Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
incorrect loveDzisiaj o 08:18 pmYoshina
Charm Nook Dzisiaj o 07:44 pmKass
Argonaut [eng]Dzisiaj o 06:14 pmStriker
LiesDzisiaj o 12:21 pmSyriusz
W Krwawym Blasku GwiazdDzisiaj o 08:01 amnowena
A New Beginning Dzisiaj o 01:58 amYulli
Triton and the WizardWczoraj o 03:32 pmKurokocchin
Run fastWczoraj o 11:29 amEeve
Blood, drugs and you in the middle30/04/24, 10:16 pmTroianx
Maj 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
  12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 14%
3 Posty - 14%
3 Posty - 14%
3 Posty - 14%
2 Posty - 9%
2 Posty - 9%
2 Posty - 9%
2 Posty - 9%
1 Pisanie - 5%
1 Pisanie - 5%

Go down
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Lost in crystals {03/05/23, 10:53 pm}



LOST IN CRYSTALS

Postapo
Boys love
akcja


Kryształ był tu od zawsze, ludzie od początku cywilizacji uczyli się czerpać z niego energie. Wraz z postępem technologicznym zaczęły powstawać pierwsze elektrownie z reaktorem napędzanym kryształem. Pionierski zakład zaczął działać prężnie, nastąpił przełom. Naukowcy i inżynierowie pierwszy raz od tysiącleci zaczęli eksploatować energię surowca na tak ogromną skalę. Z czasem zaczęli postępować nieostrożnie – to ostatecznie ich zgubiło. Dzisiaj tylko garstka ocalałych pamięta dzień tragedii, tylko nieliczni przeżyli rozłam ówczesnego świata.
Pięćdziesiąt lat temu elektrownia wybuchła. Przez szereg zaniedbań i niedopracowanego projektu elektrowni kryształowy reaktor rozpadł się w pył.
Po niedługim czasie pojawiła się pierwsza kryształowa wysypka, następnie wysoka gorączka. Zarażeni mimowolnie i powolnie zaczęli coraz bardziej przypominać kryształy, niż ludzi. Rząd się rozpadł, miasta zaczęły upadać. Wszystko się zmieniło.  
Pięćdziesiąt lat po katastrofie ludzie zaczęli gromadzić się w niewielkich osadach. Uzbrojeni w maski, kombinezony, broń i nadzieję starają się przetrwać w świecie porośniętym kryształem.

Instytut Badań Epidemiologicznych stara się wynaleźć lek na kryształową epidemię. IBE od lat szuka jednostek, które mogłyby być odporne na działanie kryształu. Ich metody są radykalne. Gdy grupa osób zostaje porwana do instytutu, ich ocaleli przyjaciele z osady postanawiają działać i za wszelką cenę ich odnaleźć. Lata mijają, lecz ci się nie poddają. Starając się przetrwać, cierpliwie opracowali plan ratunku. Liczą, że uda im się uratować przyjaciół, nim porośnie ich kryształ.


by Kass, Paniczyk, Chimera, Marthei

emme


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 09/05/23, 11:07 pm, w całości zmieniany 2 razy
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {03/05/23, 11:24 pm}

Rune Rosedahl

23 LATA
07.07
BOTANIK
187 CM WZROSTU
ATLETYCZNA SYLWETKA
INFO
Urodził się w świecie, który był już porośnięty kryształem, ale zawsze był ciekawy, jak wyglądał świat przed wybuchem reaktora. Jako dziecko był typem ciekawskiego marzyciela, co w dużej mierze sprowadziło na niego zgubę. Swojego ojca nigdy nie poznał, z tego co było mu wiadomo, Jakob zaraził się kryształową wysypką niedługo przed jego narodzinami. Natomiast jego matka, Elen, została porwana przez IBE, kiedy w wieku 9 lat wiedziony ciekawością zdecydował się na wycieczkę poza osadę. Kobieta chcąc dać mu czas na ucieczkę, dała się schwytać. Jako sierota został przyjęty przez pastora i ludzi wierzących, chociaż przez większość był wytykany palcami za swoją bezmyślność, ale też ze względu na swoje podobieństwo do rodziców, którzy nie pełnili żadnej ważnej funkcji w osadzie i jeśli ktokolwiek miałby ich wspominać, powiedziałby, że byli bezużyteczni. Jako nastolatek był raczej popychadłem, dość chuderlawym, które albo nie wstawało o czasie na treningi wojskowe albo fizycznie nie dawało rady. Dopiero po mając ok. 16 lat zaczął się bardziej skupiać na samym sobie, a mniej tym, jaki stosunek miało do niego otaczające go środowisko. Niemal od zawsze ciekawiła go roślinność, pozyskiwanie żywności i hodowanie. Z tego też względu zaczął być użyteczny dołączając do obozowego teamu botaników, którzy nie tyle zajmowali się hodowaniem roślin, które są w stanie przetrwać krytyczne warunki, w jakich przyszło im żyć; ale również pozyskiwaniu szczepek nowych, znajdujących się poza obszarem ich osady i najbliższych miast. Dzięki temu jego życie nie kręciło się wokół militari, które nie interesowały go na tyle, ale również pozwalało na wychodzenie poza bezpieczny teren i nie dusiło jego ciekawości w zarodku.  
EXTRA

➤ choć był z niego dość wstydliwy i małomówny dzieciak, to obecnie można o nim powiedzieć, że jest raczej komunikatywny, a przynajmniej przy ludziach, z którymi czuje więź, dla reszty wciąż jest cichy, w miarę ugodowy, a czasem tajemniczy
➤ swoją budowę ciała zawdzięcza głównie rekreacyjnym ćwiczeniom, bądź porannym przebieżką po osadzie
➤ podejmuje raczej racjonalne decyzje, stara się swój wybór przemyśleć parę razy, zanim przejdzie do działania, a mimo wszystko czasami daje się ponieść swojej ciekawości, co najczęściej przynosi nieciekawe skutki. Działa bardziej instynktownie, niż strategicznie
➤ nie jest fanem podporządkowywania się pod rozkazy, czasami potrafi być naprawdę uparty i nieustraszony, co jest raczej motywowane adrenaliną,
➤ choć bywa narwany, to nie można powiedzieć, że agresywny. jedyne przejawy agresywności, które można u niego zarejestrować, wynikają ze spontanicznych wybryków, w szczególnych sytuacjach
➤ trudno stwierdzić o czym w danym momencie myśli, nie dzieli się wieloma emocjami, głównie dlatego, że nie potrafi o nich mówić, woli działać indywidualnie
➤ zdarzy się, że dopadną go demony przeszłości, wraz z myślą, że jest równie bezużyteczny, co jego bezużyteczni rodzice, jednak w chwili słabości widziała go może jedna/dwie osoby.

code by EMME




Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 07/05/23, 04:35 pm, w całości zmieniany 6 razy
Marthei
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Marthei
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {06/05/23, 11:43 am}

SLOAN CLODLIKE

 
26 lat
 
CZŁOWIEK CZYNU
 
WOJSKOWY
 
189 cm
 
...
INFO
O Sloan krąży wiele plotek w samym obozie. Towarzyszyły mu one, odkąd przybył do tego miejsca dwanaście lat temu. Zjawił się prawie znikąd, wraz z człowiekiem, którego mógłby nazwać ojcem, lecz zwraca się do niego po imieniu – Dean. Przejawiał wtedy mutyzm (brak mowy), skłonność do agresji i nieprzystosowanie społeczne. Nic więc dziwnego, że miejscowi nie od razu mu zaufali, choć był jedynie zagubionym czternastolatkiem.
Dzięki samozaparciu i dużej odporności fizycznej udało mu się ukończyć trening u samego Generała, a wraz z upływem czasu zaczął odzywać się do ludzi. Czasem w niewybredny sposób, ale to już coś. Potrafi być niezłym sukinsynem, przez co nieraz władował się w kłopoty. Trudno utrzymać mu język za zębami, a jeśli coś go już wkurza, powie to dobitnie. Nie oszczędza nawet przyjaciół. Może dlatego ma ich niewielu.
Gdy dowiedział się o porwaniu Rune i Finna chciał samodzielnie ruszyć im na ratunek, ale został powstrzymany. Powiedzmy, że czas spędzony w karcerze spisał na straty.
 
EKSTRA

➤ Prawa strona jego twarzy jest pokryta bliznami. To raczej stara sprawa i niechętnie o niej wspomina.
➤ Unika kontaktu fizycznego, który nie polega na prostym waleniu w mordę. Ewidentnie ma jakąś traumę. Zdarzały mu się wyjątki, lecz tu już musiała wystąpić wyjątkowo więź z drugim człowiekiem.
➤ Często miewa koszmary. Przestał jednak budzić się z krzykiem, co już jest niemałym sukcesem.
➤ To nie ten typ rozmawiający o uczuciach. Nienawidzi publicznie okazywać swoich słabości - uchodzi za pewnego siebie oraz butnego. Na zewnątrz wychodzi najczęściej w formie ochroniarza - osiłka, a nie strategicznego umysłu.
 

 
code by EMME

 
 
 


Ostatnio zmieniony przez Marthei dnia 07/05/23, 03:44 pm, w całości zmieniany 6 razy
Paniczyk
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Paniczyk
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {06/05/23, 12:25 pm}

Finnian Jørgensen

22 lata
18.02
zwiadowca
178 cm
szczupły, lekko umięśniony
INFO
Finnian Jørgensen to jeden z najlepszych biegaczy, jakich znaleźć można wśród tutejszych osadników. Jest szybki, zwinny, ma sokoli wzrok, jeszcze lepszy słuch i świetną orientację w terenie. Nie mogło być inaczej – dość wcześnie został wcielony do grupy zwiadowców i jeśli idzie o wszystkie decyzje, jakie w jego życiu za niego podjęto i jakie podjął sam, tej nigdy nie żałował. Od zawsze ciekawiło go to, co może czekać gdzieś tam, poza granicami osady, w dalekim i szerokim świecie. Poranne przebieżki po okolicy bliższej, a tym bardziej dalszej, to coś, dla czego warto wstawać bladym świtem.
Historia Finna nie odbiega niczym od wielu podobnych historii jego rówieśników. Ojca nigdy nie poznał, wszak – nazywajmy rzeczy po imieniu – zamordowali go członkowie innej grupy podczas jednego z licznych starć odbywających się tej samej zimy, której na świat przyszedł Finnian. Samotną matkę i dopiero co narodzonego bobasa pod swoje skrzydła przygarnął kuzyn kobiety, zwany przez osadników Generałem, niemniej ani wtedy, ani później nie angażował się zbytnio w wychowywanie syna Giulii. Nic zresztą dziwnego, to szczególnie zapracowany człowiek, filar całej społeczności, a i Giulia doskonale potrafiła zadbać o siebie i swoje dziecko. Któregoś razu jednak wskutek ryzykownej eskapady po zaopatrzenie została dotknięta kryształową wysypką, a później zastrzelona. Finnian głęboko to przeżył, zaś winą obarczył osobę odpowiedzialną za podjęte wówczas decyzje i tego, kto pociągnął za spust – Generała, z którym, o zgrozo, został sam.
Jeśliby mówić o usposobieniu Finna, można by powiedzieć, że okres młodzieńczego buntu nigdy mu nie przeszedł. Chciałby wolności i niezależności, samodzielnego życia według własnych zasad i zniesienia tych wszystkich obrzydliwych ograniczeń. Świadomość, że w obecnych czasach nie jest to możliwe, a to, co mu ciąży, tak naprawdę pozwala zachować życie, bywa dla niego naprawdę rozdzierająca. Pociąg do działania trzyma go w kupie i nie pozwala na melancholijne myśli – te dopuszcza do siebie jedynie późnymi wieczorami, czasami, gdy (prawie) nikt nie patrzy. Za dnia na szczęście nie ma na to czasu, wiecznie gdzieś się śpieszy, wiecznie ma coś do zrobienia, i mimo że z twarzy na ogół wydaje się ponury, a w kontakcie najczęściej jest mrukliwy, zawsze cieszy go, gdy może się czymś zająć.
Wprawdzie młodego Jørgensena nie pociągają starcze wspomnienia minionej ery, ale zdecydowanie pociąga go wizja przyszłości, która oferowałaby coś więcej niż tylko codzienną walkę o przetrwanie i strach przed tym, co czyha w większych miastach czy dolinach. Skrycie wierzy, że istnieje jakiś sposób na lepsze życie, a rolą jego pokolenia jest go znaleźć. Kto wie – może nawet nie trzeba szukać daleko?
EKSTRA

➤ Totalnie nie jara go strzelanie, zawsze czuje przed tym jakiś opór.
➤ Nie jest zbyt towarzyską osobą, ale chętnie spędza czas z osobami, które znają się na rozmaitych rzeczach, by liznąć trochę ich profesji i dowiedzieć się czegoś nowego.
➤ Jest niezły w pracach manualnych, lubi sobie pomajsterkować.
➤ Coś tam potrafi pobrzdąkać na gitarze, która została mu po ojcu. Nie są to żadne wybitne riffy, ale na ognisko się nadadzą (za to śpiewanie definitywnie odpada).
➤ Często gęsto ma problem z przyjęciem cudzej perspektywy, jeśli ta nie jest dla niego logiczna czy nie jest perspektywą kogoś, kogo lubi, zaś prawie każda próba przegadania mu racji niezgodnych z tym, co sam uważa, bądź wyprowadzenia go z błędu kończy się tym, że się obraża. Na chwilę. Potem najpewniej przyzna się do błędu i bucerstwa, może nawet przeprosi.

code by EMME




Ostatnio zmieniony przez Paniczyk dnia 08/05/23, 12:31 pm, w całości zmieniany 4 razy
Chimera
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Chimera
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {06/05/23, 05:30 pm}

Dima Starknikov

21 lat
04.12
Snajper
185 cm
Atletyczna sylwetka
INFO
Ma dobry wzrok i szybki czas reakcji, ojciec w młodym wieku nauczył go strzelać. Dzięki temu szybko zagrzał sobie swoje miejsce w wieżyczce snajpera. Dimie bardzo blisko do stoickiej filozofii starożytnych. Urodził się już po katastrofie w kryształowej elektrowni, nie zna innego obrazu świata i szczerze mówiąc, średnio go ta nieaktualna rzeczywistość interesuje.
Czy mogło być inaczej?  – Dima nie traci czasu na pytania tego typu. Nie lubi, gdy starszyzna rozpływa się nad pięknem i beztroską minionego świata. Stoicka postawa nie pozwala mu na melancholijne roztrząsanie innych wariantów świata, na które i tak nie ma wpływu. Dzięki temu Dima jest osobą pogodną, bardzo aktywną w swoim działaniu, która jednak potrafi spojrzeć na perspektywę z boku. Akceptuje swoje położenie i stara się ochronić wszystkich bliskich i przyjaciół. Często uśmiechem i głupim żartem radzi sobie w trudnej sytuacji, lecz gdy się zdenerwuje to potrafi być groźny. Dima jest synem Ivana – obozowego pastora Jarej Wiary. Choć sam nie uważa się za osobę religijną, pomaga ojcu i wyznawcom nowego boga dostosowanego do nowych czasów. Dla niego wiara jest narzędziem i sposobem na pokrzepienie serc złamanych ludzi. Ojciec również oczekuje od niego, że kiedyś sam będzie pełnił rolę obozowego pastora. Nie jest to największe marzenie młodego Dimy, jednak nie stawia się ojcu i ze stoickim spokojem przygotowuje się do pełnienia tej roli, mimo własnej niewiary. Choć jego pogląd na religię jest raczej sceptyczny, sam regularnie wydrapuje religijny symbol – okrągłą swargę na swoich nabojach. Sam już nie wie czy robi to na pokaz, czy z przyzwyczajenia.  
EXTRA

➤ Ma szczura o imieniu Sasza.
➤ Lubi grać w piłkę i rozmawiać o filozofii.
➤ Uwielbia słuchać, gdy ktoś gra na gitarze. Sam nigdy się nie nauczył, bo najwyraźniej dobry wzrok kosztował go dobry słuch.

code by EMME


Chimera
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Chimera
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {26/05/23, 08:56 pm}


Dima Starnikov
@emme


     Ponoć kryształ pachniał trochę jak wełna szklana, przynajmniej tak twierdzili niektórzy.  Dima nigdy nie miał wątpliwej przyjemności wąchać waty szklanej, tym bardziej kryształów, ale potrafił wyobrazić sobie ten zapach. Był pewnie bardzo drażniący, wżynający się drobnymi opiłkami w śluzówkę nosa. Prawie każdy zarażony, którego miał okazję widzieć, skarżył się przed śmiercią na nieprzyjemny smak w ustach. Żaden jednak nie potrafił dokładnie go opisać. Dima wyobrażał sobie, że jest kwaśny i palący. Nigdy natomiast nie zastanawiał się nad tym, jakie to uczucie dostać kulkę w łeb. Najważniejsze, że zawsze znajdował się po drugiej stronie lufy.
     Jego oddech był głęboki i powolny, gdy leżał na brzuchu w wieżyczce snajpera. Wzrok miał skupiony, utkwiony w wizjerze celownika. Oprócz wrogów wypatrywał czegoś jeszcze – świtu. Po całej nocy czuwania zmęczenie zaczynało dawać o sobie znać. Młody strzelec powstrzymywał się całym sobą, ale w końcu odsunął twarz od broni i ziewnął przeciągle. Przetarł oczy i wrócił od razu do czuwania. Po krótkiej chwili wyczekiwane słońce zaczęło wychylać się zza horyzontu, a wraz z nim fioletowe rozbłyski zmierzające w stronę osady. Dima przez chwilę liczył na nieporozumienie, że to tylko głupie słońce go poraziło i teraz odbija się kolorowymi powidokami na powiece, że to tylko jego umysł go oszukuje. Wyczulone zmysły i bystre oczy jednak rzadko wprowadzały go w błąd. Fioletowy błysk pojawił się znowu, już nieco dalej od horyzontu. Zaraz po nim kolejny, później jeszcze następny. Strzelec szybko naliczył całe trzy. Były jeszcze bardzo daleko, więc dał sobie chwilę. Żaden kolejny się nie pojawił. Podjął więc decyzję, by nie wszczynać alarmu i załatwić to po swojemu. Szybki strzał, fiolet znikł. Jeszcze jeden. Padł. Kolejny – pudło. Po następnej kulce już nie wstał. Dima wstrzymał oddech, bystrym okiem rozglądając się po okolicy. Jednak żaden kryształowy pajac więcej się nie pojawił.
     – Słyszałem, Starnikov.  – Dotarło do niego z dołu. Po chwili ktoś otworzył klapę, a z piętra niżej wyłoniła się łysa głowa zmiennika. – Myślisz, że zamontowałeś sobie tłumik i możesz tak po prostu nikogo nie alarmować?
     – A po co mam siać niepotrzebną panikę? – Dima oderwał wzrok od celownika, by spojrzeć na drugiego strzelca. – Niewyspani ludzie są markotni, lepiej ich nie budzić, gdy nie ma takiej potrzeby.
Łysol zmarszczył brwi i wspiął się po drabince na piętro, by stanąć zaraz obok leżącego chłopaka.
Zwłaszcza ty jesteś tutaj markotny – westchnął i podał snajperowi rękę. – Wstawaj. I tak miałem cię już zmienić.
Dima bez protestu przyjął pomoc i propozycję zmiany. Gdy wstał złożył stelaż i zarzucił sobie broń na plecy.
     – Mam nadzieję, że nie obudzisz mnie z byle kryształu na horyzoncie – uśmiechnął się pięknie, choć mówił to całkiem serio i poklepał zmiennika w ramię na pożegnanie. – Jarych łowów – pozdrowił go jeszcze i teatralnym gestem ściągnął na chwilę czapkę z daszkiem. Łysol tego nie skomentował, tylko uśmiechnął się krzywo i machnął ręką w geście idź już sobie.
     Osada była zbudowana na zgliszczach niewielkiego miasteczka, została tylko przystosowana do nowych czasów. Budynki w niej były rozstawione bardzo ciasno, a najczęściej łączyły je prowizoryczne baraki, zbudowane z najłatwiej dostępnych materiałów – drewna i stali. Karoserie po zepsutych samochodach, palety lub pozostałości dawnych domów, wszystko znalazło tutaj swoje zastosowanie. Ojciec Dimy śmiał się często, że dawniej dzielnice takie jak ich osada nazywane były slumsami – dzisiaj wielu ludzi marzyło, by mieszkać w takim miejscu. Miasteczko było niezwykle ciche o tej godzinie. Choć słońce wzniosło się już nad horyzont, więc co poniektórzy mogli się już zacząć budzić, to dalej było cicho i dosyć leniwie. Dima jednak lubił tę porę dnia i ciszę. Gdy szedł przez wydeptaną ścieżkę, mijając ciasno ułożone domy i baraki, przez chwilę miał wrażenie, że świat jest nieco bardziej spokojny, niż był w rzeczywistości. Nawet widok chłopaków z innego patrolu nie psuł mu tego wrażenia. Nabity pistolet w ręku był dla Starnikova naturalnym elementem współczesnego krajobrazu. Wizja braku podstawowych środków ochrony wydawała mu się tak bardzo abstrakcyjna, że nawet nie próbował sobie jej wyobrazić. W końcu – kryształowe abominacje to jedno, żywi ludzie to natomiast równie niebezpieczne stworzenia. Na tę myśl znikąd przypomniał mu się dźwięk gitary. Dima zdusił sobie kiełkujące poczucie winy i poprawił pasek karabinu na barku. Szybkim krokiem skierował się w stronę własnego baraku.
     Dom Starnikovów nazywany był świątynią. Oprócz tego, że miał wyrytą swarożycę na drewnianych drzwiach, nie różnił się z wyglądu niczym od innych chat. Inna sprawa była taka, że zawsze w tym domu przebywał ktoś jeszcze, oprócz jego gospodarzy. Nie inaczej było tego dnia.
     Dima od razu zauważył nieznajome buty, gdy przekroczył próg prowizorycznego baraku. Ściągnął własne i skierował się do środka. Z głównego pomieszczenia dobiegały odgłosy przytłumionej rozmowy, więc dokładnie tam postanowił się udać.
     – Slava – usłyszał od nieznajomego gościa, gdy tylko przekroczył próg. Mężczyzna był wysoki. Miał dłuższe czarne włosy związane niedbale rzemykiem w kucyk. Choć obecność nieznajomych często zwiastowała jakieś kłopoty, to Dima uśmiechnął się lekko, bo w świątyni każdy był mile widziany, przynajmniej na początku.
     – Slava – przywitał się również, bo miło mu było, gdy ktoś szanował obyczaje jego ojca. Nie jego własne, bo choć egzekwował je z ogromną dbałością, nie znaczyło, że się z nimi identyfikował. Cieszyła go jednak ta atmosfera wzajemnego szacunku i zrozumienia. Zatrzymał się jednak w progu, bo był nauczony, że do pastora nie należy wchodzić nieproszonym. Ojciec tylko skinął mu głową na przywitanie i gestem pozwolił mu dołączyć do rozmowy. Choć był zmęczony, Dima postanowił z tego zaproszenia skorzystać. W końcu staruszkowi się nie odmawia.
    – Jaką masz pewność, że to sprawka IBE? – usłyszał głos ojca, który postanowił kontynuować rozmowę.
    – Nikt w okolicy nie używa takiego sprzętu.
    – Może ukradziony?
    – Nie słyszałem, żeby ktoś ostatnio napadł na tych świrów, przynajmniej nikt się nie skarżył… Plus mam świadków z organizacji, którzy potwierdzają wysłanie patroli w waszej okolicy.
    Dima przełknął ślinę, gdy zorientował się kto odwiedził jego ojca. Rozmowa toczyła się jeszcze przez krótką chwilę. Informator ze szczegółami wskazywał na mapie miejsca najbliższych patroli organizacji, dużo opowiadał, zwłaszcza o ich sprzęcie – broni i amunicji. To były kwestie, które dla jego ojca stanowiły sprawy najwyższej wagi. Jary Pastor marzył o tym, by siedzieć na stercie naboi i karabinów, a IBE w tych ciężkich czasach dysponowało uzbrojeniem bardzo dobrej jakości. Czuł w głosie swojego ojca, że ostrzy zęby na ten sprzęt.
     – Kogo dokładnie wysyłają na te patrole? – W tym momencie Dima postanowił włączyć się w rozmowę.
     – O! Czyżby młody pastor był zainteresowany tym sprzętem? – Informator uniósł brwi i uśmiechnął się kwaśno.
     – Nie jestem pastorem. I tak, sprzęt brzmi ciekawie – odpowiedział gładko. – Zastanawia mnie jednak skład patroli.
     – To zależy od rodzaju zadania. Zwykle są to trepy organizacji, rzadziej jednostki o nietypowych talentach. Takich ludzi wysyła się częściej na patrole badawcze. Nie dysponuję jednak dokładnymi nazwiskami, jeśli o to pytasz.
     – Czemu tak właściwie pytasz, Dima? – odezwał się ojciec w końcu. Oparł dłonie o nożyk wbity w deskę do krojenia i wbił w młodzieńca swój uważny wzrok.
     Młody Starnikov sam nie wiedział co ma odpowiedzieć. Kontakt z IBE kojarzył mu się tylko z nielogiczną wizją zemsty. Z wyrównaniem pewnego rachunku, który został u niego zaciągnięty dwa lata temu. Dima przez cały ten czas odrzucał krwawe fantazje o zemście – nie miał pewności, że trafi akurat na tych konkretnych ludzi. Sprowadzało się to tylko do bezsensownego aktu wyrównania rachunku na organizacji samej w sobie. Dima doskonale o tym wiedział, znał ten parszywy mechanizm, który wpływał na jego emocje. Mimo tej wiedzy pozwolił sobie na impulsywne podjęcie decyzji. W końcu… Podjebanie tym szalonym naukowcom sprzętu też mogło być dobrym aktem zemsty.
     – Chcesz ten sprzęt, prawda? – zwrócił się w stronę Ivana. – Ojczulek pozwoli mi się tym zająć.

***

     Przekonanie ojca było łatwiejsze, niż Dima przewidywał to w swoim planie. To tylko bardziej utwierdziło Dimę w przekonaniu, że jego decyzja była właściwa. Teraz tylko musiał się zwrócić do tego narwanego idioty Sloana. Jeśli ktokolwiek miałby się w pierwszej kolejności zgodzić na samobójczy plan odbijania broni z rąk IBE, to był to właśnie ten koleś. Mimo wczesnego ranka Dima pukał już w drzwi dawnego przyjaciela. Wiedział, że mimo ich trudnej relacji może na niego liczyć.
     – Sloan! Otwieraj! Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia!
Marthei
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Marthei
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {28/05/23, 11:19 am}

Lost in crystals F0myFRs


        Misje poszukiwawcze wysuwają się coraz dalej. Obecnie wyprawy poza mury prowizorycznego miasta trwają co najmniej kilka dni i są coraz trudniejsze do przetrwania. Od czego jest jednak obstawa w postaci Sloana i jeszcze jednego wojskowego? Kryształ kryształem, ale żeby przeżyć jedno jest najważniejsze. Jedzenie, a to można zdobyć na kilka sposobów.
        W takim przypadku są w stanie zaufać nawet jemu – kolesiowi, który jest wciąż dla nich obcy, pomimo wielu lat spędzonych w osadzie oraz młodego wieku w momencie, gdy się w niej pojawił. Nie ma pojęcia kiedy i czy w ogóle to się zmieni, ale jest im potrzebny. Jak każda para rąk.
        Ich mini miasteczko nie posiada konkurencji w okolicy – zadziwiająco jawi się jako jedyna tego typu osada w promieniu najbliższych kilometrów. Tak mało ludzi przeżyło czy wykosili przeciwników? Nikt nie potrafi udzielić mu odpowiedzi na to pytanie. Sloan może się jedynie domyślać. Zresztą – nie jego brocha. Ma inną rolę do spełnienia.
        Dostali cynk od Zwiadowców o starej fabryce wyrobów tytoniowych. Kiedyś zakład znajdował się na obrzeżach pewnego miasta – dziś stanowi niemal jego centrum. Jeśli zgliszcza można podzielić na sensowne części. Nikt nie naje się papierosami, lecz jest to dobry towar na handel. Poza tym nie ma opcji, iż na miejscu zastaną gotowy produkt. Chodzi o sadzonki roślin. Ponownie – nie sprawa Clodlike’a. On musi tylko osłaniać Zbieraczy oraz Botaników i bezpiecznie przetransportować ich z powrotem. No i oczywiście to, co niedźwiadki lubią najbardziej – obić parę ,,mord’’, ponieważ czymś takim musi ktoś zarządzać, aby rośliny nie poumierały.
        O dziwo – spotykają bardzo mało zarażonych po drodze. Jedynie od czasu do czasu załatwiają pojedyncze przypadki. Maski na ich twarzach nie zdradzają ani krztyny towarzyszących im emocji, ale w powietrzu wisi zapach ekscytacji. To pierwsza tego typu wyprawa od miesięcy. Niewiele się do siebie odzywają. Używają gestów do komunikacji. Sloanowi to całkowicie pasuje. Nie należy do fanów small talku.
        Miejsce docelowe wydaje się spokojne. Nawet zbyt. Powoli podążają w stronę budynku. Muszą go okrążyć – pola znajdują się na tyłach. Ziemia pod ich stopami nie wydaje żadnego dźwięku. Nagle huk eksplozji rozrywa powietrze. Jego towarzysze rozpierzchają się jak mrówki we wszystkich kierunkach. Idioci! Trzeba trzymać się razem! Nikogo się nie zostawia…
        Stoi sam. Na polu kryształu. Jest duszno, pachnie słonawo. Szkarłatna powierzchnia lśni dookoła. Wydaje mu się, jakby miała pęknąć pod wpływem jego ciężaru. Tak się jednak nie staje. Podłoże jest dość stabilne. Słyszy swoje imię, więc obraca się w tamtym kierunku. Od razu pada na kolana, gdy widzi dwie postacie. Ich twarze pokryte są tym samym kryształem, którego dotyka właśnie dłońmi pokrytymi rękawiczkami. Nie widać twarzy zarażonych, lecz on wie. Nigdy nie płakał. Robi to teraz – twarz zalewa się łzami. Cały trzepocze. Chce mu się wymiotować i brakuje tchu.
- Przepraszam – jęczy – Przepraszam. – Tylko tyle jest w stanie z siebie wykrztusić.
        Dopadają go.

***

        Jest strasznie uparty. Gdy mówi, że czegoś dokona – prędzej czy później musi się tak stać. Jak wtedy, gdy postanowił przytachać metalową ramę od huśtawki do salonu zajętego przez siebie oraz Deana domu, która służy mu obecnie do podciągania. Musiał ją dobrze osadzić za pomocą worków z piaskiem, ale ostatecznie wygląda to porządnie. Teraz po raz kolejny jego podbródek znajduje ponad barierką, a pot wyświeca skórę i przykleja koszulkę, dzięki czemu imponująca budowa torsu wygląda efektownie. Chciał na czymś wyładować emocje, a co daje lepsze rezultaty, niż fizyczna praca mięśni? Taką uznaje oraz kocha. O niewielu rzeczach mógłby powiedzieć to drugie.
        Próbuje pozbyć się resztek koszmaru ze swojej głowy, ale raczej nieudolnie, ponieważ obrazy te odcisnęły swoje piętno i nadal powracają nie tylko tego dnia. Zmaga się z nimi od wielu lat. Wcześniej rozbił lustro własną pięścią, ale widok rozpadającej się tafli szkła nie przyniósł mu ukojenia. Narobił tylko bałaganu, którego nawet nie sprzątnął. Czerwona ciecz spływa nadal po jego prawej ręce, choć Sloan za bardzo się tym nie przejmuje.
        Ćwiczenia zostają jednak przerwane przez pukanie i głos Dimy po drugiej stronie. Z westchnięciem staje na ziemi, po czym rozbiera górną część garderoby.
        - Wypierdalaj! – krzyczy, po czym ciska mokrą od potu i krwi koszulką w drzwi, przechodząc obok nich. Uderza ona w drewno z cichym plaskiem. Nadal trzyma się w nim dawna uraza. W końcu to dzięki Starknikovi wylądował niegdyś w ciupie. Powinien móc decydować sam co jest głupotą w jego wykonaniu – jeżeli nawet miałby zginąć, próbując, wydaje mu się to o wiele lepszą opcją, niż siedzenie na dupie do końca życia. Wtedy jednak został powstrzymany. Przez niego.
        Ciekawość w końcu bierze górę. Snajper zapewne i tak nie odchodzi. Czasem ,,nie’’ Sloana znaczy ,,tak’’, a on dobrze o tym wie. Mężczyzna łapie za pierwszy, lepszy materiał, po czym przykłada go do dłoni oraz zawraca. Dopiero teraz zaczęło lekko szczypać.
        - Czego chcesz? – rzuca, uchylając drzwi tylko do jednej trzeciej, przez co Dima nie widzi go w całej okazałości.
Chimera
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Chimera
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {31/05/23, 10:33 pm}


Dima Starnikov
@emme

   
  – Jeśli chcesz iść, to musisz znaleźć sobie ekipę. Najlepiej kogoś silnego i zaufanego.
    Dima znał kogoś silnego, średnio zaufanego, ale to było ryzyko, które wpisywało mu się w bilans zysków i strat. Sloan był wielki jak czołg, ale równie toporny i uparty – ciężko się z nim dochodziło do jakiegokolwiek porozumienia, bo każda, chociażby minimalna różnica zdań, kończyła się srogą kłótnią. Przeżywali to od zawsze, zarówno kiedy byli dziećmi i szło o jakąś grabkę w piaskownicy jak ich późniejsze dorosłe życie. Dima przeważnie starał się zachować zdrowy balans rozsądku i emocji – choć w oczach Cloudlike’a, który zawsze postępował z impulsem irracjonalnej emocjonalności, młody Starnikov musiał wyglądać jak zimny skurwysyn pozbawiony uczuć.
    I choć Dima wiedział, że postąpił wtedy słusznie, tak jego emocjonalna strona od samego początku tej decyzji bardzo żałowała. Tamtego dnia po prostu nie chciał stracić wszystkich przyjaciół, dlatego zgłosił wtedy ten idiotyczny plan ratunku do ojca. Dima liczył na to, że Sloan ochłonie w domowym areszcie i wspólnie dojdą do porozumienia – tak jak było od zawsze. Grabką się podzielili, brońmi wymienili, w tej sytuacji miało być podobnie. Młody snajper jednak się przeliczył i w istocie stracił tamtego dnia wszystkich przyjaciół – ten jeden ocalony po prostu go znienawidził.
    Dima postanowił jednak do niego pójść nie jako przyjaciel – tylko wojskowy. Jeden z najlepszych strzelców w mieście, syn pastora, żołnierz, który miał trudną misję do wykonania, więc postanowił wziąć ze sobą twardych ludzi. Gdy Sloan uchylił lekko drzwi, Dima od razu władował mu buta między drzwi a framugę, tak by ten narwaniec nie mógł ich zamknąć, kiedy się wkurwi. Miał podeszwy i czubki podbite twardą blachą, więc nie bał się o swoje biedne palce.
    – Mam dla ciebie robotę, wpuść mnie. – Wiedział, że Cloudlike nie przyjmuje próśb, więc po prostu od razu przeszedł do poleceń. Spojrzał mu przy tym prosto w oczy, żeby wyglądać bardziej pewnie, choć nie był pewien czy to zadziała. – Chodzi o IBE – dodał jeszcze, tak po prostu mimochodem, żeby tego awanturnika sprowokować, bo dobrze wiedział, że skrót „IBE” działa na niego jak płachta na byka.
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {04/06/23, 01:24 am}


Rune Rosedahl
@emme


______Instytut Badań Epidemiologicznych jest niczym kolebka nowego, egzotycznego świata - tak totalnie oderwanego od rzeczywistości czekającej na zewnątrz. I choć Rune przywyka do codzienności z jaką musi się mierzyć wewnątrz bezpiecznej strefy, wciąż łapie się na wracaniem myślami do wspomnień. Jego dzieciństwo w osadzie nie jawi się w kolorowych barwach, właściwie nadal jest w stanie poczuć pod skórą dreszcz poniżenia i nieakceptacji jakiej padał ofiarom. W jego głowie wciąż pobrzmiewają plotki, te dotyczące jego nieudolności i te, które dotyczyły jego rodziców. Ale sięgając pamięcią wstecz potrafi przywołać również te dobre chwile. Zostanie przyjętym do społeczeństwa ze strony Jarej Wiary i pastora, będącego ojcem jednego z jego dobrych przyjaciół. Następne wspomnienia dotyczą już Dimy i Sloan oraz ich ostatniego spotkania, które było raczej tragiczne w skutkach. Twarze przyjaciół, których już prawdopodobnie nigdy nie zobaczy sprawiają, że zaciska szczękę i palce na pościeli.
______Wtem po pomieszczeniu roznosi się budzik, tak cholernie drażniący uszy, odbijający się echem od kafelek, którymi wyłożona jest ściana po przeciwnej stronie. Znowu wstaje przed czasem. Gdy się obudził Finna już nie było w pokoju. Przywyka do takiej kolei rzeczy, jako że pracują w Instytucie o niezbieżnych sobie porach. Wyłącza natrętny budzik i mętnym spojrzeniem rozgląda się w około. Przytłacza go krystaliczna biel i połysk kafelek odbijający światło małej lampki z nocnego stolika, choć powinien się już przyzwyczaić. Jest w stanie stwierdzić, że od przeszłości i przyjaciół dzielą go  dobre dwa lata, choć liczenie czasu w IBE wcale nie jest proste. Wszystkie dni wyglądają niemal tak samo, a czas zlewa się w jedną, ciągłą linię. Cały Instytut, tak jak i pokój, w którym przyszło im mieszkać jest sterylny, skąpany w szpitalnej bieli i zdaje się pachnieć chlorem czy środkiem dezynfekującym, co jakoby miało kojarzyć się z poczuciem bezpieczeństwa. Jeszcze parę dni temu mogło – obecnie Rune nie byłby tego taki pewien, zwłaszcza nie po tym, co znalazł.
______Przeciąga się nieco ospale, przygotowując się do pracy, w tym przed wyjściem przywdziewając na siebie biały fartuch, będących uniformem każdego laboratoryjnego szczura. Towarzyszą mu mieszane uczucia, po tym jak z pomocą Finna udało mu się odkopać dokumenty z archiwum. Jego mama widniała w danych Instytutu jako udany eksperyment… Za wszelką cenę musiał się dowiedzieć więcej, acz z drugiej strony nie wiedział czy chce. Jeśli z jego myszkowania wynikłyby kłopoty sam stałby się jednym z eksperymentów. Nie wątpi, że od statusu „praktykanta” niewiele go dzieli, aby powrócić do etykiety „więźnia”.
______W drodze do głównego laboratorium przechodzi przez oranżerię, będącą centralną i najbardziej egzotyczną częścią Instytutu. To z tego punktu wiodą główne ścieżki poszczególnych sekcji. Jeszcze niespełna rok temu było w niej więcej roślin niż obecnie, a oranżeria stawała się wówczas ulubionym miejscem Rune. W otoczeniu kwiatów i drzew, będąc odgrodzonym zdecydowanym murem od świata pokrytego kryształem, mógł naprawdę odpłynąć i uwierzyć w cel badań, które przeprowadzało IBE. Obecnie zawartość szklarni obumierała, przez chalarę naniesioną przez szczepkę dzikiego jesionu. Pomarszczona, pęknięta kora i uschnięte liście są niczym odzwierciedlenie jesieni, która rodzi się w sercu Rune. Coraz mniej pewny swego, a jednak nie wyobrażający sobie już życia poza Instytutem. Nie rozmyśla długo, a zamiast tego idzie dalej, czas go nagli.
______Na zegarze wybija godzina siódma, gdy trafia do laboratorium, w którym panuje większy ruch niż zazwyczaj. Ludzie przebrani ubrani w identyczne białe uniformy lawirują między ladami, to z papierami, to z probówkami, całkowicie nie zwracając na niego uwagi. Przystaje więc z boku, podążając wzrokiem za grupką głównych badaczy. Siadając na jednym z krzeseł na boku pomieszczenia wpuszcza jednym uchem informacje o zdecydowanym braku bentonitu oraz o innych organicznych składnikach, które potrzebne są do kontynuowania badań oraz działań farmakologicznych, które mają być niebawem wprowadzone do większego obrotu w siedzibie Instytutu. Nie musi długo czekać, aż zaganiają go do roboty, w rezultacie czego sam też zmuszony jest lawirować między badaczami i sporządzać listę dodatkowych składników, wcześniej nie ujętych spisie z dnia poprzedniego. Panujący w laboratorium chaos doprowadza go do zawrotów głowy, choć równy wpływ może mieć słaba jakość snu. Myśli biegnące i plączące się w jego podświadomości od paru dni skutecznie spędzają mu sen z powiek, powodując że siedzi z badaczami do późnych godzin w laboratoriach, a przynajmniej dopóki nie zostanie odesłany z polecenia.
______Skończona lista kończy w rękach dowodzącego zespołem badaczy, a ci mają opuścić niebawem Instytut w drodze uzupełnienia braków w asortymencie. Z rozkazu naczelnika Rune zmuszony jest iść z nimi, aby kontynuować swoją praktykę zawodową. Współpracownicy powoli się do niego przekonują, ponieważ jest efektywny i rzeczywiście interesuje się tym tematem, choć nie da się powiedzieć, że dawna wrogość zostaje całkowicie pochowana. Ostre spojrzenie barczystego mężczyzny, górującego nad nim niema o głowę; zdecydowanie mu o tym przypomina. Na imię mu Ville i to on przewodzi ich aktualnemu wyjściu. Finlandczyk klepie go jakby pokrzepiająco po ramieniu, starając się wykrzesać cień uśmiechu na ustach Rune, choć sztylety cisnące z jego oczu Ville, jakby tylko czekały na jego fałszywy ruch. Prócz nich w składzie jest jeszcze z dwóch innych badawczy, rudowłose rodzeństwo – Beatrice i Rowan, którzy do niedawna również byli praktykantami. Jak można się spodziewać wyprawy trafią nie tyle, co do najsprawniejszych czy najrzetelniejszych, a zwyczajnie do tych, których nie szkoda jest stracić. A przynajmniej Rune jest o tym przekonany. Gdy dostają sygnał do wyjścia, Rosedahl jest zmuszony pokiwać głową na zgodę, choć zdecydowanie chętniej pozostałby w środku. Dzięki temu może mógłby dowiedzieć się czegoś więcej na temat swojej mamy oraz efektu, jaki przyniósł eksperyment przed laty.
______Dostaje tobołki do przetransportowania na dziedziniec, gdzie mają spotkać się z ekipą trepów, którzy będą ich eskortować w wyznaczone lokacje. Rune ma ogromną nadzieję, że pośród nich natknie się chociaż na Finna – ostatnio mieli coraz mniej okazji, aby zamienić ze sobą więcej niż dwa zdania. Zwłaszcza, że ciągle są pod obserwacją ochroniarzy IBE. Przynajmniej w tym punkcie nadzieja nie gaśnie, gdy punkt ósma zbierają się wszyscy przed głównym wyjściem, a Rune jest w stanie dojrzeć twarz przyjaciela.
______– Powrót na stare rejony powinien cieszyć, chociaż stara rzeczywistość wydaje się tak bardzo odległa – mówi cicho Rune, ściągając Finna na tył zgromadzenia. Głos ma raczej smętny, może nawet odzwierciedlając zawód, związany z wyjściem poza bezpieczną strefę. – Mam nadzieję, że spałeś lepiej ode mnie – dodaje, odbijając odrobinę od tematu, na którym się głowi już od jakiegoś czasu. Nie chciałby, aby Finnian martwił się niepotrzebnie mętlikiem w jego głowie, stąd też lepiej zamienić chociaż słowo na temat przyziemnych i niepodejrzanych rzeczy. Zwłaszcza, że Ville nie spuszczał z niego spojrzenia, nie jemu Rune zdecydowanie chciałby podpaść. 
Paniczyk
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Paniczyk
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {15/06/23, 02:06 pm}


Finnian Jørgensen
@emme



____Tonąca o poranku w rdzawym świetle warsztatownia czarowała Finna od samego początku; coś zagadkowego było w tej ni to pomarańczowej, ni czerwonej poświacie sączącej się ze starych kulistych kloszy, coś zatrważającego i kojącego zarazem. Dziwne było to uczucie – ten dreszcz niepokoju sunący wzdłuż kręgosłupa, gdy zjeżdżałeś zalaną półmrokiem windą w dół, ta chwila napięcia i nieokreślonego przestrachu, gdy drzwi rozsuwały się z cichym zgrzytem. A potem? Potem był już tylko spokój, kiedy przekraczałeś próg i zanurzałeś się w ciepłym półświetle lamp sodowych.
____Doprawdy – dziwne. Ale Finn lubił tę dziwność. Lubił też swoją robotę, mimo że wymagała pobudek o barbarzyńskiej dla wielu porze. Punkt 5:00 stawiał się w warsztatowni, która dawno temu mogła być podziemnym parkingiem położonym u stóp kompleksu wzniesionych na zboczu masywu górskiego budynków. Mówiono, że niegdyś był to ośrodek sanatoryjny; dziś była to siedziba IBE. Poszarzałe od deszczu i brudu owalne gmaszyska stanowiły biurowo-mieszkalne zewnętrze tej olbrzymiej konstrukcji, zaś do laboratoriów prowadziła sieć wydrążonych w skałach tuneli wyłożonych białymi kaflami i oświetlonych tak jasno, że spacer w głąb góry za każdym razem przyprawiał Finna o zawroty głowy. Centralnym punktem, w którym zbiegały się wszystkie główne korytarze i przez który każdorazowo należało przejść, by dostać się z części mieszkalnej do części laboratoryjnej, była oranżeria z wysokim przeszklonym dachem wychodzącym na zewnątrz u samego wierzchołka góry i będącym tutaj jedynym źródłem naturalnego światła. Być może taka koncepcja nowoczesnej pracowni naukowej ukrytej wewnątrz ogromnego górotworu mogłaby zainteresować niejednego designera, wszak był to ciekawy obiekt architektoniczny, wzniesiony z pomysłem i z rozmachem, w chwili powstania wyprzedzający najpewniej ówczesne budownictwo o co najmniej kilka lat. Być może. Ale czy miało to dzisiaj jakieś znaczenie? Żadnego.
____Tak więc punkt 5:00 Finnian stawiał się w warsztatowni. W ciągu następnych parunastu minut schodziło się jeszcze kilku pomagierów i przez następną godzinę porządkowali razem stanowiska, czyścili narzędzia, rozkładali drobne sprzęty zaplanowane na dany dzień do konserwacji, sprawdzali zapasy olejów, smarów, past, tynków, gipsów, klejów, kabli, bezpieczników, nitów, śrub, nakrętek, kotw, podkładek i innych takich, nic ciekawego. Ciekawie zaczynało się robić dopiero koło 6:00, gdy do warsztatowni zaczynali schodzić się prawdziwi mechanicy i serwisanci. Otwierano wówczas szeroką bramę wychodzącą bezpośrednio na dziedziniec, a w powietrze wznosił się gwar rozmów i zgrzytu narzędzi, który zawisał nad ich głowami do samego wieczora.
____Czasami Finn przez resztę dnia pomagał w warsztatowni, a czasami – te dni lubił najbardziej – robił to tylko do południa i pozostałą część dniówki spędzał z chłopakami patrolującymi okolicę. Późnym popołudniem mógł zakończyć pracę i wrócić do obrzydliwej klitki, którą ludzie zarządzający obiektem zwykli nazywać pokojem lub kwaterą, ale prawie nigdy tego nie robił. Zamiast tego zostawał na zachodnim dziedzińcu, gdzie po wykonaniu przydzielonych obowiązków gromadzili się warsztatowi pomagierzy, patrolowcy, a nierzadko także wyżsi rangą dowódcy oddziałów i inni. Organizowane były wówczas ćwiczenia czy przebieżki, w których praktycznie wszyscy chętnie uczestniczyli, uczyli się nowych rzeczy i szlifowali to, co już umieli. Sporadycznie zdarzały się nawet leniwe letnie wieczory, kiedy to wszyscy po prostu siadali na wybrukowanym placu, grali w karty i gadali – o karabinach, ciężarówkach, dziewczynach i sraniu. Ich morale miały się dobrze i to zapewne decydowało o tym, że oddziały IBE były po prostu skuteczne.
____Nie było to najgorsze życie, jakie mógłby prowadzić złapany przez IBE człowiek. Właściwie było niezłe. Jeśli potrafiłeś przetrwać pobyt w laboratorium, przeżyć poza murami instytutu i przeboleć wszystkie te najczarniejsze roboty, które spadały na barki najnowszych rekrutów, mogłeś być pewien, że zaaklimatyzujesz się w tej ekipie; w końcu historia prawie każdego z osobna była tutaj podobna. Byli wśród nich zawodowi żołnierze, byli zagubieni chłopcy, mężczyźni chcący się wykazać, sieroty niemające dokąd pójść, zakapiory i bandyci, ochotnicy z poczuciem misji, utalentowani strzelcy i biegacze, pojmani osadnicy i obiekty eksperymentalne, w których naukowcy dostrzegli jakiś potencjał do wykorzystania gdzie indziej niż w sterylnej izolatce. Niektórzy byli silni, niektórzy tylko udawali, jedni każdego dnia tęsknili za bliskimi, inni nie mieli już za kim tęsknić. Ale wszyscy chcieli przeżyć – dlatego robili to, co musieli, i akceptowali swój los; a on naprawdę nie był zły…
____I miał sens. Tak, wielu z nich mniej lub bardziej wierzyło, że dokłada cegiełkę do czegoś dobrego i że nadęci naukowcy zamknięci w laboratorium od rana do nocy opracują w końcu lekarstwo, które odmieni życie ludzkości. Niewielu natomiast zgadzało się ze sposobami, do jakich uciekało się IBE na drodze do osiągnięcia tego szczytnego celu, jednak o tym nikomu nie wolno było mówić głośno. Każdy przyjmował zatem, że eksperymenty były konieczne, a jeśli szło o wyłapywanie nowych obiektów doświadczalnych, rachunek każdorazowo był prosty i sprowadzał się do jednego – albo oni, albo ja. Oczywiście, że ja było ważniejsze – a nieskuteczny łowca niepotrzebny. Wszyscy to rozumieli.
____Na swoje szczęście Finn nigdy jeszcze nie uczestniczył w żadnej łapance, to było zadanie dla zaufanych i doświadczonych. Dwa razy odprowadzał za to paru świeżo pojmanych biedaków do specjalnie wyodrębnionej dla nich strefy prysznicowej, gdzie mieli zostać poddani dezynfekcji. Za pierwszym razem wszyscy mieli zarzucone na głowy worki, więc niespecjalnie go to obeszło. Za drugim… Było inaczej. Trudniej.

____Zatem punkt 5:00 Finn stawił się w warsztatowni również dzisiaj. Choć dzień rozpoczął zwyczajnie – od pozbierania porozrzucanych byle gdzie narzędzi – czuł niezwyczajne podenerwowanie, wszak czekało go równie niezwyczajne zadanie. Wiedział wprawdzie, że oddelegowano do niego raczej przeciętnych i nieszczególnie ważnych trepów, jak lubili nazywać ich dosłownie wszyscy poza nimi samymi, lecz wcale się tym nie martwił. Był przecież szybki, sprytny i całkiem silny, a robota nie była trudna – ot, szybki wypad po zapasy, przyjemna alternatywa dla codziennych obowiązków. To brzmiało dobrze; a jednak było coś, co go niepokoiło.
____Niespełna godzinę później pakował już do terenówki manatki – przygotowane przez kogoś racje żywnościowe, namioty, amunicję, narzędzia, następnie zabrał się za szybki przegląd silnika. Wkrótce dołączył do niego Stanley, który podjechał drugim samochodem i zaraz również zanurkował pod maskę. Jechali na dwie fury, obie były już dość wysłużone, ale nadal sprawne, a Finn szczerze wierzył, że tym razem uda mu się namówić Stana lub Franka – drugiego kierowcę, by pozwolili mu przejechać się choć jedną z nich. Samochody były czymś, co Finn odkrył tak naprawdę dopiero tutaj; gdy nie było się potężnym Instytutem Badań Epidemiologicznych, trudno było o dostęp do ogniw paliwowych czy sprawnych akumulatorów.
____To nie są czasem tereny, na których cię złapali? – zagadnął nagle Stan. Gdy po paru chwilach nie doczekał się innej odpowiedzi, jak tylko niewyraźne mruknięcie niebędące na jego ucho ni to potwierdzeniem, ni zaprzeczeniem, uniósł głowę znad silnika i spojrzał wyczekująco na wycierającego zawzięcie różową szmatką bagnet do pomiaru oleju Finna. Finn również na niego spojrzał.
____Co? Powiedziałem, że tak – burknął; i nie było w tym burknięciu żadnej wrogości czy agresji, Finn po prostu był burkliwym w komunikacji człowiekiem. Zwłaszcza rano. I zwłaszcza gdy się czymś przejmował.
____Odpowiedzią na jego słowa było tylko pokrzepiające klepnięcie w plecy. Stanley rozumiał; a przynajmniej rozumiał w jakimś stopniu. Powrót na stare śmieci zawsze był trudny i wielu regularnie go doświadczało. Ci, którzy mieli dokąd wracać, zmagali się także z przemożną chęcią powrotu do domu. Niektórzy jej ulegali; a to nigdy nie kończyło się dobrze, ani dla nich, ani dla tych, do których wracali.
____Niedługo potem zjawił się Frank, ryżawy zwiadowca po trzydziestce, a zaraz za nim Johnny i Chris – nienajgorsi strzelcy, którzy dołączyli do IBE tuż przed tym, jak do oddziału wdrożono Finna. Obaj twardo twierdzili, że odeszli od swojej dawnej grupy, wszak poróżniły ich sprawy światopoglądowe; mówiono jednak, że uciekli, gdyż dopuścili się gwałtu na jakiejś dziewczynie i mieli być za to sądzeni. Jak było naprawdę – Finn nie wiedział; wiedział za to, że szeregi IBE były dobrym schronieniem w takich przypadkach, a John i Chris byli dobrymi kolegami. Nie jemu oceniać, co zrobili w zeszłym życiu, a czego nie. Sam nie miał czystego sumienia.
____Jako ostatni dołączył do nich… Lenny? Nie taki był plan.
____Siema – Finn zbił z nim pionę. – Jedziesz z nami?
____Mhm. – Lenny kiwnął głową i uśmiechnął się od ucha do ucha. – Alec utknął w kiblu i rzyga dalej, niż widzi, więc oto jestem. Ten zupoglut musiał go wczoraj załatwić, ciekawe, co w nim było. Nie to co my, stalowe żołądki, nie? – Tyrpnął Finna w brzuch i poszedł przywitać się z innymi.
____Finn rozchmurzył się na tę nowinę; nie na to, że Alec zatruł się wątpliwej jakości żarciem, które im tutaj serwowano, a na to, że zastąpił go Lenny. Lubił Lenny’go. Był młodszy od niego, miał twarz usianą piegami i lekko odstające uszy, niemal zawsze się uśmiechał, opowiadał śmieszne żarty i biegał tak szybko, że Finn nie potrafił go czasami dogonić. Nim dołączył do IBE, a miał wtedy jakieś siedemnaście lat, tułał się z garstką innych chłopaków tu i tam, aż stwierdzili zgodnie, że tułanina owa pozbawiona jest sensu i pora zrobić coś, co sens jakiś by miało – więc zaciągnęli się do tutejszych oddziałów. Co działo się z nimi wcześniej? Żaden z nich nie za bardzo chciał o tym mówić. Krążyły plotki, że któregoś dnia napadnięto ich osadę i odstrzelono wszystkich dorosłych, zaś dzieciom kazano na to wszystko patrzeć i zostawiono je potem na pastwę losu, by zmarły z głodu albo zapadły na kryształową wysypkę; albo że rodzice sami ich porzucili, bowiem czasy były ciężkie, a wychowywanie dzieci trudniejsze niż można sobie wyobrazić. Pewnego razu jednak, gdy długi wieczór sprzyjał zwierzeniom, Lenny wyznał mu, że dorastali pod skrzydłami innej organizacji, która dzisiaj już nie istniała, a która – podobnie jak IBE – prowadziła badania w kierunku opracowania antidotum. Podobnież odbierała rodzicom kilkuletnie dzieciaki i przez kolejne lata badała aktywność ich mózgów w reakcji na różne bodźce i zdarzenia, wszak wierzyła, a być może nawet miała dowody na to, że są pośród nich osobniki odporne na działanie kryształu. Finn nie dowiedział się już, jak zdołali tam przetrwać ani jak w takim razie uciekli, nie dopytywał, nie był też pewien, czy dawał wiarę tej opowieści z deka szalonej…
____Tak czy owak, lubił Lenny’ego, czy był on szalony, czy nie.
____Pogadali jeszcze trochę, dopakowali samochody i udali się w miejsce zbiórki, by spotkać się z ekipą badawczą, odebrać od nich kolejne toboły i ruszyć wreszcie w drogę. Nie wiedzieli, na kogo dokładnie czekają, wiedzieli tylko, że wypadowi miał przewodzić ten gnój Ville, który zawsze traktował ich z góry i który potrafił patrzeć na młodego Jørgensena tylko tak, jakby każdy jego oddech miał być zdradziecką sztuczką czy zamachem na IBE. Ale Finnowi obiło się coś o uszy, że wśród badaczy miał być też Rune.
____I owszem, był. Co za ironia.
____Jak zawsze, to akurat żaden wyczyn – odpowiedział mrukliwie, zapytany o swój sen. Wiedział, że noce przyjaciela bywały trudne, choć nieszczególnie mieli okazję, by o tym porozmawiać; w ogóle nieszczególnie mieli okazję, by porozmawiać o czymkolwiek. Finnian zaczynał robotę wcześniej niż Rune i raczej nieczęsto wracał po niej do śmierdzącego chlorem schowka na śmieci, który dzielili. Odkąd zaaklimatyzował się w oddziałach IBE, wolał spędzać czas na dworze, z chłopakami, a do pokoju przychodził jedynie po to, by położyć się spać – i najczęściej zasypiał szybko, a do samego rana spał jak kamień. Miał nadzieję, że Rune nie miał mu tego za złe… O ile w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, jak wyglądają popołudnia i wieczory Finna, bo raczej rzadko bywał na zewnątrz, a i Finn niespecjalnie o tym opowiadał. Wiedział, że wszystkich praktykujących badaczy, naukowców i innych asystentów IBE trzymało na zdecydowanie krótszej smyczy niż mięso armatnie jego pokroju i jedyne, co mógł w tej sprawie zrobić, to zająć się sobą. Tak też od jakiegoś czasu robił.
____Po prostu załatwmy to jak najszybciej i przy okazji nie zgińmy, co? – rzucił nagle i zadarł lekko głowę, by spojrzeć kompanowi w oczy.
____Szlag, jak na dłoni widział po nim, że myślą o tym samym, że przerabiają tę samą melancholijną tęsknotę za czymś, o czym dla własnego dobra musieli zapomnieć; a żaden z nich nie był dobry w zapominaniu. Co najwyżej wznoszenie ścian wychodziło Finnowi nie najgorzej – szkoda tylko, że były cienkie. Ale dawał radę; miał na głowie wystarczająco dużo, by nie musieć myśleć zbyt wiele o tym, co i tak nie miało już znaczenia. Chciałby, by Rune mógł uczynić tak samo.
____Dobra, pakujcie się do samochodów, jedziemy – zarządził Stanley, zarzuciwszy na plecy ostatni tobół przywleczony tu przez rudowłosą badaczkę, Beatrice, o ile Finn dobrze kojarzył, i poprowadził wszystkich do zaparkowanych na podjeździe przed bramą samochodów. Rozdzielili się na mniej więcej sensowne i równe drużyny. Miejsca w jednej terenówce zajęli Frank, Chris, Lenny – szkoda, Finn wolałby spędzić z nim tę podróż – i rudowłose rodzeństwo, zaś w drugiej usadowili się Stanley, Ville, Rune, Johnny i Finnian. Nie była to ekipa marzeń, ale dramatu też nie było; jedynie ten bydlak Ville mógłby zostać w IBE, a najlepiej to zjebać się ze schodów na ten ponury ryj.
____Nie żeby Finn był od niego weselszy.
____Przez jakiś czas sunęli powywijaną jak serpentyna asfaltową drogą w dół zbocza, a dokoła rozciągał się tylko przerzedzony las; kiedy jednak dotarli do stóp wzgórza, przebili się przez niemal zrównane z ziemią miasteczko i wjechali na oczyszczony z wraków samochodów pas autostrady, otworzyło się nad nimi szerokie błękitne niebo, które sięgało aż po daleki horyzont.
____Ścisnęło go w żołądku. Nie był dobry w zapominaniu.
____I zdecydowanie tęsknił za wolnością.
Marthei
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Marthei
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {18/06/23, 12:00 pm}

Lost in crystals F0myFRs

        Wzdycha głęboko, wznosząc oczy do nieba. Za jakie grzechy go to spotyka? Odkąd Rune i Finn zostali porwani przez gnojów – IBE, Sloan zaczął jeszcze bardziej izolować się od ludzi, jeśli było to możliwe. Co prawda zdarzało mu się wyruszać na misje, tylko, że ostatnio zaczęli go mniej chętnie na nie brać. Może dlatego, iż zachowywał się jak samobójca. Nie chce umrzeć, a przynajmniej w taki standardowy sposób. Po prostu musi coś poczuć, znaleźć jakiś sens dla własnego istnienia. Tylko źle się do tego zabrał. Taki właśnie jest – najpierw robi, potem myśli o konsekwencjach. Albo w ogóle.
        Pomimo wszystko wzmianka o ich największym nemezis jakoś zakotwicza się w jego mózgu, wzbudzając lekkie zainteresowanie. Ma jednak z tyłu głowy myśl, że Dima tylko go podpuszcza. Dlatego rzuca do niego niechętnie:
        - Dobra. Masz pięć minut. – Odsuwa się od drzwi, aby wpuścić go do środka. Nie czeka jednak, aby sprawdzić czy rzeczywiście wchodzi. Rusza w głąb domu. Dopiero wtedy zastanawia się, gdzie jest Dean. Ostatnio mężczyzna podupadł na zdrowiu. Często chodzi do ojca Starnikova, prosić go o jakąś łaskę po śmierci czy coś takiego. Sloan zupełnie tego nie popiera. Ma jedno, twarde zdanie – gdyby istniał jakiś bóg w tym łez padole, to jest wielkim chujem, pozwalając na coś takiego. Śmiało można powiedzieć, że obraził się na Jarego. Nic dobrego mu nie przyniósł w życiu. Podejrzewał nawet nienawiść od niego w swoją stronę.
        Siada w miejscu, które było kiedyś wypasioną kuchnią. Dzisiaj pozostało jedynie wyspa kuchenna, kilka krzeseł i szafek. Nie przejmuje się tym, iż nadal jest bez koszulki, trzymając szmatę w zakrwawionej łapie.
        - No? – Podnosi jedną brew do góry w oczekiwaniu. Musi mocno gryźć się w język, aby nie powiedzieć nieco więcej w jego stronę. Naprawdę chce się dowiedzieć, co sprowadza tam dawnego przyjaciela. Ma mieszane uczucia i nadal nie wyklucza opcji, że Dima tylko go oszukał – Do czego potrzebny ci jest stary Sloan? - Jego ton wskazuje na długo chowaną urazę oraz zupełny brak zaufania.
Chimera
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Chimera
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {29/06/23, 09:41 pm}


Dima Starnikov
@emme


    „Jary kocha działanie, nienawidzi stagnacji. Jeśli chcesz, by przychylnie na Ciebie spojrzał – działaj.” – powiedział kiedyś Starnikov senior do jednego z braci z osady, kiedy ten szukał odkupienia i porady. Dima przyglądał się wtedy sytuacji z boku i oceniał ze swoją osobistą dozą sceptycyzmu. Całe życie mógłby wypierać w sobie pewne kwestie, jednak podświadomie rady i głoszenia ojca wchłonęły mu się pod skórę i nigdy nie wypłynęły wraz z łzami i potem.
    Dimie nie trzeba było dwa razy powtarzać, gdy ktoś wzywał go do działania. Spiął się w sobie, choć zmęczenie po całej nocy czuwania zaczynało pomału odciskać się na powiekach i kościach. Postanowił wykorzystać dane mu pięć minut najlepiej, jak potrafił.
    – Bez przesady, jeszcze nie jesteś taki stary – odpowiedział kąśliwie, bo nie mógł odpuścić sobie takiego żartu. Nie wiedział, jak ten tekst wpłynie na rozmowę, ale postanowił zaryzykować. Przyjrzał się uważnie Sloanowi. Nie umknęły mu krople potu na czole, krew na szmacie i zmęczone oczy. Dobrze go znał, wiedział doskonale, że w tej sytuacji mężczyzna zdenerwuje się na jakąkolwiek oznakę współczucia i czułości, więc postanowił tego nie komentować.
    Zamiast tego podszedł do kuchennej wyspy i pozwolił sobie położyć na blacie prowizoryczną mapę okolicy. Była rysowana wprawną ręką Jeana – jednego z braci jarego. Dima od zawsze zazdrościł mu niesamowitej pamięci do lokacji i otoczenia oraz wprawnej ręki. I wąsa, tego zajebistego szarmanckiego, zakręconego wąsa…
    – Tutaj. – Snajper wskazał jeszcze palcem okrąg na mapie i spojrzał Sloanowi w oczy. Jeszcze zanim wyszedł, razem z ojcem zaznaczyli na mapie czerwonym okręgiem teren potencjalnego patrolu, podany przez informatora. – Ponoć mają się tam pojawić badacze z IBE, razem z obstawą – wyjaśnił zwięźle, bo każde słowo i upływające z nim sekundy były warte krocie – dawniej powiedziałoby się, że były „na wagę złota”. Dima mógłby raczej powiedzieć „na szynę fajek”. – To będzie jakieś dwa kilometry stąd, może odrobinę więcej. Nie wiem, ile dokładnie ich będzie. Jednak ponoć mają ze sobą coś specjalnego.  – Znów spojrzał na Sloana, żeby wybadać jego reakcję. Dostrzegł w jego oczach chociaż minimalny cień zainteresowania, więc od razu postanowił kontynuować: – Nasz informator twierdzi, że w trakcie badań wynaleźli coś, co potrafi odrobinę naruszyć kryształ. Prawdopodobnie to jakiś rodzaj amunicji, chuj wie. Na pewno nie noszą tego wszyscy i na pewno nie mają tego dużo. Jednak niewątpliwie nam się to przyda – wyjaśnił dosłownie na jednym wdechu i aż musiał na chwilę przystopować, żeby nabrać tchu.
    – Mam tam iść dzisiaj, żeby zdobyć tę broń. Wolałabym jednak mieć przy sobie kogoś porządnego – powiedział i od razu poczuł na sobie niechęć wibrującą gdzieś w powietrzu. – Słuchaj, jeśli chcesz mieć mnie w dupie i nie masz zamiaru ze mną iść, nie ma problemu, zrozumiem. Wiem jednak, że nienawidzisz siedzieć bezczynnie. Jeśli od jakiegoś czasu Cię nosi, żeby działać, to aktualnie nie ma lepszego momentu.
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {02/07/23, 03:55 pm}


Rune Rosedahl
@emme


______Pytanie Rune nie bierze się całkowicie znikąd, ma raczej za zadanie wyczuć swojego rozmówcę, wyciągnąć interesujące go informacje. Finn jak można się spodziewać, nie jest zbyt wylewny w odpowiedzi, muszą więc na tym poprzestać. Stary jest zwyczajnie ciekawy – ponure oblicze przyjaciela choć na swój sposób zmęczone, kryje w spojrzeniu chłopięcą iskrę. To daje przeczucie, że czuje się dobrze w pracowniczym środowisku, albo jak sądzi – wysypia się równie dobrze, co zwykle.
______Rosedahl po części się z tego cieszy, a po części zazdrości, ponieważ grono badaczy nie zapełnia jego serca miłym odczuciem, ani też nie pozostawia żadnej wolności. To co łączy wszystkich pracowników laboratorium – to praca. Ich rozmowy z rzadka wybiegają poza zakres obowiązków, a kiedy już się zdarzy, że ktoś popłynie słowem do osobistych odczuć czy wspomnień z przeszłości, kończy odwracając się nerwowo za siebie. Tak, jakby ktoś ciągle patrzył i mógł wyciągnąć z danych czynów konsekwencje.
______Nim zyskuje towarzystwo, z którym jest w stanie wymienić więcej niż dwa słowa dziennie, pozwala sobie na obserwację. I to właśnie dzięki niej wyciąga najwięcej informacji na temat funkcjonowania otaczającego go środowiska oraz rzeczy, które są dla nich przyzwolone czy mile widziane oraz te, które ktoś mógłby uznać za karygodne. Rune wtedy i teraz wie, że musi uważać. Zwłaszcza, ze nie ma wielu takich jak on. Osób złapanych przez IBE i wcielonych w szeregi badawczy. Ta niechlubna unikalność jest niczym piętno, odbijające się w oczach innych ludzi. A zwłaszcza potencjalnych eksperymentów.
______Pierwsze doświadczenie z badaniami niesie za sobą cierpki posmak w ustach i przenikający przez całe ciało dreszcz przerażenia wstrętu. Nie wraca więc do wspomnienia zbyt często, a właśnie wyłącznie by przypomnieć sobie, czego stał się częścią. Niedługo po tym jak zostaje przyjęty przez Ville jako praktykant, nie od razu zostaje asystentem, choć zostaje zmuszony by obserwować jak badawcze wszczepiają jeszcze nie zidentyfikowany preparat pod skórę „pacjenta”, skutek którego nastaje po niespełna godzinie. Wówczas patrzy naiwnie, kryjąc strach w oczach jak chłopak w jego wieku cierpi przez mutacje, a gdy ich spojrzenia spotykają się ze sobą, odnosi wrażenie, że on wie. Wie, że Rune szczęśliwie unika tego losu.
______Ten moment przez długi czas spędzał mu sen z powiek, jednak w końcu Rosedahl przyzwyczaja się do otaczającej go rzeczywistości. Przybywa do laboratorium z większą obojętnością, stając się też częścią wielkiego, bezlitosnego projektu, a także powoli, ale skutecznie wierząc, że cel uświęca środki oraz, że ofiary są im potrzebne. Dopiero informacja o jego rodzicielce jest niczym kubeł zimnej, otwierającej oczy; wody. Zwraca współczucie i empatie, wcześniej wymazane przez poczucie misji.
______ – Po prostu załatwmy to jak najszybciej i przy okazji nie zgińmy, co? – rzuca Finn, wyrywając Rune z chwilowego letargu. Nie odpowiada głośno, za to sili się do uśmiechu i kiwa potwierdzająco głową. Na zewnątrz może się wydarzyć wszystko i na wszystko muszą być przygotowani. Niemal o tym zapomina, z rzadka widząc błękitne niebo wiszące nad swoją głową.
______ – Dobra, pakujcie się do samochodów, jedziemy – woła jeden z trepów, prowadząc, ubraną w kombinezony i maski grupę do odpalonych już samochodów. Dzielą się na grupy, które niezbyt przypadają mu do gustu, choć może zrozumieć, skąd bierze się taka organizacja jazdy. Ville chce mieć na nich oko, jako że wyruszają w rodzinne strony i najpewniej nie obejdzie się bez swoich totalnie zbędnych komentarzy.
______Finlandczyk w większość przypadków jest cichym i wyniosłym badaczem, bardzo porządkowym i dbającym o dobry rozwój swoich podopiecznych. Z drugiej strony niezależnie z jakiego powodu Rune mu podpadł, w jego stosunku zachowuje się jak ostatni skurwysyn. Pominąwszy już ciągłe obserwowanie i nieszczery uśmiech, mowa raczej o cynicznych przytykach. Istnieje więc prawdopodobieństwo, że Ville zechce go poniżyć w obecności Finniana, zwłaszcza, ze od samego rana jedynie łypie nieprzychylnym spojrzeniem, zamiast wyrzucić z siebie to, co mu w duszy gra.
______Pierwsze godziny mimo wszystko przebywają w ciszy, podczas których Rune skrupulatnie rozpracowuje plan ich wyjazdu. Miejsc, które muszą odwiedzić jest kilka, choć tereny stałe przy jego starej osadzie mogą być uważane za prawdziwą kopalnię surowców. Pośród poszukiwanych dóbr ostaje się bentonit, kiełki skrobi z roślin, talk, guma arabska, ale również chemikalia wydziela przez rośliny, zwane allelopatią. W wykazie, który rano sporządzał znalazły się również takie pozycje jak Solidago, Tussilago, Sanguisorba czy Szanta. Większość roślin w wykazach wymieniona po łacinie, której Rune wciąż się uczył. Mimo wszystko w jego nauce, największą grę miały obrazki, a nie same nazwy, przez co w praktyce potrafi wskazać, co jest czym.
______ – Jedziemy na miejsce najlepszych łowów, chłopcy. Az trud uwierzyć, że na tak zdewastowanej ziemi, wyrósł taki talent, prawda Rune? – odzywa się znienacka Ville, a jego głos zewsząd ocieka cynizmem. Rosedahl drętwo porusza głową, nie odzywa się jednak. Słowa mężczyzny ni to godzą w jego godność, ni są komplementem niskiego lotu. Jego uwagę jednak zwraca określenie „zdewastowana ziemia”. Nie jest pewien, czy Ville określa jego rodzinne strony, chcąc podkreślić plugawość ziemi skąpanej kryształem, czy doprecyzować, że osady niewiele przez te 2 lata zostało. Dlatego też podnosi zdezorientowany głowę, mierząc spojrzenie w Finna, a później Ville, któremu najwidoczniej podoba się reakcja, jaką wywołał. – Czyż to nie wasze rodzinne strony? – podpytuje, spoglądając na ich dwójkę z nieciekawym uśmiechem. Rune nie kwapi się do odpowiedzi, wiedząc że Ville skończy szybciej, jeśli nikt nie da mu wystarczającej rozrywki do kontynuacji.
______Ma rację. Finlandczyk jeszcze przez chwilę pije to ich osady, powodując że w głowie Rune budzi się zamęt i szczera nadzieja, że jego starym przyjaciołom nic się nie stało przez ten czas. Ville oczywiście nie może też zrezygnować z kwestii w stylu „misja nie otwiera wam furtki zwanej powrót do domu” i „że każdy fałszywy ruch, będzie uznawany za zdradę”. Groźby mimo wszystko nie robią na blondynie większego wrażenia. Doskonale wie z jakimi konsekwencjami w takim wypadku będzie musiał się mierzyć. Już dotychczas jego życie wisiało na cienkim włosku, skoro wykradł archiwalne akta.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Lost in crystals Empty Re: Lost in crystals {}

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach