Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Unlucky MeetingWczoraj o 08:19 pmKurokocchin
The Arena of HellWczoraj o 07:44 amMinako88
Eclipsed by you 21/11/24, 06:03 pmKass
From today you're my toy20/11/24, 08:33 pmKurokocchin
This is my revenge20/11/24, 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.20/11/24, 04:34 pmSempiterna
Show me the ugly world (kontynuacja)20/11/24, 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
4 Posty - 21%
3 Posty - 16%
3 Posty - 16%
2 Posty - 11%
2 Posty - 11%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%

Go down
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Dawno temu w Chinach... {16/07/21, 02:16 pm}

Dawno temu w Chinach... C40925b6e582549b6b66cc4b6ce6df37

Dawno, dawno temu, w starożytnych Chinach było sobie cesarstwo X. Na terenie cesarstwa w zgodzie ze sobą i mieszkańcami istniała prominentna sekta Y. Jak mieszkańcy cesarstwa sięgają pamięcią, pomiędzy ludźmi cesarza i kultywatorami dochodziło do konfliktów na tle władzy. Zarówno cesarz jak i lider sekty posiadali jej ogrom, nie potrafili jednak określić jednoznacznie, który z nich miał jej więcej. W końcu oboje cieszyli się posłuchem i szacunkiem wszystkich, tylko nie siebie nawzajem. Ostatecznie więc w ramach ugody, postanowili rozstrzygnąć spór raz na zawsze. Postanowiono, że przez okrągły rok wybitni ludzie cesarza i najlepsi kultywatorzy będą ze sobą podróżować po całych Chinach i pomagać ludziom. Ci, którzy zbiorą więcej uznania, uratują więcej istnień i rozważą problemów – będą wygranymi.

Ischigo jako Kultywator
Dijira jako Rycerz
Hummany jako Sędzia
Satomi jako Bard
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {17/07/21, 10:29 pm}

Dawno temu w Chinach... 4270808a9fc01

|| Qiang RuJiang | 强 如江 ||
|| 21 lat | 24.03 | 175 cm ||
|| wątły | niezbyt postawny  | wychudzony ||
|| szatyn | kasztanowe oczy | długie włosy ||
|| wystające kości jarzmowe | smukłe palce ||
|| znany w okolicy jako bard | nie ma rodziny ||

||   Ma doskonały słuch muzyczny, potrafi pięknie śpiewać oraz nałożyć makijaż   ||
||   Dawniej trudził się każdą pracą, która pozwalała mu przeżyć następny dzień  ||
|| W końcu zrozumiał, że nie ma sensu ufać ludziom i że każdy dba tylko o siebie ||
||  Nie potrafi pisać ani czytać - chyba że swoje imię, bo kiedyś ktoś mu pokazał  ||
|| Zazwyczaj gra na Yueqin, które komuś ukradnie lub akurat wpadnie mu w ręce ||

||   Swoje Erhu nosi zazwyczaj obwiązane tkaniną i przyczepione na plecach   ||
|| Nielicznym udało się usłyszeć, jak na nim gra - często przebrany za kobietę ||


Ostatnio zmieniony przez Satomi dnia 19/07/21, 02:39 pm, w całości zmieniany 2 razy
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {18/07/21, 08:46 am}

Dawno temu w Chinach... 26ce005df6dc038f553e122c9c097e5e
Dawno temu w Chinach... Unknown
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {18/07/21, 09:25 am}


Dawno temu w Chinach... Bebc75eb02dcf8d60e4a6e3ec136b3e3
Dawno temu w Chinach... 00c5ab67bade3c447a1920f126c4fa4d

Xia Wang Ran (夏望燃)   ••   望 - nadzieja 燃 - rozpalać  ••   26 l.   ••   urodzony w noc Święta Duchów
biseksualny    ••    zatwardziały kawaler, odrzucający zacięcie potencjalne  mariaże    ••  arystokrata
syn  niezwykle wpływowego  cesarskiego  Ministra  Finansów  Xia Feng Ying'a    ••   czwarty panicz Xia
jego matka była nisko postawioną konkubiną   ••   a dawniej podobno (ach, skandal!)  yiji  (kurtyzaną)
jeden z najlepszych szermierzy w kraju  ••  jedyny żyjący uczeń legendy miecza, pustelnika Mo Ning'a
obecnie zapijaczona porażka życiowa   ••  jeszcze niedawno sławny, odnoszący liczne sukcesy generał
najlepszy przyjaciel zmarłego rok wcześniej Drugiego Księcia •• ma 3 przyrodnich braci i 5 przyr.sióstr
broń: jednoręczny miecz (Chun Jun- 纯钧) ••  nie używał go od roku, zamiast tego uciekając się do kija
powszechnie uważany  za pechowego dziwaka  ••   acz nikt nie ma odwagi powiedzieć mu tego w twarz
raczej cichy i ponury  ••  chyba, że akurat upija się na "szczęśliwą katarynkę"  •• zależy, co pije (i ile)
184 cm wzrostu ••  66 kg  •  długie, czarne włosy, zwykle wysoko spięte srebrną klamrą •• blada cera  
ciemne, przenikliwe oczy   ••     szczupła,  smukła  sylwetka   •••   nieodstępny kolczyk w lewym uchu
nosi czarne, proste ubrania  ••   ma pełno blizn, zwłaszcza na plecach i  ramionach    ••  brak tatuaży


Ostatnio zmieniony przez Dijira dnia 11/08/21, 02:39 pm, w całości zmieniany 2 razy
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {18/07/21, 04:01 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-17-10.21.34
| Luo Gen | 19 lat | sekta Shan Feng |Numer jeden szczytu Yuomao |mistrz: Shen Songshu |
| Broń: Pędzel - Mengyanse (Kolor marzeń) i Miecz - Jinshen yongqi (Rozważna odwaga) |
| Wzrost: 174cm | Włosy: Brązowe, zwykle spięte w koka pędzlem | Oczy: Ciemnorązowe |

|Szczyt Yuomao specjalizuje się w amuletach i zaklęciach, Shen Songshu jest twórcą większości znanych dzisiejszej kultywacji zaklęć i wzorów.|
|Luo Gen jest jednym z pierwszych uczniów Shena Songshu ich początki były wyjątkowo trudne.|
| Chłopak  ma  ogromny   talent  do  rysowania .  Jego  obrazy  zdobią cały  szczyt  Yuomao . |
| Walki mieczem nauczył się stosunkowo niedawno i choć bardzo szanuje Cai Yinxing, nie uznaje go za swojego prawdziwego mistrza.  |
| Jest bardzo sumienny i honorowy. Chce wszystkim udowodnić, że nie jest już dzieckiem i nie potrzebuje niczyjej opieki. Samodzielny i pracowity, ma niepodzielną uwagę. Nie potrafi robić dwóch rzeczy na raz. Rzadko sam z siebie przyjmuje czyjąś pomoc.|
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {19/07/21, 12:20 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.41.34
- Nie lataj na mieczu z pełnym żołądkiem i nie jedz przypadkowych ziół, wziąłeś zapasowy pędzel i rolki pergaminu? Na pewno masz wszystko? Pamiętasz, żeby nie spać na gołej ziemi i nie zostawiać pieniędzy na wierzchu?!
    Gdyby piętnaście lat temu kto inny przygarnąłby Luo Gena, chłopak był pewien, że jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej.  Kto by przypuszczał, że wielki mistrz sekty, później mistrz szczytu Yuomao – Shen Songshu, będzie tak nadopiekuńczy, że wszystkie wnętrzności młodego mężczyzny będą się przewracać na litanie jakie nauczyciel i opiekun mu serwował. To było wręcz niedorzeczne i upokarzające! Zwłaszcza teraz, kiedy w dłoni ściskał biały kawałek materiału i powinien szukać swoich towarzyszy podróży.
- Shizun! Prze-przestań! Ludzie cię słyszą – syknął chłopak, czując na sobie spojrzenia kolegów z sekty i słysząc rozbawione chichoty dziewczyn ze szczytu Jian. Ich mistrz, Cai Yinxing w przeciwieństwie do Shena Songshu nie próbował swoim uczniom matkować.
- Ludzie mnie nie obchodzą – skwitował mężczyzna poprawiając zielone szaty na ramionach ukochanego ucznia. – Nadal nie rozumiem dlaczego ciebie wybrali do tej niebezpiecznej misji. Jest tylu innych uczniów – gderał, rozwiązując i zawiązując jeszcze raz, bardziej starannie czerwoną wstążkę przewiązującą czoło Luo Gena. Sekta Shan Feng charakteryzowała się szatami w pięknym zielonym kolorze z białymi wstawkami i motywami gór zdobiącymi szerokie rękawy i eleganckie płaszcze. Każdy uczeń sekty nosił te same kosztowne ubrania, szczyty różniły się jedynie kolorami wstążek przewiązanymi przez czoło. Szczyt Yuomao posiadał czerwone, podczas gdy szczyt Jian – białe. Luo Gen był jedynym uczniem Shena Songshu, którego wyznaczono do wzięcia udziału w zawodach.
- Bo jestem najlepszy – zauważył sucho chłopak, odtrącając ręce mistrza od swojego czoła. Denerwowało go, że wszyscy to widzieli tylko nie on. – Idę, będę wysyłał listy – obiecał, domyślając się, że jeśli mężczyzna przynajmniej raz w tygodniu nie otrzyma od niego wiadomości, gotów było opuścić górę i sektę byle go znaleźć i zaprowadzić z powrotem do domu. Nie rozumiał go! Przecież był silny, był zdolny i potrafił wszystko, co musiał umieć!
    Odwrócił się na pięcie i zamierzał odejść, tak po prostu, ale kiedy tylko postąpił kilka kroków, zatrzymał się, wiedząc że samego siebie oszukiwał tym, że nie zależało mu na uczuciach mistrza. To on go wychował! Traktował jak własne dziecko i troszczył jak nikt inny. Dlatego choć niezmiernie go irytował, Luo Gen uważał go za swojego ojca. Zanim przemyślał sprawę po raz drugi, nie zważając na spojrzenia innych, odwrócił się, żeby podbiec do starszego mężczyzny i przytulić się gwałtownie do jego piersi.
- Nic mi nie będzie, wrócę szybko i nie przyniosę ci wstydu, obiecuję! – wyszeptał, wciskając się na chwilę w ramiona mistrza, tylko po to, by zaraz odsunąć się i z zarumienionymi policzkami pokłonić mu się z szacunkiem i zniknąć w tłumie, by odnaleźć tych, z którymi od tamtego dnia miał podróżować i udowodnić wszystkim, że kultywacja była znacznie bardziej pomocna niż ręce zwykłych ludzi.
    Ludzi była masa. Nawet nie podejrzewał, że aż tyle osób będzie potrzebne by zakończyć ten dziwny spór, który ciągnął się pomiędzy światem nieśmiertelnych a cesarzem od tak wielu lat. Luo Gen był dumny, że to on został wybrany, by go zakończyć, przynajmniej dopóki nie zobaczył, że nie tylko on doznał tego zaszczytu, a jeszcze jakaś setka osób. Jak on w tym tłumie miał dotrzeć do innych z białymi kawałkami materiału? Nie pozostawało mu nic innego jak tylko kroczyć w tłumie i szukać grupek, w których brakowało kultywatora, albo pojedynczych osób, które nie miały zamiaru szukać, licząc na to, że to inni ich odnajdą.
    Kiedy w końcu odnalazł osoby z białymi kawałkami materiału, zawahał się. Obaj mężczyźni byli od niego o głowę wyżsi. Do tego jeden z nich był ogromny nie tylko pod względem wzrostu! Szerokie ramiona i wąska talia, sprawiał wrażenie kogoś, kto mógł go spokojnie złamać na pół, gdyby tylko spróbował. Do tego wyglądał naprawdę groźnie. Czarne włosy i surowa, przystojna twarz. Nie był pewien, dlaczego nieznajomy posiadał znak na czole, ale widział takie tylko na czołach pół demonów, które czasem pojawiały się w wioskach by żerować na niewinnych mieszkańcach. Nie mógł być pół demonem, bo nie byłoby go na cesarskim dworze, do tego kultywatorzy na pewno już by się nim zajęli, jednak nie wydawał się wcale niegroźny.
    Co do drugiego mężczyzny… Luo Gen miał mieszane uczucia. Wyglądał dostojnie z włosami związanymi w elegancki kucyk i ubraniami wskazującymi kogoś wysoko urodzonego. A jednak wyraz jego twarzy sprawiał, że chłopak nie miał ochoty do niego podchodzić. Ilość czerni jaka biła od tego człowieka zdecydowanie go przytłaczała. No i… co uzmysłowił sobie po chwili obserwacji, obaj panowie byli od niego starsi. Nie był pewien ile, bo nadal wyglądali młodo, ale kiedy on sam po prostu zachowywał się na swój wiek, ta dwójka emanowała dorosłością.
    Zaraz jednak zganił się w myślach. Był uczniem Shena Songshu! Numerem jeden szczytu Yuomao! Prawowitym kultywatorem sekty Shan Feng! Nie był już dzieckiem, co od dobrych kilku lat próbował swojemu mistrzowi udowodnić z marnym skutkiem. Teraz miał niepowtarzalną szansę! Jeśli tych ludzi przekona, że jest w stanie sam się sobą zająć, do tego pomóc ludziom i że jest w tym dobry, to mistrza też w końcu zdoła!
Mentalnie klepnął się w policzki, a potem pewnym siebie krokiem podszedł bliżej, by zatrzymać się przed mężczyznami i pokłonić im się zgodnie z panującymi zasadami.
- Nazywam się Luo Gen i jestem kultywatorem sekty Shan Feng! To dla mnie zaszczyt móc z panami podróżować! – powiedział głośno, wyraźnie, bez wahania, podniósłszy głowę dopiero kiedy skończył mówić, chcąc w ten sposób mężczyznom okazać szacunek. Nawet jeśli z jednym z nich miał konkurować, uważał że byłoby to wielce niegrzeczne nie docenić przeciwnika i nie okazać mu należytego szacunku.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {19/07/21, 03:50 pm}

Dawno temu w Chinach... Ef604b136204342393c98b2dfd877a51

Xia Wang Ran nie był zainteresowany tymi całymi „zawodami”. Uznawał pomysł cesarza za absurdalny, wyjątkowo dziecinny i mało rozważny – odciągał utalentowanych ludzi od ich zwyczajnych zajęć i i tak w gruncie rzeczy nie miał wiele rozwiązać. Definitywnie nie chciał brać w tej szopce udziału i jeśli miał być szczery poważnie rozważał odmowę pojawienia się. Co prawda to w jego przypadku mogłoby zaowocować dekapitacją za odmowę cesarskiemu rozkazowi, ale to nie tak, że jego życie obecnie miało jakiś większy sens, więc w gruncie rzeczy nie robiłoby mu to większej różnicy. Ba! Może przyniosłoby swego rodzaju ulgę, nawet jeśli była to bezsensowna, mało honorowa śmierć... To nie tak jednak, że miał jakiekokolwiek resztki honoru, więc taki koniec wydawał się wręcz adekwatny.
Problem stanowił ojciec, który brutalnie go zaszantażował jeśli o uczestnictwo idzie.
Ku niechęci wszystkich zaangażowanych, Wang Ran wciąż był częścią rodziny Xia. A jako część rodziny Xia musiał utrzymywać pozory, nawet jeśli przez ostatni rok skutecznie tego unikał. Minister Xia może i zaczął patrzeć na niego z coraz większą i większą pogardą, i szacunek i aprobata, na które jego najmłodszy syn tak ciężko pracował przez ponad dekadę, być może całkiem zniknęły, ale mimo wszystko wciąż byli związani więzami krwi. Xia Wang Ran był kiedyś jednym z atutów swojego ojca, ale teraz stał się jedną z jego słabości, jako że pd kiedy rok wcześniej Drugi Książe, Yi Wen, oficjalnie został uznany za zdrajcę, jakiekolwiek powiązanie z nim rzucało złe światło na czyjąś karierę. Minister miał teraz uosobienie takiego powiązania pod swoim dachem i gdyby to powiązanie miało jeszcze teraz oznajmić,  że odmawia udziału w cesarskich zawodach, pan i władca mógłby stracić resztkę cierpliwości i postawić byłego dowódcę swoich wojsk przed sądem wojskowym. Minister Xia, może i zaczął patrzeć na swojego syna jak na porażkę, ale nie zamierzał pozwolić mu zginąć z powodu głupoty, to po pierwsze. Po drugie musiał bronić własnej pozycji i nie mógł mieć zdrajcy w rodzinie.
Także minister zagroził synowi bezpardonowym odcięciem od resztek funduszy, utratą dachu nad głową i... Obiecując, że jeśli Wang Ran  weźmie udział w tej całej maskaradzie, to zacznie dyskretnie działać w rządzie na rzecz pośmiertnego przywrócenia dawnej pozycji Drugiego Księcia. I jak dwie pierwsze groźby nie przyniosły żadnego efektu, tak ta ostatnia obietnica sprawiła, że Wang Ran koniec końców się zgodził. Nikt jednak nie mówił nic o wygranej, tylko o uczestnictwie, co oznaczało... Że musiał tylko się pojawić i przez rok szlajać się po świecie. Nic więcej.
Dlatego właśnie był w cesarskim pałacu, po raz pierwszy od swojego przeklętego powrotu do stolicy.
- Yi Wen definitywnie by nie chciał, żeby jego ojciec uciął mi głowę.- pomyślał Wang Ran, rozglądając się dookoła. Wokół niego kręcił się barwny, różnorodny tłum. Szlachcie, kultywatorzy, żołnierze – wszyscy zostali wezwani by wziąć udział w zawodach, także sala bankietowa pełna była ludzi o różnorakim pochodzeniu.
- Yi Wen również by nie chciał, żebyś zapijał się na śmierć, a z tym nie masz jakiś większych problemów – podpowiedział jakiś cichy głosik w jego głowie, ale ten jak zwykle Xia zdecydował się zignorować i zamiast tego ruszył przed siebie, klucząc pomiędzy zgromadzonymi.
Wang Ran wyglądał w tej chwili dużo bardziej reprezentacyjnie niż tego poranka, gdy jego osobisty służący, czternastoletni Ying znalazł go w stajni i brutalnie obudził poprzez oblanie kubłem lodowatej wody. Większość siana zniknęła z jego włosów i były teraz zaczesane w elegancki, wysoki (i prawie suchy) kucyk. Miał na sobie czyste ubrania (chyba po raz pierwszy od tygodnia) -  czarną szatę o prostym kroju, wyszywaną delikatną, srebrną nicią. Wyglądał prawie jak „dawny” Xia Wang Ran, ten którego Ying tak bardzo podziwiał, ten który pewnie potraktowałby rozkaz cesarza jako prawdziwe wyzwanie i byłby gotowy dać z siebie wszystko... Ale tak szybko jak ktokolwiek spojrzał w jego oczy, tak szybko wiedział, że to definitywnie nie był tamten nadaktywny bohater, tak skłonny by udowodnić swoją wartość i zapracować na szacunek tych dookoła niego. Jego oczy... Wydawały się dziwnie puste. Wręcz martwe, jakby mężczyzna był tylko pustą skorupą. Cóż, może taką nie do końca pustą, bo nagle wyraźnie zaczęła w nich błyszczeć irytacja.
Ledwie parę metrów dalej, dwójka wyrostków – patrząc, na ich ubrania – jeden z miejskich strażników i kultywator, była właśnie zaangażowana wyjątkowo głośną kłótnię, a ich wrzaski głośno niosły się po całym pomieszczeniu. Normalnie pewnie by ich zignorował, tylko że... W skroniach wciąż łupało mu niemożebnie – kacowy ból głowy praktycznie rozsadzał mu czaszkę, a głośne dźwięki tylko go pogarszały. Pozostawało mu jedno – parkę jakoś uciszyć, ruszył więc w ich kierunku, po drodze z cichym westchnieniem sięgając za pazuchę, zza której wyciągnął ozdobną, srebrną piersiówkę. Żył według zasady „najlepszym lekiem na kaca jest więcej alkoholu” i na pewno nie zamierzał angażować się w burdy na trzeźwo, także potrzebował wspomożenia.
Już otwierał usta, gotowy rozpocząć gadkę o ważności manier i (przede wszystkim) świętego spokoju, gdy młody strażnik nagle zamachał dłońmi i stała się rzecz tragiczna. Pokryta srebrnymi wzorami piersiówka, została wytrącona z rycerskiej dłoni i wyleciała w powietrze, co Ran mógł tylko bezsilnie obserwować... Nie spadła jednak bezpośrednio na podłogę, co to, to nie... Zamiast tego zderzyła się z czyimś torsem, jakby w zwolnionym tempie rozlewając się mokrą plamą po ciemnych szatach i roztaczając dookoła mocny, wyraźnie alkoholowy zapach.
-Cholera! –głośne przekleństwo rozbrzmiało w pomieszczeniu, od razu zwracając uwagę ludzi dookoła na Wang Ran’a – także wyrostka, który właśnie popełnił poważny błąd. Bardzo poważny błąd. Xia był skonsternowany – nie był pewien czy powinien najpierw zrobić strażnikowi z czterech liter jesień średniowiecza, czy może zająć się ofiarą, która doznała wątpliwego zaszczytu zapoznania się z jego porannymi procentami... Koniec końców zdecydował się na to drugie, na jesień średniowiecza nigdy nie było za późno.
-Bardzo pana przepraszam –odwrócił się w stronę poszkodowannego mężczyzny. Tamten był wysoki, prawie tak wysoki jak sam Wang Ran, ale w pórównaniu do tego ostatniego, zbudowanego jak smukła tyczka, szerszy w barach i bardziej postawny. Nie wyglądał jednak na wojownika – wydawał roztaczać wokół siebie taką dziwną, prawie nienaturalną aurę spokoju, a jego ubrania wskazywały na to, że przynależał do mniszej braci. To jest, jeśli mnisia brać miała w zwyczaju roztaczać wokół siebie woń gorzelni, a to raczej nie było często spotykanym zjawiskiem.
Nie myśląc – ciężko myśleć, kiedy głowa pęka ci z bólu, a w krwioobiegu wciąż krążą pozostałości alkoholu po libacji dnia poprzedniego, wytknął do przodu rękę w mało kulturalnym geście, starając się zaatakować wonną plamę własnym rękawem i naprawić szkodę. Jako, że ta metoda nie wydawała się działać, a tylko wyglądała raczej dziwnie i wskazywała na brak manier, po chwili porzucił to przedsięwzięcie i przeniósł swoją uwagę na młodego rycerzyka, odpowiedzialnego za cały ten wypadek.
-Ty! Co się tak gapisz? – nie tylko dzieciak się gapił. Wszyscy dookoła się gapili. Nic dziwnego bo cała scena była raczej osobliwa.–Lepiej idź znajdź coś żeby to naprawić –nie był to bardzo precyzyjny rozkaz, ale Xia, po pierwsze – miał w sobie dosłownie zero cierpliwości; po drugie – właśnie stracił swój zapas alkoholu, więc wybitnie wkurzony, a po trzecie... Nie miał bladego pojęcia jak pozbyć się alkoholu z ubrania nieznajomego bez prania, zamierzał zostawić więc znalezienie rozwiązania głównemu winowajcy.
-Co…-rycerzyk był wyraźnie skonfundowany i niepewny co robić.
-Przyczyniłeś się do wypadku... –fakt, że dzieciak miał czelność w ogóle otworzyć usta, po przestępstwie, które popełnił (niech bogowie opiekują się słodkim baijiu, cześć jego pamięci), tylko bardziej rozsierdził Czwartego Panicza.- Zadośćuczynienie jest na miejscu... Chyba, że chcesz żebym dał ci po głowie przy tych wszystkich ludziach? – Wang Ran nachylił się w kierunku chłopaczka, gotowy spełnić swoją groźbę, ale zanim zdążył złapać go za ucho i je wykręcić (jak planował), ten chyba zdał sobie sprawę z kim ma doczynienia, bo nagle dziwnie pobladł, głęboko się ukłonił, przeprosił i jak wiatr odwrócił się na pięcie, niknąc gdzieś w tłumie.
Jakby nie patrzeć... Xia Wang Ran był bardzo rozpoznawalny wśród wojowników – dzięki wzrostowi, ciemnym ubraniom i piersiówce. Istniała tylko jedna osoba gotowa przemycić alkohol na dwór cesarski, a jej gniew... Cóż, jej gniew był legendarny. Całe miasto huczało od różnorakich plotek na temat czwartego, najmłodszego z synów Ministra Xia. Mówiono, że podobno jest przeklęty (urodzony w Święto Zmarłych, do tego – czwarty syn, a jak wiadomo liczba cztery jest liczbą pechową), że każdy jego sukces zostanie stłumiony porażką, że jego matka jest demonem, a panicz Xia jakąś dziwną mieszanką, że jest niestabilny emocjonalnie i gotowy zamordować każdego kto wejdzie mu w drogę, a jest w stanie zabić małym palcem, kwestionowano naturę jego przyjaźni ze zmarłym księciem, mówiono, że podobno jego pierwsza miłość wyszła za mąż za jego najstarszego brata i stąd jego niechęć do małżeństwa...  A przede wszystkim, że pije co dnia na umór w mało dystyngowanych przybytkach. Ludzie uwielbiali plotkować, a kto był lepszym obiektem plotek, niż ktoś, kto przez pół dekady był obiektem powszechnego szacunku i ideałem bohatera, najlepszym szermierzem swojej generacji, znanym z tego, że nie przegrywa ani pojedynków, ani bitew? Od kiedy uznany za zmarłego w bitwie na Przełęczy Honggu , generał Xia nagle wrócił do domu po wielu miesiącach niewoli u wroga , wyssane z palca historie tylko przybrały na sile i to czy kryło się w którejkolwiek z nich ziarno prawdy było raczej wątpliwe.
Nic jednak dziwnego, że dzieciak, który go zdenerwował, zdecydował się czmychnąć, zamiast przekonywać się na własnej skórze, jak to było z tym morderczym palcem.
-Jeszcze raz przepraszam, panie mnichu –dopiero teraz Ran dostrzegł w ręku tamtego biały skrawek materiału – taki sam, jak ściskał w ręce. Nim jednak zdążył powiedzieć cokolwiek na ten temat...
„Nazywam się Luo Gen i jestem kultywatorem sekty Shan Feng! To dla mnie zaszczyt móc z panami podróżować!”
Przed nimi wyrosła niska sylwetka odzianego na zielono, młodego chłopaka.
Och... Czyli to był kultywator, a mężczyzna na przeciwko musiał być sędzią... Nie ma to jak zrobić świetne pierwsze wrażenie na kimś kto ma zadecydować o wynikach farsy. Po prostu CU – DOW – NIE.
-Naprawdę upadłem tak nisko, że chcą, żebym konkurował z dzieckiem?-pomyślał, mierząc chłopaczka mało przyjemnym spojrzeniem. Ile on miał lat? Z szesnaście? Wyglądał naprawdę młodziutko i miał wesoły, irytujący głosik kogoś niemożebnie optymistycznego, niezaznajomionego z okropnościami tego świata.
Nie zapowiadało się to dobrze.
-Xia Wang Ran–odkłonił się lekko, jakby niechętnie. Jego twarz pozostawała chłodna i obojętna. Nie był pewien jak się przedstawić. „Szermierz”? „Generał cesarskiej armii”? „Uczeń Mo Ning’a”? Nie miał teraz prawa do żadnego z tych tytułów, nie czuł się ich godny, także pozostał tylko przy imieniu i nazwisku. Musiało wystarczyć. –Wygląda na to, że będę pańskim przeciwnikiem–o ile w ogóle tak to można będzie nazwać, bo nie zamierzał szczególnie angażować się w bohaterskie czyny, a raczej spędzić następny rok na wizytacjach winiarni i gospód, które napotkają po drodze, także... „Zwycięzcę” w tym przypadku łatwo było przewidzieć, nawet jeśli oznaczało to kolejny kopniak w dogorywającą reputację byłego generała.



Ostatnio zmieniony przez Dijira dnia 26/07/21, 12:34 am, w całości zmieniany 1 raz
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {20/07/21, 04:37 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.27.52

       Rozpoczęty typowo dzień wywołał w jego oczach znużenie. Ludzie poszukujący pomocy w murach zakonnych w pas kłaniali się przed mężczyznami, którzy to z ogromnym sercem i zaangażowaniem rozwiązywali ich problemy. Te doraźne w postaci pomocy medycznej czy nakarmienia albo długofalowe mające na celu poprawę ogólnej sytuacji bytowej zawsze, z ich strony, wywoływały poruszenie. Żyli by pomagać i pomagali żeby żyć. Żaden z nich nie dostrzegał jednak, że w ostatnich latach zwiększyło się cwaniactwo, a zmalała ilość osób które rzeczywiście ich wsparcia potrzebowała. Wielodzietne rodziny codziennie przybywały pod ich bramy po to by wręcz żądać od nich pomocy. Tymczasem popołudniami gdy chociażby chodził po ryneczku odbierając to co okoliczni handlarze z dobroci serca chcieli im przekazać, tych samych ludzi widział pijących, śmiejących się i tańczących. Dzieci kradły, nie miały szacunku do drugiego człowieka ani do pracy. Tymczasem w murach zakonnych grali najbiedniejsze istoty stąpające po tych ziemiach.
       Ten dzień rozpoczął się i trwał typowo. Po wypełnieniu porannych obowiązków związanych z przybywającymi potrzebującymi, kontynuował to wszystko czego wymagał ich dom. Kuchnia, ogródek, kilka prac naprawczych. Pomagał, nosił, skręcał. Nie mógł nazywać się stolarzem ale wiedział jak używać znaczącej większości narzędzi i z przyjemnością to robił. Przynajmniej widoczne efekty i niezachwiane podstawy powstania czegoś na terenie kompleksu uspokajały jego serce. Podobnie było ze zbieraniem, suszeniem i przygotowywaniem do użytku ziół. Dopóki widział cel i wiedział, że to pomaga, czuł radość i spokój. Przynajmniej do momentu aż nie został wezwany do obecnego Mistrza, na herbatkę, na dywanik.
       Wchodząc do pięknego acz skromnie urządzonego gabinetu pokłonił się z ogromnym szacunkiem, a gdy gestem dłoni starszy mężczyzna poprosił go żeby usiadł przy stoliku na którym parzyła się już herbata, przymknął na chwilę oczy. Cóż, nie miał sobie nic do zarzucenia dlatego wątpił żeby rozmowa ta była nieprzyjemna. Z drugiej jednak strony od pewnego czasu wdawał się w nim nie wnoszące dysputy dotyczące jego spojrzenia na ludzi, na działalność zakonu. Mistrz twierdził, że utracił przekonanie, że każdy motyw i decyzja, która sprowadza człowieka w to właśnie miejsce jest szlachetna, a on nie miał już sił temu przeczyć.
       - Zostaliśmy poproszeni przez Cesarza o wyznaczenie kilku niezależnych sędziów do rozstrzygnięcia długoletniego konfliktu, którego ostateczna forma przybierze kształt podróżniczego wyzwania. – Usłyszał wraz z dźwiękiem rozlewanego naparu na co od razu uchylił powieki i pozwolił aby jego brwi wyraziły zdziwienie. – Myślę, że jest to dla Ciebie sposobność. Takie doświadczenie może rozjaśnić ścieżkę którą chcesz podążać, rozwiać wątpliwości. – Mistrz nie owijał w bawełnę, a do niego kompletnie nie docierało w pierwszym momencie to co się do niego mówi. Dopiero skrawek materiału – biały z wyszytym cesarskim godłem – sprawiła, że zaczął myśleć na najwyższych obrotach.
       - Jesteś odpowiednią osobą, nie miej co do tego wątpliwości. Wierzę przy tym, że nie utraciłeś całkowitej wiary w ludzi, a poznanych przyjaciół będziesz traktował nie tylko z należytym szacunkiem co dodatkowo, w pełni sprawiedliwie. Chcę żebyś wyruszył, żebyś zrozumiał. Wtedy wrócisz do mnie z wiedzą, której tutaj nie znajdziesz.
       Tą rozmowę odbył pięć dni temu. Od tego czasu dotarł do stolicy w której punkt zbiorczy był dla wszystkich wyznaczonych osób. Jak dowiedział się z odpowiedniego zawiadomienia, każda drużyna miała składać się z niezawisłego sędziego oceniającego użyteczność społeczną rycerzy cesarskich oraz kultywatorów. Ostateczną decyzją takiego sędziego jedna ze stron będzie miała przydzielone punkty, które sumarycznie dadzą odpowiedź na to kto jest bardziej potrzebny. Według niego niezwykle śmieszna i bezużyteczna rywalizacja ale Mistrz miał rację, dla niego byłą to niepowtarzalna szansa. Z nadzieją więc stawił się na wielkim bankiecie gdzie miał odnaleźć swoją drużynę. Ubrany w skromne acz bardzo eleganckie szaty w odcieniach nieba, góra jasna, spodnie zdecydowanie ciemniejsze, rozglądał się po różnorodnym tłumie czerpiąc z niego ogromną energię.
       Był zafascynowany. Tym co widzi, co dociera do jego uszu. Kilka osób zwróciło na niego uwagę, w końcu zaczął rozmawiać i chociaż nie odnalazł nikogo kto jak on miałby biały skrawek materiału, zdecydowanie doświadczył niezwykłego. Ostatecznie, jego uwagę zwróciła wielka kłótnia zbierająca coraz to więcej gapiów. Dwóch młodzików spierało się w tym co całe te zawody miały wreszcie wyjaśnić. On uśmiechnął się pod nosem delikatnie tym rozbawiony. Młoda krew, gorąca i nabuzowana, była niebezpieczna dlatego też postanowił interweniować. Nie spodziewał się przy tym, że nie on jedyny, a podobnie jak on wysoki acz zdecydowanie szczuplejszy mężczyzna go ubiegnie. Wtedy też coś wyleciało w powietrze, on odruchowo to złapał tyle, że… do góry nogami. W momencie uderzyła go ostra woń alkoholu, a jego płaszcz został doszczętnie splamiony. Zanim jednak zdążył otworzyć usta, cała kłótnia wzmogła się tym razem jednak mając w sobie nutkę grozy. Młodziki spłoszone mężczyzną po chwili straciły się im z oczu, a on oddając nieznajomemu piersiówkę uśmiechnął się jak to on, powściągliwie i ze spokojem.
       - Nic się nie stało. – Zapewnił chcąc zwrócić uwagę na kolor ich drużyny, na biały materiał, przedstawić się! Nie zdążył. Koło nich pojawiła się mała, zielona kuleczka energii która intensywnie się kłaniając, bardzo wyraźnym głosem przedstawiła się im i wyraził swoje zadowolenie z ich obecności. Tak ich. Jednego zalanego od środka, a drugiego od zewnątrz alkoholem mężczyzn. Niemniej, odkłonił się mu, im obydwu przedstawiając się.
       - Yin Qinghuai z zakonu Xiongmao, wasz niezależny sędzia. Niezmiernie miło mi będzie z Panami podróżować. – Zapewnił wymieniając wszystkie uprzejmości w idealnym momencie w którym cały bankiet pełen wyniosłych przemów, wymiany argumentów, zagrzewania do boju i jego – ponownego – znużenia rozpoczął się. I trwał, i trwał, i trwał. Całe szczęście, że mieli w okolicy zagwarantowany nocleg, a gdy słońce na nowo przywitało miasto okalające pałac, wszyscy w trójkę znaleźli się na głównym gościńcu skąd mieli wyruszać.
       - Luo Gen, Xia Wang Ran. – Skłonił głowę. – Mam nadzieję, że dobrze spaliście. – Przyznał spoglądając w niebo intensywnie błękitniejące od wznoszącego się coraz wyżej słońca. – Dokąd udajemy się najpierw? – Dopytał ciekaw czy z łatwością czy właśnie z trudem dojdą do jakiegoś porozumienia.
        Po ustaleniu kierunku podróży ta się rozpoczęła i trzeba przyznać, do przyjemności nie należała. Początkowo owszem, podejmowali bardzo nieudolne próby rozmowy ale szybko to porzucili zmęczeni różnicami i brakiem wspólnego języka. Nawet on nie wiedział jak ma to wszystko zmienić, jak spróbować pogodzić. Nic o nich nie wiedział i musiał dać im wszystkim przynajmniej dwa dni i jedną rozmowę z każdym z nich na osobności żeby samemu zmuszać ich do rozruszania się. Obecnie tylko się męczyli więc i gospoda na horyzoncie była zbawienna. Albo byłaby gdyby nie krzyki jakie ich dochodziły z każdym zbliżającym się krokiem.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {20/07/21, 06:29 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-20-07.38.15
hellow To miała być łatwa robota.
      Nie raz, nie dwa już tego próbowali, a jednak dzisiaj coś poszło nie tak. Z drugiej strony kiedyś ten dzień musiał nadejść — nie da się wiecznie unikać konsekwencji swoich czynów, a już tymbardziej tych, które balansują na krawędzi. Jednakże RuJiang nie miał zamiaru jeszcze umierać, a właśnie na to się zapowiadało. Nie w taki sposób — zhańbiony, zapomniany i podeptany. Zapytacie pewnie teraz, cóż takiego się stało, że przez głowę młodzieńca przebiegały te wszystkie myśli, podczas gdy ten krzyczał najgłośniej, jak tylko potrafił, w kierunku wędrowców, aby im pomogli. Zapewne, gdyby był w stanie, uciekłby, tak jak robili to tyle razy wcześniej. Ale nie mógł. Wiedząc, że się na to pokusi, jeden z bandziorów swoje pierwsze uderzenie skierował w jego nogę. Trudno powiedzieć, czy była złamana, czy tylko obita, gdy adrenalina urządzała w jego żyłach huczne przyjęcie, doprowadzając serce do bicia w rytm gnających koni, które słyszał w uszach.
-Zapłacisz nam za to paniusiu. Myślałaś, że tak łatwo się wywiniesz? Że można nas tak łatwo oszukać? Całe szczęście jesteś chociaż ładna...
Ale od początku.

      Trudne jest życie wędrowca, który nie ma nawet dokąd iść. Kradnąc konia w poprzedniej wsi, gdzie i tak by nie wycisnął już żadnej monety, skazał się na drogę bez powrotu. Bez pieniędzy i zapasu jedzenia nie był w stanie zbyt długo unikać miejsc publicznych. Nie odjechał też zbyt daleko, więc ujawnienie się nie wchodziło w grę. Wtedy z pomocą przyszedł mu wspólnik — mały dzieciak, bodajże Mo? Albo może Yo? Nie obchodziło go w sumie, kim jest. Nie posiadając żadnego instrumentu, oprócz zapakowanego i zawsze dobrze przechowywanego Erhu, musiał postawić na te dwustrunowe pudło. Ich układ był banalny — RuJiang, przebrany za kobietę, bo w ten sposób o wiele łatwiej było wyżebrać pieniądze, przysiadał gdzieś pod gospodą lub na rynku pod wieczór i swym wdziękiem oraz smutną historią zwabiał bogatych, często podpitych ludzi. Gdy byli oni wystarczająco oczarowani, zaczynał grać, płynnymi ruchami prawego nadgarstka sunąc smyczkiem, zaś palcami lewej ręki naciskając na struny, to się po nich zsuwając, to na nowo unosząc je wyżej. Czasem grał znaną wszystkim melodię wyścigu konnego, innym razem decydował się na wolniejsze i chwytające za serce utwory dedykowane bóstwom lub napisane na cześć zmarłych kochanków czy bohaterów. W tym czasie ten dzieciak — Mo czy tam Yo — chodził między ludźmi i kradł im sakiewki albo pojedyncze monety. Skubany był dobry. Gdyby nie on RuJiang pewnie już dawno umarłby z głodu, bo — jak zawsze powtarzał — za te psie pieniądze, jakie rzucali mu w zamian za jego grę, nie dało się nawet ptaka wyżywić. Być może dlatego głód był jego odwiecznym towarzyszem.
     Wracając jednak, obłowili się tak w kilku wioskach, zawsze pijąc i jedząc za zarobione pieniądze co najmniej pół dnia drogi od miejsca, gdzie je ukradli. Trwało to może z dwa tygodnie, zanim nie zostali zauważeni. Jeden z pobliskich bandziorów, który trzymał w szachu połowę wioski, zorientował się, co robią i postawił im ultimatum. Śmierć albo pracują dla niego. Nawet głupi wie, że lepiej żyć za miskę ryżu, niż nie żyć wcale. Zgodzili się więc. I na początku nie było tak źle — ale przywódca, gruby Chu, stał się zbyt pazerny. Z jego winy złamali podstawową zasadę, że nie łowi się frajerów dwa razy w tym samym miejscu, bo nawet głupi się zorientuje, że coś jest nie tak.

    Do sedna jednak. Zwiali, wykorzystując zamieszanie, na przygotowanych uprzednio koniach i pognali w kierunku stolicy. Miało się tam odbyć jakieś ważne, wystrzałowe wydarzenie, które zrzeszało kultywatorów i rycerzy z całego kraju. A wiadomo — są szychy, jest kasa i szansa na zarobek. Można się i ukryć, i zarobić trochę. Bardowi zrodził się w głowie nawet pomysł osiedlenia się na jakiś czas w stolicy, zarobienia na swojej grze (tam ludzie byliby bardziej chętni za nią płacić).
    Myśleli, że im się udało. Że są sprytni. Nie mając grosza przy duży, męczeni głodem i suchością w ustach, zdecydowali się spróbować samą grą coś zarobić. Nie było to takie złe miejsce, żeby dać szansę uczciwemu zarobkowi. Jednak los z nich zakpił. Nie wiedzieli bowiem, że gruby Chu pośle po nich wynajętych łotrów. Ot tak o sobie, dla zasady, że jemu się nie ucieka. Dopadli ich chwilę temu i sądząc po śmierdzącym alkoholem oddechu gościa, który właśnie dobierał się do RuJianga, dostali rozkaz “zajęcia się” dzieciakiem i kobietą. Z jednej strony dobrze, bo nikt nie wie, że muzyk jest mężczyzną, z drugiej jednak było to bez znaczenia, jeśli miałby tu umrzeć wcześniej przeleciany przez jakiegoś zezowatego złola, któremu pewnie wszystko jedno czy to baba, czy chłop, taki jest brzydki.
-Zapłacisz nam za to paniusiu. Myślałaś, że tak łatwo się wywiniesz? Że można nas tak łatwo oszukać? Całe szczęście jesteś chociaż ładna...
-Puszczaj…! Pomocy!
     Ludzie wokół nie chcieli się mieszać, omijając ich szerokim łukiem i rzucając tylko co jakiś czas spojrzenia. “Pewnie mieli nadzieję, że i im się poszczęści, jak ci skończą” - przeszło przez myśl mężczyźnie, kiedy spluwał oprawcy na mordę. “Tyle możecie ode mnie dostać”. Dostał za to w twarz tak mocno, że aż wszystko zaszło na chwilę bielą. Nie mógł jednak zbyt długo poleżeć na ziemi, bo został brutalnie szarpnięty za włosy.. Gdy udało mu się otworzyć oczy, miał wrażenie, że ktoś biegnie w ich stronę. Nie mógł jednak się na tym skupić, bo jakaś obślizła łapa próbowała wedrzeć się między jego szaty, zapewne w kierunku wypchanych chusteczkami i innymi miękkimi rzeczami piersi.
-Powiedziałam puszczaj! - starał się wyrwać. - Pomocy! Niech go ktoś zabierze! Ratunku! A!
-Drzyj się ile chcesz panienko, nikt ci nie pomoże. - I znów nastąpiło szarpnięcie.
Gdzieś obok jego kumple uporali się z chłopakiem, który przestał się ruszać, więc przyszli popatrzeć i poczekać na swoją kolej.
“A więc tak mam skończyć?” - otępiony kolejnym uderzeniem, które nadeszło, kiedy ugryzł napastnika, czuł, jak odpływa. “Jeśli mam zginąć, to byle jak najszybciej.”
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {25/07/21, 12:52 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.41.34
Kiedy Luo Gen kładł się spać tej nocy, nie był pewien, co sądził o swoich towarzyszach podróży. Po oficjalnym przedstawieniu się niewiele rozmawiali, do tego miał wrażenie, że nie tylko on czuł się niezręcznie z wyraźną wonią alkoholu jaka krążyła między starszymi i zanim się spostrzegł, został na bankiecie sam, z obietnicą ponownego spotkania rankiem. Nie kłócił się, ani nie próbował mężczyzn zatrzymywać, w głowie zapisując sobie ich imiona, choć miał wrażenie, że i tak coś pomiesza. Nie miał pamięci do imion… Reszta bankietu minęła mu dość szybko, wszystko było dla niego takie nowe, bo choć sekta Shan Feng była bogata, Shen SongShu pielęgnował w swoich uczniach skromność, nie pozwalając by szczyt Yuomao opływał w luksusy, czy zbyteczne kosztowności. Dlatego rozglądał się, utrwalając wszystko w pamięci, by potem móc dokładnie odwzorować zdobienia na papierze, kiedy najdzie go taka ochota. Niemniej tego wieczora był zbyt zmęczony by malować. Kiedy tylko dotarł do przeznaczonego mu pokoju, umył się i padł zmęczony na łóżku. Nie był przyzwyczajony, by siedzieć tak długo w nocy. Dlatego też w chwili, w której jego głowa dotknęła poduszki – zasnął.
Kiedy Luo Gen budził się następnego dnia, był pełen zapału! To dzisiaj – powtarzał sobie, poprawiając ubrania, przytaczając miecz do pasa i chowając wszystkie możliwe pędzle po kieszeniach, Mengyanse chowając w specjalnej kieszonce ukrytej w jednym z rękawów, by zawsze miał do niego dostęp. Spiął koka ze swoich włosów, upinając go kolejnym pędzlem jak szpilką, nie przejmując się tym, że jego mistrz zakazał mu tego robić, przynajmniej w podróży. Mistrza miało obok nie być, a  on potrzebował tych pędzli bardziej niż ozdób do włosów. Dlatego nie przejmował się zbyt mocno, na koniec przewiązując czerwoną wstążką czoło. Obejrzał się jeszcze raz w lustrze, zarzucił niewielki plecak na plecy i wyruszył, by równo ze wschodem słońca znaleźć się w umówionym miejscu na szlaku.
- Dzień dobry! Yin-ge! Xia-ge! Spało mi się wybornie, dziękuję za troskę – powitał ich entuzjastycznie, kłaniając się mężczyzną. Nie był pewien, czy mógł ich nazywać starszymi braćmi, ale ostatecznie stwierdził, że to będzie najbardziej odpowiednie, biorąc pod uwagę, że teraz byli towarzyszami podróży.
Cóż… miał wrażenie, że tylko mnich podzielał choć odrobinę jego entuzjazmu, próbując ich obu zagadywać, ale szybko okazało się, że rozmowa była niezwykle trudna. Nie znali się, a i poznanie wychodziło im koślawo. Dodatkowo Luo Gen czuł się nieco niezręcznie, czując na sobie od czasu do czasu ciężkie spojrzenie rycerza. Nie był pewien, o co mu chodziło, dlatego ostatecznie zamilkł, czując się jakby sam jego głos był dla mężczyzny nieznośny. Nie podobało mu się to uczucie, więc ostatecznie zamknął się w sobie, nieco przybity drepcząc na końcu pochodu, rozglądając się jedynie ukradkiem, by podziwiać górskie widoki.
Okolica cesarskiego pałacu była przepiękna. Droga wiła się wśród gór, wysoko, wysoko, aż ginęła pomiędzy chmurami, a kiedy schodziło się w dół, ponad lasem widoczna była dolina i miasteczko znajdujące się u podnóża góry. Owo miasteczko było ich pierwszym przystankiem, choć znajdowało się tak daleko, że i na noc pasowało im znaleźć jakieś schronienie, zwłaszcza że góry te choć w bliskiej odległości cesarskiego dworu, pełne były dzikich zwierząt. Dlatego też, kiedy na horyzoncie zamajaczyła gospoda, nieco przyspieszyli kroku. Zmierzch zapadał, a oni nie mieli nic w ustach od rana, do tego droga, którą przebyli była całkiem imponująca. Przynajmniej w oczach młodego kultywatora, który do tej pory znaczne odległości pokonywał na mieczu, nie przejmując się zbytnio podróżowaniem pieszo.
Kiedy jednak zbliżyli się do gospody, chłopak zmarszczył brwi. Wyraźnie słyszał z wnętrza krzyki i nie podobało mu się to co słyszał. Ktoś wołał o pomoc! Spojrzał szybko na mnicha i na rycerza, a widząc że ani jeden, ani drugi jakoś nieszczególnie przyspieszają, by zobaczyć co się dzieje, zagryzł wargi, by zaraz wyjąć swój miecz z pochwy i wskoczyć na niego zwinnie.
- Pójdę sprawdzić co się dzieje! – powiedział i nie czekając na reakcję, odleciał, dwoma złączonymi palcami kierując energię swojego chi do miecza, który poszybował szybko w kierunku gospody. Zeskoczył z broni przed samymi drzwiami, łapiąc rękojeść miecza, by z nim w ręce wskoczyć w środek szamotaniny.
W pierwszej chwili nie był pewien, na co w zasadzie patrzył. W środku panował taki harmider, że przez chwilę nie potrafił się skupić, ani dostrzec całej sytuacji. Musiał sobie pogrupować ludzi i pomieszczenie, by być w stanie ocenić, kto potrzebował jego pomocy. W jednym kącie siedzieli przerażeni goście, z właścicielem gospody na czele. W drugim kilku opryszków trzymało wyrywającego się, przerażonego chłopca. Na środku zaś gospody, przyszpilona do stołu przez jakiegoś wielkiego mężczyznę leżała kobieta. To ona wołała o pomoc, a teraz nie miała już siły nawet na to. Młoda krew zawrzała w żyłach Luo Gena.
- Bandyci! – krzyknął chłopak, wskazując czubkiem miecza tego, który pochylał się nad chyba nieprzytomną już kobietą. – Hańba wam, za polowanie na niewiasty! Zmierzcie się z kimś na swoim poziomie! – oświadczył, nie spodziewając się, że jego odważne słowa wywołają wśród opryszków wybuch śmiechu.
- Nie widzę tu nikogo na swoim poziomie – powiedział facet, puszczając kobietę, aż ta padła na stół i osunęła się z niego powoli, bezwładna i nieprzytomna. – Widzę tylko szczekającego bachora – powiedział, a policzki Luo Gena poróżowiały ze złości.
- Nie jestem dzieckiem, jestem kultywatorem! – odpowiedział oburzony, wywołując tym samym jeszcze większą falę śmiechu.
- Oh nie, tak się boję, młody mistrzu, nie rób mi krzywdy – zironizował opryszek, a Luo Gen zmarszczył brwi.
- Jeśli zostawicie tę kobietę i dziecko, oszczędzę was. Jeśli nie… - zaczął, ale nie zdążył dokończyć, bo facet nagle znalazł się tuż przed nim, wbijając w brązowe oczy chłopaka przekrwione gały.
- Jeśli nie, to co? – zapytał, a jego głos pozbawiony był jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Teraz mu groził.
Ale Luo Gen wcale się go nie bał. Miał swoje pędzle i swój miecz, no i nauki Shena SongShu i Cai Yingxina! Kim był ten oprych, by mu zagrozić?! Nie cofnął się, uparte spojrzenie wlepiając w mężczyznę. Tamten tylko prychnął, a potem, korzystając z tego, że Luo Gen był na nim skupiony, gestem przekazał swoim towarzyszom, by zaatakowali młodego kultywatora. Jeden rzucił się na niego z wrzaskiem i sztyletem w dłoni, ale nie trafił, Luo Gen błyskawicznie odbił jego cios swoim znacznie dłuższym od sztyletu mieczem, posyłając broń w powietrze. Natychmiast po tym, odskoczył, unikając drugiego ostrza, wybijając go z dłoni mężczyzny, trzasnąwszy go w nadgarstek rękojeścią miecza. Walka rozpoczęła się na dobre.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {26/07/21, 12:37 am}

Dawno temu w Chinach... Ef604b136204342393c98b2dfd877a51

Wang Ran definitywnie się nie wyspał (nawet jeśli powitanie mnicha zbył tylko ambiwalentnym mruknięciem), ba!, tego wieczoru nawet nie spał w przeznaczonej mu kwaterze. Nie znosił pałacu cesarskiego, uważając ten  za siedlisko żmij i i tak nie zmrużyłby oka za tymi parszywymi ścianami. Udał się więc w parę miejsc, w których czuł się komfortowo, odbywając pożegnalną rundkę po swoich ulubionych gospodach i spelunkach, noc kończąc w Domu Peonii – ostatnim miejscu w całej stolicy, w którym pozwalano mu pić za darmo...
Głównie dlatego, że Madam była dawną przyjaciółką jego matki,  i choć ta ostatnia ponad dekadę temu uciekła z domostwa Ministra Xia, Madam Li wciąż byla do niej przywiązana. Kiedy Wang Ran podczas jednej ze swoich pijackich eskapad przypadkowo wylądował w jej przybytku, nie miała serca wyrzucić go na zbity pysk. Rozpoznała go od razu – młody mężczyzna był bardzo podobny do matki – wyglądał jak jej młodsza, męska wersja, po ojcu dziedzicząc jedynie wysoki wzrost i szkoda jej było chłopaka. Zresztą Ran nie sprawiał problemów – nigdy nie upijał się agresywnie, nikomu się nie naprzykrzał  - nie był zainteresowany kurtyzanami, tylko wnętrzem butelki, a... Był bardziej skuteczny niż jakikolwiek ochroniarz, którego Madam mogłaby zatrudnić – nie znosił problematycznych klientów i wystarczała obietnica kolejnej butelki wina, by bez większego ociągania się pozbywał się natrętów z przybytku, a kiedy był w dobrym nastroju, sam w sobie był całkiem niezłym, elokwentnym towarzystwem. Zaskarbił tym sobie wianuszek fanów wśród kurtyzan i stałych bywalców i został stałym elementem „wystroju”, także jakiekolwiek próby eksmitacji spotykały się z głośnym protestem.
Xia został w Domu Peonii do świtu – sącząc wino i słuchają muzyki i dopiero gdy niebo zaczęło szarzeć, pożegnał się ze wszystkimi, prosząc Madam by trzymała oko na Ying’a. Wang Ran nie miał teraz wielu ludzi, których mógł prosić o przysługę i choć zostawił służącemu sporo pieniędzy (jak na swoje obecnie dość mierne możliwości finansowe), żeby ten mógł znaleźć jakieś inne zajęcie, to i tak się martwił. Służba w domu państwa Xia mogła być lukratywnym zajęciem dla młodego chłopaka, ale znając najstarszego brata Wang Ran’a ten będzie utrudniał dzieciakowi życie jak tylko się da, tylko dlatego, że nie znosił generała, a wiedział, że ten służącego darzy sympatią... Jako, że Xia i tak się przyczynił do faktu, że rodzice Ying’a stracili już jednego syna, nie chciał, żeby życie tego drugiego stało się męką, stąd jego prośba i uszczuplenie oszczędności.
W każdym razie, choć na miejscu porannego spotkania stawił się o czasie, podróż rozpoczynał bez zmrużenia oka, przez co i czuł się i wyglądał, jak śmierć.
Szerokie rondo słomianego kapelusza przysłaniało drogę, chroniąc przed powoli wspinającym się po niebie, coraz to bardziej naprzykrzającym się słońcem i rzucając cień na zmęczoną, niezdrowo wręcz bladą twarz Wang – Ran’a. (Jak zwykle, można było to wręcz uznać za stan permanentny) zmagał się  z potężnym kacem, ochrona przed promieniami słonecznymi drażniącymi przekrwione oczy była więc błogosławieństwem – uparcie jednak trzymał się swoich czarnych ubrań, nawet jeśli nie były one najbardziej praktycznym wyborem w słonecznej pogodzie.
Przez większość drogi milczał, odpowiadając ledwo półsłówkami, gdy absolutnie musiał, najpewniej przyczyniając się do nieprzyjemnej, niezręcznej atmosfery jaka panowała między współtowarzyszami podróży. Jemu samemu niespecjalnie takowa niespecjalnie przeszkadzała – cisza jak wiadomo jest błogosławieństwem i z ulgą przyjął fakt, że koniec końców i mnich i młody kultywator zdecydowali się odpuścić, jeśli o próby konwersacji idzie.
Naprawdę żałował, że nie miał ze sobą konia – ale prawda była taka, że nie kupił żadnego po powrocie do stolicy, używając tylko tych ze stajni ojca, a żaden z nich nie miał zastąpić mu Fengfeng’a... Nie mógł wziąć żadnego z nich ot tak, bez pozwolenia, a o pozwolenie pytać nie zamierzał. Jeśli potrzeba wystąpi, to jakiegoś wierzchowca nabędzie, a jeśli nie... To to było niesprawiedliwe w stosunku do reszty współtowarzyszy, gdyby tylko on jechał konno, czyż nie?
Nie czuł się jednak do końca przekonany tym tokiem myślenia i pod wieczór, kiedy w końcu dotarli do niewielkiego miasteczka, był wybitnie niezadowolony z takiej, a nie innej decyzji. Miał szczerą nadzieję, że tego wieczoru będzie  w stanie poprawić sobie samopoczucie napojem procentowym w jakiejś porządnej gospodzie.
Miasteczko może i gospodę miało... Ale na nieszczęście Ran’a wyglądało na to, że nie jest ona taka porządna, bo gdy tylko się do niej zbliżyli, z wnętrza zaczęły dobiegać dźwięki jakiejś burdy. Najwyraźniej nawet jeden dzień nie mógł im upłynąć w świętym spokoju...  Jako że mający mleko pod nosem pan bohater jak wiatr poleciał (dosłownie )ratować sytuację. Zgodnie z oczekiwaniami. L
-Młodość –Wang Ran pokręcił głową, jakby z niedowierzaniem obserwując szybko oddalające się plecy młodzika. Zapalczywość, gotowość do walki z niebezpieczeństwem, chęć niesienia pomocy... Taki idealizm wyjątkowo Xia irytował, najpewniej dlatego, że przypominał mu jak bardzo naiwny był on sam jeszcze parę lat temu. Jeśli Luo będzie tak rzucał się na pomoc za każdym razem, jak ktoś krzyknie „ratunku”, to to się dobrze nie skończy dla niego samemo. Nie można pomóc każdemu, a ludzie to niewdzięczne bestie... Koniec końców jesteś skazany tylko na siebie, a zaufanie jakie pokładasz w innych wiedzie tylko do gorzkiego rozczarowania.
Wraz z Qian’em dotarli do budynku parę minut po chłopaku i gdy tylko weszli do środka, znaleźli się w środku bojowego rozgardiaszu. Luo Gen walczył z grupką jakiś mało dystyngowanych, obdartych osiłków, na podłodze leżało nieruchome ciało dziecka, na stole równie nieruchoma kobieta. Dość łatwo było odgadnąć co się działo jeszcze chwilę temu, zanim odziany na zielono chłopak zdecydował się wetknąć nos w nie swoje sprawy.
Można by oczekiwać, że Xia ruszy mu na pomoc, skacząc w wir walki, ale zamiast tego... Niby to leniwie oparł się o ścianę gospody,  stając jakieś pół kroku za postawnym mnichem. Dłonie założył na piersi, paradoksalnie jeszcze mocniej naciągnął rondo kapelusza na oczy i wydawać by się mogło, że rozgrywająca się potyczka w ogóle go nie obchodzi. Prawda była jednak taka, że uważnie obserwował to, co się dzieje, a bystry wzrok podążał za ruchami biorących udział w potyczce, półświadomie, odrucho wręcz analizując sytuację. Gdyby wbrew przewidywaniom kultywatorski dzieciak nie jest sobie w stanie poradzić z wataszką łachudrów, był gotowy użyczyć mu pomocnej ręki. Dopiero co wyjechali ze stolicy i nie wypadało, aby chłopak zaliczył porażkę już na starcie. Xia... Rozumiał chęć wykazania się. Rozumiał, że dla niektórych cesarskie wyzwanie, może być czymś znaczącym, okazją do wykazania się umiejętnościami. Nawet jeśli uważał to wszystko za głupotę i nie zamierzał brać w tej głupocie aktywnego udziału, choć stał się zgorzkniały i cyniczny, nie zmienił się aż tak bardzo, żeby stać bezczynnie, gdyby naprawdę źle się działo... W tej sytuacji, z perspektywy poszkodowanych definitywnie działo się źle, ale z perspektywy szlachcica sytuacja była całkowicie pod kontrolą.  Luo radził sobie dobrze, grupka obdartyh osiłków nie była zbyt dużym wyzwaniem, ingerencja Ran’a nie była więc potrzebna i mógł się w spokoju skupić na analizowaniu umiejętności swojego „przeciwnika”. Mimo wszystko... Był ciekawy, dlaczego ktoś tak młody został wybrany do takiego a nie innego konkursu i skoro już przyszło im razem podróżować, to chciał się rozeznać w umiejętnościach chłopaka.
Xia spotykał już kultywatorów nie raz, nie dwa i widział ich w walce, był więc w stanie powiedzieć, że ten był utalentowany. Może i brakowało mu wyczucia i oszlifowania godnego wielkich mistrzów, ale biorąc pod uwagę, że ten był ledwie młodzikiem – nie było w tym nic dziwnego i nawet po tej krótkiej wymianie widać było, że miał potencjał... Te dwie rzeczy zazwyczaj przychodziły nie tylko z treningiem i wiekiem, ale przede wszystkim z doświadczeniem w prawdziwej walce.
I byłby tak pewnie tylko obserwował potyczkę do końca, bez angażowania się, gdyby jeden z rosłych, opasłych osiłków nie przyuważył mnicha i nie zdecydował się zaatakować, najpewniej zakładając, że ten jest towarzyszem kultywatora i łatwym celem, podnosząc w górę swój zardzewiały miecz i pędem ruszając w ich stronę, unosząc ten do ataku.
Martwy sędzia, to żaden sędzia, więc jak mnichowi stanie się krzywda to będzie raban i problem – i tak jak kultywator był wyszkolony w walce wręcz i pomocy nie potrzebował, tak mnich... Mnisi to istoty pokojowe, czyż nie? Nawet jeśli ten zbudowany był jak dąb, to raczej mięśnie te nie były wytworem regularnego treningu w celach wykazywania wyższości siłowej.  Lepiej było nie ryzykować.
Wang Ran westchnął cicho, po czym jednym, płynnym ruchem uniósł kij z drzewa gruszy, którym do tej pory używał jako laski. Ten był długi – sięgał mężczyźnie do podbródka, stosunko cienki i gładki, ktoś wyraźnie uważnie go przyciął i opiłował, przez co powierzchnia była  równa i pozbawiona drzazg. Miecz, który dostał od mistrza i wyjątkowo cenił spoczywał nietknięty w przytroczonej do jego pasa pochwie od kiedy mężczyzna zaczął ekstensywnie pić. Chun Jun nie był narzędziem siepacza. Nie powinien być używany bezmyślnie, na ślepo... Każde życie miało swoją wartość i Xia nie chciał mordować w alkoholowym amoku, nie chciał potem żałować... Żałował i zrobił już wystarczająco niewybaczalnych rzeczy.
Sekundę  później błyskawicznie wyrósł przed mnichem i, zakręciwszy swoją „bronią” w powietrzu, niczym dzidą pchnął ją do przodu, uderzając napastnika prosto w ramię. Pchnięcie może i wyglądało niechlujnie, ale w rzeczywistości było dokładnie wymierzone i bardzo precyzyjne, niosąc ze sobą wielką siłę – zdziwiony tym nagłym atakiem przeciwnik, najpierw odruchowo wypuścił z dłoni broń, przyciskając poszkodowaną dłoń do ciała... Nim biedak dobrze zorientował co się dzieje, kij zmienił pozycję i z wigorem palnął go w prosto w nos, aż buchnęła z niego fala krwi, a potem zatoczywszy miękki łuk, podciął mu nogi, także osiłek wylądował z głuchym dźwiękiem na twardej, drewnianej podłodze, zderzając się z nią czaszką.
Cała ta sekwencja rozegrała się w ułamku sekundy – tak że ciężko było się zorientować co się właściwie stało. Xia mógł się wydawać zbyt wysoki by być w stanie poruszać się w takim tempie – ale lata morderczychh treningów robiły swoje. Styl walki Mo nie opierał się na sile, a na prędkości i zręczności, a jego bazowe postawy i zasady były tak zespolone z ciałem Wang – Ran’a, że nawet zupełnie się nie starając, podświadomie się ich trzymał i nawet w tych paru niechlujnych ciosach kryła się dziwna, brutalna elegancja, wskazująca na wysoką klasę szermierza.
-Wiesz co się stanie jak przycisnę kij odrobinę mocniej, prawda?-zapytał, nachylając się nad powalonym mężczyzną i przyciskając końcówkę kija do jego gardła.
Ten skinął głową, nerwowo przyłykając ślinę.
-Dobrze –bandyta nie zasługiwał na jego uwagę, ani na jakieś wyrafinowane groźby. Xia tylko dawał mu do zrozumienia, że gdyby chciał – ten już by nie żył.
-Pod ścianę, na kolana i ręce do góry –zakomenderował.
Tamten poruszył się powoli, podejrzliwie łypiąc na swojego przeciwnika. Ten mężczyzna, sprawiał, że czuł się wyjątkowo nie swojo i nie miał bladego pojęcia jakim cudem jeszcze nie został zabity, bo niewątpliwie miał przed sobą zabójcę. Lepiej było nie ryzykować, więc oprych zrobił jak mu powiedziano, wahając się jedynie przy podniesieniu rąk do góry... Sądząc po tym, jak bardzo bolało go ramię, najpewniej było porządnie pogruchotane.
-Powiedziałem ręce do góry –syknął bezlitośnie Xia.
Para rąk wystrzeliła w powietrze.
-A ty leć i sprowadź straż miejską –odwrócił się w stronę jednego ze skulonych w kącie budynku wyrostków, rzucając chłopakowi miedziaka. Straż miejska i sądy, choć skorumpowane były lepszą alternatywą niż samozwańcze wyznaczanie sprawiedliwości... Więzienia istniały nie bez powodu, i to w nich powinny siedzieć łachudry tego pokroju.
Choć walka wciąż trwała, panicz Xia stwierdził, że on swoje już zrobił i opuścił swój kij, na powrót stając obok mnicha.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {03/08/21, 05:56 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.27.52
       Obecnie nie miał możliwości zaprzeczyć słów swojego mistrza jakoby ta podróż miałaby nic nie przynieść. Będąc w towarzystwie dwójki mężczyzn łącznie, może przez dwie godziny, już czuł że ilość różnić jakie wszyscy w trójkę wyznawali przeciwstawiając się losowi była tak od siebie niezależna i zwyczajnie inna, że nawet jeżeli nie znajdzie odpowiedzi na wiele swoich pytań, przynajmniej się czegoś nauczy. Niemniej, całe przedsięwzięcie nie mogło być tak łatwe jak w zamyśle i od momentu wyruszenia w oficjalną podróż, zaczynało się robić pod górę. W pierwszej kolejności braki w komunikacji. Nie rozmawiali co go nieco męczyło. Ciężka atmosfera wywołana nie do końca zrozumiałymi przez niego przyczynami. Nie czuć bowiem było rywalizacji w powietrzu, a jednak to napięcie sprawiało, że gdy wszyscy szli w odstępach od siebie jemu kilkukrotnie się westchnęło. Nie przestawał jednak próbować i przez cały dzień, kierując się zasadami wyznawanymi przez swój zakon, dzióbał chociażby delikatnym uśmiechem albo zagadywał obydwu kompanów przynajmniej jednym zdaniem na kilka godzin. Bo byłby się wykończył. Nie popełnił już jednak błędu zaciągnięcia do konwersacji ich obydwu co sprawiło, że pełnie swojej uwagi kładł to na jednym to na drugim.
       Koniec tej męczarni nadszedł wraz z wyrastającym zza delikatnego wzgórza dachem gospody. Odetchnął pod nosem z wyraźną ulgą. W momencie gdy położą się spać bądź do tego będą się szykować nie będzie się już musiał silić na uprzejmości. Żaden z nich nie będzie musiał. Dlatego nawet przyspieszył kroku, przynajmniej do momentu w którym jego uszy wyłapały krzyki pomocy i rozpaczy. Od razu się zatrzymał i zaczął szukać potrzebujących chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że sam pomóc potrafić nie będzie. Nie w bezpośrednim starciu. Przypomniał sobie za to, że nie dlatego tu był, a gdy młody kultywator natychmiastowo pognał w kierunku wrzasków agonii jego serce ruszyło się pełne nadziei na pozytywny finał. Jego twarz jednak zostawała bez wyrazu, jedynie w oczach lśniło zaaferowanie. W szczególności gdy te zwrócił na oblicze rycerza.
       Początkowo obserwował go w milczeniu. Już wcześniej zauważył jak ten był zmęczony życiem, jak wygasło to co niegdyś musiało pchać go ku przygodzie. Nie spodziewał się jednak, że w momencie postawionego przez samego cesarza zadania ten będzie tak… bierny. Z jego ust wyrwało się jednak tylko ciche „ym” zanim zaczął zadawać pytanie i zanim nie zostali zaatakowani.
       Musiał przyznać, że w tym momencie jego serce ponownie ruszyło pędem rączego rumaka, tym jednak razem ze strachu. Jakby w spowolnionym tempie przyglądał się mężczyźnie, który kieruje się prosto na nich, prosto na niego, i w podobny sposób patrzył jak jego drugi kompan zaczyna reagować. Cóż za… finezja! Każdy ruch chociaż początkowo wyglądał na niechlujny, trafił dokładnie tam gdzie wymierzający miał zamiar trafić. Jego brwi niespodziewanie uniosły się w geście zdziwienia, a gdy szum krwi w jego uszach ustał, jeden z kącików jego ust uniósł się lekko do góry.
       Może nie wiedział z kim ma do czynienia. Może nie wiedział co nimi obydwoma kierowało i dlaczego w ogóle tu byli. Może ich początki były ciężko, a w przyszłości się to w ogóle nie zmieni ale obecnie, obydwaj zareagowali na to do czego zostali wyznaczeni – nieśli pomoc. Obydwaj więc otrzymają od niego po punkcie i chociaż młody kultywator w jego oczach wypadł przychylniej jak chodzi o powierzoną misję, panicz Ran wcale nie był w tyle. Ostatecznie więc mógł poprawić na sobie płaszcz, w nieco nerwowym ruchu, a po spojrzeniu w ciemne oczy rycerza namierzył ofiary. Oczywiście, nie te pokonane przez Luo Gena, a te które rzezimieszkom podpadły. Ruszył w stronę kobiety i dziecka, przykucnął najpierw przy tym pierwszym krzywiąc się znacząco na brak oznak życia. Zmiażdżona czaszka z której wypływała krew niestety nie napawała optymizmem. Postanowił więc po chwili oddania szacunku młodemu życiu przerwanemu w tak brutalny sposób odwrócić się w stronę kobiety. Ta podobnie jak młodzik pobita nerwowo oddychała. Z daleka nie mógł ocenić czy była przytomna czy nie dlatego też zbliżył się w bardzo ostrożny sposób. Najpierw położył dłoń na jej ramieniu, a gdy ta próbowała odskoczyć, mocno aczkolwiek nie agresywnie złapał ją za przedramię.
       - Spokojnie, jesteś już bezpieczna. Jestem mnichem, pomogę Ci, dobrze? – Zapytał z lekkim uśmiechem gdy przerażone spojrzenie padło na jego twarz. W tym samym momencie on delikatnie przekręcił głowę, nie skomentował nic jednak pozwalając się jej przypatrzyć. Jego szaty mimo wszystko były dosyć rozpoznawalne dlatego wątpił żeby mu odmówiła. Byleby się tylko zaczęła uspokajać.
       - Kultywator zajął się Twoimi oprawcami, możesz się położyć. Nic Ci nie zrobię. Chce wiedzieć czy nic Ci nie złamano. – Wyjaśnił ponownie dając jej czas. Siedział koło niej, przyglądał się licznym obrażeniom które powoli kolorowały jej skórę na ciemną czerwień i fiolet. Jak można było tak kogoś potraktować?! Zawsze się w nim na taki widok gotowało chociaż ofierze próbował zapewniać zawsze komfort. Ostatecznie kobieta położyła się, a on mówiąc jej gdzie i dlaczego będzie dotykał sprawdził obręcz ramienną, kończyny górne, kark. Później żebra, miednicę, uda i gdy doszedł do piszczeli prawej nogi, ta krzyknęła.
       - Poczekaj, połóż się. – Poprosił mimo wszystko i jeszcze raz, dokładnie oglądając nogę skrzywił się widząc, że ta jest złamana. – Kość się nie przemieściła, założę opatrunek. – Wyjaśnił czując, że dwójka jego kompanów wreszcie zwróciła na niego uwagę. Dlatego też informację o obrażeniach i swoim postępowaniu powiedział nieco głośniej zaraz prosząc o misę z wodą żeby pomóc kobiecie zmyć z siebie krew. Chciał pomóc, kompleksowo.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {08/08/21, 07:49 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-20-07.38.15
hellow Ostatnim, co pamiętał, był ten charakterystyczny i dobrze mu już znany słodki smak w ustach. Można powiedzieć, że odetchnął, oddając się błogości, która niosła za sobą ulgę w cierpieniu i spokój od okrutnego świata oglądanego każdego dnia. Nic jednak co piękne nie trwa wiecznie i musiał odzyskać przytomność, a z nią nadeszło otępienie i spadek adrenaliny, która jako jedyna chyba sprawiała, że nie miał ochoty wymiotować z bólu. Do jego uszu dobiegała kakofonia dźwięków, a oczy zmrużyły się od barw. Zaczynał żałować, że w ogóle się obudził.

     Po dojściu do siebie, co zajęło mu dłuższą chwilę przez piekielny ból głowy, wróciły także wspomnienia o tym, co się wydarzyło, a co miało. Cały czas miał na sobie ubranie, choć wyraźnie nadszarpnięte i w wielu miejscach porwane lub zakrwawione, więc chyba jakoś mu się udało, prawda? A może rozbudził się zbyt prędko? W chwili, gdy jego serce biło w oszałamiającym rytmie, a on sam podnosił się, aby podjąć próbę wstania i ucieczki, coś dotknęło jego ramienia.
- Odejdź! Zostaw mnie! - wrzasnął zachrypniętym odrobinę głosem, machając ramionami, aby choć w ten sposób stawić opór — jak się domyślał — tej naprutej świni.
Zamiast niego jednak kasztanowe oczy natrafiły na jasne odpowiedniczki, ulokowane na naprawdę przystojnej twarzy — teraz przekręconej tak, że widział go bardziej z profilu. Zaobserwował silnie zarysowaną szczękę, prosty nos oraz gęste brwi, przedzielone opadającymi z obu stron kosmykami czarnych, długich włosów. Najbardziej jednak interesujący był dziwny znak na jego czole. W pewnej chwili, po dobrej minucie coraz słabszych prób wyswobodzenia się, zamknął oczy, kładąc się potulnie. Nie mógł już znieść tego przeszywającego i pełnego troski spojrzenia. Nie, żeby miał wybór, więc lepiej mieć to za sobą, prawda? Wszystko i tak go bolało, więc gorzej być nie mogło.
- Jeśli czegoś spróbujesz, ugryzę cię - zagroził jeszcze, choć nie był pewien, czy słowa te w ogóle dotrą do uszu nieznajomego, pożarte przez ogólny harmider.
     A jednak mężczyzna nie kłamał. Z delikatnością, jakiej przez całe swoje życie muzyk nie uświadczył, dotykał go, zawsze wcześniej komunikując, że ma zamiar to zrobić i w jakim celu. Być może gdyby nie okoliczności i spięcie, chłopak zarumieniłby się pod warstwą makijażu. Nie była to jednak sytuacja, w której mógł sobie na to pozwolić, tym bardziej, gdy wprawnym okiem byłego złodziejaszka dostrzegł zmianę wyrazu na twarzy mężczyzny, co odczytał jako sygnał, że ten już wie o jego płci. Musiałby być głupi, żeby tego nie zauważyć po tym, jak dokła-
    Krzyknął niespodziewanie, podrywając się i szarpiąc nogą w swoją stronę. Zaraz za nim zawędrowały silne ramiona, które uniemożliwiły mu dalszą ucieczkę. Wrócił także uspokajający głos, ale i on nie był w stanie dotrzeć w tej chwili do chłopaka. Nie mógł poruszyć kostką, żeby nie czuć tysięcy igieł, które wbijały się w to miejsce i całą nogę. Złamana? Przez zaszklone oczy niewyraźnie widział dziwną opuchliznę i był prawie pewien, że już nigdy nie będzie mógł chodzić. Co za tym idzie — znów go znajdą lub umrze z głodu.
    Nagle dotarło do niego, że wciąż są w centrum uwagi. Ponownie się podniósł, krzywiąc wyraźnie i zanim mężczyzna mógł go raz jeszcze położyć, przywarł do niego.
- Proszę, zabierz mnie stąd. Nie możemy tu być.
Trudno powiedzieć, czy nieznajomy dopiero teraz zauważył, że wciąż przebywają pośród ciekawskiego i upojonego alkoholem tłumu, czy też wcześniej mu to nie przeszkadzało. RuJiang poczuł jednak, jak ten ostrożnie przyciąga go do siebie, by następnie unieść. Jak skamieniały dał się zanieść do jednego z pokoi na górze, ani razu nie spoglądając na mnicha.

    Leżąc na łóżku i pozwalając się opatrzyć, zasłaniał twarz rękawem. Przez te kilkanaście minut zdążył się uspokoić — o ile było to możliwe w tej sytuacji — i pomyśleć trzeźwiej. Ani razu się nie odezwał, czasem tylko sycząc lub pojękując, gdy ból w nodze nasilał się na chwilę. Mnich jednak wykazał się niezwykłą zręcznością i delikatnością, nie narażając poszkodowanego na niepotrzebne cierpienie. W końcu poprosił, aby ten usiadł. Chciał opatrzyć także jego twarz.
     Mnich. RuJiang w swoim życiu poznał już osoby, które się za nich podawały i nie  wspominał tego zbyt dobrze. Nie zawsze wprawieni w sztukach medycznych oferowali swoją pomoc starym, schorowanym ludziom bądź ich dzieciom, żądając w zamian pieniędzy. Gdy biedna rodzina nie była w stanie opłacić skrajnie drogich usług, brali żony lub córki, rzadko synów. Jakby nie patrzeć kultywatorzy i rycerze byli tak samo paskudni — chociaż może bardziej, bo niczego w zamian nie oferowali. Wszyscy, którzy mieli władzę nad innymi, wykorzystywali ją.
- Nie wiem, co o mnie słyszałeś - odezwał się w końcu, widząc swoje odbicie w tafli wody zabarwionej czerwienią i bielą. - Nie jestem żadną panienką z dobrego domu. Nie mam pieniędzy, żeby zapłacić ci za pomoc. Tym bardziej żeby znaleźć dobrego lekarza...
Pozbył się z wnętrza szaty materiałów, odkładając je na łóżko obok siebie, po czym spojrzał mężczyźnie głęboko w oczy.
- Jeśli mnie tu zostawisz, z pewnością umrę, dlatego...
Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego położenia i — można powiedzieć — pogodził się z tym. Poza tym czarnowłosy nie wydawał się agresywny czy brutalny. Chociaż i to by zniósł. Przekrzywił głowę, spoglądając uwodzicielsko kasztanowymi oczętami spod długich rzęs.
- Nie będę stawiał oporu - zapewnił szeptem, kładąc mu dłoń na policzku, a drugą zsuwając swoją rozsznurowaną szatę i ukazując półnagą pierś. - Możesz ze mną zrobić, co tylko zechcesz.
Mężczyzna miał nieodgadnioną minę. Czyżby w swoim życiu nigdy nie doświadczył kochanki? Korzystając z chwili, muzyk przysunął się do niego, szepcząc mu na ucho:
- Jeśli weźmiesz mnie ze sobą, albo chociaż mi zapłacisz, zagwarantuję ci bilet do takiej rozkoszy, jakiej jeszcze nie zaznałeś.
Przygryzł płatek jego ucha, za chwilę sunąc niżej i całując go namiętnie, a dłoń kierując w stronę krocza. Na tym mu przecież zależało, prawda? Nie ma nic za darmo.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {09/08/21, 11:30 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.41.34
Walka nie trwała długo. Kiedy tylko mężczyźni zdali sobie sprawę z tego, że Luo Gen jest znacznie lepszym szermierzem od nich, choć z marnym doświadczeniem, spróbowali natrzeć na niego wszyscy razem, zapędzając go tym samym w kozi róg. Niemniej i na to chłopak był przygotowany. Nadopiekuńczy Shen SongShu przerobił z nim chyba wszystkie możliwe czarne scenariusze jakie mogły wydarzyć się podczas walki, tak więc był przygotowany. Poza tym, mistrz szczytu Yuomao uczył go korzystać ze swojej kreatywności i tego, czego zwykłym ludziom brakowało – wewnętrznej energii, z której zrobił pożytek. Technika Morskiej Bryzy była prosta i efektywna, odpychała zebranych wokół przeciwników na co najmniej pół metra do tyłu. Tyle też chłopakowi wystarczyło, by po kolei rozprawić się z opryszkami, łamiąc im miecze, czy wytrącając broń z rąk. Tylko jednego mężczyznę ranił mocniej, zostawiając mu po sobie ślad na ramieniu, który krwawił obficie, kiedy tamten uciekał.
      W końcu wszyscy zostali pokonani, a po awanturze pozostało kilku bandytów siedzących grzecznie pod ścianą i ze strachem przyglądającym się Xia WangRanowi. Luo Gen był zbyt zajęty swoją walką, by popatrzeć na rycerza, ale widząc postrach jaki mężczyzna wywołał, był tylko bardziej ciekawy jego umiejętności. Dobry humor i duma z wygranej walki szybko jednak mu przeszła, kiedy tylko dostrzegł nieruchome ciało dziecka na podłodze. Po minie mnicha odczytał, że mężczyzna nie mógł już mu pomóc. Zagryzł wargę, starając się, tak jak uczył go mistrz, zachować dystans. Zrobił co mógł, nie mógł uratować wszystkich. Ale to było dziecko – szepnął głosik w jego głowie, kiedy chłopak powolnie chował swój miecz do pochwy.
Z odrętwienia wyrwał go krzyk. Kiedy spojrzał w kierunku, z którego dobiegł, dostrzegł uratowaną kobietę, której próbował pomóc Yin Qighuai. Ludzie gapili się na nich, na kobietę, do czasu aż ci nie zniknęli na górze, w pokoju wskazanym im przez gospodarza. Zaraz potem przy nim i rycerzu pojawił się właściciel, dziękując im wylewnie i zapewniając, że najlepsze pokoje będą do ich dyspozycji tak długo, jak będą chcieli. Luo Gen to rozumiał, bezpiecznie było mieć kultywatora i rycerza pod swoim dachem, zwłaszcza teraz, dlatego na propozycję zareagował całkiem entuzjastycznie, ciesząc się, że na razie nie będzie musiał wydawać pieniędzy, które otrzymał od mistrza. Musieli zostać jeszcze chwilę na dole, dopóki nie przybyła straż miejska, której złożyli wyjaśnienia.
- Em… Xia da-ge… um… dobra robota? – powiedział, kiedy obaj wspinali się po schodach, chcąc odnaleźć mnicha i uratowaną kobietę i sprawdzić w jakim była stanie. Nie chciał, żeby zabrzmiało to jak pytanie, ale ostatecznie przez aurę jaką roztaczał wokół siebie mężczyzna, Luo Gen nie był pewien, czy w ogóle powinien się do niego odzywać, dlatego wyszło mu tak niezręcznie…
Kiedy w końcu dotarli pod drzwi, za którymi miał znajdować się mnich, chłopak odczuł ulgę na myśl, że nie będzie już sam w towarzystwie tego dziwnego mężczyzny, a jednak kiedy pchnął drzwi po tym jak grzecznie zapukał, nie był już tego taki pewien. Obraz jaki pojawił się przed jego oczami i który natychmiast zniknął, zasłonięty szerokim rondem kapelusza, sprawił że jego szczęka opadła aż do samej ziemi. Chwilę mu zajęło, zrozumienie, co właściwie zobaczył, a kiedy dotarł do niego sens szczegółów, takich jak rozchylone ubranie, twarze zbyt blisko siebie, do tego dłoń uratowanej, która była uratowanym pomiędzy nogami mnicha, jego twarz pokryła się głębokim rumieńcem.
Nie myślał zbyt wiele, kiedy rzucał spłoszone, pełne zażenowania spojrzenie WangRan’owi, szukając w nim podobnych uczuć albo jakiegoś wsparcia, ale kiedy tylko dostrzegł jego beznamiętną minę, poczuł się jeszcze bardziej zmieszany. Jego palce automatycznie zacisnęły się mocniej na mieczu, a wzrok pognał w przeciwnym kierunku, zanim całkiem stracił resztki pewności siebie, które odbierał mu kontakt choćby wzrokowy z rycerzem. Luo Gen nie miał pojęcia dlaczego czuł się przy nim taki spięty, ale nie potrafił się rozluźnić, kiedy był obok. Na dodatek ta… sytuacja. Jego mistrz ostrzegał go, że takie praktyki były zarezerwowane tylko dla partnerów kultywacyjnych, zwłaszcza pomiędzy mężczyznami, w innym wypadku wewnętrzny rdzeń kruszał i rozpadał się, sprawiając, że ludzie nie byli w stanie używać magii, nie mógł więc uwierzyć, że ktoś robił takie rzeczy tak frywolnie. A jeśli w tym momencie mnich był w niebezpieczeństwie?! A ten ktoś próbował odebrać mu jego umiejętności?!
Luo Gen nie mógł na to pozwolić, więc nawet jeśli był zawstydzony, nie potrzebował dłużej się zastanawiać! Ominął kapelusz i WangRana, wciskając się pomiędzy mnicha i nieznajomego.
- Tak nie wolno! – oświadczył pewnie zasłaniając sędziego sobą i rozłożonymi ramionami, chowając go za szerokimi rękawami swoich ubrań, choć jego twarz nadal była bordowa. – Nie psuj złotego rdzenia Yin-ge – powiedział stanowczo, nie zamierzając się odsuwać. Posłał przy tym nieznajomemu uparte spojrzenie. Nawet jeśli nie znali się długo, a rozmowa pomiędzy nimi praktycznie nie istniała, on jako uczeń szczytu Yuomao miał za zadanie zapewnić bezpieczeństwo temu mężczyźnie i zamierzał to robić, czy się to komuś podobało, czy nie!
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {10/08/21, 01:15 pm}

Dawno temu w Chinach... Ef604b136204342393c98b2dfd877a51

Gdy potyczka dobiegła końca pod ścianą klęczał z rękami w górze, równy rządek dziwnie cichych opryszków. Oprócz tego, którego sam Xia rozłożył na łopatki, zgromadzenie to powiększyło się o tych pokonanych przez Luo Gen’a, którzy korzystając z zamieszania próbowali się wydostać z gospody i uciec. Myśleli, że łatwo uciekną przez drzwi – mylili się, bo każdy z nich spotkał się z drewnianą pałką i był postawiony pod ścianą.
Całe szczęście, że straż miejska pojawiła się stosunkowo szybko, bo Xia powoli zaczynał tracić cierpliwość do swojej nowej, stale poszerzającej się  mini – kolonii karnej.  Co prawda nawet w kryminale potrafił wyegzekwować dyscyplinę (ponad pół dekady w wojsku nie poszło na marne), ale nie miał szczególnej chęci zajmować się całą sprawą dużo dłużej. Chciał po prostu usiąść przy ladzie gospody i cieszyć się jakimś lepszej jakości napojem alkoholowym.
Najpierw jednak musiał upewnić się, że straż miejska rzeczywiście zrobi to, co powinna zrobić i uporządkuje sytuację... Po chwili nerwowej dyskusji z wyraźnie znudzonym  życiem kapitanem, rzucania imionami i groźnymi spojrzeniami, bandyci zostali aresztowani, ciało dziecka zostało zabrane do miejskiej kostnicy, a on i Luo Gen uniknęli  problemów związanych z udziałem w burdzie (i psychologicznego terroryzowania stróżów prawa). Technika rzucania imionami, jak zwykle działała bezbłędnie – wystarczyło, że pokazał plakietkę idnetyfikcyjną z imieniem, nazwiskiem i funkcją, a nagle wszystko zaczynało chodzić jak w zegarku.
Ugh... Perspektywa Baijiu wydawała się w tej sytuacji nad wymiar apetyczna...
A jednak to wciąż musiało poczekać, bo wypadało najpierw sprawdzić jak się miała uratowana przez kultywatora kobieta i mnich, także rozpoczęli wspinaczkę schodami do góry.
-Dobra robota? Słuchaj, chłopcze... –westchnął ciężko, mierząc dzieciaka chłodnym, mało przyjaznym spojrzeniem, unosząc jedną brew do góry w sceptyczny sposób. To jak wyraźnie chłopak czuł się nieswojo w jego towarzystwie, to jak wyraźnie był bardzo niepewny i nie wiedział co powiedzieć... Bawiło go w jakiś dziwny sposób. To nie tak, że lubił być przerażający, ale był dobrze świadomy tego jak czasami działa na ludzi i do pewnego stopnia, sprawiało mu to satysfakcję. Nieważne czy przez reputację, czy osobowość – ten wzbudzony ze strachu szacunek i dystans, który się tym samym kreował, pomagały mu skutecznie dystansować się od ludzi dookoła, z którymi najczęściej nie chciał mieć nic wspólnego.
Tym razem jednak... Xia był w gruncie rzeczy po prostu rozbawiony. Nie było tego widać – minę wciąż miał nieprzyjemną i nieprzeniknioną, ale jego następne słowa, choć nieprzyjemne i surowe, nie miały w sobie tyle jadu, ile by mogły.
 -Następnym razem jak zdecydujesz bawić się w bohatera, upewnij się, że twoi przeciwnicy nie są w stanie dać nogi... Celuj w rzepki, kostki albo uszkodź ich wystarczająco mocno, żeby nie mogli się ruszyć ... I trzymaj oko na sędziego, żeby go ktoś nie zasiekał –ten wyrzut? Rada? Ciężko znaleźć odpowiednie określenie, nie było bez uzasadnienia i efektem czystej złośliwości. W walkach z większą ilością przeciwników, wielu przeciwko jednemu... Kontrola pola bitwy była najważniejszą rzeczą, nawet jeśli idzie o takie potyczki, bo w końcu Luo Gen nie mógł mieć pewności, że Wang Ran mu pomoże, czy w ogóle weźmie udział w walce... A gdyby nie wziął, mieliby teraz martwego mnicha. Pewnie, chłopak poradził sobie dobrze i był bardzo utalentowany, ale pochwała nie była bardzo w stylu Wang Ran'a, także nic na ten temat nie wspomniał.
Jakby się nad tym zastanowić, to chyba była najdłuższa kwestia  skierowana do nowych towarzyszy podróży jaka opuściła usta byłego generała od czasu wczorajszego bankietu  - i najbardziej koherentna, jako że zazwyczaj używał mało elokwentnych pomruków.
-Naprawdę nie chcę... Musieć się znowu angażować w takie burdy – „nie jestem tu po to, żeby bawić się w tą durną gierkę”, pozostało niedopowiedziane. Pewnie, dzieciak był utalentowany, ale jeśli za każdym razem., kiedy natrafią na jakiś problem będzie leciał „na pomoc”... To przecież wykończyć się można. I fizycznie i psychicznie... Zło na świecie istniało od zawsze i istnieć będzie, a walczenie z nieprawością nie rozwiąże jej wewnętrznych przyczyn, które najzwyczajniej w świecie kryły się w pokrętnej, ludzkiej naturze...
Nim Luo Gen mógł cokolwiek odpowiedzieć, dotarli do drzwi poszukiwanego pokoju. Wang Ran zrobił krok do środka, ale...
Zamrugał.
Takiej sceny to on definitywnie się nie spodziewał i na moment na jego zazwyczaj kamiennej twarzy wykwitł wyraz wyraźnego zaskoczenia. Po pierwsze, w pokoju nie było żadnej niewiasty, a na łóżku leżał młody mężczyzna. Po drugie, co ważniejsze, scena była dosyć jednoznaczna i definitywnie nie przeznaczona dla niewinnych oczu młodzieży... Nie chodziło o to, że w takiej, a nie innej pozycji znajdowało się dwóch mężczyzn. Fakt ten w ogóle nie wzruszył Xia. Byłby kompletnym hipokrytą, gdyby było inaczej, ale... Po prostu nie spodziewał się zobaczyć takiej sceny w tej konkretnej chwili.
Nim dobrze zorientował się, co właściwie robi,  jego kapelusz zniknął z jego głowy, a zamiast tego wylądował przed twarzą Luo, zasłaniając chłopakowi widok. Xia nie przemyślał do końca tego ruchu – to czy dzieciak był zgorszony (a patrząc na jego ozdobioną rumieńcem twarz, młody kultywator był conajmniej zażenowany), nie było jego sprawą i ruszył się,  zanim pomyślał, ale...
Ech, najwyższy czas się wycofać. Szybciutko opanował mięśnie twarzy, na powrót przywołując na nią maskę beznamiętności. Nie jego sprawa o mnich i jego „pacjent” robią w sypialni, prawda? Miał wrażenie co prawda, że ich sędzia jest jednym z tych rzadkich, świątobliwych przypadków, które traktują śluby (w tym ten czystości), poważnie, ale to nie byłby pierwszy raz gdy mylił się jeśli idzie o początkową ocenę czyjegoś charakteru także... Jeśli mnich lubił zabawiać się z nowo poznanymi osobami wątpliwej reputacji, Xia nie zamierzał go z tego powodu oceniać.  
-To nie jest sprawa, w którą powinniśmy się angażować, Luo – rzucił za chłopakiem. Nie rozumiał co prawda, co cała sytuacja ma do rzeczy ze „złotym rdzeniem”, ani w jaki sposób miałaby go „zepsuć”, czy co tam dzieciak mamrotał pod nosem, ale mnich był dorosłym, postawnym mężczyzną, który w razie problemów na pewno był w stanie poradzić sobie z wychudzonym, niziutkim mężczyzną na łóżku.
-Pan Qin na pewno jest w stanie zadbać sam o siebie, więc jeśli lubuje się w takich, a nie innych rozrywkach, nie powinniśmy mu przeszkadzać –rzucił tylko, posyłając znaczące spojrzenie w kierunku mnicha. Luo Gen... Naprawdę ręce Wang Ran’owi opadały. Dzieciak naprawdę nie wiedział kiedy się wycofać i zostawić ludzi samym sobie, prawda? Z drugiej strony... Czego spodziewać się po kimś kto spędził całe życie na jakiejś odizolowanej górze?
-Będę czekał na dole –oznajmił, poważnie rozważając złapanie młodszego chłopaka za ramię i zaciągnięcie go na dół, ale koniec końców tylko odwrócił się na pięcie, gotowy zejść do głównej części gospody samotnie.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {11/08/21, 02:26 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.27.52
       Gwałtowna sytuacja na którą nie był do końca przygotowany sprawiła, że dopiero słowa ofiary całego ataku z prośbą o zabranie jej z oczu tylu świadków nieco go otrzeźwiły. Początkowo bowiem chciał działać w klasycznych warunkach polowych. Po prostu nastawić nogę, założyć opatrunek i później po przeprowadzonym wywiadzie zaspokoić inne, mniej ważne w tej konkretnej sekundzie potrzeby kobiety: jedzenie i napitek. Ale miała rację. Szybki rzut oka na liczne, ciekawskie spojrzenia upewnił go, że nie powinni tu zostać. Że nie powinien chwalić się z jaką łatwością przyszło mu postawienie diagnozy i jak sprawnie nogę unieruchomi. Niektórzy nadal zdolni byli posądzić takich jak on o pakty z diabłem czy niechlubną, czarną magię. W prawdzie takich ludzi było coraz mniej ale po co kolejna zadyma?
       Biorąc pod uwagę liczne, gwałtowne reakcje poszkodowanego chwilę siedział zastanawiając się jak dotransportować go w nieco bardziej ustronne miejsce. Jeszcze jeden rzut oka na otoczenie, swoich towarzyszy i szczupłe, obite ciało leżące koło niego po czym westchnął i ponownie komunikując co chce zrobić, wziął go po prostu na ręce. Tak było najłatwiej i najefektywniej przy czym, skrzywił się znacząco na łatwość z jaką mu to przyszło. Jakby ten ważył co najmniej kilka kilo za mało. Aż się bał co ukaże się gdy poprosi go o zdjęcie góry odzienia.
       Szczęśliwie gospodarz tego przybytku który pospiesznie ruszył w stronę dwójki wojowników wskazał mu pokój do którego mógł iść. Idealnie! Porozmawia z nim na spokojnie zapewniając, że on nie stanowi dla niego zagrożenia. Zamykając drzwi stopą położył go na łóżku po czym dostawiając koło łóżka krzesło ściągnął z ramienia torbę w której zaczął szperać. Jeszcze jedno spojrzenie: na prostym stoliczku stał dzban z wodą i misa. Idealnie, tego właśnie potrzebował. Poza tym wyciągnął kilka zakręconych słoiczków z maściami, wstał po wodę którą przyniósł bliżej, a do której wsadził czysty kawałek materiału. Wtedy przystąpił do czynności. Podciągnął materiał ukazując zsiniałą opuchliznę koło złamania. To delikatnie posmarował, założył usztywnienie i odpowiednio ciasno zabandażował. Upewnił się, że kość nijak się nie ruszy ale krew będzie mogła swobodnie krążyć i nie narobi większych szkód po czym zaczął sprawdzać dalsze uszkodzenia. Kilka otarć które posmarował na odkażenie, wreszciespojrzał na jego twarz. Lekko opuchniętą, zmęczoną, a jednak bardzo zdeterminowaną.
       - Nie wiem kim jesteś. – Zapewnił spokojnie na jego pierwsze słowa po czym zajął się płukaniem materiału w misce z wodą żeby wytrzeć cały makijaż z jego twarzy. – Również nie oczekuję od Ciebie… – Zaczął milknąc gwałtownie na to co w jego oczach wydarzyło się zdecydowanie za szybko. Jak podejrzewał i jak samo wyszło na jaw, nieznajomy mężczyzna gwałtownie się do niego zbliżył w bardzo znaczący sposób pozbywając się górnej części odzienia. Rzucił mu się w oczy duży siniak pojawiający się na jego żebrach ale nie miał co z nim zrobić. Został dotknięty na co przeszedł go dreszcz rozgoryczenia. Nie przepadał za tym – płaceniem własnym ciałem. Chciał się cofnąć ale został osaczony, wykorzystano jego zdziwienie wywołując w nim całkowity odrzut do tego co ten robił. Nie mógł go jednak odepchnąć, nie chciał mu czegoś zrobić. Dlatego chwycił go za ramiona żeby zmusić do ponownego położenia się gdy poczuł nieproszoną dłoń w strategicznym punkcie. Zjeżył się jak wystawiony na próbę kot, zebrał się w nim naraz i gniew i obrzydzenie ale zanim zaprotestował, został uratowany.
       Luo Gen pojawił się w odpowiednim momencie. On natychmiast odwrócił głowę w bok i zaciskając w geście zdenerwowania szczękę, wytarł wargi wierzchem dłoni. Następnie, chociaż tego nie planował, rzucił Wang Ran’owi pełne rozgoryczenia spojrzenie na jego komentarze. Nie podobało się mu sugerowanie takich rzeczy, podobnie jak postępowanie nieznajomego, a jeszcze więcej goryczy sprawiał fakt, że nie mógł tego nijak wyjaśnić. Bo cokolwiek by teraz powiedział, nikt by mu nie uwierzył.
       - Dziękuję xiao Luo, to tylko drobne nieporozumienie. – Zapewnił kładąc dłoń na ramieniu młodego kultywatora po to żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Cała czerwona buzia po chwili odwróciła się w jego stronę, a on siląc się na spokój, posłał mu wymuszony uśmiech. – Krwawisz. – Jego brwi nagle się zmarszczyły chociaż w głębi siebie poczuł ulgę. Jeżeli Luo tu zostanie nie będzie już nieporozumień. Będzie mógł ich obydwu opatrzyć bez narażania się na niechlubne dla siebie konsekwencje, a później się ulotni.
       - Zostań dobrze? Opatrzę to żeby się zakażenie nie wdało. – Zaproponował kompanowi po czym spojrzał nieco zbyt ostro na nieznajomego. – A Ty siedź w miejscu i trzymaj ręce przy sobie. – Mruknął czekając aż obydwaj się usadzą po czym wziął mokry materiał i ponownie oświadczył, że zmywa mu cały brud z twarzy. Delikatnie, niespiesznie pozbył się makijażu i powoli zasychającej krwi ukazując opuchliznę dookoła oka, zasiniały policzek  i przecięty łuk brwiowy. Oczyścił, wszystko dokładnie nasmarował maścią pachnącą nagietkiem po czym umył ręce i opatrzył jeszcze Luo.
       - Proszę. Postarajcie się dzisiaj nie zmoczyć opatrunków. – Mruknął ponownie oschłym tonem chociaż w trakcie pracy się już nieco uspokoił. Jego spojrzenie na powrót złagodniało, a spoglądając w oczy kultywatora uśmiechnął się do niego z wdzięcznością. – Chyba pora żebyśmy zjedli coś ciepłego. – Zauważył zmieniając sprawnie temat. Spojrzał po tym na nieznajomego. – Wszyscy.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {13/08/21, 07:00 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-20-07.38.15
hellow Słysząc otwieranie drzwi, uchylił powoli powiekę, lustrując obcych. Jakiś dzieciak, który natychmiast został zakryty oraz kolejny postawny mężczyzna. Będąc przekonanym, że pomylili pokoje i zaraz znikną, kontynuował poprzednie poczynania w kierunku “mnicha”. Nie spodziewał się jednak, że zostanie od niego brutalnie odsunięty, a niski chłopaczyna krzyknie mu przy uchu, że “tak nie wolno”, potęgując ból głowy.
- To bolało, bachorze! - warknął na niego, przykładając dłoń do miejsca, gdzie jakiś czas temu, podczas tamtej szamotaniny, został ugodzony kopniakiem.
Nie pozostawał dłużnym na wrogie spojrzenie, samemu otaksowując nieznajomego chłystka w zielonych szatach wzrokiem, którego nie powstydziłby się prawdziwy rycerz. Co to ma być w ogóle? O czym ten czerwieniący się jak panienka dzieciak gadał? Zanim jednak zdołał wyartykułować kolejne zdanie, odezwał się nieznajomy, a “mnich” wdał z nim w dyskusję. Zaraz padły słowa o nieporozumieniu i kolejne instrukcje, które chłopak skwitował w głowie krótkim “a więc to tak?”. Oczywistym stało się, że przed — kto to w ogóle jest? — chce on zgrywać niewinnego ascetę, któremu nie w głowie takie rzeczy. Jakże przewidywalnie. Nie zamierzał jednak demaskować nowopoznanego, któremu jakby nie patrzeć zawdzięczał ratunek. Spodziewał się jednak, że gdy zostaną sami, jasnooki podejmie jakąś próbę. No cóż… byleby tylko zabrał go ze sobą. Uniósł więc dłonie w obronnym geście, zgadzając się na warunki.
     Jak gdyby nigdy nic mężczyzna wrócił do pocierania mokrą szmatką po jego twarzy. Chłód wody i delikatność, z jaką tkanina sunęła po jego skórze, dawały pewne ukojenie na rozpalonym licu, chociaż kilkakrotnie było to powodem nieprzyjemnego szczypania, czy dyskomfortu, gdy natrafiały na rany lub siniaki. Nieznacznie odsunął się, kiedy przyszło do nakładania maści, jednak mnich udał, że tego nie dostrzega. W końcu oczyścił także ranę na jego żebrach i ją traktując śmierdząca mazią oraz zręcznie związując potarganą szatę.
     Gdy zaczął myć ręce, RuJiang opadł na łóżko. Było tak cholernie miękkie, że miał ochotę zatopić w nim twarz i cieszyć się pierwszą od tygodni okazją do korzystania z komfortu. W takim miejscu mógłby nawet usnąć, nie zważając na głód —  jaką też próbę miał zamiar podjąć, gdyby nie fakt, że musiał pilnować Qin YinGe. Mimo iż do niczego nie doszło, mężczyzna był mu winien za pocałunek, prawda? Nie da się teraz zostawić na pastwę losu. Poza tym zostawał jeszcze dzieciak, który — jak mu się zdawało —  rzucał mu czasem spojrzenia sugerujące plan mordu, a którego starał się ignorować.
    Jego dłoń natychmiast chwyciła szatę, gdy do zamulonego mózgu dotarło, że mężczyzna się podnosi. Ten jednak nie miał zamiaru nigdzie odejść bez niego, raz jeszcze tego dnia zapowiadając, że go poniesie - tym razem na dół. Kiwając nieznacznie głową, wyciągnął ramiona w jego kierunku, znów zatapiając twarz w materiale szaty i zastygając w bezruchu.

    Jedzenie. Tak wiele miseczek wypełnionych kiszonymi warzywami, z pewnością nieczerstwymi bułkami, ryżem, mięsem i innymi różnościami, jakich nie był w stanie nawet nazwać. Nie czekając na pozwolenie nawet, zatopił łyżkę w misce z —  jak się okazało —  zupą.
-Ała - syknął, czując, jak wrzątek parzy mu język oraz podniebienie.
Nie powstrzymało go to jednak przed wypakowaniem jeszcze kilku podobnych porcji do ust, za każdym razem dmuchając jedynie raz czy dwa, co wcale nie zmniejszało temperatury dopiero co zdjętego z ognia wywaru. Jadł szybko i zachłannie, jak gdyby bał się, że za chwilę jego porcja zostanie mu odebrana. Pochylał się przy tym znacznie, broniąc jej i chcąc możliwie przyspieszyć czas, jaki zajmowało unoszenie jedzenia do ust. Był głuchy na jakiekolwiek komentarze i dopiero głośny trzask sprawił, że rozejrzał się, dłońmi ściskając naczynie.
- Co za marnowanie jedzenia - gospodarz wyraził swoje zdanie, rzucając mu nienawistne spojrzenie. - Wpieprzaj, zabieraj swoje rzeczy i znikaj stąd szkodniku.  Uwierzyć, że pozwoliłem wam grać w mojej gospodzie. Nie dajcie się nabrać - spójrzcie, jak urządził to miejsce! Tacy jak on przynoszą ze sobą tylko coś złego...! - jego słowa oddalały się, by znów zacząć przybliżać, przypisując mu najgorsze przymioty.
     Narzekał, co RuJiang puszczał mimo uszu, jedynie bardziej się spinając w obawie, że posiłek zostanie mu odebrany. Nagle jednak dotarł do neigo stłumiony, głuchy dźwięk. Będąc w stanie rozpoznać go wszędzie, odwrócił się. Jak się spodziewał - obok niego zostały rzucone dwa małe tobołki oraz owinięty w białą szatę, podłużny pakunek. Zagotowało się w nim. Nie mógł pozwolić, aby ot tak sobie jakiś gość rzucał jego rzeczami! Szczególnie tą rzeczą.
- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął, podnosząc się. - Nie rzucaj tym!
Tylko dzięki szybkiemu refleksowi udało mu się chwycić stołu i nie upaść. Ten jednak zachwiał się znacznie, rozlewając część zawartości miski oraz kieliszka. Połową swojego ciała opierał się na wątłych ramionach, krzywiąc się z powodu nogi, którą z odruchu postawił na ziemii.
- Pyskujesz gnojku?! To przez ciebie straciłem wszystkich klientów! Jeszcze muszę zmywać krew tego dzieciaka z posadzki!
Wściekły mężczyzna był gotów stanąć do walki.
- Nie moja wina, że do tej speluny przychodzą tylko szemrane typy!
- Co żeś powiedział?!
    Gospodarz miał prawo być zły - przez tę całą aferę spora część klientów czmychnęła, nie chcąc mieć nieprzyjemności ze strażą miejską, pozostałe osoby dopiły, co miały i także postanowiły, że lepiej będzie znaleźć miejsce spokojniejsze i wolne od zapachu krwi. Bójki być może i nie były niczym nowym, ale powszechnie wiadome było, że prywatne sprawy załatwia się na dworze, a nie w środku. Tym razem jednak właściciel nie zdążył wyrzucić butików w porę, bądź —  zwyczajnie —  nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Był niezwykle wdzięczny przybyszom, że jego gospoda nie została w pełni zdemolowana, jednak nawet tak mała ilość szkód bolała chciwego starucha, który potrzebował wyładować na kimś swoją złość. Poza tym ta straż miejska… nikt nie chciał im podpaść, a on przyłożył wszelkich starań, aby nie nawiedzali tego przybytku niepotrzebnie, obarczając go dodatkowymi kosztami za zakłócanie porządku.
    Podobnie RuJiang mógł się zdenerwować, nie mając obowiązku pozwalać ludziom wycierać jego imieniem podłogi i przypisywać mu rzeczy, na które nie miał wpływu. Ten gość serio sądził, że naraziłby swoje życie i Mo czy tam Ro tylko po to, aby zrobić mu na złość? Nigdy by się nie zatrzymali, gdyby wiedzieli, że gruby Chu będzie tak zdeterminowany, aby ich znaleźć! Poza tym miał już serdecznie dość wszystkiego i wszystkich.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {15/08/21, 08:55 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.41.34
Kiedy Luo Gen odzywał się do rycerza na schodach, nie spodziewał się otrzymać odpowiedzi. A jednak, mężczyzna odezwał się do niego, na dodatek brzmiało to jak rada, którą oczywiście wziął sobie do serca. Jego mistrz zawsze powtarzał, by mądrość czerpał od wszystkich, weryfikował ją, dwa razy mocniej przykładając się, kiedy chodziło o ludzi, którzy uważali się za uczonych, ale Xia Wang Ran tak daleko odbiegał od opisu takich ludzi jaki przedstawił mu mistrz, do tego naprawdę brzmiał jak gdyby znał się na rzeczy, że chłopak postanowił natychmiast jego wskazówki zapamiętać i następnym razem wprowadzić w życie.
- Tak jest! – odpowiedział, kiedy stanęli na szczycie schodów, kłaniając się przed nim grzecznie.
Scena, której świadkiem stali się po przekroczeniu progu i sam udział Luo Gena w sprawie skończył się tym, że kiedy już dziwny chłopak udający kobietę się odsunął, posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie był pewien, o czym mówił rycerz, bo nie rozumiał ani słowa z tego co padło z jego ust, w końcu kto mógł uznać zniszczenie własnego rdzenia za rozrywkę?! Dlatego bardziej skupił się na samym mnichu, który wyglądał jakby mu ulżyło, a kiedy jeszcze mu podziękował, zrobił nieco zawzięta minę, rzucając jeszcze jedno spojrzenie uratowanemu. Miał rację, Yin Qinghuai wcale nie chciał robić takich rzeczy z tym… tym… a w sumie to jak on się nazywał? Luo Gen chciał o to zapytać, bo poczuł się odrobinę skonfundowany, kiedy nie był pewien, z kim miał do czynienia, niemniej jego uwaga została rozproszona, kiedy mnich zwrócił uwagę na rozcięcie, którego dorobił się podczas walki.
- Oh, faktycznie, nie zauważyłem – powiedział, siadając grzecznie po drugiej stronie łóżka, jak najdalej od drugiego chłopaka, czekając cierpliwie aż mnich zajmie się najpierw jego, poważniejszymi ranami.
Chcąc udowodnić mnichowi i temu głupiemu chłopakowi, że wcale nie był bachorem, siedział spokojnie cały zabieg, starając się z całych sił nie syczeć z bólu kiedy mężczyzna opatrywał jego ramię. Był znacznie bardziej dzielny od tego głupka ze złamaną nogą! Powtarzał to też sobie, kiedy tamten zatrzymał mnicha kiedy ten próbował na chwilę ich zostawić, jak gdyby bał się, że Yin-ge tak po prostu go porzuci. Głupi, nie wiedział, że mnisi są mili? Postanowił mu udowodnić, że nie tylko mnich był wspaniałomyślny i dlatego wcale nie protestował, kiedy mężczyzna znosił chłopaka na dół, żeby mogli coś zjeść, ani wtedy, kiedy jako pierwszy nieuprzejmie zaczął jeść, zanim wszyscy zasiedli do stołu.
Wystarczyła jednak chwila, by Luo Gen zmarszczył brwi a górne zęby delikatnie przygryzły dolną wargę. Tak nie wyglądał człowiek, który nie musiał się martwić o jedzenie… Gula przykrości urosła mu w gardle kiedy na to patrzył i kiedy chłopak nie zwracał uwagi na zapewnienia, że nikt mu jedzenia nie zabierze i że może jeść wolniej inaczej się udławi… To było, naprawdę przykre i choć jeszcze przed chwilą Luo Gen go nie lubił, w tamtym momencie mu współczuł. Dyskretnie podsunął mu pod nos swoją porcję wieprzowiny, samemu zajadając się warzywami i pogryzając je ryżem. Wyglądał jak gdyby potrzebował mięsa i trochę więcej składników odżywczych, a Luo Gen mając w kieszeni pieniądze od mistrza, zawsze mógł poprosić o kolejną porcję, nie widział więc powodu, dla którego nie miałby się z chłopakiem podzielić swoim jedzeniem.
Dopiero kiedy w pobliżu pojawił się właściciel gospody z jakimiś rzeczami, oderwał wzrok od jedzącego włóczęgi, rzucając uważne spojrzenie starszemu mężczyźnie. Nie był pewien, co było w tobołkach, niemniej nie wyglądało na to, by były to zwykłe przedmioty, a przynajmniej zwykłe dla tego chłopaka. Szczyt Yuomao żył skromnie, nawet będąc częścią największej i najbogatszej sekty, dlatego Luo Gen był nauczony szacunku do przedmiotów, a tym bardziej do tego, by z rzeczami innych osób, które trafiły w jego dłonie obchodzić się jeszcze lepiej niż z własnymi, dlatego nie rozumiał jak ten człowiek mógł tak potraktować dobytek kogoś innego. Zaciekawił go przy tym pakunek, który do złudzenia przypominał instrument muzyczny. Takie rzeczy były drogie…
- Gospodarzu, czy zdenerwowało cię, że wcześniej bandyci zniszczyli twój dobytek? – zapytał spokojnie, kiedy zarówno mężczyzna jak i młodszy chłopak brali oddechy, by znów zacząć na siebie wrzeszczeć, jednak pytanie Luo Gena zbiło go z tropu.
- Oczywiście, że tak! Skąd w ogóle to głupie pytanie! – oburzył się staruszek, a kultywator chcąc brzmieć bardziej dojrzale, poczekał chwilę i odezwał się znów, tym samym spokojnym tonem.
- Dlaczego więc wyżywasz się na rzeczach tego chłopaka? Skoro wiesz, że to wzbudza w innych negatywne emocje, dlaczego sam do tego doprowadzasz? – zapytał, a właściciel gospody zamrugał, jak gdyby nie wierzył własnym uszom.
- To przez tego szczeniaka mój lokal został zdemolowany i przy okazji przez ciebie! – zauważył staruszek, krzycząc teraz na jednego i na drugiego.
- To był nieszczęśliwy wypadek, a gdyby nie ja i Xia da-ge w tym momencie musiałby pan wynosić ze swojego lokalu więcej nieboszczyków. Oczywiście zakładając, że coś z przybytku by pozostało – odpowiedział, popijając herbatę.
- Który to, Xia?! I kto cię wychował, bezczelny smarkaczu! Nauczcie dzieciaka więcej pokory, myślicie że kim jesteście żeby mnie pouczać?! – z każdym słowem gospodarz krzyczał coraz głośniej, a jego twarz była bordowa z gniewu. Opluł pół swojej twarzy i przy okazji wszystko co było wokół…
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {16/08/21, 02:30 pm}

Dawno temu w Chinach... Ef604b136204342393c98b2dfd877a51

Xia Wang Ran, w końcu, po bardzo długim dniu, osiągnął swój cel. Zasiadł przy stole z dzbankiem alkoholu, znajdując ukojenie w dnie kieliszka. W tej chwili – od momentu, w którym zajął miejsce, a żona karczmarza postawiła przed nimi jedzenie i napitki i wypełnił zawartość swojego kieliszka, osiągnął  stan krótkotrwałego (niestety) equilibrium. Niespecjalnie był zainteresowany jedzeniem. Apetyt stracił dawno temu – większość energi czerpał z płynnych kalorii, a na myśl o większym posiłku skręcało go w żołądku, co najpewniej było jedynym powodem, dla którego nie zamienił się w beczkę, od kiedy zaczął pić w nadmiarze Dlatego tylko niechętnie, bardziej dlatego, że powinien, niż miał jakąkolwiek chęć, od czasu do czasu sięgnał po stojące przed nim dania.
Choć Wang Ran dorastał w luksusie i bogactwie, ale większość lat nastoletnich spędził z pustelniczym mistrzem na zapomnianym pustkowiu, a tych dorosłości na polach bitwy i  w przygranicznych twierdzach, które najczęściej były zbudowane w dość biednych prowincjach. Xia widział więc przymierających głodem ludzi nie raz, nie dwa... Zbyt wiele razy.
Nawet jeśli więc brak manier okazywany przez przebierańca był zatrważający, Xia widział i doświadczył wystarczająco, żeby nie krytykować. W obliczu prymitywnych, najbardziej podstawowych potrzeb, godność zawsze przegra. A biorąc pod uwagę jak wychudzony był chłopak... Cóż, nic dziwnego, że jadł w sposób przywodzący na myśl wygłodniałe, dzikie zwierzątko. Dopóki siedział cicho, Wang Ran nie zamierzał zwracać na niego większej uwagi. Jako znany koneser ciszy i świętego spokoju, z lubością cieszył się tym milczącym posiłkiem, decydując, że mogło być gorzej...
I kiedy tylko tak pomyślał, kolejna tego dnia porcja tego „gorzej” wkroczyła na scenę wszczynając awanturę.
Na początku chciał całą sytuaję zignorować i się nie wtrącać. Obok niego spadły dwa pakunki – jeden z dobytkiem, a drugi z... Instrumentem muzycznym? Xia nieznosił muzyków, szczególnie tych grających na qin. Głównie dlatego, że jego bezużyteczna matka świetnie grała na tym ostatnim, a wszystkie związane z nią wspomnienia były raczej  gorzkie. Yi Wen, który z kolei muzykę uwielbiał, nie mógł tej antypatii pojąć i spędził lata próbując przekonać szermierza do tej formy rozrywki, ale opinia Xia na temat muzyków pozostawała raczej niezmienna – choć potrafił docenić talent i pracę w włożonę w pracę nad kunsztem i ucho miał raczej biegłe jeśli idzie o rozpoznawanie jakości – wciąż był raczej... Uprzedzony.
A jego uprzedzenie wobec pewnego konkretnego muzyka, miało zostać pogłębione faktem, że ten, nie dość, że zaczął się wykłócać  ze starszawym gospodarzem, to jeszcze podniósł się na nogi, o zgrozo!, trzęsąc stołem, co doprowadziło do tego, że zawartość kieliszka Xia rozlała się po stole...
Drobna żyłka na bladym czole szlachcica zaczęła pulsować.
Tak... Głośno. Tak... Przyziemnie. Tak... Mało elokwentnie.
I jakby na domiar złego, Gen zdecydował się wciągnąć „Xia da – ge” w całą tą sytuację... Rycerz miał ochotę dzieciaka w tej chwili utopić. Naprawdę... Ten nie wiedział, kiedy trzymać język za zębami i się nie wtrącać, czyż nie? Gospodarz i tak był wkurzony, a ten angażują się w dyskusję, doprowadził do ascencji starszego pana na kolejny poziom wściekłości.
Wyglądało na to, że jeśli chce odzyskać tak cenione „święty spokój i ciszę”, będzie musiał osobiście zainterweniować.
-Myślę, że ktoś wydzierający się przez ostatnie pięć minut w taki... ordynarny sposób, nie ma prawa mówić o manierach, mości gospodarzu –Xia zabrał głos. Mówił niby to grzecznie, niby to bardzo oficjalnie, ale słowa wypowiadał takim tonem, jakby były najgorszą obelgą. Xia wbijał przy tym intensywne spojrzenie w starszego pana, a tego... Jakby wmurowało. Tak jak wcześniej wkurzony wydzierał się w niebogłosy, tak teraz jakby zabrakło mu słów. Opanowało go dziwne, nie do końca wytłumaczalne przeczucie, że jeśli zwróci się w podobny sposób do Xia, dobrze się dla niego nie skończy i był wyraźnie wytrącony z równowagi, jakoś tracą wigor, który pchał go do tej pory.
Czy ja wyglądam panu na niańkę?-nie wyglądał. Definitywnie nie wyglądał. Wcześniej wysoki mężczyzna siedział w ciszy i był jakby niezauważalny – ale kiedy zdecydował się odezwać... Gospodarz zaczął się zastanwiać jakim cudem wcześniej nie zwrócił na niego uwagi, bo gdyby to zrobił, pewnie zastanowiłby się dwa razy zanim zareagował tak, a nie inaczej, bo aura, którą roztaczał wokół siebie ten mężczyzna była... Jakaś taka mroczna i wszystko co opuszczało jego usta wydawało się być groźbą.W oczach tymczasem pobłyskiwała mu w odbiorze gospodarza „rządza mordu” w rzeczywistości – bezmierna irytacja.
-Chłopak może nie okazał panu wystarczająco dużo szacunku, ale na pańskim miejscu bym tego nie wytykał. Trzymałbym się też daleko od tego chłystka i jego majdanu, bo czy mi się to podoba czy nie, jest aktualnie moim gościem, a to oznacza, że takie zachowanie wobec niego będzie odczytane jako bezpośredni afront wobec mojej osoby-czas na drugą tego dnia rundę rzucania imionami i statusem. Nie była to ulubiona metoda Xia jeśli idzie o rozwiązywania problemów, ale definitywnia najbardziej skuteczna i (co najważniejsze) najszybsza.
-A dobrze pan wie, co się może stać, kiedy obraża pan kogoś o wyższej pozycji, czyż nie?-sugestywny, zimny ton przywodził na myśl tylko... bolesne kary. A za obrażanie szlachcica, zwłaszcza ważnego i wysoko postawione, kary te były wyjątkowo  mało przyjemne. Świat nie był sprawiedliwy – zasady były różne dla bogatych i biednych, a osoby wysoko postawione mogły łatwo nadużywać pozycji i wobec prawa pozwolić sobie na wiele więcej niż przeciętny członek społeczeństwa.
-I na litość bogów, nie ma pan prawa mówić do mnie per „Xia”. Nawet motłoch zna takie bazowe maniery, prawda? – „Xia”... Staruszek słyszał jak strażnicy miejscy wspominali to imię przy aresztowaniu opryszków. Xia Wang Ran... Czwarty panicz Xia. Syn Ministra Finansów. Xia Cangjiang. Generał, który jeszcze niedawno znany był jako obrońca granic cesarstwa... I kochanek zdradzieckiego księcia.
Jeśli ten „Xia” był tą samą osobą, o której huczała plotkarska część kraju... Po plecach gospodarza przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a jeszcze niedawno całkiem czerwona twarz, nagle pobladła. Przez gospodę przewijało się wielu ludzi, którzy nieśli ze sobą wiele opowieści, a imię Xia Wang Ran’a przewijało się przez nie, nie raz nie dwa.
Czy on przypadkiem, nie spalił w pojedynkę twierdzy przejętej przez najeźdźców z północy, a potem nie pustoszył ich obozów? Taki człowiek tutaj... Och... Czy ludzie przypadkiem nie mówili, że w ogóle nie ceni ludzkiego życia i jest gotowy zamordować każdego kto stanie mu na drodze?
I czy przypadkiem sam gospodarz... Właśnie tego nie zrobił?
-Proszę o wybaczenie generale! –najrozsądniejszą decyzją, jaka mogła oddalić potencjalną utratę głowy, była zmiana podejścia. Staruszek nagle zaczął więc głęboko się kłaniać i mówić z wyraźnym szacunkiem, ba!, wręcz służalczością. –Nie wiem co we mnie wstąpiło... Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że... Że mam pod swoim dachem kogoś tak czcigodnego –wyglądało na to, że i tym razem rzucanie imionami i wzbudzanie postrachu przyniosło Xia zamierzony efekt. Staruszek wyraźnie zapomniał jak zdenerwowany był i jak bardzo chciał wyrzucić muzyka ze swojego przybytku.
-Skoro teraz zdaje pan sobie z tego sprawę, oznacza to, że pozwoli nam pan pić... To znaczy... Skończyć posiłek w spokoju, prawda?-Xia wygiął usta w czymś co w jego przypadku mogło być uznane za uśmiech, choć w rzeczywistości przypominało krzywe wygięcie ust. Najbliższa rzecz jaką był w stanie z siebie wymusić.
-Tak,  tak, jakże by inaczej... Naprawdę przepraszam, ja... Proszę nie...-naprawdę tak ciężko było załapać iluzję?
Szermierz ściągnął razem brwi, lekko przekrzywiając głowę w stronę lady.
Karczmarz dopiero teraz załapał.
-Zostawię panów samych –rzucił szybciutko, czymychając w stronę zaplecza, a Wang Ran na powrót napełnił swój kieliszek winem z dzbanka. Pakunki przybłędy zostały  w końcu zostawione w spokoju, pozostawione tam, gdzie mężczyzna je rzucił i nie wyglądało na to, żeby karczmarz miał planować znów podjąć próby wyrzucenia chłopaka ze swojej gospody.
-A ty przebierańcu... Sadzaj tyłek z powrotem na ławce i przestań trzęść stołem, bo obiecuję, że połamię ci drugą nogę do kompletu –warknął, w kierunku muzyka posyłając mu mało przyjazne spojrzenie. Gdyby nie on, nie musiałby się mieszać w tą głupią kłótnię i strzępić sobie języka na próżno.
Nie, żeby to była jego pierwsza utarczka słowna z gatunkiem karczmarnym, ale definitywnie był to pierwszy raz, kiedy nie chodziło o rachunki, niszczenie biznesu swoją obecnością i ilość pochłanianego alkoholu...
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {17/08/21, 03:20 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.27.52
       Sytuacja chociaż początkowo wydawała się mu koszmarna, obecnie przybrała na tyle pozytywny obrót, że mógł spokojnie dokończyć swoje zadanie nie martwiąc się tym czy jego spodnie zostaną tam gdzie być powinny – na jego tyłku. Zjawienie się towarzyszy chociaż początkowo krępujące, ostatecznie go uratowało przez co i on i młodzież się nieco uspokoili. Poza tym nieznajomy zaczął przypominać nieco bardziej zadbanego człowieka więc i z efektu był zadowolony. Teraz pozostawało go jedynie nakarmić i pozwolić na kojący sen, bardzo potrzebny po takich obrażeniach. W tym wszystkim nie spodziewał się tylko takiej paniki. Nie zdołał bowiem wstać gdy młodzik go chwycił i za żadne skarby nie pozwolił bez siebie odejść. Cóż, po części rozumiał bo zostawienie go w takim stanie na pewno skazałoby go na długie i bolesne konanie ale przecież jego zamiary były całkowicie inne. Miał czysty zamiar zorganizować mu pełną pomoc, nawet już miał pomysł ale musiał omówić to z pozostałymi żeby nie przeczyło to wspólnym planom podróży.
       Rozmowa ta jednam musiała poczekać albo odbyć się z całkowitym wyłączeniem ewentualnych pretensji bo nieznajomy nie dał się zostawić. Wziął go więc ponownie na ręce znosząc do gospody gdzie przy rycerzu czekał już syto zastawiony stół. Wtedy też i on poczuł jak mocno był już głodny, a sadzając nowo poznanego dokładnie naprzeciwko siebie, zajął wreszcie miejsce.
       Moment w którym chłopak jako pierwszy zaczął jeść był jednocześnie tym w którym on zatrzymał pałeczki w pół drogi do ust. Chwilę, z nijakim wyrazem twarzy, obserwował to z jakim uporem ten walczy o każdy kęs. Dwa razy nawet go poprosił żeby nieco zwolnił, zapewnił że nikt mu jego porcji nie zabierze ale to nic nie dało. Westchnął więc cicho pod nosem i sam, życząc wcześniej towarzyszom smacznego, zaczął wolno przeżuwać. W tym czasie zaczął się uspokajać, w głowie tworzył listę argumentów za tym żeby nieco zboczyli z drogi i przez własne zamyślenie aż podskoczył w miejscu gdy tobołki z rzeczami uderzyły o stół. Zdziwił się, jego wzrok powędrował na wściekłą twarz gospodarza i już chciał się wtrącić gdy nagle kłótnia zaczęła przybierać na takiej sile i tempie, że nie wiedział jak mógłby pomóc. Wtedy też wszystko… absolutnie wszystko! Wyciszył Xia. A właściwie to generał Xia Wang Ran. Jego brew poszybowała nieco do góry słysząc to, nie skomentował jednak. Chociaż tak, wielka ciekawość zrodziła się w jego sercu i bardzo chętnie posłuchałby co tak wysokiego stopnia żołnierz w zasadzie z nimi robił. Przed zadaniem pytania powstrzymała go tylko ogólna szorstkość towarzysza z którą wolał nie wchodzić w polemikę. Szczególnie, że miał do nich prośbę.
       Tak szybko jak burza przy stole się rozpętała tak szybko ucichła, a on nieco się na to wszystko zaśmiał. Niesamowite towarzystwo chociaż kompletnie nie wiedział jak ma z nimi kooperować. Najchętniej by po prostu z daleka cieszył oczy i dziwił się za każdym razem gdy pokazywaliby mu nieznane dotąd strony swojej osobowości. Wątpił jednak żeby tak się dało. Dlatego postanowił wrócić do innej sprawy.
       - Jak się nazywasz? – Zapytał siedzącego naprzeciwko chłopaka, który po tej wielkiej awanturze stracił na zapale napełniania żołądka i wreszcie nieco zwolnił rozglądając się za tymi smakowitszymi kąskami. Na odpowiedź spokojnie poczekał chociaż ta go nieco zmartwiła. „Po prostu Ru” wydawał się mocno zastraszony słowami Xia co go ani trochę nie dziwiło, bardziej uwierało. Nie skomentował tego jednak widząc, że rycerz poza tym, że był szorstki był również po prostu wściekły, kontynuował więc patrząc na Luo Gen’a siedzącego po jego przekątnej. – Czy nasz plan podróży mógłby przewidzieć północne górskie prowincje? Mieści się tam zakon bogini Nu-Wa . Byłoby to odpowiednie miejsce do przejścia pełnej rekonwalescencji. – Przyznał rzucając spojrzenie nowo poznanemu mężczyźnie. Miał nadzieję, że ten wreszcie zrozumie, że go tu nie zostawi i do końca mu pomoże zapewniając mu bezpieczeństwo. O ile jego towarzysze podróży w ogóle się zgodzą chociaż miał wrażenie, że nie mieli żadnego planu działania. Musieli się plątać i to właśnie czynili podążając krokami przed siebie. Nie miało to jednak jakiegoś głębszego sensu.
       - Z tego co kojarzę po drodze jest sporo małych wiosek i pojedynczych farm, które co roku przysyłają prośby o pomoc do naszej sekty - zauważył Luo Gen, zatrzymując pałeczki przy ustach. - Nie zawsze ją otrzymują jeśli mają pecha i trafią na czas Nocnych Łowów, myślę więc że możemy do nich zajrzeć przy okazji. Zostawiłbym tym ludziom amulety - zaproponował, ciesząc się że będzie miał okazję zapewnić bezpieczeństwo kilku ludziom więcej.
       Odpowiedź inna niż niezidentyfikowany pomruk od Xia pojawiła się ze strony osoby do której szczerze, całe pytanie zwrócił. Jednocześnie ta sprawiła, że na jego ustach zamajaczył delikatny uśmiech. Luo coraz mocniej zaczynał się mu podobać. Młody, ambitny i chcący czynić dobro lokalnie, a nie globalnie. Przypominał trochę jego gdy dołączał do zakonu co było równie pociągające intelektualnie co zasmucające patrząc na to w jakim dołku psychicznym obecnie skończył. Niemniej, jego oczy zalśniły typowym blaskiem szczęścia, a na ustach pozostał cień uśmiechu.
       - Więc postanowione, obieramy północny szlak. – Podsumował zajmując się wreszcie jedzeniem.
       Całość kolacji minęła im w ciszy. Żaden z nich już niepotrzebnie się nie odezwał, jedyny moment przerwanej sielanki był ze strony gospodarza, który wskazał im drugi dwuosobowy pokój. Czyli musieli się podzielić co… wywołało ekspresową wymianę zdań przy stole między młodszymi kompanami. Po prostu Ru stwierdził, że zostaje w pokoju z nim, Luo więc z lekką obawą w oczach pojął, że zostanie z Xia. Tym samym wywołał na jego twarzy ponowny rozbawiony grymas, ba! Ledwo powstrzymał śmiech. Gdy wstawali złapał więc młodego kultywatora za ramię i szepnął mu do ucha, że jakby kompletnie już nie umiał spać ma zapukać, zamienią się w trakcie nocy. Dopiero po tych słowach wziął swoją najedzoną i opatrzoną koalę ponownie na ręce i poszedł do pokoju w którym to dokonywał czynności medycznych.
       Wreszcie miał spokój. Sadzając Ru na łóżku zaparzył mu jeszcze ziół na uspokojenie które wygrzebał ze swojej torby po czym sam zajął się zmywaniem pyłu podróży z twarzy, szyi czy ramion. Ponownie niepotrzebnie się nie odzywał sądząc, że nie było sensu po raz kolejny tłumaczyć mu jakie ma zamiary. Chciał po prostu odpocząć. To był mimo wszystko wymagający psychicznie dzień.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {19/08/21, 07:24 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-20-07.38.15
hellow Nie mając zamiaru kontynuować dyskusji, która zdążyła ucichnąć, RuJiang przysunął bliżej siebie biedne tobołki i Erhu. Jedna złamana noga wystarczyła mu zupełnie, nie było więc potrzeby narażać się na kolejny, ciężki uraz. Trzęsąc stołem ostatni raz — gdyż nie było innej możliwości, by zająć miejsce, nie sprawiając sobie przy tym bólu — usiadł i wrócił do jedzenia. Pierwszy palący głód został w pewien sposób ujarzmiony, przez co mógł odrobinę spokojniej, choć wciąż szybciej niż towarzysze, siorbać resztki bulionu, z którego mięso już dawno zniknęło. Nie spojrzał nawet na dzieciaka, który dobrodusznie oddał mu swoją porcję, czy na inne osoby, nie widząc potrzeby dziękować komuś, kto zrobił to dla własnej satysfakcji. Skąd wiedział, że tak było?
     Wystarczyło wsłuchać się w rozmowę przy stole. Skoro należał do sekty, musiał być kultywatorem. Z czystej arogancji i dla udowodnienia sobie, jak wspaniałą osobą jest, zechciał łaskawie udać się w miejsce, z którego często płynęły prośby o pomoc. Jeśli naprawdę mu zależało, dlaczego nie zrobił tego wcześniej, wędrując tam samotnie, a nie z kimś, od kogo z pewnością oczekiwał poklasku? I jeszcze te amulety — z tego, co kojarzył, za jeden płaciło się jak za posiłek na kilka dni. Nieźle to sobie wykombinował…
    Gość, który groził mu, będący generałem, musiał należeć za to do gwardii cesarskiej, wnioskując po reakcji gospodarza. Nie potrafił sobie przypomnieć żadnego Xia, który mógłby mieć aż taki autorytet... Podsumowując — kultywator, mnich i rycerz. Jak to się u diabła stało, że spotkali się w gospodzie razem i planowali wyruszyć w tym samym składzie? Czy świat się kończył? A może w stolicy działo się gorzej, niż ktokolwiek chciał to przyznać…? Albo oni także byli zwykłymi rabusiami.
    Zbyt zmęczony i obolały, nie miał zamiaru zastanawiać się nad tymi, czy innymi powodami, skupiając się w pełni na dokładnym pogryzieniu pokarmu, aby po raz kolejny nie prowokować kaszlu czy — o zgrozo — zadławienia. Raz się odezwał, gdy został zapytany o imię, kłamiąc zgrabnie. Tak z nawyku, a trochę z przezorności. Mogli w końcu wydać go grubemu Chu lub jego kumplom, którzy dalej szukając RuJiang. Zdawało się jednak, że nie na tym im zależy, a pan mnich faktycznie chciał zabrać go do jakiegoś klasztoru. Nie miał jednak zamiaru zaufać mu, dopóki nie upewni się, że ten nie ma w planach czmychnąć nad ranem. Zadbał o to, pospiesznie zgłaszając na kandydata do dzielenia pokoju. Nie trzeba było przenosić rzeczy, więc co im szkodzi? Poza tym był ranny, więc nie wiadomo, kiedy będzie potrzebował pomocy medyka.
    Cięższy o napełniony brzuch oraz pakunki, które ściskał w ramionach, dał się raz jeszcze zanieść do pokoju. Z początku martwił się, że, mimo ustaleń, mężczyzna nie da mu możliwości kontrolowania swoich poczynań, ostatecznie zmieniając miejsce do spania, jednak ten wyrazie planował zostać. Muzyk obserwował więc, jak ten przygotowuje zioła, dopytując raz po raz, co zamierza mu podać, czy też co ze sobą miesza. Rzecz jasna nie znał żadnej z nazw, jakie zostały mu wymienione, ani nie miał pewności, że mężczyzna nie skłamał. Mimo to udawał, że doskonale wie, o czym ten mówi, kiwając powoli głową. Gdy napar został wypity, a mężczyzna zajął się porządkowaniem czegoś, RuJaing sięgnął po biały materiał. Z pewną czcią rozwijał go, obchodząc się z instrumentem możliwie najsubtelniej.
    Erhu.
Poczuł ulgę, że nie zostało zniszczone. Przesunął delikatnie po szyjce instrumentu, czując pod palcami chłodne drzewo sandałowe, noszące pewne drobne zagłębienia, niby rany na ciele. Wyżej, jakby oczekując przygotowania do gry, dwa kołki strojenne, łudząco przypominające liście, poprzez delikatnie wyrzeźbione końcówki, zachęcały go, aby bardziej naciągnął jedwabne struny. Zahaczył o nie delikatnie palcami, upewniając się, że są odpowiednio napięte, by po chwili przyjrzeć się smyczkowi. Ulokowany między dwiema liniami, prosił go wręcz, aby sunąć nim w stronę wschodu i zachodu. Dotknął opuszkiem bambusowego łuku, by następnie skierować go na włosy skrzypu. Biały osad, jaki pozostał na jego palcu wskazującym, roztarł o kciuk z uwagą. “Muszę pamiętać, aby przed grą nałożyć więcej kalafonii” — przeszło mu przez myśl. Puknął jeszcze w pudło rezonansowe, a głuchy dźwięk upewnił go, że i ono nie było połamane.
    Zdawało mu się, że smugi światła tańczyły pod jego palcami. Owijając się wokół jedwabnych strun, sprawiały, że te skrzyły się niczym światło księżycowe. Jego powieki robiły się ciężkie, a on sam z każdym kolejnym mrugnięciem miał wrażenie, że wszystko staje się coraz bardziej przytłumione. Ból kostki zniknął. Głowy także. Czuł się tak lekki, że gdyby miał choć trochę świadomości, przeraziłby się, iż on także wyfrunie przez okno, zatrzymując się dopiero w Pałacu Wiecznego Zimna, aby już ulżyć samotności Cheng’e* w obserwowaniu drzewa cynamonowego, za towarzyszy mając zająca, ropuchę i pracującego po kres świata Wu Gang’a**, któremu zakazano odzywania się.


~ ~ ~
     Trudno powiedzieć, co go wybudziło. Nie będąc nawet pewnym, kiedy zasnął, otworzył po prostu oczy, orientując się, że trzyma w ramionach swój instrument. Natychmiast się poderwał, aby sprawdzić, czy na sąsiednim łóżku wciąż znajduje się mnich. Ten gwałtowny ruch, który zakładał także szarpnięcie nogą, spowodował przeciągły syk, zwracając na siebie uwagę przytomnego — trudno powiedzieć od kiedy — mężczyzny. Zważywszy na fakt, że pokój rozjaśniały promienie słoneczne, musiał być już kolejny dzień.
- Nie odszedłeś - stwierdził fakt zaskoczony, dalej zaciskając zęby z bólu. - Byłem pewien, że skorzystasz z okazji...
W jasnych oczach zalśniło coś, czego nie był w stanie jeszcze pojąć. Upewniwszy się, że nie zostanie tu zostawiony, rozluźnił się wyraźnie. Ostrożnie usiadł, uważając na kostkę, zaczynając zapakowywać swoje erhu, czego nie był w stanie zrobić dzień wcześniej.
- Nigdy więcej nie usypiaj mnie tym paskudztwem - mruknął jeszcze, przewiązując biały materiał tak, aby uniemożliwić zgubienie zawartości nawet podczas galopu.
    Pozwolił, aby mnich sprawdził stan jego ran, nakładając świeże opatrunki i bandaże. Na końcu języka miał pytanie, czy jest pewien, że chce je na niego marnować, jednak bał się, że mężczyzna nie uzna tego za żart lub, co gorsza, zgodzi się z nim, pozwalając się wykrwawić. Zagadnął więc:
- Ej, mnichu. Ten chłopiec, który był ze mną, co się stało z jego ciałem? - Nie patrzył na twarz czarnowłosego. - Żaden z nas nie miał rodziny, więc pewnie pochowają go gdzieś tutaj, ale wiesz może, czy już to zrobili? Skoro ma zostać na zawsze wędrownym duchem, to wolałbym, żeby chociaż po śmierci nie włóczył się pełen żalu… Jeśli jeszcze go nie zakopali, może mógłbym zagrać mu coś dla ukojenia...
     Dawniej nauczył się nie tylko wiejskich ballad czy pieśni do tańca, ale poznał też tę jedną, spokojną melodię, którą w wielu wioskach na wschodzie grano, by pozwolić zmarłemu odejść w spokoju. Była to chyba jakaś buddyjska mantra, ale nigdy nie poznał jej słów. Z małym Mo czy tam Yo nie łączyło go zbyt wiele, ale… być może gdyby się nie spotkali, chłopak żyłby, dalej w spokoju parając się drobnymi kradzieżami, nigdy nie poznawszy grubego Chu. Z drugiej strony nie namawiał go przecież, aby zajęli się wspólnym biznesem — wręcz przeciwnie! Ostrzegał, że przynosi pecha. A jednak za którymś razem dał się przekonać, kończąc ostatecznie tutaj, ze świadomością, że ten łebski dzieciak o zwinnych paluszkach, leży teraz gdzieś zimny, samemu będąc zależnym od ledwie poznanego mnicha. Tyle więc mógł zrobić, prawda? Upewnić się, że chłopak nie stanie się złym, wędrownym duchem.


przypisy~
* Cheng - żona łucznika Hou Yi. Według jednej z wersji legend, z chciwości ukradła mężowi pigułkę na nieśmiertelność. Zażywając ją potajemnie, wbrew swej woli odleciała na księżyc. Za swój występek została uwięziona przez Nefrytowego cesarza w Pałacu Rozległego Zimna (budynek na księżycu) i tym samym skazana na wieczną samotność.
Są także inne wersje tej legendy, jednak RuJiang zna właśnie tę.

** Wu Gang - Istnieje wiele wersji legendy na jego temat - od bycia Wnukiem Płomiennego Cesarza, który został ukarany za zabicie kochanka swojej żony, poprzez bycie strażnikiem Strażnikiem Południowych Wrót Niebiańskich, którego ukarano za zaniedbywanie obowiązków na rzecz romansowania z Chang'e, do dzielnego młodzieńca, który chce pozyskać antidotum, lub chłopca ukaranego za chciwość. We wszystkich jednak wersjach kara jest ta sama — ma on ściąć rosnący na księżycu cynamonowiec, który przy końcówce pracy odzyskuje swe gałęzie i liście. (Taki odpowiednik Syzyfa, ale na księżycu). Zajęty praca, nie ma prawa rozmawiać z Chang.


Inspirowane artykułem: "CHIŃSKIE MITY I WIERZENIA ZWIĄZANE Z KSIĘŻYCEM" Agnieszki Patereski-Kubackiej, polecam~
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {20/08/21, 12:43 am}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.41.34
Luo Gen nie zdawał sobie sprawy z tego, że dyskusja, którą rozpoczął z właścicielem gospody pójdzie w takim kierunku. Powinien się spodziewać, że Xia WangRan nie zareaguje łagodnie, ale to co się wydarzyło, sprawiło jedynie, że po plecach nastolatka przebiegł zimny deszcz. Już do tej pory miał wrażenie, że lepiej z tym mężczyzną nie zadzierać, ale każde słowo jakie padało z jego ust tylko utwierdzało go w tym przekonaniu. I niby w jego kierunku jeszcze nigdy nie poleciały groźby, ale to był dopiero pierwszy dzień ich podróży i młody kultywator miał wrażenie, że prędzej czy później te zimne oczy zwrócą się i w jego kierunku i wcale nie będzie w nich więcej życzliwości.
Zanim się zorientował, zbyt skupiony na tym, by nie wyglądać na sennego i zmęczonego, podział pokoi został ustalony i on, chcąc czy nie, wylądował w jednym pomieszczeniu z rycerzem. Zbierając się na górę, przełknął ślinę, nie będąc pewnym, czego się spodziewać. Zanim wszedł do pokoju, mnich odciągnął go na bok i choć jego propozycja była bardzo miła i kusząca, zrobił bardzo poważną minę, taką jaką zrobiłby dorosły człowiek i podziękował mężczyźnie, ale oświadczył, że w pokoju zostanie. W końcu, chciał być uważany za dojrzałego, nie mógł więc uciekać przed jednym towarzyszem podróży do drugiego, nawet jeśli Yin Qinghuai stanowił totalne przeciwieństwo rycerza i jego nie bał się ani odrobinę.
Życzył mężczyźnie dobranoc, a potem z duszą na ramieniu, wszedł do przydzielonej im sypialni, przez chwilę bijąc się z myślami, czy powinien zapukać, albo jakoś zaanonsować się, że wchodzi. W końcu zmieszany wszedł tak po prostu do pokoju, rzucając od razu spojrzenie towarzyszowi. Pomieszczenie nie było duże, ale całkiem przytulne. Dwie leżanki zaścielone świeżą pościelą, stolik i wielka balia z ciepłą, jeszcze parującą wodą umieszczona za parawanem. Luo miał ogromną ochotę z niej skorzystać, ale nie był pewien, czy jego towarzysz nie będzie miał tego samego pomysłu. Otwierał usta kilkukrotnie, by zapytać go o jego plany względem ciepłej wody, ale za każdym razem kiedy spoglądał na twarz mężczyzny, miał wrażenie, że nie powinien się odzywać, rezygnował więc, mając w głowie coraz więcej wątpliwości i świadomości, że im dłużej czekał, tym woda była chłodniejsza…
Kiedy w pokoju rozległ się głos Xia WangRana, Luo Gen niemal podskoczył pod sam sufit, wbijając wzrok w stopy. Nie był pewien, czego się spodziewał, ale na pewno nie nieco rozbawionego tonu, który sugerował mu, że może się odezwać bez stresu o to, że jego głowa zostanie odgryziona od karku.
- Um… no tak, tak, jasne że nie… - wymamrotał, czując się okropnie głupio, że zakładał coś takiego.
- Więc… więc… jeśli ty nie masz ochoty, to… to chętnie skorzystam z tej balii z wodą za parawanem – powiedział, wskazując palcem kąt pokoju ukryty za przepierzeniem znad którego unosiła się jeszcze para.
- Nie, nie wstrzymuj się... – odpowiedział, a Luo, który już zaczął się cieszyć z możliwości kąpieli, nie spodziewał się słów, które nastąpiły chwilę później.
- Chociaż właściwie... Balia jest jedna, a ja jestem zbyt zmęczony żeby czekać... Możemy po prostu wykąpać się razem.
W pierwszej chwili chłopak myślał, że się przesłyszał, ale twarz mężczyzny wcale na to nie wskazywała. Przez sekundę gapił się na niego, by po chwili, w której dotarł do niego sens słów, spalić okropnego buraka.
- X-X-Xia da-ge! O… o czym ty mówisz?! – zdziwił się, bo zdecydowanie jeden taki moment na dzień wystarczająco mu wystarczył.
- Czemu czerwienisz się jak jakaś dziewica? Obaj jesteśmy mężczyznami, a tak będzie szybciej... Lepiej się pospiesz zanim woda wystygnie – zauważył mężczyzna, a na twarzy młodzieńca niemal natychmiast pojawił się wyraz oburzenia, choć w połączeniu z różowymi z emocji policzkami nie dawał żadnego poważnego efektu.
- Nie… nie jestem dziewicą! Jestem mężczyzną! – zauważył, choć kiedy rycerz podniósł się ze swojego łóżka i zaczął się rozbierać, nie był już tego taki pewien.
W pierwszej chwili chciał mu udowodnić, że się mylił, że wcale nie był jak panienka i uparcie gapił się na mężczyznę, kiedy ten rozwiązywał swoje szaty, choć z każdym odkrytym centymetrem skóry czuł się coraz mniej pewnie, za to coraz bardziej skrępowany. A kiedy rycerz doszedł do spodni… chłopak nie wytrzymał i zakrył oczy dłońmi. Nie chciał zobaczyć, co kryło się pod spodem, choć w teorii doskonale to wiedział.
- Xia da-ge, czemu mi dokuczasz?! – zapytał nadąsany, nie zdejmując palców z oczu. Już wolał zrezygnować z tej kąpieli!
Kolejny raz zdziwił się, kiedy w pierwszej chwili zamiast odpowiedzi usłyszał rozbawione parsknięcie, a po nim, jak na standardy Xia WangRana łagodny ton głosu mężczyzny.
- Bo wyjątkowo łatwo cię podpuścić, panie Gen – usłyszał, a kiedy po chwili zerknął na niego przez palce, znów był ubrany.
- Niech się Pan nie martwi, nie zamierzam naprawdę gorszyć pruderyjnych dziecięcych oczu takimi widokami – mówił dalej rycerz, sprawiając że tym razem na twarzy chłopaka pojawiły się rumieńce oburzenia.
- Nie jestem już dzieckiem, mam dziewiętnaście lat! – oświadczył, ale zaraz po tym, pożałował i zanim Xia WangRan znów zaczął się rozbierać, złapał swoje ubrania do spania. – Ale z kąpieli jako pierwszy skorzystam, dziękuję! – powiedział, po czym czmychnął za parawan. Co prawda, trochę się martwił, że mężczyzna nie uszanuje jego prywatności, ale po tym pełnym politowania spojrzeniu jakie mu posłał, podejrzewał, że naprawdę nie miał zamiaru tego robić. Niemniej Luo Gen umył się tak szybko jak potrafił, nie chcąc przeciągać struny. Do łóżka też kładł się w taki sposób, by szybko móc z niego wyskoczyć, ale nic to nie dało, bo wystarczyła chwila, w której przytulił się do poduszki i już spał.
Rankiem obudził się jako pierwszy. Szybko i cicho ubrał się, by w spokoju móc jeszcze chwilę pomedytować, zanim reszta towarzyszy podróży zaczęła się budzić i zbierać do wymarszu. Przy śniadaniu dowiedział się, że ich nowy podopieczny chciałby pójść do kostnicy i wyprawić zabitemu chłopakowi choć skromny pogrzeb. Luo Gen to szanował, dlatego zaproponował, by nie nadwyrężać nerwów towarzyszy (a w zasadzie jednego, który skrzywił się na ten pomysł), by po śniadaniu zebrali się i zajrzeli tam już w trakcie dalszej podróży.
Obrządek był prosty, pozbawiony sporej części elementów, niemniej spalili pieniądze, oddali zmarłemu szacunek i na koniec Ru wyjął instrument, by zagrać dla chłopca. Luo Gen zastanawiał się, czy to była jakaś forma melodii oczyszczenia, o której wspominał mu mistrz, dlatego kiedy już skończyli i znów, mogli się odzywać, wyjął ze swojego bagażu jeden z amuletów, które narysował przed wyruszeniem w podróż.
- Em… hej, nie wiem czy chcesz, ale jeśli martwisz się, że twój przyjaciel zostanie wędrującym duchem, to mogę dać ci jeden talizman rozpraszający mrok. Będzie strzegł grobu, by nie zbierała się nad nim energia urazy – zaproponował, podając mu żółtą kartkę z misternie wykonanymi malunkami.[/color]
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Dijira
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {21/08/21, 01:46 pm}

Dawno temu w Chinach... Ef604b136204342393c98b2dfd877a51

Po alkoholu Xia Wang Ran był nieco bardziej... Znośny. Głównie dlatego, że o ile Xia nie wpędził się paroma głębszymi w czarne odmęty depresji, świat wokół nie był dużo bardziej... znośny, jeśli widziany z nieco podchmielonej perspektywy. Xia był mniej nerwowy, ludzie przestawali go aż tak denerwować, wszystko stawało się jakoś łatwiejsze do zniesienia i przestawał się czuć tak, jakby od skraju przepaści dzielił go tylko jeden, niewielki krok. Xia Wang Ran po odpowiednio dużej ilości alkoholu bardziej przypominał dawnego siebie – siebie, którym na codzień nie potrafił już być. Młody szlachcic nigdy nie był osobą, którą można było uznać za specjalnie „miłą”, przynajmniej nie w klasycznym tego słowa rozumieniu. Jego dzieciństwo nie było zbyt szczęśliwy, więc dorastał jako raczej cichy,  zahukany osobnik i dopiero trening u mistrza przyniósł mu pewność siebie i wiarę we własne umiejętności. Ale młodszy Xia był też idealistą – gdzie mógł starał się pomóc, choć był surowy, był też sprawiedliwy, zawsze starał się dać z siebie wszystko i był gotowy wiele zrobić dla swojego kraju i do pewnego stopnia podporządkować swoje życie ojcu, tylko po to, żeby wypełnić swoje obowiązki jako syna. Był też... Mniej intensywny. Dużo mniej intensywny jeśli o charakter idzie, nawet jeśli miał dosyć pokrętne poczucie humoru...
I to poczucie humoru momentami w nim przebłyskiwało. Tej nocy głównie dlatego, że opróżnił ćwierć karczmianej piwniczki (i jakimś cudem wciąż był w stanie stać pionowo i zachowywać się raczej koherentnie– przez ostatni rok jego tolerancja alkoholu jeszcze się zwiększyła, a zawsze miał mocną głowę), był przed snem był przed snem w całkiem dobrym nastroju, jak na sytuację i fakt, że utknął na wyprawie, w której nie chciał brać udziału. Być może powinien być niezadowolony – bo mieli udać się na płónoc, a na północy Xia był nawet lepiej rozpoznawalny niż w stolicy,, jako że spędził tam dużo czasu i poznał i był widziany przez wielu, zarówno szlachciców, jak i  (ale miał dużo lepszą reputację – ludzie pamiętali go raczej jako bohaterskiego generała i jego spadek z piedestału nie zmienił tej pozycji w ich oczach – zwłaszcza, że w porównaniu z obecnym dowódcą wojsk na granicy Xia wypadał jak anioł, nawet jeśli musiał w swojej karierze podjąć wiele ciężkich, mało popularnych decyzji) i wiązało się z nią wiele... wspomnień.  Miał tylko nadzieję, że nie zawitają do żadnej z wiosek lub posiadłości, które miał w zwyczaju wizytować, bo definitywnie nie będzie w stanie się ukryć.
W każdym razie – na razie o tym nie myślał. Zamiast tego... Zdecydował się poprześladować niejakiego Luo Gen’a. Dlaczego? Głównie dlatego, że chłopak go bawił. To jak wyraźnie bał się Wang – Ran’a i jak się stresował w jego obecności, ta jego dziecięca wręcz niewinność i nieprzystosowanie do świata. Chłopak powinien go denerwować. Zazwyczaj tacy ludzi wyjątkowo działali mu na nerwy – a jednak w reakcjach młodego kultywatora było coś najzwyczajniej w świecie zabawnego.
Chciał się przekonać, na ile łatwo jest go podpuścić, sprawdzić czy rzeczywiście jest z nim tak źle jak Wang Ran’owi wydawało się, że jest... I było. Bo spłonił się jak nastoletnia dziewoja, kiedy tylko Xia zaproponował wspólną kąpiel (ku złośliwej satysdakcji rycerza)... No, ale skoro zaprzeczał (Xia się nad nim zlitował i zdecydował się ugryźć w język i wstrzymać od powiedzenia, że może i zarzeka się, że nie jest dziewicą, ale to tylko dobór słów – bo prawiczkiem definitywnie był), to rycerz zdecydował się pociągnąć sytuację dalej, bo hej – niewiele rzeczy w życiu go bawiło i skoro już znalazł coś takiego, to szkoda było marnować okazję.
Dlatego, żeby zobaczyć jak daleko może popchnąć biedaka, zaczął się rozbierać. W przeciwieństwie do co poniektórych, Xia nie miał najmniejszych problemów z nagością (swoją, czy innych). Spędził wiele lat w armii, głównie w otoczeniu mężczyzn i mało co mogło go zawstydzić. Nawet jeśli jego tors i plecy były pokryte małe estetycznymi bliznami, nigdy się ich nie wstydził.
Luo Gen... Zareagował dokładnie tak jak szlachic oczekiwał, że zareaguje – i w definitywnie zabawny sposób – na tyle zabawny, że Wang Ran zdecydował się chłopakowi odpuścić, nawet nie kryjąc swojego rozbawiania.
„Nie jestem dzieckiem, mam dziewiętnaście lat!”
Ech... Ten dzieciak był... Naprawdę rozbrajający. I młodo wyglądał, bo był parę lat starszy niż to co wstępnie dawał mu Wang Ran. Ale nawet jeśli wiekiem był bliski pełnoletności, to zachowaniem... No jak Xia miał go traktować jak poważnego mężczyznę kiedy ten płonił się czerwonym rumieńcem na widok kawałka skóry, podskakiwał ze stresu, kiedy się do niego odezwało, albo tak uparcie krzyczał, że jest dorosły? Jak?
Ech, rycerz chyba znalazł sobie zajęcie na dalszą część podróży, a prześladowanie biednego Luo miało się stać jego nowym hobby.
Noc przespał spokojnie – zwłaszcza jak na niego, bez koszmarów, które zwykły go męczyć.Nie było to nic dziwnego. Alkohol skutecznie prowadził do głębokiego, spokojnego snu – a Xia definitywnie potrzebował odespać poprzednią noc balowania.
O poranku – w dużo gorszym, czyli swoim normalnym nastroju, powrócił całkiem do skacowanej rzeczywistości. I jakby polepszyć tą i tak nieciekawą sytuację, dzień mieli zacząć od pogrzebu. Po prostu cudownie. Nie narzekał – ale skrzywił się na perspektywę, bo... Nie znosił pogrzebów. Nawet kiedy pochowasz zbyt wielu ludzi i akceptujesz nieuchronność śmierci nie jest to zbyt przyjemne wydarzenie, ale z drugiej strony... Każdy zasługuje na godny pochówek, więc nie narzekał za bardzo. Pomógł nawet w przygotowaniu grobu, chociaż w obrzędach nie zamierzał uczestniczyć... Tak jak stracił szacunek do cesarza i swojej ojczyzny, tak stracił szacunek do bogów i przodków. Gdyby niebiosa były jakkolwiek wyrozumiałe i sprawiedliwe, on byłby martwy, a Yi Wen wciąż by żył... A na pewno nie odszedł by w taki, a nie inny sposób.
Nie odzywał się jednak – po prostu pomógł w przygotowaniu pochówku, a potem gdy ruszyli do przodu, zrównał się krokiem z mnichem, jako że „młodzież” zajęła się rozmową o talizmanach.
-Jeśli idziemy na północ... Powinniśmy unikać głównych szlaków. Z tego co mi wiadomo, przez ostatnie parę miesięcy bandyci okropnie się rozpanoszyli przy głównych drogach –wciąż miał kontakt z niektórymi ze starych podkomendnych, a dowódca fortu w Guoyu, jednej z największych twierdzy na północy, był jednym z dawnych przyjaciół, z którymi wciąż w miarę regularnie pisał. Wiedział więc jak mniej więcej wygląda sytuacja w północnych prowincjach i nie była ona najlepsza. Po tym jak Wang Ran przegrał bitwę na przełęczy i trafił do nie woli, nowym dowódcą wojsk na północy został inny młody generał – parę lat od niego starszy syn wojskowej rodziny i jego długoletni rywal Shen Chaoxiang. Shen, bardziej niż na utrzymaniu pokoju we własnym ogródku, skupiony był na wiecznym poszukiwaniu chwały i mało rozsądnych kampaniach wojskowych, które zazwyczaj nie prowadziły do sukcesu...
Nic dziwnego, że przez ten rok płónoc stała się jeszcze bardziej dzika i niebezpieczna niż wcześniej... Szlachta ziemska pozwalała sobie na więcej i więcej, wiedząc, że wojsko przestało wtykać nos w ich sprawy, bandyci i przestępcy bezkarnie się szerzyli... A znając Luo Gen’a próbowałby walczyć z każdym napotkanym rzezimieszkiem. Xia... Wolałby tego uniknąć, zwłaszcza, że teraz mieli ze sobą dodatkową kulę u nogi w osobie poszkodowanego muzyka, przynajmniej do momentu, w którym dojdą do klasztoru. Lepiej było zachować ostrożność.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {23/08/21, 09:47 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-19-12.27.52
       Spędzona spokojnie noc w towarzystwie po prostu Ru przyniosła mu więcej ulgi niżeliby się spodziewał. Cisza i spokój, ten już go nie zaczepiał, a i on nie miał powodów żeby z nim rozmawiać. Nie podpuszczali się tylko spokojnie padli. On ze zmęczenia ogólnego – chociaż mocniej psychicznego – Po Prostu Ru ze względu na otrzymane zioła: silne przeciwbólowe i przeciwzapalne. Po odniesionych obrażeniach zdecydowanie mu się przydało. I tak spał do wczesnego poranka kiedy to pierwsze promienie słońca zaczęły dopiero muskać leniwie płynące obłoczki.
       Była to dla niego normalna godzina pobudki. W tym czasie miał chwile żeby zebrać myśli, przygotować się na nowe wyzwania i zwyczajnie odprężyć. Teraz też tak było, a z posiadanych zapasów parząc sobie porcję herbaty cieszył się powoli budzącą się naturą. Był już w pełni ubrany i gdy Ru się obudził uśmiechnął się do niego na powitanie, dając mu moment na realizację odnośnie tego co miało miejsce wczoraj, dlaczego i obecnie z kim się znajdował.
       - Zapewniałem Cię niejednokrotnie, że Cię nie zostawię. Skąd więc pomysł, że bym uciekł? – Zapytał chociaż nie chciał otrzymywać odpowiedzi. Zamiast tego wstał i biorąc jego nogę na swoje kolana poprawił opatrunek, który przez szarpnięcie nieco się przemieścił. – Nie powinieneś tak gwałtownie reagować, przynajmniej przez pierwszy tydzień. Noga musi się zagoić. – Upomniał go matczynym tonem po czym ponownie go zostawił i odszedł na bezpieczną (dla siebie) odległość.
       - To paskudztwo zapobiega zakażeniu i nie omieszkam połasić się, że ten sen dobrze Ci zrobił, po prostu Ru. – Posłał mu nieco zaczepny półuśmiech lubiąc w późniejszym etapie nawiązywać znajomości ze swoimi pacjentami. Ludzie którzy z różnych przyczyn i z różnymi schorzeniami trafiali pod jego skrzydła zawsze obdarowywani byli przez niego przyjacielskim ciepłem. Zazwyczaj wychodził po takim spotkaniu bogatszy, był to też dla niego jedyny kontakt z wielkim światem i zwyczajnie był ciekaw. Ale to była nieco inna sprawa, chowana w sercu pod przykryciem tajemnicy.
       - Nazywam się Yin Qinghuai. Chciałbym Cię zapewnić, że jestem prawdziwym mnichem i szczerze chce pomóc. Jakkolwiek to odbierasz nie mam ukrytych intencji. Może zechciałbyś się mi przedstawić? – Dopytał, zasadniczo pierwszy raz spróbował zastanawiając się czy go speszy, rozzłości czy po prostu mężczyzna go oleje. Ale nie mógł nic na to poradzić, że go to zastanawiało. Dlaczego był przebrany, czy całe zamieszanie było wypadkową losu i czy może miał nieco inną wizję pomocy. Po prostu, nawiązał z nim dialog zanim chciał odpowiedzieć na pytanie dotyczące ciała chłopca.
       -Yin Qinghuai, hm...- powtórzył sam do siebie, jakby zastanawiając się, dlaczego więc chłopak w zielonych szatach wołał go inaczej. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś. – Dlaczego chcesz mi pomóc?
       Mimo uszu puścił pytanie o jego imię.
       Rozmowa która mimo wszystko zaczynała się koślawo wywiązywać nieco sprawiła, że odetchnął w duchu. Wychodziło bowiem, że chłopak był po prostu nieufny, a nie stawiał dookoła siebie nieznane mu bariery (bądź nie był po prostu odpychający jak Xia) i może, będzie umiał się z nim porozumieć. Potraktuje go podobnie jak bezdomnego kota.
       - Pochodzę z zakonu Xiongmao. Nie wiem na ile w ogóle orientujesz się w zakonach ale my niesiemy pomoc, tak po prostu. Chcę więc po prostu, pomóc. – Dał mu słowo próbując ponowić próbę. – Dlaczego byłeś przebrany?
       Kiwną powoli głową. Zakon Xiongmao? Zdawało mu się, że słyszał o nim, będąc w położonych na północ wioskach - spotkał nawet osobę, która podawała się za jego członka i... no cóż... nie wspominał tego zbyt dobrze. Z resztą będąc w drodze często wpada się na takich oszustów.
       - Po prostu pomóc? - uśmiechnął się z wyraźną kpiną. – Spotkałem kiedyś jednego takiego, który też mówił, że jest stamtąd i chce pomóc. Wiele osób do teraz opłakuje oszukane przez niego panny. - Nawet jeśli mężczyzna mówił prawdę, o wiele łatwiej było wierzyć, że jest taki, jak wszyscy. - To w porządku, przede mną nie musisz udawać. Nie będę cię oceniał.
       - Dziękuję. Nie będę więc kłamał. – Zapewnił na razie poddając bitwę. Nie oznaczało to wygranej wojny ale do kotków trzeba było mieć dużo cierpliwości. To, że zjadły położony obok nogi człowieka kawałek surowego mięsa nie oznaczało, że już mu zaufały – po prostu miały refleks i wykorzystały sytuację.
       - Czy jest tu jeszcze coś co należy do Ciebie? – Zapytał całkowicie z innej strony, a słysząc o koniu delikatnie odetchnął. – To bardzo ułatwia sytuację. – Przyznał chociaż wątpił żeby ten nie podejrzewał go właśnie o chęć kradzieży bądź innego wykorzystania. Ale tak naprawdę ułatwi mu tylko podróżowanie, nie będzie musiał go nosić. – Wracając do ciała, zostało zabrane do miejskiej kostnicy. Pochówek będzie na koszt społeczności. Jeżeli chcesz uczestniczyć w uroczystości chętnie będę Ci towarzyszył. Ustalę tylko plan z towarzyszami. – Zaproponował z uśmiechem po czym zaczął siebie i jego zbierać. Tak, ten koń ułatwi bardzo wiele, a gdy okazało się, że i reszta nie widziała przeszkód żeby nadebrać nieco drobi, po prostu spadł mu kamień z serca. Kolejne kłótnie, przekomarzanie się i wzajemna wina nie były mu potrzebne do szczęścia.
       Sama ceremonia była niezwykła. Rozbrzmiewająca spokojna muzyka, zachowana pełna cisza i obrządki pozwalające duszy dziecka nie błąkać się w złości po świecie. Kultywator oraz Ru zadbali o to żeby nic złego się nie stało, a on podziwiał. Spokój i opanowanie, moment w którym ta dwójka znalazła wspólny język. Nawet naburmuszony Xia po prostu uszanował ich prośbę i w pełni respektował ich poczynania, chociaż nie był uczestnikiem. W tej jednej chwili w jego głowie zapanował spokój, a w sercu nadzieja. Osądzał ich z godziny na godzinę inaczej i nie dawał możliwości po prostu poznać za co się skarcił. Od teraz chciał zmienić nieco nastawienie i nawet jak będą go wykańczali emocjonalnie, po prostu da im szansę.
       Ruszyli więc w drogę w stronę północnych ziem, a gdy dwójka młodszych kompanów zajęła się rozmową on nieco zdziwiony spojrzał na… cóż, Generała.
       - Nie będę dyskutował z waszymi decyzjami, szczególnie w trudnym terenie. Sądząc jednak, że masz przy sobie stosunkowo niedoświadczonych podróżników, zalecasz jakieś rozwiązanie? Może jakiś mniej uczęszczany szlak? Bądź przeciwnie, handlowy? – Dopytał z zaciekawieniem chociaż bardzo umiarkowanym. Dał mu po prostu do zrozumienia, że bardzo będzie się liczył z jego zdaniem.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {26/08/21, 08:39 pm}

Dawno temu w Chinach... PicsArt_07-20-07.38.15
hellow   Śniadanie.
Dwa posiłki w tak małym odstępie czasu przywoływały z pamięci chwile, gdy dawno temu pomagał przy polu, za co należało mu się śniadanie oraz duża kolacja, a czasem nawet jakiś dobry owoc pomiędzy pracą, kiedy to córka gospodarza litowała się nad nimi i przynosiła im je razem z dzbanem wody. Stawała wtedy blisko niego, obserwując, jak pozostali pracownicy popijają chłodną ciecz, i mówiła:
- Piękną mamy dzisiaj pogodę.
Nieważne czy padało, czy też słońce paliło ich karki niemiłosiernie, zawsze powtarzała te cztery słowa. Następnie sięgała do swej szaty, aby podać mu mango.
- Wybrałam dla ciebie najładniejsze.
W tej chwili nie był nawet pewien, jak miała na imię, lub jak wyglądała. Pamiętał jedynie te delikatne dłonie oraz głos, powtarzający “piękną mamy dzisiaj pogodę” oraz słodki smak.
    Mniej łapczywie, ale wciąż pospiesznie i bez żadnych manier, zabrał się za jedzenie. Wszyscy pogrążeni byli w swoich myślach, co było mu nawet na rękę po wywiadzie, jaki próbował przeprowadzić Mnich w pokoju. Ostatecznie on sam nie miał okazji zadać mu pytań o to, kim są pozostali ludzie, dlaczego z nimi podróżuje albo co tu robił. Zamiast tego dość nieufnie zdradził jedynie, że posiada konia (przemilczał rzecz jasna kwestię, jak zwierze znalazło się w jego posiadaniu) jednak nie wyjaśnił, gdzie się ono znajduje. Zdecydowanie wolał pójść wraz z nim, by mieć pewność, że nie stanie się to szansą na ucieczkę dla Yina. Jeden dzień to było zdecydowanie zbyt mało, aby zaufać komuś, że go nie zostawi. Tym bardziej, gdy tym kimś był czarnowłosym mężczyzną o jasnych oczach i tak bardzo troskliwym wzroku oraz delikatnych dłoniach, których Ru nigdy wcześniej nie uświadczył. Nie, nie mógł być na tyle głupi, żeby pomagać bezinteresownie… coś musiało się za tym kryć.
    Ukradkiem podebrał kilka bułeczek z mięsem i ukrył je w rękawach — tak na wszelki wypadek. Bądź co bądź Yin mógł mu obiecywać, że go nie zostawi, jednak przezorny zawsze ubezpieczony, co nie? Poza tym, kto wie, kiedy odbędzie się następny postój i czy na pewno zostanie wtedy poczęstowany posiłkiem. Tak jak nie mieli obowiązku brać go ze sobą (choć RuJiang gotów był się kłócić i zarzucać złamanie danego słowa), tak też nikt nie powiedział, że zapłacą za jego pełen brzuch. Sam gospodarz wydawał się zachwycony faktem, że już wyjeżdżają. Posyłając fałszywe do bólu wręcz uśmiechy i pytania przeszyte pośpiechem, starał się jak najszybciej ich pozbyć. Gospodyni, która zebrała puste naczynia, nie zaszczyciła ich nawet spojrzeniem podkrążonych oczu. Kuśtykając, wsparty na znalezionej przez Mnicha lasce i jego ramieniu, RuJiang opuścił pomieszczenie pierwszy.

    Na grobie Mo czy tam Yo nie złożył żadnej ze schowanych bułeczek, wiedząc, że jedzenie jest dla żywych. Nie spalił także pieniędzy, a jedynie podarował zagraną pięknie melodię, która miała na celu odprowadzić tego łebskiego dzieciaka bliżej nieba, aby — zaplątany w szaty nieba — nie musiał snuć się po Ziemi, która za życia nie przyniosła mu nic dobrego. Powtarzając buddyjską mantrę osiem razy, upewnił się, że we wszystkich kierunkach świata, w jakie zły duch się uda, będzie mu ona towarzyszyć. Naturalnie przywędrowała do niego smutna refleksja, że gdyby nie mężczyzna, który wcześniej opatrzył mu nogę, a kilka minut temu pomógł wsiąść na konia i z niego zejść, prawdopodobnie obrządek nie odbyłby się, a on, pełen nienawiści i żalu, błąkałby się razem z duchem dzieciaka, nigdy nie mając zaznać ukojenia. W końcu pogrzeb odbywał się tylko i wyłącznie ze względu na niego, który musiał nakazać zabranie zwłok dziecka do kostnicy. Gdyby nie on, kto przejąłby się dwoma zmasakrowanymi ciałami? Na pewno nie gospodarz, który wolałby zakopać ich, bądź dać do pożarcia dzikim psom, niż zwrócić na siebie uwagę.
- Przyjaciel? - powtórzył, unosząc brew. W jego ustach tytuł brzmiał pogardliwie. - Nie był moim przyjacielem. Przypadkiem razem podróżowaliśmy.
Nie znał w końcu nawet jego imienia. Nie zamierzał jednak żałować, że nigdy nie upewnił się, jak brzmiało.
- Poza tym masz mnie za idiotę? Nie zamierzam dać ci złamanego yuana za ten bezwartościowy świstek papieru pomazany jakąś farbą. Energia urazy? Kto uwierzyłby w takie brednie.
Oj już on znał takich naciągaczy — żerujące na czyimś nieszczęściu sępy, które gotowe były wyszarpać ostatnie pieniądze niczym wnętrzności ludzi wokół.
   Luo Gen zamrugał zaskoczony powiekami, po pierwsze nie wiedział, że dziecko nie było dobrym znajomym chłopaka, a po drugie…
- Nie chcę za niego żadnych pieniędzy – powiedział z wielkim szokiem wypisanym na twarzy, jak gdyby nie wierzył, że ktokolwiek kiedykolwiek za amulety odganiające zło żądał zapłaty. Zaraz potem jego twarz zbladła.
- To… to wcale nie są brednie! – powiedział oburzony, choć w jego nagle szybko bijącym sercu rozlała się przykrość i smutek. – A… A to nie jest świstek pomazany farbą – dodał już ciszej, a na jego twarzy odbiło się, jak wiele przykrości sprawiły mu słowa Ru.
Schował gwałtownie amulet do kieszeni w rękawie, a potem wyminął go, stawiając długie, pewne kroki, choć musiał przygryźć wargę, by nie drżała, kiedy wyprzedzał pozostałych dwóch.
    Jego reakcja rozbawiła poniekąd pozostawionego samemu sobie muzyka. Korzystając raz jeszcze z pomocy Yina, wsiadł znów na konia, przymocowując jeszcze swoje rzeczy do jego boku. Powolny kłus sprawiał, że nadążanie za nowymi towarzyszami podróży było łatwiejsze, jednak niepozbawione sporadycznie odczuwanego bólu, który promieniował wzdłuż nogi co jakiś czas, gdy chłopak zapomniał się i przysuwał ją bliżej zwierzęcia.
- Ej, dzieciaku.
Zrównanie ludzkiego chodu to kroków czworonożnego zwierza nie było zbyt trudne.
- Mam gdzieś, w co wierzysz, czy to będzie jakiś złoty rdzeń, czy jakieś durne energie urazy, ale… dzięki, że byłeś przy tym, jak go chowali. Ten dzieciak miał się za cesarza i zawsze powtarzał, że na jego pogrzebie będzie połowa Chin.
Po krótkim i gorzkim śmiechu przerwał na chwilę, spoglądając przed siebie. Na drogę wiodącą ku północy. Pozwolił, by wiatr rozwiał jego włosy.
- Ale wiesz, że mogłeś się pomodlić, prawda? Taki dzieciak, jak ty ,na pewno przez Cesarza Niebios uważany jest za młodszego niż Mo czy tam Yo - dokuczył mu jeszcze, nadając swemu głosu beztroskiej i kipiącej barwy. - Patrząc na twoje zachowanie, dałbym ci co najwyżej 7 lat.
Spoglądanie na niego z wyższością — jak na dzieciaka — było prostsze, gdy miało się konia.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Dawno temu w Chinach... Empty Re: Dawno temu w Chinach... {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach