Strona 1 z 2 • 1, 2
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
theme song
Dwójka ludzi z zupełnie innych światów spotyka się w szpitalu. Tak w skrócie. Romansidło, dramat i tragedia, przywołane oglądaniem zbyt dużej ilości dram medycznych. Reaktywacja po paru latach przerwy!
•••
Dijira & Mua Beloved 师父 (Kadaweryna)
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
character song
"Sadly enough,
the most painful goodbyes
are the ones that are left unsaid
and never explained."
the most painful goodbyes
are the ones that are left unsaid
and never explained."
"What lasts, lasts; what doesn't, doesn't.
Time solves most things.
And what time can't solve,
you have to solve yourself."
Time solves most things.
And what time can't solve,
you have to solve yourself."
•••
Yang Yilun (杨以伦) •• znany również jako Robin Yang •• 26 lat •• 14.08 •• Lew •• urodzony w Pekinie
homoseksualny •• wolny •• podobno zbyt zajęty na związki •• kryptogej, mało kto wie o jego orientacji
syn dyrektora największego prywatnego szpitala w Pekinie, Yang Chongan'a i bardzo popularnej artystki, Li Xiuying
Li zaginęła 15 lat wcześniej i jest to jedna z najgłośniejszych nierozwiązanych spraw w kraju, uznana jest za zmarłą
jego ojciec ożenił się ponownie, z dużo młodszą kobietą, Bai Yawen •• Yilun ma 5-letnią siostrę przyrodnią, Yilan
skończył liceum w UK,w prywatnej szkole blisko Oxfordu••potem studiował medycynę na Uniwersytecie Pekińskim
drugoroczny rezydent w Fuxing Hospital •• specjalizuje się w chirurgii ogólnej •• chce zostać chirurgiem dziecięcym
zna Chiński, Kantoński, Angielski i Francuski •• w dzieciństwie był obiecującym tenistą, teraz gra tylko dla rozrywki
nie ma szczęścia w miłości •• a tendencje do ładowania się w relacje zwykle lądujące pod łatką "to skomplikowane"
pracoholik •• zdeterminowany by udowodnić swoją wartość i że nie wszystko w jego życiu to zasługa nepotyzmu
choć od dziecka pisane mu było, że zostanie lekarzem, ma silne poczucie obowiązku i chęć pomocy innym
uzależniony od kawy •• jego go - to zamówienie to latte z potrójnym espresso •• perfekcjonistyczne tendencje
wiecznie na skraju padnięcia z wyczerpania •• tak czy siak jest zwykle bardzo cierpliwy i dokładny •• idealista
dla wszystkich ma dobre słowo,czy to pacjentów,czy reszty personelu szpitalnego przez co jest powszechnie lubiany
jednak nie ma wielu bliskich przyjaciół ••głównie dlatego,że ciężko mu się otwierać, zwłaszcza jeśli idze o problemy
praktycznie mieszka w szpitalu •• jego życie towarzyskie ogranicza się więc głównie do współpracowników
miłośnik horrorów, japońskich mang shoujo, danmei novels i sztuki Edward’a Hopper’a •• na diecie z take-away’ów
182 cm wzrostu •• 73 kg wagi •• krótkie, czarne włosy, zazwyczaj starannie ułożone •• śniada cera
brązowe, zwykle podkrążone oczy w kształcie migdałów ••szczupła, atletyczna sylwetka •• brak tatuaży i piercingu
zwykle ubrany w scrubsy lub eleganckie,acz wymięte koszule i spodnie od garnituru ••blizna po poparzeniu na dłoni
homoseksualny •• wolny •• podobno zbyt zajęty na związki •• kryptogej, mało kto wie o jego orientacji
syn dyrektora największego prywatnego szpitala w Pekinie, Yang Chongan'a i bardzo popularnej artystki, Li Xiuying
Li zaginęła 15 lat wcześniej i jest to jedna z najgłośniejszych nierozwiązanych spraw w kraju, uznana jest za zmarłą
jego ojciec ożenił się ponownie, z dużo młodszą kobietą, Bai Yawen •• Yilun ma 5-letnią siostrę przyrodnią, Yilan
skończył liceum w UK,w prywatnej szkole blisko Oxfordu••potem studiował medycynę na Uniwersytecie Pekińskim
drugoroczny rezydent w Fuxing Hospital •• specjalizuje się w chirurgii ogólnej •• chce zostać chirurgiem dziecięcym
zna Chiński, Kantoński, Angielski i Francuski •• w dzieciństwie był obiecującym tenistą, teraz gra tylko dla rozrywki
nie ma szczęścia w miłości •• a tendencje do ładowania się w relacje zwykle lądujące pod łatką "to skomplikowane"
pracoholik •• zdeterminowany by udowodnić swoją wartość i że nie wszystko w jego życiu to zasługa nepotyzmu
choć od dziecka pisane mu było, że zostanie lekarzem, ma silne poczucie obowiązku i chęć pomocy innym
uzależniony od kawy •• jego go - to zamówienie to latte z potrójnym espresso •• perfekcjonistyczne tendencje
wiecznie na skraju padnięcia z wyczerpania •• tak czy siak jest zwykle bardzo cierpliwy i dokładny •• idealista
dla wszystkich ma dobre słowo,czy to pacjentów,czy reszty personelu szpitalnego przez co jest powszechnie lubiany
jednak nie ma wielu bliskich przyjaciół ••głównie dlatego,że ciężko mu się otwierać, zwłaszcza jeśli idze o problemy
praktycznie mieszka w szpitalu •• jego życie towarzyskie ogranicza się więc głównie do współpracowników
miłośnik horrorów, japońskich mang shoujo, danmei novels i sztuki Edward’a Hopper’a •• na diecie z take-away’ów
182 cm wzrostu •• 73 kg wagi •• krótkie, czarne włosy, zazwyczaj starannie ułożone •• śniada cera
brązowe, zwykle podkrążone oczy w kształcie migdałów ••szczupła, atletyczna sylwetka •• brak tatuaży i piercingu
zwykle ubrany w scrubsy lub eleganckie,acz wymięte koszule i spodnie od garnituru ••blizna po poparzeniu na dłoni
- postaci poboczne:
Yang Yilan (杨怡兰)| 5 l. (30.12) Bai Yawen (白雅文)| 33 l.(27.08)| zamężna
chodzi do przedszkola z wykształcenia architekt wnętrz
brązowe oczy & włosy | 110 cm wzrostu 158 cm wzrostu | 49 kg wagi
Yang Chongan(杨崇安| 53l.(21.02)|żonaty Zhang Mingyue (张明月| 45 l.(18.08)|zamężna
dyrektor szpitala head nurse na chirurgii ogólnej
175 cm wzrostu | 70 kg wagi 155 cm wzrostu | 50 kg wagi
Wang Kong (王空)| 25 l. (03.04) | w związku Keana Richards | 22 l. (13.01) | wolna
współlokator & bff Yilun'a przyjaciółka z liceum
rezydent drugiego roku (kardiochirurgia) project manager w korporacji
181 cm wzrostu | 68 kg wagi 167 cm wzrostu | 61 kg wagi
Li Qiying(李氣荧)| 2 l.(25.09) |zaręczona Huang Jie (黄杰) | 27l. (13.12)|wolny
rezydentka pierwszego roku (chirurgia ogólna) barista w szpitalnej kawiarni
wykształcona na prowincji samotny ojciec
154 cm wzrostu | 45 kg wagi 171 cm wzrostu | 62 kg wagi
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
──────────────────────────────────────────────────────────
✯ Aktor | Model
✯ Wú Hàoyǔ | Lucifer Wu
✯ 吴浩宇 | Mężczyzna
✯ Waga | 22 Października
✯ 23 lata | Homoseksualista
✯ 180cm | 70kg (F) ~ 65kg (T)
✯ Shanghai | Pekin
──────────────────────────────────────────────────────────
✯ Urodzony o 23:30 | Starszy od Hàoxuān'a o 45 min
✯ Pochodzi z Shanghai'u | Dzięki ojcu posiada rezydenturę w Pekinie
✯ Napięte relacje w rodzinie | Bliźniak go nienawidzi
✯ Pieszczotliwie zwany Yǔyu | Yuèzé mówi na niego Túntún(河豚鱼-Rozdymka)
✯ W przemyśle rozrywkowym od dziecka | Miał zadebiutować jako Johan Wu
✯ Bardzo konserwatywni rodzice | Image skandalisty
✯ Człowiek o wielu talentach | W wywiadach powtarza, że marzył o zostaniu inżynierem
✯ Teoretycznie, mieszka ze swoimi papugami (Alan&Harold) | Praktycznie, z Yuèzé i Chén'em
✯ Jego rodzice nie tolerują Yuèzé | Ich relacja to temat tabu
✯ Ma problemy (?) | Posiada blizny na nadgarstkach oraz udach
✯ Uzależniony od cukru | W ten sposób hamuje nadużywanie innych substancji
✯ Wbrew powyższemu, ma okropną niedowagę | Co najmniej dwa razy w życiu rzucał palenie
✯ Mówi po angielsku, japońsku i koreańsku | Uwielbia bieganie, fotografię, obserwacje ptaków oraz przepych
✯ Jego Weibo pełne jest zdjęć luksusowych miejsc, które odwiedził | WeChat za to, kopalnią memów
──────────────────────────────────────────────────────────
- Role drugoplanowe:
✯ Wú Tiānlěi(吴天磊) | Lǐ Qiūzhú(李秋竹)
✯ Pan Ojciec | Pani Matka
✯ 11 Maja (Byk) | 26 Sierpnia (Panna)
✯ 53 lata | 48 lat
✯ CEO Tiānyòu Ent.(天佑娱乐公司) | Przemysł Rozrywkowy
──────────────────────────────────────────────────────────
✯ Wú Hàoxuān(吴皓轩) | Wú Yīngyuè(吴英月)
✯ Młodszy Bliźniak | Starsza Siostra
✯ 23 Października (Skorpion) | 12 Grudnia (Strzelec)
✯ 23 lata | 25 lat
✯ Student Prawa | Baletnica (?)
──────────────────────────────────────────────────────────
✯ Qín Yuèzé(秦越泽) | Jì Chén(季晨)
✯ Przyjaciel (?) | Przyjaciel (Dzieciństwo)
✯ 7 Kwietnia (Baran) | 19 Czerwca (Bliźnięta)
✯ 21 lat | 24 lata
✯ Muzyk/Kompozytor | Student Medycyny
──────────────────────────────────────────────────────────
✯ Qín Miàomèng (秦妙梦) | Chén Ziqiān (陈子骞)
✯ Siostra Yuèzé | Szofer/Asystant
✯ 31 Stycznia (Wodnik) | 4 Lipca (Rak)
✯ 18 lat | 25 lat
✯ Uczennica Liceum | Student PR
──────────────────────────────────────────────────────────
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od kiedy tylko Yilun pamiętał, obraz wisiał na ścianie na przeciwko głównego wejścia do szpitala, także każdy wchodzący do środka, stawał z nim twarzą w twarz. Od kiedy go zawieszono, hol zdążono odremontować już dwa razy, a jednak on trwał w praktycznie niezmienionym stanie, z kolorami tak samo żywymi i intensywnymi jak piętnaście lat wcześniej, kiedy powstał. Rozmazane sylwetki ludzi, przepływających przez połacie bieli, przywodzące na myśl szpitalne korytarze, równie niewyraźna,samotna sylwetka w białym kitlu na boku obrazu, odwrócona plecami do widza, granice pomiędzy postaciami, a tłem się zacierały, nadając im niewyraźne, rozmazane kształty. Yang zawsze myślał o interpretowaniu ich jako ludzi, którzy pojawiają się w szpitaly – tych którzy wyzdrowieli i tych, którzy odeszli na zawsze, bo nie dało im się pomóc. Codzinnie przez szpital przemierzały tłumy. Nie wszystkim można było wyleczyć, a jednak obrazowy doktor stał na straży, w bezruchu, w gotowości... I był powodem, dla którego w sercu codziennie mijającego go w drodze do placy Yang Yilun’a gościła nostalgia, ale w tym samym czasise ta bezosobowa sylwetka dodawała mu pewności w tym co robi. Znajome pociągnięcia pędzlem, pokrywające się z tymi z niedokończonych obrazów, leżących na zakurzonym strychu domu jego ojca sprawiały, że nie żałował swojej decyzji, nawet jeśli podążał ścieżką wyznaczoną mu przez poprzednie pokolenie.
Zazwyczaj. Momentami naprawdę przeklinał fakt, że nie skorzystał z okazji i nie został w Europie, kiedy miał na to szansę.
-K%^$@ -przeklął Yang szpetnie, kiedy ostra żyletka golarki boleśnie zacięła mu skórę na policzku. To były oficjalnie najgorsze trzy dni od czasu, kiedy rozpoczął pracę w szpitalu. W ciągu ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin przespał dosłownie trzy. Tak jak przyszedł na nocną zmianę we wtorek, tak był piątek rano, a on miał przed sobą pracę do drugiej po południu, chociaż plan był zupełnie nie taki. Po pierwszej nocce miał iść do domu, ale trafiła się nagła operacja, przy której musiał asystować. Potem poproszono go o zastępstwo za kogoś na dyżurze, potem jego kolejna, zaplanowana nocka, a teraz... Szkoda gadać.
Łazienka przy dyżurce była ciasna i dosyć zapuszczona. Brązowe kafelki na podłodze, beż podchodzący pod żółć na ścianach, duże okno z roletą nad niewielką umywalką. W kącie pomieszczenia prysznic i toaleta. W samej dyżurce za to stały równo łożka piętrowe, smętny stół i kanapa. Był to tymczasowy dom poza domem wielu nieszczęśników zatrudnianych przez służbę zdrowia i nienajprzyjemniejszy widok, kiedy przygotowywałeś się do kolejnego dnia pracy. Naprawdę, jakiś przyjemniejszy design byłby lepszy, ale cóż... Na tym szpital najwyraźniej mógł oszczędzić.
Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich wysoki mężczyzna w kitlu, który całą swoją osobą roztaczał teraz aurę świeżości i wyspania i którego definitywnie nie powinno tutaj być. Jego departament znajdował się piętro wyżej, więc znalazł się tu najpewniej tylko i wyłącznie po to, żeby utrudniać Yang’owi ten nienajłatwiejszy poranek.
-Wiesz, tak jak się cieszę, że zostawiasz dla mnie całe mieszkanie wolne i Flora może bez problemu zostawać na noc, bez martwienia się, że zgorszymy twoje delikatne uszy, to... Co ci, do kurwy nędzy, skoczyło do głowy, żeby brać zmianę Qiying?-Wang Kong. Lat dwadzieścia pięć. W czasie studiów główny Casanova Uniwersytetu Pekińskiego. Rodzice? Rolnicy w Anhui. Brak umiejętności gotowania czy prania, denerwujący uśmiech i jeszcze bardziej denerwujące podejście do życia. Doprawdy, Lun czasami się zastanawiał jak z nim utknął... Razem w jednym pokoju przez całe pięć lat studiów, a teraz nie tylko w jednym szpitalu, ale i w tym samym mieszkaniu, wiecznie czekając aż Wang zapłaci swoją część czynszu... A przecież zarabiali dokładnie tyle samo!
-Jej babcia umarła... Jest nas tylko dwójka. Miałem odmówić? –chirurgia ogólna nie była najpopularniejsza wśród studentów medycyny. W ich szpitalu kardiochirurgia miała czterech rezydentów. Neurochirurgia trzech. O porodówce, anastezjologii czy chirurgi ortopedycznej nawet nie wspominając! Tylko dział ratunkowy dzielił ich smętny los, jeśli idzie o niedobór siły roboczej na najniższym szczeblu. Przełożonych mieli wbród, wręcz za dużo (Yilun i Qiying mieli dziesięciu), ale rezydentów? Większość studentów wolało się specjalizować w węższej dyscyplinie.
-Spójrz na siebie! Pewnie, że miałeś odmówić... –Kong pokręcił głową z niedowierzaniem i jakąś taką dziwną nutą politowania, przy czym zrobił parę kroków do przodu i zaczął grzebać w apteczce, która, zgodnie z przepisami BHP, przywieszona była na ścianie. –Chodź, zakleję ci to-rzucił, po dłuższej chwili, w końcu wyciągając z pudełka paczkę plastrów- I kup sobie kawę czy coś... Wyglądasz jak truposz –kardiochirurg szybciutko przetarł zacięcie na policzku przyjaciela wacikiem i przykleił na jej miejsce wyraźnie zbyt duży jak na niewielką rankę plasterek.
-Ty mi nie kupisz? -Yang zrobił teatralnie smutną minę. –Muszę iść do przychodni zamiast doktora Xiao... –doktor Xiao był jego bezpośrednim zwierzchnikiem i „nagle” musiał wyjechać na konferencję. Stąd właśnie dodatkowa ośmiogodzinna zmiana Yang’a w przychodni. A mógł być w domu tuż po tym jak jego druga nocka się skończyła, no ale cóż... Nie mógł odmówić komuś, kto go bezpośrednio ewaluuje, czyż nie? Teoretycznie rezydenci przyjmowali w przychodni bez nadzoru od trzeciego roku, ale z racji faktu, że Yilun był w departamencie dłużej niż Li Qiying i nie było nikogo nad nim, to zaczął w tym roku. Właściwie to w zeszłym tygodniu, kiedy innemu lekarzowi coś wypadło, także to był jego drugi raz.
-Wytłumacz mi proszę, dlaczego na miłość boską jesteś takim popychadłem, skoro twój ojciec zarządza tym całym biznesem –Kong skrzywił się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nigdy nie potrafił zrozumieć podejścia przyjaciela do faktu, że jakby nie patrzeć ten, gdy Yang senior odejdzie na emeryturę, odziedziczy szpital Fuxing – a dawał sobą pomiatać dosłownie każdemu. Na jego miejscu Wang poinformowałby wszystkich dookoła, kim dokładnie jest jego ojciec, bo ty by z pewnością drastycznie ułatwiłoby mu życie. Yilun defnitywnie nie pracowałby wtedy trzech dób pod rząd.
-Bo mogę– Yang uśmiechnął się krzywo, zerkając na swoje zaplasterkowane odbicie w lustrze. Przekrwione, podkrążone oczy, nieco wymięta koszula... Zazwyczaj trzymał w szafce jedną na zmianę, ale już ją wykorzystał, także musiał chodzić w takiej dwudniowej. Qiying będzie mu wisiała cały tydzień kupowania kawy w szpitalnej kafejce, jak nic.
– I nie wspominaj o moim ojcu! –rzucił, ruszając do wyjścia, machając przyjacielowi na pożegnanie i zarzucając na ramiona wiszący na wieszaku przy wyjściu z dyżurki biały kitel. Tylko Wang wiedział, Kim naprawdę jest Yang Yilun, bo ten nie chciał, żeby reszta personelu traktowała go inaczej. Żeby mówili, że dostał pozycję nie dzięki swjej własnej pracy, a dzięki koneksjom. Wymusił więc na ojcu (chociaż może „wynegocjował” było tutaj lepszym określeniem) w zamian za to, że przyszedł pracować w Fuxing, a nie do innego szpitala jak na początlku planował, żeby ten nie rozmawiał z nim w pracy i żeby nikomu o tym nie wspominał, a sam rezydent jak ognia unikał sytuacji, w których taka informacja mogłaby łatwo wyciec – choćby gali charytatywnych.
Chwilę później młody chirurg już pędził korytarzem trzy piętra niżej, ze startą dokumentów i wyników badań w jednej ręcę i ogromnym kubkiem latte z potrójnym szotem espresso w drugiej. Grzecznie się kłaniał i witał z pielęgniarkami i pacjentami, starając się przy tym wyglądać na jak najbardziej przytomnego, kiedy w rzeczywistości był na skraju załamania nerwowego. Prawie nim telepało. Nie był w stanie za długo się skupić na jednej rzeczy i obraz mieco rozmazywał się przed oczami, zwiastując nieuniknione nadejście potężnej migreny. Nic, co nie byłoby klasycznymi objawami chronicznego niewyspania, które towarzyszyło mu od momentu dostania się do szkoły medycznej, ale jednocześnie nie był to najprzyjemniejszy stan, w którym człowiek mógł się znajdować. Miał tylko nadzieję, że nie zacznie się jąkać przed pacjentami, co czasami mu się zdarzało, gdy za długo nie miał okazji na choć odrobinę snu.
W każdym razie... Idiotyczny błąd, który popełnił tego poranka zazwyczaj nadzwyczajnie skrupulatny doktor Yang, a z którego sprawę miał sobie zdać dopiero później, najpewniej był wynikiem, jego wyżej wspomnianego nienajlepszego stanu fizyczno-psychologicznego wywołanego skrajnym przemęczeniem. Jeszcze niczego nieświadomy, wparował do gabinetu, w którym już na niego czekał pierwszy pacjent. No tak! Kupno tej kawy zajęło mu więcej czasu niż przewidywał, więc był parę minut spóźniony. Nic dziwnego, że pielęgniarki już zaprosiły mężczyznę do środka i same opuściły pokój.
-Dzień dobry... Bardzo przepraszam za spóźnienie– Yilun ukłonił się głęboko, po czym szybciutko podszedł do biurka i ostrożnie odstawił na nie najpierw kawę (jego jedyną nadzieję na zbawienie i resztki przytomności umysłu!), a potem papierzyska. –Nazywam się Yang Yilun i będę dzisiaj zastępował doktora Xiao –przedstawił się grzecznie. Nauczył się już, że przez młody wygląd pacjenci, zwłaszcza starsi, często go lekceważą. Zdarzało się wręcz, że proszono o opinię eksperta, bo zdecydowane, że ktoś w jego wieku nie może takowym być. I pewnie, wciąż się uczył i miał przed sobą drogę, ale skoro powieżono mu takie, a nie inne obowiązki, oznaczało to, że jego przełożeni, wierzyli, że będzie w stanie je wykonywać, czyż nie? Musiał więc brzmieć najpewniej jak się da, żeby mieć jakiekolwiek szanse na szacunek.
-Był pan tu ostatnio na badaniach wstępnych, prawda? –podniósł wzrok znad karty pacjenta, przyglądając się osobie przed sobą. Coś tutaj nie grało. Zjechał z powrotem na kartem pacjenta.. Jiang Rongxing. Mężczyzna przed nim wyglądał odrobinę za młodo jak na trzydzieści dwa lata, a jego twarz wydawała się dziwnie... Znajoma. Lekarz nie potrafił jednak określić skąd ją kojarzy – może wcześniej minęli się gdzieś w szpitalu? Tak musiało być. W końcu nie było innego możliwego wytłumaczenia. W każdym razie... Jak na trzydzieści dwa lata to miał świetną cerę. A Yang naprawdę nie powinien się nad tym zastanawiać, a raczej skupić na ważnych rzeczach. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to co widział na wykresach.
-Niestety badania, które przeprowadziliśmy, nie pozwalają postawić jednoznacznej diagnozy. Zrobiliśmy badania poziomu hormonów, ale będziemy musieli zrobić jeszcze parę testów, zaczynając od USG trzustki –w notatkach doktor Xiao podejrzewał raka, ale nie było definitywnego dowodu, także nie było sensu martwić mężczyzny, zwłaszcza, że mogło się okazać, że cierpiał na coś zupełnie innego.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
Pierwszą rzeczą jaką dostrzegł po otworzeniu oczu było białe, oślepiająe wręcz, światło. Następną, równie białe, poniekąd rozmazane, nieznane mu ściany oraz to, że...
Nie mógł się ruszać.
''Gdzie ja jestem?"
Drgnął próbując się podnieść.
W uszach mu szumiało, w głowie miał pustkę, a zarówno przełyk jak i gardło, paliły go żywym ogniem.
"Co się stało?"
- ...u?
Zmrużył powieki.
- ...yu!
Nastała ciemność.
***
Trzy miesiące temu, całym kontynentem wstrząsnęła wiadomość o tym, że brat bliźniak Lucifer'a Wu, Wu Haoxuan, targnął się na własne życie. Dwudziestotrzyletniego mężczyznę udało się uratować, jednakże, w rezultacie spędził on ponad dwa tygodnie w szpitalu. W swoim oficjalnym oświadczeniu, które popularny aktor oraz model, opublikował na Weibo, Lucifer wyjaśnił, że ze względu zaistniałe okoliczności, wstrzymuje on swoją działalność publiczną, przynajmniej do czasu, w którym Haoxuan nie wyjdzie ze szpitala.
Do dzisiaj nie wiadomo co kierowało młodym studentem prawa.
Jego rodzina oraz przyjaciele, a nawet, zwykli ludzie, którzy byli w kontakcie z młodzieńcem, żadne z nich nie wie co mogło być przyczyną takiego zachowania.
***
Drugą rzeczą jaką pamiętał była świadomość bycia podpiętym do aparatury medycznej, oraz twarze jego rodziców i rodzeństwa.
— Dlaczego? — pytanie to zostało rzucone przez jego ojca jak gdyby w eter.
Siedzący na łóżku, tępo wpatrujący się w martwy punkt przed sobą, Haoyu, nie odpowiedział.
— Wu Haoyu! Na litość boską, czyś ty już do reszty zwariował?
Atmosfera panująca w pokoju była wręcz przytłaczająca i na tyle gęsta, że można ją było nieomal ciąć nożem.
— Ty bezczelny...!
— Wu Tianlei! Wystarczy! — jego matka, widząc jak jej mąż niebezpiecznie zmniejsza dzielący ich dystans, skutecznie zatrzymała go w półkroku.
— Wystarczy? — uniósł się oburzony mężczyzna, z niedowierzaniem spoglądając w oczy partnerki. — Masz szczęście, że twoja twarz jest warta miliony, gnoju!
— Wu Tianlei, natychmiast przestań! Jesteśmy w szpitalu!
— Przestań? W szpitalu? Gdyby nie on to nigdy nie musielibyśmy tutaj przychodzić, przestań go bronić!
Zamknął oczy uśmiechając się niemo.
— A ty z czego się teraz cieszysz, do cholery?!
— W dupie mu się poprzewracało i tyle — wtrącił stojący pod ścianą, Haoxuan.
Qiuzhu na raz, zgromiła go spojrzeniem, na co młodzieniec jedynie teatralnie wywrócił oczyma.
— Wu Haoxuan, nie odzywaj się nieproszony, jeżeli nie masz niczego wartościowego do powiedzenia.
— Ojciec ma rację — mruknął z przekąsem zainteresowany. — Jak inaczej dowiemy się o co chodzi, skoro nie pozwalasz nam nawet zadawać pytań?
— Pytania pytaniami, ale nie w taki sposób powinniście je zadawać — wtrąciła wyraźnie poirytowana, Yingyue, na co matka udzieliła jej cichego wsparcia pod postacią skinienia głowy.
Przyglądając im się nieobecnie, zacisnął dłonie w pięści na kołdrze.
— A w jaki sposób mam niby rozmawiać z tym wariatem?
— Na litość boską, Tianlei, opanuj się! Haoyu nie jest wariatem!
— A kim w takim razie jest?! Najpierw został zboczeńcem, a zaraz po tym, dostał na głowę do jasnej cholery!
W ułamku sekundy, coś w nim pękło.
— Wyjdźcie stąd — odezwał się łamiącym się głosem.
W pomieszczeniu natychmiast zapanowała martwa cisza.
Wszyscy zebrani spojrzeli po sobie.
— Co ty powiedziałeś? — zapytał ewidentnie zbity z tropu biznesmen.
— Powiedziałem — wziął głęboki oddech, czując że brakuje mu powietrza w płucach — żebyście stąd wyszli.
— Nie wierzę... — Tianlei w geście rezygnacji, wyrzucił ręce ku niebu — nigdzie nie idziemy, Haoyu, i nie pójdziemy dopóki nie wyjaśnisz nam, dlaczego to zro—
— Nie chcę o tym rozmawiać.
— Trzymajcie mnie!
— Tianlei, uważam że powinniśmy uszanować wolę Haoyu i...
— To wina tego Yueze?
Drgnął, po czym, kompletnie wzięty z zaskoczenia, zamrugał parukrotnie.
— Co powiedziałeś?
— No spójrzcie tylko na niego i tę jego głupią minę! To musi być wina tego cholernego Qin'a!
— Wynoście się stąd.
— O nie, nigdzie nie—
— Wynoście się stąd, ale już! Natychmiast! — wrzasnął, podrywając się z miejsca i tym samym, prawie wyrywając sobie kroplówkę.
Jego ojciec, w ułamku sekundy, poczerwieniał ze złości.
— Licz się ze słowami, Wu Haoyu!
— Wynocha! Nie chcę was oglądać, do cholery! — wrzeszczał na całe gardło, i wrzeszczał, i wrzeszczał, aż w końcu nie wytrzymując z nadmiaru emocji, najpierw rzucił w nich wazonem stojącym na szafce nocnej...
A kiedy to nie przyniosło wyczekiwanego rezultatu, zaczął w nich rzucać praktycznie wszystkim co miał pod ręką, aż do momentu, w którym w końcu wyprowadziła ich ochrona.
***
— Wu Haoxuan — słysząc imię swojego młodszego brata, na raz, wyprostował się i spojrzał w stronę recepcjonistki — zapraszamy do gabinetu po lewej.
Kompletnie ignorując rzucane w swoją stronę, spojrzenia reszty oczekujących pacjentów, wstał, udając się do wskazanego przez kobietę pomieszczenia.
Za to cenił sobie prywatne szpitale.
W poprzednim, pomimo posługiwania się tożsamością Xuan'a, wciąż zaczepiali go przypadkowi ludzie. Nie pomagało nawet to, że zamknięty był w sektorze dla VIP'ów. Zawsze znalazła się jakaś pielęgniarka dopytująca, kiedy Lucifer przyjdzie go odwiedzić, zawsze nawinął się jakiś dziennikarzyna, który wyczekiwał tej potencjalnej wizyty, zawsze znalazł się ktoś, kto zaczepił go na korytarzu, zadając mu masę niewygodnych pytań i...
W którymś momencie naprawdę zaczęło mu to doskwierać.
Szczęście w nieszczęściu jednak, Haoyu okazał się być tak kłopotliwym pacjentem, że nawet nie musiał błagać swoich rodziców o przeniesienie. To szpital sam się z nimi skontaktował, kompletnie nie radząc sobie ani z nim, ani tym bardziej, awanturami, które towarzyszyły niemalże każdej składanej mu wizycie, i tak oto właśnie znalazł się tutaj, w prywatnym ośrodku w Pekinie.
Po wejściu do gabinetu, zorientował się, że był on pusty. Nie do końca jednak się tym przejął, a można by nawet rzec, że nie zastając nikogo w pomieszczeniu, odetchnął z ulgą. To pozwoliło mu oswoić się nieco z nowym miejscem oraz perspektywą tego, że za chwilę kolejny facet w białym kitlu oznajmi mu, że jest niespełna rozumu.
Ta realizacja sprawiła, że poczuł jak zapada się w siedzeniu.
Kogo on tak właściwie próbował oszukać?
Nie da się przecież przyzwyczaić do tego, że ludzie mają cię za wariata...
Prawda?
Pochłonięty własnymi myślami, nie zauważył nawet, kiedy lekarz wszedł do środka. Ponadto, prawdę mówiąc, nie zrozumiał nawet do końca tego, co mężczyzna do niego powiedział i dopiero po, jak gdyby, otrząśnięciu się, zaczęło do niego dochodzić co się tak właściwie w okół dzieje.
— Rozumiem, doktorze Yang — odpowiedział cicho, przyglądając się mężczyźnie kątem oka. Faktem było, że wyglądał dosyć młodo oraz sprawiał wrażenie zmęczonego, ale dla Lucifer'a, osoba stawiająca mu diagnozę była w tym wszystkim najmniej istotna i kompletnie nie obchodziło go czy będzie to Xiao, Zhang, czy też, obecny tutaj, Yang.
Wynik i tak, pozostawał przecież ten sam.
Przez tę krótką chwilę, w której Yilun mu się przyglądał, automatycznie wręcz się wyprostował, oraz poczuł jak zasycha mu w gardle ze stresu. Był wówczas gotowy na wszystko, na gradobicie niewygodnych pytań, fałszywe uśmiechy i współczucie mieszające się z tym specyficznym, krzywym spojrzeniem...
Żadne jednak nie nastąpiło, co wywołało na twarzy Haoyu szczere zaskoczenie oraz cień, pełnego wdzięczności uśmiechu.
I już miał otworzyć usta i w przypływie idiotycznego wręcz, poruszenia, podziękować mu za ten profesjonalizm, który sprawił, że Yang potraktował go jak najzwyklejszego w świecie, człowieka, kiedy do jego uszu doszły następne słowa doktora.
— Parę testów? USG trzustki? — powtórzył za nim mechanicznie, wpatrując się w twarz mężczyzny jak ciele, po czym przełykając ślinę, dodał — panie doktorze, co tak właściwie mi dolega?
"To jestem wariatem i na domiar złego, jeszcze się teraz zacząłem sypać?"; przerażony, zapytał samego siebie w myślach, na głos tego pytania jednak nie wypowiedział.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Yang podniósł wzrok znad papierów, posyłając mężczyźnie uspakajający uśmiech. „Będziemy potrzebowali więcej badań”, zawsze wywoływało niepokój i to jak najbardziej uzasadniony. Nie mógł powiedzieć wiele więcej w tym konkretnym momencie – zwłaszcza, że nie miał całkowitej pewności co do diagnozy.
Dobór słów był niesamowicie ważny w jego zawodzie. Jedno źle dobrane słowo, trochę za dużo insynuacji, czy doskakiwanie do wniosków, które nie były potwierdzone, a można było kogoś bardzo zestresować, ba!, zniszczyć komuś życie i jeszcze pogorszyć zdrowie. Słowo lekarza niosło ze sobą dużą wagę i trzeba było brać za nie odpowiedzialność.
I nie popełniać błędów. Zwłaszcza tych idiotycznych i zupełnie unikalnych. I owszem. Yilun wciąż się nie zorientował, że coś jest nie tak.
-Niestety nie jesteśmy w stanie dokładnie stwierdzić na podstawie danych, które mamy. Wygląda na to, że pańskie poziomy insuliny są nieco zaburzone, a biorąc pod uwagę inne objawy, które pan zgłaszał... Musimy zrobić kolejne badania, żeby zdecydować czy to cukrzyca, czy jakiś inny problem zdrowotny –wyjaśnił spokojnie, lekko pocierając skronie. Skupienie się na tym, co rzeczywiście miał powiedzieć, nie było w tej chwili najłatwiejszą rzeczą, głównie dlatego, że głowa zaczynała mu pękać, a nie miał przy sobie żgadnych leków przeciwbólowych. Staral się jednak wyjaśnić wszystko na tyle łatwo i przejrzyście, żeby nie było żadnych wątpliwości, nawet jeśli nie był zupełnie pewien jakie słowa opuszczają jego usta.
Nim zdążył dodać cokolwiek więcej, drzwi do gabinetu ponownie się otworzyły i stanął w nich wysoki, siwy mężczyzna. Yilun, przez chwilę tylko na niego patrzył, zamarłwszy w bezruchu z kubkiem kawy na wpół uniesionym do ust. Rozumiałby, gdyby do pomieszczenia weszła potrzebująca czegoś pielęgniarka, ale lekarz? Kiedy nie było potrzeby konsultacji? Jego wzrok automatycznie powędrował do identyfikatora tamtego. Kojarzył go z widzenia, ale znał głównie lekarzy ze swojego departamentu i tych, z którymi często współpracował: ER, onkologia, inne oddziały chirurgiczne... Ale raczej nie psychiatria, której według identyfikatora tamten był częścią.
-Przepraszam czy coś się stało? –zapytał Yilun, w końcu otrząsnąwszy się z zaskoczenia. Nie on jeden był jedndak zaskoczony. Starszy doktor, wydawał się równie zdziwiony widokiem kogoś za biurkiem, jakby zupełnie nie oczekiwał obecności młodego chirurga w pomieszczeniu.
Lun’owi zaczynało coś śmierdzieć.
-To ja powinien pana pytać. Co pan tu robi z moim pacjentem? –głos starszego lekarza był dziwnie... Zdenerwowany. A kiedy ktoś stojący nad tobą w chierarchii szpitalnej się denerwuje... Ty też się automatycznie denerwujesz, bo łatwo mogą utrudnić ci życie, jeśli tylko znają twojego bezpośredniego szefa, co biorąc pod uwagę fakt, że większość lekarzy kończyło te same uniwersytety, albo pracowało razem od lat nie było nieprawdopodobne. Yang naprawdę nie chciał mieć przejebane u doktora Xiao... Ten sławny był w całym szpitalu ze swojej bezduszności i srogiego karania rezydentów.
--Z pańskim pacjentem?-zamrugał kilka razy, jakby to miało pomóc mu odgonić zmęczenie, zastawiając się czy może przez niewyspanie dostaje już halucynacji. Albo może to tak naprawdę jest sen, a on w rzeczywistości zasnął gdzieś w dyżurce, albo na krześle w gabinecie.
-Tak, z moim pacjentem. Ja pierniczę... Dlatego nie znoszę rezydentów–biedny Yilun był właśnie mordowany spojrzeniem i jego niechęć uwierzenia w realność tej sytuacji, powoli zamieniała się na poczucie, że zrobił coś źle. Nie znosił go. Był perfekcjonistą jeśli o pracę idzie i chciał robić wszystko jak najlepiej potrafi... Zwłaszcza, że błędy mogły słono kosztować.
-[Pan nie nazywa się Jiang Rongxing? –Yang wbił w pacjenta na krześle przed sobą takie jakieś... dziwnie błagalne spojrzenie. Jego biedny, otępiały mózg praktycznie nie przetwarzał informacji. Powoli działająca kofeina nie wydawała się pomagać, ani w ogóle mieć jakiegokolwiek działania, no może poza tym, że wydawało mu się, że zaraz dostanie palpitacji serca, bo to był jej trzeci kubek w ciągu ostatnich kilku godzin i jeden z niezliczonych w ciągu ostatnich kilka dni. W tej chwili modlił się tylko o to, żeby mężczyzna przed nim nosił nazwisko Jiang... A nie jakiekolwiek inne.
Niestety. Młody lekarz nie miał szczęścia.
-Proszę mu wybaczyć panie Wu –psychiatra głęboko ukłonił się pacjentowi, a biedny Yang zaraz do niego dołączył, zrywając się z miejsca i zginając plecy w niziutkim ukłonie. – To jeden z naszych rezydentów... Musiał pomylić pokoje.
Yilun nie mógł w to uwierzyć.
Bardzo chciał, żeby ziemia się pod nim rozstąpiła i pochłonęła go tak jak stoi. To było chyba jedno z najbardziej upakarzających wydarzeń w jego życiu. Który doktor myli pokoje i pacjentów? Który nie pyta pacjenta o imię na wstępie? Śpieszył się i... Boże, naprawdę chciał zniknąć z tej planety!
-[Bardzo przepraszam... Ja nie wiem jak... Bardzo przepraszam –mamrotał, ściskając swoje papiery tak kurczowo, że aż pobielały kostki jego dłoni. Policzki pokryły się agresywnie czerwonym rumieńcem, a on sam czym prędzej zaczął się wycofywać w stronę drzwi, chcąc jak najszybciej opuścić tą jakże nieprzyjemną, niezręczną sytuację.
Gdy chwilę później znalazł się na korytarzu był o włos od załamania nerwowego i wybuchnięcia płaczem. Jego mózg wpadł w taką dziwną spiralę obwiniania się o niepowodzenie, a wstyd wszystko pogarszał... Gdyby był wyspany, pewnie nie zareagowałby aż tak gwałtownie, ale w tej chwili nie myślał najbardziej logicznie. Gdyby nie fakt, że i tak był spóźniony i miał pacjentów, pewnie by zabarakadował się łazience. A tak? Wziął głębszy oddech. Opanował się. Ruszył do pokoju, który znajdował się po prawej, tym razem trzy razy sprawdzając, czy na tablicy obok drzwi jest jego nazwisko.
To definitywnie były trzy najgorsze dni w karierze lekarskiej Yilun’a, oczywiście nie licząc tych, kiedy tracili pacjentów.
[...]
-Czekaj... ZROBIŁEŚ CO?-był sobotni wieczór i jakimś cudem i Yilun i Kong mieli wolne. Siedzieli właśnie przed telewizorem w salonie połączonym z aneksem kuchennym i jedli pizzę dostarczoną ledwie parę minut wcześniej. Yang siedział na podłodze, owinięty kocem, z zapuchniętymi oczami, wlepiając wzrok w kryminał na ekranie i pogryzając swoją Margheritę. Kong z kolei siedział na skórzanej kanapie jak zwykle świeżutki i zadbany... Pracowali w tym samym miejscu, a jakimś cudem jego przyjaciel miał czas randkować, dbać o siebie, wychodzić wieczorami i przede wszystkim spać, a Yang powoli zamieniał się w zapuszczonego bezdomnego. Coś było nie tak. Definitywnie nie tak. Po prostu jeszcze nie odkrył co.
-Pomyliłem pokoje i chciałem wysłać gościa z problemami psychicznymi na USG trzustki –wymamrotał. Naprawdę nie chciał na ten temat rozmawiać, ani tym bardziej wdawać się w szczegóły. Wciąż go skręcało na samo wspomnienie!
-No to masz przerąbane. Jak nic złożą na ciebie skargę.
-Nie chcę pracować nocek do końca roku –jęknął Yilun. To była najczęstsza kara jaką stosował ordynator jego oddziału, kiedy ktoś naprawdę nawalił. A on nawalił. Bardzo.
-Trzeba było nie mylić drzwi.
-Jakbyś ty miał dwie nocki i dwie dzienne zmiany też mógłbyś się pomylić.
-Sam to na siebie sprowadziłeś! Mogłeś odmówić! Nie możesz winić nikogo oprócz siebie...
[...]
W niedzielę Yang wrócił do pracy, ale poniedziałek miał wolny (w teorii). I tak jednak znalazł się w szpitalu. Dlaczego? Z jednego prostego powodu. Niejaki Wu Haoxuan miał umówioną w szpitalu wizytę. I owszem Yang nie powinien był być w posiadaniu tej informacji, i owszem, zdobył je nie do końca legalnie, przez flirtowanie z jakąś pielęgniarką z psychiatrii, ale... Niechęć pracowania po nocy i utraty resztek życia, wyrosła ponadto jego ideały.
Także... Miał dzień wolny, a i tak wypełniał papiery, siedząc na korytarzach skrzydła psychiatrycznego. Może dlatego Kong wyzywał go od pracoholików... Czuł się trochę jak stalker i było mu niesamowicie głupio, ale... Ale nocki! Także siedział i czekał.
A kiedy w końcu zobaczył swój cel na horyzoncie... Od razu poderwał się z miejsca i podleciał do mężczyzny.
-Pan Wu? Pamięta mnie pan? –zapytał, podchodząc do mężczyzny. Dopiero kiedy przyjrzał mu się dokładniej, zdał sobie sprawę, że jego twarz wydaje się dziwnie znajoma... I że jest na opakowaniu jego ulubionego napoju, bo przypomina tą tego znanego aktora, którego imienia nie pamiętał. Co z kolei znaczyło, że ma przed sobą jego brata bliźniaka z wiadomości i tabloidów... Media oszalały, więc nawet ktoś taki jak Yang, kto nie oglądał telewizji regularnie słyszał o tym wypadku.
W jego głowie jednak... Nie robiło to żadnej różnicy. Wu miał problemy. Potrzebował pomocy i jej szukał. Miał do tego pełne prawo i nikt nie powinien go z tego tytułu krytykować, ani traktować jakoś inaczej, nawet jeśli wszyscy o tym wiedzieli, czyż nie?
-Chciałem jeszcze raz przeprosić za pomyłkę –znowu się ukłonił, nerwowowo przygryzając wargę. – Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... I wiem, że nie mam ku temu prawa, ale mógłby może pan... –przecież nie powie facetowi: „pomyliłem pokoje, bo nie spałem przez trzy dni”? Wtedy skarga mogłaby być bardziej poważna, na cały szpital za przepracowywanie personelu, a jak Wang stwierdził, z resztą prawdziwie, to była tylko i wyłącznie wina Yilun'a.
-W sensie... Mógłby pan nie składać na mnie oficjalnej skargi? –wydusił z siebie w końcu, mając nadzieję, że obejdzie się bez problemów. To co się stało... Było poważnym błędem. Ale to był pierwszy i ostatni raz kiedy Yang taki popełnił. Nocki, nockami, ale gdyby jego ojciec o tym usłyszał? Aż mu ciarki przeszły po kręgosłupie na samą myśl.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
W tamtej chwili, widząc ten pokrzepiający wręcz, uśmiech mężczyzny, wciągnął ze świstem powietrze do płuc. W ułamku sekundy, poczuł jak oblewają go zimne poty, jak zasycha mu w gardle oraz jak zaciskają mu się jelita, puls przyśpiesza, a oddech się spłyca. Przez moment, wydawało mu się nawet, że z powodu tego wszystkiego zapomniał jak się tak naprawdę oddycha.
,,Cukrzyca''.
W jego głowie rozpętał się chaos, a słowa lekarza, chociaż pewne, słyszał jak gdyby z daleka.
,,Inne objawy, które pan zgłaszał''.
Zamrugał parokrotnie, powoli próbując połączyć ze sobą wszystko to, co Yang mu powiedział.
"To były jeszcze jakieś inne objawy?"; przeleciało mu przez myśl, a moment, w którym zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę nie pamięta niczego takiego, był tym, w którym poczuł jak przygnieciony grawitacją, jedynie bardziej zapada się w głąb siedzenia.
''Oni wszyscy, od samego początku mieli rację''.
Nieobecnie wpatrzony w twarz Yilun'a, zacisnął dłonie na kolanach.
''Ja naprawdę zwariowałem''.
Ta realizacja sprawiła, że z trudem powstrzymał chęć parsknięcia śmiechem.
Zacisnął wargi w cienką linię, starając się sięgnąć pamięcią do wydarzeń tamtych dni, niestety...
Nie pamiętał absolutnie niczego z tego pamiętnego dnia, a wszystko to co miało miejsce bezpośrednio przed lub też po jego wypadku, pamiętał jak gdyby przez mgłę, co zdaniem jego poprzedniego terapeuty, były wynikiem traumy, którą przeżył.
Zmrużył powieki, odruchowo przy tym rozmasowując skronie.
"Uspokój się, Haoyu"; zganił się w myśli, jednocześnie, desperacko wręcz, pogłębiając oddechy by opanować coraz bardziej starający się wypełznąć na zewnątrz, atak paniki.
''On jest lekarzem, a ty jesteś wariatem''; słowa te, powtarzał w duchu jak mantrę.
''Lekarz najlepiej wie co mi dolega''.
Chyba nigdy tak bardzo nie żałował, że nie wziął ze sobą tabletek na uspokojenie, jak teraz.
Ponownie otworzył oczy, wbijając w Yang'a matowe, jak gdyby puste spojrzenie.
— Ja... Kiedy... — odezwał się w końcu cicho, kiedy poniekąd udało mu się już wyjść ze wstępnego szoku. Mówił jednak, praktycznie szeptem, z trudem wydobywając z wysuszonego na wiór gardła, słowa, toteż prawdopodobieństwo tego, że Yilun w ogóle go usłyszał było bardzo niewielkie.
Odkaszlnął, próbując ulżyć swojej tchawicy.
— Proszę mu wybaczyć panie Wu.
— Bardzo przepraszam.
Przechylił głowę ku bokowi, nie do końca rozumiejąc co się w okół niego dzieje.
Jeszcze chwilę temu, jedyną osobą znajdującą się razem z nim w gabinecie był doktor Yang Yilun.
Jakim cudem, teraz było ich tam dwóch? I dlaczego on nie zauważył nawet, kiedy ten drugi facet w białym kitlu, w ogóle do nich dołączył?
— Wszystko w porządku, panie Wu? — głos nieznajomego, starszego lekarza, gwałtownie sprowadził go na ziemię.
— Potrzebuję tabletek uspokajających — było pierwszym co powiedział.
***
Wbrew temu jak się umawiali, Ziqian nigdy nie doczekał się powrotu Lucifer'a z konsultacji, a zamiast tego, znalazł go siedzącego w pełnym kamuflażu na ławce w szpitalnych ogrodach, tępo wpatrzonego w krajobraz przed sobą.
— Na litość boską, panie Wu — wydyszał zatrzymując się przed mężczyzną, przerażony asystent. Ostatnie trzydzieści minut spędził biegając po korytarzach ośrodka w poszukiwaniu swojego klienta, i zapewne gdyby nie to, że był w pracy, w tej chwili opadłby na chodnik, żeby złapać oddech, ponieważ kondycja palacza dawała mu się we znaki.
— Ziqian — mruknął niespecjalnie poruszony stanem szofera, Haoyu — wstąpmy do Kaibin.
— Kaibin? — powtórzył odrobinę zbity z tropu, Chen, nadal zawzięcie próbując wyrównać swój oddech.
— Cukier mi spadł — odpowiedział jak gdyby nigdy nic aktor, powoli podnosząc się przy tym z miejsca, po czym wymijając swojego asystenta, dodał — Pośpiesz się, Ji Chen czeka na mnie w domu.
Słysząc to, Ziqian miał ochotę uderzyć się z otwartej pięści w czoło, nie pozostawało mu jednak nic innego, jak ugryzienie się w język i dogonienie rozmywającej się już na horyzoncie, sylwetki Lucifer'a.
***
— Na twoim miejscu, złożyłbym na niego skargę zaraz po wyjściu z gabinetu — żachnął się oburzony Ji Chen, gniewnie wbijając łyżeczkę w swój bogu ducha winny, kawałek ciastka — facet miał szczęście, że to Ziqian cię dzisiaj odbierał. Sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdybym był to ja, albo Yueze.
Słysząc słowa przyjaciela, Haoyu automatycznie wręcz, wywrócił teatralnie oczyma. Z jednej strony, bardzo doceniał troskę, którą darzyli go obydwaj mężczyźni. Z drugiej jednak, nie miał przecież pięciu lat i nie potrzebował być pod stałym nadzorem opiekuna, czego ci dwaj, najwidoczniej nie rozumieli.
Nie tylko oni zresztą.
Jeszcze przed wypadkiem, jego mieszkanie praktycznie na okrągło było puste, ponieważ zabiegany Wu, nie miał czasu, żeby w nim przebywać. Zbyt zajęty pokazami mody, kampaniami reklamowymi, talk show'ami oraz przygotowaniami do nowego serialu, do którego zdjęcia wkrótce się rozpoczynały, Lucifer więcej czasu spędzał w pracy, aniżeli we własnym domu, często gęsto, żartując że równie dobrze mógłby spać w hotelach, zamiast płacić monstrualne pieniądze za czynsz. Nie mniej jednak, ostatecznie, pomimo wszystkich tych, jak to zwykł je nazywać, niedogodności, nigdy nie zrezygnował ze swojego mieszkania w jednym z wieżowców w dzielnicy Chaoyang, zamiast tego, jedynie dorabiając po parze kluczy dla Zeze oraz Chen'a, co by obydwaj mogli raz na jakiś czas wpaść, nakarmić jego papugi. To, że zaczęli oni w międzyczasie, wyraźnie nadużywać swoich przywilejów i praktycznie wprowadzili się do Haoyu było już zupełnie czymś innym, sam zainteresowany jednak, nigdy nie robił im z tego tytułu żadnych problemów.
Sprawa miała się, niestety, zupełnie inaczej po tym wszystkim, bo o ile Lucifer nie miał niczego do dzielenia swojej przestrzeni mieszkaniowej z przyjaciółmi, tak od tamtego pamiętnego dnia, w którym Ji Chen znalazł go na podłodze w salonie...
Nagle nie było dnia, w którym jego dom nie byłby pusty.
— O ile mnie pamięć nie myli — zaczął, biorąc do ust kawałek ciasta — umawialiśmy się, że żadne z was nie ma prawa kręcić się w pobliżu szpitala, kiedy ja tam jestem.
Student medycyny wydał z siebie dziwnie wysoki, nieludzki dźwięk w odpowiedzi.
— Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że się na to zgodziłem, Yuyu — przyznał wyraźnie poirytowany mężczyzna, tym samym, wydobywając z ust Wu cichy śmiech. Sęk w tym, że Haoyu doskonale o tym wiedział i nie raz, i nie dwa, złapał się na myśleniu o tym, że byłoby mu zdecydowanie prościej, gdyby to którekolwiek z nich towarzyszyło mu w trakcie tych wizyt w szpitalu, zamiast Ziqian'a. Niestety, żadne z nich nie wchodziło w grę, ponieważ obydwoje byli zbyt rozpoznawalni. I chociaż z tej dwójki jedynie Yueze był, jako jeden z najpopularniejszych aktualnie piosenkarzy w całym kraju, prawdziwym celebrytą, tak chcąc nie chcąc, i starszy od niego, student medycyny, dorobił się swojego małego kółka adoracji, w skutek częstotliwości z jaką Lucifer oznaczał go na swoim Weibo.
— Nie musisz się o mnie martwić, mamo Chen — kiedy w końcu nacieszył się oburzeniem z jakim Ji wieszał psy na Yilun'ie, uśmiechnął się miękko — poradzę sobie, wiesz?
— Dupek — skwitował go pokrótce, rozdrażniony student, po czym obydwoje, głośno się roześmiali.
***
Cały tydzień zleciał mu w mgnieniu oka. I chociaż rozdarty pomiędzy wszystkimi swoimi obowiązkami, nie do końca miał czas, żeby, jak to zalecił mu terapeuta, zastanawiać się nad tym jak się czuje, w którymś momencie doszło do niego, że najgorsze etapy miewa wieczorami, kiedy zgiełk dnia codziennego się uspokaja, a on zostaje sam ze sobą i swoimi myślami. To właśnie w tych chwilach, nie mogąc sobie ze sobą poradzić, wydzwaniał do Yueze oraz Chen'a (z czego częściej do Zeze, który w przeciwieństwie do Ji, będąc w trasie koncertowej, teoretycznie miał dużo więcej czasu, aniżeli zestresowany student), wisząc z nimi na telefonie do wczesnych godzin porannych i rozmawiając o wszystkim, i o niczym, byleby tylko nie myśleć o swoich wyimaginowanych problemach.
— Będę czekał na piątym piętrze parkingu, Panie Wu — poinformował go Ziqian zza kierownicy, na co Haoyu jedynie skinął głową.
Wysiadając, na raz czując wszechogarniający go stres, wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić, po czym ściągając maskę oraz okulary z twarzy, wszedł do szpitala.
Nigdy się do tego nie przyzwyczai.
Teoretycznie, nie przypominał w tej chwili osoby, którą był Lucifer Wu. Lucifer Wu, którego twarz znajdowała się statystycznie na co drugim budynku w Pekinie, był młodym, przystojnym, poniekąd aroganckim oraz obrzydliwie bogatym flirciarzem, od którego wręcz biła, oślepiająca pewność siebie. Gdziekolwiek by się nie pojawił, zawsze ekstrawagancko ubrany i mocno pomalowany, zwracał na siebie uwagę absolutnie każdego, pyszniąc się tym jak działa na ludzi i do jakiego stanu ich doprowadza. Lucifer Wu, wbrew reputacji, którą posiadał, był dla niejednego obywatela, uosobieniem chodzącego ideału, i kimś, z kim powoli przechodzący właśnie przez izbę przyjęć, ubrany w wygodny, pasiasty i odrobinę za duży sweter, Wu Haoyu, na pierwszy rzut oka, nie miał zbyt wiele wspólnego.
Wu Haoyu.
Prychnął pod nosem, tym samym zaskarbiając sobie zaniepokojone spojrzenie mijającej go pielęgniarki.
Kim tak właściwie był Wu Haoyu?
Zatrzymał się w półkroku.
Biorąc pod uwagę to, że właśnie zmierzał na swoją konsultację jako Wu, ale Haoxuan...
Czy Wu Haoyu w ogóle istniał?
"Dlaczego dostaję na głowę za każdym razem, kiedy tutaj przychodzę?"; jęknął w myślach, rozmasowując skronie, po czym dochodząc do wniosku, że im szybciej stąd wyjdzie, tym lepiej zadziała to na jego zdrowie psychiczne, przyśpieszył, żeby tylko nie dać się pochłonąć torowi, na który właśnie zbaczały jego fale mózgowe.
Jak wielkie było jednak jego zaskoczenie, kiedy na korytarzu psychiatrii dostrzegł znajomą twarz.
— Ah, dzień dobry panie doktorze Yang — uśmiechnął się delikatnie, z trudem powstrzymując swój markowy uśmiech Lucifer'a oraz tę część jego osobowości, która miała ochotę sarkastycznie odpowiedzieć mężczyźnie, że jak mógłby nie pamiętać kogoś przez kogo prawie miał zawał. Ostatecznie, udało mu się powstrzymać swoje drugie ja, nie było to jednak łatwe, a zwłaszcza nie w chwili, w której dostrzegł jak Yilun, przez ułamek sekundy, tak uważnie przygląda się jego twarzy.
— W czym mogę panu pomóc? — zapytał w końcu, tym samym przechylając głowę ku bokowi i wbijając w niego wyraźnie zaciekawione spojrzenie. I szczerze mówiąc, Haoyu, w tej chwili po raz kolejny, oczekiwał tego, że mężczyzna zachowa się jak każda inna osoba na jego miejscu, rzekomo mająca przed sobą Wu Haoxuan'a, (w końcu, w zeszłym tygodniu był najwidoczniej zbyt zmęczony i to tylko i wyłącznie dlatego go nie poznał, a przynajmniej tak podpowiadały mu jego wybujałe ego oraz paranoja), i będzie zadawała pytania, ale on...
Znowu tego nie zrobił.
— Skargę? — powtórzył mechanicznie za Yang'iem, czując jak jedna z jego brwi uniosła się ku górze. Sam Lucifer, nie wiedział jednak czy było to spowodowane tym, że wbrew wszystkiemu, paradoksalnie, jego ego nie było zadowolone z tego, że lekarz podchodzi do niego aż tak profesjonalnie, a wręcz, neutralnie, czy też zaskoczeniem na skutek tego, że Yilun, naprawdę pofatygował się na inny odział tylko po to, żeby go przeprosić.
Kącik jego warg drgnął, układając się w dziwnym grymasie, nie był to jednak wyraz niezadowolenia.
— Nigdy o tym nie pomyślałem — przyznał szczerze, śmiejąc się cicho, po czym wzruszając ramionami, dodał — bardzo doceniam pański profesjonalizm, ale zapewniam pana, doktorze Yang, że nic się nie stało i nie musi mnie pan za nic przepraszać.
Owszem, w zeszłym tygodniu prawie dostał ataku paniki na myśl o tym, że poza byciem wariatem, mógłby być jeszcze na coś śmiertelnie chory, i owszem, Ji Chen spędził przynajmniej dobrą godzinę bełkocząc coś o etyce pracy, o której sam Haoyu nie miał zielonego pojęcia, a która miała być wystarczająco dobrym powodem na to, by złożył na Yilun'a skargę, jednakże...
Sam Lucifer, tak szybko jak wyszedł tamtego dnia ze szpitala, kompletnie zapomniał o całym tym, śmiesznym wydarzeniu, całkowicie wypierając je z pamięci, no bo przecież...
— Wszyscy popełniamy błędy, czyż nie? — zapytał, jak gdyby retorycznie, tym razem z nieobecnym spojrzeniem, gorzko się uśmiechając.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Został od razu rozpoznany. Dobrze. Jeden problem z głowy... Przynajmniej nie musiał się niezręcznie tłumaczyć i wyjaśniać dlaczego praktycznie stalkuje Wu.
Yang patrzył na mężczyznę z takim lekkim zaniepokojeniem i niepewnością. Nie był pewien jak ten zareaguje na jego widok... Póki co nie było źle. Nie został zwyzywany na starcie, obyło się również bez wrzasków, więc lekarz zaliczał to kategorii jako „idzie całkiem nieźle, jak na fakt, że mogłem facetowi naprawdę zaszkodzić”. Jak wspominał "starcia" z co poniektórymi pacjentami wobec których zawinił nawet mniej niż wobec brata znanego aktora... Ze dwa razy dostał nawet torebką po głowie od jakiś rozsierdzonych makron, tylko dlatego, że coś nie szło po ich myśli. Od tamtej pory, żył w przekonaniu, że kobiety w średnim wieku są najbardziej przerażającymi istotami na świecie, zaraz po Australijskiej faunie. I jego ojcu. Ale Yang senior miał taką zupełnie inną, osobną kategorię. Najgorszym uczuciem na świecie było, kiedy był tobą rozczarowany, a Yilun miał wrażenie, że często nie był w stanie sprostać jego oczekiwaniom.
Los większości dzieci Azjatyckich rodziców, doprawdy, ale nie sprawiało to, że było to dużo przyjemniejsze doświadczenie.
-Nigdy pan o tym nie pomyślał? Ja sam bym na siebie wniósł skargę...-wymamrotał z niedowierzaniem, patrząc na mężczyznę tak, jakby właśnie wyrosła mu druga głowa.
a) Ten był vip’em w szpitalu dla vip’ów (albo pacjentów sponsorowanych przez organizacje charytatywne, tudzież przez sam szpital).
b) Yang naprawdę nawalił.
c) Kto przy zdrowym umyśle nie złożyłby skargi w takiej sytuacji?
Z wszystkich tych powodów młody lekarz bardzo się zdziwił, że ten jeszcze tego nie zrobił. Może ten człowiek był aniołem? A przynajmniej miał cierpliwość, tudzież wyrozumiałość świętego... Inaczej nie dało się tego wyjaśnić.
-Jestem bardzo wdzięczny, bo nie będę musiał być na nockach do końca roku, ale mimo wszystko...-westchnął cicho. Jakby się nad tym zastanowić czy nie byłoby lepiej, żeby został ukarany? Pochłonięty swoim zmartwieniem o życiu na nockach, w samolubny sposób w ogóle nie pomyślał o całym zajściu z drugiej strony. W końcu mówi się, że człowiek uczy się na błędach, ale czy nauka nie była głównie rezultatem kary? Konsekwencji? Strach przed nockami to jedno, poczucie obowiązku to drugie. I kiedy już z Yang’a zeszła ta presja i strach przed cierpieniem przez następne pół roku, powolutu zaczął myśleć logiczniej i cóż... Nie był teraz taki pewien swojej prośby. Alas! Było już po ptakach i nie zamierzał płakać nad rozlanym mlekiem. Będzie uważniejszy. Nie mógł co prawda odmówić, jeśli doktor Xiao znowu go poprosi o pokrycie jego zmiany, ale mógł sprawdzać wszystko po parę razy, żeby upewnić się, iż wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
Yang był typem, który lubił mieć wszystko zorganizowane, ale porażki nigdy go niedemotywowały. Wolał szukać rozwiązań, żeby „następnym razem”, ich nie ponieść i sprawiały tylko, że czuł się jeszcze bardziej zdeterminowany by osiągnąć lepszy rezultat.
A skoro o błędach mowa...
-Nie, nie, nie... –pokręcił głową. – Musiał się pan naprawdę zestresować i niesamowicie źle się z tym czuje. Nie powinienem zrobić czegoś tak idiotycznego... Mogłem przynajmniej sprawdzić pana imię na początku i uniknąłby pan nerwów –przygryzł wargę, wpychając dłonie w kieszenie swoich swoich czarnych, spranych dżinsów. Ubrany w dopasowane rurki, biały, luźny tshirt i długi kardigan w bordowo – czarny gradient, wyglądał dużo młodziej i mniej profesjonalnie niż w białym kitlu i swoich nieodstępnych koszulach, krawatach i spodniach od garnituru.
Mimo to, czy był oficjalnie w pracy, czy nie, jego podejście do całej tej sprawy pozostawało takie same.
Przecież widział, jak Wu na niego patrzył w przychodni. Takim wystraszonym spojrzeniem, najpewniej oczekując najgorszej możliwej diagnozy. Yilun nie raz dostarczał ludziom złe wieści. Dostarczał też te dobre, ale dobrze zdawał sobie sprawę z faktu jak pacjenci na niego patrzą spodziewając się najgorszego. Przyjmowanie takich wieści musiało być bardzo częste, a oczekiwanie na nie... Jeszcze gorsze.
On sam dobrze wiedział jak to jest. W końcu sam czekał. Czekał od lat. Mimo, że wszyscy powtarzali, że to nie ma sensu, że jego matka nie żyje ale... Nie mógł się pozbyć nadziei, także do momentu, w którym miano mu przekazać najgorsze wieści, zamierzał czekać. Nie ma absolutnie nic gorszego niż niepewność. „Musimy przeprowadzić więcej testów”, niosło ze sobą właśnie ją – niepokój, brak jednoznacznej diagnozy... Tamtem musiał być naprawdę wyprowadzony z równowagi, a sam błąd Yilun’a, chociaż na pierwszy rzut oka nie wydawał się być jakoś tragicznie duży... Mógł mieć poważne konsekwencje.
-Nie mam nawet żadnej wymówki... Nawet po takiej ilości kofeiny, jaką miałem wtedy w krwioobiegu, etyka pracy pozostaje etyką pracy i na takie błędy akurat nie ma w tym zawodzie miejsca –tego zawsze go uczono i to z głębi serca wyznawał. Zawód lekarza, zwłaszcza chirurga, wymagał niezwykłej precyzji i atencji do detalu.
-W ramach podziękowania niech pan pozwoli sobie kupić kawę... Czy coś –wciąż czuł się winny... Chciał jakkolwiek się odpłacić tamtemu... A jako człowiek chronicznie uzależniony od kawy, uważał kawę za lekarstwo na każdy problem. Zresztą ta z kawiarni na parterze, jak na szpitalniane standardy była naprawdę dobra, przynajmniej w jego skromnej opinii. Istniało prawdopodobieństwa, że jego kubki smakowe były tak znieczulone, że wszystko co zawierało kofeiny uznałoby za „dobre”, ale nawet Kong podzielał jego zdanie... A ten miał naprawdę wykwintny smak i kiedy Yang jadł swoje gotowe instant zupki, kręcił nosem i narzekał jak straganowa babcia o ważności zdrowego żywienia.
Dodajmy tu również, że ta propozycja najpewniej nie była taka zupełnie bezinteresowna, nawet jeśli Yilun nie do końca o tym myślał w tym konkretnym momencie. Wu był przystojny. W taki prawie bolesny, wręcz zbyt idealny sposób, a Yang był tylko człowiekiem. Bądźmy szczerzy, gdyby nie fakt, że młodszy mężczyzna był zupełnie w jego typie (co się dziwić? Nie bez powodu twarz dzielona przez braci Wu była w typie całych Chin, wydawała się oba wręcz być wcieleniem perfekcji), pewnie nie nalegałby aż tak na tą odpłatę, w formie, która zakładała spędzenie większej ilości czasu z Wu, a raczej zmył się w trybie błyskawicznym zanim ten zmieni zdanie.
-Niech pan potraktuje to jako część łapówki, której urząd podatkowy nie może do mnie wytropić... Wciąż bardzo mi z tym wszystkim głupio –jeśli tamten odmówi, to Yang nie będzie rozpaczał. „Łapówka” była głównie dla uspokojenia jego sumienia... Żeby nie czuł się tak, jakby był Wu Haoxuan’i coś winny.
A przynajmniej o tym próbował sam siebie przekonać.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
Przyglądając się stojącemu przed sobą mężczyźnie w ciszy, Haoyu poczuł jak tym razem nie jedna, a obydwie jego brwi, unoszą się ku górze w geście szczerego zaskoczenia. Mimochodem, ponownie przechylił głowę ku bokowi z dosyć zabawnym wyrazem twarzy. Ewidentnie zakłopotany i nie do końca pewny, dokąd cała ta rozmowa tak właściwie zmierza, jak lekarz przyglądał mu się tak, jak gdyby ten wyhodował sobie drugą głowę, tak Wu właśnie podziwiał go, jak gdyby miał przed sobą co najmniej kosmitę pochodzącego z drugiego końca galaktyki. Yang Yilun był zdecydowanie, dziwnym mężczyzną, a przynajmniej, do takiego wniosku doszedł właśnie Lucifer, mierząc go wzrokiem od stóp do głów, przez moment zastanawiając się, które z nich jest tak naprawdę, większym wariatem.
No, bo jak nazwać kogoś, kto z jednej strony specjalnie przychodzi w, sądząc po jego ubiorze, swój dzień wolny, po to, żeby poprosić go, aby ten nie wniósł na niego skargi, tylko i wyłącznie po to, żeby raptem, ułamek sekundy później, na głos dojść do wniosku, że ta kara jednak mu się należy?
Zmiął wargi, dusząc kotłujący się w gardle śmiech.
Miał deja vu.
Sposób w jaki lekarz się wypowiadał oraz argumenty, które podawał, ta etyka pracy, o której wspominał, wszystko to tak bardzo przypominało mu Ji Chen'a, że nagle, cała ta sytuacja zaczęła mu się wydawać cholernie zabawna i skłamałby, gdyby powiedział, że nie chciałby zobaczyć konfrontacji pomiędzy tą dwójką.
— Przepraszam, przepraszam, ale... — powiedział cicho, odwracając głowę w drugą stronę byleby tylko na niego właśnie nie patrzeć, oraz zakrywając usta dłonią, żeby się nie roześmiać.
Wziął głęboki oddech.
— Odnoszę wrażenie, że sam nie jest pan pewien, czego tak właściwie pan chce, doktorze Yang — przyznał z miękkim uśmiechem, kiedy w końcu udało mu się uspokoić, po czym w charakterystyczny dla siebie, odrobinę zbyt zadziorny sposób, dodał — to powinienem złożyć na pana tę skargę, czy nie?
Układając wargi w dzióbek, udał zastanowienie.
Pomijając wyraźną pomiędzy nimi, różnicę wzrostu, ponieważ Haoxuan był od Haoyu praktycznie o głowę niższy, ich charaktery były skrajnie różne i gdyby ich do siebie porównać, Xuan w przeciwieństwie do (zdrowego na umyśle) beztroskiego Yu, był typowym wręcz, sztywnym studentem prawa, który, gdyby znalazłby się na jego miejscu, zapewne zacząłby grozić bogu ducha winnemu, Yilun'owi, pociągnięciem do odpowiedzialności karnej. Sam Lucifer jednak, operował w zupełnie inny sposób i w przeciwieństwie do składania skarg, czy też, wykrzykiwania pierdół o pozwach sądowych, składał pochwały, ponieważ to tak właśnie funkcjonował świat, w którym przyszło mu się, zarówno dorastać, jak i dalej obracać, i gdyby naprawdę chciał, to nic nie stało na przeszkodzie, żeby jednak poszedł do ordynatora i wspomniał o tym jak to, rzekomo, doktor Yang Yilun niesamowicie mu pomógł, i jak bardzo chciałby, żeby mężczyzna został przeniesiony na późniejsze zmiany, ponieważ jego obecność tak cholernie mu pomaga...
Sęk jednak w tym, że nie chciał, bo o ile czerpał niesamowitą przyjemność z denerwowania swoich bliskich, ot, dla samego faktu działania im na nerwy, tak stojący właśnie przed nim, młody (i całkiem uroczy) mężczyzna, tak naprawdę niczego mu nie zrobił, a przynajmniej, niczego takiego co zasługiwałoby na prześladowanie go w najgorszych koszmarach do końca jego dni.
— Jeśli mam być z panem szczery — zaczął cicho, tym razem zaciskając jedną z dłoni na nadgarstku w geście, jak gdyby, podenerwowania, oraz wbijając spojrzenie w czubki własnych butów — byłbym bardziej skłonny pana pochwalić. Pana, być może i błędna diagnoza, poniekąd uzmysłowiła mi, że może jednak, naprawdę chcę żyć?
Unosząc głowę i uśmiechając się pusto, przyjrzał mu się kątem oka spod na wpół przymrużonych powiek.
Cała ta wypowiedź była kłamstwem. Perfidnym kłamstwem, które nie miało absolutnie niczego wspólnego z rzeczywistością, ponieważ Haoyu, podczas jednej ze swoich prywatnych sesji samorefleksji, złapał się na tym, że wbrew pierwszej reakcji, był bardzo zawiedziony tym, że jednak nie został dodatkowo zdiagnozowany z czymś co naprawdę pozwoliłoby mu odejść, Yang jednak... Nie musiał tego wiedzieć.
Nie musiał i nie mógł, ponieważ Wu, bądź co bądź, był aktorem i to, cholernie dobrym aktorem (w końcu, nie dostał tych wszystkich nagród oraz wyróżnień bez powodu), a w tej chwili cała jego, jak gdyby skulona i bezbronna postawa, wręcz krzyczała, że przytłaczają go poczucie winy oraz niesamowity żal.
Powoli się prostując, odetchnął.
— Jeśli to sprawi, że poczuje się pan lepiej, panie doktorze — nadal kontynuując swój akt, skinął nieśmiało głową, tym samym, przystając na jego zaproszenie. I chociaż teoretycznie nie powinien był tego robić, tak Lucifer, z racji wykonywanego przez siebie zawodu był niesamowitym people-pleaser'em, i po latach spędzonych w branży można by rzec, że w tej chwili, instynktownie wręcz, zawsze starał się przypodobać innym.
— Nie mniej, wciąż muszę wziąć udział w swojej terapii — przypomniał sobie, rozglądając się po opustoszałym korytarzu — możemy się dodać na WeChat'cie? Na wypadek, gdyby jednak coś panu wypadło?
Automatycznie sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej telefon i otwierając kod QR swojej aplikacji, jednocześnie dziękując sobie w duchu za to, że służbową komórkę, na czas konsultacji zostawił w samochodzie z Ziqian'em.
Co prawda, jego prywatne konto wcale nie było lepszym rozwiązaniem, ponieważ nie powinien był rozdawać swoich danych kontaktowych na prawo i lewo, jednakże aktualnie nie miał zbyt dużego pola do manewru i mając do wyboru albo swój WeChat, albo kartę biznesową, na której widniało jego imię sceniczne, wolał postawić na tę pierwszą opcję, ponieważ... Nie do końca można było go rozpoznać patrząc jedynie na jego profil w aplikacji, na którym jego nazwą użytkownika była, mimo wszystko (ponoć) znienawidzona przezeń, Rozdymka, a awatarem, wykonana dzięki uprzejmości Miaomeng, animowana karykatura jego osoby, podpisana: ,,Spójrzcie na mnie, jestem Bogiem"; Oczywiście, istniała opcja, że na bazie samych tych informacji mógłby on zostać rozpoznany, w końcu Yueze i Chen również byli w posiadaniu rysunków wykonanych przez młodą Qin na swoich zdjęciach profilowych (z czego podobizna tego pierwszego była podpisana jako ,,Głupi debil Zeze", a drugiego ,,Mama Chen"), nie mniej jednak, Yang Yilun, jako osoba, która nie do końca sprawiała wrażenie tej potencjalnie zainteresowanej mediami, wydawał się (a przynajmniej na ten moment) nie być dla jego prywatności, żadnym zagrożeniem.
— W takim razie — po dodaniu młodego lekarza do kontaktów, schował telefon z powrotem na swoje miejsce — do zobaczenia później, panie doktorze?
Uśmiechnął się szeroko, puszczając mu oczko, po czym gnąc się przed mężczyzną w połowicznym ukłonie, nie czekając nawet na jego odpowiedź, odwrócił na pięcie, odchodząc w stronę swojego gabinetu. W drodze, zdał sobie sprawę z tego, że będzie musiał jeszcze poinformować Ziqian'a o swoim potencjalnym wyjściu, biorąc pod uwagę jednak to, że miał właśnie okienko pomiędzy jednym wywiadem, a drugim, nie sądził, żeby kierowca miał w związku z tym jakiś problem.
Otwierając drzwi do pokoju, w którym czekał na niego terapeuta, zaśmiał się pod nosem.
— Jak się pan dzisiaj miewa, panie doktorze Sun?
Nawet, gdyby Chen miał do niego pretensję, w obawie o to, że straci swój staż, i tak by ich na głos nie wypowiedział.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Emm... Przecież powiedziałem panu, że musi pan tylko przejść więcej badań. Nic nie diagnozowałem... Ale niech panu będzie –zresztą okazało się, że Jiang Rongxing wcale nie ma raka, tylko cukrzycę typu drugiego. Doktor Xiao, najpewniej w pośpiechu z góry założył najgorsze... Tego nie mógł mężczyźnie powiedzieć, bo to by było łamanie tajemnicy lekarskiej, ale przecież Wu nie miał o tym pojęcia, a Yang dał mu jasno do zrozumienia, że nie może mu dać diagnozy... Ale ten na pewno sobie coś wymyślił! Lekarz widział to w jego oczach... Najpewniej w głowie miał najczarniejszy scenariusz i już zaakceptował go jako prawdę.
W zasadzie często się to zdarzało. Czasami nawet Yilun nie zdążył skończyć zdania, powiedzieć o jakie schorzenie dokładnie chodzi i przedstawić planu leczenia, a ludzie już wybuchali płaczem i zakładali, że umrą... Cały ten stres związany ze szpitalnym procederem często rezultował w przygotowaniu na najgorsze. Momentami było to potrzebne, ale nie zawsze.
Szczerze? Zdziwił się, kiedy mężczyzna zgodził się na jego propozycję kawy. W końcu nie musiał, nie było na to parcia i nie zamierzał natrętnie nalegać, ani nic w tym stylu... A ten na to przystał! Doprawdy, dziwny człowiek, ale kim był Yilun, żeby oceniać? Lepiej dla niego i jego sumienia. Sprawdę będzie można uznać za rozwiązaną i tyle.
-Owszem, poczuję się lepiej –przytaknął, posyłając tamtemu uśmiech i zaraz sięgnął do kieszeni po komórkę (nieco... rozbitą, ale nie miał czasu iść naprawić ekranu, a ten wciąż działał, więc nie czuł ku temu palącej potrzeby).
-W porządku –Weibo Yang’a... Nie było najczęściej używanym kontem na świecie. Parę zdjęć z liceum w Oxfordzie i jego podróży po wyspach, parę ze znajomymi ze studiów i profilowe sprzed dwóch lat (jakby policzyć wychodziło na to, że Yang publikował średnio jedno zdjęcie na rok) i komentował głównie na postach znajomych). Nie miał czasu na takie rzeczy i nieszczególnie go interesowały. Częściej używał WeChat’u, bo i tak media społecznościowe były dla niego głównie sposobem kontaktu ze znajomymi. Wszędzie nazywał się tak samo, „ Rudzik”, korzystając z tego, że jego angielskie imię to właśnie oznacza.
-Do zobaczenia –Yang odkłonił się mężczyźnie, nie za bardzo wiedząc co zrobić z faktem, że ten do niego mrugnął (a w takim przypadku, najlepiej taką kwestię zignorować, czyż nie?) i w ciszy obserwował jak ten odchodzi. Nie był pewien ile taka terapia trwała, ale to nie tak, że miał coś lepszego do roboty. Gdyby został tego dnia w domu najpewniej spędził by większość dnia czytając mangi i uciekając od robienia czegokolwiek produktywnego.
Co zrobił? Poszedł na chirurgię, żeby porozmawiać z pacjentami i zobaczyć czy wszystko u nich w porządku... Cholerny pracocholik.
[...]
Kilkadziesiąt minut później, po krótkiej rundce po oddziale i dyskusji z panią Qu z Sali numer 723 na temat jej nowej ulubionej książki (pani Qu, sześdziesięciolatka po przeszczepie wątroby, zmieniała ulubioną literaturę praktycznie co tydzień i nie miała już z kim o niej rozmawiać), Yang zawitał w szpitalnej kawirni na parterze. Jako największa prywatna placówka medyczna w kraju, oprócz stołówki mieli też na partarze parę niewielkich sklepików i lokal serwujący kawę, ciasto i kilka śniadaniowych i lunchowych pozycji, który cieszył się bardzo wysoką popularnością wśród personelu szpitalnego.
Yilun był stałym klientem, bo serwowali naprawdę dobrą kawę, no i... Była to taka zaciszna odskocznia od normalnie błyskawicznego życia medyka. Zaciszna, z drewnianą podłogą i sztuczną cegłą na ścianie, z wygodnymi, szarymi fotelami i obrazkami najmłodszych pacjentów na ścianie, była idealnym miejscem, żeby odrobinę odpocząć...
Albo powypełniać karty pacjentów, co właśnie Yang robił, czekając aż Wu dołączy do niego po skończonej sesji.
-]Doktorze Yang... Pan naprawdę kocha swoją pracę, czyż nie? Wczoraj mówił pan, że będzie miał dzisiaj wolne... –sprzątający stolik obok niewysoki barista, oparł się nonszelancko. W kawiarni, nie było wielu innych klientów, a kiedy w niektóre dni sprzedajesz komuś pięc kaw... Powiedzmy, że Yilun i Huang Jie, jeden z kawiarnianych baristów, byli w całkiem niezłej komitywie.
-Nie przyszedłem do pracy, przyszedłem w interesach –Yang oderwał wzrok od pisma, na którym właśnie się skupiał, podpierając policzek na dłoni.
-Ach tak? Ta sterta papierzysk na pana stoliku sugeruje co innego.
-Muszę jakoś zabić czas czekania na te interesy, czyż nie? Przynajmniej nie będę musiał tego wszystkiego robić jutro, bo... Ten jest ostatni! –wyraźnie z siebie zadowolony, podniósł kartkę do góry, żeby pokazać Huang’owi iż kiedy tylko podpisze dokument... Skończy wszystko co było zaległe! Mógł to zrobić tylko w szpitalu, więc jakby nie zrobił tego dzisiaj, to jutro musiałby przyjść wcześniej, albo zostać dłużej. A gdyby nie Wu...
Nie chciałoby mu się ruszyć czterech liter z kanapy. Yang traktował swoje dni wolne... Bardzo poważnie. Aka, „jedyny powód, dla którego wstaje z kanapy, to tylko zmuszenie się do pójścia do siłowni, żeby nie wyjść na hipokrytę, kiedy polecam pacjentom im dietę i aktywność fizyczną”. A tak? Seriale, gry wideo, albo nauka... W ostateczności zakupy, albo obiad u ojca i Yawen. Monotonnie, powtarzalnie, ale tak mu pasowało najbardziej i do tego się przyzwyczaił. Kong wystarczał mu, jeśli o życie towarzyskie w świecie realnym idzie.
Jak się okazało Wu Haoxuan miał świetne wyczucie czasu, bo pojawił się w zasięgu wzroku Yang’a w chwili, w której ten skończył pakować swoje papierzyska do pustej torby na laptopa, w której zazwyczaj nosił swoje rzeczy.
-Panie Wu -powitał mężczyznę. -To co pan chce do picia?-zapytał... On wiedział już co zamówi... To samo co zamówił wcześniej, napój któremu był zadedykowany całym sercem... Latte z potrójnym espresso.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
Wbrew powszechnie panującemu przeświadczeniu o tym, jakoby konsultacje psychiatryczne działały cuda, Wu Haoyu opuszczając gabinet swojego terapeuty, pełen frustracji, odetchnął z ulgą. Po spędzeniu ostatnich dwóch godzin swojego życia, w zamknięciu z zupełnie obcym sobie, mężczyzną, który najwidoczniej, wziął sobie za cel honoru, przebicie się przez wszystkie bariery Lucifer'a już na pierwszym spotkaniu, na praktycznie, samym początku...
Drgnął, otrząsając się powoli z trawiącego go, otumanienia.
Jak wchodząc parę godzin temu do szpitala, był zestresowany, ale jednak, jego samopoczucie było całkiem przyzwoite, a nawet, stabilne, tak teraz, nie ulegało wątpliwości, że czuł się koszmarnie, i że wbrew wszystkiemu, było tylko i wyłącznie, gorzej, że nic nie było w porządku.
Faktem było, ze doktor Sun, w przeciwieństwie do jego poprzedniego psychiatry, był lekarzem z powołania i w porównaniu do pracującego w szpitalu publicznym, Li, sprawiał wrażenie osoby, która naprawdę chciała mu pomóc, naprawdę chciała go poznać. Stawiając tych dwóch mężczyzn naprzeciwko siebie, wyjątkowo łatwy do zmanipulowania, Li Wun, na tle uparcie prącego do przodu, Sun Mingtian'a, wypadał cholernie blado. I chociaż każdy jeden, normalny człowiek, zapewne byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy, w końcu, dobry terapeuta powinien automatycznie oznaczać szybszy powrót do zdrowia, szybsze rezultaty, tak...
Wu Haoyu, wcale szczęśliwy z tego powodu nie był i mając do wyboru roztrzepanego oraz wiecznie rozkojarzonego, Wun'a, a śmiertelnie poważnego i ewidentnie, twardo-stąpającego po ziemi, Mingtian'a, zawsze wybrałby tego pierwszego. Tego pierwszego, który nie wyciągał go na siłę ze strefy komfortu i nie sprawiał że, w związku z tym, chciał się ze wstydu zapaść pięć stóp pod ziemie.
Przechodząc szybko przez korytarz, ponownie zaciągając maskę na nos, wziął parę głębokich oddechów w celu, jak gdyby, uspokojenia, swojego kołatającego serca.
Lucifer, nie ważne czy pod publikę, czy jednak prywatnie, był osobą, wbrew wszystkiemu, cholernie zamkniętą w sobie, która nie rozmawiała z ludźmi o swoich problemach (za co wiecznie dostawał po uszach), zawsze zbywając je beztroskim skinieniem ręki, niewinnym poruszeniem ramion, wesołym: ,,wszystko będzie dobrze''; I chociaż wiele można było powiedzieć na temat jego image'u oraz z pozoru, przebojowej osobowości, większa część jego publicznej persony była niczym więcej jak zwykłym aktem, rolą, którą przyszło mu odgrywać, a której na rzecz wymagań swojego środowiska, mimo wszystko, musiał sprostać. Rolą, która z czasem, rozrastając się do swojego aktualnego rozmiaru i nabierając konkretnego kształtu, zaczęła przysłaniać cale jego życie i powoli, zacierać granice pomiędzy tym co naprawdę jest, a tym czego nie ma, nie było i nie miało racji bytu.
Zatrzymał się w półkroku.
Czy sytuacja miałaby się lepiej, gdyby na miejscu Sun Mingtian'a miał Yueze, albo Chen'a?
Pokręcił głową, dla zachowania pozorów normalności, wyciągając przy tym komórkę z kieszeni.
Absolutnie nie, ponieważ, nawet jeśli sporadycznie się przed nimi otwierał, to jednak, nawet z nimi nie poruszał pewnych kwestii (za co obydwaj zainteresowani również zawsze go gnębili), dusząc je w sobie, aż do chwil, w których jak gdyby, przytłoczony grawitacją, zapominał czym jest tlen i do czego służą płuca.
— Ziqian — po ówcześniejszym, konspiracyjnym wręcz, rozglądnięciu się po korytarzu, nie powstrzymał się przed dramatycznym jęknięciem do słuchawki.
— ...tak, Panie Wu? — wydukał wyraźnie zaskoczony postawą swojego klienta, kierowca.
— O której mam się pojawić w studio? — zapytał, jednocześnie podwijając przy tym rękaw swojego swetra by kątem oka spojrzeć na zegarek.
Na ułamek sekundy, na linii zapanowała cisza, w trakcie trwania której, Haoyu, jedynie uśmiechnął się złośliwie pod skrywającą jego twarz, maską, będąc niemalże pewnym, że Chen właśnie wylewa na niego wiadro odchodów w myślach.
Od czegoś jednak, miał tego swojego asystenta, prawda?
— Ma pan jeszcze 3 godziny, panie Wu — odpowiedział w końcu, jak gdyby, zamyślony stażysta, po najprawdopodobniej, wcześniejszym przeglądnięciu terminarza, który Lucifer zostawił w jego samochodzie.
Słysząc te wiadomość, Wu mechanicznie przytaknął samemu sobie.
— Doprawdy? — udając zdziwienie, jedynie uśmiechnął się szerzej, kiedy do jego uszu doszło jak, ewidentnie spodziewający się czegoś, mężczyzna, wciąga ze świstem powietrze do ust.
— Masz moje klucze — bardziej stwierdził niż zapytał, jednakże Ziqian, wciąż poczuwając się do odpowiedzi, udzielił mu jej pod postacią czegoś na kształt przytakującego mruknięcia — potrzebuję, żebyś pojechał do mojego mieszkania i zabrał torbę z rzeczami na przebranie, którą zostawiłem na stole w salonie.
— ...a, nie mieliśmy przypadkiem, pojechać do pańskiego domu razem? — zapytał bardzo ostrożnie szofer, uważnie ważąc przy tym swoje słowa.
— A i owszem — przyznał bez pardonu Haoyu, po czym dodał — jednakże nastąpiła drobna zmiana planów i wypadło mi spotkanie.
— Jakie spotka—
— Wstąp po drodze do Kaibin, znowu spadł mi cukier — wbił się asystentowi w słowo, tym samym, skutecznie go uciszając — wyślę ci listę na WeChat'cie.
— ...rozumiem, czy coś jeszcze? — zrezygnowany ton jego głosu, skutecznie zasygnalizował Lucifer'owi, ze Chen poddał się bez walki.
Zastanowił się.
— Tak — powiedział nagle, przechodząc z beztroski, w stan pełnej powagi — ani mi się waż do mnie dzwonić. Napisz mi wiadomość, kiedy będziesz gotowy, powinienem się wyrobić w półtorej godziny.
***
Jeszcze zanim wszedł do kawiarni, korzystając z chwili nieuwagi, skupionego na stercie papierów, Yilun'a, przystanął przed drzwiami, z zaciekawieniem zaglądając do środka. Jako że nikt z jego najbliższej rodziny nigdy nie spędzał ponadprogramowych godzin w żadnym ze szpitali, paradoksalnie, nie do końca wiedział czego się tak naprawdę po tym miejscu spodziewać i przyzwyczajony do prestiżowych restauracji, siłą rzeczy, jeszcze kiedy szedł na to spotkanie, oczekiwał czegoś o wiele, wiele gorszego, od tego co zastał.
Nucąc z uznaniem pod nosem, mimochodem wyciągnął telefon z kieszeni, mechanicznie robiąc szybkie zdjęcie wnętrza i wysyłając je do swoich przyjaciół na czacie grupowym.
"Pamiętaj, nazywasz się Wu Haoxuan"; przypomniał sobie, tak na wszelki wypadek, w myślach, tym samym, w niekontrolowanym geście poklepując się po policzkach. Ostatnim czego potrzebował było przypadkowe wyoutowanie się się przed doktorem, na skutek nieumiejętnego trzymania swojej cholernej ekscytacji, na wodzy.
No, a skoro już o podekscytowaniu mowa, Lucifer był bardziej niż rozentuzjazmowany perspektywą spędzenia czasu w neutralnej atmosferze, z kimś innym niż obydwaj, Qin oraz Ji, lub też, członkowie jego rodziny, (chociaż w przypadku tych ostatnich, atmosfera ostatnimi czasy z pewnością do neutralnych nie należała) ponieważ nie pamiętał, kiedy tak naprawdę po raz ostatni miał ku temu okazję. To sprawiało, że o ile dla Yang'a całe to śmieszne, zaproszenie na kawę było jedynie sposobem na uciszenie własnego sumienia, tak dla Haoyu, był to długo wyczekiwany, chwilowy powiew świeżości, którego biorąc pod uwagę aktualne wydarzenia, potrzebował bardziej niż mu się w tamtej chwili wydawało. Co prawda, patrząc tak na czekającego na niego wewnątrz, mężczyznę, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chyba jednak czułby się lepiej, gdyby ubrał coś innego niż ten cholerny, pasiasty sweter, jednakże...
Pokręcił szybko głową, wyciszając rozszalały w swojej podświadomości, strumień myślowy.
"Nazywasz się Wu Haoxuan, a Wu Haoxuan uwielbia takie paskudne, bezgustne szmaty";
— Ah, panie doktorze Yang — powiedział na dzień dobry, automatycznie gnąc się przy tym w połowicznym ukłonie, po czym dodał — przepraszam, że musiał pan na mnie tyle czekać.
Uśmiechnął się delikatnie, jednocześnie jak gdyby, w geście zakłopotania, drapiąc się po karku.
Dopiero ułamek sekundy później, zorientował się, że nadal ma na twarzy maskę.
— Ah, bardzo przepraszam — wyrzucił z siebie na jednym wydechu, szybciutko pozbywając się okrycia z lica — to z przyzwyczajenia.
"Gratulację, o lepszym starcie nie mogłeś pomarzyć"; słysząc ten ironiczny głos we własnej głowie, z trudem opanował narastającą w sobie chęć do uderzenia się z otwartej pięści w sam środek czoła. Nie dał jednak po sobie poznać tego dyskomfortu, umiejętnie przesuwając spojrzenie z twarzy Yilun'a, na menu znajdujące się na ścianie za (przystojnym) baristą.
Niemalże odruchowo uśmiechnął się szerzej.
— Poproszę... — zmrużył powieki, udając zastanowienie — oreo mochę z potrójnym espresso.
I chociaż biorąc pod uwagę jego leki, nie do końca powinien był przesadzać z kofeiną, tak w tej chwili, cierpiąc na niedobór cukru we krwi oraz wciąż wiszące nad sobą, widmo otumanienia, które rozpostarł nad nim psychiatra, była ona właśnie tym co, przed dostawą zrobioną dla niego przez Ziqian'a, powinno przynajmniej na moment postawić go na nogi.
— Jeszcze raz, strasznie panu dziękuję, panie doktorze Yang, naprawdę nie trzeba było— odsuwając się odrobinę od lady, Lucifer przechylił głowę ku bokowi, wbijając roześmiane oczy w twarz Yilun'a — co pan jednak powie na to, żebyśmy przeszli na ty? Przyznam szczerze, że odrobinę dziwnie się z tym czuję, tak panu, panując, jak gdybyśmy byli co najmniej na jakimś spotkaniu biznesowym.
"No, bo to przecież nie tak, że jeszcze się kiedyś w ogóle ze sobą spotkamy"; pozostało nie wypowiedziane, jednakże, mając to święte (błędne) przekonanie na uwadze, zakorzenione gdzieś tam, głęboko, na samym dnie swojej podświadomości, Wu, w tamtej chwili, nie mogąc zrobić niczego innego ponad to, jedynie zaśmiał się cicho, zakrywając usta dłonią.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Chyba tak, bo kiedy tylko mężczyzna wszedł do środka, poczuł jak nagle opuszczają go nerwy, których pojawienia się nawet nie zarejestrował.
Nie ma czym się stresować, debilu. To tylko przeprosinowa kawa... Nigdy po tym faceta nie zobaczysz, więc ogarnij się trochę.
Co prawda ten absolutnie nie musiał pojawić się na tej kawie i Yilun nie miałby mu tego za złe, a to zrobił - z jakiegoś powodu mężczyzna zdecydował się do niego dołączyć. Może mu się nudziło? A może miał równie bogate życie towarzyskie go Yang? Lekarz nie miał pojęcia, ale skłamałby mówiąc, że nie jest tak odrobinę podekscytowany perspektywą konwersacji z mężczyzną. Ten był... Interesujący. Yang nie potrafił do końca wyjaśnić dlaczego - nie chodziło o samą atrakcyjność, ale też o sposób w jaki ten mówił, jakby nigdy nie do końca uzewnętrzniał swoich myśli, jakby za jego ciemnymi oczami, kryły się setki zagadek czekających na odkrycie i...
Yang naprawdę powinien się ogarnąć.
-Nie ma problemu, nadrobiłem papiery z całego tygodnia –wzruszył ramieniem, posyłając mężczyźnie szeroki uśmiech. Yang był szczery. Tylko nie jeśli idzie o swoje odczucia czy problemy, bo te... Zawsze skrzętnie ukrywał. Przed wszystkimi... Nie lubił być dla nikogo kłopotem i szczerze? Radził sobie z nimi sam wyjątkowo sprawnie. Wcześnie w życiu nauczył się, że może polegać tylko i wyłącznie na sobie. Po zniknięciu matki, ojciec pogrążył się w pracy i rzadko bywał w domu, przyszły lekarz był więc pozostawiony samemu sobie.
Nie przeszkadzało mu to szczególnie. Potrafił sobie poradzić i szybko się przyzwyczaił. Nauka i tak zajmowała mu większość czasu i wmówił sobie, że nie potrzebuje towarzystwa rodziców. Potem wyjachał, znalazł małą grupę bliskich przyjaciół, która poszerzyła się odrobinę na studiach... Ale to poczucie, że jedyną osobą, która jest w stanie zadbać o jego interesy, jest on sam, pozostała.
-Pewnie nie jest łatwo wyjść bez maski, kiedy pański brat patrzy na wszystkich dookoła z połowy butelek i opakowań w sklepie –tak. To była główna rzecz, z której Yang kojarzył Lucifera Wu. Nie miał czasu oglądać dram, ani telewizji, więc gwiazdora... Znał z reklam. Czy to tych na bilboardach, czy faktu, że jego twarz była umiejscowiona na produktach, które lekarz kupował. A skoro nawet żyjący pracą Yang dobrze wiedział z kim ma doczynienia, to cóż... Chyba każdy w kraju by wiedział i nie było sensu udawać, że jest inaczej.
-Mi tam gra –skinął głową. Raczej nie miał już więcej Wu spotkać, a ten miał małe szanse zostania jego pacjentem, więc nie miał nic przeciwko. Zresztą nie był przecież jakoś okropnie sztywny, czyż nie?
Słysząc, co tamten chce do picia, skinął głową i ruszył do lady, żeby zapłacić... Ale Jie oczywiście nie mógł tego zostawić bez komentarza.
-]Wygląda na to, że w końcu znalazłeś godnego przeciwnika, doktorze Yang – rzucił barista, jak gdyby nic kasując zamówienie i sięgając po kubki, gdy lekarz przykładał kartę do terminalu.
-Jie-ge!-no bez przesady... To nie były żadne zawody. Poza tym powtarzał bariście już ze sto razy, żeby mówił mu po imieniu. Tamten był starszy i widzieli się praktycznie codziennie, często ucinając sobie pogawędki. Nie było powodu, dla którego miał mówić Yilun’owi per „doktor”... Huang niby się zgodził, a i tak zawsze wyskakiwał ze swoim „doktor Yang”.
-No co? Nie znam nikogo oprócz ciebie, kto pije potrójne espresso, a sprzedaję kawę całemu szpitalowi-barista niewinne wzruszył ramieniem, najpierw skupiając się na napoju o smaku oreo, po czym zaraz przeniósł swoją uwagę na Wu, najwyraźniej nie mogąc doczekać się okazji, żeby pooczerniać Yang’a w oczach kogoś nowego... Ech. Yilun miał naprawdę wspaniałych przyjaciół, doprawdy. Bo tak jakby się zastanowić... Uważał Jie za przyjaciela. Nie spotykali się co prawdę poza pracą, ale ciągle obiecywali sobie wyjście na piwo... Kiedyś będą musieli rzeczywiście wykonać ten plan, a nie tylko go cały czas przekładać.
-Yilun może polecać innym zdrowy tryb życia, ale sam średnio śpi jakieś trzy – cztery godziny na noc a czasami tyle przez parę dni, a potem przychodzi żebrać o kawę... Totalne uzależnienie, mówię panu –rzucił Huang radośnie. Naprawdę miał szczęście, że nie Lun nie był w trakcie jakiegoś spotkania biznesowego, czy z pacjentem, bo już dostałby po głowie i to tak ze dwa razy. Nawet jeśli obiektywnie na to patrząc, miał stuprocentową rację.
-Ja ci dam totalne uzależnienie...
-Którą kawę dzisiaj pijesz?
-Czwartą –bąknął po dłuższej chwili ciszy lekarz, takim zrezygnowanym tonem. Przegrał w tej dyskusji czyż nie? Dwanaście szotów espresso zdecydowanie wychodziło na grubo ponad dzienną zalecaną dawkę coffeiny... Ale to nie jego wina, że miał takie, a nie inne nawyki jeśli o sen idzie. Taki zawód, nic nie mógł na to poradzić!
Całe, że na szczęście Jie skończył z produkcją kaw i Yilun mógł je od niego odebrać i uciec... Bo ten znał wszystkie szpitalne plotki i łatwo mógł na kogoś brudy wyciągnąć! I co jak co, ale na opini specjalisty to Yang’owi akurat zależało. Nie chciał przed nikim wyglądać nieprofesjonalnie.
-Proszę go nie słuchać –oznajmił, siadając na przeciwko brata bliźniaka znanego aktora. –Wcale nie mam poważnego problemu –zapewnił. Po prostu... Był bardziej skupiony i uważny, po wlaniu w siebie dużych ilościach kofeiny. Musiał jakoś utrzymać przytomność, czyż nie? A życie rezydenta w szpitalu, nie było łatwe. Wszyscy traktowali to jako poświęcenie na przyszłość, krok do osiągnięcia marzeń. Już w szkole medycznej wszystkich straszono, że rezydentura będzie najgorszym czasem w ich życiu i że należało się na to mentalnie przygotować. To była czysta prawda.
Starsi lekarze, potrafili cię traktować jak osobistego chłopca na posyłki, pacjenci rzadziej szanowali, godziny były dłuższe, a przydzielone zadania jak najmniej przyjemne... Nie żeby narzekał, po prostu taki był fakt. Potem nie miało być dużo lepiej – tyle tylko, że doktor Xiao nie będzie mógł nim pomiatać.
Nie polecam zaprzyjaźniać się z baristą, jeśli często przychodzisz do szpitala... Potem tylko oczernia cię na prawo i na lewo i ludzie dziwnie na ciebie patrzą, kiedy idziesz korytarzem, bo wszyscy myślą, że jesteś kawowym potworem –westchnął, z takim dziwnie błogim wyrazem twarzy popijając pierwszy łyk swojej latte. Boże... Jak on ją uwielbiał. Jeszcze z tą odrobinką cynamonu na wierzchu! Niebo w gębie!
Tyle, jeśli o brak uzależnienia idzie.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
Słuchając toczącej się pomiędzy baristą, a doktorem, wymiany zdań, Haoyu nie mógł powstrzymać się od śmiechu, który chociaż z początku, pod postacią cichego chichotu udało mu się poniekąd opanować poprzez zakrycie ust dłońmi, nabierając na sile, stał się na tyle kłopotliwy (w końcu, mógł zostać odebrany za niegrzeczny), że poskutkował on koniecznością przygryzienia przez aktora, warg.
Towarzystwo tej dwójki było naprawdę orzeźwiające, a ich interakcje oraz sposób w jaki się do siebie zwracali tak naturalne i niewymuszone, że Wu, nie zorientował się nawet, kiedy jego łagodny, a wręcz miękki, wyuczony uśmiech, przeistoczył się w coś o wiele prawdziwszego niż to, czym był na początku. Wyglądało na to, że wbrew wszystkiemu, mężczyźni byli ze sobą naprawdę blisko i w tamtej jednej, krótkiej chwili, Lucifer naprawdę zazdrościł Yilun'owi tego, że mógł on wchodzić w tego typu wymiany zdań z innymi ludźmi na porządku dziennym, nie skrępowany statusem społecznym, chmarą ochroniarzy oraz fałszywych koneksji.
Ot tak, po prostu.
— Przeciwnika? — powtórzył za Jie, unosząc brwi ku górze i przechylając głowę ku bokowi, wyraźnie zaintrygowany słowami baristy — biorąc pod uwagę nasze profesje, mniemam że w tego typu zawodach, pilibyśmy jak równy z równym, chociaż w sumie, to nie ukrywam, że z chęcią przekonałbym się czy to medycyna, czy jednak prawo, zmuszają do pochłaniania większych ilości kofeiny.
Dodał, tym razem, w dosyć subtelny sposób przenosząc spojrzenie pomiędzy jednym mężczyzną, a drugim, jak gdyby, tym samym dając Huang'owi do zrozumienia, że gdyby ten kiedykolwiek, faktycznie chciał zorganizować tego typu konkurs to Haoyu był uczestnictwem w nim, jak najbardziej, zainteresowany, tym samym też, świadomie oraz skutecznie, ucinając wcześniej, delikatnie poruszony temat jego prawdziwej persony przez Yang'a. Pomimo jednak, naturalności tego zabiegu jak i, płynności toczącej się rozmowy, Wu wciąż nie udało się powstrzymać tego strumienia myśli oraz wewnętrznego dyskomfortu, jakie wywołał gest zrozumienia zaprezentowany przez Yilun'a.
''Czy to właśnie w taki sposób czuję się Xuan, za każdym razem, kiedy wychodzi z domu?"; zapytał samego siebie, na ułamek sekundy, jak gdyby, dystansując się od wszystkiego dziejącego się w około.
Relacja, którą Lucifer miał ze swoim młodszym bratem, nie należała do tych najprostszych, jednakże to nie tak, że było tak od zawsze. Wbrew pozorom, w dzieciństwie bliźniacy byli sobie bardzo bliscy i jak większość tego typu rodzeństw, chodzili ze sobą wszędzie, byli nierozłączni. Jak gdyby się nad tym zastanowić to Haoyu, tak naprawdę, nie był nawet pewien, w którym dokładnie momencie ta ich więź zaczęła się sypać i przez swoje mgliste wspomnienia, jedynym co dostrzegał były zamazane obrazy ich jako dwójki, idących za ręce dzieci, chwilę później, przeistaczające się w nich, jako młodych dorosłych, skaczących sobie do gardeł.
Uśmiech spełzł z jego twarzy, nadając jej chociaż neutralnego, to jednak, poważniejszego wyrazu.
"Czy Xuan również pije niezdrowe ilości kawy?"; padło kolejne pytanie.
Starszy Wu, w przeszłości, na samych początkach swojej kariery, wówczas gdy jego ciało wciąż się rozwijało i nie potrafiło nadążyć za tempem życia, którego aktorstwo wymagało, pił jej co nie miara. Z samego rana przed śniadaniem, do śniadania, przed zdjęciami, w przerwach na planie, w nagłych wypadkach, w których przedłużali nagrania, ciągle tylko kawa, kawa, kawa. Pił ją do takiego stopnia, że nastoletni wtedy, Ji Chen, często pół-żartem, a pół-serio, mawiał że wcale nie byłby zdziwiony, gdyby w jego żyłach również płynęła krew, czarna niczym ten szatan, którego wiecznie spożywa. I chociaż był to jedynie krótki etap w jego życiu, coś, co skończyło się równie szybko jak się zaczęło, wraz z tym pojawiającym się, sensem przyzwyczajenia do wykonywanych przezeń obowiązków, tak wciąż, nie umknęło to uwadze jego ojca, który zaintrygowany, jak to mawiał, kreatywnością młodego studenta medycyny, postanowił ją wykorzystać do wybrania pseudonimu artystycznego dla swojego, wkrótce szalenie popularnego, syna.
"Czy my się w ogóle znamy?"; odetchnął z dezaprobatą, jednocześnie, z rozbawieniem kręcąc przy tym głową by udać, że robi to w żartobliwym geście, wówczas gdy doktor Yang, praktycznie ewakuował się sprzed blatu. Nim jednak, Haoyu, podążył za nim, skinął jeszcze głową z uśmiechem w stronę Jie, to w geście podziękowania za napój, to by dać mu do zrozumienia, że jeszcze wróci, a wróci z pewnością, chociażby po to, żeby nacieszyć oko i po prostu na niego popatrzeć.
— Doprawdy? — przyglądając się twarzy Yilun'a z rozbawieniem, zaśmiał się cicho, sięgając przy tym po swój kubek z gorącym naparem. Upijając z niego ostrożnie, całkiem sporego łyka, poczuł jak na raz, jego oczy poszerzają się, przeistaczając ówcześniejszą radość w szczere zaskoczenie. Automatycznie wręcz, spojrzał na zajętego czymś za barem, baristę, mentalnie notując, że ten człowiek, gdyby nie rodzaj zawodu jaki wykonuje, z pewnością byłby sporym obciążeniem dla jego portfela.
— A już myślałem, że jesteście przyjaciółmi — płynnie przenosząc swoją uwagę na siedzącego przed sobą, doktora, Wu, uśmiechnął się dwuznacznie, przyglądając mężczyźnie sponad swojej mochi, po czym odstawiając naczynie z napojem na blat i opierając się wygodniej o swoje krzesło, dodał — dzięki za radę, bycie nazywanym ,,kawowym potworem", jednak, niespecjalnie mi doskwiera, a rzekłbym nawet, że byłoby to zapewne jedno z milszych określeń, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie te, które padają pod moim adresem ostatnimi czasy.
"Poza tym, nie szukam przyjaciół."; pozostało niewypowiedziane.
Na jedno uderzenie serca, zmrużył powieki, wdychając unoszący się w powietrzu zapach kawy. Powstrzymał się jednak, przed uniesieniem głowy ku sufitowi, mając na uwadze to, że mogłoby to zostać źle odebrane.
— No, ale— zaczął cicho, otwierając ponownie oczy. Cokolwiek miał jednak wcześniej powiedzieć, utknęło mu w gardle, na raz, porzucone, na skutek spotkania z wyrazem twarzy panującym na licu Yang'a. Błogość jego ekspresji w połączeniu z tą ciszą oraz spokojem panującymi w kawiarni, napełniły Lucifer'a tak skrajnie dziwnym oraz nieznanym mu, poczuciem wewnętrznej harmonii, że siłą rzeczy, nie mógł zrobić niczego innego jak, w niekontrolowanym geście skrępowania, sięgnąć ponownie po swój napój, patrząc przy tym wszędzie, byleby tylko nie na Yilun'a.
— Dlaczego medycyna? — zapytał zaintrygowany, tym samym, skutecznie maskując swój wcześniejszy, chwilowy kryzys, oraz poczucie wstydu za to, że na jedno uderzenie serca, cała ta sytuacja wydała mu się o wiele bardziej intymna, niż powinna i była w rzeczywistości.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Hmm... Myślę, że od biedy można by to tak mimo wszystko nazwać –zwłaszcza biorąc pod uwagę resztę kontaktów towarzyskich Yilun’a obecnie... Jego życie społeczne, było dość martwe, więc jego relację z Huang’iem definitywnie można było nazwać przyjaźnią. Kiedy poznali się po raz pierwszy, Yang mógł mieć takiego tyciego, malutkiego crush’a na baristę (czy można mu się dziwić? Jie był bardzo przystojny). Z czasem udało mu się ten coraz bardziej ignorować. Jak zwykle. Od kiedy Yang wrócił do Chin, właściwie nie miał czasu na randki, a tym bardziej związki. Poza tym... Dobrze wiedział, że ojciec nie zaakceptuje jego upodobań.
Dlatego... Yang nie szukał niczego długoterminowego. Od czasu do czasu chodził do klubów, albo ściągał jakąś aplikację na miesiąc, potem się frustrował i ją usuwał. Czasem z kimś wyszedł, czasem się przespał z kimś, kogo praktycznie nie znał, ale im dłużej w rezydenturę, tym rzadziej się to zdarzało, bo ilość jego wolnego czasu gwałtownie spadała. Wiedział, że ojciec będzie oczekiwał, że kiedy skończy rezydenturę i fellowship, to się ożeni... Ale Yilun nie zamierzał tego robić. Już wystarczało, że miał młodszą siostrę. Yilan była miała pięć lat, co w teorii oznaczało, że on mógłby być jej ojcem... Można uznać, że to go zwalniało z obowiązku posiadania dzieci, czyż nie? Właśnie. A Ziemii i tak groziło przeludnienie, więc planował zestarzeć się i umrzeć w samotności.
A co do Jie... Ten miał dwuletniego syna, którego sam wychowywał, z góry więc został zaklasyfikowany w głowie Yang’a jako „straight” i po paru miesiącach wewnętrznego przeżywania, Yang’owi udało się jakoś zostawić niepożądane uczucia za sobą. Nie było to szczególnie trudne, jako że lekarz nigdy nie robił sobie żadnych nadziei, ani nie wyobrażał sobie niewiadomo czego... Cała damska połowa szpitala kochała się w Jie. Nawet Qiying przychodziła sobie „popatrzeć”, a była przecież zaręczona, także Jie był po prostu zakładowym heartthrob’em...
I świetnie zdawał sobie z tego sprawę, bezwstydnie flirtując z pielęgniarkami.
-Chociaż... Przez niego wszystkie pielęgniarki na oddziale chowają przede mną swoje zapasy rozpuszczalnej! Wmówił im, że wypiję każdą kawę w zasięgu wzroku, a one mu wierzą bo ma ładny uśmiech. Teraz muszę ZAWSZE tutaj przychodzić, żeby uzupełnić niedobory–poskarżył się, robiąc teatralnie smutną minę. I cóż... Yang rzeczywiście mógł od czasu do czasu podbierać innym kawę... Ale tylko od czasu do czasu! I Jie nie powinien był tego rozpowiadać, ot co.
Młody lekarz nie zauważył konsternacji swojego towarzysza, zbyt zajęty myśleniem o tym, czy może powinien trochę przystopować z konsumpcją kofeiny (doszedł do wniosku, że nie było w tym najmniejszego sensu, bo byłoby to tylko cierpienie i zero korzyści). Także uśmiechnął się tylko do mężczyzny widząc, że ten popija kawę. Nie za bardzo wiedział jak pociągnąć konwersacje, ale na szczęście ten problem został za niego rozwiązany.
Tak często słyszał to pytanie... Od współpracowników, znajomych, rodziny. Zawsze miał przygotowaną odpowiedź. Odruchowo spoważniał, otrząsając się z zamyślenia.
-Hmmm… Kiedy pytali mnie o to w wywiadzie przed przyjęciem na studia, powiedziałem, że to dlatego, że chcę pomóc. Tylu ludzi dziennie traci swoich bliskich, że jeśli jest coś co mogę zrobić by choć jedna osoba nie przeżywała bólu z tym związanego, to chcę wykonywać zawód, który w tym pomoże –byli ludzie, którym nie można było pomóc, ale to nie zmieniało faktu, że póki mógł pomóc... Chciał przynajmniej spróbować. –Poza tym to wyzwanie. Człowiek nigdy nie przestaje się uczyć i musi być jak najlepszy w tym co robi... Próbować osiągnąć perfekcję –a Yang zawsze był perfekcjonistą, jeśli idzie o naukę i pracę.
Nie były to jednak jedyne powody, dla którychYilun został lekarzem... Sprawa była bardziej skomplikowana. Wiedział, że nie musi udzielać wylewnej odpowiedzi, ale siedzenie w ciszy nie było przyjemne, a Wu nie wydawał się być najbardziej wygadaną osobą na świecie, więc kłapanie paszczą pozostawało Yang’owi.
-To co powiedziałem, jest prawdą. Ale prawdą jest też to, że zawsze była to praktycznie jedyna dziedzina w zasięgu mojego wzroku. Nie było potencjalnej innej kariery. Mój ojciec jest lekarzem. Co prawda teraz nie praktykuje, tylko pełni funkcję administracyjną, ale to, że pójdę w jego ślady zawsze było taką... Oczywistością. Kiedy byłem mały imponował mi najbardziej na świecie i zawsze wyobrażałem sobie, że będę taki jak on... Potem, z czasem, zdałem sobie sprawę, że akurat tego definitywnie NIE CHCĘ, ale chęć podjęcia takiego, a nie innego zawodu pozostała –chyba każde dziecko ma taki moment w życiu, kiedy się budzi i zaczyna dostrzegać niedociągnięcia swoich rodziców. Zaczyna zauważać, że nie są tymi nieomylnymi, idealnymi bytami, a popełniają błędy. Nie zawsze mają rację, nie zachowywują się jak trzeba... Dla Yang’a ten moment olśnienia przyszedł stosunkowo wcześnie.
Ale wciąż dziecięce wspomnienia doktora Yang’a seniora, wracającego do domu po nocy, po dyżurze i wciąż starającego się z bawić z synem, chwalenie się przyjaciołom z podstawówki, że jego tata jest lekarzem i ratuje ludzi i to takie poczucie dumy, bo „jego tata jest najlepszy na świecie”, to wciąż siedziało gdzieś w głowie Yilun’a. Kiedy dziadek przeszedł na emeryturę i ojciec przejął po nim szpital, nagle miał jeszcze mniej czasu dla rodziny, także wspomnienia, które Yang miał z okresu, w którym ten wciąż był regularnie pracującym pulmonologiem, należał do najlepszych w dzieciństwie Yilun’a.
-No i wszyscy mi powtarzają, że świetnie wyglądam w kitlu, a kiedy dostaniesz normalną posadę, podobno dobrze płacą–dodał już lżejszym, mniej poważnym tonem, z powrotem szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Ciężko było być lekarzem bez powołania, a już na pewno dobrym lekarzem, ale hej... Nie oszukujmy się. Stabilność finansowa i powszechny szacunek i autorytet były miłymi bonusami.
-A ty? Dlaczego prawo?-zapytał, zakładając nogę na nogę, wbijając w tamtego zainteresowane spojrzenie. Z tego co rozumiał, ten tym właśnie się zajmował. Yang nie był pewien, ile ten ma lat – mógł wciąż studiować, albo już pracował, ale to nie miało w tej sytuacji większego znaczenia.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
Yang Yilun. Wiek nieznany, najprawdopodobniej jednak, niewiele starszy od niego, o ile nie rówieśnik. Student medycyny, na pierwszy rzut oka, uzależniony od kofeiny. Dziwny, chociaż całkiem sympatyczny, odrobinę przewrażliwiony, perfekcjonista, z bujną siecią znajomości w szpitalu.
Uśmiechnął się.
— Z jednej strony, to skandal — przyznał ze śmiertelną wręcz, powagą, mechanicznie skinając przy tym głową, jak gdyby chcąc przytaknąć swoim słowom — z drugiej jednak, całkiem sprytnie cię załatwił, skutecznie dobierając się przy tym do twojego portfela.
Parsknął śmiechem, tym samym, mrużąc oczy oraz przełamując ówcześnie widniejący na swoim licu, kamienny wyraz twarzy. Ponownie odwracając się w przeciwnym kierunku by jego gest nie został uznany za niegrzeczny, na moment przeniósł spojrzenie na zajętego czymś za barem baristę. Mężczyzna, jak do tej pory, wydawał się mieć same zalety. Przystojny, młody, otwarty, teraz jeszcze, bazując na słowach studenta medycyny, najprawdopodobniej posiadający dryg do interesów i umiejący go wykorzystywać. Jego ojciec, zapewne gdyby Huang był kobietą, byłby taką narzeczoną zachwycony.
Na jedno uderzenie serca, zacisnął wargi w cienką linię, powracając do Yiluna z wymuszonym, chociaż wiarygodnym, uśmiechem na twarzy.
— Nie macie na oddziale ekspresu do kawy? — popijając wychładzający się już, napar, zapytał, przyglądając się mu z zaciekawieniem jak szczeniak.
I chociaż Lucifer miał na koncie całkiem sporą ilość wypitych napojów w proszku, osobiście nie przepadał zanadto za szatanem w wersji rozpuszczalnej. A przynajmniej, odkąd sam zainwestował pokaźną sumę w ten fikuśny, włoski ekspres, który zajmował niemalże dziewięćdziesiąt procent powierzchni blatu w jego kuchni, tym samym, płynnie przechodząc z obozu kawoszy, tak zwanych, ogólnych, do grupy ludzi gardzących wszystkim tym, co nie posiadało w sobie tej charakterystycznej goryczki, jak na typowego celebrytę z rozdmuchanym ego przystało.
Odstawiając naczynie na blat, nachylił się nad stołem.
— Teraz pytanie tylko brzmi — szepnął konspiracyjnie, na raz, przyglądając mu się równie intensywnie jak próbujący upolować mysz, kot — czy Jie miał rację? Czy naprawdę wypijesz wszystko co jest czarne, czy jednak jest ta jedna, jedyna, najcudowniejsza i najwspanialsza marka, której jesteś wierny?
Zapytał zdecydowanie zbyt dramatycznie, ani na sekundę nie spuszczając wzroku z twarzy Yiluna, w którymś momencie nawet, teatralnie zaciskając dłoń na materiale swojego swetra, na wysokości serca, jak gdyby chcąc w ten sposób, położyć dodatkowy nacisk na ton swojej wypowiedzi.
"Jeśli będzie to dobra firma, w ramach podziękowania za dzisiejsze popołudnie, dopilnuję, żeby dostarczyli ci całą ciężarówkę swojego towaru do szpitala"; pojawiająca się nagle w ramach toczącej się rozmowy, myśl w głowie Wu sprawiła, że aktor nieświadomie, uśmiechnął się miękko. Nim jednak Yang zdążył odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie modela, ten ponownie opadł w głąb swojego fotela, śmiejąc się przy tym cicho, bez żadnego, na pierwszy rzut oka, logicznego powodu.
"Chyba powinienem się w końcu pogodzić się ze swoją diagnozą. Będąc przy zdrowych zmysłach, nigdy nie wpadłbym na to, żeby wysyłać parę ton kawy do praktycznie nieznanego sobie, człowieka."; chcąc zagłuszyć tlący się w sobie sztorm, sięgnął leniwie po kubek.
— Rodzice, huh — mruknął jak gdyby nieobecnie, wbijając matowe spojrzenie w resztki swojego napoju znajdujące się na dnie naczynia — wygląda na to, że statystyki mówią prawdę i praktycznie wszyscy przez to przechodzimy.
Siłą rzeczy, uśmiechnął się niemo. Uśmiech ten jednak, był pusty i tym razem, nie pofatygował się, żeby w jakikolwiek sposób ukryć tkwiące za nim implikacje.
— Wciąż — dodał nagle, unosząc wzrok sponad swojej kawy — zawód, który wykonujesz jest naprawdę wymagający i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdzieś tam, na dnie tego wszystkiego, sprawia ci on frajdę, daje satysfakcję. To godne podziwu, ponieważ nie każdy potrafi się odnaleźć w sposobie na życie, który jest dla niego najlepszy, zdaniem jego rodziców.
Dopijając mochę, odstawił pusty kubek na stole, oblizując resztki cukru ze swoich warg.
— W moim przypadku, prawo było jedną z wielu opcji i — zawiesił głos na moment, jednocześnie wspierając przy tym podbródek na łokciu — jedynym wymaganiem, które miałem spełnić było posiadanie wykształcenia, które pozwoli mi w przyszłości przejąć firmę.
Przyznał płytko, utrzymując nawiązany przez Yilun'a kontakt wzrokowy.
— Widzisz, mój ojciec jest prezesem jednej z wielu agencji rozrywkowych, która oczywiście założona przez któregoś z moich przodków, z dziada pradziada, jest zarządzana przez naszą rodzinę — na samo wspomnienie swojego pana Ojca, nie mógł się powstrzymać przed teatralnym wywróceniem oczu ku sufitowi — toteż oczywistym dla niego było, że to jego syn w przyszłości przejmie rodzinny interes, nie przewidział jednak, że urodzą mu się bliźniaki.
Pełen goryczy, uśmiechnął się krzywo.
— Z tego co mówiła mi matka, na samym początku ten domniemany syn miał być absolwentem administracji i zarządzania, zaczynając pracę u jego boku tak szybko, jak rozpocznie studia — zaśmiał się cicho, widząc przejętą twarz swojej pani Matki przez mgłę — plany te, zmieniły się oczywiście tak szybko, jak okazało się, że jest nas dwóch. Muszę ci przyznać jednak, że nie mam bladego pojęcia jak doszło do tego, że to jednak Yu został aktorem, ponieważ jako ten starszy, to on powinien zostać głównym dziedzicem rodzinnej fortuny. Możesz sobie jedynie wyobrazić jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy któregoś dnia ojciec przedstawił mi całą listę, godnych jego zdaniem, kierunków, z których miałem wybrać co zamierzam ze swoim życiem zrobić.
Kończąc swoją wypowiedź, mimochodem, zrobił dosyć zabawną, imitującą zaskoczenie, minę, próbując w ten sposób, dać Yang'owi możliwość zilustrowania sobie jego reakcji w tamtej sytuacji.
Niekontrolowany przezeń, cień uśmiechu wkradł się na jego twarz.
— W przeciwieństwie do ciebie, można powiedzieć, że nie miałem żadnego chwalebnego powodu, żeby iść na prawo. Ani mnie do tego nie ciągnęło, ani też nie mam w bezpośredniej rodzinie prawnika, który mógłby mnie do tego zainspirować. Ot, z całej tej listy, prawo wyglądało najciekawiej i było czymś innym, czymś raczej niespotykanym wśród tych wszystkich kończących administrację i zarządzanie, prezesów, no a poza tym... — zawiesił głos, wyraźnie zawstydzony, zakrywając przy tym połowę swojej twarzy dłonią, na której wcześniej podpierał podbródek i patrząc wszędzie, byleby nie bezpośrednio na siedzącego przed nim studenta medycyny — muszę przyznać, że w tamtym momencie mojego życia, po prostu bardzo zależało mi na tym, ażeby mój zawód był pożyteczny i żebym dzięki niemu mógł aktywnie wspierać Yu.
Czując jak zaczynają swędzieć go policzki, najprawdopodobniej na skutek wkradających się na nie właśnie, wypieków, na ułamek sekundy, zakrył całą twarz obydwiema dłońmi, mentalnie klepiąc się przy tym po plecach.
Jak na kogoś kto nie miał zielonego pojęcia, dlaczego Xuan wybrał taki kierunek zawodowy, a nie inny, Lucifer musiał przyznać samemu sobie, że ten perfidny blef, wyszedł mu całkiem przyzwoicie. No dobra, być może nie cała wypowiedź mężczyzny była kłamstwem, w końcu historia tego jak Tianlei zapukał, któregoś wieczoru do ich pokoju by oznajmić im, jak wyobraża sobie ich przyszłość, była jak najbardziej prawdziwa. Wyjawione Yilun'owi to, że Haoxuan do dzisiaj nie wiedział, dlaczego Haoyu został aktorem zresztą też, ponieważ tę rozmowę Wu przeprowadził ze swoim ojcem w zaciszu jego gabinetu, poza oczami oraz uszami wszystkich potencjalnych osób trzecich, toteż...
Jedyną nieprawdziwą informacją była postawa młodszego z bliźniaków, jego powody, motywacje oraz sfabrykowane przez Lucifer'a, emocje, czyli wszystko to co składało się na wykreowaną przez niego, fałszywą personę Wu Haoxuan'a.
Poklepał się delikatnie po policzkach, udając, że tym gestem próbuje się pozbyć swojego wcześniejszego zawstydzenia. W rzeczywistości jednak, nie będąc wewnętrznie w stanie ocenić tego jak poważnego dopuścił się kłamstwa, i nie wiedząc czy w ogóle było to kłamstwo, powoli nie umiejąc rozróżnić co tak naprawdę nim było, a co nie, potrzebował tego gestu by poniekąd otrzeźwić swój umysł.
— Oh, przepraszam — uśmiechnął się nieśmiało. Jego twarz nadal była zarumieniona, nie były to już jednak rumieńce, a jedynie podrażnienie powstałe na skutek tego, że zaledwie parę sekund temu się w nią uderzył.
— Mój starszy brat nazywa się Haoyu, a ja nie jestem jeszcze licencjonowanym prawnikiem. Mam 23 lata i wciąż studiuję, chociaż większość czasu spędzam na stażu u mojego ojca.
Podrapał się w geście zakłopotania po karku.
I chociaż tak teoretycznie, wszystko to co powiedział było oczywiste, Wu wciąż nie mógł się oprzeć wrażeniu, że powinien był to jasno zakomunikować, tym samym, jak gdyby bardziej utożsamiając się z rolą, którą przyszło mu w tej chwili odgrywać. Bądź co bądź, pomimo tego, że zdarzało mu się żartobliwie mówić o sobie w trzeciej osobie, jeszcze nigdy wcześniej, poza planem filmowym, nie miał okazji by faktycznie udawać kogoś całkowicie innego. Ta realizacja sprawiła, że jedynie uśmiechnął się szeroko, karcąc się w myślach za to, że ponownie sprowadził studio nagraniowe do rzeczywistości.
— Jeśli mowa o kitlu, jednak — zaczął nagle, prostując swoją postawę, po czym przeciągając się powoli, ewidentnie drocząc się z mężczyzną, dodał — obawiam się, panie doktorze Yang, że w zeszłym tygodniu, podziwianie przystojnych mężczyzn nie znajdowało się na liście moich priorytetów, dopilnuję jednak by zweryfikować prawdziwość tego stwierdzenia przy następnej okazji.
Wzruszył beztrosko ramionami, kompletnie ignorując przy tym, dwuznaczność swojej wypowiedzi.
Czując jak jego telefon nagle zawibrował w kieszeni, kątem oka spojrzał na zegarek.
— Jak ten czas szybko leci, huh — mruknął cicho, bardziej do siebie, aniżeli do niego, odczytując wiadomość od Ziqian'a.
— Bardzo przepraszam, ale wygląda na to, że będę musiał się już zbierać.
Wstając, na raz zgiął się w delikatnym ukłonie.
— Jeszcze raz, serdecznie dziękuję za dzisiaj — uśmiechnął się ciepło — być może kiedyś, będę miał jeszcze okazję by odwdzięczyć się za to co dla mnie zrobiłeś?
Zanucił wesoło, acz retorycznie, wiedząc, że nawet jeśli obydwaj się już nigdy więcej nie spotkają, to nadal ma zamiar wysłać mu anonimową dostawę kawy do szpitala, ciężarówką, z powodu swojego własnego widzi mi się, ot tak, po prostu.
Z grzeczności odnosząc po sobie kubek do baru, gestem pożegnał się jeszcze z Huang'iem, po czym ponownie chowając praktycznie całą swoją twarz pod maską, okularami oraz kapeluszem, wyszedł, zamykając za sobą drzwi kawiarni.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Może i jesteśmy prywatnym szpitalem, ale żeby od razu kupować ekspres dla pracowników? Masz wygórowane oczekiwania –Yilun pokręcił głową ze śmiechem. To by był za duży luksus. Czajnik i kubki musiały im do szczęścia wystarczyć, tak samo jak całej reszcie szpitala... Yang nie zdziwiłby się, gdyby jedyne dostępne w budynku ekspresy pojawiały się w gabinecie dyrektora i w kawiarni
-Dyrektor jest skąpy jak Sknerus McKwacz. Tylko, że zamiast dziesięciocentówki ma Corvette Stingray -ech... Czasami miał wrażenie, że ojciec kocha to auto bardziej od niego. Nie powinien narzekać, czyż nie? Dlatego, że doktor Yang senior był jaki był, Yilun spędził dzieciństwo w wygodnej willi w Shunyi, chodząc do kosztowej międzynarodowej szkoły i nigdy nie martwiąc się pieniędzmi. Co prawda to dziadek Yilun’a założył szpital, ale to ojciec go tak naprawdę rozwinął i sprawił, że ten był teraz znany jako jedna z najlepszych placówek medycznych w kraju. Ech...
Yilun miał duże szczęście, rodząc się w takiej, a nie innej rodzinie. Wielu tego nie podzielało, a jednak... Jednak nieszczęścia nie wybierają. Pieniądze... Potrafią wiele ułatwić, ale choroba, śmierć czy pech, przyjdą po każdego.
-Praktycznie piję, co wpadnie pod rękę, ale jakbym miał wybierać... Banka z Yunan –pojechali kiedyś ze znajomymi ze studiów do Yunan na wycieczkę. Yilun, Kong, Seung – Ho ze szkoły biznesowej i jego dziewczyna, plus Wei i Fang, bliscy przyjaciele Kong’a. Zwiedzali Lijiang, wspinali się na Śnieżną Górę Jadeitowego Smoka, pojechali do Shangri – La, a także... błąkali się po jakiś zapomnianych farmach w poszukiwaniach „najlepszej kawy” z inicjatywy Sami – Wiecie – Kogo... Już wtedy Yang miał poważny problem, bo długie noce nad podręcznikami umilał mu ulubiony napój. Na szczęście mała farma w ciągu ostatnich kilku lat stała się dostawcą kawy dużego koncernu, więc mógł kupić swój ulubiony roast w dużej hurtowni i to właśnie pili z Kong’iem w domu.
Ech, Yunan... Może kiedy Yang skończy rezydenturę to się tam przeprowadzi? Albo Sichuan... Jak był mały, jeździli tam z matką co roku, bo miała studio w jednym z niewielkich, górskich miasteczek. Nie był pewien, w każdym razie gdzieś w góry, bo był dość mocno zmęczony gwarem miasta. Może nie na całe życie, ale chociaż na rok lub dwa.
-Mhm... Czyli też rodzina –westchnął cicho, przygryzając wargę. Yu nie wybrał swojego przyszłego zawodu z powodu fascynacji, czy zainteresowania... Po prostu dlatego, że to była jedna z wielu opcji, które zaakceptowali jego rodzice. Czy to dlatego był taki nieszczęśliwy? Bo nie odnalazł się w zaplanowanym dla niego życiu? Bo wyznaczone dla niego z góry miejsce, nie było dla niego? Yilun nie był jego psychiatrą, ale... Nikt nie próbuje zabić się bez powodu. Mógł tego nie okazywać w żaden sposób, ale to nie tak, że nie miał tej wiedzy. Po prostu jak w pracy, tak w życiu... Nie pozwalał swoim założeniom, za nadto wpływać na swoje zachowanie. Zresztą ostatnią rzeczą jaką młodszy mężczyzna wydawał się potrzebować, była następna osoba wytykająca go palcami na ulicy i plotkująca o tym co się stało.
–Zawsze się zastanawiałem, co bym robił, gdybym urodził się w zupełnie innej rodzinie, z innym pochodzeniem, w innym kraju, czy czasie... Czy to co robię, w ogóle by mnie interesowało czy może znalazłbym jakąś inną ściężkę... Zastanawianie się nad tym nie ma większego sensu, bo koniec końców to ja podjąłem decyzję by żyć tak, a nie inaczej –mógł się zbuntować, ale tego nie zrobił. Nigdy nie czuł takiej potrzeby, zamiast tego prąc do przodu, z pewnością i zacięciem.
-Tak długo jak „co by było gdyby”, nie sprawia, że żałuję zbytnio mojego „teraz”... Chyba jestem na właściwej drodze. Jeśli kiedyś zwątpię... Cóż. Zawsze mogę zawrócić i zacząć od nowa, aż w końcu znajdę coś co. –ach, gdyby tylko temu wszystkiemu nie towarzyszyła taka momentami wszechogarniająca melancholia i to poczucie winy... To poczucie winy, o którym nigdy nie mógł z nikim rozmawiać, a które nie pozwalało mu spać po nocach.
Gdyby tylko tamtej nocy zdecydował się zostać w domu...
— Jeśli mowa o kitlu, jednak obawiam się, panie doktorze Yang, że w zeszłym tygodniu, podziwianie przystojnych mężczyzn nie znajdowało się na liście moich priorytetów, dopilnuję jednak by zweryfikować prawdziwość tego stwierdzenia przy następnej okazji -zamrugał gwałtownie, wpatrując się w Wu. Przesłyszał się prawda? A może raczej nie tyle przesłyszał, co odczytał te słowa w złym kontekście. Przyszły prawnik tylko sobie żartował, a nie... Prawda? Ale... Nie w całej swojej dwuznaczności nie brzmiało to na nieprzemyślany żart, a raczej na dokładnie dobraną grę słów, także istniała szansa, że Yang odczytał te słowa poprawnie, ale...
Nie dane mu było się jednak było dłużej nad tym rozwodzić, bo Haoxuan zaraz się pożegnał, co oznaczało, że w perspektywie, to co tamten miał naprawdę na myśli nie miało najmniejszego znaczenia.
-Co niby dla ciebie zrobiłem? Nie musisz się mi odwdzięczać [/i][/b]–machnął dłonią, skinąwszy mężczyźnie głową na pożegnanie.
To była... Dziwna rozmowa. Taka z rodzaju tych, które odbywasz z nieznajomymi w pociągu, czy na lotnisku. Kiedy mówisz dość osobiste, nie do końca przemyślane rzeczy, bez większego zastanowienia. Cóż... Prawdopodobieństwo, że się znów spotkają było niskie. Chociaż Yang mógł mieć wystarczająco dużo odwagi i bezwstydności by zaprosić chłopaka na kawę, to nie miał jej na tyle, by wykorzystać kontakt na Weibo by ponownie skontaktować się z Haoxuan'em.
Jedno popołudnie będące odskocznią od rzeczywistości musiało mu wystarczać.
[...]
-Dzień dobry, nazywam się Yand Yilun i będę twoim lekarzem prowadzącym. Miło mi cię poznać Milan –Yang, uśmiechnięty i dobrej myśli, wszedł do jasnonasłonecznionej sali. W łóżku pod oknem leżała drobna nastolatka o niezdrowo pożółkłej cerze, wyraźnie wyniszczona długą walką z chorobą. Pusto wbijała wzrok przed siebie, wyraźnie nie do końca kontaktując ze światem. Została przeniesiona do Fuxing dzień wcześniej - przedtem leczyła się w lokalnej placówce na prowincji, ale lekarzom tam udało się zorganizować fundusze na przeszczep w stolicy, gdzie znajdowali się najlepsi specjaliści.
Xing Minglan, lat trzynaście, zapalanie wątroby typu b, daleko posunięta marskość wątroby... AYilun’owi aż się serce krajało, bo... Dostępna była szczepionka. Gdyby została zaszczepiona w dzieciństwie, teraz nie leżałaby tutaj, na jego oddziale... Cóż, mogli tylko spróbować jej pomóc.
-Proszę się nie martwić za bardzo –posłał uśmiech wyraźnie zaniepokojonej kobiecie w średnim wieku, stojącej obok łóżka. –Pani córka znajduje się wysoko na liście biorców, więc niedługo powinniśmy mieć szansę na przeszczep –uśmiechnął się tym swoim doktorskim, uspakajającym uśmiechem, w nadziei, że ten doda kobiecie i jej córce choć trochę otuchy.
-Jest pan pewien panie doktorze?
-Jesteśmy dobrej myśli i zrobimy co w naszej mocy, żeby pomóc.
Chwilę później, po krótkiej konwersacji z Milan opuszczał już salę, by przejść do kolejnego pacjenta. To miał być pracowity dzień. Doktor Xiao powinien być z nim na obchodzie, ale cóż... Najwyraźniej miał coś lepszego do załatwienia z rana (jak zwykle). Yilun nie wiedział co mogło być ważniejsze niż praca i nie raz nie dwa, czuł się tak, jakby ktoś zostawił go bez gruntu pod nogami i wszystkiego musiał uczyć się sam, ale... Co mu pozostawało? Na szczęście Xiao stawiał się przynajmniej na operacje i wtedy pokazywał dlaczego jest tak wysoko ceniony. Profesor był wręcz czarodziejem skalpela i w całym Pekinie nie było mu równych.
[...]
-Gege!–drobna rączka gwałtownie pociągnęła tą Yilun’ową. –Gege! –kolejna seria jeszcze bardziej gwałtownych pociągnięć. Yang zjechał spojrzeniem w dół, na niziutką sylwetkę swojej młodszej siostry, która zacięcie wymachiwała rączką przed siebie.
-Gege no! Patrz! To Lucek!- jego macocha przyprowadziła młodszą siostrę Yang’a pod pokój rezydentów, więc pewnie teraz połowa szpitala myślała, że ma dziewczynę i dziecko, ale cóż... Nie powinien był się spodziewać po niej wyczucia, czyż nie? I tak, umówili się wcześniej, że tego dnia zajmie się jej córką, ale przez „spotkajmy się w szpitalu”, miał na myśli lobby, a niekonicznie na oczach wszystkich, kiedy Bai zdecydowała się tam zatrzymać po drodze do biura ojca.
Jak on jej nie znosił...
-Jaki Lucek? –właśnie skończył zmianę i przebrany w jasno – niebieską bluzę, parę ciemnych dżinsów i skórzaną kurtkę, przemierzał z Yilun hol, w drodze na parking. Ech... Była dopiero połowa września, a ten dzień był jakiś taki zimny i wietrzny. Szkoda, bo mieli iść do wesołego miasteczka... Cóż, pójdą do kina i na pizzę.
-Jak to jaki Lucek? Mój przyszły mąż... Jak mogłeś nie wiedzieć?
-Dwa tygodnie temu wychodziłaś za Luhan’a... A może to był Wang Yibo? Albo Yangyang?-już się pogubił... Nie wiedział, że pięciolatki wiodą takie bogate życie romantyczne. Jego siostra zdecydowanie oglądała za dużo telewizji.
-Jesteś okropny ty! Idę się przywitać...-nagle ręki Yang’a już nie ściskała ta drobniejsza, a dziewczynka przepychała się przez tłum.
-Yilan... Yilan! Czekaj!–niewiele mu pozostawało... Przeklął pod nosem, po czym zanim pobiegł, przepraszając ludzi dookoła.
-Lucyfer! Lucyfer Wu! Jestem pana największą fanką! –usłyszał piskliwy głosik gdzieś z przodu.
-For freak’s sake Yilan… -mruknął z zacięciem Yilun.
-Naprawdę pana przepraszam –zaczął, dopadając do swojej siostry, która właśnie ściskała kogoś za nogawkę spodni. Sam przy niej przykląkł, żeby ją od nieszczęśnika odczepić. Powoli podniósł wzrok do góry... Tylko po to, żeby zobaczyć osobę, której myślał, że już nigdy nie zobaczy.–Ach... –Wu Haoxuan. To dlatego Yilan się pomyliła... To miało sens.
-Yilan to nie twój przyszły mąż, tylko jego brat bliźniak... Tylko wyglądają tak samo –wytłumaczył dziewczynce, która zrobiła wyjątkowo niezadowoloną minę, jakby mu niedowierzając.
-Wybacz mojej młodszej siostrze....-zwrócił się do mężczyzny. Znowu na siebie wpadali. To był chyba jakiś psikus losu, bo inaczej się tego wyjaśnić nie dało. -Właśnie rzuciła Luhan’a na rzecz twojego starszego brata.
-Gege!-oburzyła się pięciolatka, tym razem przenosząc całą uwagę na Haoxuan’a i oskarżycielsko wytykając paluszek w stronę starszego brata. Rodzeństwo mogło mieć ogromną różnicę wieku, ale cóż. Wciąż było rodzeństwem. –On kłamie panie Wu! Lucifer Wu jest moją jedyną i największą miłością życiową! Po prostu zazdrości bo nikt się nie chce z nim umawiać!
-Ty mała... Skąd...Co...
-Mama i tata tak mówią!
-Ach tak?No ja ich normalnie...-no jak to tak? Kto to tak widział? Yang poczuł się naprawdę oburzony. Że też mieli czelność o nim plotkować! I to przy Yilan... Aish, na następnej rodzinnej kolacji będzie musiał z nimi poważnie porozmawiać.[/b]
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
Osłabiony oraz jak gdyby, zamroczony, westchnął, zamykając za sobą drzwi. Mozolnie pozbywając się swojego okrycia wierzchniego oraz niedbale odrzucając obuwie w kąt na przedpokoju, nie zapalając nawet światła, po omacku udał się do salonu, po czym bezwładnie opadł w głąb kanapy. Zmrużył oczy.
Tego wieczora po powrocie do mieszkania był naprawdę wykończony.
Był to drugi tydzień, odkąd wypuścili go ze szpitala. I chociaż, o ile ten pierwszy po powrocie z przymusowego urlopu nie należał do tych najprostszych, tak z każdym kolejnym, nie nawet tygodniem, a dniem, Haoyu odnosił wrażenie jakoby było coraz gorzej i gorzej, i jak gdyby cała ta masa obowiązków, z których zazwyczaj musiał się wywiązywać, nie podwoiła, a stroiła się, uderzając w niego z niesamowitą siłą. Nagle pojawiła się długa lista wywiadów, których nie przeprowadził w związku ze sprawami rodzinnymi; parę sesji zdjęciowych, które, jak zdążył go już poinformować Ziqian, łaskawie zgodzili się przesunąć w czasie z racji na zaistniałe w życiu Lucifer'a, okoliczności; kilka występów w telewizji śniadaniowej oraz kampania reklamowa mająca na celu zebranie jak największej liczby widzów dla tej nowej dramy, której jeszcze nawet nie skończyli nagrywać...
Czując przytłaczającą go grawitację, koniuszkami palców rozmasował skronie.
A to wszystko to były jedynie rzeczy, które miał do nadrobienia, nie uwzględniające ani ćwiartki z tego co było zaplanowane jeszcze wcześniej, z wyprzedzeniem, ani też tego co dopiero miało nadejść, a co Tianlei jeszcze na początku tego tygodnia przefaksował do Chen'a.
,,Powinieneś się był dwa razy zastanowić, czy aby na pewno opłaca ci się umierać"; słysząc szorstki, pełen pogardy głos starego Wu we własnej głowie, zacisnął wargi w cienką linię, z trudem powstrzymując się przed zagryzieniem ich aż do krwi.
Nagle zapaliło się światło.
— Masz zamiar spać dzisiaj na tej kanapie?
Rozpoznając znajomy głos, nieśpiesznie uchylił powieki tylko po to, ażeby po tym jak jego oczy przyzwyczaiły się już do jasności panującej w pokoju, dostrzec stojącego w progu z herbatą, Ji Chen'a. Uśmiechnął się niemo, tłumiąc w gardle śmiech.
Chyba nie w taki sposób należało reagować, wówczas gdy ktoś w pustym mieszkaniu znienacka zapala światło.
— A co ty tutaj robisz o tej porze, mamo Ji? — odpowiedział zaczepnie, pytaniem na pytanie, po czym, teatralnie dodał — czyżbyś w końcu postanowił przystać na, nigdy niewysnutą przeze mnie, propozycję, oraz ze mną zamieszkać?
Wyraźnie poirytowany, jednak nieszczególnie poruszony słowami Wu, student medycyny, jedynie wywrócił oczyma.
— Zrobiłem ci herbaty — oznajmił lakonicznie, kompletnie ignorując przy tym wcześniejszą zaczepkę przyjaciela.
Ewidentnie zbity z tropu, Haoyu, przechylił głowę ku bokowi, przyglądając się mężczyźnie przez ułamek sekundy niczym nic nierozumiejący szczeniak. Chen jednak, nadal uparcie nie reagując na zachowania Lucifer'a, odwrócił się na pięcie powracając do kuchni i zostawiając go samego. To sprawiło, że aktor poruszył się niespokojnie na kanapie i zapewne nawet byłby z niej wstał, gdyby nie to, że Ji przyszedł do salonu zaledwie uderzenie serca później, z kubkiem gorącego, najprawdopodobniej ziołowego naparu.
Spojrzał na niego podejrzliwie, spode łba.
— Ponoć na lepsze spanie — przyznał w końcu student, widząc z jaką nieufnością Haoyu wpatruje się w bogu ducha winne naczynie.
— Zostałeś alchemikiem? — zaśmiał się cicho, w końcu sięgając po postawiony przed nim kubek.
— Yuyu — zaczął Chen, a zaproszony do kontynuowania rozmowy poprzez mruknięcie Lucifer'a, biorąc głęboki oddech, dodał — Zeze wszystko mi powiedział.
Zamarł.
— Nie rozumiem — w tamtym momencie, nie wyjąkanie tych słów kosztowało naprawdę wiele energii — co takiego Yueze ci powiedział?
Mechanicznie wręcz, przełknął ślinę w na raz, wysuszonym na wiór gardle.
Wbił puste, matowe spojrzenie w swoją ciężką od ziół, mętną herbatę.
— Pomieszkam z tobą chwilę — widząc, że nie jest to ani odpowiedni czas, ani odpowiednie miejsce, Ji ponownie zmienił temat, w ten sposób chcąc pomóc przyjacielowi odzyskać równowagę, po czym nieświadomie, uśmiechnął się miękko jak gdyby do samego siebie, widząc że to zadziałało.
— Nie mam nic przeciwko temu — powiedział Wu, w końcu pijąc przygotowany przez studenta napar — tylko czy ty aby na pewno nie miałeś w tej chwili egzaminów?
Skrzywił się mocno, czując cierpkość herbaty, na co Chen zareagował głośnym śmiechem.
— Nie, idioto — musiał odstawić swój kubek na stół, żeby nie rozlać niczego na podłogę, na skutek konwulsji, w które wpadł — to za wcześnie. Co prawda, przygotowuję się do paru kolokwiów, ale to wciąż nie jest sesja, więc nie widzę powodu, dla którego nie mógłbym się uczyć tutaj, skoro masz osobny pokój. No, chyba że mnie nie chcesz?
Do odpowiedzi na ten zarzut wyrwał się tak szybko, że aż poparzył się w język i upuszczając naczynie, nie dość, że je rozbił, to jeszcze wszystko rozlał, co poskutkowało jedynie tym, że zamknięte w jego pokoju papugi, zaczęły się wydzierać w nieba głosy.
***
Koniec końców, student medycyny ostatecznie nie określił na jak długo zatrzymał się w mieszkaniu Haoyu, nie mniej jednak, ten praktycznie nie odczuł jego obecności, ponieważ żadnego z nich przez większą część dnia nie było w domu i obydwaj wracali do niego stosunkowo późno. Wciąż, kiedy już do niego wracali, Lucifer nie mógł się oprzeć wrażeniu, że trwałe przebywanie tam jego przyjaciela, naprawdę cholernie dużo zmienia i, że nawet jeśli nie wpadają na siebie przed wyjściem z samego rana, sam fakt tego, że dostrzega ślady obecności Chen'a, działa zarówno na niego jak i jego papugi, naprawdę kojąco.
Ji, okazał się być współlokatorem na medal. I chociaż Wu nie powinien był mieć co do tego żadnych wątpliwości, w końcu student medycyny spał u niego nie raz, i nie dwa, tak nadal to, że Chen z taką pasją sprząta nie tylko po sobie, ale także i po nim, a nawet, najprawdopodobniej bardzo dużo czasu spędza w kuchni, ponieważ codziennie zostawia mu wyprawkę do pracy, poza tym, że napawał go niesamowitym zaskoczeniem, napawał go również całą gamą innych, dosyć skrajnych emocji.
To ogromnym poczuciem wdzięczności, w końcu, wcale nie musiał żadnej z tych rzeczy robić.
To przytłaczającym wręcz, zakłopotaniem, no bo przecież nie był dzieckiem i umiał sobie poradzić.
Aż wreszcie, czymś na kształt niezadowolenia, jednakże nie ze względu na Ji Chen'a, a ze względu na siebie.
Rozeźlenia, którego cichy głos odbijał się jak gdyby echem od pustki panującej w jego głowie, szepcząc:
,,Nie zasługujesz na takiego przyjaciela'';
Gdzieś mniej więcej w okolicach końca drugiego tygodnia jego terapii, student medycyny oznajmił, że najprawdopodobniej w niedzielę się wyprowadzi. Nie podał wówczas żadnego powodu, nie wyjaśnił nawet, dlaczego tak naprawdę w ogóle u Lucifer'a był, ponieważ od tamtego dnia, żadne z nich nie poruszyło tego tematu (Haoyu próbował się gdzieś w międzyczasie, po kryjomu dodzwonić do Yueze, jednakże piosenkarz nigdy nie odbierał), niemniej jednak, wyglądał wówczas na pozytywnie poruszonego, w skutek czego Wu nie zadawał pytań, ani też nie kwestionował jego decyzji.
W końcu, kimże on był, żeby wymagać od Chen'a by został?
Sytuacja jednak, zmieniła się bardzo drastycznie w to sobotnie popołudnie, w które obydwaj, o dziwo, byli w domu, i obydwaj zastali niezapowiedzianą wizytę Ziqian'a.
— Bardzo przepraszam za najście, panie Wu — kajał się wówczas w ukłonach asystent, co poskutkowało tym, że mężczyźni wymienili się wyraźnie zaskoczonymi, spojrzeniami — Prezes Wu poinformował mnie, że ma się pan niezwłocznie stawić w firmie.
Na samą wzmiankę o swoim ojcu, zacisnął wargi w cienką linię.
Otrzymywanie od niego wytycznych było jednym, ale spotykanie się z nim twarzą w twarz, a zwłaszcza teraz, było czymś zupełnie innym.
— To naprawdę nie mogło poczekać? — mruknął z przekąsem, natychmiast odsuwając od siebie talerz oraz tracąc ochotę na jedzenie.
— Bardzo mi przykro, nieste—
— Pojadę z tobą — przerwał wówczas Chen'owi, Ji, na raz wstając od stołu i szybko chowając resztki jedzenia na talerzach, do lodówki.
— Nie mu—
— Nie ma dyskusji.
Zapewne stanąłby na baczność, gdyby nie to, że siedział na krześle.
Tego dnia, wychodząc z domu, żadne z nich nie przewidziało, że następstwami tego popołudnia będą już jedynie ból, płacz, załamanie nerwowe jak i zgrzytanie zębów, oraz to, że Ji Chen postanowi jednak zostać z Lucifer'em na bliżej nieokreślone przez niego, dłużej, a przynajmniej do czasu jego wizyty u terapeuty, na którą zamierzał go będzie jeszcze, oczywiście, sam odeskortować.
***
Trzeci tydzień terapii rozpoczął się dla niego bardzo źle, ponieważ od sobotniej wizyty u swojego ojca, nie potrafił wyjść z tej dziury pięć stóp pod ziemią, którą sam pod sobą wykopał i wydawać by się mogło że nikt nie był, ani też nic nie było w stanie mu pomóc, ponieważ głuchy był i na swoje antydepresanty, i na wsparcie oferowane przez przyjaciela, na wszystko.
Absolutnie wszystko.
Tego dnia, zgodnie z obietnicą, Chen odprowadził go aż po same drzwi gabinetu Mingtian'a, nie mniej, cała ta dwugodzinna sesja również na nic się zdała, a nawet, jak gdyby pogorszyła ogólne samopoczucie Lucifer'a, tak szybko, jak doktor Sun oznajmił mu, że nikt nie będzie mu w stanie pomóc, tak długo jak on sam tej pomocy nie będzie chciał.
Przemierzając powoli korytarz, wykrzywił wargi w brzydkim grymasie, poddając głębszej analizie sens tych słów.
Zatrzymał się w półkroku, czując że ma dreszcze.
No właśnie.
Czy on aby na pewno chciał tej pomocy?
Wpychając ręce do kieszeni kurtki, ponownie, być może i odrobinę zbyt gwałtownie, poirytowany ruszył przed siebie, na raz zatrzymując się jednak, słysząc swój pseudonim sceniczny. Imię oraz nazwisko, które dochodząc do jego uszu w tamtej sekundzie, sprawiły że jego podświadomość zaczęła powtarzać z maniakalnym wręcz, uporem, niczym mantrę.
Odnosząc wrażenie jak gdyby wszystkie pary oczu natychmiast zwróciły się w jego kierunku, zaciskając znajdujące się w kieszeniach, dłonie w pięści, tłamsząc rozszalałą w swoim wnętrzu, paranoję, odwrócił się z fałszywym uśmiechem i....
Niczego nie zastał.
Zaskoczony, zamrugał parokrotnie, dopiero po chwili czując delikatny ucisk w okolicach kostki.
Spojrzał w dół.
— Oh — dostrzegając nieznajomą sobie dziecięcą sylwetkę, wydukał inteligentnie. I już miał się odezwać, zapytać czy dziewczynka się nie zgubiła i zaproponować, że zaprowadzi ją do recepcji, wówczas gdy przed jego oczyma pojawiła się druga, tym razem jednak, znajoma już twarz.
— Cześć, Yilun.
Wzięty z zaskoczenia Haoyu, tym razem nie był w stanie w żaden sposób zakamuflować ani swojej konsternacji, ani też tego nieprzyjemnego poczucia dyskomfortu, które nim zawładnęło, na miarę swoich możliwości, wyrównując swój oddech, uśmiechnął się jednak.
Słabo i dosyć niewyraźnie, ale wciąż, szczerze.
— Nie masz mnie za co przepraszać — w odpowiedzi na prośbę o przebaczenie jego siostrze, Wu zaśmiał się cicho, w duchu czując jak wbrew wszystkiemu to jego połechtane przez dziewczynkę, ego, się powiększa. I chociaż ubrany w czarne, obcisłe spodnie, bursztynowy t-shirt oraz modną aktualnie, acz przynajmniej o dwa rozmiary za dużą, jeansową katanę, zarówno wyglądał jak i czuł się w tym stroju o niebo lepiej, aniżeli w trakcie jego poprzedniego spotkania z Yang'iem, tak wciąż, postawiony naprzeciwko ekstrawaganckiego Lucifer'a był zbyt casual'owy, toteż to, że Yilan jednak go rozpoznała, naprawdę mu schlebiło. No, a tak poza tym, dodając do tego to, że wedle słów Yilun'a, jego młodsza siostrzyczka właśnie rzuciła dla niego Luhan'a...
Klękając naprzeciwko Yilan, mimochodem uśmiechnął się szerzej.
Zostanie wybranym zamiast Luhan'a było niesamowitym osiągnięciem, które nie zdarzało się zbyt często (no, bo przecież mężczyzna, zdaniem Haoyu, ale i nie tylko jego, był przepiękny), dlatego też nie liczyło przez kogo zostało się wybranym, a raczej fakt tego, że się takowym zostało.
— A w tej sytuacji to myślę, że nawet powinienem był podziękować — przeniósł roziskrzone spojrzenie z twarzy doktora na Yilan, po czym uśmiechając się do niej już nieco łagodniej, dodał — tak jak powiedział twój brat, nazywam się Wu Haoxuan i jest mi niezmiernie miło, że mogę cię poznać księżniczko. Bardzo dziękuję za wsparcie oraz miłość, które okazujesz mojemu starszemu bratu. Jestem pewien, że Haoyu pęknie z dumy, kiedy usłyszy o tym jaką wspaniałą ma fankę. Czy chciałabyś, abym przekazał mu jakąś wiadomość od ciebie?
A kończąc tę wypowiedź, przechylając delikatnie głowę ku bokowi, posłał jej jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
— Ah — zakrył usta dłonią, żeby stłumić cisnący się na wargi śmiech, po czym nie mogąc się powstrzymać przed niepodjęciem tego tematu, zerkając na Yang'a, chcąc się z nim odrobinę po przedrzeźniać, rzucił zaczepnie — czyżbyście to w takim razie dzisiaj robili? Szukali tego promienia słońca, który zechce otulić swoim ciepłem tego nieszczęśnika?
W ułamek sekundy, całą swoją uwagę przeniósł na dziewczynkę, tym samym, zyskując tę chwilę na wzięcie płytkiego oddechu, który zdjął ten złośliwy uśmieszek z jego twarzy.
— Być może mógłbym jakoś pomóc?
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mimo, że Yilan nie spotkała swojego ulubionego aktora, wydawała się nie być tym faktem szczególnie rozczarowana. Najpewniej wynikało to z faktu, że młodszy z braci bliźniaków podszedł ją w iście mistrzowski sposób, odwołując się do jej dziecięcego ego. Czasami Yang się zastawiał, czy dziewczynka nie jest za bardzo rozpieszczana. Z tego co wiedział, jej rodzice dawali jej dosłownie wszystko co sobie życzyła, on sam nie był dużo lepszy... Kiedy wspominał swoje dzieciństwo, kiedy był w jej wieku, ojciec chyba też poświęcał mu sporo uwagi, ale były to na tyle odległe wspomnienia, że zostały przyćmione tymi z jego lat nastoletnich i momentami... Momentami czuł takie lekkie uczucie zazdrości.
Yilun była teraz ukochaną córeczką dyrektora Yang’a i jego oczkiem w głowie. Yilun... Cóż, kimś kto miał przejąć po nim szpital gdy przyjdzie na to czas... Młody lekarz miał takie dziwne wrażenie, że ich relacja od lat pozostaje bardziej biznesowa niż rodzinna.
-Proszę powiedzieć Lucyferowi, że jest najlepszym aktorem na świecie! I jest najprzystojniejszy, a jego najnowsza drama... Wciąż nie mogę zrozumieć głównej bohaterki! Jak mogła tak długo zwlekać?-dziewczynka paplała w najlepsze, najwyraźniej szczęśliwa, że jej idol usłyszy o bezmiernym uczuciu, jakim został obdarzony. –Jest moim najulubieńszym mężczyzną w kosmosie, zaraz po tacie –zadeklarowała solemnie.
-A ja to co?
-Ty jesteś na trzecim miejscu, gege –zadecydowała Yilan po chwili wyraźnego zamyślenia. Ech... Kto by pomyślał, że już w tym wieku będzie stawiać jakiegoś aktora ponad swoim jedynym bratem? Za dziesięć lat? Pewnie. Mieli przyjść chłopacy, crush’e, może dziewczyny... Kto tam wie. Ale miała tylko pięć lat... Powinna upodobać sobie kreskówkowe postacie, czy coś w tym stylu, jeśli Yang’a ktoś pytał o zdanie, ale oglądała z matką za dużo dram, ot co.
Tyle dobrze, że przynajmniej Wu coś wynosił z tej konwersacji. Na początku wyglądał wyjątkowo niezręcznie, najpewniej z powodu pomyłki, do której doszło, ale teraz zdawał się być raczej rozbawiony... I najwyraźniej niestety nie zamierzał, odpuścić sobie odrobiny rozrywki, jaką mógł zyskać dzięki tematowi nieistniejącego życia romantycznego Yilun’a. Pięciolatka przejmowała się tym tematem bardziej niż główny zainteresowany, ale..
-Jeśli nie zamierzasz oferować samego siebie jako trybuta, nie wiem jak mógłbyś pomóc...–zanim jego mózg przefiltrował to, co właściwie w tej chwili powiedział powiedział, minęło jakieś pięć sekund.
Yilun... Nie flirtował. O ile nie był w środowisku uznanym za „bezpieczne”, z ludźmi, z którymi wiedział, że może sobie na to pozwolić. Ta sytuacja... Nie spełniała żadnego z tych kryteriów. Hol szpitala, w którym pracował, obok jego młodsza siostra, przed nim brat znanego aktora... I jeszcze taki oczywista, prostolinijna linijka. Ech. Stać by go byłoby na więcej, gdyby naprawdę się zastanawiał nad tym co mówi.
-Może rzeczywiście powinienem częściej wychodzić? Patrzcie co się dzieje, kiedy stawiają przede mną pierwszego lepszego przystojnego faceta, którego nie znam od lat... –kiedy to on był na ostatniej randce? Z pół roku wcześniej? I w przeciwieństwie do opinii jego ojca i macochy, to nie tak, że nikt nie chciał się z nim umawiać, to on nie chciał z nikim... Miał całkiem duże powodzenia na portalach randkowych. O ile takie powodzenie się wlicza. Nie był pewien... Od kiedy zaczął staż, całe jego życie ograniczało się do szpitala i wieczorów na kanapie z Kong’iem, więc nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio wyszedł „do ludzi”. Poza tym jego doświadczenia w kwestii związków raczej nie były najlepsze i nie był pewien czy w ogóle chciał jeszcze próbować. Póki co samotność mu nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie - była wygodna. Spokojna. Bezpieczna.
-W sensie... –odkaszlnął, starając się ukryć mocne zażenowanie i ten charakterystyczny moment lekkiej paniki, która zawsze pojawiała się gdy półświadomie zrobił coś co wykraczało poza jego starannie wybudowany, bardzo "straight" image. Jeśli ktoś go nie znał i nie przykładał uwagi, w ogóle by nie zauważył, jak momentalnie wyraz jego twarzy stał się odrobinę bardziej zamknięty i profesjonalny. To nie tak jednak, że był to jakiś większy problem. Chyba. Mógł to obrócić po prostu w żart, jeśli będzie wymagała tego sytuacja, a przynajmniej taką miał nadzieję. Gorzej, jeśli Wu potraktuje go poważnie, to mogło być nieciekawie, biorąc pod uwagę jak mało tolerancyjna była większość mieszkańców Chin. –Idziemy na pizzę do restauracji, która je robi w kształcie dinozaurów, a potem do kina. Większość promieni słonecznych w takich miejscach, otula już kogoś innego –odpowiedział za siostrę, która wyraźnie myślała intensywnie nad słowami tamtego, jakby starając się znaleźć znaczenie użytej metafory.
-Może pan iść z nami, panie Wu jeśli pan chce! I pomóc mi szukać godnej kandydatki! –zaćwierkała dziewczynka. Yang za jakiekolwiek kandydatki, bardzo grzecznie podziękuje.
Ukrywanie się... Było naprawdę męczące. Robił to od lat i praktycznie nikt nie wiedział, nie licząc paru drobnych wyjątków jak chociażby Keanna, ale momentami miał wrażenie, że jednak łatwiej by mu było, gdyby był całkowicie transparentny w tej kwestii. Dobrze jednak wiedział, że to by najpewniej oznaczało utratę tej rodziny, która mu pozostała, a na to... W swojej samolubności po prostu nie mógł sobie na to pozwolić. Może kiedyś. Może gdyby miał kogoś, dla kogo byłoby warto. Ale teraz? Niby mógłby się przeprowadzić i zbudować sobie życie gdzieś indziej, ale najzwyczajniej w świecie, nie widział w tym momencie sensu dla takiego skoku. Poza tym istniało spore prawdopodobieństwo, że takie "wyznanie" nie tylko pozbawiłoby go rodziny, ale mogłoby negatywnie wpłynąć na jego karierę.
-Z całym szacunkiem dla naszego jakże ekscytującego planu dnia, Yilan, nie sądzę, żeby pan Wu był zainteresowany dinozaurowymi pizzami i oglądaniem kreskówki o smokach... Poza tym nie wypada narzucać się tak komuś kogo w ogóle nie znasz –Haoxuan definitywnie nie wyglądał na typa, który chciałby spędzać popołudnie w towarzystwie nieznajomej pięciolatki i jej brata, z którym rozmawiał raz w życiu, na jedzenie pizzy w śmiesznym kształcie i oglądaniu bajek. Yang zaliczyłby raczej do grupy, która spędza wieczory w jakimś eleganckim klubie, sącząc wino z innymi przyszłymi prawnikami... Mężczyzna wręcz wydawał się roztaczać wokół siebie taką charakterystyczną aurę wyrafinowania.
W każdym razie, Lun musiał przyznać, że jego młodsza siostra była naprawdę smooth, jeśli idzie o zapraszanie gdzieś nieznajomych facetów i chyba powinien zacząć martwić się na dziesięć lat w przód. To było na pewno bardziej organiczne podejście niż którykolwiek z Yilun’owych tekstów na rozpoczęcie rozmowy. Nie bez powodu dzieciom jest dużo łatwiej znajdować przyjaciół niż dorosłym. Nie martwią się społecznymi konwenansami, nie mają socjalnej bariery... Zamiast tego tak długo jak lubią te same kredki i bajki, mają wystarczająco dużo materiału by zadecydować, że ten drugi brzdąc będzie od tej chwili jego najlepszym kumplem na całe życie (albo na następne parę miesięcy, dopóki nie poznają kolejnego najlepszego kumpla).
-To nie są zwykłe dinozaurowe pizze... Mają diplodoki! I triceratopsy! Gege zawsze zamawia Stegozaura-posiadanie pięcioletniej siostry oznaczało, że Yang posiadał ulubionego dinozaura, ulubioną disneyowską księżniczkę i kucyka Pony. Trudny żywot, ale przynajmniej dzięki temu naprawdę nieźle dogadywał się z nieletnimi pacjentami. Zawsze lubił dzieci, więc nie miał nic przeciwko oglądaniu po raz dziesiaty tej samej bajki, czy słuchaniu piosenek dla dzieci, ale... Nie sądził, żeby ktoś obcy chciał robic coś takiego. On sam pewnie by się nie zgodził, dlatego zamierzał szybko i bezboleśnie zgasić dziecięcy zapał. Niestety - nim miał ku temu okazję, pięciolatka po raz kolejny otworzyła usta. -Poza tym mama mówi, że kelnerki w pizzerii totalnie robią do niego maślane oczy! Mówiła że to dobrze!-dziewczynka najpewniej w ogóle nie rozumiała o czym mówi, a tylko powtarzała co zasłyszła od rodziców, a jak było widać na załączonym obrazku, totalnie usłyszała za dużo.
-Yilan, na litość boską... –po raz kolejny tego dnia wzrok młodego lekarza powędrował do sufitu, tak jakby ten życzył sobie, żeby ziemia w tej chwili się pod nim rozstąpiła.
-Powtórzę to ostatni raz... I możesz przekazać to ojcu i tej kobiecie... –nigdy nie nazywał macochy matką. Nie potrafił... Zresztą była osiem lat od niego starsza. Osiem. Nawet nie osiemnaście. Kto byłby w stanie traktować kogoś, kto znajdował się praktycznie w tej samej grupie wiekowej co on, jako figurę rodzicielską ? Bai była więc zawsze dla niego „tą kobietą”. Może było to nieuprzejme, ale nie mógł się przemóc.
-Kiedy doba zacznie mieć trzydzieści godzin zamiast dwudziestu czterech, rozważę poważnie włączenie życia towarzystkiego i romantycznego do mojego planu dnia. Póki co... Dajcie mi przeznaczać te sześć godzin co mam dla siebie na sen co?
-Wymówki, wymówki i jeszcze raz wymówki... Widzi pan co ja z nim mam panie Wu?-Yilan pokręciłą głową, jakby z niedowierzaniem. Rodzeństwo mogły dzielić dwie dekady, ale kiedy tak wymieniali się niedowierzającymi spojrzeniami, albo, jak teraz, mierzyli wzajemnie wzrokiem w niemym pojedynku, fakt, że dzielili geny był dosyć oczywisty. Mieli dokładnie ten sam wyraz twarzy... Nawet brwi układały im się zupełnie tak samo.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
Skłamałby, gdyby powiedział, że cała ta sytuacja nie wygląda jak wyciągniętą na żywca z jednej z wielu dram, w których występował: hol szpitala; czas, który jakby się zatrzymał; on oraz uroczy Yang Yilun we własnej osobie, który równie dobrze mógłby teraz być albo zdyszany na skutek pogoni, którą jego postać mogła toczyć za tą odgrywaną przez Lucifer'a, albo cały usmarkany na skutek morza łez, które wylał... Albo też i jedno, i drugie, ot tak, dla lepszej dramaturgii.
Korzystając z tego, że gdzieś w trakcie tej gwarnej dyskusji, która rozgrywała się na jego oczach, schował dłonie z powrotem do kieszeni, uszczypnął się boleśnie, byleby się tylko nie roześmiać na środku korytarza jak histeryk.
''Świat to jest jednak cholernie małe miejsce, co, Haoyu?''; wydrwił samego siebie w myślach, w ciszy obserwując rozmowę rodzeństwa.
Skłamałby, gdyby powiedział, że wierzy w to, że jeszcze spotka Yilun'a. I chociaż to wcale nie było tak, że szanse na to były małe, biorąc pod uwagę to, że ten bądź co bądź, pracuje w szpitalu, do którego Lucifer co tydzień przyjeżdża na terapię, tak wciąż, pamięć o tym, że Yang nigdy nie skontaktował się z Wu po ich spotkaniu, oznaczała dla aktora tylko to, że bez względu na jej potencjalny charakter, jest to jedna z tych znajomości, które skończyły się na dobre zanim się jeszcze w ogóle zaczęły.
Skłamałby również, gdyby przyznał, że wie jak powinien był się teraz zachować, ponieważ pomimo tego, że udało mu się otrząsnąć ze swojego wstępnego, mini kryzysu, nadal czuł się dziwnie w zaistniałych okolicznościach. Czy była to kwestia tego, że to wszystko stało się tak nagle i siłą rzeczy go przytłoczyło, czy też tego otumanienia, w które wprowadzały go zarówno jego leki jak i ostatnie wydarzenia mające miejsce w jego życiu, nie wiedział.
Pech chciał jednak, że na tym etapie był już nie tylko kameleonem, ale i patologicznym kłamcą, czego tak dla kontrastu, był w pełni świadomy.
—Twoja śliczna główka może spać spokojnie — nie mogąc powstrzymać powiększającego się na skutek pochwał Yilan, uśmiechu, brzmiał jak gdyby lada moment mógłby zacząć śpiewać. — Nie mógłbym dopuścić, żeby tak wspaniałe słowa nie doszły do uszu samego Lucifer'a!
Z wigorem przytaknął swoim słowom, co by nadać im bardziej stanowczego wyrazu, jednocześnie, w niekontrolowanym odruchu, delikatnie gładząc włosy dziewczynki dłonią. I już unosił się z klęczek, bardziej niż gotów by z uprzejmym uśmiechem pożegnać się i odwrócić na pięcie, raz na zawsze zamykając za sobą drzwi z nazwiskiem Yang, gdy do jego uszu doszły następne słowa doktora:
— Jeśli nie zamierzasz oferować samego siebie jako trybuta, nie wiem jak mógłbyś pomóc...
W tamtym momencie, tak dla równowagi, o dziwo nie skłamałby, gdyby przyznał, że z trudem zapanował nad gwałtownym wyprostowaniem się i wlepieniem w mężczyznę wielkich niczym monety, oczu. Mało tego, nie skłamałby przyznając, że zdanie to wyprowadziło go z równowagi, sprawiając, że jego puls przyśpiesza.
— Być może mógłbym się nad tym zastanowić — stwierdził uśmiechając się niczym diabeł, prostując się przy tym powoli i ani na sekundę nie spuszczając twarzy Yilun'a ze swoich na wpół przymrużonych oczu. Słodycz jego wypowiedzi, trująca.
— O ile mógłbym poprosić o jakieś wprowadzenie do dinozaurów, ponieważ nie mam o nich żadnego pojęcia? — płynnie przeniósł wzrok na lico młodszej siostry Yang'a, jak gdyby prosząc o jej pozwolenie, poprzedni wyraz jego twarzy będący już wspomnieniem, jak na pstryknięcie flesza, zastąpiony beztroskim zaciekawieniem.
Był to chyba jeden z nielicznych momentów, w których jego drugie ja, gdyby tylko mogło to zapewne uderzyło by się z otwartej pięści w czoło, jak to zwykł w przypływie emocji robić Ji Chen, absolutnie nie aprobując tego do czego właśnie posunął się Haoyu. Nie tylko jego wewnętrzy głos zresztą, ponieważ i sam Wu musiał się ponownie uszczypnąć, kiedy tylko chwilowy skok adrenaliny zaczął opadać, a umysł się rozjaśnił. Stało się jednak, a on jak na dobrego aktora przystało, musiał zacisnąć zęby i ponieść tego konsekwencje.
Uśmiechnął się miękko, ponownie jak gdyby mentalnie się wycofując.
O jakich konsekwencjach była mowa?
Czy spędzenie jednego ze swoich ostatnich wolnych popołudni (o ile nie ostatniego w ogóle) w towarzystwie przystojnego doktora i jego siostry naprawdę mogło mu zaszkodzić?
Nie zrozummy się źle. To nie było tak, że przechodzący przez coś na kształt kryzysu osobowości model nie miał z Lucifer'em absolutnie niczego wspólnego, a nawet - wbrew temu co sam zainteresowany mógłby na ten temat powiedzieć, pomimo czasami, drastycznymi wręcz różnicami pomiędzy charakterem prywatnym, a scenicznym, style życia prowadzili praktycznie takie same. Obydwaj uwielbiali wydawanie pieniędzy, wystawne gale oraz przyjęcia, koła wzajemnej adoracji i wszystko to, i jeszcze więcej, co na pierwszy rzut oka mogłoby przychodzić na myśl, kiedy miało się na uwadze standardowego, zadufanego w sobie celebrytę, co oznaczało, że... Perspektywa spędzenia następnych paru godzin na zabawach dla dzieci brzmiała mniej niż zachęcająco.
Ba, wręcz tragicznie.
Yilun jednak, kupił sobie Haoyu swoją bezpośredniością - a przynajmniej, choć odrobinę nieumiejętnie, zaciekawił go na tyle by Wu naprawdę zechciał oddać mu te parę godzin ze swojego życia, na bok spychając tę poniekąd pragmatyczną część swojej osobowości, przypominającą mu o tym, że przecież ani nie szuka przyjaciół, ani też nie ma tutaj absolutnie niczego co mógłby zyskać, czego mógłby szukać.
''Nazywam się Wu Haoxuan, a to moje ostatnie wolne popołudnie zanim na dobre rozkręcą się zarówno mój staż jak i sesja"; powtórzył w myślach, imitując coś na kształt powtarzania scenariusza.
Z którejkolwiek strony by na to nie patrzeć, był na wygranej pozycji, oczywiste zyski, czy też nie.
A przynajmniej, w tamtym momencie swojego życia to tak właśnie mu się wydawało.
— Oh — udał zaskoczenie, tym samym, wracając myślami do tego co działo się tu i teraz. Szczęście w nieszczęściu, że wciąż miał jeszcze podzielną uwagę.
— Lan-mei, rozumiem że Lun-ge to naprawdę ciężki przypadek — łapiąc ją przy tym za rączkę, spojrzał dziewczynce z przejęciem w oczy. — Zapewniam jednak, że nie ma niczego z czym nie mógłbym sobie poradzić.
Dodał konspiracyjnie, jednocześnie puszczając jej oczko i umiejętnie ją w ten sposób nakręcając.
— Jaką osobę wyobrażałabyś sobie u boku Lun-ge? — wesoło ciągnąc temat, zrobił krok do przodu, prowadząc małą Yang jakby była ona siostrą nie Yilun'a, a jego.
''Nad niczym się nie zastanawiaj"; recytował jeno mantrę.
"Chen jest na zajęciach, Ze w trasie, a w razie nagłego wypadku, Ziqian pod telefonem"; otwierając drzwi wyjściowe ze szpitala, wziął głęboki oddech.
,,To się musi skończyć Wu Haoyu"; przypominając sobie minioną sobotę oraz oczyma wyobraźni widząc stojącego przed sobą, Pana Ojca, spojrzał przez ramię, kątem oka nieobecnie błądząc po sylwetce starszego z dwójki Yang'ów.
Zmrużył powieki.
— Lan-mei lubisz obserwację nieba? — zapytał nagle, nie darując sobie tego niebezpiecznego, a nawet, prowokującego wręcz, wygięcia warg, które posłał w stronę doktora zanim jeszcze całym sobą powrócił do pięciolatki.
— Twój brat trafia do mnie jako osoba, która woli księżyc — poczuł jak wiatr delikatnie uderza w jego twarz.
— Co ty na to, żebyśmy poszukali mu kogoś równie pięknego niczym gwiazdy?
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
“Być może mógłbym się nad tym zastanowić.”
„BYĆ MOŻE MÓGŁBYM SIĘ NAD TYM ZASTANANOWIĆ!”
Ten człowiek był naprawdę... Yilun o mało nie zakrztusił się powietrzem, wbijając w młodszego mężczyznę takie zszokowane, pełne zaskoczenia spojrzenie. Dawno nie spotkał kogoś, kto byłby tak bezpośredniu i to w tak publicznej przestrzeni – ale cóż. Teraz definitywnie nie było opcji, że Yang’owi coś się wcześniej wydawało. Aluzje, które Wu puszczał w eter, były na tyle oczywiste, że nawet ślepy i głuchy by się zorientował. Yilun nie był ani ślepy, ani głuchy – po prostu nie lubił wyciągać być może nie uzasadnionych wniosków na bazie paru słów, które mogły być odczytane w dwojaki sposób.
Haoxuan jednak nie przestawał jednak go zadziwiać – nim Yilun zdążył się otrząsnać ze swojego mini – szoku, student prawa już chwytał rączkę Yilan i ruszał do wyjścia ze szpitala. Lekarzowi nie pozostało wiele do zrobienia w tej sytuacji. Po prostu ruszył za nimi, krok za krokiem. Naprawdę, mimo, ze rozmawiali o nim, wydawać by się mogło, że zapomnieli o jego istnieniu.
Yilan (która właśnie była zajęta tłumaczaniem Wu jak to wygląda z tymi wszystkimi dinozaurami – „Tyranozaur jest na prawdę najlepszy!”) definitywnie byłaby wyjątkowo łatwa do porwania, skoro nawet w towarzystwie Yilun’a przyczepiła się do kogoś tak mocno. Co by było, gdyby jego nie było na miejscu? Czy mężczyzna wyglądał jak jej największy idol, czy nie, to było niebezpieczne.
Fakt, że nowo sformowana parka wydawała się wciąż głównie dyskutować o życiu romantycznym młodego lekarza, również nie napawał go zbyt dużym optymizmem.
-Hmmm... Kogoś, kto sprawi, że Lun-ge będzie się więcej uśmiechał! –rzuciła dziewczynka wesoło, wyraźnie zaangażowana w potencjalne zeswatanie z kimś swojego brata. –Bo on się rzadko uśmiecha tak naprawdę! I kogoś kto się nim zaoopiekuje! Bo Lun-ge opiekuje się wszystkimi, tylko nie sobą! I kogoś kto go będzie moooooooooocno przytulał!-Yilun zatrzymał się w pół kroku, czując jak serce jakoś tak... Nieprzyjemnie mu się ściska. Dzieci widzą i rozumieją więcej niż nam się wydaje i Yilan najwyraźniej jakoś zauważyła, że jej starszy brat jest w gruncie rzeczy samotnym człowiekiem. Może nie nieszczęśliwym – nie był, nie czuł się nieszczęśliwy, ale większość jego egzystencji była podszyta nutą melancholii, która nigdy nie wydawała się tak całkowicie znikać. Tak, niby miał znajomych i przyjaciół, rodzinę, ale... Od kiedy zaginęła jego matka, takie nieprzyjemne, półświadome poczucie pustki nigdy go nie opuszczało.
-Jedyne gwiazdy, na które Lun – ge...-zrównał się z nimi krokiem. – Który wciąż za wami idzie, tak swoją drogą...-dorzucił, z lekką goryczą. –Jest gotowy patrzeć to te na niebie.
-I z tego tytułu „Lun – ge” chciałby zaproponować, żebyśmy zamiast do kina, pojechali do planetarium –skoro Wu zdecydował sie uczestniczyć w tym dość... niezwykłym wyjściu w towarzystwie pięcioletniej przyzwoitki, Yilun nie chciał go skazywać na oglądanie bajek dla dzieci. Istniało dużo więcej rzeczy, które można by zrobić z dwoma godzinami swojego życia. Poza tym w
W czasie konwersacji cała trójka przemierzała parking, meandrując pomiędzy samochodami. Jak większość pracowników szpitala, Yang miał przypisane swoje miejsce parkingowe, więc Yilan dobrze pamiętała, gdzie się udać. Rodzeństwo starało się wychodzić gdzieś razem przynajmniej raz w miesiącu i to nie był pierwszy raz, kiedy jechali gdzieś razem ze szpitala.
-Tak w ogóle, to nasz rydwan stoi tutaj –Yang zatrzymał się przed swoim samochodem – ciemnoszarym Mustangiem GT, którego właścicielem był przez ostatnie dwa lata. Prezent od dziadków z okazji ukończenia studiów, bo jego samego, na mizernej pensji rezydenta definitywnie nie byłoby na taki stać. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że Fuxing płacił rezydentom lepiej niż którykolwiek ze szpitali publicznych, ale mimo wszystko... Ciężko było na tym wyżyć. Dziadek Yang tymczasem (który oficjalnie był na emeryturze, ale w rzeczywistości wciąż regularnie wciskał swój nos w biznes) upodobał sobie auta sportowe – zdecydował się więc sprawić takie nowiutkie ukochanemu wnukowi (i poczęści sobie, bo babcia zabroniła mu kupowania kolejnych modeli dla siebie) taki, a nie inny prezent, nawet jeśli Yang należał raczej do ostrożnych, spokojnych kierowców i definitywnie nie potrzebował takeigo, a nie innego modelu.
Kiedy Yilun był młodszy, upierał się, że na wszystko w swoim życiu zapracuje sam. Że odetnie się od rodziny i zbuduje karierę i życie kawałek po kawałku, z dala od stale rosnącego od początku lat dziewięćdziesiątych, rodzinnego majątku, ale z czasem okazało się, że choć nie niemożliwe, byłoby to wyjątkowo trudne i kosztowałoby go to wiele awantur, zbyt wiele awantur i nerwów.
Także, mniej więcej w połowie studiów, pogodził się ze swoją rolą – tą dobrego syna i przyszłego spadkobiercy rodziny Yang’ów. Szpitala, firmy farmaceutycznej, drugiego szpitala w Nanjing, który mieli niedługo otworzyć. Być może wszystko w życiu podano mu na złotej tacy, ale odrzucenie tego wszystkiego nie miało sensu. Przez dwadzieścia lat swojego życia, Yang był jedynym spadkobiercą majątku dziadków i rodziców, nie licząc kilku dalszych kuzynów. Odrzucenie tego wszystkiego wydawało się nie tylko martnotrastwem, ale też niewdzięcznością, za to wszystko co mu dano. Jego samodzielność i niezależność wydawały się samolubnością. Dobro rodziny stało na pierwszym miejscu.
-Co powiesz Xiao-Lan? –zapytał, otwierając auto i zabierając się za pakowanie dziewczynki do środka, na fotelik, wylądający dziwnie nie na miejscu w eleganckim, dość ciasnym samochodzie. Dorosły pewnie gniótł by się na tylnym siedzeniu, ale dla drobnego dziecka, było wystarczająco dużo miejsca.
-Hmmm… -dziewczynka zmarszczyła nosek, wyraźnie zastanawiając się nad odpowiedzią. –Okej –skinęła w końcu głową. Lun tymczasem, upewniwszy się, że pas jest bezpiecznie zapięty, szybko sprawdził jeszcze, czy w aucie nie walały się jakieś zapomniane kubki po kawie – zazwyczaj używał takiego metalowego, ale nigdy nie wiadomo!
Kiedy on przeprowadzał tą obowiązkową kontrolę czystości (i rzeczywiście znalazł parę zapomnianych papierowych kubków pod siedzeniem), Yilun nie przestawała paplać do Wu, który najwyraźniej stał się tymczasowym światłem jej życia.
-Bo wiesz, panie Wu –ech, naprawdę nie trzeba było wiele, żeby owinąć ją sobie wokół małego palca i Wu najwyraźniej dokonał tego w ledwie parę krótkich minut. – Gege przespał ostatnie dwa filmy na których byliśmy! Wyobrażasz sobie!? Nie mogłam go dobudzić na koniec seansu! –wyraźnie wciąż była tym faktem oburzona. Yang musiał przyznać, że nie miał wymówki. Najzwyczajniej w świecie odpłynął, kiedy tylko usiadł w miękkim, kinowym fotelu – nie był nawet w stanie powiedzieć, czy bajki były interesujące czy nie bo nigdy nie przetrwał nawet reklam.
Jako jednak, że on już z siostrą ten temat (wielokrotnie) przedyskutował, a teraz uzyskał jej zgodę, zwrócił się do towarzysza ich podróży.
-Jako, że widzę iż masz... dość rozległą ekspertyzę w sprawach związanych z Księżycami, zakładam, iż planetarium jest odrobinę lepszą opcją niż kreskówka dla dzieci –skoro Wu zdecydował się z nim pogrywać, to cóż... Proszę bardzo. A skoro Yang miał teraz pewność, że nie odczytał zachowania Wu sprzed tygodnia w zły sposób, cóż, strach przed złą interpetacją nie powstrzymywał go go już przed odbiciem piłeczki. Mimo wszystko, nawet jeśli wyszedł z wprawy, jeśli idzie o takie rzeczy, był mimo wszystko typem człowieka, który pozwoliłby komukolwiek, nieważne jak przystojnemu, pogrywać ze sobą bez odpowiedzi. Po prostu jego „znajomości” ostatnimi czasy, od kiedy opuścił mury uczelni, ograniczały się głównie do przelotnych spotkań w klubach, czasami przedłużone o wizytę w hotelu.
-Czy szanowny ekspert przyjechał do szpitala samochodem, czy będę miał dzisiaj zaszczyt bycia jego szoferem?-zapytał lekkim tonem, z wesołym (i całkiem szczerym, wbrew temu co mówiła Yilan) uśmiechem na twarzy.
-Plus, to jest twoja ostatnia szansa by zmienić zdanie i uciec w popłochu zanim Yilan przyczepi się do ciebie na resztę dnia, jak taki mały rzep... Nie wiem jak, ale naprawdę ją kupiłeś –powiedział ciszej, nachylając się do młodszego mężczyzny, tak żeby Yilan go nie usłyszała. Nie chciał, żeby ten czuł się do czegoś zmuszony. Co prawda Wu nie uderzał go jako człowiek, który zrobiłby cokolwiek czego nie chciał zrobić, ale sam Yang z czasem zorientował się, że ma naprawdę spore problemy z odmówieniem swojej młodszej siostrze czegokolwiek. Stawiał na swoim kiedy sytuacja tego wymagała, ale... Najzwyczajniej w świecie lubił ją rozpieszczać.[/b]
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
W drodze na parking, prowadzący Yilan za rączkę, Haoyu, chociaż raz po raz rzucający przelotne spojrzenia za siebie, ot tak, żeby upewnić się, że Yilun wciąż jest z nimi, ani na chwilę nie zwolnił. I chociaż jeszcze zaledwie parę minut temu, pierwszą rzeczą, o której myślał była jak najszybsza i jak najdalsza, ucieczka, tak teraz, mógłby przyznać, że wbrew wszystkiemu, cała ta farsa naprawdę zaczynała pochłaniać go bez reszty, a mała Yang była na tyle sympatyczna, że w jej wydaniu nawet dinozaury zaczynały brzmieć intrygująco.
— Hmmm... Kogoś, kto sprawi, że Lun-ge będzie się więcej uśmiechał! Bo on się rzadko uśmiecha tak naprawdę! I kogoś kto się nim zaoopiekuje! Bo Lun-ge opiekuje się wszystkimi, tylko nie sobą! I kogoś kto go będzie moooooooooocno przytulał!
Słysząc poniekąd naburmuszoną odpowiedź doktora gdzieś w tle, niemy uśmiech widniejący na jego twarzy, na raz, przełamany został czymś na kształt cichego chichotu.
— To co ty na to, żebyś za każdym razem, kiedy zobaczysz, że Lun-ge jest smutny, mocno go przytulała, przypominając mu, że nie jest sam, Lan-mei? — wyginając wargi w uroczym, acz bliżej nieokreślonym, grymasie, bardziej zaproponował aniżeli zapytał, nieświadome dziecko jednak, nie mogło tego wiedzieć.
Na jedno uderzenie serca, poczuł jak otula go dziwne, pełne goryczy ciepło, idealnie wtapiające się w to słońce, wiszące wysoko na niebie, nie roztaczające poza sobą nic innego jak to zdradzające porę dnia, zimne światło.
Nie znał ani sytuacji rodzinnej, ani przeszłości Yilun'a, jednakże gdyby w tamtym momencie ktokolwiek o to zapytał, to z pewnością stwierdziłby, że mu zazdrości. Zarówno tej kochanej, młodszej siostry, jak i tej towarzyszącej mu, aury normalności, zdrowego umysłu... Wszystkiego tego, czego Lucifer, paradoksalnie, sam nie miał, ot tak, po trochu.
I chociaż pierwszy lepszy, obcy człowiek słysząc coś takiego zapewne zaśmiałby się w nieba głosy, z przekąsem wyrzucając Wu, że jest ostatnią osobą, która powinna na cokolwiek narzekać, Haoyu wręcz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś było nie na miejscu, i gdzieś, kiedyś, w którymś momencie, coś poszło nie tak.
Jego rodzina, chociaż wpływowa i nigdy nie stojąca na skraju bankructwa, nie należała do tych najbardziej zgranych. W przeszłości jednak, nawet jeśli rodzice byli na okrągło zajęci, Pani Matka w ciągłych rozjazdach, a Pan Ojciec w pracy, to wciąż, poza tabunem służących oraz opiekunek, mieli siebie. Ba, w przeszłości można by nawet rzec, że on, Haoxuan, Yingyue oraz jego brat z innej matki, Chen, byli naprawdę zżytą ze sobą i nie odstępującą się na krok, gromadką dzieci.
Nawet nie zauważył, kiedy jego twarz nabrała nieobecnego, poniekąd pełnego powagi wyrazu.
Co takiego sprawiło, że to właśnie Ji oraz poznany o wiele później, Qin, zostali jedynymi stałymi w jego życiu?
Wbił paznokcie w wolną, zaciśniętą w pięść, dłoń w kieszeni kurtki.
— Gustu z pewnością nie można ci odmówić — wyrwany przez Yang'a z pętli nawarstwiających się wewnątrz siebie myśli, jak gdyby nucąc, przyznał z wyraźną nutą zadowolenia w głosie.
Miał słabość zarówno do sportowych samochodów, w których jeszcze do niedawna, sam był posiadaniu, zanim Tianlei wszystkie skonfiskował, oraz szybkiej jazdy, której regularnie się dopuszczał, dopóki jeszcze mógł jeździć.
Na jedną setną sekundy, wygiął usta w grymasie niezadowolenia, przypominając sobie te czasy, w których nie musiał wszędzie tarmosić ze sobą Ziqian'a, po czym, krzywiąc się mocno na skutek zamierzonego ugryzienia się w policzek, zakrył połowę twarzy dłonią. Gdyby nie to, to tym razem z pewnością roześmiałby się jak wariat na środku parkingu, na skutek tej nagłej realizacji, że cokolwiek mogliby o sobie obydwaj powiedzieć, jego asystent oraz szofer w jednym, Chen, również był w tej chwili czymś na kształt nierozłącznej części jego egzystencji.
Mając jednak na uwadze następne słowa starszego mężczyzny, gest ten nie okazał się być na próżno.
— Jeden rabin powiedziałby tak, inny zaś, powiedziałby nie — czując jak piecze go twarz, ani na moment nie pohamował się przed wykorzystaniem tego na własną korzyść i udaniem zawstydzenia.
Gdyby dane im było poznać się w innych okolicznościach, zapewne przyznałby mu teraz, że chociaż nie wiedział dlaczego, to jednak od dziecka interesowało go niebo, na obserwacji którego nadal spędzał długie godziny. Ba, być może i, gdyby nawiązała się pomiędzy nimi, nić porozumienia, a nastrój na to pozwolił, przyznałby również, że niespełnionym marzeniem jego dzieciństwa było zostanie inżynierem, przez co stary Wu zabrał podarowany mu kiedyś, teleskop, oraz zabronił chodzenia w takie miejsca jak planetarium.
Pech chciał jednak, że nawet jeśli Yilun nie miał absolutnie niczego wspólnego z mediami, tak towarzysząca im pięciolatka, aspirująca do tytułu fanki Lucifer'a numer jeden, z pewnością nie puściłaby mimo uszu czegoś, co już nie raz i nie dwa, zdarzyło mu się przyznać w wywiadzie.
Korzystając z tego, że doktor zajęty był przygotowywaniem dziewczynki do podróży, zrobił szybkie zdjęcie jego samochodu, wrzucając je przy tym na swój czat grupowy.
— Przyjaciel mnie podrzucił przed zajęciami — zanim jego WeChat na dobre zdążyłby się rozruszać, przełączając komórkę na tryb cichy, schował urządzenie do kieszeni. — Nie umówiliśmy się jednak, o której miałby mnie odbierać.
Zawiesił głos, by na chwilę przytknąć palec do ust i unieść oczy ku czystemu niebu, udając coś na kształt zamyślenia.
— Myślisz, że by się obraził, gdybym napisał mu, że porzucam go na rzecz schadzki z przystojnym nieznajomym? — dodał jak gdyby, konspiracyjnym szeptem, zaraz po tym jednak, szybko wybuchając śmiechem.
Prawdę mówiąc to nie Ji go odwiózł do szpitala.
Do szpitala odwiózł ich obydwu Ziqian, a Chen odeskortował go pod drzwi wejściowe do gabinetu po czym faktycznie, pojechał na uczelnię, odwieziony przez asystenta Haoyu. Nie umówili się jednak z przyjacielem, o której spotkają się z powrotem, (nie żeby była taka potrzeba zresztą, biorąc pod uwagę to, że Ji wciąż u Lucifer'a mieszkał), a Chen, jak na chłopca na posyłki przystało, dostając listę rzeczy, które miał zrobić zanim po niego wróci oraz wyraźne polecenie by nie zawracać mu dupy, dopóki tego wszystkiego nie załatwi, najwidoczniej wciąż był zajęty skoro jak do tej pory się do niego nie odzywał.
I o ile mamie Ji musiał się regularnie meldować, tak coś mówiło mu, że gdyby Ziqian dowiedział się, że na to jedno popołudnie ktoś inny zmuszony będzie zapewniać Wu rozrywkę to, wbrew temu jak bardzo cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca, na pewno zesrałby się ze szczęścia.
— Wiesz — korzystając z okazji, którą zapewne nieświadomie, ale stworzył, Yang, aktor delikatnie oparł się o jego ramię i głosem o jedynie ćwierć tonu wyższym od szeptu, wymruczał — to całkiem urocze, że myślisz, że jeszcze ciągnąłbym tę farsę, gdybym naprawdę nie chciał tutaj być.
Był blisko.
Bardzo blisko.
Na tyle, że mógłby ugryźć go w ucho, gdyby tylko uniósł głowę nieco wyżej.
Nie zrobił tego jednak, bardziej niż perspektywą wystraszenia Yilun'a, przejęty obecnością siedzącego w samochodzie dziecka.
— Zobaczysz Lan-mei, to planetarium jest na tyle interesujące, że nawet Lun-ge nie będzie w stanie przejść przez nie obojętnie — wsiadając do samochodu, zwrócił się w stronę małej Yang, wyraźnie podekscytowany. — No, a poza tym, zrobimy sobie masę zdjęć oraz kupimy masę pamiątek! Na pewno nie będziemy się nudzić!
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cała sytuacja wydawała się Yi Lun’owi wyjątkowo nieprawdopodobna, wręcz jak wyrwana z surrealnego snu. Może w końcu czytanie japońskich mang dla nastolatek i przemęczenie usmażyło mu mózg i to jest tylko wytwór jego nadpobudliwej wyobraźni? Bo jak to inaczej wytłumaczyć? Takie rzeczy nie zdarzały się w jego życiu. Yang nie chodził na randki z przypadkowo poznanymi... „pacjentami”? W sensie... Haoxuan na całe szczęście nie był jego pacjentem, bo wtedy to by było głęboko nie na miejscu i Lun by powstrzymałby całą sytuację w ułamku sekundy. Ale że Xuan leczył się w departamencie zupełnie nie powiązanym z tym Yilun’a i raczej nigdy nie miał wylądować pod jego skalpelem (a przynajmniej taką rezydent miał nadzieję), także nie było w tym nic nieodpowiedniego.
Chociaż, z drugiej strony, czy to w ogóle można było uznać za randkę? Nie miał bladego pojęcia. „Przyjacielskie wyjście, podszyte nutą romantic/sexual tension” chyba pasowałoby lepiej? Ech... Naprawdę wyszedł z wprawy jeśli idzie o takie rzeczy, czyż nie? Ale co się dziwić? Przez ostatnie... plus minus trzy lata, jego „randki” ograniczały się do przelotnych spotkań w barze, które potem czasami przeradzały się w przelotne spotkania w hotelu. Niezbyt romantycznie, ani organiczne – raczej były one zaaranżowane za pomocą jakieś mało oryginalnej aplikacji.
Dlatego właśnie można by powiedzieć, że był trochę „out of his depth”, jako że z tyłu głowy wciąż miał to swoje postanowienie, że "nie będzie się już więcej z nikim umawiał", bo nie było to warte tego całego zachodu i bólu, którym zazwyczaj się kończyło.Powiedzmy sobie szczerze... Yang nie miał szczęścia jeśli idzie o potencjalnych partnerów romantycznych.
No, a poza tym, to był pierwszy raz, kiedy miał swoją młodszą siostrę za towarzystwo na takim, a nie innym „przyjacielskim wyjściu”.
Czy tam „schadzce”. Bo najwyraźniej na takowej jednak byli. Albo Xuan żartował.
-Nie wiem czy można to nazwać schadzką, gdy „przystojnemu nieznajomemu”, towarzyszy pięcioletnia przyzwoitka...-uniósł brew do góry, posyłając mężczyźnie znaczące spojrzenie.
-Chyba, że kręcą cię wiktoriańskie klimaty-dorzucił szybko. Co prawda zamiast poważnej matrony w krynolinie i gorsecie mieli rozgadaną pięciolatkę do towarzystwa, co definitywnie było lepszą i przyjemniejszą opcją, więc hej, przynajmniej to czyniło życie bardziej interesującym.
Kiedy Yang stanął bliżej, student przesunął się tak, że ich twarze dzieliło ledwie kilka milimetrów. Lekarz mógł policzyć każdą rzęsę otaczającą ciemne oczy chłopaka, czuł jego oddech na swoim policzku. Ten był blisko.
Zbyt blisko.
Bycie tak atrakcyjnym powinno być nielegalnym, najzwyczajniej w świecie, bo dla biednego wyschniętego serduszka Yilun’a to definitywnie nie było zdrowe.
Dobrze, że następny komentarz chłopaka odrobinę przywrócił go do rzeczywistości.
-Wybacz moją ostrożność, po prostu nie chcę zostać oskarżony o porwanie przez przyszłego prawnika, który znajomość prawa ma po swojej stronie-wywrócił oczami i, przełykając ślinę, odsunął się, po czym szybkim krokiem obszedł samochód, zajmując swoje miejsce w fotelu kierowcy.
Zapiął pas, wpisał adres w GPS’ie, włożył kluczyk do stacyjki i chwilę później już wyjeżdżal z parkingu do akompaniamentu wesołego paplania pięciolatki z tyłu.
-Tak! Nigdy nie byłam do tej pory w planetrium...dziewczynka najwyraźniej zareagowała pozytywnie na plany Xuan’a, który swoją drogą również brzmiał jakby sam był podekscytowany tą wizytą. Co, jak Yang zdał sobie z tego sprawę naprawdę go cieszyło. On sam lubił wszystkiego rodzaju muzea – zwłaszcza te naukowe i historyczne. Zawsze ciągnęło go do miejsc, w których kryło się więcej wiedzy. Dziadkowie mówili, że jak był mały to zawsze powtarzał, że jego celem życiowym było „wiedzenie wszystkiego” i nawet spał z encyklopedią pod poduszką, w nadziei, że więcej wiedzy wsiąknie mu do głowy. Muzea, centra naukowe – zawsze go interesowały, wiięc teraz od czasu do czasu zabierał ze sobą Yilan, ale planetarium akurat nie mieli jeszcze okazji odwiedzić, a on sam nie był w nim od dłuższego czasu... Chyba na wakacjach po pierwszym roku liceum. Miło będzie zobaczyć jak zmieniły się ekspozycje przez te wszystkie lata.
Lun wbijał wzrok w drogę przed sobą, bo włączył się już do miejskiego ruchu, ale słuchał na tyle uważnie, na ile mógł.
–A Lucek kocha gwiazdy! I Xuan-ge! też! I najwyraźniej Lun-ge też! Czyli wszyscy trzej macie takie same hobby... TO JA TEŻ KOCHAM GWIAZDY! I KSIĘŻYCE I... –no tak. Ten nagły entuzjazm nie mógł być bezinteresowny. Skoro Lucek kochał gwiazdy i najwyraźniej jej nowy idol również, to oznaczało, że i ona była teraz najbardziej zaciętym astronomem na świecie.
-Xuan – ge! Już wiem kim zostanę w przyszłości! ASTRONAUTKĄ!-już się nakręciła. Totalnie się nakręciła. Teraz nie było już odwrotu.
-No i patrz co zrobiłeś, panie ekspercie–Yilun pokręcił głową z niedowierzaniem, zerkając przelotnie na siedzącego obok mężczyznę. –Co powiesz na astronoma albo astrofizyka, LanLan? Kosmos to niebezpieczne miejsce-jeśli był zupełnie szczery, wolałby, żeby jego siostra nie wybierała się na rzadne misje kosmiczne. Widział za dużo filmów katastroficznych.
-ALE TO BY BYŁO TAKIE COOL!
-Zbieranie informacji o gwiazdach z ziemi też jest interesujące. Zobaczysz! W Planaterium mają podobno taki wielki teleskop, którym można obserwować gwiazdy nawet w dzień... Takie co są daleko, daleko.
-Hmmm… Zobaczymy! Ale jakbym została przywódcą takiej misji kosmicznej, to ty mógłbyś być kosmicznym lekarzem! O! Ty też możesz do nas dołączyć Xuan-ge-Yilan najwyraźniej już miała cały plan. Najwyraźniej mieli stać się załogą jakieś rakiety i to najpewniej lada chwila.
-Jaki ccię zaszczyt kopnął, Xuan - ge ... - zaśmiał się cicho pod nosem.-Pozwolimy mu wybrać sobie stanowisko z własnej roli, czy jemu też coś narzucisz? –zapytał Yang siostrę.
-Po pierwsze, ty nie możesz do niego mówić do niego „Xuan -ge” , Lun! Xuan– ge jest od ciebie trzy lata młodszy –oznajmiła oburzona dziewczynka. To... miało sens. Wu był w końcu studentem, a Yang miał lata uniwersyteckie już dawno za sobą. Zresztą Yilan pewnie wiedziała więcej o braciach Hao niż Yilun. Jakby nie patrzeć namiętnie oglądała przeróżne wywiady z Luciferem, także była w tym zakresie dużo lepiej doinformowana niż jej nieintersujący się tak mocno popkulturą starszy brat.
--Po drugie... Pewnie, że może sobie wybrać role! –ach. Najwyraźniej „Xuan – ge” zdobył już przywileje godne ulubieńca, dlatego rola nie została mu narzucona, a raczej miał prawo wyboru. Normalnie... W takim tempie Lun zaraz będzie naprawdę zazdrosny!
-To co? Dołączasz do załogi, Xuan definitywnie - nie -ge?
Całe szczęście planetarium nie było daleko, a udało im się się uniknąć większych korków, więc mieli dojechać na miejsce za kilka krótkich minut... Jako, że Yilan najwyraźniej roznosiła energia, to była bardzo dobra wiadomość, bo w przeciwnym wypadku najpewniej mieli ogrywać wyprawę na księżyc przez całą resztę drogi. Istniało spore prawdopodobieństwo, że będzie ich ona czekała przez całą wizytę w planetarium, ale wtedy Yang nie będzie musiał prowadzić i skupić się w spokoju na odgrywaniu swojej jakże ważnej roli.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
— To jak w takim razie moglibyśmy to nazwać? — rzucił, zanim starszemu mężczyźnie udało się jeszcze wsiąść do samochodu, uśmiech na jego twarzy, wręcz perfidnie bezczelny. — Wprowadzeniem do życia w rodzinie?
Zamykając za sobą porządnie drzwi i zapinając pas, mozolnie przeniósł spojrzenie za szybę, na moment skupiając się na paru wiszących samotnie na niebie, chmurach.
To był kolejny, ,,świeży'' aspekt całej tej, śmiesznej sytuacji, w której się znaleźli, ponieważ...
Haoyu był tak naprawdę totalnie zielony w te klocki i jeszcze nigdy w życiu nie był na prawdziwej randce, a całe jego doświadczenie w sprawach, w tym przypadku, męsko-męskich, pochodziło znikąd indziej jak z filmów oraz seriali, w których albo sam wystąpił, albo je pooglądał. I chociaż, ponownie, dla niejednego mogłoby to być zaskakujące, zwłaszcza kiedy miało się na uwadze reputację z jakiej słynął Lucifer, tak sam zainteresowany, najzwyczajniej w świecie, nie miał na tego typu rozrywki czasu.
Zresztą, jak mógłby mieć, będąc synem Wu Tianlei'a, dla którego wszystko to nad czym mógł mieć kontrolę, było walutą.
,,Czas to pieniądz''; zadudniło mu w uszach.
''A pieniądz to wszystko''; dokończył w myślach.
Wciąż, mający za sobą wystarczająco dużo doświadczenia scenicznego, Haoyu, był niemalże pewien, że uda mu się to uciągnąć. W niejednej gali w końcu wystąpił, w niejednych warsztatach wziął udział, a pewność siebie oraz ambicję miał we krwi.
Ambicję, która warto wspomnieć, w tej chwili celowała naprawdę wysoko, rozochocona tym jaki wpływ miały na doktora jego zaczepki.
— Wiesz tak teoretycznie to ty mógłbyś mnie teraz pozwać — ukradkiem spoglądając na profil Yang'a, uśmiechnął się do niego niewinnie. — W praktyce, to tak jakbym ja uprowadził twoją siostrę. No chyba, że Lan-mei stanie po mojej stronie i nie wniesie oskarżenia?
Zwrócił się w stronę siedzącej z tyłu dziewczynki, przyglądając się jej jak proszące o jedzenie, szczenię.
— Powiedz co ty na to, Lan-mei? Moglibyśmy się tak umówić? Chciałabyś, żebyśmy również byli rodzeństwem? Wtedy mogłabyś osobiście poznać mojego starszego brata!
''A ja uniknąłbym odpowiedzialności karnej za nieumyślną próbę porwania cię''; zaśmiał się cicho.
Następne słowa dziewczynki jednak, chociaż sama nie zdawała sobie z tego sprawy, na raz, wyraźnie wyprowadziły go z tej, dla pozorów, utrzymywanej równowagi.
— A Lucek kocha gwiazdy! I Xuan-ge też! I najwyraźniej Lun-ge też! Czyli wszyscy trzej macie takie same hobby... TO JA TEŻ KOCHAM GWIAZDY! I KSIĘŻYCE I...
Kąciki jego warg wygięły się w pustym uśmiechu.
— Xuan – ge! Już wiem kim zostanę w przyszłości! ASTRONAUTKĄ!
— Whoah! — wiercąc się na fotelu tak, by móc się kompletnie odwrócić w stronę Yilan, klasną w dłonie, jak gdyby na autopilocie, uśmiechając się jeszcze szerzej. — No już nie byłbyś taki sztywny, Lun-ge! Ja uważam, że to świetny pomysł i powinniśmy ją w nim wspierać!
Na jedno uderzenie serca, poczuł jak nostalgia rozlewa się na wszystkie jego członki.
Ile to już lat minęło od czasu, w którym naprawdę, beztrosko planował wyprawę na koniec galaktyki i jeszcze dalej?
Ile to już lat minęło od czasu, w którym myślał, że naprawdę może być sobą?
Że jego marzenia, zarówno te małe jak i te duże, mają prawo istnienia?
Rację bytu?
Przechylił głowę ku bokowi, próbując się otrząsnąć.
Dziecięca naiwność pięciolatki była, chociaż cholernie bolesna, to jednocześnie, kurewsko kojąca.
— Wiem! — pisnął, płynnie przechodząc ze stanu otumanienia w ten bliższy podekscytowaniu, i wyciągając szybko komórkę z kieszeni dodał — może powiedziałabyś na ten temat parę słów do kamery, a ja podzielę się tym nagraniem ze swoim bratem? Przyjmijmy, że on wspierałby cię jako twój wice dowódca, ponieważ z naszego grona to z pewnością on wie najwięcej o gwiazdach, a ja mógłbym zostać pilotem!
Kompletnie ignorując zapewnie słusznie zatroskanego o zarówno życie jak i zdrowie młodej Yang, Yilun'a, uzyskując zgodę od siostry doktora, włączył nagrywanie, uwieczniając przez większą już, część dalszej podróży, ich rozmowę, w czymś na kształt wywiadu.
Wywiadu, który poza tym, że tak szybko jak się skończył, został wrzucony na jego czat grupowy, to również jedynie bardziej nakręcił (o ile było to w ogóle możliwe) dziewczynkę na faktyczne odgrywanie wyprawy na księżyc w znajdującym się przed nimi, planetarium.
— Myślałem, że moje uczestnictwo w tym przedsięwzięciu jest już oczywiste! — chowając telefon, jego sięgające po znajduącą się pod pazuchą maskę, dłonie, dramatycznie zatrzymały się w powietrzu.
— No chyba, że nie chcesz się ze mną dzielić swoją siostrą, wtedy nie pozostanie mi już nic innego jak tylko godne przyjęcie porażki.
Z trudem powstrzymując charakterystyczną dla siebie, teatralność pewnych zachowań, ograniczył się jedynie do, towarzyszącego minie zbitego psa, ciężkiego westchnięcia.
Odpinając pas, otworzył drzwi samochodu, gestem wskazując by mężczyzna wyszedł razem z nim.
— Co do tego jak mógłbyś się do mnie zwracać jednak — zastanowił się głośno — to chyba Xuan-di byłoby odpowiednie, prawda Lan-mei?
Upewniając się, że zamknął za sobą, zatrzymał Yilun'a w pół kroku, łapiąc go delikatnie za nadgarstek zanim ten zdążył zabrać się za wyciąganie pięciolatki z samochodu.
— No chyba, że wolałbyś Xuan-bao, albo po prostu baobei — mruknął cicho, tym samym przeszywając go spojrzeniem na wylot. — Za żadne bym się nie obraził.
Beztrosko wzruszając ramionami, puścił rękaw kurtki mężczyzny, by móc założyć kamuflaż na twarz.
***
— Co jest do cholery? — wyszeptał pod nosem, wyraźnie zaskoczony Ji Chen.
Pierwsza wibracja telefonu pojawiła się po mniej więcej dwóch godzinach od czasu, w którym się rozeszli, a jako że Haoyu obiecał mu, że będzie regularnie dawał znaki życia, on sam niespecjalnie się nią przejął.
Ba, wręcz przeciwnie.
Czując tę pierwszą, uśmiechnął się niemo, mentalnie poklepując się po plecach za to, że udało mu sterroryzować Wu do tego stopnia, że faktycznie tej zasady przestrzegał.
Im dalej jednak w jego wykład, tym częściej wibrowała jego komórka, i o ile pierwsze dwa, czy też trzy razy, nie musiały być zwiastunem niczego złego, tak przynajmniej następnych piętnaście później, ciekawość zaczęła dawać mu się we znaki, a narastające wewnątrz poczucie niepokoju, jedynie się rozrastać przez co...
W końcu uległ i sięgnął po ten nieszczęsny telefon, klnąc siarczyście w myślach na swoich przyjaciół, którzy z jakiegoś powodu, z maniakalnym wręcz uporem starali się go wyrwać ze stanu skupienia, kompletnie ignorując to, że był na ostatnim roku.
Jak wielkie było zaskoczenie studenta jednak, kiedy dostrzegł, że wszystkie wiadomości na ich czacie grupowym wysłał nikt inny jak Lucifer, a nie że tak jak na początku przypuszczał, toczyła się tam zawzięcie jakaś dyskusja.
Pakując się tak szybko jak jego wykładowca obwieścił koniec dzisiejszej lekcji, wyleciał na korytarz bez zastanowienia, w biegu wybierając numer Yueze.
— Mógłbyś mi wyjaśnić co wy znowu robicie? — wyrzucił naprędce, poirytowany, kiedy tylko usłyszał, że Qin odbiera.
Na linii jednak, przez parę następnych, dłużących się sekund, panowała jedynie cisza.
— No cześć, też się cieszę, że cię słyszę mamo Chen, ale nie rozumiem o co ci chodzi? — padła wreszcie, zaskoczona odpowiedź piosenkarza.
Zatrzymujący się w pół kroku, Ji, parsknął pełnym pogardy śmiechem.
— No chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Yuyu nie jest teraz z tobą?
— A dlaczego miałby być? Przecież wiesz, że przylatuję dopiero wieczorem, no a tak poza tym, umówiliśmy się, że do tej pory nie będę się do niego odzywać czyż nie? — mruknął z przekąsem, wyraźnie oburzony chłopak.
Kątem oka spojrzał na zegarek, mentalnie uderzając się z otwartej pięści w czoło.
No tak. Z tego wszystkiego, na śmierć zapomniał, że Yueze wracał dzisiaj z trasy, a Wu nic o tym nie wiedział, ponieważ po jego ostatnim załamaniu nerwowym, Chen kategorycznie zabronił mu się z nim kontaktować.
— Myślałem, że jest z tobą, ale skoro nie jest to z kim? No i co to jest za dziecko do cholery? — padło nagle z drugiej strony słuchawki.
W mgnieniu oka poczuł jak oblewają go zimne poty.
— Zadzwonię do Ziqian'a — westchnął ciężko, kontrując narastające w głosie Zeze, zaalarmowanie, charakterystycznym dla siebie, spokojem. — Gdzie jesteś w ogóle? Wpadniesz od razu do Yu, czy mam gdzieś po ciebie przyjechać?
— Jeszcze w Shanghai'u. Napiszę ci jak już będę w Pekinie, ale spotkamy się na miejscu, bo i tak najpierw podjadę do domu, żeby zostawić rzeczy i zgarnąć Mengmeng.
— Mhm — mruknął lakonicznie w odpowiedzi — to widzimy się wieczorem.
— Słuchaj, jesteś pewien, że—
Nie dał mu dokończyć. Zamiast tego, rozłączając się, przyśpieszonym krokiem ruszył w kierunku sali, w której miał następne warsztaty, w drodze wybierając numer do Ziqian'a.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy w końcu zaparkowali, wysiadł z auta z zamiarem wyciągnięcia Yang z samochodu, kiedy... Powstrzymał go delikatny uścisk na nadgarsku. Powoli spuścił wzrok, zatrzymując go na twarzy parę centymetrów od siebie niższego Xuan’a.
„Xuan – bao”? „Baobei”?
Młodego lekarza zamurowało. Jego mózg odmówił posłuszeństwa. Jego myśli w tej chwili najlepiej określał znamienny znak wielokropka.
...
To była perfekcyjna enkapsulacja, bo słowa chłopaka tak go zszokowały, że zabrakło w nim jakichkolwiek myśli, czy reakcji.
Przez chwilę tylko tak stał, patrząc na chłopaka spojrzeniem godnym ostatniego idioty. Dawno nie spotkał sie z tak otwartym flirtem – a Wu najwyraźniej nie miał żadnych ograniczeń, jeśli o bezpośredniość idzie.
Zanim doktor, który zazwyczaj uważał się za człowieka całkiem inteligentnego otrząsnął się z kompletnego zbaranienia, minęło dobre kilkanaście sekund.
-Nie sądzisz, że może przepadkiem odrobinę się zapędzasz... –odchrząknął, udając, że te jego flirty i zagadnienia, w ogóle go nie ruszały. Ani trochę. Nawet odrobinę. –...Xuan-bao? –wycedził powoli, dość... sugestywnym tonem. Tak jakby chciał wypróbować to określenie na przyszłość. Skłamałby mówiąc, że nie brzmiało to dziwnie... ekscytująco? Nie był pewien, czy to było dobre słowo, ale po plecach przeszedł mu taki charakterystyczny dreszczyk. Dreszczyk, którego nie czuł od długiego, długiego czasu.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie, wypinając Yilan z fotelika.
Chwilę później przekraczali próg nowoczesnego budynku planetarium. To górowało nad parkingiem, strzelając w na wysokosc kilku pięter w górę, niebieskimi panelami, a wejście znajdowało się w łuku przypominającym wgniecenie w idealnie gładkiej, szklanej taflii w idealnie modernistyczny, acz odrobinę nieprzewidalny sposób.
Yi – Lan nie była w stanie powstrzymać swojego podekscytowania. Ściskając kurczowo dłoń Xuan’a w łapce, wręcz podskakiwała z każdym krokiem, najwyraźniej nie mogąc się doczekać wejścia do środka budynku.
-Dwa bilety normalne i ulgowy poproszę –Yang podszedł do okienka z biletami, zapominając, że powinien poprosić o studencki dla Xuan’a. Ach, nieważne. Nie był nawet pewien, czy chłopak miał ze sobą swoją legitymację studencką, a że było już za późno, żeby zapytać bo kobieta już drukowała bilety, cóż... Przezorny zawsze ubezpieczony. Parę yuan w tę, czy we wtę go nie zbawi,.
-Która gwiazda na wystawie jest najlepsza? Albo planeta? Na którą najszybciej się doleci?-Yilan podbiegła do Yang’a, wbijając wielkie oczęta w młodą dziewczynę za kasą, jakby ta miała znać odpowiedzi na wszelkie pytania związane z kosmosem.
-Powiedziałabym, że najbliżej nam do Marsa –zaśmiała się kobieta.
-Myślisz, że powinniśmy polecieć na Marsa, czy może gdzieś dalej Xuan – ge?-dziewczynka na powrót zwrociła się do studenta, najwyraźniej usatysfakcjonowana tą odpowiedzią.
-Planujemy wyprawę w kosmos –poinformował bileterkę (jakże pomocnie) lekarz, płacąc za bilety. Ech – niańczenie Yilan nauczyło go jednego. Nie tylko miał podejście do dziedzi, ba! W oczach większość świata, odgrywanie ról w różnorakich zabawach wchodziło w wachlarz umiejętności „rodzicielskich”, które imponowały pewnym grupom demograficznym.
Głównie kobietom w średnim wieku, które przyzwyczajone było do samotnego wychowania dzieci, podczas gdy pan domu chodził do pracy i pił z kolegami, ale to szczegóły.
-Pańska córeczka jest naprawdę urocza! Zawsze nam miło, kiedy dzieci podchodzą do muzeum z entuzjazmem. To...
-Lun-ge to nie mój tata! To mój brat! –pisnęła dziewczynka, nadymając lekko policzki, najwyraźniej oburzona faktem, że ktokolwiek mógł się pomylić. Cóż dla niej to może było oczywiste, ale dla reszty świata... Yilun był w takim wieku, że mógłby spokojnie być ojcem Yilan. Dwadzieścia jeden lat różnicy między nimi – gdy nieznajomi byli skonfrontowani z Yangiem seniorem, Yilun’em i Yilan, zupełnie naturalnie zakładali, że Yang senior jest dziadkiem dziewczynki.
-Tak, tak Lanlan...- lekarz uśmiechnął się przepraszająco, a potem, podziękowawszy kobiecie, dołączył do Xuan’a i swojej siostry.
-Technicznie rzecz biorąc jesteśmy rodzeństwem w połowie. Mamy tego samego ojca –wyjaśnił cicho, na rzecz Wu. Nawet jeśli Yilun traktował Yilan jako swoją siostrzyczkę, to jego macocha, była zupełnie inną sprawą i nigdy nie zaakceptował jej jako części swojej rodziny. Skłaniał się w tym do opinii swoich dziadków – Bai Yawen była z jego ojcem tylko dla pieniędzy i pozycji społecznej. Z jakiego innego powodu ładna, inteligentna kobieta umawiałaby się z kimś kto był od niej dwa razy starszy?
Ojciec powtarzał zawsze, że Yilun się jeszcze do niej przekona, że za dużo się nasłuchał narzekania Yang . Ale prawda była taka, że kiedy Yang senior poznał swoją przyszłą małżonkę, Yiln miał lat 18 i nieważne czy z dziadkami był blisko (a był, w końcu był ich ukochanym, jedynym wnukiem – Yilan niestety tylko i wyłącznie ze względu na to, kim była jej matka nie była obdarzona ich sympatią, a jedynie ostrożną akceptacją), czy nie, opinie na temat Bai sformował niezależnie od nich – po prostu zgadzali się w tym temacie i przez ostatnie osiem lat trwali na tym samym froncie. Froncie skierowanym przeciwko żonie jego ojca. Sama Bai dobrze zdawała sobie z sprawę z faktu, że rodzina męże jej nieznosi – i tak oto od lat trwali w cichej, acz nieustającej wojnie.
-To co? Możemy rozpocząć zwiedzanie! –oznajmił... I nim nawet skończył zdanie Yilan już była przy pierwszej wystawie, interaktywnym modelu układu słonecznego, a Yang i Xuan zostali odrobinę w tyle. –Ach... Nie byłem w planetarium od liceum. Dużo się zmieniło –uśmiechnął się obrzucając wystawy wzrokiem. Miał w głowie dziwnie mgliste spotkanie odwiedzania tego miejsca z matką, kiedy miał jakieś... osiem lat? – góra. Pracowała wtedy nad jakims obrazem i była w planetarium wiele razy w poszukiwaniu inspiracji. W mieście nocne niebo było zasłonięte chmurą smogu i przyćmione blaskiem tysięcy sztucznych świateł... Yilun tak naprawdę widywał gwiazdy tylko wtedy kiedy odwiedzał dziadków ze strony matki w Sichuan’ie.
-To co Xuan-di? Masz ulubioną konstelację? O ile się nie mylę, gwiazdy mówią dużo o człowieku... Sam nie wiem dużo o niebie, ale zawsze lubiłem Perseusza. Głównie dlatego, że jest to jedna z niewielu jakie umiem rozpoznać i jako dzieciak miałem obsesję na punkcie mitów, więc nauczyłem się tych związanych z historami, o których czytałem–jako dzieciak je pochłaniał tonami – miał całą kolekcję książek z mitami z różnych krajów. W wersjach dla małoletnich i takich poważnych, nad którymi w podstawówce spędzał długie godziny mało co z nich rozumiejąc.
Kadaweryna
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
─────────────────────────────
─────────────────────────────
─────────────────────────────
Na jedno uderzenie serca, poczuł jak całe jego ciało zamiera w bezruchu. Jak żołądek przywiera do kręgosłupa, w gardle zasycha. Jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa, zapomina jak się oddycha.
Przełknął ślinę.
Ludzie.
Wszędzie byli ludzie.
I chociaż nie powinno być to ani niczym spektakularnym, ani, tym bardziej, nie było to też czymś odbiegającym od normy, Haoyu tak zabsorbowany w tą swoją śmieszną maskaradę oraz to kurczowe utrzymanie cudzego wizerunku na swojej twarzy, zupełnie nie wziął obecności innych pod uwagę.
Paranoicznie wręcz, rozglądając się na około, poczuł jak serce łomocze mu w piersi.
Odkąd tylko pamiętał, praktycznie nigdy nie wychodził na zewnątrz sam, zawsze mając przy sobie albo któregoś (o ile nie obydwu) ze swoich przyjaciół, albo swoich ochroniarzy. Chociaż rzadziej, to nawet i członkowie rodziny się zdarzali, częściej jednak Yingyue, aniżeli Haoxuan, o rodzicach nie wspominając już w ogóle.
Wbił spojrzenie w czubki własnych butów, starając się stłamsić w sobie to poczucie jakoby przypadkowi przechodnie, siłą własnych oczu wypalali mu dziurę w plecach.
Na ułamek sekundy poczuł się źle.
Naprawdę źle.
Jak gdyby wszyscy w około byli w stanie przejrzeć go na wylot.
Jak gdyby obdarty ze skóry, wyszedł z siebie i stanął obok.
Jak kłamca, którym zresztą był.
Jak oblewają go zimne poty, a ramieniem otula poczucie winy.
Uśmiechnął się gorzko pod maską.
— Myślisz, że powinniśmy polecieć na Marsa, czy może gdzieś dalej Xuan-ge?
Przenosząc źrenice z podłogi na te duże, roziskrzone oczy Yilan, zamrugał zaskoczony.
— Na koniec galaktyki i jeszcze dalej — przyznał miękko, dla niepoznaki, mrużąc szklące się tęczówki, jednocześnie, delikatnie ściskając przy tym rączkę dziewczynki.
Gest ten, czymś na kształt chwytania się ostatniej deski ratunku, mający na celu utwierdzenie go w rzeczywistości, w której aktualnie się znajdował.
''Ty cholerny idioto''; zganił się w myśli.
''Teraz cię wzięło na wyrzuty sumienia?''; zadrwił, kontynuując swój wewnętrzny monolog.
Wolną dłonią, uszczypnął się boleśnie w kość biodrową.
''Przecież Lucifer Wu nie ma sumienia'';
Malutka rączka wyślizgnęła się z tej jego.
— To co? Możemy rozpocząć zwiedzanie!
Nieobecny, przechylił głowę ku bokowi, mozolnie przenosząc puste oczy ze znikającego cienia młodszej siostry Yang'a, na twarz Yilun'a.
— Przepraszam Lun-bao — mruknął cicho — zamyśliłem się.
W wyuczonym odruchu, poklepał się delikatnie po zamaskowanej twarzy.
— No cóż, punkt dla ciebie panie doktorze — przyznał nagle, obserwując stojącą nieopodal, pięciolatkę — to mój pierwszy raz w planetarium. Mój ojciec zabronił mi do niego chodzić tak szybko jak usłyszał o planowanej przeze mnie, wyprawię w kosmos.
Przysunął się bliżej, tym samym łapiąc go pod ramię, po czym dodał:
— Wielka szkoda jednak, że nie jesteśmy tutaj sami. Całowanie się w obserwatorium mogłoby być wówczas całkiem ciekawym przeżyciem, czyż nie?
Roześmiał się głośno, jednocześnie, czując jak zaczynają piec go policzki, w duchu błogosławiąc to, że miał na twarzy maskę.
Bezwstydne flirtowanie ze wszystkim co było w zasięgu wzroku było czymś zupełnie innym, kiedy było się Lucifer'em Wu, a innym, kiedy było się Wu-pseudo-Haoxuan'em, Haoyu.
Zjeżdżając dłonią z przedramienia mężczyzny, ponownie pociągnął go za nadgarstek, tym razem jednak, do przodu, przy okazji unikając jego wzroku. Nawet jeśli dziwnie podenerwowany, stłamsił w sobie to uczucie, skutecznie zabudowując sie, niczym nieporuszaną i ciężką do przejrzenia nieuzbrojonym okiem, fasadą nonszalancji.
— Czyli mam rozumieć, że nie masz innego rodzeństwa? — zapytał, całym sobą pochłaniając wszystko co znajduje się na około, szczególną uwagę jednak, przywiązując do znajdującej się nieco dalej, symulacji powstawania wszechświata. Jak większa część znajdujących się w planetarium, atrakcji, również ona była interaktywna i, płynnie przechodząc z jednego wydarzenia do drugiego, niesamowicie kusiła Wu.
Niestety, mając na uwadze towarzyszącą im, Yilan, na samej pokusie się skończyło, ponieważ ostatnim czego chciał było ryzyko stracenia dziewczynki z oczu.
— Ja, w teorii, mam tylko starszą siostrę, ale w praktyce, lubię mówić, że mam jeszcze jednego, starszego brata — pociągnął temat, szeroki uśmiech pod jego maską wówczas, dotarł również do jego oczu — znamy się od dziecka, co zabawne, w tym roku kończy medycynę.
Puszczając w końcu nadgarstek Yang'a, z premedytacją, jeszcze zanim sięgnął ręką do kieszeni, subtelnie przejechał koniuszkami palców po zewnętrznej stronie tej, starszego mężczyzny.
Dyskretnie zaglądając na wyświetlacz, dostrzegł pięć nieodebranych połączeń od Chen'a.
Zacisnął wargi w cienką linię, niezadowolony.
Nawet jeśli ktoś mógłby go posądzić o skłonności masochistyczne, to wciąż, wolałby próby kontaktu od obydwu, Yueze oraz Chen'a (z naciskiem jednak, na Qin'a), ponieważ wydzwaniający do niego, Ziqian, nie zwiastował sobą niczego innego, jak zbliżającego się powrotu do pracy.
— A i owszem, jest dużo racji w tym co mówisz — odwracając się na pięcie, stanął bliżej pięciolatki, aktualnie wpatrującej się namiętnie w drogę mleczną — gwiazdy są w stanie naprawdę wiele powiedzieć o człowieku. Spójrzmy, Perseusz chociażby. Bazując na micie, z którego się wywodzi, mógłbym założyć, że pomimo posiadania ciężkiego życia oraz skomplikowanych relacji w rodzinie, jesteś osobą odważną oraz bardzo waleczną, która uparcie prze do przodu.
Złapał niczego niespodziewającą się, małą, pod boki, tym samym doprowadzając ją do śmiechu.
— Osobiście uważam jednak, że całe piękno tych wszystkich konstelacji leży w mnogości ich interpretacji, ponieważ nie wszystko musi być takie jakim się wydaje.
Mierzwiąc włosy Yilan, kucnął naprzeciwko niej.
— Z punktu widzenia naukowego, moją ulubioną konstelacją będzie gwiazdozbiór Rzeki Erydan. Mówi się, że znajdująca się w nim, czarna dziura, jest przejściem do równoległego wymiaru! Z punktu widzenia bardziej osobistego jednak — zamyślił się — moi przyjaciele zapewne powiedzieliby, że jestem Łabędziem.
''A przynajmniej, z pewnością teraz, kiedy pod przykrywką bycia Xuan'em, uwodzę przystojnego faceta w kitlu, bez kitla'';
Gestem nakłaniając młodszą Yang by spojrzała w tamtą stronę, koniuszkiem palca wskazał na znak prowadzący do symulacji ówcześnie wspomnianej, czarnej dziury.
— A ty księżniczko? Masz już swoją ulubioną konstelację czy może chciałabyś, żebyśmy pomogli ci ją odnaleźć?
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach