścianę, żeby nie musieć więcej tego oglądać. Próbował wyprzeć myśl, że to znowu jego ciało krwawi. Na jego twarzy wciąż jednak malował się strach, który odbierał mu mowę.
Nie ruszał się do momentu, kiedy pediatra sam nie zwrócił się do niego. Wciągnął mimowolnie powietrze do płuc. Leki powoli zaczynały działać i nie czuł właściwie nic... poza delikatnym mrowieniem w miejscu, gdzie znajdowała się rana. Wraz z podaniem nowej kroplówki, ból zniknął jak ręką odgiął i młodszy powoli odzyskiwał stan trzeźwości.
— Mn — mruknął, nie wiedząc jak mógłby inaczej skomentować słowa lekarza. Nie przyznałby mu przecież racji, że tak, naprawdę przeholował i dostał nauczkę. Nigdy więcej nie wybierze się na samowolny spacer, bo wizja wylądowania na stole operacyjnym zgięła go z nóg. Choć przez tą sytuację przypomniał sobie nieszczęśliwy wypadek, ratowników z noszami, krew, krew... i jeszcze więcej krwi. Pamiętał opryskliwość lekarzy i choć żadne z tych wspomnień nie było przyjemne, Wanyin poczuł jednocześnie jakąś ulgę, bo wreszcie, cholera wreszcie pamiętał cokolwiek innego poza swoim imieniem, nie mając nawet potwierdzenia, że te jest prawdziwe. Chciał się podzielić tym faktem z jedyną osobą, która jeszcze z nim rozmawiała... a potem zdał sobie sprawę, że Xichena pewnie nawet to nie interesuje. Co go obchodzi, dlaczego tak bardzo nie ufał lekarzom, nie słuchał się ich i nie chciał przebywać w szpitalu.
— Nic. Już nie będę —mruknął nieprzekonywująco, choć tak naprawdę nie kłamał. Po prostu nie umiał przyznać na głos, że źle zrobił. Po wyrazie jego twarzy dało się jednak zauważyć, że cała ta sytuacja mocno go przytłoczyła i nie chciał nawet myśleć, że kiedyś mogłaby się powtórzyć. Niby nic tak poważnego, a rozbudziła w nim stałą traumę, o której wcześniej zdawał się na pamiętać.
— Nie jesteś chirurgiem — zauważył zamiast tego, odwracając wreszcie głowę w stronę pediatry. W powietrzu zawisło pytanie, dlaczego w takim razie podjął się zszywania go. Oczywiście nie słyszał nic o tym, że inni chirurdzy byli zajęci i Xichen nie chciał, by ten czekał jeszcze dłużej z pogłębiającą się raną. Kiedy lekarz skończył go opatrywać i założył mu świeże bandaże, Wanyin czuł, że znowu wszystko wraca do normy. Pytanie czy na pewno chciał postępować dalej w ten sposób, czy czegoś może jednak się nauczył.
Wyciągnął rękę i złapał za biały materiał od kitla pediatry, kiedy ten sprzątał i wyrzucał przesiąknięte krwią bandaże. Strasznie źle się czuł musząc leżeć w taki sposób, ale o dziwo nie próbował nawet się podnieść.
— Przepraszam — wiele kosztowało go wypowiedzenie tych słów, patrząc na Lana ze skruszonym wyrazem twarzy. Dopiero po chwili ciszy dotarło do niego, że trochę za mocno trzyma za kitel pediatry. Szybko więc puścił materiał, odkładając rękę na kozetkę. — Eh. Strasznie dłuży mi się tam czas. Nie mam co ze sobą zrobić. Za dużo myślę chociaż nawet nie mam o czym, bo... dalej nic nie pamiętam. Wiem, że to żadne usprawiedliwienie — zamilkł, nie wiedząc, co jeszcze mógł powiedzieć. Nie chciał brzmieć jakby na siłę szukał wytłumaczenia. Miał po prostu nadzieję, że Xichen też go w jakiś sposób zrozumie.
— Nie wiem, co robiłem wcześniej w życiu. Wiem tylko, że to musiało być coś... pokręconego i wariackiego, bo nie potrafiłbym usiedzieć za biurkiem dłużej niż pięć minut. Sam widzisz — to miało zabrzmieć dużo luźniej i nawet uniósł lekko kącik ust do góry, żeby nie wyglądać cały czas tak poważnie.
— Wybaczysz? — tym razem na ustach wykwitł już szerszy, bardziej rozbrajający uśmiech. Trochę śmiał się z tego w duszy, próbując sprawdzić, czy też da radę przekonać Xichena tym samym sposobem, który on stosował na nim.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen z każdą sekundą przedłużającej się ciężkiej ciszy, utwierdzał się w przekonaniu, że w końcu coś do tego krnąbrnego umysłu dotarło. Żałował jedynie, że potrzeba było krwi i bólu, by Wanyin zrozumiał, że nikt w tym miejscu nie chciał dla niego źle. A kiedy spojrzał na twarz mężczyzny i dostrzegł na niej jedynie okropne zmieszanie, pomieszane z lękiem i zagubieniem, powstrzymał cisnące mu się na usta westchnienie, natychmiast łagodząc wyraz twarzy. Skoro mężczyzna dostał nauczkę, lekarz nie musiał i nie zamierzał być dla niego w żaden sposób surowy. Spokojnie kończył swoją pracę, na koniec jeszcze zakładając świeży opatrunek, który obwiązał bandażem.
- Nie, nie jestem chirurgiem – odpowiedział jedynie spokojnie, uśmiechając się łagodnie. Owszem, w szpitalu było jeszcze kilku, poza Wangjim, choćby sam Qiren, który w zszywaniu ludzi miał nawet więcej wprawy i doświadczenia od młodszego z braci Lan, ale… Kiedy Xichen patrzył na przerażoną twarz, na to jak wiele bólu i paniki odbiło się w fiołkowych oczach, nie potrafił powierzyć go komuś innemu. Jakby sam, za wszelką cenę musiał się upewnić, że wszystko będzie z nim dobrze.
- No, gotowe – oświadczył, upewniając się, że bandaż nie zsunie mu się przy najbliższej okazji, poprawiając przy okazji ubranie mężczyzny. Posłał mu przy tym bardzo spokojne i bardzo łagodne spojrzenie złotych oczu, ale sprawiło to tyle, że na twarzy Wanyina pojawiło się jeszcze więcej emocji, które za wszelką cenę starał się przed nim ukryć.
Xichen nie zamierzał go zawstydzać. Nie miał w planach mu wypominać, czy stać mu nad głową z groźnie wyciągniętym palcem ze słowami „A nie mówiłem”, których na pewno na przykład Wen Qing by sobie nie pożałowała. Pediatra wolał raczej dać mu chwilę na ochłonięcie, samemu sprzątając miejsce małego wypadku. Nie spodziewał się, że w którymś momencie zostanie złapany za kitel, a tym bardziej tego, że zostanie przeproszony. Samo jednak to, że Wanyin znał takie słowo jak przepraszam i że choć było mu trudno je powiedzieć na głos, spróbował to zrobić, sprawiało że Xichen wierzył w jego dobre serce. Słysząc dalsze wyjaśnienia mężczyzny, widząc jak wiele go to wszystko kosztowało i że był całkowicie szczery w swoich słowach, Xichen poczuł bardzo dużo rozczulenia. Wanyin w swojej niemal dziecięcej ekspresji i niezrozumieniu pewnych spraw, był rozbrajająco szczery i uroczy. Dlatego kiedy jeszcze zapytał, czy mu wybaczy, Xichen nie potrafił się powstrzymać. Kucnął przy kozetce, na wysokości piersi pacjenta, by wygodnie mu było na niego patrzeć, a potem widząc ten krzywy, choć bardzo zaangażowany uśmiech, odwzajemnił się bardzo ciepłym, pełnym zrozumienia wyrazem.
- Wybaczam – odpowiedział, wyciągając rękę, by pogładzić jednym zagiętym palcem nadal nieco opuchnięty policzek Wanyina. – Tylko nie martw mnie tak więcej, dobrze? – zapytał, wyciągając w kierunku mężczyzny mały palec, czekając aż ten przyjmie obietnicę i chociaż postara się, nie sprawiać lekarzowi aż tyle kłopotów.
Zaraz potem, Xichen uśmiechnął się znacznie bardziej szelmowsko, mając w głowie rozwiązanie problemu. Nie powiedział jednak zbyt wiele, nie będąc pewnym, czy to wszystko miało wypalić. Dlatego jedynie posłał Wanyinowi tajemnicze spojrzenie spod wachlarza czarnych jak smoła rzęs.
- A co do twojej nudy… postaram się coś zaradzić. Tymczasem, nie przejmuj się niczym i tym bardziej nie staraj się przypominać sobie rzeczy na siłę. Od wypadku minął tydzień, twoje ciało potrzebuje czasu żeby poczuć się lepiej – powiedział, mając nadzieję, że przekonał w jakiś sposób mężczyznę i że udało mu się, choć trochę go uspokoić. Co do swojej obietnicy, już zastanawiał się jak sprawę rozwiązać i chyba miał całkiem niezły pomysł…
- Nie, nie jestem chirurgiem – odpowiedział jedynie spokojnie, uśmiechając się łagodnie. Owszem, w szpitalu było jeszcze kilku, poza Wangjim, choćby sam Qiren, który w zszywaniu ludzi miał nawet więcej wprawy i doświadczenia od młodszego z braci Lan, ale… Kiedy Xichen patrzył na przerażoną twarz, na to jak wiele bólu i paniki odbiło się w fiołkowych oczach, nie potrafił powierzyć go komuś innemu. Jakby sam, za wszelką cenę musiał się upewnić, że wszystko będzie z nim dobrze.
- No, gotowe – oświadczył, upewniając się, że bandaż nie zsunie mu się przy najbliższej okazji, poprawiając przy okazji ubranie mężczyzny. Posłał mu przy tym bardzo spokojne i bardzo łagodne spojrzenie złotych oczu, ale sprawiło to tyle, że na twarzy Wanyina pojawiło się jeszcze więcej emocji, które za wszelką cenę starał się przed nim ukryć.
Xichen nie zamierzał go zawstydzać. Nie miał w planach mu wypominać, czy stać mu nad głową z groźnie wyciągniętym palcem ze słowami „A nie mówiłem”, których na pewno na przykład Wen Qing by sobie nie pożałowała. Pediatra wolał raczej dać mu chwilę na ochłonięcie, samemu sprzątając miejsce małego wypadku. Nie spodziewał się, że w którymś momencie zostanie złapany za kitel, a tym bardziej tego, że zostanie przeproszony. Samo jednak to, że Wanyin znał takie słowo jak przepraszam i że choć było mu trudno je powiedzieć na głos, spróbował to zrobić, sprawiało że Xichen wierzył w jego dobre serce. Słysząc dalsze wyjaśnienia mężczyzny, widząc jak wiele go to wszystko kosztowało i że był całkowicie szczery w swoich słowach, Xichen poczuł bardzo dużo rozczulenia. Wanyin w swojej niemal dziecięcej ekspresji i niezrozumieniu pewnych spraw, był rozbrajająco szczery i uroczy. Dlatego kiedy jeszcze zapytał, czy mu wybaczy, Xichen nie potrafił się powstrzymać. Kucnął przy kozetce, na wysokości piersi pacjenta, by wygodnie mu było na niego patrzeć, a potem widząc ten krzywy, choć bardzo zaangażowany uśmiech, odwzajemnił się bardzo ciepłym, pełnym zrozumienia wyrazem.
- Wybaczam – odpowiedział, wyciągając rękę, by pogładzić jednym zagiętym palcem nadal nieco opuchnięty policzek Wanyina. – Tylko nie martw mnie tak więcej, dobrze? – zapytał, wyciągając w kierunku mężczyzny mały palec, czekając aż ten przyjmie obietnicę i chociaż postara się, nie sprawiać lekarzowi aż tyle kłopotów.
Zaraz potem, Xichen uśmiechnął się znacznie bardziej szelmowsko, mając w głowie rozwiązanie problemu. Nie powiedział jednak zbyt wiele, nie będąc pewnym, czy to wszystko miało wypalić. Dlatego jedynie posłał Wanyinowi tajemnicze spojrzenie spod wachlarza czarnych jak smoła rzęs.
- A co do twojej nudy… postaram się coś zaradzić. Tymczasem, nie przejmuj się niczym i tym bardziej nie staraj się przypominać sobie rzeczy na siłę. Od wypadku minął tydzień, twoje ciało potrzebuje czasu żeby poczuć się lepiej – powiedział, mając nadzieję, że przekonał w jakiś sposób mężczyznę i że udało mu się, choć trochę go uspokoić. Co do swojej obietnicy, już zastanawiał się jak sprawę rozwiązać i chyba miał całkiem niezły pomysł…
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czasami sam nie mógł nadziwić się sobie, jak wielką słabość potrafił mieć, do niektórych osób. Oczywiście jego słabość była zasadniczo dobrze wytłumaczona, bo komu nie zmiękłoby serduszko na widok tak ciepłego spojrzenia lekarza, który robił wszystko, by Wanyin czuł się bezpieczny.
Było mu z tym naprawdę ciężko. Przez ten jeden uśmiech był zmuszony działać wbrew swojemu wcześniejszemu zachowaniu. Do niedawna nawet na chwilę nie żałował tego, że uprzykrza wszystkim życie. Teraz zaś, sam przepraszał za swoje zachowanie, czując się winnym naruszenia spokoju pediatry i reszty personelu szpitala. Ale głównie jednak pediatry.
Całkiem zabawnie wstrzymał powietrze, kiedy Xichen kucnął przy kozetce, na której leżał. Jego wyobraźnia zaczęła pracować na szybszych obrotach niż do tej pory, choć on wmawiał sobie, że jest to na pewno działanie leków. Wcale. Absolutnie wcale nie liczył na nic więcej! Przecież domyślił się, że mężczyzna chce z nim tylko porozmawiać, a to że znalazł się dużo bliżej niego, tak że Wanyin pierwszy raz miał okazję dokładniej przyjrzeć się jego tęczówkom w kolorze zabrudzonego złota, to była już inna kwestia. Chyba trochę za długo zapatrzył się na wyraz twarzy Lana, bo nie zdążył przyswoić, kiedy mężczyzna mu wybaczył. Głupi, okropnie głupi Xichen. Okropnie przystojny z okropnie pięknym uśmiechem będący okropną słabością Wanyina.
Młodszy zamrugał raz i drugi, patrząc na niego niewyraźnie jakby po drodze zgubił się w tych złotych tęczówkach. Ocknął się dopiero, kiedy coś połaskotało go w opuchnięty policzek. Fuknął coś niezrozumiałego udając, że wcale, ale to wcale nie przekonał go ten gest. Chyba nie trzeba było go już przekonywać.
Jak bezduszną osobą musiałby być, żeby martwić takiego złotego Xichena. Toż to zbrodnia w biały dzień, zatrważać biednego pediatrę. Wanyin oczywiście nie mógł pozwolić na taki wybryk, nawet jeśli sam był głównym powodem do zmartwień. Zerknął na wyciągnięty w jego stronę mały paluszek po czym przekręcił teatralnie oczami. No co ten Xichen. Za dzieciaka go miał? Takie metody wychowawcze stosowali rodzice na mniejszych podopiecznych albo maluchy składały sobie słowo na “mały paluszek”. Ale nie Wanyin. On nic nigdy takiego nie robił i nie miał zamiaru niczego nikomu obiecywać.
— Dobrze — przytaknął. To chyba jednak było silniejsze od niego. Wyciągnął swoją dłoń, trochę drżącą od nadmiaru lekarstw i nerwów, po czym splótł nieśmiało swój mały paluszek z tym Xichena. Poczekał aż ten ponagli uścisk i nie wiedzieć czemu, poczuł się dziwnie lepiej. Jakby ktoś obarczył go nagle ogromną odpowiedzialnością. Obietnica, której nie mógł teraz złamać.
Nie dopytywał już, co lekarz miał na myśli twierdząc, że znajdzie mu jakieś zajęcie. Zakładał, że pewnie na zabicie nudy dostanie krzyżówkę do rozwiązania, kupioną w tej małej kawiarni, którą dzisiaj odwiedzili. Na pewno będzie się cudownie bawić, nie miał co się oszukiwać. Na tym skończyła się jego pogawędka z pediatrą, bo musiał wracać do swoich obowiązków, a Wanyin nie próbował go znowu zatrzymywać. Został przewieziony z powrotem na swoją salę, z której nie ruszał się już do końca dnia. Był przede wszystkim zmęczony i nawet nie w głowie było mu dalsze denerwowanie pielęgniarek. Zresztą wziął sobie bardzo do serca obietnicę Xichena i naprawdę chciał jej dotrzymać. Nawet jeśli jedni uznaliby to za bezwartościowe słowo, które nic nie znaczyło. Był dorosłym mężczyzną, na prawdę nie musiał nikogo się słuchać.
Następnego ranka zbudziło go uczucie odrywanego plastra i zmienianego wenflonu. Wanyin strasznie nie lubił, gdy majstrowano przy nim w momencie, gdy spał. Czuł się wtedy trochę bezradny, zaspany i niekoniecznie przytomny. Już miał odpyskować coś pielęgniarce, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język i opanował chęć pokłócenia się z kimś już z samego rana.
— Przewieziemy pana na inną salę. Czy mógłby pan przesiąść się na wózek? — poprosiła jednak z pielęgniarek zauważając, że pacjent względnie się obudził i jest już w pełni przytomny. Wanyin aż zmarszczył nieprzyjemnie nos, krzywiąc się z niezadowolenia. Po co nagle mu zmiana sali? Przyzwyczaił się już do tej. Miał blisko windę, a z niej już łatwo było przemieszczać się między piętrami. Rzucił zniechęcone spojrzenie na podstawiony do jego łóżka wózek, którym kojarzył mu się jedynie ze staruszkami przewożonymi przez pielęgniarki.
— Sam pójdę — zdecydował, rozkopując się z mięciutkiej pościeli.
— Nalegam, żeby jednak pan usiadł. To spory kawałek — spróbowała go przekonać. Ten zaś skrzywił się jeszcze mocniej, bo coś zdecydowanie przestało mu tutaj pasować. To gdzie w takim razie chcieli go przenieść? W głowie od razu pojawił mu się najgorszy scenariusz związany ze zmianą szpitala. Może naprawdę wszyscy mieli już go dosyć? Ale Wanyin naprawdę nie chciał się nigdzie przenosić. Czym prędzej przesiadł się na wózek, a chwilę później odbył nie tak długą drogę na najwyższe piętro, gdzie znajdował się oddział dziecięcy. Dopiero teraz zwrócił uwagę, że piętro te było dużo bardziej kolorowe niż reszta. Chmurkowe ściany, na których przewijały się widoki górskie albo spływający wodospad. Po takiej miejscu można było spodziewać się krzyku, pisku i wrzasków, a zamiast tego było tu względnie spokojnie.
— Co tutaj robię? — nie mógł dłużej zwlekać. Czemu przyprowadzili go akurat w to miejsce? Pielęgniarka wprowadziła go do jednej z pustych sal. Te także miały dużo przyjemniejsze wnętrze z delikatnie fioletowymi ścianami i estetycznymi rysunkami kwiatów lotosu. Jego łóżko zostało już tutaj przetransportowane i znów mógł spokojnie położyć się na nim. Zamiast jednak tego zrobić, usiadł naburmuszony na krawędzi, rzucając pielęgniarce pytające spojrzenie.
— Proszę zaczekać, za chwilę ktoś do pana przyjdzie — odparła kobieta po czym zniknęła z sali i Wanyin został sam z pustką w głowie i milionem pytań, co tu się właściwie stało.
Było mu z tym naprawdę ciężko. Przez ten jeden uśmiech był zmuszony działać wbrew swojemu wcześniejszemu zachowaniu. Do niedawna nawet na chwilę nie żałował tego, że uprzykrza wszystkim życie. Teraz zaś, sam przepraszał za swoje zachowanie, czując się winnym naruszenia spokoju pediatry i reszty personelu szpitala. Ale głównie jednak pediatry.
Całkiem zabawnie wstrzymał powietrze, kiedy Xichen kucnął przy kozetce, na której leżał. Jego wyobraźnia zaczęła pracować na szybszych obrotach niż do tej pory, choć on wmawiał sobie, że jest to na pewno działanie leków. Wcale. Absolutnie wcale nie liczył na nic więcej! Przecież domyślił się, że mężczyzna chce z nim tylko porozmawiać, a to że znalazł się dużo bliżej niego, tak że Wanyin pierwszy raz miał okazję dokładniej przyjrzeć się jego tęczówkom w kolorze zabrudzonego złota, to była już inna kwestia. Chyba trochę za długo zapatrzył się na wyraz twarzy Lana, bo nie zdążył przyswoić, kiedy mężczyzna mu wybaczył. Głupi, okropnie głupi Xichen. Okropnie przystojny z okropnie pięknym uśmiechem będący okropną słabością Wanyina.
Młodszy zamrugał raz i drugi, patrząc na niego niewyraźnie jakby po drodze zgubił się w tych złotych tęczówkach. Ocknął się dopiero, kiedy coś połaskotało go w opuchnięty policzek. Fuknął coś niezrozumiałego udając, że wcale, ale to wcale nie przekonał go ten gest. Chyba nie trzeba było go już przekonywać.
Jak bezduszną osobą musiałby być, żeby martwić takiego złotego Xichena. Toż to zbrodnia w biały dzień, zatrważać biednego pediatrę. Wanyin oczywiście nie mógł pozwolić na taki wybryk, nawet jeśli sam był głównym powodem do zmartwień. Zerknął na wyciągnięty w jego stronę mały paluszek po czym przekręcił teatralnie oczami. No co ten Xichen. Za dzieciaka go miał? Takie metody wychowawcze stosowali rodzice na mniejszych podopiecznych albo maluchy składały sobie słowo na “mały paluszek”. Ale nie Wanyin. On nic nigdy takiego nie robił i nie miał zamiaru niczego nikomu obiecywać.
— Dobrze — przytaknął. To chyba jednak było silniejsze od niego. Wyciągnął swoją dłoń, trochę drżącą od nadmiaru lekarstw i nerwów, po czym splótł nieśmiało swój mały paluszek z tym Xichena. Poczekał aż ten ponagli uścisk i nie wiedzieć czemu, poczuł się dziwnie lepiej. Jakby ktoś obarczył go nagle ogromną odpowiedzialnością. Obietnica, której nie mógł teraz złamać.
Nie dopytywał już, co lekarz miał na myśli twierdząc, że znajdzie mu jakieś zajęcie. Zakładał, że pewnie na zabicie nudy dostanie krzyżówkę do rozwiązania, kupioną w tej małej kawiarni, którą dzisiaj odwiedzili. Na pewno będzie się cudownie bawić, nie miał co się oszukiwać. Na tym skończyła się jego pogawędka z pediatrą, bo musiał wracać do swoich obowiązków, a Wanyin nie próbował go znowu zatrzymywać. Został przewieziony z powrotem na swoją salę, z której nie ruszał się już do końca dnia. Był przede wszystkim zmęczony i nawet nie w głowie było mu dalsze denerwowanie pielęgniarek. Zresztą wziął sobie bardzo do serca obietnicę Xichena i naprawdę chciał jej dotrzymać. Nawet jeśli jedni uznaliby to za bezwartościowe słowo, które nic nie znaczyło. Był dorosłym mężczyzną, na prawdę nie musiał nikogo się słuchać.
Następnego ranka zbudziło go uczucie odrywanego plastra i zmienianego wenflonu. Wanyin strasznie nie lubił, gdy majstrowano przy nim w momencie, gdy spał. Czuł się wtedy trochę bezradny, zaspany i niekoniecznie przytomny. Już miał odpyskować coś pielęgniarce, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język i opanował chęć pokłócenia się z kimś już z samego rana.
— Przewieziemy pana na inną salę. Czy mógłby pan przesiąść się na wózek? — poprosiła jednak z pielęgniarek zauważając, że pacjent względnie się obudził i jest już w pełni przytomny. Wanyin aż zmarszczył nieprzyjemnie nos, krzywiąc się z niezadowolenia. Po co nagle mu zmiana sali? Przyzwyczaił się już do tej. Miał blisko windę, a z niej już łatwo było przemieszczać się między piętrami. Rzucił zniechęcone spojrzenie na podstawiony do jego łóżka wózek, którym kojarzył mu się jedynie ze staruszkami przewożonymi przez pielęgniarki.
— Sam pójdę — zdecydował, rozkopując się z mięciutkiej pościeli.
— Nalegam, żeby jednak pan usiadł. To spory kawałek — spróbowała go przekonać. Ten zaś skrzywił się jeszcze mocniej, bo coś zdecydowanie przestało mu tutaj pasować. To gdzie w takim razie chcieli go przenieść? W głowie od razu pojawił mu się najgorszy scenariusz związany ze zmianą szpitala. Może naprawdę wszyscy mieli już go dosyć? Ale Wanyin naprawdę nie chciał się nigdzie przenosić. Czym prędzej przesiadł się na wózek, a chwilę później odbył nie tak długą drogę na najwyższe piętro, gdzie znajdował się oddział dziecięcy. Dopiero teraz zwrócił uwagę, że piętro te było dużo bardziej kolorowe niż reszta. Chmurkowe ściany, na których przewijały się widoki górskie albo spływający wodospad. Po takiej miejscu można było spodziewać się krzyku, pisku i wrzasków, a zamiast tego było tu względnie spokojnie.
— Co tutaj robię? — nie mógł dłużej zwlekać. Czemu przyprowadzili go akurat w to miejsce? Pielęgniarka wprowadziła go do jednej z pustych sal. Te także miały dużo przyjemniejsze wnętrze z delikatnie fioletowymi ścianami i estetycznymi rysunkami kwiatów lotosu. Jego łóżko zostało już tutaj przetransportowane i znów mógł spokojnie położyć się na nim. Zamiast jednak tego zrobić, usiadł naburmuszony na krawędzi, rzucając pielęgniarce pytające spojrzenie.
— Proszę zaczekać, za chwilę ktoś do pana przyjdzie — odparła kobieta po czym zniknęła z sali i Wanyin został sam z pustką w głowie i milionem pytań, co tu się właściwie stało.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Xichen nie spodziewał się, że przeniesienie Wanyina na jego oddział uda mu się załatwić tak szybko. Kiedy tylko Wen Qing usłyszała o tym, wydawałoby się, absurdalnym pomyśle lekarza, natychmiast zaangażowała się w sprawę, popierając go całym sercem, kiedy przedstawiał pomysł najstarszemu z rodu Lan. Qiren nie był zachwycony, twierdząc że miejsce pacjenta jest na jego oddziale, bez względu na to jak mocno Xichen go lubił. Na szczęście zanim Xichen przyszedł ze sprawą do wuja, uzbroił się w kilka logicznych argumentów, którym starszy nie mógł się oprzeć. No i widząc tak gorliwe poparcie ze strony innych lekarzy, Lan Wangji stwierdził jedynie, że na oddział brata nie ma przecież wcale daleko, a i tak czasem Xichen potrzebował jego opinii, więc pojawiał się tam przynajmniej raz na trzy dni, mógł więc zaglądać do niesfornego pacjenta. W ten sposób ustalono, że następnego dnia, Wanyin zostanie przeniesiony pod opiekuńcze skrzydła pediatry.
Na tym jednak nie zakończyły się przygotowania Xichena. Po przekabaceniu personelu, czas było urobić dzieci. W końcu lekarz obiecał, że załatwi mężczyźnie zajęcie. Co prawda podejrzewał, że samo przebywanie w miejscu pełnym śmiechu i małych istotek, które chciały się bawić będzie zajmujące, niemniej, stwierdził, że może jeszcze dodatkowo z tym pomóc. Dlatego zebrał wszystkich na świetlicy i opowiedział dzieciom o tajemniczym gościu, który pojawić się miał następnego dnia i który był bardzo smutny bo nikt nie chciał się z nim bawić. Poprosił przy tym, by jego mali podopieczni zapewnili gościowi trochę zajęcia i bawili się z nim. Otrzymując zapewnienie, że Wanyin nie opędzi się od pociech, Xichen czekał z niecierpliwością na kolejny dzień.
Nie przewidział jedynie, że w czasie, w którym Wanyin zostanie przeniesiony, na jego oddział trafi dziecko, którym niezwłocznie musiał się zająć. Paskudne złamanie, dużo krzyku, płaczu i panikujący rodzice nie ułatwiali Xichenowi pracy, ale w końcu udało mu się jakoś opanować sytuację, nastawić złamaną kość, założyć gips i stwierdziwszy, że dziecko może potrzebować chociaż dwóch dni obserwacji, przyjąć je na oddział. Dopiero wtedy, mógł poprawić kitel i przeczesawszy włosy dłonią, ruszyć w kierunku nowej sali Wanyina. Nie zdziwił się, kiedy przed jego drzwiami zebrał się tłumek dzieci, które zaglądały ciekawsko do pokoju nowego gościa.
- Doktor nas okłamał! – rzucił oskarżycielsko w jego kierunku jeden z chłopców, kiedy pediatra się zbliżył.
- W jaki sposób? – zapytał życzliwie lekarz, a dzieciak podparł się buntowniczo o biodra.
- Ten gość jest stary! – oświadczył chłopiec, a Xichen musiał się mocno powstrzymać, by się nie roześmiać.
- Nie jest stary, tylko starszy od was. Ale zapewniam, że bawi się znacznie lepiej niż myślicie – powiedział Xichen, podnosząc chłopca, który z rozbawieniem poczochrał włosy lekarza.
Nigdy nie traktowali go poważnie. A przynajmniej nie, kiedy zachowywał się w ten sposób, jak miły opiekun, który miał pozwolić na wszelkie wybryki, tak długo jak były zabawne. Dopiero kiedy na jego twarzy pojawiał się poważny wyraz, wiedzieli że nie wolno żartować i trzeba słuchać wszystkich poleceń mężczyzny. Teraz jednak uśmiechał się szeroko, więc dzieci obległy go łapiąc za kitel, byle być bliżej i nie zostać w tyle. W tym stanie z jednym z chłopców na rękach, Xichen wszedł do pokoju Wanyina, uśmiechając się do niego szeroko.
- Cześć, jak ci się podoba nowe miejsce? – zapytał, marszcząc lekko nos, kiedy chłopiec na jego ramieniu pociągnął go za ucho, ale w odpowiedzi jedynie udał, że próbuje go ugryźć, co spotkało się z głośnym, rozbawionym piskiem i szarpaniem w jego ramionach.
- No dzieci, co się mówi? – zapytał zaraz wesoło, a chórek dziecięcych głosów, zawołał:
- Dzień do-bry! – przywitały się, nieśmiało chowając się za nogami lekarza.
Tylko chłopiec na jego ramionach, był na tyle odważny by wywinąwszy się z uścisku lekarza, podejść z poważnym wyrazem twarzy do Wanyina i posłać mu uważne spojrzenie, jakby właśnie znajdowali się w biurze i miało dojść między nimi do ważnej biznesowej umowy.
- Jedno ważne pytanie – powiedział chłopiec nad wyraz poważnie, sprawiając że lekarz zagryzł rozbawiony wargę, by się nie roześmiać. – W co umiesz się bawić?
Na tym jednak nie zakończyły się przygotowania Xichena. Po przekabaceniu personelu, czas było urobić dzieci. W końcu lekarz obiecał, że załatwi mężczyźnie zajęcie. Co prawda podejrzewał, że samo przebywanie w miejscu pełnym śmiechu i małych istotek, które chciały się bawić będzie zajmujące, niemniej, stwierdził, że może jeszcze dodatkowo z tym pomóc. Dlatego zebrał wszystkich na świetlicy i opowiedział dzieciom o tajemniczym gościu, który pojawić się miał następnego dnia i który był bardzo smutny bo nikt nie chciał się z nim bawić. Poprosił przy tym, by jego mali podopieczni zapewnili gościowi trochę zajęcia i bawili się z nim. Otrzymując zapewnienie, że Wanyin nie opędzi się od pociech, Xichen czekał z niecierpliwością na kolejny dzień.
Nie przewidział jedynie, że w czasie, w którym Wanyin zostanie przeniesiony, na jego oddział trafi dziecko, którym niezwłocznie musiał się zająć. Paskudne złamanie, dużo krzyku, płaczu i panikujący rodzice nie ułatwiali Xichenowi pracy, ale w końcu udało mu się jakoś opanować sytuację, nastawić złamaną kość, założyć gips i stwierdziwszy, że dziecko może potrzebować chociaż dwóch dni obserwacji, przyjąć je na oddział. Dopiero wtedy, mógł poprawić kitel i przeczesawszy włosy dłonią, ruszyć w kierunku nowej sali Wanyina. Nie zdziwił się, kiedy przed jego drzwiami zebrał się tłumek dzieci, które zaglądały ciekawsko do pokoju nowego gościa.
- Doktor nas okłamał! – rzucił oskarżycielsko w jego kierunku jeden z chłopców, kiedy pediatra się zbliżył.
- W jaki sposób? – zapytał życzliwie lekarz, a dzieciak podparł się buntowniczo o biodra.
- Ten gość jest stary! – oświadczył chłopiec, a Xichen musiał się mocno powstrzymać, by się nie roześmiać.
- Nie jest stary, tylko starszy od was. Ale zapewniam, że bawi się znacznie lepiej niż myślicie – powiedział Xichen, podnosząc chłopca, który z rozbawieniem poczochrał włosy lekarza.
Nigdy nie traktowali go poważnie. A przynajmniej nie, kiedy zachowywał się w ten sposób, jak miły opiekun, który miał pozwolić na wszelkie wybryki, tak długo jak były zabawne. Dopiero kiedy na jego twarzy pojawiał się poważny wyraz, wiedzieli że nie wolno żartować i trzeba słuchać wszystkich poleceń mężczyzny. Teraz jednak uśmiechał się szeroko, więc dzieci obległy go łapiąc za kitel, byle być bliżej i nie zostać w tyle. W tym stanie z jednym z chłopców na rękach, Xichen wszedł do pokoju Wanyina, uśmiechając się do niego szeroko.
- Cześć, jak ci się podoba nowe miejsce? – zapytał, marszcząc lekko nos, kiedy chłopiec na jego ramieniu pociągnął go za ucho, ale w odpowiedzi jedynie udał, że próbuje go ugryźć, co spotkało się z głośnym, rozbawionym piskiem i szarpaniem w jego ramionach.
- No dzieci, co się mówi? – zapytał zaraz wesoło, a chórek dziecięcych głosów, zawołał:
- Dzień do-bry! – przywitały się, nieśmiało chowając się za nogami lekarza.
Tylko chłopiec na jego ramionach, był na tyle odważny by wywinąwszy się z uścisku lekarza, podejść z poważnym wyrazem twarzy do Wanyina i posłać mu uważne spojrzenie, jakby właśnie znajdowali się w biurze i miało dojść między nimi do ważnej biznesowej umowy.
- Jedno ważne pytanie – powiedział chłopiec nad wyraz poważnie, sprawiając że lekarz zagryzł rozbawiony wargę, by się nie roześmiać. – W co umiesz się bawić?
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Miał pustkę w głowie. Zupełnie nie wiedział, czego ma spodziewać się po tym, że nagle przeniesiono go na oddział dziecięcy. Wanyin zdążył dokładnie rozeznać się, że nie mieli wcale tak dużo pacjentów, by miało brakować im miejsc. Szpitala też na wszystkie jego ogromne prośby, nie musiał zmieniać. Jedynym powodem tych nagłych zmian musiał być więc Xichen.
Aż wstrzymał oddech, że ostatnimi czas wszystko w jego jakże nudnym życiu, chcąc nie chcąc sprowadzało się właśnie do pediatry. Chyba nawet nie zauważył, kiedy ten dość znacząco zajął miejsce w jego życiu, zdążył się rozgościć, napić herbatki, a biedny Wanyin tylko łapał ostatnie resztki cierpliwości, żeby z nim wytrzymać. Skaranie boskie z tym Xichenem, naprawdę.
A tak naprawdę NAPRAWDĘ, sam powoli zaczął przyzwyczajać się do tego miejsca. Powoli odnajdywał w tym swoją codzienność i póki co, starał się nie zastanawiać jak wcześniej musiało wyglądać jego życie. Skoro nic nie pamiętał, to nie miał też za czym tęsknić.
Uniósł zaskoczone spojrzenie, natrafiając na znajome tęczówki. I pomyśleć, że dopiero co o nim rozmyślał. Tym razem jednak, w towarzystwie lekarza znajdowała się też jego mała grupka podopiecznych, które dość mocno przykleiły się do mężczyzny, wstydliwie chowając się za jego nogami. Wanyin tylko przez sekundę wydał się zaskoczony. Ah, więc to teraz miało być jego nowe zajęcie? Nikt o zdrowych zmysłach nie oddałbym mu pod opiekę doniczkowej roślinki, a co dopiero dziecka, biorąc pod uwagę, jak wcześniej odnosił się do pielęgniarek, lekarzy... dorosłych. Zabawne, bo tylko właśnie przy tej ostatniej grupie osób czuł się nieswojo. Wiecznie obrażony, smętny i zdenerwowany. Nie znaczyło to, że miał zamiar tak samo zachowywać się w stosunku do młodszych od siebie.
Nie odpowiedział, za to na jego ustach wykwitł dość rozbawiony uśmiech widząc, jak lekarz droczy się z małym pacjentem. Pozwolił sobie na rozczulające westchnięcie, bo takie sceny zawsze kupowały jego lodowate serduszko. Zerknął na małego chłopca, który jako ten najdzielniejszy z grupy, postanowił stawić czoła nowej osobie. Wanyin z początku udawał równie poważnego, ale nie był to prawdziwy rodzaj powagi. Jego tęczówki cieszyły się na sam widok gromadki dzieciaków, które zachowywały się po prostu pociesznie.
— Hm, to bardzo ważne pytanie i ważna odpowiedź — chwilę droczył się jeszcze z chłopcem, przekomarzając na spojrzenia, który pierwszy odpuści. — Umiem bardzo dobrze bawić się w chowanego — odparł z ogromną dumą w głosie, posyłając Xichenowi znaczący uśmiech. Nikt nie zaprzeczy, że w chowaniu się Wanyin był prawdziwym mistrzem. — Ale umiem też świetnie szukać. Bo jestem... sprytnym wilkiem i natychmiast was wywęszę — kucnął gwałtownie na ziemię, uśmiechając się złowieszczo, na co dzieciaki zaniosły się radosnym piskiem.
— Ty szukasz! — krzyknął chłopiec, uciekając przed “wilkiem” żeby ten przypadkiem już na starcie go nie dopadł. Większość dzieciaków uwielbiała uciekać i bronić się przed złymi potworkami, które chciały je dopaść. Bawić się w małych obrońców, a oczywiście dorośli musieli odgrywać rolę tych zły, niedobrych. Wanyin w pełni się z nimi zgadzał, mimo że sam był dorosły.
— Doktor Lan też szuka, bo jest za duży, żeby się gdzieś schować — zadecydowała jedna dziewczynka, wreszcie odsuwając się od nogi lekarza.
— Zgadzam się z tobą. Myślę, że jest zdecydowanie za duży — przytaknął jej Wanyin, nie mogąc powstrzymać się od małego dogryzania dla lekarza. Chociaż w ten sposób chciał podkreślić, że skoro go tutaj ściągnął, to wcale nie będzie miał z nim tak łatwo. Już po chwili gromadka dzieciaków rozbiegła się po całym oddziale, wywołując przy tym sporo krzyku radości i pisków, bo przecież za chwilę dopadnie ich wilk i jego przyjaciel niedźwiedź. Młodszy nawet nie skomentował nowej ksywki wymyślonej przez dzieci. Małe był całkiem kreatywne. Podniósł się wreszcie z kolan, podchodząc bliżej lekarza i pierwszy raz od dawien dawna, jego twarz wypełniona była szczerą radością i pozytywną energią.
— A doktor Lan potrafi się bawić? — zagadnął łobuzersko, zatrzymując się naprzeciwko niego. Musieli dać dzieciakom chwile na schowanie się, a skoro mieli razem ich szukać... warto było zamienić choć dwa słowa.
— To twoja sprawka, prawda? Wziałeś sprawy w swoje ręce. Na długo tu zostanę? — postanowił dopytać już nieco bardziej poważnie. Nie żeby spieszyło mu się do powrotu na tamtą salę... W końcu miał obok siebie ulubionego lekarza i gromadkę dzieciaków, którymi naprawdę miał zamiar się zaopiekować. Nawet nie umiał wytłumaczyć, dlaczego akurat z młodszymi osobami dogadywał się dużo lepiej.
— Teraz się nie wywiniesz. Musisz pomóc mi je wszystkie połapać. Rozdzielimy się, będzie szybciej — wyminął wreszcie lekarza, podchodząc w stronę wyjścia z sali. Jednak za nim całkiem przekroczył jej próg, zerknął mimowolnie w dół na swoje biodro. Dzień temu było zszywane, ale wcale nie czuł się, jakby te utrudniało mu poruszanie. Rano podali mu też ostatnią kroplówkę i teraz przerzucił się na leki w tabletkach. Wreszcie nie czuł się uwiązany do łóżka. Mógł swobodnie się poruszać.
— Mogę? Bierzesz na siebie pełną odpowiedzialność za wypuszczenie mnie z sali. Obiecuję nie biegać — wolał upewnić się co do tego, że Xichen znowu mu niczego nie zabrania i nie łamie żadnych przepisów. To była na pewno ogromna zmiana w jego wydaniu, że postanowił wpierw zapytać się kogoś o zgodę, nim sam na własną rękę wyjdzie z sali.
Aż wstrzymał oddech, że ostatnimi czas wszystko w jego jakże nudnym życiu, chcąc nie chcąc sprowadzało się właśnie do pediatry. Chyba nawet nie zauważył, kiedy ten dość znacząco zajął miejsce w jego życiu, zdążył się rozgościć, napić herbatki, a biedny Wanyin tylko łapał ostatnie resztki cierpliwości, żeby z nim wytrzymać. Skaranie boskie z tym Xichenem, naprawdę.
A tak naprawdę NAPRAWDĘ, sam powoli zaczął przyzwyczajać się do tego miejsca. Powoli odnajdywał w tym swoją codzienność i póki co, starał się nie zastanawiać jak wcześniej musiało wyglądać jego życie. Skoro nic nie pamiętał, to nie miał też za czym tęsknić.
Uniósł zaskoczone spojrzenie, natrafiając na znajome tęczówki. I pomyśleć, że dopiero co o nim rozmyślał. Tym razem jednak, w towarzystwie lekarza znajdowała się też jego mała grupka podopiecznych, które dość mocno przykleiły się do mężczyzny, wstydliwie chowając się za jego nogami. Wanyin tylko przez sekundę wydał się zaskoczony. Ah, więc to teraz miało być jego nowe zajęcie? Nikt o zdrowych zmysłach nie oddałbym mu pod opiekę doniczkowej roślinki, a co dopiero dziecka, biorąc pod uwagę, jak wcześniej odnosił się do pielęgniarek, lekarzy... dorosłych. Zabawne, bo tylko właśnie przy tej ostatniej grupie osób czuł się nieswojo. Wiecznie obrażony, smętny i zdenerwowany. Nie znaczyło to, że miał zamiar tak samo zachowywać się w stosunku do młodszych od siebie.
Nie odpowiedział, za to na jego ustach wykwitł dość rozbawiony uśmiech widząc, jak lekarz droczy się z małym pacjentem. Pozwolił sobie na rozczulające westchnięcie, bo takie sceny zawsze kupowały jego lodowate serduszko. Zerknął na małego chłopca, który jako ten najdzielniejszy z grupy, postanowił stawić czoła nowej osobie. Wanyin z początku udawał równie poważnego, ale nie był to prawdziwy rodzaj powagi. Jego tęczówki cieszyły się na sam widok gromadki dzieciaków, które zachowywały się po prostu pociesznie.
— Hm, to bardzo ważne pytanie i ważna odpowiedź — chwilę droczył się jeszcze z chłopcem, przekomarzając na spojrzenia, który pierwszy odpuści. — Umiem bardzo dobrze bawić się w chowanego — odparł z ogromną dumą w głosie, posyłając Xichenowi znaczący uśmiech. Nikt nie zaprzeczy, że w chowaniu się Wanyin był prawdziwym mistrzem. — Ale umiem też świetnie szukać. Bo jestem... sprytnym wilkiem i natychmiast was wywęszę — kucnął gwałtownie na ziemię, uśmiechając się złowieszczo, na co dzieciaki zaniosły się radosnym piskiem.
— Ty szukasz! — krzyknął chłopiec, uciekając przed “wilkiem” żeby ten przypadkiem już na starcie go nie dopadł. Większość dzieciaków uwielbiała uciekać i bronić się przed złymi potworkami, które chciały je dopaść. Bawić się w małych obrońców, a oczywiście dorośli musieli odgrywać rolę tych zły, niedobrych. Wanyin w pełni się z nimi zgadzał, mimo że sam był dorosły.
— Doktor Lan też szuka, bo jest za duży, żeby się gdzieś schować — zadecydowała jedna dziewczynka, wreszcie odsuwając się od nogi lekarza.
— Zgadzam się z tobą. Myślę, że jest zdecydowanie za duży — przytaknął jej Wanyin, nie mogąc powstrzymać się od małego dogryzania dla lekarza. Chociaż w ten sposób chciał podkreślić, że skoro go tutaj ściągnął, to wcale nie będzie miał z nim tak łatwo. Już po chwili gromadka dzieciaków rozbiegła się po całym oddziale, wywołując przy tym sporo krzyku radości i pisków, bo przecież za chwilę dopadnie ich wilk i jego przyjaciel niedźwiedź. Młodszy nawet nie skomentował nowej ksywki wymyślonej przez dzieci. Małe był całkiem kreatywne. Podniósł się wreszcie z kolan, podchodząc bliżej lekarza i pierwszy raz od dawien dawna, jego twarz wypełniona była szczerą radością i pozytywną energią.
— A doktor Lan potrafi się bawić? — zagadnął łobuzersko, zatrzymując się naprzeciwko niego. Musieli dać dzieciakom chwile na schowanie się, a skoro mieli razem ich szukać... warto było zamienić choć dwa słowa.
— To twoja sprawka, prawda? Wziałeś sprawy w swoje ręce. Na długo tu zostanę? — postanowił dopytać już nieco bardziej poważnie. Nie żeby spieszyło mu się do powrotu na tamtą salę... W końcu miał obok siebie ulubionego lekarza i gromadkę dzieciaków, którymi naprawdę miał zamiar się zaopiekować. Nawet nie umiał wytłumaczyć, dlaczego akurat z młodszymi osobami dogadywał się dużo lepiej.
— Teraz się nie wywiniesz. Musisz pomóc mi je wszystkie połapać. Rozdzielimy się, będzie szybciej — wyminął wreszcie lekarza, podchodząc w stronę wyjścia z sali. Jednak za nim całkiem przekroczył jej próg, zerknął mimowolnie w dół na swoje biodro. Dzień temu było zszywane, ale wcale nie czuł się, jakby te utrudniało mu poruszanie. Rano podali mu też ostatnią kroplówkę i teraz przerzucił się na leki w tabletkach. Wreszcie nie czuł się uwiązany do łóżka. Mógł swobodnie się poruszać.
— Mogę? Bierzesz na siebie pełną odpowiedzialność za wypuszczenie mnie z sali. Obiecuję nie biegać — wolał upewnić się co do tego, że Xichen znowu mu niczego nie zabrania i nie łamie żadnych przepisów. To była na pewno ogromna zmiana w jego wydaniu, że postanowił wpierw zapytać się kogoś o zgodę, nim sam na własną rękę wyjdzie z sali.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od kiedy tylko pamiętał, Xichen znał się na ludziach. Raczej nie dawał wiary pierwszemu wrażeniu, wiedząc że to było zwyczajnie mylne, zawsze dając drugą szansę. Nawet jeśli osoba wydawała mu się podejrzana, dopóki nie znalazł w swojej głowie i obserwując tę osobę dowodów, że faktycznie coś mogło być nie tak, zwracał na nią uwagę i starał się nie oceniać. Miał przeczucia, mówiące mu, kiedy ktoś był szczery, a kiedy ukrywał się za maską. I tym razem, maska Wanyina nie dała rady go zmylić, a jego przeczucia okazały się całkowicie słuszne. Samo to, jak mężczyzna patrzył na dzieci, jak z nimi rozmawiał, pewnie ale jednocześnie delikatnie, uważając by nie być zbyt ostrym, za głośnym, czy zwyczajnie nieprzyjemnym upewniało go w przekonaniu, że dokonał słusznego wyboru. W tym miejscu Wanyin na pewno miał czuć się lepiej, a i on sam z jakiegoś powodu, myśląc o tym, że ten dorosły urwis będzie bliżej, czuł się spokojniejszy.
Na wspomnienie o grze w chowanego, Xichen potrząsnął z niedowierzaniem głową. Owszem, Wanyin był mistrzem w ukrywaniu się i ucieczce, ale dla nosa pediatry, dla którego woń lotosu stała się idealnym, nieco ekscytującym drogowskazem, nie był wyzwaniem. To samo tyczyło się dzieci, bo choć te mocno przesiąkły zapachem
» Stwórz wiadomość
Nie konwertuj emotikonek w tej wiadomości szpitala i detergentów i leków, nadal zachowały coś indywidualnego, co mogło ułatwić Xichenowi poszukiwania. W końcu nie bez powodu był tropicielem Organizacji. Nie widział przy tym powodów, dla których nie miałby sprawić dzieciom przyjemności i trochę się z nimi pobawić. W końcu nadal był na oddziale, więc nawet gdyby coś się stało, był na miejscu. Nazwany niedźwiedziem, parsknął śmiechem, ale ostatecznie zgodził się z werdyktem. Skoro tak go widziały, mógł być misiem…
- Hmm… w chowaniu się nie jestem zbyt dobry, ale szukanie to moja specjalność – odpowiedział na zaczepkę Wanyina, unosząc znacząco brwi i uśmiechając się lekko. Przyglądał się przy tym, jak rozkrzyczana dzieciarnia rozbiegła się po całym piętrze, odprowadzana zdziwionymi i rozbawionymi spojrzeniami pielęgniarek.
Za to słysząc kolejne pytania, skupił wzrok na fiołkowych tęczówkach, uśmiechając się tajemniczo.
- Owszem, moja, obiecałem w końcu, że coś zrobię z twoją nudą, prawda? – odpowiedział życzliwie, splatając ręce za plecami. – Dopóki nie wyzdrowiejesz, Wangji przyjdzie później zbadać twój stan, więc tym razem daj mu się obejrzeć, dobrze? – zapytał łagodnie, mówiąc to takim tonem, jakby przekonywał małe dziecko, że jeśli teraz posprząta pokój, później będzie mógł się bawić bez przeszkód.
Na oficjalną prośbę dołączenia do zabawy, kiwnął jedynie głową na zgodę, domyślając się, że jeśli pozwolą dzieciom za długo na siebie czekać, gotowe są same siebie szukać, obrażając się na dorosłych na resztę dnia. Czego się jednak nie spodziewał, a co sprawiło, że ciepły i pełen dumy uśmiech rozświetlił jego twarz, to pytanie o pozwolenie. Xichen był taki dumny z mężczyzny i równocześnie wdzięczny, że w końcu wziął jego słowa na poważnie i postanowił się do nich zastosować, że nie zwlekając kiwnął przyzwalająco głową.
- Idź, tylko nie wykonuj zbyt gwałtownych ruchów – zgodził się, przypominając sobie zaraz o jego temperamencie, dodał więc ostrzeżenie, bojąc się o to, że jeśli mężczyzna się zapomni, znów będzie potrzebował kolejnych szwów. Na szczęście pacjent wydawał się zrozumieć i przyjąć do wiadomości słowa lekarza, więc kiedy zniknął za drzwiami, Xichen postanowił martwić się o niego odrobinę mniej.
Sam po jeszcze chwili, wyszedł i zaczął grę, czując w żyłach odrobinę adrenaliny, każącej mu podjąć wyzwanie dla tropiciela i odszukać dzieciaki. Tak jak obiecywał, był w tym mistrzem i nie minęło nawet dwadzieścia minut, kiedy odnalazł szóstkę, śmiejąc się głośno razem z nimi, kiedy wypadały zza zasłon, próbując go przestraszyć i rozproszyć jego uwagę. Xichen jednak nie dał się zbić z tropu i zaraz runda chowanego się skończyła, a potem zaczęła kolejna i kolejna, sprowadzając na Zacisze Obłoków mnóstwo śmiechu i radości.
Dlatego kiedy tego dnia znów bawili się z podopiecznymi pediatry, mężczyzna cały czas rozmyślał o tym, jak odnaleźć jakichś bliskich mężczyzny, jak dowiedzieć się czegoś o nim na tyle, by może wróciły mu jakieś wspomnienia… Nie zauważył, że od dłuższego czasu z drugiego końca korytarza przyglądał mu się mężczyzna w żółtej koszulce i zwykłych jeansach, zasłaniając twarz wachlarzem. Na czoło nasuniętą miał czapkę z daszkiem. Dopiero kiedy lekarz został całkowicie spacyfikowany, sprowadzony na ziemie, a dzieci obsiadły go z każdej możliwej strony, przyglądający mu się mężczyzna roześmiał się głośno, składając wachlarz i odsłaniając twarz o delikatnych pełnych uroku rysach. Kiedy się uśmiechał, w jego policzkach tworzyły się urocze dołeczki, a ciemne oczy otoczone gęstymi rzęsami miały w sobie jakiś tajemniczy blask, sprawiający że chciało się w nich zatonąć.
Słysząc dobrze znany sobie dźwięk, Xichen uniósł głowę, a widząc nad sobą ten słodki uśmiech, odwzajemnił go, zaraz delikatnie upominając dzieci by z niego zeszły. Podniósł się do siadu i chciał wstać, ale dostrzegł przed sobą wyciągniętą rękę, którą po chwili bez wahania uchwycił i pozwolił pomóc sobie wstać, choć wcale nie potrzebował takiego wsparcia. Wiedział jednak, że przyjaciel czuł się w takich chwilach potrzebny i szczęśliwy, nie odmawiał mu więc tych drobnych chwil radości, kiedy mógł coś dla niego zrobić.
- Mengyao – ucieszył się Xichen, przyglądając się jak niższy mężczyzna ściągnął czapkę, pozwalając by jego brązowe włosy rozsypały mu się na czoło, a luźne kosmyki otoczyły policzki. Był niezwykle czarujący, a jego niecodzienna, delikatna uroda zwracała na siebie uwagę.
- Xichen – westchnął mężczyzna, kręcąc głową z niedowierzaniem, spoglądając z uśmiechem na dzieciaki, które zdążyły znaleźć sobie inny obiekt do zabaw, a był nim Wanyin.
- Oh, a jego nie kojarzę… Twój nowy… pielęgniarz? – zaryzykował, unosząc brwi do góry, brzmiąc odrobinę niedowierzająco. Wanyin nie wyglądał ani trochę jak ktoś kto pracował w szpitalu. Dresy i koszulka, którą Xichen potajemnie przyniósł mu ze swojej szafy, kiedy mężczyzna odmówił noszenia szpitalnej piżamy kiedy indziej niż w nocy.
- Nie, on jest… - zaczął, ale Mengyao sam mu przerwał, unosząc brwi jeszcze wyżej, kiedy zdał sobie sprawę z tego, skąd kojarzył ubrania tego nieznajomego mężczyzny.
- Czy on ma twoją koszulkę? – zapytał z niedowierzaniem i odrobiną zazdrości w głosie, którą zaraz ukrył, zanim Xichen zdołał się zorientować, że i ona wkradła się w jego ton.
Na wspomnienie o grze w chowanego, Xichen potrząsnął z niedowierzaniem głową. Owszem, Wanyin był mistrzem w ukrywaniu się i ucieczce, ale dla nosa pediatry, dla którego woń lotosu stała się idealnym, nieco ekscytującym drogowskazem, nie był wyzwaniem. To samo tyczyło się dzieci, bo choć te mocno przesiąkły zapachem
» Stwórz wiadomość
Nie konwertuj emotikonek w tej wiadomości szpitala i detergentów i leków, nadal zachowały coś indywidualnego, co mogło ułatwić Xichenowi poszukiwania. W końcu nie bez powodu był tropicielem Organizacji. Nie widział przy tym powodów, dla których nie miałby sprawić dzieciom przyjemności i trochę się z nimi pobawić. W końcu nadal był na oddziale, więc nawet gdyby coś się stało, był na miejscu. Nazwany niedźwiedziem, parsknął śmiechem, ale ostatecznie zgodził się z werdyktem. Skoro tak go widziały, mógł być misiem…
- Hmm… w chowaniu się nie jestem zbyt dobry, ale szukanie to moja specjalność – odpowiedział na zaczepkę Wanyina, unosząc znacząco brwi i uśmiechając się lekko. Przyglądał się przy tym, jak rozkrzyczana dzieciarnia rozbiegła się po całym piętrze, odprowadzana zdziwionymi i rozbawionymi spojrzeniami pielęgniarek.
Za to słysząc kolejne pytania, skupił wzrok na fiołkowych tęczówkach, uśmiechając się tajemniczo.
- Owszem, moja, obiecałem w końcu, że coś zrobię z twoją nudą, prawda? – odpowiedział życzliwie, splatając ręce za plecami. – Dopóki nie wyzdrowiejesz, Wangji przyjdzie później zbadać twój stan, więc tym razem daj mu się obejrzeć, dobrze? – zapytał łagodnie, mówiąc to takim tonem, jakby przekonywał małe dziecko, że jeśli teraz posprząta pokój, później będzie mógł się bawić bez przeszkód.
Na oficjalną prośbę dołączenia do zabawy, kiwnął jedynie głową na zgodę, domyślając się, że jeśli pozwolą dzieciom za długo na siebie czekać, gotowe są same siebie szukać, obrażając się na dorosłych na resztę dnia. Czego się jednak nie spodziewał, a co sprawiło, że ciepły i pełen dumy uśmiech rozświetlił jego twarz, to pytanie o pozwolenie. Xichen był taki dumny z mężczyzny i równocześnie wdzięczny, że w końcu wziął jego słowa na poważnie i postanowił się do nich zastosować, że nie zwlekając kiwnął przyzwalająco głową.
- Idź, tylko nie wykonuj zbyt gwałtownych ruchów – zgodził się, przypominając sobie zaraz o jego temperamencie, dodał więc ostrzeżenie, bojąc się o to, że jeśli mężczyzna się zapomni, znów będzie potrzebował kolejnych szwów. Na szczęście pacjent wydawał się zrozumieć i przyjąć do wiadomości słowa lekarza, więc kiedy zniknął za drzwiami, Xichen postanowił martwić się o niego odrobinę mniej.
Sam po jeszcze chwili, wyszedł i zaczął grę, czując w żyłach odrobinę adrenaliny, każącej mu podjąć wyzwanie dla tropiciela i odszukać dzieciaki. Tak jak obiecywał, był w tym mistrzem i nie minęło nawet dwadzieścia minut, kiedy odnalazł szóstkę, śmiejąc się głośno razem z nimi, kiedy wypadały zza zasłon, próbując go przestraszyć i rozproszyć jego uwagę. Xichen jednak nie dał się zbić z tropu i zaraz runda chowanego się skończyła, a potem zaczęła kolejna i kolejna, sprowadzając na Zacisze Obłoków mnóstwo śmiechu i radości.
***
Kiedy tydzień później Xichen sprawdzał z Wangjim stan Wanyina, oboje dochodzili do wniosku, że ich pacjent był praktycznie wyleczony. Rany ładnie się zagoiły, pozostawiając po sobie co prawda blizny, ale nie były one zbyt duże. Żebra mężczyzny zrosły się, z twarzy zeszła opuchlizna, ukazując prawdziwą przystojną twarz mężczyzny, w której fioletowe oczy lśniły determinacją i siłą. Xichen nie spieszył się jednak z wypisaniem go ze szpitala. Dopóki w nim przebywał, był bezpieczny. Lekarz nie zapomniał, że gonili go Łowcy, a skoro już raz się na nich natknął, mógł drugi raz. A dopóki nadal niewiele pamiętał, pediatra nie miał serca zostawić go na pastwę losu. Pomijając już fakt, że jako członek Organizacji, przysięgał chronić alfy i omegi, zwyczajnie go lubił. Wanyin był interesujący, nietuzinkowy i niezwykle wręcz uroczy. Xichen chciał go poznać, nie tylko na stopie pacjent – lekarz. Dlatego kiedy tego dnia znów bawili się z podopiecznymi pediatry, mężczyzna cały czas rozmyślał o tym, jak odnaleźć jakichś bliskich mężczyzny, jak dowiedzieć się czegoś o nim na tyle, by może wróciły mu jakieś wspomnienia… Nie zauważył, że od dłuższego czasu z drugiego końca korytarza przyglądał mu się mężczyzna w żółtej koszulce i zwykłych jeansach, zasłaniając twarz wachlarzem. Na czoło nasuniętą miał czapkę z daszkiem. Dopiero kiedy lekarz został całkowicie spacyfikowany, sprowadzony na ziemie, a dzieci obsiadły go z każdej możliwej strony, przyglądający mu się mężczyzna roześmiał się głośno, składając wachlarz i odsłaniając twarz o delikatnych pełnych uroku rysach. Kiedy się uśmiechał, w jego policzkach tworzyły się urocze dołeczki, a ciemne oczy otoczone gęstymi rzęsami miały w sobie jakiś tajemniczy blask, sprawiający że chciało się w nich zatonąć.
Słysząc dobrze znany sobie dźwięk, Xichen uniósł głowę, a widząc nad sobą ten słodki uśmiech, odwzajemnił go, zaraz delikatnie upominając dzieci by z niego zeszły. Podniósł się do siadu i chciał wstać, ale dostrzegł przed sobą wyciągniętą rękę, którą po chwili bez wahania uchwycił i pozwolił pomóc sobie wstać, choć wcale nie potrzebował takiego wsparcia. Wiedział jednak, że przyjaciel czuł się w takich chwilach potrzebny i szczęśliwy, nie odmawiał mu więc tych drobnych chwil radości, kiedy mógł coś dla niego zrobić.
- Mengyao – ucieszył się Xichen, przyglądając się jak niższy mężczyzna ściągnął czapkę, pozwalając by jego brązowe włosy rozsypały mu się na czoło, a luźne kosmyki otoczyły policzki. Był niezwykle czarujący, a jego niecodzienna, delikatna uroda zwracała na siebie uwagę.
- Xichen – westchnął mężczyzna, kręcąc głową z niedowierzaniem, spoglądając z uśmiechem na dzieciaki, które zdążyły znaleźć sobie inny obiekt do zabaw, a był nim Wanyin.
- Oh, a jego nie kojarzę… Twój nowy… pielęgniarz? – zaryzykował, unosząc brwi do góry, brzmiąc odrobinę niedowierzająco. Wanyin nie wyglądał ani trochę jak ktoś kto pracował w szpitalu. Dresy i koszulka, którą Xichen potajemnie przyniósł mu ze swojej szafy, kiedy mężczyzna odmówił noszenia szpitalnej piżamy kiedy indziej niż w nocy.
- Nie, on jest… - zaczął, ale Mengyao sam mu przerwał, unosząc brwi jeszcze wyżej, kiedy zdał sobie sprawę z tego, skąd kojarzył ubrania tego nieznajomego mężczyzny.
- Czy on ma twoją koszulkę? – zapytał z niedowierzaniem i odrobiną zazdrości w głosie, którą zaraz ukrył, zanim Xichen zdołał się zorientować, że i ona wkradła się w jego ton.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Następny tydzień zleciał mu dużo szybciej niż mógł się tego spodziewać. Na oddziale dziecięcym Wanyin zyskał dużo więcej obowiązków i mniej czasu, przez co dzień nie dłużył mu się tak bardzo, jak do tej pory. Gromadka dzieci skrzętnie zajmowała całe jego dnie. Szybko okazało się też, że zmęczony Wanyin to spokojny Wanyin. Mała ferajna potrafiła nieźle go uchodzić i nawet nie myślał o tym, by zapuszczać się w inną część szpitala. Kawiarnia na pewno świeciła pustkami bez jego obecności, a automat do kawy musiał mocno za nim tęsknić. Pod opieką pediatry, którego zaleceń zaczął coraz częściej słuchać, wracał coraz szybciej do zdrowia.
Kiedy tego ranka zdjęto z niego ostatnie bandaże i zapowiedziano, że jego wyniki są w normie, Wanyin odczuwał coraz większą presję spowodowaną tym, że tak naprawdę lada chwila powinien zostać wypisany ze szpitala. Od jakiegoś czasu, przestał dopytywać się kiedy, jak długo, a po prostu czekał cierpliwie aż ten dzień w końcu nadejdzie. Dopóki ani Xichen ani Wangji nie poruszali tego tematu, on również starał się nie upominać. Wiedział, że zupełnie nie miałby gdzie się podziać. Szczątkowe przebłyski wspomnień nie dawały mu jasnej przyszłości, co dalej z jego życiem. Martwił się, to oczywiste, ale za żadne skarby, nie chciał dać po sobie poznać, że coś mogło być nie tak.
Sprzeczał się z mniejszym chłopcem, który z nich jest silniejszy i obaj siłowali się na ręce. Wanyin udawał, że nie daje sobie rady z utrzymaniem małego, choć tak naprawdę chciał, by dzieciak miał więcej frajdy z pokonywania go. Jak zwykle razem z Xichenem zajęci zabawianiem najmłodszych. Nic więc dziwnego, że młody mężczyzna, który na pewno nie był żądnym lekarzem, zdążył niepostrzeżenie wejść do sali. Wanyin zwrócił na niego uwagę dopiero, gdy pediatra się z nim przywitał. Oh, więc musieli się dość dobrze znać. Sam jednak milczał, starając się zignorować jego obecność. Z każdą chwilą, wydawał się dla niego coraz bardziej podejrzany. Bo Xichen był dla niego miły? Nie zakładał oczywiście, że Lan mógłby kogokolwiek potraktować niemiło jednak jego... traktował nad wyraz szczególnie. Młodszy przekręcił nieświadomie oczami, kiedy mężczyzna pomógł lekarzowi wstać. Dzieciaki otoczyły Wanyina z chęcią zwrócenia na siebie uwagi i między sobą zaczęły sprzeczać się, kogo pierwszego ma wziąć na barana. Ten zaś zerknął zaskoczony na Mengyao, potem szybko na koszulkę, którą miał na sobie i wreszcie posłał nadąsane spojrzenie lekarzowi.
— Xichen — upomniał go z przekąsem, bo nic wcześniej nie powiedział, że ubrania, które mu przyniósł należą do niego. Oczywiście nietrudno było się tego domyślić, ale Wanyin jakoś nie zapędzał się w tej myśli. Za to nie mógł przestać myśleć o tym... że tak właśnie pachniał lekarz. Jak morska bryza, jak najświeższe powietrze, jak górska woda z wodospadu. Przez cały dzień towarzyszył mu ten zapach. Mengyao aż zerknął z niepokojem na Wanyina, jakby zupełnie nie pasowało mu, że zwraca się do jego przyjaciela po imieniu zamiast zachować większy szacunek.
— Jestem pacjentem — sprostował jeszcze, nie garnąc się jednak do tego, by powiedzieć coś więcej, czy chociaż przedstawić się z imienia. Mengyao wyglądał tak, jakby na raz chciał zapytać o więcej niż jedną rzecz choć ostatecznie westchnął tylko ze zmieszaniem, odwracając się w stronę Xichena.
— Możemy porozmawiać na osobności? Mam ci coś do przekazania — uśmiechnął się przekonywująco, na co Wanyin miał ochotę wtrącić się i powiedzieć dwa słowa za dużo. To nie była jego sprawa, ale z drugiej strony... nie byłby sobą, gdyby cały czas tylko milczał.
— Niech zgadnę... na temat Łowców? Wiem wystarczająco, Xichen mi powiedział. Przeżyłem ich atak — rzucił obojętnie ze szczerą radością obserwując, jak oczy mężczyzny powiększają się jeszcze bardziej. — Uratował mnie. Chciałem w jakiś sposób się odwdzięczyć więc pomagam mu z małymi — nie kłamał. Mógł przecież odmówić zajmowania się dzieciakami. To nie był żaden z jego obowiązków. A to, że w jakiś sposób sprawiało mu to przyjemność i mógł odciążyć lekarza, było już inną kwestią.
Wanyin nie patrzył na nich, skupiając się na dzieciach, za to Mengyao miał coraz więcej pytań. Bardzo szybko przekonał się o bezczelności pacjenta jednak nie upomniał go widząc, że najwyraźniej nasłużył sobie na jakieś specjalne traktowanie.
— Xichen, proszę — westchnął raz jeszcze, a potem ruszył w stronę drzwi, mając zamiar przynajmniej porozmawiać na korytarzu niż w obecności dzieciaków... i tego zuchwałego pacjenta.
— To już wiem, kogo Lan Qiren miał na myśli, mówiąc o tym “bezczelnym, aroganckim gnojku”. Uratowałeś go przed Łowcami? Lan Huan, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile ryzykowałeś? Nie możesz tak narażać życia. Co, gdyby dopadli też ciebie? —Mengyao zrobił zmartwioną minę, zatrzymując się na korytarzu, kawałek dalej od sali. — Pod wpływem specyfików, których używają... byłbyś bezbronny — subtelnie ułożył dłoń na ramieniu lekarza, posyłając mu zatroskane spojrzenie. Oczywiście, że musiał wykorzystać okazję by podkreślić, jak nieodpowiedzialnie jego zdaniem zachował się lekarz, a on jako najlepszy przyjaciel, musiał martwić się także o niego. Xichen był czasem zdolny do zbyt ogromnych poświęceń.
Nawet jeśli wyszli z sali, Wanyin miał ponadprzeciętnie dobry słuch, by dotarło do niego każde słowo wypowiedziane przez Megyao. Nie mógł zaprzeczyć. Xichen ponoć powstrzymał w ostatniej chwili Łowców za nim ci zrobili mu coś dużo gorszego. Rzeczywiście się narażał, nic o tym nie wspominając. A Wanyin mu nawet nie podziękował. Na jego twarzy pojawił się cień zmieszania, choć on sam starał się nie dać po sobie niczego poznać. Mały Rusong, z którym do tej pory bawił się Wanyin, spojrzał na swojego opiekuna dużymi oczkami. Dzieci widziały więcej. Wyplątał się nagle z ramion starszego, po czym puścił się biegiem z sali. Mężczyzna zareagował dopiero po czasie i już miał zamiar dogonić małego...
— Ponadto odkryliśmy jedną alfę, która...
— Doktorze Xichen! — chłopiec dopadł do nogi lekarza. Zrobił maślane oczy, po czym wyciągnął rączki do góry, żeby pediatra wziął go na ręce. — Doktorowi Xichenowi nic nie będzie. Iron Man go obroni! Iron Man zawsze wszystkich broni! — bardzo odważnie zapewnił go malec. Oczywiście nie miał pojęcia, o czym rozmawiała dwójka dorosłych, ale jego słowa musiały zabrzmieć naprawdę rozczulająco. Pytanie tylko, kim był ten słynny Iron Man, o którym wspominał Rusong. Mengyao wydął leciutko wargę, kiedy za chłopcem podążył także Wanyin. Jak mógł się domyślić, dzisiaj nie dane będzie mu spokojnie porozmawiać z przyjacielem. Młodszy z kolei potraktował go niemal jak powietrze, stając naprzeciwko pediatry. To nie tak, że na siłę próbował im przeszkodzić.
— Hej Rusong, ty mała wyścigówko. Wiesz, że nie mogę tak szybko biegać? Chodź, pozwólmy doktorowi Xichenowi dokończyć rozmowę — uśmiechnął się dość przekonywująco do chłopca, ale maluch jeszcze mocniej objął pediatrę za szyję.
— Doktor Lan jest nasz. On idzie z nami.
Kiedy tego ranka zdjęto z niego ostatnie bandaże i zapowiedziano, że jego wyniki są w normie, Wanyin odczuwał coraz większą presję spowodowaną tym, że tak naprawdę lada chwila powinien zostać wypisany ze szpitala. Od jakiegoś czasu, przestał dopytywać się kiedy, jak długo, a po prostu czekał cierpliwie aż ten dzień w końcu nadejdzie. Dopóki ani Xichen ani Wangji nie poruszali tego tematu, on również starał się nie upominać. Wiedział, że zupełnie nie miałby gdzie się podziać. Szczątkowe przebłyski wspomnień nie dawały mu jasnej przyszłości, co dalej z jego życiem. Martwił się, to oczywiste, ale za żadne skarby, nie chciał dać po sobie poznać, że coś mogło być nie tak.
Sprzeczał się z mniejszym chłopcem, który z nich jest silniejszy i obaj siłowali się na ręce. Wanyin udawał, że nie daje sobie rady z utrzymaniem małego, choć tak naprawdę chciał, by dzieciak miał więcej frajdy z pokonywania go. Jak zwykle razem z Xichenem zajęci zabawianiem najmłodszych. Nic więc dziwnego, że młody mężczyzna, który na pewno nie był żądnym lekarzem, zdążył niepostrzeżenie wejść do sali. Wanyin zwrócił na niego uwagę dopiero, gdy pediatra się z nim przywitał. Oh, więc musieli się dość dobrze znać. Sam jednak milczał, starając się zignorować jego obecność. Z każdą chwilą, wydawał się dla niego coraz bardziej podejrzany. Bo Xichen był dla niego miły? Nie zakładał oczywiście, że Lan mógłby kogokolwiek potraktować niemiło jednak jego... traktował nad wyraz szczególnie. Młodszy przekręcił nieświadomie oczami, kiedy mężczyzna pomógł lekarzowi wstać. Dzieciaki otoczyły Wanyina z chęcią zwrócenia na siebie uwagi i między sobą zaczęły sprzeczać się, kogo pierwszego ma wziąć na barana. Ten zaś zerknął zaskoczony na Mengyao, potem szybko na koszulkę, którą miał na sobie i wreszcie posłał nadąsane spojrzenie lekarzowi.
— Xichen — upomniał go z przekąsem, bo nic wcześniej nie powiedział, że ubrania, które mu przyniósł należą do niego. Oczywiście nietrudno było się tego domyślić, ale Wanyin jakoś nie zapędzał się w tej myśli. Za to nie mógł przestać myśleć o tym... że tak właśnie pachniał lekarz. Jak morska bryza, jak najświeższe powietrze, jak górska woda z wodospadu. Przez cały dzień towarzyszył mu ten zapach. Mengyao aż zerknął z niepokojem na Wanyina, jakby zupełnie nie pasowało mu, że zwraca się do jego przyjaciela po imieniu zamiast zachować większy szacunek.
— Jestem pacjentem — sprostował jeszcze, nie garnąc się jednak do tego, by powiedzieć coś więcej, czy chociaż przedstawić się z imienia. Mengyao wyglądał tak, jakby na raz chciał zapytać o więcej niż jedną rzecz choć ostatecznie westchnął tylko ze zmieszaniem, odwracając się w stronę Xichena.
— Możemy porozmawiać na osobności? Mam ci coś do przekazania — uśmiechnął się przekonywująco, na co Wanyin miał ochotę wtrącić się i powiedzieć dwa słowa za dużo. To nie była jego sprawa, ale z drugiej strony... nie byłby sobą, gdyby cały czas tylko milczał.
— Niech zgadnę... na temat Łowców? Wiem wystarczająco, Xichen mi powiedział. Przeżyłem ich atak — rzucił obojętnie ze szczerą radością obserwując, jak oczy mężczyzny powiększają się jeszcze bardziej. — Uratował mnie. Chciałem w jakiś sposób się odwdzięczyć więc pomagam mu z małymi — nie kłamał. Mógł przecież odmówić zajmowania się dzieciakami. To nie był żaden z jego obowiązków. A to, że w jakiś sposób sprawiało mu to przyjemność i mógł odciążyć lekarza, było już inną kwestią.
Wanyin nie patrzył na nich, skupiając się na dzieciach, za to Mengyao miał coraz więcej pytań. Bardzo szybko przekonał się o bezczelności pacjenta jednak nie upomniał go widząc, że najwyraźniej nasłużył sobie na jakieś specjalne traktowanie.
— Xichen, proszę — westchnął raz jeszcze, a potem ruszył w stronę drzwi, mając zamiar przynajmniej porozmawiać na korytarzu niż w obecności dzieciaków... i tego zuchwałego pacjenta.
— To już wiem, kogo Lan Qiren miał na myśli, mówiąc o tym “bezczelnym, aroganckim gnojku”. Uratowałeś go przed Łowcami? Lan Huan, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile ryzykowałeś? Nie możesz tak narażać życia. Co, gdyby dopadli też ciebie? —Mengyao zrobił zmartwioną minę, zatrzymując się na korytarzu, kawałek dalej od sali. — Pod wpływem specyfików, których używają... byłbyś bezbronny — subtelnie ułożył dłoń na ramieniu lekarza, posyłając mu zatroskane spojrzenie. Oczywiście, że musiał wykorzystać okazję by podkreślić, jak nieodpowiedzialnie jego zdaniem zachował się lekarz, a on jako najlepszy przyjaciel, musiał martwić się także o niego. Xichen był czasem zdolny do zbyt ogromnych poświęceń.
Nawet jeśli wyszli z sali, Wanyin miał ponadprzeciętnie dobry słuch, by dotarło do niego każde słowo wypowiedziane przez Megyao. Nie mógł zaprzeczyć. Xichen ponoć powstrzymał w ostatniej chwili Łowców za nim ci zrobili mu coś dużo gorszego. Rzeczywiście się narażał, nic o tym nie wspominając. A Wanyin mu nawet nie podziękował. Na jego twarzy pojawił się cień zmieszania, choć on sam starał się nie dać po sobie niczego poznać. Mały Rusong, z którym do tej pory bawił się Wanyin, spojrzał na swojego opiekuna dużymi oczkami. Dzieci widziały więcej. Wyplątał się nagle z ramion starszego, po czym puścił się biegiem z sali. Mężczyzna zareagował dopiero po czasie i już miał zamiar dogonić małego...
— Ponadto odkryliśmy jedną alfę, która...
— Doktorze Xichen! — chłopiec dopadł do nogi lekarza. Zrobił maślane oczy, po czym wyciągnął rączki do góry, żeby pediatra wziął go na ręce. — Doktorowi Xichenowi nic nie będzie. Iron Man go obroni! Iron Man zawsze wszystkich broni! — bardzo odważnie zapewnił go malec. Oczywiście nie miał pojęcia, o czym rozmawiała dwójka dorosłych, ale jego słowa musiały zabrzmieć naprawdę rozczulająco. Pytanie tylko, kim był ten słynny Iron Man, o którym wspominał Rusong. Mengyao wydął leciutko wargę, kiedy za chłopcem podążył także Wanyin. Jak mógł się domyślić, dzisiaj nie dane będzie mu spokojnie porozmawiać z przyjacielem. Młodszy z kolei potraktował go niemal jak powietrze, stając naprzeciwko pediatry. To nie tak, że na siłę próbował im przeszkodzić.
— Hej Rusong, ty mała wyścigówko. Wiesz, że nie mogę tak szybko biegać? Chodź, pozwólmy doktorowi Xichenowi dokończyć rozmowę — uśmiechnął się dość przekonywująco do chłopca, ale maluch jeszcze mocniej objął pediatrę za szyję.
— Doktor Lan jest nasz. On idzie z nami.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach