Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Unlucky MeetingWczoraj o 08:19 pmKurokocchin
The Arena of HellWczoraj o 07:44 amMinako88
Eclipsed by you 21/11/24, 06:03 pmKass
From today you're my toy20/11/24, 08:33 pmKurokocchin
This is my revenge20/11/24, 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.20/11/24, 04:34 pmSempiterna
Show me the ugly world (kontynuacja)20/11/24, 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
4 Posty - 21%
3 Posty - 16%
3 Posty - 16%
2 Posty - 11%
2 Posty - 11%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%

Go down
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Widziałem {31/10/21, 06:46 pm}

First topic message reminder :

Widziałem - Page 2 PicsArt_10-31-06.41.34

Krótka opowieść o tym jak zrządzenie losu i głupota jednej osoby doprowadziły do chaosu wśród całej rasy ludzkiej. A cała nadzieja spadła na barki niedoświadczonego Widzącego i wiecznie głodnego Strażnika.

Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {30/01/22, 02:17 am}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-03-10.01.38
Hellow~ Czas płynął leniwie, niby klepsydra wypełniona nie piaskiem, a przelewającą się niespiesznie wodą. Ta potrzebowała czasu, aby zebrać się u zwężenia, połączyć w kroplę, ścisnąć i, dopiero gdy grawitacja była nie do zniesienia, opaść miękko, zostawiając miejsce kolejnej. Przymknięte powieki, które sporadycznie tylko otwierały się, pozwalając skrytym za nimi, szafirowym oczom podsyłać długie spojrzenia, ułatwiały oddanie się w ramiona wyobraźni. Ta zaś – uwolniona, a jednak kierowana jedynie na przyjemne, za sprawą kojącego, spokojnego głosu jak i delikatnego dotyku, pod którym mięśnie rozluźniały się – tory, chętnie raczyła go pięknymi obrazami. Obejrzawszy tak wiele bajek, William Larsen nie miał problemu w wykreowaniu świata przedstawionego w myślach takim, jaki przedstawiał go Leo.
    Skowronek rozdarty między niespełnioną, zaborczą miłością a rodziną. Generał związany prośbą, uczuciem i pozostawiony ostatecznie samemu nad oceanem pod triumfującą, czerwoną pełnią. Bezsilny wobec pragnienia córki król. Jakże smutna była to opowieść. A jednak w pewien sposób – jak to bajki – niosąca nadzieję.
    Pociągnął nosem, podczas gdy jego oczy lśniły od zbierających się weń łez. Nie płakał, po prostu… zwilgotniały odrobinę. Zaszkliły się.
- Piękna - skomentował, przewracając się na bok, skoro i tak ciepła dłoń, która wcześniej była przyczyną błogości, przestała się poruszać. A tak chociaż miał lepszy widok. Zaraz zmarszczył brwi. - Nie rozumiem, dlaczego musiała tak dramatycznie skoczyć do oceanu. Czy nie miałoby więcej sensu, gdyby po prostu w dzień była dla poddanych, a nocą dla Księżyca? - zapytał coś naiwnie. Jak dziecko. Jakby to było takie właśnie proste.
Bo w bajkach właśnie takie było, prawda? Happy End którego przesłaniem jest siła przyjaźni, rodzina, miłość, bycie pomocnym i fakt, że dobro zawsze zwycięża. Dlatego tak je uwielbiał – bo choć nierealne, zawsze dobrze się kończyły.

- Mimo tego, że jej serce było wielkie, a umysł bystry, nie potrafiła w sobie pogodzić nieodwzajemnionej miłości Generała, złości Księżyca i rozczarowania ojca. W ten sposób natomiast przyczyniła się wszystkim niosąc ławice ryb, gnając na swym grzbiecie statki i ciesząc odpoczywających nad brzegiem spokojnym falowaniem. - Wyjaśnił mu rozczulony mocniej niżeli chciałby, niż by się przyznał. Ale Liam w momencie gdy ani razu mu nie przerwał, nie ziewał i nie okazywał znużenia i go słuchał, dał mu ogrom satysfakcji i radości. Spełnienia z tego, że mógł się podzielić częścią życia z kimś kto był nią zainteresowany. Nawet jeżeli nie wiedział jak wiele w tym było prawdy.
- Miałeś próbować spać, a nie rozważać poczynania Księżniczki. - Zaśmiał się miękko odgarniając mu kosmyk za ucho.

Cmoknął na takie wyjaśnienia. Zupełnie, wcale a wcale go nie przekonywały. Dalej uważał, że bajki nie powinny się tak kończyć. Gdyby to on ją pisał, znaleźliby sposób, aby w jakiś sposób sprawić, że każdy kończyłby szczęśliwy. Już chciał się odezwać - zaprotestować - jednak Leo ubiegł. Przymknął oczy.
- W takim razie następnym razem opowiedz mi taką bajkę, przy której nie będę musiał ich rozważać -odgryzł się, ziewając jednak na wspomnienie snu. Przeciągnął się też nieznacznie przy tym. - Nie jestem śpiący - mruknął niezgodnie z prawdą. - Wolałbym posłuchać czegoś jeszcze…

Przysunął się nieco żeby się przytulić do jego boku. Ręką nadal błądziła po plecach Widzącego, a on położył głowę na poduszce. Pod nią wsunął przeszkadzające przedramię po czym sam ziewnął. Jego ta opowieść też nieco zmuliła, obrazy sprzed lat i żywe zapachy zalały jego umysł kusząc obietnicą powtórki gdy tylko zaśnie. Przytulił więc policzek do jego ramienia.
- Wolisz dowiedzieć się co krył ogród czy jak Generał dotarł na tak wysoką pozycję? - Zapytał tuląc się do niego, było wtedy przyjemnie ciepło.

Nie oponował, znajdując niespodziewanie dużo spokoju w tak czułych gestach, których nikt wcześniej z nim nie dzielił. I choć z początku wydawało mu się to bardzo, bardzo dziwne, tak teraz... mruknął z przyjemności, udając, że się zastanawia. Nieśmiało znalazł miejsce też dla nóg, oplatając nimi tę należącą do Strażnika.
- Generał - zadecydował. Być może gdyby chodziło o zamek czy inną budowlę jeszcze by się zawahał, ale rośliny? Nah.
~ ~ ~
    Turururu rurururu.
Turururu rurururu.
Okropny dzwonek w końcu sprawił, że Liam uchylił nieprzytomnie oczy.
- Mmm? - mruknął.
- Stary gdzie ty jesteś? Czy ty śpisz? Pojebało? Za pół godziny prezentujemy projekt na zaliczenie!
Zerwał się niespodziewanie do siadu. Kurwa już po 10.
- Cholera…
- Pakuj się tutaj, jeśli nie chcesz umrzeć.
- Jadę. Nie wiem, przeciągnij to jakoś. Zrób coś. Zaraz będę. Cholera…
Wyskoczył z łóżka i zaczął pospiesznie zbierać rzeczy. Przytknął nos do ramienia, włożył pod koszulkę. No tragedii nie ma, czasu na prysznic też, także jakoś przeżyje. Psiknął się jakimś dezodorantem, przeczesał włosy ręką, złapał coś do jedzenia…
- Co robissz? - Wąż wytknął łeb z pudełka.
- Jadę na uczelnię.
I się zaczęło. Zodiak, gdy zrozumiał, że będzie musiał zostać sam na sam ze swoim niedawnym katem, podniósł protest. Panikował zapłakany, prosząc, aby Widzący nie wychodził. Rzewne, wężowe łzy musiały jakoś przekonać studenta, bo podszedł do klatki ducha. A gdy jeszcze obiecał, że nie oddali się nawet na krok, że tylko przy nim czuje się bezpieczny, że przecież Liam musiał rozumieć, jak to jest...
- Może wezmę go ze sobą…? - zerknął na Leo pytająco. Wąż zdążył owinąć mu się wokół rąk i łasić łysym łebkiem o palce. - No zobacz jaki jest grzeczny…

    Ciepło i spokojnie. Śniły mu się straszne pierdoły przez tą bajkę dla Liama. Znowu spacerował po cesarskim pałacu z uwagą słuchając informacji dotyczących sytuacji na granicach państwa gdzie toczone były liczne przepychanki z krajem ościennym. Skubał prażone orzechy i wyrażał swoje zdanie po czym nagle... Wypadł na niego wielki wąż zalewając swoimi łzami korytarz i zaczął krzyczeć po nim, że wyżarł mu cały majeranek przez co ten głoduje... W takim więc sposób gdy Liam tak gwałtownie się zerwał on również ze strachem się podniósł.
- Nawet nie lubię majeranku. - Rzucił na swoją obronę po czym rozejrzał się zaspanym wzrokiem po mieszkaniu. Och, tu był. Racja. Co Liam robił? Nie ważne. Padł twarzą w poduszkę. Jeszcze pięć minut.
     Tak trwał aż do jego uszu nie doszły lamenty, błagania i prośby. Odwrócił twarz na bok i dalej słuchał.
- Wyjąłeś go z pieczęci. Ucieknie jak tylko ode mnie odejdziecie. Musisz nałożyć na niego nową pieczęć ale beze mnie jej jeszcze sam nie utrzymasz. - Wyjaśnił spokojnie. Po prostu informował.

- Wccale nie uccieknę, nie ufaj mu. Gdzie miałbym pójśść? - zasyczała istota, wykonując jeszcze kilka wijących ruchów, sunąc suchym, ciepłym ciałem po skórze chłopaka.
- Powiedział, że nie ucieknie - powtórzył. - Poza tym mówiłeś, że jestem silnym Widzącym, dlaczego miałbym jej nie utrzymać?
Czas mijał, a on powinien już wychodzić.

- Jesteś silny ale nie masz nad tym świadomej kontroli. Więc ucieknie. - Tłumaczył spokojnie po czym spojrzał na niego, gotowego do wyjścia, nie rozumiejąc. - A gdzie w ogóle idziesz? - Dopytał jeszcze, a słysząc o uczelni cmoknął. - Mogę po prostu z Tobą pójść. Utrzymamy pieczęć, a później znajdziemy jakieś rozwiązanie problemu. - Zapewnił przeczesując włosy będące w niemałym nieładzie.

- No, to dawaj, bo jestem spóźniony - rzucił, zanim w ogóle pomyślał.
    Dopiero gdzieś przed uczelnią dotarło do niego, na co w ogóle się pisał. Przecież... Przecież Leo był duchem! Nikt poza nim go nie widział! A co jeśli się zapomni i...
[colo=blue]- Dobra słuchaj, nic do mnie nie mów, jak już będziemy na uczelni -[/color] wyjaśnił mu zasady, poprawiając torbę. - A ty nie wyłaź z torby, bo inaczej cię utopię, zrozumiano? Albo oddam Leo, żeby zrobił z tobą co tylko chce.
I nie czekając na odpowiedź, wbiegł do kampusu, a następnie sali. Dobra, wykładowcy jeszcze nie ma.
- Sorry, sorry. Wszystko mam - zaczął, nawet się nie wydając, tylko od razu wyciągając pliki kartek.
- No to masz szczęście stary.
Jakoś nie zwrócił uwagi, że ludzie dziwnie zerkają na siebie, to znów na kogoś za nim. Był zbyt zaaferowany prezentacją, która niebawem ich czekała.

    Przypuszczenia o niechęci w stosunku do jego osoby właśnie się sprawdziły. Nie dyskutował z nim. Nie mieli się przecież przyjaźnić, lubić, tolerować. Mieli skutecznie ze sobą współpracować. Dlatego też gdy znaleźli się na uczelni - on jeszcze w trakcie marszu dopinając białą koszulkę na którą miał rzuconą ciemno brązową marynarkę - w pierwszej kolejności rozejrzał się za kawą. Nie, bez tego nie da rady. Mimo to wszedł na aulę, zorientował się w sytuacji i dopiero wyszedł. Gdy wrócił nie zdążył przekroczyć progu.
- Leonard? - Zaskoczony acz znajomy głos dotarł do niego w momencie pierwszego łyka.
- Henry! - Zdziwił się podając rękę bardzo przystojnie starzejącemu się mężczyźnie.
- Och Leonardzie! Wielki Cię nie widziałem! Hibernowałeś?! Nic się nie zmieniłeś! - Oskarżył go mocno ściskając wyciągniętą rękę.
- Dla niektórych natura jest zbyt łaskawa! - Zaśmiał się pozwalając na to żeby wywiązała się między nimi luźna rozmowa pełna kłamstw. Ale był w tym mistrzem i rzadko kiedy mijał się z realnymi czynami - jedynie z czasem w którym je wykonywał.
- Niedawno wprowadziłem się w okolicy i słyszałem, że mają tu wydział architektury. Wiesz, że jestem maniakiem w tej dziedzinie i zgłosiłem się na wolnego słuchacza. Ale nie spodziewałem się, że spotkam tu akurat Ciebie! Od kiedy Ty uczysz? - Zażartował jeszcze zanim na dobre nie weszli do sali, a on dał znać, że nie ucieknie zaraz po zajęciach i jeszcze z nim porozmawia. W tym czasie jednak zajmie miejsce gdzieś gdzie nie będzie przyciągał tylu spojrzeń.

     Chciał wszystko raz jeszcze przećwiczyć - w końcu ostatecznie zrobili to tak bardzo na ostatnią chwilę, że nie mieli takiej okazji. W większości było to przez niego - nie bardzo miał jak się spotkać, gdy grupa coś planowała, bo to go duchy zatrzymały, to znów zaspał, to coś... W sumie był tylko gdzieś tam na może dwóch, trzech takich widzeniach, gdy dzielili się zadaniami i dogadywali szczegóły. Jemu przypadło w udziale także prezentowanie. Być może dlatego tak bardzo się stresował... Dostał najlepszą, a zarazem najgorszą część prezentacji. Jeszcze jak podczas researchu trafił na artykuł Wampira o stylu, który wybrali... no bardziej se w kolano strzelić nie mógł, naprawdę. Tylko on mógł mieć takie szczęście - w końcu od niego wyszła propozycja tematyki starożytnych Chin.
- Panie Larsen, już zaczęliśmy - zwrócił mu uwagę Wampir, gdy był w połowie gorączkowego szeptania. - Dzisiaj dalej będziemy prowadzić prezentacje zaliczeniowe, zostało nam ich kilka, więc nie ma sensu przedłużać. Zapraszam pierwszą grupę. Może pańską, panie Larsen? Skoro tak dobrze panu idzie...
Samanta obrzuciła go chłodnym spojrzeniem, a Marc pokręcił głową z głupkowatym uśmiechem. Wzięli pierdołę, to teraz mają.
    To była katastrofa. Co prawda William wyszedł pewny siebie, ułożył kartki, podczas gdy dziewczyna ładowała prezentację, dostał w dłonie pilota... a brunet jedynie stał sobie gdzieś obok i zerkał, jak tamta dwójka sobie radzi. On swoje odwalił, co się będzie.
- Ekhem, no więc - zaczął jakże elokwentnie Liam, patrząc na ekran. - Wybraliśmy styl Chiński i skupiliśmy się na jego tradycyjnych założeniach o feng-shiiiii - W chwili, gdy zerknął na widownię, jego wzrok natrafił na... wymykającego się z torby Węża! - J-j-ja eeee.... z-zapo-zapo z torby...
Podleciał tam ku zaskoczeniu wszystkich, łapiąc gadzinę za szyję i wciskając znów łysą główkę do jej wnętrza.
- Cchcciałem tylko popatrzećć - tłumaczyła się podstępna, zielona paskuda, ale on był nieustępliwy.
Zamknął go i już chciał wstawać, gdy nagle przypomniał sobie, po co podleciał - znaczy jaki powód poznali inni.
- Ahaha - zaśmiał się nerwowo. - Tak mi się zdawało, że nie wyciszyłem telefonu, bardzo przepraszam… A znacie taki żart o wężu i jeżu?
- Panie Larsen - westchnął Wampir, ale wbrew temu parsknął rozbawiony.
Liam nie mógł dostrzec, że pochyla się nad Leo, by szepnąć mu coś na ucho na temat “dziwnego, ale naprawdę zdolnego studenta”. Zbyt był zaaferowany.
- Tak, tak. Przepraszam. Po prostu… ahahaha - zaśmiał się jeszcze raz nerwowo. - No więc co wyjdzie z połączenia jeża i węża? Drut kolczasty!
Był to tak… żałosny żart, że ludzie aż parsknęli. A może powodem była cierpiętnicza mina, jaką zrobił Wampir? Niemniej Liam miał czas, by warknąć do węża.
- Zamorduję cię, jeśli wystawisz choćby łeb. Zostawię na środku ulicy, żeby coś przejechało.
- Panie Larsen, proszę…
- Ahaha, tak, tak…
Wrócił na swoje miejsce zabierając ze sobą torbę, ale to nie był koniec parady niepowodzeń dzisiejszego dnia. Gdy był przy trzecim slajdzie – tym dotyczącym symetrii, ośmiu kierunków świata oraz osi północ-południe, zamarł, znajdując nagle w tłumie te złote, odrobinę kocie oczy.
    Pilot wypadł mu z ręki. Samanta wyglądała, jakby miała się popłakać, a Marc rżał ze śmiechu, nie przejmując się, że wszyscy go widzą. Z resztą klasa była równie rozbawiona spanikowanym chłopakiem, który jąkając się, przepraszał, zbierał baterie i do tego jeszcze o mało co nie wyrżnął się na środku sali, potykając o torbę, którą sam tam postawił. A gdy jeszcze zamiast przewinąć dalej, wyłączył ekran…
- Ja to naprawę! Naprawię!
    Katastrofa. Armagedon. Nie zdadzą tego. Nie ma szans. Nie ma takiej możliwości.
- Panie Larsen proszę wyjść, uspokoić się i do nas wrócić.
No jasne, że miał zostać wywalony z sali.
- N-nie j-ja n-n-naprawdę. Ja to umiem. P-proszę mi pozwolić jeszcze raz.
Zaraz dołączyli do proszenia Marc i Samanta. Mężczyzna musiał dostrzec coś na podglądzie, gdy chłopak nerwowo przewijał slajdy, wybierając rzecz jasna zły przycisk, bo dał się przekonać. Nie mogąc tego znieść, rudowłosa wyrwała mu aparat, włączyła wszystko jak trzeba i zapowiedziała, że to ona będzie przewijała. Omiotła kolegów tak groźnym spojrzeniem, że zamilkli, po czym spojrzała znacząco na największą pierdołę, jaką widział świat. A przynajmniej tak go nazywała w głowie.
    Liam dość niepewnie zaczął raz jeszcze, zanim Wampir się nie rozmyślił. Z początku mówił bardzo szybko, jąkał się i w ogóle trudno było zrozumieć. Później jednak, wraz z kolejnymi podtematami, stawał się coraz pewniejszy. Zaczął gestykulować, stanął prosto, jego oczy zabłysły. Omówił dokładnie rysunki, których kopię rozdał Marc każdemu z grupy, wyjaśnił na czym polegała ich funkcjonalność oraz dlaczego ułożenie prezentuje się w ten sposób.

    Starszy mężczyzna kiwający na niego żeby dosiadł się do niego wywołał na jego ustach nostalgiczny uśmiech. Chętnie zajął miejsce po jego prawicy, a słuchając wymiany zdań z grupą Williama nie komentował pierwszych kilku śnieżek rozpoczynającej się lawiny porażki i pośmiewiska jaka miała po chwili zejść. Och mój… ten Widzący… jak on funkcjonował w świecie?! Patrzył na jego totalną nieporadność i nie mógł uwierzyć. W dodatku ktoś taki go zapieczętował. Chyba lepiej, że się do niego nie przyznawał, nie wiedziałby bowiem jak ma wybrnąć przy pytaniu jakim cudem oni się rozumieli. Nie rozumieli. To było zrządzenie losu. Nieporozumienie. Wstyd.
     A przynajmniej tak mu się wydawało do chwili w której Liam odwalał przestawienie żenady. W momencie gdy on równie chętnie co brunet zapadłby się pod ziemie coś się zmieniło. Nastąpił diametralny przeskok, a prowadzona prezentacja nabrała wigoru. Ba! Stała się ogromnie fascynująca pod względem detali na które grupa zwróciła uwagę. Aż uchylił usta nie rozumiejąc jak. Czy to dwubiegunówka? Ale już go takiego widział…
- Z wybitnym potencjałem? – Mruknął do staruszka który prychnął na niego cicho.
- Tak ale sam widzisz ile jest tu pracy… – Rzucił mu kwaśny uśmiech na co on cicho parsknął. - Tym bardziej jestem ciekaw jak się tu znalazłeś. Przecież Twoim miejscem są wykopaliska, muzea i stare archiwa. A nie banda świeżaków. – Zaczepił go na co ten westchnął.
- To dłuższa historia. Ale przy takich dzieciakach nawet widzę sens tego wszystkiego. Tak Panie Larsen! Ma pan szczęście za skrupulatne i bardzo nietuzinkowe podejście do tematu. Natomiast pech tego dnia dotyczy obecności specjalisty od starochińskiej architektury. – Zaśmiał się pod nosem gdy Leo go szturchnął.
- Pasjonata. – Poprawił go po czym jego wzrok utknął w błyszczących oczach Widzącego. O co do cholery z nim chodziło…? – I muszę przyznać, że jestem pod dużym, pozytywnym wrażeniem. Część materiałów na których się oparliście są ciężko dostępna. Dlatego mam nadzieję, że pan doktor przychylnie spojrzy na treść prezentacji. – No przecież musiał się zrehabilitować za to zaspanie. Po części to jego wina.

    Gdy kończył swoją prezentację, był jak zupełnie inna osoba. Pełen pasji prowadził wszystkich przez meandry symboliki i szczegółowość tak uwielbianej w chińskiej architekturze. Wszystko miało swoje miejsce, formę, a także pewną logikę, która – raz dostrzeżona – wywoływała wręcz transcendentne odczucia.
    Kochał to.
Widać to było w każdym błysku, słowie, szczególe i skrupulatności połączenia danych, jakie otrzymał od pozostałych członków grupy oraz sam zdążył już poznać. Williama najzwyczajniej w świecie nic tak nie interesowało, jak tematy około symboliczne, które przedstawiały się w sztuce. To jednak nie wszystko. Różnego rodzaju geometria, symetria, przestrzeń, którą da się w jakiś sposób ująć na papierze… On to po prostu czuł. On się w tym odnajdywał.
    Być może dlatego odrobinę odpłynął w swoich wywodach, zajmując o wiele więcej czasu, niż miało być im przeznaczone. Podawał informacje, których nie miał w planie. Dodawał wyjaśnień, gdy choć jedna osoba wydawała się zainteresowana jego słowami – a taka rzecz jasna odnalazła się bez trudu. Siedziała na końcu sali.

    Nie od razu to do niego dotarło. Znaczy zrozumiał to opatrznie, że niby Wampir mówił o sobie jako o tajemniczym “specjaliście”. Zdążył się przestraszyć, wymienić niepewne spojrzenia z członkami grupy, gotów w tym wszystkim błagać go o zaliczenie chociaż dla reszty, bo to był jego pomysł… Wszystko to okazało się jednak hipotezami. Fałszywymi założeniami. Wampir nie mówił o sobie. Mówił o Leo.
Strażniku, który był z nim związany w jakiś bardzo pokrętny sposób.
Któremu miał pomóc złapać Zodiaki.
Który wplątywał go bardziej w znienawidzony świat duchów.
U którego znalazł namiastkę radości i bezpieczeństwa podczas ostatnich dni.
Którego tylko on widział.

A jednak. W okularach Samanty odbijała się jego sylwetka. Wampir uśmiechał się do niego, szeptał coś. Ludzie przenosili spojrzenia między nimi.
Ludzie go WIDZIELI.
     Nie rozumiał, co się dzieje. Fakt, że mężczyzna tam był, że mówił do niego cokolwiek, że się wydał, że mógł go teraz zdradzić, że jakimś cudem znał jego wykładowcę…
     Chyba przestał oddychać. Albo oddychał, ale tlenu było na tyle mało, że nie docierał do mózgu. Poczuł słodki smak w ustach. Zanim zdążył wydać choćby dźwięk, czy złapać się czegoś, zemdlał.[/color]
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {31/01/22, 05:58 pm}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-29-03.57.27

       Stres niepozwalający mu wydusić logicznego słowa bez jąkania się, powodujący wypadanie przedmiotów z dłoni oraz brak ogłady poprzez rzucanie dziwnymi żartami – to było jedno. Stres pozbawiający go przytomności tak umysłu jak i ciała, wyzwalający się w najgorszej i najniebezpieczniejszej możliwej postaci – to było drugie.
       Zamarł. Serce bijące dotąd w spokojnym rytmie codzienności i podrygując na samą myśl ciepłych wspomnień, teraz zamarło. Oddech pełen zapachów nauki, sali i odrobiny kawy utknął w jego piersi, a ciemne lico nieco przybladło. Jego Widzący! Padł właśnie jak długi na ziemię, blady jak ściana i ciężko łapiący oddechy. Zerwał się, automatycznie poderwał się do góry i korzystając z bycia na wylocie zbiegł długimi susami po kilkunastu schodkach żeby dopaść do Williama. Cała reszta patrzyła na niego w niedowierzaniu.
       - Hej, William ocknij się. – Zaczął go poklepywać po policzku. Nic to nie dało. Przesunął się więc nieco niżej, nadal klęczał jednak teraz na wysokości jego ud. Złapał za kostki i podniósł całe jego nogi do góry. – Ty. Chodź tu, trzymaj. – Rozkazał chłopakowi który był z brunetem w grupie, a gdy ten pospiesznie podszedł na sam rozkaz złotych oczu, on wrócił do nachylania się nad pobladłą twarzą. Złapał go za szczękę, lekko odchylił mu głowę do tyłu żeby lepiej mu się oddychało po czym wsunął palce na spód jego czaszki. Szczęśliwie, żadnych skaleczeń. Jeżeli walnął to będzie miał tylko siniaka. Wystarczyło więc poczekać. Już go nie klepał, raczej głaskał po policzku czekając aż ten się przebudzi i może, nie spanikuje widząc twarz która kołysała go do snu od dwóch nocy.
       Nie miał pojęcia, co się stało. Czy coś w ogóle się stało. W jednej chwili stał - ciemność - już leżał. Nie był pewien gdzie, z kim, jak, po co... Ale było mu tak dziwnie nieprzyjemnie. Niby widział te wszystkie kolory, gdy już otworzył oczy, jakieś twarze, które trudno było rozpoznać tak od razu, ale... wszystko było takie chaotyczne. Ktoś do niego mówił, chyba do niego, trudno ocenić. Ale na pewno ktoś mówił.
       Pierwszym, co zarejestrował, było, że ktoś go trzyma. Potem, że jest mu niedobrze. W ogóle to bolała go głowa. Spróbował się podnieść.
       Momentalnie go powstrzymał przed próbą podniesienia go. Położył mu jedną dłoń na ramieniu, drugą na policzku i zmusił go żeby jeszcze chwilę sobie poleżał.
        - No już się tak nie zrywaj. Wszyscy i tak widzieli jak padłeś. – Uśmiechnął się do niego ciepło chociaż w jego oczach nadal widniało poważne zmartwienie. Och jak on go wystraszył. Minęło może pięć minut.
       - Teraz możemy sobie usiąść, tak? Powolutku. – Nie chciał mu jeszcze dokopywać więc nie chwycił go jak małe dziecko żeby podnieść, trzymał go więc za jedno przedramię, a czując jak jest lekko wiotki złapał go jeszcze w pasie po czym posadził na podwyższeniu przed wejściem na mównicę. Sam usiadł obok żeby kontrolować ewentualny kolejny odpływ wiary po czym przyjął butelkę wody po którą przytomnie Henry posłał innego studenta. – Wróciłeś już? Coś boli? – Zapytał trzymając mu pod nosem otwartą butelkę z wodą niegazowaną.
       Mrugał zdezorientowany jeszcze jakiś czas, nie do końca jeszcze będąc w stanie skojarzyć fakty. Całe szczęście mógł usiąść, co przyjął z niemałą ulgą, bo zdawało mu się, że jest taki dziwnie ociężały, jakby ospały.
        No tak, był w sali. Przed chwilą mieli prezentację, na której mówił o architekturze Chin, potem dostrzegł Leo, z którym gadał Wampir. Ten coś do niego powiedział, a potem ciemność. Skrzywił się, machając ręką, jakby chciał odsunąć od siebie wodę, mimo iż to nie przez nią było mu niedobrze.
- Prezentacja - powiedział. – Prezentacja, co z prezentacją.
       Stojący wciąż blisko Marc parsknął.
        - Stary... ty się martw sobą, a nie prezentacją - zganił go.
        - Wszystko dobrze? - zapytała jakaś dziewczyna ubrana w golf. – Wyglądasz niewyraźnie.
        - Gość przed chwilą zemdlał, jak ma niby wyglądać?
       - No dobra, przecież się tylko martwię. Co się czepiasz.
       - No bo zadajesz jakieś głupie pytania w ogóle.

       Liam wydał z siebie jakiś trudny do odczytania dźwięk. Coś pomiędzy "ugh" a "ułeh" pochylając się odrobinę do przodu, jakby chciał schować głowę między ramiona. Ludzie zaczęli ze sobą dyskutować, co wcale nie pomagało na ból głowy. Ktoś go o coś pytał, ktoś mówił, że wygląda jak trup, a jakiś samozwańczy lekarz nawet zdiagnozował go jako anemika. Cudnie.
       Jego wzrok chociaż chwilę temu mocno zatroskany, obecnie iskrzący się rozbawieniem spoczął na pulsującej żyłce na czole znajomego. Niewiele dzieliło ich od wybuchu prowadzącego całą tą bandę czego on, nie mógł się doczekać. W końcu rozniosło się warknięcie, prośba o ciszę i zajęcie swoich miejsc.
        - Pan Larsen już skończył więc może Leonardzie, zaczerpnijcie świeżego powietrza? A teraz zapraszam kolejną grupę. – Warknął nieprzyjemnie. – W takim tempie będę musiał was przytrzymać, aż skończymy. – Ciche pomruki dezaprobaty i szybki dźwięk kroków rozniósł się po Sali. Wszyscy wrócili na swoje miejsca poza kolejną grupą która zaczęła podłączać nośnik pamięci do dostępnego sprzętu komputerowego.
       - Rozsądnie. Wyjdziemy. I obiecuję nie uciekać. Jeszcze się spotkamy. – Zapewnił Henry’ego po czym wstał podtrzymując Liama. Wziął przy okazji jego torbę z tym nieszczęsnym drutem kolczastym po czym skierował się wolnym krokiem na dziedziniec porośnięty równo przystrzyżoną trawą między budynkami kampusu. Tam posadził go na ławce i sam zajął miejsce obok niego, twarzą skierowany do niego żeby go obserwować.
       - Często Ci się coś takiego zdarza? – Zapytał autentycznie zatroskany.
       Z każdą kolejną chwilą czuł się coraz lepiej, czego dowodem były powracające na twarz kolory. Policzki dość szybko zarumieniły się od chłodu, panującego na zewnątrz, a on przymknął oczy, oddychając głęboko.
        - Nieee - odpowiedział już sensowniej, machając ręką. - Sporadycznie, ale to tak ze stresu raczej. Nic mi nie jest. Trochę mnie tylko głowa boli i jest mi niedobrze, ale to przejdzie zaraz... - urwał na moment, a jego brwi zmarszczyły się.
Nagle zerwał się na równe nogi, o mało co przy tym nie upadając (rzecz jasna musiał złapać się Leo).
        - CZEKAJ! Dlaczego ty... ty... ty... oni cię... dlaczego... i jakby... co?
        - Och Liam! Siadaj, natychmiast. – Rzucił lekko podenerwowany i łapiąc go w pasie pociągnął znowu na ławkę. Jak mu znowu tu padnie to będzie go musiał nieść do domu, a bardzo nie chciał ciągnąć jego zwłok za sobą po chodniku i zbierać wszystkich śmieci dookoła.
        - O co mnie pytasz? – Mruknął rozgoryczony. Jedna brew drgnęła w geście irytacji. Znowu zaczynał go denerwować. Gdy natomiast usłyszał jakieś wydukane bezsensowne zdanie o tym, że ludzie go widzą, ostentacyjnie wywrócił oczami.
        - A jak myślałeś, że do kawiarni chodzę? Albo kupuje sobie kawę? Jestem innego rodzaju duchem, wyższego poziomu. Jestem widzialny dla ludzi w mojej ludzkiej formie, w tej drugiej gdy sobie tego życzę również mnie widać. Co w tym dziwnego? Po to mam do ciało, nie? – Zapytał go, jak debila, którym właśnie był. Bo tak, hasał sobie jako człowiek dla seksownego kaloryfera który macał podczas każdego prysznica. O, i te pośladki! Tak, to było to. Znowu wywalił oczami.
         - A skąd ja mam niby wiedzieć?! Poza tym co mnie to w ogóle obchodzi, myślisz że serio nie mam co w życiu robić, tylko myśleć "hmmmm, ciekawe, jak to jest z tymi duchami, czy one są widzialne, czy może nie są?" - udzieliła mu się irytacja. – Mogłeś powiedzieć, a nie ja przez tyle czasu robiłem z siebie idiotę, udając, że cię nie zauważam. I jeszcze wbiłeś mi na zajęcia, czy ty jesteś poważny?! Myślisz, że przez kogo o mało co nie zawaliłem prezentacji, co? I ciebie też się to tyczy!
        Zdenerwowany kopnął torbę, z której wydobyło się jedynie dla nich słyszalne syczenie.
         - Co to w ogóle miało być!? Właśnie dlatego nienawidzę duchów. Wam naprawdę nie można ufać i wszystko potraficie zniszczyć!
Zmarszczył brwi które po chwili zaczęły nerwowo drgać.
         - Och tak, to takie trudne do skojarzenia jak robiłem Ci zakupy. Rzeczywiście logiczniejsze jest, że te torby po prostu sobie lewitowały i opuszczały sklep. – Rzucił coraz mocniej zdegustowanym tonem. Wyprowadzał go z równowagi. – Co Ci miałem powiedzieć? Jasno dajesz mi do zrozumienia od samego początku, że nie chcesz mnie znać i nic o mnie wiedzieć. Nie dzielę się z Tobą absolutnie niczym co nie jest potrzebne do złapania Zodiaków. Nawet w tym momencie podkreślasz jak bardzo mnie nienawidzisz, a ja co? Mam skakać z radości i wyjawiać Ci fakty którymi wzgardzisz? O tak, pragnę tego w cholerę. Więc może podaruj sobie kąśliwe i nic nie wnoszące uwagi.
        - A kto was tam wie! Myślisz, że nigdy wcześniej nie widziałem, jak duchy kradną coś, nie przejmując się faktem, jak to mogą odebrać ludzie?! A na kogo wtedy spadała odpowiedzialność, co? Mogły sobie zbić cokolwiek, zdemolować mieszkanie, a ostatecznie i tak cała wina szła na osobę, która była obecna!
        Wkurzał go. Tak strasznie, strasznie irytował. Choć w rzeczywistości to nie na niego powinien krzyczeć.
         - Czyli co, czyli fakt, że od tak możesz rozmawiać sobie z ludźmi i robiłeś ze mnie idiotę cały ten czas w ogóle nie jest potrzebny do złapania Zodiaków? Być może, ale nie wiem, czy kiedyś słyszałeś coś o zwyczajnej, ludzkiej przyzwoitości. A ta wymaga nie robić z kogoś idioty. Kogo jeszcze znasz, co? Jak jeszcze zrujnujesz mi życie, wpychając na siłę do świata, z którym nie chcę mieć do czynienia?! Oczywiście, że was nienawidzę. Wszystkich. Bo za każdym jednym razem wy po prostu wszystko rujnujecie! Tak jak dzisiaj. Raz. Jeden jebany raz miałem okazję się wykazać w temacie, o którym coś wiem. Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę, ile godzin harowałem nad tą prezentacją? Jak trudno było dostać się na architekturę, znaleźć kogokolwiek, kto chciałby rozmawiać z dziwakiem, który niespodziewanie się zrywa, zaczyna uciekać, mówi dziwne rzeczy, wokół niego trzaskają lustra, ludzi spotykają wypadki... - Musiał przerwać na moment, by wziąć oddech. – Oczywiście, że nie. Bo was zupełnie nie obchodzi to, co się stanie z ludźmi. Ja was w ogóle nie obchodzę. Macie ich po prostu gdzieś. Zależy wam tylko na sobie! Widzący to, widzący tamto. Masz złapać Zodiaki, masz zapieczętować ducha, masz mnie zabrać na uczelnię, bo tak bardzo się boję. A czy ktoś mnie zapytał, czego chcę?! Jak bardzo zależy mi na prezentacji, którą w tak prosty sposób udało wam się po prostu zrujnować!?
        Słuchał go uważnie pozwalająca żeby wzbierająca w nim złość i ochota żeby na niego nakrzyczeć opadła. Nie chciał wywoływać większej wojny niżeli już z nim prowadził. Dlatego wziął spokojny i głęboki oddech, spojrzał na niego ostro ale nie skomentował tej nienawiści jaką ten do niego pałał. Przyjął ją do wiadomości i tyle.
         - Nie będę z Tobą rozmawiał w takim tonie. I najlepiej już w ogóle. Przyjdę jak znajdę kolejny Zodika. Będę tylko wykonywał swoją pracę. - Przyznał wstając z miejsca i sięgając po Węża. Nie miał zamiaru go zostawić z Williamem i mimo że stworzenie zaczęło gwałtownie oponować, on szybko zamknął je w bańce z mocy powstrzymując się siłą woli przed zmiażdżeniem mu głowy od narastającej frustracji. Przy tym bezczelnie wykorzystał wzbierającą w Liamie moc która całą sobą kazała mu znikać, po prostu wykonując tą jakże subtelną prośbę. Odszedł jak gdyby nigdy nic pozwalając sobie żeby zniknąć z oczu przypadkowym ludziom którym pewnie by się oberwało w jego obecnym stanie emocjonalnym. Nie będzie już obiektem wylewającej się nienawiści. Był miły, nic to nie dało. Był brutalny, również porażka. Czas było postawić na potulną służebność i zajęcie się swoim życiem.
         (…)
        Od tamtych wydarzeń minęło pięć dni.
        Nie dałoby się określić w pięknej i krótkiej liczbie godzin które musiałby poświęcić na medytację aby się uspokoić. William wyprowadził go w z równowagi jak nikt, od dawna. Początkowo, gorał wściekłością i nie zważając na prośby Węża, zamknął go w naczyniu opieczętowanym jego mocą. Męczące więzienie ale nie mógł z niego zbiec. Poza tym w swojej pieczarze, kapliczce w katakumbach, ściany usłyszały każdą jedną pretensję jaką miał do chłopaka. Począwszy od nieporadności, braku szkolenia i braku wiedzy, poprzez miękki charakter i niewdzięczność dla tego wszystkiego co on zrobił z myślą o nim do tej pory, po te skrajności przez które był dla niego zagadką. Ostatecznie jednak, gdyby ktoś oglądał spektakl tego wyrafinowanego języka, gestów i emocji, uznałby go za szaleńca. Bowiem po pierwszych dwóch dniach kiedy to ochłonął, wszystko na nowo przeanalizował i zrozumiał jego postawę, po prostu zaczął się śmiać.
        Tak, Leraje Sajr miał serce. Miał ogromne serce które chociaż zastałe, skamieniałe przez wieki krzywdy i nieporozumień, właśnie mocno zabiło złością, po tym jak drgało w zatroskaniu wcześniej, a jeszcze moment przed tym zachwycało się predyspozycjami. Jeden wredny, niewychowany i wiecznie zająknięty Widzący wystarczył żeby wyprowadzić go z równowagi, rozgoryczyć, obudzić instynkty opiekuńczy, a później spowodować wybuch który doprowadził go tu – do lekkiej tęsknoty. Martwił się o niego. Czy dobrze się czuje, czy się uspokoił, czy dobrze śpi i coś je. Niemniej, rozumiał nienawiść i niechęć do niego dlatego nawet do niego nie zaglądał.
        Aż do feralnego piątego dnia.
        Nic nie mogło lepiej zakleić dziury w sercu niż naleśniki jako kolacja. A najlepsze były te puchate, polane ciągnącym się syropem, przyozdobione kawałkami karmelizowanych owoców i górą bitej śmietany. Cukrzyca w jednej dawce. Uznał, że właśnie to chwilowo zabije jego ciekawość podszytą złymi przeczuciami i wyrzutami sumienia. Czy w całej sytuacji czuł się winny? Odrobinę tak. Był pierwszym kontaktem z nieznanym światem i nie chciał go prowadzić przez nie bo uniósł się goryczą przeszłości, niezrozumiałą dumą. Czy jednak sam poszedłby przeprosić? Absolutnie nie. Zwyczajnie się obawiał kolejnego wybuchu który tym razem przyniósłby na jego język jad. Nie chciał się z nim kłócić. Wtedy ich więź mogła zacząć ich obydwu uwierać, a większy niż obecny dyskomfort nikomu nie był potrzebny. Dlatego siedział, czytał, próbował się odprężyć i spełniać obietnicę: szukać Zodiaków. Szło mu topornie bo tych albo żaden duch rzeczywiście nie widział albo te bardzo dobrze się chowały. Zanim zaczną powodować chaos musiało minąć nieco czasu z czego takich sytuacji wolałby zwyczajnie uniknąć. Dlatego był coraz bardziej bezczelny w swoich pytaniach do różnych istot obu stron.
        Po zjedzeniu całej porcji która zmieściła się mu po połowie w obu żołądkach – tym na normalne jedzenie i na deserek – poczuł dyskomfort. Zmarszczył się jakby było mu niedobrze, oderwał się od książki żeby się rozejrzeć. Nic nadzwyczajnego się nie działo, a jednak mu się przelewało. Poprawił się w wygodnym, głębokim fotelu i zarzucił nogę na kolano. Gorąco, sapnął przez usta, odchrząknął. Paliło go w piersi. Poprosił o rachunek, dopił lemoniadę i wyszedł. Po przekroczeniu drzwi rozpiął od razu koszulę, było mu duszno, jakby coś zaczynało go od wnętrza wyżerać. Musiał się zatrzymać. Oparł się o latarnię, przymknął oczy. Płonęło.
        - Dobrze, zabierz mnie po prostu. – Szepnął, a jego jasne oczy błysnęły intensywniejszym, pomarańczowym blaskiem. Wyparował otoczony ciepłą łuną pozwalając porwać się nieszczęsnej więzi. Dlaczego William tak brutalnie go wezwał?
        Nie spodziewał się.
        Wylądował w nieco przyciemnionej uliczce wibrującej energią duchów. Spojrzał na nie zdziwiony, zamrugał po czym dostrzegł jego. Skuloną, trzęsącą się sylwetkę która rozkazem go do siebie przyzywała. Nabrał powietrza w płuca które wstrzymał w nich. Pierwsza fala energii wypuszczona z jego osoby sprawiła, że na niego spojrzano. Druga wywołała gwałtowną panikę. Trzecia: odesłała wszystkich z niedokończonymi sprawami do opiekunów którzy się tym zajmowali. Zostali sami, a palące uczucie nie mijało. Dlatego chociaż się miotał, ruszył w jego kierunku rozpinając jeszcze jeden guzik koszuli.
        - Williamie? Już zniknęły. – Zawahał się przed dotknięciem go. Ostatecznie tego nie zrobił. Zaraz sobie pójdzie tylko niech oczy koloru morza na niego spojrzą.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {01/02/22, 12:20 am}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-03-10.01.38
Hellow~ No oczywiście! Jasne, że tak. Po prostu odwrócił się i odszedł, jak gdyby nigdy nic. I teraz to on musiał wszystko odkręcać i naprawiać. Sfrustrowany, wściekły i sam nie wiedział, co jeszcze, usiadł na ławce, pochylając się wprzód i chowając dłonie we włosach. A niech spada i najlepiej nie wraca. Niech mu wszyscy dadzą po prostu spokój!
    Trudno ocenić, ile tak siedział, zanim ktoś nie klepnął go w ramię. Wzdrygnął się, podskakując natychmiast – gotów był bowiem dostrzec ducha.
- Spokojnie Stary - zaśmiał się Marc, ale zaraz spojrzał na niego poważniej. Nieczęsto dało się zobaczyć, by robił taką minę. - Tamten gość, nie miał cię odprowadzić do domu?
Liam prychnął w odpowiedzi.
- A niech spada.
- Uuu, czaaaaje - pokazał mu gestem, żeby się przesunął i zrobił mu miejsce. - Ale nieźle żeś nas wystraszył. Z początku myślałem, że robisz sobie jaja z tymi żarcikami, jąkaniem się i tego typu. Mogłeś mówić, że aż tak się stresujesz wystąpieniami. Przecież byśmy ci nie kazali.
Chłopak spojrzał na niego jakoś dziwnie. Jakby nie dowierzał temu, co słyszy.
- No… ale nie jesteś zły ani nic?
Brunet parsknął, uderzając go po łopatkach.
- O czym ty gadasz? Zdane? Zdane! No to jakby w czym problem? Ja nie wiem czasem, w jakim ty świecie żyjesz stary. Za bardzo się przejmujesz.
Uśmiechnęli się do siebie, po czym student zaproponował, że skoro już czuje się lepiej, to żeby do nich dołączył. Zapowiadało się wspólne wyjście na jakieś żarcie. Widzący z początku oponował, jednak… ostatecznie dał się przekonać, orientując się, że przecież zupełnie nic pożywnego dzisiaj nie jadł.
- Jezuuuu, no i ile można na ciebie czekać? - przewróciła oczami dziewczyna, która w sali pytała o to, czy wszystko dobrze. Ta ubrana w golf. Ale jak jej było…? - O. A tego gościa nie ma z tobą? No wiesz, Leonarda.
- Dlaczego miałby być ze mną? - zdziwił się.
- Wiesz no… wyskoczył tak od razu, jak tylko zemdlałeś…
- Noo… Williamie! - jakiś gość zaczął naśladować wysoki, pełen teatralnej wręcz troski głos, za co dostał od niej w ramię. - Och, Williamie czy nic ci nie jest?!
To też był chyba ten sam, co wcześniej.
- Ale z ciebie debil.
Pozostałe dziewczyny obrzuciły go wściekłymi spojrzeniami i także zaczęły ujadać, dopóki nie przeprosił. Widać Strażnik wywołał niemałe poruszenie… i to nie tylko w sercach żeńskiej części grupy.
    Czy… tak to wyglądało? Trudno było mu cokolwiek skojarzyć, ale być może faktycznie Leo był pierwszym, którego zobaczył tuż po obudzeniu. Który pytał, czy wszystko w porządku. Trzymał go. Wyprowadził… Pokręcił głową, chcąc odgonić wszystkie te myśli, które sprawiały, że narastało w nim poczucie winy.
    Dziewczynom zaczęło odbijać, więc wymknął się z ognia pytań o jego “koneksje z Leonardem” i dołączył do chłopaków. Czasem dodawał jakiś komentarz, mający na celu jedynie rozbawienie wszystkich, a nie faktyczne wniesienie czegoś do dyskusji. Pasowało im to. Resztę czasu próbował zdusić to okropne uczucie.


~    ~    ~
    Mieszkanie było dziwnie puste.
Co prawda Duch nie urzędował tam dłużej, niż dwa dni z rzędu, a jednak Liam czuł, że czegoś brakuje. Za dnia wystarczyło włączyć radio, to znów telewizor podgłośnić, żeby w jakiś sposób zagłuszyć świszczącą aż nieprzyjemnie ciszę. Poza tym prawie go tam nie było, a jak już był, to tylko zjeść coś, ogarnąć się, zrobić projekty i spać. Gorsze jednak były noce. Podświadomie go szukał. Budził się z jego imieniem na ustach, a dłonie natychmiast zaczynały sunąć po zajmowanym niegdyś przez drugie ciało miejscu. Szukały ciepła i poczucia bezpieczeństwa, które za sobą niosło. Samotny, potrzebował o wiele, wiele więcej czasu, aby się uspokoić – aby zrozumieć, że wszystko to było snem – niż gdy powtarzał mu to mężczyzna. A gdy już dochodził do siebie i łapał się na wypowiadaniu jego imienia… wracały wspomnienia tamtej kłótni i… ach, miał takie wyrzuty sumienia.
    Któregoś dnia, gdy akurat składał obiecaną w weekend wizytę Właścicielce, ta podarowała mu kadzidełko.
- Wyglądasz jak trup, sypiasz odpowiednio? - zapytała, wstając powoli i niespiesznie przechodząc przez mieszkanie. - Może miętuska? Jak mój syn był w twoim wieku, to też się zapracowywał. I potem nie sypiał. Zapal sobie kadzidełka, one odganiają złe myśli.
Z początku nie był przekonany. Jeszcze jeden koszmar jednak skutecznie to zmienił. Faktycznie pomogło. Co prawda wciąż się budził, ale jakoś tak… łatwiej mu było dojść do siebie.
~    ~    ~
     W piątek wymówił się z imprezy. To nie tak, że nie chciał iść, po prostu… był tak okropnie zmęczony, że o niczym tak nie marzył, jak o własnym łóżku. Być może jeśli spróbuje zasnąć w dzień, będzie mu o wiele łatwiej…? Chciał się przekonać. A jeśli się nie uda… cóż – Marc i tak wysłał mu namiary “w razie gdyby zmienił zdanie”.
   Coś przebiegło za nim.
Wzdrygnął się, odwracając. Niczego jednak nie dostrzegł. Był akurat w trakcie powrotu z uczelni. Ach ten dzień był od zawsze najbardziej wymagający. Nie dość, że mieli dwa bloki projektowe, to jeszcze laboratoria. Od trzygodzinnego kreślenia po papierze bolał go nadgarstek, bo trzymał go w bardzo niewygodnej pozycji…
    Jakiś szelest. Dziwne szepty.
Poczuł, jak włoski stają mu dęba, a nogi jakoś tak przyspieszają. Pewnie wiatr, albo mu się zdaje. Ostatnio w ogóle miał jakieś dziwne omamy słuchowe i wzrokowe. Czasem, gdy budził się w nocy, miał wrażenie, że ktoś z nim jest. Że widzi kątem oka jakiś cień, że słyszy, jak ktoś oddycha. Kilkakrotnie zdawało mu się, że to Leo wrócił, jednak… za każdym razem ganił się za tak idiotyczną nadzieję, gdy nikogo nie znajdował.
    Tup, tup, tup.
Przyspieszył nawet bardziej, starając się nie wyglądać podejrzanie. Nie rozglądał się w obawie, że jeśli to duch, to w chwili, gdy zauważy jego próbę ucieczki, nie będzie miał już na nią szans.
   Tup, tup, tup. Szelest liści.
Jego serce waliło głośno. Słyszał szum własnej krwi. Dłonie zbladły, ściśnięte na pasku od torby.
   TUP, TUP.
Było ich dużo. Nie ukrywały się już nawet.
- O wielki Widzący!
- Wysłuchaj nas Widzący!
- Przyszliśmy do ciebie, Widzący!
- Spełnij nasze życzenia.
- Pomóż mi znaleźć…
- Moja…
- Daj mi chociaż…
- Widzący.
- Widzący
- Widzący.
Skręcił. Gdy rozbiegane oczy uciekły na bok, dostrzegły odbijający się w mroku błysk tęczówek.
Są tu.
Wiedzą, że zostały dostrzeżone.
Gonią go.
Gonią!
   Puścił się biegiem, już po chwili zaczynając dyszeć głośno. A one biegły za nim. W prawo. Prosto. Za znakiem w lewo. Torba boleśnie obijała się o jego bok. Nawoływały. W lewo. Prosto.
    Miał nadzieję schować się gdzieś. Przeczekać. Gdy jednak starał się wybiec z miasteczka – znaleźć świątynię lub kościół – te zastępowały mu drogę. Większe, mniejsze. Niewyraźne przez załzawione oczy. Błyszczące kłami. Ktoś krzyczał, aby złapać Widzącego. Wydawały się więcej niż zachwycone.
- Widzący.
- Widzący.
- Wielki Widzący.
- Widzący.
   Pierwszy raz było ich tak wiele. Zawsze chodziło o jednego. Gdy bywały dwa, zazwyczaj kłóciły się, czyja to zdobycz, a on miał czas umknąć. Teraz jednak… pięć, piętnaście, dwadzieścia…? Nie wiedział. Przypominało mu to festiwal, gdzie tłum otaczał biednego błazna.
Tańcz Jose, tańcz.
Jego umysł krzyczał. Wołał pomocy. W jego myślał układało się tylko jedno imię. Nikt inny nigdy nie przyszedł.
Przewrócił się. Nie czuł bólu. Był zbyt przerażony.
Jeszcze jedna w lewo. Długa prosto. Cały czas wołały. Raz jeszcze upadł. Wtoczył się w jakąś uliczkę. Ślepa.
Były tu. Tak wiele. Mówiły coś. Życzenia, Widzący, Pomoc, Cicho, Słyszały, Widzący… Nie rozumiał. Skulił się, chroniąc głowę.
   Tymczasem małe duszki, nieszkodliwe pozostałości po ludzkich duszach, które z jakiegoś powodu nie były w stanie przejść na drugą stronę, zebrały się licznie, składając mu nieporadne ukłony. Mówiły przez siebie zachwycone, zawstydzone i podekscytowane, że widzą sławnego Widzącego. Każde pragnęło, by Stojący Na Granicy Światów pomógł im pożegnać się z miejscem, do którego już nie należały. Skąd mogły wiedzieć, że tak bardzo przerażają chłopaka? Usłyszały jedynie o tym, jak Wielki Widzący jednym słowem przegonił ponad trzydzieści duchów, by komuś pomóc. Skoro był tak potężny, mógł im pomóc. Takie było jego zadanie. Ach, jak dawno nie było w tych obszarach widzącego! Jak radowały się duszki. Jak bardzo podekscytowane były, nawołując.
   Dopóki nie zostały przegonione.

     Leo.
Uniósł głowę niczym dziecko, które rodzic znalazł ukryte w szafie po tym, jak wystraszyło się potworów spod łóżka. Jednak w jego przypadku zjawy, które widział, były prawdziwe. Mogły mu zagrozić, a rany przez nie zadane goiły się dłużej, niż zwykłe.
     Nie miał pojęcia, skąd Strażnik się tam wziął. To nieważne. Przyszedł. Naprawdę tu był. Jego wizja rozmazywała się przez łzy, ale wiedział, że są sami. Duchy zniknęły. Raz jeszcze go uratował. Zjawił się nawet po tym, jak okropnie został potraktowany.
- Leo - wyrwało mu się. Jeszcze raz. I znów. I kolejny.
Wyciągnął dłonie przed siebie. Za bardzo się trząsł, aby próbować wstać. Wciąż jednak nie czuł, że zdarł kolana, łokcie i dłonie, szorując nimi po chodniku i asfalcie. A gdy jego niema prośba została spełniona i mężczyzna zbliżył się, wpadł mu całym impetem w ramiona, o mało co nie przewracając.
- Przepraszam Leo, myliłem się. Przepraszam… przepraszam… przepraszam… Nie odchodź. Proszę… nie zostawiaj mnie…. Tak strasznie przepraszam... Byłem głupi. Powiedziałem tyle okropnych rzeczy, ale proszę, nie znikaj już więcej. Tak strasznie się bałem. Nie zostawiaj mnie z nimi. Proszę.
Był żałosny, oczywiście, że tak. Ale kto nie jest, gdy przychodzi do błagania o życie?
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {03/02/22, 07:12 pm}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-29-03.57.27

       Nie powinien się nie spodziewać takiej reakcji. William już kilkukrotnie pokazał mu, że jak chodzi o świat duchów był bardzo przestraszony, zdezorientowany i wystawiany na ogromne przeciążenia emocjonalne. Krążąc weń po macoszemu, niczym dziecko we mgle pozbawione przewodnika, poznawał tylko złe strony całego tego miejsca. A przecież ono miało swój urok i niosło wiele korzyści, szczególnie dla tak silnego Widzącego. Ale jemu nie miał kto pokazać, on również to zignorował przez co czuł się beznadziejnie – jakby go zawiódł i zabił ostatnią nadzieję. Jakby go oszukał. Przy czym! Tak, nie spodziewał się aż takiej reakcji na siebie i gdy tylko Liam się na niego rzucił, padł tyłkiem na asfalt pozwalając żeby ten wszedł mu na kolana i otoczył go każdą jedną kończyną.
       - Spokojnie Liam, już nic Ci nie grozi. – Zapewnił na razie ignorując przeprosiny. Te nie były potrzebne. Chłopak miał pełne prawo go nienawidzić, całego jego świata i wszystkiego co się z nim wiązało. I nie musiał się takim myślą przeciwstawiać żeby został. On zrozumiał. Dlatego otoczył go szczelnie ramionami, pozwolił wtulić twarz w swoją szyję, jedną ręką otoczył go w prasie, druga dłoń zatopiła się w miękkich włosach gdzie zaczął go głaskać.
       - Jestem przy Tobie i się nigdzie nie wybieram. – Dodał mając nadzieję, że go to nieco uspokoi. Przy czym nie chciał żeby z niego schodził. Raczej żeby przywarł szczelnie i popracował nad swoim oddechem który powinien się zwolna uspokajać, podobnie jak myśli. W tym czasie chwilę pokminił i łapiąc go jedną ręką za tyłek przytrzymał go sobie, drugą podpierając się wstał z ziemi. Nie otrzepał się chociaż kusiło, schylił się jedynie jeszcze po jego torbę i trzymając go jak zmęczone po wycieczce dziecko ruszył żwawym krokiem do jego mieszkania. Tam, już w samym progu go nieźle odrzuciło.
       - Och… coś zdechło? – Mruknął z założenia do siebie ale wątpił żeby ten go nie usłyszał. Odchrząknął więc, wszedł do środka i zamykając za sobą drzwi rzucił torbę na ziemię. Następnie zatrzymał się na środku pokoju i czekał. Zacznie się wiercić i będzie chciał zejść? Wtedy zaparzy porządny dzbanek dobrej zielonej herbaty. Przyciśnie się mocniej i zaciśnie dłonie na koszuli? Pójdzie na kanapę, otoczy ich kocem i schowa na chwilę przed całym złem.
       Zapewnienia. Uspokajające głaskanie. Ciepło niosące ze sobą bezpieczeństwo. Tak strasznie ich pragnął. Tak bardzo potrzebował... Przywarł gorączkowo, zaciskając palce na koszuli i zaciskając oczy. Nie musiał nawet prosić, by Leo zabrał go do domu. Mężczyzna chyba wiedział.
       Dał mu klucz do mieszkania, ale nawet po przekroczeniu progu nie dał się odstawić na ziemię. Obawiał się. Miał tę dziwnie uporczywą myśl, że jeśli go puści, ten odejdzie. Zostawi go. Poza tym jak ma mu spojrzeć w oczy po czymś takim?
       Zrozumiał bez słów. Zrzucił buty które odstawił w miarę w jedno miejsce po czym podreptał na kanapę. W pierwszej kolejności odszukał koc, a gdy ten tkwił w miejscu możliwym do sięgnięcia, usiadł wygodnie sadzając jego dupkę w przestrzeni powstałej przy siadzie tureckim. Na chwilę go wtedy puścił, rzucił na ramiona koc którego końce złapał zanim na nowo go przytulił. Położył głowę na jego ramieniu i zaczął gładzić go po plecach, mocniej jednak niż wcześniej, dając mu poczucie bezpieczeństwa i obecności, a nie błogości i rozluźnienia. Nie zauważył kiedy zaczął się lekko kołysać ani nucić. Spokojna melodia którą poznał stosunkowo niedawno utkwiła mu tak silnie w głowie, że gdy teraz była okazja jakąś przywołać, to właśnie ona się zjawiła.
       Nie wiedział ile tak siedział ale zapach panujący w domu zaczął go drażnić na tyle, że zaczynała go boleć głowa, a jego mała koala zaczęła się zwolna rozluźniać. Odsunął się więc, nieznacznie bo tylko się wyprostował i otworzył oczy, a widząc jak ten nie chce na niego spojrzeć rozumiał, że potrzeba wsparcia niekoniecznie szła za potrzebą jego osoby.
       - Może zaparzyłbym herbaty? – Zaproponował, a widząc jak ten niechętnie ale zsuwa się z niego, posłał mu uśmiech którego i tak nie mógł zobaczyć. Niemniej, zmartwił się. – I przemyje Ci te otarcia zanim się jakieś zakażenie wda. – Dodał tym razem już bez prośby, oświadczył. Musiał się nim zatroszczyć tak samo jak on wcześniej zatroszczył się o niego. No i musiał przewietrzyć. Matko najwspanialsza czy on schował jakiegoś trupa w szafie? Powietrza! Koniecznie!
       Bliskość drugiej osoby, wolne głaskanie, spokojny oddech i znajomy zapach na tle wciąż obecnego dymu z kadzidła działały na niego kojąco. Już dawno się uspokoił, a teraz jedynie delektował bliskością... Ta. No na pewno tak właśnie było. Potem na siebie spojrzeli, zaczęli się całować i żyli długo i szczęśliwie.
       W rzeczywistości im dłużej Liam przytulał się do torsu mężczyzny, tym bardziej nie wiedział, co ma zrobić. Chciał się odsunąć, ale wtedy musiałby z nim porozmawiać. Myślał też, czy by nie udawać, że zasnął. Raczej był okropnym aktorem, więc szybko by się wydało, ale myśl była kusząca. Gdy adrenalina opadła poczuł pieczenie zdartej skóry. I niby to nie było nic takiego, no przecież nie pierwszy raz się tak zjawiskowo wywalił, ale jednak dokuczało. Poza tym był cały przepocony. Pewnie śmierdział. W ogóle był też zasmarkany, także i z wyglądu nie zachwycał. No i to zachowanie... No jak dzieciak, zupełnie jak pięciolatek! Ależ było mu głupio... No tragedia. Po prostu dramat...
No więc kiedy już po nie wiadomo jak wielu minutach (i rozmyślaniach nad beznadziejnością tego dnia) Leo zaproponował herbatę, niechętnie się odsunął. Wciąż był pierdoła a nie facet, więc na niego nie patrzył, ale się odsunął.
       - Wszystko dzięki.
       No a jakże. Gdy w tym samym czasie chciał powiedzieć, że "wszystko gra" i "dzięki", wyszedł jakiś dziwny mieszaniec słowny. Zestresował się jeszcze bardziej.
       - Znaczy się no, dzięki. I wszystko gra. To nic takiego. Otarcia. Zdarza się każdemu. Znaczy nie wiem, czy każdemu. Ludzie zazwyczaj się nie przewracają... Duchy chyba też, co nie? Pewnie nie. Wy się w ogóle ranicie? Nie, żebym coś planował, pytam tak tylko haha... Obtarcia, tak właśnie. Czy też wam się zdarzają. Jak się przewracacie. Bo duchy też się przewracają, co nie? - paplał bez ładu i składu. – Bo ludzie się przewracają cały czas. Znaczy nie cały, bo wtedy by pewnie nie było sensu chodzić, jeśli mieliby się przewracać. Pewnie by wymyślili jak się inaczej poruszać. Może by się turlali. O, to byłby spoko sposób. Jak się turlasz, to się nie przewrócisz, bo już leżysz. Wiesz, o co mi chodzi, prawda? Haha. Na pewno by się turlali...
       Na dobrą sprawę nie zdążył wstać i zająć się wszystkimi zaproponowanymi rzeczami gdy słowotok paplaniny nie dążącej do żadnego celu wylał się z ust Widzącego. Czy był już do tego przyzwyczajony? Nie, absolutnie nie był. Dlatego w pierwszej chwili nie panując nad sobą uniósł jedną brew i spojrzał na niego jak na wariata. Takiego jego wariata. Po czym założył nogę na nogę, skrzyżował ręce na piersi i czekał. I oto pojawił się wdech. Momentalnie złapał go za policzki, wydął mu usta w dzióbek i teraz obdarował spojrzeniem pełnym rozbawienia ale i prośbą o opanowanie się.
       - Sam żeś mi rany opatrywał i pytasz mnie czy mogę się skaleczyć? - Dopytał czekając na olśnienie. Co do jego duchowej postaci nie będzie na razie wchodził w szczegóły. - Głęboki wdech i wydech. Idź się wykąp i przebierz. Ja poszukam czy jest z czego zrobić jakieś jedzenie i zaparze herbatę. Później będziemy dalej działać, dobrze? - Zaproponował nadal go trzymając za policzki które zaczął miętosić tak żeby wydęte usta ruchami przypominały rybę wyrzuconą na brzeg.
       ...
       O.
       Ty... racja.
       Na przesłodkie sezamki faktycznie! Nie tak dawno przecież... ależ miał ochotę strzelić sobie otwartą dłonią w czoło. Zarumienił się, przyłapany na takiej głupocie. Sprawiło to jednak, że się zamknął (znaczy udział w tym miał tez fakt, że trudno było mówić, gdy twoje usta ułożone były w dzióbek) i posłusznie wziął kilka oddechów.
       Ogarnął się dopiero w chwili, gdy Leo zaczął zdecydowanie za bardzo przypominać okropną ciotkę na imieninach. Nie pierwszy raz w sumie. Spróbował się odsunąć, uderzając go lekko dłońmi po nadgarstkach. Ostatecznie jednak musiał grzecznie przytaknąć, aby został uwolniony. Spojrzał na Strażnika trudnym do odczytania wzrokiem, ale ostatecznie mruknął:
       - Dobra.
       A później zaszył się w łazience, uprzednio łapiąc jakieś spodnie. Te się już nie nadawały. Chociaż może nie? Może gdyby je bardziej rozerwać, to byłby jak te wszystkie modne dzieciaki? Pomysł nienajgorszy...
       Prysznic nie był zbyt przyjemny, gdy podrażnionymi dłońmi trzeba było rozprowadzać najtańszy płyn z supermarketów (i szampon, dwa w jednym. Teraz mógł mieć pewność, że włoski na całym ciele nie nabawią się łupieżu!). Jakoś jednak dał radę. W sumie te rany takie najgorsze nie były. Nawet już nie krwawiły aż tak! Dobrze, że sobie nic nie połamał. Zaczął też myśleć o tym, co się stało i... coś mu nie pasowało.
       - Dlaczego było ich tak dużo? - zapytał, wychodząc już pachnący z łazienki.
       Ubrał jakieś krótkie spodenki i koszulkę, żeby materiał nie ocierał się o skórę.
       W lodówce oczywiście pustki. Znalazł jajka, trochę sera żółtego, pomidora który nie rozpadał się w palcach i pół cebuli. Będzie z tego omlet dla ich dwójki jak znalazł. Przygotował więc wszystko na blacie ale zanim w ogóle pomyślał o patelni, najpierw herbata! Porządna, prawdziwa zielona herbata której Liam nie ruszał. Nie dziwił się mu. Żeby odpowiednio ją zaparzyć potrzeba było czasu który on obecnie miał. Zalał więc płatki gorącą wodą i nakrył czajniczek żeby się mieszały aromaty. W tym czasie podwinął rękawy, umył ręce i zajął się krojeniem. Nie był głodny po naleśnikach ale Liamowi na pewno to dobrze zrobi. I patrząc na jego spust zje całą przygotowaną porcje.
Gdy ten wyszedł z łazienki nie obejrzał się na niego, starał się nie płakać nad cebulą.
       - Bo przyszły do Ciebie z niedokończonymi sprawami, prosić o pomoc. - Zaczął nie wiedząc czy tyle wystarczy czy ma kontynuować. Odwrócił się na niego przez ramię, a gdy ten nadal zdziwiony na niego patrzy, kontynuował. – Część duchów tkwi tutaj bo mają niedokończone sprawy i żeby pomóc im przejść Strażnicy najczęściej mają kapliczki w których te kładą swoje prośby. Ja jednak swojej nie mam, a wieść o Twojej sile szybko się rozeszła. Duchy więc przychodzą do Ciebie po pomoc. - Wyjaśnił dość pobieżnie ale nader dokładnie. Po prostu nie wchodził głębiej w proces, a jego motywację. – Nie założyły, że się ich będziesz bał. Chciały Ci dać prośby.
       Przeszedł obok niego dość swobodnie, a jednak z dozą swego rodzaju... Trudno powiedzieć czego. Nie obawiał się, a mimo to jego plecy zgarbiły się nieznacznie, by następnie wyprostować. To był moment.
       Zabrał apteczkę i rozsiadł się na kanapie. Zawiesił wzrok na moment, bo było mu głupio, że tak zareagował. Choć z drugiej strony... Duchy miały naprawdę dziwne sposoby, by prosić o pomoc.
       - Czemu nie masz swojej kapliczki? To przez Zodiaki?
       Zaczął opatrywać rany na kolanach, bo miał do nich najłatwiejszy dostęp.
       - Skoro... Skoro ich nie przyjąłem, teraz mnie przeklną...?
       Pytanie o kapliczkę ukuło go bardziej niż by podejrzewał. Przestąpił z nogi na nogę i podsmażając wszystkie składowe omletu zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie miał bo nie. W pewnym momencie wszystko runęło gdy on niedomagał zdrowotnie - wręcz żywotnie - i nigdy tego nie odbudował. Nie miał za grosz motywacji i chęci żeby to zmienić zbyt zawiedziony i sobą i światem.
       - Duchy raczej nie rzucają klątw. A na pewno nie takie które są pozostałościami zwyczajnych ludzi. Ja mogę Cię przekląć, Bóstwa świątynne ale oni? Nah. - Sprytnie zbył pytanie, miał nadzieję, że do niego nie wrócą.
       - Pomóc Ci z dłońmi? Czy nie jest z nimi tak źle jak z kolanami? - Zapytał wrzucając na gorącą patelnie roztrzepane jajka z przyprawami.
       Wzdrygnął się na wspomnienie klątw, jakie ten już zdążył na niego rzucić. Ostatecznie mógł mieć mu naprawdę wiele do zarzucenia. Zagadką więc było, dlaczego teraz pozwala mu jak gdyby nigdy nic gotować w swojej kuchni, a i nawet poprosił, by ten został.
       - Dam radę.
       Było to wymagające, ale jakoś tak... jego obecność w zasięgu wzroku była bardziej pożądana, niż bliskość.
       - Więc? Co się z nimi teraz stanie? Wrócą?
       - Nie, nie wrócą. Wysłałem je do okolicznych kapliczek i świątyń gdzie ich prośby zostaną spełnione, a one spokojnie przejdą na drugą stronę. – A później będę słuchał pretensji przez dwa wieki. dodał w myślach uśmiechając się pod nosem. Owszem, brak kapliczki to była tylko i wyłącznie jego wina ale nie podejmie się jej na razie, jeszcze nie.
       - Problem w tym, że mogą się jeszcze inne w tym celu pojawiać i musimy coś... Ustalić. Czy chcesz im pomagać czy mam Cie nauczyć im odmawiać. - Przyznał zrzucając omlet na talerz. Wziął przy okazji dzbanek z idealną herbatą i podszedł do niego stawiając wszystko na stoliczku. – Smacznego.
       Skończył opatrywać rany i zajął miejsce na złożonej kanapie. Cały pokój był dziwnie wysprzątany - skoro nie spał, to miał czas ogarniać na bieżąco...
       - Jak mam być szczery to wolałbym się nie angażować... Skoro są inne osoby, które mogą się tym zająć - wzruszył ramionami, nabierając sobie na widelec kawałek omleta.
       - To musisz być ty, Widzący.
       ...
       Czy jego torba właśnie...
       Kilka rzeczy nastąpiło po sobie w bardzo szybkim tempie, niby lawina, której nie da się powstrzymać. Zszokowany Liam otworzył szeroko usta, co spowodowało ucieczkę jajka na jego spodenki. Dygnął oparzony i tym samym uderzył siadającego obok Leo. A jakby tego było mało, krzyknął mu do ucha:
       - Łaaaaa, moja torba gada! Przeklęły mnie! Tam musiało byś jakieś bóstwo!
        Zamek powoli zaczął się rozpinać, i pierwszym, co się z niego wysunęło, były...
       - Łaaaa! - wrzasnął raz jeszcze. – Mały jeleń zamieszkał w mojej torbie!
       - Najmocniej przepraszam za moje wtargnięcie - zaczął maleńki duszek, mogący mieć co najwyżej 25-30cm.
       - Łaaaa, mały jeleń gada!
       Na dobrą sprawę nie zdążył się do niego dosiąść gdy standardowa panika typu drugiego ponownie wstrząsnęła Widzącym. Ok, zaczynał być znudzony tymi atakami. Zrobił więc minę mówiącą coś pomiędzy zrezygnowaniem, a zdegustowany czekaniem na koniec całego przedstawienia, gdzieś pomiędzy przymykając oczy na fakt krzyknięcia mu do ucha. Ehh, już? A nie, jeszcze nie. Liam sobie panikował. Tak, panika trwała. Panika, panika, panika. W końcu William naparł na niego przez co on mógł go objąć, jedną ręką opierając się na jego ramieniu tak żeby na dłoni podeprzeć głowę.
        - Już? Skończyłeś? – Zapytał patrząc na niego z góry po czym przeniósł oczy na małego duszka. Silnego, ukształtowanego. Musiał zrobić się z niewinnej duszy która mocno ucierpiała, została wręcz zbeszczeszczana.
        - Witaj, co Cię sprowadza? – Zapytał trzymając Liama niczym starszy brat. Nieco go przyduszając żeby mu więcej obciachu nie narobił, nie pozwalając się mu wyślizgnąć i walcząc z przemożną ochotą wmasowania mu tego omleta w spodnie. Nawet toto jeść nie potrafi.
       Dość bezwiednie przylgnął do Strażnika, nie spodziewając się nawet, że ten go obezwładni... znaczy się obejmie. Choć dziwnym trafem nie bardzo był w stanie się wyswobodzić.
       - Nazywam się Arthur - pokłoniła się doprawdy przeurocza istotka.
       Gdy pierwszy szok minął, student przyjrzał się duszkowi (tak, już do niego dotarło, że to nie jeleń) i... chyba nigdy wcześniej nie widział aż tak przyjaźnie wyglądającego. Ogromne, pozłacane przy końcówkach poroże miało swój początek gdzieś za zbyt długimi, jak na parzystokopytne, uszami. Wyglądały trochę na lisie. Białe włosy zasłaniały go prawie w całości, okrywając słodziutką, okrągłą buzię naznaczoną dziwnymi kreskami. Także strój - płaszczyk zarzucony na wiązaną koszulę i maleńkie spodenki zwieńczone wysokimi butami - był dość egzotyczny. Taki trochę... staroświecki. Całość sprawiała, że Liam rozczulił się.
       - Przyszedłem błagać Widzącego o pomoc. Nie mam wiele, by się odwdzięczyć, dlatego nikt inny nie chce przyjąć mojej prośby. Widzący jest moją jedyną szansą!
       Chłopak poklepał strażnika po kolanie, szepcząc cicho. Był podekscytowany.
- Leo, Leo zobacz. Jaki słodziutki! A jakie ma małe buty! Wygląda jak mały duszek z bajki!
       Mała istotka zaśmiała się w odpowiedzi, strzygąc uszkami, co jeszcze bardziej zachwyciło chłopaka. Tymczasem... Coś zaczęło się dobijać w kieszeni Strażnika. Dobijać i zawodzić, że chce wyjść.
       Ugryzł się w język zanim zdążył spojrzeć na niego jak na wariata i zapytać od kiedy to nagle duchy są słodkie. I czy on też jest. Jedynie co, lekko się od niego odsunął żeby spojrzeć na jego profil, a widząc zwyczajny zachwyt nad małym duszkiem, pokręcił z niedowierzaniem głową. Zaskakiwał go. Niekoniecznie pozytywnie ale cały czas zaskakiwał. Niemożliwy. Niemniej, chciał wrócić do rozmowy z małą czystą duszą gdy nagle poczuł.
        - Wy-puść mnie! Natychmiassssssst. Aaaaaaaa ja chce do Widzącego. JAAA CHCEEEE. Kacie.okrutny.pierzasta.śmierdzącadeszczem.poduszzzzzzko! – Przewrócił oczami i zdejmując klatkę która przyniosła mu ogrom ulgi pozwolił aby Wąż wystrzelił od niego niczym sprężyna i zaczynając ocierać się o policzek Liama wylewał wraz z hektolitrami łez swoje żale. Dwie kluski. Mhm, mnożą się.
        - Jaką masz prośbę? Chętnie ją przyjmę. – Kontynuował rozmowę z duszkiem ignorując miziająco-płaczące kluski.
        Szczerze mówiąc... kompletnie zapomniał o istnieniu Zodiaku. Dlatego w pierwszej chwili miał ochotę znów krzyknąć, aby ten się nie zbliżał. Znajomy głos i zapłakane lico zielonego gada sprawiło jednak, że jego serce ścisnęło się na moment. Opowiadając mu, jak źle był przez Leo traktowany podczas ostatniego tygodnia, Wąż przysięgał, że od teraz będzie się słuchał, byle tylko pozwolił mu ze sobą zostać. Łasił się do jego policzka, pozwalając, by ciepłe dłonie obejmowały pokryte łuskami ciałko w imitacji przytulania.
         - Chciałbym wrócić do domu. - Arhtur jak gdyby nigdy nic odpowiedział na pytanie Leo, zbliżając się i posyłając studentowi ciekawe spojrzenie. – Jednak to prawda, że Widzący okiełznał ducha Zodiaków! Chwała ci wielki widzący - pokłonił się, nie śmiąc nawet spojrzeć. – Proszę, pomóżcie mi wrócić do domu!
         - Zgódź się, proszę. Zajmie nam to chwilę, a duszek będzie mógł spocząć. Obronię Cię przed wszystkim co mogłoby nas po drodze spotkać. Po prostu mu pomóżmy. – Chociaż starał się zabrzmieć normalnie, w jego głosie pojawiła się błagalna nuta bólu. Nie umiał przechodzić obojętnie przed takimi dziwnymi przypadkami i jeżeli potrafił, chętnie się angażował. Z racji tego, że tym razem duszek chciał pomocy Widzącego starał się na niego wpłynąć. A to, że prawie przytknął usta do jego ucha i cicho mruczał głębokim tonem było tylko konspiracyjnym zagraniem. To mocniej zaciskające się na nim ręce zdradziły miękkość jego serca.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {18/02/22, 04:51 pm}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-03-10.01.38
Hellow~ Jak uroczy Arthur nie był, wciąż pozostawał Duchem. W jakiś sposób Liam uświadomił to sobie, co pociągnęło za sobą dość oczywistą konkluzję: nie pomoże.
     Jakkolwiek nie był już teraz związany ze światem duchów, jego zadaniem było odnalezienie Zodiaków, złapanie ich i ponowne uwięzienie. Przecież wiedział, jak to się kończy. To nigdy nie jest jedna prośba. Tego dnia nawet było ich tak wiele i z jakiego to powodu? Ponieważ dał się przyłapać na pomocy jednemu z nich. Gdyby wtedy nie wbiegł w sam środek - epicentrum - festiwalu, gdzie wykorzystał swoją moc, aby uspokoić Jose, prawdopodobnie żyłby dalej w spokoju. Czy mu się to opłaciło? Cóż... jeśli miał być szczery, to na ten moment bilans wskazywał szkody zamiast korzyści.
- Czy nie wystarczy, jeśli Leo się tym zajmie? - zapytał, gdy przestał drżeć z niewiadomej przyczyny, która miała związek ze Strażnikiem i szeptem wlewającym mu się do ucha.
- To musisz być ty, Widzący! - utrzymywał Arthut, nie podnosząc nawet głowy.
     Nie chciał. Tak cholernie nie chciał. Myśleć o domu, do którego ktoś może chcieć wrócić. O niepokojącym, proszącym i obiecującym ochronę tonie głosu. O Wężu, który wpatrywał się w niego z nadzieją - dziecięcą ufnością, iż jego wybawiciel raz jeszcze dokona właściwego wyboru. O przeraźliwej wręcz samotności i zagubieniu, gdy dociera do człowieka, że stracił swoje miejsce na ziemi.
- Dobrze. Ale! Tylko jedna prośba - zarzekł się natychmiast. - Inaczej...
- DZIĘKUJĘ!
Nie dane mu było skończyć, bo wnet mały duszek krzyknął szczęśliwy, a jego oczka napełniły się łzami. Dając się ponieść, wstał, chcąc być bliżej - być może nawet przytulić się, jak to robił Wąż - do osoby, która obiecała mu pomóc. Tymczasem Liam schował twarz, wtulając ją w koszulę siedzącego wciąż blisko szatyna o jednym kosmyku jasnym.

Ulga jaka zalała jego serce w momencie gdy Liam się zgodził wymalowała się uśmiechem na jego ustach. Chciał się w niego wtulić nosem ale ubiegł go, samemu przytulając się niczym zawstydzone dziecko do jego piersi. Pogłaskał go po włosach, zaczesał jeden kosmyk za ucho, a do ducha wyciągnął wolną dłoń jeżeli ten pragnąłby się przytulić. Rozumiał, że do Widzącego byłoby wygodniej ale z nim trzeba było ostrożnie, to dziewica w ich świecie.
- Znajdziemy Twój dom, tylko musisz dać nam nieco czasu. - Zapewnił, jednocześnie nabierając na widelec kawałek nieszczęsnego omleta, który wylądował w łapkach Arthura w ramach podarku. Jak zje, jego aura powinna nabrać blasku i może wtedy coś z niej wyczyta.
- Liam, stygnie Ci. - Zauważył, obejmując go jeszcze raz, tym razem żeby naprawdę porządnie przytulić i cmoknąć w czubek głowy, ale tak żeby ten nic nie poczuł! Był przecież strasznym Strażnikiem który tylko przypadkiem cieszył się jak dziecko ja pomoc duszkowi.

     Gdy wszystkich tych czułości było zbyt wiele, student odsunął się. No tak. Przecież był tak cholernie głodny...! Co najgorsze jednak, wierzchnia część omleta zdążyła ostygnąć i jedynie kawałek – ten dobrze ukryty – wciąż był gorący, a przez to i pyszny. Co poradzić? Komu by się chciało iść do mikrofali, to tak daleeeeko!
    Zajadał się, zachowując dystans z każdym z duchów – miały przewagę liczebną!
- A więc? - zapytał, gdy po kolacji zostało jedynie wspomnienie i brudne talerze. - Na czym będzie polegało to całe szukanie domu? Podasz nam adres i my pójdziemy? Zgłosimy twoje zaginięcie jakiejś duchowej policji? Wynajmiemy detektywa? Czy może będziemy szukać jak w g...
Nagła melodyjka wybiła go z rytmu. Wąż pisnął, po czym szybko podpełzł do Widzącego i ulokował się na jego ramionach, drżąc i powtarzając, że dzieje się coś dziwnego.
- To mój telefon - westchnął Liam, wygrzebując aparat z torby. - Widzisz? Nic strasznego. Z resztą przecież już dzwonił. No, co tam?
Zdawało mu się, że dostrzegł uśmiech, zanim gadzina nie wsunęła mu się pod koszulkę, szukając odrobiny ciepła.
- Ej ale ty idziesz, czy nie idziesz? - usłyszał głos Marca.
- Ułaaaa.
...
- Przeszkadzam?
- Nie! To nic, po prostu. Ej, gdzie mi tam... Leo! - zawołał do Strażnika, mając nadzieję, że ten pomoże mu pozbyć się węża, który chyba na za dużo sobie pozwalał.
- Leo? Jaki...

Nie powstrzymał Liama gdy ten, bez paniki i pochopnych ruchów, odsunął się od niego. Sam rozsiadł się wygodniej przy końcu kanapy, wygodnie opierając się o podłokietnik. Myślał. Znalezienie domu ducha który nie mógł dać im żadnych wskazówek poza ciepłej swojej duszy było wyzwaniem. Szczególnie gdy miało się pod ręką tylko jednego nierozgarniętego Widzącego. Będzie musiał sam znaleźć odpowiednie pieczęci i wątpliwy rytuał który mógł zarówno wyprowadzić ich w pole co doprowadzić na miejsce. Nie miał na razie pomysłu jak to ogarnąć, będzie musiał mocno przysiąść i poczytać. Podrapał się więc po głowie, zaczesał włosy za ucho, gdy w pokoju rozbrzmiał telefon. Jakoś tak, wybity z myśli wzdrygnął się.
- Dobrze, wyjmę go. - Westchnął gdy został upominany odnośnie Węża. - Nie ruszaj się bo coś Ci zrobi. - Polecił po czym próbował przez koszulkę pchnąć łuskowate cielsko żeby ten wyszedł. Przecież nie wsadzi dłoni i nie zacznie go macać. - Ah no! Wchodzi głębiej, weź się nie ruszaj. - Prychnął gdy ten zaczął się wiercić z łaskotek, a Wąż nieubłaganie uciekał to niżej to wyżej.

Nie dosłyszał dalszych słów, bo na moment odsunął słuchawkę od ucha, by dodatkowo spojrzeć wyczekująco na Leo. Ten na szczęście od razu ruszył mu z pomocą i już po kilkunastu długich sekundach, podczas których śmiał się, to znów prosił, żeby ten się pospieszył, żeby go wyciągnął, bo go łaskocze i innych takich, wrócił do telefonu zdyszany i wciąż rozbawiony.
- Sorry - zaczął. - Już jestem, jestem. O co pytałeś?
...
- Halo?
- Kurwa stary, ja nawet nie chcę wiedzieć. Oszczędź mi, serio. Po prostu powiedz, czy wbijasz na imprezę, czy masz ciekawsze rzeczy do roboty, bo kupujemy alko i liczymy, po ile się składać.
- Wiesz co...
- Jak chcesz zabrać swojego to luz, ale też się dokłada.
- Co, co? - usłyszał z oddali. - Kogo zabiera Liam?
- Ej to jak ich dwóch będzie, to dawajcie jeszcze butelkę! - dodał ktoś w tle.
- Pamiętasz tego typa z labków z projektowania? - głos Marca był odrobinę cichszy.
- Leonardo?! Dawaj mi go!!!
Liam odsunął słuchawkę, bo w tym momencie nastąpiły bardzo dziwne trzaski.
- Halo? Liam? Jesteś?
- No... - Miał bardzo złe przeczucia.
- William słoneczko ty moje, wiesz co się stanie, jak nie przyjdziesz, prawda? Mmmm? I jak nie zabierzesz ze sobą Leonarda... Wszyscy tak strasznie nie możemy się doczekać, aż się pojawisz. Nie zawiedziesz nas, prawda? Co, Liam? - jej głos był tak przesłodzony, że chłopak aż się zjeżył. - Powiedz, mamy cię odebrać? Mogę przyjść po was, jeśli chcesz, co ty na to? Mmmm?
- N-n-n-nie...
- Doskonale. Marc wyśle ci adres. Bądźcie punktualnie.
Połączenie urwało się. Liam przez chwilę stał na środku pokoju, wpatrując się w telefon, po czym.
- Haha, chyba jednak wychodzimy dzisiaj! Jeeej.

- W sensie Ty wychodzisz? Dobrze, to ja pójdę do siebie i poszukam jakiś informacji odnośnie duszka. Zabiorę go też. - Zapewnił wracając w swoje myśli tylko po to by zaraz oberwać dość nieskoordynowaną miną i dziwnym uśmiechem pełnym zażenowania. Dowiedział się, że "oni wychodzą" oznacza, że oni razem wychodzą. Razem. W jedno i to samo miejsce. Pełne pijanych studentów. Zaśmiał się na głos.
- I co ja będę miał tam robić? I dlaczego miałbym tam być? Nie jestem skategoryzowany jako "wykładowca"? - Dopytał zaintrygowany skąd w ogóle pomysł, że ma wyjść.

- A myślisz, że ja wiem? To nieważne, nieważne. Musisz iść! Ona jest okropna, przerażająca. Już ma mi za złe prezentację, przecież jak nie przyjdziesz, to ona mnie po prostu zamorduje. JA NIE CHCĘ UMIERAĆ TAK MŁODO! - Przekonywał go łamiącym się głosem. - Posiedzimy chwilę i się zwiniemy, obiecuję!

    Desperacja wywołała na jego ustach rozbawiony uśmiech. Wzruszył przy tym ramionami, po czym jeszcze raz poprawił włosy.
- No dobrze, najwyżej ja się zmyje wcześniej, a Ty będziesz mógł tam posiedzieć. Jeden drink by mi nawet zasmakował! - Przyznał, szykując się przez moment po to, by po chwili szli już spokojnym tempem przez pogrążoną w mroku uliczkę, w kierunku miejsca imprezy. Przy tym sam nie wiedział, czy jest sytuacją rozgoryczony, rozbawiony, czy podekscytowany. Dlatego co i rusz rzucał mu kontrolne spojrzenie.

     Za karę Wąż został raz jeszcze zapieczętowany przez Liama w pudełku, a nowy duszek chętnie obiecał, że będzie go pilnował i dotrzymywał mu towarzystwa, gdy tamci wyjdą. Ukłonił się przy tym służebnie, życząc im miłej zabawy i każąc się nie martwić. Student był co prawda dość sceptyczny, by pozostawiać dwa prawie że obce sobie duchy w mieszkaniu, jednak wspomnienie wściekłej Samanty skutecznie przekonało go, że to najlepsza możliwa opcja.
     - Jesteście wreszcie! - przywitał ich w progu Marc, omiatając szybkim spojrzeniem. Gwizdnął. - Ale żeś się odstrzelił stary - uniósł jedną brew na widok koszuli, którą Liam miał na sobie. - Zgaduję, że to jego zasługa, co?
Trudno było się nie zgodzić... Decyzja o wyborze takiego odzienia została podjęta pod wpływem spojrzenia mówiącego "Ale że ty masz zamiar iść w czymś takim? Nie przyznaję się do ciebie." I to nie tak, że koszula była specjalnie galowa, nie, nie. Taka zwykła, w kratę. Jednak widząc szatyna w czymś innym niż sweter... trzeba było przyznać, że się postarał.
- A już myślałem, że nawet na swój pogrzeb poszedłbyś w dresie - przewrócił oczami, za co dostał w ramię.
- Już i tak by mi nie zależało - odparował z szerokim uśmiechem.
     Zanim zdążył policzyć do dziesięciu, w progu oblazły ich – niczym mrówki kostkę cukru – świergoczące słodko baby. Skradły Leo i zaprowadziły do salonu. Z nimi było koło 14 osób.
- Masz - Marc podał mu piwo z lodówki.
Z otwartej kuchni łatwo było dostrzec, jak gwóźdź programu siada na kanapie otoczony wianuszkiem kobiet. Osobliwa scena.
- Nie przeszkadza ci to?
- Mmm?
- No wiesz. - Student wskazał głową w stronę salonu, na co Widzacy wzruszył ramionami, upijając spory łyk gorzkiego napoju. - Czaaaaje.
    Oparli się o blat plecami, przyglądając się poczynaniom żeńskiej części towarzystwa. Ktoś włączył muzykę. Marc zerkał kontrolnie na Liama, jakby czekając, kiedy ten postanowi wyjść z inicjatywą dołączenia do pozostałych.
- Wiesz... w razie czego nikomu nie powiem - wypalił niespodziewanie. - Także nie stresuj się tak, dobra? - Odpowiedziało mu zmieszane spojrzenie, które źle odczytał. - Chodź, poznam cię ze wszystkimi.
I wziął go przyjacielsko pod ramię, kręcąc przy tym głową. Co za pierdoła, no wszystko trzeba za niego robić!

    Zalatujące się dookoła sępy były dla niego... Dość standardowe. Jego ciało w kolejnych wcieleniach zawsze było atrakcyjne fizycznie dając mu szansę na kontakt. A ten - intelektualny oczywiście - sprawiał mu wiele radości, więc kółko się zamykało. Teraz w ucieczce od Liama miał jeszcze dodatkowy motyw: widział, że Widzący za nim nie przepadał, gdyby mógł pewnie by nie wybrał jego obecności tutaj, więc na ile uda się mu nie wchodzić brunetowi w drogę, powinno być dobrze. Chętnie więc zaczął wciągać się w towarzystwo, rozmowę, może nawet lekki filtr. Nie pozwalał się dotykać co finezyjnie dał do zrozumienia ale poza tym, najlepszy partner tego wieczora. Słuchająca go grupa chętnie się śmiała, żartowała i rozmawiała z nim na każdy nadany temat, a on zwolna sącząc drinka cieszył się wieczorem. Poza dziwnymi momentami.
     Gdy impreza się rozkręciła, powstały koła dyskusyjne i taneczne, lał się alkohol i przesypywały przekąski, on czasami marszczył lekko brwi i odwracał oczy w stronę dwóch okien które miał najbliżej. Raz zobaczył ducha, drugi raz dwa. Cmoknął niezadowolony i przepędzał je raz po raz. Po chwili jego energia naznaczona zirytowaniem unosiła się niczym zapach z restauracji w wąskiej uliczce. Żaden się już nie zbliżył, a on odszukując Liama w tłumie upewnił się, że wszystko z nim dobrze. Poza faktem przyciągania kolejnych istot. To było fascynujące ale on cały był fenomenem. I chyba, przy okazji przypadku wyśmienicie się bawił. Aż się pod nosem uśmiechnął na ten jego ekspresyjny entuzjazm widoczny na drugim końcu salonu.

     Zgodnie z obietnicą Marc zapoznał go z większością osób, dbając o to, by przy każdym opowiedzieć zabawną anegdotkę lub rzucić jakimś żartem na rozluźnienie atmosfery. Liam dość szybko to podłapał i już po chwili tych dwoje stanowiło zabawny duecik skaczący to tu, to tam. Czasem rozdzielali się na dłuższe momenty - w końcu Marc należał do osób, które wszyscy lubili, a także jako gospodarz musiał czasem ogarniać niektóre rzeczy - jednak Widzący uspokoił i rozszalał się na tyle, że był w stanie odnajdywać się w towarzystwie i tematach, które akurat toczyły się wokół.
    Dorzucał zabawne (jego zdaniem) żarciki, rozgadywał się na wiele tematów, a nawet poopowiadał zdawkowo o sobie i... cóż, jakoś szło. Lepiej z każdym kolejnym piwem, a gdy posadzono go przy stole i zaczęto serwować także wódkę... Jako pijący okazjonalnie i samotnie chłopak, nie miał pojęcia, gdzie znajdowała się granica, której nie wolno przekraczać. Na ten piękny wieczór był zwyczajnym studentem. Trochę dziwacznym, rozgadanym i przesadnie gestykulującym, ale jednak... zwyczajnym w tej dziwności.
    Tańczył fatalnie, ale tam nikt nie tańczył dobrze. Śpiewał trochę lepiej, ale w stanie upojenia nie potrafił wystarczająco szybko czytać słów. W końcu więc zmienił je wszystkie na "la la la love you la la la baby mhym la la la honey please forgive me" i jakoś to szło, w końcu większość tekstów była o miłości. Gdy karaoke rozkręciło się na dobre, dziewczęta zaczęły prosić Leo, żeby coś zaśpiewał.

    Podczas gdy on odmówił już trzeciej dziewczynie tańca nie wiedząc jak dziwacznie tuptać do lecącej muzyki i nie chcąc odstawiać walca angielskiego, impreza rozkręciła się na dobre. Był zajęty rozmową, dziwnymi grami, dał sobie całkowicie na luz i rozkoszował wieczorem. Polubił większość grupki która się go uczepiła - no, może z kilkoma wyjątkami mocno natarczywych adoratorek - więc dopiero po dłuższej chwili, za długiej, gdy jego oczy trafiły na te należące do chłopaka z którym Liam prowadził prezentacje na uczelni, zmarszczył brwi. Zaczął szukać Liama wzrokiem, szybko go znalazł. Nieco osłabł ale wydawał się promieniować szczęściem. Jeszcze jedno kontrolne spojrzenie na Marca: "nie sądzisz, że ma już dość?" Jakby to usłyszał na co zaśmiał się pod nosem, przeprosił całe towarzystwo z którym siedział i podchodząc do Liama od tyłu, postawił koło niego szklankę ze swoim drinkiem. Gdy miał wolne ręce te umieścił na jego barkach, zwolna zjechał do pół ramienia po czym pochylił się nad jego uchem.
- Może troszkę przystopuj z tym alkoholem? Znowu będę Cię niósł do domu? Na "koale" czy tym razem na "księżniczkę"? - Zapytał odsuwając się od niego żeby swobodnie obserwować przelewające się bez skrupułów przez jego twarz emocje.

    Raz jeszcze wrócili do stołu, by prowadzić ekscytujące rozmowy o cenach opon zimowych, grożącej im katastrofie klimatycznej i zostawaniu spawaczem. Trudno wyjaśnić jak te tematy łączyły się, ale w tamtym momencie mało kto się tym przejmował. Liam opuścił kilka kolejek, gdy poszedł bawić się w grupą przy karaoke, więc zaczęto go dopingować, by nadrobił. Mniej więcej w tej chwili przyszedł Leo.
    On był... On był bezczelny! Odwrócił się w kierunku Strażnika odrobinę zbyt gwałtownie, przez co musiał się go złapać. O jak mu było śmiesznie.
- Nje jestem księżniczką - żachnął się, posyłając mu spojrzenie, które miało wyrażać wyższość. - Jestem facetem! - zadeklarował dumnie wypinając pierś.
Dotarły go śmiechy, na co nadymał policzki. Nie wierzą mu! Złapał jedną z dłoni Leo i skierował go na swoją pierś.
- Facet!

Chciał coś powiedzieć ale myśl nie opuściła jego ust, jedynie powietrze nieco zbyt szybko uciekło, gdy na jego twarzy wymalował się szok. Co. Jego wzrok zszedł niżej, na dłoń umiejscowioną na piersi Widzącego. Dokładnie czuł bicie jego serca i coraz bardziej znajome ciepło. Uśmiechnął się więc do niego nieco łobuzersko i pomacał oferowany fragment ciała.
- Owszem, płaski jak deska. Mój facecie ale ja nie o tym. Zwolnisz trochę tempo picia, czy mam Ci wymienić wódkę na wodę? - Zapytał nie zabierając jeszcze ręki. Skoro chciał być macany to proszę bardzo.

     Wyszczerzył się do niego, ukazując przy tym zęby. A później zakołysał się radośnie, ze śmiechem. Dokładnie, dokładnie. Był facetem. W jakiś sposób go to bawiło. Cała ta sytuacja była zabawna! Leo był zabawny. Przestał zwracać uwagę na otoczenie, skupiając się więc na nim.
- Kiedy jest taaaaaak zabawnie~
Zaśmiał się raz jeszcze.
- Hej, hej. Napij się z nami! Całą imprezę siedzisz na kanapie. Posiedź z nami. Napijmy się razem.
Znów kołysanie. Że też nie robiło mu się od tego niedobrze. W końcu jednak musiał stracić równowagę.

    Przewrócił na niego oczami. Oczywiście, że jest zabawnie, na razie. Ciekawe co konstruktywnego powie jutro jak wstanie z kacem. Złapał go zanim ten się wywrócił. Luźno objął go jedną ręką w pasie i patrzył na niego iskrzącymi od rozbawienia oczami.
- Nie napije się, bo jakoś musimy wrócić do domu. - Oświadczył pewnym tonem, zaczynając się kołysać razem z nim. Leciała akurat jakaś wolniejsza piosenka i pasowało, żeby się pogibać to w prawo to w lewo. Przy okazji Liam odetchnie od alkoholu.
- A mówiłeś, że nie tańczysz! - Poleciało pierwsze oskarżenie od tej "namolnej adoratorki" na co jego oczy skierowały się na chwilę w odpowiedniki ciskające piorunami.
- Zasadniczo to tańczę. Walca, tango czy chociażby sambę. Skakanie w miejscu to nie taniec. - Uśmiechnął się niby słodki, a jednak jakoś tak powiało wrednością.

    W sumie... nie spodziewał się, że bliskość Leo będzie tak przyjemna. Otumaniony procentami nie myślał też racjonalnie, więc nie odsunął się tylko i wyłącznie dlatego, że ten był duchem. Zamiast tego wtulił się w pewnej chwili, pozwalając kołysać w prawo i w lewo i w prawo i w lewo i w prawo i w lewo.
- Zatańczmy w takim razie! - uniósł niespodziewanie głowę, znów uśmiechając się szeroko. Nie, żeby był zdolny do tańca.
- Liamowi chyba już starczy picia - usłyszał za sobą śmiech Marca. - Hej stary, wszystko gra?
- Jest suuuuuper! - zawołał i mocniej objął Leo, po czym zaczął kręcić głową, ocierając się o niego tym samym.
Student parsknął i pokręcił głową.
- Jak chcecie odpocząć w spokoju, to u góry jest mój pokój - zadeklarował.

    Nieco go zaskoczył w momencie, gdy nie tylko wtulił policzek, ale i nos. Tym zaczął pocierać, jakby chciał cały pokryć się jego zapachem, na co on westchnął jedynie ciężko. Musiał być bardzo pijany, skoro nagle zarówno bliskość, jak i jego osoba, przestały mu przeszkadzać. Ba! Musiało być koszmarnie z jego stanem świadomości, skoro domagał się takiej bliskości. Chyba tym razem Marc miał rację i chociaż na chwilę powinni się stracić z oczu reszcie. Dziewczynom, które traktowały go jak rekiny ścierwo i kolegom Liama, którym taka scena mogłaby zniszczyć wizerunek bruneta. Wziął więc butelkę wody, objął Widzącego i ruszył do wskazanego pokoju, licząc na to, że jak ten poleży i odpocznie, zrobi się mu lepiej.
      Wchodząc do przymkniętego, nieco zaciemnionego pokoju, doprowadził swoje zwłoki do łóżka i tam pozwolił mu położyć się. Zajął miejsce obok niego, siadając bokiem żeby patrzeć jak ten się przewraca, kręci i ma helikopter. Przy tym złapał go za rękę, pogładził żeby uspokoić.
- Bardzo źle? - Uśmiechnął się nieco rozbawiony. - Chcemy się zbierać do domu?

Liam trochę... Nie ogarniał. Trochę było rzecz jasna dużym uproszczeniem w sytuacji, w której chłopak... Cóż... Nie od razu dotarło do niego, gdzie się znaleźli i dlaczego nie siedzą dalej w salonie. Miał jednak ważniejsze sprawy na głowie, gdyż ta krótka wędrówka przypomniała mu boleśnie o ilości wypitych procentów.
- Okropnie - wyjęczał, mając wrażenie, że leżenie jest sto razy gorsze niż siedzenie. - Nie dam rady nigdzie iść. Po prostu mnie tu zostaw, daj mi się rozłożyć. Nie musisz nawet organizować pogrzebu.
Zaczynał żałować. Nie wieczoru, broń boże, bardziej... Chyba wchodził mu ten nieszczęsny, drugi etap upojenia. Skulił się wokół ręki Strażnika.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?

- Oj przestań, odprowadzę Cię i zdecydowanie lepiej będzie Ci się umierało w swoim łóżku. - Zapewnił obserwując jak ten zaczyna się przekręcać z boku na bok po czym wtula się w jego rękę. Nieco go to rozczuliło, przez co się nie odsunął, na jego pytanie jednak się nieco zmieszał.
- A dlaczego miałbym nie być? Nie zmienię tego co między nami jest, odpuściłem sobie złość za to, co się stało. Po prostu próbuje... - Przyznał całkowicie szczerze. Wątpił, żeby ten w to teraz brnął, a nawet jeżeli to rano nie powinien nic pamiętać.

    Nie wyobrażał sobie podróży w tym stanie. Ta z pewnością skończyłaby się postojami co moment, albo zaproponowanym wcześniej noszeniem, o ile wcześniej nie zacząłby rzygać. Na chwilę zawroty ustały, (rzecz jasna dlatego, że przestał się kręcić na boki i po prostu leżał) co sprawiało, że tym bardziej nie chciał znów się na nie narażać. Chociaż przez chwilę.
     Tymczasem chyba nie rozumiał, co tamten mówi. Docierały do niego słowa, ale niekoniecznie ich sens.
- Aha.
Milczał jakiś czas.
- Leoo - zawołał go w końcu, spoglądając rozmytym wzrokiem. - Czy moożemy się poluubić? Bo ja teeż bym chciaał mieć takiego anioołka.

    Nie wierzył w to co słyszy. Pijacki bełkot dający niepotrzebną nadzieję na porozumienie. Podkręcił z niedowierzaniem głową dla swojej lichej dobroci, po czym pogłaskał go po głowie.
- Dobrze, polubimy się. - Obiecał coś czego on i tak nie będzie pamiętał po czym przykrył go lekkim kocem. - Odpoczywaj, ja idę do Marc'a, powiem, że dziękujemy i się będziemy zbierać. Jak masz rzygać to w swoim domu. - Zaśmiał się po czym luźnym krokiem zszedł jeszcze na dół.
     Liamowi przyda się krótka drzemka, a on jeszcze chwilę pogada ze wszystkimi zgromadzonymi. Oczywiście przy okazji zaczepił organizatora całej popijawy grzecznie dziękując mu za zaproszenie i przyjemne rozrywki. Zamienił z nim jeszcze dwa słowa odnośnie kiepskiego stanu Liama, zapewnił, że dowlecze jego zwłoki do domu, po czym po jakiejś godzinie wrócił po ten makaron na wietrze.
    Wziął go pod rękę, przynajmniej do wyjścia. Za drzwiami wziął go jak księżniczkę na ręce i spokojnym krokiem zaprowadził ich do domu. Nie miał zamiaru spać z nim w łóżku. Jako sowa umieścił się w jednym kącie, pijaka zostawiając na rozłożonej kanapie, z butelką wody i miską niedaleko. I byle do rana.

   Pozostawiony samemu sobie, Liam oddawał się rozmyślaniom na niezbyt przyjemne tematy, które nawiedzały go niczym zmęczenie. Podarowane okrycie zostało po niedługiej chwili skopane gdzieś, a sam student jeszcze jakiś czas kręcił się, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Czas mijał mu bardzo dziwnie, więc trudno ocenić, kiedy Leo wrócił. Kiedy zaprowadził go do mieszkania przy akompaniamencie niezbyt sensownych wyznań, których – gdyby pamiętał – z pewnością by się wstydził, oraz zawodzenia, mającego imitować śpiew.
    W znanych czterech ścianach przywitał ich duch, rozbawiając właściciela na dobre kilka minut. Nie, żeby zrobił coś zabawnego. Liam śmiał się bez większego powodu. A potem zaczęło dopadać go zmęczenie. Dlatego też może i lepiej, że Strażnik nie naciskał na przebranie się, pozwalając mu paść jak stał na łóżko. (Znaczy się wiadomo, w połowie nocy zdjął koszulę i rzucił ją gdziekolwiek, bo było mu gorąco i niewygodnie – podobnie jak spodni – ale liczył się gest). Jedyne co, to chłopak uparł się, że nie będzie spał sam. Było to o tyle problematyczne, że nie mógł liczyć na Ducha, a nikogo innego nie chciał blisko, nawet gdy był pijany. Pozostawał ekwiwalent w postaci jakiejś część garderoby, która pachniała Leo.
~    ~    ~
O ile noc minęła mu jeszcze w miarę, tak dzień… Na słodkie sezamki z miodem, tak źle to się nawet nie czuł, gdy wylądował w szpitalu cały połamany. Ktoś podkręcił wszystkie jego zmysły, przez co stale bolała go głowa, odstraszało światło i cały czas było mu niedobrze. A przecież zdążył zwrócić chyba wszystko, co miał w żołądku, sam żołądek i wszystkie narządy.
- Nigdy więcej nie piję - jęczał żałośnie już któryś raz, wmuszając w siebie wodę.
I tak caaaaaaałą sobotę. Nie raz błagał Leo, żeby wywalił mu z domu hałasującego Węża i starającego się go uspokoić Arthura. Sam strażnik… naprawdę stanął na wysokości zadania, oszczędzając mu jakichkolwiek komentarzy czy złośliwości na rzecz częstowania go lekami, czymś lekkim do jedzenia i otulając kocem. Jedna jednak rzecz nie dawała mu spokoju…
- Hej - zaczepił go wieczorem, gdy czuł się na tyle dobrze, żeby się wykąpać i samodzielnie przygotować herbatę. - Czy… mówiłem coś dziwnego, jak byłem pijany? - zapytał, stojąc do ducha tyłem. Podnosił i opuszczał torebkę, która barwiła wrzątek. - Ostatnie co pamiętam, to że graliśmy w karty.
Niepokoiło go to cały dzień, podczas którego Leo – choć kochany – nie odzywał się zbyt wiele. Czy to możliwe, że… jakoś mu się naraził? Zrobił coś głupiego? Marc także się nie odzywał. W ogóle nikt nic nie pisał.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {24/02/22, 05:48 pm}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-29-03.57.27

       Ogólnie, noce z Liamem jak na razie kwalifikowały się do kategorii „nieprzespane”. Budził się często, za każdym razem gdy i sen Widzącego był przerywany. Czy to rewolucje żołądka pozbywającego się nadmiaru alkoholu, czy zwyczajne zimne poty, innym razem ściśnięte trzewia czy ból głowy. Raz majaczał, raz się czegoś przestraszył. Za każdym razem on cierpliwie do niego podchodził, ogarniał, pomagał. Co miał innego zrobić? Zostawić go w takim stanie samemu sobie? Stanowiłoby to przyszły, większy problem niżeli ta odrobina cierpliwości żeby ponownie pozwolić mu odpłynąć w objęcia lekkiego snu i samemu wrócić na drzemkę. Nie chciał z nim spać z obawy o to, że gdzieś niewygodnie do niego przywrze, przytuli się uniemożliwiając mu szybką reakcję spotkania twarzą w twarz z miską. Chciał dać mu komfort, opiekę ale tylko gdy leżał w pół przytomności. Gładził go, zapewniał że jest blisko, kołysał.
       Gdy rozpoczął się kolejny dzień, a pierwsze promienie słońca musnęły jego powieki, również nie porzucił swojej małej misji umilenia Williamowi dnia pełnego kaca i spazm żołądka. Zasłonił okno gdy ten jeszcze spokojnie spał, wymyślił lekkie śniadanie oraz odżywczy napój który miał pomóc uspokoić wnętrzności. Gdy natomiast Liam się obudził, grzecznie milczał nie przeszkadzając mu w trwających katuszach. Podsuwał mu jakieś lekkie dania, próbował zachęcić do jedzenia, uspokajał nieco krzątające się Duszki. Gdy ten przysypiał otulał go kocem, pomagał się położyć. Aż nastał wieczór.
       Siedząc z kolejną książką z kolekcji Widzącego cicho przewracała następne strony wciągając się w przedstawioną historię, wykreowany świat. Dopiero głos Liama go nieco oderwał, a podnosząc na niego wzrok uniósł pytająco brew. Pytanie wywołało w nim lawinę mieszanych uczuć na które z ledwością powstrzymał cisnący się, łobuzerski uśmiech. Och, jaka niesamowita sposobność. Zamknął więc książkę i rozsiadł się wygodniej. Musiał się na nim zemścić za to jak wiele dla niego robił, za to jaki dla niego był. Przecież i tak go nienawidził więc przed pogardą uchroni się nieszkodliwym igraniem.
       - Och, jakbym miał wymieniać wszystkie wylewne komplementy, słodkie słowa i złożone mi obietnice, nocy by nam nie starczyło. – Rzucił tonem jakby wybierał na okolicznym bazarku ładniejszą kiść winogron niż ten facet przed nim. Przy tym z przyjemnością obserwował zaskakującą reakcję chłopaka i uciszał gestem ciekawsko zerkającego na niego Arthura który siedział przy jego ramieniu, na oparciu kanapy.
       - Od czego mam zacząć?
Och nie, a więc jednak jego podejrzenia nie były do końca bezpodstawne! Naprawdę czymś musiał się narazić! Jego ruchy nabrały na intensywności, sprawiając, że wrzątek chlapał po blacie, poruszony do falowania przez torebkę herbaty.
        - Haha... - zaczął nerwowo, śmiejąc się ze stresu. - Ludzie mówią różne rzeczy, gdy są pijani, prawda?
       O jejku co teraz, co teraz, co teraz? Nie powinien był prosić go, żeby z nim poszedł! Kto wie, co mu nagadał... Nic dziwnego, że był obrażony. Niby nie było w jego głosie sarkazmu, ale jednak miny nie widział, a ta mogła zdradzać naprawdę wiele. Obrażał go? Znów mu mówił, że go nienawidzi? Raz jeszcze się pokłócili? Co na Boga stało się tej nocy?
       Papierek został mu w palcach, a zbyt mocno szarpany sznurek utonął w odmętach brązowej cieczy. Teraz przyszedł czas na sypanie cukru. Szkoda, że po 5 łyżeczce przestał liczyć i machinalnie wsypywał i mieszał, w myślach odgrywając milion tragicznych scenariuszy.
        - Pewnie ci opowiadałem, jaki jesteś potężny jako strażnik... -  zaryzykował.
        - Ludzie mówią wiele szczerych rzeczy gdy są pijani. - Poprawił go już teraz nie mogą się powstrzymać. Panikara. Czy Liamowi się należała taka zagrywka? Niekoniecznie ale może to przez zalążek sympatii jakim Strażnik zaczynał go dążyć? Inaczej by sobie nie pozwolił na takie igraszki.
        - Och tak, potężny i do tego niezwykle przystojny. Jakiego to słowa użyłeś... - Zastanowił się mierząc w niego czymś co usłyszał na imprezie. – A! Ciacho. Tak, prawdziwe ciacho do schrupania. - Zapewnił kiwając głową. Jednocześnie zatkał palcami usta małego duszka, który ewidentnie musiał wyczuć kłamstwo. Paskudy, miały filtr na to co mówiły wyższe duchy.
        - W którymś momencie stanąłeś na środku drogi, gdy już wracaliśmy, i zacząłeś jakąś koślawą arią wyznawać mi swoje uczucie. Myślę, że miałbyś potencjał w śpiewie operowym. - Zapewnił kiwając głową. – Później próbowałeś boksować się z biedną tują która zszargała mój honor bo za nisko wisiała. A następnie tańczyłeś bardzo gibki taniec na latarni mówiąc, że jeszcze będę pragnął tego ciała.
       Łyżeczka uderzała głośno o ścianki, a biedny kubek szorował po blacie w dość niebezpieczny sposób. Na dnie można by znaleźć dobry centymetr nierozpuszczających się już kryształków.
       Tak się zbłaźnił. Tak go obraził. Im dłużej go słuchał, tym bardziej miał sobie za złe ilość alkoholu, którą wypił. Czy dostawiał się też do innych? Czy to dlatego Marc się nie odzwywał? A może nie? A może tylko Leo - jak on to nazwał? - wyznał uczucia? Nawet nie wiedział, że jest nim zauroczony! Ba, może i nawet zakochany, zważywszy na to, co mówił! Jakim cudem o tym nie wiedział?! Dlaczego Leo dowiedział się pierwszy?!
       Wybuchnął histerycznym śmiechem.
        - A-a-a-a-a - wydobywająca się z jego gardła samogłoska przypominała dźwiękiem odpalonego Mercedesa. -l-l-le...  m-m-m-my n-n-n-n-ni-c--c-c-c ni-ni-ni-ni-ni-nie
       CZYLI BYŁ AŻ TAK PIJANY, ŻE NIE BĘDZIE PAMIĘTAŁ SWOJEGO PIERWSZEGO RAZU?! Czyli był aż tak beznadziejny, że Leo aż się obraził?!
       Reakcja Liama kazała mu oprzeć się jedną ręką o podłokietnik żeby taktycznie zakryć usta gdy dźwięczny śmiech pchał mu się przez gardło. Co on mu właśnie zrobił? Biedak sądził, że został niezłą striptizerką z kraszem na swojego wroga, do tego nie wiadomo co się działo w łóżku pomiędzy kolejnymi wymiotami. Apropo, zacznie rzygać od tej herbaty posłodzonej dziesięcioma łyżeczkami. Wstał więc z uśmiechem debila żeby mu ją zabrać. Przy tym położył mu dłonie na ramionach i chociaż wiedział, że go wystraszy musiał go jakoś przeprosić. Zanim jednak, zaczął się srogo śmiać.
       - Och nie mogłem się powstrzymać! Wybacz. - Oparł czoło o swoją dłoń na jego ramieniu. – Nic nie mówiłeś. Znaczy coś tam próbowałeś ale brzmiałeś jak gaworzące dziecko. Nic nie zrozumiałem. Wybacz ale to było silniejsze ode mnie. - Przyznał zabierając mu herbatę. Nie da mu tego wypić, nic z tego.
       Podskoczył jak wystraszony nagłym zjawieniem się ogórka kot. Nie powinien był, skoro w nocy pewnie dotykali się o wiele więcej, ale jakoś tak na trzeźwo było inaczej. Znów się zaśmiał, wtórując w tym Strażnikowi, jakby chciał ukryć tak naturalną reakcję swojego ciała na bliskość jakiegokolwiek ducha.
       I co teraz ma zrobić?! Leo właśnie mu powiedział, że nie mógł się powstrzymać. Nawet jeśli nie rozmawiali, to wciąż - czytając między wierszami - do czegoś doszło! Jak inaczej wyjaśnić też tę bliskość, którą teraz dzielili?! I jeszcze powiedział... Powiedział, że to było silniejsze od niego! Czyli był zły, ale nie na tyle, żeby go nie obejmować... A więc jednak. Był beznadziejny w łóżku.
       Uświadomienie sobie tego było naprawdę przykrą chwilą, która uderzyła w jego dumę jako faceta. Hiperwentylując się intensywnie, podjął jedyną słuszną decyzję, na jaką wpadł. Złapał za jego dłoń, która majtała się po blacie, kradnąc mu przygotowaną dopiero co herbatę.
- Na trzeźwo lepszy ze mnie kochanek! - wykrzyknął szybko, co sprawiło, że się nie jąkał. Nawet nie wiedział, czy go nie okłamał, ale co miał zrobić? - Je-je-je-je-je-jes-li-li-li-li-li da-da-da-da-da-sz-sz-sz m-mi sz-sz-sz-sz-szan-n-n-n-n-n-se....
Udowodni mu to. Zrehabilituje się.
       Mieszkał z debilem. Nie Widzącym a debilem. Patrzył na niego z niedowierzaniem. Jakże sprytnie Liam odwrócił wszystkie jego słowa dopisując do swojej dziwnej historii! W takim razie czy rzeczywiście mógł się spodziewać jakiegoś zainteresowania fizycznego? Jeżeli seks z nim miałby przypomnieć jakkolwiek normalne spanie z nim to on nie chciał. Chaotyczne wołanie o pomoc, później sen i ślinienie się, później kopanie go ale jednak zgarnianie do siebie żeby ostatecznie zawładnąć całą kołdrę i pchać go na oparcie. Nic z tego! Nie jest taki łatwy i tak zdesperowany.
Aczkolwiek chichrać się zaczął ostro. Ten upór w słowach i oczach! Ta pewność co do swojego postawienia poprawy! Zakrył twarz dłonią i próbował zdusić rozbawienie, tylko poruszające się ramiona go zdradzały.
        - Nie będziesz już pił, później się to źle kończy. - Zaśmiał się kręcąc głową z niedowierzaniem. – Przykro mi ale do niczego nie doszło, nie zostałeś moim kochankiem i nie masz w czym się poprawiać. Spałeś jak dziecko: niespokojnie, na zmianę majacząc i wymiotując. Nic przyjemnego dla mnie, śpiącego w kącie na podłodze. - Wyjaśnił rozbawiony, wolno, patrząc mu w oczy i pozwalając się trzymać za rękę. Dawaj, zaskocz mnie kolejną teorią.
       Zarumienił się intensywnie, słysząc, jak ten się z niego śmieje. Nie wierzy mu! Totalnie mu nie wierzy! Przecież naprawdę nie miał sobie nic do zarzucenia...! Znaczy tak sobie wyobrażał, że by nie miał, gdyby do czego doszło. No niech już przestanie! Już się zabierał, żeby mu to udowodnić. Sekunda dłużej, a by się wywinął, przyparł go plecami do blatu i - przysięgam! - pokazał mu, że całować to się on potrafi! A skoro to, to pewnie i inne rzeczy!
       Tymczasem Leo wyjaśnił nieporozumienie, wywołując tak samo ulgę, drobny zawód, zawstydzenie jak i narastającą złość, że sobie z niego zakpił i podkopał jego pewność siebie.
        - I-i-i dobrze ci tak! - wykrzyknął niczym dziecko, nadymając policzki. - Ty.... Ty... TY!...
       Zaczął go bić otwartą dłonią o rękę. Mało mu to krzywdy robiło, ale no... Zauważywszy brak zamierzonego efektu, złapał za spryskiwacz z wodą, którą zraszał czasem stojącą w kuchni miętę do herbaty. Skierował jego główkę w stronę wciąż opierającego się na nim bezczelnie ducha, po czym zaczął w niego psikać, ochlapując tym samym i siebie, choć nieznacznie.
        - Niech ci będzie przykro! - - gadał bez sensu. - Oczywiście, że nie mam! Byłbym zajebistym kochankiem! Jak mogłeś w ogóle zasugerować coś innego!
Pierwsze kilka psiknięć zdesperowanego - niedoszłego - kochanka, trafiło właśnie tam gdzie miało powodując w nim kolejną falę śmiechu. No co on?! Przecież to było wyborne zagranie na ten sobotni wieczór! Nie doceniał ewidentnie kunsztu jego pomysłowości!
        - Wolałem jak mnie kochałeś. - Przyznał rozbawiony, a korzystając, że nadal za nim stoi złapał go w pasie, przycisnął do swojej piersi całą powierzchnią pleców i łapiąc psikacz w jego dłoni nakierował główkę na jego twarzy. Uruchomił spust trzy razy po czym nie dając za wygraną, jeszcze dwa. Był silniejszy ale nie dominował go całkowicie, dawał możliwość podjęcia walki więc wyglądali jak dwa koguty w boju. Zaraz go podniesie, przerzuć przez ramię i wrzuci pod prysznic, tyle będzie z zabawy!
        - Na kochanie to trzeba sobie zasłużyć! - wypalił bez zastanowienia.
Nie spodziewał się, że dopiero znaleziona broń zostanie wykorzystana przeciwko niemu, piszcząc i szarpiąc, byleby tylko uniknąć mokrych kropel. Te jednak okrutnie rozbijały się o jego policzki i zmuszały, by zamknął oczy.
       Coś jednak... Fakt, że Leo znów był blisko, że rozmawiali i - no niech już będzie - dokuczał mu, w jakiś sposób go uspokoił, a nawet wprawiał w rozbawienie. Gdyby faktycznie zrobił coś bardzo, bardzo złego, mężczyzna dalej utrzymywałby śluby milczenia, siedząc gdzieś w mieszkaniu i czytając.
        - A masz! - wykrzyknął, gdy udało mu się psiknąć w niego chociaż raz. To jednak niewystarczało. Wyraźnie przegrywał tę bitwę, więc pora była zastosować ciężką altylerie! Sięgnął do zlewu, łapiąc mokrą wciąż po zmywaniu naczyń szmatkę. Niewiele myśląc, przyłożył mu ją do twarzy, smarując wodą zarówno policzki, jak i po chwili włosy.
        - Och Ty! OCH TY! Śmiesz zadzierać z potężnym Strażnikiem?! - Zawołał próbując odwracać głowę raz w lewo raz w prawo, chcąc uniknąć mokrej szmatki. Przy okazji nadal go psikał ale coraz częściej trafiał sam w siebie. Trzeba więc było wyciągnąć...
        - BROŃ OSTATECZNA! - Prychnął ze śmiechu po czym raz nabrał powietrza, niestety William krewetka zaczął się wić i nie pozwolił zaatakować. Drugi oddech! Tym razem  paniczny śmiech udzielił się mu na tyle, że sam zaczął tracić rezon. Trzecia próba doprowadziła wreszcie jego usta do szyi Widzącego.
        - Giń przepadnij! - Zarechotał po czym pppfffffaaapppffff zaatakował mu skórę łaskoczącym pociskiem zagłady.
       - Nieeeeee - krzyczał, rozluźniony na tyle, by móc przelewać mu się w ramionach i tym samym unikać wszelkich prób rozłaskotania go do łez. Nie, żeby przez to te nie były skuteczne, bo już teraz Liam śmiał się jak opętany.
       Ostatecznie, co było do przewidzenia, nie udało mu się. Mimo pisków i błagań o litość, Leo nie dał się odessać bezboleśnie od jego szyi, a sam Widzący z tego wszystkiego dosłownie słaniał się na nogach. Nie miał siły ustać. Powietrza! Powietrza...! Tak strasznie się śmiał. Tak strasznie bolał go już brzuch. Szmatka wypadła mu z dłoni, a on zacisnął je na rękawach oprawcy. Już nie podejmował prób wyrwania się, bo te nie przynosiły rezultatów. Teraz starał się nie upaść.
        - Umieram ahahahahha, litości błagam - dyszał mu błagalnym tonem.
Gdy Liam zaczął się mu słaniać na nogach roześmiał się na głos ledwo powstrzymując się przed jakimś idiotycznym ruchem. Zamiast tego delikatnie posadził go na ziemi, zwolna rozluźnił uścisk i zabrał mu spryskiwacz. Posłał mu najpiękniejszy, najbardziej szczery i zwyczajnie rozbawiony uśmiech gdy zostawiał jego zwłoki leżące na płytkach do ogarnięcia się. Sam wylał tą kleistą papkę którą Liam chciał nazwać herbatę i zaparzył standardowy dzbanek naparu. Po tym czasie wyciągnął do niego rękę proponując mu pomoc przy wstaniu.
        - Sam mnie sprowokowałeś. – Wytłumaczył się nadal do niego uśmiechając, a gdy ten skorzystał z pomocy, pogłaskał go po głowie po czym posłał na kanapę. – Włączymy coś sobie? I może Ci wyjaśnię jak chce zacząć poszukiwania? – Zapytał luźno, nie chciał się mu narzucać i jak się skrzywi ponownie zamilknie z książką w ręku ale jeżeli już się lepiej czuł trzeba było skorzystać.
        Potrzebował tych paru minut, aby wyrównać oddech i odrobinę chociaż odpocząć od napinania mięśni brzucha. Podłoga była do tego bardziej niż odpowiednia, szczególnie gdy przeszkadzał tym samym Leo w robieniu herbaty, bo rozłożył nogi, zajmując jeszcze więcej i tak już małej przestrzeni.
        Posłusznie zajął miejsce na wciąż rozłożonej kanapie. Chyba powinien wrzucić to wszystko do prania... Raczej nie ma opcji, żeby zdążyło wyschnąć, skoro już wieczór, ale no... jutro rano musi o tym pamiętać. Koniecznie.
         - A... racja... - Jego wzrok uciekł na Arthura, który cały czas gdzieś tam się krzątał, nawet jeśli był zupełnie ignorowany przez Liama. Widzący włączył telewizję, przełączając kanały. - No spoko...
        Dosiadł się do niego na kanapę patrząc  podejrzanie miękkim i pełnym ciepła spojrzeniem. Delikatnie go dotknął, złapał za brodę żeby odwrócić jego twarz w swoją stronę, żeby ten dostrzegł uśmiech pełen zrozumienia.
         - Hej, przestań. - Pogładził go lekko po policzku po czym cofnął dłoń. – Mogę Ci dać spokój, wrócimy do tego jutro przy śniadaniu. Jak będziesz w lepszej formie, hym? - Zaproponował widząc, że taką rozmową by mu zniszczył humor. Zamiast niej usadził się wygodnie, wcisnął jedną wyprostowaną nogę gdzieś między oparcie a jego tyłek po poczym spojrzał na ekran telewizora. – Dzisiaj też bym obejrzał bajkę. - Przyznał dając mu mniejsze pole manewru. I nawet bym się przytulił. Dodał w myślach czekając co postanowi.
        Nieposłusznie odwracał spojrzenie, obawiając się, co Leo może dostrzec w jego oczach. Faktycznie nie miał ochoty rozmawiać o duchach teraz, gdy w końcu poczuł się lepiej. Obiecywał sobie, że od następnego dnia dzielnie stawi czoła przekleństwu, które towarzyszyło mu od tak wielu lat oraz roli, w którą został wrzucony. Dzisiaj jednak...
         -Mhym - odmruczał mu.
        Pozostawiony już samemu sobie, wlepił spojrzenie raz jeszcze w ekran, zmieniając telewizję na portal, gdzie mogli znaleźć jakąś bajkę.
         - Coś konkretnego? - zapytał, po kolei prezentując mu tytuły.
        Oparł się, ale noga strażnika cholernie mu przeszkadzała. Zaczął się przesuwać, w poszukiwaniu miejsca, gdzie faktycznie przylegałby całym ciałem do w miarę równej powierzchni. A że jedyną był Leo... cóż.
        I jeszcze kołdra. Przykrył Liama gdzieś do pasa przez co sam był okryty do podobnej wysokości. Ciepło, wygodnie i wreszcie w łóżku. Nie ukrywał, że chętnie się tu właśnie prześpi, z nosem w poduszce i Widzącym w ramionach. Pod jednym ramieniem. Zaczął przy okazji zawijać mu kosmyk włosów na palcu.
         - O! Kolejni kosmici? - Zapytał zwracając uwagę na obrazek z wielkim głowonogiem i świecącą kukurydzą. A nie, chwila, to chyba łódź podwodna. – Atlantyda. - Przeczytał wreszcie napis na plakacie zaczynając wplątać kolejne palce w jego włosy. – Widocznie zanim zaczniemy inne bajki, trzeba obejrzeć wszystkie o kosmitach. - Zaśmiał się zerkając jak Arthur rozsiada się na swoim standardowym miejscu, oparciu kanapy.
        Trudno było nie rozsiąść się, gdy Strażnik tak dbał o jego wygodę. Rany... Jak miło było na nim leżeć, coś niezwykłego! I jeszcze to ciepło, które od niego biło... Ej a może faktycznie on coś do niego czuł, co? Niby Leo żartował z tym wyznawaniem miłości i takie tam, ale jakby się tak zastanowić, trudno o lepszą partię...
         - Atlantyda w kosmosie? To chyba nie do końca to uniwersum... - zjechał odrobinę, by móc unieść podbródek wysoko, wysoko i tym samym na niego spojrzeć. Ależ komicznie wyglądał z tej perspektywy. – Coś się tak uparł na kosmitów? To może dzisiaj E.T.? Dom? Planeta skarbów? A nie, tam nie ma kosmitów... Znaczy no... Co my tu jeszcze mamy...
        Nie wiedział dlaczego potrzebował oglądać bajki o kosmitach ale te wybornie mu siadały. Ogólnie, wszystko co animowane było dla niego fascynujące, a piękne światy i historie wykreowane w ten sposób pochłaniały go całego. Pewnie dlatego gdy Liam odpalił kolejną produkcję, on wygodniej się ułożył i głaszcząc czarne kosmyki jednego rozczochranego Widzącego, odpłynął. Nie wiedział kiedy Liam mu zasnął, kiedy zrobiła się na tyle późna godzina, że nawet Duchy ułożyły się do odpoczynku. Ostatecznie, pojawiły się napisy końcowe, a on zachwycony tym co widział, westchnął usatysfakcjonowany, zszedł nieco niżej i przytulił swojego małego misia. Pogłaskał go po policzku, a po wyłączeniu zarówno światła jak i ekranu telewizora, ułożył się wygodniej już do snu, pozwolił się przytulić do swojej szyi i naciągając wyżej kołdrę odetchnął. Lekki uśmiech jeszcze chwilę majaczył mu na ustach zanim nie zaczął odpływać w spokojny i tak potrzebny sen.
        Poranek przyniósł gofry. Budząc się później niż zwykle, a jednak wcześniej niżeli zmęczony alkoholowymi perturbacjami William, postanowił zrobić mistrzowskie śniadanie. Specjalnie nie doprawił ciasta ani na słodko ani na słono. Zamiast tego przygotował dwie konfitury, twarożek na ostro i pastę z awokado. Do tego zrobił sobie kawę którą zwolna sączył przy pracy, a klasyczny dzbanek z herbatą czekał na pierwsze nieporadne ruchy w łóżku.
        Ostatecznie Liam chyba podniósł się przez zapachy. Prawie całkowicie nieprzytomny zaczął się krzątać, a on śledząc go nieco rozczulonym wzrokiem dopieścił ostatnie podrygi śniadania. Później ogarnął łóżko, a słysząc krzyki z łazienki, że ma zdjąć pościel, nie protestował. Śniadanie znalazło się na stoliku, kanapa była złożona, a on karmiąc Arthura kawałkami gofrów czekał na towarzystwo. Ostatecznie posłał mu miły uśmiech.
        - Dzień dobry, wyspałeś się? – Zapytał uprzejmie smarując sobie pierwszego puszystego placuszka powidłami śliwkowymi. Wyszły idealnie chrupiące.
        Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Podobnie trudno było mu przypomnieć sobie, o czym śnił - jeśli w ogóle. Choć akurat to przyjął z niespodziewaną ulgą i radością. Miał nadzieję, że jest to zapowiedź spokojniejszych nocy, niż te dotąd. Zwalił się z łóżka tak zaspany, że równie dobrze mógłby lunatykować i zawlekł to ciężkie, styrane ciało, które miało mu się jeszcze dzisiaj przydać. Ktoś musi ogarnąć rzeczy na przyszły tydzień na uczelnię... choć jak raz nie było ich zbyt wiele.
Całe szczęście myjąc włosy przypomniał sobie o praniu, bo nie mieliby na czym spać. Wydłużyło to jego pobyt w łazience o całe kilka minut, podczas których wstawiał obiecane sobie dnia wcześniejszego pranie.
        - Dzień dobry - odpowiedział na przywitanie, starając nie dać po sobie poznać, jak dziwny był widok zażyłości między Leo i Arthurem. – Taaa... A ty... wy? - poprawił się, czując, że nie mógłby być aż tak nieuprzejmy. Dzień minął, a on obiecał sobie, że dziś wraca do szarej rzeczywistości. Tej wypełnionej strachem, ucieczką i wolą przeżycia nie będąc nakrytym na dostrzeganiu tego, czego ludzkie oczy widzieć nie powinny.
        Karmienie Duszka sprawiało mu jakąś dziwną radość dlatego z ukrywaną acz ogromną przyjemnością przyglądał się jak ten chrupie gofra. Nie dziwił się przy tym apetytowi bo gdy sam tylko spróbował, miał ochotę się nimi napchać! Sam przed sobą musiał przyznać, że świetnie mu wyszły.
        - Jak się nie kręcisz pół nocy to od razu się lepiej śpi. - Uśmiechnął się do niego nieco zaczepnie po czym nalał im obydwu herbaty. – Siadaj bo stygnie. I nie miej takiej miny jakbym Ci od wejścia krzywdę robił. Postarałem się nawet ze śniadaniem. - Zmarszczył nos nieco rozbawiony jego skazańczą mimiką. Przecież nawet nie myślał jeszcze jak ugryźć temat! A Liam już zakłada, że to będzie koszmar!
        Widać jego starania spełzły na niczym, skoro duch natychmiast go rozgryzł. Spróbował zamaskować to szerokim uśmiechem i grać lekkoducha.
        - Co mamy na śniadanie? - zagadnął, chociaż doskonale było widać, co leży na stole. – Gofry? O ja... Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem gofry. Nie wiedziałem w ogóle, że mamy jak je zrobić. Skąd wziąłeś to takie śmieszne coś?
Zaprezentował otwieranie i zamykanie, nie mogąc przypomnieć sobie słowa gofrownica.
        - Ale powiem ci, tak dawno mi się tak dobrze nie spało. Pewnie te kadzidła od Właścicielki też sporo pomogły. Wiesz, że ona wierzy w takie różne ezoteryczne rzeczy? Pewnie gdybym was nie widział, wydawałoby mi się to dziwne, ale teraz...
        Paplał co mu ślina na język przyniesie, byle tylko Leo nie miał możliwości powtórzyć, że jego mina nie prezentowała radości. Przerwał wywód dopiero, gdy wziął gryzą gofra.
        - Ej ale dobre są! Rany... Sam je zrobiłeś? O jakie dobre.
        Liam bardzo zwinnie wymanewrował się z rozmawiania o swoich stanie emocjonalnym na co on teatralnie przewrócił oczami. Nie chciał, nie będzie go męczył. Nie będzie też dbał o jego komfort na siłę. W chwili obecnej nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo więc nie widział sensu żeby się starać. Zamiast tego wziął sobie kolejnego gofra.
        - Znalazłem wymienne płytki teflonowe do opiekacza, w pudełku na szafkach. - Wyjaśnił nie wydając się w dyskusję o tym, że Liam ponownie nie wiedział co miał w domu. Natomiast na wspomnienie kadzideł zrobił minę godną ucieleśnienia zniesmaczenia której szybko się pozbył. Prawie tak szybko jak pozbył się w nocy samych kadzideł które nie dawały mu spać. Właśnie stały na balkonie.
        - Cieszę się, że smakuje. - Przyznał zerkając jeszcze czy czasem Liam nie udaje żeby być dla niego miłym. Ale nie, wcinał aż mu się uszy trzęsły na co on miał aż ciarki. Uwielbiał jak komuś smakowało. Przy tym nadal nie zaczynał tematu. Przy kawie może się skusi.
        - Masz dużo rzeczy na uczelnię? - Zagaił chcąc wiedzieć jak rozegrać wszystko czasowo.
        - Nnomjenmo niemno dumno - odpowiedział z pełną buzią, złapany akurat, gdy pakował sobie połowę gofra do ust. Mógł jeść jak człowiek, ale po co? Im szybciej, tym mniejsza szansa, że jego posiłek zostanie w trakcie przerwany...
        Dżem co prawda został wciśnięty do ust razem z gofrem, jednak jego odrobina zatrzymała się na policzkach i palcach. Mając niemały problem z przełknięciem takiej ilości suchego ciasta, sięgnął po herbatę. No a skoro teraz nic nie trzymał, zaczął oblizywać palce.
        - W sumie może z dwa szkice, więc w większości dzień wolny. Ale to tam jeszcze sprawdzę - dodał do swoich niezrozumiałych słów, sięgając po kolejnego.
        Przyglądanie się jak Liam pochłania - bo on chyba nie tracił czasu na gryzienie, połykał w całości - sprawiło, że nie wiedział co ma zrobić. Zwrócić mu uwagę? Zapewnić, że może zrobić więcej? Nie reagować? Ostatecznie parsknął śmiechem i zanim Liam zaczął upychać niczym wiewiórka, drugiego gofra, złapał go za brodę żeby jak małemu dziecku zetrzeć dżem z policzka.
        - Nie chce zabrzmieć nieuprzejmie ale nikt Cię nie goni, no i ciasta mi też zostało. Możesz zacząć gryźć. - Zapewnił go patrząc na niego nadal z lekkim niedowierzaniem ale i ogromnym rozbawieniem. Normalnie jakby tydzień biedak nie jadł!
Zawstydził się odrobinę, gdy tak bezpośrednio została zwrócona mu uwaga. Wyrwał się z, mającego być czułym, gestu, uciekając gdzieś spojrzeniem.
        - Sorki, taki nawyk... - powiedział, niczego nie wyjaśniając w rzeczywistości.
        Faktycznie zwolnił, acz wciąż jego tempo jedzenia pozostawiało wiele do życzenia. Skończył z klejącymi się od dżemu palcami, których nijak nie był w stanie oczyścić poprzez samo oblizanie (gdyż ślina także pełna była cukru). No i być może odrobinę umorusaną twarzą... zanim jednak raz jeszcze został pochwycony przez Leo, ruszył do kuchni, by przemyć klejącą się skórę. I tak wciąż miał mokre włosy, więc nie było sensu przejmować się tym, że ich końcówki moczą się w zlewie, gdy strumień wody lał się po ustach.
        - Dobra, to jak skończysz, daj mi naczynia, ja je zmyję, spoko? Muszę jeszcze iść dzisiaj odebrać paczkę z ołówkami, więc...
        Więc co? Mieli zostać i pilnować domu? Leo miał iść z nim? Nie był pewien, czego chce.
        Niemożliwy! Zaczął go zastanawiać czy wydarzyła się jakaś krzywda w jego życiu? Czy kwestia życia w pośpiechu sprawiała, że jadł w takim tempie. A on? Ledwo drugiego zaczął w tym całym biegu! Westchnął nie przejmując się, dokończył jeszcze dwie porcje doprawione na ostro. Dopóki herbatę i zaczął sprzątać. Mało co zostało więc będzie się lepiej myło.
        - A ja w tym czasie pójdę po samochód, będzie nam się wygodniej podróżowało niż komunikacją miejską. - No i koniec litości, musieli dzisiaj załatwić sprawę z Arthurem. – Najpierw podjedziemy do świątyni, będzie teraz pusta, odprawisz rytuał wyznaczenia drogi, a później będziemy reagować na bieżąco. - Jego ton nieco się zmienił, jakby był bardziej służbowy. Ale Liam i tak nie chciał znać szczegółów ani wiedzieć. Będzie dawał mu konkretne acz suche instrukcje. Chociaż, co jakiś czas rzucał mu kontrolne spojrzenie żeby sprawdzić jak ten reaguje.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {09/03/22, 01:43 pm}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-03-10.01.38
Hellow~ Informacji było więcej, niż jedna, ale tylko ona zapadła Widzącemu w pamięci. Leo. Miał. Auto. Jakby... jak w ogóle, co? Skąd? Gdzie? Po co? Był cholernym duchem, więc na jakie trufle z Wawela mu było auto?! Skąd miał na przegląd? Jak w ogóle udało mu się zdać prawko, skoro - oficjalnie - nie mógł istnieć, bo był duchem? Tyle pytań, a on jedynie stał z otwartymi ustami i się na niego najzwyczajniej w świecie gapił.

Odkładając na blat w kuchni talerze, wsadził ostatni kawałek gofra w usta Widzącego. Później złapał go za brodę i delikatnie złączył dolną i górną wargę, licząc na to, że ten zacznie wolno przeżuwać, udawał przy tym, że nic nie zrobił. Nie wiedział co go tak zaskoczyło w zabawnej minie Liama ani, dlaczego miał nadzieję na zadanie mu pytania, wiedział że to nie nadejdzie. Uśmiechnął się zamiast tego spokojnie, poczochrał mu mokre włosy i wstawił wodę na swoją drugą kawę. Przecież i tak nie chciał wiedzieć.
- Ale nie musimy się spieszyć, ja jeszcze się kawy napije, Ty możesz zrobić szkic. Ja pozmywam. - Zaoferował się już nauczony tym, że robiący coś na ostatnią chwilę Liam to zły Liam.

Nie dowierzał. Zawiesił się tak bardzo, że nawet nie zarejestrował, że Strażnik nakarmił go pozostałością po śniadaniu. Dalsze słowa już bardziej trafiły do jego uszy, lecz trudno powiedzieć, ile z nich zostało. Musiał po prostu to przetrawić samodzielnie.
    Nie odezwał się. Nie oponował, gdy zadanie uprzątnięcia po śniadaniu zostało mu zabrane. Po prostu zamknął się w łazience, gdzie pospiesznie wysuszył włosy, ogarnął je jakoś porządniej, po czym stanął w progu i oświadczył.
- Gotowy. Możemy jechać.
Olać szkice, cel podróży, paczkę z ołówkami, które były do nich niezbędne. Chciał się z nim przejechać. Ktoś tak zajebisty musiał mieć furę jak marzenie, na którą pewnie nigdy nie byłoby go stać. A Liam nieczęsto miał okazję jechać z kimkolwiek, gdziekolwiek.

Poszło zaskakująco szybko. Zdążył pozmywać i upić może dwa łyki kawy gdy Liam wyszedł z łazienki, zwarty gotowy i dziwnie podekscytowany. Nie komentował, zamiast tego siorbnął jeszcze raz napój i sam poszedł się nieco ogarnąć: standardowo. Gdy byli gotowi wziął na swoje ramię Arthura, co do Węża decyzję pozostawił Liamowi i gdy tylko wyszli na ulice, skierował swoje kroki do części miasta w której zgromadzone były powierzchnie magazynowe i garaże do wynajęcia. Tam odnalazł ten swój, rozpiął zabezpieczającą kłódkę i unosząc drzwi żaluzjowe spojrzał zadowolony na okryty płachtą samochód.
    Jak on go uwielbiał! Zakochał się gdy tylko w latach trzydziestych został zaprezentowany, nie miał przy tym żadnych oporów żeby go od razu nabyć i urządzać sobie nim częste wycieczki. Chował go, oczywiście że tak! Pilnował też odpowiedniej rejestracji pojazdu, zgodnie z papierami był już wnukiem oryginalnego nabywcy. Podobnie było z prawem jazdy które robił gdy samochody jeszcze do bezpiecznych nie należały, i nie rozpędzały się do takich prędkości jak te obecne. Na te wspomnienia uśmiechnął się szeroko i jednym sprawnym ruchem zdjął płachtę. Dostosowany do obecnych realiów silnik kosztował go krocie ale było warto. To jak przyciągał wzrok gdy tylko nim gdzieś ruszał, ah!
- Tylko nie trzaskaj jak będziesz wsiadał. - Upomniał go zostawiając płachtę w garażu, a samemu z troską odpalając silnik, słuchał chwilę warkotu zanim nie wytoczył się na ulicę.

Był tak okropnie podekscytowany, że szedł prawie dwa razy szybciej, niż zazwyczaj. A już normalnie nie należał do osób, które snują się, jakby im kto kamieni na kark wrzucił. Wąż uparł się, by iść z nimi, więc Liam pozwolił mu ewentualnie wskoczyć do torby, która wziąłby, bo i tak mieli odebrać paczkę. No przecież w ręce jej trzymał nie będzie...
    Jakiekolwiek miał typy co do prawdopodobnego "rumaka" Leo... Nigdy, przenigdy nie wpadł by na pomysł, że to będzie TEN. Czerwony, kultowy demon drogowy, od którego miękły kolana. Co to za model? Można w ogóle jeszcze dostać takie cudo?!
- Wooooo! - ekscytował się, patrząc to na samochód, to na ducha.
Nie był w stanie powiedzieć nic bardziej elokwentnego. Podobnie nie wybaczyłby sobie, gdyby tak po prostu wsiadł. Nie. On musiał, jak dziecko - dotknąć. Pomacać. Sprawdzić, czy prawdziwe. Nim nie został zagoniony do środka.

Nie spieszyło im się na tyle żeby zabronił mu dwóch albo nawet trzech rundek dookoła samochodu. Ba! Sam czuł się ogromnie podekscytowany słuchaniem ryku silnika, siedząc w środku wodził palcami po kierownicy, mościł się wygodniej w fotelu i przyglądał nieco zakurzonej desce rozdzielczej. Tęsknił, dawno się nigdzie nie wybierał. Chyba pojedzie dzisiaj naokoło!
- Wsiadasz czy nie godzi się jeździć z Duchem? I to takim autem? - Zapytał rozbawiony, a gdy ten usiadł obok niego prawie że podskakując z podekscytowania, pozwolił samochodowi toczyć się w stronę głównej drogi.
Dopiero na niej zaczął płynnie przyspieszać pozwalając żeby nieco zastałe tłoki rozpoczęły swój szaleńczy bieg. Przy tym, po pierwszych kilometrach, zetknął wreszcie na niego chcąc ocenić w jakim jest stanie.

W środku było jeszcze bardziej oldskulowo, niż na zewnątrz! Ach, był tak podjarany, że trudno było mu utrzymać wzrok na jednym tylko punkcie. Ten bowiem skakał to tu, to tam, byle tylko pochłonąć wszystko, co napotkał na swojej drodze.
- Mogę radio? - zapytał, widząc, że Leo na niego spogląda. Uśmiechał się do niego tak szeroko, że aż bolała go twarz.
Nie czekał nawet na odpowiedź, po prostu włączył. Właśnie kończył się jakiś popularny teraz kawałek, więc nie przejął się aż tak, wyglądając raz jeszcze przez ono, to znów przesuwając dłońmi po siedzeniu. Na wszystkie sezamki, jak super. Bosko. Wspaniale. O jak się cieszył.
     I jakby ktoś chciał mu jeszcze bardziej poprawić humor, z głośników popłynęła wręcz idealna do jazdy piosenka. Zgłośnił, zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać akurat w chwili, gdy leciał pierwszy werset. Wszedł w drugim:
- Gdzie Herkules, sprawny gość, co siłę ma jak dąb?
Wyciągnął dłoń przed siebie, przymykając oczy i wczuwając się w ukochaną za dzieciaka nutę.
- Gdzie jest rycerz biały i rumak pod nim gdzie?
Opadł znów na siedzenie, przykładając tę samą dłoń w okolice mostka, a drugą zaś układając ostentacyjnie na czoło. I została ostatnia solówka, którą... ach! Teraz śpiewał do sufitu.
- Myśli te przez noc męczą mnie i o jednym tylko śnię!
W pięknym stylu zakończył, śmiejąc się radośnie, gdy weszły chórki.
- Znasz to? Znasz? - zapytał kierowcę.

A on się tak martwił! Zastanawiał się gorączkowo co zrobić, w jaki sposób, żeby Liam nie dostał kolejnego ataku paniki. Wiedział już, że otoczenie Duchów temu nie sprzyjało, miejsca których nie znał też nie, do tego takie gdzie łatwo było go "wywęszyć". Ale nad tym panował, sam uskuteczniał wywołanie niechęci do Widzącego. Niemniej, nie wiedział co jeszcze zrobić żeby Liam nie drżał, nie jąkał się, żeby... Śpiewał? Jego mina w momencie gdy ten zaczął rzewnie gestykulować, snuć tą samą historię która leciała z radia, musiała być bezcenna. Tak idiotycznej gęby to on jeszcze przy nim chyba nie miał. Totalnie nie ogarnął co się dzieje, spojrzał na niego jak na wariata, jak... Na nieznajomego! A Liam w tym czasie bosko się bawił.
- Nie, nie znam... - Wypalił nawet nie słuchając słów, on był w zbyt dużym szoku. - Podmienili Cię? - Zapytał, również bez zastanowienia, na co się lekko zmieszał, opamiętał. Nieuprzejmie. Odchrząknął więc i pozwalając żeby wykwitł mu na ustach uśmiech pełen niezrozumienia ale i radości, rzucał mu co i rusz spojrzenia.
- Z czegoś powinienem to kojarzyć? - Zagaił odnośnie piosenki, nadal teatralnie przedstawianej na siedzeniu obok.

Jakimś cudem uniknęli wypadku, mimo iż Liam co rusz rozpraszał kierowcę swoimi ruchami, a i dwukrotnym uderzeniem w ramiona, gdy okazało się, że miejsca w aucie jest zbyt mało na jego wokalno-taneczną karierę. Nie liczyło się, gdzie jadą. Nie liczyło się, z kim jadą. W jakiś sposób fakt, że był to akurat on... Widzący nie potrafił tego wyjaśnić - nie zastanawiał się nawet, oddając chwili. Zaśmiał się raz jeszcze głośno, bujając na boki.
- Jak to skąd! Z najbardziej kultowej bajki świata, no weź. Nie mów, że nie znasz Shreka! No ja wiem, że to druga część, ale bez przesady, one wszystkie są przekozackie! No może ta ostatnia jest taka se, ale no dla tego osła to wszystko można zobaczyć. Powiedz, że się zgrywasz. - a gdy zaprzeczył... - NO NIE. Kochany, tak być nie może. Wracamy dzisiaj i idziemy oglądać Shreka. Nie ma zmiłuj, jak masz mieszkać pod moim dachem, to takie klasyki są absolutnie obowiązkowe! - Przerwa na oddech.

Doświadczenie jakie zapewnił mu Liam było zaskakujące i dziwne jednocześnie. Tak rozluźnionego, szczęśliwego i otwartego nie widział go jeszcze nigdy i chociaż nie do końca mógł to uczucie nazwać speszeniem, czuł coś właśnie ja ten kształt. Zamrugał szybciej, starał się skupić na drodze ale wzrok sam lądował ja brunecie. Czym jeszcze go zaskoczy?
- Nie wiem, czy Ci w końcu to mówiłem, czy nie ale ja średnio w obecnej kinematografii. - Uśmiechnął się do niego nieco przepraszająco. Niestety tytuł "Shrek" nic mu nie mówił. - Dlatego Cię namawiam wieczorami żebyśmy coś oglądali. Jak jeszcze musicale i dramaty zdarza mi się obejrzeć w kinie tak na bajki trochę słabo chodzić, nie uważasz? Dziecko bym sobie musiał skombinować żeby uchodzić za dzielnego tatę. - Zaśmiał się, nieco nerwowo, ale cholera! Nie wiedział co miał robić przy takim Liamie! Gdzie jego jąkająca się kluska? Czy nowa wersja miała instrukcje obsługi?!

- Co ty za głupoty opowiadasz, przecież nikt ci nie zabroni pójść do kina bez dziecka. W liceum cała masa dziewczyn z mojej klasy chodziła i jakoś nie było problemu - dziwił się.
On sam starał się unikać takich miejsc. Nie tylko ludzie lubili sale kinowe, a w takim miejscu nad wyraz trudno było uciec. Tak w razie czego.
- Od dzisiaj będziemy oglądali nie tylko w soboty. Musimy tak wiele nadrobić... Znasz jakiekolwiek bajki?

Zatrzymując się pod punktem w którym Liam miał odebrać paczkę, nadal miał na twarzy minę wyrażającą konsternację. Owszem, temat i jego efekty były niezwykle przyjemnie ale to nadal nie był jego Liam. Mimo to ostatecznie uśmiechnął się do niego rozbawiony całą tą rozmową. - Mam dziwne wrażenie, że ja bym był odebrany negatywnie. Ale skoro proponujesz oglądanie bajek częściej, w domu, musimy kupić więcej przekąsek. - Przyznał entuzjastycznie bo nie oszukiwał, że takie spędzenie wieczoru, nawet jeżeli by było w tygodniu, byłoby bardzo przyjemne. - Jesteśmy, coś miałeś odebrać. - Kiwnął mu głową, zrzucając tym samym biegi na luz i zaciągając hamulec ręczny.
- Śmigaj bo to nie koniec wycieczki. - Zauważył skromnie, nadal mieli do załatwienia sprawę z Duszkiem. Chciał to dzisiaj chociaż zacząć.

Jeszcze nie do końca docierało do niego, co się dzieje, choć pierwszy cień konsternacji przeszedł przez jego twarz, gdy usłyszał, iż "to nie koniec wycieczki". Zamrugał kilka razy i choć wciąż się uśmiechał, cóż... Uśmiech był mniej szeroki. A gdy wrócił z paczką, wyglądał inaczej. O wiele mniej naturalnie. Przebijała przez niego dziwna nuta determinacji. Dokładnie. Wystarczy, że szybko to załatwią i znów będzie miał na jakiś czas spokój od duchów.
- Więc? Gdzie zaczniemy?

Tak szybko jak popuściło go zaskoczenie, tak pojawiło się w jego oczach zatroskanie. Uśmiechnął się do niego pocieszająco po czym położył dłoń na jego kolanie.
- Do świątyni, ale nikogo tam nie będzie. - Zapewnił lekko go ściskając na pokrzepienie. Poza tym będzie cały czas obok niego i w razie potrzeby go obroni. Uczył się na błędach.
- Odprawimy jeden rytuał i zobaczymy czy pomoże się nam to posunąć do przodu. Jak nie, będę kombinował z czymś innym. - Zapewnił spokojnie, jeszcze chwilę go poklepując po nodze zanim zabrał dłoń na drążek zmiany biegów.

Wydał z siebie ciche "hmmm", zerkając przez szybę.
- To będzie ta sama świątynia? - dopytalał, znów na niego spoglądając. - Ostatnio nie mieliśmy okazji jej zwiedzić, a samo wejście było taaak niesamowite! Z daleka nawet robiła wrażenie, rany... Kiedy pomyślę, że mogliśmy mieć okazję zwiedzić ją w środku, aż mnie ściska. Taka okazja...
Nie mógł się powstrzymać, by nie zacząć opisywać tego, co pamiętał. Ogromnej kadzielnicy, zdobionego mostku, krawędzi dachów razem ze zdobieniami... Coś niesamowitego.

Wyraźnie odetchnął po czym uśmiechnął się lekko.
- Ta sama tylko pozbawiona naleciałości ze świata duchów. Więc będziesz ją oglądał jak każdy inny człowiek. Co nie zmienia faktu, że chętnie pokaże Ci wnętrze! Znam ją z lat jej świetności. - Przyznał na zachętę. Gdy będzie tam cisza i spokój, odrobina miękkiego światła, wszystko to może zdziałać niezwykłe cuda przy podziwianiu kunsztu architektonicznego!

- Haaa? Bez sensu... - nadymał policzki niczym dziecko. - Dlaczego tylko ja mam ją widzieć jako ruderę... Bez sensu - powtórzył.
W końcu jakby nie patrzeć ta "przeznaczona dla innych ludzi" część była po stokroć mniej imponująca. W porządku, być może gdyby nałożyć na obraz wyobrażenie i wspomnienia, coś dałoby się uchwycić, jednak... Kto znając smak sezamków zadowoli się sezamem?
- Phy, mam nadzieję, że w środku zachowało się odrobinę więcej... Nie możecie odprawić tej swojej magii, żebym mógł... No wiesz, widzieć, jak wyglądała kiedyś? Jesteś Strażnikiem na pewno masz taką moc. No weź, Leo.
Prosił go, pochylając się w jego stronę.

Jedno długie spojrzenie w roziskrzone oczy wystarczyło żeby parsknął gromkim śmiechem. Co za skubana bestia!
- Takie przyjemności kosztują. Droga przyjemność wymaga odpowiednich... Nakładów. - Uśmiechnął się do niego znacząco czekając na reakcję, speszy się łapiąc o co mu chodzi czy kompletnie nie trafi?

Przekalkulował w myślach ilość oszczędności na koncie, jakie co miesiąc otrzymywał w ramach alimentów. Ile zostało mu z dorywczej pracy oraz co by się stało, gdyby odmówił sobie co drugiego obiadu. Zaczął mamrotać do siebie, jednak odpowiedź była dość jasna.
- Nie, nie ma szans. Jestem spłukany. Znaczy mógłbym ci zaoferować tam mniej więcej... Pół czynszu? Albo nawet cały czynsz. Ej a nie możesz ty zapłacisz? No weź, jesteś sto razy bardziej dziany ode mnie. Oddam ci. Zrobię, co zechcesz. Proooosze...
Nawet nie pomyślał, jak cholernie niebezpieczne to było. Po prostu oparł dłonie na ręce, która akurat złapała kierownicę, kładąc na niej głowę i starając się zrobić najbardziej uroczą minę, jaką potrafił.

Patrzył na niego jak na debila. To on z jednej strony chce być jego kochankiem doskonałym, a z drugiej kompletnie nie czai "zapłaty w naturze"? Zmrużył oczy raz, drugi, po czym parsknął gromkim śmiechem. Puścił jedną ręką kierownicę i klepnął się nią w czoło.
- Och na wszystkie bóstwa w okolicy, gdzieś Ty się uchował? - Zapytał go nie tłumacząc o co pyta po czym ścisnął mu policzek. - Jak mi pożyczysz swojej mocy to jestem w stanie Ci pokazać jak wyglądała gdy ją oddano do użytku. - Rzucił już realnie, bez podtekstów, co za głąb jeden! Niech siada prosto bo mu ciąży na dłoni!

!!!
- NAPRAWDĘ?! - pisnął zachwycony.
Aaaaa, nie mógł w to uwierzyć. Udało się! Udało! - Jasne, bierz całą! Rany, zobaczymy świątynie!!! - Ekscytował się. - Dzięki, dzięki, dzięki! Jesteś super. Najlepszy. Naprawdę, naprawdę super.
Bez zapowiedzi przytulił się do niego, czując, jak pasy wbijają mu się w pierś i szyję na tyle nieprzyjemnie, że aż musiał wstrzymać oddech. Ale nawet jeśli...! Był tak okropnie szczęśliwy.
- Uwielbiam cię! Dzięki, dzięki!
Znów grzecznie usiadł na swoim siedzeniu, szczerząc się szeroko i bujając na boki. Świątynia! Świątynia!

Aż się spiąć gdy został dotknięty. Nie przez sam dotyk oczywiście! Jako rasowy pieszczoch mógłby się przytulać całymi dniami, tygodniami i miesiącami! Raczej przez brak przygotowania psychicznego na taką bliskość ze strony Liama... Który go przecież miał... Nienawidzić? Zetknął na niego badawczo, siedząc lekko zesztywniały. Aż mu języka w gębie brakło, co miał powiedzieć? Przypomnieć mu, że halo, przecież nie chciał go widzieć więcej niż to konieczne, podobnie z kontaktami. A taka przysługa kosztowała Liama, a nie jego. O co więc...
- Nie ma za co? - Wybełkotał wreszcie, po czym odchrząknął zerkając na Arthura który siedział z otwartymi ustami i kompletnym dysonansem poznawczym. Tak właśnie Leo wyglądał wewnątrz siebie. Idealnie.
- Żaden problem, serio. - Zreflektował się gdy skręcił w odpowiednią uliczkę którą mieli dojechać pod samą świątynie. Co się będzie przejmował, zapakował prawie pod nią, na betonowym podjeździe dla sprzętu budowlanego którego tutaj w ogóle nie było dzisiaj.
- To co? Idziemy?

Liamowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Słysząc i widząc, że są na miejscu, prawie od razu wyskoczył z auta. Przeciągnął się. Nawet pogoda im dzisiaj dopisała, coś niesamowitego!
- Tak! Chodźmy, chodźmy! Ach, nie mogę się doczekać...! To odprawiaj te swoje czary!

- Tylko bez paniki, nie będę Cię całował. - Ostrzegł zamykając samochód i wolno do niego podchodząc. Już raz to robili z czego ostatnio wziął sobie szczyptę mocy siłą, tym razem Liam powinien być rozluźniony i mu pozwolić żeby było łatwiej. Stanął więc przed nim, uniósł głowę łapiąc za brodę i wcisnął mu palec w policzek żeby nieco rozchylił usta. Pochylił się nad nim chcąc zaczerpnąć. Przecież nie podejrzewał żeby Liam był aż takim sercem kapusty... Nie?

Chyba nie do końca do niego dotarło, jak to "pożyczanie" mocy miało wyglądać. Zamrugał kilka razy, zanim zrozumiał, co się w ogóle dzieje.
    Ostatnim razem było koszmarnie. Nawet jeśli jego umysł załagodził to wspomnienie, ciało wciąż pamiętało to nieprzyjemne uczucie wydzierania czegoś, odrywania, przez co spięło się znacząco, bijąc na alarm. Nie miał pojęcia, co zrobić. Przecież tak strasznie chciał zobaczyć tę świątynię, a no to był jedyny sposób, na który było go stać, co nie? Tylko... Tylko...
- Czekaj! - zasłonił mu usta dłonią. - Chwila moment. Daj mi chwilę. Sekundę. Spoko Liam. Może nie będzie tak strasznie. Dasz radę stary. Będzie ci trochę niedobrze, ale pamiętaj, po co to robisz. Dasz radę Liam. O jak strasznie się stresował. Wziął głębszy oddech i zaczął powoli zsuwać dłoń.
- Okay. Weź to zrób szybko - poprosił, zaciskając oczy, jakby się szykował co najmniej na cios.

Rozczulające serce kapusty. Zrobił lekkiego zeza w momencie gdy dłoń Widzącego zasłoniła jego usta po to żeby na nią spojrzeć. Później przeniósł spojrzenie, nieco pytające, na twarz zestresowanego bruneta po to by ponownie wyrazić rozczulenie. Przewrócił oczami, teatralnie! Dając mu znak żeby się ogarnął, a gdy to nastąpiło, gdy mógł już sobie wziąć, i gdy Liam całym sobą krzyczał, że jest gotów na ból, on zamiast do ust sięgnął swoimi wargami na jego czoło, gdzie zostawił całusa.
- Tak to nam nie wyjdzie. Muszę wziąć więcej niż ostatnio, a jak jesteś taki spięty to będę musiał to zrobić siłą, niepotrzebny ból. - Zapewnił kładąc mu dłonie na ramionach które zaczął lekko ugniatać.
- Rozluźnij się. Jak jesteś świadomy i dajesz mi zgodę to jedynie łaskocze. - Jak wyciągany z gardła włos. Dodał w myślach po czym zaczesał jeden kosmyk na czubku jego głowy który kategorycznie leżał nie w tą stronę. - Już? Zaczniemy jeszcze raz? - Zapytał przyciągając go do siebie, lekko w ramionach odchylając do tyłu, po czym znowu złapał go za brodę żeby ten rozchylił usta. Posłał mu przy tym najbardziej łobuzersko - flirciarski uśmiech jaki w swojej gamie posiadał po czym ponownie spróbował zaczerpnąć.

Nie tego się spodziewał, jeśli miałby być szczery. Choć, co dziwne, taki gest... Pasował do niego. Gdyby się dłużej zastanowić, Leo właśnie taki był. Jednak Liam miał inne rzeczy na głowie, niż zastanawianie się nad tym.
    Obietnica, że wcale nie będzie tak nieprzyjemnie w jakiś sposób koiła jego nerwy i wyciszała niepokój. No i jeszcze ten uśmiech, rany... Nawet kiwnął głową w zgodzie, jednak w ostatniej chwili...
- Czekaj! - zatrzymał go raz jeszcze. Znów trzymał dłoń na jego twarzy. - A czy... a jak... Ym... Potrzebował momentu, żeby zebrać myśli i ułożyć prawidłowo pytanie.
- Jak mam ci dać zgodę? Mam powiedzieć, jasne częstuj się? Pomyśleć? Nie wiem, mam coś robić?

Do trzech razy sztuka? Ile razy go jeszcze będzie zatrzymywał skoro powinien jak grzeczny kochanek topić się na widok jego uśmiechu i rozkoszować przebywaniem w jego ramionach? W sensie owszem, Leo podejrzewał go o zapędy do facetów dlatego sądził, że to zadziała! A tu nic z tego. Aż zrobił kaczy dzióbek ze zniecierpliwienia.
- Tak naprawdę to powinieneś najpierw odtańczyć rytuał pozwolenia. Musiałbym Cię zabrać na torfowisko gdzieś boso byś ugniatał błoto wychwalając moje imię. W tym czasie musiałbyś trzymać dwie pochodnie i żuć czosnek niedźwiedzi. Później czekałaby Cię kąpiel w górskich źródłach i złapanie łososia ofiarnego którego musiałbyś mi przynieść. Ale nie mamy na to czasu! - Oznajmił na poczekaniu uznając, że jeżeli nie wyjdzie odwrócenie uwagi to się poddać. Gdy Liam trawił jego słowa pochylił się nad nim i zaczerpnął jeden pełen, wolny oddech, pełen mocy.

Jakby... Zadał pytanie i dostał odpowiedź. Ale... Nosz na wszystkie sezamki świata jak to w takim razie miało działać, skoro pierw powiedział, że ma się świadomie zgodzić, a teraz nagle opowiadał, jak ma to zrobić, okraszając to komentarzem "nie mamy na to czasu". Jakby... Co? I huh? I co? Aż otworzył usta, będąc w tak ogromnym szoku, że nawet nie zarejestrował, gdy ten się przysunął w dość jasnym celu.
    Fakt, że wykorzystał chwilę konsternacji, sprawi, iż naturalnie stawił opór. Nie aż tak silny, jak za pierwszym razem, przez co cały proces nie był "koszmarny" acz wciąż nie było to zbyt przyjemne i wcale nie stało obok "łaskotania". Szarpnął nieznacznie w tył, uciekając. Jednak tak było tylko przez chwilę. Moment, zanim nie usłyszał cichego głosu w głowie: "Spokojnie. Rozluźnij się i mu pozwól. Nie zrobi ci krzywdy. Musisz po prostu chcieć oddać mu cząstkę swojej mocy". Kojarzył go, jednak nie miał pojęcia skąd. Był kojący, przekonywujący w swojej spokojnej nucie. Pewny. Niezwykle trudno było mu się oprzeć.
    Coś się zmieniło. Dotychczas chaotyczna aura, niczym rozproszone drobinki w powietrzu, które wirowały bez większej logiki, zatrzymały się, by następnie zacząć sprecyzowany ruch jednostajny. Krystalizowały się. Gęstniały, sprawiając, że o wiele łatwiej było je uchwycić, a tym samym - oddać. Bo to też zaczął robić Liam instynktownie. Nie tylko pozwalać Leo brać tyle, ile chciał, ale jakby wykazując się inicjatywą, wychodzić z mocą dla niego. Przekazywał ją w każdym oddechu, jaki dzielili. To uczucie... Jakby chłodny wiatr otulał jego drogi oddechowe przy każdym wydechu. Faktycznie łaskotało. Poza tym jednak czuł się fantastycznie. Tak pewnie i silnie... Co się działo?

Smakowało wyśmienicie. Uzależniało jak najwspanialszy narkotyk łechcąc każdy nerw. Jego ciało jednocześnie uspokajało się i przepełniało gotową do zużycia energią. Lekko zmrużył oczy które z ciemnego złota, z każdą minioną sekundą, coraz mocniej przypominały płynny kruszec leniwie wirujący w podgrzanym naczyniu. Nie chciał brać kolejnego oddechu po czym łapczywie czerpał, jeszcze jeden i kolejny. Słodki smak otulił jego język po czym, do głosu doszedł zdrowy rozsądek. Tym razem do on zatkał mu dłonią usta i chociaż bardzo topornie mu to szło, odwrócił od niego głowę zamykając całkiem powieki. Dziesięć... Dziewięć... Osiem... Przeliczył zwolna do zera po czym odważył się wziąć oddech rześkiego powietrza. Z wypuszczeniem go też chwilę czekał po czym odwrócił się do niego, przyjrzał się mu i ciągnąć do siebie przytulił.
- Świetna robota. - Wymruczał błogim szeptem, jakby właśnie otrzymał dawno niewidzianą i przekraczającą oczekiwania dawkę spełnienia. - Wszystko dobrze? - Zapytał gdy powoli wracał do siebie myślami. Tylko oczy, lśniły coraz mocniej.

Na co dzień nie zdawał sobie nawet sprawy, jak ogromną mocą operuje, więc teraz, gdy ta zebrała się i nawet jeśli jakaś jej część właśnie uchodziła z jego ciała, wciąż... to uczucie było nie do opisania przyjemne. Otulała go, koiła, dawała tyle możliwości, że ach...! Czuł się wszechmocny.
    Delektował się tym, dopóki nie został odgrodzony przez Leo. Jeszcze chwilę czuł, jak wypełnia każdy centymetr ciała, gdy nagle - puff. Podobnie jak głos, także i moc gdzieś wyparowała. Znów stała się na tyle niestabilna, że stracił do niej dostęp. Osunął mu się w ramionach.
- N-nie wiem - odpowiedział.
Podczas całego procesu oddychał niezwykle spokojnie i miarowo, więc i teraz nie miał z tym problemu. Chodziło o coś innego. Czuł się dziwnie... Dziwnie otumaniony.
- To było... Wow - zdołał z siebie wydusić, łapiąc raz jeszcze równowagę i stając o własnych siłach, choć wciąż było mu słabo.
Oplótł go rękami i przymknął oczy. Chwilę odpocznie.

Już od dawna, o ile kiedykolwiek, nie miał doczynienia z tak silnym Widzącym. Gdyby Liam tylko chciał i mógł w pełni kontrolować swoją moc, mógłby mu dać tyle sił ile posiadał sam Szef. Niesamowita wizja która szybko uciekła sprzed jego oczu. Wystarczyło, że nieco wypluty z sił Liam wtulił się w jego pierś, tak jak miał to w zwyczaju gdy był już na granicy jawy i snu. Od razu go objął i zaczął głaskać po włosach, tym samym podtrzymując.
- Czy zaczynasz mi wierzyć w to ile siły posiadasz? - Zapytał bawiąc się kosmykami przy nasadzie głowy. - Fajne uczucie, nie? Możemy nad tym pracować jeżeli kiedyś zechcesz. - Zapewnił chociaż miał średnie pojęcie o tajnikach szkolenia Widzących. Ale podstawy mógł mu przekazać!

Nie odpowiedział od razu, oddając się przyjemności, jaką niosła ze sobą obecność Leo oraz głaskanie. Mógłby się od tego uzależnić.
- Na co dzień kompletnie jej nie czuję. Teraz też, jakby tak po prostu zniknęła - wyznał w końcu, wciąż się rozpływając. - Da się to jakoś... Sam nie wiem, żeby nie znikała?

- Oczywiście, że tak. Da się w pełni to kontrolować i przywoływać kiedy jest potrzebne. Z tego co wiem można nawet jakąś część nastawić na niezależne od woli krążenie w organiźmie, żeby reagowało pasywnie. - Wyjaśnił na tyle na ile widział kiedykolwiek Widzących używających swoich zdolności. Byli nie dość, że niesamowici to dodatkowo nie mieli żadnych barier poza kreatywnością. Cóż, tak jak Duchy z którymi czasem musieli się mierzyć.
- Ale do tego trzeba ćwiczyć. I to dość... Dużo. - Westchnął ponownie zdając sobie sprawę z tego jak mocno Liam był skrzywdzony przez brak odpowiedniego wychowania. Mocniej go przytulił.
- Mów jak będziesz miał dość, jeszcze zwiedzanie przed nami. - Zauważył spokojnie.

Gdyby udało mu się utrzymać to uczucie... Jak niesamowite to by było? Aż trudno sobie wyobrazić. Zapragnął jej. Swojej własnej mocy. Ale nie tak, jak wcześniej, gdy myślał o niej jak o środku do celu, którym było usunięcie wszelkich powiązań z duchami. Teraz stała się celem samym w sobie.
- W takim razie lepiej zacząć jak najwcześniej - odpowiedział. - Jak z rysowaniem. Wziął głęboki oddech. W sumie to... Nie chciał się odsuwać, a zarazem nie chciał tracić okazji do zwiedzania.
- Jeszcze chwilka - poprosił więc cicho, pocierając o niego twarzą, po czym ułożył się wygodniej. Stali tak dziesięć sekund... Dwadzieścia... Czterdzieści...
    - Mam ochotę na coś słodkiego - rzucił nagle ni stąd ni zowąd. Wyswobodził się z uścisku, by skierować swoje kroki do auta. Rzucił krótką komendę, by Leo je otworzył, po czym wpakował się na siedzenie pasażera, odszukał swoją paczkę i szybkimi ruchami zaczął się do niej dobierać. Są! Jak zawsze ulubiona firma nie zawodziła, dodając paczuszkę małych, gumowych misiów na osłodę rysowania.
    Wrócił do Strażnika, prezentując zdobycz i częstując go tym samym.
- Czerwone są moje - zaznaczył na wstępie, zanim ten wybrał. W paczuszce było siedem, może dziewięć żelek.

Poczekał grzecznie aż Liam się ogarnie, znajdzie w samochodzie to czego szukał, samemu dając sobie moment na ogarnięcie się. Nie spodziewał się takiej ilości mocy, takiej dawki która sprawiała, że opuszki palców go mrowiły. Jeszcze kilka spokojnych wdechów i, musiał rozpiąć dwa guziki koszuli, było mu gorąco.
- Ja dziękuję. - Uśmiechnął się na widok żelek gestem dłoni odmawiając. Jakby coś teraz zjadł mogłoby się to skończyć rewolucją żołądkową, a szkoda śniadania.
- Czyli co? Idziemy? - Zapytał podwijają rękawy koszuli po łokcie po czym stojąc przed mostem, przed wejdziemy głównym, wyciągnął do niego rękę. - Na początku może to być dezorientujące. - Wyjaśnił apropo projekcji, a gdy udało im się luźno spleść ze sobą palce, zaczął mruczeć coś pod nosem powodując, że to gdzie Liam patrzył, jakby przejechane pędzlem, nabierało dawnych kolorów, kształtów i świetności.
Spacer czas było zacząć.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {18/04/22, 04:35 pm}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-29-03.57.27

       Oddana do użytku świątynia była piękna w całej swojej okazałości. Nie było w niej przesady chociaż liczne zdobienia, mozolnie wykonane rzeźby czy malunki przedstawiające istoty mające się opiekować i tych których opiece można było polecać, zatrzymywały na dłużej wzrok każdego przechodnia. Kolory chociaż intensywne, stonowane i pasujące do siebie, tworzące jedność. Do tego delikatne podmuchy wiatru przemykające się pomiędzy licznymi kolumnami, wywołujące nikły ruch w tysiącach materiałowych kotar za którymi kryły swoje twarze pomniejsze Duszki, opiekunowie zagubionych.
       Nie spieszył się. Wziął jego dłoń i umieścił ją na zgięciu swojego łokcia, żeby trzymać go bliżej i łatwiej manewrować kierunkiem ich marszu. Sam wodził spojrzeniem na poszczególnych małych dziełach sztuki, po zakrytych twarzach białych „grzybków” które ostatnio porwały Liama żeby wyglądał jak na Widzącego przystało. Uśmiechał się do nich chociaż były jego wspomnieniami i go nie widziały. Jednak pamiętał, że gdy tam był, były nim bardzo zestresowane i tylko ten uśmiech sprawiał że nie wybuchała panika. Zaśmiał się na to wspomnienie kręcąc z niedowierzaniem głową.
       Zatrzymał go pod jednym freskiem pokrywającym główną ścianę korytarza prowadzącego do Sali pełnej figur. Pogładzić go po dłonie nie wiedząc czy to ze zwyczajnej sympatii, chęci zwrócenia jego uwagi czy upewnienia się, że patrzy i go słucha.
       - Świątynia została powierzona Duchom bliskich. Stąd festiwal, stąd tak liczne grono Duchów które później tu przebywa, zasadniczo siedzą tu prawie cały czas. To taki wiesz, skwerek pełen plotek gdzie można usłyszeć o odchyłach od normy w naszym świecie. Stąd te kolory i ta scenka. Mamy na niej wszystkie Bóstwa z okolicznych świątyń, które tłumnie przybyły świętować otwarcie Bram. Ogólnie raczej się to nie zdarza, często mamy konflikty między sobą. – Parsknął pod nosem po czym pokazał mu palcem na rozłożyste drzewo kwitnącej wiśni umieszczone na boku fresku gdzie siedziały wielkie Sowy. Rude, białe, czarne i pstrokate. Raz miały po jednej głowie, później po dwie, jedna para i nawet trzy skrzydeł. No i ostatecznie jedna była z wielką rozdziawioną paszczą usianą tysiącami zębisk.
       - A to ja jestem, uderzające podobieństwo, nie? – Zagaił rozbawiony po czym spojrzał na niego badawczo. Nie chciał go przestraszyć, nie chciał mu udowadniać jak potworną może mieć formę, po prostu sama postać wyglądała komicznie i jak to bywało już w tej specyficznej sztuce, im dłużej się patrzyło tym dziwniej było.
       - Chociaż w tamtych czasach byłem nieziemsko przystojnym blondynem o szmaragdowych oczach, nieco niższym i bardziej umięśnionym. – Oznajmił nieskromnie, rzucając mu figlarne spojrzenie.
       Liam nie potrafił się powstrzymać, by nie przesunąć palcami dominującej ręki po malunkach. Osiadł na nich co prawda dziwny pył - kurz - jednak dzięki temu mógł upewnić się, że to nie sen. Bo tak też się czuł. Jak we śnie lub w najpiękniejszym marzeniu. Wnętrze świątyni okazało się bowiem tak piękne!
       Parsknął, nie rozumiejąc, że Leo nie skłamał. Wspomnienie z festynu rozmyło się na tyle, że nawet nie pamiętał, jak wrócił do domu. Że kiedykolwiek leciał.
       - Haha, mówisz, że byłeś blond włosą sowa? Pewnie miałeś taką ogromną czuprynę! Haha. Wszystkie gruchacze na ciebie leciały! - takie słowa tylko w jego ustach potrafiły zabrzmieć żartobliwie a nie kąśliwie.
       - O! O! Ja też chcę! Kim ja bym był?
       Zupełnie jakby grali w jakąś grę.
       - Nie no, sową zawsze jestem czarną, tego zmienić nie mogę. Chociaż taki ciągnący się, rozwiany blond kucyk by mi pasował! - Podłapał dziwne wyobrażenie na które przeszedł go lekko dreszcz. Albo nie, odwoływał to, źle by wyglądał z taką peruką. Dopiero po chwili zorientował się, że Liam nie uwierzył w jego słowa. Może to i lepiej? Że na razie go nie utożsamiał z sową. Chociaż przebywał w tej formie przy nim już kilkakrotnie.
       - Widzący są na tym drugim. - Pociągnął go na drugą stronę korytarza gdzie kolejny fresk był bardziej groźbą tego co się mogło stać jeżeli dany Duch nie został wzięty pod odpowiednią opiekę.
       Na fresku poza dominującą czerwienią i czernią można było zauważyć postaci. Ubrane w długie płaszcze, z dziwnymi maskami. Tak kiedyś ubierali się Widzący, gdy ich zawód był w pewien sposób czczony. Przy czym on specjalnie wskazał jakiego lichego, małego i co maski założyć nie umiał.
       - Jak nic byś był tym. - Zaśmiał się mierzwiąc mu czuprynę.
       - Już teraz masz dziwny, jasny kosmyk - zauważył w odpowiedzi. – To tak naturalnie, czy farbujesz?
       Gdyby tak się nad tym zastanowić, Leo wcześniej mieszkał w szopie gdzieś w środku lasu. Wizja mężczyzny klęczącego przed strumykiem i zmywającego farbę... O! Albo gdyby wchodził do fryzjera i od progu wolał: "rozcieńczaj farbę, będziemy robić jedno pasmo! Dziś mam ochotę poszaleć, dodaj trochę platyny!" Naprawdę go to rozbawiło.
       Zanim odeszli, jeszcze kilka razy odwrócił się, by rzucić dłuższe spojrzenie zdobieniom i misternej pracy, jaką ktoś wykonał przy malowidle. Jego oczy błyszczały odkąd tu weszli.
       - Pfff - prychnął, nadymając policzki. – Wypraszam sobie! Ja byłbym... Byłbym...
       Skanował dziwne postaci. Każda z nich wyglądała dość nieprzyjemnie, co utrudniało mu decyzję, jednak..
       - O, tym! - podskoczył, by sięgnąć jednego z nich, który wyglądał najmniej strasznie. Pech chciał, że był pierdołą, więc nie dość, że nie doskoczył, to jeszcze, uderzając o ziemię, natrafił na jakąś nierówność. Zaczął lecieć na łeb, na szyję.
       "Na ile moja ludzka postać zmieniana średnio co osiemdziesiąt lat może być naturalna?" Zadał sobie w myślach pytanie jednocześnie wyrażając roztargnienie na twarzy. Nie wiedział jak mu to wyjaśnić, czy w ogóle powinien wyjaśniać przez co westchnął pod nosem.
       - Naturalne. - Spojrzał w górę robiąc lekkiego zeza chociaż mimo szczerych chęci nie zobaczył wspomnianego kosmyka. Mimo to przeczesał grzywkę która zaraz wróciła na swoje naturalne miejsce.
       Liam jak to Liam, nadął policzki, próbował zakrzywić rzeczywistość, a ostatecznie znalazł się w jego ramionach. Nie mógł mu pozwolić rozbić sobie dupy oraz przerywać kontaktu fizycznego, cała wizja by się rozmyła, a on musiałby zacząć od nowa projekcje. I nie żeby mu się nie chciało...
       - Nie dość, że kłamiesz to jeszcze na mnie lecisz? - Uniósł pytająco brew po czym uśmiechnął się do niego niewinnie acz zadziornie. – No dobrze, Ty mój wielki Widzący, pokaże Ci teraz rzeźby Bóstw. Chodź, główna sala jest świetnie udekorowana. - Zachęcił go gdy postawił go równo na nogach i wskazał gestem głowy duże, dwuskrzydłowe drzwi. Byli przecież na początku zwiedzania!
       Odkąd go poznał, ani razu jeszcze nie upadł. Zawsze w najgorszym momencie silne ramiona mężczyzny łapały go i mimo iż był później rugany ostrym słowem lub małą złośliwością, nie potrafił nie odnaleźć w tych gestach dawno upragnionego poczucia bezpieczeństwa, odrobiny troski i być może nawet sympatii. Dlatego mimo uszu puścił pierwszą część, unosząc na niego spojrzenie. Uśmiechał się niemożliwie wręcz szeroko, szczerząc przy tym ząbki, gdy spomiędzy nich wybrzmiało melodyjne:
       - Hehe~
       Nie dał się tak od razu odczepić, ocierając się przez chwilę. Zatrzymał się w pewnym momencie, westchnął, po czym jak gdyby nigdy nic odsunął się kawałek i zadecydował:
       - Prowadź więc, Sowi Strażniku! - Komicznie wyciągnął przy tym wolną, lewą rękę.
       Chyba jeszcze nie widział go w tak dobrym humorze, tak beztroskiego i bez budowania zbędnych barier. Od czasu wsadzenia go w samochód zaskakiwał go raz po raz, ostatecznie grymas zdziwienia zagościł w oczach Strażnika na stałe. Teraz również tak było, zamaskował to jednak przewrócenie oczami i równie teatralnym wzięciem go pod rękę. Wtedy wizja wróciła, a oni mogli dalej przemierzać przyjemnie oświetlony korytarz na którym sporadycznie pojawiały się duchy przeszłości.
       Dalsze zwiedzanie świątyni przebiegło w dokładnie takiej samej atmosferze w jakiej zaczęli: pełnej śmiechu, zachwytu, rozmów na temat poszczególnych figur czy fresków. Liam okazał się ciekawym towarzystwem i chociaż potrafił się z nim nieźle droczyć, panikować gdy rzucił w niego jakąś dziwną sugestią albo go wkręcał, był jednocześnie błyskotliwy, spostrzegawczy i inteligentny. Szeroki wachlarz wiedzy i bystre oko dały w oczach Strażnika sporego plusika, mógł go częściej zabierać w takie miejsca dla czystej przyjemności. Zaskakiwał go bowiem, dokładnie tak samo jak wtedy podczas prowadzenia prezentacji gdy już wszedł w temat. Teraz też gdy się mu gęba nie zamykała odnośnie jakiegoś dziwnego zawijasa w gzymsie. Słuchał z uwagą, pozwalał się mu rozluźnić, ten spokój i szczęście przydadzą się mu podczas rytuału.
       Wchodząc do wielkiej Sali ołtarzowej gdzie paliło się tysiące świeczek, mogli dostrzec, że światło słoneczne żywego wspomnienia zaczyna powoli zachodzić. On też powoli dostawał migreny więc po upewnieniu się, że mogą na tym zakończyć pierwszą z najpewniej kilku części zwiedzania, puścił go wreszcie i rozmasował nasadę nosa. Przeciągnął się po czym rozejrzał po skąpanej w świetle popołudniowego słońca świątyni – jakby przenieśli się na powrót w czasie – po rusztowaniach i odnawianym fresku który jeszcze moment temu oglądali.
        - Dobrze, rytuał. – Mruknął jeszcze raz się przeciągając niczym zadowolony, wygrzany kot. To było przyjemne. – Polega na odnalezieniu części Ducha z ukrytymi wspomnieniami i wyciągnięcia jej żeby zaczęła prowadzić. Pojawi się przed Twoimi oczami  małe światełko które zacznie lecieć w stronę domu. Musimy to nieco dopracować żebyś znalazł wspomnienie domu, nie zrobił Arthurowi krzywdy, a później umiał mnie kierować więc spróbujemy najpierw z czymś łatwiejszym, ok? – Zaproponował spoglądając przy okazji na małego duszka chowającego się na ramionach Widzącego. Wiedział, że ten od dłuższego czasu błądził między nim a brunetem zadowolony z bycia przy nich ale i czujny, jakby mieli zrezygnować.
        - Może zaczniemy od znalezienia Ciebie. Pierwsze wspomnienie Arthura z Tobą?
       Ich pierwsze spotkanie? Jeśli się nie mylił, było to w mieszkaniu, gdzie mały duszek niespodziewanie wyłonił się z torby podczas śniadania. Kiwnął więc powoli głową.
       - Pamiętam - odpowiedział, niezbyt chętny do jakiejkolwiek rozmowy.
Był odrobinę zmęczony całym zwiedzaniem, nawet jeśli to sprawiło mu ogrom radości. Trochę jak dziecko po całym dniu w parku rozrywki. Wbrew pozorom jego stan miał się okazać pomocny - o ile łatwiej w końcu poddać się naturalnej mocy, gdy racjonalne opory maleją.
       Poinstruowany przez Strażnika, odszukał odpowiednie miejsce za świątynią, a następnie nakreślił kilka znaków w piasku. Skoncentrował się i podobne runy zabłysły na rękach rogatej istoty z innego świata. Trudno powiedzieć, czy to naturalny talent, czy może lata spędzone na kreśleniu kolejnych rysunków i modeli, jednak linie wychodzące spod palców Liama były precyzyjne, zgrabne i naprawdę piękne.
       Usiedli naprzeciwko siebie - Arthur w samym środku kręgu, student zaś przed nim. Za poleceniem Leo, wzięli się za ręce. Zamknęli oczy i prowadzeni głosem najbardziej doświadczonej osoby, wdychając zapach kadzidła, zatopili we wspomnieniach.
       Niebieskie oczy zostały zaatakowane przez ostre, jasne światło, podobne do tych scenicznych. Pospiesznie uniósł dłoń, by ograniczyć mu dostęp, mrużąc przy tym powieki, jednak niewiele to pomagało. Musiała minąć naprawdę długa chwila, zanim nie przyzwyczaił się na tyle, by rozejrzeć się.
       Dziwny korytarz z początku wydawał się rozmyty i nie do końca wyraźny, jednak nie była to wina braku mocy, zaklęcia czy jego stanu, a zatrzymujących się na długich rzęsach łez. Pospiesznie je starł, by odzyskać ostrość.
       - Leo? - zawołał, rozglądając się.
       Białe ściany ciągnęły się daleko, daleko w obie strony tak, że trudno było zauważyć koniec. Dopiero dokładne przyjrzenie się pozwoliło chłopakowi dostrzec...
       - Ile drzwi! - nie potrafił się powstrzymać, by nie wykrzyknąć.
Faktycznie co kilka metrów jasne ściany przecinały drzwi. Na jego nieszczęście, wszystkie wyglądały identycznie.
       - Leo, słyszysz mnie? - spróbował raz jeszcze.
       Chwila wytchnienia którą dał sobie po tłumaczeniu Liamowi w jaki sposób będą wykonywać rytuał oraz jak go musi przygotować, była jednocześnie chwilą pełnego skupienia. Nie mógł brać czynnego udziału w całym procesie, był raczej biernym obserwatorem którego rad Widzący mógł słuchać, ale nie musiał. Przez to się nieco denerwował. Nigdy nie pracował z tak niedoświadczoną osobą i jak jeszcze wcześniejsze próby były względnie nieszkodliwe, tak teraz jeden błąd mógł wywołać poważne szkody. Dlatego chociaż starał się tego nie okazywać, nieco był zestresowany. Niemniej, odprężenie i skupienie Liama działało kojąco. Już po chwili wszystko było przygotowane, on wygodnie usiadł za plecami bruneta i czekając aż też zacznie używać swojej mocy, ze skupieniem obserwował nieco zestresowanego Arthura. Jego też próbował uspokoić.
       W końcu, zaczęło się.
       Nie miał pojęcia co widział Liam ale świątynia aż wibrowała od mocy. Westchnął, chciał go nieco uspokoić ale również nie chciał przerywać. Dlatego jego serce aż podskoczyło gdy usłyszał swoje imię.
Ostrożnie wsunął dłonie na jego ramiona, ścisnął go nie wiedząc na ile docierają do niego bodźce.
       - Jestem tu, co widzisz? - Zapytał kontrolując też duszka. Arthur szczęśliwie się nieco odprężył.
       - Wszystko jest dobrze, świetnie Ci idzie. - Zapewnił głaszcząc go po ramionach.
       Szedł wzdłuż, mając zarówno po swojej prawej, jak i lewej, stronie sosnowe prostokąty. Klamki jaśniały, jakby dopiero co polerowane, a drewno wyglądało na świeżo malowane. W tej jasności, gdzie dźwięki niosły się dalekim echem przecinając świszczącą aż w uszach ciszę, wszystko wydawało się mało realne. Odrobinę może przerażające. Podświadomie czuł, że jeśli się zatraci, nigdy już nie wróci.
       - Leo! - krzyk był zbyt głośny, ale nie mógł się powstrzymać. Biel optycznie powiększała otoczenie, w którym czuł się mały i zagubiony. – Jestem w jakimś przeogromnym korytarzu. Nie ma lamp, ale wszystko jest tak przeraźliwie jasne. A i jest tu cała masa drzwi. Identycznych. Czy ja umarłem?
       Uniósł dłonie do ramion, jednak niczego na nich nie było. To dziwne. Emanowało bowiem od nich obce, a jednak przyjemne ciepło, którego nie potrafił zrozumieć.
       - Leo jesteś tam? Idę cały czas przed siebie, ale nigdzie nie mogę dojść. Nie wiem, jak wrócić. Czego szukać. Wszystkie są identyczne.
       Nie słyszał go, przynajmniej nie w takim stopniu jakby Strażnik sobie życzył. Zmienił nieco strategię. Objął go wygodnie od tyłu w pasie, jedną dłoń położył na jego sercu, a głowę wygodnie oparł o jego ramię. Przymknął oczy które ponownie zaczęły jaśnieć mocą chcąc polegać na łączącej ich więzi, a nie fizycznych odczuciach.
        - Cały czas przy Tobie jestem. – Zapewnił go jeszcze raz czując delikatny, mrożący ból gdy próbował się za pierwszym razem przebić do jego głowy. – Jesteś w umyśle Ducha. Tylko Ty możesz otworzyć drzwi ale ostrożnie, znajdź takie które są inne, może uchylone? Mają inną klamkę? Nie wchodź do pierwszych lepszych, musisz znaleźć wspomnienie na które Arthur wyraził zgodę. – Zaczął mu tłumaczyć, bardzo wolno i nieco na czuja bo nie do końca wiedział jak to wygląda przez co nieco mocniej go ścisnął, martwił się teraz o niego.
        - Idź przed siebie ale nie zbaczaj do progów. – Zaproponował czując, że na pewno znajdzie te odpowiednie.
Podskoczył na głos strażnika. Ten z początku był dość niewyraźny, jakby dochodził zza ściany, lub tafli wody. Musiał się naprawdę skupić, aby zrozumieć kolejne słowa.
- Mam znaleźć jakieś inne drzwi? - powtórzył, aby się upewnić. Ciepło z ramion przesunęło się na plecy i rozlało po nich. - Będziesz ze mną cały czas? Nie możesz się tutaj przenieść?
     Opowiadał mu, co widzi, znajdując sporą dawkę oparcia i spokoju w cieple, jak i głosie Leo.
        - O, te wyglądają inaczej! Są strasznie ciemne i takie... Trochę jakby niejasne. No wiesz, jakby coś je... Och, ale no przeszedłem, mogę ich dotknąć.
        ...
        - Kurcze ale nie chcą się otworzyć!
        Chwycił za klamkę, czując dziwny chłód. Nie wiedzieć dlaczego przeszedł go dreszcz, zupełnie jakby za nimi zrobił się przeciąg. Pomimo tego próbował wejść.
        - Są zamknięte i tak strasznie trudno chodzi ta gałka.
        Już się zbierał, żeby siłą spróbować pokonać opór.
        Rozmawiając z Liamem jego oczy cały czas wodziły po małym Arthurze. Duch bym wyznacznikiem tego czy robią wszystko dobrze i czy Liam zmierza w odpowiednim kierunku. Natomiast słowa wymieniane z Widzącym miały naprowadzić go na jakiś pomysł... Przynajmniej do chwili gdy go nieco mocniej nie ścisnął sądząc, że pakuje go w poważne kłopoty. Nieumyślnie!
        - Nie nie, Liam! - Spojrzał na niego po to by od razu spojrzeć na coraz mocniej panikującego Ducha. - Zostaw je, zostaw. - Poprosił obawiając się tego co mogło zaraz nadejść..! Zacisnął dłonie na jego koszulce nieco mocniej przytulając. – Zostaw, jak nie chce się otworzyć odejdź! Proszę. Nic na siłę. Musisz znaleźć takie które będą otwarte.
        Przestał w ostatniej chwili. O włos od katastrofy, bo trudno powiedzieć, co by zrobił duszek, gdyby gwałtem wszedł w najbardziej strzeżone wspomnienia. Najważniejsze. Cofnął się o parę kroków, oddychając szybciej. Płycej. Jakby coś nie pozwalało mu wziąć głębszego, pełnego hausta powietrza, którego potrzebował. Oparł się o ścianę kilka drzwi dalej. Było mu piekielnie gorąco. Zamykał i otwierał oczy na przemian.
        "Leo" - pojawiło się w jego myślach. "Leo przestań.". Wcale nie chciał tu być. A już na pewno nie sam.
        Dusił go?!
        Puścił gwałtownie z uścisku swoich ramion chociaż rąk z jego piersi nie zabrał. Zamrugał opamiętając się. Dopiero teraz zrozumiał, że od dłuższej chwili nie dość, że czekał na najgorsze siedząc jak na szpilkach to jeszcze zaciskał żelazny uścisk na brunecie nie oddychając. Od razu się zreflektował.
        - Przepraszam. Już jestem, przepraszam. - Wydusił na wydechu po czym wziął spokojny wdech, zatrzymał powietrze zanim wypuścił i jeszcze raz, ten sam zabieg. – Wszystko jest w porządku, świetnie sobie radzisz. - Zapewnił zachęcając tą siedząca mu między nogami powłokę żeby go naśladowała. – Jeszcze raz, dobrze? Dasz radę? - Zapytał zerkając na jego profil, teraz zaczął go uspokajająco głaskać po dłoni.
        Osunął się po ścianie, mogąc w końcu zaspokoić palącą potrzebę tlenu. Wiedział, że opiera się o chłodną powierzchnię, a jednak miał dziwne poczucie, jakby to nie ona stykała się z jego plecami. Gdy zamknął oczy, mógł z łatwością wyobrazić sobie, że to Strażnik jest tam z tyłu, aby stanowić dla niego oparcie. Że wystarczy przesunąć dłonią po ziemi, aby natrafić na tę należącą do Leo, o którą palce same chciały się zaczepić. To było tak absurdalne, ale naprawdę w tej sytuacji polegał na duchu bardziej, niż na kimkolwiek wcześniej. Czy to za sprawą więzi stał mu się tak bliski, czy może była inna, bardziej trywialna przyczyna?
        Potrzebował kilkunastu minut by się uspokoić.
        - Taaaa - mruknął w końcu, unosząc spojrzenie na sufit. – Chociaż zaczyna mi siadać na głowę w tym korytarzu. Trochę jakbym był w jakimś psychiatryku... - parsknął nagle. – To aż tak nie odbiega od rzeczywistości, co? Gdyby ludzie usłyszeli, że was widzę, pewnie tak wyglądałby każdy mój dzień. Białe ściany, zapach szpitala. Może by mnie zakuli w kaftan, jak myślisz?
        Ponowił wędrówkę, nie do końca skupiając się na tym, gdzie idzie. Nogi same go niosły w głąb korytarzy, które zaczęły się rozwidlać, tworząc naprawdę dziwne labirynty.
        - Ej ale to nie jest aż taka zła myśl, słuchaj. Darmowe żarcie, życie na prochach. Ciekawe, czy dawaliby sezamki. O i mógłbym całymi dniami gapić się w ściany. Wiesz może, czy któryś Widzący tak skończył? Ciekawe, czy po tych ich lekach przestałbym was widzieć...  Czasami tak się zastanawiałem, że może coś ze mną jest nie tak. No sam wiesz - że tylko mi się wydaje, że sobie to wymyśliłem czy coś. Urojenia czy jak to tam szło. No bo wiesz, jaką mam pewność, że istniejecie naprawdę, a to się nie dzieje tylko w mojej głowie?
        Urwał na moment, orientując się, że stoi. Nie miał pojęcia, ile szedł, ani gdzie jest. Tym razem jednak drzwi wyglądały zachęcająco, delikatnie uchylone w zapraszającym geście.
        - To tutaj? - zapytał głupio, jakby Leo mógł zobaczyć, co znaczy "tutaj".
        Gadatliwość Liama w momentach stresujących albo pełnych podekscytowania była dla niego czymś do czego powoli zaczynał się przyzwyczajać. W tym momencie również działało to na jego korzyść. Liam którego słowa powiodły w całkowicie inną stronę myśli niżeli utrapienie jakie obecnie chodziło mu po głowie, sprawiły że się początkowo zmieszał, a później, zerkając na profil porcelanowej rzeźby jaką Widzący był podczas rytuału, spojrzał a niego jak na debila. Przewrócił oczami po czym ponownie wygodnie, niczym kot, ułożył głowę na jego ramieniu.
         - A wiesz, że dobre pytanie? – Pokręcił chwilę nosem zastanawiając się. – Nie jesteś jedynym Widzącym, który został pozbawiony szkolenia ale najpewniej jednym z niewielu który sobie świetnie, mimo to, radzi. Więc tak, myślę że jakichś w historii uznano za wariatów. – Przyznał próbując odszukać coś w pamięci ale nie interesował się Widzącymi na tyle żeby takie szczegóły znać.
         - Liam błagam Cię. Uszczypnę Cię zaraz. Głupoty gadasz. – Westchnął na kwestię prochów, darmowego mieszkania i spokoju. Przecież, starał się mu to wszystko zapewnić! To, że mu nie szło to kwestia braku wprawy!
         - Wątpisz w moje istnienie? Hym. Powinieneś też wątpić w swoje. Może to wszystko to jeden wielki Matrix? Albo ktoś nami gra? – Zaśmiał się gdy dywagacje szły coraz dalej i dalej, aż podskoczył na podekscytowanie znalezieniem, właściwych drzwi? Spojrzał na Arthura który kołysał się do przodu i do tyłu z błogim uśmiechem na ustach. – Zajrzyj. – Ścisnął pewniej jego dłoń. – Tylko powoli i mów co widzisz. Ale może to właśnie tego szukamy! – Uśmiechnął się kierując na stałe oczy na Duszka, teraz wszystko się wyjaśni.
        Temat jak szybko został poruszony, tak szybko się rozmył. Tak to już bywało z Liamem, który pozwalał myślom swobodnie krążyć i najwyraźniej zachłysnął się możliwością dzielenia ich z kimś, przez co nieustannie w podobnych chwilach paplał. Gadał. Nie ważne o czym. Jest jakiś cień szansy, że zakodował wzmiankę o Matrixie i kiedyś zszokowany wykrzyczy "ej bo ty mówiłeś, że nie jesteś na bieżąco z kinematografią, a jednak go znasz" jednak... cóż. Nie tylko to zakodował, ale jakoś nie było okazji.
        Wracając jednak do rzeczywistości, w której student stał jako coś na wzór ciała astralnego pośród korytarzy myśli ducha poznanego niespełna kilka dni wcześniej w dość traumatycznych okolicznościach. Za poleceniem brunet zajrzał. Znaczy miał taki zamiar, jednak wystarczyło, że złapał za klamkę i coś go najzwyczajniej w świecie wciągnęło do środka. Drzwi trzasnęły i puf - nie ma.
        - Ała - jęknął, rozmasowując sobie plecy i tyłek, na który upadł. – Mam dość, czemu wszystko co z wami związane musi być tak gwałtowne i niedelikatne. Weźcie coś z tym zróbcie - narzekał.
        Klasyczne marudzenie Liama sprawiło, że przewrócił oczami całkowicie skupiając się na Arthurze. Brunet mógł sobie teraz pogadać, wylać wszystkie żale, natomiast on bardzo zainteresował się tym co działo się z tak rzadko spotykanym bytem jakim był mały jelonek.
        Z ciała Duszka unosiła się łuna przypominająca dym. Jego twarz, dotąd spokojna, zaczynała się delikatnie marszczyć, jakby w początkach medytacji przeszkadzała mu uporczywa mucha. Widocznie Liam wszedł właśnie we wspomnienie, a to żyjąc nagle intensywnymi barwami, smakami i zapachami zaczęło nieco maluchowi dokuczać. Cóż, musiał się do tego uczucia przyzwyczaić, obaj musieli, żeby dalsza część planu się powiodła.
        Dodatkowo, zaczął działać sam krąg. Nakreślone runy lśniły delikatną łuną. Ta wydawała się uciekać przed spojrzeniem, widoczna jedynie kątem oka, ale dzięki temu w całej świątyni zrobiło się ciszej. Nawet wiatr przestał hulać między filarami, było słychać oddechu całej ich trójki. Był ciekaw co się dzieje. Spojrzał jeszcze raz na Liama gdy Arthur ponownie się uspokoił, gdy ten wyglądał jakby spał.
         - No i jak idzie? – Szepnął lekko bojąc się, że im przeszkadza. Ale ciekawość go zżerała.
         - Cicho, bo się zorientują! - upomniał szybko Leo, gdy tylko go usłyszał. – Śledzę właśnie Arthura, żeby zobaczyć, jak schował się w mojej torbie. Zachowuje się strasznie podejrzanie. Spotkał się z jakąś grupą duchów i omawiają plan. Chyba chcą... przygotować przyjęcie? Ceremonię może. Ej wiesz coś o jakiś obrzędach, w których poświęca się małe duszki, żeby stać się silniejszym? Pewnie o to chodzi. Mówili coś o proszeniu Czcigodnego, by spełnił ich życzenia. Pewnie planują...
         Nastała nagła cisza. Liam miał wrażenie, że rogata postać odwraca się, usłyszawszy jego słowa. Pospiesznie schował się za konarem, jednak to niewiele dało. Słyszał szum liści, gdy Arthur szedł w jego kierunku. Serce mu waliło, jakby chciało wyrwać się do szaleńczego biegu. Nogi nie współpracowały jednak, załamując się pod ciężarem. "Stanę się ich ofiarą. Pożrą mnie!" - huczało mu w głowie, a duch był coraz bliżej, aż w końcu
         !!!
         Zacisnął oczy, jednak nic się nie stało.
         Gdy powoli je uchylił, stał twarzą w twarz z zachwyconym dzieckiem. Sarnie oczy nieśmiało patrzyły na trzymany z nabożną wręcz czcią kwiat. Zwyczajny, można by rzec, kwiat, który przypominał trochę mak polny. Z tą różnicą, że końcówki czerwonych płatków miał zabawione na czarno. To musiała być jakaś odmiana lub mutacja, wciąż nic specjalnego. A jednak Arthur przez bardzo długi czas nie mógł oderwać spojrzenia.
         - Co ty tam robisz? - zawołały go inne duchy, wyrywając z marzeń.
Podbiegł do nich w podskokach, unosząc łodygę wysoko, wysoko nad sobą. Zaraz jednak zatrzymał się, przytulił go do siebie ostrożnie i przeszedł spokojnie, jakby obawiał się, że kwiat zostanie uszkodzony.
         - Co masz? Co masz? - ekscytowały się.
         - Znalazłem prezent dla Czcigodnego. Jeśli mu go dam, z pewnością wysłucha mojej prośby i mi pomoże.
         Różne kreatury spojrzały po sobie. Jedne zmieszane, drugie zaskoczone. Zaczęły się poszukiwania "darów" na które składały się szyszki, żołędzie, kwiaty i inne drobiazgi. W Liamie nienawiść i uraza walczyły z rozczuleniem.
         Mina jaką zrobił była tak komiczna i prześmiewcza, że dobrze iż zarówno Arthur jak i Liam jej nie widziali. Wywalił oczami takie okręgi, że te mu prawie z orbit wypadły, a po tym jak znaczaco rozluźnił swoje ramiona oplatające całego Widzącego, jedną dłonią rozmasował nasadę nosa. Dobry przepływ energii życiowej który w tamtym miejscu lubił mieć zatory, miewał je jakby częściej od kiedy mieszkał z tym niedorzecznie zmiennym człowiekiem. Niedorzeczne też były uczucia jakimi go darzył co prawdopodobnie mogło wywoływać równie wielkie zatory, ale o tym nie mówił.
          - Liam, to jest wspomnienie. Nie możesz w nie ingerować. Ale możesz oglądać z różnych perpektyw. Oczy Arthura nie śledziły z pełną uważnością wszystkiego co się działo dookoła niego ale wspomnienie wypełnione jest tysiącami szczegółów, które mogą być kluczowe. Dlatego ta sztuczka jest dla Widzących taką siłą i kartą przetargową. Arthur kątem oka coś widział, nie zarejestrował sam od siebie ale we wspomnieniu to jest. - Wyjaśnił mu, miał nadzieję że odpowiednio dosadnie, bo Duszki nijak nie mogły go tam nawet zauważyć. On jako on był w innym miejscu i innej akcji. Co pewnie sam zaraz zobaczy.
          - Nie ma żadnych obrządków poświęcania Duchów. Co robią? Szykują przedmiotów żeby dać Ci w darach? Zaraz tam wpadniesz i zaczniesz wrzeszczeć, czekaj. W ogóle to możesz tam spacerować i się rozglądać. - Dał mu wskazówki ale tonem przepełnionym lekkim zmęczeniem. Ileż mogli wałkować temat bezpieczeństwa gdy William był ze swoim Strażnikiem? Może kiedyś to do niego dotrze.
          - Widzisz już siebie? Czy dostrzegasz jak mocno musimy Ci kupić jakieś nowe ubrania? - Zagaił rozbawiony. Nie żeby miał problem do jego swetrów... ale lekki miał.
         To, o czym mówiła Leo... Przecież sam by do tego doszedł prędzej, lub później! Nie musiał traktować go jak dzieciaka! I jeszcze ten ton...
         - Wiedziałem... - bąknął sam sobie, jednak nie od razu zdecydował się ujawnić i zacząć otwarcie obserwować poczynania duchów. A te były iście nieodgadnione.
         Zbierane z taką starannością przedmioty zostały połowicznie porzucone, połowicznie zniszczone, gdy nagle padło hasło, iż "Czcigodny jest tuż obok" a następnie coś o innej grupce, która także się przygotowuje i chce ich ubiec. Co poniektóre z nienależących do świata ludzi istot starały się mimo wszystko ochronić drobne podarki, wciąż jednak biegnąc szaleńczo za wiotką i dziwnie żałosną osobą.
         - To... Ja? - zapytał na głos Leo, jednak ten przecież nie mógł mu odpowiedzieć.
         Teraz doskonale widział, że żaden z duchów wcale nie chciał zrobić mu krzywdy. One wszystkie, ach tak źle się zrozumieli. Widząc, że ucieka, wystraszyły się i popędziły za nim, jakby zmartwione, chcąc go bronić. Chcąc dowiedzieć się, czy coś nie tak. Pomoc. Prosić. Zwrócić na siebie uwagę. Zwyczajnie złapać go, jak łapie się przerażonego ptaka, który wleciał do pokoju. By ten nie połamał sobie skrzydeł, obijając się o ściany, złapać między palce i trzymać tak długo, aż się nie uspokoi. To były proste istoty. Wiele z nich zmarło młodo - nic dziwnego, że w sytuacji próby wybrały właśnie tę strategię. Skąd więc mogły wiedzieć, że trzymanemu w dłoniach ptakowi prędzej pęknie ze strachu serce, niż będzie w stanie im zaufać?
         Tępy ból odezwał się w kolanach i przy zdartych nadgarstkach, gdy Liam zobaczył, jak on sprzed kilkudziesięciu godzin upada. Cień przeszłości upadł tuż obok niego, zaraz podnosząc się, jakby od tego zależało jego życie. Najgorsze było jednak to, że w tym momencie student mógł dostrzec twarze ludzi, których niegdyś minął. Potrafił wyobrazić sobie, jakie myśli przelatywały przez ich głowy, gdy widzieli szaleńca.
         Dopiero krzyk sprawił, że ocknął się z tego nieprzyjemnego letargu. Wbrew sobie ruszył w tamtym kierunku, prowadzony dziwną siłą. Wiedział, jaki widok tam zastanie. Wcale nie chciał go oglądać, czując, że panika z tamtego dnia udziela mu się. Przed poddaniem się powstrzymywało go tylko to dziwne ciepło i Strażnik, który zjawił się znikąd, by przegonić towarzystwo, a później... Później nastała ciemność, jakby ktoś zgasił światło. Docierały do niego tylko przytłumione dźwięki.
         - Zabierz mnie stąd... - Skulił się na swoich miejscu, zaciskając oczy i zatykając uszy, by nie słyszeć swojego własnego zawodzenia.
         Wizyta w głowie ducha zakończyła się. Cisza jaka dotąd panowała w świątyni powoli mącona była lekkim wiatrem przesuwającym liczne liście, szumem wody i zapachami rozchodzącymi się z kadzielnic. Arthur z miną jakby uciął sobie nieplanowaną drzemkę w środku dnia spojrzał na Strażnika mocno nieprzytomnym wzrokiem. Mlasnął dwa razy i rozglądając się w taki sposób jakby wspomnienie ostatnich kilku chwil przepadło w zapomnienie, zaczął się drapać po policzkach. Wyglądał przy tym uroczo, jak małe zwierzątko! Wywołał na jego twarzy rozbawienie, a iskry jaśniejące w jego oczach szybko znalazły odbicie w tych niebieskich. Znajdujących się na odległość niewiele większą niż ich nosy.
         Gdy Liam nagle odwrócił głowę – podobnie zaspany co sam Arthur – znaleźli się bardzo blisko siebie. Jemu to nie przeszkadzało. Przyjrzał się jak mgiełka rytuału powoli opuszcza Widzącego, a szukając w nim emocji jakie ten zostawił, mógł łatwo ocenić czy jego jakakolwiek pomoc będzie teraz potrzebna. Przy tym dziwnie patrzyło się gdy miękkie spojrzenie oczy przypominające błękitne, letnie niebo, wodziło po jego twarzy. Nikogo innego, tylko jego. Poczuł nieokreślone ściśnięcie gdzieś w trzewiach. Chciał się odezwać! Gdy nagle ten wypalił:
       - Ej może powinieneś też sobie maznąć farbą po brwiach co? Taką kreskę, żeby pasowała do pasemka.[/olor] – Strażnik momentalnie się odsunął i wywalił oczami tak znacząco i teatralnie żeby wszyscy obecni mogli to dostrzec. Oparł się rękami za plecami, odsunął się tym samym nieco od niego poczym spojrzał na Arthura który na czworaka wpełznął na ich prowizoryczną kupkę miłości. Złapał się koszulki Liama i przytulając się do niego jak małe dziecko ufnie do swojej matki, przymknął na chwilę oczy.
       - Nie jestem pewien czy dzisiaj coś jeszcze zwojujemy, czy jesteście na siłach. – Przyznał nie ukrywając swojego zatroskania o ich dwójkę. – Powierzymy jeszcze intencje w ofierze bóstwu tej świątyni i poczekamy. Może odpowiedź znajdziemy inną drogą. Poza tym, obiad na mieście? – Zaproponował zbierając Arthura z Liama i pozwalając się mu przytulić do swojego policzka niczym małej papudze, podszedł pod ołtarz z palącymi się kadzidełkami. W tym jednak ruchu był dość niepewny i kilkukrotnie rozejrzał się po okolicy jakby nie chciał być przyłapany. – Musisz chwilę odpocząć zanim znowu spróbujemy. Może wieczorem? – Zaproponował paląc kadzidełko i po złożeniu dłoni jak do modlitwy z dymiącym patyczkiem między palcami, przytknął palce wskazujące do czoła, a głowę pochylił. Chwilę coś pomruczał pod nosem, Arthur go pilnie naśladował przez co po chwili jeden płomyk na jednej świecy zapłonął sam od siebie.
       - Dobra, spadamy. – Oznajmił nieco skołowany po czym złapał Liama za ramiona i zaczął pchać w stronę wyjścia. – Bo się przemęczysz! – Zwiewał przed Szefem, w końcu to jeden z wielu jego kompleksów. – Po drugiej stronie parku świątynnego jest świetna tajska knajpa! Odsapniesz i wrócimy. A później będziesz miał wolne.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {07/06/22, 05:50 pm}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-03-10.01.38
Hellow~ Liamowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Zagoniony do auta, chętnie zapiął pasy i raz jeszcze włączył radio, aby dać się zawieźć na obiad do obiecanej, tajskiej knajpy. Przez całą drogę, pobyt tam i powrót do domu - studentowi nie zamykała się buzia, mimo iż wypływające z niej słowa nie niosły za sobą nic wielce odkrywczego czy fascynującego. Skrzętnie omijając tematy "około duchowe", czarnowłosy skupiał się na zaobserwowanych w świątyni szczegółach, nawiązaniach różnych nurtów artystycznych do antyku, smaku kuchni, jaką mieli przyjemność raczyć swoje kubki smakowe i mało znaczącymi sprawach takich jak pogoda, czy rodzaj projektu, jaki musi skończyć oraz planów co do jego realizacji. Nie byłby sobą, gdyby nie zrobił czegoś głupiutkiego, odrobinkę bardziej roztrzepany niż zwykle. Tak też rozsypał sól po blacie, o mało co nie wylał jednej z zup, a niektóre składniki, które przenosił między naczyniami, wyślizgiwały się spomiędzy pałeczek i lądowały w zupełnie innych daniach. Zawsze wtedy uśmiechał się przepraszająco i rozbawiony rzucał jakimś komentarzem, czasem dodatkowo machając dłonią.
- To nic, to nic! I tak by się wymieszało - powtarzał, chcąc ukryć swoje zakłopotanie.
- W porządku, tak wygląda nawet lepiej! - śmiał się, próbując wyłowić niepasujący produkt.
- I tak chciałem spróbować obu! - machał w powietrzu pałeczkami.
    I tak dalej, i tak dalej. Był przy tym jednak dziwie uroczy i rozradowany, a uśmiech nie schodził mu z ust.
- Pyszne! Leo, spróbuj tego. No dalej. Spróbuj! - kołysał się, podając mu pałeczkami to krewetkę, to warzywka, to znów jakąś mieszankę, którą uprzednio zamoczył w sosie. A gdy nie udawało mu się nakarmić Strażnika, gdyż jedzonko albo wyśliznęło się, albo - jeden raz - trafiło na jego policzek a nie do ust, śmiał się w głos, zwracając na nich uwagę pracowników. Całe szczęście o tej godzinie już mało kto korzystał z ich usług.
   Wróciwszy do domu, Liama ogarnęło dziwne otumanienie. Od progu był jakiś niemrawy i niemalże natychmiast, gdy tylko ciepła herbata została przygotowana, zabrał swój kubek i pogrążył się w pracy. Nieprzystępny nie zwracał uwagi, co dzieje się wokół, czasem jedynie wyłapując nuty grającego w tle radia i wtórując cichym mruczeniem. Błękitne oczy nie odrywały się od szkiców, plecy pozostawały zgarbione nieprzyjemnie nad biurkiem, a dłonie i nadgarstki sunęły zgrabnie, wprawiając przybory w ruch. Spędził tak całe popołudnie, nie zauważając nawet, ile kubków herbaty wypił i przerywając sporadycznie by wstawić nową, zajść do łazienki czy rozmasować bolące kości.
    - Kooooniec - wyciągnął się na krześle, ziewając. Zbliżała się północ. Rozejrzał się, natychmiast łapiąc spojrzenie brązowych oczu. Posłał mu zmęczony uśmiech. Zabrał wszystkie kubki i zostawił na zlewie z zamiarem umycia ich dnia następnego. Wyszukał w lodówce jakiegoś jogurtu czy innego nabiału możliwego do wygrzebania z plastikowego kubeczka łyżeczką.
- Chcesz coś? - rzucił w stronę strażnika, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu narzędzia tortur. Wyłączył radio.

    Jego randki zazwyczaj wyglądały w dwojaki sposób: albo siedział w bardzo romantycznym i cichym miejscu gdzie wymieniane myśli niósł delikatny wiatr albo znajdował się w niekoniecznie wykwintnych acz zawsze intrygujących knajpach, restauracjach bądź barach. Czy te odbywały się na świeżym powietrzu, w zatłoczonych piwnicach, polanach usianych kwiatami czy na dachu wielkich kamienic przy rozstawionym prowizorycznym stoliku – zawsze miały w sobie to coś. Odrobinę ciekawości, nutę intymności, delikatne muśnięcie erotyki i ogromną dozę wymienianych spostrzeżeń. Uwielbiał rozmawiać, słuchać i być wysłuchiwanym. Kochał gdy temu wszystkiemu towarzyszyła ta mistyczna aura niezłożonej głośno obietnicy, buzowały hormony, a w oczach snuła się mgła wyobrażeń.
    A później pojawił się Liam.
   Ta randka… o ile w ogóle można było to tak zakwalifikować?! Początkowo wywołała w nim szok i niedowierzanie. Nie wierzył, że ktoś może być tak nieporadny życiowo i był w szoku jak swobodnie, radośnie i nieprzejęty się czuł. William obudził w nim stronę której nie wiedział, że posiadał. Pokazał mu, że temu nie zawsze musi towarzyszyć mistyczna obłoka, a czasem jedyne czego trzeba to doza przyjaźni i ogromny dystans. Właśnie dlatego stracił nad sobą panowanie już po kwadransie od zamówienia: gdy zaczęli toczyć chaotyczną dyskusję, śmiać się, żartować i sobie dogryzać. Zachowanie przy stole? Po co jak można napchać policzki partnera ryżem, a później walnąć tak suchym i żenującym tekstem, że ten cofa się do nosa! Część jego duszy nadal nie wierzyła, że to miało miejsce, druga część natomiast miała ochotę powtórzyć to jak najszybciej.
    Do domu wrócił więc w wyśmienitym humorze i proponując upieczenie czekoladowych babeczek, gdy tylko Liam oddał się swoim studiom, on utonął w objęciach kuchni.
     Ani na moment nie przestał się jednak do siebie uśmiechać.
     Wieczór minął im spokojnie. Upiekł babeczki które na talerzyku podsunął w ilości sztuk kilku Liamowi, dolewał mu też herbaty żeby ten mógł spokojnie siorbać bo zrobił – standardowo już – cały jej dzbanek. Sam za to przejrzał ponownie skromną biblioteczkę i modląc się żeby ta historia nie skończyła się tak fatalnie ekscytująco jak poprzednia, rozłożył kanapę i położył się na niej czytając. Arthur zmęczony całym rytuałem spał koło jego ramienia, a on wertując strony ocknął się dopiero na skrzypnięcie krzesła i chce słowa Widzącego. Zamrugał nieco nieprzytomny jakby obudzony z głębokiego snu po czym spojrzał na godzinę. Nie odezwał się początkowo, zaczął go śledzić wzrokiem po czym jego łokcie rozjechały się na pościeli, a nosem wpadł w książkę (leżał na brzuchu po raz kolejny już tego wieczora). „Gdzie ja jestem? Kim ja jestem? Który mamy wiek?” Musiał zebrać się w sobie żeby się rozeznać w sytuacji po czym ponownie podniósł się na przedramionach i przetarł oczy zdejmując okulary z nosa.
- Nie, jestem napchany tymi babeczkami. – Przyznał przewracając się na plecy po czym podwijając nogi pod siebie, przeciągnął się.
- Wstaniesz Ty rano na zajęcia? Późno jest. – Zauważył rozbawiony. - A chciałem popołudniu spróbować znowu. Pewnie zaczniesz mi zaraz marudzić.

    Plastikowy kubeczek został pozbawiony wieczka, odsłaniając mdły, delikatnie karmelowy kolor o smaku pływających w nim kawałków brzoskwiń. Zanim jeszcze pokonał odległość pokoju, wziął dwie łyżki jogurtu do ust, oblizując łyżeczkę dokładnie za każdym razem.
- Nah, mamy na 11, powinno być spoko. Poza tym to tylko ćwiczenia - wzruszył ramionami, mieląc w ustach owoce. Pacnął otwartą dłonią w nogi Leo kilka razy, póki ten nie podwinął ich raz jeszcze, umożliwiając mu zajęcie miejsca w poprzek łóżka i oparcie się o ścianę.
- Co ty chcesz po południu spróbować znowu? - dopytał.

    Przesunął się zgodnie z prośbą po to by przerzucić nogi przez te jego i ponownie się położyć, po prostu z ugiętymi kolanami. Było mu tak dobrze leżeć w łóżku!
- Jeszcze raz zmolestujemy Arthura. Dzisiaj była przecież tylko próba. Musimy się dowiedzieć gdzie mieszka, kim był za życia i go tam odprowadzimy. - Przypomniał mu bo widocznie za duża ilość prostych kresek wyprała mu mózg.

    Liam stracił ochotę na swój jogurt, zaczynając mieszać w nim bez celu, sporadycznie tylko unosząc srebro do ust. A gdy i to mu się znudziło, ułożył ręce na nogach Leo, machając kubeczkiem w przód i w tył. Myślał.
- Ej... - zaczął po jakimś czasie milczenia. - Tamtego dnia... Dzięki, że przyszedłeś i je przegoniłeś, mimo że wcześniej się kłóciliśmy.
Nie patrzył na niego, skupiając spojrzenie na dłoniach.
- Wyglądałeś tak super, rany.

    Czy chciał go denerwować? Raczej próbował nie odsuwać jego myśli na zbyt długo od celu. Niestety, zobowiązali się do wykonania tej prośby i słowo to było świętością, dlatego im szybciej się uwinom, tym szybciej Liam wróci do swojego bez duchowego życia. Nie drażnił go więc, a jedynie się lekko uśmiechnął i wrócił do książki. Przynajmniej do momentu gdy ten nie zaczął do niego dzióbać i memlać coś pod nosem. Musiał się skupić żeby zrozumieć pierwsze, mniej odważne słowa, a gdy ich sens do niego dotarł, spojrzał na niego jak zatroskany rodzic.
- Złoszczenie się na Ciebie to jedno, ale nigdy bym Ci nie odmówił pomocy. - Zapewnił podnosząc się i siadając tak jak on. Skoro nie jadł, ukradł mu jedną łyżeczkę jogurtu. - Inna sprawa to, że mnie tak szybko ściągnąłeś, że aż mnie zabolało. Musimy przećwiczyć taką komendę bo mnie w końcu uszkodzisz. - Parsknął masując pierś jakby nadal odczuwał w niej ból. - Nie wiem, jakiś dzwoneczek czy coś?

    Czarne chmury rozwiały się tak szybko, jak Leo zdołał wypowiedzieć ostatnie słowa. Znów szeroki, acz odrobinę głupi uśmiech wykwitł na ustach Widzącego. Musiał się inaczej ułożyć, skoro już nie miał możliwości opierania rąk na nogach Strażnika, także postawił na dość naturalne osunięcie się na jego ramię. Głowę chciał położyć jakoś w okolicy szyi, na obojczyku może, jednak... był za niski! Fuknął, ostatecznie uderzając go idealnie w bark. Nie będzie się prosił, żeby ten się przesunął, no przecież!
    Bark. To mu przypomniało pewien bardzo głupi mem, który kiedyś widział.
- Albo użyjemy jakiejś komendy. No wiesz, do nogi czy coś - palnął, powstrzymując się, by zaraz nie parsknąć. Bądź silny Liam. Żarty są najlepsze, gdy mówisz je z poważną miną.

     Dziwne poczucie humoru Liama sprawiło, że spojrzał na niego spod lekko przymrużonych oczu. Na początku chciał sobie odpuścić komentarz nie mając zielonego pojęcia o co młodemu Widzącemu może chodzić. Westchnął jedynie w duchu "ach ta młodzież". Natomiast późniejsze porównanie do psa sprawiło, że wydął usta w geście niezadowolenia, cmoknął okazując to uczucie, a w ramach zemsty zjadł jeszcze jedną łyżeczkę jogurtu. Ach, szkoda, że nie kapnął na spodnie bruneta, by miał za swoje!
- Czy ja wyglądam jakby mnie cieszyło bieganie za rzuconym patykiem? - Zapytał, a widząc jak ten prawie pęka żeby ze śmiechem rzucić potwierdzenie, złapał go za usta nie pozwalając mu przemówić, układając je w kaczy dziób przejechany przez walec. Uniósł oczy do nieba szukając tam pomsty dla tego głupka, a gdy jej nie znalazł, zagroził. - Przemyśl dobrze co chcesz powiedzieć, też potrafię być wredny. - Gdy na niego spojrzał, jego usta jaśniały zadziornym grymasem - nieco niebezpiecznym. - Wiesz jak jest, Ty możesz wydawać komendy mnie, nawet takie które mi nie będą odpowiadać. Ale ja! Też mam kilka asów w rękawie. Chcesz się przekonać? - Zapytał chociaż wyszło mu nieco flirciarsko. Czy groził mu łaskotkami? Może! Czy się wahał? Ani trochę!

    Gdyby nie fakt, że został pochwycony, z pewnością pokusiłby się o dalszą zabawę w przekomarzanki, rzucając najbardziej głupimi - momentami nawet żałosnymi - tekstami, które akurat w tej chwili bawiłyby go niesamowicie. Wyrwał się, o mało co nie rozlewając resztki jogurtu na pościel czy ducha. Nie no, jedzenia to jednak troszkę szkoda...
- Serio mogę sobie życzyć, czego tylko chcę? - zapytał, szczerząc się tak bardzo, że było widać jego przepiękne uzębienie. - Czyli gdybym na przykład zażyczył sobie, żebyś zrobił mi jutro spaghetti, albo poszedł do sklepu po sezamki, to byś to zrobił? O, o! Albo gdybym chciał, żebyś mnie woził tym super autem na uczelnię codziennie?
Jako osoba o wyjątkowo niskim poziomie jakiejkolwiek samozachowawczości puścił mimo uszu groźbę. Także jako po prostu Liam flirt ominął go jak ludzie ulotkarzy.

    Ostatnimi czasy za często miał minę która wyraźnie wskazywała na coś pomiędzy niedowierzaniem, że taka naiwność istnieje i tym jakie priorytety ma Liam. Teraz było podobnie, zmrużył nieco oczy i przyglądał się temu głąbowi, który za jego pomocą mógł zniewolić dowolnego ducha i posiąść moc jakiej mało któremu Widzącemu się śniło! Zamiast tego wybrał spaghetti i sezamki. Priorytety. To są właśnie priorytety których oczekuje się od młodego dorosłego!
- Nie wiem co z Tobą nie tak ale nie o to mi chodziło. Jestem Twoim duchowym chowańcem, a nie kucharką. - Parsknął oburzony, żachnął głośno po czym parsknął niczym koń. - Oczywiście, że ugotuje Ci spaghetti i pójdę do sklepu! Co to za idiotyczne pytanie. - Oświadczył jakby znieważył go powątpiewaniem, że naczelna kucharka tego domu by biednego studenta nie dokarmiała. - Co to? Jutro makaron na obiad? Świetnie! A poza tym, powinieneś już iść spać bo jutro rano znowu będzie ból i niedowierzanie, że budzik zadzwonił.- Wcisnął mu palec w policzek robiąc w nim słodką dziurkę. Głąb i tyle.

No i takiej odpowiedzi oczekiwał! A może poprosił o zbyt mało w takim razie? Może powinien wybrać jakieś super danie, którego nigdy nie próbował? Mimo to klasnął w dłonie.
- Jesteś najlepszy! - zaraz jednak musiał się zreflektować. - Aaaaale to przez cieeeebie nie miałem czasu nic obejrzeć. Jest niedziela! Dzień bajek!
Tak dokładniej to sobota nią była, ale duch o tym nie wiedział.
- Tego sezamki nie odkupią. Musisz mi ugotować coś super! To rozkaz od twojego widzącego!
     Odsunął się, uniemożliwiając mu znęcanie się, po czym ruszył w stronę łazienki, żeby się przygotować do snu. Jakiś czas później ubrany w przewspaniałe bokserki w banany - bardzo męskie! - stwierdził, że rzuci się na łóżko.
- I hop budzik na 9:45. Ciągle rosnę, więc muszę spać co najmniej ileś tam czasu, więc musisz mnie zawieźć.
Klasnął w dłonie. Był dumny ze swojej argumentacji.

    Łatwość i trudność w tym samym czasie w kooperacji z Liamem sprawiła, że się zaśmiał. Nie oponował jednak. Przyda się żeby nieco rozruszał silnik starego samochodu, Liamowi się przyda nieco szpanu, może tym samym się nieco rozluźni i wszystkie rytuały będą szły mu łatwiej. Same profity w tym widział więc nie oponował.
- Dobrze. To idź spać, a ja, Twój ulubiony szofer i kucharz, jutro od rana zacznę Cię rozpieszczać. - Zapewnił samemu wygodnie się układając. On wziął prysznic i przygotował się do spania już wcześniej. Teraz mógł wygodnie spleść dłonie za głową i poczekać aż znajomi ciężar spocznie na jego piersi.[/b]

     Zgodnie z przewidywaniami ducha, rano odbyło się standardowe niedowierzanie, że budzik zadzwonił, płacz i zgrzytanie zębów, a nawet próby przekonania samego siebie, że wcale nie potrzebuje tych studiów i równie dobrze mógłby zostać modelką albo czekać na spadek. Ostatecznie jednak przekonany argumentem, że zbyt męcząca byłaby sława (no jasne, że zignorował wszelkie przytyli Leo w jego stronę, ten był tylko zazdrosny!), wstał grzecznie i zjadł przygotowane mu śniadanie. Odbyła się kolejna poranna wojna duchów “Kto powinien iść z Liamem na studia, a kto powinien zostać z Leo w domu”. Przypominało to trochę dzielenie się opieką nad naprawdę upierdliwym dzieckiem. I tym razem dla świętego spokoju student zgodził się zabrać węża ze sobą, jednak – co ustalili po ostatnim jego wybryku – zaklętego w pudełku, z którego nie mógł się wydostać. Nazwali to wspólnie “Osłonką” i przekonali gada, że zamykać go tam muszą, aby był bezpieczny i że nic mu się nie stanie.
     Tak przygotowany i ze spakowaną makietą Liam usiadł z przodu, na miejscu pasażera z… ciemnymi okularami na nosie. Na dziwne spojrzenie Strażnika, wyjaśnił:
- Muszę być równie cool, co auto, którym jadę.
Tak więc pojechał szpanować na uczelni, a później dziwił się, że przez cały dzień żeńska część grupy posyła mu wrogie lub zazdrosne spojrzenia po tym, jak Leo pomagał mu się wypakować. Rzecz jasna nie ogarnął, dlaczego tak się dzieje. Plotki o jego rzekomym związku z przystojnym znajomym Wampira w jakiś sposób omijały go, a świadom wszystkiego Marc jakoś nie kwapił się do wyjaśnień, machając tylko ręką i mówiąc “Nie przejmuj się babami, nie ma czym”. Z resztą sam Larsen miał ważniejsze sprawy na głowie.
     Szczęśliwy, że udało mu się zaliczyć projekt, całą drogę z uczelni opowiadał Leo o swoim pomyśle, żeby to z niego zrobić gwiazdę. A on, jako jego menager, zająłby się jakimiś kampaniami czy co to tam się robi, wypromowaliby go i zarabiali miliony. O tak, już to widział “Olśniewający uśmiech Leo” albo “Zrób sobie pasemko jak Leo”. Zdecydowanie był to jeden z “lepszych” pomysłów, na jakie wpadł. Nie został jednak doceniony przez głównego zainteresowanego, o czym świadczyło posłane Widzącemu spojrzenie. Cóż… Liam wciąż miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, więc trawie go nie dostrzegł. Poza tym znów majstrował coś przy radiu.
      Zatrzymali się blisko zgliszczy świątyni, w której kiedyś zaklęte były Zodiaki. Było to najlepsze miejsce, by zacząć – pełne duchowej energii, z ołtarzykiem oraz kadzidłami. Oczyścili pierw kawałek przestrzeni przy pomocy gałązek umoczonych w pobliskiej rzeczce, po czym zabrali się do przygotowywania rytuału. Ten miał być o wiele trudniejszy, niż wcześniej. Nie wiedzieli bowiem, ile czasu zajmie im przeglądanie wspomnień ducha, aż dotrą do któregoś dotyczącego “domu”. Liam nakreślił kręgi i znaki na rękach Arthura, po czym zaczęli. Ten sam jasny korytarz. Te same drzwi. Kolejna wędrówka wzdłuż korytarza.
    Zaglądał do różnych wspomnień, nie do końca wiedząc, czego szuka. Sam duszek także chyba nie był tego pewien, bo umożliwiał mu przejście przez wiele drzwi. Spora część z nich faktycznie w jakiś sposób dotyczyła domu, jednak nie zależało im na obserwowaniu, jak mały rogacz go szuka, jak wypytuje o niego różne osoby, czy jak raz po raz zostaje odrzucony przez innych posiadających wrodzony dar, gdy prosi o pomoc w znalezieniu. Liam czuł, że szukają na oślep, coraz bardziej zmęczony i zdemotywowany kolejnymi wizjami. Po paru godzinach zrobili przerwę. Wymęczony Widzący zjadł kilka przygotowanych wcześniej na drogę kanapek, po czym zasnął na kolanach ich autora.
     Powtarzali cały proces jeszcze kilka razy, zanim Liam nie zaproponował czegoś innego. Przez te pół tygodnia coś nie dawało mu spokoju. Te dziwne, ciemniejsze drzwi pojawiały się za każdym razem, gdy szedł korytarzem. Ani razu od tamtego czasu nie próbował ich otworzyć, choć coś mu mówiło, że powinien. Raz były z jednej strony, raz z drugiej. Czasem wydawało mu się, że mija je któryś raz, a czasem pojawiały się niespodziewanie po mrugnięciu. Nie mając innego tropu, wszyscy zgodzili się spróbować.
   Tym razem było o wiele trudniej. Arthur opierał się, aby ujawnić zawartość wspomnienia, a wszelkie próby przedostania się siłą skutkowały ostrym głosem Leo w głowie, którzy krzyczał, że robi mu krzywdę. A przecież nie chciał. Te kilka dni sprawiło, że poczuł dziwną więź z duszkiem. Naprawdę pragnął mu pomóc. Dlatego też w pewnym momencie zwyczajnie poprosił, by ten mu na to pozwolił. By mu zaufał. Trochę tak, jak na festiwalu – obiecał, że cały czas przy nim będzie, że nic złego się nie stanie i cokolwiek za nimi jest, nie zostanie z tym sam. Słowa te były jak otulająca, ciepła kołdra i zapach rodziców, gdy szło się do nich z koszmarem wciąż pod powiekami. Niczym obietnica, że już wszystko będzie dobrze, że to był tylko sen oraz czułe głaskanie po splątanych od przewracania się w sennym amoku włosach. Jak cichy głos i nucenie ukochanej kołysanki przedostawały się do samego drżącego serca. Liam nie miał nawet pojęcia, jak wielką mocą operuje, wypowiadając je.
    Drzwi uchyliły się, a chłopak przeszedł przez nie ostrożnie. Najdelikatniej, jak się dało.
Przywitał go chłód i odór. Skulone obok niego dziecko trzęsło się, zasłaniając uszy drobnymi, popękanymi z zimna dłońmi. Jak mantrę powtarzało prośby, by przestali się kłócić, zaciskając oczy. Osoby przed nim były jednak głuche na te ciche wołania. Splątani w szarpaninie, walczyli o coś o wiele ważniejszego, niż komfort dziecka – jedno z nich o życie, a drugie o możliwość wyładowania złości. Kierowany instynktem, Liam upadł na kolana i osłonił wątłe ciało. Nawet jeśli w rzeczywistości go tam nie było, chciał zrobić wszystko, by maluchowi nic się nie stało.
     Powoli zatracał się. Angażując coraz bardziej, oddalał się, przez co głos Leo dobiegał zza coraz dalszych ścian, aż w końcu zupełnie ucichł. Stracił kontrolę nad tym, co ogląda. Obrazy po prostu przewijały się, przeskakując z jednego wspomnienia do drugiego. Był świadkiem nie tylko tych strasznych chwil, gdy opanowana furią matka Arthura robiła wszystko, by się go pozbyć, ale i te spokojniejsze. Wycieczki po lesie. Pomoc w pracy na małym ogródku. Zakupy z całą rodziną. Najgorzej bywało, gdy ojciec chłopaka wychodził do pracy. Pozostawiony sam z kobietą, nigdy nie mógł być pewien, w jakim nastroju ta będzie. Przez większość czasu było spokojnie – wspólnie gotowali, uczyła go śpiewać czy czytać. Czasem jednak jej twarz nagle tężała. Dłonie zaciskały się, a oczy robiły coraz bardziej przekrwione. Wyglądała bardziej jak bestia, niż człowiek.
- Posłuchaj mnie uważnie, Arthur. Twoja mamusia jest bardzo chora i czasem nie panuje nad sobą. Mimo wszystko mama bardzo cię kocha, wiesz o tym prawda? Jeśli kiedyś coś się stanie, a mnie nie będzie obok, ukryj się gdzieś i zaczekaj, aż wrócę, dobrze? To będzie jak zabawa w chowanego, lubisz ją, prawda? Ty się chowasz, a ja szukam. Na pewno po ciebie przyjdę, obiecuję. Tylko pod żadnym pozorem nie wchodź jej w drogę, zrozumiałeś? Mamusia i tatuś bardzo cię kochają.
Więc zgodnie ze słowami ojca, w takich chwilach Arthur się chował. Na początku w domu, później także na podwórku, a ostatecznie i w lesie. Ojciec zawsze go znajdował. Przytulał, uspokajał i zabierał do domu, który był znów bezpieczny, czysty i cichy. Matka spała lub siedziała przy stole popijając herbatę i otumanionym wzrokiem spoglądała przez okno, a na jej ustach błąkał się uśmiech. Szli do jego pokoju, a potem długi czas mężczyzna bawił się z chłopakiem, aż ten nie zasnął.
    Była końcówka grudnia. Po naprawdę traumatycznej sytuacji, w której matka Arthura znalazła go ukrywającego się gdzieś i tylko fakt, że ojciec wrócił wcześniej, sprawił, że chłopakowi nie stało się nic poważniejszego niż kilka ran, mężczyzna obiecał, że od nowego roku będzie zabierał syna ze sobą do pracy. Pełen nadziei malec wyczekiwał tego czasu. Niestety zanim do tego doszło, raz jeszcze jego matka wpadła w szał. Uciekł i – nauczony ostatnim razem – ukrył się o wiele, wiele dalej, niż zwykle.
       Nieważne jak wiele czasu Arthur czekał, nikt nie przyszedł. Zapadła noc, podczas której, wymęczony wytężaniem wzroku, usnął niespokojnie owinięty kurtką i kocem, który ukradł z domu, by z samego rana znów oczekiwać. A gdy do południa nikt się nie zjawił, postanowił, że musi wrócić. A jeśli tacie coś się stało? Albo ukrył się tak dobrze, że ten nie mógł go znaleźć? Nie chciał myśleć, że go porzucił. Obiecał mu przecież, prawda? Już teraz wszystko będzie dobrze.
      Ruszyli z powrotem, gubiąc się po drodze. Liam miał wrażenie, że i jemu doskwiera chłód, ból przemarzniętych kończyn i głód. W pewnej chwili nawet musiał otrzeć drobinki lodu, które powstawały na jego rzęsach. Mimo to parli naprzód, a Arthur powtarzał sobie, że jeśli teraz uda mu się wrócić, wszystko już będzie dobrze. Nigdy więcej nie zostanie sam ze “złą” matką, ale będą szczęśliwi razem we trójkę. Gorączkował, zataczał się, ale nie stanął.
     Już w momencie, w którym usłyszeli trzask, William wiedział, że stanie się coś złego. Jak w zwolnionym tempie widział spoglądającego na niego pełnym nadziei na lepsze jutro wzrokiem Arthura, nim ten runął wprost do jeziora. Przez śnieg nie zauważyli nawet, że weszli na zamarzniętą taflę zbiornika, w którym latem chłopak kąpał się z rodzicami. Byli tak blisko. Kilkaset metrów i byłby w domu.
      Zdawało mu się, że z oddali słyszy nawoływania, gdy desperacko pędził w stronę dziury. Potknął się. Jakby to on był pod wodą, paliły go płuca i nieważne jak wiele razy próbował, nie potrafił wziąć oddechu. Mimo to wciąż starał się doczołgać się do miejsca, w którym zniknął przed chwilą duszek. W takiej chwili był w stanie prosić o pomoc tylko jedną osobę. Obraz zamazywał mu się, gdy bezgłośnie układał usta w imię. "Leo. Leo. Leo". Ta myśl -- wizja Strażnika -- sprawiła, znów nawiązał z nim więź. Mógł wrócić. Zostać przez niego wyciągnięty z odmętów myśli i wspomnień ducha.

Nie było powodu, by został.
Arthur przepadł, a wraz z nim pragnienie, by wrócić do domu.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {24/08/22, 03:01 pm}

Widziałem - Page 2 PicsArt_11-29-03.57.27

       W jego długoletniej karierze jako pełnoprawny Strażnik, spotkał już setki Widzących. Każdy był do siebie z goła podobny. Miał ambicje, głęboko zakorzenione tradycje i cel. Różnili się owszem! Realizacją, podejściem, moralnością, żądzami. Moc kotłująca się w ich ciałach również była różna, a jednak – zawsze istniał wspólny mianownik. Kiedyś dowiedział się, że istnieją praktykowane od początków sposoby nauki światów duchów, ludzi, przejściowych. Stąd każdy chociaż inny, był podobny. A później pojawił się Liam. I zadziwiał go codziennie i na każdym kroku.
       Kolejne podejście do nawiązania łączności ze wspomnieniami Duszka było zdecydowanie spokojniejsze, mniej męczące i stresujące dla wszystkich. Liam podszedł do całego procesu bez większych emocji za to z perfekcją godną jego przyszłego zawodu. Wykonane znaki biły po oczach idealnym wykonaniem, a lśniący w jego tęczówkach spokój udzielał się i jemu. Eh, ponownie poczuł jak mocno byli zjednoczeni i jak mogli z łatwością na siebie oddziaływać, czuł opanowanie i pewność którymi emanował Widzący.
       Całość rytuału również przebiegła spokojnie, przynajmniej do czasu aczkolwiek wraz z upływem minut i rosnącymi problemami z psychiką, nie interweniował. Arthir był bardzo wzburzony, rozemocjonowany, czasami buchał takim bólem, że wydawał z siebie głośne krzyki i płacz. Serce się mu krajało gdy go takiego widział. Tego pogodnego i stoickiego Duszka który zanosił się łzami, dławił wołaniem o pomoc, błaganiem o to żeby przestano. Napawał i jego bólem gdy kolejne syki rozpaczy docierały do jego uszu. Nie wiedział do jakiego wspomnienia dotarł Liam ale to było dokładnie to. A Widzący? W którym momencie – a może to nie pierwszy? A on po prostu siedząc za jego plecami nie widział tego. Tak czy inaczej jasną skórę na policzkach jego gospodarza przecięła krystaliczna łza. Słona, samotna. Obruszył się i wychylając na bok, złapał mocniej za dłoń którą trzymał od samego początku nawiązania połączenia, wolną ręką ścierając dowód rozwiązania zagadki śmierci dziecka.
       Otwierające się zwolna oczy ukazały zmęczenie. Nieco bólu kotłowało się w krystalicznych tęczówkach, a mętne spojrzenie śledzące całe pomieszczenie ostatecznie utknęło w małym Duszku. Nie chciał mu przeszkadzać, kolidować z tym co nieco oderwany od rzeczywistości umysł postanowił zrobić. Obserwował jak Liam bierze w dłonie wykończonego Duszka i tak sobie z nim siedzi, ni to przytulając ni gładząc. Odetchnął z ulgą i dołączając do nich dotknął policzka Widzącego.
       - Hej, wróciłeś? – Zapytał zatroskany, martwiąc się najpierw jego stanem, dusząc w sobie ciekawość tego co też tkwiło w głowie duszka. – Wiesz gdzie jesteś? Co się stało? – Zapytał nadal szeptem po momencie ciszy. Cały czas zaglądał to w jego oczy to rzucał spojrzenie na tulącego się do Liama Duszka. No co oni. Co go mija?
       Powrót do "siebie" wymagał od niego jakiegoś czasu. Podczas całego procesu jedyne, czego był świadom, to obecność Leo, która pozwoliła mu wyrwać się z koszmaru, którego obserwatorem był przez ostatnie... stracił rachubę, ile miesięcy.
        - Możemy wrócić do domu? - Brzmiały jego pierwsze słowa na granicy jawy i snu.
       Skorzystał ze sposobności i oparł się o niego, mając na końcu języka prośbę, by ten zaniósł go do samego łóżka. Zamiast tego inna myśl wysunęła się na pierwszy plan, wwiercając się i nie dając spokoju.
        - Szkicownik. Cokolwiek. Póki pamiętam, jak wyglądała okolica - poprosił go, a raczej... poinformował nagląco, prostując się nagle.
       Trzymając się cały czas blisko Widzącego ostatecznie przysiadł koło niego kładąc mu dłoń na ramię. Zaczął go lekko gładzić żeby ten czuł, że już wrócił na jawe, przy tym cały czas czujnie go obserwował. Dzięki temu widział jak jego energia leci w zastraszającym tempie na łeb na szyję czym ponownie, zatroskał się.
       - Oczywiście, zbierajmy się do domu. - Zapewnił sądząc, że cały rytuał poszedł na marne. Aż nie padła gwałtowna komenda o szkicownik. Natychmiast się rozejrzał po najbliższej okolicy, a namierzając jego torbę z uczelni szybko odnalazł stosowny sprzęt schowany w metalowym pudełeczku - ołówki - oraz oprawiony szkicownik.
       - Chcesz tu zostać czy do samochodu? - Zapytał dopóki padały konkretne polecenia. Był w stanie zebrać wszystkie rzeczy i samego Liama w kilka chwil.
       - Mogę rysować podczas jazdy - poinformował, zaczynając prace.
       Linie były kreślone pewną ręką, powoli układając się w odległy kształt domku pośród drzew. Ostatniej sceny, jaka udało mu się zobaczyć. Pamiętał jednak też inne - wnętrze domu, wygląd kuchni, w której Arthur lubił przebywać, ogród, w którym pracowali z ojcem, a nawet mgliście drogę do pracy. Nie myślał racjonalnie, będąc pewnym, że Leo wystarczy spojrzeć na szkice, by wiedzieć, gdzie to jest.
       - Jego dom był gdzieś w lesie, widziałem w większości drzewa iglaste - mruczał trudno powiedzieć, czy do niego, czy do siebie, a jego palce przenosiły drewienka wypełnione grafitem szybko. – Było tak ogromne jezioro, które zamarzało zimą, a lasem wokół rosły takie dziwne kwiaty...
       Nie starał się, by było to dzieło sztuki. Zostawił całą masę linii pomocniczych, tych, które robił, by łatwiej było mu oddać perspektywę i nie tracił czasu na dokładne cieniowanie. Gadał przy tym, snując bezkształtną opowieść o tym, co widział, przeskakując między sceneriami, porami roku a nawet latami czasem cofając się niespodziewanie, czasem mieszając fakty.
       Słuchał go. Liam nawet nie był świadom jak dokładnie był wysłuchany, jak wiele szczegółów Leo zapamiętywał, jak szufladkował fakty aby podjęte przyszłe próby znalezienia tego miejsca przyniosły jakieś efekty. Cała flora, okolica, krajobraz. Nawet rodzaj budownictwa. Wszystko mogło być bardzo ważne, a on pamiętał, jakby rozmowę nagrywał. Przy tym jednak nie wydawał się żeby Liamem w ogóle się przejmował. Pakował rzeczy, zmazywał krąg i znaki, jakby ich tu w ogóle nie było, ostatecznie przerzucił torbę przez ramię, Arthura wsadził do jej wnętrza, a Liama ostrożnie podniósł prowadząc go do auta jakby ten był niewidomy. Nie przeszkadzał mu, posadził go, zapiął pasy i pozwalając aby silnik wydał ryk na okoliczny las, ruszył w drogę powrotną. Teraz najważniejszy był odpoczynek, a później zacznie szukać.
       Będąc już w domu posadził go przy biurku pozwalając mu kończyć, jednocześnie wstawił do zagrzania się przygotowany wcześniej sos do spaghetti, zagotował wodę na makaron. Liam powinien coś zjeść. Arthurowi też się mała porcja dostanie! Jednocześnie w głowie ustalał już strategie znalezienia tego miejsca - najpierw zapyta duchów, może ktoś będzie kojarzył to miejsce.
       - Posiłek gotowy, przesiądź się do stołu. - Polecił pierwszy raz przerywając roztargniony wywód Widzącego. Po chwili na stole stanęły dwa spore talerze i jeden taki służący za podstawkę pod filiżankę, również z makaronem. Tą porcje cicho pobłogosławił i oddając w darze Duszkowi odetchnął widząc, że wszyscy na jedzenie się rzucili.
       Zdawało się, że Widzącemu nic nie jest w stanie przerwać pracy. Czy to nagłe zmiany miejsca, jazda, czy też dostawienie czegoś do picia. Jak w transie wykańczał jedną kartkę, by zacząć drugą. Było mu o niebo łatwiej pracować przy biurku, więc i sam proces zajmował mniej czasu, gdyż mniej trzeba było poprawiać.
       Wyrwany z transu uniósł wzrok. Jakby obudzony, patrzył na Leo nierozumiejącym spojrzeniem, ale grzecznie przeniósł się na kanapę, nie wypuszczać z dłoni szkicownika. Dopiero na miejscu dotarło do niego, jak cholernie głody jest. Bez krzty gracji nabrał trochę porcji, pakując ją sobie do ust, a gdy odkrył, że danie było obłędne, zaczął jeść łapczywie, nie przejmując się tym, że sos brudzi jego twarz. Kilka nitek wylądowało także na spodniach, a wszystko przez to, że próbował w tym czasie mówić. Rzecz jasna pełne usta sprawiały, że mało co dało się zrozumieć, ale podejmował próbę. Całe szczęście szkicownik został w porę bezpiecznie odłożony na chłopaka.
       Jak to dobrze, że Liam wiedział doskonale jak kręcił go gdy zachowywał się przy stole niczym neandertalczyk. Nie umiał tym razem powstrzymać przewrócenia oczami, szczególnie widząc, że Arthur wziął z Widzącego przykład i również ociekał sosem.
       - Błagam was! Zaraz wam to zabiorę! – Zagroził po czym wytarł buzie najpierw maluchowi, a później nieco mniej delikatnie Widzącemu. – Czy Ty się kiedyś nauczysz jeść?! Przecież Ci to nie ucieknie! Zabiłem te pomidory na śmierć, nóg nie dostaną. – Zapewnił go zgarniając przy okazji ten makaron leżący na jego spodniach, żeby nie spadł niżej i nie narobił jeszcze więcej zniszczeń.
       - „Hej, słyszałeś jak zginął ten wielki Widzący? Tak, zakrztusił się makaronem który uciekł mu nosem i wszystko zablokował.” Będą się tak z Ciebie śmiali w świecie duchów. – Zażartował po czym zmierzwił mu włosy.
       I znów niewyraźne słowa, bo po co uczyć się na błędach? Dopiero gdy jego włosy zostały zmierzwione, postanowił użyć tego, co powinno się pod nimi znajdować. Przełknął i dopiero odezwał się:
       - Nie miałbym nic przeciwko śmierci podczas jedzenia czegoś tak obłędnego. Poza tym - nawinął makaron na widelec, który wycelował w ducha – Wtedy zostaniesz posądzony o morderstwo, a ja zostanę sławny. Moje prace będą sprzedawały się za miliony! Będę bogaty.
Nawet nie zauważył, że ten plan miał lukę. Poważną lukę.
       - Powiedz Leo... jak się czujesz mieszkając z tym "Wielkim Widzącym"? - zapytał niespodziewanie, sugestywnie poruszając brwiami i rozkładając swój pawi ogon, by pławić się we własny, docenionym w końcu, blasku.
       Machający mu przed nosem widelec kusił go do tego stopnia, że ostatecznie kłapnął zębami i pochłonął całą zawartość makaronową. Żując zastanawiał się nad odpowiedzią po czym spojrzał na niego ze lśniącymi oczami i delikatnym uśmiechem rozświetlającym twarz.
       - Jak? Och, trudno to zdefiniować. Czasami cały opluty sosem do spaghetti. - Tu ostentacyjnie starł coś z policzka robiąc minę pełną obrzydzenia. – Za innym razem skopany bo w nocy biegasz maratony. Czasem otumaniony alkoholem który wydychasz. Za innym razem niewyspany bo siedzisz po nocach i mruczysz do siebie. Ach! No i ten swąd unoszący się ze skarpetek zostawionych na środku salonu! Wtedy mam prorocze wizję. - Uśmiechnął się niewinnie, rzucając rzęsami jak mała panienka.
       Widocznie owy blask musiał go już oślepić i sprawić, że dostał udaru, skoro plótł takie głupoty. Widzący prychnął, zabierając także swój nieszczęsny widelec, teraz ośliniony nie tylko przez niego.
       - Ty po prostu nie potrafisz docenić tego, co masz! - Odwrócił się ostentacyjnie tyłem do niego, obrażając się. – Zawsze możesz wrócić do szopy w lesie i prać gacie w rzece.
       - A kawę parzyć z deszczówki zebranej na liściu? - Zaśmiał się po czym przysunął się do niego bliżej. Położył mu głowę na ramieniu po czym oparł o niego przymykając oczy. - Jestem Ci wdzięczny, nawet już nie aż tak zdenerwowany za związanie mnie. Jestem pod wrażeniem i nieco nabieram spokoju widząc koniec naszej pierwszej wspólnej misji. Wyjdę dzisiaj w nocy poszukać tego miejsca, ok? Czy... - Zawahał się. – Czy jednak przez wizje wolisz żebym został?
       Już miał mu odmruczeć, że tak i to bez majeranku i płynu do naczyń, ale wtedy jego ton głosu się zmienił. Nic nie odpowiedział na podziękowania, nie do końca wiedząc, jakie rodzą w nim uczucia. Podobnie jak zapowiedź nieobecności... Wzdrygnął się bezwiednie.
       - Nie jestem dzieckiem - prychnął jednak, sięgając do szkiców, uprzednio odkładając talerz z prawie zjedzonym makaronem.
Przejrzał je powoli, zatapiając w myślach i wspomnieniach.
       - Powinny być kompletne - odłożył je znów, nie chcąc, by już szedł, a zarazem okazać taką słabość.
       Błądząc wzrokiem natrafił na Arthura. Duszek zasnął w połowie posiłku, prawdopodobnie równie wymęczony, a może nawet bardziej, niż on. Na dworze było przeraźliwie cicho, podobnie jak w środku. Liam nie przepadał za tym głuchym dźwiękiem, więc zaczął mówić:
       - Widziałem go jako małego chłopca. Mieszkał w tym dziwnym lesie przy jeziorze z rodzicami. Jego matka... - opowiadał wszystko, co widział, starając się zachować chronologię. Niezbyt głośno i bez typowego dla siebie entuzjazmu snuł kończącą się tragicznie opowieść z zamkniętymi oczami. Im dłużej trwała, tym częściej musiał odchrząknąć czy kaszlnąć, czując, że powoli traci coraz bardziej wilgotny od emocji głos.
       Wysłuchanie tego co miało miejsce w wizji dało mu klarowny obraz tego dlaczego Liam tak długo wracał do siebie. Tak wrażliwa osoba po zobaczeniu krzywdy niewinnego dziecka musiała spokojnie sobie to przetrawić. Niestety, obawiał się, że jeżeli Liam wybierze drogę Widzącego jeszcze niejednokrotnie spotka się z taką niesprawiedliwością. Tak był zbudowany świat.
        - Wszystko już rozumiem. - Oświadczył otulając go kocem w momencie gdy po jego ciele przebiegła kolejna już fala dreszczy. - Znajdziemy dom, Arthur do niego ponownie wejdzie i wtedy będzie mógł już odpoczywać. Wiem, że to dla Ciebie niesprawiedliwe i straszne ale przynajmniej pozwolisz mu zaznać spokoju w tym, drugim życiu. To bardzo ważne w waszej pracy. Żeby takie czyste duszki mogły odchodzić z czystym sercem i myślami. - Uśmiechnął się do niego ciepło zaraz po tym jak zaczesał kosmyk jego włosów za ucho. - W naszej obecnej sytuacji nic nie zmieni to czy zacznę pytać dzisiaj czy jutro. Może coś sobie włączymy? - Zagaił gładząc go po ramieniu w geście rozgrzania.
Student pociągnął nosem, ocierając go zaraz rękawem jednego z tych swoich ulubionych, wyciągniętych swetrów. Spróbował odwzajemnić uśmiech, otulając się szczelniej kocem.
       - Znów kosmici? - podsunął ulubioną kategorię Strażnika.
       Nie do końca wiadomo skąd wyciągnął pilota. Już wcześniej zrobili listę bajek, które mieli wspólnie zobaczyć, więc wybór zajął im tylko kilka minut. W ogóle Leo pod tym względem wiele ułatwiał, bo dość szybko i konkretnie podejmował decyzje. Dlatego po niespełna 7 minutach rozłożyli się wygodnie do oglądania, a po 15 Liam już spał, śliniąc duchowi pierw ramię, a potem spodnie.
       Noc minęła szybko i w miarę spokojnie. Liam od pewnego czasu – gdy to nauczył się wdrapywać na niego różnymi kończynami i zaśliniać coraz to nowe miejsca – spał bardzo spokojnie. Owszem, zdarzyło się mu wbić kolano w jego najniższe żebro przez co natychmiast się budził i miał ochote powiesić go za stopę na żyrandolu, ale było to już bardziej randomowe, po prostu czasem się mu działo.
       Z powodu przespanej w całości nocy i poranek był łaskawy. Wstał, a raczej wypełznął, spod Widzącego, szybko podreptał po świeże bułki na śniadanie i jak tradycja nakazywała – zaczął smażyć jajecznicę żeby to jej łechcący zapach zbudził dwa śpiochy. Przy tym jak zwykle zastanawiał się jak to się stało, że ze skamieniałego Strażnika Zodiaków stał się niańką na pełen etat, i dlaczego dopiero w obliczu takiego zadania zaczął rozkwitać.
       - No dzień dobry śpiochu. – Rzucił widząc tą rozwarstwioną szczotkę która imitowała Liamową fryzurę. – Bardzo Cię ta bajka wczoraj porwała, nie? Ta szaleńcza akcja uśpiła Cię w jakieś pięć minut. Uznaje to za nowy rekord. – Przyznał ze swoją zwyczajową kąśliwością. Ale była w tych słowach coraz większa miłość.
       - Jak już rozruszasz chomika to czekam na przedstawienie planu dnia. Masz trzy minuty i wszystko podaje.
       Po harówce poprzedniego dnia i rolerkosterze emocjonalnym potrzebował właśnie tego - długiego, nieprzerwanego snu na wygodnej poduszce. Nic więc dziwnego, że po otworzeniu oczu potrzebował kilkudziesięciu sekund, żeby dość do tego, który mają rok, czym jest owy chomik i jak rozruszanie go ma cokolwiek zmienić w kwestii podawania czegoś.
        - No eeeeej - - W połowie zaczął ziewać bez skrępowania pokazując szereg białych ząbków i ani myśląc zasłonić usta. - To ten makaron. No wiesz, był taki niebiański, że aż odleciałem - - rzucił jeszcze, szczerząc się głupkowato i czochrając włosy. Czekał na reakcję na swój wspaniały żart.
        Zatrzymał się w tym co robi żeby spojrzeć na niego jak na wariata. Wywrócił oczami chociaż na jego ustach pojawił się rozbawiony uśmiech. Serce kapusty, głąb jeden.
        - Liam… błagam, litości. Chociaż z rana. – Zaśmiał się ostatecznie przekładając śniadanie na talerze: trzy, w tym mały spodek. Sprawnie wszystkie złapał i zaniósł na stolik który odsunięty był prawie pod sam telewizor, jak co noc gdy rozkładali kanapę.
        - Zjedz coś, obudź się i myśl zanim coś do mnie powiesz. – Zaśmiał się siadając po turecku i zanim zaczął zajadać, rozlał herbatę i zaczął macać dookoła sobie po pościeli. Dopiero trafiając na małą grudkę poklepał ją delikatnie. Wtem spod materiału wychylił się zaspany duszek.
        - Dzisiaj idę szukać jego domu, będę wieczorem. O której wracasz z uczelni? – Zapytał z ciekawości, żeby nie powtórzyła się ostatnia sytuacja z duchami które nachalnie pchały się do Widzącego gdy jego Chowańca nie było w pobliżu. – Mógłbyś ogarnąć wtedy coś do jedzenia? Nie, spokojnie, nie każe Ci gotować. Raczej kupisz nam coś na mieście. Zjadłbym coś pikantnego i chrupiącego. – Wyjaśnił zaczynając zajadać śniadanie. Idealnie lejącą się jajecznicę.
        Zanim Liam się pozbierał na uczelnie, dokończyli śniadanie, ogarnęli się obydwoje, a on ostatecznie go jeszcze podrzucił. Pożegnał się ciepłym uśmiechem, jego oczy natrafiły na Marca który czekał na Liama odkąd tylko usłyszał warkot silnika. Kiwnął mu po czym zapewnił, że jakby co cały czas są połączeni i jakby miał problemy może go wołać. Poza tym nie miał zamiaru oddalić się specjalnie daleko, będzie kręcił się po okolicy wpadając do większych świątyni czy kapliczek. Przypomniał mu o kolacji, zostawił trochę gotówki – czy on był su gar daddy? – i odjechał w stronę swoich spraw.
        Och błoga ciszo.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Widziałem - Page 2 Empty Re: Widziałem {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach