Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy dwa tygodnie później, Pora Zamieci na dobre zagościła w Kraju Wody, zasypując go tonami śniegu i lodu, sprawiając że dnie stały się jeszcze krótsze, a noce długie, ciche i niekiedy straszne, Louriel musiał przyznać sam przed sobą, że inaczej to sobie wyobrażał. Oczywiście, starał się nie narzekać, bo wiedział, że zarówno Finni jak Orion i nawet Ezra, mieli bardzo dużo do roboty, a jednak, kiedy całymi dniami siedział sam, zamknięty w czterech ścianach Akademii, czuł się okropnie samotny. Mai wyjechała do swojej rodziny, Phil jeśli się nie mylił również postanowił przeczekać miesiące chłodu i grozy w bardziej rodzinnych i sprzyjających warunkach niż gniazdko młodych, zakochanych par, zostawiając go na całą zimę. I jak jeszcze pierwszy tydzień minął im całkiem miło, choć kiedy Louriel oglądał po raz kolejny jak plecy jego przyjaciół oddalają się, zostawiając go samego w chłodnych murach, czuł się okropnie zazdrosny. Też chciał pomóc, też chciał wyjść i spędzić czas z nimi, śmiejąc się z niepowodzeń i ciesząc jeśli coś im się udało. Tymczasem, jedyne co mógł zrobić to zostać na miejscu i udawać, że wcale nie czuł się okropnie w pustym, zimnym budynku.
I wtedy, kiedy już prawie poddawał się melancholii i swojej małej depresji, pojawiał się on. Rafael Morgan był niezwykle intrygującym mężczyzną. Wykształconym, pełnym pomysłów i inicjatywy. Zajmował czas Louriela snując z nim długie dysputy na temat magii, historii i innych dziedzin, o które książę nie zdążył w swoim życiu jeszcze zahaczyć. To on w sali treningowej naginał wszelkie granice Louriela i kazał mu wysilać się jeszcze bardziej, starać mocniej i myśleć kreatywniej, by zdobyć przedmiot, o który w danym momencie walczyli. Z Rafaelem Morganem nie sposób się było nudzić. Louriel bardzo szybko go polubił i sam mężczyzna zdawał się pałać do niego sympatią, oferując mu swoje towarzystwo i nigdy nie odmawiając, kiedy to książę szukał jego. Oczywiście, to nie było to… Louriel często łapał się na myślach o Finneganie, zastanawiał się, czy sobie radził, czy dobrze się bawił, czy nic mu nie groziło, czy dogadał się z innymi strażnikami, czy nikt mu nie dokuczał, czy był ciepło ubrany, czy jadł dobrze i czy nikt nie zmuszał go do rzeczy, których nie chciał robić. Tak często jak o nim myślał, tak często dotykał bransoletki na swoim nadgarstku, a ona dostarczała mu choć odrobinę pociechy i cierpliwości, gdy z utęsknieniem czekał na moment, w którym zaśnieżona sylwetka blondyna pojawi się w drzwiach, a on będzie mógł go przywitać. To był jeden z ulubionych momentów dnia księcia. Moment, w którym Finni przestępował próg Akademii, a on strącał z niego śnieg, pytając co dzisiaj robił. Nawet jeśli czynności się powtarzały, nigdy mu się nie nudziło słuchanie go. Patrzenie w pomarańczowe oczy, które były tak ciepłe i spokojne. Mógł go ogrzać i nakarmić, a potem w zależności od jego planów, spędzać z nim czas, lub przyglądać się jednej z wielu napraw jakich dokonał w Akademii. Uwielbiał na niego patrzeć kiedy pracował. Przyglądać się jego pewnym ruchom i uśmieszkowi zadowolenia, kiedy czuł się wtedy jak w domu, a potem na miękkie pytanie o to , na co patrzył, lub o co chodzi, odpowiadać, że o nic.
Jednak tydzień sielanki minął. Louriel coraz częściej zostawał sam, nie skarżąc się, ani nie powstrzymując mężczyzny kiedy chciał iść pomóc Orionowi i Ezrze, widział jak bardzo ta praca i towarzystwo go cieszyło. Sam jednak, kiedy Finni znikał, stawał się coraz mocniej osowiały i sfrustrowany. Chciał iść z nimi. Chciał uczestniczyć w życiu mężczyzny bardziej niż tylko będąc jego poduszką w nocy. A tak się, niestety czasem czuł, widząc że ten znów wychodził. Nie chciał jednak marudzić, nie chciał się narzucać i ograniczać mu kontaktów, tylko dlatego że sam nie mógł nigdzie wyjść. Lothus nadal nie zmienił zdania i wydawało się, że nie zamierzał łatwo ustępować, zwłaszcza gdy widział, że kara działała dokładnie tak jak powinna. Louriel nie był ani trochę zadowolony z sytuacji.
Tamten dzień tym bardziej nie był dla niego dobry. Kiedy obudził się rano, Finniego już nie było, a jego strona łóżka była zimna i nawet odrobina jego ciepła nie pozostała na kocu. Za to w pomieszczeniu było bardzo zimno, bo jak się okazało, ogień zdążył zgasnąć zanim książę wstał. Jego nowa pokojówka bała się wchodzić do jego sypialni kiedy ten spał, a nawet kiedy nie spał, nie wchodziła od tak, wiedząc że Finni przejął większość obowiązków i sam zajmował się księciem o ile miał czas. Było więc zimno i nieprzyjemnie i zanim książę zdążył przekonać dziewczynę, że nic się nie stanie jeśli ten raz wejdzie do jego sypialni pod nieobecność blondyna, nic się złego nie stanie, minęła dwunasta. Obiad był za słony, do tego książę jadł sam, poinformowany przez służącą, że Rafael wybył gdzieś, niosąc wielką torbę na zakupy. Wspominał coś o odwiedzeniu tutejszych księgarni, a Louriel nie zamierzał go zatrzymywać. Potem nieostrożnie ustawił świecę na swoim biurku i kiedy przeglądał papiery i wyniki ostatnich badań z Rafaelem, przewrócił ją, zalewając gorącym woskiem palce i pergaminy, przewracając przy tym kałamarz, który poplamił jego ubrania i część dokumentów.
Ostatecznie ulokował się w hallu i z książką w ręku, w paskudnym nastroju próbował choćby udawać, że czyta, ale litery zlewały się w jedno, a jego wzrok przyciągały raczej płomienie. Żywioł ciepły, jasny i dający otuchę, dokładnie to, czego mu w tamtym momencie brakowało. Chciał do Finniego… Przytulić się, pocałować go, dać się zaciągnąć do sypialni i do rana oddać całkowicie w jego ciepłe ramiona. Od ostatniego razu minął już jakiś czas, a on do tej pory nie próbował go uwodzić. Widział jaki był zajęty, jaki zmęczony i nie chciał go obarczać dodatkowo swoim niewyżytym ciałem, choć obiecane księgi czekały w jego biurku, by razem po nie sięgnęli…
Słysząc odgłos otwieranych drzwi, poderwał głowę do góry, zaskoczony, jeszcze nie minął czas, w którym mężczyzna kończył swoją pracę, więc z bijącym szybko sercem i radością na twarzy czekał by zobaczyć w drzwiach… Rafaela.
- Oh… to ty – mruknął rozczarowany, zaraz jednak zmuszając się, by przywitać maga znacznie cieplej. W końcu to nie była jego wina, że czekał na kogoś innego.
- Ciężki dzień? – zagadnął go Rafael opadając na fotel naprzeciwko, odkładając torbę pełną kanciastych kształtów na najbliższy stolik.
- Owszem – westchnął Louriel, pocierając zmęczonym gestem skroń. Był jakiś taki… nabuzowany. Potrzebował odstresowania. – Za to widzę, że tobie łowy się udały – zauważył, wskazując torbę pełną książek.
- Nie przeczę, znalazłem też kila pozycji, które tobie mogłyby przypaść do gustu – powiedział, sprawiając że na twarzy Louriela pojawił się cień uśmiechu. Zazwyczaj to Orion znosił mu książki, a on albo patrzył na swojego ulubionego ucznia z politowaniem, albo z zadowoleniem, w zależności od tego, co udało mu się przynieść. – Zerknij – zachęcił go mężczyzna łagodnie, a książę nie dał się prosić dwa razy. Kochał książki i jeśli coś miało mu poprawić humor, to tylko one.
- Oh, gdzie to znalazłeś?! – zapytał zaskoczony, kiedy w jego dłonie trafił rzadki słownik run, pochodzący z kraju powietrza, a którego, jak słyszał były tylko trzy egzemplarze na świecie!
- W jednym z antykwariatów, podobno tuż przed Porą Zamieci pojawił się u nich jakiś mężczyzna z Kraju Powietrza i sprzedał im książki za garść monet – wyjaśnił, a widząc błyszczące oczy księcia, domyślił się, że była to jedna z pozycji, którą gad z radością powitałby w swojej niemałej kolekcji.
Zaczęli razem przeglądać wolumin, pochylając się w swoją stronę. Louriel nie widział w tym nic złego, w końcu jedyny mężczyzna który zasługiwał na jego romantyczną uwagę właśnie pracował, a w jego głowie i sercu nie było miejsca na kogoś innego. Rozmawiali długo, przeglądając wszystkie książki które mag wody przyniósł, na koniec zostawiając sobie tom, który wyglądał jak bardzo stare bajki dla dzieci, a który pełen był starych legend Kraju Wody. Niektóre z nich książę znał, inne były mu całkiem obce. Od jednych dreszcze przebiegały mu po plecach, a od drugich śmiał się aż do łez. Oh, jak chciał pokazać tę książkę Finniemu! Był pewien, że blondynowi spodoba się tak samo jak jemu.
I właśnie wtedy, kiedy chichotał do siebie po jednej z bardziej zabawnych historii, myśląc o nim, podmuch lodowatego wiatru oświadczył mu, że ktoś wszedł do środka. Wychylił się zza Rafaela, wciąż z uśmiechem na ustach, czując w sercu dziką radość na widok oblepionych śniegiem blond włosów, a w żołądku rój motyli, łaskoczących go od środka nieznikającym uczuciem zakochania.
- Finni, witaj z powrotem – powiedział radośnie, prawie zapominając o przykrościach tego dnia, już czując w kościach ich wspólny, pełen pieszczot i szeptów wieczór, kiedy dojrzał minę mężczyzny.
- Coś się… - zaczął zaniepokojony, chcąc odłożyć książkę na stolik, ale wtedy blondyn nagle znalazł się tuż obok, a jego dłoń znalazła się na brodzie księcia, gwałtownie unosząc jego twarz do góry.
Tego się nie spodziewał, w jego głowie nadal migotało widmo motylich pocałunków, kiedy czuł jak lodowate usta mężczyzny zgniotły jego wargi w łapczywym, zbyt brutalnym jak na jego gust pocałunku. Do tego jego mina, oczy pałające czymś gorącym, ale co zdecydowanie nie było pożądaniem, patrzyły nie na niego, a na Rafaela, jakby chciał go zmiażdżyć samym tylko spojrzeniem. Krew zawrzała w żyłach księcia, ale bynajmniej nie z ekscytacji. Był taki… wściekły! Poczuł się jak rzecz, którą właściciel kopnął po łóżko, a kiedy ktoś spróbował ją wyciągnąć, nie pozwolił na to. A on tak się cieszył na jego powrót! Niemal od razu humor z całego dnia do niego wrócił, sprawiając że pięści księcia zacisnęły się, by pchnął nimi w ramiona mężczyzny, odpychając go od siebie ze złością.
- Odbiło ci?! – zapytał bardziej niż zdenerwowany, ocierając wargi, jakby oczekiwał, że znajdzie na nich krew. Jego usta były wrażliwe, nieprzygotowane na coś tak gwałtownego.
Nie otrzymał jednak odpowiedzi, a jeszcze cięższą atmosferę, która najbardziej odbiła się na Rafaelu, który zaskoczony wpatrywał się w gniewną twarz Finnegana, który samym tylko wzrokiem ostrzegał go, że jeśli tylko zbliży się na krok do Louriela, zniknie z powierzchni ziemi.
- Hej, mówię do ciebie! – ignorowanie księcia nigdy nie kończyło się dobrze, a bycie zignorowanym przez własnego narzeczonego, tylko bardziej skopało jego nadwątlone poczucie spokoju i szczęścia na dno studni rozpaczy i samotności. Niemniej, nie zamierzał pozwolić mu, by sztyletował niewinnego mężczyznę wzrokiem tylko dlatego, że coś, czego książę jeszcze nie rozumiał, ubzdurało mu się pod blond grzywką.
Podniósł się gwałtownie z fotela, nie zwracając uwagi na księgę baśni, którą upuścił, gdy Finni go pocałował, łapiąc maga ognia za łokieć i siłą wyciągając go z salonu, by zaraz zatrzasnąć za nimi drzwi sypialni.
- Czy możesz mi łaskawie powiedzieć, jaki jest twój problem? – zapytał, siląc się na spokój, choć w jego głowie i głosie nie było go prawie wcale. Zrujnowane plany na wieczór tylko bardziej go drażniły, a kłębiąca się gdzieś pod skórą frustracja tylko mocniej irytowała.
Orion w całym swoim życiu, nie spodziewał się, że nagle wszystko co działo się wokół niego mogło nabrać takiego tempa. Niby zima, niby śnieg, wszystko wydawało się zwalniać, przykryte grubą warstwą puchu, wszystko poza jego egzystencją. Czasem miał wrażenie, że próbował na sankach zjechać z najwyższej góry Kraju Wody. Kiedy rano wstawał, ubierał się szybko, jadł śniadanie z Ezrą, bądź nie, zależnie od tego, czy brunet miał jakieś zajęcia rano, potem biegł na trening miecza, który trwał dwie godziny, następnie szkolenie do straży, które zmuszało go, jak czasem miał wrażenie, by był w trzech miejscach jednocześnie, trening magii, potem wracał do domu, jadł, łapał oddech i szedł do nowego mieszkania, pomagać Ezrze. Dopiero w takich momentach, kiedy widział szeroki uśmiech Śnieżynki, jego tak spokojnego, bezpiecznego i siedzącego w cieple, czuł jakby jego serce jednocześnie przyspieszało i zwalniało, pozwalając mu odsapnąć. Czuł się tak dobrze w jego towarzystwie. Razem jedli, śmiali się, kąpali, rozmawiali do późnych godzin nocnych i nigdy nie było im mało, Orion miał wrażenie, jakby nigdy nie miało im wystarczyć czasu, by o wszystkim porozmawiać. Byli… szczęśliwi i to sprawiało, że białowłosy codziennie miał siłę wstać i robić te wszystkie rzeczy, tylko po to, by wieczorem znów znaleźć się w zasięgu ciepłego, słodkiego uśmiechu Ezry. Kochał go, tak bardzo go kochał i nie wyobrażał sobie, by coś mogło ten stan rzeczy zmienić. Nawet jeśli nadal nie zdecydowali się na ten jeden poważny krok, Orion nie czuł potrzeby by się spieszyć. Ba! Wreszcie czuł, jakby znaleźli swoje własne tempo. Całowali się godzinami, tak samo jak rozmawiali, leżąc obok siebie i poznając się ze stron, o których żadne z nich nie wiedziało. Tak było dobrze.
Tego dnia, kiedy ich nowe mieszkanko w końcu zaczynało wyglądać jak miejsce do życia, pojawiły się podłogi, ściany były gładkie i gotowe do malowania, a meble, które razem wybrali kierując się od czasu do czasu gustem i radami Lusia i Finniego, zbijały się w miejscowej stolarni. W zasadzie brakowało im już tylko ich i kolorowych ścian, czym mieli się zająć. Ale jak to zwykle z nimi bywało, więcej farby znalazło się na Orionie i Ezrze, kiedy mały prowokator tak zaczepnie ochlapał go farbą.
- Oj Śnieżynko, grabisz sobie, grabisz – parsknął białowłosy, kiedy brunet rozsiadł mu się wygodnie na udach i zmuszał go maźnięciami pędzla po szyi do mówienia uroczych głupot, które zachwycony białowłosy dawał wyrywać sobie razem ze śmiechem z ust.
Przynajmniej do momentu, w którym poczuł, że jeszcze chwila i zamiast zająć się ścianą, zajmą się czymś zupełnie innym, a coś czuł, że jeśli tego dnia nie uda im się pomalować tych ścian, kolejny raz Ezra będzie musiał zająć się tym sam. Przełożony Oriona ostatnimi czasy wydawał się niezwykle podenerwowany czymś i co chwilę odbierał jakieś niepokojące wiadomości, zerkając od czasu do czasu na białowłosego, jakby zastanawiał się nad czymś poważnie. Chłopak nie był pewien, co to mogło znaczyć, ale nie bardzo podobało mu się to wszystko. Podejrzewał, że kiedy w końcu się dowie, będzie miał jeszcze mniej czasu niż do tej pory, dlatego chciał pomóc Ezrze z mieszkaniem tak bardzo jak tylko się dało. Dlatego ostatecznie złapał go za biodra i jednym, płynnym ruchem, zmienił ich pozycję, pochylając się z błyszczącymi, złotymi oczami nad uroczo zarumienionym brunetem.
- Ależ zapewniam cię, skarbie, że wszystko co robię jest w stu procentach zaplanowane – powiedział niskim tonem, posyłając mu jedno ze swoich powłóczystych spojrzeń, tylko po to, by zaraz, zacząć go łaskotać, dłońmi i ustami, muskając delikatnie jego szyję. Śmiech Ezry był taki śliczny. Rozbrzmiewał w pomieszczeniu jak tysiąc srebrnych dzwoneczków, sprawiając że Orion uśmiechał się do siebie głupio, jakby właśnie jedno z jego najskrytszych pragnień się spełniło.
Usłyszał szept Ezry i kiedy spojrzał w jego oczy dojrzał w nich coś takiego, co sprawiło, że przez chwilę zapomniał po co w ogóle ich dwójka tam była, jeśli nie po to, by znów zatracić się w swoich spojrzeniach i ciepłych uśmiechach. Widział jak zwilża wargi językiem, jak patrzy mu w oczy z tym spojrzeniem błagającym by się zniżył, by pokonał dzielące ich centymetry i pozbawił go tchu. Tym razem Orion nie zamierzał się opierać, z uśmiechem zaczesał białe włosy za uszy, nie chcąc nimi łaskotać Ezry, by zacząć się pochylać w jego stronę…
Nie dotarł jednak do jego ust. Kiedy w pomieszczeniu nagle zrobiło się całkiem ciemno i lodowato, a w uszach rozbrzmiał potworny wrzask. Niemal natychmiast jeden i drugi znaleźli się na równych nogach, chroniąc nawzajem swoje plecy, jakby od zawsze walczyli w ten sposób. Skrzydło wolności, które Orion dostał od cesarza zawsze było przy nim, więc gdy tylko poczuł, że są zagrożeni, miecz znalazł się w jego dłoniach, a on sam rozglądał się uważnie w poszukiwaniu przeciwnika.
- Dobrze – zgodził się cicho, gdy Ezra zaproponował zapalenie światła, nie przewidział jednak, że coś, cokolwiek co kryło się w cieniu, nagle z niego wyskoczy prosto na nich, przewracając zaskoczonego Oriona. Chłopak poleciał do tyłu, upuszczając miecz, bojąc się, by przez przypadek nie zranić Ezry.
Kiedy znów był w stanie kontaktować, wszystko ucichło, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Ezra znów zapalił światło, a Orion przeszedł całe mieszkanie, szukając śladów tego czegoś. Jednak nic nie znalazł…
- Nie mam pojęcia, co to było, ale nie zostawiło po sobie żadnych śladów – powiedział, wracając do salonu i chowając miecz do pochwy. – Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim… - dodał zaraz, siadając na podłodze i oparłszy brodę na ręce, zaczął się zastanawiać. Kraj Wody miał sporo legend, tych dobrych jak i złych, a jednak kiedy o tym myślał, żadna nie wspominała o wyjącym czymś, co przenikało do domu i robiło rumor właścicielom. – Bardzo to dziwne… - mruknął.
- Nic ci się nie stało? – zapytał jeszcze z troską, plując sobie w brodę, że powinien zapytać o to najpierw, zanim zaczął się zastanawiać. Złapał dłoń Ezry i pociągnął go na siebie, pozwalając by jego ciało oparło się o niego, kiedy otaczał go ramionami i głaskał po kędzierzawych włosach. – Wystraszyłeś się? – dopytał, głaszcząc go po plecach.
To było naprawdę dziwne… Pamiętał coś, jakieś słowa dziewczyny, która sprzedała im mieszkanie. Mówiła, że to miejsce jest nawiedzone, dlatego chciała za nie tak mało pieniędzy. Orion jej nie wierzył, bo duchy nigdy nie nagabywały żyjących. A przynajmniej nie w taki sposób. Zadrżał, próbując sobie przypomnieć coś jeszcze. Dusze nie mogły opuścić cmentarza. Nie kiedy na ich grobach niebieskie płomienie rozświetlały ciemność. Ten ogień miał wskazywać im miejsce odpoczynku, miejsce do którego musiały podążać, nawet jeśli się zagubiły. No chyba… że ognik tej osoby nie płonął. Wtedy miejsce, które nawiedzała musiało być tym, w którym umarła, albo tym, w którym spędziła najwięcej czasu i jedyne które pamiętała. Czy ktoś naprawdę tu umarł? A jeśli tak, to dlaczego nikt nie zapalił tej duszy ognia?
- Chyba będziemy musieli odwiedzić Viannę i Lenore – westchnął, stwierdzając ostatecznie, że nie jest w żaden sposób specem od takich spraw, ani nawet nie wiedział, kto tu wcześniej mieszkał, by dowiedzieć się, co mogło chcieć ich tak paskudnie wystraszyć.
I wtedy, kiedy już prawie poddawał się melancholii i swojej małej depresji, pojawiał się on. Rafael Morgan był niezwykle intrygującym mężczyzną. Wykształconym, pełnym pomysłów i inicjatywy. Zajmował czas Louriela snując z nim długie dysputy na temat magii, historii i innych dziedzin, o które książę nie zdążył w swoim życiu jeszcze zahaczyć. To on w sali treningowej naginał wszelkie granice Louriela i kazał mu wysilać się jeszcze bardziej, starać mocniej i myśleć kreatywniej, by zdobyć przedmiot, o który w danym momencie walczyli. Z Rafaelem Morganem nie sposób się było nudzić. Louriel bardzo szybko go polubił i sam mężczyzna zdawał się pałać do niego sympatią, oferując mu swoje towarzystwo i nigdy nie odmawiając, kiedy to książę szukał jego. Oczywiście, to nie było to… Louriel często łapał się na myślach o Finneganie, zastanawiał się, czy sobie radził, czy dobrze się bawił, czy nic mu nie groziło, czy dogadał się z innymi strażnikami, czy nikt mu nie dokuczał, czy był ciepło ubrany, czy jadł dobrze i czy nikt nie zmuszał go do rzeczy, których nie chciał robić. Tak często jak o nim myślał, tak często dotykał bransoletki na swoim nadgarstku, a ona dostarczała mu choć odrobinę pociechy i cierpliwości, gdy z utęsknieniem czekał na moment, w którym zaśnieżona sylwetka blondyna pojawi się w drzwiach, a on będzie mógł go przywitać. To był jeden z ulubionych momentów dnia księcia. Moment, w którym Finni przestępował próg Akademii, a on strącał z niego śnieg, pytając co dzisiaj robił. Nawet jeśli czynności się powtarzały, nigdy mu się nie nudziło słuchanie go. Patrzenie w pomarańczowe oczy, które były tak ciepłe i spokojne. Mógł go ogrzać i nakarmić, a potem w zależności od jego planów, spędzać z nim czas, lub przyglądać się jednej z wielu napraw jakich dokonał w Akademii. Uwielbiał na niego patrzeć kiedy pracował. Przyglądać się jego pewnym ruchom i uśmieszkowi zadowolenia, kiedy czuł się wtedy jak w domu, a potem na miękkie pytanie o to , na co patrzył, lub o co chodzi, odpowiadać, że o nic.
Jednak tydzień sielanki minął. Louriel coraz częściej zostawał sam, nie skarżąc się, ani nie powstrzymując mężczyzny kiedy chciał iść pomóc Orionowi i Ezrze, widział jak bardzo ta praca i towarzystwo go cieszyło. Sam jednak, kiedy Finni znikał, stawał się coraz mocniej osowiały i sfrustrowany. Chciał iść z nimi. Chciał uczestniczyć w życiu mężczyzny bardziej niż tylko będąc jego poduszką w nocy. A tak się, niestety czasem czuł, widząc że ten znów wychodził. Nie chciał jednak marudzić, nie chciał się narzucać i ograniczać mu kontaktów, tylko dlatego że sam nie mógł nigdzie wyjść. Lothus nadal nie zmienił zdania i wydawało się, że nie zamierzał łatwo ustępować, zwłaszcza gdy widział, że kara działała dokładnie tak jak powinna. Louriel nie był ani trochę zadowolony z sytuacji.
Tamten dzień tym bardziej nie był dla niego dobry. Kiedy obudził się rano, Finniego już nie było, a jego strona łóżka była zimna i nawet odrobina jego ciepła nie pozostała na kocu. Za to w pomieszczeniu było bardzo zimno, bo jak się okazało, ogień zdążył zgasnąć zanim książę wstał. Jego nowa pokojówka bała się wchodzić do jego sypialni kiedy ten spał, a nawet kiedy nie spał, nie wchodziła od tak, wiedząc że Finni przejął większość obowiązków i sam zajmował się księciem o ile miał czas. Było więc zimno i nieprzyjemnie i zanim książę zdążył przekonać dziewczynę, że nic się nie stanie jeśli ten raz wejdzie do jego sypialni pod nieobecność blondyna, nic się złego nie stanie, minęła dwunasta. Obiad był za słony, do tego książę jadł sam, poinformowany przez służącą, że Rafael wybył gdzieś, niosąc wielką torbę na zakupy. Wspominał coś o odwiedzeniu tutejszych księgarni, a Louriel nie zamierzał go zatrzymywać. Potem nieostrożnie ustawił świecę na swoim biurku i kiedy przeglądał papiery i wyniki ostatnich badań z Rafaelem, przewrócił ją, zalewając gorącym woskiem palce i pergaminy, przewracając przy tym kałamarz, który poplamił jego ubrania i część dokumentów.
Ostatecznie ulokował się w hallu i z książką w ręku, w paskudnym nastroju próbował choćby udawać, że czyta, ale litery zlewały się w jedno, a jego wzrok przyciągały raczej płomienie. Żywioł ciepły, jasny i dający otuchę, dokładnie to, czego mu w tamtym momencie brakowało. Chciał do Finniego… Przytulić się, pocałować go, dać się zaciągnąć do sypialni i do rana oddać całkowicie w jego ciepłe ramiona. Od ostatniego razu minął już jakiś czas, a on do tej pory nie próbował go uwodzić. Widział jaki był zajęty, jaki zmęczony i nie chciał go obarczać dodatkowo swoim niewyżytym ciałem, choć obiecane księgi czekały w jego biurku, by razem po nie sięgnęli…
Słysząc odgłos otwieranych drzwi, poderwał głowę do góry, zaskoczony, jeszcze nie minął czas, w którym mężczyzna kończył swoją pracę, więc z bijącym szybko sercem i radością na twarzy czekał by zobaczyć w drzwiach… Rafaela.
- Oh… to ty – mruknął rozczarowany, zaraz jednak zmuszając się, by przywitać maga znacznie cieplej. W końcu to nie była jego wina, że czekał na kogoś innego.
- Ciężki dzień? – zagadnął go Rafael opadając na fotel naprzeciwko, odkładając torbę pełną kanciastych kształtów na najbliższy stolik.
- Owszem – westchnął Louriel, pocierając zmęczonym gestem skroń. Był jakiś taki… nabuzowany. Potrzebował odstresowania. – Za to widzę, że tobie łowy się udały – zauważył, wskazując torbę pełną książek.
- Nie przeczę, znalazłem też kila pozycji, które tobie mogłyby przypaść do gustu – powiedział, sprawiając że na twarzy Louriela pojawił się cień uśmiechu. Zazwyczaj to Orion znosił mu książki, a on albo patrzył na swojego ulubionego ucznia z politowaniem, albo z zadowoleniem, w zależności od tego, co udało mu się przynieść. – Zerknij – zachęcił go mężczyzna łagodnie, a książę nie dał się prosić dwa razy. Kochał książki i jeśli coś miało mu poprawić humor, to tylko one.
- Oh, gdzie to znalazłeś?! – zapytał zaskoczony, kiedy w jego dłonie trafił rzadki słownik run, pochodzący z kraju powietrza, a którego, jak słyszał były tylko trzy egzemplarze na świecie!
- W jednym z antykwariatów, podobno tuż przed Porą Zamieci pojawił się u nich jakiś mężczyzna z Kraju Powietrza i sprzedał im książki za garść monet – wyjaśnił, a widząc błyszczące oczy księcia, domyślił się, że była to jedna z pozycji, którą gad z radością powitałby w swojej niemałej kolekcji.
Zaczęli razem przeglądać wolumin, pochylając się w swoją stronę. Louriel nie widział w tym nic złego, w końcu jedyny mężczyzna który zasługiwał na jego romantyczną uwagę właśnie pracował, a w jego głowie i sercu nie było miejsca na kogoś innego. Rozmawiali długo, przeglądając wszystkie książki które mag wody przyniósł, na koniec zostawiając sobie tom, który wyglądał jak bardzo stare bajki dla dzieci, a który pełen był starych legend Kraju Wody. Niektóre z nich książę znał, inne były mu całkiem obce. Od jednych dreszcze przebiegały mu po plecach, a od drugich śmiał się aż do łez. Oh, jak chciał pokazać tę książkę Finniemu! Był pewien, że blondynowi spodoba się tak samo jak jemu.
I właśnie wtedy, kiedy chichotał do siebie po jednej z bardziej zabawnych historii, myśląc o nim, podmuch lodowatego wiatru oświadczył mu, że ktoś wszedł do środka. Wychylił się zza Rafaela, wciąż z uśmiechem na ustach, czując w sercu dziką radość na widok oblepionych śniegiem blond włosów, a w żołądku rój motyli, łaskoczących go od środka nieznikającym uczuciem zakochania.
- Finni, witaj z powrotem – powiedział radośnie, prawie zapominając o przykrościach tego dnia, już czując w kościach ich wspólny, pełen pieszczot i szeptów wieczór, kiedy dojrzał minę mężczyzny.
- Coś się… - zaczął zaniepokojony, chcąc odłożyć książkę na stolik, ale wtedy blondyn nagle znalazł się tuż obok, a jego dłoń znalazła się na brodzie księcia, gwałtownie unosząc jego twarz do góry.
Tego się nie spodziewał, w jego głowie nadal migotało widmo motylich pocałunków, kiedy czuł jak lodowate usta mężczyzny zgniotły jego wargi w łapczywym, zbyt brutalnym jak na jego gust pocałunku. Do tego jego mina, oczy pałające czymś gorącym, ale co zdecydowanie nie było pożądaniem, patrzyły nie na niego, a na Rafaela, jakby chciał go zmiażdżyć samym tylko spojrzeniem. Krew zawrzała w żyłach księcia, ale bynajmniej nie z ekscytacji. Był taki… wściekły! Poczuł się jak rzecz, którą właściciel kopnął po łóżko, a kiedy ktoś spróbował ją wyciągnąć, nie pozwolił na to. A on tak się cieszył na jego powrót! Niemal od razu humor z całego dnia do niego wrócił, sprawiając że pięści księcia zacisnęły się, by pchnął nimi w ramiona mężczyzny, odpychając go od siebie ze złością.
- Odbiło ci?! – zapytał bardziej niż zdenerwowany, ocierając wargi, jakby oczekiwał, że znajdzie na nich krew. Jego usta były wrażliwe, nieprzygotowane na coś tak gwałtownego.
Nie otrzymał jednak odpowiedzi, a jeszcze cięższą atmosferę, która najbardziej odbiła się na Rafaelu, który zaskoczony wpatrywał się w gniewną twarz Finnegana, który samym tylko wzrokiem ostrzegał go, że jeśli tylko zbliży się na krok do Louriela, zniknie z powierzchni ziemi.
- Hej, mówię do ciebie! – ignorowanie księcia nigdy nie kończyło się dobrze, a bycie zignorowanym przez własnego narzeczonego, tylko bardziej skopało jego nadwątlone poczucie spokoju i szczęścia na dno studni rozpaczy i samotności. Niemniej, nie zamierzał pozwolić mu, by sztyletował niewinnego mężczyznę wzrokiem tylko dlatego, że coś, czego książę jeszcze nie rozumiał, ubzdurało mu się pod blond grzywką.
Podniósł się gwałtownie z fotela, nie zwracając uwagi na księgę baśni, którą upuścił, gdy Finni go pocałował, łapiąc maga ognia za łokieć i siłą wyciągając go z salonu, by zaraz zatrzasnąć za nimi drzwi sypialni.
- Czy możesz mi łaskawie powiedzieć, jaki jest twój problem? – zapytał, siląc się na spokój, choć w jego głowie i głosie nie było go prawie wcale. Zrujnowane plany na wieczór tylko bardziej go drażniły, a kłębiąca się gdzieś pod skórą frustracja tylko mocniej irytowała.
Orion w całym swoim życiu, nie spodziewał się, że nagle wszystko co działo się wokół niego mogło nabrać takiego tempa. Niby zima, niby śnieg, wszystko wydawało się zwalniać, przykryte grubą warstwą puchu, wszystko poza jego egzystencją. Czasem miał wrażenie, że próbował na sankach zjechać z najwyższej góry Kraju Wody. Kiedy rano wstawał, ubierał się szybko, jadł śniadanie z Ezrą, bądź nie, zależnie od tego, czy brunet miał jakieś zajęcia rano, potem biegł na trening miecza, który trwał dwie godziny, następnie szkolenie do straży, które zmuszało go, jak czasem miał wrażenie, by był w trzech miejscach jednocześnie, trening magii, potem wracał do domu, jadł, łapał oddech i szedł do nowego mieszkania, pomagać Ezrze. Dopiero w takich momentach, kiedy widział szeroki uśmiech Śnieżynki, jego tak spokojnego, bezpiecznego i siedzącego w cieple, czuł jakby jego serce jednocześnie przyspieszało i zwalniało, pozwalając mu odsapnąć. Czuł się tak dobrze w jego towarzystwie. Razem jedli, śmiali się, kąpali, rozmawiali do późnych godzin nocnych i nigdy nie było im mało, Orion miał wrażenie, jakby nigdy nie miało im wystarczyć czasu, by o wszystkim porozmawiać. Byli… szczęśliwi i to sprawiało, że białowłosy codziennie miał siłę wstać i robić te wszystkie rzeczy, tylko po to, by wieczorem znów znaleźć się w zasięgu ciepłego, słodkiego uśmiechu Ezry. Kochał go, tak bardzo go kochał i nie wyobrażał sobie, by coś mogło ten stan rzeczy zmienić. Nawet jeśli nadal nie zdecydowali się na ten jeden poważny krok, Orion nie czuł potrzeby by się spieszyć. Ba! Wreszcie czuł, jakby znaleźli swoje własne tempo. Całowali się godzinami, tak samo jak rozmawiali, leżąc obok siebie i poznając się ze stron, o których żadne z nich nie wiedziało. Tak było dobrze.
Tego dnia, kiedy ich nowe mieszkanko w końcu zaczynało wyglądać jak miejsce do życia, pojawiły się podłogi, ściany były gładkie i gotowe do malowania, a meble, które razem wybrali kierując się od czasu do czasu gustem i radami Lusia i Finniego, zbijały się w miejscowej stolarni. W zasadzie brakowało im już tylko ich i kolorowych ścian, czym mieli się zająć. Ale jak to zwykle z nimi bywało, więcej farby znalazło się na Orionie i Ezrze, kiedy mały prowokator tak zaczepnie ochlapał go farbą.
- Oj Śnieżynko, grabisz sobie, grabisz – parsknął białowłosy, kiedy brunet rozsiadł mu się wygodnie na udach i zmuszał go maźnięciami pędzla po szyi do mówienia uroczych głupot, które zachwycony białowłosy dawał wyrywać sobie razem ze śmiechem z ust.
Przynajmniej do momentu, w którym poczuł, że jeszcze chwila i zamiast zająć się ścianą, zajmą się czymś zupełnie innym, a coś czuł, że jeśli tego dnia nie uda im się pomalować tych ścian, kolejny raz Ezra będzie musiał zająć się tym sam. Przełożony Oriona ostatnimi czasy wydawał się niezwykle podenerwowany czymś i co chwilę odbierał jakieś niepokojące wiadomości, zerkając od czasu do czasu na białowłosego, jakby zastanawiał się nad czymś poważnie. Chłopak nie był pewien, co to mogło znaczyć, ale nie bardzo podobało mu się to wszystko. Podejrzewał, że kiedy w końcu się dowie, będzie miał jeszcze mniej czasu niż do tej pory, dlatego chciał pomóc Ezrze z mieszkaniem tak bardzo jak tylko się dało. Dlatego ostatecznie złapał go za biodra i jednym, płynnym ruchem, zmienił ich pozycję, pochylając się z błyszczącymi, złotymi oczami nad uroczo zarumienionym brunetem.
- Ależ zapewniam cię, skarbie, że wszystko co robię jest w stu procentach zaplanowane – powiedział niskim tonem, posyłając mu jedno ze swoich powłóczystych spojrzeń, tylko po to, by zaraz, zacząć go łaskotać, dłońmi i ustami, muskając delikatnie jego szyję. Śmiech Ezry był taki śliczny. Rozbrzmiewał w pomieszczeniu jak tysiąc srebrnych dzwoneczków, sprawiając że Orion uśmiechał się do siebie głupio, jakby właśnie jedno z jego najskrytszych pragnień się spełniło.
Usłyszał szept Ezry i kiedy spojrzał w jego oczy dojrzał w nich coś takiego, co sprawiło, że przez chwilę zapomniał po co w ogóle ich dwójka tam była, jeśli nie po to, by znów zatracić się w swoich spojrzeniach i ciepłych uśmiechach. Widział jak zwilża wargi językiem, jak patrzy mu w oczy z tym spojrzeniem błagającym by się zniżył, by pokonał dzielące ich centymetry i pozbawił go tchu. Tym razem Orion nie zamierzał się opierać, z uśmiechem zaczesał białe włosy za uszy, nie chcąc nimi łaskotać Ezry, by zacząć się pochylać w jego stronę…
Nie dotarł jednak do jego ust. Kiedy w pomieszczeniu nagle zrobiło się całkiem ciemno i lodowato, a w uszach rozbrzmiał potworny wrzask. Niemal natychmiast jeden i drugi znaleźli się na równych nogach, chroniąc nawzajem swoje plecy, jakby od zawsze walczyli w ten sposób. Skrzydło wolności, które Orion dostał od cesarza zawsze było przy nim, więc gdy tylko poczuł, że są zagrożeni, miecz znalazł się w jego dłoniach, a on sam rozglądał się uważnie w poszukiwaniu przeciwnika.
- Dobrze – zgodził się cicho, gdy Ezra zaproponował zapalenie światła, nie przewidział jednak, że coś, cokolwiek co kryło się w cieniu, nagle z niego wyskoczy prosto na nich, przewracając zaskoczonego Oriona. Chłopak poleciał do tyłu, upuszczając miecz, bojąc się, by przez przypadek nie zranić Ezry.
Kiedy znów był w stanie kontaktować, wszystko ucichło, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Ezra znów zapalił światło, a Orion przeszedł całe mieszkanie, szukając śladów tego czegoś. Jednak nic nie znalazł…
- Nie mam pojęcia, co to było, ale nie zostawiło po sobie żadnych śladów – powiedział, wracając do salonu i chowając miecz do pochwy. – Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim… - dodał zaraz, siadając na podłodze i oparłszy brodę na ręce, zaczął się zastanawiać. Kraj Wody miał sporo legend, tych dobrych jak i złych, a jednak kiedy o tym myślał, żadna nie wspominała o wyjącym czymś, co przenikało do domu i robiło rumor właścicielom. – Bardzo to dziwne… - mruknął.
- Nic ci się nie stało? – zapytał jeszcze z troską, plując sobie w brodę, że powinien zapytać o to najpierw, zanim zaczął się zastanawiać. Złapał dłoń Ezry i pociągnął go na siebie, pozwalając by jego ciało oparło się o niego, kiedy otaczał go ramionami i głaskał po kędzierzawych włosach. – Wystraszyłeś się? – dopytał, głaszcząc go po plecach.
To było naprawdę dziwne… Pamiętał coś, jakieś słowa dziewczyny, która sprzedała im mieszkanie. Mówiła, że to miejsce jest nawiedzone, dlatego chciała za nie tak mało pieniędzy. Orion jej nie wierzył, bo duchy nigdy nie nagabywały żyjących. A przynajmniej nie w taki sposób. Zadrżał, próbując sobie przypomnieć coś jeszcze. Dusze nie mogły opuścić cmentarza. Nie kiedy na ich grobach niebieskie płomienie rozświetlały ciemność. Ten ogień miał wskazywać im miejsce odpoczynku, miejsce do którego musiały podążać, nawet jeśli się zagubiły. No chyba… że ognik tej osoby nie płonął. Wtedy miejsce, które nawiedzała musiało być tym, w którym umarła, albo tym, w którym spędziła najwięcej czasu i jedyne które pamiętała. Czy ktoś naprawdę tu umarł? A jeśli tak, to dlaczego nikt nie zapalił tej duszy ognia?
- Chyba będziemy musieli odwiedzić Viannę i Lenore – westchnął, stwierdzając ostatecznie, że nie jest w żaden sposób specem od takich spraw, ani nawet nie wiedział, kto tu wcześniej mieszkał, by dowiedzieć się, co mogło chcieć ich tak paskudnie wystraszyć.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gotująca się w nim złość w momencie zauważenia takiej bliskości w stosunku do Louriela osoby którą uważał za swojego potencjalnego rywala – przynajmniej podświadomie – ustąpiła w momencie gdy zdążył obrzucić Rafaela całą falą negatywnej energii i poczuć jak całowany gad zaczyna wręcz drżeć z wściekłości. Tak, to był ten moment gdy jego jasne oczy zwróciły się na Lusia i przyglądając się z pełnią uwagi jego czerwieniejącym policzkom zdał sobie sprawę z tego jak to musiało wyglądać. Nie przywitał się, nie porozmawiał z nim – a przecież ustalali już tyle razy, że to podstawa ich relacji! – po prostu przyszedł i potraktował go jak swoją własność. Nagle uświadomił sobie, że podpadł, a jednak. Gdzieś w jego sercu nadal jednak brzmiało echo zazdrości pobudzające go do brnięcia w tą żałość.
Jego oczy natychmiastowo wróciły do obiektu wywołującego w nim to niezdefiniowane uczucie. Chciał się do niego odezwać, zwyczajnie w świecie mu zagrozić? Bardziej może ostrzec? Tak czy inaczej przemówić jasno do rozsądku, że mimo tego iż Lusiu poświęcał mu uwagę nie oznaczało to, że jakkolwiek mógł się z nim równać w możliwości zdobycia gadziej miłości. Przynajmniej w jego głowie brzmiało to rozsądnie. Im jednak więcej czasu mijało, im dłużej przyglądał się zaskoczonemu aczkolwiek nadal trzymającemu poziom mężczyźnie, lekko zmieszanym aczkolwiek pewnie patrzącym przed siebie oczom, szczupłej sylwetce odzianej w piękne szaty, wątpił. Ogromnie wątpił czy postawienie argumentu „bo tak” cokolwiek by dało. Dominował nad nim inteligencją i wspólnymi cechami z Lourielem. Mógł stanowić idealnego konkurenta który w całości rywalizacji mógł wygrać! Dlatego zaczął kombinować w inną stronę.
- Jest mój, jakbyś jaśnie spróbował to przyjąć wreszcie do wiadomości. – Wysyczał jadowicie. Czy to była lepsza taktyka? Absolutnie nie. Tyle tylko wystarczyło by zza jego pleców, a od strony niebieskiego dobiegło go warknięcie oburzenia. Trochę tak jakby nie poznał do tej pory dziwnego gadziego ego i właśnie nie podeptał całej tej wiedzy jak sobie z nim pogrywać żeby sądził iż to za każdym razem jego własna inicjatywa prowadziła ich w pewne bardziej lub mniej grzeczne obszary.
Ani się obejrzał jak rozeźlony i zaskakująco wtedy silny Lusiu zaciągnął go do sypialni. Zaskoczony, jeszcze raz rzucił spojrzenie, już nieco łaskawsze, na Rafaela na którego musiał do takiego stopnia naskoczyć, że mężczyzna nadal nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Gdy natomiast z hukiem zatrzasnęły się drzwi spojrzał spod przymrużonych oczu na Lusia który na niego od razu naskoczył.
- Pokazuje jasno natrętowi gdzie jest jego miejsce? – Zaczął, a widząc nabrzmiałe i czerwone policzki gada żachnął się obrażony krzyżując ręce na piersi. Chwilę mierzyli się spojrzeniem na co on tupiąc nogą jak zając w końcu nie wytrzymał.
- Nie widzisz tego sarniego wzroku jaki do Ciebie robi? „Och Mistrzu to”, „och Mistrzu tamto”. Jasne. Już mu wierzę, że chodzi tylko i wyłącznie o wymianę wiedzy. Ślini się do Ciebie i jest coraz bliżej! Dzisiaj niewiele brakowało żeby Cię mógł z łatwością pocałować. A Ty? Ty się mu dajesz! – Oświadczył zły jak osa i tutaj był kolejny błąd jaki w przeciągu całego powrotu do domu popełnił. Podnosił na niego głos, miał do niego same pretensje które nie były uzasadnione niczym innym niż kilkoma obserwacjami całkowicie wyrwanymi z kontekstu. Sam przecież unikał obecności mężczyzny jak ognia i nie miał zielonego pojęcia jakie ten miał podejście do Lusia, czego od niego chciał i jak dokładnie go traktował. Może to wszystko było jego głupkowatym wyobrażeniem? Może wcale nic złego się nie działo? Może to wina tylko tej zazdrości?
Dodatkowo wcale nie było racjonalnych powodów żeby mu nie ufał. Louriel nie flirtował, nie uwodził i nie drażnił się. Zwyczajnie był. Uśmiechnięty, wspierający, trochę wyniosły ale poza tym z ogromnym sercem. Jakim on musiał być głąbem żeby sądzić, że byle kto na horyzoncie oderwie słodkie usta od tych jego.
W tym momencie jednak racjonalnie nie myślał.
- Spędzacie razem każdą wolną chwilę. Wiem, że nie mogę Ci poświęcić całość mojego czasu ale mógłbyś chociaż udawać, że trzymasz go na dystans!
Każdorazowa mała wojna jaka się między nimi wywiązywała, kończyła się dokładnie tak samo. Przygnieciony do podłogi, ściany, łóżka bądź krawędzi balii mógł jedynie sarnim wzrokiem podążać za łobuzerskim uśmiechem albo powłóczystym spojrzeniem Oriona. Za każdym razem czuł dreszcze na plecach, rosnące mrowienie w dole brzucha i przemożną chęć długiego całowania się z nim, do utraty tchu i zdrowego rozsądku. Obecnie było podobnie, gdy złote oczy świdrowały go, on potrafił jedynie uśmiechać się do niego niewinnie i gładzić po muskularnej piersi. Wiedział przy tym doskonale, że nadal istniały dwa warianty rozwiązania się sytuacji. Czasami Orion zwyczajnie miał ochotę na niebezpieczne zagrywki i rzeczywiście pozbawiał go tchu, napędzał niegrzeczne skojarzenia i nadwyrężał jego zdrowy rozsądek każący mu nie wciskać za każdym razem dłoni w jego spodnie. Innym jednak razem Orion uśmiechał się paskudnie i zaczynał się z nim tak sprzeczać, tak sobie dogryzali, że zaczynali tarzać się po całej dostępnej przestrzeni starając się przytrzymać sobie ręce, wciskać palce w żebra i pierdzenie sobie w szyję. Tak, bardzo dorosłe zachowanie, z tym samym efektem bezdechu ale zdecydowanie ze śmiechu.
Żaden z wymienionych, a będących dla niego standardowymi scenariuszami nie miał jednak prawa się ziścić bo ktoś, a raczej coś, ich napadło.
Reakcja dwóch żołnierzy – Orion który się szkolił a Ezra który jeszcze nie zapomniał – była natychmiastowa. Zarówno sięgnięcie po swoją magię jak i ostrą broń nastąpiło zasadniczo automatycznie, podobnie było z odrzuceniem od siebie emocji i przejście na chłodną kalkulację. Dodatkowym ułatwieniem ich dwójki był fakt, że mieli okazję już ze sobą pracować i na sobie polegać. Chociaż nie zawsze kończyło się to bezpiecznie, powoli uczyli się o swoich możliwościach ale i barierach, również pod tym względem wspaniale się dopełniali.
Gdy się nad tym zastanawiał, tak na spokojnie przy dźwięku strzelającego radośnie kominka, nie umiał się temu nadziwić. Cały ten czas, całe jego ciężkie życie, Orion grzecznie czekał za tą wielką górą żeby wylewać na niego takie ilości miłości, zaufania i troski, że czasami nie umiał wziąć głębokiego i pewnego siebie oddechu. Bał się czasem dotknąć tą idealną bajkę żeby nie rozpadła się, nie pękła; wydając się taką delikatną. Teraz oczywiście, tej pewności miał w sobie coraz więcej ale czasami po prostu zalewały go wątpliwości. Wtedy jednak wystarczyło się porządnie przytulić i usłyszeć zapewnienie. Tak jak obecnie. Zapewnienie pełnej gotowości do pomocy i obrony.
Zapalenie płomienia nic kompletnie im nie dało. Albo, w jakiś sposób to coś co tu grasowało spłoszyli. Tak czy inaczej, po chwili obydwaj leżeli na ziemi, białasek pozbawiony broni, on ze sztyletem wyciągniętym mocno przed siebie żeby samemu się na niego nie nabić. Po chwili całkowicie go odłożył i podnosząc się na tyle na ile umożliwiał mu ciężar na plecach rzucił wzorkiem po całym apartamencie. Po chwili było już po ataku, po chwili obydwaj chodzili po wszystkich ciemnych zakamarkach, a on drapiąc się po głowie zapalił płomienie w każdym kącie żeby dokładnie pomieszczenia oświetlić.
- Nie rozumiem, nic tu nie ma. – Westchnął samemu również chowając broń i podchodząc do Oriona żeby dotknąć delikatnie jego dłoni. Uśmiechnął się przy tym do tego w ten sposób zapewniając go, że nic mu się nie stało i nie było potrzeby się o niego martwić.
- Nie wyglądało to jak zwierze. Poza tym nielogicznym by było żeby nas nagle zaatakowało. – Przyznał na głos coś co dokładnie wiedzieli. W głowie za to powtórzył jeszcze raz „to coś” i aż miał ciarki na plecach. Tak, w swoim życiu spotkali już kilka magicznych stworzeń i zależnie od tego jak mocno mieli pecha – albo mieli ostro przekichane albo ostro przekichane. Wspominając chociażby ostatnie spotkanie z wielkim Smokiem Ognia, dżinem który ich wysłał w przeszłość czy ognikami na cmentarzu które utrzymywały obecność umarłych. W momencie zacisnął mocniej dłoń na palcach Oriona gdy niespodziewanie przeszedł go po plecach dreszcz. W tej samej chwili został przytulony i odetchnął z przyjemnością gdy uchroniono go od dziwnego chłodu na karku.
- Nie. Wiesz, że już bywało gorzej. Ale nie widzi mi się mieszkanie z jakąś zjawą. – Przyznał podnosząc na niego wzrok, opierając brodę o mostek. – Mamy pomalowane ściany, i tak musimy dać im wyschnąć. Może uda nam się umówić od razu? – Zaproponował jeszcze na chwilę mocno się wtulając w pachnącego mrozem Oriona. Uśmiechnął się przy tym do siebie po czym złapał go mocno za oba pośladki miętosząc je tak długo aż nie usłyszał dźwięcznego śmiechu.
- Możemy iść! – Oświadczył rozbawiony, a wychylony mocno do tyłu odwzajemnił mokrego całusa. Uśmiechnął się przy tym głupkowato po czym ubrał ciepły płaszcz, szalik i nauszniki. Włosy spiął w wysoki kok żeby nie łapały całej wilgoci z całego otoczenia po czym rzucając jeszcze spojrzenie na mieszkanie – pięknie kolorowe i tylko lekko cuchnące farbą – posłał Orionowi szeroki uśmiech.
- Jestem gotów zostać najlepszym egzorcystą w mieście, nie oddam tego miejsca. – Oświadczył dumnie schodząc po schodach po czym na ostatnim się poślizgnął i zjechał dupą do śniegowej zaspy usypanej zaraz koło wejścia do nich na górę. Doskonale słyszał przy tym śmiech Oriona i zamiast skorzystania z pomocy ulepił śnieżkę którą rzucił całkowicie na oślep. Dopiero po tym wstał i otrzepał tyłek psiocząc pod nosem.
- I po co mi był ten śnieg. Jakbym nie mógł zostać w tej wielkiej piaskownicy. Cholerne zimno, mróz i ślizgawica. – Rzucił już tak bardzo oklepane i standardowe jęczenie, że nawet się nie prosił o jakiś komentarz. Zamiast tego, Orion szedł spacerkiem przed siebie, a on otrzepując się z puchu musiał go gonić. Ostatecznie złapał go za dłoń nosząc cały czas jego rękawiczki i razem już ruszyli do jednej z kobiet która swoje biuro miała niedaleko znanej im herbaciarni.
Mijając znajomy budynek Ezra nie potrafił powstrzymać rozczulonego uśmiechu. Oficjalnie dostanie niedługo swoją pierwszą wypłatę i definitywnie będzie chciał zaprosić Oriona na kolację. Z błyszczącymi oczami zwrócił na niego uwagę w momencie gdy ten wrócił do tematu ich potencjalnego problemu i od razu wracając do poważniejszej sytuacji niż wspólny miły czas zastanowił się przez chwilę.
- Musimy nastawić się na najgorsze, w tym na jakąś magiczną istotę mieszkającą gdzieś u nas. Wiem, że w Kraju Ognia istniały takie zjawy ale były bardzo rzadkie. Przy czym, niezwykle niebezpieczne, terytorialne i agresywne. Trzeba było wynajmować specjalnego łowcę na nich. – Poczuł jak przechodzą go kolejne ciarki na wspomnienie zmasakrowanego ciała które raz znaleźli w zasypanych ruinach starej świątyni. Paskudny widok, paskudna akcja i długie dni niepewności.
- Finni potrafi namierzać ciepło takich istot, generują podobne do naszych płomieni. To był siódmy z dziewięciu testów mistrzowskich. Możemy jakby co go poprosić. Może się dowiemy z czym w ogóle mamy do czynienia? – Przyznał, a czując na sobie pytające spojrzenie uśmiechnął się uroczo. – Nie jest mistrzem. Nie udało się mu przejść ósmej próby. Nie potrafił znaleźć w sobie tyle emocji żeby wytworzyć odpowiednio wielki i gorący płomień. – Wzruszył ramionami wiedząc doskonale, że on nie przeszedłby próby cierpliwości, za to z precyzją musiał mu pomagać! Z drugiej strony, nie spieszyło mu się po taki tytuł ale siedząc w temacie chętnie wykorzysta pewne umiejętności.
Wchodząc do wysokiego i bardzo smukłego budynku wdrapali się na piętro gdzie byli ostatni raz podpisywać umowę po czym upewniając się, że kobieta jest na miejscu poprosili ją o spotkanie. W tym jednak przypadku przede wszystkim pozwolił mówić Orionowi, to była jego znajoma, a on nie chciał przypadkowo zabrzmieć szorstko.
Jego oczy natychmiastowo wróciły do obiektu wywołującego w nim to niezdefiniowane uczucie. Chciał się do niego odezwać, zwyczajnie w świecie mu zagrozić? Bardziej może ostrzec? Tak czy inaczej przemówić jasno do rozsądku, że mimo tego iż Lusiu poświęcał mu uwagę nie oznaczało to, że jakkolwiek mógł się z nim równać w możliwości zdobycia gadziej miłości. Przynajmniej w jego głowie brzmiało to rozsądnie. Im jednak więcej czasu mijało, im dłużej przyglądał się zaskoczonemu aczkolwiek nadal trzymającemu poziom mężczyźnie, lekko zmieszanym aczkolwiek pewnie patrzącym przed siebie oczom, szczupłej sylwetce odzianej w piękne szaty, wątpił. Ogromnie wątpił czy postawienie argumentu „bo tak” cokolwiek by dało. Dominował nad nim inteligencją i wspólnymi cechami z Lourielem. Mógł stanowić idealnego konkurenta który w całości rywalizacji mógł wygrać! Dlatego zaczął kombinować w inną stronę.
- Jest mój, jakbyś jaśnie spróbował to przyjąć wreszcie do wiadomości. – Wysyczał jadowicie. Czy to była lepsza taktyka? Absolutnie nie. Tyle tylko wystarczyło by zza jego pleców, a od strony niebieskiego dobiegło go warknięcie oburzenia. Trochę tak jakby nie poznał do tej pory dziwnego gadziego ego i właśnie nie podeptał całej tej wiedzy jak sobie z nim pogrywać żeby sądził iż to za każdym razem jego własna inicjatywa prowadziła ich w pewne bardziej lub mniej grzeczne obszary.
Ani się obejrzał jak rozeźlony i zaskakująco wtedy silny Lusiu zaciągnął go do sypialni. Zaskoczony, jeszcze raz rzucił spojrzenie, już nieco łaskawsze, na Rafaela na którego musiał do takiego stopnia naskoczyć, że mężczyzna nadal nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Gdy natomiast z hukiem zatrzasnęły się drzwi spojrzał spod przymrużonych oczu na Lusia który na niego od razu naskoczył.
- Pokazuje jasno natrętowi gdzie jest jego miejsce? – Zaczął, a widząc nabrzmiałe i czerwone policzki gada żachnął się obrażony krzyżując ręce na piersi. Chwilę mierzyli się spojrzeniem na co on tupiąc nogą jak zając w końcu nie wytrzymał.
- Nie widzisz tego sarniego wzroku jaki do Ciebie robi? „Och Mistrzu to”, „och Mistrzu tamto”. Jasne. Już mu wierzę, że chodzi tylko i wyłącznie o wymianę wiedzy. Ślini się do Ciebie i jest coraz bliżej! Dzisiaj niewiele brakowało żeby Cię mógł z łatwością pocałować. A Ty? Ty się mu dajesz! – Oświadczył zły jak osa i tutaj był kolejny błąd jaki w przeciągu całego powrotu do domu popełnił. Podnosił na niego głos, miał do niego same pretensje które nie były uzasadnione niczym innym niż kilkoma obserwacjami całkowicie wyrwanymi z kontekstu. Sam przecież unikał obecności mężczyzny jak ognia i nie miał zielonego pojęcia jakie ten miał podejście do Lusia, czego od niego chciał i jak dokładnie go traktował. Może to wszystko było jego głupkowatym wyobrażeniem? Może wcale nic złego się nie działo? Może to wina tylko tej zazdrości?
Dodatkowo wcale nie było racjonalnych powodów żeby mu nie ufał. Louriel nie flirtował, nie uwodził i nie drażnił się. Zwyczajnie był. Uśmiechnięty, wspierający, trochę wyniosły ale poza tym z ogromnym sercem. Jakim on musiał być głąbem żeby sądzić, że byle kto na horyzoncie oderwie słodkie usta od tych jego.
W tym momencie jednak racjonalnie nie myślał.
- Spędzacie razem każdą wolną chwilę. Wiem, że nie mogę Ci poświęcić całość mojego czasu ale mógłbyś chociaż udawać, że trzymasz go na dystans!
Każdorazowa mała wojna jaka się między nimi wywiązywała, kończyła się dokładnie tak samo. Przygnieciony do podłogi, ściany, łóżka bądź krawędzi balii mógł jedynie sarnim wzrokiem podążać za łobuzerskim uśmiechem albo powłóczystym spojrzeniem Oriona. Za każdym razem czuł dreszcze na plecach, rosnące mrowienie w dole brzucha i przemożną chęć długiego całowania się z nim, do utraty tchu i zdrowego rozsądku. Obecnie było podobnie, gdy złote oczy świdrowały go, on potrafił jedynie uśmiechać się do niego niewinnie i gładzić po muskularnej piersi. Wiedział przy tym doskonale, że nadal istniały dwa warianty rozwiązania się sytuacji. Czasami Orion zwyczajnie miał ochotę na niebezpieczne zagrywki i rzeczywiście pozbawiał go tchu, napędzał niegrzeczne skojarzenia i nadwyrężał jego zdrowy rozsądek każący mu nie wciskać za każdym razem dłoni w jego spodnie. Innym jednak razem Orion uśmiechał się paskudnie i zaczynał się z nim tak sprzeczać, tak sobie dogryzali, że zaczynali tarzać się po całej dostępnej przestrzeni starając się przytrzymać sobie ręce, wciskać palce w żebra i pierdzenie sobie w szyję. Tak, bardzo dorosłe zachowanie, z tym samym efektem bezdechu ale zdecydowanie ze śmiechu.
Żaden z wymienionych, a będących dla niego standardowymi scenariuszami nie miał jednak prawa się ziścić bo ktoś, a raczej coś, ich napadło.
Reakcja dwóch żołnierzy – Orion który się szkolił a Ezra który jeszcze nie zapomniał – była natychmiastowa. Zarówno sięgnięcie po swoją magię jak i ostrą broń nastąpiło zasadniczo automatycznie, podobnie było z odrzuceniem od siebie emocji i przejście na chłodną kalkulację. Dodatkowym ułatwieniem ich dwójki był fakt, że mieli okazję już ze sobą pracować i na sobie polegać. Chociaż nie zawsze kończyło się to bezpiecznie, powoli uczyli się o swoich możliwościach ale i barierach, również pod tym względem wspaniale się dopełniali.
Gdy się nad tym zastanawiał, tak na spokojnie przy dźwięku strzelającego radośnie kominka, nie umiał się temu nadziwić. Cały ten czas, całe jego ciężkie życie, Orion grzecznie czekał za tą wielką górą żeby wylewać na niego takie ilości miłości, zaufania i troski, że czasami nie umiał wziąć głębokiego i pewnego siebie oddechu. Bał się czasem dotknąć tą idealną bajkę żeby nie rozpadła się, nie pękła; wydając się taką delikatną. Teraz oczywiście, tej pewności miał w sobie coraz więcej ale czasami po prostu zalewały go wątpliwości. Wtedy jednak wystarczyło się porządnie przytulić i usłyszeć zapewnienie. Tak jak obecnie. Zapewnienie pełnej gotowości do pomocy i obrony.
Zapalenie płomienia nic kompletnie im nie dało. Albo, w jakiś sposób to coś co tu grasowało spłoszyli. Tak czy inaczej, po chwili obydwaj leżeli na ziemi, białasek pozbawiony broni, on ze sztyletem wyciągniętym mocno przed siebie żeby samemu się na niego nie nabić. Po chwili całkowicie go odłożył i podnosząc się na tyle na ile umożliwiał mu ciężar na plecach rzucił wzorkiem po całym apartamencie. Po chwili było już po ataku, po chwili obydwaj chodzili po wszystkich ciemnych zakamarkach, a on drapiąc się po głowie zapalił płomienie w każdym kącie żeby dokładnie pomieszczenia oświetlić.
- Nie rozumiem, nic tu nie ma. – Westchnął samemu również chowając broń i podchodząc do Oriona żeby dotknąć delikatnie jego dłoni. Uśmiechnął się przy tym do tego w ten sposób zapewniając go, że nic mu się nie stało i nie było potrzeby się o niego martwić.
- Nie wyglądało to jak zwierze. Poza tym nielogicznym by było żeby nas nagle zaatakowało. – Przyznał na głos coś co dokładnie wiedzieli. W głowie za to powtórzył jeszcze raz „to coś” i aż miał ciarki na plecach. Tak, w swoim życiu spotkali już kilka magicznych stworzeń i zależnie od tego jak mocno mieli pecha – albo mieli ostro przekichane albo ostro przekichane. Wspominając chociażby ostatnie spotkanie z wielkim Smokiem Ognia, dżinem który ich wysłał w przeszłość czy ognikami na cmentarzu które utrzymywały obecność umarłych. W momencie zacisnął mocniej dłoń na palcach Oriona gdy niespodziewanie przeszedł go po plecach dreszcz. W tej samej chwili został przytulony i odetchnął z przyjemnością gdy uchroniono go od dziwnego chłodu na karku.
- Nie. Wiesz, że już bywało gorzej. Ale nie widzi mi się mieszkanie z jakąś zjawą. – Przyznał podnosząc na niego wzrok, opierając brodę o mostek. – Mamy pomalowane ściany, i tak musimy dać im wyschnąć. Może uda nam się umówić od razu? – Zaproponował jeszcze na chwilę mocno się wtulając w pachnącego mrozem Oriona. Uśmiechnął się przy tym do siebie po czym złapał go mocno za oba pośladki miętosząc je tak długo aż nie usłyszał dźwięcznego śmiechu.
- Możemy iść! – Oświadczył rozbawiony, a wychylony mocno do tyłu odwzajemnił mokrego całusa. Uśmiechnął się przy tym głupkowato po czym ubrał ciepły płaszcz, szalik i nauszniki. Włosy spiął w wysoki kok żeby nie łapały całej wilgoci z całego otoczenia po czym rzucając jeszcze spojrzenie na mieszkanie – pięknie kolorowe i tylko lekko cuchnące farbą – posłał Orionowi szeroki uśmiech.
- Jestem gotów zostać najlepszym egzorcystą w mieście, nie oddam tego miejsca. – Oświadczył dumnie schodząc po schodach po czym na ostatnim się poślizgnął i zjechał dupą do śniegowej zaspy usypanej zaraz koło wejścia do nich na górę. Doskonale słyszał przy tym śmiech Oriona i zamiast skorzystania z pomocy ulepił śnieżkę którą rzucił całkowicie na oślep. Dopiero po tym wstał i otrzepał tyłek psiocząc pod nosem.
- I po co mi był ten śnieg. Jakbym nie mógł zostać w tej wielkiej piaskownicy. Cholerne zimno, mróz i ślizgawica. – Rzucił już tak bardzo oklepane i standardowe jęczenie, że nawet się nie prosił o jakiś komentarz. Zamiast tego, Orion szedł spacerkiem przed siebie, a on otrzepując się z puchu musiał go gonić. Ostatecznie złapał go za dłoń nosząc cały czas jego rękawiczki i razem już ruszyli do jednej z kobiet która swoje biuro miała niedaleko znanej im herbaciarni.
Mijając znajomy budynek Ezra nie potrafił powstrzymać rozczulonego uśmiechu. Oficjalnie dostanie niedługo swoją pierwszą wypłatę i definitywnie będzie chciał zaprosić Oriona na kolację. Z błyszczącymi oczami zwrócił na niego uwagę w momencie gdy ten wrócił do tematu ich potencjalnego problemu i od razu wracając do poważniejszej sytuacji niż wspólny miły czas zastanowił się przez chwilę.
- Musimy nastawić się na najgorsze, w tym na jakąś magiczną istotę mieszkającą gdzieś u nas. Wiem, że w Kraju Ognia istniały takie zjawy ale były bardzo rzadkie. Przy czym, niezwykle niebezpieczne, terytorialne i agresywne. Trzeba było wynajmować specjalnego łowcę na nich. – Poczuł jak przechodzą go kolejne ciarki na wspomnienie zmasakrowanego ciała które raz znaleźli w zasypanych ruinach starej świątyni. Paskudny widok, paskudna akcja i długie dni niepewności.
- Finni potrafi namierzać ciepło takich istot, generują podobne do naszych płomieni. To był siódmy z dziewięciu testów mistrzowskich. Możemy jakby co go poprosić. Może się dowiemy z czym w ogóle mamy do czynienia? – Przyznał, a czując na sobie pytające spojrzenie uśmiechnął się uroczo. – Nie jest mistrzem. Nie udało się mu przejść ósmej próby. Nie potrafił znaleźć w sobie tyle emocji żeby wytworzyć odpowiednio wielki i gorący płomień. – Wzruszył ramionami wiedząc doskonale, że on nie przeszedłby próby cierpliwości, za to z precyzją musiał mu pomagać! Z drugiej strony, nie spieszyło mu się po taki tytuł ale siedząc w temacie chętnie wykorzysta pewne umiejętności.
Wchodząc do wysokiego i bardzo smukłego budynku wdrapali się na piętro gdzie byli ostatni raz podpisywać umowę po czym upewniając się, że kobieta jest na miejscu poprosili ją o spotkanie. W tym jednak przypadku przede wszystkim pozwolił mówić Orionowi, to była jego znajoma, a on nie chciał przypadkowo zabrzmieć szorstko.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Finni. Na. Niego. Krzyczał. Głównie to docierało do zachwianego gniewem umysłu gada, kiedy blondyn wypluwał na niego swoje żale i pretensje, jakby miał do nich powód! Louriel nie miał pojęcia, jak takie głupoty w ogóle mogły przyjść mu do głowy, tak samo jak zarzucenie mu, że pozwalał na rzekomą adorację ze strony Rafaela, co było kompletną bzdurą! Pomijając sam fakt, że Morgan nic do niego nie miał, bo czemu by miał, byli tylko dwójką naukowców o podobnych poglądach i całkowicie różnych zakresach wiedzy z chęcią jej poszerzenia. No i Lusiu, Lusiu, który świata nie widział poza pomarańczowymi oczami i łagodnym uśmiechem na twarzy maga ognia. Był taki wściekły! Jak Finni mógł pomyśleć, że ktoś, ktokolwiek, do tego facet, do jasnej Anielki miałby go w jakiś sposób zainteresować! Nozdrza zadrgały mu niebezpiecznie, a moc, tak skrzętnie skrywana pod kontrolą zaczęła się spod niej wymykać, sprawiając że posadzka wokół stóp księcia zaczęła pokrywać się szronem i kwiatami mrozu. Jak mógł! Jak mógł być taki głupi!
A potem jeszcze wyrzucił mu brak wspólnego czasu i tylko cud powstrzymał Louriela od utracenia panowania nad sobą. Zacisnął dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę, aż cały drżał od tłumionego wewnątrz siebie gniewu. Gdyby pozwolił mu wybrzmieć… obawiał się, że Finni nie pozostałby w jednym kawałku. I tylko ta myśl zmuszała go, by gryząc wargi niemal do krwi, zachował choć odrobinę zdrowego rozsądku. W końcu nie chciał go skrzywdzić. Nie jego. Nikogo nie chciał krzywdzić, ale jego szczególnie. Dlatego z głębi obolałego i ściśniętego gniewem serca powstrzymywał się, by nie wypomnieć mu, że to on wychodził. To on zostawiał go samego i on nie myślał o tym, jak mocno książę czuł się samotny bez Rafaela w pobliżu. Akademia była pusta do cholery! A on nie miał nic do roboty. Nic poza bzdurnym wgapianiem się w ściany, lub rozmową z jedyną osobą, która chciała dotrzymać mu towarzystwa.
- Mógłbym zacząć ci się tłumaczyć – powiedział w końcu, a jego głos był suchy i pozbawiony uczuć. – Ale po pierwsze, nie mam z czego, a po drugie, nie mam ochoty z tobą rozmawiać – wypluł z siebie, odwracając wzrok. Nie chciał nawet na niego patrzeć. – Mam ci za to dwie rzeczy do powiedzenia w tym momencie, Finnegan – zaczął a jego głos był ostry i niepozostawiający cienia wątpliwości. – Po pierwsze, nic, absolutnie nic nie daje ci prawa by podnosić na mnie głos. Po drugie, wynoś się – powiedział, spoglądając na niego w końcu, a w jego gadzich oczach nie było cienia wątpliwości, czy wahania. – Nie będziesz ze mną rozmawiał w ten sposób. Wróć jak się uspokoisz, może wtedy będę miał ochotę się do ciebie odezwać – zażądał, czując że jego stopy i dłonie robiły się coraz bardziej lodowate, tak jak wyraz jego twarzy. Musiał… jeszcze chwilę wytrzymać.
Twarz blondyna nabrała jeszcze bardziej obrażonego wyrazu, a on sam prychnął jedynie i wyszedł, zostawiając Louriela samego. Kiedy tylko drzwi za blondynem się zamknęły, niekontrolowany wybuch magicznej mocy księcia uwolnił się w końcu spod kipiącej pokrywy jego czaszki, zmieniając sypialnię w jeden sopel lodu, zamrażając dosłownie każdą cząstkę wody w pomieszczeniu. W kominku zgasł ogień. Wszystko pokryło się lodem i szronem, a z sufitu zaczął padać śnieg. Książę wypuścił powietrze z płuc, a to natychmiast zmieniło się w biały obłok pary. Gad zadrżał, otulając się ramionami, ale nie znalazł w nich choć odrobiny ciepła. Było mu tak zimno…
Orion zgadzał się z tezą, że nie było co zwlekać i kiedy tylko upewnił się, że Ezrze nic nie było i tym bardziej przez ten jeden, dość dziwaczny incydent nie bał się mieszkania aż tak, by nie chcieć po raz kolejny przekroczyć jego progu, zaproponował wycieczkę do biura przyjaciółki. Nie sądził by o tej porze dziewczyna miała jakichś klientów, spodziewał się raczej, że sama w biurze liczyła jakieś rachunki, albo rysowała plan nowego osiedla, w końcu stolica nadal całkiem prężnie się rozrastała. A w każdym razie chłopak liczył na to, że złapią ją samą. Nie bardzo miał ochotę gadać o tym całym duchu przy większej widowni.
Przyglądanie się jak Ezra ląduje na tyłku, a potem w zaspie, było całkiem zabawne, nawet jeśli białowłosy niemal od razu zmartwił się, że jego nieprzyzwyczajona do śniegu Śnieżynka coś sobie zrobiła. Na szczęście śnieżna kulka, która przemknęła mu obok ucha utwierdziła go w przekonaniu, że nic mu nie było. Dlatego podszedł, by pomóc mu wstać, a potem, otrzepawszy go odrobinę ze śniegu, zaproponował mu dłoń, by mogli złapać się za ręce. Na szczęście Vianna nie mieszkała zbyt daleko od nich, dlatego droga w warunkach nieco lżejszej zamieci szła im całkiem sprawnie, nawet jeśli po kolana zapadali się w śniegu, a zimny wiatr i płatki śniegu wciskały im się pod kołnierze i kaptury.
Słuchając Ezry, Orion zastanawiał się głęboko, ale nic przydatnego nie przychodziło mu do głowy.
- W Kraju Wody nie mamy aż tak potężnych stworzeń, a przynajmniej ja o żadnym nie słyszałem. No wiesz, mamy dużo duchów i dużo drobnych demonów, ale nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Obawiam się, że jeśli będziemy chcieli się czegoś dowiedzieć, zakładając oczywiście, że Vianna nic nam nie powie, a nawet jeśli, to pewnie również będziemy musieli odwiedzić bibliotekę Louriela. Może przy okazji poprosimy go o pomoc? Ostatnio wcale nie miałem czasu z nim porozmawiać, a jak podejrzewam, nudzi się w pustej Akademii – westchnął, zaraz jednak skupiając się mocniej na tym, co mówił do niego mag ognia. Testy mistrzowskie? Finni miał tytuł mistrza? Od kiedy?!
- Oh… takie buty… Ciekawe, nie orientuję się jak dokładnie wygląda test u nas, ale wydaje się, że zupełnie inaczej – wzruszył ramionami, choć nagle stał się ciekawy, jak bardzo różniły się ich kraje i ich spojrzenie na magię? Nie bardzo rozumiał różnice w posługiwaniu się żywiołami poza tym, że potrzebne do nich były skrajne emocje. Choć jak tak czasem patrzył na płomienie Ezry, nie był tego tak stuprocentowo pewien…
W końcu dotarli do biura Vianny i zastawszy dziewczynę samą, faktycznie obmyślającą plan na nową ulicę i budynki, Orion uśmiechnął się do niej w pierwszym momencie, myśląc sobie, że choćby nie wiadomo jak świat gnał do przodu i zmieniał się w zawrotnym tempie, niektóre rzeczy miały już na zawsze pozostać takie same.
- Orion! Ezra! Co was do mnie sprowadza? – zapytała zaskoczona dziewczyna, niemal od razu oferując im po kubku gorącej herbaty. Po chłodzie dworu, żaden z nich nie śmiał zrezygnować i kiedy kubki gorącej cieczy znalazły się w ich rękach, Orion zaczął swoją, nieco dziwną opowieść.
- To coś nie zostawiło żadnych śladów, nie przypominało też żadnej ze znanych mi zjaw, może ty słyszałaś o czymś takim? – zapytał z nieukrywaną nadzieją, wiedząc że Vianna interesowała się odrobinę okultyzmem. Jednak dziewczyna pokręciła przecząco głową, marszcząc brwi w zastanowieniu.
- Nie… nie mam pojęcia co to mogło być. Pierwsze słyszę… Nawet upiory zostawiają ślady, a przecież wiadomo, że są najbardziej dyskretne i skryte – westchnęła, przesuwając palcem po brzegu swojego kubka.
- A co z poprzednim właścicielem? – zapytał Orion, ale Vianna wzruszyła ramionami.
- Nie ma go. A przynajmniej nie w tym konkretnym budynku. No wiesz… jest całkiem nowy – powiedziała zmartwiona.
- Czy wcześniej coś tam zatem stało? – dopytał, ale i tym razem nie uzyskał jednoznacznej odpowiedzi.
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie. To ziemia Lenore z tego co mi wiadomo, ale nie wiem, czy też kupiła ją od kogoś, czy zanim postawiono tam obecny budynek stał tam inny dom. Nie wiem, po prostu nie wiem. Ale jeśli chcesz… zobaczę się jutro z Lenore, mogę więc zapytać ją o tą sprawę i ewentualnie wysłać ją do was, co wy na to? – zapytała, a Orion nie bardzo mając inny pomysł, w końcu było już całkiem późno, po krótkiej naradzie z Ezrą, zgodził się.
Pożegnali się z dziewczyną i życząc jej dobrej nocy, wyszli w coraz zimniejszy wieczór. Nawet Orion zadrżał pod swoimi ubraniami, spoglądając na Ezrę spod rzęs.
- Wracamy do Akademii? Już i tak nie mamy tam po co dzisiaj iść – zauważył, chcąc przy okazji poprosić Lusia o pomoc. Martwił się o niego. Niby kiedy byli ten niewielki czas razem, nie wyglądał jakby czuł się źle, a jednak Orion podskórnie wyczuwał, że uśmiechnięta twarz przyjaciela była tylko maską. W końcu znał go lepiej niż ktokolwiek inny. I miał ochotę przejść się do cesarza, choć wiedział, że prędzej padłby na zawał niż to zrobił, i poprosić go o łaskę dla księcia. Lusiek był zamknięty od ponad dwóch tygodni i białowłosy nie wierzył, by w tym czasie nie zdążył się znudzić i stęsknić za światem zewnętrznym, nawet jeśli zazwyczaj traktował go tylko jako dodatek do swojej akademickiej egzystencji. Zwłaszcza teraz, kiedy on, Ezra i Finni dobrze się bawili w remont mieszkania. Tym bardziej liczył na to, że zaangażowanie go w coś tajemniczego, wymagającego ślęczenia przy jego ukochanych książkach sprawi mu odrobinę frajdy i sprawi, że choć na chwilę przestanie czuć się wykluczony.
A potem jeszcze wyrzucił mu brak wspólnego czasu i tylko cud powstrzymał Louriela od utracenia panowania nad sobą. Zacisnął dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę, aż cały drżał od tłumionego wewnątrz siebie gniewu. Gdyby pozwolił mu wybrzmieć… obawiał się, że Finni nie pozostałby w jednym kawałku. I tylko ta myśl zmuszała go, by gryząc wargi niemal do krwi, zachował choć odrobinę zdrowego rozsądku. W końcu nie chciał go skrzywdzić. Nie jego. Nikogo nie chciał krzywdzić, ale jego szczególnie. Dlatego z głębi obolałego i ściśniętego gniewem serca powstrzymywał się, by nie wypomnieć mu, że to on wychodził. To on zostawiał go samego i on nie myślał o tym, jak mocno książę czuł się samotny bez Rafaela w pobliżu. Akademia była pusta do cholery! A on nie miał nic do roboty. Nic poza bzdurnym wgapianiem się w ściany, lub rozmową z jedyną osobą, która chciała dotrzymać mu towarzystwa.
- Mógłbym zacząć ci się tłumaczyć – powiedział w końcu, a jego głos był suchy i pozbawiony uczuć. – Ale po pierwsze, nie mam z czego, a po drugie, nie mam ochoty z tobą rozmawiać – wypluł z siebie, odwracając wzrok. Nie chciał nawet na niego patrzeć. – Mam ci za to dwie rzeczy do powiedzenia w tym momencie, Finnegan – zaczął a jego głos był ostry i niepozostawiający cienia wątpliwości. – Po pierwsze, nic, absolutnie nic nie daje ci prawa by podnosić na mnie głos. Po drugie, wynoś się – powiedział, spoglądając na niego w końcu, a w jego gadzich oczach nie było cienia wątpliwości, czy wahania. – Nie będziesz ze mną rozmawiał w ten sposób. Wróć jak się uspokoisz, może wtedy będę miał ochotę się do ciebie odezwać – zażądał, czując że jego stopy i dłonie robiły się coraz bardziej lodowate, tak jak wyraz jego twarzy. Musiał… jeszcze chwilę wytrzymać.
Twarz blondyna nabrała jeszcze bardziej obrażonego wyrazu, a on sam prychnął jedynie i wyszedł, zostawiając Louriela samego. Kiedy tylko drzwi za blondynem się zamknęły, niekontrolowany wybuch magicznej mocy księcia uwolnił się w końcu spod kipiącej pokrywy jego czaszki, zmieniając sypialnię w jeden sopel lodu, zamrażając dosłownie każdą cząstkę wody w pomieszczeniu. W kominku zgasł ogień. Wszystko pokryło się lodem i szronem, a z sufitu zaczął padać śnieg. Książę wypuścił powietrze z płuc, a to natychmiast zmieniło się w biały obłok pary. Gad zadrżał, otulając się ramionami, ale nie znalazł w nich choć odrobiny ciepła. Było mu tak zimno…
Orion zgadzał się z tezą, że nie było co zwlekać i kiedy tylko upewnił się, że Ezrze nic nie było i tym bardziej przez ten jeden, dość dziwaczny incydent nie bał się mieszkania aż tak, by nie chcieć po raz kolejny przekroczyć jego progu, zaproponował wycieczkę do biura przyjaciółki. Nie sądził by o tej porze dziewczyna miała jakichś klientów, spodziewał się raczej, że sama w biurze liczyła jakieś rachunki, albo rysowała plan nowego osiedla, w końcu stolica nadal całkiem prężnie się rozrastała. A w każdym razie chłopak liczył na to, że złapią ją samą. Nie bardzo miał ochotę gadać o tym całym duchu przy większej widowni.
Przyglądanie się jak Ezra ląduje na tyłku, a potem w zaspie, było całkiem zabawne, nawet jeśli białowłosy niemal od razu zmartwił się, że jego nieprzyzwyczajona do śniegu Śnieżynka coś sobie zrobiła. Na szczęście śnieżna kulka, która przemknęła mu obok ucha utwierdziła go w przekonaniu, że nic mu nie było. Dlatego podszedł, by pomóc mu wstać, a potem, otrzepawszy go odrobinę ze śniegu, zaproponował mu dłoń, by mogli złapać się za ręce. Na szczęście Vianna nie mieszkała zbyt daleko od nich, dlatego droga w warunkach nieco lżejszej zamieci szła im całkiem sprawnie, nawet jeśli po kolana zapadali się w śniegu, a zimny wiatr i płatki śniegu wciskały im się pod kołnierze i kaptury.
Słuchając Ezry, Orion zastanawiał się głęboko, ale nic przydatnego nie przychodziło mu do głowy.
- W Kraju Wody nie mamy aż tak potężnych stworzeń, a przynajmniej ja o żadnym nie słyszałem. No wiesz, mamy dużo duchów i dużo drobnych demonów, ale nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Obawiam się, że jeśli będziemy chcieli się czegoś dowiedzieć, zakładając oczywiście, że Vianna nic nam nie powie, a nawet jeśli, to pewnie również będziemy musieli odwiedzić bibliotekę Louriela. Może przy okazji poprosimy go o pomoc? Ostatnio wcale nie miałem czasu z nim porozmawiać, a jak podejrzewam, nudzi się w pustej Akademii – westchnął, zaraz jednak skupiając się mocniej na tym, co mówił do niego mag ognia. Testy mistrzowskie? Finni miał tytuł mistrza? Od kiedy?!
- Oh… takie buty… Ciekawe, nie orientuję się jak dokładnie wygląda test u nas, ale wydaje się, że zupełnie inaczej – wzruszył ramionami, choć nagle stał się ciekawy, jak bardzo różniły się ich kraje i ich spojrzenie na magię? Nie bardzo rozumiał różnice w posługiwaniu się żywiołami poza tym, że potrzebne do nich były skrajne emocje. Choć jak tak czasem patrzył na płomienie Ezry, nie był tego tak stuprocentowo pewien…
W końcu dotarli do biura Vianny i zastawszy dziewczynę samą, faktycznie obmyślającą plan na nową ulicę i budynki, Orion uśmiechnął się do niej w pierwszym momencie, myśląc sobie, że choćby nie wiadomo jak świat gnał do przodu i zmieniał się w zawrotnym tempie, niektóre rzeczy miały już na zawsze pozostać takie same.
- Orion! Ezra! Co was do mnie sprowadza? – zapytała zaskoczona dziewczyna, niemal od razu oferując im po kubku gorącej herbaty. Po chłodzie dworu, żaden z nich nie śmiał zrezygnować i kiedy kubki gorącej cieczy znalazły się w ich rękach, Orion zaczął swoją, nieco dziwną opowieść.
- To coś nie zostawiło żadnych śladów, nie przypominało też żadnej ze znanych mi zjaw, może ty słyszałaś o czymś takim? – zapytał z nieukrywaną nadzieją, wiedząc że Vianna interesowała się odrobinę okultyzmem. Jednak dziewczyna pokręciła przecząco głową, marszcząc brwi w zastanowieniu.
- Nie… nie mam pojęcia co to mogło być. Pierwsze słyszę… Nawet upiory zostawiają ślady, a przecież wiadomo, że są najbardziej dyskretne i skryte – westchnęła, przesuwając palcem po brzegu swojego kubka.
- A co z poprzednim właścicielem? – zapytał Orion, ale Vianna wzruszyła ramionami.
- Nie ma go. A przynajmniej nie w tym konkretnym budynku. No wiesz… jest całkiem nowy – powiedziała zmartwiona.
- Czy wcześniej coś tam zatem stało? – dopytał, ale i tym razem nie uzyskał jednoznacznej odpowiedzi.
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie. To ziemia Lenore z tego co mi wiadomo, ale nie wiem, czy też kupiła ją od kogoś, czy zanim postawiono tam obecny budynek stał tam inny dom. Nie wiem, po prostu nie wiem. Ale jeśli chcesz… zobaczę się jutro z Lenore, mogę więc zapytać ją o tą sprawę i ewentualnie wysłać ją do was, co wy na to? – zapytała, a Orion nie bardzo mając inny pomysł, w końcu było już całkiem późno, po krótkiej naradzie z Ezrą, zgodził się.
Pożegnali się z dziewczyną i życząc jej dobrej nocy, wyszli w coraz zimniejszy wieczór. Nawet Orion zadrżał pod swoimi ubraniami, spoglądając na Ezrę spod rzęs.
- Wracamy do Akademii? Już i tak nie mamy tam po co dzisiaj iść – zauważył, chcąc przy okazji poprosić Lusia o pomoc. Martwił się o niego. Niby kiedy byli ten niewielki czas razem, nie wyglądał jakby czuł się źle, a jednak Orion podskórnie wyczuwał, że uśmiechnięta twarz przyjaciela była tylko maską. W końcu znał go lepiej niż ktokolwiek inny. I miał ochotę przejść się do cesarza, choć wiedział, że prędzej padłby na zawał niż to zrobił, i poprosić go o łaskę dla księcia. Lusiek był zamknięty od ponad dwóch tygodni i białowłosy nie wierzył, by w tym czasie nie zdążył się znudzić i stęsknić za światem zewnętrznym, nawet jeśli zazwyczaj traktował go tylko jako dodatek do swojej akademickiej egzystencji. Zwłaszcza teraz, kiedy on, Ezra i Finni dobrze się bawili w remont mieszkania. Tym bardziej liczył na to, że zaangażowanie go w coś tajemniczego, wymagającego ślęczenia przy jego ukochanych książkach sprawi mu odrobinę frajdy i sprawi, że choć na chwilę przestanie czuć się wykluczony.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pora zamieci. Zdecydowanie jego ulubiona pora roku w tym skutym lodem mieście radości. Generalnie, zimno było nadal ale i ostatecznie jedyną rzeczą jaka mu przeszkadzała. W szczególności gdy z Orionem koniecznie musieli gdzieś iść, a wiatr usilnie wiał im w twarz, niezależnie od tego ile i jak by skręcili. Nie minęło więc pięć minut jak cały był zaśnieżony, na rzęsach czy włosach miał już pokaźną śnieżną czapę i tylko trzymająca go silna ręka nie pozwalała mu zawrócić, schować się pod kocem przed kominkiem pijąc coś ciepłego. Przy tym wszystkim miał dodatkowo brutalną świadomość tego, że jeżeli szybko nie przystąpią do rozwiązania potencjalnego problemu będzie tylko gorzej dlatego odkopywał sukcesywnie zasypywaną motywację do działania.
Słuchając o pomyśle przegrzebania książek uśmiechnął się półgębkiem na myśl siedzenia w ciepłych murach Akademii gdzie i tak spędzali swoje leniwe wieczory. Spojrzał na niego z iskrzącymi się oczami, a gdy jeszcze do pomocy by zagonili gada – powinni coś znaleźć tak czy inaczej.
- Świetny pomysł. Może Louriel wie o jakiś bardzo rzadkich i silnych stworzeniach? Może to nie do końca tak, że Kraj Wody pozbawiony jest złych duchów? Tylko przez wasz sposób bycia prawie ich nie ma? – Zasugerował nadal skłaniając się w stronę istoty o ogromnej sile ale i ogromnej wściekłości na kogoś lub na coś co musiało ją w przeszłości spotkać. Nie przepadał za rozwiązywaniem takich spraw będąc tylko zwykłym magiem ale z drugiej strony, mieli po swojej stronie Smoka i to mogło stanowić ich ogromny atut.
- Hym? – Zareagował na szybką konkluzję Oriona odnośnie przyznawania tytułu mistrzowskiego i na chwilę, poważnie się zawahał. Rzeczywiście, znowu z góry przyjął, że musi to wyglądać tak samo tymczasem, musiało być dokładnie całkowicie inaczej! – Z ciekawości musimy o tym kiedyś porozmawiać. Pomagałem się mu przygotowywać więc wiem jakie są etapy. Ciekawe jak mocno się cały proces różni, nie? – Zagaił go obdarowując przy okazji szerokim uśmiechem. Tak, uwielbiał złapać z nim jakiś potężny temat który aż kipiał różnicami, a gdy razem się nad nim pochylali potrafili spędzić tak długie godziny ostatecznie ucząc się czegoś nowego. Czuł wtedy takie przyjemne mrowienie na całym ciele, szczególnie że Orion patrzył na niego wtedy tak miękko, rozpuszczał go!
W samym biurze znanej mu już przedstawicielki nieruchomości, architektki i Smok jeden wie czym jeszcze się zajmowała i za co była odpowiedzialna, w pierwszej kolejności podszedł do kominka z którego zabrał najpierw jeden, średni płomień, a gdy ten okazał się niewystarczający, jeszcze jeden ale większy. Rozsmarował go dokładnie na dłoniach po czym ciepłe ręce położył na zmarzniętych policzkach. Chwilę tak postał po czym to samo zrobił Orionowi uśmiechając się do niego potulnie. Dopiero po tym i zawieszeniu płaszczy do wyschnięcia rozsiadł się wygodnie przy kubku gorącego naparu i muskając palcami naczynie bawił się ciepłem jakie herbata posiadała. Przy tym uważnie śledził rozmowę przyglądając się kobiecie, w gwoli upewnienia się czy ich nie okłamuje. Nie znalazł jednak żadnej oznaki bycia przeciwko nim na co cicho westchnął. Musieli uderzyć do źródła ale szczęśliwie, chociaż tyle im sprawę ułatwiono.
- Bylibyśmy wdzięczni. Musimy stosunkowo szybko dowiedzieć się co to żeby zareagować. Bo jak samo w sobie nie wydaje się groźne, tyle co straszne, tak w końcu sami sobie zrobimy krzywdę. – Zaśmiał się na wspomnienie zadźgania się własną bronią przez chwilowy rozgardiasz jaki miał miejsce w mieszkaniu.
Zaskakująco dużo czasu spędzili z kobietą na dywagacjach o potencjalnym potworze oraz powodzie jego pojawienia się. Gdy wyszli na dwór siarczysty mróz jakby wzmógł na swojej sile, podobnie jak wiatr czy chociażby opady. Było paskudnie na co on marudził sukcesywnie w szalik, starając się w nim schować jeszcze głębiej, jeszcze bardziej.
- Czyli co? Siadamy już dzisiaj czy poczekamy do jutra? – Dopytał niechętnie odwracając do niego głowę. Niechęć ta jednak zniknęła gdy zobaczył zmarzniętego i ośnieżonego Oriona który wyglądał po prostu przecudownie! I te jego złote oczy zwrócone tylko w niego. Roztapiał się i aż mu się cieplej zrobiło.
- Masz rację, zrobimy sobie coś pysznego i siądziemy. I tylko troszkę będę Cię macał. – Uśmiechnął się do niego niewinnie, a na potwierdzenie swoich słów odgarnął kilka śnieżynek które osiadły mu na rzęsach i policzku. I najpewniej skradłby mu coś więcej niż tylko uwagę, uśmiech czy tą odrobinę zamarzniętej wody gdyby nie przeszedł go gwałtowny deszcz. Szybko obejrzał się za siebie próbując namierzyć potencjalne źródło zmarszczył brwi poprawiając szalik.
- Finnegan, do cholery, co Ty robisz?! – Zawołał w przestrzeń przed sobą gdzie powietrze aż falowało od gwałtownie wysokiej temperatury. Wystarczyło poczekać kilka dłużących się sekund żeby pokazał się im na oczy naburmuszony blondyn który chociaż na twarzy wymalowaną miał nadal wściekłość, w oczach zaczynała już błyszczeć żałość na swoje własne zachowanie. Dodatkowo, całość postawy wskazywała na to, że coś się stało, ba! Wrzeszczał jednocześnie irytacją ale i wyrzutami sumienia. No i to ciepło. Uwolniona magia która nie przekształciła się w śmiercionośne płomienie ze względu na brak bezpiecznego obiektu przez co tylko ogrzewała powietrze dookoła sylwetki mężczyzny. Efekt był jeszcze gorszy bo zwyczajnie, topiło się wszystko co było za blisko.
- Nie rozumiem o co pytasz. – Zauważył tak mocno zaciśniętym tonem, że aż Ezra podejrzliwiej niż zwykle zmrużył oczy.
- Przecież widzę, coś taki wściekły? – Zapytał zbliżając się do niego. I słusznie postąpił bo jasne oczy Finniego po chwili kontrolnie padły na Oriona, a usta zacisnęły się w wąską linię. – No, co się stało? – Zapytał stojąc już przed nim i pozbawioną rękawiczki dłonią przedzierając się przez warstwę gorąca złapał go za przedramię.
- Nic, serio. – Ponownie z siebie wydusił ale teraz, powolutku, zaczynał ochłaniać. Temperatura wolno ale miarowo zaczęła spadać, a powietrze przestawało świszczeć z gorąca.
- Co tym razem żeście z Lourielem zepsuli? – Wyczucie kowadła ale tyle wystarczyło żeby blondyn zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę. – No słucham, zaś gad nie umie się podnieść z łóżka? – Uśmiechnął się prześmiewczo na co oberwał ostrym spojrzeniem i paskudnym grymasem.
- Nie. Pokłóciliśmy się. – Mruknął w końcu na co Ezra bardzo wyraźnie się zaskoczył.
- Wy? O co? – Dopytał na co otrzymał wzruszenie ramionami. Zbył go co sprawiło, że Ezra zaczął kombinować z innej strony. – Chodź. Zrobimy coś do jedzenia i nieco ochłoniesz. Bo mi tu wywołasz zaraz globalne ocieplenie. – Uśmiechnął się przesłodko i pociągnął go w odpowiednią stronę na co oberwał zapartym osłem. Finni ani drgnął.
- Kazał mi nie wracać aż się nie uspokoję więc się jeszcze przejdę. Ewentualnie wrócę jutro.
- Tak, jasne. A gdzie nos spędzisz? W końcu Ci się zacznie robić zimno. Doskonale wiesz, że nasze zasoby energetyczne są tutaj niższe. – Syknął.
- Już trochę poznałem miasto. – Odpowiedź mocno wymijająca, a sam Ezra zaczął powoli tracić cierpliwość. Przed ochrzanem Finnegana obroniło tylko pojawienie się Oriona nieco bliżej nich, tak żeby uczestniczył w rozmowie. Szkoda, że tym samym spowodowało to cofnięcie się Finniego. Sam brunet miał jednak nadzieję, że wywołane to zostało niechęcią do skrzywdzenia go, a nie jakimś nagłym wyimaginowanym strachem.
Słuchając o pomyśle przegrzebania książek uśmiechnął się półgębkiem na myśl siedzenia w ciepłych murach Akademii gdzie i tak spędzali swoje leniwe wieczory. Spojrzał na niego z iskrzącymi się oczami, a gdy jeszcze do pomocy by zagonili gada – powinni coś znaleźć tak czy inaczej.
- Świetny pomysł. Może Louriel wie o jakiś bardzo rzadkich i silnych stworzeniach? Może to nie do końca tak, że Kraj Wody pozbawiony jest złych duchów? Tylko przez wasz sposób bycia prawie ich nie ma? – Zasugerował nadal skłaniając się w stronę istoty o ogromnej sile ale i ogromnej wściekłości na kogoś lub na coś co musiało ją w przeszłości spotkać. Nie przepadał za rozwiązywaniem takich spraw będąc tylko zwykłym magiem ale z drugiej strony, mieli po swojej stronie Smoka i to mogło stanowić ich ogromny atut.
- Hym? – Zareagował na szybką konkluzję Oriona odnośnie przyznawania tytułu mistrzowskiego i na chwilę, poważnie się zawahał. Rzeczywiście, znowu z góry przyjął, że musi to wyglądać tak samo tymczasem, musiało być dokładnie całkowicie inaczej! – Z ciekawości musimy o tym kiedyś porozmawiać. Pomagałem się mu przygotowywać więc wiem jakie są etapy. Ciekawe jak mocno się cały proces różni, nie? – Zagaił go obdarowując przy okazji szerokim uśmiechem. Tak, uwielbiał złapać z nim jakiś potężny temat który aż kipiał różnicami, a gdy razem się nad nim pochylali potrafili spędzić tak długie godziny ostatecznie ucząc się czegoś nowego. Czuł wtedy takie przyjemne mrowienie na całym ciele, szczególnie że Orion patrzył na niego wtedy tak miękko, rozpuszczał go!
W samym biurze znanej mu już przedstawicielki nieruchomości, architektki i Smok jeden wie czym jeszcze się zajmowała i za co była odpowiedzialna, w pierwszej kolejności podszedł do kominka z którego zabrał najpierw jeden, średni płomień, a gdy ten okazał się niewystarczający, jeszcze jeden ale większy. Rozsmarował go dokładnie na dłoniach po czym ciepłe ręce położył na zmarzniętych policzkach. Chwilę tak postał po czym to samo zrobił Orionowi uśmiechając się do niego potulnie. Dopiero po tym i zawieszeniu płaszczy do wyschnięcia rozsiadł się wygodnie przy kubku gorącego naparu i muskając palcami naczynie bawił się ciepłem jakie herbata posiadała. Przy tym uważnie śledził rozmowę przyglądając się kobiecie, w gwoli upewnienia się czy ich nie okłamuje. Nie znalazł jednak żadnej oznaki bycia przeciwko nim na co cicho westchnął. Musieli uderzyć do źródła ale szczęśliwie, chociaż tyle im sprawę ułatwiono.
- Bylibyśmy wdzięczni. Musimy stosunkowo szybko dowiedzieć się co to żeby zareagować. Bo jak samo w sobie nie wydaje się groźne, tyle co straszne, tak w końcu sami sobie zrobimy krzywdę. – Zaśmiał się na wspomnienie zadźgania się własną bronią przez chwilowy rozgardiasz jaki miał miejsce w mieszkaniu.
Zaskakująco dużo czasu spędzili z kobietą na dywagacjach o potencjalnym potworze oraz powodzie jego pojawienia się. Gdy wyszli na dwór siarczysty mróz jakby wzmógł na swojej sile, podobnie jak wiatr czy chociażby opady. Było paskudnie na co on marudził sukcesywnie w szalik, starając się w nim schować jeszcze głębiej, jeszcze bardziej.
- Czyli co? Siadamy już dzisiaj czy poczekamy do jutra? – Dopytał niechętnie odwracając do niego głowę. Niechęć ta jednak zniknęła gdy zobaczył zmarzniętego i ośnieżonego Oriona który wyglądał po prostu przecudownie! I te jego złote oczy zwrócone tylko w niego. Roztapiał się i aż mu się cieplej zrobiło.
- Masz rację, zrobimy sobie coś pysznego i siądziemy. I tylko troszkę będę Cię macał. – Uśmiechnął się do niego niewinnie, a na potwierdzenie swoich słów odgarnął kilka śnieżynek które osiadły mu na rzęsach i policzku. I najpewniej skradłby mu coś więcej niż tylko uwagę, uśmiech czy tą odrobinę zamarzniętej wody gdyby nie przeszedł go gwałtowny deszcz. Szybko obejrzał się za siebie próbując namierzyć potencjalne źródło zmarszczył brwi poprawiając szalik.
- Finnegan, do cholery, co Ty robisz?! – Zawołał w przestrzeń przed sobą gdzie powietrze aż falowało od gwałtownie wysokiej temperatury. Wystarczyło poczekać kilka dłużących się sekund żeby pokazał się im na oczy naburmuszony blondyn który chociaż na twarzy wymalowaną miał nadal wściekłość, w oczach zaczynała już błyszczeć żałość na swoje własne zachowanie. Dodatkowo, całość postawy wskazywała na to, że coś się stało, ba! Wrzeszczał jednocześnie irytacją ale i wyrzutami sumienia. No i to ciepło. Uwolniona magia która nie przekształciła się w śmiercionośne płomienie ze względu na brak bezpiecznego obiektu przez co tylko ogrzewała powietrze dookoła sylwetki mężczyzny. Efekt był jeszcze gorszy bo zwyczajnie, topiło się wszystko co było za blisko.
- Nie rozumiem o co pytasz. – Zauważył tak mocno zaciśniętym tonem, że aż Ezra podejrzliwiej niż zwykle zmrużył oczy.
- Przecież widzę, coś taki wściekły? – Zapytał zbliżając się do niego. I słusznie postąpił bo jasne oczy Finniego po chwili kontrolnie padły na Oriona, a usta zacisnęły się w wąską linię. – No, co się stało? – Zapytał stojąc już przed nim i pozbawioną rękawiczki dłonią przedzierając się przez warstwę gorąca złapał go za przedramię.
- Nic, serio. – Ponownie z siebie wydusił ale teraz, powolutku, zaczynał ochłaniać. Temperatura wolno ale miarowo zaczęła spadać, a powietrze przestawało świszczeć z gorąca.
- Co tym razem żeście z Lourielem zepsuli? – Wyczucie kowadła ale tyle wystarczyło żeby blondyn zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę. – No słucham, zaś gad nie umie się podnieść z łóżka? – Uśmiechnął się prześmiewczo na co oberwał ostrym spojrzeniem i paskudnym grymasem.
- Nie. Pokłóciliśmy się. – Mruknął w końcu na co Ezra bardzo wyraźnie się zaskoczył.
- Wy? O co? – Dopytał na co otrzymał wzruszenie ramionami. Zbył go co sprawiło, że Ezra zaczął kombinować z innej strony. – Chodź. Zrobimy coś do jedzenia i nieco ochłoniesz. Bo mi tu wywołasz zaraz globalne ocieplenie. – Uśmiechnął się przesłodko i pociągnął go w odpowiednią stronę na co oberwał zapartym osłem. Finni ani drgnął.
- Kazał mi nie wracać aż się nie uspokoję więc się jeszcze przejdę. Ewentualnie wrócę jutro.
- Tak, jasne. A gdzie nos spędzisz? W końcu Ci się zacznie robić zimno. Doskonale wiesz, że nasze zasoby energetyczne są tutaj niższe. – Syknął.
- Już trochę poznałem miasto. – Odpowiedź mocno wymijająca, a sam Ezra zaczął powoli tracić cierpliwość. Przed ochrzanem Finnegana obroniło tylko pojawienie się Oriona nieco bliżej nich, tak żeby uczestniczył w rozmowie. Szkoda, że tym samym spowodowało to cofnięcie się Finniego. Sam brunet miał jednak nadzieję, że wywołane to zostało niechęcią do skrzywdzenia go, a nie jakimś nagłym wyimaginowanym strachem.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Na wzmiankę o macaniu, Orion roześmiał się głośno, ale nie protestował, a wręcz jego usta zaczęły rozciągać się w drapieżnym uśmiechu, a przynajmniej do momentu, w którym nie poczuł czegoś dziwnego i za plecami Ezry zobaczył Finnegana, który dobrze nie wyglądał. Nie był pewien, co się stało, ale zmartwił się, że coś złego przytrafiło się Lusiowi, skoro mężczyzna był w takim stanie. Przyglądał się i przysłuchiwał chwilę z boku jego rozmowy z Ezrą, ale cała sytuacja podobała mu się coraz mniej. Skoro Finni tak kipiał wściekłością, a Louriel kazał mu się wynosić, to w jakim stanie był gad? Podszedł bliżej, chcąc się tego dowiedzieć, a widząc nagły krok w tył, jaki uskutecznił mag ognia, uniósł brwi do góry, wzdychając jedynie ciężko.
- Nie mam ci za złe, jeśli o to się boisz – powiedział całkowicie spokojnie, unosząc dłonie do góry pokazując mu, że nie miał złych zamiarów. – Louriel jest… trudny w obyciu, więc rozumiem, że mogliście się pokłócić z tego czy innego powodu, niemniej jeśli kazał ci się wynosić to mogę sobie tylko wyobrażać w jakim jest stanie… Mówił ci jak emocje działają na naszą magię? – zapytał, ale widząc jego minę domyślał się, że raczej nie. Westchnął jeszcze raz, tym razem przeklinając Lusiową upartość i dumę. – Im mocniej coś przeżywa tym bardziej musi się kontrolować i jak ogólnie raczej nie mamy z tym problemów, tak paradoksalnie im mocniej nad jakąś emocją panujemy, tym bardziej kiedy ona się pojawia nasza moc wymyka się spod kontroli. Louriel jest taki spokojny, zauważyłeś pewnie, że prawie nigdy się nie złości. Dlatego jeśli teraz go wkurzyłeś… cóż, najprawdopodobniej kazał ci wyjść, bo bał się, że zrobi ci krzywdę. Więc na twoim miejscu nie zostawiałbym go samego na zbyt długo. Zacznie sobie dopisywać powody do twojej nieobecności i sobie wynajdować te, dla których miałbyś już nie wrócić. Nie wiem o co wam poszło, ale nie zwlekaj zbyt długo z tym uspokajaniem się – poradził mu, całkowicie spokojnie, bez choćby krztyny pogardy, czy innych negatywnych emocji w głosie.
Nie bardzo chciał się wtrącać w ich związek, dlatego po prostu powiedział, to co myślał, a to co Finni miał zamiar z tym zrobić, to była jego sprawa, dlatego miał zamiar po prostu odejść, nie spodziewał się jedynie, że Ezra zaprze się jak koza i zacznie równie upartego blondyna ciągnąć za sobą. Białowłosy nie dołączył do tej przepychanki, pozwalając tej dwójce kłócić się i przepychać aż do samej Akademii, gdzie brunet popchnął Finnegana w stronę sypialni Lusia, samemu zostając z Orionem. Białowłosy westchnął cicho, a potem kiedy już się rozebrali, przytulił niskiego maga ognia, wtulając twarz w jego włosy.
- To co, idziemy po coś ciepłego? Wspominałeś też coś o macaniu mnie – przypomniał z cichym śmiechem, zsuwając dłonie na okryte materiałem pośladki Ezry.
Po chwili jednak pociągnął go do kuchni, gdzie im obu przygotował po dużym kubku gorącej herbaty, ale kiedy mag ognia chciał usiąść w jednym fotelu w hallu, Orion spojrzał na niego z iskierkami w oczach, powstrzymując go delikatnie.
- Nie chcesz… iść na górę? – wymruczał mu do ucha znaczącym tonem. Miał zamiar całować tę słodką Śnieżynkę aż nie straciłby tchu i nie miał ochoty, by ktoś przypadkowy zobaczył uroczą, zarumienioną twarz Ezry.
Złapał go za rękę i pociągnął za sobą, schodami, a potem prosto do ich malutkiej sypialni. Odłożył swój kubek na stolik, zachęcając by Ezra zrobił to samo, a potem kiedy już usiadł w fotelu, pociągnął maga ognia na siebie, pozwalając mu rozsiąść się wygodnie na jego kolanach zanim oplótł go luźno w pasie rękoma, przesuwając palcami w górę i w dół kręgosłupa.
- Ciepło? – zapytał miękko, przenosząc jedną z dłoni na jego twarz, by musnąć kciukiem zziębnięte wargi.
Louriel nie wiedział ile minęło czasu odkąd Finni sobie poszedł. Już dawno przestał być zły i teraz już tylko było mu okropnie przykro przez to co się stało. Plus był przerażony tym jak mocno stracił nad sobą panowanie o czym dobitnie świadczył pokój przypominający raczej jaskinię lodowego trolla, a nie człowieka. A jednak kiedy książę próbował przywrócić pokój do poprzedniego stanu, zdał sobie sprawę z tego jak mocno ten wybuch go wyczerpał. Nie potrafił wykrzesać z siebie ani odrobiny magii. Zmarznięty i smutny, schował się za jednym z foteli i skulił się w najmniejszy kłębek, udając że wcale się nie trzęsie, ani że to nie jego zęby uderzały o siebie, kiedy czekał aż chłód uwolni go od negatywnych emocji i pozwoli się uspokoić. Nie chciał się złościć kiedy Finni wróci. Bo wróci, prawda?
- Nie mam ci za złe, jeśli o to się boisz – powiedział całkowicie spokojnie, unosząc dłonie do góry pokazując mu, że nie miał złych zamiarów. – Louriel jest… trudny w obyciu, więc rozumiem, że mogliście się pokłócić z tego czy innego powodu, niemniej jeśli kazał ci się wynosić to mogę sobie tylko wyobrażać w jakim jest stanie… Mówił ci jak emocje działają na naszą magię? – zapytał, ale widząc jego minę domyślał się, że raczej nie. Westchnął jeszcze raz, tym razem przeklinając Lusiową upartość i dumę. – Im mocniej coś przeżywa tym bardziej musi się kontrolować i jak ogólnie raczej nie mamy z tym problemów, tak paradoksalnie im mocniej nad jakąś emocją panujemy, tym bardziej kiedy ona się pojawia nasza moc wymyka się spod kontroli. Louriel jest taki spokojny, zauważyłeś pewnie, że prawie nigdy się nie złości. Dlatego jeśli teraz go wkurzyłeś… cóż, najprawdopodobniej kazał ci wyjść, bo bał się, że zrobi ci krzywdę. Więc na twoim miejscu nie zostawiałbym go samego na zbyt długo. Zacznie sobie dopisywać powody do twojej nieobecności i sobie wynajdować te, dla których miałbyś już nie wrócić. Nie wiem o co wam poszło, ale nie zwlekaj zbyt długo z tym uspokajaniem się – poradził mu, całkowicie spokojnie, bez choćby krztyny pogardy, czy innych negatywnych emocji w głosie.
Nie bardzo chciał się wtrącać w ich związek, dlatego po prostu powiedział, to co myślał, a to co Finni miał zamiar z tym zrobić, to była jego sprawa, dlatego miał zamiar po prostu odejść, nie spodziewał się jedynie, że Ezra zaprze się jak koza i zacznie równie upartego blondyna ciągnąć za sobą. Białowłosy nie dołączył do tej przepychanki, pozwalając tej dwójce kłócić się i przepychać aż do samej Akademii, gdzie brunet popchnął Finnegana w stronę sypialni Lusia, samemu zostając z Orionem. Białowłosy westchnął cicho, a potem kiedy już się rozebrali, przytulił niskiego maga ognia, wtulając twarz w jego włosy.
- To co, idziemy po coś ciepłego? Wspominałeś też coś o macaniu mnie – przypomniał z cichym śmiechem, zsuwając dłonie na okryte materiałem pośladki Ezry.
Po chwili jednak pociągnął go do kuchni, gdzie im obu przygotował po dużym kubku gorącej herbaty, ale kiedy mag ognia chciał usiąść w jednym fotelu w hallu, Orion spojrzał na niego z iskierkami w oczach, powstrzymując go delikatnie.
- Nie chcesz… iść na górę? – wymruczał mu do ucha znaczącym tonem. Miał zamiar całować tę słodką Śnieżynkę aż nie straciłby tchu i nie miał ochoty, by ktoś przypadkowy zobaczył uroczą, zarumienioną twarz Ezry.
Złapał go za rękę i pociągnął za sobą, schodami, a potem prosto do ich malutkiej sypialni. Odłożył swój kubek na stolik, zachęcając by Ezra zrobił to samo, a potem kiedy już usiadł w fotelu, pociągnął maga ognia na siebie, pozwalając mu rozsiąść się wygodnie na jego kolanach zanim oplótł go luźno w pasie rękoma, przesuwając palcami w górę i w dół kręgosłupa.
- Ciepło? – zapytał miękko, przenosząc jedną z dłoni na jego twarz, by musnąć kciukiem zziębnięte wargi.
Louriel nie wiedział ile minęło czasu odkąd Finni sobie poszedł. Już dawno przestał być zły i teraz już tylko było mu okropnie przykro przez to co się stało. Plus był przerażony tym jak mocno stracił nad sobą panowanie o czym dobitnie świadczył pokój przypominający raczej jaskinię lodowego trolla, a nie człowieka. A jednak kiedy książę próbował przywrócić pokój do poprzedniego stanu, zdał sobie sprawę z tego jak mocno ten wybuch go wyczerpał. Nie potrafił wykrzesać z siebie ani odrobiny magii. Zmarznięty i smutny, schował się za jednym z foteli i skulił się w najmniejszy kłębek, udając że wcale się nie trzęsie, ani że to nie jego zęby uderzały o siebie, kiedy czekał aż chłód uwolni go od negatywnych emocji i pozwoli się uspokoić. Nie chciał się złościć kiedy Finni wróci. Bo wróci, prawda?
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zanim wpadł na Ezrę który w bardzo nieprzyzwoity sposób zaciągnął go z powrotem do Akademii myślał. Wiele i o wszystkim co się wydarzyło między nim a Lourielem, a co po głębokim zastanowieniu – zamiast wcześniejszego działania impulsywnego – nie miało najmniejszego sensu. Gdy przyjrzał się temu wszystkiemu na spokojnie, nie zauważył ani jednego powodu dla którego miałby chodzić aż tak wściekle zazdrosny. Owszem, Lusiu spędzał czas z bardzo przystojnym, wyrafinowanym i obytym mężczyzną ale… on nadal był heteroseksualny! To, że obecnie oni byli razem było spleceniem losu, zrządzeniem przypadku! Byli dla siebie stworzeni i swoimi drugimi połowami co nie znaczyło, że gad ślinił się na widok każdego męskiego tyłka! To był przeważający argument który skłonił go do dalszego zastanowienia się.
Za każdym razem gdy on wracał do Akademii Louriel natychmiastowo zjawiał się przy jego boku żeby go przywitać. Czy zadawałby sobie tyle trudu gdyby wcześniej coś przed nim ukrywał? Wątpił w to bo ich wspólnie pożytkowany czas nie dość, że wymagał wiele energii którą sami w sobie stwarzali tak dodatkowo, nie dawał mu żadnych powodów nie odwracając od niego spojrzenia. Dotykał go jakby był dla niego najcenniejszy na świecie, potrafili się sprzeczać o to kto kogo kocha bardziej, łaskotali się i długo całowali. Lourielowi się przy nim usta nie zamykały, nie schodził z nich uśmiech. Oczy mu skrzyły odwzajemniając dokładnie te same emocje które obecność gada wywoływała i którymi targała jego sercem.
Ostatecznie sam siebie w wielkiej toczącej się w jego głowie wojnie przekonał do nonsensu swojego zachowania bliskością. Kto mógłby być na tyle obłudny żeby udawać, cały czas i wciąż, że fizyczność jest nic nie znacząca, a reakcje to tylko teatr? Wiedział, że kobiety aby dojść do swojego celu potrafiły tak grać, a jednak każda silna reakcja gadziego ciała, którą przytoczył teraz przed oczy wydawała się być tak prawdziwa. Rozmarzony wzrok, silne spazmy gdy szczytował, motyle pocałunki czy gładzenie po włosach gdy po prostu leżeli w łóżku i rozmawiali. Przecież nie sprawiałby mu przyjemności i sam niespodziewanie się jej nie oddawał gdyby to wszystko miało być iluzją. Tymczasem odrobina zaangażowania sprawiała, że w najmniej oczekiwanych momentach głęboko się całowali albo wręcz przeciwnie, wisieli jeden na drugim nie mając zamiaru się puszczać. Łasili się do siebie, pomrukiwali gdy za chwilę miało do czegoś dojść i te drapieżne uśmieszki!
Jak on mógł być takim debilem żeby sądzić, żeby tak źle ocenić najszlachetniejszego lenia jakiego w swoim życiu poznał?! Przecież Louriel wiedząc jak mocno on w siebie nie wierzył, jak bardzo potrafił być zagubiony w nowej rzeczywistości, nie skazałby go na taki ból. Bo sam miał zbyt szczere serce, które by cierpiało.
Tylko dlatego obecnie przekroczył próg Akademii, a widząc poważne spojrzenie dwukolorowych oczu ściągnął z siebie zaśnieżony płaszcz który odwiesił na wieszak przy kominku dając Ezrze jasno do zrozumienia, że już nie będzie wychodził. Podniósł nawet ręce w obronnym geście i skierował swoje kroki do ich sypialni przed drzwiami której dopiero stracił odwagę. Jak miał go przeprosić? Nawyzywać się od skończonych debili? Może tylko patrzeć na niego sarnim wzrokiem? Paść na kolana licząc, że mu wybaczy? Rozważał to przez chwilę błądząc wzorkiem po całych, masywnych drzwiach aż dotarł do podłogi. Wtedy poważnie się zawahał, a jego serce gwałtownie przyspieszyło. Spod drzwi wystawał lód. Ostry, piękny w swym niebieskim odcieniu, niebezpiecznie wszechobecny. Złapał za klamkę, pchnął. Nic to nie dało, nic nie popuściło. Cofnął się marszcząc mocno brwi po czym złapał przy zawiasach i delikatnie, z ogromnym wyczuciem zaczął podgrzewać.
Słysząc charakterystyczny trzask lodu jeszcze raz pchnął, tym razem położył dłonie na podłodze i znowu chwilę czekał. Dopiero teraz drzwi popuściły na tyle żeby na wstrzymanym oddechu i z wciągniętym brzuchem się przecisnął. To co zobaczył sprawiło, że miał oczy jak spodki.
Każda powierzchnia, każdy mebel, najmniejsza ozdoba pokryta była lodem. Kominek, łóżko, szkatułka z olejkami! Książki, fotele, nawet poduszki. Wszystko skute, niebezpiecznie ostre i błyszczące niebieską barwą.
- Louriel? – Zapytał ostrożnie w przestrzeń, a słysząc rucha za fotelem, po chwili widząc jedno niebieskie oczko, z wolna odetchnął z ulgą. W prawdzie gad ponownie się przed nim schował ale on mógł ze spokojem i pewnością, że nie był to atak rozmrażać pokój. Jak dobrze, że nadal złość w nim gorała, wystarczyło mu bez problemu siły – którą ha! W zaskakująco pozytywny sposób spożytkował – żeby chociaż postarać się odklejać co większe kawałki od ścian, mebli czy najważniejsze – kominka!
Ostatecznie więc otworzył sobie okno i wyrzucając co większe kawałki zastanawiał się czy to jego wina. Zgodnie z tym co powiedział mu Orion, definitywnie jego. Dlatego siedział cicho, sprzątał i starał się nie zerkać w stronę fotela chociaż czuł na sobie spojrzenie gadzich oczu. Tak minęło dobre dziesięć minut w czasie których pozbył się większości z podłogi, drzwi, kominka czy sufitu. Nie chciał topić lodu całkowicie bo by to doprowadziło do suszenia, a słysząc, że ma coraz cięższy oddech – wiedział, że by nie podołał. I tak nie udało się mu rozmrozić mebli, jedynie ostatkiem sił rozpalił ponownie drewno w kominku i klapnął na ziemię opierając się o zimny kamień. Westchnął przy tym ciężko i zamykając oczy starał się podsycać ogień na tyle żeby nie wygasło.
- Przepraszam. Szczerze przepraszam.
Gorące spojrzenie Oriona wręcz go rozbierało! Czuł jakby bardzo powoli biegał mu palcami po plecach wywołując dreszcz za dreszczem. Jakby zwolna całował go po szyi, zaczepnie podgryzał wargi, łapał w usta płatek ucha. Jedno gorące spojrzenie i przed oczami Ezry zaczęły roztaczać się przyjemne wizje wolnego pieszczenia siebie wzajemnie, doprowadzania do ekstazy, rozmytego spojrzenia i przyjemnie szczerego uśmiechu. Nagle zapomniał o tym, że Finni i Lusiu mogą mieć problem, nagle zapomniał o tym że oni mają problem! Wrócił do tego momentu gdy usta Oriona były w zasięgu jego i gdy mogli zacząć się leniwie całować wywołując motyle łaskotanie w żołądku.
Początkowo chciał się ogarnąć. Wiedział doskonale, że potrafił przesadzić chociaż fantazjowanie było najbezpieczniejszą formą jaką stosował. Chciał zrobić krok w tył, wrócić do ich obowiązków ale mocno przytulony zamruczał gardłowo wciskając bardziej w jego pierś policzek.
- Cieplutko. – Wymruczał wtulając nos w pachnący materiał, zaczął gładzić go delikatnie po plecach pilnując się żeby nie złapać za pośladki, przynajmniej do momentu aż Orion się nie odezwał, a jego usta nie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Upominasz się o swoje? – Zamruczał opierając brodę o jego mostek żeby móc na niego spojrzeć. Skąd miał podejrzewać, że to on zostanie złapany i ponownie przejdzie go przyjemny dreszcz. Prowokował go! A on chętnie chciał się oddać gdyby nie gwałtowna zmiana strategii i pociągnięcie do kuchni.
- Oj no… – Westchnął ciężko, a zajmując miejsce na stole wodził spojrzeniem za przecudowną sylwetką białaska. Uwielbiał! Jego umięśnione plecy, przyjemnie twarde pośladki, smukłe nogi. Jego czuprynę którą mógł tarmosić godzinami, usta całować czy to leniwie czy łapczywie. Jak tylko sobie życzył! Westchnął rozmarzony.
Gdy otrzymał w swoje dłonie herbatę uśmiechnął się promiennie – nie, w życiu nie sądził, że będzie tyle tego spijał – i drepcząc do hollu chciał sięgnąć po pierwszą z książek ale znowu został powstrzymany.
Jedno drapieżne spojrzenie którym się wymienili i już szli schodami do góry, do ich pokoju, a po odłożeniu herbaty na bok z chęcią ale i bardzo kusząco kołysząc biodrami wpakował się mu na kolana. Odrobina dotyku na plecach wystarczyła żeby musiał się wyprostować, żeby silniej pokazywał mu przyjemne dreszcze po czym kładąc mu dłonie na ramionach spojrzał na niego z ogromną pasją.
- Gorąco. – Zapewnił muskając mu usta swoimi, przechodząc w coraz pewniejsze i namiętniejsze pocałunki. Nie zajęło im długo, chociaż specjalnie się nie spieszyli, żeby przejść do splecionych w uścisku języków, długich momentów bez oddechu i łapania łapczywie powietrza w przerwach. Szybko zaczęli tracić ciuchy chociaż temperatura między nimi rosła. Jemu było coraz cieplej, coraz chętniej poruszał biodrami. Ostatecznie zrzucił z niego całe górne odzienie i obsypując mu ramiona, szyję czy pierś pocałunkami zaczepnie go lizał. Rzucał mu przy tym iskrzące spojrzenia i kusił, żeby tylko nie przestawali.
Za każdym razem gdy on wracał do Akademii Louriel natychmiastowo zjawiał się przy jego boku żeby go przywitać. Czy zadawałby sobie tyle trudu gdyby wcześniej coś przed nim ukrywał? Wątpił w to bo ich wspólnie pożytkowany czas nie dość, że wymagał wiele energii którą sami w sobie stwarzali tak dodatkowo, nie dawał mu żadnych powodów nie odwracając od niego spojrzenia. Dotykał go jakby był dla niego najcenniejszy na świecie, potrafili się sprzeczać o to kto kogo kocha bardziej, łaskotali się i długo całowali. Lourielowi się przy nim usta nie zamykały, nie schodził z nich uśmiech. Oczy mu skrzyły odwzajemniając dokładnie te same emocje które obecność gada wywoływała i którymi targała jego sercem.
Ostatecznie sam siebie w wielkiej toczącej się w jego głowie wojnie przekonał do nonsensu swojego zachowania bliskością. Kto mógłby być na tyle obłudny żeby udawać, cały czas i wciąż, że fizyczność jest nic nie znacząca, a reakcje to tylko teatr? Wiedział, że kobiety aby dojść do swojego celu potrafiły tak grać, a jednak każda silna reakcja gadziego ciała, którą przytoczył teraz przed oczy wydawała się być tak prawdziwa. Rozmarzony wzrok, silne spazmy gdy szczytował, motyle pocałunki czy gładzenie po włosach gdy po prostu leżeli w łóżku i rozmawiali. Przecież nie sprawiałby mu przyjemności i sam niespodziewanie się jej nie oddawał gdyby to wszystko miało być iluzją. Tymczasem odrobina zaangażowania sprawiała, że w najmniej oczekiwanych momentach głęboko się całowali albo wręcz przeciwnie, wisieli jeden na drugim nie mając zamiaru się puszczać. Łasili się do siebie, pomrukiwali gdy za chwilę miało do czegoś dojść i te drapieżne uśmieszki!
Jak on mógł być takim debilem żeby sądzić, żeby tak źle ocenić najszlachetniejszego lenia jakiego w swoim życiu poznał?! Przecież Louriel wiedząc jak mocno on w siebie nie wierzył, jak bardzo potrafił być zagubiony w nowej rzeczywistości, nie skazałby go na taki ból. Bo sam miał zbyt szczere serce, które by cierpiało.
Tylko dlatego obecnie przekroczył próg Akademii, a widząc poważne spojrzenie dwukolorowych oczu ściągnął z siebie zaśnieżony płaszcz który odwiesił na wieszak przy kominku dając Ezrze jasno do zrozumienia, że już nie będzie wychodził. Podniósł nawet ręce w obronnym geście i skierował swoje kroki do ich sypialni przed drzwiami której dopiero stracił odwagę. Jak miał go przeprosić? Nawyzywać się od skończonych debili? Może tylko patrzeć na niego sarnim wzrokiem? Paść na kolana licząc, że mu wybaczy? Rozważał to przez chwilę błądząc wzorkiem po całych, masywnych drzwiach aż dotarł do podłogi. Wtedy poważnie się zawahał, a jego serce gwałtownie przyspieszyło. Spod drzwi wystawał lód. Ostry, piękny w swym niebieskim odcieniu, niebezpiecznie wszechobecny. Złapał za klamkę, pchnął. Nic to nie dało, nic nie popuściło. Cofnął się marszcząc mocno brwi po czym złapał przy zawiasach i delikatnie, z ogromnym wyczuciem zaczął podgrzewać.
Słysząc charakterystyczny trzask lodu jeszcze raz pchnął, tym razem położył dłonie na podłodze i znowu chwilę czekał. Dopiero teraz drzwi popuściły na tyle żeby na wstrzymanym oddechu i z wciągniętym brzuchem się przecisnął. To co zobaczył sprawiło, że miał oczy jak spodki.
Każda powierzchnia, każdy mebel, najmniejsza ozdoba pokryta była lodem. Kominek, łóżko, szkatułka z olejkami! Książki, fotele, nawet poduszki. Wszystko skute, niebezpiecznie ostre i błyszczące niebieską barwą.
- Louriel? – Zapytał ostrożnie w przestrzeń, a słysząc rucha za fotelem, po chwili widząc jedno niebieskie oczko, z wolna odetchnął z ulgą. W prawdzie gad ponownie się przed nim schował ale on mógł ze spokojem i pewnością, że nie był to atak rozmrażać pokój. Jak dobrze, że nadal złość w nim gorała, wystarczyło mu bez problemu siły – którą ha! W zaskakująco pozytywny sposób spożytkował – żeby chociaż postarać się odklejać co większe kawałki od ścian, mebli czy najważniejsze – kominka!
Ostatecznie więc otworzył sobie okno i wyrzucając co większe kawałki zastanawiał się czy to jego wina. Zgodnie z tym co powiedział mu Orion, definitywnie jego. Dlatego siedział cicho, sprzątał i starał się nie zerkać w stronę fotela chociaż czuł na sobie spojrzenie gadzich oczu. Tak minęło dobre dziesięć minut w czasie których pozbył się większości z podłogi, drzwi, kominka czy sufitu. Nie chciał topić lodu całkowicie bo by to doprowadziło do suszenia, a słysząc, że ma coraz cięższy oddech – wiedział, że by nie podołał. I tak nie udało się mu rozmrozić mebli, jedynie ostatkiem sił rozpalił ponownie drewno w kominku i klapnął na ziemię opierając się o zimny kamień. Westchnął przy tym ciężko i zamykając oczy starał się podsycać ogień na tyle żeby nie wygasło.
- Przepraszam. Szczerze przepraszam.
Gorące spojrzenie Oriona wręcz go rozbierało! Czuł jakby bardzo powoli biegał mu palcami po plecach wywołując dreszcz za dreszczem. Jakby zwolna całował go po szyi, zaczepnie podgryzał wargi, łapał w usta płatek ucha. Jedno gorące spojrzenie i przed oczami Ezry zaczęły roztaczać się przyjemne wizje wolnego pieszczenia siebie wzajemnie, doprowadzania do ekstazy, rozmytego spojrzenia i przyjemnie szczerego uśmiechu. Nagle zapomniał o tym, że Finni i Lusiu mogą mieć problem, nagle zapomniał o tym że oni mają problem! Wrócił do tego momentu gdy usta Oriona były w zasięgu jego i gdy mogli zacząć się leniwie całować wywołując motyle łaskotanie w żołądku.
Początkowo chciał się ogarnąć. Wiedział doskonale, że potrafił przesadzić chociaż fantazjowanie było najbezpieczniejszą formą jaką stosował. Chciał zrobić krok w tył, wrócić do ich obowiązków ale mocno przytulony zamruczał gardłowo wciskając bardziej w jego pierś policzek.
- Cieplutko. – Wymruczał wtulając nos w pachnący materiał, zaczął gładzić go delikatnie po plecach pilnując się żeby nie złapać za pośladki, przynajmniej do momentu aż Orion się nie odezwał, a jego usta nie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Upominasz się o swoje? – Zamruczał opierając brodę o jego mostek żeby móc na niego spojrzeć. Skąd miał podejrzewać, że to on zostanie złapany i ponownie przejdzie go przyjemny dreszcz. Prowokował go! A on chętnie chciał się oddać gdyby nie gwałtowna zmiana strategii i pociągnięcie do kuchni.
- Oj no… – Westchnął ciężko, a zajmując miejsce na stole wodził spojrzeniem za przecudowną sylwetką białaska. Uwielbiał! Jego umięśnione plecy, przyjemnie twarde pośladki, smukłe nogi. Jego czuprynę którą mógł tarmosić godzinami, usta całować czy to leniwie czy łapczywie. Jak tylko sobie życzył! Westchnął rozmarzony.
Gdy otrzymał w swoje dłonie herbatę uśmiechnął się promiennie – nie, w życiu nie sądził, że będzie tyle tego spijał – i drepcząc do hollu chciał sięgnąć po pierwszą z książek ale znowu został powstrzymany.
Jedno drapieżne spojrzenie którym się wymienili i już szli schodami do góry, do ich pokoju, a po odłożeniu herbaty na bok z chęcią ale i bardzo kusząco kołysząc biodrami wpakował się mu na kolana. Odrobina dotyku na plecach wystarczyła żeby musiał się wyprostować, żeby silniej pokazywał mu przyjemne dreszcze po czym kładąc mu dłonie na ramionach spojrzał na niego z ogromną pasją.
- Gorąco. – Zapewnił muskając mu usta swoimi, przechodząc w coraz pewniejsze i namiętniejsze pocałunki. Nie zajęło im długo, chociaż specjalnie się nie spieszyli, żeby przejść do splecionych w uścisku języków, długich momentów bez oddechu i łapania łapczywie powietrza w przerwach. Szybko zaczęli tracić ciuchy chociaż temperatura między nimi rosła. Jemu było coraz cieplej, coraz chętniej poruszał biodrami. Ostatecznie zrzucił z niego całe górne odzienie i obsypując mu ramiona, szyję czy pierś pocałunkami zaczepnie go lizał. Rzucał mu przy tym iskrzące spojrzenia i kusił, żeby tylko nie przestawali.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Słysząc trzask pękającego lodu, Louriel skulił się mocniej, choć nie potrafił uspokoić nagle bijącego szaleńczo w piersi serca. Był tak bardzo zdenerwowany na myśl, że to nie był i że to był Finni. A kiedy drzwi w końcu stanęły otworem i oczom księcia ukazał się mocno zmartwiony blondyn, musiał się mocno powstrzymać, żeby natychmiast nie rzucić mu się na szyję. Tak bardzo się bał, że przegiął, że to „wynoś się” Finni potraktował dosłownie i już więcej miał się w życiu Louriela nie pojawić, że kiedy go dostrzegł, z jego piersi stoczył się ogromny głaz wyrzutów sumienia. W końcu go kochał i z natury nie potrafił się długo złościć, a na niego dodatkowo nie chciał. Nie wyszedł z ukrycia tylko dlatego, że nagle poczuł ogromny wstyd za swój wybuch i niemożliwość poradzenia sobie z bałaganem, którego narobił. Pozwolił Finneganowi się tym zająć, samemu wychylając się jedynie od czasu do czasu zza mebla, by patrzeć na niego kiedy sprzątał. Nie wydawał się już zły…
Kiedy w końcu skończył i w kominku zaczęły wesoło trzaskać płomienie, Louriel zadrżał czując rozlewające mu się po ramionach ciepło. Nie sięgało jego zmarzniętego serca, ale wystarczyło jedno „przepraszam” z ust maga ognia, by natychmiast stopniało i stęskniony za towarzystwem Finniego Lusiu rzucił mu się na szyję.
- Ja też przepraszam, Finni – powiedział, czując łzy zbierające mu się w kącikach oczu, kiedy władował się na niego całym ciałem, tylko po to by poczuć bijące od jego ciała ciepło. – Nie chciałem cię wyganiać, bałem się że zrobię ci krzywdę – dodał zawstydzony, czując się tak okropnie z myślą, że nawet on, który potrafił tak dobrze panować nad sobą, kiedy w grę wchodził blondyn, tracił kontrolę.
Głaskany po głowie, zaczął się uspokajać, choć nadal czuł, że to coś dziwnego, ta wypowiedziana na głos przez Finnegana zadra w postaci Rafaela nadal gdzieś krążyła wokół nich. A przecież… przecież on nawet raz nie spojrzał na niego w ten sposób. I chciał… chciał mu udowodnić, że w jego życiu nie było miejsca na innego mężczyznę.
- Finni… - zaczął, nagle czując suchość w gardle i napływ nieśmiałości, kiedy jego wzrok spotkał się z pomarańczowymi tęczówkami. – Mógłbyś… zdjąć koszulkę? – zapytał cicho, odsuwając się odrobinę i udając, że wcale nie zrobił się czerwony aż po czubki uszu, kiedy myślał o tym, co chciał zrobić.
Pomógł mężczyźnie pozbyć się materiału, a kiedy miał go przed sobą, nie potrafił się oprzeć i przytulił się do jego ciepłej piersi, chłonąc jego zapach, który tak uwielbiał. Pozwolił sobie zostać tak przez krótką chwilę zanim rzucił kontrolne spojrzenie magowi ognia, a widząc że ten nadal nie wiedział o co mu chodziło, jednocześnie odczuł ulgę i więcej zdenerwowania. A jeśli mu się nie spodoba? Albo go odrzuci? Książę nie chciał o tym myśleć, zwłaszcza kiedy zaczął składać niespieszne pocałunki na szyi ukochanego, a po chwili, zbierając w sobie całą odwagę jaką miał, zaczął schodzić z pocałunkami niżej.
Kiedy w końcu skończył i w kominku zaczęły wesoło trzaskać płomienie, Louriel zadrżał czując rozlewające mu się po ramionach ciepło. Nie sięgało jego zmarzniętego serca, ale wystarczyło jedno „przepraszam” z ust maga ognia, by natychmiast stopniało i stęskniony za towarzystwem Finniego Lusiu rzucił mu się na szyję.
- Ja też przepraszam, Finni – powiedział, czując łzy zbierające mu się w kącikach oczu, kiedy władował się na niego całym ciałem, tylko po to by poczuć bijące od jego ciała ciepło. – Nie chciałem cię wyganiać, bałem się że zrobię ci krzywdę – dodał zawstydzony, czując się tak okropnie z myślą, że nawet on, który potrafił tak dobrze panować nad sobą, kiedy w grę wchodził blondyn, tracił kontrolę.
Głaskany po głowie, zaczął się uspokajać, choć nadal czuł, że to coś dziwnego, ta wypowiedziana na głos przez Finnegana zadra w postaci Rafaela nadal gdzieś krążyła wokół nich. A przecież… przecież on nawet raz nie spojrzał na niego w ten sposób. I chciał… chciał mu udowodnić, że w jego życiu nie było miejsca na innego mężczyznę.
- Finni… - zaczął, nagle czując suchość w gardle i napływ nieśmiałości, kiedy jego wzrok spotkał się z pomarańczowymi tęczówkami. – Mógłbyś… zdjąć koszulkę? – zapytał cicho, odsuwając się odrobinę i udając, że wcale nie zrobił się czerwony aż po czubki uszu, kiedy myślał o tym, co chciał zrobić.
Pomógł mężczyźnie pozbyć się materiału, a kiedy miał go przed sobą, nie potrafił się oprzeć i przytulił się do jego ciepłej piersi, chłonąc jego zapach, który tak uwielbiał. Pozwolił sobie zostać tak przez krótką chwilę zanim rzucił kontrolne spojrzenie magowi ognia, a widząc że ten nadal nie wiedział o co mu chodziło, jednocześnie odczuł ulgę i więcej zdenerwowania. A jeśli mu się nie spodoba? Albo go odrzuci? Książę nie chciał o tym myśleć, zwłaszcza kiedy zaczął składać niespieszne pocałunki na szyi ukochanego, a po chwili, zbierając w sobie całą odwagę jaką miał, zaczął schodzić z pocałunkami niżej.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ciemny poranek w nadal nieco zmrożonym, a na pewno mokrym pokoju przyniósł mu przyjemne ciepło śpiącego mu w ramionach Louriela. Uśmiechając się półgębkiem spojrzał w stronę kominka w którym podsycił iskierki. W prawdzie wypadałoby się podnieść i podłożyć ale dopóki mógł manipulować magią, chętnie wtulił się w szczupłe ramiona obsypując je pocałunkami. Dzisiejszego dnia nie specjalnie musiał się spieszyć. Miał popołudniowy dyżur, a zważywszy na szybkie pojmowanie obowiązków wiedział, że przed nocą wróci ze służby. Dodatkowo, powoli zbliżał się ten jeden dzień w tygodniu który miał całkowicie wolny – nadal nie rozumiał jak można było sprawnie funkcjonować dając tyle odpoczynku wszystkim za co Kraj Wody niezmiernie podziwiał – i wypadało mu zakończyć do jego czasu wszystkie dłuższe sprawy, żeby móc się rozkoszować spokojem. Naciągnął na nich więc w tym momencie mocniej kołdrę, a widząc rozbawienie i na gadziej twarzy, tym bardziej go całował.
- Dzień dobry Perełko. – Zamruczał mu niskim głosem do ucha które również delikatnie wycałował. To jednak ostatecznie przejechał końcówką języka, a czując jak Louriel mu drży, mocniej go do siebie przyciągnął. Zaczął go po chwili gładzić po włosach, a samemu kładąc się na plecach pozwolił mu się na siebie wgramolić.
- Czy jaśnie książę życzyłby sobie coś pysznego na śniadanie? Kanapki z miodem i ciepłe mleko? Albo dżem? – Zaczął proponować, a czując jak Louriel zaczyna się wiercić, zaczął gładzić go po nagich plecach drażniąc ostrożnie łuski pomiędzy łopatkami.
- Proponowałby dodatkowo odrobinę świeżego twarożku i owoce, herbatę, a później długą kąpiel z masażem stóp. – Szeptał mu nadal do szpiczastego ucha chociaż na razie nie miał ochoty się ruszać z miejsca. Było mu ciepło i wygodnie, poza tym przylegające do siebie nagie ciała pobudzały wyobraźnię, zachęcały do kilku jeszcze pieszczot.
- Więc jak, mój cudowny? – Zapytał, a czując na sobie delikatne pocałunki z chęcią się oddał jeszcze chwili lenistwa. Ba! Zachęcał go do badania palcami każdego miejsca na swoim ciele dostając przy tym delikatnych dreszczy. Aż zaczął mu pomrukiwać splatając z nim języki. Nie dał się jednak podpuścić, a wplatając mu palce we włosy nieco nad uszami zaczął go drapać. Tyle wystarczyło żeby Lusiu mu chwilowo odpłynął, nadstawiając mu szyję którą zaczął podgryzać.
- Więc idę. Śniadanie do łóżka podadzą. – Zaśmiał się zostawiając go w miękkich poduszkach po czym wstając zgarnął bieliznę i luźne spodnie pustynne i ruszył do kuchni.
Akademia była przyjemnie cicha, nikt się nie plątał, nawet Orion z Ezrą musieli jeszcze spać albo już wyjść, nie trafił za bardzo na nikogo. Przygotował więc pełną tacę pyszności, samemu nieco podjadając. Planował przy okazji ich kąpiel, a później… rozmowę. Przeprowadzał ją już w głowie trzeci raz coraz to lepiej ubierając swoje myśli w zdania. Przełknął niepewnie ślinę zjadając skórkę świeżego chleba który niewątpliwie przyniosła nowa służka Lusia po czym pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie wiedział jak wyjaśnić jasno swoje zachowanie i jak obrać drogę poprawy! Aż mu wstyd za samego siebie było!
Wracając do pokoju był tak pochłonięty we własne wizje, jednocześnie czuł się tutaj tak bezpiecznie, że nie zwrócił uwagi na drobne zmiany. Na dwóch żołnierzy siedzących w hollu, na śladu butów prowadzące do książęcych komnat. Przekroczył spokojnie próg sypialni, złapał stopą krawędź spodni które pociągnął w dół, nie widział sensu leżeć ubranym w łóżku gdzie zaraz po śniadaniu mieli się popluskać. Ostatecznie więc skończył ze ściągniętą zdecydowanie za nisko bielizną w obliczu samego cesarza.
Patrząc w spokojne oczy Lothusa siedzącego na fotelu głęboko trybił. Łączył wątki, dostrzegał ślady, a ostatecznie opuszczając tacę na wysokość pasa zasłonił się klnąc na siebie w myślach.
- Cesarzu. – Mruknął opuszczając głowę i szukając wyjścia z kiepskiej sytuacji zerknął kontrolnie na gołą gadzią dupę nadal zalegającą w pościeli. Westchnął na to i podchodząc do małego stoliczka który przesuwany był po całym pokoju, w zależności od ich potrzeb, postawił śniadanie w tamtym miejscu. Po tym szybko wrócił w ubrania i szukając czegoś do zasłonienia również pleców, bardzo pasująco wskoczył w stary strój w którym czasem jeszcze chodził. Uwielbiał delikatność i żywe kolory tego materiału, a i najmocniej do niego przywiązany czasami bezwiednie po niego w sięgał. To czego nie przewidział to, że w momencie gdy będzie na bosaka i już gotów do opuszczenia pokoju, zostanie pochwycony przez Lusia i posadzony na łóżku. Czując wtulającego się w jego plecy gada uśmiechnął się przyjemnie po czym gładząc go po dłoniach szturchnął go nosem w policzek.
- Zostawię was, zjem w kuchni. – Szepnął otrzymując na to tylko mocniej zaciskające się dłonie i zatwardziałe spojrzenie niebieskich oczu na które chciało mu się zacząć śmiać. No przecież się z nim teraz nie pokłóci! Bo sprowokowany by go załaskotał na śmierć, a tak? Musiał się mocno pilnować.
- Dzień dobry Perełko. – Zamruczał mu niskim głosem do ucha które również delikatnie wycałował. To jednak ostatecznie przejechał końcówką języka, a czując jak Louriel mu drży, mocniej go do siebie przyciągnął. Zaczął go po chwili gładzić po włosach, a samemu kładąc się na plecach pozwolił mu się na siebie wgramolić.
- Czy jaśnie książę życzyłby sobie coś pysznego na śniadanie? Kanapki z miodem i ciepłe mleko? Albo dżem? – Zaczął proponować, a czując jak Louriel zaczyna się wiercić, zaczął gładzić go po nagich plecach drażniąc ostrożnie łuski pomiędzy łopatkami.
- Proponowałby dodatkowo odrobinę świeżego twarożku i owoce, herbatę, a później długą kąpiel z masażem stóp. – Szeptał mu nadal do szpiczastego ucha chociaż na razie nie miał ochoty się ruszać z miejsca. Było mu ciepło i wygodnie, poza tym przylegające do siebie nagie ciała pobudzały wyobraźnię, zachęcały do kilku jeszcze pieszczot.
- Więc jak, mój cudowny? – Zapytał, a czując na sobie delikatne pocałunki z chęcią się oddał jeszcze chwili lenistwa. Ba! Zachęcał go do badania palcami każdego miejsca na swoim ciele dostając przy tym delikatnych dreszczy. Aż zaczął mu pomrukiwać splatając z nim języki. Nie dał się jednak podpuścić, a wplatając mu palce we włosy nieco nad uszami zaczął go drapać. Tyle wystarczyło żeby Lusiu mu chwilowo odpłynął, nadstawiając mu szyję którą zaczął podgryzać.
- Więc idę. Śniadanie do łóżka podadzą. – Zaśmiał się zostawiając go w miękkich poduszkach po czym wstając zgarnął bieliznę i luźne spodnie pustynne i ruszył do kuchni.
Akademia była przyjemnie cicha, nikt się nie plątał, nawet Orion z Ezrą musieli jeszcze spać albo już wyjść, nie trafił za bardzo na nikogo. Przygotował więc pełną tacę pyszności, samemu nieco podjadając. Planował przy okazji ich kąpiel, a później… rozmowę. Przeprowadzał ją już w głowie trzeci raz coraz to lepiej ubierając swoje myśli w zdania. Przełknął niepewnie ślinę zjadając skórkę świeżego chleba który niewątpliwie przyniosła nowa służka Lusia po czym pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie wiedział jak wyjaśnić jasno swoje zachowanie i jak obrać drogę poprawy! Aż mu wstyd za samego siebie było!
Wracając do pokoju był tak pochłonięty we własne wizje, jednocześnie czuł się tutaj tak bezpiecznie, że nie zwrócił uwagi na drobne zmiany. Na dwóch żołnierzy siedzących w hollu, na śladu butów prowadzące do książęcych komnat. Przekroczył spokojnie próg sypialni, złapał stopą krawędź spodni które pociągnął w dół, nie widział sensu leżeć ubranym w łóżku gdzie zaraz po śniadaniu mieli się popluskać. Ostatecznie więc skończył ze ściągniętą zdecydowanie za nisko bielizną w obliczu samego cesarza.
Patrząc w spokojne oczy Lothusa siedzącego na fotelu głęboko trybił. Łączył wątki, dostrzegał ślady, a ostatecznie opuszczając tacę na wysokość pasa zasłonił się klnąc na siebie w myślach.
- Cesarzu. – Mruknął opuszczając głowę i szukając wyjścia z kiepskiej sytuacji zerknął kontrolnie na gołą gadzią dupę nadal zalegającą w pościeli. Westchnął na to i podchodząc do małego stoliczka który przesuwany był po całym pokoju, w zależności od ich potrzeb, postawił śniadanie w tamtym miejscu. Po tym szybko wrócił w ubrania i szukając czegoś do zasłonienia również pleców, bardzo pasująco wskoczył w stary strój w którym czasem jeszcze chodził. Uwielbiał delikatność i żywe kolory tego materiału, a i najmocniej do niego przywiązany czasami bezwiednie po niego w sięgał. To czego nie przewidział to, że w momencie gdy będzie na bosaka i już gotów do opuszczenia pokoju, zostanie pochwycony przez Lusia i posadzony na łóżku. Czując wtulającego się w jego plecy gada uśmiechnął się przyjemnie po czym gładząc go po dłoniach szturchnął go nosem w policzek.
- Zostawię was, zjem w kuchni. – Szepnął otrzymując na to tylko mocniej zaciskające się dłonie i zatwardziałe spojrzenie niebieskich oczu na które chciało mu się zacząć śmiać. No przecież się z nim teraz nie pokłóci! Bo sprowokowany by go załaskotał na śmierć, a tak? Musiał się mocno pilnować.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel jako stworzenie z natury temperamentne, nieco z przymusu niezwykle spokojne, nienawidził się kłócić. Złość powodowała takie zaburzenia w jego myślach, że tracił nad sobą panowanie, które tak trudno mu było uzyskać z powrotem. Dlatego tak bardzo cieszył się, kiedy jego spięcie z Finnim skończyło się tak szybko jak się zaczęło, do tego porcją czułości, której tamtego wieczora tak bardzo mu brakowało. Dlatego kiedy rano obudził się, nie otwierał oczu, pewien, że kiedy tylko to się stanie, blondyn znów gdzieś zniknie, gnany do pracy, do obowiązków, czy gdzieś, gdzie jego samego nie było. Dlatego udawał, że dalej śpi, wtulając się w niego mocno i trzymał, drżąc delikatnie z rozkoszy i ciepła jakie sprawiały mu palce mężczyzny przesuwające się po jego ciele. Gesty te nie miały w sobie nic z erotyzmu i dlatego były jeszcze słodsze. Louriel musiał się mocno powstrzymywać, by nie mruczeć z zadowoleniem jak wielki kot. Uwielbiał takie momenty, kiedy ich obu łączyło coś więcej niż tylko fizyczność. Czuł się wtedy kochany, doceniany i przede wszystkim, że należał do niego, a Finni był tylko jego.
Zadrżał mocniej, kiedy mężczyzna chcąc naciągnąć na nich mocniej kołdrę, wpuścił pod okrycie odrobinę lodowatego powietrza, które sprawiło, że książę wcisnął się mocniej w ramiona maga ognia, szukając w nich ciepła. Nie mógł jednak dłużej udawać, że spał, otworzył więc niechętnie oczy, tylko po to by dostrzec wpatrzone w siebie pomarańczowe tęczówki i zbliżającą się twarz mężczyzny.
- Dobry… - odmruknął, wzdychając cicho czując gorący język przesuwający się po jego małżowinie.
Poczekał aż mag ognia ułożył się obok, a potem nie zwracając na nic uwagi, wpakował się na niego, opierając policzek o jego klatkę piersiową w taki sposób, by w każdym momencie móc szybko zmienić swoją pozycję i sięgnąć ustami do kuszących warg ukochanego, co też zaraz zrobił, podczas gdy on drażnił delikatnie jego łuski. Już kiedyś zauważył ten zadziwiający fakt, ale za każdym razem utwierdzał się w przekonaniu. W zależności od intencji Finniego, stanowiły albo punkt erogenny, albo po prostu wrażliwe miejsce, sprawiające mu sporo słodkiej przyjemności, niezwiązanej z erotycznymi zabawami. Było mu milutko i przyjemnie, dlatego wcale nie miał ochoty na śniadanie. Najchętniej zostałby w łóżku, ale kiedy tylko jego żołądek zaprotestował, roześmiał się i pocałował blondyna w brodę.
- Chcę wszystko – odpowiedział, przeciągając się rozkosznie pod jego dłonią, wyginając plecy jak zadowolony kot.
Chwilę intensywnych pieszczot później Louriel rozleniwiony i w stanie przypominający półpłynną galaretkę został sam na łóżku, podczas gdy blondyn krzątał się po pokoju, ubierając się prowizorycznie. Książę wodził za nim zadowolonym wzrokiem, opierając się na jednej ręce, drugą przytulając poduszkę opuszczoną przez blondyna, na której został zapach jego ciała, czując się bardzo szczęśliwym. Przez chwilę po jego wyjściu czekał, a kiedy upewnił się, że na razie nie wrócił, wydobył się spod kołdry tylko po to, by z radością zacząć tarzać się po łóżku, tuląc do siebie poduszkę. Był taki w nim zakochany i tak bardzo go uwielbiał! Miał wrażenie, że to cieplutkie, łaskoczące go w brzuchu uczucie miało nigdy nie zniknąć, bo drugiego takiego człowieka jak Finni nie było na świecie.
Nie przewidział, że jego radosne uniesienia, do tego nagie, przerwie znaczące chrząknięcie od strony drzwi, ani że kiedy podniesie spłoszony głowę, dojrzy w nich spokojną, pełną powagi i wdzięku sylwetkę ojca. Natychmiast przestał się przejmować i wrócił do swojego zajęcia, wywołując na twarzy mężczyzny łagodny, pełen ciepła uśmiech, kiedy zbliżył się, by odczekawszy chwilę, ułożyć dłoń na głowie Lusia i pogładzić jego miękkie, rozczochrane włosy.
- Dobrze widzieć cię w tak radosnym nastroju, dziecko – powiedział, przesuwając palcami z czułością po jego twarzy i delikatnych rogach, jakby upewniał się, że one nadal znaczyły czoło księcia i stanowiły niezbity dowód na to, kim był, razem z oczami przeciętymi pionową źrenicą.
- Jestem szczęśliwy, tato – odpowiedział, wywołując jeszcze więcej ciepła na twarzy cesarza.
- Więc pewnie jeszcze bardziej ucieszysz się, kiedy ci powiem, że przyszedłem zdjąć twój szlaban… - zaczął, śmiejąc się zaraz cicho, kiedy Lusiu podniósł się do siadu, wtulając mocniej w dłoń ojca.
- Naprawdę?! Mogę wychodzić?! – zapytał podekscytowany książę, patrząc błyszczącymi oczami w jasne oczy cesarza.
- Możesz. Prosiłbym jednak, byś zachował ostrożność i pamiętał, dlaczego w ogóle cię ukarałem. Jeśli znów nadużyjesz mojego i innych zaufania, konsekwencje będą surowsze – zauważył całkiem spokojnie, choć jego wzrok stał się twardy i surowy, aż po plecach Louriela przebiegł dreszcz.
- Będę grzeczny – obiecał opuszczając głowę jak skarcone dziecko.
- Dobrze – odpowiedział miękko Lothus, gładząc włosy księcia jeszcze przez chwilę.
- Napijesz się herbaty? – zapytał go Louriel, machnięciem dłoni osuszając jeden z foteli, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego moc znów go słuchała, a siły mu wróciły, wycisnął wodę z wszystkiego co było w pokoju, przelewając ją na zewnątrz przez uchylone okno. Cesarz nie skomentował tego w żaden sposób, siadając na jednym z wygodnych krzeseł.
Kiedy Finni wrócił, Louriel z ojcem byli w trakcie przyjaznej pogawędki, którą przerwali równo z otwierającymi się drzwiami. I jak Lusiu nie mógł się powstrzymać przed rozbawieniem, kiedy dojrzał minę blondyna, ukazującego cesarzowi niezbyt chlubny widok, tak Lothus zagryzł wargę, odwracając stosownie głowę, pozwalając mężczyźnie odstawić tacę i się ubrać. Lusiu czuł się niepocieszony, widząc mężczyznę w ubraniach, ale nic nie powiedział, wiedząc że samemu też powinien coś na siebie założyć, ale było mu tak wygodnie… no i cesarz widział go więcej razy niż sam Finni, więc nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Zwrócił za to uwagę, że jego ukochany chciał zwyczajnie dać nogę! Dlatego kiedy znalazł się bliżej łóżka, złapał go i pociągnął, sadzając go przed sobą i wtulając się w jego plecy.
- Zjesz ze mną tutaj – powiedział rozbawiony, smyrając go po policzku nosem, przesuwając się do tyłu, by ugryźć go zaczepnie po uchu. Słysząc westchnienie, wiedział że wygrał, więc zadowolony podniósł się, by odnaleźć swoje ubrania i założyć na siebie cokolwiek zanim usiadł przy Finnim.
Zanim zajął się przyniesionym przez Finnegana jedzeniem, nalał herbaty Lothusowi, który przez chwilę przyglądał się ręce syna, dopiero wtedy dostrzegając czerwoną bransoletkę oplecioną wokół jego nadgarstka. Odebrał od księcia kubek, szukając wzrokiem drugiej czerwieni, a kiedy dostrzegł ją na nadgarstku maga ognia, nikły uśmieszek pojawił się na jego wargach. Nie poruszał tego tematu przez jakiś czas, wdając się z Lusiem w zwykłą pogawędkę, z pobłażliwością traktując plany gada odnośnie jego wyjścia na świeże powietrze, dopiero później odchrząknąwszy znacząco, zagapił się na nadgarstek księcia.
- Będę się zbierał, aczkolwiek… czy nie macie… a raczej, czy ty Finnegan, nie masz mi nic do powiedzenia? – zapytał łagodnie, spokojnie z typowym dla siebie ciepłem w głosie i ukrytym rozbawieniem kiedy dostrzegł jak mag ognia drgnął na dźwięk swojego imienia.
Lusiu w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co chodziło cesarzowi, ale wystarczyło, że podążył za jego wzrokiem, by zdać sobie sprawę z tego, o czym mówił i podjąć temat. Był taki szczęśliwy! Ale zgadzał się, że to Finni powinien powiedzieć to na głos, więc jedynie uśmiechnął się do niego słodko, szturchając go łokciem między żebra, patrząc wyczekująco w jego oczy.
Zadrżał mocniej, kiedy mężczyzna chcąc naciągnąć na nich mocniej kołdrę, wpuścił pod okrycie odrobinę lodowatego powietrza, które sprawiło, że książę wcisnął się mocniej w ramiona maga ognia, szukając w nich ciepła. Nie mógł jednak dłużej udawać, że spał, otworzył więc niechętnie oczy, tylko po to by dostrzec wpatrzone w siebie pomarańczowe tęczówki i zbliżającą się twarz mężczyzny.
- Dobry… - odmruknął, wzdychając cicho czując gorący język przesuwający się po jego małżowinie.
Poczekał aż mag ognia ułożył się obok, a potem nie zwracając na nic uwagi, wpakował się na niego, opierając policzek o jego klatkę piersiową w taki sposób, by w każdym momencie móc szybko zmienić swoją pozycję i sięgnąć ustami do kuszących warg ukochanego, co też zaraz zrobił, podczas gdy on drażnił delikatnie jego łuski. Już kiedyś zauważył ten zadziwiający fakt, ale za każdym razem utwierdzał się w przekonaniu. W zależności od intencji Finniego, stanowiły albo punkt erogenny, albo po prostu wrażliwe miejsce, sprawiające mu sporo słodkiej przyjemności, niezwiązanej z erotycznymi zabawami. Było mu milutko i przyjemnie, dlatego wcale nie miał ochoty na śniadanie. Najchętniej zostałby w łóżku, ale kiedy tylko jego żołądek zaprotestował, roześmiał się i pocałował blondyna w brodę.
- Chcę wszystko – odpowiedział, przeciągając się rozkosznie pod jego dłonią, wyginając plecy jak zadowolony kot.
Chwilę intensywnych pieszczot później Louriel rozleniwiony i w stanie przypominający półpłynną galaretkę został sam na łóżku, podczas gdy blondyn krzątał się po pokoju, ubierając się prowizorycznie. Książę wodził za nim zadowolonym wzrokiem, opierając się na jednej ręce, drugą przytulając poduszkę opuszczoną przez blondyna, na której został zapach jego ciała, czując się bardzo szczęśliwym. Przez chwilę po jego wyjściu czekał, a kiedy upewnił się, że na razie nie wrócił, wydobył się spod kołdry tylko po to, by z radością zacząć tarzać się po łóżku, tuląc do siebie poduszkę. Był taki w nim zakochany i tak bardzo go uwielbiał! Miał wrażenie, że to cieplutkie, łaskoczące go w brzuchu uczucie miało nigdy nie zniknąć, bo drugiego takiego człowieka jak Finni nie było na świecie.
Nie przewidział, że jego radosne uniesienia, do tego nagie, przerwie znaczące chrząknięcie od strony drzwi, ani że kiedy podniesie spłoszony głowę, dojrzy w nich spokojną, pełną powagi i wdzięku sylwetkę ojca. Natychmiast przestał się przejmować i wrócił do swojego zajęcia, wywołując na twarzy mężczyzny łagodny, pełen ciepła uśmiech, kiedy zbliżył się, by odczekawszy chwilę, ułożyć dłoń na głowie Lusia i pogładzić jego miękkie, rozczochrane włosy.
- Dobrze widzieć cię w tak radosnym nastroju, dziecko – powiedział, przesuwając palcami z czułością po jego twarzy i delikatnych rogach, jakby upewniał się, że one nadal znaczyły czoło księcia i stanowiły niezbity dowód na to, kim był, razem z oczami przeciętymi pionową źrenicą.
- Jestem szczęśliwy, tato – odpowiedział, wywołując jeszcze więcej ciepła na twarzy cesarza.
- Więc pewnie jeszcze bardziej ucieszysz się, kiedy ci powiem, że przyszedłem zdjąć twój szlaban… - zaczął, śmiejąc się zaraz cicho, kiedy Lusiu podniósł się do siadu, wtulając mocniej w dłoń ojca.
- Naprawdę?! Mogę wychodzić?! – zapytał podekscytowany książę, patrząc błyszczącymi oczami w jasne oczy cesarza.
- Możesz. Prosiłbym jednak, byś zachował ostrożność i pamiętał, dlaczego w ogóle cię ukarałem. Jeśli znów nadużyjesz mojego i innych zaufania, konsekwencje będą surowsze – zauważył całkiem spokojnie, choć jego wzrok stał się twardy i surowy, aż po plecach Louriela przebiegł dreszcz.
- Będę grzeczny – obiecał opuszczając głowę jak skarcone dziecko.
- Dobrze – odpowiedział miękko Lothus, gładząc włosy księcia jeszcze przez chwilę.
- Napijesz się herbaty? – zapytał go Louriel, machnięciem dłoni osuszając jeden z foteli, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego moc znów go słuchała, a siły mu wróciły, wycisnął wodę z wszystkiego co było w pokoju, przelewając ją na zewnątrz przez uchylone okno. Cesarz nie skomentował tego w żaden sposób, siadając na jednym z wygodnych krzeseł.
Kiedy Finni wrócił, Louriel z ojcem byli w trakcie przyjaznej pogawędki, którą przerwali równo z otwierającymi się drzwiami. I jak Lusiu nie mógł się powstrzymać przed rozbawieniem, kiedy dojrzał minę blondyna, ukazującego cesarzowi niezbyt chlubny widok, tak Lothus zagryzł wargę, odwracając stosownie głowę, pozwalając mężczyźnie odstawić tacę i się ubrać. Lusiu czuł się niepocieszony, widząc mężczyznę w ubraniach, ale nic nie powiedział, wiedząc że samemu też powinien coś na siebie założyć, ale było mu tak wygodnie… no i cesarz widział go więcej razy niż sam Finni, więc nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Zwrócił za to uwagę, że jego ukochany chciał zwyczajnie dać nogę! Dlatego kiedy znalazł się bliżej łóżka, złapał go i pociągnął, sadzając go przed sobą i wtulając się w jego plecy.
- Zjesz ze mną tutaj – powiedział rozbawiony, smyrając go po policzku nosem, przesuwając się do tyłu, by ugryźć go zaczepnie po uchu. Słysząc westchnienie, wiedział że wygrał, więc zadowolony podniósł się, by odnaleźć swoje ubrania i założyć na siebie cokolwiek zanim usiadł przy Finnim.
Zanim zajął się przyniesionym przez Finnegana jedzeniem, nalał herbaty Lothusowi, który przez chwilę przyglądał się ręce syna, dopiero wtedy dostrzegając czerwoną bransoletkę oplecioną wokół jego nadgarstka. Odebrał od księcia kubek, szukając wzrokiem drugiej czerwieni, a kiedy dostrzegł ją na nadgarstku maga ognia, nikły uśmieszek pojawił się na jego wargach. Nie poruszał tego tematu przez jakiś czas, wdając się z Lusiem w zwykłą pogawędkę, z pobłażliwością traktując plany gada odnośnie jego wyjścia na świeże powietrze, dopiero później odchrząknąwszy znacząco, zagapił się na nadgarstek księcia.
- Będę się zbierał, aczkolwiek… czy nie macie… a raczej, czy ty Finnegan, nie masz mi nic do powiedzenia? – zapytał łagodnie, spokojnie z typowym dla siebie ciepłem w głosie i ukrytym rozbawieniem kiedy dostrzegł jak mag ognia drgnął na dźwięk swojego imienia.
Lusiu w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co chodziło cesarzowi, ale wystarczyło, że podążył za jego wzrokiem, by zdać sobie sprawę z tego, o czym mówił i podjąć temat. Był taki szczęśliwy! Ale zgadzał się, że to Finni powinien powiedzieć to na głos, więc jedynie uśmiechnął się do niego słodko, szturchając go łokciem między żebra, patrząc wyczekująco w jego oczy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nucąc pod nosem jakąś przyjemnie radosną melodię przygotował przepyszne śniadanie i wreszcie wyciszył wszystkie te wyrzuty sumienia i inne wątpliwości jakie jeszcze wczoraj wieczorem odbijały się echem w jego głowie. Byli ponownie szczęśliwym i spokojnym narzeczeństwem – co radośnie przypominał sobie bawiąc się bransoletką – które wyjaśniło sobie wszystkie potencjalne problemy. Chociaż w tym momencie nie mógł być świadom tego jaką wojnę wywołał i jak wielkie będzie to niosło za sobą konsekwencje.
Wracając do pokoju z zastawioną pysznościami tacą zaskoczony spotkał się wzorkiem z Lothusem. Nie spodziewał się takiej wizyty, w ogóle nie zakładał, że będzie aż tak przypadkowo na cesarza wpadał nawet mimo tego, że ten był on ojcem Louriela. Wyniosłość oraz ochrona towarzysząca jego wizytom zawsze była wyczuwalna w powietrzu i nie szczycąc się, już dwa razy udało się mu minąć się z nim w drzwiach zamiast niespodziewanie wpaść na niego w komnatach księcia. Dlatego przez chwilę ostro analizował, po to żeby w kolejnych sekundach stać się zawstydzoną i speszoną kluską krzyczącą całą swoją postawą o tym, że był kompletnie nie obyty w kontaktach z tak szlachetną osobistością. Niemniej, zaskoczenie to jedna sprawa, a jego nagość to całkiem co innego!
Fakt, że Lothus dał mu pewne poczucie intymności w momencie jego ogarniania się było czymś nie tylko nowym co sprawiającym, że momentalnie Finnegan poczuł jeszcze większy szacunek do mężczyzny. Takie maniery i taki poziom opanowania był dla niego nowością, czymś co bezwarunkowo podziwiał i co chciał sam w sobie wykształcić. Cały ten zachwyt wpłynął również bezpośrednio na jego ogarnięcie się – nieco paniczne, nieprzemyślane przez co ponownie wyglądał jak Gwardzista. W tym też momencie postanowił się kulturalnie ulotnić i momentalnie została mu przedstawiona inna możliwość spędzania czasu.
Przyciągnięty przez Louriela na łóżko poczuł na sobie szczupłe ramiona które jeszcze chwilę temu całował. Splótł więc z nim wygodnie dłonie po czym zaczął go delikatnie miziać, starając się spojrzeć w jego oczy przepełnione determinacją. Owszem, mieli już za sobą pewną rozmowę z której jasno wynikało, że wiązanie się z księciem wiązało się jednocześnie z zapoznaniem z jego rodziną. Ba! Jak chodziło o Blaire to była doskonałą prawie jego siostrą którą miał ochotę całym sobą chronić, kochać i rozpieszczać ale Lothus?! Cesarz?! No gdzie on miał z nim przebywać? O czym miał z nim rozmawiać? Jak miał na niego nie reagować jak na sługę przystało? Nie umiał sobie nawet takiej sytuacji wyobrazić, tymczasem co? Miał właśnie z nim zjeść śniadanie i delikatnie, panikował wewnątrz siebie. A jak źle chwyci widelec? A jak to nie ten widelec?!
Ponownie to szczupłe dłonie gładzące go po ramionach sprawiały, że się uspokajał. Wziął swoją porcję, przez chwilę nie wiedział jak ma siedzieć, czy może podwinąć pod siebie nogi tak jak zazwyczaj było mu wygodnie z czego oczywiście zrezygnował, podobnie jak z podjadania co i rusz czegoś innego. Chyba nie wypadało? Jednocześnie w ogóle nie wtrącał się w prowadzoną bardzo luźną i bardzo normalną rozmowę i jedynie zerkał co jakiś czas na cesarza zdziwiony, że tak można było. Gdyby nie wiedział kim jest mógłby go śmiało zaprosić na klasyczną posiadówkę przy ognisku z alkoholem. Wyobrażając sobie jak zabawnie by to mogło wyglądać uśmiechnął się delikatnie po czym dopijając herbatę ponownie pogładził dłonie gada tak przejętego możliwością chociażby pomocy w remoncie mieszkania Ezry i Oriona.
Jego oczy ponownie skierowały się na cesarza w momencie gdy ten skierował do niego wymaganie pewnej informacji. Jakiej? Nie miał najmniejszego pojęcia ale nagły stres zalał cały jego żołądek, a pozycja gwałtownie wyprostowała się. Czy to miał być jakiś raport? Jakieś zapewnienie? Chwytał się tysiąca różnych możliwości: od przebiegu ich zadomawiania się przez służbę aż po mieszkanie w Akademii. Pustka w jego głowie natomiast pojawiła się na jedno zdanie podpowiedzi od Lusia, że cesarz lubi czerwone ozdoby. Spojrzał na niego w taki sposób jakby pragnął za wszelką cenę ratunku, a gdy chude palce przejechały po jego bransoletce, nagle złapał. Oczywistość!
Zalał się rumieńcem po czubki uszu.
- Ja… – Zaczął szukając wzrokiem jakiś wskazówek na podłodze, a gdy spojrzał w te ciepłe oczy wyrażające taką sympatię! Było tylko gorzej.
- My… – Poprawił się, przynajmniej nieźle zaczynał! Niemniej, musiał przez chwilę pozbierać myśli i licząc się z kategorycznym skarceniem wypuścił wreszcie powietrze z płuc. – My już jakiś czas temu się zaręczyliśmy. – W końcu się odważył na co na ustach Lothusa wykwitł ciepły uśmiech i powiedział mu coś… o rybach. Nie do końca złapał. Raczej informacja ta odbiła się od niego jak groch od ściany. Szczęśliwie, zaraz ponownie rozgadał się Louriel i on został częściowo oswobodzony z krępującej sytuacji.
Od tamtego momentu minęły dwa tygodnie.
Pora zamieci rozkręciła się na dobre ukazując zarówno jemu jak i wiecznie zmarzniętemu Ezrze, że do tej pory nie mieli na co narzekać. Oj nie! Dopiero w momentach gdy chwilowe wyjście na zewnątrz kończyło się warstwą puchu niemożliwego do stopienia przez podstawowy płomień serca uświadomili sobie w jak fatalne warunki atmosferyczne z uśmiechem na ustach się władowali.
Co więcej! Spokojna sielanka jego życia z gadem powoli acz nieustannie zmieniała się w drobne przytyki kończące się nieco zbyt ostrymi wymianami zdań odnośnie ich potencjalnego otoczenia. W chwili gdy to nie ograniczało się już do ich przyjaciół i zarówno w otoczeniu blondyna jak i niebieskowłosego zaczęły kręcić się atrakcyjne i bezwzględnie wolne osoby, zaczęła dobijać się głośno i często zazdrość. Oczywiście obydwaj tak tego nie nazywali: tu przyjemny uśmiech Rafaela doprowadzał Finnegana do białej gorączki, tam Louriel dostawał szewskiej pasji na flirty Izki i te jej trzepotanie rzęsami. Dodatkowo, opisy spędzenia dnia codziennego kazały im czasem coś nieprzyjemnego sugerować.
Tak! Zazwyczaj kończyło się na przepychankach w łóżku, udowadnianiu sobie wzajemnie swojej bezwzględnej miłości, długich i namiętnych godzinach pieszczot ale niesmak pozostawał. Podobnie było w momencie gdy tego dnia wychodził z Akademii aby stawić się przed sir Lorhenem. Zanim jego noga przekroczyła bezpieczny próg Louriel zaczął wylewać na niego swoje żale odnośnie ponętnej blondynki, tym samym prowokując go do ponownego nastawienia się bojowego do szatyna. Za blisko, za często, za dużo. To były argumenty które ponownie już na siebie wyciągnęli i ponownie wściekając się jak dwa młodziki starli się ostro mówiąc sobie „to cześć!” i trzaskając drzwiami i tupiąc nóżką. Paskudnie rozpoczęty dzień i jeszcze dostał tym białym gów*** prosto w twarz.
Wściekając się i krzycząc na niczemu niewinną pogodę rzucił gdzieś w górę śnieżką po czym oberwał osuwającą się lawiną z dachu Akademii. Czy wcześniej był wściekły? Nie! Dopiero teraz! Aż zaczął topić lód który gwałtownie parując syczał jak przed chwilą jeszcze oni dwaj na siebie.
Wędrując do koszar ochłonął nieco, wyschnął po to żeby móc naciągnąć na siebie wodoodporny płaszcz, a wchodząc do pomieszczenia od razu zgarnął prawie cały płomień z kominka ku niezadowoleniu dwójki małolatów namiętnie się przy nim grzejących.
- Przywileje panowie, przywileje. – Puścił im pawie oczko i od razu wędrując do gabinetu dowódcy delikatnie się skłonił.
- Proszę wybaczyć spóźnienie. – Mruknął chociaż doskonale wiedział, że w obecnych ciężkich czasach na dziesięciominutową obsuwę nie zwracało się uwagi. To natomiast co go zaskoczyło – i ewidentnie nie tylko jego – to obecność Oriona w gabinecie, jakby on również czekał na rozkazy.
- Cześć Tygrysku. – Uśmiechnął się zaczepnie wiedząc, że Oriś przez wzgląd na swoją pozycję nie sprzeda mu kuksańca w ramię. Co nie oznaczało, że Lorhen właśnie nie spojrzał na niego jak na debila.
Wracając do pokoju z zastawioną pysznościami tacą zaskoczony spotkał się wzorkiem z Lothusem. Nie spodziewał się takiej wizyty, w ogóle nie zakładał, że będzie aż tak przypadkowo na cesarza wpadał nawet mimo tego, że ten był on ojcem Louriela. Wyniosłość oraz ochrona towarzysząca jego wizytom zawsze była wyczuwalna w powietrzu i nie szczycąc się, już dwa razy udało się mu minąć się z nim w drzwiach zamiast niespodziewanie wpaść na niego w komnatach księcia. Dlatego przez chwilę ostro analizował, po to żeby w kolejnych sekundach stać się zawstydzoną i speszoną kluską krzyczącą całą swoją postawą o tym, że był kompletnie nie obyty w kontaktach z tak szlachetną osobistością. Niemniej, zaskoczenie to jedna sprawa, a jego nagość to całkiem co innego!
Fakt, że Lothus dał mu pewne poczucie intymności w momencie jego ogarniania się było czymś nie tylko nowym co sprawiającym, że momentalnie Finnegan poczuł jeszcze większy szacunek do mężczyzny. Takie maniery i taki poziom opanowania był dla niego nowością, czymś co bezwarunkowo podziwiał i co chciał sam w sobie wykształcić. Cały ten zachwyt wpłynął również bezpośrednio na jego ogarnięcie się – nieco paniczne, nieprzemyślane przez co ponownie wyglądał jak Gwardzista. W tym też momencie postanowił się kulturalnie ulotnić i momentalnie została mu przedstawiona inna możliwość spędzania czasu.
Przyciągnięty przez Louriela na łóżko poczuł na sobie szczupłe ramiona które jeszcze chwilę temu całował. Splótł więc z nim wygodnie dłonie po czym zaczął go delikatnie miziać, starając się spojrzeć w jego oczy przepełnione determinacją. Owszem, mieli już za sobą pewną rozmowę z której jasno wynikało, że wiązanie się z księciem wiązało się jednocześnie z zapoznaniem z jego rodziną. Ba! Jak chodziło o Blaire to była doskonałą prawie jego siostrą którą miał ochotę całym sobą chronić, kochać i rozpieszczać ale Lothus?! Cesarz?! No gdzie on miał z nim przebywać? O czym miał z nim rozmawiać? Jak miał na niego nie reagować jak na sługę przystało? Nie umiał sobie nawet takiej sytuacji wyobrazić, tymczasem co? Miał właśnie z nim zjeść śniadanie i delikatnie, panikował wewnątrz siebie. A jak źle chwyci widelec? A jak to nie ten widelec?!
Ponownie to szczupłe dłonie gładzące go po ramionach sprawiały, że się uspokajał. Wziął swoją porcję, przez chwilę nie wiedział jak ma siedzieć, czy może podwinąć pod siebie nogi tak jak zazwyczaj było mu wygodnie z czego oczywiście zrezygnował, podobnie jak z podjadania co i rusz czegoś innego. Chyba nie wypadało? Jednocześnie w ogóle nie wtrącał się w prowadzoną bardzo luźną i bardzo normalną rozmowę i jedynie zerkał co jakiś czas na cesarza zdziwiony, że tak można było. Gdyby nie wiedział kim jest mógłby go śmiało zaprosić na klasyczną posiadówkę przy ognisku z alkoholem. Wyobrażając sobie jak zabawnie by to mogło wyglądać uśmiechnął się delikatnie po czym dopijając herbatę ponownie pogładził dłonie gada tak przejętego możliwością chociażby pomocy w remoncie mieszkania Ezry i Oriona.
Jego oczy ponownie skierowały się na cesarza w momencie gdy ten skierował do niego wymaganie pewnej informacji. Jakiej? Nie miał najmniejszego pojęcia ale nagły stres zalał cały jego żołądek, a pozycja gwałtownie wyprostowała się. Czy to miał być jakiś raport? Jakieś zapewnienie? Chwytał się tysiąca różnych możliwości: od przebiegu ich zadomawiania się przez służbę aż po mieszkanie w Akademii. Pustka w jego głowie natomiast pojawiła się na jedno zdanie podpowiedzi od Lusia, że cesarz lubi czerwone ozdoby. Spojrzał na niego w taki sposób jakby pragnął za wszelką cenę ratunku, a gdy chude palce przejechały po jego bransoletce, nagle złapał. Oczywistość!
Zalał się rumieńcem po czubki uszu.
- Ja… – Zaczął szukając wzrokiem jakiś wskazówek na podłodze, a gdy spojrzał w te ciepłe oczy wyrażające taką sympatię! Było tylko gorzej.
- My… – Poprawił się, przynajmniej nieźle zaczynał! Niemniej, musiał przez chwilę pozbierać myśli i licząc się z kategorycznym skarceniem wypuścił wreszcie powietrze z płuc. – My już jakiś czas temu się zaręczyliśmy. – W końcu się odważył na co na ustach Lothusa wykwitł ciepły uśmiech i powiedział mu coś… o rybach. Nie do końca złapał. Raczej informacja ta odbiła się od niego jak groch od ściany. Szczęśliwie, zaraz ponownie rozgadał się Louriel i on został częściowo oswobodzony z krępującej sytuacji.
Od tamtego momentu minęły dwa tygodnie.
Pora zamieci rozkręciła się na dobre ukazując zarówno jemu jak i wiecznie zmarzniętemu Ezrze, że do tej pory nie mieli na co narzekać. Oj nie! Dopiero w momentach gdy chwilowe wyjście na zewnątrz kończyło się warstwą puchu niemożliwego do stopienia przez podstawowy płomień serca uświadomili sobie w jak fatalne warunki atmosferyczne z uśmiechem na ustach się władowali.
Co więcej! Spokojna sielanka jego życia z gadem powoli acz nieustannie zmieniała się w drobne przytyki kończące się nieco zbyt ostrymi wymianami zdań odnośnie ich potencjalnego otoczenia. W chwili gdy to nie ograniczało się już do ich przyjaciół i zarówno w otoczeniu blondyna jak i niebieskowłosego zaczęły kręcić się atrakcyjne i bezwzględnie wolne osoby, zaczęła dobijać się głośno i często zazdrość. Oczywiście obydwaj tak tego nie nazywali: tu przyjemny uśmiech Rafaela doprowadzał Finnegana do białej gorączki, tam Louriel dostawał szewskiej pasji na flirty Izki i te jej trzepotanie rzęsami. Dodatkowo, opisy spędzenia dnia codziennego kazały im czasem coś nieprzyjemnego sugerować.
Tak! Zazwyczaj kończyło się na przepychankach w łóżku, udowadnianiu sobie wzajemnie swojej bezwzględnej miłości, długich i namiętnych godzinach pieszczot ale niesmak pozostawał. Podobnie było w momencie gdy tego dnia wychodził z Akademii aby stawić się przed sir Lorhenem. Zanim jego noga przekroczyła bezpieczny próg Louriel zaczął wylewać na niego swoje żale odnośnie ponętnej blondynki, tym samym prowokując go do ponownego nastawienia się bojowego do szatyna. Za blisko, za często, za dużo. To były argumenty które ponownie już na siebie wyciągnęli i ponownie wściekając się jak dwa młodziki starli się ostro mówiąc sobie „to cześć!” i trzaskając drzwiami i tupiąc nóżką. Paskudnie rozpoczęty dzień i jeszcze dostał tym białym gów*** prosto w twarz.
Wściekając się i krzycząc na niczemu niewinną pogodę rzucił gdzieś w górę śnieżką po czym oberwał osuwającą się lawiną z dachu Akademii. Czy wcześniej był wściekły? Nie! Dopiero teraz! Aż zaczął topić lód który gwałtownie parując syczał jak przed chwilą jeszcze oni dwaj na siebie.
Wędrując do koszar ochłonął nieco, wyschnął po to żeby móc naciągnąć na siebie wodoodporny płaszcz, a wchodząc do pomieszczenia od razu zgarnął prawie cały płomień z kominka ku niezadowoleniu dwójki małolatów namiętnie się przy nim grzejących.
- Przywileje panowie, przywileje. – Puścił im pawie oczko i od razu wędrując do gabinetu dowódcy delikatnie się skłonił.
- Proszę wybaczyć spóźnienie. – Mruknął chociaż doskonale wiedział, że w obecnych ciężkich czasach na dziesięciominutową obsuwę nie zwracało się uwagi. To natomiast co go zaskoczyło – i ewidentnie nie tylko jego – to obecność Oriona w gabinecie, jakby on również czekał na rozkazy.
- Cześć Tygrysku. – Uśmiechnął się zaczepnie wiedząc, że Oriś przez wzgląd na swoją pozycję nie sprzeda mu kuksańca w ramię. Co nie oznaczało, że Lorhen właśnie nie spojrzał na niego jak na debila.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy dwa tygodnie wcześniej ktoś powiedział Lourielowi, że będą się z Finnim gryźć i kopać, denerwować na siebie częściej niż to było konieczne głównie z zazdrości, popukałby się w czoło. Przecież to było niedorzeczne, oni się kochali i byli pewni swojej miłości… Tak przynajmniej było dopóki książę nie zdał sobie sprawy z tego, że wokół Finnegana zaczęła się kręcić pewna ponętna blondynka o niewyparzonej gębie i zalotach przypominających końskie rżenie! Aż się zapowietrzał, kiedy o niej myślał, a jeszcze bardziej się wściekał, kiedy Finni opowiadał o niej i ich wspólnych misjach i obowiązkach jakby to była najlepsza rozrywka, aż się w nim gotowało! Jeszcze nigdy nie miał w sobie tyle jadu, podsycanego zazdrością i zwyczajnym smutkiem, który by z siebie wylewał, na osobę, która była za to wszystko odpowiedzialna. I choć Lusiu miał wrażenie, że seksu uprawiali więcej niż wcześniej, za każdym razem miał wrażenie, że mniej w tym było ciepłych, łączących ich uczuć, a coraz więcej uporu, zawziętości i zwykłej złości, co sprowadzało się do tego, że kiedy Finni znikał po męczącej nocy, Louriel był tylko bardziej sfrustrowany, spragniony ciepła i miłości i czasem zdarzało mu się ronić pojedyncze łzy, gapiąc się na bransoletkę na swoim nadgarstku. Obiecywał sobie wtedy, że nie da się więcej ponieść emocjom, a potem Finni znów robił, albo mówił coś co wyprowadzało go z równowagi i ich sprzeczki zaczynały się od nowa raniąc serca ich obu.
Tego dnia Louriel stwierdził, że czas zrobić porządek w bibliotece, uzupełnić katalog o nowe pozycje i sprawdzić, których niesumienni uczniowie nie zdążyli oddać. Chciał również poszukać czegoś o Czarnym Smoku i jaskiniach, skoro miał na to czas, zakopał się więc w książkach i zwojach, nie zdając sobie sprawy, że w którymś momencie poluzowane zapięcie medalionu, który dostał w Kraju Ognia od Finnegana zepsuło się do końca i przedmiot upadł, wtaczając się bez wiedzy księcia pod jeden z regałów.
Coś było bardzo i to bardzo nie tak, choć Orion nie miał bladego pojęcia co takiego. Od kiedy zaczęli z Ezrą swoje małe śledztwo, kobieta która była jego poprzednią właścicielką i która teoretycznie nadal nią była, dopóki ich dwójka nie zapłaciła jej całej sumy, nie pojawiła się u nich ani razu. Po rozmowie z Vianną pojawiali się w mieszkaniu i u przyjaciółki białowłosego jeszcze kilka razy, ale za każdym razem otrzymywali taką samą odpowiedź. Czatowanie w mieszkaniu również niczego nie dało, jedynie wybiegali w środku nocy na zewnątrz, uciekając przed coraz to straszniejszymi wizjami, jakimi dostarczało im ich miałoby się wydawać, bezpieczne gniazdko. Orion robił się coraz mocniej niecierpliwy, a Lenore jak nie wracała tak nie wracała, sprawiając że dwa tygodnie minęły w mgnieniu oka, wrzucając Kraj Wody w najgorszą część pory Zamieci. Chłopak nie pozwalał Ezrze wychodzić samemu, bojąc się, że ten zgubi się we wszechobecnym śniegu, a sam kiedy nie musiał, zostawał w Akademii, czytając książki z głową opartą o kolana maga ognia, lub spędzając leniwe wieczory w jego objęciach, czy słuchając jak grał na skrzypcach.
Kiedy jednak rano otrzymał wezwanie od samego sir Lorhena, zdziwił się, nie wiedząc o co mogło chodzić starszemu rycerzowi. Cmoknął Ezrę w policzek, tarmosząc przy okazji jego włosy i wyszedł, ubierając w drodze przez pokój swój płaszcz. Zatrzymał się tylko na chwilę, widząc Louriela zajętego biblioteką. Widział, że był zły jak osa i już miał na końcu języka pytanie, co się znowu stało, ale dał sobie spokój. Ostatnimi dniami miał nieprzyjemne wrażenie, że atmosfera w Akademii stała się okropnie napięta, a Louriel z dania na dzień chodził coraz bardziej struty. To samo było z Finneganem, który codziennie opuszczał budynek głośno trzaskając drzwiami. Orion westchnął. To wszystko zachodziło za daleko i powoli sam miał dosyć tego wszystkiego, przede wszystkim czekania, aż załatwią to między sobą. I gdyby nie wezwanie od rycerza, białowłosy zająłby się tym od razu. Ale jedynie rzucił Lourielowi powitanie, a potem wyszedł na dwór, niemal natychmiast stając się ruszającym się, człekokształtnym bałwanem.
Garnizon w takie dnie świecił pustkami i tylko niewielki oddział aktualnie pełniący wartę kisił się w środku budowli, szukając każdego możliwego skrawka ciepła, jakie padało z płonących kominków i koszy, w których umieszczano płonące węgle. Orion przywitał się z kilkoma młodszymi chłopakami, którzy jak on nie skończyli jeszcze szkolenia, a których to znał z musztry. Starszych nigdzie nie widział, ale biorąc pod uwagę porę, wcale go to nie dziwiło. Rano weterani przeszukiwali miasto w poszukiwaniu biedaków, którzy zgubili w zamieci drogę do domu i zamarzali… Chłopak od razu odnalazł drogę do gabinetu sir Lorhena, a kiedy wszedł do środka, ukłonił mu się z szacunkiem, rozglądając się ciekawsko dokoła. Rzadko miewał okazję pojawiać się w pomieszczeniu, ale nawet on widział zwiększające się rozmiary piętrzących się na biurku mężczyzny papierów.
- Usiądź sobie – powiedział Lorhen nie odrywając wzorku od jakiegoś raportu, pocierając zrezygnowany palcami lewą skroń.
Orion usiadł i czekał. I czekał. I czekał. Nie należał do osób niecierpliwych, więc nie zaczął się wiercić, ani pytać, ani nawet nie rzucał mężczyźnie spojrzeń, które mogłyby go zirytować. Skoro miał czekać, mógł to zrobić. Zdziwił się dopiero w momencie, w którym do pokoju zapukała kolejna osoba, która okazała się Finneganem. Nie był pewien, co mag ognia tutaj robił, tym bardziej w tym samym czasie co on, ale kiedy tylko blondyn pojawił się w pomieszczeniu, rycerz uniósł w końcu wzrok znad papierów.
- Cześć, Papużko – prychnął, używając głupiego przezwiska Louriela, choć widząc jak skrzydełka nosa Lorhena zadrgały, natychmiast zostawił mężczyznę w spokoju, spoglądając ze skupieniem na twarz wojskowego.
- Usiądź, Finnegan, mam sprawę do was obu – powiedział rycerz, podnosząc z kupki papierów jeden pergamin, który już wcześniej zdążył dokładnie przestudiować, a który to sprawił mu nie mały kłopot.
- Wczorajszego wieczora otrzymaliśmy wiadomość od Sir Wilhelma. Dotarła do nas z opóźnieniem, ale jak tak teraz myślę, dobrze że tak się stało, będę mógł tak wysłać ludzi, którzy lepiej się znają na przeżyciu w zamieci niż reszta. Otóż, w wiosce Muli od jakichś dwóch tygodni korzystając z Pory Zamieci panoszą się złodzieje. Sir Wilhelm nie może odwołać swoich ludzi z granicy, poprosił więc stolicę o pomoc. Jest to jednak trudny teren i niebezpieczna pora, musiałem więc znaleźć ludzi, którzy będą w stanie sobie z tym poradzić i przy okazji nie poumierać. Całe szczęście jakieś trzy dni temu w pałacu pojawili się ludzie, których i wy pewnie znacie szerzej jako Sigma. Ich dowódca zgodził się już zająć się tą sprawą, poprosił jednak o wsparcie, którym będziecie wy. Orion, znasz te lasy jak nikt inny, będziesz ich przewodnikiem. A ty, Finnegan znasz się na rzeczy, na różnych rzeczach, jako były Gwardzista, wierzę więc że im się przydasz. Chcę jednak byście wzięli tę sprawę na poważnie, w zamieci nie ma wygłupów – zakończył, podnosząc się z krzesła i nakazując im gestem by podążyli za nim.
Wyszli z gabinetu mężczyzny i skierowali się do drugiej części garnizonu, skąd ku zdumieniu Oriona rozbrzmiewała muzyka. Ktoś grał na harmonijce, a druga osoba na flecie, tworząc akompaniament dla wesołej, pełnej wybuchów śmiechu piosenki. Sir Lorhen otworzył jedne z drzwi, a kiedy wszedł do środka, wrzawa wcale nie ucichła, choć jeden z obecnych w pokoju próbował przekrzyczeć całą resztę i uciszyć ich swoim donośnym głosem. Widząc jednak, że to nic nie daje, machnął ręką i stanął tuż obok rycerza, wyciągając rękę na powitanie, przyglądając się przy tym ciekawsko Orionowi i Finniemu. Sam był bardzo przystojnym mężczyzną, o dojrzałych rysach twarzy z męską, krótką, ale zadbaną brodą i półdługich złotych włosach. Był nieco wyższy od maga ognia, a jego postawa pełna była pewności siebie i jakieś charyzmy, której nie sposób było się oprzeć.
- Przyprowadziłem wam wsparcie, Orion was zaprowadzi, a Finnegan jest łebski i ma całkiem sporo ognia w rękach. Można wręcz powiedzieć, że robota pali mu się w rękach – zażartował mężczyzna, choć tak ponurym tonem, że jedynie nowopoznany mężczyzna odważył się roześmiać.
- Mag ognia, huh? – zapytał uprzejmie, z szelmowskim uśmiechem mierząc jednego i drugiego oceniającym spojrzeniem, a kiedy stwierdził, że owszem, podobali mu się, objął ich obu za ramiona i zaprowadził na środek pokoju.
- Hej, tam, wiara! Przymknąć paszcze! Mamy nowe mięsko! – oświadczył radośnie, a po jego słowach na nowo rozbrzmiała fala wiwatów i radosnych pokrzykiwań. Orion niemal poczuł jak zakręciło mu się w głowie, to naprawdę była legendarna jednostka?
Tego dnia Louriel stwierdził, że czas zrobić porządek w bibliotece, uzupełnić katalog o nowe pozycje i sprawdzić, których niesumienni uczniowie nie zdążyli oddać. Chciał również poszukać czegoś o Czarnym Smoku i jaskiniach, skoro miał na to czas, zakopał się więc w książkach i zwojach, nie zdając sobie sprawy, że w którymś momencie poluzowane zapięcie medalionu, który dostał w Kraju Ognia od Finnegana zepsuło się do końca i przedmiot upadł, wtaczając się bez wiedzy księcia pod jeden z regałów.
Coś było bardzo i to bardzo nie tak, choć Orion nie miał bladego pojęcia co takiego. Od kiedy zaczęli z Ezrą swoje małe śledztwo, kobieta która była jego poprzednią właścicielką i która teoretycznie nadal nią była, dopóki ich dwójka nie zapłaciła jej całej sumy, nie pojawiła się u nich ani razu. Po rozmowie z Vianną pojawiali się w mieszkaniu i u przyjaciółki białowłosego jeszcze kilka razy, ale za każdym razem otrzymywali taką samą odpowiedź. Czatowanie w mieszkaniu również niczego nie dało, jedynie wybiegali w środku nocy na zewnątrz, uciekając przed coraz to straszniejszymi wizjami, jakimi dostarczało im ich miałoby się wydawać, bezpieczne gniazdko. Orion robił się coraz mocniej niecierpliwy, a Lenore jak nie wracała tak nie wracała, sprawiając że dwa tygodnie minęły w mgnieniu oka, wrzucając Kraj Wody w najgorszą część pory Zamieci. Chłopak nie pozwalał Ezrze wychodzić samemu, bojąc się, że ten zgubi się we wszechobecnym śniegu, a sam kiedy nie musiał, zostawał w Akademii, czytając książki z głową opartą o kolana maga ognia, lub spędzając leniwe wieczory w jego objęciach, czy słuchając jak grał na skrzypcach.
Kiedy jednak rano otrzymał wezwanie od samego sir Lorhena, zdziwił się, nie wiedząc o co mogło chodzić starszemu rycerzowi. Cmoknął Ezrę w policzek, tarmosząc przy okazji jego włosy i wyszedł, ubierając w drodze przez pokój swój płaszcz. Zatrzymał się tylko na chwilę, widząc Louriela zajętego biblioteką. Widział, że był zły jak osa i już miał na końcu języka pytanie, co się znowu stało, ale dał sobie spokój. Ostatnimi dniami miał nieprzyjemne wrażenie, że atmosfera w Akademii stała się okropnie napięta, a Louriel z dania na dzień chodził coraz bardziej struty. To samo było z Finneganem, który codziennie opuszczał budynek głośno trzaskając drzwiami. Orion westchnął. To wszystko zachodziło za daleko i powoli sam miał dosyć tego wszystkiego, przede wszystkim czekania, aż załatwią to między sobą. I gdyby nie wezwanie od rycerza, białowłosy zająłby się tym od razu. Ale jedynie rzucił Lourielowi powitanie, a potem wyszedł na dwór, niemal natychmiast stając się ruszającym się, człekokształtnym bałwanem.
Garnizon w takie dnie świecił pustkami i tylko niewielki oddział aktualnie pełniący wartę kisił się w środku budowli, szukając każdego możliwego skrawka ciepła, jakie padało z płonących kominków i koszy, w których umieszczano płonące węgle. Orion przywitał się z kilkoma młodszymi chłopakami, którzy jak on nie skończyli jeszcze szkolenia, a których to znał z musztry. Starszych nigdzie nie widział, ale biorąc pod uwagę porę, wcale go to nie dziwiło. Rano weterani przeszukiwali miasto w poszukiwaniu biedaków, którzy zgubili w zamieci drogę do domu i zamarzali… Chłopak od razu odnalazł drogę do gabinetu sir Lorhena, a kiedy wszedł do środka, ukłonił mu się z szacunkiem, rozglądając się ciekawsko dokoła. Rzadko miewał okazję pojawiać się w pomieszczeniu, ale nawet on widział zwiększające się rozmiary piętrzących się na biurku mężczyzny papierów.
- Usiądź sobie – powiedział Lorhen nie odrywając wzorku od jakiegoś raportu, pocierając zrezygnowany palcami lewą skroń.
Orion usiadł i czekał. I czekał. I czekał. Nie należał do osób niecierpliwych, więc nie zaczął się wiercić, ani pytać, ani nawet nie rzucał mężczyźnie spojrzeń, które mogłyby go zirytować. Skoro miał czekać, mógł to zrobić. Zdziwił się dopiero w momencie, w którym do pokoju zapukała kolejna osoba, która okazała się Finneganem. Nie był pewien, co mag ognia tutaj robił, tym bardziej w tym samym czasie co on, ale kiedy tylko blondyn pojawił się w pomieszczeniu, rycerz uniósł w końcu wzrok znad papierów.
- Cześć, Papużko – prychnął, używając głupiego przezwiska Louriela, choć widząc jak skrzydełka nosa Lorhena zadrgały, natychmiast zostawił mężczyznę w spokoju, spoglądając ze skupieniem na twarz wojskowego.
- Usiądź, Finnegan, mam sprawę do was obu – powiedział rycerz, podnosząc z kupki papierów jeden pergamin, który już wcześniej zdążył dokładnie przestudiować, a który to sprawił mu nie mały kłopot.
- Wczorajszego wieczora otrzymaliśmy wiadomość od Sir Wilhelma. Dotarła do nas z opóźnieniem, ale jak tak teraz myślę, dobrze że tak się stało, będę mógł tak wysłać ludzi, którzy lepiej się znają na przeżyciu w zamieci niż reszta. Otóż, w wiosce Muli od jakichś dwóch tygodni korzystając z Pory Zamieci panoszą się złodzieje. Sir Wilhelm nie może odwołać swoich ludzi z granicy, poprosił więc stolicę o pomoc. Jest to jednak trudny teren i niebezpieczna pora, musiałem więc znaleźć ludzi, którzy będą w stanie sobie z tym poradzić i przy okazji nie poumierać. Całe szczęście jakieś trzy dni temu w pałacu pojawili się ludzie, których i wy pewnie znacie szerzej jako Sigma. Ich dowódca zgodził się już zająć się tą sprawą, poprosił jednak o wsparcie, którym będziecie wy. Orion, znasz te lasy jak nikt inny, będziesz ich przewodnikiem. A ty, Finnegan znasz się na rzeczy, na różnych rzeczach, jako były Gwardzista, wierzę więc że im się przydasz. Chcę jednak byście wzięli tę sprawę na poważnie, w zamieci nie ma wygłupów – zakończył, podnosząc się z krzesła i nakazując im gestem by podążyli za nim.
Wyszli z gabinetu mężczyzny i skierowali się do drugiej części garnizonu, skąd ku zdumieniu Oriona rozbrzmiewała muzyka. Ktoś grał na harmonijce, a druga osoba na flecie, tworząc akompaniament dla wesołej, pełnej wybuchów śmiechu piosenki. Sir Lorhen otworzył jedne z drzwi, a kiedy wszedł do środka, wrzawa wcale nie ucichła, choć jeden z obecnych w pokoju próbował przekrzyczeć całą resztę i uciszyć ich swoim donośnym głosem. Widząc jednak, że to nic nie daje, machnął ręką i stanął tuż obok rycerza, wyciągając rękę na powitanie, przyglądając się przy tym ciekawsko Orionowi i Finniemu. Sam był bardzo przystojnym mężczyzną, o dojrzałych rysach twarzy z męską, krótką, ale zadbaną brodą i półdługich złotych włosach. Był nieco wyższy od maga ognia, a jego postawa pełna była pewności siebie i jakieś charyzmy, której nie sposób było się oprzeć.
- Przyprowadziłem wam wsparcie, Orion was zaprowadzi, a Finnegan jest łebski i ma całkiem sporo ognia w rękach. Można wręcz powiedzieć, że robota pali mu się w rękach – zażartował mężczyzna, choć tak ponurym tonem, że jedynie nowopoznany mężczyzna odważył się roześmiać.
- Mag ognia, huh? – zapytał uprzejmie, z szelmowskim uśmiechem mierząc jednego i drugiego oceniającym spojrzeniem, a kiedy stwierdził, że owszem, podobali mu się, objął ich obu za ramiona i zaprowadził na środek pokoju.
- Hej, tam, wiara! Przymknąć paszcze! Mamy nowe mięsko! – oświadczył radośnie, a po jego słowach na nowo rozbrzmiała fala wiwatów i radosnych pokrzykiwań. Orion niemal poczuł jak zakręciło mu się w głowie, to naprawdę była legendarna jednostka?
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dogryzanie sobie z Orionem chociaż nie było dla niego codziennością i zasadniczo nie wiedział na co sobie może pozwolić przy tym ogólnym obrazie nędzy i rozpaczy jaki budował w jego oczach, nadal było przyjemne. Nazwany więc Papużką uśmiechnął się do niego łobuzersko i zasadniczo tylko przez obecność sir Lorhena nie kontynuował tej pięknej wojny, która wcześniej czy później by się obróciła przeciwko niemu. Niemniej jednak, rezygnując ze słownych utarczek niezwykle zafascynował się dlaczego jego dowódca chciał go widzieć skoro system, który już mniej więcej zdążył rozpracować starał się unikać takich właśnie bezpośrednich kontaktów. Było to podyktowane pewnym delegowaniem uprawnień, zrzuceniem na barki konkretnych osób konkretnych obowiązków i problemów co patrząc wstecz na zmęczenie Sileasa, było rozwiązaniem idealnym. Szybko więc zrozumiał, że z mężczyzną o niebotycznie małych pokładach cierpliwości do całej ich czwórki będzie się widywał sporadycznie, o ile w ogóle. Ten czynnik sprawił właśnie, że zajmując miejsce, przeczesał jeszcze jednym ruchem blond włosy do tyłu po czym zaczął uważnie przyswajać informacje.
Pierwsze informacje dotyczące znajomego nazwiska sprawiły, że zaczął szybko przeczesywać pamięć w poszukiwaniu odpowiedniej twarzy, która… ostatecznie w ogóle go nie ucieszyła. Dowódca pewnego garnizonu który obiecał, że go jeszcze popamiętają jeżeli staną na jego drodze nie był idealnym rozwiązaniem na porę zamieci w której ludzie ginęli bez słuchu. Aż miał dreszcze na myśl stacjonowania pod jego rozkazami dlatego gorąco liczył na dalszą część historii. Szczęśliwie, nie zawiódł się, a słysząc o jednostce powołanej zgodnie przez Cztery Królestwa mocno się zdziwił.
Sigma była mitem. Była żywą legendą. Nikt naprawdę nie wierzył w istnienie jednostki całkowicie autonomicznej, a jednak na tyle zaangażowanej w sprawy wszystkich Królestw, że byłaby zdolna pojawić się na jej terenach i na rozkaz władcy rozwiązywać problematyczne sytuacje. Tymczasem proszę, właśnie mieli z Orionem zostać do niej wcieleni i zrobić coś… Miał dziwne wrażenie, że złodzieje byli tylko przykrywką, że sprawa była dużo bardziej poważniejsza. Inaczej sir Lorhen nie ryzykowałby wysyłania go w warunki do których nie jest kompletnie przyzwyczajony. Zmarszczył więc delikatnie brwi w geście zastanowienia się, nie komentował jednak nic, na razie.
- Nie sądziłem, że ta jednostka istnieje. – Przyznał po całej wypowiedzi w momencie gdy dowódca ewidentnie czekał na jakieś pytania. Po tym stwierdzeniu wymienił się z Orionem spojrzeniem, uśmiechnął się do niego pokrzepiająco po czym podniósł się z miejsca ogromnie ciekaw jak cała ta banda będzie wyglądała.
To co ujrzał nie było nijak adekwatne do tego co sobie wyobrażał.
Przyjemna dla ucha muzyka porywająca do tańca, gwar, zapach fajki i jadła. Ekipa która wydawała się o krok od rozpoczęcia wielkiej zabawy, a wśród nich ten jeden mężczyzna próbujący ich nieskutecznie ogarnąć. Nagle zrobiło się mu ciepło na sercu, przypomniały się ogniska w pałacu i wszyscy Ci cudowni ludzie. Westchnął więc cicho pod nosem, a w momencie przywitania się, uścisnął silną dłoń brodatego blondyna. Jednocześnie jego twarz zamarła w grymasie próby nie wybuchnięcia śmiechem gdy został w taki a nie inny sposób przedstawiony. Spojrzał za to na mężczyznę który się roześmiał i posyłając mu łobuzerski uśmieszek już czuł, że ich poczucie humoru będzie nieznośnie podobne.
- Owszem, stosunkowo niezły. – Przyznał nie chwaląc się, a objęty i poprowadzony z Orionem na środek, z ciekawością przyjrzał się wszystkim tym którym będzie musiał zaufać, których rozkazy w jakimś stopniu będzie musiał wypełniać i o których życie będzie musiał się martwić. Nie do końca się mu podobali aczkolwiek, nie miał wyboru.
- Oj już nie bądźcie dla siebie tacy krytyczni, nie zjemy was. – Zapewnił uroczo. Kłótnie z Lusiem ostatnio rzucały się na jego sarkastyczny ton i chociaż go nie chciał, czasami wychodziło samo od siebie. Tym razem jednak został szturchnięty w bok przez Oriona i zamykając usta przewrócił delikatnie oczami.
- Miło nam. – Poprawił się, a wyswobadzając w żelaznych objęć stanął koło białaska wymieniając się z nim ogromnie znaczącym spojrzeniem. Aż jego jasne oczy błysnęły z zaskoczenia gdy okazało się, że z siłą iskry przeskoczyła między nimi dokładnie ta sama myśl: „coś tu śmierdzi”. Usiedli więc obydwaj koło sobie, a w momencie gdy ucichła muzyka, a brodaty blondyn postanowił przejść do przedstawienia zespołu oraz skrócenia powodu i planu misji.
- Wyruszymy za trzy dni, listę rzeczy do przygotowania przekażę wam jutro rano. Częściowo zaopatrzenie bierzemy na siebie ponieważ sami je musimy posiadać, wy będziecie musieli się zatroszczyć o broń, ubranie i ewentualne rzeczy związane z magią. – Zaczął patrząc przede wszystkim na Finniego jednak jego wzrok, nieco podejrzliwy ale zdecydowanie zaciekawiony, padał też co i rusz na Oriona.
- Celem naszej misji będzie dotarcie do wioski na południowym szlaku, skontaktowanie się z sir Wilhelmem, rozpoznanie terenowe oraz wykrycie i zlikwidowanie problemu. Nasze metody oraz zasady działania zostaną wam wyjaśnione w dniu jutrzejszym. – Kontynuował na co sam blondyn miał dziwne wrażenie, że zasady te nie istniały, a metody do humanitarnych nie należały. Niemniej, był jak nikt z tym opatrzony, do takiej realizacji misji przyzwyczajony i tylko tyle żeby warunki sprzyjały…
- Najgorsza będzie sama podróż, musimy się przygotować na tymczasowe schronienia oraz przemierzać dziennie ustalone z góry odległości w celu dostania się w bezpieczne miejsca. Pogoda uniemożliwia jazdę konną przez co liczę na biegłą współpracę z reniferami. – Uśmiechnął się łobuzersko na co Finni bezgłośnie powtórzył „renifer” i spojrzał z przerażeniem na Oriona. Ten jednak uspokoił go nikłym ruchem ręki na co on odetchnął z ulgą.
- Na ten moment jakieś pytania? – Zapytał na co oni obydwaj pokręcili przecząco głową. Pytania? One się urodzą gdy wreszcie powiedzą im prawdę. Na razie, były to tylko spekulacje i z jego strony, bardzo ostrożne podejście do całej sprawy. Ostatecznie więc, po przywitaniu się ze wszystkimi i jeszcze raz, przypomnieniu kto się czym zajmuje, mogli odejść do swoich obowiązków gdzie w pierwszej kolejności Finni złapał Oriona pod łokieć i pociągnął go w ustronne miejsce.
- Ile o nich wiesz? – Zapytał ale wystarczyły tylko dwa, może trzy niepełne zdania by upewnić się, że sława Sigmę wyprzedziła. – To nie będą złodzieje, nie byle złodzieje. – Przyznał zastanawiając się przez chwilę.
- Orion, musimy tam o siebie dbać. Uwierz mi, nie chcemy się stracić, a później tu wrócić i się narazić tym głąbom… – Uśmiechnął się rozbawiony po czym nagle poczuł ogromny ból w sercu. Lusiu. Kłócili się, owszem. Ale jak miał nagle zacząć żyć bez niego? Tyle dni bez jego oczu czy uśmiechu? Musiał teraz wrócić i koniecznie z nim spokojnie porozmawiać, porządnie przytulić i obrać wreszcie jakąś inną strategię niż sukcesywnego warczenia na siebie. Pytanie tylko, jak?
- Wracasz do Akademii? – Zapytał dość optymistycznie jak na fakt, że zaraz usłyszał za plecami tupanie nogą.
- Wiesz ile ja już na Ciebie czekam?! – Pełen pretensji ton zakończył ich konspiracyjną naradę na co on odwracając się na pięcie posłał jej uroczy uśmieszek.
- Wcale ponieważ byłem tu pierwszy? – Zaświergotał na co zaraz musiał szybko zareagować i wyparować bańkę wody zmierzającą w jego pusty łeb.
Na ten moment, tyle z rozmowy z Lusiem.
Pierwsze informacje dotyczące znajomego nazwiska sprawiły, że zaczął szybko przeczesywać pamięć w poszukiwaniu odpowiedniej twarzy, która… ostatecznie w ogóle go nie ucieszyła. Dowódca pewnego garnizonu który obiecał, że go jeszcze popamiętają jeżeli staną na jego drodze nie był idealnym rozwiązaniem na porę zamieci w której ludzie ginęli bez słuchu. Aż miał dreszcze na myśl stacjonowania pod jego rozkazami dlatego gorąco liczył na dalszą część historii. Szczęśliwie, nie zawiódł się, a słysząc o jednostce powołanej zgodnie przez Cztery Królestwa mocno się zdziwił.
Sigma była mitem. Była żywą legendą. Nikt naprawdę nie wierzył w istnienie jednostki całkowicie autonomicznej, a jednak na tyle zaangażowanej w sprawy wszystkich Królestw, że byłaby zdolna pojawić się na jej terenach i na rozkaz władcy rozwiązywać problematyczne sytuacje. Tymczasem proszę, właśnie mieli z Orionem zostać do niej wcieleni i zrobić coś… Miał dziwne wrażenie, że złodzieje byli tylko przykrywką, że sprawa była dużo bardziej poważniejsza. Inaczej sir Lorhen nie ryzykowałby wysyłania go w warunki do których nie jest kompletnie przyzwyczajony. Zmarszczył więc delikatnie brwi w geście zastanowienia się, nie komentował jednak nic, na razie.
- Nie sądziłem, że ta jednostka istnieje. – Przyznał po całej wypowiedzi w momencie gdy dowódca ewidentnie czekał na jakieś pytania. Po tym stwierdzeniu wymienił się z Orionem spojrzeniem, uśmiechnął się do niego pokrzepiająco po czym podniósł się z miejsca ogromnie ciekaw jak cała ta banda będzie wyglądała.
To co ujrzał nie było nijak adekwatne do tego co sobie wyobrażał.
Przyjemna dla ucha muzyka porywająca do tańca, gwar, zapach fajki i jadła. Ekipa która wydawała się o krok od rozpoczęcia wielkiej zabawy, a wśród nich ten jeden mężczyzna próbujący ich nieskutecznie ogarnąć. Nagle zrobiło się mu ciepło na sercu, przypomniały się ogniska w pałacu i wszyscy Ci cudowni ludzie. Westchnął więc cicho pod nosem, a w momencie przywitania się, uścisnął silną dłoń brodatego blondyna. Jednocześnie jego twarz zamarła w grymasie próby nie wybuchnięcia śmiechem gdy został w taki a nie inny sposób przedstawiony. Spojrzał za to na mężczyznę który się roześmiał i posyłając mu łobuzerski uśmieszek już czuł, że ich poczucie humoru będzie nieznośnie podobne.
- Owszem, stosunkowo niezły. – Przyznał nie chwaląc się, a objęty i poprowadzony z Orionem na środek, z ciekawością przyjrzał się wszystkim tym którym będzie musiał zaufać, których rozkazy w jakimś stopniu będzie musiał wypełniać i o których życie będzie musiał się martwić. Nie do końca się mu podobali aczkolwiek, nie miał wyboru.
- Oj już nie bądźcie dla siebie tacy krytyczni, nie zjemy was. – Zapewnił uroczo. Kłótnie z Lusiem ostatnio rzucały się na jego sarkastyczny ton i chociaż go nie chciał, czasami wychodziło samo od siebie. Tym razem jednak został szturchnięty w bok przez Oriona i zamykając usta przewrócił delikatnie oczami.
- Miło nam. – Poprawił się, a wyswobadzając w żelaznych objęć stanął koło białaska wymieniając się z nim ogromnie znaczącym spojrzeniem. Aż jego jasne oczy błysnęły z zaskoczenia gdy okazało się, że z siłą iskry przeskoczyła między nimi dokładnie ta sama myśl: „coś tu śmierdzi”. Usiedli więc obydwaj koło sobie, a w momencie gdy ucichła muzyka, a brodaty blondyn postanowił przejść do przedstawienia zespołu oraz skrócenia powodu i planu misji.
- Wyruszymy za trzy dni, listę rzeczy do przygotowania przekażę wam jutro rano. Częściowo zaopatrzenie bierzemy na siebie ponieważ sami je musimy posiadać, wy będziecie musieli się zatroszczyć o broń, ubranie i ewentualne rzeczy związane z magią. – Zaczął patrząc przede wszystkim na Finniego jednak jego wzrok, nieco podejrzliwy ale zdecydowanie zaciekawiony, padał też co i rusz na Oriona.
- Celem naszej misji będzie dotarcie do wioski na południowym szlaku, skontaktowanie się z sir Wilhelmem, rozpoznanie terenowe oraz wykrycie i zlikwidowanie problemu. Nasze metody oraz zasady działania zostaną wam wyjaśnione w dniu jutrzejszym. – Kontynuował na co sam blondyn miał dziwne wrażenie, że zasady te nie istniały, a metody do humanitarnych nie należały. Niemniej, był jak nikt z tym opatrzony, do takiej realizacji misji przyzwyczajony i tylko tyle żeby warunki sprzyjały…
- Najgorsza będzie sama podróż, musimy się przygotować na tymczasowe schronienia oraz przemierzać dziennie ustalone z góry odległości w celu dostania się w bezpieczne miejsca. Pogoda uniemożliwia jazdę konną przez co liczę na biegłą współpracę z reniferami. – Uśmiechnął się łobuzersko na co Finni bezgłośnie powtórzył „renifer” i spojrzał z przerażeniem na Oriona. Ten jednak uspokoił go nikłym ruchem ręki na co on odetchnął z ulgą.
- Na ten moment jakieś pytania? – Zapytał na co oni obydwaj pokręcili przecząco głową. Pytania? One się urodzą gdy wreszcie powiedzą im prawdę. Na razie, były to tylko spekulacje i z jego strony, bardzo ostrożne podejście do całej sprawy. Ostatecznie więc, po przywitaniu się ze wszystkimi i jeszcze raz, przypomnieniu kto się czym zajmuje, mogli odejść do swoich obowiązków gdzie w pierwszej kolejności Finni złapał Oriona pod łokieć i pociągnął go w ustronne miejsce.
- Ile o nich wiesz? – Zapytał ale wystarczyły tylko dwa, może trzy niepełne zdania by upewnić się, że sława Sigmę wyprzedziła. – To nie będą złodzieje, nie byle złodzieje. – Przyznał zastanawiając się przez chwilę.
- Orion, musimy tam o siebie dbać. Uwierz mi, nie chcemy się stracić, a później tu wrócić i się narazić tym głąbom… – Uśmiechnął się rozbawiony po czym nagle poczuł ogromny ból w sercu. Lusiu. Kłócili się, owszem. Ale jak miał nagle zacząć żyć bez niego? Tyle dni bez jego oczu czy uśmiechu? Musiał teraz wrócić i koniecznie z nim spokojnie porozmawiać, porządnie przytulić i obrać wreszcie jakąś inną strategię niż sukcesywnego warczenia na siebie. Pytanie tylko, jak?
- Wracasz do Akademii? – Zapytał dość optymistycznie jak na fakt, że zaraz usłyszał za plecami tupanie nogą.
- Wiesz ile ja już na Ciebie czekam?! – Pełen pretensji ton zakończył ich konspiracyjną naradę na co on odwracając się na pięcie posłał jej uroczy uśmieszek.
- Wcale ponieważ byłem tu pierwszy? – Zaświergotał na co zaraz musiał szybko zareagować i wyparować bańkę wody zmierzającą w jego pusty łeb.
Na ten moment, tyle z rozmowy z Lusiem.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion zdecydowanie mógł stwierdzić, że coś było nie tak. W końcu po co taki legendarny oddział jakim była Sigma, chciał się zaangażować w sprawę jakichś kradzieży? Co prawda Pora Zamieci była dostatecznym argumentem, ale kiedy miało się ludzi pokroju Finnegana, który nie miał pojęcia jak przetrwać, a nie żyjąc w kraju, w którym ta pora pojawiała się co rok i większość przeprowadzanych szkoleń Straży Pałacowej dotyczyła przetrwania w tych trudnych warunkach. Dlatego białowłosy jakoś niekoniecznie to wszystko kupił, nie zamierzał się jednak odzywać, w końcu nawet jeśli coś było na rzeczy, oni wcale nie musieli o tym wiedzieć. Zwłaszcza on jeśli miał robić za przewodnika. Słuchał jednak uważnie ustaleń, czując trochę napięcia na myśl o zostawieniu Ezry samego w Akademii i z nierozwiązaną sprawą ich mieszkania, wiedział jednak, że decyzja nie należała do niego.
Kiedy wśród wymienianych spraw wyszła kwestia podróży, Orion uniósł spokojnie rękę, czekając aż mężczyzna skończy swoją wypowiedź i pozwoli mu się odezwać. Zauważył już, że to on był głównym dowódcą a inni, nawet jeśli jeszcze chwilę temu niepoważnie traktowali jego rozkaz uciszenia się, kiedy przyszło do omawiania misji, zachowywali profesjonalizm tak duży, że poza cichym skrzypieniem pióra, kiedy jedna z kobiet zapisywała słowa mężczyzny na kartce, w pomieszczeniu nie było słychać niczego poza głosem blondyna.
- Co do podróży radzę się jeszcze zastanowić, czy lepszym rozwiązaniem nie byłby psi zaprzęg, renifery są silniejsze, ale sanie są cięższe i mniej zwrotne, a to może stanowić kluczowy argument przetrwania – zauważył, ale już zanim skończył mówić, wiedział że jego propozycja obejdzie się bez echa.
- Najpewniej, przyjacielu, niemniej chyba prościej będzie przewieźć kryminalistów z wioski do garnizonu dużymi saniami? – odparł, a Orion musiał w duchu przyznać mu rację. Niemniej zastanawiał się chwilę, a potem wzruszył ramionami.
- Niemniej proponuję mieć jednak w zasięgu szybszy zaprzęg, w razie gdyby trzeba było szybko przekazać jakieś informacje, lub gdyby sytuacja zrobiła się na tyle dramatyczna, że porzucenie sań byłoby jedyną opcją. Te lasy nie są przyjemnym miejscem, zwłaszcza zimą, renifery są przyzwyczajone do podróżowania do nich jak na koniach, podejrzewam jednak, że nie będzie ich więcej niż cztery – dodał, a mężczyzna pogładził się po krótkiej brodzie rozważając propozycję chłopaka.
- Zobaczymy co da się zrobić, tymczasem jeśli nie ma żadnych innych pytań, widzimy się jutro rano. Przynieście wszystko co macie, a co może się przydać, zobaczymy czy czegoś wam nie brakuje – dodał jeszcze, zanim zaczęli się zbierać do wyjścia. Orion nie mógł powiedzieć, że zapamiętał kogokolwiek z tej bandy, a oni nawet nie raczyli się przedstawić! Cóż, nie żeby oni to zrobili, wydawało się jednak, że jak najszybciej chcą wyjechać. Nie dziwił się, im szybciej tym większe prawdopodobieństwo że wszystko nie zdążyło jeszcze zamienić się w lodowy labirynt, choć sądząc po wielkości padających całymi dniami płatków i temperaturach w nocy nie liczyłby na to…
- Najpewniej tyle samo co wszyscy, którzy kiedykolwiek o nich słyszeli, co nie zmienia faktu, że takie legendy nie pojawiają się z powodu zwykłych rabusiów… - westchnął na pytanie Finnegana, zgadzając się z jego tezą. Sprawa nie mogła być aż tak prosta…
- Wiem… Cóż, pewnie nie zdziwi cię jak powiem, że tobie ufam bardziej niż tamtej bandzie – dodał zaraz, trącając go łokciem między żebra. Taka była prawda, nawet jeśli nie zawsze się zgadzali, mimo wszystko Orion nie mógł powiedzieć, że Finniemu nie ufał. Wiedząc przy tym jakie zaufanie pokładał w nim Louriel, nie mógł go zignorować. Co zaś tyczyło się Ezry i samego Lusia… mógł sobie tylko wyobrażać jak książę będzie się martwił…
- Nie, najpierw mam szkolenie – westchnął, przecierając oczy zmęczonym gestem, już widział siebie później po kolejnych godzinach machania mieczem, ale nie narzekał, lubił to a jego mistrz cały czas go chwalił!
- Słuchaj… co do głąbów... – zaczął, ale nie dokończył kiedy dotarł do niego obrażony ton Izabelli, kobiety którą znał z opowieści i garnizonu, a która to stanowiła partnera Finnegana i która stanowiła taki sam czynnik wywołujący zazdrość w Lourielu jak Rafael w Finnim. Chciał powiedzieć blondynowi, by spróbował się z księciem pogodzić zanim wyjadą, ale wolał nie rozmawiać o takich sprawach w towarzystwie, którego nie znał.
- Zostawiam cię w takim razie, do zobaczenia – westchnął klepnąwszy mężczyznę po ramieniu, by odejść do swoich spraw.
Louriel był… rozkojarzony. Przetarł oczy, wzdychając ciężko i opierając czoło o otwarty spis pozycji w jego bibliotece. Nie potrafił się skupić na zadaniu, choć od zawsze to była najprzyjemniejsza część Pory Zamieci. Tylko on, coś gorącego do picia, ciasteczka, które przynosił mu Orion i tony książek, które przeglądał, odkładał, coś czytał od połowy, a potem zapominał się i kończył tomy zanim się spostrzegł, że przecież powinien robić zupełnie co innego. Ale teraz… herbata nie smakowała mu tak jak zawsze i już dawno zdążyła ostygnąć, przypominając mu, że Orion zawsze dbał, by miał ją ciepłą, ciastek nie było, bo zajęty białowłosy mu ich nie przyniósł, a pokojówka przysłana z pałacu jeśli dobrze pamiętał robiła pranie i nie chciał jej przeszkadzać. W ogóle nie bardzo ją lubił jeśli miał być szczery, odzywała się do niego z szacunkiem, albo w ogóle się nie odzywała, nie robiła niczego, o czym by jej nie powiedział, ani z nim nie rozmawiała, nie ufał jej, Finni robił za nią połowę rzeczy, przez co kiedy blondyn nie miał rano czasu cały dzień potem ich sypialnia wyglądała jak pobojowisko, bo Louriel nienauczony, nie wiedział jak zatroszczyć się o to samemu. Jakoś nigdy nie przeszkadzała mu samotność, bo sam ją wybierał, ale kiedy ktoś wybierał ją za niego… nie potrafił się przyzwyczaić do tego, że obok nie było nikogo.
Uniósł głowę, kiedy drzwi do Akademii uchyliły się odrobinę i przez tę szczelinę wcisnął się Orion, wyglądający jakby pobił się z całą zaspą śniegu i przegrał. Śnieg oblepiał go od stóp do głów i tylko dlatego, że był magiem wody, pozbył się szybko lodowatej warstwy ze swojego płaszcza, zaraz też odrzucając kaptur na plecy i potrząsając potarganymi włosami, by ułożyły się na jego głowie. Dojrzał Louriela patrzącego na niego z jakimś niewyraźnym wyrazem twarzy, przez co natychmiast posłał mu mały uśmieszek, wyjmując spod płaszcza papierową, nieco zgniecioną torbę ulubionych ciastek księcia.
- Cześć, pomyślałem że możesz mieć ochotę na coś słodkiego – powiedział, ściągając z siebie zimne ubranie, by odłożyć je na bliski kominka fotel, a torbę na jeden ze stolików. Zaraz też zniknął w kuchni, zabierając po drodze zimną już herbatę Louriela i wrócił po kilku minutach z dwoma parującymi kubkami.
- Porozmawiamy? – zapytał, a książę spragniony towarzystwa przyjaciela natychmiast porzucił zajęcie, przesiadając się, ryjąc się ze swoją chudą sylwetką obok Oriona, na ten sam fotel.
- Jak tam szkolenie? – zapytał spokojnie Louriel sięgając do torby po lukrowane ciastko.
- W porządku, ale nie o mnie chciałem rozmawiać – zauważył, pozwalając księciu na naruszanie jego przestrzeni osobistej, choć było to okropnie niewygodne dla nich obu. – Chciałem raczej porozmawiać o tobie i Finnim. Zauważyłem, że ostatnio ciągle się kłócicie – powiedział łagodnie, a czując jak siedzący obok gad zesztywniał, domyślił się, że musiał być bardzo delikatnym, by nie zranić już i tak nadwątlonych uczuć księcia.
- Ja wcale nie chcę – odpowiedział Louriel po chwili, podciągając nogi pod brodę i chowając kubek w dłoniach. – Ale… ale on… ciągle się czepia o Rafaela i potem opowiada o tej swojej Izce i brzmi jakby lepiej się z nią bawił niż ze mną, no i widziałeś ją? Ona jest taka ładna… I jest silna i zabawna i bardziej otwarta niż ja, nie ma problemu z pracą i na pewno wie jak złożyć swoje ubrania w kostkę – wypalił, mając wrażenie, że ostatnio jego beznadziejność została tylko mocniej uwidoczniona i że nawet coś tak prostego nie dość, że od zawsze go przerastało, tak jeszcze teraz zaczęło przeszkadzać innym, bo nie było Oriona, który te drobne niedoskonałości Lusia korygował swoją obecnością.
- Że niby Finni… z Izabellą? – zdziwił się Orion, spoglądając na przyjaciela z niedowierzaniem. – Przecież on ciebie kocha na zabój i nigdy nie mówił, że interesują go kobiety – zauważył, a Louriel tylko spojrzał na niego smutno.
- Mnie nigdy nie interesowali mężczyźni, a on… on nigdy też nie powiedział, że nie lubi kobiet – stwierdził. – Poza tym, mając do wyboru kogoś takiego jak ona, a kogoś takiego jak ja… - zaczął, ale Orion mu przerwał, kładąc mu niezgrabnie dłoń na głowie.
- Nawet się nie waż z nią porównywać, głąbie. To oczywiste, że jesteście od siebie zupełnie różni, tak samo jak ty czy ja, a jednak to ciebie pokochał, nie mnie – prychnął, czochrając go po włosach, dopóki Louriel nie odstawił kubka na ziemię i rzucił się na niego z zaciętą miną, by rozkopać białe kosmyki przyjaciela. I biliby się pewnie tak i z godzinę, gdyby Orion nie sięgnął po broń ostateczną. Łaskotki!
Kiedy wśród wymienianych spraw wyszła kwestia podróży, Orion uniósł spokojnie rękę, czekając aż mężczyzna skończy swoją wypowiedź i pozwoli mu się odezwać. Zauważył już, że to on był głównym dowódcą a inni, nawet jeśli jeszcze chwilę temu niepoważnie traktowali jego rozkaz uciszenia się, kiedy przyszło do omawiania misji, zachowywali profesjonalizm tak duży, że poza cichym skrzypieniem pióra, kiedy jedna z kobiet zapisywała słowa mężczyzny na kartce, w pomieszczeniu nie było słychać niczego poza głosem blondyna.
- Co do podróży radzę się jeszcze zastanowić, czy lepszym rozwiązaniem nie byłby psi zaprzęg, renifery są silniejsze, ale sanie są cięższe i mniej zwrotne, a to może stanowić kluczowy argument przetrwania – zauważył, ale już zanim skończył mówić, wiedział że jego propozycja obejdzie się bez echa.
- Najpewniej, przyjacielu, niemniej chyba prościej będzie przewieźć kryminalistów z wioski do garnizonu dużymi saniami? – odparł, a Orion musiał w duchu przyznać mu rację. Niemniej zastanawiał się chwilę, a potem wzruszył ramionami.
- Niemniej proponuję mieć jednak w zasięgu szybszy zaprzęg, w razie gdyby trzeba było szybko przekazać jakieś informacje, lub gdyby sytuacja zrobiła się na tyle dramatyczna, że porzucenie sań byłoby jedyną opcją. Te lasy nie są przyjemnym miejscem, zwłaszcza zimą, renifery są przyzwyczajone do podróżowania do nich jak na koniach, podejrzewam jednak, że nie będzie ich więcej niż cztery – dodał, a mężczyzna pogładził się po krótkiej brodzie rozważając propozycję chłopaka.
- Zobaczymy co da się zrobić, tymczasem jeśli nie ma żadnych innych pytań, widzimy się jutro rano. Przynieście wszystko co macie, a co może się przydać, zobaczymy czy czegoś wam nie brakuje – dodał jeszcze, zanim zaczęli się zbierać do wyjścia. Orion nie mógł powiedzieć, że zapamiętał kogokolwiek z tej bandy, a oni nawet nie raczyli się przedstawić! Cóż, nie żeby oni to zrobili, wydawało się jednak, że jak najszybciej chcą wyjechać. Nie dziwił się, im szybciej tym większe prawdopodobieństwo że wszystko nie zdążyło jeszcze zamienić się w lodowy labirynt, choć sądząc po wielkości padających całymi dniami płatków i temperaturach w nocy nie liczyłby na to…
- Najpewniej tyle samo co wszyscy, którzy kiedykolwiek o nich słyszeli, co nie zmienia faktu, że takie legendy nie pojawiają się z powodu zwykłych rabusiów… - westchnął na pytanie Finnegana, zgadzając się z jego tezą. Sprawa nie mogła być aż tak prosta…
- Wiem… Cóż, pewnie nie zdziwi cię jak powiem, że tobie ufam bardziej niż tamtej bandzie – dodał zaraz, trącając go łokciem między żebra. Taka była prawda, nawet jeśli nie zawsze się zgadzali, mimo wszystko Orion nie mógł powiedzieć, że Finniemu nie ufał. Wiedząc przy tym jakie zaufanie pokładał w nim Louriel, nie mógł go zignorować. Co zaś tyczyło się Ezry i samego Lusia… mógł sobie tylko wyobrażać jak książę będzie się martwił…
- Nie, najpierw mam szkolenie – westchnął, przecierając oczy zmęczonym gestem, już widział siebie później po kolejnych godzinach machania mieczem, ale nie narzekał, lubił to a jego mistrz cały czas go chwalił!
- Słuchaj… co do głąbów... – zaczął, ale nie dokończył kiedy dotarł do niego obrażony ton Izabelli, kobiety którą znał z opowieści i garnizonu, a która to stanowiła partnera Finnegana i która stanowiła taki sam czynnik wywołujący zazdrość w Lourielu jak Rafael w Finnim. Chciał powiedzieć blondynowi, by spróbował się z księciem pogodzić zanim wyjadą, ale wolał nie rozmawiać o takich sprawach w towarzystwie, którego nie znał.
- Zostawiam cię w takim razie, do zobaczenia – westchnął klepnąwszy mężczyznę po ramieniu, by odejść do swoich spraw.
Louriel był… rozkojarzony. Przetarł oczy, wzdychając ciężko i opierając czoło o otwarty spis pozycji w jego bibliotece. Nie potrafił się skupić na zadaniu, choć od zawsze to była najprzyjemniejsza część Pory Zamieci. Tylko on, coś gorącego do picia, ciasteczka, które przynosił mu Orion i tony książek, które przeglądał, odkładał, coś czytał od połowy, a potem zapominał się i kończył tomy zanim się spostrzegł, że przecież powinien robić zupełnie co innego. Ale teraz… herbata nie smakowała mu tak jak zawsze i już dawno zdążyła ostygnąć, przypominając mu, że Orion zawsze dbał, by miał ją ciepłą, ciastek nie było, bo zajęty białowłosy mu ich nie przyniósł, a pokojówka przysłana z pałacu jeśli dobrze pamiętał robiła pranie i nie chciał jej przeszkadzać. W ogóle nie bardzo ją lubił jeśli miał być szczery, odzywała się do niego z szacunkiem, albo w ogóle się nie odzywała, nie robiła niczego, o czym by jej nie powiedział, ani z nim nie rozmawiała, nie ufał jej, Finni robił za nią połowę rzeczy, przez co kiedy blondyn nie miał rano czasu cały dzień potem ich sypialnia wyglądała jak pobojowisko, bo Louriel nienauczony, nie wiedział jak zatroszczyć się o to samemu. Jakoś nigdy nie przeszkadzała mu samotność, bo sam ją wybierał, ale kiedy ktoś wybierał ją za niego… nie potrafił się przyzwyczaić do tego, że obok nie było nikogo.
Uniósł głowę, kiedy drzwi do Akademii uchyliły się odrobinę i przez tę szczelinę wcisnął się Orion, wyglądający jakby pobił się z całą zaspą śniegu i przegrał. Śnieg oblepiał go od stóp do głów i tylko dlatego, że był magiem wody, pozbył się szybko lodowatej warstwy ze swojego płaszcza, zaraz też odrzucając kaptur na plecy i potrząsając potarganymi włosami, by ułożyły się na jego głowie. Dojrzał Louriela patrzącego na niego z jakimś niewyraźnym wyrazem twarzy, przez co natychmiast posłał mu mały uśmieszek, wyjmując spod płaszcza papierową, nieco zgniecioną torbę ulubionych ciastek księcia.
- Cześć, pomyślałem że możesz mieć ochotę na coś słodkiego – powiedział, ściągając z siebie zimne ubranie, by odłożyć je na bliski kominka fotel, a torbę na jeden ze stolików. Zaraz też zniknął w kuchni, zabierając po drodze zimną już herbatę Louriela i wrócił po kilku minutach z dwoma parującymi kubkami.
- Porozmawiamy? – zapytał, a książę spragniony towarzystwa przyjaciela natychmiast porzucił zajęcie, przesiadając się, ryjąc się ze swoją chudą sylwetką obok Oriona, na ten sam fotel.
- Jak tam szkolenie? – zapytał spokojnie Louriel sięgając do torby po lukrowane ciastko.
- W porządku, ale nie o mnie chciałem rozmawiać – zauważył, pozwalając księciu na naruszanie jego przestrzeni osobistej, choć było to okropnie niewygodne dla nich obu. – Chciałem raczej porozmawiać o tobie i Finnim. Zauważyłem, że ostatnio ciągle się kłócicie – powiedział łagodnie, a czując jak siedzący obok gad zesztywniał, domyślił się, że musiał być bardzo delikatnym, by nie zranić już i tak nadwątlonych uczuć księcia.
- Ja wcale nie chcę – odpowiedział Louriel po chwili, podciągając nogi pod brodę i chowając kubek w dłoniach. – Ale… ale on… ciągle się czepia o Rafaela i potem opowiada o tej swojej Izce i brzmi jakby lepiej się z nią bawił niż ze mną, no i widziałeś ją? Ona jest taka ładna… I jest silna i zabawna i bardziej otwarta niż ja, nie ma problemu z pracą i na pewno wie jak złożyć swoje ubrania w kostkę – wypalił, mając wrażenie, że ostatnio jego beznadziejność została tylko mocniej uwidoczniona i że nawet coś tak prostego nie dość, że od zawsze go przerastało, tak jeszcze teraz zaczęło przeszkadzać innym, bo nie było Oriona, który te drobne niedoskonałości Lusia korygował swoją obecnością.
- Że niby Finni… z Izabellą? – zdziwił się Orion, spoglądając na przyjaciela z niedowierzaniem. – Przecież on ciebie kocha na zabój i nigdy nie mówił, że interesują go kobiety – zauważył, a Louriel tylko spojrzał na niego smutno.
- Mnie nigdy nie interesowali mężczyźni, a on… on nigdy też nie powiedział, że nie lubi kobiet – stwierdził. – Poza tym, mając do wyboru kogoś takiego jak ona, a kogoś takiego jak ja… - zaczął, ale Orion mu przerwał, kładąc mu niezgrabnie dłoń na głowie.
- Nawet się nie waż z nią porównywać, głąbie. To oczywiste, że jesteście od siebie zupełnie różni, tak samo jak ty czy ja, a jednak to ciebie pokochał, nie mnie – prychnął, czochrając go po włosach, dopóki Louriel nie odstawił kubka na ziemię i rzucił się na niego z zaciętą miną, by rozkopać białe kosmyki przyjaciela. I biliby się pewnie tak i z godzinę, gdyby Orion nie sięgnął po broń ostateczną. Łaskotki!
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Poranek który stawał się wypracowaną już rutyną, w przeciwieństwie do tej poprzedniej nie sprawiał mu w ogóle nieprzyjemności. Z Orionem budzili się najczęściej w tym samym momencie, odrobinę wcześniej niż by powinni i wymieniając się pieszczotami, porządnym przytuleniem i słowami pełnymi czułości, sprawiali że na ich ustach na trwałe gościły uśmiechy. Dopiero po tym wstawali, ubierali się i po porannej toalecie szli zjeść wspólne śniadanie. To zależne od humorków drugiej, naczelnej pary, jedli albo w dwójkę albo w czwórkę. Standardowo jednak było ono pełne rozmów i delikatnych gestów, masy uśmiechów i słodkich całusów w policzek. Po tym rozchodzili się do swoich obowiązków i tu również nie zawsze obchodziło się spokojnie. Wychodząc jednocześnie z Akademii zawsze, ile tylko zdołali, rzucali w siebie śnieżkami albo słodkimi słówkami. Och, jak on zaczynał wielbić swoją nową rzeczywistość!
Tego dnia było podobnie z tą drobną różnicą, że on zaczynał później. Jego droga Szefowa jak zaczął ją z przekąsem nazywać, poprosiła go żeby przyszedł dopiero na zajęcia z emisji głosu ponieważ jej wielki festiwal muzyki nad którym pracowali wszyscy w pocie czoła wymagał zaangażowania w śpiewie wszystkich. Nie widziało się mu to, on nucił jedynie leżąc w balii i to tylko pod warunkiem, że Oriona nie było no ale co miał zrobić? Nie będzie się przecież kłócił skoro płaca odpowiadała wysokości jego odpowiedzialności za kompozycje. Żył więc ze spokojną głową i tylko lekko obolały.
Wychodząc z Akademii spojrzał nieco zatroskany na Louriela siedzącego w pozycji smutnej kluski w fotelu. Westchnął ciężko nie wiedząc jeszcze jak mógłby go pocieszyć dlatego jedynie zaczepiając go tekstem czy nie miał na coś ochoty żeby mu kupił jak będzie wracał – obydwaj byli w domu przeważnie wcześniej niż ich drugie połówki – wyszedł posyłając mu ciepły uśmiech.
A później oberwał tym białym g**nem!
Tak! Ostatnimi czasy śnieg stawał się nie do zniesienia wdzierając się mu pod warstwy ubrań, dotykając jego delikatnej na zimno skóry i wprawiając go w drżenie. Nienawidził go jak tak wiał, padał, przyklejał się i świat zasłaniał! Ale! Wycwanił się ostatnimi czasy i pożytkując swoją moc oraz ćwicząc opanowanie nad płomieniami, osłaniał się grubą powłoką tak paskudnie gorącego powietrza, że nic do niego nie docierało. W Teatrze nieco się dziwili jakim prawem przychodził suchy i taki nie zmarznięty czego im nie zdradzał, za to przed wiecznie zmarzniętym Finnim chodził jak dumny paw. Był geniuszem zbrodni magii ognia i śmiał się pod nosem jak taki właśnie geniusz!
Cały dzień minął mu intensywnie. Śpiew, gra, później pomagał nieco z tłem do przedstawienia. Załatwił jeszcze sprawę ze stolarzem który zafascynowany projektami mebli zza gór wykonywał dla nich stoły po czym wracając do domu zauważył pewną blond kuleczkę śniegu wraz z blond roześmianą kobietą która w najlepsze kpiła ze swojego zmarzniętego partnera. Opuścił więc gardę, ciepłe powietrze i od razu obrywając w twarz zaklął jak szewc.
- No jak ja nienawidzę tej pogody! Kto to kurde wymyślił! Dlaczego nie mieszkamy nadal na pustyni?! – Zaczął kopiąc namiętnie jakąś zaspę na co Izka zostawiła wreszcie Finniego i obydwaj, mogli otoczyć się warstewką ciepła.
- Jak tam? – Zapytał otrzepując się na tyle na ile rosnąca temperatura jego otoczenia jeszcze mu pozwalała.
- Coś wcześniej dzisiaj skończyłeś. Izkonator Cię wypuścił ze szponów? – Zapytał rozbawiony na co Finni również się zaśmiał.
- Nieco bardziej skomplikowana sprawa. Lorhan mnie wysyła poza miasto.
- W taką pogodę? Po kiego? Znaczy, świetny sposób na pozbycie się ciała ale nadal, aż tak ma nas dosyć? – Zażartował na co Finni również się zaśmiał.
- O dziwo na misję ale to Ci Orion wyjaśni… – Przyznał na co oberwał tak podejrzliwym spojrzeniem, że musiał zrobić spory krok w bok, zachowując dla siebie bezpieczną przestrzeń. Ratunkiem dla niego przed dalszymi tłumaczeniami się i wkopywaniem okazały się rosnące przed nimi mury Akademii i propozycja zjedzenia wspólnie posiłku.
Tego jednak co zastali za drzwiami obydwaj się nie spodziewali.
Czerwony jak burak, zapłakany Louriel który wraz ze spazmami śmiechu wił się pod siedzącym nad nim Orionem. Tarzali się tak po całym holu, a oni dwaj, spokojnie się rozbierając i wygaszając płomienną aurę, wodzili za nimi spojrzeniem. Przynajmniej do momentu aż Lusiu nie spojrzał na Finnegana, który momentalnie drgnął.
- No już już! Oddaj mi go! – Zaśmiał się podchodząc do nich i lekko szturchając Oriona zmusił go do odpuszczenia gadowi. Po tym przykucnął przy Lusiu i pocierając mu policzku zgarnął nich łzy.
- Dzień dobry, Perełko. – Mruknął z miną ewidentnej chęci nie kłócenia się dzisiaj. – Bardzo Cię molestował czy pojawiłem się w miarę na czas?
Po zdjęciu z siebie płaszcza i powieszeniu go przy kominku, Ezra przeczesał jeszcze włosy po czym podszedł do siedzącego na ziemi Oriona i mocno go przytulił za szyję. Cmoknął go przy tym w policzek i uśmiechając się szeroko zaczął się o niego ocierać.
- Byłem dzisiaj u stolarza, nasze meble wyglądają przecudownie! Staruszek stwierdził, że będzie chciał takie wprowadzić bo już dwóch innych klientów się zainteresowało. Tylko muszę mu wyjaśnić jak się przy tym je. – Zaczął rozbawiony po czym zaczął lekko uciskać jego ramiona.
- Finni się już wygadał, kiedy chcesz porozmawiać? – Zapytał konspiracyjnie rzucając spojrzenie papużkom. Tyle wystarczyło żeby Orion się podniósł i obejmując go za ramiona poprowadził go do kuchni gdzie zabrali się za przygotowanie jedzenia dla wszystkich. Z tym jednak komfortem, że Finni i Lusiu do nich nie zaglądali.
- Złodzieje? – Dopytał gdy Orion skończył mu wyjaśniać stojąc od kilkunastu minut opartym tyłem o blat i lekko przygryzając kciuk. – Śmierdzi ściemą aż do pałacu ognia. Taki oddział wezwany do zwykłych złodziei? Wysłaliby straż pałacową i by zrobili to skutecznie i bezpiecznie. – Przyznał lekko podenerwowany na co otrzymał ciepłego całusa w czoło i ten wzrok pod którym miękły mu kolana.
- Nie patrz tak! Jestem zmartwiony. O, tu mnie boli. – Powiedział kładąc dłonie na żołądku po czym przeniósł na serce. – Nigdy się nie przejmowałem kimś innym… – Westchnął dla swojego usprawiedliwienia po czym wtulił się w jego pierś.
- Będę się martwił aż nie wrócisz. To nie tak, że nie ufam Twoim umiejętnością! Po prostu…! Widzisz jaka tam jest pogoda? No i na razie nic wam nie powiedzieli! Będę… będę musiał Cię wyposażyć! – Jęknął na co znowu został pocałowany, tym razem słodko i prosto w usta. Uśmiechnął się więc cały rozmarzony zaciskając dłonie na jego ubraniu.
- Dam Ci mój haladie, sztylet obosieczny, nóż myśliwski i mam jeszcze sztylet o bardzo krótkiej rękojeści ale pokażę Ci jaki jest użyteczny. – Zaczął wymieniać na co został pocałowany drugi, trzeci i czwarty raz. Nadmuchał więc policzki po czym westchnął ciężko.
- Nie będę mógł spać dopóki nie wrócisz. – Mruknął wtulając się w niego mocno, zamykając oczy i wsłuchując w jego serce. Wcale ale to wcale nie przeszkadzał w gotowaniu! Wcale!
Ratując Lusia z opresji po chwili pomógł mu wstać i uśmiechając się do niego zaczął zaczesywać mu włosy. Po chwili rozplątał mu kilka drobnych kołtunów, założył kilka kosmyków za szpiczaste ucho i zdjął te włoski które oplatały rogi. Dopiero wtedy pochylił się nad nim i cmoknął go w czoło.
- Jak Ci minął dzień? – Zapytał starając się wybadać teren ale widząc jak ten zaczyna uciekać od niego spojrzeniem westchnął cicho. Położył mu dłonie na ramionach i delikatnie je gładząc zjechał w dół aż do jego dłoni. Chwycił je i kładąc jedną na swoim ramieniu, drugą zaciskając w swojej, położył mu swoją wolną rękę w pasie i delikatnie do siebie przyciągając zaczął się kołysać w rytm lecącej mu w głowie muzyki.
- Dasz się przeprosić? Niepotrzebnie się uniosłem rano. – Przyznał całując delikatnie trzymaną dłoń, nie przestawał przy tym dreptać w miejscu, kołysząc nimi nie nachalnie. – Wiem, za każdym razem to jest tak samo bezowocne. Już nawet nie wnikam w to czyja to wina, o ile czyjakolwiek. – Dodał po chwili pochylając się nad nim żeby oprzeć się nosem o jego czoło. To lekko potarł i kierując ponownie oczy w te jego, przypominające czyste niebo nad pustynią, posłał mu ponownie ciepły uśmiech.
- Wyglądasz jakbyś zjadł co najmniej dwa ciasteczka! – Stwierdził nagle przyciągając go mocno do siebie i zmuszając do oparcia się o jego pierś. Jego dłoń w tym czasie powędrowała niżej i zatrzymując się na jego krzyżu, nie pozwalał się odsunąć. – Chociaż nie. Zdecydowanie trzy ciasteczka. – Zamruczał gardłowo po czym nagle złapał go za boczki, wcale nie wystające! Ale gdy je tak ścisnął to się łatwo pokazały co początkowo musiało nieźle wytrącić gada z pantałyku. Niemniej, szybko się opamiętał i zaczął się mu wyrywać na co Finni nie miał innego wyjścia, zastępując Oriona to on stał się łaskotkowym oprawcą.
Nie torturował go jednak długo. Wystarczyło usłyszeć ten perlisty śmiech żeby zrobiło się mu cieplej na sercu i zdecydowanie spokojniej na żołądku. Złapał go szybko za tyłek i mocno podsadzając zmusił go do objęcia go nogami w pasie. W takiej pozycji zabrał nadal chichrającego się pod nosem gada do ich sypialni gdzie od razu siadł na łóżku sadzając go na swoich kolanach. W tym momencie nie spodziewał się ujrzeć w jego oczach wątpliwości na które jedynie oparł się czołem o jego pierś i przymknął oczy.
- Chciałbym z Tobą porozmawiać ale słowa nie pisnę dopóki się do mnie nie uśmiechniesz. – Mruknął zaborczo na co ponownie dostrzegł pewną obawę. Przekręcił więc głowę na bok jak szczeniaczek i wydymając usta czekał na całusa. Po nim przytulił go wygodnie do siebie po czym zaczął gładzić po plecach żeby go skutecznie uspokoić. Poza tym sam potrzebował porządnego wsparcia bo jak cała misja sama w sobie zaczynała śmierdzieć poważną niewiedzą tak mocno zaczynał martwić się o swoją wytrzymałość. Na spanie w wątpliwych warunkach, ograniczone zasoby i wartką akcję mógł sobie pozwolić na pustyni będącej jego całym życiem, nie w tej zamieci. I chyba tylko myśl, że będzie miał obok siebie Oriona go uspokajała.
- Spokojnie. Nie chodzi o nas, nie bezpośrednio. Chciałem tylko Cię przeprosić za swoje zachowanie, to co chce przegadać jest nieco… inne. – Zapewnił chociaż chyba bardziej sam siebie w tym, że między nimi nic się nie zmienia, nadal będą się kochać.
Czując chude palce wplatające się w jego włosy, coś co tak mocno uwielbiał, zamruczał cicho i nie odrywając się od niego przez dłuższą chwilę dał im czas na te niewinne, całkowicie pozbawione podtekstu seksualnego pieszczoty. Uśmiechał się przy tym delikatnie i dopiero gdy poczuł całkowitą pewność, odsunął się od niego.
- Sir Lorhan chce mnie wysłać na misję pod granicę z Krajem Powietrza. Nie wiem ile tam spędzę i… – Zawahał się. – Co zasadniczo będę musiał zrobić. Ale zostałem definitywnie wybrany przez magię ognia. – Przyznał, a widząc jego ogromne pytające spojrzenie zaczął powoli wszystko tłumaczyć, nie ujmując mu ani jednej wątpliwości czy rozważania jakie przyszło mu do głowy w trakcie całego dnia. Nie chciał go martwić ale brak możliwości omówienia tego z kimś, później pewnie dorwie Oriona, by go rozniósł. W tym momencie nie liczyło się to, że są w wątpliwym stanie emocjonalnym, skłóceni. Myślał o tej bezbłędnej kalkulacji, chłodnym podejściu i niekonwencjonalnym spojrzeniu jakie książę prezentował. To natomiast czego nie spodziewał się dostać, a zostało mu to wręcz wiadrem na głowę wylane to gwałtowna czułość i silne przytulenie.
- Och kochanie, nic mi nie będzie. Będzie ze mną Orion. Chodzi tylko o to… ja nie czuje się przygotowany do takiej wyprawy, nie wiem jak mógłby nie stanowić kuli u nogi zespołu. Chyba… po raz pierwszy w życiu się boję. Możesz mnie trochę poprzytulać?
Tego dnia było podobnie z tą drobną różnicą, że on zaczynał później. Jego droga Szefowa jak zaczął ją z przekąsem nazywać, poprosiła go żeby przyszedł dopiero na zajęcia z emisji głosu ponieważ jej wielki festiwal muzyki nad którym pracowali wszyscy w pocie czoła wymagał zaangażowania w śpiewie wszystkich. Nie widziało się mu to, on nucił jedynie leżąc w balii i to tylko pod warunkiem, że Oriona nie było no ale co miał zrobić? Nie będzie się przecież kłócił skoro płaca odpowiadała wysokości jego odpowiedzialności za kompozycje. Żył więc ze spokojną głową i tylko lekko obolały.
Wychodząc z Akademii spojrzał nieco zatroskany na Louriela siedzącego w pozycji smutnej kluski w fotelu. Westchnął ciężko nie wiedząc jeszcze jak mógłby go pocieszyć dlatego jedynie zaczepiając go tekstem czy nie miał na coś ochoty żeby mu kupił jak będzie wracał – obydwaj byli w domu przeważnie wcześniej niż ich drugie połówki – wyszedł posyłając mu ciepły uśmiech.
A później oberwał tym białym g**nem!
Tak! Ostatnimi czasy śnieg stawał się nie do zniesienia wdzierając się mu pod warstwy ubrań, dotykając jego delikatnej na zimno skóry i wprawiając go w drżenie. Nienawidził go jak tak wiał, padał, przyklejał się i świat zasłaniał! Ale! Wycwanił się ostatnimi czasy i pożytkując swoją moc oraz ćwicząc opanowanie nad płomieniami, osłaniał się grubą powłoką tak paskudnie gorącego powietrza, że nic do niego nie docierało. W Teatrze nieco się dziwili jakim prawem przychodził suchy i taki nie zmarznięty czego im nie zdradzał, za to przed wiecznie zmarzniętym Finnim chodził jak dumny paw. Był geniuszem zbrodni magii ognia i śmiał się pod nosem jak taki właśnie geniusz!
Cały dzień minął mu intensywnie. Śpiew, gra, później pomagał nieco z tłem do przedstawienia. Załatwił jeszcze sprawę ze stolarzem który zafascynowany projektami mebli zza gór wykonywał dla nich stoły po czym wracając do domu zauważył pewną blond kuleczkę śniegu wraz z blond roześmianą kobietą która w najlepsze kpiła ze swojego zmarzniętego partnera. Opuścił więc gardę, ciepłe powietrze i od razu obrywając w twarz zaklął jak szewc.
- No jak ja nienawidzę tej pogody! Kto to kurde wymyślił! Dlaczego nie mieszkamy nadal na pustyni?! – Zaczął kopiąc namiętnie jakąś zaspę na co Izka zostawiła wreszcie Finniego i obydwaj, mogli otoczyć się warstewką ciepła.
- Jak tam? – Zapytał otrzepując się na tyle na ile rosnąca temperatura jego otoczenia jeszcze mu pozwalała.
- Coś wcześniej dzisiaj skończyłeś. Izkonator Cię wypuścił ze szponów? – Zapytał rozbawiony na co Finni również się zaśmiał.
- Nieco bardziej skomplikowana sprawa. Lorhan mnie wysyła poza miasto.
- W taką pogodę? Po kiego? Znaczy, świetny sposób na pozbycie się ciała ale nadal, aż tak ma nas dosyć? – Zażartował na co Finni również się zaśmiał.
- O dziwo na misję ale to Ci Orion wyjaśni… – Przyznał na co oberwał tak podejrzliwym spojrzeniem, że musiał zrobić spory krok w bok, zachowując dla siebie bezpieczną przestrzeń. Ratunkiem dla niego przed dalszymi tłumaczeniami się i wkopywaniem okazały się rosnące przed nimi mury Akademii i propozycja zjedzenia wspólnie posiłku.
Tego jednak co zastali za drzwiami obydwaj się nie spodziewali.
Czerwony jak burak, zapłakany Louriel który wraz ze spazmami śmiechu wił się pod siedzącym nad nim Orionem. Tarzali się tak po całym holu, a oni dwaj, spokojnie się rozbierając i wygaszając płomienną aurę, wodzili za nimi spojrzeniem. Przynajmniej do momentu aż Lusiu nie spojrzał na Finnegana, który momentalnie drgnął.
- No już już! Oddaj mi go! – Zaśmiał się podchodząc do nich i lekko szturchając Oriona zmusił go do odpuszczenia gadowi. Po tym przykucnął przy Lusiu i pocierając mu policzku zgarnął nich łzy.
- Dzień dobry, Perełko. – Mruknął z miną ewidentnej chęci nie kłócenia się dzisiaj. – Bardzo Cię molestował czy pojawiłem się w miarę na czas?
Po zdjęciu z siebie płaszcza i powieszeniu go przy kominku, Ezra przeczesał jeszcze włosy po czym podszedł do siedzącego na ziemi Oriona i mocno go przytulił za szyję. Cmoknął go przy tym w policzek i uśmiechając się szeroko zaczął się o niego ocierać.
- Byłem dzisiaj u stolarza, nasze meble wyglądają przecudownie! Staruszek stwierdził, że będzie chciał takie wprowadzić bo już dwóch innych klientów się zainteresowało. Tylko muszę mu wyjaśnić jak się przy tym je. – Zaczął rozbawiony po czym zaczął lekko uciskać jego ramiona.
- Finni się już wygadał, kiedy chcesz porozmawiać? – Zapytał konspiracyjnie rzucając spojrzenie papużkom. Tyle wystarczyło żeby Orion się podniósł i obejmując go za ramiona poprowadził go do kuchni gdzie zabrali się za przygotowanie jedzenia dla wszystkich. Z tym jednak komfortem, że Finni i Lusiu do nich nie zaglądali.
- Złodzieje? – Dopytał gdy Orion skończył mu wyjaśniać stojąc od kilkunastu minut opartym tyłem o blat i lekko przygryzając kciuk. – Śmierdzi ściemą aż do pałacu ognia. Taki oddział wezwany do zwykłych złodziei? Wysłaliby straż pałacową i by zrobili to skutecznie i bezpiecznie. – Przyznał lekko podenerwowany na co otrzymał ciepłego całusa w czoło i ten wzrok pod którym miękły mu kolana.
- Nie patrz tak! Jestem zmartwiony. O, tu mnie boli. – Powiedział kładąc dłonie na żołądku po czym przeniósł na serce. – Nigdy się nie przejmowałem kimś innym… – Westchnął dla swojego usprawiedliwienia po czym wtulił się w jego pierś.
- Będę się martwił aż nie wrócisz. To nie tak, że nie ufam Twoim umiejętnością! Po prostu…! Widzisz jaka tam jest pogoda? No i na razie nic wam nie powiedzieli! Będę… będę musiał Cię wyposażyć! – Jęknął na co znowu został pocałowany, tym razem słodko i prosto w usta. Uśmiechnął się więc cały rozmarzony zaciskając dłonie na jego ubraniu.
- Dam Ci mój haladie, sztylet obosieczny, nóż myśliwski i mam jeszcze sztylet o bardzo krótkiej rękojeści ale pokażę Ci jaki jest użyteczny. – Zaczął wymieniać na co został pocałowany drugi, trzeci i czwarty raz. Nadmuchał więc policzki po czym westchnął ciężko.
- Nie będę mógł spać dopóki nie wrócisz. – Mruknął wtulając się w niego mocno, zamykając oczy i wsłuchując w jego serce. Wcale ale to wcale nie przeszkadzał w gotowaniu! Wcale!
Ratując Lusia z opresji po chwili pomógł mu wstać i uśmiechając się do niego zaczął zaczesywać mu włosy. Po chwili rozplątał mu kilka drobnych kołtunów, założył kilka kosmyków za szpiczaste ucho i zdjął te włoski które oplatały rogi. Dopiero wtedy pochylił się nad nim i cmoknął go w czoło.
- Jak Ci minął dzień? – Zapytał starając się wybadać teren ale widząc jak ten zaczyna uciekać od niego spojrzeniem westchnął cicho. Położył mu dłonie na ramionach i delikatnie je gładząc zjechał w dół aż do jego dłoni. Chwycił je i kładąc jedną na swoim ramieniu, drugą zaciskając w swojej, położył mu swoją wolną rękę w pasie i delikatnie do siebie przyciągając zaczął się kołysać w rytm lecącej mu w głowie muzyki.
- Dasz się przeprosić? Niepotrzebnie się uniosłem rano. – Przyznał całując delikatnie trzymaną dłoń, nie przestawał przy tym dreptać w miejscu, kołysząc nimi nie nachalnie. – Wiem, za każdym razem to jest tak samo bezowocne. Już nawet nie wnikam w to czyja to wina, o ile czyjakolwiek. – Dodał po chwili pochylając się nad nim żeby oprzeć się nosem o jego czoło. To lekko potarł i kierując ponownie oczy w te jego, przypominające czyste niebo nad pustynią, posłał mu ponownie ciepły uśmiech.
- Wyglądasz jakbyś zjadł co najmniej dwa ciasteczka! – Stwierdził nagle przyciągając go mocno do siebie i zmuszając do oparcia się o jego pierś. Jego dłoń w tym czasie powędrowała niżej i zatrzymując się na jego krzyżu, nie pozwalał się odsunąć. – Chociaż nie. Zdecydowanie trzy ciasteczka. – Zamruczał gardłowo po czym nagle złapał go za boczki, wcale nie wystające! Ale gdy je tak ścisnął to się łatwo pokazały co początkowo musiało nieźle wytrącić gada z pantałyku. Niemniej, szybko się opamiętał i zaczął się mu wyrywać na co Finni nie miał innego wyjścia, zastępując Oriona to on stał się łaskotkowym oprawcą.
Nie torturował go jednak długo. Wystarczyło usłyszeć ten perlisty śmiech żeby zrobiło się mu cieplej na sercu i zdecydowanie spokojniej na żołądku. Złapał go szybko za tyłek i mocno podsadzając zmusił go do objęcia go nogami w pasie. W takiej pozycji zabrał nadal chichrającego się pod nosem gada do ich sypialni gdzie od razu siadł na łóżku sadzając go na swoich kolanach. W tym momencie nie spodziewał się ujrzeć w jego oczach wątpliwości na które jedynie oparł się czołem o jego pierś i przymknął oczy.
- Chciałbym z Tobą porozmawiać ale słowa nie pisnę dopóki się do mnie nie uśmiechniesz. – Mruknął zaborczo na co ponownie dostrzegł pewną obawę. Przekręcił więc głowę na bok jak szczeniaczek i wydymając usta czekał na całusa. Po nim przytulił go wygodnie do siebie po czym zaczął gładzić po plecach żeby go skutecznie uspokoić. Poza tym sam potrzebował porządnego wsparcia bo jak cała misja sama w sobie zaczynała śmierdzieć poważną niewiedzą tak mocno zaczynał martwić się o swoją wytrzymałość. Na spanie w wątpliwych warunkach, ograniczone zasoby i wartką akcję mógł sobie pozwolić na pustyni będącej jego całym życiem, nie w tej zamieci. I chyba tylko myśl, że będzie miał obok siebie Oriona go uspokajała.
- Spokojnie. Nie chodzi o nas, nie bezpośrednio. Chciałem tylko Cię przeprosić za swoje zachowanie, to co chce przegadać jest nieco… inne. – Zapewnił chociaż chyba bardziej sam siebie w tym, że między nimi nic się nie zmienia, nadal będą się kochać.
Czując chude palce wplatające się w jego włosy, coś co tak mocno uwielbiał, zamruczał cicho i nie odrywając się od niego przez dłuższą chwilę dał im czas na te niewinne, całkowicie pozbawione podtekstu seksualnego pieszczoty. Uśmiechał się przy tym delikatnie i dopiero gdy poczuł całkowitą pewność, odsunął się od niego.
- Sir Lorhan chce mnie wysłać na misję pod granicę z Krajem Powietrza. Nie wiem ile tam spędzę i… – Zawahał się. – Co zasadniczo będę musiał zrobić. Ale zostałem definitywnie wybrany przez magię ognia. – Przyznał, a widząc jego ogromne pytające spojrzenie zaczął powoli wszystko tłumaczyć, nie ujmując mu ani jednej wątpliwości czy rozważania jakie przyszło mu do głowy w trakcie całego dnia. Nie chciał go martwić ale brak możliwości omówienia tego z kimś, później pewnie dorwie Oriona, by go rozniósł. W tym momencie nie liczyło się to, że są w wątpliwym stanie emocjonalnym, skłóceni. Myślał o tej bezbłędnej kalkulacji, chłodnym podejściu i niekonwencjonalnym spojrzeniu jakie książę prezentował. To natomiast czego nie spodziewał się dostać, a zostało mu to wręcz wiadrem na głowę wylane to gwałtowna czułość i silne przytulenie.
- Och kochanie, nic mi nie będzie. Będzie ze mną Orion. Chodzi tylko o to… ja nie czuje się przygotowany do takiej wyprawy, nie wiem jak mógłby nie stanowić kuli u nogi zespołu. Chyba… po raz pierwszy w życiu się boję. Możesz mnie trochę poprzytulać?
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To był zdecydowanie cios poniżej jakiegokolwiek pasa! Louriel miał okropne łaskotki, zwłaszcza po bokach i kiedy tylko Orion rzucił się na niego z tańczącymi paluszkami, śmiech księcia rozszedł się po hallu Akademii, a był to dźwięk, którego mury tego przybytku dawno nie słyszały. Nawet sam książę, choć nienawidził kiedy przyjaciel to robił, w końcu poczuł jak to zbierające się w nim nieustępliwe napięcie w końcu zaczęło powoli z niego spływać. Nawet nie wiedział, w którym momencie on i białowłosy znaleźli się na ziemi, walcząc zawzięcie o dominację i to, kto znajdzie się na górze, Louriel by w końcu złapać Oriona za nadgarstki i powstrzymać go przed dalszymi torturami, czy sam młodszy chłopak, by dalej atakować wrażliwe boki gadziego ciała. Ostatecznie jednak to Orion okazał się znacznie silniejszy od szlacheckiej gadziej pierdoły i z zadowolonym z siebie uśmieszkiem łaskotał go po brzuchu, sprawiając że łzy spłynęły z błękitnych oczu, a sam Louriel zaczął go błagać by w końcu się zlitował i go wypuścił.
Uratowało go pojawienie się Finnegana i Ezry i choć natychmiast poczuł falę tęsknoty za ciepłem uśmiechu blondyna, kiedy usłyszał jego głos, wyrażający więcej niż chciał, nie potrafił powstrzymać płonącej mu w sercu nadziei. Czy to, że w ogóle do niego zagadał znaczyło, że już nie chciał się kłócić?
- Pięć minut wcześniej byłoby idealnie – odpowiedział ostrożnie, a kiedy w odpowiedzi otrzymał ciepły uśmiech i silne dłonie, które pomogły mu wstać, niemal się rozkleił z uczucia zalewającej go ulgi. Nadal był niepewny, bo to wcale nie znaczyło, że kiedy zostaną sami znów się nie zacznie, ale póki dostał choć odrobinę tej czułości, której tak bardzo mu brakowało, zamierzał z niej korzystać.
Zadrżał delikatnie, kiedy ręce mężczyzny zsunęły się na jego dłonie, a potem westchnął cicho gdy druga ręka blondyna oplotła go w pasie i przyciągnęła do ciepłego torsu. Słysząc przeprosiny, spojrzał mu w oczy kiwając twierdząco głową.
- Ja też przepraszam, nie zachowałem się wcale lepiej – westchnął, czując delikatny dotyk, a potem mięknąc do końca pod tym pięknym, pełnym szczerych uczuć uśmiechem. Oh, jak on go kochał! Jak za nim szalał i jak mocno pragnął by między nimi znów wszystko było po staremu, bez tego napięcia, bez udowadniania sobie na siłę tego, o czym przecież wiedzieli i co w ogóle pchało ich w swoje ramiona.
- Hej! – rzucił oburzony, czując ręce mężczyzny łapiące go za wcale nie wystające boczki! Jednak jego obrażona mina nie podziałała, więc szybko zaczął się wyrywać z jego barbarzyńskiego uścisku, za co znów został potraktowany łaskotkami.
- Fi-Fi-Finni! – krzyczał, nie potrafiąc opanować śmiechu dopóki blondyn z tak uroczym wyrazem twarzy nie zostawił go w spokoju, przenosząc jednak ręce na jego pośladki. Książę niemal natychmiast poczuł uderzenie gorąca, ale chętnie podskoczył w ramionach maga ognia, oplatając go nogami w pasie i przytulając się do niego z całej siły, kiedy niósł go do książęcej sypialni.
Posadzony na kolanach mężczyzny, wcale nie zamierzał się odsuwać. Miał wrażenie, że przez tę chwilę głupiej zabawy, znów między nimi było w porządku i chciał tę chwilę zachować jak najdłużej w nienaruszonym stanie. Dopiero widząc jego minę, poczuł wątpliwości, które odmalowały się na jego twarzy i w gadzich oczach, a które to blondyn od razu spostrzegł. Ale skoro kazał mu się do siebie uśmiechnąć, to znaczyło, że naprawdę mu zależało, by poprawić ich relację, prawda? On też chciał, dlatego bez wahania pocałował go w policzek, a potem posłał najładniejszy i najszczerszy uśmiech na jaki było go stać.
Przytulony, odpowiedział tym samym, gładząc go po spiętych ramionach. Kiedy już pozbył się wątpliwości i przeświadczenia, że za zakrętem czaiła się kolejna kłótnia, wyczuł jak mocno Finni był spięty i że coś zdecydowanie zaprzątało mu głowę. Zmartwiony, zaczął go pocieszać, głaszcząc po policzku i po chwili wplatając palce w jego włosy. Uwielbiał to robić i choć sam był tym zaskoczony, nawet nie wiedział jak bardzo brakowało mu tej zwykłej, pozbawionej drugiego dna pieszczoty. Dlatego też był bardzo szczęśliwy, kiedy Finni tak po prostu pozwolił im na chwilę tej czułości zanim przeszedł do niewątpliwie trudnego tematu.
Słysząc o misji, w takich warunkach pogodowych, Louriel wciągnął głośno powietrze nosem, a jego oczy otworzyły się szeroko, wgapiając się ze strachem w twarz mężczyzny. Jak to? Dlaczego?! Jego serce zabiło z niepokojem, ale widząc jego minę tak pełną napięcia i wątpliwości nakazał sobie spokój i nie pogarszanie sytuacji, choć jego umysł i serce szalało z niepokoju. Oczywiście Finni nie dał się przekonać i zaczął go uspokajać, choć to raczej on powinien być w tym momencie wsparciem. Dlatego słysząc jego wątpliwości, to co chodziło mu po głowie, tylko jedna myśl zaświtała mu w głowie. Nie było to może dużo, ale stanowiło jedyną rzecz, jaką mógł dla niego zrobić.
- Będzie dobrze – westchnął, przytulając go i całując delikatnie w kącik ust. – Jesteś silny i dzielny, na pewno sobie poradzisz – mówił, choć nie był pewien, czy próbował przekonać jego, czy samego siebie. W końcu Finni nie miał pojęcia z czym miał się zmierzyć. Jeśli myślał, że jakaś misja była jego największym problemem, to się grubo mylił. Dlatego jeszcze raz przemyślał swój plan i podjąwszy decyzję, złapał twarz blondyna w swoje dłonie, a potem uniósł by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Dam ci swój płaszcz – powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Jest znacznie lepszy od tych, które szyje ktokolwiek na świecie. Będziesz mógł użyć swojej magii i ogrzać go od środka, a on nie da ci zamarznąć, ani nie spłonie. On… on jest zrobiony z łusek z ogona mojej matki – wyznał, zagryzając na chwilę wargę. Nie wyobrażał sobie momentu, w którym musiałby go oddać, ale równie mocno, jeśli nie bardziej bolała go świadomość, że Finni miał być tam gdzieś w Zamieci, zmarznięty i zdany na łaskę kogoś kogo nie znał i komu nie ufał. – Dostałem go na osiemnaste urodziny jako dowód, że już nie jestem pisklęciem. Normalnie smoki zrzucają skórę i z łusek rodziców budują nową, ale że ja ich nie mam – wzruszył ramionami, jakby mówił, że nie miał na to wpływu, że nikt nie miał. – W każdym razie, dam ci go. Jest na mnie trochę za duży, więc nie powinno być problemu, a z nim nie zmarzniesz, jest też znacznie wytrzymalszy niż się wydaje i wytrzyma nawet uderzenia gorszych ostrzy. Oczywiście będę bardzo niezadowolony jeśli coś mu się stanie, więc i ty i on macie wrócić w jednym kawałku, jasne? – zapytał, gładząc go po policzkach i ostatecznie pochylając się by pocałować go mocno, pewnie i z całym krążącym mu w żyłach zmartwieniem jakie nim targało. Miał jeszcze zamiar wyciągnąć go na zakupy i zaopatrzyć w absolutnie wszystko, czego by jemu i Orionowi brakowało, ale mogli to załatwić jutro. Teraz liczyło się tylko to, by go uspokoić.
Widząc uścisk w jakim po tym, jak Finni z Ezrą uratowali Lusia i w którym to owy gad utonął w ramionach blondyna Orion stwierdził, że może niepotrzebnie się martwił? Nie wyglądali jakby znów się mieli pokłócić, a cała postawa księcia wyrażała jedynie czyste chęci schowania się z Finnim w jakimś kącie i tulenie się do niego przez najbliższy tydzień. Nie było mowy by sobie nie poradzili z tym chwilowym kryzysem, prawda? Za to na buziaka w policzek uśmiechnął się i odwrócił głowę, pełnię swojej uwagi kierując na Ezrę, który ocierał się o jego policzek swoim zimnym nosem.
- To cudownie, a sam jestem ciekaw jak masz zamiar zorganizować pokaz stolarzowi. Mogę przyjść popatrzeć? – zapytał zaczepnie, na co oberwał mocniejszym trąceniem nosa.
Westchnął jednak na wieść, że Ezra już wiedział o ich misji, zastanawiał się jedynie czy powiedział mu wszystko, czy… zaraz jednak stwierdził, że nawet jeśli, miał zamiar opowiedzieć mu o tym jeszcze raz, z jego punktu widzenia, który na pewno różnił się od tego, który przedstawił mu Finni. W końcu mag ognia nie miał pojęcia jak poruszać się w zamieci, a on jak najbardziej.
- Chodźmy do kuchni – zaproponował, stwierdzając że tego wieczora może ich uraczyć czymś specjalnym. Pulpecikami w delikatnym sosie z kluskami w kształcie erytrocytów. I podczas gdy on to wszystko lepił i toczył i bawił się w kucharza, opowiadał Ezrze o całym planie, nie pomijając mu szczegółów. I tak jak się spodziewał i on od razu wyczuł pismo nosem, rzucając mu zaniepokojone spojrzenia.
Orion otrzepał mąkę o spodnie a potem podszedł, by tę małą kulkę nerwów przytulić i pocałować w czoło.
- Ja też się martwię, naprawdę. Ale nie jest to coś, co robię pierwszy raz, Śnieżynko. A co do tej sprawy złodziei, tak naprawdę nie mam obowiązku brać udziału w walce, ani ja ani Finni jeśli sytuacja nie stanie się tak dramatyczna, by ten elitarny oddział potrzebował pomocy dwójki szkolących się osób. I mogę ci obiecać, że jeśli nie zajdzie taka potrzeba, nie będę się pchał w tą sprawę bardziej niż wymagałaby tego moja rola przewodnika – powiedział całkiem poważnie, naprawdę mając to na myśli. Miał być przewodnikiem i tyle właśnie Sigma od niego dostanie, mapę i bezpieczny transport.
Słysząc mamrotanie niższego mężczyzny i słowa o uzbrojeniu go, najpierw się zaśmiał, potem słysząc to, co chciał w niego wcisnąć, zaczął się śmiać jeszcze głośniej, całując słodkie usta Ezry.
- Śnieżynko, jeśli dasz mi tyle żelastwa będę tak ciężki, że zapadnę się w śniegu – parsknął, głaszcząc czułym gestem kędzierzawe włosy maga ognia. – Mój miecz mi w zupełności wystarczy – stwierdził, pstryknąwszy go delikatnie w nos i posyłając szeroki uśmiech.
- Oh, nie radziłbym – zauważył udawanie śmiertelnie poważnym tonem, odsuwając się od niego na odległość ramion tylko po to, by posłać mu spojrzenie pełne żaru i zaraz pochylić się do jego ucha, tak by tylko on usłyszał skierowane do niego słowa. – Nie wiem kiedy wrócę, Ezra. Ale ile by mi to nie zajęło, będę stęskniony i zmarznięty, będziesz więc potrzebował bardzo dużo siły, żeby ogrzać moje zziębnięte ciało i serce – wymruczał, przesuwając zaraz końcówką języka po jego małżowinie. Cóż, odkąd ten odważny krok mieli za sobą, Orion czuł się znacznie pewniej w ich intymnej relacji. – Musisz więc spać, oh i będę miał do ciebie prośbę – dodał zaraz już normalnym, choć naprawdę poważnym tonem. – Ciebie też się to tyczy – dodał, by na pewno nie miał żadnych wątpliwości. – Pilnuj Lusia, jestem pewien, że znów z tęsknoty nie będzie ani jadł, ani spał, a z nerwów że coś nam się stanie zrobi sobie krzywdę. Jeśli wam dwóm coś się stanie, kiedy nas nie będzie, jeśli się zagłodzicie, albo przemęczycie, albo zrobicie inną bardzo głupią rzecz – mówił, podchodząc bliżej, tak by Ezra cofnął się i oparł biodrami o blat kuchenny. – Możesz być pewien, że będę wtedy bardzo smutny, zawiedziony i zły – powiedział, opierając się po obu stronach jego bioder.
Zaraz jednak jego twarz złagodniała, a on sam oparł głowę o ramię mężczyzny i westchnął, wdychając głęboko jego cudowny zapach.
- Proszę cię, możesz się martwić, ja też będę, ale naprawdę nie zróbcie nic głupiego, Śnieżynko – poprosił bardzo cicho głosem przepełnionym tymi uczuciami, które sprawiały, że jego serce cieszyło się kiedy widziało bruneta i kiedy płakało z tęsknoty, kiedy nie było tuż obok.
Uratowało go pojawienie się Finnegana i Ezry i choć natychmiast poczuł falę tęsknoty za ciepłem uśmiechu blondyna, kiedy usłyszał jego głos, wyrażający więcej niż chciał, nie potrafił powstrzymać płonącej mu w sercu nadziei. Czy to, że w ogóle do niego zagadał znaczyło, że już nie chciał się kłócić?
- Pięć minut wcześniej byłoby idealnie – odpowiedział ostrożnie, a kiedy w odpowiedzi otrzymał ciepły uśmiech i silne dłonie, które pomogły mu wstać, niemal się rozkleił z uczucia zalewającej go ulgi. Nadal był niepewny, bo to wcale nie znaczyło, że kiedy zostaną sami znów się nie zacznie, ale póki dostał choć odrobinę tej czułości, której tak bardzo mu brakowało, zamierzał z niej korzystać.
Zadrżał delikatnie, kiedy ręce mężczyzny zsunęły się na jego dłonie, a potem westchnął cicho gdy druga ręka blondyna oplotła go w pasie i przyciągnęła do ciepłego torsu. Słysząc przeprosiny, spojrzał mu w oczy kiwając twierdząco głową.
- Ja też przepraszam, nie zachowałem się wcale lepiej – westchnął, czując delikatny dotyk, a potem mięknąc do końca pod tym pięknym, pełnym szczerych uczuć uśmiechem. Oh, jak on go kochał! Jak za nim szalał i jak mocno pragnął by między nimi znów wszystko było po staremu, bez tego napięcia, bez udowadniania sobie na siłę tego, o czym przecież wiedzieli i co w ogóle pchało ich w swoje ramiona.
- Hej! – rzucił oburzony, czując ręce mężczyzny łapiące go za wcale nie wystające boczki! Jednak jego obrażona mina nie podziałała, więc szybko zaczął się wyrywać z jego barbarzyńskiego uścisku, za co znów został potraktowany łaskotkami.
- Fi-Fi-Finni! – krzyczał, nie potrafiąc opanować śmiechu dopóki blondyn z tak uroczym wyrazem twarzy nie zostawił go w spokoju, przenosząc jednak ręce na jego pośladki. Książę niemal natychmiast poczuł uderzenie gorąca, ale chętnie podskoczył w ramionach maga ognia, oplatając go nogami w pasie i przytulając się do niego z całej siły, kiedy niósł go do książęcej sypialni.
Posadzony na kolanach mężczyzny, wcale nie zamierzał się odsuwać. Miał wrażenie, że przez tę chwilę głupiej zabawy, znów między nimi było w porządku i chciał tę chwilę zachować jak najdłużej w nienaruszonym stanie. Dopiero widząc jego minę, poczuł wątpliwości, które odmalowały się na jego twarzy i w gadzich oczach, a które to blondyn od razu spostrzegł. Ale skoro kazał mu się do siebie uśmiechnąć, to znaczyło, że naprawdę mu zależało, by poprawić ich relację, prawda? On też chciał, dlatego bez wahania pocałował go w policzek, a potem posłał najładniejszy i najszczerszy uśmiech na jaki było go stać.
Przytulony, odpowiedział tym samym, gładząc go po spiętych ramionach. Kiedy już pozbył się wątpliwości i przeświadczenia, że za zakrętem czaiła się kolejna kłótnia, wyczuł jak mocno Finni był spięty i że coś zdecydowanie zaprzątało mu głowę. Zmartwiony, zaczął go pocieszać, głaszcząc po policzku i po chwili wplatając palce w jego włosy. Uwielbiał to robić i choć sam był tym zaskoczony, nawet nie wiedział jak bardzo brakowało mu tej zwykłej, pozbawionej drugiego dna pieszczoty. Dlatego też był bardzo szczęśliwy, kiedy Finni tak po prostu pozwolił im na chwilę tej czułości zanim przeszedł do niewątpliwie trudnego tematu.
Słysząc o misji, w takich warunkach pogodowych, Louriel wciągnął głośno powietrze nosem, a jego oczy otworzyły się szeroko, wgapiając się ze strachem w twarz mężczyzny. Jak to? Dlaczego?! Jego serce zabiło z niepokojem, ale widząc jego minę tak pełną napięcia i wątpliwości nakazał sobie spokój i nie pogarszanie sytuacji, choć jego umysł i serce szalało z niepokoju. Oczywiście Finni nie dał się przekonać i zaczął go uspokajać, choć to raczej on powinien być w tym momencie wsparciem. Dlatego słysząc jego wątpliwości, to co chodziło mu po głowie, tylko jedna myśl zaświtała mu w głowie. Nie było to może dużo, ale stanowiło jedyną rzecz, jaką mógł dla niego zrobić.
- Będzie dobrze – westchnął, przytulając go i całując delikatnie w kącik ust. – Jesteś silny i dzielny, na pewno sobie poradzisz – mówił, choć nie był pewien, czy próbował przekonać jego, czy samego siebie. W końcu Finni nie miał pojęcia z czym miał się zmierzyć. Jeśli myślał, że jakaś misja była jego największym problemem, to się grubo mylił. Dlatego jeszcze raz przemyślał swój plan i podjąwszy decyzję, złapał twarz blondyna w swoje dłonie, a potem uniósł by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Dam ci swój płaszcz – powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Jest znacznie lepszy od tych, które szyje ktokolwiek na świecie. Będziesz mógł użyć swojej magii i ogrzać go od środka, a on nie da ci zamarznąć, ani nie spłonie. On… on jest zrobiony z łusek z ogona mojej matki – wyznał, zagryzając na chwilę wargę. Nie wyobrażał sobie momentu, w którym musiałby go oddać, ale równie mocno, jeśli nie bardziej bolała go świadomość, że Finni miał być tam gdzieś w Zamieci, zmarznięty i zdany na łaskę kogoś kogo nie znał i komu nie ufał. – Dostałem go na osiemnaste urodziny jako dowód, że już nie jestem pisklęciem. Normalnie smoki zrzucają skórę i z łusek rodziców budują nową, ale że ja ich nie mam – wzruszył ramionami, jakby mówił, że nie miał na to wpływu, że nikt nie miał. – W każdym razie, dam ci go. Jest na mnie trochę za duży, więc nie powinno być problemu, a z nim nie zmarzniesz, jest też znacznie wytrzymalszy niż się wydaje i wytrzyma nawet uderzenia gorszych ostrzy. Oczywiście będę bardzo niezadowolony jeśli coś mu się stanie, więc i ty i on macie wrócić w jednym kawałku, jasne? – zapytał, gładząc go po policzkach i ostatecznie pochylając się by pocałować go mocno, pewnie i z całym krążącym mu w żyłach zmartwieniem jakie nim targało. Miał jeszcze zamiar wyciągnąć go na zakupy i zaopatrzyć w absolutnie wszystko, czego by jemu i Orionowi brakowało, ale mogli to załatwić jutro. Teraz liczyło się tylko to, by go uspokoić.
Widząc uścisk w jakim po tym, jak Finni z Ezrą uratowali Lusia i w którym to owy gad utonął w ramionach blondyna Orion stwierdził, że może niepotrzebnie się martwił? Nie wyglądali jakby znów się mieli pokłócić, a cała postawa księcia wyrażała jedynie czyste chęci schowania się z Finnim w jakimś kącie i tulenie się do niego przez najbliższy tydzień. Nie było mowy by sobie nie poradzili z tym chwilowym kryzysem, prawda? Za to na buziaka w policzek uśmiechnął się i odwrócił głowę, pełnię swojej uwagi kierując na Ezrę, który ocierał się o jego policzek swoim zimnym nosem.
- To cudownie, a sam jestem ciekaw jak masz zamiar zorganizować pokaz stolarzowi. Mogę przyjść popatrzeć? – zapytał zaczepnie, na co oberwał mocniejszym trąceniem nosa.
Westchnął jednak na wieść, że Ezra już wiedział o ich misji, zastanawiał się jedynie czy powiedział mu wszystko, czy… zaraz jednak stwierdził, że nawet jeśli, miał zamiar opowiedzieć mu o tym jeszcze raz, z jego punktu widzenia, który na pewno różnił się od tego, który przedstawił mu Finni. W końcu mag ognia nie miał pojęcia jak poruszać się w zamieci, a on jak najbardziej.
- Chodźmy do kuchni – zaproponował, stwierdzając że tego wieczora może ich uraczyć czymś specjalnym. Pulpecikami w delikatnym sosie z kluskami w kształcie erytrocytów. I podczas gdy on to wszystko lepił i toczył i bawił się w kucharza, opowiadał Ezrze o całym planie, nie pomijając mu szczegółów. I tak jak się spodziewał i on od razu wyczuł pismo nosem, rzucając mu zaniepokojone spojrzenia.
Orion otrzepał mąkę o spodnie a potem podszedł, by tę małą kulkę nerwów przytulić i pocałować w czoło.
- Ja też się martwię, naprawdę. Ale nie jest to coś, co robię pierwszy raz, Śnieżynko. A co do tej sprawy złodziei, tak naprawdę nie mam obowiązku brać udziału w walce, ani ja ani Finni jeśli sytuacja nie stanie się tak dramatyczna, by ten elitarny oddział potrzebował pomocy dwójki szkolących się osób. I mogę ci obiecać, że jeśli nie zajdzie taka potrzeba, nie będę się pchał w tą sprawę bardziej niż wymagałaby tego moja rola przewodnika – powiedział całkiem poważnie, naprawdę mając to na myśli. Miał być przewodnikiem i tyle właśnie Sigma od niego dostanie, mapę i bezpieczny transport.
Słysząc mamrotanie niższego mężczyzny i słowa o uzbrojeniu go, najpierw się zaśmiał, potem słysząc to, co chciał w niego wcisnąć, zaczął się śmiać jeszcze głośniej, całując słodkie usta Ezry.
- Śnieżynko, jeśli dasz mi tyle żelastwa będę tak ciężki, że zapadnę się w śniegu – parsknął, głaszcząc czułym gestem kędzierzawe włosy maga ognia. – Mój miecz mi w zupełności wystarczy – stwierdził, pstryknąwszy go delikatnie w nos i posyłając szeroki uśmiech.
- Oh, nie radziłbym – zauważył udawanie śmiertelnie poważnym tonem, odsuwając się od niego na odległość ramion tylko po to, by posłać mu spojrzenie pełne żaru i zaraz pochylić się do jego ucha, tak by tylko on usłyszał skierowane do niego słowa. – Nie wiem kiedy wrócę, Ezra. Ale ile by mi to nie zajęło, będę stęskniony i zmarznięty, będziesz więc potrzebował bardzo dużo siły, żeby ogrzać moje zziębnięte ciało i serce – wymruczał, przesuwając zaraz końcówką języka po jego małżowinie. Cóż, odkąd ten odważny krok mieli za sobą, Orion czuł się znacznie pewniej w ich intymnej relacji. – Musisz więc spać, oh i będę miał do ciebie prośbę – dodał zaraz już normalnym, choć naprawdę poważnym tonem. – Ciebie też się to tyczy – dodał, by na pewno nie miał żadnych wątpliwości. – Pilnuj Lusia, jestem pewien, że znów z tęsknoty nie będzie ani jadł, ani spał, a z nerwów że coś nam się stanie zrobi sobie krzywdę. Jeśli wam dwóm coś się stanie, kiedy nas nie będzie, jeśli się zagłodzicie, albo przemęczycie, albo zrobicie inną bardzo głupią rzecz – mówił, podchodząc bliżej, tak by Ezra cofnął się i oparł biodrami o blat kuchenny. – Możesz być pewien, że będę wtedy bardzo smutny, zawiedziony i zły – powiedział, opierając się po obu stronach jego bioder.
Zaraz jednak jego twarz złagodniała, a on sam oparł głowę o ramię mężczyzny i westchnął, wdychając głęboko jego cudowny zapach.
- Proszę cię, możesz się martwić, ja też będę, ale naprawdę nie zróbcie nic głupiego, Śnieżynko – poprosił bardzo cicho głosem przepełnionym tymi uczuciami, które sprawiały, że jego serce cieszyło się kiedy widziało bruneta i kiedy płakało z tęsknoty, kiedy nie było tuż obok.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To jak mocno Louriel potrafił podnieść go na duchu nie robiąc zasadniczo nic specjalnego było magiczne. Wystarczyło przytulenie do piersi, gładzenie po włosach i kilka słów zapewnień o tym, że był już w gorszej sytuacji, a teraz mając dla kogo wracać, wróci na pewno. Siedząc z nim spokojnie na łóżku, przytulając i gładząc po plecach, czuł ogromną ulgę. Przede wszystkim przez fakt tego, że już się nie chcieli kłócić. Nie widzieli w tym ani sensu ani logiki, nie mieli już na to sił, a brak jakiegokolwiek rzutowania na ich i tak gorące uczucie oznaczał, że bezwartościowo marnowali energię. Postanowił sobie więc, że przestanie. Postara się coś w sobie zmienić. Nie wiedział w prawdzie jeszcze co ale zdecydowanie wolał spokojne wieczory pełne tulenia się i słodkich całusów niż obrażone leżenie plecami do siebie i fukanie na każdą próbę kontaktu.
Przytulony, wycałowany i zapewniony że jak nie on to nikt inny nie da sobie rady, zaśmiał się cicho pozwalając sobie wtulić się w jego szyję. Tą zaczął delikatnie, drobno całować, mocniej łaskotać wargami niżeli pieścić, a słysząc cichy śmiech poprawił go sobie na kolanach i mocno ścisnął. Jakby zgniecenie go miało mu cokolwiek dać.
Powstrzymany przed kontynuowaniem ataku chwyceniem za brodę zaczął się patrzeć na niego jak na najwspanialsze bóstwo, przynajmniej do momentu poważnej deklaracji która sprawiła, że początkowo nie dowierzał, a później mrugając szybko z zaskoczenia chciał zaprotestować. Nie mógł wziąć czegoś tak cennego i ważnego dla gada tylko dlatego, że chwilę nie będzie go w domu. Gadzi upór jednak był nie do przebicia, a przydatność takiego odzienia nawet w jego mniemaniu urosła do rangi ocalenia życia.
- A-ale Perełko. – Przełknął nerwowo ślinę po czym dostał spojrzeniem nie znoszącym sprzeciwu na które chwilowo opuścił oczy. Nie trwało to długo, zaraz podniósł spojrzenie w niebieskie tęczówki Lusia i słuchając go uważnie, z ogromnym zaciekawieniem i bardzo pobudzoną wyobraźnią każącą go sobie wyobrażać jako „pisklę”, dał się pocałować uśmiechając w jego usta.
- Nie jestem pewien kto jest wyżej w hierarchii. – Zażartował na co oberwał ponownie rozeźlonym spojrzeniem na które nie miał innego wyjścia jak go wycałować po policzku. Ponownie go sobie poprawił na kolanach po czym pozwalając im obydwu na chwilę całkowitego zapomnienia sprawił, że ich mocny pocałunek powoli przechodził w namiętne, splecione oddechy i pieszczotę języków. Gładził go przy tym po włosach, karku czy wzdłuż kręgosłupa dopóki nie zaczęło się robić nieco za gorąco. Odrywając się od siebie uśmiechnął się do niego rozanielony po czym runął do tyłu wyciągając zaraz w jego kierunku ręce, żeby się na nim położył.
- Wolałbym się nigdzie nie ruszać w tą paskudną pogodę. – Zaczął gdy ten wtulił się w jego pierś i mogli zaczął swoje wieczorne obijanie się, jak wtedy gdy tylko tu zamieszkał. – Przypilnować Cię żebyś jednak nabrał sadełka. – Kontynuował swój wywód obrywając zaraz fuknięciem na temat tego, że smukłe, gadzie ciało nieskażone było czymś takim jak „tłuszczyk”. – No tak, poza tym fałdkami… – Przyznał mu rację ponownie próbując go złapać, tak jak wcześniej w holu, tym razem jednak Lusiu zawalczył z większą zawziętością i po tym jak przeturlali się na środek łóżka, złapał go za nadgarstki i przyszpilił do materaca. Aż na jego ustach zabłąkał się łobuzerski uśmieszek, nie mógł się powstrzymać żeby zwolna nie oblizać górnej wargi. Prowokował za co tym razem to on został złapany za „tłuszczyk”.
- Ohoho mój drogi! To same mięśnie są! – Obruszył się napinając brzuch, później biceps, pokazując mu, że wcale nie stracił na wyglądzie, ba! Jego siła w trakcie przedzierania się przez kolejne zaspy wręcz wzrastała. Po prostu inne mięśnie pracowały.
- Aczkolwiek, do czego piję. – Wrócił do tematu gdy cmoknął go w usta. – Będąc tam gdzieś w tej zamieci chciałbym sobie ograniczyć pewnej nieprzyjemności. – Spojrzał na niego poważniej, gładząc po policzku. – Nie pozwalam Ci się doprowadzić do ponownie tak fatalnego stanu jak wtedy gdy przyjechałeś do Kraju Ognia. – Oświadczył tym razem on stosując ton nie znoszący sprzeciwu.
- Będzie tu z Tobą Ezra. Owszem, marny kompan ale nie zostajesz sam. Ja wrócę, cokolwiek by się miało dziać wrócę do Ciebie więc masz trzymać dobrą formę. – Kontynuował jednocześnie przyciągając go do siebie i zaczynając całować go po szyi w bardzo namiętny sposób. – Bo jak wrócę będę bardzo stęskniony, tak długie pozbawienie się kontaktu gadzich paluszków może rzutować na zdrowie! Więc będziesz musiał być moją słodką pielęgniareczką. – Przeturlał się nad niego po to by odchylić mu brodę do tyłu i przejechać językiem od zagłębienia między obojczykami przez jabłko Adama aż po czubek brody. Na tym zakończył i siadając nad nim uśmiechnął się do niego pięknie.
- Wiem, że się będziesz martwił ale nie nadwyrężaj swojego zdrowia, obiecaj mi to. – Zażądał całując go w wierzch ujętej dłoni.
Przerywnikiem w kulaniu klusek do kolacji stała się poważna informacja o wielkiej wyprawie w której Orion miał uczestniczyć wraz z Finneganem. Nieco wysmarowany mąką przestał realizować wkład własny w kolację po to by spokojnie zastanowić się nad potencjalnym wyjściem z sytuacji. Tego niestety nie znalazł żadnego, musiał więc przygotować Oriona na każdą okoliczność. Każdą! Stąd ilość wymienianej broni. Lepiej bowiem było nosić niż później zrozumieć, że ten sztylet noszony do tej pory przy pasie był tam dokładnie na taką sytuację w której obecnie się znajdowało, oczywiście bez uczestnictwa sztyletu!
W momencie gdy wyższy mężczyzna pojawił się przed nim podniósł na niego wzrok, idealnie żeby dostać słodkiego całusa w czoło i zostać mocno przytulonym. Nie krępował się odwzajemniając uścisk. To było tak dziwne uczucie! Do tej pory musiał zastanawiać się tylko czy jemu koło ucha nie śmignie strzała, nikt nie wyskoczy zza rogu traktując go sztyletem, czy będzie mógł zjeść i wystarczy mu wody. Do momentu w którym był oficjalnie Gwardzistą obchodziła go w większości tylko jego dupa. Bo z Finnim byli tak dograni, że nawet nie musieli się o siebie troszczyć, zawsze byli tak ustawieni żeby się chronić. A teraz? Nie będzie go przy boku Oriona, będzie siedział tu, chodził do pracy, a wieczorami wyglądał go w oknie. Mógł mu palić tylko drobny płomyczek żeby na pewno trafił…
Słysząc stwierdzenie na temat broni obruszył się mocno rozbawiony i łapiąc go w biodrach, wtulił twarz w jego pierś w którą zaczął jeszcze namiętniej marudzić.
- Nie przekonasz mnie Tygrysie! Lepiej mieć przy sobie więcej niż mniej! Weźmiesz ze sobą co najmniej jeden sztylet i nóż, nie puszczę Cię inaczej! Nie możesz polegać tylko na jednej broni w tak niedogodnych warunkach! – Oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu bo tak czy inaczej, wciśnie mu trochę swojej szlachetnej stali.
Odsunięty od tak wygodnej pozycji spojrzał na niego z brakiem zrozumienia, przynajmniej do momentu zaobserwowania tego żaru w jego oczach. Nieco się na niego zarumienił, wiedział w jakich chwilach tak na niego patrzył i chociaż nie miał absolutnie nic przeciwko tym niegrzecznym rzeczom które od pewnego czasu wyprawiali w łóżku, nadal nie umiał się nadziwić temu jak mocno się mu podobał.
- Jak możesz myśleć o TYM w TAKIEJ sytuacji? – Zapytał ledwo powstrzymując się przed wybuchem śmiechu czego zaraz pożałował. Pod naporem jego języka zadrżał niekontrolowanie i musiał przyznać, poczuł pewne napięcie poniżej pasa.
- Tygrysie… – Wymruczał prosząco chociaż nie był pewien czy prosi o spełnienie niewypowiedzianej obietnicy czy błaga o odrobinę litości, przynajmniej do momentu przeniesienia się do pokoju. Wyszło, że prosił o ogarnięcie się przed kolacją co nie oznaczało, że w momencie gdy Orion go zostawił nie przeszły go silne dreszcze, i nie musiał się poprawić.
- Za łatwo Ci ze mną idzie… – Westchnął zaraz wsłuchując się w tą niecodzienną prośbę na którą niestety, zrobił minę jakby rozmawiał ze skończonym debilem. Tym razem powstrzymał go przed pocałowaniem się i kładąc mu palec wskazujący na czole lekko go odepchnął.
- Kochany, mówisz jakbyś mnie nie znał. Ja nie robię takich głupot. Poza tym pamiętasz? Mam pracę, wielki koncert w drodze i nasze mieszkanie na głowie. Ty się nie zdziw jak wrócisz, a ja będę jak wypasiony kurczak! – Zażartował nie mając zamiaru przerywać swojej codziennej rutyny ćwiczenia. Lubił swoje umięśnione ciało, a gdy jeszcze Orion je tak słodko lizał… znowu zadrżał nie rozumiejąc jak w takiej chwili może myśleć mniejszą główką!
- Ale obiecuję, że go przypilnuję. Poza tym i tak miał nam pomóc z naszym problemem, prawda? Może uda nam się wspólnie znaleźć jakiś trop? Zajmę mu czymś głowę. – Puścił mu oczko na co został pocałowany w policzek. W tym momencie lekko się uspokoił, mógł wrócić do kulania klusek chociaż, co i rusz zerkał na Oriona. Łapał go za dłoń, zbliżał się żeby czasem o niego oprzeć i całym sobą zachowywał się jak spragniony pieszczot kot.
Ostatecznie kolacja, aromatyczna i sprawiająca, że mu kiszki marsza grały, była gotowa do spożycia. Zbierając dwie porcje ruszyli do książęcych komnat, a nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami zapukali, poczekali na pozwolenie i dopiero weszli. Kluski znaleźli zakleszczone na łóżku, przynajmniej do momentu aż w pomieszczeniu nie rozniósł się cudowny zapach.
- Wezmę jutro całą broń do kuźni żeby ją naostrzyli, masz coś? – Zapytał Finniego otrzymując w odpowiedzi dość zgłupiałe spojrzenie. Oznaczało ono tyle, że „coś” ważyło więcej niżeli Ezra się spodziewał na co się cicho zaśmiał.
- Nie przesadzaj bo się zapadniesz w śniegu. I ja Cię nie będę odkopywał! – Oznajmił wykorzystując perfidnie wymówkę Oriona na co jemu samemu posłał słodziutki uśmiech. – Ciebie to nie dotyczy skarbie, po Ciebie pójdę. – Zapewnił kradnąc mu bezczelnie kluskę!
- Zostaniemy sami. Oby żadnego z nas nikt nie musiał odkopywać… – Zaczepił Louriela posyłając mu spokojny uśmiech. Nie było między nimi stabilnie ale jak na razie, miał ogromną motywację żeby pracować nad ich relacją. No i będą mieli konkretny powód żeby razem spędzać czas w ulubionym towarzystwie książek! To mogło się udać.
Przytulony, wycałowany i zapewniony że jak nie on to nikt inny nie da sobie rady, zaśmiał się cicho pozwalając sobie wtulić się w jego szyję. Tą zaczął delikatnie, drobno całować, mocniej łaskotać wargami niżeli pieścić, a słysząc cichy śmiech poprawił go sobie na kolanach i mocno ścisnął. Jakby zgniecenie go miało mu cokolwiek dać.
Powstrzymany przed kontynuowaniem ataku chwyceniem za brodę zaczął się patrzeć na niego jak na najwspanialsze bóstwo, przynajmniej do momentu poważnej deklaracji która sprawiła, że początkowo nie dowierzał, a później mrugając szybko z zaskoczenia chciał zaprotestować. Nie mógł wziąć czegoś tak cennego i ważnego dla gada tylko dlatego, że chwilę nie będzie go w domu. Gadzi upór jednak był nie do przebicia, a przydatność takiego odzienia nawet w jego mniemaniu urosła do rangi ocalenia życia.
- A-ale Perełko. – Przełknął nerwowo ślinę po czym dostał spojrzeniem nie znoszącym sprzeciwu na które chwilowo opuścił oczy. Nie trwało to długo, zaraz podniósł spojrzenie w niebieskie tęczówki Lusia i słuchając go uważnie, z ogromnym zaciekawieniem i bardzo pobudzoną wyobraźnią każącą go sobie wyobrażać jako „pisklę”, dał się pocałować uśmiechając w jego usta.
- Nie jestem pewien kto jest wyżej w hierarchii. – Zażartował na co oberwał ponownie rozeźlonym spojrzeniem na które nie miał innego wyjścia jak go wycałować po policzku. Ponownie go sobie poprawił na kolanach po czym pozwalając im obydwu na chwilę całkowitego zapomnienia sprawił, że ich mocny pocałunek powoli przechodził w namiętne, splecione oddechy i pieszczotę języków. Gładził go przy tym po włosach, karku czy wzdłuż kręgosłupa dopóki nie zaczęło się robić nieco za gorąco. Odrywając się od siebie uśmiechnął się do niego rozanielony po czym runął do tyłu wyciągając zaraz w jego kierunku ręce, żeby się na nim położył.
- Wolałbym się nigdzie nie ruszać w tą paskudną pogodę. – Zaczął gdy ten wtulił się w jego pierś i mogli zaczął swoje wieczorne obijanie się, jak wtedy gdy tylko tu zamieszkał. – Przypilnować Cię żebyś jednak nabrał sadełka. – Kontynuował swój wywód obrywając zaraz fuknięciem na temat tego, że smukłe, gadzie ciało nieskażone było czymś takim jak „tłuszczyk”. – No tak, poza tym fałdkami… – Przyznał mu rację ponownie próbując go złapać, tak jak wcześniej w holu, tym razem jednak Lusiu zawalczył z większą zawziętością i po tym jak przeturlali się na środek łóżka, złapał go za nadgarstki i przyszpilił do materaca. Aż na jego ustach zabłąkał się łobuzerski uśmieszek, nie mógł się powstrzymać żeby zwolna nie oblizać górnej wargi. Prowokował za co tym razem to on został złapany za „tłuszczyk”.
- Ohoho mój drogi! To same mięśnie są! – Obruszył się napinając brzuch, później biceps, pokazując mu, że wcale nie stracił na wyglądzie, ba! Jego siła w trakcie przedzierania się przez kolejne zaspy wręcz wzrastała. Po prostu inne mięśnie pracowały.
- Aczkolwiek, do czego piję. – Wrócił do tematu gdy cmoknął go w usta. – Będąc tam gdzieś w tej zamieci chciałbym sobie ograniczyć pewnej nieprzyjemności. – Spojrzał na niego poważniej, gładząc po policzku. – Nie pozwalam Ci się doprowadzić do ponownie tak fatalnego stanu jak wtedy gdy przyjechałeś do Kraju Ognia. – Oświadczył tym razem on stosując ton nie znoszący sprzeciwu.
- Będzie tu z Tobą Ezra. Owszem, marny kompan ale nie zostajesz sam. Ja wrócę, cokolwiek by się miało dziać wrócę do Ciebie więc masz trzymać dobrą formę. – Kontynuował jednocześnie przyciągając go do siebie i zaczynając całować go po szyi w bardzo namiętny sposób. – Bo jak wrócę będę bardzo stęskniony, tak długie pozbawienie się kontaktu gadzich paluszków może rzutować na zdrowie! Więc będziesz musiał być moją słodką pielęgniareczką. – Przeturlał się nad niego po to by odchylić mu brodę do tyłu i przejechać językiem od zagłębienia między obojczykami przez jabłko Adama aż po czubek brody. Na tym zakończył i siadając nad nim uśmiechnął się do niego pięknie.
- Wiem, że się będziesz martwił ale nie nadwyrężaj swojego zdrowia, obiecaj mi to. – Zażądał całując go w wierzch ujętej dłoni.
Przerywnikiem w kulaniu klusek do kolacji stała się poważna informacja o wielkiej wyprawie w której Orion miał uczestniczyć wraz z Finneganem. Nieco wysmarowany mąką przestał realizować wkład własny w kolację po to by spokojnie zastanowić się nad potencjalnym wyjściem z sytuacji. Tego niestety nie znalazł żadnego, musiał więc przygotować Oriona na każdą okoliczność. Każdą! Stąd ilość wymienianej broni. Lepiej bowiem było nosić niż później zrozumieć, że ten sztylet noszony do tej pory przy pasie był tam dokładnie na taką sytuację w której obecnie się znajdowało, oczywiście bez uczestnictwa sztyletu!
W momencie gdy wyższy mężczyzna pojawił się przed nim podniósł na niego wzrok, idealnie żeby dostać słodkiego całusa w czoło i zostać mocno przytulonym. Nie krępował się odwzajemniając uścisk. To było tak dziwne uczucie! Do tej pory musiał zastanawiać się tylko czy jemu koło ucha nie śmignie strzała, nikt nie wyskoczy zza rogu traktując go sztyletem, czy będzie mógł zjeść i wystarczy mu wody. Do momentu w którym był oficjalnie Gwardzistą obchodziła go w większości tylko jego dupa. Bo z Finnim byli tak dograni, że nawet nie musieli się o siebie troszczyć, zawsze byli tak ustawieni żeby się chronić. A teraz? Nie będzie go przy boku Oriona, będzie siedział tu, chodził do pracy, a wieczorami wyglądał go w oknie. Mógł mu palić tylko drobny płomyczek żeby na pewno trafił…
Słysząc stwierdzenie na temat broni obruszył się mocno rozbawiony i łapiąc go w biodrach, wtulił twarz w jego pierś w którą zaczął jeszcze namiętniej marudzić.
- Nie przekonasz mnie Tygrysie! Lepiej mieć przy sobie więcej niż mniej! Weźmiesz ze sobą co najmniej jeden sztylet i nóż, nie puszczę Cię inaczej! Nie możesz polegać tylko na jednej broni w tak niedogodnych warunkach! – Oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu bo tak czy inaczej, wciśnie mu trochę swojej szlachetnej stali.
Odsunięty od tak wygodnej pozycji spojrzał na niego z brakiem zrozumienia, przynajmniej do momentu zaobserwowania tego żaru w jego oczach. Nieco się na niego zarumienił, wiedział w jakich chwilach tak na niego patrzył i chociaż nie miał absolutnie nic przeciwko tym niegrzecznym rzeczom które od pewnego czasu wyprawiali w łóżku, nadal nie umiał się nadziwić temu jak mocno się mu podobał.
- Jak możesz myśleć o TYM w TAKIEJ sytuacji? – Zapytał ledwo powstrzymując się przed wybuchem śmiechu czego zaraz pożałował. Pod naporem jego języka zadrżał niekontrolowanie i musiał przyznać, poczuł pewne napięcie poniżej pasa.
- Tygrysie… – Wymruczał prosząco chociaż nie był pewien czy prosi o spełnienie niewypowiedzianej obietnicy czy błaga o odrobinę litości, przynajmniej do momentu przeniesienia się do pokoju. Wyszło, że prosił o ogarnięcie się przed kolacją co nie oznaczało, że w momencie gdy Orion go zostawił nie przeszły go silne dreszcze, i nie musiał się poprawić.
- Za łatwo Ci ze mną idzie… – Westchnął zaraz wsłuchując się w tą niecodzienną prośbę na którą niestety, zrobił minę jakby rozmawiał ze skończonym debilem. Tym razem powstrzymał go przed pocałowaniem się i kładąc mu palec wskazujący na czole lekko go odepchnął.
- Kochany, mówisz jakbyś mnie nie znał. Ja nie robię takich głupot. Poza tym pamiętasz? Mam pracę, wielki koncert w drodze i nasze mieszkanie na głowie. Ty się nie zdziw jak wrócisz, a ja będę jak wypasiony kurczak! – Zażartował nie mając zamiaru przerywać swojej codziennej rutyny ćwiczenia. Lubił swoje umięśnione ciało, a gdy jeszcze Orion je tak słodko lizał… znowu zadrżał nie rozumiejąc jak w takiej chwili może myśleć mniejszą główką!
- Ale obiecuję, że go przypilnuję. Poza tym i tak miał nam pomóc z naszym problemem, prawda? Może uda nam się wspólnie znaleźć jakiś trop? Zajmę mu czymś głowę. – Puścił mu oczko na co został pocałowany w policzek. W tym momencie lekko się uspokoił, mógł wrócić do kulania klusek chociaż, co i rusz zerkał na Oriona. Łapał go za dłoń, zbliżał się żeby czasem o niego oprzeć i całym sobą zachowywał się jak spragniony pieszczot kot.
Ostatecznie kolacja, aromatyczna i sprawiająca, że mu kiszki marsza grały, była gotowa do spożycia. Zbierając dwie porcje ruszyli do książęcych komnat, a nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami zapukali, poczekali na pozwolenie i dopiero weszli. Kluski znaleźli zakleszczone na łóżku, przynajmniej do momentu aż w pomieszczeniu nie rozniósł się cudowny zapach.
- Wezmę jutro całą broń do kuźni żeby ją naostrzyli, masz coś? – Zapytał Finniego otrzymując w odpowiedzi dość zgłupiałe spojrzenie. Oznaczało ono tyle, że „coś” ważyło więcej niżeli Ezra się spodziewał na co się cicho zaśmiał.
- Nie przesadzaj bo się zapadniesz w śniegu. I ja Cię nie będę odkopywał! – Oznajmił wykorzystując perfidnie wymówkę Oriona na co jemu samemu posłał słodziutki uśmiech. – Ciebie to nie dotyczy skarbie, po Ciebie pójdę. – Zapewnił kradnąc mu bezczelnie kluskę!
- Zostaniemy sami. Oby żadnego z nas nikt nie musiał odkopywać… – Zaczepił Louriela posyłając mu spokojny uśmiech. Nie było między nimi stabilnie ale jak na razie, miał ogromną motywację żeby pracować nad ich relacją. No i będą mieli konkretny powód żeby razem spędzać czas w ulubionym towarzystwie książek! To mogło się udać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kolejne dni przyniosły Akademii i Lourielowi znacznie więcej radości i zmartwienia niż przypuszczał. Przygotowania do wyprawy ruszyły pełną parą i w czasie, w którym Orion z Finnim nie siedzieli w garnizonie, planując trasę i ustalając plan działania już w samej wiosce, pod czujnym okiem Ezry i Lusia pakowali się, przygotowując się na dłużej niż przypuszczali, ale jak książę i białowłosy zgodnie się upierali, lepiej było zabrać jedną ciepłą parę majtek za dużo niż za mało. Poza tym relacja księcia i maga ognia znacznie się poprawiła co sam gad przywitał z taką ulgą, że kiedy tylko blondyn pojawiał się w Akademii on sam stawał się jego cieniem, lub koalą siedząc mu na plecach lub ramionach, przytulając się i łasząc jak stęskniony kot. Bał się. Nie chciał, by mężczyzna wyjeżdżał w pogodę, która nijak się miała do tego, do czego był przyzwyczajony. Nawet trening i szkolenia strażników nie były w stanie przygotować go w tak krótkim czasie na to, co miało nastąpić gdzieś w środku lasu, czy jeszcze gorzej, pustkowia. Dlatego co i rusz podrzucał mu jakieś mądre rady, przypominał o ubieraniu się w ciepłe rzeczy i nie zdejmowanie płaszcza, który miał ze sobą zabrać.
Orion z Ezrą wcale nie przeżywali tego rozstania lepiej, choć ich relacja również nigdy nie miała się lepiej. Kochali się i wspólnie upewniali, że podczas gdy będą rozdzieleni, wszystko będzie dobrze. Ezra uparł się, by Orion zabrał ze sobą małą zbrojownię, a kiedy Lusiu zabrał ich wszystkich na zakupy i oświadczył, że za wszystko zapłaci, razem z brunetem nakupili jemu i Finneganowi tyle ubrań, że Orion zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie w stanie je wszystkie założyć. Nie protestował jednak zbyt mocno, widząc jak mocno to tę upartą dwójkę uspokajało. Przynajmniej chwilowo, miał też nadzieję, że naprawdę powstrzymają się od głupich działań i na przykład nie stwierdzą, że za nimi podążą. Tę opcję również z Ezrą przegadał i choć mag ognia upewnił go, że nigdzie się nie wybiera, potrzebował co najmniej dwóch godzin, by w pełni mu uwierzyć. W końcu nie był pewien jak on sam zareagowałby gdyby to Ezrę wysłali w tak niebezpieczną misję, a różnica była taka, że on orientował się w tym, jak się uchronić przed mroźnym klimatem.
Kiedy dzień wyjazdu w końcu nadszedł, Louriel musiał się długo powstrzymywać, by nie wyjść za Finneganem aż do bramy. Długo całował go w łóżku, budząc się niemal dwie godziny wcześniej, by z gorącą twarzą i myślami pełnymi wątpliwości obudzić byłego gwardzistę pieszczotami. Już za nim tęsknił i już się martwił, starał się to jednak tuszować lekkim uśmiechem i nie tak pewnym jakby chciał spojrzeniem. A kiedy w końcu wywlekli się z łóżka i zastali w kuchni rozmawiających cicho Oriona z Ezrą, przytulonych i całujących się długo, Louriel poczuł jak dłonie blondyna objęły jego pośladki, kiedy przycisnął go do siebie i odnalazł jego usta w jeszcze jednym desperackim, pełnym uczuć pocałunku, którego żaden z nich nie chciał skończyć.
Nie był pewien, co w końcu ich czwórkę wróciło na ziemię, ale kiedy w końcu usiedli razem do śniadania cztery pary oczu wyrażały dokładnie to samo. Przywiązanie i wielkie zmartwienie, podszyte nadzieją. A kiedy w końcu Finni i Orion ubrali się w najcieplejsze ubrania jakie mieli i Louriel wygładził zmarszczki na swoim płaszczu, który blondyn zarzucił na ramiona, przez długą minutę trzymał ręce na jego ramionach, patrząc mu głęboko w oczy.
- Uważaj na siebie – powiedział unosząc jego dłoń, by musnąć ustami bransoletkę na jego nadgarstku. Nawet jeśli ostatnimi czasy ich relacja nie była zbyt dobra, nadal kochał go ponad miarę i nie wyobrażał sobie życia pozbawionego jego, choćby milczącej, czy obrażonej obecności.
- Kocham cię, Ezra… - westchnął Orion, rzucając szybkie spojrzenie na żegnających się Finnegana i Lusia. Naprawdę musieli się pospieszyć, choć i on sam nie mógł się zmusić by odejść poza zasięg ramion Ezry. – Myśl o mnie Śnieżynko, wrócę zanim zdążysz zauważyć że mnie nie ma – zapewnił, choć sam w to nie wierzył. Już mu go brakowało, a nie wiedzieli kiedy uda im się dotrzeć do wioski, choć Orion prognozował, że przy takiej pogodzie nie powinno im to zająć dłużej niż trzy dni. Musieli zatrzymywać się zanim zapadłby zmrok i wyjeżdżać równo ze świtem. To była trudna przeprawa. Bardzo trudna.
W końcu udało im się wyrwać ze swoich ramion, choć zarówno Louriel jak i Orion poczuli jakby kawałki ich serc właśnie zostały oderwane i podczas gdy jedno zostawało w Akademii, drugie miało zostać wystawione na próbę podczas tych niebezpiecznych, pełnych lodu i mrozu dni. Nie mogli jednak dłużej zwlekać i choć było to cholernie trudne, zarzucając na głowę kaptury, wyszli na zewnątrz, kierując się w stronę bramy miasta, gdzie mieli się zebrać.
Jak się zaraz okazało, nie tylko oni mieli lekkie opóźnienie, choć większość czekała przy saniach. Orion nie zdołał zapamiętać większości imion, choć jak już zdążył zauważyć podczas tych trzech dni, kompania wolała zwracać się do siebie nadanymi sobie ksywkami niż prawdziwymi imionami. I tak przez chwilę nieco rozbawiony przyglądał się jak niższy Kazuma chował się przed porywistym wiatrem za plecami wysokiego rycerza, na którego wołali Kowal. Nie miał pojęcia skąd to się wzięło, ale nie zamierzał się nad tym jakoś bardzo długo zastanawiać. Co go zaskoczyło to brak Thora w pobliżu, choć mężczyzna zarzekał się, że jako pierwszy pojawi się na miejscu zbiórki i będzie na nich wszystkich czekał, upewniając się, że wszystko jest gotowe do drogi i kiedy tylko wszyscy pojawią się na miejscu, od razu ruszą w drogę.
- Ekhem – usłyszał zaraz obok siebie i kiedy zerknął w bok, dojrzał trzymającego jakieś fiolki chłopaka, mniej więcej jego wzrostu, którego podczas tych kilku dni widział tylko dwa razy, a który to zawsze sprawiał wrażenie zabieganego, choć całkiem miłego. Nie miał więc pojęcia dlaczego nagle stojący obok Kazuma nagle przypomniał sobie, że miał coś do zrobienia, a sam Berthold zwany Kowalem musiał koniecznie sprawdzić, czy wszystkie jego rzeczy były ułożone tak, by nie wypaść z sań podczas podróży.
- Ym… w czym możemy ci pomóc? – zapytał Orion, wymieniając z Finneganem zdziwione spojrzenia, podczas gdy ukrytą w kapturze twarz jasnowłosego rozświetlił uroczy uśmiech. Orion nie miał pojęcia, skąd wzięło się w nim uczucie niepokoju, ale kiedy patrzył na ten uśmiech, czuł dreszcze przebiegające mu po plecach.
- Oh, zapewniam że w niczym, za to ja mogę pomóc wam – oświadczył Archibald zwany przez kompanów Piru, podając im wypełnione okrągłymi pastylkami buteleczki.
- Nie wiedziałem, że potrzebuję pomocy – stwierdził głupio Orion, ale zabrał od chłopaka podarowaną butelkę, nie bardzo wiedząc, co miał zrobić z jej zawartością. Mag ziemi przewrócił oczami.
- Bo wy w ogóle mało wiecie – zauważył Piru, machając przemądrzale palcem. – To są witaminy. Utrzymują ciało i duszę w dobrej kondycji, a wy jeśli chcecie być ze mną w dobrych stosunkach i nie umrzeć gdzieś przypadkiem po drodze będziecie brać dwie tabletki dziennie. Wiem ile ich jest w butelce, więc jeśli któryś z was się spóźni, albo zapomni ich zażyć, będę wiedział i będę bardzo, ale to bardzo zły – oświadczył słodkim tonem, nie zmieniając wyrazu twarzy, choć jego błękitne oczy nagle stały się zimne i ostre jak lód. Orion poczuł jeszcze więcej ciarek na plecach i pospiesznie, mając wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, stanie się coś bardzo nieprzyjemnego otworzył buteleczkę i połknął natychmiast jedną tabletkę, czując jakiś słodki, owocowy smak który pozostawiła na jego języku.
Piru poczekał aż Finnegan zrobił to samo, a potem odszedł, terroryzować całą resztę.
- Czy mi się wydaje, czy trafiliśmy właśnie na bardzo dziwnego i bardzo niebezpiecznego człowieka? – zapytał szeptem Orion Finniego, czując zimny pot spływający mu po plecach, aż się wzdrygnął!
Orion z Ezrą wcale nie przeżywali tego rozstania lepiej, choć ich relacja również nigdy nie miała się lepiej. Kochali się i wspólnie upewniali, że podczas gdy będą rozdzieleni, wszystko będzie dobrze. Ezra uparł się, by Orion zabrał ze sobą małą zbrojownię, a kiedy Lusiu zabrał ich wszystkich na zakupy i oświadczył, że za wszystko zapłaci, razem z brunetem nakupili jemu i Finneganowi tyle ubrań, że Orion zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie w stanie je wszystkie założyć. Nie protestował jednak zbyt mocno, widząc jak mocno to tę upartą dwójkę uspokajało. Przynajmniej chwilowo, miał też nadzieję, że naprawdę powstrzymają się od głupich działań i na przykład nie stwierdzą, że za nimi podążą. Tę opcję również z Ezrą przegadał i choć mag ognia upewnił go, że nigdzie się nie wybiera, potrzebował co najmniej dwóch godzin, by w pełni mu uwierzyć. W końcu nie był pewien jak on sam zareagowałby gdyby to Ezrę wysłali w tak niebezpieczną misję, a różnica była taka, że on orientował się w tym, jak się uchronić przed mroźnym klimatem.
Kiedy dzień wyjazdu w końcu nadszedł, Louriel musiał się długo powstrzymywać, by nie wyjść za Finneganem aż do bramy. Długo całował go w łóżku, budząc się niemal dwie godziny wcześniej, by z gorącą twarzą i myślami pełnymi wątpliwości obudzić byłego gwardzistę pieszczotami. Już za nim tęsknił i już się martwił, starał się to jednak tuszować lekkim uśmiechem i nie tak pewnym jakby chciał spojrzeniem. A kiedy w końcu wywlekli się z łóżka i zastali w kuchni rozmawiających cicho Oriona z Ezrą, przytulonych i całujących się długo, Louriel poczuł jak dłonie blondyna objęły jego pośladki, kiedy przycisnął go do siebie i odnalazł jego usta w jeszcze jednym desperackim, pełnym uczuć pocałunku, którego żaden z nich nie chciał skończyć.
Nie był pewien, co w końcu ich czwórkę wróciło na ziemię, ale kiedy w końcu usiedli razem do śniadania cztery pary oczu wyrażały dokładnie to samo. Przywiązanie i wielkie zmartwienie, podszyte nadzieją. A kiedy w końcu Finni i Orion ubrali się w najcieplejsze ubrania jakie mieli i Louriel wygładził zmarszczki na swoim płaszczu, który blondyn zarzucił na ramiona, przez długą minutę trzymał ręce na jego ramionach, patrząc mu głęboko w oczy.
- Uważaj na siebie – powiedział unosząc jego dłoń, by musnąć ustami bransoletkę na jego nadgarstku. Nawet jeśli ostatnimi czasy ich relacja nie była zbyt dobra, nadal kochał go ponad miarę i nie wyobrażał sobie życia pozbawionego jego, choćby milczącej, czy obrażonej obecności.
- Kocham cię, Ezra… - westchnął Orion, rzucając szybkie spojrzenie na żegnających się Finnegana i Lusia. Naprawdę musieli się pospieszyć, choć i on sam nie mógł się zmusić by odejść poza zasięg ramion Ezry. – Myśl o mnie Śnieżynko, wrócę zanim zdążysz zauważyć że mnie nie ma – zapewnił, choć sam w to nie wierzył. Już mu go brakowało, a nie wiedzieli kiedy uda im się dotrzeć do wioski, choć Orion prognozował, że przy takiej pogodzie nie powinno im to zająć dłużej niż trzy dni. Musieli zatrzymywać się zanim zapadłby zmrok i wyjeżdżać równo ze świtem. To była trudna przeprawa. Bardzo trudna.
W końcu udało im się wyrwać ze swoich ramion, choć zarówno Louriel jak i Orion poczuli jakby kawałki ich serc właśnie zostały oderwane i podczas gdy jedno zostawało w Akademii, drugie miało zostać wystawione na próbę podczas tych niebezpiecznych, pełnych lodu i mrozu dni. Nie mogli jednak dłużej zwlekać i choć było to cholernie trudne, zarzucając na głowę kaptury, wyszli na zewnątrz, kierując się w stronę bramy miasta, gdzie mieli się zebrać.
Jak się zaraz okazało, nie tylko oni mieli lekkie opóźnienie, choć większość czekała przy saniach. Orion nie zdołał zapamiętać większości imion, choć jak już zdążył zauważyć podczas tych trzech dni, kompania wolała zwracać się do siebie nadanymi sobie ksywkami niż prawdziwymi imionami. I tak przez chwilę nieco rozbawiony przyglądał się jak niższy Kazuma chował się przed porywistym wiatrem za plecami wysokiego rycerza, na którego wołali Kowal. Nie miał pojęcia skąd to się wzięło, ale nie zamierzał się nad tym jakoś bardzo długo zastanawiać. Co go zaskoczyło to brak Thora w pobliżu, choć mężczyzna zarzekał się, że jako pierwszy pojawi się na miejscu zbiórki i będzie na nich wszystkich czekał, upewniając się, że wszystko jest gotowe do drogi i kiedy tylko wszyscy pojawią się na miejscu, od razu ruszą w drogę.
- Ekhem – usłyszał zaraz obok siebie i kiedy zerknął w bok, dojrzał trzymającego jakieś fiolki chłopaka, mniej więcej jego wzrostu, którego podczas tych kilku dni widział tylko dwa razy, a który to zawsze sprawiał wrażenie zabieganego, choć całkiem miłego. Nie miał więc pojęcia dlaczego nagle stojący obok Kazuma nagle przypomniał sobie, że miał coś do zrobienia, a sam Berthold zwany Kowalem musiał koniecznie sprawdzić, czy wszystkie jego rzeczy były ułożone tak, by nie wypaść z sań podczas podróży.
- Ym… w czym możemy ci pomóc? – zapytał Orion, wymieniając z Finneganem zdziwione spojrzenia, podczas gdy ukrytą w kapturze twarz jasnowłosego rozświetlił uroczy uśmiech. Orion nie miał pojęcia, skąd wzięło się w nim uczucie niepokoju, ale kiedy patrzył na ten uśmiech, czuł dreszcze przebiegające mu po plecach.
- Oh, zapewniam że w niczym, za to ja mogę pomóc wam – oświadczył Archibald zwany przez kompanów Piru, podając im wypełnione okrągłymi pastylkami buteleczki.
- Nie wiedziałem, że potrzebuję pomocy – stwierdził głupio Orion, ale zabrał od chłopaka podarowaną butelkę, nie bardzo wiedząc, co miał zrobić z jej zawartością. Mag ziemi przewrócił oczami.
- Bo wy w ogóle mało wiecie – zauważył Piru, machając przemądrzale palcem. – To są witaminy. Utrzymują ciało i duszę w dobrej kondycji, a wy jeśli chcecie być ze mną w dobrych stosunkach i nie umrzeć gdzieś przypadkiem po drodze będziecie brać dwie tabletki dziennie. Wiem ile ich jest w butelce, więc jeśli któryś z was się spóźni, albo zapomni ich zażyć, będę wiedział i będę bardzo, ale to bardzo zły – oświadczył słodkim tonem, nie zmieniając wyrazu twarzy, choć jego błękitne oczy nagle stały się zimne i ostre jak lód. Orion poczuł jeszcze więcej ciarek na plecach i pospiesznie, mając wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, stanie się coś bardzo nieprzyjemnego otworzył buteleczkę i połknął natychmiast jedną tabletkę, czując jakiś słodki, owocowy smak który pozostawiła na jego języku.
Piru poczekał aż Finnegan zrobił to samo, a potem odszedł, terroryzować całą resztę.
- Czy mi się wydaje, czy trafiliśmy właśnie na bardzo dziwnego i bardzo niebezpiecznego człowieka? – zapytał szeptem Orion Finniego, czując zimny pot spływający mu po plecach, aż się wzdrygnął!
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ezra podobnie dobrze ale i źle co Louriel znosił myśl rozstania. Z jednej strony dbał o Oriona niby jak zawsze ale jednak, jak nigdy. Wieczorami zapewniał mu pełen relaks, nawet jeżeli nie zawsze była to cielesność odkrył w sobie ogromny pociąg do masowania go. Niemniej, chętnie z nim wychodził na dobre jedzenie albo spędzał długie godziny w kuchni na szeptach rozmów i wspólnym pichceniu. Nagle i tak ogromne uczucie buchnęło wielkim płomieniem w jego sercu, a on sukcesywnie, coraz częściej wisząc na nim, tuląc go i gładząc po rękach, po prostu szukał bliskości. Troskę okazywał dodatkowo, podobnie jak gad, w dokładnym planowaniu wszystkich rzeczy które były potrzebne Tygryskowi do wyprawy. Płaszcz, rękawice, czapka i szalik. Ciepła bielizna, porządne rzeczy, wytrzymały pas do którego przyczepił pokrowce na miecze, sztylety i noże. No i samo wyposażenie! Nie dał się zbyć kilkoma słowami o zapadaniu się w śniegu! Naostrzył wszystko co chciał mu dać i nie przyjmował słowa sprzeciwu! Musiał być gotów na wiele okoliczności!
Rano brunet obudził się godzinę przed planowanym wstaniem. Chciał zrobić porządne, wspólne śniadanie dla nich wszystkich ale widząc spokojną twarz śpiącego jeszcze Oriona, zakopał się mocniej w kołdrze wciskając nos w jego pierś. Powoli zaciągnął się jego zapachem, wsadził dłonie pod jego koszulkę gładząc po szerokich plecach i cichutko mruczał zapewnienia swojego wielkiego uczucia. Ostatecznie wybudził go delikatnym pocałunkiem, który pogłębił w momencie gdy rozmarzone, złote tęczówki spojrzały na niego. Zaczął się bawić jego włosami, a widząc że ten miał ochotę na coś więcej pozwolił im jeszcze ten jeden raz przed wyjazdem porządnie zaszaleć.
Schodząc na wspólne śniadanie, prowadząc za rękę przyjemnie uśmiechniętego białaska nie umiał się powstrzymać żeby nie pocałować go jeszcze raz i kolejny, i jeszcze raz. Siedząc na blacie, obejmując go nogami w pasie, gładził go po ramionach tak długo aż w pomieszczeniu nie zjawili się Louriel z Finneganem. A gdy i tamci zaczęli się do siebie kleić wrócił z cichym westchnieniem smutku do głaskania Oriona. Ostatecznie jednak musiał się wziąć za porządne nakarmienie ich bo zaraz okaże się, że przez ich zbolałe serca wyruszą z pustymi żołądkami! Zanim zszedł ujął jeszcze jego dłoń i całując szeroką obrączkę spojrzał na niego oczami małej sarenki. Nie powiedział nic do czasu stanięcia na ziemi, dopiero wtedy zaproponował specjalne tosty szefa Oriona, jajecznicę i gorącą herbatę. Wszystko to w atmosferze prób utrzymania spokoju i uśmiechu.
Ostatecznie przyszedł nieunikniony moment rozstania. Wtulony w Oriona poprawiał na nim broń, sprawdzał palcami ile na siebie wrzucił, a ostatecznie wycałował jeszcze całą jego twarz zaczesując jeden z kosmyków za ucho. Słysząc padające do niego słowa, chociaż był już tak blisko żeby go puścić, ponownie się w niego wtulił i cały jeden policzek wycałował.
- Też Cię kocham. – Wymruczał w jego ramię. – I pamiętaj, lepiej dzień później ale bez żadnych problemów. Będę tu grzecznie czekał i Cię wyglądał. – Obiecał ostatecznie podchodząc aż pod same drzwi, a później czekając aż obydwaj znikną za rogiem, otuleni śnieżycą. Mimo to stał tam jeszcze chwilę dłużej otulając się ciasno ramionami, już szukając myślami w szafie płaszcza Oriona w którym będzie chodził po Akademii, po czym po dobrych kilkunastu minutach odwrócił się do Louriela uśmiechając krzywo.
- No to zostaliśmy zdani na siebie. – Zaczął wzdychając ciężko po czym przeciągnął się i ponownie zakładając ręce na piersi podszedł do niego. – Czy znajdziesz dzisiaj dla mnie chwilę? Chciałbym Cię o jedną sprawę poprosić. Jeżeli jednak teraz potrzebujesz spokoju to poczekam. Zdrzemnę się jeszcze, jakiś niewyspany jestem… – Przyznał nie będąc pewnym na ile i czy w ogóle Orion Lusia wtajemniczał w ich problem. On chciał z nim na spokojnie usiąść, zająć jego myśli tej pierwszej najcięższej nocy inną sprawą, a później zrobić wszystko by do powrotu panów ją rozwiązali. Jednocześnie sam chętnie usiadłby teraz w samotności, przy kubku herbaty i pogodził się z tym, że chwilowo będą go zjadały nerwy o Oriona. O czymkolwiek bowiem rozmawiali i o cokolwiek go prosił, nie dał rady pozbyć się tej ogromnej troski którą sam w nim niegdyś rozbudził. Zrozumiał jednak, że użalanie się nad ich wyjazdem i zatracanie w coraz to gorszych scenariuszach które ich sfrustrowane umysły będą im podsuwały nie było rozwiązaniem. Odetchnął więc z ulgą gdy Louriel stwierdził żeby zaczęli od razu i drepcząc do kuchni po ciepłą herbatę zaproponował gabinet.
Rozsiadając się naprzeciwko Lusia przy biurku podciągnął nogi pod siebie po czym nalał ze sporego dzbanka do dwóch kubków lekko zaparzone zielsko. Chwilowo przytknął naczynie do swojego policzka po czym spojrzał w gadzie oczy biorąc spokojny wdech.
- Nie wiem czy Ci już Orion wspominał ale mamy poważny problem z czymś mieszkającym w naszym mieszkaniu. – Zaczął przebiegając wzrokiem pobieżnie po grzbietach licznych książek. – Nie jestem ekspertem ale nie jest to żaden znany mi duch czy demon. Ori też mówił, że nie kojarzy żeby w waszej kulturze żyło coś tak zawistnego. Nie mam pojęcia co to ani tym bardziej jak się tego pozbyć. To co wiem to fakt, że zaczyna niszczyć to co już zdążyliśmy zrobić i mało mi się to podoba.
Ostatecznie kolejne dni zbliżające go do wyruszenia w nieprzewidywalny teren przyniosły mu więcej spokoju niżeli by się spodziewał. Louriel znowu patrzył na niego tak miękko. Mijając się z nim na korytarzu czy poświęcając znacznie więcej uwagi niżeli do tej pory, topił się pod każdym najmniejszym uśmiechem, muśnięciem jego palców czy nierażącą prowokacją – delikatnym flirtem. Za każdym razem gdy posyłał mu powłóczyste spojrzenia, delikatne muśnięcia ust w policzek, łapanie za dłoń powodował, że pływał na obłoczku miłości codziennie coś pod nosem nucąc, mając ogrom cierpliwości i przyjaznego usposobienia do wszystkich. Nawet Rafaelowi odpuścił! Ba! On się zaczął z nim codziennie witać czym wywoływał niemały szok na twarzy mężczyzny.
Słone pocałunki którymi był obdarowywany od samego rana sprawiły, że uśmiechał się smutno w jego usta. Gładził go po włosach, zaczepiał delikatnie rogi, całował po szyi i przygryzał kark. Zapewniał przy okazji szeptem do jego szpiczastego uszka, że go kocha, że wróci choćby miało się walić i palić. Dodatkowo, że nic sobie nie zrobi i będzie bardzo mocno o siebie dbał: jadł dużo i nie narażał się na mróz gdy tylko nadarzy się taka okazja. Lusiu chyba ostatecznie to kupił, a poproszony o odrobinę ukochanej pieszczoty ustami, obdarował go najsłodszymi pocałunkami jakie kiedykolwiek czuł na szyi czy ramionach.
Wspólne śniadanie było zwieńczeniem jego usilnych prób zachowania spokoju. Widząc te ogromne starania Ezry, Oriona i samego Louriela którego cały czas trzymał za rękę. Osiągnął to wewnętrzne przeświadczenie, że musiał wrócić do osób tak mocno go kochających, ciągnąc za sobą tego czwartego z ich grona który tak mocno zasługiwał na wszystkie uczucia. Wiedział, że będą się wzajemnie bronili, pokładał w nim dokładnie tyle nadziei ile sam Orion w nim. Mogli więc ostatecznie wyruszyć.
Mając na ramionach ciężki i dziwny w dotyku płaszcz Louriela, wisiał na gadzie całując jego szyję.
- Pamiętaj co mi obiecywałeś. Dbaj o siebie i czekaj na mnie. – Wyszeptał jeszcze raz go mocno ściskając po czym żegnając się jeszcze mocnym uściskiem z Ezrą, prosząc go żeby nad wszystkim czuwał, ruszył wraz z Orionem w nieco spokojniejszą niż ostatnimi dniami śnieżycę.
Obracał się przez ramię tak długo jak długo było widać Akademię. Czując żołądek podchodzący mu do gardła już tęsknił, a jeszcze przecież nie opuścił miasta! Musiał się z tym pogodzić, owszem ale nie oznaczało to, że nie będzie cierpiał. Liczył jednak na to, że wpadnięcie w wir pracy nieco sprawę mu ułatwi. Dlatego po chwili skupił się na miejscu zbiórki i osobach tam się znajdujących.
Nigdzie nie dostrzegał dowódcy całej tej bandy i chwilowo, również jego i Oriona. Zmarszczył lekko brwi bo szczerze mówiąc, nie był przyzwyczajony do niesłowności wysoko postawionych osób. Niemniej, szybko został zaintrygowany innymi zjawiskami jakie miały miejsce w najbliższej okolicy. Mianowicie, mocno zainteresował się dziwnym grymasem na twarzy niektórych osób które po chwili ulotniły się z ich bliskiego otoczenia. To tak miała wyglądać ta ich współpraca? Może to dobrze, że mógł w pełni zawierzyć Orionowi skoro na poleganie na kimkolwiek innym na razie wyglądało kiepsko?
- Orion… – Chciał mu coś powiedzieć nagle zauważając blond mężczyznę ze słodkim uśmiechem przylepionym na ustach zaraz koło nich. Jego wzrok szybko padł na dwie podejrzane fiolki, a wymieniając się spojrzeniem z Orionem, stanął prosto do mężczyzny w geście pełnej uwagi. Jednocześnie, zanim mężczyzna powiedział im chociażby słowo, jego całe ciało napięło się gotowe do obrony. Nie wiedząc dlaczego, nieznajomy wywoływał w nim niepewność i poczucie zagrożenia na które wolał byś przygotowany. Dlatego też gdy wpadła mu w ręce fiola i został spiorunowany wzrokiem, nie wzbraniał się przed połknięciem jednej dawki.
- Dlaczego mam wrażenie, że było to przerażające? I nie chcemy podpadać? – Szepnął do białowłosego gdy ponownie zostali sami, chowając fiolkę między poły materiału. Co śmieszne, Orion miał dokładnie takie samo wrażenie jak i on przez co chwilowo na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Dobrze, że ze mną jesteś. – Westchnął ni to od niechcenia ni bardziej do siebie po czym spojrzał wreszcie na dowódcę per Thora który zaczął wykrzykiwać rozkazy i instrukcje przygotowujące ich już bezpośrednio do wymarszu. Czy tego chcieli czy nie, podróż właśnie się rozpoczynała.
Rano brunet obudził się godzinę przed planowanym wstaniem. Chciał zrobić porządne, wspólne śniadanie dla nich wszystkich ale widząc spokojną twarz śpiącego jeszcze Oriona, zakopał się mocniej w kołdrze wciskając nos w jego pierś. Powoli zaciągnął się jego zapachem, wsadził dłonie pod jego koszulkę gładząc po szerokich plecach i cichutko mruczał zapewnienia swojego wielkiego uczucia. Ostatecznie wybudził go delikatnym pocałunkiem, który pogłębił w momencie gdy rozmarzone, złote tęczówki spojrzały na niego. Zaczął się bawić jego włosami, a widząc że ten miał ochotę na coś więcej pozwolił im jeszcze ten jeden raz przed wyjazdem porządnie zaszaleć.
Schodząc na wspólne śniadanie, prowadząc za rękę przyjemnie uśmiechniętego białaska nie umiał się powstrzymać żeby nie pocałować go jeszcze raz i kolejny, i jeszcze raz. Siedząc na blacie, obejmując go nogami w pasie, gładził go po ramionach tak długo aż w pomieszczeniu nie zjawili się Louriel z Finneganem. A gdy i tamci zaczęli się do siebie kleić wrócił z cichym westchnieniem smutku do głaskania Oriona. Ostatecznie jednak musiał się wziąć za porządne nakarmienie ich bo zaraz okaże się, że przez ich zbolałe serca wyruszą z pustymi żołądkami! Zanim zszedł ujął jeszcze jego dłoń i całując szeroką obrączkę spojrzał na niego oczami małej sarenki. Nie powiedział nic do czasu stanięcia na ziemi, dopiero wtedy zaproponował specjalne tosty szefa Oriona, jajecznicę i gorącą herbatę. Wszystko to w atmosferze prób utrzymania spokoju i uśmiechu.
Ostatecznie przyszedł nieunikniony moment rozstania. Wtulony w Oriona poprawiał na nim broń, sprawdzał palcami ile na siebie wrzucił, a ostatecznie wycałował jeszcze całą jego twarz zaczesując jeden z kosmyków za ucho. Słysząc padające do niego słowa, chociaż był już tak blisko żeby go puścić, ponownie się w niego wtulił i cały jeden policzek wycałował.
- Też Cię kocham. – Wymruczał w jego ramię. – I pamiętaj, lepiej dzień później ale bez żadnych problemów. Będę tu grzecznie czekał i Cię wyglądał. – Obiecał ostatecznie podchodząc aż pod same drzwi, a później czekając aż obydwaj znikną za rogiem, otuleni śnieżycą. Mimo to stał tam jeszcze chwilę dłużej otulając się ciasno ramionami, już szukając myślami w szafie płaszcza Oriona w którym będzie chodził po Akademii, po czym po dobrych kilkunastu minutach odwrócił się do Louriela uśmiechając krzywo.
- No to zostaliśmy zdani na siebie. – Zaczął wzdychając ciężko po czym przeciągnął się i ponownie zakładając ręce na piersi podszedł do niego. – Czy znajdziesz dzisiaj dla mnie chwilę? Chciałbym Cię o jedną sprawę poprosić. Jeżeli jednak teraz potrzebujesz spokoju to poczekam. Zdrzemnę się jeszcze, jakiś niewyspany jestem… – Przyznał nie będąc pewnym na ile i czy w ogóle Orion Lusia wtajemniczał w ich problem. On chciał z nim na spokojnie usiąść, zająć jego myśli tej pierwszej najcięższej nocy inną sprawą, a później zrobić wszystko by do powrotu panów ją rozwiązali. Jednocześnie sam chętnie usiadłby teraz w samotności, przy kubku herbaty i pogodził się z tym, że chwilowo będą go zjadały nerwy o Oriona. O czymkolwiek bowiem rozmawiali i o cokolwiek go prosił, nie dał rady pozbyć się tej ogromnej troski którą sam w nim niegdyś rozbudził. Zrozumiał jednak, że użalanie się nad ich wyjazdem i zatracanie w coraz to gorszych scenariuszach które ich sfrustrowane umysły będą im podsuwały nie było rozwiązaniem. Odetchnął więc z ulgą gdy Louriel stwierdził żeby zaczęli od razu i drepcząc do kuchni po ciepłą herbatę zaproponował gabinet.
Rozsiadając się naprzeciwko Lusia przy biurku podciągnął nogi pod siebie po czym nalał ze sporego dzbanka do dwóch kubków lekko zaparzone zielsko. Chwilowo przytknął naczynie do swojego policzka po czym spojrzał w gadzie oczy biorąc spokojny wdech.
- Nie wiem czy Ci już Orion wspominał ale mamy poważny problem z czymś mieszkającym w naszym mieszkaniu. – Zaczął przebiegając wzrokiem pobieżnie po grzbietach licznych książek. – Nie jestem ekspertem ale nie jest to żaden znany mi duch czy demon. Ori też mówił, że nie kojarzy żeby w waszej kulturze żyło coś tak zawistnego. Nie mam pojęcia co to ani tym bardziej jak się tego pozbyć. To co wiem to fakt, że zaczyna niszczyć to co już zdążyliśmy zrobić i mało mi się to podoba.
Ostatecznie kolejne dni zbliżające go do wyruszenia w nieprzewidywalny teren przyniosły mu więcej spokoju niżeli by się spodziewał. Louriel znowu patrzył na niego tak miękko. Mijając się z nim na korytarzu czy poświęcając znacznie więcej uwagi niżeli do tej pory, topił się pod każdym najmniejszym uśmiechem, muśnięciem jego palców czy nierażącą prowokacją – delikatnym flirtem. Za każdym razem gdy posyłał mu powłóczyste spojrzenia, delikatne muśnięcia ust w policzek, łapanie za dłoń powodował, że pływał na obłoczku miłości codziennie coś pod nosem nucąc, mając ogrom cierpliwości i przyjaznego usposobienia do wszystkich. Nawet Rafaelowi odpuścił! Ba! On się zaczął z nim codziennie witać czym wywoływał niemały szok na twarzy mężczyzny.
Słone pocałunki którymi był obdarowywany od samego rana sprawiły, że uśmiechał się smutno w jego usta. Gładził go po włosach, zaczepiał delikatnie rogi, całował po szyi i przygryzał kark. Zapewniał przy okazji szeptem do jego szpiczastego uszka, że go kocha, że wróci choćby miało się walić i palić. Dodatkowo, że nic sobie nie zrobi i będzie bardzo mocno o siebie dbał: jadł dużo i nie narażał się na mróz gdy tylko nadarzy się taka okazja. Lusiu chyba ostatecznie to kupił, a poproszony o odrobinę ukochanej pieszczoty ustami, obdarował go najsłodszymi pocałunkami jakie kiedykolwiek czuł na szyi czy ramionach.
Wspólne śniadanie było zwieńczeniem jego usilnych prób zachowania spokoju. Widząc te ogromne starania Ezry, Oriona i samego Louriela którego cały czas trzymał za rękę. Osiągnął to wewnętrzne przeświadczenie, że musiał wrócić do osób tak mocno go kochających, ciągnąc za sobą tego czwartego z ich grona który tak mocno zasługiwał na wszystkie uczucia. Wiedział, że będą się wzajemnie bronili, pokładał w nim dokładnie tyle nadziei ile sam Orion w nim. Mogli więc ostatecznie wyruszyć.
Mając na ramionach ciężki i dziwny w dotyku płaszcz Louriela, wisiał na gadzie całując jego szyję.
- Pamiętaj co mi obiecywałeś. Dbaj o siebie i czekaj na mnie. – Wyszeptał jeszcze raz go mocno ściskając po czym żegnając się jeszcze mocnym uściskiem z Ezrą, prosząc go żeby nad wszystkim czuwał, ruszył wraz z Orionem w nieco spokojniejszą niż ostatnimi dniami śnieżycę.
Obracał się przez ramię tak długo jak długo było widać Akademię. Czując żołądek podchodzący mu do gardła już tęsknił, a jeszcze przecież nie opuścił miasta! Musiał się z tym pogodzić, owszem ale nie oznaczało to, że nie będzie cierpiał. Liczył jednak na to, że wpadnięcie w wir pracy nieco sprawę mu ułatwi. Dlatego po chwili skupił się na miejscu zbiórki i osobach tam się znajdujących.
Nigdzie nie dostrzegał dowódcy całej tej bandy i chwilowo, również jego i Oriona. Zmarszczył lekko brwi bo szczerze mówiąc, nie był przyzwyczajony do niesłowności wysoko postawionych osób. Niemniej, szybko został zaintrygowany innymi zjawiskami jakie miały miejsce w najbliższej okolicy. Mianowicie, mocno zainteresował się dziwnym grymasem na twarzy niektórych osób które po chwili ulotniły się z ich bliskiego otoczenia. To tak miała wyglądać ta ich współpraca? Może to dobrze, że mógł w pełni zawierzyć Orionowi skoro na poleganie na kimkolwiek innym na razie wyglądało kiepsko?
- Orion… – Chciał mu coś powiedzieć nagle zauważając blond mężczyznę ze słodkim uśmiechem przylepionym na ustach zaraz koło nich. Jego wzrok szybko padł na dwie podejrzane fiolki, a wymieniając się spojrzeniem z Orionem, stanął prosto do mężczyzny w geście pełnej uwagi. Jednocześnie, zanim mężczyzna powiedział im chociażby słowo, jego całe ciało napięło się gotowe do obrony. Nie wiedząc dlaczego, nieznajomy wywoływał w nim niepewność i poczucie zagrożenia na które wolał byś przygotowany. Dlatego też gdy wpadła mu w ręce fiola i został spiorunowany wzrokiem, nie wzbraniał się przed połknięciem jednej dawki.
- Dlaczego mam wrażenie, że było to przerażające? I nie chcemy podpadać? – Szepnął do białowłosego gdy ponownie zostali sami, chowając fiolkę między poły materiału. Co śmieszne, Orion miał dokładnie takie samo wrażenie jak i on przez co chwilowo na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Dobrze, że ze mną jesteś. – Westchnął ni to od niechcenia ni bardziej do siebie po czym spojrzał wreszcie na dowódcę per Thora który zaczął wykrzykiwać rozkazy i instrukcje przygotowujące ich już bezpośrednio do wymarszu. Czy tego chcieli czy nie, podróż właśnie się rozpoczynała.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Z chwilą, w której drzwi Akademii zamknęły się za plecami Finnegana i Oriona, głębokie westchnienie uciekło spomiędzy warg Louriela, podczas gdy on w końcu pozwolił sobie na całkiem szczery, zbolały wyraz twarzy, pełen tęsknoty i zmartwienia, jakie czuł na myśl o ukochanym w tej śnieżycy i najlepszym przyjacielu zdanym tylko na siebie. Trwało to jednak tylko chwilę, bo słysząc westchnienie z boku, przywołał się do porządku, nie chcąc mimo wszystko łamać słowa danego Finniemu. Owszem, już umierał z tęsknoty, ale przecież obiecał, że będzie się przynajmniej starał żyć przez ten czas normalnie, nie zakopać się w odmętach ich wspólnego pokoju i zagłodzić się, ściskając jego koszulę. I cóż… co do koszuli to i tak miał zamiar spać owinięty w nią dopóki miałaby pachnieć jak Finni, ale z resztą naprawdę miał zamiar się postarać. Pamiętał jak źle się czuł, kiedy Finni w końcu go zobaczył, zagłodzonego i przemęczonego. Nie chciał drugi raz tak bardzo go zawieść, nawet jeśli okrutnie się o niego martwił.
- Owszem, liczę na ciebie – westchnął uśmiechając się trochę krzywo do Ezry, choć podejrzewał, że sam sobie nie poradzi, a mając tuż obok kogoś, kto miał zamiar go kopnąć i przypomnieć o tym, że Finni tak był i chciał go całego i zdrowego kiedy już wróci, poza tym, martwił się o tych dwóch głąbów tak samo mocno, czuł się odrobinę lepiej.
- Hym? – mruknął pytająco, ale słysząc resztę zdania, od razu pokręcił głową, chowając dłonie w rękawach. – Lepiej zajmijmy się tym od razu, przestanę… myśleć – odpowiedział, posyłając mu znaczące spojrzenie. Miał wrażenie, że im obu, mogłaby się przydać i drzemka i zajęcie myśli czymś innym, dlatego nie oponował, zapraszając maga ognia do swojego gabinetu.
Zasiadłszy za biurkiem, z wdzięcznością przyjął kubek gorącej herbaty, oplatając naczynie długimi palcami, wpatrując się przy tym w Ezrę. Co prawda Orion już wcześniej wspominał mu o jakimś małym zadaniu, które razem z brunetem dla niego mieli, ale przez tą całą akcje z ich niespodziewaną misją, nie dowiedział się żadnych szczegółów, był więc bardzo ciekawy, co takiego mogło się stać, że ich dwójka potrzebowała jego pomocy. Wysłuchał więc jego słów, a nie bardzo rozumiejąc, poprosił o opowiedzenie mu wszystkiego od początku. Kiedy Ezra skończył, książę marszczył głęboko brwi, nie mając pojęcia, co się działo w nowym mieszkaniu jego najlepszego przyjaciela, ale w ogóle mu się to wszystko nie podobało. Natychmiast sięgnął po jeden ze starych spisów swoich książek i zaczął go wertować, zapisując tytuły książek na czystej kartce. Kiedy skończył, znajdowało się na niej około dwudziestu pozycji, które Louriel stwierdził, że warto było sprawdzić, zanim zacznie głosić wokół swoją odważną, aczkolwiek nieco naciąganą teorię, gdy się wierzyło we wróżki i rusałki, że duchów nie ma.
- Nie brzmi to jak coś, z czym miałbym wcześniej do czynienia, aczkolwiek zanim zaczniemy się sami zastanawiać, proponuję poczytać, może znajdziemy rozwiązanie zagadki zanim cała wasza praca pójdzie na marne – zaproponował, podsuwając Ezrze spis książek, do których chciał zajrzeć. Było w nich wszystko o kulturze Kraju Wody i kilka bestiariuszy, których książę z wielką namiętnością poszukiwał swego czasu.
Przeszli razem do biblioteki, zgarniając jeszcze z kuchni kolejny dzbanek herbaty, a kiedy znaleźli się w hallu, w oczy księcia rzuciła się zaczytana sylwetka wysokiego, przystojnego maga wody.
- Wróciłeś, Rafaelu, witaj – przywitał go Louriel uśmiechając się na widok mężczyzny. Wiedział, że Finni był o niego okrutnie zazdrosny, choć sam gad nie widział ku temu podstaw, niemniej nie zamierzał go ignorować, ani rezygnować z rozmów z tym inteligentnym człowiekiem, kiedy miał go tuż przed sobą.
- Mistrzu Lourielu, przyjacielu Mistrza – Rafael skinął im obu głową, na chwilę podnosząc się z szacunkiem z fotela, by zaraz znów na niego opaść. Uśmiech na jego twarzy był miły, lekki i bardzo, ale to bardzo arystokratyczny.
- Mówiłem ci już coś, o tych wszystkich anonsach, którymi nie musisz się przejmować, Rafaelu – zauważył książę, przewracając oczami, kładąc zaraz dłoń na ramieniu maga ognia. – A to jest Ezra, chłopak Oriona – przedstawił go, jeśli się nie mylił, ta dwójka nie miała jeszcze okazji się poznać.
Na wieść, że Ezra był w romantycznej relacji z Orionem, którego Rafael zdążył już poznać, nawet powieka mu nie drgnęła, za to na jego ustach pojawił się nieco bardziej ciekawski uśmiech.
- No proszę, zawsze miałem wrażenie, że ogień i woda całkowicie do siebie nie pasują, a jednak zarówno Louriel jak i jego podopieczny całkowicie to wrażenie zacierają – zauważył spokojnie, przyglądając się nienachlanie piegowatym policzkom maga ognia i jego dwukolorowym oczom. – Miło mi cię poznać, Ezra, jestem Rafael i mam nadzieję, że uda nam się ze sobą dogadać. Miałbym wiele pytań odnośnie magii ognia, jeśli kiedyś miałbyś ochotę mi na nie odpowiedzieć – powiedział, wracając zaraz do swojej książki.
Louriel odłożył listę książek na jednym ze stolików, całkowicie niezrażony tym, że Rafael mógł podsłuchać o czym będą rozmawiać. W końcu nie była to jakaś wielka tajemnica i o ile Ezra nie zwróciłby mu wielkiej uwagi na to, że powinna zostać tajemnicą, nie zamierzał się ze swoimi działaniami w jakikolwiek sposób ukrywać.
- To co? Zacznij od tej strony, ja zacznę stąd i odkładaj książki na ten stolik? – zaproponował, przyciągając uwagę drugiego maga ognia.
- Szukacie książek? Może wam pomóc? – zaproponował uprzejmie, podchodząc bliżej i nie komentując w żaden sposób tytułów, o które chodziło tej dwójce.
Louriel nie odpowiedział, spoglądając pytająco na Ezrę. On sam nie widział powodu, by nie skorzystać z pomocy maga wody, ale jeśli brunet widział jakiś problem, mógł go wyrazić w tym momencie.
Wrażenie, jakie wywołał w Orionie niski i całkiem z pozoru niewinny osobnik nie było tylko jego wymysłem, ale to wcale nie znaczyło, że białowłosy poczuł się uspokojony. Wręcz przeciwnie, miał tylko wrażenie, że chłopak, kimkolwiek był, był jeszcze straszniejszy niż mu się wydawało. Niemniej wkrótce po tym wydarzeniu, cała reszta oddziału znalazła się przy saniach, razem z Thorem i psim zaprzęgiem, który został powierzony w ręce Oriona, jako że on jako jedyny w ogóle wiedział, jak się zająć psami i samym zaprzęgiem. Jeden z nich, Kazuma, zgłosił się jako towarzysz Oriona na saniach, miał również swoją, jak się chłopak dowiedział, magią powietrza spróbować rozdmuchać nieco zamieć i nie pozwolić by prowadzący sanie Kowal zgubił ich w tym śniegu. Wpakowali się w sanie, pożegnani jeszcze przez samego Lothusa, który w żaden sposób nie skomentował płaszcza Louriela znajdującego się na ramionach Finnegana.
Wszyscy usadowili się na swoich miejscach i wkrótce potem, Orion popędził psy, które z głośnym ujadaniem, ruszyły w zamieć. Za nimi zaraz rozległ się ryk reniferów i ciężkie sanie ruszyły. Wyprawa do wioski miała trwać trzy dni. Mieli przygotowane trzy miejsca postojów i do pierwszego z nich kierował się Orion, zasłoniwszy większość twarzy materiałem, by ostry śnieg i mróz nie poraniły jego twarzy, choć i tak wystarczyło pół godziny w tej temperaturze i przy tej prędkości, by poczuł, że jego ukryte w rękawiczkach palce nieco zdrętwiały. Było… tak cicho. Wszystko było przykryte grubą warstwą lodu i śniegu, a grube płatki padały cały czas z nieba, sprawiając, że nie było nic widać dalej niż kilka metrów, a to i tak oznaczało, że pogoda była całkiem znośna.
Godzinę zajęło im dotarcie do lasu, a tam zrobiło się nieco bardziej przejrzyście, choć padające z uginających się pod ciężarem puchu drzew czapy śniegu wcale nie sprawiały, że było bardziej bezpiecznie. Poza tym, gdzieś obok rozległo się głośne wycie wilków, które odrobinę spłoszyły renifery. Orion jednak nie zatrzymał się, machnięciem ręki nakazując Kowalowi to samo, musieli dotrzeć do pierwszego punktu postoju wcześniej i szybciej. Jeśli wilki ich okrążą, już po nich. Nie wiedział, czy mieli więcej szczęścia, czy rozumu, niemniej kiedy jakieś trzy godziny później wycie rozległo się za ich plecami, sygnalizując białowłosemu, że wilki się oddaliły, chłopak odetchnął z ulgą. Nie mieli dużo czasu, według obliczeń Oriona zostało im niewiele dnia, choć ten nie był wcale bardzo jasny w takich warunkach. I tak wszystko było białe i ciężkie. Na dodatek psy zaczynały zwalniać, zmęczone biegiem.
Kiedy Orion dojrzał skały i ich pierwszy punkt postoju, ucieszył się. Czekała ich długa noc, ale tak długo jak znajdowali się w jaskini, nic im nie groziło. Przynajmniej ze strony śniegu. Wprowadzili zwierzęta do środka, Orion wypuścił psy z uprzęży, a potem zsunął z własnej głowy kaptur, niemal natychmiast szukając miejsca na ognisko i zebranego wcześniej przez mieszkańców pobliskich wiosek drewna, a kiedy je znalazł, ułożył dwa wielkie ogniska, które wskazał brodą Finneganowi.
- Jak tam? W porządku? – zapytał go cicho, kiedy zbliżył się do maga ognia i strzelającego ogniska.
- Owszem, liczę na ciebie – westchnął uśmiechając się trochę krzywo do Ezry, choć podejrzewał, że sam sobie nie poradzi, a mając tuż obok kogoś, kto miał zamiar go kopnąć i przypomnieć o tym, że Finni tak był i chciał go całego i zdrowego kiedy już wróci, poza tym, martwił się o tych dwóch głąbów tak samo mocno, czuł się odrobinę lepiej.
- Hym? – mruknął pytająco, ale słysząc resztę zdania, od razu pokręcił głową, chowając dłonie w rękawach. – Lepiej zajmijmy się tym od razu, przestanę… myśleć – odpowiedział, posyłając mu znaczące spojrzenie. Miał wrażenie, że im obu, mogłaby się przydać i drzemka i zajęcie myśli czymś innym, dlatego nie oponował, zapraszając maga ognia do swojego gabinetu.
Zasiadłszy za biurkiem, z wdzięcznością przyjął kubek gorącej herbaty, oplatając naczynie długimi palcami, wpatrując się przy tym w Ezrę. Co prawda Orion już wcześniej wspominał mu o jakimś małym zadaniu, które razem z brunetem dla niego mieli, ale przez tą całą akcje z ich niespodziewaną misją, nie dowiedział się żadnych szczegółów, był więc bardzo ciekawy, co takiego mogło się stać, że ich dwójka potrzebowała jego pomocy. Wysłuchał więc jego słów, a nie bardzo rozumiejąc, poprosił o opowiedzenie mu wszystkiego od początku. Kiedy Ezra skończył, książę marszczył głęboko brwi, nie mając pojęcia, co się działo w nowym mieszkaniu jego najlepszego przyjaciela, ale w ogóle mu się to wszystko nie podobało. Natychmiast sięgnął po jeden ze starych spisów swoich książek i zaczął go wertować, zapisując tytuły książek na czystej kartce. Kiedy skończył, znajdowało się na niej około dwudziestu pozycji, które Louriel stwierdził, że warto było sprawdzić, zanim zacznie głosić wokół swoją odważną, aczkolwiek nieco naciąganą teorię, gdy się wierzyło we wróżki i rusałki, że duchów nie ma.
- Nie brzmi to jak coś, z czym miałbym wcześniej do czynienia, aczkolwiek zanim zaczniemy się sami zastanawiać, proponuję poczytać, może znajdziemy rozwiązanie zagadki zanim cała wasza praca pójdzie na marne – zaproponował, podsuwając Ezrze spis książek, do których chciał zajrzeć. Było w nich wszystko o kulturze Kraju Wody i kilka bestiariuszy, których książę z wielką namiętnością poszukiwał swego czasu.
Przeszli razem do biblioteki, zgarniając jeszcze z kuchni kolejny dzbanek herbaty, a kiedy znaleźli się w hallu, w oczy księcia rzuciła się zaczytana sylwetka wysokiego, przystojnego maga wody.
- Wróciłeś, Rafaelu, witaj – przywitał go Louriel uśmiechając się na widok mężczyzny. Wiedział, że Finni był o niego okrutnie zazdrosny, choć sam gad nie widział ku temu podstaw, niemniej nie zamierzał go ignorować, ani rezygnować z rozmów z tym inteligentnym człowiekiem, kiedy miał go tuż przed sobą.
- Mistrzu Lourielu, przyjacielu Mistrza – Rafael skinął im obu głową, na chwilę podnosząc się z szacunkiem z fotela, by zaraz znów na niego opaść. Uśmiech na jego twarzy był miły, lekki i bardzo, ale to bardzo arystokratyczny.
- Mówiłem ci już coś, o tych wszystkich anonsach, którymi nie musisz się przejmować, Rafaelu – zauważył książę, przewracając oczami, kładąc zaraz dłoń na ramieniu maga ognia. – A to jest Ezra, chłopak Oriona – przedstawił go, jeśli się nie mylił, ta dwójka nie miała jeszcze okazji się poznać.
Na wieść, że Ezra był w romantycznej relacji z Orionem, którego Rafael zdążył już poznać, nawet powieka mu nie drgnęła, za to na jego ustach pojawił się nieco bardziej ciekawski uśmiech.
- No proszę, zawsze miałem wrażenie, że ogień i woda całkowicie do siebie nie pasują, a jednak zarówno Louriel jak i jego podopieczny całkowicie to wrażenie zacierają – zauważył spokojnie, przyglądając się nienachlanie piegowatym policzkom maga ognia i jego dwukolorowym oczom. – Miło mi cię poznać, Ezra, jestem Rafael i mam nadzieję, że uda nam się ze sobą dogadać. Miałbym wiele pytań odnośnie magii ognia, jeśli kiedyś miałbyś ochotę mi na nie odpowiedzieć – powiedział, wracając zaraz do swojej książki.
Louriel odłożył listę książek na jednym ze stolików, całkowicie niezrażony tym, że Rafael mógł podsłuchać o czym będą rozmawiać. W końcu nie była to jakaś wielka tajemnica i o ile Ezra nie zwróciłby mu wielkiej uwagi na to, że powinna zostać tajemnicą, nie zamierzał się ze swoimi działaniami w jakikolwiek sposób ukrywać.
- To co? Zacznij od tej strony, ja zacznę stąd i odkładaj książki na ten stolik? – zaproponował, przyciągając uwagę drugiego maga ognia.
- Szukacie książek? Może wam pomóc? – zaproponował uprzejmie, podchodząc bliżej i nie komentując w żaden sposób tytułów, o które chodziło tej dwójce.
Louriel nie odpowiedział, spoglądając pytająco na Ezrę. On sam nie widział powodu, by nie skorzystać z pomocy maga wody, ale jeśli brunet widział jakiś problem, mógł go wyrazić w tym momencie.
Wrażenie, jakie wywołał w Orionie niski i całkiem z pozoru niewinny osobnik nie było tylko jego wymysłem, ale to wcale nie znaczyło, że białowłosy poczuł się uspokojony. Wręcz przeciwnie, miał tylko wrażenie, że chłopak, kimkolwiek był, był jeszcze straszniejszy niż mu się wydawało. Niemniej wkrótce po tym wydarzeniu, cała reszta oddziału znalazła się przy saniach, razem z Thorem i psim zaprzęgiem, który został powierzony w ręce Oriona, jako że on jako jedyny w ogóle wiedział, jak się zająć psami i samym zaprzęgiem. Jeden z nich, Kazuma, zgłosił się jako towarzysz Oriona na saniach, miał również swoją, jak się chłopak dowiedział, magią powietrza spróbować rozdmuchać nieco zamieć i nie pozwolić by prowadzący sanie Kowal zgubił ich w tym śniegu. Wpakowali się w sanie, pożegnani jeszcze przez samego Lothusa, który w żaden sposób nie skomentował płaszcza Louriela znajdującego się na ramionach Finnegana.
Wszyscy usadowili się na swoich miejscach i wkrótce potem, Orion popędził psy, które z głośnym ujadaniem, ruszyły w zamieć. Za nimi zaraz rozległ się ryk reniferów i ciężkie sanie ruszyły. Wyprawa do wioski miała trwać trzy dni. Mieli przygotowane trzy miejsca postojów i do pierwszego z nich kierował się Orion, zasłoniwszy większość twarzy materiałem, by ostry śnieg i mróz nie poraniły jego twarzy, choć i tak wystarczyło pół godziny w tej temperaturze i przy tej prędkości, by poczuł, że jego ukryte w rękawiczkach palce nieco zdrętwiały. Było… tak cicho. Wszystko było przykryte grubą warstwą lodu i śniegu, a grube płatki padały cały czas z nieba, sprawiając, że nie było nic widać dalej niż kilka metrów, a to i tak oznaczało, że pogoda była całkiem znośna.
Godzinę zajęło im dotarcie do lasu, a tam zrobiło się nieco bardziej przejrzyście, choć padające z uginających się pod ciężarem puchu drzew czapy śniegu wcale nie sprawiały, że było bardziej bezpiecznie. Poza tym, gdzieś obok rozległo się głośne wycie wilków, które odrobinę spłoszyły renifery. Orion jednak nie zatrzymał się, machnięciem ręki nakazując Kowalowi to samo, musieli dotrzeć do pierwszego punktu postoju wcześniej i szybciej. Jeśli wilki ich okrążą, już po nich. Nie wiedział, czy mieli więcej szczęścia, czy rozumu, niemniej kiedy jakieś trzy godziny później wycie rozległo się za ich plecami, sygnalizując białowłosemu, że wilki się oddaliły, chłopak odetchnął z ulgą. Nie mieli dużo czasu, według obliczeń Oriona zostało im niewiele dnia, choć ten nie był wcale bardzo jasny w takich warunkach. I tak wszystko było białe i ciężkie. Na dodatek psy zaczynały zwalniać, zmęczone biegiem.
Kiedy Orion dojrzał skały i ich pierwszy punkt postoju, ucieszył się. Czekała ich długa noc, ale tak długo jak znajdowali się w jaskini, nic im nie groziło. Przynajmniej ze strony śniegu. Wprowadzili zwierzęta do środka, Orion wypuścił psy z uprzęży, a potem zsunął z własnej głowy kaptur, niemal natychmiast szukając miejsca na ognisko i zebranego wcześniej przez mieszkańców pobliskich wiosek drewna, a kiedy je znalazł, ułożył dwa wielkie ogniska, które wskazał brodą Finneganowi.
- Jak tam? W porządku? – zapytał go cicho, kiedy zbliżył się do maga ognia i strzelającego ogniska.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Słowa Louriela dotyczące pokładanych w nim nadziei delikatnie zacisnęły jego żołądek ze stresu. Był świadom tego, że duża odpowiedzialność za ich kondycję spocznie na jego barkach ale gdzieś w głębi siebie miał nadzieję na wzajemną zależność. Też chciał mieć z kim posiedzieć w gorszych chwilach, oprzeć ciężką głowę o ramię i móc opuścić gardę pokazując ten ból jaki wywoływała nieobecność najważniejszej osoby w jego życiu. I chociaż się obawiał, szczerze, na razie odepchnął to od siebie postanawiając skupić się na ich problemie z mieszkaniem. To było zdecydowanie coś czym mogli zając głowy i liczył, że dzięki temu czas upłynie im tak szybko, że nieobecności swoich drugich połówek nawet nie zauważą!
Siedząc w gabinecie pozwolił sobie na całkowitą swobodę. Pociągnął jedną nogę pod siebie, na kolanie oparł kubek z naparem i mówił. Dokładnie, ze szczegółami, opisując niekiedy niepotrzebnie emocje które im towarzyszyły przy kolejnych i kolejnych atakach. Początkowo bowiem byli zmieszani, później on lekko się bał a raczej podskakiwał na pojawienie upiora po to by ostatecznie chodzić wściekłym jak osa gdy dostrzegał mankamenty, szkody czy złośliwości jakie ten wywoływał. Serio, ściana w salonie była malowana już z trzy razy na co potarł nasadę nosa nie chcą ponownie wybuchnąć na ten temat. Wszystko to bowiem powiększało nakłady które musieli w to mieszkanie wpakować, a przecież od początku mieli wybitny plan na którym chcieli „oszczędzać”, dlatego podejmowali się samodzielnego remontu i korzystania z niespodziewanych umiejętności.
- Więc tak jak mówię, nie da się tego dosięgnąć ani magią ani mieczem. W ogóle stworzenie wydaje się nas omijać ale powoduje szkody. Jest wredne, próbowaliśmy je obłaskawić, przepędzić i znaleźć nowy dom – nic nie działa. Dlatego chciałbym Cię prosić o pomoc, rozwiążmy tą sprawę żebym się już nie denerwował. – Poprosił go ze skruchą związaną z jego bezsilnością. Nie miał już absolutnie żadnego punktu zaczepienia i szczerze mówiąc, pluł sobie w brodę za to, że nie był u niego wcześniej.
Szczęśliwie, Louriel słysząc o zjawisku tak rzadkim i fascynującym od razu zaczął spisywać tytuły książek które musieli przejrzeć w pierwszej kolejności co sprawiło, że odetchnął z ulgą. Po pierwsze wciągnął go w wir pracy, po drugie oderwał jego umysł od problematycznego wyjazdu. Ba! Sam był pewien, że gdy otrzyma przybory do pisania i odpowiednie pozycje zacznie robić bogate notatki pomysłów tego z czym mogli mieć do czynienia. Ostatecznie więc jego usta rozciągnęły się w ciepłym uśmiechu i proponując się do dorobienia herbaty poszedł do kuchni nieco przyspieszyć proces gotowania wody. Gdy nowa porcja była gotowa wszedł do hollu gdzie jedną ścianę w całości stanowiła biblioteczka na której chwilowo zawiesił spojrzenie. Uwielbiał perełki które już nie raz i nie dwa tu znalazł.
W samym hollu jego oczy dopiero po dłuższej chwili zauważyły mistrza magii wody. Tak, znał go ale tylko ze słyszenia. Wiedział, że był obiektem zazdrości Finnegana chociaż sam blondyn nazywał go w nieco inny sposób. On natomiast nie miał zamiaru pakować się w konflikt który go kompletnie nie dotyczył i zwyczajnie mówił mężczyźnie „dzień dobry” bądź „dobranoc” gdy spotykali się na korytarzach Akademii. W końcu brak jakichkolwiek interakcji nie zwalniał go z kultury osobistej.
- Witam. – Mruknął przenosząc zaraz spojrzenie na grzbiety ułożonych alfabetycznie książek. Już zaczynał odnajdywać te im potrzebne. W międzyczasie odłożył tacę z dzbankiem na stoliku i wrócił do rozmowy w którą nieco bez takiego zamiaru został wciągnięty.
- Powszechna i dość mylna teoria. Osobiście trzymam się tej, że żywioły te się dopełniając oddziałując na siebie w takiej harmonii, że utrzymują porządek świata. Ale jak kto woli. – Zapewnił spokojnie, a na spojrzenie Louriela podał mu tytuł i wskazał orientacyjny miejsce książki w której to znalazł. – Swoją drogą bardzo ciekawa pozycja z dokładnymi punktami spięć i zgrań poszczególnych żywiołów. – Uśmiechnął się szelmowsko, tak jak miał to w zwyczaju po czym wrócił spojrzeniem na bruneta.
- Miło mi wreszcie poznać. Co do magii, na ile będę w stanie odpowiem jednak do mistrza mi daleko. – Przyznał nie chcąc napominać kogo teraz z takim zakresem wiedzy mieli w pobliżu. Po prostu nie wspominał o Finneganie. – Apropo magii Louriel, będziesz musiał ze mną niedługo poćwiczyć. Czuje znowu ten nacisk energii, trzeba to będzie nieco zredukować. – Zaczepił go dodającym tym samym kolejną pozycję do przerobienia przez cały okres nieobecności pozostałej dwójki. I chociaż wiedział, że robi dobrze miał wrażenie, że nie był gotów do starcia z magiem wody.
- Ok, ide szukać. – Zapewnił podchodząc do wskazanej części biblioteczki i przeglądał tytuły które zdążył zapamiętać zbierał na rękę to co było im potrzebne. Przerwał dopiero na pytanie i na to wwiercające się w niego spojrzenie niebieskich tęczówek. – Ym… nie chcemy zajmować Ci czasu, Mistrzu. Jeżeli masz co innego do zrobienia to sobie poradzimy. – Zapewnił nie nachalnie ale widząc machnięcie ręką uśmiechnął się lekko wracając do przerwanej czynności. Jednocześnie na tyle na ile potrafił opisał stworzenie którego będą poszukiwać chociaż większych szczegółów nie znał. I chyba to najbardziej zafascynowało Rafaela który postanowił wziąć jedną trzecią książek.
Nie minęło pół godziny jak przygotowali więcej herbaty, coś do przekąszenia, rozsiedli się w fotelach i na podłodze i zaczęli wertować kolejne pozycje. Czasami ciszę w korytarzu i radosne strzelanie w kominku przerywał głos któregoś czytającego fragment na głos. Po takim zajściu następowała szybka burza mózgów, dopasowanie do sytuacji i… całkowite odrzucenie. Zawsze coś nie pasowało: przyczyna, miejsce występowania, sposób działania. Czas mijał, godziny upływały wraz z przerzuconymi kartkami, a oni nie mieli żadnego punktu zaczepienia i tylko nieprzydatnych książek dookoła nich przybywało. Ostatecznie przenieśli się do kuchni, a Ezra przygotowując składniki na słynne tosty Oriona które miały stanowić jego propozycję kolacji, przestąpił z nogi na nogę.
- A może ten demon wcale nie pochodzi z tej kultury? Graniczymy z dwoma innymi krajami, poza tym jesteśmy otoczeni górami. Może tam gdzieś mieszka coś nieopisanego, i właśnie jest tak paskudne? – Zaproponował w eter i dopiero po skończeniu swojej myśli spojrzał na ich dwójkę przez ramię. Wiedział, że wszedł im w dyskusję ale będąc w ich towarzystwie czuł ogromną swobodę intelektualną. Nie ważne jak dziwne teorie snuł, mógł je przy nich wygłaszać, wiedząc że oni i tak by podejmowali temat zamiast go ganić. Niesamowitym było spotkać kogoś tak inteligentnego, aż miał ciarki na plecach!
- Albo ktoś to tu nieumyślnie przyciągnął i dlatego tu siedzi, nie wie jak wrócić..?
Nie do końca wiedział co było w całej tej sytuacji gorsze. Szalejące zimno, towarzysze którym nie potrafił spokojnie zaufać i znając jego będzie całymi nocami czuwał czy czasem im gardeł nie poderżną czy te sanie. Stojąc koło zaprzęgu psów bawił się wyśmienicie mogąc zaczepiać psiaki, pomagać Orionowi w sprawdzeniu ich przygotowania do podróży i ogólnej kondycji. Później zajął się małymi saniami, sprawdził czy wszystko jest odpowiednio zabezpieczone i ostatecznie, stanął twarzą w twarz ze stworzeniem które z ręką na sercu, przerażało go.
Nie miał jeszcze okazji jakkolwiek korzystać z tego środka transportu ale z całą pewnością mógł usytuować renifery jako najstraszniejsze bestie z jakimi miał do czynienia. W pewnym momencie swojego życia, w chwili gdy dorastał, miał ogromny problem z końmi. Potężne zwierzęta, piekielnie niebezpieczne i inteligentne. Musiał wiele razy ze sobą walczyć by ze spokojem siadać w siodło i poddawać się treningom. Później, okazało się że nie było to najgorsze co mogło go spotkać i zapoznał się z pewnym bardzo wrednym wielbłądem. Z upływem czasu zaczęli się wzajemnie tolerować i tylko czasem go podgryzał, wtedy wydawało się mu, że już gorzej być nie może. Aż do dnia dzisiejszego gdy połączenie tych dwóch zwierząt, wyposażone w potężne rogi, stało sobie dumnie przed nim w ilości sztuk więcej niż jednej. Przełknął przy tym nerwowo ślinę i obchodząc wielkie sanie jak pies jeża wpakował się na nie opatulając mocniej płaszczem.
Ten rzeczywiście był cudowny. Wystarczyło strzelił palcami pod nim żeby wywołane magią ciepło otuliło jego pierś. Uśmiechał się przy tym do siebie gładząc jego szklistą powierzchnię, myśląc o Lourielu, aż do momentu gdy ruszyli.
Sama jazda z tyłu nie była dla niego problematyczna. W prawdzie wiało jak cholera i musiał kulić się w sobie, starać zasłonić towarzyszami żeby nie zamarznąć na kość ale nie było źle. Później jednak okazało się, że miał przejąć wodze żeby woźnica również miał okazję nieco odtajać co stanowiło wyzwanie. No i miał wrażenie, że same renifery patrzą na niego z politowaniem albo wrogością… Poradził sobie jednak chociaż adrenalina zaczęła w dość sporych ilościach krążyć w jego żyłach, niemniej na fakt pojawiającego się w oddali ich przystanku odetchnął z ulgą.
Zanim jednak miał okazję chociaż spróbować zejść z sań musiał zmierzyć się jeszcze z wilkami. Za plecami słyszał jak drugi mag ognia powoduje „wybuchy” ciepłego powietrza po bokach, gdzieś w głębi lasu. Gwałtownie podgrzane powietrze wywoływało dźwięk pękania, a on wiedział, że tym samym próbowano spłoszyć polujące stwory. Niemniej, płoszyło to również renifery przez co kilkukrotnie musiał mocniej szarpnąć żeby je ogarnąć.
Jaką łaskawością więc okazał się być gest ręki Oriona świadczący o zbliżaniu się do bezpiecznej jaskini. Zwolnił nieco gdy wjeżdżali do jej środka i oddychając z ulgą w pewnym momencie całkiem się zatrzymał. Zanim spróbował wstać opadł ciężko na siedzenie po czym otulił się ramionami ponownie wywołując fale ciepła pod płaszczem. Jak tylko wróci będzie musiał mu mocno podziękować za ten prezent, inaczej by chyba zamarzł!
Słysząc głos Oriona obok siebie wyciągnął do niego rękę żeby pomógł mu wstać po czym ściągnął kaptur i wszystkie warstwy materiału którymi opatulił twarz po to by się promiennie uśmiechnąć.
- Nienawidzę tej zakichanej pogody, tego śniegu i wolałem mieć piasek w majtkach. – Skwitował po czym poklepał go po ramieniu. – A z Tobą wszystko dobrze? Nie zamarzłeś? – Zapytał z wyraźną troską w głosie jednocześnie patrząc na niego z wyraźnym podziwem. Nie wiedział w jaki sposób Orion nawiguje w taką pogodę ale robił to z taką pewnością, a jednocześnie wyraźną ostrożnością, że najchętniej spędziłby długie godziny na omawianiu tej umiejętności.
- Odpowiada Ci tempo? Musimy przygotować zwierzęta i dać im porządnie odpocząć ale nie zapomnij, że stoisz w tym mrozie od kilku godzin, czas coś sytego zjeść. – Puścił mu pawie oczko zabierając się do pomocy przy przygotowaniu ciepłego posiłku. Sam był głodny jak wilk.
Siedząc w gabinecie pozwolił sobie na całkowitą swobodę. Pociągnął jedną nogę pod siebie, na kolanie oparł kubek z naparem i mówił. Dokładnie, ze szczegółami, opisując niekiedy niepotrzebnie emocje które im towarzyszyły przy kolejnych i kolejnych atakach. Początkowo bowiem byli zmieszani, później on lekko się bał a raczej podskakiwał na pojawienie upiora po to by ostatecznie chodzić wściekłym jak osa gdy dostrzegał mankamenty, szkody czy złośliwości jakie ten wywoływał. Serio, ściana w salonie była malowana już z trzy razy na co potarł nasadę nosa nie chcą ponownie wybuchnąć na ten temat. Wszystko to bowiem powiększało nakłady które musieli w to mieszkanie wpakować, a przecież od początku mieli wybitny plan na którym chcieli „oszczędzać”, dlatego podejmowali się samodzielnego remontu i korzystania z niespodziewanych umiejętności.
- Więc tak jak mówię, nie da się tego dosięgnąć ani magią ani mieczem. W ogóle stworzenie wydaje się nas omijać ale powoduje szkody. Jest wredne, próbowaliśmy je obłaskawić, przepędzić i znaleźć nowy dom – nic nie działa. Dlatego chciałbym Cię prosić o pomoc, rozwiążmy tą sprawę żebym się już nie denerwował. – Poprosił go ze skruchą związaną z jego bezsilnością. Nie miał już absolutnie żadnego punktu zaczepienia i szczerze mówiąc, pluł sobie w brodę za to, że nie był u niego wcześniej.
Szczęśliwie, Louriel słysząc o zjawisku tak rzadkim i fascynującym od razu zaczął spisywać tytuły książek które musieli przejrzeć w pierwszej kolejności co sprawiło, że odetchnął z ulgą. Po pierwsze wciągnął go w wir pracy, po drugie oderwał jego umysł od problematycznego wyjazdu. Ba! Sam był pewien, że gdy otrzyma przybory do pisania i odpowiednie pozycje zacznie robić bogate notatki pomysłów tego z czym mogli mieć do czynienia. Ostatecznie więc jego usta rozciągnęły się w ciepłym uśmiechu i proponując się do dorobienia herbaty poszedł do kuchni nieco przyspieszyć proces gotowania wody. Gdy nowa porcja była gotowa wszedł do hollu gdzie jedną ścianę w całości stanowiła biblioteczka na której chwilowo zawiesił spojrzenie. Uwielbiał perełki które już nie raz i nie dwa tu znalazł.
W samym hollu jego oczy dopiero po dłuższej chwili zauważyły mistrza magii wody. Tak, znał go ale tylko ze słyszenia. Wiedział, że był obiektem zazdrości Finnegana chociaż sam blondyn nazywał go w nieco inny sposób. On natomiast nie miał zamiaru pakować się w konflikt który go kompletnie nie dotyczył i zwyczajnie mówił mężczyźnie „dzień dobry” bądź „dobranoc” gdy spotykali się na korytarzach Akademii. W końcu brak jakichkolwiek interakcji nie zwalniał go z kultury osobistej.
- Witam. – Mruknął przenosząc zaraz spojrzenie na grzbiety ułożonych alfabetycznie książek. Już zaczynał odnajdywać te im potrzebne. W międzyczasie odłożył tacę z dzbankiem na stoliku i wrócił do rozmowy w którą nieco bez takiego zamiaru został wciągnięty.
- Powszechna i dość mylna teoria. Osobiście trzymam się tej, że żywioły te się dopełniając oddziałując na siebie w takiej harmonii, że utrzymują porządek świata. Ale jak kto woli. – Zapewnił spokojnie, a na spojrzenie Louriela podał mu tytuł i wskazał orientacyjny miejsce książki w której to znalazł. – Swoją drogą bardzo ciekawa pozycja z dokładnymi punktami spięć i zgrań poszczególnych żywiołów. – Uśmiechnął się szelmowsko, tak jak miał to w zwyczaju po czym wrócił spojrzeniem na bruneta.
- Miło mi wreszcie poznać. Co do magii, na ile będę w stanie odpowiem jednak do mistrza mi daleko. – Przyznał nie chcąc napominać kogo teraz z takim zakresem wiedzy mieli w pobliżu. Po prostu nie wspominał o Finneganie. – Apropo magii Louriel, będziesz musiał ze mną niedługo poćwiczyć. Czuje znowu ten nacisk energii, trzeba to będzie nieco zredukować. – Zaczepił go dodającym tym samym kolejną pozycję do przerobienia przez cały okres nieobecności pozostałej dwójki. I chociaż wiedział, że robi dobrze miał wrażenie, że nie był gotów do starcia z magiem wody.
- Ok, ide szukać. – Zapewnił podchodząc do wskazanej części biblioteczki i przeglądał tytuły które zdążył zapamiętać zbierał na rękę to co było im potrzebne. Przerwał dopiero na pytanie i na to wwiercające się w niego spojrzenie niebieskich tęczówek. – Ym… nie chcemy zajmować Ci czasu, Mistrzu. Jeżeli masz co innego do zrobienia to sobie poradzimy. – Zapewnił nie nachalnie ale widząc machnięcie ręką uśmiechnął się lekko wracając do przerwanej czynności. Jednocześnie na tyle na ile potrafił opisał stworzenie którego będą poszukiwać chociaż większych szczegółów nie znał. I chyba to najbardziej zafascynowało Rafaela który postanowił wziąć jedną trzecią książek.
Nie minęło pół godziny jak przygotowali więcej herbaty, coś do przekąszenia, rozsiedli się w fotelach i na podłodze i zaczęli wertować kolejne pozycje. Czasami ciszę w korytarzu i radosne strzelanie w kominku przerywał głos któregoś czytającego fragment na głos. Po takim zajściu następowała szybka burza mózgów, dopasowanie do sytuacji i… całkowite odrzucenie. Zawsze coś nie pasowało: przyczyna, miejsce występowania, sposób działania. Czas mijał, godziny upływały wraz z przerzuconymi kartkami, a oni nie mieli żadnego punktu zaczepienia i tylko nieprzydatnych książek dookoła nich przybywało. Ostatecznie przenieśli się do kuchni, a Ezra przygotowując składniki na słynne tosty Oriona które miały stanowić jego propozycję kolacji, przestąpił z nogi na nogę.
- A może ten demon wcale nie pochodzi z tej kultury? Graniczymy z dwoma innymi krajami, poza tym jesteśmy otoczeni górami. Może tam gdzieś mieszka coś nieopisanego, i właśnie jest tak paskudne? – Zaproponował w eter i dopiero po skończeniu swojej myśli spojrzał na ich dwójkę przez ramię. Wiedział, że wszedł im w dyskusję ale będąc w ich towarzystwie czuł ogromną swobodę intelektualną. Nie ważne jak dziwne teorie snuł, mógł je przy nich wygłaszać, wiedząc że oni i tak by podejmowali temat zamiast go ganić. Niesamowitym było spotkać kogoś tak inteligentnego, aż miał ciarki na plecach!
- Albo ktoś to tu nieumyślnie przyciągnął i dlatego tu siedzi, nie wie jak wrócić..?
Nie do końca wiedział co było w całej tej sytuacji gorsze. Szalejące zimno, towarzysze którym nie potrafił spokojnie zaufać i znając jego będzie całymi nocami czuwał czy czasem im gardeł nie poderżną czy te sanie. Stojąc koło zaprzęgu psów bawił się wyśmienicie mogąc zaczepiać psiaki, pomagać Orionowi w sprawdzeniu ich przygotowania do podróży i ogólnej kondycji. Później zajął się małymi saniami, sprawdził czy wszystko jest odpowiednio zabezpieczone i ostatecznie, stanął twarzą w twarz ze stworzeniem które z ręką na sercu, przerażało go.
Nie miał jeszcze okazji jakkolwiek korzystać z tego środka transportu ale z całą pewnością mógł usytuować renifery jako najstraszniejsze bestie z jakimi miał do czynienia. W pewnym momencie swojego życia, w chwili gdy dorastał, miał ogromny problem z końmi. Potężne zwierzęta, piekielnie niebezpieczne i inteligentne. Musiał wiele razy ze sobą walczyć by ze spokojem siadać w siodło i poddawać się treningom. Później, okazało się że nie było to najgorsze co mogło go spotkać i zapoznał się z pewnym bardzo wrednym wielbłądem. Z upływem czasu zaczęli się wzajemnie tolerować i tylko czasem go podgryzał, wtedy wydawało się mu, że już gorzej być nie może. Aż do dnia dzisiejszego gdy połączenie tych dwóch zwierząt, wyposażone w potężne rogi, stało sobie dumnie przed nim w ilości sztuk więcej niż jednej. Przełknął przy tym nerwowo ślinę i obchodząc wielkie sanie jak pies jeża wpakował się na nie opatulając mocniej płaszczem.
Ten rzeczywiście był cudowny. Wystarczyło strzelił palcami pod nim żeby wywołane magią ciepło otuliło jego pierś. Uśmiechał się przy tym do siebie gładząc jego szklistą powierzchnię, myśląc o Lourielu, aż do momentu gdy ruszyli.
Sama jazda z tyłu nie była dla niego problematyczna. W prawdzie wiało jak cholera i musiał kulić się w sobie, starać zasłonić towarzyszami żeby nie zamarznąć na kość ale nie było źle. Później jednak okazało się, że miał przejąć wodze żeby woźnica również miał okazję nieco odtajać co stanowiło wyzwanie. No i miał wrażenie, że same renifery patrzą na niego z politowaniem albo wrogością… Poradził sobie jednak chociaż adrenalina zaczęła w dość sporych ilościach krążyć w jego żyłach, niemniej na fakt pojawiającego się w oddali ich przystanku odetchnął z ulgą.
Zanim jednak miał okazję chociaż spróbować zejść z sań musiał zmierzyć się jeszcze z wilkami. Za plecami słyszał jak drugi mag ognia powoduje „wybuchy” ciepłego powietrza po bokach, gdzieś w głębi lasu. Gwałtownie podgrzane powietrze wywoływało dźwięk pękania, a on wiedział, że tym samym próbowano spłoszyć polujące stwory. Niemniej, płoszyło to również renifery przez co kilkukrotnie musiał mocniej szarpnąć żeby je ogarnąć.
Jaką łaskawością więc okazał się być gest ręki Oriona świadczący o zbliżaniu się do bezpiecznej jaskini. Zwolnił nieco gdy wjeżdżali do jej środka i oddychając z ulgą w pewnym momencie całkiem się zatrzymał. Zanim spróbował wstać opadł ciężko na siedzenie po czym otulił się ramionami ponownie wywołując fale ciepła pod płaszczem. Jak tylko wróci będzie musiał mu mocno podziękować za ten prezent, inaczej by chyba zamarzł!
Słysząc głos Oriona obok siebie wyciągnął do niego rękę żeby pomógł mu wstać po czym ściągnął kaptur i wszystkie warstwy materiału którymi opatulił twarz po to by się promiennie uśmiechnąć.
- Nienawidzę tej zakichanej pogody, tego śniegu i wolałem mieć piasek w majtkach. – Skwitował po czym poklepał go po ramieniu. – A z Tobą wszystko dobrze? Nie zamarzłeś? – Zapytał z wyraźną troską w głosie jednocześnie patrząc na niego z wyraźnym podziwem. Nie wiedział w jaki sposób Orion nawiguje w taką pogodę ale robił to z taką pewnością, a jednocześnie wyraźną ostrożnością, że najchętniej spędziłby długie godziny na omawianiu tej umiejętności.
- Odpowiada Ci tempo? Musimy przygotować zwierzęta i dać im porządnie odpocząć ale nie zapomnij, że stoisz w tym mrozie od kilku godzin, czas coś sytego zjeść. – Puścił mu pawie oczko zabierając się do pomocy przy przygotowaniu ciepłego posiłku. Sam był głodny jak wilk.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
We trójkę znacznie szybciej szło zarówno szukanie książek jak i samych informacji, do tego Louriel nie pamiętał kiedy ostatnimi czasy tak dobrze się bawił. Uwielbiał zagadki umysłowe, uwielbiał rozprawy naukowe bądź magiczne, snuć teorie, które nawet jeśli daleko im było do rzeczywistości, nadal zaprzątały mu głowę i sprawiały, że miał ochotę usłyszeć opinię drugiej osoby. Wiedział, że Finni z chęcią porozmawiałby z nim na takie tematy i naprawdę blondyna doceniał, w końcu wcale nie był głupi, jedynie… nieco nieoczytany i czasem Louriel wolał ugryźć się w język zamiast po raz kolejny przypominać mu jak wielka przepaść w postaci wykształcenia ich dzieliła. Dlatego korzystał choć sytuacja wcale nie była przyjemna z tej chwili całkowitego zatopienia się w nauce, szeleście przerzucanych kartek i zapachu kurzu i starego pergaminu. Uwielbiał takie dni i uwielbiał poczucie, że ktoś poza nim się tym wszystkim tak mocno interesował. Nie było krzywych spojrzeń, stukania się w czoło, czy innych złośliwości i nawet Ezra, o którym Lusiu już wiedział, że książki i wiedza nie były mu obce, kiedy się w końcu trochę ośmielił i przekonał, że nikt nie miał zamiaru go oceniać, stał się kompanem niezwykle cennym w tej umysłowej potyczce.
Stos książek malał wraz z upływem czasu, choć pytań wcale nie robiło się mniej. Louriel jedynie z każdą odrzuconą teorią miał coraz więcej wątpliwości. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało. W którą stronę by nie poszli spotykali się z litą ścianą, a tak wcale nie powinno się dziać. Żaden bestiariusz i żadna inna księga nie posiadała odpowiedzi na ich pytania. Sprawa coraz mocniej mu śmierdziała, ale dopóki nie znał wszystkich odpowiedzi, nie zamierzał mówić na głos swoich podejrzeń. I kiedy w końcu skończyli z wielkim stosem makulatury i Ezra zarządził kolację, nawet nie protestował, czując ssanie w żołądku.
- Fascynujące, Lourielu! Nie miałem pojęcia, że ogniki cmentarne służyły kiedyś za drogowskazy i że w dawnych czasach używano dusz zmarłych bliskich jako niegasnące źródło światła wskazujące drogi w zamieci! – ekscytował się Rafael, kiedy z jedną z książek pod pachą podążał z gadem i magiem ognia do kuchni.
- Cóż, ich światło jest naprawdę silne i nie zgasi go byle zamieć, kiedyś sprawdzałem z jak daleka widać ich blask w spokojną noc i jeśli chodzi o otwartą przestrzeń to pokusiłby się o stwierdzenie, że odległość dochodziła do kilku kilometrów – oświadczył, kiwając głową na znak, że i on uważał to zjawisko za niezwykle ciekawe. I tajemnicze z resztą, bo nadal nikt nie miał pojęcia, kiedy pojawiały się ogniki i czy zapalały się samoistnie, czy ktoś im w tym pomagał…
Słysząc głos Ezry, oboje spojrzeli na chłopaka z błyszczącymi oczami, przez chwilę zastanawiając się nad rzuconą przez maga ognia opinię. Louriel ostatecznie wzruszył ramionami interesując się, tym co niższy robił i czy ewentualnie mógłby mu jakoś pomóc.
- Nie brzmi to nieprawdopodobnie, aczkolwiek takie stworzenie, jeśli pochodzi z innego kraju, musiałoby być z Kraju Powietrza, stworzenia z cieplejszej strony gór nie dałyby rady przeżyć w tych warunkach – zauważył, nagle bardzo ciekaw, jakie demony skrywała kultura Kraju Ognia. – A co do gór, jestem niemal pewien, że coś tak agresywnego nie przeszłoby przez okoliczne wioski bez echa. Stolica dostałaby informacje o niegodziwym duchu niszczącym wszystko na swojej drodze. Poza tym, to dziwne, że atakuje tylko was, jestem niemal pewien, że macie jakichś sąsiadów? – zapytał, a otrzymując potwierdzenie, podkradł plasterek szynki i ogórka i oblizując palce, czekał na gotowe jedzenie, siadając tuż obok na blacie i wymachując wesoło nogami w powietrzu.
- Proponuję więc zajrzeć jutro o ile pogoda pozwoli do tych ludzi i zapytać, czy u nich również pojawiły się jakieś problemy – zaproponował, nie widząc innego rozwiązania. – W garnizonie również możemy podpytać, czy dostali jakieś wieści o szalejącym duchu, jeśli nie znaczy to tyle, że problem pojawił się dopiero tutaj – dodał, stwierdzając przy okazji, że to dobra okazja odwiedzić ojca w pałacu. Dawno się nie pojawił i był ciekaw, czy jakieś problemy, których nie przewidział, a o których ojciec czasem wolał mu nie mówić, nie zaprzątały jego koronowanej głowy.
Orion znakomicie zdawał sobie sprawę z tego, że podróżowanie w zamieci w głównej mierze składało się na czekanie, aż najgorsza pogoda i mróz ustąpi, by móc przejechać kilka kilometrów zbliżających ich do celu, tak więc nie miał wcale zepsutego humoru. Wręcz przeciwnie, jak na to, jakich ludzi prowadził i że większość z nich na oczy nie widziała zamieci w swoim życiu, w punkcie postoju znaleźli się całkiem szybko. Teraz mogli się skupić na odpoczynku i powolnym odtajaniu. Choć oczywiście najpierw trzeba było się zająć przygotowaniem jaskini do tego celu. Finni i druga magini ognia rozpalili ogień, Orion z Kazumą wypuścili zwierzęta i podczas gdy psy ułożyły się w głębi jaskini, blisko ludzi, renifery zostały odprowadzone do koryta, do którego mag powietrza nalał świeżej wody i dorzucił siana, by ich wierzchowce nie zmarzły. Kowal z Thorem zajęli się ustawianiem skleconej z desek zapory przed wiatrem, która chroniła jaskinię przed podmuchami lodowatego wiatru z zewnątrz, podczas gdy Piru i Zira zajęli się przyrządzeniem posiłku dla nich wszystkich.
- Ze mną w porządku – zapewnił Orion Finnegana, stojąc tuż obok i wyciągając nieco poczerwieniałe z zimna dłonie w kierunku ognia. – To nie najgorsza pogoda i nie najdłuższa trasa w jaką musiałem wyruszyć, nie musisz się o mnie martwić – powiedział spokojnie z typową dla siebie nieskończoną cierpliwością. – Za to widzę, że tobie płaszcz się przydał, Louriel naprawdę musi się o ciebie martwić – zauważył posyłając mu pełne życzliwości spojrzenie.
- Nie możemy jechać ani szybciej, ani wolniej – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Pogubimy się w śniegu jeśli będę się niepotrzebnie spieszył i w drugą stronę, jeśli zwolnimy, zanim dotrzemy do jaskiń takich jak ta, zastanie nas noc. A noce w zamieci poza schronieniem to śmierć – powiedział całkowicie poważnie.
- Nie będę marudził, jeśli zechcą nas nakarmić – parsknął, pozwalając Finniemu odejść i pomóc. Sam powoli odzyskiwał czucie w palcach, ale nie zamierzał ryzykować, że krojąc marchewkę je sobie potnie. Zdziwił się za to, kiedy poczuł na swoim ramieniu ciężką rękę Thora.
- Dobra robota, młody – powiedział blondyn, klepiąc z uznaniem białowłosego. – Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia jak to zrobiłeś, ale ja sam nie dałbym rady przeprowadzić nas przez tą śnieżycę – oświadczył, a za jego głosem podążyło kilka innych chwaląc umiejętności maga wody.
Orion nie był zbytnio przyzwyczajony do uznania, tym bardziej od kogoś kto nie był Lusiem, więc odrobinę się zawstydził, machnąwszy dłonią na pochwały.
- Oh, to… to nic takiego. To psy nas kierują, ja tylko pilnuję, żeby nie straciły dobrego tropu – powiedział, za co oberwał kolejnym silnym klepnięciem po plecach.
- Tak trzymaj, młody a będą z ciebie ludzie – zapewnił go przywódca oddziału, śmiejąc się szczerze i głośno. – A tak przy okazji, skoro jesteśmy tu wszyscy, powinniście wymyślić sobie ksywki z Finneganem. Skoro choćby na tę jedną misję należycie do oddziału, musicie być incognito! – zapewnił mężczyzna idąc z Orionem w stronę jednego z wyłożonych skórami siedzisk, by poczekać na posiłek.
Stos książek malał wraz z upływem czasu, choć pytań wcale nie robiło się mniej. Louriel jedynie z każdą odrzuconą teorią miał coraz więcej wątpliwości. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało. W którą stronę by nie poszli spotykali się z litą ścianą, a tak wcale nie powinno się dziać. Żaden bestiariusz i żadna inna księga nie posiadała odpowiedzi na ich pytania. Sprawa coraz mocniej mu śmierdziała, ale dopóki nie znał wszystkich odpowiedzi, nie zamierzał mówić na głos swoich podejrzeń. I kiedy w końcu skończyli z wielkim stosem makulatury i Ezra zarządził kolację, nawet nie protestował, czując ssanie w żołądku.
- Fascynujące, Lourielu! Nie miałem pojęcia, że ogniki cmentarne służyły kiedyś za drogowskazy i że w dawnych czasach używano dusz zmarłych bliskich jako niegasnące źródło światła wskazujące drogi w zamieci! – ekscytował się Rafael, kiedy z jedną z książek pod pachą podążał z gadem i magiem ognia do kuchni.
- Cóż, ich światło jest naprawdę silne i nie zgasi go byle zamieć, kiedyś sprawdzałem z jak daleka widać ich blask w spokojną noc i jeśli chodzi o otwartą przestrzeń to pokusiłby się o stwierdzenie, że odległość dochodziła do kilku kilometrów – oświadczył, kiwając głową na znak, że i on uważał to zjawisko za niezwykle ciekawe. I tajemnicze z resztą, bo nadal nikt nie miał pojęcia, kiedy pojawiały się ogniki i czy zapalały się samoistnie, czy ktoś im w tym pomagał…
Słysząc głos Ezry, oboje spojrzeli na chłopaka z błyszczącymi oczami, przez chwilę zastanawiając się nad rzuconą przez maga ognia opinię. Louriel ostatecznie wzruszył ramionami interesując się, tym co niższy robił i czy ewentualnie mógłby mu jakoś pomóc.
- Nie brzmi to nieprawdopodobnie, aczkolwiek takie stworzenie, jeśli pochodzi z innego kraju, musiałoby być z Kraju Powietrza, stworzenia z cieplejszej strony gór nie dałyby rady przeżyć w tych warunkach – zauważył, nagle bardzo ciekaw, jakie demony skrywała kultura Kraju Ognia. – A co do gór, jestem niemal pewien, że coś tak agresywnego nie przeszłoby przez okoliczne wioski bez echa. Stolica dostałaby informacje o niegodziwym duchu niszczącym wszystko na swojej drodze. Poza tym, to dziwne, że atakuje tylko was, jestem niemal pewien, że macie jakichś sąsiadów? – zapytał, a otrzymując potwierdzenie, podkradł plasterek szynki i ogórka i oblizując palce, czekał na gotowe jedzenie, siadając tuż obok na blacie i wymachując wesoło nogami w powietrzu.
- Proponuję więc zajrzeć jutro o ile pogoda pozwoli do tych ludzi i zapytać, czy u nich również pojawiły się jakieś problemy – zaproponował, nie widząc innego rozwiązania. – W garnizonie również możemy podpytać, czy dostali jakieś wieści o szalejącym duchu, jeśli nie znaczy to tyle, że problem pojawił się dopiero tutaj – dodał, stwierdzając przy okazji, że to dobra okazja odwiedzić ojca w pałacu. Dawno się nie pojawił i był ciekaw, czy jakieś problemy, których nie przewidział, a o których ojciec czasem wolał mu nie mówić, nie zaprzątały jego koronowanej głowy.
Orion znakomicie zdawał sobie sprawę z tego, że podróżowanie w zamieci w głównej mierze składało się na czekanie, aż najgorsza pogoda i mróz ustąpi, by móc przejechać kilka kilometrów zbliżających ich do celu, tak więc nie miał wcale zepsutego humoru. Wręcz przeciwnie, jak na to, jakich ludzi prowadził i że większość z nich na oczy nie widziała zamieci w swoim życiu, w punkcie postoju znaleźli się całkiem szybko. Teraz mogli się skupić na odpoczynku i powolnym odtajaniu. Choć oczywiście najpierw trzeba było się zająć przygotowaniem jaskini do tego celu. Finni i druga magini ognia rozpalili ogień, Orion z Kazumą wypuścili zwierzęta i podczas gdy psy ułożyły się w głębi jaskini, blisko ludzi, renifery zostały odprowadzone do koryta, do którego mag powietrza nalał świeżej wody i dorzucił siana, by ich wierzchowce nie zmarzły. Kowal z Thorem zajęli się ustawianiem skleconej z desek zapory przed wiatrem, która chroniła jaskinię przed podmuchami lodowatego wiatru z zewnątrz, podczas gdy Piru i Zira zajęli się przyrządzeniem posiłku dla nich wszystkich.
- Ze mną w porządku – zapewnił Orion Finnegana, stojąc tuż obok i wyciągając nieco poczerwieniałe z zimna dłonie w kierunku ognia. – To nie najgorsza pogoda i nie najdłuższa trasa w jaką musiałem wyruszyć, nie musisz się o mnie martwić – powiedział spokojnie z typową dla siebie nieskończoną cierpliwością. – Za to widzę, że tobie płaszcz się przydał, Louriel naprawdę musi się o ciebie martwić – zauważył posyłając mu pełne życzliwości spojrzenie.
- Nie możemy jechać ani szybciej, ani wolniej – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Pogubimy się w śniegu jeśli będę się niepotrzebnie spieszył i w drugą stronę, jeśli zwolnimy, zanim dotrzemy do jaskiń takich jak ta, zastanie nas noc. A noce w zamieci poza schronieniem to śmierć – powiedział całkowicie poważnie.
- Nie będę marudził, jeśli zechcą nas nakarmić – parsknął, pozwalając Finniemu odejść i pomóc. Sam powoli odzyskiwał czucie w palcach, ale nie zamierzał ryzykować, że krojąc marchewkę je sobie potnie. Zdziwił się za to, kiedy poczuł na swoim ramieniu ciężką rękę Thora.
- Dobra robota, młody – powiedział blondyn, klepiąc z uznaniem białowłosego. – Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia jak to zrobiłeś, ale ja sam nie dałbym rady przeprowadzić nas przez tą śnieżycę – oświadczył, a za jego głosem podążyło kilka innych chwaląc umiejętności maga wody.
Orion nie był zbytnio przyzwyczajony do uznania, tym bardziej od kogoś kto nie był Lusiem, więc odrobinę się zawstydził, machnąwszy dłonią na pochwały.
- Oh, to… to nic takiego. To psy nas kierują, ja tylko pilnuję, żeby nie straciły dobrego tropu – powiedział, za co oberwał kolejnym silnym klepnięciem po plecach.
- Tak trzymaj, młody a będą z ciebie ludzie – zapewnił go przywódca oddziału, śmiejąc się szczerze i głośno. – A tak przy okazji, skoro jesteśmy tu wszyscy, powinniście wymyślić sobie ksywki z Finneganem. Skoro choćby na tę jedną misję należycie do oddziału, musicie być incognito! – zapewnił mężczyzna idąc z Orionem w stronę jednego z wyłożonych skórami siedzisk, by poczekać na posiłek.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zrzucenie odpowiedzialności za wymyślenie jakiegoś błyskotliwego rozwiązania nie tylko na jego barki ale również na dwójkę niesamowicie inteligentnych osób sprawiało, że uśmiech nie schodził mu z ust. W prawdzie nie mógł się z nimi porównywać, nie mógł stawać jako równy im bo wiedzy brakowało mu znaczące ilości ale próbował, ogromnie się starał chociaż dotrzymywać im kroku. To chyba było widoczne w rzucanych pomysłach i podejmowaniu dialogu oraz tej nagłej opiekuńczości jaka się w nim pojawiła. Owszem, obiecywał tak Orionowi jak i Finneganowi, że będzie się o Louriela troszczył ale obecnie robił to z całkowicie innych pobudek. Chciał napełnić wszystkie trzy wygłodniałe żołądki żeby dalej mogli ślęczeć razem w ciepłym hollu i rozważać kolejne niemożliwe do zrealizowania teorie. To dawało mu tak ogromną satysfakcję!
W chwili gdy Louriel zaproponował zmianę taktyki pokiwał głową. Jakoś wcześniej nie wpadli na to żeby podpytać sąsiadów sądząc uparcie, że tylko oni są narażeni na ataki jak również, że tylko poprzednia właścicielka mieszkania jest w stanie im cokolwiek więcej powiedzieć. A jeżeli już w tym momencie popełnili błąd? Jeżeli było więcej osób które przez to stworzenie były krzywdzone i tym samym udzielą im jakiś wskazówek? Musieli się chwycić tej możliwości! Tak samo zapytanie żołnierzy było świetne i oczywiście, na to też specjalnie nie wpadli. On przez jakąś awersję, Orion chyba miał po pracy dosyć tego środowiska. Dlatego też kiwnął głową w momencie gdy na środku stołu zaczęły lądować pierwsze porcje i wszystkie szalone dodatki do których on się już zdążył przyzwyczaić. Powoli aczkolwiek sukcesywnie obmyślali działanie. Aż się nie mógł doczekać realizacji!
Cała ich trójka siedziała do późnego wieczora jednak nie przesadzili. Wszyscy mieli inne zobowiązania i chociaż obecnie była zdecydowanie leniwsza pora roku, musieli się z nich wywiązywać. Ostatecznie więc Ezra jeszcze zajrzał do Lusia przed snem, życzył mu spokojnej nocy i zapewnił, że będzie jakby co na górze. Ah! I że zrobi im śniadanie, takie które na jego szlachetnie obłuszczoną dupkę będzie mogło poczekać.
Jak zaplanował tak zrobił. Pyszne śniadanie dla Louriela i Rafaela, później biegiem do Teatru gdzie spędził srogie godziny pod ćwiczeniem do doskonałości tylko jednego utworu. Powoli zbliżali się do tej przyjemniejszej pory roku której początek miał obwieścić wielki koncert połączony z żywym festynem i obchodami religijnymi. Rozumiał więc narzucony stres i przykładał się z całego serca. Była to bowiem jego szansa do wykazania się chociaż kilkukrotnie namacalnym wręcz był jego brak skupienia, za co za każdym razem przepraszał. Nie oszukiwał się jednak, że jego myśli błądziły dookoła tego co robili popołudniami.
Chodząc po wyznaczonych punktach możliwych informacji dowiedział się na przykład tak ciekawej rzeczy jak nazwisko ich sąsiadów. Dom w którym mieli mieszkanie z Orionem miał jedno piętro, pod nimi mieszkało młode małżeństwo z dzieckiem w drodze. Niezmiernie sympatyczne chociaż przyznali szczerze, że nie mieli ani chwili ani odwagi przywitać się z nimi wcześniej. Oczywiście wybaczył bo i oni na to nie wpadli, a byli też nieco głośni więc całkiem wstyd mu było. Niemniej, dowiedzieli się, że nie tylko oni jedni posiadali problemy z owym duchem! Młody mężczyzna o przyjemnie ciemnych oczach wyjaśnił im, że po wprowadzeniu się podobne stworzenie ich nękało. Musieli dokładać ogromne pieniądze do ciągłego remontu, prób przepędzenia, ostatecznie zgodzili się na sprzedaż po zaniżonej znacząco cenie bezpośrednio właścicielce która również ich dwójce sprzedała lokum, jako opętane i nie nadające się do mieszkania. Mieli mieszkać tutaj do momentu znalezienia czegoś innego, a zaliczkę zdążyli już zrealizować.
Pytania Louriela ale również i jego dotyczące częstotliwości ataków od momentu postanowienia o wyprowadzce wprawiło ich jednak w niemałą konsternację. Te, po uzgodnieniu obydwojga małżonków, okazały się rzadsze co nie oznaczało, że ich dwójka mogła opisać z czym mieli do czynienia. Zaczynało się jednak robić coraz bardziej podejrzanie, a do stwierdzenia tego wystarczyło rzucenie sobie całej ich trójki znaczących spojrzeń.
Podobne wnioski przyszły do nich w momencie rozmów w Garnizonach kolejnego dnia. Było kilka zgłoszeń których kopie mogli otrzymać jednak nikt nie umiał jasno stwierdzić z czym się mierzyli i jak mogli to pokonać. Niestety ale tak silnego przeciwnika nie spotykało się na co dzień w mieście i chociaż nękał, pomagano na inne sposoby – szukając nowych miejsc zamieszkania.
Trzeciego dnia od postanowienia pokonania przeciwnika Ezra miał wolne. Wstał więc nieco później i nieco bardziej topornie. Opatulony szczelnie za dużym swetrem Oriona, z naciągniętym na nos kołnierzem, rozkoszował się przed wstaniem znajomym zapachem. Powoli zaczynało mu brakować ciepła w łóżku i silnych ramion odpędzających złe sny. Niemniej wiedział doskonale, że musi się ogarnąć, nie chciał popadać w stan przed depresyjny. Poza tym zagadka której się podjęli zaczynała go coraz mocniej wciągać.
Robiąc na śniadanie pyszną i słodką owsiankę zapukał do Louriela po czym wchodząc do pokoju nie krępował się wpakować mu do łóżka. Miski odstawił na szafkę i wchodząc pod koc tak żeby się z nim nie dotykać skulił się jeszcze na chwilę zamykając oczy.
- Ciekawe czy te wszystkie nawiedzone mieszkania nie leżą w jednej dzielnicy? Może to stworzenie ma jakiś problem do miejsca? – Zaczął cicho, ziewając przy tym. – Dzień dobry. Mam nadzieję, że się wyspałeś. Ja chyba pierwszą noc źle spałem.
Pochwały sypiące się obficie pierwszej nocy w stronę Oriona były całkowicie zasłużonymi. Młodzik spisywał się jako najważniejsza osoba w drużynie przez dokładnie wszystkie dni podróży. Pilnował aby nikt nie zostawał w tyle, zatrzymywał całkowicie cały oddział po to by narzucić szybkie tempo przemieszczania się – jakby czuł otaczające ich wszystkich zwierzęta czy zagrożenie płynące ze strony natury. Osobiście, Finni zaczął go bardzo uważnie obserwować nie mogąc wyjść z podziwu. Jak on to robił pozostawało tajemnicą, zagadką która ciągnęła go mocno do białaska żeby podpytywać. Tego, bardzo delikatnie, próbował w momencie gdy dookoła zaczynała zapadać coraz wyraźniejsza cisza i wszyscy zaczynali kłaść się spać. Za każdym jednak razem otrzymywał zdawkową odpowiedź albo zapewnienie, że to instynkt na co cicho fukał ale jego podziw tylko wzrastał. Nie każdy posiadał bowiem tak wspaniały dar, a niewątpliwe perfekcyjne jego użycie sprawiało, że on zaczynał kierować myśli w całkowicie inne strony. Takie wymagające jego udziału. Wiedząc przy tym, że chociaż takie bezpieczeństwo jest mu zagwarantowane.
Po drugim dniu podróży okazało się, że brak przystosowania do panujących warunków sprawiał, że on i drugi mag ognia musieli używać swojego daru w sposób nieoczywisty. Odmrożenia na kończynach i wystających częściach ciała były bowiem na tyle poważne, że musieli co wieczór sprawdzać stan wszystkich uczestników wycieczki. Ogrzewając z wolna miejsca które podczas dnia ucierpiały sprawiali, że nikomu nie działa się krzywda. Była to jednak magia trudna do sprawnego wykorzystywania co pokazały mu początkowe próby gdy to kobietę ze swojego kraju musiał porządnie instruować. Wszystko to jednak sprawiło, że czuł iż jego obecność była potrzebna oraz, że drzemał na swoich wartach na ramieniu Oriona.
Również w trakcie drugiego dnia spełnili prośbę swojego dowódcy i wymyślili sobie przezwiska. Oczywiście przy tym znacznie bardziej żartowali niżeli byli poważni ale „Lecznicza Papużka” skracana do zwykłej Papużki i „Kociak Tropiący” zostający tylko Kotem przylgnęły do nich już nierozerwalnie. Początkowo nie wiedział czy to dobrze czy źle ale szybko zaczął na to reagować jak na własne imię, jednocześnie czując ten dreszczyk pozostawania anonimowym. Było to coś całkowicie nowego i ciekawego, budziło ten jego gen poszukiwacza przygód.
Trzeci dzień minął natomiast najlżej. Pogoda jakby dała im chwilę wytchnienia, bardzo szybko pokonali drogę do tej części wioski która jeszcze nie została naruszona przez wroga. Była to wina specjalnie kruszonego lodu na wielkiej rzece przez którą chwilowo nie było przeprawy przez „zdjęte” wszystkie mosty. Orion wyjaśnił mu pobieżnie, że w celu zakonserwowania drewna wiszące mosty zwijało się w największe mrozy, odpowiednio impregnowano po czym ponownie rozwijano. Taki zabieg najczęściej paraliżował ruch na dwa może trzy dni przez co oni zdobyli czas. Był to dodatkowo rozkaz pobliskiego garnizonu którego niestety obecnie nawet nie było widać.
To co mocno go ucieszyło to widok dyspozycyjnych gorących źródeł. Te schowane nieco inaczej niż w stolicy – w wykutej specjalnie grocie były idealne dla ich zmęczonych ciał. Cokolwiek by nie mówić i jakkolwiek on dłużej nie żył w dzikich warunkach, ta podróż go wykończyła. Wszyscy równie chętnie chcieli skorzystać z okazji do podreperowania swojej kondycji, a tam zaczęła się zdecydowanie luźniejsza niżeli był przyzwyczajony narada.
- Dotarliśmy na miejsce, plan działania jest następujący. Przedostajemy się na drugi brzeg rzeki jedynym mostem który zostanie dla nas rozwinięty. Dzielimy się na dwa miejsce zespoły i szukamy wroga. Zespół który znajdzie zagrożenie wysyła powiadomienie przez ogień ziemi – dlatego magowie ognia idą osobno i wycofuje się do bezpiecznej pozycji.
- Idą tutaj bardzo liczne żyły, będziemy musieli stale monitorować rozgałęzienia ponieważ sygnał może uciekać. Dodatkowo proponowałbym czerpanie z tego źródła światła które mogłoby pomóc w orientacji.
- Słusznie szczególnie, że mamy tylko jedną osobę rozeznaną w poruszaniu się w tym śniegu.
- Jak o to chodzi, na pewno mają tu jakąś mapę okolicy. Zauważyłem, że to kluczowe dla budowania nowych domów, moglibyśmy skorzystać. – Dodał zanurzając się po krawędź szczęki. Było mu teraz tak przyjemnie ciepło.
- Polecenie waszej dwójki było słuszne. Zajmiesz się mapą Papużko. Pamiętajcie jednak, że wróg jest silny. Wiemy o nim, że jest to wysoce zorganizowana grupa o bardzo mocno zdefiniowanym celu, nie działamy więc w porywach i samodzielnie. Całość grupy będzie musiało namierzyć ewentualne dowództwo i się go pozbyć. Przy okazji możemy spróbować dowiedzieć się czego szukają, bądźmy więc jak duchy. Zero bohaterowania, pozbądźmy się po prostu wszystkich i wróćmy w cieplejsze miejsce.
W chwili gdy Louriel zaproponował zmianę taktyki pokiwał głową. Jakoś wcześniej nie wpadli na to żeby podpytać sąsiadów sądząc uparcie, że tylko oni są narażeni na ataki jak również, że tylko poprzednia właścicielka mieszkania jest w stanie im cokolwiek więcej powiedzieć. A jeżeli już w tym momencie popełnili błąd? Jeżeli było więcej osób które przez to stworzenie były krzywdzone i tym samym udzielą im jakiś wskazówek? Musieli się chwycić tej możliwości! Tak samo zapytanie żołnierzy było świetne i oczywiście, na to też specjalnie nie wpadli. On przez jakąś awersję, Orion chyba miał po pracy dosyć tego środowiska. Dlatego też kiwnął głową w momencie gdy na środku stołu zaczęły lądować pierwsze porcje i wszystkie szalone dodatki do których on się już zdążył przyzwyczaić. Powoli aczkolwiek sukcesywnie obmyślali działanie. Aż się nie mógł doczekać realizacji!
Cała ich trójka siedziała do późnego wieczora jednak nie przesadzili. Wszyscy mieli inne zobowiązania i chociaż obecnie była zdecydowanie leniwsza pora roku, musieli się z nich wywiązywać. Ostatecznie więc Ezra jeszcze zajrzał do Lusia przed snem, życzył mu spokojnej nocy i zapewnił, że będzie jakby co na górze. Ah! I że zrobi im śniadanie, takie które na jego szlachetnie obłuszczoną dupkę będzie mogło poczekać.
Jak zaplanował tak zrobił. Pyszne śniadanie dla Louriela i Rafaela, później biegiem do Teatru gdzie spędził srogie godziny pod ćwiczeniem do doskonałości tylko jednego utworu. Powoli zbliżali się do tej przyjemniejszej pory roku której początek miał obwieścić wielki koncert połączony z żywym festynem i obchodami religijnymi. Rozumiał więc narzucony stres i przykładał się z całego serca. Była to bowiem jego szansa do wykazania się chociaż kilkukrotnie namacalnym wręcz był jego brak skupienia, za co za każdym razem przepraszał. Nie oszukiwał się jednak, że jego myśli błądziły dookoła tego co robili popołudniami.
Chodząc po wyznaczonych punktach możliwych informacji dowiedział się na przykład tak ciekawej rzeczy jak nazwisko ich sąsiadów. Dom w którym mieli mieszkanie z Orionem miał jedno piętro, pod nimi mieszkało młode małżeństwo z dzieckiem w drodze. Niezmiernie sympatyczne chociaż przyznali szczerze, że nie mieli ani chwili ani odwagi przywitać się z nimi wcześniej. Oczywiście wybaczył bo i oni na to nie wpadli, a byli też nieco głośni więc całkiem wstyd mu było. Niemniej, dowiedzieli się, że nie tylko oni jedni posiadali problemy z owym duchem! Młody mężczyzna o przyjemnie ciemnych oczach wyjaśnił im, że po wprowadzeniu się podobne stworzenie ich nękało. Musieli dokładać ogromne pieniądze do ciągłego remontu, prób przepędzenia, ostatecznie zgodzili się na sprzedaż po zaniżonej znacząco cenie bezpośrednio właścicielce która również ich dwójce sprzedała lokum, jako opętane i nie nadające się do mieszkania. Mieli mieszkać tutaj do momentu znalezienia czegoś innego, a zaliczkę zdążyli już zrealizować.
Pytania Louriela ale również i jego dotyczące częstotliwości ataków od momentu postanowienia o wyprowadzce wprawiło ich jednak w niemałą konsternację. Te, po uzgodnieniu obydwojga małżonków, okazały się rzadsze co nie oznaczało, że ich dwójka mogła opisać z czym mieli do czynienia. Zaczynało się jednak robić coraz bardziej podejrzanie, a do stwierdzenia tego wystarczyło rzucenie sobie całej ich trójki znaczących spojrzeń.
Podobne wnioski przyszły do nich w momencie rozmów w Garnizonach kolejnego dnia. Było kilka zgłoszeń których kopie mogli otrzymać jednak nikt nie umiał jasno stwierdzić z czym się mierzyli i jak mogli to pokonać. Niestety ale tak silnego przeciwnika nie spotykało się na co dzień w mieście i chociaż nękał, pomagano na inne sposoby – szukając nowych miejsc zamieszkania.
Trzeciego dnia od postanowienia pokonania przeciwnika Ezra miał wolne. Wstał więc nieco później i nieco bardziej topornie. Opatulony szczelnie za dużym swetrem Oriona, z naciągniętym na nos kołnierzem, rozkoszował się przed wstaniem znajomym zapachem. Powoli zaczynało mu brakować ciepła w łóżku i silnych ramion odpędzających złe sny. Niemniej wiedział doskonale, że musi się ogarnąć, nie chciał popadać w stan przed depresyjny. Poza tym zagadka której się podjęli zaczynała go coraz mocniej wciągać.
Robiąc na śniadanie pyszną i słodką owsiankę zapukał do Louriela po czym wchodząc do pokoju nie krępował się wpakować mu do łóżka. Miski odstawił na szafkę i wchodząc pod koc tak żeby się z nim nie dotykać skulił się jeszcze na chwilę zamykając oczy.
- Ciekawe czy te wszystkie nawiedzone mieszkania nie leżą w jednej dzielnicy? Może to stworzenie ma jakiś problem do miejsca? – Zaczął cicho, ziewając przy tym. – Dzień dobry. Mam nadzieję, że się wyspałeś. Ja chyba pierwszą noc źle spałem.
Pochwały sypiące się obficie pierwszej nocy w stronę Oriona były całkowicie zasłużonymi. Młodzik spisywał się jako najważniejsza osoba w drużynie przez dokładnie wszystkie dni podróży. Pilnował aby nikt nie zostawał w tyle, zatrzymywał całkowicie cały oddział po to by narzucić szybkie tempo przemieszczania się – jakby czuł otaczające ich wszystkich zwierzęta czy zagrożenie płynące ze strony natury. Osobiście, Finni zaczął go bardzo uważnie obserwować nie mogąc wyjść z podziwu. Jak on to robił pozostawało tajemnicą, zagadką która ciągnęła go mocno do białaska żeby podpytywać. Tego, bardzo delikatnie, próbował w momencie gdy dookoła zaczynała zapadać coraz wyraźniejsza cisza i wszyscy zaczynali kłaść się spać. Za każdym jednak razem otrzymywał zdawkową odpowiedź albo zapewnienie, że to instynkt na co cicho fukał ale jego podziw tylko wzrastał. Nie każdy posiadał bowiem tak wspaniały dar, a niewątpliwe perfekcyjne jego użycie sprawiało, że on zaczynał kierować myśli w całkowicie inne strony. Takie wymagające jego udziału. Wiedząc przy tym, że chociaż takie bezpieczeństwo jest mu zagwarantowane.
Po drugim dniu podróży okazało się, że brak przystosowania do panujących warunków sprawiał, że on i drugi mag ognia musieli używać swojego daru w sposób nieoczywisty. Odmrożenia na kończynach i wystających częściach ciała były bowiem na tyle poważne, że musieli co wieczór sprawdzać stan wszystkich uczestników wycieczki. Ogrzewając z wolna miejsca które podczas dnia ucierpiały sprawiali, że nikomu nie działa się krzywda. Była to jednak magia trudna do sprawnego wykorzystywania co pokazały mu początkowe próby gdy to kobietę ze swojego kraju musiał porządnie instruować. Wszystko to jednak sprawiło, że czuł iż jego obecność była potrzebna oraz, że drzemał na swoich wartach na ramieniu Oriona.
Również w trakcie drugiego dnia spełnili prośbę swojego dowódcy i wymyślili sobie przezwiska. Oczywiście przy tym znacznie bardziej żartowali niżeli byli poważni ale „Lecznicza Papużka” skracana do zwykłej Papużki i „Kociak Tropiący” zostający tylko Kotem przylgnęły do nich już nierozerwalnie. Początkowo nie wiedział czy to dobrze czy źle ale szybko zaczął na to reagować jak na własne imię, jednocześnie czując ten dreszczyk pozostawania anonimowym. Było to coś całkowicie nowego i ciekawego, budziło ten jego gen poszukiwacza przygód.
Trzeci dzień minął natomiast najlżej. Pogoda jakby dała im chwilę wytchnienia, bardzo szybko pokonali drogę do tej części wioski która jeszcze nie została naruszona przez wroga. Była to wina specjalnie kruszonego lodu na wielkiej rzece przez którą chwilowo nie było przeprawy przez „zdjęte” wszystkie mosty. Orion wyjaśnił mu pobieżnie, że w celu zakonserwowania drewna wiszące mosty zwijało się w największe mrozy, odpowiednio impregnowano po czym ponownie rozwijano. Taki zabieg najczęściej paraliżował ruch na dwa może trzy dni przez co oni zdobyli czas. Był to dodatkowo rozkaz pobliskiego garnizonu którego niestety obecnie nawet nie było widać.
To co mocno go ucieszyło to widok dyspozycyjnych gorących źródeł. Te schowane nieco inaczej niż w stolicy – w wykutej specjalnie grocie były idealne dla ich zmęczonych ciał. Cokolwiek by nie mówić i jakkolwiek on dłużej nie żył w dzikich warunkach, ta podróż go wykończyła. Wszyscy równie chętnie chcieli skorzystać z okazji do podreperowania swojej kondycji, a tam zaczęła się zdecydowanie luźniejsza niżeli był przyzwyczajony narada.
- Dotarliśmy na miejsce, plan działania jest następujący. Przedostajemy się na drugi brzeg rzeki jedynym mostem który zostanie dla nas rozwinięty. Dzielimy się na dwa miejsce zespoły i szukamy wroga. Zespół który znajdzie zagrożenie wysyła powiadomienie przez ogień ziemi – dlatego magowie ognia idą osobno i wycofuje się do bezpiecznej pozycji.
- Idą tutaj bardzo liczne żyły, będziemy musieli stale monitorować rozgałęzienia ponieważ sygnał może uciekać. Dodatkowo proponowałbym czerpanie z tego źródła światła które mogłoby pomóc w orientacji.
- Słusznie szczególnie, że mamy tylko jedną osobę rozeznaną w poruszaniu się w tym śniegu.
- Jak o to chodzi, na pewno mają tu jakąś mapę okolicy. Zauważyłem, że to kluczowe dla budowania nowych domów, moglibyśmy skorzystać. – Dodał zanurzając się po krawędź szczęki. Było mu teraz tak przyjemnie ciepło.
- Polecenie waszej dwójki było słuszne. Zajmiesz się mapą Papużko. Pamiętajcie jednak, że wróg jest silny. Wiemy o nim, że jest to wysoce zorganizowana grupa o bardzo mocno zdefiniowanym celu, nie działamy więc w porywach i samodzielnie. Całość grupy będzie musiało namierzyć ewentualne dowództwo i się go pozbyć. Przy okazji możemy spróbować dowiedzieć się czego szukają, bądźmy więc jak duchy. Zero bohaterowania, pozbądźmy się po prostu wszystkich i wróćmy w cieplejsze miejsce.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Im więcej informacji zbierali, tym bardziej podejrzany Louriel się stawał. To zdecydowanie nie było normalne, nie było też, jak wierzył, przypadkowe. Powoli zaczynał łączyć wątki, brakowało mu tylko kilku dowodów, by przedstawić Ezrze swoje podejrzenia. Nie kleiło mu się przede wszystkim to, co usłyszeli w garnizonie. Jakieś zgłoszenia mieli, ale kiedy tylko straż pałacowa pojawiała się na miejscu, wszystkie dowody znikały, żeby pojawić się zaraz po zniknięciu rycerzy. Sama lokalizacja budynków była dziwna. Jedne mieściły się w ścisłym centrum, drugie na przedmieściach, a sama właścicielka mieszkania Ezry i Oriona nie pojawiła się ani razu. Książę coraz mocniej chciał z nią porozmawiać, z nią oraz pośredniczką nieruchomości, która była jedną z przyjaciółek białowłosego. Zanim jednak się do niej dostali, inne sprawy zaprzątały jego i Ezrę, sprawiając że minęły trzy dni.
Kiedy tego ranka Louriel się obudził, ściskając poduszkę, na której zwykle spał Finni, owinięty w jego koszulę i z tęsknoty gotowy lecieć za nim w zamieć, nie spodziewał się Ezry z zastawioną tacą w sypialni. Co prawda, już zdążył zauważyć, że niższy wziął sobie do serca prośbę, zarówno jego jak i Finnegana i jak mógł się domyślać Oriona, choć sam też zdawał się przyzwyczaić do maniery samego gada. Co do samego Louriela, przez te kilka dni zdążył jeszcze mocniej polubić niskiego maga ognia i poczuć się głupio z tym, że zwalał mu się na głowę ze swoim nieogarnięciem. Starał się nie być dla niego ciężarem i nie dokładać mu powodów, by sytuacja, w której się znaleźli stała się cięższa, niemniej tego dnia wyjątkowo miał ochotę zakopać się w pierzynie i pozwolić by targające nim tęsknoty ujrzały światło dzienne.
- Dzień dobry – przywitał się niemrawo, wzdychając leniwie na pytanie chłopaka. Zaraz jednak spojrzał na niego nieco bardziej współczująco, wiedząc że oboje zmagali się z tym samym problemem. Rozdzieleni z druga połówką, samotni, choć udawali, że wcale tak nie było.
- Yhm… Chciałbyś… chciałbyś może… spać dzisiaj ze mną? – zapytał, zakopując nos w pościeli, by ukryć odrobinę zarumienione policzki. – Ja też… nie spałem dzisiaj dobrze – przyznał, nie mówiąc, że nie spał prawie wcale, czując że jego łóżko było zbyt zimne pozbawione ciepła jakie dawało mu ciało maga ognia. Przy nim nauczył się nieco lepiej znosić wysokie temperatury i zasypiać na jego gorącej klatce piersiowej. Pozbawiony tego ciepła, czuł że czegoś mu brakowało… Tego no i oczywiście rozmów z Finnim, kiedy udało im się wstać razem, jego dłoni głaszczących go po plecach, czy ust skradających czułe pocałunki z jego warg.
Nie był pewien ile tak oboje przeleżeli patrząc to na zmianę na siebie, w ściany i sufit, dopóki Ezra nie oświadczył, że koniec tego użalania się nad sobą i że owsianka im stygnie. Słodki smak odrobinę poprawił księciu humor, a kiedy wrócili do rozmowy, na chwilę dał się wciągnąć i choć na chwilę zapomniał o zmartwieniu, które chwyciło go za serce.
- Z tego co kojarzę, to ataki dzieją się w całym mieście. Może gdybyśmy nałożyli te miejsca na mapę, udałoby nam się dostrzec jakiś wzór – zaproponował, oblizując łyżkę. To było jedyne co na tamten moment przychodziło mu do głowy i jedyna z nadprzyrodzonych rzeczy, które mogli sprawdzić. Jeśli faktycznie była to sprawka czegoś, co faktycznie miało miejsce w przyrodzie, choć było niecodzienne.
Kiedy zjedli, Louriel ubrał się i zaprosił Ezrę do swojego gabinetu, gdzie wyjął z jednej szuflad biurka dokładną mapę całego miasta z zaznaczonymi poszczególnymi budynkami. Czując na sobie spojrzenie Ezry, posłał mu tajemniczy uśmieszek.
- Pracuję nad pewnym… ciekawym projektem – powiedział, kładąc w rogach mapy cięższe przedmioty, by się nie zwijała.
Nie bardzo miał ochotę niszczyć płachtę, dlatego zamiast pióra wyjął pudełko szachów i sprawdzając z Ezrą, gdzie dokładnie pojawiały się ataki tajemniczego stwora, układał pionki na mapie, coraz mocniej marszcząc brwi.
- To jest coraz mocniej bezsensowne, Ezra – powiedział spokojnie, siadając na swoim krześle z założonymi na piersi rękoma. – Obawiam się, że nie mamy tu do czynienia z duchem, a przekrętem. Duchy nie są nielogiczne, da się przewidzieć jak się zachowają, nawet jeśli są rzadkie, nawet jeśli nikt ich wcześniej nie widział. To niemożliwe, by coś działało tak losowo, do tego bez powodu i bez dowodów istnienia. To jest po prostu niemożliwe – stwierdził pewnie, czując narastającą złość. Nie miał pewności, co i jak się działo, jedyne co zdążył zauważyć, że niewinnym ludziom działa się krzywda i ogromne straty pieniężne, a tych, nawet w stolicy nie było tak łatwo zdobyć mimo wszystko.
- Kończy mi się cierpliwość, tobie pewnie też – powiedział, podnosząc się i oparłszy się o biurko, zacisnął palce na jego krawędzi. – Zaprowadź mnie do tej koleżanki Oriona, jeśli i ona jest w to zamieszana, coś z niej wyciągniemy, jeśli nie prawdę, to przynajmniej miejsce, w którym zaszyła się ta kobieta, która sprzedała wam to mieszkanie. To że jeszcze się nie pojawiła jest tak samo podejrzane jak cała ta sprawa, czyż nie? – zapytał, choć podejrzewał, że odczucia maga ognia były dokładnie takie same.
Mogło się wydawać, że tak powolna podróż będzie się wlec i dłużyć niemiłosiernie, a jednak, kiedy w końcu Sigma z Orionem i Finnim znalazła się w wiosce, białowłosy miał wrażenie jakby wcale nie minęły trzy dni od opuszczenia stolicy Kraju Wody a tylko kilka godzin. O dziwo, chłopak zdążył się przyzwyczaić do towarzyszy podróży i nawet zaczął z nimi śpiewać wieczorami przy ognisku, kiedy Piru wyciągał mały flecik, a Zira dziwny instrument przypominający gitarę, który był jednak znacznie mniejszy, a dźwięki radosnych pieśni rozbrzmiewały wewnątrz jaskiń, ocieplając atmosferę i sprawiając wrażenie, że ci ludzie naprawdę zachowywali się jak rodzina. Orion był pod wrażeniem jak dobrze ci się dogadywali i że on z Finneganem pomimo pierwszych niezręcznych chwil szybko się dostosowali, nadając sobie przydomki. I chociaż Kot pasowało mu odrobinę mniej od Tygryska, mimo wszystko czuł że to było określenie zarezerwowane tylko i wyłącznie dla Ezry.
Zatrzymali się niedaleko gorących źródeł, co jak z rozbawieniem zauważył, sprawiło że wyraz ulgi i szczerego zachwytu pojawił się na twarzach całej kompanii, w tym oczywiście na jego! Nie było lepszego miejsca by się ogrzać po takiej podróży i choć w jaskiniach nie było najgorzej, a pogoda zdawała się ostatnimi dniami odrobinę mocniej ustabilizować, nadal było przeraźliwie zimno. Dlatego wcale nie protestował, kiedy Thor zarządził wymarsz i odpoczynek w źródłach, zanim ruszą do działania. Było jeszcze na tyle wcześnie, że Orion nie widział powodów by zaprotestować. Mieli naprawdę dobry czas, a im szybciej znaleźliby źródło problemów w wiosce, tym szybciej mieli wrócić do domu. On do Ezry, Finni do Louriela.
Zanurzony po czubek nosa w przyjemnie gorącej wodzie słuchał uważnie tego, co reszta miała do powiedzenia, nie wtrącając się, bo i nie bardzo miał cokolwiek do dodania, jedyne co mu nie pasowało tak do końca to rozdzielenie się, choć miał świadomość, że w ten sposób znacznie szybciej odnajdą źródło problemu i się go pozbędą.
- W razie gdybyście się zgubili w zamieci, szukajcie światła. Jakiegokolwiek. W tych stronach ludzie wystawiają lampy nocami w oknach, by zbłąkani mogli odnaleźć jakiekolwiek schronienie, na pewno was przyjmą, a przynajmniej zapewnią bezpieczny kąt zanim się rozjaśni i będziemy mogli się poszukać – dodał jedynie, wierząc że nawet w tak niebezpiecznych czasach ludzie chcieli sobie pomagać. Zamieć była okropnym czasem i czasem świadomość tego, że ludzie ginęli z zimna, zamrożeni gdzieś po środku wioski, nie mogąc odnaleźć własnego domu, sprawiała że sumienia nawet tych, którzy nie mieli zbyt dużo serca dla innych topiły się.
- Proponuję w takim razie, gdyby komuś przytrafiło się jakieś nieszczęście, odnaleźć największy budynek w tej zapadłej dziurze i tam czekać na resztę – zaproponował Kowal, a Orion natychmiast zgodził się z nim, że to najlepszy pomysł. Czasem na tych największych budynkach cały czas paliło się światło i zawsze ktoś w nich był, by zapewnić wsparcie.
- Okej, w takim razie kto się czuje najmniej pewnie w tej zamieci? Zgłoście się teraz i puścimy was z naszym przewodnikiem, reszta pójdzie ze mną i naszą Gwiazdą – powiedział Thor i choć w pierwszej chwili wszyscy udawali twardzieli i tylko Kazuma bezwstydnie stwierdził, że marznie jak cholera i że woli mieć kogoś, kto wie gdzie idzie, zaraz po nim zgłosiła się Zira.
- Fantastycznie, w takim razie Kot, Papużka, Zira i Kazuma pójdziecie ogarnąć te mapy i może dowiedzieć się czegoś w tutejszej karczmie, jeśli dobrze zrozumiałem, działa nawet w taką pogodę? – zapytał Thor, spoglądając na Oriona, a ten natychmiast pokiwał twierdząco głową.
- Dobrze, w tym czasie ja, Kowal, Piru i Star pójdziemy popytać po domach, może ktoś zauważył coś dziwnego, albo nietypowego – zarządził lider, na co otrzymał chórek zgodnych głosów.
Kiedy niemal godzinę później wszyscy zdążyli się dogrzać, wysuszyć i znów ubrać w swoje najcieplejsze ubrania, podzielili się na grupy i ustalając że jak tylko skończą poszukiwania, wrócą w to samo miejsce, rozeszli się. Orion z jednej strony był zadowoleni, że na ten moment zawężali poszukiwania do obszaru samej wioski, niemniej wiedział, że kiedy niczego tu nie znajdą, będą musieli wyjść, albo na otwartą przestrzeń, albo do lasu. I jak ta druga opcja przerażała go mniej, tak ta pierwsza nawet jemu stawiała wszystkie włoski na karku dęba. Las miał to do siebie, że nawet w taką pogodę dało się coś, choćby na szybko zorganizować, albo znaleźć osłonięty od wiatru zakątek, gdzie dało się nawet rozpalić ogień. Na otwartej przestrzeni nie było takiej możliwości i zagubiony człowiek mógł tak po prostu chodzić w kółko, nie mając pojęcia że krąży, w tym czasie zamarzając na śmierć.
Orion najpierw miał zamiar zabrać ich do domu wójta wioski, gdzie mogliby zerknąć na mapy, lecz kiedy w niespokojnym wietrze i wirujących płatkach śniegu dostrzegł kiwający się i poskrzypujący niemiłosiernie szyld karczmy, nie wahał się ani chwili, prowadząc towarzyszy do środka. Wewnątrz nie było zbyt wielu osób, kilku wieśniaków siedziało przy stole najbliżej ognia i grało w karty popijając piwo. Jeden z nich wyraźniej chwiał się na swoim krześle, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało, tak długo jak z kieszeni spodni wyciągał kolejne monety, o które mogli zagrać. Orion zignorował tę grupę, natychmiast kierując się w stronę lady, za którą karczmarz leniwie przelewał trunek do kufli i ustawiał na drewnianej tacy.
- Światło w zamieci – odezwał się mężczyzna z pozoru nie spoglądając na przybyłych, bardziej skupiając się na piwie.
- I ogień w palenisku – odpowiedział wesoło Orion, odrzucając z głowy kaptur. – Grzańcem, gospodarzu również nie pogardzimy – dodał zaraz, łapiąc spojrzenie mężczyzny, na którego brodatym obliczu pojawił się nikły uśmiech.
- Siadajcie, zaraz przyniosę wam po kubku – powiedział mężczyzna, biorąc w ręce tacę, by zanieść ją do głośnego stolika i zaraz wrócić, przewracając przy tym oczami. Zajął się przyrządzaniem dla nich gorącego napitku, a kiedy każdy z nich trzymał parujący kubek, wypełniający powietrze wonią grzanego wina z goździkami, przyjrzał im się uważniej, najdłużej zatrzymując spojrzenie na Finneganie, który najbardziej ze swoimi słomianymi włosami i pomarańczowymi oczami wyróżniał się z ich gromadki.
- Nie jesteście stąd – zauważył, zaraz jednak zatrzymując spojrzenie na białych włosach Oriona, charakteryzujących niektórych mieszkańców Kraju Wody i niemal białych, jasnych włosach Ziry. – A przynajmniej nie wszyscy – dodał zaraz, wracając spojrzeniem do Finniego, marszcząc lekko brwi na widok delikatnego, książęcego płaszcza na jego ramionach.
- Nie wszyscy – przyznał Orion, upijając łyk swojego grzańca. Był wyborny. – A jednak każdy z nas ma dokładnie ten sam cel, gospodarzu. W stolicy usłyszeli o krążącej w tych stronach niebezpiecznej hordzie, wiecie coś może na ten temat? – zapytał, pozornie niezobowiązującym tonem, przyglądając się pływającym mu w kubku goździkach.
- To niebezpieczne, pytać o nich tak otwarcie – syknął mężczyzna, wskazując znacząco podbródkiem grających w karty.
- Dlaczego? – dalej pytał, teraz już jednak patrząc w zaniepokojone oczy karczmarza.
- Mają swoich szpiegów w wiosce i podobno w każdej, w której się pojawili również mieli przynajmniej jednego człowieka – odpowiedział mężczyzna, a kropelki potu perliły się na jego zmarszczonym czole.
- Wiesz, kto to jest? – zapytał Kazuma, dołączając się do rozmowy. Karczmarz jednak pokręcił gwałtownie głową, znów zezując w kierunku stolika. Orion domyślał się, że to przy nim siedział wspomniany szpieg, nie dziwił się więc, że mężczyzna wolał o nim nie wspominać głośno.
- W porządku. Wyborne wino – oświadczył znacznie głośniej, udając że szeptana rozmowa sprzed chwili nie miała miejsca.
Zdziwił się jednak, kiedy od strony stolika dobiegł go nieprzyjemny, schrypnięty rechot, a zaraz po nim szuranie krzesła po deskach podłogi, kłujące nieprzyjemnie w uszy. Chwiejący się mężczyzna podniósł się, wychylając na raz cały kufel piwa, odwracając się w powoli w kierunku Oriona i reszty.
- Lata temu twierdziłeś zupełnie co innego, kiedy dałem ci spróbować czegoś lepszego niż ten sikacz – zauważył pijany pokerzysta, stając przodem do kontuaru. I choć stał tyłem do ognia, a jego twarz kryła się w mroku, Orion poczuł jak krew stężała mu ze strachu w żyłach. Nie potrzebował widzieć tej twarzy, by na raz przypomnieć sobie o latach spędzonych w chłodzie, głodzie i upokorzeniu, które odbiło się na jego twarzy w wyrazie bezbrzeżnego przerażenia.
- T-T-T-Ty?! – wyjąkał, nie będąc w stanie się ruszyć. Nie był już dzieckiem, a jednak poczuł się jak gówniarz, którym był kilka lat temu. Zastaszonym, bezbronnym i pewnym, że był najgorszą istotą na świecie.
- No co? Nie przywitasz się z ojczulkiem? Tyle lat minęło! Widzę jednak, że nadal bujasz się w towarzystwie tego śmiecia, Louriela. Hej książę, gdzie twoja świta? Mój syn robi tak dobrą laskę, że nawet w taką pogodę chcesz go przy sobie? – rechotał dalej, obrażając gada i potrząsając pustym kubkiem w kierunku Finnegana. Nie widział jego twarzy, ale to mu nie przeszkadzało, jedyne co poznawał to płaszcz księcia i to mu wystarczyło, by wieszać na nim psy.
Kiedy tego ranka Louriel się obudził, ściskając poduszkę, na której zwykle spał Finni, owinięty w jego koszulę i z tęsknoty gotowy lecieć za nim w zamieć, nie spodziewał się Ezry z zastawioną tacą w sypialni. Co prawda, już zdążył zauważyć, że niższy wziął sobie do serca prośbę, zarówno jego jak i Finnegana i jak mógł się domyślać Oriona, choć sam też zdawał się przyzwyczaić do maniery samego gada. Co do samego Louriela, przez te kilka dni zdążył jeszcze mocniej polubić niskiego maga ognia i poczuć się głupio z tym, że zwalał mu się na głowę ze swoim nieogarnięciem. Starał się nie być dla niego ciężarem i nie dokładać mu powodów, by sytuacja, w której się znaleźli stała się cięższa, niemniej tego dnia wyjątkowo miał ochotę zakopać się w pierzynie i pozwolić by targające nim tęsknoty ujrzały światło dzienne.
- Dzień dobry – przywitał się niemrawo, wzdychając leniwie na pytanie chłopaka. Zaraz jednak spojrzał na niego nieco bardziej współczująco, wiedząc że oboje zmagali się z tym samym problemem. Rozdzieleni z druga połówką, samotni, choć udawali, że wcale tak nie było.
- Yhm… Chciałbyś… chciałbyś może… spać dzisiaj ze mną? – zapytał, zakopując nos w pościeli, by ukryć odrobinę zarumienione policzki. – Ja też… nie spałem dzisiaj dobrze – przyznał, nie mówiąc, że nie spał prawie wcale, czując że jego łóżko było zbyt zimne pozbawione ciepła jakie dawało mu ciało maga ognia. Przy nim nauczył się nieco lepiej znosić wysokie temperatury i zasypiać na jego gorącej klatce piersiowej. Pozbawiony tego ciepła, czuł że czegoś mu brakowało… Tego no i oczywiście rozmów z Finnim, kiedy udało im się wstać razem, jego dłoni głaszczących go po plecach, czy ust skradających czułe pocałunki z jego warg.
Nie był pewien ile tak oboje przeleżeli patrząc to na zmianę na siebie, w ściany i sufit, dopóki Ezra nie oświadczył, że koniec tego użalania się nad sobą i że owsianka im stygnie. Słodki smak odrobinę poprawił księciu humor, a kiedy wrócili do rozmowy, na chwilę dał się wciągnąć i choć na chwilę zapomniał o zmartwieniu, które chwyciło go za serce.
- Z tego co kojarzę, to ataki dzieją się w całym mieście. Może gdybyśmy nałożyli te miejsca na mapę, udałoby nam się dostrzec jakiś wzór – zaproponował, oblizując łyżkę. To było jedyne co na tamten moment przychodziło mu do głowy i jedyna z nadprzyrodzonych rzeczy, które mogli sprawdzić. Jeśli faktycznie była to sprawka czegoś, co faktycznie miało miejsce w przyrodzie, choć było niecodzienne.
Kiedy zjedli, Louriel ubrał się i zaprosił Ezrę do swojego gabinetu, gdzie wyjął z jednej szuflad biurka dokładną mapę całego miasta z zaznaczonymi poszczególnymi budynkami. Czując na sobie spojrzenie Ezry, posłał mu tajemniczy uśmieszek.
- Pracuję nad pewnym… ciekawym projektem – powiedział, kładąc w rogach mapy cięższe przedmioty, by się nie zwijała.
Nie bardzo miał ochotę niszczyć płachtę, dlatego zamiast pióra wyjął pudełko szachów i sprawdzając z Ezrą, gdzie dokładnie pojawiały się ataki tajemniczego stwora, układał pionki na mapie, coraz mocniej marszcząc brwi.
- To jest coraz mocniej bezsensowne, Ezra – powiedział spokojnie, siadając na swoim krześle z założonymi na piersi rękoma. – Obawiam się, że nie mamy tu do czynienia z duchem, a przekrętem. Duchy nie są nielogiczne, da się przewidzieć jak się zachowają, nawet jeśli są rzadkie, nawet jeśli nikt ich wcześniej nie widział. To niemożliwe, by coś działało tak losowo, do tego bez powodu i bez dowodów istnienia. To jest po prostu niemożliwe – stwierdził pewnie, czując narastającą złość. Nie miał pewności, co i jak się działo, jedyne co zdążył zauważyć, że niewinnym ludziom działa się krzywda i ogromne straty pieniężne, a tych, nawet w stolicy nie było tak łatwo zdobyć mimo wszystko.
- Kończy mi się cierpliwość, tobie pewnie też – powiedział, podnosząc się i oparłszy się o biurko, zacisnął palce na jego krawędzi. – Zaprowadź mnie do tej koleżanki Oriona, jeśli i ona jest w to zamieszana, coś z niej wyciągniemy, jeśli nie prawdę, to przynajmniej miejsce, w którym zaszyła się ta kobieta, która sprzedała wam to mieszkanie. To że jeszcze się nie pojawiła jest tak samo podejrzane jak cała ta sprawa, czyż nie? – zapytał, choć podejrzewał, że odczucia maga ognia były dokładnie takie same.
Mogło się wydawać, że tak powolna podróż będzie się wlec i dłużyć niemiłosiernie, a jednak, kiedy w końcu Sigma z Orionem i Finnim znalazła się w wiosce, białowłosy miał wrażenie jakby wcale nie minęły trzy dni od opuszczenia stolicy Kraju Wody a tylko kilka godzin. O dziwo, chłopak zdążył się przyzwyczaić do towarzyszy podróży i nawet zaczął z nimi śpiewać wieczorami przy ognisku, kiedy Piru wyciągał mały flecik, a Zira dziwny instrument przypominający gitarę, który był jednak znacznie mniejszy, a dźwięki radosnych pieśni rozbrzmiewały wewnątrz jaskiń, ocieplając atmosferę i sprawiając wrażenie, że ci ludzie naprawdę zachowywali się jak rodzina. Orion był pod wrażeniem jak dobrze ci się dogadywali i że on z Finneganem pomimo pierwszych niezręcznych chwil szybko się dostosowali, nadając sobie przydomki. I chociaż Kot pasowało mu odrobinę mniej od Tygryska, mimo wszystko czuł że to było określenie zarezerwowane tylko i wyłącznie dla Ezry.
Zatrzymali się niedaleko gorących źródeł, co jak z rozbawieniem zauważył, sprawiło że wyraz ulgi i szczerego zachwytu pojawił się na twarzach całej kompanii, w tym oczywiście na jego! Nie było lepszego miejsca by się ogrzać po takiej podróży i choć w jaskiniach nie było najgorzej, a pogoda zdawała się ostatnimi dniami odrobinę mocniej ustabilizować, nadal było przeraźliwie zimno. Dlatego wcale nie protestował, kiedy Thor zarządził wymarsz i odpoczynek w źródłach, zanim ruszą do działania. Było jeszcze na tyle wcześnie, że Orion nie widział powodów by zaprotestować. Mieli naprawdę dobry czas, a im szybciej znaleźliby źródło problemów w wiosce, tym szybciej mieli wrócić do domu. On do Ezry, Finni do Louriela.
Zanurzony po czubek nosa w przyjemnie gorącej wodzie słuchał uważnie tego, co reszta miała do powiedzenia, nie wtrącając się, bo i nie bardzo miał cokolwiek do dodania, jedyne co mu nie pasowało tak do końca to rozdzielenie się, choć miał świadomość, że w ten sposób znacznie szybciej odnajdą źródło problemu i się go pozbędą.
- W razie gdybyście się zgubili w zamieci, szukajcie światła. Jakiegokolwiek. W tych stronach ludzie wystawiają lampy nocami w oknach, by zbłąkani mogli odnaleźć jakiekolwiek schronienie, na pewno was przyjmą, a przynajmniej zapewnią bezpieczny kąt zanim się rozjaśni i będziemy mogli się poszukać – dodał jedynie, wierząc że nawet w tak niebezpiecznych czasach ludzie chcieli sobie pomagać. Zamieć była okropnym czasem i czasem świadomość tego, że ludzie ginęli z zimna, zamrożeni gdzieś po środku wioski, nie mogąc odnaleźć własnego domu, sprawiała że sumienia nawet tych, którzy nie mieli zbyt dużo serca dla innych topiły się.
- Proponuję w takim razie, gdyby komuś przytrafiło się jakieś nieszczęście, odnaleźć największy budynek w tej zapadłej dziurze i tam czekać na resztę – zaproponował Kowal, a Orion natychmiast zgodził się z nim, że to najlepszy pomysł. Czasem na tych największych budynkach cały czas paliło się światło i zawsze ktoś w nich był, by zapewnić wsparcie.
- Okej, w takim razie kto się czuje najmniej pewnie w tej zamieci? Zgłoście się teraz i puścimy was z naszym przewodnikiem, reszta pójdzie ze mną i naszą Gwiazdą – powiedział Thor i choć w pierwszej chwili wszyscy udawali twardzieli i tylko Kazuma bezwstydnie stwierdził, że marznie jak cholera i że woli mieć kogoś, kto wie gdzie idzie, zaraz po nim zgłosiła się Zira.
- Fantastycznie, w takim razie Kot, Papużka, Zira i Kazuma pójdziecie ogarnąć te mapy i może dowiedzieć się czegoś w tutejszej karczmie, jeśli dobrze zrozumiałem, działa nawet w taką pogodę? – zapytał Thor, spoglądając na Oriona, a ten natychmiast pokiwał twierdząco głową.
- Dobrze, w tym czasie ja, Kowal, Piru i Star pójdziemy popytać po domach, może ktoś zauważył coś dziwnego, albo nietypowego – zarządził lider, na co otrzymał chórek zgodnych głosów.
Kiedy niemal godzinę później wszyscy zdążyli się dogrzać, wysuszyć i znów ubrać w swoje najcieplejsze ubrania, podzielili się na grupy i ustalając że jak tylko skończą poszukiwania, wrócą w to samo miejsce, rozeszli się. Orion z jednej strony był zadowoleni, że na ten moment zawężali poszukiwania do obszaru samej wioski, niemniej wiedział, że kiedy niczego tu nie znajdą, będą musieli wyjść, albo na otwartą przestrzeń, albo do lasu. I jak ta druga opcja przerażała go mniej, tak ta pierwsza nawet jemu stawiała wszystkie włoski na karku dęba. Las miał to do siebie, że nawet w taką pogodę dało się coś, choćby na szybko zorganizować, albo znaleźć osłonięty od wiatru zakątek, gdzie dało się nawet rozpalić ogień. Na otwartej przestrzeni nie było takiej możliwości i zagubiony człowiek mógł tak po prostu chodzić w kółko, nie mając pojęcia że krąży, w tym czasie zamarzając na śmierć.
Orion najpierw miał zamiar zabrać ich do domu wójta wioski, gdzie mogliby zerknąć na mapy, lecz kiedy w niespokojnym wietrze i wirujących płatkach śniegu dostrzegł kiwający się i poskrzypujący niemiłosiernie szyld karczmy, nie wahał się ani chwili, prowadząc towarzyszy do środka. Wewnątrz nie było zbyt wielu osób, kilku wieśniaków siedziało przy stole najbliżej ognia i grało w karty popijając piwo. Jeden z nich wyraźniej chwiał się na swoim krześle, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało, tak długo jak z kieszeni spodni wyciągał kolejne monety, o które mogli zagrać. Orion zignorował tę grupę, natychmiast kierując się w stronę lady, za którą karczmarz leniwie przelewał trunek do kufli i ustawiał na drewnianej tacy.
- Światło w zamieci – odezwał się mężczyzna z pozoru nie spoglądając na przybyłych, bardziej skupiając się na piwie.
- I ogień w palenisku – odpowiedział wesoło Orion, odrzucając z głowy kaptur. – Grzańcem, gospodarzu również nie pogardzimy – dodał zaraz, łapiąc spojrzenie mężczyzny, na którego brodatym obliczu pojawił się nikły uśmiech.
- Siadajcie, zaraz przyniosę wam po kubku – powiedział mężczyzna, biorąc w ręce tacę, by zanieść ją do głośnego stolika i zaraz wrócić, przewracając przy tym oczami. Zajął się przyrządzaniem dla nich gorącego napitku, a kiedy każdy z nich trzymał parujący kubek, wypełniający powietrze wonią grzanego wina z goździkami, przyjrzał im się uważniej, najdłużej zatrzymując spojrzenie na Finneganie, który najbardziej ze swoimi słomianymi włosami i pomarańczowymi oczami wyróżniał się z ich gromadki.
- Nie jesteście stąd – zauważył, zaraz jednak zatrzymując spojrzenie na białych włosach Oriona, charakteryzujących niektórych mieszkańców Kraju Wody i niemal białych, jasnych włosach Ziry. – A przynajmniej nie wszyscy – dodał zaraz, wracając spojrzeniem do Finniego, marszcząc lekko brwi na widok delikatnego, książęcego płaszcza na jego ramionach.
- Nie wszyscy – przyznał Orion, upijając łyk swojego grzańca. Był wyborny. – A jednak każdy z nas ma dokładnie ten sam cel, gospodarzu. W stolicy usłyszeli o krążącej w tych stronach niebezpiecznej hordzie, wiecie coś może na ten temat? – zapytał, pozornie niezobowiązującym tonem, przyglądając się pływającym mu w kubku goździkach.
- To niebezpieczne, pytać o nich tak otwarcie – syknął mężczyzna, wskazując znacząco podbródkiem grających w karty.
- Dlaczego? – dalej pytał, teraz już jednak patrząc w zaniepokojone oczy karczmarza.
- Mają swoich szpiegów w wiosce i podobno w każdej, w której się pojawili również mieli przynajmniej jednego człowieka – odpowiedział mężczyzna, a kropelki potu perliły się na jego zmarszczonym czole.
- Wiesz, kto to jest? – zapytał Kazuma, dołączając się do rozmowy. Karczmarz jednak pokręcił gwałtownie głową, znów zezując w kierunku stolika. Orion domyślał się, że to przy nim siedział wspomniany szpieg, nie dziwił się więc, że mężczyzna wolał o nim nie wspominać głośno.
- W porządku. Wyborne wino – oświadczył znacznie głośniej, udając że szeptana rozmowa sprzed chwili nie miała miejsca.
Zdziwił się jednak, kiedy od strony stolika dobiegł go nieprzyjemny, schrypnięty rechot, a zaraz po nim szuranie krzesła po deskach podłogi, kłujące nieprzyjemnie w uszy. Chwiejący się mężczyzna podniósł się, wychylając na raz cały kufel piwa, odwracając się w powoli w kierunku Oriona i reszty.
- Lata temu twierdziłeś zupełnie co innego, kiedy dałem ci spróbować czegoś lepszego niż ten sikacz – zauważył pijany pokerzysta, stając przodem do kontuaru. I choć stał tyłem do ognia, a jego twarz kryła się w mroku, Orion poczuł jak krew stężała mu ze strachu w żyłach. Nie potrzebował widzieć tej twarzy, by na raz przypomnieć sobie o latach spędzonych w chłodzie, głodzie i upokorzeniu, które odbiło się na jego twarzy w wyrazie bezbrzeżnego przerażenia.
- T-T-T-Ty?! – wyjąkał, nie będąc w stanie się ruszyć. Nie był już dzieckiem, a jednak poczuł się jak gówniarz, którym był kilka lat temu. Zastaszonym, bezbronnym i pewnym, że był najgorszą istotą na świecie.
- No co? Nie przywitasz się z ojczulkiem? Tyle lat minęło! Widzę jednak, że nadal bujasz się w towarzystwie tego śmiecia, Louriela. Hej książę, gdzie twoja świta? Mój syn robi tak dobrą laskę, że nawet w taką pogodę chcesz go przy sobie? – rechotał dalej, obrażając gada i potrząsając pustym kubkiem w kierunku Finnegana. Nie widział jego twarzy, ale to mu nie przeszkadzało, jedyne co poznawał to płaszcz księcia i to mu wystarczyło, by wieszać na nim psy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Radość towarzysząca mu na myśl plątania się w tą okropną pogodę przy boku Oriona malała z każdą wyziębioną kością. Mimo wygrzania się w gorących źródłach i pewnym fałszywym przeświadczeniu, że po ich opuszczeniu i ponownym odzianiu w ciepłe rzeczy mógłby przenosić góry, marzł z każdym kolejnym krokiem popadając w coraz większą frustrację. Ba! Nakręcany dodatkowo zmęczeniem snuł się w tej zamieci niczym duch, targany na boki podmuchami niespokojnego żywiołu, po to by ostatecznie stracić na cierpliwości. Pierwszy wybuch ognia który sprawił, że chwilowo osłonięci zostali od wiatru i śniegu, rozgrzani ciepłym powietrzem, miał miejsce w momencie gdy białowłosy zarządził schowanie się w karczmie. Zanim do niej dotarli szczelne bańki ognia pękające pod intensywnymi podmuchami pojawiające się w bezpiecznej ale skutecznej odległości od każdego z jego towarzyszy rozbłysnęły jeszcze kilkukrotnie. Nie krępował się w używaniu swojej mocy. Nie miał do tego tak wielu okazji jak wcześniej przez co miał jej niespożytkowane pokłady. Toteż wchodząc do karczmy momentalnie wysuszył swoje ubranie sprawiając, że przez chwilę parował. Dostrzegł jednak, że podobne zjawisko miało miejsce nad pozostałą trójką więc szybko zrzucił winna ciepło kominka które ogrzewało izbę główną.
Zrzucając z głowy kaptur i nieco luzując fałdy szalika odetchnął z ulgą zdejmując też zaraz rękawiczki. Zaczął „pompować” – zaciskać i rozluźniać – dłońmi żeby pobudzić w nich krążenie krwi, a gdy Ori zaproponował się w postawieniu im grzańca, w ogóle nie protestował! Nie zdziwiłby się gdyby w ogóle dzisiaj nie doszli do ratusza w celu przejrzenia map ale jeżeli przy tym mieli się nieco rozgrzać i wypić coś dobrego nie miałby nic przeciwko.
- Pomogę Ci przynieść. – Zaproponował się w momencie gdy pozostała dwójka poszła usiąść. Przy czym z ciekawością zaobserwował jak nikły ale szczery uśmiech okraszony dozą sympatii wywołała wymiana jednego zdania. Czy to jakieś hasło? Spojrzał na Oriona zaciekawiony, a słysząc o tym, że mieli zająć miejsce nadal się mu przypatrywał. Nie miał przy tym pojęcia, że sam białowłosy chował tyle tajemnic i pluł sobie intensywnie w brodę za to, że śmiał go kiedyś ignorować. Gdyby miał go przeciwko sobie miałby ogromnie trudnego przeciwnika. Teraz jednak warto było wykorzystać szansę i zacieśnić z nim więzi! Żeby by zostać tylko bezimiennym partnerem Louriela.
- O co z tym chodziło? To jakieś… hasło? – Zapytał w końcu nie wytrzymując, a widząc jego spokojny uśmiech usiadł koło niego na szerokiej ławie opierając się plecami o ścianę. Słuchał przy tym uważnie dźwięków dochodzących z otoczenia chociaż nimi stracił zainteresowanie w momencie gdy ciepły kubek stanął przed jego nosem. Pachnący przyprawami korzennymi, sprawiający że ślinka napływała do ust. Od razu objął ciepłe naczynie dłońmi pochylając się nad nim. Przeszły go wtedy silne dreszcze wywołane grzaniem się, po nich odetchnął z ulgą i kulać się w sobie odpoczywał. Dopiero czując na sobie spojrzenie podniósł oczy na gospodarza do którego uśmiechnął się spokojnie. Już zdążył zrozumieć, że pora zamieci była tą równoznaczną z większą życzliwością i zaufaniem do drugiego człowieka, nie obawiał się więc swojej „odmienności”.
W trakcie snutej przez Oriona gry słów żadne z ich trójki nie zamierzało się odzywać. W tym czasie on zaczął wolno sączyć przyjemnie ciepły napar rzucając kontrolne spojrzenia w rozemocjonowany i zdecydowanie nietrzeźwy kącik Sali w którym to miał przesiadywać ten sławetny szpieg. Zastanawiało go to jaką szumowiną ten musiał być, że skuszony łatwym zarobkiem pozwalał na przelew krwi swoich sąsiadów, przyjaciół, społeczności w której żył. Aż się w nim gotowało na samą myśl chociaż wiedział jak pojmanie takiej osoby mogłoby im wiele ułatwić!
A później wydarzyło się coś czego się w ogóle nie spodziewał.
W chwili gdy jeden z pijaków przemówił ewidentnie w ich stronę on się nie specjalnie przejął. Był to jednak ułamek sekundy bo poczuł, Orion zesztywniał gwałtownie, zatrząsł się, zareagował dokładnie jak on w momentach gdy musiał zmierzyć się ze swoją siostrą: wiedząc przy tym jak mocno zostanie się zgnębionym psychicznie. Początkowo chciał coś zrobić ale gdy wyjawiła się więź między nieznajomym, a jego przyjacielem, ba! Okraszona uroczą wiązanką pod adresem jego narzeczonego, miłości jego życia, podniósł na pijanego bystre spojrzenie nie wróżące absolutnie nic dobrego.
Powoli się wyprostował bo zrozumiał, że przez płaszcz został z Lusiem pomylony. Jego oczy zaczęły zwolna błyszczeć, a on zaciskając szczękę wpatrywał się intensywnie w szklany kufel do połowy wypełniony jeszcze piwem. To natomiast zaczęło bulgotać. Coraz mocniej, coraz intensywniej. Opatrzyło dłoń mężczyzny, a gdy ten wrzasnął również i przeźroczysty materiał ustąpił pod gwałtownym podniesieniem temperatury wywołanej jego magią.
- Przepraszam, nie dosłyszałem o czym tam śmiesz pleść na temat mego księcia? – Warknął podnosząc się z miejsca z kubkiem grzańca w dłoni. Przesunął przy tym prawą nogą po półokręgu, a gdy stopę uniósł i mocno tupnął ogień w kominku intensywnie zatańczył. Jeden ruch dłonią wystarczył by pijaka otoczył pierścień oddzielający go od kompanów. Ogień buchnął pod sam sufit liżąc go bez wyrządzania krzywdy. Kontrolował każdą najmniejszą iskrę chociaż zza pleców doszedł go wyraźny krzyk gospodarza.
- Nie ma potrzeby do obaw, nic się z gospodą nie stanie. – Zapewnił głośno. – Ogień trawi jedynie zdrajców. – Dodał podchodząc jeszcze bliżej do wystraszonego mężczyzny. Wtedy też cmoknął, zrobił łyk i wlepiając w niego obojętne spojrzenie westchnął.
- Klękaj. – Gdy ten podjął próbę dyskusji ogień buchnął jeszcze mocniej, ściślej i żarliwiej. Obrażanie Louriela w jego towarzystwie nie było rozsądne, a od kiedy był świadom jak mocno musi pracować nad ich relacją, jak mocno mu zależy żeby byli szczęśliwi ze sobą, w ogóle było to niestosowne. – Na kolana. I błagaj żebym wybaczył Ci to znieważenie. – Warknął cicho wyciągając rękę w bok tym samym reszcie grającego towarzystwa odcinając możliwość ucieczki. Całość jego zdenerwowania podsycał jeszcze stan Oriona. Chciał spróbować stanowić dla niego ważną rozmowę ale nie sądził, że w tak paskudnym aspekcie życia, w takich doświadczeniach się dogadają. Chciał więc go ochronić, spróbować chociaż! Tak jak zrobił to już wcześniej Louriel.
- Skoro jesteście tacy skorzy do rozmowy to sobie porozmawiamy. – Zaproponował głosem tak spokojnie chłodnym, że szczypał niczym wiatr szalejący na zewnątrz. Gdy natomiast ojciec Oriona postanowił targnięty strachem o życie zejść na kolana, sprawnym ruchem przyciśnięcia stopy do jego piersi, sprowadził go do parteru. – Przepraszaj. I nie śmiej już do niego przemówić ani słowa.
Spędzanie czasu z Lourielem oraz przebywanie większości dnia w Teatrze gdzie był molestowany artystycznie do granic swoich możliwości sprawiało, że jedynie wieczorami, gdy cała ich śledcza trójka rozchodziła się do swoich pokoi, tęsknił. Siedząc na parapecie, otulony szczelnie swetrami Oriona, przyglądał się paskudnej zamieci szalejącej za oknem. Za każdy też razem zostawiał w oknie małe światełko które miałoby białowłosego sprowadzić prosto do Akademii po czym kładł się spać wymęczony tym wszystkim co się działo w jego głowie. Nigdy dotąd nie dostawał tylu bodźców związanych z emocjami i czasami, nie wiedział jak sobie z nimi radzić.
Nauczył się jednak bardzo szybko, że towarzystwo Louriela dobrze na niego wpływa. Sam gad wydawał się jeszcze mocniej rozgoryczony brakiem Finnegana niżeli on Oriona. Mogli więc czasami wymienić zbolałe spojrzenia nie tłumacząc sobie absolutnie nic i co w tym najlepsze, nic nie komentować. Potrzebował takiego zrozumienia, czasami przyłożenia policzka o jego szczupłe ramię po to by zaraz wrócili do długiej konwersacji na temat ich małego problemu. Ale nie tylko. Gdy zaczynało im brakować sił razem z Rafaelem przechodzili na nieco lżejsze tematy, dające im możliwość rozbudowania świata w którym byli, zrozumienia różnić nie tylko kulturowych ale i tych związanych z ich ciekawymi osobowościami.
Tego ranka natomiast było nieco inaczej. Nie chciało się mu chociaż zmusił się do wstania i zrobienia śniadania. Jednak gdy tylko znalazł się w szerokim książęcym łóżku ponownie zakopał się w pościeli i leżąc tak całkowicie bez sensu to drzemał to zerkał na niego prosząc żeby jeszcze nie wracali do tej pracowitej rzeczywistości. Natomiast padająca propozycja szczerze go zaskoczyła.
- Jakbym mógł… to tak. – Przyznał przytulając poduszkę, przekręcając się na brzuch i pozwalając coraz liczniejszym kędzierzawym kosmykom na łaskotanie go po twarzy. Nie wiedział czy będzie się im spało razem dobrze czy źle. Czy czasem nie obudzą się na sobie zaśliniając wzajemnie ale jeżeli była możliwość, że przy tylko przytknięciu do siebie pleców wreszcie prześpi całą noc bez budzenia się, chodzenia po wodę czy kręcenia, chciał spróbować.
Ostatecznie wzięli się za śniadanie, a zawarty w nim zdrowy cukier powoli zaczął ich pobudzać do pracy. Dodatkowo zajęli się też tematem głównym przez co – czy tego chciał czy nie – musiał się nieco ogarnąć, spiąć włosy i chociaż nadal był zakopany w za dużych rzeczach Oriona ruszyć w bój. Przenosząc się do gabinetu siadł na fotelu przy biurku który zaczął zaszczytnie nazywać swoim, podciągnął nogi do siadu po turecku i pochylając się nad wyciągniętą mapą mrużył oczy z zaciekawienia.
- Bardzo szczegółowa. – Zauważył ciekawsko rzucając mu spojrzenie, a słysząc o jakimś projekcie uśmiechnął się łobuzersko będąc doskonale świadomym, że Lusiu nie powinien mu tego mówić. Teraz nadejdzie taki moment, że go zapyta! A jeżeli się w międzyczasie o nic nie pokłócą – na co kompletnie się nie zanosiło – będzie próbował mu w tym wszystkim pomóc.
- Wiesz… jakby co…. – Uśmiechnął się niewinnie pomagając przycisnąć rogi mapy książkami tak żeby ta się nie pogięła ale w trakcie ich pracy nie zaczęła zwijać. Później przysunął się bliżej i opierając o blat biurka podciągnął się nieco wyżej żeby wygodniej się mu patrzyło. Przez dłuższy moment swoją uwagę poświęcił również wyciągniętym pionkom do szachów. Widział je już, również miał okazję przypatrywać się rozgrywce, nie przywiązywał jednak do nauki odpowiedniej uwagi sądząc, że to całkowicie nie dla niego. Zajął się natomiast szybko czymś pożytecznym. Wziął więc w dłonie raporty i przeglądając je czytał nazwy ulic, określenia budynków na których te nie do końca zrozumiałe figury zaczęły zajmować miejsce. Zerkał co jakiś czas czy widzi już jakiś kształt, coś co im podpowie jednak kartki się kończyły, a na mapie nie powstało nic poza chaosem.
- To aż niemożliwe jak losowe to jest..! – Westchnął masując nasadę nosa, opadając ciężko na fotel i przypatrując się ze swojej dziwnej perspektywy mapie. Pod żadnym kątem nie dostrzegał jednak wzoru co sprawiło, że lekko zwątpił w rozwiązanie tego wszystkiego. Co gorsza! On czuł narastającą frustrację, a złość rosnąca w gadzie miała aspiracje na udzielenie się mu. Niemniej, podniósł na niego wzrok czekając na jego wnioski.
- Sugerujesz, że to jest osoba? Człowiek? – Zapytał przekręcając głowę w bok. – W jaki sposób taki ktoś miałby unikać… w sensie. Rozumiesz! To małżeństwo z którym rozmawialiśmy walczyło dość prozaiczne ale nam się zdarzyło rzucać nożami, używać magii. Nie wyobrażam sobie żeby jakiś człowiek miał taką precyzję w ruchach żeby tego unikać. Nawet ja, po tylu latach szkolenia, czasem czymś oberwę. – Przyznał wątpiąc wielce w teorie tego, że jest to przekręt. Niemniej, zważywszy na ataki które nasilają się wraz z kontynuowaniem prac remontowych, sugerując się tym że Ci pod nimi mają gotowe mieszkanie które wystawione jest na sprzedaż z prawem pierwokupu przez właścicielkę, coś mogło w tym być. I może stało za tym coś o wiele bardziej prozaicznego niżeli istota magiczna.
- Ta kobieta zniknęła zaraz po sprzedaży. Szukaliśmy na własną rękę i w agencji. Nikt nic nie wie ale oczywiście, możemy iść. Może Twój autorytet coś więcej zdziała? – Przyznał otulając się ponownie ramionami i jeszcze raz patrząc na mapę. Kilka figur w centrum, kilka na obrzeżasz, w ich dzielnicy, sąsiadującej z tą ich, w okolicach pałacu czy teatru. Bez sensu, żadnego wzoru, żadnej możliwości poprowadzenia logicznej linii.
- Wiesz, może zwabimy ją prośbą o przyjęcie wcześniej raty? Owszem, nie mam tej kasy jeszcze ale to mogłaby być niezła przynęta. – Zaproponował ostatecznie chociaż wiedział, że jeszcze zbierali żeby wszystko zapłacić.
Ostatecznie postanowili i rozeszli się do siebie żeby ubrać się odpowiednio na wyjście z Akademii. On opatulił się wszystkim co miał żeby nie zamarznąć po czym schodząc na dół uśmiechnął się lekko do Lusia. – A w drodze powrotnej kupimy ciasteczka. – Zaproponował chcąc osłodzić im dzisiejszy dzień który miał zamiar zakończyć treningiem. Moc owszem rozładowywał za każdym wyjściem na zewnątrz ale jednak brakowało mu solidnego wycisku, ruchu i konieczności szybkiego reagowania. Chciał więc zaciągnąć gada za ogon do Sali treningowej i sprawdzić, jak to było się bić z magiem wody.
- Wspominałem Ci ostatnio, że powinniśmy potrenować? Może dzisiaj przed kolacją? Rafael ma gotować jakiś ten swój kociołek zagłady więc my moglibyśmy trochę się spocić. – Zastanawiał się zapadając nosem coraz mocniej w szaliku. Jego wzrok jednak był cały czas bystry i nie umknęło mu, że Lusiu zaczynał mieć coraz większy problem z ubieraniem się. Może nie z samymi rzeczami ale faktem, że ich znacząca część straszyła z foteli w jego sypialni, w szafie już mało co czystego wisiało, nie miał swojego płaszcza i ogólnie żył w jakimś takim chaosie organizacyjnym.
- I może… bym Ci pomógł… nieco posprzątać w pokoju? – Zaproponował teraz już patrząc na niego jak matka. Nieco rozgoryczona tym, że dziecko żyje w bałaganie ale ogromnie chętna żeby pokazać mu jak prawidłowo dbać o to żeby się taka sytuacja nie powtarzała. – Bo chyba umiesz, nie? Sprzątać?
Zrzucając z głowy kaptur i nieco luzując fałdy szalika odetchnął z ulgą zdejmując też zaraz rękawiczki. Zaczął „pompować” – zaciskać i rozluźniać – dłońmi żeby pobudzić w nich krążenie krwi, a gdy Ori zaproponował się w postawieniu im grzańca, w ogóle nie protestował! Nie zdziwiłby się gdyby w ogóle dzisiaj nie doszli do ratusza w celu przejrzenia map ale jeżeli przy tym mieli się nieco rozgrzać i wypić coś dobrego nie miałby nic przeciwko.
- Pomogę Ci przynieść. – Zaproponował się w momencie gdy pozostała dwójka poszła usiąść. Przy czym z ciekawością zaobserwował jak nikły ale szczery uśmiech okraszony dozą sympatii wywołała wymiana jednego zdania. Czy to jakieś hasło? Spojrzał na Oriona zaciekawiony, a słysząc o tym, że mieli zająć miejsce nadal się mu przypatrywał. Nie miał przy tym pojęcia, że sam białowłosy chował tyle tajemnic i pluł sobie intensywnie w brodę za to, że śmiał go kiedyś ignorować. Gdyby miał go przeciwko sobie miałby ogromnie trudnego przeciwnika. Teraz jednak warto było wykorzystać szansę i zacieśnić z nim więzi! Żeby by zostać tylko bezimiennym partnerem Louriela.
- O co z tym chodziło? To jakieś… hasło? – Zapytał w końcu nie wytrzymując, a widząc jego spokojny uśmiech usiadł koło niego na szerokiej ławie opierając się plecami o ścianę. Słuchał przy tym uważnie dźwięków dochodzących z otoczenia chociaż nimi stracił zainteresowanie w momencie gdy ciepły kubek stanął przed jego nosem. Pachnący przyprawami korzennymi, sprawiający że ślinka napływała do ust. Od razu objął ciepłe naczynie dłońmi pochylając się nad nim. Przeszły go wtedy silne dreszcze wywołane grzaniem się, po nich odetchnął z ulgą i kulać się w sobie odpoczywał. Dopiero czując na sobie spojrzenie podniósł oczy na gospodarza do którego uśmiechnął się spokojnie. Już zdążył zrozumieć, że pora zamieci była tą równoznaczną z większą życzliwością i zaufaniem do drugiego człowieka, nie obawiał się więc swojej „odmienności”.
W trakcie snutej przez Oriona gry słów żadne z ich trójki nie zamierzało się odzywać. W tym czasie on zaczął wolno sączyć przyjemnie ciepły napar rzucając kontrolne spojrzenia w rozemocjonowany i zdecydowanie nietrzeźwy kącik Sali w którym to miał przesiadywać ten sławetny szpieg. Zastanawiało go to jaką szumowiną ten musiał być, że skuszony łatwym zarobkiem pozwalał na przelew krwi swoich sąsiadów, przyjaciół, społeczności w której żył. Aż się w nim gotowało na samą myśl chociaż wiedział jak pojmanie takiej osoby mogłoby im wiele ułatwić!
A później wydarzyło się coś czego się w ogóle nie spodziewał.
W chwili gdy jeden z pijaków przemówił ewidentnie w ich stronę on się nie specjalnie przejął. Był to jednak ułamek sekundy bo poczuł, Orion zesztywniał gwałtownie, zatrząsł się, zareagował dokładnie jak on w momentach gdy musiał zmierzyć się ze swoją siostrą: wiedząc przy tym jak mocno zostanie się zgnębionym psychicznie. Początkowo chciał coś zrobić ale gdy wyjawiła się więź między nieznajomym, a jego przyjacielem, ba! Okraszona uroczą wiązanką pod adresem jego narzeczonego, miłości jego życia, podniósł na pijanego bystre spojrzenie nie wróżące absolutnie nic dobrego.
Powoli się wyprostował bo zrozumiał, że przez płaszcz został z Lusiem pomylony. Jego oczy zaczęły zwolna błyszczeć, a on zaciskając szczękę wpatrywał się intensywnie w szklany kufel do połowy wypełniony jeszcze piwem. To natomiast zaczęło bulgotać. Coraz mocniej, coraz intensywniej. Opatrzyło dłoń mężczyzny, a gdy ten wrzasnął również i przeźroczysty materiał ustąpił pod gwałtownym podniesieniem temperatury wywołanej jego magią.
- Przepraszam, nie dosłyszałem o czym tam śmiesz pleść na temat mego księcia? – Warknął podnosząc się z miejsca z kubkiem grzańca w dłoni. Przesunął przy tym prawą nogą po półokręgu, a gdy stopę uniósł i mocno tupnął ogień w kominku intensywnie zatańczył. Jeden ruch dłonią wystarczył by pijaka otoczył pierścień oddzielający go od kompanów. Ogień buchnął pod sam sufit liżąc go bez wyrządzania krzywdy. Kontrolował każdą najmniejszą iskrę chociaż zza pleców doszedł go wyraźny krzyk gospodarza.
- Nie ma potrzeby do obaw, nic się z gospodą nie stanie. – Zapewnił głośno. – Ogień trawi jedynie zdrajców. – Dodał podchodząc jeszcze bliżej do wystraszonego mężczyzny. Wtedy też cmoknął, zrobił łyk i wlepiając w niego obojętne spojrzenie westchnął.
- Klękaj. – Gdy ten podjął próbę dyskusji ogień buchnął jeszcze mocniej, ściślej i żarliwiej. Obrażanie Louriela w jego towarzystwie nie było rozsądne, a od kiedy był świadom jak mocno musi pracować nad ich relacją, jak mocno mu zależy żeby byli szczęśliwi ze sobą, w ogóle było to niestosowne. – Na kolana. I błagaj żebym wybaczył Ci to znieważenie. – Warknął cicho wyciągając rękę w bok tym samym reszcie grającego towarzystwa odcinając możliwość ucieczki. Całość jego zdenerwowania podsycał jeszcze stan Oriona. Chciał spróbować stanowić dla niego ważną rozmowę ale nie sądził, że w tak paskudnym aspekcie życia, w takich doświadczeniach się dogadają. Chciał więc go ochronić, spróbować chociaż! Tak jak zrobił to już wcześniej Louriel.
- Skoro jesteście tacy skorzy do rozmowy to sobie porozmawiamy. – Zaproponował głosem tak spokojnie chłodnym, że szczypał niczym wiatr szalejący na zewnątrz. Gdy natomiast ojciec Oriona postanowił targnięty strachem o życie zejść na kolana, sprawnym ruchem przyciśnięcia stopy do jego piersi, sprowadził go do parteru. – Przepraszaj. I nie śmiej już do niego przemówić ani słowa.
Spędzanie czasu z Lourielem oraz przebywanie większości dnia w Teatrze gdzie był molestowany artystycznie do granic swoich możliwości sprawiało, że jedynie wieczorami, gdy cała ich śledcza trójka rozchodziła się do swoich pokoi, tęsknił. Siedząc na parapecie, otulony szczelnie swetrami Oriona, przyglądał się paskudnej zamieci szalejącej za oknem. Za każdy też razem zostawiał w oknie małe światełko które miałoby białowłosego sprowadzić prosto do Akademii po czym kładł się spać wymęczony tym wszystkim co się działo w jego głowie. Nigdy dotąd nie dostawał tylu bodźców związanych z emocjami i czasami, nie wiedział jak sobie z nimi radzić.
Nauczył się jednak bardzo szybko, że towarzystwo Louriela dobrze na niego wpływa. Sam gad wydawał się jeszcze mocniej rozgoryczony brakiem Finnegana niżeli on Oriona. Mogli więc czasami wymienić zbolałe spojrzenia nie tłumacząc sobie absolutnie nic i co w tym najlepsze, nic nie komentować. Potrzebował takiego zrozumienia, czasami przyłożenia policzka o jego szczupłe ramię po to by zaraz wrócili do długiej konwersacji na temat ich małego problemu. Ale nie tylko. Gdy zaczynało im brakować sił razem z Rafaelem przechodzili na nieco lżejsze tematy, dające im możliwość rozbudowania świata w którym byli, zrozumienia różnić nie tylko kulturowych ale i tych związanych z ich ciekawymi osobowościami.
Tego ranka natomiast było nieco inaczej. Nie chciało się mu chociaż zmusił się do wstania i zrobienia śniadania. Jednak gdy tylko znalazł się w szerokim książęcym łóżku ponownie zakopał się w pościeli i leżąc tak całkowicie bez sensu to drzemał to zerkał na niego prosząc żeby jeszcze nie wracali do tej pracowitej rzeczywistości. Natomiast padająca propozycja szczerze go zaskoczyła.
- Jakbym mógł… to tak. – Przyznał przytulając poduszkę, przekręcając się na brzuch i pozwalając coraz liczniejszym kędzierzawym kosmykom na łaskotanie go po twarzy. Nie wiedział czy będzie się im spało razem dobrze czy źle. Czy czasem nie obudzą się na sobie zaśliniając wzajemnie ale jeżeli była możliwość, że przy tylko przytknięciu do siebie pleców wreszcie prześpi całą noc bez budzenia się, chodzenia po wodę czy kręcenia, chciał spróbować.
Ostatecznie wzięli się za śniadanie, a zawarty w nim zdrowy cukier powoli zaczął ich pobudzać do pracy. Dodatkowo zajęli się też tematem głównym przez co – czy tego chciał czy nie – musiał się nieco ogarnąć, spiąć włosy i chociaż nadal był zakopany w za dużych rzeczach Oriona ruszyć w bój. Przenosząc się do gabinetu siadł na fotelu przy biurku który zaczął zaszczytnie nazywać swoim, podciągnął nogi do siadu po turecku i pochylając się nad wyciągniętą mapą mrużył oczy z zaciekawienia.
- Bardzo szczegółowa. – Zauważył ciekawsko rzucając mu spojrzenie, a słysząc o jakimś projekcie uśmiechnął się łobuzersko będąc doskonale świadomym, że Lusiu nie powinien mu tego mówić. Teraz nadejdzie taki moment, że go zapyta! A jeżeli się w międzyczasie o nic nie pokłócą – na co kompletnie się nie zanosiło – będzie próbował mu w tym wszystkim pomóc.
- Wiesz… jakby co…. – Uśmiechnął się niewinnie pomagając przycisnąć rogi mapy książkami tak żeby ta się nie pogięła ale w trakcie ich pracy nie zaczęła zwijać. Później przysunął się bliżej i opierając o blat biurka podciągnął się nieco wyżej żeby wygodniej się mu patrzyło. Przez dłuższy moment swoją uwagę poświęcił również wyciągniętym pionkom do szachów. Widział je już, również miał okazję przypatrywać się rozgrywce, nie przywiązywał jednak do nauki odpowiedniej uwagi sądząc, że to całkowicie nie dla niego. Zajął się natomiast szybko czymś pożytecznym. Wziął więc w dłonie raporty i przeglądając je czytał nazwy ulic, określenia budynków na których te nie do końca zrozumiałe figury zaczęły zajmować miejsce. Zerkał co jakiś czas czy widzi już jakiś kształt, coś co im podpowie jednak kartki się kończyły, a na mapie nie powstało nic poza chaosem.
- To aż niemożliwe jak losowe to jest..! – Westchnął masując nasadę nosa, opadając ciężko na fotel i przypatrując się ze swojej dziwnej perspektywy mapie. Pod żadnym kątem nie dostrzegał jednak wzoru co sprawiło, że lekko zwątpił w rozwiązanie tego wszystkiego. Co gorsza! On czuł narastającą frustrację, a złość rosnąca w gadzie miała aspiracje na udzielenie się mu. Niemniej, podniósł na niego wzrok czekając na jego wnioski.
- Sugerujesz, że to jest osoba? Człowiek? – Zapytał przekręcając głowę w bok. – W jaki sposób taki ktoś miałby unikać… w sensie. Rozumiesz! To małżeństwo z którym rozmawialiśmy walczyło dość prozaiczne ale nam się zdarzyło rzucać nożami, używać magii. Nie wyobrażam sobie żeby jakiś człowiek miał taką precyzję w ruchach żeby tego unikać. Nawet ja, po tylu latach szkolenia, czasem czymś oberwę. – Przyznał wątpiąc wielce w teorie tego, że jest to przekręt. Niemniej, zważywszy na ataki które nasilają się wraz z kontynuowaniem prac remontowych, sugerując się tym że Ci pod nimi mają gotowe mieszkanie które wystawione jest na sprzedaż z prawem pierwokupu przez właścicielkę, coś mogło w tym być. I może stało za tym coś o wiele bardziej prozaicznego niżeli istota magiczna.
- Ta kobieta zniknęła zaraz po sprzedaży. Szukaliśmy na własną rękę i w agencji. Nikt nic nie wie ale oczywiście, możemy iść. Może Twój autorytet coś więcej zdziała? – Przyznał otulając się ponownie ramionami i jeszcze raz patrząc na mapę. Kilka figur w centrum, kilka na obrzeżasz, w ich dzielnicy, sąsiadującej z tą ich, w okolicach pałacu czy teatru. Bez sensu, żadnego wzoru, żadnej możliwości poprowadzenia logicznej linii.
- Wiesz, może zwabimy ją prośbą o przyjęcie wcześniej raty? Owszem, nie mam tej kasy jeszcze ale to mogłaby być niezła przynęta. – Zaproponował ostatecznie chociaż wiedział, że jeszcze zbierali żeby wszystko zapłacić.
Ostatecznie postanowili i rozeszli się do siebie żeby ubrać się odpowiednio na wyjście z Akademii. On opatulił się wszystkim co miał żeby nie zamarznąć po czym schodząc na dół uśmiechnął się lekko do Lusia. – A w drodze powrotnej kupimy ciasteczka. – Zaproponował chcąc osłodzić im dzisiejszy dzień który miał zamiar zakończyć treningiem. Moc owszem rozładowywał za każdym wyjściem na zewnątrz ale jednak brakowało mu solidnego wycisku, ruchu i konieczności szybkiego reagowania. Chciał więc zaciągnąć gada za ogon do Sali treningowej i sprawdzić, jak to było się bić z magiem wody.
- Wspominałem Ci ostatnio, że powinniśmy potrenować? Może dzisiaj przed kolacją? Rafael ma gotować jakiś ten swój kociołek zagłady więc my moglibyśmy trochę się spocić. – Zastanawiał się zapadając nosem coraz mocniej w szaliku. Jego wzrok jednak był cały czas bystry i nie umknęło mu, że Lusiu zaczynał mieć coraz większy problem z ubieraniem się. Może nie z samymi rzeczami ale faktem, że ich znacząca część straszyła z foteli w jego sypialni, w szafie już mało co czystego wisiało, nie miał swojego płaszcza i ogólnie żył w jakimś takim chaosie organizacyjnym.
- I może… bym Ci pomógł… nieco posprzątać w pokoju? – Zaproponował teraz już patrząc na niego jak matka. Nieco rozgoryczona tym, że dziecko żyje w bałaganie ale ogromnie chętna żeby pokazać mu jak prawidłowo dbać o to żeby się taka sytuacja nie powtarzała. – Bo chyba umiesz, nie? Sprzątać?
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Sytuacja była mocno podejrzana, bardzo mocno, a sceptyzm jaki pojawiał się na twarzy Ezry tylko dodatkowo go irytował i sprawiał, że musiał gryźć się w język. Wiedział, że miał za mało dowodów, że jego przeczucia były niczym w porównaniu do tego, co jak słyszał Ezra z Orionem przeszli przez te ostatnie dni, niemniej odrobinę ubodła go niewiara w jego umiejętności logicznego myślenia. Gdyby nie był pewien, że coś stanowczo było nie tak i nie miało to zbyt wielkiego powiązania z duchami jako takimi, nigdy by czegoś takiego nie sugerował. Choć, jak już wielokrotnie powtarzał, duchy nie istniały, były tylko zjawy i magiczne stworzenia, a te, choć samo ich istnienie wydawało się nielogiczne, one same były jak najbardziej myślące i ich zachowanie można było w jakiś sposób zaklasyfikować. Tego co się działo, nie dało się wcisnąć w żadne, nawet najbardziej elastyczne ramki i to tak bardzo kłuło książęcy mózg.
- Właśnie to sugeruję, Ezra – odpowiedział stanowczo, nie spuszczając upartego spojrzenia z piegowatej twarzy maga ognia. – Nie, że to co was nawiedza samo w sobie jest człowiekiem, ale na pewno nie działa na swoich własnych zasadach, więc tak czy inaczej ktoś to robi, a robi to z większą lub mniejszą premedytacją. Im szybciej dowiemy się kto to i dlaczego, tym szybciej będziemy mogli wrócić do poprawiania waszego gniazdka – zauważył, posyłając mu znaczące spojrzenie. Wiedział, że zarówno on jak i sam Orion byliby w siódmym niebie, gdyby w końcu udało im się dokończyć remont mieszkania i przenieść się do niego, zostawiając Akademię za plecami. Louriel czasem czuł żal na tę myśl, ale wiedział, że nic nie mógł poradzić na to, że jego najlepszy przyjaciel dorastał i chciał w końcu zacząć żyć na własną odpowiedzialność. Nie zamierzał go zatrzymywać, bo w gruncie rzeczy był z niego okropnie dumny, tylko czasem było mu po prostu smutno.
- Warto się przekonać – powiedział nieco zarozumiale, bo w takich momentach jego autorytet, którego czy inni chcieli czy nie, musieli uznawać, bardzo się przydawał.
- Hmm… niezły pomysł, choć nie podoba mi się dawanie tej kobiecie więcej pieniędzy niż już dostała. Poza tym, może to uznać za podejrzane, skoro skarżycie się na zjawiska paranormalne. Ktoś kto ma do czynienia z czymś takim raczej ucieka z miejsca zdarzenia zamiast chcieć je kupić bardziej. Ale może spróbować dowiedzieć się, czy posiada jeszcze inne mieszkania? – podpowiedział, kiedy opuszczali gabinet księcia i jeszcze chwilę przystanęli pod jego drzwiami zanim rozeszli się, by przygotować się do wyjścia na zewnątrz.
Przekroczywszy próg swojej sypialni, Lusiu westchnął, zagryzając wargi. Jego pokój wyglądał jak istne pobojowisko, a on choć nie przepadał za takim stanem, nie bardzo wiedział, co powinien z tym fantem zrobić. Sytuacja stała się na tyle dramatyczna, że wstydził się poprosić służącą, by przyszła mu pomóc, a ona sama nie garnęła się do wchodzenia w książęce komnaty od momentu, w którym natknęła się w niej na półnagiego Finnegana, który na dodatek stwierdził, że zajmie się tą częścią Akademii. Na dodatek zaczynało mu brakować czystych ubrań, a brak ukochanego płaszcza próbował sobie rekompensować co rusz innym strojem, ale nawet miękkie i kosztowne materiały nie były w stanie zapełnić pustki po czymś co od kilku lat nosił niemal codziennie. Dodatkowo czuł się odsłonięty i tylko świadomość, że gdzieś tam w tej śnieżycy Finni miał więcej szans na bezpieczny powrót do domu sprawiała, że nie narzekał, w ciszy narzucając na ramiona to co mu zostało.
Widząc się znów z Ezrą, posłał mu spokojny uśmiech, a słysząc propozycję małego skrzyżowania mocy, natychmiast się podekscytował. Nie miał nic do roboty porą Zamieci, dlatego każdy przejaw spożytkowania czasu inaczej niż na obijaniu się przyjmował z entuzjazmem.
- Chcesz oberwać? Nie ma sprawy! Z chęcią spuszczę ci łomot! – oświadczył zadowolony, rozgrzewając palce jakby już w tym momencie mieli zacząć swoją małą walkę.
Za to słysząc kolejne słowa niskiego maga ognia, niemal potknął się o próg Akademii, natychmiast czując jak gorąco zażenowania oblało jego policzki rumieńcem.
- Yhm… No… To znaczy… Bo ja… Umm… Nigdy nie potrzebowałem umieć – powiedział w końcu zgodnie z prawdą, chowając nos w połach płaszcza i szalika, odwracając wzrok od oceniającego spojrzenia Ezry. Taka była prawda, od kiedy pamiętał, zawsze znalazł się ktoś kto sprzątał za niego, a on wiedząc jedynie tyle, że nie powinien utrudniać innym pracy, nie powinien brudzić bardzo mocno. Rozrzucać swoich rzeczy po pokoju i odkładać brudne ubrania w miejsca, skąd służące mogły łatwo je zabrać i uprać, by potem odłożyć je suche i równo złożone na swoje miejsce w szafie. Dopiero teraz okazało się, że pozbawiony czyjś rąk, które mogłyby mu pomóc, kompletnie nie potrafił sobie poradzić z bałaganem. Wstydził się tego odrobinę, ale naprawdę nie potrafił inaczej. Proste rzeczy przerastały jego możliwości i choć się starał, niekoniecznie mu wychodziło.
Wydarzenia jakie rozgrywały się przed oczami Oriona nie docierały do niego tak jak powinny. Wiedział, że jako sługa Louriela, jako jego najlepszy przyjaciel, ulubiony uczeń i dłużnik, powinien go bronić, powinien się przeciwstawić i zetrzeć z twarzy mężczyzny ten paskudny uśmieszek. A jednak nie mógł tego zrobić. Strach go paraliżował, sprawiając że ze słowa jakie wymieniał z mężczyzną Finni docierały do niego jako szum krwi. Serce waliło mu w piersi, a on nie potrafił zrobić niczego, poza kurczowym trzymaniem się krawędzi krzesła, jakby było jego ostatnią deską ratunku. Nawet sprowadzenie tego człowieka do parteru nie sprawiło, że z twarzy białowłosego zniknął przerażony wyraz. Miał go już nigdy więcej nie zobaczyć na własne oczy. Louriel dołożył starań, by ten degenerat odszedł i już nigdy nie wrócił w rodzinne strony, zostawiając Oriona i jego siostry w spokoju. A teraz był tu przed nim i patrzył prosto w jego przerażone oczy, pijany i wyniosły, z nieco większym brzuchem i długimi, poszarpanymi włosami barwy śniegu, które chłopak po nim odziedziczył, a o których przypomniał sobie jak bardzo ich nienawidził.
- Kogo mam przepraszać, śmieciu? – zapytał butnie mężczyzna, nie przejmując się tym, że Finni przygniatał go do podłogi, a jego ręce były boleśnie wykręcone. – Tego przerażonego kundla, czy twojego dziwkowatego księcia? Dał ci już dupy, że tak go bronisz? Musi być w tym niezły, skoro tyle osób na wspomnienie jego gęby zaczyna się pieklić – zarechotał obrzydliwie, a od tego śmiechu, tak znajomego, Orion wcisnął się głębiej w krzesło, kuląc się w sobie. Myślał, że miał to wszystko już za sobą, że wspomnienia związane z tym człowiekiem pozostaną tylko tym, niczym więcej jak chwilą w jego umyśle, o której mógł zapomnieć.
- Orion? – dopiero na dźwięk swojego imienia wypowiedziany innymi ustami, delikatnym ostrożnym damskim tonem, uniósł odrobinę głowę, spoglądając na stojącą przed nim jasnowłosą kobietę.
- Kocie, właściciel kazał nam wyjść, zaprowadzimy tego człowieka do stacjonującego tu garnizonu, musimy iść – powiedziała Zira, patrząc na niego ze współczuciem i zrozumieniem.
- J-j-ja… ja nie dam rady – wymamrotał plączącym się językiem, nie potrafiąc odkleić palców od szorstkiego drewna krzesełka. Wiedział, że jeśli teraz wyjdzie na zewnątrz, do niczego się nie przyda.
- Nie zaprowadzę was. M-m-moja magia – wybełkotał, czując się tak okropnie żałośnie.
- Co z nią? – zapytał Kazuma, zaplatając ramiona na piersi.
- N-n-n-nie działa. A kiedy jej nie ma… nie wyprowadzę was z zamieci – wyznał, czując się bezużytecznym. Jego umiejętność poruszania się w takiej pogodzie była mocno związana z magią wody. Instynktownie używał jej, szukając w śniegu drogi, wyczuwając z której strony padał śnieg i luk między falami wznoszonymi przez wiatr. Magia wody Oriona była bardziej instynktowna niż ta Louriela. Podczas gdy książę godzinami wypracowywał swój styl, postawę dodatkowo inteligencją i znajomością zaklęć nadrabiał braki w instynktownym działaniu, magia białowłosego opierała się głównie na tym, co dyktowało mu serce.
- Właśnie to sugeruję, Ezra – odpowiedział stanowczo, nie spuszczając upartego spojrzenia z piegowatej twarzy maga ognia. – Nie, że to co was nawiedza samo w sobie jest człowiekiem, ale na pewno nie działa na swoich własnych zasadach, więc tak czy inaczej ktoś to robi, a robi to z większą lub mniejszą premedytacją. Im szybciej dowiemy się kto to i dlaczego, tym szybciej będziemy mogli wrócić do poprawiania waszego gniazdka – zauważył, posyłając mu znaczące spojrzenie. Wiedział, że zarówno on jak i sam Orion byliby w siódmym niebie, gdyby w końcu udało im się dokończyć remont mieszkania i przenieść się do niego, zostawiając Akademię za plecami. Louriel czasem czuł żal na tę myśl, ale wiedział, że nic nie mógł poradzić na to, że jego najlepszy przyjaciel dorastał i chciał w końcu zacząć żyć na własną odpowiedzialność. Nie zamierzał go zatrzymywać, bo w gruncie rzeczy był z niego okropnie dumny, tylko czasem było mu po prostu smutno.
- Warto się przekonać – powiedział nieco zarozumiale, bo w takich momentach jego autorytet, którego czy inni chcieli czy nie, musieli uznawać, bardzo się przydawał.
- Hmm… niezły pomysł, choć nie podoba mi się dawanie tej kobiecie więcej pieniędzy niż już dostała. Poza tym, może to uznać za podejrzane, skoro skarżycie się na zjawiska paranormalne. Ktoś kto ma do czynienia z czymś takim raczej ucieka z miejsca zdarzenia zamiast chcieć je kupić bardziej. Ale może spróbować dowiedzieć się, czy posiada jeszcze inne mieszkania? – podpowiedział, kiedy opuszczali gabinet księcia i jeszcze chwilę przystanęli pod jego drzwiami zanim rozeszli się, by przygotować się do wyjścia na zewnątrz.
Przekroczywszy próg swojej sypialni, Lusiu westchnął, zagryzając wargi. Jego pokój wyglądał jak istne pobojowisko, a on choć nie przepadał za takim stanem, nie bardzo wiedział, co powinien z tym fantem zrobić. Sytuacja stała się na tyle dramatyczna, że wstydził się poprosić służącą, by przyszła mu pomóc, a ona sama nie garnęła się do wchodzenia w książęce komnaty od momentu, w którym natknęła się w niej na półnagiego Finnegana, który na dodatek stwierdził, że zajmie się tą częścią Akademii. Na dodatek zaczynało mu brakować czystych ubrań, a brak ukochanego płaszcza próbował sobie rekompensować co rusz innym strojem, ale nawet miękkie i kosztowne materiały nie były w stanie zapełnić pustki po czymś co od kilku lat nosił niemal codziennie. Dodatkowo czuł się odsłonięty i tylko świadomość, że gdzieś tam w tej śnieżycy Finni miał więcej szans na bezpieczny powrót do domu sprawiała, że nie narzekał, w ciszy narzucając na ramiona to co mu zostało.
Widząc się znów z Ezrą, posłał mu spokojny uśmiech, a słysząc propozycję małego skrzyżowania mocy, natychmiast się podekscytował. Nie miał nic do roboty porą Zamieci, dlatego każdy przejaw spożytkowania czasu inaczej niż na obijaniu się przyjmował z entuzjazmem.
- Chcesz oberwać? Nie ma sprawy! Z chęcią spuszczę ci łomot! – oświadczył zadowolony, rozgrzewając palce jakby już w tym momencie mieli zacząć swoją małą walkę.
Za to słysząc kolejne słowa niskiego maga ognia, niemal potknął się o próg Akademii, natychmiast czując jak gorąco zażenowania oblało jego policzki rumieńcem.
- Yhm… No… To znaczy… Bo ja… Umm… Nigdy nie potrzebowałem umieć – powiedział w końcu zgodnie z prawdą, chowając nos w połach płaszcza i szalika, odwracając wzrok od oceniającego spojrzenia Ezry. Taka była prawda, od kiedy pamiętał, zawsze znalazł się ktoś kto sprzątał za niego, a on wiedząc jedynie tyle, że nie powinien utrudniać innym pracy, nie powinien brudzić bardzo mocno. Rozrzucać swoich rzeczy po pokoju i odkładać brudne ubrania w miejsca, skąd służące mogły łatwo je zabrać i uprać, by potem odłożyć je suche i równo złożone na swoje miejsce w szafie. Dopiero teraz okazało się, że pozbawiony czyjś rąk, które mogłyby mu pomóc, kompletnie nie potrafił sobie poradzić z bałaganem. Wstydził się tego odrobinę, ale naprawdę nie potrafił inaczej. Proste rzeczy przerastały jego możliwości i choć się starał, niekoniecznie mu wychodziło.
Wydarzenia jakie rozgrywały się przed oczami Oriona nie docierały do niego tak jak powinny. Wiedział, że jako sługa Louriela, jako jego najlepszy przyjaciel, ulubiony uczeń i dłużnik, powinien go bronić, powinien się przeciwstawić i zetrzeć z twarzy mężczyzny ten paskudny uśmieszek. A jednak nie mógł tego zrobić. Strach go paraliżował, sprawiając że ze słowa jakie wymieniał z mężczyzną Finni docierały do niego jako szum krwi. Serce waliło mu w piersi, a on nie potrafił zrobić niczego, poza kurczowym trzymaniem się krawędzi krzesła, jakby było jego ostatnią deską ratunku. Nawet sprowadzenie tego człowieka do parteru nie sprawiło, że z twarzy białowłosego zniknął przerażony wyraz. Miał go już nigdy więcej nie zobaczyć na własne oczy. Louriel dołożył starań, by ten degenerat odszedł i już nigdy nie wrócił w rodzinne strony, zostawiając Oriona i jego siostry w spokoju. A teraz był tu przed nim i patrzył prosto w jego przerażone oczy, pijany i wyniosły, z nieco większym brzuchem i długimi, poszarpanymi włosami barwy śniegu, które chłopak po nim odziedziczył, a o których przypomniał sobie jak bardzo ich nienawidził.
- Kogo mam przepraszać, śmieciu? – zapytał butnie mężczyzna, nie przejmując się tym, że Finni przygniatał go do podłogi, a jego ręce były boleśnie wykręcone. – Tego przerażonego kundla, czy twojego dziwkowatego księcia? Dał ci już dupy, że tak go bronisz? Musi być w tym niezły, skoro tyle osób na wspomnienie jego gęby zaczyna się pieklić – zarechotał obrzydliwie, a od tego śmiechu, tak znajomego, Orion wcisnął się głębiej w krzesło, kuląc się w sobie. Myślał, że miał to wszystko już za sobą, że wspomnienia związane z tym człowiekiem pozostaną tylko tym, niczym więcej jak chwilą w jego umyśle, o której mógł zapomnieć.
- Orion? – dopiero na dźwięk swojego imienia wypowiedziany innymi ustami, delikatnym ostrożnym damskim tonem, uniósł odrobinę głowę, spoglądając na stojącą przed nim jasnowłosą kobietę.
- Kocie, właściciel kazał nam wyjść, zaprowadzimy tego człowieka do stacjonującego tu garnizonu, musimy iść – powiedziała Zira, patrząc na niego ze współczuciem i zrozumieniem.
- J-j-ja… ja nie dam rady – wymamrotał plączącym się językiem, nie potrafiąc odkleić palców od szorstkiego drewna krzesełka. Wiedział, że jeśli teraz wyjdzie na zewnątrz, do niczego się nie przyda.
- Nie zaprowadzę was. M-m-moja magia – wybełkotał, czując się tak okropnie żałośnie.
- Co z nią? – zapytał Kazuma, zaplatając ramiona na piersi.
- N-n-n-nie działa. A kiedy jej nie ma… nie wyprowadzę was z zamieci – wyznał, czując się bezużytecznym. Jego umiejętność poruszania się w takiej pogodzie była mocno związana z magią wody. Instynktownie używał jej, szukając w śniegu drogi, wyczuwając z której strony padał śnieg i luk między falami wznoszonymi przez wiatr. Magia wody Oriona była bardziej instynktowna niż ta Louriela. Podczas gdy książę godzinami wypracowywał swój styl, postawę dodatkowo inteligencją i znajomością zaklęć nadrabiał braki w instynktownym działaniu, magia białowłosego opierała się głównie na tym, co dyktowało mu serce.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach