Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A cup of uncertaintyDzisiaj o 07:30 pmCarandian
Twilight tensionDzisiaj o 06:53 pmCarandian
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 33%
2 Posty - 22%
2 Posty - 22%
1 Pisanie - 11%
1 Pisanie - 11%

Go down
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Yes, Dark Lord {03/05/21, 04:58 pm}

ORYGINALNIE PISANE NA SF
Yes, Dark Lord PicsArt_04-07-04.40.35
Yes, Dark Lord Unknown


Ostatnio zmieniony przez Hummany dnia 03/05/21, 05:23 pm, w całości zmieniany 1 raz
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 04:59 pm}

Yes, Dark Lord 4bb0d0d0a0a2e01f5afa90102273074f
Yes, Dark Lord 1
Yes, Dark Lord 2
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:04 pm}


- - | | LEO BEKET | | - -

Yes, Dark Lord D55dae064a685a68ad92bacb96e997f2

Dane Personalne:

Imię: Leo
Nazwisko: Beket
Wiek: 25 lat
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Homo
Stan cywilny: Singiel
Pochodzenie: Australia

Aparycja:

182 cm
Oczy: Piwne
Włosy: Szatyn
Cera: Jasna
Sylwetka: Wysportowana, smukła
Zarost: Brak
Blizny: Kilka na ciele
Tatuaże: Na lewym barku i ramieniu

Yes, Dark Lord Af00a9c0e13b24b14e14d8ede70f5954
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:06 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Jego życie nie zmieniło się, chociaż świat się załamał. Jego codzienność nadal przemijała niczym woda puszczona przez palce, nabrała jednak odcieni szarości. Chociaż żył, każdy oddech sprawiał mu ból. Chociaż spał, ani jedna minuta go nie koiła. Był sam, otoczony tysiącem ludzi, pogrążony w tych wszystkich uczuciach każących mu po nocy ścierać łzy wielkości grochu.
Był. Chociaż jakby wcale nie żył. Istniał. Chociaż nie chciał. Miał misję, za którą nie umiał zabrać się od miesiąca. Tyle zajęło mu przemyślenie i zrozumienie pragnień jakie przy śmierci mógł mieć jego brat. Jego najcenniejszy przyjaciel, opiekun. Ten który go rozumiał i w jego oczach zawsze potrafił dostrzec smutek. Tak bardzo za nim tęsknił chociaż jego życie nijak się nie zmieniło. Nadal walczył, wyrywał siłą każdy kolejny dzień, z dumą oglądał każdy wschód słońca, a z trwogą przyglądał się każdemu zachodowi.
Był sam, chociaż wiedział, że musi to zmienić. A ten dzień był przełomowy.
Wyposażony w bronią, integralną część jego ciała od kiedy został łowcą, obserwował jak kolejne krople czarnej jak smoła krwi skapują prosto na lekko pożółkłą trawę. Stał i zastanawiał się co powinien zrobić z faktem wielkiej wyrwy, faktem że raniony demon przez nią przeszedł i polował na tego który miał zastąpić Damoniego. Jaki był? Co wiedział? Jak mocno zmieni to jego pustą egzystencję? Wyobrażał sobie. Oczy swojego brata, ten sam zadziorny uśmiech, smykałkę do interesów z Przejściowcami i ten ogrom troski który pokazywał w najzwyczajniejszych gestach. Ostatecznie westchnął i pozwalając na to żeby ostrze wrosło w jego dłoń, a na całym przedramieniu pojawił się tatuaż, zaczesał półdługie, rude włosy w kucyki i zrobił wielki krok.
Gwałtownie oślepiło go słońce. Paliło. Piekło jego policzki gdy on tarzając się w jakiejś kupce kurzu leżał na ziemi zaskoczony gwałtowną zmianą położenia podłoża. Zakaszlał i siadając spojrzał na rozciągającą się przed nim sawannę, niskie drzewa, nieliczne krzaki, patrzącego na niego z oddali kangura, na węża… węża?! Grzechotnik zaskoczony jego pojawieniem się skoczył na niego na co czarne ostrze pokryła kolejna warstwa krwi.
- Paskuda. – Skwitował wstając i otrzepując tyłek z czerwonego piasku. Zakaszlał jeszcze raz po czym poprawił czapkę… Tyle lat nie widział już tych ciuchów! Czerwona bluza z kapturem, krótkie spodenki sięgające do kolan z wygodnego dżinsu, czapka z daszkiem i czarna bluzka która obecnie klejąca się od potu do tego pleców.
- Gdzie ja jestem? – Rozejrzał się zdziwiony, drapiąc się po głowie po to by zaraz ponownie założyć czapkę, chroniąc swoje oczy przed uciążliwymi promieniami. – Hym, wiem jak się nazywasz skaczące stworzenie. Hym, Australia? – Zapytał sam siebie odwołując się do swoich ziemskich doświadczeń. Kiedyś był pilnym uczniem. Kiedyś, w poprzednim życiu.
      W końcu ruszył, śladami demona którego wyczuwał specjalnie skonstruowanym kompasem. Niektóre gatunki były niewidoczne dla oczu, a gdy jeden handlarz próbował ich oszukać i dowiedział się jak wielki błąd popełnił próbując, zdobyli niezłą zabawkę. Ta, doprowadziła go do niesamowitego budynku na wejściu którego pisało „Instytut Badań Oceanicznych”. Wzruszył ramionami i wkroczył do klimatyzowanego środka nie spodziewając się: po pierwsze uderzenia zbawiennego chłodu, po drugie takiej ilości ludzi w którymi nie miał już tak dawno kontaktu. Podobnie było z technologią, językiem, ogładą! Co miał robić? Zapytać o dwumetrowego stwora z językiem niczym macka ośmiornicy który miał chrapkę na kogoś znajdującego się w środku? Apropo demona, spojrzał w górę i widząc jego zaśliniałe, pokryte mchem oblicze, pokręcił głową ruszając jego śladem. Jeżeli nie kompas to potwór doprowadzi go do przyszłego łowcy. Stawiając go przy okazji w świetle pierwszej, najważniejsze próby.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:08 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
       Grupa studentów podążała za swym wykładowcą słuchając uważnie prezentacji dotyczącej płaszczek. Informacje i doświadczenie jakie zdobywali każdego dnia było bezcenne i Leo ogromnie doceniał każdy dzień zajęć. A przynajmniej bardzo się starał, ponieważ ostatnie dni dla młodego mężczyzny były niebywale ciężkie. Czuł się dziwnie,  osłabiony do tego dochodziło wiele  przeczuć. Stale oglądał się przez swoje ramię jakby coś wśród tłumu miało na niego czyhać. Nie miał pojęcia dlaczego to robił, ale odruch był zbyt silny, by nie spojrzeć przy każdym szeleście za plecami.
       Piwne tęczówki skupiły się na szybie, za którą swe piękno prezentowały płaszczki opisywane przez ich profesora.  Zwierzęta wyglądały majestatycznie, pięknie. Leo uwielbiał obserwować naturę. Odprężało go to i nawet w tej niespokojnej dla niego chwili potrafił odnaleźć spokój.
       Niestety wszystko co piękne pryska. A jego poczucie bezpieczeństwa rozpłynęło się wraz z dziwnym zachowaniem płaszczek.  Ciarki przebiegły po jego ciele, w odruchu chwycił dłonią swoje lewe ramię. Pod ubraniem krył się tajemniczy tatuaż, który pojawił się na ciele studenta kilka dni temu, a którego pochodzenia Leo nie rozumiał. W końcu jak można nie pamiętać  procesu tworzenia tatuażu? Przecież  tatuaż to coś w rodzaju rany, która potrzebuje czasu na wygojenie się i specjalnego traktowania. A on po prostu się z czymś takim obudził. Tłumaczył sobie to żartem swoich współlokatorów. W końcu mężczyźni mogli pomazać go jakimiś markerami po dolaniu mu procentów do napoju. Studenci miewali różne dziwne pomysły. Niepokoił Leo jedynie fakt, że ów arcydzieło żartu nie chciało się zmyć.
       Kolejny  lodowaty dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa, to przeczucie pchnęło go do spojrzenia ku górze, a wtedy zamarł. Piwne oczy rozszerzyły się do granic możliwości spoczywając na dziwnym tworze poruszającym się po suficie budynku.
       Nie myślał wiele  wyrwał się z tego osłupienia i zaczął wycofywać.  Wykonał kilka kroków w tył aż jego plecy spotkały się z zimną szybą. Przełknął nerwowo ślinę, nie potrafił wydusić z siebie słowa.
       - Co jest Leo? Ducha płaszczki zobaczyłeś?- zaśmiał się jego kolega, z którym między innymi dzielił pokój, farbowany blondyn spojrzał w to samo miejsce, w które wpatrywał się Leo i jedynie wzruszył ramionami.
       - Stary idź się przewietrzyć...- poklepał go po ramieniu, a Leo jedynie skinął głową. Więc miał jakieś halucynacje? Skoro jego kolega kompletnie się nie przejął tym stworem znaczyć musiało, że wyobraźnia płatała figle młodemu studentowi weterynarii.
        Przetarł nerwowo twarz dłonią i zgodnie z zaleceniem ruszył do wyjścia.  Kiedy obrócił się by spojrzeć na tego stwora już go tam nie było. Czyli jego zmysły powracały do normy? Miał taką nadzieję. Opuścił budynek i skierował się do sąsiadującego z nim parku, musiał pooddychać świeżym powietrzem w zaciszu. Musiał uspokoić łopoczące mu serce.
        Będąc już w  wystarczającej od wszystkich odległości siadł pod jednym z drzew, kryjąc się w jego cieniu i podkulił kolana by oprzeć na nich swoje łokcie i wesprzeć na dłoniach czoło.  Oddychał głęboko mając zamknięte oczy. Jednak kiedy usłyszał przed sobą jakiś szelest i podniósł wzrok zamarł. To coś. To ogromne coś stało tuż przed nim. Jak to mogło być fikcją? To nie był wytwór jego wyobraźni...
       Serce chciało wyskoczyć z jego piersi, a kiedy stwór się poruszył, Leo zerwał się na równe nogi, plecami przywierając do pnia drzewa, pod którym szukał ukojenia.
        - Ty nie jesteś prawdziwy...- szepnął, a stwór zamachnął się łapą zmuszając Leo do uniku. Odskoczył na bok upadając na miękką trawę i w szoku obserwując jak z drzewa rozpryskują się drzazgi od uderzenia przez tego stwora.  
       To nie była jego wyobraźnia...
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:11 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Śledzenie stworzenia było o tyle skomplikowane, że nie umiał połapać się w topografii tego miesjca. Liczne ślepe korytarze, tony stali i szkła które go otaczały. Wkradał się w miejsca w których najpewniej nie powinno go w ogóle być i czuł się z tym mocno nieswojo, nie wiedząc na co w ogóle mógłby sobie pozwolić aż nie zauważył pierwszego, wielkiego akwarium. Porzucając sprawdzanie co kilka kroków kompasu zapatrzył się wielkimi oczami na wielkie rekiny, kolorowe rybki, żółwia morskiego które leniwie rozkoszowały się pływaniem. Z ust wyrwało się mu ciche „niesamowite” i podchodząc bliżej, chłonął niczym małe dziecko. Każdy kształt, ruch i zaczepkę.
Dopiero na gardłowy ryk i uderzenie o belki konstrukcji opamiętał się. Nie był przecież tu na wakacjach. Musiał znaleźć nowego łowcę, przechrzcić go i najlepiej żeby zabili demona. Westchnął więc i odrywając rękę od szyby ruszył dalej korytarzem aż do momentu gdy kompas gwałtownie zmienił kierunek i kazał mu budynek opuścić.
- No co jest? – Poklepał palcem w szybkę po czym wzruszył ramionami opuszczając oceanarium, chociaż obdarował je tęsknym spojrzeniem. Z podobnym marudzeniem przyjął lejący się na zewnątrz upał, a namierzając park w którym na jego oczach zniknęła sylwetka potwora, ruszył w tamtą stronę nieco truchtając. Polowanie czas było rozpocząć.
Wychodząc spomiędzy licznych drzew rzucających błogi cień na zawiłe ścieżki parku dostrzegł nowego łowcę. Jego aura była dokładnie tak silna jak ta należąca do jego brata, podejrzewał również, że ten posiadał jakiś wyjątkowy dar który w przyszłości ułatwi im polowania. Chwilowo jednak skupił się na typowo fizycznych aspektach. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna który będzie górował nad nim siłą. Ale to dobrze. Półdługie włosy o jasnej barwie, nie widział dokładnie jego twarzy ale podejrzewał w jakiej by rozsypce emocjonalnej, aż do ataku.
- Obawiam się jednak, że jest prawdziwy. I ma na Ciebie chrapkę. – Przyznał opierając się ramieniem o drzewo bardzo blisko tego potraktowanego łapą uzbrojoną w gigantyczne pazury. Rzucił przy tym spojrzenie na ranną bestię, po jej boku sączyła się ciemna maź skapująca na zieloną trawę. Byłą osłabiona co nowemu dawało równą szansę w starciu.
- Broń się. – Warknął lodowatym tonem. Ten mężczyzna miał znać odpowiedzi na tysiące pytań które zasłaniały czarną mgłą jego umysł. Musiał przeżyć, a później? Zostanie poddany treningowi który wyciągnie z jego umysłu wszystko to co jego brat tam zostawił. Wszystko to na co on miał nadzieję, że tam się znajduję.
- Nie patrz tak na mnie, skup się. Masz w sobie broń, jesteś bronią, jesteś łowcą. Wstawaj, dotknij prawą dłonią lewej i zwolna wyciągnij miecz z tatuażu. – Instruował go samemu sprawnie unikając ataku bestii. Widocznie demon nadal miał mu za złe to ranienie mieczem. Zmotywował się tym samym do jeszcze większego rozkołatania nerwów nowego bo robiąc szybki krok do przodu jego sylwetka rozmyła się i zmaterializowała przy nadal leżącym nieznajomym.
- Hop hop bo skończysz jako przekąska. – Prychnął z pogardą natrafiając na jego jasne, ciepłe spojrzenie. Jego serce zabiło szybciej widząc w nich te same ogniki które znał tak doskonale chociaż nie, były nieco inne... Musiał się odwrócić głowę, a widząc nacierającego na nich szarżą demona postanowił jedną nogę na palcach gotów do ucieczki. – Albo mokrą plamą. – Poprawił się czekając, czekał, cierpliwie. Był za blisko! Złapał nieznajomego za ramię i znikając razem z nim przeniósł ich pod zmasakrowane drzewo.
- Prawa dłoń do lewej, łap i ciągnij. – Powtórzył się zaraz mu sztukę wyciągania miecza prezentując. Podwinął rękaw bluzy ukazując mu zawiły tatuaż, przyłożył prawą dłoń do wnętrza lewej i po chwili łapiąc rękojeść „ściągnął” z siebie tatuaże wydobywając miecz o czarnym ostrzu. Pochwycił go po chwili oburącz czekając na kolejny atak.
- Mocno na nogach i gotów do uniku. Wstawaj!
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:12 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
Czym to było? I czemu szło za nim? Cała masa pytań pojawiała się w głowie przyszłego weterynarza. Piwne oczy rozszerzone do granic możliwości wpatrywały się w bestię, której pazury utkwiły w pniu. Powinien zerwać się na równe nogi i uciec, ale nie mógł był sparaliżowany. Leżał tak i nawet nie drgnął. A przynajmniej przez pewien czas, bo kiedy usłyszał czyjś głos ciałem wstrząsnął dreszcz, któryś z jego kolegów poszedł za nim. Taki wniosek wyciągnął, ponieważ znał ten głos. Musiał więc należeć do kogoś znajomego. Jednak kiedy bestia się odsunęła, a on zobaczył ów przybysza zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia kto to jest. A słowa rudzielca dodatkowo go zdezorientowały.
Bronić się? Przecież to oczywiste, ale jak?
Nie zadał pytania, ale odpowiedź przyszła ze strony nieznajomego. Przełknął nerwowo ślinę. Cudownie z pomocą przybył mu wariat.
- Uwa...! - praktycznie krzyknął ostrzeżenie widząc jak stwór szarżuje na mężczyznę. Wtedy jednak ten się rozpłynął. Tak po prostu ten szaleniec zniknął. Jak było to możliwe? Czy miał aż tak silne halucynacje. Szybko przekopał swoją pamięć w poszukiwaniu listy spożytych produktów, co wywołało u niego taki odlot?
Wtedy ponownie usłyszał głos nieznajomego, który był tuż obok niego. Aż podskoczył w lęku piwne oczy kierując na niego. Marszczył brwi nie rozumiejąc o co chodzi temu mężczyźnie i co w ogóle się tutaj działo. Szukając odpowiedzi zapatrzył się na jego twarz, a ta w jednej chwili wydała mu się znajoma. Uchylił w szoku usta, ale wtedy bestia na nich ruszyła. Zasłonił się odruchowo przedramieniem, ale gdy je opuścił znajdował się w innym miejscu. Patrzył na inną perspektywę, widział stwora szarżującego na pusty trawnik, a potem na drzewo. O co tu chodziło? Leżał teraz pod drzewem z pod którego chwilę temu uciekł. Dłoń mu zadrżała, a on zerwał się na równe nogi plecami przylgnął do pnia uszkodzonego przez ogromne pazury.
- Kim ty jesteś? Czym? - w końcu wydusił z siebie pytanie skierowane do mężczyzny. Jego umysł kompletnie nie pojmował obecnej sytuacji, tego zdarzenia. A kiedy rudzielec tak po prostu podwinął rękaw i wykonał polecenie, którego stale wymagał od Leo szczęka mało mu nie odpadła.
On musiał mieć jakieś omamy, może spał? Może to wszystko było tylko jakimś głupim, naprawdę głupim snem?
Kiedy bestia wściekle ryknęła i swoje kroki ponownie skierowała na ich dwójkę, miał już dość tego stania i słuchania tego szaleńca z mieczem. On naprawdę miał miecz! Który wyciągnął sobie od tak z ramienia! To musiał być sen, jakiś niewiarygodnie głupi sen! Dlatego nie myśląc wiele całkowicie zignorował polecenia rudowłosego i ruszył biegiem jedną ze ścieżek w parku. Chciał stąd wybiec, oddalić się od tego stwora i tego dziwaka. Powrócić do swojego zwykłego życia. Niech te halucynacje go zostawią.
Teraz w pełni się skupił na biegu i swoim krzyku, który jakoś tak musiał mu towarzyszyć podczas ucieczki przed tą bestią.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:13 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Panika. Źle.
Ucieczka. Jeszcze gorzej.
Widząc jak nieznajomy mężczyzna który otrzymał powołanie po jego bracie ucieka rozstawił ramiona w pytającym geście. Wodził za nim wzrokiem, słyszał doskonale jego krzyk i tylko bestia nadal na niego szarżująca nie pozwalała mu się zapaść w szoku i niedowierzaniu. Jaki cienias! Jaka miękka… Zamaszysty ruch od dołu pozbawił wielkie monstrum łba, a on podpierając się na mieczu wysmarowanym w ciemnej krwi podrapał się po nosie. Chyba zrobił to dokładnie tak jak zrobić tego kompletnie nie powinien. Przypomniał mu się ich mistrz i cóż, on miał klasę i wspaniałe podejście do osób które nigdy wcześniej nie wiedziały o istnieniu innych wymiarów. A on? Postąpił trochę jak debil. Dobra! Mocno jak debil.
- Że też musiałeś trafić na mnie! No ja serio się staram! – Z frustracji kopnął odcięty łeb prosto do portalu który samodzielnie sprowokował do otwarcia się. Tak, łowcy również mieli taką możliwość mogąc bardzo swobodnie przepływać między dwoma wymiarami. Wszystkie inne wymagały artefaktów ale oryginalny świat danego łowcy i wymiar mroku, Zajin były w pełni dostępne.
Spokojnie wytarł miecz o trawę, schował go sprawiając, że całe jego przedramię pokrył gęsty tatuaż po czym stawiając jedną nogę na pięcie, przechylił się do tyłu i *poof* zniknął. Pojawił się dziesięć metrów dalej i znowu, *poog* i zniknął. Skoczył tak kilkukrotnie zanim zdążył szatyna w ogóle dogonić, jeszcze jeden i był przed nim. Mało rozsądne ale skoro trzymał się ogólnego debilizmu to huzia dalej!
Wyciągnął ręce mocno przed siebie chcąc go zatrzymać. Zacisnął przy tym mocno oczy i zmarszczył nos czekając na uderzenie.
- Wszystko Ci wyjaśnię! – Krzyknął ostrzegawczo mając nadzieję, że tym samym mężczyzna wyhamuje albo chociaż, nie zmieni gwałtownie swojej trasy. Cóż, jak zderzenia się nie doczekał tak nazwania wariatem już owszem, a później gwałtownej zmiany drogi ucieczki. Westchnął na to znacząco i ponownie stawiając nogę na pięcie pochylił się do przodu i skoczył. Raz, drugi i znowu był przed nim. Tym razem jednak się z nim nie bawił. Złapał go za jedną rękę i wykorzystując impet jego ciała przerzucił go dość gwałtownie na ziemię. Oczywiście, podtrzymał go bo nie chciał o zabijać ale gdy ten leżał już na trawie cały zziajany, przysiadł sobie na jego brzuchu, stopami trzymając jego nogi, a dłońmi nadgarstki.
- Spójrz, jestem takim samym człowiekiem jak Ty. Uspokój się. – Poprosił jednak tonem znacząco zmienionym. Nie mówił już do niego ostro i chłodno, raczej z wyrozumiałością i gdzieś głęboko, wyrażał nawet skruchę za takie potraktowanie go – ta jednak błyszczała nieznajomym blaskiem w oczach. Doszedł do wniosków, że nie powinien go tak narażać na szok i niebezpieczeństwo, i chociaż nie przyzna się na głos jego mimika złagodniała, po prostu chciał się zrekompensować.
- Demon już nie żyje, już Ci nie zagraża. Pozwól mi wyjaśnić. – Poprosił chociaż zaraz spojrzał na niego jak na idiotę. – Puszczę Cię tylko jak nie zaczniesz uciekać. Pamiętaj, dogonię Cię. – Oświadczył poważnie bo niezależnie jak szybko ten postanowiłby biec, nie było szans żeby się mu gdzieś schował.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:14 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
Ucieczka. To była jedyna logiczna droga jaka pojawiła się w głowę Leo. Bo co innego miałby uczynić? Słuchać rad tego szaleńca wyciągnąć wyimaginowany miecz z ramienia i rzucić się na bestię? Zginąłby! To było dla niego jasne. Dlatego uciekał. Uciekał ile sił w nogach, a należał do tych szybszych, lubił dbać o ciało i często jeździł na najróżniejsze zawody organizowane między uczelniami.
Biegł ile sił w nogach i wtedy doznał kolejnego szoku. Ten rudowłosy wariat pojawił się tuż przed nim. Po prostu tak nagle się pojawił. Nie rozumiał tego, chciał przed nim uciec. Więc gwałtownie skręcił, ćwiczył takie zwroty, więc wyszło mu to całkiem zwinnie. Jednak mimo zmiany kierunku nie uwolnił się od tego rudzielca. Ten ponownie pojawił się przed nim. O co tu chodziło? Jego serce jeszcze przyspieszyło w panice. Czuł się jak zaszczute zwierzę, otaczane przez swojego oprawcę. Gdzie nie spojrzał i gdzie nie skręcił ten tam się pojawiał. Aż w końcu go złapał...
Silny przerzut i Leo wylądował z hukiem na ziemi, z ust wyrwało mu się stłumione stęknięcie. A wtedy napastnik go unieruchomił, po prostu się na nim rozsiadł. Był przerażony, jeśli nie był to sen. To czy w tej chwili zginie?
Oczy miał rozszerzone do granic możliwości, a serce uderzało tak silnie w klatce piersiowej jakby chciało się przez nią przebić.
- Nie jesteś taki jak ja... ludzie tak nie potrafią... - w końcu wydusił z siebie. Widział skruszone spojrzenie mężczyzny chyba tylko, dlatego odważył się wydusić z siebie słowo. Ale dalej się go bał. Choć ciało przestało drżeć, co miało miejsce tuż po pochwyceniu.
- Demon...? - szepnął powtarzając po mężczyźnie. W jego głowie jednocześnie pojawiła się pusta i masa pytań. Patrzył w milczeniu na nieznajomego kiedy ten mówił o tym, że go wypuści. Więc przeżyje? Czy ten oto drapieżnik, po prostu lubi bawić się jedzeniem?
Nerwowo przełknąłem ślinę. Co miał mu odpowiedzieć? Nie chciał z nim rozmawiać, chciał obudzić się już z tego koszmaru, nadal nie wierzył, że coś tak szalonego mogło być jawą.
- Nie chce byś cokolwiek mi wyjaśniał...- odparł w końcu i zmarszczył brwi, to położenie bardzo mu się nie podobało. Jedynym plusem była możliwość przyjrzenia się nieznajomemu. Jego orzechowe oczy w jakiś sposób wydawały mu się znajome, choć nie miał pojęcia dlaczego. W ogóle twarz mężczyzny wydawała mu się znajoma, w jakiś sposób bliska, choć nie rozumiał tego odczucia. Może kiedyś go spotkał? A jego wyobraźnie wstawiła go teraz do snu, w to miejsce? Jak już miał śnić o szalonym prześladowcy, to przynajmniej był on całkiem przystojny.
- LEO! - oboje usłyszeli krzyk z dochodzący z jednej ze ścieżek, a już po chwili wyłonił się stamtąd wysoki brunet.
- Tu jesteś! I..o... - mężczyzna zlustrował ich uważnie wzrokiem, po czym skrzyżował ramiona na piersi w niezadowoleniu zatupał stopą.
- Czy ty jesteś niepoważny? Jak chcesz wymknąć się z wykładów na schadzkę to mów! Przecież bym cię krył, a tak wszyscy się martwiliśmy pajacu! - ciemnowłosy był oburzony, a Leo zmarszczył brwi i go zatkało z początku.
- Co? Nie.. ty nic nie rozumiesz, on mnie napadł! - Leo szukał pomocy u współlokatora, ale ten jedynie prychnął niewiarygodnie rozbawiony.
- To ja muszę więcej pospacerować po tym parku, skoro tu takie towary napastują studentów! Nie widziałeś może jakiejś ślicznotki dla mnie?- mężczyzna patrzył na nich z politowaniem i miał niezły ubaw.
- Dobra tak czy siak, wracam na zajęcia, powiem, że ci lepiej. A co do ciebie rudy. To uzbrój się przy nim w masę cierpliwości, ostatnio nieznośny jest. I w ogóle zajrzyj na wieczorną zabawę, część studentów się zbierze przy Jeziorku Wisielca. Leo na pewno tam będzie.- Student zaśmiał sie i puścił mu oczko po czym wsunął dłonie w bluzę i odwrócił się na pięcie odchodząc.
Leo przyglądał się temu z niedowierzaniem. On go zostawił. Zostawił z tym wairatem!
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:14 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Silne mięśnie świadczące o dobrym wytrenowaniu spięły się pod nim gdy tylko unieruchomił skutecznie wszystkie jego kończyny. Owszem, dało się z takiego uścisku uwolnić ale wymagało to odrobiny wprawy i zdecydowanie mniejszej paniki. Był więc spokojny o swoją obecną pozycję w której miał zamiar przystąpić do pertraktacji. W prawdzie spalonych na panewce przez jego wcześniejsze zachowanie ale może uda się mu nieco odwołać do zdrowego rozsądku szatyna.
- Zapewniam Cię. Jestem tak samo prawdziwy jak Ty i tamto stworzenie. – Westchnął po raz kolejny, nie rozumiejąc przy tym dlaczego był brany za wytwór wyobraźni bądź halucynacje. – To co widziałeś, było wszystko prawdą. Co więcej, jestem bardzo ciekaw co Ty sobą prezentujesz. – Dodał z delikatnie łobuzerskim uśmiechem bo każdy łowca dysponował jakąś dodatkową umiejętnością bojową. Nie był w prawdzie pewien co mogłoby to być w przypadku nowego, nie wiedział czy powinien opierać się na umiejętnościach swojego brata czy wręcz przeciwnie ale w chwili obecnej, to był jego najmniejszy problem. Delikwent pod nim bowiem ponownie zaczął się szarpać i nawet udało się mu prawie usiąść! Nie zdążył go jednak z siebie zrzucić bo zaraz nad nimi ktoś się odezwał i to w bardzo sugestywny sposób, sprawiając że ich pełna uwaga skupiła się na właśnie tym mężczyźnie.
Jego orzechowe oczy od razu skierowały się na nieznajomego słuchając tego co miał do powiedzenia, nawet jeżeli to było totalną – bardzo zawstydzającą! – bzdurą.
- Eh? To nie tak… zdecydowanie go napadłem! – Oświadczył po pełnym wywodzie mężczyzny który nie dość, że w sposób mocno stanowczy ich zeswatał to jeszcze zasugerował, że mogą spokojnie kontynuować swoją schadzkę. Nieco zmieszany spojrzał ponownie na – jak się dowiedział – Leo i przekrzywiając głowę spróbował jeszcze raz się odezwać. Zanim to jednak nastąpiło został nawyzywany od czubów, wariatów i zboczeńców. Jego brwi od razu się zmarszczyły, a twarz wyraziła pełne politowanie.
- Cóż, to nie ja mam problem. To nie na mojej ręce znikąd pojawił się tatuaż, to nie ja śnię co noc o krainie której nie znam chociaż doskonale wiem gdzie iść, nie mam też problemu z przeświadczeniem, że cały czas coś chucha mi na kark i gdybym się nie odwrócił coś by się stało. No i oczywiście ta sprawność fizyczna przez którą rozwaliłeś ostatnio ścianę. Nic nadzwyczajnego. Kto tu jest czubem? – Syknął dość lodowatym tonem nie wiedząc już jak do niego dotrzeć. O ile on w ogóle chciał żeby do niego dotrzeć. Skutecznie bowiem wyprowadził go z równowagi nie podejmując żadnej próby nawiązania z nim rozmowy przez co on fuknął obrażony i szybkim ruchem wstał z niego.
- [colo=maroon]Nie chcesz to nie, radź sobie. Ale nie licz, że będę obok zawsze gdy jakaś poczwara przelezie na tą stronę.[/color] – Podkreślił sprawiając siłą swojego umysłu, że za jego plecami pojawił się czarno-niebieski, leniwie wirujący portal. – Żegnaj, Leo. – Fuknął niczym obrażona nastolatka i wpadając plecami w portal sprawił, że ten od razu się zamknął.
Pojawienie się w domu wiązało się z kilkoma przemianami. Jego strój zmienił się na typowo łowiecki, długi czarny płaszcz ze skóry odbijał się od jego łydek, jasna koszula wciśnięta w mocne spodnie z podobnego materiału jak płaszcz przytrzymywanych grubym pasem przy którym miał dwie kabury. Na głowie kapelusz chroniący podczas podróży przed deszczem, a który obecnie zdjął żeby zaczesać włosy do tyłu. Westchnął po czym nie krępując się niczym, tkwiąc w głębi puszczy, zaczął po prostu krzyczeć i skopał niczemu niewinne drzewo.
- Ugh, aż tak źle? – Usłyszał za sobą głos rodzimej Zajinki – kobieta o pięknych kształtach i zielonym odcieniu skóry, która miała wielkie, szpiczaste uszy, oczy całkowicie czarne, palce zakończone delikatnymi szponami zabarwione również całkowicie na czarno. Mimo tego, że przy uśmiechu na światło dzienne wypływały jej kły on wiedział, że z jej strony nic mu nie grozi. Mieszkał przecież razem z nią w wiosce i śmiało mógł nazywać ją przyjaciółką.
- Jestem skończonym debilem. – Fuknął jeszcze kilkukrotnie kopiąc biedne drzewo na co został przez kobietę opierdzielony.
- Jesteś po prostu roztrzepany, to różnica. – Zapewniła prosząc żeby streścił jej wszystko jak już wreszcie weźmie trzy głębokie oddechy i przestanie się wyżywać na cennym, nektarodajnym drzewie. I owszem! Uspokoił się! Ale dopiero gdy na jego czole sperliło się kilka kropel potu od wyżywania się na drzewie, a później starciu z rusałką, która nie pozwalała mu niszczyć swoich zasobów, cennych znalezisk.
Leżąc na ziemi opowiedział jej jak fatalnie mu poszło i że musi znaleźć głowę demona bo rogi będzie mógł sprzedać, wtedy kupi alkohol i nie wyjdzie ze swojej chatki przez najbliższy tydzień. Za to również został skopany po boku bo kobieta kazała mu się natychmiastowo ogarnąć i spróbować z Leo porozmawiać jeszcze raz.
- Nie uważasz, że zasiana w jego sercu pewność, że znasz odpowiedzi na te pytania nie sprawi, że będzie chciał z Tobą porozmawiać? Tylko błagam, nie goń go już. – Westchnęła na co on machnął obojętnie ręką i po sprawdzeniu czy w bębenkach obu rewolwerów ma naboje ruszył w niebezpieczną część puszczy, tą w której żyły demony i tą gdzie powinien znaleźć zdobycz.
Jak to się stało i co ostatecznie go podkusiło? Nie wiedział! Ale właśnie siedział na ławce w zapełnionym tysiącami studentów parku, chrupał ciasteczko zbożowe nadziane gorzką czekoladą i masą suszonych owoców, a wszystko to zapijał piwem w puszce, które chociaż gorzkie i wykrzywiało mu twarz co drugi łyk, przyjemnie koiło przy temperaturze która nawet po zmroku nie specjalnie spadła. I chociaż chwilą niewątpliwie się rozkoszował mogąc pozwalać sobie na delikatnie przymrużone oczu, świadomość, że nic na niego nie skoczy, co i rusz rozglądał się za sylwetką bądź aurą przyszłego łowcy. Jak nie przyjdzie, to przynajmniej on wypije jeszcze ze dwa piwa. Czas nie będzie stracony!
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:15 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
Był w ogromnym szoku. Jak jego kolega mógł go zostawić na pastwę tego, tego wariata! Inaczej nie umiał określić rudzielca. Nie rozumiał tego co potrafił mężczyzna i tego co mówił, a ludzie mieli już tak brzydki nawy oceniania negatywnie czegoś, czego nie znali. Co było dla nich nowe i odbiegające od norm. A ten tu zdecydowanie odbiegał od wszelkich norm. W dodatku Leo kompletnie nie pojmował, czego ten nieznajomy chciał od niego?
Nawet napastnik nie krył się z tym napadem, ale oczywiście Isey jego kolega wiedział swoje i całkowicie zignorował to co mówili. na dodatek powiedział swoje i odszedł. Piwne ślepia wpatrywały się w oddalające plecy kolegi, aż znowu został sam na sam z nieznajomym. Przełknął nerwowo ślinę kiedy ten zaczął mówić. Tym razem go wysłuchał, nie przerywał choć ledwie to rozumiał. Jednak niektóre słowa obcego do niego trafiały. Wycelowane były precyzyjnie w jego problemu. Bo miał takie problemy. Przez chwile się poczuł jak ofiara większego żartu. A może jego kumple wynajęli tego rudzielca do jakiegoś mega żartu? Przecież skąd ten oby mężczyzna mógł wiedzieć takie rzeczy? Zwłaszcza o tatuażu, który ukryty był pod ubraniem.
Patrzył na niego oniemiały i ani drgnął kiedy ten się podniósł. Był wolny, a mimo to został patrząc z pewnego rodzaju lękiem na dalsze poczynania rudzielca. Drgnął widocznie kiedy pojawił się portal, a kiedy nieznajomy za nim zniknął jego usta lekko się uchyliły. Pozostał w takim bezruchu i zdumieniu nawet kilka minut po zniknięciu portalu.
Co tu się stało? Kompletnie tego nie pojmował. Jak to było możliwe? Czy on naprawdę nie śnił? A może miał te halucynacje?
W końcu odważył się wstać, zebrać z miękkiej zielonkawej trawy i kiedy to zrobił zareagował podobnie do spłoszonego zwierzęcia. Po prostu zaczął uciekać. Nie był w stanie wrócić na wykłady, nie potrafił na niczym skupić swojej uwagi. Po prostu biegł, a biegł po to by wydostać się z parku. Potem biegł do swojego mieszkania. Choć ciężko nazwać je własnym, bo wynajmował tę niewielką klitkę z kilkoma innymi studentami.
Kilka godzin analizował całe wydarzenie, podjął całe mnóstwo prób wybudzenia się. Z internetu wyczytywał już najgłupsze sposoby wybudzenia się ze snu. Cóż po tym jak przytrzasnął sobie drzwiami dłoń i czuł jakby połamał jej kości odpuścił. W końcu uwierzył, że wszystko dzieje się na jawie. Że teraz się dzieje, a to co wcześniej może było fikcją? Z tym oto przekonaniem wrócił do parku. Wrócił w to felerne miejsce, gdzie na pniu drzewa dalej widniał ślad po pazurach nieznanego mu stwora, w dodatku był w nim nawet fragment pazura. Musiał ułamać się potworowi podczas uderzenia. Leo wyjął go i poobracał w palcach, to coś było realne, bez wątpienia realne.
Mając jeszcze wiekszy mętlik w głowie wrócił do mieszkania, a tam zastał już kolegów. Wszyscy szykowali się na imprezę. Choć czy imprezą można nazwać ogromną hordę studentów gromadzących sie w dzikim lasku przy dość stromej sadzawce? Studenci uwielbiali to miejsce, to strome zbocze, z którego nie jeden wariat podjął skok do wody, po to by zaimponować dziewczynom. Co rozsądniejsi wybierali łagodne, bezpieczne zejście do wody.
Leo nie miał ochoty na żadne wyjście, jednak nie miał nic do gadania, jego koledzy postawili na swoim i byli wręcz zdolni go tam wynieść i zanieść choćby z łóżkiem, w którym się zabunkrował.
Zrezygnowany nie chciał się z nimi szaprać, dlatego na własnych nogach i o własnych warunkach udał się na zabawę. Nawet nie wiedział od kogo dostał puszkę piwa, przyjął ją odruchowo. Choć kompletnie nie był w nastroju na zabawę. W głowie miał mętlik, stale pojawiało się wiele nieścisłości. Wiele pytań. A nie było nikogo kto mógł mu odpwoiedzieć, z kim mógłby o tym pogadać. Przynajmniej nie wśród swoich znajomych, im nawet nie chciał wspominać o zaistniałej sytuacji, by nie wyjść na wariata.
- No wreszcie przylazłeś! A gdzie twój kolega?- szturchnął go Isey podchodząc dość energicznie. Mężczyzna widocznie był już po kilku piwach i trochę szalał.
- To nie mój kolega i nic mi na ten temat nie wiadomo - odparł marszcząc brwi. A Isey jedynie się zaśmiał i poklepał go po plecach.
- Ale całe szczęście ja wiem pajacu. Siedzi przy alejce leć zanim znudzi się czekaniem na ciebie - tuż po słowach nastąpiło kolejne klepniecia po którym meżczyzna odszedł. Isey zerknął za nim i ciężko westchnął, czy ten go wkręcał? Z resztą czemu w ogóle o tym pomyślał.
Zirytowany sam na siebie poszedł w przeciwnym kierunku, tak jakby na przekór wszystkiemu, jednak minęła godzina, a potem zaczęła się połowa drugiej, a go myśli wręcz pochłaniały. Nie potrafił spokojnie usiedzieć ani ustać w miejscu. Nie nadawał się do tego typu presji. Nie wytrzymał i w końcu ruszył tak. Ruszył w miejsce domniemanego pobytu nieznajomego rudzielca.
I faktycznie tam był. Siedział na jednej z ławek. Leo poczuł silny ścisk w żołądku, niczym spłoszone zwierze czujące impuls do ucieczki. To właśnie chciał zrobić z początku, uciec. Jednak męczyło go to. Bardzo powoli podszedł do ławki, spojrzał na mężczyznę, po czym przełknął nerwowo ślinę.
- Można się przysiąść? - spytał kompletnie nie wiedząc co powiedzieć, a po chwili siadł na brzegu w milczeniu obracając w palcach puszkę piwa, juz praktycznie pustą puszkę. Jego wzrok utkwił gdzieś w przodzie, nie patrzył na nic konkretnego jednak wyglądał na głęboko zamyślonego.
- Czy to coś wróci mnie zabić? - wydusił w końcu z siebie jedno z trapiących go pytań.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:16 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Natchnięcie do zmiany taktyki powołania nowego łowcy przyszło z kolejnymi uderzeniami driadzią ręką w jego pusty łeb. Wyjaśnienie mu tego, że jego brat nie wróci i wcale nie mieszka w nowym mężczyźnie, że nie ma podejścia do wystraszonego człowieka który nie rozumie co się z nim dzieje, a na domiar złego stawianie go w obliczu niebezpieczeństwa zamiast jak na mistrza przystało chronić go – nie było rozwiązaniem! Co dotarło do niego nieco za późno, przy sączonym drugim już piwie w parku wypełnionym ludźmi.
Dawno nie było go na ziemi, dawno nie rozumiał co tak naprawdę chronił i czuł się jednocześnie niekomfortowo i bardzo spokojnie. Przyglądając się tym wszystkim roześmianym twarzą ludzi żyjących w całkowitym spokoju, w świecie pozbawionym trosk o własne przetrwanie, narażonych na atak czegoś z czym nie wiedzieli jak walczyć. Na jego twarzy pojawiał się delikatny uśmiech chociaż poprawiał daszek czapki za każdym razem gdy ktoś niepotrzebnie zwracał na niego uwagę. W końcu, chociaż wiedział jakie błędy popełnił, nie wiedział jak je naprawić. Postanowił się jedynie najeść, napić się, odpocząć i wrócić do siebie. Bez nowego łowcy do czasu stworzenia nowego, prawdziwego planu.
Skutecznie ukrył swoje zdziwienie gdy usłyszał melodyjny głos obok siebie. Poprawił czapkę żeby była daszkiem do tyłu i kiwnął mu głową żeby się rozsiadał. Sam nadal odpoczywał w dość niedbałej ale wygodnej pozycji pozwalającej mu pałaszować coraz to nowe przekąski. Tak, w jego niepozornym ciałku drzemał istny głodny niedźwiedź, który pochłaniał wszystko co go kusiło i mógł pochłonąć. Jednocześnie niedźwiedź ten był dość stadną istotą dlatego paczkę słonych precelków przesunął po chwili pomiędzy nich.
- Ten konkretny? Nie. Kolejne? Na pewno. – Przyznał bez ogródek jednak siląc się, pilnując z uporem maniaka spokojnego i ciepłego tonu głosu. Przypominał sobie jaki był ich mistrz i chociaż on nigdy taki nie będzie – roztrzepany dzieciak – próbował.
- Demony do nas ciągną, a gdy przebywa się za długo na Ziemi w końcu tu też przychodzą. – Przyznał nadal siląc się na szczerość chociaż cały mechanizm wabienia i odpychania od siebie demonów był dość skomplikowani. Potrafili być całkowicie niewidzialni, potrafili być jak jarzący się na czerwono punkt w całkowitej ciemności. Dobrze wyszkolony łowca potrafił to kontrolować, taki początkujący raczej nie.
- Zmarł łowca powołany został łowca. Nasza liczba musi się zgadzać dla ogólnego porządku wymiarów. – Westchnął nie chcąc przytaczać ani z imienia ani z więzów zmarłego. Jeżeli kiedyś zasłuży na tą wiedzę, dowie się. – Ja Cię poczułem i po Ciebie przyszedłem. Przy okazji goniłem tego demona więc… – Wzruszył ramionami nie chcąc tego jakoś negatywnie skomentować ale przy okazji na tym ataku udało mu się nieźle zarobić i w Ziemskiej i Zajińskiej walucie.
Zamilkł na dłuższą chwilę pijąc piwo i chrupiąc precelki. Po chwili nawet wstał i kupił im po jeszcze jednym piwie żeby tak bez sensu nie siedzieli w ciszy tylko siorbali.
- Przepraszam. Za to, że Cię szarpałem. To było całkowicie niepotrzebne. – Mruknął ostatecznie, szczerze. Może jak o potencjalnym strachu w ogóle nie myślał tak nie chciał, szczerze nie chciał go bić ani szarpać. Wszystko to było tak samo idiotyczne jak jego podejście, jak reakcje, jak całość tej parszywej chwili poznania się.
- Czy spróbujemy jeszcze raz porozmawiać? – Zapytał odwracając w jego stronę oczy, po raz pierwszy od początku tego spotkania.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:16 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
Sytuacja była niezręczna i dziwna jak dla Leo. Czuł się niczym wariat podejmując rozmowę na tak odbiegające od norm tematy. Jakby był zwykłym świrem i uciął sobie pogawędkę z innym świrem. Demony, czy to była prawda? Czy tak powinien nazywać tego stwora? Chyba nie było innego określenia. Był sfrustrowany.
Wysłuchał wszystkiego i ogromnie go zaskoczyły przeprosiny. Kompletnie się nie spodziewał czegoś takiego ze strony rudzielca.
- Dzięki.. przyjmuje je... - skinął głową spoglądając na mężczyznę. Dopiero teraz jego piwne spojrzenie zawisło na twarzy nieznajomego na dłuższą chwilę. Przyjrzał się mu, może nawet zbyt długo niż to planował. Przez co odchrząknął poprawił się na ławce i zrobił kilka sporych łyków piwa.
- Ty to potrafisz podnieść na duchu - ciężko westchnął i dopił zawartość trzymanej puszki.
- Zmarł? Czy go coś zeżarło? - nie chciał się bawić w owijanie, szukać łagodniejszej formy pytania. Nie był głupi i zdążył już pojąć, że nie była to zabawa, a skoro te stwory na nich polowały domyślał się jakie był powód powołania nowego łowcy. Mimo wszystko patrzył podejrzliwie na rudowłosego.
Ujrzał na jego twarzy grymas, rudzielec skrzywił się na chwilę nim opanował mimikę i po wzięciu łyka piwa odpowiedział.
- Nie giniemy śmiercią naturalną. Taka profesja. - Leo domyślał się jaka będzie odpowiedź, a mimo to liczył na jakiś cud i nadzieję dla siebie.
- I przypadek zechciał, że zostałem tym "łowcą"? Dobrze to zrozumiałem? - dopytał. Szukał w tym dziwnym systemie jakiejś luki, jakiekolwiek możliwości dla siebie na ucieczkę od takiego losu. Nie chciał w to brnąć, nie chciał zmieniać ani urozmaicać swojego życia, które mu odpowiadało.
- Tak, całkowity przypadek. Ja po prostu cię czułem, więc po ciebie przyszedłem. - Szatyn zmarszczył brwi. Czy naprawdę zwykły przypadek miał zrujnować jego życie? Ani trochę mu się to nie podobało.
- A czy ta sama siła przypadku może mi odpuścić takiego losu? - szukał rozwiązania. Nie ważne co musiałby w związku z tym zrobić, pewnie by to zrobił, byle móc wrócić do normalności. Do swojej codzienności.
- Och tak! Jak zginiesz... - rudzielec uśmiechnął się do niego szeroko i promiennie, ale tak sztucznie, że aż oczy bolały. Leo skrzywił się wyraźnie i ciężko westchnął. Nie podobała mu się wizja stworzona właśnie w jego głowie.
- A zginąć mam w momencie, gdy jedna z tych bestii po mnie przyjdzie? I jej się uda - spojrzał się przed siebie. Czyli nie zostało mu zbyt wiele czasu. Mimo, że uważał to za istne szaleństwo, uważnie słuchał swojego rozmówcy, a umiał wyciągać wnioski z usłyszanych informacji. Umiał wydedukować, że nie zostało mu zbyt wiele życia. Przełknął nerwowo ślinę, gorzką gulę, która stanęła mu w gardle.
- Chyba, że ty zabijesz ją pierwszy - stwierdził rudzielec, a Leo się zaśmiał. Prychnął pod nosem wyraźnie tym zdaniem rozbawiony. Jak on miał niby tego dokonać? Przecież gdyby nie uskoczył już wisiałby przybity do tamtego pnia. Już mógł być martwy i gdyby nie ratunek tego dziwaka, byłby pewnie martwy. Jakby dopiero teraz sobie to uświadomił, zawdzięczał temu mężczyźnie swoje życie. Gdyby nie on, nie siedział by tu teraz z pustą puszką po piwie.
- Żartujesz? Ja z czymś takim? Niedźwiedzia by to bez większego problemu zabiło, a co dopiero takiego człowieka jak ja - odparł. Stwierdzenie rudzielca nieco go bawiło, w tej całej beznadziejnej sytuacji przynajmniej mógł się uśmiechnąć.
- Mnie się jakoś udało, a niedźwiedzia nie przypominam - mężczyzna wskazał swoją dłonią własną sylwetkę. zwracając na nią uwagę szatyna, po czym wzruszył ramionami.
- Ty masz predyspozycje fizyczne do załatwiania większych. Bo tak są większe. - Leo zamrugał kilkukrotnie oczami wpatrując się w rudzielca. Co on wygadywał? Fakt, może nieznajomy nie należał do największych meżczyzn, ale musiał czymś się wyróżniać skoro dał sobie radę. Przygryzł dolną wargę próbując to pojąć. Jego serce szybciej zabiło na myśl, o jeszcze większych gabarytowo stworach.
- Jakie predyspozycje? Chyba sobie żartujesz, że ja miałbym walczyć z tym czymś.. - odparł, a na samą myśl jakby zbladł. Naprawdę liczył, że był to żart. Nie był w stanie pojąć jak on miałby podjąć walkę z taką bestią. Czy będzie do tego zmuszony? Jak ma się bronić kiedy kolejny ze stworów po niego przybędzie? Przełknął nerwowo ślinę. Miał w głowie tyle pytań, musiał się zorganizować. W końcu stanowił zagrożenie. Jeśli robił za wabik na potwory, to ludzie w jego otoczeniu byliby zagrożeni.
- Fizyczne. Wysoki, silny, wysportowany, szybki jak cholera. Pewnie masz też jakiś wyjątkowy dar, jak moja teleportacja - rudzielec wymieniał, po czym wzruszył ramionami i powrócił do spokojniejszego tonu - po prostu wyglądasz lepiej niż ja, a ja zabijam już te średniej wielkości - dodał, a Leo zrobił duże oczy słuchając tego.
Piwne oczy bardzo uważnie przyjrzały się całej sylwetce rozmówcy, spojrzenie było ciekawskie, wnikliwe i jakby podejrzliwe. Na koniec Leo zmarszczył brwi, by jedną z nich nieco unieść.
- Ja naprawdę nie jestem w jakiejś ukrytej kamerze? - dopytał. Musiał mieć pewność, że nie robi właśnie z siebie kompletnego świra i łatwowiarka, który łyka każdą bajeczkę.
-Czy mam się teleportować? Czy przywołać bestie? A może portal otworzyć? - rudzielec nerwowo napił się swojego piwa. Leo odczuł, że go zirytował swoim zachowaniem. Spojrzał na rozmówce nieco skrępowany. No tak stale go wypytywał i dopytywał o dość oczywiste sprawy, a przecież widział to wszystko na własne oczy. Nawet gdyby był to żart, to nikt nie potrafiłby udać teleportacji, którą Leo ujrzał na własne oczy. A znikniecie w portalu? Faktycznie wypierał oczywiste dowody.
Ciężko westchnął i zgniótł w dłoni pustą puszkę, po czym wyprostował się nieco i rzucił przedmiotem do kosza.
- Ja wiem, że jestem męczący, sory za to. Pewnie też nie jesteś zbyt zachwycony tym, że musisz tu siedzieć i odpowiadać na moje pytania. W ogóle źle do tego podszedłem... - zaczął spokojnie i obrócił się na ławce bardziej w kierunku do rudzielca, po czym wyciągną otwartą dłoń w jego stronę.
- Postaram się zrehabilitować. Jestem Leo i dziękuję ci za uratowanie mi dziś rano życia - jego głos był spokojny, łagodny i wdzięczny. Równie wdzięczny co nieśmiały uśmiech, który niepewnie i powoli wkroczył na jego usta.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:17 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Był zirytowany. Ale nie samą konwersacją, a tym w jaką stronę ta zaczynała odbijać i na co się zanosiło. Leo był gotów prędzej zginąć niż podjąć szkolenie, a on miał wrażenie, że to tylko i wyłącznie jego wina. Jego głupiego naskoczenia, idiotycznej impulsywności i braku przemyślanych decyzji. Czego się spodziewał? Że zdrowo myślący mężczyzna zaintryguje się tym szaleństwem przed którym on swego czasu zapierał się nogami i rękami? To jego brat był zawsze tym bardziej racjonalnym i to on uzmysłowił go, że na Ziemi nie mają kompletnie czego szukać, że tam będą mieli nowy start.
Westchnął ciężko skrupulatnie starając się prowadzić rozmowę, a gdy do jego uszu dobiegł dźwięk uderzającej puszki o ścianki kosza na śmieci miał dziwne wrażenie, że zawiódł, że druga próba również nie była udana. Jak mocno się więc zdziwił gdy Leo odwrócił się do niego przodem i wyciągnął do niego rękę. I jeszcze ten spokojny uśmiech którym próbował go przeprosić. Chociaż kompletnie nie miał za co bo jedynym winnym był on!
Przez chwilę patrzył na jego dłoń i uśmiech po czym szybko się opamiętał i odkładając puszkę otrzepał dłonie z niewidzialnych okruszków po precelkach. Dopiero po tym uścisnął go pewnie również mając minę jakby żałował ich początków.
- Ashari. Przepraszam, że Tobą rzuciłem i zachowywałem się ogólnie jak debil. – Odbił piłeczkę, a gdy wrócili do luźnej pozycji na ławce odetchnął nieco z ulgą.
- Nie zadajesz głupich pytań, po prostu ja to powinienem całkowicie inaczej zrobić. Mam sobie za złe, dlatego mam taki ton. – Przyznał stawiając w pełni na szczerość z nim. Nie widział sensu go jakkolwiek okłamywać chyba, że w kwestiach bardzo pilnych, osobistych. Dlatego też wziął głęboki wdech, wypuścił powietrze nosem po czym skierował na niego oczy.
- Świat w którym polujemy nazywa się Zajin. Jest wypełniony różnymi istotami, część jest dobra, część po prostu myśląca, a znacząca część to demony. Chronimy Ziemię i kilka innych światów właśnie przed nimi. Potrafią się przemieszczać portalami i nie chcielibyśmy żeby wybiły całe cywilizacje. – Zaczął wreszcie tłumaczyć od początku, tak jak powinien to zrobić przy pierwszym spotkaniu. – Naszym władcą jest Mroczny Pan, to on wyznacza których demonów należy się pozbywać. W jaki sposób to robimy pozostaje do naszej dyspozycji. Tak samo fakt w jaki sposób wytrenujemy kolejnych łowców. Przy Wielkiej Wieży jest ośrodek szkoleniowy ale wielu łowców stawia na indywidualne nauczanie gdy nowego już znajdą. Tak jest pewniej. – Wyznał dodatkowo tłumacząc mu dlaczego w ogóle się tu znalazł.
- Też byłem kiedyś zwyczajny. Jestem człowiekiem. Mam nawet maturę! – Uśmiechnął się rozbawiony bo dawno nie wracał do tych wspomnień. Dawno nie chciał do nich wracać. – Obecnie prawie całkowicie żyję tam. Wpadam tu po co cenniejsze zapasy, przede wszystkim jedzenie. Znam tamto miejsce i mógłbym Ci całą wiedzę przekazać. O ile się zdecydujesz. – Przyznał teraz wychodząc z prawdziwą propozycją, a nie taką z jedną dobrą odpowiedzią.
- Nie chce Ci odbierać tego co masz ale niestety, nie zadecydowałeś o tym ani Ty ani ja, po prostu to się stało. – Odwrócił od niego spojrzenie przyglądając się jak coraz bardziej wstawiony tłum studentów rozpoczyna dziwne pląsowanie do nieprzyjemnie dźwięczącej w uszach muzyki.
- Mogę Ci dać czas. Możemy porozmawiać kiedy indziej. I tak jestem zaskoczony, że rozmawiamy teraz. Wszystko możemy robić nieco mniejszymi krokami. Serio, jeżeli będziesz chciał mogę Ci zapewnić bezpieczeństwo. Tylko musisz podjąć jakąś decyzję.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:20 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
Uśmiechnął się szerzej kiedy nowopoznany Ashari uścisnął jego dłoń. Poczuł się nieco pewniej w tej całkowicie dla niego nowej sytuacji.
Kolejnych słów rudzielca wysłuchał w milczeniu, w głowie starał się wszystko kodować. Podobało mu się, że oboje nieco odpuścili, a rozmowa nabrała spokojniejszego przejrzystszego biegu.
Nawet nie potrafił ukryć zdumienia i zaciekawienia kiedy Ash wspomniał o tym innym świecie, w który dostaje się za pomocą portali, które miał już okazję ujrzeć. To znacznie wykraczało poza najśmielsze wyobrażenia Leo. Inny świat, inny wymiar, a jeśli dobrze usłyszał i zrozumiał to Ziemia i wspomniane Zajin, nie były jedynymi wymiarami. Jak jego zwykły móżdżek miał to pojąć?
Mimo ogromu informacji słuchał w milczeniu, o niejakim Mrocznym Panu, choć brzmiało to dla niego zabawnie i jakoś mało zachęcająco. Potem o szkoleniach, dzięki czemu pojął rolę Asha. On był tu wyłącznie z jego powodu. Chciał go szkolić. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, nie rozumiejąc jak nieznajomy mężczyzna angażował się dla niego. Bo przecież był tutaj tylko dla niego. A to było coś nowego w życiu Leo, by ktoś z własnej nieprzymuszonej chęci poświęcał mu swój czas i uwagę.
Kiedy rudzielec skończył przyjrzał się mu uważnie. Chwilę milczał analizując wszystko co usłyszał. Sam nie wiedział, dlaczego, ale nie chciał zawieść nowo poznanego mężczyzny. Rozejrzał się tęsknym wzrokiem po okolicy, po sylwetkach studentów, którzy zaczynali coraz lepiej się bawić.
- Ja... nie będę nigdy chciał zrezygnować z życia jakie mam. Nie będę chciał odchodzić do... no do tego drugiego wymiaru, ale jeśli twoim obowiązkiem jako łowcy jest przekazanie mi wiedzy, to zgoda. Poznam tamten wymiar, ale i tak co dzień będę wracać do swojego, mam tu zbyt wiele obowiązków, by je porzucić - zacząłem objaśniać. Musiałem przyznać, że nieco mnie zaciekawił. Stale tkwił we mnie strach przed tymi bestiami, jednak wizja poznania całkiem nowego świata to było coś fascynującego. Ten świat był piękny i różnorodny, a inny? Ciekawiło go czym mógłby się różnić, a może będzie podobny? Czuł pewnego rodzaju ekscytację tą myślą, ale usiedział spokojnie.
- Jednak dziś, nie podejmujmy już tego tematu. Ta noc będzie moją ostatnią z tych normalnych i nieświadomych, ale chcę byś został, poświętuj ponownie swoją maturę - posłałem mu szeroki uśmiech. Po czym się podniosłem z ławki.
- Bo zaraz tu przyrośniemy, choć pójdziemy po jakieś piwo albo i coś innego - zachęcił go gestem ręki, by szybciej się podniósł.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:20 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Zaskoczenie i ulga jakie zalały go w dalszej części rozmowy sprawiły, że jego oczy zrobiły się nieco jaśniejsze z ogólnego szczęścia, a na ustach pojawił się nieśmiało uśmiech. Półuśmiech. Ćwierćuśmiech. On się raczej nie uśmiechał ale w tym momencie poczuł się wyraźnie rozluźniony. Jednocześnie, słuchał uważnie komentarzy Leo i powoli, ze zdecydowanie większą dozą wstrzemięźliwości, zaczął budować plan działania. Skoro Leo nie chciał porzucać swojego życia na Ziemi – a nie było to coś nowego – będzie musiał jedynie przejść pełne szkolenie, a później stawiać się na wezwania Mrocznego Pana. Nie będzie musiał polować dla zysku, dla przetrwania, tak jak robił to Ash co miało swoje dobre i złe strony. Ogółem jednak, akceptował, rozumiał i pozwalał mu na taki ruch.
- Nie będziesz jedynym, który zdecyduje się na takie podwójne życie. Wiem, że można to pogodzić ale zanim w ogóle będziesz próbował będzie czekał Cię trening. Ustalimy go indywidualnie. – Dodał na zachętę bo on na dobrą sprawę miał mase wolnego czasu, który mógł dla niego przeznaczyć, był więc w pełni dyspozycyjny i elastyczny.
- Jasne. I tak jestem wdzięczny, że porozmawialiśmy. W takim wypadku ja się… – „zbieram” nie wyszło z jego ust gdy do uszu dotarła propozycja zostania tutaj, z Leo i wykorzystania wieczoru. Opicie matury? Brzmiało jak niezły pomysł gdyby nie czuł się w tym tłumie osaczony. Nie znał nikogo, nie miał tu nikogo, a wątpił żeby szatyn po tym wszystkim domagał się jeszcze większej ilości jego towarzystwa. Dlatego przewrócił jedynie oczami.
- Mało Ci dzisiaj zalazłem za skórę? – Rzucił retorycznie, a widząc ten niegasnący entuzjazm i namowy do tego żeby został, coś nie pozwoliło mu odmówić. Wmawiał sobie, że to możliwość zapewnienia mu bezpieczeństwa ale czy aby na pewno? A może raczej chodziło mu o niechęć do zostania znowu na noc całkowicie samemu? Nadal nie przywykł, że nikt mu nad uchem nie chrapał…
- Ale wiesz, że ja kompletnie nie ogarniam, tak? Zatrzymałem się sześć lat temu. – Wskazał kciukiem za siebie jakby miało to cokolwiek zmienić i nadal! Nadal obrywał tym entuzjazmem! Wstał więc, posprzątał po sobie i dojadając precelki ruszył jego śladem w tylko Leo znanym kierunku. Ostatecznie, nie pożałował chociaż musiał nieźle się pilnować żeby nie zgubić go w tym tłumie.
Otaczała go muzyka, ludzie, zapachy. Co i rusz obracał się za jakimś przechodniem, który budził jego ciekawość, przyglądał się kilku budom które wydawały jedzenie i picie albo przystawał żeby przyjrzeć się atrakcjom. Tych natomiast było tyle ilu pijanych studentów wpadało na genialny pomysł. Dziwne gry pełne śmiechu i rywalizacji, ktoś zorganizował dość prowizoryczne kino na kawałku wyprasowanego prześcieradła i właśnie rozpoczynał sezon. Chciał zaproponować żeby tam podeszli, lubił filmy ale wtedy dostał jakąś dziwną piłeczką w ramię szczęśliwie łapiąc ją w dłoń.
- Oddawaj! – Usłyszał koło siebie po czym musiał zadrzeć głowę żeby spojrzeć w oczy jakiegoś nadętego byczka. Facet sympatycznie nie wyglądał, a on miał minę jakby po nim ewentualna groźba spływała jak po kaczce. Prośbę albo raczej rozkaz oczywiście spełnił. Wyciągnął dłoń z piłką i puścił ją udając, że przypadkowo spadła na ziemię.
- Ups. – Uśmiechnął się słodko sprawiając, że byczkowi zapulsowała żyłka na czole. Nie skomentował jednak, schylił się i pewnie by został jakoś szturchnięty do bójki gdyby Leo go nie pociągnął.
- Chciał dostać baty, widziałem to w jego oczach. – Prychnął rozbawiony po chwili dostrzegając grono znajomych wśród których był chłopak posądzający ich wcześniej o romans. Widocznie zmierzali w jego kierunku i kilku innych osób grających w coś dziwnego na stole do ping ponga na którym ustawione były kubki. Nie wnikał, za to robił się coraz mocniej ciekaw.
- Co robią? – Dopytał porzucając myśli o mordobiciu na rzecz nowej aktywności, której zasady chciał pojąć.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:20 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
W sumie to cieszył się z faktu, że udało mu się dogadać z łowcą. Jego głowa dalej ciężko rozumowała w tych demonicznych tematach, jednak dziś jak już ustalili miał mieć ostatnio dzień normalności. Mógł wyszaleć się i nie myśleć o tym wszystkim co miało go czekać w najbliższej przyszłości. Jakieś treningi, szkolenia, demony i nowy wymiar. To wszystko poczeka sobie. Bo ten wieczór należał do Ziemi do jego studenckiego życia. I jak na studenta przystało chciał się dobrze zabawić i nie myśleć o konsekwencjach. A w tym wszystkim chciał wciągnąć w to Asha, w jakimś stopniu było mu szkoda faceta. Po tym jak usłyszał ile lat nie było go na ziemi. Ile młodzieńczego życia go ominęło. Współczuł mu. On nie zamierzał z tego wszystkiego rezygnować. Zbyt to uwielbiał.
Oboje ruszyli w głąb zabawy, mijając wiele atrakcji. Leo wodził po nich wszystkich wzrokiem wypatrując swoich znajomych. Współlokatorzy na pewno gdzieś się tu kręcili, dobrze wiedział, że wyszli z domu jeszcze przed nim. W końcu nie byliby sobą gdyby ominęli taką zabawę. Studenci uwielbiali imprezowanie, ale zabawa tak duża jak ta trafiała się raz na jakiś czas. Nie organizowali ich w każdy weekend, bo to weekend. Wtedy bawiliśmy się na własną rękę, ale dziś mieliśmy okazję pobawić się na nieco większą skalę.
Leo zbyt bardzo skupił się na poszukiwaniach swoich kumpli, że prawie zgubił rudzielca, a gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, obejrzał się za siebie i dostrzegł go w towarzystwie jakiegoś wyrośniętego faceta o minie zawodowego rzeźnika.
Błyskawicznie podszedł do rudzielca i chwycił go pod ramię pociągając w tył i zabierając od potencjalnego agresora. To był dopiero początek zabawy, po co mieli pakować się w takie problemy.
- Może i tak, jednak szkoda marnować czasu na kolekcjonowanie siniaków - stwierdził z rozbawieniem poklepując mężczyznę po ramieniu, by dał na wstrzymanie.
Całe szczęście Ash okazał się w miarę rozsądnym i nie dość, że odpuścił to jeszcze w tłumie wypatrzył jego znajomych. Obrócił się w tamtym kierunku i szeroko uśmiechnął, widząc kumpli stojących nieopodal.
- Eee.. stoją? Aaa ty o ten stół, to taka gra. Podczas takich imprez studenci dobierają się w grupy i rywalizują ze sobą w różnych konkurencjach, ten stół służy do jednej z nich. Już tłumaczę na czym ta polega - zaczął bez najmniejszego problemu tłumacząc wszystko. Dotarło do niego, że rudowłosy nie miał okazji skosztować takiego życia, więc nie miał najmniejszych oporów przed wyjaśnieniem mu podstaw. Podeszli nieco bliżej, tak by Leo mógł lepiej przyjrzeć się stołowi i temu co na nim stoi.
- A już wiem, która to. Biorą w tym udział dwie drużyny, stają one po przeciwnych stronach stołu, a przed każdym zawodnikiem ustawiane jest kilka kubków wypełnionych piwem w różnym stopniu. Każdy zawodnik dostaje piłeczkę pimpongową i musi ją wrzucić do kubka przed swoim rywalem. Jeśli trafi przeciwnik musi wypić zawartość kubka, w który trafiła piłeczka. A jeśli się chybi pije się karniaka. Gra trwa dopóki nie odleci jeden zawodnik. Gra się tak długo aż ktoś nie rzygnie albo zezgonuje, wtedy gra się kończy, a drużyna zgona przegrywa - wyjaśnił wszystko. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Rozumiesz? Czy coś wyjaśnić inaczej? - dopytał, ale nie miał szans usłyszeć odpowiedzi, bo ktoś podszedł i przerzucił ramię przez jego kark.
- No macie szczęście, że jesteście! Bo dwóch nam potrzeba do kompletu! - druga ręka Joe wylądowała na karku Asha, ciemnowłosy mężczyzna był wyraźnie rozbawiony tym, że zobaczył Leo w towarzystwie rudzielca.
- Dobra kochasie, chodźcie bliżej! Bo mamy już taktykę! - Mężczyzna pociągnął naszą dwójkę do pozostałych, a wszyscy siłą rzeczy skupili na nas swoje spojrzenia.
- Paczcie kogo znalazłem! Nasz Leoś w końcu ma chłopaka! - Joe wypalił zanim zdążył ktokolwiek inny się odezwać.
- JOE czy ty pojmiesz, że nie jest to mój..- nie zdążył dokończyć. Joe oczywiście puścił ich dwójkę poczochrał po włosach i przerwał w kluczowym momencie.
- Dobra, dobra. Co ty kolegów się wstydzisz? Spoko zrobimy ci większą siarę przed chłopakiem niż sobie wyobrażasz. Więc luz, a teraz koniec tych pogaduszek zadanie na nas czeka! - wskazał palcem prosto na stół. A reszta grupy się zaśmiała
Poza Joe było tu jeszcze trzech innych mężczyzn. Z Maikiem i Tedem mieszkałem tak jak z Joe, a Tom był naszym sąsiadem z pokoju naprzeciwko. Dobrze się wszyscy dogadywali. Wzrok większości skupił się na Ashu, każdy mu się przedstawił i krótko życzliwie przywitał. Skoro rudzielec pojawił się tu ze mną, został ciepło przyjęty. Zwłaszcza, że Joe przypiął mu błędną łatkę mojego partnera, ale nie miałem siły z nimi dyskutować. Niech myślą sobie co chcą, a w sumie może i nawet dobrze, że tak myślą. Dużo łatwiej będzie im wytłumaczyć, czemu będę znikać z Ashem w najbliższym czasie.
Leo westchnął ciężko, a kiedy wszelkie grzeczności wszyscy mieli już za sobą ruszyliśmy do stołu zająć odpowiednie miejsca.
Szatyn kilkukrotnie zamrugał kiedy naprzeciwko stołu ujrzał agresora z przed kilku minut. Mężczyzna niczym przygłupi drapieżnik wpatrywał się w rudowłosego, jak nic obierając go sobie za cel numer jeden w tej rozgrywce.
- Chyba wpadłeś mu w oko - szturchnął łokciem Asha puszczając mu oczko i posyłając głupkowaty uśmiech. Miał nadzieję, że rudzielec nie miał mu za złe tego w co zostali wciągnięci. Leo chwycił za piłeczkę, która została mu podana przez koordynatorkę tego zadania.
- Dobrze będzie, musisz jedynie rzucać w kubki, gdzie jest najwięcej piwa, najlepiej przed tymi zawodnikami, którzy wyglądają najsłabiej i samemu pić to co ci podają - zaśmiał się i z otuchą poklepał Asha po ramieniu.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:21 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Ta gra brzmiała tak idiotycznie, że definitywnie musiała być dobrą zabawą! W momencie gdy Leo odciągnął go od agresora nie dając mu nieszczęśnika sprowadzić do parteru, jego pełna uwaga ponownie skupiła się na mężczyźnie, który przystąpił do objaśnień. Przy tym bardzo szybko zrozumiał dookoła czego kręciły się takie wydarzenia. Masa nieznajomych ludzi, którzy po prostu ze sobą pili i w ten sposób stawali się znajomi. Generalnie, wspaniały patent na poznanie kogoś! Gdyby był w innej sytuacji życiowej i gdyby się tak potwornie nie wstydził uczuć, na pewno by się zaczął rozglądać. Szczególnie, że facetów podobnych do Leo wyrastało przed nim więcej i więcej, jak grzyby po deszczu.
- Schlać kogoś ale nie dać się schlać. – Podsumował mocno rozbawiony całym tym faktem po czym stęknął niezadowolony gdy prawie już znajomy mu mężczyzna zawisnął na nich ponownie ogłaszając ich wszem i wobec parą. Nie. Nie byli parą. Leo mógł mu mówić per mistrzu, panie, jaśnie najwspanialszy ale kategorycznie nie był jego chłopakiem. Co nie oznaczało, że na samo to stwierdzenie zamiast się bronić zaczął się idiotycznie rumienić. To natomiast wywołało szybką falę irytacji. Ta nieco zmalała na ten dziwny gest przez który musiał poprawić sobie włosy, a gdy przystąpiono do przedstawiania się mu i okazano zwyczajną sympatię, już całkiem uspokoił ten nadchodzący wybuch. Uśmiechnął się nawet, przedstawił wszystkim i po ściągnięciu czapki, którą przypiął do szlufki spodni, zaczął zaczesywać rude kłaki w krótką kitkę, którą związał gumką. Przy tym wszystkim nadal czuł mocne skrępowanie ale skoro nikt nie wytykał go palcami, chciał się chociaż trochę rozerwać.
- Niesamowita taktyka – mieć cela. – Podsumował rozbawiony w tej samej chwili obrywając wyraźnie inscenizowaną pogardą oraz pogadanką o tym, że nic nie wyłapał z sączonego przez kilka minut wywodu na temat gry. Jako podsumowanie wzruszył jedynie ramionami od jakiejś chwili podrzucając lekką piłeczką do ping ponga, mierząc w palcach jej wagę i już zastanawiając się jak najlepiej będzie nią rzucać żeby wpadała dokładnie tam gdzie będzie chciał. A sądząc po zbierających się przeciwnikach, będzie koniecznie chciał celować w te kubeczki które zawierały wódkę.
Uśmiech jaki rozświetlił jego twarz w momencie gdy byczek pożerał go wzrokiem był lekko mówiąc, niepokojący. Niby radosny, niewinny, pasujący do jego nadal nieco dziecięcej buzi, a jednak – trochę jakby miał wyciągnąć miecz i odrąbać mu głowę. Stojąc koło Leo pochylił się delikatnie w jego stronę i odpowiadając na jego głupi komentarz: - Zobaczymy jak będzie wyglądał gdy z nim skończę. – Pozwolił kapitanowi ich drużyny rozpocząć wymianę ognia. I o dziwo, im więcej wlane przed rozpoczęciem gry mieli uczestnicy tym lepiej im szło. Ci bardziej trzeźwi nie umieli w nic trafiać, on natomiast wypił kilka razy kilka sporych łyków piwa samemu bawiąc się wyśmienicie. Bowiem obydwaj z Leo obrali na cel byczka i celując w kubki z tym bardziej alkoholowym trunkiem powoli acz sukcesywnie przyglądali się jak ten zaczyna się kołysać.
Ostatecznie odpadł ktoś inny. Wysoki chuderlak z przeciwnej drużyny którego wykończył Joe chyba samym spojrzeniem. Wtedy na jego twarzy pojawił się zawód. Byli już tak blisko żeby byczek padł! Niestety, gra dobiegła końca, on odbijał jeszcze chwilę piłeczkę o stół czując przyjemny szum w głowie gdy nagle, cała konstrukcja drgnęła, a wszystkie kubeczki z zawartością wręcz podskoczyły od silnego uderzenia pięścią.
- Oszuk… oszkukiwaliście! – Oznajmił byczek wskazując paluchem prosto na niego.
- Oczywiście, samonaprowadzająca piłeczka. – Przyznał sarkastycznie na co ponownie, byczek uderzył dłonią w stół.
- Wiegdziałem! Oszkukisty! – Na te słowa Ash rozłożył dłonie w geście typowego pytania „ale że co” i patrząc na Leo, na rosnące w nim rozbawienie, po chwili sam zaczął się głupkowato uśmiechać.
- Gniotę jak pluskfe! – Ryknął nagle i ruszając w jego stronę ciężkimi i mocno chybotliwymi krokami zamachnął się na niego sierpowym. Wystarczyło natomiast, że Ash się schylił i cios poleciał w niczemu nie winnego Toma.
- Uważaj se! – Warknął robiąc kolejny, płynny krok w tył w momencie gdy w jego kierunku poleciał drugi sierpowy. Tym razem jednak chwycił za łokieć i nadgarstek napastnika i robiąc szybki półobrót pociągnął go do przodu. Wraz z krążącymi ilościami alkoholu we krwi, nie wiele więcej trzeba było by mężczyzna padł niczym ścięte drzewo, a on ponownie marszcząc nos, fuknął.
- No i po co fikasz? – Zapytał pochylając się lekko nad nim i po włożeniu dłoni do kieszeni podszedł bliżej Leo poklepującego Toma po ramieniu.
- Ktoś jeszcze chce oberwać? – Zapytał przegranej drużyny całym sobą pokazując pogardę dla tych słabiaków.
- A może jeszcze w coś zagramy, panowie? – Odezwał się przeciwnik widocznie chcąc uspokoić nieco zbyt nerwową sytuację .Wykonywał nawet odpowiednie ruchy rękami po czym rozejrzał się po okolicy. – Alkoholu jeszcze mamy sporo i noc młoda. Po co się bić jak można poszaleć? – Zapytał wskazując zwalniającą się wielką planszę do szachownicy na której mogli dalej rozgrywać rywalizację albo proponując rewanż na stole. To drugie, na ten moment, najmocniej przypadło wszystkim do gustu.
Chociaż nie zapowiadało się żeby zbierający się z ziemi byczek miał zamiar odpuścić.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:21 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
Zapowiadała się naprawdę ciekawa rywalizacja i dobra zabawa. Leo stojąc przy stole wymienił się porozumiewawczym spojrzeniem z nowopoznanym Asharim, oboje za swój cel obrali byczka. Mężczyzna może i był rosły, ale to ich nie zniechęcało, a wręcz dodawało chęci by utrzeć facetowi nosa.
Gra się zaczęła, no i bywało różnie, siły były wyrównane, jednak szatyn miał dziwne wrażenie, że ma dziś niebywały fart. Piłki jakby same leciały tam gdzie tego sobie zażyczył. Trafiły wszystkie przez niego rzucone, a takich wyników jeszcze nigdy nie osiągnął! Może to, dlatego, że od tej gry zaczęli? Byli całkiem trzeźwi, choć w sumie nie całkiem. Każdy w końcu wypił sobie piwo czy dwa przed grą.
Wszystkim szło całkiem nieźle, już widział w oczach byczka to puste spojrzenie, procenty działały wystarczyło zaserwować mu mocniejszą dawkę.
Uśmiech nie schodził z ust Leo, jednak nim udało im się dobić bojowo nastawionego zawodnika Joe dobił innego. Cóż i tak dobrze, bo w końcu wygrali. Uniósł dłonie do góry w przypływie euforii, po czym zbił piątkę z Joe, który zaczął odstawiać jakieś zwycięskie dzikie pląsy.
Leo śmiał się, było to zabawne, ale przez to za późno Tom zauważył napastnika, który ruszył na Ashariego. Podtrzymałem kolegę, który się zachwiał na nogach po otrzymanym ciosie. Chciał zaraz się zrewanżować, ale nie było już takiej potrzeby nasz rudzielec zajął się agresorem, a inny z przeciwników zaproponował dalszą rywalizację.
- Pięknie go załatwiłeś!- Joe poklepał Ashariego po plecach, po czym wszyscy jednomyślnie zgodziliśmy się na kolejną konkurencję. Spora plansza właśnie się zwolniła i wszyscy ku niej ruszyliśmy. Mężczyźni podnieśli swojego wyrywnego kolegę i zajęli odpowiednie pola na szachownicy.
Ekipa dziewczyn koordynujących zadaniami zebrała się przy nas i naszykowała sporą ilość kubków zalanymi piwem zmieszanym z wódką, wszędzie było tyle samo alkoholu.
Leo poruszył barkami żeby się rozgrzać, to zadanie było odrobinę trudniejsze od poprzedniego, przynajmniej jemu tak się wydawało.
- Umiesz grać w warcaby? Jak nie, to będziemy mówić gdzie masz iść. Jeśli wylądujesz przed rywalem musicie obaj wypić kubek piwa na czas, który wypije szybciej wygrywa, a ten drugi odpada i schodzi z planszy. By wygrać trzeba pozbyć się wszystkich rywali z planszy - wyjaśniłem przypominając sobie, że Ashari może nie mieć pojęcia co trzeba tu robić.
- No to powodzenia! - machnął mu ręką i posłał szeroki uśmiech. Chwilę po tym gra sie zaczęła, a wraz z nią było sporo śmiechu i krzyków. Najgłośniejszy był oczywiście Joe.
- Na lewo Tom, na LEWO! - krzyczał. To było trzeba przyznać Joe, w takich grach radził sobie świetnie. Błyskawicznie i niebywale trafnie potrafił ocenić siły każdego zawodnika, a dzięki temu mogliśmy dobrze dobrać sobie rywala do pojedynku.
Szło nam całkiem nieźle, przeciwnicy stracili już dwóch zawodników, a u nas odpadł jedynie Ted. Mimo to mężczyzna dopingował nas na boku popijając powoli piwko.
- Dasz radę! - krzyknął widząc jak Ashari staje do pojedynku z byczkiem. Podeszła do nich koordynatorka zadania i wręczyła obu po sporym kubku z zabójczą mieszanką. Po czym odliczyła i oboje zaczęli. Widziałem jak miny im się krzywią jak ledwo to przełykają, ale pili.
- Brawo!- krzyknął w euforii widząc jak Ashari wygrywa z byczkiem, a ten od takiej dawki aż sie zachwiał i nie był w stanie dopić swojego kubka. Jego koledzy odholowali go na bok, a my mogliśmy kontynuować grę.
Podczas niej stoczyłem dwa starcia, ale oba przeżyłem, do picia takich obrzydliwości miałem już swoją taktykę, nawet nie przełykałem, po prostu wlewałem zawartość prosto do gardła. Dzięki temu byłem wręcz mistrzem tego typu czasowych zadań. Najgorsze jednak po nich było nagłe uderzenie takiej dawki alkoholu, ale i na to miałem sposób, wystarczyło się trochę poruszać. Wysiłek ze skutkiem pomagał mi przetrwać ten moment uderzenia.
No i ponownie wygraliśmy, byczek pewnie miałby ochotę się poawanturować, ale nie był w stanie ustać samodzielnie na nogach.
Joe stanął pomiędzy mną a Asharim i ponownie objął nasze karki ramionami dość mocno przytulając nas do siebie.
- Jesteśmy niepokonani!!!- wydarł się. On również był już bardzo rozluźniony i wesoły od alkoholu. W końću sporo już tego wszyscy wypili. Leo miał spore wątpliwości co do przystąpienia do kolejnej konkurencji, z resztą przeciwnicy nie byli już w stanie z nami rywalizować. A po tak wymagających zadaniach stanięcie naprzeciw trzeźwiejszej drużyny byłoby dla nich zabójcze.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {03/05/21, 05:22 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13
Zostanie tutaj z Leo było najlepszym wyborem jakiego ostatnio dokonał. Niezależnie od tego jak rozpoczęła się ich znajomość, jakie wnioski osiągnęli przy spokojnej rozmowie, Leo wykazał się ogromną empatią za którą jemu było delikatnie wstyd. Bo zachował się jak łajdak, a trafił na tak wspaniałomyślną osobę! Dlatego starał się dobrze bawić, nie psuć mu tego wieczoru, a i sam miał ubaw po pachy widząc jak jeden byczek próbuje go sobą zmiażdżyć ale, kompletnie mu nie wychodzi. W szczególności, a może właśnie mimo zmiany gry.
Wejście na biało czarną szachownicę sprawiło, że delikatnie się zachwiał na nogach. W oczach chwilowo obraz się mu rozmazał i tylko przez głos nad sobą odzyskał ostrość. Zamrugał dwukrotnie, szybko, podniósł na niego wzrok i z uwagą śledząc mimikę jego twarzy zaczął próbować skojarzyć o czym on w ogóle mówi. Warcaby? Tak, kojarzył. Zbijało się pionki i należało pozbyć się wszystkich tych należących do przeciwnika, przy tym zostawiając jak najwięcej swoich. Oni mieli być takimi pionkami? Będą się bić? Niestety, znowu wszystko opierało się na alkoholu, a widząc przygotowywanie mieszanek – wiązało się to z ogromnymi i zabójczymi jego ilościami. Aż się skrzywił gdy treść żołądka zabulgotała głośno. Nie był przyzwyczajony do takich ilości i chociaż owszem, pił bimber, piwo i to Ziemskie to były dwie różne pary kaloszy. Ostatecznie jednak wzruszył ramionami na znak zgody.
- Rozwalmy ich. – Oświadczył na co Joe jakby połechtany tym zdaniem zaczął opracowywać coś co bardziej przypominało taktykę, wyjaśniać jak przeć do przodu i jak najszybciej pozbyć się mieszanki z kubka – do opowieści o czym został jeszcze zachęcony Leo, podobno spec w dziedzinie. Jemu natomiast robiło się źle na samą myśl i gdy ustawiali się na odpowiednich planszach złapał jeszcze szatyna za łokieć.
- Jakbym tak przez przypadek padł gdzieś pijany to wepchnij mnie do portalu. Tam jest względnie bezpieczniej niż tutaj wśród pająków, węży i wielkich karaluchów. – Poprosił z ciepłym i pogodnym uśmiechem, tak rzadko pojawiającym się normalnie na jego twarzy, a tak przyjemnie pasującym do jego piegowatej buzi.
Ostatecznie stanął na swoim miejscu i gdy tylko przychodziła jego kolej, przeskakiwał niczym zając po kolejnych polach ostatecznie trafiając na niego, byczka! Uśmiechnął się do niego paskudnie, a gdy dostał w ręce kubek i padła komenda do startu, zrobił wszystko żeby wypić jako pierwszy. I udało się! Aż resztki pozostawione w kubku i samym plastikiem uderzyły z impetem o ziemie i podskakując z wyciągniętymi w górę rękami i policzkami nadętymi od piwa nazbyt zaczął się cieszyć jak na osiągnięcie. Przełknął i zbił wysokie piąteczki ze stojącym obok kompanem. Ba! Był już tak cholernie pijany, że odtańczyli tanieć zwycięstwa i dopiero po nim mogli wrócić do skutecznego pokonywania przeciwników.
Szkoda, że cała gra trwała dokładnie tyle żeby jeszcze kilka razy musiał wypić, ostatecznie każde starcie wygrywając ale przestając trzymać się swobodnie na prostych nogach. Gdy więc Joe ponownie go objął, on złapał go w pasie i z miną skruszonego szczeniaczka liczył na to, że nie będą już pić. Miał dosyć.
- Pamiętasz o mnie? – Wybełkotał z trudem do Leo. Oczy się mu zaczynały kleić. Głowa leciała, a ciało natychmiastowo domagało się snu. Wepchnąć do portalu i zapomnieć! To była słuszna metoda!
Przy tym nie musiał długo czekać żeby Joe uśmiechnął się jakoś tak, dziwnie, i puszczając ich obu delikatnie za ramiona zaprowadził go prosto w ramiona Leo. Dla niego to było jedno, tulić Jeo czy Leo. Dopóki żaden go nie odpychał, a on nie siedział bezradnie na ziemi seksiak to seksiak. Tylko ten jego seksiak to nagle i bez ostrzeżenia wziął go za tyłek, zmusił żeby objął go niczym zakochana koala i poprawiając sobie jego nogi w pasie coś tam zarządzał o powrocie do domu. Jego domu? Leo domu? A czy będzie tam w ogóle łóżko? Oparł się brodą o jego ramię obejmując go za szyję i uśmiechnął maślanie czując przyjemne ciepło jego ciała zaczął się bawić jednym kosmykiem jego włosów.
- Bardzo przepraszam, że byłem dla Ciebie taki wredny. Już taki nie będę, obiecuję. Ja w ogóle taki nie jestem… – Bełkotał do niego całą drogę go przepraszając i zapewniając, że tak naprawdę jest fajny i szkolenie pójdzie gładko i wtedy będzie mógł żyć jako człowiek ale będą się spotykać więc on wreszcie będzie miał kumpla i to też było fajne.
Wtedy poczuł pod plecami miękki materac.
Poduszka pachniała rześkimi perfumami, była przyjemnie chłodna, a on natychmiastowo się w nią wtulił. Ściągnął buty bez pomocy rąk i przewrócił się na bok, kręciło się mu w głowie gdy wyglądał zza okno. Coś tam słyszał w tle jak Leo i Joe się słownie przepychają, coś o tym, że „Może i dzieci z tego nie będzie, ale o zdrowie trzeba dbać!” Jakie dzieci? Czyje zdrowie? Dlaczego Leo się zdenerwował? Nie rozumiał ale zrzucił jeszcze czapkę, rozpuścił włosy żeby było mu wygodniej, ba! Był zdolny rozebrać się na tyle żeby zostać w luźnych bokserkach i koszulce. Wtedy mógł już swobodnie ułożyć się do snu, a gdy jeszcze poczuł jak materac obok niego opada i Leo wzdycha, czuł się w pełni bezpiecznie. Nierozsądnie ale ufając mu w tym, że może tu spać.
I zasnął! Z ogromny spokojem i delikatnym uśmiechem na ustach.
Pobudka rano to była katorga. To był koszmar. To były turbulencje żołądkowe i zbyt twarda powierzchnia do leżenia… Unosząc jedną powiekę widział jak jego poduszka oddycha. Zmarszczył brwi, lekko się podniósł i patrząc na śpiącą twarz Leo, na piersi którego musiał przeleżeć większość nocy, zmieszał się. Momentalnie zrobiło się mu gorąco, a gdy jeszcze usłyszał dobijanie się do drzwi: to był koszmar!
- Kochasie! Wstajecie? Zaparzyłem kawę i nawet śniadanie zrobiłem! Potrzeba wam drugiej sztuki? Mam jeszcze zapas! – Wołał Joe, a do niego wszystko docierało w spowolnieniu. Drugą sztukę czego? Mlasnął i próbując się odsunąć zrozumiał, że pijawka to za mało na określenie go tej nocy. Rękami go ściśle oplatał, nogami podobnie, w połowie na nim leżał. Śmierdzieli alkoholem, lepił się ale czuł w sercu niezrozumiały spokój…
- Dlaczego masz przygotowaną gumkę?! – Zapowietrzył się dostrzegając pakunek na szafce nocnej i w tym momencie, cała pewność siebie zniknęła, a on poczuł oblewające go przerażenie. Co… co on mu chciał zrobić?! Albo, co on mu zrobił?! Panika i próba oswobodzenia się, rozpoczęła się!
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {10/05/21, 08:43 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21
       Gra szła im świetnie. Wygrywali większość pojedynków, a w ostatecznym rozrachunku wygrali pierwszą rozgrywkę, przy drugiej noga prawie im się podwinęła, ale ostatecznie zwyciężyli.  Wiadomo poziom upojenia ich wszystkich był już zdecydowanie na granicy wytrzymałości. Dlatego kiedy Joe złapał Leo i Ashariego  obaj ledwie utrzymali równowagę. Całe szczęście cała trójka jakoś ustała na nogach.  
        - Jasne, że pamiętam… – odparł w odpowiedzi do Asha. Widział, że mężczyzna zbliżył się do swojej granicy, a to odrobinę bawiło Leo. Zwłaszcza to jak się do nich kleił. Był niczym ukochana przytulanka. Dlatego kiedy Joe skierował rudzielca prosto w ramiona Leo ten jedynie przewrócił oczami i się zaśmiał. Czego innego mógł spodziewać się po swoim kumplu.
        - Dobra towarzystwo, proponuję powrót..- rzucił propozycją, na którą pozostali od razu przystali. Każdy stwierdził, że to pora na powrót do domu. Odnieśli już dwa zwycięstwa, więc po co mieli pakować się w kolejną konkurencję, lepiej było odejść jako zwycięzcy!
        Leo bez wahania złapał swoją przytulankę i ją podniósł, tak by wygodnie usadowić ją sobie na brzuchu i w swoich ramionach. Nogi koali oplotły go w pasie, a ramiona otuliły szyję, wystarczyło więc, że dłonie splótł w ”koszyczek” tworząc tym samym bezpieczne i solidne siedzisko dla rudzielca.
        Przez większość drogi wysłuchiwał bełkotu pochodzącego z pijanego umysłu Asha, który nieustannie mamrotał mu coś do ucha. Większość tego go bawiła, musiał również przyznać, że ten wieczór był świetnym pomysłem, bo dzięki wspólnej rozrywce miał szansę nieco poznać Ashariego i przekonać się, że nie był on wariatem, a sympatycznym facetem, który po prostu żył w innym świecie niż on sam.
        Kiedy dotarli do domu, Leo zaniósł Asha do swojego pokoju, ostrożnie posadził go na swoim łóżku, po to by zorganizować jakieś legowisko. Jednak widząc jak Ash rozpłaszcza się w jego pościeli prychnął pod nosem.
        - Ani mi się waż, materaca dmuchać! Ohoho! Tego jeszcze nie grali! – krzyknął Joe, który niczym zjawa pojawił się w drzwiach. Mężczyzna błyskawicznie doskoczył do szafki Leo i wydobył z niej małą pompkę, która normalnie służyła im do dmuchania materacy, cóż przecież to chleb powszedni, że ktoś u nich nocował.
       - Może i dzieci z tego nie będzie, ale o zdrowie trzeba dbać! – dodał Joe na odchodne i rzucił jedną sztuką gumki prosto w twarz Leo. Joe z śmiechem uciekł zatrzaskując za sobą drzwi.  
        - W dupę wsadź sobie tę pompkę i te gumkę porąbańcu! - krzyknął za nim, ale nie miało to już większego sensu.  Joe był jaki był i właśnie za to porąbane poczucie humoru Leo go lubił, jednak czasem bywał irytujący.
        Szatyn spojrzał na Asha, który okropnie wiercił się na materacu, prychnął pod nosem widząc jak ten sprawnie pozbywa się swoich ubrań, do momentu w którym został w bokserkach i koszulce. Leo przeczesał swoje włosy, gumkę położył na szafce nocnej, mimo wszystko nie miał ochoty deptać po tym prezencie od kumpla. Po tym sam pozbył się większości swej garderoby pozostając w samych bokserkach. W tym klimacie nie dało się spać inaczej, rankiem kiedy wschodziło już słońce można było umrzeć z gorąca.
       Położył się obok rudzielca i ciężko westchnął. Był to niebywale intensywny dzień, ale udany dzień.  Spojrzał na śpiącego już obok nowopoznanego faceta. Ciekawe, że zwykły przypadek ich na siebie naprowadził. Ciekawiło go ogromnie co z tego wszystkiego będzie wynikać i jak mu pójdzie to całe szkolenie. Ile ono może zająć? Dość długo tak leżał i rozmyślał, ale zmęczenie wzięło w końcu górę i ciężkie powieki się zamknęły, a tuż po tym Leo pogrążył się w głębokim śnie.
         Naprawdę głębokim śnie, dowodem tego były poranne wydarzenia. Szatyn smacznie spał, nawet kiedy ktoś obok niego zaczął się wiercić. Nie obudził się również kiedy Joe dobijał się do drzwi, ale kiedy Ash krzyknął tuż przy jego uchu i zaczął się miotać jak opętany był to bodziec na tyle intensywny, że nawet Leo musiał otworzyć oczy.
        - Co się tak wiecisz?  Co? Gumka? - zmarszczył w niezrozumieniu brwi i niechętnie spojrzał na szafkę po czym ziewnął i mlasnął.
        - To dom studentów, tu wszędzie walają się gumki, a te konkretną dostałeś wczoraj od Joe, uznał, że ci się przyda…- odparł nadal zaspanym głosem. Zacisnął jedną dłoń w piąstkę i przetarł nią oczy, ale mimo to nie miał ochoty ich za szeroko otwierać. Odkładając dłoń na swoje biodro nie natrafił na nie, a na kolano Asha, którego nogami był opleciony.  Uniósł lekko brew i spojrzał w tamtym kierunku, potem wzrok przeniósł na twarz rudzielca, która zdecydowanie była zbyt blisko jego własnej.
       - Widzę, że wygodnie ci się spało…- dodał z nieco figlarnym uśmieszkiem.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {12/05/21, 09:06 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13

       Szarpanina dokładnie tak samo jak szybko nastała, tak szybko ustała. Otępiony tym co usłyszał powoli zaczął zwalniać maszynę losującą, a trybiki w jego głowie zaczęły zaskakiwać między sobą łącząc fakty. Pierwsze pytanie: co w zasadzie się wczoraj stało? Pamiętał te dziwne gry, tego byczka który ciągle do niego fikał. Pamiętał te litry lejącego się alkoholu i to z jaką gracją wygrali! Pamiętał przyjemny zapach rześkich perfum i ciepło silnych ramion. Drugie pytanie dotyczyło tego jak i gdzie zasadniczo się znalazł. Po chwili uderzyło go wspomnienie powrotu, zdanie sobie sprawy, że nie został wrzucony w krzaki ani tym bardziej w portal. Był nadal na Ziemi, w akademiku bądź innym tworze bezprawia i miał niezłego kaca.
       - Ugh. – Mruknął marszcząc nos po czym zdecydowanie spokojniej się odsunął. Rozplątał nogi, puścił jego rękę, którą przez sen trzymał i przewalił się na plecy pozwalając im na odrobinę dystansu i zdecydowanie większy komfort. Splótł przy tym dłonie na brzuchu i jeszcze na chwilę przymknął oczy. Dudniło mu w głowie, szumiało w uszach, a żołądek był nieprzyjemnie zaciśnięty. – Chyba umieram. – Stwierdził po chwili leżenia w ciszy na co otrzymał rozbawiony śmiech. W życiu tyle nie wypił i w życiu nie ponosił takich konsekwencji swoich czynów. To co natomiast trzymało treść żołądka w miejscu w którym być powinna to zapach świeżo parzonej kawy. Tak! Był w domu studenckim w którym bez wątpienia poza gumkami powinny być tony kawy!
       - Czy kawa to zły czy dobry pomysł? – Zapytał twierdząc, że ma do czynienia ze zdecydowanie bardziej doświadczonym kolegą na co sam Leo stwierdził, że tak, śniadanie jak i kawa to dobry pomysł. Zanim jednak, dostał w ręce koszulkę z kreskówkową żabą, krótkie spodenki i rozkaz pójścia pod prysznic który przyjął z błogosławieństwem. Chłodny strumień wody który otulił jego rozpalone ciało, świeży zapach mydła i szamponu którym się porządnie doszorował i ostatecznie przepłukanie ust płynem do płukania otrzeźwiło go na tyle, że zaczął łączyć fakty.
       Pozwolił sobie na nieco więcej luzu, zostawił swoje obowiązki i swoją rozpacz na rzecz całkowicie nieznajomych mu ludzi i w ogóle nie żałował! Miał przy tym nadzieję, że Leo  nie miał mu już za złe, a wychodząc z łazienki i wiążąc mokrą, rudą kitę, posłał mu uśmiech.
       - Miałeś co do wczoraj całkowitą rację. Taka chwila dobrze zrobiła, mnie również. – Zapewnił chociaż w szczegóły nie miał zamiaru się zagłębiać. Niemniej, jego serce powoli rozkoszowało się ulgą, a jego umysł rozjaśniał się tysiącem nowych pomysłów. Przynajmniej już tak nie dudniło.
       W momencie gdy to Leo zniknął w łazience on ogarnął łóżko – pościelił je. Znalazł swoje rzeczy, które poskładał gdzieś na boku żeby później móc je na siebie ubrać chociaż zdecydowanie wymagały przeprania! Dokopał się też do swoich butów po czym stwierdził, że Leo ma tu lekki syf i przydałoby się odkurzanie. Oczywiście, nie zdobył się na to kładąc się jeszcze na chwilę w zasłanej pościeli i intencjonalnie go ochrzani, że jest brudasem.
       - Hej gołąbeeeeczkiiii! – Doszło go zza drzwi na co przewrócił oczami i odchylił głowę do tyłu patrząc na zaglądającego Joe. Ten, z ręką na twarzy wyglądał jedynie zza rozszerzonych palców, a nie widząc nic, westchnął jakby zawiedziony.
       - Niestety. – Przyznał rozbawiony na co Joe przewrócił oczami.
       - Zjecie to śniadanie? Ja wybywam i zostajecie sami. Dorzucić wam jeszcze jedną…? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem mając chyba niezłą satysfakcję z pąsu wykwitającego na jego policzkach.
       - Nie trzeba. Idziemy zjeść śniadanie jak tylko się Leo wykąpie. – Zapewnił nie wdając się niepotrzebnie w szczegóły chociaż był nieźle dzióbany, że skoro kąpiel to musieli jednak pójść w ślinkę! I że był z nich dumny chociaż nadal mu współczuł wyboru. Zbawienie przyszło w momencie gdy Joe się zebrał. Z  ogromną ulgą przyjął krzyk „do widzenia” i trzask drzwiami wejściowymi na które ponownie się rozluźnił w łóżku. Wygodnie jak nie trzeba było się zbierać i cokolwiek robić. I jeszcze śniadanie! Rzeczywiście czekało chociaż lekko ostygło. Kawy jedynie brak za co od razu się zabrał do nadrobienia tego niedopatrzenia.
       - Żyjesz? – Uśmiechnął się do bruneta gdy ten pojawił się w kuchni, polał mu czarnej kawy samemu taką właśnie popijając, siedząc z jedną podkuloną nogą pod siebie i nadgryzionym tostem na talerzu. – Ustalimy dzisiaj wstępnie kiedy pasują Ci treningi? I się będę zbierał do obowiązków. – Zapewnił nie chcąc go straszyć, że tu na dłużej się rozgości.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {18/05/21, 03:51 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21


       Patrzył na mimikę Ashariego, która wyrażała ogromne zakłopotanie. Mężczyzna wyraźnie układał sobie w głowie wydarzenia z porzedniego wieczoru, a Leo mu w tym nie przeszkadzał. Leżał spokojnie oczekując jakiejś reakcji, a kiedy usłyszał o odczuciach towarzysza zaśmiał się ciepło.
        - To normalny stan, zaraz na niego jakoś zaradzimy – oznajmił powoli podnosząc się z posłania.
         Podszedł do swojej szafy, z której wygrzebał dwa komplety ubrań, jeden dla siebie, a drugi dla swojego gościa.
         - Leć się przemyć, tam jest łazienka - polecił, a wręcz nakazał Ashariemu. Kiedy został sam czas ten wykorzystał na przedłużenie swojego odpoczynku. Położył się na łóżku podkładając ręce pod głowę. Sam musiał sobie w głowie poukładać wydarzenia z wczorajszego wieczoru. Naprawdę było fajnie. Uśmiechnął się pod nosem mimowolnie spoglądając w kierunku łazienki, gdzie zza drzwi dobiegał dźwięk prysznica. To co spotkało go wczoraj było szalone. Było niewiarygodne, a jednak była to prawda.  Nie żaden żart. Uniósł jedną rękę tak by spojrzeć na swoje przedramię, jego skórę zdobił tatuaż. Najprawdziwszy tatuaż.
          Wraz z powrotem Asha szatyn podniósł się z łóżka i popatrzył na te kreskówkową żabę na koszulce towarzysza. Nie miał pojęcia skąd ją miał, pewnie jakiś dawny kompan ją u niego zostawił. No cóż mógł śmiało stwierdzić, że pasowała rudzielcowi, a chciał go widzieć w weselszej odsłonie niż poważny pan łowca.
         - Śniadanie jak najbardziej, podobnie jak i kawa, ja zwykle brzuch zalewam energetykiem więc wiesz - wyjawił po czym podszedł do mężczyzny po jego kolejnych słowach. Uśmiechnął się subtelnie i położył mu dłoń na barku.
         - Cieszę się, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy - posłał mu ciepły uśmiech i poklepał go po ramieniu po czym sam udał się do łazienki.
          To było dziwne, tak poznał tego mężczyznę wczoraj. Zaledwie wczoraj, a czuł jakby znali się od dawna. Był przez to swobodny. Może był wariatem, ale go polubił. Wczorajsza zabawa i ten powrót stale chodziły mu po głowie.
         Potraktował swoje ciało zimną wodą, potrzebował szybkiego otrzeźwienia i pobudzenia swojego ciała do działania. W końcu przed nim wyzwanie kolejnego dnia. Studia, praca i nowe obowiązki związane z tym kim się stał. Po osuszeniu skóry narzucił na siebie ubrania. Słyszał jak po pokoju panoszy mu się Joe. Ten uwielbiał takie sytuacje, a że Leo nie znajdował się w nich praktycznie nigdy Joe miał nową atrakcję, z której jak widać nie potrafił zrezygnować.
         Po wyjściu z łazienki Leo zastał posłane łóżko, mocno kontrasotwało ono z ogólnym rozgardiaszem jaki panował w pokoju, cóż przy jego intensywnym życiu nie miał zbyt wiele czasu na porządki. Kompletnie się również nie spodziewał, że będzie kogoś u siebie gościć. Myśląc o tym opuścił pokój kierując się do wspólnej kuchni. O tej porze jednak nie powinno już być nikogo w domu. Tak właśnie było, zastał na miejscu jedynie Ashariego.
         - Tak, a ty? - odbił piłeczkę przyglądając się rudzielcowi i przyjmując zbawienną kawę. Przeszedł na druga stronę i z szuflady wyjął paczkę papierosów, które wraz z wyjętą zapalniczką przyniósł do stolika ze śniadaniem. Wyjął jednego wsuwając w usta i podał paczkę towarzyszowi, gdyby ten chciał się poczęstować.
         - Na spokojnie, najpierw zjedź, wypij i pogadamy. - Leo nigdy nie lubił pośpiechu. Był to jego sposób na przetrwanie, kiedy obowiązków miał tyle, że nie wiedział gdzie ręce włożyć. Spokój zawsze go ratował.
           - A odnośnie wczoraj i tego poranka - zaczął odpalając papierosa – nigdy nie zrobiłbym niczego bez twojej świadomej zgody, tak na przyszłość informuję - wyznał. Chciał by ta kwestia była jasna, dziwnie się poczuł podczas takiej pobudki. Ash patrzył na niego niczym na jakiegoś gwałciciela, który go wykorzystał. A Leo nie był takim typem mężczyzny. Może nie był święty i zdarzały mu się takie noce z świeżo co poznanymi, ale świadomymi mężczyznami. Czuł się wręcz urażony takimi podejrzeniami ze strony Asha, choć ten kompletnie go nie znał, więc nie rozumiał czemu przejął się jego opinią.
          - A co do treningów, to chyba wieczory będą najlepsze. Zwłaszcza we wtorki i czwartki, wtedy mam krócej zajęcia, po nich muszę zająć się swoimi podopiecznymi i po tym jestem wolny - zaczął analizować swój codzienny grafik. Było tym łatwiej, że był on stały. Poranki spędzał na uczelni, a popołudnia w ośrodku. Wieczory miał do swojej dyspozycji i robił z nimi co chciał, zwykle było to po prostu dłuższe zostanie w lecznicy, tam zawsze było co robić. Potrzebujących zwierząt im nie brakowało. Leo potrafił się nawet przy nich uczyć, biorąc książki i podczas wkuwania dotrzymując towarzystwa jakiemuś osamotnionemu zwierzakowi.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {18/05/21, 08:26 pm}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-11-08.36.13

       Tamten poranek ale i poprzedzający go dzień, do teraz wspominał z uśmiechem na ustach. Nie minęło dużo czasu, raptem trzy dni od kiedy ostatni raz się widzieli na tej pamiętnej imprezie i chociaż był to krótki okres czasu, on zdążył poczynić wiele przygotować. Począwszy od opracowania wstępnych testów sprawnościowych przy których okaże się jak Leo stoi z kondycją, przez przygotowanie starego toru szkoleniowego na którym oni z bratem mieli zwyczaj ćwiczyć, po złapanie jednego małego demona, którego chciał zaprezentować jako okaz pierwszy z wielu. W tym momencie więc nie zostało mu nic innego jak o wyznaczonej godzinie udać się po Leo, wcześniej upewniając się, że jego mała chatka na uboczu wioski jest posprzątana. Zamykając drzwi przygryzł wnętrze policzka lekko zestresowany tym jak nowy łowca odbierze jego świat jednak odsunął na bok te myśli. Podszedł do skraju lasu, poprawił skórzany płaszcz po czym otworzył przejście na Ziemie wskakując w otoczkę, która zamknęła się zaraz za jego plecami.
       Znajdując się na Ziemi uśmiechnął się rozbawiony wiedząc, że ma przy sobie koszulkę z żabą. Wyprał ją i przygotował do oddania, a kierując się w stronę lecznicy której adres został mu wcześniej podany, ponownie poczuł to nieporadne uczucie zaciskające się na jego żołądku. Miejsce to bowiem nie wydawało się już gościć żadnego pracownika chociaż drzwi były nadal otwarte, a on zaczynał odczuwać tremę przekraczając szklany próg. Za wielkim kontuarem na korytarzu dodatkowo zastał stróża nocnego.
       - Pan do kogo? – Zapytał starszy mężczyzna spoglądając na niego znad okularów połówek.
       - Przyszedłem po… Leo. – Mruknął zmieszany nie wiedząc nawet czy to pełne imię oraz jak chłopak ma na nazwisko. Niemniej, nie stanowiło to żadnego problemu dla mężczyzny, a wskazując mu kciukiem drzwi, Ash lekko skinął głową i przewracając czapkę daszkiem do tyłu zajrzał do kolejnego korytarza, który prowadził już do przestronnego pomieszczenia lecznicy. Jednego z wielu. Tam też paliło się światło, a on zaglądając przez lekko uchylone drzwi ze zdziwieniem dostrzegł Leo siedzącego przy biurku ze schowanym w bluzie małym kangurem który spał smacznie wtulony w jego szyję. To… był najsłodszy widok jakiego ostatnio doświadczył! Chociaż, nie do końca wiedział czy chodziło tylko o zwierzaka…
       Pukając do drzwi zwrócił na siebie jego uwagę, a zaglądając do środka przywitał się. Zachęcony przekroczył próg rzucając spojrzenie na liczne klatki, częściowo zapełnione małymi zwierzętami. Te, w licznych bandażach, śpiące albo bystrze obserwujące każdy jego krok kusiły spojrzenie. To jego szybko natomiast padło na małym kangurze.
       - Śliczny. – Mruknął z lekkim uśmiechem, a gdy szatyn wypiął do niego pierś aż przygryzł dolną wargę. – Mogę pogłaskać? – Zapytał dość niecierpliwie czekając na pozwolenie, a gdy to dostał z przyjemnością zatopił palce między długimi uszami. – Gotowy? Czy chcesz jeszcze coś załatwić? – Zapytał drapiąc kangurka, który zaczął ziewać i wtulać się w jego ciepłą rękę czym go doszczętnie rozczulił. Kucnął więc koło nogi Leo i rozpieszczając zwierzaka mizianiem czekał na postanowienia szatyna. Nie przejmując się nadto tym jaki wzrok ten na niego miał.
       Ostatecznie doszli do wniosku, że Leo był po kolacji, nic nie potrzebował, a w momencie gdy ubrał się i zamknął tą część lecznicy która tego wymagała i pożegnał się z sympatycznym stróżem, to Ash przejął stery nad ich wędrówką. Chciał ich wyprowadzić w bezpieczne i zielone miejsce, portale najlepiej otwierało się wśród drzew. Istniała legenda, że to w nich drzemała cała ta magia ale jak na razie, nie miał jak jej sprawdzać. Niemniej, gdy stanęli wśród licznej roślinności rozpoczęła się cała procedura przyswajania nowego łowcy i o dziwo, chociaż wiedział teoretycznie jak to zrobić, w praktyce delikatnie drżały mu dłonie.
       - Będziesz pierwszy raz przekraczał granicę, otrzymasz swoje „nowe ciało”, obudzą się skryte umiejętności i nie chcemy żeby Cię to rozerwało. Podwiń rękawy muszę mieć dostęp do ramion, a najlepiej… jakbyś całkiem zdjął koszulkę. – Przyznał wylewając z przygotowanego wcześniej flakonika dziwną, jaskrawo fioletową ciecz i mieszając ją w również zabranej ze sobą drewnianej miseczce pędzelkiem w pełni skupiał się na tej czynności. Dopiero gdy Leo w negliżu wyczekująco na niego spojrzał, wziął głęboki oddech i podniósł wzrok na niego, konkretnie na tatuaż.
       - Już widać, że będziesz miał jakiś epicki talent. Mam podobny tatuaż i mam jeden z rzadszych. – Przyznał z uśmiechem po czym ostrzegając, że może być lekko chłodne zaczął kreślić na jego ramionach, przedramionach, nadgarstkach i wierzchu dłoni znaki. Później przeniósł się na jego pierś – w miejsce serca, w okolice pępka przy tym musiał się nieźle skupić gdy ten zaczął chichotać i ostatecznie kreśląc dwie duże runy przez całe jego plecy podrapał się pędzlem na policzku zostawiając na nim trochę tej dziwnej farby.
       - Ok, chyba gotowe. Przejście ciała i duszy, prośba o akceptację, natchnięcie nowego łowcy. O! Nie! Jeszcze kostka! Żeby ziemia Cię zaakceptowała. I idziemy! – Uśmiechnął się chowając wszystko do plecaka, rzucając go na ramię i otwierając spokojnie portal. Później jednak zawahał się i w propozycji wyciągając do niego rękę chciał go wesprzeć. Ewentualnie, podtrzymać na drugiej stronie.
       Sam w portal wszedł z ogromną pewnością przyzwyczajony do tego przyjemnego podmuchu świeżości lasu prosto w twarz.
       Stając na ubitym podłożu wielkiego, ciemnego lasu rozejrzał się po nim śledząc rozkwitające zwolna fluorescencyjne kwiaty. Łąki nieopodal były nimi usiane, a liczne demony – te niegroźne – żywiły się ich nektarem same świecąc w ciemnościach. Niestety, godziny były mocno podobne więc jak na Ziemi zapanował już wieczór tutaj również. Szczęśliwie, tor treningowy dało się nieźle doświetlić.
       - Żyjesz? – Zapytał odwracając się do niego, nadal trzymając go za rękę i ze zdziwieniem oglądając jego sylwetkę odzianą w łowiecki strój. Pasował mu! Wręcz leżał jak ulał. I nawet dostał swój kolor. On naturalnie miał dodatki w kolorze zielonym, a ten dany przez magię tego miejsca Leo, zdecydowanie mu pasował.
       - Oddychaj Leo, już po wszystkim.

Strój łowiecki, większość łowców ma swoje kolory. Ash ma zielony.:
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {19/05/21, 10:11 am}

Yes, Dark Lord PicsArt_04-12-02.09.21


    Śniadanie w towarzystwie Asha było czymś nowym, choć nie do końca. Leo często jadł w towarzystwie nowopoznanych osób, ale nigdy nie układał sobie z nimi grafiku na najbliższy tydzień, a może i całe tygodnie? Nie miał pojęcia jak wyglądać ma jego szkolenie, co zaplanował dla niego Ash. Jednak miał nadzieje, że jakoś sobie z tym poradzi, w końcu nie mogło być to coś trudnego, nieosiągalnego. Chciał potraktować to jak egzamin, nie pierwszy i nie ostatni w życiu, ale dość wymagający i trudny do zdania.
    Minęły trzy dni, trzy dni podczas, których starał się wrócić do codzienności. Do swoich zwykłych przyziemnych obowiązków. Jednak ciężko było pozbyć się myśli, która stale krzątała się po jego głowie. Myśli, że jego świat może wywrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Może nie być już taki jak dotąd, a raczej na pewno taki nie będzie.
    W dniu treningu chodził jak na szpilkach, na zajęciach nie potrafił wyluzować. Czuł się jak przed poważnym, decydującym o jego losie egzaminie. Czy zda go? Nie miał pojęcia. Jednak sam za siebie trzymał kciuki. Wykłady choć koszmarnie się dłużyły w końcu dobiegły końca, a Leo mógł udać się do lecznicy gdzie czekali na niego jego podopieczni. Zajmowanie się zwierzętami dawało mu spokój, koiło nerwy, potrzebne to było tym zwierzakom, ale i jemu samemu.
    Mimo, że uporał się ze swoimi obowiązkami nie opuścił lecznicy, pożegnał się ze swoimi współpracownikami i udał do jednego z pomieszczeń. Była tu masa młodych z różnymi urazami. Szatyn orientował się w stanie ich wszystkich, wiedział, że przebywające tu zwierzaki są młodymi bez matek, właśnie dlatego wybrał to miejsce. Miał do napisania esej, a skoro i tak musiał siedzieć w miejscu, to chciał podwójnie spożytkować ten czas. Z jeden z klatek wyjął młode kangurzątko, malec miał zabandażowaną przednią łapę, z początku zestresowany futrzak czuł się niepewnie, ale otulony szczelnie bluzą i czule gładzony po karku w końcu oswoił się z obecnością Leo, a ta przyniosła mu trochę spokoju na co wskazywały klejące się oczy malca, który sam wtulił się w szyję szatyna.
    Leo zasiadł przy biurku i zaczął sporządzać esej wymagany na jedne z zajęć. Zawsze wszystko wolał robić na świeżo, by mieć w razie potrzeby jak najwięcej czasu. Po kawałeczku co jakiś czas i tak nie doskwierały mu wszelkie projekty. I tak musiał zaczekać na Ashariego, nie chciał więc siedzieć bezczynnie.
    W pełni skupiony na eseju oderwał oczy od tekstu dopiero po usłyszeniu pukania do drzwi. Uśmiechnął się ciepło, kiedy jego wzrok natrafił na twarz Asha.
    - Hej, wejdź… – zachęcił swojego przyszłego trenera i zaczął chować w jedną teczkę porozkładane po stole papiery, następnie skrył ją w szufladzie biurka. Wiedział, że nikt mu stąd jej nie zabierze, inni współpracownicy znali już jego nawyki, a teczki zawsze podpisywał, by nikt nawet nie musiał do nich zaglądać, w celu ich identyfikacji.
    - O którym z nas mówisz? - zażartował, już tak miał kiedy się stresował.
    - Jasne, śmiało… - przystał na pytanie rudzielca. Pieszczoty dla takiego malca były ważne, dlatego nie miał zamiaru oponować przeciwko nim. A kiedy mieli już wychodzić ostrożnie odstawił kangurzątko do właściwej klatki. Futrzak był widocznie spokojniejszy, jednak takie jednorazowe odwiedziny wiele nie darzą i pewnie następnego dnia również się tutaj pojawi, porobić za kangurzą mamę, a raczej jej torbę.
    - Nie trzeba, mój czas jest od kilku minut zarezerwowany dla ciebie…- oznajmił z łagodnym uśmiechem, po czym obaj opuścili lecznicę mijając strażnika, którego Leo znał już całkiem dobrze.
    Nie miał pojęcia dokąd idą, jednak wiedział, że udać się muszą na tę drugą stronę. Ciarki go przechodziły na samą myśl o tym. Nie czuł się gotowy, jednak wiedział, że to konieczne. Prędzej czy później musiałby to zrobić, choć on wolałby później.
    - Ty mnie wkręcasz? - spytał lekko zaskoczony poleceniem, ale dostrzegając powagę na twarzy Asha nie oponował dłużej i posłusznie zdjął z siebie bluzę, a potem koszulkę.
    - Mam nadzieję, że właśnie mnie nie szykujesz do złożenia w jakimś dzikim rytuale tym demonom…? – nie potrafił siedzieć cicho, kiedy Ash zaczął malować po jego ciele jakieś niezrozumiałe dla niego symbole.  Znosił wszelkie zabiegi cierpliwie, choć czasem zdarzyło mu się zachichotać, miał łaskotki i nie było to takie łatwe do zwalczenia zwłaszcza gdy rudzielec zaczął mazać mu pędzelkiem po brzuchu.
    A kiedy był już gotowy i portal został otworzony przestało mu być do śmiechu. Nerwowo przełknął ślinę. Czy mógł tego nie przeżyć? Tak zrozumiał Asha. Patrzył na przejście niczym na swojego kata bardzo niepewnie zrobił krok za towarzyszem.
    - Czyli tatuaże nas określają tak? - spytał, a raczej dopytał do wcześniejszej wypowiedzi Asha dotyczącej talentów. Musiał na czymś skupić myśli.
    Odrobinę zaskoczony spojrzał na wyciągniętą ku niemu dłoń, ale nie myślał o tym wiele. Był za to wdzięczny, dlatego od razu ją uścisnął. Potrzebował jakiegoś wsparcia, bał się, że ten portal go przeżuje i wypluje w jakimś obcym miejscu, a Asha nie byłoby obok. Tak zwykły gest dał mu swego rodzaju poczucie stabilności i znacznie dodał mu pewności.
    Wszedł w to za Ashem, sam nie wiedział co czuł podczas przejścia. To odczucie było tak dziwne, obce, a zarazem znajome. Nie pojmował tego, zacisnął mocno powieki i dłoń na ręce towarzysza.  Ściskał rękę tak długo, aż nie usłyszał pytania.
    - Nie wiem… chyba tak, ale cykam się spojrzeć..- odparł odrobinę rozbawiony. W taki sposób reagował na stres, zawsze zaczynał żartować. Żarty rozluźniały sytuację, a więc i jego nerwy.
    Bardzo powoli zaczął otwierać oczy, jednak nie puścił dłoni rudzielca. A kiedy ujrzał go z początku się wzdrygnął. Te ciuchy… nadal miał w głowie obraz chłopaka z czapką albo koszulką w żabę, a tu coś takiego… Był pod wrażeniem, ogromnym wrażeniem, mężczyzna wyglądał w tym… bardzo dobrze. Wtedy wzrok szatyna spoczął na ich złączonych dłoniach, nie przeszkadzał mu ten fakt, jednak wtedy pojął, że jego ramie jest ubrane. Energicznie puścił trzymaną dłoń praktycznie odskakując i próbując się sobie przyjrzeć. Co on miał na sobie? Patrzył na siebie z rozłożonymi na boki ramionami, jedyne co do niego dotarło to instrukcje o oddychaniu, dlatego zamarł w takiej dziwnej pozie i oddychał. Musiał się uspokoić. Może i trochę to pomogło, ale tylko trochę. Stanął nieco wygodniej i zaczął dłońmi badać stan swojego ciała. Miał nogi, oba ramiona, swój brzuszek, pierś, szyję, o nawet włosy! Sięgnął po nie by pociągnąć za kosmyk i go zobaczyć oraz poczuć. Chyba było okey. Chyba. Bo wtedy dostrzegł otoczenie, a raczej fosforyzujące stworzenia, które nie wyglądały jak nic co znał. Odruch nakazał mu zrobić krok w kierunku Asha i chwycić się jego ramienia. Kompletnie o tym nie myślał tak zareagował jego instynkt samozachowawczy.
    - Czy ty mnie uśpiłeś i przebrałeś? – domyślał się, że nie była to sprawka Asha, jednak nie chciał stać w ciszy, wolał o czymś pogadać, pożartować oczy skupione mając na tych stworzeniach, na wypadek gdyby te postanowiły pożywić się czymś innym niż kwiatkami. Pięknymi kwiatkami… To otoczenie naprawdę miało swój urok, choć ciężko go docenić kiedy człowiek boi się o swoje życie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Yes, Dark Lord Empty Re: Yes, Dark Lord {}

Powrót do góry
Similar topics
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach