Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
C H O D Ź , O D K R Y J N O C , S Ł O D K Ą I U P O J N Ą J A K K W I A T , W I E C Z N Ą I N I E P R Z E R W A N Ą ,
G R Z E S Z N Ą J A K N I E R Z Ą D N I C A , W O L N Ą J A K W I A T R , N I E Z G Ł Ę B I O N Ą J A K M O R Z E .
[ Ischigo Koide Hummany ]
s o r c e r e r s , p e o p l e a n d d e m o n s
C H O D Ź , O D K R Y J N O C , S Ł O D K Ą I U P O J N Ą J A K K W I A T , W I E C Z N Ą I N I E P R Z E R W A N Ą ,
G R Z E S Z N Ą J A K N I E R Z Ą D N I C A , W O L N Ą J A K W I A T R , N I E Z G Ł Ę B I O N Ą J A K M O R Z E .
[ Ischigo Koide Hummany ]
s o r c e r e r s , p e o p l e a n d d e m o n s
- :
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Droga powrotna do gospody nie należała do tych świetlanych, radosnych czy mających przeświadczenie o wygranej bitwie. Przynajmniej Volant wcale nie czuł się dobrze, ani tym bardziej szczęśliwie, będąc jeszcze bardziej ponurym niż normalnie, z wydłużoną, pobladłą z bólu twarzą i palcami zaciśniętymi wokół opuchniętego nadgarstka. Kiedy tylko Azzul odebrał od niego Edena, wyjął z torby podróżną pelerynę, zasłaniając w mroku korytarza swoje plecy, nie mając ochoty by którekolwiek z ich małej gromadki mogło się im przyjrzeć. Przyglądając się ich rzewnemu powitaniu, powstrzymał cisnące mu się na usta prychnięcie. Oni wszyscy wyglądali jak gówno, Eden w szczególności, a najbardziej udawał jak gdyby nic się nie stało. Oczywiście hipokryzja Volanta kazała mu zapomnieć, że sam zachowywał się identycznie, choć wyraz jego twarzy i postawa wskazywała na coś z goła innego. Niemniej odrobinę zdziwił się, kiedy w jego rękach znalazł się eliksir przeciwbólowy i choć przez chwilę wahał się, wiedząc że później, kiedy ból wróci będzie tego żałował, ostatecznie łyknął specyfik, stwierdzając że będzie się tym martwił później, kiedy już dotrą do gospody i będzie mógł się sobą zająć.
Jak się zaraz okazało, sprawa wcale nie była taka prosta jak zakładali o czym dobitnie świadczyły zamknięte drzwi gospody i nienaturalny spokój w uliczce, jakby nawet miejscowi nie mieli odwagi pokazać się w tym miejscu. Volant pozbawiony bólu dzięki eliksirowi Łowcy natychmiast zwrócił uwagę na ten niecodzienny spokój, czując krążący mu pod skórą niepokój. Gdzie był Ismail? A potem Mae odnalazł miecz Juliana i czerwona lampka w mózgu maga zaczęła dodatkowo wydawać z siebie ostrzegawcze dźwięki. Tu się coś stało… Coś i choć Volant nie tracił nadziei, że jego uczeń i blondyn wyszli z tego cało, zaraz się przekonał, że były to złudne nadzieje.
Wnętrze gospody, do której dostali się siłą mięśni Fenrira wyglądało jak pole bitwy, nie gorsze niż on pozostawił po sobie w katakumbach nekromanckiego klasztoru i gdyby miał w sobie odrobinę magii wyczułby w powietrzu magiczną sygnaturę Ismaila. Ale nie miał, poruszał się więc po omacku, przyglądając się śladom i czując mdlące poczucie winy, oraz narastającą w nim wściekłość, widząc plamy wody, rysy pasujące do wielkiego ostrza młodego Łowcy i odciski mnóstwa par butów różnych rozmiarów.
- Co zrobiłeś z moim uczniem? – zapytał złowrogo mag, zbliżając się do przyszpilonego sztyletem Fena mężczyzny, wzbudzając w nim jeszcze więcej strachu. Nawet pozbawiony wszelkiej magii Volant, albo może właśnie dlatego, sprawiał jeszcze gorsze wrażenie kogoś kto sięgnąłby po wszelkie możliwe środki by osiągnąć swój cel. A w tamtym momencie jego celem było wydobycie z tej kupy gnoju informacji.
Dopiero na krzyk Malleosu drgnął i spojrzał z rozdrażnieniem na niego i demony, które wydawały się nie przejmować tym, że dwójka ich towarzyszy zaginęła. Na tę myśl poczuł jeszcze więcej złości, w końcu oni również ryzykowali swoje życie dla tego niewdzięcznego Azzula, nawet jeśli nie brali bezpośredniego udziału w starciu, a co jak się okazało, było jeszcze grosze niż sama wyprawa w katakumby. Zaraz jednak wrócił wzrokiem do roztrzęsionego Mae, a widząc co ten zrobił z Fenrirem, cofnął się o krok, marszcząc groźnie brwi i wyciągając przed siebie zdrową rękę.
- Nie zbliżaj się! – ostrzegł go, ale najwyraźniej wcale nie potrzebował go dotykać.
Uczucie jakie towarzyszyło wyciąganiu z niego emocji nie było przyjemne, sprawiało że natychmiast Volant poczuł się słaby, nogi się pod nim ugięły i tylko siłą woli nie pozwolił sobie odpłynąć, za wszelką cenę nie chcąc teraz stracić przytomności. Powoli docierało do niego co Mae mu zrobił… i w związku z tym, pozbawiony wściekłości, która była dla niego jak tarcza przed innymi uczuciami, nagle zalało go wszystko inne, co tuszował w sobie podenerwowaniem. Niepewność, strach, determinacja, frustracja, poczucie niesprawiedliwości, ból, smutek i wszechogarniające go poczucie winy. Co z niego był za nauczyciel? Jaki opiekun, skoro porwali mu ucznia sprzed nosa? I to takiego, który wymagał jego pomocy, dużo pomocy, jego wsparcia, którego Volant nie potrafił mu okazać.
Ułożony na ziemi, zacisnął dłonie w pięści, próbując się w jakikolwiek sposób podnieść. Pozbawionemu wściekłości magowi pozostawała jeszcze determinacja, choć i ją przyćmiewały inne, tak skrzętnie ukrywane uczucia. Czuł się jednocześnie pusty i pełny tego wszystkiego, mając wrażenie, że wybuchnie płaczem jeśli tylko nie skupi się na czymś co znał, a co Mae mu zabrał. Prawie nie słuchał tego, o czym chłopak rozmawiał z karczmarzem, starając się za wszelką cenę opanować, szukał w sobie czegoś, co pozwoliłoby mu sobie poradzić, ale nic takiego nie znalazł. Całe życie, całe sto lat chował się za złością, którą odczuwał. Do innych ludzi, do ich czynów, do dużych rzeczy i do błahostek, bo tak było prościej. Z całych sił zagryzał wargę, powstrzymując ją od drżenia, ale to bolało. Bolało jak ręka, jak jego plecy, jak głowa i utrata magii. Nigdy nie płakał z powodu fizycznego cierpienia, a jednak w tamtym momencie był tego bardzo bliski, nie potrafiąc wykrzesać z siebie złości, która stanowiła idealny katalizator dla energii, którą zazwyczaj wkładał w powstrzymywanie się od takich reakcji.
- Z-Z-Z-Z-n-n-n-na-zna-znajdę… - wymamrotał pomiędzy drżeniem warg, czując że ta dziwna słabość powoli z niego ustępowała, choć złości mu nie oddała, co tylko mocniej go przerażało. Nie wiedział, w którym momencie łzy zebrane w kącikach jego oczu przelały się, nie zwrócił jednak na to uwagi, nadal gryząc drżące wargi i podnosząc się powoli z podłogi, by oprzeć się, najpierw o krzesło, potem o stół, pociągając nosem i kryjąc twarz za potarganymi szarymi włosami.
Czuł się winny. Czuł się bezradny. Czuł się bezużyteczny. Od wyrzutów sumienia było mu niedobrze. I ten ból. Obezwładniający i przypominający mu, że nadal był tylko słabą, ranną istotą, pozbawioną magii i możliwości, by odzyskać to co utracił. Nie żeby zamierzał się poddawać, ale w tamtym momencie jego głowę stanowił jeden wielki mętlik, chaos nie do opanowania, podsycany strachem i cierpieniem.
- Przestań… oddaj… nie chcę się tak czuć – wyjęczał, łapiąc się za pulsującą głowę. – To tak boli – jęknął, spoglądając na opuchnięty nadgarstek, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak mocno on sam był poturbowany i że rany te już dawno przekroczyły jego próg bólu.
Jak się zaraz okazało, sprawa wcale nie była taka prosta jak zakładali o czym dobitnie świadczyły zamknięte drzwi gospody i nienaturalny spokój w uliczce, jakby nawet miejscowi nie mieli odwagi pokazać się w tym miejscu. Volant pozbawiony bólu dzięki eliksirowi Łowcy natychmiast zwrócił uwagę na ten niecodzienny spokój, czując krążący mu pod skórą niepokój. Gdzie był Ismail? A potem Mae odnalazł miecz Juliana i czerwona lampka w mózgu maga zaczęła dodatkowo wydawać z siebie ostrzegawcze dźwięki. Tu się coś stało… Coś i choć Volant nie tracił nadziei, że jego uczeń i blondyn wyszli z tego cało, zaraz się przekonał, że były to złudne nadzieje.
Wnętrze gospody, do której dostali się siłą mięśni Fenrira wyglądało jak pole bitwy, nie gorsze niż on pozostawił po sobie w katakumbach nekromanckiego klasztoru i gdyby miał w sobie odrobinę magii wyczułby w powietrzu magiczną sygnaturę Ismaila. Ale nie miał, poruszał się więc po omacku, przyglądając się śladom i czując mdlące poczucie winy, oraz narastającą w nim wściekłość, widząc plamy wody, rysy pasujące do wielkiego ostrza młodego Łowcy i odciski mnóstwa par butów różnych rozmiarów.
- Co zrobiłeś z moim uczniem? – zapytał złowrogo mag, zbliżając się do przyszpilonego sztyletem Fena mężczyzny, wzbudzając w nim jeszcze więcej strachu. Nawet pozbawiony wszelkiej magii Volant, albo może właśnie dlatego, sprawiał jeszcze gorsze wrażenie kogoś kto sięgnąłby po wszelkie możliwe środki by osiągnąć swój cel. A w tamtym momencie jego celem było wydobycie z tej kupy gnoju informacji.
Dopiero na krzyk Malleosu drgnął i spojrzał z rozdrażnieniem na niego i demony, które wydawały się nie przejmować tym, że dwójka ich towarzyszy zaginęła. Na tę myśl poczuł jeszcze więcej złości, w końcu oni również ryzykowali swoje życie dla tego niewdzięcznego Azzula, nawet jeśli nie brali bezpośredniego udziału w starciu, a co jak się okazało, było jeszcze grosze niż sama wyprawa w katakumby. Zaraz jednak wrócił wzrokiem do roztrzęsionego Mae, a widząc co ten zrobił z Fenrirem, cofnął się o krok, marszcząc groźnie brwi i wyciągając przed siebie zdrową rękę.
- Nie zbliżaj się! – ostrzegł go, ale najwyraźniej wcale nie potrzebował go dotykać.
Uczucie jakie towarzyszyło wyciąganiu z niego emocji nie było przyjemne, sprawiało że natychmiast Volant poczuł się słaby, nogi się pod nim ugięły i tylko siłą woli nie pozwolił sobie odpłynąć, za wszelką cenę nie chcąc teraz stracić przytomności. Powoli docierało do niego co Mae mu zrobił… i w związku z tym, pozbawiony wściekłości, która była dla niego jak tarcza przed innymi uczuciami, nagle zalało go wszystko inne, co tuszował w sobie podenerwowaniem. Niepewność, strach, determinacja, frustracja, poczucie niesprawiedliwości, ból, smutek i wszechogarniające go poczucie winy. Co z niego był za nauczyciel? Jaki opiekun, skoro porwali mu ucznia sprzed nosa? I to takiego, który wymagał jego pomocy, dużo pomocy, jego wsparcia, którego Volant nie potrafił mu okazać.
Ułożony na ziemi, zacisnął dłonie w pięści, próbując się w jakikolwiek sposób podnieść. Pozbawionemu wściekłości magowi pozostawała jeszcze determinacja, choć i ją przyćmiewały inne, tak skrzętnie ukrywane uczucia. Czuł się jednocześnie pusty i pełny tego wszystkiego, mając wrażenie, że wybuchnie płaczem jeśli tylko nie skupi się na czymś co znał, a co Mae mu zabrał. Prawie nie słuchał tego, o czym chłopak rozmawiał z karczmarzem, starając się za wszelką cenę opanować, szukał w sobie czegoś, co pozwoliłoby mu sobie poradzić, ale nic takiego nie znalazł. Całe życie, całe sto lat chował się za złością, którą odczuwał. Do innych ludzi, do ich czynów, do dużych rzeczy i do błahostek, bo tak było prościej. Z całych sił zagryzał wargę, powstrzymując ją od drżenia, ale to bolało. Bolało jak ręka, jak jego plecy, jak głowa i utrata magii. Nigdy nie płakał z powodu fizycznego cierpienia, a jednak w tamtym momencie był tego bardzo bliski, nie potrafiąc wykrzesać z siebie złości, która stanowiła idealny katalizator dla energii, którą zazwyczaj wkładał w powstrzymywanie się od takich reakcji.
- Z-Z-Z-Z-n-n-n-na-zna-znajdę… - wymamrotał pomiędzy drżeniem warg, czując że ta dziwna słabość powoli z niego ustępowała, choć złości mu nie oddała, co tylko mocniej go przerażało. Nie wiedział, w którym momencie łzy zebrane w kącikach jego oczu przelały się, nie zwrócił jednak na to uwagi, nadal gryząc drżące wargi i podnosząc się powoli z podłogi, by oprzeć się, najpierw o krzesło, potem o stół, pociągając nosem i kryjąc twarz za potarganymi szarymi włosami.
Czuł się winny. Czuł się bezradny. Czuł się bezużyteczny. Od wyrzutów sumienia było mu niedobrze. I ten ból. Obezwładniający i przypominający mu, że nadal był tylko słabą, ranną istotą, pozbawioną magii i możliwości, by odzyskać to co utracił. Nie żeby zamierzał się poddawać, ale w tamtym momencie jego głowę stanowił jeden wielki mętlik, chaos nie do opanowania, podsycany strachem i cierpieniem.
- Przestań… oddaj… nie chcę się tak czuć – wyjęczał, łapiąc się za pulsującą głowę. – To tak boli – jęknął, spoglądając na opuchnięty nadgarstek, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak mocno on sam był poturbowany i że rany te już dawno przekroczyły jego próg bólu.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To, że demon jako chyba jeden z nielicznych zachował zimną krew i nie dał ponieść się pochopnym działaniom, nie znaczyło, że zupełnie nie przejął się zniknięciem Juliana i Ismaila. Jednak w przeciwieństwie do reszty, nie dał tak łatwo ponieść się emocjom, kontrolując je na każdym kroku, zdając sobie sprawę, że tylko trzeźwym umysłem byłby w stanie ocenić i przenalizować to, co dokładnie się stało pod ich nieobecność. Nie mógł jednak kontrolować zachowania Fenrira czy Volanta, który pod wpływem gniewu praktycznie od razu dopadli niewiele winnego karczmarza.
Demon patrzył na to wszystko surowym okiem, wciąż nie mając wystarczająco siły by wtrącić się, powstrzymać ich przed rzuceniem się na mężczyznę, który był ich jedynym świadkiem i tylko dzięki niemu mogli dowiedzieć się tak naprawdę, co się stało.
To, czego zdecydowanie się nie spodziewał był to nagły wybuch strachu, który widocznie przelał się w sercu młodego demona i doprowadził do chęci zapanowania kolejno nad wszystkim. Oczy Edena zalśniły pod wpływem działań Mae, śledząc go jedynie wzrokiem. Nie powstrzymał go, rozumiejąc intencje, którymi kierował się jego przyjaciel. Bardziej jednak zastanowił go, co takiego wydarzyło się w podziemiach, że demon działał pod wpływem tak silnych emocji.
Kiedy ten przyniósł mu dwie kule składające się na czystą złość wyciągniętą z łowcy i maga, demon podzielił je, nieco większą porcją częstując Azuula, który bez opamiętania pochłonął całość. Eden z kolei swoją wciągał powoli, wypuczając smugę dymu do ust, czując słodki posmak zaspokojenia i nagły przypływ nowej siły. Jego tęczówki na moment rozjarzyły się złotym blaskiem, a te mniejsze rany zregenerowały się i zasklepił. Wciąż był ranny, ale nie na tyle by nie mieć dalej siły podjąć jakichkolwiek działań i zdecydować o tym, co powinni zrobić w tej sytuacji.
— Znajdziemy ich. Czym jest inny kontynent w obliczu wykwalifikowanego łowcy, potężnego maga i wiernych demonów. Jedynie drobną przeszkodą — chciał zabrzmieć pocieszająco, ponieważ patrząc na pozostałych, zdawał sobie sprawę, ile bólu wywołało w nich zniknięcie bliskim im osób. I wiedział, jak potwornie brzmiało porwanie, wikingowie i odległy kontynent, ale nie uważał tego za coś, czego nie byliby w stanie pokonać.
— Musimy jednak pamiętać o zachowaniu rozsądku. Nie pomożemy im, jeżeli zaniedbamy własne zdrowie, a w tej chwili każdy z nas bez wyjątku potrzebuje opatrzenia ran, odpoczynku i spokoju — wyjaśnił, dłonią gładząc policzek Mae, który znalazł się tuż przy jego nodze. Pogłaskał go czule, karmiąc resztkami swojej energii, szepcząc mu cicho, że wszystko jest w porządku, że nic już mu nie grozi.
— Odpocznij, świetnie się spisałeś — ucałował go delikatnie w czoło, po czym wreszcie podniósł się z krzesła, zmierzając w stronę Volanta. Widział jak bardzo mężczyzna cierpli, kiedy Mae odebrał mu gniew, pod którym zwykle się chował. Teraz rzeczywiście wydawał się bezsilny, choć Eden dostrzegał jego nieugiętość i wolę walki. Był zraniony, poturbowany, wyssany z magii, a mimo do miał silę stanąć na nogi i mierzyć się ze złotym spojrzeniem demona. Te nagle złagodniało, zgasło i przybrało na miękkości.
W pierwszej chwili dotknął skroni maga, czując jego ból, jego cierpienie i to, że jego zdaniem, wszyscy byli przeciwko niemu. Nie zraziły go szarpania i próby odsunięcia się od demona. Mag był teraz zupełnie pozbawiony magii i Eden pochwycił go w talii, ułożył jego głowę na swoim ramieniu, wciąż dotykając, masując jego obolałe skronie.
— Znajdziemy ich. Obiecuję ci. Niczemu nie zawiniłeś — szeptał kojącym głosem, dopóki nie zaczął z wolna wdzierać się do umysłu maga. Ostatnią cząstkę energii poświęcił na odesłanie umysłu Volanta w ciche miejsce, do jego chatki, którą zmuszony był opuścić przez pojawienie się demonów. Eden widział na własne oczy to miejsce, zapamiętał każdy szczegół i pozwolił magowi śnić o spokojniejszym dniu i lepszym jutrze. Pomógł mu odpocząć.
Kiedy mężczyzna na dobre usnął, demon bez problemu chwycił go pod kolanami, przyciskając go swojej nagiej piersi. Zaraz potem zerknął na łowcę, który powoli zaczął budzić się po pierwszej, niespodziewanej reakcji na ingerowanie w jego emocje.
Fenrir nie miał pojęcia, co dokładnie się stało. Pamiętał, że w jednej chwili pożerała go nienawiść i był gotowy poderżnąć gardło karczmarzowi, by w następnej poczuł ciepłe dłonie Mae, które zdjęły z nieco cały ciężar nienawiści. Usnął na krótką chwilę, a kiedy przecierał niemrawo oczy, wyglądał na okropnie zagubionego. Przez praktycznie całe życie towarzyszył mu gniew. Do rodziny, do swoich pobratymców i wreszcie do demonów. To właśnie w nich utkwił całą swoją nienawiść. Ta zaś ukształtowała to, kim się stał. Popchnęła go do zastania łowcą, do nienawidzenia ludzi i demonów, a jeszcze bardziej do nienawidzenia siebie. Teraz jednak, kiedy te uczucie ciążące nad nim nagle zniknęło, poczuł się niesamowicie... wolny. Pierwszy raz tak niesamowicie wolny od całego ciężaru zalegającego na jego sercu.
Spróbował podnieść się do siadu, choć nogi nadal odmawiały mu posłuszeństwa. Skierował swój wzrok na parę demonów. Widział rogi wychylające się znad włosów, widział zwinny ogon wystający spod płaszcza. Był świadomy, że bez Juliana, został mu jedynie kontakt z dwójką demonów i magiem, który nienawidził go równie mocno. Kiedy złość zniknęła, zaczęła dawać znać o sobie samotność.
— Maellosu, pomożesz mu? — poprosił Eden, a zaraz potem zajął się ustaleniem z Azuulem, gdzie mogliby się zaszyć na czas zregenerowania sił i demon niemal od razu wyszedł z propozycją wizyty w jego zamku. Ku ich szczęściu, ten znajdował się na obrzeżach Segary, wciąż podlegając pod miasto. Z zewnątrz porośnięty był gęstą roślinnością, które nieco ukrywały go pod krzakami i bluszczem. Wyglądał jakby już dawno utracił lata swojej świetlności, a większość demonów zdążyła się z niego wyprowadzić. Azuul również został praktycznie sam i Eden doskonale zdawał sobie sprawę, czym było to spowodowane.
Kiedy znaleźli się w środku, Azuul zaproponował im oddzielne komnaty, ciepłą wodę w bali i wszystko, czego tylko będą potrzebowali.
Eden w pierwszej kolejności postanowił zadbać jednak o maga, który uratował mu życie, a który jednocześnie sam mocno oberwał po starciu z wiedźmą. Dopiero po odłożeniu go wciąż śpiącego na łóżku, zdał sobie sprawę, jak poważnie był ranny. Materiał zaczął przesiąkać od krwi, nadgarstek puchł, a skóra przybierała siny kolor. Nie musiał znać się na medycynie by zauważyć, że ten potrzebował natychmiastowego opatrzenia.
— Medyka. Potrzebujemy medyka — ściągnął brwi, zerkając w stronę Azuula. Demon pokręcił z przykrością głową informując, że ostatnia osoba, która zajmowała się ziołolecznictwem, odeszła od niego za chwilę przed porwaniem przez nekromantów.
— Mogę pomóc — odezwał się nieco niepewne łowca, zaglądając do komnaty, w której znajdowała się reszta. W ciągu drogi zdążył już nieco otrzeźwieć i poza tym, że czuł się jedynie zmęczony, nic wielkiego mu nie było. Słysząc z kolei strapione głosy demonów, postanowił zaoferować się w kwestii opatrzenia ran. Co prawda, na tak poważnej medycynie jaką znał Volant, miał przed sobą daleką drogę, ale nauczył się odkażać i zabezpieczać rany, biorąc pod uwagę jak często łowcy bywali ranni. Nauczył się, w razie, gdyby kiedyś Julianowi coś się stało albo sam potrzebował pomocy.
Demon po krótkiej wymianie informacji z łowcą, zgodził się, aby zajął się magiem i przystąpił do działania. Korzystając z zasobów swojej apteczki i przy okazji wyposażanie torby Volanta, do której pozwolił sobie zajrzeć, nałożył maść na opuchliznę na jego nadgarstek po czym ustabilizował go bandażem, aby kość mogła prawidłowo się zrosnąć. Następnie przewrócił maga na brzuch i zajął się jego plecami. W pierwszym momencie widząc okropne szramy, głębokie rozcięcia, w których wdała się infekcja, skrzywił się z niesmakiem. Miał nadzieję, że kręgosłup był cały. Podejrzewał złamanie dwóch żeber z uwagi na ogromnego siniaka, ale na to nic nie mógł poradzić. Mag będzie musiał się oszczędzać. Opatrzył jego rany na plecach, ułożył okłady chłodzący na czoło, bo podejrzewał równie podniesioną temperaturę i sam wymęczony po godzinnym opatrywaniu maga, wrócił wreszcie do przydzielonego mu pokoju. Niemal natychmiast padł na swoje łóżko, oddając się w objęcia snu.
Eden z kolei zgarnął Mae do jednej z wolnych komnat, a kiedy tylko znaleźli się w środku, przyciągnął go do siebie. Przytulił go z troską, zmartwieniem, a jednocześnie tym karcącym, ojcowskim spojrzeniem. Mae wiedział, że nie powinien podejmować tak pochopnych decyzji, kierowanych strachem. Chciał dobrze, ale konsekwencje mogły być różne. Eden nie musiał jednak jeszcze bardziej go o tym uświadamiać, martwiąc się jednak bardziej tym, jak roztrzęsiony był młodszy demon.
— Nie powinienem puszczać cię samego z łowcą. Wiedziałem w jaki stanie może być Azuul. To było nie rozsądne — westchnął, czując w tym swoją winę. Mae świetnie się spisał, lepiej niż on sam, ale myśl, że mogła stać mu się krzywda... — Co tam się stało?
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W lewo, w prawo, chlupot uderzających o burtę fal. Ponownie trochę w lewo i odrobinę w prawo, ktoś nad jego głową krzyczał słowa których nie pojmował. Stukot ciężkich butów i odgłos gołych stóp rozbryzgujących wodę na pokładzie. I to palące uczucie przeszywające wszystkie jego wnętrzności. Przy kolejnych efektach kołysania na morzu przez intensywne fale, zrobiło się mu całkiem niedobrze przez co spróbował się poruszyć. Zaszczękały łańcuchy, skrępowany ciężkimi kajdanami ledwo zdołał podnieść ręce. Uchylił jednak powieki i rozejrzał się.
Tkwił w ciemnej ładowni, przykuty do ściany lśniącymi kajdanami wykutymi z dwimerytu. Dopiero teraz do niego dotarło co to było, dlaczego się tak fatalnie czuł. Metal ten całkowicie zablokował przebieg magii w jego ciele narażając go na nieprzyjemne skutki duszenia jej w sercu. A biorąc pod uwagę jej niestabilność, miał ochotę wypruć sobie flaki żeby chociaż odrobinę poczuć ulgi. Wodząc dalej po pomieszczeniu zaczął dostrzegać niskie klatki, ustawione jedna na drugiej wypełnione były ludźmi. Śpiący, po prostu patrzący w przestrzeń, chorzy, czasem już nie żyjący od odniesionych obrażeń. Ranni, obdarci z godności, bezsilni, pozbawieni nadziei. W tym też momencie jego brwi się zmarszczyły, a on podnosząc się z leżenia na beczce pachnącej solą i wilgocią nieco panicznie zaczął szukać. Jego oczy chociaż dostosowały się do mroku nic nie umiały wyostrzyć, wyłapać. Niby patrzył ale nie zapamiętywał na co, nie umiał nic nazwać. Aż wreszcie prawie podskoczył słysząc głos koło siebie. Odwrócił tam głowę, a widząc mocno sfatygowanego, również przykutego do ściany Juliana, poczuł jak mu łzy napływają do oczu. Jego ciało, piekło. A sytuacja nie wyglądała na dobrą. Zawiesił więc oczy na podłodze przed sobą nieudolnie próbując zdjąć z siebie kajdany.
- Co się stało? – Zapytał po chwili prób przełknięcia śliny. Czuł ogromną suchość w ustach, gardło paliło przy każdym wypowiedzianym słowie, a gdy wreszcie wydusił z siebie to ciche pytanie, ponownie próbował przełknąć ślinę, ponownie z marnym efektem. Podniósł więc spojrzenie na Juliana mając nadzieję, że ten cokolwiek rozumie, wtedy dostrzegł bystre, ostre spojrzenie każące się mu ogarnąć. Gdyby tylko te oczy mogły, cięłyby drewno ładowni. Od razu się ożywił, odepchnął od siebie senność i chociaż nadal tępy ból przeszywał jego ciało, nieco przytomniej rozejrzał się po pomieszczeniu. Powoli zaczynał rozumieć, powoli się mu przypominało, a wraz ze wspomnieniami ogarniała go czysta panika.
Nic nie zrobił poza nerwową zmianą swojej pozycji właśnie przez Juliana. To nie był już ten pogodny młodzieniec który w trakcie wycieczki barką zabawiał ich głupimi grami ani tym bardziej ten który grając niewiniątko prowokował nieznajomych mężczyzn. Teraz był taktykiem, łowcą bez skrupułów. Jakby cała sytuacja go nie ruszała, a zaschnięta krew na jego ciele nie była przeszkodą. On jeszcze raz przełknął ślinę i odwracając całkiem na niego spojrzenie czekał aż coś mu powiem, bo niewątpliwie chciał coś powiedzieć.
Obudził się dużo wcześniej od Ismaila i dużo wcześniej zrozumiał też, co się stało. Gniew wrzał w nim, kiedy przyglądał się ładowni i uwięzionym w niej chłopcom i dziewczętom różnych ras, od ludzi, przez elfy, po nieznane mu stworzenia o delikatnej urodzie i wielkich, przerażonych oczach. Głowa go bolała, ale ani na moment nie przestawał analizować, szukać potencjalnych dróg ucieczki, czy rozwiązań. Dlatego kiedy Isiu w końcu otworzył oczy, nadział się na jego pałający rządzą mordu i woli wali wzrok. Zaraz jednak się zreflektował i spojrzał na niego łagodniej, nie chcąc go mimo wszystko przestraszyć, choć jego twarz wcale nie straciła swojej ostrości.
- Porwali nas, sądząc po… stanie tej ładowni łowcy niewolników – powiedział, nie chcąc jeszcze dodawać, że jego zdaniem po to, by sprzedać ich do burdelu. Niewinny umysł Isia mógł tego nie zrozumieć, a on naprawdę nie miał w tym momencie ochoty tłumaczyć mu, czym był burdel.
- Jesteśmy… na morzu? – Dopytał odnośnie swoich podejrzeń, kołysanie, zapach soli i wilgoci, szum wiatru układały się właśnie w jedną całość. Szybko otrzymał przytaknięcie na co ponownie próbował zmienić pozycję, łańcuchy zaszeleściły, a on poczuł ponownie piekące uczucie w żołądku.
- Co… co teraz z nami będzie? Jak stąd wyjdziemy? – Zapytał niemrawo bo chociaż starał się ogarniać, a jego przytłumiony bólem umysł powoli zaczynał analizować, nie umiał wydobyć z siebie tej iskry zaangażowania. Zbyt fatalnie się przy tym czuł.
- Bo jakoś wyjdziemy, prawda?
- Oczywiście, że tak! – oświadczył bez cienia wahania w głosie Julian. Widział po białowłosym, że niezbyt dobrze znosił tę sytuację, ale wiedział też, że nie mógł owijać w bawełnę, nawet jeśli w tamtym momencie nie byli w najlepszym położeniu. – Aczkolwiek musimy się przygotować na to, że zanim to nastąpi mogą nas rozdzielić – powiedział, bo w głowie już układał plan, jak mogli na ten moment, chociaż w jakikolwiek sposób się ustawić. A przynajmniej jak ustawić Isia, który nie wyglądał jakby miał sobie poradzić bez obecności blondyna w pobliżu. Wziął głęboki oddech, a potem spojrzał mu z powagą prosto w oczy, zbliżając się do niego głową, by tylko on mógł go usłyszeć.
- Posłuchaj, nie wiem gdzie nas wiozą, ale mogę się domyślić, że zostaniemy sprzedani. Może się zdarzyć tak, że kupią nas źli ludzie, dlatego musimy zapewnić sobie bezpieczeństwo. Pytali cię już wcześniej o imię? – zapytał, bo nie mógł być pewien, czy kiedy on był nieprzytomny, czy Isia nie przesłuchali. Słysząc jednak, że tak nie było, kiwnął z ulgą głową.
– Dobrze. W takim razie, jeśli cię zapytają, jak się nazywasz, powiesz im że jesteś Julian Lovecraft, książę na zamku Rote. I że twój ojciec, Lawrence Lovecraft zapłaci za ciebie tyle okupu ile będzie trzeba – powiedział bardzo cicho, tak że słowa te dotarły tylko do ucha Ismaila, ani przez moment nie żałując swojej decyzji. On potrafił walczyć, on potrafił sobie radzić, Isio z tego co zdążył zauważyć i co zdążył w nim polubić, był kochaną pierdołą i nikt nie miał prawa mu tego zabrać, zwłaszcza siłą.
- Je-jesteś księciem? – Wyszeptał do niego z niedowierzaniem przyglądając się przez chwilę jego jasnym oczom. Cóż, nieodparty wdzięk i szmarmacja kilka razy ujrzały światło dzienne ale mogła to być umiejętność. Nie podejrzewał szlacheckiego urodzenia i wychowania na co delikatnie się zarumienił.
- Co-co mi to da? Masz jakiś plan ale co z Tobą? Jeżeli mnie uratujesz ale siebie… ja, wole nie zostawać sam. – Przyznał szczerze motając się w swoich myślach przynajmniej do momentu ujęcia go za dłoń. Pewny i silny uścisk sprawił, że westchnął cicho starając się uspokoić.
- Rozumiem, że mam kłamać żeby potraktowali mnie jak kartę przetargową. Myślisz, że nie będzie tylko gorzej? A jak wyjaśnić magię? Skoro o czymś myślisz musisz mi trochę podpowiedzieć. – Przyznał nieco trzeźwiej od razu dodając, że pojęcia nie ma jak działa handel niewolników i jak się ustawić. Sądził, że tylko z nim przetrwa ale jeżeli mieliby zostać rozdzieleni, Julek musiał chociaż w teorii jak najwięcej mu opowiedzieć.
Siedząc tak blisko Edena, który od razu położył mu rękę na głowię, zdał sobie sprawę z tego wszystkiego co zrobił. Spanikował. Ilość negatywnych emocji które czuł znacznie wyraźniej niż osoby nimi pałające zmiażdżyły jego nadwyrężoną cierpliwość. Nie chodziło oczywiście o samego Volanta czy Fenrira. Wręcz przeciwnie. On się panicznie wystraszył, że brak kontroli nad czymś co zazwyczaj go nęciło do podejścia bliżej spowoduje ponowne wyłonienie się powłoki, a tym razem, powrót do siebie byłby bardziej skomplikowany niż pełne zrozumienie i spokojny ton łowcy. Wolał więc uciszyć źródło, narażając się na ogromne konsekwencje swojego nieprzemyślanego czynu niż dalej trwać w rosnącym w sercu strachu.
Co do nagany jaka go spotka, był jej pewien widząc chociażby Volanta. Odebranie mu złości spowodowało wylanie się tak wielu emocji, że od razu mag przykuł spojrzenie demona. Mae z łatwością wyczuł to wszystko za wywołanie czego teraz ogromnie zaczął się wstydzić, owijając się dookoła pasa ogonem. Przynajmniej Fenrir, któremu przecież chciałby tak serdecznie podziękować, wydawał się w tym mniej poszkodowany zapadając w oczekiwany przez niego sen.
Drgnął niespokojnie gdy Eden wstał zostawiając go koło Azuula, bez możliwości trzymania się kurczowo jego ciała. W tym momencie przełknął niepewnie ślinę i zerkając na wuja który z ciężkim i powolnym oddechem walczył ze zmęczeniem, po chwili zaczął obserwować rozgrywającą się przed nim scenę. To jak Eden pewnie ale i inwazyjnie potraktował Volanta sprawiło, że on jeszcze mocniej opuścił głowę w geście skruchy. Dopiero na jego słowa o pomocy łowcy spojrzał w stronę próbującego obudzić się Fena z czego, nie był przekonany czy podchodzenie do niego było rozsądnym pomysłem. Szczęśliwie, ponownie poczuł dłoń na głowie gładzącą go w uspokajającym geście, a po chwili sam Azuul wstał ze swojego miejsca i pomagając Fenrirowi wstać, a później podtrzymując go żeby ten nie upadł, zaczął prowadzić do swojej posiadłości niedaleko za bramami miasta.
Mae w tym czasie szedł na szarym końcu, w ogromnej odległości od reszty, raczej krążąc dookoła bezpiecznego cienia niżeli narażając się na promienie jarzącego się w pełni księżyca.
Do samej posiadłości doszli odpowiednio szybko, a tam, wreszcie poczuł odrobinę spokoju. Pokoje przydzielone każdemu z nich, żeby mogli odpocząć od swojego towarzystwa. Inne demony które chociaż nieliczne, wyglądały w momencie ich przybycia odrywając się od swoich zajęć. Chociaż nie było to to samo, poczuł się jak w domu i odnajdując nadzieję na odzyskanie równowagi, od razu poszedł do komnat przeznaczonych Edenowi. Tam wykąpał się i przygotował kąpiel dla przyjaciela, a później chociaż ogromnie egoistycznie, nie przejmując się stanem pozostałych, wpakował się do łóżka, nakrywając kołdrą i czekając.
Eden w końcu wszedł. Zmęczony, poobijany i od razu go przytulający. W ogóle nie czekał, nie przejmował się koniecznością przyniesienia mu ulgi z ranami. Po prostu się mocno wtulił i chowając całkowicie w jego ramionach gładził go delikatnie po plecach.
- Gdybyś mnie nie wysłał to Azuul by nie żył. – Wymamrtował w jego pierś, a gdy demon wykonał ruch zachęcający go do odwrócenia nieco inaczej głowy, żeby ten mógł go rozumieć, Mae od razu przytknął się do jego piersi policzkiem. – Jeżeli to byłbyś Ty, pobilibyście się. Jeżeli to byłby sam Fenrir, zastrzeliłby go. Azuul był znacząco zmieniony, a rozkuty przemienił się całkowicie. Po prostu… mnie zaatakował. – Westchnął wiedząc doskonale, że targnięcie strachem właśnie w tak nietypowej sytuacji było dla niego uzasadnione. Ze wszystkimi dotąd spotkanymi demonami żył zazwyczaj w zgodzie, a czasy kiedy musiał walczyć o każdy oddech bezpowrotnie minęły. Chroniony przez piątkę, będący cennym zbieraczem, był po prostu zbyt użyteczny żeby się na niego rzucać. Aż do dzisiaj.
- Przemieniłem się. – Skwitował całość historii którą w kilku zdaniach Edenowi streścił, a czując, że zostaje mocniej przytulony, pociągnął cicho nosem. – Fenrir mnie uspokoił ale po prostu… ja…. – Uciszenie go i zapewnienie, że Eden wie, rozumie, sprawiło że zamknął oczy próbując ponownie wrócić do klasycznego dla siebie, beztroskiego stanu. Wyszło mu to całkiem nieźle przynajmniej do momentu aż nie natrafił na kolejną z licznych ran przyjaciela. Wtedy też wyplątał się z jego uścisku i patrząc na niego z nikłą ale nadal wyraźną determinacją, wskazał na balię z wodą.
- Przygotowałem kąpiel. Oczyścimy rany i pomogę Ci się opatrzyć. A później pójdziemy spać. – Zarządził szturchając go do momentu aż ten wstał i się rozebrał. Wtedy też Mae mógł zająć myśli i oczyszczając najmniejsze zadrapanie starał się ile tylko potrafił ulżyć przyjacielowi.
Poranek przyniósł ogromną ulgę. Chociaż nie potrzebowali na co dzień snu, po takich przeżyciach jakie obydwaj mieli za sobą, zakopanie się w ciepłej pościeli i przyjemny odpoczynek były na wagę złota. On obudzony przez promienie słońca figlarnie łaskoczące go po twarzy przeciągnął się niczym rasowy kot i mlaskając poprawił rękę Edena która jakimś sposobem zaległa mu na twarzy. Jeszcze na pięć minut wtulił się w jego pierś, odwracając się wcześniej do niego przodem. Poprawił przy tym jego włosy będące obecnie w delikatnym nieładzie, a gdy poczuł, że i on zaczyna się kręcić jeszcze raz się wyciągnął.
- Dzień dobry. – Mruknął pocierając nosem jego pierś. – Pójdę Ci po śniadanie, a Ty sobie jeszcze poleniuchujesz, co Ty na to? – Zaproponował gładząc go opuszkami palców po plecach uważając, że Eden jeszcze powinien poleżeć! Jak postanowił tak zrobił i po chwili wstając ubrał się i ruszył na poszukiwania albo wujaszka albo jego zapasów.
Nie spodziewanie na korytarzu trafił w zawirowania typowej dla ruchliwych demonów gry. Wychodząc tylko za próg o jego nogę odbiła się twarda piłka, a on kierując spojrzenie najpierw na nią, a później na ferajnę młodzików, uśmiechnął się szeroko podbijając przedmiot gołą stopą i sugerując się umiejscowieniem grupki, ruszając w przeciwną stronę. Cała ferajna z krzykiem ruszyła od razu za nim i chociaż miał przewagę, demony o licznych, niezwykłych talentach zaczęły go po chwili doganiać. Co gorsza! Jak spod ziemi w pewnym momencie wyrósł przed nim Fenrir i tylko dzięki wskoczeniu w cień i wyskoczeniu z niego zaraz za łowcą, nie staranował go. Co lepiej! Piłkę zaraz odbił od swojej piersi i wracając ją przy nodze uśmiechnął się niewinnie do gromadki. Mocno zszokowanej ale zaraz rozwrzeszczanej w podziwie dla jego cienistych zdolności, te były bowiem rzadkością i nie musiał długo czekać aż zaczną padać prośby żeby kogoś w cień wciągnąć i przeprowadzić chociażby na drugą stronę korytarza. Gra więc obróciła się w wianuszek wzajemnej adoracji.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy kolejnego dnia Volant otwierał oczy, w pierwszej chwili nie wiedział co się w zasadzie wydarzyło. Gapiąc się w zdobiony sufit, przez pierwsze pięć minut miał wrażenie, że znów znalazł się w Akademii, w swojej komnacie wypełnionej książkami i magią, by zaraz potem stwierdzić, że jest u siebie w domu, żeby na koniec dojść do wniosku, że nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Przyjął to jednak z zaskakującym jak na niego spokojem, wywołanym resztkami nocy, spędzonej (przynajmniej myślami) w swojej małej chatce w środku lasu. Dopiero kiedy podniósł się do siadu, a jego plecy i nadgarstek przeszył ból, przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się poprzedniego dnia. W pierwszej chwili, nie bardzo wiedział co myśleć, przejęty faktem, że ktoś go przebrał, opatrzył rany i zabandażował bolącą pierś. Nie był pewien, kto to był, ale kiedy przyglądał się założonym opatrunkom, na myśl z jakiegoś powodu przychodził mu tylko Fenrir, a nie był pewien, czy na pewno chciał myśleć o tym, że to akurat on widział go bez ubrań…
Ostrożnie podniósł się z łóżka, czując jak wszystkie rany ciągnęły i piekły, sprawiając że jego twarzy wykrzywiała się z bólu. Odszukał wzrokiem swoją torbę chcąc łyknąć jakieś leki, ale wystarczyło mu ją otworzyć, by wiedzieć, że ktoś kto nie był nim w niej grzebał. Wszystko było nie tam gdzie powinno i Volant nie był pewien, czy powinien kląć na tego, który wpadł na pomysł zajrzenia w czeluście tej czarnej dziury, czy raczej gratulować pomyślunku. Ostatecznie więc westchnął ciężko nad dodatkową robotą, w głębi duszy będąc wdzięcznym za pomoc jaką mu okazano. Na miejscu innych kogoś takiego jak siebie zostawiłby na pastwę losu…
Nadal jednak nie był pewien, gdzie się obecnie znajdował, dlatego zażywszy leki, zmienił opatrunek na nadgarstku, smarując malejącą opuchliznę maścią, a potem ubrawszy się i ogarnąwszy włosy, wyszedł na korytarz. Spacerując po budynku nie spotkał dużo osób, ale ta jedna gadatliwa pokojówka wystarczyła, by dowiedział się, że obecnie znajdował się w pałacu Azzula, gdzie poprzedniego dnia został przyniesiony na rękach przez Edena w nieciekawym stanie. Na dodatek potwierdziły się jego obawy i to faktycznie Fenrir zajął się jego ranami, o czym kobieta wiedziała, bo została oddelegowana by przynieść więcej bandaży. Dodatkowo dostał plotki o tym jak źle wyglądał Mae tego wieczora, oraz że Azzul najadłszy się padł i nie wstał do tej pory. Volant mimowolnie pomyślał o tym, że zarówno jeden i drugi, i w zasadzie trzeci też, demon wymagał interwencji kogoś kto się znał na dwimerycie i innych stanach w jakie mogło wpaść ciało. A skoro on znalazł się pod opieką Fenrira, wątpił że w tym miejscu był jeszcze ktoś, kto się na tym znał. Westchnął jeszcze raz, ale postanowił, że jak tylko ich zobaczy, zaproponuje siebie jako kogoś, kto mógł ich obejrzeć i ewentualnie zapobiec jakimś nieprzyjemnym efektom oddziaływania dwimerytu na ich ciała.
Zanim jednak to nastąpiło, Volant wznowił wędrówkę po zamku, zachwycając się wewnętrznie ilością roślinności i wschodzącym słońcem. Obudził się znacznie wcześniej niż się tego spodziewał, niemniej czuł się wypoczęty. W zasadzie nie pamiętał kiedy ostatnio tak dobrze wypoczął. Nie chciał jednak myśleć o tym, że była to zasługa demona i jego ingerencji w jego umysł. Zarówno Mae jak i Eden naruszyli poprzedniego dnia jego granice, ale kiedy tylko o tym myślał, zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli chciał, nie potrafił być na nich zły. Sytuacja była… niecodzienna. Jego samego nadal zżerały wyrzuty sumienia, ale z czystym i opanowanym umysłem wiedział, że rzucanie się w pogoń bez żadnego planu nie miało sensu. Zwłaszcza w stanie, w jakim się aktualnie znajdował… Dlatego też nie potrafił się złościć, czuł za to sporo wdzięczności. Zwłaszcza do Edena. Gdyby ten nie zareagował, nie był pewien jak to wszystko by się skończyło. Dawno nie był tak mocno wyprowadzony z równowagi, rozumiał więc że jedynie radykalne środki mogły coś w tamtym momencie zdziałać. I choć nie chciał przyznać tego choćby sam przed sobą, możliwość choćby krótkiego i nierealnego powrotu do miejsca, które uważał za swoje, za spokojne i po prostu miłe, było tym, czego w tamtym momencie najbardziej potrzebował. Nie miał pojęcia, skąd Eden wiedział, ale na samą myśl, że zrobił coś takiego, że wiedział co mogło go uspokoić i ukoić jego nerwy, robiło mu się gorąco…
W końcu Volant dotarł do jakichś drzwi, a kiedy przez nie przeszedł, w nozdrza uderzył go znajomy zapach róż i innych, równie wonnych co pięknych kwiatów, sprawiając że zakochany w przyrodzie mag otworzył szerzej oczy z zachwytu. Ogród, w którym się znalazł nie był duży, ale miał absolutnie wszystko czego było mu trzeba. Malutką altanę, urocze ścieżki wysypane żwirem i kwiaty, kwiaty i więcej kwiatów. Od samego zapachu robiło mu się lepiej na duszy, a delikatny uśmiech pojawiał na jego twarzy, która złagodniała, sprawiając że jego wiecznie zmarszczone brwi i napięte mięśnie rozluźniły się.
Przechadzając się uroczymi ścieżkami, dłużej zawieszał wzrok na poszczególnych okazach, a kiedy zdał sobie sprawę z tego co robił i dlaczego, jego twarz natychmiast stawała się cieplejsza, choć natarczywe myśli wcale nie ustępowały, nie ważne jak mocno zażenowany sobą się czuł. Próbował sobie tłumaczyć, że przecież nie miał jak, nie miał czym, ale kiedy dojrzał porzucony gdzieś koszyk, w drugim miejscu sekator, a w trzecim odnalazł zagubioną i porwaną przez wiatr wstążkę, klnąc na siebie i marudząc, że jest głupszy od buta i tak zabrał wszystko ze sobą, tym razem obchodząc dokoła ogród ścinał kwiaty, udając że nie miał pojęcia, co znaczyły i że jego wybory wcale nie były przypadkowe. A kiedy w końcu uzbierał cały koszyk, zaszył się w altance i nie wychodził z niej tak długo, aż słońce stanęło wyżej na niebie, a w posiadłości zapanowała nieco większa wrzawa.
Skończywszy, jego twarz była tak samo rumiana co róże rosnące w ogrodzie, ale udawał, że to przez słońce, a to wcale nie była oznaka wstydu, a opalenizna. Ostatecznie z kamienną twarzą zapytał jakiejś pokojówki o to, gdzie mógł znaleźć resztę, a kiedy ta oznajmiła mu, że wszyscy zebrali się na śniadaniu w jednym z pokoi, nie był pewien, czy był bardziej zadowolony, czy nerwowy. Przez chwilę chciał nawet porzucić kosz, ale kiedy tylko odstawił go na parapet jakiegoś okna, nie potrafił go puścić, ostatecznie znów wyrzucając sobie, że był okropnie głupi, zabrał go ze sobą i z dumnie uniesioną głową wszedł do pomieszczenia.
- Dzień dobry – przywitał się chłodno ze wszystkimi, nie patrząc nikomu w oczy i udając, że ciężka atmosfera jaka nagle zapanowała w pomieszczeniu nie miała z nim nic wspólnego.
W pierwszej chwili miał zamiar poczekać do końca śniadania, ale kiedy tylko uniósł odrobinę wzrok i dojrzał złote spojrzenie Edena i niepewne oczy patrzącego na niego z poczuciem winy Mae, zdał sobie sprawę z tego, że nie wytrzyma w takiej atmosferze do końca posiłku. Dlatego zaczynając, jak sobie tłumaczył, od najbliżej stojącej osoby, zbliżył się najpierw do Fenrira, by nie patrząc mu w oczy, sięgnąć do wnętrza koszyka i wyjąć z niego śliczny, mały bukiet białych i różowych róż, pomiędzy którymi delikatnym błękitem wyróżniały się niezapominajki.
- Yhm… Pomieszałeś mi rzeczy w torbie – powiedział najbardziej suchym tonem na jaki było go stać, choć końcówki jego uszu poróżowiały znacząco, kiedy Łowca odbierał od niego kwiaty.
Następnie przystanął przed Malleosu, jego również obdarzając podobnym bukiecikiem, oraz oschłym tonem.
- Następnym razem nie ingeruj w moje emocje bez pozwolenia – powiedział, spoglądając mu na chwilę w oczy, by wiedział, że mimo wszystko nie był zły.
Na koniec został mu jeszcze jeden bukiet, znacznie większy, przewiązany znaleźną wstążką i znacznie bardziej bogaty w dodatki takie jak trawa, czy liście, ale udawał, że to był tylko przypadek, choć kiedy stanął przed Edenem, jego uszy były już całkiem czerwone, a oczy utkwione w podłożu, jakby szukały tam powodu, dla którego to wszystko robił. Powstrzymał się od komentarzy, bo w zasadzie nie wiedział, co powinien powiedzieć, stojąc jedynie przed demonem z głupią miną i bukietem, kryjącym w sobie uczucia, których nie potrafił wyrazić w żaden inny sposób.
Oh, tak… Julian aż za dobrze znał takie reakcje. Najpierw było zdziwienie, chwilowe niedowierzanie, a potem zachwyt nad tym, jakie korzyści niósł ze sobą status blondyna, o który zainteresowani byli gotowi do najgorszych świństw, byle tylko choćby otrzeć się o władzę i króla. Chłopak nie chciał oceniać pochopnie, w końcu tak już było, kiedy się coś ukrywało, kiedy prawda wychodziła na jaw budziła zdziwienie. Dlatego na reakcję Ismaila uśmiechnął się jedynie gorzko, zaraz też spoglądając na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Tylko dla innych, dla siebie i tych, którym na mnie zależy jestem Łowcą – powiedział i choć starał się by zabrzmiało to naturalnie, nie potrafił ukryć odrobiny chłodu jaki wdarł się w jego ton.
Zaraz jednak przeszli do planu i choć w pierwszej chwili Isio zdawał się panikować na samą myśl, że mogliby zostać rozdzieleni, zaraz zaczął wypytywać, co w takim wypadku, sprawiając że na ustach blondyna pojawił się zadowolony uśmieszek.
- Nie będzie gorzej, uwierz mi. Dla ludzi tacy jak oni liczą się tylko pieniądze, a co kosztuje więcej niż władza i dziedzice tronu? – zapytał retorycznie, będąc pewien swoich słów. – O mnie się nie martw, pozabijałbym tych skurwysynów nożem obiadowym jeśli tylko miałbym okazję – prychnął, ale zaraz się opanował, nie chcąc zwracać na nich niepotrzebnej uwagi.
- Jeszcze nie mam planu jako takiego, raczej pomysł. A co do magii… cóż, zawsze możemy powiedzieć, że to była pomyłka i ktoś próbował nam pomóc. Z resztą, kto będzie wiedział, że jesteś magiem kiedy zostaniemy odkupieni? Możesz powiedzieć, że brakło im zwykłych kajdan i musieli cię zakuć w dwimeryt, albo że królewska krew lepiej reaguje na metale szlachetne, czy coś… Najważniejsze żeby uwierzyli, że jesteś księciem, z twoim ubiorem nie będzie problemu, do tego manier też ci nie brakuje, moje umiejętności walki też da się wyjaśnić, choć podejrzewam, że mną nie będą zainteresowani. Ale to nie ważne, nawet jeśli sprzedają nas osobno, zrobię tak żebyśmy byli w stanie się spotkać, dlatego najpierw zadbajmy o to, żebyś nie trafił w łapska jakiegoś zboczeńca – mówił, połowicznie myśląc na głos. – Nie mów o tym, kim niby jesteś dopóki nie zostaniemy sprzedani, ok? Nie wiemy co to za ludzie, mogą mieć zatargi z moim ojcem, skoro stacjonują w Segarze, za to z ludźmi zza morza nie będzie takiego problemu, wojna z nami jest dla nich zbyt nieopłacalna by sobie na nią pozwolić, a mogą być pewni, że król będzie chciał mnie odzyskać za wszelką cenę, mogą więc podać okrągłą sumkę i dostaną ją, bez względu na wszystko. Dobry deal nie sądzisz? – prychnął, choć wiedział, że był to dla nich jedyny ratunek, a dla Ismaila przepustka do nieco lepszego traktowania. – Nie jestem pewien, gdzie już jesteśmy, niemniej kiedy tylko zostaniemy sprzedani, powiedz osobie, która cię kupi jak wygląda sytuacja, jestem niemal stuprocentowo pewny, że zrobi wszystko, żeby ci włos z głowy nie spadł – zapewnił go, woląc nie wdawać się w szczegóły o sobie. Domyślał się, gdzie było jego miejsce, ale nie przerażało go to. Wiedział jak sobie radzić z ludźmi, no i nie żartował… kiedy tylko w jego ręce dostanie się ostrzejszy przedmiot, wszyscy którzy znajdą się na jego drodze ku wolności, zapłacą życiem…
Ostrożnie podniósł się z łóżka, czując jak wszystkie rany ciągnęły i piekły, sprawiając że jego twarzy wykrzywiała się z bólu. Odszukał wzrokiem swoją torbę chcąc łyknąć jakieś leki, ale wystarczyło mu ją otworzyć, by wiedzieć, że ktoś kto nie był nim w niej grzebał. Wszystko było nie tam gdzie powinno i Volant nie był pewien, czy powinien kląć na tego, który wpadł na pomysł zajrzenia w czeluście tej czarnej dziury, czy raczej gratulować pomyślunku. Ostatecznie więc westchnął ciężko nad dodatkową robotą, w głębi duszy będąc wdzięcznym za pomoc jaką mu okazano. Na miejscu innych kogoś takiego jak siebie zostawiłby na pastwę losu…
Nadal jednak nie był pewien, gdzie się obecnie znajdował, dlatego zażywszy leki, zmienił opatrunek na nadgarstku, smarując malejącą opuchliznę maścią, a potem ubrawszy się i ogarnąwszy włosy, wyszedł na korytarz. Spacerując po budynku nie spotkał dużo osób, ale ta jedna gadatliwa pokojówka wystarczyła, by dowiedział się, że obecnie znajdował się w pałacu Azzula, gdzie poprzedniego dnia został przyniesiony na rękach przez Edena w nieciekawym stanie. Na dodatek potwierdziły się jego obawy i to faktycznie Fenrir zajął się jego ranami, o czym kobieta wiedziała, bo została oddelegowana by przynieść więcej bandaży. Dodatkowo dostał plotki o tym jak źle wyglądał Mae tego wieczora, oraz że Azzul najadłszy się padł i nie wstał do tej pory. Volant mimowolnie pomyślał o tym, że zarówno jeden i drugi, i w zasadzie trzeci też, demon wymagał interwencji kogoś kto się znał na dwimerycie i innych stanach w jakie mogło wpaść ciało. A skoro on znalazł się pod opieką Fenrira, wątpił że w tym miejscu był jeszcze ktoś, kto się na tym znał. Westchnął jeszcze raz, ale postanowił, że jak tylko ich zobaczy, zaproponuje siebie jako kogoś, kto mógł ich obejrzeć i ewentualnie zapobiec jakimś nieprzyjemnym efektom oddziaływania dwimerytu na ich ciała.
Zanim jednak to nastąpiło, Volant wznowił wędrówkę po zamku, zachwycając się wewnętrznie ilością roślinności i wschodzącym słońcem. Obudził się znacznie wcześniej niż się tego spodziewał, niemniej czuł się wypoczęty. W zasadzie nie pamiętał kiedy ostatnio tak dobrze wypoczął. Nie chciał jednak myśleć o tym, że była to zasługa demona i jego ingerencji w jego umysł. Zarówno Mae jak i Eden naruszyli poprzedniego dnia jego granice, ale kiedy tylko o tym myślał, zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli chciał, nie potrafił być na nich zły. Sytuacja była… niecodzienna. Jego samego nadal zżerały wyrzuty sumienia, ale z czystym i opanowanym umysłem wiedział, że rzucanie się w pogoń bez żadnego planu nie miało sensu. Zwłaszcza w stanie, w jakim się aktualnie znajdował… Dlatego też nie potrafił się złościć, czuł za to sporo wdzięczności. Zwłaszcza do Edena. Gdyby ten nie zareagował, nie był pewien jak to wszystko by się skończyło. Dawno nie był tak mocno wyprowadzony z równowagi, rozumiał więc że jedynie radykalne środki mogły coś w tamtym momencie zdziałać. I choć nie chciał przyznać tego choćby sam przed sobą, możliwość choćby krótkiego i nierealnego powrotu do miejsca, które uważał za swoje, za spokojne i po prostu miłe, było tym, czego w tamtym momencie najbardziej potrzebował. Nie miał pojęcia, skąd Eden wiedział, ale na samą myśl, że zrobił coś takiego, że wiedział co mogło go uspokoić i ukoić jego nerwy, robiło mu się gorąco…
W końcu Volant dotarł do jakichś drzwi, a kiedy przez nie przeszedł, w nozdrza uderzył go znajomy zapach róż i innych, równie wonnych co pięknych kwiatów, sprawiając że zakochany w przyrodzie mag otworzył szerzej oczy z zachwytu. Ogród, w którym się znalazł nie był duży, ale miał absolutnie wszystko czego było mu trzeba. Malutką altanę, urocze ścieżki wysypane żwirem i kwiaty, kwiaty i więcej kwiatów. Od samego zapachu robiło mu się lepiej na duszy, a delikatny uśmiech pojawiał na jego twarzy, która złagodniała, sprawiając że jego wiecznie zmarszczone brwi i napięte mięśnie rozluźniły się.
Przechadzając się uroczymi ścieżkami, dłużej zawieszał wzrok na poszczególnych okazach, a kiedy zdał sobie sprawę z tego co robił i dlaczego, jego twarz natychmiast stawała się cieplejsza, choć natarczywe myśli wcale nie ustępowały, nie ważne jak mocno zażenowany sobą się czuł. Próbował sobie tłumaczyć, że przecież nie miał jak, nie miał czym, ale kiedy dojrzał porzucony gdzieś koszyk, w drugim miejscu sekator, a w trzecim odnalazł zagubioną i porwaną przez wiatr wstążkę, klnąc na siebie i marudząc, że jest głupszy od buta i tak zabrał wszystko ze sobą, tym razem obchodząc dokoła ogród ścinał kwiaty, udając że nie miał pojęcia, co znaczyły i że jego wybory wcale nie były przypadkowe. A kiedy w końcu uzbierał cały koszyk, zaszył się w altance i nie wychodził z niej tak długo, aż słońce stanęło wyżej na niebie, a w posiadłości zapanowała nieco większa wrzawa.
Skończywszy, jego twarz była tak samo rumiana co róże rosnące w ogrodzie, ale udawał, że to przez słońce, a to wcale nie była oznaka wstydu, a opalenizna. Ostatecznie z kamienną twarzą zapytał jakiejś pokojówki o to, gdzie mógł znaleźć resztę, a kiedy ta oznajmiła mu, że wszyscy zebrali się na śniadaniu w jednym z pokoi, nie był pewien, czy był bardziej zadowolony, czy nerwowy. Przez chwilę chciał nawet porzucić kosz, ale kiedy tylko odstawił go na parapet jakiegoś okna, nie potrafił go puścić, ostatecznie znów wyrzucając sobie, że był okropnie głupi, zabrał go ze sobą i z dumnie uniesioną głową wszedł do pomieszczenia.
- Dzień dobry – przywitał się chłodno ze wszystkimi, nie patrząc nikomu w oczy i udając, że ciężka atmosfera jaka nagle zapanowała w pomieszczeniu nie miała z nim nic wspólnego.
W pierwszej chwili miał zamiar poczekać do końca śniadania, ale kiedy tylko uniósł odrobinę wzrok i dojrzał złote spojrzenie Edena i niepewne oczy patrzącego na niego z poczuciem winy Mae, zdał sobie sprawę z tego, że nie wytrzyma w takiej atmosferze do końca posiłku. Dlatego zaczynając, jak sobie tłumaczył, od najbliżej stojącej osoby, zbliżył się najpierw do Fenrira, by nie patrząc mu w oczy, sięgnąć do wnętrza koszyka i wyjąć z niego śliczny, mały bukiet białych i różowych róż, pomiędzy którymi delikatnym błękitem wyróżniały się niezapominajki.
- Yhm… Pomieszałeś mi rzeczy w torbie – powiedział najbardziej suchym tonem na jaki było go stać, choć końcówki jego uszu poróżowiały znacząco, kiedy Łowca odbierał od niego kwiaty.
Następnie przystanął przed Malleosu, jego również obdarzając podobnym bukiecikiem, oraz oschłym tonem.
- Następnym razem nie ingeruj w moje emocje bez pozwolenia – powiedział, spoglądając mu na chwilę w oczy, by wiedział, że mimo wszystko nie był zły.
Na koniec został mu jeszcze jeden bukiet, znacznie większy, przewiązany znaleźną wstążką i znacznie bardziej bogaty w dodatki takie jak trawa, czy liście, ale udawał, że to był tylko przypadek, choć kiedy stanął przed Edenem, jego uszy były już całkiem czerwone, a oczy utkwione w podłożu, jakby szukały tam powodu, dla którego to wszystko robił. Powstrzymał się od komentarzy, bo w zasadzie nie wiedział, co powinien powiedzieć, stojąc jedynie przed demonem z głupią miną i bukietem, kryjącym w sobie uczucia, których nie potrafił wyrazić w żaden inny sposób.
Oh, tak… Julian aż za dobrze znał takie reakcje. Najpierw było zdziwienie, chwilowe niedowierzanie, a potem zachwyt nad tym, jakie korzyści niósł ze sobą status blondyna, o który zainteresowani byli gotowi do najgorszych świństw, byle tylko choćby otrzeć się o władzę i króla. Chłopak nie chciał oceniać pochopnie, w końcu tak już było, kiedy się coś ukrywało, kiedy prawda wychodziła na jaw budziła zdziwienie. Dlatego na reakcję Ismaila uśmiechnął się jedynie gorzko, zaraz też spoglądając na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Tylko dla innych, dla siebie i tych, którym na mnie zależy jestem Łowcą – powiedział i choć starał się by zabrzmiało to naturalnie, nie potrafił ukryć odrobiny chłodu jaki wdarł się w jego ton.
Zaraz jednak przeszli do planu i choć w pierwszej chwili Isio zdawał się panikować na samą myśl, że mogliby zostać rozdzieleni, zaraz zaczął wypytywać, co w takim wypadku, sprawiając że na ustach blondyna pojawił się zadowolony uśmieszek.
- Nie będzie gorzej, uwierz mi. Dla ludzi tacy jak oni liczą się tylko pieniądze, a co kosztuje więcej niż władza i dziedzice tronu? – zapytał retorycznie, będąc pewien swoich słów. – O mnie się nie martw, pozabijałbym tych skurwysynów nożem obiadowym jeśli tylko miałbym okazję – prychnął, ale zaraz się opanował, nie chcąc zwracać na nich niepotrzebnej uwagi.
- Jeszcze nie mam planu jako takiego, raczej pomysł. A co do magii… cóż, zawsze możemy powiedzieć, że to była pomyłka i ktoś próbował nam pomóc. Z resztą, kto będzie wiedział, że jesteś magiem kiedy zostaniemy odkupieni? Możesz powiedzieć, że brakło im zwykłych kajdan i musieli cię zakuć w dwimeryt, albo że królewska krew lepiej reaguje na metale szlachetne, czy coś… Najważniejsze żeby uwierzyli, że jesteś księciem, z twoim ubiorem nie będzie problemu, do tego manier też ci nie brakuje, moje umiejętności walki też da się wyjaśnić, choć podejrzewam, że mną nie będą zainteresowani. Ale to nie ważne, nawet jeśli sprzedają nas osobno, zrobię tak żebyśmy byli w stanie się spotkać, dlatego najpierw zadbajmy o to, żebyś nie trafił w łapska jakiegoś zboczeńca – mówił, połowicznie myśląc na głos. – Nie mów o tym, kim niby jesteś dopóki nie zostaniemy sprzedani, ok? Nie wiemy co to za ludzie, mogą mieć zatargi z moim ojcem, skoro stacjonują w Segarze, za to z ludźmi zza morza nie będzie takiego problemu, wojna z nami jest dla nich zbyt nieopłacalna by sobie na nią pozwolić, a mogą być pewni, że król będzie chciał mnie odzyskać za wszelką cenę, mogą więc podać okrągłą sumkę i dostaną ją, bez względu na wszystko. Dobry deal nie sądzisz? – prychnął, choć wiedział, że był to dla nich jedyny ratunek, a dla Ismaila przepustka do nieco lepszego traktowania. – Nie jestem pewien, gdzie już jesteśmy, niemniej kiedy tylko zostaniemy sprzedani, powiedz osobie, która cię kupi jak wygląda sytuacja, jestem niemal stuprocentowo pewny, że zrobi wszystko, żeby ci włos z głowy nie spadł – zapewnił go, woląc nie wdawać się w szczegóły o sobie. Domyślał się, gdzie było jego miejsce, ale nie przerażało go to. Wiedział jak sobie radzić z ludźmi, no i nie żartował… kiedy tylko w jego ręce dostanie się ostrzejszy przedmiot, wszyscy którzy znajdą się na jego drodze ku wolności, zapłacą życiem…
- Mowa kwiatów:
Białe róże - podziękowanie, biały kolor to symbol szacunku, skromności oraz niewinności, ale też niewinnej pierwszej miłości.
Różowe róże są oznaką przyjaźni. Objaw uznania, wdzięczności za coś niezwykłego, podziękowania.
Niezapominajka - pragnienie stworzenia związku z obdarowaną osobą, niekoniecznie romantycznego.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sen przyniósł ulgę. Podczas tej nocy czuł jakby schodziło z niego wreszcie całe zmęczenie, emocje i stres, które ciągnęły się, odkąd tylko opuścili barkę. Pozwolił sobie nareszcie wypocząć, czego prawdopodobnie nie byłby w stanie zrobić, gdyby Maellosu nie podziałał na jego emocje. Kiedy złość ustąpiła, zrobiło się miejsce dla poczucia winy, przez którą nie miał ochoty wstać od razu z łóżka. Miał okropny żal do siebie, że nie pozwolił wtedy Julianowi iść z nimi, że to on praktycznie wymusił na nim zostanie w gospodzie, nawet jeśli nie był w stanie przewidzieć, co takiego się wydarzy. A może właśnie... był? Może zamiast skupiać się na naśmiewaniu z oberżysty, powinien był wyczuć jego nieczyste intencje i zapobiec całemu porwaniu. Gdyby tylko był na miejscu, gdyby tylko się nie rozdzielili, gdyby...
Z zamyślenia wyrwały go wesołe śmiechy i wyraźny stukot osób biegających po korytarzu, przez który Fenrir nie był w stanie dalej zmrużyć oka. Zgraja hałasowała coraz głośniej tuż pod jego drzwiami czym wzbudziła wyraźną ciekawość łowcy, o co było tyle szumu. Przebrawszy się więc w czyste ubrania, dopiął pas do swoich spodni i otworzył drzwi, prawie nie potrącając przy tym biegnącego małolata. Grupka demonów ganiała po korytarzu z piłką, najwyraźniej grając w jakąś typową dla nich grę, na co łowca spojrzał z wyraźnym przymrużeniem oka, dopóki w tłumie tych małolatów nie dostrzegł jednej, dużo wyższej czupryny i pełnego radości uśmiechu. Fen aż zapatrzył się przez moment na Mae, mimowolnie przypominając sobie sytuację z katakumb. Ten Mae, którego miął teraz przed sobą w żadnym stopniu nie przypominał tamtej bestii, w którą zamienił się podczas uwalniania Azuula. Aż trudno było mu zaakceptować fakt, że cały czas była to jedna i ta sama osoba, która w gruncie rzeczy, nie zrobiła mu żadnej krzywdy. Nie tak wyobrażał sobie bezduszne demony. Nie na takie polował i odbierał życie.
Drgnął nieznacznie, dopiero po chwili orientując się, że demon biegnie w jego stronę i kiedy był pewien, że za chwilę zaliczą twarde zderzenie, poczuł nagle tylko powiew chłodu na szyi, zamykając mimowolnie oczy, a kiedy z powrotem je otworzył, ciemnowłosy był już tuż za nim nawet go nie dotykając. Młode demony zaczęły wydawać z siebie krzyki i piski, coraz mocniej zachwycone zdolnościami starszego kolegi. Obstawiły go w koło, a ich ślepia błyszczały z podziwu.
Fen przekręcił z kolei oczami na wyraźne popisywanie się mężczyzny. Przez chwilę przyglądał się z boku całej sytuacji do czasu aż nie poczuł palącej w środku zazdrości, kiedy Mae tak ochoczo okazywał zainteresowanie dzieciakom, łapał je, aby po chwili wciągnąć je do cienia i wyskoczyć z nimi w pełnym okrzyku. Czując coraz silniejsze niezadowolenie, przepchnął się między dzieciakami, łapiąc nagle demona za nadgarstek, wyciągając go z tłumu.
— Rozejść się, znajdźcie sobie jakieś mądrzejsze zajęcie! — rozkazał głosem pełnym niezadowolenia, na co spotkał się z wyraźnym oburzeniem młodych demonów. Żaden jednak nie miał odwagi zaprotestować, chociaż kilkoro za plecami Fena pokazało mu język, jeszcze inne zaczęło przedrzeźniać i żadne nie było ucieszone, że łowca zabrał im ich starszego brata.
Dopiero w połowie drogi schodami na sam dół, wreszcie puścił nadgarstek mężczyzny, w porę opamiętawszy ze swojego zachowania. Natychmiast wycofał się, odchrząknął starając się pozbyć durnego uczucia zazdrości, które piekło go na myśl, że jakieś dzieciaki miałyby wykorzystywać demona dla własnej rozrywki. Co go to właściwie obchodziło?
— Wiesz, gdzie jest kuchnia? — zapytał udając, że przecież od początku chodziło mu tylko o wskazanie miejsca, gdzie będzie mógłby się posilić.
Gdyby ktoś kiedyś przepowiedział mu, że za jakiś czas będzie spokojnie zajadał się świeżymi wypiekami w towarzystwie dwójki demonów w zamczysku, które należało do jednego z wyżej postawionych istoty szlachetnej krwi, Fenrir prawdopodobnie roześmiałby się tej osobie w twarz. Sam niedowierzał, jak doszło do tak absurdalnej sytuacji. Jeszcze absurdalniejsze było to, że jedyny nóż jaki obecnie miał przy sobie, to ten do krojenia chleba i brońcie pana, wcale nie miał ochoty nikogo nim w tej chwili zadźgać.
Nie udzielał się w rozmowie, bo i ta nie kleiła się specjalnie i postanowili zjeść w zupełnej cichy. Eden dopijał jedynie zaparzoną herbatę, wciąż jeszcze najedzony po wczorajszej garści negatywnych emocji. Bez Juliana, Ismaila i Volanta atmosfera zdecydowanie nie sprzyjała rozmowom i tylko Mae udzielał się towarzysko próbując jakoś zachęcić resztę do głębszej rozmowy. Dopiero temat dotyczący tego, co zamierzali robić dalej w kwestii odnalezienia Juliana i Ismailia, nieco rozwiązał im języki.
Ostatecznie wcale nie mieli zbyt wiele informacji i musieli dowiedzieć się więcej na temat osób, które ich porwały, a przede wszystkim to, jak mogliby dostać się na odległy kontynent.
Zamilkli, gdy drzwi do jadalni nagle otworzyły się i całą trójką wbili spojrzenia w maga stojącego przy drzwiach z wiklinowym koszem, z które wystawały pąki zerwanych kwiatów. Atmosfera momentalnie zgęstniała i żaden tak naprawdę nie wiedział, co powinien powiedzieć. Jedynie Eden uśmiechał się delikatnie, widząc Volanta na nogach i oceniając, że jego stan zdrowia musiał się poprawić. Fenrir z kolei liczył na srogi ochrzan po tym, gdy opatrzył go bez pozwolenia i ruszał jego rzeczy, a Mae z kolei był chyba nadal niepewny z związku z ingerencją w emocje maga.
Nikt jednak nie spodziewał się, że mężczyzna bez słowa nawiązującego do poprzedniego dnia, podejdzie do stołu, zatrzymując się uprzednio przy każdym. Fenrir zrobił duże oczy, kiedy wręczony mu został mały bukiet zrobiony estetycznie ze świeżo zerwanych kwiatów. Nie pamiętał by kiedykolwiek dostał od kogoś kwiaty, przez co kolejny raz tego dnia zapiekły go policzki i poczuł gorąc na swojej skórze, na co speszył się jeszcze bardziej.
— Niechcący —mruknął odnośnie bałaganu w torbie, a potem szybko wrócił do kończenia swojego śniadania.
Kiedy z kolei mag podszedł do Edena, ten mimowolnie wstał z miejsca, stając tuż naprzeciwko Volanta, mierząc się z nim na pełne emocji spojrzenia. Wreszcie zerknął na bukiet zerwanych przez niego kwiatów, zawiązanych ładną wstążką, ułożonych w idealną kompozycję. Róże i niezapominajki. Nie miał pojęcia czy było to przypadkowe kwiaty, czy tak jak ostatnim razem, znowu coś oznaczały.
Milczeli i żaden z nich tak naprawdę nie miał pojęcia co powinien powiedzieć jako pierwsze. Demon czuł przesyt myśli i delikatne łaskotanie gdzieś w okolicach brzucha na myśl, że Volant musiał wstać najwcześniej z nich wszystkich i cały poranek spędził na zbieraniu dla nich kwiatów. Uchylił usta, wreszcie mając zamiar coś powiedzieć, kiedy gdzieś zza pleców maga dało się usłyszeć wyraźne odchrząknięcie. Fenrir wraz z Mae patrzyli na nich. Fen z lekkim powątpieniem czy mają zamiar cokolwiek zrobić w kwestii dogadania się, czy tak po prostu zaczną się migdalić.
— Wychodzę. Przejdę się po targowisku, wypytam o tutejszych wikingów i najbliższy targ niewolników. Później przejdę się do portu i dowiem się, kiedy będzie najbliższy rejs —poinformował łowca uznając, że nie wytrzyma dłużej siedząc z założonymi rękami i czekając aż jego Julek sam się odnajdzie. Nie wątpił w jego zdolności, a jednak nie miał pojęcia, jak wyglądali oprawcy, w których ręce wpadł wraz z dorastającym magiem niekontrolującym swoich zdolności.
— Wy i tak ledwo dychacie więc załatwię to wszystko sam — wyprzedził Volanta, posyłając mu spojrzenie, które jasno informowało, że widział i że wie, jak wyglądają jego rany. Powinien dać sobie przynajmniej jeszcze jeden dzień odpoczynku.
Wsuwając sztylety do pochwy przy swoich spodniach i zbierając się do wyjścia, zatrzymał się jeszcze przy drzwiach, stojąc plecami do reszty. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz wychodził na rekonesans bez Juliana. Blondyn zawsze był przy jego boku i zapewniał go, że razem nie ma możliwości by cokolwiek im się stało. Teraz nie było żadnej osoby będącej blisko i Fenrir czuł się... mniej pewnie.
Wciągnął powietrze nosem, obracając się na pięcie do reszty, wbijając twardy wzrok z młodego demona.
— Idziesz? — mruknął, bardzo starając się, aby nie zabrzmiała to jak desperacka prośba “chodź ze mną”. W końcu jeszcze chwilę temu nie uwzględniał by ktokolwiek miał mu towarzyszyć.
Po wyjściu z zamku Fenrir poczuł się o niebo pewniej, chociaż nadal nie uspokajało go to w kwestii, że nagle zaczął bratać się z demonami. Tłumaczył sobie, że sytuacja zmusiła go do tego, aby zaczął z nimi współpracować. Sumienie gryzło go, że robi coś wbrew temu, co przez tyle lat mu wpajano i mówiono, że demonom nie można ufać. A serce w tym wszystkim było tak zagubione, że starało się z powrotem schować pod sztuczną maską ignorancji.
Czując jak coś wyraźnie uderza o jego łydkę, zatrzymał się na moment, zerkając za siebie. Zilustrował podejrzliwie ogon demona, który wesoło kołysał się na wszystkie strony, zaczepiając przy tym łowcę.
— Już wam przeszło krycie się? — zagadnął, przenosząc wzrok na twarz Mae. Wiedział, że tak naprawdę sytuacja zmusiła ich do ujawienia swojej prawdziwej natury. Z kolei on nigdy nie krył się, że polował, wykańczał i zabijał takie istoty jak ciemnowłosy. — Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach stanęlibyśmy po przeciwnych stronach, wiesz o tym? Nie chcę żebyś kiedyś... zawiódł się, że ci nie pomogłem — wyjaśnił, czując palącą w ustach gorycz na samą myśl, że kiedy to wszystko się skończy i odzyska Juliana, będzie musiał ujawnić jakie tak naprawdę miał intencje w całej tej podróży. Bo przecież z założenia wcale nie chodziło mu o ratowanie kogokolwiek, o czym najwyraźniej zdążył na moment zapomnieć.
Eden poczekał aż Fenrir i Mae opuszczą jadalnie, przystając jedynie na to, aby rozejrzeli się po Segarze i spróbowali wyłapać informacje, które pomogą im w dotarciu do Juliana i Ismaila. Jednocześnie obstawiał za tym, żeby Volant jednak zaczekał z nim aż ci wrócą ze zwiadu.
Kiedy z kolei zostali zupełnie sami, jeszcze raz uśmiechnął się do maga, odbierając wreszcie od niego bukiet z kwiatami, które mu podarował.
— Herbaty? Powinieneś coś zjeść — zaproponował swobodnie, starając się pozbyć dziwnie gęstej atmosfery, jakby sami nie wiedzieli od której strony do siebie podejść. Wstawił bukiet do wazonu napełnionego wodą i postawił naprzeciwko nich, przez co przy śniadaniu zaczął towarzyszyć im zapach niezapominajek mieszający się z wonią róż. Volant musiał naprawdę lubić kwiat... i nie przypuszczał, że w obecności maga, także dla niego nabiorą one takiego znaczenia.
— Chciałbym ci podziękować —zaczął, nalewając mężczyźnie zaparzona herbatę do filiżanki. Jednocześnie cały czas próbował złapać z nim spojrzenie co nie było najprostszym zadaniem. Czubki zaczerwienionych uszu maga wyjaśniły mu za to, dlatego też tak skrzętnie unikał jego wzroku. — Za chęci w ocaleniu mojego spokrewnionego, za poświecenie i... za to, że mnie uratowałeś. Mój dług u ciebie stale rośnie i nie mam pojęcia, jak ci się odwdzięczę — zażartował na sam koniec, posyłając Volantowi figlarne spojrzenie. Ujął ostrożnie jego nadgarstek, zdając sobie sprawę, że wczoraj nie było z nim najlepiej. Miał zimne, praktycznie lodowate dłonie, bo nadal był słaby, ale wydawało mu się, że chłód przyniesie jakąś ulgę na opuchnięty nadgarstek maga.
— Wybacz za to... do czego wczoraj się posunąłem. Cierpiałeś i nie chciałem, żeby dłużej cię bolało — wytłumaczył, zdając sobie sprawę, że ingerowanie w czyjś umysł było jednocześnie paskudnym zachowaniem. Wcale nie był z tego powodu zadowolony, a jednak w tamtej chwili nie widział innego rozwiązania, jak mogliby dotrzeć do mężczyzny.
Ich rozmowę przerwało nagłe pojawienie się Azuula, który dostrzegając ich dwójkę rozmawiających blisko siebie, posłał Edenowi rozbawione spojrzenie, jakby coś sugerował. Zaraz potem dosiadł się do stołu, wyglądając na dużo bardziej wypoczętego. Podziękował im za ratunek, okazując swoją wdzięczność, wytłumaczył jak dokładnie doszło do tego, że wpadł w ręce nekromantów przyznając, że dał się im podstępnie zwabić. Na koniec wypytał czy niczego nie potrzebują i jakie mają plany co do dalszej drogi. Jednocześnie patrzył co jakiś czas na Volanta z pewnym zainteresowaniem zaskoczony, że jego krewny zaczął nagle bratać się z magiem i łowcą.
—Planowaliśmy udać się na zachód i przejrzeć zbiory zebrane w Akademii. Szukamy sposoby na ominięcie zbliżającej się koniunkcji — wytłumaczył pokrótce demon. — To był nasz główny cel, jednak priorytetem stało się teraz dotarcie do naszych towarzyszy.
— Porywasz się jak głupiec na smoka. Niemniej... postaram się wam pomóc jak tylko mogę, jestem wam winien przysługę —wyjaśnił, nie negując ani nie popierając ich planów dotyczących uratowania wielu istnień. Wiedział, jakie konsekwencje niesie ze sobą zbliżający się kres, a jednak byli prawdopodobnie pierwszymi, którzy racjonalnie starali się temu zapobiec.
Azuul po skończonym śniadaniu, poprowadził ich w głąb swoich bibliotek, zbiorów ksiąg, starych zapisów i zwojów, które przetrwały latami ukryte w pieczarze demona. Rzadko kiedy tutaj zaglądał i potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie, gdzie znajdowało się to, co mogłoby choć trochę naprowadzić resztę.
— Słyszeliście zapewne pogłoskę o Smoczym Królestwie? Latających wysoko na nieboskłonie, królach tamtejszych ziem. Istoty o czystym sercu i bezkresnej dobroci.
— Do czasu aż nie pojawili się łowcy, którzy zaczęli na nie polować. Demony próbowały je usidłać i podporządkować wbrew sobie, a magowie i czarnoksiężnicy wedle legend wierzyli, że w ich głowach kryją się potężne, czarodziejskie kamienie, które podsycają ich moc. Wszyscy bez wyjątku przyczyniliśmy się do ich wyginięcia — dodał Eden, zerkając łagodnie na Volanta. Stara legenda, o której świat powoli zaczął zapominać. Zaczęto podważać teorie istnienia smoków i coraz mniej liczne grono wierzyło, że te rzeczywiście był tak potężne, a mimo to dały się zabić.
— A jednak uchowała się legenda, że smoki zostawiły po sobie pewną Enigmę. Artefakt, w którym zaklęto ich dobroć, bezinteresowność i dobroduszność. Właściciel tej Enigmy byłby w stanie uchronić się przed zgubą, która nas czeka — kończąc swoją przypowieść, Azuul wyłożył na stół stary, pożółkłym już zwój. Kruch i cienki papier był w stanie prawie rozerwać się w jego dłoniach. Rozciągając zwój na drewnianym blacie, ich oczom ukazała się wyblakła od swych lat mapa. Stara i nieaktualna wedle tego, jakimi obecnie się posługiwano. W dodatku znaczna jej część była rozerwana, a przez to nie byli w stanie dokładnie określić poszczególnych miejsc.
Eden przyjrzał się runicznym zapiskom literom, które nie układały mu się w żadną, logiczną całość.
— Potrafisz to przetłumaczyć? — zapytał z nadzieją maga, że jego wiedza może pokrywa się z tym, czego brakowało Edenowi.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pewność błyszcząca w oczach Juliana i chłód jakim okraszone było każde jego słowo sprawiły, że poczuł się jeszcze gorzej niż w ramach wzrastającej dotąd paniki. Zaczynał rozumieć dokąd wszystko zmierzało, w jakiej znaleźli się sytuacji i co ona oznaczała dla niego – całkowicie nieprzystosowanego do brutalności świata i głupiego maga. Westchnął cicho odwracając od niego spojrzenie, starając się nieco poprawić palące kajdany które zostawiły czerwony ślad na jego nadgarstkach, które z taką łatwością odbierały swobodne oddechy.
- Rozumiem Twój plan. – Przyznał nadal patrząc gdzieś w bok, starając się wcisnąć chociaż paznokieć pod dwimeryt. – Ale nie jestem pewien czy jest on słuszny. – Dodał odwracając na niego oczy, bardzo spokojne, okraszone delikatnym uśmiechem pełnym zrozumienia. – Masz znacznie większe szanse na wyjście z tego cało. Czy nie lepiej postawić na taką pewność niż pakować mnie, który nawet dobrze skłamać nie potrafi, w coś co z wysokim prawdopodobieństwem sknocę? – Dopytał dając mu do zrozumienia, że wolałby zadbać o jego bezpieczeństwo. Chociaż na stwierdzenie o nożu obiadowym i wyobrażenie sobie jak ten znajduje się w czyimś oku, poczuł nieokreślony spokój.
A później spadły na niego gromy rzucane przez to bezchmurne niebo jego tęczówek.
Musiał przygryźć policzek żeby nie mieć miny zbitego szczeniaczka. Nie chciał źle! Chciał tylko żeby chociaż jeden z nich wrócił do domu cały, do tych którzy na pewno go szukali bo przecież po niego nie ruszą. Nie wspominał o tym, owszem ale w sercu miał nadzieję, że Julian to pojmie, że on wrócić musiał bo na pewno się o niego zamartwiają.
- Chodziło mi po prostu o to, że… – Jeden znaczący gest sprawił, że zamilkł i przyglądając się ponownie jego ostremu spojrzeniu, westchnął cicho pod nosem. – Mnie jako maga też niekoniecznie musi spotkać jakiś tragiczny los… – Dodał chcąc wyjść z własną inicjatywą chociaż śmiał wielce wątpić, że tak by się stało. Zabobonów krążyła masa, a on nie miał w sobie już tyle pewności żeby podejmować się jakiś silniejszych, satysfakcjonujących kupca czarów.
Bulshiet! Tylko to jedno słowo pojawiło się w głowie Juliana, kiedy słuchał pierdolenia Isia, bo dokładnie tym było to, co według niego opuszczało jego usta – pierdoleniem. Powstrzymywał się mocno, by na niego nie krzyknąć, zagryzając policzek od środka i starając się mimo wszystko dać mu chwilę, by się wypowiedział, by przedstawił mu swój punkt widzenia i by Julian zdobył jeszcze więcej argumentów na to, że był po prostu głupi jeśli myślał, że Łowca tak po prostu go zostawi w sytuacji w jakiej się znaleźli.
Poczekał aż Isiu skończył, tylko po to, by dać sobie jeszcze chwilę, na uspokojenie się i nabranie dystansu. A kiedy mu się to udało, otworzył oczy i posłał magowi długie, pełne żaru i determinacji spojrzenie.
- Po pierwsze, nie mam pojęcia dlaczego wpadłeś na tak głupi pomysł, w którym zostawiam cię na pastwę losu, bo nie mam tego w zwyczaju, zwłaszcza w odniesieniu do towarzyszy podróży. Po drugie, podaj mi jeden ROZSĄDNY powód, dla którego miałbym zgodzić się cię zostawić i nie wykorzystać karty przetargowej jaką jest mój status, żeby cię uratować. Po trzecie, miejsce do którego płyniemy w dupie ma, czy strzelasz fajerwerkami z palców, czy masz zieloną cerę, Ismail. Jesteś śliczny, zrobią z ciebie dziwkę i sprzedają staremu zboczeńcowi, z którym sobie nie poradzisz. Księcia nie tkną, nie opłaci im się to. A jeśli martwisz się o mnie, możesz być pewien, że żaden stary dziad nawet palcem nie tknie mojego tyłka – powiedział złowrogo, stwierdzając że koniec z taryfą ulgową, skoro Ismail myślał, że jadą na wakacje i nic złego nie może im się stać, a zwłaszcza jemu, czas było go uświadomić, że właśnie on miał po prostu przejebane.
No i przesadził. Całkowicie przegiął kierując się swoimi zasadami i kompasem moralnym, swoją jakże zawodną ostatnio logiką. Całe szczęście, że jego płaszcz miał wysoki kołnierz. Mógł schować się po czubek nosa w materiale i tylko patrzeć na niego sarnim spojrzeniem. Na chwilę zapomniał o tym duszącym uczuciu, o tym przeszywającym bólu. Na chwilę dał się ponieść temu, że był skończonym debilem i właśnie rozgniewał jedyną osobę, która jasno ustaliła, że jej zależy na jego przetrwaniu. Nie przeprosił na razie dając mu moment żeby ochłonął. Przecież nie miał rozsądnego argumentu, w jego sercu natomiast wykiełkował strach o jego życie. Nie miał pojęcia o tym świecie, a jeżeli mocno się postara, jedyne co mógł zrobić to trzymać się kilku kłamstw. I może przetrwa.
- Przepraszam. – Wybełkotał po tym jak dostrzegł, że pulsująca żyłka na czole Juliana nieco się uspokoiła. Przełknął jeszcze raz ślinę i wychylił się zza krawędzi materiału, nadal skulony, z przygryzionym wnętrzem policzka. – Czy… czy podpowiesz mi jak mam kłamać? Nigdy mi się to nie udawało…
Słysząc przeprosiny, Julian postarał się by jak najszybciej opanować swój gniew. W końcu był w tym mistrzem, mając obok siebie takiego głupka jak Fenrir, któremu co i rusz musiał przemawiać do rozsądku, czy do sumienia, o którym wiedział że ma je większe niż sam Łowca się o to podejrzewał.
Westchnął w końcu głośno i już spokojniej spojrzał w zawstydzoną twarz Ismaila.
- W porządku. Już się nie gniewam - zapewnił, tylko po to, by obdarzyć go nieco bardziej figlarnym spojrzeniem. - A co do kłamania, to dobrze, że tego nie umiesz, to znaczy, że nigdy nie musiałeś tego robić. Nauczę się, ale nie dlatego, że powinieneś umieć takie rzeczy, tylko dlatego, że czasem w sytuacji, w której zagrożone jest twoje życie to się przydaje. Nie chciałbym, żebyś zaczął uważać, że kłamanie jest dobre, rozumiesz? - zapytał całkiem poważnie, bo wcale nie uśmiechało mu się niszczyć kogoś tak niewinnego i szczerego jak Isio.
- Nie jestem głupi, rozumiem sytuację w której się znajdziemy. Coraz lepiej z każdą minutą. – Szepnął. – To, że patrzę inaczej niż Ty nie znaczy, że nie mogę spojrzeć w tą samą stronę. Naucz mnie i nie bój się o mój kompas moralny. Najpierw się wyratujmy z tej sytuacji. – Poprosił z na razie delikatnym aczkolwiek nowym entuzjazmem. Musiał się wiele nauczyć w niedługim czasie, a otoczenie temu w ogóle nie sprzyjało. Zapadała noc, piraci zaczęli krążyć po pokładzie, trzeba było nakarmić niewolników, a oni musieli grać otumanionych. Wypadało się przespać, nie tracić na cennych siłach, a on rana dalej powtarzali szeptem swoje kwestie, uczył się reagować i poznawał fakty, którymi będzie mógł w najbliższym czasie żonglować. Byleby być bezpiecznym.
Jednak obawa o Julka nadal, głęboko w jego sercu, nieporadnie kiełkowała. Chociaż wiedział, że sobie poradzi, widział w nim niezwykle delikatną i empatyczną osobę. Nie chciał żeby to kiedykolwiek stracił. Dlatego cały czas patrzył na niego niepewnie i cały czas ta niepewność była bez Juliana niszczona. Musieli sobie zaufać jeżeli chcieli dobrnąć do szczęśliwego końca. Musiał się postarać.
Uratowanie się przed wpadnięciem na Fenrira sprawiło, że jego dotychczas szczery i szeroki uśmiech nieco stopniał. Rzucił mu spojrzenie pełne skruchy z delikatnym przepraszającym uśmiechem. Nie był bowiem pewien czy ten zaraz na niego nie nakrzyczy, nie był przecież tak opanowany jak Volant, a przecież już reprymenda ze strony maga do przyjemnych nie należała. Podobnie jak upomnienie od Edena. No i jego własne wyrzuty sumienia. Ogólnie mocno sobie przeskrobał zeszłego wieczora i wolał ile się dało unikać tych którym zaszkodził. Dlatego też odchodząc nieco dalej od łowcy zajął się dzieciakami i małoletnimi demonami które z taką namiętnością go obsiadały i kazały zabierać się w cień uważając to za najlepszą zabawę pod słońcem. A on im w ogóle nie żałował i ile miał sił tyle razy wskakiwał i wyskakiwał w miarę z tego samego miejsca, wtórując im śmiechem.
Przynajmniej do momentu gdy nie odstawił na podłogę przesłodkiej blondynki z pokaźnym porożem i czerwonymi niczym krew oczami i gdy tylko jego ręce były wolne, poczuł na nich zaciskającą się dłoń Fenrira. Serce prawie wyskoczyło mu z piersi i patrząc na niego oczami wielkości spodków ze zdziwieniem śledził nisko efektywne próby rozgonienia ferajny. Demony bowiem zaczęły kręcić nosem, pokazywać mu język, przedrzeźniać go ale wystarczyło jedno poważne spojrzenie i tupnięcie żeby spłoszyły się jak stado gołębi. Wtedy już w ogóle nie miał wymówki i czuł, że spodziewany ochrzan właśnie nadchodził. Nie odzywał się jednak, a pociągnięty dał się prowadzić w bardziej ustronne miejsce w którym już sobie wyobrażał jak grzmią ściany od jego gniewu.
Ostatecznie gdy został puszczony zatrzymał się. Stał na jednym ze stopni i obserwował jak Fenrir po prostu kawałek odchodzi, opamiętując się dopiero po kilku krokach i odwracając w jego stronę z pytaniem tak absurdalnym, że dźwięczało mu chwilę w uszach.
- Jeszcze… nie. – Przyznał skołowany patrząc na niego pytająco, wymagając wręcz od niego rozpoczęcia tej rozmowy która, nie nadeszła! Zamiast tego został zachęcony skinieniem palców żeby poszli szukać razem i drepcząc krok za nim znaleźli wreszcie odpowiednie pomieszczenie. Tam nie krępował się przygotować wszystko co było potrzebne jemu do podzióbania pyszności i Fenowi z Volantem do najedzenia się. Gotowanie nieco go rozluźniło co nie oznaczało, że kontrolnie co chwila nie łapał się spojrzeniem z łowcą.
Gdy wszystko stało już na stole w kuchni pojawił się Eden. Mae od razu powitał go uśmiechem i przytulając się do jego dłoni gdy ten zaczepił jego policzek przychodząc, usiadł koło niego dostawiając jeszcze filiżanki i chcąc pożywić się przy okazji emanowaną przez niego energią. W międzyczasie zaczął przygotowywać sobie kanapkę i chociaż mu kompletnie nie szło, również inicjował jakąkolwiek rozmowę. Przynajmniej do momentu pojawienia się Volanta przez obecność którego delikatnie się skulił i próbował skryć za przyjacielem. Zrozumiał błąd i nie chciał już go przerabiać, zamiast tego wolałby przeprosić ale zerkając na kamienną twarz, chyba poczeka z tym jeszcze dzień.
Pierwszy bukiecik wręczony w dłonie Fenrira znacząco go zainteresował. Wychylił się nieco zza silnego ramienia Edena i obserwując bardzo ładną kompozycję, wstrzymał oddech gdy mag stanął przed nim. Złapał dłońmi skrawek materiału swoich spodni i czekał, a otrzymując spokój który szybko odbił się i na nim, w ogóle zrobił minę smutnego szczeniaczka.
- Mogę Cię objąć? – Zapytał szczerze, cicho, a otrzymując pozwolenie wsunął mu dłonie na wysokości piersi i go uścisnął. Krótko ale na tyle wystarczająco żeby wyszeptać do niego przeprosiny i obietnicę nie ingerowania już w jego emocje. Gdy natomiast odebrał bukiecik od razu się nim zainteresował gładząc miękkie płatki kwiatów i dziękując. Nigdy takich nie dostał i mu się bardzo podobały!
Jego delikatne zmysły odezwały się w chwili gdy Eden stanął naprzeciwko Volanta. Wciskając do gęby połowę kanapki z przepyszną konfiturą obejrzał się na tą dwójkę, która w jego oczach aż wibrowała. Uniósł przy tym delikatnie brew, dawno nie widział takiej pozytywnej aury zrozumienia u swojego przyjaciela, takiego szczęścia i zafascynowania, a to w jaki sposób wpływała na maga było w ogóle zaskakujące. Volant czuł zakłopotanie ale i ulgę, delikatnie mrowił go ból chociaż wręczenie im bukiecików zrzuciło ciężki kamień z jego serca, rozlewał się w nim niezakłócony spokój chociaż, nie był pewien ale chyba czuł sympatię. Co w stosunku do opanowanego Edena nie dziwiło go.
Ostatecznie jednak tylko cicho się zaśmiał i wrócił do jedzenia kanapki zapijanej ciepłym mlekiem. Nie musiał jeść ale to zawsze sprawiało mu tyle przyjemności! W międzyczasie słuchał uważnie Fenrira na którego ukradkiem cały czas patrzył, a słysząc o wyjściu na zwiady postanowił również wyjść. W prawdzie nie będzie towarzyszył łowcy, a przynajmniej nie w taki sposób żeby ten był tego świadom ale cienie miały wielkie uszy i podejrzewał, że również był zdolny pomóc zdobyć cenne informacje. No i miał na utrzymaniu dwa głodne demony, chętnie pozbiera trochę emocji bo mieszanina ich energii działała na niego jak porządne narkotyki, był taki pełen energii gdy pobierał z dwóch źródeł! Niemniej, miał zamiar poczekać, później poprosić o zgodę Edena i pohasać sobie po mieście. Skąd miał wiedzieć, że Fenrir ostro ale bezpośrednio zwróci się do niego.
- Idę. – Zapewnił wpychając resztę kromki do ust, zniknął na chwilę i pojawiając się koło niego miał przewieszony przez przedramię płaszcz, a przy pasie kołysała się szklana buteleczka w liczbie sztuk dwie. Ruszył za nim natychmiast i zostając niego z tyłu zaczął się po drodze ubierać, poprawiać i dopóki byli z daleka od cywilizacji, wygrzewać niczym jaszczurka na kamieniu. Pogoda była fantastyczna, a on z zadowoleniem wyciągał twarz do słońca.
Czarna witka kołysała się przy każdym kroku chociaż łaskotana przez trawę co jakiś czas drgała nerwowo obijając się o swoje otoczenie. W tym, o nogi łowcy. Nie podejrzewał, że go tym zdenerwuje, nie podejrzewał że Fen będzie do niego mówił, a gdy to się jednak stało, od razu bystre spojrzenie skierował na jego twarz. W pierwszej kolejności złapał za krawędź spodni z tyłu i odciągając je lekko pozwolił aby ogon wcisnął się w jedną nogawkę kryjąc się przed ciekawskim spojrzeniem. Gdy nakrył się jeszcze płaszczem w ogóle nic nie było widać co nie oznaczało, że na jego twarzy było podobnie. Nadal czuł niepewność i skruchę, a gdy jeszcze usłyszał kwestię o pozbawieniu go życia, westchnął cicho.
- Wiem Fenri, splotły nas tylko losy przypadku i wspólny cel. Poza tym nadal stanowisz największe zagrożenie na które mogłem się natknąć. – Zapewnił go, że nie był głupi ani tym bardziej, nie ignorował go jako przeciwnika. – Nadal jednak ufam, że jesteś dobrym człowiekiem. Miałeś już co najmniej dwie okazje żeby mnie zabić i ani jednej nie wykorzystałeś. Miałeś okazje traktować mnie jak ofiarę i ani razu się tak nie poczułem. Mogłeś mnie gnębić i sprawiać, że nie czułbym się pewnie, tymczasem sam budujesz między nami komfort. Nigdy nie będę wymagał poświęcenia, radzę sobie sam ale proszę, nie zaczynaj traktować mnie jak wroga. Przepraszam, że wczoraj się tak zachowałem. Nigdy nie chciałem ingerować w wasze emocje i teraz dopilnuję żeby się to nie powtórzyło.
Łowca zmarszczył brwi, przystając na chwilę w miejscu, wsłuchując się w słowa demona, które powinny były mu schlebiać, ale Fenrir wcale nie czuł się w tej chwili jakby był niezniszczalny i miał kontrolę na wszystkim. Kiedy zaś Mae wspomniał o ingerencji w jego emocje, aż prychnął z rozbawienia, niekoniecznie dlatego, że demon go przeprosił. Śmieszyło go to zrzędzenie losu i absurdalność tego, że wcale nie miał mu za złe. Właściwe to był mu wdzięczny.
— Głupi czasem jesteś. Gdybyś tego nie zrobił, roznieślibyśmy tę karczmę w pył. Robiłeś tylko to, co do ciebie należało — wyjaśnił, potrafiąc spojrzeć na tę sytuację z logicznej strony. W tamtej chwili był tak wściekły, że kierowała nim wyłącznie nienawiść i nie miał wpływu na to, co mógłby zrobić. A kiedy z kolei ta nagle ustała, poczuł się... jakby wcale nie był niczemu winien.
— Nie gniewam się, ale... za te przygniecenie mnie do ziemi i dyszenie mi w twarz powinienem był cię jednak zabić. Nadal czuje twoją ślinę tam, gdzie czuć jej nie powinienem — udał skrzywionego po czym zagroził mu palcem choć w jego głosie czuć było dużo więcej rozbawienia i Fenrir nie brzmiał jakby mówił poważnie. — Potrafisz to kontrolować, czy mam się cieszyć, że to ja uszedłem z życiem?
Spodziewał się, że ta rozmowa nie będzie należała do przyjemnych chociaż liczył na ich dojrzałość w kwestii podniesionego głosu. Nie chciał się z nim pokłócić, chciał wszystko wyjaśnić i zakopać ewentualny topór wojenny. W końcu nadal mieli wspólny cel! Nie spodziewał się natomiast strojenia sobie żartów, błyszczących oczu łowcy które wręcz krzyczały do niego: „hej, przestań”. Początkowo aż się zdziwił ale zaraz, nie umiał powstrzymać rozbawionego śmiechu.
- A myślałem, że Ci się tak podoba. – Stwierdził podchodząc bliżej, skoro był pewien, że nic mu nie grozi mógł stanąć z nim twarzą w twarz. – Wyglądałeś na takiego co lubi trochę ślinki. – Dodał, przy tym wcale nie był kulturalny! Wyciągnął język spomiędzy warg i zaczął nim ruszać pochylając się nad nim, chcąc go wylizać niczym zadowolony szczeniak, a gdy poczuł silne dłonie na ramionach które go odpychają, słysząc jak tej najidiotyczniejszej przepychance na świecie towarzyszy śmiech, tylko głośniej zaczął wydawać te obrzydliwe dźwięki mlaskania. Ostatecznie, serio zaczął się ślinić na co musiał się wytrzeć w ramię, nie umiał powstrzymać śmiechu, a przyglądając się całej twarzy Fena oblanej zwyczajną ulgą nie mógł się powstrzymać. Mimo że się lekko przepychali, wsunął jedną dłoń w jego włosy, drugą rzucił mu na szyję i go do siebie przytulił. Na chwilę, nie chciał mu sprawiać dyskomfortu ale dla niego to był najskuteczniejszy sposób powiedzenia „przepraszam”.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Volant w ciszy i z rosnącym mu w piersi głazem czekał żeby Eden wreszcie zabrał od niego bukiet, albo wprost powiedział mu, że go nie chce. Byłoby to zdecydowanie łatwiejsze niż ta niepewność, którą odczuwał kiedy ten po prostu się na niego gapił, tak samo jak reszta osób w pomieszczeniu. Zazwyczaj nie miał problemów ze znajdowaniem się w centrum uwagi, w końcu wiele lat był nauczycielem, przyzwyczaił się do wystąpień, jednak sytuacja w której się obecnie znajdował była inna. Znacznie bardziej prywatna, szargająca jego nerwy i sprawiająca, że miał ochotę zapaść się pod ziemie. Dlatego też, kiedy Fenrir i Mae ulotnili się, odczuł minimalną ulgę, pozostając jedynie w kręgu wzroku Edena, a jednego spojrzenia znacznie łatwiej było uniknąć niż trzech.
- Zjem – odpowiedział, przełykając ciężko ślinę, czując ulgę kiedy nieszczęsny bukiet kwiatów w końcu trafił w ręce, w których powinien się znaleźć. Niemniej nadal nie był w stanie spojrzeć mężczyźnie w oczy. O wiele prościej było wbić wzrok w zastawiony stół i pozwolić demonowi nalać sobie filiżankę herbaty. Ciepły napar i cudowny aromat odrobinę uspokoiły go, był w końcu w stanie nieco głębiej odetchnąć.
- Nie ma o czym mówić – powiedział tylko na podziękowania, bo naprawdę nie uważał by zrobił coś, czego nie zrobiłby nikt inny. Ot, pomógł mu kiedy był w potrzebie, co jak chwilę później się okazało spotkało się z tym samym ze strony samego Edena, kiedy to on tracił zmysły z powodu niespodziewanych działań Malleosu.
- Nie ma o czym mówić – powtórzył skrępowany, bo naprawdę nie chciał i nie potrafił mówić o tym, co działo się w jego wnętrzu, a ono było po prostu wdzięczne za chwilę spokoju, którą dał mu Eden po tym jak wszystkie jego mechanizmy obronne zostały w brutalny sposób przez młodszego demona zburzone. Do tego moment, w którym mężczyzna położył swoją rękę na jego zmaltretowanym nadgarstku był tym, w którym mag dodatkowo zesztywniał, nie będąc pewnym jak zareagować na to niespodziewane wtargnięcie w swoją cielesność. Dotyk nie był nieprzyjemny, chłodne palce demona uśmierzały ból jaki Volant odczuwał, a jednak nie był na niego w żaden sposób przygotowany, co wprawiało go w poczucie dyskomfortu.
Pojawienie się Azuula jednocześnie uratowało i jeszcze mocniej nadszarpnęło nerwy maga, pozwalając mu bez dodatkowego powodu odsunąć zraniony nadgarstek poza zasięg rąk Edena, przynosząc jeszcze więcej podziękowań, do których nie był przyzwyczajony. Osobiście machnąłby na nie ręką, zbywając je dokładnie w ten sam sposób, w jaki zrobił to z Edenem, tym razem jednak powstrzymał się, wiedząc że taka przysługa w ich obecnej sytuacji mogła mu naprawdę ułatwić życie. W końcu nie podróżowali dla samego podróżowania, a z misją, którą sami sobie wyznaczyli. No i nadal musieli uratować łowcę i młodego maga. Volant co do tego zdania nie zmienił, bez nich nie miał zamiaru wracać do Akademii, czy do swojej małej chatki w środku lasu. Jego sumienie by mu na to nie pozwoliło, tak samo jak duma, czy poczucie nauczycielskiego obowiązku. Dał Isiowi swój symbol, zobowiązał się go chronić, nauczać i wspierać, a nie porzucać tylko dlatego, że sytuacja w której się znaleźli była trudna.
Nie odzywał się zbyt często podczas rozmowy dwójki demonów, słuchał ich jednak uważnie, ani na moment nie tracąc skupienia, spożywając w międzyczasie śniadanie. Nie zamierzał sobie odmawiać, zwłaszcza że z tego co kojarzył, demony wcale jedzenia nie potrzebowały, a przynajmniej nie takiego o jakim on myślał jako o „pożywieniu”. Kiedy więc skończył drugą już filiżankę herbaty, był przyjemnie najedzony. Pozwolił się zaprowadzić do biblioteki Azuula, rozglądając się z podziwem i ogromnym zainteresowaniem po półkach, na widok tych wszystkich skarbów czując, że serce dudniło mu w piersi z podekscytowaniem. To była prawdziwa uczta dla takich jak on! Oh, ileż by dał, by móc się zanurzyć w labiryncie tych wszystkich regałów i nawet jeśli nie pożyczyć, to chociaż przejrzeć kilka pozycji, przepisać zaklęcia, zapamiętać receptury i wypróbować potem kilka sztuczek…
Wrócił na ziemię w momencie, w którym poczuł na sobie wzrok Edena, udając że od początku uważnie ich słuchał. Wzmianka o smokach jakoś go nie dziwiła, za to znaczący wzrok jakby i sam Volant przyczynił się do upadku tych majestatycznych stworzeń sprawił, że żyłka na jego czole zapulsowała, a on sam zaplótł ręce na piersi.
- Nie twierdzę, że było inaczej, nie patrz na mnie jednak tak jakbym brał w tym czynny udział – powiedział chłodno, bo sam był osobą, która za wszelką cenę próbowała to powstrzymać. Jednak kiedy smoki jeszcze żyły, był ledwie gówniarzem, piętnastoletnim smarkiem, który jedyne co mógł zrobić to błagać swojego mistrza, by coś z tym zrobił. Kiedy już podrósł i był odrobinę lepszym magiem, nadal niezbyt poważanym w magicznym kręgu, było już za późno.
Słysząc dalszą część opowieści Azuula, Volant poczuł w sercu drgnięcie, spowodowane wyrzutami sumienia. Jeśli faktycznie smoki zostawiły coś po sobie, nawet jeśli mogło to ich uratować, uważał, że nawet posiadając mapę, nie mieli prawa tego dotykać. Zwłaszcza, że jak zauważył Eden, oni wszyscy przyczynili się do tego, by ta majestatyczna rasa wyginęła. Nie odezwał się jednak słowem, wiedząc że jego zdanie najmniej się liczyło w tamtym momencie, mieli świat do uratowania, kogo obchodziło sumienie jednego maga?
Mapa jaka pojawiła się przed jego oczami była jedną z bardziej niezwykłych rzeczy jakie miał okazję oglądać w swoim życiu. Natychmiast sumienie zeszło na dalszy plan, zrzucone z piedestału przez ciekawość poznania i fascynację czymś tak kruchym i jednocześnie mocnym jak to, co miał przed sobą. To nie była zwykła mapa, a on choć pozbawiony w tamtym momencie magii, po samym jej wyglądzie mógł stwierdzić, że mają do czynienia z czymś wielkim. Przyjrzał się jej uważnie, nie mając pojęcia na co patrzy, bo wszystko wydawało się takie inne, ale nie potrafił przestać, chłonąc jak gąbka niezwykłość, którą przed sobą miał.
- Nie potrafię – odpowiedział, sunąc opuszkami palców po fragmentach, które wyglądały jednocześnie okropnie znajomo i obco jednocześnie. Jakby patrzył na inny świat nałożony na ten, który znał.
- Ale wiem kto potrafi – dodał zaraz niechętnie, nie chcąc sobie przypominać, że ta osoba istniała i najpewniej miała się znacznie lepiej niż on.
Poczuł złość, nie miał ochoty go szukać. Nie chciał go prosić o pomoc, ani tym bardziej o dołączenie do wyprawy, co na dłuższą metę byłoby lepszym rozwiązaniem jeśli części mapy było więcej, a miejsce do którego zmierzali mogło się okazać pełne tych dziwnych run.
- Ale to bez znaczenia, nie wiem gdzie on jest. Może być wszędzie, a nie mamy czasu, żeby wszędzie go szukać, do tego najpierw powinniśmy znaleźć Ismaila i Juliana, a ja muszę odzyskać choć odrobinę mocy. Wtedy może będę potrafił go znaleźć, jednak w tym momencie jest to niemożliwe – powiedział sucho z wyraźnym napięciem w głosie.
Nie chciał mówić nic więcej na ten temat, zacisnął więc usta w wąską kreskę i by choć na chwilę odsunąć temat od siebie, spojrzał ostro to na jednego, to na drugiego demona, opierając zdrową rękę o biodro.
- Co jest jednak możliwe i absolutnie konieczne, to żeby w końcu ktoś was obejrzał. Dwimeryt lubi zostawiać ślady, więc jeśli nie chcecie blizn, albo rychło spojrzeć śmierci w oczy, zapraszam gdzie indziej, gdzie będę mógł się tym zająć. Możemy w międzyczasie ustalić jakiś plan działania, zanim Malleosu i Fenrir wrócą ze zwiadu – dodał zaraz, żeby przekonać ich, że da się robić dwie rzeczy jednocześnie, zwłaszcza jeśli jedną z tych rzeczy było leczenie, a drugą gadanie.
- Zjem – odpowiedział, przełykając ciężko ślinę, czując ulgę kiedy nieszczęsny bukiet kwiatów w końcu trafił w ręce, w których powinien się znaleźć. Niemniej nadal nie był w stanie spojrzeć mężczyźnie w oczy. O wiele prościej było wbić wzrok w zastawiony stół i pozwolić demonowi nalać sobie filiżankę herbaty. Ciepły napar i cudowny aromat odrobinę uspokoiły go, był w końcu w stanie nieco głębiej odetchnąć.
- Nie ma o czym mówić – powiedział tylko na podziękowania, bo naprawdę nie uważał by zrobił coś, czego nie zrobiłby nikt inny. Ot, pomógł mu kiedy był w potrzebie, co jak chwilę później się okazało spotkało się z tym samym ze strony samego Edena, kiedy to on tracił zmysły z powodu niespodziewanych działań Malleosu.
- Nie ma o czym mówić – powtórzył skrępowany, bo naprawdę nie chciał i nie potrafił mówić o tym, co działo się w jego wnętrzu, a ono było po prostu wdzięczne za chwilę spokoju, którą dał mu Eden po tym jak wszystkie jego mechanizmy obronne zostały w brutalny sposób przez młodszego demona zburzone. Do tego moment, w którym mężczyzna położył swoją rękę na jego zmaltretowanym nadgarstku był tym, w którym mag dodatkowo zesztywniał, nie będąc pewnym jak zareagować na to niespodziewane wtargnięcie w swoją cielesność. Dotyk nie był nieprzyjemny, chłodne palce demona uśmierzały ból jaki Volant odczuwał, a jednak nie był na niego w żaden sposób przygotowany, co wprawiało go w poczucie dyskomfortu.
Pojawienie się Azuula jednocześnie uratowało i jeszcze mocniej nadszarpnęło nerwy maga, pozwalając mu bez dodatkowego powodu odsunąć zraniony nadgarstek poza zasięg rąk Edena, przynosząc jeszcze więcej podziękowań, do których nie był przyzwyczajony. Osobiście machnąłby na nie ręką, zbywając je dokładnie w ten sam sposób, w jaki zrobił to z Edenem, tym razem jednak powstrzymał się, wiedząc że taka przysługa w ich obecnej sytuacji mogła mu naprawdę ułatwić życie. W końcu nie podróżowali dla samego podróżowania, a z misją, którą sami sobie wyznaczyli. No i nadal musieli uratować łowcę i młodego maga. Volant co do tego zdania nie zmienił, bez nich nie miał zamiaru wracać do Akademii, czy do swojej małej chatki w środku lasu. Jego sumienie by mu na to nie pozwoliło, tak samo jak duma, czy poczucie nauczycielskiego obowiązku. Dał Isiowi swój symbol, zobowiązał się go chronić, nauczać i wspierać, a nie porzucać tylko dlatego, że sytuacja w której się znaleźli była trudna.
Nie odzywał się zbyt często podczas rozmowy dwójki demonów, słuchał ich jednak uważnie, ani na moment nie tracąc skupienia, spożywając w międzyczasie śniadanie. Nie zamierzał sobie odmawiać, zwłaszcza że z tego co kojarzył, demony wcale jedzenia nie potrzebowały, a przynajmniej nie takiego o jakim on myślał jako o „pożywieniu”. Kiedy więc skończył drugą już filiżankę herbaty, był przyjemnie najedzony. Pozwolił się zaprowadzić do biblioteki Azuula, rozglądając się z podziwem i ogromnym zainteresowaniem po półkach, na widok tych wszystkich skarbów czując, że serce dudniło mu w piersi z podekscytowaniem. To była prawdziwa uczta dla takich jak on! Oh, ileż by dał, by móc się zanurzyć w labiryncie tych wszystkich regałów i nawet jeśli nie pożyczyć, to chociaż przejrzeć kilka pozycji, przepisać zaklęcia, zapamiętać receptury i wypróbować potem kilka sztuczek…
Wrócił na ziemię w momencie, w którym poczuł na sobie wzrok Edena, udając że od początku uważnie ich słuchał. Wzmianka o smokach jakoś go nie dziwiła, za to znaczący wzrok jakby i sam Volant przyczynił się do upadku tych majestatycznych stworzeń sprawił, że żyłka na jego czole zapulsowała, a on sam zaplótł ręce na piersi.
- Nie twierdzę, że było inaczej, nie patrz na mnie jednak tak jakbym brał w tym czynny udział – powiedział chłodno, bo sam był osobą, która za wszelką cenę próbowała to powstrzymać. Jednak kiedy smoki jeszcze żyły, był ledwie gówniarzem, piętnastoletnim smarkiem, który jedyne co mógł zrobić to błagać swojego mistrza, by coś z tym zrobił. Kiedy już podrósł i był odrobinę lepszym magiem, nadal niezbyt poważanym w magicznym kręgu, było już za późno.
Słysząc dalszą część opowieści Azuula, Volant poczuł w sercu drgnięcie, spowodowane wyrzutami sumienia. Jeśli faktycznie smoki zostawiły coś po sobie, nawet jeśli mogło to ich uratować, uważał, że nawet posiadając mapę, nie mieli prawa tego dotykać. Zwłaszcza, że jak zauważył Eden, oni wszyscy przyczynili się do tego, by ta majestatyczna rasa wyginęła. Nie odezwał się jednak słowem, wiedząc że jego zdanie najmniej się liczyło w tamtym momencie, mieli świat do uratowania, kogo obchodziło sumienie jednego maga?
Mapa jaka pojawiła się przed jego oczami była jedną z bardziej niezwykłych rzeczy jakie miał okazję oglądać w swoim życiu. Natychmiast sumienie zeszło na dalszy plan, zrzucone z piedestału przez ciekawość poznania i fascynację czymś tak kruchym i jednocześnie mocnym jak to, co miał przed sobą. To nie była zwykła mapa, a on choć pozbawiony w tamtym momencie magii, po samym jej wyglądzie mógł stwierdzić, że mają do czynienia z czymś wielkim. Przyjrzał się jej uważnie, nie mając pojęcia na co patrzy, bo wszystko wydawało się takie inne, ale nie potrafił przestać, chłonąc jak gąbka niezwykłość, którą przed sobą miał.
- Nie potrafię – odpowiedział, sunąc opuszkami palców po fragmentach, które wyglądały jednocześnie okropnie znajomo i obco jednocześnie. Jakby patrzył na inny świat nałożony na ten, który znał.
- Ale wiem kto potrafi – dodał zaraz niechętnie, nie chcąc sobie przypominać, że ta osoba istniała i najpewniej miała się znacznie lepiej niż on.
Poczuł złość, nie miał ochoty go szukać. Nie chciał go prosić o pomoc, ani tym bardziej o dołączenie do wyprawy, co na dłuższą metę byłoby lepszym rozwiązaniem jeśli części mapy było więcej, a miejsce do którego zmierzali mogło się okazać pełne tych dziwnych run.
- Ale to bez znaczenia, nie wiem gdzie on jest. Może być wszędzie, a nie mamy czasu, żeby wszędzie go szukać, do tego najpierw powinniśmy znaleźć Ismaila i Juliana, a ja muszę odzyskać choć odrobinę mocy. Wtedy może będę potrafił go znaleźć, jednak w tym momencie jest to niemożliwe – powiedział sucho z wyraźnym napięciem w głosie.
Nie chciał mówić nic więcej na ten temat, zacisnął więc usta w wąską kreskę i by choć na chwilę odsunąć temat od siebie, spojrzał ostro to na jednego, to na drugiego demona, opierając zdrową rękę o biodro.
- Co jest jednak możliwe i absolutnie konieczne, to żeby w końcu ktoś was obejrzał. Dwimeryt lubi zostawiać ślady, więc jeśli nie chcecie blizn, albo rychło spojrzeć śmierci w oczy, zapraszam gdzie indziej, gdzie będę mógł się tym zająć. Możemy w międzyczasie ustalić jakiś plan działania, zanim Malleosu i Fenrir wrócą ze zwiadu – dodał zaraz, żeby przekonać ich, że da się robić dwie rzeczy jednocześnie, zwłaszcza jeśli jedną z tych rzeczy było leczenie, a drugą gadanie.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Z jego ust uciekło ciche westchnięcie, kiedy jasnowłosy wspomniał o osobie, która mogłabym im w tym pomóc, a zaraz potem urwał temat. Eden postanowił nie ciągnąć go bardziej za język, zgadzając się co do tego, że mieli teraz większe priorytety.
____ — Oczywiście, zajmiemy się tym później — przytaknął, nie mając zamiaru się kłócić. Podzielał zdanie Volanta aby najpierw skupić się na odnalezieniu Ismaila i Juliana.
____ — Zatrzymajcie ją. Jeżeli nie teraz, to może przyda wam się w innych okolicznościach — stwierdził po chwili Azuul i zwinąwszy w małą rurkę podniszczoną mapę, wsunął ją no małej, skórzanej pochwy po czym ręczył ją Edenowi, traktując to jako niewielkie spłacenie długu za wyciągniecie go z niewoli. Demon przytaknął głową i zwinąwszy mapę pod swoje szaty, obaj zerknęli zaraz z powrotem w stronę maga.
____ — Jakiś demon nadepnął mu na odcisk czy o co mu chodzi? — szepnął konspiracyjne Azuul, choć nie na tyle cicho, aby Volant miał tego nie usłyszeć. Biorąc pod uwagę, że jeszcze dzień temu miał ochotę ich zabić, by w następnej chwili oferować im opatrunek, demon sam nie wiedział co myśleć o jego zachowaniu. Dla kogoś niewtajemniczonego mężczyzna rzeczywiście mógł wydawać się dziwakiem i wariatem, chociaż Eden nie zgadzał się z żadnym z tych określeń. Był po prostu... niezwykły.
____ — Nie jakiś — uśmiechnął się rozbawiony, wiedząc doskonale, że prawdopodobnie wywoływał w nim najwięcej sprzecznych emocji. Nie robił tego specjalnie, choć nie ukrywał, że obserwowanie jak mężczyzna toczy walkę sam ze swoimi odczuciami, mocno go intrygowało. Zaraz jednak opanował się, z powrotem poważniejąc. — Będziemy wdzięczni, jeżeli jeszcze raz rzucisz na to okiem — skinął lekko głową i całą trójką wyszli z bibliotek, aby skierować się w stronę pokoju, gdzie Volant zostawił swoją torbę z potrzebnymi mu rzeczami do ewentualnego odkażenia raz i pozbycia się resztek dwimerytu.
____Po drodze Eden jeszcze raz poruszył temat ich podróży wspominając, że swoje konie zostawili w Kali, skąd musieliby je zabrać, gdyby czekała ich kolejna wędrówka. Bezsensu było wracać i Azuul szybko odradził im ten pomysł, oferując za to, że na dniach wyśle kogoś po ich wierzchowce. Musieli zorientować się jedynie, kiedy wypływa najbliższy prom i jak długo będą musieli na nie czekać, choć demon obiecał, że dopilnuje, aby te zdążyły dotrzeć przed ich wypłynięciem.
____ — Kto cię nauczał? — zapytał demon, zawieszając na dłużej wzrok na magu, który szukał czegoś w swojej torbie. Widocznie również był świadomy jego zdolności i zaciekawił się, skąd ten czerpał swoją wiedzę.
____Kiedy z kolei przyszedł moment na odkrycie swoich ran, Azuul podwiną mankiety czarnej koszuli, odsłaniając oba nadgarstki, na którym ślady dwimerytu zostawiły największy uraz. Łańcuchy odcisnęły się na jego skórze zostawiając ją przypaloną i poszarzałą. Strach było myśleć, ile dni musiał w nich spędzić.
Kiedy Volant zajmował się demonem, Eden bez pośpiechu zajął się rozpinaniem swojej koszuli, cierpliwie czekając aż mężczyzna skończy i nastanie jego kolei. Siadając na brzegu łóżka, nie zwracał zbyt dużej uwagi na swoje ciało. Powierzchowne rany zdążyły zasklepić się i wygoić. Nawet złamane żebra przestały dawać o sobie znać i nie wyglądał, jakby rzeczywiście cokolwiek mogło mu jeszcze dolegać. Dopiero gdy na moment odwrócił się plecami do dwójki towarzyszy, odkładając koszulę na krzesło, Azuul zwrócił uwagę na jego plecy. Od ramion przez barki, talię i aż do miejsca, gdzie zaczynały się lędźwie, gładka skóra obsypana była niezwykłymi runami. Złote znaki wybijające się jasnym światłem, układały się w nieczytelne zdania, niewyraźny obraz, spowijały całe jego plecy, a po ranie ciętej biczem nie było ani śladu. Wyglądały niesamowicie i prawdopodobnie wiele osób stwierdziłoby, że nigdy wcześniej nie widziało czegoś tak... zarazem tajemniczego i pięknego.
____ — Przybyło ci ich trochę od ostatniego razu — prychnął nieoczekiwanie demon, reagując na nie dużo mniej przychylnie. Zerknął zaraz na Volanta i dał mu chwilę na przyjrzenie się im po czym pochylił się bliżej jego ucha, ściszając nieco głos.
____ — Zużywa ogromną ilości energii, aby łagodzić ból. Niech cię nie zmyli to, jak wyglądają — wyjaśnił, zdając sobie sprawę, że było to jedynie do perfekcji wyklarowane złudzenie, które na siebie nałożył.
____ — Azuul — upomniał go ostro, nie spodziewając się, że jego przyjaciel od tak wygada całą prawdę Volantowi i przyłapie go na... kłamstwie.
____Nie oczekiwał, że Maellosu nagle zastąpi mu Juliana choć na jego towarzystwo też nie miał co narzekać. Samo to, że demon zgodził się z nim iść sprawiło, że mieli okazję ze sobą nareszcie nieco szczerzej porozmawiać. I chyba tylko Fenrir zdawał sobie sprawę, jak wiele kosztowało go same przebywanie w obecności demona, a przynajmniej tak sądził, że nikt inny nie ma pojęcia, co czuł. Za każdym razem ta sama, bezwzględna nienawiść jakby robił coś wbrew samemu sobie, a z drugiej strony wiedział, że inaczej nie potrafiłby postąpić. Czasami nawet jemu było ciężko przemóc się, aby grać, aby sprawiać pozory i udowadniać, że absolutnie nic go nie rusza. I te momenty, w których się wahał, Mae najwyraźniej jak nikt inny, musiał dostrzec.
Trudno powiedzieć, czy chciał go w tamtej chwili pocieszyć, czy sprawić, aby przestał obwiniać się za to, jak wczoraj postąpił. W każdym razie, na pewno nie chciał dłużej rozdrapywać tego, co już się wydarzyło. Nie chciał znowu wracać do tej ciężkiej, grobowej atmosfery, bo inaczej sam popadłyby w jeszcze większy żal do siebie, do innych, a obaj zasługiwali na to, aby przestać się obwiniać.
Unosząc brwi, spojrzał na demona z niedowierzaniem i miał to szczęście, że ciemnowłosy od razu podłapał temat żartów, nie drążąc już tego, co ich czeka, kiedy drogi im się rozejdą.
____ — Za to ty wyglądasz jakbyś miał jej nadmiar. Mleczaki ci dopiero wychodzą, czy co? — parsknął, cofając się w tył za każdym razem, gdy tylko Mae zbliżał się w jego stronę. Udawał skrzywionego na widok jego języka i starał się uniknąć potencjalnego polizania w policzek. Kiedy z kolei tak przepychali się ze sobą, nawet nie zauważył w którym momencie zeszło z niego całe napięcie, a jego twarz przybrała nieco bardziej promienny wyraz.
____ — Przestań, bo wyciągnę swój i... — chciał go zaszantażować, mając już nawet plan jak mógłby to zrobić, kiedy w tym samym momencie Mae zamiast próbować się do niego zbliżyć, nagle chwycił go za głowę i przyciągnął w swoją stronę. Wryło go na moment w ziemie, kiedy dłoń demona przesunęła się po jego włosach, a druga spoczęła na szyi. Fen zmuszony był oprzeć się o klatkę piersiową bruneta, czując jak szybko zaczyna walić mu nagle serce. Nie ze strachu czy niepokoju, a tego, jak blisko nagle ze sobą byli.
Nie miał pojęcia, co dokładnie wydarzyło się w ciągu tych kilku sekund, ale jego ciało nagle zwolniło, odrzuciło pokusę odepchnięcia od siebie mężczyzny i tak po prostu pozwoliło trzymać się przez chwilę w ramionach. Ramionach, które wcale nie były takie złe.
____Po kolejnych kilkunastu sekundach, Fenrir oprzytomniał na tyle by unieść nieco dłoń i położyć ją na plecach demona. Chwilę obejmował go w ten sposób, dopóki wreszcie nie poczuł, że odrobinę traci grunt pod nogami. Przesunął rękę w dół, wyczuwając wyraźne zgrubienie pod płaszczem, gdzie musiał zaczynać się jego ogon. Zsunął dłoń jeszcze niżej, a kiedy wyczuł pod palcami nieco bardziej śliską strukturę, chwycił go mocniej i pociągnął w tył, dając mu znać, że tyle mu zdecydowanie wystarczy. Nie puścił jednak jego ogona od razu, a jedynie poprawił na nim swoje palce, po czym pociągnął go jak swoją własność.
____ — Idziemy — ponaglił, ruszając dalej w stronę miasta.
____Odnalezienie portu nie zajęło im zbyt wiele czasu, szczególnie że to właśnie z tamtego miejsca dobijali do Segary i mniej więcej byli zorientowani, gdzie powinni szukać. Niemniej przystań dla statków i łodzi czy kutrów rybackich nadal była ogromna i bardziej pochłonęło ich odnalezienie tutejszego bosmana, który nakierowałby ich na statki wypływające w stronę wysp wikingów. Niestety z grubsza czekała ich ogromne rozczarowanie.
____— Mam pełen komplet panowie. Nie wcisnę was na podkład. Banda oszołomów wepchnęła mi się na statek, zajęli pół rufy — usłyszeli od mężczyzny, który mimo próby przekonywania, a nawet zasugerowania delikatnego przekupstwa, rozchylił ręce, nie mogąc nic zrobić.
____ — Kiedy będzie kolejny rejs?
____— Ostatni wypływa za dwa dni, na którego nie ma już miejsc. Kolejne dopiero aż prądy morskie ustaną.
Fenrir nie był zadowolony. Klną pod nosem przez dłuższą chwilę, kiedy wychodzili z portu i nic nie wskazywało na to, żeby miał się uspokoić. Nie mogli czekać kolejne tygodnia aż fale na morzu ustaną, aby mogli wypłynąć. Nie mieli aż tyle czasu!
____ — Pamiętasz, wspominał coś o bandzie oszołomów. Co mógł mieć na myśli? —zagadnął, przypominając sobie słowa bosmana. W Segarze nie brak było najróżniejszych odmienności, począwszy od zlotu wróżek, po całe gromady łobuzerskich gobelinów i niewychowanych skrzatów, ale tym razem chodziło o coś iście szaleńczego.
Tuż przy porcie natrafili na mały spektakl uliczny i niemal od razu postanowili odłączyć do sporej widowni. Jakiś masywny ork żonglował kulami do armat, kobieta z wężami na głowie zaczepiała publiczność, porywała im z głów kapelusze. Zwracali uwagę widowni i publiczność zdecydowanie była nimi zachwycona. Fenrir z kolei po kilku minutach śledzenia ich występu, szybko zorientował się, przez kogo tak naprawdę brakowało miejsca na statku. I miał już plan jak je zdobyć. Chwyciwszy Mae za szyję, kazał mu pochylić w jego stronę, po czym sam przybliżył się do jego ucha.
____ — Wyciągaj wszystkie Asy z rękawów, moja jaszczurko. Wbijemy się do tego cyrku choćbym miał ich wszystkich z branży wygryźć — wyszeptał figlarnym, pełnym ekscytacji głosem, czując adrenalinę krążącą wraz z obiegiem krwi. Kiedy odeszli obaj na bok, zaczął rozglądać się za jakimś tanim spirytusem i odrobiną ognia, aby podpalić nim swoje sztylety.
____ — Otworzymy własne show. Ukradniemy im całą publikę aż będą turlać się po ziemi, abyśmy do nich dołączyli.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ta niepozorna chwila pełna śmiechu, który początkowo mogła wyglądać jak próba zatuszowania tego co się między nimi wydarzyło poprzedniego wieczoru ostatecznie zakończyła się w dokładnie taki sposób, który całe to niedopatrzenie mógł rozwiać. Nie chciał być nachalny i oczywiście gdyby tylko go Fenrir odepchnął nie walczyłby z nim. Ale w momencie gdy mężczyzna zamiast oburzać się bądź rzucać po prostu mu pozwolił się przytulić, na jego ustach pojawił się spokojny uśmiech. Natomiast gdy ciemnowłosy postanowił go objąć wyrażając tym samym wszystko to czego nie zdołaliby sobie powiedzieć na tym etapie znajomości, szczerzył się już jak głupi do sera. Potrzymał go chwilę bardzo łagodnie, gładząc palcami jego włosy, a gdy zaczynał czuć, że robi się delikatnie niezręcznie, zacisnął mocniej ramiona zaczynając nimi kołysać.
Dopiero na dotyk w tak dziwnym, niespodziewanym miejscu, zadrżał zdziwiony i prostując się jak struna zrobił oczy wielkości spodków. Nie wiedział czy mu się właśnie to bardzo spodobało czy było tak dziwaczne, że nie chciał więcej ale pociągnięty tyłek za ogon który momentalnie owinął się dookoła przedramienia łowcy, parsknął głośnym śmiechem.
- Ale nie tak ostro Fenri. To bardzo delikatne miejsce. – Poprosił rzucając mu przez ramię bardzo niewinne spojrzenie, robiąc drobne kroczki podczas cofania się. W tym czasie spuścił na chwilę oczy, poprawił sobie kosmyk włosów za delikatnie szpiczaste ucho i uśmiechając się pod nosem z wdzięcznością dla tego jak potoczyła się ta sytuacja po chwili zaczął się wiercić żeby oswobodzić.
Po wkroczeniu do miasta szybko ustalili, że nie będzie na razie trzymał się w cieniu. Potrzebowali zdobyć informacje i chwilowo próbowali zrobić to w nieco bardziej tradycyjny sposób niżeli podsłuchując. Jednocześnie starali się nie wzbudzać podejrzeń, po prostu ustalili wspólną wymówkę dla podjęcia podróży w tak dalekie obszary i się tego trzymali. Nic nadzwyczajnego, standardowa wyprawa w poszukiwaniu lepszego życia, lepszej pracy, nowych perspektyw jak to młodzi mieli w zwyczaju. W ten sposób ani nie byli pod nadmierną obserwacją ani nie stanowili łakomego kąska na który kapitan statku miałby niewątpliwie ochotę ale ktoś zdążył go nieźle podirytować.
- Dziękujemy za informację. – Uśmiechnął się na pocieszenie do mężczyzny próbując zrobić jeszcze miłą minę do kiepskich wniosków, a odchodząc w stronę głównego deptaka portowego zastanawiał się nad rozwiązaniem sytuacji. Mogli się wkraść, mogli poruszać się drogą lądową do kolejnego dużego portu ale wszystko to zajmowało niepotrzebnie czas albo stanowiło ogromne ryzyko. Nie umiał znaleźć na ten moment złotego środka i dopiero fakt dużego zgromadzenia przy wybrukowanym półokręgu sprawił, że uniósł spojrzenie. Wtedy też ponownie go zaczepił Fenrir, a ogrom jego entuzjazmu zaczynał go lekko niepokoić.
- Chcesz mi powiedzieć, że chodzi o cyrkowców? Cóż, nie nazwałbym ich oszołomami… – Przyznał patrząc mu w oczy. – Przeraża mnie Twój uśmiech. – Uśmiechnął się rozbawiony, a gdy został tak gwałtownie pochwycony i jeszcze ciepły oddech łowcy odbił się od jego ucha, ponownie już tego dnia przeszedł go niekontrolowany dreszcz. Czy on musiał mu to robić? Albo raczej, czy on w ogóle musiał tak reagować? Wiedział, że wiele lat spędzonych w towarzystwie przede wszystkim Edena mogło go nieco znieczulić ale żeby od razu reagować jak napalona nastolatka na pierwszego lepszego? Fenri miał swój urok i zaczynał go mocno lubić ale coś za dużo zaczynał o nim myśleć na co jedynie przewrócił oczami.
- Tak, tak. Twoja jaszczurka. I tylko Twoja. Jaki masz plan? – Zapytał, a słysząc coś o tanim spirolu, ogniu i sztyletach rozmasował nasadę nosa z ledwością powstrzymując śmiech. – To brzmi jak plan! – Klasnął ostatecznie w dłonie po czym wskazał miejsce okręgu gdzie było nieco cienia od kilku posadzonych w tym miejscu drzewek. Wyjaśnił mu, że będzie całkowicie niewidocznym uczestnikiem ich małego spektaklu tylko musiał się zorientować na ile Fen był w stanie obdarzyć go zaufaniem i wykazać refleksem. Miał bowiem zamiar łapać sztylety i dzięki swojej umiejętności wypuszczać z całkiem innej strony ich małej sceny. Nie chciał przy tym żeby komukolwiek stała się krzywda, nie chciał sam się skaleczyć przy czym wiedział jaki potencjał drzemał w tych nożach do masła które nosił łowca. Ogólnie, wysokie niebezpieczeństwo ale jeżeli rzeczywiście chcieli sprawić żeby trupa cyrkowa błagała ich o dołączenie, nie mogli pójść po łebkach.
- To może być albo najlepszy albo najgorszy pomysł na jaki wpadliśmy. Nie chciałbym Cię przypadkiem… dzióbnąć. Więc na ile myślisz, że to dobry pomysł? – Zapytał niepewnie patrząc na to jak wśród cyrkowców zjawił się jakiś młody demon o niesamowitej gibkości ciała. Aż miło było patrzeć na to z jaką łatwością manipuluje wszystkimi swoimi kończynami wzbudzając wśród publiki kolejne fale zachwytu.
Fenrir miał plan. Miał też niepohamowaną chęć skopania dupska tym niedorobionym cyrkowcom, którzy więcej posiadali gry aktorskiej i manipulacji publicznością niż jakichkolwiek umiejętności. A skoro oni nie mieli oporów przed oszukiwaniem swojej publiczności, Fenrir miał okazję skorzystać z tego samego. Jednym uchem nasłuchiwał uprzedzeń Mae odnośnie zachowania jakiś środków bezpieczeństwa. W między czasie sam zdążył wylać pół butelki etanolu na swoje ostrza i wytrzasnąć od kogoś zapalniczkę do wzniecenia ognia. Gdy z kolei Mae skończył swój mały wywód odnośnie ewentualnej porażki, Fenrir prychnął nie kryjąc swojego rozbawienia. W dwóch krokach znalazł się obok demona, podchodząc jak nigdy tak blisko niego, ażeby przyłożyć jeden ze sztyletów do jego dolnej wargi, uważając przy tym, aby nie pociąć tych mięciutkich ust, które na coś jeszcze mogły się przydać.
— Wszystkie plany z moim udziałem są najlepsze — powiedział pewny swego, a w jego szarych, pozbawionych blasku tęczówkach zapłonęło coś na wzór ogromnej determinacji. Płonęło za każdym razem, gdy łowca był czymś mocno podminowany i nie miał zamiaru odpuszczać. — Ale jeżeli serio się o mnie martwisz, możemy zrobić to inaczej. Zamiast przerzucać ostrza między sobą, będziesz łapał mnie i wypuszczał z zupełnie innej strony. Na parę sekund zniknę z oczu widowni. Ostrza będą wirować w jednym miejscu nad sceną, a tylko ja będę się przemieszczał. Nie skaleczę się, spokojnie — uśmiechnął się uspokajająco, a kiedy ostrze cały czas leżało na ustach demona, pochylił się nagle lekko do przodu, aby ucałować sam jego koniec, czując się z nimi bardziej bezpiecznie niż bez nich. Jego oddech na krótką chwilę połaskotał wargi demona i dzieliła ich tylko cienka stal sztyletu. Zaraz potem cofnął się, zerkając ostatni raz z zadowoleniem na demona. — Znajdź sobie jakiś cień i obserwuj. Zwołam tu trochę publiki.
No wariat! Głąb, uparciuch i prowokant! Jego serce niebezpiecznie zaczęło drżeć w momencie gdy ostry sztylet znalazł się na jego ustach, a nie chcąc przy tym wykonywać żadnego gwałtownego ruchu po prostu go obserwował. A obserwacje te były niezwykle fascynujące. Pewne rozgoryczenie, zawziętość i ogrom mobilizacji zaczął się wręcz łuną nad nim unosić, a on chwilowo przenosząc wzrok nad niego, na to właśnie zjawisko, jeszcze raz przełknął ciężko ślinę, fascynujące jak silne, a jednocześnie różne emocje gorały sercu łowcy.
Chcąc podnieść ręce w obronnym geście i jednocześnie pełnej zgodzie na rozpoczęcie przedstawienia, nie spodziewał się, że Fenri zrobi coś tak… tak… niespodziewanego! Z jednej strony gorał nienawiścią za każdym razem gdy myślał o potencjalnych demonach i on to czuł, a z drugiej strony za każdym razem gdy wchodził z nim w głębszą interakcję wydawał się robić wszystko by go zmieszać. I tym razem udało się mu na tyle skutecznie, że na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec, a w oczach zabłysnął szczery szok. Patrzył przy tym na niego jak na kosmitę, wodząc od oczu po usta i z powrotem. Nie był przy tym świadom, że przestał oddychać i nadrobił to dopiero gdy ponownie nabrali między sobą dystansu. Co to miało być?! Odgryzał się za ten wcześniejszy masaż?!
- Wredny. – Skwitował. – Zmacam Cię. – Prychnął pod nosem pewien, że dojdzie to do uszu łowcy po czym gdy tylko czubek jego buta znalazł się w cieniu, jego sylwetka została gwałtownie przez ten wciągnięta. I wedle wszystkich ustaleń, czekał aż Fen wykona jakąś wstępną dywersję dzięki której widzowie będą oglądać płonące sztylety, a on będzie mógł przenosić ich z miejsca na miejsce. W ramach przygotowania dodatkowo zdjął z siebie płaszcz i zostają ponownie w swoim standardowym stroju pół topless starał się uspokoić mogąc w cieniu odrobinę podramatyzować nad tym prawie potencjalnym, dziwnie prowokacyjnym całusem.
Dopiero na dotyk w tak dziwnym, niespodziewanym miejscu, zadrżał zdziwiony i prostując się jak struna zrobił oczy wielkości spodków. Nie wiedział czy mu się właśnie to bardzo spodobało czy było tak dziwaczne, że nie chciał więcej ale pociągnięty tyłek za ogon który momentalnie owinął się dookoła przedramienia łowcy, parsknął głośnym śmiechem.
- Ale nie tak ostro Fenri. To bardzo delikatne miejsce. – Poprosił rzucając mu przez ramię bardzo niewinne spojrzenie, robiąc drobne kroczki podczas cofania się. W tym czasie spuścił na chwilę oczy, poprawił sobie kosmyk włosów za delikatnie szpiczaste ucho i uśmiechając się pod nosem z wdzięcznością dla tego jak potoczyła się ta sytuacja po chwili zaczął się wiercić żeby oswobodzić.
Po wkroczeniu do miasta szybko ustalili, że nie będzie na razie trzymał się w cieniu. Potrzebowali zdobyć informacje i chwilowo próbowali zrobić to w nieco bardziej tradycyjny sposób niżeli podsłuchując. Jednocześnie starali się nie wzbudzać podejrzeń, po prostu ustalili wspólną wymówkę dla podjęcia podróży w tak dalekie obszary i się tego trzymali. Nic nadzwyczajnego, standardowa wyprawa w poszukiwaniu lepszego życia, lepszej pracy, nowych perspektyw jak to młodzi mieli w zwyczaju. W ten sposób ani nie byli pod nadmierną obserwacją ani nie stanowili łakomego kąska na który kapitan statku miałby niewątpliwie ochotę ale ktoś zdążył go nieźle podirytować.
- Dziękujemy za informację. – Uśmiechnął się na pocieszenie do mężczyzny próbując zrobić jeszcze miłą minę do kiepskich wniosków, a odchodząc w stronę głównego deptaka portowego zastanawiał się nad rozwiązaniem sytuacji. Mogli się wkraść, mogli poruszać się drogą lądową do kolejnego dużego portu ale wszystko to zajmowało niepotrzebnie czas albo stanowiło ogromne ryzyko. Nie umiał znaleźć na ten moment złotego środka i dopiero fakt dużego zgromadzenia przy wybrukowanym półokręgu sprawił, że uniósł spojrzenie. Wtedy też ponownie go zaczepił Fenrir, a ogrom jego entuzjazmu zaczynał go lekko niepokoić.
- Chcesz mi powiedzieć, że chodzi o cyrkowców? Cóż, nie nazwałbym ich oszołomami… – Przyznał patrząc mu w oczy. – Przeraża mnie Twój uśmiech. – Uśmiechnął się rozbawiony, a gdy został tak gwałtownie pochwycony i jeszcze ciepły oddech łowcy odbił się od jego ucha, ponownie już tego dnia przeszedł go niekontrolowany dreszcz. Czy on musiał mu to robić? Albo raczej, czy on w ogóle musiał tak reagować? Wiedział, że wiele lat spędzonych w towarzystwie przede wszystkim Edena mogło go nieco znieczulić ale żeby od razu reagować jak napalona nastolatka na pierwszego lepszego? Fenri miał swój urok i zaczynał go mocno lubić ale coś za dużo zaczynał o nim myśleć na co jedynie przewrócił oczami.
- Tak, tak. Twoja jaszczurka. I tylko Twoja. Jaki masz plan? – Zapytał, a słysząc coś o tanim spirolu, ogniu i sztyletach rozmasował nasadę nosa z ledwością powstrzymując śmiech. – To brzmi jak plan! – Klasnął ostatecznie w dłonie po czym wskazał miejsce okręgu gdzie było nieco cienia od kilku posadzonych w tym miejscu drzewek. Wyjaśnił mu, że będzie całkowicie niewidocznym uczestnikiem ich małego spektaklu tylko musiał się zorientować na ile Fen był w stanie obdarzyć go zaufaniem i wykazać refleksem. Miał bowiem zamiar łapać sztylety i dzięki swojej umiejętności wypuszczać z całkiem innej strony ich małej sceny. Nie chciał przy tym żeby komukolwiek stała się krzywda, nie chciał sam się skaleczyć przy czym wiedział jaki potencjał drzemał w tych nożach do masła które nosił łowca. Ogólnie, wysokie niebezpieczeństwo ale jeżeli rzeczywiście chcieli sprawić żeby trupa cyrkowa błagała ich o dołączenie, nie mogli pójść po łebkach.
- To może być albo najlepszy albo najgorszy pomysł na jaki wpadliśmy. Nie chciałbym Cię przypadkiem… dzióbnąć. Więc na ile myślisz, że to dobry pomysł? – Zapytał niepewnie patrząc na to jak wśród cyrkowców zjawił się jakiś młody demon o niesamowitej gibkości ciała. Aż miło było patrzeć na to z jaką łatwością manipuluje wszystkimi swoimi kończynami wzbudzając wśród publiki kolejne fale zachwytu.
Fenrir miał plan. Miał też niepohamowaną chęć skopania dupska tym niedorobionym cyrkowcom, którzy więcej posiadali gry aktorskiej i manipulacji publicznością niż jakichkolwiek umiejętności. A skoro oni nie mieli oporów przed oszukiwaniem swojej publiczności, Fenrir miał okazję skorzystać z tego samego. Jednym uchem nasłuchiwał uprzedzeń Mae odnośnie zachowania jakiś środków bezpieczeństwa. W między czasie sam zdążył wylać pół butelki etanolu na swoje ostrza i wytrzasnąć od kogoś zapalniczkę do wzniecenia ognia. Gdy z kolei Mae skończył swój mały wywód odnośnie ewentualnej porażki, Fenrir prychnął nie kryjąc swojego rozbawienia. W dwóch krokach znalazł się obok demona, podchodząc jak nigdy tak blisko niego, ażeby przyłożyć jeden ze sztyletów do jego dolnej wargi, uważając przy tym, aby nie pociąć tych mięciutkich ust, które na coś jeszcze mogły się przydać.
— Wszystkie plany z moim udziałem są najlepsze — powiedział pewny swego, a w jego szarych, pozbawionych blasku tęczówkach zapłonęło coś na wzór ogromnej determinacji. Płonęło za każdym razem, gdy łowca był czymś mocno podminowany i nie miał zamiaru odpuszczać. — Ale jeżeli serio się o mnie martwisz, możemy zrobić to inaczej. Zamiast przerzucać ostrza między sobą, będziesz łapał mnie i wypuszczał z zupełnie innej strony. Na parę sekund zniknę z oczu widowni. Ostrza będą wirować w jednym miejscu nad sceną, a tylko ja będę się przemieszczał. Nie skaleczę się, spokojnie — uśmiechnął się uspokajająco, a kiedy ostrze cały czas leżało na ustach demona, pochylił się nagle lekko do przodu, aby ucałować sam jego koniec, czując się z nimi bardziej bezpiecznie niż bez nich. Jego oddech na krótką chwilę połaskotał wargi demona i dzieliła ich tylko cienka stal sztyletu. Zaraz potem cofnął się, zerkając ostatni raz z zadowoleniem na demona. — Znajdź sobie jakiś cień i obserwuj. Zwołam tu trochę publiki.
No wariat! Głąb, uparciuch i prowokant! Jego serce niebezpiecznie zaczęło drżeć w momencie gdy ostry sztylet znalazł się na jego ustach, a nie chcąc przy tym wykonywać żadnego gwałtownego ruchu po prostu go obserwował. A obserwacje te były niezwykle fascynujące. Pewne rozgoryczenie, zawziętość i ogrom mobilizacji zaczął się wręcz łuną nad nim unosić, a on chwilowo przenosząc wzrok nad niego, na to właśnie zjawisko, jeszcze raz przełknął ciężko ślinę, fascynujące jak silne, a jednocześnie różne emocje gorały sercu łowcy.
Chcąc podnieść ręce w obronnym geście i jednocześnie pełnej zgodzie na rozpoczęcie przedstawienia, nie spodziewał się, że Fenri zrobi coś tak… tak… niespodziewanego! Z jednej strony gorał nienawiścią za każdym razem gdy myślał o potencjalnych demonach i on to czuł, a z drugiej strony za każdym razem gdy wchodził z nim w głębszą interakcję wydawał się robić wszystko by go zmieszać. I tym razem udało się mu na tyle skutecznie, że na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec, a w oczach zabłysnął szczery szok. Patrzył przy tym na niego jak na kosmitę, wodząc od oczu po usta i z powrotem. Nie był przy tym świadom, że przestał oddychać i nadrobił to dopiero gdy ponownie nabrali między sobą dystansu. Co to miało być?! Odgryzał się za ten wcześniejszy masaż?!
- Wredny. – Skwitował. – Zmacam Cię. – Prychnął pod nosem pewien, że dojdzie to do uszu łowcy po czym gdy tylko czubek jego buta znalazł się w cieniu, jego sylwetka została gwałtownie przez ten wciągnięta. I wedle wszystkich ustaleń, czekał aż Fen wykona jakąś wstępną dywersję dzięki której widzowie będą oglądać płonące sztylety, a on będzie mógł przenosić ich z miejsca na miejsce. W ramach przygotowania dodatkowo zdjął z siebie płaszcz i zostają ponownie w swoim standardowym stroju pół topless starał się uspokoić mogąc w cieniu odrobinę podramatyzować nad tym prawie potencjalnym, dziwnie prowokacyjnym całusem.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Słyszał, oczywiście, że słyszał i wiedział również, że niezbyt miła uwaga miała dotrzeć do jego uszu, tak samo jak odpowiedź Edena. Nie zamierzał się zniżać do ich poziomu i odpowiadać, jedynie jego brwi stały się nieco bardziej nastroszone, kiedy je zmarszczył, zaplatając ręce na piersi. Demony. Pomyślałby kto! Wielcy panowie, władcy, piąty stopień od siedmiu boleści! – utyskiwał na nich Volant wewnątrz swoich myśli, dopóki nie otrzymał podziękowań i zapewnienia, że mapę mogą zabrać. Nie uśmiechało mu się to, ale dopóki nie stanowili kompletu pozbawieni łowcy i młodego maga, nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy. Był przede wszystkim człowiekiem czynu, nie myśli i nadmiernej antycypacji, dlatego zaraz potem pogonił demony do jednej z sypialni, gdzie w spokoju mógł rozłożyć się z zawartością swojej torby i przyjrzeć się bliżej ranom zadanym im przez dwimeryt.
W pierwszej chwili zajął się Azuulem, który jak się okazało oberwał gorzej niż to wyglądało, biorąc pod uwagę jak długo jego skóra miała kontakt z dwimerytem. Konieczna była odtrutka i dokładne oczyszczenie ran z pozostałości metalu, które na pierwszy rzut oka były niewidoczne. Dlatego w pierwszej kolejności z torby wyjął małą fiolkę z gęstym, biało zielonym płynem, których krople rozlał na skórę demona, rozcierając delikatnie w miejscach, gdzie kajdany wgryzły się głęboko w jego ciało, pozostawiając go na chwilę, by wsiąkły w skórę i wyciągnęły z niej odłamki. Potem odwrócił się w kierunku Edena.
Nie spodziewał się widoku, jaki zaserwował mu mężczyzna. Nie miał pojęcia, czym były złote runy oplatające całe jego plecy, chowając się za czarnymi kosmykami włosów i połyskujące w promieniach słońca, ale były tak piękne i tajemnicze, że wbrew sobie mag poczuł chęć prześledzenia złotych linii palcami, przepisania ich na papier, zapytania, co oznaczają. Pierwszy raz w życiu miał okazję widzieć coś tak niezwykłego, tak żywo pięknego i tajemniczego. Jego oczy były szeroko otwarte, chłonąc w zaskoczeniu i zachwycie widok. Prawie zapomniał, że te blade, idealne plecy były czymś więcej niż wyrzeźbioną w delikatnym marmurze rzeźbą. Przypomniał sobie jednak w momencie, w którym Azuul przysunął się do jego ucha i wyszeptał kilka słów, które sprawiły, że złość zawrzała w żyłach Volanta, a jego sylwetka wyprostowała się gwałtownie, podczas gdy wzrok czarnych jak noc oczu spoczął z wyrzutem na złotych odpowiednikach, mających podobny wyraz.
- Hipokryta – prychnął mężczyzna, podchodząc bliżej demona z dumnie uniesionym podbródkiem i oczami pałającymi gniewem. – Najpierw gadasz mi o zaufaniu, a sam co robisz chowając się za iluzją? Jak mam ci niby pomóc, skoro nie pokazujesz mi problemu? – zapytał z urazą, bo uważał za szczyt bezczelności prosić go o pomoc, o medyczną pomoc, po to by swoje objawy i stan ukrywać. Nienawidził żartów ze zdrowia, z medycyny i nienawidził, kiedy ktoś lekceważył jego pracę i starania jakie wkładał by utrzymać ich wszystkich przy życiu.
Pierwszy raz od dawna demon nie czuł się pewnie we własnych czynach, a zakłopotanie i wstyd z powodu tego, że został przyłapany na tak obślizgłym kłamstwie, było widoczne jak na dłoni. Wiedział doskonale co nim kierowało, kiedy postanowił ukryć przed magiem to, w jakim był stanie, a mimo to czuł się wyjątkowo winny całej tej sytuacji. Nie miał zamiaru celowo go okłamywać, choć Volant miał w tej chwili rację. Jakim prawem miał mówić mu o zaufaniu, kiedy sam nie potrafił w pełni obdarzyć nim innych?
— Masz rację, zachowałem się niewłaściwie — przyznał szczerze, przyglądając się rozpalonemu spojrzeniu maga. Nie spodziewał się, że jego zachowanie doprowadzi go aż do takiego gniewu. — Wiedziałem, że będziesz chciał się tym zająć, a moje rany nie są w tej chwili najważniejsze. Powinniśmy skupić się na odnalezieniu Juliana i Ismaila, na mapie, którą dał na Azuul... na znalezieniu sposobu, aby zapobiec koniunkcji inaczej... to, co zrobimy teraz nie będzie miało żadnego znaczenia —wyjaśnił, wcale nie ignorując stanu swojego zdrowia. Wyznaczył jedynie ważniejsze dla nich priorytety niżeli to, jak się czuł. Usunięcie dwimerytu, który wsiąknął pod skórę wymagało czasu, którego im zaczynało coraz bardziej brakować.
— Niczego nie bagatelizuję. Wiem, że dam sobie z tym radę — odparł spokojnie, miękko patrząc na rozgoryczonego maga.
Słysząc wyjaśnienia Edena, Volant aż zatuptał w miejscu, a na jego szyi pojawiła się pulsująca żyłka. Gdyby miał w sobie choć odrobinę magii, w tym momencie wokół niego panowałaby mała burza w postaci drobnych wyładowań elektrycznych.
- Nie będzie miało najmniejszego znaczenia jeśli w trakcie umrzesz, idioto! – wrzasnął na niego mag, zaciskając dłonie w pięści. – Widziałeś kiedyś jak działa dwimeryt? Wiesz jakie szkody wyrządza? Czy w twoim zakutym, rogatym łbie pojawiła się myśl, że im dłużej go trzymasz pod skórą tym wsiąka głębiej i im dłużej będziemy zwlekać z wyciągnięciem go, tym dłużej będę musiał grzebać ci w żyłach żebyś za parę miesięcy nie wykitował w najgorszy możliwy sposób?! – wyrzucał z siebie, mrużąc oczy i choć starał się mówić ciszej, nie ukrywał wzburzenia w głosie. Jego stopa wybijała nerwowy rytm na posadzce, od czasu do czasu wciskając mocniej piętę w podłogę w wyrazie dogłębnej irytacji.
Eden aż zamrugał z niedowierzania, patrząc zszokowany na Volanta. Na moment zabrakło mu języka w ustach po tak dobitnej wiązance słów, która nie pozostawiła mu żadnych złudzeń co do tego, że tak, mag był na niego wściekły i tak, miał w tym wszystkim niesamowitą rację. Nie spodziewał się jednak, że da mu znać o tym wszystkim w tak... mało wyrafinowany sposób, choć musiał przyznać, że kiedy przełknął już ostrą wiązankę słów, na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek.
— Martwisz się o mnie? — zapytał wprost, ignorując to, że dopiero co został bezczelnie skrytykowany przez Volanta. Zaczynał rozumieć, że jego złość w głównej mierze musiała być poparta troską o jego zdrowie i Eden nie potrafił, nie uśmiechnąć się na tę myśl.
Zgarnąwszy stołek stojący obok, postawił go na środku pokoju, po czym zerkając przez ramię na maga, z tym samym uśmiechem usiadł do niego plecami. Wziął głęboki wdech i pozwolił, aby runy na jego plecach zaczęły stopniowo zanikać. Już po chwili przed magiem ukazał się ich prawdziwy stan. Te zaś wyglądały jeszcze gorzej niż poprzedniego dnia, a z rany sączyła się nieprzyjemna, czarna ciecz, która zaczynała powoli gnić od zewnątrz. Teraz czuł już wszystko.
- Ha?! Kto się martwi?! O kogo się martwi?! – oburzył się mag, ale wbrew jego słowom i reakcji, jego policzki pokryły się gwałtownym rumieńcem, a on sam, podczas gdy demon zajmował miejsce na stołku, podszedł do swojej torby i ukrywając gorącą twarz za włosami, zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu szkła powiększającego, które uszykował sobie już wcześniej. Kiedy to dostrzegł, speszył się jeszcze mocniej, ale nie skomentował tym razem w żaden sposób, łapiąc przyrząd w dłoń i podsunął sobie drugi stołek, by usiąść za demonem.
Nie zdziwił go, ani nie obrzydził widok jaki przedstawiały sobą okaleczone plecy mężczyzny, podejrzewał, że z jego klatką piersiową było podobnie, biorąc pod uwagę jak wczorajszego dnia dwimeryt oplótł go i przytrzymał w miejscu, a on sam szarpiąc się tylko pozwolił mu wgryźć się mocniej w ciało.
- I to jest niby w porządku? Ciekawe, w którym miejscu – prychnął mag nadal podirytowany, ale kiedy przyglądał się z bliska ranom, palcami sprawdzając jak głęboko pod skórą mężczyzny znajdowały się fragmenty metalu, był bardziej niż delikatny. Nie przejmował się, że czarna substancja pokryła jego opuszki, zapach rozkładu również nie robił na nim większego wrażenia. Widział w swoim życiu znacznie więcej nieprzyjemności niż to…
- Czujesz nieprzyjemne kłucie, kiedy cię dotykam? Takie jakbym wbijał w ciebie igły? – zapytał, a jego głos nie przypominał już zirytowanego warczenia. Teraz był chłodny i opanowany, skupiony na tym co robił.
Demon starał się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, pozwalając Volantowi w spokoju ocenić jego stan. Kiedy jednak do tej pory znośne kłucie zamieniło się w przeszywający ból pod żebrami, nie był w stanie zapanować nad reakcjami swojego ciała. Szarpnął się do przodu, napinając obronnie wszystkie mięśnie.
— Tutaj — skrzywił się, wskazując miejsce, w którym najmocniej odczuwał dotkliwe kłucie. Zakładając, że to właśnie tam znajdował się opiłek dwimerytu możliwe, że mag miał rację. Im dłużej tkwił w jego organizmie, tym coraz dotkliwiej wysysał z niego energię. — Huh, Volant? Opowiedz mi coś o sobie. Muszę... na czymś się skupić, kiedy ty będzie w tym grzebał — poprosił, zaciskając z coraz większą siłą dłonie na podłokietniku od krzesła.
- Przepraszam, trochę jednak będzie boleć, wbiło się naprawdę głęboko – westchnął mag, wiedząc że to było najlepsze co mógł dla niego zrobić. Wyjąć to tak szybko jak tylko mógł.
Podniósł się na chwilę z krzesła, by zabrać ze stołu kilka narzędzi. Poukładał je w kolejności użycia, a potem poszedł do łazienki przylegającej do pokoju by wrócić z miską czystej wody i ręcznikiem. W pierwszej kolejności zmył czarną ciecz wypływającą z ran Edena, by natychmiastowo wetrzeć w nie delikatnie eliksir przyspieszający gojenie ran, zostawiając otwartą tylko tam, gdzie znajdował się największy kawałek. A kiedy plecy mężczyzny były w miarę czyste, usiadł znów na stołku i choć wiedział, że to nie będzie ani odrobinę przyjemne, czystym nożem naciął mocniej ranę demona, rozchylając ją palcami tak delikatnie jak tylko potrafił, upuszczając nóż, złapał pęsetę i jednym sprawnym ruchem wsunął jej końcówkę w ciało, by jednym stanowczym ruchem złapać ostry kawałek i wyjąć go.
- Już w porządku – powiedział miękkim tonem, głaszcząc uspokajająco ramię mężczyzny. – Przyrzekam, że to było najgorsze, co musiałem zrobić. I na czym musiałem się skupić, więc pozwolisz, że pogadam sobie teraz? – zapytał, nieco figlarnie, nie przestając pocieszać demona dopóki nie usłyszał, że jego oddech wrócił do normy.
Znów się podniósł, tym razem by odłożyć na blat kawałek metalu i zabrać z torby więcej specyfików i małą miseczkę. Przy okazji zerknął na rany Azuula, stwierdzając że jeszcze chwila i będzie mógł zająć się nim, skończy jednak najpierw z innym demonem.
- W porządku? – zapytał Edena, wcierając delikatnie w jego rany ten sam specyfik, którym natarł rany Azuula, a po którym skóra demona niemal natychmiast pokryła się opiłkami, które do tej pory tkwiły pod skórą, a które wywoływały jedynie delikatne kłucie. Te też musiał zebrać, co do ostatniego, by nie pozostawiły po sobie żadnego śladu.
- A jeśli chcesz się czegoś o mnie dowiedzieć, obawiam się, że musisz sprecyzować, nie jestem na tyle interesującą osobą, by wiedzieć co mógłbym powiedzieć na swój temat – dodał spokojnie, zabierając się za zbieranie kawałeczków dwimerytu z pleców mężczyzny. Drzazga po drzazdze, nie pomijał nawet najmniejszych drobinek, które widział jedynie przy użyciu szkła powiększającego.
Samo rozcięcie skóry nożem przyjął z całkowitym spokojem. Ból fizycznie nie był dla niego zbyt dużym problemem i dopiero dwimeryt sprawiał, że czuł się jakby wbijano w niego malutkie, nasączone trucizną ostrza. Otępiały, paraliżujący ból, który rozchodził się od pleców po same lędźwie. Eden musiał zaprzeć się na krześle, zacisnął jeszcze mocniej dłonie miażdżąc podłokietniki, kiedy Volant próbował dostać się do odłamka, który sprawiał mu tyle krzywdy. W którymś momencie na jego dłoniach zaczęły odznaczać się czarne żyły w miejscach, gidze powinna płynąć krew, a twarz zaszyła się ciemnością, kiedy próbował zapanować nad drzemiącymi w nim, bestialskimi siłami. Nad demonem, który niekontrolowany, mogłyby rzucić się na Volanta. Charkot, który wydostał się z jego gardła brzmiał jakby wydobywał się zza światów. Nieludzki głos, który ryknął przy wyciągnięciu dwimerytu, a zaraz potem ustał. Eden opadł luźniej na krzesło, czując nagle ogromną ulgę. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, starając się skupiać jedynie na oddechu i nie reagując na słowa maga. Przynajmniej nie od razu.
— Dziękuję — westchnął, wyraźnie zmęczony niemniej był mu naprawdę wdzięczny. Trochę też żałował, że nie zdecydował się na to od razu i musiał posuwać się do tuszowania ran. Dalsze wyciąganie opiłków było już niczym w porównaniu do tego, co przeszedł przed chwilą.
— Jesteś niesamowicie interesujący, Volancie. Mógłby spędzić kolejne pół wieku na słuchaniu o tym, jak wyglądało twoje życie, co się w nim działo. Wszystko zależy tylko od tego, czy kiedyś zechcesz i o nim sam opowiedzieć —nie mógł powstrzymać się, aby nie zerknąć przez ramię na maga pochylonego nad jego plecami. Wyglądał na tak skupionego i delikatnego, a jego dłonie łagodziły ból lepiej niż jakiekolwiek specyfiki.
Słysząc słowa demona, jedyne co wydobyło się z ust maga to prychnięcie pełne niedowierzania. Jasne, on interesujący, jedyne co było w nim ciekawego to data śmierci, żeby w końcu świat przestał się z nim męczyć. Nie powiedział jednak tego głośno, zamiast tego jeszcze przez chwilę koncentrując się na plecach mężczyzny, zanim uznał, że wszystko co niepotrzebne zostało zebrane. Mógł się przenieść z przodu, na pierś mężczyzny. Zgarnął ze sobą stołek i bezpardonowo trącił jego nogą kolano demona, dając mu znak by wpuścił go pomiędzy swoje nogi, by mógł bez przeszkód dostać się do ran na przecinających jego szyję, pierś i brzuch. Te nie wyglądały lepiej od tych na plecach, ale co zauważył z zadowoleniem po krótkim badaniu, nie wymagały drastycznych środków.
- Mam całe sto lat do opowiadania, myślisz, że wszystko pamiętam? Albo że wiem, który konkretnie okres w moim życiu cię interesuje? – zapytał retorycznie, pochylając się bliżej, by żaden najdrobniejszy opiłek nie umknął jego uwadze. – Ale w porządku, skoro nie chcesz mnie pytać, to ja zapytam. Ile masz lat? Słyszałem, że demony żyją naprawdę długo, ale nigdy nie spotkałem żadnego, który chciałby mi powiedzieć ile dokładnie – powiedział, stwierdzając że skoro już ma Edena w miejscu, w którym mógłby go ciągnąć za język, czemu miałby tego nie wykorzystać.
W pierwszej chwili zajął się Azuulem, który jak się okazało oberwał gorzej niż to wyglądało, biorąc pod uwagę jak długo jego skóra miała kontakt z dwimerytem. Konieczna była odtrutka i dokładne oczyszczenie ran z pozostałości metalu, które na pierwszy rzut oka były niewidoczne. Dlatego w pierwszej kolejności z torby wyjął małą fiolkę z gęstym, biało zielonym płynem, których krople rozlał na skórę demona, rozcierając delikatnie w miejscach, gdzie kajdany wgryzły się głęboko w jego ciało, pozostawiając go na chwilę, by wsiąkły w skórę i wyciągnęły z niej odłamki. Potem odwrócił się w kierunku Edena.
Nie spodziewał się widoku, jaki zaserwował mu mężczyzna. Nie miał pojęcia, czym były złote runy oplatające całe jego plecy, chowając się za czarnymi kosmykami włosów i połyskujące w promieniach słońca, ale były tak piękne i tajemnicze, że wbrew sobie mag poczuł chęć prześledzenia złotych linii palcami, przepisania ich na papier, zapytania, co oznaczają. Pierwszy raz w życiu miał okazję widzieć coś tak niezwykłego, tak żywo pięknego i tajemniczego. Jego oczy były szeroko otwarte, chłonąc w zaskoczeniu i zachwycie widok. Prawie zapomniał, że te blade, idealne plecy były czymś więcej niż wyrzeźbioną w delikatnym marmurze rzeźbą. Przypomniał sobie jednak w momencie, w którym Azuul przysunął się do jego ucha i wyszeptał kilka słów, które sprawiły, że złość zawrzała w żyłach Volanta, a jego sylwetka wyprostowała się gwałtownie, podczas gdy wzrok czarnych jak noc oczu spoczął z wyrzutem na złotych odpowiednikach, mających podobny wyraz.
- Hipokryta – prychnął mężczyzna, podchodząc bliżej demona z dumnie uniesionym podbródkiem i oczami pałającymi gniewem. – Najpierw gadasz mi o zaufaniu, a sam co robisz chowając się za iluzją? Jak mam ci niby pomóc, skoro nie pokazujesz mi problemu? – zapytał z urazą, bo uważał za szczyt bezczelności prosić go o pomoc, o medyczną pomoc, po to by swoje objawy i stan ukrywać. Nienawidził żartów ze zdrowia, z medycyny i nienawidził, kiedy ktoś lekceważył jego pracę i starania jakie wkładał by utrzymać ich wszystkich przy życiu.
Pierwszy raz od dawna demon nie czuł się pewnie we własnych czynach, a zakłopotanie i wstyd z powodu tego, że został przyłapany na tak obślizgłym kłamstwie, było widoczne jak na dłoni. Wiedział doskonale co nim kierowało, kiedy postanowił ukryć przed magiem to, w jakim był stanie, a mimo to czuł się wyjątkowo winny całej tej sytuacji. Nie miał zamiaru celowo go okłamywać, choć Volant miał w tej chwili rację. Jakim prawem miał mówić mu o zaufaniu, kiedy sam nie potrafił w pełni obdarzyć nim innych?
— Masz rację, zachowałem się niewłaściwie — przyznał szczerze, przyglądając się rozpalonemu spojrzeniu maga. Nie spodziewał się, że jego zachowanie doprowadzi go aż do takiego gniewu. — Wiedziałem, że będziesz chciał się tym zająć, a moje rany nie są w tej chwili najważniejsze. Powinniśmy skupić się na odnalezieniu Juliana i Ismaila, na mapie, którą dał na Azuul... na znalezieniu sposobu, aby zapobiec koniunkcji inaczej... to, co zrobimy teraz nie będzie miało żadnego znaczenia —wyjaśnił, wcale nie ignorując stanu swojego zdrowia. Wyznaczył jedynie ważniejsze dla nich priorytety niżeli to, jak się czuł. Usunięcie dwimerytu, który wsiąknął pod skórę wymagało czasu, którego im zaczynało coraz bardziej brakować.
— Niczego nie bagatelizuję. Wiem, że dam sobie z tym radę — odparł spokojnie, miękko patrząc na rozgoryczonego maga.
Słysząc wyjaśnienia Edena, Volant aż zatuptał w miejscu, a na jego szyi pojawiła się pulsująca żyłka. Gdyby miał w sobie choć odrobinę magii, w tym momencie wokół niego panowałaby mała burza w postaci drobnych wyładowań elektrycznych.
- Nie będzie miało najmniejszego znaczenia jeśli w trakcie umrzesz, idioto! – wrzasnął na niego mag, zaciskając dłonie w pięści. – Widziałeś kiedyś jak działa dwimeryt? Wiesz jakie szkody wyrządza? Czy w twoim zakutym, rogatym łbie pojawiła się myśl, że im dłużej go trzymasz pod skórą tym wsiąka głębiej i im dłużej będziemy zwlekać z wyciągnięciem go, tym dłużej będę musiał grzebać ci w żyłach żebyś za parę miesięcy nie wykitował w najgorszy możliwy sposób?! – wyrzucał z siebie, mrużąc oczy i choć starał się mówić ciszej, nie ukrywał wzburzenia w głosie. Jego stopa wybijała nerwowy rytm na posadzce, od czasu do czasu wciskając mocniej piętę w podłogę w wyrazie dogłębnej irytacji.
Eden aż zamrugał z niedowierzania, patrząc zszokowany na Volanta. Na moment zabrakło mu języka w ustach po tak dobitnej wiązance słów, która nie pozostawiła mu żadnych złudzeń co do tego, że tak, mag był na niego wściekły i tak, miał w tym wszystkim niesamowitą rację. Nie spodziewał się jednak, że da mu znać o tym wszystkim w tak... mało wyrafinowany sposób, choć musiał przyznać, że kiedy przełknął już ostrą wiązankę słów, na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek.
— Martwisz się o mnie? — zapytał wprost, ignorując to, że dopiero co został bezczelnie skrytykowany przez Volanta. Zaczynał rozumieć, że jego złość w głównej mierze musiała być poparta troską o jego zdrowie i Eden nie potrafił, nie uśmiechnąć się na tę myśl.
Zgarnąwszy stołek stojący obok, postawił go na środku pokoju, po czym zerkając przez ramię na maga, z tym samym uśmiechem usiadł do niego plecami. Wziął głęboki wdech i pozwolił, aby runy na jego plecach zaczęły stopniowo zanikać. Już po chwili przed magiem ukazał się ich prawdziwy stan. Te zaś wyglądały jeszcze gorzej niż poprzedniego dnia, a z rany sączyła się nieprzyjemna, czarna ciecz, która zaczynała powoli gnić od zewnątrz. Teraz czuł już wszystko.
- Ha?! Kto się martwi?! O kogo się martwi?! – oburzył się mag, ale wbrew jego słowom i reakcji, jego policzki pokryły się gwałtownym rumieńcem, a on sam, podczas gdy demon zajmował miejsce na stołku, podszedł do swojej torby i ukrywając gorącą twarz za włosami, zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu szkła powiększającego, które uszykował sobie już wcześniej. Kiedy to dostrzegł, speszył się jeszcze mocniej, ale nie skomentował tym razem w żaden sposób, łapiąc przyrząd w dłoń i podsunął sobie drugi stołek, by usiąść za demonem.
Nie zdziwił go, ani nie obrzydził widok jaki przedstawiały sobą okaleczone plecy mężczyzny, podejrzewał, że z jego klatką piersiową było podobnie, biorąc pod uwagę jak wczorajszego dnia dwimeryt oplótł go i przytrzymał w miejscu, a on sam szarpiąc się tylko pozwolił mu wgryźć się mocniej w ciało.
- I to jest niby w porządku? Ciekawe, w którym miejscu – prychnął mag nadal podirytowany, ale kiedy przyglądał się z bliska ranom, palcami sprawdzając jak głęboko pod skórą mężczyzny znajdowały się fragmenty metalu, był bardziej niż delikatny. Nie przejmował się, że czarna substancja pokryła jego opuszki, zapach rozkładu również nie robił na nim większego wrażenia. Widział w swoim życiu znacznie więcej nieprzyjemności niż to…
- Czujesz nieprzyjemne kłucie, kiedy cię dotykam? Takie jakbym wbijał w ciebie igły? – zapytał, a jego głos nie przypominał już zirytowanego warczenia. Teraz był chłodny i opanowany, skupiony na tym co robił.
Demon starał się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, pozwalając Volantowi w spokoju ocenić jego stan. Kiedy jednak do tej pory znośne kłucie zamieniło się w przeszywający ból pod żebrami, nie był w stanie zapanować nad reakcjami swojego ciała. Szarpnął się do przodu, napinając obronnie wszystkie mięśnie.
— Tutaj — skrzywił się, wskazując miejsce, w którym najmocniej odczuwał dotkliwe kłucie. Zakładając, że to właśnie tam znajdował się opiłek dwimerytu możliwe, że mag miał rację. Im dłużej tkwił w jego organizmie, tym coraz dotkliwiej wysysał z niego energię. — Huh, Volant? Opowiedz mi coś o sobie. Muszę... na czymś się skupić, kiedy ty będzie w tym grzebał — poprosił, zaciskając z coraz większą siłą dłonie na podłokietniku od krzesła.
- Przepraszam, trochę jednak będzie boleć, wbiło się naprawdę głęboko – westchnął mag, wiedząc że to było najlepsze co mógł dla niego zrobić. Wyjąć to tak szybko jak tylko mógł.
Podniósł się na chwilę z krzesła, by zabrać ze stołu kilka narzędzi. Poukładał je w kolejności użycia, a potem poszedł do łazienki przylegającej do pokoju by wrócić z miską czystej wody i ręcznikiem. W pierwszej kolejności zmył czarną ciecz wypływającą z ran Edena, by natychmiastowo wetrzeć w nie delikatnie eliksir przyspieszający gojenie ran, zostawiając otwartą tylko tam, gdzie znajdował się największy kawałek. A kiedy plecy mężczyzny były w miarę czyste, usiadł znów na stołku i choć wiedział, że to nie będzie ani odrobinę przyjemne, czystym nożem naciął mocniej ranę demona, rozchylając ją palcami tak delikatnie jak tylko potrafił, upuszczając nóż, złapał pęsetę i jednym sprawnym ruchem wsunął jej końcówkę w ciało, by jednym stanowczym ruchem złapać ostry kawałek i wyjąć go.
- Już w porządku – powiedział miękkim tonem, głaszcząc uspokajająco ramię mężczyzny. – Przyrzekam, że to było najgorsze, co musiałem zrobić. I na czym musiałem się skupić, więc pozwolisz, że pogadam sobie teraz? – zapytał, nieco figlarnie, nie przestając pocieszać demona dopóki nie usłyszał, że jego oddech wrócił do normy.
Znów się podniósł, tym razem by odłożyć na blat kawałek metalu i zabrać z torby więcej specyfików i małą miseczkę. Przy okazji zerknął na rany Azuula, stwierdzając że jeszcze chwila i będzie mógł zająć się nim, skończy jednak najpierw z innym demonem.
- W porządku? – zapytał Edena, wcierając delikatnie w jego rany ten sam specyfik, którym natarł rany Azuula, a po którym skóra demona niemal natychmiast pokryła się opiłkami, które do tej pory tkwiły pod skórą, a które wywoływały jedynie delikatne kłucie. Te też musiał zebrać, co do ostatniego, by nie pozostawiły po sobie żadnego śladu.
- A jeśli chcesz się czegoś o mnie dowiedzieć, obawiam się, że musisz sprecyzować, nie jestem na tyle interesującą osobą, by wiedzieć co mógłbym powiedzieć na swój temat – dodał spokojnie, zabierając się za zbieranie kawałeczków dwimerytu z pleców mężczyzny. Drzazga po drzazdze, nie pomijał nawet najmniejszych drobinek, które widział jedynie przy użyciu szkła powiększającego.
Samo rozcięcie skóry nożem przyjął z całkowitym spokojem. Ból fizycznie nie był dla niego zbyt dużym problemem i dopiero dwimeryt sprawiał, że czuł się jakby wbijano w niego malutkie, nasączone trucizną ostrza. Otępiały, paraliżujący ból, który rozchodził się od pleców po same lędźwie. Eden musiał zaprzeć się na krześle, zacisnął jeszcze mocniej dłonie miażdżąc podłokietniki, kiedy Volant próbował dostać się do odłamka, który sprawiał mu tyle krzywdy. W którymś momencie na jego dłoniach zaczęły odznaczać się czarne żyły w miejscach, gidze powinna płynąć krew, a twarz zaszyła się ciemnością, kiedy próbował zapanować nad drzemiącymi w nim, bestialskimi siłami. Nad demonem, który niekontrolowany, mogłyby rzucić się na Volanta. Charkot, który wydostał się z jego gardła brzmiał jakby wydobywał się zza światów. Nieludzki głos, który ryknął przy wyciągnięciu dwimerytu, a zaraz potem ustał. Eden opadł luźniej na krzesło, czując nagle ogromną ulgę. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, starając się skupiać jedynie na oddechu i nie reagując na słowa maga. Przynajmniej nie od razu.
— Dziękuję — westchnął, wyraźnie zmęczony niemniej był mu naprawdę wdzięczny. Trochę też żałował, że nie zdecydował się na to od razu i musiał posuwać się do tuszowania ran. Dalsze wyciąganie opiłków było już niczym w porównaniu do tego, co przeszedł przed chwilą.
— Jesteś niesamowicie interesujący, Volancie. Mógłby spędzić kolejne pół wieku na słuchaniu o tym, jak wyglądało twoje życie, co się w nim działo. Wszystko zależy tylko od tego, czy kiedyś zechcesz i o nim sam opowiedzieć —nie mógł powstrzymać się, aby nie zerknąć przez ramię na maga pochylonego nad jego plecami. Wyglądał na tak skupionego i delikatnego, a jego dłonie łagodziły ból lepiej niż jakiekolwiek specyfiki.
Słysząc słowa demona, jedyne co wydobyło się z ust maga to prychnięcie pełne niedowierzania. Jasne, on interesujący, jedyne co było w nim ciekawego to data śmierci, żeby w końcu świat przestał się z nim męczyć. Nie powiedział jednak tego głośno, zamiast tego jeszcze przez chwilę koncentrując się na plecach mężczyzny, zanim uznał, że wszystko co niepotrzebne zostało zebrane. Mógł się przenieść z przodu, na pierś mężczyzny. Zgarnął ze sobą stołek i bezpardonowo trącił jego nogą kolano demona, dając mu znak by wpuścił go pomiędzy swoje nogi, by mógł bez przeszkód dostać się do ran na przecinających jego szyję, pierś i brzuch. Te nie wyglądały lepiej od tych na plecach, ale co zauważył z zadowoleniem po krótkim badaniu, nie wymagały drastycznych środków.
- Mam całe sto lat do opowiadania, myślisz, że wszystko pamiętam? Albo że wiem, który konkretnie okres w moim życiu cię interesuje? – zapytał retorycznie, pochylając się bliżej, by żaden najdrobniejszy opiłek nie umknął jego uwadze. – Ale w porządku, skoro nie chcesz mnie pytać, to ja zapytam. Ile masz lat? Słyszałem, że demony żyją naprawdę długo, ale nigdy nie spotkałem żadnego, który chciałby mi powiedzieć ile dokładnie – powiedział, stwierdzając że skoro już ma Edena w miejscu, w którym mógłby go ciągnąć za język, czemu miałby tego nie wykorzystać.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____Resztka adrenaliny buzowała mu we krwi i sprawiała, że Fenrir był w stanie zrobić teraz wszystko byle tylko dostać się na ten przeklęty statek. A kiedy już ustawił sobie go za cel, przestało liczyć się dla niego wszystko inne i dopiero wtedy na wierzch wychodziła prawdziwa twarz łowcy pełna poświęcenia, pełna ekscytacji i niezaspokojonej żądzy odniesienia zwycięstwa. W takich chwilach bywał jeszcze bardziej niebezpieczny, ale i równie fascynujący, nie sposób było odwrócić od niego wzrok.
____Upewniwszy się, że demon stał się niewidoczny dla innych, zaczął przygotowywać swój mały pokaz, który miał na celu otwarcie im drzwi do cyrku i cholera, chyba po części od zawsze wiedział, że sprawdziłby się tam idealnie. Jednym pstryknięciem zapałek, podpalił oblane spirytusem miecze, a gdy te zapłonęły żywym ogniem, zaczął chaotycznie wymachiwać nimi na wszystkie strony, jakby próbował zgasić płomień.
____— Hej, uwaga! Pali się, pali! Proszę uważać! — krzyczał, idealnie odgrywając rolę spanikowanego, który nie radził sobie z ogniem. I rzeczywiście, tłum gapiów słysząc coś o podpaleniu niemal natychmiast przestał skupiać się na widowisku, jakie reprezentował cyrk i zaczęli panicznie szukać wzrokiem zagrożenia. A gdy tylko Fenrir upewnił się, że zyskał ten moment uwagi, którego potrzebował, natychmiast postanowił wykorzystać swoją szansę. Jego ruchy złagodniały, zmieniły się na płynne, a twarz uspokoiła się, jakby wcale nie tańczył z dwoma podpalonymi szablami, które niemal zahaczały o jego szaty, muskały końcówki włosów i ocierały się o sylwetkę łowcy. Zwinne, pełne pasji ruchy, każdy tak samo przemyślany i dokładny. Wystarczyła chwila, aby łowca ukradł uwagę widowni. Kiedy ta zorientowała się, że była to umyślnie wywołana panika, łowca zakręcił mocno mieczami i podrzucił je nagle w powietrzu. Wzrok rzucony gdzieś w cień, aby dać Mae sygnał, że to jest ten moment. Cofnął się w tył i niemal natychmiast został pochwycony przez ciemność, znikając w objęciach demona, którego tylko on był w stanie wyczuć. I choć niezbyt dobrze zapamiętał to uczucie chłodu i otaczającej go gęstej cieczy jakby pływał w zupie, tym razem było jakoś inaczej. Mniej zimno a i czas w cieniu wydawał się płynąć wolniej, co działało tylko na ich korzyść.
____Publika zawtórowała mu oniemiała, gdzie łowca wyskoczył nagle z zupełnie innej strony, w ostatniej chwili łapiąc miecze, które nie zdążyły musnąć nawet ziemi. Kolejny raz zatańczył nimi, na sam koniec wyrzucając w górę i znów zniknął, znów pojawił się z innej strony, a potem kolejny raz i kolejny, dopóki widownia nie nasyciła się widokiem znikającego łowcy i tańczących w powietrzu mieczy ognia. Dopiero przy ostatniej próbie, Fenrir zamiast od razu dać się wypchnąć z ciemności, złapał nagle Mae za nadgarstek i wyciągnął go ze sobą. Stanął tuż naprzeciw niego, tak że prawie dotykali się butami po czym zakręcił się wraz z mieczami, wręczając mu jeden z nich do ręki, wciągając demona w taniec między płomieniami ognia, które krążyły obok nich, otaczały z każdej strony i przykrywały ich sylwetki czyniąc ich niedostępnymi dla wzroku odbiorców. Łowca nawet nie zwrócił uwagi, w którym momencie skupił się tylko na spojrzeniu demona, intensywnie wpatrując się w niego, kiedy byli tak blisko, prawie ocierali się o siebie, porozumiewając tylko za pomocą spojrzeń. A kiedy zatrzymali się wreszcie pośrodku tłumu, który zgromadził się wokół nich, ogień nareszcie zgasł, miecze opadły w dół, a oni stali cali zdyszani i spoceni od temperatury jaka panowała podczas tańca. Nastała chwila głębokiej ciszy, dopóki ludzie nie zaczęli wreszcie klaskać na ich widok, gwizdać i rechotać, gdy uświadomili sobie, że od początku było ich dwóch.
____— Nieźle, musisz mi zdradzić, gdzie się tego nauczyłeś — uśmiechnął się zadowolony, nawet nie przewidując, że pójdzie im tak dobrze. W końcu niczego nie ustalali i skupili się na pełnej improwizacji, a mimo to udało im się osiągnąć cel.
Odsunął się wreszcie od ciemnowłosego robiąc krok w tył i prawie wpadając na mężczyznę ustawionego za jego plecami. Brodacz ukłonił się przed nimi, ściągając z głowy nieco zużyty cylinder. Zaraz jednak skupił się nakręcaniu swojego wąsa na palec, ilustrując przy tym uważnie ich dwójkę.
____— Doprawdy niesamowite! Cudowny występ! Tyle emocji, tyle wigoru, ileż w was energii! Skąd panowie pochodzą? — zagadnął mężczyzna, całkowicie nimi zachwycony. Fen rzucił konspiracyjne spojrzenie demonowi, po czym przywdział maskę biednego, niedocenionego artysty wyrzutka.
____— Cóż... jesteśmy ulicznymi aktorami, włóczęgami. Niedawno spłonął nasz teatr i szukamy dla siebie nowego miejsca — wytłumaczył łowca, nawet nie zająknąwszy się przy okłamywaniu dyrektora cyrku. Nie widział powodu, aby miał podawać mu choćby skrawek całe prawdy, bo nikt nie musiał wiedzieć, kim dokładnie byli.
____— Rozumiem, ciężkie to czasy, każdy stara się zarobić na siebie. A panowie... nie myśleliby, aby dołączyć może do cyrkowców? U nas sami swoi! Niedługo wypływamy i przydałby nam się nowi artyści — zaproponował, na co Fenrir miał aż ochotę poklepać sam siebie po ramieniu. Poszło łatwiej niż sądzili.
____— Jest na czwórka... Rozumie pan, swoich kolegów nie zostawimy — kręcił dalej łowca na co mężczyzna przytaknął wyraźnie głową, a zaraz potem zaproponował, aby zabrali ich wszystkich, jeżeli są tak samo dobrzy jak oni. Fenrir aż nie mógł opędzić się od szczęścia, zerkając tylko co jakiś czas porozumiewawczo w stronę Mae. Puścił mu oczko, kiedy dobijał ugody z dyrektorem cyrku i ustalali, kiedy mają się zjawić, aby załapać się na odprawę statku.
____Po minionych wiekach, Eden był pewien, że doświadczył już w życiu każdego możliwego uczucia, które istniało i absolutnie nic nie było w stanie go zaskoczyć. Szczerze mówiąc, nie pamiętał już jak to jest czuć coś zupełnie nowego, czego nigdy wcześniej się nie doświadczyło. I o dziwo, właśnie Volant zapewnił mu te uczucie zajmując się jego ranami w taki sposób, że demon czuł dziwne łaskotanie gdzieś pomiędzy żebrami na myśl, że ktoś się nim opiekuje. Zazwyczaj to on był osobą, która brała na swoje barki odpowiedzialność zajmowania się i pomocy słabszym, mniejszym, bezbronnym. Rzadko kiedy sam stawiał się po stronie osoby, która jak każdy inna, miała swoje słabości i odczuwała ból. Odczuwała też delikatność, choć tej zawsze skąpiono demonom, uważając, że śmiechem byłoby traktować Wielkiego Pana Iluzji w ten sposób.
____Trącony w kolano, spojrzała pytająco na maga, a kiedy ten bez słowa sam wpakował się ze stołkiem pomiędzy jego nogi, będąc bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, demon nie mógł ukryć swojego zaskoczenia. Nie mógł też przestać wpatrywać się w maga skupionego na swojej pracy. Rozbawiony uśmiech wypłynął na jego usta, kiedy zdawał sobie sprawę, że ten niby nieczuły, oschły i gruboskórny mag traktował go w tej chwili jak najdelikatniejszą istotę na świecie. Tego wielkiego demona, o którym krążyło milion legend.
____— Trzysta trzydzieści sześć — odpowiedział, przyglądając się jego poczynaniom. Pochylony nad klatką piersiową demona, praktycznie czuł jego oddech ogrzewający jego skórę. — Pokusiłbym się o stwierdzenie, że demony są długowieczne. W teorii. W praktyce żyjemy coraz krócej, umieramy coraz szybciej, uważamy się za nieśmiertelnych sami ściągając na siebie zagładę — rozgadał się, przerywając dopiero gdy mag wyciągnął jeden z opiłków wbitych bliżej jego serca i Eden skrzywił się nieprzyjemnie, odruchowo zaciskając dłoń na kolanie Volanta. Wziął zaraz głęboki wdech, uspokajając się i posłał magowi przepraszające spojrzenie.
____— Nie miałeś zbyt wiele wspólnego z demonami? Zastanawia mnie, dlaczego mieszkałeś w tej chatce zupełnie sam. Co z twoją rodziną, bliskimi? — myślał na głos, bardziej zastanawiając się nad odpowiedzią niżeli oczekując, że Volant cokolwiek mu powie. Zaraz jednak rozstał wyrwany z zamyślania, kiedy Azuul postanowił przypomnieć im o swojej obecności.
____— Hej, wielmożny magu, ja tu zaraz zakwitnę! Kiedy zajmiesz się też mną? — pokusił się o zwrócenie mu uwagi, nie przypuszczał tylko, że za niedocenienie pracy maga, ten nie będzie w stosunku niego już tak delikatny.
____Głośny, gardłowy krzyk rozniósł się echem po zamczysku docierając do uszu Fenrira i Mae, który akurat weszli do środka. Spojrzeli po sobie, a kiedy dźwięk nie ustał, łowca nie myśląc dłużej, ruszył pędem schodami w górę skąd docierały owe odgłosy. Dopadając do drzwi, nie spodziewał się zupełnie, że zastanie w pokoju dwójkę po połowy rozebranych demonów w towarzystwie Volanta, który akurat pochylał się nad Edenem, siedząc między jego nogami. Z boku wyglądało to co najmniej... dwuznacznie i łowca w pierwszej chwili aż nie mógł opędzić się od wrażenia, że w czymś im przerwał. Odchrząkając, zwrócił na siebie uwagę reszty, a kiedy dołączył do niego Mae, nie mógł powstrzymać się od złośliwego uśmiechu.
____— Chyba coś nas ominęło, nie sadzisz? Nie załapiemy się na legendę o tym jak pewien przejezdny mag z Segary, obracał na raz dwa demony — parsknął, wciąż stojąc w progu drzwi. ____Krzyk, na który momentalnie zareagował Fenri i jego spłoszył. Lekko się spinając, poznając w tym wszystkim głos Edena, zniknął w cieniu po to by jak najszybciej przemieścić się między poziomami zamku. I ku jego zdziwieniu, na miejsce dotarł jako drugi! Łowca go coraz mocniej zadziwiał przez co chwilę jeszcze poświęcił patrząc na niego. Dopiero później odwrócił wzrok na mocno... Dwuznaczną sytuację. Dodatkowo ten komentarz, na który uśmiechnął się szeroko.
____- Brzmi jak nowa ballada. - Przyznał, przy czym jego ręka wpełzła na policzek łowcy po czym zasłonił mu oczy. - Nie patrz, bo zaś głupoty Ci będą w głowie. - Szepnął mu do uszka wcale go nie prowokując i dalej nie grając w grę, którą zaczęli już w lesie.
____Volant oderwał się na chwilę od sprzątania po walce z nekromantką, wyrwany ze skupienia idiotycznym w jego odczuciu tonem Fenrira.
____- Przyszliście popatrzeć? - zapytał zirytowany tym jaki nagle w pomieszczeniu zrobił się harmider. - Dla was też jak chcecie znajdę coś do roboty, albo coś co będę wam mógł wyleczyć - dodał, ale w jego tonie więcej było groźby tortur niż chęci pomocy.
____Fenrir nie spodziewał się, że widok zostanie zasłonięty mu nagle przez dłoń demona, który znowu tego dnia znalazł się tak blisko niego. Przeszedł go dreszcz na karku od słów ciemnowłosego, a kiedy wreszcie opamiętał się, otrząsnął i miał ochotę złapać tego cholernego jaszczura, ten wymknął mu się do przodu znajdując natychmiast obok Edena, przymilając się niczym niewinny szczeniaczek i łowca nie miał już jak mu się za to odwdzięczyć.
____— Z przyjemnością pozwolę ci ćwiczyć na mnie twój sadyzm — zwrócił się od maga, najwyraźniej nadal próbując nadwyrężyć jego cierpliwość. Dzięki temu za to zorientował się, że mag wrócił już najwyraźniej do formy i znów wszystko wyglądało jak po staremu. Brakowało mu tylko obecność Juliana i Ismaila.
____— Czego się dowiedzieliście? — wtrącił się nagle starszy demon, przerywając im dalszą sprzeczkę. Uśmiechnął się miękko na widok Mae, zaczesując zaraz jego krzywkę za ucho, zmarszczył nieco brwi wyczuwając zapach dymu, popiołu i wódki, a przy tym odrobiny potu. Za nim jednak zdążył zagłębić się w swoich podejrzeniach, co ta dwójka razem puszczona w miasto nawywijała, Fenrir z powrotem spoważniał, wyjaśniając im po chwili to, czego sami zdążyli się dowiedzieć.
____— Załatwiliśmy nam transport przez morze w stronę wysp wikingów. Wypływamy nazajutrz wieczorem z drobną uwagą. Płyniemy pod przykrywką artystów z cyrku wraz z bandą oszołomów. Nie, nie było możliwości załatwienia tego inaczej —zapewnił na zaś zauważając, że nie spotkało się to z największym entuzjazmem ze strony reszty. Nie mieli innego wyboru.
____Resztę wieczoru spędzili na podsumowaniu swoich planów, uściślaniu dalszej części wyprawy i tego, jak pod przykrywką będą musieli wtopić się w uczestników cyrku, co zapewniało im jako takie bezpieczeństwo i nie wzburzało żadnych podejrzeń.
____Fenrir padł kolejny raz zmęczony do tego stopnia, że ciężko było, bo zbudzić w środku nocy. I mimo, że dotychczas zawsze starał się być czujnym w kwestii zagrożenia, tym razem pozwolił sobie na większe rozluźnienie chcąc jak najlepiej wyspać się przed kolejną wyprawą.
____Zbudziło go dopiero wyraźne poruszenie przy jego głowie, miał wrażenie, że coś chrupnęło się przy jego uchu, choć z początku był pewien, że tylko mu się wydaje. Dopiero gdy leniwie otworzył oczy, natrafił nagle na gromadkę dzieciaków przy swoim łóżku, które odskoczyły od łowcy jak oparzone, wybiegając czym prędzej z pokoju. Fen nadal nie wiedział, co dokładnie się dzieje, nie wstał od razu w pierwszej chwili zaczesując ciemne kosmyki, które zwykle po nocy zalegały mu na twarzy. Teraz ich nie było. Zamiast tego sporo obciętych włosów rozsypało się na jego poduszce, a te które pozostały na głowie łowcy, ledwie dało się związać w kitkę.
____— KURWAAA MAAAĆ — rozniosło się po całym piętrze i łowca wpadł na korytarz jak oparzony. Cały zagotował się, nie widząc jeszcze w lustrze choć był już świadomy co takiego stało się z jego włosami i kto był za to odpowiedzialny. W luźnych spodenkach i podkoszulce, zdążył w gorączce chwycić tylko za swoje ostrza i wybiec za bandą cholernych dzieciaków, które rozbiegły się po całym zamczysku.
____— Do kurwy, co to ma być?! Wracać tu! —warczał, biegnąc niczym zwierzę puszczone luzem w stronę swojej ofiary. Ledwie zdążył wyhamować przed magiem, który wyrósł mu nagle stojąc na drodze, zbudzony najwyraźniej przez krzyki łowcy.
____— Widzisz?! Tak się kończy, gdy tylko zaufasz tym jebany demonom. Po co my w ogóle tu zostaliśmy?! Trzeba było od razu się stąd wynieść! — naskoczył na maga, chociaż zdawał sobie sprawę, że Volant prawdopodobnie nie miał z tym nic wspólnego. Fenrir potrzebował po prostu... wyrzucić z siebie to, jak okropnie się poczuł. Ktoś bez jego zgody naruszył jego prywatność i śmiał stroić sobie z niego bezczelne żarty, a on nie umiał sobie z tym poradzić.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Drobny problem napotkał natychmiastowe rozwiązanie w jego małym królestwie. Rozpoczynając od bardzo dziwnego zachowania Fenrira, już wiedział, że po zamknięciu w otulającej go ciemności będzie potrzebował kilku chwil dla siebie, kilku głębszych oddechów dla złapania równowagi. Nie podejrzewał przy tym wszystkim, że to co do tego czasu będą oglądały jego oczy będzie sprawiało mu tak wiele radości, łaskotało w żołądek i zarażało podobnym entuzjazmem. Fenrir natchnięty genialną myślą był po prostu piękny. Jego oczy lśniły, jego uśmiech powalał, a cała sylwetka emanowała pewnością siebie za którą on by poszedł w ogień. Dodatkowo, to jak go traktował. Owszem, Mae kręcił się wśród ludzi ze zdecydowanie większą chęcią niżeli Eden ale zawsze był tylko szmerem w uliczce, cieniem kamienicy, nieznajomym przechodniem. Nikt nigdy się nim nie interesował i nikt nigdy nie był tak zuchwały wobec niego – najważniejszego symbionta demona rangi piątej. A później pojawił się Fenrir w którego zachowaniu tonął. Trzeba przyznać, że przez to wszystko był delikatnie na siebie zły. Zachowywał się jak zakochany szczeniak i to wobec groźnego przeciwnika, nieznajomego mężczyzny pełnego sprzeczności. Kusił otaczająca go tajemnicą i niewypowiedzianymi obietnicami, które stanowiły ogromną niewiadomą jak chodzi o jego intencje. A on stojąc w bezkresnej ciemności pluł sobie w brodę.
Co gorsza, to wcale nie był koniec!
W momencie gdy całe przedstawienie się rozpoczęło jego oczy błysnęły nieco jaśniejszym światłem, a świat poza cieniem delikatnie aczkolwiek wystarczająco przy jego nadzwyczajnym refleksie, zwolnił. Mógł spokojnie przyglądać się temu jak Fenrir stawia stopę za stopą, jak w jego dłoniach sztylety pochłonięte przez płomienie tworzą mistyczny spektakl. A później dojrzał jedno spojrzenie wymierzone prosto w niego. Jego ogon zawisł w górze, delikatnie zakrzywiony, a on stając na palcach ruszył biegiem w jego stronę. Wypadł z cienia i łapiąc jego pierś, tak żeby się nie zawahał w swoich krokach, wciągnął go z powrotem. Później poprowadził w całkowicie inne miejsce, skręcił w delikatnie oświetloną uliczkę małego labiryntu po czym wypchnął go upewniając się, że ponownie jak za pierwszym razem – da radę wziąć pełen oddech i nie zamroczy go. O dziwo, drugi raz Fena był już spokojniejszy, bardziej opanowany, jakby cień miał stanowić i jego dogodne miejsce. Aż miał ciarki na plecach z podniecenia całym tym zajściem.
Coraz większy tłum gromadził się wokół nas. Ludzie wydawali się nie oddychać podziwiając to jak raz po raz łowca odwraca uwagę od siebie, podrzuca sztylety po to by zostać porwanym w jego ramiona i znowu, stać się obiektem pełnej uwagi. Obserwował jak oburzeni cyrkowcy wymieniają się szeptem po czym podchodzą i zostają tak samo urzeczeni jak reszta, jak on. Bardzo szybko przestał przejmować się tym, że ktokolwiek patrzy. Równie szybko zaczął bawić się tym co robili. Żyć zachwytem nad tym jak jedno spojrzenie wystarczyło żeby znaleźli się razem poza tym oświetlonym światem, jak niechętnie rozstawali się by być znowu w nim.
Ostatni raz w pierwszej chwili wytrącił go z równowagi. Musiał chwycić się umięśnionego ramienia, kilka kroków zrobić prawie w miejscu by się nie przewrócić, a później… powtarzać w myślach żeby oddychać. Nie. Nie chodziło o ogień, o sztylety których ostrość zdążył już poznać. Te oczy, ten wzrok który go przepalał. Dłonie które z taką pewnością go trzymały. Ciało pogrążone w tańcu, wspólnie splecione w niemych pragnieniach. Znowu nie wiedział co ze sobą zrobić, jak zareagować, inaczej niż zachwytem wyrażanym przez najmniejsze drgnięcie czy to kącika ust czy oczu, które mrużyły się na każdy spleciony oddech. Był urzeczony, odebrało mu słowa i zmysły. Liczyły się tylko hipnotyzujący, srebrny wzrok najbardziej niezwykłej osoby jaką ostatnio poznał po czym nagle, wszystko prysło.
Stali wśród wiwatującego tłumu dotykając się prawie całą powierzchnią ciała. Jeszcze raz, spokojnie przyjrzał się jego twarzy, zaczesał mu kosmyk włosów za ucho po czym wreszcie wziął głęboki oddech przepełniony zapachem płomieni i tych buzujących między nimi emocji.
- Jeżeli tylko mi dasz szansę, jeszcze nie raz Cię zaskoczę. – Zapewnił na jego pytanie, z tajemniczym uśmiechem na ustach po czym ręką wodząc po jego plecach puścił go, gdy pochwycona na wędkę trupa cyrkowa zamierzała bezpośrednio z nimi porozmawiać. To natomiast również, zostawił w pełni Fenrirowi, przytakując, zaprzeczając bądź dodając coś do listy kłamstw które im wcisnęli.
Ostatecznie, przed powrotem do rezydencji wujcia Azuula, wstąpili jeszcze do piekarni na której widok on znowu zaczął się ślinić – i znowu zaczęli sobie dogryzać – po czym zajadając się przepysznymi drożdżówkami z jagodami wrócili omawiając wstępną strategię, ilość kłamstw które podadzą cyrkowcom i potencjalnie, to czym będą się tam wszyscy zajmować. Owszem, wymagało to jeszcze rozmowy z Edenem i Volantem ale plan mogli mieć, zawsze warto było mieć propozycje!
Apropo dwójki z szóstki ich cennych kompanów, po wejściu do rezydencji do ich uszu dotarły krzyki. Czar po raz kolejny prysł, oni się zjeżyli i gotowi do potencjalnego boju ruszyli na górę gdzie… Volant wykorzystywał dwa demony, a te jak potulne owieczki się mu dawały! Musiał zasłonić Fenrirowi oczy, dokuczyć mu jeszcze raz i zanim dostał jelcem sztyletu w żebra, uciekł od niego rzucając mu łobuzerski uśmieszek. Ten natomiast stopniał w momencie gdy stanął nad Edenem. Pełen troski, widząc jak wiele bólu sprawia mu leczenie ale i czując te iskierki zaintrygowania chciał go wesprzeć. Nawet wiedział do kogo te ciągnęły ale na razie, nie komentował, dla ich wszystkich dobra. Demon piątej rangi bowiem skrzywił się, bardzo nieznacząco ale jego aura zmieniła się momentalnie na pełną obrzydzenia, a on… przewrócił teatralnie oczami.
- Wcale aż tak bardzo nie… – Mruknął konspiracyjnie na co Eden jeszcze raz się zmarszczył. Ponownie bardzo delikatnie, wręcz nieznacznie! Ale on wiedział, że to był przedsmak odruchów wymiotnych. – Jak tak możesz? A ja Ci przynoszę przekąskę… – Mruknął wyciągając z małej saszetki przy pasku kuleczkę energii. – Czysty zachwyt. – Uśmiechnął się przepięknie po czym zgarnął kuleczkę głębiej do swojej dłoni. – No ale skoro nie chcesz! – Rzucił teatralnie, udając ogromną boleść dla odrzucenia jego „ofiary”.
Wrażliwe nozdrza demona niemal natychmiast zareagował na nieprzyjemny zapach, który określiłby jako drażniący i sprawiał, że momentalnie podchodziło mu wszystko po gardło. Mae pachniał nieładnie. Śmierdział tak jak śmierdzieli wszyscy ludzie, targi, zatłoczone gospody, a jednak nie dał po sobie nic poznać. Nadal byli w towarzystwie Azuula i Volanta i jak ten pierwszy zapewne zrozumiałby zachowanie Edena, tak w przypadku maga nie był tego aż taki pewien. Widząc kulkę życiodajnej emocji, jego tęczówki mimowolnie zalśniły z podekscytowania, ale demon był mistrzem trzymania na wodzy swoich pragnień. Unosząc z lekka brwi na słowa młodszego, kącik ust powędrował mu w górę, wiedząc doskonale w jakie gierki pogrywa sobie z nim Mae. Ten łobuziak, któremu chyba trochę za bardzo udzieliło się towarzystwo łowcy.
— Skoro nie chcesz się dzisiaj do mnie przytulać — zrewanżował się, zamykając dostęp do swojej aury, którą Mae tak uwielbiał się pożywiać, a kiedy jeszcze Eden obdarowywał go odrobiną czułości i uwagi, młodszy wydawał się wniebowzięty. Zerknął jeszcze raz na demona, uśmiechając się zaczepnie. — Szkoda, mój Mae najwyraźniej już mnie nie potrzebuje — droczył się z młodszym od siebie przyjacielem udając, że tak bardzo przykro mu było z tego powodu.
Słysząc szybką i jakże trafną odpowiedź demona, cała ta pewność siebie i paskudny uśmieszek zniknęły z jego ust. Zamiast tego, patrzył na niego jak szczeniaczek, jak mała sarenka, jak uroczy kotek! Z niedowierzaniem dla tego, że Eden mógłby go wystawić za drzwi. Ostatecznie, dopiero po kilku chwilach zorientował się, że to zagrywka na którą fuknął oburzony.
- Masz, jedz. Przecież bym Ci tego nie zrobił. Wredny i okrutny. – Mamrotał obrażony pod nosem po czym zawisł na jego szyi sprawiając, że demon jeszcze raz się skrzywił i natychmiastowo – szeptem prosto do ucha – kazał mu się iść umyć, bo śmierdzi. Na te słowa Mae zaśmiał się jeszcze raz, szczerze i radośnie, cmoknął go w policzek po czym został brutalnie przegoniony przez Volanta który przecież jeszcze nie skończył. Nie omieszkał jednak uśmiechać się szczerze do Edena i mrużąc oczy upewniać się, że jednak nie wygoni go dzisiaj z łóżka. On chciał. On… musiał! Się porządnie poprzytulać!
Po ustaleniach które niekoniecznie zostały dobrze przyjęte, chociaż po krótkich objaśnieniach tego jak mocno się starali zaakceptowane, wreszcie mogli nieco odetchnąć. Mieli plan działania, owszem musieli przećwiczyć swoje nowe role ale w tym momencie, nie pozostawało im nic innego jak czekać. W tym czasie on poszedł ponownie do miasta, miał bowiem na utrzymaniu dwa ranne demony i za swój punkt honoru uznał nakarmienie ich. Dodatkowo, poznał przemiłą Rozalię, demonicę która za zbieracza służyła wujaszkowi. Problem polegał jednak na tym, że była zaledwie nastolatką i nie do końca rozumiała jak robić to prawidłowo. Przynajmniej, zapewnił sobie miłe towarzystwo do końca tego jakże udanego dnia no i przekazał wiedzę której był pewien. Jego serduszko biło jeszcze bardziej szczęśliwie niż do tej pory.
Gdy wrócił z buteleczką wypełnioną do połowy esencją, a gdy dostrzegł jeszcze Fenrira szykującego się najpewniej spać uśmiechnął się szczęśliwy, jak głupi zakochany szczeniak chociaż to nie do końca było to uczucie. Bardziej fascynacja, pobudzenie tego obszaru jego charakter który zazwyczaj był wyciszony, a który tak lubił zaczepiać, bawić się, szaleć! Zaśmiał się więc radośnie, krótko, mimo tego, że łowca miał na niego minę jakby rozmawiał z ułomnym psychicznie, pochwycił go jeszcze raz – niespodziewanie – w ramiona i zataczając z nim kilka tanecznych kroków szturchnął go nosem w czoło.
- Chciałem Ci życzyć przyjemnej nocy, Fenri. – Zapewnił niewinnie po czym pochylił się jeszcze nad jego uchem. – Tylko nie chrap za głośno bo będę musiał do Ciebie w końcu wpaść i Cię uciszyć. – Dzióbnął go ostatni raz dzisiaj posyłając słodki uśmieszek i puszczając go, nie oglądając się już za siebie, za to podskakując co trzeci krok i szczerząc się jak debil. Nawet puścił mimo uszu krzyk łowcy, że zachowuje się jak idiota. Owszem! Ale to była tylko i wyłącznie wina kuszącego go do bardzo niecnych uczynków Fenrira. Sam był więc sobie winien. Niemniej, krzyknął mu jeszcze raz dobranoc i poszedł do Edena.
Poranek spędził u Azuula przekopując jedną z wielu szaf wypełnionych drogimi ubraniami z wysokiej jakości materiałów. Jakoś tak, leżąc sobie w łóżku z Edenem i rozmawiając z nim zasadniczo o wszystkim i o niczym, doszli razem do wniosku, że powinien się nieco ogarnąć. Nie był na swoim terenie, nie poruszał się tylko po mieście, był widoczny i dość charakterystyczny przez swoje tatuaże. Wypadało więc je zakryć i w tym celu na pomoc przyszedł mu wujaszek. Zapewnił, że Mae może wziąć co będzie mu potrzebne i chociaż demon nie miał zamiaru stroić się jak panna na wydanie, delikatne, białe koszule, skórzane spodnie, kamizelki – czy to materiałowe czy skórzane – przemawiały do niego! Gdy oglądał się w lustrze stwierdzał, że wygląda w tym bardzo dobrze, a po złożeniu kilku rzeczy na kupkę, grzecznie podziękował wracając do wspólnej komnaty.
W tym też momencie do jego uszu doszedł konspiracyjny szept grupki młodzieży przed którą schronił się w cieniu. Stojąc pod jedną ze ścian przyglądał się jak demony różnych rang chociaż nie przekraczające trzeciej, młode i w wieku łatwej manipulacji czy wpływów otoczenia, omawiają jakąś dziwną strategie w której przewijało się słowo „nożyczki” i „włosy”. Nie do końca rozumiał co dzieciaki knują, przekręcał głowę na bok żeby słyszeć ściszany głos, nasłuchiwał ale nic nie rozumiał. Do tego ta dziwna aura otaczająca ich – niezrozumiałej nienawiści, gniewu. O co mogły być aż tak złe? Na kogo? Nie wiedział czy powinien się wtrącić jako ten dorosły, czy powinien im przetłumaczyć, że to do nikąd nie prowadziło ale gdy padła kwestia niesmacznego żartu, machnął ręką. Społeczność demonów była specyficzna. Wielka doza rywalizacji przy ogromnie ciasnych więziach pomiędzy poszczególnymi jednostkami i grupami czasem sprawiały, że atmosfera gęstniała. Wtedy najlepiej było pozwolić ujść temu w naturalny sposób. Skąd miał wiedzieć, że doprowadzi do katastrofy?
Gdy po kolejnym kwadransie przemierzał korytarz w stronę kuchni gdzie chciał dorwać coś słodkiego dowiedział się jak błędną decyzję podjął. Ponownie wpadł na grupkę demonów, tym razem ich perfidna rozmowa z łatwością dotarła do jego uszu.
- Śmierdzący człowiek wpuszczony przez Azuula. Musiał ponieść konsekwencje panoszenia się!
- A widzieliście jak traktował zbieracza Edena? Wstyd!
- Musiał ponieść konsekwencje, wcale nie jest od nas lepszy! A za takiego się uważa, robactwo!
- A jak dalej będzie się tak panoszył, obetniemy mu uszy! – Zachichotał młodzik na co w nim, zagotowało się! Wiedział doskonale o kim mówią, ba! Wiedział jakie podejście do ludzi mogą mieć demony bo istniały i takie grupy które szczyciły się przelewem krwi ale nie sądził, że ta nienawiść pleni się pod spojrzeniem Azuula. Bardzo spokojnego demona! Aż mu dłonie zadrżały, odwrócił się w stronę komnat które dzielił z Edenem, chciał z nim porozmawiać, chciał… chciał… dać im nauczkę! Każde życie było równie warte i każde trzeba było równie mocno szanować. Wszyscy mieli dusze, marzenia i plany. Nie ważne czy człowiek, demon czy mag. Cholera go trafiała gdy nie dostrzegano jak wiele dla siebie wszyscy znaczyli! Wtedy też, tak poruszony, niespodziewanie wpadł czoło na Volanta.
W trakcie podróży statkiem ani na moment nie stracił wiary w to, że ich plan się powiedzie. Za każdym razem gdy toczył ciche rozmowy z Julianem, blask jego jasnych oczu nie pozwalał mu schodzić w stronę czarnych scenariuszy. Owszem, gdzieś z tyłu jego głowy kotłowały się te wszystkie myśli, że im się nie powiedzie, że zginą śmiercią tragiczną. Jeżeli nie obydwaj to przynajmniej on. Mimo to jednak, uśmiechał się delikatnie gdy blondyn uczył go kłamać, gdy wyjawiał kilka swoich własnych sekretów dzięki którym postać w którą Ismail miał się wcielić miała być bardziej wiarygodna. Głupek. Ale kilka razy nawet się cicho zaśmiał i musiał być upominany bo zachowywał się jakby siedzieli w przytulnej gospodzie na spotkaniu towarzyskim, a nie w ładowni w której z każdą godziną przybywało trupów. I co z tego, że mieli momenty zachowywania się jak nastolatki, przepychające się ramionami i szturchające stopami w razie jakby któraś ze stron szybkiej sprzeczki chciała za szybko odpuścić. Julek działał na niego jak najlepsze leki, jak światełko w tunelu, w tym momencie był autentycznym uosobieniem nadziei na to, że stawią czoła całemu zajściu i jeszcze wrócą do reszty podróżujących z idiotycznym pytaniem czego się opierdalają i nie szukają rozwiązań problemu.
A przynajmniej tak było do momentu aż nie dobili do portu.
Ze względu na jego znajomość geografii coś mu nie grało. Zmarszczył brwi, w prawdzie nie widział gwiazd ale wiedział, że płynęli na północ. Tylko że do wielkich wysp trochę za krótko. Dlaczego więc się zatrzymali? O co chodziło? Miał się bardzo szybko przekonać gdy kolejne, ciężkie dwimerytowe obręcze zacisnęły się na jego ciele. Nie umiał wtedy powstrzymać powrotu treści żołądkowej na światło dzienne. Problem w tym, że był dość mocno wleczony w tym czasie i zrobił więcej bałaganu niżeli współpracował. A przecież chciałby współpracować, takie były ustalenia. Żeby chronić się przed pobiciami ze strony handlarzy.
- Rusz się, NO RUSZAJ! – Szarpnął go jeden z piratów na co upadł w szuter twarzą. Łapał ciężkie oddechy, metal ponownie palił jego skórę, a jemu kręciło się w głowie. Ciemniało przed oczami, na chwilę odzyskiwał wzrok po czym oberwał wiadrem lodowatej wody. Złapał gwałtownie oddech rozglądając się zamglonym spojrzeniem po kolejnej klatce w której siedział. Tym razem bez Juliana, bez swojej opoki, bez katalizatora wpadania w panikę. I bez obręczy na szyi! Po co go zakuli żeby teraz puścić? Nie był w stanie o tym myśleć gdy zza pleców dobiegały go głosy… sprzedawcy? Jakby prezentował bardzo dobre owoce… jakby mówił…
Obejrzał się za siebie zamierając z szeroko otwartymi oczami. Przyglądał się jak rozebrani do bielizny ludzie: mężczyźni, dzieciaki czy szczupłe kobiety, stoją na zbitym z kilku desek podeście pod smagnięciami bicza. Jego serce nie umiało się zdecydować czy szaleńczo bić czy zamrzeć w zdziwieniu. A później ponownie został szarpnięty w górę, postawiony na nogach jak z waty, a dla opamiętania się – strzelony otwartą dłonią w policzek. Ocuciło go momentalnie przez co zaczął stawiać czynny opór, a kolejne liczne wyładowania przechodziły przez jego ciało. Magia buzowała w jego żyłach i chociaż nadal mocno skrępowana było jej tyle, że kilka razy strzeliła w powietrzu.
- Ty pierdolony magu! – Warknął strzelając go jeszcze raz w ten sam policzek na co jego agresja od razu się cofnęła. Bolało. Bolało jak cholera. Poczuł metaliczny smak w ustach, a chwilę później ponownie zbladł jak ściana. Przed jego oczami pojawił się ostry nóż, a na twarzy pirata paskudny uśmiech gdy zaczął przerywać nitki guzików jego ubrania. On ponownie zaczął się szarpać, a przy trzecim uderzeniu, jego policzek cały stał się czerwony. Poprawienie jeszcze raz i jeszcze, dla lepszego koloru, zabarwiło również skórę pod jego okiem które zaczęło puchnąć.
On tak mocno nie chciał. Nie chciał tam stać odarty z całej godności. Nie chciał czuć bata na plecach, oddechu obrzydzenia na karku. Wtedy też pierwsza część jego odzienia opadła na ziemię zabrudzoną wodą i krwią, a on się zatrząsł. Płaszcz, koszula, spodnie. Został pozbawiony wszystkiego, usta mu drżały, a z kącika leciała krew. Wtedy też został szarpnięty, ponownie upadł na kolana i ponownie został uderzony. – Zachowuj się. – Usłyszał zanim jego oprawca nie podniósł go szarpnięciem za ramię.
- Vi! Czekaj. – Głos innego pirata zatrzymał tego który smyczył go za sobą. Tamten który zwrócił uwagę mężczyzny masował właśnie kłykcie, zakrwawione i obdarte ze skóry. O dziwo, jego ofiara nie wyglądała najgorzej, a mimo tego, że była rozebrana, na jej ustach widniał łobuzerski uśmieszek. – Pogryzł mnie, sukinsyn niedorobiony. Pomóż mi z nim. – Warknął na co on został ponownie puszczony i ponownie upadł na kolana. Ostrożnie przy tym podniósł wzrok żeby obserwować jak przez pierwsze kilka sekund Julian, który musiał być tym urzekającym sukinsynem spuszcza dwójce piratów solidny wpierdol. Cóż, pozbawionego ubrań i z lekko podbitym okiem nie mógł go w pierwszej chwili poznać ale wystarczyło jedno chwycenie jego niebieskich oczu żeby był pewien. I żeby musiał odwrócić wzrok od tego jak dwójka piratów ostatecznie zdobywa nad łowcą przewagę i go powala.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Julian nie tak wyobrażał sobie swoją pierwszą podróż morską. W jego wyobraźni biegał po wantach, wspinał się na bocianie gniazdo i spał w przytulnej kajucie. Tymczasem rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej, nie tak jak chciał. Było ciągle zimno, mokro, głodno, do tego łowcy niewolników czasem schodzili na dół by sprawdzić kto jeszcze żyje, a kogo można wyrzucić za burtę, żeby nie psuł powietrza. Do tego zostawał Ismail, dla którego Julian uśmiechał się i wygłupiał, bo wiedział jak mocno mężczyzna tego potrzebował, choć sam nie czuł ani odrobiny wesołości. Im dalej byli od lądu, od Fenrira i reszty, w tym większym niebezpieczeństwie się znajdowali. I tym więcej czasu zajmie mu odnalezienie ich. Wiedział, że przyjdą, że Fenrir przyjdzie. Że nigdy by go nie zostawił na pastwę losu. Oczywiście sam nie zamierzał siedzieć z założonymi rękoma i czekać na cud, dlatego szykował im w myślach plan względnego zaklimatyzowania się. Uczył Isia kłamać, uczył go o sobie, żeby brzmiał wiarygodnie i mógł z powodzeniem udawać księcia Rote, samemu na ten czas przyjmując imię przyjaciela, chcąc w ten sposób znaleźć się bliżej domu.
Nie cieszył się, kiedy w końcu statkiem przestało aż tak bujać, co znaczyło, że dopłynęli do jakiegoś brzegu. I choć wiedział, że by dopłynąć do kraju wikingów potrzeba więcej czasu, nie podobało mu się to ani trochę. I jak się przekonał, miał całkowitą rację. Zaczęło się niewinnie, od zwykłego przeglądu żywych i martwych. Dopiero potem zaczęto nimi wszystkimi szarpać, zakuwać w jeszcze więcej kajdan i bić, kiedy ktoś nie chciał, albo nie był w stanie się ruszać. Julian widział jak traktowano Isia i nie mógł nic na to poradzić bo sam został szarpnięty do góry i tylko refleksem i swoją własną desperacją ustał na nogach. A potem ku jego zgrozie, rozdzielili ich. Kiedy tylko wyszli na pokład, a potem z pokładu na ląd, znów zostali wsadzeni w klatki, tym razem znacznie większe, w których stało mnóstwo ludzi, jedni byli bici, drudzy byli rozbierani, trzeci chłostani, a jeszcze inna grupka potulnie dawała sobie robić wszystko i ta była traktowana w miarę normalnie. Julian nie należał do żadnej z tych grup, szarpiąc się i wypatrując Isia, a widząc jak traktowali go strażnicy, krew się w nim gotowała, bo wiedział, że to nie była jego wina, a dwimerytu, który mieszał mu w głowie.
- Kurwa! Przestań się szarpać! Ja pierdolę ile ty masz siły?! – warczał na niego trzymający go łowca niewolników, próbując go uderzyć, ale jedyne co zdołał zrobić to praktycznie sam wsadził rękę w zęby Łowcy. Julian nie czekał, po prostu go ugryzł, za co zarobił sierpowego pod oko, ale widząc wyraz obrzydzenia na twarzy tego śmiecia, uśmiechnął się z satysfakcją.
Dopiero po chwili dojrzał w pobliżu Isia, z nagą klatką piersiową, przerażonego, obitego i trzęsącego się z upokorzenia i strachu. Dla niego nagość nie była problemem, w zasadzie nawet mu nie przeszkadzała, ale to, co robili magowi, tej słodkiej osobie nie znającej życia…
- No co, skurwielu? Sam sobie nie dasz ze mną rady? – zapytał, spluwając w bok, a kiedy ten, który obił Isia znalazł się obok, Julian odbił się od ziemi, nadal mając na sobie buty, kopnął typa w brzuch, a kiedy ten schylił się odruchowo, zasadził mu jeszcze jednego kopa, kolano wbijając w jego brodę. Wrzask rozległ się po klatkach, ściągając na siebie uwagę wszystkich. Ale Julian miał to gdzieś, żądza mordu błyszczała mu w oczach, choć rozsądek podpowiadał mu, że jeśli zabije, on zginie zaraz potem. Dlatego ograniczył się i pchnął mężczyznę w pierś, przewracając go na plecy, a kiedy znalazł się na ziemi i podparł rękoma, by się podnieść, Julian bez wahania z całą siłą zebraną w jego ciele nastąpił na jego dłoń, łamiąc bezlitośnie palce zbira.
- AAAAAAAAAAA! – głośny wrzask sprawił, że na twarzy Łowcy pojawił się jeszcze jeden drapieżny uśmiech. Nie był taki słodki na jakiego wyglądał. Jego groźby nie były też czczą gadaniną, jeśli mówił że potrafił wbić komuś widelec w oko, naprawdę był w stanie to zrobić.
- Co tu się dzieje?! Powstrzymajcie tego skurwiela, zajebcie go! – wrzeszczał jakiś niski, łysy i bezzębny facet w zbyt grubej, ale drogiej szacie, pod którą pocił się i ocierał co jakiś czas czoło chusteczką.
Zanim się Julian obejrzał, leżał na chłodnej posadzce przyciskany do ziemi przez trzech wielkich drabów, przy tym jeden z nich nogą nastąpił na jego szyję, gotów go zabić, gdyby nadszedł taki rozkaz. Ale choć grubas nadal wrzeszczał, oni nadal czekali na znak od kogoś, kto najwyraźniej miał więcej władzy.
- Ohoho, cóż to za zamieszanie? Wywołane kimś tak małym i słodkim? – usłyszał obok siebie jedwabisty głos, a kiedy spróbował zerknąć w górę dojrzał dziwnego mężczyznę ubranego w eteryczne szaty, odsłaniające absolutnie wszystko, który trzymał w dłoniach szpicrutę.
- Puśćcie, chcę go obejrzeć – powiedział nieznajomy i zaraz po jego słowach Julian mógł stanąć na nogi, prosty i dumny, patrząc w oczy lalusia z siłą, na którą nieznajomy aż się oblizał.
- Oh, słodki! I jaki butny! Idealny. W Różowej Panterze lubią takich jak ty… Cetus, zawołaj pana Erlenda, powiedz mu, że mam dla niego towar – zwrócił się do stojącego tuż obok młodego kmiotka, który natychmiast skłonił się i pobiegł w tłum. Julian nie był pewien, co się działo, ale nagle wszyscy zamarli i czekali aż wspomniany się zjawi.
Kiedy dostrzegł, kim był Erlend, nie dziwił się już niczemu. Wysoki, barczysty, jasnowłosy wiking rozdzielał sobą tłum pozostawiając w nim głęboką wyrwę, która nie miała odwagi znów zapełnić się ludźmi. Miał na sobie skóry wilków, a do pasa przymocowany ogromny topór bojowy, który mógł roztrzaskać głowy wszystkim tym ludziom za jednym zamachem. Zatrzymał się niedaleko lalusia i spojrzał na niego pytająco, ale z pobłażaniem, jakby wiedział, że mimo władzy jaką ten miał, to jego zdanie tak naprawdę się liczyło. Bo to on miał pieniądze.
- Wołałeś –powiedział krótko, nie siląc się nawet na powitania, czym najwyraźniej zirytował lalusia. Pomimo sytuacji, Julian musiał stwierdzić, że podobał mu się ten człowiek. Wyglądał na konkretnego i pewnego siebie, nie dającego się zmanipulować.
- Owszem. Mam dla ciebie specjalne ziółko – oznajmił, dotykając szpicrutą podbródka Juliana, by unieść jego twarz i pokazać ją wikingowi.
- To chuchro? – zdziwił się mężczyzna, unosząc brew. Nie mógł nie zauważyć muskulatury ciała Juliana, ale nadal przy samym wikingu wyglądał mizernie.
- To chuchro powaliło dziesięciu moich najlepszych ludzi w Segarze – przyznał niechętnie laluś, smyrając blondyna po twarzy końcówką szpicruty. – Do tego połamał palce Kotha i potrzeba było ich trzech, żeby go powalić – dodał, wskazując trzech osiłków i płaczącego nad swoją ręką zbira, który pobił Isia. – Więc… nawet jeśli to chuchro, zabierz go, niech twoi panowie się z nim zabawią, jestem pewien, że taka słodka buźka może zmieścić w sobie kutasa – powiedział słodkim tonem, nie spodziewając się, że nagle Julian zacznie się śmiać.
- Co cię bawi? – zapytał wiking, a Julian spojrzał mu prosto w oczy.
- To, że na jego kutasa nie potrzeba nawet moich ust, jestem prawie pewien, że gdyby wziął mnie dla siebie, nie miałbym czego ssać – oświadczył pewny siebie, uśmiechając się drwiąco, kiedy usłyszał zza siebie świst powietrza wciąganego nosem z oburzeniem.
- Jak śmiesz! – wrzasnął na niego laluś, a Julian posłał mu jedynie jeszcze jeden drwiący uśmiech. Zamachnął się, by uderzyć go w twarz, ale ku zdumieniu Łowcy, szpicruta odbiła się od trzonka topora. – Panie Erlendzie? – zdziwił się, ale mężczyzna wcale nie patrzył na niego, tylko na Juliana.
- Miałeś rację, Różowa Pantera lubi takich… niepokornych. Interesuje mnie jednak… dlaczego wszcząłeś bójkę? Miałeś jakiś powód, czy po prostu lubisz obijać innym mordy? – zapytał tonem popołudniowej herbatki.
- Gdybym powiedział, że nie lubię, skłamałbym – powiedział blondyn przekornie, zaraz jednak spoważniał, widząc w tym mężczyźnie szansę, nawet jeśli nie na ulgowe traktowanie, tak przynajmniej głos rozsądku i możliwość wspólnej niewoli z Ismailem. – Ale masz rację, miałem powód. Ten człowiek ośmielił się tknąć mojego pana, uderzyć go i odrzeć z godności. Jakim byłbym służącym gdybym pozwolił na takie traktowanie? – odpowiedział cicho, tak cicho, że jeśli mężczyzna chciał usłyszeć co mówił, musiał się odrobinę schylić.
- Kimże jest ten twój pan, że bronisz go z taką zaciętością? – zapytał jeszcze wiking, czując że w jego ręce wpadły całkiem dwie niezłe sztuki.
- Księciem – odpowiedział jeszcze ciszej Julian, nie chcąc by usłyszał go ktoś poza mężczyzną. – Weź go ze sobą i zapewnij bezpieczeństwo, a król Rote zapłaci za niego każdą cenę – szepnął, a widząc błysk w oczach Erlenda, wiedział że skusiła go wizja okupu od samego króla.
- Zdajesz sobie jednak sprawę, że jeśli ma być bezpieczny, jego tożsamość nie może zostać ujawniona? Ani że nawet jeśli zapłacą okup za niego, nie znaczy, że zapłacą i za ciebie? – dopytał, a Julian spojrzał na niego z politowaniem.
- Gdybym tego nie wiedział, nie szeptałbym ci teraz do ucha. I tak, zdaję sobie z tego sprawę, ale to bezpieczeństwo mojego pana jest najważniejsze, nie moje – odpowiedział i ku swojemu zaskoczeniu, dostrzegł uznanie na brodatej twarzy.
- Lojalność godna pochwały, ale niech ci się nie zdaje, że zarówno ty, czy on otrzymacie specjalne traktowanie – powiedział mu jeszcze, na co Julian kiwnął głową. Nie spodziewał się cudu, ważne było, że Ismail miał być bezpieczny.
- W porządku, przyprowadźcie mi tego drugiego – rozkazał, prostując się i czekając aż przyprowadzą do niego słaniającego się na nogach Ismaila.
Obejrzał go od stóp do głów, nie zwracając uwagi na to jak mocno się zasłaniał, a potem pokiwał głową.
- Ta dwójka idzie ze mną, na resztę aukcji kogoś przyślę – zarządził Erlend i nie zwracając więcej uwagi na lalusia i jego przydupasów, odszedł, wiedząc że Julian i Ismail pójdą za nim. Nie mieli lepszej opcji.
- Chodź, nie bój się, będzie dobrze – szepnął Julian do Ismaila, pomagając mu ustać na nogach i przejść pomiędzy niewolnikami do wyjścia na słońce, nie spuszczając spojrzenia z szerokich pleców wikinga.
Choć poprzedni wieczór Volant przypłacił bólem głowy, bo już dawno nie spędził tyle czasu na tak żmudnej robocie jak usuwanie dwimerytu z demonich ciał, dowiedział się przy tym kilku ciekawych rzeczy. Po pierwsze, Eden wcale nie był tak twardy na jakiego próbował się kreować, a sprawianie mu bólu nie dawało mu ani odrobiny satysfakcji w przeciwieństwie do drobnego droczenia się z Azuulem, który był na tyle niecierpliwy, że nie potrafił docenić wysiłku jaki mag włożył by oboje demonów nie przypłaciło tej małej przygody życiem. Po drugie, demon był starszy niż się Volantowi wydawało, zrozumiał więc skąd u niego ta spokojna pewność w zachowaniu, czy słowach, był po prostu doświadczony życiem i jego następstwami. Nie znaczyło to bynajmniej, że nagle Volant poczuł się przy nim młodo. Wręcz przeciwnie, nagle poczuł ciężar tych stu lat jaki dźwigał na swoich barkach, poparty pytaniem, od którego uwolnił go narzekający Azuul. Rodzina? Nie miał pojęcia co to!
Na szczęście kiedy obudził się kolejnego dnia, ból odszedł w zapomnienie za sprawą ziółek, które mag sobie zaparzył, miał jednak zamiar wybrać się do ogrodu i poszukać, czy znajdzie coś, co mogłoby mu się przydać. Zahaczył o kuchnię i poczęstowany maślanymi bułeczkami, odwdzięczył się pyszną herbatką, nad którą kobiety w pomieszczeniu zachwycały się jeszcze chwilę po tym jak wyszedł. Poranek miał raczej udany, zebrał dla siebie młode listki leszczyny, pokrzywę, ziarnopłon, trochę babki lancetowatej i świeże kwiaty na stół. Był całkiem zadowolony, kiedy wkraczał z powrotem do dworu Azuula i kierował się do swojego pokoju.
Nie spodziewał się zatem, że nagle w korytarzu rozlegnie się głośny wrzask, a zaraz potem dojrzał zziajanego, rozemocjonowanego Fenrira, któremu jednak… czegoś w wyglądzie brakowało. Chwilę mu zajęło, by zorientować się, że krzywo ścięte włosy stanowiły nowy element jego wyglądu, do wtóru z bordowymi z gniewu policzkami i nagimi ostrzami, którymi wymachiwał podczas mówienia. Volant powstrzymał się od westchnienia, marszcząc delikatnie czoło i nakazując sobie spokój, by dodatkowo nie pogarszać sytuacji.
- Po pierwsze, przestań tym wywijać zanim zrobisz komuś krzywdę – powiedział spokojnie, ale stanowczo, odsuwając od siebie palcem jedno z ostrzy. – A po drugie, weź głęboki oddech i się uspokój, nie mam pojęcia o czym mówisz – dodał trochę ostrzej, choć kiedy po chwili wspólnego oddychania z Łowcą zbliżył się, by złapać go za nadgarstek, jego ręce były bardziej niż delikatne.
- Chodź, zaparzę ci coś – zaproponował, choć wcale nie czekał aż Łowca zaprotestuje, ciągnąc go do swojego pokoju, gdzie posadził go przy stole, na którym postawił wazon ze świeżymi kwiatami.
- Więc, co się stało? – zapytał, chociaż widział doskonale, że włosy Łowcy zostały nieumiejętnie ścięte. Postawił zaraz przed nim filiżankę pachnącej herbaty z melisy i kwiatów wiśni, sobie parząc aromatycznego rumianku.
Fenrir nie oczekiwał od Volanta ani wsparcia ani zrozumienia. Był po prostu pierwszą osobą, która nawinęła mu się na korytarzu i łowca mimowolnie wybuchnął przy nim, dając upust swojej złości, nie kryjąc ogromnej goryczy we własnych słowach i żalu. Żalu do kogoś i sam tylko nie miał pojęcia, czy bardziej do siebie, że stracił uwagę i czujność, czy żalu do innych, że czuł się... wykorzystany?
Biorąc głęboki wdech, opuścił wreszcie ostrza starając się pohamować swoje impulsywne reakcje. Za nim jednak zdążył obrócić się na pięcie i uciec od maga, został złapany za nadgarstek, pociągnięty do pokoju i usadzony przy stole. Fenrir był bardziej niż... zaskoczony. Kiedy z kolei dał upust swojej złości, na wierzch wyszła niepewność, odraza i przykrość, jakby ktoś wyrządził mu krzywdę. Nie chodziło tylko o włosy.
- Demony - prychnął z niechęcią w głosie. Owinął się własnymi dłońmi, wbijając wzrok w filiżankę, której jeszcze nie tknął. - Myślisz, że to tylko durna zabawa i radocha z możliwości obcięcia śpiącej osoby włosów? Czy niechęć, że tutaj jesteśmy? - zapytał retorycznie.
- Jak widzisz, demony też mają swoje za skórą, nie tylko łowcy. Nic im nie zrobiłem - wyjaśnił za nim nie padły jeszcze podejrzenia, że w jakikolwiek sposób sprowokował demony, które czuły się dużo pewniej w grupie, na swoim terenie.
Słysząc odpowiedź Łowcy, Volant westchnął wbijając spojrzenie swoich czarnych oczu w te należące do mężczyzny. Był odrobinę zaskoczony tym jak mocno zraniony ten się wydawał, nie zamierzał jednak w żaden sposób tego negować, czy wyśmiewać, każdy reagował inaczej, a on sam był doskonałym przykładem tego, jak mocno można było tłumić w sobie prawdziwe uczucia dopóki nie nazbierało ich się tyle, że w końcu szukały ujścia.
- No i widzisz, to jest dokładnie to, co robicie sobie nawzajem, ludzie i demony – zauważył, a jego głos był łagodny choć nie bez odrobiny przygany. – Nie bronię ich i nie zamierzam ci mówić, że to co zrobili nie było złe, chciałbym jednak byś zauważył, że w większości przypadków Łowcy robią dokładnie to samo, demony które zabijacie i prześladujecie, również nigdy nic wam nie zrobiły – dodał spokojnie, popijając swoją herbatę i udając, że nie zauważył, że Fenrir swojej nie tknął.
- Myślisz, że to zależy ode mnie? Każdy z nas odgrywa jakąś rolę, a ja tylko robię to, co wymaga ode mnie rola łowcy - syknął, wbijając spojrzenie w Volanta. - Dałem im szansę. Cały czas daję, bo czy od wyruszenia z wami zrobiłem cokolwiek aby im w czymś przeszkodzić? Cokolwiek utrudnić? Wyszedłem ze swojej roli łowcy, ale to nie wystarczy. Bo nadal jestem postrzegany w ten sam sposób i nikt nie daje mi szansy- odpowiedział, dając w pewien sposób upust temu, co w nim siedziało. Nikt poza jedną osobą, o której Fen starał się uparcie nie myśleć. Nawet nie zwrócił uwagi, w którym momencie jego pozorna maska opadła, a słowa zamieniły się w żal. Fenrir czuł jeszcze większą ironie, że padło akurat na Volanta, jakby odwdzięczał się tym samym, czego sam miał okazję wysłuchać od maga te kilka lat temu. - Nie ufam im. Nie dają mi powodu aby im ufać - westchnął już nieco spokojnie i obracając na stoliku filiżankę herbaty, wreszcie przysunął ja sobie do ust uznając, że powiedział już wszystko.
- Mówisz, że dajesz im szansę, ale czy naprawdę tak jest? – zapytał bystro mag, nie wkładając w swój głos uczuć poza spokojem. Nie dawał mu do zrozumienia, że się myli, ani że ma rację, po prostu dyskutowali. – Myślę, że z jakiegoś powodu nie uważasz Mae za demona, ale czy o Edenie myślisz w ten sam sposób, albo o Azuulu, o całej reszcie osób, które mieszkają w tym zamku? – zapytał retorycznie, uśmiechając się odrobinę widząc, że jednak napił się uspokajającego naparu. – Nie? Cóż, absolutnie ci się nie dziwię, ale, nie dziwię się też demonom. Od lat Łowcy budowali wokół demonów wizerunek morderców, usprawiedliwiając tym samym swoje czyny, sprawiając że to w ich oczach staliście się potworami. Sam fakt, że nosisz przy sobie broń sprawia, że nie czują się przy tobie bezpiecznie, choć jak powiedziałeś, nic im nie zrobiłeś. W ich umysłach po tych słowach jest jednak „jeszcze”. Ty nie ufasz im, oni nie ufają tobie, nie dlatego, że jesteś Fenrirem, ale dlatego, że jesteś Łowcą. Zobaczyłeś Malleosu, w nim samym, a on w tobie Fenrira, dlatego byliście w stanie się dogadać. Cała reszta jednak patrzy przez pryzmat tego, co przez wieki budowaliście opierając wasze stosunki na nienawiści, wychowując w jej wierze kolejne pokolenia. Wasze dzieci widzą w demonach zło, a demony widzą go w was jeszcze więcej. Rozumiesz tę zależność? Widzisz to błędne koło? – zapytał i tym razem jego głos był śmiertelnie poważny. Magom udało się zachować neutralność, bo od zawsze żyli neutralnie, nie dyskryminując, nie zabijając i nie plądrując.
Odsunął mimowolnie herbatę od ust i prawie zakrztusił się jej zawartością, kiedy Volant tak bezpośrednio wyjaśnił mu jak on widział całą tę sytuację. I co gorsza, miał niestety całkowitą rację, chociaż łowca chyba nie był przygotowany na to aby mu ją przyznać. W ogóle nie był przygotowany, że z tematów ściętych włosów przejdą na cienki grunt konfliktu między ludźmi i demonami, który nawet Fenrira zaczynał powoli męczyć.
- Skąd ty... - zająknął się, nie mogąc uwierzyć, ze mag zdążył tak łatwo ich przejrzeć. Skąd wiedział o Mae? Nawet ciemnowłosy nie brał pod uwagę, że może rzeczywiście przestał patrzeć na Maellosu przez pryzmat demona. Coraz częściej zapominał o tym, coraz rzadziej przyłapywał się na niechęci względem niego. Ale mag miał rację, traktował tak tylko jego.
- Widzę, oczywiście że widzę. Nie uważam jednak, że sam swoją postawą zdołałbym cokolwiek zmienić. Gdyby nie te sztylety, skończyłbym ze ściętą głową nie włosami. Każdy z nas broni się jak może. Rozumiem, że widzą we mnie zagrożenie te same, które ja widzę w nich. Nie załatwi tego wyciągnięcie ręki na zgodę. Niechęć siedzi nas w dużo głębiej, podskórnie - stwierdził, sprytnie pomijając temat dotyczący konkretnego demona, tym jaśniej dając znać, że po części zgadzał się ze zdaniem Volanta. - Nie wiesz jak trudno jest być po czyjejkolwiek stronie konfliktu, jakie konsekwencje ponosisz uczestnicząc w tym sporze, bo wy magowie jesteście we wszystkim neutralni - westchnął, biorąc kolejny łyk herbaty, nieco dłużej przytrzymując ją w ustach. Z każdą kolejną minutą rzeczywiście jego postawa stawała się dużo bardziej spokojna.
- Cóż, włosów i urażonej dumy tak czy inaczej nic mi nie przywróci. A teraz nawet nie pozwalasz mi sprać im tyłków, bo poprę swoją nietolerancję od demonów - prychnął, ostawiając pustą filiżankę na stolik.
Dalsze słowa Fenrira sprawiły, że na twarzy maga pojawił się uśmiech, całkiem szczery i pozbawiony wszelkiej złośliwości. Rozumiał, że duma Łowcy nie pozwalała mu przyznać mu racji tak po prostu, zrobił to więc w najbardziej pokręcony sposób na jaki było go stać. Niemniej, Volant to dostrzegał i ta jedna rzecz sprawiła, że mag do tej pory nieco na dystans trzymający mężczyznę, stwierdził, że ta osoba, której tamtego wieczoru zwierzył się ze wszystkich problemów swojego świata, nadal w nim była. I że nadal, chciał ją poznać.
- Oczywiście, nie zmienisz świata z dnia na dzień – zgodził się wzruszając ramionami. – Ale możesz zacząć od siebie – zauważył przy tym, posyłając mu jeszcze jeden łagodny uśmiech. – A co do neutralności, żyję na tym świecie wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że to najprostsza droga do spokojnego życia, to wszystko.
Na naburmuszony ton Łowcy, nawet nie próbował ukryć rozbawienia i roześmiał się, odchylając odrobinę do tyłu na krześle. Rozbawienie migotało w jego oczach, kiedy znów się wyprostował i spojrzał na Łowcę tym razem z butą widoczną w spojrzeniu.
- Cóż, to nie do końca prawda. Nie chciałem byś zrobił tym dzieciom krzywdę. Ale skoro rozumiesz, że nienawiść budzi jeszcze więcej nienawiści, mogę ci pomóc. To był głupi żart, jakich widziałem wiele w swojej nauczycielskiej karierze i cóż, chyba mógłbym ci kilka podobnych podpowiedzieć, jeśli chcesz się łagodnie na tych gówniarzach zemścić – powiedział, a jego twarz przebiegł wyraz złośliwości. – Nie popieram nękania żadnej ze stron, a jak mówi popularne przysłowie, oko za oko, ząb za ząb. Co ty na to? Pójdziesz ze starym magiem wykręcić kilka szczeniackich żartów tym bachorom? – zapytał całkiem poważnie, choć jego oczy lśniły czystą, złośliwą radochą.
Uśmiechający się, pełen zadziorności Volant był na pewno niecodziennym widokiem dla większości osób, chociaż w jakiś sposób jego postawa sprawiła, że i łowcy zaczął udzielać się podobny humor. Tym bardziej zaciekawił się, kiedy mag wspomniał o łagodnej zemście na tych małych gówniarzach, którym rzeczywiście może nie trzeba było od razu grozić nożami.... a czasami głupi psikus mógł podziałać równie skutecznie.
- Nie spodziewałbym się po tobie, że będziesz wyznawcą prawa talionu. Czy to przypadkiem nie przeczy kodeksowi maga? Hah Volant, ty biały kruku!* Akademia musi cię naprawdę nienawidzić - wtrącił się podekscytowany teorią, próbując sobie przypomnieć czy każdy mag praktykował siłę odwetu i dosadnej sprawiedliwości. - Mów dalej, jaki masz na te demoniczne pchły pomysł? - uśmiechnął się równie zadziornie, przybliżając krzesłem do stołu. Oparł się na nim łokciami z zaciekawieniem czekając aż mag zdradzi mu resztę planu. - W takim razie wypadałoby pokazać im, że nie jesteśmy tak starzy i drętwi na żarty.
Volant nie spodziewał się komplementu, bo to chyba był komplement, niemniej na jego twarzy pojawił się skromny uśmieszek. Wiedział, że nie był typowym wyznawcą prawa czarodziejów, bo w jego mniemaniu połowa tych wszystkich postulatów była po prostu durna i stawiała magów w charakterze chłopców do bicia, albo tych na posyłki, a on nie zamierzał być ani jednym ani drugim. Dlatego tak, jego postawa przeczyła kodeksom wpajanym młodym magom, ale tak długo jak to jemu żyło się dobrze i w zgodzie z własnym sumieniem, nie zamierzał się do niego stosować.
- Słyszałem kiedyś, że zasady są po to, żeby je łamać, a kimże ja, drobny mag jestem, by się z tym kłócić? – zapytał niewinnie, uśmiechając się przekornie. Nie był aniołem zstępującym z nieba i nie zamierzał tego ukrywać. Był dużo gorszy od tego, co powinien sobą reprezentować ktoś o jego statusie i wykształceniu, ale nadal, tak długo jak wygodnie było jemu, nie zamierzał niczego w sobie zmieniać.
Ucieszył się, widząc że humor Łowcy poprawił się znacząco, a na jego twarzy pojawił się wyraz podobny do tego, który przedstawiał sobą mag, złośliwej radochy na możliwość utarcia nosa jakimś bezczelnym gówniarzom. Volant przybrał postawę podobną do mężczyzny i opowiedział mu kilka dowcipów, których albo sam padł ofiarą, albo widział jak wpadają w nie jego uczniowie. I choć im nigdy na głos nie proponował, że pomoże im z drobną zemstą, nigdy nie przeszkadzał w wymierzaniu jej, a potem jeszcze bronił swoich uczniów, kiedy zdenerwowani mentorzy przychodzili do niego kłócić się o ich naganne zachowanie, choć żaden nigdy się o tym nie dowiedział. W ogóle Volant uważał, że młodym powinno dać się wyszaleć i załatwiać sprawy we własnym tempie, dlatego nie poganiał kiedy ktoś miał problemy, nie próbował narzucać presji, choć był surowy i nie tolerował lenistwa.
Kiedy wybrali żart, ten najbardziej zabawny do oglądania i zostawiający sporo bałaganu, Volant oddelegował Fena do zdobycia pierza, a sam wybrał się na poszukiwania miodu. Nie przewidział przy tym, że ten dzień będzie częsty w wypadki z udziałem osób trzecich, więc kiedy zderzył się, tym razem z Mae, ciche przekleństwo uciekło mu z ust.
- Czy wy wszyscy macie dzisiaj na mnie jakiś radar? – zapytał ze złością masując sobie czoło, ale kiedy dostrzegł, że to Malleosu, stwierdził, że to może nawet dobrze, że na niego wpadł.
- Eh… No dobra, nieważne, nic mi się nie stało, nie musisz się martwić – rzucił sarkastycznie, ale kiedy tylko się podniósł, wyciągnął rękę do dzieciaka, pomagając mu wstać. – W zasadzie to możesz mi się przydać. Wiesz, czy w zamku mają gdzieś schowany miód? Pitny, albo taki zwykły? – zapytał, a na jego twarz wrócił zadziorny uśmieszek.
Mocno zaaferowany tym co usłyszał oraz nieco zbyt przejęty ilością odrazy którą czuł od młodych demonów, nie zauważył kiedy wpadł na Volanta. Chociaż raczej, nie usłyszał żeby ktoś z naprzeciwka szedł bo samo uderzenie które powaliło go na tyłek było nie do przeoczenia. Początkowo więc zmarszczył brwi, pomasował czoło, a widząc kto jest jego ofiarą, momentalnie złagodniał.
- Przepraszam Volant! Zdenerwowałem się... Nie zauważyłem... - Zaczął podejmować próby przeproszenia go z czego pomocną dłoń przyjął z chęcią. Wtedy też uśmiechnął się do niego nieśmiało. - Przepraszam. Ale widocznie Twój magnetyzm dzisiaj działa aż nadto. - Przyznał jakoś tak niechcąco myśląc o Edenie. Gdy natomiast padło pytanie o miód, jego brew uniosła się, a on targniety zaciekawieniem nagle odpuścił demonom. Na razie oczywiście ale Volant i jego intrygował! Był więc ciekawszym celem.
- A po co Ci miód? Bo wiem gdzie znaleźć. - Zapewnij uśmiechając się tym razem typowo cukrowo, chciał bowiem informacji w zamian za informację.
Znał ten uśmieszek i wiedział co znaczył i na szczęście Mae, nie miał zamiaru ukrywać przed nim celu swoich działań. Niemniej przewrócił oczami, a potem posłał mu drobny uśmieszek.
- Jestem prawie pewien, że godowy ryk Fenrira dotarł i do najdalszych zakamarków zamku, niemniej kilka szczyli waszego rodzaju stwierdziło, że to cudowny pomysł obciąć mu we śnie włosy. Więc żeby ten narwaniec nie zrobił im w odwecie krzywdy, zaproponowałem mu żart na tym samym emocjonalnym i umysłowym poziomie. Do tego jest mi potrzebny miód – zakończył, przyglądając się z zainteresowaniem reakcji Mae. Był ciekaw, czy młody demon miał zdanie podobne do Łowcy, czy raczej do niego samego.
Słysząc odpowiedź Volanta uśmiech momentalnie stopniał, a on zatupał jedną nogą niczym rasowy zając, nadymając przy tym policzki. Dopiero po chwili wziął głęboki oddech żeby nie powiedzieć co o tym myśli po czym spojrzał na niego z drapieżnym błyskiem w oku.
- Więc zdenerwowało nas to samo. Ilość odrazy jaka jest w tych młodych demonach zasługuje na potępienie. Załatwię im naganę u wujaszka, a tymczasem... Miód mówisz? Z tyłu są pasieki i mała spiżarka. - Mruknął dając mu jasno do zrozumienia, że cokolwiek planują on w to wchodzi!
Mag pokiwał głową na odpowiedź demona, uśmiechając się odrobinkę szerzej. Podobało mu się poczucie sprawiedliwości chłopaka, dodatkowo uświadomił mu, że być może pogadanka dla tych maluchów nie należała do jego obowiązków a pana tego zamku. I choć nie spodziewał się, by faktycznie do niej doszło, zganił się w myślach, że tym sposobem zbyt mocno wcisnąłby nos w nie swoje sprawy. Mógł zostać posądzony o wzięcie czyjejś ze stron, a przecież nie o to mu chodziło. Niemniej niewinny żarcik… cóż, to nie mogło nikomu zaszkodzić.
- W takim razie prowadź – powiedział, zacierając wewnętrznie łapki, podążając za demonem w kierunku spiżarni.
Odnaleźli sporą beczkę miodu i z nią na plecach przenieśli się do zamku, do komnaty Volanta, gdzie czekał na nich Fenrir z poduszką wypchaną po brzegi pierzem i zszytą tak, że wystarczyło lekko pociągnąć, by jej zawartość rozsypała się. Mag nie był pewien jak mężczyzna zareaguje na demona, ale jak już wcześniej zdołał zauważyć, z jakiegoś powodu Łowca nie patrzył na niego jak na stworzenie, które z tego czy innego powodu powinien zabić. Wspólnie ustalili miejsce, w którym ustawili pułapkę, w taki sposób, że osoba przechodząca uruchamiała ciąg przyczynowo skutkowy, sprawiając że wiadro wypełnione miodem przechylało się, rozlewając zawartość na osobę poniżej, a to z kolei sprawiało, że wypełniona piórami poszewka rozrywała się, zasypując całą podłogę pierzem, tworząc z ofiary bardzo klejącego się i słodkiego kurczaka…
Volant i Fenrir przyczaili się za zakrętem, w tym czasie Mae miał jeszcze jedno zadanie, sprowadzić te dzieciaki w pułapkę. I żaden z nich nie spodziewał się, że to nie one jako pierwsze pojawią się w korytarzu, uruchamiając cały mechanizm…
Nie cieszył się, kiedy w końcu statkiem przestało aż tak bujać, co znaczyło, że dopłynęli do jakiegoś brzegu. I choć wiedział, że by dopłynąć do kraju wikingów potrzeba więcej czasu, nie podobało mu się to ani trochę. I jak się przekonał, miał całkowitą rację. Zaczęło się niewinnie, od zwykłego przeglądu żywych i martwych. Dopiero potem zaczęto nimi wszystkimi szarpać, zakuwać w jeszcze więcej kajdan i bić, kiedy ktoś nie chciał, albo nie był w stanie się ruszać. Julian widział jak traktowano Isia i nie mógł nic na to poradzić bo sam został szarpnięty do góry i tylko refleksem i swoją własną desperacją ustał na nogach. A potem ku jego zgrozie, rozdzielili ich. Kiedy tylko wyszli na pokład, a potem z pokładu na ląd, znów zostali wsadzeni w klatki, tym razem znacznie większe, w których stało mnóstwo ludzi, jedni byli bici, drudzy byli rozbierani, trzeci chłostani, a jeszcze inna grupka potulnie dawała sobie robić wszystko i ta była traktowana w miarę normalnie. Julian nie należał do żadnej z tych grup, szarpiąc się i wypatrując Isia, a widząc jak traktowali go strażnicy, krew się w nim gotowała, bo wiedział, że to nie była jego wina, a dwimerytu, który mieszał mu w głowie.
- Kurwa! Przestań się szarpać! Ja pierdolę ile ty masz siły?! – warczał na niego trzymający go łowca niewolników, próbując go uderzyć, ale jedyne co zdołał zrobić to praktycznie sam wsadził rękę w zęby Łowcy. Julian nie czekał, po prostu go ugryzł, za co zarobił sierpowego pod oko, ale widząc wyraz obrzydzenia na twarzy tego śmiecia, uśmiechnął się z satysfakcją.
Dopiero po chwili dojrzał w pobliżu Isia, z nagą klatką piersiową, przerażonego, obitego i trzęsącego się z upokorzenia i strachu. Dla niego nagość nie była problemem, w zasadzie nawet mu nie przeszkadzała, ale to, co robili magowi, tej słodkiej osobie nie znającej życia…
- No co, skurwielu? Sam sobie nie dasz ze mną rady? – zapytał, spluwając w bok, a kiedy ten, który obił Isia znalazł się obok, Julian odbił się od ziemi, nadal mając na sobie buty, kopnął typa w brzuch, a kiedy ten schylił się odruchowo, zasadził mu jeszcze jednego kopa, kolano wbijając w jego brodę. Wrzask rozległ się po klatkach, ściągając na siebie uwagę wszystkich. Ale Julian miał to gdzieś, żądza mordu błyszczała mu w oczach, choć rozsądek podpowiadał mu, że jeśli zabije, on zginie zaraz potem. Dlatego ograniczył się i pchnął mężczyznę w pierś, przewracając go na plecy, a kiedy znalazł się na ziemi i podparł rękoma, by się podnieść, Julian bez wahania z całą siłą zebraną w jego ciele nastąpił na jego dłoń, łamiąc bezlitośnie palce zbira.
- AAAAAAAAAAA! – głośny wrzask sprawił, że na twarzy Łowcy pojawił się jeszcze jeden drapieżny uśmiech. Nie był taki słodki na jakiego wyglądał. Jego groźby nie były też czczą gadaniną, jeśli mówił że potrafił wbić komuś widelec w oko, naprawdę był w stanie to zrobić.
- Co tu się dzieje?! Powstrzymajcie tego skurwiela, zajebcie go! – wrzeszczał jakiś niski, łysy i bezzębny facet w zbyt grubej, ale drogiej szacie, pod którą pocił się i ocierał co jakiś czas czoło chusteczką.
Zanim się Julian obejrzał, leżał na chłodnej posadzce przyciskany do ziemi przez trzech wielkich drabów, przy tym jeden z nich nogą nastąpił na jego szyję, gotów go zabić, gdyby nadszedł taki rozkaz. Ale choć grubas nadal wrzeszczał, oni nadal czekali na znak od kogoś, kto najwyraźniej miał więcej władzy.
- Ohoho, cóż to za zamieszanie? Wywołane kimś tak małym i słodkim? – usłyszał obok siebie jedwabisty głos, a kiedy spróbował zerknąć w górę dojrzał dziwnego mężczyznę ubranego w eteryczne szaty, odsłaniające absolutnie wszystko, który trzymał w dłoniach szpicrutę.
- Puśćcie, chcę go obejrzeć – powiedział nieznajomy i zaraz po jego słowach Julian mógł stanąć na nogi, prosty i dumny, patrząc w oczy lalusia z siłą, na którą nieznajomy aż się oblizał.
- Oh, słodki! I jaki butny! Idealny. W Różowej Panterze lubią takich jak ty… Cetus, zawołaj pana Erlenda, powiedz mu, że mam dla niego towar – zwrócił się do stojącego tuż obok młodego kmiotka, który natychmiast skłonił się i pobiegł w tłum. Julian nie był pewien, co się działo, ale nagle wszyscy zamarli i czekali aż wspomniany się zjawi.
Kiedy dostrzegł, kim był Erlend, nie dziwił się już niczemu. Wysoki, barczysty, jasnowłosy wiking rozdzielał sobą tłum pozostawiając w nim głęboką wyrwę, która nie miała odwagi znów zapełnić się ludźmi. Miał na sobie skóry wilków, a do pasa przymocowany ogromny topór bojowy, który mógł roztrzaskać głowy wszystkim tym ludziom za jednym zamachem. Zatrzymał się niedaleko lalusia i spojrzał na niego pytająco, ale z pobłażaniem, jakby wiedział, że mimo władzy jaką ten miał, to jego zdanie tak naprawdę się liczyło. Bo to on miał pieniądze.
- Wołałeś –powiedział krótko, nie siląc się nawet na powitania, czym najwyraźniej zirytował lalusia. Pomimo sytuacji, Julian musiał stwierdzić, że podobał mu się ten człowiek. Wyglądał na konkretnego i pewnego siebie, nie dającego się zmanipulować.
- Owszem. Mam dla ciebie specjalne ziółko – oznajmił, dotykając szpicrutą podbródka Juliana, by unieść jego twarz i pokazać ją wikingowi.
- To chuchro? – zdziwił się mężczyzna, unosząc brew. Nie mógł nie zauważyć muskulatury ciała Juliana, ale nadal przy samym wikingu wyglądał mizernie.
- To chuchro powaliło dziesięciu moich najlepszych ludzi w Segarze – przyznał niechętnie laluś, smyrając blondyna po twarzy końcówką szpicruty. – Do tego połamał palce Kotha i potrzeba było ich trzech, żeby go powalić – dodał, wskazując trzech osiłków i płaczącego nad swoją ręką zbira, który pobił Isia. – Więc… nawet jeśli to chuchro, zabierz go, niech twoi panowie się z nim zabawią, jestem pewien, że taka słodka buźka może zmieścić w sobie kutasa – powiedział słodkim tonem, nie spodziewając się, że nagle Julian zacznie się śmiać.
- Co cię bawi? – zapytał wiking, a Julian spojrzał mu prosto w oczy.
- To, że na jego kutasa nie potrzeba nawet moich ust, jestem prawie pewien, że gdyby wziął mnie dla siebie, nie miałbym czego ssać – oświadczył pewny siebie, uśmiechając się drwiąco, kiedy usłyszał zza siebie świst powietrza wciąganego nosem z oburzeniem.
- Jak śmiesz! – wrzasnął na niego laluś, a Julian posłał mu jedynie jeszcze jeden drwiący uśmiech. Zamachnął się, by uderzyć go w twarz, ale ku zdumieniu Łowcy, szpicruta odbiła się od trzonka topora. – Panie Erlendzie? – zdziwił się, ale mężczyzna wcale nie patrzył na niego, tylko na Juliana.
- Miałeś rację, Różowa Pantera lubi takich… niepokornych. Interesuje mnie jednak… dlaczego wszcząłeś bójkę? Miałeś jakiś powód, czy po prostu lubisz obijać innym mordy? – zapytał tonem popołudniowej herbatki.
- Gdybym powiedział, że nie lubię, skłamałbym – powiedział blondyn przekornie, zaraz jednak spoważniał, widząc w tym mężczyźnie szansę, nawet jeśli nie na ulgowe traktowanie, tak przynajmniej głos rozsądku i możliwość wspólnej niewoli z Ismailem. – Ale masz rację, miałem powód. Ten człowiek ośmielił się tknąć mojego pana, uderzyć go i odrzeć z godności. Jakim byłbym służącym gdybym pozwolił na takie traktowanie? – odpowiedział cicho, tak cicho, że jeśli mężczyzna chciał usłyszeć co mówił, musiał się odrobinę schylić.
- Kimże jest ten twój pan, że bronisz go z taką zaciętością? – zapytał jeszcze wiking, czując że w jego ręce wpadły całkiem dwie niezłe sztuki.
- Księciem – odpowiedział jeszcze ciszej Julian, nie chcąc by usłyszał go ktoś poza mężczyzną. – Weź go ze sobą i zapewnij bezpieczeństwo, a król Rote zapłaci za niego każdą cenę – szepnął, a widząc błysk w oczach Erlenda, wiedział że skusiła go wizja okupu od samego króla.
- Zdajesz sobie jednak sprawę, że jeśli ma być bezpieczny, jego tożsamość nie może zostać ujawniona? Ani że nawet jeśli zapłacą okup za niego, nie znaczy, że zapłacą i za ciebie? – dopytał, a Julian spojrzał na niego z politowaniem.
- Gdybym tego nie wiedział, nie szeptałbym ci teraz do ucha. I tak, zdaję sobie z tego sprawę, ale to bezpieczeństwo mojego pana jest najważniejsze, nie moje – odpowiedział i ku swojemu zaskoczeniu, dostrzegł uznanie na brodatej twarzy.
- Lojalność godna pochwały, ale niech ci się nie zdaje, że zarówno ty, czy on otrzymacie specjalne traktowanie – powiedział mu jeszcze, na co Julian kiwnął głową. Nie spodziewał się cudu, ważne było, że Ismail miał być bezpieczny.
- W porządku, przyprowadźcie mi tego drugiego – rozkazał, prostując się i czekając aż przyprowadzą do niego słaniającego się na nogach Ismaila.
Obejrzał go od stóp do głów, nie zwracając uwagi na to jak mocno się zasłaniał, a potem pokiwał głową.
- Ta dwójka idzie ze mną, na resztę aukcji kogoś przyślę – zarządził Erlend i nie zwracając więcej uwagi na lalusia i jego przydupasów, odszedł, wiedząc że Julian i Ismail pójdą za nim. Nie mieli lepszej opcji.
- Chodź, nie bój się, będzie dobrze – szepnął Julian do Ismaila, pomagając mu ustać na nogach i przejść pomiędzy niewolnikami do wyjścia na słońce, nie spuszczając spojrzenia z szerokich pleców wikinga.
Choć poprzedni wieczór Volant przypłacił bólem głowy, bo już dawno nie spędził tyle czasu na tak żmudnej robocie jak usuwanie dwimerytu z demonich ciał, dowiedział się przy tym kilku ciekawych rzeczy. Po pierwsze, Eden wcale nie był tak twardy na jakiego próbował się kreować, a sprawianie mu bólu nie dawało mu ani odrobiny satysfakcji w przeciwieństwie do drobnego droczenia się z Azuulem, który był na tyle niecierpliwy, że nie potrafił docenić wysiłku jaki mag włożył by oboje demonów nie przypłaciło tej małej przygody życiem. Po drugie, demon był starszy niż się Volantowi wydawało, zrozumiał więc skąd u niego ta spokojna pewność w zachowaniu, czy słowach, był po prostu doświadczony życiem i jego następstwami. Nie znaczyło to bynajmniej, że nagle Volant poczuł się przy nim młodo. Wręcz przeciwnie, nagle poczuł ciężar tych stu lat jaki dźwigał na swoich barkach, poparty pytaniem, od którego uwolnił go narzekający Azuul. Rodzina? Nie miał pojęcia co to!
Na szczęście kiedy obudził się kolejnego dnia, ból odszedł w zapomnienie za sprawą ziółek, które mag sobie zaparzył, miał jednak zamiar wybrać się do ogrodu i poszukać, czy znajdzie coś, co mogłoby mu się przydać. Zahaczył o kuchnię i poczęstowany maślanymi bułeczkami, odwdzięczył się pyszną herbatką, nad którą kobiety w pomieszczeniu zachwycały się jeszcze chwilę po tym jak wyszedł. Poranek miał raczej udany, zebrał dla siebie młode listki leszczyny, pokrzywę, ziarnopłon, trochę babki lancetowatej i świeże kwiaty na stół. Był całkiem zadowolony, kiedy wkraczał z powrotem do dworu Azuula i kierował się do swojego pokoju.
Nie spodziewał się zatem, że nagle w korytarzu rozlegnie się głośny wrzask, a zaraz potem dojrzał zziajanego, rozemocjonowanego Fenrira, któremu jednak… czegoś w wyglądzie brakowało. Chwilę mu zajęło, by zorientować się, że krzywo ścięte włosy stanowiły nowy element jego wyglądu, do wtóru z bordowymi z gniewu policzkami i nagimi ostrzami, którymi wymachiwał podczas mówienia. Volant powstrzymał się od westchnienia, marszcząc delikatnie czoło i nakazując sobie spokój, by dodatkowo nie pogarszać sytuacji.
- Po pierwsze, przestań tym wywijać zanim zrobisz komuś krzywdę – powiedział spokojnie, ale stanowczo, odsuwając od siebie palcem jedno z ostrzy. – A po drugie, weź głęboki oddech i się uspokój, nie mam pojęcia o czym mówisz – dodał trochę ostrzej, choć kiedy po chwili wspólnego oddychania z Łowcą zbliżył się, by złapać go za nadgarstek, jego ręce były bardziej niż delikatne.
- Chodź, zaparzę ci coś – zaproponował, choć wcale nie czekał aż Łowca zaprotestuje, ciągnąc go do swojego pokoju, gdzie posadził go przy stole, na którym postawił wazon ze świeżymi kwiatami.
- Więc, co się stało? – zapytał, chociaż widział doskonale, że włosy Łowcy zostały nieumiejętnie ścięte. Postawił zaraz przed nim filiżankę pachnącej herbaty z melisy i kwiatów wiśni, sobie parząc aromatycznego rumianku.
Fenrir nie oczekiwał od Volanta ani wsparcia ani zrozumienia. Był po prostu pierwszą osobą, która nawinęła mu się na korytarzu i łowca mimowolnie wybuchnął przy nim, dając upust swojej złości, nie kryjąc ogromnej goryczy we własnych słowach i żalu. Żalu do kogoś i sam tylko nie miał pojęcia, czy bardziej do siebie, że stracił uwagę i czujność, czy żalu do innych, że czuł się... wykorzystany?
Biorąc głęboki wdech, opuścił wreszcie ostrza starając się pohamować swoje impulsywne reakcje. Za nim jednak zdążył obrócić się na pięcie i uciec od maga, został złapany za nadgarstek, pociągnięty do pokoju i usadzony przy stole. Fenrir był bardziej niż... zaskoczony. Kiedy z kolei dał upust swojej złości, na wierzch wyszła niepewność, odraza i przykrość, jakby ktoś wyrządził mu krzywdę. Nie chodziło tylko o włosy.
- Demony - prychnął z niechęcią w głosie. Owinął się własnymi dłońmi, wbijając wzrok w filiżankę, której jeszcze nie tknął. - Myślisz, że to tylko durna zabawa i radocha z możliwości obcięcia śpiącej osoby włosów? Czy niechęć, że tutaj jesteśmy? - zapytał retorycznie.
- Jak widzisz, demony też mają swoje za skórą, nie tylko łowcy. Nic im nie zrobiłem - wyjaśnił za nim nie padły jeszcze podejrzenia, że w jakikolwiek sposób sprowokował demony, które czuły się dużo pewniej w grupie, na swoim terenie.
Słysząc odpowiedź Łowcy, Volant westchnął wbijając spojrzenie swoich czarnych oczu w te należące do mężczyzny. Był odrobinę zaskoczony tym jak mocno zraniony ten się wydawał, nie zamierzał jednak w żaden sposób tego negować, czy wyśmiewać, każdy reagował inaczej, a on sam był doskonałym przykładem tego, jak mocno można było tłumić w sobie prawdziwe uczucia dopóki nie nazbierało ich się tyle, że w końcu szukały ujścia.
- No i widzisz, to jest dokładnie to, co robicie sobie nawzajem, ludzie i demony – zauważył, a jego głos był łagodny choć nie bez odrobiny przygany. – Nie bronię ich i nie zamierzam ci mówić, że to co zrobili nie było złe, chciałbym jednak byś zauważył, że w większości przypadków Łowcy robią dokładnie to samo, demony które zabijacie i prześladujecie, również nigdy nic wam nie zrobiły – dodał spokojnie, popijając swoją herbatę i udając, że nie zauważył, że Fenrir swojej nie tknął.
- Myślisz, że to zależy ode mnie? Każdy z nas odgrywa jakąś rolę, a ja tylko robię to, co wymaga ode mnie rola łowcy - syknął, wbijając spojrzenie w Volanta. - Dałem im szansę. Cały czas daję, bo czy od wyruszenia z wami zrobiłem cokolwiek aby im w czymś przeszkodzić? Cokolwiek utrudnić? Wyszedłem ze swojej roli łowcy, ale to nie wystarczy. Bo nadal jestem postrzegany w ten sam sposób i nikt nie daje mi szansy- odpowiedział, dając w pewien sposób upust temu, co w nim siedziało. Nikt poza jedną osobą, o której Fen starał się uparcie nie myśleć. Nawet nie zwrócił uwagi, w którym momencie jego pozorna maska opadła, a słowa zamieniły się w żal. Fenrir czuł jeszcze większą ironie, że padło akurat na Volanta, jakby odwdzięczał się tym samym, czego sam miał okazję wysłuchać od maga te kilka lat temu. - Nie ufam im. Nie dają mi powodu aby im ufać - westchnął już nieco spokojnie i obracając na stoliku filiżankę herbaty, wreszcie przysunął ja sobie do ust uznając, że powiedział już wszystko.
- Mówisz, że dajesz im szansę, ale czy naprawdę tak jest? – zapytał bystro mag, nie wkładając w swój głos uczuć poza spokojem. Nie dawał mu do zrozumienia, że się myli, ani że ma rację, po prostu dyskutowali. – Myślę, że z jakiegoś powodu nie uważasz Mae za demona, ale czy o Edenie myślisz w ten sam sposób, albo o Azuulu, o całej reszcie osób, które mieszkają w tym zamku? – zapytał retorycznie, uśmiechając się odrobinę widząc, że jednak napił się uspokajającego naparu. – Nie? Cóż, absolutnie ci się nie dziwię, ale, nie dziwię się też demonom. Od lat Łowcy budowali wokół demonów wizerunek morderców, usprawiedliwiając tym samym swoje czyny, sprawiając że to w ich oczach staliście się potworami. Sam fakt, że nosisz przy sobie broń sprawia, że nie czują się przy tobie bezpiecznie, choć jak powiedziałeś, nic im nie zrobiłeś. W ich umysłach po tych słowach jest jednak „jeszcze”. Ty nie ufasz im, oni nie ufają tobie, nie dlatego, że jesteś Fenrirem, ale dlatego, że jesteś Łowcą. Zobaczyłeś Malleosu, w nim samym, a on w tobie Fenrira, dlatego byliście w stanie się dogadać. Cała reszta jednak patrzy przez pryzmat tego, co przez wieki budowaliście opierając wasze stosunki na nienawiści, wychowując w jej wierze kolejne pokolenia. Wasze dzieci widzą w demonach zło, a demony widzą go w was jeszcze więcej. Rozumiesz tę zależność? Widzisz to błędne koło? – zapytał i tym razem jego głos był śmiertelnie poważny. Magom udało się zachować neutralność, bo od zawsze żyli neutralnie, nie dyskryminując, nie zabijając i nie plądrując.
Odsunął mimowolnie herbatę od ust i prawie zakrztusił się jej zawartością, kiedy Volant tak bezpośrednio wyjaśnił mu jak on widział całą tę sytuację. I co gorsza, miał niestety całkowitą rację, chociaż łowca chyba nie był przygotowany na to aby mu ją przyznać. W ogóle nie był przygotowany, że z tematów ściętych włosów przejdą na cienki grunt konfliktu między ludźmi i demonami, który nawet Fenrira zaczynał powoli męczyć.
- Skąd ty... - zająknął się, nie mogąc uwierzyć, ze mag zdążył tak łatwo ich przejrzeć. Skąd wiedział o Mae? Nawet ciemnowłosy nie brał pod uwagę, że może rzeczywiście przestał patrzeć na Maellosu przez pryzmat demona. Coraz częściej zapominał o tym, coraz rzadziej przyłapywał się na niechęci względem niego. Ale mag miał rację, traktował tak tylko jego.
- Widzę, oczywiście że widzę. Nie uważam jednak, że sam swoją postawą zdołałbym cokolwiek zmienić. Gdyby nie te sztylety, skończyłbym ze ściętą głową nie włosami. Każdy z nas broni się jak może. Rozumiem, że widzą we mnie zagrożenie te same, które ja widzę w nich. Nie załatwi tego wyciągnięcie ręki na zgodę. Niechęć siedzi nas w dużo głębiej, podskórnie - stwierdził, sprytnie pomijając temat dotyczący konkretnego demona, tym jaśniej dając znać, że po części zgadzał się ze zdaniem Volanta. - Nie wiesz jak trudno jest być po czyjejkolwiek stronie konfliktu, jakie konsekwencje ponosisz uczestnicząc w tym sporze, bo wy magowie jesteście we wszystkim neutralni - westchnął, biorąc kolejny łyk herbaty, nieco dłużej przytrzymując ją w ustach. Z każdą kolejną minutą rzeczywiście jego postawa stawała się dużo bardziej spokojna.
- Cóż, włosów i urażonej dumy tak czy inaczej nic mi nie przywróci. A teraz nawet nie pozwalasz mi sprać im tyłków, bo poprę swoją nietolerancję od demonów - prychnął, ostawiając pustą filiżankę na stolik.
Dalsze słowa Fenrira sprawiły, że na twarzy maga pojawił się uśmiech, całkiem szczery i pozbawiony wszelkiej złośliwości. Rozumiał, że duma Łowcy nie pozwalała mu przyznać mu racji tak po prostu, zrobił to więc w najbardziej pokręcony sposób na jaki było go stać. Niemniej, Volant to dostrzegał i ta jedna rzecz sprawiła, że mag do tej pory nieco na dystans trzymający mężczyznę, stwierdził, że ta osoba, której tamtego wieczoru zwierzył się ze wszystkich problemów swojego świata, nadal w nim była. I że nadal, chciał ją poznać.
- Oczywiście, nie zmienisz świata z dnia na dzień – zgodził się wzruszając ramionami. – Ale możesz zacząć od siebie – zauważył przy tym, posyłając mu jeszcze jeden łagodny uśmiech. – A co do neutralności, żyję na tym świecie wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że to najprostsza droga do spokojnego życia, to wszystko.
Na naburmuszony ton Łowcy, nawet nie próbował ukryć rozbawienia i roześmiał się, odchylając odrobinę do tyłu na krześle. Rozbawienie migotało w jego oczach, kiedy znów się wyprostował i spojrzał na Łowcę tym razem z butą widoczną w spojrzeniu.
- Cóż, to nie do końca prawda. Nie chciałem byś zrobił tym dzieciom krzywdę. Ale skoro rozumiesz, że nienawiść budzi jeszcze więcej nienawiści, mogę ci pomóc. To był głupi żart, jakich widziałem wiele w swojej nauczycielskiej karierze i cóż, chyba mógłbym ci kilka podobnych podpowiedzieć, jeśli chcesz się łagodnie na tych gówniarzach zemścić – powiedział, a jego twarz przebiegł wyraz złośliwości. – Nie popieram nękania żadnej ze stron, a jak mówi popularne przysłowie, oko za oko, ząb za ząb. Co ty na to? Pójdziesz ze starym magiem wykręcić kilka szczeniackich żartów tym bachorom? – zapytał całkiem poważnie, choć jego oczy lśniły czystą, złośliwą radochą.
Uśmiechający się, pełen zadziorności Volant był na pewno niecodziennym widokiem dla większości osób, chociaż w jakiś sposób jego postawa sprawiła, że i łowcy zaczął udzielać się podobny humor. Tym bardziej zaciekawił się, kiedy mag wspomniał o łagodnej zemście na tych małych gówniarzach, którym rzeczywiście może nie trzeba było od razu grozić nożami.... a czasami głupi psikus mógł podziałać równie skutecznie.
- Nie spodziewałbym się po tobie, że będziesz wyznawcą prawa talionu. Czy to przypadkiem nie przeczy kodeksowi maga? Hah Volant, ty biały kruku!* Akademia musi cię naprawdę nienawidzić - wtrącił się podekscytowany teorią, próbując sobie przypomnieć czy każdy mag praktykował siłę odwetu i dosadnej sprawiedliwości. - Mów dalej, jaki masz na te demoniczne pchły pomysł? - uśmiechnął się równie zadziornie, przybliżając krzesłem do stołu. Oparł się na nim łokciami z zaciekawieniem czekając aż mag zdradzi mu resztę planu. - W takim razie wypadałoby pokazać im, że nie jesteśmy tak starzy i drętwi na żarty.
Volant nie spodziewał się komplementu, bo to chyba był komplement, niemniej na jego twarzy pojawił się skromny uśmieszek. Wiedział, że nie był typowym wyznawcą prawa czarodziejów, bo w jego mniemaniu połowa tych wszystkich postulatów była po prostu durna i stawiała magów w charakterze chłopców do bicia, albo tych na posyłki, a on nie zamierzał być ani jednym ani drugim. Dlatego tak, jego postawa przeczyła kodeksom wpajanym młodym magom, ale tak długo jak to jemu żyło się dobrze i w zgodzie z własnym sumieniem, nie zamierzał się do niego stosować.
- Słyszałem kiedyś, że zasady są po to, żeby je łamać, a kimże ja, drobny mag jestem, by się z tym kłócić? – zapytał niewinnie, uśmiechając się przekornie. Nie był aniołem zstępującym z nieba i nie zamierzał tego ukrywać. Był dużo gorszy od tego, co powinien sobą reprezentować ktoś o jego statusie i wykształceniu, ale nadal, tak długo jak wygodnie było jemu, nie zamierzał niczego w sobie zmieniać.
Ucieszył się, widząc że humor Łowcy poprawił się znacząco, a na jego twarzy pojawił się wyraz podobny do tego, który przedstawiał sobą mag, złośliwej radochy na możliwość utarcia nosa jakimś bezczelnym gówniarzom. Volant przybrał postawę podobną do mężczyzny i opowiedział mu kilka dowcipów, których albo sam padł ofiarą, albo widział jak wpadają w nie jego uczniowie. I choć im nigdy na głos nie proponował, że pomoże im z drobną zemstą, nigdy nie przeszkadzał w wymierzaniu jej, a potem jeszcze bronił swoich uczniów, kiedy zdenerwowani mentorzy przychodzili do niego kłócić się o ich naganne zachowanie, choć żaden nigdy się o tym nie dowiedział. W ogóle Volant uważał, że młodym powinno dać się wyszaleć i załatwiać sprawy we własnym tempie, dlatego nie poganiał kiedy ktoś miał problemy, nie próbował narzucać presji, choć był surowy i nie tolerował lenistwa.
Kiedy wybrali żart, ten najbardziej zabawny do oglądania i zostawiający sporo bałaganu, Volant oddelegował Fena do zdobycia pierza, a sam wybrał się na poszukiwania miodu. Nie przewidział przy tym, że ten dzień będzie częsty w wypadki z udziałem osób trzecich, więc kiedy zderzył się, tym razem z Mae, ciche przekleństwo uciekło mu z ust.
- Czy wy wszyscy macie dzisiaj na mnie jakiś radar? – zapytał ze złością masując sobie czoło, ale kiedy dostrzegł, że to Malleosu, stwierdził, że to może nawet dobrze, że na niego wpadł.
- Eh… No dobra, nieważne, nic mi się nie stało, nie musisz się martwić – rzucił sarkastycznie, ale kiedy tylko się podniósł, wyciągnął rękę do dzieciaka, pomagając mu wstać. – W zasadzie to możesz mi się przydać. Wiesz, czy w zamku mają gdzieś schowany miód? Pitny, albo taki zwykły? – zapytał, a na jego twarz wrócił zadziorny uśmieszek.
Mocno zaaferowany tym co usłyszał oraz nieco zbyt przejęty ilością odrazy którą czuł od młodych demonów, nie zauważył kiedy wpadł na Volanta. Chociaż raczej, nie usłyszał żeby ktoś z naprzeciwka szedł bo samo uderzenie które powaliło go na tyłek było nie do przeoczenia. Początkowo więc zmarszczył brwi, pomasował czoło, a widząc kto jest jego ofiarą, momentalnie złagodniał.
- Przepraszam Volant! Zdenerwowałem się... Nie zauważyłem... - Zaczął podejmować próby przeproszenia go z czego pomocną dłoń przyjął z chęcią. Wtedy też uśmiechnął się do niego nieśmiało. - Przepraszam. Ale widocznie Twój magnetyzm dzisiaj działa aż nadto. - Przyznał jakoś tak niechcąco myśląc o Edenie. Gdy natomiast padło pytanie o miód, jego brew uniosła się, a on targniety zaciekawieniem nagle odpuścił demonom. Na razie oczywiście ale Volant i jego intrygował! Był więc ciekawszym celem.
- A po co Ci miód? Bo wiem gdzie znaleźć. - Zapewnij uśmiechając się tym razem typowo cukrowo, chciał bowiem informacji w zamian za informację.
Znał ten uśmieszek i wiedział co znaczył i na szczęście Mae, nie miał zamiaru ukrywać przed nim celu swoich działań. Niemniej przewrócił oczami, a potem posłał mu drobny uśmieszek.
- Jestem prawie pewien, że godowy ryk Fenrira dotarł i do najdalszych zakamarków zamku, niemniej kilka szczyli waszego rodzaju stwierdziło, że to cudowny pomysł obciąć mu we śnie włosy. Więc żeby ten narwaniec nie zrobił im w odwecie krzywdy, zaproponowałem mu żart na tym samym emocjonalnym i umysłowym poziomie. Do tego jest mi potrzebny miód – zakończył, przyglądając się z zainteresowaniem reakcji Mae. Był ciekaw, czy młody demon miał zdanie podobne do Łowcy, czy raczej do niego samego.
Słysząc odpowiedź Volanta uśmiech momentalnie stopniał, a on zatupał jedną nogą niczym rasowy zając, nadymając przy tym policzki. Dopiero po chwili wziął głęboki oddech żeby nie powiedzieć co o tym myśli po czym spojrzał na niego z drapieżnym błyskiem w oku.
- Więc zdenerwowało nas to samo. Ilość odrazy jaka jest w tych młodych demonach zasługuje na potępienie. Załatwię im naganę u wujaszka, a tymczasem... Miód mówisz? Z tyłu są pasieki i mała spiżarka. - Mruknął dając mu jasno do zrozumienia, że cokolwiek planują on w to wchodzi!
Mag pokiwał głową na odpowiedź demona, uśmiechając się odrobinkę szerzej. Podobało mu się poczucie sprawiedliwości chłopaka, dodatkowo uświadomił mu, że być może pogadanka dla tych maluchów nie należała do jego obowiązków a pana tego zamku. I choć nie spodziewał się, by faktycznie do niej doszło, zganił się w myślach, że tym sposobem zbyt mocno wcisnąłby nos w nie swoje sprawy. Mógł zostać posądzony o wzięcie czyjejś ze stron, a przecież nie o to mu chodziło. Niemniej niewinny żarcik… cóż, to nie mogło nikomu zaszkodzić.
- W takim razie prowadź – powiedział, zacierając wewnętrznie łapki, podążając za demonem w kierunku spiżarni.
Odnaleźli sporą beczkę miodu i z nią na plecach przenieśli się do zamku, do komnaty Volanta, gdzie czekał na nich Fenrir z poduszką wypchaną po brzegi pierzem i zszytą tak, że wystarczyło lekko pociągnąć, by jej zawartość rozsypała się. Mag nie był pewien jak mężczyzna zareaguje na demona, ale jak już wcześniej zdołał zauważyć, z jakiegoś powodu Łowca nie patrzył na niego jak na stworzenie, które z tego czy innego powodu powinien zabić. Wspólnie ustalili miejsce, w którym ustawili pułapkę, w taki sposób, że osoba przechodząca uruchamiała ciąg przyczynowo skutkowy, sprawiając że wiadro wypełnione miodem przechylało się, rozlewając zawartość na osobę poniżej, a to z kolei sprawiało, że wypełniona piórami poszewka rozrywała się, zasypując całą podłogę pierzem, tworząc z ofiary bardzo klejącego się i słodkiego kurczaka…
Volant i Fenrir przyczaili się za zakrętem, w tym czasie Mae miał jeszcze jedno zadanie, sprowadzić te dzieciaki w pułapkę. I żaden z nich nie spodziewał się, że to nie one jako pierwsze pojawią się w korytarzu, uruchamiając cały mechanizm…
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____
____ Fenrir na pewno nie spodziewał się, że to właśnie mag będzie tą osobą, która pozwoli mu wyrzucić z siebie wszystko co tylko obciążało w tej chwili jego myśli. Nie spodziewał się też, że przy Volancie rzeczywiście jego podejścia nieco się zmieni i przede wszystkim złagodnieje. Gniew, któremu potrzebował dać upust mszcząc się na małolatach nie był najlepszym rozwiązaniem o czym łowca sam zresztą doskonale zdawał sobie sprawę. Mógł spowodować jeszcze większy konflikt jedynie podsycając nienawiść demonów do łowców i odwrotnie, a jednak wciąż piekła go urażona duma i szacunek, który na moment stracił potraktowany w ten sposób. Rozwiązanie z jakim wyszedł mag miało więc pomóc mu ją odbudować i Fenrir nie ukrywał wyraźnej ekscytacji na myśl o tym, co już wkrótce czeka tę bandę małoletnich jaszczurów.
Ustaliwszy plan działania, wrócił do swojego pokoju, aby przebrać się w skórzany strój łowcy, sztylety bezpiecznie chowając do pochwy przy pasku od spodni, tak aby rzeczywiście nie raził nikogo w oczy samym faktem posiadania ich. Dalej zajął się zdobyciem pierzu, o który poprosił go Volant, co nie stanowiło dla niego zbyt dużego wyzwania. Była to jego na szczęście ostatnia noc w zamku demonów i nie mógł doczekać się, kiedy wreszcie stąd wyjadą.
____ Chwyciwszy za poduszkę, rozciął ją tak aby dało się w niej bez problemu wysypać pierz, po czym wrócił do komnaty maga w celu zrealizowania pułapki na młode demony. Przystanął w drzwiach, mierząc podejrzliwym wzrokiem Mae, nie spodziewając się zupełnie, że zastanie go w środku. Jego ostre spojrzenie szybko jednak złagodniało, zwracając uwagę na niecodzienny strój w jaki ubrany był demon. Łowca niemal natychmiast zauważył, że wygląda inaczej. Podczas gdy przywykł do widoku odsłoniętych tatuaży na klatce piersiowej mężczyzny, te zostały teraz zakryte przez dobrze skrojoną, białą koszulę. Fen nie mógł już bezpodstawnie się im przyglądać, co wywołało w nim wyraźny niedosyt. W takim wydaniu ciemnowłosy nie zwracał już na siebie tak duże uwagi. Praktycznie niczym nie wyróżniał się od zwykłego człowieka.
Fenrir zerknął z wyrzutem na Volanta.
____ — Co on tu robi? — zapytał oczekując wyjaśnień, spodziewając się, że Mae będzie po prostu próbował odwieść ich od tego, co obaj planowali na jego kuzynostwie. Słysząc jednak, że demon zaoferował się im pomóc, łowca jeszcze raz przyjrzał mu się z pewnym niedowierzaniem. Na usta cisnęło mu się pytanie o co mu chodzi. Jaki ma cel, aby mu pomagać i dlaczego znowu to robi?
____ Zamontowawszy mechanizm na drzwiach, schowali się na rogu korytarza, podczas gdy Mae zaoferował się przyprowadzić młodsze demony, aby te przeszły przez drzwi, które uruchamiały całą pułapkę. Nikt jednak nie spodziewał się, że ktoś może ich w tym wyprzedzić...
____ Eden otworzywszy drzwi, poczuł natychmiast lepką ciecz rozlewającą się na jego głowie, spływającą wzdłuż ramion i pleców. Miód oblepił praktycznie całe ciało demona, sklejając ciemne pasma włosów i przyklejając się do ubrań. Zaraz potem przed oczami rozsypały mu się białe piórka, które natychmiast przykleiły się od miodu. Demon wyglądał jak biała gęś ubrana w pierz! Był mocno zdezorientowany, bo zdecydowanie nie spodziewał się, że może zostać zaatakowanym w tak bezpiecznym dla nich miejscu. Zamrugał zaskoczony, usuwając sprzed oczu kilka piórek, które przykleiły się na jego nosie i policzkach.
Stojąc w miejscu, usłyszał po chwili jedynie stłumiony chichot dzieciaków, które przyprowadził właśnie Mae. Te z początku prawie nie poznały Edena, a zaraz potem rozległy się kolejne salwy śmiechu. Gdy tylko jednak starszy demon posłał im naganne spojrzenie poparte niezruszonym wyrazem twarzy, dzieciaki natychmiast ucichły, spuszczając głowę w szacunku do swojego wuja. Kiedy w korytarzu zapadła głucha cisza, Eden odchrząknął wreszcie kulturalnie, skanując wzrokiem grupkę dzieciaków. Musiał mocniej skupić się na tym, aby utrzymać swoje nerwy na wodzy. Te zaś zostały pierwszy raz mocniej nadszarpnięte.
____ — Czyj był to pomysł? — zapytał wprost z początku spodziewając się, że to młode, znudzone demony postanowiły zastawić pułapkę na któregoś z ich gości. Domyślał się, że to nie on miał być jej głównym celem. Nie usłyszawszy jednak żadnej odpowiedzi, zmarszczył brwi, słysząc za rogiem korytarza stłumione parsknięcie łowcy. Odwróciwszy głowę w kierunku skąd dobiegł dźwięk, nie spodziewał się, że ujrzy Volanta w towarzystwie Fenrira, którzy przyglądali mu się z wyraźnym zmieszaniem na twarzy, niedowierzaniem i chyba najwyraźniej lekkim poczuciem winy.
____ — Powodzenia! — wymigał się szybko łowca i poklepawszy maga po ramieniu, uśmiechnął się zadowolony z siebie ostatni raz omiatając wysmarowanego w miodzie i pierzu demona. Może nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale tego typu widok również go satysfakcjonował i zdecydowanie poprawił mu humor. Wyminąwszy więc ich dwójkę, podszedł do Mae i w pierwszej chwili posłał grupce dzieciaków chłodne spojrzenie, pamiętając nadal o tym co zrobiły. Chowając jednak wszystkie uprzedzenia, pozwolił sobie bezczelnie chwycić starszego demona za nadgarstek i wyminąć z nim małolaty.
____ — Chodź, pomożesz mi w czymś — mruknął, tak aby zapewnić go, że niczego złego nie planował. Zdążył już ochłonąć, przemyśleć to co się stało i pogodzić z utratą włosów. Nadal jednak nie prezentował się najlepiej z tak nierówno przyciętymi kłakami, a sam raczej wątpił w swoje zdolności fryzjerskie, wobec czego po kryjomu liczył, że Mae, który wydawał się dosyć rozeznany w tak prostych, codziennych czynnościach, pomoże mu doprowadzić swoje włosy do porządku.
W tym czasie Eden skupił całą swoją uwagę na magu, próbując wyczuć czy rzeczywiście mógł być zamieszany w umieszczenie pułapki na drzwiach. Raczej nie podejrzewałby jego jako pierwszego, bo zwyczajnie wydawało mu się, że był zbyt dojrzały, aby rzeczywiście posuwać się do tego typu żartów. Wciąż nie był pewien co o tym wszystkim myśleć.
____ — Porozmawiajmy — zaproponował i nie czekając aż mag udzieli mu odpowiedzi, ruszył w stronę swojej komnaty, po drodze zostawiając po sobie ślady kapiącego miodu. Tym zajmie się później.
____ Wchodząc do środka, zostawił drzwi otwarte dla Volanta, a kiedy ten zjawił się w środku, zerknął na niego raz jeszcze, spokojnie zaczynając rozpinać guziki od swojej koszuli. Materiał był nieprzyjemny, wszystko lepiło mu się w dłoniach i chciał się go jak najszybciej pozbyć. Nie dał po sobie jednak poznać, że cokolwiek mogłoby mu przeszkadzać.
____ — Mógłbyś mi wyjaśnić co to miało znaczyć? — zapytał, odpiąwszy ostatni guzik koszuli. W ciągu ostatniej nocy rany, które poprzedniego dnia opatrzył mu mężczyzna zdążyły praktycznie całe się zagoić. To znaczy, że szybko wracał do pełni sił.
Uniósł brew, sceptycznie patrząc na maga, po którym zupełnie nie spodziewał się podobnego zachowania. Z drugiej strony już raz celowo bądź nie, oblał go wodą na barce i demon nie do końca potrafił zrozumieć jego zachowanie. — Przyznaję, że czuję się zaskoczony. Chyba przestałem za tobą nadążać... miód i pierz? Trochę przestarzały wymiar kary.
____ Czy Volant czuł się niekomfortowo z sytuacją? Odrobinę. Czy czuł się winny? Ani trochę. W końcu to nie była jego wina, że to Eden wpadł w małą pułapkę przygotowaną na gówniarzy, a nie one same. Podejrzewał jednak, że zignorowanie demona i pozostawienie sprawy tak jak była nie skończyłoby się dobrze dla ich wyprawy i tylko dlatego postanowił za nim pójść, nie miał przy tym sobie nic do zarzucenia. Ot, jeśli głupi żart bardzo uraził dumę demona, mógł mu wyprać koszulę, albo uszyć nową, nie byłoby to dla niego żadnym problemem. Kiedy wszedł do sypialni Edena, a ten zaczął rozpinać koszulę, odwrócił głowę, nie patrząc w kierunku demona. Od zawsze ciało stanowiło dla niego obiekt badań i ewentualnej pomocy, kiedy ratował i leczył, wtedy nagość mu nie przeszkadzała. Jednak, kiedy nie miała nic wspólnego z leczeniem, nie czuł się komfortowo z myślą, że miałby na kogoś patrzeć.
____ - To nie była kara dla ciebie – powiedział, siadając przy stole, bo nie zamierzał stać pod drzwiami jak strofowany uczeń. – Poza tym, nawet jeśli przestarzała, na tym samym poziomie co „żart” jaki dzieciaki z tego domu wywinęły Fenrirowi. Nie popieram prześladowań i nie zamierzałem udawać, że niczego nie zauważyłem, o co często posądza się magów. Nie zamierzałem też jednak pozwolić, by Fenrir w gniewie zrobił tym dzieciom coś gorszego. Miód i pierze łatwo zmyć, w przeciwieństwie do krwi – zauważył, wbijając wzrok w stół. Słoje widoczne w drewnie były bezpiecznym widokiem.
____ Z ust demona uciekło ciche westchnięcie, nie był jednak ani trochę zaskoczony, że jego młode kuzynostwo mogło zaczepiać łowce, a z kolei ten wraz magiem chcieli się na nich zrewanżować. Czuł jednak w tym także swoją winę, bo nie wytłumaczył młodym, że Fenrir był po ich stronie i nie stanowił dla nikogo zagrożenia. Przynajmniej do momentu, kiedy obaj mieli wspólny cel. Zdejmując koszulę z ramion, odłożył ją na oparcie krzesła po czym sam przeszedł się po pokoju, próbując znaleźć w głowie rozwiązanie na całą tę sytuację. Nie był zły, mimo że to jemu oberwało się najbardziej, ale przynajmniej mógł w ten sposób powstrzymać dalszą próbę robienia sobie na złość.
____ — To nasza wina. Od początku wpajaliśmy im, aby nie ufali i nie zbliżali się do łowców chcąc je chronić. Najwyraźniej jednak te dzieciaki mają w sobie więcej wigoru i odwagi niż nam się wydawało — westchnął miękko mając na myśli siebie i Azuula. — Zajmę się tym, dopilnuję, aby przeprosiły Fenrira — poinformował, znów zerkając na maga. Dopiero po chwili zwrócił uwagę, że ten, odkąd tylko pojawił się w jego komnacie, unikał spojrzenia demona praktycznie w ogóle nie unosząc wzroku znad stołu. Eden nie ukrywał swojego zaskoczenia. Mag widział go już bez koszulki, opatrywał jego rany. Nie mógł więc zrozumieć, czym w takim razie się krępował. Uśmiechając się w duszy do siebie, lekko wyciągnął rękę od przodu po czym kiwnąwszy palcem, ośmielił się unieść siłą woli podbródek Volanta, tak aby ten na niego spojrzał. Intensywnie oczy demony w kolorze roztopionego złota chłonęły każdą zmianę w zachowaniu widoczną na twarzy mężczyzny.
____ — Nie chciałbym konkurować o twoją uwagę z drewnianym stołem. Wydaje mi się, że jestem troszkę bardziej interesujący — znów uśmiechnął się sugestywnie, po sekundzie puszczając swobodnie brodę maga, nie chcąc rozgniewać go swoim zuchwałym zachowaniem. — Pójdę się umyć. Jeszcze raz dziękuję za usunięcie dwimerytu i... hm, osłodzenie mi tego dnia. Powinniśmy niedługo zbierać się do drogi — dodał na zakończenie, chwilę później znikając za drzwiami wydzielonej łaźni z prysznicem.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Początkowa pomoc nie zakładała otarcia się ponownie o wściekłego Fenrira. Szczęśliwie, Volant zaangażował ich do tego stopnia, że obecnie obydwaj pracowali ramię w ramię żeby zastawić sidła na głupie demony. W tym czasie miał idealną okazję żeby przyjrzeć się stratom jakie te wywołały we fryzurze łowcy i chociaż zawsze ubolewał nad utratą długich włosów tak nie mógł odmówić pewnego pazura którego ta fryzura dodawała mężczyźnie. W prawdzie wymagała drobnych poprawek, kilku dodatkowych pociągnięć nożyczek czy odpowiednio ostrego sztyletu ale tak, Fenrir wyglądał zniewalająco co wedle jego teorii nie powinno być możliwe. Niemniej, kilkukrotnie przyłapany na gapieniu się uśmiechał się do niego pięknie, udawał że nie wie o co mu chodzi na idiotyczne pytania „co?” po to by po chwili ponownie śledzić go wzrokiem.
Gdy natomiast wszystko było już przygotowane z dumą spojrzał na ich dzieło, wymienił jeszcze z nimi rozbawione spojrzenia po czym zaoferował się całą zgraję przyprowadzić. On nie budziłby żadnych podejrzeń, a wmawiając im, że ma przygotowaną jakąś gre najpewniej wywoła ogrom entuzjazmu. Dlatego też mijając pułapkę dzięki swojej umiejętności poszedł szukać hałaśliwej bandy, nie podejrzewając, że zanim ją znajdzie wydarzy się istna tragedia.
Mechanizm został zwolniony z cichym świstem który doszedł do jego uszu i spowodował zmarszczenie się brwi. Czyżby sam to aktywowali? Wątpił żeby Volant i Fenrir byli tak durni żeby sprawdzać „czy aby na pewno to działa”. Dlatego też z zaciekawieniem wyjrzał zza róg korytarza którym zmierzał wraz z młodymi demonami po czym do jego uszu doszła salwa śmiechu. Jemu w przeciwieństwie do dzieciaków, powietrze zatrzymało się w płucach, a oczy rozszerzyły do wielkości spodków.
- Eden… – Próbował się uśmiechnąć, ba! Był gotów podejść i polizać go po policzku żeby tylko starszy demon się na nich nie rozgniewał ale zamiast tego został złapany przez łowcę i odciągnięty z miejsca zdarzenia. Cóż, trochę bał się, że cała złość przyjaciela zostanie wylana na maga, a z drugiej strony zastanawiał się czy te dziwne wibracje jakie panowały między nimi za każdym razem jak tylko na siebie spoglądali nieco gniew zamortyzują. Wyjrzał jeszcze na nich patrząc jak aura demona się zmienia, jak dzieciaki uciekają od niego w popłochu po czym jakoś tak mimochodem spojrzał na tyłek Fenrira.
- Czemu chodzisz w zbroi? – Zapytał zdziwiony, a gdy został zabrany do komnaty obecnie należącej do łowcy uśmiechnął się niewinnie. – Dopiero co się ubrałem, nie każ mi się rozbierać. – Zaczepił go nie chcąc żeby z przyczyn całkowicie niezrozumiałych ten zaczął na niego krzyczeć. Był zły na demony, rozumiał to ale jednocześnie to nie była jego wina. Jak mocno zdziwił się gdy otrzymał w rękę sztylet, a łowca usiadł na krześle z wysokim oparciem i kazał mu coś zrobić z tym bałaganem na jego głowie. Delikatny uśmiech od razu pojawił się na jego ustach, a on podwijając rękawy podszedł do niego muskając palcami dłuższy kosmyk.
A później się zaczęła walka z wiatrakami.
Fenri się kręcił. Za każdym razem jak zbliżał do niego sztylet drętwiał po czym poprawiał swoją pozycję. Próbował się rozluźnić ale ponownie się denerwował. Jakby zaufanie które starali się wybudować do tej pory wyparowało bezpowrotnie. Ostatecznie, mała żyłka zapulsowała na jego czole, złapał go za ramiona i mocno przycisnął w dół. Pochylił się nad jego ucho wzdychając z rozgoryczenia.
- Fenri. – Zaczął głębokim pomrukiem. – Jak nie przestaniesz się wiercić to Ci co nieco utnę. – Ostrzegł go odwracając usta do jego ucha po to by je zaczepnie musnąć. – A obydwaj wiemy, że byłaby szkoda. – Delikatnie go przygryzł walcząc z nim jak z niepokornym psem. Ostatecznie wyprostował się, poklepał go po ramionach i już zdecydowanie spokojniej zabrał się za równanie włosów. Przy okazji w ogóle nie odmawiał sobie bawienia się nimi, rozczesywania palcami czy gładzenia. A gdy znalazł punkt na który Fenrir całkiem się rozluźnił pozwolił sobie go chwilę pomasować oceniając przy okazji do czego chce doprowadzić. Trochę krótsze z tyłu, trochę dłuższe z przodu, zostawił mu grzywkę po czym obszedł go od przodu przygryzając wargę.
- Och, aż mam ciarki. Cudownie wyglądasz. – Oświadczył zaczesując mu kosmyk za ucho po czym idąc po lustro żeby Fenrir sam ocenił stanął tak żeby widział i czekał na komentarz.
Wydawało mu się, że nie będzie miał z tym żadnego problemu, aby oddać się w ręce demona, który miał za zadanie jedynie wyrównać mu niedbale przycięte końcówki. Kiedy jednak przyszło co do czego i został posadzony na krześle, a ostry nożyk przesuwał się tuż przy jego szyi, tętnicy czy uchu, łowca wcale nie czuł się spokojny. Nie mógł się zrelaksować i pozbyć wrażenia, że w tej chwili był łatwym celem do zabicia nawet jeśli Mae nigdy nie dał mu powodów, aby myśleć, że chce mu coś zrobić. Być może fakt, że nie widział go, siedząc do mężczyzny tyłem sprawiał, że czuł się jeszcze mniej pewnie, co z kolei doprowadzało do tego, że wiercił się, odsuwał i drgał za każdym razem, gdy tylko ten próbował przyciąć mu włosy. Dopiero chłodny oddech tuż przy jego uchu sprawił, że Fen na moment zesztywniał i wbił się mocniej w oparcie krzesła. Ciarki mimowolnie przeszły go od karku w dół kręgosłupa choć tym razem nie było to spowodowane strachem. Mae zamienił jego lęk w coś zupełnie innego, tak że mimowolnie zrobiło mu się gorąco, czując usta demona tak blisko swojego ucha.
- Uważaj żebym ja ci czegoś nie obciął. Twór ogonek aż prosi się o... yhm, ty! - próbował mu się odgryźć jednak, gdy tylko poczuł niespodziewanie zęby przejeżdżające po płatku, zamilkł natychmiast, zaciskając mocno wargi, aby przypadkiem nie westchnąć. Bezczelny! Bezwstydny cholerny jaszczur! - Dobrze się bawisz? - fuknął niemalże obrażony na to, co demon z nim wyprawiał. Nie ukrywał jednak, że coraz mocniej doprowadzał go do granic własnej wstrzemięźliwości.
Kiedy skończył, Fenrira zdążył już zboleć tyłek od siedzenia na krześle i gdy tylko demon odłożył nożyk, wstał, aby przejrzeć się szybko w lustrze. Wyglądał... na pewno inaczej. Możliwe, że nawet krótkie włosy odmłodziły go i uwydatniły jego urodę, ale to dopiero komentarz ciemnowłosego uświadomił go, że nie prezentował wcale tak źle. Posławszy mu krótkie spojrzenie, odłożył lustro na bok, podchodząc w kierunku demona. Zrobił kilka luźnych kroków w jego stronę, dopóki nie stanęli naprzeciwko siebie.
- Ah tak? Aż tak ci się podobam? Jesteś z siebie zadowolony? - uśmiechnął się przekornie, a jego palce zaczepiły się na guzikach od koszuli mężczyzny. Pod materiałem czuł wyraźne mięśnie i silną klatkę piersiową. Wcześniej nie miał okazji jej dotknąć, a szkoda, bo kusiło go od samego początku. - Ładnie ci, ale chyba wolę cię bez niej. Hm, dziękuję wystarczy? - oparł dłoń na jego piersi, uśmiechając się figlarnie, niewinnie sugerując, że demon powinien pomyśleć o swojej należytej zapłacie.
Podchodzący do niego Fenrir zawsze budził dwojakie uczucia. Z jednej strony bardzo czujnie go obserwował żeby nie zrobił czegoś niespodziewanego, a z drugiej wręcz oczekiwał od niego zaskoczenia. Tym razem było podobnie chociaż przez cały czas gościł na jego ustach uśmiech. Rozumiał już co robili w takich momentach, rozumiał, że flirtują i w ogóle sobie tego nie odmawiał. Wątpił żeby było to traktowane przez łowcę inaczej niż rozrywka dlatego chętnie go zaczepiał. Podobnie teraz gdy ten gładził go po piersi.
- Podejrzewam, że wolisz mnie bez ale robiło mi się już trochę mokro pod stopami od Twojej śliny. Nie chce żebyś się odwodnił to się ubrałem. – Stwierdził wykorzystując szansę na swoje „dziękuję”. Nadstawił policzek na całusa nie specjalnie spodziewając się, że ten jeszcze po tych wrednych słowach go wykona, a gdy tylko dostrzegł rozgoryczenie na tej całkowicie innej przez fryzurę twarzy, spodziewał się też ciosu prosto w żebra. Stęknął dając mu satysfakcję po czym uśmiechnął się do niego wrednie.
- Dobrze! Sam sobie wezmę! – Oświadczył w momencie do niego doskakując i łapiąc za oba policzki cmoknął go soczyście w czoło. Nie dał mu przy tym się opamiętać i lecąc od razu do drzwi zaczął ze śmiechem na ustach uciekać po całej rezydencji.
Fenri dorwał go w ogrodzie. Nie wiedział jak ale skubaniec był mega szybki i zdecydowanie powinien z nim poćwiczyć albo częściej go prowokować bo w takim tempie skończy jako przystawka jeszcze w połowie podróży. Oczywiście, nadal się śmiał na całego chociaż w momencie gdy ręka łowcy oplotła jego ogon zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na niego drapieżnie.
- Fenri. – Oblizał się. – Bo ja Cię tak złapie. – Ostrzegł, a pociągnięty niczym trofealna ofiara z powrotem do rezydencji zaczął dopytywać o formę kary. Tak, nadal ze sobą flirtowali, a on powoli nie orientował się czy aż tak powinni. Dwuznaczności aż się lały! Przynajmniej, do momentu gdy koło niego minęła zagroda, a on oplótł ogon dookoła jego ręki i lekko go zatrzymał.
- Wiesz, czuję niedosyt nieudanego żartu na dzieciakach. – Mruknął kiwając głową na te agresywne cholery: stado białych gęsi, uśmiechając się przy tym znacząco i zaraz, otrzymując dokładnie taki sam uśmiech.
Zajęło im to mniej więcej kwadrans zanim zagonili gęsi do rezydencji, rozjuszyli je na tyle, że te chciały popodgryzać im dupska, a później z premedytacją wpuścili do wielkiego salonu w którym cała zgraja nudziła się czekając na obiad. Mae momentalnie pozamykał wszystkie wyjścia z Sali po czym stając koło Fenrira i własnymi plecami tamując największe, dwuskrzydłowe drzwi czekali na rozpętujące się piekło. Cóż, może było to nierozsądne ale wrzaski bólu i przekleństwa kierowane przeciwko ptactwu szybko sprawiły, że buchnęli gromkim śmiechem. Nie byli okrutni, otworzyli drzwi gdy jęki zaczęły przechodzić w piski i z przyjemnością obserwowali jak cały gang wybiega z prędkością światła przed atakiem. Natomiast ilość satysfakcji jaką mu to dało był nie do określenia. Uśmiechnął się szeroko do Fenrira, poprawił koszulę po czym oświadczył, że teraz mogą się pakować! Nucąc radośnie pod nosem ruszył na górę i zanim zniknął w komnacie którą dzielił z Edenem zaczesał kosmyk za ucho łowcy.
- Tak, teraz będę Ci je macał. Co najmniej tydzień, aż się przyzwyczaję. – Zapewnił już typowym dla siebie, uroczym tonem po czym dopytał czy spotkają się jeszcze raz przed wyjazdem żeby ustalić ponownie swoje role, wejść w nie i opracować ewentualnie wspólny front. Gdzieś pomiędzy strzelaniem mu po łapach i mruczeniem, że ma go zostawić Fenri się zgodził na co ponownie już, rozstali się w rzucając sobie spojrzenia przez ramię. Zdecydowanie był durny jak but ale wchodząc do komnaty uśmiechał się jak głupi do sera.
Zanim natomiast zajął się pakowaniem podszedł do Edena którego objął za szyję i przytulając się do niego jak stęskniony szczeniaczek wreszcie go przeprosił. Nie chciał mu wyrządzić krzywdy, przynajmniej nie niespecjalnie i zapewniał, że to był jedyny taki dziwny wybryk, reszta będzie mu dedykowana i rzeczywiście dla niego przeznaczona.
- Przy czym mam nadzieję, że swojego ulubionego maga nie skarciłeś za bardzo? To nie do końca była jego wina. Znaczy, w ogóle nie jego bo nie wiem skąd się tam wziąłeś. – Mruknął składając ich rzeczy i lekko marszcząc nos. – No ale mniejsza, jak czujesz tą podróż? Martwisz się? – Dopytał zagadując go, lepiej się mu pracowały gdy Eden uspokajał jego wybujałą wyobraźnię i zdecydowanie pewniej się czuł gdy demon wyjaśniał, że zawsze miał plan B. Idealne chwile przed ponownym wyruszeniem w drogę.
Pierwszy raz obrywając tak solidnie w twarz musiał przyznać, że go zamroczyło. Jego nieprzyzwyczajone do bólu ciało wiło się wewnętrznie próbując coś zaradzić na piekące uczucie okalające całą jego twarz. Nic jednak nie pomagało. Sącząca się stróżka krwi smakowała paskudnie, podobny smak rozchodził się po całych jego ustach. Oko pulsowało i przez to nieco tracił ostrość widzenia. Dodatkowo cały ten stres na który kompletnie nie był przyzwyczajony. On, w ogóle nie był do niczego przyzwyczajony! Nie spodziewał się aż tak okrutnego traktowania, nie spodziewał się, że będąc całkowicie uległym i tak oberwie. Na domiar złego, nie spodziewał się aż takich skutków dwimerytu co przy diagnozie Volanta mogłoby wydawać się logicznym. Nie wydawało się bo go bolało. Całe ciało, żołądek, twarz i serce gdy widział jak źle jest, jak mocno wdepnęli.
Niesamowita waleczność Juliana wprawiała go w poczucie równie mocnego jak ten fizyczny ból. Sam mu mówił, że stawianie oporu w takim miejscu może kosztować życie, że bycie nieposłusznym może się na nich obu odbić. Tymczasem co blondyn robił? Właśnie powalił drugiego, trzeciego i kolejnego napastnika uśmiechając się przy tym z taką domieszką szaleństwa, że on miał ciarki. Czy to nadal był ten sam przyjacielski Julek który toczył z nim długie rozmowy przy zachodzącym nad rzeką słońcu? Nie wiedział czy był bardziej zszokowany pozytywnie czy negatywnie, liczył się natomiast efekt. Po chwili zwrócili na siebie uwagę wszystkich możliwych osób w okolicy; kierownika targowiska, całej pirackiej zgrai która potrzebna była na jednego łowcę i jego – jak w pysk wikinga, najbardziej znaczącej osoby w okolicy. Jego oczy błysnęły gdy rosły mężczyzna odziany w skóry zmierzał prosto w stronę łowcy, serce zadrżało mu z trwogi, a łapiąc spojrzenie niebieskich tęczówek nakazujące sobie zachowanie spokoju, musiał przełknąć z trudem ślinę.
Nic nie słyszał. Nic nie rozumiał. Obserwował za to mowę ciała, która z obu stron przepełniona była pewnością siebie. Chyba już rozumiał dlaczego czuł się przy nim bezpiecznie, dlaczego taki komfort zapewniał mu niższy i młodszy od niego mężczyzna. Był niezwykły. Agresywny i łagodny, przepełniony morderczym apetytem i okraszony najcieplejszym pod słońcem uśmiechem. Prosił go. Jasno dawał mu znać, że właśnie rozpoczynał się ich plan, a on? On nadal leżał w tym błocie, dusząc się dwimerytem, pozbawiony chroniącego go odzienia. Nie umiał się wziąć w garść, nie umiał przyzwać na twarz spokoju i wyniosłości godnej księcia. Chociaż przecież na statku mu to wychodziło! On… chciałby usiąść obok negocjującego Julka, słuchać jego pewnego i melodyjnego głosu, śledzić jego błyskotliwy umysł. Nie mógł i cierpiał również z tego powodu.
Przyciągnięty bliżej Juliana spojrzał na niego ufnym, zbolałym wzorkiem. Ledwo powstrzymał łzy, piekło go za każdym jednym razem gdy chciał w ten sposób pozbyć się balastu dlatego dusił to wszystko w sobie, próbował być twardym. Nie wychodziło mu to i pokazywał to przy każdym kroku. Widocznie, to właśnie kupiło wikinga. Jego drapieżne oczy długo wodziły po jego ciele. Szczupłym ale absolutnie nie wyrzeźbionym, o delikatnej i jasnej skórze, twarzy pokrytej bólem chociaż obrażenia nie były w ogóle poważne, trzęsący się przez brak odzienia. Zasadniczo, Julek miał rację. Jego dupa pasowała idealnie na szlachecki tyłeczek i chociaż on wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego jak wiele zaprzepaścił przez Akademię, tak teraz był temu wychowaniu wdzięczny.
- Dlaczego ma na sobie dwimeryt? – Zapytał mężczyzna mocno podejrzliwym tonem na co Julian od razu wtrącił się, że jak się ma kiepskie zaopatrzenie na statku to i półśrodkami później się ratować trzeba. Nie protestował przeciwko takiemu stwierdzeniu, widocznie blondyn w jakiś dziwny i całkowicie niezrozumiały dla niego sposób zaskarbił sobie sympatię wikinga, kupił jego humor. Nie pozwolono więc dojść do słowa nikomu kto mógłby wspomnieć o jego magicznych uzdolnieniach, a wyśmiani już po raz wtóry piraci; za ich słabych ludzi, słabe zorganizowanie i ostatecznie za słabe wyposażenie, nie mieli absolutnie nic do powiedzenia. Cóż, z jego punktu widzenia nadzieja na odrobinę ulgi. Niestety, nie prędko jej zazna bo po prowadzeniu przez tłum na targowisku zostali ponownie władowani do klatki. Czy… oni tutaj nie mieli innych środków transportu?! Do tego cuchnęło dość mocno niezidentyfikowanie, ale niemiłosiernie. Skrzywił się i znowu poczuł jak się mu robi źle, jak żołądek nie wytrzymuje chociaż nie miał już czym wymiotować.
Całość kordonu składającego się z kilku wozów wypełnionych niewolnikami ruszyła z targowiska w momencie gdy słońce chylił się bliżej linii horyzontu. Nie było ciasno, mogli rozprostować nogi, a on mógł przymknąć oczy walcząc z tym niedorzecznym łupaniem w głowie. Świadomość tego, że Julian był obok ponownie napełniła jego wnętrze spokojem, dawała możliwość zregenerowania wątłych sił. Niestety, przyjemność nie trwała długo, a oni po około godzinie jazdy znaleźli się w rozbitym, tymczasowym obozie nad leniwie płynącą rzeką. Do jego nosa doszedł zapach pieczonej dziczyzny na co żołądek się mu zacisnął i ponownie zwariował. Jednocześnie zrobiło się mu okropnie źle i poczuł okropny głód. Wtedy też klatka została otwarta, a w jej progu stanął mężczyzna o intensywnie kasztanowej brodzie zaplecionej w warkoczyki. Podobnie rosły, podobnie męski z podobnie ostrym spojrzeniem. W jego postawie nie było jednak tego co mieli piraci: niczym nieuzasadnionej agresji. Dał im jedynie wszystkim znać, że mają wyjść i ustawić się w linii.
Obawiał się. Poważnie obawiał się kolejnego spuszczenia łomotu za coś kompletnie nieuzasadnionego dlatego czy tego chciał czy nie, delikatnie chował się za Julianem. Ostatecznie jednak, nabrał powietrza jakby oddychał pierwszy raz w życiu, jakby gwałtownie wynurzył się z pod wody, w chwili gdy dwimerytowy łańcuch opadł z jego szyi. Po chwili również i jego ręce zostały oswobodzone, a on myślał, że zemdleje z tej ulgi jaka nagle go zalała. Szczęśliwie i tym razem na pomoc przyszło ramię blondyna, a on nieco się na nim opierając pozwolił na zebranie się w sobie i próbę podjęcia kolejnej rundy walki o wolność. Stanął prosto, zalany potem ale z wyraźną ulgą w oczach po czym ten o kasztanowych warkoczach do nich przemówił.
- Będziecie przygotowywać się do podróży która zajmie dwa do trzech dni na morzu. Otrzymacie dzisiaj stosowne odzienie, strawę i polecenia. Odpoczniecie, a my będziemy was obserwować. Warunkiem otrzymania jedzenia jest kąpiel. Z mydłem, później Inspekcja pod kątem pasożytów. Ubranie się i wykazanie inteligencją. Głupi: będą zabijani, nieposłuszni: będą zabijani. Rozważcie swoją sytuację, a teraz do rzeki. – Oświadczył w momencie gdy dookoła nich zebrało się jeszcze więcej wikingów. Wszyscy wyglądali na mądrych i poczciwych ludzi, szkoda że pozbawiali innych wolności. Niemniej, Isia ogromnie zdziwiło to podejście, fakt traktowania ich jak cenny, a nie konieczny towar. Upewnił się w oczach Julka, że to nie żart po czym drepcząc ponownie za jego plecami z błogosławieństwem przyglądał się zbliżającej wodzie. I rzeczywiście! Otrzymali małe kostki mydła i nakaz wyszorowania się do stanu pozwalającego zlizywać z nich miód. Instrukcje idealne, a fakt, że przyjemnie chłodna woda koiła jego ból w ogóle sprawił, że położył się i leżał tak dłuższą chwilę patrząc w niebo.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Julian był niemal pewien, że trafiło im się jak ślepej kurze ziarno. Sporo słyszał opowieści o wikingach i choć nie były one chwalebne, bo jednak napadali na inne krainy, grabili, łupili, kradli i porywali ludzi, nigdy nie zabijali bez powodu. Nie zostawiali za sobą spalonych wiosek, ani krwawych masakr, jeśli się ich do tego nie sprowokowało. Osoba Elrenda tylko go w tych przeświadczeniu utwierdziła, tak samo jak spacer po targowisku i potem, pomiędzy obozowiskami handlarzy niewolników i tych, który zniewolonych ludzi kupowali. Podtrzymywał Isia, pomagając mu iść i choć martwił się, gratulował mu przy tym w duchu. Ta biedna twarz, zbolała ze łzami zebranymi w oczach, drżące ze strachu ciałko i kompletne przerażenie sprawiały, że jego historia o księciu Rote stawała się prawdziwa. Żadne książątko wychowane na zamku nie wytrzymałoby takiego zachowania. I choć naprawdę było mu szkoda białowłosego, bo wiedział, że to nie była tylko gra, nadal dzięki niemu trafili w ręce kogoś, kto mimo swoich czynów posiadał sumienie.
Kiedy dotarli do obozu wikingów, aż westchnął czując zapach pieczonego mięsa. Był taki głodny, że gdyby mógł, pożarłby całą pieczeń, nie pozostawiając ani grama mięsa. Przez całą podróż im wszystkim skąpili jedzenia, ale jemu dawali szczególnie mało, widząc co był w stanie zrobić kiedy był w pełni sił, ledwo tyle, by był w stanie przeżyć podróż. Podejrzewał, że Isio był tak samo głodny, biorąc pod uwagę, że przez całą podróż targały nim torsje i zazwyczaj to co zjadł niemal od razu wyrzucał z siebie.
Nadal nie byli bezpieczni, ale bezpieczniejsi, stwierdził kiedy dostali mydełka, ręczniki, ubrania na przebranie i rozkaz wyszorowania się do czyta. Julian chętnie wszedł do rzeki, natychmiast namydlając siebie, zostawiając resztkę na włosy, które w podróży zdążyły stracić swój popielaty kolor, stając się po prostu okropnie brudne. Jak na księcia przystało, nienawidził brudu, więc kiedy zmył z siebie smród tych wszystkich klatek, w końcu znów poczuł się jak człowiek. Widział też, że jego wygląd, śliczna twarz otoczona jasnymi kosmykami przyciągała spojrzenia. Ale nie tylko on zwracał uwagę. Ismail, który zbyt długo leżał w wodzie stał się celem jednego z mężczyzn. Julian zauważył jego ruch, zmarszczone brwi i stanowczy krok. Kucnął, będąc gotów zaatakować, bo nie był pewien, w jaki sposób mężczyzna miał zamiar poinformować Isia, że zbyt długo oddawał się rozkoszom kąpieli, jednak… zawahał się.
Jego wzrok powiódł po okolicy, zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy na niego patrzyli. Dostrzegali jego postawę przyczajonej w krzakach pantery i czekali… I on czekał, czując jak mocno biło mu serce. Adrenalina szumiała mu w uszach, a język zwilżył wyschnięte wargi. Wiking nadal się zbliżał, a jego mina zrobiła się jeszcze groźniejsza. Julian już miał dać za wygraną. W końcu, nie po to przekonał mężczyznę do tego by ich zabrał, tylko po to, by go teraz zabił, a jednak… kiedy zaczął się rozluźniać, jego wzrok padł na Erlenda. Wiking patrzył prosto na niego, siedząc przy jednym ze stołów stojących niedaleko. Kiwnął głową. Do niego. Jakby dawał mu pozwolenie na to, by pokazał na co go stać. Usta Juliana wygięły się w drapieżnym uśmiechu. Skoro tak…
- Hej, chyba już ci wystarczy! Wstawaj bo nie dostaniesz żarcia – odezwał się rudobrody wiking do Ismaila, a kiedy ten nie zaczął podnosić się wystarczająco szybko, wyciągnął rękę w jego stronę, chcąc go dotknąć, ale nie dał rady.
Zanim mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, co się stało, leżał powalony w wodzie, nad sobą mając uśmiechniętego blondyna, który patrzył na niego z ostrzeżeniem. Kiedy ten zbliżył się do Ismaila, Julian poruszył się błyskawicznie, znajdując się tuż przed nim, odbijając obie ręce wikinga do góry, by wbić się pomiędzy jego nogi i napierając na niego swoim ciałem, złapać go pod kolanami i przewrócić, używając siły i znajomości działania stawów. Wiking padł w wodę, a Julian natychmiast odsunął się, spoglądając na zaskoczoną twarz rudobrodego.
- Nie dotykaj go – powiedział tylko, zaraz wyciągając dłoń do zaskoczonego białowłosego, pomagając mu wyjść na brzeg.
- Ej, Ronald, pokonała cię Złotowłosa – parsknął drugi wiking o dużo młodszej twarzy ledwo obsypanej jasnym zarostem.
- Ciebie też mogę jeśli chcesz – prychnął Julian, zasłaniając sobą Isia, pozwalając mu w tym czasie ubrać się w spokoju. Sam nadal był bez koszulki i bez niczego, ale nic sobie z tego nie robił, nie przeszkadzało mu to w żaden sposób.
Młodzik spojrzał w kierunku Erlenda, a kiedy ten kiwnął głową w ramach zgody, chłopak wyjąl zza pasa topór, spoglądając przy tym z wyzwaniem na Juliana.
- A ja nie dostanę broni? – zapytał niewinnie, ale zaraz odezwały się oburzone głosy, że nie. Wzruszył ramionami. – W porządku, pozwolicie tylko, że się ubiorę – powiedział, a młokos jakby dopiero wtedy dostrzegł, że Julek nadal był nagi i pokrywając się rumieńcem, machnął ręką na zgodę.
Koszula była na niego za duża, z resztą tak samo jak spodnie, ale te na szczęście miały sznurek, którym mógł się obwiązać, by nie zsuwały mu się z tyłka. Buty zostawił swoje. Łowcy mieli specjalne obuwie, o znacznie grubszej podeszwie i czubkach obitych metalem, same w sobie stanowiły śmiertelną broń, której jednak tym razem nie zamierzał wykorzystywać, aczkolwiek jeden atut wypadało mieć.
- W porządku, jestem gotowy – powiedział, stając na nieco bardziej ubitym kawałku ziemi.
Młodzik nie czekał, zaatakował go natychmiast, nie dając mu szans nawet na chwilową obserwację przeciwnika. Sprytne i efektowne. Julian musiał się wycofać, jeśli nie chciał oberwać ostrą jak brzytwa krawędzią topora. Ale to wystarczyło by przynajmniej jednej osobie zaimponować. Nie wszyscy byli w stanie uniknąć takiego ciosu. Wikingowie choć wyglądali na powolnych i zwalistych, w rzeczywistości byli okropnie szybcy i zwinni. Byli niekwestionowanymi mistrzami posługiwania się bronią białą. Przyglądając się temu młodemu, Julian tęsknił za swoim mieczem. Miał nadzieję, że Fenrir go znalazł…
W końcu jednak zmęczyło go uciekanie. Nie miał na to siły, chciał więc to skończyć szybko. Kiedy wiking zaatakował po raz kolejny, szerokim zamachem, Julian nie odskoczył, schylił się tylko, nurkując pod ramieniem chłopaka, by znaleźć się jak najbliżej, a kiedy to się stało, z całej siły jaka mu pozostała uderzył go w splot słoneczny, wyprowadzając jednocześnie krótkiego sierpowego z dołu, który trafił w mimowolnie schylającego się od uderzenia chłopaka. Jęk uciekł spomiędzy jego warg, a topór wypadł z dłoni, ale Julian nawet nie próbował go łapać. Nie miał szans z więcej niż jednym wikingiem na raz, do tego tamci byli starsi i pełni sił. Znał swoje możliwości i nie przeceniał ich. Zmęczył się, a z głodu kręciło mu się w głowie, więc kiedy tylko odsunął się odrobinę od młodego mężczyzny, padł na trawę, chowając głowę między kolanami.
- Nieźle jak na takie chuchro – usłyszał nad sobą suchy głos Eldrenda, nie podniósł jednak głowy, istniało ryzyko, że zwymiotuje, choć kompletnie nie miał czym. Żołądek ściskał mu się z wyczerpania i głodu. – Gdzie się tego nauczyłeś? Rycerze na zamku nie potrafią takich rzeczy – zauważył, zaraz potem czując silne ręce, które go podniosły i poprowadziły w stronę stołu, przy którym siedział Isio i reszta zakupionych niewolników. Nikt nie odważył się patrzeć na wikinga.
- Nie jestem rycerzem – odpowiedział Julian, siadając ciężko na ławie. – Jestem Łowcą, a raczej byłem, zanim zostałem sługą – dopowiedział, łapiąc podany mu przez Ismaila kubek z wodą, którą wychylił niemal natychmiast, nie wiedząc nawet że był tak bardzo spragniony.
- To sporo wyjaśnia – mruknął Elrend, przyglądając mu się jeszcze chwilę, po czym odszedł, zostawiając ich pod okiem burkliwego rudobrodego, który wyciskał sobie wodę z włosów, patrząc nieprzychylnie na blondyna.
Ale Julian już o nim zapomniał, tak jak o pokonanym młokosie, w momencie w którym na stole pojawiła się pieczeń, a jeszcze inny mężczyzna z krótkimi czarnymi włosami, ale długą brodą z oznakami siwizny, zachęcił ich wszystkich żeby jedli. I choć Julian dużo smacznych rzeczy miał okazję próbować, po głodówce jaką zapewnili im piraci, nic nie smakowało mu tak dobrze.
Volant próbował sobie przypomnieć, jak się mówi, jak się pyskuje i przede wszystkim, jak się zamyka powieki, kiedy jakaś dziwna siła zmusiła go, by uniósł głowę znad blatu stołu i spojrzał na Edena. I jak bardzo widok opierzonego i polanego miodem demona w korytarzu go bawił, aż parsknął głośnym śmiechem, teraz uznał ten widok za… cóż… nie miał słów, by określić to co widziały jego oczy. A widziały jak miód spływał po mięśniach mężczyzny, znacząc jego jasną skórę złotem i sprawiając że jego piękno stało się zupełnie innym doświadczeniem, takim, które przywołało okropne gorąco gdzieś z głębi trzewi i wywołało rumieniec na jego policzkach. Miał ochotę na niego nawrzeszczeć, zapytać, co on sobie w ogóle wyobrażał, wtargnąwszy w jego wolę, ale kiedy tylko próbował otworzyć usta wychodził z nich niezrozumiały bełkot, do tego się jąkał! Nie brzmiał, bo nic co opuściło jego wargi nie brzmiało jak słowa, a jednak wiedział i czuł, że się jąkał. Tym bardziej się zamknął i choć nigdy, przenigdy nie spotkał osoby, która byłaby w stanie sprawić, że zapomniał jak się mówi, nie podobało mu się to. To, ani uśmieszek, który Eden mu posłał, a który to krążył za nim jeszcze tydzień później, a który to widział za każdym razem kiedy tylko zamykał oczy. Głupi Eden! Głupi ociekający miodem, szalenie przystojny i męski demon!
Kiedy rankiem następnego dnia mag kończył ubieranie się, narzucając na siebie przerobioną tunikę, by wyglądała jak kogoś kto mógłby parać się wróżbiarstwem, miał w sobie wiele wątpliwości. Wiedział, że podróż z cyrkiem była ich jedyną szansą, a jednak… kompletnie temu pomysłowi nie ufał. Tak samo jak trupie cyrkowej, która na kilomter śmierdziała mu podstępami i wyzyskiem, ale niemal to samo myślał o każdej formie rozrywki, która zakładała robienie czegoś w większej grupie osób niż jedna, do tego poza bezpiecznymi murami jakiejś biblioteki. Tak, nie miał pojęcia czym była zabawa, a raczej, miał, swoją własną definicję tego pojęcia i nie zakładała ona przebywania wśród tylu osób. Dlatego kiedy spotkali się przed domem Azuula, był w wyjątkowo kwaśnym humorze, którego nie poprawiał mu pewien demon, który to uśmiechał się do niego tak samo łagodnie jak wcześniej, a któremu to patrzył z uporem maniaka w oczy, unosząc hardo podbródek, jakby sobie i jemu chciał udowodnić, że wcale aż tak bardzo nie zawstydził się widokiem jego nagiej klatki piersiowej i wcale, kiedy na niego patrzył nie przypominał sobie tego, jak perwersyjnie wyglądał miód spływający mu pomiędzy piersiami. Dopiero kiedy demon odwracał od niego wzrok pozwalał, by niewinność przejmowała nad nim władzę i odruchem, którego nie kontrolował, zakrywał sobie oczy, jakby w ten sposób mógł pozbyć się widoku spod powiek.
Uspokoił się dopiero po jakimś czasie, przyzwyczajając znów do widoku ubranego Edena i atmosfery podekscytowania jaka panowała między Fenem i Mae, kiedy jeszcze raz powtarzali plan i swoje zmyślone tożsamości, które mieli wcisnąć cyrkowcom. On… cóż, nie był najlepszym wyznacznikiem zabawy, ani tym bardziej nie posiadał w swoim repertuarze sztuczek wymagających sprawności fizycznej, a do tego, do czego przywykł, potrzeba było magii. Zostało mu więc to, co wymagało jedynie odrobiny wyobraźni i znajomości gwiazd. Potrafił z nich wróżyć bez użycia czarów, jednak wtedy przyszłość, w którą patrzył była mętna, nie sięgała dalej jak na kilka dni, czy jeśli los osoby był dość wyraźny, miesiąc później. Niemniej miał nadzieję, że tyle wystarczyło. Nie posiadał innych niesamowitych umiejętności.
Kiedy dotarli na statek, większość była gotowa do drogi i tylko kilku maruderów spóźniało się na kurs, kiedy reszta w tym czasie ładowała na jego pokład skrzynie pełne cyrkowego sprzętu. Volant widział przedstawicieli rasy Liliputów, istoty wyglądające na pięciolatki, wzrostem sięgającym mu ledwie kolan, którzy siłą fizyczną przewyższali wszystkich, tak samo jak długowiecznością, co mogło nie być zbyt oczywiste na pierwszy rzut oka, zwłaszcza, że większa część tych istot była niesamowicie wręcz urocza. Volant widział znacznie więcej osób… dużo, dużo więcej, a to sprawiało, że jeszcze mocniej zamykał się w sobie, zaciskając dłoń na pasku od torby. Nie lubił głośnych tłumów… Odzwyczaił się od tego zgiełku, a im miał wrażenie, że choć w szkolnych murach więcej było szumu, był on też, przynajmniej dla niego, nieco bardziej znośny.
Po chwili tuż obok nich pojawił się właściciel cyrku i wdał się w rozmowę z Fenrirem i Malleosu, dopiero po chwili zwracając uwagę na jego i Edena. Nie bardzo wiedział jak powinien zachowywać się wróżbita z krwi i kości, ale stawiał na tajemnicę, a że nie ufał im ani za grosz, jego powściągliwość mogła za takową ujść.
- Mam na imię Victor, przepowiadam przyszłość z gwiazd – przedstawił się, kiedy przyszła jego kolej, nie zamierzając przy tym podawać swojego prawdziwego imienia. Już wcześniej dał do zrozumienia zarówno demonom jak i Łowcy, że nie powinni ujawniać swoich prawdziwych imion, zwłaszcza ludziom takim jak ci, którzy jeździli po różnych stronach kraju i mieli w swoim posiadaniu znacznie więcej informacji, plotek i danych niż im się wydawało.
Ostatecznie pozwolono im wejść na statek, zostawić swoje rzeczy w czteroosobowej kajucie, którą mieli zająć, a potem zostali zaproszeni na wspólny pokład, gdzie mieli poznać resztę załogi. Volant czuł się źle. Pozbawiony magii, czuł się jak śmiertelnik wrzucony na niespokojne morze w łupinie orzecha. Wypłynęli wkrótce potem i choć nigdy nie miał problemów z chorobą morską, kiedy nie czuł prądów wodnych, nie mógł uspokajać się, dotykając swoją mocą wody, znosił podróż znacznie gorzej niż zwykle, ratując się tabletkami ziołowymi, ale te niewiele dawały, bo to nie jego żołądek się buntował. Szukał spokojnego miejsca na pokładzie, gdzie nie byłoby zbyt wielu istot, które patrzyłyby na niego ciekawsko i nie inicjowały rozmowy, ale szybko zdał sobie sprawę z tego, że cyrkowców było tylu, że po prostu nie było takiego miejsca. Trzymał się więc niedaleko Edena, Fena i Mae, blady na twarzy i próbujący udawać, że wszystko było w porządku, a poznawanie tych wszystkich istot sprawiało mu przyjemność. Droga miała trwać trzy dni, po prostu nie mógł się ich doczekać…
Kiedy dotarli do obozu wikingów, aż westchnął czując zapach pieczonego mięsa. Był taki głodny, że gdyby mógł, pożarłby całą pieczeń, nie pozostawiając ani grama mięsa. Przez całą podróż im wszystkim skąpili jedzenia, ale jemu dawali szczególnie mało, widząc co był w stanie zrobić kiedy był w pełni sił, ledwo tyle, by był w stanie przeżyć podróż. Podejrzewał, że Isio był tak samo głodny, biorąc pod uwagę, że przez całą podróż targały nim torsje i zazwyczaj to co zjadł niemal od razu wyrzucał z siebie.
Nadal nie byli bezpieczni, ale bezpieczniejsi, stwierdził kiedy dostali mydełka, ręczniki, ubrania na przebranie i rozkaz wyszorowania się do czyta. Julian chętnie wszedł do rzeki, natychmiast namydlając siebie, zostawiając resztkę na włosy, które w podróży zdążyły stracić swój popielaty kolor, stając się po prostu okropnie brudne. Jak na księcia przystało, nienawidził brudu, więc kiedy zmył z siebie smród tych wszystkich klatek, w końcu znów poczuł się jak człowiek. Widział też, że jego wygląd, śliczna twarz otoczona jasnymi kosmykami przyciągała spojrzenia. Ale nie tylko on zwracał uwagę. Ismail, który zbyt długo leżał w wodzie stał się celem jednego z mężczyzn. Julian zauważył jego ruch, zmarszczone brwi i stanowczy krok. Kucnął, będąc gotów zaatakować, bo nie był pewien, w jaki sposób mężczyzna miał zamiar poinformować Isia, że zbyt długo oddawał się rozkoszom kąpieli, jednak… zawahał się.
Jego wzrok powiódł po okolicy, zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy na niego patrzyli. Dostrzegali jego postawę przyczajonej w krzakach pantery i czekali… I on czekał, czując jak mocno biło mu serce. Adrenalina szumiała mu w uszach, a język zwilżył wyschnięte wargi. Wiking nadal się zbliżał, a jego mina zrobiła się jeszcze groźniejsza. Julian już miał dać za wygraną. W końcu, nie po to przekonał mężczyznę do tego by ich zabrał, tylko po to, by go teraz zabił, a jednak… kiedy zaczął się rozluźniać, jego wzrok padł na Erlenda. Wiking patrzył prosto na niego, siedząc przy jednym ze stołów stojących niedaleko. Kiwnął głową. Do niego. Jakby dawał mu pozwolenie na to, by pokazał na co go stać. Usta Juliana wygięły się w drapieżnym uśmiechu. Skoro tak…
- Hej, chyba już ci wystarczy! Wstawaj bo nie dostaniesz żarcia – odezwał się rudobrody wiking do Ismaila, a kiedy ten nie zaczął podnosić się wystarczająco szybko, wyciągnął rękę w jego stronę, chcąc go dotknąć, ale nie dał rady.
Zanim mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, co się stało, leżał powalony w wodzie, nad sobą mając uśmiechniętego blondyna, który patrzył na niego z ostrzeżeniem. Kiedy ten zbliżył się do Ismaila, Julian poruszył się błyskawicznie, znajdując się tuż przed nim, odbijając obie ręce wikinga do góry, by wbić się pomiędzy jego nogi i napierając na niego swoim ciałem, złapać go pod kolanami i przewrócić, używając siły i znajomości działania stawów. Wiking padł w wodę, a Julian natychmiast odsunął się, spoglądając na zaskoczoną twarz rudobrodego.
- Nie dotykaj go – powiedział tylko, zaraz wyciągając dłoń do zaskoczonego białowłosego, pomagając mu wyjść na brzeg.
- Ej, Ronald, pokonała cię Złotowłosa – parsknął drugi wiking o dużo młodszej twarzy ledwo obsypanej jasnym zarostem.
- Ciebie też mogę jeśli chcesz – prychnął Julian, zasłaniając sobą Isia, pozwalając mu w tym czasie ubrać się w spokoju. Sam nadal był bez koszulki i bez niczego, ale nic sobie z tego nie robił, nie przeszkadzało mu to w żaden sposób.
Młodzik spojrzał w kierunku Erlenda, a kiedy ten kiwnął głową w ramach zgody, chłopak wyjąl zza pasa topór, spoglądając przy tym z wyzwaniem na Juliana.
- A ja nie dostanę broni? – zapytał niewinnie, ale zaraz odezwały się oburzone głosy, że nie. Wzruszył ramionami. – W porządku, pozwolicie tylko, że się ubiorę – powiedział, a młokos jakby dopiero wtedy dostrzegł, że Julek nadal był nagi i pokrywając się rumieńcem, machnął ręką na zgodę.
Koszula była na niego za duża, z resztą tak samo jak spodnie, ale te na szczęście miały sznurek, którym mógł się obwiązać, by nie zsuwały mu się z tyłka. Buty zostawił swoje. Łowcy mieli specjalne obuwie, o znacznie grubszej podeszwie i czubkach obitych metalem, same w sobie stanowiły śmiertelną broń, której jednak tym razem nie zamierzał wykorzystywać, aczkolwiek jeden atut wypadało mieć.
- W porządku, jestem gotowy – powiedział, stając na nieco bardziej ubitym kawałku ziemi.
Młodzik nie czekał, zaatakował go natychmiast, nie dając mu szans nawet na chwilową obserwację przeciwnika. Sprytne i efektowne. Julian musiał się wycofać, jeśli nie chciał oberwać ostrą jak brzytwa krawędzią topora. Ale to wystarczyło by przynajmniej jednej osobie zaimponować. Nie wszyscy byli w stanie uniknąć takiego ciosu. Wikingowie choć wyglądali na powolnych i zwalistych, w rzeczywistości byli okropnie szybcy i zwinni. Byli niekwestionowanymi mistrzami posługiwania się bronią białą. Przyglądając się temu młodemu, Julian tęsknił za swoim mieczem. Miał nadzieję, że Fenrir go znalazł…
W końcu jednak zmęczyło go uciekanie. Nie miał na to siły, chciał więc to skończyć szybko. Kiedy wiking zaatakował po raz kolejny, szerokim zamachem, Julian nie odskoczył, schylił się tylko, nurkując pod ramieniem chłopaka, by znaleźć się jak najbliżej, a kiedy to się stało, z całej siły jaka mu pozostała uderzył go w splot słoneczny, wyprowadzając jednocześnie krótkiego sierpowego z dołu, który trafił w mimowolnie schylającego się od uderzenia chłopaka. Jęk uciekł spomiędzy jego warg, a topór wypadł z dłoni, ale Julian nawet nie próbował go łapać. Nie miał szans z więcej niż jednym wikingiem na raz, do tego tamci byli starsi i pełni sił. Znał swoje możliwości i nie przeceniał ich. Zmęczył się, a z głodu kręciło mu się w głowie, więc kiedy tylko odsunął się odrobinę od młodego mężczyzny, padł na trawę, chowając głowę między kolanami.
- Nieźle jak na takie chuchro – usłyszał nad sobą suchy głos Eldrenda, nie podniósł jednak głowy, istniało ryzyko, że zwymiotuje, choć kompletnie nie miał czym. Żołądek ściskał mu się z wyczerpania i głodu. – Gdzie się tego nauczyłeś? Rycerze na zamku nie potrafią takich rzeczy – zauważył, zaraz potem czując silne ręce, które go podniosły i poprowadziły w stronę stołu, przy którym siedział Isio i reszta zakupionych niewolników. Nikt nie odważył się patrzeć na wikinga.
- Nie jestem rycerzem – odpowiedział Julian, siadając ciężko na ławie. – Jestem Łowcą, a raczej byłem, zanim zostałem sługą – dopowiedział, łapiąc podany mu przez Ismaila kubek z wodą, którą wychylił niemal natychmiast, nie wiedząc nawet że był tak bardzo spragniony.
- To sporo wyjaśnia – mruknął Elrend, przyglądając mu się jeszcze chwilę, po czym odszedł, zostawiając ich pod okiem burkliwego rudobrodego, który wyciskał sobie wodę z włosów, patrząc nieprzychylnie na blondyna.
Ale Julian już o nim zapomniał, tak jak o pokonanym młokosie, w momencie w którym na stole pojawiła się pieczeń, a jeszcze inny mężczyzna z krótkimi czarnymi włosami, ale długą brodą z oznakami siwizny, zachęcił ich wszystkich żeby jedli. I choć Julian dużo smacznych rzeczy miał okazję próbować, po głodówce jaką zapewnili im piraci, nic nie smakowało mu tak dobrze.
Volant próbował sobie przypomnieć, jak się mówi, jak się pyskuje i przede wszystkim, jak się zamyka powieki, kiedy jakaś dziwna siła zmusiła go, by uniósł głowę znad blatu stołu i spojrzał na Edena. I jak bardzo widok opierzonego i polanego miodem demona w korytarzu go bawił, aż parsknął głośnym śmiechem, teraz uznał ten widok za… cóż… nie miał słów, by określić to co widziały jego oczy. A widziały jak miód spływał po mięśniach mężczyzny, znacząc jego jasną skórę złotem i sprawiając że jego piękno stało się zupełnie innym doświadczeniem, takim, które przywołało okropne gorąco gdzieś z głębi trzewi i wywołało rumieniec na jego policzkach. Miał ochotę na niego nawrzeszczeć, zapytać, co on sobie w ogóle wyobrażał, wtargnąwszy w jego wolę, ale kiedy tylko próbował otworzyć usta wychodził z nich niezrozumiały bełkot, do tego się jąkał! Nie brzmiał, bo nic co opuściło jego wargi nie brzmiało jak słowa, a jednak wiedział i czuł, że się jąkał. Tym bardziej się zamknął i choć nigdy, przenigdy nie spotkał osoby, która byłaby w stanie sprawić, że zapomniał jak się mówi, nie podobało mu się to. To, ani uśmieszek, który Eden mu posłał, a który to krążył za nim jeszcze tydzień później, a który to widział za każdym razem kiedy tylko zamykał oczy. Głupi Eden! Głupi ociekający miodem, szalenie przystojny i męski demon!
Kiedy rankiem następnego dnia mag kończył ubieranie się, narzucając na siebie przerobioną tunikę, by wyglądała jak kogoś kto mógłby parać się wróżbiarstwem, miał w sobie wiele wątpliwości. Wiedział, że podróż z cyrkiem była ich jedyną szansą, a jednak… kompletnie temu pomysłowi nie ufał. Tak samo jak trupie cyrkowej, która na kilomter śmierdziała mu podstępami i wyzyskiem, ale niemal to samo myślał o każdej formie rozrywki, która zakładała robienie czegoś w większej grupie osób niż jedna, do tego poza bezpiecznymi murami jakiejś biblioteki. Tak, nie miał pojęcia czym była zabawa, a raczej, miał, swoją własną definicję tego pojęcia i nie zakładała ona przebywania wśród tylu osób. Dlatego kiedy spotkali się przed domem Azuula, był w wyjątkowo kwaśnym humorze, którego nie poprawiał mu pewien demon, który to uśmiechał się do niego tak samo łagodnie jak wcześniej, a któremu to patrzył z uporem maniaka w oczy, unosząc hardo podbródek, jakby sobie i jemu chciał udowodnić, że wcale aż tak bardzo nie zawstydził się widokiem jego nagiej klatki piersiowej i wcale, kiedy na niego patrzył nie przypominał sobie tego, jak perwersyjnie wyglądał miód spływający mu pomiędzy piersiami. Dopiero kiedy demon odwracał od niego wzrok pozwalał, by niewinność przejmowała nad nim władzę i odruchem, którego nie kontrolował, zakrywał sobie oczy, jakby w ten sposób mógł pozbyć się widoku spod powiek.
Uspokoił się dopiero po jakimś czasie, przyzwyczajając znów do widoku ubranego Edena i atmosfery podekscytowania jaka panowała między Fenem i Mae, kiedy jeszcze raz powtarzali plan i swoje zmyślone tożsamości, które mieli wcisnąć cyrkowcom. On… cóż, nie był najlepszym wyznacznikiem zabawy, ani tym bardziej nie posiadał w swoim repertuarze sztuczek wymagających sprawności fizycznej, a do tego, do czego przywykł, potrzeba było magii. Zostało mu więc to, co wymagało jedynie odrobiny wyobraźni i znajomości gwiazd. Potrafił z nich wróżyć bez użycia czarów, jednak wtedy przyszłość, w którą patrzył była mętna, nie sięgała dalej jak na kilka dni, czy jeśli los osoby był dość wyraźny, miesiąc później. Niemniej miał nadzieję, że tyle wystarczyło. Nie posiadał innych niesamowitych umiejętności.
Kiedy dotarli na statek, większość była gotowa do drogi i tylko kilku maruderów spóźniało się na kurs, kiedy reszta w tym czasie ładowała na jego pokład skrzynie pełne cyrkowego sprzętu. Volant widział przedstawicieli rasy Liliputów, istoty wyglądające na pięciolatki, wzrostem sięgającym mu ledwie kolan, którzy siłą fizyczną przewyższali wszystkich, tak samo jak długowiecznością, co mogło nie być zbyt oczywiste na pierwszy rzut oka, zwłaszcza, że większa część tych istot była niesamowicie wręcz urocza. Volant widział znacznie więcej osób… dużo, dużo więcej, a to sprawiało, że jeszcze mocniej zamykał się w sobie, zaciskając dłoń na pasku od torby. Nie lubił głośnych tłumów… Odzwyczaił się od tego zgiełku, a im miał wrażenie, że choć w szkolnych murach więcej było szumu, był on też, przynajmniej dla niego, nieco bardziej znośny.
Po chwili tuż obok nich pojawił się właściciel cyrku i wdał się w rozmowę z Fenrirem i Malleosu, dopiero po chwili zwracając uwagę na jego i Edena. Nie bardzo wiedział jak powinien zachowywać się wróżbita z krwi i kości, ale stawiał na tajemnicę, a że nie ufał im ani za grosz, jego powściągliwość mogła za takową ujść.
- Mam na imię Victor, przepowiadam przyszłość z gwiazd – przedstawił się, kiedy przyszła jego kolej, nie zamierzając przy tym podawać swojego prawdziwego imienia. Już wcześniej dał do zrozumienia zarówno demonom jak i Łowcy, że nie powinni ujawniać swoich prawdziwych imion, zwłaszcza ludziom takim jak ci, którzy jeździli po różnych stronach kraju i mieli w swoim posiadaniu znacznie więcej informacji, plotek i danych niż im się wydawało.
Ostatecznie pozwolono im wejść na statek, zostawić swoje rzeczy w czteroosobowej kajucie, którą mieli zająć, a potem zostali zaproszeni na wspólny pokład, gdzie mieli poznać resztę załogi. Volant czuł się źle. Pozbawiony magii, czuł się jak śmiertelnik wrzucony na niespokojne morze w łupinie orzecha. Wypłynęli wkrótce potem i choć nigdy nie miał problemów z chorobą morską, kiedy nie czuł prądów wodnych, nie mógł uspokajać się, dotykając swoją mocą wody, znosił podróż znacznie gorzej niż zwykle, ratując się tabletkami ziołowymi, ale te niewiele dawały, bo to nie jego żołądek się buntował. Szukał spokojnego miejsca na pokładzie, gdzie nie byłoby zbyt wielu istot, które patrzyłyby na niego ciekawsko i nie inicjowały rozmowy, ale szybko zdał sobie sprawę z tego, że cyrkowców było tylu, że po prostu nie było takiego miejsca. Trzymał się więc niedaleko Edena, Fena i Mae, blady na twarzy i próbujący udawać, że wszystko było w porządku, a poznawanie tych wszystkich istot sprawiało mu przyjemność. Droga miała trwać trzy dni, po prostu nie mógł się ich doczekać…
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____ Trzy srogie dni na pełnym morzu. Dokładnie tyle czasu mieli spędzić na łajbie, na której upchnięto całą cyrkową zgraję włącznie z nimi samymi. Statek towarowy był w stanie pomieścić cały sprzęt, który ekipa miała ze sobą, ale trudno było o większą wygodę dla każdego z osobna. Pokład był zagracony, kajuty małe, stołówka pod podkładem wiecznie oblegana przez małych liliputków, którzy poza ogromną krzepą, mogli poszczycić się także nie byle jaką głową do alkoholu. Wśród członków cyrków znajdowali się przedstawiciele najróżniejszych ras, istoty tak niezwykłe, a zarazem dziwne, że sam już ich wygląd niekiedy uchodził za prawdziwą rozrywkę dla oka. Nic więc dziwnego, że Eden czuł się wyjątkowo ludzko, kiedy jako jedyni nie wyróżniali się niczym specjalnym. Na pierwszy rzut oka, wręcz zupełnie nie pasowali do obsady cyrkowej.
Fenrir bardzo skutecznie przekonał jednak Ramzesa, właściciela i jak również wnuka pierwszego założyciela Cyrku Moria, że z ich udziałem dorobi się fortuny. Łowca czuł, że ciężkie czasy nastały dla ulicznych artystów i coraz mniej osób decydowało się na takie rozrywki, jak wizyty w cyrku. Każdy odczuwał na własny sposób wieść o zbliżającej się koniunkcji, która siedziała gdzieś tam z tyłu głowy każdego z osobna.
____ — Wymyślcie sobie fałszywą godność, nie podawajcie prawdziwej — polecił cicho reszcie, kiedy zostali wpuszczeni na statek i przynajmniej o transport na wyspy wikingów nie musieli się już martwić. Tak naprawdę nie obchodziło go ubijanie interesów i nie miał zamiaru przywiązywać się do nowej rodzinki dziwaków, wciąż skupiony jedynie na tym, aby jak najszybciej odnaleźć Juliana.
____ — Oh mój lukrowany szczurze! Mój Tancerzu Ostrza! Moja świeżutka bryłko złot...egh to znaczy, jak miło was widzieć! — śniadanie podeszło mu pod gardło wsłuchując się w ckliwe przywitanie Ramzesa, który uściskał go i Mae na przywitanie, jakby co najmniej już byli w opiece całego cyrku. Fenrirowi nie podobało się to przywiązanie, choć nauczył się do perfekcji przywdziewać na twarz maskę, dzięki której nie wzbudzał podejrzeń.
____ — Ramzesie, cała przyjemność po mojej stronie — usta wykrzywił w szeroki uśmiech, kątem oka zerkając na pozostałych. Nie martwił się o Mae wiedząc, że ten świetnie poradzi sobie w nowej odsłonie. Bardziej martwił się o resztę.
____ — Powiedz, kogo przyprowadziliście ze sobą? — zagadnął właściciel cyrku, mimowolnie zerkając cały podekscytowany na dwójkę nowych członków cyrku, stojących bardziej z tyłu i nie rzucających się niczym specjalnym w oczy.
____ — Ezekiel, sztukmistrz — przedstawił się krótko Eden, lekko schylając głowę. Zapewne fakt, że był demonem równie mocno ucieszyłoby mężczyznę, jednak dla bezpieczeństwa wolał nie wychylać się ze swoim pochodzeniem... i umiejętnościami, okraszając je do prostych sztuczek, z których korzystali magicy.
____ — A niech cię, tego nam było trzeba! — zachwycił się Ramzes na słuch o nowym wróżbicie i sztukmistrzu, którzy stanowili idealne uzupełnienie jego cyrku. Kiedy przedstawienie się mieli już za sobą, przydzielono im jedną, czteroosobową i zdecydowanie zbyt ciasną kajutę, w której mogli zapomnieć o przestrzeni osobistej i spokoju.
Pełne trzy dni na morzu były wykańczające, przynajmniej dla części z nich. Od wypłynięcia na brzeg Eden męczył się z potężną migreną i pulsowaniem w skroniach, czując się jakby coś usilnie uderzało, go w głowię, próbując przebić się przez barierę jego świadomości. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego, choć tłumaczył sobie, że to zapewne skutki uboczne dwimerytu wciąż dawały o sobie znać. Potrafił odpędzić od siebie ból głowy, bardziej jednak martwiąc się tym, że i Volant nie czuł się na statku najlepiej. Nie skarżył się i nic nie mówił, choć demon doskonale zauważał jego zły stan, chorobliwą bladość na twarzy i wątłe ciało, jakby ktoś wyssał z niego resztki sił. Dyskretnie dbał więc o to, aby obsada cyrkowa nie zaprzątała mu głowy, nie odstępując maga na krok, ale także nie narzucając mu swojej obecności.
____ W ostatnim dniu podróży odprawił Fenrira i Mae z kajuty na cały dzień, a Volanta zachęcił, aby zdrzemną się chociaż na chwilę zostawiając mu wolny pokój. Wiedział, że mag czułby się źle, gdyby siedział przy nim w trakcie odpoczynku więc dał mu odrobinę komfortu, kręcąc się jedynie blisko kajuty, obserwując istoty należące do cyrku. Każde z nich miało mnóstwo energii jakby skutki przebywania na morzu zupełnie na nich nie oddziaływały. Półgobliny, które nienawidziły wody, przystosowane do życia w suchych warunkach i podziemiach brykały po pokładzie zupełnie niezniechęcone. Z kolei Eden czuł się zupełnie wypruty z sił i wciąż próbował zrozumieć jakim cudem miewał się gorzej od nich.
____ — Umiesz grać w kości? — łowca posłał młodszemu demonowi zaczepny uśmiech, idąc w stronę stolika, na którym rozwijał się hazard. Miał dobry humor, kiedy wszystko układało się po jego myśli i lada dzień mieli dotrzeć do wybrzeży wysp wikingów. Był pewien, że cyrk zmierza do stolicy, gdzie w tłumie z łatwością będą mogli odłączyć się od nich i na własną rękę zająć się poszukiwaniami Juliana i Ismaila. — Przegrany oddaje swoje ubranie — dodał z odrobiną złośliwości, będąc pewnym swojej wygranej. Najwidoczniej wciąż nie odpowiadało mu, że Mae odebrał mu możliwość podziwiania jego klatki piersiowej i łowca koniecznie chciał udowodnić mu, że bez ubrań jest mu zdecydowanie bardziej do twarzy. Srogo przeliczył swoje umiejętności.
Wciągnął głęboko powietrze, przyglądając się wynikowi wyrzuconych kostek, które skazały go na sromotną porażkę. Łowca zacisnął szczękę i zagryzł usta powstrzymując się przed skomentowaniem tego, że demona oszukiwał. Na pewno oszukiwał! Nigdy w życiu nie zdarzyło mu się tak bezmyślnie z kimś przegrać. Wziął głęboki wdech, zaraz przybierając na twarzy pobłażliwy uśmiech, który sugerował tylko tyle, że nie miał zamiaru rezygnować z kary.
Wstał od stołu po czym stopą przesunął krzesło Mae tak, aby zwrócić go w swoją stronę. Patrząc na niego z góry, zaczął niespiesznie rozpinać wszystkie klamry od swojego kurtki. Sprzączki od zamków cicho zabrzęczały, kiedy jednym ruchem zrzucił z siebie górne odzienie, oddając je demonowi. Zaraz potem uśmiechnął się jeszcze szerzej, czując na sobie wzrok zainteresowanych gapiów, którzy zaczęli szeptać, po kryjomu komentując ciało łowcy. Było wytrenowane i silne, a skóra skalana przez blizny, które czyniły z niego prawdziwego Tancerza Ostrzy. Rozpinając pasek od spodni i nie tracąc kontaktu wzrokowego z demonem, pozwolił opaść im w dół, a zaraz potem szybko wyjął stopy z nogawek i rzucił je w stronę mężczyzny.
____ — Podziwiaj, nie dotykaj — mruknął dotykając gumki od swoich szortów, które sięgały mu do połowy uda. Wciąż wyglądał zjawiskowo dobrze i czuł się pewny swego. Odcinał od siebie to, że wszyscy na niego patrzyli, że był w centrum zainteresowania i zwracał uwagę. Odwracając się na pięcie, zakończył swoją karę i ruszył na dziób chcąc zorientować się, jak daleko zostało im do przybicia na ląd.
____ Gdy tylko dobili do brzegu, a kładka została opuszczona w dół, Eden chwycił Volanta za ramię, pierwszemu przedostając się na suchy ląd, aby wyprzedzić przy tym cyrk, który przygotowywał się do rozładunku. Piasek pod stopami, szum drzew i świeży zapach lasu był tym, czego magowi musiało brakować przede te dni na morzu. Demon zaprowadził ich kawałek dalej od cyrkowego rumoru, pomagając przysiąść mu w cieniu na pniu powalonego drzewa.
____ — Jak się czujesz? — kucnął obok mężczyzny, przyglądając się mu się z niższej odległości. Wiedział, że Volant wyczerpał swoją magię przy starciu z nekromantami, a odbudowanie jej zajmuje sporo czasu. Siła powinna jednak z każdym dniem powoli do niego wracać, a działo się wręcz przeciwnie. Sam odczuwał dziwne napięcie w głowie, które rozpraszało jego skupienie i utrudniało panowanie nad swoimi zdolnościami.
____ — Coś jest nie tak z Cyrkiem Moria. Jego uczestnicy zachowują się jakby nie potrzebowali zupełnie odpoczynku, a my jesteśmy wyssani z energii. Mam złe przeczucia — podzielił się tym, co sam zdążył zauważyć w ciągu tych kilku dni. Wątpił, żeby Fenrir czy Mae odczuli podobne skutki, bo nie byli tak mocno naładowani magią jak oni. — Odpocznij, postaram się to sprawdzić — podniósł się na równe nogi, obdarzając Volanta lekkim uśmiechem. Miał zamiar rozejrzeć się po cyrku, dopóki większość skupiona była na rozładunku.
____ Fenrir zmarszczył brwi, stojąc na brzegu, przyglądając się w skupieniu wielkiemu, barwnemu namiotowi rozłożonemu na polanie nieopodal wody, który wyglądał jakby czekał na ich przybycie.
____ — Ramzes, dlaczego się zatrzymujemy? Nie zmierzamy do stolicy? — zagadnął z niesmakiem łowca, nie rozumiejąc, dlaczego nagle zmienili plany ich podróży. Nie miał też pojęcia, że cyrk, do którego dołączyli był tylko jego częścią, a prawdziwe przedsięwzięcie kręciło się w środku pokaźnego namiotu.
____ — O nic się nie martw, mój Mistrzu Noży. Przygotowujemy się do ogromnego przedstawienia, a zaraz potem ruszymy do Afury. Zgarnij swojego towarzysza, nie wystąpisz przecież przed publiką w obskurnych gaciach! — zbył temat i za nim Fenrir czy Mae zaczęliby mocniej dociekać, zgarnął ich w stronę namiotu, aby zająć się przymiarką stroi, które dla nich przygotowali.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Motyw przewodni rozpoczętej męczarni morskiej: Fenrir. Kompletnie nie potrafił się oderwać od Łowcy i chociaż czasami jego samego to zastanawiało: nagle obudzone pokłady entuzjazmu i fascynacji, wystarczyło wymyślenie sobie nowej rozrywki u boku bruneta i już zapominał na co narzekał bądź co go martwiło. No chyba, że to nie on narzekał. Czasami widział w oczach kompana rozgoryczenie, a wibrująca dookoła niego irytacja, chociaż bardzo umiejętnie kontrolowana, kazała się mu zastanowić czym była spowodowana. Szybko odkrył, że za każdym razem gdy radośnie drepcze do Edena, brew łowcy drga delikatnie do góry po to by w ułamku sekundy się opanować i przybrać na twarzy nic nie znaczący wyraz. Szkoda, że nie wiedział jak mocno nieskuteczna była ta maska w porównaniu z jego umiejętnościami. Cóż, jakkolwiek i z jakiegokolwiek powodu się obecnie podzielili na dwie pary, on nie mógł i nie chciał zapominać o przyjacielu z którym krótka rozłąka powodowała dyskomfort w żołądku. Po pierwsze, ich wzajemna zależność była zbyt silna, po drugie – Eden nie wyglądał najlepiej. Dlatego często, szczególnie w trakcie dnia, w poobiednich godzinach, siedział przy jego boku patrząc na niego oczami małej sarenki i podsuwając mu co smakowitsze kąski, które wyszarpywał z radosnej ferajny na łajbie starając się wyczaić co się z nim dzieje. Niestety, starszy demon tylko go uspokajał, mówił że to zmęczenie po ostatnim wypadku i nie powinien się zamartwiać. Łatwiej było mówić niż zrobić dlatego poświęcał mu codziennie długą chwilę w trakcie której był na każde jego skinienie. Nawet jeżeli oznaczało to przyklejenie się do jego boku czy splatanie jego włosów w eleganckie warkocze.
Niemniej, za każdym razem przychodziła chwila w którym mieli się wzajemnie dosyć bądź zostali zaabsorbowani kimś innym. Cieszył go, niezmiernie, widok Edenowej aury w momencie gdy pojawiał się koło nich Volant i chociaż bardzo dużo go to kosztowało, powstrzymywał się przed rzucaniem znaczącego spojrzenia przyjacielowi. To było czyste szczęście wiedzieć go wreszcie kimś tak bezpośrednio zainteresowanym i chociaż jeszcze nie wiedział czy pod tymi iskierkami kryło się coś głębszego, wielki Pan demon który czasem nie umiał powstrzymać się od wyrażenia swojego znużenia na – dla Mae – nowe doświadczenia, teraz miał z kim porozmawiać! Dlatego zawsze, dopóki Volant bardzo zirytowanym tonem nie zapytał go „co?!” stał chwilę podziwiając to jak wzajemnie na siebie działają.
A później radośnie dreptał pod skrzydełka Fenrira przez którego strasznie ciężko się mu oddychało.
Gra w kości miała być jednego dnia rozrywką idealną. Było pochmurno, nie siedzieli na pokładzie ciesząc się ciepłem więc po prostu znaleźli sobie inne zajęcie. Nie podejrzewał przy tym, że Fen zaproponuje taki mały zakładzik i tak silnie go zmotywuje. Tylko troszeczkę… oszukiwał. Ale będą demonem cienia ciężko było tego nie wykorzystać! Poza tym, idealna twarz pokerzysty pochłoniętego tym niedowierzaniem malującym się w srebrnych oczach przeciwnika tylko wszystkiemu sprzyjało. Kto by podejrzewał, że młody i niewinny Maeś mógłby się uciec do takich podłości. Za to do oblizania się na efekty nie miał skrupułów.
Siedząc wygodnie z delikatnie rozstawionymi nogami wodził spojrzeniem po łowcy opatulonym jak to on – po samą brodę. Jego oczy błysnęły mocno w momencie gdy rozpięła się pierwsza klamra, a gdy w jej ślad zaczęły brzęczeć kolejne, ponownie poczuł to wspaniałe łaskotanie w żołądku i napływ gorąca na policzki. Ile on czuł w tym momencie przyjemności! A przecież absolutnie nic nie robili. Widział go takiego pierwszy raz. Gołego w sensie, bo ta pewność siebie była wręcz znakiem firmowym mężczyzny. I to najpewniej ona była powodem tego, że nie powstrzymał ani ciężkiego przełknięcia śliny gdy rzucono mu jego trofeum ani wzroku który niespiesznie zaczął wodzić po umięśnionym ciele.
- Ależ wiem, że byś tak wolał. Ale jeden zmysł na raz. – Posłał mu niewinny uśmiech przechylając się mocno żeby śledzić opięty tyłek, który kierował się w stronę wyjścia. Nie siedział długo chcąc go obdarować laską… w sensie łaską! I oddać rzeczy! Ruszył za nim, po drodze zgarniając trochę alkoholu żeby ich wieczór minął już po raz kolejny na długich rozmowach pełnych uśmiechów, flirtu i czasami pełnej szczerości.
Stały ląd na horyzoncie był zbawieniem. Mimo ogólnego dobrego samopoczucia i jedynie delikatnego zmęczenia wiecznym kłamaniem na temat swojej tożsamości, czuł się jakiś wypluty. Nie miał siły, miał wrażenie że to on się kołysze, a nie statek. Ba! Nawet zaczął potrzebować snu i gdy wszyscy znajdowali się w tym ciasnym pomieszczeniu które wielce zwane było ich kajutą, padał w twardy materac wypchany słomą i spał jak dziecko. W chwili więc gdy się zatrzymali, przybili do brzegu, a on mógł stanąć na ubitej powierzchni, miał wrażenie, że padnie w trawę i się z niej nigdzie nie ruszy. I nie on jedyny.
Stojąc koło Fenrira obserwował jak zarówno Eden jak i Volant wędrują pod pierwsze lepsze drzewo i rozsiadają się tak jakby do tej pory byli więzieni. Patrzył na nich ogromnie zaniepokojony, chciał zwrócić na to uwagę Fena ale szybko koło nich pojawił się mistrz całej cyrkowej bandy który bezczelnie ich pospieszył. Czyżby widział w nich aż taką nadzieję na ogromny sukces? Na zwiększenie swoich zarobków? Zaczynał się niepokoić, że ich plan zboczył z kursu, a oni będą musieli się nieźle nagimnastykować żeby całą otoczkę kłamstwa zachować.
- Fenri. – Szepnął w momencie gdy mężczyzna prowadzący ich do namiotu zagadał się na temat jego wspaniałości ale i tego i kogo kto czekał w środku. – Nie masz wrażenia, że trzeba rozważyć zmianę planu? Panowie kiepsko wyglądają, zaczyna się robić grząsko… – Mruczał mu do ucha w taki sposób żeby nie zwracać uwagi na toczoną przez nich rozmowę. Przynajmniej do momentu w którym w oczy nie rzuciła się mu parka prześwietlająca ich na wskroś.
- Wróżki. – Mruknął ledwo otwierając usta mając przy tym minę jak kot srający na pustyni. – Jak ja nie cierpię wróżek. – Nagle przyspieszył kroku żeby iść ramię w ramię z Łowcą, rozglądając się jeszcze czujniej i dla własnej spokojnej głowy, chowając ogon w spodnie. Nie chciał się rzucać w oczy, korzystał ze swojego mocno ludzkiego wyglądu. Nie powinni zwracać na siebie uwagi!
- Kogo dla mnie zdobyłeś, mój luby? – Głos który dotarł do jego uszu sprawił, że jego głowa ponownie przekręciła się jak u ciekawskiego szczeniaczka. W momencie przekroczenia wielkiej, głównej bramy namiotu skierowali się gdzieś za rozstawioną widownie i po okrążeniu wielkiej sceny znaleźli się za kulisami. Tam szybko przemieścili się do wydzielonej parawanami części w której siedziała niezwykle piękna kobieta o kruczoczarnych włosach i oczach w których płonął ogień. Przeszywała akurat jeden ze strojów i oderwała się tylko po to by prowadzący ich mężczyzna mógł ucałować jej dłoń. A on, jak ten debil, po prostu się gapił. Jego głowa przekręciła się w drugą stronę. Bowiem energia dookoła nieznajomej wręcz wibrowała, a gdy tylko podniosła na nich oczy, zrobiło się mu ciepło. Chociaż objaw ten był całkowicie inny od tego który wywoływał w nim ostatnimi czasy Fenrir.
- Czym jesteś? – Zapytał obrywając melodyjnym acz chłodnym śmiechem przez który się momentalnie wyprostował.
- A gdzie maniery? To nieznajomi w domu gospodarza powinni się przedstawić. – Wysyczała, a on miał wrażenie, że powietrze zaczęło dookoła niej wibrować z ciepła które wydzielała.
- Panowie, nasza szwaczka i gwiazda wieczoru – Phenikso. – Oświadczył dumnie na co Mae uniósł pytająco brew. I tylko przez łokieć wymierzony w żołądek powstrzymał się przed komentarzem.
Teoretycznie powinien być przerażony w momencie gdy jego zdecydowanie zbyt zamglony i nieobecny wzrok dostrzegł zbliżającego się do niego wikinga. W praktyce jego oczy niespiesznie przeniosły się na sunącego w ich stronę Juliana co sprawiło, że owszem, zaczął się podnosić ale niespiesznie i w całkowicie innym celu. Po prostu, jak przystało na całkowicie wymęczonego i chyba powoli złamanego psychicznie więźnia, zaczął wypełniać pierwsze z poleceń mówiące o umyciu się. Warstwa nagromadzonego brudu, który do tej pory zdążył namoczyć, pod wpływem namydlenia idealnie się od niego odrywała ukazując ponownie jego jasną skórę. Nie pominął przy tym żadnego miejsca, dokładnie umył włosy które wreszcie przestały swędzieć, stopy, cały tors. Twarz, później przepłukał usta po czym skorzystał z wyciągniętej w jego kierunku ręki.
Nie, kompletnie nie dziwił go widok nieznajomego oprawcy przewróconego i zdominowanego. Uśmiechnął się delikatnie do Julka, który z ogromną energią stał teraz niczym jego tarcza dając mu do zrozumienia, że nie musi się spieszyć chociaż powinien kierować się na brzeg. Nie oponował. Wyszedł, wytarł się i zaczął ubierać, a gdy zostało mu tylko zawiązanie rzemyków spodni i ciasne splecenie koszuli żeby niepotrzebnie nie świecić piersią, jego wzrok ponownie powędrował na wikingów i całe widowisko jakie Julek robił.
- Pomóc? – Dopytał czując jak magia do tej pory uwięziona w pewnych miejscach jego ciała boleśnie i zdecydowanie za szybko zaczyna krążyć po całym organizmie. Chętnie by ją uwolnił w wyrzucie mocy chociaż po bardzo skąpej i szybkiej wymianie zdań, Julek zadecydował stanowczo żeby swoimi umiejętnościami się nie chwalił. Pokiwał więc do niego głową na zgodę po czym przysiadł na trawie przeczesując włosy palcami i przyglądając się temu jak wszystko rozwinie się dalej. Jego wzrok zaczął też błądzić po innych osobach w obozie, po zasadniczo wszystkich w tym przywódcy całej zgrai. Nie rozumiał dlaczego ten emanował satysfakcją ale widocznie ogromną przyjemność sprawiało mu dawanie wciry swoim ludziom. Bardzo…. Dziwne. Musiał później dopytać dlaczego.
Zanim walka skończyła się koło niego stanął kolejny z wikingów i kiwając głową w stronę wielkiej ławy, ogniska i całej reszty zbiorowiska kazał się mu ruszyć. Ponownie nie protestował, umyty zyskał nieco więcej sił, a gdy magia powoli zaczęła się uspokajać zaczynał czuć głód i pragnienie. Westchnął przy tym ciężko, a mijając Julka rzucił mu jeszcze pełne obawy spojrzenie. Niesłusznie bo jak przystało na Łowcę, blondyn poradził sobie znakomicie i zaraz ponownie zaczął rozmawiać z hersztem bandy. Ten przyprowadził go do stołu na co Isio od razu się do niego przysunął.
- Dajesz radę? – Zapytał nalewając trzęsącą się dłonią wody do kubeczka i podając mężczyźnie. Podobnie było z porcjami jedzenia, sytego i pełnowartościowego! Kasza wyglądała jak zbawienie, a gdy do jego nosa dotarł zapach pieczonego mięsa – w dupie miał maniery, po prostu chciał coś zjeść! Obawiał się jednak i przed pierwszym gryzem strzelił jeszcze Julka w ucho żeby długo żuł i nie spieszył się bo jak zaczną znowu rzygać jak koty to nie będzie zbyt wesoło. Ostatecznie więc jedli najdłużej i jako ostatni poszli spać. I chociaż nienawidził w tym czasie jakiegokolwiek towarzystwa i każdy dźwięk normalnie był w stanie go obudzić, tym razem po prostu przywarł do Julka i padł jak martwy aż do poranka, gdy wikingowie zaczęli ich gonić w stronę ich pokaźnej floty.
Tym razem podróż była nie do porównania. Poza systematycznymi posiłkami ci mniej szkodliwi niewolnicy byli gonieni do pracy. Nie było to jednak już tak brutalne, nikt ich nie szarpał, nie prowokował do walki o życie. Byli wsypani, najedzeni i pełni sił. Jego magia powoli wracała do swojego naturalnego rytmu chociaż cały czas pulsowało mu w głowie od dwimerytu. Przy tym nie odstępował Julka na krok i chociaż sam nie wiedział czy jest tylko nieszkodliwie w tym irytujący czy cholernie nieznośny, nie umiał inaczej. Tylko w jego obecności był się w stanie uspokoić, a świadomość tego w jak wielkie gówno wdepnęli przytłaczała go. Poza tym Julian był po prostu zaradny. Wszyscy bardzo szybko złapali, że nie podchodzenie do nich oznaczało brak kłopotów. Że oni dwaj zaczepiani mogli wywołać burdę obejmującą cały statek ale gdy się ich nie prowokowało, byli jak aniołki. Uczył się od niego cwaniactwa i chociaż sam nie próbował, często z wyraźnym zdziwieniem na twarzy śledził jego poczynania. Był niesamowity w swojej zwyczajności, obeznany z ludźmi i tym jacy oni rzeczywiście byli. A on? Bezużyteczny, kula u nogi ale nieco szczęśliwsza w momencie gdy go nikt nie bił.
Zgodnie z zapowiedziami, po dwóch dniach na morzu dopłynęli wreszcie do skalistych wysp, rodzimego kraju wikingów. W pierwszej kolejności, gdy kolejno zakuwano ich w kajdany aby żadnemu nie przyszło na myśl uciekać, połasił się o dokładne oględziny tak niezwykle egzotycznego widoku. U nich były góry ale żadne nie wbijały się szponami w niebo. Wiele drzew, rozmaitych lasów ale żadne nie wyglądały tak surowo. No i tam w górze, zmarszczył nos widząc zwały śniegu.
Zanim zapakowali się na wozy każdy z nich dostał dodatkowe okrycie. Mimo pełnego słońca wiatr był nieprzyjemnie zimny. Później ruszyli w głąb lądu, tym razem jednak atmosfera była grobowa. Na miejscu podobno przydzielą im obowiązki do których zostali wykupieni i z tego co głosiły plotki rozprzestrzeniające się pod pokładem – wielu z nich trafi pod bicz mozolnej pracy, ci bardziej urodziwi do domów uciech. W tym momencie on ponownie zaczął okazywać ogromny niepokój i po przyklejeniu się do boku Juliana szepnął mu do ucha.
- Co teraz?
- Trupa cyrkowa:
- Wróżki
Feniks
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Volant nie pamiętał by jakakolwiek podróż zmęczyła go do tego stopnia. Jeszcze nigdy, nie czuł się tak wypruty z wszelkiej energii tak jak w tamtym momencie. Te trzy dni na morzu były torturą jakiej jeszcze nie zaznał i nawet wysiłki Edena spełzały na niczym, sprawiając jedynie, że przemęczony mag zaczął się zastanawiać, dlaczego to wszystko robił. Poza tym, coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Minął już jakiś czas od jego walki z nekromantką, nie używał w tym czasie magii, ta więc powinna zacząć do niego wracać. Tak się jednak nie działo. Nie czuł w sobie ani kropli, choć normalnie po tych kilku dniach powinien być w stanie rzucić najprostsze zaklęcie. Tymczasem miał wrażenie, że jego magii nie tylko nie przybywało, a wręcz coś odbierało mu te resztki, które zdążyły się pojawić. I pewnie, gdyby był w lepszym stanie, zacząłby kojarzyć fakty, łączyć wątki i dociekać prawdy, ale był tak zmęczony, że jego umysł nie działał tak jak powinien.
Niemniej, kiedy w końcu dobili do brzegu, był bardziej niż zadowolony. Ziemia dawała mu ukojenie, nawet jeśli przez pół godziny po tym jak na niej stanął, kolana mu drżały i miał wrażenie, że wszystko wokół się bujało.
- Dziękuję – mruknął do Edena, kiedy ten posadził go na pierwszym lepszym przewróconym drzewie. Czuł, że poszarzał na twarzy, a jego żołądek buntował się i tylko siłą woli powstrzymywał się, by nie zwymiotować tego, co zjadł na śniadanie.
- Fatalnie – odpowiedział na pytanie i choć normalnie skwitowałby je jakąś kąśliwą uwagą, wiedział, że demon wcale nie był głupi, a jego stan mówił sam za siebie. Nie było więc sensu kłamać.
Dopiero na podejrzenia Edena, Volant wysilił się, by pomyśleć i po chwili przyznać mu świętą rację. To nie był dwimeryt. On nie powodował takich obrażeń, a przynajmniej nie na tak długo i nie w taki sposób. Musieliby cały czas mieć z nim kontakt, a był niemal pewien, że wszystkie odłamki jakie demon miał w swoim ciele zdołał usunąć. No i on reagowałby na niego inaczej. Dlatego pokiwał głową, kiedy mężczyzna stwierdził, że pójdzie się rozejrzeć, jednak zanim odszedł, Volant złapał go za rękę i zatrzymał na chwilę w miejscu.
- Uważaj na siebie – powiedział ciężko, wypuszczając spomiędzy lodowatych palców jego rękę. Nie ufał mu tak do końca, a jednak zdał sobie sprawę z tego, że znacznie bardziej niż całej reszcie tych dziwaków w cyrkowych szatach i z uśmiechami przyklejonymi do twarzy.
Poczekał aż demon zniknie mu z oczu, a potem przechylił się przez kłodę i pozwolił by jego ciałem wstrząsnął dreszcz, podczas gdy opróżniał gwałtownie żołądek. Zaraz potem zsunął się z drzewa i odchylił głowę do tyłu, opierając się ciężko o spękaną korę. Czuł się chory. Było mu jednocześnie gorąco i zimno, jego żołądek się buntował, a głowa bolała. No i to nieustanne zmęczenie, jak gdyby coś cały czas zabierało mu energię… Nawet nie wiedział, w którym momencie przymknął oczy i znów zasnął.
- Czy on nadal żyje? Kurczę, nie wygląda, jest taki blady… blady jak trup! – obudził go głosik. Delikatny, ale głośny, żywiołowy i pełen energii.
- Elokwencji jak zwykle można ci pozazdrościć, Renfri, znakomita konkluzja – odezwał się drugi głosik tak samo dźwięczny i delikatny, choć znacznie bardziej egzaltowany.
- Lepsza od twojej, Quinn! Ja przynajmniej się staram, o, widzisz, jest blady! No blady… jak…
- Jak trup? – podsunął egzaltowany głosik.
- No właśnie! – ucieszył się energiczny głosik, sprawiając że blady jak trup Volant całym wysiłkiem woli jaki w nim jeszcze pozostał, uchylił powieki, tylko po to, by dojrzeć dwójkę malutkich ludzików stojących mu na piersi.
Przez chwilę nie był pewien, na co, czy też na kogo patrzy i dopiero kiedy w skrzydełkach jednego odbiły się promienie słońca, zdał sobie sprawę z tego, że to wróżki. Jeden z nich miał zielone włosy i ważkowe skrzydełka, które połyskiwały przy najlżejszym ruchu, ubrany w białą koszulę i ciemne spodnie, nosił buciki z obcasami i zadartymi noskami. Drugi wyglądał znacznie bardziej dostojnie z motylimi skrzydłami, w których królował fiolet, brązowymi włosami z zaczesaną elegancko grzywką i w stroju, którego nie powstydziłby się żaden arystokrata.
- Ja jeszcze żyję – mruknął Volant zachrypniętym głosem, sprawiając że para iskrzących zainteresowaniem oczu spoczęła na nim.
- Ooooh! A niech to, pan mag żyje! Quinn, on żyje! – ekscytował się zielonowłosy, łapiąc szatyna za rękaw jego eleganckich szat i potrząsając nim, jak gdyby chciał zwrócić jego uwagę na to niecodzienne zjawisko jak żywy mag.
- Widzę przecież – westchnął wróżek, nie próbując nawet uwolnić swojej ręki. – Panie magu, dlaczego pan tu umiera? – zapytał właściciel egzaltowanego głosiku przeciągającego elegancko głoski.
- Nie umieram, czekam na kogoś – burknął Volant, podnosząc się bardziej do siadu, co spowodowało, że oburzone wróżki uniosły się na wysokość jego oczu, trzepocząc skrzydełkami.
- Na tego przystojniacha demona? – zapytał go zaraz zielonowłosy z radochą w głosie, aż jego skrzydełka stały się złote z podekscytowania.
- Nic ci do tego – zauważył mag, ale zaraz spojrzał nieco bystrzej to na jednego, to na drugiego małego ludzika, przyglądając się im chwilę. – Skąd wiecie kim jesteśmy? – zapytał, a niższy wzruszył ramionami.
- Każda istota na świecie posiada niepowtarzalną woń, którą roztacza, a jednak osoby z jednego rodzaju, jak demony mają w sobie charakterystyczne nuty, których nie da się pozbyć. To samo można powiedzieć o tobie, na milę czuć od ciebie magię, choć z taką spotykamy się po raz pierwszy – odpowiedział mu poważnie ten wyglądający na szlachcica.
- Jesteście z cyrku? – zapytał Volant, próbując się podnieść, ale kiedy tylko uniósł głowę wyżej, zakręciło mu się w niej bardziej niż wcześniej.
- Ugh – jęknął, opadając ciężko na kłodę.
- O! O! Ja! Ja wiem co ci jest! – oświadczył zielonowłosy, ale zanim zdradził coś więcej, dostał sójkę w bok od drugiego wróżka, razem z ostrym spojrzeniem. – No co! Przecież mu nie powiedziałem! – oburzył się, sypiąc wokół magicznym pyłem.
- I tak ma zostać – syknął stanowczo szatyn, choć i na jego twarzy widniał niespokojny wyraz. – Aczkolwiek… chyba nic się nie stanie jak mu trochę pomożemy – zauważył ostrożnie. Tyle wystarczyło, by zielonowłosy pomknął w las i wrócił po chwili ledwo unosząc się pod ciężarem ziół.
- Hej, magu, masz jakiś kubek? – zapytał go, a niezdolny się ruszyć Volant wskazał mu brodą torbę.
Zielonowłosy wleciał do niej, a po pięciu minutach wynurzył się z niej z rozwichrzonymi włosami i z kubkiem, który ledwo uniósł.
- Ile tam jest miejsca! Quinn! Musisz to zobaczyć! – cieszył się, choć dyszał przy tym jakby przebiegł maraton.
- Może innym razem – odpowiedział ze zniesmaczeniem szatyn, pomagając zaraz zielonowłosemu dolecieć z naczyniem do niedalekiego strumienia i potem wrócić. Wrzucili do wody zioła, zmusili Volanta do rozpalenia niewielkiego ognia i kiedy napar się zagotował, do wypicia mieszanki, nie mówiąc mu, co w zasadzie poza wodą znajdowało się w kubku.
Volant niekoniecznie wierzył, że dwie przypadkowe istotki były w stanie mu pomóc, a jednak, po chwili poczuł się znacznie lepiej. Jego żołądek się uspokoił, dreszcze zniknęły, a w umyśle się przejaśniło.
- Dlaczego mi pomagacie? – zapytał, kiedy już był w stanie podnieść się do siadu i zebrać resztki rośliny. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę z tego, że jej nie poznawał.
Widział, że zielonowłosy był gotów mu odpowiedzieć, jednak drugi nie był tak ufny i tylko rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Volant nie zamierzał naciskać. Sam nie był zbyt ufny, zwłaszcza jeśli ta dwójka należała do cyrku. Niemniej jakoś trzeba było zdobyć informacje, a ta dwójka zdawała się mieć ich całkiem sporo.
- Nieważne. Dziękuje za pomoc. Mam na imię Victor, a wy? – zapytał, samemu nie uznając za stosowne podawać im swojego prawdziwego imienia…
- Ja jestem Renfri, a to jest Quinn! – oświadczył dumnie zielonowłosy, wypinając chudą pierś do przodu, jakby to miało sprawić, że będzie wyglądał bardziej godnie. Volant pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie skomentował, mając wrażenie, że ta dwójka będzie bardzo pomocna jeśli tylko da radę ich do siebie nie zniechęcić.
Kolejne dni nie były już tak straszne jak początek ich niewolniczej wędrówki. Julian miał rację i w oczach wikingów stanowili cenny towar, nie żywe truchło służące do bicia. Traktowali ich dobrze, tak długo jak nie sprawiali kłopotów. A Julian nie sprawiał kłopotów tak długo jak nikt nie próbował dotykać Ismaila, o czym wkrótce się przekonali i choć nikt nie powiedział tego na głos, naprawdę się do niego nie zbliżali. Byli na morzu, nie mogli sobie pozwolić, by ktoś urządził im burdę w miejscu, w którym jedynym wyjściem z sytuacji była śmierć. Chłopak szybko też pokazał, że jest zaradny, że może się przydać, że potrafi pracować, śmiać się i pić rum w ilościach, których nie powstydziłby się żaden wiking. Miał wrażenie, że wszyscy go polubili i taki był jego plan. Wiedział, że mu nie ufają, że nadal wiedzą gdzie jest jego miejsce, jedynie chciał im udowodnić, że nawet jeśli popełni błąd, albo zrobi coś, za co kogoś innego na miejscu by ubili, jego się nie opłacało. Bo był śliczny, bo był silny i wiele potrafił. Ktoś taki jak on zawsze im się przyda.
Wkrótce dotarli do portu położonego w małej zatoczce otoczonej urwiskiem, które tworzyło naturalną ochronę dla statków przed wiatrem i wysokimi falami. Przez chwilę po wylądowaniu, musieli przyzwyczaić się do tego, że już nimi nie buja, ale kiedy to się stało, zapakowali ich znów w kajdany i do powozów. Para unosiła się z ich ust, kiedy wozy toczyły się kamienną ścieżką pośród zaśnieżonego lasu. Julian jeszcze nigdy nie widział tak pięknej i czystej bieli. Drzewa tu były wysokie, stare i potężne. Góry otaczały je jak strażnik, nie pozwalając nikomu, kto nie znał tego miejsca trafić do ludzkich siedzib.
- Zobaczymy – odpowiedział Julian na cichutkie pytanie Ismaila, przytulając się do jego boku i pozwalając mu oprzeć się o siebie. – Posłuchaj mnie, nie ważne czy nas rozdzielą, czy nie, nie możesz powiedzieć im prawdy. Musisz udawać księcia. Ja znajdę sposób, żeby tak czy inaczej móc się z tobą zobaczyć. Musimy poczekać jakieś dwa tygodnie zanim uciekniemy, uśpimy ich czujność, rozeznamy się w sytuacji i wtedy zaczniemy działać. Do tego czasu, co by się nie działo, musisz wytrzymać. Wiem, że będzie ciężko, ale pamiętaj, że co by się nie działo, masz mnie – mówił cicho, ale pewnie, nie chciał owijać w bawełnę, bo podejrzewał, że dopiero teraz zacznie się dla nich prawdziwy test wytrzymałości. Dopóki byli pod opieką Elrenda, nic im się nie działo, a i sam wiking zdawał się ich w jakiś sposób szanować. Teraz mogło być różnie. Wszystko zależało od tego, gdzie trafią i czy razem czy osobno, choć Julian nie chciał o tym wspominać, ale podejrzewał, że ich rozdzielą. On nie był priorytetem, przynajmniej w sytuacji, którą mężczyźnie nakreślili. Nie zamierzał się poddać, niemniej potrzebowali czasu, a ten mógł być naprawdę ciężki…
Kiedy w końcu pod kołami wozu zaturkotał bruk, Julian nie spodziewał się, że wioska wikingów będzie wyglądać w ten sposób. To wcale nie było prymitywne miasto, którego szczerze mówiąc trochę oczekiwał, ale pełnoprawna osada z akweduktem, murami obronnymi i kulturą widoczną w każdym budynku. Domy zbudowane z drewna i kamienia z rzeźbionymi ścianami przedstawiającymi wilki, morskie smoki, niedźwiedzie i podobizny zmarłych. Wdzięczne mostki wznosiły się nad kanałami wodnymi, a zadbane drogi prowadziły uliczkami do większych placyków, na których kwitł handel i zabawa. Gdyby nie fakt, że w tamtym momencie był niewolnikiem, Julian zachwycałby się tym miejscem. Mijali ludzi, którzy patrzyli na nich ciekawsko, ubranych w ciepłe skóry, wełniane czapki. Kobiety nie nosiły sukien, a tuniki sięgające kolan w różnych kolorach. Mężczyźni jeśli nie byli wikingami to starcami, którzy kiedyś byli wikingami i dziećmi, które w przyszłości miały nimi zostać. Wszyscy wyglądali na silnych, zdrowych i pełnych energii. Julian, który do tej pory uważał, że może potrzebują niewolników, bo nie miał kto pracować, zaczął wątpić w tą hipotezę. Zaczął się też zastanawiać, po co im było tylu ludzi. Razem z nim na wozie siedziało dziesięć osób, a wozów było trzy, co dawało trzydziestu dodatkowych ludzi.
Zaraz jednak przekonał się, że to nie był czas na rozmyślania. Powóz zatrzymał się, a Elrend przechodził się wokół, wskazując palcem osoby, które miały zeskoczyć z wozu. Wśród nich był i Julian.
- Ty też idziesz ze mną – powiedział sucho, patrząc na niego tak długo dopóki chłopak nie odsunął się od Ismaila.
- Będzie dobrze, zobaczysz, nie bój się, znajdę cię tak szybko jak zdołam – obiecał, ściskając na chwilę palce białowłosego zanim zeskoczył z wozu tuż obok wikinga.
Mężczyzna poprowadził ich do drzwi jednej z chat, a kiedy na progu pojawiła się kobieta ubrana w lekkie szaty nie zasłaniające absolutnie niczego, odebrał od niej mieszek brzęczący pieniędzmi, a potem odszedł, zostawiając ich pod drzwiami burdelu. Julian obrócił się jeszcze na chwilę by posłać przerażonemu Ismailowi pokrzepiający uśmiech, a potem wszedł za dużo wyższym od siebie chłopakiem do ciepłego wnętrza domu uciech.
Niemniej, kiedy w końcu dobili do brzegu, był bardziej niż zadowolony. Ziemia dawała mu ukojenie, nawet jeśli przez pół godziny po tym jak na niej stanął, kolana mu drżały i miał wrażenie, że wszystko wokół się bujało.
- Dziękuję – mruknął do Edena, kiedy ten posadził go na pierwszym lepszym przewróconym drzewie. Czuł, że poszarzał na twarzy, a jego żołądek buntował się i tylko siłą woli powstrzymywał się, by nie zwymiotować tego, co zjadł na śniadanie.
- Fatalnie – odpowiedział na pytanie i choć normalnie skwitowałby je jakąś kąśliwą uwagą, wiedział, że demon wcale nie był głupi, a jego stan mówił sam za siebie. Nie było więc sensu kłamać.
Dopiero na podejrzenia Edena, Volant wysilił się, by pomyśleć i po chwili przyznać mu świętą rację. To nie był dwimeryt. On nie powodował takich obrażeń, a przynajmniej nie na tak długo i nie w taki sposób. Musieliby cały czas mieć z nim kontakt, a był niemal pewien, że wszystkie odłamki jakie demon miał w swoim ciele zdołał usunąć. No i on reagowałby na niego inaczej. Dlatego pokiwał głową, kiedy mężczyzna stwierdził, że pójdzie się rozejrzeć, jednak zanim odszedł, Volant złapał go za rękę i zatrzymał na chwilę w miejscu.
- Uważaj na siebie – powiedział ciężko, wypuszczając spomiędzy lodowatych palców jego rękę. Nie ufał mu tak do końca, a jednak zdał sobie sprawę z tego, że znacznie bardziej niż całej reszcie tych dziwaków w cyrkowych szatach i z uśmiechami przyklejonymi do twarzy.
Poczekał aż demon zniknie mu z oczu, a potem przechylił się przez kłodę i pozwolił by jego ciałem wstrząsnął dreszcz, podczas gdy opróżniał gwałtownie żołądek. Zaraz potem zsunął się z drzewa i odchylił głowę do tyłu, opierając się ciężko o spękaną korę. Czuł się chory. Było mu jednocześnie gorąco i zimno, jego żołądek się buntował, a głowa bolała. No i to nieustanne zmęczenie, jak gdyby coś cały czas zabierało mu energię… Nawet nie wiedział, w którym momencie przymknął oczy i znów zasnął.
- Czy on nadal żyje? Kurczę, nie wygląda, jest taki blady… blady jak trup! – obudził go głosik. Delikatny, ale głośny, żywiołowy i pełen energii.
- Elokwencji jak zwykle można ci pozazdrościć, Renfri, znakomita konkluzja – odezwał się drugi głosik tak samo dźwięczny i delikatny, choć znacznie bardziej egzaltowany.
- Lepsza od twojej, Quinn! Ja przynajmniej się staram, o, widzisz, jest blady! No blady… jak…
- Jak trup? – podsunął egzaltowany głosik.
- No właśnie! – ucieszył się energiczny głosik, sprawiając że blady jak trup Volant całym wysiłkiem woli jaki w nim jeszcze pozostał, uchylił powieki, tylko po to, by dojrzeć dwójkę malutkich ludzików stojących mu na piersi.
Przez chwilę nie był pewien, na co, czy też na kogo patrzy i dopiero kiedy w skrzydełkach jednego odbiły się promienie słońca, zdał sobie sprawę z tego, że to wróżki. Jeden z nich miał zielone włosy i ważkowe skrzydełka, które połyskiwały przy najlżejszym ruchu, ubrany w białą koszulę i ciemne spodnie, nosił buciki z obcasami i zadartymi noskami. Drugi wyglądał znacznie bardziej dostojnie z motylimi skrzydłami, w których królował fiolet, brązowymi włosami z zaczesaną elegancko grzywką i w stroju, którego nie powstydziłby się żaden arystokrata.
- Ja jeszcze żyję – mruknął Volant zachrypniętym głosem, sprawiając że para iskrzących zainteresowaniem oczu spoczęła na nim.
- Ooooh! A niech to, pan mag żyje! Quinn, on żyje! – ekscytował się zielonowłosy, łapiąc szatyna za rękaw jego eleganckich szat i potrząsając nim, jak gdyby chciał zwrócić jego uwagę na to niecodzienne zjawisko jak żywy mag.
- Widzę przecież – westchnął wróżek, nie próbując nawet uwolnić swojej ręki. – Panie magu, dlaczego pan tu umiera? – zapytał właściciel egzaltowanego głosiku przeciągającego elegancko głoski.
- Nie umieram, czekam na kogoś – burknął Volant, podnosząc się bardziej do siadu, co spowodowało, że oburzone wróżki uniosły się na wysokość jego oczu, trzepocząc skrzydełkami.
- Na tego przystojniacha demona? – zapytał go zaraz zielonowłosy z radochą w głosie, aż jego skrzydełka stały się złote z podekscytowania.
- Nic ci do tego – zauważył mag, ale zaraz spojrzał nieco bystrzej to na jednego, to na drugiego małego ludzika, przyglądając się im chwilę. – Skąd wiecie kim jesteśmy? – zapytał, a niższy wzruszył ramionami.
- Każda istota na świecie posiada niepowtarzalną woń, którą roztacza, a jednak osoby z jednego rodzaju, jak demony mają w sobie charakterystyczne nuty, których nie da się pozbyć. To samo można powiedzieć o tobie, na milę czuć od ciebie magię, choć z taką spotykamy się po raz pierwszy – odpowiedział mu poważnie ten wyglądający na szlachcica.
- Jesteście z cyrku? – zapytał Volant, próbując się podnieść, ale kiedy tylko uniósł głowę wyżej, zakręciło mu się w niej bardziej niż wcześniej.
- Ugh – jęknął, opadając ciężko na kłodę.
- O! O! Ja! Ja wiem co ci jest! – oświadczył zielonowłosy, ale zanim zdradził coś więcej, dostał sójkę w bok od drugiego wróżka, razem z ostrym spojrzeniem. – No co! Przecież mu nie powiedziałem! – oburzył się, sypiąc wokół magicznym pyłem.
- I tak ma zostać – syknął stanowczo szatyn, choć i na jego twarzy widniał niespokojny wyraz. – Aczkolwiek… chyba nic się nie stanie jak mu trochę pomożemy – zauważył ostrożnie. Tyle wystarczyło, by zielonowłosy pomknął w las i wrócił po chwili ledwo unosząc się pod ciężarem ziół.
- Hej, magu, masz jakiś kubek? – zapytał go, a niezdolny się ruszyć Volant wskazał mu brodą torbę.
Zielonowłosy wleciał do niej, a po pięciu minutach wynurzył się z niej z rozwichrzonymi włosami i z kubkiem, który ledwo uniósł.
- Ile tam jest miejsca! Quinn! Musisz to zobaczyć! – cieszył się, choć dyszał przy tym jakby przebiegł maraton.
- Może innym razem – odpowiedział ze zniesmaczeniem szatyn, pomagając zaraz zielonowłosemu dolecieć z naczyniem do niedalekiego strumienia i potem wrócić. Wrzucili do wody zioła, zmusili Volanta do rozpalenia niewielkiego ognia i kiedy napar się zagotował, do wypicia mieszanki, nie mówiąc mu, co w zasadzie poza wodą znajdowało się w kubku.
Volant niekoniecznie wierzył, że dwie przypadkowe istotki były w stanie mu pomóc, a jednak, po chwili poczuł się znacznie lepiej. Jego żołądek się uspokoił, dreszcze zniknęły, a w umyśle się przejaśniło.
- Dlaczego mi pomagacie? – zapytał, kiedy już był w stanie podnieść się do siadu i zebrać resztki rośliny. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę z tego, że jej nie poznawał.
Widział, że zielonowłosy był gotów mu odpowiedzieć, jednak drugi nie był tak ufny i tylko rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Volant nie zamierzał naciskać. Sam nie był zbyt ufny, zwłaszcza jeśli ta dwójka należała do cyrku. Niemniej jakoś trzeba było zdobyć informacje, a ta dwójka zdawała się mieć ich całkiem sporo.
- Nieważne. Dziękuje za pomoc. Mam na imię Victor, a wy? – zapytał, samemu nie uznając za stosowne podawać im swojego prawdziwego imienia…
- Ja jestem Renfri, a to jest Quinn! – oświadczył dumnie zielonowłosy, wypinając chudą pierś do przodu, jakby to miało sprawić, że będzie wyglądał bardziej godnie. Volant pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie skomentował, mając wrażenie, że ta dwójka będzie bardzo pomocna jeśli tylko da radę ich do siebie nie zniechęcić.
Kolejne dni nie były już tak straszne jak początek ich niewolniczej wędrówki. Julian miał rację i w oczach wikingów stanowili cenny towar, nie żywe truchło służące do bicia. Traktowali ich dobrze, tak długo jak nie sprawiali kłopotów. A Julian nie sprawiał kłopotów tak długo jak nikt nie próbował dotykać Ismaila, o czym wkrótce się przekonali i choć nikt nie powiedział tego na głos, naprawdę się do niego nie zbliżali. Byli na morzu, nie mogli sobie pozwolić, by ktoś urządził im burdę w miejscu, w którym jedynym wyjściem z sytuacji była śmierć. Chłopak szybko też pokazał, że jest zaradny, że może się przydać, że potrafi pracować, śmiać się i pić rum w ilościach, których nie powstydziłby się żaden wiking. Miał wrażenie, że wszyscy go polubili i taki był jego plan. Wiedział, że mu nie ufają, że nadal wiedzą gdzie jest jego miejsce, jedynie chciał im udowodnić, że nawet jeśli popełni błąd, albo zrobi coś, za co kogoś innego na miejscu by ubili, jego się nie opłacało. Bo był śliczny, bo był silny i wiele potrafił. Ktoś taki jak on zawsze im się przyda.
Wkrótce dotarli do portu położonego w małej zatoczce otoczonej urwiskiem, które tworzyło naturalną ochronę dla statków przed wiatrem i wysokimi falami. Przez chwilę po wylądowaniu, musieli przyzwyczaić się do tego, że już nimi nie buja, ale kiedy to się stało, zapakowali ich znów w kajdany i do powozów. Para unosiła się z ich ust, kiedy wozy toczyły się kamienną ścieżką pośród zaśnieżonego lasu. Julian jeszcze nigdy nie widział tak pięknej i czystej bieli. Drzewa tu były wysokie, stare i potężne. Góry otaczały je jak strażnik, nie pozwalając nikomu, kto nie znał tego miejsca trafić do ludzkich siedzib.
- Zobaczymy – odpowiedział Julian na cichutkie pytanie Ismaila, przytulając się do jego boku i pozwalając mu oprzeć się o siebie. – Posłuchaj mnie, nie ważne czy nas rozdzielą, czy nie, nie możesz powiedzieć im prawdy. Musisz udawać księcia. Ja znajdę sposób, żeby tak czy inaczej móc się z tobą zobaczyć. Musimy poczekać jakieś dwa tygodnie zanim uciekniemy, uśpimy ich czujność, rozeznamy się w sytuacji i wtedy zaczniemy działać. Do tego czasu, co by się nie działo, musisz wytrzymać. Wiem, że będzie ciężko, ale pamiętaj, że co by się nie działo, masz mnie – mówił cicho, ale pewnie, nie chciał owijać w bawełnę, bo podejrzewał, że dopiero teraz zacznie się dla nich prawdziwy test wytrzymałości. Dopóki byli pod opieką Elrenda, nic im się nie działo, a i sam wiking zdawał się ich w jakiś sposób szanować. Teraz mogło być różnie. Wszystko zależało od tego, gdzie trafią i czy razem czy osobno, choć Julian nie chciał o tym wspominać, ale podejrzewał, że ich rozdzielą. On nie był priorytetem, przynajmniej w sytuacji, którą mężczyźnie nakreślili. Nie zamierzał się poddać, niemniej potrzebowali czasu, a ten mógł być naprawdę ciężki…
Kiedy w końcu pod kołami wozu zaturkotał bruk, Julian nie spodziewał się, że wioska wikingów będzie wyglądać w ten sposób. To wcale nie było prymitywne miasto, którego szczerze mówiąc trochę oczekiwał, ale pełnoprawna osada z akweduktem, murami obronnymi i kulturą widoczną w każdym budynku. Domy zbudowane z drewna i kamienia z rzeźbionymi ścianami przedstawiającymi wilki, morskie smoki, niedźwiedzie i podobizny zmarłych. Wdzięczne mostki wznosiły się nad kanałami wodnymi, a zadbane drogi prowadziły uliczkami do większych placyków, na których kwitł handel i zabawa. Gdyby nie fakt, że w tamtym momencie był niewolnikiem, Julian zachwycałby się tym miejscem. Mijali ludzi, którzy patrzyli na nich ciekawsko, ubranych w ciepłe skóry, wełniane czapki. Kobiety nie nosiły sukien, a tuniki sięgające kolan w różnych kolorach. Mężczyźni jeśli nie byli wikingami to starcami, którzy kiedyś byli wikingami i dziećmi, które w przyszłości miały nimi zostać. Wszyscy wyglądali na silnych, zdrowych i pełnych energii. Julian, który do tej pory uważał, że może potrzebują niewolników, bo nie miał kto pracować, zaczął wątpić w tą hipotezę. Zaczął się też zastanawiać, po co im było tylu ludzi. Razem z nim na wozie siedziało dziesięć osób, a wozów było trzy, co dawało trzydziestu dodatkowych ludzi.
Zaraz jednak przekonał się, że to nie był czas na rozmyślania. Powóz zatrzymał się, a Elrend przechodził się wokół, wskazując palcem osoby, które miały zeskoczyć z wozu. Wśród nich był i Julian.
- Ty też idziesz ze mną – powiedział sucho, patrząc na niego tak długo dopóki chłopak nie odsunął się od Ismaila.
- Będzie dobrze, zobaczysz, nie bój się, znajdę cię tak szybko jak zdołam – obiecał, ściskając na chwilę palce białowłosego zanim zeskoczył z wozu tuż obok wikinga.
Mężczyzna poprowadził ich do drzwi jednej z chat, a kiedy na progu pojawiła się kobieta ubrana w lekkie szaty nie zasłaniające absolutnie niczego, odebrał od niej mieszek brzęczący pieniędzmi, a potem odszedł, zostawiając ich pod drzwiami burdelu. Julian obrócił się jeszcze na chwilę by posłać przerażonemu Ismailowi pokrzepiający uśmiech, a potem wszedł za dużo wyższym od siebie chłopakiem do ciepłego wnętrza domu uciech.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____Łowcy nie podobała się ta nagła zmiana planów i zdawał sobie sprawę, że nie na taki układ poszedł z właścicielem cyrku. Mimo to nie chciał nadszarpywać jego zaufania i wzbudzać podejrzeń, zdając sobie sprawę, że byli już daleko poza granicami znanych mu terenów. Musieli zachować ostrożność, choćby w ten sposób mieli stracić nieco więcej czasu na dotarcie do Juliana i Ismaila. Fenrir był pewien, że ci sobie poradzą. Nie mieli innego wyjścia.
____ — Szszsz. Wykorzystamy moment ich nieuwagi, a póki co siedź cicho — syknął, starając się uciszyć demona, a jednocześnie dać mu znać, że nie był ślepy. Widział, że coś nieciekawego się świeciło i wolałby uniknąć niepotrzebnych starć. Musieli oszczędzać siły, a przeprawa przez nieznane wody dała im bardziej w kość niż się spodziewał.
____Łowca wypiął pierś do przodu i uniósł wysoko głowę, kiedy weszli za grubą kotarę namiotu cyrkowego i udali się w stronę jednego z pomieszczeń odgrodzonych elegancką, zdobioną w złotym nićmi zasłoną. Już po chwili ich oczom ukazała się niesamowicie piękna istota o czarnych niczym smoła, grubych włosach, które luźno opadały na zgrabne ramiona. Sylwetkę miała wręcz niespotykaną, z wąską talią i idealnie podkreślonymi biodrami. Mae zamurowało... zresztą zupełnie tak samo jak Fenrira, choć młodszy otrząsnął się nieco szybciej, skłaniając w stronę piękności, która przyglądała im się uważnie. Kobieta roztaczała wokół siebie gorącą aurę i łowca nie musiał stać nawet blisko niej, aby czuć ciepło okalające jego skórę. Starał się jednak opanować swoje zaskoczenie, pierwszy raz mając okazję poznać tak rzadką istotę. Feniksy żyły bardzo krótko i umierały za młodu po to by odrodzić się z własnego popiołu zupełnie w nowym ciele i duszy. Ponoć pamiętały wszystkie swoje wcielenia, ale nie mogły nigdy do nich wrócić. To sprawiało, że były praktycznie nieśmiertelne, ale w takim razie, dlaczego było ich aż tak mało? Wszystkie Feniksy były bezpłodne, a jedno nowe pisklę rodziło się za każdym razem, gdy Księżyc spotykał się ze Słońcem dając poczęcie nowemu dziecku płomienia i odradzającego się życia.
____ — Najpiękniejsza... — zwrócił się do kobiety, kiedy przedstawianie się mieli już za sobą. Ciemnowłosa prychnęła jedynie na słowa łowcy, odwracając się w stronę garderoby, skąd zaczęła po kolei wyciągać najróżniejsze materiały i sukna, odrzucając te, której jej zdaniem nie pasowały do całości występu. Musiała wybrać coś szykownego, co jednocześnie podkreśliłoby charakter łowcy i demona.
____— Dosyć tych pochlebstw. Mam zamiar zadbać o wasz wizerunek. Reprezentując Cyrk Moria musicie wyglądać co najmniej obłędnie — stwierdziła, zbliżając się do Fenrira. — Najpierw zajmę się tobą, a potem nim — rzuciła krótkie spojrzenie Mae, aby chwilę później przełożyć do nagiej klatki piersiowej łowcy kawałek jakiegoś lśniącego w świetle materiału. Ułożyła go na jego ramionach, oddaliła się krok w tył, wreszcie zmarszczyła brwi i z powrotem zgarnęła ów odzienie, wracając do wieszaków. Na jednym z nich wisiały czarne, skórzane spodnie, które pod wpływem światła odbijały od siebie szkarłatny kolor i Fenrir mimowolnie zwrócił na nieuwagę. Phenikso natychmiast to zauważyła, po chwili zastanowienia rzeczywiście postanawiając spróbować wcisnąć łowcę w skórę.
____Kiedy ciemnowłosy wyszedł zza małego parawanu znajdującego się w tym samym pomieszczeniu, jego długie nogi podkreślał skórzany materiał spodni z bardzo wysokim pasem w talii, który przypominał gorset. Kobieta dodatkowo podeszła jeszcze do mężczyzny, nakładając na jego klatkę piersiową zdobioną biżuterię, która uczyniła ciało łowcy jeszcze bardziej zmysłowym. Ramiona i dekolt łowcy wysmarowała błyszczącym balsamem, który sprawił, że blizny na skórze ciemnowłosego wyglądały jakby zostały posypane srebrem. Fenrir czuł się... na pewno niecodziennie. Nie przywykł do tego, aby zwracać na siebie uwagę.
Następnie Phenikso zajęła się Mae, podając mu ubrania i każąc przebrać się za parawanem. Kiedy kobieta zajęła się wybieraniem ozdób dla demona, Fenrir skorzystał z jej nieuwagi, aby zajrzeć do starszego udając, że przyszedł pomóc mu dopiąć się w strój. Poczekał aż demon odwróci się do niego plecami. Pochylił się do jego ucha.
____ — Po naszym występie wyjdziemy tylnym wejściem i zgarniemy konie od przyjezdnych. Wszyscy będą zbyt pochłonięci przedstawieniem, żeby nas szukać. Musisz powiedzieć Edenowi i Volantowi o naszym planie, za bardzo mnie pilnują — powiedział cicho, natychmiast odsuwając się, gdy tylko zauważył, że kobieta zmierza w ich stronę.
— Pospieszcie się, występ niedługo się zacznie.
____Eden spojrzał z zaskoczeniem na maga, kiedy ten na krótką chwilę złapał go za rękę przytrzymując w miejscu. Nie spodziewał się troski z jego strony szczególnie, że Volant nie był osobą, która jasno dawała znać o tym, że się o kogoś martwi. Eden wcale nie zamierzał mu tych zmartwień dokładać, mając zamiar jedynie sprawdzić, czy istniały jakiekolwiek podstawy, aby podejrzewać, że cyrk może być zamieszany w to, że coraz gorzej się czuli. Z niechęcią musiał na chwilę opuścić mężczyznę wiedząc, że mag nie był teraz na siłach, aby węszyć z nim po statku.
Przykrywając drugą dłonią wierzch dłoni Volanta, uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, aby dodać mu otuchy.
____ — Będę ostrożny, niedługo wrócę — zapewnił, ostatni raz zerkając na mężczyznę. Zaraz potem wypuścił jego rękę i ruszył w stronę statku, którego rozładunek powoli dobiegał końca. Niemniej w środku nadal przebywało sporo osób z cyrku i demon miał nadzieję, że czegoś się dowie.
____ — Oh, proszę mi wybaczyć, powinienem bardziej uważać — udał skruszonego, kiedy celowo wpadł na drobną dziewczynę, która akurat schodziła z pokładu. Eden szarmancko wyciągnął w jej stronę dłoń, pomagając dziewczynie się podnieść po czym posłał jej przepraszający uśmiech, nieco dłużej zatrzymując spojrzenie na jej niebieskich tęczówkach.
____— N-nic nie szkodzi... — zarumieniła się, po chwili odsuwając od demona. Ten z kolei odprowadził ją wzrokiem, dopóki ta nie znikła w namiocie cyrkowym, a kiedy był pewien, że nikt więcej ich nie widział, schował się na moment w cień jednego z masztów rozłożonych na statku. Jakiekolwiek użycie iluzji kosztowało go dużo więcej czasu i energii niż kiedykolwiek, co tym bardziej upewniło go, że magia w tym miejscu działa na ich niekorzyść. Niemniej, kiedy w końcu udało mu się przybrać postać drobnej kobiety o niebieskich oczach, którą przed chwileczką złapał za dłoń, poczuł się dużo pewniej w sytuacji. Nic nie pozostało po rosłym demonie i tym samym nie wzbudzał aż tak dużych podejrzeń krążąc po statku. Osoby z cyrku miały na pewno do siebie dużo większe zaufanie niż do obcych, które dopiero co do nich odłączyli i Eden postanowił wykorzystać ten fakt.
____— Estel, kiedy ostatnio coś jadłaś? Marnie dziś wyglądasz.
Demon z początku nie miał pojęcia, że pytanie skierowane był do niego. Dopiero gdy wyższy blondyn chwycił go za ramię obracając drobniejszą sylwetkę w swoją stronę, spojrzał na niego zaskoczony. Estel... no tak...
____ — Hah? Wybacz. Wszystko w porządku — z jest ust wydobył się cienki, melodyjny głos, który na szczęście nie wzbudził żadnych podejrzeń jego rozmówcy. Mężczyzna uniósł jedynie na chwilę brwi po to, by ku jego ponownemu zaskoczeniu, ułożyć dłonie na wąskiej talii, przyciągając do siebie sylwetkę dziewczyny. Demon odkaszlnął cicho, po chwili naturalnie opierając dłonie na klatce piersiowej mężczyzny. Zaraz mnie zemdli... Cóż... najwyżej tych dwoje łączyło coś więcej i nie mógł teraz im tego popsuć...
____— Bzdury. Widziałem, że ostatnio oszczędzasz na posiłkach, ale to niedługo się skończy... Ramzes powiedział, że ci nowi zapewnią nam wyżywienie na najbliższe miesiące.
____ — Wyżywienie? Co zamierza z nimi zrobić?
Blondyn parsknął cicho na jego pytanie, palcami spokojnie wygładzając materiał na jej talii. Westchnął po czym nagle zmieszał się, kiedy dotarło do niego, że Estel poważnie go o to zapytała.
____— Zmusić do czerpania z żył energii oczywiście. Myślisz, że po co innego pozwolił im z nami płynąć? Nie potrzebujemy zbędnego balastu, potrzebujemy się pożywić — wyjaśnił, na co demon mimowolnie zamrugał z niedowierzaniem, analizując to co mężczyzna do niego powiedział. Po co mieliby dla nich czerpać z żył? O jakim posiłku była mowa? Z każdą chwilą jego podejrzenia zaczęły nabierać coraz więcej sensu, a powód, dla którego uciekała od nich magia zaczynał powoli się wyjaśniać... Wciąż jednak nie mógł uwierzyć, że Cyrk Moria mógł... nie być do końca tym, za co się podawali. Byli w ogromnym niebezpieczeństwie.
____— Hej, nie przejmuj się, skarbie. Ramzes obiecał, że starczy też dla nas. Nabierzmy sił, a potem... potem pomyślimy co dalej. Znajdę sposób, aby nas z tego wyciągnąć.
Eden wyczuł w głosie mężczyzny wyraźną niepewność pomimo tego, o czym mówił. Pozwolił mu przytulić siebie do swojej piersi, wyczuwając w nim strach o swoją ukochaną, o nich samych. Nie miał pojęcia czego tak uporczywie się bali i przed czym blondyn próbował ich wyciągnąć. Miał jednak świadomość, że kolejne pytania mogłyby wzbudzić podejrzenia w jego zachowaniu, toteż nie odpowiedział nic więcej.
____Pomógł Alenowi z przeniesieniem kilku ostatnich pudeł ze statku, a następnie wykręcił się, że czegoś zapomniał, aby wrócić na plażę. Schował się za jednym z drzew, gdzie zdjął z siebie iluzję, aby chociaż Volantowi nie pokazać się w ciele kobiety. Cóż, prawdopodobnie poza Mae, większość nawet nie zdawała sobie sprawy z jego umiejętności. Kiedy wrócił do maga ku jego zaskoczeniu, też zdążył zaopatrzyć się w towarzystwo dwóch wróżek, które najwyraźniej wkręciły się w rozmowę z mężczyzną.
____ — Dzień dobry — demon rzucił im krótkie spojrzenie, ale nie skomentował ich obecności ani tego co tutaj robią. Bardziej zainteresował się stanem zdrowia maga, który może nie wyglądał już tak blado, kiedy go zostawiał, ale wciąż nie wydawało się, aby magia do niego wróciła. Teraz rozumiał, że prawdopodobnie nawet nie miała szansy wrócić, a im dłużej będą przebywać w cyrku, tym coraz trudniej będzie im funkcjonować. Musiał porozmawiać z Volantem, ale nie przy wróżkach.
____ — Powinniśmy dołączyć do reszty. Pozwolisz...? — wyciągnął dłoń do maga, oferując mu swoją pomoc w dotarciu do namiotu. Mężczyzna przyjmując jego rękę nie przypuszczał pewnie tylko, że Eden przyciągnie go do swojej piersi i bez pytania chwyci go pod kolanami, sprawnie unosząc nad ziemią.
____ — Wydaje mi się, że już raz to przerabialiśmy — uśmiechnął się rozbawiony, przypominając sobie, że całkiem niedawno byli w podobnej sytuacji, chociaż wtedy Volant nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Tym razem był jednak w pełni świadomy tego, że demon nie odpuści mu zaniesienia i ułożenia do łóżka, dopóki nie wypocznie. — Nie powinieneś dzisiaj występować. Oczywiście zrobisz to, co uznasz za słuszne jednak wolałbym abyś nie nadwyrężał swojego zdrowia. Nie chcę, aby coś ci się stało — subtelnie zmiękczył głos, na sam koniec zerkając na wyraz twarzy maga, aby upewnić się, że jego miękkie słowa odbiją się rumieńcami na policzkach Volanta.
____ — Szszsz. Wykorzystamy moment ich nieuwagi, a póki co siedź cicho — syknął, starając się uciszyć demona, a jednocześnie dać mu znać, że nie był ślepy. Widział, że coś nieciekawego się świeciło i wolałby uniknąć niepotrzebnych starć. Musieli oszczędzać siły, a przeprawa przez nieznane wody dała im bardziej w kość niż się spodziewał.
____Łowca wypiął pierś do przodu i uniósł wysoko głowę, kiedy weszli za grubą kotarę namiotu cyrkowego i udali się w stronę jednego z pomieszczeń odgrodzonych elegancką, zdobioną w złotym nićmi zasłoną. Już po chwili ich oczom ukazała się niesamowicie piękna istota o czarnych niczym smoła, grubych włosach, które luźno opadały na zgrabne ramiona. Sylwetkę miała wręcz niespotykaną, z wąską talią i idealnie podkreślonymi biodrami. Mae zamurowało... zresztą zupełnie tak samo jak Fenrira, choć młodszy otrząsnął się nieco szybciej, skłaniając w stronę piękności, która przyglądała im się uważnie. Kobieta roztaczała wokół siebie gorącą aurę i łowca nie musiał stać nawet blisko niej, aby czuć ciepło okalające jego skórę. Starał się jednak opanować swoje zaskoczenie, pierwszy raz mając okazję poznać tak rzadką istotę. Feniksy żyły bardzo krótko i umierały za młodu po to by odrodzić się z własnego popiołu zupełnie w nowym ciele i duszy. Ponoć pamiętały wszystkie swoje wcielenia, ale nie mogły nigdy do nich wrócić. To sprawiało, że były praktycznie nieśmiertelne, ale w takim razie, dlaczego było ich aż tak mało? Wszystkie Feniksy były bezpłodne, a jedno nowe pisklę rodziło się za każdym razem, gdy Księżyc spotykał się ze Słońcem dając poczęcie nowemu dziecku płomienia i odradzającego się życia.
____ — Najpiękniejsza... — zwrócił się do kobiety, kiedy przedstawianie się mieli już za sobą. Ciemnowłosa prychnęła jedynie na słowa łowcy, odwracając się w stronę garderoby, skąd zaczęła po kolei wyciągać najróżniejsze materiały i sukna, odrzucając te, której jej zdaniem nie pasowały do całości występu. Musiała wybrać coś szykownego, co jednocześnie podkreśliłoby charakter łowcy i demona.
____— Dosyć tych pochlebstw. Mam zamiar zadbać o wasz wizerunek. Reprezentując Cyrk Moria musicie wyglądać co najmniej obłędnie — stwierdziła, zbliżając się do Fenrira. — Najpierw zajmę się tobą, a potem nim — rzuciła krótkie spojrzenie Mae, aby chwilę później przełożyć do nagiej klatki piersiowej łowcy kawałek jakiegoś lśniącego w świetle materiału. Ułożyła go na jego ramionach, oddaliła się krok w tył, wreszcie zmarszczyła brwi i z powrotem zgarnęła ów odzienie, wracając do wieszaków. Na jednym z nich wisiały czarne, skórzane spodnie, które pod wpływem światła odbijały od siebie szkarłatny kolor i Fenrir mimowolnie zwrócił na nieuwagę. Phenikso natychmiast to zauważyła, po chwili zastanowienia rzeczywiście postanawiając spróbować wcisnąć łowcę w skórę.
____Kiedy ciemnowłosy wyszedł zza małego parawanu znajdującego się w tym samym pomieszczeniu, jego długie nogi podkreślał skórzany materiał spodni z bardzo wysokim pasem w talii, który przypominał gorset. Kobieta dodatkowo podeszła jeszcze do mężczyzny, nakładając na jego klatkę piersiową zdobioną biżuterię, która uczyniła ciało łowcy jeszcze bardziej zmysłowym. Ramiona i dekolt łowcy wysmarowała błyszczącym balsamem, który sprawił, że blizny na skórze ciemnowłosego wyglądały jakby zostały posypane srebrem. Fenrir czuł się... na pewno niecodziennie. Nie przywykł do tego, aby zwracać na siebie uwagę.
Następnie Phenikso zajęła się Mae, podając mu ubrania i każąc przebrać się za parawanem. Kiedy kobieta zajęła się wybieraniem ozdób dla demona, Fenrir skorzystał z jej nieuwagi, aby zajrzeć do starszego udając, że przyszedł pomóc mu dopiąć się w strój. Poczekał aż demon odwróci się do niego plecami. Pochylił się do jego ucha.
____ — Po naszym występie wyjdziemy tylnym wejściem i zgarniemy konie od przyjezdnych. Wszyscy będą zbyt pochłonięci przedstawieniem, żeby nas szukać. Musisz powiedzieć Edenowi i Volantowi o naszym planie, za bardzo mnie pilnują — powiedział cicho, natychmiast odsuwając się, gdy tylko zauważył, że kobieta zmierza w ich stronę.
— Pospieszcie się, występ niedługo się zacznie.
____Eden spojrzał z zaskoczeniem na maga, kiedy ten na krótką chwilę złapał go za rękę przytrzymując w miejscu. Nie spodziewał się troski z jego strony szczególnie, że Volant nie był osobą, która jasno dawała znać o tym, że się o kogoś martwi. Eden wcale nie zamierzał mu tych zmartwień dokładać, mając zamiar jedynie sprawdzić, czy istniały jakiekolwiek podstawy, aby podejrzewać, że cyrk może być zamieszany w to, że coraz gorzej się czuli. Z niechęcią musiał na chwilę opuścić mężczyznę wiedząc, że mag nie był teraz na siłach, aby węszyć z nim po statku.
Przykrywając drugą dłonią wierzch dłoni Volanta, uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, aby dodać mu otuchy.
____ — Będę ostrożny, niedługo wrócę — zapewnił, ostatni raz zerkając na mężczyznę. Zaraz potem wypuścił jego rękę i ruszył w stronę statku, którego rozładunek powoli dobiegał końca. Niemniej w środku nadal przebywało sporo osób z cyrku i demon miał nadzieję, że czegoś się dowie.
____ — Oh, proszę mi wybaczyć, powinienem bardziej uważać — udał skruszonego, kiedy celowo wpadł na drobną dziewczynę, która akurat schodziła z pokładu. Eden szarmancko wyciągnął w jej stronę dłoń, pomagając dziewczynie się podnieść po czym posłał jej przepraszający uśmiech, nieco dłużej zatrzymując spojrzenie na jej niebieskich tęczówkach.
____— N-nic nie szkodzi... — zarumieniła się, po chwili odsuwając od demona. Ten z kolei odprowadził ją wzrokiem, dopóki ta nie znikła w namiocie cyrkowym, a kiedy był pewien, że nikt więcej ich nie widział, schował się na moment w cień jednego z masztów rozłożonych na statku. Jakiekolwiek użycie iluzji kosztowało go dużo więcej czasu i energii niż kiedykolwiek, co tym bardziej upewniło go, że magia w tym miejscu działa na ich niekorzyść. Niemniej, kiedy w końcu udało mu się przybrać postać drobnej kobiety o niebieskich oczach, którą przed chwileczką złapał za dłoń, poczuł się dużo pewniej w sytuacji. Nic nie pozostało po rosłym demonie i tym samym nie wzbudzał aż tak dużych podejrzeń krążąc po statku. Osoby z cyrku miały na pewno do siebie dużo większe zaufanie niż do obcych, które dopiero co do nich odłączyli i Eden postanowił wykorzystać ten fakt.
____— Estel, kiedy ostatnio coś jadłaś? Marnie dziś wyglądasz.
Demon z początku nie miał pojęcia, że pytanie skierowane był do niego. Dopiero gdy wyższy blondyn chwycił go za ramię obracając drobniejszą sylwetkę w swoją stronę, spojrzał na niego zaskoczony. Estel... no tak...
____ — Hah? Wybacz. Wszystko w porządku — z jest ust wydobył się cienki, melodyjny głos, który na szczęście nie wzbudził żadnych podejrzeń jego rozmówcy. Mężczyzna uniósł jedynie na chwilę brwi po to, by ku jego ponownemu zaskoczeniu, ułożyć dłonie na wąskiej talii, przyciągając do siebie sylwetkę dziewczyny. Demon odkaszlnął cicho, po chwili naturalnie opierając dłonie na klatce piersiowej mężczyzny. Zaraz mnie zemdli... Cóż... najwyżej tych dwoje łączyło coś więcej i nie mógł teraz im tego popsuć...
____— Bzdury. Widziałem, że ostatnio oszczędzasz na posiłkach, ale to niedługo się skończy... Ramzes powiedział, że ci nowi zapewnią nam wyżywienie na najbliższe miesiące.
____ — Wyżywienie? Co zamierza z nimi zrobić?
Blondyn parsknął cicho na jego pytanie, palcami spokojnie wygładzając materiał na jej talii. Westchnął po czym nagle zmieszał się, kiedy dotarło do niego, że Estel poważnie go o to zapytała.
____— Zmusić do czerpania z żył energii oczywiście. Myślisz, że po co innego pozwolił im z nami płynąć? Nie potrzebujemy zbędnego balastu, potrzebujemy się pożywić — wyjaśnił, na co demon mimowolnie zamrugał z niedowierzaniem, analizując to co mężczyzna do niego powiedział. Po co mieliby dla nich czerpać z żył? O jakim posiłku była mowa? Z każdą chwilą jego podejrzenia zaczęły nabierać coraz więcej sensu, a powód, dla którego uciekała od nich magia zaczynał powoli się wyjaśniać... Wciąż jednak nie mógł uwierzyć, że Cyrk Moria mógł... nie być do końca tym, za co się podawali. Byli w ogromnym niebezpieczeństwie.
____— Hej, nie przejmuj się, skarbie. Ramzes obiecał, że starczy też dla nas. Nabierzmy sił, a potem... potem pomyślimy co dalej. Znajdę sposób, aby nas z tego wyciągnąć.
Eden wyczuł w głosie mężczyzny wyraźną niepewność pomimo tego, o czym mówił. Pozwolił mu przytulić siebie do swojej piersi, wyczuwając w nim strach o swoją ukochaną, o nich samych. Nie miał pojęcia czego tak uporczywie się bali i przed czym blondyn próbował ich wyciągnąć. Miał jednak świadomość, że kolejne pytania mogłyby wzbudzić podejrzenia w jego zachowaniu, toteż nie odpowiedział nic więcej.
____Pomógł Alenowi z przeniesieniem kilku ostatnich pudeł ze statku, a następnie wykręcił się, że czegoś zapomniał, aby wrócić na plażę. Schował się za jednym z drzew, gdzie zdjął z siebie iluzję, aby chociaż Volantowi nie pokazać się w ciele kobiety. Cóż, prawdopodobnie poza Mae, większość nawet nie zdawała sobie sprawy z jego umiejętności. Kiedy wrócił do maga ku jego zaskoczeniu, też zdążył zaopatrzyć się w towarzystwo dwóch wróżek, które najwyraźniej wkręciły się w rozmowę z mężczyzną.
____ — Dzień dobry — demon rzucił im krótkie spojrzenie, ale nie skomentował ich obecności ani tego co tutaj robią. Bardziej zainteresował się stanem zdrowia maga, który może nie wyglądał już tak blado, kiedy go zostawiał, ale wciąż nie wydawało się, aby magia do niego wróciła. Teraz rozumiał, że prawdopodobnie nawet nie miała szansy wrócić, a im dłużej będą przebywać w cyrku, tym coraz trudniej będzie im funkcjonować. Musiał porozmawiać z Volantem, ale nie przy wróżkach.
____ — Powinniśmy dołączyć do reszty. Pozwolisz...? — wyciągnął dłoń do maga, oferując mu swoją pomoc w dotarciu do namiotu. Mężczyzna przyjmując jego rękę nie przypuszczał pewnie tylko, że Eden przyciągnie go do swojej piersi i bez pytania chwyci go pod kolanami, sprawnie unosząc nad ziemią.
____ — Wydaje mi się, że już raz to przerabialiśmy — uśmiechnął się rozbawiony, przypominając sobie, że całkiem niedawno byli w podobnej sytuacji, chociaż wtedy Volant nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Tym razem był jednak w pełni świadomy tego, że demon nie odpuści mu zaniesienia i ułożenia do łóżka, dopóki nie wypocznie. — Nie powinieneś dzisiaj występować. Oczywiście zrobisz to, co uznasz za słuszne jednak wolałbym abyś nie nadwyrężał swojego zdrowia. Nie chcę, aby coś ci się stało — subtelnie zmiękczył głos, na sam koniec zerkając na wyraz twarzy maga, aby upewnić się, że jego miękkie słowa odbiją się rumieńcami na policzkach Volanta.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od przodu wielkiego namiotu napływało coraz więcej osób zasiadających na widowni. On powoli zaczynał słyszeć ich ciężkie oddechy, czuł nie tylko zapach ale i wiele emocji które wydzielał ten tłum. Podekscytowanie, strach nieznanego, czasami pojawiała się duża niechęć do przebywania w tym miejscu wywołana niczym co byłoby dla niego logicznym uzasadnieniem. Przez to wszystko zaczął się trochę za bardzo oblizywać. Owszem, od kiedy znaleźli się na łodzi miał wrażenie jakoby zrobił się nieco nadwrażliwy ale teraz to było aż przesadne. Zaczynał odczuwać dyskomfort, a w obecności feniksa to uczucie tylko w nim wzmogło, jakby wzrok, sama obecność tej kobiety odwoływały się do tej jego bardziej dzikiej strony. Na szczęście, obecność Fenrira nieco go pocieszała. Miał kogoś komu ufał, kogoś kto nie miał absolutnie żadnych powodów żeby zrobić mu krzywdę, kogoś kto już raz pokazał mu, że się nie bał. Za każdym razem więc gdy słyszał jego głos nieco się rozluźniał.
Wybór ciuchów dla niego był według demona całkowicie zbyteczny. Jego rola ograniczała się do przebywania w cieniu, miał pomagać Fenowi w tworzeniu misternej iluzji jakoby on, sztukmistrz, znikał i pojawiał się w całkowicie innym miejscu. Ale jedno spojrzenie w płonące spojrzenie kobiety wystarczyło żeby nie dyskutował. Poza tym jej gust pozostawił w nim namiastkę ciekawości co wyjdzie z przygotowanej dla niego kreacji. Ta rozbudziła się mocniej gdy oczom ukazał się łowca.
Musiał przełknąć nadmiar śliny.
Wodząc spojrzeniem od jego zaciętego wzroku coraz niżej dostrzegał tylko więcej fragmentów które w obrazie całości sprawiły, że trochę głupiał. Odkryta pierś, blizny błyszczące w świetle zapalonych dookoła nich świec. Dopasowane spodnie z wysokim stanem które podkreślały to co było w jego sylwetce najlepsze – wyćwiczone ciało. I ten tyłek! Gdy tylko się odwrócił on od razu wlepił spojrzenie w tą twardą brzoskwinkę i ponownie już, musiał przełknąć nadmiar śliny. Opamiętał się dopiero gdy podano mu jego rzeczy: ciemno zieloną koszulę z długim rękawem i bardzo głębokim dekoltem, równie dopasowane spodnie i biżuteria z intensywnie żółtego złota. Poszedł się przebrać starając się nie węszyć w powietrzu emocji i udawało się to aż do momentu gdy go Fen nie zaskoczył.
Słuchał go. Oczywiście, że go słuchał bo robił to za każdym razem gdy do niego mówił. Ale jego wzrok. Za niego nie mógł być odpowiedzialny i gdy Fen stał tak blisko, gdy uderzyła go woń balsamu, gdy mógł przyjrzeć się odkrytym ramionom, robił to niezwykle chętnie. Ba! Ponownie się oblizał jakby w jego myślach zabrnęli już bardzo daleko na co chyba… delikatnie go podirytował. Wskazujący palec łowcy spoczął na jego brodzie którą w zdecydowanym ruchu uniósł. Jego wzrok trafił na płonące spojrzenie jego oczu na które, on się idiotycznie uśmiechnął.
- To był komplement. – Zapewnił na co oberwał w bok głowy otwartą dłonią. Wtedy też fuknął na niego rozbawiony palcem wskazującym pozwalając sobie przejechać po jego mostku. Dopiero gdy odgonił jego rękę uniósł dłonie w obronnym geście i zapewnił, że przyjął do wiadomości i to zrobi. „I nie patrz na mój tyłek!” Usłyszał jeszcze gdy Fenri odchodził, a on? Specjalnie się pochylił żeby się przyjrzeć. – Nie patrzę! – Zapewnił rozbawiony po czym poprawił mankiety koszuli.
Ulotnienie się z towarzystwa zarządcy cyrku i jego ukochanej piękności nie było specjalnie skomplikowane. Ogrom uwagi jaki otrzymał od nich Fenrir wręcz wywoływał w nim niesmak. Ale widział, że ten sobie daje rade. Machnął nawet na niego dyskretnie ręką żeby go zostawił ale on miał opory. Nie wiedział czy to kwestia zazdrości czy niepokoju, czy fakt że czuł emocje wszystkich w promieniu dwóch kilometrów tak jakby stali tuż przed nim ale nie chciał. Dopiero na drugie machnięcie ręką spojrzał na niego oczami szczeniaczka i zrobił krok w tył żeby zmyć się z cieniem.
Znalezienie Edena nie było łatwe. Po raz pierwszy w życiu miał z tym ogromne trudności! Znikał, pojawiał się. Przemierzał ogromne odległości. W lesie, w cyrku. Zaglądał do każdego pomieszczenia po to by wpaść na nich w lesie. Na nich bo Eden był w trakcie niesienia czerwonego jak pomidor Volanta co sprawiło, że stanął pod jednym z drzew z miną nieskażoną myślą widząc ich jako dwie kuleczki emocji. Eden zmartwiony, zmęczony i zniesmaczony, Volant za to dobity do granic, zaskoczony i nieco z tego wszystkiego zadowolony. Ale to ostatnie przykrywał wstyd i irytacja. Pokręcił na to głową, przetarł oczy jakby miał w nich piach po czym podszedł do Edena uśmiechając się. A później, zatkał nos.
- Ty hipokryto. – Prychnął rozbawiony po czym westchnął. – Mniejsza. Wypomnę Ci to jeszcze. – Zapewnił idąc jego tempem. – Fenri ma plan. W trakcie występu ukradniemy konie i odjedziemy. Wtedy nikt nas nie będzie pilnował. Spotkamy się po naszym występie na tyłach namiotu. – Wyjaśnił dokładnie to co powiedział mu łowca po czym rzucił Volantowi kontrolne spojrzenie. Obydwaj nie wyglądali za wesoło, jakby trawiła ich zwolna choroba i on mocno się tym zaniepokoił.
- Wszystko z wami dobrze? – Szepnął nagle mocno zmartwionym tonem nie specjalnie przyjmując do wiadomości uspokajające słowa demona. – Do tego czasu odpocznijcie. Dam wam znać w odpowiednim momencie. – Zapewnił łapiąc dłoń przyjaciela i wlepiając w niego nieustępliwe spojrzenie aż do momentu gdy ten kazał mu znaleźć swojego „scenicznego partnera”. Śmieszne jak ciężko to mu przeszło przez gardło.
- Uważajcie na siebie. – Poprosił, a następując na dowolny cień zniknął w jego środku ruszając na poszukiwania Fena. Dobrze, że ten tak intensywnie pachniał – było łatwiej! W którym momencie po prostu wyrósł mu za plecami i pochylając się do niego dmuchnął go delikatnie w szyję. I PRAWIE OBERWAŁ Z PIĘŚCI W NOS.
- No ej ale no! – Prychnął rozbawiony chowając się za nim, z ledwością unikając ciosu. Dodatkowo ostre spojrzenie i już się zamknął, czekając aż gospodarz tego przybytku dokładnie wyjaśni jaka jest kolejność i jak mają się zachować wchodząc i schodząc ze sceny żeby zachować efekt zaskoczenia. Martwił się, kręciło się mu w głowie słysząc coraz mocniej zniecierpliwioną publikę. Nie chciał żeby Fenri cokolwiek sobie zrobił przez jego głupotę, chciał po prostu żeby ich plan wyszedł, żeby się stąd zmyli i ruszyli dalej na poszukiwanie chłopaków. Ismail i Julian im dłużej pozostawali sami w niewoli tym ich szanse coraz mocniej spadały. I chociaż ich kompletnie nie znał nie chciał ich zostawiać, wziął sobie za czyn honoru odnalezienie ich całych i zdrowych.
Przedstawienie ruszyło z kopyta. Musiał przyznać, że efekt odrealnienia był zachowany od samego początku i sam ucztował oglądając kolejne i kolejne występy. W końcu jednak i oni zostali pogonieni, a gdzieś w trakcie donośnych zapowiedzi musieli znaleźć się na scenie. Noże Fenrira zapłonęły, oni wymienili się jeszcze spojrzeniami po czym złapał go jeszcze, wcisnął mu nos w policzek po czym cofnął się znikając w cieniu. Ależ on się martwił!
Tym razem, początkowo, było dokładnie tak samo jak wtedy spontanicznie na rynku. On wyłączył myślenie i po prostu obserwował bardzo sprytnie rozebrane ciało które samo dawało mu odpowiednie sygnały. To co wyprawiał hipnotyzowało i publikę i jego samego chociaż on dodatkową przyjemność czerpał z dotyku. Każdy raz gdy tylko go łapał był momentem w którym na jego ustach pojawiał się delikatny uśmiech. Wtedy był pewny, że nic mu nie jest i mogą kontynuować. I najpewniej zakończyli by z równym przytupem, pewnie i z zamiarem ulotnienia się gdyby nie… no właśnie. Gdyby się coś nie stało. Co takiego? Pojęcia nie miał ale w którymś momencie świdrujące w powietrzu noże zaczęły opadać prosto na wpatrzonego gdzieś przed siebie Fenrira który ani się nie odsunął, ani nie dał mu znać. Stał, przestał tańczyć, czekał na śmierć. Musiał go intensywnie pociągnąć do tyłu w swoim mrocznym świecie upadając na tyłek. Cóż, zakończenie idealne bo noże wbiły się w scenę, tłum oszalał bo ich nie było ale coś… coś było nie tak.
Złapał go za policzek, pochylił się nad nim i zaczął go macać, poklepywać. Wiedział, że Fen nie przepadał za byciem tutaj z nim ale już się nie dusił niczym tonący. Ba! Ostatnio się nawet tu rozglądał dlatego tak podejrzany był ten rybi, zamglony wzrok skierowany w eter.
- Fenri? – Jego głos był nieco niższy jednak podobnie zatroskany jak za każdym razem gdy cokolwiek niespodziewanego się działo. – Fenri, co Ci? – Zapytał wypychając go z cienia na tyłach namiotu na co łowca po prostu złapał go za dłonie, odsunął je od siebie i ruszył przed siebie jak lunatyk. Gdzieś za publikę, za wielkie ławy. W przeciwną stronę do umówionego miejsca. A jemu? Tylko w kąciku oka mignął szczwany uśmieszek zarządcy.
Zanim zrobił jeden krok do przodu w jego ustach znalazł się zwinięty materiał, nogi zostały podcięte, a on gruchnął o ziemię i został związany jak świnia na ruszt. Worek na głowę i przestał się orientować co się dzieje.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Im więcej czasu z wróżkami Volant spędził, tym coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ta dwójka wiedziała więcej niż mu mówiła. Renfri co jakiś czas zaczynał mówić coś znaczącego, tylko po to, by zostać w połowie zatrzymanym przez rozsądniejszego wróżka, który w takich momentach, albo wciskał mu łokieć pod żebra, albo bezceremonialnie zatykał mu usta dłonią. Volant nie komentował tego w żaden sposób, pozwalając im mieć tajemnice, zwłaszcza że prędzej czy później i tak miał zamiar je z nich wyciągnąć. Chciał jednak zasłużyć na zaufanie małego ludu, wiedząc jak wiele korzyści mogło im to przynieść. Przede wszystkim, już nie czuł się tak słabo. Magia do niego nie wróciła, ale powoli odzyskiwał siły. Przestało mu się kręcić w głowie, a i jego żołądek przestał się buntować. Dlatego kiedy Eden wrócił, wyglądał znacznie zdrowiej, choć nadal był przemęczony.
Nawet nie wiedział, jak wiele ulgi może przynieść widok znajomej twarzy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno martwił się o demona, o Mae, o Fenrira, dopóki przynajmniej jeden z nich nie znalazł się tuż obok, cały i zdrowy. I najwyraźniej bez uszczerbku na poczuciu humoru, które zakładało nabijanie się z maga i wprawianie go w zakłopotanie. Nie przewidział, że kiedy ten jeden raz pozwoli sobie na okazanie słabości i oparcie w kimś, zostanie tak bezczelnie potraktowany jak księżniczka w opałach!
- Na mózg ci padło?! Odstaw mnie! – zażądał, czerwieniąc się po końcówki uszu, kiedy zachwycone zachowaniem Edena wróżki wydały z siebie przeciągłe „uuuuuuuu”, krążąc im nad głowami.
- Ani mi się myśli wychodzić na scenę, od początku nie miałem takiego zamiaru! – oświadczył, nadal oburzony i zirytowany zachowaniem demona. Jeszcze ten bezczelnie rzucał mu uśmieszki i upewniał się, tym swoim miękkim, głębokim i męskim głosem, że Volant się zawstydził.
- Bawi cię zawstydzanie mnie? – zapytał obrażony, ani myśląc mu pomagać w noszeniu go. Skoro Eden tak bardzo chciał mieć go w swoich rękach, to proszę bardzo, niech sam się stara żeby z nich nie wypadł. – Bezwstydnik! – wymruczał, odwracając twarz, by nie zauważył w jego oczach odrobiny pozytywnych uczuć, które kłębiły mu się pod klatką piersiową i wprawiały go w jeszcze większe zażenowanie. Kto by się nim przejmował? Kto by się cieszył, że nic mu nie było i że nadal był tą samą osobą, którą poznał nie tak dawno temu?
Kiedy pojawił się przy nich Mae, Volant zmarszczył delikatnie brwi, a potem zerknął w górę, ale nigdzie nie było wróżek. Miał ochotę ostrzec demona, by nie mówił wszystkiego na głos, ale było już za późno. Plan wydawał się prosty, ale mag miał jakieś złe przeczucia. Wróżki nawet jeśli mu pomogły, należały do cyrku. Nie wolno było im ufać…
- Nie podoba mi się to wszystko – powiedział, kiedy znaleźli się w przydzielonym im namiocie, gdzie demon w końcu go odstawił, nie mógł jednak zrobić tego tak po prostu, oczywiście odłożył go na łóżko w najbardziej zawstydzający sposób w jaki tylko potrafił, sprawiając że Volant niemal wybił sobie oczy na jego obojczykach.
- Ty naprawdę masz coś z głową! – wyburczał, próbując go od siebie odepchnąć, nawet jeśli siły miał tyle, że ręce mu mdlały od samego trzymania ich nieco powyżej, na ramionach demona.
Eden uśmiechnął się z rozbawieniem na komentarz Volanta. Nie odsunął się jednak tak szybko jak mag zapewne by sobie tego życzył, a kiedy widział go tak naburmuszonego, miał ochotę zostać jeszcze przez chwilę w takiej pozycji. Oparł kolano na łóżko, pochylony nad magiem, tak że dekolt ukazywał jego zarysowane obojczyki i początek mostka. Złapał Volanta za ręce czując, że ledwie daje radę je unieść, po czym posłał mu jeden ze swoich zagadkowych uśmiechów. Nie odrywając od niego wzrok, przybliżył jedną z dłoni maga do swoich ust po czym złożył na jej wierzchu długi pocałunek.
— Doprawdy? Może to dlatego, że ktoś zawrócił mi w głowie? — odparł, po chwili odkładając dłonie mężczyzny na materac. Wychylił się do tyłu, żeby sięgnąć po koc i przykryć nim przynajmniej do połowy maga. Wreszcie usiadł na rogu łóżka obok niego, postanawiając dłużej go nie dręczyć. Mieli dużo poważniejszy problem na głowie.
— Dowiedziałem się czegoś. Ekipa cyrkowa mówiła coś, że chce zmusić nowych do czerpania z żył energii. Prawdopodobnie cały cyrk wysysa z nas magię i dzięki nam chce pozyskać jej jeszcze więcej... — wyjaśnił, samemu mając coraz więcej obaw co do tego, jakie plany miała wobec nich Moria.
Oczy maga rozszerzyły się do wielkości spodków, a serce w jego piersi zaczęło wybijać przyspieszony rytm, który sprawiał, że krew szumiała mu w uszach i barwiła twarz na bordowo. Był tak zaskoczony poczynaniami demona, że zapomniał się na niego zezłościć! Gapił się na niego tylko w kompletnym szoku i zdezorientowaniu, czując że słabo mu nie tylko z utraty mocy. Nie miał pojęcia, dlaczego zrobił coś takiego, a kiedy w jego głowie pojawiały się wyimaginowane, przewrażliwione powody, rozumiał z sytuacji tylko mniej. W końcu zaczął też być trochę zły na Edena, nabijał się i specjalnie wprawiał go w zażenowanie, bo w to, że po prostu mógł mu się spodobać, nigdy by nie uwierzył.
Otrząsnął się, słysząc w końcu powagę w głębokim głosie demona. Podciągnął koc mocniej pod brodę, marszcząc brwi by skupić się na tym, o czym ten do niego mówił, a nie na tym, co zrobił przed chwilą. A to, co słyszał podobało mu się jeszcze mniej. Miał wrażenie, że kiedyś już słyszał o takim procederze. Dawno, dawno temu…
- Cholera! – syknął, podrywając się gwałtownie z łóżka, zachwiał się jednak i musiał niezwłocznie oprzeć o coś stabilnego. Padło na głowę Edena. – Przepraszam – sapnął, odsuwając się powolnie, odszukał wzrokiem swoją torbę i zanurkował do niej, prawie wsadzając do środka głowę i pierś, by łatwiej mu było szukać.
- Obym się mylił – rzucił jeszcze, wyciągając ze środka stary wolumin, który wyglądał jak… bajka dla dzieci. Przekartkował jej stronice, zatrzymując się w końcu na odpowiedniej stronie. – Jest źle. Bardzo, bardzo źle – powiedział, przesiadając się na łóżko obok demona, by wskazać mu historię, która przyszła mu na myśl.
- To stara legenda mówiąca o cyrku, który wiele lat temu zapoczątkował żarłoczny mag, któremu wiecznie było mało mocy. Wiedząc o żyłach magii płynących pod ziemią, zaczął z nich czerpać czyniąc z siebie żywy katalizator. Ale wciąż było mu mało. Zaczął zmuszać innych, by czerpali z żył razem z nim, wiążąc ich ze sobą potężnym zaklęciem, które pozwalało mu żywić się energią innych, ale by inni nie byli w stanie czerpać jej w drugą stronę. Pozbawiani energii cyrkowcy musieli czerpać moc, by być w stanie przeżyć, a im więcej czerpali, tym więcej On im zabierał i tak koło się zataczało – powiedział, a im dłużej mówił, patrząc na obrazki w książce tym więcej dreszczy przebiegało mu po plecach. Zaklęcie cyrku Moria było tak potężne, że nawet w jego pobliżu odczuwało się skutki…
Otworzył szerzej oczy, kiedy mag poderwał się nagle z łóżka, ledwie nie zarywszy twarzą w podłogę. Niedelikatnie podparł się o głowę demona, który z początku patrzył na niego tylko zaskoczony i może nieco bardziej ucieszony, kiedy Volant odzyskał nagle chociaż odrobinę swojej dotychczasowej werwy. Szkoda było mu ją zabierać, mimo że wciąż najchętniej wsadziłby pod kołdrę i dopilnował, aby odpoczął chociaż przez kilka godzin.
Kiedy wrócił do niego z książką, której z wierzchu było bliżej do starej okładki dla dzieci, Eden spojrzał nią z ciekawością, przeplataną z niepokojem w kwestii tego, co mężczyzna miał zamiar mu pokazać. Czasami bajki dla dzieci miały w sobie więcej prawdy niż zakładano, bo na czymś musiały być wzorowane. Im dłużej jednak przysłuchiwał się legendzie, którą streścił mu mag, tym coraz bardziej pragnął, aby nie była ona prawdziwa. Śledząc wzrokiem ilustracje na pożółkłych kartkach z antropomorficznymi sylwetkami bohaterów, których sam wygląd budził odrazę, znajdował coraz więcej nawiązań do Morii.
— Musimy uciec od nich za nim powiążą nas z cyrkiem na stałe, w innym wypadku rozumiem, że nie będzie już dla nas ratunku — zmarszczył brwi żałując, że nie znał tej legendy dużo wcześniej za nim dali zaciągnąć się do cyrku, który potraktował ich jako kolejnych żywicieli.
— Zapewne nie pozwolą nam odejść tak łatwo, chyba że... odwrócimy ich uwagę i wykorzystamy moment ucieczki — myślał gorączkowo, wstając z łóżka, aby przejść się po niewielkim namiocie. Wreszcie spojrzał na Volanta, skupiając na nim burzliwy wzrok.
— Podpalmy go — szepnął w umyśle maga, aby mogli słyszeć tylko siebie, a jego tęczówki pojaśniały nagle intensywnym złotym, czując jak wewnętrzna siła, którą nie zawsze był w stanie kontrolować, ściskała jego krtań, drapała go w gardziel błagając o uwolnienie.
Podpalenie brzmiało jak plan idealny, choć mag wiedział, że przy tego typu zaklęciach, które żyły razem z właścicielem, nie będzie łatwo go zdjąć, ani choćby go naruszyć, sprzęt który posiadał cyrk nie był wcale tak niezniszczalny. Nie zdążył jednak zgodzić się z demonem.
- Zabierzcie też nas! – usłyszał obok siebie zdesperowany głos wróżki.
Renfri i Quinn pojawili się tuż obok głowy maga, wyplątując się spomiędzy jego szarych włosów, w których się do tej pory ukrywali.
- Wybaczcie, nie chcieliśmy podsłuchiwać… – zaczął dyplomatycznie brązowowłosy wróżek, ale mina zielonowłosego mówiła im, że bardzo chcieli być świadkiem ich rozmowy. – Niemniej mag ma rację, legenda jest prawdziwa, ale w rzeczywistości sto razy gorsza – powiedział ponuro, a skrzydełka Renfriego zrobiły się ciemniejsze ze strachu.
- Quinn mówi prawdę, nie wiem co planujecie, ale weźcie nas ze sobą! – poprosił, wlepiając błagalne spojrzenie to w Volanta, to w Edena.
- Myślałem, że wróżki są odporne na magię czarodziejów – zauważył Volant, wyciągając przed siebie dłoń, na której dwójka skrzydlatych ludzików wylądowała z wdzięcznością.
- Bo jesteśmy – odpowiedział Quinn a w jego głosie pobrzmiewała wściekłość. – Ramzes nie trzyma nas tu zaklęciem. Któregoś lata napadł z cyrkiem na las wróżek. Wszystkie kwiaty, które tworzyły nasz dom przeniósł w doniczki, żebyśmy nie mogli mu uciec. A potem systematycznie się tych doniczek pozbywał, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że mu nie pomożemy. Zostaliśmy we dwójkę, ja i Renfri, potrzebował nas, żeby wyłapywać z tłumu dołączającego do cyrku osoby jakoś związane z magią, które mógłby zmusić do czerpania z żył – powiedział, patrząc hardo w oczy Volanta, jakby spodziewał się potępienia, na które miał już gotową odpowiedź. Co mieli zrobić? To była ich jedyna szansa na przeżycie…
— Dobrze się składa, w takim razie będziecie mieli okazję za to odpokutować. Możecie iść z nami, jeżeli pomożecie nam odciągnąć uwagę pozostałych członków cyrku — wtrącił się demon, przyglądając z lekkim politowaniem parze wróżek, którzy mieli najwyraźniej większy tupet niż się spodziewał. Rozumiał, że Ramzes postawił ich w sytuacji, w której nie mieli innego wyjścia, aby dla niego pracować. Pragnął wykorzystać ich wszystkich. Na powrót podszedł do maga jednak tym razem zamiast usiąść obok niego, ukląkł naprzeciwko, podpierając jedno kolano na podłodze.
— Słyszałeś zapewne o synergii demonów. Możesz czerpać z mojej energii, aby odbudować swoją i wywołać pożar. Nie zostało mi jej zbyt wiele, ale myślę, że wystarczy ci na mały... pokaz ognia — zaproponował, na sam koniec uśmiechając się nikle, kiedy przypomniał sobie burzę, jaką Volant wywołał w klasztorze, aby mogli uciec. Nikt nie podołałby lepiej temu zadaniu niż on.
Volant nie był pewien, czy Eden zgodzi się na połączenie sił z wróżkami, niemniej słysząc że nie miał nic przeciwko, posłał mu drobny uśmieszek. Na samą myśl o tym co dla władzy i mocy był w stanie zrobić Ramzes gotowało się w nim z wściekłości, a współczucie dla wróżek rosło w nim z każdą chwilą. Wiedział, że zniszczonego lasu nie da się tak łatwo odbudować, tak samo jak populacji tych małych, skrzydlatych istotek.
- Zaprowadzicie nas do miejsca, w którym trzymają waszą doniczkę, w mojej torbie będzie bezpieczna, a potem poszukamy wam nowego domu, dobrze? – zaproponował mag, a w odpowiedzi Renfri rozryczał się na jego ręce ze szczęścia, a Quinn pokłonił we wróżkowym stylu na znak dozgonnej wdzięczności.
Mag nie spodziewał się tylko, że kiedy już dogada się z wróżkami, demon klęknie przed nim proponując mu coś, o czym, owszem słyszał, nie sądził jedynie że kiedyś będzie nie tylko w stanie zobaczyć to na własne oczy, a jeszcze wziąć w tym udział.
- To będzie dla mnie zaszczyt – powiedział, zgadzając się. Słyszał tylko pogłoski o tym jak potężnym magicznym źródłem były demony, a teraz miał się o tym przekonać na własnej skórze. Nie mógł ukryć własnego podekscytowania.
- Najpierw jednak powinniśmy odnaleźć Malleosu i Fenrira, lepiej żeby nie zaplątali się w płomienie przez przypadek – zauważył, spoglądając na Edena i próbując ostudzić własny zapał, owszem chciał spalić tę budę, ale najpierw bezpieczeństwo.
Ustalili plan, a potem szybko wprowadzili go w życie. Kiedy Volant nie skupiał się na własnej niemocy, potrafił działać niemal tak szybko jak w pełnym zdrowiu, choć wiedział, że najpewniej przypłaci to późniejszą migreną, albo czymś gorszym. W tamtym momencie miał to jednak kompletnie gdzieś, musieli się ratować, potem będzie myślał o konsekwencjach dla własnego zdrowia. Doniczkę wróżek znaleźli błyskawicznie. Ramzes był na tyle bezczelny, że umieścił ją niemal przy wejściu do cyrku, jako ozdobę. I trzeba było przyznać, było na czym zawiesić oko, kwiaty były wielkie, okazałe i piękne, roztaczały wokół siebie cudowną woń. Na szczęście ludzie byli zbyt zaaferowani przedstawieniem wewnątrz namiotu, by zwrócić uwagę na jednego szarowłosego mężczyznę wpychającego doniczkę w czeluście swojej torby… Potem znaleźli Mae. Aczkolwiek nie tego się spodziewali.
- Wiedźma! Wiedźma czaruje! – krzyknął piskliwie Renfri, chowając się za Quinnem, kiedy uwolnili w końcu chłopaka ze skrzyni i więzów, a on opowiedział im co się wydarzyło.
- Wiedźma? – zdziwił się Volant spoglądając na wróżki.
- Od kilkunastu lat ma układ z Ramzesem. Porywa z cyrku przystojnych mężczyzn, żeby grzali jej łoże. Rzuca czar, przez który myślą, że są w niej zakochani, zabiera ich do swojego zamku, a tam ich pożera – odpowiedział Quinn ponuro.
Volant nie był zaznajomiony z aluzjami. W jego głowie pojawiło się wytłumaczenie w postaci zimniejszego klimatu i faktu, że dzieląc z kimś przestrzeń do spania faktycznie było cieplej. Potem wizja zmieniła się w kobietę podstępem tuczącą Fenrira, by na koniec zrobić sobie z niego ucztę. Nie mogli do tego dopuścić!
- Musimy się spieszyć, nie ma co zostawać tu dłużej – zakomenderował Volant, zbliżając się do Edena.
- Myślę, że to dobry moment, możesz użyczyć mi swojej mocy – powiedział pewnie, spoglądając z ogniem w oczach w złote tęczówki Edena.
Nawet nie wiedział, jak wiele ulgi może przynieść widok znajomej twarzy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno martwił się o demona, o Mae, o Fenrira, dopóki przynajmniej jeden z nich nie znalazł się tuż obok, cały i zdrowy. I najwyraźniej bez uszczerbku na poczuciu humoru, które zakładało nabijanie się z maga i wprawianie go w zakłopotanie. Nie przewidział, że kiedy ten jeden raz pozwoli sobie na okazanie słabości i oparcie w kimś, zostanie tak bezczelnie potraktowany jak księżniczka w opałach!
- Na mózg ci padło?! Odstaw mnie! – zażądał, czerwieniąc się po końcówki uszu, kiedy zachwycone zachowaniem Edena wróżki wydały z siebie przeciągłe „uuuuuuuu”, krążąc im nad głowami.
- Ani mi się myśli wychodzić na scenę, od początku nie miałem takiego zamiaru! – oświadczył, nadal oburzony i zirytowany zachowaniem demona. Jeszcze ten bezczelnie rzucał mu uśmieszki i upewniał się, tym swoim miękkim, głębokim i męskim głosem, że Volant się zawstydził.
- Bawi cię zawstydzanie mnie? – zapytał obrażony, ani myśląc mu pomagać w noszeniu go. Skoro Eden tak bardzo chciał mieć go w swoich rękach, to proszę bardzo, niech sam się stara żeby z nich nie wypadł. – Bezwstydnik! – wymruczał, odwracając twarz, by nie zauważył w jego oczach odrobiny pozytywnych uczuć, które kłębiły mu się pod klatką piersiową i wprawiały go w jeszcze większe zażenowanie. Kto by się nim przejmował? Kto by się cieszył, że nic mu nie było i że nadal był tą samą osobą, którą poznał nie tak dawno temu?
Kiedy pojawił się przy nich Mae, Volant zmarszczył delikatnie brwi, a potem zerknął w górę, ale nigdzie nie było wróżek. Miał ochotę ostrzec demona, by nie mówił wszystkiego na głos, ale było już za późno. Plan wydawał się prosty, ale mag miał jakieś złe przeczucia. Wróżki nawet jeśli mu pomogły, należały do cyrku. Nie wolno było im ufać…
- Nie podoba mi się to wszystko – powiedział, kiedy znaleźli się w przydzielonym im namiocie, gdzie demon w końcu go odstawił, nie mógł jednak zrobić tego tak po prostu, oczywiście odłożył go na łóżko w najbardziej zawstydzający sposób w jaki tylko potrafił, sprawiając że Volant niemal wybił sobie oczy na jego obojczykach.
- Ty naprawdę masz coś z głową! – wyburczał, próbując go od siebie odepchnąć, nawet jeśli siły miał tyle, że ręce mu mdlały od samego trzymania ich nieco powyżej, na ramionach demona.
Eden uśmiechnął się z rozbawieniem na komentarz Volanta. Nie odsunął się jednak tak szybko jak mag zapewne by sobie tego życzył, a kiedy widział go tak naburmuszonego, miał ochotę zostać jeszcze przez chwilę w takiej pozycji. Oparł kolano na łóżko, pochylony nad magiem, tak że dekolt ukazywał jego zarysowane obojczyki i początek mostka. Złapał Volanta za ręce czując, że ledwie daje radę je unieść, po czym posłał mu jeden ze swoich zagadkowych uśmiechów. Nie odrywając od niego wzrok, przybliżył jedną z dłoni maga do swoich ust po czym złożył na jej wierzchu długi pocałunek.
— Doprawdy? Może to dlatego, że ktoś zawrócił mi w głowie? — odparł, po chwili odkładając dłonie mężczyzny na materac. Wychylił się do tyłu, żeby sięgnąć po koc i przykryć nim przynajmniej do połowy maga. Wreszcie usiadł na rogu łóżka obok niego, postanawiając dłużej go nie dręczyć. Mieli dużo poważniejszy problem na głowie.
— Dowiedziałem się czegoś. Ekipa cyrkowa mówiła coś, że chce zmusić nowych do czerpania z żył energii. Prawdopodobnie cały cyrk wysysa z nas magię i dzięki nam chce pozyskać jej jeszcze więcej... — wyjaśnił, samemu mając coraz więcej obaw co do tego, jakie plany miała wobec nich Moria.
Oczy maga rozszerzyły się do wielkości spodków, a serce w jego piersi zaczęło wybijać przyspieszony rytm, który sprawiał, że krew szumiała mu w uszach i barwiła twarz na bordowo. Był tak zaskoczony poczynaniami demona, że zapomniał się na niego zezłościć! Gapił się na niego tylko w kompletnym szoku i zdezorientowaniu, czując że słabo mu nie tylko z utraty mocy. Nie miał pojęcia, dlaczego zrobił coś takiego, a kiedy w jego głowie pojawiały się wyimaginowane, przewrażliwione powody, rozumiał z sytuacji tylko mniej. W końcu zaczął też być trochę zły na Edena, nabijał się i specjalnie wprawiał go w zażenowanie, bo w to, że po prostu mógł mu się spodobać, nigdy by nie uwierzył.
Otrząsnął się, słysząc w końcu powagę w głębokim głosie demona. Podciągnął koc mocniej pod brodę, marszcząc brwi by skupić się na tym, o czym ten do niego mówił, a nie na tym, co zrobił przed chwilą. A to, co słyszał podobało mu się jeszcze mniej. Miał wrażenie, że kiedyś już słyszał o takim procederze. Dawno, dawno temu…
- Cholera! – syknął, podrywając się gwałtownie z łóżka, zachwiał się jednak i musiał niezwłocznie oprzeć o coś stabilnego. Padło na głowę Edena. – Przepraszam – sapnął, odsuwając się powolnie, odszukał wzrokiem swoją torbę i zanurkował do niej, prawie wsadzając do środka głowę i pierś, by łatwiej mu było szukać.
- Obym się mylił – rzucił jeszcze, wyciągając ze środka stary wolumin, który wyglądał jak… bajka dla dzieci. Przekartkował jej stronice, zatrzymując się w końcu na odpowiedniej stronie. – Jest źle. Bardzo, bardzo źle – powiedział, przesiadając się na łóżko obok demona, by wskazać mu historię, która przyszła mu na myśl.
- To stara legenda mówiąca o cyrku, który wiele lat temu zapoczątkował żarłoczny mag, któremu wiecznie było mało mocy. Wiedząc o żyłach magii płynących pod ziemią, zaczął z nich czerpać czyniąc z siebie żywy katalizator. Ale wciąż było mu mało. Zaczął zmuszać innych, by czerpali z żył razem z nim, wiążąc ich ze sobą potężnym zaklęciem, które pozwalało mu żywić się energią innych, ale by inni nie byli w stanie czerpać jej w drugą stronę. Pozbawiani energii cyrkowcy musieli czerpać moc, by być w stanie przeżyć, a im więcej czerpali, tym więcej On im zabierał i tak koło się zataczało – powiedział, a im dłużej mówił, patrząc na obrazki w książce tym więcej dreszczy przebiegało mu po plecach. Zaklęcie cyrku Moria było tak potężne, że nawet w jego pobliżu odczuwało się skutki…
Otworzył szerzej oczy, kiedy mag poderwał się nagle z łóżka, ledwie nie zarywszy twarzą w podłogę. Niedelikatnie podparł się o głowę demona, który z początku patrzył na niego tylko zaskoczony i może nieco bardziej ucieszony, kiedy Volant odzyskał nagle chociaż odrobinę swojej dotychczasowej werwy. Szkoda było mu ją zabierać, mimo że wciąż najchętniej wsadziłby pod kołdrę i dopilnował, aby odpoczął chociaż przez kilka godzin.
Kiedy wrócił do niego z książką, której z wierzchu było bliżej do starej okładki dla dzieci, Eden spojrzał nią z ciekawością, przeplataną z niepokojem w kwestii tego, co mężczyzna miał zamiar mu pokazać. Czasami bajki dla dzieci miały w sobie więcej prawdy niż zakładano, bo na czymś musiały być wzorowane. Im dłużej jednak przysłuchiwał się legendzie, którą streścił mu mag, tym coraz bardziej pragnął, aby nie była ona prawdziwa. Śledząc wzrokiem ilustracje na pożółkłych kartkach z antropomorficznymi sylwetkami bohaterów, których sam wygląd budził odrazę, znajdował coraz więcej nawiązań do Morii.
— Musimy uciec od nich za nim powiążą nas z cyrkiem na stałe, w innym wypadku rozumiem, że nie będzie już dla nas ratunku — zmarszczył brwi żałując, że nie znał tej legendy dużo wcześniej za nim dali zaciągnąć się do cyrku, który potraktował ich jako kolejnych żywicieli.
— Zapewne nie pozwolą nam odejść tak łatwo, chyba że... odwrócimy ich uwagę i wykorzystamy moment ucieczki — myślał gorączkowo, wstając z łóżka, aby przejść się po niewielkim namiocie. Wreszcie spojrzał na Volanta, skupiając na nim burzliwy wzrok.
— Podpalmy go — szepnął w umyśle maga, aby mogli słyszeć tylko siebie, a jego tęczówki pojaśniały nagle intensywnym złotym, czując jak wewnętrzna siła, którą nie zawsze był w stanie kontrolować, ściskała jego krtań, drapała go w gardziel błagając o uwolnienie.
Podpalenie brzmiało jak plan idealny, choć mag wiedział, że przy tego typu zaklęciach, które żyły razem z właścicielem, nie będzie łatwo go zdjąć, ani choćby go naruszyć, sprzęt który posiadał cyrk nie był wcale tak niezniszczalny. Nie zdążył jednak zgodzić się z demonem.
- Zabierzcie też nas! – usłyszał obok siebie zdesperowany głos wróżki.
Renfri i Quinn pojawili się tuż obok głowy maga, wyplątując się spomiędzy jego szarych włosów, w których się do tej pory ukrywali.
- Wybaczcie, nie chcieliśmy podsłuchiwać… – zaczął dyplomatycznie brązowowłosy wróżek, ale mina zielonowłosego mówiła im, że bardzo chcieli być świadkiem ich rozmowy. – Niemniej mag ma rację, legenda jest prawdziwa, ale w rzeczywistości sto razy gorsza – powiedział ponuro, a skrzydełka Renfriego zrobiły się ciemniejsze ze strachu.
- Quinn mówi prawdę, nie wiem co planujecie, ale weźcie nas ze sobą! – poprosił, wlepiając błagalne spojrzenie to w Volanta, to w Edena.
- Myślałem, że wróżki są odporne na magię czarodziejów – zauważył Volant, wyciągając przed siebie dłoń, na której dwójka skrzydlatych ludzików wylądowała z wdzięcznością.
- Bo jesteśmy – odpowiedział Quinn a w jego głosie pobrzmiewała wściekłość. – Ramzes nie trzyma nas tu zaklęciem. Któregoś lata napadł z cyrkiem na las wróżek. Wszystkie kwiaty, które tworzyły nasz dom przeniósł w doniczki, żebyśmy nie mogli mu uciec. A potem systematycznie się tych doniczek pozbywał, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że mu nie pomożemy. Zostaliśmy we dwójkę, ja i Renfri, potrzebował nas, żeby wyłapywać z tłumu dołączającego do cyrku osoby jakoś związane z magią, które mógłby zmusić do czerpania z żył – powiedział, patrząc hardo w oczy Volanta, jakby spodziewał się potępienia, na które miał już gotową odpowiedź. Co mieli zrobić? To była ich jedyna szansa na przeżycie…
— Dobrze się składa, w takim razie będziecie mieli okazję za to odpokutować. Możecie iść z nami, jeżeli pomożecie nam odciągnąć uwagę pozostałych członków cyrku — wtrącił się demon, przyglądając z lekkim politowaniem parze wróżek, którzy mieli najwyraźniej większy tupet niż się spodziewał. Rozumiał, że Ramzes postawił ich w sytuacji, w której nie mieli innego wyjścia, aby dla niego pracować. Pragnął wykorzystać ich wszystkich. Na powrót podszedł do maga jednak tym razem zamiast usiąść obok niego, ukląkł naprzeciwko, podpierając jedno kolano na podłodze.
— Słyszałeś zapewne o synergii demonów. Możesz czerpać z mojej energii, aby odbudować swoją i wywołać pożar. Nie zostało mi jej zbyt wiele, ale myślę, że wystarczy ci na mały... pokaz ognia — zaproponował, na sam koniec uśmiechając się nikle, kiedy przypomniał sobie burzę, jaką Volant wywołał w klasztorze, aby mogli uciec. Nikt nie podołałby lepiej temu zadaniu niż on.
Volant nie był pewien, czy Eden zgodzi się na połączenie sił z wróżkami, niemniej słysząc że nie miał nic przeciwko, posłał mu drobny uśmieszek. Na samą myśl o tym co dla władzy i mocy był w stanie zrobić Ramzes gotowało się w nim z wściekłości, a współczucie dla wróżek rosło w nim z każdą chwilą. Wiedział, że zniszczonego lasu nie da się tak łatwo odbudować, tak samo jak populacji tych małych, skrzydlatych istotek.
- Zaprowadzicie nas do miejsca, w którym trzymają waszą doniczkę, w mojej torbie będzie bezpieczna, a potem poszukamy wam nowego domu, dobrze? – zaproponował mag, a w odpowiedzi Renfri rozryczał się na jego ręce ze szczęścia, a Quinn pokłonił we wróżkowym stylu na znak dozgonnej wdzięczności.
Mag nie spodziewał się tylko, że kiedy już dogada się z wróżkami, demon klęknie przed nim proponując mu coś, o czym, owszem słyszał, nie sądził jedynie że kiedyś będzie nie tylko w stanie zobaczyć to na własne oczy, a jeszcze wziąć w tym udział.
- To będzie dla mnie zaszczyt – powiedział, zgadzając się. Słyszał tylko pogłoski o tym jak potężnym magicznym źródłem były demony, a teraz miał się o tym przekonać na własnej skórze. Nie mógł ukryć własnego podekscytowania.
- Najpierw jednak powinniśmy odnaleźć Malleosu i Fenrira, lepiej żeby nie zaplątali się w płomienie przez przypadek – zauważył, spoglądając na Edena i próbując ostudzić własny zapał, owszem chciał spalić tę budę, ale najpierw bezpieczeństwo.
Ustalili plan, a potem szybko wprowadzili go w życie. Kiedy Volant nie skupiał się na własnej niemocy, potrafił działać niemal tak szybko jak w pełnym zdrowiu, choć wiedział, że najpewniej przypłaci to późniejszą migreną, albo czymś gorszym. W tamtym momencie miał to jednak kompletnie gdzieś, musieli się ratować, potem będzie myślał o konsekwencjach dla własnego zdrowia. Doniczkę wróżek znaleźli błyskawicznie. Ramzes był na tyle bezczelny, że umieścił ją niemal przy wejściu do cyrku, jako ozdobę. I trzeba było przyznać, było na czym zawiesić oko, kwiaty były wielkie, okazałe i piękne, roztaczały wokół siebie cudowną woń. Na szczęście ludzie byli zbyt zaaferowani przedstawieniem wewnątrz namiotu, by zwrócić uwagę na jednego szarowłosego mężczyznę wpychającego doniczkę w czeluście swojej torby… Potem znaleźli Mae. Aczkolwiek nie tego się spodziewali.
- Wiedźma! Wiedźma czaruje! – krzyknął piskliwie Renfri, chowając się za Quinnem, kiedy uwolnili w końcu chłopaka ze skrzyni i więzów, a on opowiedział im co się wydarzyło.
- Wiedźma? – zdziwił się Volant spoglądając na wróżki.
- Od kilkunastu lat ma układ z Ramzesem. Porywa z cyrku przystojnych mężczyzn, żeby grzali jej łoże. Rzuca czar, przez który myślą, że są w niej zakochani, zabiera ich do swojego zamku, a tam ich pożera – odpowiedział Quinn ponuro.
Volant nie był zaznajomiony z aluzjami. W jego głowie pojawiło się wytłumaczenie w postaci zimniejszego klimatu i faktu, że dzieląc z kimś przestrzeń do spania faktycznie było cieplej. Potem wizja zmieniła się w kobietę podstępem tuczącą Fenrira, by na koniec zrobić sobie z niego ucztę. Nie mogli do tego dopuścić!
- Musimy się spieszyć, nie ma co zostawać tu dłużej – zakomenderował Volant, zbliżając się do Edena.
- Myślę, że to dobry moment, możesz użyczyć mi swojej mocy – powiedział pewnie, spoglądając z ogniem w oczach w złote tęczówki Edena.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____ Eden nie mógł się nadziwić ludzkiej próżności, jednocześnie mając okropną niechęć do tego, w jaki sposób postępował Ramzes. Wykorzystywanie słabszych, którzy bez dachu nad głową, grosza przy duszy czy braku celu w życiu liczyli, że znajdą swoje miejsce w zaciszu cyrku. Sami padli ofiarą niecnych sztuczek mężczyzny. Na szczęście w porę zorientowali się, że coś było na rzeczy.
Odnalezienie doniczek, które były domem dla pary wróżek nie stanowiło większego problemu. Najwyraźniej nikt nie spodziewał się, że ktoś mógłby spróbować je ukraść, tak jakby właściciel cyrku był na tyle pewny siebie, że wątpił w to by ktokolwiek mógł zniszczyć jego plany. Nie mieli żadnego problemu z przemyceniem ich i wszystko szło po ich myśli. Do czasu.
____ Pierwsze komplikacje pojawiły się, gdy nigdzie nie mogli znaleźć Maellosu i Fenrira, którzy po swojej części przestawienia, przepadli jak kamień w wodę. Eden zrobił się coraz bardziej niespokojny, kiedy nie mógł nigdzie namierzyć swojego przyjaciela, a jego zapach mieszał się z wonią innych, przedziwnych istot należących do cyrku, przez co dla demona przestał być wyczuwalny. W jego umyśle zaczęły kiełkować wyrzuty sumienia, że przez ostatnie kilka godzin skupił się na stanie zdrowia maga, tym samym poświęcając mniej uwagi Mae. Miał wrażenie, że za bardzo mu matkował przez co liczył, że jeżeli spuści na chwilę młodego demona z oczu, nic poważnego mu się nie stanie. I nieco przeliczył się co do swojej decyzji.
____ Kiedy po kolejnych kilku minutach poszukiwania nie przyniosły żadnego efektu, tęczówki demona powoli zaczynały płonąć z niepokoju i zdenerwowania. W którymś momencie wpadając na jakiegoś orka, który pilnował wejścia na zaplecze cyrku, zacisnął dłoń na jego ramieniu, przeszywając go złotymi tęczówkami. Ork wpadł w chwilowy marazm, kiedy demon przetrząsnął jego umysł szukając jedynej informacji, która w tej chwili go interesowała. Puścił go nagle, zostawiając przez chwilę jeszcze całkowicie otępiałego, po czym kiwnął głową stronę Volanta aby ruszył za nim.
____ Odnalezienie właściwej skrzyni przyciśniętej od góry przez inną nie było już takim problemem. Eden wygiął deski tak, że zawiasy od skrzyni puściły praktycznie od razu i... dokładnie w tej samej chwili, kiedy uchylił wieko, wyskoczył na niego trzęsący się, przerażony demon. Złapał go za ramiona, przyciskając do swojej piersi. Czuł pod palcami grubą, gęstą sierść jak u pantery, a gdzieś przy uchu zazgrzytały mu potężne kły demona. Włosy przykryły prawie całą część nieludzkiej twarzy i Eden przytulił Mae jeszcze mocniej do siebie, kiedy zdał sobie sprawę, że ten praktycznie do końca stracił swoją ludzką powłokę. To nie było częste zjawisko. Wiedział doskonale, że Mae potrafił świetnie się kontrolować tylko w obliczu zagrożenia, strach napędzał demona, zamieniając go w dziką bestię.
Wzdychając cicho, zaczął głaskać go uspokajająco po głowie, nucąc cicho jakąś spokojną melodię, która działała na młodego demona niczym kołysanka. Kiedy powoli zaczął odzyskiwać swoją ludzką postać, klejąc się do starszego, Eden pozwolił mu się o siebie oprzeć po czym zerknął w stronę Wróżek, przysłuchując się temu, co odkryli.
____ — Odnajdziemy go, musimy zająć cyrk pożarem, żeby za nami nie podążali — postanowił, dając jasno znać, że nie mieli zamiaru porzucać Fenrira. Z tego co zrozumiał, łowca wpadł w parszywe łapska Południcy. Kobiet, które nie doczekawszy się swojego ślubu, zmarły w trakcie bądź dzień po, przybierając postać niskiej rangi demonów, które stale szukały sobie nowego małżonka, a kiedy takowego znalazły, pożywiały się jego duszą zaraz po zakończeniu ceremonii zaślubin. Mogli to jeszcze przerwać, ale musieli się spieszyć. Nie mieli pewności, gdzie dokładnie zabrała go Południca.
____ Zerknął na Volanta, który stanął naprzeciw niego uznając, że był to dobry moment, aby rozpocząć ich plan. Posadził spokojnie Mae na jednej ze skrzyń, po czym zbliżył się do maga stając ledwie kilka centymetrów od niego. Dało się zauważyć drobną różnicę wzrostu między nimi, choć Volant był na tyle wysoki, żeby móc otwarcie spoglądać w tęczówki demona, obdarzając go pewnym spojrzeniem.
____ — Przekażę ci tyle ile będę w stanie jednak... muszę się zbliżyć — wyjaśnił, robiąc po chwili krok do przodu, aby pokonać ostatnią, dzielącą ich odległość. Nie miał czasu na wyjaśnianie, że energia demona potrafiła być zwodnicza. Łatwo było można stracić nad nią kontrolę, ponieważ napędzał ją strach, gniew czy żal. Dlatego najszybciej pod wpływem tych emocji ulegali przemianie.
Posłał magowi delikatny uśmiech, unosząc dłoń do jego twarzy. Palcami przejechał ostrożnie po jego żuchwie, wzrokiem przeskakując z oczu na kuszące usta maga. Wziął głęboki wdech, po czym zjechał palcami na podbródek mężczyzny, unosząc nieco wyżej jego głowę, aby ustawić ją pod odpowiednim kątem. Miał dziwne wrażenie, że mag nawet nie pomyślał w tej chwili o pocałunku... a jednak był to jedyny sposób na przekazanie mu energii.
____ — Otwórz usta — polecił, powoli pochylając się w jego stronę. Przymknął na chwilę oczy, skupiając się na wyrównaniu oddechu, aby energia mogła swobodnie płynąć między nimi. Rozchylił samemu wargi, aby po chwili wydobyła się z niech smuga czarnego dymu, która wpłynęła do ust maga. Była bezzapachowa, niematerialna, a jednocześnie tak silna jak po wypiciu najlepszego eliksiru na wzmocnienie energii. Ponoć każda energia demona smakowała inaczej, ale ta Edena miała wyjątkowo słodki, winogronowy smak. Trwało to ledwie kilka sekund, a Edenowi mimo to zaczęło się robić ciężko, kiedy powoli uciekały z niego siły i musiał powstrzymać się, żeby nie oprzeć swoich warg na tych Volanta czując jedynie, że milimetry dzielą ich od zetknięcia się.
____ Volant nie wiedział jak przebiegała wymiana energii z demonem, postanowił więc, że cokolwiek by to nie było, zachowa spokój i profesjonalizm jakim powinien wykazać się mag na jego poziomie. Nawet jeśli znaczyło to tyle, że nagle Eden znalazł się… znacznie bliżej niż czarodziej to sobie wyobrażał, naruszając jego przestrzeń osobistą i sprawiając, że wyczuwał jego obecność każdą komórką swojego ciała. Wstrzymał oddech, kiedy palce mężczyzny przesunęły się wzdłuż jego żuchwy, zatrzymując się na wysokości jego ust… Spojrzenie, które się na nich zatrzymały poczuł aż w koniuszkach palców, nagle mając wrażenie, że wokół nich zrobiło się okropnie gorąco.
Prośba, połączona z odchyleniem jego głowy w tył sprawiła, że choć zewnętrznie mag starał się zachować pełnię powagi, nie chcąc nadawać tej sytuacji znaczenia, które od samego początku chodziło mu po głowie, wewnętrznie jego serce przyspieszyło swojego biegu, a mózg wpadał w panikę. Bardzo trudno mu było spełnić oczekiwanie, ostatecznie rozchylając wargi ledwie kilka milimetrów. A kiedy demon pochylił się nad nim jeszcze bardziej, gwałtownie zamknął oczy, czując że jego samokontrola burzy się jak domek z kart, podczas gdy jego dłonie wylądowały na ramionach mężczyzny gotowe go odepchnąć, a policzki pokryły najczerwieńszym z rumieńców.
Dopiero uczucie wypełniającej go słodkiej mocy i brak nacisku na wargi sprawiły, że uchylił powieki, by spojrzeć na demona spod na wpół przymkniętych powiek. Przełknął słodki smak winogron, od którego wszystkie włoski na jego rękach stanęły dęba, a moc przelała się przez ciało wprawiając je w rozkoszny dreszcz. Taka potęga… Jeszcze nigdy nie był tak potężny… Nie potrafił powstrzymać dźwięku uciekającego mu spomiędzy warg. Cichszego od szelestu skrzydeł motyla, ale tam był, razem z jedną, pojedynczą myślą. Czy wargi Edena również smakowały winogronem?
- Możesz się już odsunąć – powiedział miękkim tonem, spoglądając spod rzęs iskrzącymi mocą szarymi oczami w oczy demona. Sam… nie wiedział dlaczego, ale nie potrafił postąpić kroku w tył.
____ Kiedy ostatni obłok dymu przeszedł przez usta Volanta, demon leniwie uchylił oczy natrafiając na srebrne tęczówki maga, w których aż iskrzyła się magia. Wyglądał na... naprawdę usatysfakcjonowanego i tyle wystarczyło, aby Eden rzeczywiście odsunął się od niego, dając mu więcej miejsca. Sam był jeszcze bardziej wykończony i momentalnie poczuł, że traci kontrolę nad swoim ciałem, które wyzbyte z energii nie miało, jak utrzymać ludzkiej powłoki, która chroniła jego demoniczne wnętrze.
Złapał się Mae, przytrzymując jego ramienia, kiedy część jego twarzy zaszła ciemnością, wypalając pustkę w prawym oku i policzku. Demon mimowolnie zakrył się dłonią w miejscu, gdzie widoczne były ślady po jego prawdziwej formie, nie mając zamiaru jej pokazywać.
____ — Zaczekamy na ciebie przy wejściu do lasu bądź ostrożny — polecił, zerkając ostatni raz na maga. Nie martwił się o niego już aż tak widząc jak pewnie poczuł się z taką ilością energii. Zamiast tego wziął od niego torbę, w której między innymi były domki wróżek i zaproponował, żeby Quinn i Renfri zaczekali z nimi na zewnątrz.
____ — Mae, pomóż mi — mruknął, a jego głos zmienił się na dużo bardziej charczący, mniej przyjemny dla ucha. Oparł swój ciężar o ramię demona, czując zawroty głowy, gdy tylko stawiał kolejny krok bliżej wyjścia. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak mocno wyssany z sił, choć w głównej mierze była to bardziej wina cyrku, który się nimi pożywiał.
____ Kiedy udało im się przedrzeć do wyjścia, odeszli kawałek w cień od głównego namiotu, gdzie dla innych byli po prostu mniej widoczni. Eden podparł się o wystający z ziemi głaz, opuszczając wreszcie rękę. Ta również zamieniła się w czarne szpony, na której widok demon mimowolnie skrzywił się, zasłaniając ją przed wróżkami. Uniósł spojrzenie na przyjaciela, a kiedy oceniwszy, że jest z nim już lepiej niż w chwili, gdy go znaleźli, poprosił, aby na chwilę kucnął przy nim, sam nie mając zbyt wiele sił, żeby się ruszyć.
____ — Maellosu, musisz wrócić po Volanta. Wyczerpie się i może stracić przytomność — wyjaśnił, ludzką ręką odgarniając kilka kosmyków z twarzy młodszego. Zdobył się na ciepły uśmiech, aby dodać mu więcej otuchy.
Nie na długo dane mi jednak było pobyć przynajmniej przez chwilę w spokoju, kiedy para wróżek zsiadła z jego ramienia i podleciała mu prosto do twarzy.
____ — To było niesamowite! Prześwietne, przecudowne, przemagiczne! Aż mi skrzydełka się zarumieniły — zatrzepotał Renfri, upuszczając odrobinę wróżkowego pyłu ze skrzydełek. Eden z początku nie do końca potrafił zrozumieć o co mu chodzi, choć ten najwyraźniej ekscytował się “pocałunkiem”, którym demon obdarzył maga.
____ — Hm, dziękuję — mruknął miękko, nie spodziewając się spotkania z takim entuzjazmem. W innych okolicznościach, kiedy nie byłby tak zmęczony po przekazaniu energii, pewnie sam podszedłby do tego bardziej radośnie.
____ — No ruszcie się. Musimy jeszcze rozwiązać konie i przygotować je do drogi — zarządził po chwili Quinn, poganiając demony, że powinni jak najszybciej zacząć działać.
Odnalezienie doniczek, które były domem dla pary wróżek nie stanowiło większego problemu. Najwyraźniej nikt nie spodziewał się, że ktoś mógłby spróbować je ukraść, tak jakby właściciel cyrku był na tyle pewny siebie, że wątpił w to by ktokolwiek mógł zniszczyć jego plany. Nie mieli żadnego problemu z przemyceniem ich i wszystko szło po ich myśli. Do czasu.
____ Pierwsze komplikacje pojawiły się, gdy nigdzie nie mogli znaleźć Maellosu i Fenrira, którzy po swojej części przestawienia, przepadli jak kamień w wodę. Eden zrobił się coraz bardziej niespokojny, kiedy nie mógł nigdzie namierzyć swojego przyjaciela, a jego zapach mieszał się z wonią innych, przedziwnych istot należących do cyrku, przez co dla demona przestał być wyczuwalny. W jego umyśle zaczęły kiełkować wyrzuty sumienia, że przez ostatnie kilka godzin skupił się na stanie zdrowia maga, tym samym poświęcając mniej uwagi Mae. Miał wrażenie, że za bardzo mu matkował przez co liczył, że jeżeli spuści na chwilę młodego demona z oczu, nic poważnego mu się nie stanie. I nieco przeliczył się co do swojej decyzji.
____ Kiedy po kolejnych kilku minutach poszukiwania nie przyniosły żadnego efektu, tęczówki demona powoli zaczynały płonąć z niepokoju i zdenerwowania. W którymś momencie wpadając na jakiegoś orka, który pilnował wejścia na zaplecze cyrku, zacisnął dłoń na jego ramieniu, przeszywając go złotymi tęczówkami. Ork wpadł w chwilowy marazm, kiedy demon przetrząsnął jego umysł szukając jedynej informacji, która w tej chwili go interesowała. Puścił go nagle, zostawiając przez chwilę jeszcze całkowicie otępiałego, po czym kiwnął głową stronę Volanta aby ruszył za nim.
____ Odnalezienie właściwej skrzyni przyciśniętej od góry przez inną nie było już takim problemem. Eden wygiął deski tak, że zawiasy od skrzyni puściły praktycznie od razu i... dokładnie w tej samej chwili, kiedy uchylił wieko, wyskoczył na niego trzęsący się, przerażony demon. Złapał go za ramiona, przyciskając do swojej piersi. Czuł pod palcami grubą, gęstą sierść jak u pantery, a gdzieś przy uchu zazgrzytały mu potężne kły demona. Włosy przykryły prawie całą część nieludzkiej twarzy i Eden przytulił Mae jeszcze mocniej do siebie, kiedy zdał sobie sprawę, że ten praktycznie do końca stracił swoją ludzką powłokę. To nie było częste zjawisko. Wiedział doskonale, że Mae potrafił świetnie się kontrolować tylko w obliczu zagrożenia, strach napędzał demona, zamieniając go w dziką bestię.
Wzdychając cicho, zaczął głaskać go uspokajająco po głowie, nucąc cicho jakąś spokojną melodię, która działała na młodego demona niczym kołysanka. Kiedy powoli zaczął odzyskiwać swoją ludzką postać, klejąc się do starszego, Eden pozwolił mu się o siebie oprzeć po czym zerknął w stronę Wróżek, przysłuchując się temu, co odkryli.
____ — Odnajdziemy go, musimy zająć cyrk pożarem, żeby za nami nie podążali — postanowił, dając jasno znać, że nie mieli zamiaru porzucać Fenrira. Z tego co zrozumiał, łowca wpadł w parszywe łapska Południcy. Kobiet, które nie doczekawszy się swojego ślubu, zmarły w trakcie bądź dzień po, przybierając postać niskiej rangi demonów, które stale szukały sobie nowego małżonka, a kiedy takowego znalazły, pożywiały się jego duszą zaraz po zakończeniu ceremonii zaślubin. Mogli to jeszcze przerwać, ale musieli się spieszyć. Nie mieli pewności, gdzie dokładnie zabrała go Południca.
____ Zerknął na Volanta, który stanął naprzeciw niego uznając, że był to dobry moment, aby rozpocząć ich plan. Posadził spokojnie Mae na jednej ze skrzyń, po czym zbliżył się do maga stając ledwie kilka centymetrów od niego. Dało się zauważyć drobną różnicę wzrostu między nimi, choć Volant był na tyle wysoki, żeby móc otwarcie spoglądać w tęczówki demona, obdarzając go pewnym spojrzeniem.
____ — Przekażę ci tyle ile będę w stanie jednak... muszę się zbliżyć — wyjaśnił, robiąc po chwili krok do przodu, aby pokonać ostatnią, dzielącą ich odległość. Nie miał czasu na wyjaśnianie, że energia demona potrafiła być zwodnicza. Łatwo było można stracić nad nią kontrolę, ponieważ napędzał ją strach, gniew czy żal. Dlatego najszybciej pod wpływem tych emocji ulegali przemianie.
Posłał magowi delikatny uśmiech, unosząc dłoń do jego twarzy. Palcami przejechał ostrożnie po jego żuchwie, wzrokiem przeskakując z oczu na kuszące usta maga. Wziął głęboki wdech, po czym zjechał palcami na podbródek mężczyzny, unosząc nieco wyżej jego głowę, aby ustawić ją pod odpowiednim kątem. Miał dziwne wrażenie, że mag nawet nie pomyślał w tej chwili o pocałunku... a jednak był to jedyny sposób na przekazanie mu energii.
____ — Otwórz usta — polecił, powoli pochylając się w jego stronę. Przymknął na chwilę oczy, skupiając się na wyrównaniu oddechu, aby energia mogła swobodnie płynąć między nimi. Rozchylił samemu wargi, aby po chwili wydobyła się z niech smuga czarnego dymu, która wpłynęła do ust maga. Była bezzapachowa, niematerialna, a jednocześnie tak silna jak po wypiciu najlepszego eliksiru na wzmocnienie energii. Ponoć każda energia demona smakowała inaczej, ale ta Edena miała wyjątkowo słodki, winogronowy smak. Trwało to ledwie kilka sekund, a Edenowi mimo to zaczęło się robić ciężko, kiedy powoli uciekały z niego siły i musiał powstrzymać się, żeby nie oprzeć swoich warg na tych Volanta czując jedynie, że milimetry dzielą ich od zetknięcia się.
____ Volant nie wiedział jak przebiegała wymiana energii z demonem, postanowił więc, że cokolwiek by to nie było, zachowa spokój i profesjonalizm jakim powinien wykazać się mag na jego poziomie. Nawet jeśli znaczyło to tyle, że nagle Eden znalazł się… znacznie bliżej niż czarodziej to sobie wyobrażał, naruszając jego przestrzeń osobistą i sprawiając, że wyczuwał jego obecność każdą komórką swojego ciała. Wstrzymał oddech, kiedy palce mężczyzny przesunęły się wzdłuż jego żuchwy, zatrzymując się na wysokości jego ust… Spojrzenie, które się na nich zatrzymały poczuł aż w koniuszkach palców, nagle mając wrażenie, że wokół nich zrobiło się okropnie gorąco.
Prośba, połączona z odchyleniem jego głowy w tył sprawiła, że choć zewnętrznie mag starał się zachować pełnię powagi, nie chcąc nadawać tej sytuacji znaczenia, które od samego początku chodziło mu po głowie, wewnętrznie jego serce przyspieszyło swojego biegu, a mózg wpadał w panikę. Bardzo trudno mu było spełnić oczekiwanie, ostatecznie rozchylając wargi ledwie kilka milimetrów. A kiedy demon pochylił się nad nim jeszcze bardziej, gwałtownie zamknął oczy, czując że jego samokontrola burzy się jak domek z kart, podczas gdy jego dłonie wylądowały na ramionach mężczyzny gotowe go odepchnąć, a policzki pokryły najczerwieńszym z rumieńców.
Dopiero uczucie wypełniającej go słodkiej mocy i brak nacisku na wargi sprawiły, że uchylił powieki, by spojrzeć na demona spod na wpół przymkniętych powiek. Przełknął słodki smak winogron, od którego wszystkie włoski na jego rękach stanęły dęba, a moc przelała się przez ciało wprawiając je w rozkoszny dreszcz. Taka potęga… Jeszcze nigdy nie był tak potężny… Nie potrafił powstrzymać dźwięku uciekającego mu spomiędzy warg. Cichszego od szelestu skrzydeł motyla, ale tam był, razem z jedną, pojedynczą myślą. Czy wargi Edena również smakowały winogronem?
- Możesz się już odsunąć – powiedział miękkim tonem, spoglądając spod rzęs iskrzącymi mocą szarymi oczami w oczy demona. Sam… nie wiedział dlaczego, ale nie potrafił postąpić kroku w tył.
____ Kiedy ostatni obłok dymu przeszedł przez usta Volanta, demon leniwie uchylił oczy natrafiając na srebrne tęczówki maga, w których aż iskrzyła się magia. Wyglądał na... naprawdę usatysfakcjonowanego i tyle wystarczyło, aby Eden rzeczywiście odsunął się od niego, dając mu więcej miejsca. Sam był jeszcze bardziej wykończony i momentalnie poczuł, że traci kontrolę nad swoim ciałem, które wyzbyte z energii nie miało, jak utrzymać ludzkiej powłoki, która chroniła jego demoniczne wnętrze.
Złapał się Mae, przytrzymując jego ramienia, kiedy część jego twarzy zaszła ciemnością, wypalając pustkę w prawym oku i policzku. Demon mimowolnie zakrył się dłonią w miejscu, gdzie widoczne były ślady po jego prawdziwej formie, nie mając zamiaru jej pokazywać.
____ — Zaczekamy na ciebie przy wejściu do lasu bądź ostrożny — polecił, zerkając ostatni raz na maga. Nie martwił się o niego już aż tak widząc jak pewnie poczuł się z taką ilością energii. Zamiast tego wziął od niego torbę, w której między innymi były domki wróżek i zaproponował, żeby Quinn i Renfri zaczekali z nimi na zewnątrz.
____ — Mae, pomóż mi — mruknął, a jego głos zmienił się na dużo bardziej charczący, mniej przyjemny dla ucha. Oparł swój ciężar o ramię demona, czując zawroty głowy, gdy tylko stawiał kolejny krok bliżej wyjścia. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak mocno wyssany z sił, choć w głównej mierze była to bardziej wina cyrku, który się nimi pożywiał.
____ Kiedy udało im się przedrzeć do wyjścia, odeszli kawałek w cień od głównego namiotu, gdzie dla innych byli po prostu mniej widoczni. Eden podparł się o wystający z ziemi głaz, opuszczając wreszcie rękę. Ta również zamieniła się w czarne szpony, na której widok demon mimowolnie skrzywił się, zasłaniając ją przed wróżkami. Uniósł spojrzenie na przyjaciela, a kiedy oceniwszy, że jest z nim już lepiej niż w chwili, gdy go znaleźli, poprosił, aby na chwilę kucnął przy nim, sam nie mając zbyt wiele sił, żeby się ruszyć.
____ — Maellosu, musisz wrócić po Volanta. Wyczerpie się i może stracić przytomność — wyjaśnił, ludzką ręką odgarniając kilka kosmyków z twarzy młodszego. Zdobył się na ciepły uśmiech, aby dodać mu więcej otuchy.
Nie na długo dane mi jednak było pobyć przynajmniej przez chwilę w spokoju, kiedy para wróżek zsiadła z jego ramienia i podleciała mu prosto do twarzy.
____ — To było niesamowite! Prześwietne, przecudowne, przemagiczne! Aż mi skrzydełka się zarumieniły — zatrzepotał Renfri, upuszczając odrobinę wróżkowego pyłu ze skrzydełek. Eden z początku nie do końca potrafił zrozumieć o co mu chodzi, choć ten najwyraźniej ekscytował się “pocałunkiem”, którym demon obdarzył maga.
____ — Hm, dziękuję — mruknął miękko, nie spodziewając się spotkania z takim entuzjazmem. W innych okolicznościach, kiedy nie byłby tak zmęczony po przekazaniu energii, pewnie sam podszedłby do tego bardziej radośnie.
____ — No ruszcie się. Musimy jeszcze rozwiązać konie i przygotować je do drogi — zarządził po chwili Quinn, poganiając demony, że powinni jak najszybciej zacząć działać.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Skrępowane nogi i ręce. Nadepnęli mu na ogon chyba coś w nim łamiąc. Worek ciasno obwiązany dookoła głowy utrudniał i tak płytkie oddechy. Spróbował raz przekręcić się na bok. Uderzył kolanami w bok skrzyni. Chwilę poleżał bez ruszenia się po czym drugi bok, efekt dokładnie ten sam. Poruszył nerwowo końcówką ogona która zapiekła żywym ogniem. Sapnął na to uczucie i ponownie zaczął się miotać na boki niczym ryba wyciągnięta na brzeg. Jak gdyby miało to cokolwiek zmienić. Kolejne płytkie oddechy wyrwane z jego ust sprawiły, że wszystkie mięśnie jego ciała spięły się, uderzył przedramionami o wieko skrzyni które ani drgnęło. Warkot który uciekł mu z gardła przestał przypominać ludzki głos.
Z każdą sekundą wzrastającej w nim paniki jego ciało traciło ludzki kształt. Spętane nogi wygięły się w łapy, jego skórę zaczęła pokrywać sierść, a mrok który otaczał jego serce zaczął wydobywać się z jego ust wypełniających się zwolna ostrymi kłami. Gdy otworzył ponownie oczy był przekonany, że słyszy bicie serca każdej osoby znajdującej się w odległości kilometra od niego. Pierwszy trzask i liny na nadgarstkach puściły. Te na nogach sam już przeciął i zrzucając nerwowym ruchem worek z głowy oparł tak przednie jak i tylne łapy o wieko próbując je wyważyć. Popuściło! Wyskoczył gwałtownie po to by momentalnie wpaść w ramiona… Edena.
Zaskamlał.
Długimi łapami próbował wgramolić się wyżej. Łapał pazurami materiał jego spodni, nadszarpnął jego koszulę ale znalazł się w bezpiecznych ramionach demona który powoli zaczął nim kołysać. Zimne powietrze nieco otrzeźwiło jego umysł, a dwie pary oczu przypominających swoistą jasnością jedyne miejsce ucieczki pośród otulającego go mroku spoczęły na Volancie.
W jego głowie chwila ta trwała wieczność. W jego umyśle na kilka chwil znaleźli się ponownie w przytulnym zamczysku. On ponownie był dzieckiem, który kompletnie nie umiał się nie bać przy tak szlachetnym demonie. Ale on był cierpliwy. Uśmiechał się do niego promiennie, zaczepiał go i w końcu w całym pałacu było słychać jego śmiech i tupot bosych stóp które musiały zajrzeć w każdy kąt.
Gdy został postawiony jedynie jego twarz jeszcze chwilowo otulał mrok. Nie wrócił całkowicie do siebie: czarne palce zakończone pazurami, zmieniona budowa nóg przypominała nadal kocie łapy no i dym, ten otulał tak jego jak i Edena niczym gruby szal na zimę nie pozwalając za szybko się od siebie odsunąć. Wymógł jeszcze na nim pogłaskanie po policzku zanim go puścił i krążąc spojrzeniem dwóch par oczu po swoim otoczeniu szukał.
- Eden. Fenri sobie poszedł. Po występie.. nagle… – Uciszony gestem dłoni i spokojnym uśmiechem ponownie wrócił do przeczesywania otoczenia. Tyle pozytywnych emocji, tyle cennej energii do której ciągnęły jego macki. Zabrać, absolutnie wszystko zabrać i pozostawić pustą skorupą.
Nagle się zjeżył. Drobne włoski które nadal otulały jego kark stanęły dęba, ogon drgnął niczym złapany za szyję wąż, a cała jego postura zeszła niżej zginając kolana.
- Nie możesz…! – Zaprotestował czując jak Eden kumuluje w sobie energię po to by ją wypluć. Dlaczego! Zmarnuje! A on nie miał dla niego zapasu! A on nie mógł go teraz nakarmić! – Eden..! – Ponowne uciszenie dłonią sprawiło, że zmarszczył pół zmienioną twarz, tym razem gest ten był na tyle nieznoszący sprzeciwu, że żachnął się cicho po to by z coraz większymi nerwami i niedowierzaniem przyglądać się jak Eden – ledwo stojący na nogach! – dzieli się swoją energią z Volantem, przy tym zaczął krążyć dookoła nich niczym wygłodniała hiena. Cokolwiek knuli, nie podobało mu się! I gdy tylko skończyli dopadł do przyjaciela podtrzymując go, lekko przy tym powarkując jakby nerwowość ta miała zapewnić mu bezpieczeństwo przed potencjalnym atakiem.
- Musisz zjeść. Musisz dużo zjeść. Przyniosę. – Nieco zbyt gorączkowo wypluwał kolejne słowa dłonią podtrzymując go za pierś i badając rytm jego serca. Ciemne macki ponownie owinęły się dookoła Edena, a prowadząc go w wyznaczonym wcześniej kierunku stawał się coraz mocniej nerwowy, ponownie tracił części swojej ludzkiej powłoki.
- Nie! Nie zostawię..! – Zaprotestował gdy dostał kolejny rozkaz, natomiast na delikatny dotyk momentalnie złagodniał, jego oddech zwolnił, a serce się uspokoiło. Wtedy wyraz jego twarzy nabrał nieco bardziej promiennego wyglądu, a on przytykając czoło do tego należącego do starszego dał im spokojny moment tylko ich dwójki.
- Przyniosę jeść. – Wyszeptał, nie kontynuując dalej tematu, obawiają się, że gdy spotka odpowiednio silną emocję nie powstrzyma się żeby odebrać wszystko. Czy lubił robić krzywdę? Ogólnie lubił ludzi i lubił między nimi przebywać nie mając w swojej naturze chęci mordu, ale czasami, w sytuacji takiej jak ta, najbardziej liczył się Eden i ośmieli się pozbawić nie jednego wszelakich uczuć byleby tylko jego najdroższy rodzic doszedł do siebie. Z tym, że niekoniecznie wyspowiada się mu później z tego co tak naprawdę narobił. Po co ma się w tym stanie denerwować?
Jego usta delikatnie musnęły czoło coraz mocniej zakryte ciemną materią po czym odpychająć się niczym startujący do sprintu gepard odbił się od ziemi mknąc między drzewami. Jego ciało ponownie zaczęły otaczać ciemne wstęgi – był taki zmartwiony o to co się działo - a gdy dojrzał pierwszego członka cyrku który po prostu się napatoczył, nie wytrzymał frustracji. Skoczył na niego siadając na jego piersi i łamiąc mu żebra będąc ponownie w bardziej kociej niżeli ludzkiej postaci. Pazurami wbił się w jego twarz kalecząc ją głębokimi szramami i pochylając się nad nim, kciukiem zmusił go do uchylenia ust wyrywając brutalnie wszystkie jego emocje tkając je palcami.
Kula w zimnych kolorach zieleni, błękitu i fioletu mieniła się odbijając w jego białych oczach. Obejrzał ją dokładnie nadal siedząc na ciele które zostało powłoką niezdolną do bycia sobą. Szturchając kulę nosem, ocenił jakość po czym pozwolił aby jedna macka pochwyciła kulę i otoczyła ją szczelnie ciemnością, a on mógł gnać dalej przed siebie.
Pozostawił po sobie jeszcze dwa ciała mętnym wzorkiem spoglądające w niebo na którym poza gwiazdami tańczyły świetliki ognia.
Kiedy Eden się odsunął, poczucie mocy wzrosło mu tysiąckrotnie. Pozbawiony potężnej obecności demona tuż obok, zdał sobie sprawę z tego jak wiele energii w sobie posiadał. Jego usta mimowolnie rozciągnęły się w nieco szaleńczym uśmiechu. Wiedział, że to uczucie było niebezpieczne. Uzależniające. Że im szybciej pozbędzie się nadmiaru energii ze swoich żył, tym szybciej wróci do normy. Dlatego nie czekał, ustaliwszy z resztą plan działania przystąpił do swojej części planu.
- Tu, qui libertatem Tollere… - zaczął cicho, sięgając do wewnętrznej kieszeni szaty - … et mittere ad pulvis fuit, idcirco praecipio tibi ut astra oriri in virtute. – Jesionowa laseczka znalazła się w jego palach, pokrywając się fioletową magią. Co go jednak zafascynowało, to szarość, która przebłyskiwała wśród fioletu, a która to była dowodem, że magia, którą nasycał różdżkę nie należała do niego.
- Surge sursus – zakończył, a wtedy krótka pałeczka wydłużyła się, pozostawiając go znów pustego. Cała magią, którą oddał mu Eden znalazła się w jego lasce, rozbrzmiewając wokół czystym dźwiękiem dzwoneczka zawieszonego po środku zakrzywienia. Nie był głupi. Wiedział, że tak wiele energii mogło spalić go od środka, czego nie mogło zrobić z drewnem pochodzącym ze smoczych wysp.
- Teraz możemy zacząć przedstawienie – powiedział do siebie, stając pomiędzy namiotami. Bogatymi, zdobnymi i zdecydowanie należącymi do Ramzesa i jego najbliższej świty. Tych, Volant nie zamierzał oszczędzać. Ba. Miał w planach zmienić je w popiół.
- Ignis aureus omnia uia sua consumit, fraxinus, urere, absumere…
Głos maga rozbrzmiewał czysto pośród nocy. Jego szare włosy zatańczyły porwane w górę powiewem ciepłego powietrza, w którym fruwały kawałki sadzy. Jeden z nich zabłądził i osiadł pod okiem mężczyzny, tuż obok drobnej blizny. Temperatura wokół podniosła się, aż sięgnęła punktu kulminacyjnego, w postaci tworzącej się szybko na końcu różdżki kuli ognia.
- Purgare! Syriusz! – krzyknął mag, wkładając w zaklęcie moc Edena i gwiazdy.
W jednej chwili wszystko zamarło, by po sekundzie w powietrzu rozległ się okropny huk. Kula ognia wybuchła, zalewając namioty, trawę, pobliskie drzewa i wszystko co znalazła na swojej drodze deszczem iskier i śmiercionośnych płomieni. Jasny blask oświetlił twarz maga wykrzywioną w bezlitosnym wyrazie.
- Istoty niosące zgubę niewinnym, przyszedł na was czas – powiedział wykorzystując resztkę mocy jaka pozostała mu z podarowanej mu przez Edena energii, by wzmocnić swój głos, który potoczył się nad płomieniami, by dotrzeć do tych, którzy byli odpowiedzialni za tyle lat cierpienia.
Ogień był wszędzie. Wspomagany gwiazdami, demoniczną energią i jesionowym drewnem smoczych wysp, palił wszystko do ostatniego próchna, pozostawiając po sobie tylko popiół. Szare fragmenty przesłoniły niebo, opadając z wolna na ziemię. A wśród nich, ostatnią szarością, która pozbawiona energii opadła w dół, były włosy wycieńczonego maga.
Wpadając na scenę rozgrywającego się spektaklu kwiatu ognia i krwi winnych jego postać ponownie przybrała w pełni demoniczny kształt. Na czterech łapach kroczył jak po chmurce, żadne źdźbło wpół spalonej trawy nie drgało pod jego ciężarem. Otaczał go mrok, liczne macki w których ciasno błyszczały emocje skrywane w sercu każdej istoty. Jego oczy błądziły po otoczeniu, trzy ofiary powinny wystarczyć, a jednak nie mógł się powstrzymać żeby konającego nieroztropnie ominąć i przepuścić okazję. Zszedł ze swojego szlaku. Problem w tym, że jak na nim przysiadł ciężar przeważył wytrzymałość żeber, a klatka piersiowa została całkowicie zmiażdżona przez jego łapy. Krwawa pulta na którą się skrzywił.
- Volant. – Upomniał sam siebie stając na tylnych łapach. Wyglądając w tym momencie jak najgorszy koszmar wyobraźni szaleńca i podchodząc do stojącego plecami do niego maga przekręcił łeb spodziewając się bury. – Volant. - Powtórzył tym razem już do niego, głosem ochrypłym i niższym niż jego naturalny świergot, przypominającym ryk bestii niżeli słowa inteligentnego demona. – Idziemy?
Widok Mae w jego demonicznej postaci powinien go zdziwić, a jednak wyprany z wszelkich sił mag potrafił jedynie patrzeć na stwora i w jego oczach widzieć tą samą osobę, z którą plotkował. Nie bał się go. Znalazł w sobie nawet tylko odwagi, czy też głupoty spowodowanej zmęczeniem, że oparł się o jego miękki grzbiet.
- Idziemy – potwierdził, opierając na nim większość swojej masy ciała.
Potwierdzenie ze strony maga sprawiło, że ponownie zszedł na cztery łapy i odwracając się do niego tyłem szturchnął go zadem zmuszając – czy tego chciał czy nie – żeby go dosiadł. Gdy Volant to zrobił, chociaż marudził do tego stopnia, że gdyby tylko Mae miał tęczówki wywróciłby oczami, ruszył w te pędy przed siebie między płonącymi konstrukcjami. Ogień szerzył się szybko i gwałtownie, utknęli w środku tego piekła przez co zmuszony był kilkukrotnie wskakiwać w cienie, a bez odpowiedniego uprzedzenia narażał Volanta na drobne duszności. Ale powinien mu wybaczyć, walczył teraz o ich życie. Ich i Edena.
Gdy opuścił teren cyrku zwolnił do bardzo żwawego truchtu, a oglądając się kilka razy za siebie po chwili podniósł łeb węsząc. Zapach przyjaciela był silny czyli było z nim źle. Skierował się za nim, daleko w las, daleko od głównych traktów, przyspieszał i zwalniał aż znalazł go w przytulnym i bezpiecznym zagajniku. Z jego gardła natychmiast wyrwał się syk, bulgot frustracji, a futro stanęło dęba. Zrobił krok w przód po to by o dwa się wycofać i zaczynając krążyć chwilę w miejscu zaczął się otrzepywać dając magowi znać, że podróż zakończona i ma zejść. Albo spaść. Jak wolał. Gdy natomiast został uwolniony skulił się mocno niczym zabiedzony pies i powoli podchodząc do demona którego ludzka powłoka topniała niczym śnieg na wiosennym słońcu ponownie nasyczał na niego, na warkot który wydobył się z ust tamtego. Nie przestał jednak się zbliżać, położył się przed nim kładąc łeb na jego udzie pozwalając by cieniste macki rozpoczęły swój taniec.
Zwolna, niczym wodorosty targane lekkimi falami, czarny szal zaczął zakrywać ciało demona. Mae fuknął cicho niczym niezadowolony kociak, a obdarowując go pierwszą kulą emocji przyglądał się niepewnie jak ta znika w rozwartej szeroko paszczy. Zbliżył się nieco, głowę położył na jego brzuchu, a czując aprobatę w postaci delikatnego dotyku po łbie ułożył się jako jego poduszka. Pozwolił położyć się na swoim boku, otulił go łapami, łeb położył na jego ramieniu tuląc się do jego policzka, a macki niczym muśnięcia ust ukochanego zaczęły gładzić demoniczne niematerialne ciało uspokajając wszystko to co je do takiego stopnia sprowokowało.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy dawno temu Volant słuchał magów opowiadających o sytuacjach wymagających od nich pełnego poświęcenia siebie i swoich mocy, słuchał ich z zapartym tchem, czując podziw i szacunek do bohaterów. W ich opowieściach widział heroizm i wcale nie zastanawiał się nad późniejszymi konsekwencjami takich czynów. Nikt też nie wspominał o nich głośno. A potem młody, ambitny mag w przypływie bohaterstwa, mnóstwo lat temu zrobił dokładnie to samo. Przekonał się wtedy na własnej skórze, że była to czysta głupota, nie odwaga. Obiecywał sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Ale znów, nie dotrzymał swojej własnej obietnicy. Był tak głupi. Oh jakim idiotą się czuł, kiedy zmuszony do kurczowego trzymania się słabymi palcami sierści demona wpadał raz po raz w cień, który odbierał mu oddech. Zdarzało mu się zdecydowanie zbyt często ignorować własne ograniczeniach, o których przecież tyle razy przestrzegał młodszych od siebie magów. Hipokryta i do tego debil – wyrzucał sobie, przypominając sobie jak wiele razy nie słuchał własnych rad. Niby zawsze miał powód, niby nigdy nie robił tego dla własnego kaprysu, a jednak, gdyby nie pakował się w tyle niebezpiecznych sytuacji, nie byłby do tego zmuszony. Trzeba mu było zostać w Akademii… Ale wtedy nie poznałbyś Edena – powiedział mu cichy głosik w jego głowie, który zawsze, niezmiennie przypominał mu z jakiegoś powodu irytujący głos jego brata. No i co z tego? – odpowiedział opryskliwie sobie samemu, oszukując się, że to przecież nie miało znaczenia, że Eden nie miał znaczenia…
A potem go zobaczył. Zrzucony z kociego grzbietu Mae, zadrżał z niepokoju, ale nie był to strach wywołany wyglądem demona, nie bał się niego, bał się o niego. Nie wyglądał dobrze, nawet jak na demoniczną postać, którą próbował ukryć, a od której Volant uprzejmie odwrócił wzrok. W ciszy zabrał swoją torbę i ulokował się po drugiej stronie polanki, czując się wykończony. Nie było najgorzej, moc i tak nie należała do niego, więc jego ciało nie powinno cierpieć zbyt długo pozbawione jej, niemniej spodziewał się w nocy lekkiego delirium. Musiał jednak odpocząć, zanim mógłby zająć się… cóż, wszystkim o czym myślał że trzeba się było zająć.
- Vincent! – tuż obok niego pojawiły się wróżki, zaniepokojone tym wszystkim, ale mag uśmiechnął się do nich uspokajająco i nieco przepraszająco.
- W porządku, nie musicie się bać, nic nam nie będzie – powiedział całkiem pewnie, przyglądając się Edenowi i Mae z daleka. Wyglądali na naprawdę zżytych ze sobą, z ich gestów, tak innych od tego, do czego Volant przywykł biła troska i miłość. Mag mimowolnie uśmiechnął się miękko, wierząc że to co widziały jego oczy były niezbitym dowodem tego, że demony tak znienawidzone przez ludzi miały w sobie tak wiele ciepła i uczuć.
- A tak przy okazji, nie mam na imię Vincent – powiedział, spoglądając na krążące mu nad głową wróżki.
- Jak to?! – oburzył się Renfri, obrażony do granic możliwości.
- Hej, nie wściekaj się, wy też mieliście przede mną swoje tajemnice i nie chcieliście mi powiedzieć wielu rzeczy – zauważył mag.
- Ale my nie kłamaliśmy! Nie mówiliśmy ci tylko prawdy! – stwierdził zielonowłosy, obracając się do czarodzieja plecami.
Volant uniósł jedną brew, ale nie odezwał się przez dłuższą chwilę, pozwalając by wróżek dał się uspokoić tłumaczącemu mu coś cicho Quinnowi. Dopiero po tym, łaskawie spojrzał z góry na mężczyznę.
- Więc, jak się nazywasz? – zapytał go, splatając ramiona na piersi.
- Volant – przedstawił się mag.
- Okej, zbyt dziwne, żebyś to przed chwilą wymyślił – stwierdził z aprobatą wróżek, na co mag uniósł brwi, a drugi przedstawiciel małego ludu trzepnął go otwartą dłonią w tył głowy.
- Bądź miły, Renfri. Zawdzięczamy mu życie, jemu i demonom – zauważył poważnie, na co Renfri przez chwilę tak samo poważnie kiwał głową, tylko po to, by zaraz porwać wyższego wróżka do tańca w powietrzu.
- Oh jak dobrze! Quinn! Już nie musimy nikogo skazywać na śmierć! – cieszył się zielonowłosy, a ciemnowłosy pozwalał mu na tę chwilę radości dając sobą przez chwilę pomiatać. Tylko po to, by w jednej sekundzie, w której mag nie patrzył, złapać go w pasie i przysunąć do siebie bliżej, przejmując dowodzenie nad podniebnym tańcem.
- Q-Quinn! – pisnął zaskoczony wróżek, ale w jego głosie kryło się zadowolenie.
- Będziemy musieli to odpowiednio uczcić, Renfri – powiedział mu poważnie ciemnowłosy, a policzki drugiego pokryły się podnieconym rumieńcem.
- Z pewnością! – ucieszył się i z takim samym wyrazem twarzy zbliżył się do maga.
- Hej Volant, ile tu zostaniemy? – zapytał, nie wypuszczając spomiędzy palców dłoni Quinna.
- Najpewniej całą noc, potrzebujemy odpoczynku – odpowiedział mag, nieświadomy planów wróżów.
- Oh, to cudownie! Więc my się będziemy zbierać… do odpoczynku – powiedział zielonowłosy, udając że nie zauważył znaczącego wyrazu twarzy Quinna.
- W porządku, tylko jeśli chcecie spać w mojej torbie, będę potrzebował kilku rzeczy – uprzedził ich od razu.
- W takim razie znajdziemy sobie inne miejsce, a teraz, dobrej nocy Volancie – powiedział mu Quinn, kłaniając się przed nim, Renfri pomachał mu wesoło dłonią, a potem oboje zniknęli w leśnej gęstwinie.
Volant pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie zamierzał ich zatrzymywać. Naprawdę mocno polubił tę dwójkę i miał cichą nadzieję, że jeśli zechcą, zgodzą się zamieszkać w jego ogrodzie. Miał tam dużo kwiatów i miejsca, a taka gromadka rozkosznych skrzydlatych istotek raczej by mu nie przeszkadzała… Jego dom jednak znajdował się daleko stąd, a aktualne problemy były zbyt wielkiej wagi by choć na chwilę przestać się nimi interesować. Dlatego porzucił marzenia o przyszłości, spoglądając w coraz mocniej ciemniejącym zmierzchu na drugą stronę polany. Wyglądało na to, że Eden już odrobinę się uspokoił, choć Mae nadal pozostał w swojej demonicznej formie. Volant czuł się trochę lepiej, a czekała ich chłodna noc, dlatego po chwili podniósł się, by nanieść gałęzi i suchych liści i po środku polany ułożyć ognisko. Rozpalił je i ustawił nad nim małe rusztowanie, na którym zawiesił kociołek z wodą. Nie był głodny, ale podejrzewał że im wszystkim kubek czegoś ciepłego mógł się przydać.
Zanim woda się zagotowała, wyjął z torby matę i koc, które rozłożył sobie niedaleko ogniska i drugi, którym bez słowa przykrył Edena i Mae. A kiedy woda zawrzała, wrzucił do niej ziół i rozlał do trzech kubków, jeden z nich podając demonowi, drugi stawiając niedaleko Malleosu. Ze swoim usiadł na przygotowanym posłaniu i sączył, wpatrując się długo w ogień. Potem życzył jeszcze demonom dobranoc i nie przejmując się niczym, był tak wykończony, że nie potrafił się w zasadzie przejmować, zasnął.
A potem go zobaczył. Zrzucony z kociego grzbietu Mae, zadrżał z niepokoju, ale nie był to strach wywołany wyglądem demona, nie bał się niego, bał się o niego. Nie wyglądał dobrze, nawet jak na demoniczną postać, którą próbował ukryć, a od której Volant uprzejmie odwrócił wzrok. W ciszy zabrał swoją torbę i ulokował się po drugiej stronie polanki, czując się wykończony. Nie było najgorzej, moc i tak nie należała do niego, więc jego ciało nie powinno cierpieć zbyt długo pozbawione jej, niemniej spodziewał się w nocy lekkiego delirium. Musiał jednak odpocząć, zanim mógłby zająć się… cóż, wszystkim o czym myślał że trzeba się było zająć.
- Vincent! – tuż obok niego pojawiły się wróżki, zaniepokojone tym wszystkim, ale mag uśmiechnął się do nich uspokajająco i nieco przepraszająco.
- W porządku, nie musicie się bać, nic nam nie będzie – powiedział całkiem pewnie, przyglądając się Edenowi i Mae z daleka. Wyglądali na naprawdę zżytych ze sobą, z ich gestów, tak innych od tego, do czego Volant przywykł biła troska i miłość. Mag mimowolnie uśmiechnął się miękko, wierząc że to co widziały jego oczy były niezbitym dowodem tego, że demony tak znienawidzone przez ludzi miały w sobie tak wiele ciepła i uczuć.
- A tak przy okazji, nie mam na imię Vincent – powiedział, spoglądając na krążące mu nad głową wróżki.
- Jak to?! – oburzył się Renfri, obrażony do granic możliwości.
- Hej, nie wściekaj się, wy też mieliście przede mną swoje tajemnice i nie chcieliście mi powiedzieć wielu rzeczy – zauważył mag.
- Ale my nie kłamaliśmy! Nie mówiliśmy ci tylko prawdy! – stwierdził zielonowłosy, obracając się do czarodzieja plecami.
Volant uniósł jedną brew, ale nie odezwał się przez dłuższą chwilę, pozwalając by wróżek dał się uspokoić tłumaczącemu mu coś cicho Quinnowi. Dopiero po tym, łaskawie spojrzał z góry na mężczyznę.
- Więc, jak się nazywasz? – zapytał go, splatając ramiona na piersi.
- Volant – przedstawił się mag.
- Okej, zbyt dziwne, żebyś to przed chwilą wymyślił – stwierdził z aprobatą wróżek, na co mag uniósł brwi, a drugi przedstawiciel małego ludu trzepnął go otwartą dłonią w tył głowy.
- Bądź miły, Renfri. Zawdzięczamy mu życie, jemu i demonom – zauważył poważnie, na co Renfri przez chwilę tak samo poważnie kiwał głową, tylko po to, by zaraz porwać wyższego wróżka do tańca w powietrzu.
- Oh jak dobrze! Quinn! Już nie musimy nikogo skazywać na śmierć! – cieszył się zielonowłosy, a ciemnowłosy pozwalał mu na tę chwilę radości dając sobą przez chwilę pomiatać. Tylko po to, by w jednej sekundzie, w której mag nie patrzył, złapać go w pasie i przysunąć do siebie bliżej, przejmując dowodzenie nad podniebnym tańcem.
- Q-Quinn! – pisnął zaskoczony wróżek, ale w jego głosie kryło się zadowolenie.
- Będziemy musieli to odpowiednio uczcić, Renfri – powiedział mu poważnie ciemnowłosy, a policzki drugiego pokryły się podnieconym rumieńcem.
- Z pewnością! – ucieszył się i z takim samym wyrazem twarzy zbliżył się do maga.
- Hej Volant, ile tu zostaniemy? – zapytał, nie wypuszczając spomiędzy palców dłoni Quinna.
- Najpewniej całą noc, potrzebujemy odpoczynku – odpowiedział mag, nieświadomy planów wróżów.
- Oh, to cudownie! Więc my się będziemy zbierać… do odpoczynku – powiedział zielonowłosy, udając że nie zauważył znaczącego wyrazu twarzy Quinna.
- W porządku, tylko jeśli chcecie spać w mojej torbie, będę potrzebował kilku rzeczy – uprzedził ich od razu.
- W takim razie znajdziemy sobie inne miejsce, a teraz, dobrej nocy Volancie – powiedział mu Quinn, kłaniając się przed nim, Renfri pomachał mu wesoło dłonią, a potem oboje zniknęli w leśnej gęstwinie.
Volant pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie zamierzał ich zatrzymywać. Naprawdę mocno polubił tę dwójkę i miał cichą nadzieję, że jeśli zechcą, zgodzą się zamieszkać w jego ogrodzie. Miał tam dużo kwiatów i miejsca, a taka gromadka rozkosznych skrzydlatych istotek raczej by mu nie przeszkadzała… Jego dom jednak znajdował się daleko stąd, a aktualne problemy były zbyt wielkiej wagi by choć na chwilę przestać się nimi interesować. Dlatego porzucił marzenia o przyszłości, spoglądając w coraz mocniej ciemniejącym zmierzchu na drugą stronę polany. Wyglądało na to, że Eden już odrobinę się uspokoił, choć Mae nadal pozostał w swojej demonicznej formie. Volant czuł się trochę lepiej, a czekała ich chłodna noc, dlatego po chwili podniósł się, by nanieść gałęzi i suchych liści i po środku polany ułożyć ognisko. Rozpalił je i ustawił nad nim małe rusztowanie, na którym zawiesił kociołek z wodą. Nie był głodny, ale podejrzewał że im wszystkim kubek czegoś ciepłego mógł się przydać.
Zanim woda się zagotowała, wyjął z torby matę i koc, które rozłożył sobie niedaleko ogniska i drugi, którym bez słowa przykrył Edena i Mae. A kiedy woda zawrzała, wrzucił do niej ziół i rozlał do trzech kubków, jeden z nich podając demonowi, drugi stawiając niedaleko Malleosu. Ze swoim usiadł na przygotowanym posłaniu i sączył, wpatrując się długo w ogień. Potem życzył jeszcze demonom dobranoc i nie przejmując się niczym, był tak wykończony, że nie potrafił się w zasadzie przejmować, zasnął.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach