Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A cup of uncertaintyWczoraj o 10:31 pmHimiko
Twilight tensionWczoraj o 06:53 pmCarandian
A New Beginning Wczoraj o 04:23 amYulli
From today you're my toy18/09/24, 08:08 pmKurokocchin
This is my revenge18/09/24, 07:47 pmYoshina
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 30%
2 Posty - 20%
2 Posty - 20%
1 Pisanie - 10%
1 Pisanie - 10%
1 Pisanie - 10%

Go down
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty H&C {14/04/20, 12:59 pm}

First topic message reminder :

Pierwotnie opowiadanie pisane na SF

H&C           - Page 7 Ab00e77d21fffd52bb8ec8548abe56a8
H&C           - Page 7 PicsArt_10-26-07.57.19
H&C           - Page 7 48be546334a7a7c71da7dfdc2a93e8f8
Mapa świata:
Są doskonali!:


Ostatnio zmieniony przez Myszygo dnia 19/04/21, 04:58 pm, w całości zmieniany 1 raz

Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:22 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Chłodne powietrze wieczora, względna cisza i spokój i do tego ta kojąca obecność tuż obok pozwalały Lourielowi na złapanie oddechu i próbę wyciszenia się. Obrzydliwe obrazy kłębiące mu się pod powiekami spróbował rozwiać, przywołując z pamięci cudowny uśmiech Finniego, a mając swój obiekt westchnień tuż obok, wykorzystał go, spoglądając na niego spod wpół przymkniętych powiek. Nie chciał go martwić, a to widział na jego twarzy, zmartwienie. W końcu był dorosłym mężczyzną, takie widoki nie powinny aż tak nim wstrząsnąć. Chciał udawać, że nic się nie stało, nie dokładać jemu i Orionowi, ale kiedy białowłosy i Ezra odeszli, zostawiając ich samym, przypomniał sobie, że przecież nie musi niczego udawać. Nie przy Finnim, który wiedział o nim tak wiele i nadal był obok. Nadal uważał go za kogoś wartego uczuć. Odetchnął, a potem przytulił się do niego mocniej, wdychając świeży zapach kwiatów i jego ciała. Czując dotyk na plecach, tak skrupulatnie omijający wrażliwe znamię, poczuł się bezpiecznie jak nigdzie indziej. Blondyn tak bardzo o niego dbał i pamiętał o tych szczegółach, o których większość zapominała i nieświadomie robiła mu krzywdę. On taki nie był. On był… najlepszy.
- Nie wiem – mruknął na propozycję zjedzenia czegoś, nie był pewien czy da radę coś w siebie wcisnąć, choć nigdy przecież nie miał z tym problemu. Ale kiedy usłyszał głośny dźwięk dochodzący z brzucha blondyna, parsknął lekko, spoglądając na niego błyszczącymi z rozbawienie oczami.
- Z tego co słyszę ty na pewno „spróbujesz” coś zjeść – powiedział, uśmiechając się jeszcze nieco słabo, ale spróbował wstać. Na szczęście nie kręciło mu się w głowie, a mdłości ustąpiły i tylko niesmak gdzieś pozostał z tlącą się w nim pogardą.
Trzymając się za ręce poszli w kierunku rozbrzmiewającej głośno wesołej muzyki, śmiechów i rozmów. Brzmiało to z daleka przyjemniej niż uczta w pałacu, ale nadal był to tłum, za którymi Louriel nie koniecznie przepadał. Widział jednak jak bardzo Finni się cieszył z każdym krokiem że się w nim znajdą, dlatego powstrzymując z całych sił nerwy spowodowane socjalizowaniem się, dał się wciągnąć w blask ognisk i krąg skocznych melodii. Niemal natychmiast poczuł bijące od ognia i ciał ciepło. Przesunął wzrokiem po tym wszystkim, pierwszy raz widząc tak wiele życzliwości w jednym miejscu. Nigdzie nie słyszał by ktoś się kłócił. Ludzie ze sobą rozmawiali, śmiali się, przekomarzali, jedli i pili, będąc tak bardzo blisko siebie. Dojrzał sir Lorhena siedzącego z Sileasem i jak się domyślił, jego rodziną. Mężczyźni rozmawiali wesoło, a ciemnowłosa kobieta przytulała się do pleców dowódcy kraju ognia, głaszcząc po głowie małe dziecko. Dalej dojrzał siedzących na kocu Oriona z Ezrą, ale jak bardzo przyjaciel nie wydawał mu się rozbawiony, tak Ezra nie wyglądał na zachwyconego.
- Popatrz, problemy w raju – szepnął, pochylając się do ucha blondyna. Niby był rozbawiony, ale miał nadzieję, że to nie było nic poważnego. Ale kiedy dojrzał, że białowłosy cały czas trzyma dłoń na dłoni bruneta, uspokoił się. Skoro trzymali się za ręce to nie mogło być najgorzej.
W końcu mężczyźni znaleźli się przy stole, skąd zabrali talerze i kilka placków kukurydzianych, Louriel poczuł ich cudowny zapach i stwierdził, że może zaryzykować. Z górą jedzenia ruszyli w kierunku przyjaciół i dosiedli się do nich na koc, nie pytając o zdanie.
Kiedy Lusiek bezpiecznie znajdował się w ramionach Finniego, on sam się uspokoił, wiedząc że teraz już będzie dobrze. Widział w końcu jak bliskość blondyna na niego działała. Był pod niejakim wrażeniem. Lusiek nawet kiedy miał dziewczyny zostawiał między sobą a nimi jakąś przestrzeń, a przynajmniej tak było z tą, z którą był, kiedy Orion zaczął mieszkać w Akademii. Patrząc na niego, opartego ufnie o jego klatkę piersiową nie widział między nimi żadnego dystansu. I bardzo się z tego cieszył.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wina – powiedział cicho, zgadzając się z Ezrą, że lepiej tę dwójkę było zostawić samą sobie. Pozwolił się prowadzić, patrząc na plecy idących przed nim magów wody z Sileasem. Kiedy tylko padło słowo „wychodzimy” nikt nie kwapił się do tego by zostać na sali rozpusty. Kraj wody nie tak wychowywał swoje dzieci, a i sam szacunek do cesarza nie pozwalał im zostać w pozornym towarzystwie władcy tak niewzbudzającego zaufania. Woleli pójść za kimś, kogo już zdążyli odrobinę poznać i kto wyglądał jakby nie chciał zaprosić ich na inną grupową orgię.
Orion westchnął, mocniej przytulając się do Ezry.
- Nie bój się o mnie, już nie takie rzeczy zdarzało mi się oglądać – powiedział opanowanym tonem głosu, patrząc na niego miękkim wzrokiem. – Nie wychowałem się w pałacu – przypomniał, gładząc go po boku.
Kiedy znaleźli się wśród ludzi, Orion był zachwycony. Ci ludzie, tak szczęśliwi ze sobą wyglądali jak prawdziwa rodzina, nawet jeśli nie byli spokrewnieni. Chłopak czuł bijącą od nich życzliwość i sam miał ochotę się nią dzielić, każdemu kto się do niego uśmiechnął, odwdzięczając się tym samym. Ale kiedy zerknął na Ezrę, nie zobaczył u niego przyjemnego wyrazu twarzy. Chyba był bardziej podobny do Luśka niż mu się wydawało, choć to wcale nie świadczyło o nim dobrze.
- Hej, coś tak zmarkotniał? – zapytał, szturchając go lekko łokciem pod żebra. Chyba się domyślał, o co mogło chodzić, ale bynajmniej nie dał nic po sobie poznać. Zdania nie zmienił. I czy Ezra chciał, czy nie, miał przeprosić za swoje zachowanie. Gdyby był niemiły dla jednej osoby i raz, co przecież każdemu się zdarzało, wszystko byłoby w porządku, ale kiedy był po prostu paskudny dla całego świata, coś z tym trzeba było zrobić.
Na razie jednak udawał, że nic nie wie i czując że w końcu żołądek rozsupłał mu się od stresu, widząc stół z jedzeniem, pociągnął chłopaka w tamtą stronę, zabierając jemu i sobie porcję placków i owoców. A potem naburmuszoną coraz bardziej Śnieżynkę pociągnął na jeden z rozłożonych do siedzenia koców.
- Ezra, nie bocz się na mnie – powiedział spokojnie, choć w jego oczach błyszczało rozbawienie. Brunet w tym obrażonym wydaniu był tak samo rozkoszny co z uśmiechem na ustach. – Przecież nie zmuszam cię do niczego złego. Popatrz na tych ludzi, naprawdę chcesz być dla nich bucem? Nie wolałbyś wywoływać u nich uśmiechu zamiast przerażenia? – dopytywał, zajadając się jednym plackiem i podsuwając drugi pod zaciśnięte usteczka Ezry.
Kiedy na ich koc przysiedli się Finni z Lusiem, Orion spojrzał z zadowoleniem na księcia, który już nie wyglądał zielono. Rozglądał się ciekawsko po zebranych i choć widział w nim napięcie spowodowane taką liczbą ludzi wokół siebie, wyglądał jakby i jemu podobała się ta rodzinna atmosfera. Zachęcony do jedzenia książę ugryzł ostrożnie jeden z placków, a czując mocny smak na języku aż mu się oczy zaświeciły.
- Tutaj wszystko jest takie smaczne? – zapytał, natychmiast zapominając o mdłościach i pochłaniając placek prawie że w całości. Nie byli już w pałacu i na uczcie, więc przestał się zachowywać jakby połknął kij, nie przejmując się rzucanymi mu spojrzeniami. Zachowanie księcia było tak diametralne od tego, którym zaprezentował się wewnątrz, że można by pomyśleć, że nie było go jednego, a dwóch tak samo wyglądających mężczyzn o odmiennych charakterach.
- Czego jak czego, ale cudownego jedzenia to wam nie można odmówić – westchnął z uwielbieniem, podkradając bezczelnie Finneganowi jedzenie z talerza.
- Na wszystko co dobre, Lusiek zachowuj się – mruknął Orion, przesuwając sobie dłonią po twarzy. Wstyd się z nim było gdziekolwiek pokazać.
- Już nie muszę – parsknął książę w jego kierunku, oblizując ostentacyjnie palce.
- Słowo daję, mniej szlachetnego szlachcica w życiu nie widziałem – wytknął mu, przewracając oczami.
- To najwidoczniej źle patrzyłeś – roześmiał się cicho, patrząc znacząco w kierunku pałacu. A kiedy Orion parsknął niekontrolowanie, zreflektował się, że w zasadzie to siedzą obok gwardzistów królewskich i nawet jeśli nie darzyli króla szacunkiem mogli nie życzyć sobie takich komentarzy.
Siedzieli tak, przekomarzając się i dokazując, aż nagle z prawej ich strony powstało jakieś poruszenie. Ludzie zaczęli się odsuwać, robiąc sporo miejsca i otaczając je wianuszkiem, jakby czekali na przedstawienie.
- Co się dzieje? – zapytał Orion, wyczuwając okazję by wymusić na małym agresorze chwilę pokory. Widząc, że ten próbuje dać nogę, domyślił się, że owszem, idealnie się składało.
- A ty gdzie, Śnieżynko? – zapytał z pozoru spokojnie, podnosząc się razem z nim i łapiąc go mocno w pasie, zanim ten zdążyłby czmychnąć. A nawet jeśli udałoby mu się uciec, Orion znalazłby sposób żeby go dorwać, nawet jeśli zdeformowana stopa nie pozwalała mu na pościgi.
- Nie rzucaj się – poprosił, ciągnąc go pomiędzy ludźmi, a kiedy brunet i tak zaczął wierzgać, pochylił się nad nim mocno i polizał go po karku. – Bądź grzeczny. Chyba, że chcesz dostać gorszą karę – wymruczał mu do ucha niskim tonem głosu, w którym więcej było z groźby niż obietnicy rozkoszy.
Widział już jak z drugiego końca kółeczka wychodzi kobieta uśmiechając się uroczo do wszystkich i powiewając zwiewną sukienką. Orion wiedział, że ma ostatnią szansę. Zanim kobieta zdążyła dojść do środka okręgu, wskoczył w niego, ciągnąc nadal wyrywającego mu się Ezrę. Kobieta spojrzała na niego nierozumiejącym spojrzeniem, zatrzymując się w połowie drogi na swoje miejsce.
- Bardzo przepraszam, ale muszę zająć chwilę – powiedział do niej, spoglądając znacząco na zesztywniałego Ezrę. Zanim zdążyła zareagować, chłopak wyprostował się i uśmiechnął szeroko do zdziwionych krajan ognia, nie wypuszczając z uścisku nadgarstka bruneta.
- Cześć! – powiedział głośno, starając się wyglądać na pewnego siebie. – Wybaczcie, że zakłócam wam zabawę. Jestem Orion, mag wody. Wiem, że pewnie nie możecie doczekać żeby w końcu zacząć tańczyć, ale jest pewna rzecz, o której Ezra chciałby wam powiedzieć – wyjaśnił głośno, stając za plecami bruneta i starając się uspokoić go jakoś głaskaniem po plecach, jakoś zachęcić go do mówienia.
- Po prostu to powiedz – szepnął do niego, gładząc czule wierzch spoconej dłoni. – Zobaczysz, że będzie lepiej, tobie i reszcie- przekonywał, wierząc że tak właśnie będzie. Ta atmosfera życzliwości, nie wierzył by tak ciepła społeczność miała mu nie wybaczyć.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:22 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Znając obawy Louriela przed tłumem, gdy ten zdecydował się jednak z nim pójść, uspokoił go, że nie jest to tak odczuwalne jakby się mu wydawało. Plac przed ich domkami noclegowymi mieli spory i przez gęstą roślinność, całkowicie odseparowany od pałacu. Oznaczało to, że mimo licznej służby udało im się tak rozpierzchnąć po dostępnej przestrzeni, że autentycznie nie było możliwości ciśnięcia się jeden na drugim. Ewentualne zamieszanie panowało gdy mięso było już upieczone, a kilka osób polowało na daną część zwierzaka ale to było chwilowe, szybko przeradzało się w żarty i przekomarzania, ewentualnie licytacje komu bardziej się należy. Dlatego też całując go delikatnie w skroń, muskając jedynie ustami, uśmiechnął się do niego prosząc o odrobinę zaufania. Nie miał zamiaru już narażać go na nieprzyjemności zdrowotne, zamiast tego wolał go napoić, nakarmić i miziać. Ewentualnie, zaprosić go do zabawy jeżeli wykaże chęć nauczenia się żwawych tańców którymi się raczyli.
Pochylając się do niego gdy szeptał mu do ucha, spojrzał w kierunku Oriona i Ezry delikatnie mrużąc oczy. Problemy w raju. Nie chciał przecież źle dla swojego drogiego przyjaciela ale to co wyprawiał przez ostatni miesiąc rozłąki przerastało zdrowy rozsądek. Na jego własne życzenie więc brunet się dąsał na swojego lubego i szczerze powiedziawszy, dobrze mu tak. Jakąkolwiek karę zaserwował mu Orion, należało się mu.
- Bo nie tylko w mojej gestii leżał ochrzan tego dzisiejszego pięknego dnia, kochanie. – Oświadczył, a widząc jego pytanie wyjaśnił mu szybko, że osobiście prosił Oriona żeby jakkolwiek wpłynął na rozstrojony charakter i poczucie sprawiedliwości Ezry bo własnoręcznie wrzuci piegusa do rzeki na pożarcie krokodyli. Nie umiał go już znieść.
Dochodząc do miejsca imprezy od razu skierował się do suto zastawionego stołu z którego zaczął zgarniać swoje ulubione smakołyki. Świeżą, obraną kukurydzę, placki kukurydziane, pokrojone w ćwiartki warzywa, świeże owoce. Wszystko miało stanowić integralną całość z gęsim mięsem które ostatecznie miał zamiar zawinąć i zjeść pod postacią tortilli. Przynajmniej takie było założenie zanim Lusiek nie dorwał się do suchych placków, co gorsza! Tych jego bo miał pełen dostęp do jego talerza gdy to bezwstydnie wpakował się mu między nogi.
Ezra od momentu gdy zbliżyli się do całego zbiegowiska poczuł się jakby połknął wielki kamień. Bolał go żołądek, było mu gorąco i w ogólnym rozrachunku można by było stwierdzić, że jest zły i zestresowany. Orion groził mu potworną rzeczą która wywoła tylko jego wstyd. Jedno przepraszam nie zmieni bowiem opinii którą miał już od lat, jedynie przyniesie mu szkodę pod postacią chęci zapadnięcia się pod ziemię. Wszystko to przekładało się na rosnącą w nim ochotę ucieczki. Na miejscu zostawał tylko dlatego, że ten go przytulał. Ocierał się o niego, gładził po policzku chociaż widział zdziwione spojrzenia kierowane w swoją stronę. Przez to, gdy nadarzyła się okazja, niechętnie złapał z nim dystans. Nie chciał żeby Orion był obiektem jakiś dziwnych plotek. Nie było mu to potrzebne do szczęścia żeby dostać łatkę spowodowaną jego własną opinią wśród służby.
Te wszystkie, nakładające się na siebie czynniki, sprawiły, że zmarkotniał. Wolał go nie dotykać żeby nie narażać go na dziwne insynuacje, nie chciał też z nim jakoś specjalnie rozmawiać mając nadzieję, że jednak groźby były tylko słowne. Siedział, dzióbał jedzenie, a gdy się do niego odezwał spojrzał na niego pytająco.
- Nie boczę się. Jestem zmęczony. – Wyjaśnił spokojnie, lekko się uśmiechając. Dopiero na kolejne zdanie westchnął ciężko odwracając głowę w przeciwną stronę, podpierając ją na dłoni.
- Po prostu, jedno przepraszam niczego nie zmieni. Mam opinię jaką mam i to, że mnie do tego zmusisz nic kompletnie nie da. – Zauważył chcąc nakierować go na swoje własne spojrzenie. Może jeszcze to cokolwiek pomoże? Odsunął się jednak od podtykanego mu jedzenia, stracił cały apetyt oczami wyobraźni widząc już jak umiera musząc się przyznać do potwornego błędu. Mimo to spojrzał na niego prosząco, ten ostatni raz.
Podwijając nogi pod siebie w taki sposób żeby przytykał pięty do tyłka Luśka, objął go jedną ręką w pasie po czym zaczął zajadać się marchewką. Chrupał ją zadowolony przyglądając się jak tusza gęsi piecze się nad ogniskiem obok nich. Już czuł jak w ustach gromadzi się mu nadmiar śliny który próbował zagłuszyć warzywami. No nie szło mu, mało co dzisiaj jadł i musiał nadrobić niedobór kalorii. Zaraz jednak zwrócił uwagę na ich małe kółeczko wzajemnej adoracji, w szczególności na Louriela.
- Jedzenie tak u nas jak i u was to podstawa. Wy musicie jeść tłusto, my odpowiednio energetycznie. Poza tym Joel dba o to żeby wszystko miało smak i sprawiało przyjemność. To ta brunetka, żona Sileasa. – Wyjaśnił wskazując kiwnięciem rozbawioną trójkę – w tym Lorhena – rozmawiających niedaleko nich. Podsunął też swój talerz bliżej Luśka żeby się nie krępował. Najwyżej przyniosą sobie dokładkę, poza tym musieli jeszcze polać sobie piwa dopóki to było przyjemnie schłodzone. Oczywiście miał nadzieję, że dzięki uprzejmości magów wody pozostanie takie do ostatniej kropli.
- Oj Orion, nie marudź. My przeważnie jemy palcami, nie wyróżnia się z tłumu. – Zapewnił wychylając się lekko do tyłu, zerkając przy okazji na nadal cicho siedzącego Ezrę. – Dopóki nie chrumka przy gryzieniu, jest ok. – Zapewnił rozbawiony nadziewając się zaraz na gadzie oczy karcące go. Pocałował go, korzystając z okazji, w czubek nosa po czym zaczął chrumkać całując go przy okazji w szyję, trącając nosem w skórę przy żuchwie żeby łaskotać. Po chwili, mocno rozbawiony uspokoił się i zwinął kolejną marchewkę oraz gruby pasek czerwonej papryki.
- Och, będą tańce. – Oświadczył wyciągając głowę wyżej żeby zauważyć kilka osób strojących instrumenty, pewne siebie pary znające taniec oraz kilku nieszczęśników zza gór którzy najpewniej zostaną zaskoczeni tempem. Jego oczy zaraz spoczęły na Lourielu uśmiechając się zachęcająco.
- Miałbyś ochotę ze mną zatańczyć? – Zapytał ostrożnie, gładząc go po dłoni.
No i ogólna wtopa! Orion zauważył gromadzący się tłum dookoła grajków. On powinien tam siedzieć ze skrzypcami ale nie miał kompletnie ochoty. Myślał, że posiedzi z białowłosym właśnie ale podejrzane spojrzenia rzucane w ich stronę i od tego pomysłu go odwiodły. Miał ochotę pójść spać i zakończyć ten marny wieczór gdy nadział się na iskrzące, złote tęczówki. Od razu się zerwał na nogi próbując zwiać. Niestety, silne ramiona oplotły go i dla pewności podniosły do tego stopnia, że o ziemię zahaczał ledwo co palcami.
- Nienienienienie. – Jęknął bezradnie próbując jeszcze się wyrwać, uciec. Za karę dostał tak znaczący dotyk językiem, że po całym ciele przebiegł go dreszcz, a on, nadal wleczony na miejsce, przez chwilę całkowicie przestał się stawiać. Obejrzał się na niego z oczami szklącymi się jak szczeniaka na którego ktoś niesłusznie nakrzyczał jednocześnie ze skrzącymi się iskierkami potwornego gorąca. Jak mocno kochał gdy ta pewność siebie Oriona wisiała nad nim obietnicą brzydkich zabaw tak teraz poczuł autentyczną groźbę. Przełknął głośno ślinę.
Zaraz znaleźli się w kręgu chyba większości uczestników dzisiejszego ogniska. Krew odpłynęła mu z głowy, pociemniało mu przed oczami, a ze stresu czuł, że zaraz jego pokaźny obiad ponownie ujrzy światło dziennego. Patrzył na Oriona jeszcze chwilę błagalnie po czym przebiegł wzorkiem po różnobarwnej plamie w jaką teraz zlewały się mu poszczególne osoby.
Orion mówił, a on nadal chciał umrzeć. Zwyczajnie wziąć i umrzeć. Nie mogło teraz go coś trafić? Czuł jak wszystkie oczy na nim spoczęły, słyszał niewyraźne szepty tak wyraźnie jak bicie własnego serca w głowie. W ogóle dotykiem mu nie pomagał, powstrzymywał go tylko przed odwrotem i zniknięciem w krzakach.
- J-ja… – Jeszcze raz na niego spojrzał, żadnej taryfy ulgowej. – J-ja… chciałemprzeprosićzaswojezachowanie. – Wypluł z siebie cofając się o krok, trafiając plecami na szeroką pierś Oriona. Jego dłonie zaraz wylądowały na jego ramionach przez co serce obecnie nie robiące nawet przerw między jednym, a kolejnym uderzeniem nieco zwolniło. Odetchnął głębiej czując tak ważne potarcia na pocieszenie.
- Przepraszam. – Powtórzył skutecznie sprawiając, że w tłumie zapanowała ogólna cisza. Finnegan który przytarmosił do kółka Louriela, patrzył na nich obu z całkowitym niedowierzaniem. W życiu nie podejrzewał, że ktoś wymusi na nim to słowo. Aż otworzył lekko usta, a trafiając na ciemne oczy Joel która uparcie się w niego wpatrywała, wzruszył ramionami nie mając pojęcia co tutaj się dzieje.
Mimo potwornego uczucia jakie towarzyszyło przeprosinom, w końcu miał dość. Mocno spinając całe ciało odwrócił się wreszcie tak żeby Orion mu nie przeszkadzał i prawie biegiem ruszył w stronę zasnutego ciemnością ogrodu. Pod powiekami gromadziły się mu łzy, ostry rumieniec uderzył jego policzki, a oddech stał się urywany. Już dochodził do ścieżki wijącej się między liśćmi gdy został mocno chwycony w pasie i pociągnięty do tyłu. Trafiając ponownie na złote oczy jęknął błagając go żeby puścił, zostawił go chociaż chwilę samemu ze sobą, po czym nie dając za długo marudzić pocałował.
Ponownie zakręciło się mu w głowie, a łzy wydostały się znacząc jego policzki. Od razu rzucił mu ręce na szyję, żeby nie opaść z sił przy takiej namiętności, przy tym ogromie uczucia jakie dostał w zaledwie jednym momencie. Pieścił go, oblizywał i delikatnie przygryzł. Odwzajemniał najdrobniejszy ruch, każdą z czułości, a gdy pozwolił mu złapać oddech, mocno się do niego przytulił opierając głowę na ramieniu, stając na koniuszkach palców chociaż miękkie kolana nie ułatwiały mu sprawy. Do tego jednak się już zdążył przyzwyczaić. Orion skutecznie odbierał mu dech w piersi jednym spojrzeniem, nie mówiąc o odpowiednio namiętnym pocałunku przez który miał ochotę unosić się w powietrzu jak chmurka miłości.
- Nie każ mi już tak robić.
Po małym wystąpieniu Ezry Sileas zareagował momentalnie. Spojrzał na grajków, klasnął dwa razy w dłonie i pociągnął swoją drogą żonę od Finnegana z którym od kilku sekund bardzo namiętnie szeptała.
- Zostaw, obiecałaś mi taniec. – Zauważył na co ta spojrzała na niego ostro, spod pół przymkniętych powiek na co on nic sobie nie zrobił. Niemniej, stanęła przy jego boku gdy skoczna muzyka polki rozpoczęła grać, a pary – te bardziej i mniej doświadczone – zaczęły ruszać w jej rytm krótkimi podskokami.
Finnegan uśmiechając się do kucharki, wymieniając tylko tyle informacji, że Ezra dorobił się męża który ma na niego ogromny wpływ, jak było to widoczne przed chwilą po czym objął Louriela w pasie i wziął go za jedną dłoń, jego wolną kładąc sobie na ramieniu.
- I teraz Gadzinko, pilnuj tempa. Taniec jest po trzy, dużo obrotów, bardzo szybki. Nie przejmuj się jak będziesz mnie deptał. Trzymam i prowadzę. – Obiecał pochylając się do jego nosa, pocierając delikatnie jego końcówkę po czym gdy minęły kolejne takty ruszył razem ze wszystkimi zgodnie ze wskazówkami zegara. Liczył cicho pod nosem, podpowiadał mu kiedy będzie obrót i chichrał się za każdym razem gdy niebieski miał głupią minę ni to rozbawienia ni szoku. Mimo to, nadal twierdził, że taniec z Lourielem był przeżyciem cudownym i za każdym jednym razem świetnie się bawił. Podpowiedział mu nawet, że w ramach zemsty mogą nauczyć obecnych swojego tańca ludowego. Ezra znał muzykę, mógł zagrać.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:23 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Orion nie spodziewał się, że Ezra faktycznie przeprosi. Nawet jeśli sprawiał wrażenie, że chciał go do tego zmusić, tak naprawdę miał na myśli jedynie nauczkę. Odrobina stresu i świadomość, że on tego nie pochwala mogła go zmusić, by następnym razem pomyślał przynajmniej dwa razy zanim zacząłby na innych wrzeszczeć. A jednak, kiedy rozedrgany chłopak naprawdę wydusił z siebie przeprosiny, poczuł że jest z niego naprawdę dumny. Ta niemądra kluska. Nawet jeśli sprawiał wrażenie nieczułego, obojętnego, ta cała sytuacja utwierdzała go w przekonaniu, że tak naprawdę bardzo przejmował się opinią innych. Pozwolił mu wysunąć się ze swoich ramion i odbiec, chociaż nie czekał długo zanim ruszył za nim i dorwał rozemocjonowanego Ezrę pomiędzy drzewami. Upewnił się, że nikogo nie było w pobliżu, a potem, domyślając się że brunet nie będzie chciał z nim rozmawiać w normalnych okolicznościach, objął go w pasie i pocałował namiętnie, głaszcząc delikatnie jego plecy.
Nie był pewien, czy mag ognia odwzajemni pieszczotę, ale kiedy tylko poczuł jak jego silne ręce obejmują go za szyję, przyciągają bliżej, a on sam wspina się na palce, by jeszcze zmniejszyć dzielącą ich odległość, powstrzymał cisnący mu się na usta uśmiech. Jego słodka Śnieżynka. Zasługiwał na nagrodę. Pochylił się nad chętnym i wrażliwym ciałem Ezry, przytrzymując go w pasie i odchylając nieco do tyłu, by łatwiej mu było pogłębić już i tak głęboki pocałunek, od którego brunet drżał mu w ramionach, niemal przelewając mu się przez ręce. Gładził go po plecach, uspokajająco napierając niezbyt nachalnie na jego ciało swoim, tylko tyle by go przytulić i zapewnić wsparcie dla drżących kolan.
Kiedy w końcu im obu zabrakło powietrza w płucach, Orion nie odsunął się choćby na centymetr, jedyne co zmieniając to położenie swoich ust. Przytulił do siebie bruneta, opierając policzek o jego głowę i głaskał go po ramionach spokojnie, pozwalając im obu uspokoić oddech. Słysząc żałosny głos chłopaka, niemal zaczął go przepraszać, ale nakazał sobie stanowczość. Nigdy więcej nie zrobiłby mu czegoś takiego, zwłaszcza po tym jak wiele go to kosztowało, stwierdził jednak że dla dobra ich dalszej znajomości i siły delikatnej perswazji, lepiej było mu o tym nie mówić.
- Już po wszystkim, Śnieżynko – powiedział muskając ustami jego czoło. – Chodź, usiądziemy – zaproponował spokojnie, nie próbując go nigdzie ciągnąć i tylko czekał na jego ruch.
Domyślał się, dlaczego na chwilę na twarzy bruneta pojawił się wyraz niechęci i bynajmniej nie miał zamiaru namawiać go na coś, na co nie miał ochoty, nie chciał jedynie by zamknął się teraz na wszystko i wszystkich, odcinając od całej reszty świata. Dlatego ujął łagodnie w dwa palce jego brodę i uniósł ją do góry, chcąc by spojrzał mu w oczy.
- Hej, chyba się teraz nie przejmujesz nimi wszystkimi? – zapytał lekko, pocierając czule nosem o jego nos. – Mam się zrobić zazdrosny? – dorzucił, patrząc na niego iskrzącymi rozbawieniem i rozczuleniem złotymi oczami. – Ezra, skarbie, chciałem żebyś przestał się na innych wyżywać, nie zaczął stawiać ich zdanie nad swoim – powiedział spokojnie, gładząc go lekko po boku.
- Chodź, popatrzymy jak Lusiek robi z siebie widowisko – przekonywał konwersacyjnym tonem, kroczek po kroczku wyciągając go znów w krąg światło. Niby tak mówił, ale wiedział, że jedyną popisówkę jaką może odstawić książę to nienagannego tańca, choćby go widział po raz pierwszy.
Gdyby nie to, że Finni wcześniej powiedział mu o domniemanej karze dla Ezry, w czasie gdy Orion wyciągał Ezrę na środek i kazał mu publicznie wszystkich przepraszać, miałby na twarzy wyraz dogłębnego zdziwienia. Nie wiedział, że jego przyjaciel potrafił być aż tak stanowczy. Tego, że i dla niego taki był podczas jego miesięcznej apatii nie zauważył i nowe oblicze białowłosego dostrzegł tak naprawdę dopiero teraz. I był pod całkiem niezłym wrażeniem. Orion od zawsze miał w sobie potencjał, dlatego cieszył się, że w końcu znalazł swój klucz do pewności siebie. Klucz, który właśnie uciekał w kierunku drzew, a białowłosy pobiegł za nim.
Nie był pewien, co teraz. Finnegan plotkował zawzięcie z kobietą, która chyba była żoną Sileasa, a nikogo innego znajomego w pobliżu nie było. Phil w parze z jakąś tęgą, ale ładną dziewczyną kręcił piruety uśmiechając się do niej zalotnie, sir Lorhen rozmawiał z jakimś starszym mężczyzną, który kręcił z błogą miną kaczką nad ogniskiem, a reszta magów wody rozpierzchła się, socjalizując się z mieszkańcami kraju ognia i kosztując egzotycznych potraw. Louriel czuł się odrobinę wykluczony z całej sytuacji, ale nie chciał Finniemu przeszkadzać. No i nawet kiedy miał na ustach lekko złośliwy uśmieszek gałgana, wyglądał naprawdę pociągająco.
Kiedy Sileas przyszedł by porwać kobietę do tańca, Louriel odczuł niemałą ulgę, zaczynając czuć się przytłoczonym wzrokiem innych i niemożliwością schowania się za Finnim. W końcu mężczyzna znów skupił na nim całą swoją uwagę i zaczął wyjaśniać mu na czym polegał taniec, przysuwając się bliżej i łapiąc go w odpowiedni sposób, nakierowując jego dłonie w odpowiednie miejsca na swoim ciele.
- Akurat, ani razu cię nie nadepnę – oświadczył zadziornie książę, pokazując zęby w uśmiechu i starając wyczuć rytm, ruszył do tańca przytulony do boku Finnegana.
Taniec był szybki, energiczny i niezwykle żywiołowy. Louriel musiał się skupić, żeby nie mylić kroków, a przynajmniej na początku, bo kiedy w końcu załapał mógł ze spokojem oddać się ulubionej czynności jaką był dogryzanie sobie z blondynem nawet podczas takiego zajęcia. Bawił się bardzo dobrze, czując jak muzyka i radosny śmiech tych ludzi sprawiała, że krew szybciej krążyła mu w żyłach, a na policzkach pojawiły się rumieńce wysiłku. W końcu zarządził przerwę i ruszył w kierunku siedzącego znów na ziemi Oriona z Ezrą. Białowłosy trzymał obok siebie cztery kufle pełne piwa, które tylko czekały by je opróżnić.
- Przyniosłem wam coś na zwilżenie gardła, gdyby zachciało wam się pić – powiedział rozbawiony, unosząc jeden z oszronionych kufli, mrugając do Finniego porozumiewawczo.
- Piwo? – zapytał książę, patrząc we wnętrze jednego z kufli.
- Piwo – przytaknął Orion, oblizując wargi. – Ale nie takie jak nasze, lepsze i… trochę mocniejsze – dodał, wiedząc że dla Louriela to mogła być kluczowa informacja. Nigdy się nie dowiedział, dlaczego tak bardzo mu zależało żeby wiedzieć takie rzeczy, ani dlaczego kiedy wypił zamykał się w sobie i nie dawał nikomu szansy na zbliżenie się do siebie.
- Hm…. – Louriel miał wielką ochotę się napić. Ten jeden raz, kiedy było mu tak miło w ramionach Finniego, nadal trochę nie odreagował po tym co zobaczył w pałacu kraju ognia, a lód na szklankach wyglądał tak kusząco…
Patrzył jeszcze chwilę po towarzystwie, po Finnim, aż w końcu zdecydował się i wciskając się pomiędzy nogi blondyna, otaczając się szczelnie jego ramionami, wziął w dłonie zimny kubek.
- Finni – szepnął cichutko, tak żeby nikt poza nim na pewno go nie usłyszał. – Kiedy się napiję, nie pozwól żeby ktoś mnie dotknął, dobrze? Ale tak nikt, absolutnie nikt... poza tobą – dodał po chwili wahania, czując że mimo wszystko rumieniec wkrada mu się na twarz. Wiedział jednak, że jeśli chciał zapewnić sobie bezpieczeństwo, najlepiej było zawiadomić kogoś, kto najczęściej będzie go dotykał o tym, w jaki sposób tego nie robić. – Tylko błagam, bądź ostrożny – dodał na koniec, będąc odrobinę zażenowany tym jak bardzo mu w tym momencie zaufał.
Zanim zdążył zmienić zdanie pod napływem wątpliwości czy zdrowego rozsądku, złapał za jeden z kufli i stuknąwszy się nim z resztą, upił wielkiego łyka, niemal natychmiast czując elektryzujący dreszcz przebiegający mu wzdłuż przełyku. Oh, to naprawdę było mocniejsze od tego co pił w kraju wody, ale nie narzekał. Nie miał zamiaru się upijać, chciał tylko żeby odrobina alkoholu krążyła mu w żyłach i wymiatała z nich wspomnienia okropieństw.
Nie musiał długo czekać na efekty. Już pięć minut później wysoko na jego policzkach wykwitły dwa wielkie rumieńce, a wrażliwa skóra pokryła się gęsią skórką, kiedy Finneagan świadomie czy nie, poruszając się musnął jego plecy, wprawiając jego nadwrażliwe ciało w dreszcze. Trochę bał się zaufać w ten sposób blondynowi, ale przekonał się, że naprawdę nie miał czego. Nic się nie działo, było mu tak przyjemnie, kiedy siedział oparty plecami o klatkę piersiową mężczyzny, a bijące od niego ciepło, które wręcz parzyło jego skórę przez warstwy odzieży, stanowiąc idealny kontrast dla chłodu wieczora.
Gdy padła propozycja dołączenia do salsy był tak rozluźniony, że niewiele myśląc, przystał na propozycję i dał się podnieść, a potem znów objąć i tym razem przez jego ciało przeszedł silny dreszcz, który powtarzał się przy każdym kroku. Do tego ciepła dłoń Finniego spoczywająca luźno na jego krzyżu i oplatająca go w biodrach jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Lusiek był zachwycony. Wpatrywał się w blondyna jak w obrazek, nie mając pojęcia jak pełną uwielbienia dla niego minę robił.
Drugi taniec wydawał się bardziej wymagający i bardziej… zmysłowy, jakby został stworzony dla kochanków. Louriel przygryzał wargę, przyglądając się tańczącym parom i starając się nieco podpitym umysłem ogarnąć jak najwięcej. A kiedy przyszła pora na kolejną porcję tancerzy, pewny siebie wyszedł na sam środek prowizorycznego parkietu, ciągnąc za sobą Finniego. Dłoń mężczyzny w jego i muskające go palce nakręcały go tylko bardziej. Czuł się tak… niesamowicie. Alkohol działał, czuł każdą pojedynczą komórkę ciała, ale dopóki on sam stał o własnych siłach, nic go nie bolało. A kiedy muzycy zaczęli grać, a żywa, zmysłowa piosenka wsiąknęła w jego wrażliwe ciało, poczuł się tak, jakby stanowił z nią jedność. Taniec w głównej mierze opierał się na muskaniu partnera, kręceniu biodrami i seksownym wyginaniu się, co rozluźnionemu ciału podsycanemu wpatrzonym w niego gorącym spojrzeniem i błądzącym po nim delikatnym palcom wybitnie się podobało, Louriel wkręcił się na maksa, nie dorywając spojrzenia błękitnych oczu od pomarańczowych odpowiedników Finneagana.
Nie przewidział jednak, że nadal osłabione po podróży i odwodnieniu ciało nie wytrzyma dwóch tak intensywnych tańców. W którymś momencie zachwiał się i natychmiast oparł dłońmi o szeroką klatkę piersiową blondyna, a ten złapał go za biodra, nie pozwalając mu się przewrócić. Niekontrolowany jęk wyrwał mu się spomiędzy warg, zagłuszony oklaskami w kierunku kapeli, a tak mu się przynajmniej wydawało. Gorące palce mężczyzny na jego ciele sprawiały, że szalał wręcz z krążących mu w żyłach pragnień, których przecież tak bardzo się obawiał.
- Pójdziemy usiąść? – zapytał go, dysząc lekko, nie wiedząc czy to przez bliską obecność maga ognia, czy wysiłek.
Krzyknął, tłumiąc zaraz jęki bólu, kiedy Finni tak po prostu złapał go pod kolanami i podniósł jak na księżniczkę, żeby zaraz znaleźć wolny hamak, na którym usiedli i mogli chwilę porozmawiać. Louriel znów wylądował na kolanach blondyna, ale bynajmniej nie zamierzał protestować. Nawet jeśli aktualnie jego nerwy dostawały świra.
- Co robiłeś kiedy mnie nie było? – zapytał, przymykając oczy czując na dłoni delikatny dotyk, który rozsyłał po jego ciele wyraźne dreszcze, odbijające się w postaci zduszanych za wszelką cenę rozkosznych westchnień.
Rozmawiali, opowiadając sobie o czasie spędzonym samotnie, aż w którymś momencie Louriel całkowicie przestał słuchać co Finni do niego mówił. Nie mógł się skupić. Jego myśli płynęły tylko w jednym kierunku razem z wszędobylską dłonią blondyna, która niby nic mu nie robiła, ale kiedy znajdował się w takim stanie, choćby najlżejsze muśnięcia był dla niego jak pełnoprawny dotyk. Dlatego kiedy Finnegan przez przypadek w trakcie swojej opowieści zjechał palcem na kawałek odkrytego nadgarstka, Lusiek przestał myśleć, skupiając się na delikatnych i niezwykle przyjemnych doznaniach. Od dłuższego czasu czuł, że spodnie zaczynają mu przeszkadzać, ale kiedy Finni jeszcze pocałował go nagle w ucho, nie dał rady i westchnął głośno, spoglądając na niego błyszczącymi z emocji oczami.
- Finn… zabierz mnie stąd – poprosił cicho, wskazując podbródkiem mały problem. Z jego wielkimi szatami nie było problemu. One zawsze wszystko zakrywały i nie było widać, nawet jeśli zdarzyło się komuś czasem w towarzystwie. Tutaj było inaczej i gdyby ktoś teraz do nich podszedł, zobaczyłby wyraźnie z jakim problemem właśnie musiał się borykać.
Na szczęście Finni nie oponował i już po chwili kroczyli przez korytarze pałacu, chociaż trafniejszym określeniem byłoby, że to blondyn kroczył przez korytarze pałacu, niosąc w rękach rozpływającą się niebieskowłosą kluskę. Podróż trochę go bolała, jak to w przypadku wstrząsów przy chodzeniu, ale kiedy znaleźli się w sypialni księcia, Louriel poczuł że nawet jeśli powinien odrobinę pomedytować, nie chciał by Finni odchodził. Odstawiony na ziemię, nie odsunął się, spoglądając w skupieniu na słodkie z wyglądu usta blondyna. Przełknął ślinę, czując że serce galopuje mu w piersi. Cały dzień był taki miły przez samą tylko obecność tuż obok. A on… już nie czuł się niepewnie ze swoją malarią.
Jeszcze raz przełknął ciężko ślinę, a potem zbliżył się jeszcze na krok do Finnegana, opierając ostrożnie jedną chłodną dłoń na jego rozgrzanej piersi. Westchnął, czując pod palcami niezwykłe gorąco i twardość mięśni mężczyzny. Spojrzał mu w oczy, zwilżając wargi językiem. Miał tak wielką ochotę…
- Finni… - jeszcze jedno, tym razem niższe westchnienie wyrwało mu się z gardła, podkreślone smukłą dłonią, która dotknęło jego policzka dwoma palcami, by zaraz przenieść je na wargi blondyna z prośbą i pytaniem wypisanym w spojrzeniu.
- Chciałbyś…? - zapytał spoglądając na niego nieco spod rzęs, dotykając palcami tym razem swoich zaczerwienionych, wrażliwych warg. On chciał. Tak bardzo, bardzo, bardzo chciał…
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:23 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Silne ramiona Oriona w których miał ochotę zamieszkać, sprawiły, że jego roztrzęsienie najpierw mocno się uzewnętrzniło, później stopniowo zaczęło go opuszczać. Gorące usta, namiętne pocałunki i pomruki. Dodatkowo gładził go cały czas po plecach i ramionach. Tego w tej chwili potrzebował. Po prostu Oriona. Gdy się od siebie oderwali przytulił się do niego ściśle zamykając na chwilę oczy, pocierając o materiał na jego ramieniu policzkiem żeby zetrzeć zabłąkaną łzę po czym zaczął brać powolne oddechy przepełnione zapachem mrozu. Dopiero po chwili uniósł pytająco brew opierając się policzkiem o jego ramię.
- Zazdrosny? Nie, o co. Nie masz absolutnie żadnego powodu… – Zapewnił całując go w policzek, ponownie się w niego wtulając poważnie rozważając wskoczenie na niego. Brakowało mu jakiś pięciu centymetrów żeby wygodnie się do niego przytulać gdy stał prosto i zaczynało mu to teraz przeszkadzać. Szczególnie w momencie gdy tak usilnie potrzebował żeby go nie puszczał i całował.
- Widowisko czy pośmiewisko? – Zapytał z delikatnym uśmiechem który wymalował się na nieco mniej strapionej twarzy. Kolejno, przywarł szczelnie do jego ręki i idąc za głosem rozsądku oraz własnej potrzeby, miał zamiar nie dawać się tłumowi który i tak dziwnie patrzył na zażyłość jaką wszyscy w czwórkę mieli, a zwyczajnie chciał się od stresować. Usiąść koło niego, wypić piwo i trochę porozmawiać.
Wrócili na koc, usiadł tak jak Louriel na Finneganie, między nogami Oriona jednak bokiem do jego ciała, krzyżując nogi w kostce i opierając się wygodnie o jego obojczyk. Uśmiechnął się do niego delikatnie samemu obsługując się jego rękami, zamykając się w jego uścisku po czym z cichymi pomrukami zaczął ocierać się o jego szyję nosem.
Gdy Joel odeszła od niego, ciskając w swojego męża promieniami nienawiści, uśmiechnął się mocno rozbawiony zaraz kierując wzrok w gadzie oczy. Uśmiechnął się do niego niewinnie przepraszając go za tą szybką wymianę zdań bez przedstawienia go. Wiedział jednak, że kobieta musiała wiedzieć wszystko o wszystkim, a gdy w grę wchodziły jej adoptowane siłą dzieci – w tym Ezra – nie było szans żeby coś przeszło obok jej nosa.
- Wiesz nad czym się zastanawiam? Czy większą atrakcją jesteście wy czy my bo się z wami przyjaźnimy. – Przyznał rozbawiony zaraz tłumacząc mu kroki tańca, a gdy z taką pewnością Gadzina oświadczyła, że ani razu go nie nadepnie, błysnęło mu w oczach wyzwanie. Skoro tak twierdził niech pokaże na co go stać.
Och matko.
Jakby on wiedział wcześniej, że tańczenie z nim w parze jest tak przyjemne już dawno dawno poprosiłby go żeby zrobił mu ten zaszczyt, przyjemność, niebotyczną przyjemność prowadzenia jego smukłego ciała w skocznym tańcu. No przecież to było jak stąpanie po chmurkach rozkoszy, okraszone pięknym śmiechem i skrzącymi się w blasku ogniska gadzimi oczami. Gdy muzyka oznajmiła im nieprzyjemne zakończenie tej aktywności nie umiał się powstrzymać i kładąc mu dłoń na policzku delikatnie złapał jego usta w motylim pocałunku.
- Jesteś niesamowity, skarbie. – Wymruczał zadowolony całując go jeszcze raz w policzek zanim doszli do chłopaków, obściskujących się na jednym z kocy. Widząc przy nich dobrze schłodzone piwo oblizał się zadowolony po czym siadając koło Oriona wziął kufel do ręki z którego z przyjemnością ściągnął oszronioną warstwę. Z tego jednego ruchu ucieszył się jak dziecko z prezentu po czym zbijając z białaskiem toast, a ten doskonale wiedział za co, upił prawie pół zawartości duszkiem.
- Oj tam mocniejsze. Cudownie schłodzone. – Przyznał oblizując się z lekkiej pianki. Kolejny łyk był już zdecydowanie spokojniejszy. Pochylił się w tym czasie do Louriela i słuchając go uniósł pytająco brew.
- Dobrze kochanie, dla Ciebie wszystko. Ale o co chodzi? Nadal się źle czujesz? – Zapytał zaciekawiony, maskując tym samym zmartwienie, wygodnie go do siebie przytulając, strzelając Ezrę w stopę którą zaczął go nie wiadomo po co trącać. Jeszcze raz i się doigra. Odpowiedź przyszła szybko chociaż pod zdawkową postacią. Wyjaśnił mu, że ma to powiązanie z łuskami i tyle mu wystarczyło. Wiedział jak te były delikatne i co z nim robiły, nie potrzebował ani jednego więcej słowa żeby zrozumieć, że można było z łatwością zrobić mu krzywdę po pijaku jeżeli dotknęło się go zbyt intensywnie. Takim sposobem załatwił sobie całkowitą ochotę jego ciałem i dolewki lodowatego napoju przyjemnie rozgrzewającego żołądek. Dodatkowo, rozmowa jaka się pomiędzy całą ich czwórką rozpoczęła, a która trwała i trwała w najlepsze, umilając im wszystkim wieczór, była dokładnie tak samo swobodna jak w kraju wody, gry robili to wręcz nagminnie wieczorami.
Co kufel wznosili toasty i chociaż zarówno Ezra jak i Lusio wydawali jakby przy początku drugiego zaczynali już wymiękać, on z Orionem pił w najlepsze. Przynajmniej do momentu aż gorące rytmy salsy nie sprawiły, że delikatnie zaczął się kołysać. Jedno pocałowanie Smoczyska w dłoń, jedno spojrzenie i prośba, zgodził się! Odstawił pusty kufel i biorąc go bliżej grajków rozpoczął ponownie, szybką naukę podstawowych kroków nieco bardziej zmysłowego tańca. Salsa polegała na ocieraniu się i kuszeniu, zaproszenie na niegrzeczną noc albo obietnica spełnienia gdy tylko zdobędzie się drugą osobę. Był ostrożny, pamiętał co mu wcześniej mówił dlatego dłońmi sunął powoli i zmysłowo, nie spiesząc się i rozkoszując jego bliskością. Dopiero gdy obydwaj zaczęli tracić oddech i zdrowy rozsądek, przystał na prośbę posadzenia tyłka. Tym razem jednak zaproponował wygodny hamak nieco w cieniu, gdzie mogli skutecznie ochłonąć bo bliskości.
Jedno tak znaczące pytanie sprawiło, że westchnął ciężko mogąc sprowadzić odpowiedź do jednego słowa – tęskniłem za Tobą. Była to brutalna prawda. Co wieczór trudno mu było usnąć, odpocząć. Myślał o nim, jego oczach, uśmiechu i wrednym charakterze. Potrafił sam do siebie się szczerzyć na ich marne początki i cudowne zakończenie przygody. Miał też nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek w życiu dane mu będzie go spotkać przez co obecnie, jego serce wypełniało tylko i wyłącznie szczęście. Jego skarb, znowu był przy nim.
W trakcie rozmowy nie umiał odpędzić się od dotyku. Muskał mu dłonie, ramię, szyję nosem. W końcu przygryzł mu delikatnie szpiczaste ucho które przez związane włosy wręcz zachęcało go do dotyku, tu popełnił błąd. Kierując oczy po całej jego sylwetce zauważył mały problem który w pierwszej kolejności przywołał mu na myśl problem nie do przeskoczenia: Lusiek nie miał okna którym przed nim spierdzieli. Nie i koniec, musi wytrwać na jego kolanach. Niemniej, też niepoważny był wpatrując się w górujący problem, zastanawiając jak mógłby go pieścić i mu ulżyć. Dopiero przez jego szept wrócił z krainy lubieżnych fantazji w której to już mu dochodził od odpowiednich zabiegów językiem. Podniósł na niego wzrok po czym poprawiając go sobie na rękach wstał z hamaka. Uśmiechnął się do niego całkowicie niewinnie, jakby wcale go w myślach już dwa razy nie przeleciał po czym ruszył do jego sypialni jak najkrótszą drogą.
Wchodząc do środka podejrzewał, że zostanie wystawiony za drzwi, dokładnie tak samo jak w łazience. Nie dziwił się temu specjalnie i nawet chciał mu dać dozę prywatności gdyby nie jego postawa. Kusił go, cholernie. Aż musiał ciężko przełknąć ślinę żeby się na niego nie rzucić, żeby nie zacząć go całować, dokładnie sprawić mu tyle przyjemności żeby pod nim drżał i ponownie błagał żeby go wziął. Tak, to był najlepszy i najcudowniejszy komplement dla niego, gdyby mu doszedł. Niemniej, liczył sobie spokojnie w głowie skaczące przez płot owieczki żeby ogarniać hormony. Nawet jeżeli wcale nie taki mały i niewinny problem obrał sobie za cel szturchanie go w udo, a Louriel właśnie uskuteczniał najlepszy flirt jaki kiedykolwiek widział. Chociaż nic szczególnego nie robił.
Zamiast konsternacji na jego twarzy szybko pojawiło się rozczulenie. Uśmiechnął się do niego drapieżnie i delikatnie ujmując jego policzki zaczął delikatnie pieścić mu wargi. Niespiesznie, kawałek po kawałeczku, obie wargi które na koniec bardzo dokładnie wylizał. Później spróbował językiem nieco głębiej, a gdy nie natrafił na sprzeciw w postaci zębów przyciągnął go do siebie łapiąc za jeden pośladek, odchylając mu lekko głowę do tyłu żeby było im obu wygodniej.
Smakował tak cudownie i jednocześnie intensywnie, że szybko zaczął problem z nim dzielić. Zawsze uważał, że w całowaniu to on tak działał na partnera, nie partner na niego, widocznie zasada ta nie dotyczyła Louriela i gdy tylko czuł jego chłodne dłonie błądzące mu po plecach miał ochotę go mocniej dopieszczać. W końcu też zrobił krok do przodu, później drugi, ostrożnie położył go w miękkiej pościeli i wdrapując się nad niego ani na moment nie przestał go całować. Zamiast tego zrzucił z siebie narzutę i zostając w samych spodniach w których tak znacząco stało jego męskie ego zaczął ostrożnie badać palcami jego brzuch pod koszulką.
Niby potrafi się Lusiek rozebrać, ale on na pewno zrobi to lepiej.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:24 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Orion niewiele spał tej nocy, nawiedzany przez myśli, wyrzuty sumienia, uczucia kłębiące mu się pod sercem i przeświadczenie, że nie tak to wszystko powinno wyglądać. Z jego strony i ze strony Ezry. Chciał być blisko niego, jak najbliżej się dało, ale nie w taki sposób. Miał wrażenie, że wszystko co się dało zrobili nie tak. I cieszył się jedynie, że powstrzymał się w ostatniej chwili, choć tego co było później nie mógł nazwać niczym. Kiedy już cały alkohol z niego wyparował, przeraził się tym jak wielką krzywdę mógł mu zrobić. Nie kontrolował siebie, ani tego co robił, a nie robił nic, żeby brunet był zadowolony i jak najmniej cierpiący. Przecież wiedział, co robić, teoretycznie. W praktyce nie wiedział nic poza tym co wyczytał w książkach, a przecież żadna z nich nie mówiła o tym jak traktować kochanka kiedy ani jedna ani druga strona nie miała żadnego doświadczenia. Myślał tylko o sobie.
Kiedy w końcu udało mu się zasnąć, nie zostało wiele czasu na odpoczynek, a i przebudził się, kiedy Ezra wyślizgnął się z jego ramion. Przez chwilę patrzył jak ubrana tylko w jego koszulkę postać oddala się, czując jak wyrzuty sumienia wracają do niego. Przytulił do siebie poduszkę, próbując zasnąć jeszcze na chwilę, zanim znów będzie musiał pilnować krnąbrnego księcia, udawać że wszystko jest w porządku i jeszcze pomóc przy powodzi. Nie był pewien, czy da radę, a to natychmiast zwróciłoby uwagę Louriela. Widział jak przyjaciel cieszył się z czasu spędzanego z Finneganem i nie chciał mu go psuć swoimi sprawami. Im dłużej myślał, tym był bardziej przekonany, że jedynym wyjściem z sytuacji było zwyczajnie z Ezrą porozmawiać. I choć nie był pewien, co chciał mu powiedzieć, wiedział że im dłużej będzie to wszystko przeciągać i męczyć się sam ze sobą, zrobi krzywdę nie tylko sobie. Nie był Lourielem, nie potrafił dusić w sobie uczuć.
Dlatego też, kiedy Ezra wrócił do pokoju, ubrany i z tacą ze śniadaniem, Orion podniósł się do siadu, krzyżując nogi i patrząc na mężczyznę wzrokiem pełnym uczuć, z miną zagubionego dziecka, co w połączeniu z rozczochranymi włosami i odrobinę czerwonymi oczami, pomimo postury chłopaka sprawiało, że wyglądał jak ktoś pięć lat młodszy. Podziękował za śniadanie, ale odłożył jedynie tacę na bok, pewien, że nie będzie w stanie przełknąć ani kęsa dopóki klucha złych uczuć nie opuści jego gardła. Złapał bruneta za nadgarstek i pociągnął go na łóżko, prosząc by usiadł razem z nim.
- Pamiętasz… co się stało wczoraj? – zapytał, a kiedy usłyszał jak bardzo nienaturalnie brzmiał jego głos, odchrząknął niezręcznie, czując jak lekki rumieniec wkrada mu się na twarz, kiedy Ezra przytaknął.
Przez moment białowłosy zbierał myśli, sięgając po dłoń bruneta i szukając w niej wsparcia, a kiedy dojrzał że oboje mają na palcach obrączki, tym bardziej utwierdził się w przekonaniu, że chce z nim porozmawiać. Że chce by między nimi było dobrze. Tak bardzo go kochał. I cieszył się, mogąc być tu z nim, spędzić tyle czasu ile się tylko dało i poznać go takiego jakim go jeszcze nie znał i zobaczyć świat na jaki jego dwukolorowe oczy patrzyły codziennie.
- Ezra ja… ja nie czuję się z tym dobrze – powiedział na raz, patrząc mu w oczy zdesperowany i błagając by zrozumiał o co mu chodzi. – To nie powinno się dziać w taki sposób. Tak bardzo mi na tobie zależy, a czuję się jakbym cię wczoraj wykorzystał. Chcę się z tobą kochać, nie zaliczyć, pieprzyć, czy milion innych określeń, za których wypowiedzenie na głos Louriel urwałby mi język – uśmiechnął się słabo, biorąc głęboki oddech i gładząc palce Ezry szukając w nich otuchy. – Wiem, że pierwszy raz jest straszny, ja też się go boję, ale nie chcę go odbębnić i mieć nadzieję, że potem będzie lepiej. Jesteś dla mnie wyjątkowy i chciałbym być wyjątkowy dla ciebie, a wczoraj tego nie czułem. Prawie zrobiłem ci krzywdę – powiedział cicho, opuszczając wzrok i znów czując się jak dziecko błądzące we mgle. – Chcę na ciebie poczekać i żebyś ty poczekał na mnie. Możemy to zrobić? Zaczekać na siebie nawzajem? – zapytał, podnosząc na bruneta wzrok złotych oczu, które błyszczały nadzieją i ogromem ciepłych uczuć, które do niego czuł. Orion nie chciał rezygnować z ich relacji. Wiedział, że bez niej by nie przeżył. Chciał tylko, żeby odrobinę zwolnili i dali sobie czas.
***
Spanie na stercie poduszek, przytulony do szerokiej klatki piersiowej, czując ciężką dłoń na swoim krzyżu i ze splecionymi ze sobą nogami było najprzyjemniejszą rzeczą, jaką Lusiek przeżył w swoim życiu. Mając Finniego tuż obok nie miał ani problemów z zaśnięciem, ani przespaniem całej nocy, bez koszmarów, niepokoju, uczucia pustki. W końcu wszystko było na swoim miejscu. Dlatego też, kiedy obudził się, a obok nie zastał blond czupryny, a wgapione w siebie malutkie oczka i otwarty dziób, nie był zbyt zachwycony. Aczkolwiek zaraz się rozpogodził i sięgnął dłonią do gładkich piórek papugi.
- Cześć Joe – powiedział, uśmiechając się i nie przestając muskać palcami przyjemnie chłodnych, kolorowych piór.
- Gadzinka, Gadzinka – zaskrzeczał ptak, na co Louriel przewrócił oczami.
- Nie, tak się nie nazywam – westchnął, zastanawiając się, dlaczego wczoraj nie zaprotestował. – Jestem Louriel. Powtórz. LOU-RIEL – poinstruował, a papuga przekrzywiła łebek.
- Gadzinka! – zaskrzeczał, łasząc się do palców księcia jak kot.
- Jeszcze raz. Nie Gadzinka. Louriel – tłumaczył cierpliwie, w sumie nieco rozbawiony.
- Lu… Gadzinka! – poprawił się, wyglądając, o ile mógł wyglądać, na bardzo zadowolonego z siebie ptaka.
- A na Finniego jak mówisz? – zapytał, poddając się i zapisując w pamięci, by blondyna strzelić po głowie za nazywanie go per „Gadzinka”. Sam mówił na niego Papużko, ale to było dawno i uważał, że to było ładniejsze przezwisko od przezywania go jaszczurką tylko dlatego, że miał łuski na plecach.
- Finnuś! – wrzasnął ptak, a Lusiek oburzony trącił go palcem w pierzasty brzuszek.
- No wiesz co?! Jego tak ładnie, a mnie jak… - zaczął, ale nie skończył, bo papuga z głośnym skrzekiem odskoczyła, machając dziko skrzydłami ze szczęścia.
- Finnuś! – powtórzyła, wzbijając się w powietrze.
Louriel zmarszczył brwi i powiódł za ptakiem spojrzeniem, tylko po to by dojrzeć jak zadowolona z siebie papuga siada na ramieniu blondyna. Książę widząc wyszczerzoną w uśmiechu twarz Finnegana, poczuł że robi mu się głupio. Z powodu tego, co stało się przed chwilą i odrobinę przez to, co było poprzedniego wieczora. Nie żałował niczego, absolutnie niczego, ale kiedy uświadomił sobie, że leży na brzuchu w samej bieliźnie, do tego jego ciało nadal wyglądało jak skóra i kości, poczuł się niezręcznie. Podniósł się do siadu, natychmiast odnajdując palcami narzutkę, pod którą spał i owinął się nią, zostawiając sobie pole do manewru przynajmniej jedną ręką.
- Co tam masz? – zapytał, udając że wcale nie ukrywa swojego ciała przed wzrokiem mężczyzny, ani że został przyłapany na pogadance z ptakiem.
Kiedy dojrzał jedzonko, ślinka napłynęła mu do ust. Jedzenie kraju ognia było tak dobre, że na nowo odzywał się w nim naturalny żarłok, który potrafił wcisnąć w siebie mnóstwo i jeszcze więcej. Ale żeby nie było, poczekał aż Finni usiądzie obok i dopiero wtedy zaczął z zapałem próbować wszystkiego i swoim jakże fachowym, arystokratycznym podniebieniem kontemplować.
- Dobre – zawyrokował, kiedy ugryzł kawałek placka z jak podpowiedział mu Finni, kozim serkiem. Odłożył na talerz niedojedzony kawałek, stwierdzając że to co smaczne zostaje na koniec, a potem sięgnął po kubek i upił z niego łyk intrygująco pachnącego napoju. Czując gorycz rozlewającą mu się na języku, skrzywił się niemiłosiernie, natychmiast oddając kubek w dłonie blondyna z miną mówiącą, że próbował odebrać mu apetyt.
- Co to za paskudztwo? – zapytał obrzydzony, natychmiast pakując sobie do ust resztkę placka i próbując owocami zatuszować okropny posmak. Przy okazji grejpfruta wcisnął w usta Finniego, przypominając sobie, że to było to, co tak bardzo mu wczorajszego dnia nie posmakowało.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:25 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Przyjemny poranek w ramionach Louriela, nawet jeżeli dla niego oznaczał rozpoczęcie przykrych obowiązków, był wyjątkowy. Wyspał się i to na tyle doskonale jak miało to miejsce podczas jego małego powrotu do zdrowia na ojczystych ziemiach księcia. Nie śniły się mu pierdoły, nie męczył go obraz Louriela bo przecież leżał koło niego, a raczej skutecznie zaśliniał mu pierś. Budząc się w momencie gdy nieśmiałe, pierwsze promienie słońca wyglądały zza pomarańczowe wydm pustyni, obrócił się na bok zaczesując Lusiowi włosy za ucho. Od razu się uśmiechnął, nabrał przyjemnego humoru łechcącego go w żołądku. Nie mógł się powstrzymać żeby go nie wycałować. W nos, policzek i czoło. Bawił się chwilę jego włosami po czym bardzo niechętnie się podniósł. Ostrożnie go z siebie zrzucił, opatulił kołdrą i dał poduszkę tak żeby miał nadal co ślinić po czym pocałował go jeszcze raz w głowę. Służbę czas było zacząć.
Ubrał się, schował broń za szeroki pas i wyszedł idealnie wpadając na Ezrę. Ezrę w bardzo powątpiewającym stanie, w skowronkach ale widocznie wymęczonego alkoholem. Zmierzwił mu włosy które ten próbował zebrać w kucyk po czym uśmiechnął się do niego łobuzersko, bardzo znacząco, za co dostał łokciem między żebra.
Odprawa minęła przyjemnie. Jak się spodziewali, ich oddział nadal był odpowiedzialny za powódź co za tym szło – mieli opiekować się ich gośćmi, doprowadzić na miejsce problemu i tam ich chronić. Cudownie brzmiący rozkaz który jego mózg przeobraził jako jawne pozwolenie na obcałowywanie jasnych ramion księcia i plecenie mu warkoczyków. Oczywiście on musiał zostać chwilę dłużej. Sileas dokładnie wyjaśnił mu jak wygląda sytuacja, co powinni zrobić oraz, że otrzymują jego pełne pozwolenie na wszelkiego rodzaju interwencje. Mieli współdziałać z magami wody dokładnie tak samo jak miało to miejsce u nich, a on dostawał czasowe dowództwo. Dodatkowo miał zabrać ze sobą rekrutów, co już mu się tak mocno nie uśmiechało aczkolwiek każda pomoc fizyczna przy tamowaniu coraz wyższej wody była wskazana.
Nie miał czasu myśleć o tym jaki problem na niego spadł. Słońce już wstało, on wykonał kilka podstawowych obowiązków jak sprawdzenie dostawy, posiłków i obchód. Zaglądając do kuchni sam zjadł śniadanie i biorąc przygotowaną porcję dla księcia – bardzo obfitą energetycznie bo widocznie ktoś Joel już doniósł, że ten jest chudy jak szkapa – zaśmiał się obiecując, że dopilnuje pięciu posiłków dziennie. Następnie ruszył do sypialni i cicho otwierając drzwi przekręcił głowę w pytającym geście. Szybko na jego twarzy wykwitło rozczulenie i nie ruszając się z miejsca przyglądał się miłości swojego życia namiętnie dyskutującej z papugą. Jego serce przyspieszyło, na ustach pojawił się ciepły uśmiech, a żołądek zacisnął się przyjemnie łaskocząc. Wzorkiem przebiegł po jasnych plecach pokrytych łuską, wąskich ramionach. Zatrzymał się chwilę na pośladkach które nic a nic nie straciły na swoim kształcie po czym wrócił na kaskadę rozlewających się, jedwabnych włosów. Zdradziła go dopiero menda, papuga kierując na niego oczy od razu poderwała się do lotu i siadła mu na ramieniu. Odwracając głowę pomiział ją nosem po brzuszku, a gdy zaczęła domagać się daktyla przewrócił oczami.
- Jasne, od razu po żarcie. Niewdzięczny. – Westchnął podchodząc do łózka Luśka, całując go delikatnie w czoło na dzień dobry i gładząc po policzku. Później podszedł do parapetu i ściągając z ramienia ptaka dał mu owoc i zostawił ni to w środku ni na zewnątrz, żeby im nie przeszkadzał. – Och kochany, same dobroci Ci przyniosłem. Jak zawsze. – Zapewnił z rozbawionym uśmiechem, a wracając do niego ponownie go pocałował, tym razem w policzek.
Wygodnie się układając czerpał jawną przyjemność z zachowania Louriela. Jego dziecięca ciekawość smaków sprawiała, że nie umiał oderwać od niego oczu. Przyglądał się, tłumaczył co akurat ten pakował sobie do ust, śledził wzorkiem jego sukcesywnie marszczący się nos. Ostatecznie zdziwił się, że kawa wylądowała w jego dłoniach.
- Nie smakuje Ci? To kawa. – Wyjaśnił biorąc kubek do ręki i upijając drobny łyk. Osobiście uwielbiał i gdy miał czas rano, lubił wypić filiżankę. Obecnie również wiedział, że mają chwilę czasu przed wyruszeniem więc chętnie objął oburącz naczynie i zaczął sączyć. Zajadał się przy okazji wszystkim tym czego jego małe smocze dziecko zjeść nie chciało. Oczywiście nie specjalnie cieszył się na grejfruta ale reszta nie była tak tragiczna. No i miał kawę.
- Dzisiaj niestety ale nadal jesteś na mojej głowie. Niedługo będziemy ruszać. Zobaczysz jak wygląda sytuacja na miejscu i mam nadzieję, wyjaśnisz mi kilka nurtujących spraw. Będziesz musiał się nieco inaczej ubrać i wysmaruję Ci aloesem twarz i szyję. Nie spalisz się tak. – Wyjaśnił spokojnie, ponownie się do niego przytulając. – Spiąć Ci włosy? – Zapytał przesiadając się za niego, nie czekając na odpowiedź złapał wszystkie pasma jak do końskiego ogona i uniósł odsłaniając szyję. Delikatnie go pocałował pocierając nosem skórę.

***

Poprzedniego wieczora padł jak długi. Zasnął chyba jeszcze w locie, a gdy silne ramiona dokładnie go oplotły nie był w stanie się opierać zmęczeniu. Trzymał się kurczowo Oriona, nie pozwalał mu się specjalnie odsunąć, a z głupkowatym uśmiechem na ustach i czując całkowite spełnienie miło odpoczywał. Przynajmniej do chwili gdy jego organizm postanowił go obudzić na codzienną odprawę, gdy dopiero pierwsze promienie rozpraszały mrok w mieście. Niechętnie się podniósł, wyjrzał za okno i przewracając oczami jeszcze na chwile wrócił wtulić się w pieś białaska. Zaczął go gładzić po plecach, wodzić palcami przez całą długość kręgosłupa od karku aż po krzyż. Ostatecznie jednak musiał się podnieść, a widząc złote oczy utkwione w sobie złapał go za policzki i pocałował.
- Śpij jeszcze, przyniosę Ci później śniadanie. – Poprosił gładząc go po skórze, uśmiechając się do niego ciepło. Jeszcze raz go pocałował po czym wstał ubierając się w mundur.
Odprawa była męcząca, a jej długofalowe efekty wystawią jego obietnicę na poważną próbę. Mieli zabrać ze sobą rekrutów. Tych samych którzy potrafili wykazywać ogromną nietolerancję i głupotę w jednym. Bał się tego, że w końcu pęknie i zacznie warczeć sprawiając, że złote oczy ponownie będą na niego ostro patrzyły. Nie chciał tego, nie wiedział czemu ale pod ich naporem czuł się jak mrówka i nie umiał na to wpłynąć. Wolał więc tego unikać ile się dało.
Po zjedzeniu śniadania z Finneganem i zabraniu tacy dla Oriona, zorientował się jeszcze ile będą mieli czasu po czym podreptał radosny do Oriona. Miał zamiar go od rana wyściskać, dobrze nakarmić, a później przygotować na dzisiejszy dzień pełen wrażeń. Mają więc w głowie pewien obraz, mocno zdziwił się widząc sposób w jaki na niego patrzył. Gwałtownie poczuł odpływającą całość logiki, równie gwałtownie się zmieszał.
- Dzień dobry? – Mruknął podając mu śniadanie, dziwiąc się, że nawet nie próbuje na nie patrzeć i każe mu siadać. Nie protestował, a gdy zaczął się bawić jego ręką próbował spojrzeć mu w oczy, zapytać co się stało. Odpowiedź jednak sama przyszła, a on czując jak serce mu przyspiesza, jak narasta w nim złe przeczucie powoli pokiwał głową.
Pamiętał. Był pijany, chętny i pozbawiony wszelkich granic ale pamiętał dokładnie wszystko. Każdy bodziec przebiegający przez ich ciała, każde muśnięcie jego ust czy dłoni. Od razu zrobiło się mu cieplej, a gdy ten zaczął mu jeszcze wszystko tłumaczyć, powoli wpadał w panikę.
Od razu zrozumiał co chciał mu powiedzieć. Przesadzili wczoraj, a zważywszy na to, że to on go do wszystkiego zmusił… tak, wykorzystał sytuację i wpływ na niego doprowadzając do zrobienia czegoś czego on wcale nie chciał. To był, zwyczajny gwałt.
Ciężko przełykając ślinę śledził uważnie jego mimikę. Jego twarz się zmieniła, jakby podświadomie podkreślał różnicę w ich wieku. Orion był od niego o pięć lat młodszy. Aż pięć lat. A on wykorzystał zapatrzone w niego dziecko. Krew mu z głowy odpłynęła, a uśmiech błąkający się od rana na jego ustach momentalnie zgasł. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Po prostu zniknąć mu z oczu. Zrobił coś co całkowicie przeczyło miesiącowi tęsknoty i temu co chciał osiągnąć gdyby go kiedykolwiek jeszcze w życiu zobaczył. Początkowo całkowicie odwrócił głowę bok zagryzając do krwi wnętrze policzka. Długo myślał o tym co miałby mu na to odpowiedzieć. Jedyny pomysł na ten moment: zostawić go w spokoju i całkowicie się odseparować. Przecież nie zasługiwał na takiego gnojka jakim on był. Musiał mieć kogoś kto go pokocha i będzie rozpieszczał, a nie naciskał i wykorzystywał.
Do tej pory, nieświadomie wstrzymywane powietrze, wypuścił z płuc. Uśmiechnął się do niego delikatnie zabierając od niego rękę.
- Oczywiście Orion. Bardzo mocno Cię przepraszam. Zwolnię. – Mruknął ledwo kontrolując ton swojego głosu przed załamaniem się. Bardzo negatywne myśli kręciły się mu po głowie i nie umiał ich zatrzymać.
- Zjedz i się ubierz, zaraz musimy wyjechać. Finnegan jest u Louriela, przyjdą po Ciebie. Ja muszę jeszcze dopilnować kilku rzeczy. – Przeprosił go, jawną ściemą, po czym wstając ruszył do wyjścia. Za drzwiami poczuł jak wstrzymywane emocje popuszczają, w oczach gromadzą się mu łzy.
Jedyna osoba na świecie którą do niego ciągnęło, skrzywdził. Zwyczajnie i z premedytacją, skrzywdził. Nie dość, że czuł się jak potwór to zrobiło się mu niedobrze. Musiał wyjść na powietrze i odetchnąć.
Po śniadaniu, gdy słońce wisiało już wysoko na nieboskłonie, cała wyprawa ruszyła w dół miasta, powstrzymać krążącą i pustoszącą okolicę wodę. Finnegan od kilku dłuższych chwil przyglądał się Ezrze. Ten nie wisiał na Orionie jak miało to miejsce wczoraj. Zasadniczo, szukał sobie zajęcia w taki sposób żeby w ogóle koło niego nie stać. Białasek też nie wyglądał na specjalnie zadowolonego, do tego jawnie zmęczony. Drapiąc się po nosie spojrzał na Louriela i przez chwilę wodząc wzorkiem po jego oczach zmarszczył brwi.
- Bo widzisz, jakbyśmy my nie panowali nad tym całym bajzlem to by wszystko walnęło w ciągu dwóch dni. – Uśmiechnął się do niego mocno rozbawiony, nie chcąc żeby i on się martwił. – Albo dnia, patrząc na nowych rekrutów. – Zaśmiał się ignorując spojrzenie jedynej kobiety w ich małej wycieczce, blondynki o jasnych, pomarańczowych oczach, ciskającą w jego osobę gromy.
- Jako Twój dowódca, Lusiu, daj mi moment. Jedź cały czas przed siebie, reszta wie dokładnie gdzie się mamy zatrzymać. – Poprosił zatrzymując konia i czekając na Ezrę. Bruneta oczywiście od razu zgromił wzorkiem, a zsiadając z wierzchowca zmusił go do tego samego.
- Nie powiesz mi, że wyście się w dwa dni zdążyli pokłócić. To jest jawnie niemożliwe patrząc na waszą standardową bliskość. – Oświadczył syczącym szeptem.
Pierwszy raz w życiu, Ezra nawet na niego nie spojrzał.
- Halo? Mówię do Ciebie. – Szturchnął go lekko łokciem. Nadal brak reakcji.
- Wiesz. To był zły pomysł, że on w ogóle mnie poznał. – Wydusił z siebie po krótkiej chwili czasu. Sprawiając, że Finni przestał przeżuwać daktyla. Blondyn mruknął pytająco na co ten kontynuował, nie podnosząc na niego jednak wzroku.
Jakkolwiek mógłby sprawę wyolbrzymić, zrobił to. Jawny gwałt, przymuszenie i szantaż emocjonalny. Wszystko to do czego byłby zdolny aczkolwiek, nie na osobie na której mu tak mocno zależało. No i teraz, jeszcze Finnegan się od niego odwróci.
Zatrzymując się, puścił konia, złapał go za nadgarstek i pociągnął do siebie. Zamknął go szczelnie w ramionach, a nic nie rozumiejący Ezra stał jak wryty. Nigdy od niego nie otrzymał takiej bliskości. Nie takiej mówiącej jasno o trosce. Poczuł jak gładzi go po głowie, uspokaja, chociaż jego stan w ogóle się nie polepszył. Mimo to mocno zacisnął ręce na jego koszuli, wtulił się w jego ramię.
- Serio myślałeś, że to będzie takie proste, łatwe i przyjemne? Naprawdę uważałeś, że miłość nie wymaga poświęceń, nie powoduje zgrzytów? Dobrze, rozumiem. Trochę przesadziliście, obydwaj. Ale on próbuje z Tobą rozmawiać, a Ty uciekasz oknem jak pewna znana mi jaszczurka. Tak się nie robi Ezra. Widzisz jaki on teraz jest osowiały? Przez to wszystko jak się zachowujesz. Przez to, że uciekasz od problemu, który nie będzie ostatnim. My z Lusiem już kryzys mieliśmy, wasz był kwestią czasu, ogarnij go.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:25 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Kawa. Louriel niemal natychmiast zapamiętał nieprzyjazne imię swojego największego podniebiennego wroga, patrząc na kubek z podejrzliwością. Nie rozumiał jak coś mogło smakować tak paskudnie, jednocześnie pachnąc tak niezwykle przyjemnie i aromatycznie. Patrzył z niedowierzaniem jak Finnegan rozkoszuje się gorącym napojem, samemu chyba woląc zostać przy wodzie. Cieszył się, kiedy reszta śniadania okazała się jak najbardziej smaczna i poza tymi nieco mniej słodkimi owocami, pożarł wszystko, na koniec oblizując palce.
Słuchając Finniego, przewrócił oczami, na końcu języka mając pytanie, czy to niestety było do niego, czy do siebie, ale nie powiedział nic, zaintrygowany tajemnicami niezwykłej powodzi, które miał nadzieję odkryć. Na wspomnienie aloesu pokiwał głową, przypominając sobie łagodzące właściwości rośliny, o której zdarzało mu się jedynie czytać. A kiedy Finni zaproponował mu upięcie włosów, nieprotestowa, nauczony doświadczeniem pustynnym, że kiedy nie zasłaniały mu karku, było odrobinę łatwiej wytrzymać palące słońce i upały. Czując delikatny dotyk na szyi, zadrżał, natychmiast tłumiąc westchnienie rodzące mu się w głębi gardła.
- Chyba się przesłyszałem – powiedział cichym, mruczącym tonem głosu, obracając lekko głowę w bok, by spojrzeć flirciarskim wzrokiem w oczy Finnegana. Teraz, kiedy już wszystko rozjaśniło mu się w głowie, nie miał zamiaru się powstrzymywać. Kochał flirtować. – Wydawało mi się, że powiedział pan, że chce mnie uczesać… Tymczasem pozwala pan sobie na coś więcej, panie Crowl – wymruczał, udawanie poważnym, arystokratycznym głosem, gładkim jak jedwab i tak samo kuszącym go, by naprawdę pozwolił sobie na więcej. Wiedział, że nic się nie stanie. Nie mieli na to czasu, ale podroczyć się mógł, zwłaszcza po wczorajszym wieczorze, kiedy to miał wrażenie, że pozwolił upaść jednej z ograniczających ich kontakty ścian. Jakby wskoczyli na wyższy poziom wzajemnego zaufania, który bardzo go cieszył i sprawiał, że serce w jego piersi biło niezwykle podekscytowane i szczęśliwe.
Miał zamiar odwrócić się i skraść Finniemu całusa, kiedy od strony drzwi rozległo się nieśmiałe pukanie.
- Proszę! – krzyknął spokojnym, zwyczajnym tonem głosu, posyłając jeszcze blondynowi filuterny uśmiech.
***
Ezra długo nie odpowiadał na jego pytanie, gapiąc się w przestrzeń z nieodgadnionym wyrazem twarzy, sprawiając że serce Oriona biło gwałtownie, z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowane. Nie wiedział, jak brunet zareaguje na to co powiedział i bał się, że nie zareaguje wcale. Dlatego kiedy na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, Orion poczuł ulgę tak wielką, że wyszczerzył się do niego pełnym uwielbienia uśmiechem, który spłynął mu z twarzy w chwili, w której palce maga ognia wyślizgnęły się z jego dłoni, a on sam podniósł się z łóżka i rzucając mu w twarz słabą wymówką, tak po prostu sobie poszedł. Białowłosy przez kilka minut gapił się na zamknięte drzwi z niedowierzaniem, niemal czując jak jego serce rozdziera się na dwa kawałki. Zostawił go. Nie chciał z nim rozmawiać. Nie chciał…
Orion poczuł się tak jakby coś, co do tej pory rozgrzewało go od środka nagle zniknęło, pozostawiając po sobie ziejącą pustką ranę. Oddychał coraz szybciej i płycej, aż w końcu zdał sobie sprawę, że hiperwentyluje, a łzy płynące po policzkach rozmazują obraz przed oczami. Myślał, że się rozumieją. Że to w porządku. Że jeśli tylko dadzą sobie więcej czasu, będzie dobrze, a on będzie mógł być z Ezrą na wszystkie sposoby, nie czując się jak ostatnia szuja, czy koń rozpłodowy. Obecnie czuł się tylko jak największy kretyn świata, do tego bardzo głupi kretyn, bo nadal go kochał i gdyby tylko chciał z nim porozmawiać…
Potrzebował piętnastu minut, żeby odrobinę się uspokoić i wstać chwiejnie z łóżka, pójść do łazienki i choć minimalnie się ogarnąć zanim wyszedł z pokoju i zapukał do pomieszczenia obok, gdzie spać miał Louriel. Widząc przyjaciela z Finnim siedzącym mu za plecami, kiedy wyglądali na tak szczęśliwych, miał ochotę wyjść i nie zakłócać im wspólnych chwil. Ale kiedy tylko wycofał się o krok do tyłu, książę zerwał się z łóżka i ze zmartwionym wyrazem twarzy podszedł do niego i nie czekając na nic, przytulił do siebie, nie zważając na to, że nadal siedział praktycznie w samej bieliźnie, a jego chudą klatkę piersiową zasłania narzuta na łóżko. Orion niemal od razu odpowiedział na gest i odwzajemnił go, wczepiając się kurczowo w Louriela jakby był jego ostatnią deską ratunku. Tak bardzo chciał, żeby ktoś go teraz przytulił.
- Hej, Ori, co jest? – zapytał cicho, używając rzadkiego zdrobnienia, która świadczyło o wielkiej trosce. Podniósł dłoń i pogładził go po białych włosach, spoglądając z niepokojem na blondyna.
Orion też na niego spojrzał, krótko i jakby z wahaniem. Nie był pewien, czy chciał o tym przy nim mówić. Zwłaszcza, że chodziło o jego przyjaciela. Dlatego jedynie pokręcił głową, chowając twarz w klatce piersiowej Louriela, mając nadzieję, że nikt więcej o to nie zapyta. Książę pozwolił mu na tę chwilę bliskości, czując że stało się coś naprawdę poważnego. Nie chciał jednak naciskać, kiedy chłopak najwidoczniej nie chciał o tym rozmawiać. A przynajmniej nie w tym momencie.
W końcu jednak musiał poprosić go, by go puścił. Louriel posadził go na łóżku, a potem szybko zamknął się w łazience i uszykował do drogi, nie zapominając o materiale, którym owinął sobie głowę i kark, a kiedy wrócił Finni tak jak obiecał, wysmarował mu twarz aloesem, który przyjemnie chłodził jego wrażliwą skórę. Wyszli z pałacu, Orion wlókł się odrobinę za Lourielem, cały czas jednak trzymając się jego ubrań jak dziecko, które nie chce zgubić się w tłumie. A to jeszcze bardziej zaniepokoiło księcia. Orion nigdy się tak nie zachowywał. Nawet jeśli potrzebował jego wsparcia, nie okazywał tego w taki sposób. Dlatego błękitnowłosy nie protestował i pozwalał mu na wszystko, przez trzymanie go za ubranie, po wiszenie na nim w zdesperowanym i pełnym błagania o bliskość uścisku jego ramion. Kiedy akurat nie musiał niczego trzymać, gładził go po włosach i zapewniał, że wszystko będzie w porządku. A potem wyruszyli.
Louriel przyglądał się uważnie Orionowi, nie mógł więc nie zauważyć jak chłopak raz po raz szuka wzrokiem piegowatej twarzy Ezry i kiedy brunet odwracał wzrok, byle na niego nie patrzeć, jak twarz maga wody zastyga na chwilę w zranionym wyrazie. Louriel nie był pewien, co się między nimi wydarzyło, ale nie podobało mu się to co widział. Chciał się dowiedzieć, co się stało i czy już może być zły na Ezrę, czy jeszcze chwile poczekać. A kiedy Finni kazał mu jechać i się nie zatrzymywać, przy czym sam zwolnił i zrównał się z Ezrą, westchnął cicho, żeby zaraz odwrócić się do Oriona i spróbować jeszcze raz dowiedzieć się, co się miedzy nimi stało.
- Orion… pokłóciliście się? – zapytał łagodnie, sięgając w bok, by dotknąć pocieszającym gestem zaciśniętych na lejcach dłoni białowłosego.
- Nie… to znaczy… chyba nie. Ja nie wiem już co to jest – wyznał łamiącym się tonem głosu, wlepiając błagalne spojrzenie w księcia.
- Cii, spokojnie, powiedz mi co się stało – poprosił, ściskając delikatnie palce przyjaciela. Nie mógł się powstrzymać. W tym momencie Orion wyglądał jak to zabiedzone dziecko, które tak bardzo niepewne siebie i przekonane o swojej beznadziejności pojawiło się na progu jego Akademii trzy lata temu.
Orion przełknął ślinę, niezdecydowany, a potem cicho, rumieniąc się po cebulki włosów opowiedział o poprzednim wieczorze i o tym jak źle się z tym czuł, a kiedy doszedł do poranka i ucieczki bruneta zaciął się, na chwilę znów tracąc oddech.
- Oddychaj – polecił mu spokojnie Louriel, patrząc na niego współczująco i domyślając się jak trudne to musiało dla niego być. Orion nigdy nikogo nie miał. Nie dziwił się więc, że wcale nie był gotowy na coś więcej niż nieśmiałe buziaczki, czy trzymanie się za rączki. A kiedy jeszcze wzięło się pod uwagę jak długo żył nie będąc pewnym siebie i z przeświadczeniem, że nie zasługuje na dobro, nie dziwił się, że jedyne co przychodziło mu do głowy to same najczarniejsze scenariusze i umniejszanie siebie, podkreślając że to na pewno jego wina.
- To nie jest twoja wina – zaprotestował żywo książę, patrząc na niego ostrym wzrokiem, choć dłoń na jego palcach nadal łagodnie gładziła go dodając mu otuchy, której tak szukał u Ezry. – Czasem tak się dzieje. To nie był wasz moment najwyraźniej. Ale to nie jest nic złego, Orion. Seks jest najbardziej intymnym momentem jakim możesz się podzielić z ukochanym. Odkrywasz wszystko, czego nie pokazałbyś nikomu poza tą jedną, wyjątkową osobą. Zaufanie jakie pokładasz w kochanku i jakie on pokłada w tobie muszą być takie same, a nie ma zaufania bez poznania, prawda? Czujesz się jakbyś wiedział o nim wszystko, a on wiedział o tobie? – zapytał i wcale się nie zdziwił, kiedy Orion pokręcił głową na nie. – No właśnie.
- Ale… on uciekł. I nie chce ze mną rozmawiać – powiedział żałośnie, próbując spojrzeć za siebie i dojrzeć Ezrę, który jechał z tyłu, ale nigdzie go nie widział.
Louriel poczuł jak policzki go pieką. Miał wrażenie, jakby zostało mu wypomniane dokładnie to samo co zrobił on. Może Ezra wcale nie chciał go z tym zostawić, tylko po prostu nie wiedział, jak się zabrać za tą rozmowę? Książę wierzył, że brunet nie był złą osobą i nie zraniłby Oriona z premedytacją tylko dlatego, że poczuł się zagubiony w temacie, w którym przecież nie mógł mieć żadnego doświadczenia. Dlatego odchrząknął, odwracając na chwilę wzrok, ale kiedy wrócił do chłopaka spojrzeniem, uśmiechał się lekko i pokrzepiająco.
- Wiesz, myślę że nie chciał ci sprawić przykrości. Jesteś od niego dojrzalszy, mimo że to on jest starszy i z tego co mi wiadomo, też jesteś jego pierwszym, prawda? Oczywiście, nie powinien uciekać – powiedział, znów się rumieniąc na wspomnienie swojej spektakularnej ucieczki i zapamiętując by przeprosić za to Finnegana. – Niemniej nie stawiałbym od razu na najczarniejsze scenariusze. Zależy ci na nim, a jemu na tobie. Jestem tego pewien, więc spróbuj na niego poczekać. Jestem przekonany, że przyjdzie z tobą porozmawiać – spróbował go pocieszyć i choć widział, że chyba nie do końca mu to wyszło, Orion wyglądał na odrobinę mniej załamanego.
Po kilku minutach jazdy stracili możliwość do rozmowy. Znaleźli się przy zamrożonych wczoraj zwałach wody, a widząc je, Louriel niemal natychmiast poczuł napływ złych uczuć. Zeskoczył szybko z konia i prosząc Oriona by spróbował jakoś się odprężyć i nie martwić pomocą, podszedł prędko do lodu, nie pozwalając nikomu innemu go dotknąć. I jak się zaraz okazało, bardzo słusznie, bo kiedy tylko musnął palcami powierzchnię topniejącej już nieco magicznej warstwy, wciągnął gwałtownie powietrze nosem, wyczuwając pod spodem ogromne zwały wody, które nie mając ujścia kotłowały się pod lodem, wytwarzając ciśnienie większe i groźniejsze od wczorajszego stworzonego przez chłystków w studniach.
- Niech nikt nie próbuje naruszać tej pokrywy – powiedział cichym, złowrogim tonem, nie próbując jak zazwyczaj w takich przypadkach zanurzyć dłoni w lodzie, by wyczuć co się kryło pod powierzchnią i głębiej. To było zbyt niebezpieczne. Draśnięcie mogło uwolnić mnóstwo hektolitrów wody i to pod ogromnym ciśnieniem, którego nie był pewien, czy i on byłby w stanie jakoś zneutralizować.
- Co jest pod spodem? – zapytał sir Lorhen, przyglądając się księciu w napięciu.
- Wygląda na to, że lód powstrzymał rozlewanie się cieczy po całej okolicy, ale wcale nie zatrzymał jej napływu. Coraz więcej i więcej zbierało jej się pod jej powierzchnią i jeśli się nie mylę, ciśnienie które w tym momencie ta cienka warstwa powstrzymuje jest mniej więcej takie jak na dnie oceanu. Gdyby je uwolnić… Nawet nie chcę sobie wyobrażać co mogłoby się stać – westchnął, przygryzając wargę, nie będąc pewnym, co mogli zrobić w tej sytuacji.
- Sugerujesz więc, że popełniliśmy wczoraj błąd?! – zapytał z oburzeniem jeden z magów, zaplatając ręce na piersi.
Louriel spojrzał na mężczyznę ostro gadzimi oczami, a widząc tego, który od dawna najgłośniej domagał się tytułu mistrza, choć jego umiejętności były na poziomie ledwo zaawansowanym, zignorował go lekceważąco, odwracając się teatralnie w jego kierunku plecami. Lorhen powstrzymał chęć palnięcia się w czoło.
- Mistrz wcale nie miał na myśli, że zrobiliśmy coś nie tak – odezwał się flegmatycznie Phil, żując w zębach źdźbło trawy i chowając ręce do kieszeni, takim tonem jakby musiał tłumaczyć coś oczywistego. – Stwierdził tylko fakty. Jest lód, pod nim w opór wody. Coś trzeba z tym zrobić bez naruszania tego lodu – powiedział, a Louriel spojrzał na niego z wdzięcznością. Dobrze było wiedzieć, że przynajmniej jedna osoba w tym gronie go rozumiała.
- Jakieś pomysły? – zapytał złośliwie książę, spoglądając z wyższością na wrogich pobratymców. – Nie? A to dziwne! – prychnął, za co zaraz nadział się na ostre spojrzenie Lorhena.
- Jeśli ty masz jakiś, mógłbyś się nim podzielić bez tej dziecinady – zauważył rycerz sucho, splatając ręce na piersi i mierząc syna cesarza spokojnym, choć twardym wzrokiem.
- Oczywiście, że mam – oświadczył zuchwale, zastanawiając się czy powinien się nim dzielić, skoro był taki dziecinny i nieodpowiedzialny i w ogóle to be i niepotrzebny!
- Lusiek – Orion spojrzał na niego błagalnie, zmęczonym wzrokiem i świadomy, że urażony książę może grymasić pół dnia, dopóki ktoś go nie przeprosi, urazi, albo odnajdzie lepszy sposób na pokonanie przeszkody od niego. A to mogło zająć większość dnia.
- No dobra, ale myślałem że może ktoś się chociaż wysili i ruszy do pracy szare komórki – rzucił z przekąsem, wzruszając ramionami.
- Jeśli to nie zawody, a nagrodą nie jest dozgonna wdzięczność to może i mam pomysł – zauważył inny mag wody nieśmiało, unosząc dłoń do góry jak uczeń w szkole. Był może dwa-trzy lata starszy od Louriela, ale wyglądał jakby właśnie przekroczył dwudziestkę przez niezbyt umiejętnie przycięty wąsik nad górną wargą, który chyba w zamierzeniu miał być bujnym i imponującym wąsem.
- Słuchamy – westchnął Lorhen, machnąwszy dłonią. Dlatego nie lubił pracować z nie-żołnierzami. Byli zbyt niezdyscyplinowani, a niektórzy tak mądrzy, że miał wrażenie, jakby zaraz włosy na ich głowie miały zamiar zacząć mówić i go pouczać.
- Gdyby spróbować jeszcze raz to zamrozić i wejść na lód i przepchnąć tę wodę do rzeki tak jak zrobiliśmy to wczoraj? – zapytał, a rycerz spojrzał na Louriela, który chwilę zastanawiał się nad pomysłem, po czym pokiwał z uznaniem, choć nie bez uśmieszku błądzącego mu po wargach.
- Niezłe. Naprawdę. Jest tylko jeden problem – powiedział, patrząc w przyglądające mu się z ciekawością oczy maga. – Jeśli nowy lód będzie się pojawiał zbyt wolno, a jego ciężar uszkodzi delikatną warstwę… chyba nie muszę kończyć? – zapytał, a widząc pobladłą twarz mężczyzny, uśmiechnął się do niego skromnie.
- A jaki jest twój pomysł? – zapytał go jeszcze raz Lorhen, kiedy żaden mag wody nie wykazał już chęci podzielenia się swoimi przemyśleniami.
- Hmm… Nie możemy naruszyć lodu, ale ta woda skądś wpłynęła prawda? Jeśli znajdziemy ujście rzeki i miejsce, w którym dostała się pod lód, będzie można wpłynąć pod powierzchnię i od środka spróbować jakoś przepchnąć ją z powrotem do koryta… - mówił, ale zaraz odezwał się głos oburzenia.
- To szaleństwo! Kto niby wytrzyma tak długo pod wodą i pod takim ciśnieniem? – prychnął „mistrz”, zaplatając ręce na piersi.
- Ty nie. Ja tak – odezwał się książę, szczerząc zęby w drapieżnym uśmiechu, a gadzie oczy otworzyły się szerzej z podekscytowania. Już dawno nie miał okazji popływać, ale wiedział że nic mu się nie stanie. Był w stanie wstrzymać oddech nawet na pół godziny, a jego moc i krew płynąca mu w żyłach nie pozwoliłaby ciśnieniu go zgnieść. Robił eksperymenty. Woda nie mogła go zabić.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:26 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Po pierwsze: co Louriel zrobił mu podczas gdy on niewinnie chciał zapleść mu warkocz? Jego mózg zwyczajnie nie ogarnął! Nagle zaczął na niego patrzeć jak tygrys na ranną antylopę, nagle pomrukiwał przechodząc do niego na Pan? O co chodziło? I dlaczego na to jedno tylko zdanie jego serce oszalało, a usta otwarły w geście zdziwienia?
Od opresji stracenia resztek honoru i inteligencji w tych pięknych, gadzich oczach, wybawił go Orion. Orion który sprawił, że gładkie włosy wysunęły się z jego palców, a ich seksowny właściciel od razu rzucił się mu na szyję. Chwilę zajęło zanim doszedł do siebie i zaczął łączyć kropki. Przenosząc spojrzenie na złotookiego przekręcił pytająco głowę. Nie wiedział dlaczego – owszem, mieli przecież miłą i spokojną relację od pewnego czasu – ale na obraz nędzy i rozpaczy mocno ścisnęło go w wnętrznościach, sam miał potworną ochotę go przytulić i uspokoić. Jasna cholera, już w trzewiach czuł, że Ezra coś zrobił. Najpewniej, spanikował. I obydwaj teraz cierpieli. Tylko no. Nie będzie jak ten debil latał teraz po pałacu i go szukał. Szanujmy się. Poza tym musiał doprowadzić jaśnie księcia do stanu użyteczności społecznej.
Będąc już w drodze nie umiał już wytrzymać tego napięcia. Orion rzucał spojrzenia Ezrze, ten wlókł się na tyłach. Aż zaczęli go irytować. Dlatego przeprosił Louriela który doskonale radził sobie jako wsparcie – tak, kochał w nim ten spokój którym emanował – po czym zrównał się ze swoim drogim przyjacielem, który musiał oberwać w łeb.
Ezra szybko wyjaśnił mu co się stało. Odrobina przyjemności, całkowitego zapomnienia podsyconego alkoholem. Szczerze, nie spodziewał się takiego zachowania po tej uroczej dwójce przez co na jego twarz zamiast zmęczenia sytuacją wkradło się zmartwienie. Musiał go przytulić, rozczesać mu kręcone kosmyki, pozwolić mocno się objąć i wykrzyczeć w ramię to jakim skończonym był debilem. No był ale dostał niepowtarzalną szansę od losu żeby zdobyć osobę która nie wiadomo co będzie po jego stronie i nie pozwoli mu ot tak zrezygnować. Co też jasno mu podkreślił.
- Mój drogi. Nie naciskam na Ciebie. Musisz to przetrawić, obydwaj musicie ale czy moglibyście to robić razem? Przytul go, dobrze Ci to zrobi, a jak zrozumiesz o co chodzi po prostu porozmawiacie. Jeżeli się nie uda, możecie do nas przyjść i spróbujemy razem problem rozwiązać. – Zaproponował pozwalając Ezrze jeszcze chwilę stać całkowicie schowanym w jego ramionach. Czuł, że lekki materiał jego narzuty robi się mokry przez co zaczął go łagodnie gładzić od głowy przez kark, po ramiona.
Ogarnął go. Widocznie chwila bliskości, praktykowana przez Lusia z Orionem już wcześniej, działała cuda. Szczególnie gdy Ezra był sukcesywnie psuty, odkrywał w sobie łagodność o którą się nie podejrzewał, od kiedy miał kogoś na kim tak mocno mu zależało. Aż się cicho zaśmiał pod nosem zaraz mierzwiąc mu włosy.
- Ty się zajmujesz końmi, ja sprawdzę co wymyślił Lusio i proszę, po prostu koło niego stój i nie unikaj jego spojrzenia. Jesteście tak różni, a jednak do siebie pasujecie. Daj sobie szansę na popełnianie i łagodzenie błędów. – Poprosił go kierując swoje kroki w stronę małego zamieszania które standardowo, wywoływała arystokratyczna strona Loruriala. Ta sama którą się podpuszczało żeby pokazywał swoje dobre strony, ta sama która doprowadzała Oriona do szewskiej pasji. W tym momencie, było mocno podobnie.
Podchodząc do kręgu zainteresowania gadzią dupką stanął niedaleko Louriela, mając idealny wgląd na miny praktycznie wszystkich zgromadzonych. Przebiegł wzrokiem po magach wody, później po swoich podopiecznych po czym skupił się na małej grze prowadzonej przez jego kochaną miłostkę. Uniósł jedną brew w geście rozgoryczenia jego zachowaniem jednak nie ważył się czegokolwiek skomentować. Poza tym, idealnie w tej roli sprawdzał się Phil do którego posłał łobuzerski uśmieszek gdy ten z taką niechęcią tłumaczył taką oczywistość. Zamiast tego zaczął zastanawiać się nad propozycją padającą w wąskim gronie. Spojrzał na pokrywę lodową, na kotłującą się pod nią wodę po czym skrzywił się mocno. Fajnie, że Lusio chce nurkować, fajnie, że posiada tą mityczną umiejętność nie utopienia się przy pierwszym kontakcie z większymi masami cieczy ale z drugiej strony, jeżeli coś mu się stanie Lothus własnymi rękami go powiesi za jaja. Aż go ciarki przeszły.
- Dobrze w takim razie, mamy plan początkowy. – Oświadczył klaszcząc w dłonie, zwracając uwagę na siebie.
- My musimy wzmocnić wały. Skoro tam jest takie ciśnienie może to w każdym momencie puścić. Co do wejścia, przejdziemy do studni niżej, wystarczy Ci tyle? – Zapytał całkowicie zapominając się w grze którą musiał prowadzić. Zasadniczo, nie myślał o tym kajaniu się i unikaniu gadziego spojrzenia bo nie mieli na to zwyczajnie czasu. Tym samym nie podejrzewał, że ostro podpadł i niedługo ta bezczelność zostanie mu brutalnie wypomniana.
- Jakie środki zapobiegawcze powinienem podjąć żeby nic Ci się nie stało? – Zapytał po rozdzieleniu pierwszych zadań, podchodząc do księcia i przyglądając mu uważnie. – Jakaś lina? Podkop? Skarbie, Twój ojciec mi urwie wszystko co mam cenne jak coś Ci się stanie. – Zauważył rozbawiony delikatnie muskając palcami jego dłoń.
Gdy Louriel wyjaśnił mu jeszcze raz plan, pozwalając dograć części pomocnicze które spadły na ich barki. Ruszył z nim w dół miasta, bocznymi uliczkami zalanymi do wysokości połowy ud, żeby dotrzeć tym samym do kolejnego, ogrodzonego basenu z cichutko bijącą wodą wprawiającą akwen w leniwe falowanie. Finni przez tors miał rzuconą linę, Ezra zabezpieczał ewentualne ryzyko jakie mogło ich spotkać trzymając w ręce łuk. Zasadniczo, miętosił go z nerwów chociaż nie wyglądał już tak tragicznie jak miało to miejsce przed przytuleniem. Blondyn w wolnej chwili musiał przyznać rację swojej kochanej jaszczurce, że niektóre metody postępowania sprawdzały się znakomicie i chętnie je u niego podpatrywał, przysposabiał.
Gdy znaleźli się w odpowiednim miejscu ujął delikatnie jego dłoń której wierzch pocałował. Następnie zaczął ją delikatnie gładzić przytulając się do kosteczek policzkiem.
- Jeżeli będziesz miał wątpliwości, wypływasz. Jeżeli coś się będzie działo, wypływasz. Masz zakaz obijania się i kaleczenia. W tych kanałach, jak będziesz wszystko przepychał w stronę pustyni spłynie do rzeki aczkolwiek nikt nigdy tam niczego nie badał, nie wiem dokładnie jaki mają rozkład. – Mruknął mocno zmartwiony puszczając go w momencie gdy usłyszał jeszcze inne kroki. Phil został zobligowany do ewentualnej asekuracji, podobnie jak Orion. Reszta miała chronić skorupę przed pęknięciem, wzmocnić wał bo najmniejsze naruszenie i jego mogło spowodować wybuch. On miał zamiar zaraz na górę wrócić, samemu trzymać pieczę nad bezpieczeństwem. Ezra za to miał kontrolować bezpieczeństwo Louriela z ich strony. I tak niewiele będą mogli pomóc ale zawsze to pewnego rodzaju wsparcie.
Nie do końca wiedział czy małe przedstawienie jakie zrobił Lusio był specjalnym ciosem wymierzonym w niego czy po prostu momentem całkowitego skupienia się i odcięcia. Gdy po pas stał w wodzie, wpatrując się we właz w którym niedługo miał mu zniknąć z oczu, zaczął się z taką finezją rozbierać, że on musiał namiętnie zacząć przełykać znaczne ilości śliny. Co gorsze! Nie umiał oderwać od niego wzroku i chociaż starał się nie gapić, przylegający do pośladków materiał spodni, odkryte ramiona i zaplecione włosy kusiły. Mózg mu się w końcu wyłączył, chłonął całym sobą widok który miał przed nosem, a gdy jeszcze zostało mu rzucone spojrzenie przez ramię, poczuł jak miękną mu kolana. Gdyby byli sami, już byłby przy nim i całował go gdzie by mu się żywnie podobało. Ale nie byli, a miał wrażenie, że Phil właśnie wrzuca go do tego samego worka „bezwstydnych zboczeńców” w którym tkwili już Orion z Ezrą. Dopiero gdy Lusio przysiadł na krawędzi studni opanował się i westchnął ciężko.
- Pół godziny i wysuszę całą tą wodę żeby Cię znaleźć. – Oświadczył stając jeszcze na chwilę za nim, całując go delikatnie w bok szyi. Pogładził go jeszcze po ramionach po czym odszedł przysiąść na już ledwo co wystającym z wody wale. Gdy Louriel zniknął mu z oczy wstrzymał oddech licząc w myślach od pięciu w dół. Musiał się uspokoić po czym przeniósł wzrok na kolejną ważną osobę. Oriona.
Podchodząc do niego spojrzał w zasnute mgłą oczy po czym uśmiechnął się i bez najmniejszego ostrzeżenia objął go za ramiona i głowę. Pogładził go po włosach i poprawiając ręce nie dał mu możliwości nawet szarpnięcia się.
- Ja wiem Orion, to jest bardzo skomplikowane. Mam na myśli, życie z tak różnymi ludźmi. Nie można oczekiwać podobnej reakcji jaką my mieliśmy, nie można niczego założyć, narzucić, a przyjęcie oferowanego nie jest łatwe. Ale od tego ma się przyjaciół. Będzie dobrze. – Zapewnił gładząc skołowanego mężczyznę po włosach. Uśmiechnął się przy tym łobuzersko widząc jak Ezra zachodzi ich od tyłu, a Orion ląduje w kanapce miłości. Brunet mocno przytulił się do jego pleców.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:26 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Chwilę zajęło dopracowanie planu Louriela, ustalenie szczegółów, ewentualnej drogi ucieczki, która według księcia była nie potrzebna. Był niemal stuprocentowo pewien, że kiedy już zajmie się problemem nadprogramowej wody, bez problemu będzie można stopić lód i wypuścić go spod spodu. Na stwierdzenie Finniego i wspomnienie cesarza, błękitnowłosy przewrócił oczami ostentacyjnie. Nawet gdyby coś mu się stało, to nie byłaby wina blondyna, więc nie miał się czego obawiać. Jedyną osobą, która w takim wypadku mogłaby mieć kłopoty byłby on sam, ewentualnie Lorhen. Książę przyglądał się ciekawie jak Finni sprawnie rozdzielił zadania, nabierając podziwu do jego umiejętności organizatorskich i opanowania w chwili, w której musiał przejąć dowodzenie. Podobało mu się to, stanowczość w jego głosie i czynach, pewność siebie i wyraz twarzy, nie surowy, ani okrutny, ale tak godny zaufania, że nikt nie śmiałby z nim dyskutować. Nawet magowie wody dostosowali się i wkrótce mogli zejść do bardziej zalanej części miasta, skąd Lusiek miał dotrzeć do mas wody.
Louriel nie czuł niepokoju, raczej ekscytację na myśl, że znów mógł się wykazać. Pokazać wszystkim, którzy twierdzili, że jego tytuł jest jedynie na pokaz, załatwiony przez ojca cesarza, że sam na niego zapracował i jak najbardziej na niego zasługiwał. Niemniej, kiedy Finni złapał go za rękę i złożył na jej wierzchu całusa, poczuł rozczulenie na widok tak wielkiej troski jaką miał w spojrzeniu. Czuł jak serce topnieje mu od tego tonu, tak bardzo przejętego jego losem. Nie chciał, żeby ten się o niego martwił, ale miło było mieć świadomość, że ktoś się o niego troszczył.
-Nic mi nie będzie, Finni – powiedział spokojnie i pewnie, unosząc dłoń by pogładzić go po policzku.
Potem jednak nadszedł czas i dłużej nie mógł zwlekać, każda minuta opóźnienia oznaczała większe niebezpieczeństwo przełamania bariery lodu i zalania całego miasta ognia. Dlatego książę posłał jeszcze jeden uspokajający uśmieszek Orionowi stojącemu niedaleko i Finniemu, po czym… zaczął się rozbierać. W pierwszym momencie chciał po prostu zrzucić z siebie utrudniające ruchy ubranie i po prostu tam zejść, ale zaraz poczuł na sobie spojrzenie pomarańczowych oczu. Nie mógł się powstrzymać. Chustę z głowy zdjął jednym szybkim ruchem, pozwalając by związane włosy opadły mu na plecy, a potem zaczął nieznośnie powolnym ruchem zsuwać z ramion płaszcz. Kiedy został w samej przewiewnej koszuli, ją również zdjął, ukazując nieco zbyt chude, ale nadal piękne, kształtne plecy kończące się zgrabnymi pośladkami opiętymi jasnym materiałem spodni. Przesunął palcami po włosach, a potem obejrzał się za siebie, posyłając Finniemu powłóczyste spojrzenie, zanim usiadł na krawędzi studni, pozwalając cieczy zakryć się niemal po pierś, a potem na raz wziął kilka głębokich haustów powietrza i zanim zdążył się zmartwić, czy poczuć niepewność, wskoczył w głąb studni.
Natychmiast poczuł jak woda zamknęła mu się nad głową, a jej chłodna głębia otoczyła go ze wszystkich stron na wskroś przejmującą ciemnością. Ale książę nie bał się, ani nie martwił, nawet jeśli nic nie widział, poza kuszącym go światłem okręgiem murku studni w górze, będąc w wodzie, wierzył że nic mu nie grozi. Pokonując opór wody, która wypychała jego ciało w górę, zanurkował, wszelkie bodźce odbierając za pomocą zmysłu dotyku. Czuł się tak jakby cząsteczki cieczy były przedłużeniem jego kończyn, a on dzięki nim wiedział, w którą stronę płynie. W końcu odnalazł tunel łączący studnię z tą, która znajdowała się pod warstwą lodu i tym ogromem cieczy. Nic nie widział, ale płynął pewnie, szybko rozbijając przed sobą warstwy cieczy i machając stopami.
Nie był pewien, ile czasu minęło, kiedy w końcu odnalazł drugą studnię i zaczął płynąć nią w górę, odrobinę popychany kolejnym strumieniem wody, która nie miała się gdzie mieścić. Czuł przytłaczające ciśnienie w postaci napierających na niego zwałów płynu, ale nie przejmował się nim. Nie był zwykłym człowiekiem, potrafił wytrzymać ciśnienie dna oceanicznego i przypłacał to jedynie późniejszą migreną. Dopiero po chwili, kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do warunków, a on znalazł się pod lodem, gdzie najwięcej było wody, poczuł że coś jest bardzo nie tak. Nie wiedział co takiego, czuł jedynie jakiś ucisk z tyłu głowy. Znajomy, ale nie potrafił skojarzyć, skąd go znał. Dopiero kiedy spróbował magią zmusić wodę do cofnięcia się, ucisk zwiększył się, rozszerzając na całą czaszkę. Wtedy zdał sobie sprawę z tego, czym było to uczucie i dlaczego od kiedy tylko znalazł się w drugiej studni, poczuł się jak obserwowany intruz. Woda była przez kogoś kontrolowana, a on spróbował odebrać tę kontrolę. Co było dziwniejsze, sama ciecz nie zaprotestowała, jakby pod wpływem kogoś innego nie próbowała stawiać oporu przed obcą mocą. Louriel zmarszczył brwi. Nie słyszał o takim przypadku, a raczej słyszał, ale nie wierzył by było możliwe. To wyglądało tak, jakby ktoś próbował kontrolować zbiornik wodny z bardzo dużej odległości, co było o tyle niebezpieczne, że zabierało mnóstwo energii od maga, który próbował czarować na większą odległość niż kilku metrów. Mag więc należał do tych potężnych, co nie do końca mu się podobało. Znaczyło bowiem, że któryś z magów wody sabotażował kraj ognia, a to nie mogło skończyć się dobrze. Gdyby Magnus się o tym dowiedział, Louriel i reszta byliby w poważnych tarapatach. Tym bardziej Louriel poczuł, że musi coś zrobić, byle tylko przejąć kontrolę i nie dopuścić miasta ognia do zalania.
Jeszcze raz, tym razem świadomie i ostrożnie naparł swoją mocą na wyczuwalną w cieczy niewyraźną aurę, która pod jego dotykiem najpierw jakby odrobinę zbladła, jakby się poddawała, żeby zaraz zaatakować umysł księcia dwa razy mocniej. Gad zmarszczył brwi, prawie wypuszczając powietrze z płuc. Nie spodziewał się kontrataku, ani tym bardziej tak mocnego, jakby mag stał tuż obok. Skupił się i nie poddając się, okrążał zalążek obcej mocy, popychając go kilkoma kroplami, które udało mu się przejąć na własność. Zaraz jednak mocno tego pożałował, kiedy nagle wodna macka trzasnęła go w plecy i rzuciła na cembrowanie studni. Zdusił cisnące mu się na usta przekleństwo. Zabolało, ale nie miał czasu zastanawiać się gdzie najbardziej. Popłynął wyżej, wyczuwając bardziej niż dostrzegając kolejny cios wymierzony w jego stronę. Pierwszego uniknął, drugi rzucił go w górę, obijając o taflę lodu, która zadrżała niebezpiecznie grążąc pęknięciem. Książę w pierwszej chwili nie był pewien, co powinien zrobić. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z kimś o tak potężnej mocy, nawet jeśli to była tylko jej garstka i to taka, która sprawiała wrażenie, jakby najdrobniejsze zakłócenie mogło zerwać jej połączenie z właścicielem. Louriel był tym zakłóceniem.
Główkował dłuższą chwilę nad tym, co mógł zrobić, aż w końcu zdecydował się na dosyć niebezpieczną rzecz. Jeszcze raz podjudził obcą jaźń, a kiedy wodna macka wystrzeliła w jego kierunku, nie zablokował ciosu, przyjmując go na złączone przed piersią przedramiona. Odepchnięty w tył, zgiął nogi i kiedy poczuł pod stopami twardą powierzchnię studni, odbił się od niej silnie i siłą rozpędu, wleciał w środek obcej energii, rozpraszając ją na wszystkie strony. Przez chwilę miał wrażenie, że to nic nie dało, zwłaszcza kiedy oberwał jeszcze raz, wpadając tym razem w jakieś skrzynie, ale kiedy wygramolił się spomiędzy potrzaskanych desek, nie wyczuł już nic, jakby to była ostatnia kontrolowana przez kogoś macka. Uśmiechnął się do siebie. Ha! Nikt z nim nie wygra!
Zadowolony z siebie, w końcu nie czując ucisku na swoją osobowość, zabrał się do pracy, metodycznie przesuwając kolejne hektolitry w stronę, w której jak wiedział czekać miał ktoś inny, kto miał popchnąć ciecz dalej do rzeki. W miarę upływu czasu, czuł że płuca zaczynają go palić, a ciśnienie napierające na jego ciało staje się coraz mniejsze. Kiedy w końcu skończył i stwierdził, że pozostała woda jest całkiem normalna, zaczynał odczuwać skutki niedotlenienia. Przed oczami mu wirowało, ale nie poddawał się. Podpłynął wyżej, pod sam lód i spróbował go roztopić, ale… nie udało mu się. Zabębnił w powierzchnię, ale nic się nie stało. Nie wiedział, dlaczego, ale kiedy zdał sobie sprawę, że ręce mu omdlewają, a jego moc wypruła z niego całą energię, domyślił się, że to dlatego. Ostatkiem sił podpłynął bliżej, tam gdzie spodziewał się, że będą ludzie, a potem zaczął dobijać się do powierzchni.
***
Orionowi nie podobał się plan Louriela. Nie lubił kiedy przyjaciel narażał tylko siebie, kiedy wokół siebie miał przecież tylu utalentowanych magów. Rozumiał, że na dłuższą metę naprawdę tylko on był w stanie powstrzymać to całe szaleństwo i nie umrzeć z niedotlenienia, niemniej nie zmieniało to faktu, że się o niego martwił. Na dodatek nadal czuł się głęboko zmęczony i zraniony, a obecność Ezry, który nadal na niego nie patrzył chociaż był tuż obok, wcale nie poprawiała sytuacji. Przyglądał się w milczeniu jak książę znika pod powierzchnią, a potem mając świadomość, że zostało im już tylko czekać, miał zamiar usiąść.
Nie zdążył. Nie wiedział kiedy szerokie ramiona Finnegana otoczyły go i przytuliły do siebie, sprawiając że na raz poczuł się niezwykle wdzięczny i żałosny. Wszyscy chcieli go pocieszać i tylko Ezra… Czując drugą parę obejmujących go ramion, poczuł jak znów łzy napływają mu do oczu. Ezra. Obrócił się w uścisku, a widząc przed sobą bruneta, schylił się odrobinę, by móc wtulić się policzkiem w jego pierś. Ezra. Czując znajomy zapach, wtulił się w niego mocniej, przełykając łzy ulgi i wdzięczności.
- Ezra. Ezra. Ezra. Ezra… - mamrotał jego imię jak mantrę, wtulając się w niego szaleńczo, aż w końcu przeważył ich i całą trójką upadli na ziemię.
Przez chwilę nic się nie działo, ale kiedy Finni zszedł z nich, śmiejąc się, Orion podparł się na rękach i spojrzał błagalnie w dwukolorowe oczy Ezry, które w końcu go nie unikały.
- Nie zostawisz mnie? – zapytał jak dziecko, a kiedy chłopak pod nim przytaknął, uśmiechnął się do niego nieśmiało i schylił, by pocałować go w czoło.
Potem już tylko siedzieli obok siebie, stykając się ramionami i gapiąc w pokrytą lodem powierzchnię powodzi. Minęło pięć minut, piętnaście, dwadzieścia pięć. Louriel nadal się nie pojawił, a Orion mimo że wierzył w przyjaciela, zaczął się poważnie martwić. Widział, że Finni niemal wychodzi z siebie i próbował jakoś go przekonać, że księciu nic się nie stanie, ale chyba nie bardzo go przekonał. A potem, kiedy minęło kolejne dziesięć minut i Finni chciał już natychmiast rozwalić cały lód, zalać miasto i ogólnie miał w nosie co się stanie z całym światem, Orion raczej usłyszał niż dojrzał jakby ktoś uderzył w coś głucho.
- Cicho! – krzyknął do gadających rekrutów, a kiedy ci się uciszyli, wyraźniej usłyszał niewyraźny dźwięk.
Chwilę zajęło mu zrozumienie, że to brzmiało tak, jakby ktoś utknął pod lodem i próbował zwrócić na siebie uwagę. Natychmiast zbiegł z wału i nie przejmując się groźbą zalania miasta, podbiegł do miejsca, z którego wydawało mu się, że słyszy uderzenia. Przez chwilę widział po drugiej stronie zmarzliny tak dobrze znane mu dłonie, które zaraz zniknęły.
- Lusiek! – krzyknął chłopak, chociaż wiedział, że gad go nie usłyszy.
Kątem oka dostrzegł obok siebie blond włosy, kiedy bez wahania wyciągnął z pochwy swój miecz i uważając by nie wbić go zbyt głęboko i przez przypadek zranić księcia, wyciął z pomocą Finniego przerębel, w który niemal od razu wskoczył, rzucając katanę gwardziście. Chwilę mu zajęło, by przyzwyczaić oczy do warunków pod wodą, ale kiedy tylko to się stało, dostrzegł dryfujące niedaleko ciało przyjaciela. Natychmiast do niego podpłynął i obejmując za ramiona, wyciągnął go w stronę przerębla. Podał bezwładne ciało Louriela Finneganowi, samemu zaraz gramoląc się na lód.
- Usta-usta. Już! – zarządził, domyślając się, że blondynowi wcale nie trzeba o tym mówić, ale wolał się upewnić. A kiedy książę w końcu zaczął pluć i charczeć, odetchnął z ulgą.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:27 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Przytulając do siebie Oriona nie koniecznie wiedział czy powinien. Nie byli blisko, nie był pewien czy w ogóle dobrze to odbierze i czy czasem nie wymierzy tą piękną szablą w jego wielkie serce. Niemniej, nie mógł pozwolić na to żeby dwójka dobrze zapowiadających się pieszczochów zwiędła przez jeden, nierozmyślny błąd. Hej, nie takie rzeczy się działy w życiu! Wyszli z przelania krwi, wyjdą i z drobnego zawładnięcia ciał przez żądzę. Szczególnie gdy obydwaj zostali uspokojeni i postawieni przed odpowiednią drogą do pojednania.
Gdy Ezra postanowił za jego radą podejść do Oriona i chociaż odrobinę pokazać mu, że ten poważny błąd nie zmienia między nimi nic poza potrzebą szczerej rozmowy w czasie nieco późniejszym, na jego ustach pojawił się spokojny uśmiech. Pogładził jeszcze raz białe kosmyki, a gdy Orion się odwrócił położył mu głowę na ramieniu, przyglądając się drugiej części kanapki miłości. Gdy tylko obydwaj zaczęli się zachowywać jak rozpieszczone koty pokręcił głową z niedowierzaniem, chciał ich zostawić ale przez zakleszczoną pozycję w jakiej się znajdowali i fakt nagłego przeważenia przez białaska, poleciał do przodu z cichym jękiem. Przynajmniej Ezrze się należało to zgniecenie.
Finnegan poleżał chwilę z nimi po czym stwierdzając, że dość tego dobrego, wstał i odszedł do reszty swojej drużyny marzeń która koniecznie potrzebowała jego wskazówek. Zostawił ich tym samym samych sobie. Ezra mógł mocno objąć szeroką pierś Oriona, wtulić się w jego szyję i przymykając na chwilę oczy poczuć jak znowu w jego żołądku mieszają się silne emocje. Tym razem wygrał jednak spokój. Nadal czuł ogromne poczucie winy za to co zrobił, za to jak się zachował i wczoraj i dzisiaj rano. Przez ten fakt zaczął gładzić go po plecach, nie pozwalając się od niego za daleko oderwać. Przynajmniej przez pierwsze kilka chwil. Później podniósł na niego oczy, przyjrzał się pociemniałym, złotym tęczówką pod naporem których musiał po chwili opuścić oczy na jego pierś. Wziął głęboki oddech i kładąc dłonie na jego policzkach ponownie na niego spojrzał.
- Nigdy. – Obiecał gładząc go palcami po skórze. – Przepraszam. Nie chciałem. Poprawię się. – Wymamrotał zaraz wyciągając głowę nieco wyżej żeby pocałunek trwał chwilę dłużej. Po nim wtulił się w jego szyję, mocno go objął i przymknął jeszcze na chwilę oczy.
Wracając do rekrutów oraz pozostałych magów wody, posłał spokojny uśmiech Lorhenowi po czym sam zabrał się do pracy. Nie był osobą która lubowała się w rzucaniu rozkazami na prawo i lewo, a następnie przyglądaniu się powoli powstającym efektom. Jego zdaniem sam swoją pracą dawał najlepszy przykład, czas mu wtedy też szybciej mijał chociaż… nie w tym momencie. Co i rusz zerkał w stronę pokrywy lodowej. Zagryzał wnętrze policzka, w pewnym momencie poczuł metaliczny smak krwi. Nawet nie zauważył kiedy doprowadził się do takiego stanu. Ostatecznie podszedł do pokrywy i wodząc powoli po niej wzrokiem intensywnie potarł jedno ramię.
Jego wzrok szybko odszukał Oriona i Ezrę. Grzecznie siedzieli koło siebie, widział jak trzymają się za dłonie, nie rozmawiali, czekali aż cokolwiek zacznie się dziać. Wzrok białego trochę podniósł go na duchu, uspokoił. Uśmiechnął się do niego nikle, w klasycznie wymuszony sposób po czym ruszył nieco wyżej, sprawdzić poziom zniszczeń poza bezpiecznymi murami. W końcu ziemia przepuszczała nadmiar wody, robiła dookoła błoto wciągające ich zaporę. Chwila oględzin, dokładne obmacanie po czym słysząc głos Oriona, zamarł w miejscu.
Cisza zapanowała momentalnie. Tylko wiatr szepczący pieśń pustyni odbijał się między niskimi domami. Jego oczy w momencie spoczęły na Orionie, a gdy dostrzegł miejsce skupienia złotych tęczówek, i te jego spoczęły na lodzie. Z trudem przełknął ślinę chociaż miał wrażenie jakby przed chwilą wylizał ziemię i zajadał się piaskiem. W gardle czuł narastającą suchość.
Ruszył momentalnie. W tej samej chwili gdy Orion wszedł na lód, on jednym sprawnym skokiem znalazł się na śliskiej tafli. Podpierając się na rękach w celu utrzymania względnej równowagi szybko znalazł się koło białego. Jedna wymiana spojrzeń wystarczyła. Dobył swojej szablo o szerokiej klindze i biorąc głęboki zamach, wbił ostrze w lód. Poczuł jak po rękojeści przechodzą nieprzyjemne wibracje, jak stal zgrzyta pod naporem cięcia czegoś tak trwałego jak magiczny lód. Niemniej, nie poddawał się i gdy ich szable się skrzyżowały szybko swoją wyciągnął, odrzucił gdzieś za siebie po czym łapiąc Oriona za ramiona silnym kopnięciem wbił pokrywę do środka. Szczęśliwie, nic nie wybuchło, nie odrzuciło ich, teraz cała nadzieja w Orionie który momentalnie znalazł się pod wodą.
Kucnął, zajrzał ile się dało w ciemną toń. Nie dostrzegł absolutnie nic. Serce waliło mu jak oszalałe. Wiedział, że to zły pomysł! Jego złe przeczucia były jak najbardziej na miejscu! Oddech zamierał mu w piersi gdy nagle, pojawiła się przed nim szczupła dłoń o porcelanowej skórze. Momentalnie złapał go za nadgarstek, pociągnął w górę. Obejmując go w pasie wyciągnął go na lód, odsunął na tyle żeby i Orion mógł wyjść przez szeroki otwór, jemu również pomógł po czym usiadł przy nieprzytomnym Lusiu i dał się powoli ogarniać panice. Dopiero na dźwięk głosu koło siebie zadrżał.
Usta-usta. Miał już przyjemność testowania tego na samym sobie, a po tejże przygodzie, nauczenia się czym w ogóle to było. Podczas utraty świadomości do płuc dostawała się woda. Jeżeli powoli zaczynało wtłaczać się w nie powietrze woda ta była wypychana, nie pozwalając utonąć. Louriel swego czasu, dla bezpieczeństwa, go tego nauczył. Nie wahał się więc żeby wszystko zacząć. Położył go płasko na plecach, odchylił głowę do tyłu, lekko rozchylił usta po czym łącząc swoje w pocałunku ratującym życie, powoli wpompował mu powietrze. Pierwszy raz, nic nie dało. Nie panikował na razie, Louriel powtarzał, że topielca należało potraktować tak pięciokrotnie. Oderwał się od niego, przekręcił głowę w bok i nabrał oddech po czym powtórzył. Za trzecim razem Louriel zareagował wypluwając wodę, zaczynając kaszleć. On aż głośno westchnął z ulgi, gładząc go po policzku.
- Spokojnie skarbie, spokojnie. Już dobrze. – Zapewnił gdy zaczął się lekko szarpać, próbować wstawać. – Leż i oddychaj. Głęboko i powoli. – Pocałował go w znamię na czole i nie zdążył się odsunąć gdy coś mocno go zaaferowało. Podnosząc rękę do góry uciszył w ten sposób Oriona po czym spojrzał najpierw w górę, później na lód. Spod niego gwałtownie zaczęła uciekać woda, a przez przerębel wydobywał się klasyczny dźwięk zasysania.
- Zbieraj się. – Zarządził, momentalnie biorąc Louriela na ręce i kierując się w stronę coraz wyższego wału przeciwpowodziowego. Lód powoli zaczynał się kruszyć bez podstawy podtrzymującej go od spodu. Tak, jasne, a jak go rąbali to popuścić nie chciał, menda. W ostatniej chwili przeskoczyli na zwarty piasek gdy cała konstrukcja zapadła się w sobie z głośnym chlupnięciem lądując w błocie. Woda gwałtownie się cofała, do pewnego momentu. W niższych partiach miasta działo się to bardziej sukcesywnie, naturalną koleją odpływu.
- Co się stało? – Zapytał najpierw Oriona, później kierując oczy na Louriela którego ciasno oplatał ramionami. – Co teraz? – Zapytał bardziej precyzując pytanie, sądząc, że to właśnie będzie właściwe.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:27 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Nigdy wcześniej nie czuł tego co wtedy. Tego uczucia wypierania, kiedy jego ciało domagało się powietrza, a usta gęsto opuszczały bąbelki utrzymujące go przy zdrowych zmysłach i nie pozwalały zemdleć. Czuł jakby jego ciało robiło się coraz cięższe, ale walczył z tym, uderzając raz po raz w lód nad sobą, aż w końcu nie był w stanie utrzymać przytomności i pozwolił zmęczonemu umysłowi osunąć się w ciemność. Miał wrażenie, że tak było dobrze. Jeśli już miałby umierać, to chciałby żeby jego ciało otaczał ukochany żywioł. Żeby jego ciężkie jestestwo powoli opadło na dno i tam już zostało…
Całkiem przyjemną wizję rodzącą się pod jego opadłymi powiekami zniszczyło dziwne uczucie rodzące się w głębi piersi, które podobne było do odruchu wymiotnego, ale nie pochodziło z żołądka. Kiedy uczucie rozpierania powtórzyło się, jego ciało samo zareagowało, wyrzucając z płuc nadprogramowy płyn i zmuszając go do odzyskania przytomności. Przez chwilę nie wiedział, co się wokół niego działo, szukając czegoś na czym mógł się oprzeć i uspokoić, a kiedy do jego uszu dotarł przejęty, znajomy i tak bardzo kochany głos, pozwolił trzymającym go dłoniom ułożyć z powrotem jego obolałe ciało na lodzie.
Ale i tym razem nie dane mu było odsapnąć. Na raz poczuł jak jego lodowe posłanie drży i trzeszczy, a w następnej sekundzie był przyciskany do szerokiej klatki piersiowej Finnegana. Skrzywił się, kiedy mężczyzna zeskoczył z zapadającej się tafli na stały ląd, a wstrząs przy upadku przypomniał mu o tym, że wpadł w skrzynie. Już czuł jak na plecach robią mu się siniaki i nie był pewien, czy gdzieś przez prawą łydkę nie ciągnie się głębokie zadrapanie. Czuł tylko szczypiący ból w tym miejscu. Nie zamierzał jednak mówić o tym głośno. Wszyscy mieli na głowie ważniejsze zmartwienia niż takie drobne rany. Dlatego kiedy wszystko zdawało się uspokajać, podziękował Finniemu i na chwilę ignorując pytające spojrzenie, wyplątał się z jego ramion, natychmiast przyjmując od Lorhena podane mu suche ubranie, które zaraz zarzucił na obite plecy.
Potem podszedł bliżej, utykając lekko na zranioną nogę, by zerknąć w dół. Zmarszczył lekko brwi, widząc cofającą się wodę, ale zaraz uśmiechnął się do siebie, teraz już rozumiejąc, dlaczego do tej pory ciecz wcale nie zachowywała się tak jak powinna. W końcu rowy, które od początku miały odprowadzić nadmiar cieczy do rzeki, zaczęły spełniać swoją funkcję. Louriel zignorował zaczątki migreny, która dobijała się do jego skroni tępym pulsowaniem i kiedy Lorhen z Sileasem pojawili się tuż obok, przyglądając mu się z niepokojem, kiwnął im uspokajająco głową.
- Już w porządku – powiedział, a kiedy dostrzegł, że mają większą widownię, stwierdził że to byłoby niebezpieczne mówić teraz o świadomości, która z taką zajadłością próbowała utopić miasto ognia. Dlatego udał, że kręci mu się w głowie i chwiejąc się, oparł się o ramię Finnegana.
- Oh, przepraszam. Czy mógłbym usiąść? – zapytał słabym tonem, podnosząc na Lorhena czyste spojrzenie. Mężczyzna natychmiast zrozumiał.
- Sir, dajmy naszemu nurkowi odpocząć – zaproponował Lorhen Sileasowi oficjalnym i nieco sztywnym, oficerskim tonem. – Cała reszta jednak do tej pory nie miała jak się wykazać. Woda najwyraźniej spływa do rzeki, ale bardzo dużo wilgoci pozostało jeszcze w ziemi. Proponuję by każdy z magów wody wziął ze sobą po… - przeliczył szybko ludzi, którzy przysłuchiwali się ciekawie ich rozmowie – dwóch rekrutów i zajęli się osuszaniem podłoża. W tym momencie ten teren nadal wymaga pracy i nie nadaje się do ponownego zamieszkania – zauważył, a kiedy Sileas poparł jego pomysł, oboje szybko rozdali podwładnym rozkazy, dla niepoznaki wysyłając też do pracy Oriona z Ezrą i dopiero kiedy wszyscy rozeszli się do swoich zajęć, Finni, Lorhen i Sileas pochylili się bardziej nad Lourielem, który w międzyczasie znalazł jakiś kawałek ziemi, na którym mógł usiąść we względnym cieniu i schnąc, odrobinę odpoczął.
- Co tam się stało? – zapytał Lorhen, najbardziej świadomy tego, co by się stało gdyby Louriel nie wypłynął na powierzchnię i utonął gdzieś pod jego opieką. Lothus nie zostawiłby na nim suchej nitki, a potem przyszedłby po kraj ognia.
Louriel zbierał przez chwilę myśli, zastanawiając się, jak wiele mógł powiedzieć. To co zobaczył nie świadczyło dobrze o narodzie kraju wody, choć książę nie wiedział o nikim, kto posiadałby tak wielką moc by utrzymać tak wiele żywiołu w swoich rękach przez tak długi czas. Gdyby Magnus się o tym dowiedział, nie byliby bezpieczni. A z drugiej strony, ufał Finniemu, wiedział że ten by go nie zdradził. Sileas… do niego miał mieszane uczucia. Wierzył w uczciwość mężczyzny pomimo wysokiej pozycji w hierarchii kogoś tak przeżartego rozpustą jak król Magnus. Na jego korzyść przemawiał też fakt iż nikt nadal nie wiedział o prawdziwej tożsamości księcia. A skoro ani Finni, ani Sileas, ani żaden z magów ognia go nie zdradził, dlaczego tym razem miałoby być inaczej? No i sam Louriel nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Nawet jeśli to był mag wody, chciał zalać kraj ognia. A taka samowolka, gdyby została powiązana z cesarzem skończyłaby się jeszcze gorzej. Dlatego kiedy w końcu otworzył błękitne, gadzie oczy, wiedział że musi powiedzieć wszystko.
- Walczyłem – oznajmił krótko, a widząc niezrozumienie na twarzy mężczyzn, szybko uniósł dłoń, zatrzymując prawdopodobną falę pytań, na którą i tak miał zamiar odpowiedzieć.
- Sami panowie zauważyli, że ta ciecz nie zachowywała się normalnie, że było w niej coś… dziwnego. To prawda. To nie było naturalne zjawisko. I choć bardzo nie chciałbym siać paniki ani wszczynać alarmów, muszę was ostrzec. Ktoś kontrolował ten zbiornik wodny – powiedział poważnie, nie próbując być w żaden sposób arogancki, czy przechwalać się. – Ktoś potężny, o wielkiej mocy, prawdopodobnie przewyższający moje umiejętności. Tam były hektolitry wody. Samo ich zmuszenie do wycofania się sprawiło, że zemdlałem, a ten ktoś utrzymywał taki stan rzeczy przez co najmniej kilka dni. Ani ja, ani nikt w kraju wody nie słyszał nigdy o kimś tak uzdolnionym, a jednak gdzieś tu jest i czyha na bezpieczeństwo kraju ognia. Wierzę, że ani ja, ani moi pobratymcy nie będziemy zmuszeni do ucieczki stąd, gdyby wasz król się o tym dowiedział w przypadkowych okolicznościach – rzucił książę jakby mimochodem, rzucając ostre spojrzenie Sileasowi. Mówił mu to w zaufaniu i wierze, że nie chciał wojny z krajem wody, a to niestety jak podejrzewał wywołałyby jego rewelacje.
- W każdym razie – odchrząknął i wrócił do wypowiedzi. – Udało mi się zerwał połączenie tego kogoś z cieczą w tym obszarze, dlatego spłynęła do rzeki tak jak powinno się to stać. Połączenie w gruncie rzeczy było słabe i ten ktoś musiał znajdować się w pewnej odległości, co nie znaczy, że powinniśmy to zignorować – mówił, bezwiednie unosząc dłoń do głowy i pocierając pulsującą z bólu skroń. Wysokie ciśnienie dawało mu się we znaki, a w połączeniu z obolałymi plecami i piekącą łydką dawało niezłe kombo, które sprawiało, że miał ochotę na wszystkich warczeć i kazać zostawić się samego.
- Louriel? Wszystko w porządku? – zapytał z niepokojem Lorhen, widząc że twarz księcia zbladła nienaturalnie i pokryła się chorobliwym potem.
- Tak, to tylko… ciśnienie – wymamrotał, czując na raz, że zaraz pożegna się ze śniadaniem. Zdążył jedynie odepchnąć się od Finniego i wychylić w bok, by nie udekorować butów mężczyzn treścią pokarmową.
- Cholerne skutki uboczne – westchnął zmęczony, odchylając się do tyłu i opierając o ścianę. Miał wrażenie, że zaraz rozsadzi mu głowę.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:27 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Zachrypnięty i widocznie zmęczony głos Louriela poważnie go zmartwił. Od początku czuł, że puszczanie go tam, pod wodę, to był fatalny pomysł. Teraz tylko się w tym utwierdził. Prawie im gadzina zginęła, trzeba było go reanimować! Ma szczęście, że swego czasu go tego nauczył bo byłby wyraźny problem. A teraz? Jeszcze śmiał kłamać. Paszkwil jeden.
Obserwował w ogromną uwagą jak ten ucieka od jego dotyku, chowa się w suchym materiale. Widział jak jego twarz wykrzywia ból, zmęczenie. Szybko jego oczy zwężyły się do podejrzliwych, kocich szparek. Przebiegł uważnie po całości jego drobnej sylwetki z niedużą trudnością dostrzegając zranienie. Nie podniósł jednak ogólnego rabanu mając zamiar samemu mu to zaraz opatrzyć. Dlatego też ruszył w stronę koni, konkretnie zdjętych z ich grzbietów siodeł w których trzymali kilka potrzebnych rzeczy, w tym materiał na opatrunki. Wrócił ze zawiniątkiem wsadzonym w przegub pasa, czekał aż nikt nie będzie patrzył i wtedy zajmie się swoim małym pieszczochem.
Serce podskoczyło mu w piersi gdy Louriel zaczął się osuwać na miękkich kolanach. Od razu go chwycił w pasie, przycisnął do siebie, będąc w każdej chwili gotowym do wzięcia go na ręce. Spojrzał na niego badawczo jednak mokre włosy nieco uniemożliwiały mu przyjrzenie się jego twarzy. Na jego słowa podniósł głowę i się rozejrzał. Nieco wyżej było zdecydowanie spokojniej, wygodniej. Tam będzie dobrze i tam też go poprowadził.
- Już dobrze, odpoczywaj. – Poprosił zaczesując mu kosmyk za ucho, a gdy przysiadł przed nim na kolanach, bez uprzedzenia złapał go za stopę i położył na swoich udach. Przyjrzał się rozcięciu, skrzywił nieznacznie po czym dokładnie obmył wodą z manierki, osuszył i zaczął bardzo ostrożnie zawijać w materiał. Nie chciał sprawić mu bólu ale jeżeli do rany by się dostał chociażby piasek, nie byłoby przyjemnie. Dlatego chciał mu to wszystko zabezpieczyć.
- Gdzieś jeszcze? – Szepnął mu do ucha, udając, że poprawia mu materiał na ramionach i odgarnia włosy do tyłu. Odsuwając się spojrzał na niego wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu po czym ujął go za dłoń za którą zaczął gładzić.
Podnosząc głowę na swojego dowódcę zauważył błysk głębokiej obawy. Zmęczone oczy Sileasa powiodły na sir Lorhena, pokiwał głową po czym pomógł rozdzielić zadania. Osuszenie grząskiego terenu było myślą doskonałą. W prawdzie w sposób naturalny również miałoby to miejsca ale jeżeli byli w stanie uchronić i tak uszkodzone domy przed dalszym niszczeniem, należało z tej możliwości skorzystać.
- Masz rację, niech się biorą do pracy. Ezra, miej na wszystko oko proszę. – Poprosił na co ten pokiwał głową tworząc na szybko zespoły zadaniowe i dzieląc zalaną część miasta na obszary działania. Sam brunet mimo wszystko porwał do siebie Oriona z którym miał zamiar sprawdzić jak wygląda sytuacja niżej, czy woda dalej się cofa i co jeszcze magowie będą musieli zrobić żeby całość sytuacji wyglądała jak przed potopem.
Stojąc nad księciem Sileas rzucał co i rusz spojrzenie w kierunku oddalających się podkomendnych. Wiedział, że to zagranie miało coś na celu, a widząc wymierzoną w siebie, zaciętą minę młodego księcia przekręcił delikatnie głowę w bok, w geście niezrozumienia. Kwestia szybko jednak się wyjaśniła, do jego uszu doszedł dźwięk najpierw głębokiego, później wstrzymanego powietrza w płucach blondyna . Sam nijak nie reagował, jeszcze nie widział potrzeby. Historia powoli się rozwinęła, Louriel przedstawił swój punkt widzenia, a on podniósł oczy gdzieś nad budynki, patrząc w stronę pustyni.
- Książę. Proszę. Nie po to gimnastykowałem się żeby was tu sprowadzić żeby teraz robić wam jakieś problemy. Tak szczęśliwi jak przybyliście, tak odjedziecie. – Zapewnił spokojnie, nie mając mu za złe podejrzeń. Skąd mógł wiedzieć, że czasami miał serdecznie dość tej pracy, kierowania, manipulowania i przedstawiania faktów w taki sposób żeby chociaż części mieszkańców było lepiej. Nie rozumiał jego motywacji, nie znał też jego bogatej przeszłości której część spędził po tej lepszej stronie gór. Był blisko, całością serca, związany z krajem wody i robienie im pod górkę nie miałoby najmniejszego celu. Już i tak czasem nie umiał spojrzeć sobie w oczy, nie potrzebował większej ilości problemów.
- Zaproponowałbym podjęcie jakiś kroków ale szczerze, nie wiem jakich. Znalezienie obcokrajowca, osoby zdolnej do takiej kontroli, jest trudno o ile nie niemożliwe. Mógłbyś nam w tym ewentualnie pomóc kiedy dojdziesz do siebie ale to tylko prośba. – Wyjaśnił ze spokojnym uśmiechem który szybko zniknął gdy Louriel zaczął się coraz gorzej czuć. Położył dłoń na ramieniu blondyna kiwając w stronę pałacu.
- Już go zabieram. – Zapewnił wstając, wyciągając do niego ręce żeby spróbował podnieść się o własnych siłach, po tym jednak wziął go na ręce jak na księżniczkę przystało.
- Pomyślę o tym i pozwól, że później jeszcze się z Tobą skonsultuję. – Zaproponował jeszcze na odchodne, już w tym momencie kombinując jak mógłby zaradzić dalszej, możliwej katastrofie. Na razie nie specjalnie miał pomysł ale to się powinno niedługo zmienić.
Wędrując w stronę koni starał się nie trząść nim nazbyt. Przytulał go blisko do siebie, wodził wzorkiem po otoczeniu, lekko stąpał i zastanawiał się czy drogi do pałacu nie przebyć właśnie w taki sposób zamiast narażać go na ciężki chód zwierzęcia. Niemniej, na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech którym w momencie go obdarował.
- Oj Ty chyba to lubisz. Możesz po prostu prosić żebym Cię nosił, a nie sobie krzywdę robić wiecznie. – Zauważył dotykając jego czoła nosem.
Ostatecznie nie zrezygnował z konia ale nie gnał do pałacu na łeb na szyję. Spokojny spacer przez miasto, tą częścią w której niespecjalnie kto się kręcił jednak mijając kolejne wąskie uliczki przez które przebijały kolorowe daszki straganów, zwrócił na nie jego uwagę. Obiecał, że pokaże mu jego ulubione, zatłoczone miejsce. Tak, pamiętał, że on nie przepadał ale ogrom barw i zapachów, no i pyszności jakie można było tam dostać był tego wart.
W samym już pałacu nie pozwolił mu nadal iść. Zasadniczo, nie wiedział czy ktokolwiek chodzącego samodzielnie Lusia, na ten moment, w ogóle widział co go niemiłosiernie bawiło. Uśmiechnięty przekroczył drzwi do jego pokoju, zamknął je nogą po czym skierował się do łazienki gdzie zaproponował mu obmycie twarzy i ust. Przyniósł mu też suche ubrania, a później porządnie zakrył okna żeby w pokoju panował purpurowy półmrok.
- Pójść po medyka? – Zapytał przysiadając na krawędzi łóżka, gładząc go delikatnie po dłoni. – Poza tym, jak będziesz na siłach, chciałbym Ci o czymś powiedzieć. Odnośnie tego co się dzisiaj stało. Ale to jak się prześpisz. – Zaproponował, przykrywając go delikatną narzucą, całując ponownie w śródręcze.
Nie czekając na jego decyzję wstał i ruszył do wyjścia. Miał zamiar zaczepić albo medyczkę albo lekarza w swej nieskromnej osobie, poprosić o coś przeciwbólowego oraz na siniaki. Dodatkowo, miło by było jak spojrzał na ranę na nodze, żeby nie wdało się tam żadne zakażenie. Dlatego niedługo po wyjściu wrócił z młodą dziewczyną uzbrojoną w skórzaną torbę która bardzo skrupulatnie obejrzała – już po raz drugi w trakcie tego tygodnia – Louriela, po czym obiecała, że przygotuje potrzebne maści i miksturę na ból. Po jej wyjściu Finni ponownie przysiadł na krawędzi, podnosząc na Lusia zmartwiony wzrok.
- Później spróbujesz zjeść obiad. Teraz śpij. – Poprosił mając również zamiar, później, nasmarować go maściami na ból w miejscu przez niego wskazanym. Na razie jednak, dla spokoju ich obydwojga, powinien odsapnąć.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:28 pm}

img]https://cdn.discordapp.com/attachments/579670931337641997/620723136542932993/6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3.png[/img]
Spędzając coraz więcej czasu z Finnim, Louriel nie wiedział, czy to jego umiejętności aktorskie się pogorszyły, czy to może blondyn zwracał na niego tyle uwagi, że nie dawał się nabrać na jego sztuczki i zapewnienia, że wszystko z nim było w porządku. Czuł się tym odrobinę zażenowany, zwłaszcza kiedy czuł na sobie uważne spojrzenie pomarańczowych oczu, ale kiedy tylko spotykał się z nim wzrokiem, nie potrafił powstrzymać szczerego uczucia wdzięczności i rozczulenia, które kiełkowało mu pod sercem i sprawiało, że był tak bardzo szczęśliwy. Nie zmieniał tego nawet nieco karcący wzrok Finniego, kiedy ten bez słowa opatrywał jego rany, nie pytając nawet o to czy może. Delikatny dotyk jego palców i troska z jaką owijał jego łydkę bandażem były tak przyjemne i miłe, że książę nie miał nawet chęci zaprotestować. Chciał mu jedynie jakoś wynagrodzić całą tą opiekę nad nim i przejmowanie się tym, czym nikt inny wcześniej się nie przejmował. Nie wiedział tylko, co poza kochaniem go i okazywaniem tego na ten czy inny sposób mógłby zrobić. Finni nie chciał od niego niczego, choć tak wiele za sprawą swojej pozycji w kraju wody mógłby mu dać. I za to też go kochał. Chciał… jego. Nie księcia. Nie mistrza. Tylko Louriela.
W miarę rozmowy, czuł się coraz gorzej i modlił się tylko o chwilę spokoju i ewentualnie leki. Jedyne co go uspokajało to postawa Sileasa i jego chęć dalszej współpracy bez informowania o problemie władcy. Książę wierzył, że mężczyzna lepiej poradziłby sobie z rządzeniem niż obecny władca i patrząc na niego miał wrażenie, że jemu bardziej niż królowi zależało by ludziom żyło się łatwiej. Nie żałował, że mu zaufał i choć skutki miały przyjść później, nie zamierzał się w tamtym momencie zadręczać myślami. Już i tak głowę rozsadzało mu nadprogramowe ciśnienie krwi, która szumiała mu w uszach i pulsowała w skroniach. Czuł ucisk na czaszkę, jakby mózg nagle nie miał w niej miejsca i szukał choć odrobinę wolnej przestrzeni. Kiedy zwymiotował, na chwilę poczuł się lepiej, choć wiedział że to było jedynie tymczasowe. Z pomocą Finnegana podniósł się z miejsca i zapewniając, że kiedy tylko odzyska sprawność umysłu i ciała, zmusi swoje szare komórki do pracy i zastanowi się nad rozwiązaniem problemu.
Skrzywił się odrobinę, kiedy znów znalazł się w ramionach blondyna i choć było to bardzo przyjemne, czuć ciepło jego ciała, czuł się mało męsko jak na tak częste noszenie go na księżniczkę. Nie powiedział jednak nic, wiedząc że sam prawdopodobnie nie byłby w stanie dojść o własnych siłach do konia. Już dawno nie czuł się tak źle. Zmarszczył lekko brwi, kiedy dojrzał nad sobą łobuzerski uśmieszek Finnegana, który wcale nie pomagał na jego nadciśnienie. Mężczyzna był tak… seksownie pociągający kiedy robił takie miny, że jego serce natychmiast zaczynało wariować mocniej. Jego słowa też wcale mu nie pomagały, chociaż przez te tylko się odrobinę bardziej zdenerwował.
- Nie robię tego specjalnie – zauważył naburmuszony, przewracając oczami. – Ból to nie jest moje ulubione uczucie – dodał z lekką zgryźliwością, krzywiąc się kiedy nie wiedzieć kiedy znaleźli się w końskim siodle.
Kiedy przemierzali miasto, a on starał się zaciskać zęby i nie wydawać z siebie żadnych cierpiętniczych dźwięków, starał się przyglądać otoczeniu i nie myśleć o bólu. Nawet jeśli samo myślenie bolało. Trochę było mu szkoda, że nie miał jeszcze okazji przejść się z Finnim po miejscach, w których spędzał najwięcej czasu, głównie przez to, że cały czas robił sobie krzywdę. Oczywiście, nie chciał się źle czuć, ani potrzebować opieki, chciał czuć się dobrze i cieszyć się z czasu spędzonym z blondynem, niekoniecznie leżąc przez ten czas w łóżku i spać, ewentualnie jęczeć z powodu złego samopoczucia. No i nie chciał by sam Finnegan jedynie z jego wizyty zapamiętał jego umęczoną twarz. Chciał się z nim dobrze bawić i uśmiechać do niego i by on pokazywał mu ten piękny wyraz twarzy. Dlatego kiedy mężczyzna zaproponował mu, że kiedy tylko poczuje się lepiej, pokaże mu swoje ulubione miejsca, nawet jeśli oznaczały one tłum ludzi, Louriel chciał się zgodzić. Zobaczyć kawałek jego świata i dać sobie go pokazać.
Dotarłszy do pałacu, chciał w końcu spróbować pójść samemu, ale wcale się nie zdziwił, kiedy jego chęci spotkały się ze ścianą, podszytą rozbawieniem. Przewrócił oczami, przecież nie był umierający. Chyba. Nie wiedział, co Finniemu tak bardzo podobało się w noszeniu jego skromnej osoby, ale skoro czuł się z tym tak dobrze… Odświeżony i przebrany w suche, nie pomięte i ciepłe ubrania, przykryty narzutką i odgrodzony od promieni słonecznych książę poczuł się odrobinę lepiej, ale kiedy Finni zaproponował medyka, Louriel nie odmówił, wiedząc że samo z siebie wysokie ciśnienie mu nie zejdzie. Aczkolwiek na samą myśl, co miałoby mu pomóc, czuł gęsią skórkę na przedramionach i obawy obijające się z tyłu głowy. Na szczęście młoda medyczka jedynie obejrzała go od stóp do głów, zaleciła odpoczynek, jakieś maści, które miała przygotować i znów został z Finnim sam.
- Nie jestem pewien, czy zasnę – powiedział, masując sobie skroń palcem wskazującym. Ból nie ustępował, a wręcz miał wrażenie, że się potęgował. Nie chciał jednak martwić blondyna i kiedy ten wrył się obok niego na łóżko i zaproponował chociaż spróbowanie uśnięcia, Louriel nie potrafił mu odmówić. Oparł się policzkiem o szeroką pierś, wciągając przyjemny zapach słońca i tej egzotycznej nuty, którą blondyn w sobie miał, po czym przymknął oczy, próbując oczyścić umysł ze zbędnych myśli.
Leżał tak pięć minut, dziesięć, przy piętnastu miał wrażenie, że w jego głowie zamieszkały wyjątkowo złośliwe małpy, które rozbijały orzechy o wnętrze jego czaszki, na dodatek grając kamieniami w jakąś grę, która polegała na rozbiciu mu głowy od środka. Wiercił się, nie mogąc się uspokoić i dodatkowo denerwując, przez co tylko pogarszał swój stan. W końcu nie wytrzymał, z trudem podniósł się do siadu i spojrzał na wpół przytomnym z bólu wzrokiem na twarz blondyna.
- Zawołaj kogoś – poprosił, zaciskając dłonie w pięści. Nie lubił czuć się zależnym i polegać na kimś, kogo w ogóle nie znał.
Widząc tę samą młodą dziewczynę, która pojawiła się już dwa razy miał opory, zastanawiając się czy ktoś o tak małym stażu mógł mu pomóc. W końcu jednak stwierdził, że nie ma innego wyjścia.
- Nadciśnienie – powiedział tylko, pozwalając by dziewczyna odnalazła jego tętnicę szyjną i zmierzyła mu puls.
Poddał się wszystkim badaniom, pozwalając zajrzeć sobie do oczu, zmierzyć ciśnienie i sprawdzić kilka innych parametrów, aż w końcu medyczka stwierdziła że nie ma innej rady i ze swojej skórzanej torby wyciągnęła strzykawkę. Louriel zesztywniał, przyglądając się z rosnącym mdlącym poczuciem strachu jak dziewczyna spokojnie napełnia pojemniczek lekiem. Nawet nie wiedział kiedy sięgnął do ramienia Finnegana, łapiąc się kurczowo jego ubrań. Nie lubił igieł. Bardzo nie lubił igieł. Zwłaszcza w rękach kogoś, kto nie był nadwornym medykiem, do mężczyzny zdążył się przyzwyczaić, wiedział że będzie bezboleśnie, myśl że ktoś obcy, ktoś komu nie ufał miał nie dość że zobaczyć go w tak upokarzającej sytuacji i jeszcze wbić mu w ciało metal… paraliżowała go.
- Proszę się położyć – usłyszał, a kiedy podniósł spłoszony wzrok, dojrzał już czekający na niego zastrzyk.
- A…. a nie mogę w udo? – zapytał nieco wyższym tonem głosu, wiedząc że to zniesie lepiej.
Dziewczyna spojrzała po nim oceniająco, a kiedy stwierdziła że jest za chudy, miał ochotę podejść do najbliższej ściany i walić głową w mur. Czemu do tego dopuścił? Gdyby nie własna głupota…
- Zaraz będzie po wszystkim – powiedziała medyczka uspokajającym tonem, ale jemu jakoś wcale to nie pomogło. Było mu tak samo wstyd za to, że miał pokazać komuś swoje pośladki w takich okolicznościach, co dlatego, że był dorosły, a bał się tak dziecinnej rzeczy.
Przez chwilę zaświtała mu myśl, że może przecież uciec. Że nie będzie go z tym gonić, bo zrobi komuś albo sobie krzywdę. Już szukał najlepszej drogi ucieczki, kiedy poczuł na swojej dłoni ciepłe palce Finnegana, które zacisnęły się na tych jego w pokrzepiającym geście. Książę przełknął ślinę, podnosząc na niego przerażony wzrok. Nie chciał. Ale musiał. Sam o to poprosił. O pomoc. Potrzebował jej i dobrze o tym wiedział.
- Nie puszczaj mnie – wyszeptał w końcu prawie samym ruchem warg, a potem z trudem, czując jak żołądek zaciska mu się w supeł ze strachu położył się na brzuchu, drżącą dłonią odsłaniając jeden pośladek.
Kilka ciągnących się w nieskończoność chwil później poczuł lekki ból kiedy substancja znalazła się w jego ciele, a potem mógł już tylko płonąć ze wstydu i niezdarnie poprawiać na sobie ubranie. Nie podniósł się. Leżał tak dopóki nie poczuł, że ból głowy staje się bardziej znośny, aż w końcu ustąpił niemal całkowicie. Nie wiedział, że dziewczyna cały ten czas czekała, żeby jeszcze raz go zbadać i dopiero po upewnieniu się, że już nic mu nie jest, wyjść.
Louriel tak bardzo tego nie lubił. Zastrzyków i siebie nielubiącego zastrzyków. Było mu wstyd za siebie. Wiedział, że twarz mu płonie rumieńcem, dlatego nawet po wyjściu medyczki nie podniósł twarzy znad poduszek, jeszcze bardziej się w nich zakopując, tak że tylko połowa pleców i nogi wystawały mu spod puchatej zasłony.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:29 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
W samym już pokoju, gdy Lusio ponownie wyglądał reprezentatywnie, czysto i pachnąco, Finni zaczął dopuszczać do siebie ogrom zmartwień, lęków jego stanem i niepokoju. Jakoś tak, gdy był za górami i pozwalał mu wyobrażać sobie, że jego stan jest cudowny, pełen sił i zdrowia, było mu lżej mierzyć się z rzeczywistością. Gdy jednak pokazał się mu na oczy – nie oszukujmy się – w opłakanym stanie, mocno nadwątlony psychicznie i fizycznie, powolutku zżerały go wyrzuty sumienia. Czy dlatego tak się troszczył? Nie, przychodziło mu to w całkowicie naturalny sposób, przez to wszystko co do niego czuł. Jednak nie ujmowało to bólu.
Masując mu obecnie dłoń, przyglądając się jej porcelanowemu kolorowi, długim palcom, zadbanej skórze, dopiero po chwili podniósł na niego ponownie oczy, uśmiechając się przy tym spokojnie. Nie widział sensu pokazywania mu jak wiele rzeczy dzieje się obecnie w jego głowie i sercu.
- Spróbuj chociaż. – Zaproponował zaraz odpinając z bioder pas z bronią i przekraczając go, gramoląc się koło niego. Szybko zaproponował swoje ramię, pierś, szyję. Gdzuekolwiek i jakkolwiek miałby ochotę się ułożyć on się dostosuje. Po tym objął go ostrożnie za ramiona poprawiając na nim delikatną narzutę zaczął gładzić po szyi.
Mało mu to po prawdzie dało. Lusio się kręcił, przewracał z boku na bok. Starał się jakoś mu pomóc ale ostatecznie nie wiedział nawet jak. Dlatego gdy ten wyraził życzenie pomocy, zerwał się natychmiastowo, prawie biegnąc do medyczki. Ponownie i szczęśliwie, w gabinecie zastał Ann, która wzdychając cicho podała mu dwa słoiczki z gęstymi maściami i po przerzuceniu przez ramię torby poszła prosto do księcia. Przed nim standardowo się pokłoniła, unikała jego spojrzenia, a po tym jak przedstawił jej powód swojego złego poczucia przygotowała igłę.
On już kompletnie nie przejmują się tym co mogła pomyśleć przysiadł koło Louriela, czekając na jakieś instrukcje, ewentualnie wyproszenie z pokoju. Nic takiego nie miało miejsca, ba! To Lusio zaczął panikować do tego stopnia, że w pierwszym momencie poczuł jak ponownie serce wali mu targane paniką, a później całkowity brak zrozumienia ogarnia jego umysł. I nagle, wszystko stało się jasne jak słońce.
Bał się. Zwyczajnie bał się igły oraz podania mu leku o który sam prosił. Wymiana zdań jaka między nimi zaszła, później ten ogrom stresu w oczach, ostatecznie położenie się na brzuchu i próba zniknięcia pod powierzchnią materaca co najmniej. Jego usta rozciągnęły się w uspokajającym geście, a on biorąc go mocno za rękę, pogładził go po głowie.
- Nie śmiałbym. – Zapewnił przejeżdżając kciukiem po jego uchu, chociaż odrobinę starając się dotykiem odwrócić jego uwagę.
Poszło chyba w miarę dobrze. Na pewno sprawnie. Dostał zastrzyk w ten krągły tyłek, Ann poczekała żeby sprawdzić efekty, zbadała go i po prostu wyszła. Zostawiając topiącego się księcia, usilnie próbującego przemoknąć pod łóżko oraz jego, z głupkowatym uśmiechem na ustach. Ostatecznie zaśmiał się cicho i przekraczając go w taki sposób żeby sobie nad nim przysiąść pocałował go w odkryty fragment pleców po jednej stronie kręgosłupa, zaraz po drugiej, kończąc na jednej z łusek. Łapiąc bok najpewniej obolałego pośladka delikatnie go pogładził po czym niczym kot na słońcu wyciągnął się koło niego, splatając z nim stopy.
- Perełko, już po wszystkim. – Zauważył odsłaniając mu głowę spod zwałów poduszek, zaczesując też włosy za ucho. – Aczkolwiek nie rozumiem czemuś taki czerwony. Przecież strach to nie powód do wstydu. Ja też mam swoje małe demony. A pośladki masz reprezentatywne. – Oznajmił ponownie zaczynając gładzić go po kształtnej poduszeczce. – Tylko dla ich widoku przepuszczam Cię w drzwiach przodem. – Zażartował, przygryzając mu ucho żeby wreszcie jego gadzie oczy się na niego zwróciły. Położył się wygodnie na zgiętej ręce po czym uśmiechnął do niego ciepło.
- Lepiej Ci chociaż? – Zapytał zgarniając go wreszcie do siebie, oplatając go niczym wąż żeby był tylko jak najbliżej niego, każdą z możliwych części ciała.
- Tak poza tym… chciałem Ci coś powiedzieć. Gdy się poznaliśmy, w sensie, gdy byliśmy u was na misji i łatałem te żyły lawy… miałem dziwne wrażenie, że to nienaturalne zjawisko. W sensie… Om… – Zaczął nieskładnie, nie wiedząc do końca jak powinien swoje myśli ubrać w słowa. – Mam na myśli, że czułem się… jakby moje starania były marne. Przynajmniej dopóki nie spojrzałem na całość szerzej i przy tej jednej wiosce nie podporządkowałem sobie ogółu żywiołu na terenie. Dopiero wtedy to zaczęło wyglądać tak, jak byłem do tego nauczony. – Przyznał, a widząc jak jasne oczy zwracają się na jego twarz, przygryzł znowu wnętrze policzka zastanawiając się czy to co powiedział było jakkolwiek logiczne, składne i jasne. Nie chciał nic sugerować aczkolwiek nie trzeba było być demonem intelektu żeby zrozumieć iż kontrolowanie takich zwałów danego żywiołu, do tego na odległość, a nie w bezpośrednim kontakcie, wymagała nie lada mocy.
- A jeżeli… to jest ktoś kto całkowicie wykracza poza nasze zdolności? – Zapytał nieśmiało. – Te logicznego wytłumaczenia też? – Zapytał przykładając czoło do jego czoła, przymykając na chwilę oczy żeby skupić myśli na jednej, nie tysiącu rzeczy.
***

Dzień w towarzystwie Oriona upłynął w kilka zaledwie chwil. Nawet jeżeli nadal podchodzili do siebie z dystansem, w pewnym momencie zaczęli się dobrze bawić, rozmawiać, śmiać. Jeszcze dotyk był nieśmiały, raczej niespecjalny gdy już do niego doszło ale po tym co zrobili, po tym do czego on go zmusił, i tak kształt popołudnia był satysfakcjonujący, łaskotał w żołądek.
Niewiele gorzej było w momencie gdy po zjedzeniu wspólnie obiadu porwał go na miasto. Ciasno trzymając go za dłoń chodził z nim pomiędzy kolejnymi i kolejnymi straganami, nie szczędząc mu rozpieszczania. To suszone morele, to kokosy, innym razem typowe twarde cukierki z północy, smażone warzywa na patyku. Poopychali się, Orion poznał kawał ich kultury, ten przyjemniejszy oparty na kolorach, smakach i wrażeniach. Ezra z przyjemnością wyjaśnił mu jak wielkie znaczenie ma dla nich smak, jak ważne są w ich kuchni przyprawy i jak wiele wiążą ze szczęśliwym brzuszkiem.
Jako że Orion wydawał się ogólnie nie znużony jego towarzystwem, ostatecznym punktem wycieczki była pustynia. Przekroczyli rzekę szerokim mostem o wiśniowej barwie drewna po czym Ezra ruszył przebiegiem leniwie meandrującego koryta wodząc wzorkiem po nierównych, górujących w oddali wydmach. Starał się trzymać w cieniu niskich drzew, nie spieszyć i cieszyć chwilą błogiej ciszy po gwarze targowiska. Gładził go delikatnie kciukiem po splecionej luźno z tą jego dłoni i opowiadał. O głupotach, zjawiskach pogodowych, o tym jak paskudnie brodziło się po kolana w piasku – ale nie tak jak w śniegu! Starał się, mocno, żeby znowu poczuł się przy nim komfortowo, żeby dał mu szansę w jakikolwiek sposób odkupić winy.
Ostatecznie jednak musieli ponownie zjawić się w murach pałacowych. Nie żeby czas jakkolwiek ich gonił ale uznał, że na ten moment Orionowi słońca i upału wystarczy. Zaraz za bramą złapał wzrokiem Finnegana który momentalnie obdarował go łobuzerskim uśmiechem.
- Ezra! Wygrałeś. – Oświadczył wciskając mu w ręce lniany worek, ciężki.
- Ym… – Przyznał patrząc na pakunek.
- Zasadniczo, obydwaj wygraliście! Darmową wycieczkę do wschodniego kaniony, na patrol. Bawcie się cudownie. – Rzucił posyłając oczko do Ezry, bardzo mocno ogłupiałego Ezry który ponownie spojrzał na worek i za oddalającym się Finneganem.
- Wybacz, chyba nie wiem o co chodzi. – Przyznał całkowicie szczerze, przewieszając sobie prezent przez ramię i krzyżując ręce na piersi. Nie zdążył wiele więcej wysnuć gdy koło nich zjawił się pryszczaty młodzik, podając mu lejce dwóch przygotowanych koni.
- Kompletnie nie rozumiem ale możesz wrócić do pokoju. – Zapewnił gładząc karego rumaka po nosie. – Po co w ogóle zwiad w wąwozie? Pff… – Prychnął marszcząc brwi.
Po tym jak wparował Joel do kuchni z lnianą torbą w jednej ręce i z Lourielem trzymanym pod drugą rękę, naraził się przez chwilę na ostre spojrzenie kucharki. Szybko jednak przemówił do jej romantycznej strony przedstawiając jeden całkowicie spontaniczny plan na który wpadli, drugi już mniej efektowny którego nie zdradził kompletnie szczegółów, a jedynie poprosił o dwie soczyste pomarańcze.
Do worka spakował świeże, jeszcze ciepłe pieczywo, słoiczek z konfiturą, orzechy do chrupania, trochę suszonych owoców i butelkę słodkiego soku pomarańczowego. Pięknie przygotowana, romantyczna kolacja. Wszystko zawinął w koc, ten umieścił w torbie którą przewiesił sobie przez ramię po czym zatarł ręce jak chytry robal.
- Nie będą mi się kłóciły, dzieci. – Oświadczył groźnie po czym zaczął konstruować podobny zestaw ale dla niego z Lourielem. Oczywiście wcześniej poczęstował go jednym orzechem sprawdzając czy ten nie dostanie uczulenia. Zważywszy jednak na brak czekającej ich podróży, z premedytacją porwał świeże owoce nakrojone w drewnianej misce. Po tym posłał całusa leżącemu w wiklinowym koszu Fenrirowi, obiecał mu, że go dzisiaj wymizia, po czym porwał trzymającego pomarańcze jak dorodne piersi księcia na zewnątrz.
Tam dorwał Ezrę, wepchnął mu w ręce pakunek, a w głowę wbił konieczność objechania okolicy. Powoli zachodziło słońce i spokojna kolacja przy tysiącu gwiazd świecącym w figlarnym wąwozie była idealna na pojednanie i porozmawianie. Sam natomiast dla Lusia wymyślił spokojną aktywność która pomoże mu wyciszyć umysł. Długo bowiem dyskutowali popołudniu, chyba obydwaj byli tym zmęczeni, potrzebowali spokoju i delikatności. To chciał mu zapewnić, a jeżeli przy okazji połechce mu poczucie estetyki, to będzie dla niego jak dwa punkty na raz.
Lusia zabrał na małą polankę w sercu dżungli. Wszędzie dookoła kwitło tysiące, setki tysięcy drobnych, wielkich, krzywych, prostych, kolorowych i jednolitych kwiatów. Pod jednymi z bujniejszych krzaków zalanych bielą cicho przelewała się woda w małym oczku wodnym. Ptaki nad ich głowami przekrzykiwały się wzajemnie przy powoli chylącym się ku zachodowi słońcu. Wszystko toczyło się wolno, jakby tutaj czas nie grał kompletnie roli.
On, rozłożył pod jednym z drzew koc, zostawił ich przysmaki poprzykrywane przed spojrzeniem i węchem co ciekawszych mieszkańców małego ogrodu tajemnic po czym wygodnie się usadowił, ciągnąc Louriela między nogi. Gdy już go trzymał zaczął przed nim przecinać pomarańczę, w ćwiartki, później ósemki. Nóż ostatecznie położył koło siebie po czym złapał go za nadgarstek gdy pakował owoc do ust.
- A Ty mi to gdzie do pychola ładujesz, Perełko? – Zapytał całując go w policzek po czym poukładał kawałki dookoła nich na kocu, oparł się wygodnie i czekał. Jedną ósemkę zostawił Lusiowi w dłoniach, poprosił żeby się nie ruszał i spokojnie oddychał, nawet przymknął oczy i się o niego oparł.
Motyli, nie trzeba było długo wabić. Po kilku minutach bez najmniejszego ruchu, zaczęły zlatywać się do słodkiego soku pomarańczy, zadowolone przepychały się między sobą żeby znaleźć swoje miejsce i się najeść.
Unosząc jego dłoń, wolno, na wysokość oczu uśmiechnął się zadowolony z efektu. Po chwili nie tylko byli otoczeni przez motyle ale i co odważniejsze siadały na nich! W tym, na drobnych dłoniach Louriela.
- Otwórz oczy. – Poprosił ponownie całując go w policzek.
Tak, trochę spokoju im się przyda.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:29 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Coś było z nim zdecydowanie nie tak. Louriel nie pamiętał od kiedy to on aż tak bardzo przejmował się… wszystkim. Owszem, jego duma nie miała sobie równych, ale jednocześnie był tak bardzo pewny siebie i swoich czynów, że prawie nigdy nie chował się przez wzrokiem rozmówcy, chcąc ukryć soczyste rumieńce. Od kiedy to on się rumienił?! Wstyd, jasne, jego czasem też odczuwał, ale nie tak intensywnie jak przy Finnim. Nie myślał, że to źle. Było po prostu inaczej. A on nie przyzwyczaił się jeszcze do myśli, że czego by nie zrobił i czego mu nie pokazał, będzie w porządku w ten czy inny sposób. Dlatego też, pokazawszy stronę siebie, której wstydził się bardziej niż innych, miał ochotę zniknąć. Wcale się nie zdziwił, kiedy mężczyzna wcale nie dał mu spokoju, nie spodziewał się jednak, że na nim usiądzie.
- Um… - wykrztusił z siebie, czując motyli dotyk warg nisko na plecach i gwałtowny dreszcz, kiedy podrażnił jego łuski.
Nie był pewien, co się działo, jedyne na czym mógł się skupić to ciężka, gorąca dłoń gładząca obolały pośladek. Nie był pewien, czy powinien zareagować, ale zanim jego mózg zdążył przetworzyć informacje i coś zrobić w tym kierunku, został porwany w ramiona Finneagana i przytulony do jego szerokiej piersi.
- Lepiej – sapnął, trochę przytłoczony mnogością bodźców, ale wystarczyła chwila w ciepłych ramionach Finniego, by zaczął się powoli rozluźniać. – Ciśnienie tamtego zbiornika nie zgniotło mnie, ale nadal nie jestem w stanie walczyć ze wszystkimi jego skutkami. Ale teraz już jest dobrze. Muszę tylko odpocząć – westchnął przymykając na chwilę oczy.
Słysząc niepewny, nie do końca wiedzący jak się wyrazić ton Finniego, uniósł powieki i znacznie trzeźwiejszym spojrzeniem błękitnych oczu spojrzał po nietęgiej minie mężczyzny. Nie przerywał mu jednak, słuchając uważnie co miał mu do powiedzenia, marszcząc lekko brwi, kiedy dotarł do niego sens wypowiedzi. Sytuacja wyglądała podobnie, aczkolwiek nieco inaczej. Louriel był niemal pewien, że gdyby czyjaś świadomość próbowałaby przejąć kontrolę i nad lawą w kraju wody, mag tak silnie związany ze swoim żywiołem natychmiast by to wyczuł i zorientował się w czym rzecz. Skoro Finni czuł jedynie dziwne wrażenie, które szybko dało się zniwelować, oznaczało to w jego przeczuciach tylko jedno.
- Jeśli to co czułeś i to co czułem ja jest jednym, a ten ktoś naprawdę przekracza wszelkie granice naszego pojmowania, to znaczy, że rośnie w siłę.
***
Spędzanie czasu z Ezrą, po pierwszych niezręcznych początkach, znów stało się wielką przyjemnością, wypełnioną śmiechem, przekomażankami i ogólną radością pochodzącą z bliskości kochanej osoby. Był taki szczęśliwy, kiedy znów mógł spojrzeć w piękne oczy Ezry, usłyszeć jego chichot i dojrzeć śliczny uśmiech, który był jego zasługą. W takiej atmosferze robota szła szybko i choć nie wszystko udało się zrobić zanim wielki upał przegonił wszystkich pod jakiekolwiek schronienie, spory obszar miasta został osuszony.
Orion nie bronił się, kiedy po smacznym obiedzie, brunet wyciągnął go na miasto i fundował mu różne smakołyki, aż był tak pełny, że nawet jeden gryz nie przeszedłby mu przez gardło. Miał wrażenie, że Ezra za wszelką cenę próbuje mu wynagrodzić to co się stało i choć nie uważał, by to była tylko jego wina, nie zamierzał protestować. Jeśli Ezra czuł się lepiej, rozpieszczając go, miał zamiar mu na to pozwolić. A kiedy czuł jego drobne, spracowane dłonie w swoich, czuł się tak spokojny jak jeszcze nigdy. Nie zamierzał czynić w jego kierunku żadnych kroków, samo trzymanie go za rękę było czymś więcej niż się spodziewał i czymś, czego na ten moment pragnął.
Poznawał coraz więcej kultury kraju ognia i choć diametralnie różniła się od statecznej, monokolorystycznej kultury kraju wody, był nią oczarowany. Ludzie byli mili, w nozdrza drażnił go zapach przypraw, a kolory sprawiały, że kręciło mu się w głowie kiedy zachłysnął się tą niezwykłą, piękną kulturą. Chwila spokoju, kiedy kroczyli po piasku w cieniu drzew była idealną przerwą, mógł odetchnąć, przetrawić wszystko co widział i cieszyć się delikatną obecnością tuż obok. Ezra również nie posuwał się dalej. Nie przekraczał granicy, którą sami, naturalnie sobie postawili. Były dobrze. Orion słuchał z przyjemnością opowieści o piasku, śmiejąc się z niechęci Ezry do śniegu, samemu stwierdzając że osobiście woli puch od piachu, który miał wrażenie, że dostawał mu się do butów i pod ubranie każdą możliwą szczeliną, których przecież nie powinno być.
W końcu jednak wycieczka dobiegła końca i z niemałym żalem, Orion zgodził się wrócić do pałacu. Był odrobinę zmęczony, ale to zdecydowanie nie był poziom, którym musiałby się przejmować. Nie chciał jednak by Ezra myślał, że coś mu nie pasuje, więc po prostu dał się prowadzić, stwierdzając że przecież w pałacu też jest co robić, zwłaszcza we dwójkę. Nie spodziewał się, że snucie planów na wieczór popsuje mu nikt inny a Finnegan, który z nikąd pojawił się z Lourielem i oświadczył, że wygrali patrol. W pierwszej chwili nie zrozumiał, o co im chodziło, ale kiedy dostrzegł worek, głupi uśmieszek księcia i gwardzisty, do tego zaraz zostały im podprowadzone dwa konie, domyślił się o co tym dwóm zboczeńcom chodziło.
- Randka – powiedział na głos, niemal natychmiast rumieniąc się, kiedy zdał sobie sprawę, że to słowo opuściło jego usta. Odchrząknął, a kiedy Ezra na niego spojrzał powtórzył. – Zorganizowali nam randkę.
Przez chwilę patrzył tępo w czubki swoich butów, ale zaraz stwierdził, że przecież nie można zmarnować takiej okazji i choć czuł się bardzo głupio, z różowymi policzkami podszedł bliżej Ezry i złapał go delikatnie za jedną dłoń, by unieść ją do ust i pocałować jej wierzch.
- Czy uczynisz mi ten zaszczyt i umówisz się ze mną? – zapytał, uśmiechając się nieśmiało. – Nie musisz ze mną rozmawiać, o tym co się stało. Jeśli nie chcesz i nie czujesz się gotowy. Poczekam. Nie chcę tylko żebyś mnie zostawił – powiedział odrobinę ciszej, przesuwając kciukiem po skórze Ezry i patrząc mu w oczy spokojnym już spojrzeniem złotych oczu. Nie zamierzał naciskać. Wystarczyło mu, że był. Że przestał uciekać.
***
Pomysł wysłania dwóch głupków na randkę wydał się Lourielowi bardzo dobry. Po tym jak sam odpoczął, przespał się chwilę na piersi Finniego i czuł się znacznie lepiej, dał się wciągnąć w organizację, samemu nie zauważając że i dla nich blondyn szykował rozrywkę. Patrzył chwilę jak Ezra z Orionem odjeżdżają, a kiedy sam zaczął być ciągnięty w inną stronę niż sypialnia, spojrzał na Finniego zaskoczony. Widząc jednak ogrom roślinności, czując cudowny zapach i zakochując się w magicznej atmosferze miejsca, nie zamierzał choćby narzekać. Podczas gdy Finni rozkładał dla nich koc, Louriel podchodził do każdego kwiatu i wąchał go, upajając się ich niezwykłą wonią. A kiedy znalazł jeden, który wyjątkowo mocno kojarzył mu się z blondynem, zerwał go i wplótł go sobie we włosy. Pomarańczowa barwa kwiatu, upstrzona gdzieniegdzie czarnymi plamami i żółtym brzegiem płatków i ten śliczny zapach, który natychmiast przywoływał w jego pamięci szczęśliwy uśmiech Finnegana sprawiały, że chciał go mieć wszędzie ze sobą.
W końcu jednak został pociągnięty na koc i usadzony pomiędzy nogami Finniego. Przez chwilę Louriel uspokajał bijące nagle szaleńczo serce, a kiedy mu się to udało, oparł się o niego plecami i przyglądał jak z pieczołowitością rozdziela cząstki pomarańczy. Myślał, że to dla niego. Że powinien ją zjeść, ale kiedy Finni go powstrzymał, spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem. Dopiero słysząc instrukcję, zaczął się zastanawiać, o co mogło chodzić. Nie ruszał się, a nawet przymknął oczy, napawając się spokojem zakątka, ciszą i słodkim towarzystwem blondyna. Słysząc ciche słowa, posłusznie uniósł powieki, a kiedy jego mózg w końcu zrozumiał, co pokazywały mu oczy, aż otworzył usta z zachwytu. Wokół nich latał cały rój motyli, szeleszcząc cichutko skrzydełkami i przysiadając na nich, na pomarańczach i kocu. Każdy z nich był inny, o pięknych kolorach i ślicznych kształtach. Wyglądały jak dobre duchy, które przybyły pobłogosławić ich jako parę.
- To jest… - zaczął Louriel, ale głos mu uwiązł w gardle. Jeszcze nigdy nie widział czegoś równie cudownego. Miał wrażenie, że znalazł się w innym świecie. Takim, gdzie nie istniały zmartwienia, złość i smutek. Był tylko ten beztroski ruch skrzydełek skrywający w sobie radość.
- Dziękuję – wyszeptał w końcu, obracając się odrobinę by spojrzeć błyszczącymi oczami w pomarańczowe tęczówki Finniego. Patrząc na niego, takiego szczęśliwego, z małym uśmieszkiem na przystojnej twarzy, migoczącymi uczuciami oczami, miał wrażenie, że w końcu wszystko co kiedykolwiek było mu potrzebne jest na swoim miejscu. Rój motyli, podobny do tego wokół nich łaskotał go od środka, sprawiając że czuł gorąco wstępujące mu po twarzy, kiedy odkładał powolnie cząstkę pomarańczy, by nie spłoszyć owadów, a potem przekręcał się w ramionach Finnegana, by siedzieć z nim twarzą w twarz.
Nie mógł się powstrzymać, dłoń, nadal lepką od soku pomarańczy uniósł do jego twarzy i pogładził po opalonym policzku, oblizując usta koniuszkiem języka. Czuł się tak lekko i wdzięcznie.
- Zaraziłeś mnie malarią, wiesz? – powiedział miękko, drugą dłoń układając na drugim policzku mężczyzny. – Ale jeśli tak ma wyglądać ta straszna choroba, to mogę na nią cierpieć i do końca życia – westchnął, pochylając się niżej, by patrząc mu w oczu, pocałować go słodko w uchylone usta.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:30 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Głupkowaty uśmiech na ustach Finnegana jakoś tak w pierwszym momencie go nie ruszył. Przyjął wszystko, próbował jakoś udobruchać Oriona, spędzili przecież miły dzień i mógłby mu wybaczyć porzucenie, chwilowe, a wtedy padło to znamienne słowo przez które on również zrobił się czerwony niczym dojrzały pomidor jednocześnie próbując nieco się skulić w ramionach. Randka. W obecnej sytuacji chyba nie była dobrym pomysłem, prawda? A może właśnie wyśmienitym? Daleko od ludzi, spojrzeń. W miłym miejscu jakim kanion niewątpliwie był mogli się przed sobą otworzyć. Może by wszystko sobie wyjaśnili? Może on by zrozumiał jak naprawić i zbudować wszystko od nowa? Tak żeby było nie do zdarcia? Światły pomysł zakiełkował mu w głowie w tym samym momencie kiedy jego Tygrysek zwrócił się do niego, wracając jego myśli na ziemię.
- Najwidoczniej… – Zamruczał niepewnie, przyglądając się z ogromną uwagą złotym oczom prześwietlającym go na wylot. W momencie jego serce przyspieszyło, zaczął czuć jak miękną mu kolana. Cudownie wyglądał z rumieńcem na policzku, a gdy jeszcze zaczął go całować… miał wrażenie, że zmieniał się w mokrą plamę niechętną do wsiąknięcia w piasek. Spłonął rumieńcem jeszcze mocniej, był czerwony po czubki uszu, na szyi. Pokiwał głową, wziął głęboki oddech i ignorując fakt płonących policzków wykręcił dłoń tak żeby trzymać oburącz jego rękę.
- To zdecydowanie ja powinienem zapraszać. Twoja obecność będzie czymś cudownym jeżeli byś zechciał mi towarzyszyć. – Mruknął robiąc krok bliżej niego, kładąc trzymają dłoń na piersi i zadzierając głowę żeby przyglądać się jego twarzy. Stając na palce cmoknął go w policzek po czym podał mu lejce jednego konia. Miał ogromną ochotę go przytulić ale zdusił to w sobie i sam dosiadł drugiego, przygotowanego wierzchowca. Pogładził go czule po szyi, odgarnął grzywę na jeden bok po czym klepiąc delikatnie piętami po bokach zmusił do leniwego chodu. Kierował się w przeciwną stronę niżeli rysujące się wydmy piasku. Jechał w stronę wyschniętej twardej ziemi, gdzie teren opadał formując dziwaczny kanion. Wiedział, że młodzież chodzi tam na schadzki, wiedział dlaczego Finni akurat tam ich wysłał. Jeżeli objadą go w jednym momencie dookoła, wyjadą stromą ścieżką na górę będą mogli się rozłożyć i porozmawiać. Od razu przyszło mu na myśl o czym kiedyś rozmawiali. Zorzy, jej znaczeniu i zwyczajnym pięknie. Uśmiechnął się do siebie bo u nich, owszem, takie widoki nie były możliwe ale gdyby tylko zgasić płomienie którymi ich po zmroku otoczy przed oczami Oriona rozleje się milion gwiazd gęsto znaczących niebo Drogą Mleczną. To był idealny plan na wieczór.
- Powinno Ci się tam spodobać chociaż to miejsce schadzek zakochanych dzieciaków. – Uśmiechnął się nieśmiało odgarniając niesforny kosmyk za ucho. Droga nie była ani długa ani skomplikowana. Niemniej, wyjaśnił mu, że obecnie rzadko kiedy pozwalano na małżeństwa czy w ogóle, wiązanie się z miłości. Oczywiście najuboższych to nie dotyczyło ale jeżeli istniała możliwość poprawienia swojego stanu materialnego, chętnie korzystano z posiadania nieco bardziej urodziwej córki czy pracowitego syna. Niemniej, ich to nie dotyczyło, nie dotyczyło to większości miastowych bo wszyscy byli na podobnym poziomie. Dlatego kompletnie nie zdziwił się widząc mijającą ich parę która na widok dwóch koni odskoczyła od siebie jak oparzona. Zaśmiał się pod nosem jednak nijak tego nie skomentował. Zamiast tego stając w strzemionach spojrzał na zachodzące słońce jarzące się czerwoną kulą nad piaskami pustyni. Wyciągnął przed siebie rękę, a widząc ilość palców dzielącą kulę od horyzontu stwierdził, że do wieczora zostało im pół godziny. Idealnie żeby znaleźć się w miejscu ciekawych formacji skalnych, pozwiedzać i później przysiąść w przyjemnym miejscu.
Nad ich głowami skały szybko odcięły dostęp grzejącego słońca, widoczność na bezchmurne niebo. Pomarańczowe skały o fikuśnych kształtach, wijące się niczym kobiety w tańcu, zaczęły szybko gęstnieć, otaczać ich jadących wąską ścieżką. Oglądając się za siebie przez ramię rzucił spojrzenie na Oriona ciekaw jego reakcji. Sam gdy był tu pierwszy raz z ciekawością obmacywał większość skał badając ich sypką strukturę. Prostując się w siodle wyciągnął rękę w bok, błądząc palcami po nierównej ścianie. Zrobiło mu się dziwnie ciepło, od razu pomyślał o wyrzeźbionym ciele Oriona i chociaż nie powinien, specjalnie jeszcze przez chwilę trzymał dłoń przy chłodnej ścianie. Później uśmiechnął się zmarkotniały pod nosem. Nie rozumiał skąd ten wilczy apetyt ale musiał jakkolwiek go w sobie zdusić dla ich wspólnego dobra.
Skręcając na ścieżkę pnącą się nagle w górę zatrzymał konia po czym zsiadł z niego przerzucając lejce przez głowę zwierzaka. Zacisnął usta w dzióbek, cmoknął cicho i wychylając się zza brązowego ciała konia rzucił badawcze spojrzenie Orionowi.
- Jak Ci się podoba?



To było to czego potrzebował. Chwila całkowitego spokoju, wtulając się w jedwabnie miękkie włosy, zaplótł mu nawet dwa warkocze żeby podtrzymywać kwiat który znalazł się wpleciony w niebieskie pasma nawet nie wiedząc kiedy. Pocałował go w czubek głowy, a gdy się na nim wygodnie ułożył oplótł go delikatnie ramionami, bawiąc się lekkim materiałem jego ubrań, wtulał się w jego policzek. Było mu tak dobrze, tak spokojnie. Nikt nic od niego nie chciał, nie miał nic na głowie. Obijał się jak to miał w zwyczaju wieczorami ale tym razem nie towarzyszył mu stres tego, że ktoś zaraz do czegoś go porwie. Wiedział, że ta chwila nie oznaczała braku dalszych problemów które będą się niedługo rozgrywały. Jego ukochana siostra w końcu szukała go już od rana, nie miała okazji warczeć na niego gdy byli w mieście, a później ponownie udało się mu stracić. Nie wiadomo w jakim stanie wrócą chłopaki z randki, nie wiedział też czy w związku z rewelacjami przedstawionymi przez Louriela sir Lorhen i Sileas nie będą chcieli z nimi rozmawiać. Niemniej. Liczyło się tu i teraz.
Gdy chmara uciążliwych owadów zleciała się do rozstawionych owoców musiał kilkukrotnie odgarniać je mocnymi dmuchnięciami przed siadaniem na jego twarzy. Ostatecznie się mu nie udało i na głowie po chwili miał trzy uciążliwe robale. Nic na to jednak nie mógł poradzić. Były bezczelne, przyzwyczajone do obecności człowieka i łakome na słodycz soku pomarańczowego co on zasadniczo wykorzystał z pełną świadomością. Wzrok Louriela, jego zachwyt i oczarowanie, były jednak tego wszystkiego warte. Objął go nieco mocniej, odpędził kilka motyli które zaraz przysiadły ponownie na księciu łaskocząc go drobnymi nóżkami.
- Dla Ciebie wszystko. Teraz się ich nie pozbędziemy. – Zaśmiał się pocierając swoim nosem o czubek jego. Zasadniczo, nieba by mu przychylił jeżeli tylko by tego zapragnął, jeżeli pokazałby mu, że tym sposobem może go uszczęśliwić i wywołać na jego ustach najcudowniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział.
Gdy Lusio zaczął się wiercić spojrzał na niego lekko prosząco. Żeby jeszcze mu nie uciekał. Ciepło jego ciała było niezwykle przyjemne, jego obecność tuż obok wprawiała jego serce w zachwyt, a myśli zwyczajnie uspokajała. Był dla niego ideałem, był najczulszą i najwspanialszą istotą jaką poznał, polubił go! To było już tak wiele. Więcej nigdy nie mógłby mu już dać. Nawet nie śmiałby go prosić. Sam od siebie pozwalał mu na obecność, pozwalał mu się kochać, było cudownie i nie powinien tego tak szybko kończyć. Gdy go dotknął podniósł jedno ramię żeby wierzch dłoni o nie oprzeć, a samemu mocniej się wtulić policzkiem. Uwielbiał dotyk jego skóry, zatracał się za każdym razem gdy go nim obdarował.
- Ja? Nie śmiałbym. – Uśmiechnął się do niego pięknie, wiedząc, że samemu wyznawał mu już miłość kilkukrotnie i nie miał zamiaru przestawać. Niemniej, nigdy nie miał zamiaru zobowiązać go do podobnych gestów czy wyznań. Po prostu będzie z każdą chwilą kochał go mocniej.
- Będę dbał żebyś zawsze czuł tą przyjemną stronę tych emocji. – Obiecał nie spodziewając się, że zaraz na jego usta spłynie najsłodszy pocałunek jakiego w życiu doświadczył. Momentalnie ziemia się zatrzęsła, zrobiło się mu gorąco i zimno zarazem, a po tym po prostu czuł jak zmienia się w galaretkę. Gdyby był w stanie przelałby się przez te długie palce, a dookoła niego ponownie zaczęłyby się unosić serduszka. Tym razem wręcz namacalne bo to co czuł gdy go pierwszy raz zobaczył nijak nie było porównywalne do tego co działo się z nim obecnie. Wszystko go mrowiło, cicho pomrukiwał i chociaż starał się nie przejmować nijak dominacji, odwzajemniał delikatne muśnięcia jego ust. Przy okazji również, stracił całkowicie możliwość składania logicznych zdań i odpowiadania w inny sposób niż pomrukami.
- Zawsze Cię będę kochał.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:30 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Kiedy nagle dłonie Oriona znalazły się w rękach Ezry, chłopak poczuł nagły przypływ paniki, że zaraz zostanie znów odrzucony i odesłany do sypialni, gdzie jeszcze raz miałby przeżywać ten ból związany ze złamanym sercem. Wystarczyło mu jednak jedno spojrzenie na zarumienioną z emocji twarz chłopaka, by wiedzieć, że nic takiego się nie stanie. Wyglądał tak ślicznie. Tak krucho i delikatnie, że Orion miał wrażenie, że jeśli tylko wykona gwałtowniejszy ruch, Ezra rozsypie się jak piasek porwany wiatrem.
- Pojechałbym za tobą i na koniec świata – odpowiedział natychmiast, zaraz zaciskając usta w wąską kreskę, kiedy zdał sobie sprawę, że to mogło zabrzmieć nie na miejscu. Na szczęście brunet wydał się bardziej zainteresowany wciskaniem mu w ręce lejców drugiego konia, które natychmiast przyjął.
Przyglądał się chwilę jak tyłek Ezry szybuje w powietrzu, kiedy przerzucał jedną nogę na drugą stronę siodła, a kiedy już nie miał na niego poglądu, uczynił podobny ruch, jednym skokiem znajdując się w siodle. Posłał mężczyźnie uśmieszek, pokazując by ten prowadził. Nie chciał się trzymać z tyłu, ale miał wrażenie, że w takim układzie im obu będzie łatwiej. A kiedy ścieżka, po której się poruszali zwęziła się tak, że i tak tylko jeden koń był w stanie wygodnie po niej iść, przestał się nad tym zastanawiać, z coraz większym zachwytem przyglądając się wznoszącym się wokół nich skałom.
Historia małżeństw bez miłości odrobinę zgasiła w nim zapał, ale kiedy minęli zakochaną parę, która mimo przeciwności starała się być ze sobą, poczuł że mimo wszystko, nie wolno było się poddawać. W końcu czym były pieniądze bez miłości. Widział jak to działało, znał ten schemat z opowieści Louriela i widział jak to wszystko się kończyło. Zranionymi uczuciami i przynajmniej jednym człowiekiem, który nie potrafił się potem pozbierać. Utwierdzał się tylko w przekonaniu, że chciałby zabrać stąd Ezrę. Wiedział, że to było niemożliwe, ale kiedy myślał o tym, jak wspaniale by było, mieć go obok siebie na co dzień, zasypiać i budzić się obok niego, przytulać go i widzieć codziennie jego radosny uśmiech, nie ten wyraz upartego udawania, że tak jest dobrze.
Przestał myśleć o nieprzyjemnych rzeczach, kiedy nagle zdał sobie sprawę z tego, że jest… otoczony. Czerwone, pomarańczowe i żółte skały, poprzetykane pasmami brązu i innych mniej rzucających się w oczy kolorów wyrosły wokół nich, wymiatając mu z głowy wszelkie myśli. To było takie…
- Niesamowite! – powiedział bezwiednie, śladami Ezry zsiadając z konia. Okręcił się wokół własnej osi, gapiąc z otwartymi oczami na tę niezwykłość. Jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. Gdzie by nie spojrzał widział tylko pomarańcz, nawet nad głową nie dostrzegł błękitu nieba. Miał wrażenie, jakby znaleźli się w odizolowanym kawałku świata, gdzie nawet Smoki nie mogły spojrzeć, by dowiedzieć się, co mogli robić.
- To jest… naprawdę niesamowite – odpowiedział na pytanie bruneta, jeszcze raz kręcąc się w kółko z głową uniesioną do góry, aż zawirowało mu przed oczami, a nadal nie do końca sprawne poczucie równowagi sprawiło, że potknął się o własną stopę i padł tyłkiem w piasek. Zakręciło mu się w głowie, więc położył się i czekał aż skały przestaną wirować mu przed oczami. Nie wiedział, czemu ale nagle to wszystko wydało mu się tak bardzo zabawne. Zaczął się niekontrolowanie śmiać, wyciągając dłoń do góry, jakby mógł dosięgnąć nią skał nad głową. Miękki, ciepły piasek grzał go w plecy.
- Myślałem, że po zobaczeniu lasu z lodu natura już niczym nie może mnie zadziwić – westchnął, obracając głowę w bok, by zerknąć na Ezrę. Czuł się… spokojny. – Najwidoczniej postanowiła mnie więcej niż raz zaskoczyć – dodał, uśmiechając się lekko. Miał na myśli jego. Słodkiego Ezrę, który wykraczał poza jego pojmowanie, ale był tak w jego oczach cudownie interesujący, dobry i godny zaufania, że mimo to, chciał go poznać i zostać z nim na dłużej. Miał cichą nadzieję, że mag ognia widział go chociaż w połowie, albo ćwiartkę tak dobrze jak on jego.
***
Louriel nie tego się spodziewał. Kiedy jego usta zetknęły się w lekkim jak te skrzydła motyla pocałunku z jego wargami, miał raczej wrażenie, że Finni zrobi dokładnie to samo. Jednak nie miał zamiaru przestać go zaskakiwać i zaskakiwał go w najmniej spodziewanych momentach. Książę poczuł jak ten twardy, silny mężczyzna zmienia się przy nim w galaretkę, która zaraz miała zmienić stan skupienia na płynny. Trochę spanikowany, przeniósł ręce na jego plecy, otaczając go ramionami, by ten się nie przewrócił. To było… nowe i bardzo dziwne, ale z jakiegoś powodu bardzo odświeżające i urocze. Louriel nie wiedział, że może na kogoś działać w taki sposób i odrobinę peszyło go to i łaskotało po ego. Finni potrafił być taki… miękki i uroczy. A on czuł się zaszczycony, że mógł go takim zobaczyć.
- Em… - Lusiek zająknął się, kiedy Finni tak nagle przestał odpowiadać na jego motyle pocałunki i… wyznał mu miłość. Niby to nie był pierwszy raz i powinien się przyzwyczaić, że Finni mówił takie zawstydzające rzeczy, a jednak, kiedy atmosfera była tak cudowna, romantyczna, a on sam powiedział coś równie zawstydzającego…
Nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie potrafił mu odpowiedzieć tak wprost, chociaż przecież czuł to samo. Te dwa słowa nie chciały przejść mu przez gardło. Nie wiedział dlaczego, ale taki już był. Nie potrafił. Dlatego, żeby ukryć własne zmieszanie, rzucił się na niego i zatkał mu usta pocałunkiem. Zdesperowanym, zażenowanym i odrobinę chaotycznym, który sprawiał, że było mu jeszcze bardziej głupio. A kiedy w końcu brakło mu powietrza i odsunął się na wyciągnięcie ramion, nie mógł znieść uważnego spojrzenia pomarańczowych oczu utkwionych w sobie. Cały pod nim płonął, zażenowaniem i gorącymi uczuciami, których nie chciał czuć, bo miał wrażenie, że zniszczy nimi ten cudowny moment. Z braku lepszego pomysłu, zasłonił oczy Finniego dłońmi, opierając się o niego zaraz czołem i błagając w myślach, by się nie ruszał. Serce dudniło mu w piersi, a gorąco oblewało jego twarz i uszy.
- Przepraszam – powiedział po chwili, zdając sobie sprawę z tego, co znowu robi. Wcale nie był lepszy od Ezry. – Za… za te wszystkie ucieczki – dodał chcąc jakoś się usprawiedliwić. – Nie wiem, czemu to robię. Tak jak wtedy… w pałacu – przypomniał, rumieniąc się na samo wspomnienie swojej ucieczki oknem. – Mam wrażenie, że czuję za dużo i nie umiem sobie z tym poradzić – wyznał, czując się jakby coś co cały czas ściskało jego pierś ciężką, żelazną obręczą w końcu odrobinę się rozluźniło. Nie wiedział, skąd mu się to wzięło. Zawsze miał wrażenie, że dawał z siebie za dużo i to było powodem tego, że inni go wykorzystywali, że osoby które kochał używały go jak portfela, albo prostej drogi do władzy, podczas gdy tylko on angażował się w to wszystko szczerymi uczuciami. A teraz, kiedy w końcu znalazł kogoś kto tak nie myślał, kto go kochał, to wszystko sprawiało, że uciekał.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:30 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Pocałunek jakim został obdarowany był najszczerszy i najsłodszy jaki w całej swojej karierze miał okazje się spotkać. Nigdy nikt nie robił tego w tak miękki sposób, jasno dając do zrozumienia, że to jedyna rzecz jaką chciano mu podarować, jednocześnie przykładając tak wiele uwagi do tego żeby chwila była wyjątkowa. Chyba przez to właśnie zaczął się przy Lourielu rozpuszczać. Nie dość, że jasno pokazywał mu, że go lubi, pozwalał mu na rzeczy które zazwyczaj były u niego ganione, zakazywane, nazywane obrzydliwymi, to jeszcze w ostatecznym rozrachunku wprawiał jego serce w tak znaczące drganie, że zaczynało go to wręcz uzależniać.
Był słodki. Nie był jak kobiety, oburzony o najmniejszą nieścisłość, a przy tym delikatny jak motyle nadal dookoła nich krążące. Nie igrał z nim, był prawdziwym i szczerym przyjacielem przy tym pozwalając sobie na zatracenie. Tak szczerej w emocjach osoby, chociaż będącej w tym całkowicie zagubioną, jeszcze nie spotkał. I przez to właśnie, jego własne uczucia tylko przybierały i przybierały na sile. Nie chciał się przeciwstawiać temu. Dawno nie czuł tego łechtania w żołądku i chociaż ostatni raz był całkowicie platoniczny i jako takich doświadczeń w tej materii nie miał wcale, tak był przez to szczęśliwy. A szczęście niestety było deficytowe, musiał korzystać dopóki miał go przy sobie.
Gdy został przytulony jego ręce powoli zsunęły się po jego bokach na biodra. Kości nadal mu wystawały nieprzyjemnie wbijając się w palce ale pocieranie delikatnego materiału o równie delikatną skórę sprawiało mu ogromną frajdę. Tak naprawdę, nieco opamiętał się dopiero gdy wymruczał mu swoją miłość, a Lusio zareagował nijako. Dałoby się to zinterpretować jako wyrzuty sumienia, że go rozkochiwał, bawił się nim ale z drugiej strony, mogło to oznaczać zakłopotanie dokładnie tymi samymi uczuciami jakie on czuł. W końcu Lusio był jeszcze półtorej miesiąca temu zdefiniowanym hetero. A teraz nagle leżał z facetem, którego prawie nie znał, i robił rzeczy przeznaczone dla wybitnie zakochanych. Urocze, najchętniej by od razu z nim to wyjaśnił ale został przeważony i pocałowany z taką namiętnością, że zielony dach nad nimi zawirował.
Oplatając go ramionami, z lubością wplatając palce w jego włosy odwzajemniał każdą, najmniejszą nawet pieszczotę. W prawdzie bez najmniejszego trudu wyczuł to zakłopotanie w kolejnych ruchach, chęć wyłgania się od czegoś? Jakoś za szybko go całował, zbyt szybko pozbawiał ich oddechów. W końcu więc musiał puścić jego usta, dać mu nabrać powietrza. Od razu też spojrzał na niego badawczo ale przelewające się w jego sercu emocje nie pozwalały patrzeć mu inaczej niż z uwielbieniem dla całokształtu jego osoby.
Wyciągnął rękę do góry, zaczesał mu kosmyk włosów za ucho żeby było mu wygodniej. Chociaż zakrycia oczu się nie spodziewał, nie protestował. Nadal go gładził po plecach, nawijał jeden z długich kosmyków na palec i uśmiechał się tak rozanielony jakby przed chwilą znalazł sens swojego istnienia. Nie przestał nawet słysząc przeprosiny, ba! Nawet zaśmiał się pod nosem zmuszając go do położenia się na sobie, obejmując go tym samym oburącz.
- To nadal była najbardziej spektakularna ucieczka w moim życiu. Nie obwiniaj się. Mogę Ci zdradzić tajemnicę? – Zapytał, a czując jak ten kiwa głową odchrząknął cicho obawiając się, że wraz z upublicznieniem pewnej nowiny, oberwie wodną macką. – To wszystko była moja wina. Nie wiem co mnie napadło ale jak zasnąłeś to Ci polizałem łuski. Tak… dość konkretnie. Dlatego miałeś brzydkie sny i stąd cała sytuacja… – Mruknął przez chwilę bijąc się z myślami czy może spróbować na niego spojrzeć czy woli jednak nie. Uznał, że jeżeli ten jest teraz oburzonym pomidorem to lepiej wyjdzie mu czekanie w ciemności. Więc dalej go przytulał i gładził.
- Co do Twoich emocji. Ja mogę się nieco wycofać jeżeli chcesz. Przestać robić i mówić pewne rzeczy. Najłatwiej jakbyś ze mną porozmawiał czego oczekujesz, wtedy mógłbym Ci dać tyle wolności ile byś potrzebował. Bylebyś został przy mnie. – Przyznał zjeżdżając jego dłonią najpierw na głowę, później na jego policzek który od razu pogładził. Wyciągając nieco głowę do góry złapał jeszcze na chwilę jego usta w delikatnym pocałunku po czym uśmiechnął się uroczo, nawet mocno zachęcająco.
***

Jadąc przez pustynię jego myśli błądziły dookoła samych przyjemnych rzeczy. Mimo pierwszego stresu spowodowanego widmem rozmowy, obecnie był zadowolony, spokojny i rozluźniony. Brakowało mu trzymania się nieco bliżej Oriona ale wiedział, że z tym musieli znacząco zwolnić. Teraz liczyło się głaskanie, trzymanie za ręce i delikatne pocałunki. Musieli wrócić do równowagi którą udawało się im utrzymywać w Kraju Wody. To było jego wielkie postanowienie. Być koło niego ale jako najlepszy przyjaciel, pełne wsparcie, ktoś kogo mógł dotykać szukając w tym pełne aprobaty, nie cielesności.
Po zejściu z wierzchowca i chwilowej, pełnej obserwacji Oriona, na jego ustach rozciągnął się rozczulony uśmiech. Gładząc zwierze po szyi pocałował go delikatnie po czym – z pełną świadomością jego wyuczenia, tego, że nie ucieknie, pełnym zaufaniu do tego, że będzie na niego czekał – puścił wodze i ruszył w stronę białaska który w którym momencie swojego pełnego zachwytu dla okolicy padł na piasek. A jeszcze chwilę temu marudził, że ma pył w każdej dziurce. No ciekawe, ciekawe.
Stając nad nim spojrzał mu w lśniące z podniecenia oczy, na szczery uśmiech i rumiane policzki. Zaraz sam spojrzał w górę po czym jak ten długi padł na niego brzuchem. W ogóle nie uważał czy go zgniecie – przecież Orion miał mięśnie ze stali – albo czy ucieknie mu powietrze z płuc. Leżąc sobie przewalony przez niego zaczął się śmiać i dopiero po chwili przewrócił się tak żeby wygodnie umiejscowić się na jego piersi, skrzyżować przedramiona w ramach podpórki dla brody i jeszcze raz się mu przyjrzeć.
- Już wiesz jak się czułem u Ciebie. Takie samo wrażenie zrobił na mnie widok z tej wieży. – Uśmiechnął się przekręcając głowę w bok, opierając się na rękach policzkiem. Przymknął przy tym oczy wsłuchując się w jego serce, oddech. Zaraz też podniósł się siadając mu u dołu brzucha po czym uśmiechając się ciepło klasnął w dłonie. Gdy je rozdzielał między nimi powstał płomień rzucający od razu niekształtne cienie na powyginane ściany. Robiło się bowiem coraz ciemniej, szczególnie tutaj, gdzie rzadko który płomień zabłądził. Przecież kochankowie musieli mieć odpowiednią atmosferę do całowania się, głaskania i dotykania.
- Chce Ci pokazać jeszcze jedną rzecz. Chodź. – Poprosił całując go w czubek nosa, wstając z niego i wyciągając do niego obie ręce żeby pomóc mu wstać. Tym razem nie miał zamiaru puszczać jego dłoni nawet jeżeli ścieżka nadal wymuszała na nich chód gęsiego. Trzymał luźno jego dłoń za swoimi plecami, rozglądał się po skałach z których od czasu do czasu zsuwały się malutkie kamienie, wywołując lawinę pyłu pokazującego w których miejscach słońce przekraczało nieprzerwaną ścianę.
Wdrapali się po chwili, razem z końmi, na szczyt kanionu. Płaska równina przecięta wyrwą ciągnęła się jeszcze kawałek po to by łagodnie wspiąć się na jeden poziom wyschniętej powierzchni. Kanion był skarbem wśród pozbawionej życia przestrzeni, wystarczyło go znaleźć.
Pozostawiając konie niedaleko nich, otoczone płomykami wyznaczającymi pewnego rodzaju :zagrodę, ściągnął worek do którego z zaciekawieniem zerknął. Koc, przekąski, sok. Idealnie żeby usiąść, rzucić spojrzenie na zachodzące słońce i przedyskutować pilną sprawę. Co też chętnie uczynił. Podał Orionowi dwa rogi, żeby pomógł mu rozłożyć materiał na ziemi, zaraz też ostrożnie wyciągnął zawartość worka oblizując przy tym usta.
- Przysmaki. – Stwierdził siadając wygodnie, również i ich otaczając kręgiem z płomieni tlących się tuż nad ziemią, w celu odstraszenia robactwa. Skorpiony nadal były niebezpieczne, a ich porą żerowania była noc. Należało się więc chronić, a jak inaczej niżeli magią?
- Wiesz, jednak chciałbym porozmawiać. Przepraszam za całokształt mojego zachowania. Ogarnę się. Chociaż… kompletnie nie rozumiem co się przy Tobie ze mną dzieje. Głupieje. – Wymruczał skołowany, wyciągając kolejne produkty na koc.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:31 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Louriel nigdy wcześniej nie czuł się tak jak przy Finnim. Tak pewnie i niepewnie jednocześnie, jakby pozwalał sobie na wiele, ale wiedział gdzieś w głębi ducha, że pozwala sobie na za dużo i tylko czekał aż blondyn zaprotestuje, albo zda sobie z tego sprawę i zacznie to w jakiś sposób wykorzystywać. Wiedział, że taki nie jest. Że niczego od niego nie chciał. Udowodnił to już tyle razy i za każdym pojedynczym Louriel zakochiwał się w nim coraz bardziej, mając coraz więcej marzeń z nim związanych, choć wiedział że nie są to sny, które mogły się spełnić. A jednak był tu teraz, z nim i wszystko było dobrze, dopóki nie dopuścił do głosu nieco paranoicznego umysłu i tych niezbyt miłych uczuć.
Oburzony wyraz pojawił się na jego twarzy, kiedy Finni tak po prostu skwitował przeprosiny cichym śmiechem. Nie dał się jednak zbić z tropu, kiedy mężczyzna objął go ramionami i pociągnął na siebie. Lubił na nim leżeć. Jak bardzo mięśnie blondyna nie były twarde i wyrobione, tak obleczone miękką, poznaczoną bliznami skórą, były po prostu wygodne. Czuł się dobrze, czując pod palcami ledwo wyczuwalne pulsowanie żył, a kiedy położył się policzkiem na jego piersi, słyszał wyraźne, miarowe dudnienie serca. Uspokajało go to, nawet jeśli dłonie mężczyzny krążyły po jego plecach, nie czuł się w żaden sposób przymuszany do czułości. Raczej jakby Finni chciał mu pokazać, że go wspiera, że chce dla niego dobrze i czego by nie chciał, on miał to zaakceptować. Aczkolwiek rewelacji na temat tamtego wieczora się nie spodziewał.
- Słucham?! – książę wciągnął gwałtownie powietrze nosem, unosząc się na przedramionach, by spojrzeć na twarz mężczyzny. Dłonie z wrażenia zsunęły mu się z twarzy blondyna, ale on na niego nie patrzył. – Dlaczego? – zapytał, czując jak odrobina pokładanego w nim zaufania zwiędła.
Ale kiedy patrzył dłużej na twarz mężczyzny… nie potrafił być zły. Nie tak naprawdę. Tego dnia wiele się wydarzyło, a on… nie był zbyt ostrożny. Nie mógł tak po prostu zwalić całej winy na maga ognia i zadowolony z siebie udawać, że nie wie, co się wtedy działo. Zapominał się przy nim. Prawie udawał, że nie wie o uczuciach Finniego, a przecież sam był mężczyzną. Wiedział, że nie da się tak po prostu zmusić do nie podniecania się na widok pożądanej osoby. I kiedy o tym myślał, rumieńce wypłynęły mu na twarz. Podniecał go. Nic się w tej materii nie zmieniło, a przynajmniej nie ze strony blondyna. On… to jego podejście się zmieniło. Już się tego nie bał, choć nadal myśl że działał na kogoś tak mocno była w jakiś sposób żenująco uszczęśliwiająca.
- Głupi Finni – prychnął jedynie łagodniej niż zamierzał, trącając pierś mężczyzny zaciśniętą pięścią.
Kolejne słowa, wypowiedziane po chwili, już innym tonem bardzo troskliwie i z pewnością, sprawiły że Lourielowi serce zabiło mocniej ze strachu.
- Co? Nie! Nie chcę… - zaprotestował szybko, podnosząc się do siadu i patrząc na blondyna oczami pełnymi niezidentyfikowanych uczuć. I nawet leciutki pocałunek, który mu skradł nie pomóc uspokoić krążących mu w piersi obaw.
Ale kiedy Finni na niego spojrzał, nie potrafił nic z siebie wydusić. Zacisnął dłonie na jego ubraniach, chcąc uporządkować strumień chaotycznych myśli, ale sama świadomość, że Finni miałby się od niego odsunąć, tylko dlatego że myślałby, że on tego chce, sprawiała że szalał z niepokoju. Z drugiej strony nadal miał gdzieś z tyłu głowy, że to on się narzuca. Że nie powinien. Że skoro ta myśl pojawiła się w głowie maga ognia, oznaczała że to on chciał odrobiny przestrzeni. Louriel nie wiedział, co myśleć, co czuć, ani co powiedzieć. Chciał go tak bardzo. Dla siebie, przy sobie i ze sobą, ale przez swoją przeszłość miał wrażenie, że nie powinien.
- Ja… nie… nie wiem… - wymamrotał, odwracając wzrok i wgapiając się milcząco w kwiaty, przygryzając wargi by te przestały drżeć od cisnących mu się na usta słów. Przecież wiedział, o co mu chodzi. Tym razem rozpoznawał swoje uczucia i wstydził się, że wykiełkowały w jego sercu.
Lusiek nawet nie zdążył wydać z siebie zaskoczonego dźwięku, kiedy nagle znalazł się plecami na kocu, a Finni pewnie wciskając się pomiędzy jego nogi, by nie mógł mu uciec, przygniatał go do ziemi.
- F-Finni? – zapytał zaskoczony, ale zamiast odpowiedzi, został… wgnieciony w ziemię jeszcze bardziej, aż oddech uciekł mu z płuc.
- Co ty?! Prze-przestań! – poprosił biorąc płytkie wdechy, czując że ten normalnie po nim skacze.
Sprawa szybko się wyjaśniła, wraz z jeszcze większym zakłopotaniem księcia. Nie spodziewał się, że blondyn użyje starej jak świat sztuczki przymusu, by wydusić z niego co mu leżało na wątrobie. W pierwszej chwili Lusiek był tak tą jakże niecną sztuczką oburzony, że zacisnął usta w wąską kreskę i ani myślał się odezwać. A jednak z każdym ponaglaniem, jego upór słabł razem z siłą jaką próbował go od siebie odepchnąć. Aż w końcu zmęczył się do tego stopnia, że jedyne co mógł zrobić to zakryć twarz przed bystrym spojrzeniem pomarańczowych oczu. Nie wiedział, jak zacząć, ale w końcu stwierdził, że lepiej mieć to szybko za sobą.
- Jestem taki zachłanny – rzucił pokonany, czując jak jego duma roztrzaskuje się w drobny mak, wypuszczając spod niej najbardziej uczuciowe zwierzę jakie chodziło po tej ziemi. – Finni, czemu nie pozwalasz mi zachować tej paskudy dla mnie? Czemu każesz mi o niej mówić? Przecież nie możesz jej polubić. Jakbyś mógł, skoro nikt nie zdołał. Chcę ciebie tak bardzo. Chcę twojego czasu, twoich myśli, twoich uczuć, twojego ciała… Ah, co mam ci powiedzieć? Chcę ciebie tak bardzo, że boję się, że uznasz, że żądam za dużo – wyrzucił z siebie w końcu, zagryzając na koniec wargi, by już żadne zdradzieckie słowa ich nie opuściły.
***
Orion jeszcze nie wiedział, że Ezra widziany z każdej pozycji wyglądał dobrze. Nawet kiedy patrzył na niego z góry, a firanka włosów nice przysłaniała mu widok na niesamowite dwukolorowe oczy chłopaka. Jego rozczulony uśmiech sprawiał, że Orion miał ochotę wzruszyć ramionami, jakby mówił „no co ja ci poradzę”. To miejsce było po prostu niezwykłe, a on cieszył się, że to z Ezrą mógł je zobaczyć. Parsknął niekontrolowanie, kiedy nagle brunet przewrócił się na niego i położył na wznak na jego brzuchu. Przewrócił oczami, ale zaraz sam dołączył do jego śmiechu. To było takie cudowne. Móc tak po prostu spędzać razem czas i śmiać się, jakby nic złego nie mogło im się przydarzyć. Kiedy zaczął się poprawiać, Orion położył mu dłonie na biodrach i pomógł mu wygodnie ułożyć się na jego piersi. Nie miał nic szczególnego na myśli. Podobała mu się taka bliskość. Nie sugerująca niczego, po prostu bycie razem.
- Chyba nie ważne gdzie, piękne widoki zawsze wywołują takie uczucia, co? – westchnął, wpatrując się jeszcze raz w piękny widok nad głową.
Kiedy chwilę później Ezra usiadł mu na brzuchu, Orion skrzywił się niezadowolony. Chciał go jeszcze poprzytulać. Ale kiedy tylko chłopak powiedział, że ma mu coś jeszcze do pokazania, bez ociągania podniósł się z ziemi i łapiąc lejce koni, dał się poprowadzić na wyższe partie wzniesienia. To było niesamowite, iść podczas gdy obok to rozciągała się przepaść w dół, żeby zaraz móc oprzeć się o pomarańczowe skały. Orion czuł się jakby ktoś wrzucił go do fantastycznych opowieści z książek, a Ezra był jego bajkowym przewodnikiem. A kiedy znaleźli się na szczycie, gdzie delikatny wiatr rozwiał jego białe włosy, znów nie mógł wyjść z podziwu. Jak okiem sięgnąć rozciągała się płaska równina z kanionem, który wyglądał jakby nagle świat stwierdził, że chce się w tym miejscu rozdzielić.
- Nie wiedziałem, że brak śniegu może być taki ładny – westchnął Orion, kiedy pomagał Ezrze rozłożyć koc.
Usiadł obok, przyglądając się jak wytwarza wokół nich krąg z małych płomyczków. Białowłosy nie bardzo wiedział, o czym powinien zagadać. Atmosfera była taka ciepła, a otoczenie przyjemne, że miał wrażenie jakby przerwanie tej sielanki tematem, jakby by nie był, nie będzie pasować. A jednak nie oponował, kiedy Ezra stwierdził, że chce porozmawiać. Cieszyło go to. Nie chciał, żeby powstała między nimi przerwa podobna do tego kanionu, a każdy z nich stałby po drugiej stronie wyrwy z niedomówień.
Dlatego, kiedy widział, że Ezra wyciągał kolejne produkty z plecaka, ale nie miał zamiaru na niego spojrzeć, przysunął się bliżej i poczekał aż odłożył na koc winogrona, dopiero wtedy sięgnął po jego dłoń. Splótłszy z nim palce, przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym. O dwóch złotych krążkach zdobiących ich palce.
- Ezra… Co prawda, nigdy wcześniej nie byłem zakochany, ale wydaje mi się, że to normalne – powiedział cicho, unosząc jego dłoń do swojej twarzy, w taki sposób, by obie obrączki znalazły się obok siebie. – Odbierasz mi oddech i jednocześnie sprawiasz, że chcę oddychać szybciej. Kocham cię, niemądra Śnieżynko. A co do nas i tamtego… Może nie wracajmy do tego? Zacznijmy od nowa. W końcu nie masz się o co martwić, zaobrączkowałeś mnie, prawo pierwszej nocy należy do ciebie – powiedział z lekkim uśmiechem, pocierając obrączki nosem, by zaraz złożyć na nich lekkiego całusa. Nie chciał go do niczego zmuszać. Ani do mówienia, ani do rzeczy, których nie chciał, jednocześnie samemu chcąc dostać tyle czasu ile potrzebował. To było takie proste. Powiedzieć mu o swoich uczuciach i patrzeć jaki wywołują skutek. Nie chciał go straszyć. Nie chciał niszczyć tego co między nimi było. Ale jak już zdążył zauważyć, nawet jeśli uczuciowo dorośli do okazywania sobie czułości, cieleśnie i psychicznie nadal byli niegotowi.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:31 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Generalnie jako bardzo nudna i wiecznie zajęta osoba, nie miał wielu tajemnic. Te przede wszystkim dotyczyły jego samopoczucia. Nie lubił się żalić i kiedy był po prostu nieswój, nie podchodził do ludzi. W przypadku jednak, gdy chodziło o Louriela, tych tajemnic zaczynało się mnożyć za całe jego życie!
W pierwszej kolejności, odnaleziona jaskinia ze zbitą figurą, cała kwestia niezwykle silnego maga który widocznie dręczył ich niezależnie od ziemi na której się znajdowali. Kwestia run, nieznanych znaków, złego samopoczucia jego kochanej gadziny w obrębie jaskini. Wszystko to utrzymywane przez nich w tajemnicy, stanowiło pierwszy ciężar serca łechcący go ogromną ekscytacją, zmartwieniem i ciekawością.
Kolejne były przyjemniejsze. To, że czuł ogromny pociąg do Lusia nie stanowiło żadnego zaskoczenia. Zarówno dla niego – zawsze uwielbiał piękne osoby, niezależnie od płci i piękno to doceniał – jak i dla obiektu westchnień gdzie już kilkukrotnie wyznał mu miłość. Cóż, zakochał się po uszy i dopóki nie zostanie jawnie zganiony będzie do niego wzdychał, wodził budyniowym wzorkiem i z maślanym uśmiechem mu potakiwał. Co więc w tym przypadku stanowiło tajemnicę? To co czasem z nim wyprawiał. Konkretnie ta jedna sytuacja w której prawie się do niego dobrał.
Opamiętując się jedynie siłą nadwyrężonej woli nie pozwolił sobie na więcej niż granice zdrowego rozsądku by pozwalały. I tak przesadził! Doprowadził go w końcu do ogromnego podniecenia i ostatecznie – spektakularnej ucieczki przez okno. Obecnie, widocznie doprowadził go również do ciężaru na sercu. Po szczerym wyznaniu tego co Louriela dręczyło nie umiał się nie zaśmiać. Przecież to wtedy była jego wina. Mocno się w prawdzie zdziwił ale nadal, tylko on i jego język powinni odpowiadać przed sądem. A właściwie, sędzią ostatecznym w postaci księcia właśnie.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia co sobie wtedy myślałem. – Przyznał po czym wzruszył lekko ramionami. Próbował złapać jeszcze jego wzrok, przekręcił głowę ale po kolejnej nieudanej próbie odpuścił, po prostu się mu przyglądając z ogromną uwagą. Skarcenie go jak najbardziej się mu należało, wywołało w prawdzie piękny uśmiech na jego ustach ale rozumiał przesłanie. Z drugiej strony. Widział, że coś jest mocno nie tak i nie chodziło tutaj o zakłopotanie. Widział jak walczył w sobie żeby zrobić albo właśnie czegoś nie zrobić i dlatego wyszedł z inicjatywą. Jeżeli się nazbyt spieszył albo nie szanował go jako mężczyzny, warto było o tym od razu porozmawiać. Dopóki się nie pokłócili. Mogli przecież całkowicie zmienić taktykę, mogli się zatrzymać dopóki nie zrobili jednego kroku za daleko. Ich podejście do seksualności znacząco się różniło i to wiedział doskonale. Dlatego nie wypadało mu nalegać, musiał go wysłuchać.
- Ale. Perełko, nie denerwuj się. – Poprosił widząc jaką miał minę, jakby chciał go zostawić samego na pustyni, a nie zwyczajnie pójść czasem spać do siebie. Podniósł się podpierając na przedramionach, a gdy to nijak nie sprowokowało w nim zmiany mimiki na nieco mniej przestraszoną, złapał go jedną ręką pod kolanem, drugą za szyję i zmienił ich pozycję w taki sposób, że to on górował nad księciem. Nie musiał wiele kombinować, i tak siedział na nim okrakiem więc jedynie poprawił sobie jego nogi na biodrach po czym zawisł nad nim. Jednak tylko na moment.
Lusio nadal miał minę sarny zagonionej w kozi róg, nie umiał się do niego wrednie nie uśmiechnąć i zwyczajnie przygnieść go ciężarem swojego ciała. Padł na niego jak wypompowany, rozmościł się i wtulając w jego szyję przymknął oczy. Gdy tylko ten zaczynał dyskutować napinał mięśnie żeby zwiększyć ciężar, dognieść go trochę.
- Puszczę gdy po ludzku ze mną porozmawiasz. Niepotrzebnie się boisz, przecież ja sobie nigdzie nie idę. – Zauważył jeszcze kilkukrotnie sprawiając, że powietrze ze świstem uciekło mu z płuc. Po tej chwili gniecenia podparł się na przedramionach. Chociaż nadal całą piersią do niego przylegał uniósł znaczny ciężar swojego ciała, dał sobie również możliwość przyjrzenia się jego twarzy. Czekał. Aż menda zacznie gadać jak przystało na dorosłą osobę!
Gdy ten moment nastał, serce zaczęło odbijać się w jego piersi z zastraszającą szybkością. Zacisnął zęby, patrzył na niego w niemałym zmieszaniu którego on nie mógł dostrzec. Przekręcił głowę, jeszcze raz odtworzył wszystkie słowa jakie padły po czym powoli z niego wstał. Jedną jego nogę przerzucił nad sobą żeby móc je razem złożyć i po prostu się koło niego położył. Na boku, z głową ułożoną na przedramionach i oczami wpatrzonymi w jego twarz. Wiedział, że całkowite zostawienie go wywoła reakcję, nie spodziewał się takiego panicznego podskoczenia.
Chciałby mu wyjaśnić wiele rzeczy. Na ten moment jeszcze nie wiedział jak więc po prostu leżał i oglądał go jak dzieło sztuki. Każda zmarszczka pojawiająca się przez silne emocje, jasne oczy przypominające bezchmurne niebo, pełne usta, znamię na czole. Szpiczaste uszy za które miał zaczesane jedwabiście gładkie włosy. Wszystko to było już zbyt piękne, a teraz okazywało się, że bajki ciąg dalszy. Schował nos za ręką, nie przestał się jednak w niego wpatrywać.
- Kiedyś, jedna osoba powiedziała mi, że to smutne. Nie powinienem darzyć taką miłością absolutnie wszystkich ważnych osób w moim życiu, tak ufać i dawać się wykorzystywać gdy nie otrzymywałem w zamian nawet sympatii. To smutne i powinienem sobie znaleźć kogoś kto mnie pokocha. To natomiast było absurdem nie do wykonania. Dostawałem po głowie za każdym razem gdy próbowałem wymusić na kimś pozytywne uczucia do swojej osoby. I nagle zjawiasz się Ty. – Zamilkł starając się zrozumieć to czego kompletnie nie rozumiał. Najpierw nikt nie chciał nic mu dać żądając jedynie jego serca, a gdy już pojawił się ktoś kto chociażby chciałby się z nim zaprzyjaźnić, uważał, że nie powinien i było to za dużo. Westchnął cicho pocierając nosem rękę po czym ponownie podniósł na niego wzrok.
- Nie uważam żebyś do tej pory chciał ode mnie czegoś za dużo. Sam się ciągle do Ciebie pcham i nie chce Cię zostawiać. To chyba oznacza, że mi to pasuje, prawda? W każdej ilości i pod każdą postacią. Wiem, że to dla Ciebie przytłaczające, jestem facetem ale… – Dzióbnął go lekko w policzek. – Polub mnie jeszcze przez chwilę, chociaż odrobinę, ja tak bardzo chce.

***

Zwiad w miejscu w którym to nigdy nic się nie działo. Genialny plan spryciarza jakim okazał się być Finnegan. Doskonale mu to wszystko wychodziło. Doskonale sobie radził z czymś co go ostatnio przygniatało. Umiał z Lourielem się dogadać w materii w której on miał problemy i autentycznie, cieszył się, że ma go koło siebie do zażegnania takich właśnie problemów. Obecnie czuł się bowiem tak zadowolony. Chwilę się pośmiali, spojrzał ponownie a jednak pod całkowicie innym kątem na tą okolicę. Jakoś do tej pory nie obchodziło go jak i dlaczego tutaj cokolwiek tak wyglądał. No było. Ale z Orionem przy boku nabrało kolorów i nawet on zaczął się rozglądać. Chociaż był tu już tysiące razy.
Po dostaniu się na górę i przedyskutowaniu widoków jakie białasem miał okazję oglądać dopiero pierwszy raz w życiu, rozpoczął rozpakowywanie smakołyków jakie miały im tego wieczora towarzyszyć. Uśmiechnął się pod nosem po prostu szczęśliwy ze sposobu w jaki spędzili ten dzisiejszy dzień.
- No to jesteśmy kwita. – Oświadczył łapiąc jego spojrzenie, posyłając mu ciepły uśmiech. – Ja też nie sądziłem, że jak mnie mróz szczypie w policzki może być ciekawie. – Zapewnił przyglądając się kolejnym składnikom ich kolacji. Wziął do ust jeden z orzechów zadowolony się oblizując, jednocześnie nie zauważył kiedy Orion się do niego tak znacząco zbliżył. Dlatego drgnął niespokojnie gdy jego dłoń trafiła w ciepłe ręce mężczyzny, a jego oczy natrafiły na ciepłe spojrzenie złotych tęczówek. Przez chwilę się w niego wpatrywał po czym opuścił na chwilę oczy, czekając na kierunek w jakim zacznie zmierzać ta dyskusja.
Ponownie zaskoczył się gdy jego dłoń została umieszczona na policzku słodziaka. Pogładził go delikatnie kciukiem jednocześnie zatrzymując na chwilę spojrzenie na obrączkach. Od kiedy Orion przyjechał nosił ją na palcu, było mu z nią bardzo wygodnie chociaż już kilka razy dotykając szyi prawie zszedł na zawał, że ją zgubił. Po oględzinach masywnych pierścieni przeniósł ponownie spojrzenie na jego oczy, uśmiechnął się do niego delikatnie, a słysząc pierwsze zdanie, odetchnął z ulgą.
Wszystko było w porządku. Przecież się kochali.
W geście obrażenia nabrał powietrza na podsumowanie całego wywodu. On go zaobrączkował?! No dobre mi sobie! Orion sam zaczął wsuwając mu pierścionek na palec następnie oświadczając, że brakowałoby tylko odpowiednie urzędnika żeby z zaskoczenia się pobrali. Nadymając policzki zaraz się zaśmiał, a dokładając na drugi policzek drugą rękę wytarmosił go lekko.
- Pokłóciłbym się z Tobą na temat tego kto kogo zaobrączkował ale to może przy innej okazji. – Obiecał uśmiechając się do niego tak pięknie i szczerze jak jeszcze nigdy wcześnie. Pochylił się w jego stronę, potarł nosem jego nos. – Ja też Cię kocham i przepraszam za te wszystkie błędy. Teraz będzie już lepiej, będę się mocniej starał. Dziękuję za drugą szansę. – Obiecał zsuwając dłonie na jego szyję żeby po chwili wtulać się w jego ramię cicho przy tym pomrukując. Przerzucił nogi przez jego udo wbijając się mu między nogi i uśmiechając się przy tym z zadowolenia.
Dopiero po dłuższej chwili pieszczot oderwał się od niego w pierwszej chwili kierując wzrok na całość ich bufetu, później w stronę horyzontu na którym rozlewała się już czerń nocy. Jeszcze kilka chwil i całe niebo usieje tysiące gwiazd, delikatnie migoczących na tle purpury Drogi Mlecznej. Nie chciał mu jednak psuć niespodzianki. Ogniki więc dalej podtrzymywał, zabrał się za to za jedzenie w pierwszej chwili zerkając na orzechy.
- Jadłeś już kiedyś orzechy? Wiem, że można mieć na nie uczulenie. – Przyznał wkładając mu do ust winogrono, całując go przy tym w policzek. Od takich gestów nie chciał i nie umiał się odpędzić. Co i rusz gdzieś go muskał ustami, nosem, ocierał policzkiem i było mu z tym cudownie.
- Ale wracając… mogę dzisiaj z Tobą nadal spać? Nie chce sam, a Finni na pewno do pokoju nie wróci. Poza tym, zero alkoholu już do końca waszego pobytu. A jutro popołudniu jeszcze Cię gdzieś zabiorę. Nie wiem gdzie, ale zabiorę.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:32 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Szantaż siłowy w przypadku Louriela wywoływał dwie reakcje. Pierwsza, znacznie częstsza, sprawiała, że zamykał się w sobie jeszcze bardziej i ani myślał choćby prychnąć, byle tylko nie otworzyć ust do osoby przymuszającej. Jego duma, wgniatana w ziemię była jak skorupka jajka, jeśli ktoś nie wiedział, w którym miejscu nacisnąć, nie zgniótłby jej za żadne skarby. Druga reakcja, ta w której jego skorupka pękała, uwalniając płynne i tak bardzo według niego niechlubne wnętrze swojej osoby sprawiała, że mimo wszystko zaczynał gadać. Tak było i z Finneganem, który z jakiegoś powodu zawsze, prędzej czy później odnajdywał jego słabe punkty i naciskał je tak długo, aż miał tego wszystkiego dość i wpuszczał go do swojej głowy. Nawet częściej niż Oriona i to poniekąd wydawało mu się odrobinę straszne.
Niemniej, kiedy w końcu wyrzucił z siebie skrywaną na dnie serca prawdę, poczuł się odrobinę lżejszy. W metaforycznym sensie, bo fizycznie nadal był przygniatany ciałem Finniego do ziemi. A przynajmniej przez chwilę. Kiedy poczuł, że blondyn podnosi się z niego, jego serce zabiło szybciej ze strachu, a mdlące uczucie pustki odrzucenia wezbrało mu w sercu. Nie chciał się nakręcać i oceniać pochopnie sytuacji, zwłaszcza że mag ognia wcale sobie nie poszedł, ale nic nie mógł poradzić na tę straszliwą myśl, że miał rację. W końcu czemu ktoś taki jak Finni miałby cieszyć się z tak wielkiego zainteresowania? Nawet jeśli mówił, że go kochał, coś tak głębokiego i wymagającego poświęceń, czasu i budowania nie mogło pojawić się z dnia na dzień. A on właśnie tego od niego żądał. Zaangażowania chociaż wcale nie znali się tak dobrze jak wydawało mu się, że się znają. Minęły dwa miesiące od ich spotkania. Miesiąc, który spędzili razem. Sam siebie nie poznawał. Zazwyczaj potrzebował co najmniej trzech miesięcy by stwierdzić, czy będzie w stanie się zakochać. A jednak w przypadku Finnegana wystarczyły mu dwa tygodnie by zakochać się w nim na zabój. Co w sobie takiego miał? Louriel nie wiedział, ale kochał go za wszystko, co ten mu do tej pory pokazał. Za takt, poczucie humoru, bezpośredniość, ogrom serca i przede wszystkim za ten upór w poznawaniu go. Kochał go również za tę szansę, którą im dał. A teraz ją stracił.
Patrzył z rosnącym w piersi żalem na wpatrzone w niego, spokojne pomarańczowe oczy. Nie potrafił z nich nic wyczytać i to sprawiało, że stresował się jeszcze bardziej. Wyznał tak dużo. Za dużo. A teraz płacił za to najwyższą cenę. Nie spodziewał się jednak, że tą ceną okaże się wypowiedź, która dogłębnie wstrząśnie jego sercem. Przyjął podobną do Finniego pozycję, kładąc się na boku i wsłuchując z uwagą w jego słowa, z każdym pojedynczym mając wrażenie, że to za dużo. Dla niego i dla Finniego. Zdał sobie sprawę, że nie tylko on w przeszłości został dogłębnie zraniony za to jak wiele serca i uczuć pokładał w osobach, które w teorii i zapewnieniach poświęcały mu tyle samo myśli co on im. A jednak, cały czas popełniał ten sam błąd. Nawet w kierunku Finnegana, kiedy dostał palec, chciał całą rękę, samemu oddając się całkowicie sprawie, która przecież mogła wcale nie wypalić. Miał wrażenie, że pod tym względem wcale się od siebie nie różnili, co potwierdzały kolejne słowa mężczyzny. Zagryzł wargę, czując że się wzrusza. A kiedy palec blondyna wcisnął mu się w policzek, znów miał ochotę złapać go zębami.
Nie zrobił tego, zamiast tego, prawie rzucając się na Finnegana i tym razem to on przygniótł go swoim ciałem, przewracając go na plecy. Patrzył na niego chwilę wilgotnym od wzruszenia spojrzeniem, przenosząc dłonie z jego ramion na policzki, by móc je pogładzić.
- Będę cię lubić przez wszystkie chwile świata – powiedział, muskając palcami skórę pod jego oczami. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie uśmiechnął się zaraz lekko złośliwie, ściskając go lekko za nos. – Oczywiście dopóki mnie nie zdenerwujesz, wtedy zacznę rozważać – parsknął, chociaż rozczulony wyraz oczu księcia nie zmienił się nawet na chwilę.
Siedział tak na nim, gładząc go po twarzy i z każdą chwilą coraz mocniej czując, że chciałby zrobić… coś. Sam nie był pewien, co, ale chciał. Coś znaczącego. Coś czym mógłby pokazać Finniemu jak bardzo mu na nim zależało i że wcale nie stroił sobie z niego żartów. No i… pokazać mu, że nawet jeśli był facetem, wcale nie czuł się przez to przytłoczony. Z braku lepszego pomysłu, pochylił się nad nim, chcąc go pocałować, ale zatrzymał się w połowie drogi do jego twarzy, zdając sobie sprawę, że to nie było to.
- Nie tak – mruknął, uśmiechając się do Finniego ślicznie, po czym, złapał go mocno za ramiona, kolanami ścisnął jego biodra i turlając się w bok, nie przejmował się, że znaleźli się w trawie, przeturlał ich tak, że to Finni znowu nad nim wisiał.
Czuł dreszcze adrenaliny, podniecenia i szczęścia. Nie spodziewał się, że to wszystko doprowadzi go takiego momentu, kiedy sam z siebie zapragnie znaleźć się pod czyimiś skrzydłami i nie będzie chciał spod nich wyjść. Finni był wyjątkowy. Na wiele sposobów, ale ten jeden, szczególny sprawiał, że chciał tak bardzo mu pokazać, że czuł się jego. Nie zamierzał udawać, ani ukrywać, że tak nie jest. Nawet przed innymi, co przecież nie musiało się spotkać z aprobatą. Nie przeszkadzało mu to. Od tak dawna był wytykany palcami, jeden powód więcej nie stanowił dla niego różnicy. A jeśli mógł w ten sposób uszczęśliwić Finniego, bez ociągania, zrobiłby to jeszcze raz.
Błękitne włosy rozsypały mu się po trawie, a pod podwinięte ubrania wkradały miękkie źdźbła. Nie przejmował się tym. Wpatrzony był raczej w widok nad nim. Pomarańczowe, błyszczące czymś niezwykłym oczy, pełne usta wykrzywione w zdziwionym wyrazie, złamany, zabawnie zmarszczony nos. Roześmiał się, widząc jego minę, a potem bez wahania zarzucił mu ramiona na szyję i uśmiechając się, odrobinę drapieżnie, zmusił go by się nad nim pochylił.
- Bądź zachłanny, bądź pazerny, schowaj mnie przed całym światem i pozwól patrzeć tylko na siebie, a ja będę trzymał cię tak mocno, że nie ośmielisz się choćby zerknąć na boki – wyszeptał z pasją, przepełniony pragnieniami, które tak długo w sobie ukrywał, choć nadal kiedy uniósł się do góry, by sięgnąć ustami czoła Finnegana, złożył na nim bardzo delikatny i czuły pocałunek.
Następny złożył odrobinę niżej, pomiędzy jasnymi brwiami, kolejny na czubku nosa, aż zatrzymał się przy ustach mężczyzny i wpatrując mu się roziskrzonym spojrzeniem błękitnych oczu, cmoknął go, lekko i delikatnie, jakby pytał go o pozwolenie, chociaż w rzeczywistości chciał po prostu pokazać mu, że chce buziaka. I zmierzał go sobie wziąć.
***
Niby obrażona, a jednak szczęśliwa twarz Ezry sprawiała, że Orion miał ochotę się śmiać. Długo i radośnie, czując jak motyle łaskoczą go po brzuchu. Szczęście tego niskiego słodziaka było czymś, o co chciał zawsze walczyć i czymś co chciał wywoływać. Nawet jeśli w praktyce oznaczało to dla niego, że jego policzki zostały wytarmoszone i poczerwieniały z kłębiących mu się w sercu ciepłych uczuć. Uwielbiał go tak mocno jak jeszcze nigdy.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, żeby kogoś zaobrączkować potrzeba dwóch osób. Więc tak samo czuj się winny jak i ja – parsknął, przyglądając się z zachwytem jak twarz Ezry rozjaśnia najśliczniejszy uśmiech jaki u niego widział. Czuł się jakby go zahipnotyzował, porwał jego myśli i cisnął nimi na dno kanionu, zostawiając go z tylko jedną myślą. Tak bardzo go kocham.
Kiedy i z ust bruneta padły te dwa słowa, poczuł się jakby nagle wyrosły mu skrzydła i mógł porwać tę małą kulkę do nieba, gdzie już na zawsze zostaliby sami. Był taki szczęśliwy. Przez chwilę nawet umknął mu fakt, że był to pierwszy raz kiedy wyznali sobie uczucia, a mimo wszystko oboje powiedzieli to tak, jakby mówili to sobie codziennie. Kiedy białowłosy zdał sobie z tego sprawę, uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Był tak bardzo szczęśliwy. Tak bardzo, że przez chwilę przeszło mu przez myśl, że cieszył się z tego nieporozumienia, dzięki któremu stali się sobie jeszcze bardziej bliscy.
Pozwolił mu na chwilę bliskości i ułożenie się wygodnie w jego ramionach i pomiędzy nogami, a potem z ciekawością przyglądał się otwieranym paczuszkom i ich zawartości.
- Jadłem – odpowiedział, dając się nakarmić winogronem. – U nas też rosną, takie w okrągłych skorupkach. Wasze są słodsze – stwierdził, przypominając sobie wielkie drzewo rosnące przy granicy, na które się wspinał kiedy zatrzymali się na postój.
- Co to w ogóle za pytanie? Oczywiście, że możesz – odpowiedział, kręcąc lekko głową, żeby zaraz zamknąć go szczelnie w swoich ramionach. – Myślisz, że cię teraz puszczę gdziekolwiek bez siebie? – zapytał, patrząc mu z politowaniem w oczy, żeby zaraz pochylić się i musnąć wargami usta Ezry. Nie zamierzał jak na razie dopuścić do czegoś więcej, ale nie mógł się powstrzymać kiedy miał go tuż obok. Nie mógł sobie odmówić próbowania tych słodkich usteczek.
Rozmawiali dalej, przekomarzając się i porównując smaki, które łączyły i dzieliły kraje wody i ognia, aż w końcu wokół nich zrobiło się całkowicie ciemno. Magiczny ogień trzaskał wokół nich, tworząc niesamowitą atmosferę, która tylko pogłębiła się, kiedy przytuleni do siebie, obserwowali pojawiające się na niebie migoczące punkciki. Nie było ich wiele, co Orion przyjął z niejakim zdumieniem. W końcu było całkiem chłodno i wiedział, że im później w nocy, tym robiło się zimniej, co sprawiało, że powietrze stawało się bardziej przejrzyste. Nad krajem wody niebo było niesamowite i tego spodziewał się po tym w kraju ognia. Nie zamierzał jednak mówić głośno, że się zawiódł, nastrój wynagradzał mu to wszystko.
A potem Ezra zgasił ogień. Orion myślał, że to czas się zbierać, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na chłopaka, by wiedzieć, że nie. Brunet kazał mu zamknąć oczy, by przyzwyczaiły się do ciemności. I kiedy w końcu pozwolił mu je otworzyć, szczęka chłopaka opadła.
- Oh, wow – wydusił z siebie, widząc nad nimi pas ciągnących się nad głową miliardów gwiazd tworzących fioletowe skupiska na granatowym niebie. Równina pozwalała na przyglądanie się temu niezwykłemu zjawisku aż po horyzont.
- Jakie to… piękne – westchnął białowłosy, szukając wśród srebrnych i złotych punkcików konstelacji, które mógłby znać, ale wcale się nie zdziwił, kiedy powitały go tylko obce, dostojne gwiazdy. Sierp księżyca w tym wszystkim sprawiał niezwykle nierealne wrażenie, jakby był niepasującym do tej misternej układanki puzzlem, odcinającym się od miękkości galaktyk ostrymi krawędziami.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:32 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Reakcja Lusia mogła być różna. Na prawdę, nie miał pomysłu na to jak jego ukochany gad mógłby zareagować, co zrobić i co mu powiedzieć. Nie martwił się tym tylko ze względu na jeden, silny argument odbijający się w jego głowie. Louriel był niezwykle czułą osobą o ogromnym sercu. Nigdy nie skrzywdziłby słowami jeżeli nie miałby ku temu jasnych powodów. W stosunku do niego, takowe najpewniej nie istniały. Dlaczego bowiem ktoś kto jeszcze chwilę temu ocierał się noskiem o jego policzek mógłby chcieć obecnie zmieszać go z błotem? Właśnie, dlatego mimo ogromnego żalu który zakiełkował w jego sercu, nie bał się. Jedyną przykrością było to co sam powiedział. Nikt nigdy nie okazał mu uczucia którego tak nerwowo szukał w swoim życiu, a gdy to już nastąpiło, obydwaj się tracili, zapominali. Na szczęście, potrafili jeszcze ze sobą rozmawiać i to doprowadziło ich do przełomowego momentu, tej chwili.
Gdy Lusio rzucił się na niego z wilgotnymi oczami, uśmiechnął się do siebie, odsuwając czarne myśli. Nie mylił się. Nie został ochrzaniony za to, że dopuścił do siebie miłość. Co więcej! Szczupłe ramiona właśnie mocno go obejmowały, mógł odwzajemnić uścisk i przymknąć na chwilę oczy. Przynajmniej do chwili w której to książę nie zaczął gładzić jego policzków. Uchylił powieki, spojrzał na niego oczami wyrażającymi najczystszą wdzięczność, później również rozbawienie. Jak zwykle, urocza chwila przerwana łobuzerskim uśmiechem. Wiedział doskonale jak sprawić żeby jego serce przyspieszyło, głośno odbijając się od żeber. Uśmiechnął się do niego niewinnie po czym zaczął zaczesywać mu włosy za ucho. Te jak na złośc wypadały co w efekcie zmusiło go do zawijania jednego z kosmyków na palcu.
- Ja? Taki anioł? Miałbym Cię zdenerwować? Nigdy! - Zauważył skromnie, gładząc go wierzchem palców po policzku. Oczywiście, nie myślał teraz o sobie w chwilach jak ta przed spektakularną ucieczką oknem. Wtedy miotał się w jawnej żądzy i wtedy, nie istniało dla niego żadne wytłumaczenie. Potrzebował, chciał i uwielbiał fizyczność, której powolutku zaczynało mu brakować. Nigdy więc nie będzie żałował momentów w których mógł go dotykać.
Przyjemnie się mu leżało. Przymknął ponownie oczy, uśmiechnął się w maślany sposób i bawiąc się jego włosami zamruczał z zadowolenia. Dopiero gdy spodziewany acz niedoszły w skutkach całus został mu wręcz poskąpiony, wciągnął policzki do wewnątrz robiąc rybi dzióbek którym zaczął poruszać w geście dezaprobaty. Tak mu czułości skąpić, wredny gad.
- Dlaczego nie tak? - Zapytał trzymając rybi wyraz twarzy, przynajmniej do momentu w którym został pociągnięty ponownie na górę i nie zaczął się wylegiwać na swojej chudej miłości życia. Cmoknął wtedy głośno i posyłając mu piękny uśmiech, teraz to on chciał zgarnąć dla siebie całusa. Zatrzymał się jednak w pół ruchu obserwując ten cud który miał pod sobą. Kaskada niebieskich włosów znacząca zieleń trawy, piękny uśmiech zapraszający go do zatracenia się, delikatnie muśnięte rumieńcem policzki i te oczy. Pod wpływem tego spojrzenia powolutku się rozpływał. Serce mu głupiało, a myśli - szczególnie te czarne - odpływały poza zasięg zdrowego rozsądku. Był tak przystojny, tak wyjątkowy i piękny. Uśmiechnął się do siebie mając przy sobie największe szczęście, w pełni materialnej formie seksownego tyłka. Jego szczęście. Jego tyłek!
Gdy jego dłonie oplotły mu szyję pocałował go delikatnie w nadgarstek, później od razu skupiając swoją uwagę na tym co mówił. To jednak, szybko sprawiło, że zaczął czuć gorąco na policzkach. On miałby być zachłanny? Nawet jeżeli obecnie życia sobie nie wyobrażał bez osoby księcia nigdy nie ośmieliłby się sięgnąć po coś w takiej ilości. Przez to też, nie wiedział jak mógłby się zachować.
Zrobił się czerwony jak pomidor i chociaż jego usta zdobił maślany uśmiech, nie umiał się opanować! Wsadził więc dłonie na jego łopatki i przytulając się do niego mocno, położył się biodrami obok niego, nie na nim. Schował nos w jego szyję, potarł nim chwilę po czym westchnął i... zaczął się śmiać.
- Do szaleństwa Cię kocham, mój książę. - Zamruczał całując go w policzek, wystającą kość, żuchwę, koło oka, znowu policzek i ostatecznie szyję i ponownie, szybko chowając się przed jego czujnym wzorkiem. Nie pamiętał bowiem kiedy ostatni raz rumienił się do tego aż stopnia ergo, pojęcia nie miał co mógłby ze sobą zrobić. Ważne jednak, że czuł tak wiele i tak wiele jeszcze mógł dostać skoro Lusio chciał go w pełnej okazałości. Niech bierze i nikomu nie oddaje.
I nie pozwala mu patrzeć w bok.

Poprzedniego dnia, zachwyt Oriona nad niebem okraszonym setkami tysięcy gwiazd, był wart całego tego powrotu w zimnie przez pustynię. To jak mocno błyszczały mu oczy gdy pokazywał fragmenty swojego świata, napawało serce bruneta szczerą radością. Szczególnie, że sobie wyjaśnili wszystko co tylko mogło boleć w jego, ich obydwa, serca. Mogli dalej się kochać i pracować nad tym żeby relacja zmierzała wreszcie w dobrą stronę, żeby sobie ufali i tylko z każdą kolejną chwilą mocniej kochali. Sama noc również była przyjemnością. Oczywiście, jak obiecał tak trzymał ręce przy sobie. Ale tylko jak w gre wchodziły strefy poniżej pasa. Czy tego Orion chciał czy też nie, został zmacany. Gładził mu szyję, policzki i tors. Całował i chociaż nie był w stanie rozmawiać z nim do późnych godzin nocnych bo w ciepłych ramionach odpływał natychmiastowo, nie pozbył się ani na moment uśmiechu z ust. Było dokładnie tak jak w momencie ich poznania się. Gdy po prostu stali ze sobą, dawali sobie pewność, że ten drugi rozumie. Musieli i chcieli do tego wrócić. Nawet jeżeli osobiście, wstawał przed wschodem słońca i nie mógł cieszyć się leniwymi porankami.
Tego dnia było nieco inaczej. Wchodząc do pokoju z aromatycznym śniadaniem, odstawił tacę koło łóżka do którego momentalnie się wpakował. Kładąc się na piersi Oriona westchnął ciężko, rozpuścił włosy które kaskadą spadły mu na twarz i zamykając oczy, był pewien, że jeszcze na moment przysnął. Nie wiedział dlaczego ale był tak zmęczony, że najchętniej nie wychodziłby dzisiaj z pałacu i rozkoszował się słodkim nieróbstwem u boku białaska.
No, nie zapowiadało się na to.
Już wiedział, że dzisiaj ponownie wracali na miasto. Oni z Orionem oddelegowani zostali poza granice miasteczka, na pola uprawne na których jeszcze zbyt duża wilgoć niszczyła zbiory. Finnegan w towarzystwie księcia mieli pójść w najniższe partie miasta żeby osuszyć teren koło studni oraz, na prośbę starosty miasteczka, sprawdzić czy wszystkie kanały są drożne. Pomoc magów wody była nieoceniona i bez nich nie daliby sobie rady, fakt. Ale nie mogli zostać bez dostaw świeżej wody! Dlatego prosząc Sileasa, oddelegowano najlepiej znającego ten żywioł, do sprawdzenia zasobów miasteczka. Co nie oznaczało, że Ezrze gdziekolwiek się spieszyło. Przygniatał Oriona i marudził mu za każdym razem gdy ten się poruszał żeby "ciii, spał jeszcze pięć minut". Sam bowiem potrafił doprowadzić ich we właściwe miejsce i nie potrzebował do tego orszaka przydupasów.
Finni za to poprosił Lusia żeby zebrali się o odpowiedniej porze. Zjedli obfite śniadanie, zawierające wszystko to co przez ostatnie dni najbardziej Lourielowi zasmakowało, od rana blondyn potrzebował więc i trochę się poprzytulał, po czym poprowadził go na plac gdzie czekały już swoim zwyczajem konie oraz reszta oddziału. Tym razem, z wyłączeniem Oriona i Ezry.
- A gdzie nasze słodkie pierdoły? Wrócili wczoraj, nie? Chyba ich widzieliśmy? - Zapytał Lusia, rozglądając sie jeszcze raz po wszystkich magach i niemagach obu nacji. No nie było ich.
- Jutro rano wpadniemy do nich z wiadrami wody. - Poruszył sugestywnie brwiami, posyłając Lusiowi przy tym najbardziej niewinny uśmiech na jaki było go stać. Po tym, zadowolony popędził konia do marszu i skierował się najpierw głównym traktem prowadzącym do pałacu, zaraz jednak skręcił w niewiele węrzszą drogę kręcącą na północ.
- A dzisiaj po obiedzie, mój ukochany, pójdziemy na spacer. Musisz ponarzekać na to, że wszystkie targowiska są takie same, poza tym chce Ci pokazać jedną rzecz, sprawdzić czy Ci się podoba. Mam światłe plany, doceń to. - Poprosił wysuwając nogę ze strzemienia i szturchając go stopą, ze specjalnie wystawionym z ust językiem w geście totalnego zidiocenia.
Na miejsce, do jednej z większych studni, dojechali szybko. Była znana, jej okrągłe wejście poza standardowym obmurowaniem w szary kamień zawierało tysiące skrzących się drobinek. Te, specjalnie ustawione w kwiaty pięknie odbijały promienie słońca. Większość placu służącego zarówno do czerpania jak i spotkań towarzyskich zasłonięta była markizami przez co na pomarańczowym piasku bez problemu tańczyły świetliki kielichów i kolorowych płatków rzucanych przez studnię.
- Nie mów mi proszę, że znowu będziesz wchodził do środka. Osiwieję jak to zrobisz. - Załkał żałośnie, podejrzliwie jednak wpatrując się w ogromną, mokrą plamę pod studnia. Jakoś tak, niebezpiecznie wyglądała chociaż sensu ruchowych piasków w samym centrum ubitego miasta był mocno bezsensowny. Niemniej, poprosił Lusia (cały czas ostatnio nazywając go Perełką) o uważne stawianie stóp.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:33 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Wieczór i noc z Ezrą w ramionach Orion miał wspominać jeszcze przez długi czas, tak samo jak widok rozgwieżdżonego nieba, czy konstelacji odbijających się w dwukolorowych tęczówkach chłopaka. Było mu tak miło, że najchętniej w ogóle nie wracałby do sypialni i tylko fakt przysypiającego mu na ramieniu bruneta zmusił go do podniesienia się z koca i wpakowania ich obu na siodła. Tym razem nie próbował wciskać się Ezrze pod prysznic, ani przekonać, że nic się nie stanie jeśli pójdą razem. Chłopak musiał poczekać na niego w łóżku, a potem mógł w spokoju zasnąć mu na piersi.
Rankiem nie spodziewał się, że mały słodziak będzie go zaganiał do spania za każdym razem, kiedy tylko gwałtowniej się poruszy. Nie spał, ale pozwalał magowi ognia na chwilę odpoczynku w jego ramionach, gładząc go po kędzierzawych włosach i wspominając poprzedni wieczór. Nie mógł pozbyć się uśmiechu z twarzy, kiedy myślał o wyznaniach miłości, które sobie złożyli jakby to były najbardziej naturalne słowa pod słońcem. Uwielbiał go tak bardzo.
- Dzień dobry, Śpiąca królewno – parsknął, kiedy w końcu Ezra przebudził się na dobre i zaczął przeciągać na nim, wprawiając Oriona w doskonały nastrój. Kiedy widział go, takiego rozleniwionego i zadowolonego z życia, automatycznie jego dzień stawał się dobrym dniem.
Zjedli śniadanie, ubrali się i wyruszyli do miejsca, które tego dnia miało być ich miejscem misji.
- A gdzie Lusiek z Finneganem? – zapytał, kiedy na miejscu, które okazało się polem uprawnym, całym zalanym, skąd spod wody wystawały jedynie zielone liście jakichś roślin, nie zauważył ani niebieskiej kaskady włosów, czy zwalistej postury blondyna. Zamiast nich dojrzał garstkę wyrostków, może trzy-cztery lata młodszych od niego, którzy ganiali się zawzięcie pomiędzy grządkami, rzucając w siebie jakimiś grudami ziemi. Dopiero po chwili, kiedy jedna z takich grud upadła mu pod nogi, zdał sobie sprawę z tego, że to wcale nie była ziemia, tylko ropuchy. Wielkie, oślizgłe z wyłupiastymi oczami i w kolorze brudnego błota.
- Śliczności – parsknął Orion, zerkając w bok, na Ezrę, który wyglądał jakby zaraz miał go jasny szlak trafić i nie pozostawić po młokosach suchej nitki.
- Hej, nie wściekaj się, to tylko zabawa – zauważył, brodząc po kostki w wodzie, by podejść do największej i najbrzydszej żaby jaką widział w swoim życiu i złapać ją wprawnie w obie ręce.
- No zobacz, Ezra, nie chcesz dać jej całusa, by zamieniła się w księcia na białym koniu? – droczył się, wyciągając przed siebie ręce i z rybim dzióbkiem podsuwając paskudę przed twarz maga ognia.
Przepiękny wyraz obrzydzenia na twarzy Ezry i jego późniejszy wrzask, kiedy Orion zbliżył się na krok, stanowiły idealny akompaniament do gonienia go po całym polu, ku uciesze rekrutów, którzy zawahali się chwilę, a potem z przyjemnością obserwowali jak straszny Ezra zostaje spacyfikowany przez płaza i białowłosego maga wody. Orion śmiał się głośno, zadowolony ze swojego żartu, dopóki nie potknął się o jakąś bulwę i wyrżnął jak długi w płytką wodę. Żaba skorzystała z okazji, że otworzył dłonie i ewakuowała się natychmiast, idealnie w momencie, w którym uroczy mag ognia zaatakował. Białowłosy nawet nie wiedział kiedy nagle zaczął się tarzać z Ezrą w błocie, brudząc tym samym ich oboje i sprawiając że czysta biel jego kosmyków stała się brudno szara. Ostatecznie Orion wylądował na ziemi, cały w błocie i z przygniatającym go brunetem, którego prewencyjnie złapał za biodra, gdyby chciał spróbować jeszcze czegoś.
- Śnieżynko nie wiedziałem, że chciałeś ze mną walczyć w błocie. Trzeba było mówić od razu, zorganizowałbym coś wcześniej – parsknął, sunąc jedną ręką po boku maga ognia, aż dotarł do kołnierzyka jego ubrań. Ezra z brudnymi policzkami i błyszczącymi szczęściem oczami aż się prosił, by na tych uśmiechniętych ustach złożyć buziaka. Orion nie zamierzał walczyć z tym uczuciem.
Wyciągnął szyję do góry, chcąc skraść mu całusa, ale coś go tknęło by zerknął w bok. Nie zdziwił się, dostrzegając wpatrzone w siebie i bruneta kilka par ciekawskich oczu. No cóż. Nie zamierzał być przedstawieniem. Ale z niego też nie zamierzał rezygnować. Dlatego jednym szybkim machnięciem dłoni wprawił wodę w ruch, tworząc błyszczącą w słońcu ścianę pomiędzy sobą, a rekrutami i kiedy ta zasłaniała ich przed ich wzrokiem, uniósł się odrobinę, odszukując ustami słodkie wargi Ezry. W pierwszej chwili chciał go po prostu cmoknąć, ale kiedy już skosztował tych kuszących warg… Natychmiast wpił się w nie mocniej, pogłębiając pocałunek i przeciągając go tak bardzo jak się dało.
Kiedy w końcu wodna ściana opadła, stał na równych nogach, opierając ręce o biodra i z dezaprobatą patrząc po upapranych błotem rekrutach. Nie żeby sam wyglądał lepiej, ale zdawał sobie sprawę, że on może coś z tym zrobić w najbliższym czasie, dlatego machnął na młokosów ręką, zachęcając ich by się zbliżyli.
- Jak wy wyglądacie? – parsknął, lustrując ich wzrokiem. – Czy tak wygląda gwardia królewska? – zapytał raczej rozbawionym niż surowym tonem, pamiętając że stojący za nim Ezra jest w tejże gwardii i wcale nie jest czystszy. Dlatego tym bardziej dwoma płynnymi ruchami, które nadal bardziej przypominały machanie mieczem niż magię wody stworzył z tych resztek i błota czysty strumień, pod którym wszyscy mogli jako tako doprowadzić się do porządku zanim zaczęliby faktyczną pracę.
***
Po wieczorze pełnym wrażeń, szczerości i niezwykłego widoku Finniego w czerwieni, Louriel spał jak zabity, wtulając się z zadowoleniem w klatkę piersiową blondyna i ani myślał go puszczać, nawet kiedy ten obudził się, by iść na odprawę. W końcu jednak musiał ustąpić i wypuścić mężczyznę z ośmiorniczego uchwytu swoich ramion, rozbudzony i nieco bardziej niż bardzo rozbawiony. Czekał na niego, wylegując się na miękkich poduszkach, rozkoszując się komfortem i miękkością pluszu pod plecami, żałując że sam wcześniej nie wpadł na pomysł zgromadzenia dużej ilości poduszek na swoim łóżku. Zdecydowanie uwielbiał ten sposób odpoczynku i zamierzał z niego korzystać póki mógł w towarzystwie osoby, której pragnął.
W towarzystwie Finnegana apetyt mu dopisywał i kiedy mężczyzna pojawił się z kolejnym śniadaniem do łóżka, zabrał się żwawo za jedzenie, nie zostawiając po sobie choćby okruszka. Poza upałem i nieciekawym władcą, kraj ognia miał w sobie nadzwyczaj dużo uroku. Po jedzeniu, Lusiek kolejny raz został wyczesany, ubrany w delikatne, zasłaniające ciało ubrania i wysmarowany maścią z aloesu, która przyjemnie chłodziła rozpaloną skórę. Tak przygotowani, szybko znaleźli się na placu gdzie czekała na nich reszta oddziału. Phil posłał księciu powitalny uśmieszek znad okularów, a sir Lorhen zapytał o samopoczucie, pamiętając o ekscesach dnia poprzedniego. Przez chwilę nawet kłócił się z Lourielem o to, czy błękitnowłosy na pewno powinien uczestniczyć w dzisiejszej aktywności, ale upór księcia i jego niezadowolona mina wygrały.
- Nie mam pojęcia, gdzie ich wywiało – Louriel wzruszył ramionami, odrobinę zmartwiony brakiem przyjaciela tuż obok.
- Ezra dostał przydział w innym rejonie, Orion najprawdopodobniej poszedł z nim – Phil znikąd pojawił się tuż obok, przewracając zdegustowany oczami.
- No proszę, a to przyjaciel – prychnął książę cicho, nie będąc pewnym co czuć. Z jednej strony cieszył się, że pomiędzy tą dwójką wszystko dobrze się układało, a z drugiej nie chciał tracić go z oczu na zbyt długi czas. W końcu nie byli u siebie, a białowłosy był jedną z najbardziej zaufanych osób, które przy sobie miał. No i dziwnie tak było… wiedzieć, że niby są w jednym miejscu, ale jednak osobno. Zawsze trzymali się razem i Louriel poczuł się odrobinę urażony, że przyjaciel nie raczył go choćby poinformować, że ma inne plany na ten dzień.
- Wymrożę im dupska – dodał zaraz obrażony książę do groźby Finnegana, zaciskając palce na lejcach. Nie lubił być ignorowany i dowiadywać się rzeczy na ostatnią chwilę, na dodatek przez kogoś teoretycznie postronnego. Orion zapłaci za swoje.
Potem jednak Lusiek nie miał czasu przejmować się białowłosym. Okolica, w której się znaleźli niby wyglądała tak samo jak reszta miasta, a jednak architektura kryła w sobie subtelne różnice, które wyczulone na piękno i niezwykłość oczy księcia wyłapały niemal od razu. Nie był pewien, czym były te kolorowe szkiełka, które zbierały w sobie promienie słoneczne, ale bardzo mu się podobały. Drugą… osobą odwracającą uwagę od małej zdrady Oriona był Finni, który miał czelność trącać go stopą. Książę rzucił mu wysoce dostojne spojrzenie, nie reagując na zaczepkę inaczej niż dystyngowanym przewróceniem oczami.
- Jeśli nie ma tam nic dobrego do jedzenia, to wolę zostać na tym obłędnie wygodnym łóżku w swojej sypialni – odpowiedział chłodno, posyłając Finniemu złośliwe spojrzenie spod boku. Nie lubił tłumu i nie zamierzał się w niego pakować dla czyjegoś innego niż swojego kaprysu. No chyba, że mieli tam smaczne jedzonko. Wtedy mógł pomyśleć.
- Ojej, jakie to śliczne! – zachwycił się zaraz, zapominając o dystyngowanej postawie, kiedy dojrzał piękne cembrowanie studni. Szkiełka, więcej szkiełek. I te światła, pomarańczowe, żółte i zielone! Louriel zeskoczył z konia, a potem zachwycony wsadził dłoń w kolorowy promień, sprawiając że jego porcelanowa skóra stała się niebiesko żółta.
Słysząc zdesperowany i zmartwiony ton Finniego, spojrzał na niego, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
- Nie miałem takiego zamiaru, ale skoro stawiasz sprawę w tak ciekawym świetle, mam ochotę to sprawdzić – zaśmiał się, posyłając blondynowi perskie oczko. Zaraz jednak pojawił się obok niego sir Lorhen z bardziej niż poważną miną.
- Naszym zadaniem jest sprawdzić i ewentualnie naprawić drożność studni, nigdzie nie będziesz dzisiaj wchodził – zawyrokował ostatecznie mężczyzna, patrząc na księcia surowym wzorkiem. Wolał uniknąć gniewu cesarza a i tak wiedział, że po tym co już się zdążyło odwalić, dostanie srogi ochrzan od władcy.
- Ehh… Obaj jesteście nudni i nie znacie się na żartach – zauważył Louriel z przekąsem, oddając lejce konia w dłonie rycerza.
Potem razem z resztą obecnych magów wody rozejrzał się po okolicy, wyczuł zbiorowiska wody i kiedy każdy z magów znalazł swój obszar, przyklęknął na jedno kolano, posyłając myśli w głąb studni. Niby w podłożu sporo było cieczy, nikt nią nie kierował, a jednak miał wrażenie, że studnia jest w jakiś sposób zablokowana i nie łączyła się pod spodem z resztą źródła.
- Chyba na ten moment najlepiej będzie wycisnąć wodę z ziemi i uzupełnić nią studnie, to nie z wodą jest problem, a jak mi się wydaje z architekturą. Te hektolitry musiały jakoś wpłynąć na podłoże. Czy pod spodem coś jest? – zapytał, zwracając się głównie do magów ognia.
- Katakumby – usłyszał w odpowiedzi, przez co lekki dreszcz przeszedł mu po plecach. Od razu wyobraził sobie ciemne tunele pełne trupów ciągnące się kilometrami. Nie przepadał za takimi miejscami, ale dopóki były poniżej, a on był wyżej, nie było się czym martwić.
- W takim razie proponuję zostać przy moim pomyśle, a resztą zająć się kiedy spojrzy na to fachowiec od budownictwa, nie magii wody – zauważył, wzruszając lekko ramionami.
Pomysł się przyjął, ale kiedy zaczął być wcielany w życie, wydarzyło się coś, czego nikt, a tym bardziej nie Louriel się nie spodziewał. Podczas gdy on utrzymywał w powietrzu wielką bańkę wody, którą wycisnął z wilgotnego podłoża, nagle poczuł jak pod jego stopami zaczyna się trzęsienie ziemi. Poczuł nieprzyjemne uczucie deja vu, kiedy Finnegan biegł w jego kierunku, łapiąc go w ramiona, a wielka fala wody, nad którą stracił kontrolę porwała ich obu w ciemne czeluście podziemnych korytarzy.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:34 pm}

H&C           - Page 7 61f51f90bd8b5f9b28b2cd25db981e5c
Dzień rozpoczął się idealnie. Po odprawie i przydzieleniu zadań na dziś wrócił do łóżka, prosto w ramiona Oriona. Padł mu na pierś, wygodnie rozmościł się plackiem na jego umięśnionym torsie i po rozpuszczeniu włosów przysnął. Nie pozwalał przy tym się zrzucić, nie pozwalał mu siebie zostawić. Był jak dzikie zwierze. Miał go głaskać i miziać bo inaczej zaczynał powarkiwać, co ostatecznie skończyło się wybuchem śmiechu.
- Nie królewno tylko dziki zwierzu, mrrrau. – Parsknął miziając go nosem po szyi i pozwalając spiąć sobie włosy.
Niestety, musieli dzisiaj wyjść z łóżka i chociaż obiecał sobie, że tam wrócą jak tylko się uwiną ze sprawą – nie znał powodu ale dzisiaj odczuwał po prostu wysokie zmęczenie – ruszyli na pola uprawne. Ostrzegł Oriona dlaczego sprawa jest pilna ale, dlaczego również nie mogą przesadzić. Jeżeli całość gruntu pozbawią wody będzie to wysoce problematyczne dla rolników. Jeżeli zostawią jej za wiele, rośliny im zgniją. Dlatego Sileas poprosił do konsultacji kilka osób, o wysokim stopniu znajomości gleby i ich wszystkich właściwości żeby doprowadzić ziemię do idealnego stanu.
Zastanego stanu rzeczy jednak się nie spodziewał. Dzieciaki biegały, obrzucały się czymś co niektórym, nieuważnym, wyskakiwało z rąk celując najczęściej w twarz. Początkowo stał z delikatnie uchylonymi ustami na ten Armagedon, dopiero po chwili poczuł uderzającą go w twarz falę gorąca. No jak oni się do cholery zachowywali gdy część magów wody stała z boku i się zwyczajnie z nich naśmiewała. Zignorował pytanie Oriona, Lusio i Finni mogli równie dobrze się gzić gdzieś w krzakach. Najpilniejsza sprawa to szalejący rekruci!
Już nabierał powietrza w płuca, podwinął sobie rękawy narzuty żeby ewentualnie móc sprać jak kogoś dorwie gdy ta menda! Jego Tygrys! Sprzeniewierzył się przeciwko niemu!
- Zabawa? Robią z siebie pośmiewisko! – Zauważył groźnie, przenosząc iskrzące ze złości oczy na jego złote tęczówki. Wtedy, momentalnie stracił ugruntowanie pod stopami, wystarczył jeden łobuzerski uśmiech rozświetlający tą niewinną i słodką twarz żeby w nerwowym geście przełknął ślinę. Gdy w dłoniach Oriona znalazła się żaba, uniósł ręce w obronnym geście cofając się.
- Odłóż płaza na ziemię. – Zaczął poważnie. – Serio mówię, zostaw żabę. – Mruknął, a gdy nie przyniosło to absolutnie żadnego skutku, krzyknął krótko biorąc nogi za pas. W efekcie, sam zaczął biegać po polu jak kot z pęcherzem unikając spotkania trzeciego stopnia z tym paskudztwem. Nie potrafił przy tym nie wybuchnąć śmiechem, a gdy Orion zarył twarzą w błoto, na jego ustach rozciągnął się paskudny uśmiech. Od razu skoczył na niego i wmasowując mu w skórę maseczkę oczyszczającą pory. Ponownie jęknął gdy to on znalazł się pod prężącym się ciałem dokładnie widocznym spod oblepiających go ciuchów ale nie trwało to długo, zaraz zaczęli się turlać.
- To się nazywa karma, Orion. Szanuj męża swego, mogłeś mieć gorszego. A nie biegasz za nim z wielką żabą! – Zaśmiał się, trzymając go za kołnierz, prewencyjnie oczywiście, i pochylając się nad nim z szelmowskim uśmiechem rozmościł się na jego brzuchu. Nie spodziewał się tego, że w całej tej dziwnej atmosferze rywalizacji i dokuczania, nagle poczuje jak serce gwałtownie mu przyspiesza. Jeden uśmiech tego seksiaka pod ni wystarczył żeby w dość nerwowym geście przełknął ślinę, jednocześnie czując jak krew mu szumi w uszach, a na policzkach i nosie wykwitają ukryte pod błotem rumieńce. Westchnął cicho zaraz obserwując ciemną ścianę błotnej mieszanki oddzielającą ich od rekrutów. Mocno się zdziwił chociaż trzeba przyznać, że tego pocałunku zaczął wyczekiwać.
Gdy słodkie usta Oriona spoczęły na niego, poczuł jak kręci się mu w głowie. Nie trwało długo gdy bardzo wolno zaczął odwzajemniać stający się coraz bardziej namiętnym pocałunek. Przyjemna chwila przeciągnięta przez nich do granic możliwości zaowocowała splecionymi w pożądaniu językami i przyspieszonymi oddechami. Załaskotało go całe ciało, a gdy musieli się od siebie oderwać odetchnął łapiąc ciężki oddech. Położył jeszcze na chwilę czoło na jego czole, pomiział go nosem i uśmiechając się mocno zadowolony zamruczał.
- Moja tygrysia żaba. – Uśmiechnął się zadowolony, zaczesując mu sklejone kosmyki za ucho po czym mocno go przytulił ocierając się swoim policzkiem o ten jego. Jeszcze raz zamruczał, że jest tylko jego po czym wstał wyciągając do niego ręce żeby go podnieść. Uśmiechnął się do niego pięknie przytulając go po czym spojrzał na siebie z dezaprobatą. Lepił się i to mocno.
Obserwowanie Oriona przy używaniu magii było dla niego czystą przyjemnością. Szczególnie, że nikła zasługa w całości jego obchodzenia zarówno ze stalowym przedłużeniem ramienia jak i sztuką tajemną, leżała po jego stronie. On go przećwiczył i prawdopodobnie, on zaszczepił w nim tego bakcyla. Dumny jak paw klepnął go mocno w tyłek idąc jako pierwszy do czystego ujęcia wody po czym dokładnie obmył głowę, szyję i tors. Tym samym pozbawił się z siebie narzuty i został w samych spodniach z szerokim pasem za którym trzymał broń.
- Odezwał się. Też mi strażnik. Umazany jak małe dziecko. - Uśmiechnął się łobuzersko, pokazując mu język. Po tym uciekł od niego na bezpieczną odległość i poganiając wszystkich do pracy, obstawił brzegi pola rekrutami którzy mieli pomóc w mechanicznym przepychaniu zwałów wody do rynien odpływowych. Poprosił również o konsultacje dwójki rolników bezpośrednio z Orionem. Ci wyjaśnili mu jakiego stopnia wysuszenia gleby oczekują, jak głęboko powinno być nadal wilgotno. Dyskusja rozgorzała na dobre, również na temat wyciągnięcia części wody spod korzeni roślin. Ezra w tym czasie stał przy boku Oriona i z przyjemnie ciepłym uśmiechem wysłuchiwał propozycji. Aż kilku rekrutów zaczęło między sobą szeptać ale mu to nie przeszkadzało, zamiast tego, patrzył na Oriona jak na najpiękniejszy obraz świata, a gdy złote oczy spoczęły na jego twarzy, rzucał mu przyjemny uśmiech.
Sam niedługo zabrał się do pracy, towarzysząc swojemu zaobrączkowanemu jak cień, nie unikając przy tym wysiłku. Wziął dzielnie szczotkę i zaczął zgarniać wodę przed siebie, w stronę rzeki.
***

Krótka obsługa ledwo obudzonego gada: jeżeli ten nie chce Cię puścić rano należy wycałować go do takiego stopnia żeby albo zaczął się rozpuszczać i mu te gałązki zwiotczały albo stwierdził, że wraca spać. Taktykę tą musiał koniecznie wykorzystać tego ranka.
Siłował się bowiem z Lusiem przez dobre dziesięć minut, a ten, jak uparty osioł, za każdym razem jak został zrzucony ładował się z dupką na jego kolana i przeważał go. Nie żeby tego nie chciał. Chętnie zostałby w pościeli i gładził jego skórę ustami ale no! Cholerna odprawa! Niemniej, naprawdę dobrze zrobiło to na jego humor i już po chwili, cały rozchichrany, zaczął całować go po szyi, policzkach, uszach i nosie. Zamruczał jak bardzo go ceni za takie zachowanie, obiecał, że przyniesie mu przepyszne śniadanie ale niechętnie musiał teraz wstać.
Jak obiecał tak zrobił. Przynosząc pełną smakołyków tacę postawił ją koło łóżka na które się rzucił. Lądując na brzuchu wtulił się w poduszki pachnące zimowym lasem. Po chwili spojrzał na zajadającego z apetytem Lusia do którego się przyjemnie uśmiechnął. Cieszył się – chociaż mu nie miał zamiaru tego mówić – że ten wrócił do normalnej egzystencji. Było widać, że jego ciało powoli staje się odżywione jak trzeba. Kolor na skórze mu wrócił, już nie był tak przeraźliwie wychudzony. Syte i bogate w wartości jedzenie działało po prostu jak lek idealny.
W końcu i on się skusił żeby coś mu podjeść. Dla siebie wziął kilka smakołyków wciskając idealny kit w kuchni, że Louriel zasmakował w kawie, chałwie albo kwaśnych owocach zwyczajnie biorąc je dla siebie. Nikt przecież nie musiał wiedzieć, że książę nie pozwoliłby mu od tak siedzieć przy sobie głodnemu ani, że niekoniecznie wszystko mu podeszło.
Po wyjściu z pałacu i udaniu się wąską uliczką w stronę jednej z przepustowych studni miasta, Finni uśmiechnął się do niego pięknie. Nie rozumiał tak do końca dlaczego ten marudzi. Dlaczego potrzebuje Oriona koniecznie koło siebie skoro miał jego. Nie chodziło oczywiście o przechwałki, obydwaj chcieli go po prostu chronić ale nie musieli przecież robić tego jednocześnie, prawda? Z drugiej strony, sam wiedział, że Ezra z Orionem też potrzebowali chwil dla siebie, że tęsknili i muszą zmienić otoczenie.
- Dlaczego się na niego boczysz, Perełko? – Zapytał mocno zaciekawiony postawą Louriela. Osobiście, był niezmiernie wdzięczy Orionowi za to co robił z Ezrą i wiedział, że gdzieś w przyszłości zaowocuje to jego spokojniejszą postawą. W nieco bliższym czasie, miał zamiar się mu odwdzięczyć w sposób dla niego dowolny. Może przy okazji zaproponuje mu jakiś sparing? Nieco go obserwował i szczerze, Orion mocno się zmienił jak chodzi o postawę, zacięcie i pewność siebie, chciałby sprawdzić jak mocno jego obserwacje są słuszne.
Szczęśliwie, myśli Lusia szybko zmieniły obiekt zainteresowania. Odbijające światło szkiełka otaczające studnię, spokój i cisza odpoczywającego nadal miasta, no i ten jego idiotyczny pomysł z nurkowaniem. Od razu spojrzał na niego jak na popapranego szaleńca, skrzyżował ręce na piersi, a gdy za jego słowami i rozsądnym podejściem stanął również sir Lorhen, żachnął się ni to oburzony ni na znak swojej wyższości.
- Ja Ci chętnie pokażę jaki to ja nudny jestem i bawić się nie umiem. – Zapewnił uśmiechając się do niego niewinnie. Przypominał mu przy okazji z jaką łatwością go pobudził przez samo całowanie nóg. Pomyśleć co mógłby zrobić gdyby za punkt honoru postawił sobie jego orgazm. I to podwójny!
Stając koło Lorhena obserwował z ogromną uwagą to co robią wszyscy magowie. Zerkał co jakiś czas na starszego dowódcę zastanawiając się czy ten z ich poczynań jest dumny czy raczej rozgoryczony albo ich odkryciami albo tempem. Szczęśliwie, twarz mężczyzny poza spokojnym uśmiechem w jego kierunku nic nie zdradzała na co on cmoknął cicho, zaraz zaczynając się śmiać.
- Sprawdzę te ruchome piaski. Nie podoba mi się ich obecność tutaj. – Rzucił do mężczyzny który nijako był i za niego odpowiedzialny. Sileas bowiem chwilę wcześniej ruszył na pola uprawne, sprawdzić czy Ezra sobie radzi oraz zebrać raport. Nie było to daleko, szczególnie konno. Poza tym nie groziło im żadne niebezpieczeństwo, byli w ścisłym centrum i za drugimi murami obronnymi.
Słysząc o katakumbach które mieściły się pod ich nogami, skrzywił się dość znacząco. Szczęśliwie, najbliżej niego stał Luś i tylko on mógł ten grymas zobaczyć. Osobiście, nienawidził tego miejsca, nienawidził słuchania o wybudowaniu pałacu na starej nekropolii władców. Nienawidził słuchać o mumiach i chociaż obecnie święte groby miały swoje miejsce w sercu pustyni, z daleka od wody, pozostałości w formie kamiennych katakumb z pięknymi malowidłami historii umieszczonych tam zmarłych nadal trwały pod nimi. Aż poczuł jak lodowaty dreszcz przechodzi mu po plecach.
Obchodząc rozmokły grunt spojrzał na niego mocno zdziwiony. Ten bowiem powoli zsypywał się do środka co nie było naturalnymi ruchami piasku. Ruchome piaski wciągały ale gdy się je mechanicznie poruszyło. Same od siebie nie robiły absolutnie nic. Bo i skąd miałyby energię?
- Perełko, odsuń… – Zaczął gdy piasek najpierw ustąpił pod szczupłymi nogami Louriela, zaraz również zaczął pod jego.
- Wszyscy się cofnąć! – Warknął rzucając się w stronę księcia, łapiąc go za ręce i częściowo wyciągając go na powierzchnię. Dzięki temu mógł opleść rękami jego pierś, a nogą złapać za jedno udo. Pociągnął go mocno na siebie i robiąc za sanki na zdecydowanie miększej powierzchni niż ostatnim razem, nawet nie starał się wyhamować. Wiedział, że jedynie zużyje niepotrzebnie energię która będzie im potrzebna na wydostanie się spod ziemi.
Korytarz łagodniał, zahaczał delikatnie do góry przez co powoli zaczęli hamować. Poczuł jak w plecy uderza mu jeszcze jakaś łopata, ewentualnie dwie piasku po czym odwrócił głowę w bok spluwając mieszanką śliny i piasku.
- Śnieg nie był tak uciążliwy. – Przyznał wycierając usta o ramię, rozplątując Louriela ze swojego gadziego uścisku.
- Będziemy to robić wszędzie gdzie się zjawimy? – Zapytał zaciekawiony, klaszcząc raz w dłonie w celu wygenerowania między nimi płomienia. Ten szybko spoczął kilka milimetrów od ziemi pozwalając im bez narażania żadnej kończyny wstać. W pierwszej kolejności zrobił to sam, sprawdzając grunt pod stopami, dopiero po tym pomógł Lourielowi, całując go w wierzch dłoni.
- Zawczasu, przepraszam. – Westchnął czując jak żołądek wędruje mu do góry, gardło się zaciska, a atak paniki, powoli narasta. Nie czuł się ani trochę komfortowo. Zasadniczo, nigdy nie był w miejscu swojego największego lęku i nie potrafił z nim nijak walczyć.
- W którą stronę jest rzeka? Czujesz to? Musimy w drugą stronę. – Przyznał z trudem, ledwo walcząc z zaciśniętym gardłem. Potarł w nerwowym geście nasadę nosa, rozejrzał się z lekką paniką czując jak po plecach biegają mu dreszcze.
Był. Otoczony. Mumiami. Cholera.
Wyroki Niebios
Założyciel
Wyroki Niebios
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {22/03/21, 11:34 pm}

H&C           - Page 7 6e04d556e435288c8ba0fa028e59c8e3
Kiedy twardy grunt uciekł mu spod stóp, Louriel miał nieprzyjemne wrażenie, że tym razem podróż może być dłuższa i niebezpieczniejsza niż w kraju wody. Tam miał lód, którym mógł ich poratować, wodę pod ręką, z którą wiedział co zrobić. Tutaj, co zrozumiał, kiedy ręce Finnegana oplatały go ściśle, przytulając do szerokiej klatki piersiowej mężczyzny, był całkowicie bezbronny. Nie lubił tego uczucia, mieszało się w jego żołądku z mdlącym poczuciem strachu o przyszłość. Wrażenie spadania też nie należało do przyjemnych, zwłaszcza kiedy w oczy, usta i nos wpadały mu tony piasku, a w uszy wciskał się świst powietrza. W tamtym momencie pragnął jednego, by ten fantastyczny lot się skończył.
Kiedy w końcu się zatrzymali, wcale nie było lepiej. Louriel czuł, że kręci mu się w głowie, a podrażnione śluzówki szczypią niemiłosiernie. Wypluł piaskową masę, czując jak wyschnięte na wiór wnętrze ust nie ma zamiaru produkować wystarczającej ilości śliny. Wyplątany z ramion Finniego, uniósł się na rękach, próbując przezwyciężyć zawroty głowy.
- Jeśli przydarzy mi się to jeszcze raz, obiecuję że zamknę się z tobą w sypialni i jedyne miejsce do którego wyjdę to kuchnia – wychrypiał, ocierając usta i twarz z drobnych ziaren wciskających się absolutnie wszędzie i drapiących jego delikatną skórę.
Podniósł się do siadu, czując się odrobinę lepiej, chociaż nadal miał ochotę zedrzeć z siebie wszystko i wysypać piach spod ubrań. Czuł się nieprzyjemnie ocierany na całym ciele. Kiedy Finni zapewnił im światło, rozejrzał się, mając nikłą nadzieję dostrzec coś co pomogłoby im się wydostać z tego podziemnego korytarza, ale jedyne co dostrzegł to ściany z kości i czaszki upchnięte niedbale na kamiennych półkach, mieszające się z głowami kości udowych i ramiennych. Ich okrągłe, gładkie powierzchnie i puste oczodoły sprawiały upiorne wrażenie. Książę wzdrygnął się, ale ostatecznie nie było z nim najgorzej. Był człowiekiem rządnym wiedzy i nie raz zdarzało mu się widzieć ludzkie kości, jedyne co się zmieniło to ich ilość. Nic czego nie mogłyby wytrzymać jego arystokratyczne oczy. Bardziej przeszkadzał mu ten piach. Potrzebował nawilżenia i wielkiej bali z wodą, żeby się umyć.
- Za co przepraszasz? – zdziwił się Lusiek, kiedy Finni podniósł go na równe nogi i ucałował wierzch dłoni.
Dopiero patrząc na niego, miał wrażenie, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak.
- Finni? – zapytał zaniepokojony, ale wzrok mężczyzny przesuwał się po ścianach, nie zatrzymując nawet na sekundę, za to z każdą chwilą wyglądając coraz bardziej jak zaszczute zwierzę.
- Hej, co ci jest? – przysunął się bliżej, dotykając lekko jego ramienia, widząc niecodzienne zachowanie blondyna. Urwany oddech, rozbiegane spojrzenie i te nerwowe ruchy. Louriel widział to tylko raz i tak samo jak wtedy, nie był pewien, co powinien zrobić.
Na chwilę zignorował pytanie o rzekę, wiedząc że w obecnym stanie nie wyczuje nic. Było za dużo piachu wokół nich. Za sucho, a on sam nie czuł się najlepiej. Nawet jeśli gdzieś była rzeka, po drodze kryło się zbyt wiele ścian i suchych, pozbawionych wilgoci pomieszczeń, w których mógłby połączyć swoją moc z cieczą i za jej pomocą wyczuć większą ilość wody. Na ten moment największym problem był atak paniki Finnegana. Nie był pewien, czym był on spowodowany. Klaustrofobia? Niemożliwe, byli zamknięci w wąskiej szafie i nic mu nie było. Ciemność? Prowadził go przez jaskinię i nawet nie drgnął. Kości? Najprawdopodobniej.
- Finni – odezwał się łagodnie, starając się brzmieć tak bardzo normalnie jak pozwalało mu na to suche gardło. Przysunął się do niego jeszcze bliżej, łapiąc go za dłonie, a kiedy to nie pomogło, przesunął ręce wyżej po jego rękach, po szyi, aż w końcu ułożył je na policzkach blondyna. – Finni, spójrz na mnie. Nic ci nie grozi. Wszystko jest w porządku. Nikt cię nie skrzywdzi. Jestem z tobą – zapewniał, gładząc go delikatnie po skroniach długimi palcami, aż w końcu na niego spojrzał.
- Oddychaj. Bierzemy wdech… I wydech… O tak. A teraz jeszcze raz. Wdech… I wydech… - instruował go spokojnie, cały czas patrząc mu w oczy i nie pozwalając zerknąć na boki. Powoli przeniósł jedną dłoń z policzka mężczyzny na jego dłoń i idąc tyłem, zaczął go prowadzić przez korytarz w kierunku, z którego jak mu się wydawało czuł przepływ powietrza. Nie zamierzał się nabijać, ani zostawić go samemu. Sam bał się wielu rzeczy, ale chyba na nic nie reagował tak gwałtownie jak Finni. Serce go bolało, kiedy patrzył na niego, takiego przerażonego, nie potrafiącego sobie poradzić.
Prowadził go dalej, aż w końcu znaleźli się w jakimś okrągłym pomieszczeniu. W słabym świetle małych ogników Louriel dojrzał uchwyt jakichś pochodni. Poprosił maga ognia o rozpalenie jednej, ale kiedy tylko to zrobił, książę natychmiast stwierdził, że był to absolutnie zły pomysł. Kiedy ogień rozchodził się od jednej pochodni na kolejne, wyciągając z mroku kolejne zabalsamowane ciała, Louriel rzucił się do przodu, zakrywając oczy Finnegana dłońmi.
- Nie patrz – powiedział zaniepokojony, sam nieco przytłoczony widokiem rozkładu, wyschniętych rąk zwisających z sufitu, trzymających się ostatnimi kruchymi ścięgnami i bandażami, w które były owinięte. W ściany z piszczeli włożone były całe, rozpadające się szkielety ubrane w dawno pogryzione przez szczury szaty, złote i srebrne bransolety. Nagie czaszki spoglądały na niego ciemnymi, pustymi oczodołami, szczerząc rozsypujące się ze starości zęby. Louriel przełknął ślinę, ale zaraz twardo odwzajemnił wzrok trupów, gapiąc się na nie tak długo aż przezwyciężył w sobie wrażenie, że umarli na niego patrzą. Nawet jeśli, to on tu miał moc i był żywy!
- Finni, chodźmy dalej – powiedział cicho, nie zdejmując chłodnych palców z jego oczu, zostawiając na nim tylko jedną dłoń, drugą splatając ze sobą ich palce, cały czas idąc tuż obok, trochę bokiem, tak że jego ramię ocierało się o klatkę piersiową księcia. Było mu niewygodnie, ale nie zamierzał pozwolić by Finni patrzył na to wszystko, skoro tak bardzo się tego bał. Chciał go chronić i miał taki zamiar, póki był w stanie. Pochodnie ciągnęły się po jednej stronie korytarza, oświetlając drogę i nie pozwalając mu wpaść na coś, na co wcale by nie chciał. Aż wreszcie dotarli do wolnej przestrzeni, w której korytarz rozwidlał się na pięć osobnych chodników, które ginęły w mroku. Niska sala było wyjątkowo zrobiona z kamienia, a jedyne kości jakie było widać to te z korytarzy.
- Usiądź tutaj, ale nie otwieraj jeszcze oczu – poprosił cicho Louriel, sadzając Finnegana na środku, samemu szybko podchodząc po kolei do pochodni i gasząc je, aż jedyną która rozświetlała mrok była ta nad ich głowami.
- Finni – Louriel przyklęknął przed blondynem, przysiadając na piętach, natychmiast biorąc jego dłoń w swoje ręce. – Jak się czujesz? – zapytał zmartwiony, nie przejmując się ani trochę tym, że kurz pokrywający podłoże brudzi go jeszcze bardziej, ani że jego twarz przypominała raczej górnika niż księcia, czy mistrza magii wody.
***
Zabawnie było przyglądać się jak Ezra walczy z chęcią opieprzenia rekrutów a zamiast tego wygrywa z nim obrzydzenie, które zmieniło się w małą walkę, a potem namiętny pocałunek, który wprawił Oriona w jeszcze lepszy nastrój. Strumień czystej wody był żywy i radosny jak on sam, chociaż zachwiał się, kiedy tak niespodziewanie jego tyłek został zaatakowany ręką bruneta. Patrząc na niego, Orion uniósł wysoko brwi, nie powstrzymując szerokiego, kretyńskiego uśmiechu jaki wkradł mu się na usta. No zwierzak. I to jeszcze przy wszystkich!
- Dorosły się znalazł – parsknął w odpowiedzi na pokazany mu język, po prostu wchodząc pod chłodny strumień cieczy, zmywając z siebie całe błoto. Potem nadzorował doprowadzenie się do porządku rekrutów, a kiedy wszyscy na powrót stali się czyści, wdał się w rozmowę z rolnikami i innymi magami wody, którzy lepiej się znali na ziemi od niego. Wysłuchał ustaleń, samemu wtrącając się od czasu do czasu. Może i nie wyglądał, ale nauki u Louriela przyniosły wspaniały efekt, rozwijając w nim nie mały intelekt, którym nie lubił się chwalić, ale kiedy uczestniczył w rozmowie, przestawał zwracać na to uwagę. W końcu poziom wilgoci jaki mieli zostawić w glebie został ustalony. Część miała zostać zepchnięta z powrotem do rzeki, a druga za sprawą wtrącenia się białowłosego przeniesiona do beczek, by mogła się odrobinę ogrzać i być pod ręką w razie nagłych przypadków. Orion z Ezrą u boku zakasał rękawy i wprawnymi ostrymi ruchami wyglądającymi jak taniec miecza zabrał się do pracy.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

H&C           - Page 7 Empty Re: H&C {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach