Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Twilight tension17/09/24, 02:27 pmEeve
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 29%
2 Posty - 29%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%

Go down
Himiko
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Himiko
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty A cup of uncertainty {28/07/24, 06:18 pm}

A cup of uncertainty Uncert10

Ona - Carandian
On - Himiko
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {28/07/24, 07:41 pm}

● ● ●

A cup of uncertainty E39e4b05c457aaab8c8079943f671cb12657e020

A cup of uncertainty Ab64c8d509b95fe76b760b0a3b083ce3897ac028


D A N E   P O D S T A W O W E
Jessica “Jess” Castain     27 lat     Wraca na zadupie po 8 latach w Nowym Jorku
Pochowała rodziców kilka miesięcy temu i w końcu formalnie przejęła ich biznes
Z natury jest markotna i wulgarna             Niechętnie dopuszcza innych do siebie
Ma alergię na orzechy i pierdolenie od rzeczy                Z rodziny ma tylko babcię
Farbowane na czarno włosy     173 cm      Amatorka mocnego makijażu i tatuaży

A cup of uncertainty 41bd5121b5701774d8457aabf06efceb4dd3324e

Spoiler:
Himiko
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Himiko
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {29/07/24, 01:13 am}

A cup of uncertainty Naveen10

------------------------------------------------------------------------------------


Naveen Reeser
     W niedużym, a wręcz malusieńkim domu, w małej miejscowości Clacton na angielskich ziemiach, mieszkał pewien chłopak. Właściwie mężczyzna. Artysta, który ponad pół swojego życia poświęcił rysunkowi i malarstwu, mając nadzieję, że niegdyś uda mu się zostać kimś więcej, niż tylko anonimowym gościem w Internecie, który od czasu do czasu chwali się swoimi pracami. Miał talent, nie dało się tego ukryć, jednakże w tych czasach już nikt nie zwracał uwagi na autorskie rzeczy. Ludzie woleli kupować jakieś marne obrazki za parę groszy w marketach, niż wyłożyć pieniądze na coś oryginalnego. Zresztą, może to była kwestia stylistyki, w jakiej Naveen lubił się bujać. Może zakrwawione kobiety i diabły, wyrywające im dusze wcale nie były tym, czego ludzie potrzebowali na swoich ścianach. On jednak ślepo wierzył, że uda mu się znaleźć choćby garstkę odbiorców, którzy rozbłysną przed nim, niczym pierwsza gwiazdka na pieprzone święta, a on będzie w stanie kupić sobie coś swojego, zamiast żyć z wynajmu. Póki co, były to tylko marzenia.
    Każde popołudnie spędzał na malowaniu. Nie obchodziło go już nawet, że cała podłoga w jego salonie straciła dawny blask, przybierając marne, wypłowiałe plamy, które ostatecznie nie chciały zejść. Sztaluga była umiejscowiona przodem do okna, bo nigdy nie pracowało mu się lepiej, jak przy zachodzie słońca. Jego blask padał na płótno, a on wtedy czuł największy przypływ inspiracji.
    Nikt z najbliższych jednak nie czuł tego samego do jego zainteresowań. Choć wciąż malował, nic z tego nie miał, a jego rodziców, ułożonych lekarzy, denerwował fakt, że ich dziecko się marnuje. Mieli prawo wypowiedzi, jak najbardziej, jednakże ich słowa… Nigdy nie były motywujące. Potrafiły być wręcz upokarzające, co nawet jemu, facetowi z kawałem życia na karku, bardzo przeszkadzało. Być może nawet popadł przez nich w depresję, nie będąc tego nawet świadomym.
  – Znalazłbyś wreszcie jakąś robotę. Masz prawie trzydzieści lat, a wciąż żyjesz marzeniami, jak jakiś bezużyteczny szczyl – sarknął ojciec tego dnia, kiedy Naveen z ogromną niechęcią przyjął zaproszenie na obiad. – I obetnij te włosy, bo wyglądasz jak…
   – Zapraszacie mnie na obiad po to, żeby sobie mnie pokrytykować? – Przerwał mu najmłodszy z synów, zagryzając na moment dolną wargę. Miał ochotę uderzyć pięściami w stół i już wyjść. – Ta, będę pracował w kawiarni. Zaczynam od jutra.
    Nie sądził, by wysoko postawionym rodzicom odpowiadała jego praca. Dla niego jednak lepsze było to, niż nic. Malarstwo nie przynosiło dochodów, a za coś musiał przecież żyć. Ostatnio do miasta wróciła jego stara przyjaciółka, która miała przejąć biznes po rodzicach. Podpytał więc czy nie chciałaby go zatrudnić, bo zauważył ogłoszenie na drzwiach o poszukiwanych pracownikach. Postanowił to więc wykorzystać. Nie miał co prawda żadnego pojęcia o cukiernictwie, ale nie powinno być nic trudnego we wciskaniu ciast i lodów starym poczciwinom z sąsiedztwa.
   – W kawiarni? – Parsknęła matka z zauważalną kpiną w głosie. No, przecież nie mógł się pomylić w tej kwestii. – Że też musiało nam się trafić takie… – W tym momencie kobieta z jakiegoś powodu się powstrzymała. Odchrząknęła cicho, stawiając miskę z sałatką na stół. – Dlaczego nie mogłeś chcieć zostać sędzią albo weterynarzem, tak jak Nina i Nathaniel?
    Idealne bliźnięta, zrodzone dwa lata po nim. Wysoka, piękna sędzini i trochę brzydszy weterynarz. Dzieci marzenie, którymi zawsze można było się chwalić. Przecież tyle osiągnęły. A on? Smutny, samotny pseudoartysta, gnijący pod fasadą własnych uczuć, których nie potrafił w żaden sposób okiełznać. Zawsze go do nich porównywali, bo przecież byli tacy fantastyczni, nieśli tyle dobra i dobrej reputacji. Nie mieli idiotycznych pasji, byli zapracowani całkowicie, zupełnie tak, jak ich rodzice. Aż dziwnym było, że w ogóle zdołali znaleźć czas i chęci na organizację rodzinnego posiłku.
     Później było już oczywiście tylko gorzej. Rodzeństwo przybyło, szczycąc się swoimi osiągnięciami na prawo i lewo, a ledwo co skończyli studia. Do niego się nie odzywali. Nina i Nat zawsze udawali, że go nie widzą. Zachowywali się tak, jakby nie istniał. Navy doskonale wiedział, że oboje nie są tymi ideałami, za jakie ich mieli. Sam był tego świadkiem niejednokrotnie. No, ale cóż. On nie miał nic do powiedzenia. Chciałby otrzymać od nich chociaż raz jakąś pochwałę, a tymczasem wychowywał się praktycznie bez żadnego wsparcia swoich rodziców. Jeszcze przed osiemnastką wyniósł się z domu, bo tutaj nie miał czego szukać.
     Wrócił do domu i położył się do łóżka. Czasami, kiedy bardzo chciał usnąć, łykał hydroksyzynę, mając nadzieję, że dawka zalecona przez lekarza będzie okej. Niemądrym było dawkować ją samemu, ale to również się zdarzało. Jak na złość, oczywiście nie mógł usnąć, a wiedział, że musi wcześnie wstać. Wreszcie, gdy koło drugiej w nocy organizm odmówił mu jakiegokolwiek posłuszeństwa, westchnął, sięgając po tabletkę. Nie przypuszczał jednak, że tak go chwyci, że nie podniesie się rano na czas.
     Faktycznie zerwał się po dziesiątej na równe nogi, zarzucając na siebie absolutne cokolwiek i biegnąc do kawiarni najszybciej jak mógł. Autobus mu uciekł przed nosem, a do tego cholerna baba z psem nie chciała wziąć swojego pieprzonego pitbulla na smycz. Tak, miał traumę, przez którą bał się psów, więc to też spowolniło całkowicie jego drogę. Finalnie jednak dotarł na miejsce. Spóźniony z dobrą godzinę, jak nie półtorej, ale dotarł. Wszedł do środka, zaczesując palcami włosy do tyłu i spoglądając na Jessicę, która ewidentnie nie wyglądała na zbyt zadowoloną jego spóźnieniem.
   – Sorry, coś mnie zatrzymało – mruknął na przywitanie i oparł dłonie o blat, próbując wyrównać swój ciężki po biegu oddech. – Co mam robić?
   – Nie wnikam co było powodem twojego spóźnienia, ale z łaski swojej na przyszłość użyj telefonu i daj znać normalnie, jak nie przyjdziesz na umówioną godzinę – odpowiedź nowej właścicielki była dość oschła w jego odczuciu, jednak był nawet w stanie ją zrozumieć. Nie rozumiał natomiast tego lodu, który poczuł. Przyjaźnili się, tak? Myślał, że po tych wszystkich latach pałała do niego chociaż odrobiną sympatii. Najwyraźniej nie.
   – Widzisz, mówiłam ci, że to nie jest dobry pomysł, żeby zatrudniać tutaj czarną owcę od Reeserów, same z nim kłopoty – nagle za jego plecami rozbrzmiał głos starszej kobieciny. Odwrócił głowę i spojrzał na panią Hopkins, unosząc brew i przechylając lekko głowę w bok. – Tak, tak, o tobie mówię, hultaju ty, niedorajdo.
   – Aha – wyrwało mu się na głos, a powieki zatrzepotały kilkukrotnie, jakby w ogóle nie pojmował co się wokół niego dzieje. To było też jedynym, co opuściło jego usta. Jakby… Nie miał w sobie chyba na tyle siły, by w ogóle próbować się z tym kłócić. Stał więc po prostu i wpatrywał się w staruszkę, jakby nie był pewny co do wiary własnym uszom.
    Jessica natomiast wyszła poza ladę, robiąc krok do przodu. Spojrzała na kobietę z takim samym wyrazem twarzy, jaki dotychczas jej towarzyszył, a sam Navy momentalnie się wyprostował.
   – Ciotka, to mój pracownik i to ja z nim rozmawiam, więc już daj sobie spokój z takimi komentarzami – Castain wciąż była ostra i musiał przyznać, że chyba nie taką ją pamiętał.
     Staruszka bąknęła coś tylko pod nosem z niezadowoleniem, a wzrok czarnowłosej powędrował znów na niego. Miał nawet przez moment wrażenie, że wypluje zaraz własne płuca.
   – Okej, okej. Przepraszam, nie będę się spóźniał – westchnął malarz, jakby chcąc uniknąć już dalszej części pogawędki i uniknąć tych niemiłych komentarzy. – Po prostu pójdę, nie wiem, pozamiatać czy coś. Ekspozycja gabloty jest gotowa, jak widzę – uśmiechnął się ironicznie, wywracając za moment oczami i kierując się w stronę niewielkiego zaplecza. Zadanie; znaleźć zmiotkę i szufelkę, żeby posprzątać niemalże lśniącą podłogę. W końcu od rana było z pewnością tylu klientów…
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {04/08/24, 03:56 pm}

A cup of uncertainty E39e4b05c457aaab8c8079943f671cb12657e020

    W którym momencie słodka blondyneczka z bardzo nieśmiałą manierą zmieniła się w to, co Jess widziała właśnie w lustrze? Dotknęła opuszkami palce szklanej tafli przez chwilę myśląc o rodzicach, których przerosło samo to, że zrobiła sobie drugiego kolczyka w uchu. Teraz wyglądała jak ich największy koszmar, a jednak nigdy nie podjęłaby innej decyzji jak ta o wyjściu z niepasującej do niej skorupy. Bardziej żałowała spontanicznego opuszczenia domu te osiem lat temu po jednej z intensywniejszych kłótni z ojcem, który przyłapał Jess pod wpływem czegoś innego niż alkohol. Nowy Jork okazał się być paskudniejszy niż w jej wyobrażeniach i chociaż poznała wiele wspaniałych osób to jednak funkcjonowanie jako popychadło pracodawców w całodobowo otwartych marketach, szybko odbiło się na zdrowiu psychicznym młodziutkiej Castain. Po roku zapomniała czym jest zwykła, prosta radość.
    Kiedy dotarła do niej wiadomość o śmierci ojca nic nie poczuła, chorował dość ciężko od dłuższego czasu, więc w pewien sposób czekała na ten moment skoro miał już na sobie wyrok śmierci. Z kolei matka stanowiła ogromne i bardzo smutne zaskoczenie, tydzień po pogrzebie została znaleziona w sypialni obok łóżka. Zawał. Wtedy też Jess postanowiła podjąć decyzję o zamieszkaniu w domu po rodzicach, i tak nie miała już za co płacić czynszu tam, gdzie złapała wolny pokój. Poza tym został po nich… Biznes. Z początku nawet nie myślała o przejęciu kawiarni, wręcz rozważała sprzedaż lokalu z całym wyposażeniem, żeby mieć spokój, tylko uderzyło ją wspomnienia dnia, gdy obwieścili córce otwarcie lokalu. Byli z tego dumni i przez lata dbali o to, aby móc utrzymać miejsce pełne pasji do wypieków oraz najlepszej kawy jaką można wypić w okolicy. Przygotowanie do ruszenia z interesem zajęło Castain z miesiąc.
    — Wyglądasz jakbyś szła na pogrzeb. — głośny komentarz przerwał spokojną ciszę w salonie. Jessica odwróciła wzrok od swojego odbicia i skierowała oczy na staruszką siedząca na kanapie przed telewizorem. Babcia była od zawsze największą sojuszniczką wnuczki, jednak nie miała tendencji do okazywania troski, czy mówienia miłych słówek. Prawdopodobnie to po niej odziecziła wyjątkowo opryskliwą naturę.
    — Ty to wiesz jak poprawić humor. — odburknęła podchodząc do stolika, gdzie stała pusta szklanka obok dzbanka wypełnionego wodą z cytryną. Napełniła naczynia myśląc przez chwilę czy na pewno jest gotowa na tak duży krok jak otwarcie tej przeklętej kawiarni. Była zestresowana, zmęczona po ledwo przespanej nocy, jednak zdążyła już umówić pracownika. Cień wątpliwości na twarzy kobiety nie umknął uwadze babci.
     — Na pewno nie chcesz, żebym tam z Tobą poszła? — zapytała, na co Jess pokręciła przecząco głową i podeszła poprawić koc na kolanach staruszki.
      — Masz grzecznie siedzieć w domu i nie robić nic, co by otworzyło rodzinny grobowiec szybciej, niż przewidywał to Twój lekarz. — nie czekała na żadną odpowiedź, po prostu wyszła z salonu do przedpokoju, gdzie nasunęła na stopy ciężkie buty na platformie i opuściła dom zanim narastający stres odciągnąłby ją od pójścia do kawiarni. Przybytek był dość blisko, zaledwie trzy przecznice dalej. Umieszczony w rozpadającej się kamienicy, gdzie nie było nawet przestrzeni na jakieś wejście służbowe. Sam lokal należał też do tych raczej ciasnych, zaś w samym środku czas jakby stanął w miejscu za sprawą bardzo starannie dobranego wyposażenia w stylu vintage. Pamiętała jak rodzice wybierali meble z katalogu okolicznego sklepu z zachwytem dobierając fotele do stolików z ciemnego drewna. Sama była wtedy za mała, żeby podzielać ich ekscytację. Teraz z kolei uważała ten wystrój za dość paskudny.
        — Dobra, najpierw pozamiatać, wystawić wypieki… Ciekawe o czym dzisiaj zapomniałam. — mruczała do siebie podczas przygotowania do otwarcia. Ciasno związane włosy uciskały głowę Jess jakoś bardziej niż zazwyczaj. Niebawem miał dołączyć do niej Naveen, pracownik, którego zgodziła się zatrudnić jak tylko dostała maila z CV. Może nie pokazała rozsądnej strony uciekając do Nowego Jorku, jednak w tym przypadku doskonale wiedziała, iż sama nie da sobie rady z prowadzeniem biznesu. Z początku imię mężczyzny coś podpowiadało Jessice, jakby faktycznie mieli ze sobą styczność tylko ze zdjęcia na dokumencie kompletnie nie potrafiła rozpoznać twarzy. Dopiero babcia oświeciła latorośl po synu, że jest to chłopak, którego w czasach szkolnych naprawde lubiła. Tylko nigdy nie postarała się, żeby utrzymywać kontakt po zakończeniu edukacji. A po ucieczce kompletnie wyrzuciła z głowy każdego z kim nawiązała relację w rodzinnym mieście.
    Drzwi kawiarni otworzyły się z impetem uderzając w mały dzwoneczek zawieszony pod sufitem. Odwróciła oczy od przygotowywanej wystawki z ciastami z zawodem spotykając spojrzenie sąsiadki znanej w jej domu jako Ciotka Steph. Nigdy specjalnie za sobą nie przepadały, wręcz Jess jak tylko nieco dorosła unikała kontaktu ze wścibską babą jak tylko mogła. Tym razem jednak musiała obsłużyć (nie)serdeczną kobietę jak każdego innego klienta.
     — O proszę, jak tu czysto. — skomentowała po dokładnym zlustrowaniu lokalu i usiadła przy stoliku jak najbliżej lady za którą pracowała Jess. — Nie mam ochoty na żaden deser, możesz mi przygotować czarną kawę ze śmietanką obok. — czarnowłosa od razu wzięła się za odpalenie ekspresu kolbowego, którego generalne czyszczenie nie ominęło dzień wcześniej. Chwilę później lokal pachniał świeżo zmielonymi ziarnami, zaś ten aromat przywołał pod czaszkę Castain kilka nostalgicznych wspomnień.
     — Ciociu, właściwie dlaczego tak wcześnie tutaj przyszłaś? — zapytała kładąc na stoliku filiżankę z parującym napojem w towarzystwie malutkiego dzbanka wypełnionego kremową masą.
     — Słyszałam od Twojej babci kogo zamierzasz tutaj zatrudnić i chciałam zobaczyć jak chłopak sobie poradzi, może też powiedzieć słowa przestrogi. Uważam, że popełniasz ogromny błąd, znam jego rodziców, więc wiem jaką porażką on jest w porównaniu do rodzeństwa. Będziesz musiała na niego uważać, jeszcze coś stąd wyniesie… Zresztą widziałaś te tatuaże? Jak przestępca jakiś. — Jessica jak na zawołanie cała zesztywniała patrząc na kobietę w pełnym zaskoczeniu. — Ach, no tak, ale wiesz, nawet z takim… Wyglądem jeszcze wyjdziesz na ludzi skoro masz zamiar prowadzić dalej spuściznę po rodzicach. A on? Nie ma szans. — dodała z nieco niezręczną nutą w głosie. Świeżo upieczona właścicielka kawiarni odpuściła sobie jakiekolwiek komentarze, zamiast tego wróciła za ladę wystawiać dalej desery, przy czym co jakiś czas zerkała nerwowo na zegarek wyczekując przybycia do pracy kolegi z lat szkolnych. Spóźniał się, jednak nie sądziła, że nagle z dwudziestu minut będzie to półtorej godziny.

***

     Patrzyła nieco zirytowana na plecy mężczyzny, a jednak w pewien sposób mu współczuła tak chłodnego przywitania będącego częścią natury Ciotki bardziej przypominającej żmiję, niż człowieka. A z drugiej strony za to paskudne spóźnienie bez uprzedzenia zasłużył sobie na odrobinę nieprzyjemności. Obserwowała w milczeniu jak szuka miotły, aż w końcu postanowiła wyjść z inicjatywą szukając mu jakiegoś bardziej… Rozwojowego zadania.
    — Nie ma po co czyścić tak wylizaną podłogę. Umiesz obsługiwać ekspres kolbowy? Zaczniemy od tego. — zaciekawiona ściągnęła brwi czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
    — A wyglądam ci na kogoś kto to umie? —  sarknął z lekkim niezadowoleniem. Nie umknęło to rzecz jasna uwadze Ciotki, która prychnęła kręcąc głową jakby nie dowierzała w to, co słyszy. Jessica wywróciła oczami i ruchem dłoni zaprosiła Naavena do ekspresu.
    — No już, już, nie obruszaj się tak. Nie zakładam z góry, że nic nie potrafisz. — odparła wzruszając przy tym ramionami. Złapała za kolbę i wcisnęła ją pod automatyczny młynek wypełniony po brzegi świeżymi ziarnami. Nacisnęła przycisk, a maszyna zaczęła wydawać paskudnie głośne dźwięki. Po zakończeniu procesu mielenia przyszedł czas na przepuszczenia gorącej wody przez kolbę. Wsunęła ją w ekspres.
    — Masz tutaj trzy przyciski z informacją jak wielka ma to być kawa. Powiedzmy, że chciałabym espresso. Bierzesz malutką filiżankę, podstawiasz tutaj, naciskasz przycisk z tym małym kubeczkiem i… Leci. — wyjaśniła próbując jak najlepiej pokazać wszystko, co zrobiła. Naczynie wypełniło się przyjemnie pachnącą cieszą.
    — Spróbujesz zrobić sam? Pokażę Ci też jak spienić mleko. — zaproponowała zabierając filiżankę na bok. Ciotka zadziwiająca milczała zupełnie jakby wyjątkowo nie miała do czego się przypierdolić.
Himiko
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Himiko
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {04/08/24, 05:32 pm}

Naveen Reeser
   
     Czuł na sobie spojrzenie Hopkins, jak nikogo innego. Zupełnie tak, jakby oceniała każdy jego ruch i słowo. Po krótkim opieprzu od właścicielki i komentarzu starszej pani, bez słowa poszedł szukać tej cholernej zmiotki, której nawet nie mógł namierzyć. Najwyraźniej był taką bezużyteczną kupą gówna, że nie był w stanie znaleźć nawet cholernych przyrządów do sprzątania. Po jego krótkiej wojnie, Jess jednak, nieco milszym tonem, zapytała czy potrafi używać ekspresu kolbowego.
    Cóż za idiotyczne pytanie padło z jej strony, pomyślał Navy, obruszając się z początku tylko we własnej głowie. Nie potrafił tego robić. Właściwie nie miał pojęcia jak używa się czegokolwiek w kawiarni i z pewnością nie potrafiłby być nawet miły dla klientów, którzy zamierzali w ciągu dnia odwiedzić to miejsce. Doskonale wiedział, co myślą o nim wszyscy mieszkańcy tego miasta, z jego rodzicami na czele. Oceniali go nawet ci, którzy praktycznie nigdy nie przeprowadzili z nim żadnej rozmowy. Wyuczył się więc po prostu ignorowania albo bycia niemiłym. Był to pewnego rodzaju mechanizm obronny, który pomagał uporać mu się z krytyką czy złośliwością.
     Wreszcie kiwnął głową i podszedł z Castain do tej nieszczęsnej maszyny. Przyglądał się uważnie jej krótkiej instrukcji i zdawało się, że nie może to być jakoś specjalnie trudne. Zresztą on nawet nie pijał kawy, raczej stawiał na hektolitry napojów energetycznych albo alkoholu, kiedy akurat miał na to kaprys. Niemniej, gdy zaproponowała mu samodzielnie przygotowanie kawy, kiwnął głową, bez zawahania się zgadzając. Jeśli miał tu pracować, to musiał umieć robić choćby kawę. Choć Jess wyglądała, jakby kilka dni wcześniej opuściła kryminał, to raczej była rozsądna i wiedziała, że nie ma co go uczyć pieczenia ciast.
     Przez chwilę patrzył na ten ekspres, jakby było to zadanie jego życia, jednak po chwili chwycił czystą filiżankę do espresso i zrobił wszystko według jej zaleceń. Udało się. Następnie zajęli się większymi kawami, takimi jak latte czy cappuccino. Spienianie mleka w dzbanku było równie proste, co wszystkie poprzednie czynności. Był nawet z siebie dumny, bo ta maszyna nie wyglądała na coś całkiem łatwego. Prawdopodobnie, gdyby postawiono go pod nią bez wcześniejszych wyjaśnień, to trzy przyciski wcale nie byłyby takie oczywiste. Nawet staruszka popijająca spokojnie swoją kawę nie komentowała niczego. Patrzyła się tylko w ich stronę z kpiącym uśmiechem, jednak Naveen udawał, że nie widzi nawet cienia tych paskudnie uniesionych kącików ust.
   – Okej. Powiedzmy, że potrafię robić kawy, co dalej? – Zapytał, chwytając w dłoń ostatnią z filiżanek i przysuwając ją nieco do swojej twarzy. – Co właściwie z nimi teraz zrobić? Mam je po prostu wylać?
    Było to dość spore marnotrawstwo produktu, ale nie sądził, by te próbne kawy miały jakkolwiek inaczej skończyć. Ludzie przychodzili tutaj po ciepły, świeży napój, a nie po zimny, stojący pół dnia na wystawie. Musiał przyznać, że sam miał ochotę się jej napić. Świeżo zmielone ziarna pachniały zupełnie inaczej, niż kawa zakupiona w markecie, zmielona w gigantycznej fabryce, zanieczyszczającej środowisko. Wiedział jednak, że smak by go nie usatysfakcjonował.
  – Możemy wziąć filiżanki, usiąść, wypić kawę i omówić naszą współpracę. Jest to upierdliwe, ale muszę przygotować ci umowę – jej słowa zostały wypowiedziane zupełnie naturalnie. Na tyle, że zapomniał już o tym, jaka była dla niego jeszcze chwilę wcześniej.
     Właściwie, to nie taką ją pamiętał. W przeszłości była blondynką, nosiła ładne, dziewczęce sukienki i właściwie była dość urokliwą personą w okolicy. Miał ochotę wypytać ją o to co się stało z tą grzeczną i ułożoną Jess, jednak wiedział, że to nie jest odpowiedni moment. Zresztą, to spowodowałoby zapewne pytania również z jej strony, na które nie miał ochoty odpowiadać. Westchnął więc tylko i nie odstawiając filiżanki, którą trzymał w dłoni, skierował się do najbliższego stolika, nie szczędząc sobie wzięcia po drodze garści saszetek z cukrem i śmietanki. Czarnowłosa właścicielka ruszyła zaraz za nim.
      Usiadła naprzeciwko niego, ze swoim napojem, a on nawet nie patrzył jej w oczy. Otwierał po kolei każdą saszetkę z cukrem, wsypując ją do swojego naczynia i obserwując proces zapadania się słodkiego pyłu pod taflę ciemnej cieczy. Nawet Hopkins chyba uznała, że nic ciekawego ją nie czeka, bo pożegnała się z czarnowłosą, wychodząc wkrótce na zewnątrz.
  – Zatem opowiadaj – mruknął Reeser, wkładając łyżeczkę do filiżanki i wreszcie podnosząc wzrok na swoją nową szefową. – Chociaż nie sądzę, żeby było co. Nie obchodzi mnie stawka, jaką mi dasz, chcę tylko móc się utrzymać i zainwestować w to, co jest dla mnie ważne. Obiecuję się też nie spóźniać. Dzisiaj zatrzymała mnie jebana starucha, nie potrafiąca trzymać psa na smyczy…
  – Rozumiem, postaram się za długo nie pamiętać o tym dzisiejszym spóźnieniu – z jej ust wydobyło się westchnięcie. Po chwili wyciągnęła telefon z kieszeni, by włączyć notatnik. – Na start dostaniesz minimalną płacę, ale przewiduję system premiowy uzależniony od utargu. Poza codziennymi obowiązkami potrzebuję pomocy z robieniem zdjęć w lokalu podczas pracy, żebyśmy mogli to umieścić na jakimś Instagramie.
     Naveen spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem. Umieszczanie swoich biznesów w sieci nie było niczym nadzwyczajnym w tych czasach, jednak nie sądził, by jej się to udało. Clacton było dość małą, nadmorską miejscowością. Turyści raczej odwiedzali większe miasta dookoła. Nawet, gdyby bardzo chcieli, to raczej nie dadzą rady sprawić, aby ich miasteczko stało się popularniejsze, a zwłaszcza ta zapomniana przez wszystkich kawiarnia.
   – Jasne, zrobienie zdjęć, to nic trudnego, ale musisz być nastawiona na to, żeby nie oczekiwać cudów. Nikt tu nie przyjedzie tylko po to, żeby wypić kawę. Wiem coś o tym – wzruszył ramionami, upijając łyk swojej kawy. Skrzywił się nieco na jej smak, który wciąż przebijał się przez kilogramy niezbyt rozpuszczonego na dnie cukru. – W każdym razie; będę robił to, czego będziesz ode mnie oczekiwać. Nie zamierzam sprawiać ci problemów, a jeśli będę problematyczny na jakiejkolwiek płaszczyźnie, to mnie po prostu wykopiesz. Już i tak jestem pogodzony ze swoim przeznaczeniem.
     Wstał, chwytając filiżankę i bezceremonialnie wylewając ją do pierwszego lepszego zlewu. Była okropna, a on słodząc ją, wcale sobie tym nie pomógł. Po chwili drzwi otworzyły się, zapewniając im pierwszego klienta, pomijając nieznośną Hopkins.

***

   
Pierwszy dzień jego pracy był stosunkowo nudny. Klientów mieli mało, większość nawet pewnie nie sądziła, że zamknięty przez dłuższy czas lokal wróci do żywych. Pod koniec pracy Navy pomyślał, że rozhulanie reklamy w sieci może nie będzie nawet takim najgorszym pomysłem. Gdy tylko miał chwilę, a szefowa mu pozwoliła, wychodził zajarać przed budynek. Wtedy też przeglądał instagrama czy facebooka, dochodząc do wniosku, że naprawdę idzie rozbujać biznes na tego typu portalach. Nawet, jeśli pochodziło się z małej miejscowości. Nie widział siebie w tej pracy dłużej, niż kilka miesięcy maksymalnie, ale wiedział, że przez ten czas postara się zrobić wszystko, co w jego mocy, by pomóc to miejsce rozhulać. Musiał też pamiętać, żeby nie żreć hydroksyzyny w środku nocy. Obiecał się nie spóźniać.
     Wyszli razem z kawiarni, a Jess przekręciła klucze w zamkach, zamykając drzwi. Oboje mieli zapewne wolne popołudnie, więc mężczyzna postanowił to jakoś wykorzystać. W końcu wiele lat się nie widzieli, a przydałoby się chyba porozmawiać też trochę prywatnie. W ciągu dnia oboje raczej skupili się na mniejszych i większych obowiązkach, a także na jego szkoleniach. Nie mieli czasu wrócić do przeszłości.
   – Ten pomost, na którym siedzieliśmy w średniej dalej stoi, chociaż się trochę rozpada – mruknął trochę od niechcenia, opierając się ramieniem o ścianę budynku i obserwując jej ruchy. – Nie chciałabyś wrócić na jeden wieczór do starych czasów? Kupimy wino, jakieś śmieciowe żarcie. Chętnie posłucham co robiłaś przez ostatnie lata, kiedy cię tu nie było.
      Mimo wszystko był nastawiony raczej na odmowę. Castain zdecydowanie nie wyglądała na kogoś, kto chciałby w ogóle być w tym mieście, a co dopiero na kogoś, kto chciałby spędzać z nim czas poza pracą. Nawet jego zatrudnienie wiązało się raczej z tym, że na gwałt potrzebowała pracownika, a on akurat się napatoczył. Mimo to, propozycja Reesera była szczera i nie zamierzał ukrywać się z tym, że chętnie by z nią porozmawiał.
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {10/08/24, 11:28 pm}

A cup of uncertainty E39e4b05c457aaab8c8079943f671cb12657e020

     Słysząc propozycję mężczyzny długo patrzyła się tępo w czubki swoich butów niespecjalnie wiedząc co odpowiedzieć. Dawno nie spędzała z nikim czasu tak normalnie, nawet interakcje z babcią były bardziej okraszone opieką nad schorowaną staruszką, niźli miłymi pogaduszkami w czasie wolnym. W Nowym Jorku ostatnie dwa lata już całkowicie unikała innych ludzi, nawet jeśli w mieszkaniu pełnym innych porażek losu wynajmujących pokój było to dość trudne. Westchnęła podnosząc w końcu oczy, żeby umieścić je na twarzy rozmówcy. Niby dobrze znanej, a zarazem dziwnie obcej.
     — Niech stracę, możemy tam pójść. — oznajmiła zdziwiona własną odpowiedzią. Tak naprawdę chciała grzecznie odmówić, po czym zniknąć w swojej jaskini w rodzinnym domu i gnić tam do rana. Widocznie wyjątkowo nie potrafiła się oprzeć. Ruchem ręki wskazała sklep monopolowy nieopodal jednocześnie stawiając w tamtym kierunku pierwsze kroki. Kolejny malutki lokal w okolicy, tylko bardziej dochodowy patrząc na to jak mieszkańcy miasteczka lubili sobie wypić. W środku czekała na nich woń niedawno stłuczonego piwa oraz czerwony na twarzy ogromny facet oparty o ladę.
     — Jakie wino chcesz wziąć? Słodkie, wytrawne? A może ten wiśniowy sikacz? Tyle ma procentów, że chyba po jednej butelce wymięknę. — zawiesiła oczy na trunku z charakterystyczną grafiką pełną wiśni na brudnym, bordowym tle. Momentalnie poczuła ostry, spirytusowy smak na podniebieniu. Piła podobny syf nieraz, nieraz też kończyła z głową w kiblu w trakcie suto zakrapianych imprez.
      — Chyba jest mi to obojętne — wzruszył ramionami, spuszczając na chwilę wzrok. —  Weźmiemy to, na jakie Ty masz ochotę. —  tak sądziła, że wybór ostatecznie będzie po jej stronie. Wskazała palcem niebieską butelkę z Matką Boską karmiącą piersią dziecko i poprosiła sprzedawcę o podanie dwóch sztuk. Facet z cichutkim pomrukiem położył przed nimi wino czekając czy jeszcze czegoś nie będą chcieli dołożyć do zakupów. Jess złapała jeszcze paczkę serowych chipsów.
     — I fajki. Czerwone winstony. — zapłaciła za wszystko i wcisnęła zakupy do czarnej, skórzanej torby. Kiedy wychodzili ze sklepu usłyszała niewybredny komentarz na temat ich wyglądu. Miło, że obsługujący ich koleś poczekał, aż przekroczą próg, niemiło jednak, że w ogóle postanowił cokolwiek powiedzieć. Zdążyła zapomnieć jak to jest być dziwadłem, w Nowym Jorku panowała zbyt duża różnorodność, żeby ktokolwiek zwrócił uwagę na taką Jess. Czarnowłosa gotka jakich było pełno na ulicach.
     — Musisz poprowadzić do tego pomostu. kompletnie mi wyleciało z głowy jak się tam szło. — wsunęła między wargi wysmarowane ciemną szminką papierosa ze świeżo otwartej paczki. Ruszyli tam, gdzie wspomnienia z czasu bardzo odległego z ogromnym natężeniem wróciły do głowy Jessici. Trochę jakby przeskoczyły mur postawiony przed kobietą zaraz po wyprowadzce.
     Pomost stał na swoim miejscu i faktycznie wyglądał jakby najmniejszy ruch na nim mógł spróchniałe drewno posłać na dno małego jeziorka. Dawien dawno uciekała tam z lekcji, w pewnym momencie coraz częściej w towarzystwie Naveena będącego specyficzną częścią okresu dorastania Castain. Pomimo odruchu zdecydowanie nie zamierzała wchodzić na mostek. Nad brzegiem na szczęście stało kilka pniaków po ściętych drzewach. Mogli na nich spokojnie usiąść unikając tym samym brudzenia sobie tyłków na błotnistej ziemi.
     — Masz korkociąg? Kompletnie nie pomyślałam, żeby wrócić do kawiarni i jakiś ze sobą zabrać. — zapytała wyciągając z torby butelkę z białym, cierpkim winem. Poczuła na siebie dziwną złość, faktycznie mogła wytężyć mózg chociaż trochę i wrócić po coś do otwarcia trunku w sposób cywilizowany, ale widocznie myślenie nie zawsze było najmocniejszą stroną Jess.
    — Nie mam, ale patent z zapalniczką powinien zadziałać. — z tylnej kieszeni wyciągnął chwilę wcześniej wspomniany przedmiot. Nacisnął przycisk, uruchamiając płomień i ogrzewając szyjkę butelki. — Trochę to zajmie, ale przynajmniej wiem, że nie będziemy musieli jej tłuc. — kiwnęła głową obserwując jak po dłuższej chwili korek powolutku idzie do góry, aż w końcu całkowicie odpuścił uwalniając z wnętrza butelki słodkawy aromat pełen jabłkowej nuty. Ocet jabłkowy w winie, iście niemiecka rzecz. Zabrała alkohol z rok mężczyzny i upiła solidny łyk zostawiając na szyjce odcisk swojej szminki.
   — Wybacz, że tak bez toastu, nie mam za co takiego wznosić. — odparła podając ponownie szkło swojemu towarzyszowi. — Jak brzydzi Ciebie picie po mnie to możemy od razu otworzyć drugą. — dodała, kiedy przypomniała sobie, że nie każdy podchodzić równie otwarcie do takiej wymiany śliny. Właściwie wtedy gdy tak po latach siedzieli razem przy tym pomoście nie wiedziała w ogóle jaki był Naveen. Sama przeszła metamorfozę od a do z, z nim mogło być podobnie.
Himiko
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Himiko
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {11/08/24, 01:38 am}

Naven Reeser



        Nie spodziewał się ani trochę, że Jess zgodzi się na wspólne spędzenie popołudnia. Jak było wspomniane; nastawił się raczej od początku na odmowę, więc zamrugał kilkakrotnie powiekami, a na jego twarzy zagościł cień uśmiechu. Spuścił głowę, by przypadkiem jego dobry nastrój nie został zbyt dobitnie zauważony i zaraz po tym obserwował już tylko plecy swojej koleżanki, która ruszyła w stronę najbliższego sklepu.
      Mógł wybrać wino, rzeczywiście, ale jemu naprawdę było wszystko jedno. Proponując ten rodzaj alkoholu nie miał na myśli nic konkretnego, ani nie czuł w ustach żadnego smaku. Może jedynie na wspomnienie wiśniowego sikacza nieco zmarszczył czoło. Ten smak był znany również jemu i to była ta najniższa półka, nie mająca prawa w ogóle istnieć. Nie, żeby wszystkie inne wina stojące na półce tuż nad nim, były jakieś awangardowe czy wybujałe smakowo. Były tylko trochę lepsze, ale przynajmniej nie cofało się od nich już po wzięciu kilku łyków. Czarnowłosa zdecydowała się na to białe, z matką boską na etykiecie i musiał przyznać, że to był jeden z lepszych wyborów, jakie mogła podjąć, bowiem jak na tani alkohol, to było niezwykle wyrafinowane, przynajmniej w jego opinii.
     Chciał wyciągnąć już telefon i zapłacić za wszystko, jednak kobieta skutecznie go w tym uprzedziła. Nie odzywał się, mając po prostu nadzieję, że kiedyś będzie mógł jej się za to odwdzięczyć. Zakupy upchnęła w torbę, a kiedy ledwie przekroczyli próg sklepu, komentarz z ust sprzedającego padł niespodziewanie, niczym martwy ptak z drzewa trzy dni temu, tuż przed jego mikroskopijnym balkonem. Oboje go zignorowali, zmierzając w jedynie sobie samym kierunku.
     Naveen nie mógł tego zrozumieć, choć był wystarczająco pogodzony i przyzwyczajony do tego, że zawsze będzie budził kontrowersje. Amator tatuaży, który z braku miejsca robił już zwykłe cokolwiek, byle żeby poczuć igłę pod swoją skórą nie mógł być odbierany inaczej, niż kryminalista albo dziwak. To nie była nawet wina małego miasta, tak przynajmniej sądził. Społeczeństwo Clacton wciąż było zamknięte w dziwacznej bańce, w której oceniało się każdego, kto nie raczył kupować ubrań w secondhandzie na rogu Rosemary Road i High Street. Jakby bycie unikatem, jednocześnie było największym przekleństwem i grzechem tego świata. W końcu cudzy wygląd był największym problemem dwudziestego pierwszego wieku.
     Zgodnie z prośbą Jessici, zaprowadził ich na pomost. Tak, jak powiedział. Spróchniałe drewno i brak jakiegokolwiek zainteresowania tym miejscem sprawiało, że niegdyś piękny pomost, wyglądał teraz jak ruina. Wiecznie mokry, pokryty coraz to większą warstwą brudu, szlamu i mchu był raczej jedynie przykrym wspomnieniem starych czasów, niczym więcej. Zasiedli więc na pniach po ściętych drzewach, przeprowadzając krótką rozmowę odnośnie korkociągu i finalnie radząc sobie z zapalniczką. Kobieta przejęła od niego butelkę, sącząc z niej porządnego łyka na samym wstępie.
  – Daj spokój, nie pierwszy raz pijemy z tej samej butelki – mruknąwszy, wzruszył ramionami. Kiedy wysunęła butelkę w jego stronę, zupełnie nie zważając na ślad jej szminki, sam napił się alkoholu, nie żałując sobie ani kropli. – Więc… Co u ciebie? Jak widzę, bardzo dużo się zmieniło – przyznał, mierząc ją przez moment wzrokiem.
     Ciągle jakoś nie mógł przyjąć do wiadomości, że osoba, która faktycznie przed nim siedziała, to była ta sama Jess Castain. Wyglądała jak wyrwana z jakiegoś idiotycznego filmu dla nastolatków, ale jednocześnie samym spojrzeniem budziła jego szacunek. Nie bała się tej inności, czuła się w niej dobrze i jeśli to było jej wnętrze, to był pełen podziwu.
      – Co u mnie? – Uniosła brew, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. – Moi rodzice postanowili kopnąć w kalendarz i z braku laku wróciłam na to zadupie. Wcześniej osiem lat siedziałam w Nowym Jorku. To mnie trochę… Pokiereszowało.
   – Szczegóły, proszę – skwitował ze spokojem, upijając jeszcze jednego łyka z butelki i podając ją wreszcie jej. Po chwili natomiast wyciągnął z tylnej kieszeni spodni pomiętą paczkę fajek i wyciągnął jednego, odpalając go.
    – Na początku było fajnie. Duże miasto, pełno możliwości – zaczęła, jednak Navy od razu wiedział, że nie będzie to bajkowa historia. Zawsze łatwo było wywnioskować z tonu kobiety, co zamierza wkrótce powiedzieć. – Ale po dwóch miesiącach skończyły mi się pieniądze, które wyniosłam z domu. Musiałam pójść do pracy, bujałam się po nocnych supermarketach i stacjach benzynowych, zaliczyłam przy okazji kilka burzliwych związków. Po czterech latach porzuciłam marzenia o tworzeniu muzyki, nie miałam na to czasu, ani siły. Wszystko pogrzebane, ma teraz tylko skurwiałą kawiarnię i chorą babcię na głowie.
     Mógł się tego spodziewać. Słyszał o tym, że jej rodzice zostali pochowani, a kawiarnia zostaje zamknięta. Nie przypuszczał jednak, że Jessica zdecyduje się wrócić do miasta i przejąć po nich biznes. To było faktycznie zaskakujące, lecz z drugiej strony zwyczajnie dla niego pomocne. Fakt, że otworzyła to miejsce z powrotem, to był dla niego przeogromny fart. Ona nie była z tego szczególnie zadowolona, ale on przynajmniej miał pracę. Pomimo wszystkiego sądził jednak, że chyba i on będzie musiał wkrótce porzucić marzenia o wielkiej karierze artystycznej. Czas mu uciekał, a on zdawał się nie robić nawet żadnego progresu w tej kwestii.
   – Ta, domyślam się, jakie to musi być uciążliwe – wydobył z siebie westchnięcie, obserwując jak ciemnowłosa upija kilka łyków z butelki. W takim tempie wkrótce skończy im się jedyny zapas alkoholu i będzie po zawodach. – Nie zmienia to faktu, że dobrze cię widzieć. Nawet, jeśli nie ma śladu po blondwłosej dziewczynie, zawsze modnie ubranej.
     Na to wspomnienie znów uśmiechnął się lekko. Musiał przyznać przed samym sobą, że często wspominał stare czasy. Od zawsze był uznawany za odmieńca, a Jess bez zawahania kolegowała się z nim i wspierała nawet w najmniejszych błahostkach. Była przy nim jak taki anioł stróż, który zawsze wiedział gdzie uderzyć i co powiedzieć, żeby jego nastrój uległ pozytywnej zmianie.
    – Zdecydowanie za tą nudną, posłuszną blondyną nie tęsknię – wyznała, a Reeser zaciągnął się papierosem, przechylając lekko głowę na bok. – Teraz przynajmniej bardziej czuję się sobą. Zresztą, ty sam przeszedłeś niezłą metamorfozę. Coś poszło nie tak w ostatnich latach?
     Tym razem on zaniemówił na krótki moment. Najchętniej odpowiedziałby, że całe jego pierdolone życie poszło w ostatnich latach nie tak, ale nie chciał chyba płynąć aż tak głęboko ze swoimi opiniami. W sensie, nie było z pewnością tajemnicą, że coś mu jest, ale mieli miło spędzić czas. Nie było tutaj teraz miejsca na to, żeby się żalił na to, jaką jest życiową porażką.
     Navy zaśmiał się nerwowo, odgarniając niesforne kosmyki swoich włosów za uszy i wyciągając wolną dłoń po butelkę.
   – Poza tym, że mam problemy ze snem i muszę się faszerować lekami, żeby w ogóle zasnąć, to chyba niespecjalnie. Starzy dalej są chujami, bliźniaki udają, że nie istnieję. Wszystko po staremu – wzruszył ramionami, gasząc wreszcie peta w nieco wilgotnej od jeziora ziemi i po raz kolejny już przechylając butelkę. – Dalej jestem śmieciem bez perspektyw.
     To drugie zdanie wyrwało mu się całkowicie przypadkowo. Przecież nie chciał brnąć w tę rozmowę. Poczuł jednak chyba zbyt wielkie poczucie tego, że powinien być wobec Jess szczery. Nawet jeśli ta prawda bolała jego samego, a ona nie miałaby ochoty tego słuchać. W jego głowie zaimplementowało się dość infantylne myślenie, w którym miał do niej szacunek ze względu na stare czasy. Choć cała ich znajomość trwała przeogromne wieki temu, to nadal miał do tego sentyment, niczym szesnastolatek do byłej dziewczyny.
   – W takim rozrachunku oboje jesteśmy śmieciami bez perspektyw. Pokrzepiające, co?
   – W chuj, naprawdę – tuż po tych słowach, jego usta opuściło kolejne westchnięcie. Jakoś nie poprawiało mu to samooceny. – Ta metamorfoza, to chociaż na lepsze czy na gorsze? Bo z tego, co słyszę, zdanie jest jednogłośne.
   – Jak na moje, to wyglądasz zajebiście, osobowości niestety ocenić nie mogę. Wróć po feedback za miesiąc.
      Tu parsknął szczerym śmiechem. Jego osobowość raczej też się nie zmieniła i dałby sobie rękę uciąć, że za miesiąc faktycznie sama będzie mogła to stwierdzić. Tak, jak powiedział wcześniej. W jego życiu było absolutnie wszystko po staremu, z tą różnicą, że Nathan i Nina nie cieszyli się już na jego widok tak, jak kiedyś.
  – Mam takie samo zdanie o tobie, więc ten feedback będzie konieczny – stwierdził jedynie.
     Miał wrażenie, że nie potrafi z nią już rozmawiać. Jess bowiem zdawała mu się być nieco bardziej zamkniętą w sobie, niż w przeszłości. Poza tym dzieliło ich teraz chyba zbyt wiele rzeczy. Podczas, gdy ona próbowała zdobyć Nowy Jork, on sam siedział w tej dziurze, licząc, że gwiazdka spadnie mu z nieba i załatwi wszystkie jego problemy za niego. Malował te swoje nic niewarte obrazy i czekał nie wiadomo na co. Zdawało się też, że przepaść była między nimi zbyt ogromna. Naveen zmienił się wizualnie, ale Castain zdecydowanie nie była tym samym człowiekiem. Teraz miał przed sobą silną babkę, która walczyła o swoje w każdej sekundzie swojego życia, a on, gdyby tylko zechciał, poddałby się już dawno.
      Niemniej, choć ta rozmowa, póki co, była niezwykle krótka, to napawała go jakiegoś dziwnego rodzaju entuzjazmem. Sprawiał mu radość fakt, że mógł z nią usiąść jak kiedyś, pogadać. Mógł się przyjrzeć każdemu aspektowi tej niegdyś ładnej twarzy, skrywaną teraz pod warstwami mocnego makijażu. Wyglądała dobrze, ale im dłużej na nią patrzył, tym bardziej obraz nowej Jess zakorzeniał się w jego głowie. Na razie wywnioskował tylko tyle, że jeśli chce znowu mieć z nią jakąkolwiek relację, to z pewnością będą musieli poznać się na nowo.
    Osiem lat. To było prawie trzy tysiące dni, kiedy oboje przeżywali swoje życia bez swojego towarzystwa. To nie było coś, co byli w stanie nadrobić w jedno popołudnie. Zresztą… Nie był nawet pewien czy jest sens odbudowywać tę znajomość. Musiał więc nastawić się na to, co zgotował dla nich los. Czas pokaże.
Carandian
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Carandian
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {29/08/24, 12:35 pm}

A cup of uncertainty E39e4b05c457aaab8c8079943f671cb12657e020

    Policzki Jess znacząco poczerwieniały. Częściowo była to zasługa wina, zazwyczaj po piciu trunku tego typu wyglądała raczej jak pomidor, jednak teraz swój wkład w nagrzaną twarz miało zawstydzenie. Dawno nie słyszała żadnego komplementu, nie w takich normalnych okolicznościach. Pijaki chcące kupić piwsko, czy inną wódkę na jej nocnych zmianach często sypały miłymi słówkami, żeby Jessica zgodziła się sprzedać alkohol pomimo ich stanu upojenia. Jak tylko odmawiała to z najdroższej księżniczki stawała się pierdoloną kurwą. Jeżeli Naveen faktywnie uważał, iż wyglądała równie zajebiście, co on, to nie pozostawało ciemnowłosej nic tylko trwać w krótkiej radości. Dopiero po chwili zauważyła jak bardzo niezręczna atmosfera zapanowała między nimi. Za długo milczała, musiała w końcu wykrztusić z siebie jakieś słowa.
     — To Twoje rodzeństwo to nadal są takimi wrzodami na dupie, czy chociaż z nimi masz teraz spokój? — zapytała na chwilę cofając się we wspomnieniach do dnia, gdy raz podłożyła Ninie nogę na chodniku. Nie miała wtedy żadnych pobudek, żeby dokuczyć siostrze Naveena, po prostu jej facjata irytowała Jess wyjątkowo bardziej niż zazwyczaj. Dostała oczywiście ochrzan stulecia za zabite kolana u dziewczynki, po tym ani razu nie wchodziła w drogę bliźniakom spokrewnionym z dawnym przyjacielem. Nikomu właściwie nie wchodziła w drogę, nie chciała dostać łatki prześladowcy… Z perspektywy czasu trochę żałowała, często miała ochotę sprzedać komuś solidnego kopa, a decydowała się pokornie milczeć.
       — Relatywnie. — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Zajmują się swoimi wielkimi biznesami, widuję ich może raz na pół roku, ale jak wspomniałem, wciąż udają, że nie ma mnie z nimi przy jednym stole. — westchnęła zdając sobie sprawę jak bardzo głupie pytanie rzuciła w eter. Widocznie nadal nie była najlepsza w podtrzymywaniu sensownej rozmowy. Chociaż nie, kiedyś potrafiła biadolić godzinami, zaskarbiać sympatię wszystkich wokół, nawet jeśli te intereakcje z ludźmi w większości należały do czystej gry pozorów wyuczonej przez Jess na życzenie rodziców.
     — W sumie jeszcze w kawiarni chciałam Ciebie o to zapytać. Dalej malujesz? Zawsze lubiłam Twój styl, jestem ciekawa czy… Masz coś, co możesz mi pokazać. — zagaiła po wpadnięciu na trop tematu, który mogła pociągnąć bez tej niezręcznej otoczki wokół swoich słów.
    — Mhm — mruknął wystarczająco głośno, żeby kobieta go usłyszała.  — Pokażę ci coś z przyjemnością. — po tych słowach poprosiła rozmówcę o przesłanie jej kilku zdjęć przez instagrama, wolała na spokojnie popatrzeć na sztukę Naveena w ciepłym domu, niż tracić czas na wgapianie w telefon podczas posiedzenia przy pomoście.
    Pociągnęła z przekazanej butelki dwa solidne łyki, jednak zanim oddała wino w ręce towarzysza zawiesiła na nim na dłużej wzrok. Szminka odbita na szyjce butli zostawiła po sobie drobny ślad w kąciku ust mężczyzny. Zapomniała jak bardzo kosmetyki, którymi pokrywała warz potrafiły brudzić. Postawiła alkohol obok zajmowanego przez siebie pnia i wyjęła z torby paczkę chusteczek. Ostrożnie zbliżyła rękę z kawałkiem białego papieru do ust Naveena celem usunięcia “swojego” śladu.
      — Sory, trochę się ubru… Raczy, ja Ciebie trochę ubrudziłam. — mruknęła cicho wsuwając mu w dłoń zużytą chusteczkę. — Będzie trzeba jej pewnie jeszcze raz użyć. — delikatnie uniosła kąciki ust. W latach szkolnych korzystała wyłącznie z błyszczyka, klejącego z aromatem jakiejś chemicznej truskawki, teraz nie potrafiła wyjść z domu bez porządnej tapety. Niby drobna rzecz, dużo kobiet w końcu zaczynało eksperymenty z makijażem, lecz w przypadku Jess była to ogromna cegła do drastycznej zmiany wizerunku. Rodzice prawdopodobnie na widok córki w takiej odsłonie zaplanowali by jakieś chore egzorcyzmy.
       — Wracając do tematu sztuki. To będzie bardzo śmiała propozycja z mojej strony, ale jak coś z Twoich prac wpadnie mi w oko to myślę, że mogłabym zainwestować w wydrukowanie dobrej jakości plakatów i powieszenia tego w kawiarni. — w innych okolicznościach prawdopodobnie nawet by o czymś takim nie pomyślała. W istocie dopóki nie usiedli razem w miejscu, gdzie w przeszłości spędzali tyle czasu, nie czuła żadnego zainteresowania dawnym przyjacielem. Może to był ten moment, kiedy poczuła jak bardzo dobija ją brak znajomych? Chciała poznać Reesera na nowo, przynajmniej dopóki nie popełni jakiegoś kardynalnego błędu w otoczeniu Jess.
     — Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł — mruknął, odwracając wzrok. Zupełnie w taki sposób, jakby bał się, że kobieta go zobaczy. — Moje obrazy odbiegają od stylistyki twojej kawiarni. Poza tym; to twoje miejsce, Jess. Ale dzięki, doceniam za chęci. — wcześniej gdy pytała go o sztukę to dostrzegła w jego oczach błysk ekscytacji, więc ta odmowa była dla Jessici sporym zaskoczeniem. Lubiła w dziełach stworzonych przez dłonie Naveena mrok, emocje jakie przekazywał, zdecydowanie było to wyrażenie siebie w stylu Castain, więc możliwość codziennego oglądania prac znajomego stanowiła przyjemną wizję.
     — Och, gdyby to było moje miejsce to przypominałoby bardziej pieczarę wampira, niż taki staromodny misz masz. Przemyśl temat na spokojnie, jak będziesz chętny ozdobić ściany tego kawiarnianego pierdolnika to moja propozycja leży na stole. — wyjęła z torby drugą butelkę wina i podała ją mężczyźnie, żeby stoczył walkę z korkiem tak jak zrobił to wcześniej.
Himiko
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Himiko
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {29/08/24, 09:54 pm}

Naveen Reeser
   
     
   
    Rozmowa była raczej zwięzła. Żadne z nich nie chciało najwyraźniej rozmawiać odnośnie tego, co robili przez ostatnie lata, jakoś specjalnie szczegółowo. Rozmowa wciąż zdawała się niespecjalnie kleić, przynajmniej do momentu, kiedy Jessica nie spytała swojego kolegi czy nadal maluje.
     O sztuce mógłby rozmawiać godzinami. Odkąd pamiętał biurko w jego pokoju, w rodzinnym domu, pokryte było różnego rodzaju kartkami, mazakami i innymi rzeczami, którymi zajmowali się ludzie, chcący pracować nad rysunkiem. Choć uwielbiał szkicować portrety lub wymyślne sceny, wykreowane przez jego wyobraźnię, tak finalnie nigdy ich nie kończył. Kredki czy markery nie mogły sprostać jego oczekiwaniom. Zawsze w swoich pracach odnajdował mankamenty, które raziły go w oczy, sprawiając, że obrazek lądował w śmietniku, zasypany warstwą resztek jedzenia i innych śmieci, które akurat matka wrzuciła. Trwało to tak do momentu, aż w wieku siedmiu lat nie wynalazł w szafie przeterminowanych farb. To w nich odnalazł zamiłowanie.
      Z biegiem czasu jednak był coraz mniej wspierany w swoich działaniach. Choć z początku rodzice starali się mówić mu, że jest naprawdę utalentowany, tak zniknęło to, gdy skończył zaledwie osiem lat. Wszystkie barwne obrazki, które malował kończyły zgniecione w kulkę i wyrzucone przez matkę. Nie kolekcjonowała ich, tak jak później robiła z rysunkami Niny i Nathaniela. Wręcz przeciwnie. Zaczęła się irytować, a ta złość w końcu zaczęła udzielać się również ojcu. Nie wiedział skąd pałają taką nienawiścią do jego zainteresowań, ale wkrótce to zrozumiał. Będąc dzieckiem pary lekarzy, potrafiących zarobić naprawdę potężne pieniądze, malarstwo było porównywalne do upadku w najgłębszą otchłań. To, co się liczyło, to była opinia, a jak wiadomo lepiej chwalić się dziećmi na studiach prawniczych i weterynaryjnych, niż dzieckiem, które postanowiło zostać światowej sławy malarzem.
    Z chwilowych przemyśleń wyrwał go głos Jess, która wspomniała o tym, że go ubrudziła. Jej palce, oplecione zwyczajną, higieniczną chusteczką, zbliżyły się do jego kącika ust, by za moment ta znalazła się w jego dłoni. Choć ten dotyk był krótki, to sprawił, że poczuł w środku jak się peszy. Ta delikatność nie miała nic wspólnego z ciężkim wyglądem i zachowaniem kobiety. Zupełnie tak, jakby jakiś nic nieznaczący odłamek dawnej Jess wydostał się na zewnątrz, poza fasadę, którą od tak wielu lat budowała. Nie skomentował tego jednak. Kiwnął głową w odpowiedzi, pozwalając jej kontynuować temat jego malarstwa, o którym tak chętnie by mówił. I kiedyś zdarzało się to notorycznie.
     Naveen musiał przyznać, że propozycja dawnej przyjaciółki była kusząca, a nawet inspirująca. Choć na zdjęcia wysłane na Instagramie rzuciła tylko krótkie spojrzenie, to jednak zaproponowała mu, że może na własny koszt powiesić obrazy na ścianach kawiarni. Ciemne oczy błysnęły w ekscytacji, jednak mężczyzna zdecydował się odwrócić wzrok. Nie mógł skorzystać z tej propozycji, to nie było jego miejsce. Nie spodziewał się jednak usłyszeć kolejnej zachęty z jej ust.
   – Nie skłamię, jeśli powiem, że do lokalu zaglądają głównie sąsiadki w podeszłym wieku – zmarszczył lekko brwi, uśmiechając się nieznacznie. – Raczej do porannej kawy nie chciałyby zawieszać oka na nagich kobietach w asyście satanistycznej aury. Nie możesz już w pierwszym miesiącu stracić potencjalnej klienteli – ścisnął w dłoni chusteczkę, wyciągając do przodu zaledwie trzy palce, by kobieta oddała mu butelkę. – Wiem, że moje obrazy zawsze ci się podobały, ale nie są warte przemierzania drogi do bankructwa.
     To była jego szczera opinia. Państwo Castain wiele lat pracowali na to, by ich kawiarnia miała odpowiednią renomę. Choć meble, które zdobiły lokal wewnątrz, już dawno wyszły z mody, to jednak żal byłoby tłamsić to ciepłe miejsce swoimi własnymi, niekiedy chorymi wizjami. Może gdyby ich córka postanowiła całkowicie zmienić wystrój, by faktycznie wyglądał jak wampirza pieczara, to rzeczywiście rozważyłby tę opcję.
      – Masz rację  – westchnęła, zawieszając wzrok na swoich butach. – Po prostu próbuję coś wymyślić, żeby ta  przeklęta kawiarnia miała chociaż odrobinę duszy. Tak czy siak, chętnie popatrzą na twoje obrazy, nawet jak nie zawisną w moim lokalu.
      To było miłe z jej strony. Tym razem uśmiech posłał już bezpośrednio do niej, choć nawet na niego nie patrzyła.
    – Dziękuję, miło mi to słyszeć.
     Porozmawiali jeszcze chwilę o największych pierdołach, pijąc drugą butelkę wina i wkrótce decydując, że najwyższa pora zakończyć to spotkanie. Zwłaszcza, że robiło się już późno, a jutrzejszy dzień zapowiadał się dla Naveena równie przygnębiający, co ten dzisiejszy.

***

    Następnego dnia, choć do późna oddał się malowaniu, tak jak obiecał, zjawił się w kawiarni punktualnie. Tym razem nie było konieczności łykania tabletek, więc obudził się z samego rana, wyszykował i spacerem ruszył do celu. Jess zdawała się być zadowolona z faktu, że już następnego dnia nie było problemów z jego spóźnieniami. Przygotowała też dla niego umowę, której nawet nie czytał. Po prostu podpisał ją bez zawahania, stając się pełnoprawnym i legalnym pracownikiem tego miejsca.
    Zaczęli od przygotowania gabloty z ciastami. Wszystko musiało być idealnie ułożone, prezentując piękno każdego deseru, jaki tylko się tam znalazł. Miały zachęcać do wejścia i skosztowania, a wiadomo, że im jedzenie ładniej wyglądało, tym bardziej kusiło przechodniów za oszkloną ścianą.
    Od samego rana znów zdawało się, że nie będą mieli zbyt wielu klientów. Z samego rana przyszła Hopkins, którą Jess nazywała ciotką. Mruczała coś pod nosem, ale Navy zdawał się jej nie słuchać. Zajął się swoją robotą. Przecierał nieistniejące kurze, przygotował tej parszywej babie kawę i właściwie to byłoby na tyle. Później, gdy miasteczko zaczęło budzić się do życia nieco bardziej, wpadło do środka parę osób. Matka z dwójką dzieci, które uparły się na owocowe tartaletki i robione na miejscu mleczne koktajle. Jakaś grupka licealistów, która przyszła tylko po latte na odtłuszczonym mleku, a także sąsiedzi wracający z średnio udanego połowu ryb.  
      Ludzie byli tak różni, a Reeser starał się poszukać inspiracji do obrazów z dnia codziennego. Przed snem bowiem pomyślał, że jeśli Jessica nie może zawiesić w kawiarni obrazu, oddającego w pełni jej duszę, to może mógłby z czasem namalować coś, co będzie w jej stylu, jednocześnie nadając blask całemu lokalowi. Nie sądził, by jakoś bardzo udało mu się pójść w beże i zrezygnować całkowicie z czerni, ale uznał, że może to być ciekawe doświadczenie oraz sprawdzenie swoich własnych umiejętności.
     Próbował zwizualizować sobie, gdzie dałoby radę powiesić tutaj płótno. Choć wizja cienkich plakatów brzmiała dobrze, to jednak coś spersonalizowanego wolałby podarować Jessice jako oryginał. Tak intensywnie próbował zobaczyć to oczami własnej wyobraźni, że wyciągając dzbanek ze spienionym mlekiem spod ekspresu, łokciem potrącił cały karton. Mleko zaczęło rozlewać się po podłodze, a on przeklął jedynie pod nosem, mając nadzieję, że umknęło to klientowi, który właśnie odchodził spod lady, by zająć miejsce przy jednym ze stolików.
     Odnalazł w schowku mopa, jednak nim na dobre wziął się za zmycie podłogi, najpierw wziął pierwszą lepszą szmatę, by pozbyć się nadmiaru uporczywej cieszy, wciąż rozpraszającej się po lśniących płytkach. Kucał sobie pod spodem, słysząc, że ktoś znów przekracza próg kawiarni. Dzwonek umieszczony nad drzwiami dotarł do jego uszu niemalże od razu.
    – Dzień dobry  – wysoki i dziewczęcy głos przemówił, gdy osoba ta podeszła do lady. Posyłała uśmiech Jessice, która z politowaniem spoglądała na swojego współpracownika. – Poproszę kawałek ser–  – przerwała wypowiedź, gdy Navy podniósł się z kucek, trzymając w dłoni nasiąkniętą mlekiem szmatkę. Przez moment jeszcze nie spoglądał na kobietę po drugiej stronie, przynajmniej do momentu, kiedy ta nie nazwała go jego imieniem. – Naveen.
   – Lily  – odpowiedział jedynie, a jego oczy wlepiły się w, jak się okazało, znajomą przed sobą.
    Jego dłoń zaciskała szmatkę, z której mleko zaczęło cieknąć mu po całym przedramieniu, mocząc przy tym podwinięty do łokcia rękaw czarnej bluzy. Stali oboje w ciszy wpatrując się w siebie i czekając nie wiadomo na co.
    Niejaka Lily była bowiem byłą dziewczyną nowego pracownika kawiarni. Nie była to jednak jakaś przejściowa miłostka, która trwała niespełna miesiąc. Byli ze sobą ponad rok, jakieś trzy lata temu. Było między nimi jakieś pięć lat różnicy, ale kompletnie nie zwracali na to uwagi. Po paru spotkaniach poczuli coś do siebie i zdecydowali się spróbować, nawet jeśli cały świat miałby mieć z tym problem. Zerwali ze sobą z prostego powodu. Naveen czuł się przez nią zdradzony. Przez bity rok dziewczyna nigdy nie chciała iść z nim do łóżka. Cierpliwie czekał, choć nie zabrakło zachęcania jej słodkimi i czułymi słówkami. Była młoda, rozumiał, że niekoniecznie chce oddawać swoje dziewictwo niepewnej miłości. Przynajmniej do momentu, aż nie przyszedł do niej kiedyś bez zapowiedzi. Rodziców miało nie być, więc chciał jej zrobić niespodziankę. Drzwi do jej rodzinnego domu zawsze były otwarte, więc wszedł do środka i zapukał do jej pokoju, zamierając.
     Dziewczyna siedziała nago, na łóżku, zabawiając się całkowicie sama ze sobą, prowadząc z tego transmisję na żywo. Obserwował ją przez dłuższą chwilę, a kiedy go dostrzegła, wybuchła niepohamowaną złością. Czuł się tak, jakby ktoś uderzył go trzy razy w twarz, a później jeszcze opluł. Lily zamknęła wtedy laptopa z impetem, a on starał się mimo to załagodzić jeszcze sytuację. Próbował otrzymać jeszcze jakieś wyjaśnienia, dlaczego mu odmawiała, podczas gdy puszczała się na kamerkach, by usłyszeć chyba jedne z boleśniejszych słów w swoim życiu. Odmawiała mu, bo leczył się psychiatrycznie, a to ją zniechęcało. Była naiwnie pewna, że choroby psychiczne są zaraźliwe, a ona nie chciała skończyć malując obrazów i łykając kilogramy tabletek.
  – Hm? Jakaś znajoma? – Zapytała po chwili Castain, jednak jej pytanie chyba bardziej skierowane było do niej samej. Obserwowała wyjątkowo osobliwą scenę z niemałym zainteresowaniem. – Wszystko w porządku? – Zwróciła się do klientki, w międzyczasie sprzedając Naveenowi kuksańca w bok.
   – Tak… Poproszę sernik – odpowiedziała dziewczyna, odchrząkując cicho i przez krótki moment spoglądając na Navy’ego. – Coś ci… Coś ci cieknie po ręku.
     Mężczyzna natychmiastowo skierował się w stronę zlewu, wrzucając do niego mleczną szmatę i znów przeklinając pod nosem. Opłukał ręce i na krótki moment oparł się dłońmi o blat przed sobą. Miał wrażenie, że za moment się udusi. Nie chciał jej widzieć, przyprawiała go o mdłości i gdy tylko przypominał sobie jak go potraktowała, to miał ochotę skoczyć pod autobus. Wreszcie zebrał się w sobie, by się odezwać.
   – Jess, daj tej pani pieprzony sernik i niech zejdzie mi z oczu – powiedział jedynie, nie odwracając się w stronę kobiet.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

A cup of uncertainty Empty Re: A cup of uncertainty {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach