Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Argonaut [eng]Dzisiaj o 12:36 amSeisevan
The Arena of HellDzisiaj o 12:33 amMinako88
LiesDzisiaj o 12:25 amRusek
A New Beginning Wczoraj o 11:58 pmYulli
Charm Nook Wczoraj o 09:51 pmKass
This is my revengeWczoraj o 09:36 pmYoshina
incorrect loveWczoraj o 08:18 pmYoshina
W Krwawym Blasku GwiazdWczoraj o 08:01 amnowena
Triton and the Wizard01/05/24, 03:32 pmKurokocchin
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
4 Posty - 13%
4 Posty - 13%
4 Posty - 13%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
3 Posty - 10%
2 Posty - 7%
1 Pisanie - 3%

Go down
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 07:32 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  007fe94add1bcfd4b834a38c4ddc4071800ff809
[ CHILDREN OF EDEN ]  D3fe6e4b5ed5682cb0b40b5264997b6e

[ CHILDREN OF EDEN ]  Linia
────────────────────────────────────────────────
[ CHILDREN OF EDEN ]  Sechmet [ CHILDREN OF EDEN ]  Ezgif-5-2d17fa648b [ CHILDREN OF EDEN ]  Ezgif-5-53145504ad [ CHILDREN OF EDEN ]  Sechmet
I    F              W    E               W    E    R    E                B    O    U    N    D              F    O    R                H    E    L    L
L     E     T                I     T               B     E              ────────────────────            
H     E     L     L
[ CHILDREN OF EDEN ]  Linia

N     O                      M     O     R     E                    F     A     L     S     E                       H     E     A     V     E     N
────────────────────────────────────────────────
C A I N E       ──      boy  raised   by  sun,   eden's  soldier   &   believer,    son  of  muriel
S E C H M E T      ──     lost  soul  from  the 7th  circle,  kair  follower,  born  in nazareth


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 20/10/23, 07:36 pm, w całości zmieniany 2 razy
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 07:34 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  MTK249t


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .


●   ●   ●

●            son of uriel and abigail.       brother of michael and gabriel.
●            new eden's soldier.     believer in the one true merciful god.
●            twenty two years old.               silver cross around his neck.
●            six feet two inches.  athletic.  hazel eyes.   light brown hair.


Ostatnio zmieniony przez herzeleid dnia 23/10/23, 03:21 pm, w całości zmieniany 10 razy
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty [ sechmet ] {20/10/23, 07:39 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  007fe94add1bcfd4b834a38c4ddc4071800ff809
[ CHILDREN OF EDEN ]  Sechmat
k n o w n     a s      s e c h m e t                a b o u t    2 2    y / o              b o r n      i n      n o d        ⎯⎯⎯⎯       n a z a r e t h
7 t h     c i r c l e                                                                                                                                           k a i r      f o l l o w e r
p a l e                     s l e n d e r                  a b o u t    5    f t     1 1    i n c h                    d e a f    o n     t h e     l e f t      e a r

 ▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃

[ CHILDREN OF EDEN ]  Sech2
a  n  d         a  n  y  t  h  i  n  g         c  o  u  l  d         h  a  p  p  e  n          i  n          t  h  e  s  e         c  a  t  h  e  d  r  a  l  s         w  e         r  o  a  m
w  h  e  r  e            s  h  a  d  o  w            p  e  o  p  l  e            d  a  n  c  e             a  n  d             t  r  a  d  e             t  h  e  i  r            g  l  a  n  c  e
a      n      d                                           w      a      l      k                                           h      o      m      e                                            a      l      o      n      e
▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔▔


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 22/10/23, 12:32 am, w całości zmieniany 2 razy
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 09:26 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Galeriowce na wschód od Nazaretu ciągną się kilometrowymi alejami, aż po granice z Edomem, a kamienice wzdłuż nich osadzone są tak gęsto, że w zakamarkach ich absurdalnie wąskich ulic nie ma szans na życie  ⎯⎯⎯  przynajmniej pozornie, bo Sechmetowi robactwo ucieka spod nóg kiedy przystaje pod przełazem, na rogu skrzyżowań dwóch, wybrukowanych korytarzy. Jest ciemno, że oko wykol: tutaj, w Nod, dnie wyglądają jakby chmury wezbrały się  pod niebem przed burzą, a noce połykają gwiazdy. Kiedy unosi głowę nie jest w stanie dostrzec absolutnie nic  ⎯⎯⎯   wiatr cwałuje na przestrzał kamiennego trotuaru, a przydługie włosy wpadają mu do oczu: odkąd Meet zniknęła, nikt już nie tyka przerdzewiałych, fryzjerskich nożyczek.
               Wśród wszechogarniającej ciemności prawie nie widzi Totha, nasłuchując jedynie odgłosu kauczukowych kółek wózka obijających się o bulwar wyłożony kocimi łbami. Powietrze jest przesycone zapachem butwienia i ścieków, ale oboje zdają sie być do tego przyzwyczajeni. Sechmet rusza pewnym krokiem w poprzek alejki i po chwili wędrują już razem. Smród nasila im dalej, wgłąb ulicy zachodzą, ale cisza jest wciąż tak samo natarczywa, przerywana jedynie rytmicznym turkotem gumowych kółek.
               ⎯⎯⎯  Patrz.
               I Sechmet patrzy, krzywiąc się przy tym nieznacznie, bo tak donośny zdaje się być głos Totha, odbity od ścian obmierzłych budynków.
               Przykuca na popękanym chodniku, a swąd wzmaga się niemiłosiernie i Sechmet nie musi nawet zgadywać na co dokładnie patrzy. Wzrok Totha chłosta go w łopatki, więc wyciąga rękę i przejeżdża chłodną dłonią wzdłuż poliestrowej tkaniny, chwytając dopiero w miejscu, które do chwycenia się nadaje. Przewraca postać na plecy i przez dłuższą chwilę wpatruje się w jej szarawą, brzydką twarz. Kloszardka nie ma policzka i połowy szczęki, a dno jej jamy ustnej wypełnia ciemny osad, ciągnąc się aż do nasady zębów. Wydaje się całkiem młoda i być może kiedyś  ⎯⎯⎯   bardzo dawno temu  ⎯⎯⎯   była ładna. Poza tym ma oleistą plamę na biuście i ewidentne braki w uzębieniu.
               Chłopak klęka, nachyla się nad ciałem i przez chwilę wodzi wzrokiem od osłoniętej jamy ustnej do czubka głowy, aż wreszcie przenosi ręce na szyję zmarłej. Czuje pod skórą nabrzmiałe węzły chłonne kiedy wodzi dłońmi wzdłuż krtani  ⎯⎯⎯  wkłada chude palce pod cienki wisiorek z nieznanego pochodzenia materiału, licząc na to, że jest coś wart. Ma krew pod połamanymi paznokciami, ale wątpi, aby kobiecie mogło to jakkolwiek zaszkodzić: naszyjnik zrywa jednym pociągnięciem i podaje go Tothowi. Pierścionków, ani bransoletek nie znajduje. Ubrania pozostawia na swoim miejscu, nie bardzo chcąc wiedzieć co znajduje się pod nimi. Może kiedyś strapiłoby go to w jakiś bardziej przesadny sposób, wzbudziło poczucie winy i kontemplację nad słusznością własnych wyborów — ale dzisiaj ma dwadzieścia dwa lata i oddech śmierci na karku, a umrzyk ścielący przejście robi na nim średnie wrażenie.
               Kwilenie rozlega się od strony obitego betonem wlotu do piwnic i na ten dźwięk oboje podnoszą głowy  ⎯⎯⎯  szczur wybiega z jednej z rynien przymocowanych do bruku, Toth krzyczy coś niewyraźnego, a Sechmet ucisza go syknięciem i zrywa się z klęczek. Uderza kolanem o chodnikową płytkę i mruczy przekleństwa, a mała pokraka ucieka mu spomiędzy rąk i gazuje do następnego drenu. Chłopak rzuca się w jej stronę ponownie; polowanie na szczury jest znacznie bardziej emocjonujące niż łupież na pariasach. Chwyta za śliski ogon, wyciągając się na brudnej, przykurzonej kostce i stara się złapać oddech. Ktoś powinien już dawno wręczyć mu za to order.
               ⎯⎯⎯  Masz go?
               Sechmet wzdycha cierpiętniczo i powoli podnosi się  z ziemi, a potem odwraca w stronę blondyna, demonstrując stworzenie, które trzyma tak jakby miał w dłoni kiść winogron.
               ⎯⎯⎯  Łap.
               Na pociągłej twarzy Totha maluje się wyraz obrzydzenia kiedy ten udaje, że rzuca w niego zwierzęciem; najwyraźniej rajcuje to tylko jednego z nich. Sechmet uśmiecha się i przez krótką chwilę gładzi sztywne, ciemne futro, a potem łapie sierściucha oburącz, przenosząc uścisk na kark  ⎯⎯⎯  nie słyszy trzasku, a może po prostu nie chce go słyszeć, ale pisk cichnie. Toth ucieka wzrokiem wgłąb alejki.
               ⎯⎯⎯  Na twoim miejscu bym patrzył.  ⎯⎯⎯  rzuca tylko, układając szczura na ramie stalowego wózka.
               Przez chwilę patrzą po sobie: Toth robi minę wyjątkowo dziwną nawet jak na siebie, a na jego czole formuje się cała masa zmarszczek i bruzd  ⎯⎯⎯  chłopak ma jasną bliznę w okolicach skroni i opadłą lewą powiekę. Jego skóra jest ziemista, niezdrowa, a włosy nastroszone i dosyć brudne; wyciąga szyję i wbija wzrok w jakiś niezidentyfikowany punkt gdzieś w tle.
               ⎯⎯⎯  Nie słyszysz?  ⎯⎯⎯  pyta wreszcie, marszcząc przy tym brwi.
               Sechmet kręci głową i odwraca się, robiąc kilka kroków w kierunku wlotu przecinającego ich aleję. Ustawia się bokiem do przeciwległej wnęki i nasłuchuje, ale przez bardzo długi czas nie dociera do niego nic konkretnego  ⎯⎯⎯  cisza wydaje mu się być wręcz przytłaczająca, przenosi wzrok na swojego kompana, a potem wraca do obserwowania rzędów ciemnych, zabrudzonych okien:  w niektórych ramach  szyby są potłuczone, a w innych zupełnie ich brakuje; budynki są stare i obdrapane, a niektóre ściany zdają się niemal gnić, zapadać. Zamierza już definitywnie stwierdzić, że nie ma tu nic poza nimi i odorem rozkładu, kiedy gdzieś w tle rozbrzmiewa odgłos krzyków. Ktoś biegnie.
               W nogach segmentu widnieje bardzo strome, kamienne zejście do sutereny i to właśnie je wskazuje Sechmet  ⎯⎯⎯  zna te drogi jak własną kieszeń, bo w takim miejscach jak to nie zmienia się nic, może jedynie poza liczbą zgonów w okolicy. Odgłosy przybierają na sile, ktoś pruje jak potłuczony, a prawdopodobieństwo, że to jeden z chłopaków Kairu jest niewiarygodnie wysokie.
               Sechmet wyrywa do przodu i łapie za łachy dzieciaka, który pędzi na łeb, na szyję, z całej siły ciągnąc go w  swoją stronę  ⎯⎯⎯   nim zdąży wlecieć do kolejnej przecznicy. Oboje wpadają z powrotem do alejki, gdzie popycha chłopaka w kierunku Totha, z którym wywracają się na schodkach. Dźwięki zgiełku rozbrzmiewają w prawym uchu Sechmeta; zerka jeszcze przez ramię, a potem wślizguje się do piwniczki zaraz za pozostałą dwójką. Serce tłucze mu się o żebra w zapadłej piersi, zupełnie tak jakby miał zaraz wejść na zawał. Przystaje u wyjścia i nasłuchuje, do momentu aż hałas nie zniknie gdzieś w bezruchu nocy. Wypuszcza przez usta gęsty obłok pary, próbując wyrównać drżący oddech.
               ⎯⎯⎯  Sechmet?
               Brunet spogląda na Totha, a potem przenosi wzrok na chłopaka. I mruga. Parę razy.
               Pierwsze co przychodzi mu do głowy to, że nigdy  ⎯⎯⎯  jak żyje  ⎯⎯⎯  nie widział nikogo o tak gładkiej twarzy. Bastet była ładna, miała delikatne, dziewczęce rysy i bruzdy na policzkach, a fizjonomię Maat cięły blizny od skroni, aż po brodę: mógłby się upierać, ale wie, że żadna z nich nie miała tak nieskazitelnego lica.  Tak równo obciętych, czystych włosów. I kiedy tak przygląda się temu dzieciakowi, zdaje sobie sprawę z tego że nie zna nikogo kto o zdrowych zmysłach założyłby białe ubrania. Nie tutaj.
               Nie na dole.
               Początkowa konsternacja znika bardzo szybko i zastępuje ją fala nieopisanej euforii: on i Toth właśnie trafili na żyłę złota, i chyba dochodzą do tego w tym samym momencie. Blondyn parska i wydaje z siebie pełne ulgi westchnięcie, a Sechmet uśmiecha się pod nosem,
               ⎯⎯⎯  Horus twierdził, że mamy więcej szczęścia niż rozumu. To trzeba mu oddać.  ⎯⎯⎯  mówi, zajmując miejsce w przejściu, z czystej przezorności.


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 09/03/24, 03:32 pm, w całości zmieniany 23 razy
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty caine. {20/10/23, 09:31 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Dgw7CoS


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED  .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .

       Caine wie, że mieszkańcy Nod ciężką pracą odwdzięczają się Nowemu Edenowi za ochronę, a kiedyś przyjdzie dzień, w którym odkupią swoje grzechy i wszyscy zamieszkają na górze. Propaganda przedstawia tych ludzi jako żyjących skromnie, ale szczęśliwie. Caine myśli o tym, kiedy piloci zniżają lot. Krajobraz, który widzi przez iluminator statku wygląda jak wywleczony na powierzchnię obraz Piekła, jak coś z koszmaru, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dnia. Są jeszcze za wysoko, żeby mógł dostrzec ludzkie sylwetki. A może nikogo tam nie ma. Czuje jak zasycha mu w ustach.
       – Ruszaj się! – krzyczy ktoś obok niego, tak głośno, że aż podskakuje w miejscu, ale na szczęście szybko przechodzi dalej. Ruchy żołnierzy są szybkie, uporządkowane, przygotowują się do lądowania.Więc to jednak jest Nod, myśli Caine i szybko pochyla głowę, gdy sięga po hełm. W całej tej jasnej przestrzeni statku nie sposób się ukryć. Ma dużo szczęścia, że nikt go nie rozpoznał, ale to przecież nie takie nieprawdopodobne, powtarza sobie.  Nie fotografowano go z ojcem tak często jak Gabriela i Michaela. Gabe jest uroczy, ma siedem lat i złote loczki, idealnie nadaje się do ocieplenia wizerunku polityka. Michael natomiast jest idealnym następcą ojca, ma tę samą stanowczość zapisaną w linii ust i jest uwielbiany równie mocno. Prasa nie kocha drugich synów, dlatego Caine nie martwi się tak bardzo, mimo to sztywnieje cały za każdym razem, kiedy ktoś zagląda mu w twarz. Na szczęście wśród żołnierzy nie ma nikogo, kto mógłby go znać. Ojciec zapraszał do siebie tylko najwyżej postawione osobistości, żaden z tych ludzi nie miał wcześniej się do niego zbliżyć. Przynajmniej to sobie powtarza.
        Statek ląduje nie do końca gładko i dosyć powoli, jakby podłoże było nierówne. A może powodem jest słaba widoczność; niebo zakrywają posiniałe chmury i nawet samo powietrze na zewnątrz wydaje się gęste i nieprzejrzyste. Żołnierze ustawiają się w dwóch szeregach i Caine robi to samo. Wie jak powinien się zachowywać, przeszedł szkolenie, jak przystało na syna admirała, ale stres spowalnia i rwie jego ruchy. Czeka aż będzie mógł założyć hełm, biały i zakrywający twarz. Wtedy na pewno go nie poznają. Wszystko ma zaplanowane, już od dawna, choć w dość mętny sposób. Wysiądzie z żołnierzami i wymknie się w odpowiednim momencie (a co jeśli odpowiedni moment nie nadejdzie?), porzuci gdzieś mundur, żeby nie rzucać się w oczy (jego ubrania pod spodem są białe, nie miał dostępu do bladoniebieskich uniformów służby) i sprzeda to, co zdołał ze sobą zabrać i ukryć w niewielkich kieszeniach munduru. Ma ze sobą trochę pieniędzy, ale wie, że raczej wiele mu z tego nie przyjdzie. Na dole stosuje się handel wymienny, powrót do starych praktyk prostych ludzi. Caine wierzy, że uda mu się znaleźć jakiś skromny kąt, potem pracę. Nie jest pewien co mógłby robić, może uczyć dzieci…? Teraz jednak, kiedy patrzy przez iluminator w drzwiach, ma jeszcze więcej wątpliwości. Bierze głęboki wdech, który nic nie daje, poza kłującym bólem w okolicach mostka.
Drzwi  podnoszą się bezdźwięcznie i żołnierze idą do przodu, zapinając hełmy. Takie mają tylko oddziały, którzy patrolują Nod- są szczelne i mają w środku filtry powietrza. Caine nigdy wcześniej nie miał w ręce podobnego, dlatego ma problem ze swoim, o kilka sekund za długo siłuje się z zatrzaskiem.
       – Coś nie tak, młody?
Zna ten głos. Zamiera i w tej sekundzie mężczyzna poznaje jego. Ojcze nasz, któryś jest w niebie,
       – Caine, syn Uriela. Czy twój ojciec wie, że tu jesteś? – Wysoki żołnierz zastępuje mu drogę. Caine nie pamięta jego imienia, ale to nie ma znaczenia. Nic już nie ma znaczenia. Ojciec się dowie.
święć się imię Twoje; przyjdź Królestwo Twoje,
Nic nie mówi i spuszcza wzrok, a mężczyzna przysuwa się i chce go chwycić za ramię, nie mocno, tylko dla pewności. To oczywiste, że Uriel o niczym nie wie. Caine dostrzega, że większość żołnierzy już wyszła, stoją w niewielkiej odległości od statku i czekają na rozkazy. Wywija się jak węgorz, jego kurtka żołnierza zostaje w ręce mężczyzny.
bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi.
Wyskakuje ze statku i ledwo rejestruje otoczenie, i tak niewiele by zobaczył w takiej ciemności. Kilku żołnierzy podnosi broń i chyba słyszy wystrzał (o mój Boże), ale nie jest pewien, po prostu biegnie dalej.
– Nie strzelać, nie strzelać! – wrzeszczy któryś z nich.
Gdyby go postrzelili zapłaciliby za to życiem, to byłaby hańba dla całej rodziny. Caine śmieje się bezgłośnie, brakuje mu tchu, biegnie tak szybko jak nigdy w życiu. Śmierdzące powietrze pali mu płuca, słyszy tylko dudnienie – swoich stóp o pokruszony beton i serca o swoje jeszcze nie do końca zrośnięte żebra. A potem dociera do niego, że nie da rady biec w nieskończoność. Ale nie może się zatrzymać, postanawia, że będzie biegł aż padnie z wycieńczenia. Chciałby zobaczyć minę swojego ojca, kiedy przekażą mu wieści. Pański syn wypluł płuca w Nod. Bardzo nam przykro.
         Już prawie nie ma siły biec i nagle ktoś go łapie. Ręce Boga. Bóg popycha go mocno i Caine wpada na kogoś, zdziera łokcie i kolana, brudzi białą koszulę. Podpiera się rękami i przez moment dyszy jak ryba wyrzucona na brzeg, a potem podnosi wzrok i zamiera w przerażeniu. Postać, która się nad nim pochyla ma potwornie zdeformowaną twarz. Jednak trafił do Piekła. Nie krzyczy tylko dlatego, że nie ma tchu. Zamyka oczy na kilka sekund, a kiedy je otwiera, zdaje sobie  z tego, że ten człowiek coś mówi, ale słowo wydaje mu się obce. Sechmet. Przygląda się jeszcze raz chłopakowi o jasnych włosach i dociera do niego, że to żaden potwór. Po prostu ma… Bliznę na twarzy. I jest niewiarygodnie brudny. Caine przenosi wzrok na drugiego chłopaka, tego, który go uratował. Niewiele widzi w półmroku, ale nie podoba mu się to, co mówią. Nie jest w stanie wstać, jeszcze nie, ale siada i prostuje plecy.
       – Dziękuję – mówi wyraźnie i marszczy brwi. Nie słyszy już żołnierzy, ale wygląda na to, że wpadł w nowe kłopoty. Drży i żałuje, że zostawił kurtkę na statku. Teraz mu zimno, poza tym miał tam większość swoich łupów wykradzionych z domu ojca. Teraz niewiele mu zostało na wymianę.
       – Ja… – Błyska białymi zębami w szybkim, nerwowym uśmiechu. Nie wie co powiedzieć. Nie podoba mu się, że jeden z nich blokuje przejście. Fraza „nie szukam kłopotów” wydaje mu się wyświechtana i bezsensowna. Uciekł z domu ojca, oczywiście, że szuka kłopotów. Wstaje z wysiłkiem, powoli. W swojej bieli jest boleśnie widoczny na tle brudnych budynków i ciemnego nieba.
       – Nie szukam kłopotów – mówi cicho i kładzie rękę na żebrach. Coś musiało się przesunąć przy upadku, możliwe, że zrosną się krzywo. Caine niewiele wie o Nod, przynajmniej niewiele prawdy, ale nie jest naiwny i szybko myśli. Tutaj raczej nie uświadczy lekarza. – Po prostu pozwólcie mi przejść.
        Nie da im rady, może gdyby lepiej znał teren i gdyby prawie nie zwijał się z bólu. Jeśli będą chcieli go skrzywdzić to zrobią to, jest tego świadom. Nie patrzy im dobrze z oczu. Mimo wszystko Caine oblicza szanse. Obaj są od niego niżsi i wychudzeni, raczej niewyszkoleni, ale może być ich więcej w okolicy, w końcu szczury żyją w stadach.


Ostatnio zmieniony przez herzeleid dnia 28/10/23, 09:07 pm, w całości zmieniany 2 razy
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 09:33 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Sechmet widział kiedyś białego gołębia  ⎯⎯⎯  wciąż pamięta alabastrowe pióra odcięte na ciemnym tle i trzepot skrzydeł.
             Żołnierze Edenu nadchodzili niemal zawsze od północy; wiedział to, bo to właśnie od strony Asztarotu wschodziło pierwsze słońce. Północ obejmowała Penuel i Syrakuzy, i wtedy również przyszli stamtąd: mieli na sobie te same kombinezony, platynowe i niepoprawnie jasne, a w dłoniach bronie tak potężne, ze nie był pewien jak w ogóle byli w stanie je unieść. Wydawało mu się, że oślepnie, jeśli tylko będzie przyglądał się im zbyt długo, ale już wtedy nie potrafił powstrzymać ciekawości. A potem tamten ptak przeciął niebo nad Nazaretem; wzbił się pod to smoliste sklepienie i szybował; z pewnością przyfrunął z góry, będąc pasażerem na gapę jednego z edeńskich statków. I może rzeczywiście było w im coś boskiego  ⎯⎯⎯  coś sprawiającego, że ludzie byli skłonni powierzyć samych siebie sprawczej mocy stwórcy. Sechmet ewangelię znal bardzo pobieżnie, ale wówczas po raz pierwszy uderzyła go jej przekłamana natura. Tym zabawniejsze mu się to zdało, gdy gołąb  ⎯⎯⎯   najpewniej zestrzelony  ⎯⎯⎯   zanurkował i zniknął pośród zgliszczy Nazaretu. Jak duch święty ścielący ziemie Nodu, dogorywający tam gdzie ostatnie tchnienia wydają grzeszni i przeklęci.
             Tamten ptak to jedyne co przychodzi mu do głowy kiedy patrzy na chłopca z Edenu, nie bardzo wie też ile może mieć lat. Przygląda mu się z bardzo sceptyczną miną i co rusz rzuca krótkie, porozumiewawcze spojrzenia Tothowi. Słysząc podziękowania robi bardzo dziwny grymas, ale nie odpowiada w żaden sposób, jedynie kręcąc głową z politowaniem. Nieznajomy częstuje ich uśmiechem, wydaje się rozgorączkowany, a zęby ma równe jakby ktoś projektował je od linijki. Jego nerwowość Sechmet uznaje za względnie dobry znak — wskazuje na jakieś resztki instynktu samozachowawczego.
             ⎯⎯⎯   Dobrze się składa, bo my właściwie też nie.  ⎯⎯⎯   odpiera.
             Zerka przez ramię i obserwuje pogrążoną w cieniu ulicę. Dobiega go jedynie cisza, żadnego odgłosu kroków, żadnych krzyków, ale nie jest pewien czy w tej kwestii powinien sobie zaufać. Kiedy chłopak podnosi się z miejsca, krzyżuje ramiona w czysto ostrzegawczym geście — szatyn krzywi się przy wstawaniu, a Sechmetowi robi się go zwyczajnie szkoda, ale na współczucie zwyczajnie nie ma teraz czasu. Białe, gdzieniegdzie już wybrudzone ubrania wyglądają surrealistycznie zestawione z pomrokiem Nodu: są lekkie, cieniutkie, zupełnie nieprzydatne w takim miejscu jak to, i może w innych okolicznościach spróbowałby coś na to zaradzić. Mimochodem zerka na stary, znoszony płaszcz Totha, a potem na siebie, ale dość szybko odpuszcza. Wie, że altruizm zabija równie skutecznie co głód.
             Prośbę szatyna kwituje ciężkim westchnięciem.
             ⎯⎯⎯   Przejść? Jasne.  ⎯⎯⎯   marszczy brwi.  ⎯⎯⎯   I niby dokąd pójdziesz?
             Toth pochyla się bardzo powoli i, z nietypową dla siebie dyskrecją, podnosi z ziemi metalowy, przerdzewiały pręt. Sechmet obserwuje go kątem oka, jednocześnie starając się nie odrywać wzroku od twarzy nieznajomego; zastanawia się czy wszyscy synowie Edenu wyglądają jak narysowani. Nie zna nikogo z góry, więc schemat wyrabia sobie na kolanie: chłopak, bynajmniej, nie sprawia wrażenia jakby zamierzał współpracować, więc tamtejsze dzieci, oprócz tego, że zuchwałe, muszą być jeszcze niezwykle uparte. Sechmet układa dłoń na framudze, w której kiedyś mogły stać drzwi sutereny i unosi brew, wiedząc, że nazwanie tego gestu niewyzywającym byłoby kłamstwem. Ma wiele tupetu wpisanego we własną naturę, nie żeby rozpaczał nad tym szczególnie rzewnie.
             Nie rusza się kiedy tamten próbuje przepchnąć się w przejściu, a jedynie napina nieco mięśnie przedramienia i patrzy jak Toth bierze zamach gdzieś za plecami chłopaka. Blondynowi nawet nie drga powieka gdy ten dostaje w bok i Sechmet zdaje sobie sprawę, że nie do końca jest mu to na rękę  ⎯⎯⎯   a powinno. W gruncie rzeczy o to w tym wszystkim chodzi. Szatyn zwija się, upada na ziemię tuż przed nim, komentując to głuchym jękiem.
             ⎯⎯⎯   To nie tak, że to coś osobistego.  ⎯⎯⎯   mówi do niego Toth, opierając drąg na własnym ramieniu, a potem przenosi spojrzenie na bruneta.  ⎯⎯⎯   Odrobiłem szczury.  ⎯⎯⎯   podaje mu pręt, a w kącikach jego popękanych ust czai się jeden z tych głupawych, infantylnych uśmiechów, przez które Sechmet zapomina przewrócić oczami. Jeszcze nie zwariował, żeby chwalić dzieciaka za takie rzeczy, ale, wbrew wszystkiemu, wyciąga rękę i mierzwi jego włosy, przy okazji odbierając mu broń.
             ⎯⎯⎯   Idź zobaczyć co z wózkiem.  ⎯⎯⎯   poleca, wskazując brodą wyjście z piwniczki. Toth nie protestuje i rusza w górę schodów. Sechmet odprowadza go spojrzeniem, przerzuca metalowy pręt z ręki do ręki i przez chwilę nasłuchuje odgłosu niknących kroków, a potem spuszcza wzrok na chłopaka kulącego się u jego stóp. Kuca ostrożnie i kładzie dłoń na ramieniu obcego.  ⎯⎯⎯   Pójdziesz z nami.  ⎯⎯⎯   instruuje powoli.  ⎯⎯⎯   Pewnie i tak wyjdzie ci to na lepsze niż szlajanie się tutaj samemu. A jak będziesz próbował zrobić coś głupiego to dostaniesz jeszcze raz  ⎯⎯⎯  ale tym razem ode mnie.
             Nie ma pojęcia czy dla chłopaka jest to groźba dużej miary, ale ma nadzieję, że tak, bo bieganie za nim pośród blokowisk Nazaretu nie jest mu szczególnie na rękę  ⎯⎯⎯   zwłaszcza, ze świadomością, że za rogiem mogą czyhać żołnierze Edenu. Śnieżnobiałe ciuchy sprawiają, że najchętniej wytarzałby bo go w ziemi albo wepchnął w najbliższą kałużę, byle tylko nie rzucać się w oczy. Wie, że nie poczuje się pewnie dopóki obcy nie znajdzie się w rękach Horusa.
             Podnosi się z klęczek, nie zaprzątając sobie głowy otrzepywaniem ubrań.
             ⎯⎯⎯   To nie tak, że to coś osobistego.  ⎯⎯⎯   powtarza słowa Totha, obleczone w cierpki uśmiech i pochyla się, żeby pomóc szatynowi przy wstawaniu. Bynajmniej nie robi tego z wielkoduszności, bo przecież nie jest ani dobry, ani miłosierny. Po prostu mu się śpieszy, a wychodząc z sutereny nie sili się na delikatność i nie zwalnia. Metaliczny szczęk wózkowej ramy oraz dźwięk gumowych kółek uderzających o asfalt brzmią upiornie i groteskowo w nieprzeniknionych ciemnościach. Toth woła go po imieniu, ale Sechmet ucina jego słowa syknięciem, woląc uniknąć tego co może czaić się w zakamarkach opustoszałych, kamiennych korytarzy.


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 09/03/24, 03:32 pm, w całości zmieniany 4 razy
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 09:36 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Dgw7CoS


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED  .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .

        Caine nie jest przyzwyczajony do tego, żeby obcy odnosili się do niego w taki sposób jak ci dwaj. Jest coś… może nie bezczelnego, ale dziwnie swobodnego w ich postawie. Wyobrażał sobie ludzi Nod jako dużo bardziej pokornych. To wszystko go szokuje, cały ten nowy świat. Jest zagubiony i rozdrażniony, dlatego kiedy brunet pyta go dokąd pójdzie, Caine zaciska szczękę. Nie wie, nie wie, nie wie! Mylił się. Pomylił się straszliwie. Jest wściekły na niego, a jeszcze bardziej na siebie. „Nie bądź w swym duchu porywczy do gniewu, bo gniew mieszka w piersi głupców.” Ale czyż Caine nie jest największym głupcem?
        –  Zdaje się, że to ciebie nie dotyczy – oznajmia chłodno i zaraz krzywi się z bólu. Powinien był z tym wszystkim poczekać aż żebra mu się zrosną, ale był w pośpiechu.
        Sposób w jaki chłopak unosi brew i ustawia się w przejściu naprawdę niepokoi Caine’a. Kiedy podchodzi bliżej, lepiej dostrzega jego twarz, bladą cerę i bardzo ciemne oczy. W Nowym Edenie ceni się inny typ urody; najpiękniejsze dzieci to te płowowłose, o jasnych tęczówkach i złocistej skórze. Kiedy idą, to jakby anioły zstępowały z nieba. Caine jeszcze nie widział takich ciemnych oczu jak u tego chłopaka, ma wrażenie, że są mroczniejsze niż niebo nad nimi. To sprawia, że czuje się nieswojo. Próbuje go wyminąć, lecz napotyka opór, którego się nie spodziewał. Chce coś powiedzieć, sam nie jest pewien co, ale metalowy pręt jest szybszy od słów, wybija z niego całe powietrze w towarzystwie cichego jęku. Bywało gorzej, to prawda. Potem będzie się modlił, żeby żebro nie przebiło płuc, ale jedyne o czym może teraz myśleć to ten obezwładniający ból. Powinien się tego spodziewać, zawsze. Nigdzie nie będzie inaczej. Zaprawdę jest głupcem.  Patrzy w górę, na chłopaka, który go uderzył. Caine nawet nie zauważył kiedy upadł. Jest (tchórzem) starszy, silniejszy, powinien był dać sobie z nimi radę. Ból promieniujący aż do mostka przypomina mu, że już na to za późno. Nie podoba mu się, że ten ciemnowłosy odsyła młodszego. Uważnie śledzi wzrokiem wędrówkę prętu, z jednej ręki do drugiej, ale nie wygląda na to, żeby kolejne ciosy miały nadejść w najbliższym czasie. Przymyka oczy.
        Dotyk na ramieniu sprawia, że Caine się wzdryga, nie mocno, ale obcy na pewno to czuje.  Pójdzie z nimi? Rozgląda się, jakby poraz pierwszy widział swoje otoczenie, a potem ponownie patrzy w oczy obcego. Znowu groźby.

Jest taki zmęczony.

        Mimo wszystko korzysta z jego pomocy, kiedy pomaga mu wstać. Robi wszystko, żeby nie krzyknąć z bólu, ale z jego ust i tak wydobywa się ciche stęknięcie. Wreszcie staje na nogach. Słyszy coś na zewnątrz, jakby w oddali, ale tutaj echo dziwnie się niesie. To wyrywa go otępienia.
        – Pójdę. – Kiwa głową niechętnie.
        Na zewnątrz panuje niemal taki sam mrok jak w środku. Caine nie wie, jak oni mogą tak żyć. W tym strasznym świecie ludzie muszą być okrutni, żeby przetrwać, myśli i patrzy na swojego porywacza. To słowo, to wszystko, wydaje mu się abstrakcyjne. Jak sen. Koszmar.
        – Dokąd mnie prowadzicie?
        I tak nie ma gdzie iść, ten chłopak ma rację. Może go nie skrzywdzą, przynajmniej nie bardziej niż dotychczas. Myśli szybko, analizuje, przelicza i ocenia. Wnioskując po ich nędznym wyglądzie zależy im na pieniądzach. Nie wprost oczywiście, tutaj nie ma waluty, ale Caine wie ile mogą za niego dostać. Nie chce wracać do ojca i zrobi wszystko, naprawdę wszystko, żeby tego uniknąć, jednak zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli zostanie tutaj, wśród tych wąskich uliczek, może spotkać go coś bardzo złego. A na pewno nic dobrego. Nawet nie wiedziałby jak zdobyć jedzenie. Może nie będzie tak okropnie. To znaczy, na pewno będzie, ale być może uda mu się uciec. To niemożliwe, żeby tak było wszędzie. Pewnie to jakaś gorsza dzielnica. Miał po prostu pecha, jak zwykle. Jego myśli znów galopują z szaloną prędkością, nie słucha tego, o czym rozmawia tamta dwójka.
        Idą dość długo, ale nie ma pojęcia ile dokładnie. Może trochę krócej niż godzinę. Nie ma zegarka – zostawił go w kurtce. Stara się nie myśleć o tym wszystkim co razem z nią stracił, jednocześnie jednak nie chce zwracać uwagi na otoczenie, choć każdy podejrzany odgłos sprawia, że zamiera w pół kroku na ułamek sekundy. Jego towarzysze nie wydają się zaniepokojeni. Skupisko zapadłych dachów tworzy poszarpaną linię horyzontalną i Caine skupia na niej wzrok. Ma czas na przemyślenie swojej sytuacji. Powinien zebrać jak najwięcej informacji, teraz jest jak dziecko we mgle. Nie jest jednak pewien od czego powninien zacząć. Może jednak lepiej byłoby gdyby uważniej słuchał ich wymiany zdań.
        – Jesteście braćmi? – po pewnym czasie pyta ciemnowłosego chłopaka. (Sechmet, tak na niego mówi tamten. Nie słyszał wcześniej tego słowa, ale imię Caine'a też jest dziwne, pechowe.) Do tego, który go uderzył nie chce się na razie odzywać, raczej z ostrożności niż z powodu żywionej urazy. Caine prędko przebacza, tego nauczyło go życie, inaczej byłby tak zgorzkniały, że do niczego by się nie nadawał. Prawdę mówiąc nie wyglądają na braci, ale ten starszy okazuje w stosunku do młodszego specyficzny rodzaj troski, który przywodzi mu na myśl Gabe'a. Tak bardzo nie chciał go zostawiać, ale wiedział, że nie ma prawa go zabierać. Mały jest tam bezpieczny, w przeciwieństwie do niego.
        W końcu docierają na miejsce. Caine nie wie czego się spodziewał, ale na pewno nie czegoś takiego. Budynek jest dość wysoki, o grubych murach pokrytych pleśnią i graffiti. Wygląda odstręczająco, ale przez to wpasowuje się idealnie w architekturę tego upiornego miasta. Może kiedyś to był szpital albo budynek urzędu, okna ma małe i teraz prawie wszystkie pozbawione szyb. Niektóre są zakryte brezentem. Caine przełyka ślinę. Może tylko domyślać się co go tam czeka. Rzuca szybkie spojrzenie starszemu chłopakowi, jakby szukał u niego pomocy, co jest niedorzeczne. Nie po raz pierwszy zastanawia się nad ucieczką, ale wie, że w tym stanie nie ma szans. Poza tym to nie tak, jakby za zakrętem czekało na niego coś lepszego. Ten spacer otworzył mu oczy. Jeśli to gorsza dzielnica, to jest naprawdę ogromna, chyba większa od Edenu. Budynki na horyzoncie nigdy się nie kończą, wszystkie ponure i sprawiające wrażenie opuszczonych. Teraz Caine stoi przed jednym z nich i z środka dobiegają go głosy. Uszkodzone żebra bolą go coraz bardziej z każdym przyspieszonym uderzeniem serca. Sięga dłonią do srebrnego krzyżyka na łańcuszku, schowanego pod koszulą, ale powstrzymuje się w ostatnim momencie. Jeszcze byliby gotowi mu go zabrać.


Ostatnio zmieniony przez herzeleid dnia 28/10/23, 09:09 pm, w całości zmieniany 1 raz
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 09:41 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Coś chrupocze pod podeszwami jego ciężkich, masywnych butów kiedy mijają pierwszy segment opuszczonych biurowców, a on nie spogląda w dół tylko dlatego, że boi się tego co mógłby tam zobaczyć. Tutaj noc jest cicha — niestraszna  jedynie żołnierzom Edenu i sprzyjająca dzieciom Kairu  ⎯⎯⎯   w równej mierzy pozbawiona ujadania psów co widoku gwiazd. Pośród całej tej afonii, jedynie jęk wózkowych dętek utrzymuje Sechmeta w przekonaniu, że jeszcze nie ogłuchł zupełnie. Obcego chłopaka trzyma na wyciągnięcie ramienia i powoli wędruje za Tothem, który z premedytacją unika tych bardziej wątpliwych uliczek. Do trzeszczącej ramy wózka zagląda z pewnych zawahaniem, mając nadzieję, że będą mieli czym wykarmić kolejnego dzieciaka, zwłaszcza nieobeznanego w takich słowach jak głód czy niedostatek. Słysząc pytanie zerka na szatyna z ukosa i przygląda się tak jakby nie wiedział w jakim mówi języku, ale ostatecznie po prostu kręci głową. W przeciwieństwie do niego, Toth jest znacznie mniej dyskretny  ⎯⎯⎯   wybucha głośnym, serdecznym śmiechem i Sechmet musi strzelić go w potylicę, żeby wreszcie ucichł.
              Piętrowce przerzedzają się, powoli ustępując miejsca wyjałowionej ziemi; tutejsza połać wygląda jak pokryta popiołem  ⎯⎯⎯   grunt jest posiwiały, a budynki szare i rozpadające się, nieco większe niż liche kamienice na peryferiach Nazaretu. Nie ma tu wąskich, ślepych uliczek ani podpiwniczeń, w których można się ukryć; stają się więc wręcz boleśnie odsłonięci i narażeni na wzrok każdego kto uparłby się, żeby ich zobaczyć. Mimo wszystko  ⎯⎯⎯   uwolniony spośród ścian klaustrofobicznych, rozklekotanych bulwarów  ⎯⎯⎯   Sechmet wreszcie czuje, że może oddychać. Toth chyba z resztą doznaje bardzo podobnego wrażenia, bo wyraźnie zwalnia kroku  i prostuje plecy. W takie miejsca jak to nie zapuszczają się nawet szczury: im bardziej zbliżają się do zachodniej części muru tym bardziej bezpłodne i niezdatne to życia stają się tereny, przynajmniej dla pojedynczego osobnika. Rzecz w tym, że oni nie są sami.
             Według Maat mieściła się tu niegdyś huta szkła, a przynajmniej tak opowiadała jej matka w czasach gdy jeszcze żyła i zanim sama Maat zniknęła bez słowa, z kolei Anubis twierdziła, że to resztka tego co zostało z podupadłego dekady temu szpitala. Sam Sechmet niespecjalnie obstawał za którąkolwiek z opcji  ⎯⎯⎯   budynek był stary i bardzo przestronny oraz wyczyszczony do totalnego zera, więc szczerze wątpił, aby te spekulacje wynikały z jakichkolwiek większych dedukcji. W sypiącej się już piwnicy stał wielki, kamienny piec, ale tylko jeden, więc cała ta produkcja szkła wydawała się mocno naciągana, brakowało też normalnych łazienek czy pojedynczych salek, żeby zakładać lecznicę. Nie licząc powybijanych szyb, we frontowej części kompleksu brakowało samych okiennic, więc gdyby miał teoretyzować, powiedziałby raczej, że budynek nie służył do niczego, bo prace budowlane nad nim nigdy nie zostały zakończone.
             Grunt jest bardzo nierówny, więc Toth musi włożyć dużo wysiłku w prowadzenie wózka gdy wkraczają na żwirowaną ścieżkę. Chłopak z Edenu rzuca Sechmetowi bardzo specyficzny rodzaj spojrzenia i on to spojrzenie wyłapuje  ⎯⎯⎯   przekręca głowę i przygląda mu się przez chwilę, błądzi wzrokiem po twarzy odlanej jak z marmuru,  ale w gładkich rysach nie doszukuje się żadnych słów. Marszczy brwi, trochę jakby właśnie zobaczył coś wybitnie głupiego, a następnie wbija wzrok w portyk o dwuspadowym dachu, wbudowany na lewym skrzydle budynku. Główne wejście zabili dechami już dawno, dlatego dobudówka stanowi jedyne wyjście i jedyne wejście. Coś co kiedyś mogło być rampą u podnóża drzwi, teraz jest jedynie kupą gruzu zwieńczającą brzeg krótkiej równi pochyłej, więc z bagażem muszą dać sobie radę sami  ⎯⎯⎯   Sechmet obchodzi  wózek od przodu i chwyta za ramę, żeby pomóc Tothowi wnieść go po schodach.  Szatyna wciąż stara się trzymać w zasięgu wzroku,  chociaż w miejscu jak to już nie tak trudno byłoby go złapać. Z pewnością łatwiej niż szczura.
             We framudze nie ma drzwi, jedynie pozostałość po zawiasach  ⎯⎯⎯   wejście jest przysłonięte przez grubą warstwę metalowej blachy, do której Sechmet podchodzi i uderza pięścią z taką siłą, że obudziłby nawet umarłego. Nie ma w nim już nic ze wcześniej powściągliwości, a łoskot roznosi się echem po rozległym, zionącym pustką dziedzińcu, zupełnie tak jakby całą zachowawczość zgubił gdzieś pośród ciasnych kamieniczek Nazaretu.
             ⎯⎯⎯   Apis!  ⎯⎯⎯   woła, waląc w blachę.  ⎯⎯⎯   Otwieraj!
             Z początku nie dzieje się nic. Sechmet zatrzymuje się wpół gestu i czeka, uważnie czegoś nasłuchując  ⎯⎯⎯   w jego przypadku słuchanie wiąże się z podwójną koncentracją. Potem, z wnętrza budynku, dobiega go podirytowany, kobiecy głos oraz przeciągłe szuranie, więc profilaktycznie odsuwa się od ościeżnicy.  Mija kilka kolejnych minut nim rozlega się kolejny dźwięk, wysoki, ostry i bardzo nieprzyjemny,  a Sechmet krzywi się jakby ktoś kopnął go między nogi  ⎯⎯⎯   w gruncie rzeczy ma do dyspozycji tylko jedno ucho. Blaszana paleta ustępuje powoli, do jej przesunięcia potrzebne są więcej niż dwie osoby, a brzmi to co najmniej tak jakby ktoś był właśnie skórowany.
             Wnętrze budynku jest niemniej ogołocone od całej reszty, ale dla chłopaka wiąże się z pojęciem domu i poczuciem przynależności. Sechmet puszcza Totha przodem, a potem spogląda na szatyna wskazując wejście zapraszającym gestem  ⎯⎯⎯   na sam koniec chwyta wózek i ostrożnie wprowadza go do pomieszczenia, a gdzieś za jego plecami znowu rozlega się uporczywy zgrzyt, na który zawsze reaguje w ten sam sposób. Mimo nieszczelności okien, a raczej ich marnej imitacji, tutaj  ⎯⎯⎯   w środku  ⎯⎯⎯   jest nieco cieplej niż na zewnątrz, ale wierzchniej warstwy ubrań nie decyduje się zdjąć od razu. Wszyscy dość szybko orientują się w pewnej istotnej nieścisłości związanej z ich powrotem  ⎯⎯⎯   mianowicie w ich liczebności.
             ⎯⎯⎯   Kto to?
             Głos Apis jest pełen rezerwy, ale nie wrogości.
             ⎯⎯⎯   Wpadliśmy na niego nieopodal granicy z Edomem. Pomyśleliśmy, że może się przydać.  ⎯⎯⎯   Sechmet zerka w jej stronę dopiero kiedy wśród znajomych twarzy nie udaje mu się odnaleźć tej należącej do Horusa.  ⎯⎯⎯   Znajdą się dla niego jakieś ubrania?
             Oczy kobiety zwężają się w wąskie szparki, a gdy ta zaplata ręce na piersi chłopak czuje się nieomal zagrożony. Apis jest najstarsza, ma na karku prawie czterdzieści lat obleczonych w ikrę dwudziestokilkulatki i dużo do powiedzenia. Jej oliwkową twarz dekoruje mnóstwo zmarszczek, ale całą jej aparycję Sechmet opisałby raczej jako coś co kojarzy mu się z czymś ciepłym i dobrodusznym  ⎯⎯⎯   od piwnych oczu po czekoladowe włosy. Jak to ona, obcego dzieciaka lustruje bardzo uważnie, na tyle długo, że ostatecznie także i Sechmet podąża za jej spojrzeniem, również na niego spoglądając. Dopiero wtedy przypomina sobie, że przeoczył najistotniejszą część.
             ⎯⎯⎯    Czy on..?  ⎯⎯⎯   przerywa w połowie pytania, i przykłada palec do ust jakby połączenie faktów, białych ubrań i niecodziennej fizjonomii, sprawiało jej nadzwyczajną trudność.  ⎯⎯⎯   Skąd w ogóle…  ⎯⎯⎯   urywa, ponownie nie będąc pewna o co spytać.
             Sechmet otwiera usta, żeby coś odpowiedzieć, ale szybko zdaje sobie sprawę z tego, że, w gruncie rzeczy, nie zna odpowiedzi na większość z domniemanych pytań, ani na te, które postawione dopiero zostaną. Rzuca krótkie, wymowne spojrzenie Tothowi, ale ten jedynie wzrusza ramionami, więc zerka z powrotem na obcego chłopaka.
             ⎯⎯⎯   Najlepiej zacznij od tego jak się nazywasz.  ⎯⎯⎯   unosi brew, uznając to za bardzo dyplomatyczny początek.


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 09/03/24, 03:32 pm, w całości zmieniany 2 razy
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 09:42 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Dgw7CoS


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED  .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .

      Caine czuje na sobie spojrzenie Sechmeta i ostrożnie je odwzajemnia. Naprawdę nigdy nie widział tak czarnych oczu. Ludzie w Edenie mają szare, niebieskie, fioletowe. U Sechmeta tęczówka zlewa się ze źrenicą, ma oczy jak kruk albo wiewiórka. Patrzenie w nie wyprowadza Caine’a z równowagi, dlatego musi szybko odwrócić wzrok. Ma wrażenie, że nawet kiedy tak jak teraz stoi nieruchomo, brud przylega do niego, oblepia go całego od stóp do głów i przenika przez ubranie. Pewnie tak jest, tutaj samo powietrze jest dziwnie poszarzałe i gęste, ciężkie od pyłu. W połączeniu ze złamanym żebrem sprawia mu to niemałe trudności z oddychaniem, jednak nie garbi się wcale, ani nie oddycha przez usta. Od zawsze jest w nim jakiś zimny, twardy rdzeń, który trzyma go prosto, a teraz jeszcze sprawia, że urasta w nim coś na kształt postanowienia.
        Nie porusza się, stoi jak żona Lota, samotny słup soli na drodze, i przesuwa się nieco dopiero, kiedy słyszy walenie w blaszane niby-drzwi. Robi pół kroku do tyłu, raczej odruchowo niż z chęci ucieczki; dźwięk, który wydaje przesuwany kawałek blachy jest dla niego zaskakujący po tak długim czasie wsłuchiwania się tylko we własne bicie serca. Ten jasnowłosy, Thot, wchodzi pierwszy, a Sechmet patrzy na niego wyczekująco, więc Caine podąża za młodszym chłopakiem. Słyszy zgrzyt wracającej na swoje miejsce blachy i bierze nieco głębszy wdech, aż ponownie czuje kłucie w żebrach. Jest wdzięczny Bogu za ten ból, kotwicę w rzeczywistości.
        Wnętrze budynku jest tak samo ciemne i odrażające jak świat na zewnątrz, ale Caine ledwo to rejestruje. Właściwie nie spodziewał się niczego innego. Nie wie jak stara jest kobieta stojąca przed nim, ale jeszcze nigdy nie widział tylu zmarszczek na jednej osobie. Zauważa, że oczy w jej zniszczonej twarzy są niemal łagodne. Za nią dostrzega kilka sylwetek i jest niemal pewien, że większość z nich to dzieci.
        Wzmianka o ubraniach go zaskakuje. To brzmi tak, jakby planowali, że zostanie tutaj dłużej niż kilka godzin. W dodatku kobieta przed nim wreszcie zdaje sobie sprawę z tego skąd przybył i Caine czuje się w jakiś sposób winny, choć sam nie jest pewien czego. Swojego pochodzenia? Obecności tutaj? Przecież nie jest tu z własnej woli. Chwila przeciąga się i kiedy w końcu pada pytanie o jego imię, odpowiada na nie bez zastanowienia.
        — Caine, syn Uriela.
Automatycznie podał imię swojego ojca, tak jak to jest w zwyczaju. A jeśli to ma jakieś znaczenie? Czy wiedzą kim jest Uriel? Nie, raczej nie. A nawet jeśli, czy jego własny wygląd nie zdradził o nim więcej niż cokolwiek innego? Przyciska dłoń do żeber. Nie, to nie ma znaczenia, postanawia wreszcie. Głos w jego głowie jest zdystansowany i zimny, brzmi bardziej jak Michaela niż jego własny. To go uspokaja i wreszcie jest w stanie rozróżnić twarze w tłumie. Dobrze zauważył, większość z nich jest naprawdę młoda. Mimo to nie czuje się ani trochę mniej zaniepokojony.
        Na słowa Sechmeta nastąpiło pewne poruszenie i teraz dziewczynka, może trzynastoletnia, podbiega do niego i coś mu podaje, rzucając mu szybkie, sprytne spojrzenie i cofając się błyskawicznie. Ubrania dla Caine’a, tak mu się przynajmniej wydaje, w Edenie nawet służba nosi się lepiej. Ostrożnie przejmuje je od Sechmeta.
        — Dziękuję. — Jest nieco zdezorientowany, ale mówi szczerze. Nie powinien nosić swojego uniformu, jego zdradziecka biel już zwróciła na niego niepotrzebną uwagę. Jest wdzięczny i ma poczucie, że jest winien im jakieś wyjaśnienia. Jednocześnie przez to wszystko przebija wrażenie, że jego powody są niewystarczające i śmieszne; tak mu się wydaje, kiedy patrzy na ich przerażająco zapadnięte twarze. Mimo to nie żałuje tego co zrobił.
        — Jestem z Nowego Edenu — mówi zmęczonym głosem, jakby recytował wyuczoną formułkę, kolejny ustęp z Biblii. To oczywiste, ale oczywistym jest również, że musi to powiedzieć. — Opuściłem dom ojca, jestem pewien, że żołnierze mnie poszukują.
Dopiero po wypowiedzeniu tych słów dociera do niego, że mogły zabrzmieć jak zawoalowana groźba. O, tak, powinni bać się ludzi Uriela, ale chyba nikogo nie czekała gorsza kara niż jego, Caine'a, syna marnotrawnego. Już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników.
        — Wybaczcie, nie czuję się dobrze. — Ponownie przyciska rękę do boku i tym razem nie może się nie skrzywić.
        Nie kłamie, ma zawroty głowy, a żebra nie przestają go boleć, ale tak naprawdę najbardziej osłabia go strach. Jego lęk od zawsze jest z nim, nieustający i nieugięty. Myślał, że jeśli wyślizgnie się ojcu, to przygniatające go do ziemi uczucie zelżeje, ale ono tylko przybrało na sile. Nadal mogą go znaleźć, nie ma co do tego złudzeń. Spodziewa się najgorszego w każdej sekundzie, czujny jak dzikie zwierzę. Ten strach przed ojcem zapewnia mu pewną odporność na inny rodzaj lęków, bo jest tak paraliżujący, że przesłania wszystko inne, jednak w połączeniu z bólem jest prawie obezwładniający i Caine chwieje się na nogach, nie może nic na to poradzić. Ten zimny, twardy rdzeń w nim kruszy się powoli, a on nie ma już siły na cokolwiek, nawet na to, żeby się bać, ale to wcale nie znaczy, że przestaje.


Ostatnio zmieniony przez herzeleid dnia 28/10/23, 09:22 pm, w całości zmieniany 2 razy
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 09:46 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Zwierzęce, matowe oczka łypią na niego z dna metalowej ramy gdy zsuwa z ramion ciężki, wynoszony płaszcz i, z przesadną delikatnością, układa go na wózkowej poręczny. Przez krótką chwilę ma wrażenie, że coś porusza się pod perzyną szczurzych trucheł i przygląda się temu z miną bardzo nietęgą, ale szybko dochodzi do wniosku, że to tylko jego wyobraźnia. Chłód pomieszczenia drałuje między jego pozbawionymi wierzchniej warstwy okrycia  łopatkami, ale Sechmet wie, że szybko przyzwyczai się do panującej w pomieszczeniu temperatury. Pojawienie się Obcego wzbudza ogólne poruszenie, być może również strach i konsternację, więc ciszę zaczynają wypełniać  pomruki szepczących między sobą Dzieci Kairu, a on wcale im się nie dziwi  ⎯⎯⎯  zapewne również by szeptał, gdyby sam chłopaka nie znalazł.
              Nie odrywa wzroku od wózka, nie chcąc zdradzić własnej ciekawości, ale na dźwięk znajomego imienia  ⎯⎯⎯   Caine  ⎯⎯⎯   dreszcz przebiega mu po plecach, aż do kręgosłupa, a włosy na karku stają dęba. Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu. przypomina sobie, i ta fraza zdaje mu się być tak groteskową, tak surrealistyczną i irracjonalną. Potem myśli o Biblii, o wszystkich rzeczach, w które nie wierzy, o przypowieściach, o Kainie i Ablu, o Arce Przymierza; przychodzi mu do głowy, że być może to jakaś nowa, obłąkańcza forma ewangelizacji, ale prędko odrzuca tę myśl. Mija chwila nim udaje mu się zebrać z podłogi zarówno własną szczękę jak i zdrowy rozsądek: imię chłopaka z Edenu jest mu znajome, ale to jedyne co Sechmet rozumie, więc tym razem podnosi wzrok na Apis.
              ⎯⎯⎯   W Nowym Edenie nie noszą nazwisk.  ⎯⎯⎯   tłumaczy kobieta, a on pokornie kiwa głowa.   ⎯⎯⎯   Tylko imiona ojców.
              Wydaje mu się to nadzwyczaj durne, ale tę część postanawia przemilczeć.
              Tait podchodzi do niego, trzymając kłębek niezdarnie zawiniętych ubrań w prawej dłoni  ⎯⎯⎯   nie uśmiecha się i nie patrzy mu w oczy, jej ręce są ciemne od brudu, a rozbieganym spojrzeniem ucieka od Apis, aż do zabitych dechami okien we wschodniej ścianie i z powrotem. Tait jest trochę dzika, kończyny ma długie i chude jak gałązki, poza tym nigdy nie nauczyła się mówić. Sechmet podejrzewa, że kiedy ją znaleźli było już po prostu za późno. Kiwa głową w jej stronę, ale wątpi, aby podziękowania interesowały ją w taki czy inny sposób. Podaje odzież Cainowi, który odbiera ją z pewnym wahaniem  ⎯⎯⎯   Sechmet odkrywa przy tym, choć niechętnie, że wierzy w autentyczność jego wdzięczności. Nie potrafi też przyrównać chłopaka do któregokolwiek z Edeńczyków, których spotkał na swojej drodze do tej pory; owszem, Cain nosi biel, ale w twarzy ma coś jowialnego i dobrotliwego, jakby namalowali go zupełnie inną farbą.
              To co mówi potem brzmi niemal jak groźba i Sechmet stara się doszukać czegoś złowrogiego w jego głosie, postawie, spojrzeniu — ale, ostatecznie, nic podobnego nie znajduje. Nie potrafi odpowiednio ulokować w głowie świadomości, że tamten dobrowolnie opuścił Nowy Eden, więc ta myśl jedynie chybocze gdzieś w próżni gdy odzywa się ponownie:
              ⎯⎯⎯   Wasi żołnierze nie zapuszczają się w takie miejsca jak to.
              Nie jest pewien, którego z ich dwójki pragnie przekonać bardziej.
              Heneb i Ash kręcą się gdzieś po przeciwległej stronie pomieszczenia, więc Sechmet wskazuje brodą rozklekotany wózek kiedy wreszcie udaje mu się nawiązać kontakt wzrokowy z jednym z nich; wie, że zrobił na dzisiaj swoje i nie zamierza ani kiwnąć palcem. Cała trójka jest w podobnym wieku i nie potrzebuje chłodnych kalkulacji, żeby wiedzieć, że taki podział obowiązków będzie względnie sprawiedliwy. Poza tym nie chce wychodzić akurat teraz, kiedy Caine zaczyna mówić, a jego samego ciekawość, ekscytacja i popłoch pożerają od środka.
              Chłopak zgina się dziwnie i dopiero teraz Sechmet przypomina sobie, że nie obeszli się z nim do końca łagodnie, ale nie zamierza przepraszać i, zamiast tego, spogląda na Apis, której wzrok wywierca mu dziurę w głowie już od dłuższej chwili.
              ⎯⎯⎯   Dostał metalowym prętem.  ⎯⎯⎯   informuje bez cienia skruchy, jeszcze nim kobieta zdąży zapytać, i wie, że ta nonszalancja jej się nie spodoba, ale równie dobrze wie też, że dożycie tych dwudziestu kilku lat w takim miejscu jak to wymaga zarówno wyrzeczeń jak i nadużyć, więc tylko wzrusza ramionami.
              Toczą bardzo wyrównaną walkę na spojrzenia, aż wreszcie Apis wzdycha i wskazuje dłonią wyjście prowadzące na główny korytarz. Sprawia wrażenie zmęczonej i niezbyt skorej do kłótni, a Sechmet dziękuje za to wszystkim wyimaginowanym bóstwom.
              ⎯⎯⎯   Pokaż Cainowi prysznice, powinien obmyć się trochę i odpocząć.  ⎯⎯⎯   poleca, odgarniając z karku pukle ciemnych włosów.  ⎯⎯⎯   Potem porozmawiamy, ale ostateczna decyzja i tak będzie należeć do Horusa. Gdy Bes się pojawi, powiem jej, żeby go obejrzała.  ⎯⎯⎯   urywa, a by po chwili dodać:  ⎯⎯⎯   Ktoś powinien napalić w piecu.
              I tak się dzieje: piec znajduje się w najniższej kondygnacji budynku, a palenie w nim to żmudna robota, więc gdy przywołuje do siebie Totha i wysyła go do kotłowni, poleca mu również, aby wziął sobie kogoś do pomocy. Zazwyczaj sam wykonuje tę część roboty, on albo któryś z chłopaków, ale tym razem Apis przypisuje mu aż nazbyt ambitną funkcję obsługi łaźni, a on nie protestuje.
              ⎯⎯⎯   Chodź.  ⎯⎯⎯   mówi do Caina, taksując go przy tym krótko i skrzętnie, a potem rusza w stronę przejścia. Prysznice znajdują się na półpiętrze, wyżej nić kotłownia, ale niżej niż główne pomieszczenie gospodarcze. W miarę jak przesuwają się w głąb budynku, odleglejsze robią się głosy i pohukiwania, aż wreszcie pozostaje jedynie echo ich kroków. Każde okno to aliaż nierówno ponabijanych na siebie dech, więc półmrok towarzyszy im do momentu wkroczenia do łaźni. Dopiero tam Sechmet sięga do misy jednej z rozłupanych umywalek, aby wyciągnąć z niej żarówkę, która ma tam swoje miejsce umowne  ⎯⎯⎯   wreszcie przykręca ją do zwisającego pod sufitem przewodu, ówcześnie przecierając bańkę i trzon wierzchem rękawa.
              Łazienkę zalewa fala ciepłego światła gdy po omacku trąca pstryczek na prawo od wejścia, więc mruży powieki i spuszcza wzrok. Kafelki, które kiedyś prawdopodobnie były kremowe, są popękane, w niektórych miejscach zupełnie odeszły już od ścian, a u podnóża stropu czai się grzyb. Sechmet przykuca i stuka knykciem o jedną z płytek; palce u rąk ma krzywe, wielokrotnie łamane w przeszłości.
              ⎯⎯⎯   Zobacz.  ⎯⎯⎯   mówi, zerkając przez ramię na Caina i delikatnie dociskając glazurę, która zostaje w jego dłoniach, odsłaniając wnękę w ścianie.  ⎯⎯⎯   Nie wiem na jak długo tu zostaniesz, ale powinieneś wiedzieć, że nie każdego eskortujemy pod prysznic.  ⎯⎯⎯   oznajmia, wskazując przepustnicę.  ⎯⎯⎯   Tutaj są zawory hydrauliczne i regulatory przepływu. Musisz przekręcić kurek, żeby woda w ogóle mogła lecieć. Zakręcasz z powrotem kiedy kończysz. Natryski są po drugiej stronie pomieszczenia.
              Sechmet milknie na moment, kalkulując co jeszcze powinien powiedzieć i zawiesza spojrzenie w okolicach prawego ramienia Caina.
              ⎯⎯⎯   Zazwyczaj mamy na to pół minuty.  ⎯⎯⎯   informuje, splatając ramiona na wysokości klatki piersiowej.  ⎯⎯⎯   Ale chyba miałeś ciężki dzień, więc pociesz się dodatkowymi piętnastoma sekundami.
              Pozwala sobie na przelotny uśmiech, a potem mija chłopaka, cały proces zamierzając przeczekać czcząc ściany przed wejściem do łazienki.


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 09/03/24, 03:33 pm, w całości zmieniany 2 razy
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 09:48 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Dgw7CoS


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED  .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .

      Uważnie ogląda zmurszałe ściany ponad głową Sechmeta,. Na plecach nieustannie czuje wzrok tych dziwnych ludzi, a na mostku chłód srebrnego krzyżyka. Postanawia powierzyć swój los Bogu, tak jak zawsze to robił, ale z doświadczenia wie, że Bóg czasem ma ważniejsze rzeczy do zrobienia i on sam musi o siebie zadbać, na tyle, na ile potrafi. Przynajmniej już nie martwi się tak bardzo tym, że rozpoznają go ze względu na ojca; naprawdę wygląda na to, że to straszne imię nic im nie mówi.
        Sechmet ponownie się odzywa i Caine wraca wzrokiem do jego twarzy, szczupłej, bladej i zupełnie dla niego nieczytelnej. Gdy stwierdza, że żołnierze się tutaj nie zapuszczają, syn Uriela unosi lewy kącik ust w czymś na kształt sztywnego ćwierćuśmiechu. On sam jest żołnierzem, choć po prawdzie nie przybył tu z własnej woli. Nie zamierza jednak mówić tego na głos. W zdawkowych wyjaśnieniach Sechmeta dotyczących jego obrażeń jest coś śmiesznego; to brzmi tak jakby Caine został uderzony przez przypadek albo z własnej winy, a na pewno nie z ich inicjatywy. Mimo to się nie śmieje, tylko przygryza wnętrze policzka z bólu. Apis, jak nazwał ją Sechmet, wygląda na nie do końca zadowoloną z tego jak tamci się z nim obeszli i to daje Caine’owi jakąś nadzieję, niewielką i skromną, taką, którą łatwo jest ukryć. Jej rzeczowy pragmatyzm nieco go uspokaja, lecz swojej pozornej bierności nadal pozostaje czujny i wychwytuje imię “Horus”, już po raz kolejny tego dnia.
         Podąża za Sechmetem, posłuszny, napięty, wyczulony na najmniejszy dźwięk. Mimo wszystko w głębokim półmroku czuje się bezpieczniej niż w centrum uwagi obcych, skupia się na tym, żeby wyrównać rytm swoich kroków i oddechu.
        Nie zna otoczenia, lecz jego oczy szybko przyzwyczają się do ciemności. Nagle zapalone światło oślepia go i zaskakuje; mija kilka sekund zanim odzyskuje ostrość wzroku. Pomieszczenie niczym nie różni się od poprzednich, może z tą różnicą, że tutaj wszechobecna wilgoć jeszcze gorzej wpłynęła na stan murów. Jeszcze przez moment widzi blednące powidoki, a w tym czasie Sechmet wydaje mu polecenia i zaczyna tłumaczyć działanie prysznica. Caine pozwala sobie na skinienie głową na znak, że zrozumiał, choć ma wrażenie, że tamten nie zwraca na to uwagi. On natomiast zwraca uwagę na wszystko i dostrzega szybki uśmiech Sechmeta. Przez moment patrzy za nim, kiedy wychodzi, a potem szybko zrzuca swoje przybrudzone ubranie. Ma wrażenie, że biała tkanina go parzy.
         Ostrożnie postępuje według instrukcji, ale czynność wcale nie jest skomplikowana i Caine szybko wślizguje się pod wodę. Jest tak zimna, że na krótki moment zapiera mu dech w piersiach, ale chyba właśnie tego mu było trzeba. Myje się szybko, odliczając sekundy w myślach. Uznaje, że Sechmet nie żartował.
        Kiedy jest już po wszystkim zakłada ubrania, które dostał. Ich brudny materiał przykleja się do jego wilgotnej skóry w nieprzyjemny sposób, jednak Caine prawie nie zwraca na to uwagi. Spodnie i bluza są proste i ciemne, ale choć nie ma przy sobie lusterka, domyśla się, że to żadne przebranie. Nie przypomina mieszkańca Nod i gdyby jakiś patrol się tu zapuścił, poznaliby go natychmiast.
        Swoje stare ubrania bierze ze sobą, ale waha się przy butach. Są najlepszej jakości, skórzane i na grubych podeszwach, dlatego postanawia je zatrzymać. Tłumaczy sam sobie, że to nie chciwość czy przywiązanie do rzeczy materialnych, tylko zdrowy rozsądek i pragmatyzm. Gdyby miał uciekać…
        Wychodzi z łaźni i wręcza Sechmetowi swoje starannie złożone ubrania. Nie zależy mu na nich. Domyśla się, że zrobią z nich jakiś użytek, zwłaszcza, że materiał w niczym nie przypomina tego szorstkiego i zniszczonego, który Caine ma teraz na sobie. Zdążył już zrozumieć, że jego dalsze losy rozstrzygnie nieobecny Horus i ma jeszcze nadzieję, że uda mu się go przekonać, sam nie wie do czego. Nie wyobraża sobie, że mógłby tutaj zostać, ale nie wie też gdzie indziej mógłby pójść. Cała jego wiedza o Nod okazuje się bezużyteczna, przez tyle lat poznał tylko kłamstwa i przypowieści, nieświadomy tego, co znajdowało się pod jego stopami. Żołnierze czasem rozmawiali między sobą o tym, co widzieli na patrolach, ale za każdym razem milkli w towarzystwie Caine’a. Zawsze wydawało mu się, że traktują go z rezerwą ze względu na pozycję jego ojca i w pewnym sensie miał rację — teraz jest pewien, że Uriel ukrywał prawdziwy stan rzeczy przed nim i innymi Edeńczykami z zaangażowaniem i wirtuozerią godnymi szlachetniejszej sprawy.
        Odgarnia wilgotne włosy z czoła i ponownie podąża za Sechmetem przez mroczne korytarze. Caine nie czuje się ani trochę bardziej swobodnie, ale to nie ma znaczenia. Jest taki zmęczony. Pomieszczenia, które mijają w przeważającej większości nie mają drzwi, a cały budynek wygląda, jakby został zdemolowany w równej części przez siły natury i ludzkie ręce.
        Na schodach wyprzedza ich dwójka dzieci, chudych i szybkich jak źrebaki. Wbiegają do pomieszczenia, do którego prowadzi go Sechmet. Widok rozłożonych na ziemi materaców prawie nie wzbudza w nim zdziwienia. Czego innego mógłby się spodziewać? Kilka razy sypiał w koszarach i choć warunki tam były zdecydowanie lepsze, postanawia, że podejdzie do tego w podobny sposób. Asceza umacnia ciało i duszę.
         Zdaje sobie sprawę z tego, że milczał przez cały ten czas, z umysłem przytępionym przez ból i zmęczenie.
        — Mimo wszystko dziękuję. — Uśmiecha się blado, mając na myśli swoje złamane żebro. Gdyby Sechmet go wtedy nie pochwycił, zrobiliby to żołnierze. Jego wyrok na razie został odroczony. Rozgląda się po pomieszczeniu i ponownie widzi wpatrzone w niego pary ciemnych oczu.
        — Jak wielu was tutaj mieszka? — pyta szczerze zaciekawiony, kiedy Sechmet toruje im drogę do jednego z materaców. Jest pewien, że nie są rodziną, więc musieli razem stworzyć wspólnotę i Caine zastanawia się co leży u jej podnóża. Na pewno wola przetrwania, jednak dostrzega, że większość z nich to jeszcze dzieci, to znaczy, że musieli je przygarnąć i zajmować się nimi w granicach swoich możliwości. Caine nie jest w stanie pojąć jak Nowy Eden może świadomie zezwalać na ludzką krzywdę, na cierpienie dzieci. Czuje miażdżące poczucie winy i chciałby im jakoś pomóc, jednak w tym momencie sam znajduje się na ich łasce i wie, że to kara od Boga. Nie, nie kara, znak. Możliwość odkupienia swojej ignorancji i błędów swojego ojca. Może właśnie to on, Caine, im pomoże. Takie niegodne życie nie prowadzi do zbawienia. To nagłe objawienie dodaje mu energii.
        — Czy możesz powiedzieć mi coś o Horusie? Jestem ciekaw kim jest człowiek, z którego zdaniem tak się liczycie — wyjaśnia, opierając się o ścianę. Wilgotny kosmyk włosów ponownie opada mu na czoło i Caine ma nadzieję, że pożyje na tyle długo, żeby zacząć martwić się tym, jak je skrócić.


Ostatnio zmieniony przez herzeleid dnia 28/10/23, 09:21 pm, w całości zmieniany 2 razy
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 09:57 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Sechmet przysiada nieopodal wejścia do łaźni, w miejscu, z którego wciąż jest w stanie wychwycić szum płynącej wody i dźwięk strumienia rozbijającego się o popękane kafle  ⎯⎯⎯   wyciąga przed siebie jedną nogę, a drugą zgina w kolanie i czeka. Czeka, ma wrażenie, bardzo długo, chociaż wątpi, aby było to możliwe zważywszy na ultimatum, które postawił Cainowi. Palcami jednej dłoni postukuje o gnijące, drewniane deski, a chwile liczy w pogłosach, które odbijają się od ścian i znikają pochłonięte przez afonię ciemnego korytarza. W ciszy odnajduje coś bardzo złowróżbnego, dlatego zawsze stara się od niej uciec. Bezdźwięk jest orędownikiem fatalizmu i, chociaż Sechmet nie zwykł przyznawać się do niepokoju, wpędza go w  histeryczną panikę  ⎯⎯⎯   bo trwający wystarczająco długo budzi w chłopaku przewlekłe wrażenie, że już zupełnie ogłuchł.
             Odgłos płynącej wody urywa się nagle; Sechmet podrywa głowę i zwraca się prawym uchem w stronę przejścia do łaźni, nasłuchując przez moment, nim wreszcie podnosi się z miejsca. Mija krótka chwila, a później chłopak wyłania się zza drzwi  ⎯⎯⎯   czerń ubrań wygląda na nim jak brud, wystarczy rzut okiem i Sechmet już wie, że Caine jest kimś zrodzonym w pobrzasku, z twarzą zwróconą w stronę nieba. Że jest dzieckiem przeznaczonym słońcu. I zastanawia się czy syn Uriela ma świadomość, że  ⎯⎯⎯   z cerą jak mleko i oczami w kolorze złota  ⎯⎯⎯   nie będzie miał nic wspólnego z ludźmi Kairu.
             Przyjmuje od Caina ubranie, które nie przypomina niczego co w życiu widział — Sechmet gładzi kciukiem wierzch materiału i marszczy czoło. Jego dłonie,  skomponowane z krzywych kości i purpurowych włókien, wyglądają cudacznie na nieposzlakowanym tle. Odzienie jest gładkie, delikatne, zrobione z czegoś czego prawdopodobnie nigdy nie trzymał w rękach. Chłopak spuszcza wzrok na nogi Caina; unosi pytająco brew, a w głowie waży kilka myśli  ⎯⎯⎯   wie, że jeśli ktoś go rozpozna, to zrobi to bez względu na buty, dlatego szybko rezygnuje ze wszelkich dygresji.
             Ruszają trasą nieco inną niż ta którą przybyli  ⎯⎯⎯   korytarz wkrótce zaczyna tonąć w kakofonii dźwięków, na nowo wypełniając się gwarem. Yann przeciska się między nim i Cainem u stóp rozległych schodów,  a jego śladem podąża Taweret, podrygując na długich, kościstych nogach. Sechmet przepuszcza oboje, wbijając wzrok w ich sterczące łopatki.  Chwilę później pierwszeństwo daje również Cainowi, nie lubiąc mieć obcych za plecami. Wchodzą do tego samego pomieszczenia, w którym przed chwilą zniknęła dwójka dzieci  ⎯⎯⎯   do dużego magazynu o wysokim stropie, pozbawionego okien oraz drzwi.
             Kiedyś ustawiali materace równolegle względem ściany nośnej, ale teraz wszystkie lezą zwrócone do środka pomieszczenia, do miejsca gdzie przesiadują razem, rozsiani na podłodze w kształt wielkiego koła. Sechmet kieruje się do tego, który dzieli razem z Tothem odkąd Matt zapadła się pod ziemię. O tym, że Horus rozplanował przeznaczenie tego i innych pomieszczeń wie jedynie z opowieści Apis  ⎯⎯⎯   sam rozumie, że właśnie to miejsce, położone na tej samej kondygnacji co kotłownia, musiało być najłatwiej ogrzać po zmroku.  Gdy noc pożerała słońce, a wiatr przymarzał do kości.
             Podziękowania docierają do niego z drobnym opóźnieniem; chłopak zerka przez ramię na Caine’a i zdaje sobie sprawę z tego, że słyszy je dzisiaj nie po raz pierwszy. Wie już, że dzieci Edenu są uparte i wdzięczne. Wie, że mają porcelanowe twarze i bogobojne spojrzenia, ale wciąż nie ma pojęcia jakie demony musiały je pokusić, aby dobrowolnie zstąpiły do piekła.
             ⎯⎯⎯   Wielu.  ⎯⎯⎯   odpiera szybciej i ostrzej niż zamierzał. Milczy przez chwilę, zaskoczony własnym tonem, nim ponownie zabiera głos. Tym razem zaczyna wolno i łagodniej.  ⎯⎯⎯   Nie więcej niż dwadzieścia parę osób, ale nie wiem ilu dokładnie. Niektórzy wychodzą i nigdy nie wracają.  ⎯⎯⎯   oznajmia, przyglądając się Caine’owi kątem oka.  ⎯⎯⎯   Znaczna część z nas nie ma więcej niż paręnaście lat. Apis jest najstarsza. I, tak naprawdę,  nie trzymamy nikogo na siłę.  ⎯⎯⎯   rzuca chłopakowi znaczące spojrzenie.  ⎯⎯⎯   Ale tutaj jest bezpieczniej niż tam.
             Na materacu leżą wyświechtane płaty grubego sukna, których używają w te noce, w które stary piec nie jest w stanie dostatecznie wygrzać pomieszczenia  ⎯⎯⎯   czasem dlatego, że nie są w stanie już dłużej w nim palić, a czasem gdy nie mają już czym. Robota w kotłowni jest żmudna, męcząca i nie do końca bezpieczna, a Sechmet wie o tym z własnego doświadczenia, podobnie jak Toth, Heneb i Ash, którzy jako jedyni mają dostęp do systemu grzewczego. Do kotłowni nie wpuszczają obcych bo tak zadecydowała Apis: im samym nie pozwalała się tam zbliżać przez pewien czas  ⎯⎯⎯   po tym jak jeden dzieciak z Asztarotu włożył przy nich głowę do pieca.
             Brunet sięga po te prowizoryczne koce i składa je, żeby zrobić trochę miejsca Caine’owi. Miejsca na materacu jest wystarczająco, aby ich pomieścić, ale niewystarczająco aby którykolwiek miał prawo czuć się komfortowo. Niemniej dla Sechmeta materac to najwyższa forma tego o co śmiałby poprosić w przeszłości  ⎯⎯⎯   w czasach gdy jako czternastolatek zdzierał z denatów ubrania skąpane w ich własnej posoce, a schronienia przed zimnem szukał w śmietnikach na północ od nazareckich galeriowców.
             W czasach gdy nosił własne imię.
             Wzmianka o Horusie nieco go zaskakuje i Sechmet nie jest pewien od czego powinien zacząć, a czego nie mówić wcale. Ma wrażenie, że jeśli tylko na moment straciłby rezon, to wylałby całe morze słów na temat Horusa i tego kim był. Fale słonej wody przetoczyłyby się przez kolejne korytarze, zalały instalacje i kotły, a potem dotarły do schodów i wyniosły ich na zewnątrz  ⎯⎯⎯   dlatego chłopak daje sobie chwilę na zastanowienie, woląc pozostać panem własnego języka.
             ⎯⎯⎯   Nasza wspólnota to pomysł Horusa. To on połatał budynek na tyle, żeby nadał się do zamieszkania.  ⎯⎯⎯   mówi.  ⎯⎯⎯   I to on kazał nam zbierać z ulicy takich jak ty  ⎯⎯⎯   ścisza nieco głos.  ⎯⎯⎯   Tutaj matki zajęły się dziećmi  które nie należały do nich. Znaleźliśmy tu rodziny z obcej krwi.
             Przerywa mu odgłos gumowych kółek tłukących się o wylaną cementem podłogę. Sechmet obraca się w tamtym kierunku i podąża wzrokiem za Tothem wprowadzającym wózek do pomieszczenia, którego stalowe nogi rzężą wściekle. W kratach blaszanej ramy drgają, ustawione pod kątem prostym, kije ogniskowe  ⎯⎯⎯   a raczej coś co miało je przypominać  ⎯⎯⎯   zaś to co kiedyś było szczurami nadziane jest na ich wyostrzone końce. Toth rozgląda się przez chwilę, a potem dostrzega jego i Caine’a, od razu decydując się ruszyć w tym kierunku. Na twarzy bezustannie nosi ten sam głupawy, rozleniwiony uśmiech, a niektóre z metalowych drążków wręcza ludziom po drodze. Sechmet zerka na Caine’a ukradkiem, tylko po to, żeby zobaczyć jaki wyraz twarzy pokaże.
             ⎯⎯⎯   Heneb znalazł to u siebie, Apis mówiła, żeby dać jemu.
             Toth ściąga z ramienia ręcznik i przekazuje go Sechmetowi, który z pewną konsternacją odkrywa, że wszystko co Caine dotąd dostał, zawsze musiało najpierw przejść przez niego. Odpowiada chłopakowi skinieniem, następnie podchodzi do Edeńczyka, zarzucając mu postrzępioną tkaninę na głowę  ⎯⎯⎯   jego wilgotne włosy pociera przez krótką chwilę, a potem zostawia go sam na sam z ręcznikiem, decydując się pomóc Tothowi z wózkiem.


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 09/03/24, 03:33 pm, w całości zmieniany 2 razy
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 10:01 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Dgw7CoS


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED  .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .

      Przez moment Caine ma wrażenie, że Sechmet nie zareaguje na jego pytanie, ale przemija ono równie szybko, jak się pojawiło. Jego odpowiedź jest tak posępna, jak się tego spodziewał. Tyle dzieci bez matek i ojców, to łamie mu serce.
        Kiedy chłopak dodaje, że nie trzymają tu nikogo na siłę, Caine patrzy na niego z uniesionymi brwiami. Ich dotychczasowe działania nie współgrały z tymi słowami, a łamanie żeber nigdy nie kojarzyło mu się z łagodną perswazją. Mimo to Caine wie, że gdyby bardzo mu na tym zależało, mógłby stąd wyjść. A jednak tego nie zrobi. Chciałby poznać Horusa.
        Dostrzega, że coś zwróciło uwagę Sechmeta i podąża za jego spojrzeniem. Uśmiech zbliżającego się Thotha wydaje się nie na miejscu, jak wszystko na jego pokiereszowanej twarzy, ale Caine skupia swoją uwagę głównie na zawartości hałaśliwego wózka, który tamten prowadzi.
        Widywał już w swoim życiu szczury; najczęściej martwe, jakby wyjęte z kontekstu na czystych chodnikach Edenu. Przybywały na górę w ładowniach statków, skryte między skrzyniami z metalowymi wyrobami z Asztarotu albo kamieniami szlachetnymi wydobywanymi spod czarnej ziemi Syrakuz. Nie sposób było wytępić je wszystkie, przemykały między i pod budynkami, sprytne i odrażające. Kiedyś jeden z nich wskoczył na mensę w trakcie mszy i wtedy Caine miał okazję obejrzeć go z naprawdę bliska; widział jego ostre pazurki wbite w lniany obrus, przypominające paciorki czarne oczka i drgające w świetle świec wąsiki.
        Po raz pierwszy widzi jednak pieczonego szczura, który wzbudza w nim ambiwalentne uczucia, a najsilniejszym z nich, ku jego własnemu zaskoczeniu, jest głód. Podnosi wzrok znad zawartości wózka i łapie ciemne spojrzenie Sechmeta, ale zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, Toth podaje tamtemu ręcznik.
        Kiedy Caine’owi wydaje się, że już nic go nie zdziwi, Sechmet zarzuca materiał na jego głowę i zaczyna wycierać mu włosy. Ręcznik jest szorstki, a ręce Nodyjczyka rzeczowe i prędkie, ale jest w tym coś dziwnie relaksującego. Nikt nie robił tego dla niego odkąd skończył siedem lat, więc kiedy Sechmet się oddala, Caine przez moment odprowadza go wzrokiem, zanim podejmuje się wysuszenia swoich włosów do końca.
     Thoth i Sechmet nadal rozdają zawartość wózka (o której stara się nie myśleć), dzięki czemu większość oczu w pomieszczeniu skupiona jest na nich, więc Caine pada na kolana. W takiej sytuacji zwrócenie się do Boga jest naturalne. Jest pewien, że pierwszy Kain też modlił się żarliwie, gdy Pan skazał go na tułaczkę po świecie.
         Kiedy klęka, prawie się przy tym nie krzywi ani nie pochyla się z bólu — wie, że powinien zadbać o to, żeby żebro pozostało jak najmniej naruszone. To przywodzi mu na myśl szósty dzień stworzenia, kiedy Pan wyjął jedno z żeber Adama, by podarować mu towarzyszkę życia. Caine jest ciekaw, co powstałoby z jego własnego boku.
        Beton pod jego kolanami jest przeszywająco zimny i nierówny, ale to dobrze. Caine zwraca się w stronę słońca, a przynajmniej tak mu się wydaje. Tutaj niczego nie jest pewien; w Edenie słońce jest oczywiste i wszędobylskie i może przez to, że tam jest go tak pełno, nie starcza go dla ludzi w Nod.
        Caine modli się o światło dla nich. W Edenie potrafił rozmawiać z Bogiem tak długo, że kolana miał posiniaczone mimo klęczenia na miękkim dywanie; po jego prawej zawsze modlił się Uriel, a po lewej Gabriel. (Michael zawsze po prawicy ojca; to ważne.) Teraz też mógłby spędzić na lodowatej posadzce długie minuty powoli przeistaczające się w godziny, ale zaczyna czuć na sobie zaciekawione spojrzenia.
        Kiedy wstaje kilka kości w jego ciele strzela nieprzyjemnie. Sechmet podaje mu szczura na patyku i Caine po raz kolejny tego dnia szczerze mu dziękuje.
        Czasem on i Gabriel spali w jednym łóżku, zwłaszcza, kiedy któryś z nich miał koszmary. Uriel patrzył na to nieprzychylnie, ale Gabe miał klucz nawet do jego serca — fortecy. Teraz Caine powtarza sobie, że to wcale tak bardzo się różni. Ciemność jest litościwa i zapada szybko, kiedy on leży centymetr od Sechmeta, zastanawiając się jakiej modlitwy nauczyć ich nazajutrz. Wydaje mu się, że nie zdoła zasnąć, bez ustanku spięty w oczekiwaniu, ale jest tak zmęczony, że oczy same mu się zamykają. To dziwne, ale dźwięk ich oddechów
oddechu Sechmeta przy jego lewym uchu
go uspokaja.
        Rano budzi się jako jeden z pierwszych — jest przyzwyczajony do wstawania o świcie, a ponadto żebro i niewygoda cienkiego materaca dają mu się we znaki. Przez moment jest zdezorientowany, ale po kilku sekundach wszystko do niego dociera. Nie jest pewien czy słońce już wstało, ponieważ tutaj nie ma jutrzenki, już o tym wie. Chmury nad Nod są zbyt gęste i zbyt czarne, a doba to po prostu różne odcienie szarości.
          Sechmet i Thoth nadal śpią, a on nie chce ich budzić, więc siada ostrożnie, tak, żeby przez przypadek nie dotknąć któregoś z nich. Z materaca zeskakuje największa pchła, jaką w życiu widział.
        Caine przeczesuje palcami włosy. Kiedy Sechmet i Thoth śpią, wyglądają jeszcze młodziej i jeszcze bladziej, jak przedwcześnie zmarli. Zastanawia się czy nie obudzić któregoś z nich, ale wyręcza go Apis. Nawet nie zauważył, kiedy podeszła; jego oczy wciąż nie są przyzwyczajone do panującego tu półmroku, a to niedobrze.
        — Jak się czujesz? — pyta, wcale nie próbując ściszyć głosu, a Caine ponownie zastanawia się, ile ona może mieć lat. Jej oczy nie wyglądają jak oczy staruszki.
        — W porządku — mówi odruchowo, ale Apis nie odchodzi, tylko podaje mu obity kubek pełen wody. Dziękuje jej skinieniem głowy.
        — Jak twoje żebro?
        — Thoth ma mocny zamach — mamrocze znad kubka, ale Apis go słyszy i nawet się uśmiecha. Zmarszczki wokół jej oczu i ust tworzą ruchomą mozaikę.    
        — To dobrze.
         Cisza, która zapada zwiastuje nadchodzące pytania, więc Caine jest wdzięczny, kiedy Thoth w półśnie gwałtownym ruchem zarzuca ramię na Sechmeta, tak że wybudza ich obu.


Ostatnio zmieniony przez herzeleid dnia 28/10/23, 09:20 pm, w całości zmieniany 2 razy
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 10:08 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Niektóre Nodyjskie matki — bynajmniej nie z pochwalności czy bojaźni bożej, acz ze szczerej trwogi przed żołnierzami Edenu  ⎯⎯⎯   uczyły swoich synów modlitw.
             Sechmet dziś już nie pamięta żadnej z nich, niemniej wie, że chłopcom dopadniętym przez czarty, które schodziły na dół w przebraniach aniołów, wybijano na plecach ich słowa teleskopowymi pałkami. Czasem słyszał zbaw nas ode złego albo teraz i w godzinę śmierci naszej odbite od wnętrza własnej czaszki, podparte obrazem pociemniałej twarzy matki  ⎯⎯⎯   ale były one tylko przepełnionymi fatalizmem sentencjami  ⎯⎯⎯   i tylko wydumanie oraz defetyzm pozwoliły zagnieździć się im w bruzdach podświadomości. Sechmet wie, że jeśli któregoś dnia dłoń osłonięta przez biały drelich wytarga go spomiędzy ciemnych uliczek Nazaretu, a on otworzy usta, to zamiast pacierzy wypłyną z nich tylko dowody laicyzmu. Wie, że kara za przeniewierstwo będzie tak sroga, że Ojcze nasz samo wyhaftuje mu się po wewnętrznej stronie powiek.
             Ale padający na kolana Cain nie ma nic wspólnego z klęczącymi przed Edeńskimi żołnierzami chłopcami o papierowych twarzach i oczach przysnutych kotarą utkaną ze strachu. Sechmet zerka na niego kątem oka, ale nie może przyjrzeć się dokładnie gdy dzieci kręcą się przy wózku ponabijanym smukłymi kijami; powoli wyciąga kolejne szpikulce z dna ramy, podając je kobietom i młodym chłopcom. A Cain klęczy długo i modli się, jak zgaduje Sechmet, żarliwie. Tak jakby naprawdę wierzył w to, że te wyniesione w stronę nieba słowa przyniosą mu coś więcej niż skórę zdartą do kości.
             Kiedy idą spać piwnica składa się już tylko i wyłącznie ze świszczących oddechów; Sechmet zajmuje miejsca na środku, pomiędzy Tothem a Cainem, bo odnosi wrażenie, że zapewni to obojgu swoisty spokój ducha, przynajmniej taki połowiczny. Na ogół nie sypia na prawym boku, bo boi się ty wszystkich rzeczy, których mógłby nie usłyszeć z uchem przyciśniętym do materaca; z drugiej strony nie chce chuchać Caine’owi w goły kark, więc tym razem kładzie się płasko na plecach  ⎯⎯⎯   jeszcze nim zaśnie ogląda pejzaże malowane przez ciemność ponad ich głowami. Toth wydaje się spokojny, chociaż są takie noce gdy przebiera nogami łapczywie i kopie go w półśnie; Sechmet ma wtedy wrażenie, że chłopak przed czymś ucieka, ale nigdy nie pyta przed czym: wydaje mu się, że gdyby wiedział musiałby brać udział w tej samej pogoni ilekroć zajdzie słońce.
             Nad ranem jest pewien, że obudziły go głosy, które rozlegają się gdzieś w tle, ale wystarczy krótka chwila, żeby zrozumiał, że dostał w twarz.
             Uchyla sklejone powieki i podnosi się na łokciach; Apis i Caine rzeczywiście stoją u nóg piernatu i rozmawiają, Sechmet mierzy ich poirytowanym spojrzeniem, jednocześnie zrzucając z siebie ramię niedobudzonego Totha, którego  ⎯⎯⎯   po chwili namysłu  ⎯⎯⎯   spycha z materaca. Dopiero wtedy podnosi się, żeby usiąść.
             ⎯⎯⎯   Dobrze, że się dogadujecie.  ⎯⎯⎯   zauważa kobieta, a Sechmet wzrusza tylko ramionami, starając się rozczesać palcami gąszcz potarganych włosów. Zakłada buty, które sznuruje ciasno, a gdy wstając próbuje wziąć od Caina kubek, Apis uderza go w wierzch dłoni i każe przynieść sobie wodę samemu. Chłopak unosi tylko ręce w geście ustępstwa, a potem pochyla się i rzuca kocem w Totha, który zdaje się usypiać na twardej podłodze.
             ⎯⎯⎯   Wyjdziemy dziś na spacer.  ⎯⎯⎯   mówi Apis, obserwując go uważnie.
             ⎯⎯⎯   Z dziećmi?
             ⎯⎯⎯   Z dziećmi.  ⎯⎯⎯   kiwa głową.  ⎯⎯⎯   Toth może zostać, jeśli nie będzie miał ochoty.  ⎯⎯⎯   dodaje.
             ⎯⎯⎯   Caine idzie z nami?
             ⎯⎯⎯   Tak.
             W dni jak dziś, kiedy niebo jest wystarczająco jasne, Apis zabiera dzieci na spacer dookoła upuszczonego piętrowca  ⎯⎯⎯   te, które rzadko wychodzą na zewnątrz, wydają się być bezgranicznie szczęśliwe z bladym światłem tańczącym na równie bladych twarzach. Niemnej kobieta nigdy nie decyduje się wyjść sama, więc zawsze zabiera ze sobą, któregoś z nich: Sechmeta czy Asha, Totha albo Heneba.
             On i Caine zajmują się odsunięciem blachy od wejścia, gdy Apis gromadzi dzieciaki u wyjścia z budynku, a tworzywo jest tak ciężkie, że ledwie udaje im się przesunąć je na tyle, że móc spokojnie przejść przez drzwi  ⎯⎯⎯   ale to dobry znak. Sechmet zabiera od Asha łom budowlany, który ten znalazł kiedyś w gruzach biurowca między Edomem a Nazaretem i wkłada go do wewnętrznej kieszeni wystrzępionego płaszcza, tej z dziurą przez, którą może przełożyć węższą część narzędzia. Przez chwilę zastanawia się czy nie oddać go Edeńczkyowi, ale potem myśli o jego połamanych żebrach, o ucieczce bez tchu, która przetoczyła się między starymi galeriowcami i dochodzi do wniosku, że to może wcale nie być dobry pomysł. W gruncie rzeczy nie wie czy Caine nie potrafił zrobić im wtedy krzywdy czy po prostu nie chciał.
             Rekhit jest najstarsza  ⎯⎯⎯   jest też ostrożna i komunikatywna, trochę zbyt świadoma jak na trzynastoletnią dziewczynkę, ale może właśnie dlatego Apis pozwala jej iść przodem. Większość dzieci trzyma się blisko kobiety, niektóre chwytają się jej wierzchniego ubrania, a inne sięgają do szczupłych, pokrytych sinymi, popękanymi naczynkami dłoni. Spośród nich tylko Tait nie uśmiecha się, a skupione oczy ma skierowane pod nogi  ⎯⎯⎯   i to właśnie ona łapie Sechmeta za rękę i to jego się trzyma gdy wychodzą na otwarty teren. Przez bardzo długą chwilę patrzy również na Caine’a, ale ostatecznie nie decyduje się wyciągnąć do niego palców. Sechmet przygląda mu się z resztą w bardzo podobny sposób.
             ⎯⎯⎯   Ile masz lat, Caine?  ⎯⎯⎯   zagaja Apis skręcając koło czegoś, co kiedyś mogło być bramą wjazdową do kompleksu. Kobieta zakłada kosmyk ciemnych włosów za ucho i wolną ręką czochra włosy Taweret.  ⎯⎯⎯   Wydaje mi się, że ty i Sechmet możecie być w podobnym wieku, chociaż nie jest pewna  ⎯⎯⎯   osoby z Nowego Edenu tak bardzo różnią się od nas, Nodyjczyków.  ⎯⎯⎯   wzdycha z uśmiechem i wyciąga dłoń, żeby pstryknąć idącego obok Yanna w ramię.
             Sechmet unosi brew i łypie krótko na Caine’a  ⎯⎯⎯   zestawić ich ze sobą to trochę tak jakby umościć słońce na tle bezgwiezdnej nocy.
             ⎯⎯⎯   Czemu nie jesteś w Edenie?  ⎯⎯⎯   pyta, a Apis zwalnia tylko po to, żeby wbić mu łokieć między żebra.


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 09/03/24, 03:33 pm, w całości zmieniany 2 razy
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty caine. {20/10/23, 10:15 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Dgw7CoS


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED  .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .

      Woda ma nieco mulisty posmak, ale Caine jest za nią wdzięczny. Byłby gotów oddać Sechmetowi swój kubek, lecz Apis przepędza tamtego i jest w tej scenie coś, co każe mu się uśmiechnąć. To dziwne, ale Caine prawie nie czuje się jak intruz, a panująca między tymi ludźmi familiarność go uspokaja.
        Apis przyjmuje rolę opiekunki ze swobodą i naturalnością, która wskazuje na wieloletnie doświadczenie. Kiedy oznajmia, że wyjdą na zewnątrz, Caine zastanawia się czy nie zaprotestować — w końcu jest poszukiwany — jednak dochodzi do wniosku, że wszyscy doskonale o tym wiedzą. Poza tym prawda jest taka, że chciałby rozprostować swoje obolałe kości i zobaczyć fragment świata, do którego trafił.
        Podczas przesuwania blachy złamane żebro jest jak cierń w jego boku, ale Caine  nie zdradza dyskomfortu, kiedy cofa się, żeby złapać powietrze. Dobrze jest coś robić. Powinien ćwiczyć, żeby utrzymać kondycję fizyczną, ze złamanym żebrem czy bez.
        Kiedy wychodzą na zewnątrz, prawie wszystkie dzieci natychmiast lgną do Apis. To sprawia, że z tyłu jego serca pojawia się coś na kształt tęsknoty za czymś, czego nigdy nie zaznał.
        Dziewczynka, którą widział już wcześniej, ta o wielkich, smutnych oczach łapie Sechmeta za rękę. Przez moment Caine ma wrażenie, że wyciągnie chude palce również do niego, ale tego nie robi, więc on tylko się do niej uśmiecha, jakby zapewniał ją, że wszystko jest w porządku.
        Spogląda w górę i napotyka uważne spojrzenie Sechmeta. Kiedy tak na niego patrzy, Caine czuje się jakby o czymś zapomniał, chociaż to zupełnie irracjonalne. Chciałby się odezwać, ale przy Sechmecie często waha się zbyt długo, niepewny czy chciałby go o coś zapytać czy coś mu opowiedzieć
        Zamiast się odezwać, odwraca wzrok i rozgląda się wokół, rejestrując wszystkie odcienie szarości tutejszego poranka. Przebywanie na zewnątrz to dla niego zarówno źródło niepokoju, jak i pożywka dla jego narastającej ciekawości. Kiedy Apis zadaje mu pytanie, dopasowuje swój krok do jej tempa. Rzeczywiście, Sechmet może być w jego wieku — jego oczy są śmiertelnie poważne, ale zmarszczek ma niewiele więcej niż sam Caine.
        — Dwadzieścia dwa — odpowiada z bladym uśmiechem. Ma ochotę zapytać ją o to samo, bo nigdy nie widział kogoś o tak pobrużdżonej twarzy, jednak wie, że to byłoby niegrzeczne.
        Sechmet w przeciwieństwie do niego nie ma takich zahamowań, jednak Caine wcale mu się nie dziwi i nie ma mu za złe bezpośredniości. Sam czuje, że jest im winien coś na kształt wyjaśnienia. Przez moment nie mówi nic, tylko patrzy przed siebie, a potem w górę, na swojego ojca i na Boga. Widzi tylko nieprzejrzyste niebo.
        — Musiałem odejść — mówi powoli. Nie wie co jeszcze mógłby dodać. Odkąd lata temu jego matka zasłabła na umyśle, był traktowany gorzej niż służący najniższej rangi. Czy to wystarczający powód? Ludzie giną z głodu, dzieci muszą łapać szczury, żeby przetrwać.
        Patrzy na Sechmeta. Nie potrafi wyobrazić go sobie w białym uniformie, otoczonego przez czyste niebo albo kolorowe wnętrza domów bogobojnych ludzi.
        — Nie miałem… gdzie iść. To była jedyna droga.
To prawda, nikt w Edenie by go nie przyjął. To byłaby obraza dla jego ojca, ukrywanie przed nim jego syna.
        Chciałby im wszystko wyjaśnić, ale to długa, nudna historia, która rozpoczęła się w dniu jego narodzin, a może nawet wcześniej. Wie, że do powrotu Horusa będzie musiał ułożyć w głowie odpowiednie słowa, jednak teraz nie wie nawet od czego powinien zacząć. Ta nieumiejętność odnalezienia własnego głosu zaczyna go frustrować.
        Patrzy w dół, znów na dziewczynkę, którą prowadzi Sechmet. Chciałby im wszystkim pomóc, choć sam może tak niewiele. Na nadchodzący czas pozostaje mu jedynie bycie silnym w wierze.
        W myślach przesyła do Boga prośbę, ale nie słyszy odpowiedzi, tylko coś na kształt odległego uderzenia. Przez kilka sekund nasłuchuje, ale hałas jest bardzo odległy i nikt obok niego nie zwrócił na niego uwagi. Być może zaczyna słyszeć rzeczy, których nie ma, tak jak jego matka. To byłoby najgorsze— oszaleć w tej niegościnnej krainie. Widział w swoim życiu kilku obłąkanych ludzi, którzy wybiegali w noc ku krawędzi Edenu, rozkładając niespokojne ręce jak ptaki skrzydła, by już nigdy nie powrócić. Caine czuje, że gdyby teraz pobiegł przed siebie tymi wąskimi uliczkami, między na wpół zapadnięte w sobie budynki, też nie odnalazłby drogi powrotnej.
        — Mój ojciec jest złym człowiekiem — mówi to po raz pierwszy w życiu, ale słowa mają orzeźwiający smak prawdy. — Myślę, że w końcu zabiłby mnie, gdybym nie uciekł. — To również nie jest kłamstwo. Czasem miał wrażenie, że nienawiść i zawód jego ojca są tak potężne, że byłby w stanie to zrobić. Nie chce mówić więcej przy dzieciach, ale czuje ulgę, że powiedział to na głos. Wbrew swoim słowom uśmiecha się do Sechmeta, ponieważ ojciec mógł go zabić, ale tego nie zrobi, bo Caine był szybszy i znalazł w sobie odwagę, żeby uciec, a teraz zrobi wszystko, żeby pomóc im i sobie.


Ostatnio zmieniony przez herzeleid dnia 28/10/23, 09:17 pm, w całości zmieniany 1 raz
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 10:20 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Caine unosi wzrok ku ołowianemu, pozbawionemu jaśniejących przesmyków słońca niebu, a Sechmet przez chwilę walczy z własnym odruchem nim, ostatecznie, podąża za jego spojrzeniem. Chmury nad Nod nigdy nie topnieją  ⎯⎯⎯   są otuliną pyłu zastygłą w gęstą, matową watę, tak gładką jakby ktoś wyszpachlował je spatelm. Gdzieś wśród nich chyboczą zwarte i niezdobyte ziemie Edenu: łany i pola skąpane w szczerozłotym słońcu, nad którymi wiszą oceany i morza zamarzłe w bezkres firmamentu. Sechmet wie, że spoglądając w górę, on i Caine widzą dwie różne otchłanie, i że każdy dostrzega w nich i poszukuje czegoś zupełnie innego.
    Dwadzieścia dwa to duża liczba i zlepek długich lat, zwłaszcza dla kogoś kto nigdy nie sądził, że dożyje ich chociażby osiemnastu. Spoglądając wstecz, Sechmet odnajduje w swojej przeszłości dużo sprzymierzania losu i pewnego szczęścia, które poprowadziło go niewidzialnych śladach do miejsca, w którym stoi teraz. Dwadzieścia dwa, powtarza w głowie z pewną rewerencją, i w jego mniemaniu brzmi to dobrze. Cainowi z całą pewnością dałby mniej   ⎯⎯⎯    być może czas w Edenie płynął wolniej. Może jego dzieci starzały się dłużej.
    Odpowiedź chłopaka krzepi kilka zmarszczek na czole Sechmeta; zerka krótko na Tait, a potem unosi wzrok na Edeńczyka, którego wyjaśnienia są niepewne i zdawkowe. Dostrzega kilka ciemnych, mączystych smug na jego oliwkowej twarzy, w okolicach kości jarzmowej i skroni, i nagle Caine wydaje mu się dużo bardziej znajomy: bliski i przyziemny.
     ⎯⎯⎯  Oby to była właściwa droga.  ⎯⎯⎯   mówi pocierając kciukiem chłodną dłoń dziewczynki. Nie ma w tych słowach sarkazmu czy przygany, jedynie odrobina prostej życzliwości.  ⎯⎯⎯   Bo stąd możesz nie mieć już dokąd odejść.
    Odwracając spojrzenie napotyka oczy Apis, ciemne i nieruchome. Przygaszone, ale wolne od pretensji, a on wierzy we wszystko co powiedział, bo nie ma w tym fatalizmu, a jedynie prostolinijny pragmatyzm. Kobieta nie odpowiada od razu, a brudy na jej twarzy układają się w wyraz zamyślenia  ⎯⎯⎯   Sechmet poznaje moment, w którym decyduje się otworzyć usta, żeby zliberalizować to co powiedział, ale Caine ją wyprzedza. A to co mówi jest obleczone w bratni tragizm, ten sam, który wygląda na świat zza marblitu jego własnych oczu, od dnia w którym zaczął myśleć, mówić i rozumieć.
     ⎯⎯⎯   Nie zamierzasz wracać.   ⎯⎯⎯   pół stwierdza, a pół pyta.
    Mruży powieki i potrzebuje chwili na przetrawienie tego co usłyszał  ⎯⎯⎯   tego, że ludzie Edenu może naprawdę nie mają nic wspólnego z tym czym się tytułują. On, Horus i wszyscy, których zna zawsze w to wierzyli, ale teraz ten prosty osąd przypieczętowany ustami Caine’a nabiera nowego znaczenia. Tak jakby wszystko stało się tak jasne, że zaczęło wypalać oczy. Zakładając uczciwość wyznania, bo Sechmetowi dużobrakuje do naiwności  ⎯⎯⎯   bywa raczej ostrożny i podejrzliwy.
     ⎯⎯⎯   A co z waszym…  ⎯⎯⎯   zaczyna, łowiąc podkopane w pamięci słowa.  ⎯⎯⎯   Jak to się mówiło? Dekalogiem?  ⎯⎯⎯   unosi brew spoglądając na chłopaka.  ⎯⎯⎯   Nie zabrania zabijać?
    Tait na przemian spuszcza wzrok, albo taksuje Caine’a tym samym, badawczym spojrzeniem zmyślnych oczu. Tait nie mówi, ale Sechmet ma czasem wrażenie, że jest bardzo intuicyjna i bystrzejsza od wielu dzieci, które widział: popycha ją w kierunku szatyna, delikatnie i zachęcająco, a ona pozwala sobie sięgnąć po jedną z jego dłoni. Kątem oka widzi jak Yann oraz Taweret zrywają się do biegu i sam obraca głowę trochę zbyt raptownie, wyrwany z dotychczasowej kontemplacji. Nie lubi tej niespodziewanej gwałtowności, bo sprawia, że robi się zbyt nerwowy  ⎯⎯⎯   nigdy nie jest pewien czy ta nagła werwa to wynik dziecięcego uniesienia czy desperackiej ucieczki przed czymś co zauważył zbyt późno.
    Piach rozlewa się w poprzek pobliskiego trotuaru, wywiany z miejsca, w którym postawiony kiedyś postawiony został plac zabaw. Teraz jedyne co się z niego ostało to przerdzewiałe huśtawki trzeszczące na łańcuchach, bujany koń wyłamany z zepsutej sprężyny i niska zjeżdżalnia o popękanych schodkach. Sechmet jest pewien, że gdzieś wzdłuż kamiennego chodnika musiały stać ławki, ale teraz z pewnością ich tu nie ma; niemniej kilka zepsutych instalacji wystarczy, żeby ucieszyć kilkoro, żyjących w półmroku obmierzłych piwnic dzieci.
    Yann i Taweret dopadają przeżartych czasem i rdzą bujawek, co spotyka się z pewnym sprzeciwem ze strony całej reszty; Sechmet nie musi się tym przejmować bo wie, że rozdzielanie ubaw leży w roli Apis. Podprowadza Tait do ślizgawki, której wydeptane stopnie sprawdza jedną nogą, nim pozwoli jej wejść.
     ⎯⎯⎯   Jak wygląda Nowy Eden?  ⎯⎯⎯   pyta wreszcie, bo to wydaje się łatwiejsze niż pytanie o ojców, matki, koleje losu i wszystkie te rzeczy, na które sam nie do końca mógłby, albo nie potrafiły odpowiedzieć. Zerka na Caine’a raz i na krótko, bo doglądanie Tait wydaje mu się teraz ważniejsze niż cokolwiek innego.  ⎯⎯⎯   To rekonesans wstępny   ⎯⎯⎯   wzdycha.  ⎯⎯⎯   Kiedy Horus wróci będziesz musiał odpowiedzieć na dużo więcej pytań, które mogą być trudne i osobiste, dlatego lepiej, żebyś ułożył sobie to wszystko w głowie już teraz. Zwłaszcza jeśli nie wiesz czy planujesz kiedykolwiek wracać.  ⎯⎯⎯   zauważa, pocierając własne dłonie. Wysoki, dziewczęcy śmiech Rekhit dobiega go gdzieś zza pleców i czasem bardzo żałuje tego, że Tait nie potrafi się tak śmiać.  ⎯⎯⎯   Kiedy Bes wróci  ⎯⎯⎯   usilnie stara się nie powiedzieć jeśli wróci.  ⎯⎯⎯   To poradzi coś na żebro. Jest dobra w tym co robi.  ⎯⎯⎯   zapewnia, bo widział już wiele razy to co potrafią jej dłonie.  ⎯⎯⎯   Cainie, synu Uriela.  ⎯⎯⎯   dodaje z pewnym rozbawieniem.


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 09/03/24, 03:33 pm, w całości zmieniany 2 razy
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty caine. {20/10/23, 10:24 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Dgw7CoS


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED  .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .

      Sechmet wygląda dziwnie posępnie, kiedy patrzy w górę, na niedosięgłe dla nich wszystkich rejony. Teraz niedosięgłe również dla Caine’a i dzięki Bogu, niech tak pozostanie.
        Dla takich jak on jedyna droga i właściwa droga jest tym samym, bo nawet gdyby postanowił skoczyć, wylądowałby prawie w tym samym miejscu, w jednej z wąskich i nieoświetlonych uliczek — jedyną różnicę stanowi fakt, że z głową rozłupaną o stare płyty chodnikowe już o niczym by nie myślał. Może Sechmet znalazłby jego ciało i zabrałby mu buty. Ta myśl sprawia, że uśmiech Caine’a poszerza się nieznacznie.
        Teraz tylko kiwa głową i nieco poważnieje, bo to prawda, że nie ma zamiaru wracać. Właśnie powiedział Sechmetowi, że uciekał przed śmiercią, a jednak nawet nie musi się zastanawiać, żeby być pewnym, że wolałby umrzeć, niż zostać doprowadzonym przed oblicze ojca. To grzeszne myśli i Caine podnosi rękę do serca, żeby się przeżegnać, ale ostatecznie tylko muska swój srebrny krzyżyk opuszkami palców i po chwili opuszcza dłoń.
Zdążył zauważyć, że podniesiona brew Sechmeta oznacza, że chłopak podważa jego słowa, lecz Caine nie bierze tego do siebie. Chłopak popycha Tait w jego stronę i dziewczynka wsuwa chude palce w jego dłoń. Caine lekko ściska jej rękę, a ona odwzajemnia się tym samym. Nie uśmiecha się, ale patrzy na niego z czymś na kształt dziecięcej aprobaty.
        — Bóg mówi nie zabijaj. — Przytakuje Edeńczyk. — Bóg mówi wiele rzeczy.
(Caine zamyka oczy, musi sobie przypomnieć, bo czuje się, jakby czytał tę książkę w innym życiu.)
         — “Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: “Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia.” Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze.”
        Otwiera oczy. Sechmet nigdy nie był w Nowym Edenie i nie wie jak to jest, jakie to piękne i straszne miejsce, ale przecież mimo to rozumie go w jakiś dziwny sposób. Ich nieszczęścia różnią się od siebie, lecz opadają na ich ramiona podobnie znajomą wagą.
        Plac zabaw wygląda zgoła upiornie, lecz dzieci zdają się zachwycone i Caine stara się spojrzeć na otoczenie ich oczami. Zapewne gdyby nadal miał dwanaście lat, przerdzewiałe huśtawki wydawałyby mu się spełnieniem marzeń. Jako syn swojego ojca nie miał wiele czasu na zabawę.
        Przemyka mu przez myśl co by było, gdyby uciekł wcześniej. Miałby dwanaście albo dziesięć lat i Apis zajęłaby się nim tak jak teraz zajmuje się tą opuszczoną gromadką i może z czasem zapomniałby o swoim poprzednim życiu.
        Jednak nie uciekłby będąc dzieckiem, nawet gdyby ktoś zaoferował mu pomoc. Właściwie zawsze myślał, że jeśli będzie lepszym synem, ojciec stanie się łagodniejszy, ale nigdy nie był wystarczająco dobry, wystarczająco pobożny, wystarczający. Ojciec zdawał się widzieć w nim coś, z istnienia czego sam Caine nie zdaje sobie sprawy i to coś było jego zdaniem godne pogardy.
        Jest gotów zasępić się na nowo, ale Sechmet zadaje mu kolejne pytanie i obiecuje coś na kształt pomocy medycznej. Caine roztargnionym ruchem przyciska rękę do boku. Prawie zapomniał.
        Chciałby dać im coś miłego; ładną opowieść, nie tylko Sechmetowi i Tait. W końcu to jeszcze nie przesłuchanie. Myśli o tych pytaniach, trudnych i osobistych, które mają nadejść wraz z Horusem. Tait zjeżdża na ślizgawce pod czujnym okiem Sechmeta, a Caine patrzy w dal i zamyśla się na moment.
        —  Czasem ma się wrażenie, że można oślepnąć od blasku. Nie ma ucieczki przed słońcem i mało jest pochmurnych dni. Promienie odbijają się od wszystkiego, a mój ojciec uwielbia szklane powierzchnie.
        Ponownie patrzy w górę, jakby stąd mógł dojrzeć to, o czym właśnie mówi.
        — Najbardziej lubiłem ogrody. — Dziwnie jest mówić o tym w czasie przeszłym, ale jeszcze dziwniej w teraźniejszym. To nie tak, że już ich nie lubi, ale czuje się jak gdyby opowiadał sen, a sen opowiada się jak historię. Dociera do niego, że właściwie nie wie, czy ludzie Nod kiedykolwiek widzieli w pełni rozwinięte kwiaty. Na pewno nie tak piękne jak w Edenie. Chciałby podarować jakiś Tait. — I zwierzęta. Mój ojciec ma psa. Nazwał go Salomon. — To okrutna i złośliwa bestia, tresowana w podły sposób, ale Caine patrzy w zaciekawione oczy Tait i wie, że nie ma potrzeby, żeby o tym mówić.
        — Nowy Eden jest dużo mniejszy niż Nod, mogę to stwierdzić już teraz. — Postanawia wrócić do rzeczy bardziej przyziemnych i pragmatycznych, bo Sechmet nie prosił go o bajkę dla Tait, tylko coś w rodzaju wprowadzenia do obcego mu świata. — Każda rodzina ma swój dom, w którym zamieszkuje też ich służba. — Wzrusza ramionami. — Kościoły, kaplice — tego mamy pod dostatkiem.
     Patrzy za siebie na bawiące się dzieci. Wygląda na to, że Apis właśnie godzi ze sobą dwóch urwisów.
        — Myślałem, że tu też będą kościoły — mówi cicho i w jego głosie pobrzmiewa nie tyle zawiedziona naiwność, ile żal.


Ostatnio zmieniony przez herzeleid dnia 28/10/23, 09:18 pm, w całości zmieniany 1 raz
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {20/10/23, 10:29 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Słowa Nowego i Starego Testamentu są mu zupełnie obce, podobnie jak obce są mu biblijne przypowieści, ziemie Edenu i ludzie wychowani przez oddech słońca. W słowach, które cytuje Caine jest coś groteskowego i żałosnego: nie brzmią jak przepełnione bogobojnością i pięknem wersety Biblii, które wypluwają z siebie naznaczeni bielą żołnierze gdy, ku uciesze własnej wiary, miażdżą nodyjskim chłopcom dłonie pod podeszwami ciężkich, śrubowanych butów. Sechmet zastanawia się jak ów chłopcy wyglądaliby ze spluwającymi krwią kraterami w czołach i rdzawymi kamieniami ułożonymi na kształt glorii wokół głów. Kiedyś mógłby być jednym z nich, ale dziś daleko mu już do dziecka, a jego śmierć nie byłaby ani tak tragiczna, ani niespodziewana. W Nod żadna śmierć taka nie jest. W Nod Śmierć przekracza próg drzwi wcale nie musząc pukać i nikt nie jest zdziwiony gdy zasiada do stołu prosząc o kolację.
              Sechmet zaplata ramiona na piersi i przechyla głowę, mruży oczy jakby zamierzał zasnąć stojąc na środku szkieletu czegoś co śmią nazywać placem zabaw tylko dlatego, że kiedyś nim było. Piach pod jego nogami ma kolor zmielonego ołowiu, ale w Nod wszystko ma taki kolor i wszystko wygląda jak pogorzelisko, jak wrak czegoś co być może było, ale spłonęło, bezlitośnie, szybko i doszczętnie. Słucha o rzeczach, których nie potrafi sobie wyobrazić: o powietrzu zroszonym światłem, które spopiela skórę na złoto, o ogrodach  ⎯⎯⎯   tak naprawdę nigdy ich nie widział, nie licząc przyćmionych przez czas obrazków w rozpadających się książkach  ⎯⎯⎯   oraz o zwierzętach. Zwierzęta zna: szczury widuje częściej niż ludzi, żylaste i brzydkie, o sklejonym futrze i zmasakrowanych, pożartych przez infekcję pyskach.
              ⎯⎯⎯   Psa  ⎯⎯⎯   powtarza osowiale jakby sam nie był pewien tego o czym mówi, a później unosi spojrzenie do twarzy Caine’a, pochłoniętej myślami o domu, pociętej przez odłamki czasu. Nawet intensywnie spozierając w niebo, Caine nie jest w stanie dosięgnąć ziemi Edenu, tak samo jak nie jest w stanie dosięgnąć matczynego blasku słońca.  ⎯⎯⎯   Wydaje mi się, że kiedyś mogły tu być psy, ale to było bardzo dawno. Może przydarzyło im się to samo co szczurom.  ⎯⎯⎯   przekręciwszy głowę spogląda na Rekhit bujającą Taweret na przerdzewiałej huśtawce. Ma wrażenie, że Rekhit mogłaby mieć psa.
              Odwraca się i raz jeszcze stąpa prawą stopą po rozlazłych schodkach zjeżdżalni, ale te nie wydają mu się skore do ustąpienia, Tait woli z resztą koczować u końca ślizgawki, niżeli rzeczywiście wdrapywać się na jej szczyt.
              ⎯⎯⎯   Nod jest obrzydliwie wielki  ⎯⎯⎯   przytakuje chłopakowi.  ⎯⎯⎯   Nie wiem co znajduje się w innych kręgach bo cześć z nich jest odseparowana od innych, albo zwyczajnie ciężko się do nich dostać. Chłopaki z Edomu twierdzili, że ze szczytu jednego z falowców dało się swego czasu widzieć wagony, które pędziły w głąb Penuelu, ale ten runął niedługo później.  ⎯⎯⎯   kontynuuje instynktownie uciekając spojrzeniem do rozproszonych na placu dzieci.  ⎯⎯⎯    Ludzie do dziś mówią, że stojąc wystarczająco blisko muru daje się słyszeć, zwłaszcza nocą, dźwięk pociągów, które toczą się po torach. Niemniej ja nigdy tego nie sprawdziłem. I nie zamierzam   ⎯⎯⎯   spogląda znacząco na Caine’a.  ⎯⎯⎯   Ponieważ dla nas, urodzonych w Nazarecie, nic to nie zmienia.
              Nodyjskie miasta są kompozycją obcych światów, które nigdy się ze sobą nie spotkały. Są archipelagiem wysp, między którymi mosty runęły dawno temu, pozbawionymi ludzi, którzy mogliby je odbudować. Zachód jest wynędzniałym, zapuszczonym gettem i domem pariasów, ale to jedyne co Sechmet zna: wie tylko, że daleko na wschodzie wznoszą się cytadele Penuelu i warownie Asztarotu, zza których wschodzi pierwsze słońce, a objęta przez Syrakuzy północ to martwa strefa, zapomniana przez czas nekropolia i miejsce, do którego można się udać, ale z którego nie można już wrócić. Południe jest obce i niezdobyte, pozostawione na pastwę imaginacji, bo zbyt odległe, aby się do niego dostać.  
              ⎯⎯⎯   Może tutaj też są kościoły. Może były  ⎯⎯⎯   bardziej pyta, niż stwierdza. Tait przyłapuje go gdy spogląda na nią po raz kolejny, dlatego przenosi spojrzenie z dziewczynki na wahadłową huśtawkę ponad jej plecami. Sechmet stoi tak jeszcze przez krótką chwilę i obserwuje okaleczone, wrośnięte w nagą ziemię budynki, wzniesione na kształt okalającej plac zabaw fortecy.  ⎯⎯⎯   Zapewne nic z nich nie zostało.  ⎯⎯⎯   przerywa ciszę i kiwa głową na Caine’a, a następnie rusza w stronę zniszczonego bujaka.
              Przysiada bokiem na jednej ze skrzeczących, drewnianych desek o wyłupanych brzegach  ⎯⎯⎯   obdrapane końce belek haczą o materiał jego spodni, gdy zgina do siebie nogi, żeby móc oprzeć łokcie na kolanach. Przygląda się własnym dłoniom, a potem dzieciom, które Apis chwyta za kołnierze: gdzieś koło nich przerdzewiały pręt kiełkuje na piasku, jest tylko pozostałością sprężynowej bujawki.
              ⎯⎯⎯   Co rosło w ogrodach?  ⎯⎯⎯   zagaja, chociaż nie wie nic o kwiatach, ale mówiący o domu Caine wydaje się spokojniejszy i bardziej wyraźny, zupełnie jakby rzeczywiście powracał do miejsca, które zna i kocha. Sechmet spogląda najpierw na niego, a potem unosi głowę, żeby móc przyjrzeć się wypłowiałemu niebu; bezwiednie zamyka oczy gdy kropla wody rozbija mu się na niedomkniętej powiece i wierzchem dłoni ściera ją z wilgotnej rzęsy.   ⎯⎯⎯   Często padał deszcz?
              Sechnet wie, że jeśli chmury runą im na głowy to deszcz szybko może przemienić się w grad, po którym zostaną tylko bryły lodu i rynny spływające krwią rozbitych głów, dlatego uważnie obserwuje tłoczące się pod kopułą firmamentu, zadymione obłoki.


Ostatnio zmieniony przez malibu dnia 09/03/24, 03:34 pm, w całości zmieniany 1 raz
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
herzeleid
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {02/12/23, 01:47 am}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Dgw7CoS


DRAG      ME      TO     HELL      IN      THE     VALLEY     OF     THE     DAMNED  .
LIKE       MY       MOTHER       GIVE       W    I    N    G    S        TO        A        STONE
I    T    '    S        O    N    L    Y        T    H    E         S    H    A    D    O    W        O    F        A         C    R    O    S    S  .

        To, o czym mówi Sechmet wydaje się Caine'owi dużo ważniejsze niż jego własne opowieści, o rzeczach tak błahych jak słońce czy ogrody.
        — Niemożliwe, że wszędzie jest... tak.
        A może jednak. Sechmet chyba jest dużo mądrzejszy od niego i może rzeczywiście to jest najlepsze miejsce na dole. Może każdy powinien zostać tam, gdzie się urodził.
        Nie. Caine czuje się tutaj jak dziecko bez żadnego pojęcia, jednak pozwala, żeby Bóg pokierował jego dalszymi krokami. ON wie, co jest dla niego najlepsze. Nie umieścił go tutaj bez powodu.
        Syn Edenu zasępia się na słowa o tym, że z kościołów nic nie zostało. Powinny tu być. I każdy obywatel powinien móc przyjść tam po pomoc. Może gdyby Caine znalazł sposób, żeby otworzyć oczy ludziom u góry, oni zwróciliby swoją uwagę na tych nieszczęśników…
        Większość bogobojnych Edeńczyków na pewno wzruszyłaby się losem tych sierot. Pozostałą część… należy skazać. To, co robią tym ludziom w dole, to jakieś zwierzęce okrucieństwo. Nie, nie, to określenie to obraza dla zwierząt. Dzikie bestie zjadają tylko tyle, ile trzeba, żeby nasycić głód, a ojciec Caine’a (bo on na pewno wie o wszystkim, wszechwiedzący i wszechmogący) i jemu podobni bez umiaru rozszarpują ten świat na dole, aż nic z niego nie zostanie.
        Syn Uriela orientuje się, że szczękę ma zaciśniętą jak samotrzask. To ten stary gniew podnosi głowę, ten sam, który w nocy nie pozwala mu zasnąć. Siłą odrywa się od tych nieprzyjemnych myśli i posłusznie podąża za swoim nowym, dziwnym przyjacielem.
        — Gardenie, orchidee, róże… — wymienia nazwy, domyślając się, że Sechmet większości może nie kojarzyć. — Moja matka uwielbiała krzewy. Ja nie lubię róż — mówi dziecinnie. Nie lubi ich, bo przypominają mu o matce w ten smutny, nieprzyjemny sposób; czerwone płatki na tle białych, roztrzęsionych rąk. Groteskowe.
        — Konwalie to moje ulubione. Małe dzwonki.
Dopowiada głupio, a jego usta układają się w miękki półuśmiech.
        Z nieba zaczynają spadać krople wody, duże i ciężkie. Zdaje się, że mijają całe wieki, zanim następna uderzy o ziemię.
        Deszcz hałaśliwie uderza o sprzęty na placu zabaw. Tworzy kałuże w nierównej nawierzchni i zagłusza kroki.
        — W Edenie pada, kiedy to potrzebne. Nie ma niespodzianek — odpowiada na pytanie i otrząsa się, ni to z zimna, ni obrzydzenia.
        Tutaj nawet deszcz zdaje się brudny.
        Wśród uliczek zanurzonych w szarościach trudno jest z daleka zauważyć dwóch mężczyzn w ciemnych, brudnych ubraniach. Jeden z nich, niewysoki, o czarnych włosach wciśniętych pod brudny kapelusz, ma ropiejącą ranę na twarzy. Caine’owi nie podoba się, że dostrzega go na tyle późno, że może już dojrzeć tę przestrzelinę w jego policzku. Drugi ma rozbiegane spojrzenie dużych, ciemnych oczu i mimo wychudzenia wygląda na bardzo silnego. Caine sięga mu ledwie do ramienia, widzi to już z daleka.
        Dzieci porozumiewają się między sobą swoim tajemnym językiem, złożonym ze spojrzeń i cichych szeptów. Płoszą się i lgną do Sechmeta. Do Caine'a też.
        — Sechmet? — pyta cicho, bo może chłopak ich zna. Jednak jego spojrzenie podpowiada Caine’owi inaczej.
        Niepokój obmywa go równomierną, czystą falą.
        Jeden z mężczyzn, ten z raną, uśmiecha się miło i Caine’owi wcale się to nie podoba. Dziura w jego policzku śmierdzi tak bardzo, że czuć ją z odległości dwóch metrów.
        — Kim jesteście i skąd przychodzicie? — Edeńczyk odwraca się do drugiego mężczyzny, który pozostaje z tyłu, a wtedy ten mniejszy robi kilka kroków do przodu. Caine posyła mu lodowate spojrzenie i człowieczek zamiera w pół kroku, posyłając mu kolejny, tym razem przepraszający uśmiech.
        Podnosi ręce do góry, pokazując, że nie trzyma żadnej broni.
        — Nie wiedzieliśmy, że kogo spotkamy. Macie co do jedzenia?
       Nie odpowiada na pytanie. Jego głos jest nieco szorstki, mówi przy tym niewyraźnie, jakby nie miał wszystkich zębów, w które zwykle wyposażony jest człowiek. Caine ledwo go rozumie.
        Przez moment Edeńczyk im współczuje. Są głodni, marzną na deszczu. Nie wiedzieli, że przestraszą dzieci.
Wtedy odzywa się ten drugi.
        — Nie jesteś stąd, co, beau garçon?
        Caine wpatruje się w niego, nieco za długo milcząc. Nie ma pojęcia co powinien powiedzieć, więc jakoś głupio sięga do ramienia Sechmeta, który stoi tuż obok. On będzie wiedział co mają zrobić.
        Caine chciałby pomóc wszystkim. Może jego własna wyższość go zaślepia, a Bóg postawił tych ludzi na jego drodze z jakiegoś powodu?
malibu
Tajemniczy Gwiazdozbiór
malibu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {08/03/24, 05:36 pm}

[ CHILDREN OF EDEN ]  Pngaaa-com-16077
❝❞
I    DANCED    IN    THE    ASHES    AND    LICKED    THE    FIRE
OF          EVERY          BRIDGE          I'VE          EVER          BURNT

I               F  E  A  R                N  O                H  E  L  L                F  R  O  M                Y  O  U


             Sechmet oblizuje zęby i otwiera usta, ale zamiast słów wydobywa z siebie tylko śmiech  ⎯⎯⎯  krótki, nierozumiejący i zupełnie pozbawiony siły. Pochyla nieco głowę i drapie się po karku. Co właściwie jest niemożliwe? Sechmet nie rozumie Caina, nie potrafi przywdziać refleksu jego spojrzenia i nie wie jakich słów użyć, żeby móc usłać dla niego kobierzec ze starych zapomnianych historii: baśni z krwi i roztrzaskanych, chłopięcych czaszek, oraz bieli, od której martwieją oczy, blakną knykcie.
             ⎯⎯⎯   …nie zrozumiałem ani jednego słowa  ⎯⎯⎯  przyznaje, przydeptując butem pęd, który nigdy nie powinien wyrosnąć z fundamentów tej jałowej, okaleczonej ziemi. Może gdyby Sechmet był kimś innym, uznałby to za dobry omen, za upust nadziei kwitnącej między zgliszczami. Ale nie jest. A konwalia brzmi jak miejsce  ⎯⎯⎯  odległe i nieprzeznaczone takim jak on. Jak miejsce, w którym dzikie strumienie drżą od blasku łagodnych słońc, a trawy nigdy nie przestają rosnąć.
             Może w następnym życiu, odrodzą się  ⎯⎯⎯  oni wszyscy  ⎯⎯⎯  nieco bliżej jakiegoś innego Edenu.
             Chłopak podnosi wzrok, żeby zahaczyć o twarz wyhaftowaną z pobrzasku i bezkresu nieba, a potem ucieka spojrzeniem do zrodzonych przez Nazaret, niczyich dzieci, bękartów wzniosłych cmentarzysk, które kiedyś mogły być miastami. Obserwuje niezręczne gesty Taweret i wyobraża sobie, jak pod niebem pełnym słońc, jej włosy zrzucają płowy przeplot; wyobraża sobie jak światło zarania nadaje im oblicze oliwkowego refleksu. Sechmet nie słyszy łoskotu deszczu, jedynie dziecięcy świergot. I nigdy nie mówi na głos o tym jak bardzo przeraża go głucha cisza. Grzebie ten sekret w odmętach tej samej ziemi, w której grzebie ciała poległych synów Kairu. Jego bracia słuchają tych tajemnic, ułożeni do snu, z którego już nigdy się nie wybudzą. Nie mogą go wydać.
             Dopiero własne imię, odbite w słotnym echu pustkowia, pozwala rzeczywistości przedrzeć się przez naiwne wizje spłodzone w potrzasku jego jaźni. Spogląda na Caina, z pytaniem uwypuklającym cień tęczówek, a potem podąża za jego spojrzeniem, do horyzontu   ⎯⎯⎯   do widnokręgu niefortunnych zdarzeń, których nie uniknie. Bo jest już o łoskot kroków, których nikt nie usłyszał, za późno.
             Nie odpowiada. Jego umysł grzęźnie w gorejącej ranie wlotowej na obcej twarzy, prawie widzi jak wypełzają z niej czerwie. Przesuwa rękę wzdłuż własnej kości biodrowej, żeby objąć palcami zwój metalu ukryty pod warstwą płaszcza i brzydkich wspomnień.
             ⎯⎯⎯  Szczeblom od huśtawki brakuje śrubek. Łatwo wychodzą.  ⎯⎯⎯  unosi głowę ku niebu, i przysłania oczy dłonią, jakby chciał dostrzec tam coś więcej niż martwe ptaki i połeć żalu, a potem rzuca ostatnie, krótkie spojrzenie Cainowi. Zrób z tą informacją co uważasz, mówi, nie otwierając ust.  ⎯⎯⎯  Zabierz dzieci  ⎯⎯⎯  zwraca się do Apis, wcale na nią nie patrząc.
             Sechmet tak bardzo nie lubi zabijać. Ale jeśli będzie trzeba to zmiażdży czaszki, pokruszy skronie, wyłupi oczodoły. I, być może, na tych kościach i dzięki tej daninie, ktoś kiedyś wybuduje Nowy Świat.
             Wciąż nie wie czy ofiara z własnej moralności, złożona na rzecz cudzych żyć, jest wystarczająca. I prawdopodobnie nigdy się nie dowie.
             Reszty słów już nie słyszy. Ręka na jego ramieniu nie istnieje.
             Wystarczą dwa kroki wprzód, żeby przypomniał sobie jak oddzielić mięśnie i świadomość od popełnionych grzechów. Wyrwa w policzku gnije na jego oczach i tylko cienki splot tkanek dzieli Sechmeta od dostrzeżenia w niej zbutwiałych zębów. Wychodzi naprzeciw temu człowiekowi, któremu zaraz odbierze życie, tylko na krótką chwilę pochylając czoło. Winy, które opadają mu na plecy, gruchoczą łopatki i zmieniają płuca w zwiędłe kwiaty  ⎯⎯⎯  bo tylko takie wiją się pośród betonowych arterii Nazaretu. Umierając nim dorosną zupełnie tak jak oni.
             ⎯⎯⎯  Nie chcemy sprawiać kłop⎯⎯⎯
              To przecież bez znaczenia, myśli, biorąc zamach od dołu. Żelazna wekiera błyska, odbija się  w zrozumieniu obcego spojrzenia i wchodzi w żołądek. Kloszard wydaje z siebie głuche, szpetne stęknięcie, łamie się w pół, w akompaniamencie gruchotania własnych żeber. Pada na kolana, a plwociny wytryskują mu z nosa i z ust, przybierając kolory, których Sechmet nie potrafi nazwać. Ale nie osuwa się na ziemię.
             Jeszcze żyje.
             To dobrze. To bardzo źle.
             Nie jest w stanie go dobić bo uskakuje przed drugim z nich  ⎯⎯⎯  tym, u którego obłęd, odbija się od bezdna zapuszczonych oczu.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

[ CHILDREN OF EDEN ]  Empty Re: [ CHILDREN OF EDEN ] {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach