Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Twilight tension17/09/24, 02:27 pmEeve
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 29%
2 Posty - 29%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%

Go down
Yasha
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Yasha
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty The Eden {14/07/24, 08:32 pm}

    Kiedy wiedziesz dobre, spokojne życie, ciężko jest zaakceptować, że coś się zmienia, tym bardziej, gdy zmiany te idą w niezupełnie właściwym kierunku.
Rozpoznanie tej chwili, początku całego procesu, jest trudne, często wręcz niemożliwe, bo odruchowo wypieramy świadomość, że dzieje się coś złego, nie przyjmujemy tego to do wiadomości aż do momentu, w którym budzimy się pewnego dnia, orientując się, że tkwimy w niezłym gównie...


The Eden Eden11

W idyllicznej dolinie w północno-wschodniej części stanu Waszyngton pojawił się mężczyzna - w średnim wieku, wysoki, przystojny, dobrze wychowany. Był on człowiekiem wierzącym i nie wstydził się tego, czym zaskarbił sobie przychylność wielu mieszkańców, szczególnie tych bardziej pobożnych, którzy twierdzili, że podobna postawa w dzisiejszych czasach to rzadkość. Tych, którzy z religią mieli mniej wspólnego, przekonał mądrością i chęcią czynienia dobra.


W ciągu roku od przybycia stał się prominentną postacią wśród lokalnej społeczności hrabstwa Manswell, niejako filarem jej istnienia. Był przyjacielem i powiernikiem dla wielu, a choć sugerowano mu i oferowano możliwości sprawowania władzy politycznej, zawsze uprzejmie odmawiał, twierdząc, że podobne ambicje są mu obce.
Nie dało się jednak nie zauważyć, że jego wpływ na ludzi rośnie w bardzo szybkim tempie, a opinie i idee przez niego wygłaszane były powtarzane wśród opinii publicznej coraz głośniej i coraz częściej. Mimo to nikt nie dostrzegał zagrożenia. Aż do momentu, w którym było za późno...
Kult przybrał ostateczną formę wraz z przybyciem jego przyjaciół - emisariuszy, którzy pomagali mu gromadzić stadko wiernych owieczek, panować nad nimi i rozprzestrzeniać jego Słowo, jakby było jedyną rzeczą, w którą warto wierzyć.
Pojawili się w dolinie nieco ponad rok po nim i szybko zaprowadzili swoje rządy, zmieniając grupę przyjaznych mieszkańców w małą, acz groźną armię, zjednoczoną pod wspólnym sztandarem.


Policja hrabstwa próbowała interweniować, jednak nie skończyło się to dla nich dobrze - ich siły zostały szybko i skutecznie uszczuplone, czy to przez wcielenie funkcjonariuszy w szeregi kultystów, czy też niewyjaśnione zaginięcia bardziej opornych osób.
W dolinie zapanowała panika. Lokalna policja postanowiła wezwać posiłki.


The Eden Obsada10

EMISARIUSZE

@Yasha jako Adam King
@Laurana jako Eva Wallace

KULTYŚCI

@Eeve jako Oliver Shepard
@Carandian jako Vivienne Howe

MIESZKAŃCY

@Eeve jako Nathan Shepard

FUNKCJONARIUSZE POLICJI

@Mo jako Connor Callahan
@Heartstorm jako Wynn Duhamel
@Ayane jako Gabriel Roosevelt


AARON WALLACE - PRZYWÓDCA KULTU
:






Ostatnio zmieniony przez Yasha dnia 19/07/24, 05:48 pm, w całości zmieniany 20 razy
Yasha
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Yasha
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {14/07/24, 09:13 pm}

The Eden Header10

The Eden 510


╔═════════════════════════════════════════════════════╗

ADAM KING  36 LAT  01.04  CIS MĘŻCZYZNA  PANSEKSUALNY
188 CM  92 KG  SZARE  OCZY  PROSTE, JASNOBRĄZOWE WŁOSY
JASNA SKÓRA 
 SMUKŁA  SYLWETKA  LICZNE  TATUAŻE   PIERCING

╚═════════════════════════════════════════════════════╝


DODATKOWE INFORMACJE
:


Ostatnio zmieniony przez Yasha dnia 16/07/24, 08:18 pm, w całości zmieniany 9 razy
Mo
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Mo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {15/07/24, 12:53 am}

The Eden Hans-hand-hans-hand

The Eden Characterfromeden

CONNOR CALLAHAN ✣ 33 LATA ✣ 09. 01 ✣ MĘŻCZYZNA ✣ MYŚLI, ŻE HETERO, ALE KTO WIE
186 CM WZROSTU   ✣ 87 KG WAGI   ✣ ZIELONE OCZY   ✣   KRÓTKIE, JASNOBRĄZOWE WŁOSY
JASNA     KARNACJA    ✣     ATLETYCZNA     SYLWETKA     ✣     TU   I   ÓWDZIE   KILKA   BLIZN

DANE DODATKOWE:

BONUS:


Ostatnio zmieniony przez Mo dnia 16/07/24, 03:45 pm, w całości zmieniany 7 razy
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {15/07/24, 05:48 pm}

The Eden Projek10
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
Nathan 'Nate' Shephard                21 lat           22.02            zatrudniony w spożywczaku
Ralph   ojciec, alkoholik odsiadujący dożywocie    Beth    matka, powód dożywocia ojca    Oliver    bliźniak
piwne    o c z y     c z a r n e   włosy     182    c e n t y m e t r ó w     mała blizna na nosie

· ma niewielką wadę wzroku, czasem można spotkać go noszącego okulary,
· często określany tym mądrzejszym bratem albo tym bardziej chorowitym,
·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·    ·

The Eden Projek11
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
Oliver 'Ollie' Shephard                21 lat           22.02            bezrobotny
Ralph   ojciec, alkoholik odsiadujący dożywocie    Beth    matka, powód dożywocia ojca    Nathan    bliźniak
piwne    o c z y     c z a r n e   włosy     182    c e n t y m e t r ó w     liczne blizny

· zawsze był tym bardziej 'cool', to on wciągał siebie i brata we wszystkie kłopoty, ludzie lubili go od pierwszej chwili,
· typ sportowca, w liceum błyszczał jako hokeista i miał spore szanse na dostanie sportowego stypendium. Miał.

Historia braci Shephard:
Laurana
Tajemniczy Gwiazdozbiór
avatar
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {15/07/24, 09:38 pm}

The Eden White_13
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {15/07/24, 10:13 pm}

&
Vivienne Howe
Trzydziestotrzyletnia wdowa o wyjątkowej słabości do młodszych kobiet i charyzmatycznych mężczyzn. Znana z wykorzystywania każdej okazji do wypicia kieliszka wina. Lubi przyciągać uwagę, nie brakuje jej naturalnej pewności siebie okraszonej adoracją własnej kobiecości. Obdarzona została przyjemną dla oka urodą, jest raczej chuda, przy czym mierzy 176 cm. Długie włosy od wielu lat farbuje na głęboką czerń. Na świat patrzy zielonymi oczami.
v
code by EMME





H o w e
:

V i v
:


● ● ●
I can't sleep 'cause my bed's on fire
                                                Don't touch me I'm a real live wire


The Eden 1d4565c2249e971f3b3cf40745ebdf65

The Eden Tumblr_plfpqiWUqp1ryeqwy_540


D A N E      P O D S T A W O W E

Cornelius Anthony Duke   ●  23 lata  ●  Biseksualny  ●  Najmłodszy z rodzeństwa
185 cm  ●  Szczupły   ●  Blondyn o niebieskich oczach   ●  Fan elegancji i nowych trendów


Duke:


Ostatnio zmieniony przez Carandian dnia 24/08/24, 06:07 pm, w całości zmieniany 7 razy
Ayane
Tajemniczy Gwiazdozbiór
avatar
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {16/07/24, 12:19 am}

The Eden Projekt_bez_nazwy
△ Gabriel Roosevelt △
31 lat △ mężczyzna △ 183 cm △ 87 kg
brązowe oczy △ ciemnobrązowe włosy △ brak tatuaży
umięśniona sylwetka △ blizna ciągnąca się od prawej łopatki wzdłuż pleców


Inne:


Ostatnio zmieniony przez Ayane dnia 21/07/24, 09:44 pm, w całości zmieniany 2 razy
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Heartstorm
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {16/07/24, 05:05 pm}

The Eden Image-1

Ojciec mu kiedyś dziwnych typów do domu sprowadził:
Wynn:
Ojciec - Spencer Duhamel - 48 lat - ...

 
Matka -Emma Duhamel - zmarła trzy lata temu w wieku 45 lat

Starszy SIostra - Bethany Grimes - 30 lat - matka Tate i Tannera - Kultystka



Młodsza siostre  - Macey Duhamel- 18 lat - licealistka
Siostrzeniec - Tate Grimes- 4 lata
Siostrzeniec - Tanner Grimes - półroku

Przybrany brat - Nathan Shephard - 21 lat
Przybrany brat - Oliver Shephard - 21 lat - Kultysta


Ostatnio zmieniony przez Heartstorm dnia 17/07/24, 07:02 pm, w całości zmieniany 1 raz
Yasha
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Yasha
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {17/07/24, 01:31 am}

The Eden Placeh10
Yasha
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Yasha
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {17/07/24, 01:50 am}

The Eden Aaron11

Zapadał zmrok, wczesny, lipcowy wieczór rozpościerał się nad doliną, ale w okolicach kurortu na rzecznej wyspie nadal panował spory ruch i nie wydawało się, by w najbliższym czasie miało się to zmienić. Teren wokół hotelu był pełen ludzi, zarówno tych, którzy wydawali się tam mieszkać na stałe, jak i przybywających z zewnątrz, przez jedyny most łączący wyspę z drugim brzegiem rzeki. Większość z tych ostatnich znikała szybko we wnętrzu dużego hotelu, a ci, którzy zostali na zewnątrz, tworzyli małe grupki, rozmawiając lub krążąc po okolicy… i mogłoby się wydawać to całkiem naturalne, gdyby nie fakt, że nikt z nich się nie uśmiechał. Nie wyglądało to, jak zwyczajne spotkanie znajomych. Nie było w tym radości. W powietrzu dało się wyczuć napięcie. Jak cisza przed burzą.

Tymczasem wewnątrz hotelu niewielkie audytorium wykorzystywane zazwyczaj w celach biznesowych powoli zapełniało się ludźmi. Artysta tego przedstawienia przyglądał się im z dołu, skąpany w świetle pojedynczego reflektora. Był to wysoki, przystojny mężczyzna, nieznacznie posunięty w latach, o czym świadczyły mocno posiwiałe, niemal białe skronie, podobnie wyglądająca broda i liczne zmarszczki na jego twarzy. Miał na sobie szare spodnie w kant i jasną, lnianą koszulę – ubiór lekki, niezobowiązujący, acz elegancki.  U jego boku, tyłem do tłumu stał inny, młodszy, odrobinę wyższy, ubrany na czarno; pochylał się nad nim, szeptał mu coś do ucha, wyraźnie poruszony, tamten jednak uśmiechał się, nie odwracając wzroku od przybywających.


Ręka starszego mężczyzny spoczęła na ramieniu młodszego, w przyjaznym pokrzepiającym geście. Nie patrzył na niego, ale jego usta poruszyły się, udzielając krótkiej odpowiedzi. Potem młodszy wyszedł z oświetlonego obszaru i zniknął w mroku auli. Tymczasem on sam zwrócił się do tłumu.

— Przyjaciele! Dobrze was widzieć. — Rozpoczął Aaron, unosząc ku nim rękę w łagodnym, niemal dobrotliwym powitalnym geście. Na jego ustach widniał promienisty uśmiech, sprawiający, że w kącikach jego oczy pojawiły się drobne zmarszczki — uśmiech kogoś, kto cieszy się na widok zebranych.

— Widzę w pierwszym rzędzie kilka nowych twarzy — mówił dalej Aaron, zwracając spojrzenie w kierunku wspomnianych osób. — Nie obawiajcie się. Są tu wasi przyjaciele, wasi bliscy. Wy możecie mnie nie znać, ale oni… oni mnie znają. Znają moje przesłanie, znają prawdy, które głoszę. Wielu z nich podziela moje poglądy, zgadza się ze mną. Oni wiedzą, że nie ma we mnie kłamstwa. Kiedy opowiadam o zepsuciu, które toczy ten świat. O pracy nad sobą, o odkupieniu. O tym, że warto walczyć z otaczającą nas, duszącą niegodziwością… Wy możecie mi nie wierzyć. Jeszcze. Ale oni widzą potwierdzenie moich słów w codziennym życiu, w działaniach osób, które próbują zapobiec temu, byśmy się zjednoczyli. Jak bracia i siostry, którymi jesteśmy. Dlatego dziękuję wam, że do nas dołączyliście. Że daliście mi szansę przemówić do was bezpośrednio. Że daliście sobie szansę… bo choć mnie nie znacie, czujecie w głębi waszych serc, że mam rację.


Aaron zrobił krótką pauzę, w której jego wzrok przetoczył się po zebranych, by na koniec powrócić do tych kilku nowicjuszy siedzących w pierwszym rzędzie.
 — Jesteśmy tu dla siebie jak rodzina i tak długo, jak pozostajecie pod tym dachem, nie spotka was żadna krzywda. A jeśli mi zaufacie, zobaczycie, że dzisiaj prawda kryjąca się w moich słowach zostanie objawiona i wam. Albowiem świat, który nas otacza, skazany jest na zagładę.

Uniósł w górę wyprostowany palec.

 — Nie twierdzę, że to stanie się już. Być może nie dziś, nie jutro, nie za tydzień, czy miesiąc. Ale ten dzień nadejdzie. Poprzedzą go znaki, ten zaś kto je zignoruje, zasłuży na gniew Boży, który spadnie na niego w dniu ostatecznym. Ten bowiem, kto nic sobie nie robi ze zbierających się chmur zasługuje na grom, który go dosięga, gdy zaczyna się burza. Właśnie dlatego, moi drodzy, musimy zostawić ten świat za sobą. Cały ten fałsz, zgniliznę, wszystkie jego iluzje. Niech spłonie ten teatr cieni. Nie został on bowiem stworzony z myślą o nas. Jest on dziełem ludzi bezdusznych, zaślepionych własną chciwością. Ludzi, którzy narzucają wam swoje prawa, mówią, by nie kraść, nie zabijać… Nie robią tego jednak z troski o wasze dobro. Nie o to im chodzi. Jedyne, na czym im zależy, to to, by tylko oni mogli się tego dopuszczać, bo w ten sposób zachowują kontrolę. Zachowują władzę nad tworem, który zbudowali, trzymając nas w żelaznym uścisku, karząc nas według swoich zasad, podczas gdy sami nie ponoszą żadnych konsekwencji. I słuchajcie, kiedy mówię, że tym ludziom nie podobają się tacy, jak my. Zjednoczenie mas, tworzące się społeczności, takie jak nasza. To dla nich zagrożenie. Zapowiedź końca ich wygodnego stylu życia, do którego tak bardzo przywykli. Wiecie, że będą chcieli nam zaszkodzić. Zmusić nas, byśmy wyparli się tego, co udało nam się stworzyć. Już tego próbowali.

Aaron spoważniał, w milczeniu przyglądając się zebranym.

 — Niedawny incydent z udziałem lokalnej policji był dla mnie zaskoczeniem. Nie spodziewałem się, że ludzie, którzy w ostatnim czasie byli dla mnie jak rodzina, obrócą się przeciw mnie i naszej wspólnocie. Nie jestem dumny ze swojej reakcji. Powinienem był zachować zimną krew i nie dać się sprowokować szeryfowi. Czasu jednak nie cofnę. Nie sprawię, że odzyska utracone zdrowie, choć uważam, że racja jest po naszej stronie i nie będę przepraszał za to, że stanąłem w obronie swoich bliskich. Wiem jednak, że nie powinno było do tego dojść. Zdaję sobie jednak sprawę, że podobna sytuacja się powtórzy, bo ludzie, którym zależy, by zamknąć nam usta, mają w zanadrzu wiele marionetek podobnych szeryfowi.

Mężczyzna pokręcił głową.

 — Nie winię go. Wiem, że ktoś taki jak on, ma związane ręce, jest uzależniony od cudzych decyzji. Mam jednak nadzieję, że zarówno on, jak i inni, którzy przyjdą po nim, dostrzegą prawdę w moich słowach. Podobnie, jak dostrzegli ją funkcjonariusze, którzy po tamtym incydencie dołączyli do naszej wspólnoty. Oni wiedzą. Zrozumieli, że jedyną możliwością, jedyną drogą na przód, jest zjednoczenie się. Nie powinniśmy ze sobą walczyć. Ale będziemy się bronić, jeśli zajdzie taka potrzeba. I obawiam się, że nie będziemy musieli na to długo czekać.
Yasha
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Yasha
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {17/07/24, 01:56 am}

The Eden Ezgif-13

Adam, skryty w cieniu, tuż poza światłem reflektorów, obserwował starszego mężczyznę, pasterza swojej trzódki. Słuchał go, ale mało uważnie, skupiając się bardziej na dźwiękach dochodzących z zewnątrz. Starał się emanować spokojem, jednak kryjące się w jego wnętrzu zdenerwowanie zdradzały drobne tiki; ciche potupywanie, przestępowanie z nogi na nogę, przygryzanie wargi czy wewnętrznej części policzka. Drażniło go, że Aaron wymagał jego obecności tutaj, na miejscu, zamiast pozwolić mu koordynować działania ludzi w terenie. W sytuacji takiej, jak ta, szybka reakcja mogła okazać się kluczowa, tymczasem on czuł, jakby tracił kontrolę nad biegiem wydarzeń. Niemożność działania i konieczność poruszania się niejako na ślepo, polegania na innych, irytowała go, sprawiała, że w jego żołądku zadomowiło się nieprzyjemne, ciężkie uczucie bezradności. Nie mógł zrobić nic, jak tylko czekać na sygnał.

Laura, trzymająca rękę na pulsie w okolicach posterunku twierdziła, że helikopter z funkcjonariuszami policji stanowej wylądował na krótko przed rozpoczęciem wiecu. Przybycie na wyspę miało zająć im podobno około godziny. Mniej więcej.

Ta świadomość go dobijała. Aaron twierdził, że to właściwa droga, jedyna możliwa, ale Adam jej nie dostrzegał. Nie rozumiał, dlaczego ich lider pokornie oczekuje ich przybycia, zamiast przygotować się na to, co nieuniknione. Ich trójka miała dobre zaplecze prawne, do niedawna zwinnie operowali na granicy tak, że nie można im było niczego zarzucić. Sytuacja jednak zmieniła się po tym, jak tutejszy szeryf wziął sobie za punkt honoru sprowadzenie ich do parteru. Nie skończyło się to dla niego dobrze, ale jego przypadek posłużył policji jako podstawa do wystawienia nakazu aresztowania dla Aarona z tytułu ataku na funkcjonariusza na służbie. Nie miało znaczenia, kto pierwszy wycelował w kogo ani kto pociągnął za spust. Liczył się tylko efekt końcowy, a ten był taki, że szeryf jechał teraz na respiratorze.

Właśnie dlatego teraz, dzisiaj, nerwy Adama były napięte niczym cięciwa luku. Niemal podskoczył, gdy poczuł wibracje schowanego w kieszeni telefonu. Jego reakcja była jednak natychmiastowa. Szybkim ruchem dotknął umieszczonej w uchu bezprzewodowej słuchawki, odbierając.

— Właśnie nas minęli. Policyjny SUV, trzech ludzi. Będą na miejscu za jakieś pięć minut. — Męski głos odezwał się w słuchawce. Adam zakończył połączenie i dyskretnie przemieścił się kierunku stojącego nieopodal uzbrojonego strażnika, by przekazać informację, a ten chwilę potem wspiął się po schodach, alarmując wszystkich mijanych  towarzyszy. Przykuło to uwagę Aarona, choć nie dał on tego po sobie poznać inaczej, jak tylko poprzez śledzenie wzrokiem tego drobnego poruszenia. Kontynuował swoje kazanie jak gdyby nigdy nic. Tymczasem Adam ponownie zajął swoje miejsce pod ścianą, rzucając jeszcze spojrzenie w stronę stojącej nieopodal młodziutkiej blondynki, kiwając krótko głową, gdy go dostrzegła.

Niedługo potem usłyszeli dobiegający z zewnątrz ryk silnika ciężkiego wozu. Adam zmusił się, by nie sięgnąć od razu po przytroczony do paska nóż.
Mo
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Mo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {17/07/24, 08:29 pm}

The Eden Hans-hand-hans-hand

Droga do miasteczka trochę się dłużyła… głównie przez obecność zastępcy szeryfa, który też już miał swoje lata, i jak to przeważnie mają stare pryki, są bardzo opiniotwórczy, przesadnie pewni swoich racji i uważają się za najciekawszą postać w pokoju. Albo w aucie, jak teraz. Emerson Hayes już od kilkunastu minut rozprawiał o wczorajszym meczu między dwiema amerykańskimi drużynami piłki nożnej, komentując w detalach jak to jego ulubiona drużyna niesłusznie przegrała, bo sędzia to idiota… Connor nie miał z nim wcześniej styczności, i szczerze mówiąc, gdyby to od niego zależało, tak by pozostało.
— Słuchasz mnie, Callahan? — Fuknął spod wąsa, patrząc na mężczyznę spod pilotek, które od gromadzącego mu się na nosie potu, co jakiś czas się z niego zsuwały.
— Tak, sir. Oglądałem wczoraj w barze.
— I co uważasz?
— Uważam, że byłem zbyt pochłonięty podbijającą do mnie blondynką, żeby zauważyć, czy Wood faktycznie powinien strzelać karnego, za to z całą pewnością wiem, że Tucker zmaścił sprawę. Dwa razy był tak blisko piłki i zamiast coś z tym zrobić, to tańczył wokół niej jak baletnica.
— Co ty tam wiesz, Callahan… Pewnie piwsko uderzyło ci do głowy i nie dostrzegłeś, że…
I tak wyglądała większość jazdy. Gdy dojechali do doliny, trzeba było dowiedzieć się, gdzie aktualnie przebywał cel ich dzisiejszej podróży – Aaron Wallace. Connor dokładnie zapoznał się z kartoteką mężczyzny, a także wysłuchał krążących na jego temat “pogłosek”, które oczywiście musiały być tylko pogłoskami. Szatyn opuścił szybę, spoglądając na przechodzącą polną drogą stosunkowo młodą kobietę, która w każdej z dłoni niosła zakupy.
— Czy wie pani, gdzie znajdziemy Aarona Wallace’a?
Kobieta podniosła do tej pory opuszczoną głowę, ujawniając głębokie cienie pod oczami. Spojrzawszy gwałtownie w bok na Connora, zaraz szybko ponownie opuściła głowę, zaciskając dłonie na siatkach i bez słowa przyspieszając kroku. Co jest?
— Pani…? — Nim Callahan zdołał dokończyć pytanie, powietrze przeciął śmiech idącej niewiele bardziej z tyłu, starej kobiety z potwornie rozwichrzonymi włosami.
— Aaron Wallace jest na wiecu, panowie policjanci. Wygłasza mowę w hotelu the Burning Sun… Posłuchajcie i pozwólcie prawdzie otworzyć wam oczy.
Connor ściągnął brwi. Dwie pierwsze osoby, które napotkali i już coś było nie tak. Jedna zdawała się być przerażona, druga – całkiem odklejona.
— Tak zrobimy, miłego dnia — skinął głową, zamykając szybę i wkrótce słysząc ten sam śmiech starej kobiety, który począł odbijać się w jego umyśle niczym echo…
— Może konfrontacja z Wallace’em powinna zaczekać do końca wiecu? Nie zrozum mnie źle, szeryfie, chętnie upokorzyłbym samozwańczego króla doliny na oczach jego trzódki, ale… o ile nie sądzę, aby doszło do krwawej strzelaniny ze wszystkimi zgromadzonymi, bezpieczniej byłoby rozwiązać to w nieco bardziej prywatnej scenerii. Zwłaszcza patrząc na to, do czego doszło ostatnim razem.
— Nonsens! — mruknął Hayes, poprawiając swojego wąsa. — Król straci dziś koronę na oczach swoich wiernych poddanych. Pomyśl, w gazetach wyglądałoby to lepiej niż przydybanie gościa wychodzącego ze spożywczaka, mam rację?
I tym sposobem wkrótce znaleźli się pod wskazanym przez mieszkankę hotelem, który wyraźnie odznaczał się na tle innych, dużo bardziej “tanio” wyglądających budynków. Trójka policjantów zawędrowała pod drewniane, aczkolwiek eleganckie, drzwi wejściowe obstawione po obu stronach przez dwóch barczystych mężczyzn.
— Witam, panowie. Można? — zapytał Hayes z uśmiechem, zawadiacko przechylając kapelusz. Mężczyźni popatrzyli po sobie, za chwilę otwierając drzwi przed przybyszami.
Już z korytarza dało się słyszeć donośny głos mężczyzny, który wnet doprowadził ich do wnętrza niewielkich rozmiarów auli, zapełnionej niemal całkowicie przez uważnie słuchających mieszkańców doliny.
— Aaron Wallace! — W auli rozbrzmiał głos zastępcy szeryfa, brutalnie wchodząc w słowo przemawiającemu  mężczyźnie.  — Prosimy uprzejmie o zejście z ambony i miłą pogawędkę… w kajdankach — dodał, niby mimochodem opierając obie dłonie na pasie z bronią.
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {18/07/24, 05:21 pm}

The Eden A2d3fcbd1ed013a6da58e11e28364259bb7b2d02

    Czarny kot leniwie przeciągnął się na swoim posłaniu patrząc jak czarnowłosa kobieta przed wielkim lustrem poprawia kolejny raz tego dnia pomadkę na ustach. Lada moment miała wyjść z domu, lecz wyjątkowo nie czuła się na siłach spotkać mniej lub bardziej znajomych twarzy. Większą część popołudnia poświęciła na walkę z mało atrakcyjną opuchlizną pod oczami wynikającą z ledwo przespanej nocy. Z westchnieniem poświęciła jeszcze chwilę na ułożenie czarnej koszuli, zupełnie jakby ten jeden element garderoby mógł cokolwiek zmienić. Wyglądała bardzo dobrze, elegancko, stosownie do wydarzenia jakim był wiec organizowany przez Aarona. Tym razem o prezencję zadbała bardziej, niż o własne samopoczucie. Odwróciła oczy od bladego odbicia kierując je na zegar wahadłowy w kącie salonu.
    — Kurwa, spóźnię się. — mruknęła pod nosem rozpoczynając pospieszne poszukiwania telefonu oraz kluczyków do auta. Po kilku minutach bieganiny miała już wszystko, czego potrzebowała do opuszczenia swoich bezpiecznych czterech ścian. Kocur dotychczas obserwujący poczynania właścicielki odprowadził ją spojrzeniem do drzwi wyjściowych, zaś kiedy usłyszał trzask kluczyka przekręcanego w zamku od zewnątrz, rozpoczął buszowanie po blatach w kuchni.

* * *


   Ollie czekał na Vivienne w umówionym miejscu. Nie zamierzała się tłumaczyć w żaden sposób ze spóźnienia, choć takie zdecydowanie nie były częścią perfekcjonistycznej natury kobiety. Tylko krótko przeprosiła przechodząc przy tym płynnie do przypomnienia pasażerowi o zapięciu pasów.
    Z Oliverem historia była o tyle ciekawa, że nigdy wcześniej nie leżał nawet blisko zainteresowań kobiety. To Bruce w porywie miłości do zabiedzonej młodzieży postanowił dać bliźniakom po rodzinnej tragedii wsparcie finansowe i obaj bywali serdecznie przyjmowanymi gośćmi w progach pana Howe. Vivienne stosunkowo rzadko odbywała z chłopakami jakiekolwiek rozmowy, chociaż realnie obu współczuła straty matki w tak paskudnych okolicznościach. Po śmierci męża nie widywała bliźniąt, wspierała tylko nieliczne akcje charytatywne w jakie on był zaangażowany, z kolei jakiekolwiek spotkania z podopiecznymi odpuszczała nie mając ochoty na kontakty towarzyskie. Sytuacja uległa zmianie po zobaczeniu Olliego na jednym ze spotkań organizowanych przez Aarona. Przeszła jej przez głowę pojedyncza myśl “Bruce chciałby, żebyś się nim zaopiekowała” i zainicjowała rozmowę z Shephardem. Realnie nigdy nie sądziła, że będzie w ogóle w stanie okazać młodzikowi tak otwarte wsparcie, a jednak… Rozumiała problemy jakim musiał sprostać każdego dnia, w pewien sposób.
     — Musisz, Rybko, w przyszłym tygodniu pamiętać o noszeniu czapki, ponoć słońce ma terroryzować okolicę. — przerwała w końcu panującą w samochodzie ciszę zerkając przy tym na Olivera kątem oka. Często go ganiła za takie głupoty jak brak spf na skórze, czy innego stosownego zabezpieczenia przed warunkami atmosferycznymi, nierzadko mając przy tym bardzo surowy ton głosu. Troskę okazywała raczej niejednoznacznie, momentami nawet brutalnie.
     — Ciekawe czy już zaczęli… — powiedziała bardziej do siebie, gdy zaparkowała pod hotelem, gdzie miał miejsce wiec. Na parkingu panowało dziwne poruszenie. Vivienne wysiadła zaraz po Olivierze uważnie lustrując okolicę przepełnioną ludźmi. Sam widok tłumów szukających oświecenia w żaden sposób jej nie dziwił, to raczej obecność policjantów wchodzących do budynku. Gdyby nie mundurowi najpewniej jeszcze stałaby przy swoim samochodzie paląc spokojnie papierosa, ale ciekawość czego służby tam szukały wygrała z nieprzyzwoitym nałogiem. Przy drzwiach kiwnęła tylko głową ku mężczyznom pilnującym wejścia do środka i  pospiesznym krokiem wyminęła ich kierując się od razu do pomieszczenia wypełnionego słuchaczami Aarona.
      — Widocznie przyszliśmy w samą porę. — odparła nie odrywając wzroku od policjanta stojącego u boku przywódcy kultu.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {19/07/24, 05:35 pm}

Oliver Shephard


         “Zaczynasz wyglądać jak tato…” – to jedno zdanie odbijało się rykoszetem w głowie Olliego.
         Nie brał udziału w akcji z szeryfem i całą resztą. Nie było go wtedy w pobliżu. Nie był pewien, gdzie wtedy był. To był jeden z tych dni, gdy Nate harował w markecie, a Vivienne była zajęta jakimiś swoimi sprawami, w czym nie chciał jej przeszkadzać. Pewnie spędził cały dzień na spacerowaniu po lesie, może zdrzemnął się na swojej polanie. O całym zajściu dowiedział się wieczorem, kiedy wrócił do domu Duhamelów. Wynn był poobijany, wszyscy byli podminowani, a jego zjawienie się chyba tylko pogorszyło sytuację. Zaczęły się krzyki i zdenerwowany uciekł na poddasze, gdzie zaczął wypychać swój stary szkolny plecak oraz sportową torbę ciuchami. Za nim podążył Nathan, który chciał z nim porozmawiać. O Aaronie i ich społeczności.  Chyba nigdy się nie pokłócili tak, jak wtedy.
         Nate próbował go przekonać, że to jest złe, że powinien odejść, że jeszcze nie jest za późno.
         Ollie warknął, że nic nie rozumie i że nie ma racji.
         Kiedy pierwszy z nich niemal ze łzami zaczął go błagać, żeby go usłuchał, drugi krzyknął;
         — Nie rycz, pieprzony mazgaju!
         Obaj wyglądali na zaskoczonych tym wybuchem, przez chwilę między nimi panowała cisza, po czym Nate znów się odezwał, cicho, ale stanowczo.
         — Zaczynasz wyglądać jak tato…
         Klucz do starego domostwa zawsze miał przy sobie. Najpierw jako dziecko, on albo brat nosili go na sznurku na szyi, na wypadek, gdyby zbyt długo zostali poza domem i rodzice zamknęliby drzwi (czego prawie nigdy nie robili. Ojciec zasypiał uchlany w fotelu, a matka zawsze czekała, aż wrócą).
         Kiedy zamknęli ojca, ukradł klucz, który należał do matki. Ten ich oddał Nathanowi, a ten po rodzicielce egoistycznie zachował dla siebie, była to jedyna pamiątka po niej, jaka im pozostała poza kilkoma starymi zdjęciami. Nosił go przez pewien czas na rzemyku, jako dziwaczny naszyjnik, a później przyczepił go do kółka z kluczami, które dostał od Spencera i Emmy (zarówno klucze, jak i kółko tak ładnie błyszczały nowością, a smycz, którą pozwolono mu wybrać, miała niewielkie znaczki Supermana. Symbol nadziei z komiksów, o czym miał się dowiedzieć dopiero za kilka lat).
         Wciąż miał tą starą smycz, teraz już poszarpaną na krawędziach i pociemniałą z wieku i używania. Tak samo klucz matki, wciąż tam był, choć do tej pory nie był mu potrzebny. Dzisiaj po raz pierwszy zrobił z niego użytek. Dom Shephardów stał pod lasem, możliwe, że nawet nie znajdował się w obrębie miasteczka. Prowadziła do niego długa, polna droga, przez większość czasu po drodze mijało się tylko drzewa. Spodziewał się, że po dziesięciu latach zastanie tam nowych lokatorów w postaci bezdomnych, powybijane okna i rozgrabione wyposażenie. Jednak gdy dotarł na miejsce niewiele po jedenastej w nocy, ujrzał teatr jego koszmarów w stanie, jakby najgorsza noc jego życia miała miejsce kilka tygodni temu, a nie dekadę.

* * *

         Noc co do czego spędził śpiąc w ogródku za domem. Na kanapie były plamy, których pochodzenia nie był pewien, więc nie chciał na niej spać. Materac na podłodze w ich pokoju (nawet nie mieli prawdziwego łóżka, ojcu starczyło chęci na kupienie jednego materaca, na którym potem spali we dwóch przez wiele lat) chyba zgnił albo co innego. Do sypialni rodziców nawet nie chciał zaglądać. Bał się, że gdy tylko stanie w progu tego pomieszczenia, znów zobaczy te wszystkie sceny, których nie chciał pamiętać.
         Założył ciepłą bluzę, użył plecaka jako poduszki i spróbował zasnąć, ale gdy tylko zamykał oczy, w czaszce znów pobrzmiewały mu słowa brata “zaczynasz wyglądać jak tato…”. Jak mógł to powiedzieć? Czy on naprawdę zamieniał się w ojca?
         Myślał o tym przez następnych kilka dni, praktycznie nie opuszczając swojej dawnej okolicy. W domu nie było prądu ani bieżącej wody, ale była za to studnia z czystą wodą, a kawałek w las rzeka. Za pieniądze z renty był w stanie zorganizować sobie jedzenie na jakiś czas. Przecież nie będzie się ukrywał tu wiecznie. Za jakiś czas ochłonie, spróbuje dogadać się z Nate’m… Już od dawna chcieli się wynieść od Spencera. To była najwyższa pora, aby zwolnić poddasze, aby wujaszek mógł ponownie przerobić je na graciarnię. Ich plany pokrzyżował trochę fakt, że Ollie nie mógł znaleźć sobie zajęcia. Z nogą, która nigdy już nie odzyska dawnej sprawności po wypadku, nie mógł podjąć się większości fizycznych prac, a na pracę umysłową był zwyczajnie zbyt tępy. Jakimś cudem zakwalifikowano jego ułomność do niepełnosprawności i przyznano śmieciową rentę, ale z czymś takim to on pokoju nie opłaci. A raczej opłaci, ale umrze z głodu.
         Mimo przeżycia tych kilku dni w całkowitym wręcz osamotnieniu w starej chacie w głuszy, nie było po nim widać, że coś jest nie tak. No, może nie wyglądał idealnie, mył się zimną wodą i najtańszym, szarym mydłem, ale psiakość, był z siebie niemal dumny, że nie wygląda jak bezdomny, którym poniekąd był!
         Głównym mankamentem był ten brak prądu, który poskutkował rozładowaną komórką i tylko modlił się, żeby nie okazało się, że Vivienne próbował się z nim skontaktować, żeby poinformować go o tym, że nastąpiła zmiana planów i mają się spotkać gdzieś indziej albo w ogóle.
         I był już prawie pewien, że faktycznie tak było, ponieważ kobieta nie zjawiła się o umówionej porze, ale okazało się, że zwyczajnie się spóźniła. Nie było to coś typowego dla niej, więc nie zamierzał jej tego wypominać. Każdemu się zdarza.
         Grzecznie wsunął się na siedzenie pasażera i zapiął pasy. Nawet nie narzekał na ciszę, pochłonięty swoimi myślami i czerpiąc prostą przyjemność z oglądania świata przez szybę auta. Słysząc coś o czapce, uśmiechnął się lekko i pokiwał głową.
         — W takie dni najbardziej tęsknię za lodowiskiem. – rzucił z lekkim rozmarzeniem wspominając chłód hali.
         Kiedy zajechali pod hotel nie mógł nie zauważyć poruszenia jakie wywołało pojawienie się policji. Ollie odruchowo zaczął szukać wzrokiem Wynna, ale zapadającym zmroku wieczoru, nie mógł go nigdzie wypatrzeć. Może miał wolne? Nie przydzielili go tutaj? Poza tym, po co się tu zjawili? Przecież to tylko wiec, durne spotkanko, na którym nie było alkoholu ani większego ryzyka jakichś zamieszek czy innego niebezpieczeństwa.
         W auli panowało jeszcze większe zamieszanie, niż przed budynkiem, a jego przyczyną była dwójka funkcjonariuszy, próbująca aresztować prowadzącego to spotkanie.
         — Czy do zatrzymania i kajdanek nie jest potrzebny jakiś nakaz? Albo poważny powód? – zastępca szeryfa nie mógł mu odpowiedzieć, ponieważ najpewniej go nie usłyszał w całym zamieszaniu. Stojący bliżej przyjaciele Aarona wznieśli głośniejszy protest, toteż to nimi byli zajęci przedstawiciele władzy.
         Oliver potrząsnął głową. To wszystko było takie… niepotrzebne. Nie miał zamiaru pchać się do przodu i dołączać do awantury, bo chociaż nie podobało mu się nadużywanie stanowiska przez Hayesa, to nie miał zamiaru dawać mu powodów do tego, żeby zaatakować go czy to fizycznie czy werbalnie. Dobrze pamiętał, jak przesłuchiwał go po wypadku, żeby ustalić co właściwie się stało i pierwsze, co usłyszał to jakiś sarkastyczny komentarz o jabłku i jabłoni.
         Pochylił się do Vivienne i rzekł do niej cicho;
         — Ze spotkania chyba nici… Może się stąd zawiniemy? – zaproponował — Zjadłbym frytki i cheeseburgera. – dodał z rozbawieniem.

Nathan Shephard


         Czuł się jak intruz. Wiedział, że nie powinien tak tego odbierać, ale czuł ten rosnący dystans między nim a Duhamelami. To przez jego brata Bethany dołączyła do kultu Wallace’a i chcąc nie chcąc on im o tym przypominał. Miał tą samą twarz, tę samą sylwetkę i sposób chodu. Nawet głosy mają podobne, chociaż Nathan akurat nieco wyższy. Dlatego też starał się schodzić wszystkim z drogi, aby nie drażnić lwa bardziej, niż to konieczne.
         Na swój sposób przywoływało to wspomnienia z dzieciństwa, kiedy do późna siedzieli poza domem albo bawili się w ciszy w swoim pokoju, byleby nie było ich słychać. Ale to była kluczowa różnica - wtedy było ich dwóch, a teraz Nathan był sam. Sam włóczył się po miasteczku, sam leżał w ciszy w pokoju na poddaszu. Chciał być zły na Olivera, ale naprawdę mu go brakowało. Codziennie do niego dzwonił, ale nie odbierał, aż w końcu wyłączył telefon. Zostawiał wiadomości głosowe i słał SMS-y w nadziei, że kiedyś w końcu mu odpowie. Nie miał pojęcia, gdzie mógł się zaszyć. Obstawiał hotel, który stał się siedzibą sekty, ale nie mógł być pewien. Nie wiedział czy jeśli tam pójdzie i spyta o brata, czy ktokolwiek udzieli mu odpowiedzi. Dzwonił do dawnych przyjaciół Olivera, ale albo większość przypominała mu, że nie utrzymywała z nim kontaktów od wypadku, albo odbierali tylko po to, aby kazać Nathanowi spierdalać.
         Czy to źle, że martwił się o brata? Żałował słów, które wtedy powiedział, ale to było silniejsze od niego. Zorientował się, że powiedział to głośno dopiero, kiedy Oliver wypadł wściekle z pokoju. Naprawdę wtedy przypominał mu tatę. Sposób w jaki zaintonował “pieprzony mazgaju” i sama obelga… Pamiętał, jak tata tak do niego mówił. Pamiętał i dlatego tak bardzo wtedy go to zabolało.
         Kiedy tego wieczoru wrócił do domu, zastał domowników w trakcie kolacji. Nie mógł przemknąć do swojego pokoju bez konfrontacji z nimi. Stanął w progu, między kuchnią a korytarzem i uśmiechnął się słabo.
         — Cześć… Smacznego. – przywitał się i już odwracał się, żeby uciec, ale wtedy Spencer zatrzymał go, bez patrzenia nań;
         — Ostatnio unikasz wspólnych posiłków.
         Oczywiście, że tak. Nie chciał odbierać im apetytów. Wiedział, że Spencer chce zachować pozory, że wszystko jest w porządku, ale przecież nie było. I chociaż nie było to winą nikogo z ich czwórki, czuł się winny. Nie chciał psuć im nastrojów bardziej, niż już zostało to uczynione. Przez chwilę zawahał się czy jednak nie dosiąść się do stołu, ale pochwycił spojrzenie Macey, która zawsze była negatywnie nastawiona do niego i brata, a po ostatnich wydarzeniach nawet specjalnie się z tym nie kryła.
         Spuścił wzrok, mrugając nerwowo.
         — Ja… Jadłem w pracy. – odparł sucho — Jestem zmęczony. Nie przejmuj się mną. – dodał i nie czekając na odpowiedź, oddalił się.
         Zamknął za sobą drzwi do pokoju, który przez ostatnich dziesięć lat dzielił z Oliverem i  rzucił torbę na krzesło. Obok wylądowała kurtka, a on sam opadł ciężko na dolną pryczę piętrowego łóżka, które zaskrzypiało w ramach protestu.
         — … pieprzony mazgaj… – burknął pod nosem, ocierając pośpiesznie oczy nim zdążyły namoknąć zbyt mocno.


Ostatnio zmieniony przez Eeve dnia 06/08/24, 10:11 am, w całości zmieniany 1 raz
Ayane
Tajemniczy Gwiazdozbiór
avatar
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {21/07/24, 11:35 pm}

Gabriel Roosevelt



    Przez drugą połowę jazdy Gabriel spał. Musiał, bo jakby miał słuchać chociaż o minutę dłużej biadolenia zastępcy szeryfa to by chyba wyszedł z auta i poszedł resztę drogi pieszo. Ogólnie nic nie miał do niego, ale Gabriel nie lubił bezsensownych rozmów, które zazwyczaj są tymi ulubionymi Emersona Hayes’a. Gość miał na swoim koncie niezliczoną ilość pozytywnie zakończonych akcji, ale im był starszy, tym bardziej nudnym i typowym prykiem się stawał. Coraz chętniej zostawał za biurkiem i wpierdalał pączki, które dostawali w każde wtorki.
    Gabriel obudził się akurat w momencie, jak Connor zaczął wypytywać przechodniów o Aarona Wallace. Brunet naczytał się o przywódcy kultu starannie przed rozpoczęciem misji i choć sprawa nie wydawała się z początku poważna, to zaatakowanie szeryfa postawiło wszystkich na nogi.
Aaron Wallace. Kolejny pryk, który wymyślił sobie kult i Gabriel podejrzewał że jest albo zdrowo popaprany, jak większość głęboko wierzących, albo jest na tyle inteligentny, że dokładnie wie, jakich narzędzi manipulacyjnych użyć, by zrzeszyć sobie grono ludzi. Nasuwało się pytanie, jaki miał w tym cel? Może tylko pożądał władzy, może jest to przykrywka na przemyt narkotyków, a może coś o wiele bardziej brutalnego, co kojarzyło się Gabrielowi z sektami i kultami. Kto wie, kto wie.
Propozycja Callahan’a wydawała się logiczna, więc brunet przytaknął i w kolejnej sekundzie miał coś dodać od siebie, ale uprzedził go zastępca szeryfa. Więc o to ci chodzi Hayes… Chwały ci się zachciało.
    Wkrótce zaparkowali przy hotelu i ruszyli do środka budynku. Gabriel zatrzymał spojrzenie na twarzy kobiety o kruczoczarnych włosach. Rozmawiała z kimś, ale to, co przykuło jego uwagę to papieros, którego jeszcze przez chwilę trzymała w dłoni. A niech by to… Wiedział, że to nieodpowiednia chwila, ale by zapalił…
Audytorium, które znajdowało się wewnątrz hotelu było po brzegi zapełnione ludźmi. Brunetowi już z samego początku nie podobała się ta akcja. Hayes nie widział zagrożenia? Gość postrzelił szeryfa, a teraz stał tutaj, wraz z chmarą swoich ludzi. Wśród nich zapewne większość była niegroźna, ale ryzyko, że ktoś na sali ma broń i jest chętny obronić swojego przywódcy, było całkiem spore.
  — Aaron Wallace! Prosimy uprzejmie o zejście z ambony i miłą pogawędkę… w kajdankach- odparł policjant. Nastąpiło poruszenie, większość ludzi zaczęło szeptać chaotycznie i zbyt cicho, by Gabriel mógł zrozumieć. Czuł na sobie wzrok mieszkańców, lecz nie unikał ich- wręcz przeciwnie. Patrzył im w oczy, chcąc ocenić, z czym i kim mają do czynienia. Dostrzegł może ze dwie osoby, które w przeciwieństwie do innych, nie wydawały się zaskoczone. Roosevelt zatrzymał swój wzrok na mężczyźnie o jasnobrązowych włosach, który oparty był o ścianę i obserwował ich uważnie. Drugi był trochę dalej od niego, ale miał bardziej złowrogą minę.
  - No to zaczynamy przedstawienie- szepnął na tyle cicho, że prawdopodobnie nikt go nie usłyszał.
Yasha
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Yasha
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {23/07/24, 07:52 pm}

The Eden Aaron11


Kiedy policjanci przekroczyli próg auli Aaron wyprostował się i dumnie uniósł głowę. Jego uwadze nie umknęło pojawienie się Vivienne i Olivera, wchodzących o środka tuż za nimi, ale skupiał się teraz na czymś nieco bardziej palącym, niż zbłąkane owieczki.

 — Panowie — powitał trójkę mężczyzn krótkim skinieniem, lustrując powoli każdego z osobna.
Dwójka, która zjawiła się z Hayesem przykuwała spojrzenie. Obaj młodzi i przystojni  — nie młodzieniaszki zaraz po szkole policyjnej, ale niewiele starsi. Aaron szacował, że są mniej więcej w wieku Adama. Obaj wyglądali też imponująco i dość onieśmielająco w ciemnych mundurach policji stanowej, aczkolwiek mogła być to zasługa tego, że towarzyszył im zastępca szeryfa, sam w sobie raczej zgrzybiały i mało reprezentatywny.

 — Nazywajmy rzeczy po imieniu, panie Hayes — odezwał się głośno Aaron, przenosząc spojrzenie na starszego funkcjonariusza, robiąc krok w jego stronę. — Do aresztowania potrzebujecie nakazu. Zakładam, że takowy posiadacie. Prawda?
Omiótł spojrzeniem pozostałą dwójkę. Wiedział, że Adam na pewno ma na nich oko, ale sam też starał się zachować czujność.
— Czy mogę go zobaczyć? — zapytał, wyciągając dłoń w kierunku Hayesa, patrząc na niego uważnie spod przymrużonych powiek. — Chyba, że przerywacie w pełni legalne zgromadzenie z powodu niższych pobudek.
Uniósł podbródek nieco wyżej. Kąciki jego ust drgnęły, formując ledwie zauważalny, pewny siebie uśmiech.
 — Nie byłby to pierwszy raz.

Cały ten czas jego głos rozbrzmiewał donośnie — Aaron dbał o to, by nawet pośród szumu, szeptów i ogólnego poruszenia słyszała go przynajmniej część zebranych.
Mo
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Mo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {26/07/24, 04:10 pm}

The Eden Hans-hand-hans-hand

Emerson pogładził wąsa.
— A proszę cię bardzo — sięgnął dłonią ku tylnej kieszeni spodni, wyciągając z niej złożony dwukrotnie nakaz aresztowania i wręczając go stojącemu naprzeciw mężczyźnie. — Wierz mi, Wallace, nie fatygowalibyśmy się taki kawałek drogi bez tego świstka. I nie obraź się z tym przerywaniem, ale pewnie zdążyłeś już zadość omamić ludzi swoim religijnym bełkotem. Przerwa od ciebie, bez wątpienia, dobrze im zrobi — uśmiechnął się krzywo, przerzucając spojrzenie z Aarona na siedzących w ławkach ludzi. Niektórzy kręcili się niespokojnie, niektórzy siedzieli, jak gdyby zamrożeni, jednak nikt nie pozostawał obojętny na rozgrywającą się na środku auli scenkę. W powietrzu niemalże było czuć rosnące z każdą minutą napięcie.
— Napatrzyłeś się, Wallace? — nie czekając na odpowiedź, zastępca szeryfa na powrót wyciągnął dłoń po dokument, chowając go niedbale w to samo miejsce. — Callahan — kiwnął głową ku młodszemu policjantowi, niemo nakazując skucie duchowego lidera zgromadzonych w auli wyznawców.
Connor odpiął kajdanki od pasa i podszedł do mężczyzny, stając za jego plecami.
— Panie Wallace, jest pan aresztowany pod zarzutem ataku z broni palnej na policjanta na służbie, skutkującego zagrożeniem życia i trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. — Szatyn bez certolenia się złapał za przedramiona mężczyzny, szybko skuwając nadgarstki. — Masz prawo do zachowania milczenia. Od teraz wszystko co powiesz, może zostać użyte w sądzie przeciwko tobie. — Wyklepawszy standardową formułkę, Connor niebrutalnym, acz stanowczym pociągnięciem zaczął prowadzić starszego mężczyznę w kierunku wyjścia z auli.
— Matki i ojcowie, bracia i siostry, synowie i córki… wracajcie do domu. Przedstawienie skończone — podsumował Hayes, nie precyzując czy miał na myśli to, co wydarzyło się po wkroczeniu policji do pomieszczenia, czy to, co miało miejsce zanim tu weszli. Przekrzywił kapelusz na pożegnanie, podążając za Connorem.
Chociaż w swoim ponad trzydziestoletnim życiu Callahan niejeden raz już skuwał ludzi, którzy niejedno mieli już za uszami; będącymi pod zarzutem niejednokrotnie gorszym niż ten, tak musiał przyznać, iż przebywanie tu pod czujnym wzrokiem tych wszystkich ludzi, którzy pozornie wyglądali na normalnych, napawało go większym niepokojem, niż mierzenie się pospolitą gangsterką uliczną. W takich wypadkach chociaż wiedział czego się spodziewać, tutaj natomiast, z tymi dziwnymi, zasłuchanymi w każde słowo swego lidera wyznawcami, już niekoniecznie. Ale nie… zapewne to tylko jego wyobraźnia, prawda? To przez ostatnią, nieudaną sprawę zaczął się mocniej przejmować i być nad wyraz wyczulony. Co tu niby miało pójść nie tak? Zresztą, już wychodzili…
Connor nacisnął klamkę.
— Co jest? Czemu ktoś zamknął… — Coś świsnęło w powietrzu, mijając jego głowę zaledwie parę centymetrów, wbijając się z impetem w drewno drzwi, które przed chwilą próbował otworzyć. To był toporek, pierdolony toporek.
— Zaślepieni niegodziwcy! — usłyszał za sobą, zanim odwrócił głowę. — Bóg nie pozwoli zabrać wam swego wiernego sługi i proroka. Nie dopuścimy do tego! Nasz ojciec nie zostanie ukarany za grzechy szarlatanów, którzy wtargnęli na tę świętą ziemię, żądając krwi niewinnych. Pora wyplewić diabelskie nasienie!
Naraz większość siedzących ludzi powstała na nogi, łapiąc w dłonie wszelkiej maści broń, schowaną do tej pory w połach ubrań, kieszeniach czy pod siedzeniami, powtarzając jak mantrę za mężczyzną, który rzucił topór:
— Choćbym kroczył ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bowiem jesteś przy mnie…!
Connor, dalej trzymając Aarona, drugą ręką złapał za pistolet, celując w zbliżający się z każdą sekundą tłum wyznawców.
— Zatrzymać się. W przeciwnym razie będę zmuszony do otwarcia ognia!
— W ogniu będzie wić się twoja plugawa dusza, gdy już z tobą skończymy, psie — wysyczał jeden z nich, spluwając na ziemię.
— Każ im się cofnąć! — warknął Connor do Aarona.
Kątem oka obserwował Hayesa i Roosevelta, którzy również celowali z broni do tłumu. Kurwa! Mogli sobie celować, ale nabojów i tak mieli mniej niż zbliżających się ludzi. Musieli wiać. Nie czekając już dłużej na Aarona, Connor przestrzelił zamek i kopiąc kilkukrotnie w drzwi, utorował wreszcie drogę ucieczki.
— Szeryfie, Roosevelt, zwijamy się, szybko! — zawołał do swych towarzyszy. — Przebieraj nogami, Wallace! — warknął do mężczyzny, pchnąwszy go do przodu.
Aż chciałoby się powiedzieć do Hayesa “a nie mówiłem”, lecz zdecydował, że pozwoli sobie na taki komentarz jak będą już bezpiecznie w wozie… Co jednak nie mogło być takie proste. Gdy przebiegł korytarz, drzwi prowadzące do wyjścia z hotelu zostały zastawione, uzbrojonymi tym razem, mężczyznami, którzy celowali do nich z karabinów.
— Broń na ziemię, w przeciwnym wypadku rozkwaszę mu łeb… — rzucił ostrzegawczo, łapiąc Aarona za kołnierz i wbijając końcówkę lufy w jego skroń.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {26/07/24, 07:10 pm}

Oliver Shephard


         Z nikłym zainteresowaniem obserwował wymianę zdań między przedstawicielami władzy a Aaronem Wallacem. Bardziej interesowało go to czy Vivienne przystanie na jego propozycję… I czy zgodzi się zapłacić. W głowie miał wyobrażenie miejsca, które uwielbiał odkąd pamięta. Które obaj uwielbiali, razem z Nate’m, a potem zarazili może nie miłością, ale sympatią Bruce’a, zmarłego męża Viv.
         Widząc mężczyznę zakuwanego w kajdanki, zmroziło go na sekundę przez napływ negatywnych wspomnień. Tylko na sekundę, ale to wystarczyło, żeby spokojne spotkanko ich nudnawej wspólnoty zamieniło się w scenę z taniego filmu akcji połączonego z komedią. Gdyby nie był tak boleśnie świadomy, że może oberwać zbłąkaną kulą, pewnie byłby się zaśmiał z zażenowania. Otworzył szerzej oczy, patrząc na toporek, który wbił się w drzwi.
         — Ja pierdolę. Nate… — mimowolnie sięgnął do tyłu, w starym odruchu szukając ręki swojego brata, a kiedy zacisnął palce na nadgarstku osoby za nim, dotarło do niego, że nie jest tu z bliźniakiem. Spojrzał na Vivienne nieco nieprzytomnie, po czym skinął jej głową w kierunku drzwi z tabliczką “tylko dla personelu”. To pewnie było jakieś boczne wejście dla sprzątaczek czy coś w tym rodzaju. W całym zamieszaniu, chyba nikt nie zwrócił na nich uwagi. I bardzo dobrze. Tylko im brakowało, żeby przypadkiem ktoś uznał, że skoro uciekają, to są z policji i trzeba ich ciachnąć.
         Kiedy drzwi “tylko dla personelu”, zamknęły się za nimi, zrobiło się nieco ciszej, ale nie dostatecznie cicho, aby nie słyszeli rumoru ludzi, rzucających się w pogoń za mundurowymi i Aaronem.
         — To nie jest to, czego się dzisiaj spodziewałem… — rzekł pod nosem, kierując ich oboje w głąb wąskiego korytarza. Mogli pójść w dwie strony - tam skąd przyszli albo przed siebie. Przed nimi nic nie wskazywało na to, że czeka tam coś skrajnie niebezpiecznego i zagrażającego ich życiu.
         Na końcu korytarza czekał na nich składzik na detergenty oraz pomieszczenie socjalne. Weszli do tego drugiego i znaleźli się w czymś, czego Oliver spodziewał się po napisie nad drzwiami - miejsce, gdzie pracownicy hotelu mogli spędzić przerwę. Jakiś mały aneks kuchenny, brzydka kanapa. Były kolejne drzwi, pewnie prowadzące do holu czy coś w tym rodzaju, ale one były zamknięte na klucz.
         Wrócili więc do punktu wyjścia, czyli musieli się wrócić, jeśli chcieliby stąd wyjść. Mogliby też poczekać tutaj, aż sytuacja się uspokoi, ale Shephard czuł lęk buzujący mu pod skórą. Tkwił tam i gromadził się od kilku dni. Czekał, aż sytuacja stanie się nie do zniesienia. Aż będzie mógł wybuchnąć.
         — … muszę stąd wyjść… — potarł ramiona, jakby z zimna, chociaż pogoda była typowo letnia, dająca w kość. Przełknął ślinę, rozglądając się po swoim otoczeniu, a wtedy w jego głowie rozległ się głos terapeuty, gdy po raz kolejny w napadzie przejmującego lęku doszczętnie coś zniszczył – musisz znaleźć miejsce, gdzie będziesz mógł to rozładować bez niszczenia wszystkiego wokół. To wtedy Emma zabrała go pierwszy raz na lodowisko. I wtedy zakochał się w hokeju, tej bezmyślnej przemocy, która pozwalała mu uwolnić się z ciężaru lęku i przerażenia, który uniemożliwiał mu od tak dawna normalne funkcjonowanie.
         — Odsuń się. — rzekł do Vivienne, rozglądając się za czymś wystarczająco ciężkim.
         Chwycił gaśnicę stojącą nieopodal części kuchennej i tą nią zdecydował się potraktować szybę w oknie. Oczywiście, że nie udało się za pierwszym razem, ale z każdym kolejnym zamachem i uderzeniem, czuł jak schodzi z niego lęk, robi mu się lżej. Szkło pękło w tym samym momencie, kiedy w jego głowie pojawiła się myśl, że właściwie chyba już mu się tak panicznie nie śpieszy na zewnątrz.
         Odstawił gaśnicę na stół, odgarnął z czoła spocone kosmyki, przyglądając się swojej robocie, po czym spojrzał na Howe, jakby wcale właśnie nie popełnił jakiegoś przestępstwa.
         — … chyba muszę umówić się na wizytę do staruszka Greena. Znowu zacząłem wyładowywać emocje na rzeczach martwych. – zaśmiał się niezbyt wesoło, starając się robić dobrą minę do złej gry.
         A poza tym, naprawdę był głodny.
         Oczyścił ramę okna ze szkła na tyle, aby się nie pokaleczyli, wychodząc na zewnątrz, po czym przelazł pierwszy zgłaszając się na ochotnika do sprawdzenia, czy na pewno jest bezpiecznie.
         Obeszli budynek, kierując się na parking.
         — Hej, pojedziemy do Goldy Mick? Uwielbiam to miejsce! – spojrzał na nią tym wzrokiem, na który był już za stary, ale czasem wciąż działał, więc Oliver nie miał oporów, żeby go używać - to coś między słodkim szczeniakiem a dzieckiem proszącym o lizaka.
         Goldy Mick było starą knajpką, którą otworzono w latach siedemdziesiątych i od tamtej pory właściwie niewiele się zmieniła, ponieważ właścicielowi nie chciałosię robić porządnego remontu. Linoleum w biało-czarną szachownicę może się nie lepiło (zazwyczaj), ale miejscami nosiło ślady dawnych lat i sprzedawanej bardzo dawno temu oranżady, natomiast siedziska były popękane i posklejane taśmą. Ale Oliver je uwielbiał, bo było tanie, a kiedy byli dziećmi, nieraz nieżyjąca żona właściciela czasem się litowała i dawała jemu i Nate’owi jakieś zdechłe resztki. Miał sentyment do tego miejsca i nawet kiedy już miał możliwość pójścia w jakieś “lepsze” miejsce, wybierał właśnie to.
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {31/07/24, 04:42 pm}

The Eden A2d3fcbd1ed013a6da58e11e28364259bb7b2d02

     Długo przyglądała się przedstawieniu ze szczególną rolą odgrywaną przez wyjątkowo pewnych siebie policjantów. Twarz Aarona była bardzo spokojna, Viv długo nie potrafiła odwrócić oczu od lica mężczyzny, w końcu jednak zwróciła większą uwagę na poruszenie pośród wiernych wyraźnie zaniepokojonych sytuacją. Niektórzy coś szeptali między sobą, inni nerwowo poprawiali się na siedziskach, choć w tłumie wciąż pozostawały jednostki śledzące w ciszy akcje. Howe podświadomie czuła, że Wallace świetnie poradzi sobie z mundurowymi. Zmieniła zdanie w momencie gdy jeden z nich pokazał nakaz aresztowania. Czyżby nastał czas policyjnego triumfu? Kobieta nieco ściągnęła brwi obserwując jak w ruch idą kajdanki przy akompaniamencie służbowej formułki.
    — I tak po prostu teraz trafi do… Kurwa — chciała cicho skomentować widowisko, lecz przerwała gdy w ruch poszła broń. Kątem oka widziała jak topór przelatuje niedaleko nich. Poczuła dłoń mocno zaciskającą się wokół jej nadgarstka, może w innych okolicznościach wyrwała by rękę, ale nie potrafiła w żaden sposób zaprotestować gdy tylko zauważyła wyraz twarzy Olliego. Musieli stamtąd wyjść jak najszybciej. Już nawet nie myślała wyłącznie o ratowaniu własnej dupy, tuż obok był ktoś o kogo troszczyła się tylko odrobinę bardziej niż o siebie. Ruszyła za chłopakiem ku pomieszczeniu przeznaczonego dla personelu, na szczęście ich ucieczka została zignorowana. Na nieszczęście, Viv zdążyła usłyszeć jak policjant, który zakuł Aarona w kajdanki zaczął odgrażać się rozkwaszeniem głowy przywódcy jak wierni nie odpuszczą. Ledwo powstrzymała odruch zatrzymania ewakuacji z młodszym towarzyszem.
     Gdy wylądowali w czymś na kształt schowka na pierdoły do sprzątania, poczuła zagubienie. Za drzwiami trwała wrzawa, umysł sam z siebie nasuwał Viv obrzydliwie krwawe scenariusze. Nie chciała na to patrzeć, ani tym bardziej skończyć przy okazji wzięcia udziału w wiecu w grobie tuż obok zmarłego męża. A jednak gdzieś pod czaszką czuła specyficzne wyrzuty sumienia, może nie była wcale tak silna jak myślała. Kompletnie odcięta od rzeczywistości słuchała trzasku pękającego szkła. Byli wolni, pozostało tylko dotrzeć na parking.
     Pierwsze słowa wykrztusiła z siebie dopiero jak stanęli przy samochodzie na parkingu pełnym kultystów patrzących w stronę hotelu skąd dobiegała orkiestra niepokojących dźwięków. Przepchnęła mężczyznę stojącego przy drzwiach kierowcy, coś tam fuknął, ale nie było to dla kobiety istotne nawet w najmniejszym calu. Pośpiesznie wsiadła do środka czekając na Olivera, żeby jak najszybciej wyjechać z terenu.
     — Co za gówno, w życiu bym nie pomyślała, że znajdziemy się w tak pojebanej sytuacji.  — wymamrotała zatrzymując wóz na poboczu kiedy byli w miarę bezpiecznej odległości. Potrzebowała wziąć kilka głębszych wdechów, najlepiej wypełnionych drażniącym przełyk dymem z papierosa. Otworzyła okno, a pomiędzy wargi wsunęła fajkę kompletnie ignorując panującą w aucie od lat zasadę - zero jarania.
     — Z bólem serca to mówię, ale tak, pojedziemy do Goldy Mick.  — powiedziała patrząc cały czas na dość pusty krajobraz za oknem. Kiedy skończyła “dotleniać” płuca ruszyła w dalszą trasę próbując przy okazji przypomnieć sobie gdzie dokładnie był ten parszywy fast food. Bruce o Goldy Mick mówił dość często, nawet raz zabrał tam Viv chcąc pokazać żonie, coś co adorował przez wzgląd na klimat z lat 70. Nie była zachwycona, ledwo cokolwiek przełknęła. Po tej nieudanej kolacji wybiła mężczyźnie podobne pomysły z głowy, jak miał ochotę się stołować w lokalach o takiej jakości to tylko w pojedynkę, albo z bliźniakami. Teraz kolejne postanowienie uległo zmianie za sprawą młodziutkiego chłopaka.
     Okolice Goldy Mick były puste. W środku restauracji również nie zastali za bardzo ruchu, dzięki czemu mogli spokojnie zająć stolik w odosobnionym kącie. Vivienne czuła jak jej buty ledwo dają radę oderwać się pod klejącej podłogi. Niezadowolona zmarszczyła nos, lecz powstrzymała usta od wyrzucenia jakiegoś komentarza na ten temat. Usiadła wyczekująco spoglądając na zgrabną kelnerkę grzebiącą coś za ladą. W końcu ruszyła do przybyłych klientów z szerokim uśmiechem przyklejonym do złociście opalonej twarzy. Podała im menu zapowiadając, że za chwilę wróci.
     — Bierz co chcesz, nie musisz patrzeć na cenę, ale nie przesadzaj, żebyś mi później nie zarzygał tapicerki.  — rzuciła w kierunku towarzysza nawet nie kłopocząc się zajrzeniem w kartę. Miała zamiar dla siebie wziąć wyłącznie kawę, chociaż pewnie nawet taki napój jakością odzwierciedlał paskudne otoczenie.
     — Powiedz, Rybko, jak się czujesz? — wypaliła dość nagle uważnie obserwując twarz Olivera.
Ayane
Tajemniczy Gwiazdozbiór
avatar
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {03/08/24, 11:44 pm}

Gabriel Roosevelt

    Roosevelt dalej obserwował wszystko wokół, bo wizja grzecznego Aarona Wallace’a w kajdankach jakoś mu nie pasowała do całokształtu. A może przesadzał? Może to faktycznie szaleniec, który sobie ubzdurał ideę nawracania ludzi, a ostatnia akcja z szeryfem to był przypadek.

    Cóż, już po sekundzie tego typu myśli wyparowały z głowy Gabriela, gdy szybko lecące narzędzie przecięło powietrze tuż obok jego policzka. Ja, kurwa, pierdolę. Poziom adrenaliny natychmiast wzrósł, ale poziom wkurzenia bruneta jeszcze bardziej. Sięgnął po pistolet typu Colt i zaczął mierzyć w faceta, który odważył się rzucić toporkiem. Gdzie on go do tej pory trzymał? I na chuj?

  - Nie ruszać się, bo strzelę! - krzyknął, choć takie groźby wydawały się śmieszne, bo jego celem nie było w tym momencie zastrzelenie grupy ludzi, którzy tak rozkosznie szli na nich z bronią w rękach.

    Czyli jednak wieś patola.

  - Będziemy się zwijać szybciej, jak nie będziesz gadać - odparł do Callahana, choć bardziej to do zastępcy szeryfa miał ochotę skierować te słowa. Trudno było również biec, kiedy Wallace wyraźnie zwalniał, mimo sytuacji.

    Przy drzwiach wejściowych czekała na nich niespodzianka. Callahan zdecydowanie szybciej zareagował niż zastępca szeryfa, wpadając na cudowny pomysł szantażu. Gabriel schował większość swojej sylwetki za Aaronem, po drugiej stronie niż Connor, i również przyłożył pistolet do skroni przywódcy.

- Panie Wallace… Nie straszne nam takie akcje, naprawdę. Jak nie my, to przyjedzie po was całkiem pokaźna grupka mundurowych, którzy już tak mili nie będą - wspomniałem, chociaż już po tej akcji Gabriel miał ochotę zastrzelić mu łeb, tak profilaktycznie, ku korzyści zdrowia tej zasranej wsi.

    Aaron uśmiechnął się delikatnie. Brunetowi wydawało się, że kiwnął głową, ale tego nie był pewny. Mężczyźni po chwili namysłu opuścili broń.

  - Ręce za głowę i odsunąć się! - krzyknął, widząc, jak posłusznie, aczkolwiek powoli, wykonują polecenia. Gabriel wyślizgnął się do przodu, celując w mężczyzn, i ostatecznie odsunął nogą część broni w kierunku zastępcy szeryfa. Nie miał jednak czasu zabierać wszystkiego, bo tuż za nimi zbliżała się wściekła grupka ludzi. Z daleka wyglądali na obłąkanych, lecz z pewnością nie byli to wszyscy ludzie z sali.

    Gabriel otworzył drzwi, umożliwiając reszcie wyjście, jednak już po chwili siła odrzutu rzuciła nim parę metrów dalej. Huk rozprzestrzenił się po korytarzu, a wraz z nim ogromna fala dymu. Brunet zaczął kaszleć i kierować się parę metrów od budynku, aż był w stanie coś widzieć. I widział - zastępcę szeryfa, Connora, ale już bez Aarona…

  - To nie jest normalne, co się tu odpierdala - Gabriel strzelił sobie w palcach, a później w szyi, przechylając głowę najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Zauważył również dwie postacie nieopodal. Rozpoznał czarnowłosą kobietę, tę, która wcześniej paliła szluga. Dotarła później na salę, jak zdążył zauważyć. Dym zdążył się rozproszyć i już nie było wątpliwości, że akcja zakończyła się fiaskiem.
Yasha
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Yasha
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {06/08/24, 02:41 am}

The Eden Ezgif-13

Spojrzenie Adama śledziło uważnie trójkę policjantów od chwili, gdy ci wtargnęli do auli. Tego starego chuja, Hayesa, znał aż za dobrze — był nieziemsko wkurwiający z tą swoją przesadną pewnością siebie, niebotycznie wysoką jak na pomarszczonego, małomiasteczkowego, nic nieznaczącego stróża prawa, który całe dnie spędzał na wpierdalaniu pączków. Adam nigdy nie mógł pojąć, jakim cudem ci najgłupsi, byli zawsze najbardziej zapatrzeni w siebie, pewni własnej nieomylności. Prawdopodobnie wynikało to z zajebiście wąskiego spojrzenia na świat — dla nich wszystko było czarno-białe.

Adam był jednak świadomy, że każdy taki typ miał w sobie pragnienie zaistnienia, bycia kimś więcej, choćby po to, by móc tym powkurwiać sąsiadów. Hayes nie był tu wyjątkiem, a okazja jak ta wydawała się idealna do osiągnięcia celu, wiadomym więc było, że należy mieć go na oku.

Kłopot polegał jednak na tym, że towarzysząca mu dwójka młodziaków ze stanowej wydawała się znacznie bardziej autentyczna. Obaj mieli w sobie coś, co budziło respekt, w przeciwieństwie do lokalnego zastępcy szeryfa. Adam nie potrafił określić, czym konkretnie było to coś — do głowy przychodziło mu jedynie porównanie typów męskości, krążące czasem po sieci, albo zależność wychowania chłopców przez ojców, w zestawieniu z tymi, wychowywanymi, przez matki. Generalnie chodziło o to, że Hayes był typem, który koniecznie szukał potwierdzenia swojej męskości, szukał poklasku i uwagi innych. Tymczasem ci dwaj po prostu wchodzili do pokoju i tą uwagę zwyczajnie mieli. Tak, to chyba było to.
Prawdopodobnie dlatego uwaga Adama bardzo szybko skupiła się na nich, choć całą tą szopką zdawał się kierować Hayes; gdy tetryk zbliżył się do Aarona, Adam zrobił to samo, zajmując miejsce dwa kroki za plecami swojego mentora. Nie mógł się oprzeć, by nie zerknąć przez ramię, gdy ten oglądał nakaz, choć doskonale wiedział, co zobaczy. Mimo to dopiero w tej właśnie chwili poczuł powagę sytuacji…

…i wiedział, że to się nie skończy dobrze.

W bardzo szybkim tempie wcześniejsze zdenerwowanie ustąpiło zimnej pewności. Zaczekał, aż jeden z dwójki — ten, którego Hayes nazwał Callahanem — skuje Aarona, a gdy tylko cała czwóra ruszyła ku drzwiom, dał znak swoim ludziom, którzy zadziałali błyskawicznie robiąc naprawdę konkretne zamieszanie.
Sytuacja eskalowała jednak trochę za szybko jak na jego gust, co niewątpliwie było związane z obecnością stanowych. Gdyby były to wyłącznie lokalne siły policji, sytuacja byłaby prostsza, bo tamci rzadko uskuteczniali trzeźwe myślenie, szczególnie pod nieobecność szeryfa, który zmuszał ich do trzymania pewnego poziomu. Ci tutaj najwyraźniej mieli jednak kilka szarych komórek. Działających.
Kiedy Adam usłyszał strzał, poczuł chwilowe ukłucie paniki. Puścił się pędem przed siebie w stronę grupy owieczek Aarona stłoczonych wokół policji. Przepchnął się między nimi, odruchowo sięgając po nóż. Po strachu przyszła wściekłość, był gotów zakończyć to tu i teraz, nie bacząc na koszt… Aaron był jednak cały. I patrzył na niego.

Adam wiedział, co to znaczy. Nie kwestionując decyzji odwrócił się do Evy, by dać jej znak, a chwilę potem rozpętało się małe piekło. Niewielki ładunek wybuchowy pod ich autem dał naprawdę bombowy efekt, doszczętnie niszcząc auto, ogłuszając i powalając postronnych. Zasłona dymna też była niczego sobie.
Nie czekając Adam odbił Aarona, posyłając go z powrotem w stronę młodej blondynki, której zadaniem było go wyprowadzić, zabrać daleko stąd. Tymczasem on, stojąc na uboczu, sięgnął po telefon.
 — Wykonać — polecił, gdy tylko po drugiej stronie odezwał się znajomy głos. — Wszystko. Wyłączyć sieć, zablokować drogi. Ta dziura ma być odcięta od świata, do odwołania.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {06/08/24, 12:50 pm}

Oliver Shephard


         Nie oponował, gdy kobieta zasugerowała, że opłaci rachunek. Nie będzie tajemnicą, że liczył na taki obrót spraw. Możliwe, że za bardzo pasożytował na tej relacji. Bezczelnie wykorzystywał to, że przez sentyment do zmarłego małżonka, czuła się w obowiązku roztoczyć nad nim pieczę.
         Zamówił cheesburegera, porcję frytek i shake’a waniliowego. Niemal tak, jak zawsze gdy odwiedzał to miejsce. Kelnerka zapisała ich życzenia w notatniku (bardzo oldschoolowo), zabrała karty i poszła przekazać kuchni, że mają klientów. Ollie bujał się lekko na swoim miejscu, słabo wpasowując się w rytm piosenki sączącej się cicho z głośnika pod sufitem. Miał przy tym lekko nieobecny wyraz twarzy. Znów przed oczami miał scenę zakuwania Aarona w kajdany.
         Pytanie zadane przez Howe ściągnęło go na ziemię. Znieruchomiał, wpatrzony w widok za oknem i zastukał nerwowo palcami o powycierany blat stołu.
         — Jak gówno. –- wypalił i obrócił twarz tak, aby spojrzeć Vivienne w oczy. Nie wiedział, czy pytała tak ogólnie czy o wydarzenia dzisiejszego dnia. Przez sekundę wahał się na czym skupić się w pierwszej kolejności — Pokłóciłem się z Nate’m. – chociaż jego brat i wdowa po Brusie, aktualnie chyba dwie najważniejsze osoby w jego życiu, nie mieli ze sobą zbyt wiele styczności, Oliver sądził, że zrozumie jak wiele bólu kryje się za tym krótkim wyznaniem. Długo byli nierozłączni — Nazwałem go… nazwałem go w sposób, w który nasz… nasz ojciec — z trudem wyrzucił z siebie to słowo — zawsze go nazywał po pijaku. Czyli zawsze. — skrzywił się, ze wstydem odwracając wzrok — … a wtedy Nate powiedział, że zaczynam wyglądać jak ten skurwysyn.
         Urwał, ponieważ podeszła do nich kelnerka z ich zamówieniem. Uśmiechnął się do dziewczyny, jakby wcale nie wyrzucał z siebie przed chwilą koszmaru ostatnich nocy. Czekając, aż od nich odejdzie, sięgnął po swój napój i wolno zaczął go sączyć przez słomkę.
         — … najgorsze jest to, że Nate chyba ma rację, wiesz? Nazwałem go “pieprzonym mazgajem”, bo chciałem go zranić. – uśmiechnął się smutno do Vivienne — Przepraszam, że w tym syfie złapałem cię za rękę. Jak zobaczyłem Hayesa, zakuwanie Aarona w kajdanki i zamieszanie… Miałem przebłyski z tamtej nocy. To taki mój instynkt, wiesz?  Jest zagrożenie - łapię Nate’a i spierdalamy. Razem.
         Przyciągnął do siebie burgera, przypominając sobie o tym, że przecież przyjechali tu zjeść. Wgryzł się w kanapkę, jakby chciał tym samym skończyć rozmowę na ten temat.
         — …dzięki za troskę, Vivi. Doceniam to. Bardzo. – spojrzał w jej oczy z cieniem uśmiechu na ustach.
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {17/08/24, 07:38 pm}

The Eden A2d3fcbd1ed013a6da58e11e28364259bb7b2d02

   Oczy Vivienne zazwyczaj były chłodne, raczej bez wyrazu, samą twarz utrzymywała w stanie nazywanym potocznie resting bitch face, chociaż sama wolała określać siebie “twardym kamieniem bez wyrazu”. Tylko tym razem patrząc tak na Olliego wyraźnie spotulniała. Trochę zastanawiała się jak właściwie postrzegała młodszego towarzysza, ostatecznie stanęło na myśleniu o nim jak o chłopcu, biednym, smutnym, potrzebującym. Kiedy Bruce żył właściwie nie okazywała zbytnio współczucia bliźniakom, od jakiegoś czasu kolej rzeczy się zmieniła i widocznie zaczęła chcieć okazywać wsparcie temu, którego uważała za dzieciaka.
    Po odejściu kelnerki jej ręka wystrzeliła do przodu. Palcami pogłaskała przedramię Olivera zastygając przy tym w nienaturalnej pozycji. Ten dotyk miał być pocieszający, podnoszący na duchu, jednak takie gesty nie leżały w naturze Viv i poczuła się zwyczajnie dziwnie. Długo milczała uważnie lustrując ekspresję chłopca, aż w końcu wróciła do opierania pleców o niewygodne, trochę śliskie siedzenie.
     — Nie potrafię zbyt wiele tutaj doradzić, poza tym, żebyście porozmawiali. Szczerze wątpię, że za tymi słowami z Twoich ust nie było żadnego powodu. — nie powiedziała zbyt wiele, właściwie niczego specjalnego nie wniosła. Nie potrafiła otwarcie pocieszać, doradzać, nie w sprawach związanych z bliskimi. Ile to już lat minęło od kiedy wyszła z domu i nigdy nie wróciła? Trzynaście? Może trochę więcej patrząc na to jak zaczęła się odcinać od reszty rodziny zanim ostatecznie podjęła decyzję o ucieczce od swojego życia. Raz jeden słysząc o ciąży siostry postanowiła wysłać jej drobną paczkę z wyprawką, za namową męża. Nie dostała podziękowania, ani cienia nawiązania kontaktu, co ostatecznie było Viv na rękę.
     — Rybko, nie jesteś jak Twój ojciec. I nigdy się nim nie staniesz, nie dopóki jestem tutaj. — utkwiła wzrok w oczach dwudziestolatka. Odważna deklaracja, z drugiej strony musiała prędzej czy później powiedzieć coś podobnego. Objęła dłońmi kubek z parująca kawą myśląc przez chwilę o wydarzeniach ze spotkania religijnych wielbicieli Aarona. Dużo stresu, podejrzewała, że mogło to obudzić w Olliem złe wspomnienia. Prawdopodobnie dlatego tak bez protestu uciekła razem z nim gdy w ruch poszła broń. W innym wypadku może nawet by została w auli, dla samego widowiska.
     — Nie myśl za dużo o tym, co się stało. Aaron już wcześniej miał problemy z policją, w końcu to musiało wybuchnąć. Niemniej jesteś bezpieczny, Oliver. I nie musisz mi za nic dziękować. — upiła łyk ciemnej cieczy parząc sobie lekko język. Zdecydowanie smak tej podłej kawy stanowił idealne odzwierciedlenie nastroju Howe. Z deczka niezadowolona zmarszczyła nos.
     — Bruce kiedyś mi powiedział, że najlepsze połączenie jakie jadł to frytka zamoczona w szejku waniliowym. — zagaiła łapiąc w palce pojedynczą frytkę. Tłustą, gorącą, nie dała rady opanować grymasu obrzydzenia. Wcisnęła ją w słodki napój i niepewnie ugryzła ze zdziwieniem rejestrując smak znacznie lepszy, niż w wyobraźni kobiety.
    — Okej, coś w tym jest. — odparła unosząc delikatnie kąciki ust. Zwróciła wtedy uwagę na ekran telefonu położnego wcześniej na stole. Błysnęło akurat jakieś powiadomienie. Niby tylko informacja o niskim poziomie baterii, jednak na rozświetlonej powierzchni zauważyła coś, co skutecznie zmyło jej delikatny uśmiech z twarzy. Brak zasięgu i to dość dziwny patrząc na to, że byli w mieście. Wtedy też przypomniała sobie zasłyszane po jednym spotkaniu plotki, jakoby pewnego dnia miał nadejść czas izolacji hrabstwa od reszty kraju. Ba, nawet Adam wspominał o możliwości podobnego incydentu w przyszłości, tylko nigdy nie brała tego na poważnie. I czy aby nie mieli wtedy blokować dróg? W głowie Vivienne pojawił się ogromny wykrzyknik. Jak chciała dojechać do domu to musieli skończyć posiedzenie w knajpie szybciej.
    — Powinniśmy za chwilę wracać. Zostajesz u mnie? — zapytała wyciągając z torebki portfel.
Eeve
Supernowa
Eeve
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {23/08/24, 09:33 pm}

Oliver Shephard


         Vivienne mogła myśleć o sobie, że jest twarda i nieczuła, ale dla Olivera, który wychował się w domu, gdzie wyłącznie kontakt fizyczny z bratem bliźniakiem nie był przesycony nienawiścią i złością to, co mu okazywała, było szczytem dobroci… Nie wyrzucając nic Duhamelom, którzy i tak byli dla niego cudowni przez fakt, że przez tak wiele lat byli dla niego dobrzy i dbali, aby niczego mu nie brakowało. Jeśli mógł mieć do nich o coś żal, to jedynie o to, że nie otrzymywał od nich zbyt dużo zwyczajnej czułości. Czasem patrzył z zazdrością, jak Emma przytula swoje dzieci.
         Dlatego teraz, kiedy Vivienne delikatnie dotykała jego ręki, aby dodać mu otuchy, czuł się jak małe dziecko, które zostało przytulone przez matkę po tym, jak zdarło sobie kolano na placu zabaw.
         Nie zwrócił uwagi na zmianę nastroju kobiety, gdy dostrzegła coś na ekranie telefonu. Zajęty był wsuwaniem frytek, bo jakim prawem tknęła jedną z nich? Musiał szybko je spałaszować, bo jeszcze mu wszystkie zabierze! … to nie tak, że ona płaci i ma pełne prawo zjeść wszystko, nie dzieląc się z nim, no nie? Zdziwiło go trochę to, że już chciała się zbierać, ale skupił się na propozycji  przenocowania u kobiety. Doskonale się składało, bo i tak miał plan na dniach jeśli nie wrócić do Duhamelów, to zakraść się do Howe (wiedział, gdzie wciął tkwił schowany przez Bruce’a zapasowy klucz). Nie miał przy sobie swoich rzeczy i to był lekki problem, bo nie chciał prosić Vivienne o zajechanie najpierw do starego domu Shephardów. Nie chciał jej martwić informacją, że przez kilka dni mieszkał w tej ruderze…
         Na szczęście w pokoju gościnnym, który powoli zamieniał się w coś w rodzaju pokoju gościnnego dla Olivera, mógł liczyć, że w szafie znajdzie kilka swoich koszulek i zapasową parę jeansów. Czasem nocował u Vivienne, więc i kilka sztuk ubrań na zmianę zawsze wisiało skrytych w pokoju, który w czasie tych wizyt przejmował. Może jutro wyjdzie na spacer i przypadkiem wróci z torbą, którą zostawił w domu rodziców?
         Przystał na propozycję nocowania.
         Kiedy tylko dotarli do domu kobiety, zrzucił buty w przedsionku, napierając jedną nogą na drugą, niemal jak znudzony nastolatek, który właśnie wrócić do domu.
         — Hej futrzaku! – przywitał się z czarnym kocurem, który w odpowiedzi zaszczycił go spojrzeniem pełnym obojętnej pogardy (tylko koty tak potrafią).  Ollie oczywiście, że czuł się w domu Howe jak u siebie, może nawet swobodniej niż u Spencera i Emmy. Dopadł do szuflady z kablami i wygrzebał z niej ładowarkę pasującą do jego zdezelowanego smartfona, po czym usiadł po turecku przy gniazdku, chcąc naładować komórkę i zobaczyć, czy Nate nie próbował się z nim skontaktować. Może jakby zobaczył dwieście nieodebranych połączeń i dwa razy tyle SMS-ów od brata, zebrałby się w sobie i oddzwonił…
         — A to płaczliwa kupa łajna. – mruknął, gdy po uruchomieniu nie zobaczył żadnego, ŻADNEGO powiadomienia od brata. Śmieć miałg o w dup— A, nie mam zasięgu. — mruknął, marszcząc brwi — Hej, Vivi, masz zasięg? Chyba mi ten szmelc mi się zepsuł i nie łączy się z siecią. Chciałem zobaczyć czy Nate nie próbował się dodzwonić i nie wiem czy ma mnie w dupie i mam się obrazić jeszcze bardziej, czy to po prostu coś z moją komórką.
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {07/09/24, 07:35 pm}

The Eden A2d3fcbd1ed013a6da58e11e28364259bb7b2d02

    Bruce bardzo lubił mieć w swojej posiadłości gości, regularnie urządzał imprezy, czy zapraszał znajomych na zwyczajne posiedzenie przy kawie i ciastku. Viv z kolei wolała gdy okazałe pokoje w przybytku świeciły pustkami, a ona miała ukochany spokój. Gdy chciała towarzystwa wychodziła, nikogo nie zapraszała do środka. Wyjątkiem został tak naprawdę Ollie, chociaż taki najprawdopodobniej zrobiłaby dla innych członków religijnego ugrupowania w ramach utrzymywania dobrego wizerunku. Tylko nikt nigdy o możliwość odwiedzenia domu Howe nie pytał, z czego raczej się cieszyła.
     Po przekroczeniu progu zostali przywitani przez kocura, pieszczotliwie nazywanego przez zmarłego męża Synkiem. Vivienne traktowała zwierzę z ogromną dozą dystansu, nienawidziła tego ile sierści po sobie zostawiał, co kot najwidoczniej wyczuł, bo regularnie spał w ubraniach kobiety, gdy tylko nie patrzyła. A jak nie w szafie to rozkładał się w sypialni, co doprowadzało Howe do białej gorączki. Synek rzucił krótkie spojrzenie młodzieńcowi, po czym podszedł do właścicielki, żeby z namaszczeniem otrzeć się o jej nogi.
     — Skończyło Ci się żarcie w misce, co? — wymruczała odpychając stopą futrzaka i przeszła korytarzem do dużego salonu, gdzie Oliver myszkował już w szufladzie z kablami szukając ładowarki. O dziwo, taka swoboda gościa w żaden sposób jej nie przeszkadzała, dopóki nie wchodził tam, gdzie nie powinien zaglądać. Po śmierci męża sama przestała zaglądać do kilku pomieszczeń, szczególnie unikała gabinetu. Bruce trzymał tam mnóstwo dokumentów, ale jeszcze więcej sentymentalnych pamiątek. Był to też jedyny pokój pełen zdjęć, których Viv wyjątkowo bardzo nie chciała nigdy więcej oglądać. Gabinet od czasu pogrzebu stał tak jak został opuszczony przez mężczyznę.
     — Nie ma zasięgu i raczej za szybko nie wróci. Przykro mi, Ollie, ale póki co nie skontaktujesz się z bratem. — powiedziała odruchowo sprawdzając swoją komórkę, chociaż doskonale wiedziała jaki był obecny stan rzeczy. Zero kontaktu ze światem zewnętrznym, póki co jedyny minus jaki w tym widziała to to, że nie będzie mogła przed snem przeglądać licytacji biżuterii, co traktowała jako przyjemne hobby.
     — Na pewno próbował się do Ciebie odezwać. A jak nie to dokopiesz mu za to innym razem, dzisiaj już nie ma co o waszym konflikcie myśleć. — skwitowała, po czym zostawiła na chwilę Olivera samego. Ruszyła do kuchni, gdzie najpierw nałożyła kotu kolację, następnie należycie zajęła się swoim własnym przełykiem. Zdecydowanie było za ciepło na czerwone wino, więc wyjęła z lodówki jedno z ulubionych białych. Wytrawne, schłodzone, idealne na wieczór po tak stresujących wydarzeniach. Przez chwilę miała myśl, że najchętniej nawiązałaby kontakt z kimś z kultu i zapytała czy Aaron przeżył, niemniej takiej możliwości zwyczajnie nie miała.
     — Rybko, skoro nie mamy kablówki to nie wiem za bardzo czym Ciebie zabawić. — rzuciła zajmując w salonie miejsce na kanapie dzierżąc w dłoni kieliszek wypełniony kwaskowatą cieczą. Maniery nakazywały zaproponować gościowi podobny napitek, jednak zważywszy na przeszłość Shepharda unikała jak ognia podsuwania mu alkoholu pod nos. Nie odmawiała tylko sobie. Wino jako jedna z nielicznych rzeczy sprawiała kobiecie prawdziwą przyjemność, nawet jeśli przynosiło na następny dzień kaca.
      — Powiedz mi, Nate dalej utrzymuje kontakt z tym… Chłopakiem państwa Duke? Cornelius ma na imię, o ile dobrze pamiętam. — zapytała trochę z braku laku. Corneliusa znała nie tylko z krótkich wzmianek jednego z bliźniąt, Bruce utrzymywał przyjazne stosunki z jego rodzicami, chociaż od dawna nie mieszkali w okolicy. Viv niespecjalnie za nimi przepadała, jeszcze bardziej gorszył ją fakt, że wychowali wybitnie paskudnego dzieciaka, którego przerastało ponoszenie konsekwencji za swoje czyny. W głębi siebie nie chciała, żeby Ollie skończył pod wpływem kogoś takiego.
     — Swoją drogą, po tym, co dzisiaj się stało, chciałbyś jeszcze uczestniczyć w religijnych spotkaniach? Wątpię, żeby policja tak łatwo zamknęła usta całemu Kościołowi, więc prędzej czy później ponownie będziemy jednoczyć się w modlitwie. — upiła łyk z kieliszka zawieszając wzrok na Rybce.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

The Eden Empty Re: The Eden {}

Powrót do góry
Similar topics
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach