Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Obecność Finnegana tuż obok stanowiła dla niego większe oparcie niż w ogóle się tego po blondynie spodziewał. Jego głos, wzrok pełen zrozumienia i słowa, które wypowiadał, doskonale wiedząc co Orion przechodził sprawiły, że spojrzał na niego nieco bardziej przytomnie, skupiając się na czymś, co nie było jego ojcem. Nie miał pojęcia o tym, że Finni miał siostrę. Do tego taką, z którą niekoniecznie dobrze się dogadywał. Niemniej kiedy go słuchał, czuł że mężczyzna wiedział o czym mówił, że i on przeżył piekło członka rodziny, który wcale rodziną nie był. I głównie dlatego zaufał mu i pozwolił sobie na spokój, oddychając powoli i rozluźniając się odrobinę. Kiedy jeszcze przypomniał mu o Lusiu, o Ezrze, którzy na nich czekali, wyobraził sobie jaką minę miałaby jego słodka Śnieżynka, gdyby o tym wiedział, ciepło wdzięczności i wzruszenia zalało jego serce. Dlatego kiedy mag ognia poprosił go, by ich stamtąd zabrał, już nieco pewniej pokiwał głową i udając, że mężczyzna przytrzymywany przez Kazumę i Zirę nie istniał poprowadził ich do garnizonu.
Nie chciał uczestniczyć w przesłuchaniu. Wyszedł kiedy tylko sir Wilhelm obrzucający jego i Finnegana podejrzliwymi spojrzeniami kazał przyprowadzić pijaka i posadzić go na krześle. Przeszedł się wzdłuż warowni, szukając jakiegoś spokojnego miejsca, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że tylko takie istniały w tym miejscu. Było cicho, bardzo spokojnie, nikt nie wydawał z siebie żadnych dźwięków, które mogłyby zaburzyć harmonię tego miejsca. Orion ze zdumieniem zdał sobie sprawę z tego, że ludzie rycerza byli niezwykle wręcz zdyscyplinowani. Pamiętał jak źle wypowiadał się o nim Louriel i po raz kolejny zdał sobie sprawę z tego, że jego książę kiedy ktoś nadepnął mu na odcisk nie był zbytnio sprawiedliwy. Był ciekaw, jak on i Ezra sobie radzili, po chwili zdając sobie sprawę, że najzwyklej w świecie tęsknił. Za ciepłym uśmiechem chłopaka, przeczesywaniem jego kędzierzawych włosów, dogryzaniem sobie nieustannie i całowaniem się kiedy tylko mieli okazję. Finni miał rację. Musieli wrócić jak najszybciej.
Kiedy później wieczorem dowiedział się co w zasadzie się działo, włoski na jego karku zaczęły się jeżyć. Miał wrażenie, że to co zdradził szpieg było niepokojąco znajome. Tym mocniej poczuł, że musieli wrócić do stolicy, powiedzieć o wszystkim Lourielowi i jego ojcu, ba! Książę nie powinien przed cesarzem ukrywać niczego, co miało związek z Czarnym Smokiem. To wszystko przestawało być zabawne, a on coraz mocniej się martwił. Tymczasem jednak został wyrwany z zamyślenia przez łagodny głos Finnegana.
- Dziękuję, Finnegan – westchnął, pocierając zmęczonym gestem czoło. – I przepraszam, za moją wcześniejszą reakcję. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś go zobaczę. Lusiu postarał się, by nie miał już czego u mnie i moich sióstr szukać. Jestem wdzięczny i jeśli jest taka możliwość, wolę dowiadywać się wszystkiego od ciebie. Nie chcę go widzieć – przyznał szczerze, wzdychając. Zdążył się uspokoić, ale stan ten nadal był zbyt kruchy by ryzykował dłużą rozmową na jego temat. Wolał do tego nie wracać, zwłaszcza teraz, kiedy dowiedzieli się o co chodzi, a znaczyło to tyle, że czekała ich jeszcze gorsza przeprawa. Musieli tych ludzi znaleźć i sprawić, by zapłacili za krzywdy jakie wyrządzili.
Orion nie spodziewał się, że okazja nadarzy się już kolejnego dnia. Noc spędzili w garnizonie razem z resztą oddziału Sigma, która dotarła do nich późnym wieczorem, przemarznięci, głodni i wściekli, bo niczego nie udało im się ustalić. Jak to w taką pogodę, nikt nie wychodził, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Za to dowiedziawszy się, co ustalili oni, Thor zacierał z radości ręce, jakby mordercy i szaleńcy byli dokładnie tym, czego im w tym momencie brakowało. Białowłosy trochę nie wiedział jak reagować na entuzjazm blondyna, do którego dołączyła cała reszta zespołu, niemniej nie zamierzał psuć im zabawy. W końcu lepiej było, że cieszyli się na myśl o walce, a nie trzęśli się ze strachu. On osobiście czuł niepokój związany z wieloma ciążącymi nad nimi aspektami, którymi podzielił się z resztą, ale choć został wysłuchany, został głęboko zapewniony, że mimo pozornej beztroski Sigma wiedzieli na co i po co się porywali. I choć Orion spał niespokojnie tej nocy, wierzył, że kolejnego dnia będą bliżej stolicy i ciepłych łóżek z czekającymi na nich ukochanymi niż niebezpiecznych równin Kraju Wody, w których łatwo było się zgubić i zginąć.
Kiedy rano się ubierał, nie mógł powstrzymać fali złych uczuć jakie kłębiły mu się w środku. Kiedy siedzieli przy śniadaniu, merdał niechętnie w swojej porcji obserwowany czujnie przez parę pomarańczowych oczu.
- Mam złe przeczucia – powiedział w końcu, skupiając na sobie wzrok Piru.
- Może to niestrawność. Dać ci lekarstwo? – zapytał ich naczelny medyk, spoglądając na niego swoim bystrym spojrzeniem.
- Nie… to nie to… Czuję… że nie powinniśmy tam iść – powiedział cicho, czując że to co mówił brzmiało jak zabobony i bajania starych bab, ale naprawdę miał wrażenie jakby coś ciężkiego i ciemnego znajdowało się poza granicami jego postrzegania, uciekając kiedy tylko skierował wzrok w tamtą stronę, podsycając w nim uczucie niepokoju.
- To twoja pierwsza akcja, prawda? – zapytał go Kowal, a mag wody pokiwał niemrawo głową. Mężczyzna zaśmiał się, a potem klepnął go swoją wielką łapą przyjaźnie po plecach. – Nie bój żaby, Kocie. Z nami jesteś bezpieczny, a to nie będzie się różniło od zwykłego spaceru – powiedział, nie mając pojęcia jak bardzo mógł się w tej materii mylić.
Przekonali się o tym dość szybko. Kiedy tylko znaleźli się poza wioską, wokół nich świsnęły strzały z płonącymi grotami, zmierzając w stronę drewnianych chat.
Nie chciał uczestniczyć w przesłuchaniu. Wyszedł kiedy tylko sir Wilhelm obrzucający jego i Finnegana podejrzliwymi spojrzeniami kazał przyprowadzić pijaka i posadzić go na krześle. Przeszedł się wzdłuż warowni, szukając jakiegoś spokojnego miejsca, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że tylko takie istniały w tym miejscu. Było cicho, bardzo spokojnie, nikt nie wydawał z siebie żadnych dźwięków, które mogłyby zaburzyć harmonię tego miejsca. Orion ze zdumieniem zdał sobie sprawę z tego, że ludzie rycerza byli niezwykle wręcz zdyscyplinowani. Pamiętał jak źle wypowiadał się o nim Louriel i po raz kolejny zdał sobie sprawę z tego, że jego książę kiedy ktoś nadepnął mu na odcisk nie był zbytnio sprawiedliwy. Był ciekaw, jak on i Ezra sobie radzili, po chwili zdając sobie sprawę, że najzwyklej w świecie tęsknił. Za ciepłym uśmiechem chłopaka, przeczesywaniem jego kędzierzawych włosów, dogryzaniem sobie nieustannie i całowaniem się kiedy tylko mieli okazję. Finni miał rację. Musieli wrócić jak najszybciej.
Kiedy później wieczorem dowiedział się co w zasadzie się działo, włoski na jego karku zaczęły się jeżyć. Miał wrażenie, że to co zdradził szpieg było niepokojąco znajome. Tym mocniej poczuł, że musieli wrócić do stolicy, powiedzieć o wszystkim Lourielowi i jego ojcu, ba! Książę nie powinien przed cesarzem ukrywać niczego, co miało związek z Czarnym Smokiem. To wszystko przestawało być zabawne, a on coraz mocniej się martwił. Tymczasem jednak został wyrwany z zamyślenia przez łagodny głos Finnegana.
- Dziękuję, Finnegan – westchnął, pocierając zmęczonym gestem czoło. – I przepraszam, za moją wcześniejszą reakcję. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś go zobaczę. Lusiu postarał się, by nie miał już czego u mnie i moich sióstr szukać. Jestem wdzięczny i jeśli jest taka możliwość, wolę dowiadywać się wszystkiego od ciebie. Nie chcę go widzieć – przyznał szczerze, wzdychając. Zdążył się uspokoić, ale stan ten nadal był zbyt kruchy by ryzykował dłużą rozmową na jego temat. Wolał do tego nie wracać, zwłaszcza teraz, kiedy dowiedzieli się o co chodzi, a znaczyło to tyle, że czekała ich jeszcze gorsza przeprawa. Musieli tych ludzi znaleźć i sprawić, by zapłacili za krzywdy jakie wyrządzili.
Orion nie spodziewał się, że okazja nadarzy się już kolejnego dnia. Noc spędzili w garnizonie razem z resztą oddziału Sigma, która dotarła do nich późnym wieczorem, przemarznięci, głodni i wściekli, bo niczego nie udało im się ustalić. Jak to w taką pogodę, nikt nie wychodził, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Za to dowiedziawszy się, co ustalili oni, Thor zacierał z radości ręce, jakby mordercy i szaleńcy byli dokładnie tym, czego im w tym momencie brakowało. Białowłosy trochę nie wiedział jak reagować na entuzjazm blondyna, do którego dołączyła cała reszta zespołu, niemniej nie zamierzał psuć im zabawy. W końcu lepiej było, że cieszyli się na myśl o walce, a nie trzęśli się ze strachu. On osobiście czuł niepokój związany z wieloma ciążącymi nad nimi aspektami, którymi podzielił się z resztą, ale choć został wysłuchany, został głęboko zapewniony, że mimo pozornej beztroski Sigma wiedzieli na co i po co się porywali. I choć Orion spał niespokojnie tej nocy, wierzył, że kolejnego dnia będą bliżej stolicy i ciepłych łóżek z czekającymi na nich ukochanymi niż niebezpiecznych równin Kraju Wody, w których łatwo było się zgubić i zginąć.
Kiedy rano się ubierał, nie mógł powstrzymać fali złych uczuć jakie kłębiły mu się w środku. Kiedy siedzieli przy śniadaniu, merdał niechętnie w swojej porcji obserwowany czujnie przez parę pomarańczowych oczu.
- Mam złe przeczucia – powiedział w końcu, skupiając na sobie wzrok Piru.
- Może to niestrawność. Dać ci lekarstwo? – zapytał ich naczelny medyk, spoglądając na niego swoim bystrym spojrzeniem.
- Nie… to nie to… Czuję… że nie powinniśmy tam iść – powiedział cicho, czując że to co mówił brzmiało jak zabobony i bajania starych bab, ale naprawdę miał wrażenie jakby coś ciężkiego i ciemnego znajdowało się poza granicami jego postrzegania, uciekając kiedy tylko skierował wzrok w tamtą stronę, podsycając w nim uczucie niepokoju.
- To twoja pierwsza akcja, prawda? – zapytał go Kowal, a mag wody pokiwał niemrawo głową. Mężczyzna zaśmiał się, a potem klepnął go swoją wielką łapą przyjaźnie po plecach. – Nie bój żaby, Kocie. Z nami jesteś bezpieczny, a to nie będzie się różniło od zwykłego spaceru – powiedział, nie mając pojęcia jak bardzo mógł się w tej materii mylić.
Przekonali się o tym dość szybko. Kiedy tylko znaleźli się poza wioską, wokół nich świsnęły strzały z płonącymi grotami, zmierzając w stronę drewnianych chat.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel jak nikt inny czasem nieco bardziej zdawał sobie sprawę ze swojej beznadziejności, tym razem objawiającej się w niewystarczających umiejętnościach w zakresie sprzątania i porządku jako takiego. Wstydził się tego coraz mocniej z każdym dniem, słysząc więc od Ezry, że to nie było nic aż tak nadzwyczajnego jak mu się wydawało, zwłaszcza że próbował uchodzić za samodzielnego, był kompletnie zaskoczony. Czy to było aż tak normalne, że będąc kimś kto był wysoko urodzony nie bardzo potrafił się sobą zająć, o czym sam kiedyś przekonywał Finnegana, że szlachta która nie potrafiła takich rzeczy była mniej warta od służby… Cóż, był hipokrytą, o czym zdał sobie sprawę w tamtym momencie, a co uderzyło w niego nawet mocniej niż się tego spodziewał. Ale! Im mocniej zdawał sobie z tego sprawę, tym bardziej chciał się zmienić. Chciał nauczyć się samodzielności i tego wszystkiego, co kiedyś robili dla niego inni, teraz robił dla niego Finni, by móc spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, że teraz on mógł odpocząć, a on zajmie się wszystkim. Nie chciał być ciężarem, nie chciał być taki jak inni wysoko urodzeni, którzy nie potrafili wytrzeć sobie nosa bez pomocy innych, no i co najważniejsze, chciał żyć w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami.
- W porządku, chcę się nauczyć – powiedział pewnie, prostując się i unosząc dumnie głowę. Był pół smokiem, Mistrzem magii wody, rektorem założonej przez siebie Akademii! Nie mógł się prezentować tak żałośnie, zwłaszcza kiedy miał zamiar wyciągnąć informacje swoim urokiem osobistym i przywilejami jakimi dawał mu jego status cesarskiego syna.
Nie potrzebował dużo, by wkroczywszy do ratusza narzucić na siebie maskę wyniosłego, pełnego buty i roszczeń księcia, którą znało większość obywateli. Łatwiej było dostać to, co się chciało będąc nadętym bachorem niż uczciwym, całkiem miłym nauczycielem. A kiedy już po chwili mieli wszystko, czego potrzebowali, bez słowa zabrał się za rozkładanie szachów w miejscach, które sprawdzał Ezra. I tak jak się spodziewał, miejsca w których pojawiły się ataki i te budynki, które należały do pewnej Lenore były dokładnie tymi samymi miejscami na mapie. Niemniej nie czuł zadowolenia, kiedy Ezra przyznał mu rację. Raczej bez słowa zaczął zbierać pionki, myśląc intensywnie nad rozwiązaniem.
- Nie cieszy mnie to – powiedział w końcu, zamykając pudełko i siadając, sięgnął po kubek herbaty. – Jestem raczej wściekły na myśl przez ile lat ta kobieta okradała mieszkańców stolicy i nikt do tej pory nie zorientował się, że coś jest nie tak. Poza tym, to tylko połowa sukcesu – zauważył, przytulając się policzkiem do ciepłego naczynia. – Nadal nie wiemy jak wywoływała te wszystkie ataki i gdzie jest. Ale może faktycznie prowokacja wywołałaby ją z ukrycia. Może powinniśmy spędzić noc w tym mieszkaniu, jak myślisz? – zapytał posyłając brunetowi stalowe spojrzenie gadzich oczu, w których nie było ani krztyny litości, czy wahania. Nie miał zamiaru dłużej siedzieć z założonymi rękoma podczas gdy w którymś z tych domów ktoś młody po raz kolejny tracił czas, pieniądze i dach nad głową
- W porządku, chcę się nauczyć – powiedział pewnie, prostując się i unosząc dumnie głowę. Był pół smokiem, Mistrzem magii wody, rektorem założonej przez siebie Akademii! Nie mógł się prezentować tak żałośnie, zwłaszcza kiedy miał zamiar wyciągnąć informacje swoim urokiem osobistym i przywilejami jakimi dawał mu jego status cesarskiego syna.
Nie potrzebował dużo, by wkroczywszy do ratusza narzucić na siebie maskę wyniosłego, pełnego buty i roszczeń księcia, którą znało większość obywateli. Łatwiej było dostać to, co się chciało będąc nadętym bachorem niż uczciwym, całkiem miłym nauczycielem. A kiedy już po chwili mieli wszystko, czego potrzebowali, bez słowa zabrał się za rozkładanie szachów w miejscach, które sprawdzał Ezra. I tak jak się spodziewał, miejsca w których pojawiły się ataki i te budynki, które należały do pewnej Lenore były dokładnie tymi samymi miejscami na mapie. Niemniej nie czuł zadowolenia, kiedy Ezra przyznał mu rację. Raczej bez słowa zaczął zbierać pionki, myśląc intensywnie nad rozwiązaniem.
- Nie cieszy mnie to – powiedział w końcu, zamykając pudełko i siadając, sięgnął po kubek herbaty. – Jestem raczej wściekły na myśl przez ile lat ta kobieta okradała mieszkańców stolicy i nikt do tej pory nie zorientował się, że coś jest nie tak. Poza tym, to tylko połowa sukcesu – zauważył, przytulając się policzkiem do ciepłego naczynia. – Nadal nie wiemy jak wywoływała te wszystkie ataki i gdzie jest. Ale może faktycznie prowokacja wywołałaby ją z ukrycia. Może powinniśmy spędzić noc w tym mieszkaniu, jak myślisz? – zapytał posyłając brunetowi stalowe spojrzenie gadzich oczu, w których nie było ani krztyny litości, czy wahania. Nie miał zamiaru dłużej siedzieć z założonymi rękoma podczas gdy w którymś z tych domów ktoś młody po raz kolejny tracił czas, pieniądze i dach nad głową
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Oczyszczająca rozmowa z Orionem dołożyła zdecydowanie jedną, potężną cegiełkę do budowanej właśnie relacji z białowłosym. Nie sądził, że będzie tak cenił możliwość siedzenia razem, patrzenia na siebie i porozumiewawczych sygnałów czy tej pewności, że nie jest się tu całkowicie samemu, odstającemu od reszty. Starał się więc chociaż nie było to nijak wymuszone. Pilnował go chociaż dawał to komfort przede wszystkim jemu, a gdy kolejnego dnia jedli posiłek i Ori wyglądał jakby nie potrafił usiedzieć w ogóle w miejscu, zaczął przyglądać się mu badawczo, z troską.
- Może wychodzi z Ciebie stres? Pierwsza misja, jesteśmy daleko od domu? – Zaproponował ale słysząc o złych przeczuciach jego wzrok mimowolnie skierował się w stronę okna za którym hulała śnieżyca. Po chwili przeszedł go lodowaty dreszcz na którego widok Kowal wybuchnął śmiechem. Na ten śmiech Finni zmarszczył nos, a słysząc wymianę zdań której ten się z Orionem podjął pokiwał ostrożnie głową.
- To takie coś w rodzaju tremy przed występem: wszędzie widzisz problem i czekasz na coś co Cię zaskoczy, a co najczęściej w ogóle Cię nie zaskakuje bo działasz instynktownie. Spróbuj się odprężyć. - Zaproponował wykonując ruch rękami równoważny z nabraniem i wypuszczeniem powietrza. - Niestety ale należymy do tych osób które muszą iść w miejsce w które ktoś zabrania chodzić. Taka robota. - Postukał palcami o blat stołu po czym dojadł swoją porcję. Wiedząc już jak wielki wysiłek wkładał w poruszanie się w trakcie tej śnieżycy i nie zamierzał skąpić chociażby jednej łyżki ciepłej strawy jeżeli takową miał do dyspozycji. Jak szybko się przekonał, postąpił właściwie bo dzisiaj na zewnątrz wydawało się jeszcze gorzej. Wiatr nieco ucichł w porównaniu z dniem poprzednim gdy ogromnej siły witalnej potrzeba było do przemierzenia chociażby metra. Zamiast tego przeszywający mróz wdzierał się w każdy zakamarek nieokryty odpowiednią warstwą ubrania. Wychylenie choćby nosa skutkowało natychmiastowym zaczerwienieniem skóry, a ciągle padający śnieg tylko sprawę pogarszał topiąc się i przyspieszając wyziębieniu. Finni w tym momencie cieszył się jak małe dziecko, że może sobie strzelać na palcach pod smoczym płaszczem wywołując fale ciepła otulające resztę jego ubrania. Nie wyglądał dzięki temu tak fatalnie jak reszta nieprzystosowanej Sigmy chociaż i ten widok nieco go pokrzepiał. Nie był sam w swoim cierpieniu i nieco podnosiło go to na duchu. Nie oznaczało to jednak, że tracił czujność.
Pierwsza strzała przecinająca niebo wprawiła go w szczere osłupienie. Palący się grot z trudem mknął przez mroźne powietrze, a on dopiero widząc dokąd ta zmierza - prosto w strzechę jednej z chat - zareagował. Niestety, odwrócenie się i przyjęcie dogodnej pozycji do władania magią, uniesienie nogi odzianej w ciężki but i wypchnięcie z siebie odpowiedniego ruchu rękami skrępowanymi płaszczem, nieco mu zajęło, strzała sięgnęła celu, a on ugasił potencjalny pożar dopiero na dachu. Od razu jednak się obejrzał za siebie w poszukiwaniu kolejnej, a widząc przemieszczającą się w tumanach opadów hordę wypuszczonych pochodni, cały się spiął.
- Orion! Ubij mi trochę grunt. - Wydał natychmiastowe polecenie do przyjaciela podskakując lekko, a gdy śnieg pod jego stopami z puchu zamienił się w przypominającą skałę powierzchnię, on momentalnie zszedł niżej na nogach żeby wykonując kolisty ruch rękami "złapać" połączenie z każdym płomieniem. Jego oczy błysnęły delikatnie jaśniejszym kolorem, a on powoli wykonując ruch jakby pchał coś niezwykle ciężkiego wszystkie strzały samoistnie spalał. Podnosił gwałtownie temperaturę płomienia, a gdy te przeskakiwały na drewno powodował żeby szybko je zajmowały. W ten sposób po chwili wraz z białymi płatami śniegu zaczął padać deszcz popiołu. Kilka oczywiście mu uciekło, on jednak nie panikował i wyciągając otwartą dłoń w stronę chat zabierał każdą jedną iskrę i gasił, samemu się przy okazji rozgrzewając. I chociaż zdecydowanie odzwyczaił się od tak szybkiego reagowania i władania magią na tak szeroką skalę, powoli się rozkręcał! Co w myśl zasady wypuszczania coraz większej ilości strzał było jak najbardziej potrzebne.
Moment który bez wątpienia go zaskoczył był tym w którym z zagęszczającej się dookoła nich atmosfery nagle wyskoczył odziany w czerń osobnik z długim, dwuręcznym mieczem.
Niezadowolenie Louriela sprawiło, ze jego wzrok zrobił się znacząco bardziej uważny, a wszystkie zmysły potrzebne do wychwytywania delikatnych gestów ciała czy przekazu w mowie wyostrzyły się. Louriel bowiem nie wyglądał na osobę zadowoloną ze swojego odkrycia z czego on kompletnie nie rozumiał tej złości. Przecież w końcu wpadli na jakiś ślad i była szansa na rozwiązanie całej sprawy jeszcze przed powrotem Oriona i Finniego. Co więc mogło go na tyle zdenerwować, że zamiast cieszyć się z ogromnego postępu w sprawie i odnalezienia potencjalnej winnej, on się zadręczał? Dłuższą chwilę siedział cicho dumając po czym nagle go oświeciło.
- Jesteś zły na nią? Na to, że w ogóle dopuściła się realizacji takiego pomysłu? – Dopytał jakby opamiętał się z najważniejszą ale tak prozaiczną prawdą życiową. Żeby nie robić innym krzywdy swoim zyskiem, żeby traktować ludzi z szacunkiem im należnym czego ona kompletnie nie robiła. Niezależnie od tego czy była to młoda rodzina oczekująca dziecka czy oni – dwójka żołnierzy – liczyła się tylko kasa. Aż mu się wyrwało ciche „och” z ust gdy opadał ponownie na krzesło i ponownie zajął się siorbaniem herbaty, jednocześnie wysłuchując wszystkich tych pretensji którymi Louriel postanowił się z nim podzielić. Rozumiał go i coraz mocniej, on również zaczynał czuć związaną z tym frustrację. Może w takim stopniu jak smok nie współczuł innym ale im samym, Orionowi który pokładał w tym mieszkaniu ogromne nadzieje na ich rozkwitającą, wspólną przyszłość, sobie który widział w tym szanse na prawdziwą zmianę w swoim dotychczasowym życiu "na utrzymaniu" kogoś.
- Wiesz, tym lepiej że się tym zainteresowaliśmy! – Spróbował go nieco pocieszyć uśmiechając się do niego w łobuzerski sposób. – Jesteśmy wyszkoleni, mamy metody i pomysły, po prostu zakończymy tą całą farsę i wszyscy będą mogli spokojnie kontynuować swoje życie w stolicy, prawda? A Ty jako osoba decyzyjna będziesz mógł doprowadzić do wyciągnięcia konsekwencji, tak? – Zapytał spokojnie już kombinując co mogliby zrobić.
Na propozycję udania się do mieszkania pokiwał głową.
- Zjawa pojawiała się w momencie rozpoczęcia dość inwazyjnych prac remontowych. Mamy do pomalowania jeszcze ścianę za kominkiem, chciałbyś przy okazji pomóc? – Zapytał dopijając herbatę. – Poza tym mamy już tam materac i pościel, możemy tam śmiało spać. - Pocieszył go w razie jakby Lusiu właśnie wyobrażał sobie spanie w spartańskich warunkach, na podłodze i bez kominka. Jeżeli złapią zjawę - a mocno wierzył, że właśnie to się stanie! - nie będzie potrzeby wracać pilnie do Akademii. Ba! Oczami wyobraźni widział już jak nocują w mieszkaniu, a rano idą do jego ulubionej herbaciarni na te przecudowne naleśniki! Czy się za mocno rozpieszczał? Może, ale od kiedy zarabiał i miał swoje własne pieniądze, miał również ochotę je wydawać na swoje własne przyjemności. Nie robił tego dodatkowo w sposób pochopny, nie umiał wydać niebotycznej kwoty ale coś smakowitego raz na jakiś czas uznał, że się mu wręcz należy. W tym przypadku, chętnie gadowi śniadanie postawi.
Przeniesienie się z ratusza do ich mieszkania odbyło się z zahaczeniem o mały sklepik w którym nabyli świeże pieczywo oraz coś do niego. Nie mogli bowiem siedzieć o pustych żołądkach, a zapowiadała się im długa noc. Ba! Ezra połasił się o kilka składników na owsiankę gdyby chcieli coś ciepłego i chociaż na razie dysponowali tylko jednym garnkiem i magią ognia: ogarną. Kolejnym przystankiem był sklepik w którym zamówili już wcześniej farbę po czym uzbrojeni po zęby weszli do cichego i nieco chłodnego pomieszczenia. Wystarczyło jedno pstryknięcie na palcach żeby zapłonął przygotowany opał w kominku oraz kilkanaście świec ustawionych w taktycznych miejscach. Jak na fakt remontu panował tu niezły porządek, a on kierując się już siłą przyzwyczajenia do kuchni, poszedł odstawić zakupy.
- Wiesz, coraz mocniej lubię to miejsce. - Przyznał się zaraz zaczynając się rozbierać z niepotrzebnych warstw ubrania. Po tym zabrali się za przygotowywanie farb chociaż naprawdę, czekali na moment w którym mogliby zrealizować ustaloną wcześniej pułapkę. Ezra miał wywołać tabuny gorącego powietrza dookoła bańki z wodą w której mieli zamknąć ducha. Jeżeli to się nie uda Louriel miał wszędzie rozpuścić wici z wody i cokolwiek by się nie działo dzisiaj ruszali w pościg. Wystarczyło więc teraz cierpliwie czekać z czego charakterystyczne stukanie w rurach rozpoczęło się jeszcze przed pierwszym pociągnięciem pędzla.
Jedno porozumiewawcze spojrzenie wystarczyło żeby upewnili się o swojej pełnej gotowości do działania. Nic innego jak magia nie wchodziło w grę. Mieli działać skutecznie i rozważnie, nie zniszczyć nic ale za wszelką cenę podążyć za osobą odpowiedzialną za całą tą farsę.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Orion na końcu języka miał „A nie mówiłem!”, ale nie miał okazji wyrazić swoich myśli, bo po pierwsze i tak by nikt go nie usłyszał przez ryk wiatru, a po drugie, nie miało to już najmniejszego znaczenia. Tylko oni i garnizon sir Wilhelma byli w stanie cokolwiek zdziałać przeciwko tym ludziom i po raz pierwszy Orion poczuł, że walczył dla kogoś. Nie tak jak do tej pory, gdzie choć ochraniał Ezrę, czy Lusia, oni potrafili się obronić sami, w tym momencie jego miecz wysuwał się z pochwy dla tych, którzy siedzieli w domach, nie mając jeszcze pojęcia, że na zewnątrz działo się coś złego. Tam były kobiety, dzieci, starcy i ludzie, którzy nigdy nie mieli broni w rękach. Niewinni cywile, którzy mieli to nieszczęście, że stanęli na drodze komuś, kogo nie obchodził ich los. Ale oni tam byli, Sigma i Finni, by upewnić się, że tego dnia żadne życie nie zostanie bestialsko odebrane.
Z tą myślą, kiedy tylko usłyszał krzyk blondyna, machnął w jego kierunku mieczem, ubijając śnieg pod jego stopami. Widział jak dobrze radził sobie z pochodniami, zostawił mu więc ten aspekt, samemu zajmując się ochroną maga ognia. Kiedy z zamieci tuż obok pojawił się barbarzyńca z wielkim mieczem, białowłosy bez strachu, za to z przekonaniem, że to co robi jest słuszne, odparł atak na plecy Finnegana.
- Pilnuj strzał, będę cię osłaniał! – krzyknął w kierunku blondyna, odpychając od siebie mężczyznę, by wziąć zamach i szerokim gestem spróbować trafić nacierającego. Mężczyzna zdążył odskoczyć, a jednak nie na tyle, by całkowicie uchronić się przed niesamowicie ostrym mieczem Oriona. Końcówka zahaczyła o jego ubrania, rozrywając je, natychmiast sprawiając że nieznajomy zadrżał z zimna. Białowłosy natychmiast pomyślał o tym jak o rozwiązaniu, nadal nie chciał nikogo zabijać, mógł jednak ich trochę wyziębić…
Słyszał wokół siebie odgłosy walki docierające do niego mimo grubego puchu padającego z nieba, który zagłuszał dźwięki, raz nawet tuż obok niego przebiegł Piru, rzucając za sobą jakąś buteleczki, które wykonane z cienkiego szkła rozbiły się na twarzy najeźdźcy, sprawiając że ten natychmiast zaczął wrzeszczeć i szarpać trzymając się za twarz. Orion natychmiast przełknął ślinę, myśląc o tym, że choćby ze względu na tego niepozornego mężczyznę, nie chciałby stać się wrogiem Sigmy.
- Ilu ich jest?! – zapytał walczącego tuż obok z jakimś niedźwiedziowatym mężczyzną Thora, a natrafiając na spojrzenie jasnych oczu, przez chwilę pożałował, że zadał to pytanie.
- Nie tak wielu jak chcą, by wyglądało, że ich jest. Walczcie! – odpowiedział mu lider, sprawiając że Orion z jeszcze większą werwą natarł na najbliższego przeciwnika, dostrzegając że deszcz płonących strzał ustał. Musieli się zorientować, że nic nim nie wskórają. Przeszli za to do bardziej otwartego natarcia, gdzie po chwili obaj, Orion i Finni musieli walczyć z dwoma przeciwnikami na raz.
Ezra miał całkowitą rację, gdyby nie trafiło na nich, ta cała farsa mogła się ciągnąć dobre kilka lat dłużej zanim ktoś nieco bardziej sceptyczny, niewierzący w duchy i po prostu zbyt uparty by się poddać, zajął tą sprawą. Z jednej strony cieszył się, że tak się właśnie stało, mogli w końcu zakończyć to wszystko i odebrać kobiecie możliwość dalszego oszustwa, z drugiej nie potrafił sobie wyobrazić jak mogła wykorzystać aż tyle osób. Czy ludziom zawsze było mało? Pieniędzy, władzy i świadomości, że oszukało się kolejnych naiwnych? Nie rozumiał i nie starał się zrozumieć, za to na kolejne słowa Ezry, w jego głowie pojawiła się myśl, która sprawiła, że na jego twarzy pojawił się pełen satysfakcji uśmieszek.
- Owszem, mógłbym to zrobić… - zaczął, a jego pomysł zaczął podobać mu się coraz bardziej. Posłał magowi ognia złośliwy uśmieszek, już czując w żyłach przerażenie jakie mógł wywołać w tej niegodziwej kobiecie. – Ale po co? W końcu jestem tylko księciem, mistrzem magii wody. Nie… Karę w tym przypadku powinien nadać ktoś inny. Skoro ta kobieta uważa się za kogoś tak ważnego, powinna poznać kogoś, kto stoi nad nią – zauważył, a widząc wyraz twarzy Ezry, dokończył z mściwym uśmieszkiem satysfakcji. – Pozwólmy jej porozmawiać z moim ojcem – wyjawił, mogąc się tylko domyślać jak wściekły będzie cesarz, kiedy przedstawią mu całą sprawę. Aż zadrżał, przypominając sobie jak zimne potrafiły stać się oczy mężczyzny.
- Ugh… tata, potrafi być naprawdę przerażający – powiedział, drżąc na samą myśl, ale w tym wypadku choćby samo spotkanie z wściekłym cesarzem było wystarczającym zadośćuczynieniem dla tych wszystkich przerażonych ludzi uciekających w popłochu ze swoich własnych mieszkań.
Zgodziwszy się na pomysły Ezry, zabrali się z ratusza, zgarniając po drodze do mieszkanka chłopaków kilka przydatnych rzeczy, by w końcu znaleźć się w środku. Lusiu nie miał dużo okazji by przyjrzeć się temu miejscu, ale zgadzał się, że było niezwykle przytulne.
- Pasuje do was – zgodził się książę na słowa maga ognia, zdejmując z ramion przemoczony płaszcz.
W pokoju nie było dużo rzeczy, czy mebli, ale znając charakter Oriona i powoli poznając ten Ezry, już wiedział, że będzie to miejsce, do którego i on będzie lubił przychodzić. Patrząc po tym już robiącym dobre wrażenie miejscu, czuł w sercu nostalgię, ale w gruncie rzeczy bardzo dużo dumy.
- Dziękuję – powiedział, kiedy otwierali puszkę z farbą i wyjmowali pędzle. – Że jesteś przy Orionie – wyjaśnił prosto, wierząc że to dzięki obecności maga ognia jego najlepszy przyjaciel mógł opuścić swoją strefę komfortu bez strachu i znaleźć w świecie miejsce, do którego należał.
Nawet nie zaczęli malować. To był pierwszy raz, kiedy Lusiu miał doświadczyć ataku ze strony „ducha” i musiał przyznać, że oprawa robiła wrażenie. Dudnienie w rynnach, nagle zdawało się, że wiatr wył w środku domu, ogień zgasł i w jednej chwili zrobiło się niesamowicie zimno. Pewnie gdyby nie wiedział, czego się spodziewać, byłby bardziej zdenerwowany. Ale wiedział już, dlatego czekał po prostu aż dźwięki ustaną i pojawi się gwóźdź programu. W końcu się doczekał, a kiedy widmowa postać zmaterializowała się przed nimi, jego oczy błysnęły złowrogo, kiedy jednym ruchem dłoni zamknął to coś w wielkiej bańce wody, podczas gdy Ezra otoczył to wszystko jeszcze ogniem, nie pozwalając, by duch się wydostał.
- Coś jest nie tak – powiedział Louriel, wyczuwając wewnątrz swojej bańki coś, czego się nie spodziewał.
Nakazał dłonią by Ezra wyłączył płomienie, samemu zaraz uwalniając „ducha” ze swojej bańki. Ale zamiast widmowej istoty, na podłodze pojawiła się kałuża wody.
- To nie duchy, Ezra – powiedział, czując coraz większy niesmak. – To magia wody.
Z tą myślą, kiedy tylko usłyszał krzyk blondyna, machnął w jego kierunku mieczem, ubijając śnieg pod jego stopami. Widział jak dobrze radził sobie z pochodniami, zostawił mu więc ten aspekt, samemu zajmując się ochroną maga ognia. Kiedy z zamieci tuż obok pojawił się barbarzyńca z wielkim mieczem, białowłosy bez strachu, za to z przekonaniem, że to co robi jest słuszne, odparł atak na plecy Finnegana.
- Pilnuj strzał, będę cię osłaniał! – krzyknął w kierunku blondyna, odpychając od siebie mężczyznę, by wziąć zamach i szerokim gestem spróbować trafić nacierającego. Mężczyzna zdążył odskoczyć, a jednak nie na tyle, by całkowicie uchronić się przed niesamowicie ostrym mieczem Oriona. Końcówka zahaczyła o jego ubrania, rozrywając je, natychmiast sprawiając że nieznajomy zadrżał z zimna. Białowłosy natychmiast pomyślał o tym jak o rozwiązaniu, nadal nie chciał nikogo zabijać, mógł jednak ich trochę wyziębić…
Słyszał wokół siebie odgłosy walki docierające do niego mimo grubego puchu padającego z nieba, który zagłuszał dźwięki, raz nawet tuż obok niego przebiegł Piru, rzucając za sobą jakąś buteleczki, które wykonane z cienkiego szkła rozbiły się na twarzy najeźdźcy, sprawiając że ten natychmiast zaczął wrzeszczeć i szarpać trzymając się za twarz. Orion natychmiast przełknął ślinę, myśląc o tym, że choćby ze względu na tego niepozornego mężczyznę, nie chciałby stać się wrogiem Sigmy.
- Ilu ich jest?! – zapytał walczącego tuż obok z jakimś niedźwiedziowatym mężczyzną Thora, a natrafiając na spojrzenie jasnych oczu, przez chwilę pożałował, że zadał to pytanie.
- Nie tak wielu jak chcą, by wyglądało, że ich jest. Walczcie! – odpowiedział mu lider, sprawiając że Orion z jeszcze większą werwą natarł na najbliższego przeciwnika, dostrzegając że deszcz płonących strzał ustał. Musieli się zorientować, że nic nim nie wskórają. Przeszli za to do bardziej otwartego natarcia, gdzie po chwili obaj, Orion i Finni musieli walczyć z dwoma przeciwnikami na raz.
Ezra miał całkowitą rację, gdyby nie trafiło na nich, ta cała farsa mogła się ciągnąć dobre kilka lat dłużej zanim ktoś nieco bardziej sceptyczny, niewierzący w duchy i po prostu zbyt uparty by się poddać, zajął tą sprawą. Z jednej strony cieszył się, że tak się właśnie stało, mogli w końcu zakończyć to wszystko i odebrać kobiecie możliwość dalszego oszustwa, z drugiej nie potrafił sobie wyobrazić jak mogła wykorzystać aż tyle osób. Czy ludziom zawsze było mało? Pieniędzy, władzy i świadomości, że oszukało się kolejnych naiwnych? Nie rozumiał i nie starał się zrozumieć, za to na kolejne słowa Ezry, w jego głowie pojawiła się myśl, która sprawiła, że na jego twarzy pojawił się pełen satysfakcji uśmieszek.
- Owszem, mógłbym to zrobić… - zaczął, a jego pomysł zaczął podobać mu się coraz bardziej. Posłał magowi ognia złośliwy uśmieszek, już czując w żyłach przerażenie jakie mógł wywołać w tej niegodziwej kobiecie. – Ale po co? W końcu jestem tylko księciem, mistrzem magii wody. Nie… Karę w tym przypadku powinien nadać ktoś inny. Skoro ta kobieta uważa się za kogoś tak ważnego, powinna poznać kogoś, kto stoi nad nią – zauważył, a widząc wyraz twarzy Ezry, dokończył z mściwym uśmieszkiem satysfakcji. – Pozwólmy jej porozmawiać z moim ojcem – wyjawił, mogąc się tylko domyślać jak wściekły będzie cesarz, kiedy przedstawią mu całą sprawę. Aż zadrżał, przypominając sobie jak zimne potrafiły stać się oczy mężczyzny.
- Ugh… tata, potrafi być naprawdę przerażający – powiedział, drżąc na samą myśl, ale w tym wypadku choćby samo spotkanie z wściekłym cesarzem było wystarczającym zadośćuczynieniem dla tych wszystkich przerażonych ludzi uciekających w popłochu ze swoich własnych mieszkań.
Zgodziwszy się na pomysły Ezry, zabrali się z ratusza, zgarniając po drodze do mieszkanka chłopaków kilka przydatnych rzeczy, by w końcu znaleźć się w środku. Lusiu nie miał dużo okazji by przyjrzeć się temu miejscu, ale zgadzał się, że było niezwykle przytulne.
- Pasuje do was – zgodził się książę na słowa maga ognia, zdejmując z ramion przemoczony płaszcz.
W pokoju nie było dużo rzeczy, czy mebli, ale znając charakter Oriona i powoli poznając ten Ezry, już wiedział, że będzie to miejsce, do którego i on będzie lubił przychodzić. Patrząc po tym już robiącym dobre wrażenie miejscu, czuł w sercu nostalgię, ale w gruncie rzeczy bardzo dużo dumy.
- Dziękuję – powiedział, kiedy otwierali puszkę z farbą i wyjmowali pędzle. – Że jesteś przy Orionie – wyjaśnił prosto, wierząc że to dzięki obecności maga ognia jego najlepszy przyjaciel mógł opuścić swoją strefę komfortu bez strachu i znaleźć w świecie miejsce, do którego należał.
Nawet nie zaczęli malować. To był pierwszy raz, kiedy Lusiu miał doświadczyć ataku ze strony „ducha” i musiał przyznać, że oprawa robiła wrażenie. Dudnienie w rynnach, nagle zdawało się, że wiatr wył w środku domu, ogień zgasł i w jednej chwili zrobiło się niesamowicie zimno. Pewnie gdyby nie wiedział, czego się spodziewać, byłby bardziej zdenerwowany. Ale wiedział już, dlatego czekał po prostu aż dźwięki ustaną i pojawi się gwóźdź programu. W końcu się doczekał, a kiedy widmowa postać zmaterializowała się przed nimi, jego oczy błysnęły złowrogo, kiedy jednym ruchem dłoni zamknął to coś w wielkiej bańce wody, podczas gdy Ezra otoczył to wszystko jeszcze ogniem, nie pozwalając, by duch się wydostał.
- Coś jest nie tak – powiedział Louriel, wyczuwając wewnątrz swojej bańki coś, czego się nie spodziewał.
Nakazał dłonią by Ezra wyłączył płomienie, samemu zaraz uwalniając „ducha” ze swojej bańki. Ale zamiast widmowej istoty, na podłodze pojawiła się kałuża wody.
- To nie duchy, Ezra – powiedział, czując coraz większy niesmak. – To magia wody.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przez ułamek sekundy zwątpił w to czy Orion zareaguje i go obroni. Kątem oka widział przeciwnika, a będąc w połowie wykonywania ruchu który miał zapobiec kolejnej już fali płonących grotów nie mógł tego przerwać. Szczęk stali upewnił go jednak w tym, że białowłosy czuwał nad nim, a jego serce zabiło z ulgi, umysł za to skarcił się za brak wiary. Orion był szkolony, był świetny w tym co robił i już pokazał jak wielkim wachlarzem umiejętności dysponował. Jemu pozostało jedynie nauczyć się zaufania i popracować nad zgraniem jeżeli oczywiście w przyszłości mieliby się częściej w boju spotykać. Miał chęci, miał do niego szacunek, a to stanowiło solidne podstawy do tego żeby zarówno rozkazy przyjmować jak i wydawać. Mogliby być naprawdę dobrzy w tym co mieli robić w przyszłości, może zyskaliby taki poziom porozumienia który on miał z Ezrą?
Na razie jednak o tym nie myślał upewniając się w tym, że cały ogień który z nieba spadł na wioskę został przez niego ugaszony. Dwukrotnie wszystko sprawdził, starał się wyczuć najdrobniejsza iskrę która mogła gdzieś zabłądzić, a gdy okazało się, że skutecznie odparł atak, szybko sięgnął po swoje ulubione sztylety. Dwa ostrza wbite w jedną, obłą rękojeść. Ułożone w kształt litery „s”, obosieczne. Przecudowny wynalazek Kraju Ognia którym zranił pierwszego osobnika który to raczył zanieść się na Oriona. Do samego białowłosego doskoczył w chwili gdy tylko miał taką możliwość i stając do niego plecami rozejrzał się po całym polu walki.
Sigma walczyła jak jeden organizm od którego nawet oni nie odstawali. Mimo braku wspólnych treningów, osobowości i styl walki nadawał się do stosowanego przez Thora tempa co wprawiło go w chwilowy zachwyt. Szybko jednak musiał skupić się na swoim bardziej bezpośrednim otoczeniu bo przewaga w postaci dwóch przeciwników na osobę wyłoniła się z szalejącej wichury szybko stając z nimi w szranki. Szczęk stali, głośne oddechy, stosowana magia wszystkich czterech żywiołów. Jego płomienie lizały każdego kto za mocno się do nich zbliżył po to by po chwili skuwał wszystko lód Oriona. Walka należała nie tylko do trudnych co niewątpliwie do spektakularnych.
Ostatecznie zasapany, z przeciętą ręką i coraz mniejszymi pokładami energii tak samo magicznej jak i fizycznej rozglądał się po malejącej aczkolwiek wciąż natarczywiej liczbie wroga.
- Ile ich do licha jest. – Mruknął czując za sobą Oriona który również w ramach sekundowego odpoczynku oparł się o niego. Posapali sobie chwilę po czym jeszcze raz ruszyli w bój. Wtedy też Finni usłyszał coś przypominającego wystrzał z armat.
Jeden. Drugi. Trzeci.
- Orion?! – Krzyknął tracąc go z pola widzenia, odepchnął od siebie jakiegoś małej postury napastnika niespecjalnie zrywając z jego szyi znak klanu gdy nagle, z mgły i zawirowań śniegu, wyskoczył Kot, niczym rasowy Tygrys, łapiąc go mocno za szyję i krzycząc coś… coś…
LAWINA!!
Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, objął Oriona który trzymał go kurczowo starając się chyba użyć magii w jakiś rozsądny sposób. Nacierające jednak na nich zwały śniegu nie poddawały się tejże logice i po chwili uderzeni przez tą falę porwani zostali, tak Sigma, oni i ich wrogowie, w stronę znaczącej niecki w której kiedyś, przed tym jak teren się zapadł, mieściła się pierwotnie osada.
Szum, krzyki, gwałtowne oddechy po czym ciemność. Zimno otulające ich z każdej strony i ten ciężar. Później ponownie światło, zobaczyli kawałek nieba i wracali do swojego zimnego piekła.
Wyłaniając się gdy kolejne fale, większe i mniejsze bryły lodu i śniegu mu na to pozwalały, nabierał gwałtownie powietrza. Trzymał cały czas Oriona, kilka razy przyciągali się do siebie po czym, robili wszystko żeby się nie puścić! Utknął ponownie na dłużej w tej ciemności i zimnie. Dopiero gdy jego płuca zaczęły piec od braku kolejnych wdechów żywioł okazał swą łaskę i znowu nabrali powietrza ratując swoje życia. W kolejnej jednak chwili uderzył mocno o coś twardego całą powierzchnią swojego ciała, plecami i głową.
W tym też momencie całkowicie go zamroczyło.
Na razie jednak o tym nie myślał upewniając się w tym, że cały ogień który z nieba spadł na wioskę został przez niego ugaszony. Dwukrotnie wszystko sprawdził, starał się wyczuć najdrobniejsza iskrę która mogła gdzieś zabłądzić, a gdy okazało się, że skutecznie odparł atak, szybko sięgnął po swoje ulubione sztylety. Dwa ostrza wbite w jedną, obłą rękojeść. Ułożone w kształt litery „s”, obosieczne. Przecudowny wynalazek Kraju Ognia którym zranił pierwszego osobnika który to raczył zanieść się na Oriona. Do samego białowłosego doskoczył w chwili gdy tylko miał taką możliwość i stając do niego plecami rozejrzał się po całym polu walki.
Sigma walczyła jak jeden organizm od którego nawet oni nie odstawali. Mimo braku wspólnych treningów, osobowości i styl walki nadawał się do stosowanego przez Thora tempa co wprawiło go w chwilowy zachwyt. Szybko jednak musiał skupić się na swoim bardziej bezpośrednim otoczeniu bo przewaga w postaci dwóch przeciwników na osobę wyłoniła się z szalejącej wichury szybko stając z nimi w szranki. Szczęk stali, głośne oddechy, stosowana magia wszystkich czterech żywiołów. Jego płomienie lizały każdego kto za mocno się do nich zbliżył po to by po chwili skuwał wszystko lód Oriona. Walka należała nie tylko do trudnych co niewątpliwie do spektakularnych.
Ostatecznie zasapany, z przeciętą ręką i coraz mniejszymi pokładami energii tak samo magicznej jak i fizycznej rozglądał się po malejącej aczkolwiek wciąż natarczywiej liczbie wroga.
- Ile ich do licha jest. – Mruknął czując za sobą Oriona który również w ramach sekundowego odpoczynku oparł się o niego. Posapali sobie chwilę po czym jeszcze raz ruszyli w bój. Wtedy też Finni usłyszał coś przypominającego wystrzał z armat.
Jeden. Drugi. Trzeci.
- Orion?! – Krzyknął tracąc go z pola widzenia, odepchnął od siebie jakiegoś małej postury napastnika niespecjalnie zrywając z jego szyi znak klanu gdy nagle, z mgły i zawirowań śniegu, wyskoczył Kot, niczym rasowy Tygrys, łapiąc go mocno za szyję i krzycząc coś… coś…
LAWINA!!
Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, objął Oriona który trzymał go kurczowo starając się chyba użyć magii w jakiś rozsądny sposób. Nacierające jednak na nich zwały śniegu nie poddawały się tejże logice i po chwili uderzeni przez tą falę porwani zostali, tak Sigma, oni i ich wrogowie, w stronę znaczącej niecki w której kiedyś, przed tym jak teren się zapadł, mieściła się pierwotnie osada.
Szum, krzyki, gwałtowne oddechy po czym ciemność. Zimno otulające ich z każdej strony i ten ciężar. Później ponownie światło, zobaczyli kawałek nieba i wracali do swojego zimnego piekła.
Wyłaniając się gdy kolejne fale, większe i mniejsze bryły lodu i śniegu mu na to pozwalały, nabierał gwałtownie powietrza. Trzymał cały czas Oriona, kilka razy przyciągali się do siebie po czym, robili wszystko żeby się nie puścić! Utknął ponownie na dłużej w tej ciemności i zimnie. Dopiero gdy jego płuca zaczęły piec od braku kolejnych wdechów żywioł okazał swą łaskę i znowu nabrali powietrza ratując swoje życia. W kolejnej jednak chwili uderzył mocno o coś twardego całą powierzchnią swojego ciała, plecami i głową.
W tym też momencie całkowicie go zamroczyło.
Poruszony nagle przez Louriela temat sprawił, że on chwilowo zaprzestał robienia czegokolwiek i jedynie pytająco błądząc wzrokiem po całej twarzy gada po chwili posłał mu półuśmiech. Nie do końca rozumiał dlaczego Lusiu widział to w ten sposób, dla niego to Orion był bohaterem który wyciągnął go z żałości życia w gwardii, nie kłócił się jednak chcąc w tym momencie poruszyć nieco inną kwestię – mianowicie trudy wspólnego życia jego i Finnegana. Jako ich przyjaciele nie potrafili patrzeć na to jak naburmuszeni chodzili koło siebie, mijając się w czymś co powinni robić razem. Już wcześniej chciał żeby Ori porozmawiał z gadem i spróbował się czegoś dowiedzieć ale w chwili gdy został z tym sam, nie zamierzał odpuścić. Owszem, ostatnio było trochę lepiej ale nadal, nie było tak dobrze jak w momencie w którym tu przyjechali. Chciał więc dowiedzieć się, może spróbować jakoś podpowiedzieć, zrobić cokolwiek co pomogłoby im wrócić na drogę pełną wzajemnego szacunku, zaufania i zwyczajnej harmonii. Wtedy obydwaj byli zwyczajnie szczęśliwi, a on miał lżejsze serce.
Zanim jednak zaczął snuć swoje domysły w tej kwestii, zaczepiając go może mało delikatnie ale zwyczajnie skutecznie, jego umysł wrócił do problemu który kazał im się w dniu dzisiejszym tutaj zjawić, a który nadal pozostawał bez dokładnego rozwiązania. Ich domowy duch pojawił się w zatrważająco szybkim tempie, a on przypominając sobie to co mówił książę o wymierzaniu kary w momencie zdobycia przez nich niepodważalnych dowodów, zaczął mieć nieprzyjemne ciarki na plecach. Cesarz nie wydawał się zły, ba! Wszystko to co mówił i robił w ich kierunku było pełne opiekuńczości i ciepła. Nie wątpił jednak, że swoją pozycję zajmował słusznie i potrafił zagrzmieć tak głośno, że krańce kraju chowały się za wielkimi zaspami. Obawiał się więc być ewentualnym świadkiem takiego wydarzenia chociaż kusiło, oj ciekawość właśnie dogryzała mu równie mocno co determinacja.
Jeden ruch głowy sprawił, że gwałtownie użył magii ognia. Otaczając zamkniętego w bańce ducha pierścieniem ognia sprawił, że powietrze zaczęło falować z temperatury jakiej nagle dostało. Przy tym pilnował żeby absolutnie żadnego miejsca w mieszkaniu nie zniszczyć, Orion by go chyba wtedy… wolał nie myśleć co. Skupił się więc na płynącym w jego żyłach cieple, na tych iskrach pobudzających serce do szybszego bicia, na wyostrzającej się spostrzegawczości i zmysłach do tej pory wykorzystywanych przez niego do ochrony tyłów.
- Jesteś pewny? – Zapytał gdy dostał polecenie wycofania magii, a gdy wymienili się jeszcze spojrzeniami, kiwnął powoli głowę robiąc krok do tyłu, tym samym uspokajając płomienie. To co go mocno zaskoczyło to brak sylwetki ducha. Znał ją już, mógł dokładnie opisać ale obecnie, nie było po niej śladu. Niemożliwe! Przez chwilę jego serce zabiło szybko ze stresu, przez niepowodzenie ale zaraz Lusiu kazał się mu zbliżyć. Spojrzał więc na plamę wody na razie nie łącząc faktów. Dopiero gdy to zostało powiedziane na głos, mocno się zdziwił.
- Magia? Dlaczego więc nie mogłem… – Chciał zapytać o pewien brak efektów w starciu z magią ognia ale nie zdążył. Tupot czyichś stóp rozniósł się gwałtownie po mieszkaniu, dokładnie tak jakby ktoś chodził po dachu bądź bardzo niskim poddaszu. On od razu zadarł głowę i śledząc dźwięk spojrzał w stronę drzwi.
- Mag wody, ucieknie nam. – Zawołał i porywając jedynie płaszcz który nijak nie zdążył przeschnąć wybiegł prosto w zamieć mrużąc przy tym oczy. Widział jak zakapturzona, czarna sylwetka przemyka się w stronę jednego zaułka, wtedy też zatrzymał się i wykonując ruch jakby naciągał strzałę na cięciwę, mając przy tym wyuczoną i doprowadzoną do perfekcji pozycję strzelecką, wypuścił ognisty grot który stykając się z sypkim śniegiem przed postacią, sprawił że ta pisnęła i upadła na tyłek. Wielka kula ognia wyparowała tak szybko jak się pojawiła ale huk i efekt pozostał. On ponownie wykonując ten sam ruch chciał ponowić atak, sprowadzając postać na kolana, dopóki zdobył przewagę i mag nie atakował. Tym razem wycelował w środek głównej ulicy z podziwem obserwując jak z wody dookoła postaci zaczyna tworzyć kształt niczym żywy, wielkiego smoka. Gdy ten otworzył swoją paszczę w niemym ryku kolejna strzała przecięła powietrze sprawiając, że woda zagotowała się i prysnęła na boki całkowicie już strasząc maga który skulił się niczym żółw przed tworem Louriela.
Sprawa wydawała się wygrana, mag klęczał przed smokiem trzęsąc się na widok siły ich magii jednak Ezra nie tracił czujności, dopóki go nie pojmą nie mógł być niczego pewien. W tym też momencie jakaś cząstka chęci przetrwania gorejąca w sercu ich napastnika kazała mu ich zaatakować. Postać podniosła się i wykonując szybkie ruchy zarówno rękami jak i nogami, wycelowała i puściła prosto w nich gorącą parę.
Zanim jednak zaczął snuć swoje domysły w tej kwestii, zaczepiając go może mało delikatnie ale zwyczajnie skutecznie, jego umysł wrócił do problemu który kazał im się w dniu dzisiejszym tutaj zjawić, a który nadal pozostawał bez dokładnego rozwiązania. Ich domowy duch pojawił się w zatrważająco szybkim tempie, a on przypominając sobie to co mówił książę o wymierzaniu kary w momencie zdobycia przez nich niepodważalnych dowodów, zaczął mieć nieprzyjemne ciarki na plecach. Cesarz nie wydawał się zły, ba! Wszystko to co mówił i robił w ich kierunku było pełne opiekuńczości i ciepła. Nie wątpił jednak, że swoją pozycję zajmował słusznie i potrafił zagrzmieć tak głośno, że krańce kraju chowały się za wielkimi zaspami. Obawiał się więc być ewentualnym świadkiem takiego wydarzenia chociaż kusiło, oj ciekawość właśnie dogryzała mu równie mocno co determinacja.
Jeden ruch głowy sprawił, że gwałtownie użył magii ognia. Otaczając zamkniętego w bańce ducha pierścieniem ognia sprawił, że powietrze zaczęło falować z temperatury jakiej nagle dostało. Przy tym pilnował żeby absolutnie żadnego miejsca w mieszkaniu nie zniszczyć, Orion by go chyba wtedy… wolał nie myśleć co. Skupił się więc na płynącym w jego żyłach cieple, na tych iskrach pobudzających serce do szybszego bicia, na wyostrzającej się spostrzegawczości i zmysłach do tej pory wykorzystywanych przez niego do ochrony tyłów.
- Jesteś pewny? – Zapytał gdy dostał polecenie wycofania magii, a gdy wymienili się jeszcze spojrzeniami, kiwnął powoli głowę robiąc krok do tyłu, tym samym uspokajając płomienie. To co go mocno zaskoczyło to brak sylwetki ducha. Znał ją już, mógł dokładnie opisać ale obecnie, nie było po niej śladu. Niemożliwe! Przez chwilę jego serce zabiło szybko ze stresu, przez niepowodzenie ale zaraz Lusiu kazał się mu zbliżyć. Spojrzał więc na plamę wody na razie nie łącząc faktów. Dopiero gdy to zostało powiedziane na głos, mocno się zdziwił.
- Magia? Dlaczego więc nie mogłem… – Chciał zapytać o pewien brak efektów w starciu z magią ognia ale nie zdążył. Tupot czyichś stóp rozniósł się gwałtownie po mieszkaniu, dokładnie tak jakby ktoś chodził po dachu bądź bardzo niskim poddaszu. On od razu zadarł głowę i śledząc dźwięk spojrzał w stronę drzwi.
- Mag wody, ucieknie nam. – Zawołał i porywając jedynie płaszcz który nijak nie zdążył przeschnąć wybiegł prosto w zamieć mrużąc przy tym oczy. Widział jak zakapturzona, czarna sylwetka przemyka się w stronę jednego zaułka, wtedy też zatrzymał się i wykonując ruch jakby naciągał strzałę na cięciwę, mając przy tym wyuczoną i doprowadzoną do perfekcji pozycję strzelecką, wypuścił ognisty grot który stykając się z sypkim śniegiem przed postacią, sprawił że ta pisnęła i upadła na tyłek. Wielka kula ognia wyparowała tak szybko jak się pojawiła ale huk i efekt pozostał. On ponownie wykonując ten sam ruch chciał ponowić atak, sprowadzając postać na kolana, dopóki zdobył przewagę i mag nie atakował. Tym razem wycelował w środek głównej ulicy z podziwem obserwując jak z wody dookoła postaci zaczyna tworzyć kształt niczym żywy, wielkiego smoka. Gdy ten otworzył swoją paszczę w niemym ryku kolejna strzała przecięła powietrze sprawiając, że woda zagotowała się i prysnęła na boki całkowicie już strasząc maga który skulił się niczym żółw przed tworem Louriela.
Sprawa wydawała się wygrana, mag klęczał przed smokiem trzęsąc się na widok siły ich magii jednak Ezra nie tracił czujności, dopóki go nie pojmą nie mógł być niczego pewien. W tym też momencie jakaś cząstka chęci przetrwania gorejąca w sercu ich napastnika kazała mu ich zaatakować. Postać podniosła się i wykonując szybkie ruchy zarówno rękami jak i nogami, wycelowała i puściła prosto w nich gorącą parę.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To była walka! Prawdziwa, widowiskowa, trudna i niesamowita, sprawiała, że w żyłach Oriona przerażenie mieszkało się z adrenaliną i ekscytacją. Miał wrażenie, jakby to nie on w tamtym momencie stał plecami do Finnegana, chroniąc go, podczas gdy blondyn chronił jego, jak gdyby stanowili jeden, idealnie zgrany organizm. Słysząc odgłosy walki z boku, miał wrażenie że nie tylko oni zdali sobie sprawę z tego, z jak poważnymi przeciwnikami przyszło im się mierzyć. Usłyszał coś o odwrocie, coś o ucieczce i łapaniu, ale zanim ktoś zdążył zrobić choć krok w kierunku ewentualnej pogoni, w uszy Oriona wbił się najstraszliwszy dźwięk jaki można było usłyszeć w Kraju Wody. Niemal natychmiast, wiedząc że nie mają wiele czasu, dopadł do Finnegana, chcąc go zaciągnąć za cokolwiek co mogło stanowić dla nich zasłonę przed nacierającymi załamami śniegu, wrzeszcząc przy tym, by wszyscy uciekali, ale miał wrażenie, że to wszystko i tak poszło na marne.
Zdążył jedynie złapać się blondyna, poczuć jego ramiona otaczające jego ciało, zanim porwała ich fala lodu, śniegu, skał i połamanych gałęzi. Słyszał wrzask, trzaski i przeraźliwe wycie wiatru. Wkrótce jednak przestał rozróżniać dźwięki, czy kierunku, nie mając pojęcia, gdzie jest góra a gdzie dół, łapiąc jedynie spazmatyczne oddechy, kiedy choć na chwilę udawało im się wydostać ponad lawinę. Potem miał wrażenie, że spadali, instynktownie kuląc się bardziej w ramionach maga ognia. Zaplątali się oboje w płaszcz Louriela i tylko dzięki niemu, kiedy wpadli pomiędzy stare chaty zniszczonej dawno temu wioski, nie zostali poszatkowani na kawałki przez pozostałości belek i kamieni. A kiedy w końcu upadli na nieco bardziej stabilne podłoże, Orion poczuł okropny ból w lewej nodze, ale nie zdążył wrzasnąć, zanim z tego wszystkiego, szoku, otarć i upadku, zemdlał.
- Finni? – zapytał zachrypnięty, z trudem otwierając powieki, tylko po to, by dojrzeć przed sobą ciemność.
- Ugh… F-Finni? – powtórzył, nie potrafiąc jasno myśleć przez ból który promieniował od jego nogi po biodro. Spróbował unieść się na rękach, ale były tak słabe, że jedynie zdał sobie sprawę z tego, że leżał na piersi mężczyzny, nadal otulony jego ramionami.
- F-Finni? Finni, żyjesz? – zapytał bełkotliwie, czując łzy napływające mu do oczu.
- Finni, żyj! Lusiu się zapłacze, Ezra czeka z obiadem, musimy wrócić przed świtem – bredził, ugniatając słabo pierś mężczyzny, jakby próbował zwrócić na siebie jego uwagę. Jego oddech był ciężki, a jego klatka piersiowa unosiła się słabo pod wpływem bólu. W zasadzie wszystko go bolało, ale nikło przy okropnym cierpieniu jakie dostarczała mu złamana i w tym momencie przygnieciona przez jakąś belkę noga. Poza tym, było okrutnie zimno, drżał nie zdając sobie z tego sprawy, że z jego zziębniętych ust wydostawała się coraz rzadsza para.
Co do tego jednego, Louriel nie miał absolutnie żadnej wątpliwości. To co widziały jego gadzie oczy, to co wiedział o ich magii wystarczyło, by domyślić się, co się stało. Sam co prawda nie używał magii iluzji zbyt często, bo potrzebowała zbyt dużo roboty, by być efektywną, niemniej właśnie stał się świadkiem tego, jak mocno mogła namieszać. Nie ukrywał, że nieznajomy mag zrobił na nim wrażenie, choć cel do jakiego używał swoich mocy był tak niegodziwy, że poza podziwem, książę czuł jedynie niesmak.
Słysząc tupot stóp, potrzebował tylko chwilę dłużej od Ezry by zareagować. Porwał swój płaszcz, zakładając go na ramiona w biegu, w zasadzie z przyzwyczajenia, bo nawet gdyby wybiegł na zewnątrz tak jak stał, miałby co najmniej pół godziny zanim zacząłby odczuwać przeszywające zimno. Śledził wzrokiem tor lotu pocisku Ezry, kiwając z uznaniem głową, kiedy trafił dokładnie tam gdzie miał. Widząc jednak, że napastnik nie zamierzał się poddać, uniósł dłonie, tworząc wokół postaci wielkiego wodnego smoka, gdyby kobieta chciała uciekać, trafiłaby albo na niego, albo na płomienie gorejące w dłoniach Ezry. Przez chwilę czuł, że zwycięstwo było w ich rękach, a jednak nie docenił oszustki. Gorąca para wodna otoczyła ich, sprawiając że w jednym momencie otoczyły ich przerażające stwory, które wyglądały jakby jednym ciosem łapy były w stanie ich zmiażdżyć. Louriel zmarszczył brwi, a mięsień w jego twarzy drgnął, kiedy zirytowany, zaczerpnął lodowatego powietrza, tylko po to, by w jednej chwili, płatki śniegu zawirowały wokół niego, zmieniając się w tysiące malutkich lodowatych szpilek.
- To iluzja, ładna, ale bezużyteczna – powiedział, posyłając igły w kierunku stworów, dziurawiąc je, jakby były zrobione z papieru, napierając jednocześnie swoim umysłem na parę wodną, chcąc przejąć kontrolę nad wodą sterowaną przez oszustkę.
- CO?! Jak ty?! – wrzasnęła kobieta, kiedy w jednej chwili poczuła jak kontrola ustępuje pod siłą umysłu Louriela, po chwili otaczając ją i więżąc w lodowych kajdanach, zaciskających się wokół jej nadgarstków i ramion, uniemożliwiając jej dalsze próby władania magią.
Louriel prychnął, podchodząc bliżej, by spojrzeć kobiecie w oczy.
- Trafiłaś na kamień, koso, ale powinno ci już wystarczyć, oszukałaś tak wielu ludzi, że dziwię się jak możesz na siebie spoglądać w lustrze – powiedział z dumnym wyrazem twarzy, patrząc na nią zimno.
- Książę?! – Lenore zamrugała zaskoczona widząc kto był towarzyszem Ezry, zaraz jemu rzucając podejrzliwe spojrzenie. – Dlaczego ty? Czy to jakieś oszustwo? – zapytała, szarpiąc się, ale lód stworzony przez samego mistrza magii wody był znacznie trwalszy od tego, co ona próbowała stworzyć.
- Jedynym oszustwem tutaj jesteś ty, a dla twojej informacji, Ezra i Orion to moi przyjaciele, źle wybrałaś swoją kolejną ofiarę – powiedział, dając znać magowi ognia by pomógł kobiecie się podnieść.
- I co teraz? Zamkniesz mnie w lochu? – zapytała z butą patrząc w oczy Louriela.
- Nie… Mam znacznie lepszy pomysł – odpowiedział, a na jego arystokratycznej twarzy pojawił się tak złośliwy, złowrogi i zadowolony z siebie uśmiech, że mimowolnie kobieta poczuła niepokój na widok wyrazu jego twarzy.
Kiedy dwadzieścia minut później książę z Ezrą wparowali do pałacu, cali w śniegu, przyciągając spojrzenia strażników, Lenore zaczęła zapierać się stopami o posadzkę, ale ślizgała się na wyłożonym marmurze, kiedy Ezra bezlitośnie ciągnął ją w stronę gabinetu samego cesarza.
- Ej, ej, ej, wy chyba nie jesteście poważni?! Dlaczego przyprowadziliście mnie do pałacu?! Ja chcę do lochu! Weźcie mnie do lochu! – krzyczała, a na jej ślicznej twarzy pojawił się wyraz całkowitej paniki.
- Wydawało mi się, że nie chciałaś do więzienia – zauważył uprzejmie Louriel, kiedy zatrzymali się pod odpowiednimi drzwiami. Było już późno, ale był niemal pewien, że ojciec jeszcze nie spał. Zanim zaczęli swoją akcje, wysłał do mężczyzny wiadomość, by spodziewał się gości.
Książę zapukał, a kiedy otrzymali pozwolenie, wkroczył pewnie do gabinetu, a Ezra wciągnął za sobą przerażoną Lenore.
- Tato, niespodzianka! – powiedział zadowolony z siebie książę, nic sobie nie robiąc z uniesionych w zdumieniu brwi cesarza.
- Dziecko, rozumiem, że dzieli nas spora różnica wieku, ale byłbym wdzięczny gdybyś zawczasu ostrzegał mnie przed tym… jak mniemam młodzieżowym doborem prezentów – powiedział, niezbyt pewien, dlaczego Louriel przyprowadził do niego jakąś kobietę.
- To nie prezent dla ciebie, tato. To oszustka, która wyłudzała od ludzi niebotyczne sumy pieniędzy oferując im sprzedaż mieszkań, które potem nawiedzała, strasząc mieszkańców i proponując odkupienie tych samych lokali za bezcen, żeby potem powtarzać proceder! Złapaliśmy ją na gorącym uczynku, bo chciała oszukać Ezrę i Oriona! – oświadczył, a na do tej pory niezbyt rozumiejącej sytuację twarzy cesarza pojawił się bardzo poważny wyraz.
- Czy to prawda? – zapytał, a kobieta przełknęła głośno ślinę pod uważnym spojrzeniem jasnych oczu mężczyzny. Jego twarz nie wyrażała zbyt wiele emocji, ale było to znacznie straszniejsze w połączeniu z ucieszoną miną Louriela.
Lenore nagle zaczęła się szarpać i gwałtownie kręcić głową.
- Nie! To nie prawda! Wasza wysokość, oni kłamią! Po prostu nie mieli z czego mi zapłacić, a ja pozwoliłam im na spłatę mieszkania w ratach! Ah, tak mi się odwdzięczacie?! – zaczęła krzyczeć, będąc niemal pewną, że poza swoimi słowami, nie mieli na nią żadnych dowodów.
Louriel zerknął na nią z niedowierzaniem. Nawet w takim momencie próbowała zmienić sytuację na swoją korzyść, rzucając oskarżeniami w ich stronę. Książę prychnął, ale zawczasu domyślił się, że cesarz sam z siebie będzie potrzebował nieco więcej dowodów niż ich słowa, nawet jeśli był jego synem i wiedział, że Lothus mu ufał. Dlatego wcale się nie speszył, kiedy mężczyzna spojrzał na niego pytająco, nie reagując chwilowo na słowa kobiety, całą uwagę poświęcając Lourielowi i Ezrze.
- Chwila – poprosił książę, a potem wyszedł na korytarz, sprawdzić, czy wysłany przez niego wcześniej służący przysłał do pałacu urzędnika z ratusza. Na szczęście mężczyzna, choć bardzo zdziwiony i nieco rozczochrany z powodu później godziny pojawił się tuż obok, niosąc w rękach duże pudło, książę zaprosił go do gabinetu gestem dłoni.
- Wasza cesarska mość – skłonił się mężczyzna z szacunkiem przed Lothusem, a kiedy otrzymał przyzwolenie, rozłożył na stole przyniesione mapy, które wcześniej sprawdzał książę z magiem ognia. W pudełku znajdowały się jeszcze akty własności mieszkań Lenore, a do kupki dokumentów, Louriel z satysfakcją dołożył meldunki z koszar i spisane zeznania świadków i ludzi, którzy zakupili od kobiety mieszkania, a z którymi potem mieli problemy.
- Tu są dowody – powiedział, wyjmując pudełko szachów i znów układając na mapie punkty, które pokrywały się z zeznaniami świadków i aktami własności zszokowanej kobiety.
Przez kolejne minuty Lothus studiował uważnie przyniesione dokumenty, słuchając z uwagą tłumaczeń Louriela jak wpadli na to, że mieli do czynienia z przekrętem i to na większą skalę niż im się na początku wydawało. A kiedy dotarł do końca, mina cesarza była bardziej niż spokojna, a to wcale nie wróżyło niczego dobrego.
- Teraz już wszystko rozumiem – powiedział głosem o temperaturze lodu, odwracając się w kierunku kobiety.
- W-w-wasza wysokość?! J-Ja… ja… - zaczęła, ale widząc ostry wzrok, jaki posłał jej mężczyzna, natychmiast umilkła, drżąc widocznie na całym ciele.
- Nie pozbawię cię wolności – odezwał się po chwili ciszy, a z ust Lenore wydobyło się westchnienie ulgi. Cesarz jednak nie skończył mówić. – Jednakże… Za wszystkie oszustwa jakich się dopuściłaś i za krzywdy jakie wyrządziłaś moim poddanym, skazuję cię na dożywotnią pracę na rzecz obywateli w straży pałacowej, oraz nakładam na ciebie obowiązek spłacenia wszystkim poszkodowanym rekompensaty w wysokości tego, co zapłacili remontując i wykupując od ciebie nawiedzane mieszkania – oświadczył, a twarz Lenore zrobiła się szara z szoku i niedowierzania. To było… bardzo dużo pieniędzy i nie podejrzewała, by choćby pracując do końca życia w samym pałacu byłaby w stanie spłacić tych wszystkich ludzi. Nie miała już jednak siły i odwagi by zaprotestować, więc po chwili ciszy pozwoliła by dwójka wezwanych przez Lothusa strażników zabrała ją i odeskortowała do jej domu.
Cesarz westchnął w momencie, w którym drzwi zamknęły się za wychodzącymi, a potem opadł na kanapę, a nieco zmartwiony takim zachowaniem mężczyzny Louriel, natychmiast opadł przy nim na kolana, by nalać dla niego herbaty.
- Tato? – zapytał zaniepokojony, a spotykając się ze zmęczonym spojrzeniem cesarza, przysunął się bliżej, podając mu wypełniony aromatycznym naparem kubek.
- To nic, dziecko, nie musisz się martwić – zapewnił mężczyzna łagodnie, kładąc jedną z dłoni na głowie księcia, głaszcząc go delikatnie po jedwabistych włosach. – Dobrze się spisaliście, wy dwaj – dodał zaraz, spoglądając życzliwie w kierunku stojącego nieco dalej Ezry.
- Źle się czujesz? – zapytał Lusiu, przymykając oczy, kiedy mężczyzna zsunął palce na jego policzek, muskając przy tym rogi wyrastające z czoła księcia.
- To tylko zmęczenie, kazałeś mi długo na siebie czekać – powiedział nieco rozbawionym tonem, a widząc nieco winy na twarzy syna, natychmiast się roześmiał, pstrykając błękitnowłosego w znak na czole.
- Hej! – oburzył się gad, robiąc nieco naburmuszoną minę, która jeszcze bardziej rozbawiła cesarza.
- No już, mówiłem, że masz się nie martwić. To nic czego nie naprawimy snem, a widzę że wasza dwójka również potrzebuje odpoczynku, jutro też jest dzień, więc jeśli będziesz chciał jeszcze o czymś porozmawiać, zawsze możesz do mnie przyjść – zauważył, znów delikatnie głaszcząc gada po włosach na dobranoc.
- W takim razie my już pójdziemy, nie siedź zbyt długo – powiedział Louriel miękkim, nieco dziecinnym tonem, przytrzymując jeszcze chwilę dłoń ojca na swojej głowie, zanim pozwolił mu ją z siebie zsunąć, a potem podniósł się z ziemi i uśmiechając się do Ezry, razem opuścili gabinet, życząc cesarzowi dobrej nocy.
Zdążył jedynie złapać się blondyna, poczuć jego ramiona otaczające jego ciało, zanim porwała ich fala lodu, śniegu, skał i połamanych gałęzi. Słyszał wrzask, trzaski i przeraźliwe wycie wiatru. Wkrótce jednak przestał rozróżniać dźwięki, czy kierunku, nie mając pojęcia, gdzie jest góra a gdzie dół, łapiąc jedynie spazmatyczne oddechy, kiedy choć na chwilę udawało im się wydostać ponad lawinę. Potem miał wrażenie, że spadali, instynktownie kuląc się bardziej w ramionach maga ognia. Zaplątali się oboje w płaszcz Louriela i tylko dzięki niemu, kiedy wpadli pomiędzy stare chaty zniszczonej dawno temu wioski, nie zostali poszatkowani na kawałki przez pozostałości belek i kamieni. A kiedy w końcu upadli na nieco bardziej stabilne podłoże, Orion poczuł okropny ból w lewej nodze, ale nie zdążył wrzasnąć, zanim z tego wszystkiego, szoku, otarć i upadku, zemdlał.
***
- Ugh – w ciszy jaka nagle nastała bardzo wyraźnie rozległ się czyjś jęk. Orion nie zdawał sobie sprawy z tego, że uciekł on z jego ust, zbyt oszołomiony, by zauważyć, że powoli odzyskiwał przytomność. - Finni? – zapytał zachrypnięty, z trudem otwierając powieki, tylko po to, by dojrzeć przed sobą ciemność.
- Ugh… F-Finni? – powtórzył, nie potrafiąc jasno myśleć przez ból który promieniował od jego nogi po biodro. Spróbował unieść się na rękach, ale były tak słabe, że jedynie zdał sobie sprawę z tego, że leżał na piersi mężczyzny, nadal otulony jego ramionami.
- F-Finni? Finni, żyjesz? – zapytał bełkotliwie, czując łzy napływające mu do oczu.
- Finni, żyj! Lusiu się zapłacze, Ezra czeka z obiadem, musimy wrócić przed świtem – bredził, ugniatając słabo pierś mężczyzny, jakby próbował zwrócić na siebie jego uwagę. Jego oddech był ciężki, a jego klatka piersiowa unosiła się słabo pod wpływem bólu. W zasadzie wszystko go bolało, ale nikło przy okropnym cierpieniu jakie dostarczała mu złamana i w tym momencie przygnieciona przez jakąś belkę noga. Poza tym, było okrutnie zimno, drżał nie zdając sobie z tego sprawy, że z jego zziębniętych ust wydostawała się coraz rzadsza para.
Co do tego jednego, Louriel nie miał absolutnie żadnej wątpliwości. To co widziały jego gadzie oczy, to co wiedział o ich magii wystarczyło, by domyślić się, co się stało. Sam co prawda nie używał magii iluzji zbyt często, bo potrzebowała zbyt dużo roboty, by być efektywną, niemniej właśnie stał się świadkiem tego, jak mocno mogła namieszać. Nie ukrywał, że nieznajomy mag zrobił na nim wrażenie, choć cel do jakiego używał swoich mocy był tak niegodziwy, że poza podziwem, książę czuł jedynie niesmak.
Słysząc tupot stóp, potrzebował tylko chwilę dłużej od Ezry by zareagować. Porwał swój płaszcz, zakładając go na ramiona w biegu, w zasadzie z przyzwyczajenia, bo nawet gdyby wybiegł na zewnątrz tak jak stał, miałby co najmniej pół godziny zanim zacząłby odczuwać przeszywające zimno. Śledził wzrokiem tor lotu pocisku Ezry, kiwając z uznaniem głową, kiedy trafił dokładnie tam gdzie miał. Widząc jednak, że napastnik nie zamierzał się poddać, uniósł dłonie, tworząc wokół postaci wielkiego wodnego smoka, gdyby kobieta chciała uciekać, trafiłaby albo na niego, albo na płomienie gorejące w dłoniach Ezry. Przez chwilę czuł, że zwycięstwo było w ich rękach, a jednak nie docenił oszustki. Gorąca para wodna otoczyła ich, sprawiając że w jednym momencie otoczyły ich przerażające stwory, które wyglądały jakby jednym ciosem łapy były w stanie ich zmiażdżyć. Louriel zmarszczył brwi, a mięsień w jego twarzy drgnął, kiedy zirytowany, zaczerpnął lodowatego powietrza, tylko po to, by w jednej chwili, płatki śniegu zawirowały wokół niego, zmieniając się w tysiące malutkich lodowatych szpilek.
- To iluzja, ładna, ale bezużyteczna – powiedział, posyłając igły w kierunku stworów, dziurawiąc je, jakby były zrobione z papieru, napierając jednocześnie swoim umysłem na parę wodną, chcąc przejąć kontrolę nad wodą sterowaną przez oszustkę.
- CO?! Jak ty?! – wrzasnęła kobieta, kiedy w jednej chwili poczuła jak kontrola ustępuje pod siłą umysłu Louriela, po chwili otaczając ją i więżąc w lodowych kajdanach, zaciskających się wokół jej nadgarstków i ramion, uniemożliwiając jej dalsze próby władania magią.
Louriel prychnął, podchodząc bliżej, by spojrzeć kobiecie w oczy.
- Trafiłaś na kamień, koso, ale powinno ci już wystarczyć, oszukałaś tak wielu ludzi, że dziwię się jak możesz na siebie spoglądać w lustrze – powiedział z dumnym wyrazem twarzy, patrząc na nią zimno.
- Książę?! – Lenore zamrugała zaskoczona widząc kto był towarzyszem Ezry, zaraz jemu rzucając podejrzliwe spojrzenie. – Dlaczego ty? Czy to jakieś oszustwo? – zapytała, szarpiąc się, ale lód stworzony przez samego mistrza magii wody był znacznie trwalszy od tego, co ona próbowała stworzyć.
- Jedynym oszustwem tutaj jesteś ty, a dla twojej informacji, Ezra i Orion to moi przyjaciele, źle wybrałaś swoją kolejną ofiarę – powiedział, dając znać magowi ognia by pomógł kobiecie się podnieść.
- I co teraz? Zamkniesz mnie w lochu? – zapytała z butą patrząc w oczy Louriela.
- Nie… Mam znacznie lepszy pomysł – odpowiedział, a na jego arystokratycznej twarzy pojawił się tak złośliwy, złowrogi i zadowolony z siebie uśmiech, że mimowolnie kobieta poczuła niepokój na widok wyrazu jego twarzy.
Kiedy dwadzieścia minut później książę z Ezrą wparowali do pałacu, cali w śniegu, przyciągając spojrzenia strażników, Lenore zaczęła zapierać się stopami o posadzkę, ale ślizgała się na wyłożonym marmurze, kiedy Ezra bezlitośnie ciągnął ją w stronę gabinetu samego cesarza.
- Ej, ej, ej, wy chyba nie jesteście poważni?! Dlaczego przyprowadziliście mnie do pałacu?! Ja chcę do lochu! Weźcie mnie do lochu! – krzyczała, a na jej ślicznej twarzy pojawił się wyraz całkowitej paniki.
- Wydawało mi się, że nie chciałaś do więzienia – zauważył uprzejmie Louriel, kiedy zatrzymali się pod odpowiednimi drzwiami. Było już późno, ale był niemal pewien, że ojciec jeszcze nie spał. Zanim zaczęli swoją akcje, wysłał do mężczyzny wiadomość, by spodziewał się gości.
Książę zapukał, a kiedy otrzymali pozwolenie, wkroczył pewnie do gabinetu, a Ezra wciągnął za sobą przerażoną Lenore.
- Tato, niespodzianka! – powiedział zadowolony z siebie książę, nic sobie nie robiąc z uniesionych w zdumieniu brwi cesarza.
- Dziecko, rozumiem, że dzieli nas spora różnica wieku, ale byłbym wdzięczny gdybyś zawczasu ostrzegał mnie przed tym… jak mniemam młodzieżowym doborem prezentów – powiedział, niezbyt pewien, dlaczego Louriel przyprowadził do niego jakąś kobietę.
- To nie prezent dla ciebie, tato. To oszustka, która wyłudzała od ludzi niebotyczne sumy pieniędzy oferując im sprzedaż mieszkań, które potem nawiedzała, strasząc mieszkańców i proponując odkupienie tych samych lokali za bezcen, żeby potem powtarzać proceder! Złapaliśmy ją na gorącym uczynku, bo chciała oszukać Ezrę i Oriona! – oświadczył, a na do tej pory niezbyt rozumiejącej sytuację twarzy cesarza pojawił się bardzo poważny wyraz.
- Czy to prawda? – zapytał, a kobieta przełknęła głośno ślinę pod uważnym spojrzeniem jasnych oczu mężczyzny. Jego twarz nie wyrażała zbyt wiele emocji, ale było to znacznie straszniejsze w połączeniu z ucieszoną miną Louriela.
Lenore nagle zaczęła się szarpać i gwałtownie kręcić głową.
- Nie! To nie prawda! Wasza wysokość, oni kłamią! Po prostu nie mieli z czego mi zapłacić, a ja pozwoliłam im na spłatę mieszkania w ratach! Ah, tak mi się odwdzięczacie?! – zaczęła krzyczeć, będąc niemal pewną, że poza swoimi słowami, nie mieli na nią żadnych dowodów.
Louriel zerknął na nią z niedowierzaniem. Nawet w takim momencie próbowała zmienić sytuację na swoją korzyść, rzucając oskarżeniami w ich stronę. Książę prychnął, ale zawczasu domyślił się, że cesarz sam z siebie będzie potrzebował nieco więcej dowodów niż ich słowa, nawet jeśli był jego synem i wiedział, że Lothus mu ufał. Dlatego wcale się nie speszył, kiedy mężczyzna spojrzał na niego pytająco, nie reagując chwilowo na słowa kobiety, całą uwagę poświęcając Lourielowi i Ezrze.
- Chwila – poprosił książę, a potem wyszedł na korytarz, sprawdzić, czy wysłany przez niego wcześniej służący przysłał do pałacu urzędnika z ratusza. Na szczęście mężczyzna, choć bardzo zdziwiony i nieco rozczochrany z powodu później godziny pojawił się tuż obok, niosąc w rękach duże pudło, książę zaprosił go do gabinetu gestem dłoni.
- Wasza cesarska mość – skłonił się mężczyzna z szacunkiem przed Lothusem, a kiedy otrzymał przyzwolenie, rozłożył na stole przyniesione mapy, które wcześniej sprawdzał książę z magiem ognia. W pudełku znajdowały się jeszcze akty własności mieszkań Lenore, a do kupki dokumentów, Louriel z satysfakcją dołożył meldunki z koszar i spisane zeznania świadków i ludzi, którzy zakupili od kobiety mieszkania, a z którymi potem mieli problemy.
- Tu są dowody – powiedział, wyjmując pudełko szachów i znów układając na mapie punkty, które pokrywały się z zeznaniami świadków i aktami własności zszokowanej kobiety.
Przez kolejne minuty Lothus studiował uważnie przyniesione dokumenty, słuchając z uwagą tłumaczeń Louriela jak wpadli na to, że mieli do czynienia z przekrętem i to na większą skalę niż im się na początku wydawało. A kiedy dotarł do końca, mina cesarza była bardziej niż spokojna, a to wcale nie wróżyło niczego dobrego.
- Teraz już wszystko rozumiem – powiedział głosem o temperaturze lodu, odwracając się w kierunku kobiety.
- W-w-wasza wysokość?! J-Ja… ja… - zaczęła, ale widząc ostry wzrok, jaki posłał jej mężczyzna, natychmiast umilkła, drżąc widocznie na całym ciele.
- Nie pozbawię cię wolności – odezwał się po chwili ciszy, a z ust Lenore wydobyło się westchnienie ulgi. Cesarz jednak nie skończył mówić. – Jednakże… Za wszystkie oszustwa jakich się dopuściłaś i za krzywdy jakie wyrządziłaś moim poddanym, skazuję cię na dożywotnią pracę na rzecz obywateli w straży pałacowej, oraz nakładam na ciebie obowiązek spłacenia wszystkim poszkodowanym rekompensaty w wysokości tego, co zapłacili remontując i wykupując od ciebie nawiedzane mieszkania – oświadczył, a twarz Lenore zrobiła się szara z szoku i niedowierzania. To było… bardzo dużo pieniędzy i nie podejrzewała, by choćby pracując do końca życia w samym pałacu byłaby w stanie spłacić tych wszystkich ludzi. Nie miała już jednak siły i odwagi by zaprotestować, więc po chwili ciszy pozwoliła by dwójka wezwanych przez Lothusa strażników zabrała ją i odeskortowała do jej domu.
Cesarz westchnął w momencie, w którym drzwi zamknęły się za wychodzącymi, a potem opadł na kanapę, a nieco zmartwiony takim zachowaniem mężczyzny Louriel, natychmiast opadł przy nim na kolana, by nalać dla niego herbaty.
- Tato? – zapytał zaniepokojony, a spotykając się ze zmęczonym spojrzeniem cesarza, przysunął się bliżej, podając mu wypełniony aromatycznym naparem kubek.
- To nic, dziecko, nie musisz się martwić – zapewnił mężczyzna łagodnie, kładąc jedną z dłoni na głowie księcia, głaszcząc go delikatnie po jedwabistych włosach. – Dobrze się spisaliście, wy dwaj – dodał zaraz, spoglądając życzliwie w kierunku stojącego nieco dalej Ezry.
- Źle się czujesz? – zapytał Lusiu, przymykając oczy, kiedy mężczyzna zsunął palce na jego policzek, muskając przy tym rogi wyrastające z czoła księcia.
- To tylko zmęczenie, kazałeś mi długo na siebie czekać – powiedział nieco rozbawionym tonem, a widząc nieco winy na twarzy syna, natychmiast się roześmiał, pstrykając błękitnowłosego w znak na czole.
- Hej! – oburzył się gad, robiąc nieco naburmuszoną minę, która jeszcze bardziej rozbawiła cesarza.
- No już, mówiłem, że masz się nie martwić. To nic czego nie naprawimy snem, a widzę że wasza dwójka również potrzebuje odpoczynku, jutro też jest dzień, więc jeśli będziesz chciał jeszcze o czymś porozmawiać, zawsze możesz do mnie przyjść – zauważył, znów delikatnie głaszcząc gada po włosach na dobranoc.
- W takim razie my już pójdziemy, nie siedź zbyt długo – powiedział Louriel miękkim, nieco dziecinnym tonem, przytrzymując jeszcze chwilę dłoń ojca na swojej głowie, zanim pozwolił mu ją z siebie zsunąć, a potem podniósł się z ziemi i uśmiechając się do Ezry, razem opuścili gabinet, życząc cesarzowi dobrej nocy.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Otaczający go chłód i nieprzenikniona ciemność dudniły mu w uszach i powodowały drżenie mięśni, delikatne mroczki unosiły się w ciemności pod zamkniętymi powiekami, a coś ciężkiego tkwiące mu na piersi sprawiało, że z trudem oddychał. W umyśle powtarzał sobie jednak żeby brał spokojny wdech i wydech, żeby się nie denerwował bo pochopny ruch mógł tylko pogorszyć złą sytuację. Ciężar na nogach był bowiem bardziej uciążliwy niż ten na reszcie ciała przez co sugerował, że coś go nieźle przygniotło. Nie chciał jednak na razie patrzyć co. Miał wrażenie, że głowę mu zaraz rozsadzi, a ciepła plama na ziemi nie napawała optymizmem, najpewniej się przeciął.
Pierwsze dźwięki zaczęły do niego docierać jak przez wodę. Zmarszczył brwi, próbował w myślach odnaleźć twarz pasującą do głosu i dopiero pierwsze uderzenie i szloch tchnęły go na tyle żeby spróbował ruszyć dłonią. Ta niczym nieskrępowana powędrowała w górę i macając plecy na wysokości łopatek leżącego na nim Oriona pogładził go spokojnie.
- No już, nie bij mnie. – Poprosił niemrawo dopiero w tym momencie otwierając oczy. Pierwsze na co trafił to dziurawy strop pewnie przysypany śniegiem. Z wielkiej wyrwy w dachu co jakiś czas spadały większe i mniejsze fragmenty lodu co sprawiło, że się skrzywił. Zamrugał więc i spróbował spojrzeć w dół. Biała czupryna była tym co niewątpliwie zaczęło go napawać optymizmem. W dodatku to, że ten dość żywiołowo się wiercił! Żył i nic nie zagrażało jego życiu. Pogładził go więc po głowie bawią się chwilę jego włosami. Miał strasznie zmarznięte dłonie.
- Orion. Ori, słuchaj mnie. Nic mi nie jest. Uspokój się. – Poprosił drapiąc go cały czas po głowie po czym przytulił nieco mocniej do siebie. – Nie wierć się i bierz głębokie spokojne oddechy, za chwilę spróbujemy wstać i wrócić do nich. – Obiecał mu pewnym tonem po czym wziął drugą rękę pod swoją głowę. Z łatwością trafił na ranę na którą się skrzywił, na palcach pozostał szkarłat krwi jednak nie było mu niedobrze i wątpił żeby to był poważny uraz. Kontynuował więc badanie otoczenia.
Delikatnie się unosząc pozwolił się pewniej objąć po czym spojrzał na przygniecioną nogę Oriona wygiętą pod dziwnym kątem. Od razu pogładził go po włosach upewniając się, że ten nie będzie patrzył. On nie był tak mocno uwięziony. Wystarczyło odwrócić nogi bokiem i powinno się mu udać wyśliznąć. Optymistyczna wizja jak chodziło o uwolnienie przyjaciela.
Dając im jeszcze kilka długich minut leżenia na zimnej podłodze uspokoił ich na tyle żeby mogli zacząć działać. Plan był prosty, on schodził nieco niżej, podważał deskę nogami, a Orion w tym czasie się wyczołgiwał. Pierwsze i drugie podejście były jednak mocno nieudane. Dopiero za trzecim razem gdy on po dobrym kwadransie przepalił belkę zwisającą z sufitu był w stanie ją ruszyć i tym samym Oriona uwolnić. Zaraz też się spod niego wyczołgał i pomógł go dowlec pod ścianę tak żeby ten usiadł.
- Tylko mi nie mdlej, wszystko jest dobrze. – Poklepał go po policzku co dało dokładnie taki efekt jaki chciał osiągnąć, Orion spojrzał na niego z politowaniem. Od razu się więc do niego uśmiechnął i niechętnie rozdzierając materiałową koszulkę która stanowiła pierwszą z miliona warstw jakie miał na sobie, przywiązał mu kawałkiem materiału do nogi deskę w celu usztywnienia złamania. Później ruszył w poszukiwaniu drewna na opał. Znaleźli bowiem miejsce, prześwit w suficie przez który było widać szalejącą zamieć, który wcześniej niewątpliwie był kominem. W tym miejscu rozpalił ognisko i siadając koło niego znowu pomacał się po głowie gdzie krew już zasychała.
- Co to w ogóle było? – Zapytał nie znając wcześniej takiego pojęcia jak „lawina” i do końca nie rozumiejąc co i dlaczego w nich uderzyło.
- Myślisz… że wszyscy przeżyli? – Zapytał zdejmując gadzi płaszcz i po przykryciu ich obu skrzyżował ręce na piersi i oparł się policzkiem o jego ramię. – Ale się walnąłem, głowa mnie boli, pięć minut na sen. – Poprosił zamykając oczy i po zwabieniu jednego płomyczka pod płaszcz żeby przyjemne ciepło ich obu otuliło, ziewnął.
Biała kupka futra trzymała od nich dystans i specjalnie nie miał go jak sięgnąć inaczej niż właśnie strzałą. Musiał przy tym ostro potrenować na ustawionych na feralnej belce śnieżkach po czym tak! Udało się mu zwierzaka zabić. Ile go to jednak nerwów kosztowało… wiedział Orion! Ten sam który tkwił pod ścianą od kiedy tylko tu wpadli z tak feralnie połamaną nogą, że nie dało się go ruszyć. Tyle szczęścia, że kość nie wydała się przemieścić, a szybkie usztywnienie zapobiegło potencjalnemu krzywemu zrostowi. No tyle co przestał być mobilny, a sam Finni nie specjalnie wiedział jak się stąd wydostać.
Opiekając równomiernie szaraka oślinił się na zapach coraz intensywniej rozchodzący się w domku, jednocześnie zastanawiał się nad ponownie poruszoną kwestią.
- Nie mam jeszcze pomysłu. Jedyne potencjalne wyjście wydaje się przez dach ale to za wysoko żebym mógł Cię tam bez liny wciągnąć. Z drugiej strony jeżeli Sigma przeżyła to w końcu ktoś zauważy dym, palimy przecież ciągle ognisko. – Wyjaśnił Orionowi dając mu całą nogę samemu biorąc dla siebie podobnie duży kawałek. Usiadł zaraz po turecku koło niego i życząc mu smacznego poprawił płaszcz którym przykryta była połamana noga. Co jakiś czas sprawdzał czy krew w niej bez problemu krąży i upewniał się żeby się nie wyziębił.
[justify]
Styl i szybkość walki Louriela idealnie zgrały się z jego reakcjami. W momencie gdy zjawy stworzone z pary wodnej otoczyły ich ścisłym kręgiem, puszczał w nie płomienie chcąc rozgonić magiczne twory. Podniesienie gwałtownie temperatury skutkowało, a oni ramię w ramię szybko upewnili ich przeciwniczkę w tym, że są zwyczajnie lepsi.
Nie minęło bowiem dziesięć minut jak pochwycona oszustka została zakuta w lodowe kajdany i za sprawą szybkiego ruchu jego nogą sprowadzona na kolana przed księciem. Jedno sprawne uderzenie pod jej kolano sprawiło, że ta upadła, ciężar lodu zrobił swoje po czym on stojąc wyprostowany przed Lusiem uśmiechał się połowicznie z dumy dla ich odkrycia. Walka nie była wyzwaniem ale powiązanie całego zajścia, zrozumienie z czym mają do czynienia, był z nich zwyczajnie dumny za tą logikę. Przerastało to już wielu przed nimi, a tymczasem im zajęło kilka dni. Pierwszy raz się tak czuł, gdzie jego umysł został równie mocno nakarmiony co ciało, jego pomysłowość pobudzona równie skutecznie co magia gorejąca w sercu.
- Przeciwników też trzeba dobierać z głową. Zgubiła Cię Twoja zachłanność, przestałaś uważać i trafiłaś na kogoś o bardziej błyskotliwym umyśle niż Twój, zaślepiony. – Dodał jeszcze od siebie, a gdy Louriel kazał ją podnieść, nie patyczkował się. Traktował ją jak zbrodniarza którym niewątpliwie była i biorąc ją tak żeby musiała iść cały czas pochylona, z łatwością mógł nią manewrować. Zanim jednak odeszli, zgasił ogień w mieszkaniu i zamknął je sądząc, że jeszcze tam tego dnia wrócą. Skoro zaczęli malować mogliby skończyć, mieli jedzenie i gdzie spać, no i chciał z nim porozmawiać. Mieszkanie było do tego odpowiednim miejscem.
Skierowanie swoich kroków do pałacu poza stresem kobiety która zaczęła się mocno zapierać, i jego napawało zmartwieniem. Już wielokrotnie miał do czynienia z wściekłymi władcami, a dotąd pozytywny obraz Lothusa którego i tak się bał, odpowiadał mu. Nie chciał byś świadkiem ani tym bardziej przypadkową ofiarą, a widząc strach jakim właścicielka mieszkania się wykazywała czuł, że jego serce było coraz bardziej niespokojne. Nie pokazywał tego jednak po sobie, a po wprowadzeniu jej do gabinetu cesarza ponownie zmusił ją do zejścia na kolana, przytrzymując żeby nie zechciała uciec, samemu w tym czasie głęboko się skłonił i opuścił głowę. Targnięcie przyzwyczajeniem wygrało z tym, że starał się inaczej żyć.
Pierwsze wyjaśnienia jakie poczynili sprawiły, że mina dotąd spokojnego i ciepłego Lothusa stała się bardziej uważna, chłodna. Kobieta zaczęła się bardzo gorączkowo tłumaczyć i w tym samym momencie ich towarzystwo wzbogaciło się o jeszcze jedną osobę, niosącą wszystkie dowody jakie do tej pory zgromadzili. Wszystkie mapy, raporty i sprawozdania z wysłania strażników. Na skinienie Louriela podszedł pomóc, ustawiając pionki w zapamiętanych miejsca, grupując raporty pod akty własności nieruchomości co było niezbitym dowodem na to jaki proceder prowadziła.
Również na prośbę księcia wyjaśnił jak wyglądało przeprowadzanie z Orionem remontu, potwierdził wszystko co było zawarte w raportach, a co oparte było o jego doświadczenia po czym ponownie usunął się pod drzwi obserwując coraz bardziej spanikowaną kobietę. Nie dziwił się jej bo kara była, dotkliwa. Nic jednak nie miała wspólnego z katuszami cielesnymi ale sumienie, ono musiało ucierpieć równie mocno co potencjalna godność. Oddanie wszystkich pieniędzy, praca na rzecz ofiar, pewnie wejdzie w to jeszcze kwestia przeprosin. Pozwolił sobie w tym momencie podnieść spojrzenie na cesarza i chociaż jego lodowate spojrzenie przerażało, w jego oczach błyszczał ogromny podziw dla tej mądrości.
Później kobieta została wyprowadzona, a on nie ruszając się ze swojego miejsca zamknął ponownie drzwi do gabinetu. Później ze zmartwieniem obserwował to co działo się z cesarzem. Zmęczony mężczyzna opadł na kanapę i bawiąc się włosami gada zapewniał, że nic mu nie jest. Jego oblicze jednak było wykończone, a on poczuł wyrzuty sumienia, że tyle im to zajęło. Mogli się sprężyć, mogli zaplanować to inaczej niż na tak późno wieczorem. Na pochwałę ponownie się skłonił i opuścił spojrzenie nie wiedząc co teraz ze sobą zrobić. Nadal nie lubił tu przebywać i być ciągle poddawanym tej ojcowskiej opiekuńczości. Nie znał jej i chociaż sprawiała, że było mu ciepło na sercu, nie wiedział jak na nią reagować.
Szczęśliwie, stan cesarza poprawił się odpowiednio szybko i już po chwili opuścili pałac. On biorąc głęboki oddech spojrzał z dumą na Lusia po czym zaśmiał się cicho.
- To było niesamowite, wiesz? Świetnie sobie poradziliśmy! – Przyznał z dumą gdy szli w spokojnych opadach śniegu prosto do mieszkania. Gdy natomiast do niego weszli od razu zapalił ogień w kominku, przed nim znalazły się oba przemoczone płaszcze. Po podkasaniu rękawów Ezra od razu ruszył do kuchni chcąc przygotować jakąś przekąskę.
- Noc pełna malowania, dobrego jedzenia i spokoju. Co Ty na to? – Zaproponował z kuchni przy okazji rozważając jak zacząć z nim temat nurtujący. Zanim to jednak nastąpiło, dał im chwilę na ogromne chwalenie siebie wzajemnie za rozwiązaną akcję, chrupanie zapiekanek i malowanie ściany – już bez żadnych przygód.
Po tym gdy Ezra spokojnie ogrzał ścianę na tyle żeby farba przeschła w znacznie szybszym niż standardowe tempo, przewietrzyli i rozsiedli się w salonie wypełnionym już poduszkami, czekającym na niski stolik który Orion obiecał mu już odpowiednio przetestować, mag ognia zaczął zajadać potrawkę która do tej pory dusiła się w garnku na małym ogniu.
- Chciałem z Tobą o jednej rzeczy porozmawiać ale kompletnie nie wiem jak zacząć. – Przyznał spoglądając na niego gdy wsysał z głośnym cmoknięciem domowe kluseczki. Czując na sobie zainteresowanie Lusia spojrzał na niego przepraszająco po czym uśmiechnął się delikatnie.
- Widzę, że ostatnio jest lepiej ale się martwię. Co się dzieje między Tobą i Finneganem? – Zapytał prosto z mostu targnięty zwyczajną troską. – Kłócicie się później godzicie, jest chwilę spokojnie i znowu nie rozmawiacie ze sobą całymi dniami. Boli was to, a mnie tym bardziej, nas obydwu. Miało być dobrze, a tymczasem nie umiecie ze sobą żyć…
Słysząc słowa Ezry, Louriel poczuł że zrobiło mu się okropnie głupio. Miał rację, miało być dobrze i choć ostatnio naprawdę było lepiej, cóż… zazdrość nadal gdzieś w nich była. I choć teraz Lusiu chciał po prostu, by Finni wrócił i choć nadal nie podobała mu się ta myśl, wolał by spotykał się z tą całą Izką, ale był blisko domu, niż żeby tłukł się gdzieś w zamieci…
- Ja… ugh, jak tak teraz myślę, to aż głupio się przyznać – westchnął, drapiąc się z zażenowaniem po policzku. – Ale to przez zazdrość. On się wkurzał o Rafaela, a ja o tę jego Izabellę – wyznał, wiedząc jakie to było głupie, w obu przypadkach.
Odpowiedź jaka padła uspokoiła go w tym, że mogli porozmawiać, a Louriel nie zbuntuje się i nie wyjdzie. Uśmiechnął się więc do niego i odwracając w jego stronę głowę westchnął cicho.
- Ja wiem. Jest ciężko pozbyć się takich głupich myśli. Mnie też się czasem wydaje, że tylko jestem dla Oriona przeczekaniem przed znalezieniem kogoś normalnego. Po co mu ktoś tak nieobyty? – Zapytał nieco markotniejąc. Czasem miał takie wrażenie, że chociaż świetnie im było razem, nie do końca do siebie pasowali przez swoje skrzywienie społeczne. – Ale może byśmy jakoś spróbowali to zmienić? Żebyście znowu spokojnie żyli? Przedstawić mu Rafaela nieco bliżej? Finni by się odnalazł w szachach. – Przyznał kombinując jakieś rozwiązanie na co oberwał łyżką. Cmoknął na to niezadowolony. – Za co?
- Za głupie gadanie, głąbie – prychnął Lusiek, przewracając oczami. - Gdyby nie ty Orion nadal siedziałby w Akademii czekając na moje rozkazy, jakbym był jakimś guru, albo Smok wie kim. To dzięki tobie w ogóle zaczął myśleć, że może cokolwiek robić w swoim życiu poza sprzątaniem po mnie – zauważył, patrząc mu poważnie w oczy. - A co do Finnegana i Rafaela… ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł, Finni jak tylko go dojrzy na korytarzu to się wpienia. – westchnął, pakując sobie łyżkę zupy do ust.
- Niby masz rację ale musimy to jakoś rozwiązać. Bo może to kwestia takiego samego strachu? Przecież się kochacie. Jak tylko wróci musicie szczerze coś ustalić i cokolwiek to będzie, pomożemy wam tak jak wy wcześniej nam.
Powód jego pojawienia się długo wisiał nierozstrzygnięty w powietrzu.
Oni obydwaj zaproszeni do gabinetu gada długo nie rozumieli co się dzieje chociaż on zaczął się stresować tym ogólnym spokojem władcy. Lothus bowiem poprosił o herbatę, spokojnie poczekał aż ta się zaparzy i nalał sobie porcję. Później usiadł w fotelu pozwalając Lourielowi siąść naprzeciwko, a jemu dwukrotnie powtarzając żeby też zajął miejsce. Odmówił jednak stojąc nieco za fotelem czekał. Czekał. Cierpliwie czekał. Po to żeby ostatecznie opaść na siedzenie, wciskając się tyłkiem obok równie wstrząśniętego wiadomością o lawinie gada.
Ich kochane kluski zaginęły bez wieści.
Pierwsze dźwięki zaczęły do niego docierać jak przez wodę. Zmarszczył brwi, próbował w myślach odnaleźć twarz pasującą do głosu i dopiero pierwsze uderzenie i szloch tchnęły go na tyle żeby spróbował ruszyć dłonią. Ta niczym nieskrępowana powędrowała w górę i macając plecy na wysokości łopatek leżącego na nim Oriona pogładził go spokojnie.
- No już, nie bij mnie. – Poprosił niemrawo dopiero w tym momencie otwierając oczy. Pierwsze na co trafił to dziurawy strop pewnie przysypany śniegiem. Z wielkiej wyrwy w dachu co jakiś czas spadały większe i mniejsze fragmenty lodu co sprawiło, że się skrzywił. Zamrugał więc i spróbował spojrzeć w dół. Biała czupryna była tym co niewątpliwie zaczęło go napawać optymizmem. W dodatku to, że ten dość żywiołowo się wiercił! Żył i nic nie zagrażało jego życiu. Pogładził go więc po głowie bawią się chwilę jego włosami. Miał strasznie zmarznięte dłonie.
- Orion. Ori, słuchaj mnie. Nic mi nie jest. Uspokój się. – Poprosił drapiąc go cały czas po głowie po czym przytulił nieco mocniej do siebie. – Nie wierć się i bierz głębokie spokojne oddechy, za chwilę spróbujemy wstać i wrócić do nich. – Obiecał mu pewnym tonem po czym wziął drugą rękę pod swoją głowę. Z łatwością trafił na ranę na którą się skrzywił, na palcach pozostał szkarłat krwi jednak nie było mu niedobrze i wątpił żeby to był poważny uraz. Kontynuował więc badanie otoczenia.
Delikatnie się unosząc pozwolił się pewniej objąć po czym spojrzał na przygniecioną nogę Oriona wygiętą pod dziwnym kątem. Od razu pogładził go po włosach upewniając się, że ten nie będzie patrzył. On nie był tak mocno uwięziony. Wystarczyło odwrócić nogi bokiem i powinno się mu udać wyśliznąć. Optymistyczna wizja jak chodziło o uwolnienie przyjaciela.
Dając im jeszcze kilka długich minut leżenia na zimnej podłodze uspokoił ich na tyle żeby mogli zacząć działać. Plan był prosty, on schodził nieco niżej, podważał deskę nogami, a Orion w tym czasie się wyczołgiwał. Pierwsze i drugie podejście były jednak mocno nieudane. Dopiero za trzecim razem gdy on po dobrym kwadransie przepalił belkę zwisającą z sufitu był w stanie ją ruszyć i tym samym Oriona uwolnić. Zaraz też się spod niego wyczołgał i pomógł go dowlec pod ścianę tak żeby ten usiadł.
- Tylko mi nie mdlej, wszystko jest dobrze. – Poklepał go po policzku co dało dokładnie taki efekt jaki chciał osiągnąć, Orion spojrzał na niego z politowaniem. Od razu się więc do niego uśmiechnął i niechętnie rozdzierając materiałową koszulkę która stanowiła pierwszą z miliona warstw jakie miał na sobie, przywiązał mu kawałkiem materiału do nogi deskę w celu usztywnienia złamania. Później ruszył w poszukiwaniu drewna na opał. Znaleźli bowiem miejsce, prześwit w suficie przez który było widać szalejącą zamieć, który wcześniej niewątpliwie był kominem. W tym miejscu rozpalił ognisko i siadając koło niego znowu pomacał się po głowie gdzie krew już zasychała.
- Co to w ogóle było? – Zapytał nie znając wcześniej takiego pojęcia jak „lawina” i do końca nie rozumiejąc co i dlaczego w nich uderzyło.
- Myślisz… że wszyscy przeżyli? – Zapytał zdejmując gadzi płaszcz i po przykryciu ich obu skrzyżował ręce na piersi i oparł się policzkiem o jego ramię. – Ale się walnąłem, głowa mnie boli, pięć minut na sen. – Poprosił zamykając oczy i po zwabieniu jednego płomyczka pod płaszcz żeby przyjemne ciepło ich obu otuliło, ziewnął.
***
Stosowanie techniki Ezry władania magią ognia było bardziej skomplikowane niż potencjalnie się mu wydawało. Stworzenie stabilnej strzały, którą naciągało się na równie stabilną cięciwę łuku, wszystko stworzone z magii, było wyzwaniem nie tylko polegającym na tym, że miał kiepskiego cela. Ale! Siedzieli tutaj już trzeci dzień i jak z wodą sobie poradzili – Orion zabronił jeść śnieg za to topienie go w znalezionym naczyniu które wcześniej wyparzyli wychodziło im świetnie – tak żołądki zżerał im głód. Dnia poprzedniego zauważył natomiast zająca.Biała kupka futra trzymała od nich dystans i specjalnie nie miał go jak sięgnąć inaczej niż właśnie strzałą. Musiał przy tym ostro potrenować na ustawionych na feralnej belce śnieżkach po czym tak! Udało się mu zwierzaka zabić. Ile go to jednak nerwów kosztowało… wiedział Orion! Ten sam który tkwił pod ścianą od kiedy tylko tu wpadli z tak feralnie połamaną nogą, że nie dało się go ruszyć. Tyle szczęścia, że kość nie wydała się przemieścić, a szybkie usztywnienie zapobiegło potencjalnemu krzywemu zrostowi. No tyle co przestał być mobilny, a sam Finni nie specjalnie wiedział jak się stąd wydostać.
Opiekając równomiernie szaraka oślinił się na zapach coraz intensywniej rozchodzący się w domku, jednocześnie zastanawiał się nad ponownie poruszoną kwestią.
- Nie mam jeszcze pomysłu. Jedyne potencjalne wyjście wydaje się przez dach ale to za wysoko żebym mógł Cię tam bez liny wciągnąć. Z drugiej strony jeżeli Sigma przeżyła to w końcu ktoś zauważy dym, palimy przecież ciągle ognisko. – Wyjaśnił Orionowi dając mu całą nogę samemu biorąc dla siebie podobnie duży kawałek. Usiadł zaraz po turecku koło niego i życząc mu smacznego poprawił płaszcz którym przykryta była połamana noga. Co jakiś czas sprawdzał czy krew w niej bez problemu krąży i upewniał się żeby się nie wyziębił.
[justify]
Styl i szybkość walki Louriela idealnie zgrały się z jego reakcjami. W momencie gdy zjawy stworzone z pary wodnej otoczyły ich ścisłym kręgiem, puszczał w nie płomienie chcąc rozgonić magiczne twory. Podniesienie gwałtownie temperatury skutkowało, a oni ramię w ramię szybko upewnili ich przeciwniczkę w tym, że są zwyczajnie lepsi.
Nie minęło bowiem dziesięć minut jak pochwycona oszustka została zakuta w lodowe kajdany i za sprawą szybkiego ruchu jego nogą sprowadzona na kolana przed księciem. Jedno sprawne uderzenie pod jej kolano sprawiło, że ta upadła, ciężar lodu zrobił swoje po czym on stojąc wyprostowany przed Lusiem uśmiechał się połowicznie z dumy dla ich odkrycia. Walka nie była wyzwaniem ale powiązanie całego zajścia, zrozumienie z czym mają do czynienia, był z nich zwyczajnie dumny za tą logikę. Przerastało to już wielu przed nimi, a tymczasem im zajęło kilka dni. Pierwszy raz się tak czuł, gdzie jego umysł został równie mocno nakarmiony co ciało, jego pomysłowość pobudzona równie skutecznie co magia gorejąca w sercu.
- Przeciwników też trzeba dobierać z głową. Zgubiła Cię Twoja zachłanność, przestałaś uważać i trafiłaś na kogoś o bardziej błyskotliwym umyśle niż Twój, zaślepiony. – Dodał jeszcze od siebie, a gdy Louriel kazał ją podnieść, nie patyczkował się. Traktował ją jak zbrodniarza którym niewątpliwie była i biorąc ją tak żeby musiała iść cały czas pochylona, z łatwością mógł nią manewrować. Zanim jednak odeszli, zgasił ogień w mieszkaniu i zamknął je sądząc, że jeszcze tam tego dnia wrócą. Skoro zaczęli malować mogliby skończyć, mieli jedzenie i gdzie spać, no i chciał z nim porozmawiać. Mieszkanie było do tego odpowiednim miejscem.
Skierowanie swoich kroków do pałacu poza stresem kobiety która zaczęła się mocno zapierać, i jego napawało zmartwieniem. Już wielokrotnie miał do czynienia z wściekłymi władcami, a dotąd pozytywny obraz Lothusa którego i tak się bał, odpowiadał mu. Nie chciał byś świadkiem ani tym bardziej przypadkową ofiarą, a widząc strach jakim właścicielka mieszkania się wykazywała czuł, że jego serce było coraz bardziej niespokojne. Nie pokazywał tego jednak po sobie, a po wprowadzeniu jej do gabinetu cesarza ponownie zmusił ją do zejścia na kolana, przytrzymując żeby nie zechciała uciec, samemu w tym czasie głęboko się skłonił i opuścił głowę. Targnięcie przyzwyczajeniem wygrało z tym, że starał się inaczej żyć.
Pierwsze wyjaśnienia jakie poczynili sprawiły, że mina dotąd spokojnego i ciepłego Lothusa stała się bardziej uważna, chłodna. Kobieta zaczęła się bardzo gorączkowo tłumaczyć i w tym samym momencie ich towarzystwo wzbogaciło się o jeszcze jedną osobę, niosącą wszystkie dowody jakie do tej pory zgromadzili. Wszystkie mapy, raporty i sprawozdania z wysłania strażników. Na skinienie Louriela podszedł pomóc, ustawiając pionki w zapamiętanych miejsca, grupując raporty pod akty własności nieruchomości co było niezbitym dowodem na to jaki proceder prowadziła.
Również na prośbę księcia wyjaśnił jak wyglądało przeprowadzanie z Orionem remontu, potwierdził wszystko co było zawarte w raportach, a co oparte było o jego doświadczenia po czym ponownie usunął się pod drzwi obserwując coraz bardziej spanikowaną kobietę. Nie dziwił się jej bo kara była, dotkliwa. Nic jednak nie miała wspólnego z katuszami cielesnymi ale sumienie, ono musiało ucierpieć równie mocno co potencjalna godność. Oddanie wszystkich pieniędzy, praca na rzecz ofiar, pewnie wejdzie w to jeszcze kwestia przeprosin. Pozwolił sobie w tym momencie podnieść spojrzenie na cesarza i chociaż jego lodowate spojrzenie przerażało, w jego oczach błyszczał ogromny podziw dla tej mądrości.
Później kobieta została wyprowadzona, a on nie ruszając się ze swojego miejsca zamknął ponownie drzwi do gabinetu. Później ze zmartwieniem obserwował to co działo się z cesarzem. Zmęczony mężczyzna opadł na kanapę i bawiąc się włosami gada zapewniał, że nic mu nie jest. Jego oblicze jednak było wykończone, a on poczuł wyrzuty sumienia, że tyle im to zajęło. Mogli się sprężyć, mogli zaplanować to inaczej niż na tak późno wieczorem. Na pochwałę ponownie się skłonił i opuścił spojrzenie nie wiedząc co teraz ze sobą zrobić. Nadal nie lubił tu przebywać i być ciągle poddawanym tej ojcowskiej opiekuńczości. Nie znał jej i chociaż sprawiała, że było mu ciepło na sercu, nie wiedział jak na nią reagować.
Szczęśliwie, stan cesarza poprawił się odpowiednio szybko i już po chwili opuścili pałac. On biorąc głęboki oddech spojrzał z dumą na Lusia po czym zaśmiał się cicho.
- To było niesamowite, wiesz? Świetnie sobie poradziliśmy! – Przyznał z dumą gdy szli w spokojnych opadach śniegu prosto do mieszkania. Gdy natomiast do niego weszli od razu zapalił ogień w kominku, przed nim znalazły się oba przemoczone płaszcze. Po podkasaniu rękawów Ezra od razu ruszył do kuchni chcąc przygotować jakąś przekąskę.
- Noc pełna malowania, dobrego jedzenia i spokoju. Co Ty na to? – Zaproponował z kuchni przy okazji rozważając jak zacząć z nim temat nurtujący. Zanim to jednak nastąpiło, dał im chwilę na ogromne chwalenie siebie wzajemnie za rozwiązaną akcję, chrupanie zapiekanek i malowanie ściany – już bez żadnych przygód.
Po tym gdy Ezra spokojnie ogrzał ścianę na tyle żeby farba przeschła w znacznie szybszym niż standardowe tempo, przewietrzyli i rozsiedli się w salonie wypełnionym już poduszkami, czekającym na niski stolik który Orion obiecał mu już odpowiednio przetestować, mag ognia zaczął zajadać potrawkę która do tej pory dusiła się w garnku na małym ogniu.
- Chciałem z Tobą o jednej rzeczy porozmawiać ale kompletnie nie wiem jak zacząć. – Przyznał spoglądając na niego gdy wsysał z głośnym cmoknięciem domowe kluseczki. Czując na sobie zainteresowanie Lusia spojrzał na niego przepraszająco po czym uśmiechnął się delikatnie.
- Widzę, że ostatnio jest lepiej ale się martwię. Co się dzieje między Tobą i Finneganem? – Zapytał prosto z mostu targnięty zwyczajną troską. – Kłócicie się później godzicie, jest chwilę spokojnie i znowu nie rozmawiacie ze sobą całymi dniami. Boli was to, a mnie tym bardziej, nas obydwu. Miało być dobrze, a tymczasem nie umiecie ze sobą żyć…
Słysząc słowa Ezry, Louriel poczuł że zrobiło mu się okropnie głupio. Miał rację, miało być dobrze i choć ostatnio naprawdę było lepiej, cóż… zazdrość nadal gdzieś w nich była. I choć teraz Lusiu chciał po prostu, by Finni wrócił i choć nadal nie podobała mu się ta myśl, wolał by spotykał się z tą całą Izką, ale był blisko domu, niż żeby tłukł się gdzieś w zamieci…
- Ja… ugh, jak tak teraz myślę, to aż głupio się przyznać – westchnął, drapiąc się z zażenowaniem po policzku. – Ale to przez zazdrość. On się wkurzał o Rafaela, a ja o tę jego Izabellę – wyznał, wiedząc jakie to było głupie, w obu przypadkach.
Odpowiedź jaka padła uspokoiła go w tym, że mogli porozmawiać, a Louriel nie zbuntuje się i nie wyjdzie. Uśmiechnął się więc do niego i odwracając w jego stronę głowę westchnął cicho.
- Ja wiem. Jest ciężko pozbyć się takich głupich myśli. Mnie też się czasem wydaje, że tylko jestem dla Oriona przeczekaniem przed znalezieniem kogoś normalnego. Po co mu ktoś tak nieobyty? – Zapytał nieco markotniejąc. Czasem miał takie wrażenie, że chociaż świetnie im było razem, nie do końca do siebie pasowali przez swoje skrzywienie społeczne. – Ale może byśmy jakoś spróbowali to zmienić? Żebyście znowu spokojnie żyli? Przedstawić mu Rafaela nieco bliżej? Finni by się odnalazł w szachach. – Przyznał kombinując jakieś rozwiązanie na co oberwał łyżką. Cmoknął na to niezadowolony. – Za co?
- Za głupie gadanie, głąbie – prychnął Lusiek, przewracając oczami. - Gdyby nie ty Orion nadal siedziałby w Akademii czekając na moje rozkazy, jakbym był jakimś guru, albo Smok wie kim. To dzięki tobie w ogóle zaczął myśleć, że może cokolwiek robić w swoim życiu poza sprzątaniem po mnie – zauważył, patrząc mu poważnie w oczy. - A co do Finnegana i Rafaela… ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł, Finni jak tylko go dojrzy na korytarzu to się wpienia. – westchnął, pakując sobie łyżkę zupy do ust.
- Niby masz rację ale musimy to jakoś rozwiązać. Bo może to kwestia takiego samego strachu? Przecież się kochacie. Jak tylko wróci musicie szczerze coś ustalić i cokolwiek to będzie, pomożemy wam tak jak wy wcześniej nam.
***
Życie po skutecznie rozwiązanej sprawie wróciło do swojego leniwego tempa chociaż Ezra musiał przyznać, że tylu rozrywek i błyskotliwego towarzystwa nie otrzymywał jeszcze nigdy w życiu. Trzymali się w trójkę zapewniając w zimowe wieczory i Rafaelowi towarzystwo, grali uczyli się albo dyskutowali na tak różne kwestie, że niekiedy nie umiał zafascynowany oderwać się do późnych godzin nocnych. Owszem, nadal zdarzało im się z Lusiem dostawać handry, leżeli razem w łóżku i zajadali się słodkościami ale później, znajdowali w sobie motywację i zaangażowanie, najczęściej dzióbnięci przez drugiego mistrza magii wody. Tego dnia było podobnie. Po tym jak nauczył się grać w szachy, a raczej cały czas poznawał zawiłe zasady tej gry – dodatkowo utrudnionej bo na szachownicy pozwalającej grać trzem graczom na raz – i siedzieli przy kominku rozmawiając i przesuwając kolejne pionki, nie spodziewali się, że do akademii zawita sam cesarz. On wychylając się z fotela szybko ponownie się w nim schował szybko dojadając ciasteczko które wepchnął całe do ust. Wiedział, że to kiepski pomysł ale prędzej sądził, że ich opluje gdy go rozśmieszą, a nie że sam Lothus ich zaszczyci.Powód jego pojawienia się długo wisiał nierozstrzygnięty w powietrzu.
Oni obydwaj zaproszeni do gabinetu gada długo nie rozumieli co się dzieje chociaż on zaczął się stresować tym ogólnym spokojem władcy. Lothus bowiem poprosił o herbatę, spokojnie poczekał aż ta się zaparzy i nalał sobie porcję. Później usiadł w fotelu pozwalając Lourielowi siąść naprzeciwko, a jemu dwukrotnie powtarzając żeby też zajął miejsce. Odmówił jednak stojąc nieco za fotelem czekał. Czekał. Cierpliwie czekał. Po to żeby ostatecznie opaść na siedzenie, wciskając się tyłkiem obok równie wstrząśniętego wiadomością o lawinie gada.
Ich kochane kluski zaginęły bez wieści.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od zakończenia sprawy oszustki minęło kilka dni. Nie były to dnie nudne, ani pozbawione zabawy czy ciężkiej pracy, jako że z Ezrą zawzięli się, by zrobić Orionowi i Finniemu niespodziankę i podczas gdy dla tego pierwszego mieli zamiar doprowadzić mieszkanie do stanu używalności, by mogli już w nim zamieszkać, kiedy ich mężczyźni wróciliby z misji, dla Finniego Lusiu uczył się jak sprzątać, składać swoje ubrania, czy przygotowywać proste posiłki. I choć z dwoma pierwszymi nadal miał więcej problemów niż z gotowaniem, bo jego ubrania nigdy nie przypominały idealnych kostek jak te Ezry, był z siebie niesamowicie dumny. Na dodatek meble, które zamówił Orion z Ezrą zostały wykonane, więc jedynym co zostało to dostarczenie ich do pokoju i choć Ezra upierał się, że sami dadzą sobie z tym radę, książę ani myślał o tym słyszeć i rozkazał dwóm strażnikom ze straży pałacowej by pomogli im przenieść meble. Ustawili je wedle preferencji Ezry, a wtedy mieszkanko nabrało unikalnego charakteru, łączącego w sobie styl kraju wody i ognia, sprawiając niezwykłe, ale całkiem przyjemne wrażenie. Poza tym, spędzali mnóstwo czasu w towarzystwie Rafaela, a Louriel choć wiedział, że ta decyzja mogła nie przypaść Finniemu do gustu, zamierzał zaproponować mężczyźnie posadę nauczyciela w Akademii. Był niezwykle bystry, inteligentny, sumienny i ciekawy świata. Poza tym, miał w sobie sporo cierpliwości i znacznie więcej manier niż którekolwiek z nich. Był idealnym kandydatem, zwłaszcza biorąc pod uwagę plany Louriela dotyczące rozwoju Akademii, o których jeszcze nikomu nie wspomniał… Chciał poczekać ze wszystkim do Pory Spokoju, no i na opinię Finnegana. Im dłużej myślał o tym wszystkim, tym więcej miał pewności, że chciał to zrobić i że sam nie dałby sobie rady. Potrzebował zarządcy, bo jak sam dawał radę z wszelką administracją i sprawami wymagającymi podejmowania decyzji, tak rozporządzanie zasobami ludzkimi już niekoniecznie przychodziło mu z taką łatwością, nawet jeśli sprawiał wyrażenie osoby zdyscyplinowanej i pewnej, w rzeczywistości kiedy w jego myślach pojawiało się więcej osób niż obecna trójka nauczycieli, nie był pewien jak to wszystko rozplanować, by miało ręce i nogi.
Czekał więc i czekał, a w jego sercu coraz więcej było tęsknoty i strachu o ukochanego, a kiedy uczucia te dzielił wraz z Ezrą, czuł się paradoksalnie lepiej i gorzej jednocześnie. Lepiej, bo miał z kim o tym porozmawiać i kogoś, kto doskonale rozumiał jego obawy i gorzej, bo widząc niepokój na twarzy maga ognia nie mógł wyrzucić z głowy myśli, że był to strach uzasadniony. W końcu zamieć była tak niebezpieczna, a oni pojechali nie wiadomo po co i na co, wpakować się najpewniej w kłopoty.
Tamten dzień zaczął się dziwnie. Louriel wyrwał się ze snu, targnięty jakimś okropnym przeczuciem, które natychmiast kazało mu podnieść się z łóżka. Jego serce waliło mocno w piersi, a złe przeczucia sprawiały, że zgrzany i spocony, nie potrafił się uspokoić przez dłuższą chwilę. Nie miał pojęcia, co się działo, ale miał przeczucie, że nie było to nic dobrego. Nie chciał budzić Ezry, ani dzielić się z nim swoimi obawami, jako że poprzedniej nocy oboje słabo spali, dlatego sam wślizgnął się w szlafrok i z książką w dłoni usiadł w jednym z foteli, grzejąc się od niegasnącego ognia bruneta, czekał aż ten się obudzi.
Zjedli razem śniadanie, a potem znów zaszyli się w hallu, wspólnie z Rafaelem, przynajmniej dopóki w Akademii nie pojawił się Lothus z miną nie wyrażającą niczego, ale co natychmiast zaalarmowało księcia.
- Coś… się stało? – zapytał zaniepokojony, ale cesarz jedynie pokręcił głową, mówiąc by przeszli do gabinetu gada, gdzie poprosił jeszcze o herbatę, jakby za wszelką cenę przekładał moment, w którym miałby zdradzić co go sprowadziło z wizytą do Akademii.
- Nie ma dobrych wieści – powiedział w końcu cesarz, a jego twarz nabrała niezwykle łagodnego, współczującego wyrazu. Lusiu zacisnął palce na poręczy fotela, nie odrywając od ojca wzroku, czując że jego serce nagle zaczęło okropnie boleć. – Posłaniec przyniósł wiadomość… Była… okropna lawina. Sigma rozdzielili się z Finneganem i Orionem. Aktualnie uznani są za zaginionych – dokończył cicho, starając się przekazać im to jak najłagodniej, ale po wyrazie twarzy Louriela zdał sobie sprawę z tego, że jak bardzo by się nie starał, to była najgorsza rzecz jaką ta dwójka mogła w najbliższym czasie usłyszeć.
- Żartujesz? – wymamrotał książę, a jego usta pobladły, podczas gdy dłonie nadal kurczowo zaciskały się na oparciu fotela, podczas gdy jego zszokowane oczy patrzyły prosto we współczujące tęczówki Lothusa.
- Przykro mi, Lusiu, Ezra – odpowiedział mężczyzna podnosząc się z siedzenia by podejść do obu załamanych i chyba nie do końca wierzącym w to co usłyszeli chłopców, by otoczyć ich ramionami i głaskać ich po włosach, kiedy coraz mocniej uświadamiali sobie, że cesarz nie kłamał.
- Nie traćcie nadziei, dzieci, to nie są pierwsi lepsi ludzie z ulicy, jestem pewien, że doskonale sobie radzą – westchnął łagodnie Lothus, chcąc dodać im otuchy, samemu wierząc, że to co mówił było prawdą, w końcu Finni był Gwardzistą Kraju Ognia, obecnie należał do Straży Pałacowej Kraju Wody, a Orion był uczniem Louriela, uczniem najlepszego szermierza Kraju Wody i przewodnikiem wśród zamieci. Jeśli oni nie byli w stanie przeżyć, to nikt nie był.
Orion był niemal stuprocentowo pewien, że gdyby nie pomoc Finnegana, umarłby przygnieciony tą belką, targany gorączką i jeszcze potem z głodu i pragnienia. Był mu niesamowicie wdzięczny i dziękował wszelkim niebiosom, że upadek, który oboje zaliczyli dla jednego z nich skończył się bardziej tragicznie. Chłód otoczenia sprawiał, że nie bolało go aż tak i choć wiedział, że to było bardzo nierozsądne, miał ochotę tę nogę po prostu zakopać w śniegu, by jej nie czuć, albo odciąć, bo kiedy Finni przykrywał go płaszczem Lusia i ogrzewał, bolało, jakby ktoś mu w tę nogę wbijał tysiąc igieł na raz. Nie był to co prawda najgorszy ból jakiego doświadczył w życiu, ale na pewno najgorszy jakiego doświadczał w tamtym momencie. Nie skarżył się jednak, wiedząc że i dla samego Finnegana sytuacja nie była prosta. No i nadal nie zostali ocaleni. Przeciągali tylko moment, w którym coś albo się osunie i ich zasypie, albo ciekawskie króliki przestaną się do nich zbliżać, albo kolejna fala zamieci zgarnie ich z powierzchni ziemi. Był pesymistyczny? Może trochę, choć sam uważał, że to wszystko było bardziej realne niż to, że ktokolwiek ich znajdzie w tym miejscu. Zwłaszcza, że nie mieli pojęcia co się stało z Sigmą…
- Nie pozostaje nam nic innego jak czekać – zauważył filozoficznie Orion, wgryzając się w nogę królika. Nawet jeśli uważał, że ich szanse na przeżycie były nikłe, zwłaszcza jego z taką nogą, nie zamierzał się poddawać. Choć im dłużej patrzył na wyrwę w dachu, po której faktycznie Finni mógłby spróbować się wydostać, w głowie rodził mu się plan. Jeśli nie oboje, to przynajmniej jeden z nich mógł się tamtędy wydostać.
- Chyba, że sam spróbujesz się stąd wydostać, a potem wrócisz z kimś mnie uwolnić – powiedział spokojnie, nie wspominając o tym, że pozbawiony maga ognia, Orion miał raczej średnie szanse na to, by przeżyć choćby noc, nie mając jak się ogrzać. Jedyne o czym myślał w tamtym momencie, to by chociaż jeden z nich wrócił do stolicy. Potrafił sobie wyobrazić jak Lusiu i Ezra panikowali i że ucieszyliby się z tego, że Finni by wrócił.
Opieprzony od góry do dołu, więcej nie próbował o tym wspominać, choć czasem rzucał aluzjami, że byłoby lepiej, gdyby tylko jeden z nich tu zginął, zamiast dwóch. Z każdym mijającym dniem czuł się też coraz gorzej, coraz więcej spał i gorączkował, a jego noga wyglądała jakby wdało się w nią jakieś zakażenie, opuchnięta i fioletowa i jedyne co było pocieszające, choć wcale go nie cieszyło, nie tracił w niej czucia.
Dwa dni później, kiedy wybudził się z gorączkowego snu, miał wrażenie, że majaczył. W dziurze dachu widział czyjąś twarz. I to nie byle kogo, bo sama Zira gapiła się na niego, krzycząc coś do Finnegana i kogoś na zewnątrz. Orion prawie nie wiedział co się działo, zbyt otumaniony, miał wrażenie, że majaczył, a to wcale nie była prawda. Jak przez mgłę pamiętał moment, w którym spuścili do nich liny, do których przywiązali deskę, by Finnegan mógł na niej posadzić Oriona, a potem trzymając go, by nie spadł, wywindowali ich w górę, gdzie białowłosy natychmiast trafił pod fachową opiekę Piru. Władowali ich obu na sanie i zawieźli do wioski, gdzie niski medyk najpierw obejrzał ich uważnie, nastawił nogę Oriona i odprawił nad nią swoje czary, używając magii ziemi, by go uzdrowić. I choć po tej operacji Orion spał dwa dni, kiedy odzyskał przytomność, niemal wrócili do stolicy Kraju Wody.
Czekał więc i czekał, a w jego sercu coraz więcej było tęsknoty i strachu o ukochanego, a kiedy uczucia te dzielił wraz z Ezrą, czuł się paradoksalnie lepiej i gorzej jednocześnie. Lepiej, bo miał z kim o tym porozmawiać i kogoś, kto doskonale rozumiał jego obawy i gorzej, bo widząc niepokój na twarzy maga ognia nie mógł wyrzucić z głowy myśli, że był to strach uzasadniony. W końcu zamieć była tak niebezpieczna, a oni pojechali nie wiadomo po co i na co, wpakować się najpewniej w kłopoty.
Tamten dzień zaczął się dziwnie. Louriel wyrwał się ze snu, targnięty jakimś okropnym przeczuciem, które natychmiast kazało mu podnieść się z łóżka. Jego serce waliło mocno w piersi, a złe przeczucia sprawiały, że zgrzany i spocony, nie potrafił się uspokoić przez dłuższą chwilę. Nie miał pojęcia, co się działo, ale miał przeczucie, że nie było to nic dobrego. Nie chciał budzić Ezry, ani dzielić się z nim swoimi obawami, jako że poprzedniej nocy oboje słabo spali, dlatego sam wślizgnął się w szlafrok i z książką w dłoni usiadł w jednym z foteli, grzejąc się od niegasnącego ognia bruneta, czekał aż ten się obudzi.
Zjedli razem śniadanie, a potem znów zaszyli się w hallu, wspólnie z Rafaelem, przynajmniej dopóki w Akademii nie pojawił się Lothus z miną nie wyrażającą niczego, ale co natychmiast zaalarmowało księcia.
- Coś… się stało? – zapytał zaniepokojony, ale cesarz jedynie pokręcił głową, mówiąc by przeszli do gabinetu gada, gdzie poprosił jeszcze o herbatę, jakby za wszelką cenę przekładał moment, w którym miałby zdradzić co go sprowadziło z wizytą do Akademii.
- Nie ma dobrych wieści – powiedział w końcu cesarz, a jego twarz nabrała niezwykle łagodnego, współczującego wyrazu. Lusiu zacisnął palce na poręczy fotela, nie odrywając od ojca wzroku, czując że jego serce nagle zaczęło okropnie boleć. – Posłaniec przyniósł wiadomość… Była… okropna lawina. Sigma rozdzielili się z Finneganem i Orionem. Aktualnie uznani są za zaginionych – dokończył cicho, starając się przekazać im to jak najłagodniej, ale po wyrazie twarzy Louriela zdał sobie sprawę z tego, że jak bardzo by się nie starał, to była najgorsza rzecz jaką ta dwójka mogła w najbliższym czasie usłyszeć.
- Żartujesz? – wymamrotał książę, a jego usta pobladły, podczas gdy dłonie nadal kurczowo zaciskały się na oparciu fotela, podczas gdy jego zszokowane oczy patrzyły prosto we współczujące tęczówki Lothusa.
- Przykro mi, Lusiu, Ezra – odpowiedział mężczyzna podnosząc się z siedzenia by podejść do obu załamanych i chyba nie do końca wierzącym w to co usłyszeli chłopców, by otoczyć ich ramionami i głaskać ich po włosach, kiedy coraz mocniej uświadamiali sobie, że cesarz nie kłamał.
- Nie traćcie nadziei, dzieci, to nie są pierwsi lepsi ludzie z ulicy, jestem pewien, że doskonale sobie radzą – westchnął łagodnie Lothus, chcąc dodać im otuchy, samemu wierząc, że to co mówił było prawdą, w końcu Finni był Gwardzistą Kraju Ognia, obecnie należał do Straży Pałacowej Kraju Wody, a Orion był uczniem Louriela, uczniem najlepszego szermierza Kraju Wody i przewodnikiem wśród zamieci. Jeśli oni nie byli w stanie przeżyć, to nikt nie był.
Orion był niemal stuprocentowo pewien, że gdyby nie pomoc Finnegana, umarłby przygnieciony tą belką, targany gorączką i jeszcze potem z głodu i pragnienia. Był mu niesamowicie wdzięczny i dziękował wszelkim niebiosom, że upadek, który oboje zaliczyli dla jednego z nich skończył się bardziej tragicznie. Chłód otoczenia sprawiał, że nie bolało go aż tak i choć wiedział, że to było bardzo nierozsądne, miał ochotę tę nogę po prostu zakopać w śniegu, by jej nie czuć, albo odciąć, bo kiedy Finni przykrywał go płaszczem Lusia i ogrzewał, bolało, jakby ktoś mu w tę nogę wbijał tysiąc igieł na raz. Nie był to co prawda najgorszy ból jakiego doświadczył w życiu, ale na pewno najgorszy jakiego doświadczał w tamtym momencie. Nie skarżył się jednak, wiedząc że i dla samego Finnegana sytuacja nie była prosta. No i nadal nie zostali ocaleni. Przeciągali tylko moment, w którym coś albo się osunie i ich zasypie, albo ciekawskie króliki przestaną się do nich zbliżać, albo kolejna fala zamieci zgarnie ich z powierzchni ziemi. Był pesymistyczny? Może trochę, choć sam uważał, że to wszystko było bardziej realne niż to, że ktokolwiek ich znajdzie w tym miejscu. Zwłaszcza, że nie mieli pojęcia co się stało z Sigmą…
- Nie pozostaje nam nic innego jak czekać – zauważył filozoficznie Orion, wgryzając się w nogę królika. Nawet jeśli uważał, że ich szanse na przeżycie były nikłe, zwłaszcza jego z taką nogą, nie zamierzał się poddawać. Choć im dłużej patrzył na wyrwę w dachu, po której faktycznie Finni mógłby spróbować się wydostać, w głowie rodził mu się plan. Jeśli nie oboje, to przynajmniej jeden z nich mógł się tamtędy wydostać.
- Chyba, że sam spróbujesz się stąd wydostać, a potem wrócisz z kimś mnie uwolnić – powiedział spokojnie, nie wspominając o tym, że pozbawiony maga ognia, Orion miał raczej średnie szanse na to, by przeżyć choćby noc, nie mając jak się ogrzać. Jedyne o czym myślał w tamtym momencie, to by chociaż jeden z nich wrócił do stolicy. Potrafił sobie wyobrazić jak Lusiu i Ezra panikowali i że ucieszyliby się z tego, że Finni by wrócił.
Opieprzony od góry do dołu, więcej nie próbował o tym wspominać, choć czasem rzucał aluzjami, że byłoby lepiej, gdyby tylko jeden z nich tu zginął, zamiast dwóch. Z każdym mijającym dniem czuł się też coraz gorzej, coraz więcej spał i gorączkował, a jego noga wyglądała jakby wdało się w nią jakieś zakażenie, opuchnięta i fioletowa i jedyne co było pocieszające, choć wcale go nie cieszyło, nie tracił w niej czucia.
Dwa dni później, kiedy wybudził się z gorączkowego snu, miał wrażenie, że majaczył. W dziurze dachu widział czyjąś twarz. I to nie byle kogo, bo sama Zira gapiła się na niego, krzycząc coś do Finnegana i kogoś na zewnątrz. Orion prawie nie wiedział co się działo, zbyt otumaniony, miał wrażenie, że majaczył, a to wcale nie była prawda. Jak przez mgłę pamiętał moment, w którym spuścili do nich liny, do których przywiązali deskę, by Finnegan mógł na niej posadzić Oriona, a potem trzymając go, by nie spadł, wywindowali ich w górę, gdzie białowłosy natychmiast trafił pod fachową opiekę Piru. Władowali ich obu na sanie i zawieźli do wioski, gdzie niski medyk najpierw obejrzał ich uważnie, nastawił nogę Oriona i odprawił nad nią swoje czary, używając magii ziemi, by go uzdrowić. I choć po tej operacji Orion spał dwa dni, kiedy odzyskał przytomność, niemal wrócili do stolicy Kraju Wody.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tracący z każdą godziną resztki wytrzymałości Orion stanowił ogromną motywację dla niego aby wydostać się z tego miejsca. Oczywiście, energię pożytkował po równo pomiędzy srogi ochrzan białowłosego mówiący mu dobitnie o lojalności wobec przyjaciela, a próbami znalezienia drogi ucieczki. Oczywiście, tej niestandardowej.
Dom w którym się ostatecznie znaleźli targnięci siłą lawiny okazał się bowiem pozostałościami po gospodzie. W prawdzie ta nie miała jednej ściany która to wbita obecnie w lód stanowiła potencjalną drogę wspinaczki ale wielką przeszkodą była wysokość. Strop takiego budynku zawieszony był zdecydowanie za wysoko żeby w ogóle myśleć o próbie podsadzania się, podstawiania sobie pod nogi czegokolwiek co mogliby tutaj znaleźć, tym bardziej w momencie gdy Orion tak cierpiał. Dlatego też wysilał obecnie wszystkie szare komórki krążąc z jednego końca pomieszczenia do drugiego, przyglądając się wielkim bolom drewna umieszczonym to w pionie to w poziomie. Zastanawiał się czy którąkolwiek mógłby spróbować przepalić żeby stworzyć im swego rodzaju rampę. Niestety. Każde silniejsze targnięcie wiatrem utwierdzało go w przekonaniu, że naruszanie i tak ledwo stabilnej konstrukcji nie należało do rozsądnych pomysłów. Kombinował więc dalej cały czas zerkając w stronę wielkiej wyrwy w suficie z której padał w jedno miejsce lekki puch.
Piątego dnia jedzenia królików i palenia bezużytecznych mebli zawieja na zewnątrz znacząco się uspokoiła. Stojąc pod sławetną dziurą zerkał w stronę śpiącego Oriona. Widział, że było z nim coraz gorzej. Gdy ten odpoczywał robił mu chłodne kompresy na czoło, a jego serce szalało z niepokoju o kilka najbliższych dni. Postanowił więc wykorzystać okazję i zużyć nieco magii. W prawdzie nie mógł się nijak podsadzić, wypchnąć jej impetem ale mógł korzystać z nowo wyuczonej sztuczki z łukiem. Z drobnymi poprawkami na strzały które ostatnio uczył wybuchać. Nie były to spektakularne fajerwerki ale ich huk był na tyle potężny, że powinien dotrzeć do uszu odsieczy. Bo głęboko wierzył, że ta właśnie dzisiaj rozpoczęła wielką misję odnalezienia ich. Z dwóch powodów był tego pewnym: raz że cesarz by całą Sigmę za jaja powiesił jakby wrócili bez nich, dwa – nie wróciliby bez nich. Bez Oriona nie przeszliby przez wzmożoną śnieżycę.
Przygotowując się do skumulowania wiązki magii wykonywał typowe ruchy dla magii ognia, intensywne uderzenia, koliste ruchy, postawa mocno oparta na nogach które ugięte w kolanach sprawiały, że była stabilniejsza. Ostatecznie lekko przykucnął wystrzeliwując pierwszą strzałę. Jego oczy w tym momencie jarzyły się intensywną poświatą, a gdy był pewien, że nie naruszy pokrywy śniegu leżącej na „dachu” gospody, sprawił że strzała wybuchła. Huk jaki w pierwszym momencie do niego dotarł sprawił, że zadrżał niespokojny. Nie chciał wywołać kolejnej lawiny, chciał pomocy.
Druga strzała lecąca wysoko w spokojne, pokryte szarawymi chmurami niebo już nieco mocniej wywarzył. Zrobiła więcej światła niżeli huku, a gdy był w trakcie naciągania trzeciej usłyszał zbawienne „wstrzymaj ogień”. Jego oczy pełne nadziei spojrzały w górę, wydał z siebie głośny okrzyk:
- Tu! Na dole! – Machnął rękami gdy ciemna postać pojawiła się w dziurze i prawie dostał zawału gdy ta zniknęła. – Nie! Wracaj! – Jęknął będąc gotowym wypuścić kolejną strzałę gdy usłyszał ten sam śmiech który ostatnimi czasy przysparzał go o wieczną irytację, a teraz był jak miód dla uszu.
- Zira! – Zaczął podskakiwać machając do niej rękami. W razie jakby nie widziała go tak dokładnie aby być pewną, że to on.
- Papużko! Masz Kota?!
- Mam! Połamany i sam nie wyjdzie! Szykujcie dużo liny i Piru w pogotowiu! – Odpowiedział na co ona ponownie jeszcze zniknęła po to by wspomnianą linę za chwilę mu rzucić. A mu, aż łzy zamajaczyły w oczach. Przez chwilę autentycznie się bał, że tu wszyscy zginą, że Sigma zginęła, że czeka ich śmierć w męczarniach.
- Porządnie go przywiąż, idzie w pierwszej kolejności! – Usłyszał polecenie Thora na co kiwnął głową i wracając do ich prowizorycznego obozowiska, porządnie opatulił Oriona gadzim płaszczem, upewnił się, że noga jest sztywna po czym pogładził go po policzku.
- Wracamy do domu tylko wytrzymaj jeszcze trochę. – Poprosił biorąc go na ręce jak księżniczkę po czym wsadził go w odpowiednio przygotowane „siedzenie”. Upewnił się przy tym, że nie spadnie po czym zaczął instruować ich w jakim tempie mają go wyciągać żeby się mu już nic nie dało.
Gdy Orion był na górze on odwrócił się jeszcze za siebie i gasząc ogień zgarnął całe jego ciepło do siebie po czym łapiąc za linę zaczął się po niej sprawnie wspinać. Jak wiele radości przysporzyła mu silna ręka Kowala która złapała go za przedramię żeby wyciągnąć, jak spokojny poczuł się widząc całą Sigmę w komplecie i to wcale nie tak uszkodzoną.
- Ale nam stracha napędziliście. Nas lawina poniosła poza wioskę i się odkopaliśmy i nagle was nie było. – Wyjaśnił Kowal klepiąc go po plecach na co on szczerze się uśmiechnął.
- Nie wiem jak tu wpadliśmy ale trochę delikatniej, chyba sobie żebra połamałem przy upadku. – Poprosił.
- Nie dziwię się, niezła wysokość. – Skomentowała Zira na co on kiwną głową na zgodę. – Ale szczerze, bez tych Twoich strzał to byśmy was chyba nie znaleźli. – Dodała na co on wreszcie spokojnie rozejrzał się po płaskim morzu bieli które ich otaczało. W prawdzie gdzieniegdzie spod śniegu wystawały dachy, kominy albo belki drewna ale to jak szukanie igły w stogu siana.
- Ważne, że daliśmy radę, wszyscy. Czy możemy do wioski? Orion od dwóch dni gorączkuje. – Poprosił zatroskany na co Thor momentalnie zarządził powrót gdzie, już na miejscu w bezpiecznej karczmie, Finni stał się cieniem Oriona. Ciągle przy nim siedział, był, sprawdzał jak się ma, czuwał czy śpi spokojnie i jest mu wygodnie. Przemył mu twarz, szyję i kark żeby było mu bardziej komfortowo, a później nie dał się za żadne skarby wygonić. Spał koło niego samemu też musząc złapać porządny oddech przed drogą powrotną.
W jej trakcie jakby pogoda chciała zrekompensować im to czego doświadczyli. Zamieć ustała, prószył śnieg pozwalający na nawigację i szybsze przemieszczanie się. On siedząc w saniach ponownie przytulał do siebie młodego który wreszcie postanowił obdarować świat swoim złotym wzrokiem. W tamtej chwili Finni miał wrażenie, że wyciśnie mu flaki nosem, tak mocno musiał go wytulić.
Tego ranka Ezra nie podnosił się z łóżka długo po wybudzeniu się. Mimo intensywnych prób przed koncertami poprosił o kilka dni wolnego tłumacząc ciężką sytuację jakiej doświadczył. W prawdzie wątpił, że ktokolwiek mógł zrozumieć ból jaki czuł w momencie świadomości, że najważniejsza dla niego osoba nie wiadomo czy żyje i gdzie jest, a on może się tego do końca życia w ogóle nie dowiedzieć ale wolne dostał. I pożytkował je na próby zebrania się w sobie.
Zarówno z nim jak i z Lusiem długo rozmawiał Lothus. Tak samo tamtego dnia gdy był dla nich czuły jak przejęty nieszczęściem swoich dzieci ojciec jak i każdego dnia kolejnego. Przychodził regularnie, martwiąc się o nich, próbując podnieść na duchu na tyle żeby chociaż próbowali normalnie funkcjonować. O ile o jakiejkolwiek normie można było mówić. Jeszcze niedawno cieszyli się z każdej upływającej godziny który miała ich przybliżyć do ponownego bycia z Finnim i Orionem i nagle całe to wyobrażenie pękło jak mydlana bańka.
W tym wszystkim najgorsze było chyba to, że nie zdążyli się po prostu sobą i życiem nacieszyć. Przecież śmierć każdemu z nich by w końcu spojrzała w oczy ale może po ułożeniu pewnej harmonicznej całości, tysiącu ciepłych wspomnień, byłoby zwyczajnie łatwiej? Ze łzami w oczach przewrócił się na drugi bok trafiając nosem między łopatki Louriela. Chwilę walczył ze sobą po czym gdy dwie krople zniknęły w materiale gadziej koszulki przytulił się do niego porządnie, zamykając ponownie oczy. Już wcześniej wydawało się mu, że zamieszkał w tej sypialni, od czasu tej fatalnej wiadomości było to już pewne.
Gdziekolwiek się zjawiali byli razem, obydwaj prawie całkowicie milczący i ze wzrokiem wbitym gdzieś w dal. Jedli tylko dlatego, że poza cesarzem ogromnie przejął się nimi Rafael który potrafił długimi wieczorami po prostu być: siedząc z nimi, czytając coś na głos. Normalnie Ezra byłby tak samo wdzięczny jak tym skołowany, teraz jednak nie specjalnie umiał cokolwiek wyrazić.
Dotarcie do stolicy było najcudowniejszym momentem tej misji. Wreszcie pełne bezpieczeństwo, masa informacji którymi musieli podzielić się z cesarzem. Okazało się, że on podczas ataku zerwał z szyi napastnika jakiś medalion, który Thorowi wyjaśnił absolutnie wszystko. Jemu może niekoniecznie, przynajmniej nie w chwili w której myślał tylko o powrocie do Akademii, zakopaniu się w łóżku z najseksowniejszym gadem świata i nie wychodzeniu przez dwa dni. Będzie się dawał całować i rozpieszczać do granic możliwości zanim podejmie kolejną próbę bycia odpowiedzialnym i błyskotliwym żołnierzem. A widząc minę Oriona, nie on jedyny. PO tym czasie najpewniej przetrawi wszystko to o czym blondyn mówił w trakcie ich powrotu i może nawet coś od siebie dorzuci. Może.
Wyprawa do Akademii odbyła się w nieco większej niżeli zakładał ilości. Cała Sigma miała zostać ulokowana we włościach Lusia ze względu na większą ilość pokoi gościnnych co wszyscy przyjęli z ogromną aprobatą. Podobnie jak opowieści o wyśmienitym jedzeniu z pobliskiej karczmy, cieple i ciszy. Naturalnie po tym jak pierwszym przystankiem w mieście okazał się być pałac. Zdali cały sprzęt, a dowódca Sigmy poprosił o audiencję u cesarza. Gdy natomiast Lothus we własnej osobie przyszedł ich przywitać, zatrzymał ich na moment przed przejściem do gabinetu z Thorem i obdarował pełnym ulgi uśmiechem. Obydwaj zareagowali zdziwieniem, nie rozumiejąc początkowo tego wytchnienia ulgi, jedynie zapewniając, że jak tylko się przywitają będą do pełnej dyspozycji władcy. Nie zrozumieli rozbawionego skwitowania, że będzie to nieprędko. Czyżby ich drogie drugie połowy aż tak tęskniły? Natchnęło ich to tylko do gnania do domu jak na skrzydłach.
Wchodząc do ciepłego i cichego holu oni od razu zaczęli zdejmować ciuchy. Płaszcze mokre od śniegu zawisły w przeznaczonym do tego miejscu, obiecali że zaraz pokażą reszcie gdzie mają iść chociaż Kowal zaczął się śmiać, że mógłby w takim miejscu nawet na podłodze leżeć i by się wyspał. W ten sposób rozpętała się dyskusja dotycząca całego wystroju i atmosfery tego miejsca przez co zrobił się niemały szum.
Pierwszym który na nich zareagował był Rafael. Przywitali się z nim, a on podobnie z ogromną ulgą wyjaśnił im gdzie Ezrę i Louriela mogą znaleźć. W tym czasie w jego stronę została skierowana prośba o ulokowanie wszystkich i… na tym się skończyło. Finnegan czując dość gwałtowne uderzenie spowodowane wskakującą na niego koalą poleciał do tyłu i tylko przez fakt tego, że za nim stała Zira i Kazuma którzy popchnęli go w przód nie wylądował pod ciężarem Louriela na ziemi.
- Perełko, nie tak gwałtownie. – Poprosił rozbawiony natychmiast się reflektując i poprawiając go siebie w ramionach. W tym też momencie nie rozumiał dlaczego poczuł na szyi krople łez, z tego bełkotu mało co mógł wywnioskować przez co cmoknął lekko niezadowolony i niosąc go z powrotem do sypialni wolał z nim porozmawiać gdzieś bardziej na osobności, gdzie będzie mógł go wycałować i się normalnie przywitać. To natomiast co kazało mu sądzić o wydarzeniu się tu jakiegoś nieszczęścia odnalazł w zaszklonych oczach Ezry który do Oriona podszedł zdecydowanie spokojniej ale gdy już do niego przywarł, najpewniej też za szybko nie puści. Wtedy też białowłosemu rzucił pytające spojrzenie chociaż w złotych oczach widział podobne zmieszanie które on czuł. Czyżby wieść o małym wypadku tak szybko dotarła? Z jednej strony możliwe ale z drugiej skąd by mogli wiedzieć?
- Nic mi się nie stało, to drobny wypadek przy pracy. Ale nie będziemy mogli jeść królika przez jakiś miesiąc. Nie płacz proszę. – Szeptał mu do ucha gdy znalazł się w nieco bardziej ustronnej części korytarza, gdzie mógł oprzeć Lusia plecami o ścianę i nieco przymusić go do spojrzenia sobie w oczy.
Ezra w ogóle nie przejmował się masą ludzi, którzy ze zdziwieniem patrzyli na ich dwójkę wyłaniającą się z odmętów ciemnej sypialni. Po prostu widząc Oriona czuł jak mocno chce mu się płakać, musiał do niego podejść, a gdy tylko złapał część jego ubrania w palce, wepchnął dłonie pod jak najgłębszą warstwę i wtulając się w niego mocno powoli dawał upust temu wszystkiemu co od kilku dni w nim siedziało. Podniesiony w ogóle nie oponował, przełożył tylko ręce w jego włosy i chowając się w jego szyi dał ze sobą robić co i gdzie tylko Orion tego zapragnie. Byleby mu pozwolił przy sobie być.
- A-ale nam napędziliście st-strachu. – Wydukał w jego szyję delikatnie go całując w słoną od jego łez skórę. – T-tak się baliśmy. Ju-już was nigdzie nie puszczamy. – Dodał gładząc go jedną ręką po plecach, próbując sprawdzić czy z nim wszystko było w porządku. Chociaż ważniejsze było przytulanie.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel miał wrażenie, że minęło kilka lat, choć to były ledwo kilka dni. Pogrążony w rozpaczy zachowywał się jak automat, wieczorami zaciskając palce na poduszce, na której zwykle spał Finni, mając wrażenie, że koszmar sprzed kilku miesięcy wrócił. Tylko tym razem było gorzej. Wtedy przynajmniej wiedział, że Finni gdzieś tam jest. Za górami, w pałacu Kraju Ognia, ale żyje. Teraz nie miał takiej pewności i to ona sprawiała, że jego klatka piersiowa bolała cały ten czas, a on choć próbował, bo widział ile wysiłku w podniesienie go na duchu wkładał Lothus i Rafael, nie potrafił. Nie kiedy to znowu się stało…
Nie miał ochoty wstawać z łóżka. Czuł za sobą obecność Ezry, jego słone łzy wsiąkające w jego piżamę… On sam nie płakał. Był w takim szoku i tak pogrążony w żałobie, że nie potrafił, zwłaszcza iż czuł, że wystarczyła chwila by zaczął i nigdy już nie przestał. Niemniej słysząc jakieś hałasy z hallu, zmarszczył brwi, a potem podniósł się, mając zamiar opieprzyć każdego, kto zakłócał spokój tego miejsca w Porze Zamieci, kiedy lekcje się nie odbywały. Nawet się ubrał! Co by wyglądać jak na pana tego miejsca przystało, wystarczyło mu jednak dojrzeć wśród tych wszystkich nieznajomych twarzy blond włosy i znajomy płaszcz, by natychmiast zrezygnować ze słów, które cisnęły mu się na usta. Finni nie zdążył odwiesić płaszcza na swoje miejsce, gdy Louriel wbiegł w niego, otaczając go szczelnie ramionami, gniotąc go w uścisku swoich słabych ramion i wtulając się w jego szyję, muskał palcami jego włosy, jakby nadal nie mógł uwierzyć, że to naprawdę był on. A jednak ten znajomy głos, ciepłe, łagodne palce i siła ukryta w żelaznych mięśniach, nie było mowy o pomyłce! Dał się podnieść, oplatając mężczyznę nogami w pasie i ani myśląc go puścić ze swoich ramion, a potem wynieść, przez chwilę nie przejmując się nikim, kto nie miał na imię Finnegan a na nazwisko Crowl.
Orion patrzył z ciepłym rozbawieniem na dwie oddalające się przylepy, tylko po to, by zaraz z bijącym mocno sercem dojrzeć tego, dla którego w ogóle chciał żyć. Ezra nie rzucił się na niego tak jak Lusiu na Finniego, ale w gruncie rzeczy był mu za to wdzięczny, bo nie był pewien, czy w obecnym stanie dałby radę go utrzymać. Przytulony, uścisk odwzajemnił, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że ten nieuzasadniony niepokój i ucisk w piersi, który czuł przez cały czas, był spowodowany tęsknotą i zmartwieniem o tą małą, uroczą kuleczkę ognia, która teraz wtulała się w niego jakby był ostatnią rzeczą na świecie, którą chciałby stracić.
- Wróciłem, Śnieżynko – powiedział cicho, przyciągając go do siebie i wciągając głęboko zapach jego włosów. O tak, dopiero teraz tak naprawdę się uspokoił. Teraz, kiedy jego szczęście było obok, całe i zdrowe.
Nie był pewien, czy to był dobry pomysł, ale spróbował go podnieść, tylko po to by czując na sobie surowy wzrok Piru po chwili z tego zrezygnować. Eh… no i Lusiu zniknął, a oni wszyscy czekali, byli głodni i zmęczeni i jak podejrzewał, im wszystkim przydałaby się kąpiel.
- Wybaczcie tą chwilę zwłoki, rozgośćcie się w fotelach na ten moment, jestem pewien, że Lusiek zaraz się ogarnie i zacznie nami wszystkimi drygować nie lepiej niż Thor – zapewnił, a słysząc zapewnienia, że przez chwilę sobie poradzą, zabrał Ezrę wyżej, by na spokojnie móc posłuchać jak bardzo się martwił, jak się bał i że nigdy więcej go w taką pogodę nigdzie nie puści. W odpowiedzi Orion pocałował go, najpierw lekko, a kiedy Ezra nie przestał płakać i jęczeć jak się bał, pocałował go jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu oparł go o drzwi ich pokoju i przyciskając go biodrami do drewna, wycisnął im obu powietrze z płuc.
Louriel miał rację, kiedy już łzy choć ulgi, nie smutku, zaczęły płynąć po jego policzkach, nie potrafił ich zatrzymać, choć bardzo się starał widząc zatroskaną minę Finnegana.
- Głupku, jak mam nie płakać… - powiedział, pociągając nosem i wtulając się w jego dłoń, chłonął ciepło, którym mag ognia emanował. – Myślałem… myślałem… - zaczął, ale dalsze słowa nie chciały mu przejść przez gardło, były zbyt straszne, by wypowiedzieć je na głos. No i miał go przy sobie. Pomarańczowe oczy błyszczały, kiedy na niego patrzył, sprawiając że panika i smutek, który przez ten czas widniał w gadzich oczach zaczął w końcu ustępować, zastąpiony ciepłem i całą miłością jaką czuł.
- Finni… - westchnął miękko, a jego wzrok sunął się po nosie, aż do ust. Jego ręce powędrowały do szyi mężczyzny, wplatając się w jego blond kosmyki. Zwilżył wargi językiem, a widząc że wzrok blondyna podążył podobną trasą, zawieszając się na jego ustach, odchylił delikatnie głowę do tyłu, patrząc na niego z pragnieniem, które rosło w nim z każdą chwilą, którą miał go przy sobie…
Głośny śmiech z hallu sprawił, że książę natychmiast przypomniał sobie, że nawet jeśli myśleli, że są sami, to tak nie było i że w zasadzie oni stali w korytarzu z zamiarem utonięcia w swoich objęciach, ustach i miłości, co natychmiast sprawiło, że policzki gada poróżowiały. Zaczął się wiercić w ramionach blondyna, starając się odzyskać panowanie nad sobą.
- Ekhm… a tak w zasadzie… to kto to jest? – zapytał, nie mając pojęcia kim byli ludzie, którzy nagle pojawili się w Akademii razem z Finnim i Orionem, a którymi po chwili wyjaśnień, miał się zająć.
- To co mi nie mówisz! Co ze mnie za gospodarz! A ty? Pewnie umieracie z głodu! – zabiadolił gad, na dobre wyswobadzając się z ramion mężczyzny, choć wcale nie miał na to ochoty, ale nie znał tych ludzi i myśl, że mogli sobie coś złego pomyśleć o Finnim skutecznie wygoniła go z jego ramion, przynajmniej na ten moment…
- Wybaczcie ten niekontrolowany wybuch emocji – powiedział, kiedy już wrócili do gapiących się na nich Sigmy i Oriona z Ezrą, którzy usiedli sobie grzecznie na jednym z foteli razem, wyglądając jakby świata poza sobą nie widzieli. Louriel powstrzymał uśmiech, bo sam najchętniej zrobiłby to samo, ale poczucie obowiązku się w nim odezwało. – Nazywam się Louriel Zuo i jestem mistrzem magii wody, a wy właśnie znajdujecie się w mojej Akademii magii wody, gdzie jak już usłyszałem od Finnegana, z rozkazu mojego ojca, cesarza, zatrzymacie się na kilka dni. Pokoje znajdują się na piętrze, Orion wam pokaże, które z nich możecie zająć, tymczasem… Rafaelu? – zwrócił się do mężczyzny, który właśnie wychodził z kuchni z tacą pełną parujących kubków.
- Słucham? – odezwał się uprzejmie arystokrata, rozdając każdemu naczynie z gorącą herbatą.
- Chciałbym, żebyś w pierwszej kolejności razem z Ezrą przygotowali naszym gościom kąpiel, ty napełnisz balie, a Ezra podgrzeje wodę, bez dyskusji, Ezra, popatrz na Oriona, on też jest przemarznięty – zauważył, widząc minę bruneta. – Najpierw trochę odpocznijcie, umyjcie się… - powiedział dosyć znacząco, bo choć w pierwszej chwili nie zwrócił na to uwagi, rozradowany powrotem przyjaciół, teraz potrafił wyczuć w powietrzu nieprzyjemny zaduch. – A za jakąś godzinę niech dostarczą nam kolację – zarządził, a kiedy Orion poprowadził całą Sigmę na górę, Louriel upewniwszy się, że wszyscy zajęli się swoimi sprawami, oplótł szyję blondyna ramionami, wspinając się delikatnie na palce, by złożyć na jego nosie czuły pocałunek.
- A twoją kąpielą ja się zajmę, Papużko… - wymruczał, patrząc na niego z ciepłym, pełnym obietnic uśmieszkiem.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Chwycenie w ramiona Louriela, nawet jeżeli ten rzucił się na niego z impetem i zdawał się postanowić za ich dwójkę, że stworzą tymczasową, pełną symbiozę było dokładnie tym o czym marzył od kilku dni. Poczucie spokoju i pełnego bezpieczeństwa, świadomość bycia w domu, przy swoim narzeczonym, wszystko to przełożyło się na ciepły uśmiech ale i ogrom zmęczenia jaki poczuł. Dodatkowo to zmartwienie. Czuł jak kurczowo się go gad trzyma, jak drży z emocji. Teraz był już pewien, że ten wiedział o lawinie ale przecież nic się nie stało. W ogóle nie musiał wspominać o tym wypadku. Przecież najważniejsze było tu i teraz. Dlatego też, gdy odszedł i zaczął obdarowywać go tysiącami ciepłych gestów, uważając na to żeby chwila ta nie rozpadła się jak porcelanowa filiżanka, wodził błyszczącymi oczami po całej jego twarzy i nie mógł się za długo opierać chęci całowania go. W prawdzie postawił na motyle muśnięcia, ścieranie mokrych dróg po łzach, gładzenie po policzku ale to było dokładnie to co chciał mu przekazać, dokładnie tak jak po tych wszystkich ciężkich chwilach Lusiu na to zasługiwał.
Ciepło Oriona powoli acz skutecznie sprawiało, że się rozluźniał. Łzy spływały mu po policzkach z coraz większymi odstępami, a dotąd spazmatyczny oddech uspokajał się. Zabrany na górę, nie podniesiony, odsunął się od jego piersi przyglądając się mu badawczo. Nie miał jednak okazji zapytać bo całowany, najpierw wolno i delikatnie ale z każdą kolejną chwilą namiętniej, rozpalając płomień w jego sercu, po pierwsze się uspokoił, a po drugie odetchnął. Gdy miękkie usta odsunęły się od tych jego, a Orion zauważył, że wypadałoby się zająć sławetną – jak zaraz się dowiedział – Sigmą, jego wzrok był mętny, a uśmiech typowo budyniowy.
- Bardzo za Tobą tęskniłem. – Dodał jeszcze zanim został zabrany na dół, sądząc że będą musieli nieco nabrać między sobą dystansu, zaśmiał się zadowolony gdy został pociągnięty na jego kolana. Od razu skrzyżował nogi w kostkach i wtulając się w niego zaczął się ocierać o zarośnięty policzek. – Nie wyglądasz najlepiej. I strasznie zarosłeś. – Szeptał mu do ucha bawiąc się dłuższymi kosmykami jego włosów. Rzucił mu jeszcze jedno spojrzenie prosto w bardzo zmęczone, złote oczy po czym wrócił do bycia jego małą koalą. Zanim z nim porozmawia, a miał zamiar go dokładnie o wszystko wypytać, musiał się upewnić, że on naprawdę tu był.
Trzymając Louriela w swoich ramionach gładził go każdym jednym palcem, chłonął każdą minę jaka pojawiła się na jego twarzy i ścierał każdą łzę która próbowała uciec po jego policzku. Obrysowywał jego usta, śledził kształt szczęki i uspokajał za każdym razem cichym „ciii” gdy ten zapuszczał się w wyjaśnienia swojego stanu nieco za blisko ponownego płaczu.
- Wróciłem do domu Perełko, cały i zdrowy. – Zapewnił miękko pozwalając żeby ich usta wreszcie się spotkały w najsłodszym i najbardziej elektryzującym pocałunku jakiego nie czuł od dawna. Ten jednak skończył się zdecydowanie za szybko, a wiercący się gad sprawił, że spojrzał na niego ze zmarszczonym nosem.
- Och. Ym, Sigma. Specjalny oddział do którego na tą misję z Orim dołączyliśmy. Cesarz prosił żeby odpoczęli w Akademii. Niedługo dołączy jeszcze nasz, znaczy ich dowódca. – Przyznał nieco niezadowolony z tego, że poświęcana mu pełna uwaga nieco zaczęła maleć. Ba! Całkiem się żachnął jak musiał go postawić, poprawić i nie mógł już na nim wisieć gdy gad zaczął grać porządnego gospodarza. Wtedy to już całkiem miał obrażoną minę, szczególnie widząc jak mocno Ezra przywarł do Oriona, a ten go w ogóle nie odpędzał.
Padające rozkazy każące mu odkleić się od Oriona sprawiły, że spojrzał na gada z ustami wygiętymi w podkówkę po czym zerknął na swoją miłość przekręcając głowę w bok.
- Przemarznięci to nieadekwatne słowo. – Przyznał marszcząc nos na co większość Sigmy buchnęła śmiechem podsuwając lepsze epitety określające ich obecny stan i zapach.
- Tak! Kąpiel! – Zawołał Piru jakby miało to być coś luksusowego po czym pogonił Oriona nazywając go „Kotem” – co sprawiło, że Ezra mocno zmarszczył nos – kierując się w stronę schodów.
- Kocie? Jaki… kocie? – Spojrzał na niego oskarżycielsko, a w jego oczach zamigotała pasja zazdrości. – Już idę Lusiu. A później, zmyjemy z Ciebie ten zapaszek, Kocie. – Szepnął mu do ucha przygryzając je lekko po czym poszedł za Rafaelem patrząc na niego jak smutny szczeniaczek i gdy tylko znaleźli się w jednym z pustych pokoi, podziękował mu za opiekę nad nimi. Obiecał, że się odwdzięczy, chociażby dobrą kolacją i że już wszystko wróci do normy.
Napełnienie i zagrzanie wszystkich balii zajęło im z dobre pół godziny. Nie tyle topienie śniegu co podnoszenie temperatury wody było czasochłonne przy czym uśmiechnął się zadowolony widząc maga ognia, byłą gwardzistkę. Ją zostawili tylko z naczyniem pełnym wody i już mógł wrócić do siebie, już prawie wszedł do pokoju gdy coś go tchnęło. Spojrzał w dół, w stronę drzwi do sypialni Lusia po czym zbiegł po schodach, głośno zapukał, a gdy pozwolono mu wejść zajrzał do środka z oczami zakrytymi ręką.
- Podzielisz się jakimś olejkiem? Wielbłądy ładniej pachną niż oni. – Przyznał, a obrywając mokrą gąbką prychnął celując prosto w głowę blondyna. – A Ty, jak taki wytarzany w gównie!
- To moja warstewka ochronna! – Odkrzyknął mu siedząc już w wodzie i mocząc się.
- Chyba chroniąca przed narzeczonym. – Zaśmiał się, a biorąc od Lusia butelkę przyjemnie pachnącego olejku posłał mu szeroki uśmiech jak na skrzydełkach lecąc do sypialni w której nie mieszkał już od kilku dni. Tam musiał upewnić się, że Orion tam jest, przytulił się jeszcze raz do niego po czym zaczął podgrzewać wodę na jego kąpiel.
- Chcesz mi powiedzieć dlaczego wyglądasz jak przerzuty przez wielką jaszczurkę? – Zapytał ostrożnie, z lubością obserwując ukazujące się jego oczom jasne ciało. Nie przeszkadzał mu gdy powoli zanurzał się w wodzie siedząc na krawędzi balii. Pogładził go po policzku po czym zsunął z siebie koszulkę zostając w samych spodniach.
- Daj, pomogę. – Zaproponował biorąc olejek którym miał zamiar go całego wymasować, odkleić cały ten brud żeby w łóżku miał go w wersji apetycznie pachnącej. A wtedy się przytuli i go nie puści.
- Mam dla Ciebie bardzo dobre wieści. – Przyznał bardzo wolno zaczynając go masować, uciskając zmęczone mięśnie, pożerając go wzrokiem. Nie mógł się opanować i w końcu pocałował go w szyję. – Pozbyliśmy się razem z Lusiem naszego ducha. Już nikt nam nie będzie przeszkadzał. – Szepnął mrucząc cicho gdy jego place wkradły się pod materiał jego bielizny zsuwając ją. Nie minęła chwila, a dołączył do niego w wodzie, trzymając za szyję i leniwie całując. Dał sobie chwilę na nacieszenie się jego ustami po czym wcisnął się za jego plecy nakładając na łopatki gęstą pianę i dalej go myjąc. Wtedy też zauważył kilka zadrapań i marszcząc nos spojrzał na niego nad jego ramieniem.
- Tygrysku, śpisz? – Zapytał ciągnąc go na siebie żeby z podobną starannością zająć się umięśnionym brzuchem. Tak, czerpał z tego ogrom radości ale chyba mu się należało?
Czekając niecierpliwie aż Lusiu wyda polecenia, aż Sigma się rozejdzie, aż uwaga wróci na niego, obserwował posturę Smoka szukając w niej jakiś oznak rozpaczy. Nie wyglądał źle, jego skóra wyglądała na zadbaną, włosy również. Ubrania widocznie wyprasowane i spokój błyszczący w jego oczach. Ten ostatni z lubością obserwował gdy ponownie został objęty, samemu obejmując go w pasie. Niespiesznie zaczął badać palcami jego plecy, kości miednicy po czym złapał dwie soczyste bułeczki.
- Czekałem na tą propozycję. – Wymruczał gardłowo ponownie biorąc go na ręce i niosąc do wspólnej sypialni która… wcale nie wyglądała tak katastrofalnie. Ogólny porządek, tyle co rozkopane łóżko. Uniósł zdziwiony brew po czym stawiając go na ziemi pozwolił żeby mag napełnił wodą balię. Za tą też się stęsknił, a patrząc z nadzieją na kuferek relaksu miał nadzieję, na odrobinę uwagi.
Rozebrany i wsadzony do ciepłej wody od razu zanurzył się cały, mocząc włosy po to żeby zaczesać je do tyłu. Słuchając jak Lusiu mówi, wodząc wzrokiem za tym jak krząta się po pokoju obejrzał się zaraz na drzwi w których pojawił się Ezra. Jego słowa wywołały szybką wymianę gąbek zagłady i uroczych uszczypliwości po czym ponownie zostali sami.
- Louriel, rozbierz się. – Zamruczał kusząco, pożerając go wzrokiem i lubieżnie oblizując usta. – Też chce olejku do kąpieli! – Zauważył zaraz obserwując jak ze szczupłych ramion zsuwają się kolejne warstwy materiału. Skutecznie i zdecydowanie za szybko został podniecony, poprawił się jednak nie chcąc żeby jego ochota na seks go wystraszyła. Przecież nie tylko za tym tęsknił! Pragnął jego uśmiechu, błyszczących oczu i pełni uwagi. A twardy penis to tylko dla niego komplement! Komplement na którym Louriel chyba specjalnie przysiadł, patrząc na niego jak na całkowicie zdominowanego poddanego, na którego miał tyle ochoty, że nie śmiał mu odmawiać.
- Miałbyś do mnie jakieś prośby, ukochany? Bo Twoje oczy aż krzyczą. Nie umiem tylko określić, gdzie i jak głęboko. – Uśmiechnął się do niego łobuzersko ponownie łapiąc go za pośladki które zaczął masować. – Zanim jednak, powinienem się nieco umyć. Żebym Ci smakował. – Przyznał, a czując chłodny strumień intensywnie pachnącego olejku, drgnął targnięty intensywnym dreszczem który obsypał mu pierś gęsią skórką, a przez nieco uniesione biodra sprawił, że się o niego otarł.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wesoła wrzawa panująca wokół utwierdzała Oriona w przekonaniu, że to nie był tylko piękny sen, a oni naprawdę wrócili do domu, do swoich zakochanych klusek, w miarę cali i w miarę zdrowi. Zwłaszcza on, choć z niejasnych dla niego powodów od czasu zabiegu Piru czuł się okropnie zmęczony. Patrzył przy tym na Ezrę, który siedząc obok niego promieniował szczęściem i na Louriela, który utrzymując swój nieco nadęty, arystokratyczny ton, w gadzich oczach ukrywał ogrom radości i miłości jaką czuł do Finnegana i, co zauważył nieco po czasie, do niego samego. Błękitne oczy krążyły głównie pomiędzy ich dwójką, obdarzając ich miękkim spojrzeniem, całą resztę traktując z odrobiną przymrużenia oka. Wiedział jednak, że tak właśnie Lusiu działał przy obcych, dlatego wcale nie zamierzał komentować jego zachowania, czy go potępiać. I dopiero na sygnał do rozejścia się, kiedy Ezra z Rafaelem zniknęli na górze, białowłosy podszedł do przyjaciela, by i jego choć na chwilę zamknąć w szczelnym uścisku swoich ramion.
Zawlekł się po schodach na górę, a kiedy tylko znalazł się w swoim pokoju, rzucił się na łóżko, czekając aż Ezra wróci i będą mogli w końcu nieco spokojniej porozmawiać. Napełnił wannę zanim mężczyzna wrócił, pozwalając mu zająć się temperaturą, kiedy tylko przekroczył próg pokoju, pokazując mu zdobyczny olejek do kąpieli. Z drobną pomocą zrzucił z siebie nadające się jedynie do prania ubrania, po czym zanurzył się z przyjemnością w gorącej wodzie, posyłając rozbierającemu się Ezrze zmęczone spojrzenie spod białych rzęs.
- Słyszałeś już o lawinie, prawda? – odpowiedział pytaniem, a kiedy chłopak kiwnął głową, westchnął ciężko, przeczesując białe włosy dłonią i zaczesując sobie grzywkę, by nie wpadała mu do oczu, kiedy powolnie chłonął wzrokiem widok jego małej Śnieżynki, za którym tak się stęsknił.
- Louriel pewnie wyjaśnił ci, jak to wygląda, więc nie będę się za mocno rozdrabniał. Porwało nas i wrzuciło w pozostałości po starej wiosce. Mieliśmy jednocześnie szczęście i pecha, bo wpadliśmy do największego budynku jaki pozostał, przez co nas nie zasypało, ale było też za wysoko, żeby wyjść dachem. No i… dodatkową przeszkodą była moja złamana noga – dodał nieco ciszej, ale i tak, tak jak się spodziewał, Ezra zareagował przerażeniem. Dlatego szybko obrócił się do niego twarzą, by spojrzeć mu w oczy i pogłaskać go po policzku. – Nie musisz się martwić, skarbie. Piru już mnie połatał, jest magiem ziemi specjalizującym się w leczeniu. To dlatego jestem taki wypruty z energii. Powiedział, że przez jakiś czas będę potrzebował dużo odpoczynku no i faszeruje mnie co chwilę jakimiś środkami nasennymi twierdząc, że nic mnie tak nie uzdrowi jak sen właśnie – dodał już nieco bardziej marudnie, bo niski mag ziemi odrobinę przesadzał. No i nie mógł przecież spać w nieskończoność!
- Za to interesuje mnie bardziej, jak wy sobie z Lusiem radziliście. Co robiliście przez ten czas? – zapytał, poddając się z przyjemnością zręcznym palcom Ezry, które trafiały dokładnie w te punkty na jego plecach, które wymagały rozluźnienia i mydła, sprawiając że kiedy brunet przeniósł się z rękoma na jego pierś i brzuch, przymknął oczy z rozkoszy, oddając się cały tej nieopisanej przyjemności.
- Oh? Śnieżynko, to było niebezpieczne – zauważył, ale nie potrafił ukryć dumy, jaką poczuł, wierząc, że to on namówił leniwego gada do współpracy i że dzięki temu zajęli się czymś pożytecznym, a dni rozłąki minęły im dzięki temu trochę szybciej, niż jak gdyby mieli na nich czekać, gapiąc się w szyby i wirujący za nimi śnieg.
Kolejnego pytania już nie usłyszał, wtulony policzkiem w zagłębienie szyi Ezry, zasnąwszy w jednej sekundzie, otulony ciepłem, w końcu bezpieczny i z osobą, którą kochał najbardziej.
Dreszcze przebiegały po plecach Louriela, kiedy podniesiony i przenoszony do ich małej jaskini był atakowany tak pożądliwym tonem głosu, który i jemu podnosił to i owo, sprawiając że patrzył na Finnegana wzrokiem wyrażającym więcej niż tysiąc słów, nie mając ochoty znowu znaleźć się poza jego ramionami. Tak się za nim stęsknił, tak się zmartwił i tak bardzo nie chciał by znów coś między nimi zazgrzytało, kiedy przypomniał sobie jaki to ból, kiedy nie miał go obok. Kiedy Finni się rozbierał i wchodził do wanny, Louriel obiecał sobie solennie, że nie będzie się więcej złościł, nie będzie zazdrosny i postara się ufać Finniemu bardziej. W końcu ani razu blondyn go nie oszukał, więc czemu tym razem miałoby być inaczej? Sam przecież też miał dla nich obojga zajęcie, które wymagało współpracy, wymagało rozmów i wspólnego czasu, którego ostatnio niewiele dla siebie mieli. Pomyślał, że tego właśnie ostatnio im brakowało, czegoś co mogli zrobić razem.
Przestał jednak o tym myśleć w momencie, w którym nagi Finni pojawił się przed nim w pełnej krasie, a on z przyjemnością i bez oznak zażenowania przesunął wzrokiem po jego ciele, czując sensacje w brzuchu na widok tych pięknych, wytrenowanych pleców, nieco już przydługich blond włosów, kształtnych, twardych pośladków, mocnych ud i zgrabnych łydek. Oh tak… zdecydowanie się stęsknił… nie tylko za jego ciętym dowcipem, uroczym sposobem okazywania mu uczuć, czy rozmowami o wszystkim i o niczym. Kiedy powolnie zanurzał się w wodzie, a na jego twarzy pojawił się wyraz przyjemności, Louriel nieświadomie polizał wargi, nie spuszczając wygłodniałego wzroku z jego mięśni, których tak bardzo chciał dotknąć…
Dopiero na pukanie do drzwi się otrząsnął, a widząc w nich Ezrę zakrywającego sobie oczy palcami, roześmiał się, grzebiąc chwilę w swoim pudełku rozkoszy, by podarować mu jeden z cennych flakoników z olejkami do kąpieli. Sam poczekał aż chłopak opuścił pomieszczenie, a potem po chwili wahania, zamknął im drzwi na klucz, zaraz wybierając i dla nich swój ulubiony zapach sosnowych igieł, by zbliżyć się do moczącego się Finnegana. Słysząc prośbę, posłał blondynowi uwodzicielski uśmiech, specjalnie stając do niego nieco bokiem, by miał podgląd na jego wyłaniające się spomiędzy warstw materiału najpierw ramiona, szczupłe, ale mocne, gładkie ręce, eleganckie plecy zakończone apetycznymi półkulami pośladków, by na koniec pokazać mu długie, szczupłe nogi. Czuł na sobie jego wzrok, widział jak jego jabłko Adama przesuwa się, kiedy przełykał ślinę i sama świadomość tego jak na niego działał, sprawiała że i jego krew szybciej krążyła w żyłach, a klatka piersiowa unosiła się pod ciężkim oddechem.
Bez krępacji wpakował mu się zaraz potem do wanny, przysiadając z premedytacją na jego przyrodzeniu, tylko po to, by zaraz z udawanym zaskoczeniem unieść się odrobinę, tak że jego penis nadal ocierał się pomiędzy jego pośladkami.
- Gdzie? – zapytał retorycznie przesuwając palcami unurzanymi w olejku po muskularnej piersi, przez jego obojczyki, pomiędzy piersiami, trącając zaczepnie sutki i zagryzając dolną wargę, spojrzał mu w oczy spod błękitnych rzęs. – Wszędzie, Finni – odpowiedział, a czując że instynktownie poruszał biodrami, ocierając się o niego, nie powstrzymał cisnącego mu się na usta zdesperowanego, pełnego żaru westchnienia.
- Masz jednak rację, mój drogi, najpierw pasowałoby cię umyć – wymruczał, zsuwając swoje palce na jego ramiona, które potraktował z należytą dokładnością, docierając do miejsc, o których wiedział, że Finni lubił, kiedy się go tam dotykało. Z taką samą starannością wymył mu przedramiona, oraz dłonie, zaraz potem wracając po swoich śladach do jego szyi i ramion, udając że napierająca na niego pulsująca męskość nie istniała, tylko po to, by bezwstydnie ocierać się o niego swoim już dawno tak samo pobudzonym przyrodzeniem.
- Zarosłeś – zauważył miękko, gładząc go po policzku i zaraz wsuwając palce w jego włosy, by i na nich zaraz zrobić wielką czapkę z piany, którą zaraz spłukał, myjąc przy okazji przystojną twarz.
- Hmmm… chyba muszę spróbować czy już mi wystarczająco smakujesz – stwierdził, opierając dłonie na jego piersiach, pochylając się nad nim, by przesunąć końcówką języka po gładkich wargach.
- Pyszny – wymruczał, spoglądając mu z bliska w pomarańczowe oczy, by zaraz i tak swoje przymknąć, kiedy w końcu wymęczeni powstrzymywaniem się zatonęli w głębokim, pełnym uczuć, namiętności i zadowolonych westchnień pocałunku.
Zawlekł się po schodach na górę, a kiedy tylko znalazł się w swoim pokoju, rzucił się na łóżko, czekając aż Ezra wróci i będą mogli w końcu nieco spokojniej porozmawiać. Napełnił wannę zanim mężczyzna wrócił, pozwalając mu zająć się temperaturą, kiedy tylko przekroczył próg pokoju, pokazując mu zdobyczny olejek do kąpieli. Z drobną pomocą zrzucił z siebie nadające się jedynie do prania ubrania, po czym zanurzył się z przyjemnością w gorącej wodzie, posyłając rozbierającemu się Ezrze zmęczone spojrzenie spod białych rzęs.
- Słyszałeś już o lawinie, prawda? – odpowiedział pytaniem, a kiedy chłopak kiwnął głową, westchnął ciężko, przeczesując białe włosy dłonią i zaczesując sobie grzywkę, by nie wpadała mu do oczu, kiedy powolnie chłonął wzrokiem widok jego małej Śnieżynki, za którym tak się stęsknił.
- Louriel pewnie wyjaśnił ci, jak to wygląda, więc nie będę się za mocno rozdrabniał. Porwało nas i wrzuciło w pozostałości po starej wiosce. Mieliśmy jednocześnie szczęście i pecha, bo wpadliśmy do największego budynku jaki pozostał, przez co nas nie zasypało, ale było też za wysoko, żeby wyjść dachem. No i… dodatkową przeszkodą była moja złamana noga – dodał nieco ciszej, ale i tak, tak jak się spodziewał, Ezra zareagował przerażeniem. Dlatego szybko obrócił się do niego twarzą, by spojrzeć mu w oczy i pogłaskać go po policzku. – Nie musisz się martwić, skarbie. Piru już mnie połatał, jest magiem ziemi specjalizującym się w leczeniu. To dlatego jestem taki wypruty z energii. Powiedział, że przez jakiś czas będę potrzebował dużo odpoczynku no i faszeruje mnie co chwilę jakimiś środkami nasennymi twierdząc, że nic mnie tak nie uzdrowi jak sen właśnie – dodał już nieco bardziej marudnie, bo niski mag ziemi odrobinę przesadzał. No i nie mógł przecież spać w nieskończoność!
- Za to interesuje mnie bardziej, jak wy sobie z Lusiem radziliście. Co robiliście przez ten czas? – zapytał, poddając się z przyjemnością zręcznym palcom Ezry, które trafiały dokładnie w te punkty na jego plecach, które wymagały rozluźnienia i mydła, sprawiając że kiedy brunet przeniósł się z rękoma na jego pierś i brzuch, przymknął oczy z rozkoszy, oddając się cały tej nieopisanej przyjemności.
- Oh? Śnieżynko, to było niebezpieczne – zauważył, ale nie potrafił ukryć dumy, jaką poczuł, wierząc, że to on namówił leniwego gada do współpracy i że dzięki temu zajęli się czymś pożytecznym, a dni rozłąki minęły im dzięki temu trochę szybciej, niż jak gdyby mieli na nich czekać, gapiąc się w szyby i wirujący za nimi śnieg.
Kolejnego pytania już nie usłyszał, wtulony policzkiem w zagłębienie szyi Ezry, zasnąwszy w jednej sekundzie, otulony ciepłem, w końcu bezpieczny i z osobą, którą kochał najbardziej.
Dreszcze przebiegały po plecach Louriela, kiedy podniesiony i przenoszony do ich małej jaskini był atakowany tak pożądliwym tonem głosu, który i jemu podnosił to i owo, sprawiając że patrzył na Finnegana wzrokiem wyrażającym więcej niż tysiąc słów, nie mając ochoty znowu znaleźć się poza jego ramionami. Tak się za nim stęsknił, tak się zmartwił i tak bardzo nie chciał by znów coś między nimi zazgrzytało, kiedy przypomniał sobie jaki to ból, kiedy nie miał go obok. Kiedy Finni się rozbierał i wchodził do wanny, Louriel obiecał sobie solennie, że nie będzie się więcej złościł, nie będzie zazdrosny i postara się ufać Finniemu bardziej. W końcu ani razu blondyn go nie oszukał, więc czemu tym razem miałoby być inaczej? Sam przecież też miał dla nich obojga zajęcie, które wymagało współpracy, wymagało rozmów i wspólnego czasu, którego ostatnio niewiele dla siebie mieli. Pomyślał, że tego właśnie ostatnio im brakowało, czegoś co mogli zrobić razem.
Przestał jednak o tym myśleć w momencie, w którym nagi Finni pojawił się przed nim w pełnej krasie, a on z przyjemnością i bez oznak zażenowania przesunął wzrokiem po jego ciele, czując sensacje w brzuchu na widok tych pięknych, wytrenowanych pleców, nieco już przydługich blond włosów, kształtnych, twardych pośladków, mocnych ud i zgrabnych łydek. Oh tak… zdecydowanie się stęsknił… nie tylko za jego ciętym dowcipem, uroczym sposobem okazywania mu uczuć, czy rozmowami o wszystkim i o niczym. Kiedy powolnie zanurzał się w wodzie, a na jego twarzy pojawił się wyraz przyjemności, Louriel nieświadomie polizał wargi, nie spuszczając wygłodniałego wzroku z jego mięśni, których tak bardzo chciał dotknąć…
Dopiero na pukanie do drzwi się otrząsnął, a widząc w nich Ezrę zakrywającego sobie oczy palcami, roześmiał się, grzebiąc chwilę w swoim pudełku rozkoszy, by podarować mu jeden z cennych flakoników z olejkami do kąpieli. Sam poczekał aż chłopak opuścił pomieszczenie, a potem po chwili wahania, zamknął im drzwi na klucz, zaraz wybierając i dla nich swój ulubiony zapach sosnowych igieł, by zbliżyć się do moczącego się Finnegana. Słysząc prośbę, posłał blondynowi uwodzicielski uśmiech, specjalnie stając do niego nieco bokiem, by miał podgląd na jego wyłaniające się spomiędzy warstw materiału najpierw ramiona, szczupłe, ale mocne, gładkie ręce, eleganckie plecy zakończone apetycznymi półkulami pośladków, by na koniec pokazać mu długie, szczupłe nogi. Czuł na sobie jego wzrok, widział jak jego jabłko Adama przesuwa się, kiedy przełykał ślinę i sama świadomość tego jak na niego działał, sprawiała że i jego krew szybciej krążyła w żyłach, a klatka piersiowa unosiła się pod ciężkim oddechem.
Bez krępacji wpakował mu się zaraz potem do wanny, przysiadając z premedytacją na jego przyrodzeniu, tylko po to, by zaraz z udawanym zaskoczeniem unieść się odrobinę, tak że jego penis nadal ocierał się pomiędzy jego pośladkami.
- Gdzie? – zapytał retorycznie przesuwając palcami unurzanymi w olejku po muskularnej piersi, przez jego obojczyki, pomiędzy piersiami, trącając zaczepnie sutki i zagryzając dolną wargę, spojrzał mu w oczy spod błękitnych rzęs. – Wszędzie, Finni – odpowiedział, a czując że instynktownie poruszał biodrami, ocierając się o niego, nie powstrzymał cisnącego mu się na usta zdesperowanego, pełnego żaru westchnienia.
- Masz jednak rację, mój drogi, najpierw pasowałoby cię umyć – wymruczał, zsuwając swoje palce na jego ramiona, które potraktował z należytą dokładnością, docierając do miejsc, o których wiedział, że Finni lubił, kiedy się go tam dotykało. Z taką samą starannością wymył mu przedramiona, oraz dłonie, zaraz potem wracając po swoich śladach do jego szyi i ramion, udając że napierająca na niego pulsująca męskość nie istniała, tylko po to, by bezwstydnie ocierać się o niego swoim już dawno tak samo pobudzonym przyrodzeniem.
- Zarosłeś – zauważył miękko, gładząc go po policzku i zaraz wsuwając palce w jego włosy, by i na nich zaraz zrobić wielką czapkę z piany, którą zaraz spłukał, myjąc przy okazji przystojną twarz.
- Hmmm… chyba muszę spróbować czy już mi wystarczająco smakujesz – stwierdził, opierając dłonie na jego piersiach, pochylając się nad nim, by przesunąć końcówką języka po gładkich wargach.
- Pyszny – wymruczał, spoglądając mu z bliska w pomarańczowe oczy, by zaraz i tak swoje przymknąć, kiedy w końcu wymęczeni powstrzymywaniem się zatonęli w głębokim, pełnym uczuć, namiętności i zadowolonych westchnień pocałunku.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Idealny. Jego ciało działało na niego dokładnie tak jak sam gad sobie by tego życzył. Jeżeli chciał go skusić, robił to z łatwością. Jeżeli chciał go zdominować, on tylko błagał o więcej. Jeżeli natomiast chciał go uwieść miał gwarancję tego, że my się to uda. Obecnie, był urzeczony, stęskniony, w podziwie i napalony jak cholera. Każdy odkrywający się kawałek ciała Louriela sprawiał, że jego wyobraźnia coraz bardziej się rozkręcała, zaczynała intensywnie pracować. A on chciał te wszystkie wyobrażenia zrealizować, jednocześnie zapewniając go, że chociaż był debilem to go kochał i miał zamiar kochać po grób.
- Torturujesz mnie? Czy starasz się sprowokować? – Zapytał jak ten kręci seksownie biodrami, jak patrzy na niego wygłodniałym spojrzeniem i jak ostatecznie, gra niewiniątko! Jak on tak mógł? Gdy on miętosił w najlepsze jego krągłe pośladki ocierając się pomiędzy nimi penisem domagającym się sporej ilości prawdziwego, pełnego miłości seksu.
Masaż który rozpoczął się na jego piersi sprawił, że nieco mocniej się wynurzył i rozkoszując się każdą zaczepką zaczął mruczeć. W tym czasie najchętniej by się zaczął odwdzięczać ale od chwili gdy jego ciało zanurzyło się w ciepłej wodzie, opadł z sił. Jego oczy chociaż błyszczała w nich ochota były lekko zamglone ze zmęczenia, a jego uśmiech chociaż szczery to niezwykle leniwy.
- Wbrew logice, to że otacza Cię śnieg nie oznacza, że otacza Cię woda. – Wymruczał uśmiechając się coraz szerzej gdy z taką dbałością się nim Louriel zajmował. Aż przypomniał się mu pierwszy pielęgnacyjny raz, który rozpamiętywał do teraz, w związku z ogromem przyjemności jaki mu dał. Teraz było dokładnie tak samo, o ile nie lepiej! Długie ciepłe palce dotykały go dokładnie tak i dokładnie tam gdzie było mu najlepiej przez co nieco mimowolnie, coraz chętniej ocierał się o jego pośladki. – Chodzi mi o kąpanie się. Nie bardzo mieliśmy jak. – Dodał w gwoli wyjaśnienia toru jakim obecnie płynęły jego myśli. Wiedział przy tym doskonale, ze brud przylgnął już do niego warstwą, zużyją teraz ogrom mydła, będzie musiał się ogolić i dopiero jak poczuje lekki materiał swoich ciuchów z Kraju Ognia, będzie wiedział, że jest gotów do pokazania się Lourielowi takim jakiego go lubił. Do tego czasu, nie wątpił że ten znajdzie w nim kilka niepasujących elementów.
- Podoba Ci się taka broda? – Uśmiechnął się łobuzersko i uchylając jedną powiekę spojrzał na jego zniesmaczoną minę. Prychnął rozbawiony na jej widok i łapiąc go w pasie wcisnął brodę w zagłębienie jego szyi żeby go nieco połaskotać, posmyrać, podrażnić. Perlisty śmiech jaki przy tym usłyszał skutecznie rozgrzał jego serce i wzbudził falę łaskoczących motylków w żołądku.
- Ale się stęskniłem. – Wtulił się przy tym policzkiem w jego pierś i dając sobie dokładnie umyć włosy, po tym jak pozbył się piany rozejrzał się natomiast za swoją brzytwą która zazwyczaj leżała na toaletce.
- Jak tylko skończymy to się ogolę. – Obiecał całkowitym przypadkiem, nieplanowanie, ale najpewniej ze względu na ilości mydła i olejku w wodzie wchodząc samą główną w niego. Uniósł przy tym lekko brew po czym posłał mu uroczy uśmieszek i wyciągnął po to żeby znowu delikatnie go spenetrować. – Och, jak dobrze. – Zamruczał mu do ucha które lekko przygryzł, a gdy Louriel naparł na jego pierś dłońmi każąc się mu przytulić i całując go tak jakby miała to być ich ostatnia okazja, mrucząc przy tym tak urocze komplementy, że wchodzący coraz pewniej i głębiej penis zaczynał pulsować. Łechtał jego ego dokładnie w taki sposób jak lubił to najbardziej.
Nie trwało długo gdy nieco zmienili pozycję, seksu bowiem obydwaj pragnęli intensywnego, pełnego głębokich pocałunków ale i silnych pchnięć. Pełnej penetracji, splecionych języków i głośnych westchnięć. Ruchów bioder, oplatania nogami i wylanej wody na podłogę. Nie trwało długo jak zaczął mu donośnie jęczeć do ucha, jedną ręką obejmując go w pasie, a drugą próbując go równie intensywnie stymulować.
Rozpoczęcie rozmowy o lawinie i wszystkich wydarzeniach o których albo raport nie mówił dokładnie albo jego umiejętność pojmowania okazała się bardziej zaburzona niż sądził sprawiła, że poczuł ogromne zmartwienie. To gwałtownie urosło słysząc o połamanej nodze. Miał przecież świadomość, że już jedną nogę Orion miał mocno uszkodzoną, nie w pełni sprawną i chociaż nie stanowiło to żadnej przeszkody dla tego żeby był ideałem w boju i magii, przyprawiało go to o siwiejące włosy. Spojrzał więc na niego wzrokiem spłoszonej sarenki i dopiero przytulony i wycałowany, zapewniony o udzieleniu profesjonalnej i kompleksowej opiece, uspokoił się.
- Przyprawisz mnie kiedyś o zawał, jak nic. – Westchnął obejmując go porządnie, przerywając na chwilę całą pielęgnację jego zmęczonego ciała. Wycałował go przy tym porządnie i wracając do dokładnego mycia słuchał go dalej z ogromną uwagą, nie mogąc nacieszyć się dźwiękiem jego głosu ale i nie powstrzymując się przed licznymi emocjami które wywołane były tymi wszystkimi przeżyciami jego Tygryska.
- Teraz będziesz mógł spać ile tylko będziesz chciał. Mam w prawdzie dla Ciebie małą niespodziankę ale może poczekać, skoro czekała już tyle czasu. – Obiecał dobierając się do jego dłoni, później przez ramię do szyi. Wymył też dokładnie jego posklejane włosy zaczynając mówić o tym co im się udało zrobić.
- Nasz duch był zaawansowaną kreacją stworzoną przez maga wody, notabene Lenorę. Chciała… nas wypłoszyć i odkupić mieszkanie za bezcen. Oszukała tak już wiele osób za co stanęła przed cesarzem, została skazana i możemy… się wprowadzać. Z czego przyznaję, zanim doszliśmy do odpowiednich wniosków nieźle się naszukaliśmy. – Przyznał nieco nieśmiało, zerkając zaraz na niego czy go słuchał. Niekoniecznie jednak słuchał, na co na jego ustach pojawił się rozczulony uśmiech.
Oczywiście dokończył kąpiel po czym delikatnie głaszcząc jego policzek wybudził go z krótkiej drzemki.
- Ten Twój mag ziemi musi Ci podawać jakieś końskie dawki. – Przyznał rozbawiony rozkładając przed nim ręcznik, dając jasno do zrozumienia, że może już wyjść i wskoczyć w piżamę. – Chciałbyś pójść na kolację czy prosto spać? Mogę też Ci przynieść do łóżka. – Zapewnił z ogromną chęcią, zaczynając emanować dziecięcą niecierpliwością. Już chciał leżeć pod kołdrą, wtulać się w umięśnioną pierś i chociażby go miał nie słuchać, szeptać mu co robił przez te kilkanaście dni samotności. Gdy rano natomiast się obudzi chciał go koniecznie mieć przy sobie, wytulić się i wyszeptać wyczekiwane „dzień dobry”.
Ubrany i siedzący na łóżku Orion był widokiem rozczulającym. Lekko zaspany, z mokrymi włosami które on starał się doprowadzić do porządku, pachnący olejkiem i błagający wszystkie smoki i inne bóstewka o drzemkę. Niemniej, podziwiał też jego determinację żeby pójść na kolację na której rzeczywiście za chwilę się stawili. Ubrani w typowe dla siebie ubrania, z typowo domowym podejściem i beztroską. Zajęli swoje miejsca przy stole w jadalni przy którym siedziała już równie czysta Sigma powoli zabierająca się do zamówionych pyszności. On natomiast, nie zwracając specjalnie na nikogo uwagi, zaczął nakładać dwie porcje gdzie jedną postawił przed Orionem.
- I zaraz będziesz mógł iść spać. – Zapewnił zaczesując mu kosmyk włosów za ucho, zwracając przy tym uwagę na kobietę która zdziwiona się mu przyglądała.
- Gdzie służyłeś? – Zapytała go nagle sprawiając, że jego mina stała się bardziej… ezrowata.
- A co to za różnica skoro to zamknięta przeszłość?
- A, bo dziwię się, że ktoś tak… niepozorny był Gwardzistą.
- Niepozorny. To skamleli rekruci w pałacu. – Zanucił na co jej brew uniosła się jeszcze wyżej.
- Niemo….
- Koniecznie chcesz się przekonać? – Zapytał tak lodowatym tonem, że ta wyprostowała się na swoim miejscu, a jej wzrok stał się bardziej uważny. Właśnie podrapała zabliźnioną ranę i została potraktowana jak idiotyczny żółtodziób. Chociaż wątpił żeby będąc w Sigmie była nikim czemu wyraz dał jednym spojrzeniem Thorowi.
- Wolałbym o tym nie rozmawiać. Nie jestem już Gwardzistą chociaż pozostałem magiem ognia. A skoro służyłaś wiesz dobrze jak błędnym jest ignorowanie potencjału przeciwnika. Nie tacy jak ja wycierali podłogę takimi jak Ty.
Wyroki Niebios
Założyciel
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tak! To było to, czego Louriel w tamtym momencie potrzebował najbardziej na świecie. Był spragniony Finnegana jak powietrza, które uciekało mu z ust raz miarowo, po chwili nieco bardziej chaotycznie w rytm tych gwałtownych, delikatniejszych, pełnych i płytkich pchnięć, które uskuteczniali, kochając się namiętnie w wannie. Książę nie potrafił i nawet nie chciał powstrzymywać dźwięków przyjemności jakie uciekały mu spomiędzy warg. Kochał go, tak bardzo go kochał, że i w ten nieco niegrzeczny, ale przecież pełen szczerości sposób chciał mu przekazać, samemu unosząc i opadając biodrami na jego gorącego członka, wypełniającego go w ten cudowny sposób. A kiedy Finni sięgnął dłonią do jego penisa, powstrzymał go, zabierając rękę i otaczając się nią w talii.
- Nie. Chcę dojść od tego – sapnął, mając na myśli ich złączone ciała.
A kiedy w odpowiedzi Finni złapał go pewniej w biodrach, unosząc go odrobinę i opierając o brzeg wanny, zacisnął palce na krawędziach naczynia, spoglądając na mężczyznę rozgorączkowanym, ale pełnym pragnień spojrzeniem. Nie musiał długo czekać, blondyn zwiększył jedynie amplitudę pchnięć, wbijając się w niego raz po raz z wyczuciem, uderzając co i rusz pod innym kątem, dopóki nie znalazł tego miejsca, które sprawiało, że ciało księcia drżało z rozkoszy, jego nogi niekontrolowanie wierzgały rozchlapując dokoła wodę, a on sam nie był w stanie wykrztusić z siebie czegoś więcej niż wyjęczanego z rozkoszą imienia blondyna.
W końcu doszedł i choć z targających nim rozkoszy przez chwilę nic poza temperaturą do niego nie docierało, po chwili poczuł że i Finni do niego dołączył, po chwili wysuwając z jego wnętrza z zadowolonym uśmieszkiem. Książę odpoczywał chwilę, pozwalając ukochanemu zająć się jego ciałem, dopóki nie wróciła mu zdolność myślenia. Wtedy spojrzał na niego miękkim wzrokiem, czując się tak błogo i spokojnie jak dawno się nie czuł.
- Witaj w domu, Finni – szepnął, a otrzymawszy w odpowiedzi słodkiego całusa, rozpłynął się ponownie na krawędzi wanny, obserwując z przyjemnością jak mężczyzna kończył mycie i choć oboje wydawali się nie mieć siebie dosyć, o czym świadczyły ich nadal pobudzone i chętne na siebie ciała, po chwili lenistwa, Louriel zarządził, że muszą coś zjeść zanim na dobre oddadzą się w swoje ramiona.
- Papużko, najchętniej nie wypuściłbym cię z łóżka i przez tydzień, ale zarówno twój jak i mój żołądek mogą mieć na ten temat inne zdanie – zauważył, kiedy Finni jeszcze przed tym zanim Lusiu się ubrał, złapał go w pasie i pociągnął na łóżko, sadzając go sobie na kolanach, pozwalając mu poczuć przez cienki materiał książęcej piżamy i wygodnych ubrań maga ognia jego twardniejącego penisa.
Zakochany i stęskniony książę jedynie roześmiał się leniwie, pozwalając się jeszcze pocałować, a kiedy zaczęli, nie wiedział kiedy znów znalazł się na plecach, a biodra blondyna dociskały go do łóżka.
- Finni – upomniał go, ale w jego głosie nie było ani krztyny nagany, raczej bardzo dużo radości. – Najpierw zjedzmy, potem będziesz mógł ze mną zrobić co będziesz chciał – zapewnił, a potem o czymś sobie przypomniał. – Mieliśmy… mieliśmy razem przeczytać książki – dodał znacząco, a na jego policzkach pojawiły się soczyste rumieńce.
Błogą drzemkę przerwał mu delikatny dotyk na policzku i prośba, by się chociaż podniósł i wyszedł z wanny. Nieco zaspany, Orion spełnił prośbę pozwalając by Ezra zajął się nim, osuszył, ubrał i znów posadził na łóżku. Ożywił się dopiero w momencie, w którym mag ognia zaproponował, że przyniesie mu kolację do pokoju. Miał ochotę spędzić jeszcze chwilę przed snem z Sigmą, którą przez ten czas zdążył polubić, zwłaszcza Kazumę i Kowala, którzy byli naprawdę nietuzinkowymi postaciami. Chciał też, żeby Ezra ich poznał i przekonał się, że nawet jeśli sytuacja skończyła się dla niego i Finniego w sposób jaki się wydarzył, to nadal przez większość tego czasu byli otoczeni profesjonalistami. Dlatego nie odpuścił sobie i w końcu nadal nieco senny, zasiadł przy stole, pozwalając Ezrze zatroszczyć się o wszystko, co spotkało się z nieco znaczącym uśmieszkiem ze strony Thora i Kazumy.
Dopiero ostry ton głosu chłopaka, który zmienił się dopiero niedawno, przywrócił mu pełną trzeźwość, a wzrok odnalazł Star, która wpatrywała się uważnie w jego słodką Śnieżynkę. I choć Orion nie zamierzał się wtrącać… kiedy tak patrzył z boku na znów ostrego jak grot strzały Ezrę, napiętego jak cięciwa łuku i pewnego jak dłonie strzelca, zachwycone westchnienie uciekło mu z ust. Tak dawno nie widział Ezry w takim wydaniu, a to przecież w nim zakochał się na samym początku. I choć inne jego wydania kochał równie mocno, przypomnienie sobie, że nadal go, mimo wszystko i w którymkolwiek wydaniu kochał, sprawiało, że jego złote oczy lśniły, kiedy patrzył na niego bez mrugnięcia okiem.
- Ale używacie jakiegoś nawilżenia, co? – usłyszał z boku, a kiedy zamrugał zaskoczony, spojrzał w uważne, lekko śmiejące się oczy Piru.
- Słucham? – zapytał zdziwiony Orion, nie bardzo rozumiejąc o czym on mówił.
- Kiedy uprawiacie seks. Pytam czy wiesz co robisz – odpowiedział medyk tak poważnym tonem, że Orion zbyt zaskoczony, by poczuć zażenowanie, przytaknął.
- Wspaniale, no i mam nadzieję, że wiecie czym są choroby przenoszone drogą płciową i nie parzycie się jak króliki z kim popadnie – dodał, nakładając sobie spokojnie makaronu do miski.
I tym razem Orion zamrugał zaskoczony jak sowa, ale znając już Piru dość dobrze, nie wymigiwał się od odpowiedzi.
- Kocham się tylko z Ezrą – odpowiedział, nadal nieco zbyt oszołomiony by zdać sobie sprawę z tego, co mówił.
- Hympf, w takim razie w porządku. A wy? – zapytał, dopiero wtedy zwracając uwagę Oriona na to, że Finni z Lusiem pojawili się w jadalni. Podejrzanie rumiani i zadowoleni.
- Co my? – zdziwił się książę, a choć w jego głosie nadal pobrzmiewała arogancja, białowłosy z odrobiną zażenowania usłyszał w nim lekką chrypkę.
- Uprawiacie bezpieczny seks? – zapytał nie owijając w bawełnę, sprawiając że brwi księcia podjechały do góry.
- Myślę, że to nie jest twoja sprawa – zauważył chłodno, bo choć nie miał problemu z tym, by przyznać się do związku z Finnim przed tymi ludźmi, nie podobało mu się, gdy ktoś próbował im zaglądać do łóżka.
Piru wzruszył ramionami, nabierając sobie łyżkę pachnącego wybornie sosu.
- Jestem medykiem. Interesuje mnie zdrowie moich pacjentów – odpowiedział, jakby to było oczywistością.
- Więc zapytaj jego – prychnął Louriel, wskazując podbródkiem Finnegana.
Zaraz potem usiadł z godnością na swoim miejscu u szczytu stołu i ignorując niskiego maga ziemi, zagadnął siedzącego niedaleko Thora o podróż i samą misję, wspominając raz czy dwa, że był synem cesarza, mistrzem magii wody i nawet jeśli teraz mu nie powie, dowie się wszystkiego wcześniej czy później, a tak przynajmniej będą mieli o czym porozmawiać.
- Nie. Chcę dojść od tego – sapnął, mając na myśli ich złączone ciała.
A kiedy w odpowiedzi Finni złapał go pewniej w biodrach, unosząc go odrobinę i opierając o brzeg wanny, zacisnął palce na krawędziach naczynia, spoglądając na mężczyznę rozgorączkowanym, ale pełnym pragnień spojrzeniem. Nie musiał długo czekać, blondyn zwiększył jedynie amplitudę pchnięć, wbijając się w niego raz po raz z wyczuciem, uderzając co i rusz pod innym kątem, dopóki nie znalazł tego miejsca, które sprawiało, że ciało księcia drżało z rozkoszy, jego nogi niekontrolowanie wierzgały rozchlapując dokoła wodę, a on sam nie był w stanie wykrztusić z siebie czegoś więcej niż wyjęczanego z rozkoszą imienia blondyna.
W końcu doszedł i choć z targających nim rozkoszy przez chwilę nic poza temperaturą do niego nie docierało, po chwili poczuł że i Finni do niego dołączył, po chwili wysuwając z jego wnętrza z zadowolonym uśmieszkiem. Książę odpoczywał chwilę, pozwalając ukochanemu zająć się jego ciałem, dopóki nie wróciła mu zdolność myślenia. Wtedy spojrzał na niego miękkim wzrokiem, czując się tak błogo i spokojnie jak dawno się nie czuł.
- Witaj w domu, Finni – szepnął, a otrzymawszy w odpowiedzi słodkiego całusa, rozpłynął się ponownie na krawędzi wanny, obserwując z przyjemnością jak mężczyzna kończył mycie i choć oboje wydawali się nie mieć siebie dosyć, o czym świadczyły ich nadal pobudzone i chętne na siebie ciała, po chwili lenistwa, Louriel zarządził, że muszą coś zjeść zanim na dobre oddadzą się w swoje ramiona.
- Papużko, najchętniej nie wypuściłbym cię z łóżka i przez tydzień, ale zarówno twój jak i mój żołądek mogą mieć na ten temat inne zdanie – zauważył, kiedy Finni jeszcze przed tym zanim Lusiu się ubrał, złapał go w pasie i pociągnął na łóżko, sadzając go sobie na kolanach, pozwalając mu poczuć przez cienki materiał książęcej piżamy i wygodnych ubrań maga ognia jego twardniejącego penisa.
Zakochany i stęskniony książę jedynie roześmiał się leniwie, pozwalając się jeszcze pocałować, a kiedy zaczęli, nie wiedział kiedy znów znalazł się na plecach, a biodra blondyna dociskały go do łóżka.
- Finni – upomniał go, ale w jego głosie nie było ani krztyny nagany, raczej bardzo dużo radości. – Najpierw zjedzmy, potem będziesz mógł ze mną zrobić co będziesz chciał – zapewnił, a potem o czymś sobie przypomniał. – Mieliśmy… mieliśmy razem przeczytać książki – dodał znacząco, a na jego policzkach pojawiły się soczyste rumieńce.
Błogą drzemkę przerwał mu delikatny dotyk na policzku i prośba, by się chociaż podniósł i wyszedł z wanny. Nieco zaspany, Orion spełnił prośbę pozwalając by Ezra zajął się nim, osuszył, ubrał i znów posadził na łóżku. Ożywił się dopiero w momencie, w którym mag ognia zaproponował, że przyniesie mu kolację do pokoju. Miał ochotę spędzić jeszcze chwilę przed snem z Sigmą, którą przez ten czas zdążył polubić, zwłaszcza Kazumę i Kowala, którzy byli naprawdę nietuzinkowymi postaciami. Chciał też, żeby Ezra ich poznał i przekonał się, że nawet jeśli sytuacja skończyła się dla niego i Finniego w sposób jaki się wydarzył, to nadal przez większość tego czasu byli otoczeni profesjonalistami. Dlatego nie odpuścił sobie i w końcu nadal nieco senny, zasiadł przy stole, pozwalając Ezrze zatroszczyć się o wszystko, co spotkało się z nieco znaczącym uśmieszkiem ze strony Thora i Kazumy.
Dopiero ostry ton głosu chłopaka, który zmienił się dopiero niedawno, przywrócił mu pełną trzeźwość, a wzrok odnalazł Star, która wpatrywała się uważnie w jego słodką Śnieżynkę. I choć Orion nie zamierzał się wtrącać… kiedy tak patrzył z boku na znów ostrego jak grot strzały Ezrę, napiętego jak cięciwa łuku i pewnego jak dłonie strzelca, zachwycone westchnienie uciekło mu z ust. Tak dawno nie widział Ezry w takim wydaniu, a to przecież w nim zakochał się na samym początku. I choć inne jego wydania kochał równie mocno, przypomnienie sobie, że nadal go, mimo wszystko i w którymkolwiek wydaniu kochał, sprawiało, że jego złote oczy lśniły, kiedy patrzył na niego bez mrugnięcia okiem.
- Ale używacie jakiegoś nawilżenia, co? – usłyszał z boku, a kiedy zamrugał zaskoczony, spojrzał w uważne, lekko śmiejące się oczy Piru.
- Słucham? – zapytał zdziwiony Orion, nie bardzo rozumiejąc o czym on mówił.
- Kiedy uprawiacie seks. Pytam czy wiesz co robisz – odpowiedział medyk tak poważnym tonem, że Orion zbyt zaskoczony, by poczuć zażenowanie, przytaknął.
- Wspaniale, no i mam nadzieję, że wiecie czym są choroby przenoszone drogą płciową i nie parzycie się jak króliki z kim popadnie – dodał, nakładając sobie spokojnie makaronu do miski.
I tym razem Orion zamrugał zaskoczony jak sowa, ale znając już Piru dość dobrze, nie wymigiwał się od odpowiedzi.
- Kocham się tylko z Ezrą – odpowiedział, nadal nieco zbyt oszołomiony by zdać sobie sprawę z tego, co mówił.
- Hympf, w takim razie w porządku. A wy? – zapytał, dopiero wtedy zwracając uwagę Oriona na to, że Finni z Lusiem pojawili się w jadalni. Podejrzanie rumiani i zadowoleni.
- Co my? – zdziwił się książę, a choć w jego głosie nadal pobrzmiewała arogancja, białowłosy z odrobiną zażenowania usłyszał w nim lekką chrypkę.
- Uprawiacie bezpieczny seks? – zapytał nie owijając w bawełnę, sprawiając że brwi księcia podjechały do góry.
- Myślę, że to nie jest twoja sprawa – zauważył chłodno, bo choć nie miał problemu z tym, by przyznać się do związku z Finnim przed tymi ludźmi, nie podobało mu się, gdy ktoś próbował im zaglądać do łóżka.
Piru wzruszył ramionami, nabierając sobie łyżkę pachnącego wybornie sosu.
- Jestem medykiem. Interesuje mnie zdrowie moich pacjentów – odpowiedział, jakby to było oczywistością.
- Więc zapytaj jego – prychnął Louriel, wskazując podbródkiem Finnegana.
Zaraz potem usiadł z godnością na swoim miejscu u szczytu stołu i ignorując niskiego maga ziemi, zagadnął siedzącego niedaleko Thora o podróż i samą misję, wspominając raz czy dwa, że był synem cesarza, mistrzem magii wody i nawet jeśli teraz mu nie powie, dowie się wszystkiego wcześniej czy później, a tak przynajmniej będą mieli o czym porozmawiać.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Seks to nigdy nie było wszystko co sobie oferowali ale zawsze stanowiło dopełnienie tego czego nie potrafili sobie inaczej powiedzieć. Owszem, mieli ostatnio swój spektakularny upadek, który opierał się na udowadnianiu sobie wzajemnej dominacji ale obecnie? Nie było po tym śladu. Całował go, dotykał, pogryzał i ściskał z dokładnie tą samą czułością z którą robił to od początku. Szeptał mu do szpiczastego uszka wszystkie te niegrzeczne komplementy i zapewnienia o tęsknocie. Bo przez te kilka dni zrozumiał jak ich wojna była bezcelowa, a miłość – bezgraniczna.
Przygryzając wnętrze policzka wtulił się mocniej w niego pilnując rąk żeby nie dotykać go tam gdzie sobie nie życzył. Chociaż kusiło. Twardy i drgający przy silniejszych pchnięciach penis kusił żeby się nim odpowiednio zająć. Pocieszała go myśl, że jeszcze będzie miał okazję! Wątpił żeby skończyli na tym jednym razie szczególnie gdy dochodząc w ogóle nie stracili na wigorze. PO prostu chwilowo rozpływali się pod targającym ich ciała orgazmie, a później mogli dokończyć kąpiel leżąc jeden na drugim, dotykając swojej rozpalonej skóry i wymieniając słodkie pocałunki.
- Wreszcie w domu, Perełko. – Wymruczał specjalnie ocierając się pokrytą zarostem brodą po jego szyi. Wywołany w ten sposób śmiech i nikłe próby obrony sprawiły, że wylali jeszcze więcej wody ale ile mieli przy tym radochy! Szczególnie, że gdy tylko wyszli i owinęli się puchatymi ręcznikami wystarczył jeden ruch książęcej ręki żeby ciecz zniknęła.
- Wiem, wiem. Po prostu daj się jeszcze trochę poprzytulać. – Zaproponował nie chcąc się spieszyć z ich cudownym rytuałem. Przytulając się do niego nie umiał jednak oprzeć się żeby trochę go nie pomacać. Błądził palcami po jego plecach, ustami po szyi, łapał pośladki, a gdy znaleźli się na łóżku, dopadł łapczywie do jego ust. Wiedział, że powinni iść. Przecież burczało mu w żołądku ale jednak, Louriel go kusił i po chwili zmienili po prostu miejsce swojego obściskiwania się i wzajemnego gniecenia.
- Nie kuś kochanie bo się nie będę w ogóle powstrzymywał. – Zamruczał mu do ucha jeszcze raz atakując jego szyję ostrą brodą. – Chyba jednak się nie będę golił po kolacji. – Przyznał gdy wywołał atak śmiechu i prób ucieczki. Teraz gadowi poszło niego lepiej i przynajmniej odgrodził go od siebie kolanami które on, z premedytacją zaczął całować, patrząc mu przy tym w oczy i schodząc w stronę stóp. Dochodząc do jego kostki wyciągnął delikatnie poza wargi język i zaczął go pieścić przestając tylko na wspomnienie książek.
Początkowo się wyprostował nie rozumiejąc ale soczyste rumieńce na twarzy Louriela nakierowały jego myśli na kiedyś odbytą rozmowę o pozycjach seksualnych które mogliby wypróbować. Uśmiechnął się od razu szeroko i rozkładając jego nogi wgramolił się na niego całując go w usta.
- Bardzo chętnie, będziemy wszystko powoli analizować i odtwarzać. – Zamruczał do niego po czym otarł się o niego kilkukrotnie zanim postanowił wstać. Wyciągnął po tym do niego ręce, a gdy Lusiu wstał, wziął go niczym swoją małą koalę i skierował się w stronę wyjścia z sypialni.
- Idziemy coś pysznego zjeść i będę Cię brał całą noc. – Oświadczył radośnie ściskając jego pośladki zanim wyszli na holl i musiał go postawić.
Ezra słuchając wyniosłego tonu i prychnięć byłej Gwardzistki powoli zaczynał się irytować. Ile razy ktoś go ignorował, a później kończył ze strzałą wbitą w dupsko? Ciężko było zliczyć, podobnie jak wymierzone siarczyste sierpowe i sprowadzenie na ziemię charakterki. Tego ostatniego widocznie potrzebowała jego rozmówczyni, a on patrząc na nią pewnie i nadal podobnie lodowato, zaczął się przy tym niepokojąco uśmiechać.
- Rozumiem. – Oświadczył po chwili. – Niech zgadnę. Służyłaś nad morzem, blisko Kraju Ziemi. Poznałaś całkowicie inną kulturę którą mogłaś oglądać zza granicy i nagle wydaje Ci się, że jesteś lepsza. Pytanie w czym? – Mruknął, a widząc jak jej pulsuje na czole żyłka prychnął rozbawiony nie rozumiejąc jak mogła go dalej ignorować. Służył w pałacu! Miał dostęp do ogromnej ilości informacji, a zważając na pozycję Finnegana i fakt, że ten do pewnego momentu swoje życia nie potrafił czytać – przez jego ręce przewijały się ciekawe dokumenty.
- Jak widać my też się wyrwaliśmy. I to z miejsca o dużo trudniejszej dostępności do wolności.
- Słyszałam o najeździe i zabiciu rodziny królewskiej. – Prychnęła sądząc, że to wyśmienity argument.
- No tak, oczywiście. Przecież wroga armia siedząca w pałacu i przeprowadzająca całodniowe egzekucje wszystkich znaczących osób to pikuś. – Zauważył na co przy stole rozniósł się cichy szmer chichotu i pomiędzy poszczególnymi osobami krótka wymiana zdań. Odezwał się też do niego niejaki Kowal zaciekawiony całą ekspansją.
- Książę Kraju Ziemi zalał pałac ognia krwią? – Zapytał zaciekawiony.
- I tak i nie. Po rozmowie z jaśnie księciem Kraju Wody oszczędził wszystkich nieznaczących krajan. Za to głowy szlachty jeszcze długo po naszym wyjeździe toczyły się ulicami.
- Poznał księcia? – Zdziwił się.
- Tak. I dzięki jego interwencji oszczędzono całą Gwardię. – Wtrącił się zajmując miejsce po prawicy Lusia, cały rozpromieniony, z nieco zamglonym spojrzeniem i budyniowym uśmiechem.
- O czym dokładnie mówimy? – Zapytał nakładając sobie pokaźną porcję wszystkiego tego co zdążył już polubić i co tak mocno mu tutaj smakowało!
- Twój przyjaciel przypomina Star, że im bardziej niepozorny Gwardzista tym groźniejszy. – Odezwała się mocno rozbawiona Zira.
- Gdyby była łucznikiem zaproponowałbym małą rywalizację, byłoby trochę rozrywki przy okazji. – Przyznał na co chwilowo wywołał w tej części stołu dyskusję na temat odprężającego współzawodnictwa. Jednocześnie, jego oczy zwróciły się na Piru z którym rozmawiał nadal otumaniony Orion, na którego z niedowierzaniem patrzył Ezra, a który ostatecznie zwrócił się też do niego i Lusia.
Wygrana w konwersacji która przeszła – sądził, że specjalnie – na nieco inny temat sprawiła, że uśmiechnął się wrednie do siebie zaraz zwracając oczy na Oriona. Ten rozpoczął rozmowę z niskim mężczyzną o jasnych włosach i tym postanowił się teraz zająć chociaż zaraz, cały zrobił się czerwony.
- Orion. – Upomniał go na razie spokojnie, a gdy białowłosy kontynuował tak swobodne opowiadanie o ich łóżkowych wyczynach, których przecież nie było tak wiele! Zrobił się jeszcze mocniej zażenowany. – Orion. – Rzucił bardziej stanowczym tonem dzióbiąc go między żebra, a gdy ten na niego spojrzał, rzucił mu spojrzenie spod przymrużonych powiek wyrażające niedowierzanie.
- Nie przejmuj się Ezra, Piru po prostu jest bardzo empatyczną osobą o głębokim poczuciu swojego obowiązku i każącej ręce sprawiedliwości jeżeli ktoś unika jego super ziółek. – Ostatnie słowa wypowiedział jednocześnie z Kazumą z którym złapał to dziwne połączenie śmiania się z medyka gdy ten oczywiście nie patrzył. Dlatego zamilkli tak szybko jak tylko próbowali dyskutować.
- Spokojnie Piru, jesteśmy sobie wierni i wiemy co robimy. Nie musisz się martwić chyba, że chcesz się dzielić zapasami. – Przyznał z uroczym uśmieszkiem próbując udobruchać przerażającego medyka. – Chociaż w ogóle skąd te podejrzenia! – Dodał rozbawiony na co Zira ponownie parsknęła śmiechem i wskazała Oriona, który rozpływał się patrząc na Ezrę, nadal zażenowanego Ezrę.
- Nie było pytania. – Podniósł ręce w obronnym geście zajmując się chwilowo jedzeniem. Z czego nie omieszkał smyrać gadziego kolana i gładzić wewnętrznej strony uda. Jednocześnie uśmiechał się do niego niewinnie i nawet włączał w rozmowy z Thorem! W końcu też chciał wiedzieć jakie wnioski wyciągnięto z całej tej wyprawy.
Ezra w tym czasie zmieszany odsunął się nieco od Oriona. Wolał nie narazić się na kolejne pytania, na tematy które chciał poruszać tylko w gronie przyjaciół albo najlepiej wcale. W prawdzie nie posiedział tak długo zaraz objęty za dłoń w którą został pocałowany na co westchnął cicho, z rozkoszy.
- Uważaj bo sprawdzimy czy aby na pewno mnie tak kochasz. – Prychnął grożąc mu seksem którego chociaż nie miał zamiaru dzisiaj uprawiać to wcale by nie pogardził. Chociaż patrząc na Oriona, zasnąłby zanim by w niego wszedł.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Bezczelność księcia Kraju Wody w jakiś sposób imponowała Thorowi, kiedy ten tak bezpardonowo zignorował pytania Piru, zrzucił rozmowę z nim na barki Finnegana, a potem jeszcze zaczął z nim dyskusję na tematy, o których teoretycznie nie powinien wiedzieć. Tylko dlatego, że mężczyzna wcześniej rozmawiał z cesarzem i wiedział, że może a nawet powinien powiedzieć o wszystkim księciu, nie zbył go jakimiś niedomówieniami.
- Sprawa była poważniejsza niż się spodziewaliśmy – westchnął, nakładając sobie kawałek pieczystego. – Medalion, który wpadł w nasze ręce powiedział nam dokładnie z kim mamy do czynienia – powiedział, a widząc błysk ciekawości w gadzich oczach, pozwolił Lourielowi zniecierpliwić się, podczas gdy on przeżuwał spokojnie kęs swojej kolacji.
- Kto to był? – zapytał w końcu książę, pospieszając Thora, by ten szybciej przełknął swoje jedzenie, ignorując w międzyczasie Finniego, który nakładał mu na talerz olbrzymią porcję wszystkiego. Ale pomimo jego usilnych starań, Thor rozbawiony postawą Lusia, wypił najpierw pół kubka kompotu, zanim znów zwrócił na gada uwagę. No i zaczął z zupełnie innej strony.
- Po raz pierwszy spotkaliśmy się z nimi w Kraju Ziemi. Szukali czegoś, ale nikt nie wie czego, ani czy udało im się to znaleźć. W każdym razie gdzie by się nie znaleźli, zostawiali po sobie puste wioski spływające krwią, odarte z zapasów i nadziei na jutro. Dopiero kiedy zajęliśmy się nimi na poważnie, zaczęli działać nieco bardziej dyskretnie, choć nadal siali okropne spustoszenie. A przynajmniej do ostatniego miesiąca, kiedy to nagle rozpłynęli się w powietrzu – powiedział, a książę miał jakieś takie niejasne przeczucie, że doskonale wiedział, o czym mężczyzna mówił. Nie zwrócił nawet uwagi na gorącą dłoń wspinającą się w górę jego uda.
- Czyżby potem znaleźli się w Kraju ognia? – zapytał, przełykając ciężko ślinę, a Thor spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem, ale przytaknął, sprawiając że dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Owszem, ale… skąd ty o tym wiesz? – odpowiedział, natychmiast odbijając piłeczkę w stronę księcia, który nieświadomie uniósł dłoń do swojego czoła, maltretując nerwowo rogi wyrastające mu z czoła.
- Spotkaliśmy ich tam – odpowiedział cicho książę, a jego wzrok pełen był bólu, który wypełniał go za każdym razem, kiedy przypominał sobie, że tamtego dnia oni wszyscy niemal zginęli przez niego. – Szukali… szukali czegoś potwornie złego – wyszeptał, a jego wargi pobielały. – I znaleźli to tam. Czy to znaczy, że szukają tego również u nas? – zapytał, ale im dłużej o tym myślał, tym więcej rzeczy układało mu się w głowie i tym mocniej zaciskał palce na na dłoni Finniego. – Kim oni są? – zapytał ostatecznie ostrym tonem, a w jego twarzy już nie było strachu, tylko determinacja. Jeśli dobrze myślał, to o czym jego smoczy instynkt szeptał mu nieustannie musiało mieć coś wspólnego z tym wszystkim.
- Zwą się Zakonem Zapomnianego – odpowiedział mu Thor, z zaskoczeniem dostrzegając zmianę w zachowaniu księcia, ostry błysk w jego oczach i postawę przywodzącą mu na myśl księcia Kraju Ziemi. – Nie wiemy, czego szukają, ani jak dobrze im idzie, ale skoro wy macie jakieś informacje na ten temat, musimy natychmiast poinformować o tym cesarza oraz innych władców, jeśli naprawdę zagrożony jest cały świat, trzeba podjąć odpowiednie kroki – zauważył lider sigmy, a Louriel bezsprzecznie się z nim zgodził.
- Jestem pewien, że kiedy tylko mój ojciec o tym usłyszy natychmiast się tym zajmie, a my razem z nim – oświadczył, a czując zaciskające się na jego palcach palce Finniego, odetchnął, spoglądając po osobach zasiadających przy stole. Oni wszyscy śmiali się i żartowali, do tego Orion z Finnim uniknęli śmierci w zamieci, książę nie miał serca im teraz przerywać tej chwili spokoju. No i było już późno, rozmowa z cesarzem musiała poczekać do dnia następnego.
- Nie ma jednak co wzbudzać rabanu już w tej chwili. Jest późno, a wy wszyscy jesteście zmęczeni, porozmawiamy z cesarzem o tym jutro – zarządził, a Thor nie zamierzał się z nim wcale kłócił. Również uważał, że oni wszyscy zasłużyli na choćby jedną noc pozbawioną zmartwień i pełną odpoczynku.
- A tak w ogóle, to skąd się wzięła Papużka? – zapytał mężczyzna Lusia w celu rozluźnienia napięcia w ich rogu stołu, a kiedy na gadziej twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek, wiedział że zmiana tematu była dobrym pomysłem.[/color]
- Sprawa była poważniejsza niż się spodziewaliśmy – westchnął, nakładając sobie kawałek pieczystego. – Medalion, który wpadł w nasze ręce powiedział nam dokładnie z kim mamy do czynienia – powiedział, a widząc błysk ciekawości w gadzich oczach, pozwolił Lourielowi zniecierpliwić się, podczas gdy on przeżuwał spokojnie kęs swojej kolacji.
- Kto to był? – zapytał w końcu książę, pospieszając Thora, by ten szybciej przełknął swoje jedzenie, ignorując w międzyczasie Finniego, który nakładał mu na talerz olbrzymią porcję wszystkiego. Ale pomimo jego usilnych starań, Thor rozbawiony postawą Lusia, wypił najpierw pół kubka kompotu, zanim znów zwrócił na gada uwagę. No i zaczął z zupełnie innej strony.
- Po raz pierwszy spotkaliśmy się z nimi w Kraju Ziemi. Szukali czegoś, ale nikt nie wie czego, ani czy udało im się to znaleźć. W każdym razie gdzie by się nie znaleźli, zostawiali po sobie puste wioski spływające krwią, odarte z zapasów i nadziei na jutro. Dopiero kiedy zajęliśmy się nimi na poważnie, zaczęli działać nieco bardziej dyskretnie, choć nadal siali okropne spustoszenie. A przynajmniej do ostatniego miesiąca, kiedy to nagle rozpłynęli się w powietrzu – powiedział, a książę miał jakieś takie niejasne przeczucie, że doskonale wiedział, o czym mężczyzna mówił. Nie zwrócił nawet uwagi na gorącą dłoń wspinającą się w górę jego uda.
- Czyżby potem znaleźli się w Kraju ognia? – zapytał, przełykając ciężko ślinę, a Thor spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem, ale przytaknął, sprawiając że dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Owszem, ale… skąd ty o tym wiesz? – odpowiedział, natychmiast odbijając piłeczkę w stronę księcia, który nieświadomie uniósł dłoń do swojego czoła, maltretując nerwowo rogi wyrastające mu z czoła.
- Spotkaliśmy ich tam – odpowiedział cicho książę, a jego wzrok pełen był bólu, który wypełniał go za każdym razem, kiedy przypominał sobie, że tamtego dnia oni wszyscy niemal zginęli przez niego. – Szukali… szukali czegoś potwornie złego – wyszeptał, a jego wargi pobielały. – I znaleźli to tam. Czy to znaczy, że szukają tego również u nas? – zapytał, ale im dłużej o tym myślał, tym więcej rzeczy układało mu się w głowie i tym mocniej zaciskał palce na na dłoni Finniego. – Kim oni są? – zapytał ostatecznie ostrym tonem, a w jego twarzy już nie było strachu, tylko determinacja. Jeśli dobrze myślał, to o czym jego smoczy instynkt szeptał mu nieustannie musiało mieć coś wspólnego z tym wszystkim.
- Zwą się Zakonem Zapomnianego – odpowiedział mu Thor, z zaskoczeniem dostrzegając zmianę w zachowaniu księcia, ostry błysk w jego oczach i postawę przywodzącą mu na myśl księcia Kraju Ziemi. – Nie wiemy, czego szukają, ani jak dobrze im idzie, ale skoro wy macie jakieś informacje na ten temat, musimy natychmiast poinformować o tym cesarza oraz innych władców, jeśli naprawdę zagrożony jest cały świat, trzeba podjąć odpowiednie kroki – zauważył lider sigmy, a Louriel bezsprzecznie się z nim zgodził.
- Jestem pewien, że kiedy tylko mój ojciec o tym usłyszy natychmiast się tym zajmie, a my razem z nim – oświadczył, a czując zaciskające się na jego palcach palce Finniego, odetchnął, spoglądając po osobach zasiadających przy stole. Oni wszyscy śmiali się i żartowali, do tego Orion z Finnim uniknęli śmierci w zamieci, książę nie miał serca im teraz przerywać tej chwili spokoju. No i było już późno, rozmowa z cesarzem musiała poczekać do dnia następnego.
- Nie ma jednak co wzbudzać rabanu już w tej chwili. Jest późno, a wy wszyscy jesteście zmęczeni, porozmawiamy z cesarzem o tym jutro – zarządził, a Thor nie zamierzał się z nim wcale kłócił. Również uważał, że oni wszyscy zasłużyli na choćby jedną noc pozbawioną zmartwień i pełną odpoczynku.
- A tak w ogóle, to skąd się wzięła Papużka? – zapytał mężczyzna Lusia w celu rozluźnienia napięcia w ich rogu stołu, a kiedy na gadziej twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek, wiedział że zmiana tematu była dobrym pomysłem.[/color]
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gniecenie Louriela pod stołem w momencie gdy swobodnie rozmawiał z Piru o seksie było jednocześnie jakieś takie dziwne i mocno zabawne. Wiedział, że gad się nie przysłuchuje więc mógłby bujnie opowiadać o ich wyczynach z czego, chyba pierwszy raz w życiu, nie czuł kompletnie potrzeby chwalenia się tymi sprawami. Wiedział, że Lusiu go kocha, on bezwzględnie darzył go tym samym uczuciem, a z niego rodziła się w jego sercu pewność. Nie musiał nic udowadniać otoczeniu żeby czuć i być zaangażowanym. Dlatego temat uciął i zaczął przysłuchiwać się temu co do powiedzenia miał Thor. A było to ważne i niezwykle fascynujące. Delikatnie bolesne we wspomnieniach szczególnie jak fakty zaczęły układać się w jedną całość.
Początkowo milczał bo i sam chciał napełnić swój żołądek. Ba! Nawet podsunął talerz Lusia bliżej niego dając mu jasno do zrozumienia, że też mógłby się najeść przed kolejnymi łóżkowymi rundami chociaż nie wmuszał nic z niego. Później jednak zaczął trochę i sam się ociągać z przeżuwaniem, a jego brwi mocno się zmarszczyły. Zakon który siał spustoszenie w każdym kraju w którym się pojawił, dodatkowo bez znanego powodu, był ogromnym i nieprzewidywalnym zagrożeniem. Rozumiał więc już doskonale dlaczego Sigma się tutaj zjawiła i dostrzegał jak wiele szczęścia mieli w tej lawinie. Niezależnie od tego czy ktoś przeżył czy nie, uchronili wioskę przed skąpaniem się we krwi niewinnych. Ostatecznie więc jedzenie całkiem odpuścił i tylko popijając kompot dalej się przysłuchiwał.
A później stało się coś co wybiło jego serce ze spokojnego rytmu. Louriel mocno złapał go za rękę, jego dłoń była nieprzyjemnie chłodna. Usta pobladły, a w oczach na chwilę wymalował się strach. Wiedział o czym myślał. Wiedział, że tamtego dnia gdyby nie magowie ziemi najpewniej obydwaj by zginęli. Gdyby nie interwencja Smoka Ziemi oraz jego powołania ich ciała gniłyby gdzieś w czeluściach smoczej wieży.
- Skarbie? – Wyciągnął dłonie spod stołu i kładąc mu obie na policzkach pogładził go i zmusił żeby na niego spojrzał. Wtedy uśmiechnął się do niego ciepło i cmoknął w czubek nosa. – Już wszystko dobrze. – Zapewnił biorąc razem z nim głęboki wdech, a później, od razu chowając dłonie pod blatem żeby móc go trzymać i głaskać kciukiem po wierzchu dłoni. Uspokoił się jednak dopiero gdy w niebieskich oczach błysnęła determinacja, wtedy też wrócił do zajadania się kolacją. Niemniej, jego czujność również się wzmogła bo widział na własne oczy do czego zdolni byli Ci ludzie i jak ciężko było z nimi walczyć.
- Nie ma absolutnie żadnych pomysłów czego szukają? Kim jest ten Zapomniany? – Zapytał, niestety Thor na ten moment jedynie pokręcił przecząco głową.
- Nasza wiedza a to do siebie, że znaczące jej części zaginęły bądź znajdują się w bibliotekach różnych krajów. Na ten moment współpracujemy z Krajem Ziemi i niedługo poprosimy Kraj Ognia o dostarczenie jakiś informacji. Poza tym nie wiemy nic.
- A złapanie kogoś nie wchodzi w grę? – Dopytał jeszcze i ponownie otrzymał przeczącą odpowiedź.
- Dwukrotnie nam się to udało i dwukrotnie Ci ludzie popełnili samobójstwo przez połknięcie trucizny zanim udało się nam cokolwiek z nich wyciągnąć. – Oświadczył na co Finni lekko się skrzywił i przełożył kawałek mięsa z jednego końca talerza na drugi.
- W takim razie rzeczywiście trzeba zwołać radę. W ten sposób łatwiej będzie zgromadzić informacje i przyjąć wspólny front przeciwko nim. – Przyznał drapiąc się nerwowo po karku. – Ale Louriel ma rację, nie dzisiaj. I my i cesarz jesteśmy zmęczeni. – Dodał chcąc zapewnić o trzymaniu wspólnego zdania ze swoim narzeczonym. Jemu posłał słodki uśmiech ponownie zaczynając go głaskać.
- Wyśpimy się i z nowymi siłami zaczniemy szukać rozwiązania problemu. – Wyjaśnił całując go w policzek i teraz już słownie poganiając do tego żeby jednak coś zjadł.
Noc nie wyglądała tak jak sobie to jeszcze niedawno wyobrażał. Owszem, Lusiu był do niego przyklejony każdą kończyną ale ich rozmowy skupiały się na mniej niżeli bardziej seksownych aspektach. Niemniej jednak, sama możliwość wzięcia spokojnego oddechu w ramionach ukochanego i w swoim własnym łóżku podziałała na niego jak najlepszy lek. Padł jak martwy, a rano obudził się z tak ogromnymi pokładami energii, że nie mógł się doczekać tego co ten dzień przyniesie. Bo cokolwiek to nie będzie – był gotów stawić temu czoła. Zaczął jednak skromnie, od stawienia czoła jednej przylepie która zaśliniała mu ramię.
- Dzień dobry Perełko, śniadanie do łóżka? – Zapytał całując go w nos chociaż czując jak jest delikatnie pobudzony przejechał językiem po jednym rogu żeby sprawdzić co się stanie. I stało się. Oberwał poduszką prosto w twarz.
- A to za co? – Prychnął rozbawiony zaraz podnosząc się na przedramieniu, układając nad nim i po szybkiej ocenie seksownego ciałka przystąpił do powolnej pieszczoty. Podniósł mu koszulkę odsłaniając cały brzuch, przejechał po nim delikatnie językiem, pocałował kilkukrotnie i gdy jedna powieka uchyliła się pokazując mu tęczówkę koloru bezchmurnego nieba uśmiechnął się niewinnie. A później już szybko! Nabrał gwałtownie powietrza w płuca, przyłożył usta do jego skóry i wydał z siebie ten pierdząco-łaskoczący dźwięk pilnując żeby wijące się ciałko mu nie uciekło. I tak kilkukrotnie łapiąc powietrze ustami i łaskocząc go. Ostatecznie wciągnął go na siebie, złapał za tyłek przypominający dojrzałą brzoskwinię i zaczął go miętosić jakby przed chwilą nie zrobił nic niegrzecznego.
- A może to Ty mi przyniesiesz śniadanie do łóżka? Życzę sobie orionowe tosty podane przez sekwonego gada w samym fartuszku. O! I herbatę z dużą ilością miodu! – Zaczął wymyślać wiedząc, że i tak skończy się na wspólnym posiłku z Sigmą. Ale pomarzyć zawsze było warto.
- Będziesz chciał dzisiaj rozmawiać z cesarzem? Mogę z Tobą? – Zapytał już nieco bardziej przyziemnie, smyrając go palcami po dole pleców chociaż co jakiś czas nie mógł się powstrzymać żeby nie sprzedać mu delikatnego klapsa. To go odprężało chociaż jak tak na nim siedział… lekko podniecało.
Początkowo milczał bo i sam chciał napełnić swój żołądek. Ba! Nawet podsunął talerz Lusia bliżej niego dając mu jasno do zrozumienia, że też mógłby się najeść przed kolejnymi łóżkowymi rundami chociaż nie wmuszał nic z niego. Później jednak zaczął trochę i sam się ociągać z przeżuwaniem, a jego brwi mocno się zmarszczyły. Zakon który siał spustoszenie w każdym kraju w którym się pojawił, dodatkowo bez znanego powodu, był ogromnym i nieprzewidywalnym zagrożeniem. Rozumiał więc już doskonale dlaczego Sigma się tutaj zjawiła i dostrzegał jak wiele szczęścia mieli w tej lawinie. Niezależnie od tego czy ktoś przeżył czy nie, uchronili wioskę przed skąpaniem się we krwi niewinnych. Ostatecznie więc jedzenie całkiem odpuścił i tylko popijając kompot dalej się przysłuchiwał.
A później stało się coś co wybiło jego serce ze spokojnego rytmu. Louriel mocno złapał go za rękę, jego dłoń była nieprzyjemnie chłodna. Usta pobladły, a w oczach na chwilę wymalował się strach. Wiedział o czym myślał. Wiedział, że tamtego dnia gdyby nie magowie ziemi najpewniej obydwaj by zginęli. Gdyby nie interwencja Smoka Ziemi oraz jego powołania ich ciała gniłyby gdzieś w czeluściach smoczej wieży.
- Skarbie? – Wyciągnął dłonie spod stołu i kładąc mu obie na policzkach pogładził go i zmusił żeby na niego spojrzał. Wtedy uśmiechnął się do niego ciepło i cmoknął w czubek nosa. – Już wszystko dobrze. – Zapewnił biorąc razem z nim głęboki wdech, a później, od razu chowając dłonie pod blatem żeby móc go trzymać i głaskać kciukiem po wierzchu dłoni. Uspokoił się jednak dopiero gdy w niebieskich oczach błysnęła determinacja, wtedy też wrócił do zajadania się kolacją. Niemniej, jego czujność również się wzmogła bo widział na własne oczy do czego zdolni byli Ci ludzie i jak ciężko było z nimi walczyć.
- Nie ma absolutnie żadnych pomysłów czego szukają? Kim jest ten Zapomniany? – Zapytał, niestety Thor na ten moment jedynie pokręcił przecząco głową.
- Nasza wiedza a to do siebie, że znaczące jej części zaginęły bądź znajdują się w bibliotekach różnych krajów. Na ten moment współpracujemy z Krajem Ziemi i niedługo poprosimy Kraj Ognia o dostarczenie jakiś informacji. Poza tym nie wiemy nic.
- A złapanie kogoś nie wchodzi w grę? – Dopytał jeszcze i ponownie otrzymał przeczącą odpowiedź.
- Dwukrotnie nam się to udało i dwukrotnie Ci ludzie popełnili samobójstwo przez połknięcie trucizny zanim udało się nam cokolwiek z nich wyciągnąć. – Oświadczył na co Finni lekko się skrzywił i przełożył kawałek mięsa z jednego końca talerza na drugi.
- W takim razie rzeczywiście trzeba zwołać radę. W ten sposób łatwiej będzie zgromadzić informacje i przyjąć wspólny front przeciwko nim. – Przyznał drapiąc się nerwowo po karku. – Ale Louriel ma rację, nie dzisiaj. I my i cesarz jesteśmy zmęczeni. – Dodał chcąc zapewnić o trzymaniu wspólnego zdania ze swoim narzeczonym. Jemu posłał słodki uśmiech ponownie zaczynając go głaskać.
- Wyśpimy się i z nowymi siłami zaczniemy szukać rozwiązania problemu. – Wyjaśnił całując go w policzek i teraz już słownie poganiając do tego żeby jednak coś zjadł.
Noc nie wyglądała tak jak sobie to jeszcze niedawno wyobrażał. Owszem, Lusiu był do niego przyklejony każdą kończyną ale ich rozmowy skupiały się na mniej niżeli bardziej seksownych aspektach. Niemniej jednak, sama możliwość wzięcia spokojnego oddechu w ramionach ukochanego i w swoim własnym łóżku podziałała na niego jak najlepszy lek. Padł jak martwy, a rano obudził się z tak ogromnymi pokładami energii, że nie mógł się doczekać tego co ten dzień przyniesie. Bo cokolwiek to nie będzie – był gotów stawić temu czoła. Zaczął jednak skromnie, od stawienia czoła jednej przylepie która zaśliniała mu ramię.
- Dzień dobry Perełko, śniadanie do łóżka? – Zapytał całując go w nos chociaż czując jak jest delikatnie pobudzony przejechał językiem po jednym rogu żeby sprawdzić co się stanie. I stało się. Oberwał poduszką prosto w twarz.
- A to za co? – Prychnął rozbawiony zaraz podnosząc się na przedramieniu, układając nad nim i po szybkiej ocenie seksownego ciałka przystąpił do powolnej pieszczoty. Podniósł mu koszulkę odsłaniając cały brzuch, przejechał po nim delikatnie językiem, pocałował kilkukrotnie i gdy jedna powieka uchyliła się pokazując mu tęczówkę koloru bezchmurnego nieba uśmiechnął się niewinnie. A później już szybko! Nabrał gwałtownie powietrza w płuca, przyłożył usta do jego skóry i wydał z siebie ten pierdząco-łaskoczący dźwięk pilnując żeby wijące się ciałko mu nie uciekło. I tak kilkukrotnie łapiąc powietrze ustami i łaskocząc go. Ostatecznie wciągnął go na siebie, złapał za tyłek przypominający dojrzałą brzoskwinię i zaczął go miętosić jakby przed chwilą nie zrobił nic niegrzecznego.
- A może to Ty mi przyniesiesz śniadanie do łóżka? Życzę sobie orionowe tosty podane przez sekwonego gada w samym fartuszku. O! I herbatę z dużą ilością miodu! – Zaczął wymyślać wiedząc, że i tak skończy się na wspólnym posiłku z Sigmą. Ale pomarzyć zawsze było warto.
- Będziesz chciał dzisiaj rozmawiać z cesarzem? Mogę z Tobą? – Zapytał już nieco bardziej przyziemnie, smyrając go palcami po dole pleców chociaż co jakiś czas nie mógł się powstrzymać żeby nie sprzedać mu delikatnego klapsa. To go odprężało chociaż jak tak na nim siedział… lekko podniecało.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przez ten krótki okres czasu, w którym byli rozłączeni, Louriel niemal zdążył się stęsknić za tym nieprzyzwoitym zachowaniem Finnegana w łóżku. Niemal, bo kiedy tylko usta mężczyzny dotknęły jego skóry, ale wcale nie tak jak sobie to wyobrażał, niemal natychmiast zaczął mu się wyrywać i okładać na oślep poduszką.
- Czy ty masz pięć lat?! – zapytał, ale nadal śmiał się, czując łaskotki w okolicach pępka. Już wolał kiedy mężczyzna prowokował go i ocierał się o niego sugestywnie, patrząc mu przy tym głęboko w oczy, a na jego twarzy widniał zaczepny uśmieszek.
- Śnij dalej marzycielu – prychnął, słysząc wymagania blondyna i choć przeszło mu przez myśl, by choć część z nich spełnić, zaraz przypomniał sobie o całej Sigmie śpiącej smacznie na piętrze i o tym, że nie wypadało zostawiać gości samym sobie.
- Będę – westchnął, opierając brodę na piersi blondyna, by móc patrzeć mu choć odrobinę w oczy. – Oczywiście, że możesz, w końcu brałeś w tym nie mniejszy udział ode mnie – zauważył. – Orion z Ezrą też powinni pójść, choć nie jestem pewien, czy w tym momencie byłby to dobry pomysł. Pamiętasz o tym co ich spotkało kiedy się wtedy rozdzieliliśmy? – zapytał, a otrzymawszy odpowiedź, zmarszczył delikatnie brwi. – Mam wrażenie, że powinniśmy o tym komuś powiedzieć, a z drugiej strony… to wydaje się takie nierealne. Oczywiście wierzę im i rozumiem i chciałbym, żeby ktoś z innym spojrzeniem mógł się na ten temat wypowiedzieć, mam tylko wrażenie, że… ugh, jakby to powiedzieć… że ta sprawa jest zbyt smocza dla zwykłych śmiertelników? – zakończył, niezbyt pewien, co miał na myśli, ale kiedy w myślach stawiał obok siebie ojca i księcia kraju ziemi, zdecydowanie wolałby o tym porozmawiać z drugim pół-smokiem.
Przez chwilę milczał, wsłuchując się w miarowy oddech maga ognia i bicie jego serca, nie mogąc powstrzymać ciepłego uśmiechu, który wykwitł mu na ustach. Znów miał go obok siebie i było to najlepsze uczucie jakie pojawiło się w jego sercu. Nie przeszkadzało mu, że nie robili niczego zbereźnego, a dłonie mężczyzny przestały dotykać go w znaczący sposób, przesuwając się łagodnie po jego plecach, jakby zaznaczał w ten sposób, że owszem, był w tym miejscu i nie zamierzał odchodzić.
- Kocham cię – powiedział miękko, spoglądając w piękne oczy mężczyzny i głaszcząc delikatnie palcami jego policzki.
Leżeli tak jeszcze chwilę odpoczywając i chłonąc swoją obecność, dopóki im obu nie zaczęło burczeć w brzuchach. Dopiero wtedy, żartując do siebie miękko i flirtując jak zakochane nastolatki podnieśli się z łóżka i zaczęli ubierać. Louriel odzyskał swój płaszcz, który poprzedniego dnia od razu poszedł do prania i tego ranka służąca przyniosła mu go, kiedy tylko odrobinę wysechł.
- Oh, w końcu razem! – ucieszył się książę, wsuwając ręce w szerokie rękawy i czując na ramionach znajomy ciężar. – Mam nadzieję, że ci się przydał – powiedział, patrząc na siebie w lustrze i kręcąc się zadowolony, mając wrażenie, że absolutnie nic nie pasowało do niego tak jak ten płaszcz. Z bólem serca zdjął go z ramion, pozostając tylko w nieco luźniejszych, choć nadal eleganckich ubraniach, w których mógł pójść na śniadanie i potem na spotkanie z cesarzem.
Zanim jednak wyszli, przypomniał sobie o czymś. Zatrzymał się przy drzwiach i poczekał aż Finni do niego dołączył, by stuknąć go pięścią delikatnie w umięśnioną pierś.
- Byłbym zapomniał, kiedy tylko wrócimy, będę miał do ciebie prośbę. Musimy o czymś bardzo poważnie porozmawiać i chciałbym, by był przy tym Rafael. Mówię ci o tym, żebyś przywykł do myśli, że będziesz musiał z nim porozmawiać – dodał spokojnie. Wcale nie miał zamiaru go zdenerwować, stwierdzał tylko fakty i wolał, by Finni był przygotowany, że po jednej rozmowie, będą przeprowadzać kolejną. Ta miała być znacznie mniej formalna od tej, którą mieli zamiar odbyć w cesarskim gabinecie, niemniej Louriel wierzył, że dla nich obu miała być tak samo ważna.
- Czy ty masz pięć lat?! – zapytał, ale nadal śmiał się, czując łaskotki w okolicach pępka. Już wolał kiedy mężczyzna prowokował go i ocierał się o niego sugestywnie, patrząc mu przy tym głęboko w oczy, a na jego twarzy widniał zaczepny uśmieszek.
- Śnij dalej marzycielu – prychnął, słysząc wymagania blondyna i choć przeszło mu przez myśl, by choć część z nich spełnić, zaraz przypomniał sobie o całej Sigmie śpiącej smacznie na piętrze i o tym, że nie wypadało zostawiać gości samym sobie.
- Będę – westchnął, opierając brodę na piersi blondyna, by móc patrzeć mu choć odrobinę w oczy. – Oczywiście, że możesz, w końcu brałeś w tym nie mniejszy udział ode mnie – zauważył. – Orion z Ezrą też powinni pójść, choć nie jestem pewien, czy w tym momencie byłby to dobry pomysł. Pamiętasz o tym co ich spotkało kiedy się wtedy rozdzieliliśmy? – zapytał, a otrzymawszy odpowiedź, zmarszczył delikatnie brwi. – Mam wrażenie, że powinniśmy o tym komuś powiedzieć, a z drugiej strony… to wydaje się takie nierealne. Oczywiście wierzę im i rozumiem i chciałbym, żeby ktoś z innym spojrzeniem mógł się na ten temat wypowiedzieć, mam tylko wrażenie, że… ugh, jakby to powiedzieć… że ta sprawa jest zbyt smocza dla zwykłych śmiertelników? – zakończył, niezbyt pewien, co miał na myśli, ale kiedy w myślach stawiał obok siebie ojca i księcia kraju ziemi, zdecydowanie wolałby o tym porozmawiać z drugim pół-smokiem.
Przez chwilę milczał, wsłuchując się w miarowy oddech maga ognia i bicie jego serca, nie mogąc powstrzymać ciepłego uśmiechu, który wykwitł mu na ustach. Znów miał go obok siebie i było to najlepsze uczucie jakie pojawiło się w jego sercu. Nie przeszkadzało mu, że nie robili niczego zbereźnego, a dłonie mężczyzny przestały dotykać go w znaczący sposób, przesuwając się łagodnie po jego plecach, jakby zaznaczał w ten sposób, że owszem, był w tym miejscu i nie zamierzał odchodzić.
- Kocham cię – powiedział miękko, spoglądając w piękne oczy mężczyzny i głaszcząc delikatnie palcami jego policzki.
Leżeli tak jeszcze chwilę odpoczywając i chłonąc swoją obecność, dopóki im obu nie zaczęło burczeć w brzuchach. Dopiero wtedy, żartując do siebie miękko i flirtując jak zakochane nastolatki podnieśli się z łóżka i zaczęli ubierać. Louriel odzyskał swój płaszcz, który poprzedniego dnia od razu poszedł do prania i tego ranka służąca przyniosła mu go, kiedy tylko odrobinę wysechł.
- Oh, w końcu razem! – ucieszył się książę, wsuwając ręce w szerokie rękawy i czując na ramionach znajomy ciężar. – Mam nadzieję, że ci się przydał – powiedział, patrząc na siebie w lustrze i kręcąc się zadowolony, mając wrażenie, że absolutnie nic nie pasowało do niego tak jak ten płaszcz. Z bólem serca zdjął go z ramion, pozostając tylko w nieco luźniejszych, choć nadal eleganckich ubraniach, w których mógł pójść na śniadanie i potem na spotkanie z cesarzem.
Zanim jednak wyszli, przypomniał sobie o czymś. Zatrzymał się przy drzwiach i poczekał aż Finni do niego dołączył, by stuknąć go pięścią delikatnie w umięśnioną pierś.
- Byłbym zapomniał, kiedy tylko wrócimy, będę miał do ciebie prośbę. Musimy o czymś bardzo poważnie porozmawiać i chciałbym, by był przy tym Rafael. Mówię ci o tym, żebyś przywykł do myśli, że będziesz musiał z nim porozmawiać – dodał spokojnie. Wcale nie miał zamiaru go zdenerwować, stwierdzał tylko fakty i wolał, by Finni był przygotowany, że po jednej rozmowie, będą przeprowadzać kolejną. Ta miała być znacznie mniej formalna od tej, którą mieli zamiar odbyć w cesarskim gabinecie, niemniej Louriel wierzył, że dla nich obu miała być tak samo ważna.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Poza tym drobnym wybuchem typowej głupawki, cała reszta poranka przebiegła w ten uroczo leniwy sposób w jaki kochali to robić. Leżący na nim Louriel stanowił przyjemny ciężar dla każdego oddechu. Rześki zapach jego ciała przejęła pościel otaczając go z każdej strony, a on jeszcze na chwilę przymykając oczy gładził go cały czas po ciele; po plecach, ramionach albo głowie. Tęsknił! Nie tylko za spokojem jaki jego obecność gwarantowała ale też za ciepłem jego ramion i słodyczą jego pocałunków. Nie krępował się ich odwzajemniać, zaczepiając jego policzek ustami. A gdy jeszcze mocniej został ściśnięty, przykrył ich szczelnie kołdrą mając gdzieś ruszanie się z miejsca, wstawanie czy biegnięcie do obowiązków.
- Och, rozumiem. – Mruknął w momencie gdy Lusiu skończył swoje delikatne żale na temat odpowiedniego kompana do rozmowy. I tak, doskonale rozumiał. Sam nie do końca wszystkie rzeczy pojmował i wątpił żeby zależało to od poziomu (a raczej braku) wykształcenia. Lothus jako człowiek niezwykłej inteligencji wcale lepiej nie musiał pojąć niektórych spraw. Ba! Mogło być tak, że przez swoje doświadczenia i wiedzę mógł w niektóre fakty zwątpić, a przecież to była szczera prawda. Niemniej, nie mógł i nie chciał zabierać księcia obecnie do Kraju Ognia który pewnie był owładnięty ogromnym chaosem organizacyjnym. Sądził dodatkowo, że Vincent również nie będzie mógł się tu stawić więc jedyne co to pocieszył go głaskaniem i pocałunkiem w ramię.
- Na ten moment mamy tylko cesarza. Nie jestem za tym żeby jechać do Kraju Ognia, ani gdziekolwiek. Mamy porę Zamieci, a po tamtej stronie gór wcale nie będzie spokojniej. – Dodał na głos wszystkie swoje obawy wiedząc, że przecież Lusiu nie porwie się z motyką na słońce. Nie przepadał w końcu ani za jego ojczyzną ani za katorżniczymi warunkami podróży. Za to koniecznie chciał zrobić z nich naleśnika czemu on w ogóle nie oponował. Nawet zaczął się szczerzyć jak głupi do sera nie mając jak zdjąć rąk z jego pośladków. One jakąś magnetyczną siłą tam trafiały! Przypadek! – Twój ojciec jednak jest na tyle zaznajomiony ze „smoczymi sprawami”, że powinieneś go definitywnie docenić. Potrzeba nam spojrzenia z innej strony. – Dodał odchylając głowę do tyłu żeby ten mógł się w niego mocniej wtulić, a on żeby mógł jeszcze pięć minut podrzemać. – Ja Ciebie też kocham, Perełko.
Jakkolwiek był zmotywowany dzisiaj do działania tak ciepła pościel za mocno go przyciągała. Podobnie jak motyle pocałunki którymi po chwili zaczęli się zwolna wymieniać, tarzając się i gładząc. Aż miał dreszcze.
Gdy natomiast Lusiu zarządził wreszcie podniesienie się z pościeli, on zasłał łóżko i ogarnął poranną toaletę nucąc pod nosem znajomą melodię. Nie krępował się przy tym z nim cały czas rozmawiać, flirtować, śmiać się czy zaczepiać. Przygotował sobie swój ciepły, fioletowy zestaw i po wciągnięciu na siebie ubrań zaczął z lubością przyglądać się radości jaka rozświetliła twarz księcia który wreszcie odzyskał swoją własność. – Szczerze? Uratował nam życie. – Przyznał miękko bo gdyby nie płaszcz jego próby ogrzewania siebie, a później też Oriona nie byłyby tak efektywne. Najpewniej jego magia wyczerpałaby się zdecydowanie za szybko, a to mogłoby spowodować, że wcale teraz nie byliby na powrót w Akademii. Pośrednio więc ocalenie ich życia przypadało Lourielowi, który poświęcił się i oddał mu płaszcz, a za co obecnie dostał teraz całusa prosto w czoło.
Ostatecznie skierowali się wreszcie w stronę drzwi żeby dopilnować posiłku jaki mieli zjeść razem z Sigmą. Wtedy nie spodziewał się zatrzymania, a przyglądając się jak jest dzióbany zaraz podniósł oczy prosto w te jego. Zaniepokoił się. Brzmiało to poważnie, a gdy jeszcze musiał być przy tym Rafael w ogóle nie nastrajało optymistycznie. Jego uśmiech więc znacząco stopniał, przełknął nerwowo ślinę.
- Bardzo mam przekichane? – Zapytał siląc się na żart chociaż brak odpowiedzi w ogóle pozytywnie nie nastroił. Przytulił się więc do jego pleców i krocząc za nim chodem rasowego pingwina chciał go chyba udobruchać… Chociaż nie do końca wiedział za co. Albo… wolał po prostu nie podejrzewać istnienia konsekwencji za jego dziecinne zachowanie i wybuchy niekontrolowanej i niczym nie popartej zazdrości w stroję maga wody. Ale przecież błąd zrozumiał… nawet się ogarnie! Teraz już definitywnie i bez odwrotu. Zero kłótni i pełne zaufanie.
Przygotowanie do śniadania minęło w atmosferze jego końskich zalotów. Cały czas go zaczepiał, głaskał, całował, miział albo z nim flirtował. Szczery śmiech, szeroki uśmiech i zapewnienia o ogromnym uczuciu nieco go uspokoiły. Chyba nie mówiłby mu tak jakby chciał go srogo ochrzanić? Miał taką nadzieję. Nieco uspokoił się w momencie gdy pojawiła się Sigma. Czując się już nieco jak gospodarz tego miejsca zapewnił dostatek jedzenia na stole i dopiero wtedy zajął swoje standardowe miejsce po prawej Lusia. Życząc wszystkim zaspanym i widocznie wymęczonym podróżnym smacznego zabrał się za napełnianie żołądka towarzysząc w rozmowach nadal opierających się o Zakon, o znaleziska, o wyprawę i przemyślenia starał się zapamiętać wszystko co tu padło. Chciał być przygotowany na rozmowę z cesarzem na którą wybrali się zaraz po tym gdy jadalnia została posprzątana.
To paskudne zimno nadal go dobijało. Chowając się po czubek nosa w połach szalika ścisnął mocniej gadzią łapkę, którą trzymał w kieszeni. Ostatecznie jednak szlag go trafił i wywołując dookoła nich zawirowanie gorącego powietrza strzepnął im z włosów niesforne płatki. Ogólnie idiotyczny pomysł bo do pałacu weszli nieco przemoczeni czemu on również zaraz zaczął zapobiegać, a co ponownie sprawiło, że Lusiową twarz dokładnie wycałował.
Piękno tego miejsca uwodziło go za każdym jednym razem gdy tylko przekraczał próg. Teraz było podobnie. Mimo dyskomfortu na myśl spędzenia najpewniej długich minut w gabinecie cesarskim rozglądał się, wodził wzrokiem i chłonął wszystko co mijali. Płótna, materiały, rzeźby. Nawet podłoga się mu podobała!
- Myślisz, że poderwałem Cię bardziej tą wojną na śnieżki, rozpaczliwym błaganiem na łyżwach czy kumpelstwem z Twoją siostrą? – Zapytał nagle, po to by odwrócić wzrok na jego twarz wyrażającą ogromne zapytanie i roześmiać się. – Lubię wspominać nasze poznanie. Chociaż mogło się to tak źle skończyć… – Rozmasował nasadę nosa powstrzymując wybuch śmiechu. – Bo wiesz, ja się zakochałem od pierwszego wejrzenia. – Oznajmił gardłowym pomrukiem, łapiąc go w pasie, przechylając mocno do tyłu i chcąc skraść mu całusa. Przynajmniej do chwili w której nie usłyszał koło siebie tego charakterystycznego, rozbawionego odchrząknięcia. Zacisnął wtedy mocno oczy, usta, zmarszczył nos.
- Powiedz, że to nie Twój ojciec. – Szepnął do niego mając ptasi dzióbek gotowy do całuska ale słysząc śmiech ich obydwu, tak do siebie podobny, zrezygnował z mrzonek i pozwalając się Lusiowi wyprostować głęboko skłonił się przed osobą Lothusa. Coś czuł, że dzisiaj gwiazdy mu nie sprzyjały w uwodzeniu swego narzeczonego.
- Och, rozumiem. – Mruknął w momencie gdy Lusiu skończył swoje delikatne żale na temat odpowiedniego kompana do rozmowy. I tak, doskonale rozumiał. Sam nie do końca wszystkie rzeczy pojmował i wątpił żeby zależało to od poziomu (a raczej braku) wykształcenia. Lothus jako człowiek niezwykłej inteligencji wcale lepiej nie musiał pojąć niektórych spraw. Ba! Mogło być tak, że przez swoje doświadczenia i wiedzę mógł w niektóre fakty zwątpić, a przecież to była szczera prawda. Niemniej, nie mógł i nie chciał zabierać księcia obecnie do Kraju Ognia który pewnie był owładnięty ogromnym chaosem organizacyjnym. Sądził dodatkowo, że Vincent również nie będzie mógł się tu stawić więc jedyne co to pocieszył go głaskaniem i pocałunkiem w ramię.
- Na ten moment mamy tylko cesarza. Nie jestem za tym żeby jechać do Kraju Ognia, ani gdziekolwiek. Mamy porę Zamieci, a po tamtej stronie gór wcale nie będzie spokojniej. – Dodał na głos wszystkie swoje obawy wiedząc, że przecież Lusiu nie porwie się z motyką na słońce. Nie przepadał w końcu ani za jego ojczyzną ani za katorżniczymi warunkami podróży. Za to koniecznie chciał zrobić z nich naleśnika czemu on w ogóle nie oponował. Nawet zaczął się szczerzyć jak głupi do sera nie mając jak zdjąć rąk z jego pośladków. One jakąś magnetyczną siłą tam trafiały! Przypadek! – Twój ojciec jednak jest na tyle zaznajomiony ze „smoczymi sprawami”, że powinieneś go definitywnie docenić. Potrzeba nam spojrzenia z innej strony. – Dodał odchylając głowę do tyłu żeby ten mógł się w niego mocniej wtulić, a on żeby mógł jeszcze pięć minut podrzemać. – Ja Ciebie też kocham, Perełko.
Jakkolwiek był zmotywowany dzisiaj do działania tak ciepła pościel za mocno go przyciągała. Podobnie jak motyle pocałunki którymi po chwili zaczęli się zwolna wymieniać, tarzając się i gładząc. Aż miał dreszcze.
Gdy natomiast Lusiu zarządził wreszcie podniesienie się z pościeli, on zasłał łóżko i ogarnął poranną toaletę nucąc pod nosem znajomą melodię. Nie krępował się przy tym z nim cały czas rozmawiać, flirtować, śmiać się czy zaczepiać. Przygotował sobie swój ciepły, fioletowy zestaw i po wciągnięciu na siebie ubrań zaczął z lubością przyglądać się radości jaka rozświetliła twarz księcia który wreszcie odzyskał swoją własność. – Szczerze? Uratował nam życie. – Przyznał miękko bo gdyby nie płaszcz jego próby ogrzewania siebie, a później też Oriona nie byłyby tak efektywne. Najpewniej jego magia wyczerpałaby się zdecydowanie za szybko, a to mogłoby spowodować, że wcale teraz nie byliby na powrót w Akademii. Pośrednio więc ocalenie ich życia przypadało Lourielowi, który poświęcił się i oddał mu płaszcz, a za co obecnie dostał teraz całusa prosto w czoło.
Ostatecznie skierowali się wreszcie w stronę drzwi żeby dopilnować posiłku jaki mieli zjeść razem z Sigmą. Wtedy nie spodziewał się zatrzymania, a przyglądając się jak jest dzióbany zaraz podniósł oczy prosto w te jego. Zaniepokoił się. Brzmiało to poważnie, a gdy jeszcze musiał być przy tym Rafael w ogóle nie nastrajało optymistycznie. Jego uśmiech więc znacząco stopniał, przełknął nerwowo ślinę.
- Bardzo mam przekichane? – Zapytał siląc się na żart chociaż brak odpowiedzi w ogóle pozytywnie nie nastroił. Przytulił się więc do jego pleców i krocząc za nim chodem rasowego pingwina chciał go chyba udobruchać… Chociaż nie do końca wiedział za co. Albo… wolał po prostu nie podejrzewać istnienia konsekwencji za jego dziecinne zachowanie i wybuchy niekontrolowanej i niczym nie popartej zazdrości w stroję maga wody. Ale przecież błąd zrozumiał… nawet się ogarnie! Teraz już definitywnie i bez odwrotu. Zero kłótni i pełne zaufanie.
Przygotowanie do śniadania minęło w atmosferze jego końskich zalotów. Cały czas go zaczepiał, głaskał, całował, miział albo z nim flirtował. Szczery śmiech, szeroki uśmiech i zapewnienia o ogromnym uczuciu nieco go uspokoiły. Chyba nie mówiłby mu tak jakby chciał go srogo ochrzanić? Miał taką nadzieję. Nieco uspokoił się w momencie gdy pojawiła się Sigma. Czując się już nieco jak gospodarz tego miejsca zapewnił dostatek jedzenia na stole i dopiero wtedy zajął swoje standardowe miejsce po prawej Lusia. Życząc wszystkim zaspanym i widocznie wymęczonym podróżnym smacznego zabrał się za napełnianie żołądka towarzysząc w rozmowach nadal opierających się o Zakon, o znaleziska, o wyprawę i przemyślenia starał się zapamiętać wszystko co tu padło. Chciał być przygotowany na rozmowę z cesarzem na którą wybrali się zaraz po tym gdy jadalnia została posprzątana.
To paskudne zimno nadal go dobijało. Chowając się po czubek nosa w połach szalika ścisnął mocniej gadzią łapkę, którą trzymał w kieszeni. Ostatecznie jednak szlag go trafił i wywołując dookoła nich zawirowanie gorącego powietrza strzepnął im z włosów niesforne płatki. Ogólnie idiotyczny pomysł bo do pałacu weszli nieco przemoczeni czemu on również zaraz zaczął zapobiegać, a co ponownie sprawiło, że Lusiową twarz dokładnie wycałował.
Piękno tego miejsca uwodziło go za każdym jednym razem gdy tylko przekraczał próg. Teraz było podobnie. Mimo dyskomfortu na myśl spędzenia najpewniej długich minut w gabinecie cesarskim rozglądał się, wodził wzrokiem i chłonął wszystko co mijali. Płótna, materiały, rzeźby. Nawet podłoga się mu podobała!
- Myślisz, że poderwałem Cię bardziej tą wojną na śnieżki, rozpaczliwym błaganiem na łyżwach czy kumpelstwem z Twoją siostrą? – Zapytał nagle, po to by odwrócić wzrok na jego twarz wyrażającą ogromne zapytanie i roześmiać się. – Lubię wspominać nasze poznanie. Chociaż mogło się to tak źle skończyć… – Rozmasował nasadę nosa powstrzymując wybuch śmiechu. – Bo wiesz, ja się zakochałem od pierwszego wejrzenia. – Oznajmił gardłowym pomrukiem, łapiąc go w pasie, przechylając mocno do tyłu i chcąc skraść mu całusa. Przynajmniej do chwili w której nie usłyszał koło siebie tego charakterystycznego, rozbawionego odchrząknięcia. Zacisnął wtedy mocno oczy, usta, zmarszczył nos.
- Powiedz, że to nie Twój ojciec. – Szepnął do niego mając ptasi dzióbek gotowy do całuska ale słysząc śmiech ich obydwu, tak do siebie podobny, zrezygnował z mrzonek i pozwalając się Lusiowi wyprostować głęboko skłonił się przed osobą Lothusa. Coś czuł, że dzisiaj gwiazdy mu nie sprzyjały w uwodzeniu swego narzeczonego.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Finni był niemożliwy. Zawsze zakładał najgorsze, nawet jeśli czekała na niego nagroda, czy po prostu zwykłe ludzkie docenienie jego umiejętności. Dlatego też Lusiu wcale nie silił się na tłumaczenia, stwierdzając że nie miał na to siły, a kiedy jeszcze otrzymał wielką przylepę, w ogóle zrezygnował z jakichkolwiek tłumaczeń, będąc tak za nim stęsknionym, że uznał te kilka pieszczot więcej za nieszkodliwe. I tak śniadanie minęło im w bardzo przyjemnej atmosferze, o co mag ognia mocno się postarał, sprawiając że uśmiech nie znikał z książęcej twarzy, nawet jeśli poruszony temat nie był wcale błahy. Zakon Zapomnianego coraz mocniej w głowie Lusia jawił się jako skupisko ludzi stojących jak najdalej od jakichkolwiek zdrowych zmysłów, czy skrupułów. To co usłyszał, a co się działo w Kraju Ziemi było nie do przyjęcia, nie dziwił się więc, że w końcu to Sigma zajęła się tą sprawą. A kiedy przysłuchiwał się rozmowie tych ludzi, nabrał do nich odrobinę więcej szacunku. Wiedzieli co robili i mieli na to plan.
Kiedy z talerzy zniknęło już wszystko, co było do zjedzenia i wszyscy z zadowoleniem i kubkami herbaty przenieśli się do hallu, gdzie odpoczywali wyciągając zmarznięte stopy w kierunku płonącego ognia, Lusiu i Finni wyruszyli do pałacu. Thor miał dołączyć do rozmowy po tym jak miał załatwić jeszcze jedną sprawę, ale w gruncie rzeczy para narzeczonych miała mu więcej do powiedzenia na ten temat, dlatego zgodzili się by mężczyzna w ogóle dołączył później. Pogoda nadal się nie poprawiła i choć książę niekoniecznie był zadowolony z tego, że nagle zamiast płatków śniegu wokół niego zaczęła tworzyć się warstewka wody, nie odezwał się, wiedząc jak mocno pora Zamieci odbijała się na samopoczuciu magów ognia. Dotarłszy więc na miejsce pozwolił się wysuszyć, wycałować i dopiero wtedy pociągnął mężczyznę do gabinetu cesarza. Nie spodziewał się przy tym tematu, który zarzucił im Finni. Patrzył na niego szeroko otwartymi, zdziwionymi oczami, przynajmniej do momentu, w którym został przyciągnięty do niego i odchylony do tyłu w tanecznej pozie. Nie mógł przy tym przewrócić oczami na stwierdzenie, że blondyn zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia.
- To nie była miłość, Papużko – powiedział, bo choć to brzmiało naprawdę romantycznie, on sam osobiście nie wierzył w takie rzeczy. – Po prostu podobał ci się mój wygląd – westchnął, ale nie powstrzymał się przed uniesieniem dłoni, by pogłaskać go po policzku.
Kiedy się zakochał? Nie był pewien, niemniej pamiętał jak mocno urzekła go szczerość maga ognia, jego bezpośredniość nie zakrawająca o bezczelność, charakterek i uśmiech, który topił lód wokół jego serca, a które to ostatecznie stanęło w płomieniach i nie wyobrażało już sobie dni spędzonych bez niego. Roześmiał się swobodnie, widząc dzióbek z ust, jaki mężczyzna zrobił, ale zanim zdążyło pocałować, usłyszał obok charakterystyczne, tak mocno rozbawione chrząknięcie. Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, kto ich właśnie przyłapał na flirtowaniu.
- Obawiam się, że jednak jego ojciec – odezwał się rozbawiony cesarz, przyglądając się z uśmiechem jak blondyn wypuścił Louriela ze swoich ramion, pozwalając mu stanąć prosto, a potem skłonił się przed nim głęboko, sprawiając że cesarz odpowiedział podobnie głębokim skinieniem głową.
- Dobrze widzieć cię w dobrym zdrowiu, Finnegan, Hallvdar zdążył mnie poinformować, że zarówno tobie jak i Orionowi nic nie jest, niemniej dobrze jest zobaczyć to na własne oczy – powiedział spokojnie mężczyzna, wskazując jemu i Lusiowi miejsca na kanapie, choć sam usiadł za biurkiem. Książę zanim usiadł, nalał dla niego herbaty i dopiero kiedy czarka parującego naparu znalazła się w dłoni cesarza, usiadł obok Finniego, jemu też podając wypełnione płynem naczynie.
Finnegan podziękował za troskę, Lothus jeszcze raz zapytał jak jego wrażenia co do przebytej misji i kiedy skończyły im się błahe tematy, ostatecznie przeszli do sedna problemu. Louriel jak potrafił, tak wyjaśnił całą sprawę z Czarnym Smokiem, z Zakonem i tym, czego się o nim mimowolnie i intencjonalnie dowiedzieli, odpowiadając na pytania zadane przez cesarza. W połowie opowieści dołączył do nich Thor i kiedy Lusiu skończył, dodał jeszcze swoją historię i wszystko czego się dowiedział począwszy od wydarzeń w Kraju Ziemi przez misję, której podjęli się w Kraju Wody. Streszczenie mężczyźnie tego wszystkiego zajęło im niemal dwie godziny, po których cesarz umilkł na dłuższy moment, przyglądając im się bacznie znad splecionych dłoni, układając sobie w głowę wszystko, czego się dowiedział. A kiedy po dziesięciu minutach wyprostował się, jego mina nie wyrażała zbyt wiele.
- To, co dzisiaj usłyszałem – zaczął, bębniąc palcami o blat biurka w zamyśleniu. – Napawa mnie ogromnym niepokojem. Przerażający jest również fakt, że inne kraje mogą nie mieć tyle szczęścia co my i kompletnie nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje – powiedział, a Louriel poczuł gdzieś w okolicach żołądka ścisk. Nie był pewien, co Lothus planował i nie był pewien, czy będzie mu się to podobało.
- Co planujesz? – zapytał ostatecznie książę, a zamyślone spojrzenie jasnych oczu cesarza spoczęło na nim na dłuższą chwilę.
- Istnieje pewien zapis w księdze, która powstała w momencie narodzin naszego świata. Mówi on, że w chwili kryzysu, dowolny władca ma prawo zwołać posiedzenie czterech władców, podczas którego ustalone zostaną nowe reguły naszego świata, będą rozwiązane konflikty a ostrzeżenia rozesłane – powiedział cicho, a Lusiu aż wciągnął głośniej powietrze nosem. Nie miał pojęcia, że było takie prawo. Ani że istniała jakaś księga z prawami ich rzeczywistości…
- Więc wasza cesarska mość ma zamiar zwołać takie posiedzenie? – dopytał Thor, a mężczyzna skinął dostojnie głową.
- Owszem i mam zamiar zająć się tą sprawą już teraz. Trzeba będzie rozesłać wezwania do reszty królestw i poprosić by w wyznaczonym terminie przedstawiciele wszystkich nacji zjawili się w przeznaczonym do tego miejscu. Lourielu – powiedział cesarz, a książę natychmiast wyprostował się na swoim miejscu. – Chciałbym byś wraz z Blaire wzięli w nim udział w moim imieniu, bardziej orientujecie się w sytuacji z Finneganem, a twoja siostra musi przyzwyczajać się do wystąpień publicznych – zarządził, a Louriel choć był zaskoczony, nie zamierzał podważać jego słów.
- Wasza cesarska mość, jeśli mogę się wtrącić – westchnął Thor, a kiedy spojrzenie Lothusa spoczęło na nim, odchrząknął i kontynuował. – Odnalezienie i poinformowanie reszty władców zajmie trochę czasu, obawiam się, że nie można wyznaczyć terminu zbyt szybko – powiedział, a cesarz posłał mu uspokajający uśmieszek.
- Podróż w porze Zamieci jest zbyt niebezpieczna, zwłaszcza że posiedzenie odbywa się tradycyjnie na szczycie góry, mamy więc kolejne miesiące by wszystko zorganizować i powiadomić kogo trzeba. Skoro już o tym wiesz, wyznaczam Sigmę do tego zadania, jak zgaduję i tak mieliście zamiar złożyć raport waszemu księciu Vincentowi, więc to po drodze, a kto szybciej dotrze do rebeliantów kraju powietrza niż Sigma? – dodał zaraz filuternie, a w niebieskich oczach pojawił się błysk.
- Tato, masz zamiar powiadomić Taviego? – zdziwił się Louriel, kolejny więc uśmiech poleciał w jego kierunku.
- Według mnie i twojej siostry to on jest prawowitym władcą Kraju Powietrza, nie mam więc zamiaru rozmawiać z jego szalonym ojcem – odpowiedział spokojnie, chyba po raz pierwszy wypowiadając swoje zdanie w tej sprawie na głos, na dodatek w obecności kogoś, kto nie należał do ich rodziny.
- Jak sobie życzysz, wasza wysokość – odpowiedział jedynie Thor, skinąwszy władcy głową.
- Dobrze, w takim razie możecie wracać do swoich zajęć. Hallvdarze, poproszę cię byś został, zajmiemy się dokładnym ustaleniem wszystkiego i treścią wezwań, które przekażesz innym. Lourielu, Finneganie, na ten moment możecie zająć się swoimi sprawami. Kiedy nadejdzie czas, wezwę was – powiedział do nich cesarz, a choć Louriel miał w głowie mnóstwo pytań, po minie ojca poznał, że to nie był na nie dobry czas.
Dlatego też niechętnie, ale podniósł się ze swojego miejsca, ciągnąć blondyna za sobą i pożegnawszy się z ojcem, wspólnie opuścili gabinet. Louriel był zatopiony w myślach, nie bardzo wiedząc co myśleć w tamtym momencie. Jeszcze nie przetrawił tego wszystkiego i nie miał stałego zdania, nie chciał więc rzucać pochopnie słów na wiatr. Dlatego też milczał całą drogę do Akademii, pozwalając im obu ułożyć sobie to wszystko w głowach.
Kiedy z talerzy zniknęło już wszystko, co było do zjedzenia i wszyscy z zadowoleniem i kubkami herbaty przenieśli się do hallu, gdzie odpoczywali wyciągając zmarznięte stopy w kierunku płonącego ognia, Lusiu i Finni wyruszyli do pałacu. Thor miał dołączyć do rozmowy po tym jak miał załatwić jeszcze jedną sprawę, ale w gruncie rzeczy para narzeczonych miała mu więcej do powiedzenia na ten temat, dlatego zgodzili się by mężczyzna w ogóle dołączył później. Pogoda nadal się nie poprawiła i choć książę niekoniecznie był zadowolony z tego, że nagle zamiast płatków śniegu wokół niego zaczęła tworzyć się warstewka wody, nie odezwał się, wiedząc jak mocno pora Zamieci odbijała się na samopoczuciu magów ognia. Dotarłszy więc na miejsce pozwolił się wysuszyć, wycałować i dopiero wtedy pociągnął mężczyznę do gabinetu cesarza. Nie spodziewał się przy tym tematu, który zarzucił im Finni. Patrzył na niego szeroko otwartymi, zdziwionymi oczami, przynajmniej do momentu, w którym został przyciągnięty do niego i odchylony do tyłu w tanecznej pozie. Nie mógł przy tym przewrócić oczami na stwierdzenie, że blondyn zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia.
- To nie była miłość, Papużko – powiedział, bo choć to brzmiało naprawdę romantycznie, on sam osobiście nie wierzył w takie rzeczy. – Po prostu podobał ci się mój wygląd – westchnął, ale nie powstrzymał się przed uniesieniem dłoni, by pogłaskać go po policzku.
Kiedy się zakochał? Nie był pewien, niemniej pamiętał jak mocno urzekła go szczerość maga ognia, jego bezpośredniość nie zakrawająca o bezczelność, charakterek i uśmiech, który topił lód wokół jego serca, a które to ostatecznie stanęło w płomieniach i nie wyobrażało już sobie dni spędzonych bez niego. Roześmiał się swobodnie, widząc dzióbek z ust, jaki mężczyzna zrobił, ale zanim zdążyło pocałować, usłyszał obok charakterystyczne, tak mocno rozbawione chrząknięcie. Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, kto ich właśnie przyłapał na flirtowaniu.
- Obawiam się, że jednak jego ojciec – odezwał się rozbawiony cesarz, przyglądając się z uśmiechem jak blondyn wypuścił Louriela ze swoich ramion, pozwalając mu stanąć prosto, a potem skłonił się przed nim głęboko, sprawiając że cesarz odpowiedział podobnie głębokim skinieniem głową.
- Dobrze widzieć cię w dobrym zdrowiu, Finnegan, Hallvdar zdążył mnie poinformować, że zarówno tobie jak i Orionowi nic nie jest, niemniej dobrze jest zobaczyć to na własne oczy – powiedział spokojnie mężczyzna, wskazując jemu i Lusiowi miejsca na kanapie, choć sam usiadł za biurkiem. Książę zanim usiadł, nalał dla niego herbaty i dopiero kiedy czarka parującego naparu znalazła się w dłoni cesarza, usiadł obok Finniego, jemu też podając wypełnione płynem naczynie.
Finnegan podziękował za troskę, Lothus jeszcze raz zapytał jak jego wrażenia co do przebytej misji i kiedy skończyły im się błahe tematy, ostatecznie przeszli do sedna problemu. Louriel jak potrafił, tak wyjaśnił całą sprawę z Czarnym Smokiem, z Zakonem i tym, czego się o nim mimowolnie i intencjonalnie dowiedzieli, odpowiadając na pytania zadane przez cesarza. W połowie opowieści dołączył do nich Thor i kiedy Lusiu skończył, dodał jeszcze swoją historię i wszystko czego się dowiedział począwszy od wydarzeń w Kraju Ziemi przez misję, której podjęli się w Kraju Wody. Streszczenie mężczyźnie tego wszystkiego zajęło im niemal dwie godziny, po których cesarz umilkł na dłuższy moment, przyglądając im się bacznie znad splecionych dłoni, układając sobie w głowę wszystko, czego się dowiedział. A kiedy po dziesięciu minutach wyprostował się, jego mina nie wyrażała zbyt wiele.
- To, co dzisiaj usłyszałem – zaczął, bębniąc palcami o blat biurka w zamyśleniu. – Napawa mnie ogromnym niepokojem. Przerażający jest również fakt, że inne kraje mogą nie mieć tyle szczęścia co my i kompletnie nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje – powiedział, a Louriel poczuł gdzieś w okolicach żołądka ścisk. Nie był pewien, co Lothus planował i nie był pewien, czy będzie mu się to podobało.
- Co planujesz? – zapytał ostatecznie książę, a zamyślone spojrzenie jasnych oczu cesarza spoczęło na nim na dłuższą chwilę.
- Istnieje pewien zapis w księdze, która powstała w momencie narodzin naszego świata. Mówi on, że w chwili kryzysu, dowolny władca ma prawo zwołać posiedzenie czterech władców, podczas którego ustalone zostaną nowe reguły naszego świata, będą rozwiązane konflikty a ostrzeżenia rozesłane – powiedział cicho, a Lusiu aż wciągnął głośniej powietrze nosem. Nie miał pojęcia, że było takie prawo. Ani że istniała jakaś księga z prawami ich rzeczywistości…
- Więc wasza cesarska mość ma zamiar zwołać takie posiedzenie? – dopytał Thor, a mężczyzna skinął dostojnie głową.
- Owszem i mam zamiar zająć się tą sprawą już teraz. Trzeba będzie rozesłać wezwania do reszty królestw i poprosić by w wyznaczonym terminie przedstawiciele wszystkich nacji zjawili się w przeznaczonym do tego miejscu. Lourielu – powiedział cesarz, a książę natychmiast wyprostował się na swoim miejscu. – Chciałbym byś wraz z Blaire wzięli w nim udział w moim imieniu, bardziej orientujecie się w sytuacji z Finneganem, a twoja siostra musi przyzwyczajać się do wystąpień publicznych – zarządził, a Louriel choć był zaskoczony, nie zamierzał podważać jego słów.
- Wasza cesarska mość, jeśli mogę się wtrącić – westchnął Thor, a kiedy spojrzenie Lothusa spoczęło na nim, odchrząknął i kontynuował. – Odnalezienie i poinformowanie reszty władców zajmie trochę czasu, obawiam się, że nie można wyznaczyć terminu zbyt szybko – powiedział, a cesarz posłał mu uspokajający uśmieszek.
- Podróż w porze Zamieci jest zbyt niebezpieczna, zwłaszcza że posiedzenie odbywa się tradycyjnie na szczycie góry, mamy więc kolejne miesiące by wszystko zorganizować i powiadomić kogo trzeba. Skoro już o tym wiesz, wyznaczam Sigmę do tego zadania, jak zgaduję i tak mieliście zamiar złożyć raport waszemu księciu Vincentowi, więc to po drodze, a kto szybciej dotrze do rebeliantów kraju powietrza niż Sigma? – dodał zaraz filuternie, a w niebieskich oczach pojawił się błysk.
- Tato, masz zamiar powiadomić Taviego? – zdziwił się Louriel, kolejny więc uśmiech poleciał w jego kierunku.
- Według mnie i twojej siostry to on jest prawowitym władcą Kraju Powietrza, nie mam więc zamiaru rozmawiać z jego szalonym ojcem – odpowiedział spokojnie, chyba po raz pierwszy wypowiadając swoje zdanie w tej sprawie na głos, na dodatek w obecności kogoś, kto nie należał do ich rodziny.
- Jak sobie życzysz, wasza wysokość – odpowiedział jedynie Thor, skinąwszy władcy głową.
- Dobrze, w takim razie możecie wracać do swoich zajęć. Hallvdarze, poproszę cię byś został, zajmiemy się dokładnym ustaleniem wszystkiego i treścią wezwań, które przekażesz innym. Lourielu, Finneganie, na ten moment możecie zająć się swoimi sprawami. Kiedy nadejdzie czas, wezwę was – powiedział do nich cesarz, a choć Louriel miał w głowie mnóstwo pytań, po minie ojca poznał, że to nie był na nie dobry czas.
Dlatego też niechętnie, ale podniósł się ze swojego miejsca, ciągnąć blondyna za sobą i pożegnawszy się z ojcem, wspólnie opuścili gabinet. Louriel był zatopiony w myślach, nie bardzo wiedząc co myśleć w tamtym momencie. Jeszcze nie przetrawił tego wszystkiego i nie miał stałego zdania, nie chciał więc rzucać pochopnie słów na wiatr. Dlatego też milczał całą drogę do Akademii, pozwalając im obu ułożyć sobie to wszystko w głowach.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ilości prezentowanego przez Lusia romantyzmu czasem go zabijały. I to niezależnie od tego na którą stronę się przechylały! Czasami najdrobniejszy gest był flirtem pod którym się topił, jedno spojrzenie wystarczało żeby nie umiał się skupić na niczym innym niż gad i robił dokładnie to co ten sobie życzył marząc tylko o nim. Innym zaś razem jego brak domyślności i niechęć do odbicia piłeczki aż porażała. Tak jak w tym przypadku. Chciał miło powspominać, trochę się podroczyć, poflirtować jeszcze chwilę i zgarnąć klasycznego „całusa na odwagę”. Tymczasem otrzymał wywód dotyczący hormonów i fizycznej atrakcyjności. Aż się zaczął chichrać pod nosem upierając się przy tym, że to była miłość od pierwszej śnieżki, że szlachetne pośladki prężące się na schodach go bezpowrotnie uwiodły, a przenikliwe spojrzenie rozebrało i brało co tylko chciał.
Przez tą właśnie drobną głupotę nie zauważył kompletnie kiedy cichy jak szum pustynnego wiatru Lothus do nich podszedł. Nie wiedział ile ich obserwował, jakie głupoty usłyszał. Był za to pewien, że złapał ich w sytuacji jednoznacznej, ogłaszania wszem i wobec jak wielką miłością do siebie pałali i jak chętnie ją sobie okazywali. Ogólnie rzecz ujmując wtopa. Bo to nie chodziło o bycie w pałacu. Nie chodziło o stanie przed cesarzem, którego nadal się obawiał. Chodziło o to, że ten Cesarz, w tym pałacu był ojcem jego narzeczonego! I to go zdecydowanie przerastało.
Po ogarnięciu siebie i swojego zachowania względem Lusia, uśmiechnął się do niego z ogromną wdzięcznością gdy ten swoim typowym zwyczajem złapał go za dłoń po czym drgnął lekko gdy Lothus zwrócił się prosto do niego. Zdarzało się, a jednak wątpił żeby toczenie z nim rozmowy sprawiało jakąkolwiek przyjemność. Niemniej, wykazana troska sprawiła, że uśmiechnął się ponownie pod nosem i podnosząc na krótki moment na niego oczy, westchnął z ulgą.
- Dziękuję za troskę, wasza wysokość. Sen w domu zdziałał cuda. – Zapewnił zbierając się na odwagę żeby wreszcie bez jąkania się i zapowietrzania powiedzieć do niego pełne zdanie. O dziwo, nie poczuł się z tym kompletnie źle, a widząc delikatny uśmiech na twarzy mężczyzny, w ogóle się uspokoił. Może to było nic nieznaczącego, zwyczajna podziękowania, ale dla niego to był kamień milowy ich potencjalnej relacji. Przez to z większym spokojem ruszył do gabinetu cesarskiego, a w nim chociaż po jeszcze jednej chwili wahania, zajął miejsce. Jego niepoprawna obawa odezwała się dopiero przy filiżance herbaty którą od razu po dostaniu w ręce odstawił na stolik. W prawdzie były już sytuacje, że przy cesarzu jadł ale…. Mogła trochę przestygnąć! Tak! Za gorąca była!
Podczas rozmowy z Lothusem o absolutnie wszystkim i niczym powstrzymywał się od wyrażania typowego zdania o wszechobecnym śniegu. Wiedział, że tylko ze względu na jego miłosierdzie był obecnie częścią społeczności Kraju Wody przez co nie chciał uchodzić za niewdzięcznego. Dlatego też zapewniał, że chociaż podróż była ciężka, a jej efekt nieprzyjemny to dzięki wprawie Oriona oraz wysokiemu przeszkoleniu Sigmy, nie należała do uciążliwych. Jednocześnie nabierał w trakcie tych luźnych chwil wprawy i musiał sam przed sobą przyznać, że nie czuł się już tak winny za swoją obecność w towarzystwie Lothusa. Potrzebował jego zdania, obydwaj potrzebowali, a bycie z nim szczerym oraz podtrzymywanie spokojnej atmosfery grało tylko na wszystkich korzyść. Więc się starał chociaż bywało, że nerwowo miął materiał płaszcza.
W momencie gdy dołączył do nich Thor wymienił się z nim uśmiechem po czym wrócił do rozmowy która coraz mocniej napawała go obawą. Mieli jako przeciwników Zakon który owiany ogromną tajemnicą siał spustoszenie na ziemiach wszystkich czterech królestw i musieli temu jakoś zaradzić. Kompletnie jednak nie spodziewał się, że w taki sposób! Na wieść o możliwości zwołania narady władców wszystkich krain aż wciągnął głośniej powietrze nosem – co śmieszne, wtórując Lusiowi. Bardzo… niepewna sytuacja w obecnych czasach. Kraj Powietrza pogrążony w wojnie domowej, Kraj Ognia i Ziemi w konflikcie i tylko Woda neutralna i spokojna chociaż uzbrojona po zęby. Niesamowite przedsięwzięcie i wyzwanie, którym został obarczony Louriel. Cóż, Smocze sprawy.
- Jaśnie Panie, czy będziemy mogli im towarzyszyć? Mam na myśli również Oriona i Ezrę. Wiem, że wyprawa będzie jak najbardziej pokojowa jednak… – Zaciął się w momencie gdy nie wiedział jak wyrazić swoje wątpliwości co do bezpieczeństwa.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. – Wyręczył go Thor któremu posłał uśmiech. – My najpewniej również będziemy eskortować księcia Kraju Ziemi przez teren Kraju Ognia, ot dla bezpieczeństwa. Dlatego podejmujemy się powiadomień. – Przyznał spokojnie na co Finni pokiwał głową.
- Jako strażnik jestem za nich odpowiedzialny, Orion jest niesamowity w postępach, a Ezra to nadal najlepszy łucznik jakiego znam. – Dodał jako ostateczny argument który chyba w ogóle nie był potrzebny. Lothus zdawał się wiedzieć, że ich czwórka była po prostu nierozłączna i gdy mieli rozwiązywać sprawy na wagę zachowania obecnego kształtu wszechświata – musieli to robić razem!
Dalsza część dynamicznej rozmowy z ogromnymi postanowieniami przebiegła sprawnie. Ich udział w konwersacji został zakończony, on nawet opróżnił filiżankę herbaty! Wychodząc skłonił się głęboko po czym pomógł Lusiowi rzucić na ramiona płaszcz. Natomiast gdy był już prawie pewien, że Lothus już nie patrzy uwiesił się mu na tych zakrytych ramionach i cmoknął go w policzek na pokrzepienie.
- Zawsze jestem przy Tobie, pamiętaj. – Wymruczał wodząc nosem po jego policzku kuląc się dopiero na głos Lothusa proszący o zamknięcie drzwi. Wtopa numer dwa zaliczona, dzień należy dodać do udanych.
- Skoro już wyszliśmy to wstąpimy po drodze na grzane piwo? Albo jakieś ciasteczka korzenne? – Zapytał lekko zarumieniony na kolejny popis własnej nieuwagi. Co nie zmieniło faktu, że go nadal przytulał.
- Pamiętam o poważnej rozmowie jak zwrócimy ale zjadłbym coś słodkiego, wypił coś dobrego, mam na coś smaka! – Przyznał zakładając wreszcie płaszcz i na siebie po czym ponownie został drepczącym pingwinem przytulonym do gadzich pleców. – O! Wiem! Kiedyś Orion z Ezrą przynieśli takie ciasteczka z kremem budyniowym. To bym zjadł!
Przez tą właśnie drobną głupotę nie zauważył kompletnie kiedy cichy jak szum pustynnego wiatru Lothus do nich podszedł. Nie wiedział ile ich obserwował, jakie głupoty usłyszał. Był za to pewien, że złapał ich w sytuacji jednoznacznej, ogłaszania wszem i wobec jak wielką miłością do siebie pałali i jak chętnie ją sobie okazywali. Ogólnie rzecz ujmując wtopa. Bo to nie chodziło o bycie w pałacu. Nie chodziło o stanie przed cesarzem, którego nadal się obawiał. Chodziło o to, że ten Cesarz, w tym pałacu był ojcem jego narzeczonego! I to go zdecydowanie przerastało.
Po ogarnięciu siebie i swojego zachowania względem Lusia, uśmiechnął się do niego z ogromną wdzięcznością gdy ten swoim typowym zwyczajem złapał go za dłoń po czym drgnął lekko gdy Lothus zwrócił się prosto do niego. Zdarzało się, a jednak wątpił żeby toczenie z nim rozmowy sprawiało jakąkolwiek przyjemność. Niemniej, wykazana troska sprawiła, że uśmiechnął się ponownie pod nosem i podnosząc na krótki moment na niego oczy, westchnął z ulgą.
- Dziękuję za troskę, wasza wysokość. Sen w domu zdziałał cuda. – Zapewnił zbierając się na odwagę żeby wreszcie bez jąkania się i zapowietrzania powiedzieć do niego pełne zdanie. O dziwo, nie poczuł się z tym kompletnie źle, a widząc delikatny uśmiech na twarzy mężczyzny, w ogóle się uspokoił. Może to było nic nieznaczącego, zwyczajna podziękowania, ale dla niego to był kamień milowy ich potencjalnej relacji. Przez to z większym spokojem ruszył do gabinetu cesarskiego, a w nim chociaż po jeszcze jednej chwili wahania, zajął miejsce. Jego niepoprawna obawa odezwała się dopiero przy filiżance herbaty którą od razu po dostaniu w ręce odstawił na stolik. W prawdzie były już sytuacje, że przy cesarzu jadł ale…. Mogła trochę przestygnąć! Tak! Za gorąca była!
Podczas rozmowy z Lothusem o absolutnie wszystkim i niczym powstrzymywał się od wyrażania typowego zdania o wszechobecnym śniegu. Wiedział, że tylko ze względu na jego miłosierdzie był obecnie częścią społeczności Kraju Wody przez co nie chciał uchodzić za niewdzięcznego. Dlatego też zapewniał, że chociaż podróż była ciężka, a jej efekt nieprzyjemny to dzięki wprawie Oriona oraz wysokiemu przeszkoleniu Sigmy, nie należała do uciążliwych. Jednocześnie nabierał w trakcie tych luźnych chwil wprawy i musiał sam przed sobą przyznać, że nie czuł się już tak winny za swoją obecność w towarzystwie Lothusa. Potrzebował jego zdania, obydwaj potrzebowali, a bycie z nim szczerym oraz podtrzymywanie spokojnej atmosfery grało tylko na wszystkich korzyść. Więc się starał chociaż bywało, że nerwowo miął materiał płaszcza.
W momencie gdy dołączył do nich Thor wymienił się z nim uśmiechem po czym wrócił do rozmowy która coraz mocniej napawała go obawą. Mieli jako przeciwników Zakon który owiany ogromną tajemnicą siał spustoszenie na ziemiach wszystkich czterech królestw i musieli temu jakoś zaradzić. Kompletnie jednak nie spodziewał się, że w taki sposób! Na wieść o możliwości zwołania narady władców wszystkich krain aż wciągnął głośniej powietrze nosem – co śmieszne, wtórując Lusiowi. Bardzo… niepewna sytuacja w obecnych czasach. Kraj Powietrza pogrążony w wojnie domowej, Kraj Ognia i Ziemi w konflikcie i tylko Woda neutralna i spokojna chociaż uzbrojona po zęby. Niesamowite przedsięwzięcie i wyzwanie, którym został obarczony Louriel. Cóż, Smocze sprawy.
- Jaśnie Panie, czy będziemy mogli im towarzyszyć? Mam na myśli również Oriona i Ezrę. Wiem, że wyprawa będzie jak najbardziej pokojowa jednak… – Zaciął się w momencie gdy nie wiedział jak wyrazić swoje wątpliwości co do bezpieczeństwa.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. – Wyręczył go Thor któremu posłał uśmiech. – My najpewniej również będziemy eskortować księcia Kraju Ziemi przez teren Kraju Ognia, ot dla bezpieczeństwa. Dlatego podejmujemy się powiadomień. – Przyznał spokojnie na co Finni pokiwał głową.
- Jako strażnik jestem za nich odpowiedzialny, Orion jest niesamowity w postępach, a Ezra to nadal najlepszy łucznik jakiego znam. – Dodał jako ostateczny argument który chyba w ogóle nie był potrzebny. Lothus zdawał się wiedzieć, że ich czwórka była po prostu nierozłączna i gdy mieli rozwiązywać sprawy na wagę zachowania obecnego kształtu wszechświata – musieli to robić razem!
Dalsza część dynamicznej rozmowy z ogromnymi postanowieniami przebiegła sprawnie. Ich udział w konwersacji został zakończony, on nawet opróżnił filiżankę herbaty! Wychodząc skłonił się głęboko po czym pomógł Lusiowi rzucić na ramiona płaszcz. Natomiast gdy był już prawie pewien, że Lothus już nie patrzy uwiesił się mu na tych zakrytych ramionach i cmoknął go w policzek na pokrzepienie.
- Zawsze jestem przy Tobie, pamiętaj. – Wymruczał wodząc nosem po jego policzku kuląc się dopiero na głos Lothusa proszący o zamknięcie drzwi. Wtopa numer dwa zaliczona, dzień należy dodać do udanych.
- Skoro już wyszliśmy to wstąpimy po drodze na grzane piwo? Albo jakieś ciasteczka korzenne? – Zapytał lekko zarumieniony na kolejny popis własnej nieuwagi. Co nie zmieniło faktu, że go nadal przytulał.
- Pamiętam o poważnej rozmowie jak zwrócimy ale zjadłbym coś słodkiego, wypił coś dobrego, mam na coś smaka! – Przyznał zakładając wreszcie płaszcz i na siebie po czym ponownie został drepczącym pingwinem przytulonym do gadzich pleców. – O! Wiem! Kiedyś Orion z Ezrą przynieśli takie ciasteczka z kremem budyniowym. To bym zjadł!
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel był dumny z Finnegana, oraz odrobinkę tylko rozbawiony zachowaniem blondyna. Do tej pory unikał jak ognia patrzenie na Lothusa, a co dopiero rozmawiania z cesarzem. No i wypił swoją herbatę, a to napawało go jeszcze większym zadowoleniem. Wiedział, że Finni nie znał znaczenia tradycyjnej czarki herbaty, ale dopóki mężczyzna nie odważył się jej wypić, nie widział powodu, by stresować go tym jeszcze mocniej. Teraz mógł mu powiedzieć, choć jak zauważył po chwili, może warto było jeszcze poczekać… gdyby po kolejnej już tego dnia wpadce Finni znów miał zamiar unikać Lothusa. Niemniej nos narzeczonego wyrwał go z ponurych rozmyślań, a ton głosu sprawił, że znów się roześmiał.
- Chciałem cię uświadomić jak najszybciej, że nie masz się o co martwić, ale skoro chcesz, pozwolę ci się denerwować jeszcze przez chwilę – oświadczył z błyszczącymi oczami, wspinając się lekko na palce, by cmoknąć blondyna w czubek nosa.
Zadowolony z reakcji, złapał go za dłoń i poprowadził do cukierni, w której mogły być owe ciasteczka z nadzieniem budyniowym i proponując Finniemu do tego herbatę z sokiem malinowym, poprowadził go z powrotem do Akademii. Przez chwilę miał ochotę zjeść to wszystko w kuchni, ale w chwili, w której woda zagotowała się, a on zalał aromatyczne liście wrzątkiem, wpadł na lepszy pomysł.
- Skoro już mamy ciasteczka i herbatę, a ja nie mam zamiaru w żaden sposób psuć ci humoru dzisiejszego dnia, poproszę cię, żebyś znalazł Rafaela i przyprowadził go do mojego gabinetu – oświadczył zadowolony, po chwili namysłu wyjmując z szafki trzeci kubek, szykując kolejną porcję herbaty. Widział jak mocno Finnegan był zachwycony tym wszystkim, ale naprawdę już nie mógł się doczekać, by przedyskutować z mężczyznami to, co nurtowało go już od kilku tygodni.
Podczas gdy blondyn szukał maga wody, Lusiu zadowolony z siebie zaniósł wszystkie smaczności do gabinetu, przysuwając krzesła bliżej biurka i wyjmując mapę miasta, którą rozłożył, przyciskając do blatu książkami. A kiedy w pomieszczeniu pojawił się delikatnie zmieszany Rafael i Finni ze zmarszczonymi brwiami, Louriel przewrócił oczami, a potem popędził ich by szybciej zamknęli drzwi, a potem zajęli miejsca naprzeciwko niego. A kiedy zobaczył niechęć na obu twarzach i to jak daleko od siebie usiedli, znów przewrócił oczami.
- Oh, błagam, naprawdę nie macie nic lepszego do roboty jak tylko skakać sobie do gardeł? – zapytał, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że najpewniej tak, bo podczas pory Zamieci nie było zbyt wiele do roboty, westchnął.
- Nie odpowiadajcie, zaraz wam znajdę robotę – prychnął, sprawiając że na przystojnej twarzy Rafaela pojawiło się jeszcze więcej zakłopotania.
- Mistrzu… - zaczął, a Lusiu uniósł jedną brew w zdziwieniu.
- Nie przypominam sobie, żebym kazał ci mówić do siebie tytułami – powiedział, a potem spojrzał na Finnegana, domyślając się, że to jego obecność sprawiła, że mężczyzna stał się bardziej sztywny i nerwowy.
- Lourielu, nie jestem pewien dlaczego poprosiłeś… Finnegana by mnie odnalazł. I nie bardzo wiem o czym miałbyś rozmawiać z nami oboma – powiedział, powstrzymując się od wzruszenia ramionami. Nie czuł się komfortowo w towarzystwie blondyna.
- Już wyjaśniam! – powiedział zadowolony z siebie książę, nakazując im gestem by podnieśli się z krzeseł i zbliżyli do biurka. – Wiecie co tu jest? – zapytał, pokazując palcem Akademię na mapie.
- Akademia? – zapytał niepewnie mistrz magii wody, nie będąc pewnym, czy to było podchwytliwe pytanie, ale wtedy Lusiu pokiwał głową.
- A tutaj? – zapytał, pokazując pustą przestrzeń w miejscu, gdzie znajdował się nieudany park. I tym razem odpowiedział Finni.
- Za tydzień, dokładnie o tej godzinie zostanę właścicielem tego wielkiego placu. Po co, zapytacie? Już wam mówię! Zauważyliście już pewnie oboje, że Akademia jest za mała, by pomieścić tylu uczniów ilu bym chciał i ilu pojawia się, by uczyć się magii wody. Sporo z nich jest spoza stolicy i niestety wielu musze odprawiać z kwitkiem, ponieważ nie ma dla nich miejsca. Dodatkowo trójka nauczycieli włącznie ze mną to zdecydowanie za mało, by nauczać, by prowadzić młodych ludzi i by zajmować się organizacją całej szkoły. Dlatego postanowiłem, że to idealny moment, by powiększyć Akademię – powiedział z zadowoleniem, a widząc zdziwienie na twarz Rafaela i Finnegana, uśmiechnął się szeroko, bardzo dumny z siebie. – W miejscu, które wskazuje, powstanie nowa sala do ćwiczeń, oraz akademiki dla uczniów spoza stolicy. W tym budynku za to przeprowadzimy generalny remont, gdzie usuniemy wszystkie pokoje użytkowe i zrobimy z nich sale lekcyjne. To samo się tyczy mojej sypialni, gabinetu i sali do ćwiczeń. Chciałbym zwiększyć liczbę uczniów, których będzie mogła przyjąć akademia, zatrudnić nowych nauczycieli w tym ciebie Rafaelu, o ile oczywiście się zgodzisz, wybudować kuchnię, zatrudnić swoich kucharzy, sprzątaczki i wielu innych ludzi. Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale w stolicy panuje bezrobocie. Ludzie przyjeżdżają tu z myślą, że znajdą pracę, ale tak naprawdę pałac nie jest w stanie zapewnić tym wszystkim ludziom miejsca zatrudnienia. Chciałbym trochę pomóc rozwiązać ten problem, jednocześnie dając możliwość nauki większej liczbie dzieci. W tym celu chciałbym również zmienić sposób w jaki dzielimy klasy, zacząć nauczać większej liczby przedmiotów wliczając w to matematykę, biologię, czy geografię. Nie jestem jednak w stanie samemu nadzorować prac budowlanych, rekrutacji nowych pracowników, czy ostatecznie jak rozdzielić zadania, by wszystko grało jak w zegarku. I w tej sprawie, chciałbym poprosić o pomoc ciebie, Finnegan. Jesteś cudowny w zarządzaniu, ludzie cię słuchają, nie popełniasz też głupich błędów i masz głowę na karku. Chciałbym więc, byś został moim zarządcą. Trójka ludzi jest dla mnie wystarczająco dużym utrapieniem, nie mówiąc o tej mnogości, którą chciałbym zatrudnić. Oczywiście, wszystkie ważniejsze decyzje będą podejmowane przeze mnie, niemniej, chciałbym mieć kogoś na linii frontu, kiedy ja będę zbyt zajęty papierową robotą i nauczaniem, którego nie mam zamiaru porzucać, a co musiałbym zrobić, żeby to wszystko samemu ogarnąć – powiedział, a potem, chcąc się upewnić, że sens jego słów do nich dotarł uśmiechnął się jeszcze raz, całkiem niewinnie.
- Rozumiecie co powiedziałem? Chcę, żebyście mi pomogli w rozwoju Akademii. Ufam wam, wiem że każdy z was ma serce i głowę w odpowiednim miejscu i że bez was mi się nie uda. Dacie więc radę zapomnieć o niesnaskach i współpracować ze mną dla większego dobra? – zapytał, patrząc w spokoju jak Rafael przez chwilę zbiera myśli i szczękę z podłogi, by ostatecznie spojrzeć z lekką rozerwą na Finnegana.
- Cóż. Wiesz dobrze Lourielu, że jeśli chodzi o mnie, pomogę ci z wielką radością, a propozycję pracy oczywiście przyjmuję i mam zamiar dać z siebie wszystko, by twoje marzenia stały się rzeczywistością. Chciałbym zatem wyjaśnić jedną rzecz, o którą zostałem niesłusznie osądzony – powiedział, a jego głos nabrał odrobiny chłodu. – Nie mam nic do mistrza Louriela. Jestem stuprocentowo heteroseksualny, a moje zainteresowanie nim jest czysto przyjacielskie i zawodowe. Podziwiam jego umysł i poświęcenie, to tyle. Jestem gotów się pogodzić i współpracować, o ile to jest dla ciebie jasne – powiedział, wyciągając dłoń w kierunku Finniego, czekając spokojnie na jego odpowiedź.
- Chciałem cię uświadomić jak najszybciej, że nie masz się o co martwić, ale skoro chcesz, pozwolę ci się denerwować jeszcze przez chwilę – oświadczył z błyszczącymi oczami, wspinając się lekko na palce, by cmoknąć blondyna w czubek nosa.
Zadowolony z reakcji, złapał go za dłoń i poprowadził do cukierni, w której mogły być owe ciasteczka z nadzieniem budyniowym i proponując Finniemu do tego herbatę z sokiem malinowym, poprowadził go z powrotem do Akademii. Przez chwilę miał ochotę zjeść to wszystko w kuchni, ale w chwili, w której woda zagotowała się, a on zalał aromatyczne liście wrzątkiem, wpadł na lepszy pomysł.
- Skoro już mamy ciasteczka i herbatę, a ja nie mam zamiaru w żaden sposób psuć ci humoru dzisiejszego dnia, poproszę cię, żebyś znalazł Rafaela i przyprowadził go do mojego gabinetu – oświadczył zadowolony, po chwili namysłu wyjmując z szafki trzeci kubek, szykując kolejną porcję herbaty. Widział jak mocno Finnegan był zachwycony tym wszystkim, ale naprawdę już nie mógł się doczekać, by przedyskutować z mężczyznami to, co nurtowało go już od kilku tygodni.
Podczas gdy blondyn szukał maga wody, Lusiu zadowolony z siebie zaniósł wszystkie smaczności do gabinetu, przysuwając krzesła bliżej biurka i wyjmując mapę miasta, którą rozłożył, przyciskając do blatu książkami. A kiedy w pomieszczeniu pojawił się delikatnie zmieszany Rafael i Finni ze zmarszczonymi brwiami, Louriel przewrócił oczami, a potem popędził ich by szybciej zamknęli drzwi, a potem zajęli miejsca naprzeciwko niego. A kiedy zobaczył niechęć na obu twarzach i to jak daleko od siebie usiedli, znów przewrócił oczami.
- Oh, błagam, naprawdę nie macie nic lepszego do roboty jak tylko skakać sobie do gardeł? – zapytał, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że najpewniej tak, bo podczas pory Zamieci nie było zbyt wiele do roboty, westchnął.
- Nie odpowiadajcie, zaraz wam znajdę robotę – prychnął, sprawiając że na przystojnej twarzy Rafaela pojawiło się jeszcze więcej zakłopotania.
- Mistrzu… - zaczął, a Lusiu uniósł jedną brew w zdziwieniu.
- Nie przypominam sobie, żebym kazał ci mówić do siebie tytułami – powiedział, a potem spojrzał na Finnegana, domyślając się, że to jego obecność sprawiła, że mężczyzna stał się bardziej sztywny i nerwowy.
- Lourielu, nie jestem pewien dlaczego poprosiłeś… Finnegana by mnie odnalazł. I nie bardzo wiem o czym miałbyś rozmawiać z nami oboma – powiedział, powstrzymując się od wzruszenia ramionami. Nie czuł się komfortowo w towarzystwie blondyna.
- Już wyjaśniam! – powiedział zadowolony z siebie książę, nakazując im gestem by podnieśli się z krzeseł i zbliżyli do biurka. – Wiecie co tu jest? – zapytał, pokazując palcem Akademię na mapie.
- Akademia? – zapytał niepewnie mistrz magii wody, nie będąc pewnym, czy to było podchwytliwe pytanie, ale wtedy Lusiu pokiwał głową.
- A tutaj? – zapytał, pokazując pustą przestrzeń w miejscu, gdzie znajdował się nieudany park. I tym razem odpowiedział Finni.
- Za tydzień, dokładnie o tej godzinie zostanę właścicielem tego wielkiego placu. Po co, zapytacie? Już wam mówię! Zauważyliście już pewnie oboje, że Akademia jest za mała, by pomieścić tylu uczniów ilu bym chciał i ilu pojawia się, by uczyć się magii wody. Sporo z nich jest spoza stolicy i niestety wielu musze odprawiać z kwitkiem, ponieważ nie ma dla nich miejsca. Dodatkowo trójka nauczycieli włącznie ze mną to zdecydowanie za mało, by nauczać, by prowadzić młodych ludzi i by zajmować się organizacją całej szkoły. Dlatego postanowiłem, że to idealny moment, by powiększyć Akademię – powiedział z zadowoleniem, a widząc zdziwienie na twarz Rafaela i Finnegana, uśmiechnął się szeroko, bardzo dumny z siebie. – W miejscu, które wskazuje, powstanie nowa sala do ćwiczeń, oraz akademiki dla uczniów spoza stolicy. W tym budynku za to przeprowadzimy generalny remont, gdzie usuniemy wszystkie pokoje użytkowe i zrobimy z nich sale lekcyjne. To samo się tyczy mojej sypialni, gabinetu i sali do ćwiczeń. Chciałbym zwiększyć liczbę uczniów, których będzie mogła przyjąć akademia, zatrudnić nowych nauczycieli w tym ciebie Rafaelu, o ile oczywiście się zgodzisz, wybudować kuchnię, zatrudnić swoich kucharzy, sprzątaczki i wielu innych ludzi. Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale w stolicy panuje bezrobocie. Ludzie przyjeżdżają tu z myślą, że znajdą pracę, ale tak naprawdę pałac nie jest w stanie zapewnić tym wszystkim ludziom miejsca zatrudnienia. Chciałbym trochę pomóc rozwiązać ten problem, jednocześnie dając możliwość nauki większej liczbie dzieci. W tym celu chciałbym również zmienić sposób w jaki dzielimy klasy, zacząć nauczać większej liczby przedmiotów wliczając w to matematykę, biologię, czy geografię. Nie jestem jednak w stanie samemu nadzorować prac budowlanych, rekrutacji nowych pracowników, czy ostatecznie jak rozdzielić zadania, by wszystko grało jak w zegarku. I w tej sprawie, chciałbym poprosić o pomoc ciebie, Finnegan. Jesteś cudowny w zarządzaniu, ludzie cię słuchają, nie popełniasz też głupich błędów i masz głowę na karku. Chciałbym więc, byś został moim zarządcą. Trójka ludzi jest dla mnie wystarczająco dużym utrapieniem, nie mówiąc o tej mnogości, którą chciałbym zatrudnić. Oczywiście, wszystkie ważniejsze decyzje będą podejmowane przeze mnie, niemniej, chciałbym mieć kogoś na linii frontu, kiedy ja będę zbyt zajęty papierową robotą i nauczaniem, którego nie mam zamiaru porzucać, a co musiałbym zrobić, żeby to wszystko samemu ogarnąć – powiedział, a potem, chcąc się upewnić, że sens jego słów do nich dotarł uśmiechnął się jeszcze raz, całkiem niewinnie.
- Rozumiecie co powiedziałem? Chcę, żebyście mi pomogli w rozwoju Akademii. Ufam wam, wiem że każdy z was ma serce i głowę w odpowiednim miejscu i że bez was mi się nie uda. Dacie więc radę zapomnieć o niesnaskach i współpracować ze mną dla większego dobra? – zapytał, patrząc w spokoju jak Rafael przez chwilę zbiera myśli i szczękę z podłogi, by ostatecznie spojrzeć z lekką rozerwą na Finnegana.
- Cóż. Wiesz dobrze Lourielu, że jeśli chodzi o mnie, pomogę ci z wielką radością, a propozycję pracy oczywiście przyjmuję i mam zamiar dać z siebie wszystko, by twoje marzenia stały się rzeczywistością. Chciałbym zatem wyjaśnić jedną rzecz, o którą zostałem niesłusznie osądzony – powiedział, a jego głos nabrał odrobiny chłodu. – Nie mam nic do mistrza Louriela. Jestem stuprocentowo heteroseksualny, a moje zainteresowanie nim jest czysto przyjacielskie i zawodowe. Podziwiam jego umysł i poświęcenie, to tyle. Jestem gotów się pogodzić i współpracować, o ile to jest dla ciebie jasne – powiedział, wyciągając dłoń w kierunku Finniego, czekając spokojnie na jego odpowiedź.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- Okrutny. – Skwitował gadzie gierki na które nie potrafił się nie uśmiechać. Nieważne co go jeszcze dzisiaj czekało. Jak poważną rozmowę szykował dla niego Louriel. Jego myśli krążyły dookoła kolejnej wyprawy, kolejnej przygody i chociaż powód jej rozpoczęcia był na wagę całego kontynentu, już się nie mógł doczekać! Jego umysł tak biegle analizował sytuacje w których znajdował się za pośrednictwem Lusia. Każdy kolejny krok wywoływał w nim zachwyt nad światem, a każde kolejne doświadczenie wzbogacało jego dotąd tak ograniczone spojrzenie. Owszem, czasem drżał o jego bezpieczeństwo, czasem czuł się ogromnie nieswojo nie mogąc z łatwością dostosować się do nowego ale ostatecznie, uwielbiał to uczucie odkrywania.
Słysząc zapewnienie apropo zakupu pysznych słodyczy oblizał się cmokając przy tym zadowolony. Jeszcze raz mocno go przytulił, cmoknął w policzek po czym nadstawił swój łokieć żeby wygodnie się im spacerowało. Szczególnie, że kiepska pogoda chwilowo się uspokoiła, a oni mogli nacieszyć się każdym kolejnym krokiem zaśnieżoną ulicą. Niemniej, odetchnął z wyraźną ulgą gdy przeszli przez próg Akademii i ponownie wywołując dookoła nich falujące od ciepła powietrze, przesuszył ich włosy oraz ubrania po czym zadowolony podreptał do kuchni. Tam złapał w dłonie czajnik w którym za sprawą magii zagotował wodę już nie mogąc doczekać się dodania zdecydowanie za dużej porcji soku do swojej herbaty. Wtedy też Louriel zadecydował, a na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie gdy okazało się, że nie spędzą podwieczorku w relaksującej atmosferze.
- Ale… już? Nie możemy za pięć minutek? – Zapytał patrząc na niego jak mały kociak na smaczka. – No daj mi zjeść ze smakiem chociaż! – Poprosił na co upór Louriela był tak bardzo nie do przebicia, że musiał z nikłym zadowoleniem na twarzy podreptać na poszukiwania maga wody. Maga którego jedynie poprosił w imieniu Lusia o pojawienie się w gabinecie i do którego wreszcie nie pałał całym sobą nienawiścią. Ba! Było mu nawet głupio za swoje idiotyczne, dziecinne i całkowicie niedojrzałe emocjonalnie zachowanie ale nie umaił jak się do błędu przyznać. Dlatego w ciszy ruszył do gabinetu gdzie gad już wszystko przygotował, a któremu posłał jeszcze delikatny uśmiech na wejściu. Później zajął miejsce, daleko i w bezpiecznej odległości od Rafaela z zainteresowaniem przyglądając się mapie miasta rozłożonej na biurku.
- Przecież nie skaczemy. – Mruknął markotnie marszcząc przy tym nos. Przecież nie odzywali się do siebie słowem, siedzieli w bezpiecznej odległości i skupiali na nim. Czego jeszcze od nich oczekiwał? Słysząc natomiast o kolejnych zadaniach spojrzał na niego prosząco. Miał odpowiednio dużo obowiązków żeby czasem czuć, że zaniedbuje ich wspólny czas. Czy teraz gdy mieli długie i ciemne wieczory na przytulanie i gdy wreszcie obydwaj równie mocno pragnęli swojej nieerotycznej bliskości musiał dostawać kolejne polecenia? Nie odezwał się jednak czekając, siorbiąc herbatę do której Lusiu dodał zdecydowanie za dużo soku. Aż się uśmiechnął patrząc na czerwoną cieczą w jego ulubionym kubku. Urocze, że pamiętał.
Na pierwsze pytanie nie odpowiedział, co do drugiego pochylił się lekko nad mapą, a widząc wykarczowany teren pod park z którego ostatecznie się wycofano odpowiedział na pytanie nie do końca wiedząc czy Lusiu serio nie wie czy to jakaś gra.
A później zaczęły się schodki.
Początkowo jeszcze siorbał herbatę ale z chwili na chwilę, z każdym kolejnym słowem otwierał coraz szerzej oczy, uchylał usta i niedowierzał. Początkowo nie rozumiał po co Lusiowi teren niedaleko Akademii. Nie wiedział co ma to wspólnego z ograniczonymi możliwościami tego cudownego miejsca ale gdy wspomniał o rozbudowie, wszystko ułożyło się w jego głowie. I nagle był pod tak wielkim wrażeniem, że zaczął z ogromną uwagą śledzić każdą zmarszczkę mimiczną na jego twarzy, każdy błysk w oczach rejestrując i chłonąc wszystko to co widzi. A widział pewność, przekonanie i szczęście, że mógł zrobić wreszcie więcej. Bo miał sposobność, możliwości i ogromne chęci. Nie trzeba było nic innego jak zacząć działać.
- Wow. – Mruknął pozwalając sobie żeby wszystkie te informacje wbiły go w krzesło. Nie dość, że planowana rozbudowa miała autentycznie się zacząć to on miał ją kontrolować. On miał rozdzielać zadania, śledzić postępy i chociaż byłby pod ciągłą wodzą fantazji Lusia, miał korzystać z tych doświadczeń, które w Kraju Ognia zdobywał najliczniej.
Nie potrafił początkowo tego skomentować. Miał pustkę w głowie chociaż przed oczami przewijały się mu kolejne obrazy i pomysły. Wiedział jak i bardzo chciał już zacząć. Nie zawieźć go, pomóc mu i być jeszcze mocniej użytecznym! Ocknął się natomiast w momencie gdy poczuł spojrzenie na sobie opamiętując się, że czegoś jeszcze się od niego wymaga. A to coś nosiło imię i miano jego wroga.
Wyciągnięta w jego stronę dłoń chwilowo przykuła jego pełną uwagę. Dopiero później przeniósł spojrzenie na jego pełne żarliwości oczy na co przełknął ślinę i jeszcze raz spojrzał na rękę wyciągniętą na zgodę. Nie było innej opcji! Musiał skorzystać z okazji szczególnie, że miał gorące postanowienie poprawy. Dlatego ścisnął go porządnie, chwilę jeszcze śledził jego wzrok po czym uśmiechnął się skromnie ale nadal.
- Przepraszam za swoje zachowanie, na pewno się nie powtórzy. Już zdążyłem zrozumieć to o czym teraz mnie zapewniasz. Kilka dni w Zamieci zdziałały cuda. – „Cholernie uparty Mag Ognia, jakby nie szło schować dumy do kieszeni wcześniej”. Zapewnił go dość przekonywującym tonem bo autentycznie chciał się zmienić. Chciał spokoju w szczęśliwym związku w którym w swoje ramiona wskakiwali bo chcieli, a nie żeby cokolwiek sobie udowadniać. Szczególnie przy wrogach którzy w ogóle nimi nie byli. – I w prawdzie nie zapałam do Ciebie teraz nagłą sympatią ale na pewno, będę Cię traktował z należytym szacunkiem. Przestanę syczeć, warczeć i udowadniać czegoś co jest całkowicie niepotrzebne. Raczej. – Dodał za co Lusiu rzucił mu przymrużone spojrzenie.
- No co? Nadal jestem zazdrosny. Tylko mniej chorobliwie. – Zapewnił podnosząc się z miejsca, jeszcze raz złapał rękę Rafaela przed którym lekko się skłonił w geście szacunku po czym obchodząc biurko zawisł na ramionach gada.
- Pomysł jest genialny! Wiesz doskonale, że możesz na mnie liczyć, w każdej kwestii. W prawdzie to będzie coś dużo większego niż postawienie wiaty i nie możesz mnie z tym samego zostawić ale jestem cały Twój, do wzięcia! – Zapewnił całując go w policzek i tuląc, jeszcze raz przyglądając się mapie.
Słysząc zapewnienie apropo zakupu pysznych słodyczy oblizał się cmokając przy tym zadowolony. Jeszcze raz mocno go przytulił, cmoknął w policzek po czym nadstawił swój łokieć żeby wygodnie się im spacerowało. Szczególnie, że kiepska pogoda chwilowo się uspokoiła, a oni mogli nacieszyć się każdym kolejnym krokiem zaśnieżoną ulicą. Niemniej, odetchnął z wyraźną ulgą gdy przeszli przez próg Akademii i ponownie wywołując dookoła nich falujące od ciepła powietrze, przesuszył ich włosy oraz ubrania po czym zadowolony podreptał do kuchni. Tam złapał w dłonie czajnik w którym za sprawą magii zagotował wodę już nie mogąc doczekać się dodania zdecydowanie za dużej porcji soku do swojej herbaty. Wtedy też Louriel zadecydował, a na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie gdy okazało się, że nie spędzą podwieczorku w relaksującej atmosferze.
- Ale… już? Nie możemy za pięć minutek? – Zapytał patrząc na niego jak mały kociak na smaczka. – No daj mi zjeść ze smakiem chociaż! – Poprosił na co upór Louriela był tak bardzo nie do przebicia, że musiał z nikłym zadowoleniem na twarzy podreptać na poszukiwania maga wody. Maga którego jedynie poprosił w imieniu Lusia o pojawienie się w gabinecie i do którego wreszcie nie pałał całym sobą nienawiścią. Ba! Było mu nawet głupio za swoje idiotyczne, dziecinne i całkowicie niedojrzałe emocjonalnie zachowanie ale nie umaił jak się do błędu przyznać. Dlatego w ciszy ruszył do gabinetu gdzie gad już wszystko przygotował, a któremu posłał jeszcze delikatny uśmiech na wejściu. Później zajął miejsce, daleko i w bezpiecznej odległości od Rafaela z zainteresowaniem przyglądając się mapie miasta rozłożonej na biurku.
- Przecież nie skaczemy. – Mruknął markotnie marszcząc przy tym nos. Przecież nie odzywali się do siebie słowem, siedzieli w bezpiecznej odległości i skupiali na nim. Czego jeszcze od nich oczekiwał? Słysząc natomiast o kolejnych zadaniach spojrzał na niego prosząco. Miał odpowiednio dużo obowiązków żeby czasem czuć, że zaniedbuje ich wspólny czas. Czy teraz gdy mieli długie i ciemne wieczory na przytulanie i gdy wreszcie obydwaj równie mocno pragnęli swojej nieerotycznej bliskości musiał dostawać kolejne polecenia? Nie odezwał się jednak czekając, siorbiąc herbatę do której Lusiu dodał zdecydowanie za dużo soku. Aż się uśmiechnął patrząc na czerwoną cieczą w jego ulubionym kubku. Urocze, że pamiętał.
Na pierwsze pytanie nie odpowiedział, co do drugiego pochylił się lekko nad mapą, a widząc wykarczowany teren pod park z którego ostatecznie się wycofano odpowiedział na pytanie nie do końca wiedząc czy Lusiu serio nie wie czy to jakaś gra.
A później zaczęły się schodki.
Początkowo jeszcze siorbał herbatę ale z chwili na chwilę, z każdym kolejnym słowem otwierał coraz szerzej oczy, uchylał usta i niedowierzał. Początkowo nie rozumiał po co Lusiowi teren niedaleko Akademii. Nie wiedział co ma to wspólnego z ograniczonymi możliwościami tego cudownego miejsca ale gdy wspomniał o rozbudowie, wszystko ułożyło się w jego głowie. I nagle był pod tak wielkim wrażeniem, że zaczął z ogromną uwagą śledzić każdą zmarszczkę mimiczną na jego twarzy, każdy błysk w oczach rejestrując i chłonąc wszystko to co widzi. A widział pewność, przekonanie i szczęście, że mógł zrobić wreszcie więcej. Bo miał sposobność, możliwości i ogromne chęci. Nie trzeba było nic innego jak zacząć działać.
- Wow. – Mruknął pozwalając sobie żeby wszystkie te informacje wbiły go w krzesło. Nie dość, że planowana rozbudowa miała autentycznie się zacząć to on miał ją kontrolować. On miał rozdzielać zadania, śledzić postępy i chociaż byłby pod ciągłą wodzą fantazji Lusia, miał korzystać z tych doświadczeń, które w Kraju Ognia zdobywał najliczniej.
Nie potrafił początkowo tego skomentować. Miał pustkę w głowie chociaż przed oczami przewijały się mu kolejne obrazy i pomysły. Wiedział jak i bardzo chciał już zacząć. Nie zawieźć go, pomóc mu i być jeszcze mocniej użytecznym! Ocknął się natomiast w momencie gdy poczuł spojrzenie na sobie opamiętując się, że czegoś jeszcze się od niego wymaga. A to coś nosiło imię i miano jego wroga.
Wyciągnięta w jego stronę dłoń chwilowo przykuła jego pełną uwagę. Dopiero później przeniósł spojrzenie na jego pełne żarliwości oczy na co przełknął ślinę i jeszcze raz spojrzał na rękę wyciągniętą na zgodę. Nie było innej opcji! Musiał skorzystać z okazji szczególnie, że miał gorące postanowienie poprawy. Dlatego ścisnął go porządnie, chwilę jeszcze śledził jego wzrok po czym uśmiechnął się skromnie ale nadal.
- Przepraszam za swoje zachowanie, na pewno się nie powtórzy. Już zdążyłem zrozumieć to o czym teraz mnie zapewniasz. Kilka dni w Zamieci zdziałały cuda. – „Cholernie uparty Mag Ognia, jakby nie szło schować dumy do kieszeni wcześniej”. Zapewnił go dość przekonywującym tonem bo autentycznie chciał się zmienić. Chciał spokoju w szczęśliwym związku w którym w swoje ramiona wskakiwali bo chcieli, a nie żeby cokolwiek sobie udowadniać. Szczególnie przy wrogach którzy w ogóle nimi nie byli. – I w prawdzie nie zapałam do Ciebie teraz nagłą sympatią ale na pewno, będę Cię traktował z należytym szacunkiem. Przestanę syczeć, warczeć i udowadniać czegoś co jest całkowicie niepotrzebne. Raczej. – Dodał za co Lusiu rzucił mu przymrużone spojrzenie.
- No co? Nadal jestem zazdrosny. Tylko mniej chorobliwie. – Zapewnił podnosząc się z miejsca, jeszcze raz złapał rękę Rafaela przed którym lekko się skłonił w geście szacunku po czym obchodząc biurko zawisł na ramionach gada.
- Pomysł jest genialny! Wiesz doskonale, że możesz na mnie liczyć, w każdej kwestii. W prawdzie to będzie coś dużo większego niż postawienie wiaty i nie możesz mnie z tym samego zostawić ale jestem cały Twój, do wzięcia! – Zapewnił całując go w policzek i tuląc, jeszcze raz przyglądając się mapie.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Louriel z ogromnym zadowoleniem przyglądał się dwójce magów, która choć niezbyt chętnie jednak podała sobie dłonie. Był z nich, z Finniego, naprawdę dumny, a kiedy myślał o tym, jak wiele dobrego przyniesie im ich współpraca, jak wiele dobrego wniesie to do samej Akademii, niemal piał z zachwytu! Oh, miał już tyle pomysłów, tyle planów, tak wiele do powiedzenia im obu! Najchętniej zacząłby już teraz w tym momencie! Wiedział jednak, że nie było to zbyt rozsądne. Najpierw musiał dać im chwilę na przemyślenie sprawy, na zapoznanie się z tym, czego on sam dokładnie od nich oczekiwał. Podejrzewał, że każdy z nich będzie chciał najpierw zgłębić temat zanim zaczną z nim rozmawiać na poważnie i choć już czuł odrobinę zbyt dużo podekscytowania, wiedział że da im tyle czasu ile tylko będą potrzebować. W końcu mieli go naprawdę sporo, biorąc pod uwagę ile jeszcze czasu pozostało do pory Spokoju.
Kiedy Finni znalazł się za nim, opierając się na nim całym ciałem, pokręcił jedynie głową z politowaniem, ale nie zepchnął go, czując się niezwykle szczęśliwy, wiedząc że naprawdę był tuż obok i chciał mu pomóc, że zrobi wszystko, żeby dogadać się jakkolwiek z Rafaelem i że jemu również podobał się pomysł, jaki zrodził się w gadzim umyśle. Aczkolwiek myśl, że miałby samemu jednemu magowi ognia pozostawić budowę czegoś tak wielkiego sprawiła, że się roześmiał.
- Kochanie, nie miałem zamiaru zrzucać na twoje barki postawienia tej rudery, od tego mam architektów i ludzi, którzy wiedzą jak to zrobić – parsknął, wyobrażając sobie blondyna próbującego magią ognia postawić cały budynek i roześmiał się jeszcze raz.
- Nasza praktyczna praca tak naprawdę zacznie się wtedy, kiedy powstanie już nowy budynek, a ten będzie przekształcony w odpowiadający potrzebom dalszego nauczania. Trzeba będzie przeprowadzić rekrutacje nowych pracowników, oczywiście ja będę obecny przy wszystkich rozmowach kwalifikacyjnych, co do was… z nauczycielami i innymi pracownikami naukowych chciałbym rozmawiać w towarzystwie któregoś z nauczycieli. Co się tyczy reszty pracowników, jak sprzątaczki, kucharki, czy osoby odpowiedzialne za konserwację budynku, myślę, że będzie najlepiej jeśli ty, Finni będziesz ze mną. Lepiej się znasz na faktycznej pracy niż my wszyscy – uśmiechnął się do niego, cofając się odrobinę, by mężczyzna usiadł na fotelu, a on na jego kolanach. Nie czuł się wcale skrępowany myślą, że Rafael na nich patrzył. W końcu nic nie robili, tylko popijali w końcu herbatę, rozmawiając przy tym o interesach. – Kiedy już będziemy mieć ludzi do pracy, chciałbym z nauczycielami opracować zakresy materiałów odpowiednie do wieku dzieci i ustalić jak podzielimy ja na klasy. To również będzie praca moja i nauczycieli – powiedział, żeby nie było co do tego żadnych wątpliwości. – A kiedy już ustalimy jak to będzie wyglądać, Finni ustali plany zajęć i harmonogramy dla pracowników, żeby wszystko było w porządku. Obawiam się, że gdybym ja się za to zabrał, okazałoby się, że niektórzy musieliby być w dwóch miejscach na raz – roześmiał się swobodnie zajadając się ciastkiem. Wiedział doskonale, że Akademia funkcjonowała tylko dlatego, że kwestie organizacyjne ustalał z Mai, choć i ona pod tym względem nie była idealna i zdarzały im się pomyłki.
- Kiedy to wszystko już będziemy mieć, pozostanie nam już tylko uczyć – zakończył, choć wiedział że to wcale nie będzie takie proste, ani że ich praca się skończy. Wręcz przeciwnie. Na szczęście miał już odrobinę doświadczenia i wiedział, że z pomocą sobie radził. Nawet bardzo dobrze, o czym świadczył plan rozwoju Akademii.
- Czy jest coś, o co chcielibyście mnie zapytać na ten moment? – zapytał, a kiedy zamyślony Rafael pokręcił głową, uśmiechnął się do niego szelmowsko.
- Dobrze, w takim razie nie będę cię już dzisiaj dłużej zatrzymywał. Dziękuję za chęci pomocy. Od poniedziałku zaczniemy ostro pracować nad moim planem, tymczasem możesz odejść – powiedział, a kiedy mag podniósł się i pokłoniwszy z szacunkiem, wyszedł, Lusiu rozluźnił się tylko mocniej w ramionach Finniego, odwracając się do niego twarzą, otaczając jego biodra swoimi nogami i zarzucając mu ramiona na szyję.
- A ty? Masz jakieś pytania? Jeśli nie, to mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę, taką specjalną – wyszeptał uwodzicielskim tonem głosu, uśmiechając się słodko i wpatrując sugestywnie w jego oczy, oblizał wargi. – Tylko i wyłącznie dla ciebie i dla mnie – wyszeptał ciszej, wprost do jego ucha, muskając jego małżowinę wargami, zostawiając na nim wilgotny ślad po swoich ustach.
Kiedy Finni znalazł się za nim, opierając się na nim całym ciałem, pokręcił jedynie głową z politowaniem, ale nie zepchnął go, czując się niezwykle szczęśliwy, wiedząc że naprawdę był tuż obok i chciał mu pomóc, że zrobi wszystko, żeby dogadać się jakkolwiek z Rafaelem i że jemu również podobał się pomysł, jaki zrodził się w gadzim umyśle. Aczkolwiek myśl, że miałby samemu jednemu magowi ognia pozostawić budowę czegoś tak wielkiego sprawiła, że się roześmiał.
- Kochanie, nie miałem zamiaru zrzucać na twoje barki postawienia tej rudery, od tego mam architektów i ludzi, którzy wiedzą jak to zrobić – parsknął, wyobrażając sobie blondyna próbującego magią ognia postawić cały budynek i roześmiał się jeszcze raz.
- Nasza praktyczna praca tak naprawdę zacznie się wtedy, kiedy powstanie już nowy budynek, a ten będzie przekształcony w odpowiadający potrzebom dalszego nauczania. Trzeba będzie przeprowadzić rekrutacje nowych pracowników, oczywiście ja będę obecny przy wszystkich rozmowach kwalifikacyjnych, co do was… z nauczycielami i innymi pracownikami naukowych chciałbym rozmawiać w towarzystwie któregoś z nauczycieli. Co się tyczy reszty pracowników, jak sprzątaczki, kucharki, czy osoby odpowiedzialne za konserwację budynku, myślę, że będzie najlepiej jeśli ty, Finni będziesz ze mną. Lepiej się znasz na faktycznej pracy niż my wszyscy – uśmiechnął się do niego, cofając się odrobinę, by mężczyzna usiadł na fotelu, a on na jego kolanach. Nie czuł się wcale skrępowany myślą, że Rafael na nich patrzył. W końcu nic nie robili, tylko popijali w końcu herbatę, rozmawiając przy tym o interesach. – Kiedy już będziemy mieć ludzi do pracy, chciałbym z nauczycielami opracować zakresy materiałów odpowiednie do wieku dzieci i ustalić jak podzielimy ja na klasy. To również będzie praca moja i nauczycieli – powiedział, żeby nie było co do tego żadnych wątpliwości. – A kiedy już ustalimy jak to będzie wyglądać, Finni ustali plany zajęć i harmonogramy dla pracowników, żeby wszystko było w porządku. Obawiam się, że gdybym ja się za to zabrał, okazałoby się, że niektórzy musieliby być w dwóch miejscach na raz – roześmiał się swobodnie zajadając się ciastkiem. Wiedział doskonale, że Akademia funkcjonowała tylko dlatego, że kwestie organizacyjne ustalał z Mai, choć i ona pod tym względem nie była idealna i zdarzały im się pomyłki.
- Kiedy to wszystko już będziemy mieć, pozostanie nam już tylko uczyć – zakończył, choć wiedział że to wcale nie będzie takie proste, ani że ich praca się skończy. Wręcz przeciwnie. Na szczęście miał już odrobinę doświadczenia i wiedział, że z pomocą sobie radził. Nawet bardzo dobrze, o czym świadczył plan rozwoju Akademii.
- Czy jest coś, o co chcielibyście mnie zapytać na ten moment? – zapytał, a kiedy zamyślony Rafael pokręcił głową, uśmiechnął się do niego szelmowsko.
- Dobrze, w takim razie nie będę cię już dzisiaj dłużej zatrzymywał. Dziękuję za chęci pomocy. Od poniedziałku zaczniemy ostro pracować nad moim planem, tymczasem możesz odejść – powiedział, a kiedy mag podniósł się i pokłoniwszy z szacunkiem, wyszedł, Lusiu rozluźnił się tylko mocniej w ramionach Finniego, odwracając się do niego twarzą, otaczając jego biodra swoimi nogami i zarzucając mu ramiona na szyję.
- A ty? Masz jakieś pytania? Jeśli nie, to mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę, taką specjalną – wyszeptał uwodzicielskim tonem głosu, uśmiechając się słodko i wpatrując sugestywnie w jego oczy, oblizał wargi. – Tylko i wyłącznie dla ciebie i dla mnie – wyszeptał ciszej, wprost do jego ucha, muskając jego małżowinę wargami, zostawiając na nim wilgotny ślad po swoich ustach.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach