- B O H A T E R O W I E -
Pan X >>> Kass
Pan Y >>> Syriusz
Crossfield
23-letni student weterynarii, mieszkający w Kalamazoo od urodzenia. Homoseksualny - został wykopany z rodzinnego domu przez nietolerancyjną matkę, niespełna trzy lata temu. Ojciec podchodzący do sytuacji nieco bardziej pobłażliwie, ku niewiedzy matki wysyła mu co miesiąc pieniądze, aby mógł się utrzymać. Posiada 16-letnią siostrę, która często go odwiedza. Urodzony 14 kwietnia, spod znaku barana. Wielbiciel kotów - posiada póki co jednego rasowego brytyjczyka krótkowłosego. Hobbystycznie gra na gitarze elektrycznej, trenuje kalistenikę i rysuje mangi boys love. Świeżo po dwuletnim związku, w którym dużo starszy od niego mężczyzna zdradzał go ku jego niewiedzy co najmniej 3 miesiące.
Mierzy metr siedemdziesiąt dziewięć, przy wadze sześćdziesięciu ośmiu kilogramów. Ma średnio wysportowaną, szczupłą sylwetkę, z lekkim zarysem mięśni. Posiada ciemnobrązową bujną czuprynę, której grzywka mocno opada mu na oczy. Często odgarnia ją na bok, nawet nie próbuje walczyć z własną fryzurą czy myśleć o odwiedzeniu fryzjera w najbliższym czasie. Oczy ma w kolorze szarym, z delikatnym akcentem niebieskiego. Mężczyzna o jasnej karnacji, podatnej na zaczerwieniania w okolicy nosa i polików przy nawet najmniejszym wysiłku fizycznym. Posiadacz licznego piercing'u w uszach i niedużego tatuażu w postaci czaszki z różą na lewym przedramieniu.
Z badań krzywej cukrowej wyszło mu, że jeśli nie będzie się dobrze odżywać na starość grozi mu cukrzyca typu drugiego. Od tamtego momentu stroni od wysoko-glikemicznych produktów i zdrowo się odżywia. Nie jest jednak w stanie zmusić się, aby całkowicie wykluczyć ze swojego życia napoje gazowane i alkohol, po który i tak sięga sporadycznie. Popala papierosy jedynie dla towarzystwa, z tego powodu bardzo rzadko można spotkać go z jego własną paczką papierosów. Dodatkowo posiada silne uczulenie na orzechy, których unika jak ognia. Normalnie z charakteru jest raczej spokojnym i cichym typem chłopaka, który nie lubi nikomu wchodzić w paradę, czego oczekuje również w drugą stronę. Sytuacja jest jednak całkowicie odwrotna, gdy ktoś już wcześniej nadepnie mu na odcisk. Wówczas Eden jest gotów odegrać się w najbardziej niespodziewany sposób, jako że w jego głowie są same z reguły głupie, ale i genialne pomysły.
Wiek: 24 lata
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Homoseksualny
Pochodzenie: Memphis, TN
Data urodzenia: Szósty listopada
Znak zodiaku: Skorpion
Historia
Wygląd
Ciekawostki
________Spekulacje naturalnie wzbudzają niepokój, jednak póki Eden nie ma bezpośredniego kontaktu z chorobą, traktuje sytuację jako coś przejściowego. W końcu kiedy wszem i wobec panuje chaos, należy znaleźć w sobie wewnętrzny spokój. Nie ma go w zbyt dużych pokładach, jednak wykrzesuje z siebie dostateczne ilości, aby zmusić się do podstawowej egzystencji i przy tym nie zadręczać się natrętnymi problemami. W jego życiu i tak dotychczas sporo się dzieje.
________Efekt domina dla Edena zaczyna się od bolesnego rozstania z chłopakiem, który okazuje się zdradzać go przez ostatnie trzy miesiące. Ich spotkanie pełne jest oskarżeń, gdzie pięcioletnia przepaść wiekowa między nimi nie przekłada się ani trochę na dojrzałość emocjonalną. Jego były partner nie tylko odmawia przyznania się do własnej winy, ale wręcz obraca sytuację przeciwko niemu. W rezultacie zostaje oskarżony o nadmierne skupianie się na własnym rozwoju, co staje się przyczyną ich dystansu i w końcu też zdrady. Eden jest zdruzgotany tym, jak jego były postrzega sytuację, jednak parę dni po rozstaniu początkowa wściekłość zostaje zastąpiona smutkiem i rzeczywistym poszukiwaniem winy w samym sobie. Z sytuacją nie pomaga mu izolacja, która blokuje go przed spotkaniem z przyjaciółmi czy nawet młodszą siostrą Till, której mógłby się z całej sytuacji wygadać. Naturalnie otrzymuje wsparcie w rozmowie przez telefon, ale to nie to samo, co rzeczywiste spotkanie oko w oko. W ostateczności nie byłby sobą, gdyby popadł w depresję z tak błahego powodu. Szybko dochodzi do wniosku, że Dorian nie potrafił dostrzec jego prawdziwej wartości, dlatego dalej skupia się wyłącznie na własnym interesie – tak jak to robił dotychczas.
________- Kurwa, mąka – warczy do siebie pod nosem z wyrazem niedowierzania. W trakcie bezmyślnego mieszania ze sobą masy do naleśników zauważa wyraźny brak jednego, z ważnych składników. Z samych jajek, mleka i oleju stworzy co najwyżej omlety, które jadł dzisiaj na śniadanie. Na drugie, identyczne danie nie miał najmniejszej ochoty. Jednak… od kogo mógł pożyczyć mąkę? Prywatne osiedle, na którym mieszka od co najmniej dwóch tygodni jest odcięte od świata zewnętrznego, a na kuriera z produktem raczej nie ma co liczyć. Kalamazoo nie jest dużym miasteczkiem, więc wątpi, że znalazłby się potencjalny chętny, który podałby mu mąkę przez płot. Zresztą sklepy były zamknięte do odwołania. Na dodatek nie zna zbyt wielu sąsiadów w swoim bloku, a starsze panie z jego piętra z naturalnego toku zdarzeń odpadały. Jedną jeszcze przed wybuchem pandemii zaraził katarem – kobieta łypała na niego z wyraźną odrazą przez parę okrągłych dni, strasząc że będzie zmuszony dołożyć się jej synowi na nagrobek, jeśli przez ten katar pochłonie ją piach. Istniał więc tylko jeden lokator, z którym spotkanie niekoniecznie mu się uśmiechało. Jednak chyba dadzą radę odstawić topór wojenny na czas pożyczenia produktu spożywczego, prawda?
________Odbija się biodrem od lady kuchennej, przechodząc w kapciach przez połowę powierzchni niedużej kawalerki, aby po przejściu na korytarz w paru krokach dotrzeć pod drzwi swojego sąsiada. Być może gdyby nie mieszkali ściana w ścianę, mogliby być kiedyś dobrymi kumplami. Z tego co Eden się orientował byli w podobnym wieku. Jednak już o wiele za późno na rozważanie takiej opcji, skoro wielokrotnie wzajemnie nadepnęli sobie na odcisk. Puka rytmicznie w drewnianą nawierzchnie, wsadzając zaraz ręce do dresowych spodenek. Nie musi długo czekać, aż Montgomery otworzy przed nim drzwi, choć jego mina wskazuje, że spodziewał się widzieć każdego, tylko nie Edena.
________- Doberek. Pożyczyłbyś mi trochę mąki? - pyta bezpośrednio, nie chcąc zbytnio owijać w bawełnę. W przeciwnym razie ich rozmowa mogła jak zwykle nabrać wiatru w żagle i musiałby się tłumaczyć, dlaczego wcisnął ostatnim one-night-standom Mery’ego kit, że ma HIV’a.
__________W każdy normalny wtorek o tej godzinie Montgomery siedziałby w bibliotece i pomagałby dzieciom wybrać odpowiednią książkę o pieskach. Zamiast tego leżał rozciągnięty na swojej okropnej a’la sztruksowej, granatowej kanapie, trzymając nad twarzą wytarty egzemplarz Donny Tartt i starając się skupić na fabule Strzygła. Na drewnianym stoliku kawowym z przeszklonym blatem stała zapełniająca się powoli popielniczka i tkwił w niej świeżo zapalony papieros. Wiszący na ścianie telewizor włączony był standardowo na kanale informacyjnym, aby zagłuszać obrzydliwą ciszę bijącą z mieszkania. Ciągle podawali te same informacje „Policja ciągle próbuje uspokoić zamieszki w Nowym Jorku”, „Nieznany wirus zbiera coraz większe żniwo”, „Wojsko zostało zmobilizowane i rozesłane do wszystkich stanów”, „Prosimy zaopatrzyć się w niezbędne produkty i czekać na informacje od władz”.
__________Odkąd zamknięto wszystko i wszystkich wszystko stałego z życiu Adamsa się posypało. Zaczynając od uczelni, przez pracę, a kończąc na samych randkach. Chociaż te już wcześniej w sposób iście diabelski zniszczył mieszkający z nim po sąsiedzku Eden, który wmówił partnerowi Montgomery’ego, że ten już jest nosicielem wirusa HIV i nie warto ryzykować. Chłopak zmył się ekspresowo, a kiedy szatyn wrócił to już go nie było. A zostawił go tylko na chwilkę na korytarzu, żeby dać Cooperowi kość do gryzienia. Nie chciał, żeby pies im przeszkodził w najważniejszym momencie. Wówczas w drzwiach obok zastał tylko Crossfielda i jego niewielki, irytująco atrakcyjny uśmieszek. Od tamtego czasu ich konflikt tylko się zaogniał.
__________― Cooper, piesku… Jeszcze za wcześnie na spacer, przestań się kręcić i się połóż, kochanie ― westchnął Montgomery, przekręcając głowę by spojrzeć na border collie, który popiskując cicho starał się ugnieść pluszową poduszkę. Pies również na niego spojrzał swoimi brązowymi, mądrymi oczami, sapnął niby zmęczony i opadł na legowisko. ― Wiem, ja też bym poszedł do parku z frisbee, ale nie możemy wyjść dalej niż na osiedlowe trawniki ― dodał.
__________Chociaż Cooper nie mógł mu odpowiedzieć, ale gdyby mógł to najpewniej by go zrozumiał. Wydawało się, że on zawsze rozumiał. Właśnie dlatego się cieszył, że adoptował psiego terapeutę. Ten pies zawsze wiedział, kiedy powinien wskoczyć do łóżka i się przytulić lub trzymać się na dystans, a kiedy kręcić się wokół swojego pana po kuchni i dopraszać się w popisowy sposób o kawałek żółtego sera albo szynki. Jeden z najlepszych wyborów w jego życiu… Już nawet miał wrócić spojrzeniem do swojej książki, kiedy rozległo się pukanie. Collie natychmiast poderwał się ze swojego miejsca i ruszył w stronę drzwi, zaczynając entuzjastycznie dreptać w miejscu, merdać ogonem i szczekać przeraźliwie głośno. Montgomery westchnął ze zmęczeniem chwytając dymiącego papierosa z popielniczki i zwlekając się z kanapy, aby otworzyć.
__________Szare dresowe spodnie wisiały nisko na jego wąskich biodrach, a za duży i za szeroki beżowy sweter zakrywał dłonie, zsuwał się z jednego ramienia. Nie spodziewał się dzisiaj żadnych gości. Zwykle ubierał się modniej, ale od kilku tygodni nie musiał się zbytnio przejmować. Jego wyjścia ograniczały się na dobrą sprawę do spacerów z Cooperem. Od jakiegoś czasu również rzadko pozbywał się łańcuszka do okularów, który otrzymał od sześcioletniej czytelniczki zaraz po tym jak zaczął pracować w bibliotece i głównie jej początkowo polecał książki, ponieważ większość dzieci podchodziła do niego z dystansem. Zatem do zauszników przymocowany miał postukujący ciąg różowych i niebieskich, przezroczystych kryształkowych koralików. Żałował tylko, że takiego cuda nie mógł przymocować do swojej paczki fajek, którą zwykle przypadkowo gdzieś zostawiał poza zasięgiem swoich rąk i potem tylko się denerwował, że musi się po nie podnosić. Podszedł boso do drzwi, starając się nogą odsunąć psa na bok i chwycił wyrób tytoniowy w zęby, aby przekręcić klucz i otworzyć dwa nawierzchniowe zamki, które zamontował zaraz po przeprowadzce.
__________Jednak nie spodziewał się zastać w swoim progu tego gościa. Na jego widok uniósł brwi wysoko ponad srebrne oprawki swoich okularów i zaciągnął się dymem, opierając jedną z dłoni na drzwiach. Drugą chwycił fajkę i wsparł ją na futrynie. Zanim jednak zdążył zapytać „Co ty tu kurwa robisz?” odpowiedź na niezadane pytanie nadeszła pierwsza. Po chuj on w ogóle otwierał te drzwi…?
__________― Huh, teraz chcesz mąki ode mnie? Jesteś pewien, że to bezpieczne? ― prychnął, krzywiąc się nieznacznie i wypuszczając powoli dym nosem, a resztę złośliwie wydmuchując w stronę sąsiada. Teraz dopiero przepuścił Coopera w drzwiach, pozwalając mu z ciekawością obwąchać nogi gościa. Niemniej jednak Montgomery zerknął przez ramię w stronę kuchni. Chyba powinien mieć jeszcze jakiś zapas. Ponownie się zaciągnął, kręcąc z lekkim niedowierzaniem głową. Czasami chyba był za miły, a to był jego pierwszy od dawna kontakt z człowiekiem. ― Poczekaj. Jeśli bardzo ci zależy to coś powinienem mieć ― mruknął, łapiąc filtr pomiędzy zęby.
__________Wrócił w stronę mieszkania, zostawiając umyślnie otwarte drzwi. Specjalnie nie zdecydował się zaprosić chłopaka do środka, nawet by zaczekał. Zamiast tego otworzył niską szafkę koło piekarnika, gdzie nadal stało parę opakować z mąką. Odkąd Adams zrozumiał, że lubi piec ciasta to zawsze był przygotowany na wszelką ewentualność. Chwycił pierwszy worek z brzegu, wracając z nim do Edena.
__________― Pewnie, gdybym był miły to bym ci to dał i po sprawie... Sądzisz, że mąka jest za darmo w tych czasach? ― zapytał, uśmiechając się lekko i dopalając powoli papierosa.
______― Potrzebna mi do naleśników, więc tak… Przyszedłem z zamiarem proszenia o mąkę ― odpowiada zdawkowo, nie podejmując się kontynuacji tego tematu. Czy jest pewien, że pożyczanie produktów spożywczych jest bezpieczne? Można by podłożyć tę kwestię pod wszelkie rozważania, czy Adams nie robi z nimi podejrzanych rzeczy w zaciszu swojego domu. Jednak w to Eden szczerze wątpi. Wówczas nie nadawałyby się do spożycia. W aktualnym stanie rzeczy, Montgomery może mu co najwyżej napluć na miarki z mąką. Jest przygotowany na taką ewentualność i w masie na naleśniki nie powinien poczuć tego drobnego mankamentu.
______Jego uwagę szybko odwraca Collie, który przepuszczony w przejściu, podchodzi obwąchać niespodziewanego gościa. W czasie, gdy Montgomery wychodzi do kuchni szukać mąki, Eden schyla się do psiaka, by dać mu obwąchać również swoje ręce. Cooper upewniwszy się, że ma do czynienia z dobrym człowiekiem daje mu się pogłaskać i choć nie na długo. Pewnie dlatego, że na wskroś przesiąknięty jest zapachem swojego kota. Podnosi się więc z klęczek, spoglądając z wyczekiwaniem na Adams’a, który chwilę później pojawia się w drzwiach z upragnionym produktem.
______― Więc załóżmy, że jesteś niemiły i czego chcesz w zamian? ― pyta w odpowiedzi, zastanawiając się, co właściwie mógłby mieć do zaoferowania. Po dłużej chwili dochodzi jedynie do wniosku, czego do zaoferowania nie ma, dlatego odchrząkuje głośno, mając nadzieję, że Montgomery szybko zdecyduje się, co zrobią z tą mąką i czy Eden w ostateczności ją dostanie.
______― A jak sądzisz? Czego mógłbym chcieć w zamian za tak ekskluzywny towar jak mąka? ― odpowiada mu chłopak, definitywnie karząc Eden’owi samemu domyśleć się, co w danym momencie chodzi mu po głowie. Jeszcze trochę i poczuje się jak na uczelni, podczas tej nieszczęsnej wejściówki z etyki weterynaryjnej. I weź wstrzel się w myśl profesora. Prycha pod nosem na swoje przemyślenia. Zwłaszcza, że cokolwiek Mery chce przekazać mu mową ciała, Eden nie łączy tego w żadną poprawną odpowiedź.
______― Eeee… Mam nadzieję, że nie mojej duszy? Wolałbym ją sprzedać diabłu ― rzuca sarkastycznie, wyciągając rękę po mąkę, jednak chłopak zmienia położenie produkty, nie dając mu go dosięgnąć. ― Słuchaj no, przyniosę ci trochę naleśników, okej? ― dodaje w końcu, co okazuje się prawidłową odpowiedzią. Na całe szczęście na tę propozycję powinna mu starczyć taka ilość mąki.
______Wraca do swojego mieszkania, w którym wita go głośne miauczenie ze strony Donuta, domagającego się następnej porcji jedzenia. Eden spogląda na kota z ukosa, dosypując mu garstkę karmy do miseczki. Czeka aż ten zachęcony dźwiękiem potrząsania puszką karmy, przybiegnie swój ulubiony kąt kuchni. Widząc jednak swoją marną porcję, przysiada nieopodal Edena i patrzy się tymi wielkimi, zielonymi oczami z dozą pogardy.
______― Przechodzimy na dietę, pamiętasz? Dostałeś już swoją porcję i wszystko zżarłeś, Donut. Będziesz spasiony na starość ― rzuca w kierunku swojego kociego przyjaciela, a ten jedynie parska, siedząc w tej samej pozycji. Jak można się spodziewać walka o pokarm nie skończy się tylko na tej wymianie spojrzeń. Donut łasi się do jego nóg, przeplatając się co rusz pomiędzy stopami, gdy Eden kończy masę na naleśniki i przechodzi do pieczenia.
______― No dobra, dobra… Dam ci jeszcze garstkę i trochę łososia wieczorem, tyle powinno ci starczyć ― rzuca, sięgając z powrotem po karmę, aby dosypać kotu więcej jedzenia. Na tym kończy się ich spór. Na tym i na spalonym naleśniku, którego w okazałej czerni ściąga na talerz. Może gdyby był z natury złośliwy, właśnie tego oddałby Montgomery’emu - jednak nie jest, a topór wojenny miała zakopać im ta mąka. Następne naleśniki wychodzą już w miarę, dlatego z ręką na sercu może odłożyć siedem sztuk na osobny talerz i zanieść je swojemu sąsiadowi. Znów puka w powierzchnię drzwi i oczekuje, aż chłopak otworzy mu drzwi.
______― Teraz jesteśmy kwita ― rzuca, wręczając Adams’owi talerz, z zamiarem wrócenia do kuchni i zjedzenia własnej porcji, rysując następną stronę rozdziału swojej mangi, który miał w zamiarze wstawić do wieczora.
|
|