Strona 2 z 2 • 1, 2
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
ORYGINALNIE PISANE NA SF
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie do końca trafiało do niego czy Leo żartuje czy z nim flirtuje ale jedno było pewne, denerwował się przez to jeszcze mocniej niżeli miało to miejsce jeszcze rano. I nie chodziło tutaj nawet o bycie z nim. Po prostu, ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność za wprowadzenie go do całkowicie mu nieznanego świata. Dodatkowo wypadałoby to zrobić w zdecydowanie delikatniejszy sposób niż za pierwszym razem co wziął sobie za punkt honoru. Dlatego też postanowił sobie tłumaczyć mu tyle ile się tylko dało, odpowiadać na to na co wiedział jak odpowiedzieć, a jedyne czego nie był pewien to czy powinien przy tym żartować czy lepiej było być śmiertelnie poważnym. Wszystko to za sprawką tego delikatnego, zmieszanego uśmiechu zdobiącego usta kompana.
Stojąc niedaleko kilku liściastych drzewek, przed rozebranym do rosołu Leo z ciałem pokrytym runami w końcu dał sobie na wstrzymanie. Powiódł wzorkiem po jego ciele i trafiając wreszcie na jego oczy uśmiechnął się głupkowato.
- Za chudy jesteś, musiałbym Cię podtuczyć. – Skwitował chowając wszystkie rzeczy, wylewając resztki farby do fiolki i wycierając miseczkę czy pędzel, apropo jego pytania o złożenie w ofierze. Posłał mu przy tym bardzo łobuzerski uśmieszek, a obrywając podobnym sam wreszcie, wolno, zaczął odczuwać komfort. Nie mogło być tak źle! Miał dobry plan którego chciał się trzymać, miał zamiar się nim zaopiekować jako nowym łowcą i chociaż zrobi wszystko żeby ten umiał przetrwać, nie będzie się nigdzie spieszył z treningiem. Może przy okazji to rzuci nowe światło na całą aferę, którą nadal był podskórnie zainteresowany.
- Tatuaże dają nam zdolności, które są przez łowców kategoryzowane na powszechne, częste i rzadkie. Im większy i bardziej skomplikowany tatuaż tym większe prawdopodobieństwo na rzadki talent. A z doświadczenia wiem, że jak jest łuska to daje jeszcze większe szanse. Dodatkowo, na porządny ostry miecz ale to będziemy robić po kolei. – Zapewnił go skracając to jak tylko mógł. O tatuażach i tym co im dawali można by napisać sporą książkę. Sami łowcy jeszcze czasem dziwili się co się dało z nich wyciągnąć, jak mocno dawało się przez nie wzbogacać swoje umiejętności i w jakich kierunkach rozwijać. Na pewno w trakcie treningu będzie dowiadywał się więcej.
Nie do końca wiedział czy z tą ręką się nie zbłaźnił. Żeby nie musieć się w tym upewniać odwrócił spojrzenie na stabilny portal, poprawił plecak na ramieniu, a powietrze z płuc wypuścił w momencie gdy poczuł jego ciepłe palce oplatające te jego. Uśmiechnął się do niego pewnie po czym sam ruszył pewnie do portalu, ciągnąc go za sobą i oficjalnie rozpoczynając ich nowy, wspólny świat.
Stając w swoim lasku, oddychając swoim powietrzem, mając na sobie swoje ubrania w pierwszej kolejności zwrócił pełną uwagę na niego. Leo stojąc z zamkniętymi oczami, z zaciśniętą dłonią na tej jego, w ciuchach które pasowały do niego jak druga skóra, a słysząc jego słowa zaśmiał się szczerze.
- Nie masz czego, jesteś bezpieczny. – Zapewnił nie mogąc oderwać od niego spojrzenia. Jego sylwetka nie przypominała tej jego brata, a jednak było w niej coś znajomego. Nie dostał tych samych kolorów które nosił starszy z Fubustów, a mimo to niezwykle cieszył jego serce. Pewnie dlatego ścisnął go mocniej, zachęcając tym samym do rozejrzenia się. Nie sądził przy tym, że reakcja będzie tak gwałtowna. Uniósł przy tym ręce w obronnym geście cofając się pół kroku do tyłu. W tym też momencie broń w jego kaburze zaszczękała, a płaszcz zaszeleścił ocierający się o wysokie buty. Brzmiał jak wiatr, który po chwili targnął koronami drzew w górze. Dał mu chwilę, bardzo długą chwilę, a gdy ten schronił się za jego plecami, jego oczy padły na pasące się w oddali demony.
- Tak, to moje nowe hobby. Ty się sam ubierasz, a ja Cię kasuję i rozbieram. Raz będę to robił wódką, a innym razem dziwnie śmierdzącym glutem. Raz będziesz parasował w skórze, a innym razem w koszulce z żabką. – Oświadczył spokojnie, a słysząc nad uchem śmiech odwrócił się w jego stronę po to by go pogładzić po ramieniu.
- Są nieszkodliwe. Jak coś świeci jest nieszkodliwe. – Zapewnił dodając sobie w myślach, że gorzej jak czegoś nie widać, a próbuje Cię zeżreć. Wtedy należy się obawiać albo uciekać albo… zabijać. Zamiast go jednak na dzień dobry straszyć zwinął mu z włosy kapelusz i mierzwiąc mu włosy zaczął uciekać żeby Leo mógł postawić tu swoje pierwsze kilka kroków. O dziwo! Udało się mu i już po chwili biegli w stronę licznych drobnych jeziorek. Gdy natomiast dotarli do pierwszego zatrzymał się i uśmiechając się do niego spokojnie, wskazał mu spokojną taflę, która w jego mniemaniu miała zrobić za lustro.
- Pasuje Ci. Gotowy na trening? – Zapytał podając mu kapelusz i jakby wcale nie zrobił tego specjalnie, ruszając w stronę rzadkiej gęstwiny. Tam też czekał przygotowany tor przeszkód, wyjęty z wojskowych poligonów, który oświetlany był przez trzy wielkie „reflektory” – soczewki za którymi paliły się pochodnie.
- Witaj W Zajin. Jesteśmy w części strzeżonej. Magia tego miejsca chroni swoje dzieci więc wioska, łąka i jeziorka oraz ten gaj są wolne od wielkich bestii. Nad bezpieczeństwem zawsze czuwa dodatkowo jakiś łowca, w tym przypadku jestem to ja. Mieszkam tutaj. – Wyjaśnił ściągając z siebie płaszcz i ukazując mu poza skórzanymi elementami stroju: spodniami i kamizelką, zieloną koszulę ale i dwie kabury wyposażone w rewolwery. Niepotrzebne części garderoby odwiesił na szeroką gałąź po czym zaczął podwijać rękawy ukazując swój tatuaż przedstawiający poza odpowiednimi znakami, przeplatającą się między nimi jaszczurkę.
- Na początek chce określić Twoją kondycję, pościgajmy się trochę.
Stojąc niedaleko kilku liściastych drzewek, przed rozebranym do rosołu Leo z ciałem pokrytym runami w końcu dał sobie na wstrzymanie. Powiódł wzorkiem po jego ciele i trafiając wreszcie na jego oczy uśmiechnął się głupkowato.
- Za chudy jesteś, musiałbym Cię podtuczyć. – Skwitował chowając wszystkie rzeczy, wylewając resztki farby do fiolki i wycierając miseczkę czy pędzel, apropo jego pytania o złożenie w ofierze. Posłał mu przy tym bardzo łobuzerski uśmieszek, a obrywając podobnym sam wreszcie, wolno, zaczął odczuwać komfort. Nie mogło być tak źle! Miał dobry plan którego chciał się trzymać, miał zamiar się nim zaopiekować jako nowym łowcą i chociaż zrobi wszystko żeby ten umiał przetrwać, nie będzie się nigdzie spieszył z treningiem. Może przy okazji to rzuci nowe światło na całą aferę, którą nadal był podskórnie zainteresowany.
- Tatuaże dają nam zdolności, które są przez łowców kategoryzowane na powszechne, częste i rzadkie. Im większy i bardziej skomplikowany tatuaż tym większe prawdopodobieństwo na rzadki talent. A z doświadczenia wiem, że jak jest łuska to daje jeszcze większe szanse. Dodatkowo, na porządny ostry miecz ale to będziemy robić po kolei. – Zapewnił go skracając to jak tylko mógł. O tatuażach i tym co im dawali można by napisać sporą książkę. Sami łowcy jeszcze czasem dziwili się co się dało z nich wyciągnąć, jak mocno dawało się przez nie wzbogacać swoje umiejętności i w jakich kierunkach rozwijać. Na pewno w trakcie treningu będzie dowiadywał się więcej.
Nie do końca wiedział czy z tą ręką się nie zbłaźnił. Żeby nie musieć się w tym upewniać odwrócił spojrzenie na stabilny portal, poprawił plecak na ramieniu, a powietrze z płuc wypuścił w momencie gdy poczuł jego ciepłe palce oplatające te jego. Uśmiechnął się do niego pewnie po czym sam ruszył pewnie do portalu, ciągnąc go za sobą i oficjalnie rozpoczynając ich nowy, wspólny świat.
Stając w swoim lasku, oddychając swoim powietrzem, mając na sobie swoje ubrania w pierwszej kolejności zwrócił pełną uwagę na niego. Leo stojąc z zamkniętymi oczami, z zaciśniętą dłonią na tej jego, w ciuchach które pasowały do niego jak druga skóra, a słysząc jego słowa zaśmiał się szczerze.
- Nie masz czego, jesteś bezpieczny. – Zapewnił nie mogąc oderwać od niego spojrzenia. Jego sylwetka nie przypominała tej jego brata, a jednak było w niej coś znajomego. Nie dostał tych samych kolorów które nosił starszy z Fubustów, a mimo to niezwykle cieszył jego serce. Pewnie dlatego ścisnął go mocniej, zachęcając tym samym do rozejrzenia się. Nie sądził przy tym, że reakcja będzie tak gwałtowna. Uniósł przy tym ręce w obronnym geście cofając się pół kroku do tyłu. W tym też momencie broń w jego kaburze zaszczękała, a płaszcz zaszeleścił ocierający się o wysokie buty. Brzmiał jak wiatr, który po chwili targnął koronami drzew w górze. Dał mu chwilę, bardzo długą chwilę, a gdy ten schronił się za jego plecami, jego oczy padły na pasące się w oddali demony.
- Tak, to moje nowe hobby. Ty się sam ubierasz, a ja Cię kasuję i rozbieram. Raz będę to robił wódką, a innym razem dziwnie śmierdzącym glutem. Raz będziesz parasował w skórze, a innym razem w koszulce z żabką. – Oświadczył spokojnie, a słysząc nad uchem śmiech odwrócił się w jego stronę po to by go pogładzić po ramieniu.
- Są nieszkodliwe. Jak coś świeci jest nieszkodliwe. – Zapewnił dodając sobie w myślach, że gorzej jak czegoś nie widać, a próbuje Cię zeżreć. Wtedy należy się obawiać albo uciekać albo… zabijać. Zamiast go jednak na dzień dobry straszyć zwinął mu z włosy kapelusz i mierzwiąc mu włosy zaczął uciekać żeby Leo mógł postawić tu swoje pierwsze kilka kroków. O dziwo! Udało się mu i już po chwili biegli w stronę licznych drobnych jeziorek. Gdy natomiast dotarli do pierwszego zatrzymał się i uśmiechając się do niego spokojnie, wskazał mu spokojną taflę, która w jego mniemaniu miała zrobić za lustro.
- Pasuje Ci. Gotowy na trening? – Zapytał podając mu kapelusz i jakby wcale nie zrobił tego specjalnie, ruszając w stronę rzadkiej gęstwiny. Tam też czekał przygotowany tor przeszkód, wyjęty z wojskowych poligonów, który oświetlany był przez trzy wielkie „reflektory” – soczewki za którymi paliły się pochodnie.
- Witaj W Zajin. Jesteśmy w części strzeżonej. Magia tego miejsca chroni swoje dzieci więc wioska, łąka i jeziorka oraz ten gaj są wolne od wielkich bestii. Nad bezpieczeństwem zawsze czuwa dodatkowo jakiś łowca, w tym przypadku jestem to ja. Mieszkam tutaj. – Wyjaśnił ściągając z siebie płaszcz i ukazując mu poza skórzanymi elementami stroju: spodniami i kamizelką, zieloną koszulę ale i dwie kabury wyposażone w rewolwery. Niepotrzebne części garderoby odwiesił na szeroką gałąź po czym zaczął podwijać rękawy ukazując swój tatuaż przedstawiający poza odpowiednimi znakami, przeplatającą się między nimi jaszczurkę.
- Na początek chce określić Twoją kondycję, pościgajmy się trochę.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Leo czuł się swobodniej i raźniej w momencie gdy Ashari podłapał jego żarty i je kontynuował. Atmosfera między nimi była przyjazna, luźna dzięki czemu szatyn tak się nie stresował. Pierwszy raz widział tak niezwykłe i jednocześnie nietypowe miejsce jak to. Mógł nawet określić je mianem egzotycznego, pięknego. W końcu te kwiaty robiły na nim wrażenie, teraz nocą kiedy jasny blask rozjaśniał panujący już mrok.
Zapatrzył się na łunę nad łąką, która była dla niego fascynującym zjawiskiem i wtedy Ash porwał mu czapkę. Cóż miał innego poczynić jak udać się w pogoń za rudowłosym łowcą. Biegli niewielki kawałek, aż dotarli do jeziora, przy którym Leo odzyskał swoją własność. No właśnie kapelusz? Sam spojrzał na niego trochę zdziwiony, ruszył za Ashem w odruchu chcąc odzyskać swoją własność, ale czy to na pewno było jego? Widział w końcu go pierwszy raz na oczy.
Po komentarzu Asha odruchowo spojrzał w kierunku wody, tafli, w której odbijały się ich sylwetki. Zmarszczył brwi w sporym zdziwieniu. To był on? Uchylił nieco szerzej oczy. Poruszył ciałem by mieć pewność, że patrzy na właściwą osobę i nałożył na głowe zdobyty kapelusz. To naprawdę był on, ale ten strój. Skąd on się wziął? Wyprostował się nieco i przesunął otwartą dłonią po swojej piersi jakby chcąc zbadać strukturę materiału, który aktualnie pokrywał jego całe ciało. Skórzany strój o barwie czerni, choć jakby czerwień się przez nią przebijała.
Chwilę za długo zapatrzył się w swoje odbicie i z opóźnieniem ruszył za Ashem. Nie chciał się od niego oddalać, może i łąka zrobiła na nim wrażenie, ale nie czuł się tu jeszcze dobrze. Na tyle dobrze, by stracić rudzielca z oczu.
Dotarli w kolejne miejsce, dla Leo był to poligon wojskowy albo plac naprawdę powalonego nauczyciela wychowania fizycznego.
- Niech ci będzie - odparł na informację o ściganiu się i uznał, że to świetny moment na rewanż. Dlatego szybkim ruchem chwycił za kapelusz należący do Asha i zdjął mu go z głowy ruszając w kierunku poligonu. A raczej przeszkód na nim się znajdujących. Dobrze wiedział, że nie miał szans z rudowłosym na otwartej przestrzeni pamiętał o jego zdolności i tym jak próbował mu uciec w parku. Obrał więc całkiem inną taktykę i ruszył w stronę przeszkód. Wysokie słupki miały pewnie rolę pełnić przeszkody do biegu i slalomu? Może jakiś nagłych zwrotów? Były po prostu rozsiane na dość sporej przestrzeni. Leo biegał między nimi, a gdy w jakimś miejscu było ich zbyt ciasno albo Ash go doganiał i zagradzał drogę, szatyn odpychał się od innego ze słupków by wykonać nagły zwrot w innym kierunku. Miał przy tym sporo zabawy i śmiechu. No i owszem jego taktyka nawet nie była najgorsza, jednak nie oszukujmy się miał do czynienia z doświadczonym łowcą o niezwykłej umiejętności więc kilka chwil później został złapany i zmuszony do oddania kapelusza. Zabawy jednak przy tym miał co niemiara.
- C-co jeszcze chcesz bym zrobił? – spytał z lekką zadyszką po tym szaleńczym biegu. Leo nie był typem wybitnego sportowca, jednak zawsze dbał o swoje ciało. Przy pracy ze zwierzętami było ważne by być sprawnym.
Cóż jak było można się domyślić na zwykłym ganianiu się nie skończyło. Leo musiał uporać się jeszcze z wieloma przeszkodami od wysokich ścian wspinaczkowych, po bieg przez płotki, opony przepychanie ciężaru, wspinanie po linie. Po prostu wszystko co można było wymyślić! A to jeszcze nie koniec! Jak się okazało łowcy mieli kilka przeszkód przystosowanych specjalnie dla nich, praktycznie nie wykonalnych dla zwykłego człowieka. Leo też wisząc na jakiejś drabince z pieruńsko szerokimi szczeblami mógł sobie jedynie urządzić huśtawkę by przeskoczyć bądź jakimś cudem sięgnąć kolejny szczebel, a przed nim było jeszcze przejście po jakiejś linie. Im dalej tym gorzej, nie był cyrkowcem, a jego kondycja nigdy nie była przystosowana do takich wycieńczających ćwiczeń i zadań. Bieganie za kangurem albo zaganianie bydła było intensywne ale krótkie. KRÓTKIE! A tu po jednej aktywności był wysyłany na kolejną przez co po miał dość.
- Nie no odpuść już! Mam dość. Koniec! - siadł na potwierdzenie swoich słów. Jego oddech był ciężki i nieregularny, zdjął z głowy kapelusz, był zgrzany od tego wysiłku, w ogóle jak łowcy w takich ciuchach mogą pracować? Nie mógł zaprzeczyć były te stroje wygodne i idealnie dopasowane, nawet nie ograniczały ruchów, ale skóra… Leo był po prostu zgrzany i marzył o chłodnej kąpieli. Dla swojego strajku położył się na plecach i szeroko rozstawił ramiona miał dość. Przymknął oczy starając się wyrównać oddech, potrzebował chwili, albo i dwóch,a może najlepiej dziesięciu. Kapelusz zdjęty z wcześniej z głowy położył sobie na piersi i ręce rozłożył na wznaok, wyglądał niczym poległy łowca. I nie było mu wstyd z tego powodu, nie dawał już rady i chciał wynegocjować zakończenie tego morderczego treningu.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rozpoczęcie treningu wyglądało nieco inaczej niżeli miał to w głowie ale zasadniczo, tyle śmiechu, głupich przepychanek, prób dogonienia go i ostatecznie możliwości pokazania mu co dobrze wyćwiczony łowca potrafi było przyjemną odmianą. Nie musiał przecież być surowym i wymagającym mistrzem. Mógł stanowić solidne oparcie jako kompan i chociaż wiedział, że jego temperament jest ogromnie trudny, wydawało się mu jednocześnie, że już tylu problemów przysporzył temu chłopakowi, że większej ilości mu nie trzeba było. Dlatego uznał, że przewartościuje swoje priorytety, plany i sposoby na nowego łowcę. Sam przecież był osobą niekonwencjonalną. Często robił coś wbrew utartym schematom. Dlaczego więc miał nie podążać tą ścieżką przy Leo? Szczególnie, że ten… niezły był, skubany.
W momencie gdy brunet ruszył na tor przeszkód on poruszał się tak żeby dokładnie obserwować jego poczynania. Te miały w sobie wiele błędów ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że życie tutaj, walczenie z demonami, wymagało nie tylko przygotowania fizycznego ale i psychicznego. Będzie mu stopniowo pokazywał „triki” uchodzenia z życiem, oszczędzania energii czy sprytnego wykonywania swoich obowiązków. Dzięki temu powinno mu być lżej ale do tego czasu…
- Tempo, tempo Leo! Co tak wolno!? – Krzyknął poganiając go niczym przysłowiowy kat. Uśmiechał się przy tym wrednie za każdym razem gdy oczy mężczyzny padały na jego sylwetkę. Ostatecznie, stanął nad nim gdy ten się położył błagając o oszczędzenie jego życia. Przy tym pochylił się nad jego twarzą, przyglądał się skraplającym się kropelką potu i z ledwością powstrzymywał rozbawienie.
- Średnio przeciętnie. Jakby Cię coś goniło, byłbyś trup. – Skwitował ale tak rozbawionym głosem, że to uderzenie wierzchem dłoni w łydkę to się mu zdecydowanie należało. Szczególnie, że po prawdzie był z niego dumny. Poradził sobie znakomicie, miał zdecydowanie lepszą kondycję niżeli on zakładał, a refleks pozostawiał wiele możliwości rozwoju. Dlatego też obchodząc go wyciągnął do niego ręce pomagając mu usiąść po czym po turecku zajął miejsce naprzeciwko niego. Wtedy też złożył dłonie jak do modlitwy z tą różnicą, że wszystkie opuszki musiały się ze sobą stykać, dłonie maksymalnie ściągnął w stronę brzucha po czym pokazując mu jak, zaczął spokojnie oddychać.
- Spokojny wdech i wydech. – Instruował go pozwalając mu na to żeby poczuł zależności tego miejsca. Byli częścią tego świata, byli częścią jego magii, ta przepływała przez nich jak przez wszystkie istoty które tu mieszkały, wystarczyło jej pozwolić działać. – Rozluźnij ramiona i pracuj przeponą, zaraz będzie lepiej. – Zapewnił go, a gdy sam poczuł ten przyjemny dreszczyk gdy magia musnęła jego żołądek opuścił ręce na kolana w które zaczął stukać.
- Jeżeli Ci się nie spieszy, zapraszam na kolację i piwo. Trening wyszedł świetnie, wiem od czego zaczniemy następnym razem! – Oświadczył z uśmiechem po czym nagle jego entuzjazm gwałtownie stopniał. Jego spojrzenie utknęło w krzakach gdzieś nad ramieniem Leo, a jego sylwetka gwałtownie się wyprostowała. Demony w liczbie sztuk trzy wyszły spomiędzy listowia oblizując zakrwawione pyski. Ich paskudne ślepia w momencie skierowały się na ich dwójkę, a ich paszcze pełne zębów rozwarły się. Zasyczały. W tym też momencie on wykonał ruch jakby dobywał katany z pochwy po czym łapiąc za rękojeść która pojawiła się w jego dłoni pociągnął za nią dobywając miecza. Automatycznie jego tatuaż zszedł z jego ręki, a on marszcząc brwi wolną ręką uspokajał Leo. Ostatecznie, przyłożył palec do ust prosząc go, błagając wręcz, o zachowanie ciszy.
- Oddychaj Leo. Za Tobą stoją trzy demony. Samotnie nie są groźne ale w stadzie stają się upierdliwe. Daj sobie szansę, poczuj jak otacza Cię magia tego miejsca. W dłoni masz taki sam miecz. Nie możesz spanikować. – Stwierdził po czym do jego uszu doszedł jazgot wydany przez jedno stworzenie, rozkaz ataku. Ashari poderwał się natychmiastowo ze swojego miejsca i wykonując proste cięcie pozbawił gada skaczącego na niego z pazurami łba. Następnie jego sylwetka rozmyła się w powietrzu, a on materializując się bliżej całej ferajny ciął kolejnego, pozbawiając go jednej z łap. Ponownie musiał zniknąć bo te mendy zaczęły się na nim skupiać.
- Nosz kurwa. – Warknął gdy z krzaków wybiegły jeszcze trzy osobniki. Teraz, zaczęło się robić groźnie, a on musiał momentalnie zebrać się w sobie i stanąć w maksymalnym poziomie skupienia, miał bowiem przy sobie całkowicie jeszcze bezbronnego cywila i nikt nie krył mu pleców. – Leo! Możesz bardzo spokojnie brać nogi za pas!
W momencie gdy brunet ruszył na tor przeszkód on poruszał się tak żeby dokładnie obserwować jego poczynania. Te miały w sobie wiele błędów ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że życie tutaj, walczenie z demonami, wymagało nie tylko przygotowania fizycznego ale i psychicznego. Będzie mu stopniowo pokazywał „triki” uchodzenia z życiem, oszczędzania energii czy sprytnego wykonywania swoich obowiązków. Dzięki temu powinno mu być lżej ale do tego czasu…
- Tempo, tempo Leo! Co tak wolno!? – Krzyknął poganiając go niczym przysłowiowy kat. Uśmiechał się przy tym wrednie za każdym razem gdy oczy mężczyzny padały na jego sylwetkę. Ostatecznie, stanął nad nim gdy ten się położył błagając o oszczędzenie jego życia. Przy tym pochylił się nad jego twarzą, przyglądał się skraplającym się kropelką potu i z ledwością powstrzymywał rozbawienie.
- Średnio przeciętnie. Jakby Cię coś goniło, byłbyś trup. – Skwitował ale tak rozbawionym głosem, że to uderzenie wierzchem dłoni w łydkę to się mu zdecydowanie należało. Szczególnie, że po prawdzie był z niego dumny. Poradził sobie znakomicie, miał zdecydowanie lepszą kondycję niżeli on zakładał, a refleks pozostawiał wiele możliwości rozwoju. Dlatego też obchodząc go wyciągnął do niego ręce pomagając mu usiąść po czym po turecku zajął miejsce naprzeciwko niego. Wtedy też złożył dłonie jak do modlitwy z tą różnicą, że wszystkie opuszki musiały się ze sobą stykać, dłonie maksymalnie ściągnął w stronę brzucha po czym pokazując mu jak, zaczął spokojnie oddychać.
- Spokojny wdech i wydech. – Instruował go pozwalając mu na to żeby poczuł zależności tego miejsca. Byli częścią tego świata, byli częścią jego magii, ta przepływała przez nich jak przez wszystkie istoty które tu mieszkały, wystarczyło jej pozwolić działać. – Rozluźnij ramiona i pracuj przeponą, zaraz będzie lepiej. – Zapewnił go, a gdy sam poczuł ten przyjemny dreszczyk gdy magia musnęła jego żołądek opuścił ręce na kolana w które zaczął stukać.
- Jeżeli Ci się nie spieszy, zapraszam na kolację i piwo. Trening wyszedł świetnie, wiem od czego zaczniemy następnym razem! – Oświadczył z uśmiechem po czym nagle jego entuzjazm gwałtownie stopniał. Jego spojrzenie utknęło w krzakach gdzieś nad ramieniem Leo, a jego sylwetka gwałtownie się wyprostowała. Demony w liczbie sztuk trzy wyszły spomiędzy listowia oblizując zakrwawione pyski. Ich paskudne ślepia w momencie skierowały się na ich dwójkę, a ich paszcze pełne zębów rozwarły się. Zasyczały. W tym też momencie on wykonał ruch jakby dobywał katany z pochwy po czym łapiąc za rękojeść która pojawiła się w jego dłoni pociągnął za nią dobywając miecza. Automatycznie jego tatuaż zszedł z jego ręki, a on marszcząc brwi wolną ręką uspokajał Leo. Ostatecznie, przyłożył palec do ust prosząc go, błagając wręcz, o zachowanie ciszy.
- Oddychaj Leo. Za Tobą stoją trzy demony. Samotnie nie są groźne ale w stadzie stają się upierdliwe. Daj sobie szansę, poczuj jak otacza Cię magia tego miejsca. W dłoni masz taki sam miecz. Nie możesz spanikować. – Stwierdził po czym do jego uszu doszedł jazgot wydany przez jedno stworzenie, rozkaz ataku. Ashari poderwał się natychmiastowo ze swojego miejsca i wykonując proste cięcie pozbawił gada skaczącego na niego z pazurami łba. Następnie jego sylwetka rozmyła się w powietrzu, a on materializując się bliżej całej ferajny ciął kolejnego, pozbawiając go jednej z łap. Ponownie musiał zniknąć bo te mendy zaczęły się na nim skupiać.
- Nosz kurwa. – Warknął gdy z krzaków wybiegły jeszcze trzy osobniki. Teraz, zaczęło się robić groźnie, a on musiał momentalnie zebrać się w sobie i stanąć w maksymalnym poziomie skupienia, miał bowiem przy sobie całkowicie jeszcze bezbronnego cywila i nikt nie krył mu pleców. – Leo! Możesz bardzo spokojnie brać nogi za pas!
- Demon atakujący chłopaków w ilości szt 6:
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Trening okazał się zdecydowanie cięży niż spodziewał się tego Leo. Choć początek był pełen żartów po ich zabawie w berka rozpoczęła się katorga, która Leo postanowił przerwać ogłaszając swoją kapitulację.
Padł jak długi na soczystej zieleni i nie miał zamiaru z niej wstawać.
- Dlatego się cieszę, że nic mnie nie goniło..- zaśmiał się starając opanować rozchwiany oddech.
Przyjął pomoc w postaci dłoni Ashariego. Usiadł, ale nieco się zdziwił kiedy mężczyzna zajął miejsce naprzeciw niego. Uniósł lekko brew spoglądając na złączone dłonie i nieco niepewnie ułożył w podobny sposób swoje.
- Jak to jakiś żart to cię uduszę..- zaśmiał się mając pewność, że rudzielec po prostu go wrabia. Spore było jego zaskoczenie kiedy Ash zamnął oczy i skupił się na swoich oddechach. Poczuł się wręcz nieco głupio, może to był jakiś sposób modlitwy? Który właśnie wyśmiał.
Już nieco poważniej podszedł do sprawy, posłusznie przymknął oczy, złożył ręce i zaczął wykonywać głębokie i powolne oddechy. Przy obecnym zmęczeniu nie było to proste, jednak ciepły powiew owiewał jego rozgrzaną twarz. Uspokajał i pomagał wyrównać oddech. Uspokoić bicie serca, które mogło już zwolnić. Szum okolicznych krzewów i drzew kołysał myślami Leo. Poczuł się tak dziwnie rozluźniony, że mógłby w sekundę zasnąć.
- Cały wieczór zarezerwowałem dla ciebie już zapomniałeś? Krótką masz pamięć - posłał mężczyźnie subtelny uśmiech choć nadal nie uchylił oczu. Przyjemnie mu się tak siedziało, choć sam nie wiedział dlaczego.
No i jego spokój został zachwiany, a wręcz stratowany przez kolejne słowa Asha. Jak to demony? Przecież mówił, że to miejsce jest ochraniane…
Serce na nowo zagalopowało, a on wpatrywał się w towarzysza bojąc odwrócić, choć już docierały do niego skrzekliwe dźwięki wydawane przez wrogie stworzenia.
Ashari ruszył, a Leo odwrócił się za nim dostrzegając te bestie i to jak jedna z nich zostaje pozbawiona łba. Paszcza wypełniona masą ostrych zębów zasiała lęk w serce szatyna. Odepchnął się w tył by odsunąć od leżącego truchła. Ashari mówił mu by był spokojny, ale jak w takiej sytuacji miał zachować spokój? Jednak starał się. Starał się nie panikować. Jego ciało zamarło w bezruchu. Kolejna bestia utraciła kończynę, a Leo wierzył, że zaraz to wszystko się skończy, a przynajmniej do momentu gdy nie ujrzał kolejnych osobników wynurzających się z gęstwiny krzewów.
Już wiedział, że mieli kłopoty, nawet Ash nie musiał go uświadamiać. Chciał posłuchać, chciał biec, ale ciało tkwiło w paraliżu strachu. Nie mógł nawet drgnąć, a serce szaleńczo galopowało kiedy dwa ze stworów ruszyły na szatyna. Oddech ugrzązł mu w płucach, oczy do granic rozszerzyły. Był zbyt wolny by uciekać. Ash sam to powiedział. Czy to miał być koniec jego przygody?
Zacisnął palce na gęstej trawie i czekał na swój koniec, nie był w stanie zrobić nic innego. Był bezbronny, był? Spojrzenie zawisło na jego własnej ręce, był na niej tatuaż. Ash mówił mu o mieczu. Ale czy mu się to uda? I tak nie miał wyboru.
Dwa stworzenia były już przed nim podrywając się do skoku. Szatyn zebrał się w sobie i machnął ręką w podobnym geście co jego mentor, dobywał miecz. Myślał, że zrobił to dokładnie jak on, a jednak dłoń Leo była pusta, nie znajdowała się w niej rękojeść ostrza. A więc to koniec…
Atakujące demony uderzyły ciężko o ziemię, ich ciała były poparzone, a drobne płomienie nadal trawiły skórę stworzeń. Te miotały się chwilę nim żar na nich nie wygasł. Popiskując zmieniły kierunek swego biegu powracając do stada.
Leo patrzył na to, choć nie rozumiał. W dłoni dalej nie miał broni, a jednak stworzenia odpuściły, co je odepchnęło? Czemu ich skóra płonęła? Może Ashari coś zrobił? Pewnie to on go uratował.
Z tą myślą w końcu zebrał się w sobie i podniósł z ziemi. Ash uporał się już z pozostałymi, kilka poranionych osobników wolało uciec niż walczyć do samego końca.
Szatyn wciąż dość mocno poruszony i rozemocjonowany ruszył do Ashariego. A kiedy stanął przed nim objął go ramionami.
- Dziękuję, ja myślałem że już po mnie - musiał jakoś odreagować ten stres. Zwykle miał pod ręką jakiegoś futrzaka do przytulenia, a że zwierząt w okolicy nie było jego wybór padł na rudzielca, który nie miał teraz nic do gadania. Leo zwyczajnie musiał się uspokoić.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Leo po części miał rację i jej nie miał. To, że dany obszar należał do chronionych nie oznaczało, że w jego obrębie nie mogły znaleźć się demony. Owszem, te większe omijały osady w których wyraźnie czuły zapach łowców, dopiero bardzo sfrustrowane, głodne bądź zaszczute przeprowadzały atak ale w normalnych warunkach, gdy się do nich nie zbliżano, a one były najedzone, wcale nie stanowiły aż takiego zagrożenia.
Obszary w których znajdowali się łowcy, obszary mające być bezpiecznymi miały kilka zabezpieczeń. Przede wszystkim osoba łowcy, w którego gestii leżał codzienny patrol. Rozstawiał wtedy pułapki, zapachowe i mechaniczne, które miały obszar chronić. Jednocześnie, łowcy byli w stanie stymulować magię otoczenia na tyle żeby ta zniechęcała te najgroźniejsze osobniki do ataku. Nie oznaczało to jednak, że tego typu zajścia się nie zdarzały. Ostatnio doszły go słuchy, że para wybitnie morderczych demonów, czterometrowych kolosów, zniszczyła doszczętnie wioskę na północ od nich. Niepokoiło go to i przedsięwziął kroki w celu zabezpieczenia jego domu. Ale jak wiadomo, bywało.
Tym razem również podejrzewał, że był to przypadek. Tak wielkie stado musiało albo zabłądzić podczas polowania albo skuszone łatwym łupem zignorowało zabezpieczenia. Cóż, za każdym razem wniosek był ten sam, efekt podobny – spotykano się z jego mieczem. Kolejna głowa potwora potoczyła się na ziemię, a on mrużąc oczy nasyczał na definitywnie alfę. Mogły się jeszcze wycofać, nie widział sensu w zarżnięciu mało dochodowych sztuk, liczyło się tylko bezpieczeństwo. I to nie tyle jego co Leo. Na szatyna rzucał co i rusz spojrzenie. Owszem, w boju nie był w stanie ale teraz, gdy mieli chwilę mierzenia się na autorytety z bestią, mógł sobie na to pozwolić. Wtedy też zobaczył spektakl na który chyba i jego i potwora wmurowało.
Leo próbował wyciągnąć miecz. Widział w jego oczach determinację, trochę kiepska technika którą mógł sam się pokaleczyć ale był pewien, że się mu uda! Nie rozumiał dlaczego rękojeść nie wyskoczyła. Może za słabo tchnęła go jeszcze magia? Może miał jakieś wewnętrzne hamulce? Tak czy inaczej, zamiast oręż Leo wybudził swój dar, a ten nie tylko spektakularny co ogromnie trudny i rzadki w kontroli, sprawił, że jego brwi uniosły się ku górze. Płomień. Ogromy, gorący niczym płynna lawa, pochłaniający wszystko w co Leo celował. Strawił momentalnie skórę i część mięśni gadzin, które wepchnęły się na linię strzału, a on… musiał pozbierać szczękę z podłogi.
Spodziewał się czegoś spektakularnego. Wiedział, że Leo został obdarowany czymś wybitnie dobrym ale żeby ogień? Najtrudniejszy, najbardziej niszczycielski, a jednocześnie najpiękniejszy z żywiołów. Rzadko kiedy łowcy tkali, nie potrafili budować z magii, mogli jedynie z niej czerpać po czym nagle pojawiał się on. Miał zadatki na naprawdę dobrego profesjonalistę jeżeli tylko otrzyma godnego mistrza. I nagle, jego żołądek się zbuntował i zacisnął. Ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność, nie był pewien czy podobał.
Opuścił miecz gdy ostatni z demonów mijał go by uciec. Wiedział, że przekroczą granicę. Wiedział, że długo żaden z nich się tu nie pojawi. Będą lizać rany i rozniosą ich zapachy. Teraz pojawiło się tu dwóch łowców, a to wykluczało z podchodzenia znaczącą grupę demonów. Tylko te najgorsze będą miały jeszcze czelność i to dopiero wtedy kiedy on opuści gardę. W pierwszym momencie nie wiedział co zrobić. Czy podejść i go uspokoić czy wytrzeć miecz z krwi i go schować. Uśmiechnąć się? Pogratulować mu? Powiedzieć cokolwiek? Jego wahanie szybko zostało rozwiane, a czując na sobie niespodziewany uścisk, w pierwszym momencie zgłupiał.
Przylegając do jego ramienia zerknął w bok na to czy ktoś ich widzi. Później w drugi już bezpośrednio na Leo. Stał tak moment nie rozumiejąc aż ostatecznie, uśmiechnął się delikatnie i kładąc mu wolną dłoń między łopatkami, pogłaskał go w dość niezgrabnym geście. Ostatecznie nawet pozwolił sobie na schowanie ostrza tam gdzie jego miejsce i przytulając się do niego z ogromną ufnością, jakby w tym wszystkim i jego cierpienie znalazło ukojenie, przymknął oczy mrucząc początkowo tylko „mhm”. Dopiero gdy poczuł zażenowanie samym sobą, delikatny dyskomfort przez ciepło jakim został obdarowany, poklepał go po plecach dając mu znać, że wystarczy.
- Nie masz mi za co dziękować. Poradziłeś sobie wybornie sam i wszystkie je przepędziłeś Ty. – Przyznał, a gdy został puszczony na chwilę unikał spojrzenia w jego oczy wiedząc, że jest delikatnie pokryty rumieńcem. Dopiero po upływie kilku sekund odchrząknął i spojrzał na jego twarz.
- Wiedziałem, że będziesz dobry ale kurde, Leo! Władasz najsilniejszym z najsilniejszych darów. W życiu poznałem zaledwie kilku łowców i to władali wodą czy powietrzem. O ogniu krążą legendy! Podobno tylko Mroczny Pan ma nad nim władzę. Widocznie… do teraz. Och Leo! Jak ja Cię nauczę. – Jego entuzjazm gwałtownie zamienił się w trwogę, a w jego oczach pojawiła się poważna obawa. Jak dobrze, że został ponownie zgarnięty w jego ramiona.
- Masz rację. Idziemy na piwo. – Mruknął w jego pierś chwilę jeszcze go obejmując, biorąc spokojny oddech i ponownie klepiąc go żeby go puścił. To było słodkie, urocze i mega krępujące dla kogoś kto próbował być nieczułym i gruboskórnym. Aż musiał poszukać wymówki żeby się od niego odsunąć przez co poszedł po swoje rzeczy i ponownie je ubrał. Poprawił rąbek kapelusza i wskazując mu drogę, ruszył spacerowym tempem w stronę wioski. W stronę domu.
- Muszę całkiem zmienić strategię. Może… przy kolejnej okazji będziesz chciał wybrać się ze mną do miasteczka? Mam tam znajomego łowcę, może podpowie jak mamy Cię szkolić żebyś… nie zabił ani mnie ani siebie. – Zażartował strzelając mu kuksańca w ramię.
Obszary w których znajdowali się łowcy, obszary mające być bezpiecznymi miały kilka zabezpieczeń. Przede wszystkim osoba łowcy, w którego gestii leżał codzienny patrol. Rozstawiał wtedy pułapki, zapachowe i mechaniczne, które miały obszar chronić. Jednocześnie, łowcy byli w stanie stymulować magię otoczenia na tyle żeby ta zniechęcała te najgroźniejsze osobniki do ataku. Nie oznaczało to jednak, że tego typu zajścia się nie zdarzały. Ostatnio doszły go słuchy, że para wybitnie morderczych demonów, czterometrowych kolosów, zniszczyła doszczętnie wioskę na północ od nich. Niepokoiło go to i przedsięwziął kroki w celu zabezpieczenia jego domu. Ale jak wiadomo, bywało.
Tym razem również podejrzewał, że był to przypadek. Tak wielkie stado musiało albo zabłądzić podczas polowania albo skuszone łatwym łupem zignorowało zabezpieczenia. Cóż, za każdym razem wniosek był ten sam, efekt podobny – spotykano się z jego mieczem. Kolejna głowa potwora potoczyła się na ziemię, a on mrużąc oczy nasyczał na definitywnie alfę. Mogły się jeszcze wycofać, nie widział sensu w zarżnięciu mało dochodowych sztuk, liczyło się tylko bezpieczeństwo. I to nie tyle jego co Leo. Na szatyna rzucał co i rusz spojrzenie. Owszem, w boju nie był w stanie ale teraz, gdy mieli chwilę mierzenia się na autorytety z bestią, mógł sobie na to pozwolić. Wtedy też zobaczył spektakl na który chyba i jego i potwora wmurowało.
Leo próbował wyciągnąć miecz. Widział w jego oczach determinację, trochę kiepska technika którą mógł sam się pokaleczyć ale był pewien, że się mu uda! Nie rozumiał dlaczego rękojeść nie wyskoczyła. Może za słabo tchnęła go jeszcze magia? Może miał jakieś wewnętrzne hamulce? Tak czy inaczej, zamiast oręż Leo wybudził swój dar, a ten nie tylko spektakularny co ogromnie trudny i rzadki w kontroli, sprawił, że jego brwi uniosły się ku górze. Płomień. Ogromy, gorący niczym płynna lawa, pochłaniający wszystko w co Leo celował. Strawił momentalnie skórę i część mięśni gadzin, które wepchnęły się na linię strzału, a on… musiał pozbierać szczękę z podłogi.
Spodziewał się czegoś spektakularnego. Wiedział, że Leo został obdarowany czymś wybitnie dobrym ale żeby ogień? Najtrudniejszy, najbardziej niszczycielski, a jednocześnie najpiękniejszy z żywiołów. Rzadko kiedy łowcy tkali, nie potrafili budować z magii, mogli jedynie z niej czerpać po czym nagle pojawiał się on. Miał zadatki na naprawdę dobrego profesjonalistę jeżeli tylko otrzyma godnego mistrza. I nagle, jego żołądek się zbuntował i zacisnął. Ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność, nie był pewien czy podobał.
Opuścił miecz gdy ostatni z demonów mijał go by uciec. Wiedział, że przekroczą granicę. Wiedział, że długo żaden z nich się tu nie pojawi. Będą lizać rany i rozniosą ich zapachy. Teraz pojawiło się tu dwóch łowców, a to wykluczało z podchodzenia znaczącą grupę demonów. Tylko te najgorsze będą miały jeszcze czelność i to dopiero wtedy kiedy on opuści gardę. W pierwszym momencie nie wiedział co zrobić. Czy podejść i go uspokoić czy wytrzeć miecz z krwi i go schować. Uśmiechnąć się? Pogratulować mu? Powiedzieć cokolwiek? Jego wahanie szybko zostało rozwiane, a czując na sobie niespodziewany uścisk, w pierwszym momencie zgłupiał.
Przylegając do jego ramienia zerknął w bok na to czy ktoś ich widzi. Później w drugi już bezpośrednio na Leo. Stał tak moment nie rozumiejąc aż ostatecznie, uśmiechnął się delikatnie i kładąc mu wolną dłoń między łopatkami, pogłaskał go w dość niezgrabnym geście. Ostatecznie nawet pozwolił sobie na schowanie ostrza tam gdzie jego miejsce i przytulając się do niego z ogromną ufnością, jakby w tym wszystkim i jego cierpienie znalazło ukojenie, przymknął oczy mrucząc początkowo tylko „mhm”. Dopiero gdy poczuł zażenowanie samym sobą, delikatny dyskomfort przez ciepło jakim został obdarowany, poklepał go po plecach dając mu znać, że wystarczy.
- Nie masz mi za co dziękować. Poradziłeś sobie wybornie sam i wszystkie je przepędziłeś Ty. – Przyznał, a gdy został puszczony na chwilę unikał spojrzenia w jego oczy wiedząc, że jest delikatnie pokryty rumieńcem. Dopiero po upływie kilku sekund odchrząknął i spojrzał na jego twarz.
- Wiedziałem, że będziesz dobry ale kurde, Leo! Władasz najsilniejszym z najsilniejszych darów. W życiu poznałem zaledwie kilku łowców i to władali wodą czy powietrzem. O ogniu krążą legendy! Podobno tylko Mroczny Pan ma nad nim władzę. Widocznie… do teraz. Och Leo! Jak ja Cię nauczę. – Jego entuzjazm gwałtownie zamienił się w trwogę, a w jego oczach pojawiła się poważna obawa. Jak dobrze, że został ponownie zgarnięty w jego ramiona.
- Masz rację. Idziemy na piwo. – Mruknął w jego pierś chwilę jeszcze go obejmując, biorąc spokojny oddech i ponownie klepiąc go żeby go puścił. To było słodkie, urocze i mega krępujące dla kogoś kto próbował być nieczułym i gruboskórnym. Aż musiał poszukać wymówki żeby się od niego odsunąć przez co poszedł po swoje rzeczy i ponownie je ubrał. Poprawił rąbek kapelusza i wskazując mu drogę, ruszył spacerowym tempem w stronę wioski. W stronę domu.
- Muszę całkiem zmienić strategię. Może… przy kolejnej okazji będziesz chciał wybrać się ze mną do miasteczka? Mam tam znajomego łowcę, może podpowie jak mamy Cię szkolić żebyś… nie zabił ani mnie ani siebie. – Zażartował strzelając mu kuksańca w ramię.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Leo czuł się dziwnie, naprawdę dziwnie. Potrzebował jakoś zrzucić z siebie stres wywołany napadem demonów. A, że pod ręką nie miał puchatego kangurka, a Ashariego, to rudzielec nie miał wiele do gadania, musiał znieść bliskość szatyna.
Chwilę to trwało nim emocje opadły, mężczyzna poczuł się lepiej czując jak towarzysz odwzajemnia uścisk zamiast go od siebie odepchnąć. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie słowa wypowiedziane przez Ahsa. Czy on nie robił sobie z niego żartów? Jaki ogień?
Po sygnale do odsunięcia się zrobił to i mimo, że Ash unikał spojrzenia Leo się go domagał wodząc za uciekającymi tęczówkami rozmówcy. To z jaką trwogą wspomniał o przyszłych treningach upewniło Leo w realności jego słów. To nie były żarty, czy naprawdę ten ogień pojawił się z jego winy? On go wytworzył? Sam nie widział innego wytłumaczenia dla tej sytuacji, choć próbował coś wymyślić. Jednak najoczywistszym był jego dar.
Ponownie się zestresował, to wszystko go przerastało. Kiedy już stawał na nogi los ponownie go przygniatał. Musiał jakoś zareagować, a że nie miał pojęcia co powiedzieć, to ponownie zamknął Asha w uścisku. Mina towarzysza była niętęga, dlatego uznał to za dobry pomysł, poczuł jakby i on się stresował, choć Leo nie rozumiał jeszcze czym. Czy mógł go stresować dar szatyna? Nie wiedział jak to odczytać. A w uścisku znajdywał zawsze wszystkie odpowiedzi, a przynajmniej uśmiech na twarzy innych.
- To jakieś wariactwo, może to był piorun? Albo macie tu wyciek gazu, macie w ogóle gaz? - dobrze wiedział, że gada głupoty, ale i tak musiał sobie pogadać.
Koniec końców wysłuchał Asha do końca i przestał pierniczyć głupoty. Skinął na zgodę i ruszył za nim, kiedy został szturchnięty nieco się zaśmiał. Takie gesty bardzo mu pomagały w rozluźnieniu się.
- Jasne, mogę się przejść..- odparł, nie chciał podważać metod jakie szykował dla niego Ash. To on był doświadczonym łowcą, a Leo choć tego nie rozumiał to mu ufał. Po prostu czuł, że jest w dobrych rękach i nie dyskutował z decyzjami rudzielca. Godził się na jego pomysły, propozycję i całokształt treningu jaki mu szykował. Choć to, że się z nim godził nie znaczyło, że nie będzie podczas tego marudzić. Marudzenie było częścią szatyna, nieodłączną częścią.
Na horyzoncie pojawiło się już miasto, Leo choć bardzo chciał się na nim skupić nie potrafił. Wciąż spoglądał na swoje dłonie.
- Myślisz, że dam radę nad tym zapanować? – spytał niepewnie. Powoli zaczynał dopuszczać do siebie myśl, że mógł być właścicielem płomienia, który poparzył demony, a to go przerażało. Czy będzie w stanie zapanować nad czymś takim? Ogień zawsze go przerażał, czemu nie mogła to być jakaś nieszkodliwa woda. Czemu akurat ogień, niszczycielski i przerażający. On przecież nie był taki. Ogień niszczył… a on zawsze starał się wszystko naprawiać.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czyste szaleństwo które przyniósł ten trening ostatecznie zakończyło się dwoma porządnymi uściskami. Nie wiedział jak ma je rozumieć. Nie chciał podejrzewać czy to był bardziej litość, odpowiedź na tak różne i nieznane bodźce czy odruch. Nie chciał się zagłębiać w to jak mocno potrzebował takiej bliskości po śmierci brata i jak dobrze i jemu ta chwila zrobiła. Po prostu pozwolił swoim myślą płynąć, a te szybko nakierowały się na ich najbliższą przyszłość. Jego błyskotliwy plan polegający na podszlifowanie mocnych stron i wyszkolenie do stopnia akceptowalnego słabości Leo legł w gruzach. Jeżeli nie weźmie się za niego na poważnie, jeżeli nie przyłoży pełnych starań do wprowadzenia równowagi pomiędzy umysł a ciało nowego łowcy może doprowadzić do solidnej katastrofy. I to właśnie ona błądziła mu po głowie w momencie spaceru do wioski. Ostatecznie jednak rozeźlony warknął na siebie nakazując sobie spokój, wziął głęboki oddech i wrócił do chwili obecnej, do słaniającego się na nogach Leo do którego uśmiechnął się lekko, rozbawiony.
- Nie, nie mamy gazu. Nie ma elektryczności ale za to jest bieżąca woda i kanalizacja. Ot, uroki tego miejsca. - Przyznał bo nagle zrobiło się to dla niego podejrzane dlaczego istniały stare rury ale starych przewodów nigdy nie widział. Niemniej, była to jednak z tysiąca zagadek tego świata. Tak samo jak jego powstanie, powody dla których ściągał tu różne istoty i dla których z rodzimych gatunków nie wybierał. Wielu próbowało i wielu nadal próbuje odkryć sekrety. Przestał to jednak obecnie śledzić mając co innego na głowie.
- Jak nie masz ochoty sam pójdę. Ale kiedyś będzie Cię czekała wycieczka po okolicy, a jak będziesz tu ze mną siedział, siłą przyzwyczajenia będę Ci pokazywał mój świat. – Przyznał nie chcąc na niego naciskać ale przygotowując go na to, że będą jedli, pili, rozmawiali i patrzyli na rzeczy które dla jego zmysłów będą całkowicie obce. Uśmiechnął się dodatkowo gdy Leo stwierdził, że autentycznie, z miłą chęcią pójdzie z nim do miasteczka bo jutro będzie sobota więc i jego dzień wolny. Wtedy zaczną trening, zapewni mu pięć posiłków dziennie do których jest tak cholernie przyzwyczajony, że umiera jak któryś opuści no i wycieczka. Pierwsze spotkanie z nową kulturą na którą był ciekaw jak zareaguje.
Na kolejne pytanie początkowo nie odpowiedział. Wodził spojrzeniem po cichej wiosce, po nielicznych oknach w których tańczyły ogniki latarenek. Ostatecznie przeniósł na niego wzrok, pewny i błyszczący determinacją. Uśmiechnął się do niego po czym zszedł na ścieżkę prowadzącą pod delikatne wzgórze gdzie ilość chatek powoli malała.
- Jestem pewien Leo. Zajin nie robi nic pochopnie. Nie wybiera na ślepo. To, że dostałeś taki dar, to że trafiłeś na mnie, to że wszystko dzieje się w tak dziwnym tempie nie jest przypadkiem. Znajdziemy na to sposób i będziesz najlepszym łowcą jakiego widział ten świat. – Przyznał pewnie. Czy kłamał? Delikatnie tak. Bał się, że coś skopie po drodze, że im się nie uda, że coś przeoczą. Ale czy był sens martwić się tym? Przez lata życia tu znalazł przyjaciół do których chciał się zwrócić. Przez te wszystkie miesiące nauczył się wiele bo chciał się uczyć, Leo również na takiego wyglądał dlatego powoli, nieśmiało acz skutecznie, w jego sercu płonęła nadzieja.
- Będziemy sobie musieli wybaczać, ufać. Pewnie w którymś momencie damy sobie po mordach, pokłócimy się i będziemy nieporadnie przepraszać ale jeżeli po takim początku znajomości nadal mnie tolerujesz, będzie już z górki. – Zaśmiał się podchodząc pod ostatnią chatkę znajdującą się pod samym wzgórzem, na ganku której zapalił małe światełko wyciągniętą z kieszeni zapalniczką. Później otworzył przed nim drzwi zapraszając go do skromnego aczkolwiek przyjemnie ciepłego wnętrza. Izba podzielona była na trzy. Mały salonik z kuchnią wyposażoną w kaflowy piec, za ścianką działową na której widniał widok który mieli na Ziemi za oknem sypialnia. Z wielką szafą i dwoma osobnymi łóżkami oddzielonymi długą komodą. Ostatecznie łazienka z prysznicem, starą ale całkiem nieźle działającą pralką i umywalką. Jasne drewno wnętrza, zapach zupy, mała spiżarka w której ukryta była chociażby beczka piwa. Jego mały świat pełen spokoju, atmosfery odprężenia.
- Rozgość się. – Poprosił odwieszając płaszcz i kapelusz na kołek za drzwiami po czym podwinął rękawy koszuli chcąc rozpalić w piecu. Kolacja sama się nie podgrzeje.
- Możesz zdjąć buty, czysto tu. Masz ochotę na piwo? – Zapytał samemu zrzucając buty i już boso drepcząc do spiżarki uzbrojony w dwa kufle. Piwo było mocne, lekko korzenne i zdecydowanie bardziej mętne od tego które Leo znał ale było zimne i przyjemnie orzeźwiało. Po postawieniu dwóch kufli na stoliku wreszcie podpalił palenisko i poszedł usiąść czekając aż płyta się nagrzeje.
- Jutro zaczniemy od Twojego miecza. Skubany nie chce wyjść i cholera wie czemu. – Zaproponował próbując go przy tym podpuścić o jakąś rozmowę. Zasadniczo, nic o nim nie wiedział, a chętnie pochłonąłby garstkę wiedzy o nim. Ciekawił go, martwił i zastanawiał jednocześnie.
- Nie, nie mamy gazu. Nie ma elektryczności ale za to jest bieżąca woda i kanalizacja. Ot, uroki tego miejsca. - Przyznał bo nagle zrobiło się to dla niego podejrzane dlaczego istniały stare rury ale starych przewodów nigdy nie widział. Niemniej, była to jednak z tysiąca zagadek tego świata. Tak samo jak jego powstanie, powody dla których ściągał tu różne istoty i dla których z rodzimych gatunków nie wybierał. Wielu próbowało i wielu nadal próbuje odkryć sekrety. Przestał to jednak obecnie śledzić mając co innego na głowie.
- Jak nie masz ochoty sam pójdę. Ale kiedyś będzie Cię czekała wycieczka po okolicy, a jak będziesz tu ze mną siedział, siłą przyzwyczajenia będę Ci pokazywał mój świat. – Przyznał nie chcąc na niego naciskać ale przygotowując go na to, że będą jedli, pili, rozmawiali i patrzyli na rzeczy które dla jego zmysłów będą całkowicie obce. Uśmiechnął się dodatkowo gdy Leo stwierdził, że autentycznie, z miłą chęcią pójdzie z nim do miasteczka bo jutro będzie sobota więc i jego dzień wolny. Wtedy zaczną trening, zapewni mu pięć posiłków dziennie do których jest tak cholernie przyzwyczajony, że umiera jak któryś opuści no i wycieczka. Pierwsze spotkanie z nową kulturą na którą był ciekaw jak zareaguje.
Na kolejne pytanie początkowo nie odpowiedział. Wodził spojrzeniem po cichej wiosce, po nielicznych oknach w których tańczyły ogniki latarenek. Ostatecznie przeniósł na niego wzrok, pewny i błyszczący determinacją. Uśmiechnął się do niego po czym zszedł na ścieżkę prowadzącą pod delikatne wzgórze gdzie ilość chatek powoli malała.
- Jestem pewien Leo. Zajin nie robi nic pochopnie. Nie wybiera na ślepo. To, że dostałeś taki dar, to że trafiłeś na mnie, to że wszystko dzieje się w tak dziwnym tempie nie jest przypadkiem. Znajdziemy na to sposób i będziesz najlepszym łowcą jakiego widział ten świat. – Przyznał pewnie. Czy kłamał? Delikatnie tak. Bał się, że coś skopie po drodze, że im się nie uda, że coś przeoczą. Ale czy był sens martwić się tym? Przez lata życia tu znalazł przyjaciół do których chciał się zwrócić. Przez te wszystkie miesiące nauczył się wiele bo chciał się uczyć, Leo również na takiego wyglądał dlatego powoli, nieśmiało acz skutecznie, w jego sercu płonęła nadzieja.
- Będziemy sobie musieli wybaczać, ufać. Pewnie w którymś momencie damy sobie po mordach, pokłócimy się i będziemy nieporadnie przepraszać ale jeżeli po takim początku znajomości nadal mnie tolerujesz, będzie już z górki. – Zaśmiał się podchodząc pod ostatnią chatkę znajdującą się pod samym wzgórzem, na ganku której zapalił małe światełko wyciągniętą z kieszeni zapalniczką. Później otworzył przed nim drzwi zapraszając go do skromnego aczkolwiek przyjemnie ciepłego wnętrza. Izba podzielona była na trzy. Mały salonik z kuchnią wyposażoną w kaflowy piec, za ścianką działową na której widniał widok który mieli na Ziemi za oknem sypialnia. Z wielką szafą i dwoma osobnymi łóżkami oddzielonymi długą komodą. Ostatecznie łazienka z prysznicem, starą ale całkiem nieźle działającą pralką i umywalką. Jasne drewno wnętrza, zapach zupy, mała spiżarka w której ukryta była chociażby beczka piwa. Jego mały świat pełen spokoju, atmosfery odprężenia.
- Rozgość się. – Poprosił odwieszając płaszcz i kapelusz na kołek za drzwiami po czym podwinął rękawy koszuli chcąc rozpalić w piecu. Kolacja sama się nie podgrzeje.
- Możesz zdjąć buty, czysto tu. Masz ochotę na piwo? – Zapytał samemu zrzucając buty i już boso drepcząc do spiżarki uzbrojony w dwa kufle. Piwo było mocne, lekko korzenne i zdecydowanie bardziej mętne od tego które Leo znał ale było zimne i przyjemnie orzeźwiało. Po postawieniu dwóch kufli na stoliku wreszcie podpalił palenisko i poszedł usiąść czekając aż płyta się nagrzeje.
- Jutro zaczniemy od Twojego miecza. Skubany nie chce wyjść i cholera wie czemu. – Zaproponował próbując go przy tym podpuścić o jakąś rozmowę. Zasadniczo, nic o nim nie wiedział, a chętnie pochłonąłby garstkę wiedzy o nim. Ciekawił go, martwił i zastanawiał jednocześnie.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Leo był pogrążony w swoich myślach. Jakby nieco nieobecny podążał za swoim przewodnikiem. Ten świat był dla niego jedną wielką zagadką, tajemnicą, której skrawek ujrzał, ale nadal nie pojmował. Musiał wiele poukładać sobie w głowie. Jeszcze te kilka dni temu nie miał pojęcia o istnieniu tego miejsca, a dziś walczył z demonami. No może walczył to za duże słowo, jednak je widział, na własne oczy.
Wisoka nocą wyglądała niezwykle tutejsze oświetlenie nie było takim do jakiego Leo przywykł przez co chwila wzrok szatyna podążał na źródła światła, jakby go hipnotyzowały. Jednak starał się temu nie poddawać i nadążać za Asharim. Mężczyzna był jego przewodnikiem po tej krainie wolał się więc od niego nie oddalać. Nie czuł się na tyle pewnie.
Kiedy stanęli przed jedną z chat znajdującą się na uboczu Leo uważnie się jej przyjrzał. Nie było to miejsce ociekające luksusem, było proste i skromne, panował w nim minimalizm, który wprowadzał ciepłą atmosferę, która odpowiadała szatynowi.
Skinął głową na słowa gospodarza i zdjął buty. Wszedł i rozejrzał się powoli po wnętrzu.
- Przytulnie tu masz…- stwierdził z łagodnym uśmiechem. Podszedł do Asha i oparł się o futrynę obserwując jak ten nalewał im piwa.
- Nie mam pojęcia, nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić - stwierdził spoglądając na swoją dłoń. Jak miało wyjść z niej ostrze? To była przecież jego ręka, jednak ręka którą znał nie strzelała ogniem, więc ewidentnie zaszły w niej większe zmiany niż jedynie tatuaż na skórze. Westchnął ciężko i zdjął z głowy kapelusz. Śmieszny strój, a przynajmniej tak mu się wydawało.
- Mogę o coś zapytać? Kiedy ty się taki stałeś? I jak sobie z tym poradziłeś? - spytał z początku nieśmiało. Jednak chciał poznać jego historie usłyszeć, że nie jest pierwszym, który boryka się z taką zmianą, takimi problemami. Miał tą świadomość, że było wielu przed nim, a mimo to chciał dowiedzieć się czegoś o Asharim.
Odebrał od niego kufel i zrobił odruchowo sporego łyka, który okazał się błędem. Szatyn zakrztusił się i otarł usta wierzchem dłoni, popatrzył na kufel i na rudzielca.
- O rany! No do takiego nie przywykłem heh.. sam to pędzisz? - zagadnął nieco rozbawiony swoim zachowaniem. Przecież gdyby do takiego piwa dolać jeszcze wódki tak jak oni to robią na ziemi to byłoby to samobójstwo w czystej postaci. Zaśmiał się sam do siebie biorąc drugiego łyka tym razem jednak podszedł o tematu nieco rozważniej i dobrał odpowiednia ilość do degustacji. Dzięki temu mógł docenić mocny smak, który orzeźwiał.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Chwila ciszy oraz przyjemny dźwięk nalewanego do kufli piwa sprawił, że wziął spokojny i powolny oddech. Przymknął przy tym oczy odliczając spokojnie w myślach do trzech żeby nie wylać. Musiał dać sobie chwilę. Mocno chciał zrobić z Leo dobrego łowcę. Ogromnie pragnął aby jego nader rzadki dar stał się najpotężniejszą bronią jaką widziały wszystkie światy ale przy tym, kompletnie nie wiedział jak to ugryźć. I obawiał się, że prędzej się zamęczy psychicznie niżeli wymyśli coś logicznego. Nigdy nie miał ucznia, był młodym chociaż utalentowanym łowcą i koniecznie potrzebował doświadczonego spojrzenia. Dlatego twardo chociaż z kiepskim skutkiem próbował sobie postanowić żeby całą tyradę na razie porzucić, zrelaksować się i szatynowi dać taką możliwość.
Od boku wyglądało to jednak tak jakby zmęczył się całym zajściem i gdy tylko Leo stanął w progu małej piwniczki jego wzrok od razu się na niego skierował. Uśmiechnął się przy tym lekko na komplement. Bardzo starał się żeby w tym miejscu mógł się w pełni zregenerować i nawet szalał! Miał mały ogródek z ziołami na tyle!
- Będziemy tu czasem w padać więc im lepiej się tu czujesz tym lepiej dla mnie. – Zapewnił uśmiechając się przy tym spokojnie i podając mu kufel z piwem. Sam ze swojego upił kilka drobnych łyków i tak, z ogromną przyjemnością przyglądał się jak Leo wali kilka większych haustów po to by zacząć kaszleć.
- Nie. – Zaśmiał się najpierw na pytanie o piwo. – Kupuję od znajomego gospodarza. Ma kopa, nie? – Spojrzał na mętną zawartość na co ponownie upił drobny łyk i zajął się wreszcie piecem i podgrzaniem przygotowanej kolacji. Przy tym zastanawiał się jak odpowiedzieć na pytanie Leo. Czy mówić mu prawdę? Czy skojarzy jak powie o śmierci brata? Czy miał pominąć ten fakt? Dłuższą chwilę nie umiał zadecydować, spojrzał na niego kontrolnie po czym westchnął.
- Razem z bratem dostałem powołanie sześć lat temu. Byliśmy akurat w trakcie zmieniania miejscówki. Poprzedni budynek zaczęli burzyć, a my średnio mieliśmy kasę na nowy start. I wtedy znalazł nas nasz mistrz. – Zaczął niepewnie po czym uśmiechnął się nostalgicznie pod nosem. – Lało jak cholera, a on za nami wysłał dwóch tych przyjemniaczków z którymi się dzisiaj widzieliśmy. Zagonił nas do portalu gdzie momentalnie pokonaliśmy demony. No cóż, mój brat pokonał. – Zaśmiał się przypominając sobie swoją nieporadność, panikę i wywalenie się o własne spodnie które rozdarte przez demona spadły mu z tyłka.
- Byłem więc w podobnej sytuacji jak Ty. Tylko ja nie miałem nic do stracenia i po prostu zacząłem bardzo szybko chłonąć ten świat z myślą, że właśnie tu zostanę. – Przyznał gdy w piecu zaczął strzelać ogień. Wstał przy tym i otrzepał ręce z niewidzialnego pyłu po czym poprawił garnek żeby ten spokojnie się grzał i nie przypalał. Wrócił na swoje miejsce, przy piwie którego ponownie upił dwa łyki po czym spojrzał na Leo po którym ewidentnie chodziło jedno pytanie.
- Mój brat nie żyje jeżeli o to chcesz zapytać. – Rzucił z udawaną obojętnością chociaż serce go zapiekło. Jak on tęsknił. Jak mu go brakowało. – Myślisz, że sobie z tym poradzisz? Jest jakiś sposób żebym Ci pomógł ogarnąć? Może pokazać Ci kilka demonów? – Zmienił temat, nieco odbił piłeczkę. Nie chciał współczucia, musiał być silny i nieczuły, niewzruszony i obojętny. Jak na łowcę przystało.
Od boku wyglądało to jednak tak jakby zmęczył się całym zajściem i gdy tylko Leo stanął w progu małej piwniczki jego wzrok od razu się na niego skierował. Uśmiechnął się przy tym lekko na komplement. Bardzo starał się żeby w tym miejscu mógł się w pełni zregenerować i nawet szalał! Miał mały ogródek z ziołami na tyle!
- Będziemy tu czasem w padać więc im lepiej się tu czujesz tym lepiej dla mnie. – Zapewnił uśmiechając się przy tym spokojnie i podając mu kufel z piwem. Sam ze swojego upił kilka drobnych łyków i tak, z ogromną przyjemnością przyglądał się jak Leo wali kilka większych haustów po to by zacząć kaszleć.
- Nie. – Zaśmiał się najpierw na pytanie o piwo. – Kupuję od znajomego gospodarza. Ma kopa, nie? – Spojrzał na mętną zawartość na co ponownie upił drobny łyk i zajął się wreszcie piecem i podgrzaniem przygotowanej kolacji. Przy tym zastanawiał się jak odpowiedzieć na pytanie Leo. Czy mówić mu prawdę? Czy skojarzy jak powie o śmierci brata? Czy miał pominąć ten fakt? Dłuższą chwilę nie umiał zadecydować, spojrzał na niego kontrolnie po czym westchnął.
- Razem z bratem dostałem powołanie sześć lat temu. Byliśmy akurat w trakcie zmieniania miejscówki. Poprzedni budynek zaczęli burzyć, a my średnio mieliśmy kasę na nowy start. I wtedy znalazł nas nasz mistrz. – Zaczął niepewnie po czym uśmiechnął się nostalgicznie pod nosem. – Lało jak cholera, a on za nami wysłał dwóch tych przyjemniaczków z którymi się dzisiaj widzieliśmy. Zagonił nas do portalu gdzie momentalnie pokonaliśmy demony. No cóż, mój brat pokonał. – Zaśmiał się przypominając sobie swoją nieporadność, panikę i wywalenie się o własne spodnie które rozdarte przez demona spadły mu z tyłka.
- Byłem więc w podobnej sytuacji jak Ty. Tylko ja nie miałem nic do stracenia i po prostu zacząłem bardzo szybko chłonąć ten świat z myślą, że właśnie tu zostanę. – Przyznał gdy w piecu zaczął strzelać ogień. Wstał przy tym i otrzepał ręce z niewidzialnego pyłu po czym poprawił garnek żeby ten spokojnie się grzał i nie przypalał. Wrócił na swoje miejsce, przy piwie którego ponownie upił dwa łyki po czym spojrzał na Leo po którym ewidentnie chodziło jedno pytanie.
- Mój brat nie żyje jeżeli o to chcesz zapytać. – Rzucił z udawaną obojętnością chociaż serce go zapiekło. Jak on tęsknił. Jak mu go brakowało. – Myślisz, że sobie z tym poradzisz? Jest jakiś sposób żebym Ci pomógł ogarnąć? Może pokazać Ci kilka demonów? – Zmienił temat, nieco odbił piłeczkę. Nie chciał współczucia, musiał być silny i nieczuły, niewzruszony i obojętny. Jak na łowcę przystało.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Leo mimo, że widział na twarzy towarzysza uśmiech skierowany do niego czuł, że coś go męczyło. Nie wyglądał jedynie na zmęczonego, z resztą czym? To szatyn większość wieczoru biegał po przeszkodach i nawet stał jeszcze na nogach.
- Moje dobre samopoczucie wpłynie na ciebie? A nie na mnie? A to ciekawa zależność - powiedział nieco rozbawiony i przyjął kufel.
Skinął głową na potwierdzenie słów Ashariego, piwo miało kopa i to solidnego, było to nowe i interesujące doświadczenie. Takiego smaku na pewno nie uświadczyłby na Ziemi.
Przeszedł wraz z łowcą do innego pomieszczenia i znalazł sobie tam wygodne miejsce. Rzucił pytanie w kierunku Asha, myślał, że to pomoże mu pozbierać swoje myśli. Ani trochę nie spodziewał się, że wkroczy na tak nieprzyjemny dla rozmówcy grunt.
Z początku historyjka o walce z demonami podczas deszczu wydała mu się zabawna, jednak wspomniał on o bracie. Leo odruchowo skierował spojrzenie w stronę części sypialnej, gdzie stały dwa osobne łóżka. Logicznym mu się wydało, że to drugie musiało należeć do wspomnianego krewniaka. Jednak gdzie on był? Wzrok szatyna powrócił do rudzielca, a wtedy ten odpowiedział mu na niezadane pytanie.
Leo przełknął nerwowo ślinę. Zrobiło mu się tak źle na sercu, zmusił Asha do takiego wyznania, a raczej wyznanie nie było problemem, a to, że mężczyzna musiał sobie to przypomnieć. Nie chciał sprawić mu przykrości.
Ponownie jego wzrok uciekł w kierunku posłań. Choć zmęczony umysł połączył kropki, a przynajmniej próbował. Wiedział już, że zajął czyjeś miejsce, że liczba łowców jest zawsze taka sama. Więc czy on zajął miejsce brata Ashariego? Poczuł się z tym okropnie. Jak mężczyzna mógł znosić jego obecność? Z takim opanowaniem, pewnie stale przypominał mu o bratu. Przygryzł lekko dolną wargę.
Ash błyskawicznie i płynnie przeszedł w kolejny temat, jednak Leo nie zamierzał tak bez niczego pozostawić poprzedniego tematu. Kiedy Ash poprawiał garnek Leo podniósł się ze swojego miejsca i do niego podszedł uniemożliwiając mu powrót do siedziska.
- Przykro mi… - wyznał spokojnie i objął łowcę. Czuł, że tak trzeba. Bez względu na to jak twardego zgrywał Ash, Leo nie zamierzał odpuścić, czy dać się zbyć, był wyższy i szerszy w ramionach przez co bez problemu zamknął w uścisku niższego mężczyznę. Uścisk był silny i pewny, szatyn podparł przez chwilę brodę na barku rudzielca, dłonią pogładził jego plecy. Chciał okazać mu swoje wsparcie. Mogli zgrywać twardzieli, jednak Leo nigdy się do tego nie nadawał. Każdy czasem potrzebował bliskości innej osoby. A przez jakiś wyimaginowany wstyd nikt się do tego nie przyznawał.
Powoli się odsunął i skierował na swoje miejsce. Nie chciał, by Ash czuł się skrępowany, więc od razu podjął już zaczęty temat.
- Zdecydowanie wolałbym zobaczyć te stwory wpierw na ilustracjach. Macie tu jakiś bestiariusz? Czy coś takiego? Wolałbym byś mnie przygotował w teoretyczny sposób przed takim praktycznym spotkaniem..- stwierdził bez cienia wątpliwości i upił sporego łyka ze swojego kufla. Powoli przyzwyczajał się do goryczki i mocy trunku, który zaczynał doceniać, bo bardzo pozytywnie wpływał na jego ciało.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czy Leo miał jakikolwiek limit na przytulanie? Czy go w ogóle obchodziło, że znają się zaledwie od trzech dni i nie powinni być tak blisko siebie? Nawet logika podpowiadała, że są jeszcze sobie obcy i powinni naturalnie się krępować w swojej obecności, nie pozwalać na odkrycie wszystkich kart, pokazanie swoich słabości. Tymczasem co on? Nie pozwolił mu być twardym. Nie pozwolił mu stawić czoła z największą stratą jakiej w swoim życiu doświadczył. Ba! Ash był przekonany, że sobie poradzi z wypowiedzeniem tego na głos i udawaniem, że go już to nie rusza. W prawdzie musiał skupić się na czynności aktualnie wykonywanej, powtarzał sobie, że sobie już z tym radzi, a płaczem nie przywróci mu życia po czym nagle, ponownie już! Poczuł na sobie jego ramiona.
Nawet nie miał ochoty z tym walczyć. Początkowo po prostu stał w jego ramionach patrząc gdzieś w bok ale szybko poczuł te fale które do tej pory tak skutecznie od siebie odpychał. Szczęka się mu zacisnęła, oczy zaszkliły, a dłonie powędrowały na plecy szatyna. Zacisnął palce na materiale koszuli starając się opanować przed całkowitym pęknięciem. Nie udało się mu, a gdy Leo tak skutecznie zaczął go głaskać pierwsze kilka łez popłynęło po jego policzkach. Był idiotą, który w ogóle nie radził sobie z własnymi emocjami, który starał się zatuszować stratę pracą zamiast pozwolić sobie na żałobę. Nie sądził przy tym wszystkim, że te kilka niepozornych łez zrzuci tak wielki ciężar z jego serca.
Zanim Leo się odsunął przytrzymał go jeszcze żeby się ogarnąć. Później dość szybko się odwrócił do niego plecami i naciągając koszulę po czubek nosa wziął kilka spokojniejszych oddechów, starł łzy. Dopiero będąc pewnym, że jego twarz przynajmniej częściowo nie wykazuje oznak całkowitej rozpaczy odchrząknął i kontynuował.
- Jeżeli lubisz czytać to są zbiory demonów. Tylko nie mam ich u siebie, są w ośrodkach szkoleniowych i musiałbym je sprowadzić. Zajmie mi to dzień albo dwa. – Szepnął bojąc się, że głośniejszy ton mu zadrży. – Ewentualnie może mój przyjaciel ma komplet i pożyczy. – Dodał czując, że zaciśnięte gardło popuszcza, podobnie jak czerwone policzki. W tym też momencie postawił przed nim talerz z zupą i unikając jego spojrzenia sam zabrał się za jedzenie. Cały czas piekło dokładnie tak samo i nie wiedział co robić.
- Ogólnie jest już późno, będziesz chciał wrócić czy zostać? – Dopytał bo nieco zburzył komfort tego miejsca jasno dając mu do zrozumienia, że jest tu niezagospodarowana pustka. A mimo to, gdzieś w głębi siebie liczył na to, że sam nie zostanie. Ostatecznie, uśmiechnął się lekko gdy Leo zadecydował, że nie ma ani siły ani ochoty wracać do mieszkania skoro tu ma łóżko pod ręką na co on odetchnął z lekką ulgą.
- Przygotuję Ci rzeczy. Budzić Cię na obchód? – Podparł głowę na dłoni zaraz wdając się w rozmowę na temat jego zadań tak porannych jak wieczornych. Wyjaśnił, że raczej nie planuje spotkać żadnego demona (chociaż – heh – dzisiaj też nie planował), sprawdzi jedynie wytrzymałość tarczy, pułapki. Nic nadzwyczajnego. Później chciał zjeść spokojnie śniadanie i wybrać się do miasteczka i wprosić się na kawę do jednego zgryźliwego łowcy.
- Możesz spać, nie wiem w ogóle czy będzie Ci tu komfortowo. Ale jakby co ja wstaję. - Dodał i skoro już wcześniej zagłębiał się we wspomnienia opowiedział mu jak było mu tu niewygodnie przez pierwszych kilka nocy. Miał ciągle wrażenie, że się dusi chociaż jego brat… spał jak zabity. Ich mistrz uważał, że to psychika, okaże się jak Leo się obudzi.
Rzeczywiście, miał komplet do spania oraz ręcznik który dał Leo w momencie jak skończyli jeść. Sam postanowił pozmywać, jemu pokazał jak działa łazienka co wcale nie było takie oczywiste po czym jeszcze raz dał sobie chwilę na wstrzymanie. Wariowały w nim myśli, emocje. Leo działał mu nieco na nerwy ale i go niezwykle koił. Napawał strachem, nakładał odpowiedzialność ale i dawał nadzieję. I przez to wszystko nie wiedział w ogóle co ma o nim myśleć, jak ma traktować ich tworzącą się relację. Ostatecznie jednak porzucił całość dumania nad tym, uczepił się myśli, że będzie wreszcie słyszał długi oddech w pokoju i może koszmary mu odpuszczą, poszedł się wykąpać. Później się położyli i trzeba przyznać, mimo zmęczenia jeszcze długo rozmawiali zanim wszystkie światła zgasły, a on poczuł po prostu spokój.
Nawet nie miał ochoty z tym walczyć. Początkowo po prostu stał w jego ramionach patrząc gdzieś w bok ale szybko poczuł te fale które do tej pory tak skutecznie od siebie odpychał. Szczęka się mu zacisnęła, oczy zaszkliły, a dłonie powędrowały na plecy szatyna. Zacisnął palce na materiale koszuli starając się opanować przed całkowitym pęknięciem. Nie udało się mu, a gdy Leo tak skutecznie zaczął go głaskać pierwsze kilka łez popłynęło po jego policzkach. Był idiotą, który w ogóle nie radził sobie z własnymi emocjami, który starał się zatuszować stratę pracą zamiast pozwolić sobie na żałobę. Nie sądził przy tym wszystkim, że te kilka niepozornych łez zrzuci tak wielki ciężar z jego serca.
Zanim Leo się odsunął przytrzymał go jeszcze żeby się ogarnąć. Później dość szybko się odwrócił do niego plecami i naciągając koszulę po czubek nosa wziął kilka spokojniejszych oddechów, starł łzy. Dopiero będąc pewnym, że jego twarz przynajmniej częściowo nie wykazuje oznak całkowitej rozpaczy odchrząknął i kontynuował.
- Jeżeli lubisz czytać to są zbiory demonów. Tylko nie mam ich u siebie, są w ośrodkach szkoleniowych i musiałbym je sprowadzić. Zajmie mi to dzień albo dwa. – Szepnął bojąc się, że głośniejszy ton mu zadrży. – Ewentualnie może mój przyjaciel ma komplet i pożyczy. – Dodał czując, że zaciśnięte gardło popuszcza, podobnie jak czerwone policzki. W tym też momencie postawił przed nim talerz z zupą i unikając jego spojrzenia sam zabrał się za jedzenie. Cały czas piekło dokładnie tak samo i nie wiedział co robić.
- Ogólnie jest już późno, będziesz chciał wrócić czy zostać? – Dopytał bo nieco zburzył komfort tego miejsca jasno dając mu do zrozumienia, że jest tu niezagospodarowana pustka. A mimo to, gdzieś w głębi siebie liczył na to, że sam nie zostanie. Ostatecznie, uśmiechnął się lekko gdy Leo zadecydował, że nie ma ani siły ani ochoty wracać do mieszkania skoro tu ma łóżko pod ręką na co on odetchnął z lekką ulgą.
- Przygotuję Ci rzeczy. Budzić Cię na obchód? – Podparł głowę na dłoni zaraz wdając się w rozmowę na temat jego zadań tak porannych jak wieczornych. Wyjaśnił, że raczej nie planuje spotkać żadnego demona (chociaż – heh – dzisiaj też nie planował), sprawdzi jedynie wytrzymałość tarczy, pułapki. Nic nadzwyczajnego. Później chciał zjeść spokojnie śniadanie i wybrać się do miasteczka i wprosić się na kawę do jednego zgryźliwego łowcy.
- Możesz spać, nie wiem w ogóle czy będzie Ci tu komfortowo. Ale jakby co ja wstaję. - Dodał i skoro już wcześniej zagłębiał się we wspomnienia opowiedział mu jak było mu tu niewygodnie przez pierwszych kilka nocy. Miał ciągle wrażenie, że się dusi chociaż jego brat… spał jak zabity. Ich mistrz uważał, że to psychika, okaże się jak Leo się obudzi.
Rzeczywiście, miał komplet do spania oraz ręcznik który dał Leo w momencie jak skończyli jeść. Sam postanowił pozmywać, jemu pokazał jak działa łazienka co wcale nie było takie oczywiste po czym jeszcze raz dał sobie chwilę na wstrzymanie. Wariowały w nim myśli, emocje. Leo działał mu nieco na nerwy ale i go niezwykle koił. Napawał strachem, nakładał odpowiedzialność ale i dawał nadzieję. I przez to wszystko nie wiedział w ogóle co ma o nim myśleć, jak ma traktować ich tworzącą się relację. Ostatecznie jednak porzucił całość dumania nad tym, uczepił się myśli, że będzie wreszcie słyszał długi oddech w pokoju i może koszmary mu odpuszczą, poszedł się wykąpać. Później się położyli i trzeba przyznać, mimo zmęczenia jeszcze długo rozmawiali zanim wszystkie światła zgasły, a on poczuł po prostu spokój.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zwykle w takich sytuacjach za bardzo mnie ponosiło i tak było i teraz. Krótko się znaliśmy, może i za krótko na taką bliskość, ale Leo nie potrafił zareagować inaczej. Widząc smutek kompana pragnął go w jakiś sposób wesprzeć. A dobrze wiedział jak kojąco działała bliskość innej istoty. A że pod ręką były jedynie jego ramiona to użył właśnie ich.
Po objęciu Ashariego czuł jego spięcie, które ewoluowało pod wpływem dotyku. Kilka łez zwilżyło jego koszulę, łagodnie się uśmiechnął pod nosem, nie odsuwał i nie patrzył na Asha, nie chciał go krępować. Niech mężczyzna swobodnie wyrzuci z siebie smutek, po prostu stał i go obejmował, pozostawiając decyzję o odsunięciu się Ashariemu.
Oddychał spokojnie, a kiedy towarzysz postanowił przerwać ten uścisk Leo spokojnie się odsunął i odwrócił kierując na swoje poprzednie miejsce. Nie patrzył na niego, dał mu chwilę na uspokojenie emocji. Współczuł mu utraty brata. Dlatego też nie pospieszał. Zaczął spokojnie temat, by nieco odwrócić uwagę od sytuacji z przed chwili. Jakby w ogóle nie miała miejsca.
- Rozumiem, więc z tym na spokojnie..- odparł wysłuchując Asha. Był gotów czekać ile to będzie potrzebne, naprawdę wolał najpierw ujrzeć demony na ilustracji, posłuchać o nich, a dopiero później je spotkać. Pamiętał to jak się bał i jak był zestresowany, obawiał się, że nie pozbędzie się tego naturalnego lęku przed potworami, jak więc miał z nimi walczyć?
- Jeśli mogę, to bym został, łóżko czy w akademiku czy tu nie ma różnicy, a wizja powrotu zdecydowanie mnie zniechęca..- zaśmiał się szczerze. Był leniwy na tyle na ile mógł sobie pozwolić. A skoro i tak następny dzień miał spędzić z Asharim, to nie widział sensu w podróży w jedną i druga stronę. Wolał ten czas przeznaczyć na sen.
- Dzięki..- mruknął po otrzymaniu rzeczy i posłusznie skierował się do łazienki, by przemyć ciało.
Kąpiel była szybka, dlatego już po chwili gotowy stawił się w sypialni i zajął wyznaczone posłanie. Domyślał się, że łóżko to należało kiedyś do brata Asha, ale nic o tym nie wspominał.
Dość długo zagadywał towarzysza, był nieco podekscytowany nowym miejscem, jednak kiedy wypite piwo w pełni rozluźniło jego ciało nie walczył z tym i padł jak mucha w kilka chwil.
Z początku spało mu się wyśmienicie, warunki tu były znacznie lepsze od tych, do których przywykł w akademikach. Jednak sen został zakłócony czymś na kształt koszmaru. Znów widział te bestie, te demony, które go goniły. Polowały na niego, a on mógł jedynie uciekać. Biegł ile sił w nogach, ale i tak był zbyt wolny. Czuł ich oddech na swoim karku, a przerażenie rosło i rosło.
Wtedy poczuł dziwne i nieznane ukojenie. Stale biegł, ale otoczenie wokół niego diametralnie się zmieniło, nie rozumiał tego zjawiska. Jednak zamiast potwornie przerażającego lasu stał teraz na łące. Cały mrok się rozpłynął, a on poczuł spokój. Przyjemne uczucie pozwoliło mu odetchnąć.
Wtedy jednak kolejna rzecz zaburzyła jego sen i doskonale zdawał sobie sprawę, że była to pobudka. Ahh czyli już ranek. A on czuł się jakby coś go zeżarło, przeżuło i wypluło.
Otworzył powoli oczy i spojrzał na łowcę. Westchnął ciężko.
- Ja chyba ten obchód odpuszczę, mogę pójść dopiero do miasta z tobą? - spytał naprawdę licząc na pozwolenie. Dawno nie miał tak ciężkiej nocy. Chyba bycie łowcą nieco go przerażało, a może nie tyle nim bycie, co walka z tymi potworami.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Noc okazała się nie być tak spokojną jaką by chciał. Nadal spał kiepsko, budził się i męczył przez krążące mu w głowie myśli czy emocje. Ale było zdecydowanie lepiej. Spoglądając w ciemność na łóżko obok, słysząc spokojny oddech Leo, uśmiechał się lekko pod nosem mając nadzieję, że to nie był ostatni taki raz. Snuł też ogromne plany na ich współpracę, uspokajał się odnośnie złych przeczuć. Miał przyjaciół którzy na pewno będą chcieli mu pomóc, szczególnie słysząc o tym znaczącym darze jakim Leo władał. Ostatecznie więc udało się mu zasnąć i przespać do czasu w którym jego organizm po prostu naturalnie się budził wymuszając tym samym wyjście z chatki.
Wstał, przygotował się do wyjścia i odpowiednio ubrał. Zanim na jego plecach znalazł się płaszcz spojrzał jeszcze raz w stronę drugiego zajętego łóżka, a na widok kokonu tam śpiącego uśmiechnął się rozbawiony. Dopiął koszulę po czym podszedł do Leo który w świetle powoli budzącego się dnia nie wyglądał zbyt spokojnie. Przysiadł więc na krawędzi łóżka i delikatnie dotknął jego policzka. Nie chciał go przestraszyć, raczej obudzić w bardzo delikatny sposób. Nie podejrzewał przy tym, że chłopak śpi aż tak mocno żeby w ogóle nie poczuć jego obecności chociaż jego twarz się rozluźniła. Nie przestawał więc go dotykać czerpiąc nagle dziwną satysfakcję z tej czynności. Lekko już zarośnięty policzek był śmiesznie ostry, przyjemny.
Przestał dopiero w momencie gdy Leo się obudził. Gdy jego powieki się podniosły, a do jego oczu dotarł widok nędzy i rozpaczy, nie umiał powstrzymać rozbawienia, a nawet cichego śmiechu. Poklepał go po policzku zdecydowanie mocniej ale po przyjacielsku po czym poprawił na nim kołdrę.
- Śpij, ja do godziny wrócę. Wezmę też świeże pieczywo i wtedy zjemy śniadanie, ok? – Zaproponował chcąc zrobić swoją typową trasę z tą różnicą, że weźmie większy bochenek chleba. – Nic Ci tu nie grozi ale nikomu nie otwieraj. I spróbuj się jeszcze przespać. – Poprosił rzucając na siebie płaszcz po czym na elegancko związane włosy nałożył kapelusz i opuścił swój mały azyl.
Jego trasa zawsze wyglądała tak samo, przede wszystkim musiał dostać się do lasu po którym poruszając się swoimi skokami, łatwiej było mu wtedy przebyć duże odległości, sprawdzić wszystkie zapory, bariery i pułapki. Kilka było naruszonych ale po wczorajszym wtargnięciu podejrzewał kto był za to odpowiedzialny. Nastawił więc wszystko na nowo, upewnił się, że działa, a później wykroczył nieco za objęty protekcją teren żeby zaznaczyć swoją obecność zapachem i magią, nie chciał żeby nic większego się tutaj przyplątało.
Następnie wrócił do wioski niosąc ze sobą koszyk wypełniony kilkoma rzadszymi rodzajami ziół które z łatwością wymieniał na produkty spożywcze. W ten sposób udało się mu zdobyć butelkę świeżego mleka, śmietanę, spory bochenek chleba i kawałek wędliny. Uwielbiał przetwory mleczne, a gdy udało się mu dostać też po znajomości kilka jajek już wiedział czym ich uraczy na śniadanie. W prawdzie mistrzem kulinarnym nie był ale wiedział mniej więcej jak zrobić porządny omlet z którego tylko część była tak przypalona, że strzelała między zębami.
Przez cały ten handel zeszło mu jednak dłużej niż zakładał. Wchodząc do chatki nie wiedział czy Leo znowu będzie martwy czy już żywy, a widząc go nadal zalegającego w łóżku uśmiechnął się pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem. Typowy student!
Zostawiając wszystko na stole zdjął płaszcz, kapelusz i odwiesił je na swoje miejsce. Następnie nieco rozpiął pod szyją koszulę, powinął jej rękawy i ponownie powędrował do pseudo kokonika którego tym razem potrząsnął za ramię.
- Dzień dobry Leo, już środek dnia. – Rzucił oglądając go w poszukiwaniu miejsca które mógłby dzióbnąć i znalazł, stopę! – Mógłbyś łaskawie ruszyć swe zwłoki. – Przyznał łapiąc go nagle za kotkę i przejeżdżając palcem po wnętrzu stopy. Jeżeli ma łaskotki to pewnie go skopie, jeżeli nie to przynajmniej powinien spojrzeć z pogardą. – Śniadanie trzeba zrobić! – Oświadczył rozbawiony chociaż by mu nie kazał oczywiście! Po prostu postawi przed faktem dokonanym spalonego omletu.
Wstał, przygotował się do wyjścia i odpowiednio ubrał. Zanim na jego plecach znalazł się płaszcz spojrzał jeszcze raz w stronę drugiego zajętego łóżka, a na widok kokonu tam śpiącego uśmiechnął się rozbawiony. Dopiął koszulę po czym podszedł do Leo który w świetle powoli budzącego się dnia nie wyglądał zbyt spokojnie. Przysiadł więc na krawędzi łóżka i delikatnie dotknął jego policzka. Nie chciał go przestraszyć, raczej obudzić w bardzo delikatny sposób. Nie podejrzewał przy tym, że chłopak śpi aż tak mocno żeby w ogóle nie poczuć jego obecności chociaż jego twarz się rozluźniła. Nie przestawał więc go dotykać czerpiąc nagle dziwną satysfakcję z tej czynności. Lekko już zarośnięty policzek był śmiesznie ostry, przyjemny.
Przestał dopiero w momencie gdy Leo się obudził. Gdy jego powieki się podniosły, a do jego oczu dotarł widok nędzy i rozpaczy, nie umiał powstrzymać rozbawienia, a nawet cichego śmiechu. Poklepał go po policzku zdecydowanie mocniej ale po przyjacielsku po czym poprawił na nim kołdrę.
- Śpij, ja do godziny wrócę. Wezmę też świeże pieczywo i wtedy zjemy śniadanie, ok? – Zaproponował chcąc zrobić swoją typową trasę z tą różnicą, że weźmie większy bochenek chleba. – Nic Ci tu nie grozi ale nikomu nie otwieraj. I spróbuj się jeszcze przespać. – Poprosił rzucając na siebie płaszcz po czym na elegancko związane włosy nałożył kapelusz i opuścił swój mały azyl.
Jego trasa zawsze wyglądała tak samo, przede wszystkim musiał dostać się do lasu po którym poruszając się swoimi skokami, łatwiej było mu wtedy przebyć duże odległości, sprawdzić wszystkie zapory, bariery i pułapki. Kilka było naruszonych ale po wczorajszym wtargnięciu podejrzewał kto był za to odpowiedzialny. Nastawił więc wszystko na nowo, upewnił się, że działa, a później wykroczył nieco za objęty protekcją teren żeby zaznaczyć swoją obecność zapachem i magią, nie chciał żeby nic większego się tutaj przyplątało.
Następnie wrócił do wioski niosąc ze sobą koszyk wypełniony kilkoma rzadszymi rodzajami ziół które z łatwością wymieniał na produkty spożywcze. W ten sposób udało się mu zdobyć butelkę świeżego mleka, śmietanę, spory bochenek chleba i kawałek wędliny. Uwielbiał przetwory mleczne, a gdy udało się mu dostać też po znajomości kilka jajek już wiedział czym ich uraczy na śniadanie. W prawdzie mistrzem kulinarnym nie był ale wiedział mniej więcej jak zrobić porządny omlet z którego tylko część była tak przypalona, że strzelała między zębami.
Przez cały ten handel zeszło mu jednak dłużej niż zakładał. Wchodząc do chatki nie wiedział czy Leo znowu będzie martwy czy już żywy, a widząc go nadal zalegającego w łóżku uśmiechnął się pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem. Typowy student!
Zostawiając wszystko na stole zdjął płaszcz, kapelusz i odwiesił je na swoje miejsce. Następnie nieco rozpiął pod szyją koszulę, powinął jej rękawy i ponownie powędrował do pseudo kokonika którego tym razem potrząsnął za ramię.
- Dzień dobry Leo, już środek dnia. – Rzucił oglądając go w poszukiwaniu miejsca które mógłby dzióbnąć i znalazł, stopę! – Mógłbyś łaskawie ruszyć swe zwłoki. – Przyznał łapiąc go nagle za kotkę i przejeżdżając palcem po wnętrzu stopy. Jeżeli ma łaskotki to pewnie go skopie, jeżeli nie to przynajmniej powinien spojrzeć z pogardą. – Śniadanie trzeba zrobić! – Oświadczył rozbawiony chociaż by mu nie kazał oczywiście! Po prostu postawi przed faktem dokonanym spalonego omletu.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czuł się niczym zwłoki. Sam nie wiedział czy przez intensywność treningu jaki zaserwował mu Ashari czy może koszmary nocne bądź stres związany z atakiem i odkryciem jego daru. Może to wszystko razem wpłynęło na jego aktualne samopoczucie, które były w opłakanym stanie.
Przez chwile dotyk Ashariego przyniósł mu odrobinę spokoju, po przebudzeniu niemrawo przyznał, że nie uda się ze swoim mistrzem na obchód. I wielce był wdzięczny, że ten to zaakceptował pozwalając mu zostać i chwilę dłużej odpocząć. Podziękował szerokim, rozmaślonym uśmiechem i na nowo zamknął oczy. Powieki były ciężkie i Leo nie miał najmniejszego problemu z ponownym zaśnięciem. Już nawet nie dotarły do niego ostrzeżenia o bezpiecznej strefie, czy zakaz otwierania drzwi. Jakich drzwi? Co to drzwi? On nic nie wie, nic nie widział, nic nie słyszał. Liczył się jedynie sen.
A upragniony tak bardzo sen był zbawienny choć nie tak słodki jak tego pragnął. Czuł niepokój i obawy. Jakby coś za nim szło, coś obserwowało, dyszało w kark kiedy nie widział. Jednak wszystko to zostawało z tyłu, ukryte, nie musiał uciekać a jedynie szedł. Powolnym krokiem przez przyjazną polanę. Był wieczór, a wokoło rosły te świecące rośliny, piękny widok. Ogarniający ziemie mrok był niepokojący, jednak te rośliny dawały blask, który go uspokajał. Szedł wśród nich aż do momentu ponownej pobudki.
- Zaspałem..! - otworzył oczy w obawie przed przegapionym wykładem. Jednak zamiast szczerzącego się Joe zobaczył Ashariego. Czyli to nie taki wykład jak myślał. Przetarł dłonią twarz, by nieco się rozbudzić, a wtedy poczuł ten prądzik przechodzący po stopie i zerwał się do siadu w energicznym podskoku.
- Ale tak się nie robi! - wykrzyczał męczeńsko. Leo miał bardzo silne łaskotki, co często było wykorzystywane przez jego współlokatorów, ale nie spodziewał się ani trochę, że tak szybko zostanie to dostrzeżone i wykorzystane przez Asha.
Siadł na brzegu łóżka i podczas przeciągania sobie ziewnął. Przeczesał włosy i podniósł się na nogi. Nie było tak źle, najgorsze było wstać potem to już z górki. Więc tak jak ze wskakiwaniem do zimnej wody Leo lubił robić to szybko. Bo im dłużej się zbierał, tym gorzej mu to szło. Po powstaniu ponownie przeciągnął ciałem, a potem znacznie żywszym wzrokiem spojrzał na rudzielca.
- I jak było na obchodzie? - zapytał zaciekawiony rozglądając się za swoimi rzeczami. Zmienił luźne spodenki na spodnie należące od kompletu stroju łowcy, który mu przypadł, koszulkę również zrzucił z grzbietu, jednak po spojrzeniu na koszulę stracił ochotę na zakładanie jej do posiłku. Jeszcze przy swoim szczęściu by ją upaprał i co by było? Musiałby chodzić w uplamionej, a to źle by o nim mówiło. Nowy łowca w dodatku upaprana melepeta, wolał sobie oszczędzić takich skojarzeń u innych.
- Pomóc w czymś? - zaproponował swoją pomoc w przygotowaniu śniadania widząc, że stół był pusty, a Ashari miał jakieś rzeczy w tajemniczym koszyczku. Leo zaczął krzątać się po kuchni w poszukiwaniu talerzy i kubków jakiś sztućców. Chciał się na coś przydać.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wybudzenie Leo było łatwizną, a dodatkowo właśnie dowiadując się, że ten ma łaskotki, obdarował go niewinnym uśmieszkiem nie wróżącym nic dobrego. Nie będzie z tego korzystał codziennie ale gdy nadarzy się odpowiednia okazja i będą obydwaj w humorach, chętnie będzie to przeciwko niemu wykorzystywał! Na razie jednak, wystarczyło raz go posmyrać i oberwać bardzo oskarżycielskim tonem. Ten sprawił natomiast, że się pod nosem zaśmiał po czym klepnął go w ramię zachęcając żeby wreszcie wstał z łóżka. Sam poszedł do kuchni gdzie rozpakował cały dzisiejszy łup – dawno nie miał w dłoniach świeżych produktów i trochę nie wiedział jak ma się z nimi zachowywać. Podrapał się więc po policzku próbując sobie przypomnieć coś czego nigdy nie potrafił. Jednak gotowanie było sztuką która do tej pory go zwyczajnie przerastała, a najgorsze było to, że nie mieli tu mitycznego Internetu do którego dało się zwrócić z problemem.
Słysząc pytanie Leo nie odwrócił się w jego stronę przy czym zajął czymś w miarę prostym – krojeniem pieczywa, składników które miały wzbogacić ich śniadanie. Przygryzł przy tym policzek od środka zastanawiając się jak szybko poleje się przy tym krew na co ostatecznie westchnął odwracając twarz w jego stronę.
- Spokojnie. Żadnych nieprzewidzianych naruszeń. Kilka pułapek było aktywowanych ale podejrzewam, że to wina wczorajszej bandy. – Przyznał opierając się na własnych doświadczeniach. Nie chciał już komentować faktu, że małe demony nie wrócą skutecznie przepłoszone przez Leo, nie chciał od rana go znowu tym bombardować. – Wiesz co? – Mruknął lekko zirytowany patrzeniem na te nieszczęsne produkty spożywcze. – Tak popradzie to ja pstro wiem o gotowaniu. Raczej działam tylko na podgrzewaniu… – Przyznał podnosząc głowę w momencie gdy poczuł jego obecność tuż za swoimi plecami. Na pytanie co chciał zrobić odparł prosto, że omlet, że to mu się kojarzy jako logiczne rozwiązanie wszystkiego co mieli. I jak wielkie było jego zdziwienie gdy szatyn go szturchnął żeby się przesunął, kazał mu nakryć, a sam zajął się gotowaniem. Z tej racji stał przez chwilę z miną nieskażoną myślą obserwując jak ten bardzo sprawnie rozbija jajka, miesza je z mlekiem, dodaje pokrojoną przez niego wędlinę i przyprawia mieszankę. Nie minęła chwila jak cała potrawa zaczęła skwierczeć na patelni, a on z lekko uchylonymi ustami spojrzał mu w oczy.
- Zaskakujące. Znowu. – Przyznał oddychając z ulgą po czym rzeczywiście poszedł nakryć. Ba! Wstawił wodę żeby zalać napar przypominający w smaku kawę chociaż nie tak mocny jak ta prawdziwa. Przy tym jego wzrok cały czas uciekał w stronę powstającego posiłku na który zbierała się mu ślina ustach. Bardzo dawno nie jadł czegoś nie będącego podgrzaną konserwą. A tak naprawdę to miał mega ochotę na porządną potrawkę! Ale może uda mu się wybadać czy Leo umie i może… by mu kiedyś zrobił?
Stojąc koło niego musiał zacząć nadmiernie przełykać po czym uśmiechnął się do niego wyczekująco. Po chwili gotowy omlet przedzielony na pół wylądował na ich talerzach, a on nadal nie umiał się nadziwić. Wyrośnięty, puszysty i przepysznie pachnący. Życzył mu smacznego dopiero po zalaniu dwóch kubków naparu i zaczął spokojnie kroić ciesząc się jak małe dziecko. Pachniało znakomicie, a po pierwszym kęsie okazało się, że równie bosko smakuje.
- Gdzie się nauczyłeś gotować? – Zagaił go z błyszczącymi oczami od rozkoszy. Leo miał teraz przekichane, teraz nie będzie chciało od siebie puścić! I spało się lepiej i śniadanie pyszne. W ogóle się nie spieszył delektując się każdym kawałkiem.
- W ogóle jak chodzi o miasteczko, to są takie dwie godziny pieszo albo… jeździsz może konno? Znaczy i tak bym Cię tego uczył ale możesz mieć dzisiaj kurs przyspieszony. – Przyznał mając nadzieję, że Leo wreszcie w byciu tutaj dostrzeże jakieś plusy. Do tej pory męczył go tylko fizycznie, napuścił na niego demony i zestresował się poziomem odpowiedzialności jaki leżał na jego barkach. Ale konie! Poza tym, że były trochę mniej standardowe niż te Ziemskie, były bardzo sympatycznymi stworzeniami, które dodatkowo rozwijały niezwykłe prędkości. Można było się więc nieźle ubawić podróżując w ten sposób.
Słysząc pytanie Leo nie odwrócił się w jego stronę przy czym zajął czymś w miarę prostym – krojeniem pieczywa, składników które miały wzbogacić ich śniadanie. Przygryzł przy tym policzek od środka zastanawiając się jak szybko poleje się przy tym krew na co ostatecznie westchnął odwracając twarz w jego stronę.
- Spokojnie. Żadnych nieprzewidzianych naruszeń. Kilka pułapek było aktywowanych ale podejrzewam, że to wina wczorajszej bandy. – Przyznał opierając się na własnych doświadczeniach. Nie chciał już komentować faktu, że małe demony nie wrócą skutecznie przepłoszone przez Leo, nie chciał od rana go znowu tym bombardować. – Wiesz co? – Mruknął lekko zirytowany patrzeniem na te nieszczęsne produkty spożywcze. – Tak popradzie to ja pstro wiem o gotowaniu. Raczej działam tylko na podgrzewaniu… – Przyznał podnosząc głowę w momencie gdy poczuł jego obecność tuż za swoimi plecami. Na pytanie co chciał zrobić odparł prosto, że omlet, że to mu się kojarzy jako logiczne rozwiązanie wszystkiego co mieli. I jak wielkie było jego zdziwienie gdy szatyn go szturchnął żeby się przesunął, kazał mu nakryć, a sam zajął się gotowaniem. Z tej racji stał przez chwilę z miną nieskażoną myślą obserwując jak ten bardzo sprawnie rozbija jajka, miesza je z mlekiem, dodaje pokrojoną przez niego wędlinę i przyprawia mieszankę. Nie minęła chwila jak cała potrawa zaczęła skwierczeć na patelni, a on z lekko uchylonymi ustami spojrzał mu w oczy.
- Zaskakujące. Znowu. – Przyznał oddychając z ulgą po czym rzeczywiście poszedł nakryć. Ba! Wstawił wodę żeby zalać napar przypominający w smaku kawę chociaż nie tak mocny jak ta prawdziwa. Przy tym jego wzrok cały czas uciekał w stronę powstającego posiłku na który zbierała się mu ślina ustach. Bardzo dawno nie jadł czegoś nie będącego podgrzaną konserwą. A tak naprawdę to miał mega ochotę na porządną potrawkę! Ale może uda mu się wybadać czy Leo umie i może… by mu kiedyś zrobił?
Stojąc koło niego musiał zacząć nadmiernie przełykać po czym uśmiechnął się do niego wyczekująco. Po chwili gotowy omlet przedzielony na pół wylądował na ich talerzach, a on nadal nie umiał się nadziwić. Wyrośnięty, puszysty i przepysznie pachnący. Życzył mu smacznego dopiero po zalaniu dwóch kubków naparu i zaczął spokojnie kroić ciesząc się jak małe dziecko. Pachniało znakomicie, a po pierwszym kęsie okazało się, że równie bosko smakuje.
- Gdzie się nauczyłeś gotować? – Zagaił go z błyszczącymi oczami od rozkoszy. Leo miał teraz przekichane, teraz nie będzie chciało od siebie puścić! I spało się lepiej i śniadanie pyszne. W ogóle się nie spieszył delektując się każdym kawałkiem.
- W ogóle jak chodzi o miasteczko, to są takie dwie godziny pieszo albo… jeździsz może konno? Znaczy i tak bym Cię tego uczył ale możesz mieć dzisiaj kurs przyspieszony. – Przyznał mając nadzieję, że Leo wreszcie w byciu tutaj dostrzeże jakieś plusy. Do tej pory męczył go tylko fizycznie, napuścił na niego demony i zestresował się poziomem odpowiedzialności jaki leżał na jego barkach. Ale konie! Poza tym, że były trochę mniej standardowe niż te Ziemskie, były bardzo sympatycznymi stworzeniami, które dodatkowo rozwijały niezwykłe prędkości. Można było się więc nieźle ubawić podróżując w ten sposób.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pobudka była dość nagła przez co po energicznym przyjęciu pozycji siedzącej Leo potrzebował chwili na zorientowanie się w swojej sytuacji. Nie był w swoim pokoju, a więc gdzie? To pomieszczenie nie przypominało żadnego ze znajomych mu. Wspomnienia wróciły wraz z widokiem roześmianej twarzy Ashariego. No tak nie był na Ziemi.
Po opuszczeniu łóżka szybko narzucił na siebie nieco odpowiedniejsze ubrania niż piżama i praktycznie naszykowany ruszył śladem rudzielca prosto do kuchni, gdzie trwały już prace związane z ich śniadaniem.
- Rozumiem…- odparł po uzyskanej odpowiedzi odnośnie obchodu. Czyli teren jest na tyle zabezpieczony, że demony nie wejdą tu nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. To jakby nieco go uspokoiło. Poczuł się nieco pewniej w obecnym domostwie.
Widząc nieporadność Ashariego w procesie przygotowań do gotowania uśmiechnął się pod nosem, a po jego słowach zerknął przez ramię mężczyzny na produkty, po czym położył dłoń na jego ramieniu, dając znać by ten zrobił mu miejsce.
- Zajmę się tym, nakryj do stołu..- mruknął jedynie dla samej informacji po czym sprawnie wziął się do pracy. Miska, jajka, mleko, wymieszać, potem dodać wędlinkę znów wymieszać, przyprawić i rozpocząć etap smażenia.
Szatyn w kuchni czuł się swobodnie i dobrze. Tak proste czynności i dźwięki skwierczących potraw go odprężały, a ogromną satysfakcję przynosił mu fakt, że nie robił tego jedynie dla siebie. Wtedy nie miał motywacji, wolał sobie coś na szybko odgrzać, jednak w towarzystwie jego podejście nabierało zaangażowania.
Posiłek był gotowy, omlet rozłożony na dwa talerze. Leo usiadł przy stole i w dłoń wziął naszykowany mu kubek z naparem, jego zapach zaciekawił mężczyznę.
- A wiesz w pracy… miałem pod opieką młodego koalę, straszny niejadek, a musiał przyjmować spore ilości leków. Podawanie ich było męczarnią dla mnie i dla niego - zaśmiał się na to wspomnienie.
- Aż wpadłem na pomysł by przemycać je w jedzeniu, jednak i tu musiałem się natrudzić, bo byle karmy zjeść nie chciał. Znalazłem więc przepis na różne zdrowe przekąski, ciasteczka i takie tam, przerobiłem ich skład odpowiednio pod wymagania koali i bonusowym składnikiem były w nich leki. Ile się nagłowiłem by tak dobrać składniki by kamuflowały smak leków - uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy opowiadał o swoim podopiecznym.
- Cóż.. koalę odchowałem, a umiejętności i pomysły zostały, więc zacząłem gotować dla innych zwierząt. Aż w końcu podjąłem się i potraw dla siebie i współlokatorów. Robiąc sałatkę dla kangura sam zacząłem mieć na nia ochotę - wyjawił całą swoją tajemnicę i się zaśmiał szczerze. Cóż podjadanie z misek podopiecznym byłoby co najmniej dziwne, a zupki chińskie z czasem przejedzą się każdemu.
Przeżuwając kęs wysłuchał Ashariego i skinął głową w ramach zgody i potwierdzenia. Przełknął pospiesznie i dopiero odpowiedział.
- Tak potrafię - oznajmił lekko podekscytowany. Uwielbiał poruszać się konno. Samochody nie miały w sobie tego uroku, który przynosiło jeździectwo. Dlatego kiedy tylko usłyszał o takiej atrakcji w oczach aż zabłysnęły mu iskierki ekscytacji. Posiłek znacznie szybciej zaczął znikać z jego talerza, aż w końcu ten został pusty. Przygotowany przez Asha napar miał już odpowiednią temperaturę i powinien się już zaparzyć przez co Leo spróbował tego napoju i mile go zaskoczył.
- To jest świetne! Co to jest? - zapytał robiąc kilka kolejnych łyków i oblizując górną wargę po jej zamoczeniu. Dowiedział się, że ów napar jest tutejszym zamiennikiem kawy i jak dla Leo był to rewelacyjny zamiennik.
Po śniadaniu oboje szybko uprzątnęli i naszykowali samych siebie.
Opuścili domostwo Ashariego i obaj skierowali się gdzieś na tyły. Leo chwilę poczekał, a po kilku minutach Ash wrócił z dwoma wierzchowcami. O ile to się tak nazywało, bo Leo koniem by tego nie nazwał. Przypominało mu bardziej jelenia bądź łosia skrzyżowanego z kozicą, a może lamą? Sam nie wiedział, w którym kierunku podążały jego myśli. Jednak zwierzęta te go zafascynowały i gdy tylko dostał pozwolenie na zbliżenie się zrobił to natychmiast. Oczywiście pamiętał o wszelkich zasadach zachowania, by nie spłoszyć zwierząt, których nie chciał płoszyć. Były masywne, a na ich rogach nie miał ochoty się znaleźć.
- Co to jest? - spytał w ekscytacji przysuwając dłoń do pyska jednego ze stworzeń, by mogło ono się z nim zapoznać. Wyglądały na silne, a okazały się niezwykle łagodne.
Szatyn przeszedł szybki kurs siodłania takiego zwierza po czym w skupieniu na najwyższym stopniu dosiadł wskazanego wierzchowca w taki sposób w jaki zrobił to Ashari.
Cieszył się niczym dziecko w sklepie z zabawkami, kiedy rodzice mówią wybierz sobie jaką chcesz zabawkę.
- Obchody też na nich robisz? - spytał myśląc, że przez swoje lenistwo przegapił rano taką przejażdżkę.
Chwilę zajęło nim rozeznał się w zasadach panujących prze jeździe na tak niezwykłym stworzeniu. Jednak był pojętny i nawet udało mu się uniknąć zrzucenia, dzięki czemu mogli od razu wyruszyć w drogę. Podczas niej Leo nie potrafił się powstrzymać by sprawdzić możliwości jakie miało zwierzę. Jego prędkość była zaskakująca, a szatyn wręcz miał ochotę się pościgać z Asharim. A by go do tego skutecznie zachęcić przejechał tuż obok niego i porwał mu z głowy kapelusz. Posłał mu tuż po tym łobuzerski uśmieszek i ruszył dalej wzdłuż ścieżki. Chwała bogom, że ona tu była, takto nie byłby taki hardy, w końcu trafienie do wioski mogłoby być wtedy sporym wzywaniem.
- Wierzchowiec:
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach