Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
C H O D Ź , O D K R Y J N O C , S Ł O D K Ą I U P O J N Ą J A K K W I A T , W I E C Z N Ą I N I E P R Z E R W A N Ą ,
G R Z E S Z N Ą J A K N I E R Z Ą D N I C A , W O L N Ą J A K W I A T R , N I E Z G Ł Ę B I O N Ą J A K M O R Z E .
[ Ischigo Koide Hummany ]
s o r c e r e r s , p e o p l e a n d d e m o n s
C H O D Ź , O D K R Y J N O C , S Ł O D K Ą I U P O J N Ą J A K K W I A T , W I E C Z N Ą I N I E P R Z E R W A N Ą ,
G R Z E S Z N Ą J A K N I E R Z Ą D N I C A , W O L N Ą J A K W I A T R , N I E Z G Ł Ę B I O N Ą J A K M O R Z E .
[ Ischigo Koide Hummany ]
s o r c e r e r s , p e o p l e a n d d e m o n s
- :
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rozmowy z ludźmi zawsze przychodziły mu w nieco machinalny sposób. Owszem, umiał się dostosować do szlachetnego tonu, wyniosłego głoszenia swoich prawd, pijackiego bełkotu czy bajkopisarstwa ale nigdy nie było to tak naturalne jakby chciał. Zawsze gdzieś tam w głębi, przeświadczony o tym że odebrany w zły sposób będzie miał wyrzuty sumienia, kogoś urazi przez co jego żołądek zacznie robić ze zdenerwowania salta, trzymał się na dystans. W tym momencie było podobnie. Grał trochę pewniejszego siebie niż rzeczywiście był, trochę mniej czułego niż miał to w naturze i trochę mniej okrzesanego niż można było go na co dzień zobaczyć. Ale wszystko to było spowodowane ogromną chęcią dogadania się ze wszystkimi towarzyszami podróży! Przyświecał mu szczytny cel więc chyba mógł przez chwilę poudawać? Gdy tylko wyjdzie mu to na dobre, gdy tylko zostanie chociaż częściowo zaakceptowany, pokaże tą swoją opiekuńczą stronę, tą na którą Eden zawsze się rozbawiony uśmiechał, a która jemu kazała opiekować się wszystkimi tymi którzy pomocy wymagali. Oczywiście! Miał swoje kryteria ale o nich… wolał nie rozmawiać.
Siedząc w zimnej wodzie i szorując swoją pokrytą tatuażami skórę uśmiechał się nieco głupkowato na wszystkie te padające komentarze. Ciekawe podejście! Bardzo niecodzienny widok młodego mężczyzny który nijak nie oburza się na to co między nimi na początku się wydarzyło, ba! Julian wydawał się być zachwycony tym przełamaniem między nimi lodów na co on nie wierzył, że to się wydarzyło. Nie dyskutował jednak czując, że mógłby zapałać do niego niezwykłą sympatią, jeżeli tylko dostanie taką szansę. Szczególnie, że poza tym łobuzerskim uśmiechem, otrzymał również taki przyjemnie sympatyczny.
- Zmieniłbyś zdanie będąc na to narażonym. – Podsumował kata Edena który chociaż nie objawiał się często, a zasadniczo był sporadycznie używany, nadal powodował w jego sercu trwogę, chociaż rzadko był kierowany w jego stronę. Takim tonem Eden obdarowywał już bardzo zuchwałe albo zidiociałe demony które chcąc jego protekcji nie przestrzegały jego zasad. I to permanentnie. Aż żal było na takich patrzeć, na ich lekceważącą zagrożenie postawę, a później wracanie z podkulonym ogonem i strachem w oczach.
Zadając pytanie, a zasadniczo odbijając piłeczkę zainteresowania w stronę blondyna, spojrzał na niego zdecydowanie bardziej ciekawsko niż powinien i czekał. Nie spodziewał się tego, że zapytał źle. To co go interesowało było dość ogólne, odpowiedzi była masa, mógł go przecież śmiało okłamać i na razie nie miałby mu tego za złe. Otrzymując jednak szczerość uśmiechnął się ciepło, niezmiernie zadowolony z tego co słyszy.
- Widzę, podziwiam. – Mruknął w odpowiedzi chociaż tym razem nie połasił się na łobuzerski czy flirciarski uśmiech. Raczej zauważył już w trakcie ataku zombie z jak niebezpieczną i dobrze wyszkoloną osobą miał styczność i chociaż chciał to wykorzystać, zdecydowanie nie miało to nic wspólnego z niczym niemoralnym. Zanim jednak mu to zaproponuje, chciał się upewnić czy Julek jakkolwiek poczuwa się do odpowiedzialności spłaty długu. Nie oczekiwał tego od niego, na pewno nie w formie ogromnych poświęceń ale w pewnej kwestii mógłby mu umniejszyć dyskomfortu.
Dopiero na kolejne zdanie, wypowiedziane z tą powagą, wzdrygnął się i gwałtownie prostując przyglądał dokładnie jego jasnym oczom. Ukłuło. Drgnęło mu niespokojnie serce bo to co było jego głównym zadaniem można było sprowadzić do krzywdzenia ludzi. Uśmiechnął się jednak do niego pokrzepiająco. Niesamowite podejście łowcy do tematu!
- Chodząca zagadka. – Skwitował go po czym wstał, zaczął wyciskać wodę z bielizny, sprawdzał czy się dokładnie opłukał i czy ładnie pachnie po czym ponownie podskoczył przerażony słysząc jego krzyk. Zszedł niżej na kolanach, jak kot gotowy do ucieczki, nie widząc jednak żadnego zagrożenia, a jedynie jakieś stworzenie wijące się w palcach Julka uniósł pytająco brew. Początkowo chciał to jakoś zabawnie skomentować, widocznie jakaś mała ryba się uparła, że oczyści mu stopy. Nie zrobił tego tylko dlatego, że poczuł specyficzny zapach niesiony z wiatrem.
Osobiście twierdził, że tak pachniał głód. Śmierć oznaczała dla niego niedożywienie, niemoc w dostarczaniu cennej esencji Edenowi co przekładało się bezpośrednio na jego kondycję. Skrzywił się więc gwałtownie, a widząc jak ryba poleciała na drugi brzeg przygryzł wnętrze policzka.
- Śmierdzi. – Mruknął cicho, na razie nie zwracając jego uwagi ale gdy Julek go do siebie przywołał, a zapach stał się ostrzejszy, aż zatkał nos palcami. – Cuchnie śmiercią. – Stwierdził oglądając ranę z bliska. Wyglądała paskudnie i chociaż czarna ciecz wypływała z niej zmieszana z krwistą posoką, spacer do obozu mógł tą tendencję odwrócić.
- Myślę, że zostały Ci pięć… – Mruknął, a widząc pytające spojrzenie, słysząc „czego pięć”, kontynuował. – Cztery… trzy… – Parsknął śmiechem gdy oberwał butem po czym kierując się w stronę ich ubrań rzucił je na jeden z końskich grzbietów. Owszem, miał zamiar wracać w ciemnych obcisłych majtkach na dupie. Bo czemu nie?
- Dobra, wybieraj! Nie możesz iść bo się rozniesie. Siadasz na oklep czy wziąć Cię na barana? – Zapytał spokojnie, a widząc ponownie rozgoryczony wzrok i stwierdzenie, że go do reszty powaliło, nadstawił się gotów na przyjęcie go na plecy.
- Hop hop blondyneczko. – Pomachał kuperkiem na co dostał taką wiązankę gróźb, podkreślenia pozycji łowcy i oświadczenia, że gdyby go tak nie bolało to by go skopał i wrzucił z powrotem do tego rzeczki, że zwyczajnie zaczął się śmiać w głos.
- Oj przestań przestań, dbam o Twoje zdrowie, tak? – Poprawił go gdy Julian już siedział na jego plecach i dopiero teraz pozwolił sobie na zatroskaną minę. Skąd nagle taki zapach? Skąd ta rana? Przecież zwyczajna ryba nie mogła zrobić mu takiej krzywdy?
Nagłe pojawienie się na twarzy Edena zatroskania sprawiło, że uśmiechnął się do niego pokrzepiająco. Było pyszne tylko nieco za ostre. Znaczy, przepalało mu gardło i docierało właśnie do żołądka gdzie planowało wywołać największą rewolucję jego życia ale poza tym, spisali się całkiem nieźle!
- Naprawdę dobre. Tylko przydałoby się mleko. – Oznajmił pokrzepiająco, a wracając do kotła spojrzał na jego zawartość z delikatnym powątpiewaniem w oczach. Co mogliby zrobić żeby to nieco poprawić? Niestety nie posiadał takiej wiedzy, a przekopując zaklęcia w swojej głowie, nie specjalnie widział takie które by ujmowało nadmiaru smaku potrawce z królika.
- Wiesz może jak to nieco złagodzić? – Zapytał poddając się jak chodzi o jego własną wiedzą, wyprostował się po czym spojrzał na niego zapatrzonego w całkowicie inną stronę. Zdziwił się nieco, jego wzrok szybko uciekł w to samo miejsce, a widząc stado koni dzielnie drepczących za demonem niosącym na plecach Juliana, poczuł jak serce bije mu ze stresu zdecydowanie za szybko.
- Co się stało? – Powtórzył jakby Edena wypowiedź nie wystarczyła, a widząc jak Mae się do nich uśmiecha, nie wiedział czy ma się jeszcze mocniej martwić czy odetchnąć z ulgą.
- Coś go w wodzie ugryzło i nie pachnie to najlepiej… – Przyznał pozwalając Julianowi zejść z siebie i od razu zmuszając go do posadzenia dupki na pieńku. Isio podchodząc bliżej czekał na uderzenie zapachu ale nic poza przyjemnym mydłem nie czuł. Spojrzał więc w niebieskie oczy swojego dotychczasowego jeźdźcy z niemym pytaniem.
- Ja nic nie czuje. – Przyznał kucając przed blondynem, a po zapytaniu o pozwolenie, chciał go nieco obrócić żeby spojrzeć na całość rany. Wystarczyło jednak dotknięcie jego skóry żeby przeszedł go dreszcz.
- Paskudztwo. – Nadął policzki po czym rozejrzał się po najbliższej okolic. – To magiczna rana. Musimy zapobiec zakażeniu. Nie wygląda groźnie jeżeli nie zaniedbamy. – Przyznał nie orientując się w którym momencie Eden otrzymał list i odszedł z nim na bok ani kiedy Mae podszedł do wielkiego kociołka na ognisku. – Staraj się nią nie ruszać, zaraz wrócę. – Zapewnił zerkając na młodego demona który z powątpiewaniem spojrzał na ich obiad. Gdy ich oczy się spotkały Mae zapytał go czy zawartość jest dobra, a on… nie wiedział kompletnie co odpowiedzieć. Uśmiechnął się więc i w pośpiechu odszedł zrywać coś co wyglądało jak chwasty. Musiał tylko dorwać odpowiednią ilość rośliny, moździerz i odrobinę ciepłej wody.
W czasie kiedy Ismail zaczął żywo ruszać się po bliskiej okolicy obozu, a nadal lekko piorunujący go wzrokiem Julian czekał, on ruszył wolno w stronę Edena. Usiadł na trawie naprzeciwko niego, na tyle blisko żeby się pożywić jego aurą i czekał na informację. Sam list przeczytał i niestety musiał stwierdzić, że poza demonicznym dialektem i specyficzną budową zdań wskazującą na jakiś głębszy przekaz nie zrozumiał nic. Dlatego był tak piekielnie ciekaw.
- Co się stało? – Szepnął do niego wpatrzony jak dziecko w dziadka przygotowującego się do opowiedzenia bajki. – Płynął pod prąd, pchany przez rybę cuchnącą głodem.
W momencie gdy zielona paćka była już ładnie utarta, puściła soki i nabrała rześkiego zapachu, poprosił ponownie Julka o wyprostowanie nogi ale tym razem, dla ułatwienia sobie sprawy, zaproponował mu położenie się na brzuchu na trawie. Ostrożnie zaczął ją nakładać po oczyszczeniu rany i starając się sprawić jak najmniej bólu marszczył raz mocniej raz mniej czoło w geście zastanowienia. Dopiero co dzisiaj rozmawiał z Volantem o nekromancji i proszę! Piękny okaz czarnej magii. Paskudnej, brudnej i nieuczciwej. Aż miał dreszcze na plecach przez co trochę za mocno przycisnął.
- Wybacz! Nie chciałem…
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Oficjalnie Julian stwierdził, że Mae pogrzało. No normalnie w świecie niebo spadło mu na głowę i się na niej rozbiło, odbierając mu rozum. Najpierw go straszył, potem proponował swoje plecy, żeby go nieść, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, a nie Łowcą i demonem, na które choćby w teorii Julian miał polować! I gdyby nie to, że noga bolała go coraz bardziej, a argumenty rzucane w niego przez bruneta były brutalnie prawdziwe i akuratne, nigdy by się na zaproponowane rozwiązanie nie zgodził. Jeszcze śmiał go nazwać per „blondyneczko”!
- Ciesz się, że nie mogę ci teraz skopać tej demoniej dupy, bo za bardzo mnie boli! Popamiętałbyś tę blondyneczkę, zobaczyłbyś co to znaczy Łowca i że nie należy z nimi zadzierać, ty… ty… - psioczył na niego, kiedy chłopak niósł go na swoich plecach podskakując jeszcze od czasu do czasu, na co z ust blondyna wyrywały się okropne, nie przystające przyszłemu władcy siarczyste przekleństwa.
Kiedy doszli do obozu był blady, a czoło zrosił mu zimny pot. Bolało bardziej niż się spodziewał że będzie. Dlatego kiedy Mae posadził go na kłodzie wokół ogniska, przeklął paskudnie, zaraz jednak zaciskając usta w wąską linię, nie chcąc mimo wszystko by Eden i Ismail zmienili o nim zdanie, jeśli jeszcze było dobre. Nie spodziewał się, że Isio szybko znajdzie się tuż obok, by zerknąć na jego ranę, a kiedy jej dotknął, z ust blondyna wyrwał się długi, pełen bólu syk. Naprawdę! Co to coś w sobie miało?!
- Magia?! – zdziwił się, choć przecież od początku czuł, że coś z tym głupim rybskiem było nie tak! Rzucił Mae zaskoczone spojrzenie, ale widząc że ten wpatrzony był jak w bóstwo w czytającego list Edena, machnął na niego ręką, przyglądając się jak Ismail kręcił się dokoła obozu, szukając czegoś w trawie. Sam niby znał się odrobinę na ziołach, ale jedynie o tyle o ile wiedział, że niektórych lepiej nie zbierać. To samo tyczyło się grzybów. Niemniej wierzył w umiejętności młodego maga i kiedy ten wrócił z moździerzem i pachnąc ziołami, proponując mu przeniesienie się na trawę, nie protestował.
A przynajmniej próbował, zaciskając zęby, kiedy czarodziej nakładał na jego ranę leczniczą papkę, dopóki nie poczuł bólu tak okropnego, że niekontrolowanie wrzasnął, płosząc ptaki obsiadające drzewo rosnące w znacznej odległości.
- K**** mać! Ja p*******! Kto cię uczył medycyny, Isiu?! Młot i kilof?! K****, jak to boli! – wyrzucał z siebie, czując się… tylko odrobinę lepiej, podczas gdy łzy napłynęły mu do oczu i kapały z jego poczerwieniałych policzków w trawę.
Oczywiście, Volant miał go gdzieś! Fenrir mógł sobie myśleć o nim co chciał, zwisało mu i powiewało, dlatego nie zamierzał w żaden sposób komentować jego słów. Poza tym, on nigdy nie twierdził, że był bezduszny, czy nieczuły. Wredny, owszem, ale nawet on kiedy widział cudze nieszczęście, na które zwykły człowiek po prostu nie potrafił nic poradzić, nie potrafił przejść obok obojętnie. To, co go absolutnie nie ruszało to głupota ludzka. Problemy, w które ludzie sami z siebie wchodzili, wiedząc jakie mogą być ewentualne ich konsekwencje. Tych miał głęboko w poważaniu i nie zamierzał tracić na nich czasu, tylko po to, by za jakiś czas poszli i zrobili to samo, a potem znów błagali go o pomoc, bo skoro raz im pomógł, to równie dobrze mógł i drugi. Nienawidził takiego traktowania i takich ludzi, nie uczących się na błędach, nie szanujących siebie i innych. A takich niestety było zdecydowanie za dużo. Dlatego miał reputację jaką miał. Nie zgadzał się pomagać tam, gdzie nie widział szczerych chęci, czy zwykłej ludzkiej niedoskonałości, z którą nie dało się nic zrobić. Tak jak w tym przypadku. Mężczyzna nie był chciwy z wyboru, a z przymusu. Nie potrafił sam sobie poradzić, więc Volant mu tej pomocy nie zamierzał odmawiać. W końcu to nie była jego wina, że to właśnie jego dobytek został zniszczony.
Poczekał aż sprowokowany Fenrir ruszył w kierunku lasu, a potem zbliżył się do zniszczonych budynków, tchnąwszy w kulę odrobinę swojej energii, aktywując ją. Wrzucił ją w środek pobojowiska, a potem aktywował, dostrajając zaklęciem obszar, który miał zostać pozbawiony grawitacji. Następnie wszedł w sam środek tego pobojowiska i zaczął układać to co się dało w ściany, to czego nie dało się już użyć wyrzucając poza obszar, układając z resztek ładny stosik. Kiedy już wszystko uprzątnął, a Fenrir naznosił mu wystarczającą liczbę drzewek, przywrócił grawitację i odrobinę już tym wszystkim zmęczony, zajął się wypełnianiem luk, czarując drzewa w taki sposób, by zatkały dziury, wypełniły przestrzeń i urosły do momentu, w którym ściany nowego spichlerza byłyby wystarczająco wysokie. Kiedy przyszedł czas na dach, Fenrir skończył znosić mu drzewa, z których zaraz powstały belki mające tworzyć krokwie nowego dachu. I wszystko było w porządku, do momentu, w którym Volant nie patrzył na mężczyznę. Bo kiedy tylko na niego spojrzał, na jego kształtnych wargach, których smak mag nadal wbrew sobie pamiętał, pojawił się zaczepny namiętny uśmieszek okraszony filuternym oczkiem. Mag nie pamiętał, kiedy ostatni raz cokolwiek wytrąciło go z równowagi w taki sposób. I to w momencie, w którym czarował, gdzie powinien być maksymalnie skupiony i ostrożny!
- Idiota! – rzucił w jego kierunku, odwracając się do niego plecami, tak by nie zauważył jego nagle poczerwieniałych policzków.
Szybko uporał się z resztą roboty i udając że nie słyszy zapewnień gospodarza domu o dozgonnej wdzięczności, wcisnął mu w rękę obiecane Mora, dokładając mu kilka złotych monet za dodatkowe siodło i całą resztę potrzebnych rzeczy, które wdzięczny mężczyzna nie przestając irytująco kłapać dziobem przymocował do końskiego grzbietu, pozwalając im w końcu odejść.
- Wracajmy – powiedział tylko krótko mag, czując że jego humor spadł do zera. Nie lubił… wylewności w żadnej postaci. Zwykłe dziękuję mu wystarczyło, nie było potrzeby się przed nim płaszczyć.
Czuł się zmęczony. Kiedy wracali do obozu, nie zamienił z Fenem ani słowa, czując narastający ból głowy. Zużył trochę za dużo mocy i choć podejrzewał, że do jutra powinna się uzupełnić, nie powinien sobie pozwalać na większe czary tego dnia. Planował omówić z Ismailem problem jego mocy i dowiedzieć się, co w zasadzie było z nią nie tak, ale do tego nie potrzebował czarów, a przynajmniej nie takich, które wymagały od niego mnóstwa energii. Już w myślach układał jak poprowadzi tą rozmowę, kiedy znalazłszy się bliżej, on i Fenrir usłyszeli okropny wrzask dochodzący z ich obozu. Spojrzeli po sobie, a potem w jednym momencie ruszyli biegiem w stronę krzyku. Fenrir był zdecydowanie szybszy, choć Volant nie był wcale mniej wysportowany. Dbał o siebie, biegał i ćwiczył, nie mogąc sobie pozwolić na zapuszczenie ciała jeśli chciał by jego moc go zniszczyła.
Dobiegłszy na miejsce, nie spodziewał się zastać takiego chaosu. Julian wrzeszczał, leżąc na ziemi, Ismail wrzeszczał na niego i Fenrira, a sam Fenrir wrzeszczał na… chyba na wszystkich i tylko Malleosu wydawał się nie wiedzieć do końca co się działo, a Eden patrzył na nich ze stoickim spokojem, sprawiając że Volant zamrugał zaskoczony, starając się z tych wrzasków dowiedzieć o co chodziło, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie było nawet mowy, zaczął się lekko mówiąc, denerwować. W końcu zaczęło go to irytować tak mocno, że nie wytrzymał i wnerwiony do granic możliwości najzwyczajniej w świecie nabrał powietrza w płuca, by nie przejmując się, że jego donośny głos można by i usłyszeć w Rote, wrzasnąć:
- ZAMKNĄĆ RYJE, SZCZENIAKI!
Nie spodziewał się, że to podziała. A w zasadzie, że podziała tak dobrze, że i on nagle poczuje jakby jakaś siła pozbawiła go strun głosowych i zdolności wypowiadania się. Zmarszczył groźnie brwi, szukając winnego, ale znał tylko jedną istotę, która mogła zrobić jemu coś takiego i to bez zastanowienia! Namierzył wzrokiem Edena i rzucił mu groźne spojrzenie, rzucając w niego pierwszą rzeczą jaką znalazł w swoim podręcznym bagażu, a była to książka o ciężkich, ostrych krawędziach. Nie przewidział, że Eden przedmiot złapie, sprawiając że mag sapnął z oburzenia! Jego nozdrza zadrgały gniewnie, kiedy odwracał się na pięcie, by podejść do leżącego na ziemi uciszonego Juliana. Tylko on wyglądał jakby coś mu się stało i od razu Volant zrozumiał, że miał racje. Widząc jego łydkę, zagryzł wargę, czując od niej echo czarnej, nekromanckiej magii. Dalej jego obserwacje podpowiedziały mu, że ktoś, najpewniej Ismail próbował go ratować liśćmi babki lancetowatej, za co odwrócił lekko głowę, omijając skrzętnie mówiącego do nich demona i skinął mu z uznaniem głową. Pomysł był dobry, wykonanie w porządku, choć takich czarów nie dało się na dłuższą metę uzdrowić tylko ziołami. Mężczyzna jednak w pierwszej chwili przeniósł się tak, by unieść delikatnie głowę chłopaka palcami i zajrzeć mu w oczy. Obejrzał go uważnie, ale nic poza okropnym bólem na szczęście nie dojrzał. Przyłożył mu dłoń do czoła, posyłając w głąb ciała magiczny impuls, który zatrzymał się przy ranie, oznajmiając magowi tyle, że jad nie zdążył zainfekować ciała młodzieńca. Był młody i silny, co działało na jego korzyść. Skoro nie mógł mówić, pogłaskał uspokajająco policzek zaskoczonego dotykiem Juliana, posyłając mu przy tym pokrzepiające spojrzenie. Będzie dobrze, przekazywał mu wzorkiem, dopóki nie przeniósł się z powrotem w pobliże jego nogi, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu odpowiedniego eliksiru. Kiedy go wyjął, dolał kroplę do pozostawionej przez Ismaila papki, dwie krople wylewając wokół rany Juliana, następnie delikatnie, tak że blondyn prawie nie poczuł, że mag go dotyka, rozmasował je, pokrywając czarnym, mocnym eliksirem ranę. Chciał szepnąć zaklęcie aktywujące, ale nie mógł. Spojrzał więc ostro, spod grzywki na przemawiającego demona, czekając aż łaskawie pozwoli mu znów działać.
- Ciesz się, że nie mogę ci teraz skopać tej demoniej dupy, bo za bardzo mnie boli! Popamiętałbyś tę blondyneczkę, zobaczyłbyś co to znaczy Łowca i że nie należy z nimi zadzierać, ty… ty… - psioczył na niego, kiedy chłopak niósł go na swoich plecach podskakując jeszcze od czasu do czasu, na co z ust blondyna wyrywały się okropne, nie przystające przyszłemu władcy siarczyste przekleństwa.
Kiedy doszli do obozu był blady, a czoło zrosił mu zimny pot. Bolało bardziej niż się spodziewał że będzie. Dlatego kiedy Mae posadził go na kłodzie wokół ogniska, przeklął paskudnie, zaraz jednak zaciskając usta w wąską linię, nie chcąc mimo wszystko by Eden i Ismail zmienili o nim zdanie, jeśli jeszcze było dobre. Nie spodziewał się, że Isio szybko znajdzie się tuż obok, by zerknąć na jego ranę, a kiedy jej dotknął, z ust blondyna wyrwał się długi, pełen bólu syk. Naprawdę! Co to coś w sobie miało?!
- Magia?! – zdziwił się, choć przecież od początku czuł, że coś z tym głupim rybskiem było nie tak! Rzucił Mae zaskoczone spojrzenie, ale widząc że ten wpatrzony był jak w bóstwo w czytającego list Edena, machnął na niego ręką, przyglądając się jak Ismail kręcił się dokoła obozu, szukając czegoś w trawie. Sam niby znał się odrobinę na ziołach, ale jedynie o tyle o ile wiedział, że niektórych lepiej nie zbierać. To samo tyczyło się grzybów. Niemniej wierzył w umiejętności młodego maga i kiedy ten wrócił z moździerzem i pachnąc ziołami, proponując mu przeniesienie się na trawę, nie protestował.
A przynajmniej próbował, zaciskając zęby, kiedy czarodziej nakładał na jego ranę leczniczą papkę, dopóki nie poczuł bólu tak okropnego, że niekontrolowanie wrzasnął, płosząc ptaki obsiadające drzewo rosnące w znacznej odległości.
- K**** mać! Ja p*******! Kto cię uczył medycyny, Isiu?! Młot i kilof?! K****, jak to boli! – wyrzucał z siebie, czując się… tylko odrobinę lepiej, podczas gdy łzy napłynęły mu do oczu i kapały z jego poczerwieniałych policzków w trawę.
Oczywiście, Volant miał go gdzieś! Fenrir mógł sobie myśleć o nim co chciał, zwisało mu i powiewało, dlatego nie zamierzał w żaden sposób komentować jego słów. Poza tym, on nigdy nie twierdził, że był bezduszny, czy nieczuły. Wredny, owszem, ale nawet on kiedy widział cudze nieszczęście, na które zwykły człowiek po prostu nie potrafił nic poradzić, nie potrafił przejść obok obojętnie. To, co go absolutnie nie ruszało to głupota ludzka. Problemy, w które ludzie sami z siebie wchodzili, wiedząc jakie mogą być ewentualne ich konsekwencje. Tych miał głęboko w poważaniu i nie zamierzał tracić na nich czasu, tylko po to, by za jakiś czas poszli i zrobili to samo, a potem znów błagali go o pomoc, bo skoro raz im pomógł, to równie dobrze mógł i drugi. Nienawidził takiego traktowania i takich ludzi, nie uczących się na błędach, nie szanujących siebie i innych. A takich niestety było zdecydowanie za dużo. Dlatego miał reputację jaką miał. Nie zgadzał się pomagać tam, gdzie nie widział szczerych chęci, czy zwykłej ludzkiej niedoskonałości, z którą nie dało się nic zrobić. Tak jak w tym przypadku. Mężczyzna nie był chciwy z wyboru, a z przymusu. Nie potrafił sam sobie poradzić, więc Volant mu tej pomocy nie zamierzał odmawiać. W końcu to nie była jego wina, że to właśnie jego dobytek został zniszczony.
Poczekał aż sprowokowany Fenrir ruszył w kierunku lasu, a potem zbliżył się do zniszczonych budynków, tchnąwszy w kulę odrobinę swojej energii, aktywując ją. Wrzucił ją w środek pobojowiska, a potem aktywował, dostrajając zaklęciem obszar, który miał zostać pozbawiony grawitacji. Następnie wszedł w sam środek tego pobojowiska i zaczął układać to co się dało w ściany, to czego nie dało się już użyć wyrzucając poza obszar, układając z resztek ładny stosik. Kiedy już wszystko uprzątnął, a Fenrir naznosił mu wystarczającą liczbę drzewek, przywrócił grawitację i odrobinę już tym wszystkim zmęczony, zajął się wypełnianiem luk, czarując drzewa w taki sposób, by zatkały dziury, wypełniły przestrzeń i urosły do momentu, w którym ściany nowego spichlerza byłyby wystarczająco wysokie. Kiedy przyszedł czas na dach, Fenrir skończył znosić mu drzewa, z których zaraz powstały belki mające tworzyć krokwie nowego dachu. I wszystko było w porządku, do momentu, w którym Volant nie patrzył na mężczyznę. Bo kiedy tylko na niego spojrzał, na jego kształtnych wargach, których smak mag nadal wbrew sobie pamiętał, pojawił się zaczepny namiętny uśmieszek okraszony filuternym oczkiem. Mag nie pamiętał, kiedy ostatni raz cokolwiek wytrąciło go z równowagi w taki sposób. I to w momencie, w którym czarował, gdzie powinien być maksymalnie skupiony i ostrożny!
- Idiota! – rzucił w jego kierunku, odwracając się do niego plecami, tak by nie zauważył jego nagle poczerwieniałych policzków.
Szybko uporał się z resztą roboty i udając że nie słyszy zapewnień gospodarza domu o dozgonnej wdzięczności, wcisnął mu w rękę obiecane Mora, dokładając mu kilka złotych monet za dodatkowe siodło i całą resztę potrzebnych rzeczy, które wdzięczny mężczyzna nie przestając irytująco kłapać dziobem przymocował do końskiego grzbietu, pozwalając im w końcu odejść.
- Wracajmy – powiedział tylko krótko mag, czując że jego humor spadł do zera. Nie lubił… wylewności w żadnej postaci. Zwykłe dziękuję mu wystarczyło, nie było potrzeby się przed nim płaszczyć.
Czuł się zmęczony. Kiedy wracali do obozu, nie zamienił z Fenem ani słowa, czując narastający ból głowy. Zużył trochę za dużo mocy i choć podejrzewał, że do jutra powinna się uzupełnić, nie powinien sobie pozwalać na większe czary tego dnia. Planował omówić z Ismailem problem jego mocy i dowiedzieć się, co w zasadzie było z nią nie tak, ale do tego nie potrzebował czarów, a przynajmniej nie takich, które wymagały od niego mnóstwa energii. Już w myślach układał jak poprowadzi tą rozmowę, kiedy znalazłszy się bliżej, on i Fenrir usłyszeli okropny wrzask dochodzący z ich obozu. Spojrzeli po sobie, a potem w jednym momencie ruszyli biegiem w stronę krzyku. Fenrir był zdecydowanie szybszy, choć Volant nie był wcale mniej wysportowany. Dbał o siebie, biegał i ćwiczył, nie mogąc sobie pozwolić na zapuszczenie ciała jeśli chciał by jego moc go zniszczyła.
Dobiegłszy na miejsce, nie spodziewał się zastać takiego chaosu. Julian wrzeszczał, leżąc na ziemi, Ismail wrzeszczał na niego i Fenrira, a sam Fenrir wrzeszczał na… chyba na wszystkich i tylko Malleosu wydawał się nie wiedzieć do końca co się działo, a Eden patrzył na nich ze stoickim spokojem, sprawiając że Volant zamrugał zaskoczony, starając się z tych wrzasków dowiedzieć o co chodziło, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie było nawet mowy, zaczął się lekko mówiąc, denerwować. W końcu zaczęło go to irytować tak mocno, że nie wytrzymał i wnerwiony do granic możliwości najzwyczajniej w świecie nabrał powietrza w płuca, by nie przejmując się, że jego donośny głos można by i usłyszeć w Rote, wrzasnąć:
- ZAMKNĄĆ RYJE, SZCZENIAKI!
Nie spodziewał się, że to podziała. A w zasadzie, że podziała tak dobrze, że i on nagle poczuje jakby jakaś siła pozbawiła go strun głosowych i zdolności wypowiadania się. Zmarszczył groźnie brwi, szukając winnego, ale znał tylko jedną istotę, która mogła zrobić jemu coś takiego i to bez zastanowienia! Namierzył wzrokiem Edena i rzucił mu groźne spojrzenie, rzucając w niego pierwszą rzeczą jaką znalazł w swoim podręcznym bagażu, a była to książka o ciężkich, ostrych krawędziach. Nie przewidział, że Eden przedmiot złapie, sprawiając że mag sapnął z oburzenia! Jego nozdrza zadrgały gniewnie, kiedy odwracał się na pięcie, by podejść do leżącego na ziemi uciszonego Juliana. Tylko on wyglądał jakby coś mu się stało i od razu Volant zrozumiał, że miał racje. Widząc jego łydkę, zagryzł wargę, czując od niej echo czarnej, nekromanckiej magii. Dalej jego obserwacje podpowiedziały mu, że ktoś, najpewniej Ismail próbował go ratować liśćmi babki lancetowatej, za co odwrócił lekko głowę, omijając skrzętnie mówiącego do nich demona i skinął mu z uznaniem głową. Pomysł był dobry, wykonanie w porządku, choć takich czarów nie dało się na dłuższą metę uzdrowić tylko ziołami. Mężczyzna jednak w pierwszej chwili przeniósł się tak, by unieść delikatnie głowę chłopaka palcami i zajrzeć mu w oczy. Obejrzał go uważnie, ale nic poza okropnym bólem na szczęście nie dojrzał. Przyłożył mu dłoń do czoła, posyłając w głąb ciała magiczny impuls, który zatrzymał się przy ranie, oznajmiając magowi tyle, że jad nie zdążył zainfekować ciała młodzieńca. Był młody i silny, co działało na jego korzyść. Skoro nie mógł mówić, pogłaskał uspokajająco policzek zaskoczonego dotykiem Juliana, posyłając mu przy tym pokrzepiające spojrzenie. Będzie dobrze, przekazywał mu wzorkiem, dopóki nie przeniósł się z powrotem w pobliże jego nogi, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu odpowiedniego eliksiru. Kiedy go wyjął, dolał kroplę do pozostawionej przez Ismaila papki, dwie krople wylewając wokół rany Juliana, następnie delikatnie, tak że blondyn prawie nie poczuł, że mag go dotyka, rozmasował je, pokrywając czarnym, mocnym eliksirem ranę. Chciał szepnąć zaklęcie aktywujące, ale nie mógł. Spojrzał więc ostro, spod grzywki na przemawiającego demona, czekając aż łaskawie pozwoli mu znów działać.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Powrót do ich obozu odbywał się już w dużo większej ciszy, poparty jedynie odgłosem kopyt uderzających o zbitą ziemię. Volant wydawał się nie w humorze, jeśli chodzi o jakąkolwiek rozmowę, wciąż zapewne delikatnie obrażony za to, że łowca wyprowadził go w równowagi co sam zresztą poczuł na własnej skórze, obrywając spadającą belką. Nic poważnego mu się nie stało, choć plecy bolały go jeszcze przez dłuższy czas. Garbił się nieco, niedbale wciągając na ramiona górną odzież, którą wcześniej zdjął. Wymęczyła go jednak ta harówka i zakładał, że mag również wolałby już odpocząć. W końcu obaj dali z siebie wszystko by pomóc temu mężczyźnie, ostatecznie w zamian zyskując jedynie konia o rozsądnej cenie, paszę i... przeświadczenie, że zrobili coś dobrego, co było jednak nikłą zapłatą jak na takie czasy.
Kiedy zbliżyli się do miejsca, w którym się rozstawili, ciszę przerwał im nagle donośny krzyk jednej z osób. Fenrir aż pobladł bez problemu rozpoznając w tym przeraźliwym jęku rozpaczy, głos swojego przyjaciela. Rzucił Volantowi porozumiewawcze spojrzenie i... przestał go obchodzić jakikolwiek ból w żebrach. Puścił się biegiem w stronę obozu, ciągnąc za lejce konia, który również zaczął razem z nimi biec. Nie wskoczyli na niego tylko dlatego, że byli już naprawdę blisko i kiedy obaj wpadli, bo obozu... Fen pierwszy, Volant tuż za nim, poczęli nerwowo rozglądać się po wszystkich. Julian wciąż krzyczał w niebogłosy, klną i bluźnił na młodego maga jakby co najmniej obcięli mu nogę choć ta... wydawała się wciąż na swoim miejscu. Za to na jego łydce znajdowała się bardzo nieciekawa rana po zakażonym ugryzieniu. Fen nie wiedział jeszcze o co dokładnie poszło, chociaż natychmiast kucnął przy przyjacielu i sam zaczął krzyczeć na wszystkich po kolei, jak mogli do tego dopuścić. Był zdenerwowany, zły na wszystko i wszystkich, bo rozstali się tylko na chwilę... Gdyby był Julkiem, gdy nie dopuściłby by blondynowi cokolwiek się stało, doskonale pamiętając jak bardzo jego przyjaciel nie znosi bólu.
Sytuacja na pewno nie sprzyjała w jakimkolwiek dogadaniu się. Eden zdążył przestudiować otrzymany list, bardzo szybko przełamując szyfr zamknięty w zdaniach, który po odczytaniu, nieco rozjaśnił mu sytuację. Jego wyraz twarzy nie wskazywał jednak nic poza typowym dla niego spokojem. Zerknął na Mae, chcąc nawet poinformować go jako pierwszego o treści listu jednak nie dane mu było otworzyć nawet ust, kiedy krzyki jedynie narosły po pojawieniu się łowcy i maga. Demon podniósł się z pnia, strasznie nie lubiąc uczestniczenia w takich sytuacjach, kiedy nikt nie był w stanie się ze sobą porozumieć, a niepotrzebna złość i zdenerwowanie odgrywały w całej konwersacji główną rolę.
Wziął powoli wdech, zamykając na moment oczy, a kiedy mag kazał wszystkim się uciszyć, demon bez większego namysłu postanowił spełnić jego prośbę. Wystarczyło jedno spojrzenie rzucone w stronę łowców i magów aby wkraść się do ich umysłów, na krótką chwilę blokując im jeden ze zmysłów. Nieprzyjemne uczucie, posuwać się do takich czynów przy nowopoznanych, ale cisza rekompensowała mu wszystko.
Żaden z nich zapewne nie spodziewał się takiego zachowania ze strony demona. Fenrir złapał się na chwile za gardło zaskoczony, że żadne słowo nie chce przejść mu przez usta. Posłał zaraz mężczyźnie zirytowane spojrzenie, które pokryło się z tym należącym do Volanta. Mag nie poprzestał jednak tylko na oskarżycielskim wzroku. W ruch poszło zaraz ciężkie, grube tomisko, lecące prosto w stronę demona. Eden złapał za jego grzbiet, elegancko składając w powietrzu, po czym wcisnął sobie pod pachę, niewzruszony zupełnie zachowaniem mężczyzny, a przynajmniej niczego takiego nie było po nim widać. W duszy był delikatnie rozbawiony na całą sytuację i frustrację, którą ukazywał mu mag. Nie chciał go denerwować tylko... próbował pokazać, że sam był częścią tego, co tak go irytowało.
— Mae, pamiętasz wujka Azuula? Ostatnio widzieliśmy się jakieś dziesięć lat temu — zagadnął do przyjaciela, samemu podchodząc bliżej Juliana żeby jeszcze raz na spokojnie przyjrzeć się ranie. Oh, czuł... Czuł ten zgniły odór śmierci, o którym wspominał jego przyjaciel i wszystko to, co zdążył wywnioskować z listu, zaczęło powoli się pokrywać.
— Potrzebuje pomocy. Wpadł w łapy sekcie nekromantów, który zmusili go do wysłania listu, ale... ostrzega, że to pułapka. Ryba również jest ich sprawką. Żadne inne istoty nie obracają się w tak paskudnej magii — uniósł spojrzenie na Volanta, zostając jednak całkowicie zignorowanym. Mag zajął się raną blondyna, nonszalancko olewając to, co demon miał do powiedzenia. Eden westchnął jedynie cicho, nie mając zamiaru do niczego go zmuszać czy powtarzać dwa razy.
— Nie jestem pewien, do czego jestem im potrzebny niemniej... chętnie się dowiem. Czy ktoś ma coś przeciwko krótkiej wizycie w Sagarze? — zerknął na pozostałe osoby, które nawet jeśli chciały coś powiedzieć... to przecież nadal nie oddano im głosu. Eden doskonale o tym wiedział, samemu prychając cicho z rozbawieniem na te nieczyste zagranie, ale oszczędziło mu to kolejnych sprzeczek o to, co zamierzają robić dalej.
— Świetnie — skwitował, zwijając list w rulon. Nie miał zamiaru ignorować prośby demona, który... był zresztą jedynym demonem tej samej rangi, z którym miał jeszcze dobre relacje. Zastanawiało go tylko jakim cudem Azuul dał się tak łatwo podejść i złapać... I tylko Mae prawdopodobnie był w stanie zauważyć cień zmartwienia na twarzy wiekowego demona, którego aura zaczęła smakować dziwną goryczą.
Czując na sobie wzrok Volanta, nie zerknął w jego stronę, oddając im wreszcie zmysł mowy. Nadal jednak panowała grobowa cisza i poza wypowiedzianym przez maga zaklęciem, nikt nie próbował dodawać nic więcej od siebie. Fenrir nie miał siły dłużej się sprzeczać, bardziej zaniepokojony stanem zdrowia blondyna. Bacznie obserwował poczynania Volanta, który zajmował się raną i cholera... nie znał się na tych wszystkich ziółkach, alchemii i magicznych sprawach. Potrafił radzić sobie z prostymi ranami ciętymi, szarpanymi czy tłuczonymi, ale w tych magicznych nie wiedział nic więcej, poza tym, że wymagały dobrej magii do ich pozbycia. Kiedy Volant skończył, posłał mu wdzięczne spojrzenie chwilę bijąc się z myślami, czy powinien podziękować mu na głos.
— ...Ki — całe słowo nie przeszło mu przez gardło. Spojrzał zaraz na Julka, zarzucając sobie jego rękę na ramię, drugą przytrzymując go w talii, żeby ostrożnie podnieść go z trawy. Ukuło go w żebrach... nie dałby rady samemu go teraz przenieść. Nie chciał ryzykować, że się przewrócą.
— Hej, pomóż mi — zwrócił się do Ismaila tonem głosu, któremu się nie odmawiało. Mag nie miał więc innego wyjścia jak złapać blondyna za drugie ramię. Przenieśli go do jednego z namiotów, a potem ostrożnie położyli na tapczanie, który na pewno był przynajmniej odrobinę wygodniejszy od ciągłego leżenia na ziemi. Fen wcisnął białowłosy do rąk kawałek miękkiej, bawełnianej chustki.
— Idź, namocz to w chłodnej wodzie. Zrobimy mu okład na czoło — mruknął, właściwie bez pytania angażując maga w pomoc przy Julianie. Nie chciał przyznawać, że sam był po prostu wykończony, a bóle żeber doskwierał mu tylko bardziej. Na chwilę wyszedł z namiotu, żeby odczepić z siodła swoją torbę, w której trzymał potrzebne bandaże.
— Głupek — prychnął, zerkając na leżącego blondyna. Zaraz jednak na jego ustach zagościł zgryźliwy uśmiech. Było w tym więcej troski niż sam Fenrir dawał po sobie poznać. Podstawił sobie drewniany stołek pod róg łóżka po czym przysunął bliżej siebie stopę blondyna, zabierając się za bandażowanie rany.
— Miałeś tylko iść się umyć, a nie... wdawać w romanse z cuchnącą rybą — znów zaśmiał się, starając się przywrócić im obu humor. — Jak się czujesz?
Podczas gdy dwójka łowców i młody mag zaszyli się w namiocie, pozostała trójka zajęła się wreszcie naprawdę tej... pożal się piekielnej potrawki z królika. Widząc zainteresowanie Volanta parującym kotłem z zupą, Eden natychmiast zgarnął Mae, podchodząc do maga.
— Wyszło za ostre, to moja wina — przyznał się na starcie zanim którykolwiek z nich zdecydował się spróbować potrawki i wypalić sobie język podobnie jak Ismail. Mag nie odzywał się i demon zdążył zauważyć, że ten ignoruje wszystko co mówi, odkąd na moment odebrał mu mowę. Ale trwało to przecież tylko chwilę i wszystko wróciło już do normy. Volant wydawał się jednak obrażony na zachowanie demona, na co Eden... śmiał się w duszy i rozczulał na zewnątrz, nie spuszczając z mężczyzny złotych tęczówek.
— Mae, ubierz się — zwrócił uwagę młodszemu, który cały czas wesoło paradował w samych bokserkach nie mając okazji wcześniej się przebrać. Dla nich było to niczym szczególnym, temperatura ciała, chłód... wszystko to było abstrakcją chociaż dla osób pokroju starszego maga, mogłoby to wydawać się po prostu krępujące.
— Uspokoiłeś się — powiedział spokojnie do Volanata, pod pachą wciąż trzymają jedną z jego ksiąg.
— Zauważyłeś, że uspokoiłeś się, kiedy na chwilę zamilkłeś?
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ismail chyba nie do końca spodziewał się, że Julek nie zaciśnie zębów i nie zniesie z jakąś… godnością? Nakładania leczniczych ziółek na ranę. Inaczej nie był w stanie mu pomóc. Nie posiadał przy sobie żadnych eliksirów i chociaż posiadał odpowiedni zakres wiedzy pozwalający mu takowy stworzyć, ograniczały go braki w sprzęcie. Poza tym wiedział to tylko z teorii, alchemia na Akademii była mocno ograniczona, przez cały tok nauczania liznął jedynie podstaw ponieważ kadra nauczycielska twierdziła, że są to umiejętności w przyszłości im całkowicie nie potrzebne. Co ciekawe bo on wyobrażając sobie „służbę ludziom” nie umiał umiejscowić jakiejkolwiek pomocy pozbawionej maści, napojów czy olejków. No ale, on był chyba dziwny.
Fakt tonu jakim obdarował go Julian sprawił, że zaczął panikować. Tak najskuteczniej mógł określić mieszankę emocji jakie nagle w sobie poczuł. Stres, poczucie odpowiedzialności, strach o to że go skrzywdził i mógł zaszkodzić. Ścisnęło mu żołądek, zdecydowanie nie nadawał się do takich interakcji z ludźmi! Dlatego też sam zaczął nieco unosić głos. Kazał się mu nie wiercić, wytrzymać, zaczął się spieszyć co w efekcie wywołało więcej szkody niż pożytku, dłonie się mu zaczęły trząść, a papka spadała z palców. Sam na siebie zaczął się złościć, a gdy jeszcze do całej gromadki dobił Fenrir, zaaferowany tym co i dlaczego w ogóle się stało, siedzieli tak sobie w trójkę i krzyczeli. On po nich, Julek z bólu, Fen bo mógł. Powoli zaczął się obawiać jak to dalej się potoczy, czy nie przejdą do jakiś rękoczynów gdy w lesie, echem rozniósł się krzyk Volanta. Aż poczuł ciarki na plecach i spoglądając w stronę starego maga wytrzeszczył oczy. Złość kumulująca się w magicznych iskierkach gęstniała dookoła jego sylwetki i wyglądało to tak jakby zaraz miał sprowadzić na całą ich trójkę kataklizm jakiego te lasy jeszcze nie widziały.
Coś strzeliło w powietrzu.
Poczuł to wyraźnie bo włoski na karku się mu zjeżyły. Rozglądając się uważnie za potencjalnym źródłem, badając strukturę magii dookoła Volanta, nie znalazł odpowiedzi. Jego oczy więc skierowały się na Edena i nagle tego doświadczył. Zaciskającą się sugestie na jego gardle, absolutny brak możliwości mówienia. Ile siły w tym było, ile perswazji! Aż zamrugał zdziwiony, nie wiedział do końca czy owładnięty niepokojem czy podziwem. Tak czy inaczej, on nie miał zamiaru w niego niczym rzucać, a tor lotu tomiszcza śledząc uważnie uznał za zabieg niepotrzebny. Wzrok od demona odwrócił czując na sobie spojrzenie Volanta. Chyba, uznał jego zabieg za całkiem przydany na co on odetchnął z ulgą. Lubił gdy okazywało się, że umiał sobie radzić i przymykał oko na te krzyki, taki skutek uboczny.
Jednoczesne słuchanie Edena i przyglądanie się tego jakiego i w jaki sposób eliksiru używa Volant nie było dla niego skomplikowane. Od zawsze miał podzielną uwagę, a wystarczyła chwila obserwacji konsystencji, połączenie wątków związanych z raną i podejrzewał na co mag postawił. Mógł się więc skupić bardziej na propozycji wycieczki, notabene w całkowicie przeciwną stronę niżeli mieli zamiar od początku się udać. Niemniej rozumiał, że pozostawienie nekromanty, a nie daj całej grupki, było niebezpieczne i stanowiło obowiązek arcymaga jak chodzi o zlikwidowanie potencjalnego niebezpieczeństwa. Magia ta, paskudna, wymagała ogromnych ofiar dlatego im szybciej i więcej parających się nią likwidowano, tym lepiej dla środowiska magicznego.
Mae z uwagą i standardową dla siebie cierpliwością czekał na to co powie mu Eden. Sam przeczytał list jednak ewidentnie nie wychwycił jego drugiego dna. Niemniej, cała treść była niepokojąca, a dodając do tego żywe istoty które dawno powinny być martwe, była to mieszanka wybuchowa. W momencie więc gdy demon postanowił podzielić się swoim odkryciem z ogółem on stanął przy jego boku zdziwiony tym jak jego przyjaciel gwałtownie zareagował na prośbę o ciszę. Nagle umilkli wszyscy poza ich dwójką na co on uśmiechnął się całkowicie niewinnie zaplatając ręce za plecami.
- Nie widzieliśmy się z wujkiem już kilkanaście lat. – Zauważył zdziwiony, jednocześnie czując piekące uczucie w żołądku na fakt, że tak potężny demon mógł wpaść w poważne tarapaty. Inaczej przecież by nie wzywał pomocy, a zaproszenie na herbatkę raczej przesłałby inną drogą. Jego oczy więc zwróciły się z trwogą w stronę Edena który to z uwagą przyglądał się Volantowi. Rzeczywiście, teraz warunki mieli nieco inne, nie szliby sami i nawet jeżeli to poważna pułapka – jak na miarę demona piątego stopnia – to przecież mieli dwóch bardzo sprytnych łowców, dwóch magów i sześć niczego sobie łbów. Skoro nie widział jawnych protestów, oznaczało to że nikt nie widział przeciwwskazań, on więc mógł przy pierwszej możliwej okazji napomknąć o zbudowaniu chociażby szablonu planu „na wypadek”. Uśmiechnął się więc szeroko obserwując kolejno wszystkich, ich powrót możliwości mowy i nadal, brak jakiegokolwiek ale! Z ufnością spojrzał ponownie na Edena szepcząc do niego, że podjęli słuszną decyzję pozwalając na tą wesołą wycieczkę.
Nie mając absolutnie nic do gadania ze swojej strony nadal milczał, nawet w momencie odzyskania możliwości mówienia. Zainteresowany padającym zaklęciem poczuł jak owiała ich magia oraz jak ta czarna zaczyna maleć. Uśmiechnął się jednocześnie półgębkiem na ogrom troski okazanej Julianowi. Volant w ogóle na takiego nie wyglądał! Raczej na kata który swym toporem odrąbywał paluszek za paluszkiem za drobne przewinienia… aż miał ciarki na taką myśl, a tu takie zaskoczenie.
Na prośbę Fenrira drgnął po zdecydowanie za długim czasie, wkręcony w swoje dzikie wyobrażenia. Początkowo, w ogóle nie rozumiał o co chodziło, później obawiał się kolejnej kłótni ale Julian nadal kulał więc nie miał innego wyjścia jak wziąć go pod drugie ramię i pomóc doprowadzić do namiotu. Tam, z wręczoną miseczką, spojrzał na nią i na Fenrira. Westchnął cicho pod nosem i wychodząc tylko za próg magicznego namiotu machnął okrężnie dłonią, leniwie i niespiesznie, mrucząc pod nosem „aquario”. Po chwili stróżka krystalicznej wody wypłynęła z trawy i skierowana do miseczki, napełniła ją. Dodatkowe „frigus” obniżyło temperaturę, wystarczyło teraz wyjąć z jednej z szuflad kawałek materiału który zamoczył w misce. Nie zaangażował w cały proces Fenrira, przysiadł na łóżku i wyciskając materiał z nadmiaru, złożył go na pół i przytykając do skroni blondyna otarł je, później czoło. Jeszcze raz wypłukał i tym razem położył już zimny kompres przyglądając się całej zbolałej minie Julka. Nie zauważył kiedy zadecydował uczestniczyć w rozmowie w której w ogóle nie zamierzał się odzywać. Niemniej, jej efekty go interesowały.
W momencie gdy podszedł do nich Volant jego oczy jarzyły się szczerym entuzjazmem. Przynajmniej do momentu wspomnienia o jedzeniu, które „przypadkiem” (jak zwykle) wyszło Edenowi za ostre. Na tą informację się skrzywił i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Kiedyś Ci zabronię używać przypraw. – Oświadczył zastanawiając się w jaki sposób uratować potrawkę i niestety nie widział innej opcji jak udanie się do miasta po mleko, śmietanę albo miód. Najlepiej, dwa z trzech wymienionych. Zatracony w swoich rozważaniach drgnął niepewnie dopiero na zwrócenie się w jego stronę tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Od kiedy Ci to nagle… – Zaczął obruszony ale zaraz spotykając się spojrzeniem z Volantem westchnął ciężko i niczym obrażone dziecko, podreptał w stronę swoich rzeczy. Wciągnął zaraz na jeszcze nieco wilgotne bokserki spodnie, później swój kaftanik, oszczędzając sobie zapinania płaszcza. I tak wszyscy już go widzieli, nie miał czego ukrywać. Rzeczy Julka postanowił odnieść do namiotu zostawiając chwilowo staruszków samych, chciał przy okazji podpytać czy ktoś z nim jedzie do miasta ale gdy już znalazł się w obrębie namiotu i usłyszał toczącą się rozmowę uśmiechnął się dość idiotycznie podchodząc do Fena tak jakby ten w ogóle nie widział, że się zbliża.
- To bardzo dobre pytanie, Fenrirze. – Oświadczył unosząc palec wskazujący na wysokość jego oczu po czym szybkim aczkolwiek nie za mocnym ruchem, wcisnął mu ten palec w żebra. Jęk bólu i mocne skulenie się upewniły go w tym co widział wcześniej: ograniczone ruchy były wywołane urazem.
- Wysłać was samych do miasta to jak pozwolić Edenowi gotować! – Oświadczył rozbawiony kucając koło niego. – Czy zapytać Volanta o jakąś maść? – Zapytał wyrażając wzrokiem zwyczajną troskę. – Bo jak umrzesz to Ci nie oddam własności i długi. A tego to by Ci chyba szkoda było? – Zapytał niewinnie nie mając absolutnie nic niegrzecznego na myśli. Absolutnie!
- To ja mam taką drobną propozycję. Tobie posmaruję gdzie boli, Ty zostaniesz pod opieką swojej magicznej pielęgniarki, ja skoczę do miasta po śmietanę i miód żeby jedzenie było zjadliwe i wszyscy sobie usiądziemy i porozmawiamy, hym? Bo ja mam taki drobny pomysł ale musicie się zgodzić. – Wyznał mówiąc najpierw do Fena, później Juliana z Isiem, a ostatecznie wspominając o próbie uzgodnienia jakiegoś działania. Miał już pomysł, musiał tylko złapać odpowiednią atmosferę.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Spokój był pojęciem względnym w głowie Volanta, a kiedy otaczali go ludzie, praktycznie go nie było. Od zawsze przebywając z innymi czuł się poirytowany. Nieprzewidziane akcje, męczące rozmowy, do których próbowano go na siłę wciągnąć tylko po to, by i tak na koniec albo go wyśmiać, albo stwierdzić, że on naprawdę nie nadawał się do niczego i jeszcze ten hałas, pretensje, niedomówienia. Nie potrafił tak egzystować. Głowa go bolała kiedy w jego pobliżu znajdowała się więcej niż jedna osoba, a kiedy było ich aż pięć, czuł się jakby ktoś wpuścił mu do głowy rój pszczół. Nie powiedz tego, nie rób tamtego, uważaj na to, toleruj tamto. Tylko czemu, do jasnej cholery, on miał być tolerancyjny, on miał być wyrozumiały, podczas gdy inni mogli go do woli oceniać, oczerniać i nadwyrężać wątłą cierpliwość? On naprawdę był prosty i chciał tylko odrobiny spokoju i szacunku.
Nie odezwał się, rzucił zaklęcie na nogę Juliana, a widząc jego rozluźniające się mięśnie i słysząc westchnienie ulgi, domyślił się, że podziałało. Czarna magia zniknęła, a z eliksirem i papką Ismaila rana powinna się zagoić do dnia jutrzejszego. Zostawił chłopaka w rękach reszty, a potem wyprostował się, przeciągając się i strzelając karkiem. Czuł się zmęczony. I głodny. Jego uwaga skupiła się na ognisku i wiszącym nad nim kociołkiem, ale słysząc komentarz demona, odłożył do środka nabraną łyżkę. Wierzył i choć jego brew powędrowała do góry, nie skomentował, pocierając palcem obolałą skroń. Zaczął szperać w swojej torbie szukając składników, które mogłyby pomóc złagodzić smak potrawy, a kiedy znalazł słoiczek miodu i butelkę mleka, podniósłszy głowę dojrzał, że został z Edenem sam. Doceniał, naprawdę doceniał, że ten poprosił demona by założył ubrania, choć zanim o tym nie wspomniał, praktycznie tego nie dostrzegł, a potem poczuł się niezręcznie. Jednak jeszcze bardziej poczuł się zmęczony słysząc słowa starszego demona. Zacisnął usta w wąską kreskę, odkręcając słoiczek miodu, mając zamiar go ignorować dalej, ale z jakiegoś powodu drażnił go spokój na twarzy mężczyzny.
- Oh, naprawdę? – rzucił więc, nie mogąc się powstrzymać, by zachować między nimi ciszę. Jeszcze nigdy nie przebaczył nikomu tak szybko. – Brzmi jak sugestia, że powinienem kupić domek w lesie, zamieszkać daleko od ludzi i z nikim nie rozmawiać. A nie, czekaj… - rzucił zgryźliwie, patrząc na niego wzrokiem pełnym ostrzeżenia. To on go wyciągnął z jego samotni, z jego spokojnego zakątka i z miejsca, gdzie jeśli nie chciał, mógł udawać, że go nie ma i nie rozmawiać z kimś, z kim nie chciał. Demon pozbawił go tego przywileju, więc czego oczekiwał?
- Nie, brzmi jak rada, że zamiast zdzierać sobie gardło następnym razem lepiej użyć odrobiny... magii - demon uśmiechną się tajemniczo, puszczając do niego oczko, nawiązawszy do tego, jak mag wcześniej rozwiązywał tego typu problemy.
Volant miał przygotowane odpowiedzi na wszystko, albo jak właśnie się przekonał, na prawie wszystko. Zamrugał zaskoczony, nie spodziewając się, że odpowiedź demona będzie tak… prosta i spokojna. Spodziewał się dosłownie wszystkiego, poza tym. W końcu ludzie różnie reagowali, na niego i jego złośliwości, ale pierwszy raz odpowiedź była pozbawiona złośliwości, czy jakichkolwiek negatywnych emocji. Z tego wszystkiego mag zignorował puszczone do niego oczko i jedynie gapił się chwilę na demona z uchylonymi ustami jakby zobaczył ducha. A potem poczuł, że mu głupio. Odchrząknął zażenowany, ale nie odezwał się, wracając do dania, wpakowując do niego łyżkę miodu i połowę butelki mleka zanim odważył się jej spróbować. Okazało się, że i to było za mało, spojrzał więc na demona z pytaniem „dlaczego?” wypisanym na twarzy, ale nie odezwał się, dopóki potrawka nie zrobiła się względnie jadalna.
- Jedno jest pewne, następnym razem nie pozwolę ci gotować – stwierdził z westchnieniem, machnięciem dłoni przywołując do siebie miski i pstryknięciem palca rozlewając potrawkę na równe porcje, które zaraz poleciały za nim do namiotu, w którym przebywała reszta. Czas było poważnie porozmawiać.
Julian nienawidził bólu, ale naprawdę, naprawdę go nienawidził. Dlatego kiedy eliksir Volanta zaczął działać i w końcu zaczął ustępować, kamień w jego żołądku zaczął się zmniejszać. Posłał Ismailowi i Fenowi wdzięczne spojrzenie kiedy podnieśli go i przenieśli do namiotu, choć nie potrzebował by dodatkowo obnosić się z nim jak z jajkiem. Okładów też nie potrzebował, ale kiedy widział zmartwienie i wyrzuty sumienia na twarzy białowłosego, powstrzymując się od uśmieszku, pozwolił mu się sobą zająć.
- Ah, Fen, ale co ja mogłem zrobić, że była taka ponętna! Te jej śnięte rybie oczy! – parsknął, patrząc na przyjaciela z politowaniem. A kiedy jeszcze dołączył do nich Mae i udowodnił mu, że nie tylko Julian był obolały, jego brwi powędrowały do góry.
- Oh, no proszę, ciebie i maga też nie wolno zostawiać samych, co wymodziłeś? – zapytał ciekawsko, uśmiechając się uroczo do Isia, kiedy położył mu kompres na czole. Był niemal stuprocentowo pewien, że przyjaciel i jego niewyparzona gęba zrobili coś, co tego narwanego staruszka zdenerwowało. Choć… miał wrażenie, że jego i samym oddychaniem można było wkurzyć. Zaraz jednak zganił się w myślach za takie insynuacje, w końcu dotyk jego palców na jego nodze i czole był bardzo delikatny. Aż się zdziwił. Mag nie wyglądał jak ktoś kto był zdolny do takiej łagodności.
Zaraz też przekonał się, że najwyraźniej miał jakieś uzdolnienia kulinarne, bo przed nim i resztą pojawiły się miski pachnącej potrawki, która nie wypalała błony śluzowej nosa samym zapachem. Julian uniósł się do siadu, zostając na łóżku, a reszta zajęła miejsca przy stole.
- No dobrze – zaczął Volant, wyciągając ze swojej torby sześć szklanek i słoik kompotu gruszkowego, który rozlał i podał każdemu, udając że dosłownie każdy na jego miejscu zrobiłby to samo. – Skoro chcecie jechać ratować jakiegoś demona, to przydałby się plan – zauważył, udając że jego wcześniejszego focha wcale nie było i od początku słuchał co Eden miał do powiedzenia, bo choć był obrażony, to nadal łowił każde słowo jakie padło kiedy on zajmował się nogą Juliana.
– Hm, słusznie – podkreślił zaraz Eden, złote spojrzenie kierując na Volanta. Nie spodziewał się, że sam mag wyjdzie z inicjatywą stworzenia planu. - Prawdopodobnie spodziewają się nas, będą na nas czekać, ale nie wiedzą, że my również spodziewamy się zagrożenia - demon wyciągnął ponownie zza paska zwinięty list, jeszcze raz spoglądając na jego treść. – Azuul wskazał gospodę, do której powinniśmy się udać. Pisze, że sprawa jest pilna i wymaga mojej obecności - dodał nieco mniej przychylnym tonem głosu, zgadując że do napisania tego, akurat został już zmuszony. - Jesteście śmieszni. Nie przyłożę ręki do ratowania jakiego demona – wtrącił się nagle Fenrir, jedną dłonią wciąż rozmasowując obolałe żebra.
Mae patrzył z niedowierzaniem na pojawiające się kolejne przedmioty wyjęte z tej magicznej, przepastnej torby. Ostatecznie, gdy Volant rozlał kompot spojrzał na Edena natychmiastowo domagając się zakupu podobnej, a słysząc, że niestety nie było takiej możliwości wygiął dolną wargę w podkówkę. Cały ten smutek trwał jednak ułamek sekundy, podwinął nogi pod siebie delikatnie stukając łyżką w brzeg miseczki.
- Skoro to ma być pułapka proponowałbym przed zgłoszeniem się na odpowiednie miejsce, rozpoznanie. Moglibyśmy popytać albo mógłbym spróbować tam wejść... żebyśmy wiedzieli czego się spodziewać. - Zaczął lekko zdziwiony protestom łowcy, szczególnie biorąc pod uwagę jego umiejętności. Uśmiechnął się więc słodziutko do bruneta i chociaż mocno chciał go podpuścić wydał z siebie jedynie ciche gdakanie kurczaka. - Sama gospoda może być pułapką. O! Moglibyśmy tam pójść nie całą grupą i broń schować? Pewnie się przyda, nie?
- Najrozsądniej byłoby jedną osobę wysłać na zwiad, taką której ci nekromanci się nie spodziewają – zauważył Julian, przewracając oczami na ostre spojrzenie jakie posłał mu Fenrir. – No co? I tak z nimi idziemy, a nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru drugi raz dać się zranić tym czarno magicznym gównem – dodał zaraz, wskazując brodą swoją zranioną nogę.
- Racja – westchnął Volant spoglądając to na Mae, to na Juliana i Edena. – Nie wiedzą, że podróżujecie z kimś, a na pewno nie spodziewają się, że dogadujecie się z Łowcami – prychnął mag, spoglądając złośliwie na protestującego Łowcę. – Więc może Fenrir i Julian zechcieliby sprawdzić, czy to pułapka? – zapytał rzucając starszemu mężczyźnie spojrzenie pełne wyzwania.
Fenrir prychnął na zachowanie Mae, mając ochotę przypomnieć mu jeszcze raz, kto tutaj był tchórzem, kiedy stanęła przed nimi chorda trupów. Nie był również zadowolony ze zdania Juliana, który z góry stwierdził, że pójdą wraz z całą resztą chociaż nie mieli ku temu żadnego obowiązku.
- Dlatego lepiej żebyś siedział na tyłku i nie pchał w nekromanckie gówno - stwierdził w złości, chwilą bijąc się na spojrzenia z Julianem. Kiedy jednak blondyn nie odpuszczał, a Fen czuł, że nie jest w stanie go przekonać... westchnął jeszcze ciężej, jeszcze głośniej sięgając po nalewkę z lipy żeby zmieszać ją z kompotem gruszkowym Volanta.
- Pójdziemy we trzech. Ja, Julian i... ty - posłał młodemu demonowi zgryźliwy uśmiech. - Najszybciej zainteresują się tobą niż jakimiś dwoma, przypadkowymi łowcami. A my cię obronimy, jeśli to rzeczywiście jakaś pułapka... Eden zmrużył złote tęczówki, niekoniecznie popierając pomysł łowcy, chociaż mimo wszystko pozwolił ostatecznie podjąć decyzję Mae.
- Nie chciałbym nikogo z was narażać na skutki czarnej magii. Wolałbym jednak sam rozliczyć się z nekromantami podczas gdy wy uwolnilibyście Azuula, jeśli już go znajdziemy - odchrząknął, biorąc łyk kompotu. Brzmiał poważnie, jakby nie przyjmował, że ktoś się z nim nie zgodzić.
Posyłając Mae zdziwione spojrzenie Ismail popijał spokojnie kompot. Rozumiał problem, rozumiał konstruowanie planu, nie do końca jednak łapał po co cały warkot łowców.
- Za zgładzenie nekromanty Akademia przewiduje nagrodę. I wilk syty i owca cała. Poświadcze, że pomagaliście, dostaniecie swoją część. - Zaproponował odwołując się do najbardziej pierwotnej pobudki szkolenia się na łowcę, pieniędzy. W tym czasie młody demon lekko się zmieszał musząc przyznać Fenowi rację. Walczyć nie potrafił ale w ucieczce był wręcz wyborny. Gdy zrobi się niebezpiecznie będzie mógł i siebie ale również ich schować w cieniu. Dopóki nie zaczną panikować i nie spróbują mu stamtąd uciec nic im nie będzie groziło.
- Dobrze. Bardzo chętnie z wami pójdę. Ktoś się musi o was zatroszczyć, nie? A ja z natury czuje czarną magię bo cuchnie, będę przydatny!
- W porządku, w takim razie wy pójdziecie sprawdzić, czy to wszystko łącznie z człowiekiem, który ma nam pomóc to pułapka, a ja w tym czasie spróbuję namierzyć twojego… znajomego magią – dodał swoje Volant, spoglądając na Edena. – Byłbym zatem wdzięczny, gdybyś schował ten list z powrotem do butelki i nie pozwolił by coś się z nim stało. Dotykał go, powinna na nim zostać jego magiczna sygnatura – wyjaśnił, już czując ilość roboty jaką będzie musiał włożyć by stworzyć artefakt pozwalający na takie ekscesy.
- A jak się tam dostaniemy? – zapytał Julian, zadowolony z szykującej się bitki. Dawno nie miał okazji uczestniczyć w czymś bardziej wymagającym i choć nekromancja brzmiała odrobinę strasznie, tak tyle samo ile czuł wątpliwości, tyle czuł ekscytacji na myśl, że ledwo udało mu się wyjść z Rote i już został wplątany w coś ciekawego. No i Segara… Nigdy tam nie był.
Eden przytaknął, zwijając zaraz z powrotem list, chowając go skrzętnie do butelki. Zaraz potem wręczył ją Volantowi uznając, że skoro ma mu przydać się w wyłapaniu śladów demona, powinien ją przejąć.
- Daniny się nie odmawia - stwierdził zaraz z zadowoleniem łowca na wzmiankę o jakimś wynagrodzeniu, które oferowała Akademia. Ta oferta brzmiała już dużo lepiej, gdyby mieli cokolwiek w zamian za uratowanie demona. - Z Kali nie wypływają przypadkiem barki do Segary? Moglibyśmy zabrać się na jednej z nich. Na pewno wyjdzie nam to szybciej niż pokonanie tych setek mil na koniach - zaproponował, dopiwszy zaraz resztę swojej mieszanki alkoholu. Wstał przeciągając się leniwie, a chwilę później przejechał wzrokiem po każdym z osobna.
- Musimy ustalić warty. Nie polecałbym zostawianie całego obozu i koni w rękach dobrego losu. Kilka godzin czuwania nikogo nie zbawi, poza tym... namioty są za ciasne dla całej szóstki - założył ręce na piersi, rozglądając się po sobie jakby szukał czegoś co pomogłoby, iż zadecydować o tym, kto pierwszy będzie pełnił służbę. Schylił się zaraz do ziemi, zrywając kilka źdźbeł trawy różnej długości. Ułożył je w dłoni, tak by równo wstawały ponad jego palce po czym podszedł wpierw do Mae, Edena, dalej Ismaila, Volanta, Julka, pozwalając każdemu wyciągnąć po jednej.
Widząc swoją króciutką trawkę Volant westchnął, ale nic nie powiedział, czując tylko narastający ból głowy… Cóż, może to i lepiej? Będzie miał całą noc, żeby uwarzyć sobie leki i zacząć pracę nad artefaktem tropiącym. Z Mae, który wylosował drugą najkrótszą trawkę nie miał okazji porozmawiać, ale to znaczyło tylko, że dzieciak nie zdążył go jeszcze zdenerwować. Mogło być gorzej.
- W takim razie, skoro wszystko mamy ustalone, pozwolicie że się oddalę – powiedział podnosząc się z krzesła i machnięciem dłoni zbierając puste naczynia, które ułożyły się w równy stosik. Skoro miał mieć wartę, chciał się umyć zawczasu, by nikt nie posądził go o zaniedbywanie obowiązków i zostawianie Mae samego podczas gdy powinien z nim pilnować obozu. W końcu nie było jeszcze aż tak późno by kładli się spać. No i nadal miał w planach zbadać magię Ismaila, ale do tego też potrzebował czystych myśli.
Zgarnął brudne naczynia i odszedł w kierunku rzeki, wszystko czego potrzebował trzymając w swojej torbie. A kiedy doszedł nad rzekę, kazał naczyniom umyć się i czekać, podczas gdy on szybko z długiego kawałka nieprześwitującego materiału zrobił sobie parawan, za którym schował się, by w spokoju i bez ciekawskich oczu móc się umyć i przebrać. Kiedy wrócił do obozu miał na sobie przylegające do nóg, ale nie ograniczające ruchów spodnie i luźną koszulę, która nadal zakrywała go całego, odsłaniając jedynie kawałek bladej szyi. Rozwiesił uprane ubrania niedaleko ognia, swoje rzeczy odkładając do jednego z namiotów, w którym nieco zamroczony eliksirem Julian drzemał, opierając jedną rękę o zagłówek łóżka, drugą na brzuchu. Mag rozejrzał się czy nikt go nie widział, a potem wyjął z jednej ze skrzyń koc, którym przykrył chłopaka od stóp do głów, sprawdzając jeszcze raz, czy czarna magia opuściła jego ciało. Mimo wszystko nie chciał by coś mu się stało, zwłaszcza że nie widział w nim niczego, co mogłoby sprawić, że pomyślałby, że na to zasłużył. Oczywiście było to tylko pierwsze spostrzeżenie, mógł się też mylić, na ten moment jednak nie chciał go osądzać. Nie znał go, jego ani żadnego z nowych towarzyszy.
- Ismail! – zawołał cicho, wyszedłszy przed namiot, a kiedy chłopak znalazł się obok, poprowadził go niedaleko ogniska, tak że i w gęstniejącej ciemności wieczoru mogli patrzeć sobie w oczy. – Czy podczas swojej nauki, kiedykolwiek uczyli was jak wizualizować swoją moc? – zapytał, wcale się nie dziwiąc kiedy otrzymał negatywną odpowiedź. Westchnął, a potem wyciągnął swoje ręce przed siebie, pozwalając by razem z ciepłym wiatrem i zapachem rzeki w powietrzu pojawiły się charakterystyczne fioletowe iskry, a w nozdrza połaskotał ich zapach burzy.
- Jest to, oczywiście moim zdaniem, elementarny błąd, który zamierzam naprawić – powiedział, przymykając oczy i mówiąc cicho, wyciszając swój umysł i emocje, sięgając w głąb siebie, tam gdzie pod sercem biło jego drugie źródło życia. – Nie wiem, czego cię uczyli, ale wystarczyło mi obserwować cię jeden dzień, by wiedzieć, że nie robili tego tak, jak powinno się uczyć magii. Magia to nie jest coś, co każdemu przychodzi tak samo, ani coś, czego da się nauczyć jedynie z książek. Mag musi czuć, musi widzieć, wiedzieć. Ale przede wszystkim, jeśli chcesz czarować, musisz znać siebie. Każdy z nas jest inny, Ismail. Nie ma dwóch takich samych ludzi i nie ma dwóch takich samych magów. Magia, która krąży nam w żyłach też jest zupełnie różna od siebie, o czym zaraz się przekonasz. To co nas określa, to przede wszystkim ilość mocy. Skoro nigdy jej nie wizualizowałeś, na pewno nie zdajesz sobie sprawy ile jej posiadasz, a to kolejny błąd. Nie możesz przekroczyć limitu, który ustawiła ci natura, ale używanie zbyt mało mocy przy niektórych zaklęciach jest równie niebezpieczne. Możesz osuszyć się do dna, nawet o tym nie wiedząc. Dlatego moja pierwsza lekcja dla ciebie, wizualizacja – mówił, pozwalając by napięcie zebrane wokół niego zaczęło materializować się na jego dłoniach. Fioletowa mgła kłębiła się wokół jego palców, trzeszcząc iskrami i tworząc mu nad głową małe wyładowania elektryczne, tylko po to, by po chwili całkowicie ustać. Za to na otwartych dłoniach Volanta stała skrzynka. Fioletowa, niemal czarna z przecinającymi ciemność błyskawicami, tam gdzie była ciemniejsza, widać było gwiazdy. Z drugiej strony spienione fale i góry sięgające daleko w głąb pokrytego milionem gwiazd nieboskłonu. Skrzynia okuta była srebrem grawerowanym w symbole alchemiczne. Była piękna, ale… niewielka. Nieco większa od książki, którą rzucił w Edena.
- To moja moc – powiedział cicho, patrząc w jasne oczy ucznia z powagą, ale też wszystkim co miał w sobie dobrego. Wiedział, że w ten sposób obnażał siebie, ale gdyby kazał zrobić to samo Ismailowi, samemu pozostając w ukryciu, byłby tak samo złym nauczycielem jak ci, którzy nauczali go przez całe jego życie. Nie dało się uprawiać magii bez poświęcenia, bez zrozumienia i bez doświadczenia. A tych trzech rzeczy mu nie brakowało.
- Teraz twoja kolej. Skup się na tym jak postrzegasz magię, co czujesz, co widzisz oczami wyobraźni kiedy myślisz „moc”. I pamiętaj, nie ma złych odpowiedzi, bo nie ma dwóch takich samych magów. Ja na przykład czuję magię. Jej zapach, napięcie w powietrzu, miękkość pod palcami. Skoncentruj się na tym, co ty odczuwasz kiedy rzucasz zaklęcia, a potem spróbuj to wszystko zamknąć w swoich dłoniach, wyobraź sobie siebie, ale nie jako osobę, ale to co cię określa i również wyobraź sobie jako część twojej własnej skrzyni na magię. Ah i nie otwieraj oczu, dopóki nie będziesz pewien, że wszystko o czym pomyślałeś nie znajdzie się tutaj – skończył, łapiąc na chwilę jego delikatne dłonie w swoje spracowane, spękane i ciepłe, ściskając jego palce delikatnie zanim się odsunął, posyłając mu zachęcające spojrzenie.
Nie odezwał się, rzucił zaklęcie na nogę Juliana, a widząc jego rozluźniające się mięśnie i słysząc westchnienie ulgi, domyślił się, że podziałało. Czarna magia zniknęła, a z eliksirem i papką Ismaila rana powinna się zagoić do dnia jutrzejszego. Zostawił chłopaka w rękach reszty, a potem wyprostował się, przeciągając się i strzelając karkiem. Czuł się zmęczony. I głodny. Jego uwaga skupiła się na ognisku i wiszącym nad nim kociołkiem, ale słysząc komentarz demona, odłożył do środka nabraną łyżkę. Wierzył i choć jego brew powędrowała do góry, nie skomentował, pocierając palcem obolałą skroń. Zaczął szperać w swojej torbie szukając składników, które mogłyby pomóc złagodzić smak potrawy, a kiedy znalazł słoiczek miodu i butelkę mleka, podniósłszy głowę dojrzał, że został z Edenem sam. Doceniał, naprawdę doceniał, że ten poprosił demona by założył ubrania, choć zanim o tym nie wspomniał, praktycznie tego nie dostrzegł, a potem poczuł się niezręcznie. Jednak jeszcze bardziej poczuł się zmęczony słysząc słowa starszego demona. Zacisnął usta w wąską kreskę, odkręcając słoiczek miodu, mając zamiar go ignorować dalej, ale z jakiegoś powodu drażnił go spokój na twarzy mężczyzny.
- Oh, naprawdę? – rzucił więc, nie mogąc się powstrzymać, by zachować między nimi ciszę. Jeszcze nigdy nie przebaczył nikomu tak szybko. – Brzmi jak sugestia, że powinienem kupić domek w lesie, zamieszkać daleko od ludzi i z nikim nie rozmawiać. A nie, czekaj… - rzucił zgryźliwie, patrząc na niego wzrokiem pełnym ostrzeżenia. To on go wyciągnął z jego samotni, z jego spokojnego zakątka i z miejsca, gdzie jeśli nie chciał, mógł udawać, że go nie ma i nie rozmawiać z kimś, z kim nie chciał. Demon pozbawił go tego przywileju, więc czego oczekiwał?
- Nie, brzmi jak rada, że zamiast zdzierać sobie gardło następnym razem lepiej użyć odrobiny... magii - demon uśmiechną się tajemniczo, puszczając do niego oczko, nawiązawszy do tego, jak mag wcześniej rozwiązywał tego typu problemy.
Volant miał przygotowane odpowiedzi na wszystko, albo jak właśnie się przekonał, na prawie wszystko. Zamrugał zaskoczony, nie spodziewając się, że odpowiedź demona będzie tak… prosta i spokojna. Spodziewał się dosłownie wszystkiego, poza tym. W końcu ludzie różnie reagowali, na niego i jego złośliwości, ale pierwszy raz odpowiedź była pozbawiona złośliwości, czy jakichkolwiek negatywnych emocji. Z tego wszystkiego mag zignorował puszczone do niego oczko i jedynie gapił się chwilę na demona z uchylonymi ustami jakby zobaczył ducha. A potem poczuł, że mu głupio. Odchrząknął zażenowany, ale nie odezwał się, wracając do dania, wpakowując do niego łyżkę miodu i połowę butelki mleka zanim odważył się jej spróbować. Okazało się, że i to było za mało, spojrzał więc na demona z pytaniem „dlaczego?” wypisanym na twarzy, ale nie odezwał się, dopóki potrawka nie zrobiła się względnie jadalna.
- Jedno jest pewne, następnym razem nie pozwolę ci gotować – stwierdził z westchnieniem, machnięciem dłoni przywołując do siebie miski i pstryknięciem palca rozlewając potrawkę na równe porcje, które zaraz poleciały za nim do namiotu, w którym przebywała reszta. Czas było poważnie porozmawiać.
Julian nienawidził bólu, ale naprawdę, naprawdę go nienawidził. Dlatego kiedy eliksir Volanta zaczął działać i w końcu zaczął ustępować, kamień w jego żołądku zaczął się zmniejszać. Posłał Ismailowi i Fenowi wdzięczne spojrzenie kiedy podnieśli go i przenieśli do namiotu, choć nie potrzebował by dodatkowo obnosić się z nim jak z jajkiem. Okładów też nie potrzebował, ale kiedy widział zmartwienie i wyrzuty sumienia na twarzy białowłosego, powstrzymując się od uśmieszku, pozwolił mu się sobą zająć.
- Ah, Fen, ale co ja mogłem zrobić, że była taka ponętna! Te jej śnięte rybie oczy! – parsknął, patrząc na przyjaciela z politowaniem. A kiedy jeszcze dołączył do nich Mae i udowodnił mu, że nie tylko Julian był obolały, jego brwi powędrowały do góry.
- Oh, no proszę, ciebie i maga też nie wolno zostawiać samych, co wymodziłeś? – zapytał ciekawsko, uśmiechając się uroczo do Isia, kiedy położył mu kompres na czole. Był niemal stuprocentowo pewien, że przyjaciel i jego niewyparzona gęba zrobili coś, co tego narwanego staruszka zdenerwowało. Choć… miał wrażenie, że jego i samym oddychaniem można było wkurzyć. Zaraz jednak zganił się w myślach za takie insynuacje, w końcu dotyk jego palców na jego nodze i czole był bardzo delikatny. Aż się zdziwił. Mag nie wyglądał jak ktoś kto był zdolny do takiej łagodności.
Zaraz też przekonał się, że najwyraźniej miał jakieś uzdolnienia kulinarne, bo przed nim i resztą pojawiły się miski pachnącej potrawki, która nie wypalała błony śluzowej nosa samym zapachem. Julian uniósł się do siadu, zostając na łóżku, a reszta zajęła miejsca przy stole.
- No dobrze – zaczął Volant, wyciągając ze swojej torby sześć szklanek i słoik kompotu gruszkowego, który rozlał i podał każdemu, udając że dosłownie każdy na jego miejscu zrobiłby to samo. – Skoro chcecie jechać ratować jakiegoś demona, to przydałby się plan – zauważył, udając że jego wcześniejszego focha wcale nie było i od początku słuchał co Eden miał do powiedzenia, bo choć był obrażony, to nadal łowił każde słowo jakie padło kiedy on zajmował się nogą Juliana.
– Hm, słusznie – podkreślił zaraz Eden, złote spojrzenie kierując na Volanta. Nie spodziewał się, że sam mag wyjdzie z inicjatywą stworzenia planu. - Prawdopodobnie spodziewają się nas, będą na nas czekać, ale nie wiedzą, że my również spodziewamy się zagrożenia - demon wyciągnął ponownie zza paska zwinięty list, jeszcze raz spoglądając na jego treść. – Azuul wskazał gospodę, do której powinniśmy się udać. Pisze, że sprawa jest pilna i wymaga mojej obecności - dodał nieco mniej przychylnym tonem głosu, zgadując że do napisania tego, akurat został już zmuszony. - Jesteście śmieszni. Nie przyłożę ręki do ratowania jakiego demona – wtrącił się nagle Fenrir, jedną dłonią wciąż rozmasowując obolałe żebra.
Mae patrzył z niedowierzaniem na pojawiające się kolejne przedmioty wyjęte z tej magicznej, przepastnej torby. Ostatecznie, gdy Volant rozlał kompot spojrzał na Edena natychmiastowo domagając się zakupu podobnej, a słysząc, że niestety nie było takiej możliwości wygiął dolną wargę w podkówkę. Cały ten smutek trwał jednak ułamek sekundy, podwinął nogi pod siebie delikatnie stukając łyżką w brzeg miseczki.
- Skoro to ma być pułapka proponowałbym przed zgłoszeniem się na odpowiednie miejsce, rozpoznanie. Moglibyśmy popytać albo mógłbym spróbować tam wejść... żebyśmy wiedzieli czego się spodziewać. - Zaczął lekko zdziwiony protestom łowcy, szczególnie biorąc pod uwagę jego umiejętności. Uśmiechnął się więc słodziutko do bruneta i chociaż mocno chciał go podpuścić wydał z siebie jedynie ciche gdakanie kurczaka. - Sama gospoda może być pułapką. O! Moglibyśmy tam pójść nie całą grupą i broń schować? Pewnie się przyda, nie?
- Najrozsądniej byłoby jedną osobę wysłać na zwiad, taką której ci nekromanci się nie spodziewają – zauważył Julian, przewracając oczami na ostre spojrzenie jakie posłał mu Fenrir. – No co? I tak z nimi idziemy, a nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru drugi raz dać się zranić tym czarno magicznym gównem – dodał zaraz, wskazując brodą swoją zranioną nogę.
- Racja – westchnął Volant spoglądając to na Mae, to na Juliana i Edena. – Nie wiedzą, że podróżujecie z kimś, a na pewno nie spodziewają się, że dogadujecie się z Łowcami – prychnął mag, spoglądając złośliwie na protestującego Łowcę. – Więc może Fenrir i Julian zechcieliby sprawdzić, czy to pułapka? – zapytał rzucając starszemu mężczyźnie spojrzenie pełne wyzwania.
Fenrir prychnął na zachowanie Mae, mając ochotę przypomnieć mu jeszcze raz, kto tutaj był tchórzem, kiedy stanęła przed nimi chorda trupów. Nie był również zadowolony ze zdania Juliana, który z góry stwierdził, że pójdą wraz z całą resztą chociaż nie mieli ku temu żadnego obowiązku.
- Dlatego lepiej żebyś siedział na tyłku i nie pchał w nekromanckie gówno - stwierdził w złości, chwilą bijąc się na spojrzenia z Julianem. Kiedy jednak blondyn nie odpuszczał, a Fen czuł, że nie jest w stanie go przekonać... westchnął jeszcze ciężej, jeszcze głośniej sięgając po nalewkę z lipy żeby zmieszać ją z kompotem gruszkowym Volanta.
- Pójdziemy we trzech. Ja, Julian i... ty - posłał młodemu demonowi zgryźliwy uśmiech. - Najszybciej zainteresują się tobą niż jakimiś dwoma, przypadkowymi łowcami. A my cię obronimy, jeśli to rzeczywiście jakaś pułapka... Eden zmrużył złote tęczówki, niekoniecznie popierając pomysł łowcy, chociaż mimo wszystko pozwolił ostatecznie podjąć decyzję Mae.
- Nie chciałbym nikogo z was narażać na skutki czarnej magii. Wolałbym jednak sam rozliczyć się z nekromantami podczas gdy wy uwolnilibyście Azuula, jeśli już go znajdziemy - odchrząknął, biorąc łyk kompotu. Brzmiał poważnie, jakby nie przyjmował, że ktoś się z nim nie zgodzić.
Posyłając Mae zdziwione spojrzenie Ismail popijał spokojnie kompot. Rozumiał problem, rozumiał konstruowanie planu, nie do końca jednak łapał po co cały warkot łowców.
- Za zgładzenie nekromanty Akademia przewiduje nagrodę. I wilk syty i owca cała. Poświadcze, że pomagaliście, dostaniecie swoją część. - Zaproponował odwołując się do najbardziej pierwotnej pobudki szkolenia się na łowcę, pieniędzy. W tym czasie młody demon lekko się zmieszał musząc przyznać Fenowi rację. Walczyć nie potrafił ale w ucieczce był wręcz wyborny. Gdy zrobi się niebezpiecznie będzie mógł i siebie ale również ich schować w cieniu. Dopóki nie zaczną panikować i nie spróbują mu stamtąd uciec nic im nie będzie groziło.
- Dobrze. Bardzo chętnie z wami pójdę. Ktoś się musi o was zatroszczyć, nie? A ja z natury czuje czarną magię bo cuchnie, będę przydatny!
- W porządku, w takim razie wy pójdziecie sprawdzić, czy to wszystko łącznie z człowiekiem, który ma nam pomóc to pułapka, a ja w tym czasie spróbuję namierzyć twojego… znajomego magią – dodał swoje Volant, spoglądając na Edena. – Byłbym zatem wdzięczny, gdybyś schował ten list z powrotem do butelki i nie pozwolił by coś się z nim stało. Dotykał go, powinna na nim zostać jego magiczna sygnatura – wyjaśnił, już czując ilość roboty jaką będzie musiał włożyć by stworzyć artefakt pozwalający na takie ekscesy.
- A jak się tam dostaniemy? – zapytał Julian, zadowolony z szykującej się bitki. Dawno nie miał okazji uczestniczyć w czymś bardziej wymagającym i choć nekromancja brzmiała odrobinę strasznie, tak tyle samo ile czuł wątpliwości, tyle czuł ekscytacji na myśl, że ledwo udało mu się wyjść z Rote i już został wplątany w coś ciekawego. No i Segara… Nigdy tam nie był.
Eden przytaknął, zwijając zaraz z powrotem list, chowając go skrzętnie do butelki. Zaraz potem wręczył ją Volantowi uznając, że skoro ma mu przydać się w wyłapaniu śladów demona, powinien ją przejąć.
- Daniny się nie odmawia - stwierdził zaraz z zadowoleniem łowca na wzmiankę o jakimś wynagrodzeniu, które oferowała Akademia. Ta oferta brzmiała już dużo lepiej, gdyby mieli cokolwiek w zamian za uratowanie demona. - Z Kali nie wypływają przypadkiem barki do Segary? Moglibyśmy zabrać się na jednej z nich. Na pewno wyjdzie nam to szybciej niż pokonanie tych setek mil na koniach - zaproponował, dopiwszy zaraz resztę swojej mieszanki alkoholu. Wstał przeciągając się leniwie, a chwilę później przejechał wzrokiem po każdym z osobna.
- Musimy ustalić warty. Nie polecałbym zostawianie całego obozu i koni w rękach dobrego losu. Kilka godzin czuwania nikogo nie zbawi, poza tym... namioty są za ciasne dla całej szóstki - założył ręce na piersi, rozglądając się po sobie jakby szukał czegoś co pomogłoby, iż zadecydować o tym, kto pierwszy będzie pełnił służbę. Schylił się zaraz do ziemi, zrywając kilka źdźbeł trawy różnej długości. Ułożył je w dłoni, tak by równo wstawały ponad jego palce po czym podszedł wpierw do Mae, Edena, dalej Ismaila, Volanta, Julka, pozwalając każdemu wyciągnąć po jednej.
Widząc swoją króciutką trawkę Volant westchnął, ale nic nie powiedział, czując tylko narastający ból głowy… Cóż, może to i lepiej? Będzie miał całą noc, żeby uwarzyć sobie leki i zacząć pracę nad artefaktem tropiącym. Z Mae, który wylosował drugą najkrótszą trawkę nie miał okazji porozmawiać, ale to znaczyło tylko, że dzieciak nie zdążył go jeszcze zdenerwować. Mogło być gorzej.
- W takim razie, skoro wszystko mamy ustalone, pozwolicie że się oddalę – powiedział podnosząc się z krzesła i machnięciem dłoni zbierając puste naczynia, które ułożyły się w równy stosik. Skoro miał mieć wartę, chciał się umyć zawczasu, by nikt nie posądził go o zaniedbywanie obowiązków i zostawianie Mae samego podczas gdy powinien z nim pilnować obozu. W końcu nie było jeszcze aż tak późno by kładli się spać. No i nadal miał w planach zbadać magię Ismaila, ale do tego też potrzebował czystych myśli.
Zgarnął brudne naczynia i odszedł w kierunku rzeki, wszystko czego potrzebował trzymając w swojej torbie. A kiedy doszedł nad rzekę, kazał naczyniom umyć się i czekać, podczas gdy on szybko z długiego kawałka nieprześwitującego materiału zrobił sobie parawan, za którym schował się, by w spokoju i bez ciekawskich oczu móc się umyć i przebrać. Kiedy wrócił do obozu miał na sobie przylegające do nóg, ale nie ograniczające ruchów spodnie i luźną koszulę, która nadal zakrywała go całego, odsłaniając jedynie kawałek bladej szyi. Rozwiesił uprane ubrania niedaleko ognia, swoje rzeczy odkładając do jednego z namiotów, w którym nieco zamroczony eliksirem Julian drzemał, opierając jedną rękę o zagłówek łóżka, drugą na brzuchu. Mag rozejrzał się czy nikt go nie widział, a potem wyjął z jednej ze skrzyń koc, którym przykrył chłopaka od stóp do głów, sprawdzając jeszcze raz, czy czarna magia opuściła jego ciało. Mimo wszystko nie chciał by coś mu się stało, zwłaszcza że nie widział w nim niczego, co mogłoby sprawić, że pomyślałby, że na to zasłużył. Oczywiście było to tylko pierwsze spostrzeżenie, mógł się też mylić, na ten moment jednak nie chciał go osądzać. Nie znał go, jego ani żadnego z nowych towarzyszy.
- Ismail! – zawołał cicho, wyszedłszy przed namiot, a kiedy chłopak znalazł się obok, poprowadził go niedaleko ogniska, tak że i w gęstniejącej ciemności wieczoru mogli patrzeć sobie w oczy. – Czy podczas swojej nauki, kiedykolwiek uczyli was jak wizualizować swoją moc? – zapytał, wcale się nie dziwiąc kiedy otrzymał negatywną odpowiedź. Westchnął, a potem wyciągnął swoje ręce przed siebie, pozwalając by razem z ciepłym wiatrem i zapachem rzeki w powietrzu pojawiły się charakterystyczne fioletowe iskry, a w nozdrza połaskotał ich zapach burzy.
- Jest to, oczywiście moim zdaniem, elementarny błąd, który zamierzam naprawić – powiedział, przymykając oczy i mówiąc cicho, wyciszając swój umysł i emocje, sięgając w głąb siebie, tam gdzie pod sercem biło jego drugie źródło życia. – Nie wiem, czego cię uczyli, ale wystarczyło mi obserwować cię jeden dzień, by wiedzieć, że nie robili tego tak, jak powinno się uczyć magii. Magia to nie jest coś, co każdemu przychodzi tak samo, ani coś, czego da się nauczyć jedynie z książek. Mag musi czuć, musi widzieć, wiedzieć. Ale przede wszystkim, jeśli chcesz czarować, musisz znać siebie. Każdy z nas jest inny, Ismail. Nie ma dwóch takich samych ludzi i nie ma dwóch takich samych magów. Magia, która krąży nam w żyłach też jest zupełnie różna od siebie, o czym zaraz się przekonasz. To co nas określa, to przede wszystkim ilość mocy. Skoro nigdy jej nie wizualizowałeś, na pewno nie zdajesz sobie sprawy ile jej posiadasz, a to kolejny błąd. Nie możesz przekroczyć limitu, który ustawiła ci natura, ale używanie zbyt mało mocy przy niektórych zaklęciach jest równie niebezpieczne. Możesz osuszyć się do dna, nawet o tym nie wiedząc. Dlatego moja pierwsza lekcja dla ciebie, wizualizacja – mówił, pozwalając by napięcie zebrane wokół niego zaczęło materializować się na jego dłoniach. Fioletowa mgła kłębiła się wokół jego palców, trzeszcząc iskrami i tworząc mu nad głową małe wyładowania elektryczne, tylko po to, by po chwili całkowicie ustać. Za to na otwartych dłoniach Volanta stała skrzynka. Fioletowa, niemal czarna z przecinającymi ciemność błyskawicami, tam gdzie była ciemniejsza, widać było gwiazdy. Z drugiej strony spienione fale i góry sięgające daleko w głąb pokrytego milionem gwiazd nieboskłonu. Skrzynia okuta była srebrem grawerowanym w symbole alchemiczne. Była piękna, ale… niewielka. Nieco większa od książki, którą rzucił w Edena.
- To moja moc – powiedział cicho, patrząc w jasne oczy ucznia z powagą, ale też wszystkim co miał w sobie dobrego. Wiedział, że w ten sposób obnażał siebie, ale gdyby kazał zrobić to samo Ismailowi, samemu pozostając w ukryciu, byłby tak samo złym nauczycielem jak ci, którzy nauczali go przez całe jego życie. Nie dało się uprawiać magii bez poświęcenia, bez zrozumienia i bez doświadczenia. A tych trzech rzeczy mu nie brakowało.
- Teraz twoja kolej. Skup się na tym jak postrzegasz magię, co czujesz, co widzisz oczami wyobraźni kiedy myślisz „moc”. I pamiętaj, nie ma złych odpowiedzi, bo nie ma dwóch takich samych magów. Ja na przykład czuję magię. Jej zapach, napięcie w powietrzu, miękkość pod palcami. Skoncentruj się na tym, co ty odczuwasz kiedy rzucasz zaklęcia, a potem spróbuj to wszystko zamknąć w swoich dłoniach, wyobraź sobie siebie, ale nie jako osobę, ale to co cię określa i również wyobraź sobie jako część twojej własnej skrzyni na magię. Ah i nie otwieraj oczu, dopóki nie będziesz pewien, że wszystko o czym pomyślałeś nie znajdzie się tutaj – skończył, łapiąc na chwilę jego delikatne dłonie w swoje spracowane, spękane i ciepłe, ściskając jego palce delikatnie zanim się odsunął, posyłając mu zachęcające spojrzenie.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gdy więc większość rozeszła się od ogniska, każdy w celu spędzenia wieczoru we własnym zakresie rozrywki, starszy zniknął na chwilę w wolnym namiocie, rozbierając się z części grubych szat, które nosił podczas drogi. Zostawił na sobie jedynie białą, miękką koszulę i luźniejsze spodnie, z których wyjął pas i wszystkie uwierające go części garderoby. Rozpuścił także ciemne włosy przez co wyglądał dużo bardziej leniwie, domowo jakby miał zamiar szykować się zaraz do snu, ale miał co innego w planach.
Wychodząc na zewnątrz, podłożył jeszcze do paleniska kilka narąbanych pieńków drewna, żeby podtrzymać ogień przez całą noc, a następnie odszedł kawałek dalej od obozowiska, żeby nie słyszeć żadnych szmerów i rozmów. Znalazłszy idealnie równie podłoże, usiadł na trawie nogi podkurczając do siebie. Przymknął powieki i biorąc kilka długich oddechów, pozwolił zejść ze swojego ciała iluzji, którą nosił przez cały dzień. Nieco wyżej ponad jego uszami wyrosła para perłowych, lśniących rogów, która odbiła się blaskiem od zachodzącego słońca. Kiedy poczuł się z kolei całkowicie rozluźniony, sięgnął dłonią po ciężki, stary tomik, który na myśl przywodził mu tylko zuchwałego maga, mającego czelność rzucić w niego ów przedmiotem. Eden uśmiechnął się nikle, otwierając księgę na pierwszej stronie po czym zabrał się za wertowanie wzrokiem tekstu. O czymkolwiek owa książka by nie była, na jej przeczytanie miał całą piękną, bezkresną noc, bo skoro tym razem ominęła go warta...
Zostawiając sobie ostatnie źdźbło trawy, rozejrzał się po wszystkich oceniając, komu udało się wyciągnąć dwie najkrótsze kawałki. Nie krył po sobie rozbawienia, kiedy owy zaszczyt trafił się dwóm jego ulubionym towarzyszom podróży. Nie żeby zrobił to specjalnie, w końcu nie on był zbawcą losu. On tylko czynił swoje honory.
Ku wcale nie tak ogromnemu zaskoczeniu, mag nie wydawał się przejęty. Zgarnąwszy od Fenrira szklankę za nim ten zdążył dopić swoją nalewkę, oddalił się w stronę rzeki. Julek również zniknął po chwili w namiocie, nadal zmęczony po przygodach z martwą rybą. Ostatecznie za nim się zorientował, został przy ognisku sam na sam z ciemnowłosym, któremu nadal miał za złe to, w jak bezczelny sposób go potraktował wtedy w namiocie. Wciąż czuł palce pod swoimi żebrami, które sprawiły, że głupio zwijał się na podłodze. Dodatkowo twardo upierał się, że nic go nie bolało i tylko teatralizował. Chyba nikt z obecnych, mu wtedy nie uwierzył. Teraz z kolei, kiedy ponownie zaczynało kuć go w żebrach przy najmniejszym poruszeniu się, zaczynał powoli żałować, że wcześniej odrzucił propozycję wysmarowania się jakąś maścią rozluźniającą mięśnie i łagodzącą ból. W dodatku mężczyzna wydawał się wtedy całkowicie szczery i nie nabijał się z niego. Co mu strzeliło więc do głowy, żeby odrzucić te propozycje?! Ot, ośla upartość.
Zerknął z niepewnością na Mae, korzystając z okazji, że nikogo innego nie było w pobliżu.
— Taa... propozycja odnośnie posmarowania, gdzie boli, nadal aktualna? — zapytał sztywno, w dodatku nadal kłócąc się w myślach, czy dobrze postępował ukazując jakąkolwiek słabość. Czasami zapominał, że wciąż był tylko człowiekiem.
Rozmowa którą wszyscy wspólnie przeprowadzili, dochodząc bardzo szybko do odpowiednich wniosków, planując całe przedsięwzięcie z odpowiednią wrażliwością na nieznaną sytuację, troszcząc się o najdrobniejsze szczegóły mocno go uspokoiła. W prawdzie obawiał się tego polegania na łowcach. Mimo zapewnień Juliana nadal mogli uznać go za wroga ale pocieszał się cały czas myślą, że nikt nie uciekał jak on. Kilka razy nawet Eden miał problem go złapać, a jego magia była przecież tak potężna, że wyciągała go z jego bezpiecznego cienia! Ostatecznie więc mógł przysiąść wygodnie przy ognisku, znaleźć kuleczkę którą stworzył z energii otaczającej Edena jeszcze w domu i się normalnie pożywić. Dzisiejszy dzień nie był wykańczający co nie oznaczało, że nie chciał zadbać o swoje zdrowie. Poza tym, planował w nocy wymknąć się do miasta, zebrać kilka nocnych marzeń co powinno dać jego przyjacielowi przyjemnie sycące uczucie w żołądku. Nie przejmował się przy tym towarzystwem bo kuleczka przypominała nieco bułkę, nawet w rwącej się konsystencji więc siedzący obok Fenrir nie powinien mieć do niego żadnych pretensji o niesmak. Wkładając pierwsze włókno do ust uśmiechnął się delikatnie do siebie, powoli przeżuwając, ciesząc się rozgrzewającym uczuciem w gardle. Błogość ta trwała do momentu gdy mężczyzna się nie odezwał. Zwrócił jego pełną uwagę jednak nie tym co powiedział, a w jaki sposób. W jego oczach momentalnie zamajaczyło zatroskanie.
- Owszem, nadal aktualna. – Zapewnił wkładając kolejny kawałek do ust, tym razem nie naciskając na niego i nie robiąc mu już żadnej krzywdy dotykiem czy słowem. Dopiero więc na jego spojrzenie przepełnione bólem który zamrowił go w palce podniósł się i prosząc żeby poczekał, schował esencję do odpowiedniej sakiewki przy pasku, znikając na chwilę w namiocie w którym umieścił jego i Edena rzeczy. Ze swojej torby szybko wyjął gliniany pojemniczek wypełniony oleistą, gęstą maścią i z tym wrócił do bruneta. - Co zasadniczo się stało w mieście? Ktoś was napadł? – Dopytał zajmując ponownie miejsce siedzące. – Rozbierz się i pokaż gdzie najbardziej boli.
Łowca odetchnął z wyraźną ulgą, kiedy mężczyzna zniknął na chwilę w namiocie z zamiarem przyniesienia mu maści. Sam czuł z kolei dziwną konsternacje, że dobrowolnie zgadza się na czyjąś pomoc, w dodatku praktycznie obcej mu osoby. Trudno było tu mówić o jakimkolwiek zaufaniu, chociaż... na pewno był to pierwszy, malutki krok w stronę tego, żeby zaczęli swoją relację nie od głupkowatych żartów i rzucanych sobie spojrzeń. Fen nie był teraz z kolei w nastroju na szczerzenie się jak głupi i zgrywanie nieustraszonego twardziela.
Gdy ciemnowłosy wrócił, zerknął ciekawsko na to, co przyniósł ze sobą. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco przez co w pierwszej chwili się skrzywił, ale skoro miało mu pomóc, chyba nie powinien dłużej wybrzydzać. Odwrócił się plecami do Mae, po czym zabrał się za rozpinanie kaftana, który szczelnie zasłaniał całą jego klatkę piersiową, plecy i ramiona. Po jego zdjęciu został mu jedynie podkoszulek, który chwycił z kolei od dołu, ściągając zaraz przez głowę. Nie było niczym zaskakującym, że był dobrze zbudowany. Jego ciało z każdej strony naznaczone było ciężką pracą i wysiłkiem. Ale Fen do samego ciała podchodził tak bezemocjonalnie i nijako, że nawet nie zawahał się, kiedy mężczyzna poprosił, aby się rozebrał.
— Gdzieś pod łopatkami — wytłumaczył na samym początku, przekręcając głowę lekko w bok, zerkając przy tym za siebie. Rzeczywiście na środku jego pleców malował się bardzo nieładny, purpurowy siniak, bladł w dół i zamieniał się w żółtą plamę. Nic więc dziwnego, że samo stłuczenie musiało mu aż tak dokuczać. Przy kolejnej odpowiedzi Fen prychnął arogancko, kręcąc głową.
— Naprawialiśmy jakiemuś stajennemu spichlerz, żeby odsprzedał nam konia za grosze. Byłem w środku, kiedy Volant naprawiał magią sufit i belka mnie przygniotła... bo się nie zna na żartach — skwitował kolejnym prychnięciem, zdając sobie sprawę, że w gruncie rzeczy sam sobie zasłużył. — W każdym razie, czeka was na pewno bardzo przyjemna, wspólna noc — rzucił już z większym żartem, wyprostowując plecy jeszcze bardziej, czekając jak na skazanie aż Mae nałoży mu te świństwo na skórę.
Przyglądając się pojawiającym się coraz liczniejszym fragmentom ciała Fenrira z przykrością wymalowaną na twarzy dostrzegał coraz liczniejsze blizny. Ostatecznie nie skomentował wiedząc, że nic by to nie dało. Każdy toczył inną wojnę próbując w tym brutalnym świecie przeżyć. Każdy wychodził z kolejnych bitew wygranym albo przegranym zdobiąc swoje ciało bliznami albo umysł doświadczeniem. Rozumiał to jak nikt inny więc zajmując się odkręcaniem słoiczka słuchał jego przyjemnego głosu tłumaczącego mu miejsce bólu. Nie trudno było je zlokalizować przez pięknego krwiaka jaki wykwitł pod skórą, skupił się więc na tym jak do tego doszło. - Chyba nie rozumiem. – Przyznał, a widząc ponowne rzucone spojrzenie przez ramię, uśmiechnął się ciepło. – Czy Twoja dobroduszność na dzisiejszy dzień wyczerpała się przy tej odbudowie spichlerza czy chcesz stwarzać pozory poważnego łowcy. Mówię o nie zgodzeniu się na podróż po wujaszka. – Mruknął rozsmarowując kleisty wyciąg z mchu jaskinnego w dłoniach po to żeby nabrał odpowiedniej temperatury. Później powoli położył ręce na jego plecach ostrożnie wmasowując substancję. Nie chciał sprawić mu bólu ale poruszyć krążenie. Tak, Mae z natury był w kilku wymiarach iście piekielnym, a łączenie ze sobą niektórych faktów było właśnie jednym z nich. Poza tym jednak, w jego głosie nie brzmiało nic innego jak czysta ciekawość.
- Nie odpowiadaj mi na razie, dobrze? Sam chce się przekonać. – Zaśmiał się ciepło widząc jak do tej pory wyprostowany niczym struna Fenrir zaczyna się lekko pochylać w przód i coraz chętniej pod naciskiem jego palców rozluźniać. - Za chwilę możesz poczuć chłód, przyniesie ulgę. – Szepnął bliżej jego ucha widząc, że ten przymknął oczy i wygląda co najmniej tak jakby puszczony miał na niego paść i zacząć równomiernie pochrapywać. Sam Mae zadowolony z tego efektu jakby co najmniej mu życie uratował, przeniósł się na łopatkę, później ramię, biceps który specjalnie trochę bardziej obmacał i tak aż do łokcia. Później wrócił na plecy i smarując aż do drugiej łopatki i w górę, na karku, odgarnął mu włosy na nieposmarowane ramię zahaczając niesforny kosmyk za ucho. - Chyba najwyższy czas pójść spać, hym? Pomóc Ci? – Zapytał gdy skończył i przytrzymał śpiocha zanim ten zapoznał się twarzą z trawą przed sobą.
Pytanie mężczyzny wyraźnie zbiło go z tropu, bo zupełnie nie spodziewał się, że wyskoczy on nagle z tematem jego wielkiego serca i tego, że trzeba było z początku przekonywać go by zgodził się na ratowanie demona. Ostatecznie to on dopiął plany na ostatni guzik i nie wyglądał jakby wielką trudność sprawiał mu tak haniebny czyn jak pomoc istocie, na które w rzeczywistości polował. Skoro jednak ciemnowłosy nie oczekiwał od niego, że od razu udzieli mu odpowiedzi, Fenrir rzeczywiście nie miał zamiaru mu nic więcej zdradzać.
— Nie bądź zaskoczony — dodał jedynie z wyraźnym rozbawieniem. Bawił go fakt, że Mae liczył na dojście do prawdy, bo nawet sam łowca nie wiedział, gdzie ta tak dokładnie leży. Nie potrafił określić się mianem tego złego czy tego dobrego więc sam poniekąd był ciekaw, na jaką jego maskę trafi akurat ciemnowłosy. Jeżeli jednak Mae widział w tym jakieś wyzwanie czy nawet głupią ciekawość, nie miał zamiaru odradzać mu tego pomysłu. — I nie ciesz przedwcześnie tak zwanym mniejszym złem, bo te może jeszcze urosnąć.
Łowca sam nawet nie zwrócił uwagi, kiedy pod dotykiem ciepłych dłoni jego ramiona rozluźniły się, a ciało uspokoiło. Po nałożeniu maści poczuł wyraźne ukojenie, a kiedy dodatkowo mężczyzna dość dobrze radził sobie z rozmasowywaniem obitych miejsc, Fen odwdzięczył się cichym pomrukiem. Czuł się jakby jego zmęczone ciało wreszcie odpuszczał i pozwoliło sobie na chwilę odpoczynku. I jak do tej pory nie był jeszcze przekonany czy sam masaż był dobrym pomysłem, tak teraz z jego ust uciekło kolejne westchnięcie świadczące o tym, że łowca wreszcie dał za wygraną. Lekki powiew chłodu i przyjemny dreszcz na karku sprawił, że przymknął oczy i był gotowy paść w ramiona snu dokładnie w takiej pozycji w jakiej siedział. Dotyk na ramionach czy bicepsie sprawił mu jedynie jeszcze większą ulgę i cóż... Fenrir wyglądał na naprawdę zrelaksowanego.
Ocknął się dopiero kiedy prawie nie zarył twarzą w ziemię, w ostatniej chwili przytrzymany przez ciemnowłosego, od którego zaraz się odsunął. Zdążyło mu się na chwilę przysnąć, a po obudzeniu wydawał się z kolei nieco zaskoczony faktem, do jakiego stanu doprowadził go demon.
— Dam sobie radę — oświadczył i zgarnąwszy resztę sowich rzeczy, odwrócił się jeszcze na chwilę przodem do Mae. Chyba chciał się jakoś wytłumaczyć, rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale za nic w świecie nie mógł zebrać teraz myśli. — Masz całkiem przyjemne dłonie. Oszczędzaj je dla mnie — posłał mu przyjemny, leniwy uśmiech po czym wreszcie ruszył do namiotu, który zajął razem z Julkiem. Przepchnął lekko blondyna w drugi kąt łóżka po czym sam padł na brzuchu jak długi, odpływając od razu w objęcia snu.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]
Przeważnie się nie wtrącał. Nie miał kompletnie pojęcia jak skutecznie radzić sobie w tak dziwnych sytuacjach. Owszem, czytał o sztuce prowadzenia wojny, mniejszych czy większych bitew ale wtedy w gre wchodziło regularne wojsko bądź zgrane oddziały, nie tłum nieznajomych, kompletnie sobie nie ufających. Dodał swoje trzy grosze, owszem. Ale chodziło tutaj o regulacje Akademii które znał z autopsji oraz pałanie czystą niechęcią do osób parających się nekromancją. Jakkolwiek szlachetne pobudki mogły mieć takie osoby to co martwe takie zostać powinno, to co miało w sobie magię powinno ją zachować. Nigdy nikt nie powinien w to ingerować, nikt nie powinien poddawać się chęci gwałtownego rozwoju i posiadania władzy kosztem niewinnego życia. I chociaż był świadom, że tak pięknie świat nie wyglądał tak cenił wszystkie te podejmowane przeciwko temu działania.
Gdy więc cała banda doszła do porozumienia i zaczęła się rozchodzić on wstał i ruszając w stronę ogniska nie chciał przeszkadzać zmęczonemu Julianowi za to samemu chętnie by się odprężył, umył i przygotował do snu. Cały dzień w siodle i to jeszcze nie przeznaczonym w całości jemu wymęczył go niemiłosiernie więc jedyne o czym marzył to chwila ciszy i relaksu. Dodatkowo był nadal głodny co ogólnie było dla niego podejrzane ale jeżeli nikt nie będzie miał nic przeciwko, chętnie zje dokładkę. Szczególnie, że niewyjaśnionym sposobem Volant i Mae naprawili potrawkę i okazała się zjadliwa. Nie zdążył jednak ani zajrzeć do kociołka gdy zawołał go Volant. A on w dość szybkim tempie przypomniał sobie, że ma mistrza…
Idąc za nim do lasu zastanawiał się nad dwoma rzeczami. Po pierwsze dokąd i w jakim celu szli. Było to jednak mniej ważne niż powtarzanie sobie w głowie wątpliwych zwrotów: „Panie Mistrzu” a może „Panie Volancie” a jeżeli wystarczyłoby „Mistrzu”? Jakie w ogóle były tego zasady? Będzie dostawał kolejne stosy książek do czytania? Do tego specjalnie go nie potrzebował, sam dużo czytał, a później poświęcał długie godziny na próby wprowadzenia teorii w życie.
- Jak zrobić co? – Zapytał gdy znaleźli wreszcie dogodne miejsce, a Volant odwrócił się twarzą do niego. Przełknął przy tym nerwowo ślinę ponownie widząc niemrawą minę maga. Więcej już się nie wtrącał z uwagą obserwując to co robił. Nie miał wielu okazji przyglądać się używaniu magii, Akademia stawała na chłonięcie jak największej ilości teorii, na rozwiązywaniu zawiłych testów i symulacjach sytuacji w których mogli się znaleźć. Wszystkich zaklęć które umiał sam się uczył i to po nocach próbując raz po raz, aż mu wyszło.
- Wybacz ale wszystko co mówisz kompletnie nie zgadza się z tym czego nas uczą. Magia drzemie w nas wszystkich taka sama i przez poszerzanie naszej wiedzy z książek możemy ją kontrolować, czerpać z natury i nigdy nie... – Mruknął przekręcając głowę w bok w momencie gdy zaczęła pojawiać się skrzynia. Gdy ta się uformowała uchylił usta w nieukrywanym geście podziwu po czym zrobił krok bliżej żeby móc się przyjrzeć.
- Niesamowite. – Wymsknęło się mu gdy zrobił jeszcze jeden krok bliżej, przyglądając się okraszonemu żyjącą magią wieku. Nie połasił się o wyciągnięcie dłoni ale ostatecznie stojąc bardzo blisko wodził wzorkiem po najdrobniejszym zakamarku. Nie wiedział co to oznaczało, dlaczego było tam tak wiele elementów ale były przepiękne. Ostatecznie podniósł oczy w górę i słuchając instrukcji których kompletnie się nie spodziewał w porę opamiętał się żeby nie roztrząsać braku książki, a go słuchać! Przełknął nerwowo ślinę rozumiejąc, że nauka nie będzie prostą gdy nie mógł w każdym momencie zerknąć na odpowiednią linijkę tekstu, a przechodząc tak od razu do czarów w ogóle zaczynał czuć stres. Ten lekko ustąpił przy niespodziewanym dotyku, a zostawiony samemu sobie, jeszcze raz spojrzał w jego oczy po czym wypuścił wstrzymywane dotąd powietrze z płuc.
Przymknął oczy zastanawiając się nad tym co do niego powiedział. Jak on widział magię? Kochał żywioły którym poświęcił kilka ostatnich lat. Ciepło płomienia który mógł być tak samo zabójczy jak życiodajny, szum lodowatej wody w rwących potokach czy fale na spokojnych sadzawkach, zapach ziemi i jej urodzajów oraz powietrze, naelektryzowane i niebezpieczne bądź muskające spracowane policzki. Uwielbiał wszystko to co było z nimi związane, uwielbiał tak samo naturalne źródła jak wytwory własnej magii. Myślał o rozkwitaniu kwiatów, przeskakujących w kominku iskierkach, latających bańkach które wpadając na kogoś pękały z cichym dźwiękiem niesionym przez bryzę.
Magia po chwili zaczęła go otaczać, była delikatnie różowa prawie że biała. Strzeliło kilka iskierek dookoła jego dłoni, a on czując ciężar zszedł na kolana prostując sylwetkę. To co powstawało pod wpływem jego skupienia zaczynało przygniatać kolejne źdźbła trawy, a on zatracając się w tym co wywoływało lekki uśmiech na jego twarzy zapełniał skrzyneczkę. Ta ostatecznie się zmaterializowała, a on jeszcze chwilę siedząc odetchnął głośno i uchylił oczy po to by mocno się zdziwić.
Skrzynia chociaż większa od tej prezentowanej przez Volanta była piekielnie zwyczajna. Poszarzała jakby wykonana z drewna o które nikt nigdy nie dbał. Nie miała żadnych szczególnych znaków magicznych, stalowy zamek i zawiasy. Trzeba przyznać, że się mocno rozczarował. Tak długo to trwało, była taka nadzieja na zobaczenie tego co w nim drzemało, a okazało się najzwyczajniejsze w świecie. Wyciągając przed siebie rękę przejechał palcem po jej wieku, jakby było zakurzone. Zagryzł więc wnętrze policzka i odwracając głowę w stronę Volanta, czekał na wyrok.
Jeśli miał być szczery, pierwszy raz w całym swoim całkiem długim i całkiem szalonym życiu zobaczył coś tak… nijakiego. Nie dało się inaczej określić skrzyni Ismaila, a biorąc pod uwagę to, jak długo chłopak czarował z tego co zdążył podsłuchać czy zauważyć, było to wręcz niemożliwe. To nie wyglądało jak skrzynia czarodzieja. Jak skrzynia jakiegokolwiek magicznego stworzenia, które magią parało się od dobrych kilkunastu lat. Coś tu było bardzo, ale to bardzo nie tak. A kiedy patrzył na tak zawstydzoną twarz chłopaka, przygryzł wnętrze policzka powstrzymując się od jakichkolwiek komentarzy. Przynajmniej na ten moment.
- Mogę? – zapytał cicho, wskazując podbródkiem skrzynię, a kiedy otrzymał pozwolenie, uchylił jej wieko, natychmiast wciągając głośno powietrze nosem. Patrzył dalej, sięgał dalej, a im więcej widział, tym więcej w jego sercu wzbierało wściekłości i nienawiści do Akademii. Co do samego Isia, czuł tak ogromną niesprawiedliwość i smutek, że na chwilę odbił się w jego oczach. – Spójrz – warknął, nie mogąc powstrzymać by nie okazać niezadowolenia. – Spójrz co zrobiła ci twoja ukochana Akademia – powiedział, siląc się na odrobinę spokojniejszy ton, zachęcając maga by spojrzał do środka tego nieszczęścia, które miało być jego dumą i chwałą.
Pierwsze pytanie jakie wyłoniło się spośród tego widocznego szoku sprawiło, że jedynie pokiwał głową. Nie wiedział co Volant chciał zrobić ale gdy przy nim kucnął i zaczął skrzynię otwierać, on zaczął się zastanawiać czy w ogóle tak można. Poza tym niezmiernie ciekawiło go to co było w środku i już chciał się pochylić nad jego ramieniem gdy usłyszał to warknięcie. Momentalnie wrócił do prostej i uległej pozycji czekając na reprymendę i może… wreszcie jakąś książkę? Inaczej tego nie ogarnie sam!
Chwilę zajęło zanim przekonał się do spojrzenia do środka. Rzucił mu jeszcze kontrolne spojrzenie, widząc to całe rozgoryczenie a nawet złość wątpił w to czy chce wiedzieć ale pochylił się dostrzegł. W skrzyni była kolejna, w niej kolejna i jeszcze jedna. Wieko za wiekiem wpadało w coraz mniejsze po to by na samym dnie pokazać to co miał nadzieję od początku zobaczyć. Drobna skrzyneczka po której płynęła woda, którą muskały płomienie i na której ustawione było kilka lśniących kamieni. Niewielka polana po której zabawnie biegały podmuchy wiatru, kilka drobnych kwiatów i burzowa chmura. Wszystko to jednak wyglądało jakby miało… za mało miejsca. Skrzyneczka wyglądała jakby miała niedługo się rozpaść, jakby nie mogła już więcej w sobie zmieścić.
- Nie rozumiem. – Mruknął cicho. – Chyba dobrze, że jest prawda? Wygląda podobnie do Twojej…
Volant westchnął, długo i ciężko, masując sobie skroń palcami, żeby się uspokoić i nie zacząć krzyczeć na niewinnego adepta magii, który nie widział problemu, o którym nie mógł wiedzieć.
- Owszem, powinna tak wyglądać, ale ta – wskazał wielką skrzynię, która oddawała ilość magii jaką Ismail w sobie miał – nie ta – wyjaśnił stukając w kolorowe, pełne żywiołów wieko. – Nic dziwnego, że jesteś taki beznadziejny – zauważył bez cienia złośliwości w głosie, mówił tylko prawdę. – Cała twoja magia, która jak widzisz przewyższa mają dwukrotnie, została zamknięta w tej małej przestrzeni, w której się nie mieści. Zaklęcia, które rzucałeś do tej pory tak bardzo cię ograniczały, że aż upośledziły i sprawiły, że wszystko co miałeś w sobie najlepszego ukryło się. Ale to nie może trwać wiecznie. Twojej magii jest za dużo dla tak małego naczynia, jeśli nie zaczniesz naprawdę uprawiać magii, rozerwie cię od środka. A patrząc na stan, w jakim się znajdujesz, znalazłeś mnie w idealnym momencie – powiedział bardzo poważnie, patrząc swoimi czarnymi oczami w jasne tęczówki młodego maga.
Widział w jego oczach strach, dlatego choć wypadało to okropnie niezręcznie, w końcu nie potrafił kogoś pocieszać, poklepał go delikatnie po ramieniu. – Bez obaw, to nie jest stan, którego nie możemy naprawić. Będziesz jednak potrzebował dużo czasu i jeszcze więcej wytrwałości. Nie możemy na raz otworzyć tych wszystkich skrzynek, bo twoja prawdziwa, ta która wygląda jakbyś jej nigdy nie używał, rozleciałaby się w drzazgi w momencie, w którym rzuciłbyś pierwsze najprostsze zaklęcie. Nauczę cię, będziemy powoli otwierać twoje skrzynki, aż nie nauczysz się korzystać z pełni swoich mocy. Najpierw jednak musisz mi dokładnie powiedzieć, czego uczyli cię w Akademii. Muszę wiedzieć, gdzie dokładnie popełnili błąd – powiedział zaciskając palce na jego ramieniu, chcąc mu dodać w ten sposób otuchy. Wierzył, że da sobie radę, że oboje dadzą i Ismail będzie dokładnie tak potężny jak powinien być.
Złość której kompletnie nie rozumiał sprawiła, że skupił się na słowach które do niego opornie ale docierały. Nie do końca wiedział jak to się stało, a stwierdzenie jego beznadziejności lekko ukłuło jego dumę z tylu lat poświęconych na ciężką harówkę pełną wyrzeczeń ale nie komentował, po prostu słuchał. Bowiem wizja rozpościerana przed jego oczami nie brzmiała ani trochę zachęcająco, a w jego głowie rodziło się więcej pytań niżeli odpowiedzi. Skoro sposób nauczania był zły i miał tak fatalne skutki, dlatego w ogóle był praktykowany? Podniósł spojrzenie jasnych oczu na te Volanta szukając tam odpowiedzi, dostrzegł na razie tylko rozczarowanie więc zamknął usta na razie porzucając dyskusję.
- Pewnie nie ma do tego książek, nie? – Rzucił z próbą rozluźnienia tej nerwowej atmosfery, a widząc cień jego uśmiech odetchnął wreszcie z ulgą. Nie odsunął się też od niego czując ogromne pocieszenie w tym jednym geście, jedyne co to zmienił pozycję na wygodniejszą, nadal patrząc na swoją skrzynię.
- Wydawało mi się, że normalnie. – Mruknął na jego pytanie. – Mamy bardzo dużo wykładów, dostajemy do czytania bardzo dużo pozycji. Uczymy się mediacji, taktyki czy logistyki. – Zaczął, a słysząc sprostowanie o magię pokręcił głową przecząco. – Dostajemy materiały, a przeniesienie praktyczne spoczywa na nas samych. Sami musimy zrozumieć to co jest w książkach i przekuć w praktykę. To przykre usłyszeć, że jestem beznadziejny po tylu godzinach które poświęciłem na opanowanie magii żywiołów. – Przełknął nerwowo ślinę po czym rzucił mu kontrolne spojrzenie.
Nie potrafił. No po prostu nie potrafił nie palnąć się w czoło. Kto to słyszał, uczyć się magii samemu, a tym bardziej, uczyć się magii bez praktyki.
-Co z alchemią? Botaniką? Astrologią? Nie wiem… czymkolwiek co się w życiu maga jakkolwiek przydaje poza suchymi regułkami? – zapytał, pocierając nasadę nosa. Było źle. Przestawał panować nad buchającym mu w trzewiach gniewem. – Kto jest, albo był twoim mistrzem? Który bufon stwierdził, że tak się czegokolwiek nauczycie? – dodał zaraz, mając w tamtym momencie ochotę znaleźć tego debila i własnoręcznie go ubić.
- No tak, czytam o tym. Znam dokładnie całą książkę botaniczną i też umiem to robić w praktyce, jak zauważyłeś na ranie Juliana… – Przyznał nieco głupkowato bo było to prawdą! Znał wiele ziół i roślin z którymi wiedział co ma robić! Nie wiedział tylko czy miało to jakieś „ale” i czy pewnych rzeczy nie powinien jakoś bardziej dawkować, na przykład w zależności od płci. Za to oberwał po raz kolejny rozgoryczonym spojrzeniem.
- Co do mistrza… – Przygryzł wnętrze policzka i dla bezpieczeństwa, odsunął się na odległość wyciągniętej ręki. – Nigdy żadnego nie miałem, uczą nas różni profesorowie w zależności od przedmiotu. Czy do Ciebie mam się jakoś wybitnie zwracać? – Zapytał bez krzty złośliwości, po prostu chciał wiedzieć żeby nie musieć boleśnie pokutować za swoje błędy.
Z każdym słowem Ismaila, Volant był coraz bardziej wściekły i przerażony jednocześnie. Skoro nie miał mistrza i uczyli go wszyscy błaźni Akademii, każdy na swój sposób, do tego uczyli w ten sposób nie jednego ucznia, a całą szkołę mag mógł sobie jedynie wyobrażać jak wiele żyć udało im się przez te dwadzieścia lat zniszczyć.
- Nie potrzebuję specjalnego traktowania – odpowiedział machnąwszy na to ręką. – Mów mi Mistrzu, to oznaka szacunku wobec tego, kto się tobą opiekuje i właśnie od tego ma się jednego nauczyciela z wyjątkami, żeby się tobą opiekował, a nie wciskał do głowy coś, czego nie rozumiesz – westchnął, zdając sobie sprawę z tego, że coraz bardziej było mu po prostu żal tego dzieciaka, który nie zaznał absolutnie nic, co powinna zapewnić mu Akademia. Poczucia odpowiedzialności, przynależności i zaufania, jakie powinien pokładać we własnym Mistrzu.
Odetchnął głęboko, a potem spojrzał z determinacją w jasne oczy chłopaka.
- No dobrze. Już wiem wszystko. Ustalmy więc jedno, Akademia jest do bani. Nie nauczyli cię niczego, czego powinni, zepsuli twoją magię i jeszcze wmówili ci, że wszystko powinno tak wyglądać. Nie. Magia nie jest czymś, co da się nauczyć jedynie z książek, ani tym bardziej rzeczą, którą można nauczyć wszystkich identycznie. To twoja magia, Isamil. Twoja i tylko twoja. Nikt nie może ci narzucić jak powinieneś czarować, jak powinieneś się uczyć, ani tym bardziej, co powinieneś wiedzieć. Mistrz jest od tego, by cię ewentualnie naprowadzić, pokazać i pomóc zrozumieć to, czego nie masz prawa wiedzieć, opierając się jedynie na własnych, marnych książkowych doświadczeniach. I właśnie tego ja cię nauczę – powiedział uroczyście, dźgając delikatnie palcem jego klatkę piersiową na wysokości serca, by podkreślić jak poważny był.
Jego słowa chociaż wydawały się nieco spokojniejsze rozpaliły w nim jeszcze większy niepokój. Tyle lat żył w przekonaniu, że dobrze sobie radzi, że kieruje się w stronę swojej światłej przyszłości wypełnionej tym w czym był świetny. Nagle okazało się jednak, że ani dobrą drogą nie podążał ani nic kompletnie nie potrafił. Westchnął jedynie ciężko, zapewnił że przyjął do wiadomości wszystko co zostało mu powiedziane jednak potrzebował chwili na przetrawienie tego. Dodatkowo, nie miał zielonego pojęcia jak wiele czasu i błędów zajmie mu przestawienie się na całkowicie nieznany tryb nauki. Nie będzie zdany na siebie, będzie musiał zadawać pytania i liczyć na logiczną odpowiedź – ewentualnie powtarzać jedno zaklęcie tysiąc razy podczas robienia pompek z Volantem na plecach. Na tą wizję delikatnie się uśmiechnął, a gdy mag pokierował go jak ponownie ukryć skrzynię, zrobił to bez zająknięcia. Jednocześnie z ulgą przyjął fakt powrotu do obozowiska gdzie będzie mógł paść w pościel i chociaż kilka godzin zatracić się w błogim spokoju. Apetytu już nie miał i jedyne co trzymało go w nadziei to fakt, że Eden nie będzie za bardzo chrapał i za mocno się wiercił. On i tak w jego towarzystwie nie będzie efektywnie odpoczywał ale chciał odpocząć jakkolwiek.
- Dziękuję Mistrzu za lekcję, dobranoc. – Westchnął jeszcze na dobranoc znikając w… pustym namiocie. Jaki ogrom ulgi poczuł! Od razu napełnił balię gorącą wodą – chociaż teraz wątpił w używanie magii – i po dokładnym wykąpaniu się padł zawinięty jak naleśnik zasypiając jeszcze w locie na poduszkę.
[justify]
Fenrir ewidentnie tego potrzebował. Chwili wytchnienia, ukojenia bólu i pewności, że mógł zamknąć oczy i nie czuwać nad każdym, najdrobniejszym szmerem. Musiał przyznać, że dodatkowo powodował na jego ustach uśmiech. Pomruki i westchnienia które uciekały z jego ust wprawiały go w zwyczajną dumę. Pomógł osobie która najpewniej należała do bardzo nieufnych, a która może zacznie jemu ufać. Może to był pierwszy krok do nie zostawienia go w tej gospodzie na pastwę losu. Albo lepiej! Spełnienia jego marzenia i pokazania mu jak używać noża w innym celu niż rozsmarowywanie masła czy dżemu.
- Spokojnej nocy Fenrirze. – Uśmiechnął się do niego uroczo. – Kiedy tylko będziesz miał taką potrzebę, jestem do Twojej dyspozycji. – Odprowadził go jeszcze wzrokiem po czym rozprostowując nogi obejrzał się za wychodzącym z namiotu Edenem.
- Tylko nie odchodź za daleko. – Poprosił go z uśmiechem, a widząc jego rozpuszczone włosy i luźniejszy strój wiedział, że ten przygotowywał się do odpoczynku. Chociaż nie potrzebowali snu nie oznaczało to, że wyciszenie umysłu nie było dla nich ważne. – I zjedz coś proszę! – Dodał wiedząc, że chociaż zniknął mu z oczy doskonale go słyszał. Nie był pewien czy ze względu na szybkie zużycie jednej fiolki demon będzie chciał oszczędzać czy zawierzy jego umiejętnością i będzie normalnie żerował. Miał nadzieję, że to drugie oraz, że w jakiś sposób uda się mu czmychnąć do miasta po zapasowe kilka kropli w trakcie tej nocy.
Poddając się tym rozważaniom zaraz opamiętał się, że w jego płaszczu nadal spał mały leszy. Zanim warta na dobre się rozpocznie poszedł jeszcze sprawdzić czy mały demon nadal śpi po czym poczuł to mrowiące uczucie… Obejrzał się za siebie żeby zamrugać zdziwionym na swój diabelski ogonek leżący luźno na ziemi i lekko poruszający się przy zakończonej strzałką końcówce. Zdziwił się, że Eden aż tak odpłynął jednak jedyny jego komentarz to pokręcenie głową z szerokim uśmiechem. Fenrir spał, Julian też, nie był więc narażony na ich niepewne spojrzenia i rosnący w sercu strach. Magowie wiedzieli, że jest demonem więc nie czuł potrzeby chowania się z tym. Wrócił się więc na swoje miejsce i po tym jak rozsiadł się na trawie – na przyniesionym ze sobą płaszczu – podwinął nogi pod siebie i prostując plecy zamknął oczy oddając się chwilowemu wyciszeniu. Czuwał, oczywiście że tak! Ale nie musiał do tego rozglądać się po ciemnej okolicy. Był cieniem i żył w cieniu, to mu wystarczało jako radar.
Oczy otworzył w momencie powrotu dwójki magów. Ismail był wykończony tak fizycznie jak i psychicznie, dodatkowo wyczuwał od niego żal i rozczarowanie, Volant natomiast bez zbędnego słowa usadowił się na swoim miejscu gdzie to całą noc mieli pełnić razem wartę. A jego? Aż dreszcz przeszedł od ilości złości, irytacji i rozgoryczenia jakie kotłowało się w sercu maga. Czuł mrowienie na palcach, mógłby z łatwością to od niego zabrać. Nie miał jednak takiego zamiaru uważając, że nadal było to lekkie bestialstwo z jego strony, nigdy by nie wyrządził tego czynu na kompanach podróży, postawił więc na coś zgoła innego.
Na razie siedział cicho. Dał się mu ogarnąć, przygotować wszystko to co było mu potrzebne do parania się magią. Na tą ciekawsko zerkał chociaż nie rozumiał absolutnie co się działo. Pozwolił mu ochłonąć, doprowadzić się do poziomu którego rozmowa nie sprowokowałaby do gwałtownego wybuchu po czym biorąc spokojny oddech podsunął mu miseczkę po którą usilnie sięgał.
- Czy chciałbyś o tym porozmawiać? – Zapytał jakby doskonale wiedział o co pyta i wyczuwał grunt tego czy rozmowa miała jakiś potencjał. Skąd wiedział? Na razie nie chciał mu tłumaczyć. No chyba, że ten zapyta!
Jak Volant odreagowywał złość? Rzucał przedmiotami. A jeśli nie miał w kogo rzucać? Czarował. Magia od zawsze była jego ucieczką od wszystkiego zła na tym świecie. Tylko ona mu pozostała w przeciwieństwie do ludzi, których obchodził los maga, do zwierząt, które żyły jedną dziesiątą tego co mężczyzna i natury, która była obojętna na to, co się działo z tym światem. Dlatego kiedy tylko wrócili, a on chwilę odpoczął, zaczął wyjmować z torby wszystkie potrzebne mu do uwarzenia eliksiru na ból głowy i artefaktu namierzającego składniki. To był bardzo trudny dzień, a rozmowa z Ismailem pozostawiła w jego sercu kompletny chaos, który chcąc czy nie, musiał uspokoić. Zajął się więc tym, co znał najlepiej, magią. Ale jak to on, kiedy zabrał się za gotowanie składników nad ogniem w cynowym kociołku, oczywiście miseczki z ingrediencjami odstawił sobie za daleko. Zmiął w ustach przekleństwo, nie chcąc źle się wyrażać przy dziecku, za które miał młodego demona, nieco zdziwiony, kiedy on sam podsunął mu składniki.
- Dziękuję – westchnął, dolewając do bulgoczącego wywaru waleriany.
Słysząc pytanie, łypnął na niego zdziwiony, ale był zbyt zmęczony, by naprawdę się na niego zezłościć. No i Ismail, to biedne dziecko wywoływało w nim zupełnie inne uczucia niż spodziewał się, że będzie. Nie miał ucznia od ponad dwudziestu lat, a jednak wystarczyła mu jedna rozmowa z młodym magiem by wróciła do niego cała belferska cierpliwość jaką w sobie miał. I poczucie, że chciał chronić tych młodych ludzi. Że jeszcze będą mieć przed sobą mnóstwo lat, w których nie będzie miał kto się o nich zatroszczyć, kiedy wyruszą we własną podróż.
- Nie – odpowiedział cicho, mieszając w kociołku z zadumą. – To nie zmieni tego, jak bardzo miejsce, które kiedyś uważałem za najlepsze na świecie zniszczyło tego biednego chłopaka – westchnął, mimo wszystko odpowiadając poniekąd na nieme pytanie demona, o to co się stało.
Zdziwienie puścił bez komentarza za to odpowiedź mocno go zafascynowała. Wcześniejszy żal Ismaila i teraz ta złość nie nakierowana jednak na młodego maga, a w nim buchnęła ogniem ciekawość. Szybko zrozumiał, że Volant mówił o Akademii, a on przekręcając głowę w zaciekawionym geście, owinął się chudym ogonkiem który położył na swoich udach.
- Naturalna tendencja do zmian nie oznacza zawsze poprawnego kierunku, prawda? – Zapytał cytując fragment z jakiejś książki. Nie oczekiwał odpowiedzi, zamiast tego zastanawiał się jak dać mu upust w emocjach.
- Szczęśliwie ta sama tendencja opatrzona jest losem, który całkowicie przypadkowo wszystkich nas wpadł na siebie dając Ci pewną świadomość błędów. Mimo tego, że za te błędy należy ponieść cenę nie znaczy, że będzie ona negatywna. Zyskałeś ucznia i obiekt wywołujący w Tobie nieco… zardzewiałe emocje. To chyba niezła rekompensata? – Podsunął kolejny składnik którego zapach połaskotał go w nos. Miło było mu czuć to czego sam mag dawno już w sobie nie budził. Ten nowy zapał zawsze miał taki smak świeżości, dawał nadzieję na nowe. – Bardzo dużo czytam. I uwielbiam plotki. – Uśmiechnął się dziecinnie, szeroko w gwoli wyjaśnienia skąd u niego ten przebłysk inteligencji.
Mag był… zaskoczony. Aż na chwilę przestał mieszać w kociołku, spoglądając z większą uwagą na siedzącego tuż obok demona. Przyjrzał mu się uważniej, dostrzegając nieco psotny uśmieszek, mnóstwo tatuaży, które sprawiały, że w pierwszej chwili Volant pomyślał, że miał na sobie bardzo kolorowe ubranie i inteligencję błyszczącą w jego oczach. Już dawno… nie miał do czynienia z tyloma młodymi ludźmi, sam więc czuł się jak staroć, a jednak słysząc pokrzepiające słowa nie potrafił odpowiedzieć na nie inaczej niż zaciekawionym spojrzeniem i delikatnym, niemal niezauważalnym uśmiechem. Może nie było jednak dla niego za późno?
- Cóż… nie pamiętam już czym są plotki, ale jeżeli mi przypomnisz, myślę że mogę odkurzyć nieco więcej zardzewiałych wspomnień – odpowiedział, posługując się tym samym epitetem jaki chłopak użył w kierunku jego emocji. Miał całkiem sporo racji, Volant czasem czuł się jak mało naoliwiony mechanizm, który zaczął zgrzytać. Może taka wyprawa, choćby krótka miała w końcu coś zmienić w jego życiu?
- Z przyjemnością Ci przypomnę. - Błysk w oczach maga sprawił, że i te jego mocniej zaczęły świecić. Uśmiechnął się do niego szeroko i dosiadając się nieco bliżej, żeby stanowić bardziej użytecznego pomocnika, zaproponował mu towarzystwo w rozmowie ale i tworzeniu odpowiednich elementów magicznych potrzebnych do ich wyprawy. W tym też czasie zaczął z nim rozmawiać tak jak robił to zawsze z Edenem – traktując go jak bardzo doświadczonego rozmówcę z którego przeżyć i on mógł wyciągnąć nie jeden morał. W tym wszystkim nie był nachalny, a jednak kontrolując stan jego emocji w duchu uśmiechał się, że złość zaczęła maleć. Przecież ona nic nie dawała chociaż stanowiła ogromną siłę popychającą wiele osób do różnych czynów.
To co nowego odkrył to przyjemność z otrzymania nowego, a jednak nadal na tym samym poziomie co jego przyjaciel rozmówcy. Tematy same się pojawiały, Volant był ciekaw jego opinii, a on tych maga. Nawet nie zauważył kiedy w kociołku zaczęło powstawać dokładnie to czego białowłosy potrzebował, a noc stawała się coraz późniejsza. Dodatkowo, doszli bardzo szybko do pewnego porozumienia które pozwalało im obu na osiągnięcie tego czego chcieli: Volant pozwolił Mae zniknąć na godzinę bez potrzeby tłumaczenia się dokąd i w jakim celu, Mae po powrocie pozwolił magowi odejść na odpoczynek upewniając się, że wygodnie leży i nie zmarznie. Ta noc wywołała na jego ustach ciepły uśmiech pozytywnego nastawienia na dalszą część podróży.
Może dogadanie się między sobą wcale nie stanowiło wyzwania? Wymagało tylko czasu? Zaczynał w to mocno wierzyć.
Przeważnie się nie wtrącał. Nie miał kompletnie pojęcia jak skutecznie radzić sobie w tak dziwnych sytuacjach. Owszem, czytał o sztuce prowadzenia wojny, mniejszych czy większych bitew ale wtedy w gre wchodziło regularne wojsko bądź zgrane oddziały, nie tłum nieznajomych, kompletnie sobie nie ufających. Dodał swoje trzy grosze, owszem. Ale chodziło tutaj o regulacje Akademii które znał z autopsji oraz pałanie czystą niechęcią do osób parających się nekromancją. Jakkolwiek szlachetne pobudki mogły mieć takie osoby to co martwe takie zostać powinno, to co miało w sobie magię powinno ją zachować. Nigdy nikt nie powinien w to ingerować, nikt nie powinien poddawać się chęci gwałtownego rozwoju i posiadania władzy kosztem niewinnego życia. I chociaż był świadom, że tak pięknie świat nie wyglądał tak cenił wszystkie te podejmowane przeciwko temu działania.
Gdy więc cała banda doszła do porozumienia i zaczęła się rozchodzić on wstał i ruszając w stronę ogniska nie chciał przeszkadzać zmęczonemu Julianowi za to samemu chętnie by się odprężył, umył i przygotował do snu. Cały dzień w siodle i to jeszcze nie przeznaczonym w całości jemu wymęczył go niemiłosiernie więc jedyne o czym marzył to chwila ciszy i relaksu. Dodatkowo był nadal głodny co ogólnie było dla niego podejrzane ale jeżeli nikt nie będzie miał nic przeciwko, chętnie zje dokładkę. Szczególnie, że niewyjaśnionym sposobem Volant i Mae naprawili potrawkę i okazała się zjadliwa. Nie zdążył jednak ani zajrzeć do kociołka gdy zawołał go Volant. A on w dość szybkim tempie przypomniał sobie, że ma mistrza…
Idąc za nim do lasu zastanawiał się nad dwoma rzeczami. Po pierwsze dokąd i w jakim celu szli. Było to jednak mniej ważne niż powtarzanie sobie w głowie wątpliwych zwrotów: „Panie Mistrzu” a może „Panie Volancie” a jeżeli wystarczyłoby „Mistrzu”? Jakie w ogóle były tego zasady? Będzie dostawał kolejne stosy książek do czytania? Do tego specjalnie go nie potrzebował, sam dużo czytał, a później poświęcał długie godziny na próby wprowadzenia teorii w życie.
- Jak zrobić co? – Zapytał gdy znaleźli wreszcie dogodne miejsce, a Volant odwrócił się twarzą do niego. Przełknął przy tym nerwowo ślinę ponownie widząc niemrawą minę maga. Więcej już się nie wtrącał z uwagą obserwując to co robił. Nie miał wielu okazji przyglądać się używaniu magii, Akademia stawała na chłonięcie jak największej ilości teorii, na rozwiązywaniu zawiłych testów i symulacjach sytuacji w których mogli się znaleźć. Wszystkich zaklęć które umiał sam się uczył i to po nocach próbując raz po raz, aż mu wyszło.
- Wybacz ale wszystko co mówisz kompletnie nie zgadza się z tym czego nas uczą. Magia drzemie w nas wszystkich taka sama i przez poszerzanie naszej wiedzy z książek możemy ją kontrolować, czerpać z natury i nigdy nie... – Mruknął przekręcając głowę w bok w momencie gdy zaczęła pojawiać się skrzynia. Gdy ta się uformowała uchylił usta w nieukrywanym geście podziwu po czym zrobił krok bliżej żeby móc się przyjrzeć.
- Niesamowite. – Wymsknęło się mu gdy zrobił jeszcze jeden krok bliżej, przyglądając się okraszonemu żyjącą magią wieku. Nie połasił się o wyciągnięcie dłoni ale ostatecznie stojąc bardzo blisko wodził wzorkiem po najdrobniejszym zakamarku. Nie wiedział co to oznaczało, dlaczego było tam tak wiele elementów ale były przepiękne. Ostatecznie podniósł oczy w górę i słuchając instrukcji których kompletnie się nie spodziewał w porę opamiętał się żeby nie roztrząsać braku książki, a go słuchać! Przełknął nerwowo ślinę rozumiejąc, że nauka nie będzie prostą gdy nie mógł w każdym momencie zerknąć na odpowiednią linijkę tekstu, a przechodząc tak od razu do czarów w ogóle zaczynał czuć stres. Ten lekko ustąpił przy niespodziewanym dotyku, a zostawiony samemu sobie, jeszcze raz spojrzał w jego oczy po czym wypuścił wstrzymywane dotąd powietrze z płuc.
Przymknął oczy zastanawiając się nad tym co do niego powiedział. Jak on widział magię? Kochał żywioły którym poświęcił kilka ostatnich lat. Ciepło płomienia który mógł być tak samo zabójczy jak życiodajny, szum lodowatej wody w rwących potokach czy fale na spokojnych sadzawkach, zapach ziemi i jej urodzajów oraz powietrze, naelektryzowane i niebezpieczne bądź muskające spracowane policzki. Uwielbiał wszystko to co było z nimi związane, uwielbiał tak samo naturalne źródła jak wytwory własnej magii. Myślał o rozkwitaniu kwiatów, przeskakujących w kominku iskierkach, latających bańkach które wpadając na kogoś pękały z cichym dźwiękiem niesionym przez bryzę.
Magia po chwili zaczęła go otaczać, była delikatnie różowa prawie że biała. Strzeliło kilka iskierek dookoła jego dłoni, a on czując ciężar zszedł na kolana prostując sylwetkę. To co powstawało pod wpływem jego skupienia zaczynało przygniatać kolejne źdźbła trawy, a on zatracając się w tym co wywoływało lekki uśmiech na jego twarzy zapełniał skrzyneczkę. Ta ostatecznie się zmaterializowała, a on jeszcze chwilę siedząc odetchnął głośno i uchylił oczy po to by mocno się zdziwić.
Skrzynia chociaż większa od tej prezentowanej przez Volanta była piekielnie zwyczajna. Poszarzała jakby wykonana z drewna o które nikt nigdy nie dbał. Nie miała żadnych szczególnych znaków magicznych, stalowy zamek i zawiasy. Trzeba przyznać, że się mocno rozczarował. Tak długo to trwało, była taka nadzieja na zobaczenie tego co w nim drzemało, a okazało się najzwyczajniejsze w świecie. Wyciągając przed siebie rękę przejechał palcem po jej wieku, jakby było zakurzone. Zagryzł więc wnętrze policzka i odwracając głowę w stronę Volanta, czekał na wyrok.
Jeśli miał być szczery, pierwszy raz w całym swoim całkiem długim i całkiem szalonym życiu zobaczył coś tak… nijakiego. Nie dało się inaczej określić skrzyni Ismaila, a biorąc pod uwagę to, jak długo chłopak czarował z tego co zdążył podsłuchać czy zauważyć, było to wręcz niemożliwe. To nie wyglądało jak skrzynia czarodzieja. Jak skrzynia jakiegokolwiek magicznego stworzenia, które magią parało się od dobrych kilkunastu lat. Coś tu było bardzo, ale to bardzo nie tak. A kiedy patrzył na tak zawstydzoną twarz chłopaka, przygryzł wnętrze policzka powstrzymując się od jakichkolwiek komentarzy. Przynajmniej na ten moment.
- Mogę? – zapytał cicho, wskazując podbródkiem skrzynię, a kiedy otrzymał pozwolenie, uchylił jej wieko, natychmiast wciągając głośno powietrze nosem. Patrzył dalej, sięgał dalej, a im więcej widział, tym więcej w jego sercu wzbierało wściekłości i nienawiści do Akademii. Co do samego Isia, czuł tak ogromną niesprawiedliwość i smutek, że na chwilę odbił się w jego oczach. – Spójrz – warknął, nie mogąc powstrzymać by nie okazać niezadowolenia. – Spójrz co zrobiła ci twoja ukochana Akademia – powiedział, siląc się na odrobinę spokojniejszy ton, zachęcając maga by spojrzał do środka tego nieszczęścia, które miało być jego dumą i chwałą.
Pierwsze pytanie jakie wyłoniło się spośród tego widocznego szoku sprawiło, że jedynie pokiwał głową. Nie wiedział co Volant chciał zrobić ale gdy przy nim kucnął i zaczął skrzynię otwierać, on zaczął się zastanawiać czy w ogóle tak można. Poza tym niezmiernie ciekawiło go to co było w środku i już chciał się pochylić nad jego ramieniem gdy usłyszał to warknięcie. Momentalnie wrócił do prostej i uległej pozycji czekając na reprymendę i może… wreszcie jakąś książkę? Inaczej tego nie ogarnie sam!
Chwilę zajęło zanim przekonał się do spojrzenia do środka. Rzucił mu jeszcze kontrolne spojrzenie, widząc to całe rozgoryczenie a nawet złość wątpił w to czy chce wiedzieć ale pochylił się dostrzegł. W skrzyni była kolejna, w niej kolejna i jeszcze jedna. Wieko za wiekiem wpadało w coraz mniejsze po to by na samym dnie pokazać to co miał nadzieję od początku zobaczyć. Drobna skrzyneczka po której płynęła woda, którą muskały płomienie i na której ustawione było kilka lśniących kamieni. Niewielka polana po której zabawnie biegały podmuchy wiatru, kilka drobnych kwiatów i burzowa chmura. Wszystko to jednak wyglądało jakby miało… za mało miejsca. Skrzyneczka wyglądała jakby miała niedługo się rozpaść, jakby nie mogła już więcej w sobie zmieścić.
- Nie rozumiem. – Mruknął cicho. – Chyba dobrze, że jest prawda? Wygląda podobnie do Twojej…
Volant westchnął, długo i ciężko, masując sobie skroń palcami, żeby się uspokoić i nie zacząć krzyczeć na niewinnego adepta magii, który nie widział problemu, o którym nie mógł wiedzieć.
- Owszem, powinna tak wyglądać, ale ta – wskazał wielką skrzynię, która oddawała ilość magii jaką Ismail w sobie miał – nie ta – wyjaśnił stukając w kolorowe, pełne żywiołów wieko. – Nic dziwnego, że jesteś taki beznadziejny – zauważył bez cienia złośliwości w głosie, mówił tylko prawdę. – Cała twoja magia, która jak widzisz przewyższa mają dwukrotnie, została zamknięta w tej małej przestrzeni, w której się nie mieści. Zaklęcia, które rzucałeś do tej pory tak bardzo cię ograniczały, że aż upośledziły i sprawiły, że wszystko co miałeś w sobie najlepszego ukryło się. Ale to nie może trwać wiecznie. Twojej magii jest za dużo dla tak małego naczynia, jeśli nie zaczniesz naprawdę uprawiać magii, rozerwie cię od środka. A patrząc na stan, w jakim się znajdujesz, znalazłeś mnie w idealnym momencie – powiedział bardzo poważnie, patrząc swoimi czarnymi oczami w jasne tęczówki młodego maga.
Widział w jego oczach strach, dlatego choć wypadało to okropnie niezręcznie, w końcu nie potrafił kogoś pocieszać, poklepał go delikatnie po ramieniu. – Bez obaw, to nie jest stan, którego nie możemy naprawić. Będziesz jednak potrzebował dużo czasu i jeszcze więcej wytrwałości. Nie możemy na raz otworzyć tych wszystkich skrzynek, bo twoja prawdziwa, ta która wygląda jakbyś jej nigdy nie używał, rozleciałaby się w drzazgi w momencie, w którym rzuciłbyś pierwsze najprostsze zaklęcie. Nauczę cię, będziemy powoli otwierać twoje skrzynki, aż nie nauczysz się korzystać z pełni swoich mocy. Najpierw jednak musisz mi dokładnie powiedzieć, czego uczyli cię w Akademii. Muszę wiedzieć, gdzie dokładnie popełnili błąd – powiedział zaciskając palce na jego ramieniu, chcąc mu dodać w ten sposób otuchy. Wierzył, że da sobie radę, że oboje dadzą i Ismail będzie dokładnie tak potężny jak powinien być.
Złość której kompletnie nie rozumiał sprawiła, że skupił się na słowach które do niego opornie ale docierały. Nie do końca wiedział jak to się stało, a stwierdzenie jego beznadziejności lekko ukłuło jego dumę z tylu lat poświęconych na ciężką harówkę pełną wyrzeczeń ale nie komentował, po prostu słuchał. Bowiem wizja rozpościerana przed jego oczami nie brzmiała ani trochę zachęcająco, a w jego głowie rodziło się więcej pytań niżeli odpowiedzi. Skoro sposób nauczania był zły i miał tak fatalne skutki, dlatego w ogóle był praktykowany? Podniósł spojrzenie jasnych oczu na te Volanta szukając tam odpowiedzi, dostrzegł na razie tylko rozczarowanie więc zamknął usta na razie porzucając dyskusję.
- Pewnie nie ma do tego książek, nie? – Rzucił z próbą rozluźnienia tej nerwowej atmosfery, a widząc cień jego uśmiech odetchnął wreszcie z ulgą. Nie odsunął się też od niego czując ogromne pocieszenie w tym jednym geście, jedyne co to zmienił pozycję na wygodniejszą, nadal patrząc na swoją skrzynię.
- Wydawało mi się, że normalnie. – Mruknął na jego pytanie. – Mamy bardzo dużo wykładów, dostajemy do czytania bardzo dużo pozycji. Uczymy się mediacji, taktyki czy logistyki. – Zaczął, a słysząc sprostowanie o magię pokręcił głową przecząco. – Dostajemy materiały, a przeniesienie praktyczne spoczywa na nas samych. Sami musimy zrozumieć to co jest w książkach i przekuć w praktykę. To przykre usłyszeć, że jestem beznadziejny po tylu godzinach które poświęciłem na opanowanie magii żywiołów. – Przełknął nerwowo ślinę po czym rzucił mu kontrolne spojrzenie.
Nie potrafił. No po prostu nie potrafił nie palnąć się w czoło. Kto to słyszał, uczyć się magii samemu, a tym bardziej, uczyć się magii bez praktyki.
-Co z alchemią? Botaniką? Astrologią? Nie wiem… czymkolwiek co się w życiu maga jakkolwiek przydaje poza suchymi regułkami? – zapytał, pocierając nasadę nosa. Było źle. Przestawał panować nad buchającym mu w trzewiach gniewem. – Kto jest, albo był twoim mistrzem? Który bufon stwierdził, że tak się czegokolwiek nauczycie? – dodał zaraz, mając w tamtym momencie ochotę znaleźć tego debila i własnoręcznie go ubić.
- No tak, czytam o tym. Znam dokładnie całą książkę botaniczną i też umiem to robić w praktyce, jak zauważyłeś na ranie Juliana… – Przyznał nieco głupkowato bo było to prawdą! Znał wiele ziół i roślin z którymi wiedział co ma robić! Nie wiedział tylko czy miało to jakieś „ale” i czy pewnych rzeczy nie powinien jakoś bardziej dawkować, na przykład w zależności od płci. Za to oberwał po raz kolejny rozgoryczonym spojrzeniem.
- Co do mistrza… – Przygryzł wnętrze policzka i dla bezpieczeństwa, odsunął się na odległość wyciągniętej ręki. – Nigdy żadnego nie miałem, uczą nas różni profesorowie w zależności od przedmiotu. Czy do Ciebie mam się jakoś wybitnie zwracać? – Zapytał bez krzty złośliwości, po prostu chciał wiedzieć żeby nie musieć boleśnie pokutować za swoje błędy.
Z każdym słowem Ismaila, Volant był coraz bardziej wściekły i przerażony jednocześnie. Skoro nie miał mistrza i uczyli go wszyscy błaźni Akademii, każdy na swój sposób, do tego uczyli w ten sposób nie jednego ucznia, a całą szkołę mag mógł sobie jedynie wyobrażać jak wiele żyć udało im się przez te dwadzieścia lat zniszczyć.
- Nie potrzebuję specjalnego traktowania – odpowiedział machnąwszy na to ręką. – Mów mi Mistrzu, to oznaka szacunku wobec tego, kto się tobą opiekuje i właśnie od tego ma się jednego nauczyciela z wyjątkami, żeby się tobą opiekował, a nie wciskał do głowy coś, czego nie rozumiesz – westchnął, zdając sobie sprawę z tego, że coraz bardziej było mu po prostu żal tego dzieciaka, który nie zaznał absolutnie nic, co powinna zapewnić mu Akademia. Poczucia odpowiedzialności, przynależności i zaufania, jakie powinien pokładać we własnym Mistrzu.
Odetchnął głęboko, a potem spojrzał z determinacją w jasne oczy chłopaka.
- No dobrze. Już wiem wszystko. Ustalmy więc jedno, Akademia jest do bani. Nie nauczyli cię niczego, czego powinni, zepsuli twoją magię i jeszcze wmówili ci, że wszystko powinno tak wyglądać. Nie. Magia nie jest czymś, co da się nauczyć jedynie z książek, ani tym bardziej rzeczą, którą można nauczyć wszystkich identycznie. To twoja magia, Isamil. Twoja i tylko twoja. Nikt nie może ci narzucić jak powinieneś czarować, jak powinieneś się uczyć, ani tym bardziej, co powinieneś wiedzieć. Mistrz jest od tego, by cię ewentualnie naprowadzić, pokazać i pomóc zrozumieć to, czego nie masz prawa wiedzieć, opierając się jedynie na własnych, marnych książkowych doświadczeniach. I właśnie tego ja cię nauczę – powiedział uroczyście, dźgając delikatnie palcem jego klatkę piersiową na wysokości serca, by podkreślić jak poważny był.
Jego słowa chociaż wydawały się nieco spokojniejsze rozpaliły w nim jeszcze większy niepokój. Tyle lat żył w przekonaniu, że dobrze sobie radzi, że kieruje się w stronę swojej światłej przyszłości wypełnionej tym w czym był świetny. Nagle okazało się jednak, że ani dobrą drogą nie podążał ani nic kompletnie nie potrafił. Westchnął jedynie ciężko, zapewnił że przyjął do wiadomości wszystko co zostało mu powiedziane jednak potrzebował chwili na przetrawienie tego. Dodatkowo, nie miał zielonego pojęcia jak wiele czasu i błędów zajmie mu przestawienie się na całkowicie nieznany tryb nauki. Nie będzie zdany na siebie, będzie musiał zadawać pytania i liczyć na logiczną odpowiedź – ewentualnie powtarzać jedno zaklęcie tysiąc razy podczas robienia pompek z Volantem na plecach. Na tą wizję delikatnie się uśmiechnął, a gdy mag pokierował go jak ponownie ukryć skrzynię, zrobił to bez zająknięcia. Jednocześnie z ulgą przyjął fakt powrotu do obozowiska gdzie będzie mógł paść w pościel i chociaż kilka godzin zatracić się w błogim spokoju. Apetytu już nie miał i jedyne co trzymało go w nadziei to fakt, że Eden nie będzie za bardzo chrapał i za mocno się wiercił. On i tak w jego towarzystwie nie będzie efektywnie odpoczywał ale chciał odpocząć jakkolwiek.
- Dziękuję Mistrzu za lekcję, dobranoc. – Westchnął jeszcze na dobranoc znikając w… pustym namiocie. Jaki ogrom ulgi poczuł! Od razu napełnił balię gorącą wodą – chociaż teraz wątpił w używanie magii – i po dokładnym wykąpaniu się padł zawinięty jak naleśnik zasypiając jeszcze w locie na poduszkę.
[justify]
Fenrir ewidentnie tego potrzebował. Chwili wytchnienia, ukojenia bólu i pewności, że mógł zamknąć oczy i nie czuwać nad każdym, najdrobniejszym szmerem. Musiał przyznać, że dodatkowo powodował na jego ustach uśmiech. Pomruki i westchnienia które uciekały z jego ust wprawiały go w zwyczajną dumę. Pomógł osobie która najpewniej należała do bardzo nieufnych, a która może zacznie jemu ufać. Może to był pierwszy krok do nie zostawienia go w tej gospodzie na pastwę losu. Albo lepiej! Spełnienia jego marzenia i pokazania mu jak używać noża w innym celu niż rozsmarowywanie masła czy dżemu.
- Spokojnej nocy Fenrirze. – Uśmiechnął się do niego uroczo. – Kiedy tylko będziesz miał taką potrzebę, jestem do Twojej dyspozycji. – Odprowadził go jeszcze wzrokiem po czym rozprostowując nogi obejrzał się za wychodzącym z namiotu Edenem.
- Tylko nie odchodź za daleko. – Poprosił go z uśmiechem, a widząc jego rozpuszczone włosy i luźniejszy strój wiedział, że ten przygotowywał się do odpoczynku. Chociaż nie potrzebowali snu nie oznaczało to, że wyciszenie umysłu nie było dla nich ważne. – I zjedz coś proszę! – Dodał wiedząc, że chociaż zniknął mu z oczy doskonale go słyszał. Nie był pewien czy ze względu na szybkie zużycie jednej fiolki demon będzie chciał oszczędzać czy zawierzy jego umiejętnością i będzie normalnie żerował. Miał nadzieję, że to drugie oraz, że w jakiś sposób uda się mu czmychnąć do miasta po zapasowe kilka kropli w trakcie tej nocy.
Poddając się tym rozważaniom zaraz opamiętał się, że w jego płaszczu nadal spał mały leszy. Zanim warta na dobre się rozpocznie poszedł jeszcze sprawdzić czy mały demon nadal śpi po czym poczuł to mrowiące uczucie… Obejrzał się za siebie żeby zamrugać zdziwionym na swój diabelski ogonek leżący luźno na ziemi i lekko poruszający się przy zakończonej strzałką końcówce. Zdziwił się, że Eden aż tak odpłynął jednak jedyny jego komentarz to pokręcenie głową z szerokim uśmiechem. Fenrir spał, Julian też, nie był więc narażony na ich niepewne spojrzenia i rosnący w sercu strach. Magowie wiedzieli, że jest demonem więc nie czuł potrzeby chowania się z tym. Wrócił się więc na swoje miejsce i po tym jak rozsiadł się na trawie – na przyniesionym ze sobą płaszczu – podwinął nogi pod siebie i prostując plecy zamknął oczy oddając się chwilowemu wyciszeniu. Czuwał, oczywiście że tak! Ale nie musiał do tego rozglądać się po ciemnej okolicy. Był cieniem i żył w cieniu, to mu wystarczało jako radar.
Oczy otworzył w momencie powrotu dwójki magów. Ismail był wykończony tak fizycznie jak i psychicznie, dodatkowo wyczuwał od niego żal i rozczarowanie, Volant natomiast bez zbędnego słowa usadowił się na swoim miejscu gdzie to całą noc mieli pełnić razem wartę. A jego? Aż dreszcz przeszedł od ilości złości, irytacji i rozgoryczenia jakie kotłowało się w sercu maga. Czuł mrowienie na palcach, mógłby z łatwością to od niego zabrać. Nie miał jednak takiego zamiaru uważając, że nadal było to lekkie bestialstwo z jego strony, nigdy by nie wyrządził tego czynu na kompanach podróży, postawił więc na coś zgoła innego.
Na razie siedział cicho. Dał się mu ogarnąć, przygotować wszystko to co było mu potrzebne do parania się magią. Na tą ciekawsko zerkał chociaż nie rozumiał absolutnie co się działo. Pozwolił mu ochłonąć, doprowadzić się do poziomu którego rozmowa nie sprowokowałaby do gwałtownego wybuchu po czym biorąc spokojny oddech podsunął mu miseczkę po którą usilnie sięgał.
- Czy chciałbyś o tym porozmawiać? – Zapytał jakby doskonale wiedział o co pyta i wyczuwał grunt tego czy rozmowa miała jakiś potencjał. Skąd wiedział? Na razie nie chciał mu tłumaczyć. No chyba, że ten zapyta!
Jak Volant odreagowywał złość? Rzucał przedmiotami. A jeśli nie miał w kogo rzucać? Czarował. Magia od zawsze była jego ucieczką od wszystkiego zła na tym świecie. Tylko ona mu pozostała w przeciwieństwie do ludzi, których obchodził los maga, do zwierząt, które żyły jedną dziesiątą tego co mężczyzna i natury, która była obojętna na to, co się działo z tym światem. Dlatego kiedy tylko wrócili, a on chwilę odpoczął, zaczął wyjmować z torby wszystkie potrzebne mu do uwarzenia eliksiru na ból głowy i artefaktu namierzającego składniki. To był bardzo trudny dzień, a rozmowa z Ismailem pozostawiła w jego sercu kompletny chaos, który chcąc czy nie, musiał uspokoić. Zajął się więc tym, co znał najlepiej, magią. Ale jak to on, kiedy zabrał się za gotowanie składników nad ogniem w cynowym kociołku, oczywiście miseczki z ingrediencjami odstawił sobie za daleko. Zmiął w ustach przekleństwo, nie chcąc źle się wyrażać przy dziecku, za które miał młodego demona, nieco zdziwiony, kiedy on sam podsunął mu składniki.
- Dziękuję – westchnął, dolewając do bulgoczącego wywaru waleriany.
Słysząc pytanie, łypnął na niego zdziwiony, ale był zbyt zmęczony, by naprawdę się na niego zezłościć. No i Ismail, to biedne dziecko wywoływało w nim zupełnie inne uczucia niż spodziewał się, że będzie. Nie miał ucznia od ponad dwudziestu lat, a jednak wystarczyła mu jedna rozmowa z młodym magiem by wróciła do niego cała belferska cierpliwość jaką w sobie miał. I poczucie, że chciał chronić tych młodych ludzi. Że jeszcze będą mieć przed sobą mnóstwo lat, w których nie będzie miał kto się o nich zatroszczyć, kiedy wyruszą we własną podróż.
- Nie – odpowiedział cicho, mieszając w kociołku z zadumą. – To nie zmieni tego, jak bardzo miejsce, które kiedyś uważałem za najlepsze na świecie zniszczyło tego biednego chłopaka – westchnął, mimo wszystko odpowiadając poniekąd na nieme pytanie demona, o to co się stało.
Zdziwienie puścił bez komentarza za to odpowiedź mocno go zafascynowała. Wcześniejszy żal Ismaila i teraz ta złość nie nakierowana jednak na młodego maga, a w nim buchnęła ogniem ciekawość. Szybko zrozumiał, że Volant mówił o Akademii, a on przekręcając głowę w zaciekawionym geście, owinął się chudym ogonkiem który położył na swoich udach.
- Naturalna tendencja do zmian nie oznacza zawsze poprawnego kierunku, prawda? – Zapytał cytując fragment z jakiejś książki. Nie oczekiwał odpowiedzi, zamiast tego zastanawiał się jak dać mu upust w emocjach.
- Szczęśliwie ta sama tendencja opatrzona jest losem, który całkowicie przypadkowo wszystkich nas wpadł na siebie dając Ci pewną świadomość błędów. Mimo tego, że za te błędy należy ponieść cenę nie znaczy, że będzie ona negatywna. Zyskałeś ucznia i obiekt wywołujący w Tobie nieco… zardzewiałe emocje. To chyba niezła rekompensata? – Podsunął kolejny składnik którego zapach połaskotał go w nos. Miło było mu czuć to czego sam mag dawno już w sobie nie budził. Ten nowy zapał zawsze miał taki smak świeżości, dawał nadzieję na nowe. – Bardzo dużo czytam. I uwielbiam plotki. – Uśmiechnął się dziecinnie, szeroko w gwoli wyjaśnienia skąd u niego ten przebłysk inteligencji.
Mag był… zaskoczony. Aż na chwilę przestał mieszać w kociołku, spoglądając z większą uwagą na siedzącego tuż obok demona. Przyjrzał mu się uważniej, dostrzegając nieco psotny uśmieszek, mnóstwo tatuaży, które sprawiały, że w pierwszej chwili Volant pomyślał, że miał na sobie bardzo kolorowe ubranie i inteligencję błyszczącą w jego oczach. Już dawno… nie miał do czynienia z tyloma młodymi ludźmi, sam więc czuł się jak staroć, a jednak słysząc pokrzepiające słowa nie potrafił odpowiedzieć na nie inaczej niż zaciekawionym spojrzeniem i delikatnym, niemal niezauważalnym uśmiechem. Może nie było jednak dla niego za późno?
- Cóż… nie pamiętam już czym są plotki, ale jeżeli mi przypomnisz, myślę że mogę odkurzyć nieco więcej zardzewiałych wspomnień – odpowiedział, posługując się tym samym epitetem jaki chłopak użył w kierunku jego emocji. Miał całkiem sporo racji, Volant czasem czuł się jak mało naoliwiony mechanizm, który zaczął zgrzytać. Może taka wyprawa, choćby krótka miała w końcu coś zmienić w jego życiu?
- Z przyjemnością Ci przypomnę. - Błysk w oczach maga sprawił, że i te jego mocniej zaczęły świecić. Uśmiechnął się do niego szeroko i dosiadając się nieco bliżej, żeby stanowić bardziej użytecznego pomocnika, zaproponował mu towarzystwo w rozmowie ale i tworzeniu odpowiednich elementów magicznych potrzebnych do ich wyprawy. W tym też czasie zaczął z nim rozmawiać tak jak robił to zawsze z Edenem – traktując go jak bardzo doświadczonego rozmówcę z którego przeżyć i on mógł wyciągnąć nie jeden morał. W tym wszystkim nie był nachalny, a jednak kontrolując stan jego emocji w duchu uśmiechał się, że złość zaczęła maleć. Przecież ona nic nie dawała chociaż stanowiła ogromną siłę popychającą wiele osób do różnych czynów.
To co nowego odkrył to przyjemność z otrzymania nowego, a jednak nadal na tym samym poziomie co jego przyjaciel rozmówcy. Tematy same się pojawiały, Volant był ciekaw jego opinii, a on tych maga. Nawet nie zauważył kiedy w kociołku zaczęło powstawać dokładnie to czego białowłosy potrzebował, a noc stawała się coraz późniejsza. Dodatkowo, doszli bardzo szybko do pewnego porozumienia które pozwalało im obu na osiągnięcie tego czego chcieli: Volant pozwolił Mae zniknąć na godzinę bez potrzeby tłumaczenia się dokąd i w jakim celu, Mae po powrocie pozwolił magowi odejść na odpoczynek upewniając się, że wygodnie leży i nie zmarznie. Ta noc wywołała na jego ustach ciepły uśmiech pozytywnego nastawienia na dalszą część podróży.
Może dogadanie się między sobą wcale nie stanowiło wyzwania? Wymagało tylko czasu? Zaczynał w to mocno wierzyć.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy następnego dnia rano Julian otworzył oczy nie czuł żadnego bólu. Czuł się świetnie, na dodatek był wyspany i ani trochę nie otępiały, choć wieczorem zasnął jak kamień wspomagany krążącym mu w żyłach eliksirem czarodzieja. Co go zdziwiło i sprawiło, że jednocześnie szeroki uśmiech pojawił się na jego wargach to stół, zastawiony do śniadania i Volant, który z miną mówiącą że on nic nie wie, on nic nie robi rozlewał do kubków aromatyczny napar z ziół. Wyglądał przy tym na tak niewinnie zażenowanego sobą, choć nadal chciał zapewnić im wszystkim komfort, że Julian nie poruszył się dopóki mag nie opuścił namiotu, nie chcąc wpędzać go w jeszcze większe zakłopotanie. A kiedy dostrzegł otwarte oczy przyjaciela tuż obok, jeszcze jeden uśmiech rozświetlił jego delikatną twarz.
- Widziałeś? – zapytał szeptem, nie ukrywając lekkiego rozbawienia pomieszanego ze zdziwieniem. – Nie taki diabeł straszny jak go malują – dodał mając na myśli tego przerażającego maga, którego mieli okazję zobaczyć zarówno przed chatką jak i wczorajszego wieczora. Julian czuł, że mężczyzna mógł skrywać w sobie znacznie więcej niż chciał wszystkim pokazać, co sprawiało, że czuł jeszcze więcej respektu i odrobinę rozbawienia.
Wkrótce podnieśli się z łóżka i kiedy wszyscy wstali i zasiedli do śniadania uzgodnili, że konie zostawią u nowego znajomego Volanta, a sami wynajmą barkę, którą popłyną w stronę Segary. Zwinięcie obozowiska nie zajęło im dużo czasu i razem z wysychającą poranną rosą ruszyli w kierunku Kali odnaleźć kogoś, kto przewiezie ich do miasta. Okazało się, że to wcale nie było trudne i akurat mieli szczęście. Jedna z barek tego dnia miała opuścić mały port w Kali i płynąć nad morze. Zapłacili właścicielowi z góry i jeszcze przed południem odbili od brzegu.
Pogoda była idealna do spływu rzeką, choć barką bujało na boki, jakby znajdowali się na nie wiadomo jak rozszalałym morzu, co bawiło Juliana i sprawiało, że dla żartów, wchodząc zaczął się trząść, jakby nagle ziemia pod jego nogami zaczęła mu spod nich uciekać, wywołując tym samym zabawną reakcję na twarzy Ismaila, który jak mu się zdawało, nie miał jeszcze okazji podróżować wodnym środkiem transportu. Zaraz jednak oberwał po ramieniu od Fena i posyłając przyjacielowi zaczepne spojrzenie, zaczęli się dla żartów przepychać od jednej burty do drugiej, próbując się wypchnąć do rzeki. Ich bójka skończyła się tak, że stanęli jeden przed drugim z obnażonymi mieczami i z zaczepnymi uśmieszkami na twarzach.
- Oh, no proszę, ktoś tu chce potrenować – zauważył Julian zadowolony, podrzucając w ręce swoje ostrze jakby nie ważyło więcej niż papier. Uwielbiał swój ciężki dwuręczny miecz, choć wyglądał na tak nieporęczny, że jedynie osoba, która władała nim kilka lat potrafiła dostrzec, że w rzeczywistości był idealnie wyważony do potrzeb Juliana, zgrabny i piekielnie ostry.
Volant za to widząc tę wygłupiającą się dwójkę, przewrócił oczami, odchodząc od nich jak najdalej, na drugi koniec ciężkiej, wolnej barki, opierając się o burtę i odwracając twarz w kierunku słońca. Chwilowa drzemka, którą zapewnił mu w nocy Mae nie była wystarczająca, choć pozwoliła m u zregenerować siły i uzupełnić braki w energii. Czuł drżenie w palcach, iskierki przeskakujące mu po skórze, kiedy skupiał się na prądach wprawiających wodę w ruch. Zapach wilgoci i trawy, śpiew ptaków i delikatny wiatr poruszający jego włosami sprawiały, że czuł spokój.
Który został przerwany w momencie, w którym Julian z Fenem zaczęli na siebie nacierać, zderzając się swoimi ostrzami i brutalnie atakując jeden drugiego. Nos maga zmarszczył się, choć musiał to przyznać, kiedy pominęło się morderczy aspekt, tego co ta dwójka wyprawiała, było to niezwykle piękne przedstawienie. Wysportowane ciała, pełna koordynacja i znajomość ruchów. Choć w pierwszym momencie wydawało się, że w tym wszystkim nie było żadnej logiki, tylko sam chaos, kiedy przyjrzeć się bliżej, dało się dostrzec, że każdy ruch był przemyślany, znaczący i dopełniał całość, sprawiając, że Julian i Fen wyglądali jakby ze sobą tańczyli, choć każdy z nich trzymał śmiertelnie groźne ostrze.
Volant spojrzał na Ismaila. Łowcy trenowali, choć w pierwszym momencie wyglądało to jak szczeniacka kłótnia. On też powinien. Volant nie wiedział, jak długo jeszcze młodemu magowi zostało czasu by rozpaść się od środka, a im wcześniej zaczną z nim pracować, tym szybciej nauczy się kontrolować swoją moc i pozna pełnie jego potencjału. Dlatego choć na samą myśl o tym, że znów będzie musiał rozmawiać, zawołał go do siebie machnięciem dłoni.
- Wiem, że po tym, co powiedziałem ci wczoraj możesz mieć istny mętlik w głowie i sercu i najchętniej poczekałbym, żebyś wszystko sobie przemyślał zanim zacznę negować wszystko, czego się do tej pory nauczyłeś, ale nie mamy na to czasu. Widziałeś jak wygląda twoja moc. Jest jej bardzo dużo, a ty używałeś jej niewłaściwie przez tak długi czas, że dziwię się, że w ogóle jeszcze stoisz. To nie jest twoja wina, absolutnie nie obarczam winą za ten stan ciebie, tylko tych bęcwałów, którzy nie zajęli się tobą tak jak powinni. Niemniej musimy się zająć naprawianiem tych błędów jak najszybciej. Gwarantuję, że poczujesz się lepiej i po samych podstawach zauważysz różnice. Ale musisz ćwiczyć. Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Ale nie tak jak robiłeś to do tej pory. Nauczyciele są od tego, by ci pomóc, a nie zrzucić na głowę tonę książek, nic nie wytłumaczyć i oczekiwać efektów. Dlatego pamiętaj jedno, jeśli jest coś, czego nie zrozumiesz, czego nie wiesz, albo zwyczajnie sprawia ci trudność, powiedz mi o tym, znajdziemy inny sposób, żeby było ci łatwiej – zapewnił, patrząc mu w oczy z powagą. Magia była prosta i miała być prosta, przynajmniej w teorii. Robienie wszystkiego na siłę i komplikowanie spraw nigdy nie wychodziło nikomu na dobre, a Akadmia właśnie to zrobiła, choć teoretycznie wszystko uprościła, ujednolicając szkolenie i sprowadzając je do samej teorii, która nic nie wnosiła poza trudnym słownictwem, które wcale nie było potrzebne.
- Zacznijmy od najprostszego. Powiedz mi, widziałem, że jesteś magiem żywiołów, ale zgaduję, że z jednymi jest ci łatwiej, z drugimi trudniej. Którymi jest ci najlepiej się posługiwać? – zapytał, a dostając odpowiedź, że Ismail najbardziej panował nad ogniem i powietrzem, pokiwał głową, potwierdzając tym samym swoją teorię.
- Dobrze. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego najłatwiej ci panować nad ogniem, albo nad powietrzem, które są przecież tak żywiołowe, nieprzewidywalne i chaotyczne, podczas gdy woda i ziemia są raczej stateczne i spokojne? I owszem, to ma znaczenie. Znaczy to tyle, że jesteś spokojną, twardo stąpającą po ziemi istotą. Dlatego te żywioły cię słuchają, one same są niestabilne, dlatego potrzebują pewnej ręki. To samo jest z wodą i ziemią, choć w ich przypadku, to ja potrzebuję ich spokoju i stabilizacji, zapewniają mi ją, a ja sam wprowadzam w ich monotonię życie, którego potrzebują – wyjaśnił, szukając wzrokiem czegoś, do czego mógł nabrać wody z rzeki, choć kiedy niczego takiego nie dostrzegł, z własnej torby wyjął kubek, który zaraz napełnił.
- Ale skoro nad nimi w miarę panujesz, zaczniemy od wody. Jest najprostszym elementem, najbardziej wdzięcznym, poddaje się wszystkiemu, przyjmując kształt taki jaki nadaje jej naczynie – mówił unosząc jednym palcem malutką bańkę, którą podzielił na mniejsze i jeszcze mniejsze, sprawiając że rosa błyszczała w powietrzu, tworząc malutką tęczę.
- Woda jest uległa, nie potrzebuje rozkazów, ani ostrego tonu, kiedy próbujesz na nią wpłynąć, nie musisz używać dużo energii, ani tym bardziej pewności. Pozwól by cię porwała, poczuj jej spokój, jej harmonię, wyobraź sobie fale rozbijające się o brzeg, usłysz ich szum i pozwól by to ona cię prowadziła. A kiedy już zrozumiesz, że wcale nie jest agresywna, że nie ma w niej nic gwałtownego, pozwól by pokazała ci swoją siłę. Jak to się mówi, cicha woda brzegi rwie. Ma w sobie niesamowicie dużo energii, która jest spokojna i pełna harmonii, nie możesz jej zburzyć. Musisz się jej poddać, a potem powoli zacząć ją do siebie przekonywać. Pozwolić by to ona zrozumiała ciebie. Twoje pragnienie pożytkowania tej siły. Pozwoli ci ją zabrać, zapanować nad nią. Ale musisz ją zrozumieć i pozwolić jej dotrzeć do siebie. Zrozumienie jest kluczem do magii wody – tłumaczył, nakazując w międzyczasie by Ismail usiadł i wsadził jeden palec do kubka. – Na początek spróbuj z tym. Tyle wody zdecydowanie wystarczy na sam początek, nie próbuj łączyć się z rzeką, bo cię porwie. Spróbuj unieść bańkę nad głowę, ale nie w sposób, który znałeś do tej pory, podejrzewam że jest do niczego i to nie był twój pomysł, a to ty masz czarować i używać swojej mocy. Pomyśl jak ty byś to zrobił, jakiego zaklęcia, jakiego słowa użył. To proste, ale musisz wierzyć, że jest proste, że nie wymaga niczego więcej niż ciebie i twoich chęci, spójrz – powiedział, czując na sobie spojrzenie Edena i Mae.
Nawet nie użył słów, był tak obeznany z wodą i jej prądami, że wystarczył ruch ręką, przypominający przyciąganie czegoś, by za jego plecami pojawiła się nagle wielka fala, którą w miarę przybliżania się do statku zmniejszał, aż został tylko wąski pasek wody, kierujący się prosto w stronę Edena. Złośliwy uśmiech pojawił się na twarzy maga, kiedy mężczyzna został zalany, tylko po to, by w następnej mózg odmówił mu nieco posłuszeństwa. Nie miał pojęcia, dlaczego tego nie przewidział, ale w chwili, w której jego ubrania zostały całkiem mokre, przylgnęły ściśle do jego umięśnionej sylwetki, sprawiając że każdy pojedynczy mięsień jego brzucha zaczął się rysować pod mokrą tkaniną. Volant poczuł, że nagle zrobiło mu się okrutnie gorąco, przeniósł więc wzrok z jego brzucha na twarz, ale to wcale nie była lepsza decyzja. Mokre włosy otuliły jego policzki, uwydatniając przystojną linię szczęki, prosty nos i parę jarzących się piekielnie pięknych oczu, których wyraz sprawił, że mag na chwilę zapomniał jak się oddycha. Zatkało go. Z zachwytu i zażenowania.
- Widziałeś? – zapytał szeptem, nie ukrywając lekkiego rozbawienia pomieszanego ze zdziwieniem. – Nie taki diabeł straszny jak go malują – dodał mając na myśli tego przerażającego maga, którego mieli okazję zobaczyć zarówno przed chatką jak i wczorajszego wieczora. Julian czuł, że mężczyzna mógł skrywać w sobie znacznie więcej niż chciał wszystkim pokazać, co sprawiało, że czuł jeszcze więcej respektu i odrobinę rozbawienia.
Wkrótce podnieśli się z łóżka i kiedy wszyscy wstali i zasiedli do śniadania uzgodnili, że konie zostawią u nowego znajomego Volanta, a sami wynajmą barkę, którą popłyną w stronę Segary. Zwinięcie obozowiska nie zajęło im dużo czasu i razem z wysychającą poranną rosą ruszyli w kierunku Kali odnaleźć kogoś, kto przewiezie ich do miasta. Okazało się, że to wcale nie było trudne i akurat mieli szczęście. Jedna z barek tego dnia miała opuścić mały port w Kali i płynąć nad morze. Zapłacili właścicielowi z góry i jeszcze przed południem odbili od brzegu.
Pogoda była idealna do spływu rzeką, choć barką bujało na boki, jakby znajdowali się na nie wiadomo jak rozszalałym morzu, co bawiło Juliana i sprawiało, że dla żartów, wchodząc zaczął się trząść, jakby nagle ziemia pod jego nogami zaczęła mu spod nich uciekać, wywołując tym samym zabawną reakcję na twarzy Ismaila, który jak mu się zdawało, nie miał jeszcze okazji podróżować wodnym środkiem transportu. Zaraz jednak oberwał po ramieniu od Fena i posyłając przyjacielowi zaczepne spojrzenie, zaczęli się dla żartów przepychać od jednej burty do drugiej, próbując się wypchnąć do rzeki. Ich bójka skończyła się tak, że stanęli jeden przed drugim z obnażonymi mieczami i z zaczepnymi uśmieszkami na twarzach.
- Oh, no proszę, ktoś tu chce potrenować – zauważył Julian zadowolony, podrzucając w ręce swoje ostrze jakby nie ważyło więcej niż papier. Uwielbiał swój ciężki dwuręczny miecz, choć wyglądał na tak nieporęczny, że jedynie osoba, która władała nim kilka lat potrafiła dostrzec, że w rzeczywistości był idealnie wyważony do potrzeb Juliana, zgrabny i piekielnie ostry.
Volant za to widząc tę wygłupiającą się dwójkę, przewrócił oczami, odchodząc od nich jak najdalej, na drugi koniec ciężkiej, wolnej barki, opierając się o burtę i odwracając twarz w kierunku słońca. Chwilowa drzemka, którą zapewnił mu w nocy Mae nie była wystarczająca, choć pozwoliła m u zregenerować siły i uzupełnić braki w energii. Czuł drżenie w palcach, iskierki przeskakujące mu po skórze, kiedy skupiał się na prądach wprawiających wodę w ruch. Zapach wilgoci i trawy, śpiew ptaków i delikatny wiatr poruszający jego włosami sprawiały, że czuł spokój.
Który został przerwany w momencie, w którym Julian z Fenem zaczęli na siebie nacierać, zderzając się swoimi ostrzami i brutalnie atakując jeden drugiego. Nos maga zmarszczył się, choć musiał to przyznać, kiedy pominęło się morderczy aspekt, tego co ta dwójka wyprawiała, było to niezwykle piękne przedstawienie. Wysportowane ciała, pełna koordynacja i znajomość ruchów. Choć w pierwszym momencie wydawało się, że w tym wszystkim nie było żadnej logiki, tylko sam chaos, kiedy przyjrzeć się bliżej, dało się dostrzec, że każdy ruch był przemyślany, znaczący i dopełniał całość, sprawiając, że Julian i Fen wyglądali jakby ze sobą tańczyli, choć każdy z nich trzymał śmiertelnie groźne ostrze.
Volant spojrzał na Ismaila. Łowcy trenowali, choć w pierwszym momencie wyglądało to jak szczeniacka kłótnia. On też powinien. Volant nie wiedział, jak długo jeszcze młodemu magowi zostało czasu by rozpaść się od środka, a im wcześniej zaczną z nim pracować, tym szybciej nauczy się kontrolować swoją moc i pozna pełnie jego potencjału. Dlatego choć na samą myśl o tym, że znów będzie musiał rozmawiać, zawołał go do siebie machnięciem dłoni.
- Wiem, że po tym, co powiedziałem ci wczoraj możesz mieć istny mętlik w głowie i sercu i najchętniej poczekałbym, żebyś wszystko sobie przemyślał zanim zacznę negować wszystko, czego się do tej pory nauczyłeś, ale nie mamy na to czasu. Widziałeś jak wygląda twoja moc. Jest jej bardzo dużo, a ty używałeś jej niewłaściwie przez tak długi czas, że dziwię się, że w ogóle jeszcze stoisz. To nie jest twoja wina, absolutnie nie obarczam winą za ten stan ciebie, tylko tych bęcwałów, którzy nie zajęli się tobą tak jak powinni. Niemniej musimy się zająć naprawianiem tych błędów jak najszybciej. Gwarantuję, że poczujesz się lepiej i po samych podstawach zauważysz różnice. Ale musisz ćwiczyć. Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Ale nie tak jak robiłeś to do tej pory. Nauczyciele są od tego, by ci pomóc, a nie zrzucić na głowę tonę książek, nic nie wytłumaczyć i oczekiwać efektów. Dlatego pamiętaj jedno, jeśli jest coś, czego nie zrozumiesz, czego nie wiesz, albo zwyczajnie sprawia ci trudność, powiedz mi o tym, znajdziemy inny sposób, żeby było ci łatwiej – zapewnił, patrząc mu w oczy z powagą. Magia była prosta i miała być prosta, przynajmniej w teorii. Robienie wszystkiego na siłę i komplikowanie spraw nigdy nie wychodziło nikomu na dobre, a Akadmia właśnie to zrobiła, choć teoretycznie wszystko uprościła, ujednolicając szkolenie i sprowadzając je do samej teorii, która nic nie wnosiła poza trudnym słownictwem, które wcale nie było potrzebne.
- Zacznijmy od najprostszego. Powiedz mi, widziałem, że jesteś magiem żywiołów, ale zgaduję, że z jednymi jest ci łatwiej, z drugimi trudniej. Którymi jest ci najlepiej się posługiwać? – zapytał, a dostając odpowiedź, że Ismail najbardziej panował nad ogniem i powietrzem, pokiwał głową, potwierdzając tym samym swoją teorię.
- Dobrze. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego najłatwiej ci panować nad ogniem, albo nad powietrzem, które są przecież tak żywiołowe, nieprzewidywalne i chaotyczne, podczas gdy woda i ziemia są raczej stateczne i spokojne? I owszem, to ma znaczenie. Znaczy to tyle, że jesteś spokojną, twardo stąpającą po ziemi istotą. Dlatego te żywioły cię słuchają, one same są niestabilne, dlatego potrzebują pewnej ręki. To samo jest z wodą i ziemią, choć w ich przypadku, to ja potrzebuję ich spokoju i stabilizacji, zapewniają mi ją, a ja sam wprowadzam w ich monotonię życie, którego potrzebują – wyjaśnił, szukając wzrokiem czegoś, do czego mógł nabrać wody z rzeki, choć kiedy niczego takiego nie dostrzegł, z własnej torby wyjął kubek, który zaraz napełnił.
- Ale skoro nad nimi w miarę panujesz, zaczniemy od wody. Jest najprostszym elementem, najbardziej wdzięcznym, poddaje się wszystkiemu, przyjmując kształt taki jaki nadaje jej naczynie – mówił unosząc jednym palcem malutką bańkę, którą podzielił na mniejsze i jeszcze mniejsze, sprawiając że rosa błyszczała w powietrzu, tworząc malutką tęczę.
- Woda jest uległa, nie potrzebuje rozkazów, ani ostrego tonu, kiedy próbujesz na nią wpłynąć, nie musisz używać dużo energii, ani tym bardziej pewności. Pozwól by cię porwała, poczuj jej spokój, jej harmonię, wyobraź sobie fale rozbijające się o brzeg, usłysz ich szum i pozwól by to ona cię prowadziła. A kiedy już zrozumiesz, że wcale nie jest agresywna, że nie ma w niej nic gwałtownego, pozwól by pokazała ci swoją siłę. Jak to się mówi, cicha woda brzegi rwie. Ma w sobie niesamowicie dużo energii, która jest spokojna i pełna harmonii, nie możesz jej zburzyć. Musisz się jej poddać, a potem powoli zacząć ją do siebie przekonywać. Pozwolić by to ona zrozumiała ciebie. Twoje pragnienie pożytkowania tej siły. Pozwoli ci ją zabrać, zapanować nad nią. Ale musisz ją zrozumieć i pozwolić jej dotrzeć do siebie. Zrozumienie jest kluczem do magii wody – tłumaczył, nakazując w międzyczasie by Ismail usiadł i wsadził jeden palec do kubka. – Na początek spróbuj z tym. Tyle wody zdecydowanie wystarczy na sam początek, nie próbuj łączyć się z rzeką, bo cię porwie. Spróbuj unieść bańkę nad głowę, ale nie w sposób, który znałeś do tej pory, podejrzewam że jest do niczego i to nie był twój pomysł, a to ty masz czarować i używać swojej mocy. Pomyśl jak ty byś to zrobił, jakiego zaklęcia, jakiego słowa użył. To proste, ale musisz wierzyć, że jest proste, że nie wymaga niczego więcej niż ciebie i twoich chęci, spójrz – powiedział, czując na sobie spojrzenie Edena i Mae.
Nawet nie użył słów, był tak obeznany z wodą i jej prądami, że wystarczył ruch ręką, przypominający przyciąganie czegoś, by za jego plecami pojawiła się nagle wielka fala, którą w miarę przybliżania się do statku zmniejszał, aż został tylko wąski pasek wody, kierujący się prosto w stronę Edena. Złośliwy uśmiech pojawił się na twarzy maga, kiedy mężczyzna został zalany, tylko po to, by w następnej mózg odmówił mu nieco posłuszeństwa. Nie miał pojęcia, dlaczego tego nie przewidział, ale w chwili, w której jego ubrania zostały całkiem mokre, przylgnęły ściśle do jego umięśnionej sylwetki, sprawiając że każdy pojedynczy mięsień jego brzucha zaczął się rysować pod mokrą tkaniną. Volant poczuł, że nagle zrobiło mu się okrutnie gorąco, przeniósł więc wzrok z jego brzucha na twarz, ale to wcale nie była lepsza decyzja. Mokre włosy otuliły jego policzki, uwydatniając przystojną linię szczęki, prosty nos i parę jarzących się piekielnie pięknych oczu, których wyraz sprawił, że mag na chwilę zapomniał jak się oddycha. Zatkało go. Z zachwytu i zażenowania.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Fenrir dawno nie spał tak głęboko i spokojnie, ani razu nie poruszywszy się na łóżku. Musiał przyznać, że wieczorny masaż, który zafundował mu ciemnowłosy podziałał nie tylko na jego spięte plecy, ale także zafundował mu błogi odpoczynek, do którego starszy łowca zupełnie nie był przyzwyczajony. Dopiero późnym rankiem, kiedy do jego uszu zaczęło dobiegać krzątanie się po namiocie, otworzył niemrawo oczy, natrafiając na sylwetkę maga, który nakrywał właśnie do stołu.
Śniadanie zjedli we w miarę spokojnej atmosferze, większość jeszcze zbyt zaspana by poruszać jakiekolwiek głębsze tematy. Plan mieli jasno ustalony i wystarczyło, że po zjedzonym posiłku, spakują namioty po czym ruszą do Kali w celu rozejrzenia się za barką, która mogłaby przewieść ich do Segary.
Nie spodziewał się zupełnie, że Maellosu jeszcze następnego dnia zainteresuje się jego samopoczuciem, zaczepiając go, kiedy akurat przebierał się sam w namiocie, przygotowując do drogi.
— Nic mi nie jest — prychnął, jakby zupełnie nie wiedział o czym mężczyzna mówi. Zachowywał się jakby jeszcze dzień wcześniej nic mu nie dolegało. Nic więc dziwnego, że ciemnowłosy zupełnie mu nie uwierzył, kolejny raz postanawiając upewnić się w podobny sposób czy łowca mówi prawdę. Tym razem jednak Fen nie zwijał się na podłodze, kiedy wyższy wcisnął mu palce między żebra, gdy akurat naciągał przez głowę podkoszulek. Zamiast tego przytrzymał go za nadgarstek, błyskawicznie go okręcił i odebrał od Mae swój sztylet skrzętnie schowany za paskiem.
— Tęskniłem — rzucił z szerokim uśmiechem patrząc przy tym znacząco na mężczyznę, wsunął broń do pochwy, gdzie było jej miejsce. O tak, zdecydowanie dużo lepiej czuł się mając ją wreszcie u swojego boku. Nic nie dodawało mu takiej pewności siebie jak dwa, ukochane miecze.
Na pewno mieli sporo szczęścia, kiedy udało im się praktycznie na poczekaniu załatwić transport wzdłuż rzeki przepływającej przez Sagare. Przepłacili, to akurat nie ulegało żadnym wątpliwościom, ale przynajmniej mieli zagwarantowane miejsce na barce. Sam przepływ miał zająć im dwa, do trzech dni co i tak zabierało im mniej czasu niżeli przejazd końmi.
Fenrir nie pamiętał, kiedy ostatni pływał łodzią, toteż w pierwszej chwili nie mógł nadziwić się temu, jak pokład pod jego stopami zaczął drżeć, gdy odbili się od brzegu. Fale na rzece były silniejsze niż zwykle i łódź kołysała się w górę i w dół, co dla jednych mogło okazać się nieprzyjemne... a z kolei dla innych sprawiało niesamowitą frajdę. Fenrir i Julian należeli zdecydowanie do tej drugiej grupy, kiedy jak małolaty zaczęli przepychać się na zmianę, szturchać łokciami i ganiać po łodzi zupełnie nie przejmując się tym, że któryś przypadkiem mógłby wypaść za burtę. Płynięcie wpław za statkiem aż któryś nie zlitowałby się i nie zrzuciły im liny, wydawało się równie ekscytujące!
— Przytyło ci się tu i ówdzie. Przydałoby się to spalić — rzucił zgryźliwie łowca, wyciągając w stronę Juliana swoje sztylety. Obaj zdążyli nakręcić się już do wyładowania nadmiaru energii poprzez efektowny trening. Warunki co prawda nie były najkorzystniejsze, ale Fenrir starał się wykorzystywać niestabilne podłoże i trudny teren. Co było najlepsze, doskonale znali swój poziom i doświadczenie, mając za sobą lata praktyk, które nauczyły ich współpracy i zaufania, toteż łowca nigdy nie bał się, że któremuś coś się stanie.
Otarli się o siebie ostrzami, wymieniając pełne zacięcia spojrzenia, by zaraz potem z gracją odepchnąć się od siebie. Fen przesunął ostrzami po podłożu uchylając się pod mieczem Juliana, z kolei blondyn uskoczył w powietrze, kiedy sztylety miały podciąć mu nogi. Nie było między nimi żadnej przewagi, ramię w ramię, jak równy z równym obaj dawali z siebie wszystko. Nikt nawet nie śmiał zbliżać się do nich w takim momencie.
Eden wraz z Mae przyglądali się trenującym łowcom z boku, opierając plecami o burtę. Starszy demon z rozbawieniem obserwował świecące spojrzenie swojego przyjaciela, kiedy ten nie mógł oderwać wzroku od dwójki rywalizujących mężczyzn. On z kolei bardziej pochłonięty był zerkaniem co jakiś czas w stronę dwójki magów, którzy eksperymentowali z magią wody. Nie mieli zamiaru im przeszkadzać, sami mając okazję oddać się chwili rozmowy.
— Jak minęła wam wspólna warta? Dogadaliście się? — zagadnął z nutką ciekawości w głosie, która na pewno nie umknęła uwadze młodszego demona. Eden nie ukrywał, że interesowało go czy Mae udało się złapać jakiś wspólny język z magiem, który... był chyba najgłośniejszą, a zarazem najspokojniejszą osobą w ich towarzystwie. Demon nie potrafił go określić innym słowem niż intrygującego. A było to słowo na wagę złota. Rzadko zdarzało się by coś po tylu latach potrafiło go jeszcze zadziwić.
Zamyślił się na moment, przez chwilę tracąc swoją czujność, kiedy dryfowali na rzece, pogoda im sprzyjała, a wokół nie czuć było żadnego zagrożenia. Skąd miał spodziewać się, że niebezpieczeństwo przyjdzie od osoby, nad którą właśnie myślał?
Poczuł za sobą chlust wody, a chwilę później zimny strumień oblał całe jego ramiona i plecy, mocząc cienką, białą koszulę, którą miał na sobie. Ta z kolei niemal natychmiast przykleiła się do jego torsu, odbijając się na umięśnionym ciele, podkreślając wyćwiczone mięśnie brzucha. Eden uchylił lekko usta jakby brał głębszy wdech. Jego twarz emanowała z kolei tym samym spokojem, a zimna woda zupełnie nie robiła na nim wrażenia.
Wokół zrobiło się tylko strasznie mokro, bo chlust wody rozlał się po pokładzie. Fenrir odskakując z kolei do tyłu, nie zdawał sobie sprawy, że tuż za nim znajdowała się kałuża wody. Nieprzygotowany, poślizgnął się nagle, noga obsunęła mu się w bok, kiedy spróbował zaprzeć się w efekcie czego poleciał tylko do przodu, unosząc sztylety do góry, żeby nie drasnąć nimi Juliana. Zatrzymał się na blondynie zaliczając z nim nieprzyjemne zderzenie, a kiedy spróbował się czegoś podtrzymać, złapał nagle za przód od koszuli młodszego i pociągnął ją do siebie.
— No żesz...! — skwitował, gdy materiał pękł, a guziki odskoczył w bok odrywając się od koszuli. — Kto tu rozlał te wodę?! — zaczął wykrzykiwać ze zdenerwowaniem.
To, co wydarzyło się później było tylko początkiem nieszczęść i zbiegów okoliczności, jakie dopadły ich tego dnia. Eden odwrócił tylko na chwilę wzrok w stronę łowców, a kiedy usłyszał kolejny chlus, tym razem dużo głośniejszy, woda w rzece zafalowała, a pod powierzchnią wody zniknęła czyjaś sylwetka. Demon rozejrzał się szybko po innych. Volant.
Przysunął się do poręczy, z zacięciem wpatrując w wodę. Dał sobie odczekać kilka sekund z nadzieją, że mag w końcu się wynurzy.
Przebieranie rękami w wodzie, bezskuteczne uderzanie o taflę i próby zaczerpnięcia oddechu. Demon widząc tę bezradność w zachowaniu mężczyzny, nie mógł dużej czekać. Zrzucił na podest ciężkie obuwie po czym bez zastanowienia wskoczył w ubraniach do wody, nie mając czasu ich z siebie zdjąć. Czym prędzej podpłynął do mężczyzny. W momencie, gdy mag miał zanurzyć się po czubek głowy w rzece, demon chwycił drobniejsze ciało za ramię, ciągnąc w górę ponad taflę wody. Oparł jego głowę na swoim ramieniu, jedną ręką przytrzymując go w talii, nie pozwalając mu ponownie się zanurzyć, mimo że mokre ubrania ciągnęły ich w dół. Dopłynięcie do barki kosztowało go więcej wysiłku niż przypuszczał.
— Maellosu — ponaglił młodszego, prosząc go by pomógł mu wyciągnąć Volanta, a kiedy ten znalazł się już bezpiecznie na łodzi, sam zaparł się dłońmi o podest i podciągnął na ramionach.
Był zmęczony. Łapał ciężko powietrza, starają się unormować oddech, kiedy całe jego ciało i ubrania był przemoknięte od wody. Eden zaczesał włosy do tyłu, zerkając w stronę maga. Jego wiecznie opanowana twarz była spięta, skrywała wyraźne zdenerwowanie, kiedy podszedł do mężczyzny, klękając tuż przy nim by upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Odgarnął mu kosmyk jasnych włosów z twarzy. Złote oczy wyrażały pełną awersję i niesmak.
— Jesteś zadowolony? Wszystko poszło po twojej myśli? — zapytał z ironią, brzmiąc przy tym poważnie, ozięble. — Utarcie komuś nosa było tego warte? Komuś mogła stać się krzywda — miał tutaj na myśli siebie. Wiedział, że mag próbował odbić piłeczkę po tym, gdy zmusił go poprzedniego dnia do milczenia. Nikt nie przewidziały tylko, że same zaczepki mogą obrać tak fatalne skutki. Eden z kolei... martwił się. Po prostu się martwił będąc tak okropnie złym na Volanta za jego bezmyślność.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Błogosławieństwo w postaci namiotu przeznaczonego tylko i wyłącznie dla jego osoby odbiło się na poprawie jego ogólnego stanu. Nie tylko się wyspał ale i budząc o typowo dla siebie wczesnej porze miał chwilę żeby przemyśleć wszystko to co działo się poprzedniego dnia. Oczywiście, jak chodziło o magiczne podsumowanie przez Volanta. Nadal było mu przykro na fakt swojej bezradności. Niemniej zrozumiał, że okazja otrzymania pomocy od tak znamienitego maga była nie do przepuszczenia, mogąca nakierować jego życie wreszcie w tą stronę w którą od początku zmierzał. Nawet jeżeli będzie powodowała coraz to większe napotykane przeszkody. Musiał ją wykorzystać i z takim nastawieniem wstał.
Po ubraniu się i wyszczubieniu nosa na chłodne powietrze poranka odnalazł puste wygasające ognisko. Nad nim jednak nadal wisiał kociołek z którego ponownie dochodziły piękne zapachy. Te zwabiły go do zajrzenia do drugiego namiotu, a odnajdując tam Volanta przygotowującego śniadanie, tak szybko jak zajrzał tak się wycofał. Poszedł siąść przy ognisku i ciesząc się chwilą na wsłuchanie w trel ptaków po chwili dostrzegł wychodzącego gdzieś z krzaków Mae.
Demon po tym jak Volant zajął się śniadaniem, a słońce zaczęło już wstawać jeszcze na chwile podskoczył do miasta przygotować Edenowi śniadanie. To z szerokim uśmiechem wręczył demonowi, który wracał o poranku z lasu, machając przy tym w geście typowego zadowolenia ogonem. Ten jednak zaczął powoli zanikać po to by ostatecznie znowu stać się niewidzialnym. Zawsze wtedy czuł się tak dziwnie, musiał się pomacać nad tyłkiem żeby sprawdzić czy go ma.
Przed śniadaniem Mae zajrzał jeszcze do swojej uroczej ofiary, która z prychnięciem nie podobnym już niczym do wczorajszej prośby oświadczyła, że nic mu nie jest. Tym samym Mae zmieszał się lekko w sobie nie rozumiejąc co właśnie się stało. Jeszcze wieczorem siedzieli przy ognisku, a Fen wydawał się mu bardzo… szczery? Teraz jakby wstydząc się tego zachowania próbował ponownie obrosnąć w grubą powłokę. Z całego tego zaskoczenia dodatkowo oddał mu sztylet, zupełnie nie tak jak chciał to zrobić, nie odpowiadając na ani jedną zaczepkę. Jakby nagle Fen wydał się mu bardzo fałszywą osobą z którą niekoniecznie chciałby mieć do czynienia lub poczuł się urażony takim potraktowaniem. Odchodząc rzucił mu tylko nic nie wnoszące spojrzenie i podreptał przytulić się do Edena żeby się najeść na kolejny dzień pełen wrażeń.
Wchodząc na pokład barki Ismail już czuł, że będzie mu niedobrze. Wystarczyło, że pierwszy raz zakołysało, że nieplanowany trening łowców wraz z falami na rzece wywoływał coraz bardziej miarowe ruchy, a on lekko zielony na twarzy przykleił się do burty szukając punktu w który mógłby patrzeć się na tyle bezpiecznie żeby śniadanie pozostało w jego żołądku. Z tym szło mu ciężko i dopiero w chwili gdy koło niego pojawił się Volant i ponownie zagaił rozmowę, lekko przestało go mdlić.
Zaczęło się dość klasycznie – Akademia nie nauczyła Cię absolutnie niczego poza dążeniem do autodestrukcji. Nie chciał już nawet tego komentować, wierzył że gdzieś w swoim życiu popełnił poważny błąd ale ta sama pomyłka doprowadziła go w to miejsce. Przyjmował więc wszystkie słowa z pokorą coraz mocniej się skupiając na magu. „Wcale nie kołysze, w ogóle się nie rusza, patrz na jego twarz.” Powtarzał sobie w głowie szukając ratunku przed żołądkowymi turbulencjami.
- Wszystko zrozumiałe. – Mruknął jak na razie chociaż podejrzewał, że absolutnie nic nie będzie zrozumiałe, a przez ogrom frustracji nie będzie nawet wiedział jak i o co pytać. Ale tym się będzie martwił jak już przestanie mu się chcieć wymiotować albo, zacznie wymiotować.
- Ym… Ogień i powietrze, zawsze mi przychodziły z łatwością. – Nie zastanawiał się za długo bo i nie było nad czym. Poza tym jego ostatni wyczyn z żywiołem ziemi chyba mówił sam za siebie ile energii i nerwów kosztowało go używanie tej mocy. O wodzie wolał nie wspominać. Umiał napełnić balię i opróżnić balię. Ponowna fala dreszczy uświadomiła mu, że wcale nie przestał się czuć źle i wychylając głowę nieco dalej czekał na to aż jego żołądek zwróci całą zawartość. Zamiast tego usłyszał koło siebie westchnienie Volanta i zaraz wyciągniętą dłoń ze sporą tabletką sprasowanych, suszonych ziół. Spojrzał najpierw na nią, później w oczy maga i z największą wdzięcznością od razu łykając jak młody pelikan westchnął z ulgą.
Zanim kontynuowali rozmowę odczekali pięć minut żeby zioła zaczęły działać. Wtedy też zielonkawy odcień opuścił jego policzki, a oczy ponownie stały się lśniące i nie wyrażające już takiego zmęczenia. Poprawił te kilka warstw mundurku które na sobie miał, wygładził materiał przy nadgarstkach po czym zaczął zdecydowanie lepiej się komunikować.
- Mógłbym się kłócić co do jej wdzięczności. – Przyznał zerkając w stronę fal. Nie patrzył tam jednak za długo w obawie, że znowu zrobi się mu niedobrze. Wrócił wzrokiem do twarzy Volanta po czym musiał się maksymalnie skupić na obserwacji, słuchaniu i próbie zrozumienia. W tym też momencie złapał go za żołądek stres. Rozumiał co się do niego mówi i był w ogromnym podziwie dla łatwości z jaką Volant otoczył ich pierścieniem rosy co nie oznaczało, że przed jego oczami nie zamajaczyły wszystkie te nieudane próby. Eksperymentowanie z wodą dawno porzucił ograniczając zdolności do minimum z minimum. A teraz, musiał do tego wrócić i to jeszcze wymyślając swój sposób na opanowanie? Chyba właśnie to przeraziło go doszczętnie.
- Mhm, rozumiem. – Mruknął siadając i wsadzając palec do zimnej wody. W tym samym momencie zaczął gorączkowo szukać sposobu na ruszenie wody po to by w jego umyśle zaistniała jedna wielka nieprzenikniona pustka. Ponownie więc podniósł spojrzenie na Volanta i ni to z zazdrością ni ogromnym podziwem obserwował jak mag odgryza się za wczorajsze uciszenie.
Mae siedząc na poręczy obserwował z ogromnym podziwem walczących łowców. Jednocześnie w jego głowie rozgrywało się dość duże wartościowanie Fenrira czego robić nie powinien, a co go nie przekonywało do zaprzestania. Nie rozumiał bowiem jak można było się tak chwiać w swoim zachowaniu w stosunku do jednej osoby. Nie wiedział co nim kierowało i bardzo chętnie by ten stan rzeczy zmienił. Niemniej, nie wiedział jak do niego podejść, jak nie wywoływać tego fałszu. Dlatego też zajął się czymś przyjemniejszym: rozmową z Edenem.
- Zaskakująco przyjemnie. Volant jest niezwykle inteligentny i ma ciekawe spojrzenie na wiele kwestii. Poza krótką przerwą na drzemkę i wypadem do miasta, większość czasu rozmawialiśmy. Spodobałby Ci się jako rozmówca… – Uśmiechnął się do niego łobuzersko bo sam demon emanował wręcz niezdrową ciekawością, której sam Mae chyba jeszcze nigdy od niego nie czuł. Po chwili chciał coś dodać, może lekko skierować uwagę swojego przyjaciela na próby podjęcia jakiegoś spokojnego dialogu ale zanim w ogóle się odezwał, chlust wody zalał jego ramię i całego przyjaciela. Aż się zdziwił i prawie spadł do tyłu z burty.
Jego oczy szybko powędrowały na łańcuch zdarzeń jaki miał miejsce przez ten nieprzemyślany wybryk. Volant gwałtownie poczuł zażenowanie co uderzyło go jeszcze silniej niż ostatnim razem, Fen pośliznął się i zrywając koszulę z Juliana sprawił, że w powietrzu zaczęło unosić się tyle wstydu, że nawet on miał ochotę się zakryć! I to wcale nie był koniec.
Nieprzewidziane konsekwencje zmoczenia demona szybko sprawiły, że jego oczy rozszerzyły się do wielkości spodków. Nadal próbując podnieść wodę spojrzał w panice na wywracającego się łowcę, który szarpiąc za koszulkę swojego towarzysza broni ukazał jego oczom piękne, jasne i umięśnione ciało. Jego policzki gwałtownie zalały się szkarłatem widząc tak roznegliżowanego Juliana przez co woda z kubeczka zadrżała i z ogromną siłą strzeliła prosto w Volanta który pod jej wpływem został przepchnięty przez burtę. Dodatkowo, zamiast jakoś logicznie zareagować, ratować swojego Mistrza, położył jedynie dłonie na czerwonych policzkach za mocno przejęty jak na zobaczenie po prostu cudownego, mocnego i przyjemnie gładkiego ciała młodego mężczyzny. Wlepił spojrzenie przez siebie, przynajmniej do momentu aż przed nim nie zaczął się rozbierać Eden, skacząc magowi na ratunek.
Mae od razu dobiegł do burty za którą zniknął Eden. Wpatrując się intensywnie w wodę ponownie wdrapał się na szeroką barierkę, a widząc wypływającą dwójkę odetchnął z ulgą. Ponownie przechodząc, tym razem w stronę zejścia z barki wyciągnął przed siebie obie dłonie zahaczając się nogą żeby samemu nie spaść. A w chwili gdy Volant złapał go słabo za nadgarstki, wciągnął go na pokład. Jednocześnie sam chciał od razu pytać czy wszystko dobrze ale to co ponownie go uderzyło z otaczających go, panicznych emocji, to chłodne zdenerwowanie przyjaciela. Momentalnie zamknął usta i cofając się na środek pokładu zamachał nerwowo niewidzialnym ogonem po czym skupił się na kimś innym. Pojawił się bowiem karcący Eden i wolał nie stać mu na drodze.
- Wszystko dobrze? – Zwrócił się natomiast w stronę Fenrira i wyciągając razem z Julianem do niego rękę pomógł mu się podnieść. – Uważaj, żebyś się nie skaleczył. Wystarczy już obita pupcia. – Uśmiechnął się wrednie jakby przed chwilą nie był świadkiem widowiskowej wprawy, chcąc tym samym rozładować chociaż odrobinę emocji. – To co? Dzisiaj znowu masaż? – Szepnął tak żeby blondyn niepotrzebnie nie słyszał po czym spojrzał na sprawcę największego zamieszania. Ismail nadal siedział nad pustym kubeczkiem zasłaniając twarz dłońmi. Aż mu się szkoda go zrobiło.
- Ale bym się czegoś napił…
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Julian uwielbiał trenować, a kiedy jeszcze trenował z Fenrirem, czuł się jak w siódmym niebie. Mężczyzna był tak zwinny, szybki i pomysłowy, że sam Julian musiał dawać z siebie sto procent, by za nim nadążyć. Ale dzięki temu sam był niezwykle sprawny, bystry i nie wahał się ani odrobinę podczas pojedynków, co nie raz uratowało mu życie. W tamtym momencie śmiał się głośno i radośnie, wymieniając się z Fenrirem zaczepkami o to, czyja babcia była bardziej zwinna od nich obu. Przynajmniej do momentu, w którym Fen nie stracił równowagi, sprawiając, że Julian w jednym momencie wypuścił miecz z rąk, nie chcąc naprawdę zranić przyjaciela. W jego uszy wdarł się trzask pękających nici. Zanim zdołał się zorientować, co się w zasadzie stało, usłyszał krzyk, plusk wody, a potem on sam z Fenrirem trzymającym go za rozerwane fraki siedział oszołomiony na pokładzie barki, mrugając zawzięcie oczami i starając się zrozumieć, co tu się w zasadzie stało…
Volant nie przewidział, że jego czyny będą tak fatalne w skutkach. Gdyby wiedział, na pewno nie próbowałby robić czegoś tak głupiego, wiedząc jakie konsekwencje ta decyzja za sobą przyniesie. W jednej chwili był zażenowany widokiem, tylko po to, by w następnej z zaskoczonym krzykiem na ustach oberwać zdecydowanie zbyt silną jak na taką ilość cieczy falą, która zmiotła go z pokładu i przechyliła za burtę. I wszystko pewnie skończyłoby się dobrze, w końcu co to była odrobina wody, gdyby nie jeden mankament, który nigdy magowi do tej pory jakoś szczególnie nie przeszkadzał. Volant nie potrafił pływać. W chwili, w której jego ciało zetknęło się z lodowatą masą spienionych rzecznych fal, w jego głowie pojawiła się myśl, że właśnie tak przyjdzie mu zginąć. Utopiony przez własnego ucznia. Nie żeby zamierzał się poddawać i chociaż nie potrafił, dzielnie stawiał opór falom, choć nie podejrzewał, że ktoś wskoczy za nim w odmęty, tylko po to, by wyłowić jego pyskatą, nieprzyjemną osobę.
Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy poczuł obejmujące go i stabilizujące niepewną pozycję w wodzie ręce. Wychyliwszy się spod powierzchni, zaczerpnął haust powietrza, uspokajając się odrobinę. A kiedy jeszcze z pomocą Malleosu wydostał się na pokład, natychmiast roztrzęsiony padł na deski, podpierając się rękoma i wypluwając wszystko co dostało mu się do ust. Jakież to było obrzydliwe! Co było jednak jeszcze bardziej zaskakujące to ostry ton głosu, który usłyszał, zaraz obok delikatnych palców, które odgarnęły mokry kosmyk włosów z jego twarzy. Spojrzał w górę na Edena, czując się… jak dziecko, które zostało przyłapane na czymś naprawdę złym, a widząc zagniewane oblicze demona, który do tej pory nie złościł się, ani nie reagował niczym innym jak spokojem, czy rozbawieniem, czego by nie zrobił, poczuł jak fala wstydu zalała go od góry do dołu. Otworzył usta, by go przeprosić, ale… ale nigdy nikogo nie przepraszał i to jedno słowo okazało się tak trudne do wymówienia, że jeszcze mocniej zażenowany sobą, odwrócił speszony głowę. Było mu tak głupio. I nie miał pojęcia, skąd i dlaczego w jego sercu pojawiło się zupełnie inne, niespodziewane uczucie. Chyba był jakiś głupi, skoro ucieszył się, że ktoś go właśnie opieprzył! Niemniej to właśnie radość i wstyd płynęły mu żyłami, sprawiając że nie miał bladego pojęcia co powinien odpowiedzieć.
Poczekał aż demon odejdzie i dopiero wtedy podniósł się do siadu, ogarniając chaos jakiego nieświadomie narobił. Nie był pewien, czy powinien okrzyczeć Ismaila za to co się stało, ale wystarczyło mu spojrzenie na załamaną sylwetkę chłopaka, by zrezygnować z tego pomysłu. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, a czuł się, zaskakująco dobrze, poza tym, że było mu zimno. Poczekał jeszcze chwilę, chcąc mieć pewność, że wstanie bez niczyjej pomocy, a potem podszedł do Ismaila, z wahaniem, kładąc mu dłoń na głowie.
- Ćwicz dalej, tylko może trochę mniej… gwałtownie – powiedział, siląc się na spokój.
Następnie omijając skrzętnie wzrokiem pewnego demona, podszedł do Juliana i Fena, któremu blondyn z Mae pomagali wstać, patrząc chwilę na najniższego chłopaka, zanim wyciągnął do niego rękę.
- Mogę ci to zszyć – zaproponował cicho, czując się jeszcze bardziej niezręcznie, kiedy otrzymał od Łowcy zaskakująco życzliwy uśmiech.
- Mógłby pan? Byłbym ultra wdzięczny! To moja ulubiona! – oświadczył blondyn, natychmiast zsuwając z ramion zniszczoną koszulę, oddając ją w ręce maga.
- Jasne – mruknął Volant, zabierając ubranie i odchodząc, kierując się pod wskazany wcześniej przez właściciela barki pokład, gdzie mieściła się jedna duża kajuta, w której mogli zostawić swoje rzeczy i spać w nocy.
Kiedy mag dostrzegł rzeczy Edena, natychmiast poczuł jeszcze więcej wstydu. Ile on miał lat?! Na dodatek cieszył się jak gówniarz, kiedy ktoś zwrócił na niego uwagę. Chciał go przeprosić, ale nie potrafił… A przynajmniej nie słowami, bo kiedy szukając w swojej torbie nici i igieł natknął się na zielnik, do głowy przyszedł mu inny pomysł. Odnalazł w nim ususzone chabry i maki i rumieniąc się wściekle na samą myśl, zabrał po dwa nasionka i tchnąwszy w nie magią ziemi, sprawił, że zaraz na jego dłoniach pojawiły się piękne polne kwiaty, tak proste, a jednak wyrażające znacznie więcej niż Volant odważył się choćby o tym pomyśleć. Zanim stchórzył, zbliżył się do łóżka demona i położył kwiaty na poduszce, tylko po to, by zaraz zaszyć się w drugiej części kajuty i zabrać się za szycie, a kiedy ubranie Juliana było całe, odłożył je na łóżko Łowcy. A kiedy skończył, udając że on nic nie zrobił, wyszedł z powrotem na pokład, odnajdując sobie kawałek pokładu oddalony od reszty, gdzie wyjął z magicznej torby krzesło, oraz stolik, na którym rozłożył kilka książek, kałamarz i kredy, a potem niedokończony artefakt, mając zamiar go skończyć.
Pozbawiony koszulki Julian nie był zbytnio przejęty swoim na wpół roznegliżowanym stanem. Nigdy nie wstydził się swojego ciała i choć rozumiał, że inni mogli mieć z tym większy problem, sam takowego nie posiadał. Niemniej kiedy upewnił się, że Fen był cały i miał tymczasowe towarzystwo w postaci Mae, sam również zwrócił uwagę na Ismaila. Chłopak nie wydawał się być w dobrym nastroju, choć podejrzewał, że gdyby sam wrzucił swojego mentora do rzeki, powodując tym samym, że ten mógł zginąć, sam nie byłby w najlepszym humorze.
- Lepiej nie mów głośno, bo Isiu zrozumie to dosłownie i ciebie wrzuci do rzeki, żebyś się napił prosto ze źródła – parsknął, posyłając demonowi rozbawione spojrzenie, tylko po to, by zaraz poklepawszy jego i przyjaciela po ramieniu zbliżyć się do osowiałego maga.
- Hej, to było całkiem niezłe – powiedział, a dostrzegając jego dramatyczną minę, powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
- Nie przejmuj się tym aż tak, przystojnemu mężczyźnie woda nie zrobi krzywdy, a Volant z mokrymi włosami tylko zyskuje – zauważył, chcąc go jakoś rozbawić, choć chyba nie do końca mu wychodziło.
Westchnął, drapiąc się niepewnie po karku i rozglądając się dokoła, jakby pomysł, jak poprawić magowi humor miał spaść mu z nieba, ale kiedy to się nie stało, po prostu usiadł obok, wpatrując się uważnie w jego poczerwieniałą z jakiegoś powodu twarz.
- Aż tak się tym przejmujesz? – zapytał odrobinę zdziwiony, ale kiedy starszy mu odpowiedział, zdał sobie sprawę z tego, że to wcale nie wrzucenie Volanta do wody aż tak mocno go zawstydziło, tylko on i jego naga klatka piersiowa.
- Oh… hahaha, wybacz, już się idę ubrać – roześmiał się, rozczulony niewinną reakcją, podnosząc się z podłogi, by zejść pod pokład po jakieś inne ubranie, jakież więc było jego zdziwienie, kiedy dostrzegł swoją naprawioną koszulę na łóżku i kwiaty na poduszce Edena. Rozbawienie zakwitło na jego twarzy, nie skomentował jednak, wierząc że ich najwyższemu magowi wystarczyło wstydu jak na ten jeden dzień.
- Dziękuję – powiedział głośno, kiedy już ubrany, podziwiający starannie przyszyte guziki pojawił się na górze.
- Ktoś tu chyba chciał pana przeprosić, ale nie bardzo wiedział jak – rzucił jeszcze do Edena przechodząc obok i posyłając mu rozbawione, ale pełne ciepła spojrzenie. To było nawet rozczulające, zwłaszcza że mag wcale nie wyglądał na kogoś, kto znał, a tym bardziej tak dobrze posługiwał się mową kwiatów. Nawet lepiej niż zwykłymi słowami.
- Wróciłem – powiedział do Isia, znów siadając obok i posyłając mu zaraźliwy, radosny uśmiech. – Mogę ci z tym jakoś pomóc? Kiedy Volant robi te swoje czary-mary nie wygląda jakby to było mocno skomplikowane – zauważył, bo choć faktycznie starszy mag wyglądał jakby nie sprawiało mu to najmniejszego problemu, tak Ismail wydawał się mieć ogromne trudności. Julian zastanawiał się, czy to było spowodowane doświadczeniem starego maga, czy może jeszcze czymś innym?
Volant nie przewidział, że jego czyny będą tak fatalne w skutkach. Gdyby wiedział, na pewno nie próbowałby robić czegoś tak głupiego, wiedząc jakie konsekwencje ta decyzja za sobą przyniesie. W jednej chwili był zażenowany widokiem, tylko po to, by w następnej z zaskoczonym krzykiem na ustach oberwać zdecydowanie zbyt silną jak na taką ilość cieczy falą, która zmiotła go z pokładu i przechyliła za burtę. I wszystko pewnie skończyłoby się dobrze, w końcu co to była odrobina wody, gdyby nie jeden mankament, który nigdy magowi do tej pory jakoś szczególnie nie przeszkadzał. Volant nie potrafił pływać. W chwili, w której jego ciało zetknęło się z lodowatą masą spienionych rzecznych fal, w jego głowie pojawiła się myśl, że właśnie tak przyjdzie mu zginąć. Utopiony przez własnego ucznia. Nie żeby zamierzał się poddawać i chociaż nie potrafił, dzielnie stawiał opór falom, choć nie podejrzewał, że ktoś wskoczy za nim w odmęty, tylko po to, by wyłowić jego pyskatą, nieprzyjemną osobę.
Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy poczuł obejmujące go i stabilizujące niepewną pozycję w wodzie ręce. Wychyliwszy się spod powierzchni, zaczerpnął haust powietrza, uspokajając się odrobinę. A kiedy jeszcze z pomocą Malleosu wydostał się na pokład, natychmiast roztrzęsiony padł na deski, podpierając się rękoma i wypluwając wszystko co dostało mu się do ust. Jakież to było obrzydliwe! Co było jednak jeszcze bardziej zaskakujące to ostry ton głosu, który usłyszał, zaraz obok delikatnych palców, które odgarnęły mokry kosmyk włosów z jego twarzy. Spojrzał w górę na Edena, czując się… jak dziecko, które zostało przyłapane na czymś naprawdę złym, a widząc zagniewane oblicze demona, który do tej pory nie złościł się, ani nie reagował niczym innym jak spokojem, czy rozbawieniem, czego by nie zrobił, poczuł jak fala wstydu zalała go od góry do dołu. Otworzył usta, by go przeprosić, ale… ale nigdy nikogo nie przepraszał i to jedno słowo okazało się tak trudne do wymówienia, że jeszcze mocniej zażenowany sobą, odwrócił speszony głowę. Było mu tak głupio. I nie miał pojęcia, skąd i dlaczego w jego sercu pojawiło się zupełnie inne, niespodziewane uczucie. Chyba był jakiś głupi, skoro ucieszył się, że ktoś go właśnie opieprzył! Niemniej to właśnie radość i wstyd płynęły mu żyłami, sprawiając że nie miał bladego pojęcia co powinien odpowiedzieć.
Poczekał aż demon odejdzie i dopiero wtedy podniósł się do siadu, ogarniając chaos jakiego nieświadomie narobił. Nie był pewien, czy powinien okrzyczeć Ismaila za to co się stało, ale wystarczyło mu spojrzenie na załamaną sylwetkę chłopaka, by zrezygnować z tego pomysłu. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, a czuł się, zaskakująco dobrze, poza tym, że było mu zimno. Poczekał jeszcze chwilę, chcąc mieć pewność, że wstanie bez niczyjej pomocy, a potem podszedł do Ismaila, z wahaniem, kładąc mu dłoń na głowie.
- Ćwicz dalej, tylko może trochę mniej… gwałtownie – powiedział, siląc się na spokój.
Następnie omijając skrzętnie wzrokiem pewnego demona, podszedł do Juliana i Fena, któremu blondyn z Mae pomagali wstać, patrząc chwilę na najniższego chłopaka, zanim wyciągnął do niego rękę.
- Mogę ci to zszyć – zaproponował cicho, czując się jeszcze bardziej niezręcznie, kiedy otrzymał od Łowcy zaskakująco życzliwy uśmiech.
- Mógłby pan? Byłbym ultra wdzięczny! To moja ulubiona! – oświadczył blondyn, natychmiast zsuwając z ramion zniszczoną koszulę, oddając ją w ręce maga.
- Jasne – mruknął Volant, zabierając ubranie i odchodząc, kierując się pod wskazany wcześniej przez właściciela barki pokład, gdzie mieściła się jedna duża kajuta, w której mogli zostawić swoje rzeczy i spać w nocy.
Kiedy mag dostrzegł rzeczy Edena, natychmiast poczuł jeszcze więcej wstydu. Ile on miał lat?! Na dodatek cieszył się jak gówniarz, kiedy ktoś zwrócił na niego uwagę. Chciał go przeprosić, ale nie potrafił… A przynajmniej nie słowami, bo kiedy szukając w swojej torbie nici i igieł natknął się na zielnik, do głowy przyszedł mu inny pomysł. Odnalazł w nim ususzone chabry i maki i rumieniąc się wściekle na samą myśl, zabrał po dwa nasionka i tchnąwszy w nie magią ziemi, sprawił, że zaraz na jego dłoniach pojawiły się piękne polne kwiaty, tak proste, a jednak wyrażające znacznie więcej niż Volant odważył się choćby o tym pomyśleć. Zanim stchórzył, zbliżył się do łóżka demona i położył kwiaty na poduszce, tylko po to, by zaraz zaszyć się w drugiej części kajuty i zabrać się za szycie, a kiedy ubranie Juliana było całe, odłożył je na łóżko Łowcy. A kiedy skończył, udając że on nic nie zrobił, wyszedł z powrotem na pokład, odnajdując sobie kawałek pokładu oddalony od reszty, gdzie wyjął z magicznej torby krzesło, oraz stolik, na którym rozłożył kilka książek, kałamarz i kredy, a potem niedokończony artefakt, mając zamiar go skończyć.
Pozbawiony koszulki Julian nie był zbytnio przejęty swoim na wpół roznegliżowanym stanem. Nigdy nie wstydził się swojego ciała i choć rozumiał, że inni mogli mieć z tym większy problem, sam takowego nie posiadał. Niemniej kiedy upewnił się, że Fen był cały i miał tymczasowe towarzystwo w postaci Mae, sam również zwrócił uwagę na Ismaila. Chłopak nie wydawał się być w dobrym nastroju, choć podejrzewał, że gdyby sam wrzucił swojego mentora do rzeki, powodując tym samym, że ten mógł zginąć, sam nie byłby w najlepszym humorze.
- Lepiej nie mów głośno, bo Isiu zrozumie to dosłownie i ciebie wrzuci do rzeki, żebyś się napił prosto ze źródła – parsknął, posyłając demonowi rozbawione spojrzenie, tylko po to, by zaraz poklepawszy jego i przyjaciela po ramieniu zbliżyć się do osowiałego maga.
- Hej, to było całkiem niezłe – powiedział, a dostrzegając jego dramatyczną minę, powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
- Nie przejmuj się tym aż tak, przystojnemu mężczyźnie woda nie zrobi krzywdy, a Volant z mokrymi włosami tylko zyskuje – zauważył, chcąc go jakoś rozbawić, choć chyba nie do końca mu wychodziło.
Westchnął, drapiąc się niepewnie po karku i rozglądając się dokoła, jakby pomysł, jak poprawić magowi humor miał spaść mu z nieba, ale kiedy to się nie stało, po prostu usiadł obok, wpatrując się uważnie w jego poczerwieniałą z jakiegoś powodu twarz.
- Aż tak się tym przejmujesz? – zapytał odrobinę zdziwiony, ale kiedy starszy mu odpowiedział, zdał sobie sprawę z tego, że to wcale nie wrzucenie Volanta do wody aż tak mocno go zawstydziło, tylko on i jego naga klatka piersiowa.
- Oh… hahaha, wybacz, już się idę ubrać – roześmiał się, rozczulony niewinną reakcją, podnosząc się z podłogi, by zejść pod pokład po jakieś inne ubranie, jakież więc było jego zdziwienie, kiedy dostrzegł swoją naprawioną koszulę na łóżku i kwiaty na poduszce Edena. Rozbawienie zakwitło na jego twarzy, nie skomentował jednak, wierząc że ich najwyższemu magowi wystarczyło wstydu jak na ten jeden dzień.
- Dziękuję – powiedział głośno, kiedy już ubrany, podziwiający starannie przyszyte guziki pojawił się na górze.
- Ktoś tu chyba chciał pana przeprosić, ale nie bardzo wiedział jak – rzucił jeszcze do Edena przechodząc obok i posyłając mu rozbawione, ale pełne ciepła spojrzenie. To było nawet rozczulające, zwłaszcza że mag wcale nie wyglądał na kogoś, kto znał, a tym bardziej tak dobrze posługiwał się mową kwiatów. Nawet lepiej niż zwykłymi słowami.
- Wróciłem – powiedział do Isia, znów siadając obok i posyłając mu zaraźliwy, radosny uśmiech. – Mogę ci z tym jakoś pomóc? Kiedy Volant robi te swoje czary-mary nie wygląda jakby to było mocno skomplikowane – zauważył, bo choć faktycznie starszy mag wyglądał jakby nie sprawiało mu to najmniejszego problemu, tak Ismail wydawał się mieć ogromne trudności. Julian zastanawiał się, czy to było spowodowane doświadczeniem starego maga, czy może jeszcze czymś innym?
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Fenrir był... chyba najbardziej rozjuszony tym wszystkim, co miało miejsce. Był zirytowany na to, że ktoś rozlał na pokładzie kałużę wody, zirytowany, że sam musiał się na niej poślizgnąć i że tym samym, omal nie skaleczył Juliana, rozrywając mu przy okazji koszulę.
Pocierając obolałe lędźwie po wylądowaniu tyłkiem na twardych deskach, obserwował rozgrywającą się sytuację z wyraźnym niesmakiem malującym się na jego twarzy. Słysząc, że ktoś jest za burtą sam miał ochotę skoczyć do wody. Był łowcą, ale poza polowaniem, w jego obowiązku po części leżała też ochrona innych osób, dopóki te nie zaliczały się do kategorii demonów.
Zanim zdążył chociażby zebrać się z ziemi, było już po wszystkim. Fenrir pluł sobie w brodę, za przewspaniałego pana Edena, który oczywiście musiał mieć refleks godny pozazdroszczenia przez niejednego łowcę. Sam z kolei nie zrobił nic, będąc złym na wszystko i wszystkich, szukając byle lepszej okazji do wyładowania na kimś swojej frustracji.
Pech musiał paść, że pierwszy nawinął mu się znowu Mae, który wyciągnął do niego rękę, pomagają mu wstać. Łowca chwyciwszy go, podciągnął się do góry, a zaraz potem zabrał się za zgarnianie swoich ostrzy rozrzuconych po barce. Mieli szczęście, że żadnemu z nich nic się nie stało. Ich broń była na tyle ostra, że spokojnie mogła mocno naciąć im skórę, a co dopiero przebić na wylot.
— Miałbyś ochotę? — rzucił rozbawiony na temat kwestii masażu. Nie brzmiał jednak jakby miał żartować chociaż prawdopodobnie taką intencję miał właśnie Mae. Trochę nie rozumiał skąd wzięła się u niego ta dobroczynności i dlaczego cały czas zwracał na niego uwagę. Był łowcą a on, jak Fenrir podejrzewał, prawdopodobnie demonem więc dlaczego sam pchał się w jego łapy zamiast starać się go ignorować? Nie rozumiał jego zachowania, czy też czystej głupoty, a to z kolei nakręcało go, żeby dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat.
Nie musiał długo się zastanawiać by rzuciwszy spojrzenie w stronę oddalającego się Juliana, zerknąć wreszcie na ciemnowłosego. Przez moment nikt nie zwracał na nich większej uwagi i korzystając z tej okazji, chwycił mężczyznę za łokieć, ciągnąc w bliżej nieokreślonym kierunku. Zatrzymali się przed niewielką klapą w podłodze, która zamknięta była na grubą, mosiężną kłódkę. Rozwalenie jej narobiłoby większej hałasu niż cokolwiek wniosło, ale łowca miał inny plan. Kucnąwszy przy wnęce w podłodze, wygrzebał z kieszeni kurtki mały, metalowy wytrych, który przyłożył po chwili do kłódki zaczynając przy niej majstrować.
— Patrz czy nikt nie idzie — mruknął w stronę mężczyzny, woląc jednak by właściciel barki nie przyłapał ich na grzebaniu w jego małej winiarni schowanej pod pokładem. Fenrir nie musiał być nawet mocno zorientowanym, by mieć pewność, że w środku na pewno znajdował się pokaźny zapas alkoholu. Sama łódź transportowała zwykle wina i nalewki do Segary, zabierając ich przy okazji na pokład.
Kiedy zamek nareszcie puścił, łowca uśmiechnął się zwycięsko, otwierając po chwili klapę w podłodze. Przed nimi ukazała się ciemna przepaść w dół, choć na pewno nie tak głęboka na jaką się wydawała.
— Chciałeś się napić — wyjaśnił w końcu, co dokładnie miało na celu całe te jego myszkowanie po kątach. Uśmiechnął się zachęcająco w stronę ciemnowłosego po czym podpierając się ręką o posadzkę, zeskoczył w dół. Podłoga zatrzeszczała niemiło pod jego stopami. Fenrir wymacał włącznik światła po czym odsunął się, robiąc Mae miejsce, aby ten także mógł do niego zejść.
— Zamknij za nami klapę — rzucił, samem zaczynając rozglądać się po składziku. Tak jak się spodziewał, praktycznie cały magazyn opływał w alkohol. Pod pokładem porozstawiane były beczki z winem, stojaki na nalewki i cała półka wypełniona innymi trunkami. Fenrir nie mógł z kolei powstrzymać zadowalającego uśmiechu na myśl, że tak niewiele trzeba było by dobrać się do tych zbiorów. Kucnął przy jednej z beczek po czym rozlawszy im do kubków słodki rum, wręczył jeden ciemnowłosemu.
— Nie wiem, czy wiesz, ale czasem nie opłaca się być dobrodusznym dla wszystkich — odparł niejasno, samemu zajmując miejsce na jednej z beczek. Gryzło go to, że mężczyzna tak chętnie oferował mu swoją pomoc, nie oczekując niczego w zamian. Fenrir nie rozumiał jego podejścia, jego nastawienia i tego, że naprawdę mógł nie mieć przy tym żadnych, ukrytych interesów. Bo bycie pomocnym nie było żadnym usprawiedliwieniem, a nawet dobroć miała swoją cenę.
— Pomoc jest tylko coś warta, jeżeli sam masz z tego jakieś korzyści — upił łyk alkoholu, czując na języku słodki posmak rumu. Za nim się obejrzał, wlał w siebie całą zawartość jaką miał w kubku, po czym wstał z beczki, podchodząc bliżej ciemnowłosego. Musiał go jakoś zagadać, odciągnąć jego uwagę, że mężczyzna nie skupiał się na tym, że łowca próbuje go upić. W ten sposób mógł dość łatwo upewnić się w swoich domysłach, ponieważ demony praktycznie zupełnie nie przyjmowały alkoholu. Nie działał na nich.
Przesiadając się obok ciemnowłosego, przyjrzał mu się z bliska. Czarne, gęste włosy, w które łowca wplótł po chwili palce, zaczesując mu ciemne kosmyki za ucho. Intensywne zielone tęczówki, od których trudno było oderwać wzrok. Cholerne demony. Zawsze tak samo idealne, zawsze nieskąpiące sobie niesamowitej urody. Ciężko było im się oprzeć, a jeszcze łatwiej w nich zatracić. Fenrir uśmiechnął się wymownie, przenosząc po chwili dłoń na kark mężczyzny. Potarł je lekko, niezobowiązująco, czując alkohol szumiący mu w głowie. Wolną dłonią złapał nagle jego brodę, stanowczo nakierowując jego spojrzenie w swoją stronę. Uśmiechnął się, ale nie był to wcale radosny uśmiech. Trochę tak, jakby łowca kpił sobie z całej te sytuacji, z tej sprzeczności, że mógł zadawać się z demonem. I że ten demon wcale nie był tak zły i bezduszny jak mu wmawiano. Nie chciał wierzyć w to, że mógłby być w błędzie.
— A ty? Jaki masz interes, żeby okazywać mi troskę? — spytał, poluzowując nieco uścisk na jego brodzie. Potarł są palcami z nieco większą delikatnością, wciąż patrząc prosto w zielone tęczówki demona, w których nie mógł doszukać się choćby grama złych intencji.
Eden w naprawdę niewielu sytuacjach pozwalał sobie na okazywanie tylu emocji. Naprawdę trudno było wyprowadzić go z równowagi. Przez tyle lat nauczył się dostatecznie dobrze panować na swoim zachowaniem, żeby nie dawać się ponieść przypadkowej złości czy irytacji. Samo ochlapanie wodą nie sprawiło, że z jego twarz znikła maska spokoju i opanowania. Bezsensownie było przejmować się drobnymi zaczepkami, które w wykonaniu maga jedynie go rozczulały. Tak jakby zapominali o tym, że są dorosłymi ludźmi i wszystkie niesnaski mogliby rozwiązać poprzez rozmowę. Ale że Volant wcale nie był chętny do zwierzania się i do mówienia o tym, co czuje, to demon zdążył już zauważyć.
Nawet po wyciągnięciu z wody, mężczyzna wydawał się po prostu zagubiony w tym, co dalej powinien zrobić. Jeżeli chodziło o bezpieczeństwo innych, Eden nie potrafił już do tego podchodzić z tak stoickim spokojem, jak to wszystkich innych rzeczy. Martwił się. Po prostu się martwił, żeby nawet praktycznie nieznajomym osobom, które niczemu nie zawiniły, nie stała się krzywda. Poza tym nienawidził ludzkiej bezmyślności i głupoty, kiedy przez nadmiar emocji, popełniało się sytuacje, które mogły narazić czyjeś zdrowie. Potrafił być przy tym bezlitośnie surowy, ale jego złość nigdy nie trwała zbyt długo.
Przez chwilę obserwował jeszcze niepewność malującą się na twarzy maga, a kiedy był pewien, że chyba zrozumiał już swój błąd, dał wreszcie mu spokój. Zgarnąwszy swoje rzeczy z pokładu, ruszył w stronę wspólnej kajuty z trzema piętrowymi łóżkami, które im przydzielono. Zabrawszy suche ubrania na zmianę, ulotnił się łazienki.
Miał chwilę na uspokojenie swoich nerwów, odetchnięcie i dojście do wniosku, że nie miał do mężczyzny żadnych pretensji. Doskonale rozumiał błąd Volanta, rozumiał, że każdemu mogło się do zdarzyć. Jednocześnie bawił go fakt, że jeżeli magowi zależało na wyprowadzeniu go z równowagi, to chyba właśnie mu się udało w sposób, którego sam by się nie spodziewał.
Przemoczone ubranie zostawił na sznurze do wyschnięcia, mokre kosmyki włosów pozostawiając z kolei luźno rozpuszczone, mając zamiar dać im spokojnie wyschnąć na dziennym słońcu.
Mijając na korytarzu Juliana, zerknął na niego z pewnym zaskoczeniem, analizując jego słowa. Nie do końca wiedział, o jakie przeprosiny blondynowi chodziło szczególnie, że sam nie uważał by ktokolwiek w tej sytuacji musiał kogoś przepraszać. Chłopak ulotnił się, a Eden stał jeszcze przez chwilę przed drzwiami do ich kajuty. Westchnął cicho, wreszcie zaglądając do środka z czystej ciekawości, że może dowie się czegoś więcej.
Jego zdziwienie przybrało jedynie na sile, kiedy po rozejrzeniu się, dostrzegł na swojej poduszce dwa, świeżo zakwitnięte kwiaty. Chaber idealnie kontrastował ze szkarłatnymi płatkami maku i demon nie mógł powstrzymać się, by nie ująć ich zaraz w palce. Przez chwilę przyglądał się ich płatkom, a z każdą chwilą na jego ustach rósł coraz szerszy uśmiech. Kwiaty miały swój urok, chociaż nigdy nie interesował się, czy mogły coś znaczyć. Rzeczywiście zwykle wręczało się je w celu okazania jakichś uczuć względem drugiej osoby. “Kocham cię”, “Dziękuję za wszystko, co robisz”, “Przepraszam”. W tym przypadku przekaz wydawał się jasny. Eden był zaskoczony... a jednocześnie zupełnie nie dziwił go fakt, że tylko mag mógł użyć mowy kwiatów do wyrażenia swoich uczuć.
Zabierając ze sobą oba kwiaty i książkę, którą poprzedniego dnia podkradł Volantowi, ruszył z powrotem na górę pokładu. Chwilę zajęło mu znalezienie maga zaszytego w najmniej uczęszczanej części statku, zajętego składaniem kawałków jakiegoś artefaktu. Mężczyzna znów wyglądał jakby schował się w swoim świecie i demon nie chciał specjalnie mu przeszkadzać. Jednocześnie potrzebował porozmawiać z Volantem... może w nieco inny sposób niż robił to do tej pory.
Zgarnąwszy z innej części barki wolne krzesło, podszedł do mężczyzny, a kiedy ten uniósł na niego swoje spojrzenie, obdarował go delikatnym uśmiechem. Nie było śladu po poprzedniej nieszczęsnej sytuacji, a Eden nie miał zamiaru niczego mu wypominać. Z małej kieszonki koszuli, która znajdowała się na jego piersi, wystawały z kolei dwa polne kwiaty.
— Mogę się dosiąść? — zagadnął, a otrzymawszy od mężczyzny niepewne, mało zachęcające kiwnięcie głową, ustawił krzesło po przeciwnej stronie stołu i usiadł do niego bokiem, otwierając po chwili księgę, którą miał ochotę jeszcze raz przeczytać.
Jeżeli Volant spodziewał się, że Eden będzie prawił mu kolejne morały, mógł a pewno mile się zaskoczyć. Demon nie odezwał się więcej słowem, pozwalając magowi w spokoju pracować. Naprawdę wystarczało mu tylko jego towarzystwo. Czasami długie rozmowy były zbędne. Czasami cisza potrafiła być przyjemniejsza niż niepotrzebna dyskusja.
Nie miał pojęcia, ile minęło czasu, kiedy mężczyzna nareszcie skończył. Eden czuł w kościach, że nieco za długo zasiedział się na tym krześle. Zanim jednak mag pozbierał wszystkie swoje rzeczy i miał zamiar mu uciec, ciemnowłosy uprzedził go za wczas.
— Chciałbym ci coś pokazać — poinformował, zerkając kontrolnie na mężczyznę. Volant wyglądał jakby sam nie wiedział o co demonowi może chodzić. Nie chcąc dłużej trzymać go w tajemnicy, uniósł lekko dłoń i położył ją delikatnie na tej należącej do maga. Ledwie dotknął palcami tatuażu na jego nadgarstku, uśmiechając się zachęcająco. Lekkie iskierki przeszły od palców demona po wierzch dłoni maga, płynąc wraz z energią starszego, która próbowała dotrzeć do umysłu maga. Eden nie chciał na siłę wdzierać się do jego głowy, a nie miał takie siły, aby kontaktować się z nim, gdy ten nie wyrażał na to jasnej zgody. Umysł Volanta był tak samo silny i czuł przed sobą bariery, które nie pozwoliłyby mu komunikować się z nim bez użycia podstawowych zmysłów znanych człowiekowi. Nie bez powodu telepatia miał sobie słowo dalekie i uczucia, bo telepatyczne przekazywanie myśli niosło ze osobą więź dwójki osób, które otwarły się na umysł drugiego.
W którymś momencie... bariery zaczęły nagle zanika i był to znak, że Volant naprawdę się dla niego otworzył.
— Zamknij oczy — polecił, co sam zresztą też po chwili zrobił. Chwyciwszy pewniej dłoń maga, przeniósł ich myślami kilkadziesiąt mil skąd, gdzie naprawdę się znajdowali. Otworzywszy ponownie oczy... mieli przed sobą zupełnie inny krajobraz. Niebo było czyste, bezkresne. Słońce rzucało pomarańczową poświatę, zachodząc w oddali. Szerokie pole kwitnące czerwienią rozciągało się po samo horyzont. Maki. Kwitnące maki, które przykrywały ich po kolana w miejscu, w którym stali. Mogli odetchnąć świeżym powietrzem, spokojem i ciszą.
— Poznajesz te miejsce? — zagadnął demon, zerkając kątem oka na maga. Eden mógł tworzyć iluzje i podsyłać im obrazy, tak zwane wspomnienia, których sam był kiedyś świadkiem. Dopóki jego pamięć była świeża, potrafił wracać do miejsc, które chociaż raz widział na oczy.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, parsknął cicho, rzucając mężczyźnie rozbawione spojrzenie. Zaraz po tym spoważniał, zabierając znów głos. — To tutaj za parę lat powstanie Akademia. Na tym polu kwitnących maków. To trochę przykre, prawda? Że nie mogli do tego celu wybrać innego miejsca.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]
Gwałtowna przemiana Fenrira dokonywała się w dalszym ciągu w ogóle go nie ciesząc. Obserwując go już drugi dzień dostrzegał kolejną już emocję która pewnie pokazywana światu nie miała w sobie nic pozytywnego. Wyniosłość, kpina albo żarty mające na celu przykryć ironię czy wręcz sarkazm. W ogóle mu się to nie podobało szczególnie, że ogromny ból tak samo mocno widniał w jego oczach jak otaczał całą jego sylwetkę. Było mu przykro z powodu wyraźnego nie radzenia sobie z czymś, może przeżycia czegoś z czym nie umiał sobie poradzić? Może to trauma? A może to tylko dostosowanie do wymogów obecnego świata? Nie mógł być przy tym świadom, że każde to oszustwo Mae czuł – silniej bądź mocniej ale nie dawał się nabrać. Przez co nie czuł się tym skrzywdzony, a jedynie zatroskany.
Chwycony za ramię jeszcze nawiązał szybki kontakt wzrokowy z Edenem i posyłając mu uspokajający uśmiech poszedł z Łowcą w miejsce w którym prawdopodobnie będą mogli się czegoś napić. Nie wiedział skąd u niego nagle ta chęć do alkoholu ale najpewniej była to wina za mocno doprawionego królika na kolację. Aż miał ciarki gdy o nim myślał. Eden powinien dostać oficjalny zakaz zbliżania się do kociołka! Omówi to z nim później.
- Uuu Fenrir, złodziejaszku! – Cały czas próbował przy tym żartować, a gdy znaleźli się koło zamkniętej klapy prowadzącej pod pokład, nie umiał się już powstrzymać. Chciał żeby chociaż to niezrozumiałe napięcie nieco opadło. Mógł grać, mógł być wściekły na cały świat w tym na niego ale niech gniew ten spadnie do nieco bardziej standardowego poziomu niżeli ten obecny. Bo w końcu nie wytrzyma, przytuli go i oberwie jednym z tych słynnych sztyletów między żebra.
Odwracając się na jego prośbę na pięcie rozglądał się po pokładzie, nasłuchiwał, jednak mało kto mógł im przeszkodzić. Zważywszy na transport towarowy byli jednymi z nielicznych pasażerów przez co mieli pokaźne pole do manewrowania, w szczególności przy przewożonych zapasach. Słysząc trzask otwieranej kłódki spojrzał na niego przez ramię w niemałym podziwie. Ciekawa sztuczka! Musiał kiedyś przyjrzeć się jak też to zrobił.
- Jestem zdziwiony techniką, nie samym aktem kradzieży. – Uśmiechnął się delikatnie, ciepło, tak jak potrafił w tych trudnych chwilach po czym spojrzał za znikającym w ciemności łowcą. Sam również wskoczył do ładowni zamykając za sobą klapę. Zgodnie z jego życzeniem.
W środku było ciepło, ciemno i pachniało delikatnie słodkim aromatem którym z przyjemnością się zaciągnął. Uśmiechnął się przy tym zdecydowanie szerzej, a w momencie gdy poczuł dookoła siebie cień dla pewności sprawdził jeszcze czy są sami. Spokój i cisza, oni w dwójkę i możliwość porozmawiania. Takich okoliczności potrzebowali w momencie gdy nim nadal targało szczere życzenie ochłodzenia tej gorejącej wściekłości w Fenie, a sam ciemnowłosy również wyglądał jakby miał do niego interes. Niemniej, zaczęli od wychylenia bardzo szybkich i sporych trzech kolejek i dopiero kolejną zaczęli się rozkoszować. Szkoda, że przy tym wszystkim jego rozmówca wyglądał jakby narzucone tempo go pokonało.
W końcu też rozpoczął się między nimi temat który początkowo wywołał w nim rozbawiony uśmiech ale i palące się zainteresowanie w oczach. Na razie nie komentował za to z przyjemnością wlewał w siebie coraz więcej rumu. Słodziutki i przyjemnie aromatyczny!
- Skąd wiesz, że żadnej w tym nie mam? – Zapytał podnosząc na niego błyszczące oczy, nadal się uśmiechając do niego szczerze i ciepło. Śledził go przy tym gdy ten się przemieszczał chociaż nie spodziewał się tak gwałtownej bliskości. Gwałtownej oczywiście ze względu na otwartość tego niedostępnego emocjonalnie mężczyzny, nie jakiś jego problem z tym związany. On kochał bliskość chociaż ta fizyczna musiała być powiązana z emocjonalną. Dlatego też z taką łatwością nawiązywał ją z Edenem, a z drugiej strony potrafiąc się otworzyć słownie, trzymał dystans.
Czując palce wplecione w swoje włosy równocześnie po plecach przeszedł go dreszcz. Zacisnął nieco mocniej szczękę chociaż było to wywołane czystą przyjemnością i ciarkami na ciele. Lubił dotyk w takim miejscu, jednocześnie całkowicie niewinnym i mogącym łatwo rozpalić, przez co mrużąc nieco oczy w geście zwyczajnej przyjemności pozwolił poprowadzić swoją głowę tak żeby przyglądać się tej chodzącej zagadce. Opanował się ponownie czując to. Irytacja, nieukierunkowany gniew wywołany czymś tak głęboko utkwionym w środku, że i jego zaczął boleć żołądek. Wyciągnął więc rękę kładąc ją delikatnie na jego policzku i gładząc go kciukiem ponownie spojrzał na niego jakby wybaczał mu wszystko czego sam wybaczyć sobie nie mógł.
- Mam ogromną nadzieję, że pewnego dnia zrozumiesz, że to nie Ty. Nie jesteś taki i męczy Cię bycie takim. Jednocześnie chciałbym żebyś pozwolił sobie kiedyś pomóc jeżeli chociaż w drobnym stopniu Cię to przeraża. Zapewniam, że ja się nie wystraszę. – Wyznał odstawiając kubek koło siebie dokładnie po to by drugą rękę położyć na jego drugim policzku i lekko ciągnąc go do siebie oparł się swoim czołem o to jego.
- Chcesz wiedzieć co z tego mam? – Dopytał gdy się odsunął zostawiając go w szoku tego co powiedział. - Odrobina uwagi nakierowanej tylko na Ciebie sprawia, że otwierasz się na dobro. Pomogłeś dzisiaj osiodłać wszystkie konie, dwukrotnie tłumaczyłeś Ismailowi co będzie bezużyteczne w trakcie podróży, i gdy dokuczałeś Volantowi widziałem jak wrzucasz mu do torby ten moździerz który zapomniany od wieczora leżał przy ognisku. – Pogłaskał go jeszcze raz skoro nadal trzymał dłonie na jego policzkach. – Wcześniej wystarczyła odrobina rozmowy pozbawiona szyderczości żebyś się nie zastanawiał i mnie uratował. Masz w sobie ogrom dobra Fenrir i potwornie się go boisz. Dlatego mnie tak fascynujesz, dlatego chce być blisko i za Twoim własnym pozwoleniem pokazać Ci, że ten świat nie jest aż tak fatalny. To chyba wystarczająco dobry argument, hym? Nie uczynię całe świata lepszym ale mogę spróbować uczynić Ciebie lepszym dla świata. – Wyznał posyłając mu jeszcze jeden szczery uśmiech po czym zostawił go tak. Wstał i poszedł uzupełnić rum w ich kubkach.
[justify]
Nie wiedział czy było mu wstyd za to co zrobił czy za to jak zareagował. A może wszystko po trochu? Bo przecież sytuacja w swoim ogromnym dramacie była żałośnie zabawna. Słuchał maga tłumaczącego mu jak władać żywiołem który do tej pory nie specjalnie raczył go słuchać, głęboko zastanawiał się nad tym jaki sposób mógłby być tylko jego nie mogąc zrobić nic i proszę! Wystarczyła odrobina golizny żeby nie panując nad sobą i swoją magią w najmniejszym stopniu wystrzelił prosto w Volanta śmiercionośnym chlustem. Pięknie. Po prostu pięknie. Nic tylko zapaść się pod ziemię i przeczekać, aż wszyscy zapomną.
Nie, niekoniecznie chciał żeby przy tym wszystkim Volant zginął. Nie rzucał się na ratunek tylko ze względu na ogromnie szybką reakcję obu demonów które z wrodzoną gracją ale i pewnością w swoich ruchach rzuciły się na pomoc. On w tym czasie mógł całkiem spróbować ukryć twarz w dłoniach i licząc od dziesięciu w dół próbować się uspokoić. Nie szło mu to frustrując go podwójnie. Nie rozumiał czy była to kwestia całego tego zburzenia uporządkowanego świata w którym do tej pory żył czy przytłaczająca rzeczywistość w której stanowił kulę u nogi całej tej pokręconej drużyny ale autentycznie płonął nadal rumieńcem! Dalsza część atrakcji która rozgrywała się na pokładzie w ogóle tego mu nie ułatwiała.
Przy reprymendzie od Edena sam poczuł się ogromnie winny. Prawdopodobnie jakoś sprawił, że Volant chciał się popisać swoimi zdolnościami, może gdyby dopytał o kwestie których kompletnie nie rozumie nic by się nie wydarzyło? A może gdyby nie istniało dla niego tak wiele kwestii niezrozumiałych i będących całkowicie zakazanymi nie reagowałby tak gwałtownie? Może to, może tamto. Było już dawno po sprawie, a on nie czuł się z nią wcale swobodnie. Ba! Jego widoczne rozdarcie musiało zainteresować Juliana który po chwili przysiadł się do niego. Od tak! Rozebrany i ze szczerym uśmiechem na ustach.
Reasumując: do pogrążenia w głębokim wstydzie wystarczył seksownie ubrany ale jakby nagi przez całą wilgoć demon oraz prawie naprawdę nagi łowca. Kiepski bilans jak na udawanie dorosłych, odpowiedzialnych i zaradnych osób.
Łapiąc kontakt wzrokowy z łowcą, który zaczął rzucać w niego niezbyt poważnymi tekstami sprawił, że on mimowolnie zaczął się mu przyglądać. W szczególności tej odsłoniętej i wyćwiczonej części która wydawała się nie ugiąć pod żadnym dotykiem… JAKIM DOTYKIEM!? Znowu się zaczerwienił przy czym tym razem pociągnął delikatnie policzki w dół w geście złości na samego siebie.
- Ze śmiercią też by mu było tak do twarzy? Ciekawe kto by go wyciągnął gdyby nie Eden. Sam pływam dokładnie jak ten kamień… – Zaczął żalić się na kolejne oderwane od realiów gdybanie. Kolejne już zresztą w trakcie tych kilku minut. Znowu zerknął. Jaki on był zbudowany w porównaniu z jego suchą klatą. Chociaż daleko było mu do nadwagi czy zaniedbanego ciała nie mógł powiedzieć, że posiadał jakiekolwiek mięśnie, na pewno nie takie!
- Poza tym, że nie potrafię kompletnie władać magią, daleko mi do wszystkich obecnych atletów i prawie utopiłem Mistrza, tak! Tak mocno się tym przejmuję. Oszczędź mi chociaż widoku… – Poprosił w końcu żałośnie nie chcąc już nawet wspominać o potencjalnej zazdrości. W tym też momencie nie był pewien czy całkiem go od siebie odpędził czy do niego wróci ale zajął się chwilowo sobą i po tym jak nabrał – znanym sobie sposobem wymagającym od niego wiele skupienia – do kubeczka wody, zamoczył w nim palce żeby poklepać lekko policzki chłodem cieczy, wtedy zaczęło go popuszczać. Słysząc natomiast ponownie nad sobą głos spojrzał na niego nieco zaskoczony. Nie do końca wiedział po co Julian chciał z nim przebywać ale domyślał się, że prośbę jaką blondyn do niego miał pozna stosunkowo szybko. Więc czekał… i czekał… a on zaczynając inny temat niczego od niego nie chciał. Czy ilość szoku w jaki był wprawiany tego dnia w końcu ustanie? Bo mu serce nie wytrzyma…
Przed zadaniem niewłaściwego pytania powstrzymał się przez powrót myślami do tego co robił Volant. Usiadł wtedy nieco wygodniej, po turecku, i prostując się zaczął przez dłuższą chwilę ciszy wodzić wzorkiem po uśmiechniętej twarzy towarzysza. Nie rozumiał kompletnie po co miałby mu chcieć pomagać ale może spojrzenie kogoś kto nie był splamiony całą teorią magiczną da mu jakiś zalążek pomysłu?
- Owszem, sposób w jaki obchodził się z wodą nie sprawiał mu żadnej trudności. Ja sobie nie specjalnie akurat z nią radzę. To nie mój żywioł. Poza tym kazał mi znaleźć inny sposób niż ten z książek i nie mam na niego kompletnie pomysłu czym dodatkowo mnie zabił. Do wczoraj myślałem, że jestem kreatywny, dzisiaj mi już przeszło. – Skrzywił się znacząco chociaż zaraz odchrząknął ponownie przybierając względny spokój na twarzy. – Ale nie musisz czuć się nijak zobowiązany. Albo coś wymyślę albo go w końcu zapytam. Kazał mi pytać… – Dodał po chwili sądząc, że właśnie takie słowa były potrzebne Julianowi żeby nie czuł niewyjaśnionego obowiązku towarzyszenia mu. Więc nie, nie były. Zamiast tego blondyn zaczął dumać, a prosząc go żeby – nie wiedząc czemu – opisał żywioły manierami bądź emocjami zmarszczył lekko brwi. Słysząc, że to z czystej ciekawości na chwilę przygryzł wnętrze policzka po czym pokiwał głową.
- Może te które znam? Ogień jest… bez pokory. Jest ogromnie zachłanny więc trzeba mu szybko narzucać ograniczenia bo będzie brał garściami. Powietrze natomiast jest beztroskie, zaraża uśmiechem i uspokaja duszę. – „Trochę jak Twój uśmiech.” Dodał w myślach nad kolejnymi dwoma musząc się zastanowić. – Woda zawsze wydawała się mi impulsywna, niepokorna i skora do, hym, zabawy? Igrania sobie? Ziemia to natomiast pomarszczony, łysy stoik z uciętym językiem, skrzyżowanymi na piersi ramionami co patrzy na Ciebie tak. – Wygiął usta w rozgoryczoną smutną podkówkę, zmarszczył nos i zmrużył oczy. Przy czym sam nie miał pojęcia dlaczego w ogóle zażartował. Fakt, wprawienie w śmiech Julka sprawiło, że wreszcie i on się delikatnie uśmiechnął.
Może wcale nie był niepotrzebny, tylko musiał poznać i zrozumieć to wszystko co chowało się za szczelnymi murami Akademii?
Gwałtowna przemiana Fenrira dokonywała się w dalszym ciągu w ogóle go nie ciesząc. Obserwując go już drugi dzień dostrzegał kolejną już emocję która pewnie pokazywana światu nie miała w sobie nic pozytywnego. Wyniosłość, kpina albo żarty mające na celu przykryć ironię czy wręcz sarkazm. W ogóle mu się to nie podobało szczególnie, że ogromny ból tak samo mocno widniał w jego oczach jak otaczał całą jego sylwetkę. Było mu przykro z powodu wyraźnego nie radzenia sobie z czymś, może przeżycia czegoś z czym nie umiał sobie poradzić? Może to trauma? A może to tylko dostosowanie do wymogów obecnego świata? Nie mógł być przy tym świadom, że każde to oszustwo Mae czuł – silniej bądź mocniej ale nie dawał się nabrać. Przez co nie czuł się tym skrzywdzony, a jedynie zatroskany.
Chwycony za ramię jeszcze nawiązał szybki kontakt wzrokowy z Edenem i posyłając mu uspokajający uśmiech poszedł z Łowcą w miejsce w którym prawdopodobnie będą mogli się czegoś napić. Nie wiedział skąd u niego nagle ta chęć do alkoholu ale najpewniej była to wina za mocno doprawionego królika na kolację. Aż miał ciarki gdy o nim myślał. Eden powinien dostać oficjalny zakaz zbliżania się do kociołka! Omówi to z nim później.
- Uuu Fenrir, złodziejaszku! – Cały czas próbował przy tym żartować, a gdy znaleźli się koło zamkniętej klapy prowadzącej pod pokład, nie umiał się już powstrzymać. Chciał żeby chociaż to niezrozumiałe napięcie nieco opadło. Mógł grać, mógł być wściekły na cały świat w tym na niego ale niech gniew ten spadnie do nieco bardziej standardowego poziomu niżeli ten obecny. Bo w końcu nie wytrzyma, przytuli go i oberwie jednym z tych słynnych sztyletów między żebra.
Odwracając się na jego prośbę na pięcie rozglądał się po pokładzie, nasłuchiwał, jednak mało kto mógł im przeszkodzić. Zważywszy na transport towarowy byli jednymi z nielicznych pasażerów przez co mieli pokaźne pole do manewrowania, w szczególności przy przewożonych zapasach. Słysząc trzask otwieranej kłódki spojrzał na niego przez ramię w niemałym podziwie. Ciekawa sztuczka! Musiał kiedyś przyjrzeć się jak też to zrobił.
- Jestem zdziwiony techniką, nie samym aktem kradzieży. – Uśmiechnął się delikatnie, ciepło, tak jak potrafił w tych trudnych chwilach po czym spojrzał za znikającym w ciemności łowcą. Sam również wskoczył do ładowni zamykając za sobą klapę. Zgodnie z jego życzeniem.
W środku było ciepło, ciemno i pachniało delikatnie słodkim aromatem którym z przyjemnością się zaciągnął. Uśmiechnął się przy tym zdecydowanie szerzej, a w momencie gdy poczuł dookoła siebie cień dla pewności sprawdził jeszcze czy są sami. Spokój i cisza, oni w dwójkę i możliwość porozmawiania. Takich okoliczności potrzebowali w momencie gdy nim nadal targało szczere życzenie ochłodzenia tej gorejącej wściekłości w Fenie, a sam ciemnowłosy również wyglądał jakby miał do niego interes. Niemniej, zaczęli od wychylenia bardzo szybkich i sporych trzech kolejek i dopiero kolejną zaczęli się rozkoszować. Szkoda, że przy tym wszystkim jego rozmówca wyglądał jakby narzucone tempo go pokonało.
W końcu też rozpoczął się między nimi temat który początkowo wywołał w nim rozbawiony uśmiech ale i palące się zainteresowanie w oczach. Na razie nie komentował za to z przyjemnością wlewał w siebie coraz więcej rumu. Słodziutki i przyjemnie aromatyczny!
- Skąd wiesz, że żadnej w tym nie mam? – Zapytał podnosząc na niego błyszczące oczy, nadal się uśmiechając do niego szczerze i ciepło. Śledził go przy tym gdy ten się przemieszczał chociaż nie spodziewał się tak gwałtownej bliskości. Gwałtownej oczywiście ze względu na otwartość tego niedostępnego emocjonalnie mężczyzny, nie jakiś jego problem z tym związany. On kochał bliskość chociaż ta fizyczna musiała być powiązana z emocjonalną. Dlatego też z taką łatwością nawiązywał ją z Edenem, a z drugiej strony potrafiąc się otworzyć słownie, trzymał dystans.
Czując palce wplecione w swoje włosy równocześnie po plecach przeszedł go dreszcz. Zacisnął nieco mocniej szczękę chociaż było to wywołane czystą przyjemnością i ciarkami na ciele. Lubił dotyk w takim miejscu, jednocześnie całkowicie niewinnym i mogącym łatwo rozpalić, przez co mrużąc nieco oczy w geście zwyczajnej przyjemności pozwolił poprowadzić swoją głowę tak żeby przyglądać się tej chodzącej zagadce. Opanował się ponownie czując to. Irytacja, nieukierunkowany gniew wywołany czymś tak głęboko utkwionym w środku, że i jego zaczął boleć żołądek. Wyciągnął więc rękę kładąc ją delikatnie na jego policzku i gładząc go kciukiem ponownie spojrzał na niego jakby wybaczał mu wszystko czego sam wybaczyć sobie nie mógł.
- Mam ogromną nadzieję, że pewnego dnia zrozumiesz, że to nie Ty. Nie jesteś taki i męczy Cię bycie takim. Jednocześnie chciałbym żebyś pozwolił sobie kiedyś pomóc jeżeli chociaż w drobnym stopniu Cię to przeraża. Zapewniam, że ja się nie wystraszę. – Wyznał odstawiając kubek koło siebie dokładnie po to by drugą rękę położyć na jego drugim policzku i lekko ciągnąc go do siebie oparł się swoim czołem o to jego.
- Chcesz wiedzieć co z tego mam? – Dopytał gdy się odsunął zostawiając go w szoku tego co powiedział. - Odrobina uwagi nakierowanej tylko na Ciebie sprawia, że otwierasz się na dobro. Pomogłeś dzisiaj osiodłać wszystkie konie, dwukrotnie tłumaczyłeś Ismailowi co będzie bezużyteczne w trakcie podróży, i gdy dokuczałeś Volantowi widziałem jak wrzucasz mu do torby ten moździerz który zapomniany od wieczora leżał przy ognisku. – Pogłaskał go jeszcze raz skoro nadal trzymał dłonie na jego policzkach. – Wcześniej wystarczyła odrobina rozmowy pozbawiona szyderczości żebyś się nie zastanawiał i mnie uratował. Masz w sobie ogrom dobra Fenrir i potwornie się go boisz. Dlatego mnie tak fascynujesz, dlatego chce być blisko i za Twoim własnym pozwoleniem pokazać Ci, że ten świat nie jest aż tak fatalny. To chyba wystarczająco dobry argument, hym? Nie uczynię całe świata lepszym ale mogę spróbować uczynić Ciebie lepszym dla świata. – Wyznał posyłając mu jeszcze jeden szczery uśmiech po czym zostawił go tak. Wstał i poszedł uzupełnić rum w ich kubkach.
[justify]
Nie wiedział czy było mu wstyd za to co zrobił czy za to jak zareagował. A może wszystko po trochu? Bo przecież sytuacja w swoim ogromnym dramacie była żałośnie zabawna. Słuchał maga tłumaczącego mu jak władać żywiołem który do tej pory nie specjalnie raczył go słuchać, głęboko zastanawiał się nad tym jaki sposób mógłby być tylko jego nie mogąc zrobić nic i proszę! Wystarczyła odrobina golizny żeby nie panując nad sobą i swoją magią w najmniejszym stopniu wystrzelił prosto w Volanta śmiercionośnym chlustem. Pięknie. Po prostu pięknie. Nic tylko zapaść się pod ziemię i przeczekać, aż wszyscy zapomną.
Nie, niekoniecznie chciał żeby przy tym wszystkim Volant zginął. Nie rzucał się na ratunek tylko ze względu na ogromnie szybką reakcję obu demonów które z wrodzoną gracją ale i pewnością w swoich ruchach rzuciły się na pomoc. On w tym czasie mógł całkiem spróbować ukryć twarz w dłoniach i licząc od dziesięciu w dół próbować się uspokoić. Nie szło mu to frustrując go podwójnie. Nie rozumiał czy była to kwestia całego tego zburzenia uporządkowanego świata w którym do tej pory żył czy przytłaczająca rzeczywistość w której stanowił kulę u nogi całej tej pokręconej drużyny ale autentycznie płonął nadal rumieńcem! Dalsza część atrakcji która rozgrywała się na pokładzie w ogóle tego mu nie ułatwiała.
Przy reprymendzie od Edena sam poczuł się ogromnie winny. Prawdopodobnie jakoś sprawił, że Volant chciał się popisać swoimi zdolnościami, może gdyby dopytał o kwestie których kompletnie nie rozumie nic by się nie wydarzyło? A może gdyby nie istniało dla niego tak wiele kwestii niezrozumiałych i będących całkowicie zakazanymi nie reagowałby tak gwałtownie? Może to, może tamto. Było już dawno po sprawie, a on nie czuł się z nią wcale swobodnie. Ba! Jego widoczne rozdarcie musiało zainteresować Juliana który po chwili przysiadł się do niego. Od tak! Rozebrany i ze szczerym uśmiechem na ustach.
Reasumując: do pogrążenia w głębokim wstydzie wystarczył seksownie ubrany ale jakby nagi przez całą wilgoć demon oraz prawie naprawdę nagi łowca. Kiepski bilans jak na udawanie dorosłych, odpowiedzialnych i zaradnych osób.
Łapiąc kontakt wzrokowy z łowcą, który zaczął rzucać w niego niezbyt poważnymi tekstami sprawił, że on mimowolnie zaczął się mu przyglądać. W szczególności tej odsłoniętej i wyćwiczonej części która wydawała się nie ugiąć pod żadnym dotykiem… JAKIM DOTYKIEM!? Znowu się zaczerwienił przy czym tym razem pociągnął delikatnie policzki w dół w geście złości na samego siebie.
- Ze śmiercią też by mu było tak do twarzy? Ciekawe kto by go wyciągnął gdyby nie Eden. Sam pływam dokładnie jak ten kamień… – Zaczął żalić się na kolejne oderwane od realiów gdybanie. Kolejne już zresztą w trakcie tych kilku minut. Znowu zerknął. Jaki on był zbudowany w porównaniu z jego suchą klatą. Chociaż daleko było mu do nadwagi czy zaniedbanego ciała nie mógł powiedzieć, że posiadał jakiekolwiek mięśnie, na pewno nie takie!
- Poza tym, że nie potrafię kompletnie władać magią, daleko mi do wszystkich obecnych atletów i prawie utopiłem Mistrza, tak! Tak mocno się tym przejmuję. Oszczędź mi chociaż widoku… – Poprosił w końcu żałośnie nie chcąc już nawet wspominać o potencjalnej zazdrości. W tym też momencie nie był pewien czy całkiem go od siebie odpędził czy do niego wróci ale zajął się chwilowo sobą i po tym jak nabrał – znanym sobie sposobem wymagającym od niego wiele skupienia – do kubeczka wody, zamoczył w nim palce żeby poklepać lekko policzki chłodem cieczy, wtedy zaczęło go popuszczać. Słysząc natomiast ponownie nad sobą głos spojrzał na niego nieco zaskoczony. Nie do końca wiedział po co Julian chciał z nim przebywać ale domyślał się, że prośbę jaką blondyn do niego miał pozna stosunkowo szybko. Więc czekał… i czekał… a on zaczynając inny temat niczego od niego nie chciał. Czy ilość szoku w jaki był wprawiany tego dnia w końcu ustanie? Bo mu serce nie wytrzyma…
Przed zadaniem niewłaściwego pytania powstrzymał się przez powrót myślami do tego co robił Volant. Usiadł wtedy nieco wygodniej, po turecku, i prostując się zaczął przez dłuższą chwilę ciszy wodzić wzorkiem po uśmiechniętej twarzy towarzysza. Nie rozumiał kompletnie po co miałby mu chcieć pomagać ale może spojrzenie kogoś kto nie był splamiony całą teorią magiczną da mu jakiś zalążek pomysłu?
- Owszem, sposób w jaki obchodził się z wodą nie sprawiał mu żadnej trudności. Ja sobie nie specjalnie akurat z nią radzę. To nie mój żywioł. Poza tym kazał mi znaleźć inny sposób niż ten z książek i nie mam na niego kompletnie pomysłu czym dodatkowo mnie zabił. Do wczoraj myślałem, że jestem kreatywny, dzisiaj mi już przeszło. – Skrzywił się znacząco chociaż zaraz odchrząknął ponownie przybierając względny spokój na twarzy. – Ale nie musisz czuć się nijak zobowiązany. Albo coś wymyślę albo go w końcu zapytam. Kazał mi pytać… – Dodał po chwili sądząc, że właśnie takie słowa były potrzebne Julianowi żeby nie czuł niewyjaśnionego obowiązku towarzyszenia mu. Więc nie, nie były. Zamiast tego blondyn zaczął dumać, a prosząc go żeby – nie wiedząc czemu – opisał żywioły manierami bądź emocjami zmarszczył lekko brwi. Słysząc, że to z czystej ciekawości na chwilę przygryzł wnętrze policzka po czym pokiwał głową.
- Może te które znam? Ogień jest… bez pokory. Jest ogromnie zachłanny więc trzeba mu szybko narzucać ograniczenia bo będzie brał garściami. Powietrze natomiast jest beztroskie, zaraża uśmiechem i uspokaja duszę. – „Trochę jak Twój uśmiech.” Dodał w myślach nad kolejnymi dwoma musząc się zastanowić. – Woda zawsze wydawała się mi impulsywna, niepokorna i skora do, hym, zabawy? Igrania sobie? Ziemia to natomiast pomarszczony, łysy stoik z uciętym językiem, skrzyżowanymi na piersi ramionami co patrzy na Ciebie tak. – Wygiął usta w rozgoryczoną smutną podkówkę, zmarszczył nos i zmrużył oczy. Przy czym sam nie miał pojęcia dlaczego w ogóle zażartował. Fakt, wprawienie w śmiech Julka sprawiło, że wreszcie i on się delikatnie uśmiechnął.
Może wcale nie był niepotrzebny, tylko musiał poznać i zrozumieć to wszystko co chowało się za szczelnymi murami Akademii?
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sposób w jaki Ismail mówił o sobie i o tym wszystkim sprawiał, że Julian miał wrażenie, jakby rozmawiał z kimś, kto absolutnie nie wierzył w siebie. W jakiś sposób to rozumiał, bo mając obok siebie kogoś takiego jak Volant, który jednym ruchem palca potrafił powstrzymać ich wszystkich od zaprzątania mu głowy, sam będąc magiem, do tego niezbyt doświadczonym, straciłby wiarę w siebie. Do tego, z tego co rozumiał, wszystko czego nauczył się mag było bezwartościowe, przynajmniej w odczuciu samego Volanta. Julek nie do końca to wszystko rozumiał, niemniej widząc jak bardzo pewność siebie białowłosego podupadła, miał ochotę jakoś go pokrzepić. W końcu to nie mogło być tak, że cały czas robił coś źle, prawda? I że skoro Volant zostawił go, by doszedł sam do własnych wniosków, by w niego nie wierzył.
- Kazał ci pytać, ale nie sprecyzował kogo konkretnie – zauważył wesoło, klepiąc go przyjaźnie po udzie, by dodać mu otuchy. – Zróbmy burzę mózgów, w końcu co dwie głowy to nie jedna! – dodał zaraz, uśmiechając się zachęcająco. Nie znał się na tym wszystkim, ale może właśnie to mogło sprawić, że komuś, kto teoretycznie wiedział wszystko mógłby podsunąć choć jedno rozwiązanie, o którym wcześniej nie pomyślał.
- Może na początek zastanówmy się jakie emocje wywołują w tobie żywioły? Jakieś skojarzenia? – zapytał, pocierając w zamyśleniu własną brodę, chcąc wyglądać odrobinę bardziej poważnie.
Słuchając słów Ismaila, Julian uśmiechał się coraz szerzej. To było takie ciekawe! Magia i spojrzenie drugiej osoby na coś, o czym miał własne zdanie i własne odczucia. Chciał poznać więcej zakamarków myśli młodego maga, zwłaszcza że sam wyśmienicie się bawił obserwując go i słuchając, kiedy przy każdym z opisywanych żywiołów nieco zmieniał ton głosu i mimikę swojej twarzy. Julian był ciekaw, czy Isio był świadomy jak uroczy mu się wydawał. A kiedy jeszcze nadął policzki i przyjął postawę przypominającą mu pewnego wściekającego się starego maga, roześmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu.
- W przyszłości będzie z ciebie wspaniały mistrz, jeśli tylko nauczysz się robić taką minę na poważnie – parsknął blondyn, ścierając palcem łezkę radochy, która zakręciła mu się w oku.
- Hmmm… co do mnie, ogień kojarzy mi się z siłą, ale też i ciepłem, rodzinną atmosferą i śmiechem, owszem jest niszczycielską potęgą, ale tylko wtedy kiedy nie dasz mu odpowiedniej uwagi. Jeśli go zaniedbasz, najpierw strawi wszystko z rozpaczy, a potem zgaśnie – powiedział zaraz nieco bardziej poważnie, gapiąc się w niebo. – Woda za to nie potrzebuje aż tyle uwagi, jest samowystarczalna, jeśli pozwolisz jej płynąć, to popłynie, to samo jeśli zamkniesz ją w naczyniu, zostanie w nim, tworząc środowisko do życia. Powietrze jest wolne, kieruje się emocjami, jest trochę jak dziewka przed tym specjalnym czasem w miesiącu, raz spokojna, raz wściekła, roni łzy i cieszy się, w zależności co jej w duszy gra, ale znaczy to też tyle, że nie jest skryta, otwarta i szczera. A ziemia... Ziemia jest twarda z wierzchu, ukrywając pod skorupą miękkie, żyzne wnętrze. Miejscami możesz dostrzec jaka jest wspaniała, jak ofiarowuje ludziom swoje dary z troską pozwalając, by z nich korzystali, by w drugich ukrywać się za twardą skorupą skał i kamieni – stwierdził wodząc wzrokiem po leniwie płynącej rzece, po niebie upstrzonym białymi plamami obłoków i drzewach rosnących na drugim brzegu. Przyroda była niesamowita jeśli tylko chciało się dostrzec to, co było w niej tak wyjątkowego.
Zaraz jednak wrócił spojrzeniem do Isia, uśmiechając się do niego ciepło.
- Ale skoro masz się skupić na wodzie… Woda… kojarzy mi się z dźwiękiem. Zawsze albo szumi, albo kapie, przelewa się i faluje, to prawie jak muzyka – zauważył zadowolony, mając cichą nadzieję, że taka choćby zwykła rozmowa z nim w jakikolwiek sposób mu pomoże.
Volant wyglądał jakby skupił się na pracy. Wyglądał i chciał by właśnie tak go odbierano, choć w rzeczywistości jego myśli były tak rozbiegane, że wolał nie próbować ruszać artefaktu bardziej niż odnajdując odpowiednie runy, które miał później wyryć na jego powierzchni, by wszystko działało jak trzeba. Nie bardzo wiedział, co go aż tak wytrąciło z równowagi, niemniej nie potrafił sobie poradzić z tym wszystkim. Jeszcze nigdy nie czuł się tak skonfundowany jak w tamtym momencie. Kiedy zeszło z niego zażenowanie i złość, zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę nie rozumiał co się w zasadzie wydarzyło i nie potrafił dojść dlaczego. Tym bardziej próbował się skupić na jakiejś mało ważnej, choć w gruncie rzeczy wymagającej precyzji czynności, choć w ogóle mu to nie wychodziło. Nie potrafił się uspokoić.
A kiedy obok pojawił się Eden z tą samą nieporuszoną miną i twarzą po której błąkał się lekki uśmieszek, poczuł się tak spięty, że niemal go bolało. Dopiero dostrzegając kwiaty w kieszeni mężczyzny, zostawione na widoku, jakby chciał, by mag na pewno je zobaczył, kiwnął niepewnie głową, pozwalając mu usiąść obok. Miał wrażenie, że demon będzie chciał porozmawiać. Że będzie próbował ciągnąć go za język i zmuszać do zwierzeń, na co nie miał najmniejszej ochoty. Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy mężczyzna tak po prostu rozsiadł się z jego książką w dłoniach i zaczął czytać, nie zwracając na niego uwagi. Volant był… w ciężkim szoku. Ale w miarę upływu czasu, kiedy po prostu siedzieli razem w ciszy zakłócanej jedynie skrzypieniem pióra maga i szelestem przerzucanych kartek, powoli zaczął się uspokajać. Jego serce w końcu przestało tak szaleńczo bić, a kamień stresu w żołądku zaczął ustępować, pozwalając mu się odprężyć. W którymś momencie nawet zaczął się delikatnie uśmiechać, czując się tak… szczęśliwie spokojnym.
Nawet nie zauważył w którym momencie skończył swoją pracę i zaczął się powoli pakować. Z jakiegoś powodu przedłużał ten moment, nie chcąc psuć nagłej nici porozumienia jaka między nimi powstała. Nie wiedział, że mógł czuć się tak dobrze mogąc po prostu milczeć w czyjejś obecności. Tego zdecydowanie mu brakowało, poczucia że nie musiał nic mówić, by atmosfera nie zrobiła się ciężka i niezręczna. Było to… odświeżające uczucie. Przełknął głośno ślinę, kiedy nagle demon odezwał się do niego. Zamarł z ręką opartą o stolik i drugą chowającą coś w czeluściach magicznej torby. Nie wiedział, o co mu chodziło, za to poczuł jak nagle jego serce zaczęło bić dwa razy szybciej, kiedy jasne oczy przepełnione spokojem spotkały się z jego ciemnymi tęczówkami.
- O co chodzi? – zapytał nieco niespokojnie, wzdrygając się zauważalnie, kiedy ciepła dłoń demona spoczęła na jego, przesuwając się palcem wzdłuż tatuażu przedstawiającego liść paproci, zaczynający się na nadgarstku i rozchodzący po wierzchu ręki, tak że końcówki liści znikały pod spodem.
Dreszcz przeszedł mu po plecach, kiedy poczuł iskierki mocy demona przeskakujące po jego skórze, sprawiając że włoski na jego przedramionach podniosły się dęba. Poczuł dotknięcie obcego, potężnego umysłu pukającego do jego głowy, jakby prosił o zaproszenie. W pierwszej chwili zaalarmowany mag postawił wokół siebie wszystkie bariery, ale kiedy nie poczuł nic, co mogłoby sugerować, że Eden miał zamiar wedrzeć się siłą, powoli, bardzo niepewnie i cały czas patrząc w szczere oczy demona, zaczął ustępować. Naprawdę dobrze spędził ostatnie godziny i tylko dlatego zdecydował się mężczyźnie zaufać.
- Oh! – cichy okrzyk wydarł się z jego ust, kiedy unosząc powieki nie dostrzegł pokładu statku, a pole maków ciągnące się daleko, daleko, sprawiając że zieleń i czerwień mieszały się ze sobą w cudownej harmonii. Volant uwielbiał kwiaty. Kochał te polne i ubóstwiał te dziko żyjące. Był tak zachwycony, że na pytanie czy poznaje to miejsce, nie odpowiedział, nie mając bladego pojęcia gdzie w świecie znajdowało się miejsce tak piękne jak to. A gdy się dowiedział, że to nie żadne inne miejsce jak przyszła Akademia, natychmiast poczuł gorzki smak w ustach. W pierwszej chwili chciał zacząć tłumaczyć, dlaczego nawet choć piękne, pole maków było idealne do budowy Akademii, ale kiedy przypomniał sobie okaleczonego, bo inaczej nie dało się tego nazwać, Ismaila i że proceder, któremu chłopak był poddawany dotyczył setki niewinnych adeptów, zacisnął wargi i dłonie w pięści, odwracając wzrok.
- Po co mi to pokazujesz? – zapytał nie ukrywając goryczy w głosie. Czuł, że to co się działo było jego własną porażką, że gdyby tylko został dłużej, że gdyby nie porzucił Akademii, nie stałaby się miejscem tak ohydnym i przepełnionym kłamstwami. A przynajmniej, że może udałoby mu się ochronić dzieci, bo to one w całej tej popieprzonej rzeczywistości najbardziej cierpiały.
Demon zerknąwszy w stronę zgorzkniałego maga, przez chwilę zastanowił się, dlaczego tak naprawdę go tutaj zabrał. Nie chciał na pewno wywołać w nim złości czy poczucia winy. Sam mógłby obwiniać się za to, że po powstaniu Akademii, zupełnie nie zainteresował jak się rozwijała, jak prosperuje. Liczył, że zostawił ją w dobrych rękach choć do tego czasu zarządcy i władze wielokrotnie pewnie zdążył się zmienić. A każdy dodawał coś od siebie czyniąc Akademię nie takim miejscem, jakie było pierwotnie jej założenie.
— Cóż... nawet najtwardsi potrzebują czasem czyjegoś wsparcia. Chciałbym pomóc ci uczynić Akademię tak samo piękną jak te pola maków, na których powstała, ale do tego potrzebuję przynajmniej garstki twojego zaufania — posłał mężczyźnie łagodny uśmiech. Volant był typem osoby, która najchętniej sama zmierzyłaby się ze wszystkimi trudnościami, obrywała podwójnie za wszystkich i cierpiała za całą resztę. — Wiem, że wszystko do tej pory robiłeś sam. Żyłeś, walczyłeś, sprzeciwiałeś się. Sam. Pytanie jak ci to wychodziło i dokąd cię ta samotność zaprowadziła?
W pierwszej chwili, po słowach demona na usta maga jedyne co się cisnęło to prychnięcie na protekcjonalny ton mężczyzny, by w kolejnej ugiąć się ciężko pod ciężarem tego wszystkiego i opaść w tym polu maków, aż w końcu usiadł, pozwalając by szumiące morze roślin otoczyło go z każdej strony. Przez chwilę milczał, łapiąc w palce łodyżkę jednego kwiatu, by móc go zerwać i przyglądając się krwawym płatkom poszukać odpowiedzi, której nie znalazł.
- Samotność nie zawsze jest czymś złym – zauważył ostatecznie, podnosząc wzrok na stojącego nad nim demona. – Nie wybrałem jej z przymusu, wielki demonie. Żyję, walczę i sprzeciwiam się, jak mówiłeś całkiem sam, dlaczego miałbym chcieć to zmienić? Dlaczego ktoś miałby chcieć zmienić moje podejście? – dodał zaraz ostrzej, a w jego czarnych oczach nie było wahania. – Nie jestem typem, który potrafi mówić to co myśli, a przynajmniej nie wtedy kiedy powinienem, bo kiedy potrzeba by trzymać język za zębami nie uświadczysz ode mnie milczenia, co powinieneś już zauważyć – prychnął, odwracając wzrok i głowę. – Nie lubię ludzi, nie lubię idiotów i nie lubię idiotów zmuszających mnie do kontaktów z ludźmi – dodał, chcąc go do siebie odstraszyć? Być może. Nie uważał, by to był dobry pomysł, dać mu nadzieję na nieco lepszą relację, tylko po to by ostatecznie Eden miał się nim zmęczyć przez to jaki był. A nastąpiłoby to raczej prędzej niż później.
— Może chociażby dlatego, że nie we wszystkim czujemy się tak silni jakbyśmy chcieli? Ale kiedy mamy osobę, na której możemy się oprzeć, nie potrzebujemy nawet tej siły. To ona robi wszystko za nas, kiedy czujemy się słabsi — wzruszył ramionami, na przekór słowom maga, odpowiadając mu z pełnym spokojem i lekkością. Gdyby obaj zaczęli się sprzeczać, na pewno nic w ten sposób by nie osiągnęli, a tak przynajmniej mógł starać się być jego opanowaniem, kiedy Volant wściekał się coraz ostrzej odpowiadając demonowi. — Kiedy następnym razem zaczniesz tonąć, wolałbym żebyś zamiast strachu czuł, że ktoś za chwilę cię złapie. Czy to nie byłoby przypadkiem lepsze uczucie? — zerknął znacząco na maga, nawiązując do tego, co miało miejsce kilka godzin temu. Bez żadnego wypominania. Raczej z podsunięciem mu pewnej rady na przyszłość. — Zaufanie buduje się przede wszystkim na szczerości więc cieszę, że postanowiłeś nie milczeć przy mnie do końca naszej podróży — na jego ustach pojawił się znów rozbawiony uśmiech. Nie sposób było go do siebie zniechęcić, szczególnie że Eden doskonale wiedział, że mag próbuje jedynie się bronić nie dopuszczając go do siebie. A demon wcale nie miał zamiaru wpychać się na siłę. Ale nie miał też zamiaru odpuszczać.
Usiadł na trawie w przyjemnej odległości od Volanta, kolana podciągając trochę wyżej, aby oprzeć się na nich łokciami. — W takim razie zamiast cię zmuszać po prostu sobie tutaj z tobą posiedzę dzieląc z tobą niechęć do idiotów i do kontaktu z ludźmi — dodał, rozsiadając się wygodniej. Ciekawy był tylko jednej rzeczy. Czy Volant przewidział “jak wróci” jeśli demon rzeczywiście nie zamierzał się stąd ruszać bez porozumienia się z magiem.
Volant nie miał pojęcia dlaczego po słowach demona jego policzki nagle stały się tak gorące, że na pewno stały się czerwone jak otaczające go maki. Nie miał pewności, czy to złość zawrzała mu w żyłach, czy nagłe poczucie zażenowania i dyskomfortu. Poczuł się… tak okropnie odsłonięty. Jakby ktoś zdarł z niego jego tarczę ochronną zbudowaną z wrednych słów i złości, zostawiając to czego nigdy nikomu nie chciał pokazywać. Uparcie milczał, cały czas czując wypieki na policzkach, podczas gdy jego palce nerwowo zrywały kolejne maki i rwały je na drobne kawałeczki.
- D… Długo masz zamiar tu tak siedzieć? – zapytał po jakimś czasie, nienawidząc tego jak głos mu się załamał, jak zmienił się pod wpływem szalejących w jego wnętrzu uczuć, których nie rozumiał. Opuścił głowę jeszcze bardziej, pozwalając by przydługa grzywka zakryła wyraz jego oczu. Nie radził sobie cholera! Już dawno przestał.
Cisza była równie przyjemna co i sama rozmowa z magiem. Eden z kolei był cierpliwy, nigdzie mu się nie spieszyło i nie miał zamiaru nikogo popędzać. Być może to właśnie ta cisza otwierała ich przed sobą bardziej niż jakiekolwiek próby wyciągnięcia Volanta z jego strefy komfortu. Prawdopodobnie sam wyściubił nos z miejsca, do którego starał się nie dopuszczać nikogo.
Słysząc wreszcie pytanie maga, już nie tak pewne i nie owiane irytacją jak wcześniej, zerknął na niego zaciekawiony. Musiał przyznać, że był to jeden z piękniejszych widoków, kiedy policzki Volanata idealnie współgrały z otaczającymi ich makami, a białe włosy podkreślały jedynie nieśmiało zaczerwienioną twarz mężczyzny. Demon udał jednak, że nie zwrócił na to uwagi, nie chcąc by mag poczuł się jeszcze bardziej zażenowany.
Bez słowa wyciągnął otwartą dłoń jego stronę, czekając aż tego go złapie, aby mogli wreszcie wrócić. — Nie każę ci dawać mi całej swojej ręki. Wystarczy mi sam palec. Daję słowo, że będzie ci z nim łatwiej. W innym wypadku po prostu mi go utniesz, co ty na to? — zażartował, jednocześnie będąc w swoich słowach niesamowicie poważnym.
Patrząc na uśmiechniętą twarz Edena, Volant próbował sobie wmówić, że z niego szydził, że chciał z niego zrobić pośmiewisko i doprowadzić do załamania nerwowego. Próbował, ale nie potrafił. Nie był pewien, czy to przez jego oczy, które choć poważne, wydawały się ciepło śmiać, jakby zachęcały go bo i on pozwolił swoim ustom się rozluźnić i dać im się uśmiechnąć, czy może nienachlane zachowanie, którym chciał go przekonać, że mimo wszystko, to co się działo to był jego wybór. Dlatego choć na sam żart nie zareagował, kiwnął nieśmiało głową, plując sobie w brodę, że od kiedy niby to on, ze swoją niewyparzoną gębą, był nieśmiały? W każdym razie, zgodziwszy się na kontakt, a widząc że sam demon nie miał zamiaru go ani poganiać, ani narzucać mu jak ma go dotknąć, przysunął się trochę bliżej, by patrząc mu uważnie w oczy przesunąć palcem po wierzchu jego ręki. Znów poczuł dreszcze na plecach i iskierki mocy przeskakujące pomiędzy nimi, ale tym razem zdał sobie sprawę z tego, że to wcale nie było nieprzyjemne uczucie. Wręcz przeciwnie, wbrew temu co mówiło się o demonach, magia Edena wydawała mu się tak cudownie ciepła i miękka.
- Kazał ci pytać, ale nie sprecyzował kogo konkretnie – zauważył wesoło, klepiąc go przyjaźnie po udzie, by dodać mu otuchy. – Zróbmy burzę mózgów, w końcu co dwie głowy to nie jedna! – dodał zaraz, uśmiechając się zachęcająco. Nie znał się na tym wszystkim, ale może właśnie to mogło sprawić, że komuś, kto teoretycznie wiedział wszystko mógłby podsunąć choć jedno rozwiązanie, o którym wcześniej nie pomyślał.
- Może na początek zastanówmy się jakie emocje wywołują w tobie żywioły? Jakieś skojarzenia? – zapytał, pocierając w zamyśleniu własną brodę, chcąc wyglądać odrobinę bardziej poważnie.
Słuchając słów Ismaila, Julian uśmiechał się coraz szerzej. To było takie ciekawe! Magia i spojrzenie drugiej osoby na coś, o czym miał własne zdanie i własne odczucia. Chciał poznać więcej zakamarków myśli młodego maga, zwłaszcza że sam wyśmienicie się bawił obserwując go i słuchając, kiedy przy każdym z opisywanych żywiołów nieco zmieniał ton głosu i mimikę swojej twarzy. Julian był ciekaw, czy Isio był świadomy jak uroczy mu się wydawał. A kiedy jeszcze nadął policzki i przyjął postawę przypominającą mu pewnego wściekającego się starego maga, roześmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu.
- W przyszłości będzie z ciebie wspaniały mistrz, jeśli tylko nauczysz się robić taką minę na poważnie – parsknął blondyn, ścierając palcem łezkę radochy, która zakręciła mu się w oku.
- Hmmm… co do mnie, ogień kojarzy mi się z siłą, ale też i ciepłem, rodzinną atmosferą i śmiechem, owszem jest niszczycielską potęgą, ale tylko wtedy kiedy nie dasz mu odpowiedniej uwagi. Jeśli go zaniedbasz, najpierw strawi wszystko z rozpaczy, a potem zgaśnie – powiedział zaraz nieco bardziej poważnie, gapiąc się w niebo. – Woda za to nie potrzebuje aż tyle uwagi, jest samowystarczalna, jeśli pozwolisz jej płynąć, to popłynie, to samo jeśli zamkniesz ją w naczyniu, zostanie w nim, tworząc środowisko do życia. Powietrze jest wolne, kieruje się emocjami, jest trochę jak dziewka przed tym specjalnym czasem w miesiącu, raz spokojna, raz wściekła, roni łzy i cieszy się, w zależności co jej w duszy gra, ale znaczy to też tyle, że nie jest skryta, otwarta i szczera. A ziemia... Ziemia jest twarda z wierzchu, ukrywając pod skorupą miękkie, żyzne wnętrze. Miejscami możesz dostrzec jaka jest wspaniała, jak ofiarowuje ludziom swoje dary z troską pozwalając, by z nich korzystali, by w drugich ukrywać się za twardą skorupą skał i kamieni – stwierdził wodząc wzrokiem po leniwie płynącej rzece, po niebie upstrzonym białymi plamami obłoków i drzewach rosnących na drugim brzegu. Przyroda była niesamowita jeśli tylko chciało się dostrzec to, co było w niej tak wyjątkowego.
Zaraz jednak wrócił spojrzeniem do Isia, uśmiechając się do niego ciepło.
- Ale skoro masz się skupić na wodzie… Woda… kojarzy mi się z dźwiękiem. Zawsze albo szumi, albo kapie, przelewa się i faluje, to prawie jak muzyka – zauważył zadowolony, mając cichą nadzieję, że taka choćby zwykła rozmowa z nim w jakikolwiek sposób mu pomoże.
Volant wyglądał jakby skupił się na pracy. Wyglądał i chciał by właśnie tak go odbierano, choć w rzeczywistości jego myśli były tak rozbiegane, że wolał nie próbować ruszać artefaktu bardziej niż odnajdując odpowiednie runy, które miał później wyryć na jego powierzchni, by wszystko działało jak trzeba. Nie bardzo wiedział, co go aż tak wytrąciło z równowagi, niemniej nie potrafił sobie poradzić z tym wszystkim. Jeszcze nigdy nie czuł się tak skonfundowany jak w tamtym momencie. Kiedy zeszło z niego zażenowanie i złość, zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę nie rozumiał co się w zasadzie wydarzyło i nie potrafił dojść dlaczego. Tym bardziej próbował się skupić na jakiejś mało ważnej, choć w gruncie rzeczy wymagającej precyzji czynności, choć w ogóle mu to nie wychodziło. Nie potrafił się uspokoić.
A kiedy obok pojawił się Eden z tą samą nieporuszoną miną i twarzą po której błąkał się lekki uśmieszek, poczuł się tak spięty, że niemal go bolało. Dopiero dostrzegając kwiaty w kieszeni mężczyzny, zostawione na widoku, jakby chciał, by mag na pewno je zobaczył, kiwnął niepewnie głową, pozwalając mu usiąść obok. Miał wrażenie, że demon będzie chciał porozmawiać. Że będzie próbował ciągnąć go za język i zmuszać do zwierzeń, na co nie miał najmniejszej ochoty. Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy mężczyzna tak po prostu rozsiadł się z jego książką w dłoniach i zaczął czytać, nie zwracając na niego uwagi. Volant był… w ciężkim szoku. Ale w miarę upływu czasu, kiedy po prostu siedzieli razem w ciszy zakłócanej jedynie skrzypieniem pióra maga i szelestem przerzucanych kartek, powoli zaczął się uspokajać. Jego serce w końcu przestało tak szaleńczo bić, a kamień stresu w żołądku zaczął ustępować, pozwalając mu się odprężyć. W którymś momencie nawet zaczął się delikatnie uśmiechać, czując się tak… szczęśliwie spokojnym.
Nawet nie zauważył w którym momencie skończył swoją pracę i zaczął się powoli pakować. Z jakiegoś powodu przedłużał ten moment, nie chcąc psuć nagłej nici porozumienia jaka między nimi powstała. Nie wiedział, że mógł czuć się tak dobrze mogąc po prostu milczeć w czyjejś obecności. Tego zdecydowanie mu brakowało, poczucia że nie musiał nic mówić, by atmosfera nie zrobiła się ciężka i niezręczna. Było to… odświeżające uczucie. Przełknął głośno ślinę, kiedy nagle demon odezwał się do niego. Zamarł z ręką opartą o stolik i drugą chowającą coś w czeluściach magicznej torby. Nie wiedział, o co mu chodziło, za to poczuł jak nagle jego serce zaczęło bić dwa razy szybciej, kiedy jasne oczy przepełnione spokojem spotkały się z jego ciemnymi tęczówkami.
- O co chodzi? – zapytał nieco niespokojnie, wzdrygając się zauważalnie, kiedy ciepła dłoń demona spoczęła na jego, przesuwając się palcem wzdłuż tatuażu przedstawiającego liść paproci, zaczynający się na nadgarstku i rozchodzący po wierzchu ręki, tak że końcówki liści znikały pod spodem.
Dreszcz przeszedł mu po plecach, kiedy poczuł iskierki mocy demona przeskakujące po jego skórze, sprawiając że włoski na jego przedramionach podniosły się dęba. Poczuł dotknięcie obcego, potężnego umysłu pukającego do jego głowy, jakby prosił o zaproszenie. W pierwszej chwili zaalarmowany mag postawił wokół siebie wszystkie bariery, ale kiedy nie poczuł nic, co mogłoby sugerować, że Eden miał zamiar wedrzeć się siłą, powoli, bardzo niepewnie i cały czas patrząc w szczere oczy demona, zaczął ustępować. Naprawdę dobrze spędził ostatnie godziny i tylko dlatego zdecydował się mężczyźnie zaufać.
- Oh! – cichy okrzyk wydarł się z jego ust, kiedy unosząc powieki nie dostrzegł pokładu statku, a pole maków ciągnące się daleko, daleko, sprawiając że zieleń i czerwień mieszały się ze sobą w cudownej harmonii. Volant uwielbiał kwiaty. Kochał te polne i ubóstwiał te dziko żyjące. Był tak zachwycony, że na pytanie czy poznaje to miejsce, nie odpowiedział, nie mając bladego pojęcia gdzie w świecie znajdowało się miejsce tak piękne jak to. A gdy się dowiedział, że to nie żadne inne miejsce jak przyszła Akademia, natychmiast poczuł gorzki smak w ustach. W pierwszej chwili chciał zacząć tłumaczyć, dlaczego nawet choć piękne, pole maków było idealne do budowy Akademii, ale kiedy przypomniał sobie okaleczonego, bo inaczej nie dało się tego nazwać, Ismaila i że proceder, któremu chłopak był poddawany dotyczył setki niewinnych adeptów, zacisnął wargi i dłonie w pięści, odwracając wzrok.
- Po co mi to pokazujesz? – zapytał nie ukrywając goryczy w głosie. Czuł, że to co się działo było jego własną porażką, że gdyby tylko został dłużej, że gdyby nie porzucił Akademii, nie stałaby się miejscem tak ohydnym i przepełnionym kłamstwami. A przynajmniej, że może udałoby mu się ochronić dzieci, bo to one w całej tej popieprzonej rzeczywistości najbardziej cierpiały.
Demon zerknąwszy w stronę zgorzkniałego maga, przez chwilę zastanowił się, dlaczego tak naprawdę go tutaj zabrał. Nie chciał na pewno wywołać w nim złości czy poczucia winy. Sam mógłby obwiniać się za to, że po powstaniu Akademii, zupełnie nie zainteresował jak się rozwijała, jak prosperuje. Liczył, że zostawił ją w dobrych rękach choć do tego czasu zarządcy i władze wielokrotnie pewnie zdążył się zmienić. A każdy dodawał coś od siebie czyniąc Akademię nie takim miejscem, jakie było pierwotnie jej założenie.
— Cóż... nawet najtwardsi potrzebują czasem czyjegoś wsparcia. Chciałbym pomóc ci uczynić Akademię tak samo piękną jak te pola maków, na których powstała, ale do tego potrzebuję przynajmniej garstki twojego zaufania — posłał mężczyźnie łagodny uśmiech. Volant był typem osoby, która najchętniej sama zmierzyłaby się ze wszystkimi trudnościami, obrywała podwójnie za wszystkich i cierpiała za całą resztę. — Wiem, że wszystko do tej pory robiłeś sam. Żyłeś, walczyłeś, sprzeciwiałeś się. Sam. Pytanie jak ci to wychodziło i dokąd cię ta samotność zaprowadziła?
W pierwszej chwili, po słowach demona na usta maga jedyne co się cisnęło to prychnięcie na protekcjonalny ton mężczyzny, by w kolejnej ugiąć się ciężko pod ciężarem tego wszystkiego i opaść w tym polu maków, aż w końcu usiadł, pozwalając by szumiące morze roślin otoczyło go z każdej strony. Przez chwilę milczał, łapiąc w palce łodyżkę jednego kwiatu, by móc go zerwać i przyglądając się krwawym płatkom poszukać odpowiedzi, której nie znalazł.
- Samotność nie zawsze jest czymś złym – zauważył ostatecznie, podnosząc wzrok na stojącego nad nim demona. – Nie wybrałem jej z przymusu, wielki demonie. Żyję, walczę i sprzeciwiam się, jak mówiłeś całkiem sam, dlaczego miałbym chcieć to zmienić? Dlaczego ktoś miałby chcieć zmienić moje podejście? – dodał zaraz ostrzej, a w jego czarnych oczach nie było wahania. – Nie jestem typem, który potrafi mówić to co myśli, a przynajmniej nie wtedy kiedy powinienem, bo kiedy potrzeba by trzymać język za zębami nie uświadczysz ode mnie milczenia, co powinieneś już zauważyć – prychnął, odwracając wzrok i głowę. – Nie lubię ludzi, nie lubię idiotów i nie lubię idiotów zmuszających mnie do kontaktów z ludźmi – dodał, chcąc go do siebie odstraszyć? Być może. Nie uważał, by to był dobry pomysł, dać mu nadzieję na nieco lepszą relację, tylko po to by ostatecznie Eden miał się nim zmęczyć przez to jaki był. A nastąpiłoby to raczej prędzej niż później.
— Może chociażby dlatego, że nie we wszystkim czujemy się tak silni jakbyśmy chcieli? Ale kiedy mamy osobę, na której możemy się oprzeć, nie potrzebujemy nawet tej siły. To ona robi wszystko za nas, kiedy czujemy się słabsi — wzruszył ramionami, na przekór słowom maga, odpowiadając mu z pełnym spokojem i lekkością. Gdyby obaj zaczęli się sprzeczać, na pewno nic w ten sposób by nie osiągnęli, a tak przynajmniej mógł starać się być jego opanowaniem, kiedy Volant wściekał się coraz ostrzej odpowiadając demonowi. — Kiedy następnym razem zaczniesz tonąć, wolałbym żebyś zamiast strachu czuł, że ktoś za chwilę cię złapie. Czy to nie byłoby przypadkiem lepsze uczucie? — zerknął znacząco na maga, nawiązując do tego, co miało miejsce kilka godzin temu. Bez żadnego wypominania. Raczej z podsunięciem mu pewnej rady na przyszłość. — Zaufanie buduje się przede wszystkim na szczerości więc cieszę, że postanowiłeś nie milczeć przy mnie do końca naszej podróży — na jego ustach pojawił się znów rozbawiony uśmiech. Nie sposób było go do siebie zniechęcić, szczególnie że Eden doskonale wiedział, że mag próbuje jedynie się bronić nie dopuszczając go do siebie. A demon wcale nie miał zamiaru wpychać się na siłę. Ale nie miał też zamiaru odpuszczać.
Usiadł na trawie w przyjemnej odległości od Volanta, kolana podciągając trochę wyżej, aby oprzeć się na nich łokciami. — W takim razie zamiast cię zmuszać po prostu sobie tutaj z tobą posiedzę dzieląc z tobą niechęć do idiotów i do kontaktu z ludźmi — dodał, rozsiadając się wygodniej. Ciekawy był tylko jednej rzeczy. Czy Volant przewidział “jak wróci” jeśli demon rzeczywiście nie zamierzał się stąd ruszać bez porozumienia się z magiem.
Volant nie miał pojęcia dlaczego po słowach demona jego policzki nagle stały się tak gorące, że na pewno stały się czerwone jak otaczające go maki. Nie miał pewności, czy to złość zawrzała mu w żyłach, czy nagłe poczucie zażenowania i dyskomfortu. Poczuł się… tak okropnie odsłonięty. Jakby ktoś zdarł z niego jego tarczę ochronną zbudowaną z wrednych słów i złości, zostawiając to czego nigdy nikomu nie chciał pokazywać. Uparcie milczał, cały czas czując wypieki na policzkach, podczas gdy jego palce nerwowo zrywały kolejne maki i rwały je na drobne kawałeczki.
- D… Długo masz zamiar tu tak siedzieć? – zapytał po jakimś czasie, nienawidząc tego jak głos mu się załamał, jak zmienił się pod wpływem szalejących w jego wnętrzu uczuć, których nie rozumiał. Opuścił głowę jeszcze bardziej, pozwalając by przydługa grzywka zakryła wyraz jego oczu. Nie radził sobie cholera! Już dawno przestał.
Cisza była równie przyjemna co i sama rozmowa z magiem. Eden z kolei był cierpliwy, nigdzie mu się nie spieszyło i nie miał zamiaru nikogo popędzać. Być może to właśnie ta cisza otwierała ich przed sobą bardziej niż jakiekolwiek próby wyciągnięcia Volanta z jego strefy komfortu. Prawdopodobnie sam wyściubił nos z miejsca, do którego starał się nie dopuszczać nikogo.
Słysząc wreszcie pytanie maga, już nie tak pewne i nie owiane irytacją jak wcześniej, zerknął na niego zaciekawiony. Musiał przyznać, że był to jeden z piękniejszych widoków, kiedy policzki Volanata idealnie współgrały z otaczającymi ich makami, a białe włosy podkreślały jedynie nieśmiało zaczerwienioną twarz mężczyzny. Demon udał jednak, że nie zwrócił na to uwagi, nie chcąc by mag poczuł się jeszcze bardziej zażenowany.
Bez słowa wyciągnął otwartą dłoń jego stronę, czekając aż tego go złapie, aby mogli wreszcie wrócić. — Nie każę ci dawać mi całej swojej ręki. Wystarczy mi sam palec. Daję słowo, że będzie ci z nim łatwiej. W innym wypadku po prostu mi go utniesz, co ty na to? — zażartował, jednocześnie będąc w swoich słowach niesamowicie poważnym.
Patrząc na uśmiechniętą twarz Edena, Volant próbował sobie wmówić, że z niego szydził, że chciał z niego zrobić pośmiewisko i doprowadzić do załamania nerwowego. Próbował, ale nie potrafił. Nie był pewien, czy to przez jego oczy, które choć poważne, wydawały się ciepło śmiać, jakby zachęcały go bo i on pozwolił swoim ustom się rozluźnić i dać im się uśmiechnąć, czy może nienachlane zachowanie, którym chciał go przekonać, że mimo wszystko, to co się działo to był jego wybór. Dlatego choć na sam żart nie zareagował, kiwnął nieśmiało głową, plując sobie w brodę, że od kiedy niby to on, ze swoją niewyparzoną gębą, był nieśmiały? W każdym razie, zgodziwszy się na kontakt, a widząc że sam demon nie miał zamiaru go ani poganiać, ani narzucać mu jak ma go dotknąć, przysunął się trochę bliżej, by patrząc mu uważnie w oczy przesunąć palcem po wierzchu jego ręki. Znów poczuł dreszcze na plecach i iskierki mocy przeskakujące pomiędzy nimi, ale tym razem zdał sobie sprawę z tego, że to wcale nie było nieprzyjemne uczucie. Wręcz przeciwnie, wbrew temu co mówiło się o demonach, magia Edena wydawała mu się tak cudownie ciepła i miękka.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Próbował się bronić. Stawiał przed sobą obronny mur, tak solidny i wysoki by nikt nie był go wstanie zburzyć czy przeskoczyć. Odcinał się, bo nie chciał czuć. Nie chciał obnażać się z uczuć, które mogłyby go skrzywić. Nie chciał zostać wykorzystany przez okazanie dobroci, litości czy przywiązania, do osób, które mogłyby go zranić praktycznie bez mrugnięcia okiem. Nikt nie mógł wiedzieć, że pod tą zimną skorupą lodu, może kryć się tak słaba osoba, o zdeptanej godności i poharatanej duszy.
Do tej pory całkiem sprytnie udawało mu się przywdziać na twarz maskę wrednej, nieczułej i dwulicowej indywidualności, która oglądała się nie dalej niż za czubkiem własnego nosa. Nie wybudzał przy tym większego zainteresowania swoją osobą, bo nikt nie uważał by coś było nie tak, skoro od pierwszych dni dawał się poznać z najgorszej strony. Po tylu latach ciągłej uciekania przed samym sobą, całkiem dobrze czuł się w roli wiecznego aktora. I tylko czasem na scenę zaglądał prawdziwy Fenrir.
Wydawało mu się, że omiótł ciemnowłosego wokół własnego palca, że ma go w garści. W końcu tak dobrze wychodziło mu sprawianie, że Mae robił wszystko wedle tego, co on chciał. Potrafił sprawiać wrażenie intrygującej osoby, a jego urok osobisty na pewno wiele mu w tym ułatwiał. Wielokrotnie w końcu wykorzystywał tę całkiem przystojną buzię do zwrócenia czyjejś uwagi. A skoro demon sam sprawiał wrażenie, jakby był nim zainteresowany... musiał w końcu to wykorzystać.
Miał wszystko pod kontrolą do czasu, gdy nie poczuł ciepła na swoim policzku, a dłoń Maellosu tak swobodnie pogłaskała go w miejscu, gdzie czuł, że najbardziej zaciska szczękę. To był tak obcy mu dotyk, że w pierwszej chwili nawet nie zareagował, nie spodziewając się takiego zachowania ze strony mężczyzny. Nie spodziewał się, że dalej będzie już tylko gorzej...
Bardzo trudno przyszło mu przetrawienie tego, co Mae miał na myśli. Czuł się jakby nie docierały do niego żadne słowa. Jakby upił się tak bardzo, że nie był w stanie połapać się w całej tej sytuacji. Czuł jak solidny grunt, który tak długo budował, ucieka mu spod własnych stóp. Że słowa zamierają mu w ustach i czuje suchość w gardle. W jednej chwili znaleźli się naprawdę blisko... ale to nie była ta bliskość, której Fen oczekiwał. Czuł się obnażony, ale nie w sposób fizyczny, do której nagości był tak doskonale przyzwyczajony.
A kiedy ciemnowłosy wreszcie go puścił, zostawiając go całego oszołomionego, Fenrir naprawdę nie wiedział, co ma robić. Próbował zrozumieć, co się właściwie stało i co Mae powiedział. Skąd on w ogóle mógł cokolwiek o nim wiedzieć? Mylił się! Oczywiście, że się mylił! Nic co powiedział, nie było prawdą, nie pokrywało się z zachowaniem Fenrira, który wcale nie próbował być dobry... Nigdy nie obchodzili go inni i nigdy mu na nikim nie zależało. Maellosu był bezczelny, jeżeli myślał, że miałby potrzebować JEGO pomocy. Wcale niczego się nie bał, on tylko...
Poderwał się nagle z miejsca czując, że coraz trudniej mu się oddycha. Miał wrażenie, że jego płuca odmawiają mu posłuszeństwa, kiedy nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Na jego twarzy malowała się złość, niesmak po czyjejś bliskości, ale i ogromne zagubienie... W momencie, gdy Mae odwrócił się z powrotem w stronę miejsca, na którym do niedawna obaj siedzieli, po łowcy nie było już śladu.
Kolejne dni, w trakcie podróży do Segary minęły już w nieco spokojniejszej atmosferze, bez próby utopienia kogoś czy wyciągnięciu miecza z pochwy. Zarówno Fenrir jak i Julian darowali sobie kolejne treningi uznając, że nadrobią w trakcie próby odbicia demona z rąk nekromantów. Śmiali się przy tym za dwóch, rozładowując w ten sposób niepotrzebne napięcie, że coś mogłoby pójść nie tak. Do ich mało intelektualnej dyskusji dołączył także Ismail, któremu blondyn cały czas starał się poprawić humor i wesprzeć na duchu po nieudanej akcji utopienia swojego mistrza. Starszy patrzył na to wszystko pod nieco mniej przychylnym spojrzeniem, ale ostatecznie sam dał porwać się wymyślaniu coraz to ciekawszych pomysłów odnośnie tego, co mogliby zrobić z takim nekromantom.
Jednocześnie starał się unikać pewnego przystojnego, ciemnowłosego osobnika o zielonkawym, ciepłym spojrzeniu... może nie jak ognia, bo nawet ognia Fenrir się nie bał. Dopóki przebywali w większym gronie, zachowywał się tak jakby z poprzedniej nocy pamiętał tyle co nic, zbyt pijany by wziąć sobie do serca jego słowa. Kiedy jednak jakimś trafem zostawali we własnym towarzystwie, jak dziecko znajdował milion wymówek, dla których powinien znaleźć się po przeciwnej stronie barki. Nie chciał żadnej rozmowy i wolał nie mieć z Mae nic więcej do czynienia.
Dobicie do portu było jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, której naprawdę wyczekiwali. Ostatecznie każdemu przejadł się wieczny widok pozieleniałej wody czy bujanie na łodzi, od którego dostawało się powoli mdłości, co nie dotyczyło z kolei demonów, a na co na szczęście Volant także posiadał lekarstwo. Po kolejnej nieprzespanej nocy na podkładzie, w trakcie której dopadła ich burza, z ulgą przyjęli fakt, że cumowali wreszcie w porcie należącym do Segary.
Bardzo szybko okazało się, że mieścina była dużo bardziej rozbudowana niż mogli się tego spodziewać. Co prawda swoją wielkością nie przewyższała Rote, jednak to tutaj toczył się największy handel między innymi brzegami, toteż można było natrafić na przeróżne osobowości zamieszkujące odległe tereny. Segara była jak skupisko miliona ras w jednym mieście, w którym bardzo łatwo było można zgubić się w tłumie, stracić orientacje, przepaść w gąszczu uliczek.
— Rozdzielmy się, w takim tłumie rzucamy się za bardzo w oczy. My sprawdzimy gospodę — oznajmił łowca, nawiązując do wcześniejszego planu, który ustalili. Gdyby tawerna okazała się bezpieczna, mogliby spędzić w niej noc po odbiciu demona szczególnie, że ostatni nocleg na rzece dał im mocno w kość. Podchodząc do starszego demona, wyciągnął rękę w celu uzyskania od niego karteczki z adresem gospody, do której mieli się udać. Zupełnie nie spodziewał się, że Eden niespodziewanie chwyci go za nadgarstek, zamykając w żelaznym uścisku. Z boku wyglądali jakby tylko ze sobą rozmawiali i tylko ręka łowcy krążyła niebezpiecznie blisko swoich ostrzy.
— Nic nie kombinuj — mruknął starszy tak aby tylko łowca był w stanie go usłyszeć, niepozornie wręczając mu karteczkę do drugiej ręki. Nie mieli okazji ze sobą rozmawiać, trochę tak jakby na siłę unikali swojego towarzystwa czując nieprzyjemną aurę wiszącą w powietrzu. Jakby obaj wiedzieli o co chodzi, ale żaden nie zamierzał nic mówić.
Fenrir odskoczył do tyłu, gdy tylko mężczyzna poluzował uścisk, gotowy w każdej chwili wyciągnąć w jego stronę noże. W ostatniej chwili powstrzymał się, czując na sobie spojrzenie innych. Syknął w złości, nie mając pojęcia o co właściwie mu chodziło. On sam nawet ci w tej chwili nie planował jednak najwyraźniej samo to, że miał przebywać w towarzystwie Mae, mocno drażniło Edena.
Tawerna “Pieczyste palce lizać” pod którą dotarł wraz z Julianem i Maellosu wydawała się nadzwyczajna w swojej prostocie. Kusiła do wejścia i rozgoszczenia się w środku już przy samych jej drzwiach. Niczego nieświadoma osoba na pewno skusiła się na widok tak przyjemnie wyglądającej gospody, która mogła być wybawieniem dla strudzonego wędrowcy. Musieli jednak pamiętać, że nie oni sami napatoczyli się na to miejsce, a wskazane ono zostało w liście. Ktoś chciał, żeby właśnie tutaj się zjawili.
— Powinieneś wejść tam jako pierwszy. Udać zagubionego, zmęczonego podróżą i zagadać do właściciela. Zobaczyć czy się tobą zainteresuje — rzucił Fenrir posyłając Mae nic nieznaczące spojrzenie. W tej chwili liczyło się tylko jego profesjonalne podejście do sprawy jako łowca. — My wejdziemy niedługo po tobie udając, że się nie znamy. Zajmiemy miejsce przy stoliku. Będziemy obserwować będąc w pogotowiu, gdyby coś się działo, ale to od ciebie zależy czy czegoś się dowiemy — wytłumaczył nad wyraz spokojnie, porozumiewawczo zerkając jeszcze w stronę Juliana.
W trakcie, gdy rozdzieli się, pozostając we trójkę w towarzystwie dwóch magów, Eden czuł wyraźne napięcie spowodowane brakiem obecności Mae. Wydawało mu się tak absurdalne zostawiać młodego demona w rękach dwójki łowców. Za grosz nie ufał przynajmniej jednemu z nich, a jednak nie chciał by jego przyjaciel cały czas czuł się do niego uwiązany. Nie wątpił w jego zdolności ani przez chwilę. Tylko po prostu czasem za bardzo się o niego martwił...
Wyciągnął ostrożnie z butelki list, na którym prawdopodobnie wciąż znajdowały się ślady po demonie piątego stopnia, którego szukali. Wciąż nie mieli pewności, gdzie dokładnie przebywa chociaż za sprawą magii Volanta, prawdopodobnie mogli dowiedzieć się czegoś więcej.
— Poszukajmy jakiegoś ustronnego miejsca — zaproponował, zerkając także spokojnie na Ismaila, któremu chyba cały ten tłok i przepych panujący na uliczkach Segary, zaczął powoli dawać się we znaki. Nie był zaskoczony, zdając sobie sprawę jak wielkim stresem dla młodego maga, który nigdy wcześniej nie opuszczał murów akademii, mogło okazać się przebywanie w tak dużym skupisku istot różnych ras.
Obok nich przeszło właśnie potężne stworzenie, o głowę wyższe od Edena. Wyglądem przypominało minotaura na dwóch kopytach z szeroko wystającymi, ostrymi rogami i pyskiem jak u byka. Demon mimowolnie leciutko przesunął maga między siebie a Volanta, tak by poczuł się choć odrobinę bezpiecznie, kiedy szukali jakiegoś spokojnego kąta, w którym mogliby się zaszyć.
— Ismairze, czy nie wolałabyś przeczekać w jakimś bezpiecznym miejscu, podczas gdy my odnajdziemy mojego przyjaciela? Wydaje mi się, że twoja magia jest wciąż niestabilna i pod wpływem silnych emocji mogłaby kogoś... niechcący wpakować w kłopoty —wytłumaczył spokojnie, co jakiś czas zerkając na Volanta, jakby szukał między nimi tej nici porozumienia, co do tego, że Ismail nie powinien narażać się na niebezpieczeństwo.
- :
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]
Unikający go od czasu ich rozmowy Fenrir był dowodem na to jak bardzo trafił z określeniem jego uczuć. To nie było skomplikowane, potrafił nazywać to co czuł i co go otaczało uświadamiając to czasem swoim bliskim. Nie sądził jedynie, że Fena to będzie tak bolało. Że samo przyznanie przed sobą, że jest się niedoskonałym tak mocno mu zaszkodzi. Że osoba pokazująca mu, że założona maska nie zawsze jest dobra będzie w stanie go skrzywdzić. Bo jakiś uraz wywołał w nim bez wątpienia. Było to widać w delikatnej panice gdy zostawali na ułamki sekund sami, gdy natomiast byli w otoczeniu innych z ich drużyny jego zachowanie stawało się jeszcze mocniejsze nakierowanie na udawanie. Bolało go to ale jak nikt inny potrafił to zrozumieć. Dlatego dawał mu względny spokój i przestrzeń. Nie napraszał się, nie naciskał na niego. Uśmiechał się ciepło i patrzył na niego za każdym razem tak żeby podkreślić swoje chęci pomocy mu. Jakiejkolwiek. I chociaż Fen to odrzucał, on zamierzał być cierpliwy. W końcu ich podróż dopiero się rozpoczęła. Zamiast tego obrał podobną strategię do Juliana i w momentach gdy mieli nieco wolnego znajdował całej ich młodej czwórce jakieś zajęcie. Ismail wydawał się zafascynowany absolutnie wszystkim co było mu proponowane, Julek po prostu był osobowością tryskającą energią, a w tym czasie staruszkowie otrzymywali chwilę względnej ciszy i spokoju.
Wysiadając do zatłoczonego miasta w którym miał okazję już przebywać spojrzał na Edena na chwilę nawiązując z nim kontakt. Specjalnie się najedli przed potencjalnym rozdzieleniem, byli też po rozmowie która jasno wskazywała na chronienie życia swojego i towarzyszy. Nie potrzebowali większej ilości problemów niżeli mieli i jeżeli będzie taka potrzeba, zarówno starszy demon jak i on mieli zamiar reagować. Przez ten fakt zaczynał się delikatnie niepokoić czego starał się nie pokazywać, a co jednak było całkowicie widoczne na jego twarzy.
Dokładnie zawijając się w płaszcz który był tak sprytnie przypięty, że w momencie gdy miał luźno zwisające wzdłuż ciała ręce w ogóle nie było widać jego tatuaży zbliżył się nieco bardziej do Juliana z którym czekał na Fenrira. Obydwaj jakoś naturalnie przyjęli przywództwo bruneta i gdy ten zarządził wymarsz i znalazł ich miejsce docelowe, w ogóle nie podważali jego decyzji. Ba! Sam Mae dawał mu swobodę profesjonalizmu i podejścia do sytuacji jak na łowcę przystało nie zwracając już na niego takiej uwagi, rozglądając się z zaciekawieniem po tych wszystkich stworzeniach które go mijały. I tylko kilku ukradł jedną albo dwie emocje które schował do małego szklanego flakonika.
Gdy zatrzymali się kawałek przed wejściem, niedaleko rogu piętrowego budynku dopiero spojrzał na niego bystrym spojrzeniem potakując.
- Zmęczony i wygłodniały demon raz, proszę bardzo! – Oświadczył z entuzjazmem chociaż nie specjalnie czuł się bezpieczny. Wziął jednak spokojny i głęboki oddech po to by nieco zmarkotnieć na twarzy, przybrać postawę tułającego się wyrzutka i kierując się do gospody wkradł się do środka.
Wystarczyło jedynie, że zrzucił z głowy kaptur żeby starszy mężczyzna z bogatym i wywijającym się w górę wąsem spojrzał na niego i omiótł wzorkiem całość jego sylwetki. Jakby tylko to dawało mu pewność z kim miał do czynienia. Jednocześnie sam Mae również zwrócił na niego uwagę jednak szybko, jak przystało na wystraszone stworzenie, wzrok odwrócił i udał się do jednego ze stolików z daleka od okna. Nie trwało długo jak tenże mężczyzna z kuflem piwa w dłoni podszedł do niego i napój postawił pod jego nosem.
- Huh? Ciężki dzień? – Zagaił mocno przyjacielskim tonem na co Mae przygryzł wargę patrząc na niego jak zakleszczone we wnyki zwierzę, pozbawiony nadziei i przepełnione strachem.
- Chcesz coś zjeść? – Dopytał się go na co on niepewnie pokiwał głową.
- Nie mam czym zapłacić… – Przełknął ciężko ślinę.
- Ach nie przejmuj się. Wyglądasz fatalnie więc chociaż tyle mogę dla Ciebie zrobisz. Później pomożesz mi znieść naczynia z Sali i będziemy kwita! – Oznajmił pogodnie wracając za wysoką ladę z dębowego drewna po miskę parującej zupy która również wylądowała przed nim. PO tym gospodarz dosiadł się do niego mocno zainteresowany jego historią.
- Co Cię tu sprowadza? – Zapytał ciekaw na co Mae zaczął zmyślać ile się tylko da o rozpadającej się społeczności demonów z miejsca z którego pochodził, prześladowaniach i ogromnej nadziei jaką wiązał z tym miejsce. Ostatecznie westchnął ciężko wyznając, że poza planem na dostanie się tu nie wie co powinien robić na co został poklepany po ramieniu.
- Od lat pomagam takim jak Ty, możesz tu zostać na noc. Wieczorem pozmywasz to będzie zapłata za nocleg, dobrze? – Zaproponował odwracając się na chwilę w stronę drzwi gdy przez nie przeszedł kolejny wysoki brunet i niezwykłej urody blondyn. Aż mu oczy błysnęły na jego widok.
- Zjedz na spokojnie, a ja wracam do pracy. Jak będzie znowu spokojniej wrócę do Ciebie, dobrze? – Podpytał wstając zwolna, przeciągając się tak jakby bolały go plecy po czym jeszcze raz gładząc go po ramieniu ruszył do lady. Tam zapisał coś na małej karteczce którą bardzo dyskretnie przekazał zakapturzonemu chłystkowi siedzącemu przy kuflu piwa po czym rozlewając dwie kolejne porcje podszedł do nowych gości.
- Piwa panowie?
[justify]
Całość podróży była znośna chyba tylko albo przede wszystkim przez powstające cienkie więzi między nimi wszystkimi. Nie zawsze były pozytywne. Między demonami, a Fenrirem i Volantem było czuć jakieś dziwne napięcie jednak jak chodziło o niego, starał się ze wszystkimi budować poprawne stosunki. Poza tym czuł, że samo to niezrozumienie również było początkiem jakiejś większej akceptacji bo jeżeli jeszcze się nie pozabijali może w ogóle tego nie zrobią? Takie spojrzenie niewątpliwie podsunął mu sam Julian który w ogóle nie wydając się starać potrafił wywołać na jego ustach uśmiech i uspokoić szalejącą burzę w umyśle. Odrobina sugestywnego pchnięcia w kierunku w który powinien się udać ze swoimi myślami wystarczyła by zamiast użalania się podjął wyzwanie. Nazywanie bowiem żywiołów emocjami wydawało się mu fascynującym rozwiązaniem i chociaż na razie nijak kontrola mu nie wychodziła, przynajmniej miał grunt na którym będzie próbował. Dodatkowo wreszcie zaczął wychylać się lekko ze swojej skorupki i chociaż pojęcia nie miał jak działały relacje międzyludzkie, ich też chciał spróbować!
Na rozmyślaniu o tym wszystkim upłynęła mu podróż. Wiedział, że bałagan w głowie niczego mu nie ułatwi dlatego korzystając z całej tej pozytywnej energii jaką miał w sobie blondyn, możliwości porozmawiania z nim bez poczucia bycia nieproszonym towarzystwem. Mając możliwość powygłupiania się wraz z osobami które były w podobnym do jego wieku, obrał pewien cel. Dał sobie szansę. Na poprawę i naprawę tego co do tej pory wydarzyło się w jego życiu. Na poznanie świata którego chociaż cholernie się bał, był ciekaw. Ostatecznie pozwolił sobie również na nie bycie samemu i chociaż miał poważne chwile zawahania gdzieś zawsze znajdywał moment żeby poprzebywać z kimś z tej szalonej drużyny.
Ostatecznie dobili do brzegów Segary co nieco ochłodziło jego entuzjazm. Ilość otaczających go nagle istot, ilość magii którą niektóre z nich emanowały zaczęła go powoli przytłaczać. Do tego stopnia, że najchętniej by się zaczął wycofywać z powrotem na barkę chociaż wiedział, że po części jego udział w całej prowokacji również był potrzebny. Dodatkowo jakaś nerwowa atmosfera, kwestia rozdzielenia się. Wodził wzorkiem dookoła siebie szukając dla siebie miejsca, a drgnął i to silnie dopiero w momencie gdy poczuł na sobie delikatny dotyk. Odsunął się tym samym przez przypadek wpadając na Volanta na którego spojrzał przepraszająco. Chciał się nieco ulotnić w tył ale całość jego uwagi po chwili przyciągnął Eden.
- Przepraszam. – Mruknął biorąc głęboki wdech żeby się nieco ogarnąć. Nie mógł uciec, a próba opanowania nerwów była jego jedyną szansą. Tak sądził do momentu zamknięcia w bliskim otoczeniu obu starszych mężczyzn. Początkowo spojrzał na Edena zdziwiony ale gdy ten po raz kolejny już wykazał w jego stronę tak ogromną troską, jego policzki zabarwiły się delikatnie. Nie oznaczało to jednak, że sytuacji nie wykorzystał i stając ramię w ramię z Edenem uśmiechnął się nieśmiało.
-- Wybacz, pierwszy raz jestem w tak dużym i różnorodnym mieście. – Wyznał co raczej zaskoczeniem być nie powinno. Na jego pytanie pokręcił głową przecząco. – Jeżeli to nie problem wolałbym się nie rozdzielać. Nie będę wam wchodził w drogę ale wolałbym nie zostawać sam. – Przyznał szczerze. Dodatkowo w chwili gdy był tak blisko nich i nie ginął w tłumie zaczął się rozglądać z większą ciekawością niżeli strachem nie rozumiejąc jednego. – Jakim cudem w oddalonym o kilkanaście kilometrów Rote polują na demony w momencie gdy te tutaj chodzą tak swobodnie? – Zapytał zaciekawiony tym czy istniały tu jakieś inne zasady czy może to tylko kultura. Wyczekująco przy tym rzucił spojrzenie i Volantowi i Edenowi.
Demon zerknął kątem oka na maga, nie chcąc wtrącać mu się w słowo, gdyby zamierzał coś powiedzieć. Zauważając jednak, że ten milczy, odkaszlnął cicho, postanawiając sam zabrać głos.
- Eh, to dosyć skomplikowane. Segara uważa się za suwerenne miasto, niepodległe królowi Rote. Mają własny system prawa, toteż demony nie są tutaj ścigane i mogą czuć się bezpieczne. Z drugiej strony, to także miasto pełne bezprawia, gdzie nikt nie zwróci uwagi na to, że zostałeś pobity czy okradziony - wytłumaczył Eden, patrząc cały czas przed siebie. Segara nigdy nie miała zbyt dobrych opinii, dlatego nie był wcale zaskoczony, że to właśnie tutaj swoją kastę mieli także nekromanci. - Dla jednych będzie to miejsce, gdzie zażyją wolności. Na innych z kolei ściągnie kłopoty - doprecyzował.
Uzyskana odpowiedź usatysfakcjonowała go dokładnie na tyle żeby wyraźnie się skrzywić. Tym bardziej nie chciał zostawać sam bo nie radząc sobie kompletnie z bezprawiem i brakiem norm społecznych zostałby okradziony, pobity i cholera wie co jeszcze. Kategorycznie więc zapewnił, że będzie im towarzyszył, ba! Złapał Edena palcem wskazującym za jego mały palec żeby się nie zgubić, a gdy znaleźli się wreszcie na nieco luźniejszym terenie, wybrukowanych drogach prowadzących w cztery strony świata, odetchnął z wyraźną ulgą. Ich szyk nieco się rozluźnił, a Volant zaczął wyraźnie szukać dogodnego miejsca do użycia artefaktu. Ten gdy wreszcie ukazał się jego oczom był mu znajomy chociaż wiedział, że wykonanie go poprawnie wymagało ogromnie precyzyjnej ręki i cierpliwości. Niemniej, z ciekawości zaoferował się, że go powstrzyma gdy będzie rzucane zaklęcie uruchamiające chcąc w ten sposób nieco pomacać. Ciekawa i rzadka rzecz.
- Jakoś pomóc? – Zapytał mogąc tchnąć w niego nieco magii żeby starszemu było łatwiej. Odpowiedź o nie wchodzeniu w drogę mocno go rozczarowała ale ostatecznie oddał cały sprzęt i stając koło Edena uśmiechnął się do demona z cichym „dziękuję”. Nie wiedział dlaczego był dla niego taki miły ale już po raz kolejny mu pomógł, pozwalał się poczuć swobodnie i bezpiecznie za co zwyczajnie był mu wdzięczny. Bez niego mogłoby mu być o wiele ciężej. Zasadniczo bez ich obojga bo Volant jako Mistrz stanowił również niezwykłą podporę emocjonalną.
Przepełniony magią artefakt zaczynał coraz wyraźniej błyszczeć i otaczać ich chmurą energii życiowej. On zaczął powoli śledzić wzorkiem ciemną mgiełkę jaka się z niego wydobywała, to jak formowała się w kształt ludzkiej sylwetki i zaczynała „żyć”. Zaciekawiony spojrzał w kierunku w którym postać ruszyła samemu powoli obierając tamten kierunek. Jednocześnie zastanawiał się dlaczego postać którą zaczęli śledzić jest taka zdenerwowana. Ktoś ją ścigał?
- Hym, już rozumiem czemu ten artefakt nazywa się tropiciel. – Przyznał z uśmiechem dopiero po chwili łapiąc, że coś jest nie tak. – Ym, jak powinienem rozumieć to spojrzenie, Mistrzu? Widzę postać stworzoną z ciemnej mgiełki która w tym mocno wystraszona biegnie w dół ulicy. Czy to tylko ja? – Zapytał pochylając się nieco w stronę Volanta rozumiejąc przy tym, że mag powstrzymuje go przed dziwnym zachowaniem, śledzeniem wzrokiem postaci czy biegnięciem za nią w momencie gdy ta właśnie skręciła zza róg.
- Wygląda na zdenerwowanego. - Dodał zerkając w stronę w którą postać ponownie już skręciła, na drogę prowadzącą do dość obskurnej gospody.
Unikający go od czasu ich rozmowy Fenrir był dowodem na to jak bardzo trafił z określeniem jego uczuć. To nie było skomplikowane, potrafił nazywać to co czuł i co go otaczało uświadamiając to czasem swoim bliskim. Nie sądził jedynie, że Fena to będzie tak bolało. Że samo przyznanie przed sobą, że jest się niedoskonałym tak mocno mu zaszkodzi. Że osoba pokazująca mu, że założona maska nie zawsze jest dobra będzie w stanie go skrzywdzić. Bo jakiś uraz wywołał w nim bez wątpienia. Było to widać w delikatnej panice gdy zostawali na ułamki sekund sami, gdy natomiast byli w otoczeniu innych z ich drużyny jego zachowanie stawało się jeszcze mocniejsze nakierowanie na udawanie. Bolało go to ale jak nikt inny potrafił to zrozumieć. Dlatego dawał mu względny spokój i przestrzeń. Nie napraszał się, nie naciskał na niego. Uśmiechał się ciepło i patrzył na niego za każdym razem tak żeby podkreślić swoje chęci pomocy mu. Jakiejkolwiek. I chociaż Fen to odrzucał, on zamierzał być cierpliwy. W końcu ich podróż dopiero się rozpoczęła. Zamiast tego obrał podobną strategię do Juliana i w momentach gdy mieli nieco wolnego znajdował całej ich młodej czwórce jakieś zajęcie. Ismail wydawał się zafascynowany absolutnie wszystkim co było mu proponowane, Julek po prostu był osobowością tryskającą energią, a w tym czasie staruszkowie otrzymywali chwilę względnej ciszy i spokoju.
Wysiadając do zatłoczonego miasta w którym miał okazję już przebywać spojrzał na Edena na chwilę nawiązując z nim kontakt. Specjalnie się najedli przed potencjalnym rozdzieleniem, byli też po rozmowie która jasno wskazywała na chronienie życia swojego i towarzyszy. Nie potrzebowali większej ilości problemów niżeli mieli i jeżeli będzie taka potrzeba, zarówno starszy demon jak i on mieli zamiar reagować. Przez ten fakt zaczynał się delikatnie niepokoić czego starał się nie pokazywać, a co jednak było całkowicie widoczne na jego twarzy.
Dokładnie zawijając się w płaszcz który był tak sprytnie przypięty, że w momencie gdy miał luźno zwisające wzdłuż ciała ręce w ogóle nie było widać jego tatuaży zbliżył się nieco bardziej do Juliana z którym czekał na Fenrira. Obydwaj jakoś naturalnie przyjęli przywództwo bruneta i gdy ten zarządził wymarsz i znalazł ich miejsce docelowe, w ogóle nie podważali jego decyzji. Ba! Sam Mae dawał mu swobodę profesjonalizmu i podejścia do sytuacji jak na łowcę przystało nie zwracając już na niego takiej uwagi, rozglądając się z zaciekawieniem po tych wszystkich stworzeniach które go mijały. I tylko kilku ukradł jedną albo dwie emocje które schował do małego szklanego flakonika.
Gdy zatrzymali się kawałek przed wejściem, niedaleko rogu piętrowego budynku dopiero spojrzał na niego bystrym spojrzeniem potakując.
- Zmęczony i wygłodniały demon raz, proszę bardzo! – Oświadczył z entuzjazmem chociaż nie specjalnie czuł się bezpieczny. Wziął jednak spokojny i głęboki oddech po to by nieco zmarkotnieć na twarzy, przybrać postawę tułającego się wyrzutka i kierując się do gospody wkradł się do środka.
Wystarczyło jedynie, że zrzucił z głowy kaptur żeby starszy mężczyzna z bogatym i wywijającym się w górę wąsem spojrzał na niego i omiótł wzorkiem całość jego sylwetki. Jakby tylko to dawało mu pewność z kim miał do czynienia. Jednocześnie sam Mae również zwrócił na niego uwagę jednak szybko, jak przystało na wystraszone stworzenie, wzrok odwrócił i udał się do jednego ze stolików z daleka od okna. Nie trwało długo jak tenże mężczyzna z kuflem piwa w dłoni podszedł do niego i napój postawił pod jego nosem.
- Huh? Ciężki dzień? – Zagaił mocno przyjacielskim tonem na co Mae przygryzł wargę patrząc na niego jak zakleszczone we wnyki zwierzę, pozbawiony nadziei i przepełnione strachem.
- Chcesz coś zjeść? – Dopytał się go na co on niepewnie pokiwał głową.
- Nie mam czym zapłacić… – Przełknął ciężko ślinę.
- Ach nie przejmuj się. Wyglądasz fatalnie więc chociaż tyle mogę dla Ciebie zrobisz. Później pomożesz mi znieść naczynia z Sali i będziemy kwita! – Oznajmił pogodnie wracając za wysoką ladę z dębowego drewna po miskę parującej zupy która również wylądowała przed nim. PO tym gospodarz dosiadł się do niego mocno zainteresowany jego historią.
- Co Cię tu sprowadza? – Zapytał ciekaw na co Mae zaczął zmyślać ile się tylko da o rozpadającej się społeczności demonów z miejsca z którego pochodził, prześladowaniach i ogromnej nadziei jaką wiązał z tym miejsce. Ostatecznie westchnął ciężko wyznając, że poza planem na dostanie się tu nie wie co powinien robić na co został poklepany po ramieniu.
- Od lat pomagam takim jak Ty, możesz tu zostać na noc. Wieczorem pozmywasz to będzie zapłata za nocleg, dobrze? – Zaproponował odwracając się na chwilę w stronę drzwi gdy przez nie przeszedł kolejny wysoki brunet i niezwykłej urody blondyn. Aż mu oczy błysnęły na jego widok.
- Zjedz na spokojnie, a ja wracam do pracy. Jak będzie znowu spokojniej wrócę do Ciebie, dobrze? – Podpytał wstając zwolna, przeciągając się tak jakby bolały go plecy po czym jeszcze raz gładząc go po ramieniu ruszył do lady. Tam zapisał coś na małej karteczce którą bardzo dyskretnie przekazał zakapturzonemu chłystkowi siedzącemu przy kuflu piwa po czym rozlewając dwie kolejne porcje podszedł do nowych gości.
- Piwa panowie?
[justify]
Całość podróży była znośna chyba tylko albo przede wszystkim przez powstające cienkie więzi między nimi wszystkimi. Nie zawsze były pozytywne. Między demonami, a Fenrirem i Volantem było czuć jakieś dziwne napięcie jednak jak chodziło o niego, starał się ze wszystkimi budować poprawne stosunki. Poza tym czuł, że samo to niezrozumienie również było początkiem jakiejś większej akceptacji bo jeżeli jeszcze się nie pozabijali może w ogóle tego nie zrobią? Takie spojrzenie niewątpliwie podsunął mu sam Julian który w ogóle nie wydając się starać potrafił wywołać na jego ustach uśmiech i uspokoić szalejącą burzę w umyśle. Odrobina sugestywnego pchnięcia w kierunku w który powinien się udać ze swoimi myślami wystarczyła by zamiast użalania się podjął wyzwanie. Nazywanie bowiem żywiołów emocjami wydawało się mu fascynującym rozwiązaniem i chociaż na razie nijak kontrola mu nie wychodziła, przynajmniej miał grunt na którym będzie próbował. Dodatkowo wreszcie zaczął wychylać się lekko ze swojej skorupki i chociaż pojęcia nie miał jak działały relacje międzyludzkie, ich też chciał spróbować!
Na rozmyślaniu o tym wszystkim upłynęła mu podróż. Wiedział, że bałagan w głowie niczego mu nie ułatwi dlatego korzystając z całej tej pozytywnej energii jaką miał w sobie blondyn, możliwości porozmawiania z nim bez poczucia bycia nieproszonym towarzystwem. Mając możliwość powygłupiania się wraz z osobami które były w podobnym do jego wieku, obrał pewien cel. Dał sobie szansę. Na poprawę i naprawę tego co do tej pory wydarzyło się w jego życiu. Na poznanie świata którego chociaż cholernie się bał, był ciekaw. Ostatecznie pozwolił sobie również na nie bycie samemu i chociaż miał poważne chwile zawahania gdzieś zawsze znajdywał moment żeby poprzebywać z kimś z tej szalonej drużyny.
Ostatecznie dobili do brzegów Segary co nieco ochłodziło jego entuzjazm. Ilość otaczających go nagle istot, ilość magii którą niektóre z nich emanowały zaczęła go powoli przytłaczać. Do tego stopnia, że najchętniej by się zaczął wycofywać z powrotem na barkę chociaż wiedział, że po części jego udział w całej prowokacji również był potrzebny. Dodatkowo jakaś nerwowa atmosfera, kwestia rozdzielenia się. Wodził wzorkiem dookoła siebie szukając dla siebie miejsca, a drgnął i to silnie dopiero w momencie gdy poczuł na sobie delikatny dotyk. Odsunął się tym samym przez przypadek wpadając na Volanta na którego spojrzał przepraszająco. Chciał się nieco ulotnić w tył ale całość jego uwagi po chwili przyciągnął Eden.
- Przepraszam. – Mruknął biorąc głęboki wdech żeby się nieco ogarnąć. Nie mógł uciec, a próba opanowania nerwów była jego jedyną szansą. Tak sądził do momentu zamknięcia w bliskim otoczeniu obu starszych mężczyzn. Początkowo spojrzał na Edena zdziwiony ale gdy ten po raz kolejny już wykazał w jego stronę tak ogromną troską, jego policzki zabarwiły się delikatnie. Nie oznaczało to jednak, że sytuacji nie wykorzystał i stając ramię w ramię z Edenem uśmiechnął się nieśmiało.
-- Wybacz, pierwszy raz jestem w tak dużym i różnorodnym mieście. – Wyznał co raczej zaskoczeniem być nie powinno. Na jego pytanie pokręcił głową przecząco. – Jeżeli to nie problem wolałbym się nie rozdzielać. Nie będę wam wchodził w drogę ale wolałbym nie zostawać sam. – Przyznał szczerze. Dodatkowo w chwili gdy był tak blisko nich i nie ginął w tłumie zaczął się rozglądać z większą ciekawością niżeli strachem nie rozumiejąc jednego. – Jakim cudem w oddalonym o kilkanaście kilometrów Rote polują na demony w momencie gdy te tutaj chodzą tak swobodnie? – Zapytał zaciekawiony tym czy istniały tu jakieś inne zasady czy może to tylko kultura. Wyczekująco przy tym rzucił spojrzenie i Volantowi i Edenowi.
Demon zerknął kątem oka na maga, nie chcąc wtrącać mu się w słowo, gdyby zamierzał coś powiedzieć. Zauważając jednak, że ten milczy, odkaszlnął cicho, postanawiając sam zabrać głos.
- Eh, to dosyć skomplikowane. Segara uważa się za suwerenne miasto, niepodległe królowi Rote. Mają własny system prawa, toteż demony nie są tutaj ścigane i mogą czuć się bezpieczne. Z drugiej strony, to także miasto pełne bezprawia, gdzie nikt nie zwróci uwagi na to, że zostałeś pobity czy okradziony - wytłumaczył Eden, patrząc cały czas przed siebie. Segara nigdy nie miała zbyt dobrych opinii, dlatego nie był wcale zaskoczony, że to właśnie tutaj swoją kastę mieli także nekromanci. - Dla jednych będzie to miejsce, gdzie zażyją wolności. Na innych z kolei ściągnie kłopoty - doprecyzował.
Uzyskana odpowiedź usatysfakcjonowała go dokładnie na tyle żeby wyraźnie się skrzywić. Tym bardziej nie chciał zostawać sam bo nie radząc sobie kompletnie z bezprawiem i brakiem norm społecznych zostałby okradziony, pobity i cholera wie co jeszcze. Kategorycznie więc zapewnił, że będzie im towarzyszył, ba! Złapał Edena palcem wskazującym za jego mały palec żeby się nie zgubić, a gdy znaleźli się wreszcie na nieco luźniejszym terenie, wybrukowanych drogach prowadzących w cztery strony świata, odetchnął z wyraźną ulgą. Ich szyk nieco się rozluźnił, a Volant zaczął wyraźnie szukać dogodnego miejsca do użycia artefaktu. Ten gdy wreszcie ukazał się jego oczom był mu znajomy chociaż wiedział, że wykonanie go poprawnie wymagało ogromnie precyzyjnej ręki i cierpliwości. Niemniej, z ciekawości zaoferował się, że go powstrzyma gdy będzie rzucane zaklęcie uruchamiające chcąc w ten sposób nieco pomacać. Ciekawa i rzadka rzecz.
- Jakoś pomóc? – Zapytał mogąc tchnąć w niego nieco magii żeby starszemu było łatwiej. Odpowiedź o nie wchodzeniu w drogę mocno go rozczarowała ale ostatecznie oddał cały sprzęt i stając koło Edena uśmiechnął się do demona z cichym „dziękuję”. Nie wiedział dlaczego był dla niego taki miły ale już po raz kolejny mu pomógł, pozwalał się poczuć swobodnie i bezpiecznie za co zwyczajnie był mu wdzięczny. Bez niego mogłoby mu być o wiele ciężej. Zasadniczo bez ich obojga bo Volant jako Mistrz stanowił również niezwykłą podporę emocjonalną.
Przepełniony magią artefakt zaczynał coraz wyraźniej błyszczeć i otaczać ich chmurą energii życiowej. On zaczął powoli śledzić wzorkiem ciemną mgiełkę jaka się z niego wydobywała, to jak formowała się w kształt ludzkiej sylwetki i zaczynała „żyć”. Zaciekawiony spojrzał w kierunku w którym postać ruszyła samemu powoli obierając tamten kierunek. Jednocześnie zastanawiał się dlaczego postać którą zaczęli śledzić jest taka zdenerwowana. Ktoś ją ścigał?
- Hym, już rozumiem czemu ten artefakt nazywa się tropiciel. – Przyznał z uśmiechem dopiero po chwili łapiąc, że coś jest nie tak. – Ym, jak powinienem rozumieć to spojrzenie, Mistrzu? Widzę postać stworzoną z ciemnej mgiełki która w tym mocno wystraszona biegnie w dół ulicy. Czy to tylko ja? – Zapytał pochylając się nieco w stronę Volanta rozumiejąc przy tym, że mag powstrzymuje go przed dziwnym zachowaniem, śledzeniem wzrokiem postaci czy biegnięciem za nią w momencie gdy ta właśnie skręciła zza róg.
- Wygląda na zdenerwowanego. - Dodał zerkając w stronę w którą postać ponownie już skręciła, na drogę prowadzącą do dość obskurnej gospody.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po tym feralnym dniu Julian więcej nie próbował prowokować Fenrira, ani proponować treningów. Oboje doszli do wniosku, że było to najwyraźniej zbyt niebezpieczne, zwłaszcza że Isio nadal kontynuował naukę magii wody pod surowym wzrokiem Volanta. Niemniej dni te nie były całkiem stracone, coraz bardziej zbliżali się do Segary, sprawiając że serce Juliana wypełniała radość i podekscytowanie. Nigdy nie był tak daleko od domu, czuł więc zew przygody, który nieustannie malował na jego twarzy uśmiech i sprawiał, że wstawał codziennie rano z nową energią, skory do poprawiania wszystkim humoru i wynajdowania wszystkim zajęć, które co prawda z inteligencją mało co miały wspólnego, niemniej widząc na twarzy Fena odrobinę jego szczerego uśmiechu, a na Ismaila beztroskę, czuł się całkiem zadowolony.
Kiedy trzeciego dnia podróży dotarli do celu, chłopak wciągnął głęboko powietrze nosem, przyglądając się jak z porannej mgły wyłania się przed nimi obraz znacznie większego niż mu się wydawało miasta, otoczonego wysokimi murami. W porcie roiło się od ludzi i nie ludzi, a wszystko co rozgrywało się przed jego oczami nabierało niesamowitego tempa, które napełniało jego serce i duszę adrenaliną. Segara była taka… niesamowita! Widział elfy, wysokie i dostojne, elfy o chochlikowatych twarzach sięgające po sakiewki przechodzących obok brodatych, barczystych krasnoludów, wszelkiego rodzaju wróżki poubierane w dziwne, wyróżniające się czapki, szanownych wielmożów wszelkiego rodzaju i dzieci wszelkich ras bawiące się ze sobą. Miał wrażenie jakby wkroczył do innego świata! Świata, który, jak po chwili zdał sobie sprawę mógł być dla Łowcy całkiem nieprzychylny. W końcu to oni w Rote stanowili kastę, której obawiano się i nienawidzono najbardziej, zwłaszcza przez tych, którzy w swoich żyłach mieli nieco więcej magii niż przeciętny człowiek. Lepiej się było mimo wszystko nie obnosić ze swoją profesją, na szczęście wśród tego tłumu obieżyświatów nie wyróżniali się tak bardzo. Ludzi też było tu mnóstwo, kupców, poszukiwaczy skarbów i piratów. Oni sami wyglądali na podróżników, do tego mając przy sobie Edena i Mae, Volanta i Ismaila raczej nie powinni wpaść w kłopoty. Julian wiedział, że pozory wystarczyły, przynajmniej dopóki ktoś nie zaczął drążyć. Dlatego zanim wkroczyli do miasta, pociągnął Fenrira za rękaw jego ubrań, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
- Zachowaj czujność, ale dopóki to nie będzie konieczne, nie powinniśmy zdradzać się z naszą profesją – powiedział poważnie, a w jego jasnych, często po prostu wesołych oczach tym razem nie było ani grama żartu. Sprawa ich bezpieczeństwa była priorytetem, zwłaszcza w miejscu, gdzie to ich dwójka znajdowała się z góry na przegranej pozycji.
Kiedy się rozdzielili z magami i Edenem, poczuł odrobinę niepokoju, której nie dał po sobie poznać. Nie chciał walczyć z tymi stworzeniami, nie wyglądali na nieuczciwych, ani tym bardziej na takich, którzy swoim istnieniem stanowili niebezpieczeństwo, dlatego nie chciał wyciągać swojego miecza przez jedno nieuważnie rzucone słowo. Na szczęście inni zdawali się nie zwracać na nich większej uwagi, zajęci swoimi sprawami. Wkrótce też znaleźli się w pobliżu karczmy, w której mieli znaleźć sprzymierzeńca demonów i podążając zgodnie ze wskazówkami Fenrira, on i Julian odczekali kilka minut na zewnątrz, zanim wkroczyli do środka, rozmawiając, jak gdyby do tego miejsca trafili przypadkiem. Usiedli, śmiejąc się z rzuconego przez Fena żartu, a kiedy Julian odrzucił głowę do tyłu w porywie nieopanowanego śmiechu, jego oczy natychmiast omiotły wzrokiem sufit, kąty i galeryjkę ciągnących się wyżej pokoi. Nie dostrzegł niczego alarmującego, choć spoglądający na nich z góry barczysty ogr nie wydawał się dobrym towarzystwem…
Zdziwił się za to, kiedy karczmarz najzwyczajniej w świecie olał Mae by zbliżyć się do nich z kuflami piwa. Julian nie bardzo miał ochotę się alkoholizować, kiedy byli w środku misji, dlatego widząc zainteresowanie mężczyzny utkwione w swojej twarzy, zatrzepotał niewinnie długimi rzęsami, spoglądając przez chwilę na Fena, jakby ten był jego opiekunem.
- Przykro mi, nie wolno mi pić alkoholu – westchnął, jeszcze raz rzucając Fenowi spojrzenie, jakby szukał aprobaty u starszego brata, który miał się nim opiekować.
- Rozumiem, rozumiem, w takim razie może soku? Mamy najlepszy wiśniowy kompot w tej części królestwa, bardzo smaczny! – zaproponował zamiast tego, zostawiając za to pełny kufel przed Fenrirem, który nie protestował.
- Bardzo chętnie! – ucieszył się Julian, posyłając mężczyźnie jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Zauważył wzrok karczmarza, oceniający jego śliczną buźkę i liczący, że taka słodka i niewinnie wyglądająca osóbka jak Julek da się zbałamucić. Głupek.
- Długo zamierzają panowie zostać w Segarze? – zapytał, po tym jak już przyniósł Julianowi szklankę pełną wiśniowego kompotu, który faktycznie był wyborny.
- Jeszcze nie wiemy, jeśli znajdziemy dobre miejsce by się w nim zatrzymać to może tydzień, dwa – szczebiotał chłopak, udając całkowicie naiwnego młokosa z mlekiem pod nosem, co najwyraźniej bardzo cieszyło karczmarza, bo przyglądał mu się z coraz bardziej niepokojącym błyskiem w oku. Oh, tak, myśl swoją parówą, stary dziadzie, powiesz nam wszystko czego będziemy chcieli – myślał sobie Julian nie przestając się uroczo uśmiechać i chichotać jak podlotek. Tacy ludzie jak ten… byli zbyt łatwi w obsłudze.
Segara nie była ulubionym miastem Volanta. Kilka razy zdarzyło mu się znaleźć w jego obrębie i nigdy nie wspominał tego dobrze. Nie raz próbowano go okraść, kilka razy próbowano go zmacać i raz ukraść jego organy. Nie lubił tego miejsca. W jego oczach nie było wolne, ale brudne, przepełnione ludźmi, którzy nie potrafili żyć w społeczeństwie i nawet nie próbowali udawać, że wszystko jest z nimi w porządku. Dlatego kiedy Julian, Fen i Mae odeszli w swoją stronę, a Eden zaproponował by Ismail przeczekał w jakimś „bezpiecznym” miejscu, zmarszczył brwi. To nie był dobry pomysł, wręcz przeciwnie, był fatalny biorąc pod uwagę bogaty strój Isia, jego niewinny wygląd i twarz wyrażającą kompletnie niezrozumienie sytuacji. Był tak łatwym łupem, wręcz miał wypisane na czole „okradnij mnie”. Dlatego jedynie, widząc że Eden zasłaniał chłopaka własnym ciałem, przesunął się dyskretnie w drugą stronę, chcąc by białowłosy znalazł się pomiędzy nimi.
- Nie ma takiej potrzeby – powiedział spokojnie, pozornie bez kryjących się za tym uczuć, jakie mag odczuwał na myśl, że miałby tego niedoświadczonego dzieciaka zostawić gdzieś samemu sobie. – Nie będziemy się narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo, a wolałbym, żebyśmy się nie zgubili w tym tłumie – dodał, szukając wzrokiem nieco bardziej odosobnionego miejsca, w którym mógłby aktywować przygotowany wcześniej artefakt tropiący.
W końcu znalazł takie miejsce, a osłaniany przed tłumem przez Edena i Ismaila wyjął przedmiot z torby, kładąc go sobie na lewej dłoni. Odebrał od Edena list od jego przyjaciela, a słysząc propozycję Isia, rzucił mu jedynie szybkie spojrzenie, kręcąc głową.
- To również nie jest konieczne – powiedział jedynie, stwierdzając, że tłumaczenie dlaczego był to fatalny pomysł biorąc pod uwagę niestabilność jego naruszonej magii zajęłoby zbyt dużo czasu, którego w tamtym momencie nie mieli.
Potem skupił się już tylko na artefakcie, pozwalając by otoczyły go iskierki jego mocy, kiedy spalał w dłoni liścik od mężczyzny, popiół wcierając w drewnianą powierzchnię artefaktu, wypełniając nim wyryte wcześniej skrupulatnie rowki układające się w magiczne runy.
- Hamal – powiedział, tchnąwszy w przedmiot fragment swojej energii, sprawiając że runy zamigotały delikatnym blaskiem, a potem dmuchnął w niego, wkładając w to jeszcze więcej magicznej mocy. Pył uniósł się tworząc niewielką chmurkę, a potem rozpłynął się, zostawiając w sercu Volanta przeczucie, za którym zaczął podążać. Ułożył palce prawej i lewej dłoni na drewnie i skręcał w tą stronę, w której dłoni mrowiły go opuszki palców, wskazując mu kierunek. Koncentrował się na tym uczuciu, ale usłyszawszy słowa swojego ucznia, nie spojrzał na niego, powstrzymując go jednak zachodząc mu niby przypadkiem drogę przed pobiegnięciem w dół za postacią, którą widział.
- Tylko ty ją widzisz, już ci mówiłem, moja magia pozwala mi wyczuwać rzeczy, nie widzę tego co ty, ale jeśli zauważysz coś niepokojącego, możesz nam powiedzieć – stwierdził całkiem spokojnie, udając że rozgląda się po straganach, przystając co jakiś czas przed wystawami i na dłużej przed tablicą pełną ogłoszeń, sprawiając wrażenie, że czyta. Kluczowym zadaniem było nie zwracać na siebie uwagi i nawet jeśli Ismail miał stracić z oczu niewyraźny cień ich celu, Volant nadal wyczuwał jego wędrówkę. Czar działał tak długo jak mag wtłaczał w niego swoją energię.
- Musiał już wtedy wiedzieć, że wpadł w pułapkę – zauważył mężczyzna posyłając Edenowi spojrzenie, paskudny zaułek, w którym się znaleźli nie sprawiał wrażenia przyjaznego. Nie był pewien, jakie wrażenie wywarło na nim miejsce, niemniej domyślał się, że musiał się martwić.
- Nie ma go w tym miejscu – powiedział cicho, czekając na to, co stanie się dalej i dokąd poprowadzi ich artefakt. – Musiał spędzić tu trochę więcej czasu, ale jestem pewien, że to nie tutaj go znajdziemy – chciał go pocieszyć? Albo choć trochę sprawić, by się nie martwił aż tak? Być może, choć Volant sam nie wiedział jakie uczucia żywił w stosunku do demona. Od czasu ich rozmowy w umyśle mężczyzny mag czuł się pod jego spojrzeniem nagi i nie podobało mu się to, choć musiał przyznać, że kiedy spędzali razem czas, po prostu siedząc obok siebie, czuł się znacznie spokojniej niż chciałby się do tego przyznać choćby przed samym sobą.
Po chwili poczuł jednak poruszenie i ruszył dalej w drogę, unosząc brwi w zdumieniu, kiedy znaleźli się w nieco porządniejszej części miasta, tej w której swoje siedziby mieli stali mieszkańcy Segary, kupcy i ich rodziny, trochę zbuntowanej szlachty, która szukała swojego miejsca w świecie i… klasztor. Niewielki kościółek stanowił obrzeża dzielnicy, a przytulony do murów miasta budynek mieszkalny, w którym mieszkali mnisi wyglądał dokładnie tak ubogo i smutno jak powinien klasztor oświeconych, bogobojnych istot. Przez bramę widzieli uśmiechniętego, pyzatego staruszka, który zamiatał wybrukowane wejście do kościoła, a zaraz za nim nieco młodszych braci zakonnych zbierających jabłka i gruszki ze starego, bardzo dobrze utrzymanego sadu. To miejsce wyglądało na tak spokojne i niewinne, że widząc je Volant potrafił jedynie prychnąć z niedowierzaniem, a na jego twarzy pojawił się wyraz odrazy.
- To tutaj – powiedział z pełnym przekonaniem i pogardą w głosie. – Świątobliwi mnisi nie są wcale tacy święci na jakich wyglądają.
Kiedy trzeciego dnia podróży dotarli do celu, chłopak wciągnął głęboko powietrze nosem, przyglądając się jak z porannej mgły wyłania się przed nimi obraz znacznie większego niż mu się wydawało miasta, otoczonego wysokimi murami. W porcie roiło się od ludzi i nie ludzi, a wszystko co rozgrywało się przed jego oczami nabierało niesamowitego tempa, które napełniało jego serce i duszę adrenaliną. Segara była taka… niesamowita! Widział elfy, wysokie i dostojne, elfy o chochlikowatych twarzach sięgające po sakiewki przechodzących obok brodatych, barczystych krasnoludów, wszelkiego rodzaju wróżki poubierane w dziwne, wyróżniające się czapki, szanownych wielmożów wszelkiego rodzaju i dzieci wszelkich ras bawiące się ze sobą. Miał wrażenie jakby wkroczył do innego świata! Świata, który, jak po chwili zdał sobie sprawę mógł być dla Łowcy całkiem nieprzychylny. W końcu to oni w Rote stanowili kastę, której obawiano się i nienawidzono najbardziej, zwłaszcza przez tych, którzy w swoich żyłach mieli nieco więcej magii niż przeciętny człowiek. Lepiej się było mimo wszystko nie obnosić ze swoją profesją, na szczęście wśród tego tłumu obieżyświatów nie wyróżniali się tak bardzo. Ludzi też było tu mnóstwo, kupców, poszukiwaczy skarbów i piratów. Oni sami wyglądali na podróżników, do tego mając przy sobie Edena i Mae, Volanta i Ismaila raczej nie powinni wpaść w kłopoty. Julian wiedział, że pozory wystarczyły, przynajmniej dopóki ktoś nie zaczął drążyć. Dlatego zanim wkroczyli do miasta, pociągnął Fenrira za rękaw jego ubrań, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
- Zachowaj czujność, ale dopóki to nie będzie konieczne, nie powinniśmy zdradzać się z naszą profesją – powiedział poważnie, a w jego jasnych, często po prostu wesołych oczach tym razem nie było ani grama żartu. Sprawa ich bezpieczeństwa była priorytetem, zwłaszcza w miejscu, gdzie to ich dwójka znajdowała się z góry na przegranej pozycji.
Kiedy się rozdzielili z magami i Edenem, poczuł odrobinę niepokoju, której nie dał po sobie poznać. Nie chciał walczyć z tymi stworzeniami, nie wyglądali na nieuczciwych, ani tym bardziej na takich, którzy swoim istnieniem stanowili niebezpieczeństwo, dlatego nie chciał wyciągać swojego miecza przez jedno nieuważnie rzucone słowo. Na szczęście inni zdawali się nie zwracać na nich większej uwagi, zajęci swoimi sprawami. Wkrótce też znaleźli się w pobliżu karczmy, w której mieli znaleźć sprzymierzeńca demonów i podążając zgodnie ze wskazówkami Fenrira, on i Julian odczekali kilka minut na zewnątrz, zanim wkroczyli do środka, rozmawiając, jak gdyby do tego miejsca trafili przypadkiem. Usiedli, śmiejąc się z rzuconego przez Fena żartu, a kiedy Julian odrzucił głowę do tyłu w porywie nieopanowanego śmiechu, jego oczy natychmiast omiotły wzrokiem sufit, kąty i galeryjkę ciągnących się wyżej pokoi. Nie dostrzegł niczego alarmującego, choć spoglądający na nich z góry barczysty ogr nie wydawał się dobrym towarzystwem…
Zdziwił się za to, kiedy karczmarz najzwyczajniej w świecie olał Mae by zbliżyć się do nich z kuflami piwa. Julian nie bardzo miał ochotę się alkoholizować, kiedy byli w środku misji, dlatego widząc zainteresowanie mężczyzny utkwione w swojej twarzy, zatrzepotał niewinnie długimi rzęsami, spoglądając przez chwilę na Fena, jakby ten był jego opiekunem.
- Przykro mi, nie wolno mi pić alkoholu – westchnął, jeszcze raz rzucając Fenowi spojrzenie, jakby szukał aprobaty u starszego brata, który miał się nim opiekować.
- Rozumiem, rozumiem, w takim razie może soku? Mamy najlepszy wiśniowy kompot w tej części królestwa, bardzo smaczny! – zaproponował zamiast tego, zostawiając za to pełny kufel przed Fenrirem, który nie protestował.
- Bardzo chętnie! – ucieszył się Julian, posyłając mężczyźnie jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Zauważył wzrok karczmarza, oceniający jego śliczną buźkę i liczący, że taka słodka i niewinnie wyglądająca osóbka jak Julek da się zbałamucić. Głupek.
- Długo zamierzają panowie zostać w Segarze? – zapytał, po tym jak już przyniósł Julianowi szklankę pełną wiśniowego kompotu, który faktycznie był wyborny.
- Jeszcze nie wiemy, jeśli znajdziemy dobre miejsce by się w nim zatrzymać to może tydzień, dwa – szczebiotał chłopak, udając całkowicie naiwnego młokosa z mlekiem pod nosem, co najwyraźniej bardzo cieszyło karczmarza, bo przyglądał mu się z coraz bardziej niepokojącym błyskiem w oku. Oh, tak, myśl swoją parówą, stary dziadzie, powiesz nam wszystko czego będziemy chcieli – myślał sobie Julian nie przestając się uroczo uśmiechać i chichotać jak podlotek. Tacy ludzie jak ten… byli zbyt łatwi w obsłudze.
Segara nie była ulubionym miastem Volanta. Kilka razy zdarzyło mu się znaleźć w jego obrębie i nigdy nie wspominał tego dobrze. Nie raz próbowano go okraść, kilka razy próbowano go zmacać i raz ukraść jego organy. Nie lubił tego miejsca. W jego oczach nie było wolne, ale brudne, przepełnione ludźmi, którzy nie potrafili żyć w społeczeństwie i nawet nie próbowali udawać, że wszystko jest z nimi w porządku. Dlatego kiedy Julian, Fen i Mae odeszli w swoją stronę, a Eden zaproponował by Ismail przeczekał w jakimś „bezpiecznym” miejscu, zmarszczył brwi. To nie był dobry pomysł, wręcz przeciwnie, był fatalny biorąc pod uwagę bogaty strój Isia, jego niewinny wygląd i twarz wyrażającą kompletnie niezrozumienie sytuacji. Był tak łatwym łupem, wręcz miał wypisane na czole „okradnij mnie”. Dlatego jedynie, widząc że Eden zasłaniał chłopaka własnym ciałem, przesunął się dyskretnie w drugą stronę, chcąc by białowłosy znalazł się pomiędzy nimi.
- Nie ma takiej potrzeby – powiedział spokojnie, pozornie bez kryjących się za tym uczuć, jakie mag odczuwał na myśl, że miałby tego niedoświadczonego dzieciaka zostawić gdzieś samemu sobie. – Nie będziemy się narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo, a wolałbym, żebyśmy się nie zgubili w tym tłumie – dodał, szukając wzrokiem nieco bardziej odosobnionego miejsca, w którym mógłby aktywować przygotowany wcześniej artefakt tropiący.
W końcu znalazł takie miejsce, a osłaniany przed tłumem przez Edena i Ismaila wyjął przedmiot z torby, kładąc go sobie na lewej dłoni. Odebrał od Edena list od jego przyjaciela, a słysząc propozycję Isia, rzucił mu jedynie szybkie spojrzenie, kręcąc głową.
- To również nie jest konieczne – powiedział jedynie, stwierdzając, że tłumaczenie dlaczego był to fatalny pomysł biorąc pod uwagę niestabilność jego naruszonej magii zajęłoby zbyt dużo czasu, którego w tamtym momencie nie mieli.
Potem skupił się już tylko na artefakcie, pozwalając by otoczyły go iskierki jego mocy, kiedy spalał w dłoni liścik od mężczyzny, popiół wcierając w drewnianą powierzchnię artefaktu, wypełniając nim wyryte wcześniej skrupulatnie rowki układające się w magiczne runy.
- Hamal – powiedział, tchnąwszy w przedmiot fragment swojej energii, sprawiając że runy zamigotały delikatnym blaskiem, a potem dmuchnął w niego, wkładając w to jeszcze więcej magicznej mocy. Pył uniósł się tworząc niewielką chmurkę, a potem rozpłynął się, zostawiając w sercu Volanta przeczucie, za którym zaczął podążać. Ułożył palce prawej i lewej dłoni na drewnie i skręcał w tą stronę, w której dłoni mrowiły go opuszki palców, wskazując mu kierunek. Koncentrował się na tym uczuciu, ale usłyszawszy słowa swojego ucznia, nie spojrzał na niego, powstrzymując go jednak zachodząc mu niby przypadkiem drogę przed pobiegnięciem w dół za postacią, którą widział.
- Tylko ty ją widzisz, już ci mówiłem, moja magia pozwala mi wyczuwać rzeczy, nie widzę tego co ty, ale jeśli zauważysz coś niepokojącego, możesz nam powiedzieć – stwierdził całkiem spokojnie, udając że rozgląda się po straganach, przystając co jakiś czas przed wystawami i na dłużej przed tablicą pełną ogłoszeń, sprawiając wrażenie, że czyta. Kluczowym zadaniem było nie zwracać na siebie uwagi i nawet jeśli Ismail miał stracić z oczu niewyraźny cień ich celu, Volant nadal wyczuwał jego wędrówkę. Czar działał tak długo jak mag wtłaczał w niego swoją energię.
- Musiał już wtedy wiedzieć, że wpadł w pułapkę – zauważył mężczyzna posyłając Edenowi spojrzenie, paskudny zaułek, w którym się znaleźli nie sprawiał wrażenia przyjaznego. Nie był pewien, jakie wrażenie wywarło na nim miejsce, niemniej domyślał się, że musiał się martwić.
- Nie ma go w tym miejscu – powiedział cicho, czekając na to, co stanie się dalej i dokąd poprowadzi ich artefakt. – Musiał spędzić tu trochę więcej czasu, ale jestem pewien, że to nie tutaj go znajdziemy – chciał go pocieszyć? Albo choć trochę sprawić, by się nie martwił aż tak? Być może, choć Volant sam nie wiedział jakie uczucia żywił w stosunku do demona. Od czasu ich rozmowy w umyśle mężczyzny mag czuł się pod jego spojrzeniem nagi i nie podobało mu się to, choć musiał przyznać, że kiedy spędzali razem czas, po prostu siedząc obok siebie, czuł się znacznie spokojniej niż chciałby się do tego przyznać choćby przed samym sobą.
Po chwili poczuł jednak poruszenie i ruszył dalej w drogę, unosząc brwi w zdumieniu, kiedy znaleźli się w nieco porządniejszej części miasta, tej w której swoje siedziby mieli stali mieszkańcy Segary, kupcy i ich rodziny, trochę zbuntowanej szlachty, która szukała swojego miejsca w świecie i… klasztor. Niewielki kościółek stanowił obrzeża dzielnicy, a przytulony do murów miasta budynek mieszkalny, w którym mieszkali mnisi wyglądał dokładnie tak ubogo i smutno jak powinien klasztor oświeconych, bogobojnych istot. Przez bramę widzieli uśmiechniętego, pyzatego staruszka, który zamiatał wybrukowane wejście do kościoła, a zaraz za nim nieco młodszych braci zakonnych zbierających jabłka i gruszki ze starego, bardzo dobrze utrzymanego sadu. To miejsce wyglądało na tak spokojne i niewinne, że widząc je Volant potrafił jedynie prychnąć z niedowierzaniem, a na jego twarzy pojawił się wyraz odrazy.
- To tutaj – powiedział z pełnym przekonaniem i pogardą w głosie. – Świątobliwi mnisi nie są wcale tacy święci na jakich wyglądają.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tak jak przypuszczał, wnętrze karczmy było równie przytulne i przystępne dla podróżnych co i sam budynek z zewnątrz. Bardzo łatwo było stracić czujność już przy samym przekroczeniu progu, kiedy uderzył w nich zapach grzanego piwa, imbiru i świeżej pieczeni serwowanej dla tych najbardziej wygłodniałych wędrowców. Nie naruszyło to jednak czujności dwóch łowców, którzy zdawali sobie sprawę, że całość mogła być tylko piękną otoczką owianą wokół czyhającego na nich niebezpieczeństwa. Fenrir rzucił tylko ukradkowe spojrzenie w stronę Mae, szybko rejestrując, gdzie dokładnie się znajduje i czy ktoś zwraca na niego szczególną uwagę. Mężczyzna, z którym do tej pory rozmawiał szybko jednak stracił zainteresowanie posadzonym przy stoliku demonem i zajął się nowymi gośćmi wchodzącymi do tawerny.
Nie umknęło uwadze łowcy, że Mae wyglądał na bezpiecznego... Nikt więcej nie próbował się do niego dosiąść, co jednak wydało mu się dosyć dziwne. Starając się jednak nie wzbudzać podejrzeń, przyjął z wdzięcznością zaproponowany przez barmana kufel z piwem i wraz z Julianem zajęli miejsce na wysokich, barowych stołkach tuż naprzeciwko starszego mężczyzny. Przytaknął na słowa blondyna zgadzając się co do tego, że nie można było mu pić. Ha, po jego trupie! Z góry mieli jednak ustalone, że dla bezpieczeństwa, jeden z nich nie powinien sięgać po żaden posiłek zaproponowany im w obcym miejscu, gdyby ten z kolei okazał się być nafaszerowany jakimiś specyfikami, które mogłyby zachwiać ich czujność bądź nawet gorzej. Otruć.
Coraz trudniej było mu za to powstrzymać rozbawiony uśmiech, który cisnął mu się na usta, kiedy jego przyjaciel z taką łatwością szczebiotał do starego gospodarza, zalotnie odgarniał włosy za uszko czy rzucał w jego stronę szczenięce spojrzenie. Oczywiście tylko Fenrir zdawał sobie sprawę, że Julek udawał, zgrywając zupełnie niewinnego chłopca, którego tak łatwo było wykorzystać. Nic dziwnego, że karczmarz szybko stracił zainteresowanie ciemnowłosym, próbując powstrzymując ślinotok na widok uroczego Juliana. Yh, ohydztwo.
Dzięki Julkowi dowidzieli się jednak co nieco więcej o samej okolicy, o dzielnicach, w które lepiej było nie zapuszczać się samemu, jeśli nie chciało się zostać z groszem przy duszy. Dowiedzieli się także, że demony czy innej stworzenia były tutaj całkowicie bezpieczne i nawet sam mężczyzna przyznał, że zapewniał im czasem schronienie. To upewniło jedynie Fenrira, że tawerna rzeczywiście wydawał się bezpiecznym miejscem na odpoczynek.
— Lepiej trafić nie mogliście. Na piętrze mamy wolny jeszcze jeden pokój. Gospoda otwarta do późna. Okolica dosyć spokojna jak na te miejsce. Gwarantuję, że panowie się wyśpią — zaproponował niemal natychmiast mężczyzna, kierując głównie swoje słowa w stronę Julka. — I nie tak drogo. 10 mory za dobę, a jeżeli u panów krucho, możemy pomyśleć... eghem, o jakiejś innej zapłacie — namawiał ich dalej, coraz śmielej, coraz bardziej otwarcie podrywając blondyna.
Fenrir za to miał ubaw z tego wprost nieziemski, prawie parskając śmiechem na te końskie zaloty. Uznał, że facet chce ich po prostu naciągnąć, bo za taką cenę mogli mieć dwa oddzielne pokoje w samym centrum Segary. Jako że jednak karczmarz brzmiał dosyć przekonywująco i nic, absolutnie nic nie zwróciło ich uwagi, poza tym, że Julek zrobił chyba komuś złudne nadzieje, mogli przystać na tę propozycję.
— Weźmiemy ten pokój — zgodził się wreszcie Fenrir, wyciągając z sakiewki odliczoną ilość mory. Karczmarz spojrzał na niego... jakby nie takiej zapłaty do końca się spodziewał, choć zebrał z lady wyciągnięte monety i wręczył im klucz do pokoju na piętrze, tłumacząc jeszcze, gdzie ten dokładnie się znajduje.
Przy okazji zaczął także narzekać, że siedzi tutaj do późna, że na wieczór nie ma już aż tylu ludzi i karczma robi się pusta. Rzucał przy tym co chwila ukradkowe spojrzenia w stronę jasnowłosego i Fenrir w którymś momencie mając już dosyć, dopił swoje piwo, podziękował za wszystko i wyciągnął Juliana na zewnątrz. Przed wyjściem rzucił jeszcze znaczące spojrzenie do Mae aby także za chwilę się zbierał.
— Jeszcze chwila i bym się zrzygał. Słyszałeś go?! Cholerny zbok... — mruknął pretensjonalnie łowca, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz. Odeszli kawałek od karczmy, stając w cieniu budynku po drugiej stronie tak aby nie rzucać się przesadnie w oczy. W oczach Fenrira aż wrzało na to, jak mężczyzna potraktował jego przyjaciela. — Na pewno chcesz tutaj spać? — upewnił się co do tego, że blondyn czuł się bezpiecznie w tym miejscu. Wiedział, że Julek bez problemu poradziłby sobie sam z tym typem, gdyby dalej mu się naprzykrzał, a jednak chciał mieć pewność, że chce zostać w tym miejscu.
Już po chwili dołączył do nich Mae, a po kolejnych kilkunastu minutach, zauważyli pośród tłumu, zmierzającego w ich stronę Edena wraz z dwójką magów. Mieli spotkać się pod tawerną i wymienić zebranymi informacjami. Dopiero wtedy mogli spokojnie ustalić dalszy plan działania. Fenrir wydawał się całkiem zadowolony z obrotu spraw, szczególnie że póki co, wszystko układało się po ich myśli.
— Bezpiecznie — oznajmił, gdy tylko pozostała trójka stanęła przy nich. Sam oparł się ramieniem o ścianę budynku, zakładając ręce na klatce piersiowej. — Właściciel ma w głębokim poważaniu demony. Bardziej zawrócił mu w głowie pewien cnotliwy blondyn niż jakaś bezbronna sierotka Mae — rzucił rozbawione spojrzenie w stronę Juliana, chwilę później nieco poważniejąc i przenosząc je na ciemnowłosego, chyba tylko po to by upewnić się, czy Mae nic innego do dodania. — Zgodzisz się z tym? — dopytał, chcąc uzyskać potwierdzenie ze strony kogoś jeszcze w razie, gdyby jego słowa nie wystarczył dla Volanta czy Edena.
— Czego się dowiedzieliście? — kontynuował dalej, będąc ciekawym czy udało im się złapać jakiś trop tego demona, którego tak szukali.
Mae najedzony zwyczajnym jedzeniem, które było swoją drogą wyborne opuścił gospodę zanim karczmarz ponownie się nim zainteresował. Miał zamiar wrócić i zagaić o ten pokój ale widocznie stracone zainteresowanie na rzecz Juliana ograniczało jego pole do popisu. Do łowców natomiast dołączył w takim odstępie czasowym żeby ich wyjścia nie zostały powiązane po czym uśmiechnął się do nich sympatycznie. Rozluźnił się jednak dopiero w obecności Edena do którego przywarł niczym mała pijawka żywiąc się otaczającą go energią przez większość wymiany zdań.
- W pełni. W gospodzie nie wyczuwa się napiętej atmosfery, niepewności czy zła, raczej wszyscy zajęci są swoimi obowiązkami chociaż racja, karczmarz ogromnie się podekscytował na widok Juliana. Nie wydaje mi się jednak żeby to była niebezpieczna ekscytacja. – Przyznał opisując z uwagą wszystkie emocje które wyczuwał od obsługi, a na które zwracał szczególną uwagę w tak newralgicznym momencie ich misji. Znalezienie bezpiecznego kąta było bowiem kluczowe dla omawiania dalszej strategii i wiedział, że dzięki swoim umiejętnością mógł w tej ocenie mieć duży wkład własny. Niemniej jednak, czekał mocno na opinię łowców na temat logistyki bezpieczeństwa w karczmie, obserwują przy tym z ogromnym zaciekawieniem Fenrira. Stety bądź nie, łowca zyskiwał jego pełną uwagę, a obydwaj ogromny podziw za prezentowany profesjonalizm.
Makabryczna scena porwania którą mógł obserwować Ismail z pozycji cienistej postaci sprawiła, że na jego ustach pojawił się grymas bólu. Grymas ten utrzymywał się później w drodze powrotnej, przynajmniej do momentu wkroczenia ponownie w tłum – tym razem coraz bardziej pijanych osób. Dopiero w tej chwili zaczął myśleć o swoim bezpieczeństwie, a nie na temat bestialskiego traktowania demonów i łapiąc ponownie rękę Edena chwilowo wymienił się z nim spojrzeniem. Demon jednak nie wydawał się – ponownie – mieć coś przeciwko i pewnie chwytając go między swoje palce sprawił, że poczuł nieopisany komfort. Szczególnie gdy zaraz weszli w taką hordę stworzeń (nie)magicznych, że zgubienie się byłoby tylko kwestią czasu. Dochodząc w miejsce ustalone z daleka widział już czekającą na nich drugą ekipę. Od razu posłał im spokojny uśmiech, a widząc te klasyczne już dla niego iskierki ekscytacji i radości w oczach Juliana, upewnił sam siebie, że nic im nie było. Niemniej, Edena puścił dopiero gdy stanęli wszyscy razem, a większość wyjaśnień pozostawił dla Volanta. Przynajmniej do momentu gdy mag nie spojrzał na niego wyczekująco.
- Demon został porwany i obezwładniony na terenie klasztoru. Jest tam jednak tak silna, nieczysta magia, że nie byłem w stanie dojrzeć gdzie dokładnie go zabrano. Niemniej jednak pewnym jest, że ten właśnie tam się znajduje bo jego magia była tam stale obecna. Wypadałoby ustalić jak możemy tam wejść i jak szukać. Takie budowle mają często bogate podziemia, może to stanowić problem. – Przyznał mają w pamięci podziemia Akademii w których udało się mu w dzieciństwie kilka razy zgubić. Nie miał od tego specjalnie wielkiej traumy co nie oznaczało, że ciasne, ciemne i wilgotne pomieszczenia były jego ulubionymi.
- Niebezpieczny? Proszę cię, gdybym faktycznie był tak naiwny za jakiego mnie uważa mój tyłek miałby się czego obawiać – prychnął Julian, zaplatając ręce na piersi, będąc raczej rozbawionym całą sytuacją, choć gdzieś w środku tliła się w nim złość. Tacy goście byli najgorsi, choć naiwniaki o ładnych buziach też nie byli bez winy… Zaraz jednak odchrząknął, wiedząc że sytuacja była i wymagała nieco więcej powagi. – Zauważyłem jednego ochroniarza, ale raczej nie zwrócił na nikogo szczególnej uwagi, przynajmniej nie na nas. Poza tym, karczma musi mieć dwa wejścia i najlepiej by było dostać pokój na parterze, albo na pierwszym piętrze, w razie problemów najłatwiej będzie uciekać oknem – dodał, przypominając sobie ustawienie stolików, szynkwasu i korytarzyka, z którego wychodzili podróżni, czyli powinien mieć drugie wejście i kilka pokoików na parterze.
Volant słuchał wszystkich z uwagą, choć jego myśli nadal błądziły wokół niepozornego klasztoru, a jego napięta mina zdradzała jak mocno zniesmaczony całą otoczką świętości jaką wokół siebie nekromanci zbudowali był.
- Demon jest w klasztorze. Nekromanci urządzili sobie niezłą przykrywkę, więc ostrzegam, można się porzygać od tęczy i miłości jaka wisi tam w powietrzu – prychnął, przewracając oczami. – Jestem pewien na sto procent, że to właśnie tam, artefakt się nie myli. Na dodatek wyczułem pod ziemią skoncentrowaną czarną magię, to nie będzie przyjemne miejsce – westchnął, rzucając zaraz spojrzenie Ismailowi, który mógł jak wierzył, powiedzieć im nieco więcej o samym porwaniu, a kiedy skończył mówić, potarł czoło palcami, czując że od całej tej czarnej magii jego głowa wypełniła się pulsującym bólem.
- Jest dokładnie tak jak mówi Ismail, jeśli gdzieś go przetrzymują, muszą to być podziemia. Z dostaniem się tam nie będzie większego problemu, jak podejrzewam… Gorzej będzie zlokalizować dokładne położenie twojego znajomego i potem wydostać go stamtąd – stwierdził beznamiętnie, spoglądając w oczy Edena. - Więc co? – zapytał Julian, przerzucając ciężar ciała z jednej nogi na drugą. – Znów przydałoby się rozdzielić i podczas gdy połowa wejdzie w podziemia, druga zapewni bezpieczne wyjście na zewnątrz?
Eden nie odzywał się przez dłuższą chwilę, pozwalając magom wyjaśnić miejsce, do którego dotarli i czego zdążyli się dowiedzieć przez ten czas. Sam mógł jedynie zakładać, że Azuul dobrowolnie na pewno nie zapuściłby się w takie miejsce. Musiał mieć powód, musieli go ścigać bądź siłą zaciągnąć do klasztoru, tak niepozornie i przyjaźnie wyglądającego z zewnątrz. Przy samym jego wejściu czuł wyraźną energię drugiego demona wysokiej rangi, a to z kolei upewniło go tylko w tym, że nie było jeszcze za późno. Nie zdążyli mu nic zrobić...
— Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Wejdę do klasztoru jako pierwszy, odciągnę uwagę i zwabię na siebie potencjalne zagrożenie. W tym czasie spróbujcie dostać się po podziemi i uwolnić Azuula — odparł spokojnie demon, głaskając Mae po głowie i zaczesując zbłąkany kosmyk za ucho w momencie, gdy ten żywił się jego energią. — Maellosu, gdyby pojawiło się zagrożenie, wyprowadzisz ich, dobrze? Nie chcemy zwracać na siebie uwagi. Zadbaj i przypilnuj Azuula, nie wiemy w jakim jest stanie. Źle może zareagować na obecność ludzi — wyjaśnił, biorąc pod uwagę, że demon zapewne mógł być już w stanie poważnego wygłodzenia. A taki z kolei mógł sprawić więcej problemów niż sami nekromanci.
Fenrir przysłuchiwał się wszystkim z coraz to większym grymasem kwitnącym na jego twarzy. Ze skrzywieniem rzucał spojrzenie w stronę Mae, wciąż do końca nie rozumiejąc jego relacji z Edenem. Wszystko wskazywało na to, że tak czy inaczej czeka ich spotkanie z nekromantami, bo nie byli w stanie przewidzieć, co dokładnie czeka ich w środku.
— Nie Julek, ty zostajesz w gospodzie. Dlatego zarezerwowałem nam ten pokój — wypalił nagle, z bólem ostudzając cały zapał blondyna. Nie było mu łatwo przyznać, że ten jeden raz powinni się rozdzielić. — To nie jest bezpieczne, żeby zapuszczał się do miejsca skażonego czarną magią biorąc pod uwagę, że już raz został nią potraktowany, prawda? — zwrócił się do Volanta, oczekując jakiekolwiek potwierdzenia ze strony maga. Nie patrzył za to na przyjaciela, wiedząc jak bardzo będzie wściekły na to, że karze mu zostać.
Mae całkowicie zajęty żywieniem się na Edenie jednocześnie prowadził z demonem cichą i bardzo wybiórczą konwersację dotyczącą wujaszka Azuula którego mieli uwolnić. Rozumiał doskonale, że na jego barkach spocznie odpowiedzialność za pierwszy kontakt z wygłodniałym, zastraszonym i mocno dobitym osobnikiem o ogromnej mocy przez co już teraz upewnił się, że zebrane emocje wystarczą na pierwsze udobruchanie. Co do sposobu podejścia nie musiał się upewniać, wygłodniałe demony stanowiły kiedyś znaczącą grupę osób z którymi miał kontakt, umiał grać niewiniątko całkowicie podporządkowane woli wyższej rangi. To co go jednak martwiło to obecność Fenrira w całym tym procederze. To oni w dwójkę wedle dalszych ustaleń mieli Azuula wyprowadzić i na tej kwestii się zatrzymał, podnosząc wzrok na Edena.
- Dam sobie radę, zabierzemy go stamtąd. – Zapewnił chociaż nie wiedział jak łowca podejdzie do rozjuszonego demona. Musiał go na to jakoś przygotować na co będzie miał najpewniej mało czasu, podjął jednak to wyzwanie jeszcze chwilę tkwiąc w tej słodkiej aurze energii przyjaciela. Musiał się naładować ile się tylko dało zakładając, że będzie go czekało duże zużycie magii.
Isio w tym czasie przysłuchując się ustaleniom uśmiechnął się pocieszająco do Juliana po czym spojrzał na Volanta jak na Mistrza i decydenta przystało.
- Też zostanę, dobrze? Moja moc nie jest na tyle stabilna żeby odeprzeć podstawowe ataki nekromantów, jak mówił Eden mógłbym zrobić więcej złego. Zajmę się więc obstawianiem tyłów. Ściągnę bariery przy potencjalnym wyjściu i ukryje wasze ślady jak uciekniecie. Nie narażę się nikomu i będę miał czas żeby przygotować zaklęcia. – Zaproponował rozumiejąc, że Julek też musiał ograniczyć kontakty z czarną magią przez co wysłanie ich ostatecznie na zwiady wszystkich wyjść było posunięciem logicznym. Przy tym wszystkim mogli wykorzystać pewne połączenie magiczne jakie z Volantem mogli nawiązać żeby śledzić się wzajemnie i korygować swoje pozycje. – Będzie się też łatwiej znaleźć jeżeli się zwiążemy. Na taką odległość nie powinno nam przerwać. – Dał jeszcze jedną propozycję Volantowi w tym wszystkim widząc, że nie jest przygotowany do takich atrakcji ale chcąc koniecznie się przydać.
Powiedzieć, że Julian był niezadowolony to było zbyt łagodne określenie na to co czuł w tamtym momencie. Jak to miał zostawić Fena samego?! Zawsze byli razem, zwłaszcza w tak niebezpiecznych sytuacjach, jak on sobie wyobrażał, że teraz nagle tak po prostu pozwoli mu wejść w paszczę lwa bez niego? Zanim jednak zdążył zaprotestować, poczuł na sobie ciężkie spojrzenie ciemnych oczu Volanta, mężczyzna wpatrywał się w niego przez chwilę uważnie, a potem przyznał Łowcy rację.
- Nie powinieneś się zbliżać do tego miejsca, jeśli znów zainfekuje cię czarna magia trudniej będzie ją z ciebie wyciągnąć – powiedział jedynie, spoglądając przy tym na Ismaila. Miał zamiar zapowiedzieć mu, że i on zostaje poza klasztorem, ale chłopak go ubiegł.
- W porządku, zostaniecie w karczmie i będziecie monitorować sytuację, gdyby miała się drastycznie zmienić. A ja idę z tobą – oświadczył Edenowi, spoglądając na niego upartym wzrokiem. – To nie tak, że nie wierzę w twoje demoniczne zdolności, pragnę ci jednak przypomnieć, że twój przyjaciel został jakimś cudem złapany. A ja mam całkiem sporo doświadczenia w opieraniu się przed czarną magią – dodał rozsądnie, wierząc że będąc razem mieli większe szanse ściągnąć na siebie uwagę większej liczby nekromantów, ułatwiając tym samym ucieczkę Ferirowi i Mae. Na jego twarzy wykwitł pełen złośliwości uśmiech. – No i przyznam się szczerze, z chęcią skopię kilka nekromanckich tyłków w tej do porzygu uroczej otoczce, zapamiętają nazwisko Funguson na długo – zapowiedział z iskierkami magii w oczach, nie mogąc się doczekać aż to ścierwo niszczące dobre imię magii legnie w swoich własnych gruzach.
Kiedy udało im się dojść względnie do porozumienia odnośnie tego, co mają zamiar dalej robić, postanowili kolejny raz tego dnia rozdzielić się. Julian i Ismail z własnej woli czy też nie, ostatecznie musieli zostać w gospodzie, rozejrzeć się po wyznaczonym miejscu, odpocząć i poczekać aż reszta upora się z odnalezieniem demona. W tym czasie Volant ponownie zaprowadził resztę do klasztoru i gdy całą czwórką znaleźli się na miejscu, przyszła kolej na kolejne podzielenie się na dwie grupy, aby uniknąć ewentualnego schwytania.
— Poszukajmy tylnego wejścia — rzucił łowca, niechętnie obrzucając Mae krótkim spojrzeniem. Musiał skupić się na swoim zadaniu i przestać roztrząsać sytuację na statku, tym bardziej że nikt nie znał go lepiej niżeli on sam siebie. Ruszył więc czym prędzej na tyły kościoła, nie czekając nawet na demona.
Eden rzucił porozumiewawcze spojrzenie do maga, nie próbując negować już jego chęci robienia za przykrywkę dla nekromantów. Pchnął mosiężną furtkę prowadzącą na tereny klasztoru, a zaraz potem otworzył ciężkie drzwi wchodząc do środka. Wnętrze prezentowało się zupełnie jak typowy kościół, w żaden sposób nie odstając od jego norm. W rogach paliły się świece, a na samym środku znajdował się ogromny ołtarz, na którym dymiła się sporej wielkości kadzielnica. W ławach co kilka miejsc klęczały postury demonów, magów czy elfów. Wszystkie głowami zwieszonymi w dół, nie poruszającymi się w żaden sposób.
— To iluzja, te istoty nie są prawdziwe — zauważył demon po dłuższym wpatrywaniu się. Zatrzymał przed ołtarzem, starając skupić na całej magii okrywającej klasztor, która chroniła to, co tak naprawdę kryło się pod przykrywką wiernych. Eden wyłapał te jedno łączenie, które oddzielało fikcję od prawdy, pociągnął ręka w powietrzu jakby odsłaniał kotarę. Tandetna iluzja została zerwana ukazując prawdziwe oblicze klasztoru, do którego próbowano zwabić bezbronne istoty.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]
Rozpoczęcie przeprowadzenia akcji ratunkowej przebiegło znacznie szybciej niżeli się spodziewał chociaż nadal, opracowany plan działania na który wszyscy jednakowo się zgodzili wprawiał go w niemały podziw. Eden wraz z Volantem mieli za zadanie odciągnięcie uwagi wszystkich nekromantów – bądź jak największej ich ilości – w tym czasie on i Fenrir mieli znaleźć wujka Azuula, uwolnić go i wyprowadzić. Na miejscu teoretycznie, w razie problemów, miał czekać Julian i Ismail który to miał być połączony magicznie z Volantem. Apropo tego połączenia, zanim jeszcze opuścili teren centrum miasta magia aż buchnęła z ich ciał gdy zawiązali między sobą ten krótkotrwały kontrakt. Obserwował ich przy tym z zaciekawieniem jednocześnie analizując wszystkie emocje jakie Ci wszyscy czuli.
Julian był wściekły chociaż głęboko w jego sercu płonęło zmartwienie, Ismail spokojny przez najpewniej fakt, że zostawał chociaż tak zagubionej uczuciowo osoby dawno w swoim życiu nie spotkał, jakby ten dopiero uczył się to wszystko rozumieć. Fenrir nadal w jakiś nieokreślony bliżej sposób był do niego bojowo nastawiony chociaż wyciszone obecnie emocje wprawiały go w wyraźny podziw, łowiecki profesjonalizm był godny podziwu chociaż ten mógłby chociaż spróbować z nim współpracować, zamiast w dziwny sposób denerwować się i jeżyć. Volant przykuwał jego uwagę przez entuzjazm towarzyszący myśli wysadzenia całego tego czarciego dołka w powietrze, zmieszany wraz z obawą, a Eden. Eden to był Eden, jego ukochany przyjaciel, jego najcudowniejszy ojciec, był spokojny jak zawsze. Jedyne co wyczuwał w nim odrobinę zmartwienia i to co go zastanawiało to fakt czy chodziło o jego znajomego demona czy całą ich wesołą ferajnę. I im dłużej wpatrywał się w jego oczy tym mocniej miał wrażenie, że właśnie o ten ich zlepek talentów.
Dochodząc pod klasztor złapał jeszcze Edena za rękę i przytykając się nosem do jego policzka spojrzał na niego jarzącymi się oczami.
- Uważaj na siebie, będę czekał. – Mruknął poważnym tonem po czym w momencie gdy Fenrir tak dynamicznie ruszył w stronę odnalezionego wejścia do katakumb, pobiegł za łowcą rozglądając się po zacieśniającej się, ukochanej ciemności.
- Fenrir. – Szepnął gdy znaleźli obrośnięte bluszczem, metalowe drzwi które pod naciskiem ręki łowcy bez przeszkód ustąpiły, chciał go nieco zwolnić. W tym też momencie doszedł do niego i rzucając mu spokojne spojrzenie zielonych oczu ruszył zaraz za nim. Szybko jednak, ponownie już, został w tyle.
Katakumby były pełne oddechów. Słyszał każdy jeden, rozbijające się o ściany kroki, ciche rozmowy, a nawet śmiech. Docierały do niego pojedyncze słowa, wszystkie z paskudnym wydźwiękiem wykorzystywania istot magicznych, traktowania jako osób gorszego sortu. To nie była wiedza którą przekazywał mu Eden. Jednakże, poruszali się właśnie ich śladem. On mocno nasłuchiwał, rozglądał się, drepcząc kilka metrów za łowcą, przynajmniej do momentu gdy nieco zwodnicze echo prawie wyprowadziło ich na parę nekromantów. W tym też momencie on delikatnie otoczył go ramieniem w pasie po czym pociągnął na siebie szepcząc stanowcze „sh” do ucha, samemu opierając się o ścianę. Specjalnie wybrał róg koło palącej się pochodni, miejsce gdzie na gołą cegłę padał gęsty cień. Właśnie w niego wszedł wciągając w ten mrok i swojego towarzysza.
Gwałtownie otoczyła ich cisza, taka w której słychać było każde uderzenie serca. Widzieli nadal to co przed nimi jednak wyglądało jak za taflą wody, wydawało się jakby ciało tonęło w zimnym cieniu z ograniczeniem tego co widać jedynie do tego co przed nimi. Docisnął go mocniej do siebie i złapał wolną ręką za brodę, nie chciał żeby mu nagle stracił przytomność, a nie miał jak poinstruować go o głębokich i spokojnych oddechach. Dlatego pozostało mu go gładzić i mieć nadzieję na ogromny spokój. Nie często zdarzał się mu wchodzić w cień z kimś. Ostatnim razem szczęściarzem tym był Julian, a cała jego przygoda trwała tyle co przeskoczenie z miejsca na miejsce. W cieniu bowiem widniała delikatnie podświetlona ścieżka. Zarówno z lewej jak i z prawej prowadziła do kolejnego cienia oświetlonego światłem pochodni, Mae jednak postawił na cierpliwe oczekiwanie.
Nie musieli czekać długo żeby dwójka stosunkowo starszych i paskudnie roześmianych nekromantów minęła ich. A gdy w okolicy rozbrzmiał dzwon klasztorny, Ci prędko ruszyli w stronę drzwi którymi tu weszli. Dopiero wtedy Mae ponownie na niego naparł, tym razem wypychając go „na powierzchnię” pozwalając aby cień wypuścił ich z chłodu objęć tak jakby przebijali gęstą galaretę. Mimo to, trzymał go jeszcze chwilę dla własnej pewności, przynajmniej do chwili gdy ten nieco płochliwie się mu wyrwał.
- Słyszę go, łańcuchy z szlachetnego dwimerytu, swąd trucizny. Jest głodny i walczy. – Wyznał nie dotykając tematu tego bezczelnego macania, skupiając się na wujaszku. – Czy wiesz jak się przy nim zachować? Nie chciałbym żebyś go rozjuszył zanim go nie nakarmię. A potencjalnie może się na Ciebie rzucić. – Nadal szeptał żeby jego głos za mocno się nie odbijał od ścian. Jednocześnie czuł, że schodzili coraz niżej pod ziemię. Aż wreszcie dotarli do wąskich, stromych schodów.
Fenrir prychnął jedynie arogancko na słowa ciemnowłosego. Przez lata szkolił się na łowce, poznawał techniku w łapaniu i unieszkodliwianiu demonów, studiował ich zachowanie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wygłodzony demon mógł rzucić się na niego, gdy tylko zostanie uwolniony z więzów. To właśnie pragnienie demonów było najbardziej niebezpieczne dla ludzi. Przestawały nad sobą panować, nie znając żadnej kontroli. Były jak w szale, otumanione i odurzone. Nie liczyli się dla nich najbliżsi czy rodzina.
— Nie doceniasz mnie — stwierdził przyciszony głosem, podążając tuż za demonem. Nie podobało mu się, że z nich dwóch, to właśnie Mae postanowił przejąć na moment pałeczkę, a jednak musiał myśleć trzeźwo. Zdawał sobie, że w tej chwili to on był najbardziej zagrożony. — Dam sobie radę. Nakarm go, ja zostanę na tyłach i zajmę się łańcuchami — dodał, przesuwając jedną rękę na swój sztylet, który starał się mieć w pogotowiu. Nie można było powiedzieć, że był całkowicie spokojny. Stres ciążył na nim czym najgorsze fatum i nie miał nawet pewności, czy może w pełni zaufać Mae. Nie potrafił od tak, powierzyć mu w rękach swojego życia, kiedy jego zaufanie do demonów praktycznie nie istniało.
- Absolutnie nie o to chodzi. Martwię się. – Sprostował z uśmiechem. – Widziałem do czego jesteś zdolny, masz o wiele większe umiejętności bitewne niż ja. Będę się na nich opierał ale w tym jednym, w kontakcie z wujaszkiem, musisz dać mi miejsce. – Powiedział spokojnie kiwając ogonem który przez fakt odległości i pewnie mniejszego skupienia Edena zaczął się coraz mocniej pojawiać, a który reagował na schodzenie po schodach powijaniem się i opadaniem.
[justify]
Oddalająca się czwórka z ich bandy była jeszcze do zniknięcia w uliczne prowadzona jego wzrokiem. Nie ruszał się z miejsca przestępując z nogi na nogę i dopiero w momencie gdy dostrzegł, że zaczyna się na niego zwracać uwagę – chociaż bardziej na jego drogi strój akademicki – zesztywniał odwracając spojrzenie na wściekłego chociaż starającego się to opanować Juliana. W tym też momencie uśmiechnął się do niego przepraszająco i proponując gestem dłoni wejście do gospody zaczął zastanawia się w nieco zbyt gorączkowy sposób jak przywrócić na jego twarzy uśmiech. Lub! Zwyczajnie sprawić żeby zrozumiał tą troskę.
- Rozumiem, że się o nich martwisz ale gdybyś został zainfekowany, podstawowy eliksir by nie pomógł. – Wyjaśnił cicho w momencie gdy zaczęli zmierzać do karczmy po czym uchylił przed nim drzwi. – A na inne nie bardzo mamy tu środki. – Dodał w momencie gdyby blondyn chciał podważyć jego teorię jakby rozstawienie obozu miało sprawić, że prosto skomplikowany napój by stworzyli. Poza tym sam zaczynał się stresować jego zdenerwowaniem bo chociaż sam nie rozumiał emocji na tyle żeby zauważy iż jest to bardziej szok i niedowierzanie, tak pewnie w podobny sposób cała sytuacja nadwyrężała i jego nerwy.
Zajmując miejsce w głębi Sali uśmiechnął się jeszcze raz przepraszająco, nie wiedział czy to była jego wina, czy dla Julka jego towarzystwo na dłużej było karą, poza tym zaczął się właśnie stresować tym, że byli sami, przez co rozejrzał się po ciepłym wnętrzu dając sobie chwilę na ochłonięcie.
- Może… opracujemy wstępny plan? Będziemy mieli dodatkowego gościa którego należałoby gdzieś ukryć i którym najpewniej trzeba by się zająć. Poza tym, że jesteś łowcą, wiesz coś o tej rasie? – Dopytał dla pewności nie wiedząc czy przeciętny człowiek za którego nadal miał Juliana w ogóle takimi tematami się interesuje. Słysząc o tym, że ten posiada dość bogatą wiedzę nieco zbyt widocznie się zaskoczył i przekręcając głowę zaczął obserwować dokładniej jego sylwetkę. Wydawał się taki… zwykły. A jednak im częściej z nim miał kontakt był taki nadzwyczajny.
- Każdego z was tak przygotowują? Wybacz, nie interesowałem się Twoją profesją. – Przyznał cały czas zgrabnie manewrując między tym żeby nie używać pewnych słów.
- Masz na myśli ten konkretny przypadek, czy ogólnie czy wiem coś o demonach? – zapytał życzliwie, spoglądając z uśmieszkiem na Ismaila. Nadal było mu nie w smak, że tak po prostu zostawili ich z tyłu, ale skoro już znalazł się w takiej sytuacji miał zamiar zrobić wszystko, by jak najszybciej mogli opuścić miasto bez wzbudzania podejrzeń. – Cóż, jeśli chodzi o samą rasę mam kilka ciekawostek w zanadrzu, aczkolwiek o demonach piątego stopnia ogólnie mało wiadomo, biorąc jednak pod uwagę to jak wygląda i zachowuje się Eden, bazowałbym na tym, co byliśmy w stanie zaobserwować do tej pory – zauważył, spoglądając w oczy maga bystrym spojrzeniem, mówiącym że jeśli coś było do zaobserwowania, on to zauważył.
Za to na przeprosiny, roześmiał się radośnie, klepiąc Isia przyjaźnie po plecach.
- Nie szkodzi, ja też nie wiem zbyt wiele o magach – odpowiedział w ramach rekompensaty, może nie będąc tak do końca szczerym, choć takiego maga z krwi i kości, władającego prawdziwą, potężną magią spotkał po raz pierwszy. – I cóż… to zależy, w dużej mierze uczymy się na doświadczeniu budowanym przez akcje, w których bierzemy udział. Dużo też czytam i słucham gdzie się da – powiedział, uśmiechając się niewinnie.
- Wracając jednak do naszej części tej wyprawy… myślę, że powinniśmy przygotować ubrania na zmianę i zorientować się, choćby pytając ludzi w karczmie, czy bramy miasta są zamykane na noc, no i czy ktoś interesuje się bezpieczeństwem jako takim. Możemy mieć problem jeśli nekromanci będą chcieli nas gonić, a tuż przed zmrokiem zamkną nam bramy przed nosem – zauważył, zastanawiając się jakie są szanse, że w tym mieście bezprawia ktokolwiek zainteresuje się sprawami kogoś innego.
Nieoczekiwanie i nieco bez kontroli podparł głowę na łokciach przyglądając się mu jak małe dziecko zafascynowane opowieścią wędrowca. Julian był jednak niesamowity. Pozbierał się bardzo szybko z tych negatywnych emocji jakie nim wstrząsnęły i równie prędko zaczął bardzo trzeźwo myśleć. W dodatku w kategoriach w których on by nawet nie próbował! Pokiwał więc powoli głową na zgodę tego wszystkiego co trzeba było zrobić po czym po chwili cmoknął.
- Gdzie możemy dowiedzieć się takich rzeczy? U jakiś strażników czy wystarczy zapytać gospodarza karczmy? Ubrania jakieś mamy, wiem że Mae jest demonem zbieraczem więc powinien w znaczącym stopniu ograniczyć agresję tej piątki ale pewne środki bezpieczeństwa powinniśmy podjąć. Myślałem nad barierami magicznymi, które w drodze konsultowałem już z Volantem. – Przyznał niepotrzebnie zwracając na nich uwagę karczmarza który chyba poczuł się zazdrosny, że Julek tak szybko znalazł fana! Chociaż, podchodząc do nich miał dziwny błysk w oczach gdy spojrzał w jego złote oczy.
- Szybko wróciliście, może coś zjecie? Późno się robi! – Zaproponował przyglądając się z równą uwagą im obydwu na co Isio kontrolnie spojrzał na Juliana pozwalając to jemu podejmować decyzję. Chociaż racja, było już późno, a oni nie zjedli dzisiaj obiadu.
- Jestem głodny. – Szepnął do towarzysza na co mężczyzna zaśmiał się ciepło.
- Zaraz wam coś dobrego przygotuję! Twój starszy brat Cię zostawił? Jeżeli nie masz pieniędzy to się nie przejmuj, coś wymyślimy. – Zapewnił go tonem jakby co najmniej rycersko ratował księżniczkę chociaż musiał się w dość znaczy sposób oblizać. Zaraz też jego wzrok padł na magu ponownie oceniając i lubiąc to co miał przed oczyma.
- Kompletnie się nie przejmujcie! To miejsce ma stanowić ostoję dla zbłąkanych! A my, my się dogadamy! Z takimi dżentelmenami pewnie to będzie łatwizna. – Wyznał odchodząc jakby nie czekał na aprobatę na nakarmienie ich. Po prostu miał zamiar to zrobić.
- Wydaje mi się, że wystarczy zapytać tutaj… - zaczął Julian, ale zanim zaczął się nad tym poważnie zastanawiać, obok pojawił się karczmarz z jeszcze bardziej obrzydliwym błyskiem w oku, do tego dłużej zawiesił spojrzenie na Ismailu, sprawiając że Julian zmrużył groźnie oczy. Jego mogli sobie podrywać, słać lubieżne spojrzenia i oblizywać się obrzydliwie, nie obchodziło go to, bo wiedział, że da sobie radę… Z Isiem było inaczej, a on czuł się odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo.
Nie odmówił jednak kolacji, słysząc szept Isia, zgadzając się, by mężczyzna przyniósł im po porcji gulaszu. Miał pieniądze, choć jak widział po mężczyźnie, wolałby on, by ich nie miał. Julian odprowadził go wzrokiem, a na jego uroczej twarzy pojawił się zacięty wyraz.
- Jeśli jeszcze raz tu podejdzie i będzie próbował cię dotknąć, schowaj się za mną – powiedział ostrym tonem, nagle zdając sobie sprawę z tego, że otaczało ich jeszcze kilka osób. W ogóle karczma zrobiła się nieco bardziej pusta, choć kilku gości raczyło się trunkami. Ci, którzy na nich spoglądali mieli raczej jasne intencje wypisane na twarzach.
A kiedy karczmarz pojawił się obok, z miskami dla nich, Julian prawie nie udawał, posyłając mu nieco bardziej pewny siebie, groźny uśmiech, ostrzegając go, by niczego nie próbował. Nadal jednak musieli zdobyć informacje.
- Gospodarzu? – zapytał zatem trzepocząc niewinnie rzęsami, zwracając na siebie uwagę tych kilku siedzących obok, zbyt trzeźwych jak na jego gust osób. – Czy bramy tego miasta zamykają się na noc? – zapytał słodko, odgryzając kawałek pajdy świeżego chleba.
- Z tego co wiem, to nie. A dlaczego pytasz, ptaszku? Już chcesz stąd uciekać? – zapytał go miękkim tonem, sprawiając że Julian dyskretnie sięgnął pod stołem do sztyletu ukrytego po wewnętrznej stronie uda.
- Oczywiście, że nie, chciałem jednak z braciszkiem popatrzeć na gwiazdy za miastem – powiedział nieco mniej niewinnie, przypominając tym samym, że nadal nie byli z Isiem sami, a gdzieś tam był jego „brat” znacznie groźniejszy niż on sam.
Zanim otrzymali porcję jedzenia jego twarz nabrała mocno pytającego wyrazu. Nie zdążył zapytać o co chodziło z dotykiem, kompletnie nie załapał z jakim podtekstem miałoby się to odbywać ani, nie zauważył zainteresowania ich dwójką. To co go pochłonęło to kwestia jedzenia za które chętnie się zabrał dziękując mężczyźnie, również nie rozumiejąc nagłej zmiany w Julianie. On taki nie był! Niesamowity owszem, sztucznie słodki – raczej nie zauważył. Natomiast powoli zaczynało do niego docierać, że coś jest mocno nie tak i tylko czekał żeby móc blondyna o to zapytać.
Rozpoczęcie przeprowadzenia akcji ratunkowej przebiegło znacznie szybciej niżeli się spodziewał chociaż nadal, opracowany plan działania na który wszyscy jednakowo się zgodzili wprawiał go w niemały podziw. Eden wraz z Volantem mieli za zadanie odciągnięcie uwagi wszystkich nekromantów – bądź jak największej ich ilości – w tym czasie on i Fenrir mieli znaleźć wujka Azuula, uwolnić go i wyprowadzić. Na miejscu teoretycznie, w razie problemów, miał czekać Julian i Ismail który to miał być połączony magicznie z Volantem. Apropo tego połączenia, zanim jeszcze opuścili teren centrum miasta magia aż buchnęła z ich ciał gdy zawiązali między sobą ten krótkotrwały kontrakt. Obserwował ich przy tym z zaciekawieniem jednocześnie analizując wszystkie emocje jakie Ci wszyscy czuli.
Julian był wściekły chociaż głęboko w jego sercu płonęło zmartwienie, Ismail spokojny przez najpewniej fakt, że zostawał chociaż tak zagubionej uczuciowo osoby dawno w swoim życiu nie spotkał, jakby ten dopiero uczył się to wszystko rozumieć. Fenrir nadal w jakiś nieokreślony bliżej sposób był do niego bojowo nastawiony chociaż wyciszone obecnie emocje wprawiały go w wyraźny podziw, łowiecki profesjonalizm był godny podziwu chociaż ten mógłby chociaż spróbować z nim współpracować, zamiast w dziwny sposób denerwować się i jeżyć. Volant przykuwał jego uwagę przez entuzjazm towarzyszący myśli wysadzenia całego tego czarciego dołka w powietrze, zmieszany wraz z obawą, a Eden. Eden to był Eden, jego ukochany przyjaciel, jego najcudowniejszy ojciec, był spokojny jak zawsze. Jedyne co wyczuwał w nim odrobinę zmartwienia i to co go zastanawiało to fakt czy chodziło o jego znajomego demona czy całą ich wesołą ferajnę. I im dłużej wpatrywał się w jego oczy tym mocniej miał wrażenie, że właśnie o ten ich zlepek talentów.
Dochodząc pod klasztor złapał jeszcze Edena za rękę i przytykając się nosem do jego policzka spojrzał na niego jarzącymi się oczami.
- Uważaj na siebie, będę czekał. – Mruknął poważnym tonem po czym w momencie gdy Fenrir tak dynamicznie ruszył w stronę odnalezionego wejścia do katakumb, pobiegł za łowcą rozglądając się po zacieśniającej się, ukochanej ciemności.
- Fenrir. – Szepnął gdy znaleźli obrośnięte bluszczem, metalowe drzwi które pod naciskiem ręki łowcy bez przeszkód ustąpiły, chciał go nieco zwolnić. W tym też momencie doszedł do niego i rzucając mu spokojne spojrzenie zielonych oczu ruszył zaraz za nim. Szybko jednak, ponownie już, został w tyle.
Katakumby były pełne oddechów. Słyszał każdy jeden, rozbijające się o ściany kroki, ciche rozmowy, a nawet śmiech. Docierały do niego pojedyncze słowa, wszystkie z paskudnym wydźwiękiem wykorzystywania istot magicznych, traktowania jako osób gorszego sortu. To nie była wiedza którą przekazywał mu Eden. Jednakże, poruszali się właśnie ich śladem. On mocno nasłuchiwał, rozglądał się, drepcząc kilka metrów za łowcą, przynajmniej do momentu gdy nieco zwodnicze echo prawie wyprowadziło ich na parę nekromantów. W tym też momencie on delikatnie otoczył go ramieniem w pasie po czym pociągnął na siebie szepcząc stanowcze „sh” do ucha, samemu opierając się o ścianę. Specjalnie wybrał róg koło palącej się pochodni, miejsce gdzie na gołą cegłę padał gęsty cień. Właśnie w niego wszedł wciągając w ten mrok i swojego towarzysza.
Gwałtownie otoczyła ich cisza, taka w której słychać było każde uderzenie serca. Widzieli nadal to co przed nimi jednak wyglądało jak za taflą wody, wydawało się jakby ciało tonęło w zimnym cieniu z ograniczeniem tego co widać jedynie do tego co przed nimi. Docisnął go mocniej do siebie i złapał wolną ręką za brodę, nie chciał żeby mu nagle stracił przytomność, a nie miał jak poinstruować go o głębokich i spokojnych oddechach. Dlatego pozostało mu go gładzić i mieć nadzieję na ogromny spokój. Nie często zdarzał się mu wchodzić w cień z kimś. Ostatnim razem szczęściarzem tym był Julian, a cała jego przygoda trwała tyle co przeskoczenie z miejsca na miejsce. W cieniu bowiem widniała delikatnie podświetlona ścieżka. Zarówno z lewej jak i z prawej prowadziła do kolejnego cienia oświetlonego światłem pochodni, Mae jednak postawił na cierpliwe oczekiwanie.
Nie musieli czekać długo żeby dwójka stosunkowo starszych i paskudnie roześmianych nekromantów minęła ich. A gdy w okolicy rozbrzmiał dzwon klasztorny, Ci prędko ruszyli w stronę drzwi którymi tu weszli. Dopiero wtedy Mae ponownie na niego naparł, tym razem wypychając go „na powierzchnię” pozwalając aby cień wypuścił ich z chłodu objęć tak jakby przebijali gęstą galaretę. Mimo to, trzymał go jeszcze chwilę dla własnej pewności, przynajmniej do chwili gdy ten nieco płochliwie się mu wyrwał.
- Słyszę go, łańcuchy z szlachetnego dwimerytu, swąd trucizny. Jest głodny i walczy. – Wyznał nie dotykając tematu tego bezczelnego macania, skupiając się na wujaszku. – Czy wiesz jak się przy nim zachować? Nie chciałbym żebyś go rozjuszył zanim go nie nakarmię. A potencjalnie może się na Ciebie rzucić. – Nadal szeptał żeby jego głos za mocno się nie odbijał od ścian. Jednocześnie czuł, że schodzili coraz niżej pod ziemię. Aż wreszcie dotarli do wąskich, stromych schodów.
Fenrir prychnął jedynie arogancko na słowa ciemnowłosego. Przez lata szkolił się na łowce, poznawał techniku w łapaniu i unieszkodliwianiu demonów, studiował ich zachowanie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wygłodzony demon mógł rzucić się na niego, gdy tylko zostanie uwolniony z więzów. To właśnie pragnienie demonów było najbardziej niebezpieczne dla ludzi. Przestawały nad sobą panować, nie znając żadnej kontroli. Były jak w szale, otumanione i odurzone. Nie liczyli się dla nich najbliżsi czy rodzina.
— Nie doceniasz mnie — stwierdził przyciszony głosem, podążając tuż za demonem. Nie podobało mu się, że z nich dwóch, to właśnie Mae postanowił przejąć na moment pałeczkę, a jednak musiał myśleć trzeźwo. Zdawał sobie, że w tej chwili to on był najbardziej zagrożony. — Dam sobie radę. Nakarm go, ja zostanę na tyłach i zajmę się łańcuchami — dodał, przesuwając jedną rękę na swój sztylet, który starał się mieć w pogotowiu. Nie można było powiedzieć, że był całkowicie spokojny. Stres ciążył na nim czym najgorsze fatum i nie miał nawet pewności, czy może w pełni zaufać Mae. Nie potrafił od tak, powierzyć mu w rękach swojego życia, kiedy jego zaufanie do demonów praktycznie nie istniało.
- Absolutnie nie o to chodzi. Martwię się. – Sprostował z uśmiechem. – Widziałem do czego jesteś zdolny, masz o wiele większe umiejętności bitewne niż ja. Będę się na nich opierał ale w tym jednym, w kontakcie z wujaszkiem, musisz dać mi miejsce. – Powiedział spokojnie kiwając ogonem który przez fakt odległości i pewnie mniejszego skupienia Edena zaczął się coraz mocniej pojawiać, a który reagował na schodzenie po schodach powijaniem się i opadaniem.
[justify]
Oddalająca się czwórka z ich bandy była jeszcze do zniknięcia w uliczne prowadzona jego wzrokiem. Nie ruszał się z miejsca przestępując z nogi na nogę i dopiero w momencie gdy dostrzegł, że zaczyna się na niego zwracać uwagę – chociaż bardziej na jego drogi strój akademicki – zesztywniał odwracając spojrzenie na wściekłego chociaż starającego się to opanować Juliana. W tym też momencie uśmiechnął się do niego przepraszająco i proponując gestem dłoni wejście do gospody zaczął zastanawia się w nieco zbyt gorączkowy sposób jak przywrócić na jego twarzy uśmiech. Lub! Zwyczajnie sprawić żeby zrozumiał tą troskę.
- Rozumiem, że się o nich martwisz ale gdybyś został zainfekowany, podstawowy eliksir by nie pomógł. – Wyjaśnił cicho w momencie gdy zaczęli zmierzać do karczmy po czym uchylił przed nim drzwi. – A na inne nie bardzo mamy tu środki. – Dodał w momencie gdyby blondyn chciał podważyć jego teorię jakby rozstawienie obozu miało sprawić, że prosto skomplikowany napój by stworzyli. Poza tym sam zaczynał się stresować jego zdenerwowaniem bo chociaż sam nie rozumiał emocji na tyle żeby zauważy iż jest to bardziej szok i niedowierzanie, tak pewnie w podobny sposób cała sytuacja nadwyrężała i jego nerwy.
Zajmując miejsce w głębi Sali uśmiechnął się jeszcze raz przepraszająco, nie wiedział czy to była jego wina, czy dla Julka jego towarzystwo na dłużej było karą, poza tym zaczął się właśnie stresować tym, że byli sami, przez co rozejrzał się po ciepłym wnętrzu dając sobie chwilę na ochłonięcie.
- Może… opracujemy wstępny plan? Będziemy mieli dodatkowego gościa którego należałoby gdzieś ukryć i którym najpewniej trzeba by się zająć. Poza tym, że jesteś łowcą, wiesz coś o tej rasie? – Dopytał dla pewności nie wiedząc czy przeciętny człowiek za którego nadal miał Juliana w ogóle takimi tematami się interesuje. Słysząc o tym, że ten posiada dość bogatą wiedzę nieco zbyt widocznie się zaskoczył i przekręcając głowę zaczął obserwować dokładniej jego sylwetkę. Wydawał się taki… zwykły. A jednak im częściej z nim miał kontakt był taki nadzwyczajny.
- Każdego z was tak przygotowują? Wybacz, nie interesowałem się Twoją profesją. – Przyznał cały czas zgrabnie manewrując między tym żeby nie używać pewnych słów.
- Masz na myśli ten konkretny przypadek, czy ogólnie czy wiem coś o demonach? – zapytał życzliwie, spoglądając z uśmieszkiem na Ismaila. Nadal było mu nie w smak, że tak po prostu zostawili ich z tyłu, ale skoro już znalazł się w takiej sytuacji miał zamiar zrobić wszystko, by jak najszybciej mogli opuścić miasto bez wzbudzania podejrzeń. – Cóż, jeśli chodzi o samą rasę mam kilka ciekawostek w zanadrzu, aczkolwiek o demonach piątego stopnia ogólnie mało wiadomo, biorąc jednak pod uwagę to jak wygląda i zachowuje się Eden, bazowałbym na tym, co byliśmy w stanie zaobserwować do tej pory – zauważył, spoglądając w oczy maga bystrym spojrzeniem, mówiącym że jeśli coś było do zaobserwowania, on to zauważył.
Za to na przeprosiny, roześmiał się radośnie, klepiąc Isia przyjaźnie po plecach.
- Nie szkodzi, ja też nie wiem zbyt wiele o magach – odpowiedział w ramach rekompensaty, może nie będąc tak do końca szczerym, choć takiego maga z krwi i kości, władającego prawdziwą, potężną magią spotkał po raz pierwszy. – I cóż… to zależy, w dużej mierze uczymy się na doświadczeniu budowanym przez akcje, w których bierzemy udział. Dużo też czytam i słucham gdzie się da – powiedział, uśmiechając się niewinnie.
- Wracając jednak do naszej części tej wyprawy… myślę, że powinniśmy przygotować ubrania na zmianę i zorientować się, choćby pytając ludzi w karczmie, czy bramy miasta są zamykane na noc, no i czy ktoś interesuje się bezpieczeństwem jako takim. Możemy mieć problem jeśli nekromanci będą chcieli nas gonić, a tuż przed zmrokiem zamkną nam bramy przed nosem – zauważył, zastanawiając się jakie są szanse, że w tym mieście bezprawia ktokolwiek zainteresuje się sprawami kogoś innego.
Nieoczekiwanie i nieco bez kontroli podparł głowę na łokciach przyglądając się mu jak małe dziecko zafascynowane opowieścią wędrowca. Julian był jednak niesamowity. Pozbierał się bardzo szybko z tych negatywnych emocji jakie nim wstrząsnęły i równie prędko zaczął bardzo trzeźwo myśleć. W dodatku w kategoriach w których on by nawet nie próbował! Pokiwał więc powoli głową na zgodę tego wszystkiego co trzeba było zrobić po czym po chwili cmoknął.
- Gdzie możemy dowiedzieć się takich rzeczy? U jakiś strażników czy wystarczy zapytać gospodarza karczmy? Ubrania jakieś mamy, wiem że Mae jest demonem zbieraczem więc powinien w znaczącym stopniu ograniczyć agresję tej piątki ale pewne środki bezpieczeństwa powinniśmy podjąć. Myślałem nad barierami magicznymi, które w drodze konsultowałem już z Volantem. – Przyznał niepotrzebnie zwracając na nich uwagę karczmarza który chyba poczuł się zazdrosny, że Julek tak szybko znalazł fana! Chociaż, podchodząc do nich miał dziwny błysk w oczach gdy spojrzał w jego złote oczy.
- Szybko wróciliście, może coś zjecie? Późno się robi! – Zaproponował przyglądając się z równą uwagą im obydwu na co Isio kontrolnie spojrzał na Juliana pozwalając to jemu podejmować decyzję. Chociaż racja, było już późno, a oni nie zjedli dzisiaj obiadu.
- Jestem głodny. – Szepnął do towarzysza na co mężczyzna zaśmiał się ciepło.
- Zaraz wam coś dobrego przygotuję! Twój starszy brat Cię zostawił? Jeżeli nie masz pieniędzy to się nie przejmuj, coś wymyślimy. – Zapewnił go tonem jakby co najmniej rycersko ratował księżniczkę chociaż musiał się w dość znaczy sposób oblizać. Zaraz też jego wzrok padł na magu ponownie oceniając i lubiąc to co miał przed oczyma.
- Kompletnie się nie przejmujcie! To miejsce ma stanowić ostoję dla zbłąkanych! A my, my się dogadamy! Z takimi dżentelmenami pewnie to będzie łatwizna. – Wyznał odchodząc jakby nie czekał na aprobatę na nakarmienie ich. Po prostu miał zamiar to zrobić.
- Wydaje mi się, że wystarczy zapytać tutaj… - zaczął Julian, ale zanim zaczął się nad tym poważnie zastanawiać, obok pojawił się karczmarz z jeszcze bardziej obrzydliwym błyskiem w oku, do tego dłużej zawiesił spojrzenie na Ismailu, sprawiając że Julian zmrużył groźnie oczy. Jego mogli sobie podrywać, słać lubieżne spojrzenia i oblizywać się obrzydliwie, nie obchodziło go to, bo wiedział, że da sobie radę… Z Isiem było inaczej, a on czuł się odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo.
Nie odmówił jednak kolacji, słysząc szept Isia, zgadzając się, by mężczyzna przyniósł im po porcji gulaszu. Miał pieniądze, choć jak widział po mężczyźnie, wolałby on, by ich nie miał. Julian odprowadził go wzrokiem, a na jego uroczej twarzy pojawił się zacięty wyraz.
- Jeśli jeszcze raz tu podejdzie i będzie próbował cię dotknąć, schowaj się za mną – powiedział ostrym tonem, nagle zdając sobie sprawę z tego, że otaczało ich jeszcze kilka osób. W ogóle karczma zrobiła się nieco bardziej pusta, choć kilku gości raczyło się trunkami. Ci, którzy na nich spoglądali mieli raczej jasne intencje wypisane na twarzach.
A kiedy karczmarz pojawił się obok, z miskami dla nich, Julian prawie nie udawał, posyłając mu nieco bardziej pewny siebie, groźny uśmiech, ostrzegając go, by niczego nie próbował. Nadal jednak musieli zdobyć informacje.
- Gospodarzu? – zapytał zatem trzepocząc niewinnie rzęsami, zwracając na siebie uwagę tych kilku siedzących obok, zbyt trzeźwych jak na jego gust osób. – Czy bramy tego miasta zamykają się na noc? – zapytał słodko, odgryzając kawałek pajdy świeżego chleba.
- Z tego co wiem, to nie. A dlaczego pytasz, ptaszku? Już chcesz stąd uciekać? – zapytał go miękkim tonem, sprawiając że Julian dyskretnie sięgnął pod stołem do sztyletu ukrytego po wewnętrznej stronie uda.
- Oczywiście, że nie, chciałem jednak z braciszkiem popatrzeć na gwiazdy za miastem – powiedział nieco mniej niewinnie, przypominając tym samym, że nadal nie byli z Isiem sami, a gdzieś tam był jego „brat” znacznie groźniejszy niż on sam.
Zanim otrzymali porcję jedzenia jego twarz nabrała mocno pytającego wyrazu. Nie zdążył zapytać o co chodziło z dotykiem, kompletnie nie załapał z jakim podtekstem miałoby się to odbywać ani, nie zauważył zainteresowania ich dwójką. To co go pochłonęło to kwestia jedzenia za które chętnie się zabrał dziękując mężczyźnie, również nie rozumiejąc nagłej zmiany w Julianie. On taki nie był! Niesamowity owszem, sztucznie słodki – raczej nie zauważył. Natomiast powoli zaczynało do niego docierać, że coś jest mocno nie tak i tylko czekał żeby móc blondyna o to zapytać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wnętrze świątyni było ciche, zbyt ciche jak na ilość istot jaka miała się w niej znajdować, sądząc po stworzeniach pochylających pokornie głowy i siedzących w ławkach. Volant nie potrzebował dodatkowego zapewnienia, że nie były to żywe istoty, nic jednak nie powiedział, podchodząc bliżej ołtarza i pozwalając Edenowi zdjąć czar. Sam już wcześniej nie czuł się w tym miejscu zbyt dobrze, a jednak, kiedy iluzja rozwiała się przed jego oczami, na jego twarzy pojawił się wyraz odrazy. Do tej pory piękne, kolorowe witraże, mogące uchodzić za sztukę, przedstawiającą żywot jakiegoś świętego, stały się ponure, przepuszczając do środka niewiele światła z zewnątrz. Ławki pozostały na swoich miejscach, ale siedzące w nich elfy, wróżki i inni człekokształtni przybrali swój prawdziwy kształt, szczątków zatrzymanych nekromancką magią w czasie. Na dodatek układały się we wzór, który natychmiast zaalarmował maga.
- Formacja Świątynna, to przez nią to miejsce prosperuje tak dobrze – powiedział podchodząc bliżej trupa młodej elfki, a widząc oplatające ją korzenie roślin, wiedział, że się nie mylił. Owoce i wszystkie rośliny, które rosły na tej ziemi żywiły się życiem jakie kiedyś płynęło w tych istotach. – Powinniśmy ją złamać, to na pewno ich zaalarmuje, a nas uchroni, trudniej rozbudzić trupy wyrwane z czaru – powiedział, rozcierając palce i szykując się by użyć zaklęcia.
- Masz coś przeciwko elektryczności? – zapytał jeszcze, a na jego ustach pojawił się pewny siebie uśmieszek.
Zanim jednak rzucił czar, poczekał aż Eden odnalazł przejście do podziemi znajdujące się w pobliżu ołtarza, podchodząc do kamiennego podwyższenia, wyciągając na boki ręce i oddychając głęboko, sięgnął w głąb siebie, a czując płynącą w nim moc, zaczerpnął z niej garść, sprawiając że więcej niż do tej pory fioletowych iskier pojawiło się wokół niego, unosząc jego szare włosy do góry. Nad klasztorem zagrzmiało, na zewnątrz zerwał się wiatr, ciemne chmury pojawiły się nad miastem, kłębiąc się w jednym, konkretnym miejscu. Volant usłyszał zaskoczone krzyki z zewnątrz, ale nie przestał, roztaczając wokół siebie woń wilgoci i napięcia przed burzą. A kiedy poczuł, że na zewnątrz zebrało się wystarczająco dużo energii…
- HADAR! – krzyknął, wyrzucając jedno ramię do góry, rozcapierzając palce, by po chwili w klasztorze rozszedł się okropny huk, kiedy błyskawica przecięła niebo, wybijając dziurę w powale, by trafić w wyciągniętą dłoń maga.
Czując gorąco wokół palców i czystą energię, która przeniknęła jego ciało, drugą dłoń skierował w kierunku ziemi, sprawiając że drzemiący w nim piorun gwałtownie opuścił jego wnętrze, niszcząc płytki, ołtarz, paląc ławki i wiszące w oknach kotary. Odrzut gorącego powietrza był tak wielki, że zalegające pomiędzy meblami zwłoki zostały rozrzucone po wnętrzu świątyni, łamiąc utworzony z nich szyk. Kiedy to wszystko na chwilę się uspokoiło, mag zadowolony z siebie strzepnął niewidzialny kurz z szat, udając że nie zauważył wielkiego krateru z połamanych płytek i roztrzaskanych kamieni jaki wokół niego powstał.
- Chyba zostali dostatecznie zaalarmowani, nie uważasz? – zapytał, a z jego oczu wyzierała czysta złośliwość, kiedy usłyszeli na zewnątrz tupot wielu stóp.
Zanim nekromanci zdążyli wbiec do klasztoru ich dwójka zbiegała po schodach w podziemia, nie ukrywając swojej obecności, niszcząc wszystko co było do zniszczenia, atakując zaskoczonych czarowników i odciągając ich jak najdalej od kierunku, w którym powinni być Mae z Fenrirem.
Julian z każdą przedłużającą się chwilą, w której wzrok mężczyzny spoczywał na nim, lub na jego nieświadomym towarzyszu, czuł że popełnili błąd. Nie bał się o siebie, raczej o to, że wda się niepotrzebnie w jakąś bójkę, przez którą będą musieli opuścić najpierw karczmę, potem miasto i nie dadzą rady pomóc reszcie. W końcu był człowiekiem, bytem, który jak już zdołał zauważyć najmniej się liczył, za to najwięcej chciał i przelał krwi w imię ideałów, które wcale tak świetne nie były. Niemniej odetchnął, kiedy karczmarz w końcu odszedł od nich, zostawiając ich, by w spokoju mogli dokończyć kolację. Julian nie był pewien, czy powinni tak ochoczo zabierać się za coś, co podał im ten mężczyzna, ale widząc jak głodny Ismail był, nie miał serca zrzucać na niego swoich podejrzeń. No i choć nadal czuł się obserwowany, pozwolono im zjeść w spokoju. I dopiero w momencie, w którym chłopak stwierdził, że zostanie na widoku mogło być zbyt niebezpieczne, do ich stolika dosiadł się jakiś wielki mężczyzna o nieprzyjemnej twarzy poznaczonej bliznami. Do tego zaraz za nim, wokół stolika pojawiło się jeszcze dwójka nieprzyjemnych typków, rechocząc do siebie i rzucając w powietrze jakieś niewybredne żarty.
- W czym możemy pomóc, panowie? – zapytał uprzejmie Julian, choć uśmiech, który pojawił się na jego twarzy należał raczej do tych lodowatych.
- Brr… cóż za wyraz twarzy, ślicznotko, nie wiesz, że ludzie mojego pokroju oczekują raczej ciepłego przyjęcia? – odparł ten, który się dosiadł, a w akompaniamencie jego słów jedna ciężka łapa znalazła się na ramieniu chłopaka.
- Obawiam się, że z kimś mnie pan myli. Z tego co wiem, kobiety nie mają jaj – powiedział tym samym, konwersacyjnym tonem. Zbir roześmiał się rubasznie, a w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego.
- Naprawdę? A to dziwne, wydawało mi się, że przy tym stoliku nikt z jajami nie siedzi, rzuciły mi się za to w oczy dwie, bardzo ładne buźki, które chciałbym obejrzeć z bliska… - rzucił, sięgając dłonią po brodę Ismaila.
Nie zdążył go choćby tknąć. Julian już wcześniej szykował się do ataku, a kiedy w jego mniemaniu został sprowokowany, nie patyczkował się dłużej, mężczyznę który trzymał rękę na jego ramieniu nokautując jednym, celnym za to bardzo silnym ciosem z łokcia w splot słoneczny. Zaraz potem znalazł się na stole, nad głową maga wyprowadzając celnego kopniaka w trzeciego napastnika, z rozpędem zgarniając stopą rękę, która śmiała zbliżyć się do twarzy białowłosego, by piętą, docisnąć ją do stołu, miażdżąc mężczyźnie palce.
- Ty mały…! – wrzasnął zbir, ale nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Julian z premedytacją jeszcze mocniej zgniótł jego rękę, wyjmując z pochwy ciężki miecz, którego, jakimś cudem nikt do tej pory nie zauważył, by wbić go z impetem w stół, tak blisko twarzy tamtego, że ostrze otarło się o jego policzek, robiąc na nim krwawą rysę.
- Jeśli masz ochotę, stary zboczeńcu, to zaraz sprawię, że przy tym stole zostanie trzech, których już nikt nigdy nie będzie w stanie nazwać mężczyznami – syknął cicho, tak by jego niewybredna groźba nie dotarła do uszu Isia. Mimo wszystko miał wrażenie, że chłopak był tak niewinny, że przez cały ten czas nie miał pojęcia co się w zasadzie stało i miał wrażenie, że nie był osobą, która powinna mu to wszystko wyjaśniać.
- Ty byś nie… - zaczął facet, ale już innym tonem, a w jego oczach błysnął strach.
- Ja bym nie, co? Nie ośmielił się, nie potrafił? Przekonaj się na własnej skórze, frajerze – prychnął, a widząc jeszcze więcej strachu w ciemnych oczach przed sobą, prychnął tylko, podnosząc się i w końcu wypuszczając dłoń mężczyzny spod swojego buta.
- Chodź Isiu, nie chcemy żeby komuś stała się krzywda jeśli zbyt długo tu zostaniemy, prawda? – rzucił, zeskakując zaraz zwinnie ze stołu, wyciągając swój miecz spomiędzy stołowych desek, by jakby był zrobiony z papieru, zarzucić sobie jego ciężkie, wielkie ostrze na ramię i rzucić jeszcze jeden, teraz już całkiem szery, pozbawiony naiwności uśmiech karczmarzowi, który stał za kontuarem i przyglądał mu się z otwartymi ustami i piwem ściekającym po palcach.
- Formacja Świątynna, to przez nią to miejsce prosperuje tak dobrze – powiedział podchodząc bliżej trupa młodej elfki, a widząc oplatające ją korzenie roślin, wiedział, że się nie mylił. Owoce i wszystkie rośliny, które rosły na tej ziemi żywiły się życiem jakie kiedyś płynęło w tych istotach. – Powinniśmy ją złamać, to na pewno ich zaalarmuje, a nas uchroni, trudniej rozbudzić trupy wyrwane z czaru – powiedział, rozcierając palce i szykując się by użyć zaklęcia.
- Masz coś przeciwko elektryczności? – zapytał jeszcze, a na jego ustach pojawił się pewny siebie uśmieszek.
Zanim jednak rzucił czar, poczekał aż Eden odnalazł przejście do podziemi znajdujące się w pobliżu ołtarza, podchodząc do kamiennego podwyższenia, wyciągając na boki ręce i oddychając głęboko, sięgnął w głąb siebie, a czując płynącą w nim moc, zaczerpnął z niej garść, sprawiając że więcej niż do tej pory fioletowych iskier pojawiło się wokół niego, unosząc jego szare włosy do góry. Nad klasztorem zagrzmiało, na zewnątrz zerwał się wiatr, ciemne chmury pojawiły się nad miastem, kłębiąc się w jednym, konkretnym miejscu. Volant usłyszał zaskoczone krzyki z zewnątrz, ale nie przestał, roztaczając wokół siebie woń wilgoci i napięcia przed burzą. A kiedy poczuł, że na zewnątrz zebrało się wystarczająco dużo energii…
- HADAR! – krzyknął, wyrzucając jedno ramię do góry, rozcapierzając palce, by po chwili w klasztorze rozszedł się okropny huk, kiedy błyskawica przecięła niebo, wybijając dziurę w powale, by trafić w wyciągniętą dłoń maga.
Czując gorąco wokół palców i czystą energię, która przeniknęła jego ciało, drugą dłoń skierował w kierunku ziemi, sprawiając że drzemiący w nim piorun gwałtownie opuścił jego wnętrze, niszcząc płytki, ołtarz, paląc ławki i wiszące w oknach kotary. Odrzut gorącego powietrza był tak wielki, że zalegające pomiędzy meblami zwłoki zostały rozrzucone po wnętrzu świątyni, łamiąc utworzony z nich szyk. Kiedy to wszystko na chwilę się uspokoiło, mag zadowolony z siebie strzepnął niewidzialny kurz z szat, udając że nie zauważył wielkiego krateru z połamanych płytek i roztrzaskanych kamieni jaki wokół niego powstał.
- Chyba zostali dostatecznie zaalarmowani, nie uważasz? – zapytał, a z jego oczu wyzierała czysta złośliwość, kiedy usłyszeli na zewnątrz tupot wielu stóp.
Zanim nekromanci zdążyli wbiec do klasztoru ich dwójka zbiegała po schodach w podziemia, nie ukrywając swojej obecności, niszcząc wszystko co było do zniszczenia, atakując zaskoczonych czarowników i odciągając ich jak najdalej od kierunku, w którym powinni być Mae z Fenrirem.
Julian z każdą przedłużającą się chwilą, w której wzrok mężczyzny spoczywał na nim, lub na jego nieświadomym towarzyszu, czuł że popełnili błąd. Nie bał się o siebie, raczej o to, że wda się niepotrzebnie w jakąś bójkę, przez którą będą musieli opuścić najpierw karczmę, potem miasto i nie dadzą rady pomóc reszcie. W końcu był człowiekiem, bytem, który jak już zdołał zauważyć najmniej się liczył, za to najwięcej chciał i przelał krwi w imię ideałów, które wcale tak świetne nie były. Niemniej odetchnął, kiedy karczmarz w końcu odszedł od nich, zostawiając ich, by w spokoju mogli dokończyć kolację. Julian nie był pewien, czy powinni tak ochoczo zabierać się za coś, co podał im ten mężczyzna, ale widząc jak głodny Ismail był, nie miał serca zrzucać na niego swoich podejrzeń. No i choć nadal czuł się obserwowany, pozwolono im zjeść w spokoju. I dopiero w momencie, w którym chłopak stwierdził, że zostanie na widoku mogło być zbyt niebezpieczne, do ich stolika dosiadł się jakiś wielki mężczyzna o nieprzyjemnej twarzy poznaczonej bliznami. Do tego zaraz za nim, wokół stolika pojawiło się jeszcze dwójka nieprzyjemnych typków, rechocząc do siebie i rzucając w powietrze jakieś niewybredne żarty.
- W czym możemy pomóc, panowie? – zapytał uprzejmie Julian, choć uśmiech, który pojawił się na jego twarzy należał raczej do tych lodowatych.
- Brr… cóż za wyraz twarzy, ślicznotko, nie wiesz, że ludzie mojego pokroju oczekują raczej ciepłego przyjęcia? – odparł ten, który się dosiadł, a w akompaniamencie jego słów jedna ciężka łapa znalazła się na ramieniu chłopaka.
- Obawiam się, że z kimś mnie pan myli. Z tego co wiem, kobiety nie mają jaj – powiedział tym samym, konwersacyjnym tonem. Zbir roześmiał się rubasznie, a w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego.
- Naprawdę? A to dziwne, wydawało mi się, że przy tym stoliku nikt z jajami nie siedzi, rzuciły mi się za to w oczy dwie, bardzo ładne buźki, które chciałbym obejrzeć z bliska… - rzucił, sięgając dłonią po brodę Ismaila.
Nie zdążył go choćby tknąć. Julian już wcześniej szykował się do ataku, a kiedy w jego mniemaniu został sprowokowany, nie patyczkował się dłużej, mężczyznę który trzymał rękę na jego ramieniu nokautując jednym, celnym za to bardzo silnym ciosem z łokcia w splot słoneczny. Zaraz potem znalazł się na stole, nad głową maga wyprowadzając celnego kopniaka w trzeciego napastnika, z rozpędem zgarniając stopą rękę, która śmiała zbliżyć się do twarzy białowłosego, by piętą, docisnąć ją do stołu, miażdżąc mężczyźnie palce.
- Ty mały…! – wrzasnął zbir, ale nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Julian z premedytacją jeszcze mocniej zgniótł jego rękę, wyjmując z pochwy ciężki miecz, którego, jakimś cudem nikt do tej pory nie zauważył, by wbić go z impetem w stół, tak blisko twarzy tamtego, że ostrze otarło się o jego policzek, robiąc na nim krwawą rysę.
- Jeśli masz ochotę, stary zboczeńcu, to zaraz sprawię, że przy tym stole zostanie trzech, których już nikt nigdy nie będzie w stanie nazwać mężczyznami – syknął cicho, tak by jego niewybredna groźba nie dotarła do uszu Isia. Mimo wszystko miał wrażenie, że chłopak był tak niewinny, że przez cały ten czas nie miał pojęcia co się w zasadzie stało i miał wrażenie, że nie był osobą, która powinna mu to wszystko wyjaśniać.
- Ty byś nie… - zaczął facet, ale już innym tonem, a w jego oczach błysnął strach.
- Ja bym nie, co? Nie ośmielił się, nie potrafił? Przekonaj się na własnej skórze, frajerze – prychnął, a widząc jeszcze więcej strachu w ciemnych oczach przed sobą, prychnął tylko, podnosząc się i w końcu wypuszczając dłoń mężczyzny spod swojego buta.
- Chodź Isiu, nie chcemy żeby komuś stała się krzywda jeśli zbyt długo tu zostaniemy, prawda? – rzucił, zeskakując zaraz zwinnie ze stołu, wyciągając swój miecz spomiędzy stołowych desek, by jakby był zrobiony z papieru, zarzucić sobie jego ciężkie, wielkie ostrze na ramię i rzucić jeszcze jeden, teraz już całkiem szery, pozbawiony naiwności uśmiech karczmarzowi, który stał za kontuarem i przyglądał mu się z otwartymi ustami i piwem ściekającym po palcach.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Fenrir spieszył się chcąc jak najszybciej dostać się do podziemia, uwolnić demona, rozgromić szajkę nekromantów i wrócić do bezpiecznej przystani, którym w jego oczekiwaniach była właśnie wcześniej odwiedzona karczma. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego był tak okropnie nerwowy, pospieszny, a co za tym szło, także mniej uważny. Wiedział przecież, że pochopne działania mogły doprowadzić do ich porażki.
Miał to szczęście, że jego towarzysz był dużo bardziej skupiony niż on i w porę powstrzymał go przed wlezieniem prosto w gromadkę nekromantów. Fenrir z początku nie miał pojęcia co się dzieje, kiedy został objęty w pasie i pociągnięty w tył. Oparł się tym samym o szeroką klatkę piersiową wyższego, a obraz przed oczami zaczął mu się coraz bardziej zamazywać. Zostali pochłonięci przez ciemność, a łowca miał wrażenie jakby wpadł w gęstą ciecz, która natychmiast oblepiła jego ciało, wpadała mu do gardła, przez co miał problemy ze złapaniem oddechu. Nigdy wcześniej nie był pod wpływem czegoś tak... jednocześnie niesamowitego co i przerażającego. Ta ciemność była przytłaczająca i nie miał pojęcia, jak sobie z nią poradzić. Starał się nie ruszać, bo docierały do niego przygłuszone rozmowy i obserwował cienie sylwetek przechodzących niedaleko nich. Z każdą chwilą miał coraz mniej powietrza w płucach, zaciskał szczękę z nerwów, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Dopiero dłoń Mae na jego brodzie zachęciła go, aby spróbował otworzyć usta i wziąć kilka płytkich oddechów. W ten sposób udało mu się wystać dłużej w cieniu do czasu aż nekromanci nie odeszli na dźwięk bitego dzwonu. Łowca został chwilę później wypchnięty z cienia, prawie potykając się o własne nogi, gdyby nie dłoń Mae, trzymająca go jeszcze przez jakiś czas w talii. Jego ciało reagowała na nagłą zmianę temperatury, jaka panowała “w cieniu”, gęstości powietrza była zupełnie inna i nic dziwnego, że oszołomiony, natychmiast wyrwał się demonowi.
To nie było najprzyjemniejsze doświadczenie w jego życiu, chociaż zdawał sobie sprawę, że wymagało konieczności i chyba tylko dlatego nie skomentował, dlaczego Mae w ogóle sobie na to pozwolił. Zamiast tego skupił się na śliskim ogonie, który unosił się i opadał tuż za demonem, gdy ten ruszył schodami w dół. Fenrir musiał rozmasować obolałe z napięcia skronie zastanawiając się, dlaczego mężczyzna nagle zaczął zachowywać przy nim tak swobodnie... jakby wcale nie byli demonem i łowcą, który na siebie polują.
— Więc przestań. Przestań się o mnie martwić. Nie potrzebuję twojego zmartwienia. Skup się na dbaniu o swój własny tyłek, bo nie idzie ci to najlepiej — upomniał go, nie czując się ani trochę lepiej ze słowami demona. Był wręcz coraz bardziej zdenerwowany jego zachowaniem, kiedy mężczyźnie jakimś cudem udało się przekraczać jego bezpieczną granicę, którą ustawił sobie przed innymi. I im bliżej niego był, tym łowca czuł coraz większą panikę, próbując kolejnymi sposobami zawrócić go przed sobą samym.
— Tsss. Cisza — uciszył go sucho, bo zbliżali się na sam dół, gdzie przed nimi ciągnął się dosyć wąski korytarz z mosiężnymi kratami w postaci cel ustawionych po obu stronach. Przy samym wejściu do celi, w której przetrzymywany był demon, łowca dojrzał dwóch strażników, których niestety nie dało się ominąć bez zwrócenia na siebie uwagi.
Fenrir nie zastanawiał się zbyt długo, zaraz luźno wychodząc zza rogu, aby ujawnić się nekromantom. Rozciągnął wszystkie mięśnie aż strzyknęło mu coś w karku. Na jego ustach wypłynął zadziorny uśmiech, bo ciemnowłosy nareszcie zaczynał być w swoim żywiole.
— Zatańczycie, panowie? — uniósł wyzywająco brwi, spokojnie zmierzając w stronę dwójki nekromantów. Ręce trzymał uniesione do góry, wzbudzając tym pewne zaskoczenie strażników, którzy w pierwszej chwili nie wiedzieli, jak zareagować na obecność łowcy. Chwila porozumienia między sobą, by jeden z mężczyzn rzucił się z mieczem w stronę Fenrira. Ten z kolei wyminął go z łatwością w wąskim korytarzu, odbijając się od ściany, popychając nekromantę w plecy, ruszył w stronę drugiego za nim ten zdążył wszcząć alarm. Ruchy łowcy rzeczywiście w pewien sposób przypominały taniec. Fen poruszył się jakby tańczył z nożami w półciemności. W biegu wyciągnął parę ostrzy ścierając się z obsydianową laską nekromanty. Przeszedł pod jego ramieniem i znajdując się z tyłu, uderzył go precyzyjnie w potylicę. Mężczyzna runął po jednym uderzeniu z hukiem na ziemię, tracąc przytomność. Z kolei łowca w ostatni chwili odwrócił się za siebie, blokując uderzenie miecza wymierzone w jego plecy przez drugiego ze strażników. Zgrzyt ostrzy, kiedy nożami zablokował uderzenie ciężkiego miecza, prychając lekceważąco. Prawie zapomniał o plecach przyzwyczajony, że za nimi zawsze był Julek.
Chwilę szarpali się w jednym miejscu, Fen wyczekując odpowiedniej okazji. W momencie, gdy ogon demona ostrożnie oplatał się o kostkę strażnika, a gdzieś z jego lewej dostrzegł niewyraźną sylwetkę Mae ukrytą w cieniu. Dał nagle demonowi znać jednym, krótkim spojrzenie. W tej samej chwili Mae szarpnął nogę mężczyzny do góry, a łowca pchnął go z całej siły w tył i nekromanta padł z impetem na ziemię, głową uderzając o wystający schodek.
— Panowie byli jednak bardzo kiepskimi tancerzami — rzucił na odchodne, z góry mierząc jeszcze sylwetki powalonych nekromantów po czym zwrócił się wreszcie w stronę Mae. Starał się ukryć fakt, że całkiem dobrze wyszła im współpraca, pomimo że z początku był sceptycznie do niej nastawiony.
— Twoja kolei — kiwnięciem głowy wskazał na celę, w której znajdował się demon. Do ceglanej ściany za nadgarstki przykuta była sylwetka wymęczonego mężczyzny, którego głowa zwisała luźno w dół. Na szyi miał na ścisk zaciśnięte grube łańcuchy. Jego kostki spięte były potężnymi obręczami wbitymi w ziemię. Wyglądał na nieprzytomnego, chociaż łowca czuł, że demona nadal żyje, oszczędzając jedynie resztki energii, które mu zostały.
Kiedy zbliżyli się do celi, Fenrir wyciągnął zza paska mniejszy nożyk, które używał go rozwalania kłódek i rozbrajania wytrychów. Chwilę pomęczył się z zawiasami aż te wreszcie puściły. Zerknął jeszcze raz na demona przed nim, na łańcuchy, które jak Mae wcześniej zauważył były wykonane ze szlachetnego metalu osłabiające działanie magiczne istot w nich zamkniętych. Nie zastanawiając się długo, odwiązał pasek materiału, którym miał zabezpieczoną grubą rękawicę przed zsunięciem. Zdjął ją po czym bez słowa chwycił Mae za rękę i zaczął nakładać mu ją na dłoń. Rękawica była lekka, chociaż materiał z jakiego została wykonana, był jednym z najbardziej nieprzepuszczalnych i wytrzymałych.
— Dwimeryt może cię poparzyć, więc staraj się nie dotykać go gołą ręką. Zostanę na czatach. Pospiesz się — wyjaśnił wreszcie starając się brzmieć beznamiętnie. Wmawiał sobie tylko, że dbał o to by ich misja zakończyła się powodzeniem.
Rzucając ostatnie spojrzenie Mae, puścił go wreszcie i otworzył przed nim celę.
Eden mógł spodziewać się, że gdy iluzja zostanie zdjęta jego rogi także ujrzą wreszcie światło dzienne, opalizując w świetle zapalonych świec. Widok, który rozpostarł się przed nimi był zupełnym przeciwieństwem tego, co widzieli wcześniej. Klasztor gnił od środka przesączony negatywną energią, która się w nim znajdowała. Wierni, którzy klęczeli w ławach, okazały się zwykłymi trupami. Demon czuł cierpienie i krzywdę wyrządzoną wszystkim istotom, które z własnej woli, bądź zwabione zostały wpuszczone do klasztoru i już nigdy nie opuściły tego miejsca. Śmierć wisiała w powietrzu i Eden próbował wyłapać, po co było im to wszystko. Nekromanci nie potrzebowali zabijać innych by operować czarną magią, ale być może zbliżająca się koniunkcja, nawet im podsunęła niekoniecznie tak szlachetne rozwiązanie na przeżycie. Nie potrafił stwierdzić w jakim celu polowali na demony piątego stopnia, ale mógł domyślać się, że potrzebowali silniejszej energii, która mogłaby pobudzić do życia to, czego nekromanci uznawali jako swoje zbawienie przed nieubłaganym końcem.
Słysząc słowa maga, demony przytaknął tylko głową dając mu pole do popisu w kwestii złamania magii, która została rzucona na klasztor. Co prawda, demon nie spodziewał się, że Volant użyje większość swojej energii by uderzyć nagle wyzwolonym piorunem prosto w posadzkę. Uderzenie rozeszło się po całym wnętrzu, miażdżąc i odrzucając wszystko, co napotkało na swojej drodze.
Gdy ustał wreszcie huk i zapanowała nagła cisza, Eden przez chwilę wciąż nie mógł oderwać jeszcze spojrzenia od maga. Wiedział, że jest silny. Od początku to czuł, mimo że magii używał z ogromną rozwagą, to jednak w chwilach złości Volant potrafił być naprawdę niebezpieczny. Dawno nie czuł takich ciarów na plecach spowodowanych tym, że całe miejsce zrobiło się jednym wyładowaniem elektrycznym.
— Myślę, że drugi raz powtarzać im nie trzeba — potwierdził na słowa maga, otwierając klapę w podłodze, która była jednym z licznych przejść do kompleksu jaskiń mieszczących się pod całą katedrą. Praktycznie zbiegli po schodach, robiąc przy tym dużo większy hałas niż powinni. Potrzebowali odwrócić uwagę od Mae i Fenrira, którzy zaszyli się w innej części katakumb. Musieli dać im czas na wyprowadzenie Azuula i Eden miał nadzieję, że większość nekromantów skupi się na nich.
— Wszystko w porządku? Masz siłę biec? — zagadnął do maga, kiedy napotkali na swojej drodze grupę trupów wyłaniających się spod ziemi. Kości zgrzytały, gdy te podnosiły się z piachu stając naprzeciw nich. Demon posłał kontrole spojrzenie Volantowi martwiąc się, że użył zbyt dużej siły na spalenie klasztoru. Spojrzał w stronę metalowych drzwi, które jednym spojrzeniem wyrwał z zawiasów i rzucił nimi wprost na gromadę trupów, odpychając ich w tył i przygniatając do ziemi, torując im przejście.
— Oszczędzaj energie, nie wiemy ile ich tutaj spotkamy — polecił, ruszając w głąb korytarza. Podziemia były kiepsko oświetlone, a echo rozchodziło się po całych katakumbach, tak że w pewnej chwili z każdej stron słyszeli dobiegające odgłosy nekromantów.
Wreszcie wpadli do jednego z pomieszczeń, na który składała się ogromna, przestronna sala. Na posadzce czerwoną cieszą wymalowany był pentagram, który okalały runy w języku nekromantów. W okręgu paliły się świece, a na środku stał wbity w ziemię pal. Czuć było zapach spalenizny i duszący dym, który utrudniał im widoczność.
— Cieszę, że samemu udało ci się tu trafić. Bardzo nam tym ułatwiłeś — za ich plecami rozbrzmiał syczący głos kobiety w czarnej sukni. Jej karnacja była niezdrowo szara, a wężowe tęczówki świeciły zieloną barwą z pogardą patrząc na demona. Pazury, które niegdyś przypominały, dłonie były zabarwione na czarno. W dłoniach zbierały się iskierki zielonej, trującej magii. Kobieta uśmiechnęła się sztucznie, a potem nagle spoważniała, piorunując wzrokiem maga.
— Miło z twojej strony, że odprowadziłeś demona, ale tobie już podziękujemy — syknęła, przy ostatnim słowie pstrykając palcami. Chorda zmurszałych trupów wyrosła tuż przy magu, rzucając się na niego z trzeszczącymi kośćmi.
— Volant — demon odwróciwszy się w jego stronę, chcąc mu natychmiast pomóc, nie zwrócił uwagi, kiedy nekromantka wytworzyła w dłoni bicz nasączony jadem. W jednej chwili Eden poczuł smagnięcie nim pod łopatkami, a chwilę później został opleciony nim w pasie i wciągnięty prosto w krąg na środku sali. Piekła go skóra w miejscu, gdzie został dotknięty trującym biczem, a kiedy uderzono nim o pal wbity w posadzkę, na moment aż go zamroczyło. Łańcuchy z dwimerytu oplotły go w pasie, wbijały się w jego brzuch, klatkę piersiową dociskały do kawałka drewna, do którego został przypięty.
Eden sapnął z bólu, nie mogąc oddychać, kiedy jad wbijał mu się pod skórę, rozchodził po całym ciele, tłumiąc jego magię. Szarpnął się do przodu, ale łańcuchy nie puściły nawet odrobinę.
— Zbieraj siły, nie możesz odpaść mi zbyt szybko — zaśmiała się lekceważąco kobieta, łapiąc w dwa palce brodę demona, aby unieść jego spojrzenie. Nakierowała jego głowę w stronę Volanta, na którego nacierały kolejne trupy. Eden szarpnął się w złości, a jego spojrzenie zaszło czerwienią. Jego demon próbował się uwolnić, hamowany przez kajdany, które nie przepuszczały jego magii.
— Zostaw go — wychrypiał, na co kobieta przekręciła ciekawsko głowę, zerkają w stronę walczącego maga.
— Przyszedłeś z przyjacielem i naprawdę myślałeś, że to was uchroni? Będziesz patrzył jak pożera go ciemność, a potem sam dołączysz do niego w męczarniach — wysyczała, puszczając wreszcie brodę demona by z naładowanym czarną energią biczem, ruszyć w stronę maga.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zdenerwowanie Fenrira było dla niego jak najbardziej zrozumiałe. Wtrącanie się w coś co on od wielu lat musiał odgradzać bardzo wysokim murem, który zdawał się dodatkowo w ogóle go nie zatrzymać, było racjonalnym uzasadnieniem jego złości i braku zaufania. W tym wszystkim jednak miał nadzieję, że nie wepchnie mu sztyletu między żebra. Byli przecież obecnie partnerami, mieli wspólny cel, a dodatkowo jako jedna ferajna podróżująca do jakiegoś wspólnego miejsca, no jego zdaniem powinni się szanować! A przynajmniej próbować nie posługiwać bronią białą.
Na wspomnienie swojego własnego tyłka i po tym jak zauważył, że łowca patrzy w jeden punkt przy ziemi, obejrzał się przez ramię na swój beztrosko wijący się ogon. Uśmiechnął się przy tym szczerze bo już dawno nie miał okazji swobodnie na niego popatrzyć i też od razu przerzucił go niczym płachtę przez przedramię.
- Jestem za daleko od źródła iluzji. Nie podeptaj mnie proszę, jest bardzo czuły. – Poprosił zastanawiając się na ile wcześniej Fenrir był świadom bądź podejrzewał, że ma do czynienia z demonem. Zakładając, że był dobrym łowcą – a musiał być skoro żył – musiał mieć pewną wiedzę pozwalającą mu na pewne spekulacje. A i on specjalnie się z tym nie krył chociażby na barce podczas ratowania Volanta dając popis swoich umiejętności. No i teraz to wciągnięcie w cień… musiał go tylko upewnić w przeczuciach.
- Dobrze, już nic nie robię. Po prostu uważaj… – Ostatecznie na jego ostry ton uniósł ręce w obronnym geście i ruszając schodami w dół zgodnie z kolejnym poleceniem ucichł stąpając równie cicho co pełen gracji kot. Natomiast gdy chodziło o wchodzenie Fenowi na plecy i zerkanie przez jego ramię, pochylanie się nad mężczyzną i łapanie zdecydowanie za bliskiego kontaktu wzrokowego, wszystko to było podyktowane ciekawością i koniecznością sprawdzenia jak wyglądała sytuacja. Mimo jego całkowitego braku obycia w boju sądził, że musiał wiedzieć gdzie i jak uciekać. Nie spodziewał się jednak, że po chwili, nie będzie przed czym.
Spektakl umiejętności Fena sprawił, że on z otwartymi ustami, oparty dłońmi i połową piersi o róg zza którego się nieśmiało wychylał chłonął najdrobniejszy ruch jego ciała. Każde przesunięcie było dokładnie przemyślane i tak płynne! Wyglądał jakby tańczył, jakby pchany przez drobne muśnięcia wiatru dokładnie przewidywał każdy ruch przeciwników którzy w ogóle nie stanowili dla niego wyzwania. Dodatkowo wszystko to co robił, pchnięcie, uderzenie, podstawienie nogi. Jakby przewidywał przyszłość, jakby… Mae nie miał słów na podziw jaki nagle w nim urósł, nie umiał nazwać tego co czuł gdy patrzył na niego chociaż nie, zdecydowanie była to duma z tego, że mógł się nazywać jego kompanem. Owszem, poczuł również niepewność, obawę przed tym, że początkowo zdecydowanie go zlekceważył i postanowienie o tym, że każde kolejne próby zbliżenia się do niego będzie podejmował po wyraźnej zgodzie ze strony bruneta. Nie chciał jednak skończyć jako bardziej martwy niż żywy.
Ostatecznie jedno spojrzenie tak pewnych oczu Fena sprawiło, że jego dotychczas i tak szybko bijące serce zatrzepotało niczym przestraszona gołębica. Nagle jakby go gwałtownie podniecił, jakby demon miał się stać piszczącą fanką co przez chwilę nawet rozważał, tym jednym spojrzeniem zgniótł całość emocji w kuleczkę zwaną „zakochana nastolatka” i w ogóle nie czuł się z tego powodu winny. Chociaż to tak szybko jak się pojawiło, zniknęło. Co do pomocy jednak, pomógł chyba nieco nieumyślnie oszołomiony tym co widzi, chociaż gdy łowca spojrzał na jego ogon on wykorzystał jego znaczącą siłę do rzucenia nekromantom. Po tym, posłał mu słodki uśmiech jakby właśnie okazał się niezawodnie potrzebny, wiedział co robi i się wcale nie ślinił.
Czas na podziw zdecydowanie dobiegł końca w momencie gdy zostali jedynymi świadomymi istotami w najbliższej okolicy. Mae bowiem czuł, że Azuulowi było daleko do pełnej kontroli, a podejście do niego wiązało się ze sporym ryzykiem. Westchnął więc ciężko stając koło zamkniętych jeszcze krat, z bólem w oczach patrząc do jakiego stanu doprowadzono jego wuja. Oparł się na chwilę o chłód kra szybko rozumiejąc, że szlachetny dwimeryt był i tam, zapiekła go lekko skóra. Wtedy też stało się coś niespodziewanego. Fen ujął jego nadgarstek i założył mu rękawicę. On, lekko zaskoczony spojrzał w jego oczy szukając w nich potwierdzenia dla swojej teorii, a gdy to poczuł – delikatną niepewność o jego bezpieczeństwo – uśmiechnął się ciepło.
- Nie przejmuj się podejrzanymi dźwiękami. – Poprosił nie komentując tego głośno chociaż w głowie sobie powtórzył, że od początku dobroć jego serca zauważył. Była to niema zgoda na jego dalsze działania i chociaż te będzie teraz odpowiednio kalkulował co do jego niesamowitych umiejętności, nie zaniecha ich całkowicie.
Podziękował mu za pomoc delikatnym kiwnięciem głowy po czym odkorkował buteleczkę, którą zawsze nosił przy pasie, ściągnął z siebie płaszcz ukazując nagie ciało pokryte kolorowymi tatuażami i po zaczesaniu włosów za delikatnie szpiczaste ucho wziął spokojny oddech i ruszył do środka. Cała cela aż dudniła od złości demona.
- Szlachetny Panie Demonicznej Duszy, Ciemności w swej czystej postaci, przysyła mnie Mistrz Iluzji, pozwól mi podejść. – Zaczął mówić, w demonicznym dialekcie którego od samego początku uczył go Eden bo przemieniona piątka, ba! Każda ranga w swojej klasycznie demonicznej postaci nie potrafiła inaczej nic zrozumieć. Skulił się przy tym, a w palcach nieodzianych w rękawicę formował sporej wielkości kulkę z pobranej esencji. – Jestem Maellosu, mym przeznaczeniem Ci służyć. – Kontynuował widząc w jak fatalnym stanie jest demon, w połowie przemieniony i odarty z ludzkiej części swoich emocji.
Demon wisząc w dwimerytowych kajdanach drgnął niespokojnie słysząc uchylającą się kratę. Nie podnosił głowy, ani nawet powiek ale czuł. Dziecko mroku wkroczyło w jego zasięg, uległe, nie śmiało nawet na niego spojrzeć. Kolejna podpucha nekromantów, zmusili biednego demona który teraz straci życie. Drgnął jednak słysząc co ten mówi. Powoli podniósł głowę, twarz naznaczoną w połowie demoniczną postacią, cieniem rozpływającym się niczym poddany delikatnym szeptom płomień świecy. Zmarszczył nos czując smród człowieka ale i dziwne iskry magii dookoła demona. Ten nadal się kuląc wyciągał gołą dłoń z kulą pełną esencji. Na ziemię kapnęło kilka kropel śliny, był taki głodny.
- Maellosu, cuchniesz. – Parsknął na co Mae powoli zszedł do przykucu i nadal wyciągając jedzenie podwinął ogon pod siebie.
- Mój Pan a Twój przyjaciel przybyliśmy Ci na ratunek w ludzkim towarzystwie. – Wyjaśnił na co demon szarpnął się gwałtownie zmuszając go do wycofania się o dwa duże kroki. Nie uchroniło go to jednak przed oberwaniem ostrym ogonem który przeciął mu policzek. W ten sposób jednak demon upewnił się, że ma do czynienia z drugim demonem.
- Wybacz mi proszę. Mam dla Ciebie esencję, szczerą radość. – Demon warknął na niego gardłowo, ponownie się rzucił jednak ponownie kajdany go powstrzymały. Zdążył jednak mimo to przemienić się w pełni w sylwetkę potwornego, rogatego demona z tysiącami paszczy na całym ciele, z czerwonymi oczami i płynącym ciałem. Falował gorejąc nienawiścią do ludzi, do nekromantów, a więc i do magów. Nie chciał się długo uspokoić plując jadem pod ich adresem. Mae w tym momencie wstrzymał całkowicie powietrze w płucach, całkiem się w sobie skulił w pozycji kłębka na ziemi i czekał aż złość minie.
- Przyjmuję Twoją ofiarę, Maellosu. – Oświadczył w końcu na co Mae od razu się podniósł i podając demonowi całość posiadanej esencji – zgodnie z ustaleniami z Edenem – po chwili zaczął kombinować przy kajdanach, najpierw tych przy szyi żeby ponownie nie oberwać. Skąd mógł zakładać, że demon będzie jednak tak rozjuszony, że gdy on z trudem zwolnił ostatnią część jego więzienia utknie kilka centymetrów nad ziemią, przygnieciony do ściany i duszony.
- Nie wiem jak Cię do tego zmusili ani co knujesz ale zakończę to zanim cokolwiek się stanie. – Oświadczył wracając powoli do swojej ludzkiej postaci, zaciskając coraz mocniej na nim palce, do tego stopnia, że zaczął wierzgać nogami.
Fenrir tak jak obiecał, postanowił dać Mae wolną rękę, a sam pozostał w cieniu, przyglądając się zza krat akcji rozgrywającej się przed jego oczami. Był niezauważany, chociaż jego ludzki zapach zapewne nadal musiał być wyczuwalny w powietrzu. Z początku nie mógł uwierzyć w to, jak traktowany był demon niższego stopnia przez osobę ponoć tak potężną. Drgnął niespodziewanie wyczulony, kiedy demon zamachnął się jaszczurzym ogonem w kierunku Mae, odrzucając go kilka metrów w tył. Już wtedy był gotów wtrącić się i tylko... tylko na moment wryło go w ziemię, kiedy jeszcze raz spojrzał na silniejszą posturę demona, która emanowała złowrogą energią. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak potężną siłą w czystej postaci piekielnej istoty. Skoro potraktował tak jednego ze swoich, wyobrażał sobie co stałoby się, gdyby zobaczył przed sobą łowcę... Przełknął ciężko ślinę, wyczekując w napięciu na to, co wydarzyło się chwilę później. Demon został nakarmiany, ale nawet to nie złagodziło jego potwornego gniewu. Fen czuł adrenalinę napływającą mu do krwi, kiedy ten jednym potężnym ruchem przygwoździł Mae go ceglanej ściany, ściskając jego krtań. Coś się w nim zagotowało.
Nie zastanawiał się. Pikantna złość z goryczą smaku zawrzała w nim, kiedy machinalnie sięgnął do kabury swojego pistoletu ukrytego pod kurtką. Broń odbezpieczył, uniósł na wysokość linii strzału i wycelował przez kraty. Miał tylko sekundy przed wyprzedzeniem reakcji demona i nie zawahał się nawet na chwilę, oddając precyzyjny strzał prosto między barki parszywej istoty.
— Puszczaj go, żmijowata gnido — syknął, kiedy kolejny srebrny pocisk z diamentowym pyłem wbił się w ramię demona, naruszając jego ludzką powłokę. Demon sarknął w jeszcze większej złości, poluzowując nieco uścisk na szyi Mae. Przekrzywił głowę w stronę łowcy, na którego wcześniej nie zwrócił uwagi. — Odrąbię ci ten plugawy łeb, jeżeli coś mu zrobisz. Mieliśmy cię stąd wyciągnąć, ale równie dobrze mogę cię tu pogrzebać — warknął pewnie łowca mierząc się na spojrzenia z demonem, starał się odwrócić jego uwagę od Mae choćby miał wziąć na siebie cały gniew demona.
Strzał z broni której nie podejrzewał, że Fen jest posiadaczem była tym co uratowało mu życie. Wątpił bowiem, że przy takim poziomie złości jego logiczne argumenty przemówiły do rozumu demona i tylko dzięki ranieniu Azuula, mógł szybko znaleźć się na nogach na ziemi i skoczyć na wuja, podcinając go i gwałtownie dociskając do ziemi. Wtedy też zaczął się zmieniać. Jego demoniczna forma wybudzona stresem i uszczerbkiem na zdrowiu wypłynęła na światło dzienne w postaci czarnego cielska pokrytego puszystym futerkiem co poza pyskiem pełnym kłów niezmiernie upodobniło go do kota, górskiej pumy wytarzanej w sadzy. Silne łapy wyposażone w pazury i tatuaże. Te zaczęły odrywać się od niego i tworząc coś w postaci falującego za jego plecami półprzeźroczystego szalika błyszczały po to by zacząć otulać Azuula. Wtedy demon gwałtownie zaczął się uspokajać i chociaż od razu widać było, że będzie to proces długi, powracał do swojej ludzkiej formy.
Znalezienie się w dziwnym położeniu, a raczej otoczeniu przez nieznajomych mu mężczyzn, sprawiło, że wziął miskę z zupą do rąk, nieco się skulił i dalej siorbał próbując napełnić żołądek. Nie sądził bowiem, że w gospodzie mogło się mu coś złego przydarzyć, a mając przy boku łowcę, teoretycznie powinien czuć się bezpieczny. W praktyce jednak, zamiast tego czuł delikatnie narastający niepokój każący się mu do Julka nieco bardziej przytulić. Dodatkowy dyskomfort zaczął się nasilać gdy zwrócono na niego nieodpowiednio dużą uwagę, której nie potrafił niczym uargumentować. Po prostu faceci mówili coś o jego twarzy, a on nijak nie potrafił złapać kontekstu w jakim ta miałaby ich interesować. Czyżby była za mało obita? A może pogwałcił jakieś obyczaje jedząc zupę łyżką?! Kontrolne spojrzenie na Julka upewniło go w tym, że ma siedzieć cicho i dać mówić blondynowi.
Notabene ton Juliana, jego uśmiech, postawa i wzrok, sprawiały że jego jasne oczy z ciekawością wodziły po twarzy ale i całej sylwetce chłopaka. To już kolejna jego wersja którą poznał i, kolejny raz wpadał w zachwyt. Jak wiele ten mężczyzna jeszcze potrafił? Z jaką on łatwością dostosowywał się do warunków przedstawionych mu przez otoczenie! Mógł się od niego sporo nauczyć chociaż sądząc po poczuciu paniki w żołądku która kazała mu odłożyć zupę, był na początku drogi na której jego towarzysz bezpretensjonalnie osiągnął już mistrzostwo.
Odstawiając talerz na stół otworzył szeroko oczy w momencie gdy ręka zbira zaczęła zmierzać do jego twarz. Delikatne iskierki magii zawibrowały w powietrzu, on gotów do obrony własnej która najprawdopodobniej skończyłaby się fatalnie – nigdy bowiem nie czuł tak negatywnych, silnych i niekontrolowanych emocji z koniecznością ratowania swojego życia bądź zdrowia – wręcz podskoczył na swoim miejscu gdy Julek wykonał tak precyzyjny, szybki i skuteczny atak. Aż uchylił usta patrząc z niedowierzaniem na to jak szczupły towarzysz potrafił się ruszać, jak szybko powalił faceta co najmniej dwukrotnie od niego większego i jeszcze wydawał się w to nie włożyć żadnego wysiłku. Trochę, początkowo, to do niego nie dotarło ale wielki miecz wbity w blat i nagła cisza jaka rozległa się w gospodzie utwierdziły go w tym, że wszystko to rzeczywiście się wydarzyło.
Wcześniej, przez to optymistyczne nastawienie blondyna, zdecydowanie nie docenił tego jak potężnym, sprawnym i śmiercionośnym przeciwnikiem mógłby ten być. Skarcił się więc w myślach za to, że śmiał sądzić, że ktokolwiek kto przeżył w świecie który zaledwie w kilka dni przeżuł go i wypluł, mógłby sobie tak znakomicie nie radzić. Niemniej jednak, mimo skruchy poczuł również gwałtowny spokój. Odnalazł się w sytuacji, zrozumiał dlaczego ich zaczepiano i chociaż było to w jego oczach okropnie obrzydliwe, wiedział że nic mu nie grozi.
Zwrócenie się wreszcie do niego, tonem ponownie tak różnym od tego którego Julek używał do grożenia zaczepnisią sprawił, że na jego ustach pojawił się rozbawiony uśmiech. Wstał, delikatnie się skłonił głośno mówiąc „Panowie” w geście całkowitego szacunku do wytartych w podłogę zbirów i ruszając za Julkiem dotknął czubkiem palca wskazującego końcówki ostrza.
- Przerażasz mnie. I fascynujesz. – Uśmiechnął się przyjaźnie zrównując z nim kroku i spokojnie zaplatając ręce za plecami śledził swojego drogiego towarzysza w drodze do drzwi. W prawdzie wiedział, że na całą resztę powinni tutaj czekać ale czy spacer w tak doborowym towarzystwie mógł im zaszkodzić? Śmiał wątpić czując się teraz niezmiernie pewnie.
- Wybacz za śmiałość ale ile Ty masz w ogóle lat? Ja… ja nie śmiałem Cię podejrzewać o tak wyborową technikę i łatwość w posługiwaniu się… tym. – Przyznał całkowicie szczerze ponownie zerkając na wielki miecz który w tym momencie miał być chyba straszakiem na wszystkich innych potencjalnych chętnych na wpierdol.
Tak jak podejrzewał, obchód po bezpiecznej okolicy ścisłego centrum nie przyniósł już żadnych niespodzianek. Zamiast tego on z uwagą posłuchał więcej o łowcach, o tym jakie w ogóle ma do tego Julian podejście i z fascynacją błyszczącą w oczach chciał jeszcze więcej! Rozmowa z nim była na tak wysokim poziomie, był tak wyrafinowany w swoim słownictwie i wyjaśnieniach, że mag nawet nie zauważył kiedy zrobili tak wielkie kółko i kiedy minął mu czas. Zamiast tego zaczął pałać szczerym szacunkiem do tego niepozornego chłopaka.
Zbliżając się ponownie do gospody Ismail spojrzał na jej front z delikatnym powątpiewaniem. Chciał zaproponować schronienie się bezpośrednio w pokoju, tam powinni być względnie bezpieczni i nadal będą mogli monitorować akcję ratunkową do której w każdym momencie będą mogli dołączyć. Chciał wyjść ostatecznie z taką propozycją ale nagle doszedł go niski głos gdzieś spod budynku obok gdzie w cieniu kryło się kolejnych kilku postawnych mężczyzn.
- Łowieckim zwyczajem, każdy oprawca w końcu zostaje ofiarą. – Wybrzmiały słowa ewidentnie skierowane w ich stronę na co on ciekawsko podniósł wzrok w stronę skąd te dobiegały.
- Nie ważne bowiem jak silny jesteś, jeżeli ktoś zaproponuje dobrą cenę, wszystko da się załatwić. – Rechot rozniósł się po gromadce mężczyzn na co mu włoski na karku stanęły dęba. Złapał więc Julka za rękę chcąc pociągnąć go do środka jednak niespodziewanie, ilość potencjalnego towarzystwa wzrosła do kolejnych dwóch mężczyzn – tym razem szczurowatego garbusa i otyłej szafy odzianej tylko w spodnie i dziwną, rozpiętą kamizelkę. W tym momencie ponownie w powietrzu dało się wyczuć napięcie i skrzące się iskry magii unoszące się nieświadomie dookoła jego sylwetki.
- Julek… – Mruknął szukając w nim ratunku. Nie zdążył bo banda, tak liczna, że cały czas skądś ktoś się wyłaniał, przystąpiła do gwałtownego ataku.
Zachodząc ich od tyłu pierwsza próba oparła się na powaleniu Juliana na ziemię. Wielki facet łapiąc go w zgięcie łokcia za szyję zmusił go do zejścia na kolana w brutalny sposób wpychając mu kolano zgięcie kolan blondyna. W tym samym momencie kolejnych dwóch wyglądających identycznie mężczyzn złapało Ismaila i również z całkowitym brakiem ogłady sprowadzili go do parteru szarpiąc za włosy i ręce, przycisnęli kolanem między łopatki. W tym też momencie jego oddech stał się płytkim, a magia zawibrowała w powietrzu.
Pierwszą oznaką próby obrony była woda. Ta leżąca między kostką którą wyłożoną był przód gospody, zgromadzona w kałużach i rowach zaczęła intensywnie podskakiwać po to by pojedyncze krople wielkości śliwki zaczęły uderzać w przeciwników. Dwóch padło, ten który trzymał Julka dostał w oko i odskoczył do tyłu chlapiąc wszystko dookoła krwią. Prędkość rozwijana przez krople była zabójcza o czym przekonali się wszyscy Ci stojący za blisko Ismaila. On natomiast, puszczony, gwałtownie się zerwał na równe nogi i kontrolując to gdzie przemieszcza się woda omijał Julka. I chociaż jeszcze niedawno nie miał pojęcia jak władać poprawnie tym żywiołem, teraz poddany tak silnym emocjom, po prostu płynął razem z magią w jego żyłach.
- Mamy maga panowie! – Ryknął ten który zaczepiał ich od początku na co wszyscy stanęli w jeszcze większej gotowości niż miało to miejsce wcześniej. – Weźmiemy za Ciebie potrójnie. – Rechotał wyjmując miecz porównywalnie wielki do tego trzymanego przez Juliana i powoli się do nich zbliżając z zatrważającą łatwością omijał krążące krople. Isio zmienił więc taktykę i zamiast ataku postawił na obronę.
Krople wody zaczęły tworzyć dookoła nich nieprzerwany wir i tylko przeciągły gwizd dowódcy kazał mu sądzić, że nijak sobie nie odpuszczą. A chwilę później, spadło na niego coś ciężkiego i tak boleśnie kłującego w ciało, że gwałtownie naciągnęło go na wymioty.
Woda z chlupotem opadła na kostkę, a w raz z nią do gwałtownego ataku we trzech – dwójka bliźniaków i jeden osiłek – piraci rzucili się na Julka.
Na wspomnienie swojego własnego tyłka i po tym jak zauważył, że łowca patrzy w jeden punkt przy ziemi, obejrzał się przez ramię na swój beztrosko wijący się ogon. Uśmiechnął się przy tym szczerze bo już dawno nie miał okazji swobodnie na niego popatrzyć i też od razu przerzucił go niczym płachtę przez przedramię.
- Jestem za daleko od źródła iluzji. Nie podeptaj mnie proszę, jest bardzo czuły. – Poprosił zastanawiając się na ile wcześniej Fenrir był świadom bądź podejrzewał, że ma do czynienia z demonem. Zakładając, że był dobrym łowcą – a musiał być skoro żył – musiał mieć pewną wiedzę pozwalającą mu na pewne spekulacje. A i on specjalnie się z tym nie krył chociażby na barce podczas ratowania Volanta dając popis swoich umiejętności. No i teraz to wciągnięcie w cień… musiał go tylko upewnić w przeczuciach.
- Dobrze, już nic nie robię. Po prostu uważaj… – Ostatecznie na jego ostry ton uniósł ręce w obronnym geście i ruszając schodami w dół zgodnie z kolejnym poleceniem ucichł stąpając równie cicho co pełen gracji kot. Natomiast gdy chodziło o wchodzenie Fenowi na plecy i zerkanie przez jego ramię, pochylanie się nad mężczyzną i łapanie zdecydowanie za bliskiego kontaktu wzrokowego, wszystko to było podyktowane ciekawością i koniecznością sprawdzenia jak wyglądała sytuacja. Mimo jego całkowitego braku obycia w boju sądził, że musiał wiedzieć gdzie i jak uciekać. Nie spodziewał się jednak, że po chwili, nie będzie przed czym.
Spektakl umiejętności Fena sprawił, że on z otwartymi ustami, oparty dłońmi i połową piersi o róg zza którego się nieśmiało wychylał chłonął najdrobniejszy ruch jego ciała. Każde przesunięcie było dokładnie przemyślane i tak płynne! Wyglądał jakby tańczył, jakby pchany przez drobne muśnięcia wiatru dokładnie przewidywał każdy ruch przeciwników którzy w ogóle nie stanowili dla niego wyzwania. Dodatkowo wszystko to co robił, pchnięcie, uderzenie, podstawienie nogi. Jakby przewidywał przyszłość, jakby… Mae nie miał słów na podziw jaki nagle w nim urósł, nie umiał nazwać tego co czuł gdy patrzył na niego chociaż nie, zdecydowanie była to duma z tego, że mógł się nazywać jego kompanem. Owszem, poczuł również niepewność, obawę przed tym, że początkowo zdecydowanie go zlekceważył i postanowienie o tym, że każde kolejne próby zbliżenia się do niego będzie podejmował po wyraźnej zgodzie ze strony bruneta. Nie chciał jednak skończyć jako bardziej martwy niż żywy.
Ostatecznie jedno spojrzenie tak pewnych oczu Fena sprawiło, że jego dotychczas i tak szybko bijące serce zatrzepotało niczym przestraszona gołębica. Nagle jakby go gwałtownie podniecił, jakby demon miał się stać piszczącą fanką co przez chwilę nawet rozważał, tym jednym spojrzeniem zgniótł całość emocji w kuleczkę zwaną „zakochana nastolatka” i w ogóle nie czuł się z tego powodu winny. Chociaż to tak szybko jak się pojawiło, zniknęło. Co do pomocy jednak, pomógł chyba nieco nieumyślnie oszołomiony tym co widzi, chociaż gdy łowca spojrzał na jego ogon on wykorzystał jego znaczącą siłę do rzucenia nekromantom. Po tym, posłał mu słodki uśmiech jakby właśnie okazał się niezawodnie potrzebny, wiedział co robi i się wcale nie ślinił.
Czas na podziw zdecydowanie dobiegł końca w momencie gdy zostali jedynymi świadomymi istotami w najbliższej okolicy. Mae bowiem czuł, że Azuulowi było daleko do pełnej kontroli, a podejście do niego wiązało się ze sporym ryzykiem. Westchnął więc ciężko stając koło zamkniętych jeszcze krat, z bólem w oczach patrząc do jakiego stanu doprowadzono jego wuja. Oparł się na chwilę o chłód kra szybko rozumiejąc, że szlachetny dwimeryt był i tam, zapiekła go lekko skóra. Wtedy też stało się coś niespodziewanego. Fen ujął jego nadgarstek i założył mu rękawicę. On, lekko zaskoczony spojrzał w jego oczy szukając w nich potwierdzenia dla swojej teorii, a gdy to poczuł – delikatną niepewność o jego bezpieczeństwo – uśmiechnął się ciepło.
- Nie przejmuj się podejrzanymi dźwiękami. – Poprosił nie komentując tego głośno chociaż w głowie sobie powtórzył, że od początku dobroć jego serca zauważył. Była to niema zgoda na jego dalsze działania i chociaż te będzie teraz odpowiednio kalkulował co do jego niesamowitych umiejętności, nie zaniecha ich całkowicie.
Podziękował mu za pomoc delikatnym kiwnięciem głowy po czym odkorkował buteleczkę, którą zawsze nosił przy pasie, ściągnął z siebie płaszcz ukazując nagie ciało pokryte kolorowymi tatuażami i po zaczesaniu włosów za delikatnie szpiczaste ucho wziął spokojny oddech i ruszył do środka. Cała cela aż dudniła od złości demona.
- Szlachetny Panie Demonicznej Duszy, Ciemności w swej czystej postaci, przysyła mnie Mistrz Iluzji, pozwól mi podejść. – Zaczął mówić, w demonicznym dialekcie którego od samego początku uczył go Eden bo przemieniona piątka, ba! Każda ranga w swojej klasycznie demonicznej postaci nie potrafiła inaczej nic zrozumieć. Skulił się przy tym, a w palcach nieodzianych w rękawicę formował sporej wielkości kulkę z pobranej esencji. – Jestem Maellosu, mym przeznaczeniem Ci służyć. – Kontynuował widząc w jak fatalnym stanie jest demon, w połowie przemieniony i odarty z ludzkiej części swoich emocji.
Demon wisząc w dwimerytowych kajdanach drgnął niespokojnie słysząc uchylającą się kratę. Nie podnosił głowy, ani nawet powiek ale czuł. Dziecko mroku wkroczyło w jego zasięg, uległe, nie śmiało nawet na niego spojrzeć. Kolejna podpucha nekromantów, zmusili biednego demona który teraz straci życie. Drgnął jednak słysząc co ten mówi. Powoli podniósł głowę, twarz naznaczoną w połowie demoniczną postacią, cieniem rozpływającym się niczym poddany delikatnym szeptom płomień świecy. Zmarszczył nos czując smród człowieka ale i dziwne iskry magii dookoła demona. Ten nadal się kuląc wyciągał gołą dłoń z kulą pełną esencji. Na ziemię kapnęło kilka kropel śliny, był taki głodny.
- Maellosu, cuchniesz. – Parsknął na co Mae powoli zszedł do przykucu i nadal wyciągając jedzenie podwinął ogon pod siebie.
- Mój Pan a Twój przyjaciel przybyliśmy Ci na ratunek w ludzkim towarzystwie. – Wyjaśnił na co demon szarpnął się gwałtownie zmuszając go do wycofania się o dwa duże kroki. Nie uchroniło go to jednak przed oberwaniem ostrym ogonem który przeciął mu policzek. W ten sposób jednak demon upewnił się, że ma do czynienia z drugim demonem.
- Wybacz mi proszę. Mam dla Ciebie esencję, szczerą radość. – Demon warknął na niego gardłowo, ponownie się rzucił jednak ponownie kajdany go powstrzymały. Zdążył jednak mimo to przemienić się w pełni w sylwetkę potwornego, rogatego demona z tysiącami paszczy na całym ciele, z czerwonymi oczami i płynącym ciałem. Falował gorejąc nienawiścią do ludzi, do nekromantów, a więc i do magów. Nie chciał się długo uspokoić plując jadem pod ich adresem. Mae w tym momencie wstrzymał całkowicie powietrze w płucach, całkiem się w sobie skulił w pozycji kłębka na ziemi i czekał aż złość minie.
- Przyjmuję Twoją ofiarę, Maellosu. – Oświadczył w końcu na co Mae od razu się podniósł i podając demonowi całość posiadanej esencji – zgodnie z ustaleniami z Edenem – po chwili zaczął kombinować przy kajdanach, najpierw tych przy szyi żeby ponownie nie oberwać. Skąd mógł zakładać, że demon będzie jednak tak rozjuszony, że gdy on z trudem zwolnił ostatnią część jego więzienia utknie kilka centymetrów nad ziemią, przygnieciony do ściany i duszony.
- Nie wiem jak Cię do tego zmusili ani co knujesz ale zakończę to zanim cokolwiek się stanie. – Oświadczył wracając powoli do swojej ludzkiej postaci, zaciskając coraz mocniej na nim palce, do tego stopnia, że zaczął wierzgać nogami.
Fenrir tak jak obiecał, postanowił dać Mae wolną rękę, a sam pozostał w cieniu, przyglądając się zza krat akcji rozgrywającej się przed jego oczami. Był niezauważany, chociaż jego ludzki zapach zapewne nadal musiał być wyczuwalny w powietrzu. Z początku nie mógł uwierzyć w to, jak traktowany był demon niższego stopnia przez osobę ponoć tak potężną. Drgnął niespodziewanie wyczulony, kiedy demon zamachnął się jaszczurzym ogonem w kierunku Mae, odrzucając go kilka metrów w tył. Już wtedy był gotów wtrącić się i tylko... tylko na moment wryło go w ziemię, kiedy jeszcze raz spojrzał na silniejszą posturę demona, która emanowała złowrogą energią. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak potężną siłą w czystej postaci piekielnej istoty. Skoro potraktował tak jednego ze swoich, wyobrażał sobie co stałoby się, gdyby zobaczył przed sobą łowcę... Przełknął ciężko ślinę, wyczekując w napięciu na to, co wydarzyło się chwilę później. Demon został nakarmiany, ale nawet to nie złagodziło jego potwornego gniewu. Fen czuł adrenalinę napływającą mu do krwi, kiedy ten jednym potężnym ruchem przygwoździł Mae go ceglanej ściany, ściskając jego krtań. Coś się w nim zagotowało.
Nie zastanawiał się. Pikantna złość z goryczą smaku zawrzała w nim, kiedy machinalnie sięgnął do kabury swojego pistoletu ukrytego pod kurtką. Broń odbezpieczył, uniósł na wysokość linii strzału i wycelował przez kraty. Miał tylko sekundy przed wyprzedzeniem reakcji demona i nie zawahał się nawet na chwilę, oddając precyzyjny strzał prosto między barki parszywej istoty.
— Puszczaj go, żmijowata gnido — syknął, kiedy kolejny srebrny pocisk z diamentowym pyłem wbił się w ramię demona, naruszając jego ludzką powłokę. Demon sarknął w jeszcze większej złości, poluzowując nieco uścisk na szyi Mae. Przekrzywił głowę w stronę łowcy, na którego wcześniej nie zwrócił uwagi. — Odrąbię ci ten plugawy łeb, jeżeli coś mu zrobisz. Mieliśmy cię stąd wyciągnąć, ale równie dobrze mogę cię tu pogrzebać — warknął pewnie łowca mierząc się na spojrzenia z demonem, starał się odwrócić jego uwagę od Mae choćby miał wziąć na siebie cały gniew demona.
Strzał z broni której nie podejrzewał, że Fen jest posiadaczem była tym co uratowało mu życie. Wątpił bowiem, że przy takim poziomie złości jego logiczne argumenty przemówiły do rozumu demona i tylko dzięki ranieniu Azuula, mógł szybko znaleźć się na nogach na ziemi i skoczyć na wuja, podcinając go i gwałtownie dociskając do ziemi. Wtedy też zaczął się zmieniać. Jego demoniczna forma wybudzona stresem i uszczerbkiem na zdrowiu wypłynęła na światło dzienne w postaci czarnego cielska pokrytego puszystym futerkiem co poza pyskiem pełnym kłów niezmiernie upodobniło go do kota, górskiej pumy wytarzanej w sadzy. Silne łapy wyposażone w pazury i tatuaże. Te zaczęły odrywać się od niego i tworząc coś w postaci falującego za jego plecami półprzeźroczystego szalika błyszczały po to by zacząć otulać Azuula. Wtedy demon gwałtownie zaczął się uspokajać i chociaż od razu widać było, że będzie to proces długi, powracał do swojej ludzkiej formy.
Znalezienie się w dziwnym położeniu, a raczej otoczeniu przez nieznajomych mu mężczyzn, sprawiło, że wziął miskę z zupą do rąk, nieco się skulił i dalej siorbał próbując napełnić żołądek. Nie sądził bowiem, że w gospodzie mogło się mu coś złego przydarzyć, a mając przy boku łowcę, teoretycznie powinien czuć się bezpieczny. W praktyce jednak, zamiast tego czuł delikatnie narastający niepokój każący się mu do Julka nieco bardziej przytulić. Dodatkowy dyskomfort zaczął się nasilać gdy zwrócono na niego nieodpowiednio dużą uwagę, której nie potrafił niczym uargumentować. Po prostu faceci mówili coś o jego twarzy, a on nijak nie potrafił złapać kontekstu w jakim ta miałaby ich interesować. Czyżby była za mało obita? A może pogwałcił jakieś obyczaje jedząc zupę łyżką?! Kontrolne spojrzenie na Julka upewniło go w tym, że ma siedzieć cicho i dać mówić blondynowi.
Notabene ton Juliana, jego uśmiech, postawa i wzrok, sprawiały że jego jasne oczy z ciekawością wodziły po twarzy ale i całej sylwetce chłopaka. To już kolejna jego wersja którą poznał i, kolejny raz wpadał w zachwyt. Jak wiele ten mężczyzna jeszcze potrafił? Z jaką on łatwością dostosowywał się do warunków przedstawionych mu przez otoczenie! Mógł się od niego sporo nauczyć chociaż sądząc po poczuciu paniki w żołądku która kazała mu odłożyć zupę, był na początku drogi na której jego towarzysz bezpretensjonalnie osiągnął już mistrzostwo.
Odstawiając talerz na stół otworzył szeroko oczy w momencie gdy ręka zbira zaczęła zmierzać do jego twarz. Delikatne iskierki magii zawibrowały w powietrzu, on gotów do obrony własnej która najprawdopodobniej skończyłaby się fatalnie – nigdy bowiem nie czuł tak negatywnych, silnych i niekontrolowanych emocji z koniecznością ratowania swojego życia bądź zdrowia – wręcz podskoczył na swoim miejscu gdy Julek wykonał tak precyzyjny, szybki i skuteczny atak. Aż uchylił usta patrząc z niedowierzaniem na to jak szczupły towarzysz potrafił się ruszać, jak szybko powalił faceta co najmniej dwukrotnie od niego większego i jeszcze wydawał się w to nie włożyć żadnego wysiłku. Trochę, początkowo, to do niego nie dotarło ale wielki miecz wbity w blat i nagła cisza jaka rozległa się w gospodzie utwierdziły go w tym, że wszystko to rzeczywiście się wydarzyło.
Wcześniej, przez to optymistyczne nastawienie blondyna, zdecydowanie nie docenił tego jak potężnym, sprawnym i śmiercionośnym przeciwnikiem mógłby ten być. Skarcił się więc w myślach za to, że śmiał sądzić, że ktokolwiek kto przeżył w świecie który zaledwie w kilka dni przeżuł go i wypluł, mógłby sobie tak znakomicie nie radzić. Niemniej jednak, mimo skruchy poczuł również gwałtowny spokój. Odnalazł się w sytuacji, zrozumiał dlaczego ich zaczepiano i chociaż było to w jego oczach okropnie obrzydliwe, wiedział że nic mu nie grozi.
Zwrócenie się wreszcie do niego, tonem ponownie tak różnym od tego którego Julek używał do grożenia zaczepnisią sprawił, że na jego ustach pojawił się rozbawiony uśmiech. Wstał, delikatnie się skłonił głośno mówiąc „Panowie” w geście całkowitego szacunku do wytartych w podłogę zbirów i ruszając za Julkiem dotknął czubkiem palca wskazującego końcówki ostrza.
- Przerażasz mnie. I fascynujesz. – Uśmiechnął się przyjaźnie zrównując z nim kroku i spokojnie zaplatając ręce za plecami śledził swojego drogiego towarzysza w drodze do drzwi. W prawdzie wiedział, że na całą resztę powinni tutaj czekać ale czy spacer w tak doborowym towarzystwie mógł im zaszkodzić? Śmiał wątpić czując się teraz niezmiernie pewnie.
- Wybacz za śmiałość ale ile Ty masz w ogóle lat? Ja… ja nie śmiałem Cię podejrzewać o tak wyborową technikę i łatwość w posługiwaniu się… tym. – Przyznał całkowicie szczerze ponownie zerkając na wielki miecz który w tym momencie miał być chyba straszakiem na wszystkich innych potencjalnych chętnych na wpierdol.
Tak jak podejrzewał, obchód po bezpiecznej okolicy ścisłego centrum nie przyniósł już żadnych niespodzianek. Zamiast tego on z uwagą posłuchał więcej o łowcach, o tym jakie w ogóle ma do tego Julian podejście i z fascynacją błyszczącą w oczach chciał jeszcze więcej! Rozmowa z nim była na tak wysokim poziomie, był tak wyrafinowany w swoim słownictwie i wyjaśnieniach, że mag nawet nie zauważył kiedy zrobili tak wielkie kółko i kiedy minął mu czas. Zamiast tego zaczął pałać szczerym szacunkiem do tego niepozornego chłopaka.
Zbliżając się ponownie do gospody Ismail spojrzał na jej front z delikatnym powątpiewaniem. Chciał zaproponować schronienie się bezpośrednio w pokoju, tam powinni być względnie bezpieczni i nadal będą mogli monitorować akcję ratunkową do której w każdym momencie będą mogli dołączyć. Chciał wyjść ostatecznie z taką propozycją ale nagle doszedł go niski głos gdzieś spod budynku obok gdzie w cieniu kryło się kolejnych kilku postawnych mężczyzn.
- Łowieckim zwyczajem, każdy oprawca w końcu zostaje ofiarą. – Wybrzmiały słowa ewidentnie skierowane w ich stronę na co on ciekawsko podniósł wzrok w stronę skąd te dobiegały.
- Nie ważne bowiem jak silny jesteś, jeżeli ktoś zaproponuje dobrą cenę, wszystko da się załatwić. – Rechot rozniósł się po gromadce mężczyzn na co mu włoski na karku stanęły dęba. Złapał więc Julka za rękę chcąc pociągnąć go do środka jednak niespodziewanie, ilość potencjalnego towarzystwa wzrosła do kolejnych dwóch mężczyzn – tym razem szczurowatego garbusa i otyłej szafy odzianej tylko w spodnie i dziwną, rozpiętą kamizelkę. W tym momencie ponownie w powietrzu dało się wyczuć napięcie i skrzące się iskry magii unoszące się nieświadomie dookoła jego sylwetki.
- Julek… – Mruknął szukając w nim ratunku. Nie zdążył bo banda, tak liczna, że cały czas skądś ktoś się wyłaniał, przystąpiła do gwałtownego ataku.
Zachodząc ich od tyłu pierwsza próba oparła się na powaleniu Juliana na ziemię. Wielki facet łapiąc go w zgięcie łokcia za szyję zmusił go do zejścia na kolana w brutalny sposób wpychając mu kolano zgięcie kolan blondyna. W tym samym momencie kolejnych dwóch wyglądających identycznie mężczyzn złapało Ismaila i również z całkowitym brakiem ogłady sprowadzili go do parteru szarpiąc za włosy i ręce, przycisnęli kolanem między łopatki. W tym też momencie jego oddech stał się płytkim, a magia zawibrowała w powietrzu.
Pierwszą oznaką próby obrony była woda. Ta leżąca między kostką którą wyłożoną był przód gospody, zgromadzona w kałużach i rowach zaczęła intensywnie podskakiwać po to by pojedyncze krople wielkości śliwki zaczęły uderzać w przeciwników. Dwóch padło, ten który trzymał Julka dostał w oko i odskoczył do tyłu chlapiąc wszystko dookoła krwią. Prędkość rozwijana przez krople była zabójcza o czym przekonali się wszyscy Ci stojący za blisko Ismaila. On natomiast, puszczony, gwałtownie się zerwał na równe nogi i kontrolując to gdzie przemieszcza się woda omijał Julka. I chociaż jeszcze niedawno nie miał pojęcia jak władać poprawnie tym żywiołem, teraz poddany tak silnym emocjom, po prostu płynął razem z magią w jego żyłach.
- Mamy maga panowie! – Ryknął ten który zaczepiał ich od początku na co wszyscy stanęli w jeszcze większej gotowości niż miało to miejsce wcześniej. – Weźmiemy za Ciebie potrójnie. – Rechotał wyjmując miecz porównywalnie wielki do tego trzymanego przez Juliana i powoli się do nich zbliżając z zatrważającą łatwością omijał krążące krople. Isio zmienił więc taktykę i zamiast ataku postawił na obronę.
Krople wody zaczęły tworzyć dookoła nich nieprzerwany wir i tylko przeciągły gwizd dowódcy kazał mu sądzić, że nijak sobie nie odpuszczą. A chwilę później, spadło na niego coś ciężkiego i tak boleśnie kłującego w ciało, że gwałtownie naciągnęło go na wymioty.
Woda z chlupotem opadła na kostkę, a w raz z nią do gwałtownego ataku we trzech – dwójka bliźniaków i jeden osiłek – piraci rzucili się na Julka.
- :
- [small]DEMONICZNA POSTAĆ MAE[/small]
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pędząc podziemiami, Volant czuł rozsadzającą go energię. Oh, jak on kochał to uczucie. Kiedy magia płynęła mu swobodnie żyłami, podjudzana podekscytowaniem i adrenaliną, sprawiając że przez moment czuł się najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Wiedział, że było to złudne uczucie, że wcale nie był taki potężny i to jedynie efekt uwolnienia magii spod skrzętnie kontrolowanych więzów. Na co dzień nie pozwalał sobie na takie marnotrawstwo, kumulując ją w swoim wnętrzu, kontrolując przepływ i ograniczając go do jednej ręki. Teraz cały nabuzowany był tym, co udało mu się zgromadzić, a co stanowiło całość jego niewielkiej skrzynki. Dlatego biegnąc korytarzami nekromanckiego klasztoru ograniczał się do używania eliksirów, do własnych pięści, z którymi również wiedział jak zrobić użytek. W jego mniemaniu, mag był dobry wtedy, kiedy silny był nie tylko w gębie. A choć ukrywał swoje ciało jak tylko mógł, było ono wytrenowane i wyćwiczone. Nie tak bardzo jak ciała łowców, siłą raczej też nie przewyższał żadnego z nich, ale kondycję miał dobrą i zapytany o to, czy da radę biec, z całą pewnością mógł odpowiedzieć, że jak najbardziej. Nie silił się na wyjaśnienia, jedynie kiwnął głową, stwierdzając że na rozmowę czas będą mieć później, kiedy już stąd uciekną, a sądząc po ilości stóp uderzających o posadzi za nimi, nie będzie to wcale takie proste.
- W porządku – odpowiedział jedynie na polecenie, by trzymał swoją magię na wodzy, nie mając jak na razie w planach jej marnować. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, to samo było z magią, wiedział więc, że jeśli sobie pozwoli na marnotrawienie czarów na drobne potyczki, będzie zużywał jej coraz więcej, choćby nieświadomie, a to mogło sprawić, że w kluczowym momencie jego moce zawiodą. Dlatego pozwalał Edenowi rozprawiać się z pomniejszymi grupkami trupów, wiedząc że on zrobi to znacznie lepiej, rozglądając się przy tym za ewentualną drogą ucieczki.
Nie przewidział, że ktoś będzie się ich spodziewał, a oni wpadną prosto w pułapkę zastawioną przez kobietę, na której widok dreszcz przeszedł mu po plecach. Słyszał o niej plotki. Okropne plotki, które traktował odrobinę z przymrużeniem oka, a jednak, stała teraz przed nim, kłębiąc w dłoniach jadowicie zieloną energię, która wypełniała pomieszczenie gryzącym dymem i zapachem śmierci. Był przygotowany na atak z jej strony, nie przewidział jednak, że ona wcale nie miała zamiaru się z nim pojedynkować. A przynajmniej nie osobiście, bo kiedy poczuł kościste palce zaciskające się na rąbku jego tuniki, natychmiast odskoczył, nieostrożnie odsuwając się od demona. Zaklął natychmiast chcąc naprawić swój błąd, ale kiedy tylko wrócił spojrzeniem do Edena, oddzielała go od niego chorda trupów, która powiększała się z każdą sekundą zasłaniając mu widok. Próbował się uwolnić, nie używając jeszcze magii, ale kiedy w powietrzu błysnęła zielona błyskawica, a zaraz po niej rozległ się krzyk pełen bólu, w jego sercu natychmiast zapłonęła złość, a im więcej cierpienia ta kobieta zadawała demonowi, który uwięziony w dwimerycie, był całkowicie bezbronny, jego oczy płonęły coraz bardziej, a napięcie w jego ciele szukało uwolnienia. To był ten moment. Ten, w którym powinien wszystkim pokazać, co oznaczał tytuł Arcymaga.
- Tu, qui libertatem Tollere… – zaczął recytować, sięgając do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza, zaciskając palce na drewnianej, silnie zdobionej i grawerowanej, krótkiej pałeczce z jesionowego drewna, wyjął ją, przez chwilę ignorując zbierające się wokół niego trupy, pozwalając im ciągnąć się za włosy i ubranie. - …et mittere ad pulvis fuit, idcirco praecipio tibi ut astra oriri in virtute – mówił głosem, w którym rozbrzmiewała zapowiedź burzy, zbierając wokół siebie magię, która zaczęła przenikać z jego ciała w tą niepozorną różdżkę. A kiedy poczuł, że już więcej z siebie nie wyciśnie, jednym płynnym ruchem, sięgnął w górę i zaraz opuścił ją w dół, jakby próbował uderzyć nią w ziemię.
- Surge sursus! – krzyknął, a zaraz potem przez pomieszczenie przetoczyła się ogromna fala magii, brzmiąc jak wielki dzwon i razem z falą dźwięku zabierała ze sobą trupy, rozrzucając kości po ścianach, łamiąc je i sprawiając że z większości został sam pył.
A kiedy dym i kurz opadły, w jego dłoni znajdował się przewyższający go kostur, przypominający nieco laskę pasterza, z zakrzywionym końcem i dyndającym wewnątrz niewielkim dzwonkiem, który wydawał z siebie delikatny, przyjemny dla ucha dźwięk. Drewno wydawało się gładkie, ale on pod palcami czuł wyryte w nim inskrypcje, potężne runy i samo drewno, które było szorstkie i ciepłe, nasączone jego własną mocą.
- Oh… no proszę, ktoś tu był na Smoczej Wyspie – zauważyła nekromantka, ale choć nie wydawało się by Volant jej zaimponował, musiała poczuć że miała przed sobą nie byle kogo.
- Owszem, był i wrócił – zauważył mag, przyjmując wyuczoną godzinami treningu postawę, układając kostur wzdłuż prawego ramienia, tak by jego koniec z dzwonkiem znajdował się tuż przed jego oczami.
- A teraz chodź, wiedźmo, nie mam dla ciebie całego dnia – powiedział, sprawiając że jaskinię wypełnił piskliwy śmiech.
- Czy ty naprawdę… - zaczęła, ale mag nie dał jej dokończyć, ani tym bardziej przyzwać więcej swoich sług. Zanim skończyła mówić, był już przy niej, a wokół niego krążyły dwa pioruny kuliste, które jak żywe stworzenia, zaczęły na nią nacierać, nie dając jej spokoju, nawet gdy odskoczyła od Volanta, machnąwszy w jego kierunku jadowitym batem.
- Dżentelmen pozwala kobiecie skończyć mówić – zauważyła wściekle, machnięciem dłoni sprawiając, że jeden z piorunów wybuchł, posyłając w kierunku maga falę ognia, która dotarła do niego, ale zdążył zasłonić się swoim kosturem.
Volant prychnął.
- Na szczęście nie jestem dżentelmenem – odpowiedział, znów się do niej zbliżając, by dłuższym końcem różdżki podciąć jej nogi, posyłając ją na kolana. Nie przewidział jednak, że to da jej możliwość, oplecenia wokół jego talii trującego batu, a kiedy się zamachnęła, poleciał do tyłu, rąbnąwszy w ścianę jaskini z całej siły.
- Nieźle – warknął, wypluwając ślinę zmieszaną z krwią z przeciętej wargi. Nie był pewien, kiedy ją przygryzł. – Ale to za mało, żeby mnie zabić – dodał zaraz z mściwą satysfakcją, pozwalając jej zauważyć rozsypany wokół niej błyszczący pył.
- Hadar! – krzyknął, a kiedy w ciemności rozbrzmiało imię gwiazdy, jeden z pozostałych kulistych piorunów wystrzelił iskrę w kierunku pyłu, sprawiając że elektryczność zaczęła krążyć między drobinkami, więżąc wężową kobietę wewnątrz, rażąc ją raz po raz prądem.
- Nieczyste sztuczki – syknęła, a on jedynie posłał jej złośliwy uśmiech.
- Powiedziała nekromantka – odpyskował, podchodząc bliżej, by z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach, podejść bliżej i przytknąć koniec laski w miejscu gdzie zaczynał się zbyt głęboki dekolt jej sukienki.
- Nie ośmielisz się – syknęła, a on znów posłał jej ten sam pełen złośliwości uśmiech.
- Czym się przejmujesz? Przecież to nie jest twoje prawdziwe ciało – zauważył, a widząc jej minę, wiedział, że tak było. Słyszał plotki. Mnóstwo plotek, jedna z nich mówiła, że wężowa nekromantka była tak stara, że jej ciało nie dawało rady podnieść się z łóżka, dlatego używała ciał, które zaklęła i klątwą utrzymywała w dobrym stanie, podróżując po świecie ukrywając w nich swoją jaźń.
- Zadarłaś z niewłaściwymi osobami – dodał jeszcze miękko, a potem, nie czekając już na nic, pozwolił by pozostała mu jeszcze moc uformowała się w szpilkę ostrzejszą niż miecz i biorąc zamach, uderzył kobietę prosto w pierś, szepcząc zaklęcie uwalniające to ciało od klątwy i zmuszające nekromantkę by powróciła do swojego oryginalnego ciała.
Jedyne czego nie przewidział, to że kiedy jego moc zadziała, zebrana w tym ciele mroczna energia eksploduje, wyrzucając go w powietrze.
- ^%#^#& - zaklął, kiedy jeszcze chwilę utrzymywał się na fali energii w górze, czując że jego ciało na chwilę straciło zainteresowanie grawitacją, by zaraz odzyskać je ze zdwojoną siłą. Jedyne o czym zdążył pomyśleć, to by upaść jakoś w miarę sensownie, choć i tak usłyszał trzask w swoim nadgarstku, a połamane przez niego wcześniej kości rozdarły jego ubranie i rozharatały mu plecy, kiedy przetoczył się po podłożu.
- Au – stęknął, przez chwilę będąc zbyt oszołomionym by, próbować się ruszyć, prawie nie czując bólu, słysząc jedynie szum adrenaliny i krwi w uszach.
Dopiero po chwili był w stanie podnieść się, najpierw do siadu, potem odnaleźć znów krótką laseczkę, schować ją do kieszonki na swojej piersi i kiedy upewnił się, że jego największy skarb był bezpieczny, niezdarnie spróbował podnieść się na równe nogi. Nie było prosto. Upadek zadał mu więcej ran, siniaków i dyskomfortu niż powinien według jego przemyśleń, a jednak ból rozchodzący się przez plecy, promieniujący z nadgarstka i spływający mu razem z krwią przez pośladki i nogi mówiły mu co innego. Oberwał, chociaż kiedy widział Edena, podejrzewał, że nie on był tutaj najbardziej poszkodowanym. Mimo wszystko, nie dał się zatruć dwimerytem, a jego ubranie skutecznie ochroniło go przed jadem, który kobieta na sobie miała.
- Nie ruszaj się – wychrypiał stanowczo kiedy znalazł się bliżej nadal uwięzionego i cierpiącego mężczyzny.
Sięgnął do swojej torby po nóż, a potem nawet nie próbował udawać, że dwimeryt miał na niego jakiś wpływ. W tamtym momencie był wyssany z wszelkiej mocy magicznej, nie widział więc powodu, by nie móc go dotknąć gołą dłonią. A w takim wypadku znacznie szybciej udało mu się oswobodzić najpierw nadgarstki demona, a potem spróbował zabrać się za te, które oplatały jego brzuch, szyję i pierś. Nie wyglądało to najlepiej i podejrzewał, że nie było zbyt przyjemne. Fachowe oko Volanta dostrzegało jak mocno metal wgryzł się w ciało mężczyzny. Dlatego jeszcze raz sięgnął do torby i wyjął z niej drewnianą łyżkę, podając ją Edenowi.
- Zagryź na tym zęby. Jak mnie ugryziesz, albo mi przyłożysz z bólu to ci oddam – ostrzegł, choć wbrew temu co powiedział, jego dotyk, kiedy badał jego ciało był bardziej niż delikatny.
- Jak mocno jesteś przywiązany do tych ubrań? – zapytał, a potem bez czekania na odpowiedź, zaczął rozcinać materiał z kamiennym wyrazem twarzy. Jeśli chodziło o medycynę, Volant nie widział w ciele niczego poza organizmem, którym było, a którym to trzeba było się zająć, naprawić, czy uzdrowić. Profesjonalnie, szybko i w miarę możliwości jak najbardziej bezboleśnie używając noża i swoich palców wyplątał Edena z dwimerytu, zanim jednak demon spróbował się podnieść, mag ułożył mu dłoń na piersi, nie pozwalając mu na ruch.
- Jeszcze nie, opatrzę cię tutaj, przynajmniej prowizorycznie w innym wypadku możesz nie wytrzymać w przytomności zanim dołączymy do reszty, a nie mam tyle siły by zanieść cię bez twojej pomocy całą tę drogę – powiedział sucho, wyjmując z torby kolejne przedmioty. Najpierw tabletki przeciwbólowe, których sam łyknął kilka. Potem jakieś mazi odkażające i odtrutki na dwimeryt, na koniec obejrzał smagnięcie zadane przez jadowy bat nekromantki, ale niemal natychmiast stwierdził, że w tym momencie nie stanowiło zagrożenia i zaczął go szybko bandażować, by mogli jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Dasz radę wstać? – zapytał, a kiedy demon przytaknął, uważając by nie nadwyrężyć już i tak zaniedbanej ręki, pomógł mu wstać, zarzucając sobie ramię demona na barki, pozwalając mu się oprzeć na sobie.
- Nie przejmuj się mną – dodał zaraz, widząc minę mężczyzny. – Wyczerpałem się magicznie, ale to nie znaczy, że teraz jestem kompletnie bezużyteczny – powiedział, rozglądając się za drogą wyjścia. Kompletnie nie przejmował się sobą. Wiedział, że priorytetem w tej sytuacji był Eden, bo to on był w największym niebezpieczeństwie, a on… On był przyzwyczajony, kilka blizn więcej i tak nie zrobiłoby mu żadnej różnicy. Jedyny problem stanowił nieco opuchnięty nadgarstek, ale to nadal nie było najważniejsze, najpierw musieli się stąd wydostać. Sobą miał się zająć już później, kiedy razem z drugim demonem znajdą się poza zasięgiem nekromantów.
Julian czuł coś na kształt dumy i satysfakcji widząc miny wszystkich pozostałych w gospodzie. Od zawsze uwielbiał ten element zaskoczenia, kiedy najbardziej niepozorny blondynek na świecie robił im wszystkim z dupy jesień średniowiecza. To było tak cudowne uczucie, cenna nauczka jaką ci debile dostawali od losu, a która to ostrzegała, by nie oceniać ludzi po wyglądzie i po pozorach. Co go jednak ucieszyło jeszcze bardziej to komentarz Ismaila i jego zafascynowany wzrok, który połechtał Julianowe ego, do tego stopnia, że na jego twarzy pojawił się nieco chełpliwy ale całkiem życzliwy uśmieszek.
- Potraktuję to jak komplement – powiedział, wyprowadzając ich na zewnątrz. Po przemyśleniu sprawy stwierdził, że może warto byłoby jednak rozejrzeć się po okolicy i znaleźć ewentualną drogę szybkiej ucieczki. No i chciał trochę z Isiem porozmawiać, chłopak wydawał się nim zachwycony, a on czując się jak największy macho na świecie nie mógł przepuścić okazji by udzielić swojemu fanowi małego wywiadu.
- Dwadzieścia jeden i nie przejmuj się, wszyscy dają się na to nabrać – powiedział, robiąc do niego słodką minkę totalnego niewiniątka. Z jego wielkimi, błękitnymi oczami, platynowymi włosami i niskim wzrostem mógł śmiało uchodzić za młodszego i bardziej niewinnego niż był w rzeczywistości.
Spacer w towarzystwie Ismaila należał do jednych z przyjemniejszych jakie Julian odbył w swoim życiu. Chłopak był tak zafascynowany tym, o czym Łowca mówił, że bez przeszkód mówił o tym, o czym nie ośmieliłby się powiedzieć komuś innemu, zaznaczając przy tym, by białowłosy nie rozpowiadał tego dalej, a on wtedy przytakiwał mu tak gorliwie, że dochowa tajemnicy, że Julian nie potrafił się nie śmiać, widząc jak ten był łatwowierny. I chyba przez tą naiwność, którą widział w jego oczach nie ośmielił się przy nim skłamać. Co innego było w ściemnianiu takiemu Fenowi, który jego kłamstwa potrafił przejrzeć w sekundę, czy siostrze, która kłamała nawet bardziej niż on. Ismail był… zbyt szczery by uraczyć go czymś innym niż prawdą. A przynajmniej takie odczucia miał Julian i ich się trzymał, opowiadając mu o byciu Łowcą i w zamian słuchając o tym, co mógł mu powiedzieć o magach. I choć wydawał się niepewny swojej wiedzy, zupełnie jakby pojawienie się w jego życiu Volanta, który kwestionował wszystko, co Ismail wiedział o świecie, wywróciło jego życie do góry nogami, nadal był niezwykle fascynujący.
A potem oboje musieli zejść z obłoków tej przyjemnej rozmowy na ziemię, a był to upadek zdecydowanie bolesny. Julian miał do czynienia już z wieloma przeciwnikami. Kikimory, zombie, nekkery, utopce, bazyliszki… przerobił połowę bestiariusza, ale jeszcze nigdy nie miał do czynienia z taką bandą zbirów. Sprowadzony na ziemię, czuł wściekłość i podeptaną dumę, ale nie znaczyło to, że się poddał. Absolutnie nie! Kiedy tylko dojrzał okazję, by wyswobodzić się z hańbiącego go uścisku, natychmiast się wyszarpnął, uderzając mężczyznę za nim pięścią w tchawicę, pozbawiając go tchu. Chociaż był pełen podziwu do tego, co zrobił Ismail z wodą, nie pozwolił sobie na zachwyt, wyjmując swój wielki miecz i osłaniając maga swoim ciałem, odparł nacierającego na niego mężczyznę drugiego powalając celnym kopniakiem w kolano, niszcząc mu je i kalecząc do końca życia. Nie był litościwy. Nie znał tego słowa w starciu z kimś, kto nie uznawał honorowej walki.
Powalił kolejnego, czując oparcie w Isiu, który osłaniał go wodą, niestety szybko przekonał się, że to nie będzie takie proste, a ci ludzie byli znacznie bardziej niebezpieczni niż mu się wydawało kiedy patrzył na ich przewagę liczebną. W jednej chwili miał jakąś nadzieję, tylko po to, by w kolejnej całkiem ją stracić. Usłyszał krzyk Isia, a kiedy się obrócił, nieuważnie odsłaniając swój bok, przyzwyczajony do tego, że gdzieś obok zawsze był Fenrir, chroniąc go i zapewniając bezpieczeństwo kiedy on próbował ogarnąć sytuację, poczuł okropny ból w lewym boku, podobny do tego, który poczuł widząc Ismaila przykutego do ziemi jakąś siatką. Nie miał pewności, co się działo, ale jednego był pewien, z czegokolwiek ta siatka była zrobiona, raniła Isia bardziej niż na to wyglądała, że jest w stanie. Ale kiedy spróbował do niego podejść, ktoś zaatakował go od tyłu, znów zbijając z nóg i popychając go na ziemię. Ktoś go szarpnął za włosy, ktoś potraktował z buta i zanim się Julian zdążył zorientować, by kopany przez kilku na raz.
- Nie uszkodźcie mu buźki, jest warta więcej niż wasze parszywe mordy razem wzięte – usłyszał, kiedy jego brzuch został pobity, aż nie był w stanie się wyprostować, czując bolesne ciągnięcie w każdym napiętym mięśniu.
Nie pamiętał kiedy stracił przytomność. Czy to było przed, czy po tym jak popchnęli go na ziemię tuż obok Ismaila, a jego głowa obiła się o bruk.
- W porządku – odpowiedział jedynie na polecenie, by trzymał swoją magię na wodzy, nie mając jak na razie w planach jej marnować. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, to samo było z magią, wiedział więc, że jeśli sobie pozwoli na marnotrawienie czarów na drobne potyczki, będzie zużywał jej coraz więcej, choćby nieświadomie, a to mogło sprawić, że w kluczowym momencie jego moce zawiodą. Dlatego pozwalał Edenowi rozprawiać się z pomniejszymi grupkami trupów, wiedząc że on zrobi to znacznie lepiej, rozglądając się przy tym za ewentualną drogą ucieczki.
Nie przewidział, że ktoś będzie się ich spodziewał, a oni wpadną prosto w pułapkę zastawioną przez kobietę, na której widok dreszcz przeszedł mu po plecach. Słyszał o niej plotki. Okropne plotki, które traktował odrobinę z przymrużeniem oka, a jednak, stała teraz przed nim, kłębiąc w dłoniach jadowicie zieloną energię, która wypełniała pomieszczenie gryzącym dymem i zapachem śmierci. Był przygotowany na atak z jej strony, nie przewidział jednak, że ona wcale nie miała zamiaru się z nim pojedynkować. A przynajmniej nie osobiście, bo kiedy poczuł kościste palce zaciskające się na rąbku jego tuniki, natychmiast odskoczył, nieostrożnie odsuwając się od demona. Zaklął natychmiast chcąc naprawić swój błąd, ale kiedy tylko wrócił spojrzeniem do Edena, oddzielała go od niego chorda trupów, która powiększała się z każdą sekundą zasłaniając mu widok. Próbował się uwolnić, nie używając jeszcze magii, ale kiedy w powietrzu błysnęła zielona błyskawica, a zaraz po niej rozległ się krzyk pełen bólu, w jego sercu natychmiast zapłonęła złość, a im więcej cierpienia ta kobieta zadawała demonowi, który uwięziony w dwimerycie, był całkowicie bezbronny, jego oczy płonęły coraz bardziej, a napięcie w jego ciele szukało uwolnienia. To był ten moment. Ten, w którym powinien wszystkim pokazać, co oznaczał tytuł Arcymaga.
- Tu, qui libertatem Tollere… – zaczął recytować, sięgając do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza, zaciskając palce na drewnianej, silnie zdobionej i grawerowanej, krótkiej pałeczce z jesionowego drewna, wyjął ją, przez chwilę ignorując zbierające się wokół niego trupy, pozwalając im ciągnąć się za włosy i ubranie. - …et mittere ad pulvis fuit, idcirco praecipio tibi ut astra oriri in virtute – mówił głosem, w którym rozbrzmiewała zapowiedź burzy, zbierając wokół siebie magię, która zaczęła przenikać z jego ciała w tą niepozorną różdżkę. A kiedy poczuł, że już więcej z siebie nie wyciśnie, jednym płynnym ruchem, sięgnął w górę i zaraz opuścił ją w dół, jakby próbował uderzyć nią w ziemię.
- Surge sursus! – krzyknął, a zaraz potem przez pomieszczenie przetoczyła się ogromna fala magii, brzmiąc jak wielki dzwon i razem z falą dźwięku zabierała ze sobą trupy, rozrzucając kości po ścianach, łamiąc je i sprawiając że z większości został sam pył.
A kiedy dym i kurz opadły, w jego dłoni znajdował się przewyższający go kostur, przypominający nieco laskę pasterza, z zakrzywionym końcem i dyndającym wewnątrz niewielkim dzwonkiem, który wydawał z siebie delikatny, przyjemny dla ucha dźwięk. Drewno wydawało się gładkie, ale on pod palcami czuł wyryte w nim inskrypcje, potężne runy i samo drewno, które było szorstkie i ciepłe, nasączone jego własną mocą.
- Oh… no proszę, ktoś tu był na Smoczej Wyspie – zauważyła nekromantka, ale choć nie wydawało się by Volant jej zaimponował, musiała poczuć że miała przed sobą nie byle kogo.
- Owszem, był i wrócił – zauważył mag, przyjmując wyuczoną godzinami treningu postawę, układając kostur wzdłuż prawego ramienia, tak by jego koniec z dzwonkiem znajdował się tuż przed jego oczami.
- A teraz chodź, wiedźmo, nie mam dla ciebie całego dnia – powiedział, sprawiając że jaskinię wypełnił piskliwy śmiech.
- Czy ty naprawdę… - zaczęła, ale mag nie dał jej dokończyć, ani tym bardziej przyzwać więcej swoich sług. Zanim skończyła mówić, był już przy niej, a wokół niego krążyły dwa pioruny kuliste, które jak żywe stworzenia, zaczęły na nią nacierać, nie dając jej spokoju, nawet gdy odskoczyła od Volanta, machnąwszy w jego kierunku jadowitym batem.
- Dżentelmen pozwala kobiecie skończyć mówić – zauważyła wściekle, machnięciem dłoni sprawiając, że jeden z piorunów wybuchł, posyłając w kierunku maga falę ognia, która dotarła do niego, ale zdążył zasłonić się swoim kosturem.
Volant prychnął.
- Na szczęście nie jestem dżentelmenem – odpowiedział, znów się do niej zbliżając, by dłuższym końcem różdżki podciąć jej nogi, posyłając ją na kolana. Nie przewidział jednak, że to da jej możliwość, oplecenia wokół jego talii trującego batu, a kiedy się zamachnęła, poleciał do tyłu, rąbnąwszy w ścianę jaskini z całej siły.
- Nieźle – warknął, wypluwając ślinę zmieszaną z krwią z przeciętej wargi. Nie był pewien, kiedy ją przygryzł. – Ale to za mało, żeby mnie zabić – dodał zaraz z mściwą satysfakcją, pozwalając jej zauważyć rozsypany wokół niej błyszczący pył.
- Hadar! – krzyknął, a kiedy w ciemności rozbrzmiało imię gwiazdy, jeden z pozostałych kulistych piorunów wystrzelił iskrę w kierunku pyłu, sprawiając że elektryczność zaczęła krążyć między drobinkami, więżąc wężową kobietę wewnątrz, rażąc ją raz po raz prądem.
- Nieczyste sztuczki – syknęła, a on jedynie posłał jej złośliwy uśmiech.
- Powiedziała nekromantka – odpyskował, podchodząc bliżej, by z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach, podejść bliżej i przytknąć koniec laski w miejscu gdzie zaczynał się zbyt głęboki dekolt jej sukienki.
- Nie ośmielisz się – syknęła, a on znów posłał jej ten sam pełen złośliwości uśmiech.
- Czym się przejmujesz? Przecież to nie jest twoje prawdziwe ciało – zauważył, a widząc jej minę, wiedział, że tak było. Słyszał plotki. Mnóstwo plotek, jedna z nich mówiła, że wężowa nekromantka była tak stara, że jej ciało nie dawało rady podnieść się z łóżka, dlatego używała ciał, które zaklęła i klątwą utrzymywała w dobrym stanie, podróżując po świecie ukrywając w nich swoją jaźń.
- Zadarłaś z niewłaściwymi osobami – dodał jeszcze miękko, a potem, nie czekając już na nic, pozwolił by pozostała mu jeszcze moc uformowała się w szpilkę ostrzejszą niż miecz i biorąc zamach, uderzył kobietę prosto w pierś, szepcząc zaklęcie uwalniające to ciało od klątwy i zmuszające nekromantkę by powróciła do swojego oryginalnego ciała.
Jedyne czego nie przewidział, to że kiedy jego moc zadziała, zebrana w tym ciele mroczna energia eksploduje, wyrzucając go w powietrze.
- ^%#^#& - zaklął, kiedy jeszcze chwilę utrzymywał się na fali energii w górze, czując że jego ciało na chwilę straciło zainteresowanie grawitacją, by zaraz odzyskać je ze zdwojoną siłą. Jedyne o czym zdążył pomyśleć, to by upaść jakoś w miarę sensownie, choć i tak usłyszał trzask w swoim nadgarstku, a połamane przez niego wcześniej kości rozdarły jego ubranie i rozharatały mu plecy, kiedy przetoczył się po podłożu.
- Au – stęknął, przez chwilę będąc zbyt oszołomionym by, próbować się ruszyć, prawie nie czując bólu, słysząc jedynie szum adrenaliny i krwi w uszach.
Dopiero po chwili był w stanie podnieść się, najpierw do siadu, potem odnaleźć znów krótką laseczkę, schować ją do kieszonki na swojej piersi i kiedy upewnił się, że jego największy skarb był bezpieczny, niezdarnie spróbował podnieść się na równe nogi. Nie było prosto. Upadek zadał mu więcej ran, siniaków i dyskomfortu niż powinien według jego przemyśleń, a jednak ból rozchodzący się przez plecy, promieniujący z nadgarstka i spływający mu razem z krwią przez pośladki i nogi mówiły mu co innego. Oberwał, chociaż kiedy widział Edena, podejrzewał, że nie on był tutaj najbardziej poszkodowanym. Mimo wszystko, nie dał się zatruć dwimerytem, a jego ubranie skutecznie ochroniło go przed jadem, który kobieta na sobie miała.
- Nie ruszaj się – wychrypiał stanowczo kiedy znalazł się bliżej nadal uwięzionego i cierpiącego mężczyzny.
Sięgnął do swojej torby po nóż, a potem nawet nie próbował udawać, że dwimeryt miał na niego jakiś wpływ. W tamtym momencie był wyssany z wszelkiej mocy magicznej, nie widział więc powodu, by nie móc go dotknąć gołą dłonią. A w takim wypadku znacznie szybciej udało mu się oswobodzić najpierw nadgarstki demona, a potem spróbował zabrać się za te, które oplatały jego brzuch, szyję i pierś. Nie wyglądało to najlepiej i podejrzewał, że nie było zbyt przyjemne. Fachowe oko Volanta dostrzegało jak mocno metal wgryzł się w ciało mężczyzny. Dlatego jeszcze raz sięgnął do torby i wyjął z niej drewnianą łyżkę, podając ją Edenowi.
- Zagryź na tym zęby. Jak mnie ugryziesz, albo mi przyłożysz z bólu to ci oddam – ostrzegł, choć wbrew temu co powiedział, jego dotyk, kiedy badał jego ciało był bardziej niż delikatny.
- Jak mocno jesteś przywiązany do tych ubrań? – zapytał, a potem bez czekania na odpowiedź, zaczął rozcinać materiał z kamiennym wyrazem twarzy. Jeśli chodziło o medycynę, Volant nie widział w ciele niczego poza organizmem, którym było, a którym to trzeba było się zająć, naprawić, czy uzdrowić. Profesjonalnie, szybko i w miarę możliwości jak najbardziej bezboleśnie używając noża i swoich palców wyplątał Edena z dwimerytu, zanim jednak demon spróbował się podnieść, mag ułożył mu dłoń na piersi, nie pozwalając mu na ruch.
- Jeszcze nie, opatrzę cię tutaj, przynajmniej prowizorycznie w innym wypadku możesz nie wytrzymać w przytomności zanim dołączymy do reszty, a nie mam tyle siły by zanieść cię bez twojej pomocy całą tę drogę – powiedział sucho, wyjmując z torby kolejne przedmioty. Najpierw tabletki przeciwbólowe, których sam łyknął kilka. Potem jakieś mazi odkażające i odtrutki na dwimeryt, na koniec obejrzał smagnięcie zadane przez jadowy bat nekromantki, ale niemal natychmiast stwierdził, że w tym momencie nie stanowiło zagrożenia i zaczął go szybko bandażować, by mogli jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Dasz radę wstać? – zapytał, a kiedy demon przytaknął, uważając by nie nadwyrężyć już i tak zaniedbanej ręki, pomógł mu wstać, zarzucając sobie ramię demona na barki, pozwalając mu się oprzeć na sobie.
- Nie przejmuj się mną – dodał zaraz, widząc minę mężczyzny. – Wyczerpałem się magicznie, ale to nie znaczy, że teraz jestem kompletnie bezużyteczny – powiedział, rozglądając się za drogą wyjścia. Kompletnie nie przejmował się sobą. Wiedział, że priorytetem w tej sytuacji był Eden, bo to on był w największym niebezpieczeństwie, a on… On był przyzwyczajony, kilka blizn więcej i tak nie zrobiłoby mu żadnej różnicy. Jedyny problem stanowił nieco opuchnięty nadgarstek, ale to nadal nie było najważniejsze, najpierw musieli się stąd wydostać. Sobą miał się zająć już później, kiedy razem z drugim demonem znajdą się poza zasięgiem nekromantów.
Julian czuł coś na kształt dumy i satysfakcji widząc miny wszystkich pozostałych w gospodzie. Od zawsze uwielbiał ten element zaskoczenia, kiedy najbardziej niepozorny blondynek na świecie robił im wszystkim z dupy jesień średniowiecza. To było tak cudowne uczucie, cenna nauczka jaką ci debile dostawali od losu, a która to ostrzegała, by nie oceniać ludzi po wyglądzie i po pozorach. Co go jednak ucieszyło jeszcze bardziej to komentarz Ismaila i jego zafascynowany wzrok, który połechtał Julianowe ego, do tego stopnia, że na jego twarzy pojawił się nieco chełpliwy ale całkiem życzliwy uśmieszek.
- Potraktuję to jak komplement – powiedział, wyprowadzając ich na zewnątrz. Po przemyśleniu sprawy stwierdził, że może warto byłoby jednak rozejrzeć się po okolicy i znaleźć ewentualną drogę szybkiej ucieczki. No i chciał trochę z Isiem porozmawiać, chłopak wydawał się nim zachwycony, a on czując się jak największy macho na świecie nie mógł przepuścić okazji by udzielić swojemu fanowi małego wywiadu.
- Dwadzieścia jeden i nie przejmuj się, wszyscy dają się na to nabrać – powiedział, robiąc do niego słodką minkę totalnego niewiniątka. Z jego wielkimi, błękitnymi oczami, platynowymi włosami i niskim wzrostem mógł śmiało uchodzić za młodszego i bardziej niewinnego niż był w rzeczywistości.
Spacer w towarzystwie Ismaila należał do jednych z przyjemniejszych jakie Julian odbył w swoim życiu. Chłopak był tak zafascynowany tym, o czym Łowca mówił, że bez przeszkód mówił o tym, o czym nie ośmieliłby się powiedzieć komuś innemu, zaznaczając przy tym, by białowłosy nie rozpowiadał tego dalej, a on wtedy przytakiwał mu tak gorliwie, że dochowa tajemnicy, że Julian nie potrafił się nie śmiać, widząc jak ten był łatwowierny. I chyba przez tą naiwność, którą widział w jego oczach nie ośmielił się przy nim skłamać. Co innego było w ściemnianiu takiemu Fenowi, który jego kłamstwa potrafił przejrzeć w sekundę, czy siostrze, która kłamała nawet bardziej niż on. Ismail był… zbyt szczery by uraczyć go czymś innym niż prawdą. A przynajmniej takie odczucia miał Julian i ich się trzymał, opowiadając mu o byciu Łowcą i w zamian słuchając o tym, co mógł mu powiedzieć o magach. I choć wydawał się niepewny swojej wiedzy, zupełnie jakby pojawienie się w jego życiu Volanta, który kwestionował wszystko, co Ismail wiedział o świecie, wywróciło jego życie do góry nogami, nadal był niezwykle fascynujący.
A potem oboje musieli zejść z obłoków tej przyjemnej rozmowy na ziemię, a był to upadek zdecydowanie bolesny. Julian miał do czynienia już z wieloma przeciwnikami. Kikimory, zombie, nekkery, utopce, bazyliszki… przerobił połowę bestiariusza, ale jeszcze nigdy nie miał do czynienia z taką bandą zbirów. Sprowadzony na ziemię, czuł wściekłość i podeptaną dumę, ale nie znaczyło to, że się poddał. Absolutnie nie! Kiedy tylko dojrzał okazję, by wyswobodzić się z hańbiącego go uścisku, natychmiast się wyszarpnął, uderzając mężczyznę za nim pięścią w tchawicę, pozbawiając go tchu. Chociaż był pełen podziwu do tego, co zrobił Ismail z wodą, nie pozwolił sobie na zachwyt, wyjmując swój wielki miecz i osłaniając maga swoim ciałem, odparł nacierającego na niego mężczyznę drugiego powalając celnym kopniakiem w kolano, niszcząc mu je i kalecząc do końca życia. Nie był litościwy. Nie znał tego słowa w starciu z kimś, kto nie uznawał honorowej walki.
Powalił kolejnego, czując oparcie w Isiu, który osłaniał go wodą, niestety szybko przekonał się, że to nie będzie takie proste, a ci ludzie byli znacznie bardziej niebezpieczni niż mu się wydawało kiedy patrzył na ich przewagę liczebną. W jednej chwili miał jakąś nadzieję, tylko po to, by w kolejnej całkiem ją stracić. Usłyszał krzyk Isia, a kiedy się obrócił, nieuważnie odsłaniając swój bok, przyzwyczajony do tego, że gdzieś obok zawsze był Fenrir, chroniąc go i zapewniając bezpieczeństwo kiedy on próbował ogarnąć sytuację, poczuł okropny ból w lewym boku, podobny do tego, który poczuł widząc Ismaila przykutego do ziemi jakąś siatką. Nie miał pewności, co się działo, ale jednego był pewien, z czegokolwiek ta siatka była zrobiona, raniła Isia bardziej niż na to wyglądała, że jest w stanie. Ale kiedy spróbował do niego podejść, ktoś zaatakował go od tyłu, znów zbijając z nóg i popychając go na ziemię. Ktoś go szarpnął za włosy, ktoś potraktował z buta i zanim się Julian zdążył zorientować, by kopany przez kilku na raz.
- Nie uszkodźcie mu buźki, jest warta więcej niż wasze parszywe mordy razem wzięte – usłyszał, kiedy jego brzuch został pobity, aż nie był w stanie się wyprostować, czując bolesne ciągnięcie w każdym napiętym mięśniu.
Nie pamiętał kiedy stracił przytomność. Czy to było przed, czy po tym jak popchnęli go na ziemię tuż obok Ismaila, a jego głowa obiła się o bruk.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cała wiedza, jaką posiadał opierała się na jego własnych doświadczeniach, próbach, błędach i wyciąganiu wniosków. Fenrir od samego początku wiele ryzykował jako łowca, czasami dopuszczając do naprawdę głupich i nierozważnych sytuacji, takich jak chociażby ta teraz. Był głęboko świadomy, że jako człowiek i łowca, jego życie było najbardziej zagrożone przy demonie piątek stopnia. Wiedział też, że nigdy wcześniej nie walczył z kimś tak silnym. Wreszcie ostatnią głupotą jakiej dopuścił się tego dnia, była pomoc Mae. Mae, który wiedział, że jest dokładnie tym, czego on powinien się pozbyć i czego śmierć byłaby jednym strapieniem mniej na jego głowie. W tamtej chwili nie miał zbyt wiele czasu do namysłu, a cichy głos w głowie, który niektórzy nazywali zdrowym rozsądkiem (on z kolei debilem), kazał mu wyciągnąć broń i strzelać bez zastanowienie.
Trafił perfekcyjnie dając niższemu demonowi chwilową przewagę nad starszym. Tyle wystarczyło, aby Mae oswobodził się z uścisku i powalił bestię na ziemię. Fenrir cofnął się mimowolnie pod ścianę, będąc świadkiem czegoś, na co sam nie znalazłby słów do opisania. Przemiana z ludzkiej formy w demona była taką rzadkością, że łowca pierwszy raz miał okazję widzieć coś podobnego na oczy. Coś równie paskudnego co i fascynującego, bo to w jakim tempie zmieniło się ciało Mae, czyniąc go równie niebezpiecznym, dzikim demonem, młodemu łowcy odebrało dech w piersiach. Uchylił usta próbując coś powiedzieć, analizując szybko sytuację i cholera... naprawdę nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Nikt w życiu na żadnym szkoleniu nie przygotowałby go na podobną ewentualność. I nikt nie pozwoliły mu myśleć, że nie wszystkie demony wymagają od razu zabicia.
Ciało Azuula powoli zaczęło przybierać coraz bardziej ludzką formę, a kiedy wreszcie zaczynał przypominać człowieka niż demona, Fenrir uznał, że musiało się im udać. Zagrożenie powoli ustawało, jego oddech uspokajał się i tylko widok Mae wciąż nie dawał mu spokoju. Demon bowiem mimo tego, że skończył otulać Azuula tym dziwnym szalikiem, który zapewne musiał w jakiś sposób koić jego gniew, nie wyglądał jakby miał zaraz wrócić do swojej poprzedniej formy. Sprawiała za to wrażenie... jakby cała ta sytuacja mocno nadszarpnęła jego nerwów.
Im dłużej Fenrir mu się przyglądał, tym coraz mocniej zaczynał odczuwać wrażenie jakby sam Mae bał się. Przestawał widzieć w nim parszywego demona, którego powinien zabić, a zaczynał dostrzegać istotę tak samo zagubioną i wystraszoną, ile raz on sam był.
Schował z powrotem za paskiem pistolet i bez broni postanowił wejść do klatki, w której znajdowała się dwójka demonów. Wzdrygnął się na widok zębów osadzonych w paszczy bestii. Mae przypominał bardziej dzikie zwierzę niż człowieka i nie był nawet pewien, czy cokolwiek zostało mu z jego ludzkiej strony. Ręka zadrżała mu, kiedy dotknął futra na grzbiecie demona czując jak palce zaczynają drętwieć mu od chłodu. Czuł się jakby zanurzał rękę w ciemności, do której wcześniej wprowadził go Mae. Ta z kolei była równie odrzucająca, ale łowca nie zawahał się, dokładając drugą dłoń, aby chwycić go za szyję i odciągnąć od Azuula.
— Mae — sapnął w momencie, gdy demon przerzucił się nagle na jego posturę, przewalając go jednym susem na ziemię. Fenrir zamknął mimowolnie oczy, czując oddech demona dyszący mu w twarz, cielsko, które dociskało go do ziemi tak, że nie miał siły się ruszyć. Żołądek zacisnął mu się w supeł z nerwów. Nie chciał używać broni. Do tej pory demon nie wykazywał do niego żadnej niechęci czy agresji i... ten jeden raz postanowił mu zaufać, że nie zrobi mu krzywdy. I on też nie miał zamiaru go krzywdzić.
— Mae, już po wszystkim — szepnął, mając nadzieję, że demon dalej go rozumie i nie stracił do końca swojej świadomości. Wyciągnął dłoń i zaczął przeczesywać długie włosy, głaskać go po głowie i oddychać spokojnie, kiedy ten wisiał tuż nad nim, a puste gałki oczne świdrowały twarz łowcy. — Już jest bezpiecznie. Ochronię cię — dodał nie zastanawiając się nawet nad potokiem własnych słów, a kiedy otworzył ponownie oczy, ciężar na jego piersi zmalał choć nadal czuł, że coś na nim leży. Zamiast pokrytej smołą bestii, znajdowała się na nim z powrotem sylwetka człowieka. Przez chwilę głaskał jeszcze wykończonego Mae, dając mu chwilę na zebranie w sobie resztek siły, aby mogli dołączyć do reszty.
Dwimeryt wysysał z niego ostatnie resztki energii, wbijając się głęboko i kalecząc skórę. Czarna, lepiąca ciecz wypływała z miejsc, gdzie został zszargany przez bolesne łańcuchy. Nic tak nie osłabiało demonów jak kajdany wykute ze metalu szlachetnego, które tłumiły zdolności wszystkich, magicznych istot. W dzisiejszych czasach zaniechano już jego pozyskiwania, ale najwyraźniej tak nieczyste siły nekromantów, nadal nie omieszkały sobie go używać.
Eden cierpiał duszony przez łańcuchy, ale to nie one sprawiały mu największy ból. Bolało go patrzenie na to, z jaką siłą oberwał Volant podczas walki z wiedźmą. Żałował, że nie może nic z tym zrobić, słowa ostrzeżenia nie chciały przejść mu przez gardło, a ruchy był ograniczone i nie miał nawet jak mu pomóc. Pozostało mu tylko obserwować jatkę między dwoma, silnymi charakterami i mieć nadzieję, że kobieta nie skrzywdzi maga. Wierzył, że sobie poradzi.
Kiedy nastąpił wybuch, drobinki magii i kurz wezbrały się w powietrzu, utrudniając mu widoczność. Po wiedźmie nie było ani śladu, za to w pierwszej chwili Eden nie mógł dostrzec również Volanta. Strach podszedł mu do gardła na myśl, że mogło mu coś się stać, a kiedy spróbował choćby się poruszyć, łańcuchy mocniej docisnęły się do jego gardła i wypluł na ziemię krew zalegającą u w ustach. Zdarzało mu się być u schyłku życia, ale zawsze walczył do ostatka sił, nie mając zamiaru się poddać, jednak tym razem i mocniej próbował, tym szybciej doprowadzał się do wykończenia.
Obraz rozmywał się przed jego oczami, które w całości spowiła ciemność uwidaczniając jego demoniczne cechy. Zamknął je na krótką chwilę, starając się opanować oddech, aby przedłużać swój koniec.
Otworzył je dopiero gdy poczuł poruszenie i dźwięk łańcuchów, a jeden z jego nadgarstków został nareszcie oswobodzony. Demon zerknął ostrożnie na Volanta, wypuszczając z ulgą powietrze, kiedy upewnił się, że wciąż żyje. Nie mógł co prawda powiedzieć, że wyszedł z tego cało, bo widział poturbowaną sylwetkę maga i był świadomy, jak mocno musiał oberwać. Cały czas brakowało mu jednak siły, cały czas walczył i... rozchylił posłusznie usta, kiedy mężczyzna wsunął mu do nich drewnianą łyżkę, na której natychmiast zacisnął ostre kły. Bolało jak diabli, bo łańcuchy zdążył wrosnąć w jego skórę i przy każdej próbie rozerwaniach ich, Eden coraz dosadniej je czuł. Nie przejmował się ubraniami. Nie miały one w tej chwili żadnego znaczenia.
Kropelki potu osiadły na jego wyziębniętym czole, kiedy wreszcie został uwolniony z dwimeytu i opadł wycieńczony na posadzkę. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł taka ulgę.
—Volant — przyglądał się bacznie twarzy maga, kiedy ten zaczął opatrywać go z ran, nakładać maści i odtrutki na dwimeryt. Starał się nie sprzeczać i nie utrudniać mu pracy, choć w ciągu tych kilkunastu minut, kiedy siedział spokojnie i tylko przyglądał się poczynaniom mężczyzny, zdążył upewnić się, że nie tylko on wymagał opieki. Mag zupełnie nie zwracał uwagi na swoje zdrowie, a przecież wcale nie było z nim najlepiej.
— Jesteś ranny, ostrożnie. Uważaj na siebie — westchnął ze zmartwieniem, patrząc w oczy maga. Jego spojrzenie zaczęło powoli odzyskiwać ludzką barwę tylko grube rozcięcia były praktycznie czarne w środku, zasłonięte przez bandaże, które Volant mu nałożył.
Kiwnął głową, podnosząc się powoli z ziemi i kiedy już chciał sam ruszyć w stronę wyjścia, mag przerzucił sobie jego rękę na ramię, przysuwając się do niego. Demon mimowolnie złapał go w biodrze, chcąc odciążyć jego poturbowane plecy tka, jak tylko mógł. —Sądzę, że obaj jesteśmy w tej chwili tak samo bezużyteczni — uśmiechnął się nikle, kiedy obaj powoli, pomagając sobie nawzajem zmierzali wreszcie w stronę wyjścia. Cisnęły mu się na usta słowa podziwu i ogromnego podziękowania, ale swoją wdzięczność miał zamiaru przekazać magowi, gdy chociaż wyjdą na zewnątrz.
Przechodząc ciemnymi korytarzami towarzyszyła im głucha cisza do czasu aż zza rogu demon nie usłyszał wyraźnych odgłosów marszu. Zatrzymał się mimowolnie w miejscu, zerkając porozumiewawczo na Volanta. Nie byli zdolni do ucieczki, a już tym bardziej do walki z kolejnymi nekromantami. Krew z powrotem zważała mu w żyłach, kiedy odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze, a oni stali nieruchomo mając jakąś głupią nadzieję, że może nikt ich nie zauważy. Ostrze zatrzymało się na wysokości piersi demona... a po chwili zostało schowane. Łowca w porę opamiętał się, nie spodziewając, że trafią w podziemiach akurat na swoich.
— Maellosu — westchnął z ulgą demon widząc, że jego przyjacielowi nic nie jest. Przynajmniej na pierwszy rzut oka Mae nie wyglądał jakby odniósł jakieś poważne obrażenia i dopiero gdy ten podszedł do niego bliżej, starszy natychmiast wypatrzył na jego policzku nieprzyjemny ślad po uderzeniu. — Nic ci nie jest? — zapytał zaraz z troską, dotykając policzka młodszego, zachowując się w taki sposób jakby sam ledwie co nie stał na nogach nie mówiąc o ranach, które widniały na jego szyi, nadgarstkach, klatce piersiowej rozebranej z górnej odzieży.
Azuul zmierzył wzrokiem maga, po czym dał mu znać, że może już puścić demona. Odciążył go z wysiłku, samemu zakładając zaraz rękę przyjaciela na swoje ramię.
— Jak dobrze cię widzieć, przyjacielu. To ta nekromantka, prawda? Spotkaliście ją? — dopytał na co Eden przytaknął głową, a zaraz potem wyjaśnił, że ta nie będzie stanowiła już im problemu. Na własne oczy widział jak mag przyczynił się do jej śmierci.
Fenrir usunął się w cień, z boku przyglądając demonom. Ściągnął brwii, a sylwetka zrobiła się ponownie nieprzystępna, kiedy przysłuchiwał się spotkaniu tej trójki. Na usta cisnął mu się nieprzyjemny komentarz odnośnie ich zażyłości i tego, że nie jest to najlepsza okazja na rodzinne ploteczki. Powstrzymał się jednak od odezwania, przenosząc swoją uwagę na maga. Omiótł jego sylwetkę wzrokiem, a jego oczy coraz mocniej powiększały się w zdziwieniu, kiedy analizował obrażenia, które musiał otrzymać mag.
— Kiepsko z tobą — stwierdził, nie brzmiąc ani trochę pocieszająco. Zdawał sobie sprawę, że gdyby bezpośrednio zaoferował pomoc Volantowi, najpewniej by mu odmówił i zbeształ go za wtrącanie nosa w nie swoje sprawy. Wyjął z małej saszetki przy pasku fiolkę z bezbarwnym płynem po czym wręczył ją na dłoń maga. — Eliksir Wilga — poinformował krótko, domyślając się, że zapewne nie musi tłumaczyć magowi czym był ów napój. Działał jak porządny lek przeciwbólowy, który łagodził na krótki okres czasu wszystkie bolączki, uśmierzał ból, ale nie leczył go. Łowcy używali go w krytycznych sytuacjach, aby na ostatkach sił skryć się bądź znaleźć pomoc. Przez pewien czasu czuło się, jakby nic ci nie dolegało, ale ból, który z kolei powracał po tym, gdy lek przestawał działać był dwa razy silniejszy.
Puścił się wreszcie przodem, w razie, gdyby po drodze natknęli się jeszcze na jakieś zagrożenie, wolał przyjąć to na siebie biorąc pod uwagę w jakim stanie była reszta.
Przeprawa przez miasto nie należała do najprzyjemniejszych rzeczy, choć przynajmniej nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi, tak jakby na co dzień widywało się istoty, które wyglądały jakby ledwie uszły z życiem. Gdy z kolei dotarli pod karczmę, praktycznie każdy z nich poczuł ulgę na myśl, że udało się wszystkim wrócić. Fenrir praktycznie wyrwał się do przodu, mając ochotę czym prędzej poinformować Juliana o wszystkim, co miało miejsce. Koniecznie chciał streścić mu cały przebieg i przy okazji nareszcie odsapnąć. To, co jednak zwróciło jego uwagę, gdy tylko znaleźli się pod tawerną, to tabliczka informująca, że gospoda jest zamknięta, w co szczerze mówiąc, nie mógł za bardzo uwierzyć szczególnie po tych wielkich zapewnieniach gospodarza, że otwarta jest do późnych godzin. Zerknął na pozostałych, a potem zatrzymał nagle wzrok na Mae, który podniósł gdzieś walający się po ziemi miecz i pokazał go reszcie.
— To Julka — łowca niemal natychmiast wyrwał mu go ze zdenerwowaniem z ręki, obracając go jeszcze samemu w dłoniach. Był pewien, że broń należała do jego przyjaciela i blondyn przecież nigdy nie rozstawał się ze swoim mieczem. — Coś jest nie tak — rzucił, podchodząc zaraz do drzwi zamkniętej gospody. Zaczął walić z całej pięści w kawał drewna, a kiedy te nie puściło i nikt na nie zareagował, łowca nie miał zamiaru więcej czekać. Jego cierpliwość była wystarczająco nadszarpnięta. Cofnął się, zamachnął po czym barkiem uderzył z całej siły w drzwi, wypychając je z zawiasów. Te puścił niemal od razu, rozchylając się przed nimi. Dopiero wtedy przed ich oczami widoczne było jedne wielkie pobojowisko. Krzesła złamane w pół, rozrzucone po całej tawernie, stoły przewrócone, wybite deski tak jakby ktoś uparcie próbował się bronić.
W łowcy aż zagotowało się z gniewu, mimo że jeszcze chwilę temu był zupełnie bez siły. Kątem oka mignęła mu sylwetka mężczyzny, który próbował cichaczem uciec tylnym wyjściem przed nimi. Fenrir bez zastanowienia ruszył za nim, odbił się stopą przeskakując nad blatem, wyciągnął z pochwy nóż po czym z łatwością dopadając do mężczyzny, przyparł go do najbliżej ściany. Ostrze przytknął mu do grdyki tak mocno, że naciął lekko jego skórę i krew zaczęła spływać stróżką po szyi mężczyzny.
— Gdzie on jest?! — wysyczał przez zaciśnięte zęby, napierając mocniej na gospodarza, którego zaczęły oblewać zimne poty na widok łowcy. Rozpoznał go.
— K-kto? — wyjęczał udając, że nie ma pojęcia o co chodzi. Fenrir przycisnął mu stal przy samej tętnicy.
— Ten, na którego widok śliniłeś się jak obżarta świnia. GDZIE ON JEST?! — krzyknął na co mężczyzna zląkł się jeszcze bardziej. Łowca zdawał się zupełnie nie kontrolować swojego zachowania i był w stanie bez zastanowienia zrobić mu krzywkę kierowany gniewem i myślą, że Julkowi mogło coś się stać.
— J-ja miałem tylko dać znać, gdyby napatoczyły się jacyś... Z-zabrała ich tutejsza grupa wikingów. Szukali kogoś do wy-stawienia na targu niewolników. Panie, nie rób mi krzywdy!
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Otulająca go powoli ciemność nie smakowała już bezpieczeństwem. Tak było za każdym razem. Wpadł w swój żywioł, w swoje najcenniejsze schronienie. Lodowate macki otulały go szczelniej i szczelniej pozwalając żeby silnie czuł tą jedną, wybraną emocję. Strach. Nie umiał z tym zawalczyć, wszystko to nad czym panował obracało się przeciwko niemu budząc instynkt.
Eden, gdzie jesteś gdy Cię tak potrzebuję?
Kuląc się w sobie nie wiedział jak powinien postąpić. Zziębnięte ciało przestało go słuchać, przestało się dla niego cokolwiek liczyć. "Uciekaj, jesteś zagrożony". Za każdym razem ta sama panika każąca mu biec. Tak dawno już nie czuł tej bezradności. Podskórnie nie drgnął jednak czując jak macki normalnie chroniące go nadal obwiązane są dookoła piątki. Jego złość malała ale Mae nadal czuł jej oddziaływanie, nadal chciał się schronić. "Biegnij, gnaj ile sił w nogach, nie jesteś tu bezpieczny". Oczy demona powoli podniosły się na trzecią postać, na tego od którego czuł tak wielkie zmieszanie co równie ogromną determinację. Pistolet. Nadal trzymał w dłoni pistolet który jednym strzałem mógł odebrać mu tak ciężko wywalczone życie. "Zrobi Ci krzywdę". Jeden krok w tył ale zatrzymały go macki nadal oplatające Azuula. Drugi krok w tył. Całkiem szarpnął, a jego ciało przeszył paskudny dreszcz gdy demon przestał wracać do swojej bezpiecznej formy, gdy czarna maź mroku zatańczyła mu przed oczami ponowną groźbą. Musiał wrócić na swoje miejsce jednak zszedł nieco niżej na wielkich łapach, położył po sobie ogon i jeżąc się na karku obserwował Fenrira. "Zostaw mnie, proszę. Nie jestem groźny." Nie był. Po prostu się wystraszył i kontrolę wzięła chęć przetrwania. Zawsze tak to wyglądało ale Eden, on go odzwyczaił będąc dla niego tak dobrym...
Proszę Eden, przyjdź po mnie.
Siedział w całkowitej ciszy, w chłodzie i ciemności. Dookoła niego odbijały się głuche uderzenia. Płoszyły go, a on mógł tylko siedzieć w tej ciemności, kulić się w sobie i prosić. Żeby jego najdroższy przyjaciel przyszedł.
Azuul wrócił do swojej normalnej formy, macki od razu wróciły na miejsce i otulając sylwetkę demona pozwoliły mu całkiem się położyć. Jedna para ślepi przymknęła się delikatnie, drugie bacznie obserwowały łowcę. Drgnął. On również poruszył się nie spokojnie. Ponownie spróbował się wycofać, tym razem potrafił. Natrafił jednak plecami na ścianę na którą wolał się nie oglądać. Nie było tam drogi ucieczki. Fen się ruszył, on siedział już w kącie. Nie miał dokąd uciec. Pistolet zniknął. Gdzie go schował? Czy zdążył przeładować? Gorąca dłoń zatopiła się w jego futrze, pociągnął go na bok. Demoniczna powłoka drgnęła, rzucił się na niego z pazurami dogniatając do ziemi. "Nie jestem niebezpieczny!" Sapnął prosto w jego twarz chociaż Mae, siedząc w tej ciemności odwrócił się za siebie. Te dłonie, powolne gesty i te słowa. Tak ważne. "Nie był niebezpieczny, nie był już w niebezpieczeństwie". Powłoka położyła się, wtuliła ufnie w pierś i puściła. Mrok przeszyły pierwsze słupy światła, demon się cofał.
Otwierając po chwili oczy Mae wiedział, że wrócił. Jak? Tylko Eden tak potrafił. Tylko on miał w sobie na tyle cierpliwości żeby cofnąć powłokę. Nie drgnął, jeszcze chwila żeby na pewno nie wrócił. Czuł pod sobą wolno bijące serce. Ciepłe dłonie głaskały go po ramieniu, naszło go znużenie. Oblizał usta, wtulił się w niego mocniej chociaż nie chciał go spłoszyć. Wreszcie na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
Od początku wiedziałem, że masz dobre serce.
Ten kontakt fizyczny, którego mógł się spodziewać po Fenrirze aczkolwiek w tej konkretnej sytuacji całkowicie go nim zaskoczył, dał im dokładnie tyle, że Mae wrócił do pełni sił. Owszem, był zmęczony tak gwałtownym uspokojeniem tak silnego demona ale fizycznie, wszystko z nim było dobrze. Odrobinę się jeszcze bał ale wystarczyło upewnienie, że Fen przy nim był, że mu zaufał, żeby pozbierał z ziemi zwłoki zaskoczonego wujaszka i zaczął kierować go schodami w górę. Jego oczy przy tym wszystkim błyszczały podziwem ale i zwyczajnym spokojem gdy Fenrir pewnie kroczył przed nimi, nasłuchując, kontrolując całość sytuacji. Zaimponował mu tym gestem za który w dogodniejszych warunkach chciałby mu podziękować. Teraz ważniejsze było zadanie.
Nadal był spłoszony. Nadal powłoka demona czaiła się gdzieś pod jego skórą i gdy Fenrir tak gwałtownie zareagował na zbliżającego się wroga, on ponownie poczuł niepokój na prawdopodobną przemianę. Jak wielką więc poczuł ulgę gdy zobaczył... gdy...
- Eden! - Zaskamlał jakby to jego ciało było tak sponiewierane i zostawiając Azuula na pastwę ściany obok niego, doskoczył do przyjaciela chcąc ale nie chcąc ale chcąc ale nie mogąc go dotknąć. Przy tym jego oczy zalśniły od łez, a gdy chciał zapytać Volanta co się stało i zobaczył, że ten był podobnie poobijany, nie potrafił z siebie nic wydusić.
Rękę która pogładziła go po policzku złapał i wtulając się mocno policzkiem patrzył w spokojne oczy demona. Pytał go całym sobą jak do tego doszło, jak może pomóc, ale sam, sam był wypompowany. Ucałował więc środek dłoni Edena i pomagając mu wraz z wujem wtulił się na chwilę w jego bok, tam gdzie nie miał rany. Przy tym cały czas próbował coś powiedzieć ale nie wychodziło mu nic poza udawaniem ryby wyciągniętej na brzeg i skomlenie jak bity pies.
Droga do gospody była męczarnią dla nich wszystkich.
Radosny front znanego i - w założeniu - mającego stanowić ich bezpieczną przystań, nie wyglądał już tak radośnie. Zamknięte drzwi do których Fen zaczął się dobijać kipiąc z wściekłości, a on? Poczuł zapach dwimerytu, krwi kogoś kogo znał. Rozejrzał się w cieniu dostrzegając miecz. Nielogiczne, że ten leżał tak sobie w rowie więc podchodząc po niego, ujął go i zaraz stracił. Juliana? To gdzie blondyn? Nie rozumiał, a wściekłość rosnąca w łowcy powoli ponownie zaczęła go przytłaczać. Wpadli do gospody jak burza, a brunet, po raz kolejny chwalił się swoją zwinnością której tym razem Mae już tak chętnie nie podziwiał. Znowu poczuł ogromny strach, zdezorientowanie i metaliczny zapach krwi które sprawiały, że... poczuł dłoń Edena na ramieniu, jakby ten czując zbliżającą się katastrofę próbował do niej nie dopuścić. Demon momentalnie się cofnął i wtulając się w jego bok westchnął cicho, całkowicie w tym momencie rozbity. A to był dopiero początek silnych emocji które zaraz zaczęły kotłować się w gospodzie.
Poza porwaniem Juliana przez handlarzy niewolników, w ich łapy wpadł również Ismail. Obydwaj z Julianem zostali przetransportowani nie wiadomo gdzie i jak. Nie było wiadome jaki był cel ich podróży przez co oni nie znali potencjalnego miejsca w którym można by ich odbić. Wszystkie te słowa, kolejno powtarzane "nie wiem" przez karczmarza który ledwo stał na nogach z przerażenia sprawiały, że jego serce ponownie zaczęło gnać. "Uciekaj, proszę."
- Przestańcie. - Wyszeptał przez zaciśnięte gardło co przy donośnych sykach i wściekłości w ogóle nie spotkało się z efektem. - Proszę. - Powtórzył wiedząc, że na spokojnie udałoby im się wyciągnąć lepsze odpowiedzi, bo z nożem przy gardle mężczyzna przyzna im się do absolutnie wszystkiego, w tym do uprawiania niekromanckiej magii.
- KONIEC! - Krzyknął w końcu rozdrażniony w pierwszej kolejności dopadając Fenrira i po chwyceniu go za szczękę jedną dłonią, drugiej dłoni palce złączone ze sobą opuszkami przyłożył do jego czoła i powoli zaczął z niego wyciągać tą wściekłość.
Eden i Azuul będą mogli się pożywić.
Puścił go gdy był pewien, że zabranie tak znaczącej i silnej emocji sprawi, że nieco uśpiony mężczyzna opadnie z sił, złapał go przed upadkiem i położył na wznak na ziemi, bezpiecznie koło demonów, po czym zniknął w cieniach dwójki piątek by wyskoczyć przed równie wściekłym Volantem. Ten widział już całe zajście przez co na niego podziałał pewniej. Bez kontaktu fizycznego, po prostu z całego jego ciała wyciągnął tą wściekłość, pozwolił roznieść się po całym organizmie zmęczeniu, a chwyciwszy go przed upadkiem również znalazł dla niego miejsce na podłodze. W tym czasie Eden i Azuul byli całkowicie bezpieczni, zajęli miejsca na podniesionych krzesłach, a jego ukochany przyjaciel, ojciec, otrzymał dwie kule czarno-czerwonej esencji czystego gniewu.
- Tak nic nie da, tak nie można. Leżcie. - Mruknął zbliżając się do skulonego na ziemi karczmarza którego również mocno złapał za szczękę, skierował jego oczy na siebie i zdecydowanie wolniej ale równie skutecznie zaczął odbierać mu strach. Nie chciał go jednak obezwładnić, jak zrobił to z pozostałą dwójką. Tym razem chodziło mu o oczyszczenie umysłu.
- Gdzie znajdziemy tych wikingów? - Zapytał na co mężczyzna jakby skutecznie otumaniony naparem zaczął mówić.
- W porcie.
- Gdzie jest ten targ niewolników?
- Daleko, za oceanem.
- Kiedy wypłyną?
- Ta dwójka była ostatnia. Nigdy ich już nie zobaczycie. Już ich nie ma na kontynencie.
Jasno zielone oczy demona spoczęły na Edenie. Informacja kiepska, zważywszy że paraliż po wyciągnięciu esencji mijał. Dla własnego bezpieczeństwa więc, Mae zniknął w cieniu i pojawił się na ziemi przy nodze Edena, opierając się brodą o jego kolano i czekając na ochrzan dla siebie ale już zdecydowanie spokojniejszym tonem. Zanim wyprodukują w sobie ponownie złość, nieco czasu minie.
Eden, gdzie jesteś gdy Cię tak potrzebuję?
Kuląc się w sobie nie wiedział jak powinien postąpić. Zziębnięte ciało przestało go słuchać, przestało się dla niego cokolwiek liczyć. "Uciekaj, jesteś zagrożony". Za każdym razem ta sama panika każąca mu biec. Tak dawno już nie czuł tej bezradności. Podskórnie nie drgnął jednak czując jak macki normalnie chroniące go nadal obwiązane są dookoła piątki. Jego złość malała ale Mae nadal czuł jej oddziaływanie, nadal chciał się schronić. "Biegnij, gnaj ile sił w nogach, nie jesteś tu bezpieczny". Oczy demona powoli podniosły się na trzecią postać, na tego od którego czuł tak wielkie zmieszanie co równie ogromną determinację. Pistolet. Nadal trzymał w dłoni pistolet który jednym strzałem mógł odebrać mu tak ciężko wywalczone życie. "Zrobi Ci krzywdę". Jeden krok w tył ale zatrzymały go macki nadal oplatające Azuula. Drugi krok w tył. Całkiem szarpnął, a jego ciało przeszył paskudny dreszcz gdy demon przestał wracać do swojej bezpiecznej formy, gdy czarna maź mroku zatańczyła mu przed oczami ponowną groźbą. Musiał wrócić na swoje miejsce jednak zszedł nieco niżej na wielkich łapach, położył po sobie ogon i jeżąc się na karku obserwował Fenrira. "Zostaw mnie, proszę. Nie jestem groźny." Nie był. Po prostu się wystraszył i kontrolę wzięła chęć przetrwania. Zawsze tak to wyglądało ale Eden, on go odzwyczaił będąc dla niego tak dobrym...
Proszę Eden, przyjdź po mnie.
Siedział w całkowitej ciszy, w chłodzie i ciemności. Dookoła niego odbijały się głuche uderzenia. Płoszyły go, a on mógł tylko siedzieć w tej ciemności, kulić się w sobie i prosić. Żeby jego najdroższy przyjaciel przyszedł.
Azuul wrócił do swojej normalnej formy, macki od razu wróciły na miejsce i otulając sylwetkę demona pozwoliły mu całkiem się położyć. Jedna para ślepi przymknęła się delikatnie, drugie bacznie obserwowały łowcę. Drgnął. On również poruszył się nie spokojnie. Ponownie spróbował się wycofać, tym razem potrafił. Natrafił jednak plecami na ścianę na którą wolał się nie oglądać. Nie było tam drogi ucieczki. Fen się ruszył, on siedział już w kącie. Nie miał dokąd uciec. Pistolet zniknął. Gdzie go schował? Czy zdążył przeładować? Gorąca dłoń zatopiła się w jego futrze, pociągnął go na bok. Demoniczna powłoka drgnęła, rzucił się na niego z pazurami dogniatając do ziemi. "Nie jestem niebezpieczny!" Sapnął prosto w jego twarz chociaż Mae, siedząc w tej ciemności odwrócił się za siebie. Te dłonie, powolne gesty i te słowa. Tak ważne. "Nie był niebezpieczny, nie był już w niebezpieczeństwie". Powłoka położyła się, wtuliła ufnie w pierś i puściła. Mrok przeszyły pierwsze słupy światła, demon się cofał.
Otwierając po chwili oczy Mae wiedział, że wrócił. Jak? Tylko Eden tak potrafił. Tylko on miał w sobie na tyle cierpliwości żeby cofnąć powłokę. Nie drgnął, jeszcze chwila żeby na pewno nie wrócił. Czuł pod sobą wolno bijące serce. Ciepłe dłonie głaskały go po ramieniu, naszło go znużenie. Oblizał usta, wtulił się w niego mocniej chociaż nie chciał go spłoszyć. Wreszcie na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
Od początku wiedziałem, że masz dobre serce.
Ten kontakt fizyczny, którego mógł się spodziewać po Fenrirze aczkolwiek w tej konkretnej sytuacji całkowicie go nim zaskoczył, dał im dokładnie tyle, że Mae wrócił do pełni sił. Owszem, był zmęczony tak gwałtownym uspokojeniem tak silnego demona ale fizycznie, wszystko z nim było dobrze. Odrobinę się jeszcze bał ale wystarczyło upewnienie, że Fen przy nim był, że mu zaufał, żeby pozbierał z ziemi zwłoki zaskoczonego wujaszka i zaczął kierować go schodami w górę. Jego oczy przy tym wszystkim błyszczały podziwem ale i zwyczajnym spokojem gdy Fenrir pewnie kroczył przed nimi, nasłuchując, kontrolując całość sytuacji. Zaimponował mu tym gestem za który w dogodniejszych warunkach chciałby mu podziękować. Teraz ważniejsze było zadanie.
Nadal był spłoszony. Nadal powłoka demona czaiła się gdzieś pod jego skórą i gdy Fenrir tak gwałtownie zareagował na zbliżającego się wroga, on ponownie poczuł niepokój na prawdopodobną przemianę. Jak wielką więc poczuł ulgę gdy zobaczył... gdy...
- Eden! - Zaskamlał jakby to jego ciało było tak sponiewierane i zostawiając Azuula na pastwę ściany obok niego, doskoczył do przyjaciela chcąc ale nie chcąc ale chcąc ale nie mogąc go dotknąć. Przy tym jego oczy zalśniły od łez, a gdy chciał zapytać Volanta co się stało i zobaczył, że ten był podobnie poobijany, nie potrafił z siebie nic wydusić.
Rękę która pogładziła go po policzku złapał i wtulając się mocno policzkiem patrzył w spokojne oczy demona. Pytał go całym sobą jak do tego doszło, jak może pomóc, ale sam, sam był wypompowany. Ucałował więc środek dłoni Edena i pomagając mu wraz z wujem wtulił się na chwilę w jego bok, tam gdzie nie miał rany. Przy tym cały czas próbował coś powiedzieć ale nie wychodziło mu nic poza udawaniem ryby wyciągniętej na brzeg i skomlenie jak bity pies.
Droga do gospody była męczarnią dla nich wszystkich.
Radosny front znanego i - w założeniu - mającego stanowić ich bezpieczną przystań, nie wyglądał już tak radośnie. Zamknięte drzwi do których Fen zaczął się dobijać kipiąc z wściekłości, a on? Poczuł zapach dwimerytu, krwi kogoś kogo znał. Rozejrzał się w cieniu dostrzegając miecz. Nielogiczne, że ten leżał tak sobie w rowie więc podchodząc po niego, ujął go i zaraz stracił. Juliana? To gdzie blondyn? Nie rozumiał, a wściekłość rosnąca w łowcy powoli ponownie zaczęła go przytłaczać. Wpadli do gospody jak burza, a brunet, po raz kolejny chwalił się swoją zwinnością której tym razem Mae już tak chętnie nie podziwiał. Znowu poczuł ogromny strach, zdezorientowanie i metaliczny zapach krwi które sprawiały, że... poczuł dłoń Edena na ramieniu, jakby ten czując zbliżającą się katastrofę próbował do niej nie dopuścić. Demon momentalnie się cofnął i wtulając się w jego bok westchnął cicho, całkowicie w tym momencie rozbity. A to był dopiero początek silnych emocji które zaraz zaczęły kotłować się w gospodzie.
Poza porwaniem Juliana przez handlarzy niewolników, w ich łapy wpadł również Ismail. Obydwaj z Julianem zostali przetransportowani nie wiadomo gdzie i jak. Nie było wiadome jaki był cel ich podróży przez co oni nie znali potencjalnego miejsca w którym można by ich odbić. Wszystkie te słowa, kolejno powtarzane "nie wiem" przez karczmarza który ledwo stał na nogach z przerażenia sprawiały, że jego serce ponownie zaczęło gnać. "Uciekaj, proszę."
- Przestańcie. - Wyszeptał przez zaciśnięte gardło co przy donośnych sykach i wściekłości w ogóle nie spotkało się z efektem. - Proszę. - Powtórzył wiedząc, że na spokojnie udałoby im się wyciągnąć lepsze odpowiedzi, bo z nożem przy gardle mężczyzna przyzna im się do absolutnie wszystkiego, w tym do uprawiania niekromanckiej magii.
- KONIEC! - Krzyknął w końcu rozdrażniony w pierwszej kolejności dopadając Fenrira i po chwyceniu go za szczękę jedną dłonią, drugiej dłoni palce złączone ze sobą opuszkami przyłożył do jego czoła i powoli zaczął z niego wyciągać tą wściekłość.
Eden i Azuul będą mogli się pożywić.
Puścił go gdy był pewien, że zabranie tak znaczącej i silnej emocji sprawi, że nieco uśpiony mężczyzna opadnie z sił, złapał go przed upadkiem i położył na wznak na ziemi, bezpiecznie koło demonów, po czym zniknął w cieniach dwójki piątek by wyskoczyć przed równie wściekłym Volantem. Ten widział już całe zajście przez co na niego podziałał pewniej. Bez kontaktu fizycznego, po prostu z całego jego ciała wyciągnął tą wściekłość, pozwolił roznieść się po całym organizmie zmęczeniu, a chwyciwszy go przed upadkiem również znalazł dla niego miejsce na podłodze. W tym czasie Eden i Azuul byli całkowicie bezpieczni, zajęli miejsca na podniesionych krzesłach, a jego ukochany przyjaciel, ojciec, otrzymał dwie kule czarno-czerwonej esencji czystego gniewu.
- Tak nic nie da, tak nie można. Leżcie. - Mruknął zbliżając się do skulonego na ziemi karczmarza którego również mocno złapał za szczękę, skierował jego oczy na siebie i zdecydowanie wolniej ale równie skutecznie zaczął odbierać mu strach. Nie chciał go jednak obezwładnić, jak zrobił to z pozostałą dwójką. Tym razem chodziło mu o oczyszczenie umysłu.
- Gdzie znajdziemy tych wikingów? - Zapytał na co mężczyzna jakby skutecznie otumaniony naparem zaczął mówić.
- W porcie.
- Gdzie jest ten targ niewolników?
- Daleko, za oceanem.
- Kiedy wypłyną?
- Ta dwójka była ostatnia. Nigdy ich już nie zobaczycie. Już ich nie ma na kontynencie.
Jasno zielone oczy demona spoczęły na Edenie. Informacja kiepska, zważywszy że paraliż po wyciągnięciu esencji mijał. Dla własnego bezpieczeństwa więc, Mae zniknął w cieniu i pojawił się na ziemi przy nodze Edena, opierając się brodą o jego kolano i czekając na ochrzan dla siebie ale już zdecydowanie spokojniejszym tonem. Zanim wyprodukują w sobie ponownie złość, nieco czasu minie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach