Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Twilight tensionDzisiaj o 06:53 pmCarandian
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
1 Pisanie - 13%
1 Pisanie - 13%

Go down
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Dawno temu w Chinach... {16/07/21, 02:16 pm}

First topic message reminder :

Dawno temu w Chinach... - Page 2 C40925b6e582549b6b66cc4b6ce6df37

Dawno, dawno temu, w starożytnych Chinach było sobie cesarstwo X. Na terenie cesarstwa w zgodzie ze sobą i mieszkańcami istniała prominentna sekta Y. Jak mieszkańcy cesarstwa sięgają pamięcią, pomiędzy ludźmi cesarza i kultywatorami dochodziło do konfliktów na tle władzy. Zarówno cesarz jak i lider sekty posiadali jej ogrom, nie potrafili jednak określić jednoznacznie, który z nich miał jej więcej. W końcu oboje cieszyli się posłuchem i szacunkiem wszystkich, tylko nie siebie nawzajem. Ostatecznie więc w ramach ugody, postanowili rozstrzygnąć spór raz na zawsze. Postanowiono, że przez okrągły rok wybitni ludzie cesarza i najlepsi kultywatorzy będą ze sobą podróżować po całych Chinach i pomagać ludziom. Ci, którzy zbiorą więcej uznania, uratują więcej istnień i rozważą problemów – będą wygranymi.

Ischigo jako Kultywator
Dijira jako Rycerz
Hummany jako Sędzia
Satomi jako Bard

Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {28/08/21, 12:40 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-19-12.41.34
Luo Gen pół swojego życia spędził na szczycie Yuomao, mając nadopiekuńczego mistrza, kolegów z sekty i znając jedynie ludzi, którzy kultywatorów darzyli szacunkiem. Prawie zapomniał, że istniała jeszcze druga połowa świata, która magię uważała za zabobony, jego mistrza za starego oszusta, a jego samego za naiwne dziecko, które dało się omamić kłamstwami. Ru przypomniał mu o tym fakcie w najmniej delikatny sposób w jaki mógł to zrobić, sprawiając że przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się zanim Shen Songshu go przygarnął. Nie chciał wracać do tych wspomnień, nie chciał na nowo przeżywać tego wszystkiego. I nie chciał, by ktoś taki jak Ru, kto nie szanował siebie i innych był tym, który spoglądał na niego z góry, jak gdyby wiedział o nim wszystko.
Wyminął pogrążonych w rozmowie Xia WangRana i Yin Qinghuai, nie obracając się za siebie i zaciskając mocniej palce na rękojeści miecza. Ale nie dało się, będąc pieszo wyprzedzić znacząco konia. Luo Gen udawał jednak, że nie widzi chłopaka podążającego tuż obok i rzucającego mu rozbawione spojrzenia z końskiego grzbietu. Chłopak miał okropną ochotę i w myślach tysiąc razy „przypadkiem” trącił jego złamaną nogę, ale choć go kusiło, nigdy nie sprawiłby drugiej istocie bólu. Nie intencjonalnie i nie bez konkretnego, logicznego powodu. Jego złość nie była argumentem, nawet przed sobą samym.
Kiedy usłyszał pierwsze słowa Ru, jego mina zmiękła, a on sam, w gruncie rzeczy nie potrafiący się długo złościć, miał zamiar mu odpowiedzieć, stwierdzić, że to nic takiego i że pomimo zapewnień chłopaka, że nie byli przyjaciółmi, wydawał się sporo o nim wiedzieć i tak czy inaczej, zwracać na niego uwagę. Wrażenie lepszej istoty niż to wszystkim pokazywał zniknęło jednak tak szybko jak się pojawiło, wraz z kolejnymi słowami muzyka. Luo Gen zacisnął usta w wąską kreskę. Traktowanie go jak dziecko, czego wyjątkowo nie lubił, to było jedno. Patrzenie na niego z góry, podczas gdy było się w takim samym wieku i w stanie, w którym niekoniecznie dało się walczyć, bronić, czy zarabiać, to było drugie. Młody kultywator poczuł się upokorzony, a wszystko na co do tej pory pracował, wyśmiane, zdeptane i oplute jednym spojrzeniem, które miało go za absolutne zero.
- A ja patrząc na twoje pomyślałbym, że wychował cię cesarz, a nie uliczni żebracy, ale twoje ubrania nie pozostawiają wątpliwości – pomyślał, ale nie powiedział tego na głos, bo choć bardzo chciał być niemiły, nie potrafił.
Prychnął jedynie, a potem, jednym płynnym ruchem, wyrzucił miecz z pochwy, układając palce drugiej ręki w gest, przenosząc swoje chi w przedmiot, by wskoczyć na niego zwinnie, a potem odlecieć, tak daleko, by nie słyszeć słów pełnych jadu i nie widzieć wzroku, który sprawiał, że jego klatka piersiowa była ciężka od negatywnych emocji. Nie chciał jednak oddalać się zbytnio, pozostał więc w zasięgu wzroku, lustrując uważnie okolicę. Drogę tę kojarzył jedynie z map, a zapach drzew i świergot ptaków z opowieści. W sekcie było pięknie, to prawda, ale wszystko co mieli na szczycie Yuomao, stworzone było ludzką ręką, nawet małe jeziorka i jaskinie do medytacji. Tutaj świat był dziki, nienaruszony jeśli nie liczyć szlaków wytyczonych wozami, czy przemarszami wojska. Cała reszta była piękna, niewzruszona, majestatyczna. Luo Gen nie potrafił się napatrzeć na ten świat. Na góry w oddali, lasy, które zdawały się sięgać nieba, a kiedy było się ponad nimi, rozlewające się w ogromne, turkusowe połacie. Widział w oddali małą wioskę przycupniętą na zboczu wzgórza. Widział złote pola zboża i zielone ryżu. A kiedy odwrócił się, widział pałac cesarski w oddali i miasto wspinające się aż na szczyt górski. Promienie słońca odbijały się od złotych zdobień pałacu, sprawiając że z oddali cesarskie miasto zdawało się samo z siebie wydzielać blask.
Jego wzrok mimowolnie pomknął w kierunku jego sekty. Wiedział, że mistrz i reszta nie zdołali jeszcze wrócić, a mimo to, nie potrafił przestać zastanawiać się, co właśnie robili. Poranne lekcje zaczęły się dawno temu. Może właśnie Jin Weining zasypiał nad manuskryptami, a Han Yu próbował go dyskretnie obudzić, zanim ich mistrz zdążył zauważyć. Luo Gen uśmiechnął się do siebie, a potem westchnął, czując że już zdążył zatęsknić za swoją rutyną. A przecież całe życie marzył o tym, by wyruszyć w taką podróż i pomóc tylu ludziom ilu tylko by zdołał, przynosząc dumę i chwałę swojemu nauczycielowi, a sekcie wygraną w tym niemądrym konkursie.
Po chwili wrócił spojrzeniem na ziemię, przyglądając się ścieżce, którą podążali jego towarzysze podróży. Za niecałe pół kilometra znikała w lesie, wcześniej rozdzielając się na dwie odnogi. Coś było nie tak… Luo Gen zmarszczył brwi, a kiedy przyspieszył, by przelecieć niżej nad szczytami drzew, miał rację, w dole kłębiła się energia urazy, w górę unosząc się cienką smużką czarnego dymu, którą chłopak widział, ale wiedział że nie wszyscy byli w stanie ją dostrzec. Podleciał nieco bliżej, wyjmując z rękawa jeden z amuletów, chcąc sprawdzić z jak groźnym przeciwnikiem miał do czynienia, a kiedy papier w jego palcach zajął się ogniem i rozsypał, otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Cokolwiek kręciło się tam w dole… było niezwykle silne. Chłopak nie był pewien, czy sam dałby sobie radę, a nawet jeśli, to na pewno nie z mnichem, rannym bardem i rycerzem, który nawet jeśli mógłby mu pomóc, ostatnio wyraził co do tego jasne zdanie, nie zamierzał wdawać się w bójki, których musiałby pilnować. Tym bardziej, chłopak nie miał zamiaru pozwolić im natknąć się na to coś.
Zawrócił, zeskakując z miecza przed mężczyznami, zmuszając ich, by się zatrzymali.
- Nie idziemy tą ścieżką – powiedział stanowczo, wskazując lewą odnogę. – Kręci się tam jakiś byt pełen energii urazy. Jest potężny, nie wiem czy dałbym radę sam stawić mu czoła – wyjaśnił, bo nie zamierzał udawać, że był na tyle silny, że dałby sobie radę sam. Znał swoje ograniczenia i nie wstydził się ich. Jego technika miecza była dobra, ale nie idealna, a amulety w tym przypadku byłyby tylko rozwiązaniem tymczasowym.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {29/08/21, 06:43 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Ef604b136204342393c98b2dfd877a51

-Postawiłbym na mniej uczęszczaną drogę. Łatwiej uniknąć kłopotów –mniejsze prawdopodobieństwo, że Wang Ran zostanie rozpoznany, mniejsze prawdopodobieństwo, że bandyci będą się czaić przy szlaku, łatwiej się ukryć... Wygrana w każdym wypadku. Xia chciał po prostu ww spokokju doczłapać się do klasztoru i tyle. Bez przygód, potyczekk i innych temu podobnych nieprzyjemnych wydarzeń.
Xia już miał wyciągnąć z plecaka mapę i pokazać Yin’owi trasę, którą miał już zwizualowaną w głowie, ale rozroszyła go sprzeczka z przodu, pomiędzy jego młodszymi towarzyszami podróży.
Muzyk miał pecha. Xia słyszał jego rozmowę z Luo. I bardziej niż nadgorliwe dzieciaki, wkurzały go takie rozwydrzone, a chłopak, którego imienia nawet nie próbował zapamiętać, bo uważał, że nie było one warte przestrzeni w jego mózgu. Chłopak był więc ochrzczony mianem „przebierańca” i nie zapowiadało się, żeby to miało się szybko zmienić.
Przeprosił mnicha i przyspieszył kroku.
-Ej, przebierańcu –syknął, zrównując się krokiem z wierzchowcem, używając w stosunku do młodzieńca takiego samego tonu jakim ten zwracał się jeszcze chwilę wcześniej do kultywatora. Ludzie z łatwością potrafili dogryzać i prześladować tych w ich pojmowaniu słabszych, czy to mentalnie, czy fizycznie, czy ze względu na status, od nich. Spójrzcie tylko na Xia! Doskonale wiedział, jak wykorzystać swoją pozycję i umiejętności do zastraszania innych. Różnica była taka, że w porównaniu do takiego wędrownego grajka, ze względu na szlachetne urodzenie i trening, był w stanie bezkarnie pomiatać dużo większą częścią społeczeństwa, niż jakiś uliczny łachudra.
Na twoim miejscu uważałbym na słowa. –rzucił. Nie powinien się wtrącać. Utarczki między młodzieżą, w gruncie rzeczy go nie interesowały. Ale... Ten umuzykalniony dupek zadziałał mu na nerwy. Sam rycerz też pogrywał z Luo Gen’em. Owszem. Tylko, że... Cóż.
Nie był pewien jak wytłumaczyć to „cóż”. Słowa żebraka wyraźnie zraniły najmłodszego chłopaka i jego reakcja w tym wypadku w ogóle Xia nie bawiła. Chłopaczek wyraźnie wziął je do siebie i nawet jeśli Xia sądził, że ten powinien ztwardnieć, to mimo wszystko ten... się starał. I był tak naiwnie, młodzieńczo dobry, że aż się niedobrze robiło. Nawet nie odpyskował, ani nic... Co za człowiek  siedzi cicho kiedy go obrażają?
Cała sytuacja zostawiła jakaś taki nieprzyjemny posmak w ustach szlachica.
-Czy ci to się podoba czy nie, dzieciak uratował ci życie i nie powinieneś o tym zapominać. Masz wobec niego swego rodzaju dług... A jak nie chcesz go spłacać, to zawsze możemy to jakoś rozwiązać –paskudny grymas wypłynął na usta rycerza. Czy byłby w stanie wyegzekwować jakieś  rozwiązanie? Jak najbardziej. Bez zawahania. To byłoby zresztą praktyczniejsze rozwiązanie niż targanie dzieciaka do klasztoru. Wcześniej nie protestował, bo nie bawiło go zadawanie bólu i cierpienia dla zabawy, ale jeśli przebieraniec będzie go denerwował...
Cóż. Każdy polegał tylko i wyłącznie na sobie, a cierpliwości do małych niewdzięczników Wang Ran miał tyle co kot napłakał.
- Mnich może i by się opierał, ale jeśli myślisz, że ja z dobroci serca wstrzymam się przed zostawieniem cię w głębi lasu niedźwiedziom na pożarcie, albo on jest w stanie mnie powstrzymać... To pomyśl drugi raz. Podobno w okolicy zwierzęta są wyjątkowo wygłodniałe, zima była ciężka–poklepał delikatnie chłopaka po kolanie... Tej złamanej nogi. Ot, żeby zabolało.
-Pilnuj tej swojej znajdy, co panie Yin? Bo jak mi się będzie panoszył, to za siebie nie ręczę- Wang Ran dołączył z powrotem do mnicha.  To ten nalegał, żeby ciągnąć chłopaka ze sobą i wydawał się z nim dogadywać najlepiej, także w oczach Wang – Ran’a to na niego spadała odpowiedzialność na wybryki
Luo Gen wybrał ten moment by na powrót do nich dołączyć. I jeśli oczekiwał, że ktoś będzie się z nim kłócił jeśli o wybór trasy idzie... To grubo się mylił.
-Dobrze –skinął tylko głową. Xia w podejmowaniu decyzji kierował się głównie zimną logiką. I kiedy kultywator mówi ci, że wyczuwa złą energię, zazwyczaj najlepiej go posłuchać, jeśli chcesz uniknąć problemów, a  głównym celem rycerza było takowych unikanie. –Pójdziemy drugą ścieżką, nie ma co niepotrzebnie ładować się w kłopoty–Xia nie zamierzał ładować się w żadne niepotrzebne walki. Na pewno nie z jakimiś demonami, bo walka z supernaturalnymi bytami nie przywoływała dobrych wspomnień... Wręcz przeciwnie, powodowały, że na samą myśl stare blizny zaczynały go boleć. I to nie tylko te fizyczne.
Gdyby pewien buńczucznym, waleczny książe nie wymyślił sobie lata wcześniej, że wyruszy na wyprawę by ubić demona z opuszczonego miasta Chengdo i znaleźć zaginiony skarb, najpewniej... Nigdy by się nie spotkali. Gdyby znudzony służbą wojskową Xia nie zgłosił się skuszony perspektywą przygody i poznania słynnego mistrza – kultywatora, który miał towarzyszyć księciu, jego życie pewnie potoczyłoby się zupełnie inaczej...
Na prawdę nie chciał teraz myśleć o Yi Wen’ie. Wbił wzrok w niebo nad ich głowami. Mimo faktu, że dookoła rósł gęsty las, za gałęziami wciąż można było dostrzec jasne niebo, po którym mknęły puchate, białe chmury. Otoczenie wydawało się takie spokojne. Jakby się nad tym zastanowić, zbyt spokojne wręcz. Byli w środku lasu i, najzwyczajniej w świecie, było zbyt cicho. Żadnych śpiewających ptaków, żadnych odgłosów lasu... Podejrzane.
Pogrążony w myślach Xia został odrobinę w tyle, za współtowarzyszami, ale zdecydował się odrobinę przyspieszyć kroku i ich dogonić. Miał złe przeczucie. I niestety, to „złe” przeczucie miało okazać się jak najbardziej uzasadnione.
Nie uszli daleko, a ktoś już zastąpił im drogę.[/color]
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {01/09/21, 09:09 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-19-12.27.52
       - Jeżeli pozwolisz, w pełni będę zdawał się na Twoje doświadczenie i przeczucie młodego Luo. Osobiście nie byłem nigdy w tak dalekiej podróży. – Oświadczył spokojnym tonem, dokładnie takim który pasował do ich rozważań. Musiał bowiem przyznać, że jak chodziło o bardzo konkretne tematy ton Xia łagodniał i z przyjemnością słuchało się tego wszystkiego co miał do powiedzenia. Dlatego też, chociaż początkowo się zawahał, chciał poruszyć z nim jeszcze jeden temat.
       - Czy byłaby dodatkowo możliwość… – Zaczął chociaż urwał w pół zdania zastanawiając się w jakie słowa ubrać swoje myśli. – Abyśmy unikali punktów w których oczywistym jest, że natrafimy na niebezpieczeństwo? – Zapytał nie będąc pewnym czy Xia go zrozumie, czy wie o co mu chodzi, chociaż wystarczyło obserwować jak jego jasne oczy spoczęły na plecach młodego kultywatora żeby złapać. Tak! Podziwiał go! Jego i ten zapał którym wręcz zarażał. Ale w końcu szczęście przestanie im dopisywać i w końcu poniosą straty, a tego nie chciał. Wiedział, że nie mogli unikać wszystkich innych podróżnych i wypadków w nieskończoność ale jeżeli w nic nie wetkną niepotrzebnie nosa może chociaż kilka dni minie im spokojniej. Niemniej, specjalnie z rycerzem poruszał ten temat wiedząc, że jego życiowe i tak widoczne zmęczenie mogłoby być jego sprzymierzeńcem po prostu kierując drogę bezpieczniejszymi szlakami. A przynajmniej tak mu się wydawało do momentu aż młodzieniec nie wsiadł na miecz i nie odleciał od nich pozostawiając go w wyraźnym zdziwieniu.
       - Niesamowicie to dostrzec na własne oczy… – Skwitował chociaż już sam do siebie. Gdy obniżył spojrzenie był już świadkiem wyraźnego upomnienia po prostu Ru za to jak sobie pogrywał. I cóż, odrobinę słuchał i zdecydowanie taka ignorancja jaką ten się wykazał nie należała do pozytywnych reakcji do osób którym zawdzięczało się życie ale również, on nie był od moralizowania. Niemniej wyprostował się gdy ostre słowa zostały skierowane w jego stronę zaraz oczy podnosząc na jeźdźca. Cóż, zagwarantował mu bezpieczeństwo i obiecał opiekę ale nie spodziewał się, ba! Nie zakładał w najgorszych scenariuszach, że ten będzie uciążliwym pasożytem. Jeżeli tylko raz, raz jeden jedyny, pokaże mu, że jedynie na nim żeruje złamie dane mu słowo. Nie miał zamiaru trzymać się zasad od których w takim pędzie uciekał. Nie miał zamiaru dawać się wykorzystywać i patrzeć jak ktoś pluł mu w twarz tylko za to jak i gdzie się wychował i że mocno chciał pomóc.
       - Nie można uratować ludzi całego świata, paniczu Xia. Ale pomocą jednostce można ocalić jej cały świat, o ile w tej osobie pali się szlachetna idea. A ta jest czasem wyćwiczoną ułudą. – Rzucił na całą tą rozmowę jaka odbywała się przed nim chociaż jego oczy skierowane były w Po Prostu Ru. – Nawet mnisi popełniają czasem błąd. – Przyznał, a kierując spojrzenie na młodego kultywatora który po chwili ponownie zaszczycił ich swoją obecnością rzucił mu ciepłe spojrzenie pełne wsparcia.
       - Jak już wspomniałem, powierzam swoje zdrowie i życie doświadczeniu i przeczuciom. – Zapewnił odbijając nieco w stronę rozdroża którym mieli się dalej skierować żeby dać mu znać, że tak ostry ton nie był potrzebny i mogli rozmawiać w zdecydowanie lżejszym tonie, a on i tak go będzie słuchał i szanował.
       Podążając jeszcze kawałek ścieżką spojrzał na kultywatora unoszącego się na mieczu przy jego boku. Nie omieszkał porzucić maniery i się dokładnie przyjrzeć temu jak to wszystko działa będąc w zwyczajnym podziwie. Chciał nawet go o coś zapytać ale krzaki dookoła ścieżki poruszyły się nieco intensywniej, a ich droga została zastawiona. Chociaż, nie wyglądało to jak pułapka.
       Banda rzezimieszków, bo to było widać na pierwszy rzut oka, cały czas oglądała się za siebie starając się zachować jak największą ciszę i spokój. Ich twarze wykrzywione były w grymasie ni to strachu ni obrzydzenia przez co jego wzrok automatycznie spoczął na krzakach. Nie musiał długo czekać żeby dostrzec za rozrzedzającymi się gałązkami kolejną hordę osób, ta jednak wyglądała… niezdrowo.
       - Co się… – Chciał zapytać ale uciszono go gestem dłoni. Pokiwał więc głową i został nieco z tyłu pozwalając tak Xia jak i Luo się wyminąć. Tym razem nie był już taki spokojny. Nerwowo się rozglądając przytrzymał za wodze konia Po Prostu Ru po czym obejrzał się za siebie sprawdzając czy uda im się ewentualnie uciec. Niestety, banda tych zdrowo wyglądających złodziei chyba poczuła się bardziej pewnie wpadając na nich i wyglądali jakby co najmniej chcieli ich okraść. Bogowie wiedzieli co ich poza tym czeka.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {07/09/21, 03:36 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-20-07.38.15
   Czy poczuł się lepiej, kpiąc z chłopaka? Cóż…być może odrobinę tak.
Podświadomie miał nadzieję, że — jak zawsze — zostanie uraczony podobnymi słowami pełnymi sarkazmu czy choćby pogardy. Do tego właśnie przywykł i w tym też czuł się pewnie. Ale mimo oczekiwań, został zignorowany, odprawiony jedynie prychnięciem. Uniósł brew, w osłupieniu obserwując, jak tamten odlatuje. Chwila… czy on naprawdę… Spotkawszy w życiu tak wielu kłamców, RuJiang nauczył się, aby nie ufać ludziom, gdy przychodziło do ich profesji, czy choćby życia osobistego. On sam nie był przecież wyjątkiem, podając się wielokrotnie za pannę z dobrego domu, która zmuszona jest do małżeństwa, czy zaginioną córkę ministra, albo uciekającą nałożnicę. Uznał, że proponowane talizmany są fałszywe, bo skąd taki młodzik mógł je mieć? Teraz jednak, gdyby się zastanowić, być może Yin naprawde był mniechem, podróżując z dość sławnym Generałem i Kultywatorem? Czy ich podróż miała coś wspólnego z wydarzeniem w stolicy? Bądź pośrednio… z nim? Ale to by znaczyło, że…
     Kasztanowe oczy zwróciły się w stronę Generała. Z jego ust o mało co nie wypłynęło ciche “och”, gdy dotarło do niego, za co jest besztany. A więc to nie Mnich go uratował? Dość naturalnie założył, że musiał to być on. W końcu zobaczył go tuż po przebudzeniu, a ponadto później tak dokładnie się nim zajął… Z drugiej strony — co to zmienia? Nie, żeby w jakikolwiek sposób mógł im się odpłacić, czyż nie? Co ciekawsze jednak — dlaczego to generał musiał mu o tym powiedzieć, podczas gdy dzieciak odszedł? To, co z początku wziął za uniesienie się dumą, nagle zmieniło się w zwykłe, dziecinne boczenie się, że ktoś powiedział mu coś złego. Albo — co gorsza — chłopak najzwyczajniej w świecie dał się mu zranić. Nie, tak głupi przecież nie mógł być… prawda?
     Zanim zdążył odpyskować, Xia poklepał go po kolanie, sprawiając, że kostka odbiła się od końskiego brzucha. Skulił się, starając z całych sił nie syknąć, czując, jak zraniona kończyna ponownie pulsuje bólem. Wyprostował się prawie od razu, nie chcąc dać mu ten satysfakcji, wciąż jednak zaciskając zęby. Zrozumiał aluzję. Odwrócił się jeszcze, łapiąc na chwilę spojrzenie błękitnych tęczówek. Zdawało mu się, że widział w nich zawód, który nagle zmienił się w coś, czego nie rozumiał. I co nie było skierowane ku niemu. Ale czego się spodziewał? W jakiś sposób jednak go to obeszło.

     Milczał. On także wyczuł, że coś jest nie tak. Kostka wciąż mu dokuczała, jednak dało się to znieść, tym samym rozglądając się na boki. Koń prychnął kilka razy niespokojny, przebierając odnóżami.
- No już, spokojnie - mruknął w jego stronę, widząc, jak zwierzę podchodzi bliżej mnicha.
Pięciu — dwóch z przodu, jeden z tyłu i reszta po obu bokach tworzyło swego rodzaju koło, które zawężało się. Nieparzystokopytne zarżało nisko, robiąc kilka kroków w miejscu. Było zbyt mało miejsca, aby wziąć rozpęd i ich przeskoczyć. Czyli nie mieli innego wyboru, niż walczyć o jedyną drogę ucieczki? Zwykli łowcy nagród, którzy zarabiali na życie, okradając przechodniów lub powozy, z pewnością ją dostrzegli, mając w planach choćby walkę ze sobą, byle przeżyć. RuJiang nie przyjrzał się istotom, których się bali, czując jednak w kościach, że było to coś bardzo, bardzo złego.
- Wsiadaj.
Yin sprawnie usiadł za nim, wciąż trzymając lejce. Zmierzyli ich wzrokiem.
- Mam dla was propozycję - oddacie nam konia, pieniądze i co tam jeszcze macie, a my puścimy was wolno - padła propozycja od - prawdopodobnie - szefa bandy, stojącego na lewo od nich.
- Akurat wam wierzę - kpiący uśmieszek wpełzł na poobijaną twarz. - Mam lepszą propozycję - odejdziecie stąd, żebyśmy nie musieli was oglądać.
- Mocne słowa jak na dzieciaka. A chciałem być miły…
- Jaka szkoda, bo ja nie zamierzam.
Jak na zawołanie zaczęli wyjmować broń - sztylety, jedna szabla… typowo zbójeckie wyposażenie poza mieczem, jaki dzierżył przywódca.
     Świst.
Cienki metal przeszył powietrze niczym wiatr, wbijając się w ramię jednego z napastników przy akompaniamencie opadających włosów, nagle uwolnionych sprawnym ruchem. Wykorzystując chwilę nieuwagi, Ru pochylił się, odpinając kij, który służył mu za laskę oraz przygotowując także swoją broń. Zawahał się, którą z nich powinien wręczyć towarzyszowi. A przecież każda sekunda była na wagę złota.
- Nie najgorzej - pochwalił go mężczyzna, wyciągając ostrą szpilkę i wyrzucając ją gdzieś obok. - Ale chyba powinieneś był celować wyżej.
- Nie, jeśli była zatruta...  - Grał na czas, szukając możliwie najbezpiezpieczniejszego rozwiązania. - Poza tym ja zawsze trafiam tam, gdzie chcę.
Mieli coraz mniej czasu. Niecierpliwi mężczyźni zerkali na przywódcę, który zapewne miał jeszcze cień nadziei, że odpuszczą, bądź — tak jak RuJiang — szukał słabych punktów.
- Mam nadzieję, że nie zrobisz sobie nimi krzywdy. - Zdecydował w końcu szatyn, podając mnichowi dwa, rozłączone już, delikatnie wyszczerbione miecze motylkowe. - Będzie łatwiej, jeśli oprzesz się o mnie plecami.
W tej sytuacji musieli sobie zaufać na tyle, aby chronić się nawzajem. Przód, tył, dwa boki… Chcąc dać Yinowi czas na zmianę pozycji, skorzystał z drugiej “ozdoby do włosów”. Udało jej się sięgnąć celu poprzez pewnego rodzaju podstęp. Pamiętał, gdzie znajdował się przeciwnik, więc bez spoglądania posłał ukrytą broń w jego kierunku.
- Brać ich.
- Liczę na ciebie, Yin!
    Poruszyli się w tej samej chwili. Bard odbijał ciosy nadchodzące z przodu oraz ze strony złamanej, prawej kostki. Kilka razy udało mu się odparować także uderzenia celowane w mnicha, jednakże jedno z nich ujawniło jego słabość. Nie uszło to uwadze wprawnych, złodziejskich oczu i chwilę później jeden z nich wolną ręką dosięgnął go. Ostry ból spowodował, że na chwilę jego wizja rozmyła się, a z piersi popłynął krótki krzyk. W desperackim ruchu uderzył konia wolną nogą, sprawiając, że zwierzę stanęło dęba.
- Uważaj!
Mocno ściskając lejce lewą ręką, prawą objął ramię mężczyzny za sobą, nie chcąc, aby spadł, samemu się na to narażając. Odwrócenie się wymagało bowiem zahaczenia zranioną kostką o strzemiona oraz niebezpiecznego uniesienia kolana drugiej nogi na kilka chwil. Koń ruszył przed siebie, odnajdując w jakiś sposób lukę, a mimo to RuJiang nie puszczał czarnowłosego. Jego wątłe, naznaczone nowymi ranami ciało drżało z wysiłku i bólu. Słyszał krzyki, oznaczające, że ich gonią, ale nie miał już siły machać długim, ciężkim i przez to nieprzystosowanym do obrony kijem, który swoją drogą wypuścił z rąk już dawno. Chciał tylko aby zwierzę nie zatrzymywało się i zabrał ich z dala od zgiełku walki.[/color]
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {08/09/21, 08:52 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-19-12.41.34
Unikanie kłopotów z reguły było proste jedynie w teorii. Luo Gen przekonał się o tym dość szybko, bo choć żaden z mężczyzn nie zaprotestował nad jego wyborem trasy, wkrótce okazało się, że ścieżka nie była tak do końca dobrą. Widząc bandytów, chłopak natychmiast zeskoczył z miecza, przyjmując pozycję bojową, zmarszczył jednak brwi, kiedy pośród drzewami dostrzegł ten sam czarny dym, który unosił się ponad drzewami. Energia urazy pełzła po ziemi, wspinała się po konarach drzew i drgała w powietrzu, przypominając odrobinę ciszę przed wyjątkowo gwałtowną burzą. W pierwszej chwili, kultywator chciał prosić by się wynosili, jak najszybciej, zaraz jednak niepokój, który poczuł na widok ilości czarnego dymu, odrobinę z niego zszedł. Żeby się jednak przekonać, czy miał rację, zakręcił mieczem młynka, a potem płynnym wypadem w przód, zamachnął się szeroko, równolegle do ziemi, posyłając w las energię, która rozwiała czarną magię.
Żywych trupów było siedem. Nie były jednym bytem, a kilkoma pomniejszymi, z którymi wiedział, że da sobie radę. Nie był pewien, skąd się wzięły na drodze, ale na ten moment miał poważniejszy problem, pozbycie się ich. Nie mógł ich tak zostawić. W czasie, w którym on szykował się do walki ze złem, usłyszał za sobą szarpaninę złodziei z Yinem i Ru. Jego i Xia jakby nie zauważyli, choć jeden z nich pokusił się o łakome spojrzenie w kierunku miecza rycerza i drogich ubrań kultywatora, ale wystarczyło mu spojrzenie na twarz rycerza, by zrezygnować. Luo Gen rzucił mu ciekawskie spojrzenie, ale kiedy dojrzał jego minę, przez jego plecy przebiegł dreszcz. Nie dziwił się, że złodziei zrezygnował…
W końcu jednak musiał zacząć działać. Trupy znalazły się zbyt blisko, roztaczając wokół siebie charakterystyczną woń rozkładu i popiołu. Ten moment zawahania ze strony rabusiów Ru i Yin wykorzystali by uciec i w gruncie rzeczy, ułatwili tym samym Luo robotę. Do tej pory bał się, że kiedy trupy podejdą zbyt blisko, nie skupi się na nich wystarczająco, bojąc się o życie towarzyszy.
- Xia da-ge! Wybacz, ale musisz sobie poradzić przez chwilę z tymi tu – rzucił, wyjmując z rękawa Mengyanse, delikatne włosie pędzla jarzyło się od chi, które w niego wlewał. Z drugiego wyjął garść czystych kartek, na których szybko zaczął rysować, utrzymując pergamin w powietrzu energią. Kiedy skończył, czubkiem miecza rozciął skórę na palcu, by krwią aktywować zaklęcia.
Trupy zbliżyły się i zaczęły wyciągać po nie ręce pokryte zgnilizną, ale Luo Gen był gotowy. Rzucił się pomiędzy złe byty, mieczem trzymając je na dystans i każdemu na czole naklejając amulet. W powietrzu rozległ się przeraźliwy krzyk umarłych, a po nim skwierczenie i smród przypalanego ludzkiego mięsa.
- Przytrzymam ich przez chwilę, ale zaklęcie nie trwa dłużej niż pięć minut, jeśli nie zostawicie nas w spokoju, uwolnię je i rozkażę, by was pożarły – powiedział, oddychając odrobinę ciężej. Czuł pot spływający mu po plecach. Zużył dużo energii…
- P-P-panie! Co pan?! – przeraził się bandzior, a widząc, że pomimo amuletów, trupy nadal próbowały się ruszać, nie potrzebował więcej zachęty, połączonej z morderczym wzrokiem rycerza, by wziąć nogi za pas.
- Tak naprawdę nie mógłbym im rozkazywać, to część demonicznej kultywacji, która jest surowo zakazana – powiedział do rycerza uśmiechając się odrobinę przekornie, przestał jednak, kiedy zranienie na palcu zapulsowało, zwiastując rychłe przerwanie zaklęcia.
- Xia da-ge, wiem, że nie chcesz się pakować w takie rzeczy, ale czy chciałbyś mi pomóc? Za chwilę te trupy się uwolnią, a wtedy będziemy musieli z nimi walczyć. Teraz wystarczy im odciąć głowy i pochować – powiedział i choć rycerz go zaskoczył, zabrał się z nim do pracy.
Pięć minut później, na drodze leżało siedem pozbawionych głów trupów, a Luo Gen, choć bardzo nie lubił używać swojego miecza do tego typu robót, wykopywał groby, używając do tego energię, która mu pozostała, zostawiając sobie jednak tyle, by być w stanie wrócić do Yina i Ru. Wrzucił ciała do wykopanych jam, a potem po krótkiej modlitwie, zakopał je, na koniec umieszczając na kopcach amulety odganiające energię urazy.
- Na długo nie wystarczy, ci ludzie mieli w sobie naprawdę dużo urazy, potrzeba by melodii oczyszczenia, a ja niestety nie potrafię na niczym grać, by uśmierzyć ich ból po śmierci – westchnął, umieszczając ostatni amulet na grobie. Postanowił wysłać wiadomość do sekty, kiedy tylko znajdzie się w większej miejscowości, na ten moment jednak zapewnił spokój podróżnym przynajmniej na tydzień.
- Powinniśmy znaleźć Yin-ge i Ru – powiedział, otrzepując dłonie z ziemi i resztek atramentu.
Przez chwilę wahał się, bo nie był pewien, jak daleko tamci zdołali uciec, ale po tym jak szybko się zmyli, podejrzewał, że powrót mógł im zająć trochę czasu. Dlatego, choć odrobinę przerażała go ta wizja, zbliżył się do Xia WangRana z niepewną miną.
- Xia da-ge… czy… czy miałbyś coś przeciwko gdybyśmy polecieli razem na moim mieczu? Z góry odnajdziemy ich szybciej – zaproponował, bo wydawało mu się to lepszą opcją niż szukanie ich z ziemi, gdzie mogli się tułać i mijać przez kolejny tydzień bez znajomości tych stron.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {10/09/21, 07:43 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Ef604b136204342393c98b2dfd877a51

Las dookoła jakby zamarł. W kleszczach pomiędzy dwoma niebezpiecznymi grupami, łatwego wyjścia z sytuacji nie było. Cholerni bandyci.  Xia naprawdę ich nie znosił – zamiast zająć się ciężką pracą, jak wszyscy inni, z desperacji czy nie, ci żerowali na innych. Może nie widzieli innego wyjścia, ale tylu było w trudnej sytuacji i nie uciekało się do rabowania innych. Dodatkowo bandyci wyraźnie skupili się na słabszych, na mnichu i siedzącym na koniu chuderlaku.
Bogowie, normalnie takich skórować, jak nic. Dlatego, kiedy zajmował się północnymi ziemiami, tak zawzięcie tępił bandytów, choć jego podejście do życia zmieniło się gwałtownie od tego czasu, to głęboka niechęć pozostała... I pewnie dlatego mordował rabusiów wzrokiem.
Nawet nie musiał się odzywać, wystarczyło, że wbił w nich spojrzenie, a wszyscy... Trzymali się z dala. Przez chwilę zastanawiał się, czy będzie musiał interweniować, ale na szczęście muzyk i mnich wydarli się z kręgu rozbójników i odjechali w las. Jeden problem z głow – nie będzie musiał mieć oczu dookoła głowy.
Kiedy Luo zabrał się za rozpoczęcie zaklęcia, Wang Ran podniósł swój kij – swoją uwagę dzieląc pomiędzy dwie grupy, jednak nie angażując się w żadną poważną potyczkę. Nie musiał. Bandyci w końcu zauważyli potwory i zaczęli martwić się o własną skórę, a nie za dobieranie się do cudzej. Gruszowy kij pozostał stabilnie w ręce rycerza, przynajmniej do momentu, do którego nieumarli nie zbliżyli się bliżej do przygotowającego się kultywatora. Wtedy zabrał się za odtrącanie swoim kijem obrzydliwych łap.
-Zostaw miecz-rzucił do zbierającego się do ucieczki przywódcy bandytów, błyskawicznie zrównując się krokiem z mężczyzną i blokując mu drogę.
-Co?-ten wytrzeszczył oczy
-Zostaw broń –powtórzył. Tylko, że tym razem nie czekał – zamiast tego po prostu złapał mężczyznę za nadgarstek, brutalnie go przekręcił i złapał głowicę miecza, kiedy tylko ten wyleciał z dłoni opryszka.
Na co był mu miecz? No przecież nie zamierzał nieumarłych siepać własnym. Nie zasługiwał na używanie Chun Jun’a. Miecz, zrobiony przez jednego z najlepszych kowali na świecie, był prezentem od mistrza, a mistrz na pewno by nie aprobował poczynań swojego ucznia. Zresztą, ostrze było skropione rzeką plugawej krwi, nie powinno być bardziej zdegradowane... Ciężka siepaczka, bandytów lepiej miała się spełnić w barbarzyńskiej aktywności od zgrabnego i lekkiego ostrza.
-Niczego innego bym się po panu nie spodziewał, panie Luo–Luo Gen wyglądał Xia na takiego praworządnego,  goody - two - shoes kultywatora (autorce zabrakło polskiego określenia, wybaczcie!), który nigdy nie ucieka się do zakazanych sztuk. Rycerz tymczasem... Uważał, że tak długo jak coś jest użytkowne, powinno być wykorzystane. Współpracował więc (i ku niezadowoleniu Yi Wen’a) przyjaźnił się również z kultywatorami, którzy zdecydowali się opuścić ścieżkę oficjalnie uważaną za właściwą. Gdyby jego życie potoczyło się inaczej i Xia nie urodził się w szlacheckiej rodzinie, a trafił do jakiejś sekty, raczej długo by w niej nie pozostał.
Wystarczyło chociaż spojrzeć na plan, który formował się w jego głowie, zanim młody kultywator zabrał się za egzorcyzmy. Chłopak rzucać słowa na wiatr, mówiąc, że napuści nieumarłych na złodziei – generał naprawdę planował to zrobić, gdyby sytuacja zrobiła się nieciekawa. Postawić siebie samego jako przynętę, tak żeby złe duchy podążyły za nim,  trochę przyblokować rzezimieszków, a potem kiedy potwory będą wystarczająco blisko, wziąć nogi za pas, kiedy te będą zajęte osiłkami. Proste, a skuteczne, choć może nie honorowe. Cóż, Xia zostawił swój honor za sobą ponad rok temu. Doświadczenie nauczyło go, że unoszenie się wysokimi morałami i podążanie prawą ścieżką, nie dawały człowiekowi żadnej przewagi. Wręcz przeciwnie – mogły doprowadzić do gorzkiej porażki i cierpienia. Tak naprawdę poza przeżyciem i ochroną tego na czym ci zależy, nic innego nie ma znaczenia. Cel uświęca środki.
Jako jednak, że w każdym ułożeniu im mniej trupów, typ lepiej, a opętani nie powinni pałętać się po drogach, bo to źle wróżyło potencjalnym podróżnikom.
Dlatego gdy chłopak poprosił o pomoc w ucinanie żywym trupom głowy, tylko przytaknął i bez większego marudzenia, zabrał się do pracy. W ostatecznym rozrachunku było to najlepsze wyjście, a gdyby dzieciak zajął się tym sam, niewiadomo czy by zdążył przed końcem zaklęcia... Jak wspomniano, Xia mógł być człowiekiem głęboko nieprzyjemnym, ale był raczej logiczny. Zresztą tym razem, to nie Luo władował ich w kłopoty. Wręcz przeciwnie, one same do nich przyszły. Na własnych nogach. Nie było więc powodu, dla którego miałby utrudniać im życie.
Zresztą w dwójkę poradzili sobie stosunkowo sprawnie i szybko  i chwilę później truposze były zakopane i, choć na pewien czas, zabezpieczone.
-Dopóki droga na jakiś czas będzie bezpieczna, metoda się nie liczy. W razie czego możemy zatrzymać się w jakimś miasteczku i poinformować miejscowe władze o problemie -a ci albo znajdą sami rozwiązanie, albo skontaktują się z miejscową sektą, która sama rozwiąże problem.
-Gdyby tylko chuderlak nie porwał sędziego... –tak, sugerował, że wtedy nie musieliby szukać przebierańca. Tak jak wcześniej mówił, bez mrugnięcia okiem zostawiłby go niedźwiedziom na pożarcie... Jak miał być szczery, nawet nie pamiętał jego imienia. Chłopak irytował rycerza samą swoją egzystencją i bezradnością. Na domiar złego... Był muzykiem. To samo w sobie wystarczyło, żeby szlachcic nie był zainteresowany poznaniem jego imienia.
-Już ci mówiłem, że nie odgryzę ci głowy, jak się do mnie odezwiesz –rzucił, widzą, że dzieciak zbliża się do niego niepewnie. Cóż, niepewność ta nie była nieuzasadniona. Xia... Może zazwyczaj nie odgyzał swoim rozmówcom głów, ale definitywnie ich terroryzował. Luo jednak go nie irytował – a przynajmniej, nie bardzo. Uważał tą jego dziecięcą naiwność i nieprzystosowanie do świata, za raczej... nie był pewien jak to nazwać. „Urocze”? Jakby to słowo istniało w jego osobistym słowniku, to pewnie na nie by padło. Chłopak jednak pokazał, że jest kompetentny i umie o siebie zadbać w walce. To wystarczyło, by rycerz nie podchodził do niego z niechęcią, którą obdarzał tak wielu dookoła.
-Niech będzie –przystał na propozycję młodszego.
Jeśli jednak chłopak myślał, że Xia na trzeźwo odpuści mu przekomarzenie... To grubo się mylił. Najzwyczajniej w świecie dlatego, że rycerza bawił, a mało co go bawiło ostatnimi czasy, także jeśli znalazł coś (a raczej „kogoś”) takiego... Cóż.
Chwilę później już wzbijali się w powietrze. I choć rycerz był w podobnej sytuacji już wcześniej i z doświadczenia wiedział, że jest w stanie w spokoju utrzymać równowagę na mieczu bez wsparcia... Praktycznie przykleił się do młodego kultywatora. Nie bez powodu, zresztą...
-Hmmm –ziemia oddalała się od nich w przyspieszonym tępie i chwilę później już wzbili się ponad korony drzew. Lecieli stosunkowo powoli i niezbyt wysoko, by być w stanie wypatrzyć resztę grupy. między gęstymi, porośniętymi przysłaniającymi widok liścimi konarami –Czyli rozumiem, że to tak wy kultywatorzy wyrywacie panny –rzucił. W odpowiedzi otrzymał... bardzo zdezorientowane, wyraźnie nie łapiące aluzji spojrzenie...
Oj Luo, Luo...
Rycerz wygiął usta w grymasie, który służył u niego za uśmiech.
Żeby pokazać, jakim to dobrym jest towarzyszem podróży, zdecydował się wyjaśnić.
-Dzieciaku... Nie upierałeś się przypadkiem, że jesteś dorosły? Nie powinieneś więc od razu łapać takich rzeczy? Jeśli latając razem na mieczu, kończysz z kimś tak blisko... –zacisnął lekko swoje ramiona, jakby na poparcie tego argumentu. –... czy nie jest to idealna wymówka, żeby zaproponować podwózkę pannie, która cię interesuje? Chyba, że nie interesują cię lepiące się do ciebie panny, a raczej przeciwieństwo... Wtedy sytuacja jest nawet bardziej dwuznaczna –Xia... zdecydowanie bawił się za dobrze.[/color]
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {14/09/21, 04:18 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-19-12.27.52
       Sytuacja w jakiej się niespodziewanie znaleźli skutecznie przyspieszyła bicie jego serca. Nie przepadał za takimi niespodziankami wyskakującymi na niego znienacka, a w momencie gdy w grę wchodziło jego życie którego sam nie potrafił ochronić, warunki których nijak nie był zdolny kontrolować i podtekst nie mający nic wspólnego z idiotycznymi wygłupami, szczerze się bał. W chwili więc gdy znalazł się koło konia Po Prostu Ru, a chłopak zaproponował mu żeby momentalnie znalazł się na siodle, nie oponował. Wsadził nogę w strzemię i po jednym zgrabnym ruchu siedział już za nim czekając na kolejne, błyskotliwe instrukcje. Takowych nie było za to między Ru, a rzezimieszkami wywiązał się dialog na który on lekko wychylił się w bok żeby spojrzeć na jego twarz. Jego profil emanował pewnością siebie. Delikatny łobuzerski uśmieszek, bystre spojrzenie, a on co? A jego ponosiła do tej pory schowana szczelnie pod rutyną i bezpiecznym otoczeniem panika. Zwyczajna, malutka panika która obecnie z krzykiem obijała się po jego głowie głośno krzycząc „AAAAA” i machając rękami nad głową.
       Zacisnął dłonie próbując się opanować, nic z tego. Gdy jego wzrok natrafił na to co po chwili jego nieobecności na polu walki znalazło się przed jego nosem, dalszych prób całkiem zaniechał. Złapał broń w amoku ale zamiast zacząć nią wywijać jak prawdziwy szaleniec bez krzty świadomości tego co robi, wsadził je za szeroki pas po czym wcisnął dłonie między ramiona a żebra siedzącego przed nim Po Prostu Ru i złapał wodze. Szarpnął za nie do tyłu zmuszając konia do niespokojnego poruszenia się w miejscu, w tej sam sposób uwięził Ru szczelnie między swoimi ramionami, pozwolił się mu o siebie mocno oprzeć, a gdy ponownie szarpnął zawracając zwierzę które nieopatrznie staranowało stopę jednego zbira Ru już całkiem był w potrzasku. On za to pognał konia mocnym uderzeniem pięty w bok głęboko w las za ich plecami i nie zwolnił tempa do momentu gdy do jego uszu wśród szumu niespokojnie płynącej krwi docierały jeszcze krzyki walki.
       Otrzeźwienie przyszło wraz z ciepłą dłonią, która ujęła tą jego, lodowatą. Opamiętał się i pozwalając aby zdyszane zwierze zaczęło zwalniać, po chwili już podążali wąską ścieżką typowym marszem. Wtedy też pozwolił sobie na pierwszy spokojny oddech od kilku dobrych minut. Przymknął na chwilę oczy i po wciągnięciu powietrza nosem, chwilę je przytrzymał i dopiero wypuścił. Zabieg ten powtórzył jeszcze dwukrotnie i dopiero wtedy jego twarz wróciła do swojego typowego spokoju. Rozluźnił też ramiona przestając go zgniatać i po wypuszczeniu lejców jedną dłoń ułożył na jego udach podtrzymując go przy sobie, żeby było mu wygodnie.
       Nie był pewien czy go przepraszać, czy zsiąść albo przystanąć. Obejrzał się za to przez ramię, a nie widząc żadnego pościgu przygryzł wnętrze policzka wychylając się lekko w bok. Chciał spojrzeć czy w tym wszystkim żadna krzywda nie stała się Ru. Najpewniej noga została nadwyrężona, musiał sprawdzić jej stan w dogodnych warunkach czyli absolutnie nie teraz ale za to był w stanie zapewnić mu nieco wygody pozwalając mu rozluźnić mięśnie. Wziął przy tym jeszcze jeden oddech i lekko się uśmiechnął.
       - Wszystko dobrze? – Zapytał ostatecznie, nadal nieco niewyraźnym tonem na którego dźwięk musiał odchrząknąć.
       - Dobrze? -  - powtórzył, jakby mając nadzieję, że się przesłyszał. - Nic nie jest dobrze. Napadli nas, zaatakowali, o mało co nie straciłem nogi po raz drugi, jestem cały pokiereszowany i... Co więc może być "dobrze"?
       Przerwał na chwilę. Cała ta adrenalina zaczynała z niego schodzić jak z przebitego balona.
       - Gdy ten gość się zamachnął, byłem pewien, że już po nas - przyznał w końcu szczerze, zmęczonym i zbolałym głosem. - Zranił cię?
       Początkowy dość solidny opierdziel sprawił, że na jego ustach zabłąkał się delikatny uśmiech. Tak, rzeczywiście. Pytanie mocno nie na miejscu szczególnie skierowane do rannego Po Prostu Ru chronionego jedynie przez odrobinę przychylności losu. Ostatecznie więc zaśmiał się cicho i poprawił go sobie między nogami, pozwolił się mocno w siebie wtulić podciągając dłoń nieco wyżej żeby czuł się bezpieczny. Obejrzał się nawet jeszcze raz za siebie dla upewnienia.
       - Wcale taki pokiereszowany nie jesteś. – Mruknął spokojnym tonem, a czując jak ten się obraca i mierzy go oskarżycielskim wzorkiem, nie wytrzymał i parsknął śmiechem wreszcie odreagowując. – Chyba nie, nic nie czuje. – Przyznał na to przepełnione troską pytanie o swój stan, patrząc się na swoje ramiona. Nie czuł żeby coś go szczypało bądź bolało i tak samo jak mogła to być wina adrenaliny tak samo braku obrażeń. Sprawdzi później.
       - Jestem zaskoczony ilością broni jaką posiadasz. Trochę szkoda tych igieł do włosów. – Przyznał chcąc go teraz zwyczajnie zagadać. Wychodziło bowiem, że tylko on był ofermą bez umiejętności i chętnie to nadrobi żeby nie być aż tak bezradnym. Pytanie od kogo mógłby się uczyć. – Aczkolwiek ich miny jak pierwsza śmignęła były bezcenne. – Ponownie się uśmiechnął patrząc mu w oczy, spoglądając po chwili w górę gdy do jego uszu doszły przytłumione głosy i dziwny świst. I nie żeby kpił ale ten dziwaczny piskliwy ton Luo gdy ten się zdenerwuje już pozna na końcu świata. Chciał to nawet skomentować gdy poczuł się jakoś tak…
       Zmarszczył brwi, a jego wzrok powędrował niżej. No tak, z konia zwisały przede wszystkim ich nogi i Ru miał racje, bez skaleczeń nie dało się obejść. Jego szata zrobiła się dziwnie lepka, a gdy pierwsza szkarłatna kropelka spadła aby zniknąć w czarnej ziemi westchnął ciężko pochylając się w bok żeby przejechać palcami po całej kończynie. Natrafił wtedy palcami na dwa mniejsze i jedno zdecydowanie większe skaleczenie, poczuł jak ma obite biodro i bok, no i nogawkę do szycia. Nie skomentował jednak, wrócił dłonią na lejce wycierając wcześniej większość krwi w spodnie.
       - A jednak musimy się zaraz zatrzymać. – Przyznał czując jak promieniujący ból zaczyna wędrować coraz wyżej.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {16/09/21, 06:31 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-20-07.38.15
hellowBył naprawdę zmęczony. Nie żeby taka sytuacja była dla niego nowością — dość często wpadał w podobne tarapaty, stanowiąc łatwy cel dla parszywców. Wątły, delikatny, wyglądający jak kobieta, czuł się jak postawione przed bandą dzikich psów mięso. Dotychczas zawsze wychodził obronną ręką, mogąc pozwolić sobie na pełnię ruchów, niezbędną w takich przypadkach. Teraz jednak — mając złamaną nogę i będąc poobijanym po ostatnim — nie był w stanie w pełni wykorzystać umiejętności walki, jakie bezsprzecznie posiadał. Może nie machał mieczem niczym rycerz z gwardii cesarza, czy też urodzony kultywator, ale nie można było mu odmówić celności, gdy przychodziło do przeszycia czyjejś szyi szpilką do włosów, ramienia nożem czy też wbicia sztyletu między oczy, lub zagrożenia odcięciem głowy. Bez podobnych zdolności zapewne nie przeżyłby do tej chwili, posiadając ciało, które mógł obronić jedynie podstępami i efektem zaskoczenia.
      Był zły, to prawda. Ledwie był w stanie utrzymać się w siodle, podczas gdy mnich sugerował mu jawnie, że "Wcale taki pokiereszowany nie jest". Jak bardzo musiałby się więc zranić, aby zasłużyć na pewne wsparcia i współczucia spojrzenie, które ten rzucał dzieciakowi w zielonych szatach? Nie żeby w ogóle chciał, aby jasne tęczówki ubrały się w tego typu emocje na spotkanie z tymi jego. Mimo to… Sam także pozwolił sobie na krótki, rozbawiony chichot. Przeżyli, czyż nie? Był w stanie go zrugać za idiotyczne zapytanie, więc może faktycznie nie było z nim tak źle? Rozluźnił się wyraźnie, przekładając ostatecznie zdrową — a raczej nie złamaną — nogę, aby usiąść profilem do drogi. Przylegał całym bokiem do ciepłej, poruszającej się miarowo, twardej klatki piersiowej mężczyzny. Jego dłoń na udzie, a następnie na biodrze, która — z pewnością — miała asekurować go od upadku, sprawiała, że jedynie szaty oddzielały ich od siebie. Podobało mu się to.
- Jest to mała cena, jak za fakt, że uratowały nam życie - wzruszył ramionami, łapiąc jego spojrzenie. Dłońmi zaczął podróż po tali mnicha, jakby szukając najlepszego dla nich miejsca.
- Może to ich nauczy doceniać swojego przeciwnika.
Był pewny siebie, jak wtedy, gdy rozmawiał z rabusiami. Jego brwi zmarszczył się, gdy opuszki natrafiły na chłodny metal. Z małym trudem wygiął się tak, by móc dostrzec swoje sztylety. Nic nie wskazywało na to, aby tego dnia kogokolwiek sięgnęły.
- Mówisz? Przecież wcale tak bardzo ranny nie jesteś. - Powtórzył jego słowa z zaczepnym uśmieszkiem. - Ale jeśli chcesz, mogę pocałować, żeby mniej bolało.
Jego głos obniżył się i zszedł do szeptu. Paliczki zaś przesunęły się sugestywnie wzdłuż jego uda. Zaraz jednak odsunął się, ponownie usiadł okrakiem i złapał za lejce, nakazując koniu skręcić.
- Zatrzymamy się tam - wskazał na plątaninę gałęzi i liści, za którą trudno było cokolwiek dostrzec. - To niezbyt daleko, ale jeśli czujesz, że nie dasz rady, możesz mnie przytulić.
Nie był na tyle okrutny, by patrzeć, jak mężczyzna krzywi się z bólu i nic nie zrobić. Pospieszył konia, kierując go w las. Kilka razy zmieniał kurs, szukając najbardziej dogodnego — a zarazem bezpiecznego — miejsca na odpoczynek.
- Hej, mnichu - zaczepił go po niespełna minucie. - Opowiedz mi coś o swoim klanie.
Chciał mieć pewność, że nie zemdlał mu tam z tyłu, a i w jakiś sposób odwrócić jego uwagę od niedogodności podróży. A może był po prostu ciekaw…?

     Zaczepka Ru sprawiła, że jeszcze raz się do niego delikatnie uśmiechnął. Gdy nie był wredny, wykazywał się bardzo wysoką błyskotliwością, co było swego rodzaju urocze, mógłby stanowić cennego wspólnika do konwersacji, chociaż z tego przekonania wybijał go za każdym razem, gdy zaczynał grać na ludzkich emocjach i ich bezpodstawnie krzywdzić. Niemniej, docenił.
- Tousche.[/b] - Mruknął, zanim Ru przejął wodze, a on został wręcz zachęcony do przytulenia się. Cóż, widział za tym same rozsądne argumenty, przez co zaraz wygodnie objął go na wysokości brzucha (żeby nie uciskać obitych żeber) i, kładąc głowę bokiem opartą o jego ramię, zerkał, jak kolejne krople krwi moczą jego nogawkę. I najpewniej wciągnąłby się w to zajęcie, gdyby nie kolejne pytanie.
- Xiongmao to spory zakon niedaleko stolicy cesarskiej, specjalizujący się w medycynie. - Zaczął, nie bardzo wiedząc, co ma mu powiedzieć, przynajmniej do kolejnego pomysłu, jaki miał, żeby Po Prostu Ru podejść. - Na tyłach całego kompleksu znajduje się wielki ogród. Jego tylna ściana porośnięta jest gęstym bluszczem, który pnie się po starej wiśni. Nikt nie wie, że w korzeniach drzewa jest mała norka, w której mieszka Momo. Polubilibyście się. Tak samo, jak Ty uwielbia mnie zaczepiać.

- Ach tak? - odmruknął chłopak, odrobinę zajęty rozglądaniem się. Zaraz jednak dotarł do niego sens słów kompana. - Czy, tak samo jak ja, jest też piękny i czarujący? - dopytał flirciarsko, niby przypadkiem muskając jego dłoń, gdy raz jeszcze przekierował kłus.

- Przepiękny. O smukłym ciele i hipnotyzujących oczach. - Odbił piłeczkę przez ubytek w krwi, mając ubytek w mózgu.

- Nic więc dziwnego, że przypomina ci właśnie mnie - wyprostował się, przesuwając odrobinę do tyłu i napierając na mężczyznę. Odwrócił odrobinę głowę w stronę tej mnicha, spoczywającej wciąż na jego ramieniu. - Rozumiem, że jemu także nie sposób się oprzeć…
Zatrzepotał bezwiednie rzęsami, rzucając mu po chwili przeciągłe spojrzenie.

Gdy Ru się o niego oparł, on również nieco zmienił ułożenie ciała, kładąc mu głowę brodą na ramieniu. Spojrzał wtedy w jego zalotne spojrzenie, przez które jego oczy powędrowały na wygięte w piękny uśmiech usta, i dopiero po chwili z powrotem.
- A nawet jeżeli się próbuje, wywiera ogromną presję, żeby dostać to, czego akurat chce.

Doskonale widział to sugestywne spojrzenie zawieszone na swoich wargach. Przejechał po nich językiem, zastanawiając się, gdzie zniknął ten niewinny mnich, który odsunął go niespełna 24 godziny temu.
- Faktycznie wiele nas łączy… - mruknął już szeptem, żałując, że nie może mówić mu prosto do ucha. - A tak się składa, że teraz chcę tylko ciebie.
Nadał temu zdaniu możliwie najbardziej pożądliwego wyrazu, na jaki było go stać w takiej chwili. Przysunął się jeszcze bardziej, jakby chciał go pocałować, lecz…
- Dotarliśmy.
Jak gdyby nigdy nic odwrócił się, wskazując na jaskinię.
     Z daleka dość trudno było ją dostrzec, jednak teraz — stojąc niemal 5 metrów od wejścia, nie było mowy o pomyłce. Podobne do wielu wokół — wzniesienie okraszone było rzędem różnego rodzaju roślin pnących. Grube łodygi przywodziły na myśl rzędy naczyń krwionośnych, widocznych tak dokładnie na wierzchu ludzkiej dłoni. Soczyście zielone liście, niby palce tego dziwnego tworu, przylegały do chłodnego kamienia, niczym kończyny matki oplatają dziecko w czułym geście. Ukrywały je przed wścibskim spojrzeniem. Chroniły tak ważne wnętrze, będące jedyną ostoją całkowitej ciemności, która nie śmiała nawet zbliżyć się do krawędzi. Nieprzejednana, kłębiła się jak zły cień pod powiekami, nęcąc ich obietnicą ustronności i bezpieczeństwa. Zapraszając raz po raz delikatnym powiewem wiatru. “Musi istnieć drugie wyjście” przeszło przez myśl chłopakowi. “O ile jest równie słabo widoczne, jak to, możemy się tu zatrzymać.”
    Koń, będący dla nich wcześniej drogą ucieczki, teraz stał się swego rodzaju przeszkodą. Głupotą byłoby pozostawienie go na widoku, zaś przywiązanie gdzieś dalej — zagrożeniem. Mógłby stać się dla nich przynętą, dzięki której skierowaliby kroki śledzących ich rabusiów (Ru przekonany był bowiem, że nie odpuściliby tak łatwo) na fałszywe tory, jednakże… był na to zbyt cenny. Teraz, gdy jego noga nie nadawała się do niczego, jak bez pomocy zwierzęcia mógłby się poruszać? Zaproponował więc, aby jeszcze się rozejrzeli.
- Musiałeś urodzić się ósmego dnia ósmego miesiąca Yin - uśmiechnął się szeroko, widząc małą wnękę tuż obok jaskini, której nawet jego wzrok się nie dopatrzył od razu. - Twoje szczęście jest naprawdę wyjątkowe!
Przywiązali tam konia, osłaniając go jeszcze kilkoma oderwanymi z drzewa gałęziami. Problemem było więc... Wyciągnął przed siebie ramiona w geście “ponieś mnie”.
- Zgubiłem laskę gdzieś w drodze - wyjaśnił niewinne, zgodnie z prawdą zresztą. - A prędzej połamię sobie i drugą nogę, niż z niego zsiądę.


Ostatnio zmieniony przez Satomi dnia 12/10/21, 08:56 pm, w całości zmieniany 1 raz
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {26/09/21, 10:39 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-19-12.41.34
Luo Gen jako osoba w gruncie rzeczy całkiem naiwna, od razu przeprosił za swoje zachowanie. Oczywiście, mężczyzna przecież mówił, że nie miał zamiaru go zagryźć, tylko dlatego, że chciał się do niego odezwać. W końcu teraz czy chcieli czy nie, bo Luo miał wrażenie, że mężczyzna nie do końca chciał, byli swoimi towarzyszami i utknęli w swoim towarzystwie na dłuższy czas, trudno by im więc było zachować cały ten czas ciszę. Zwłaszcza nastolatkowi, który nawet jeśli nie należał do najbardziej gadatliwych, nie był też tak do końca cichy.
Udało im się jednak dogadać i już po chwili, szybowali w powietrzu, próbując dojrzeć w dole konia, Ru i Yina. Kultywator był w gruncie rzeczy przyzwyczajony do podróżowania w ten sposób, nawet z pasażerem, dlatego nie zwracał uwagi na ciepło ciała rycerza, ani na obejmujące go w pasie ręce. A przynajmniej nie przejmował się nimi, dopóki w jego uchu nie rozległ się głos mężczyzny. W pierwszej chwili, chłopak całkowicie nie załapał co ten miał na myśli. Wyrywać panny? Co to w ogóle znaczyło?! Dopiero kiedy odwrócił delikatnie głowę, by spojrzeć pytająco na mężczyznę, natknął się na tak… niecodzienne spojrzenie, pełne jakiejś takiej znaczącej pobłażliwości, że pod samym tym wzrokiem poczuł, że się rumieni. Chwilę później, za uśmieszkiem i spojrzeniem pojawiło się wyjaśnienie, które w połączeniu z palcami Xia WangRana na ciele chłopaka sprawiły, że ten natychmiast speszył się, przybierając kolor swojej wstążki na czoło.
- X-Xia da-ge! Nie interesują mnie lepiące się panny! Ani… ani inne panny! Nie… - zaczął, chcąc powiedzieć, że nie do tego służy miecz, ale kiedy przypomniał sobie, że Han Yu dokładnie w ten sposób umówił się na randkę ze swoją pierwszą dziewczyną… zamilkł, czując że jeszcze bardziej mu głupio.
Xia delikatnie uniósł brew do góry, kręcąc głową jakby w niedowierzaniu, chociaż... Jakoś nieszczególnie zdziwiony był taką odpowiedzią. Wręcz przeciwnie, oczekiwał takiej dokładnie w tym stylu.
- Skoro nie interesują cię panny... – przywołał na twarz zaskoczony wyraz godny członka trupy aktorskiej, mamrocząc niby to do siebie. – Nie pomyślałbym, patrząc na twoją reakcję na rozrywki naszego sędziego, ale... W takim wypadku pozostaje tylko jedna opcja – skoro już zaczął z chłopakiem pogrywać, to nie mógł mu prosto i łatwo odpuścić, prawda? Nie był pewien, czy taki Luo załapie aluzję, ale chyba aż tak źle z dzieciakiem nie było...
Mina mężczyzny tym razem wcale nie była lepsza. Ba, Luo patrząc na minę rycerza miał wrażenie, że palnął większą głupotę, za którą właśnie w tym momencie był wpuszczany w jeszcze głębsze, czepiające się ubrań maliny.
- … - potrzebował chwili, dłuższej chwili…
- !!! – twarz chłopaka na zmianę to pokrywała się głębszym rumieńcem, to bledła, a jego usta próbowały z siebie wypluć coś, czego ludzki język nie byłby w stanie wyartykułować.
Z tego wszystkiego, Luo Gen stracił kontrolę nad mieczem i zanim się zorientował, jego postawa zachwiała się, gest zmienił, a oni zbliżali się w szybkim tempie w kierunku ziemi. Chłopak próbował jakoś wybrnąć z sytuacji, złapać się miecza i uniknąć zderzenia z ziemią, ale broń odleciała kawałek dalej, poza zasięg rąk kultywatora. Chłopak szykował się na ból i śmierć, nie przewidział więc, że zanim faktycznie do tego dojdzie, ręce Xia WangRana oplotą go znowu, tym razem zmieniając ich pozycję na taką, w której chłopak znalazł się wyżej i zanim zdążył zaprotestować spadli między gałęzie drzew. Rośliny przejęły na siebie pęd, w zamian obdarzając nieostrożną dwójkę pięknymi siniakami i kilkoma zadrapaniami, za to Luo Gen miał wrażenie, że jego upadek nie był aż tak twardy jak powinien być. Oszołomiony, zdał sobie sprawę z tego, że rycerz nie tylko osłonił go przed większością gałęzi, ale jeszcze przyjął na siebie impet uderzenia, pozwalając by chłopak go przygniótł.
- Xia da-ge! O mój… zabiłem Xia da-ge! – przeraził się, widząc bladą twarz mężczyzny po tym jak szybko zgramolił się z niego, by pochylić się nad nim i sprawdzić czy oddycha.
Kiedy w końcu uderzyli o ziemię, ciszę leśną przerwał łoskot... I jakieś dziwne chrupnięcie. Rycerz nie był pewien, czy to jakaś gałąź pod jego plecami, czy może jego kręgosłup. Impet upadku i siła z jaką uderzył w niego Luo wybiły mu większość powietrza z płuc, a że przy okazji wyrżnął czaszkę o ziemię, nieprzyjemnie kręciło mu się w głowie i był dosyć zdezorientowany, przymknął więc powieki w nadziei, że jakoś to pomoże... I może by mogło, gdyby ktoś nie zaczął nad nim wrzeszczeć.
-Muszę cię rozczarować, Luo – syknął rycerz, otwierając na powrót oczy i wbijając wyraźnie niezbyt szczęśliwe spojrzenie w twarz pochylającego się nad nim chłopaka. –Na twoje nieszczęście nie tak łatwo mnie zabić – z wyraźnym dyskomfortem szlachcic zaczął powoli podnosić się do siadu. Porządnie się obił i pokryty był zadrapaniami-pamiątkami po spotkaniu z konarami drzew.
- Jeśli chciałeś się pozbyć przeciwnika, to muszę cię rozczarować...– co go pokusiło, żeby zamortyzować upadek chłopaka? No co? Xia altruistą nazwać nie było można, więc jego cholerny instynkt był tu kwestią decydującą... Nie mógł więc winić nikogo oprócz siebie, zwłaszcza, że to on jeszcze chwilę temu wcześniej rozpraszał kultywatora. - Zamiast lamentować lepiej pomóż mi wstać – rzucił sucho.
Xia żył! Nie był zadowolony, ale żył, co odbiło się wyraźną ulgą na zmartwionej twarzy kultywatora. Zaraz jednak chłopak oburzył się na paskudną insynuację.
- Ja wcale nie…! – zaczął, ale widząc jak mężczyzna się krzywi, natychmiast zrobił skruszoną minę.
- Przepraszam, czy wszystko w porządku? – zapytał, podając rycerzowi ręce, ciągnąc go ostrożnie w górę. Nie puścił go od razu, chcąc się upewnić, że mężczyzna na pewno da sobie radę z utrzymaniem równowagi, a kiedy ten się zachwiał, natychmiast złapał go pewniej, spoglądając z niepokojem w twarz WangRana.
- Chcesz tu chwilę odpocząć? Albo mógłbym spróbować cię ponieść? Zawołać kogoś? – zasypał go pytaniami, nie spuszczając ani na chwilę szczerego spojrzenia pełnego skruchy, paniki i przeprosin z ciemnych oczu rycerza.
- Naprawdę myślisz, że po upadku z takiej wysokości wszystko jest w porządku? – oj tak, obolały Xia Wang Ran to Xia Wang Ran, który... cóż zachowuje się dokładnie tak, jakby można się tego spodziewać.
Z trudem się podniósł, przygryzając wargę.
Ach... Gdyby tylko tak świat dookoła przestał wirować. Miał nadzieję, że nie ma wstrząsienia mózgu i że cię cały nie obrzyga... Nie żeby był to pierwszy raz, biorac pod uwagę fakt ile pił, to... Może lepiej nie było zagłębiać się w szczegóły.
- Wolniej – ach, dzieciak zdecydowanie nawijał zbyt szybko.
- Z całym szacunkiem dla twoich wiotkich ramionek, jakoś wątpię, żebyś był mnie w stanie ponieść dzieciaku... I kogo chcesz wołać? Tych rzeziemieszków co nas przed chwilą napadli? – zapytał kpiąco.
– Daj mi sekundę- wziął głębszy oddech. Potem kolejny. Zawroty głowy powoli ustępowały, także Xia zrobił wolny krok do przodu odsuwając się od kultywatora. Nie był to pierwszy, ani ostatni raz, kiedy był poobijany, a ignorowanie bólu przychodziło mu z łatwością. Miał dużo praktyki.
- Nie stój tak, musimy ruszać – obrał kierunek, w którym wcześniej lecieli i ruszył do przodu, ignorując nieprzyjemny ból dolnej części kręgosłupa i fakt, że głowa zaczynała mu pękać.
- Jestem silniejszy niż wyglądam! – oburzył się Luo Gen, ale nie próbował przekonać mężczyzny, że lepiej będzie jeśli da mu się ponieść. Wszystkie drzewa mu świadkiem, że drugiego takiego człowieka jak Xia WangRan nie spotkał w swoim życiu i podejrzewał, że upartością również nikomu nie dorastał do pięt.
Kiedy rycerz się odsunął, jeszcze przez jakiś czas nie opuszczał rąk, chcąc być pewnym, że w razie czego, zdąży uchronić mężczyznę przed kolejnym upadkiem, nawet jeśli jego ramiona wyglądały na wiotkie… Na szczęście Xia nie wyglądał jakby dłużej potrzebował jego pomocy, choć na jego twarzy nadal widniała bladość spowodowana bólem. Luo Gen zastanawiał się, czy nie mógłby mu jakoś pomóc załagodzić cierpienia, ale nie był pewien czy techniki stosowane przez kultywatorów zadziałałyby na człowieka. Dlatego ostatecznie postanowił milczeć i nie prowokować rycerza. Przywołał swój miecz i ruszył za nim, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu zaginionych towarzyszy.
Luo Gen wypatrywał w ziemi śladów kopyt, aż w końcu dostrzegł je, znikające wśród drzew.
- To mogą być oni – zauważył, wskazując trop.
Ruszyli ostrożnie ścieżką wydeptaną w miękkiej ziemi, aż dotarli do ściany pokrytej pęknięciami. Z jednego, mniejszego, zakrytego liśćmi i gałęziami, usłyszeli parsknięcie konia. To by znaczyło, że w drugiej, mniej rzucającej się w oczy, ale nadal widocznej musieli kryć się Yin i Ru.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {03/10/21, 09:15 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Ef604b136204342393c98b2dfd877a51
Gdyby nie fakt, że Wang Ran był boleśnie świadomy faktu, że to on sam doprowadził do wypadku, znęcacając się psychicznie nad młodym kultywatorem, najpewniej nie maszerowałby teraz do przodu w absolutnej ciszy, a byłby właśnie w trakcie odgryzania Luo głowy w poważnym wykładzie. Jako jednak, że nawet on nie zamierzał obwiniać kogoś innego za coś co było jego winą, zacisnął tylko usta w wąską linię i szedł do przodu, nie oglądając się za siebie na chłopaka.
Ech... Powinien był po prostu pozwolić mu spaść jak workowi ziemniaków na ziemię, wtedy cierpieliby obaj. Ale nie, Xia musiał posłuchać instynktu i kiedy tylko poczuł, że spadają z miecza, nie używając ani krzty logiki, złapał dzieciaka w locie...
-Brawo geniuszu, w nagrodę możesz nacieszyć się wstrząsieniem mózgu –pogratulował sobie w myślach, ale nie zamierzał słowem pisnąć o tym, że cokolwiek go boli. Był już w życiu dużo gorzej poturbowany, wiele, wiele razy, więc parę zadrapań i obite głowa i kręgosłup nie były czymś nowym, ani czymś poważnym. Parę dni poboli, a potem przestanie – wszystko goiło się na nim jak na psie.
Nie był pewien jak długo podążali leśną w tej całkowitej ciszy, bo wciąż miał problem ze skupieniem się. Od czasu do czasu wciąż nawiedzały go zawroty głowy i dzwonienie w uszach i czas wydawał się przelewać mu przez palce. Zresztą w gęstym lesie ścieżka wydawała się nie zmieniać za bardzo. Gdzie się nie spojrzało, tak czy siak dookoła były gęste drzewa, a że wirowały mu trochę przed oczami, momentami miał wrażenie, że nie posuwają się do przodu... Jednak wbrew temu wrażeniu, musieli, bo Luo Gen w pewnym momencie zauważył ślady kopyt, które Wang – Ran zbyt skoncentrowany na poruszaniu się do przodu bez wpadnięcia na jakąś drzewną przeszkodę, pewnie by nie zauważył.
-Sprawdźmy –skinął lekko głową (błąd), po czym wlepił wzrok w końskie ślady. Jeśli miał być zupełnie szczery, miał  nadzieję, że niedługo znajdą mnicha i przybłędę, bo naprawdę nie chciał przeszukiwać całego lasu. Chociaż... Jakby się zastanowić, może jakby ich nie znaleźli, to by nie było tak źle? To by była świetna wymówka, żeby spróbować wykręcić się z tego całego konkursu... Chociaż jakby wrócili do stolicy bez sędziego, to pewnie tylko przydzieliliby im innego sędziego, albo zostali pociągnięci do odpowiedzialności, a Wang Ran... Naprawdę nie chciał skończyć w kolejnym lochu. Wciąż czuł się wyjątkowo niekomfortowo w ciasnych, ciemnych pomieszczeniach i jak ognia unikał zamkniętych przestrzeni. Tsa, lepiej było uniknąć lochów i kolejnego powodu do rozczarowania ojca.
Na jego szczęście (a może nieszczęście), końskie ślady doprowadziły ich do niewielkiej jaskini, ukrytej za gąszczem zielonych krzaków. Wejście było dobrze schowane za gałęziami i liśćmi, przez co wydawało się świetnie nadawać na kryjówkę. Gdyby tylko mnich i muzyk poprawnie zatarli ślady, bardzo ciężko byłoby ich znaleźć. Ale, że taki szczegół im uciekł, tudzież jako poszkodowani, nie mogli sobie na to pozwolić, Xia i Luo już niedługą chwilę później wchodzili do środka jaskini...
Tak szybko jednak, jak znaleźli się w środku, tak Xia pożałował, że nie szli wolniej i że szukanie zagubionych nie zajęło im więcej czasu.
Bo i owszem znaleźli to co czego szukali, ale...
-Gdybyś lepiej zacierał ślady nie musiałbyś rzucać szpilkami pokurczu –rzucił Xia, gdy metaliczna ozdoba, tudzież narzędzie zbrodni uderzyło w kamień parę centymetrów od jego głowy.
Powoli przejeżdżał spojrzeniem od jednego do drugiego mężczyzny, odczuwając dziwne przeczucie devu. Niektórzy naprawdę nie potrafili utrzymać rąk przy sobie, nawet przez pół godziny, najwyraźniej...
Mnich był praktycznie pół nagi, a Ru ściągał z niego spodnie. Ech, Xia miał rację mając mało szacunku dla mniszej braci... Nie znosił hipokrytów. Nikt nie kazał mnichom składać ślubów czystości, prawda? Nikt ich nie zmuszał do uduchowienia i życia według „wyższych” zasad. A jednak mimo faktu, że to był ich wybór. I fakt, że tak namiętnie łamali własne zasady, że zakon w wielu, wielu miejscach był zepsuty do kości, sprawiał, że szlachcic był do nich dość niechętnie nastawiony. Nie tak bardzo jak do muzyków, Yin’owi dał na wejściu tak zwany „benefit of the doubt”, ale ten udowadaniał, że... Niepotrzebnie.
Znaczącym sporzeniem przejeżdżał  od jednego do drugiego mężczyzny, nawet bez słów dając im do
-Naprawdę tak ciężko wytrzymać godzinę, trzymając ręce przy sobie i spodnie na tyłku?-rzucił takim wyraźnie nieco pogardliwym tonem. W gruncie rzeczy to nie była jego sprawa, co mężczyźni ze sobą robią i mało go to obchodziło. Jak chcą sobie urozmaicać czas w takim a nie inny sposób, to proszę bardzo... Chodziło raczej o umiar i wyczucie sytuacji. Mieli szczęście, że to Luo Gen i on ich znaleźli , a nie rabusie. Te chłystkowe szpilki załatwiłyby jednego, może dwóch, a potem, co? Zginęliby z opuszczonymi spodniami. Taka chaniebna, poniżająca śmierć...
To jedna sprawa. Druga, był w okropnym nastroju, a wyzłośliwanie się odrobinę pomagało.
-Rozumiem, że to może być problematyczne, ale to naprawdę... Trzymajmy się podstawowych zasad moralności w podróży z innymi co? Zamknięte przestrzenie z dzwiami istnieją nie bez powodu –nie patrzył na Luo Gen’a, ale mógł spokojnie założyć, że chłopak znowu zamienił się w pomidora. Dnia poprzedniego dzieciak był bardzo oburzony podobnym zaściem, ale chyba będzie musiał szybko się przyzwyczaić, jeśli ich towarzysze podróży nie będą mogli utrzymać rączek z dala od siebie.
Ech... Mimo wszystko, powinni byli utrzymywać jakieś pozory, dla dobra reszty wszechświata i by trzymać się najbardziej przyziemnych manier.
Xia zdecydował się dłużej nad tym nie rozwarstwiać.
Ru zresztą zajął się raną na nodze, Yin’a, więc może sytaucja nie była tak jednoznaczna jak się na początku wydawało, ale biorąc pod uwagę, że był to drugi raz... Były generał był sceptyczny.
Wciąż zresztą nie czuł się dobrze (choć zapytany o samopoczucie tylko skinął głową, żeby zainsynuować, że nic mu nie jest), więc usiadł przy wejściu do jaskini, ignorując przy tym fakt, że jego obity kręgosłup bardzo protestował na taką zmianę pozycji. Minie trochę czasu zanim Ru skończy zajmować się raną mnicha – on sam niby znał się na podstawowej pierwszej pomocy, ale nie zamierzał jej oferować, jeśli nie było ku temu absolutnej potrzeby, oparł więc tylko głowę o gładką skałę za sobą i przymknął oczy.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {05/10/21, 10:05 am}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-19-12.27.52
       Przytoczenie wizji jego kochanego, puchatego przyjaciela w porównaniu z tym co właśnie odbywało się na końskim grzbiecie stanowiło pewien zgrzyt którego newralgicznego punktu przez chwilę nie umiał zdefiniować. Dopiero na znaczący ruch Ru który otarł go o ponowną próbę naruszenia jego komfortu, kubeł zimnej wody wylał się na jego głowę. Wyprostował się więc, podciągnął ręce nieco wyżej z jego ud i patrząc na niego zmieszanym wzrokiem zaraz podniósł oczy na wyłaniającą się jaskinię. Temat był i minął. Niesmak na własne zachowanie i brak czujności pozostał jeszcze na moment. Ale, z drugiej strony, ciekawie było poczuć taki niezidentyfikowany dreszczyk emocji.
       Schodząc z konia poczuł nieprzyjemne szarpnięcie w nodze po której ponownie zaczęła sączyć się krew. Spojrzał na czerwoną posokę, która powoli zaczęła ponownie skapywać na ziemię. Najchętniej od razu przystąpiłby do oczyszczania rany ale był aż nazbyt świadom czyhającego dookoła niebezpieczeństwa. No i mimo wszystko nie był na pierwszym miejscu w kolejce do opieki. Gdy Ru zwrócił mu uwagę na to, że nadal chodzić nie umie, a schodzenie z wierzchowca w ogóle stanowi ogromne wyzwanie, przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę po czym wyciągnął do niego ręce czekając aż szczupłe ciało zsunie się w jego ramiona. Już po raz kolejny znalazł się z nim zdecydowanie za blisko, a gdy jeszcze jego kasztanowe oczy zawisły w jego jasnych tęczówkach, całkowicie nieświadomie przełknął nerwowo ślinę.
       - Mógłbyś przestać. – Rzucił niby oderwanie od tematu, a jednak obrywając ponownie zalotnym spojrzeniem zaczynał tracić rezon. Pokręcił więc z niedowierzaniem głową po czym powoli kuśtykając w stronę jaskini zaczął się poważnie stresować czy czasem nie natkną się na kolejną grupę rabusiów. O dziwo, rzeczywiście musiał urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą bo twór skalny był całkowicie opuszczony, na oko bezpieczny i zdecydowanie zaniedbany. Jedynym problemem mogły być węże które pewnie spłoszy dym z rozpalanego ogniska. Odetchnął więc z ogromną ulgą, a gdy tylko nadarzyła się okazja przysiadł razem z Ru. Wyglądali jakby przebiegli maraton, musieli poważnie odsapnąć, a jego powieki uchyliły się w momencie gdy poczuł dłonie zdecydowanie za blisko pasa trzymającego ubranie.
       - Um… Ru? – Zapytał przenosząc spojrzenie na bardzo zaciętą minę chłopaka, który zaoferował się w przepraniu spodni gdy on będzie nakładał opatrunek na zranioną nogę. Tylko dlaczego… sam się chciał do tych spodni dobrać?
       - Dziękuję Ru, poradzę sobie. – Zapewnił chcąc zabrać jego ręce od siebie ale sam po swoich dłoniach oberwał. Zdziwił się i to srogo, aż brwi się mu uniosły po czym zastosował tą samą praktykę na Ru. Siedzieli więc tak chwilę i bili się po rękach niczym małe dzieci przekomarzając się. Ru bowiem zaproponował mu początkowo żeby sam się rozebrał ale jak do niego to nie dotarło, powtórzył się, że chce mu jedynie podziękować, na co on tylko intensywniej machał rękami. Skończyli gdy tylko złapał za nadgarstki młodszego które pociągnął lekko w górę i z ognikami rozbawienia w oczach wymierzył mu poważne spojrzenie. Wtedy Ru wyjawił prawdziwy powód chęci rozebrania go.
       - Dziękuję, sam potrafię szyć. – Powtórzył z ledwością powstrzymując uśmiech, a gdy puścił jego dłonie… cóż. Tak sprawnie to się nawet sam nie rozbierał. Ani się obejrzał, chwila bez czujności, i siedział z rozpiętym płaszczem, wyjętą ze spodni koszulą i poluzowanym pasem spodni. Jeden sprawny ruch dzielił go od zostania w samej bieliźnie na co mierzył się z nim wzrokiem mentalnie powtarzając mu żeby nie śmiał wykonać ruchu w dół.
       Delikatne dłonie które do tej pory ciągnęły jego spodnie w dół nagle znalazły się przy spiętych ponownie włosach. Jego oczy rozszerzyły się i wodząc za wypuszczoną szpilą która pomknęła w stronę wejścia do jaskini poczuł dreszcz przerażenia na plecach.
       Następna nie chybi. – Doszło do jego uszu ostre syknięcie Ru po czym wzrok ich dwójki zetknął się z tym należącym do Xia i Luo. Aż mu powietrze w płucach utknęło na sugestywną minę generała.
       Ach! To wy.
       - To nie… to nie… – Zamilkł gdy poczuł chłodne powietrze na udach z których Ru wreszcie ściągnął spodnie. Aż mu się włoski na karku zjeżyły i chociaż zazwyczaj był odporny psychicznie, obecnie rumieniec przypominający muśnięcie płatków róży oblał jego kości policzkowe i nos. – Ach poczekaj! Wolniej! – Nie zdążył zrozumieć uczucia wstydu gdy Ru ciągnął spodnie coraz niżej aż dotarł do rany która nieprzyjemnie zaschnięta potwornie go zaszczypała, piekła, rwała. Aż złapał jego dłonie nie przyzwyczajony do odczuwania aż takiego bólu. – Powoli. – Powtórzył już spokojniej samemu próbując ostrożnie odklejać fragmenty materiału. Gdy im się to udało położył obok siebie torbę z ziołami i opatrunkami i spoglądając na głęboką ranę ciętą powoli zaczął ją oczyszczać.
       Luo, Xia. Jesteście cali? – Zapytał obserwując jak Ru bierze swój tobołek, jego spodnie i kuśtyka bliżej wyjścia oświadczając, że mu to zszyje.
       No i go tak został. Pół nagiego, z raną i podejrzliwym spojrzeniem towarzyszy na plecach.
       - Tylko ostrożnie. Zaraz się zajmę Twoimi ranami. – Mruknął do Ru wracając spojrzeniem na swoją nogę, która paskudnie cały czas się sączyła. Nie miał przy tym zamiaru ani ochoty komentować słów Xia. Rozumiał sytuację, rozumiał jak to mogło wyglądać od boku. Nie rozumiał przy tym dlaczego Ru za cel honoru wybrał sobie zadeptanie jego godności i pewności siebie ale na to oraz na myśli generała nie potrafił wpłynąć. Pozostało mu jedynie ignorowanie ich zachowania i słów, opryskliwości i niechęci do jego osoby i wykonywanie tego co robić potrafił. A zaczął od założenia drugich spodni w których zazwyczaj sypiał, a które sięgały mu do kolan. Idealnie żeby zaczął opatrywać ranę, a później zmarszczyć brwi na chybotliwą postawę Xia.
       - Uderzyłeś się w głowę? – Rzucił do mężczyzny tonem bardziej oznajmiającym niżeli pytaniem. Poprawił po tym opatrunek i wstając starał się nie obciążyć nogi podszedł do niego i wcisnął wskazujący palec w kręgi szyjne oczekując reakcji. Jeżeli jej nie będzie – nic mu nie jest, jeżeli się zachwieje, zemdleje i/lub zwymiotuje – zdecydowanie uderzył się w głowę.
       - Nie – syknął rycerz. Wierutnie kłamał, ale nie zamierzał  przyznawać się do faktu, że  się poobijał. Nie miało to najmniejszego sensu. Poboli, poboli i przestanie, a on miał reputacje do utrzymania i nie zamierzał jej tracić w mnisich oczach.
       - Nic mi nie jest, trzymaj ręce przy...- chciał powiedzieć "przy sobie mości mnichu", ale w tej sekundzie dłoń Yin'a zetknęła się z jego szyją. W pierwszej chwili wzdrygnął się przez chłód, ale mnich musiał trafić w jakiś punkt witalny, bo momentalnie rycerzowi zrobiło się ciemno przed oczami i musiał powstrzymywać nagle dużo silniejsze mdłości. Z trudem udało mu się nie zwrócić zawartości żołądka, ale musiał oprzeć się o ścianę za plecami, żeby nie stracić równowagi i nie polecieć gdzieś do boku.
       Klękając za nim złapał go ostrożnie pod ramionami i specjalnie chwytając tak żeby był w stanie go sobie wlec niezależnie od wiotkości jego ciała, podciągnął go na swoją pierś, a później w nieco głębszej części jaskini, po czym ułożył na przygotowanym posłaniu. Jego twarz była niewzruszona, od razu dostrzegł pewne zmiany, a zważywszy na odbytą walkę prawdopodobny był uraz, który notabene właśnie potwierdził. Musiał więc sprawdzić na ile obrażenia były poważne, a do tego musiał przewrócić go na brzuch. Poprawił mu odpowiednio głowę, upewnił się, że swobodnie oddycha po czym zaczął uciskać: raz kręgosłup raz mięśnie dookoła niego, później łopatki i obręcz barkową. Gdy natomiast znajdował bolące miejsce mocniej dociskał masując go tym samym udrażniając przepływy energii, wraz z limfą i krwią.
       - Jakby miało Ci być niedobrze to mów.
       Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Yin byłby trupem od momentu, w którym położył ręce na rycerzu. Xia był wściekły. Tym bardziej wściekły, że nawet nie mógł się wyrwać, bo mnich skutecznie go unieruchomił swoimi praktykami... Oj, ktoś właśnie wskoczył na pozycje najmniej lubianego towarzysza podróży na prywatnej liście Wang Ran'a. Dodatkowo wszystko bolało go jak cholera, a mnisie praktyki sprawiały że czuł się tylko gorzej... Znosił jednak gorsze rzeczy w milczeniu, więc starał się nie pokazywać po sobie, że go boli.
       - Jak bogów kocham, połamię ci palce - syknął w ramach odpowiedzi. Było mu niedobrze, a jakże. I poważnie zaczynał się zastanawiać czy powinien dalej powstrzymywać naturalne odruchy, czy może z pasją narzygać na mnicha w nadziei, że ten zostawi go w spokoju.
        - Oczywiście paniczu Xia, zacznij proszę od lewej ręki. – Zaproponował wciskając jeszcze raz i ponownie palce w ciało biednego rycerza. Co gorsze, im dłużej to robił tym mocniej jego twarz się marszczyła czując jak wiele bólu musiał ten w sobie nosić. Czy były to obrażenia po walce czy zadawnione rany? Nie wnikał, za to przy odpowiedniej ilości cierpienia po kilku dniach będzie skakał jak młody bóg, szkoda że po jego trupie ale nadal! Sprawność w wielu aspektach powinna mu wrócić do czasów przed obrażeniami. Tylko niech da sobie okazję żeby odpocząć.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {12/10/21, 08:55 pm}

Dawno temu w Chinach... - Page 2 PicsArt_07-20-07.38.15
hellowRuJing siedział blisko wyjścia, dzięki czemu mógł lepiej widzieć trzymaną szatę. Ze zgiętą w kolanie nogą i delikatnie pochyloną posturą, oddawał się zszywaniu spodni mnicha, rozmyślając nad czymś w milczeniu. Materiał był zabrudzony nie tylko krwią, ale i kurzem, który końskie kopyta wzbijały w powietrze, gdy galopowali gorączkowo, chcąc ocalić życie. Oboje działali wtedy instynktownie, ale teraz, gdy już ochłonął oraz rozładował napięcie, poniekąd specjalnie wprawiając Yina w zakłopotanie, pojawił się czas na refleksję. Z pewną dozą goryczy musiał przyznać postawnemu i dość surowemu mężczyźnie rację - gdyby zatarli za sobą ślady, nie musieliby się nieudolnie bronić. Zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń. Był wątły, niezbyt silny czy wytrenowany. Brak mu też było broni z prawdziwego zdarzenia i obycia z nią. Co prawda przekuwał to w zalety, skupiając się na doskonaleniu sztuki przebierania, makijażu, ataku z zaskoczenia oraz celności, jednakże… w sytuacji bezpośredniego starcia z większą ilością osób, podczas której nie można mówić o prostej drodze ucieczki (jaką dotychczas zawsze starał się mieć) nie miał szans. Podobnie teraz, mając złamaną nogę, stracił większość swych zalet, bazujących w większości na refleksie i szybkości. Dlaczego więc w sytuacji, gdy byli ścigani, a on miał problem z ewentualnym ratowaniem siebie, zdecydował się na ukrycie w jaskini, narażając swoje życie? Łamiąc wszelkie zasady dobrego kamuflażu ponadto?
    Odpowiedź była prosta. Zrobił to ze względu na mnicha. Blady, prawie że mdlejący mu za plecami mężczyzna zdawał się wymagać natychmiastowej pomocy, a tym samym postoju. W normalnych okolicznościach skierowałby się pierw w kierunku drzew, bądź powierzchni, która łatwo przyjęłaby końskie ślany, by następnie ostrożnie przetransportować się, tym samym pozostawiając gładką nawierzchnię, do jaskini. Nie było jednak na to czasu. Nie mógł spędzić połowy czy całej godziny na szukaniu odpowiednich narzędzi, rozsypywaniu liści, przesuwaniu grudek ziemii czy też łamaniu gałęzi. Tym bardziej nie mogło być mowy o porzuceniu konia teraz, gdy tylko on dawał mu nikłe poczucie kontroli nad swoim losem i bezpieczeństwa. Zostawało… porzucenie mężczyzny i ratowanie siebie, bądź narażenie jego zdrowia na rzecz przezorności. Dlaczego nie podjął takiej decyzji? Dlaczego priorytetem stało się zapewnienie mu komfortu i odpoczynku? Nie chciał nawet znać odpowiedzi na to pytanie...
     Zanim zabrał się za szycie, przejrzał stan swojego uzbrojenia. Garstka ostrych ozdób do włosów, pożyczone sztylety motylkowe, pochowane w różnych miejscach mniejsze noże do rzucania, a poza tym… Czego by nie miał, było to zdecydowanie zbyt mało. Jak zawsze zresztą. Nie mogąc pozwolić sobie na zakup, zazwyczaj kradł pojedyncze sztuki ze stoisk czy od napotkanych bandziorów. Czasem kusił się na samodzielną modernizację, chcąc nadać lekkości czy zdatności do obrony, jednak tego typu bronie były dość kruche i mało użyteczne w dłuższej perspektywie…
     Westchnął, kłując się przypadkiem w palec. Zostało mu dość niewiele do skończenia pracy. Szew był zgrabny, precyzyjny i silny. Wypracowany latami łatania starych ubrań, ale i pewną zręcznością palców muzyka. Obolałe ciało i powoli pusty żołądek dawał o sobie znać, więc przerwał na moment. Jego oczy natrafiły na ubraną w zieloną szatę postać.
- Ej! - zaczepił go. - Ej kultywatorze Luo, łap!
Bez zbędnego oczekiwania wyrzucił w jego kierunku schowaną podczas śniadania, ugotowaną na parze bułeczkę z mięsem.
- Zazwyczaj nie dzielę się jedzeniem z nieznajomymi, więc… uznaj to za prze… za podziękowanie. Wciąż uważam, że uratowałeś mnie tylko dla własnej chwały i z egoistycznych pobudek, ale no… faktem jest, że siedzę tu poniekąd dzięki tobie, więc… Lepiej ją zjedz, zanim się rozmyślę!
I odwrócił głowę, samemu zatapiając zęby w zimnym, ale wciąż miękkim i pysznym, okrągłym pożywieniu,którego połówkę trzymał chłopak. Spojrzał na niego dopiero, gdy skończył jeść, co zajęło mniej niż 10 sekund.
- W ramach mojej wdzięczności, dzieciaku, postanowiłem, że nauczę cię czegoś o życiu! - oznajmił wspaniałomyślnie, niemalże klaszcząc dłońmi. - Jeśli chcesz być traktowany jak dorosły, nie możesz się oburzać każdą głupotą. Ludzie będą mieszać kogoś takiego jak ty z błotem każdego dnia! I to nie będą ludzie, którzy mają sobą coś do zaoferowania, o nie. Prostaki, dupki, chamy… oni wszyscy będą ci mówić, że jesteś niewystarczający, głupi, twoja kultywacja to ściema i nie warto tracić czasu na rozmowę z tobą. Naprawdę. Ludzie są podli, zawistni i zazdrośni. Nie ma nawet co szukać w nich dobrych cech. Dlatego jeśli chcesz przeżyć w tym świecie, musisz nauczyć się puszczać mimo uszu niektóre obraźliwe słowa, a czasem i całe to pierdolenie na twój temat. Znaj swoją wartość i nie pozwól, żeby zależała od innych, bo daleko nie zajedziesz. Jeśli delikatne słowa kogoś takiego, jak ja, cię uraziły, to lepiej się zastanów, czy nie wolisz zostać paniczykiem w stolicy, albo panią domu, zamiast… cokolwiek robisz z tymi ludźmi.
     Ru wiedział na przykład, że nikt nie jest w stanie powiedzieć mu czegoś nowego o nim samym. Był świadom okropieństw, jakich się dopuścił i tego, jak bezwartościową i zhańbioną istotą jest. Nikt nie myślał o nim tak źle, jak on sam. Tylko dzięki temu był w stanie znosić wszystkie obelgi, docinki i słowa pełne jadu. W końcu pomimo tego wiedział, że miał powód, by to zrobić. On także chciał jeść ryż i pić wodę jak wszyscy. I zamierzał robić to niezależnie od kosztów, aż nie sczeźnie w jakimś niegodnym człowieka miejscu.
    Słońce chyliło się ku zachodowi, a jego pomarańczowe promienie wkradały się przed jaskinie. Zaciągnął ostatni supeł, by znów się wyprostować i przyjrzeć dobre zrobionej pracy. Udało mu się naprawić nie tylko szatę Yina, ale i swoją - choć ta… być może lepiej, gdyby ktoś pozwolił jej rozpaść się na kawałki!
- Trzeba będzie ją wyprać - skomentował sam do siebie, zerkając na mnicha ukradkiem. Ten jednak zajęty był jakąś dziwną formą tortur. Wzdrygnął się. - Ej dzieciaku…
    Ale chłopaka w zielonych szatach już nie było. Ile czasu minęło? Zdawało mu się, że rozmawiał z nim przed chwilą o jakiś pierdołach... A może nie? Nie był pewien.
    Westchnienie wyrwało się z jego piersi, gdy oparł głowę o kamienną ścianę. Z minuty na minutę czuł się coraz gorzej. Sam nie wiedział, kiedy zaczął drżeć, mimo iż nie czuł zimna. Wręcz przeciwnie, było mu całkiem ciepło. Prowizorycznie zawiązany kawałek materiału przesiąkł krwią, a ból w nodze nie dawał mu odpłynąć w krainę marzeń sennych. Trwał więc na granicy, nie będąc nawet pewnym, czy to, co widzi, jest prawdą. Jak zza szyby docierało do niego to, co dzieje się wokół.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... - Page 2 Empty Re: Dawno temu w Chinach... {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach