Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Twilight tensionDzisiaj o 06:53 pmCarandian
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
1 Pisanie - 13%
1 Pisanie - 13%

Go down
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Prince&Rebel {09/05/21, 11:44 pm}

First topic message reminder :

Prince&Rebel - Page 4 PicsArt_05-09-11.38.51
@Satomi as Prince & @Ischigo as Rebel
Posiadłość Visuke i Astrid:


Ostatnio zmieniony przez Ischigo dnia 31/05/21, 12:07 am, w całości zmieniany 1 raz

Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {02/10/21, 10:55 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Unknown
hellow
Słysząc go, Laurentius zaśmiał się niekontrolowanie.
- Nie sądzę, żeby miała jakąkolwiek szansę - nieważne, jak urodziwa, czy mądra, by była - zażartował, poniekąd chwaląc mężczyznę. - Wziąć taką kobietę za żonę - ten szlachcic musiałby być szalony lub przejawiać skłonności masochistyczne, dobrowolnie godząc się, lub - co gorsze - walcząc o taki ożenek. Z takim charakterem…
Pokręcił głową z pożałowaniem, zaraz jednak zerkając ukradkiem na mężczyznę. Jego wzrok został dość szybko wyłapany. Mierzyli się spojrzeniami.
- Astrid może i jest bardziej cierpliwy, jednakże brakuje mu doświadczenia życiowego - skomentował w końcu wcześniejszą wypowiedź. - Nie ma więc powodu, by zastanawiać się, kto jest lepszym nauczycielem. Takowy stoi przed tobą. Czy to w kwestii manier, czy też tańca.
Niespiesznie zbliżył się do mężczyzny, samemu nie będąc pewnym, dlaczego to robi. Odpowiedziało mu uniesienie brwi.
- Czyżby? - zakpił.
- Gwarantuję. Gdyby porównać nasze lekcje… Z pewnością nawet z tak nieporadnej i posiadającej cięty język Christine zdołałbym zrobić damę zaznajomioną z manierami, która zabłysłaby podczas balu.
Gdyby mogły, brwi Chu Tao weszłyby na linie włosów. Usta wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu, a oczy nie dowierzały.
- Mogę się założyć, że uczeń panicza Astrid o wiele szybciej opanuje ten taniec.
A więc założyli się. Nie od razu jednak. Wampir potrzebował jeszcze kilku słów - chłodnych, pełnych kpiny i mocno godzących w jego ego, aby podjąć rzucone wyzwanie. Trudno powiedzieć, co czekało na zwycięzcę, jednakże... Laurentius nie miał zamiaru przegrać.

     Oboje udali się do pokoju, z którego zniknęły meble. Visuke zdążył w tym czasie, na prośbę Astrid, wyczarować gramofon i teraz odtwarzali płyty.
- Chciałbym najpierw pokazać, jak powinien wyglądać taki taniec - odezwał się złotooki, dostrzegając wuja.
Ten delikatnie skłonił głowę, stając naprzeciwko niego.
- Walc jest tańcem liczonym na trzy - zaczął tłumaczyć chłopak. - Istnieją dwie odmiany, z którymi możesz się spotkać podczas bali. Różni je tempo, jak i fakt, że jeden z nich tańczony jest płasko, a drugi z unoszeniem i opadaniem. Kołyszący, którego będziemy się uczyć, jest spokojniejszy i bardziej romantyczny. Pod koniec pierwszego kroku zaczyna się delikatne uniesienie ciała, które kontynuuje drugi, aby trzeci mógł zakończyć opadaniem. W ten sposób.
Zaprezentował wraz z Laurentiusem, licząc na głos - najpierw powoli, by po chwili przyspieszyć do i tak stosunkowo wolnego rytmu.
- Sprawia to wrażenie swego rodzaju delikatnych fal, jakie targają parkietem, nadając płynności i lekkości, skąd jego nazwa. Para jest niczym woda kołysana wiatrem, czyli muzyką.
Po kroku podstawowym stawianym w małej, kwadratowej przestrzeni, pokazał go w wersji z obracaniem, która była docelową.
- Drugi rodzaj - Wirowany - jest szybszy. To z niego wywodzi się walc kołyszący. Jest odrobinę łatwiejszy, gdyż nie wymaga balansowania góra-dół podczas kroków. Stopy stawiamy od pięty. - Zaczął i je wykonywać, aby zwizualizować swoją myśl. - Podstawą w nim są obroty. Podczas zabaw pary wirują wciąż na dużej przestrzeni w szybkim rytmie najpierw w prawo, a następnie w lewo, raz na jakiś czas wykonując figury.
Rzeczywiście widać było różnicę. Tempo, jakie wyliczał, a następnie narzucał poprzez mowę ciała wampir, było niemal wzorcowe, zdradzając wielogodzinne ćwiczenia i lata doswiadczenia.
- Nie mamy wystarczającej ilości czasu, aby nauczyć cię wszystkich układów, czy zabaw tanecznych, więc skupimy się na tym, który zatańczysz z Astrid przy okazji rozpoczęcia balu - dodał od siebie Laurentius.
    Przygotowali muzykę. Zanim zaczną naukę, wampir chciał jeszcze, by narzeczony wiedział, czego może się spodziewać i jak mniej więcej powinno wyglądać to, co stworzą w najbliższy weekend. Zaczął od objaśnienia, czym jest rama, jak wygląda trzymanie oraz jak dokładnie powinno się stawiać stopy, by płynnie przejść do pokazu. Przyjmując rolę partnerki, Baron nazywał wykonywane figury podczas tańca. Z niebywałą gracją wykonywał każdy jeden ozdobnik, nie zapominając o delikatnie przechylonej głowie podczas sunięcia po parkiecie, oraz zwróceniu głowy w lewą stronę. Stawiając kroki lekko, a jednak stabilnie, raz po raz łapał spojrzenie Visuke z beznamiętną miną, przez którą przebiegał cień dobrze skrywanej radości. Jego szata wirowała przy obrotach niczym suknia, a wykonane złotą nicią zdobienia mieniły się w świetle wpadających przez okna promieni słonecznych. Cały pokaz trwał niespełna trzy minuty, zmieniając pokój w salę balową.

~   ~   ~
- Musisz bardziej rozluźnić biodra.
Ćwiczyli któryś dzień z rzędu. Visuke zdołał opanować podstawy, wiedząc już, jakie figury następują po sobie oraz potrafiąc wykonać je zarówno samemu, jak i z małą pomocą narzeczonego, który niezwykle delikatnymi ruchami nakierowywał go, prowadząc. Pozwalało to na poświęcenie reszty czasu dopracowaniu całej masy niezbędnych ozdobników. Konkretne ułożenie dłoni przy końcu obrotu, to znów smukły ruch całą ręką, tu ułożenie palców, a tutaj zgięcie kończyny... Nagle okazało się, że wszystko to ma znaczenie, sprawiając, że czarodziej raz po raz dostawał wskazówki. Zaczynała się właśnie druga godzina ćwiczeń.
- Poruszaj nimi delikatniej, spójrz.
Złapał ręce chłopaka, kładąc je sobie na tali.
- W ten sposób - wyjaśnił, poruszając się.  - Początek jest niezwykle istotny, począwszy od wejścia na parkiet, aż do końca pierwszego ruchu. Teraz delikatny obrót - poinstruował, wciąż nie pozwalając Visuke zabrać dłoni, które nakryte były jego. Powtórzyli sekwencję. - Nie będziesz ubrany w suknię, która ukryłaby niektóre mankamenty, dlatego musisz zakołysać nimi subtelnie, nie zapominając o postawie i ułożeniu ramion. Rozluźnij się.
Podczas samego tańca, Astrid unikał utrzymywania kontaktu wzrokowego na dłużej, niż dwie czy trzy sekundy, tłumacząc, że partnerzy powinni spoglądać w lewą stronę. Teraz jednak jednak tak się złożyło, że złote oczy zatrzymały się dłużej na brązowych tęczówkach.
- Twoja kolej - zadecydował, przenosząc palce na talię mężczyzny i napierając raz na jedną, raz na drugą stronę, samemu nie przestając naśladować tego ruchu swoimi biodrami, chcąc dać mu czas na złapanie rytmu.

     Astrid był wspaniały. Visuke wiedział o tym od samego początku, ale ilekroć wampir wkraczał choćby samym wyobrażeniem w świat szlachty, balów, manier i pozorów, rozkwitał jak najpiękniejszy kwiat. Jego oczy błyszczały radością, ciało układało się pięknie w sposób, który przywodził na myśl idealne rzeźby wykute w marmurze. Patrząc na niego... chłopak czuł się wyjątkowo niezgrabnie. Wiedział, że on nie będzie wyglądał w ten sposób. Ba, nawet w połowie nie był w stanie poruszać się tak, jak wampir. Miał ogromne wątpliwości co do siebie w tym tańcu, ale nie powiedział ani słowa, chcąc udowodnić Astrid, że jego słowa i obietnice nie były rzucone na wiatr. Kiedy zaczęli, jeszcze wyraźniej widać było różnice w zachowaniu i charakterach Astrid i Visuke. Lis był sobą rozczarowany i gdzieś wewnętrznie spinał się, nie potrafiąc się rozluźnić. Lekcje odrobinę pomagały, nie potrzebował jednak dużo czasu, by zdać sobie sprawę z tego, że to, co Astrid pokazywał z taką swobodą, przychodziło mu z dużo większą trudnością.
    Rozluźnić biodra, albo w ogóle się rozluźnić, uśmiechnąć, nie tak sztywno, delikatniej - przez czas ćwiczeń te słowa Visuke słyszał najczęściej i za nic w świecie nie potrafił wykonać polecenia, czując się jakby połknął kij od szczotki. Astrid zdołał wpoić mu kroki, figury i kolejność, ale kiedy to opanował i już myślał, że teraz będzie tylko lepiej, przekonał się, jak bardzo się mylił. Było tylko gorzej. Od ilości ozdobników, szczegółów i detali bolała go głowa, a od bliskości wampira wirowało mu w myślach. Miał wrażenie, że z dnia na dzień stali w tańcu coraz bliżej siebie i choć ich wzrok nie spotykał się często, kiedy to się działo, po plecach Lisa przebiegały dreszcze. Tego wieczora coś się zmieniło. Miał wrażenie, że Astrid nie unikał aż tak bardzo jego spojrzenia, co z kolei w nim budziło pokłady nieśmiałości. A kiedy jeszcze wampir demonstracyjnie złapał jego ręce w swoje, a potem położył sobie na biodrach, którymi kręcił zmysłowo, Visuke poczuł że się rumieni. Niby rozumiał, co ten miał na myśli, jak mógłby nie rozumieć, kiedy czuł pod palcami ruch, niemniej fakt, że dotykał Astrid w zasadzie po raz pierwszy, sprawiał, że nie potrafił się skupić.
- Uhm... Ja-jasne - wymamrotał na tłumaczenia Astrid, czując się jednocześnie okropnie głupio i z jakiegoś powodu, żywo.
- C-co? Nie! Ja nie... - przeraził się, kiedy Astrid oznajmił, że teraz jego kolej, ale nie potrafił powstrzymać chłopaka przed ułożeniem jego dłoni na swoich biodrach.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, jak blisko Astrid był i jak to wszystko musiało wyglądać z boku. Oboje stojąc pośrodku pokoju, z rękami na biodrach tego drugiego, kręcili nimi w jakiejś dziwnej parodii tańca...
- Ja... Ja tak nie potrafię - wymamrotał zawstydzony, czując ciepło palców wampira przenikające przez jego ubrania i wprawiające jego ciało w dziwny stan. - Czy tu zawsze było tak gorąco? - zapytał, czując, że niemal nie jest w stanie wytrzymać temperatury... Miał ochotę zdjąć z siebie wierzchnią warstwę ubrań…

- Jesteśmy tutaj, żeby się tego nauczyć, czyż nie? - zapytał wampir w odpowiedzi na mamrotanie narzeczonego. Czasem dziwiło go zachowanie chłopaka. Widać było, że chce dotrzymać mu kroku, a jednak w chwilach takich, jak ta, nagle odsuwał się lub starał cofnąć. A przecież nie szło mu tak źle.
- Gorąco? - powtórzył, przerywając na chwilę. Piosenka niebawem miała dojść do końca. - Nie wydaje mi się.
Dostrzegł rumieńce na jego twarzy.
- Czy powinniśmy otworzyć okno? Wezwać Chu Tao?

- Może... Możemy otworzyć okno - zgodził się, rumieniąc się mocniej na myśl, że lekarz miałby zobaczyć go w takim stanie.
Co by sobie pomyślał, kiedy Visuke sam nie wiedział, co powinien o tym wszystkim myśleć. Odsunął się na chwilę od wampira, otwierając okno na oścież, by do środka wpadło wiosenne powietrze, jeszcze nie ciepłe, ale już nie zimne. Rześki powiew ostudził nieco jego rozgrzane policzki i po chwilę chłopak był gotów wrócić do ćwiczeń.
- Dobra, możemy dalej - powiedział, chcąc brzmieć na bardziej pewnego siebie, niż czuł się w rzeczywistości, ale jego uszka wskazywały niepewność jego uczuć.

     Astrid odprowadził go wzrokiem, nie odwracając go nawet w chwili, gdy chłopak stanął przy oknie. Wiatr wplatał swoje długie palce w jego włosy, które pouciekały z upięcia w tańcu, aby rozrzedzić je. Podrzucał pojedyncze kosmyki, a słońce oświetlało je. Na tle koron drzew w oddali, Visuke wyglądał jak z obrazka. Zjawiskowo, a zarazem tak... doskonale. Idealnie. Jakby miejsce to stworzone było tylko dla niego.
    Nagła nostalgia opanowała pierś wampira, a on rozczulił się niespodziewanie na myśl, że czarodziej miałby tutaj dorosnąć a następnie zestarzeć się. Nie wyobrażał sobie już posiadłości bez niego.
- W takim razie...
Na nowo włączył muzykę, zbliżając się do narzeczonego, skłaniając z gracją głowę i chwytając go za rękę, aby zaprowadzić na środek pokoju. Stanął naprzeciwko, posyłając mu jeszcze delikatny, zachęcający uśmiech, po czym położył prawą dłoń na jego talii, lewą chowając za siebie.
- Ramiona odrobinę niżej... o tak. Dobrze. Wchodzimy w nowym takcie...
Delikatnie napierając na chłopaka, dał mu znak.
      - Lepiej, ale wciąż musimy nad tym popracować - ocenił chwilę po tym, jak wykonali mały obrót. Nie przerwali jednak. - Pamiętaj, że w momencie odejścia, musisz tak wymierzyć odległość, aby najwyżej być pod koniec taktu, a w następnym zacząć opadać. W chwili, gdy daję ci znak dłonią. Utrzymaj kontakt wzrokowy po obrocie, a następnie powoli przesuń go na dłonie. Z każdym razem, gdy idą w górę, twoje spojrzenie także musi sunąć za nimi. Nie możesz patrzeć w jeden punkt. Bardziej subtelnie...
Gdy robili ten ruch, rękaw chłopaka zsunął się nieznacznie. Musząc więc przesunąć palcami wzdłuż kończyny narzeczonego, Astrid musnął przedramię narzeczonego, a dopiero później materiał jego szaty. Zatrzymali się po tym kroku, wpatrując się sobie w oczy. Wampir chciał zaproponować powtórkę.

    Muzyka znów rozległa się w pomieszczeniu, sprawiając, że znów Astrid stał się postacią ze snów. Visuke nie miał pojęcia, jak on to robił, ale niezmiennie sprawiał, że oddech umykał mu z piersi, a serce biło szybciej, urzeczone. Ujął chłopaka za rękę, pozwalając się zaprowadzić na środek pomieszczenia, a potem objąć się w pasie, samemu zarzucając jedną rękę na jego ramię. Drugą wyciągnięta w bok, splecionymi palcami dodawali sobie otuchy. Lis nawet nie wiedział, w którym momencie dotyk długich palców wampira zaczął kojarzyć mu się z bezpieczeństwem i wsparciem, ale tak właśnie było. Poza tymi gorącymi uczuciami w jego brzuchu, wywoływał w nim tak wiele, wiele radości. Cichy, delikatny ton jego głosu rozbijał się o jego uszy. Był taki miękki, że buntownicza część duszy Visuke ani myślała go nie słuchać. Tak bardzo go lubił... Astrid był dla niego miły, dobry, taki delikatny i pewny, że kiedy tylko dawał mu znak, kiedy prowadził go w tańcu, nawet przez myśl mu nie przeszło, by próbować coś zmienić. Ufał mu bardziej, niż sobie i wiedział, że jeśli ktoś miał sprawić, by Visuke w oczach jego rodziny stałby się choć odrobinę bardziej godny tego małżeństwa, to tylko Astrid.
- Postaram się - powiedział, skupiając swoją uwagę na ruchach, chcąc, by tym razem było idealnie, ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Palce wampira musnęły jego skórę, wywołując w nim fale dreszczy biegnącą od czubków uszu po końcówkę ogona. Jego sierść nastroszyła się delikatnie, a oddech stał się cięższy.
- Astrid - jęknął cichutko, niemal bez własnej woli, kiedy zatrzymali się, nadal blisko siebie, z dłońmi ulokowanymi na swoich ciałach. Visuke przełknął ciężko ślinę, zawieszając wzrok na złotych oczach wampira. Były takie piękne… - Było... Było lepiej? - zapytał Lis nieśmiało, dziwiąc się na ton swojego głosu. Jeszcze nigdy nie był tak... Niski i miękki.

    Nie spodziewał się podobnego dźwięku. Trudno powiedzieć dlaczego, ale wypowiedziane w ten sposób imię, spowodowało dziwne mrowienie i dreszcz. Nie trwało to zbyt długo, a mimo to...
- Mhym - mruknął, w pewien sposób zatapiając się w tych wspaniałych, brązowych oczach pełnych czegoś, czego jeszcze nie rozumiał. Nie umknęły mu rumieńce chłopaka. - Jeszcze raz - wyszeptał, przyjmując pozycję, choć tym razem... zdawało mu się, czy stali odrobinę bliżej...?
    Chciał go usłyszeć jeszcze raz. Przetańczyli tę samą część, podczas której i puls Astrid przyspieszył. Bardzo chciał, jednak nie był w stanie powstrzymać się przed patrzeniem na te wspaniałe tęczówki, nawet jeśli nie było to zgodne z zasadami walca. Jego własne spoglądały z nieznaną mu dotąd głębią i rozmarzeniem. Powiew wiatru spowodował, wziął głęboki oddech, chcąc możliwie najlepiej uchwycić zapach rumianku. Był tak piękny... Gdy doszło do obrotu, wampir ponownie musnął skórę czarodzieja, tym razem jednak delikatniej, ale dłużej o sekundę. Nie przestawali jednak tańczyć.

    Co to było? Visuke nie miał pojęcia, ale nagle poczuł, że atmosfera między nimi diametralnie się zmieniła. Chłopak zarumieniony, sam nie wiedział dlaczego, nie potrafił oderwać spojrzenia od złotych tęczówek, które hipnotyzowały go, a on nie potrafił im się oprzeć. Kolejny raz utonęli w tańcu i znów palce Astrid musnęły jego skórę. Visuke poczuł, że kolana mu zmiękły...
- Astrid... - westchnął jeszcze raz, mając wrażenie, że nagle zapach wampira stał się wyraźniejszy. Nawet nie wiedział, w którym momencie całkiem poddał się ruchom Astrid, pozwalając mu prowadzić się po parkiecie, skupiony jedynie na złotych oczach... Powiał wiatr, rozwiewając czarne włosy Astrid. Niesforny kosmyk wymknął się upięciu i opadł na twarz wampira. Visuke nie miał pojęcia, dlaczego to zrobił. Kierowany impulsem zsunął dłoń z ramienia chłopaka i odgarnął czule kosmyk z czoła Astrid, zakładając mu go za ucho.

    Znów wypowiedział jego imię, tym razem jednak z westchnieniem. Nie zmieniało to faktu, że i tym razem przeszedł go dreszcz, a on musiał wziąć głębszy oddech. Wcześniej wielokrotnie dotykał chłopaka, zważywszy na to, że rytuałem wręcz stało się głaskanie jego czerwonych włosów oraz miękkich uszu przy okazji czytania książki, jaką Astrid kiedyś zostawił w sypialni narzeczonego. Niemniej... ten ani razu nie zareagował w podobny sposób, wprawiając i wampira w stan, w którym zdrowy rozsądek zaczynał znikać. Dodając to tego fakt, że wraz ze zbliżającą się datą zaręczyn, młody wampir częściej i silniej odczuwał pragnienie...
    Wirowali. Trzymając ramę podczas obrotu, Visuke prezentował przed nim szyję w całej okazałości. Ciemniejsza - niż jego - skóra napinała się, a naczynia krwionośne pulsowały w szybkim rytmie. Jego umysł zasnuwał się mgłą, a on marzył, aby jej spróbować. Jego wargi zrobiły się dziwnie suche, a on ukradkiem zwilżył je językiem. Nie możesz Astrid - słyszał ten cichutki głosik, którego z całych sił starał się trzymać. Wytrzymaj jeszcze te kilka dni. Nie możesz... Starał się więc skupić na jego oczach. Brązowych, tak dużych i również zasnutych pewną mgłą. Błyszczących, gdy odwracał się w stronę słońca, to znów ciemniejących, gdy stał do niego tyłem. Skupić na... Tak, jego usta także były piękne. Delikatnie zaróżowione, jak policzki, przywodziły na myśl... Nie, nie powinien. Ale tak bardzo chciał. Tak trudno było się powstrzymać, kiedy Visuke był tak blisko. Gdy tak się odsłaniał.
    W jednej chwili zadrżał i przystanął, czując, jak coś go dotyka. Wpatrywał się w czarodzieja z trudną do odczytania miną. Nie był przyzwyczajony, że to ktoś inny inicjuje jakikolwiek ruch w jego stronę. Nie wiedział, jak zareagować. Nie było to nieprzyjemne, ale takie... trudno opisać.
Spojrzał na bok, na jego rękę...
Ach.
    Rękaw odsłonił nadgarstek. Kierowany dziwnym impulsem, złapał jego dłoń, nie chcąc, aby chłopak ją zabrał. Wtulił w jej wnętrze policzek, przymykając oczy na moment. Z cichym mruknięciem zahaczył paliczkiem o skrawek materiału, zaczynając go odsuwać. Rzucił przeciągłe spojrzenie na przedramię chłopaka rozmarzony, czując, jak jego serce przyspiesza. Był tak bardzo spragniony, a to miejsce... Owiał je oddechem, zbliżając twarz pierw do nadgarstka, a następnie wyżej i wyżej. Zrobił krok w kierunku chłopaka. Jeszcze jeden. Tak straszne chciał już jej skosztować. Chciał wgryźć się w tę niesamowitą, nęcącą i delikatną skórę... Zawrócił, raz jeszcze niemalże jej dotykając. Oblizał suche wargi, oddychając głęboko. Tylko trochę... Nie ugryzie go przecież. Spróbuje tylko, jak smakuje jego skóra. Chyba tyle może zrobić...? Może, prawda?

    Drżał na całym ciele. Delikatne dreszcze przechodziły wzdłuż jego kręgosłupa podczas gdy wzrok Astrid, tak intensywny, jak jeszcze nigdy do tej pory, sprawiał, że kolana uginały się pod nim miękko. Rany… A potem chłopak go dotknął. Złapał za nadgarstek i przysunął całą dłoń do twarzy. Visuke poczuł, jak miękkie miał policzki… Kiedy palec chłopaka zahaczył o mankiet jego rękawa, otworzył szeroko oczy z zaskoczenia, a gdy ten sam palec zsunął materiał w dół, odsłaniając jego nagą skórą, wciągnął głęboko powietrze nosem, czując, że jego serce rozpoczyna szaleńczy bieg w piersi. Jęk wyrwał się z jego ust, kiedy poczuł gorący oddech chłopaka na swojej skórze. Nie miał pojęcia, czy bardziej przerażało go to, co robił z nim chłopak, czy ekscytowało… czuł dziwne sensacje w brzuchu, dreszcze na plecach i mrowienie na skórze w miejscach gdzie Astrid go dotknął.
- As…trid? – wymknęło mu się tonem na pograniczu strachu i niepewności, kiedy chłopak zrobił krok w jego kierunku, a potem jeszcze jeden… Visuke zdał sobie sprawę z tego, że za plecami miał biurko, o które obiły się jego biodra.
- Astrid? – powtórzył, kiedy jego usta musnęły zagłębienie jego łokcia.
Zadrżał po raz kolejny. Jeszcze nie panikował. Nie skojarzył, że działania wampira wynikały z jego pragnienia. Był zbyt… zaabsorbowany urodą wampira i swoimi dziwnymi odczuciami. Dopiero kiedy ten nie zareagował… przełknął ślinę z nieco większą ilością strachu.
- P-puść – poprosił piskliwym głosem, mając wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi.

    Wiedział, że mu nie wolno. Powtarzane przez lata słowa - dotyczące powinności jako narzeczonego, a następnie męża - próbowały wybić się na pierwszy plan ponad młodzieńcze pożądanie i pragnienie krwi. To było jednak niesamowicie silne. Paliło go gardło, jego pierś kuła boleśnie, a wnętrzności ściskały się. Nigdy wcześniej nie czuł tego tak intensywnie. Nigdy... Dopiero po chwili dotarło do niego, że chłopak się odsuwa. Że stara się to zrobić. Zbyt późno, by powstrzymać niezadowolony mruk i mocniejsze ściśnięcie jego dłoni. Słyszał jego głos jednak... jeszcze chwilę... Jeszcze ten krótki moment... Walczył ze sobą. Z pragnieniem, aby nie tyle wgryźć się w skórę chłopaka - choć i z tym walczył - ale aby zbliżyć do niej wargi. Polizać ją. Zasmakować...
    Dopiero pisk sprawił, że odzyskał na moment zdrowy rozsądek. Zaalarmowany tak wysokim rejestrem, odsunął się na chwilę. Co on do cholery wyprawia? Zanim pomyślał, wgryzł się boleśnie w zagojoną niedawno ranę po wewnętrznej stronie policzka. Puścił chłopaka, odsuwając się na bezpieczną odległość. To nie wystarczy. Wciąż nie mógł wyrzucić z głowy tego zapachu. Tego uczucia.
- Przepraszam - wydusił, czując metaliczny posmak krwi. Objął się ramionami zaciskając mocno dłonie na materiale szat oraz na skórze. Nie chciał go wystraszyć.
- Wszystko w porządku - dodał, posyłając mu naprawdę brzydki uśmiech, który był jedynym, na co mógł się zdobyć. - Nic ci nie zrobię, nie bój się.
Trudno powiedzieć, kogo starał się przekonać. Spoglądając na rękę narzeczonego, przypomniał sobie, co zrobił. Był pewien, że nie ścisnął jej zbyt mocno, a mimo to... na ile mógł sobie ufać?
- Czy... boli cię?

   Chwilę zajęło zanim Visuke zdał sobie sprawę z tego, że Astrid już go nie trzymał. Dotyk jego palców pozostał na jego skórze, sprawiając, że nadal w tych miejscach czuł ciepło i mrowienie, które nie pomagało mu się uspokoić. Dopiero widok roztrzęsionego wampira zdołał przywrócić mu zmysły i zdolność pojmowania. A to, co widział, sprawiało, że jego serce bolało. Jeszcze nie widział Astrid w takim stanie. Tak bardzo zranionego, takiego... pełnego wyrzutów i nieszczęścia. A przecież Visuke nie chciał by chłopak czuł się w ten sposób.
- N-n-nie b-boję się - powiedział, choć głos mu się łamał, a ogon wbrew słowom szukał schronienia pomiędzy nogami Lisa. - T-t-tylko mnie za-zaskoczyłeś - dodał, próbując opanować się na tyle, by być w stanie mówić normalnie.
Ale chyba dopiero wtedy dotarło do niego, co się naprawdę stało. Że Astrid chciał go ugryźć. Dreszcz strachu przebiegł mu po plecach, ale uparcie powtarzał sobie, że przecież nawet jeśli chciał, to nic mu nie zrobił, że nie chciał go skrzywdzić i nawet teraz, wyglądał jakby chciał siebie ukarać za to, że w ogóle o tym pomyślał.
- To... To nie twoja wina, nic... Nic mi nie jest - zapewnił, już trochę spokojniejszym tonem głosu, jakby na potwierdzenie odsuwając się od biurka i stając prosto.
- Widzisz? Nic mi nie jest. A czy... Czy ciebie... Boli? Kiedy ze mną jesteś? - zapytał cicho, nieśmiało, trochę przerażony że tak mogło być.
Do tej pory mówił, że chciał go poznać, chciał wiedzieć więcej o wampirach, żeby się ich nie bać, ale nic nie zrobił, żeby faktycznie poznać swojego narzeczonego.

    Było mu źle. Miał do siebie żal, że do tego doszło. Oczami wyobraźni widział chwilę, w której  wgryza się z przedramię lub szyję chłopaka. Jego przerażony wzrok. Zawód w oczach rodziców i Laurentiusa. Bał się. Tak strasznie nie chciał ich zawieść, że nie potrafił przyznać się do słabości. Tamtego dnia, gdy pierwszy raz prawie stracił kontrolę, mógł tłumaczyć się faktem, że zapach krwi Visuke pojawił się niespodziewanie. W takich chwilach mało kto byłby w stanie się powstrzymać. Ale teraz? Co go tłumaczyło?
- To... dobrze. Dołożę wszelkich starań, aby się to nie powtórzyło.
Widząc, jak chłopak się prostuje, drgnął. Nie odsunął się, choć bardzo chciał. Także poprawił postawę, napinając się i mocniej przytulając ramiona. Nie był w stanie odpowiedzieć. Rany, jakie sam sobie zadał, pulsowały. Otworzył usta, by za chwile je zamknąć i zwiesić głowę. Milczał uparcie, trzymając zęby mocno zaciśnięte.

    Nie wiedział, jak miał zareagować na takiego Astrid. Zamkniętego w sobie, upartego i dumnego. Z jednej strony wiedział, że to najpewniej był jego mechanizm obronny, a z drugiej strony czuł złość. Było u trudno mu zaufać, a jednak to zrobił, dlaczego więc Astrid nie mógł zaufać jemu? Wiedział, że złością nic nie da się naprawić, dlatego szybko się uspokoił, nie chcąc przecież by wampir czuł się jeszcze gorzej.
- Astrid... Ja wiem, że bardzo się starasz, dla mnie, żeby mnie nie przestraszyć i naprawdę to doceniam, ale nie chciałbym, żebyś się do czegoś zmuszał swoim kosztem. Ja też chcę cię chronić - powiedział cicho, zbliżając się powoli do zamkniętego w sobie wampira. - Chcę, żebyś mi zaufał, bo... Bo ja tobie ufam i nie chcę robić ci krzywdy, będąc obok - dodał, szukając uparcie jego oczu, choć było to niemal tak trudne jak przekonanie Chu Tao, że ucinanie sobie drzemki po drzemce nie było z jego strony zbyt miłe....

- Do niczego się nie zmuszam - odpowiedział niemal machinalnie, na chwilę przestając zaciskać szczękę.
Dostrzegł, że chłopak idzie w jego stronę, a mimo to nieprzerwanie gapił się w podłogę. Zauważył jego buty, co oznaczało, że jest niebezpiecznie blisko. Tym bardziej więc nie mógł unieść swego wzroku. Zrobił źle.
- Rozumiem. Nie uważam, aby wina za dzisiejszą sytuację w jakikolwiek sposób leżała po twojej stronie - objaśnił rzeczowo. Jedynie delikatnego drżenia, ukrytego w niektórych końcówkach wyrazów, nie był w stanie się wyzbyć. - Lub że robisz mi krzywdę, będąc obok.
Dokładnie. Tyle razy czarodziej udowodnił, że są w stanie przebywać obok siebie bez zbędnych cierpień. Że nie zagraża mu w żaden sposób. Tymczasem on, jako wampir, stanowił swoiste przypomnienie traum, z którymi Visuke - zdaniem Chu Tao - nie rozprawił się jeszcze. Narażał go na dyskomfort. Zawodził zaufanie, którym chłopak tak szczodrze go obdarzył. Jedyną winną osobą był on sam.

- A ja nie uważam, że leży po twojej - powiedział, a jego głos brzmiał dużo pewniej, niż wcześniej.
To, co się stało, zaskoczyło go, trochę przestraszyło, ale to nie zmieniało faktu, że Astrid był jedyną osobą na świecie, która zasługiwała na to, by mu w pełni zaufać.
- Słuchaj, tak, boję się wampirów i tak, przeraża mnie myśl, że miałbyś pić moją krew. Ale! Jeśli to będziesz ty... To... To ja nie mam nic przeciwko! - powiedział, rumieniąc się wściekle na swoje wyznanie.
Do tej pory nie mówił tego głośno, bo nie był pewien tej nieśmiałej myśli, która pojawiła się któregoś wieczoru, kiedy rozmawiali ze sobą szczerze, a Astrid zrobił wszystko, żeby zapewnić mu komfort, psychiczny jak i fizyczny. A im więcej czasu z nim przebywał, tym bardziej utwierdzał się w tym przekonaniu. Bo Astrid był najmilszą istotą jaką spotkał. I starał się dla niego, czego nie robił nikt wcześniej. Dlatego on chciał się dla niego zmienić, chciał być Visuke, z którego Astrid mógłby być dumny.
    Nie przejmował się tym, że Astrid nadal nie patrzył mu w oczy, przesunął się do niego jeszcze bliżej i objął go ramionami, oplatając w pasie puszystym ogonem.
- Przecież nie wybieramy, kim się rodzimy, a ty nie miałeś nic wspólnego z tym co się stało w mojej przeszłości. To nie jest twoja wina, Astrid. A ja lubię cię, czy jesteś wampirem, czy byłbyś elfem, czy choćby... nimfą wodną - powiedział, głaszcząc go po plecach jedną ręką, drugą próbując delikatnie odczepić palce chłopaka od jego szat i skóry, żeby przestał robić sobie krzywdę.

    Przerażał go fakt, że chłopak tak lekkomyślnie zbliżył się do niego. Że go objął, a nawet zaczął przesuwać rękę po jego plecach. Nie uspakajało go to, a wprawiało w większy dyskomfort. To nie tak, że nikt nigdy go nie przytulał, po prostu... nie było to zbyt częste. A zachowanie czarodzieja sprawiało, że ponownie utwierdzał się w przekonaniu, iż zawiódł jego zaufanie i nie wypełnił standardów, które sam sobie narzucił. Jak ten trafnie zauważył - on był w stanie pokonać swój lęk dla niego. Dla Astrid, jakiego poznał do tej pory, pomimo wielu błędów. Był w stanie dopuścić do siebie myśl, że podczas zaręczyn pozwoli mu na coś, co z pewnością powodowało u niego coś na wzór ataku paniki. A mimo to on był w stanie pomyśleć... realnie chcieć ugryźć go. Zbrukać. Złamać wszelkie obietnice, tradycje i narazić na potępienie w oczach rodziny.
     Nie wiedział, co na to odpowiedzieć, a gdy chłopak próbował w jakiś sposób ingerować w bezpieczny kokon, jaki stanowiły jego dłonie, zadrżał niekontrolowanie. Jeszcze mocniej wykręcił materiał szaty, sprawiając, że zapiekła go skóra. Czarodziej znów był blisko a on nie ufał sobie na tyle, by nie martwić się tym. Raz jeszcze przygryzł wargę, tym razem nie mogąc się powstrzymać przed syknięciem. Musiał odpuścić, gdyż miał wrażenie, że krew zbiera się w kąciku jego ust. Pospiesznie przetarł tamto miejsce, odsłaniając się. Ważniejszym było bowiem, aby Visuke nie widział szkarłatnej cieczy.

    Widział, że jego zachowanie nie poprawiało sytuacji, a nawet ją pogarszało, choć próbował wszystkiego, co znał, by mu pomóc. Najwidoczniej jednak nie potrafił do niego dotrzeć... Nawet jeśli odsunął dłonie od ciała, nie było to spowodowane rozluźnieniem... Ostatecznie więc Visuke się poddał i odsunął od wampira.
- Może... Chyba pójdę po Laurentiusa? - powiedział, nadając swojemu głosu ton pytania. On... On już nie wiedział co robić.

    Czując, jak uścisk zelżał, odetchnął, o ile można mówić o podobnym zachowaniu w takiej sytuacji. Słysząc o wuju, jego serce ścisnęło się boleśnie.
- Visuke - odezwał się, po raz pierwszy patrząc mu w oczy. - Wszystko jest w porządku, naprawdę. Nie ma potrzeby niepokoić mojego wuja... chciałbym... żeby zostało to między nami. Czy to w porządku? Obiecuję, że to się nie powtórzy. Że choćby nie wiem co, do zaręczyn nie zbliżę się, jeśli miałoby cię to narazić na niebezpieczeństwo.

- Jak chcesz - odpowiedział mu, nie czując się dobrze ani z tym, że Astrid miałby się nie zbliżać, ani że cierpiał w samotności, choć on był tuż obok. No ale... Nie zamierzał go do niczego zmuszać.
Cofnął się, chowając ręce w rękawach, żeby czasem nie kusiło go znów przytulić wampira, skoro najwyraźniej sobie tego nie życzył. Chłopak nie rozumiał, dlaczego Astrid miał taką manię, by zapominać o rzeczach, które mu się nie podobały, zwłaszcza w swoim własnym zachowaniu, ale był to już drugi raz, kiedy Visuke poczuł się odepchnięty. Nadal nie był godny zaufania Astrid…

- Dziękuję.
Był mu wdzięczny za zrozumienie. Bezpieczna strefa poszerzyła się, pozwalając mu odetchnąć i w pełni się uspokoić.
    Wiosenny wiatr wciąż wpadał przez otwarte okno, a do jego uszu zaczęły dochodzić także dźwięki szeleszczących liści oraz śpiew ptaków. Trudno powiedzieć, ile czasu minęło, zanim opuścił ramiona, wpatrując się w otwarte okno. W końcu jednak westchnął.
- To miejsce zupełnie nie przypomina mojej rodzinnej posiadłości - odezwał się nagle. - Jest o wiele bardziej ciepłe i głośne... z początku niezwykle mi to przeszkadzało. Służba, której rozmowy da się usłyszeć, która posyła czasem uśmiech, a czasem pomimo swojej pozycji odzywa się i radzi... Wciąż się do tego nie przyzwyczaiłem, a jednak... czuję, że chciałbym zostać tu już na zawsze.
Tęsknił za domem. Za matką, którą widywał raz na jakiś czas. Za siostrą, która niespodziewanie pojawiała się w jego pokoju zapłakana lub podburzona, a czasem i zwyczajnie znudzona. Za bratem, o którym jedynie słyszał lub mijał go wraz z ojcem. A jednak... czuł się tu o wiele mniej samotny.

    Słowa Astrid sprawiły, że napięta mina Visuke złagodniała. Spojrzał na niego i dostrzegł to, czego do tej pory może nawet nie chciał zobaczyć. Astrid nie był jak on. Nie był wyrzutkiem swojej rodziny, a jej członkiem. Nic dziwnego, że za nimi tęsknił, choć, jak twierdził, chciał zostać z nim…
- Też chciałbym z tobą tu zostać - powiedział cicho, siadając na blacie biurka, jego nogi wisiały kilka centymetrów nad podłogą. - Jaka ona jest? Twoja rodzina? - zapytał, nie potrafiąc ukryć odrobiny zazdrości na myśl, że gdzieś tam ktoś za Astrid tęsknił, podczas gdy jego własny ojciec i brat świętowali jego brak w posiadłości.

   Przez te kilka spokojnych i ułożonych dni zdołał docenić wartość posiadania przy sobie kogoś. Spędzone na czytaniu książki chwile, gdy czuł ciepło lisiego ogona oraz ciała, były tymi, jakie chciał chronić. Nigdy wcześniej nie posiadał tej drugiej osoby, która byłaby tak blisko fizycznie jak i poniekąd psychicznie, acz jak na razie w mniejszym stopniu.
- Wspaniała - przesunął wzrok na chłopaka, a jego oczy wypełniły się dumą. - Byli w stanie niemalże samodzielnie postawić klan na nogi i utrzymać pokój przez przeszło 25 lat na granicach. Dzięki nim nazwisko D'Arche nie jest już kpiną, ale kimś, z kim należy się liczyć. Tak, jak było to dawniej i tak, jak powinno być. Są niezwykle mądrzy, a mój ojciec walczy naprawdę, naprawdę niesamowicie.
Czuć było zachwyt, gdy o nich mówił. Tak niesamowite osoby stanowiły dla Astrid wzór.
- Jedynie mój brat może się z nim równać. Mówią, że kiedyś godnie zajmie miejsce ojca i przejmie po nim klan - coś jakby nuta zazdrości wkradła się w jego ton.
- Nic dziwnego. Ukończył Akademię, jest uczony przez najlepszych nauczycieli, którzy czasem nie mogą się z nim równać. Już teraz, będąc niewiele starszym od nas, jeździ na spotkania z innymi klanami i być może kiedyś stanie przed samym księciem!
Zamilkł na dłuższą chwilę, jakby przełykając gorycz własnych uczuć, jakimi darzył Azraela. Kochał go, a jednak tak bardzo mu zazdrościł.
- Nawet mój wuj... - pokręcił delikatnie głową, uśmiechając się nieznacznie. - Był w tylu miejscach, widział i doświadczył tak wiele... U boku mojego ojca i dziadka walczył podczas wojny na granicach i do teraz dostaje listy z zaproszeniami, jak i prośbami, o rady w sprawach, z którymi nie radzą sobie inne klany.

- Brzmi... Imponująco - powiedział, zachowując dla siebie myśl, że Astrid w tym wszystkim zdawał się istnieć gdzieś obok. Drugi syn, wrzucony w małżeństwo z przymusu dla większego splendoru rodziny. Zdążył jednak zauważyć, że dla klanu D'Arche najważniejszy był honor, a co z nim? Czego chciał Visuke? I czego chciał Astrid?

- Czyż nie? To wielki zaszczyt móc urodzić się w takiej rodzinie i pracować na jej dobre imię. Chciałbym, aby byli ze mnie dumni - wyznał odrobinę ciszej. Zaraz jednak dodał. - Mam także siostrę, która niezwykle cię przypomina, Visuke.
Jego mina zrobiła się niezwykle czuła, a na usta wkradł się delikatny uśmiech.
- Artressa jest... Na swój sposób niezwykła. Potrafi walczyć zawzięcie o swoje racje, przeciwstawiając się nawet rodzicom.
Zaśmiał się krótko, przypominając sobie coś.
- Nie jest to do końca dobre. A jednak - jak bardzo nieznośna i trudna do opanowania bywa - jej silna wola jest nieopisana. Jeśli w coś wierzy lub jeśli zależy jej na czymś, nie poddaje się. Zawsze potrafi znaleźć sposób, aby wyjść z trudnej sytuacji, nie zdradzając przy tym siebie.
Zawiesił wzrok na zasłonach.
- Moja mama kiedyś powiedziała, że gdy już dorośnie i nauczy się pewnych praw rządzących światem, będzie wspaniałą przywódczynią lub dyplomatką. O nią jedną nie będzie potrzeby się martwić, gdyż zawsze znajdzie rozwiązanie i nie podda się, dopóki do niego nie dotrze.
Wiedział, że pod pewnymi względami jest silniejsza od niego. Znów przeniósł wzrok na swojego narzeczonego. Jego oczy wypełniły się znanymi tylko rodzinie oraz - od niedawna i czarodziejowi - ciepłem i swego rodzaju uwielbieniem. Na usta wkradł się malutki uśmiech.

    Visuke słuchał dalszych słów wampira z uwagą, nie spodziewając się, że nagle gdzieś w tym wszystkim pojawi się on sam, do tego porównany do siostry, która z opowieści zdawała się być… cóż, niezłym ziółkiem. W przeciwieństwie jednak do niego, była akceptowana przez własną rodzinę, nawet jeśli czasem zdarzało się jej coś przeskrobać. Astrid mówiąc o niej, miał tak miękki i czuły ton głosu, taki, którego zaciekawiony Viuske słuchał z podniesionymi uszami, chcąc lepiej wyłapywać jego słowa w ciszy pokoju. Czy i o nim kiedyś będzie wypowiadał się w ten sposób? Podniósł wzrok, nie spodziewając się dostrzec na twarzy wampira uśmiechu, takiego małego, ledwo uniesienia kącika ust, a jednak w tym uśmiechu kryła się cała czułość tego świata. Lis ucieszył się, że siedział, bo od mocy tego uśmiechu kolana mu zmiękły i gdyby stał, natychmiast by upadł.
- Więc… więc mówisz, że trochę ci ją przypominam? – zapytał, bo jakoś nie wyobrażał sobie, by Astrid mógł i o nim myśleć jak o dyplomacie, czy przywódcy.

- Naturalnie - przytaknął. - Odkąd byliśmy mali, mam wrażenie, tylko ja byłem w stanie do niej dotrzeć. Nie ważne, jak zdenerwowana była, spędzając ze mną czas, uspokajała się i dawała przekonać, że należy przeprosić. Wuj czasem mówił, że mam na nią zbawienny wpływ.
Cichutki chichot wyrwał się z jego piersi, a nogi zaczęły kierować się w stronę narzeczonego. Ostrożnie, powoli. Wzrok jakby badał, czy chłopak nie cofa się.
    Nie mógł powiedzieć czarodziejowi, że przypomina jego siostrę, gdy ta płacze. Gdy trzeba ją poprawić, czy wytknąć jej dziecinne rozumowanie. Zdecydował się więc ująć w słowa inne podobieństwa.
- Macie czasem to samo spojrzenie. Pełne zawziętości i mocy, której sam nie do końca rozumiem.
Będąc na tyle blisko, położył Visuke dłoń na policzku i pogłaskał go kilka razy.
- Jakbym był jedyną osobą na świecie, która się liczy w tym momencie. Pewnie przez to czasem zapominam się w manierach, gdy jesteśmy sami.

    Cóż, może faktycznie Astrid miał rację, miał na niego zbawienny wpływ, choć nie zamierzał się do tego przyznawać… Przynajmniej nie w tym momencie i nie na głos, bo sam do tej pory udowodnił już nie raz, że jeśli ktoś potrafił go do czegoś przekonać, to był to właśnie Astrid. Obserwował jak ten się zbliżał, samemu nie ruszając się z miejsca w obawie, że odbudowująca się powoli pewność siebie wampira znów runie jak domek z kart. Nie spodziewał się jedynie, że ten podejdzie tak blisko, kiedy jeszcze chwilę temu twierdził, że to niebezpieczne. A kiedy jego dłoń pojawiła się na policzku lisa, głaszcząc go jakby wbrew słowom wampira, to Visuke był dla niego najważniejszy na świecie, miał wrażenie, że jego mózg zamienił się w papkę.
- L-L-Lubię kiedy się zapominasz – westchnął, nie kontrolując tego co mówił, Astrid zawładnął całym jego światem i sprawił, że ten był znacznie lepszym miejscem. Pełnym gorąca i nieśmiałych rumieńców, ale było to znacznie przyjemniejsze od łez, które wylewał z tęsknoty i żalu za kimś, kto nie mógł już obdarować go ciepłem.

Obdarował go dodatkowo uśmiechem, zabierając po chwili dłoń. Rozejrzał się, zastanawiając, czy jest gdzieś miejsce, by usiąść i rozmawiać z narzeczonym. Niestety poza biurkiem, na którym stał gramofon, nie było mebli.
- Naprawdę? Moja mama zezłościłaby się, gdyby to usłyszała. - Nie wyglądał, jakby go to martwiło.
Kobieta była surowa, to prawda, jednak w tym samym czasie była także naprawdę troskliwą i kochającą matką, dla której dobro dzieci było najważniejsze.
- Wiem, że czasem bywa straszna i w jej towarzystwie zawsze wszystko musi być perfekcyjne oraz dopracowane, jednakże... nie daj się zwieść - rzucił tajemniczo.
Oparł się obok chłopaka, stykając z nim ramieniem.
- Jestem pewien, że cię polubi. Też daj jej szansę.
Pierwszy raz rozmawiał z kimś tak swobodnie. Było to... tak niezwykle przyjemne.
- A twoja rodzina? Jacy oni są?

Polubi? Visuke nawet nie marzył o tym, by ktoś poza Astrid z jego rodziny go zaakceptował, a co dopiero poczuć do niego nieco cieplejsze uczucia. Ale skoro wampir tak mówił… Chłopak nie potrafił ukryć stresu, czy zdenerwowania na samą myśl, a jednak Astrid wyglądał tak beztrosko i pewnie, że Visuke chciał mu wierzyć. I chciał zrobić wszystko, byle ten cudowny wyraz na jego twarzy nie zmienił się po raz kolejny w tą okropną obojętną maskę.
- Postaram się – obiecał, wiedząc że będzie mu trudno pozbyć się wszelkich czarnych myśli i tak po prostu porozmawiać z kobietą, która była w jego myślach tak surowa i nieprzejednana, niemniej naprawdę miał zamiar dać z siebie wszystko.
    Za to na pytanie o swoją rodzinę… Wyuczonym już gestem, który jako jedyny dodawał mu trochę otuchy, choć ciepłe ramię narzeczonego opierające się o niego tak niewinnie i naturalnie też dawało radę, przytulił swój ogon.
- Nie wiem – powiedział szczerze, unikając wzroku Astrid. – Nie mam pojęcia jaki jest mój ojciec, czy brat, poza tym że oboje kochają władzę i moc. Wiem tylko, że zrobiliby wszystko, żeby klan Lisa był najpotężniejszy, a jeśli przy tym pozbędą się problemu, tym lepiej – wyjaśnił cicho, jego głos był smutny, ale brzmiał tak, jak gdyby chłopak już się z tym pogodził.
– Nie rozmawiałem z nimi często, ale też nigdy nie było mnie w domu, bo mnie w nim nie chcieli. Jedyną osobą, którą naprawdę znałem była moja mama. Ona mnie kochała. Grała na skrzypcach i pachniała fiołkami. Była najmilszą osobą jaką kiedykolwiek znałem – westchnął z tęsknotą, a potem, rzucił nieśmiałe spojrzenie na Astrid. – No… no może drugą najmilszą osobą – powiedział, czując ciepło uderzające mu do twarzy. Ale taka była prawda, tak właśnie czuł.

   Trudno było mu zrozumieć, że jakikolwiek rodzic mógłby nie chcieć swego dziecka w domu. Czy właśnie o tych trudnych uczuciach mówił Chu Tao? Czy to sprawiało, że czarodziej wciąż był zestresowany, smutny... W żałobie?
- Musiała być wspaniała. Czuję żal, że nie dane było mi spotkać osoby, która znaczyła dla ciebie tak wiele.
Dość nieśmiało, nie wiedząc, czy aby na pewno może, objął go, chcąc w jakiś sposób dodać otuchy.

- Też chciałbym, żebyś ją poznał, na pewno by cię polubiła – westchnął, z ulgą i wdzięcznością wślizgując się w objęcia Astrid.
Nie miał pojęcia dlaczego tak łatwo zapominał o przykrościach kiedy ciepło ciała wampira otulało go, niemniej tak właśnie było. Wtulił ufnie głowę w zagłębienie jego szyi, oplatając go w pasie ramionami. Tak bardzo lubił się przytulać.
- Ona też mnie tak tuliła – westchnął, opierając nos o obojczyk narzeczonego. – Ale ty pachniesz ładniej – dodał, mówiąc pierwsze co ślina przyniosła mu na język.
Uwielbiał zapach wampira. Pachniał lasem, deszczem i wieczorną bryzą. Wszystkim co kiedyś Visuke kojarzyło się z zimnem, a okazało się być najcieplejszym i najmilszym co go spotkało.

Poprawił się, chcąc dać większy komfort narzeczonemu, gdy ten wtulał się w jego pierś. Bardziej pewnie zaczął przeczesywać rude włosy, by przenieść dłoń także na plecy. Oparł policzek o jego głowę, przymykając oczy, by jeszcze bardziej cieszyć się spokojem tej chwili.
     Nie potrzeba była więcej słów. Po około dziesięciu minutach, gdy zegar z gabinetu wybił cicho pełną godzinę, Astrid rozbudził się z dziennego letargu. Zastanawiał się, czy czarodziej nie zasnął.
- Visuke - zaczepił go delikatnie. - Pora wracać do naszych ćwiczeń. Wciąż nie wypełniliśmy wszystkich punktów dzisiejszego planu lekcji tańca.
Z pewnym ociąganiem wrócili do powodu ich obecności w tym pomieszczeniu. Wampir musiał przyznać, że chłopak był o wiele bardziej rozluźniony, niż na początku. Już wcześniej poddawał się każdemu jego ruchowi, jednak teraz… miał wrażenie, że w niektórych momentach ciało chłopaka wręcz przelewa się przez jego ręce. Dając mu oparcie więc, przyciągnął go bliżej siebie i instruował, jak układać dłonie, gdzie spoglądać i kiedy poprawić krok podstawowy. Kiedy półtorej godziny później kończyli…
- Było o wiele lepiej. Nawet podnoszenia nie sprawiły, że napisałeś się nadmiernie - pochwalił go, wyłączając muzykę. - Na resztę dni pozostanie nam dopracowanie wszystkiego i przećwiczenie przed Laurentiusem. Być może jest coś, czego nie jestem w stanie dostrzec, tańcząc.
Zanim jednak wyszli…
- Jeśli wolno mi spytać… Nie, nieważne. Dziękuję za dzisiaj.
Pożegnał się standardowo, pozwalając narzeczonemu opuścić pomieszczenie przed nim. Zamykając okno, wampir zamyślił się. Co sprawiło, że czarodziej nagle rozluźnił się tak wyraźnie? Kilka razy poczuł jeszcze, jak jego ciało zadrżało delikatnie, ale udawał, że tego nie dostrzega. Mimo to… jeśli udałoby im się to powtórzyć, Visuke z pewnością łatwiej byłoby poddać się jego prowadzeniu i wykonać ruchy, które miał już opanowane, a którym brakowało właśnie tego odpłynięcia i nie skupiania się nadmiernego na dokładnym ich odtworzeniu. Musiał dać się ponieść. Postanowił zapytać go o to przy następnej okazji. Jego lub… Chu Tao?
~  ~  ~  
    Okazja nadeszła szybciej, niż się spodziewał. Zanim zdążył udać się do swoich zadań, doszło go ciche pukanie. W pokoju pojawił się medyk, pytając, czy wszystko w porządku. Zamyślony wciąż Astrid odmruknął coś niewyraźnie.
- Wiesz, że w razie jakichkolwiek problemów czy pytań możesz do mnie przyjść.
Trudno uwierzyć, jak dobrze rozgryzł minę wampira. Baron nie mógł niestety wiedzieć, że Chu Tao domyślał się więcej, niż dawał po sobie poznać.
- Właściwie to... Zauważyłem, że w chwili, kiedy Visuke rozluźnił się znacznie, taniec szedł mu o wiele lepiej. Ozdobniki oraz kroki wykonywał płynniej oraz nie było problemów z podnoszeniem jak i ruchem bioder. Nie jestem jednak pewien, co wprawiło go w taki stan, gdyż wcześniej - mimo próśb - nie był w stanie tego zrobić. Czy jest więc jakiś sposób, aby sprawić, żeby się rozluźnił? Coś, co będę mógł zrobić przed samym balem, a co da mi niemalże stuprocentową szansę powodzenia? Chciałbym mu w jakiś sposób pomóc.
Dziwny wyraz rozbawienia i pewnej... trudno to nazwać - emocji, przebiegł po twarzy białowłosego. Jakby mówił o dawkowaniu antybiotyku, poradził.
- Pocałuj go.
   Astrid potrzebował chwili, by to przetrawić.
- ...
- Jak?

Tak, jak tych dwoje młodzieńców na zdjęciu? W policzek? A może w czoło, jak wtedy, gdy czarodziej usypiał? Nie przypominał sobie jednak, aby wprawiło to chłopaka w jakiś stan odprężenia. Z drugiej strony mógł źle zinterpretować sytuację...
- Zaciągnij go gdzieś, gdzie będziecie sami, przytul, pomiziaj trochę. A kiedy Visuke będzie zarumieniony, pochyl się połącz wasze usta - wyjaśnił. Nagle jego usta wykrzywiły się w młodzieńczym uśmieszku pełnym figlarności. - Jeśli obu wam się spodoba, możesz spróbować zrobić to z języczkiem.
Kolejną sprawą było to, że nie rozumiał, w jaki sposób pocałunek mógłby wprawić kogokolwiek w stan podobny do rozluźnienia. W ogóle nie był pewien, jakie uczucia mu towarzyszą. Kilka razy tylko natknął się na romantyczną scenę, preferując jednak książki naukowe. Nie było tam jednak wzmianki, czy dokładnego opisu, jak czuły się osoby go dzielące. Zazwyczaj sytuacja ta zaczynała się, po czym... koniec rozdziału. Medyk zdawał się wiedzieć, a mimo to...
    Odpowiedź dała więcej pytań, niż faktycznie danych. Z języczkiem, w jaki sposób? Nie, nie, nie, nie, nie. Co ważniejsze! Nie są jeszcze oficjalnie małżeństwem, więc czy ma prawo w ogóle przekroczyć tę granicę?
- Czy nie będzie to niegrzeczne, bądź niewłaściwe? Nie jesteśmy przecież sobie tak bliscy, ani... nie mamy jeszcze ślubu.
- Spróbuj, a się przekonasz.
I już go nie było.

     Astrid oparł się o biurko. Spróbuj? Jego serce waliło na samą myśl o tym. Miałby... miałby spróbować zrobić coś, czego właściwości nie był w stanie w żaden sposób zweryfikować? Przecież to... dla niego, który zawsze przestrzegał zasad, zrobienie czegoś na ich pograniczu...
Czuł, jak palą go policzki. Jak w zadaniu, by nie myśleć o różowym słoniu, nie był w stanie wyrzucić z głowy wizji tego, że miałby Visuke pocałować.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {06/10/21, 10:14 pm}


Na co mu to było? Po jaką cholerę się odzywał i prowokował wampira, wiedząc że prędzej czy później to dumne wampirze ego zostanie ugodzone tak mocno, że złamie się i zgodzi z nim założyć. O co? W zasadzie sam nie wiedział. Chciał jedynie by ten zadowolony z siebie uśmieszek zszedł z twarzy mężczyzny zastąpiony czymś, co nie irytowałoby czarodzieja aż tak bardzo. Oczywiście nie dał po sobie poznać, że wcześniejsze komentarze Laurentiusa aż tak go zdenerwowały, ale wewnętrznie czuł się obrażony. Nie miał drugiej połówki bo to on nikogo nie chciał, a nie odwrotnie!
A jednak, kiedy w końcu udało mu się sprowokować wampira… Przestał być tak pewny siebie i swojego pomysłu. Nie spodziewał się, że ten zechce wcielić plan w życie od razu i natychmiast zacząć lekcję tańca, sprawiając że Chu Tao nie bardzo miał jak się z niej wymówić. Gdyby poczekali do jutra, na pewno znalazłby jakąś wymówkę, a tak? Swoim własnym podstępem został postawiony po środku pokoju i zmuszony wyczarować gramofon. Nie był zbyt dobry z transmutacji, liczył więc na to, że sprzęt będzie rzęził i chrypiał, ale jak na złość, udało mu się wykonać niemal idealną kopię tego, który wyczarował wcześniej Visuke. Zmarszczył brwi, patrząc w zastanowieniu na swoją różdżkę, ale ostatecznie nawet jego magia go zawiodła, sprawiając że chcąc czy nie, utknął we własnej złośliwości.
Nie było potrzeby zwlekać. Wciąż miał obowiązki do wypełnienia, jednakże... co się odwlecze - czy jakoś tak. Po prezentacji, krótkiej lekcji historii tańca oraz nauce podstawowych kroków, udali się do pobliskiego pokoju, w którym wampir pospiesznie zrobił miejsce, odsuwając meble.
- Nie będę ukrywał, że nie mamy zbyt wiele czasu, więc prosiłbym, abyś nie marnował go na gapieniu się w przestrzeń - zaczął wampir, widząc, że mężczyzna nie rusza się dłuższą chwilę. - Astrid zaprezentował przed chwilą kroki podstawowe. Czy Christine mimo to życzy sobie, abym je dla niej powtórzył? - zakpił, zbliżając się do gramofonu, by sprawdzić, czy wszystko działa.
Z zamyślenia wyrwał go głos pełen jadu i sarkazmu, którego mężczyzna już wcześniej mu nie szczędził, najwyraźniej odnajdując wyborną rozrywkę w przypominaniu Chu Tao jak bardzo niewychowany i nisko urodzony był. Białowłosy w odpowiedzi zaplótł ramiona na piersi, wzruszając nimi w parodii bezradnego gestu.
- Christine nie jest przekonana co do kompetentności nauczyciela, w przeciwieństwie do panicza Astrid, który podstawy zdaje się mieć idealne – odpowiedział złośliwie, stwierdzając że nie ma zamiaru darować mu choćby jednej złośliwej szpilki, którą mógł wbić mu w ego, a skoro ten zamierzał traktować go jak totalnego imbecyla, proszę bardzo, imbecyla dostanie.
Laurentius aż stanął z wrażenia. Nikt nigdy nie zarzucił mu tak jawnie i prosto w twarz braku kompetencji. Powieka zadrżała mu wyraźnie, a zęby zacisnęły się, gdy wypuszczał powietrze z płuc. Zaproponował zaprezentowanie podstaw, to prawda. Jednak teraz...
- Ach tak? - wyrwało mu się, gdy podszedł do mężczyzny. - Lewa ręka na ramię, prawa na moją dłoń - rozkazał, samemu w niezbyt delikatny, ale też i nie brutalny - bardziej stanowczy - sposób układając ciało mężczyzny odrobinę po swojej lewej stronie. Wolną rękę trzymał na jego łopatce.
- Lewa w tył, prawa w prawą stronę, łączymy. Prawa do przodu, lewa w lewo, łączymy.
Nie dając Chu Tao czasu do namysłu, przywarł do niego całym ciałem, prawym kolanem robiąc sobie miejsce między jego nogami, szykując się do pierwszego kroku. Stykali się od kolan do piersi.
- Podczas dostawienia nogi przenieś ciężar ciała. Zaczynamy.
Powtarzając wciąż "Lewa, prawa, dostaw. Prawa, lewa, dostaw" napierał na mężczyznę, trzymając go blisko i zmuszając tym samym do wypełniania swoich poleceń. Nie bawił się w zwiększanie tempa, od razu narzucając prawidłowe i samemu dbając o to, by mężczyzna unosił się i opadał, gdy powinien.
Chu Tao nie przewidział, że mężczyzna zareaguje aż tak gwałtownie, nagle znajdując się w jego strefie komfortu i naruszając jego cielesność w prawie brutalny sposób, zmuszając go by przyjął odpowiednią postawę. Czarodziej miał to do siebie, że nawet nie ćwiczony posiadał wyjątkowo zgrabny krok i sporo gracji, poruszając się miękko jak kot, nie stanowiło więc dla niego problemu podporządkowanie się krokom, czy rytmowi, który wampir mu narzucił, jedyne co mu przeszkadzało i czego nie chciał, to by traktowano go w ten sposób.
- Profesjonalizm wymaga, by partnerkę traktować z szacunkiem, a nie jak worek ziemniaków – fuknął na niego, specjalnie gubiąc krok, by nadepnąć ciemnowłosego z pełną premedytacją.
- Ups – rzucił, ale w jego głosie i wzroku pełnym ognia nie było ani odrobiny skruchy.
Wampir skrzywił się delikatnie, nie spodziewając się tego zupełnie. Zaraz jednak na jego twarzy wrócił delikatnie rozbawiony wyraz. Musiał przyznać, że... Czarodziej był piekielnie dobry, dostosowując się niemalże natychmiast.
- Cóż mogę zrobić, skoro PARTNERKA - zaakcentował użyte przez Chu Tao słowo - nie współpracuje i także nie przejawia ni krzty szacunku?
Zaczął kierować go nie tylko po kwadracie, ale i wprowadzać obrót. Wciąż trzymał ramę, nie odrywając się ani na moment, jednak jego nacisk wyraźnie tracił na sile, skłaniając się ku stanowczemu prowadzeniu, licząc, że czarodziej da sobie radę. Przestał też go instruować.
- Trudno jej żywić szacunek do kogoś, kto jest totalnym bucem i ją obraża – stwierdził po prostu białowłosy, czując że nacisk szczupłego i wysokiego ciała wampira na jego własne odrobinę zelżał. Nie czuł się swobodnie, ale na pewno było lepiej niż przez ostatnie pięć minut. W końcu miał czym oddychać, choć nadal ich klatki piersiowe były tak blisko siebie, że Chu Tao czuł jak bardzo ich ciała różniły się od siebie. On sam był po prostu szczupły, nieprzesadnie rozbudowany z drobnymi ramionami i rękoma o cienkich nadgarstkach. Wampir w przeciwieństwie do niego miał się czym chwalić, podpowiadając lekarzowi, że miał przed sobą kogoś, kto przeżył niejedną bitwę. On takich ludzi łatał, ale sam do nich nie należał.
- I wice wersa, moja droga~
Jego głos zrobił się dziwnie melodyjny na moment, gdy to mówił.
- Chociaż ten szlachcic nie może być aż takim bucem, skoro to właśnie jego poprosiła udzielenie kilku wskazówek. - Przypomniał mężczyźnie, jak jeszcze tego ranka ukorzył się, przyznając mu rację oraz powiedział podobne słowa. - Nawet cała ta sytuacja dzieje się z jej przyczyny...
Poprowadził czarodzieja do obrotu, nie puszczając jego dłoni, a nawet chwytając drugą. Zawinął go przed sobą, sprawiając, że plecy Chu Tao dotykały jego piersi. Pochylając się nieznacznie nad wprawianymi w kołysanie ramionami, wyszeptał:
- A może Christine ma jakiś ukryty motyw? Może ostrzy sobie lisie ząbki na szlachcica?
Zanim medyk mógł mu odpowiedzieć, ponownie wprawił to delikatne, filigranowe wręcz w porównaniu do jego, ciało w wirowanie, przyjmując znów ramę. Chciał widzieć, jaką minę zrobi białowłosy.
Prychnięcie uciekło spomiędzy ust czarodzieja, przewracając oczami, gdyby mógł, cofnąłby swoje słowa i nie dopuścił do tej sytuacji, wiedząc w jakie kłopoty się wpakuje… Zaraz jednak musiał przyznać sam przed sobą, że nie zrobiłby tego, dokuczanie Laurentiusowi, choć prowadziło do niespodziewanych konsekwencji, nadal było… zaskakująco przyjemne. Jego oczy rozszerzyły się na sekundę, kiedy został tak zgrabnie odwrócony i przytulony do piersi wampira. Czuł ciepło jego ciała na całej długości swoich pleców, dłonie otoczone palcami mężczyzny. Gorący szept jaki nagle rozległ się tuż przy jego uchu sprawił, że białowłosy zadrżał niekontrolowanie, wmawiając sobie że był to dreszcz obrzydzenia. Wiedział, że jego mina nie należała do najmądrzejszych w tamtym momencie, a jednak kiedy poczuł, że wampir znów obracał go w swoją stronę, przybrał na nią najbardziej obojętny wyraz na jaki było go stać, choć jak bardzo chciał nie potrafił ukryć poczerwieniałych uszu.
- Czy ten szlachcic nie wyobraża sobie za dużo? – zapytał sucho, mając ochotę wyrwać się z objęć wampira, pozostał jednak spokojny, nie chcąc dać mu satysfakcji z wprawienia go w stan, który można było nazwać zawstydzonym.
Z początku poczuł się zawiedzony. Obojętna twarz wydała się dziwnie nudna i odporna na droczenia. Zaraz jednak srebrne oczy trafiły na zaczerwienione z zawstydzenia uszy...
Och?
Na jego ustach wykwitł psotliwy uśmieszek. Wzruszył ramionami, kontynuując taniec. Na moment pochylił się nad Chu Tao, szepcząc mu do ucha, tym samym trochę za wysoko unosząc prawą nogę, podczas kroku w przód.
- Ach tak?
Pozostał tak do końca szóstego taktu, owiewając ciepłym oddechem małżowinę między białymi kosmykami, by następnie odsunąć się z westchnieniem.
- W takim razie ten szlachcic musiał źle zinterpretować poczynania Christine i jej rumieńce. Może to jakaś choroba sprawia, że róż okrasza jej lico? A może tak słaby jest już jego wzrok, że wszędzie zdaje się dostrzegać amorów strzały? - pytał teatralnie wręcz.
Tego było za już za dużo! Pozwalał mu nauczyć się tańczyć, a nie przekraczać cienką granicę jego cielesności, co zdecydowanie uczynił, wciskając mu kolano pomiędzy nogi, do tego widział coś, czego według Chu Tao wcale nie było, sprawiając że opanowanie czarodzieja zachwiało się w posadach.
- Jak widzisz coś czego nie ma to masz schizofrenię - oświadczył stanowczo, puszczając jego dłonie i cofając się gwałtownie w tył, zakrył ręką gorącą małżowinę. - Dziękuję za lekcję, była tak beznadziejna jak się spodziewałem - powiedział jeszcze, wychodząc szybko z sali, za którą niemal natychmiast rzucił na siebie zaklęcie Peleryny Niewidki, by nikt nie był w stanie zobaczyć jego zaczerwienionej twarzy i tego jak mocno został wytrącony z równowagi. Jego serce biło szaleńczo w piersi, a dłonie drżały i sam już nie wiedział czy to ze złości czy czegoś innego.
Przemknął korytarzami posiadłości, zamykając się w pokoju, który przywłaszczył dla siebie, niemal natychmiast pakując się pod prysznic, by ochłonąć. Wiedział, że Laurentius się droczył, że traktował go tak, tylko dlatego, że Chu Tao reagował, nie mając pojęcia jakie struny w nim niechcący poruszył. I tylko dlatego czarodziej postanowił pozostawić ten temat w pokoju, w którym został poruszony i udawać, że całego tego zajścia po prostu nie było…

Po obfitującej w emocje lekcji tańca, Visuke wracał do swojego pokoju, by przebrać się i wykąpać, a później przenieść się do sypialni wampira, gdzie od kilku dni spali razem, przyzwyczajając Visuke do obecności Astrid. Chłopak nie był przekonany do tego pomysłu, a jednak z każdym dniem czuł się odrobinę bardziej swobodnie w towarzystwie chłopaka. Do tego ich małym rytuałem stało się czytanie książki, gdzie czasem to Astrid trzymał tom, za innym Visuke, a kiedy raz mieli wyjątkowo dobry humor, czytali dialogi na zmianę, próbując wczuć się w sytuację opisaną na kartach książki.
Tego wieczora lisi czarodziej był jakoś dziwnie podbudowany. Miał wrażenie, że wszystkie mięśnie w jego ciele były napięte, a myśli pełne niespójnych obrazów nie potrafił się uspokoić. W takim stanie wpadł na Chu Tao, który widząc go z takim rozbieganym spojrzeniem i nerwowo krążącymi dłońmi uniósł jedną brew w zdumionym geście.
- Czy coś się stało? – zapytał, widząc niecodzienne zachowanie chłopaka. Nie spodziewał się, że w odpowiedzi Visuke spłonie rumieńcem, jakby samo pytanie lekarza przyłapało go na czymś wstydliwym. Oh… więc to tak – pomyślał medyk, nie komentując tego w żaden sposób. Najwyraźniej wiek i hormony robiły swoje…
- Nie musisz nic mówić, wszystko rozumiem. Polecam orzeźwiającą kąpiel – zaproponował, kręcąc głową z niedowierzaniem kiedy lis pokiwał skwapliwie głową, a potem szybko ulotnił się do swojego pokoju. Czarodziej, ciekaw co się wydarzyło i w jakim stanie zastanie Astrid skoro Visuke reagował w taki sposób, zajrzał jeszcze do sali, w której chłopcy trenowali…
Visuke zgodnie z radą Chu Tao zaczął swój wieczór od niezbyt gorącej kąpieli, która faktycznie przyniosła nieco spokoju jego myślom. Nie był pewien, co wprawiło go w taki nastrój, ani czym on dokładnie był, niemniej, kiedy to napięcie odrobinę z niego zeszło, poczuł się dużo lepiej. Przebrany w piżamę z mokrymi kosmykami przez chwilę przyglądał się sobie w lustrze. Kolejnego dnia miała przyjechać mama wampira i choć na początku myśl, że miałby się dla kogoś zmieniać denerwowała go, teraz… cóż, myślał że może nie było w niej aż tak dużo złego. Astrid ciągle powtarzał jak ważna jest prezencja, a jego pozostawiała wiele do życzenia. No i jeśli wierzyć słowom chłopaka, jego mama skłonna była go polubić, jeśli tylko pokaże jej, że było w nim coś godnego uwagi. Na pewno nie były to krzywo przycięte, czerwone włosy, ani te wielkie szaty, ukrywające jego sylwetkę. W jego głowie zrodził się pomysł, ale potrzebował do niego pomocy Chu Tao…
Zamyślony, w końcu opuścił swój pokój i podreptał na boso do pokoju wampira. Poczekał aż Laurentius odprawi z nim wieczorny rytuał, a potem ułożył się razem z nim na łóżku, wsłuchując się z przyjemnością w głos, który czytał kolejną część historii. Była całkiem ciekawa, dość lekka i przyjemna, ale miała kilka zwrotów akcji, które wciągały czytelnika. Opowieść działa się w szkole dla magicznie uzdolnionych nastolatków i opowiadała o ich perypetiach. Główną bohaterką była dziewczyna posiadająca dar widzenia przyszłości, przez który ona i jej przyjaciele zostali wciągnięci w okropną szkolną intrygę uknutą przez dyrektora placówki. Wszystko zdawało się rozwiązywać i zmierzać w dobrym kierunku, dopóki na horyzoncie nie pojawił się przystojny syn dyrektora, który chcąc czy nie, zawrócił głównej bohaterce w głowie…
Przygotowanie się do snu zabierało Astrid zawsze masę czasu. Długa kąpiel, z której czasem korzystał aż do ostygnięcia wody z gorącej do letniej, następnie jakiś balsam, ubranie szaty nocnej, wybór ozdób na kolejny, suszenie i czesanie włosów... Czasem rozmawiali z wujem, ale i zdarzały się milczące dni. Ten należał do drugiego typu. Mając taką możliwość, baron D'Arche spoglądał w zamyśleniu na siedzące w oddali odbicie lustrzane narzeczonego. Przywitała ich chłodna pościel, którą zaraz zaczął nagrzewać puchaty, rudy ogon, wystając jedynie końcóweczką spod niej po drugiej stronie Visuke. Ten zaś nie potrzebował nawet zachęty, by ułożyć się wygodnie na udach wampira, umożliwiając mu wczesanie dłoni w czerwone kosmyki. Druga utrzymywała książkę w dogodnej dla czytania pozycji, raz na jakiś czas wspierana, by przewrócić stronę. Gdzieś dalej, w nogach, Gatto ugniał właśnie pościel.
- "...nie wiedziała, co powinna zrobić. Rozdarta między tym, co powinna, a czego pragnie, spoglądała w niebieskie oczy. Jakie one były piękne i niebezpieczne. Zupełnie jak on. Break zwrócił się w jej stronę, a wrażliwe serce zabiło mocniej. To już. Tę scenę widziała w swojej wizji! Blondyn wczesał dłoń w jej włosy, zaraz uśmiechając się w sposób, od którego przeszedł ją dreszcz.
- Paproszek - powiedział.
Ale nie zabrał tej dłoni. Przeniósł ją na policzek dziewczyny i..."

Głos Astrid miał niesamowitą moc, przenosił Visuke do świata książki, na chwilę sprawiając że zapominał kim był naprawdę a stawał się jej bohaterami. Z przymkniętymi oczami jego wyobraźnia działała, pokazując mu obrazy, które rysował przed nim głos Astrid. Dodatkowo dłoń, przeczesująca jego rude włosy wynosiła go do świata nieco sennych marzeń. Dlatego też, kiedy Astrid nagle urwał, Visuke zamrugał powiekami, przez chwilę nie będąc pewnym co się w zasadzie stało. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wampir wpatruje się w książkę ze skomplikowanym wyrazem twarzy.
- Dlaczego przestałeś? To koniec rozdziału? - zapytał, trochę zawiedziony, bo miał wrażenie że ich mała sesja czytelnicza skończyła się szybciej niż zwykle.
Przeniósł wzrok na pytające, brązowe tęczówki. Chłopak zerkał na niego przez ramię, prawie że leżąc na plecach.
- Nie - odpowiedział, znów otaksowując stronicę złotymi oczami. Po chwili wahania, kontynuował.
-..."przeniósł ją na policzek dziewczyny i zaczął zbliżać swoją twarz niebezpiecznie. Nie miała gdzie uciec - nie chciała nawet. Zahipnotyzowana wpatrywała się w niego, delikatnie przygryzając wargę. Uniósł jej podbródek, łącząc usta w pocałunku. Milion motyli wybuchło w jej brzuchu. Było jej tak przyjemnie. Nie raz słyszała plotki, że jest świetny w tych sprawach, ale zawsze rzucała je mimo uszu. Teraz, mogąc tego doświadczyć, musiała przyznać im rację. Pocałunek pogłębiał się, a jej brakowało tchu. Zaciskając dłoń na jego piersi, starała się odsunąć chłopaka. Gdy w końcu odpuścił, dyszała ciężko, ledwie łapiąc oddech. Jej serce szalało, a wargi płonęły.
- Niezła jesteś - rzucił uwodzicielsko, znów się nachylając.
- Daj mi odetchnąć - jęknęła, na co on zaśmiał się...”

Słysząc odpowiedź wampira, posłał mu jeszcze jedno pytające spojrzenie. Po nim jednak nie nastąpiła żadna reakcja poza powrotem do czytania. Visuke znów ułożył się wygodniej, wsłuchując w głos narzeczonego i wracając wyobraźnią do fragmentu książki. Nie załapał, że wampir mógł być zawstydzony treścią. Choć wcześniej jego myśli pełne były niespokojnych myśli, kąpiel i historia na powrót go uspokoiły, zwracając całą jego uwagę w świat szkolnej intrygi.
- Hmmm… Braek to dupek – stwierdził po chwili, myśląc że może Astrid oczekiwał od niego jakiegoś komentarza, albo sam mocno przeżywał fragment i niesprawiedliwość jaka pojawiła się w życiu głównej bohaterki. – Doskonale wie, że jego ojciec chce ją wykorzystać – dodał gwoli wyjaśnienia, samemu będąc mocno wciągniętym w historię i nie myśląc w zasadzie o niczym innym.
Astrid znów się zaciął. Z jego obojętnej miny i wypranego z emocji, rzeczowego głosu trudno było wyczytać cokolwiek. Z wierzchu był bowiem opanowany, podczas gdy w środku...
- Prawdopodobnie jest z nim w zmowie. Jeśli uda mu się rozkochać ją w sobie, z pewnością łatwiej będzie dyrektorowi manipulować nią i jej mocą - odpowiedział, dość zaskoczony, że akurat to interesuje czarodzieja.
Czy on... czy podobne opisy nie były mu obce? Jakby się nad tym zastanowić, to Visuke był bardziej zaznajomiony z tematyką relacji międzyludzkich i poniekąd bliskości, która dla Astrid jeszcze tydzień temu zarezerwowana była jedynie dla par różnopłciowych. Ścisnął mocnej książkę, wahając się, czy spytać narzeczonego o rzeczy, które go zastanawiały...
Visuke pokiwał skwapliwie głową na stwierdzenie Astrid, podekscytowany, że oboje mieli podobny pogląd na sprawę, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że głos chłopaka znów stał się jakiś taki zimny i nieprzystępny. Brwi lisa zmarszczyły się odrobinę, sięgnął po książkę, by odsunąć ją tak, by nie zasłaniała mu dłużej twarzy wampira.
- Nie podoba ci się? Chciałbyś czytać coś innego? – zapytał, odrobinę zmartwiony, bo do tej pory nie pomyślał o tym, że taka głupkowato nastolatkowa historia z miłosnymi intrygami mogła Astrid nie podpasować, zwłaszcza że to on ją wybrał.
Złapał spojrzenie chłopaka. Delikatnie odsuwając kosmyki z jego czoła, pokręcił głową. Ciekawiła go ta książka, naprawdę. Nieczęsto w jego rękach znajdowały się jakiekolwiek powieści, poza tym...
- Nie w tym rzecz. Zastanawiam się jedynie...
Znów spojrzał na treść. Na zdanie, które wprawiło go w ten dziwny stan zadumy.
- Czy sądzisz, że Chu Tao zaproponowałby nam coś, co nie do końca jest zgodne z zasadami? Coś... niewłaściwego?
Delikatny dotyk Astrid działał jak balsam na jego zmartwienia, sprawiając że znów rozluźnił się i z ciekawością przyglądał zmieniającej się minie wampira. Pytanie go… zaskoczyło. Czy Chu Tao zaproponowałby im coś nie do końca zgodnego z zasadami? Cóż… Visuke przywołał w pamięci twarz medyka, jego opanowanie, za którym krył się ogrom złośliwości. Zdecydowanie mógłby im podpowiedzieć coś niewłaściwego, ale raczej nie niebezpiecznego, czy społecznie nieakceptowanego…
- Hmm… nie wydaje mi się – odpowiedział, choć nie był tego do końca pewny… - W sensie, cóż… to Chu Tao, nie chciałby żebyśmy zrobili sobie krzywdę prawda? W fizycznym, czy psychicznym sensie – stwierdził, bo wierzył, że mimo wszystko medyk nie miał złych intencji, czego by nie robił. W końcu nadal pamiętał jego miękki ton, który mu doradzał i który zapewniał, że cokolwiek by się nie działo, był tu dla nich.
Odetchnął mentalnie, uspakajając się odrobinę. Wciąż rozważał radę czarodzieja. Chciał w końcu pomóc w jakiś sposób Visuke, gdyby ten go potrzebował, ale bał się, by nie pogorszyć sprawy i nie wpędzić ich w większe kłopoty, niż te, na które mogliby się narazić poprzez nieidealne zatańczenie.
- Rozumiem - odpowiedział, układając się wygodniej na poduszkach, które leżały pod jego plecami. Wplótł dłoń we włosy narzeczonego, starając się odnaleźć moment, na którym skończył.
- Pogłębiał się... odsunąć... Jest. "Niezła jesteś - rzucił uwodzicielsko, znów się nachylając.
- Daj mi odetchnąć - jęknęła, na co on zaśmiał się melodyjnie. Raz jeszcze połączył ich usta w żarliwym, pełnym pasji uścisku. Sprawiał, że trudno było jej myśleć, a nogi były jak z waty, uginając się pod ciężarem ciała. W głowie jej szumiało od braku powietrza. Przypierał ją do ściany, uniemożliwiając odsunięcie..."

Znów przerwał, podnosząc książkę nieznacznie, i patrząc na narzeczonego.
- Czy pocałunek jest w stanie doprowadzić do omdlenia? - zapytał niespodziewanie, niepokojąc się o bohaterkę powieści.
Ręka Astrid wróciła w jego włosy, uspokajając Visuke do końca. Znów wrócili do czytania, które jednak nie potrwało zbyt długo. Słysząc kolejne pytanie... Zamrugał oczami z zaskoczenia.
- Yyyyy... - zająknął się, a widząc utkwione w sobie złote oczy, poczuł że się rumieni. Nie wstydził się sceny w książce, ale wzrok narzeczonego skutecznie wprawiał go w zażenowanie.
- Um... Nie... Nie wiem... Nie... Nie całowałem się... n-nigdy - wymamrotał.
- Ale... Ale w książkach czasem... czasem się zdarza - zauważył po chwili ciszy, nie mając pojęcia skąd się wzięło Astrid to pytanie.
Zdaniem Astrid nie podlegało wątpliwości, że lisi czarodziej tego nie robił. Podobnie z resztą on sam. Jeśli bowiem spojrzeć na to logicznie, jedynie ze sobą nawzajem mogli dzielić podobne gesty.
- Brzmi to dość... niebezpiecznie w takim razie - podsumował, zamyślając się.
- Nie jest to coś niezbędnego do życia, więc dlaczego - choć tak niebezpieczne - jest praktykowane przez ludzi będących w bliskich, formalnych relacjach? W jakim celu narażać tak ważną osobę?
Visuke zamrugał zaskoczony. Dlaczego ludzie się całowali? Czuł, że rumieni się jeszcze mocniej…
- Eh... Ale… ale to nie jest… niebezpieczne – stwierdził czarodziej, nie mogąc uwierzyć w to, jakiego typu rozmowę prowadzili. Nie był pewien, czy miał na tyle wiedzy i doświadczenia, by być w temacie wystarczająco wiarygodnym. Miał wrażenie, że lepiej od niego wyjaśniłby to Chu Tao, ale było już późno, a lekarz na pewno już spał…
- Wydaje mi się, że… że no wiesz, chodzi o… o uczucia – wymamrotał, łapiąc krawędź kołdry, by ukryć za nią choć połowę zaczerwienionej twarzy. – Kiedy dwójka ludzi się bardzo lubi, to chce być jak najbliżej siebie. A takie gesty… są… są dowodem uczuć. No i… no i… i… podobno… podobno to przyjemne – wyrzucił z siebie w końcu, naprawdę nie mając pojęcia, dlaczego nagle teraz Astrid uczepił się tego tematu.
Niczym zaciekawione, niewinne dziecko, Astrid wpatrywał się w niego pytająco. Nie przeszkadzało mu, że twarz chłopaka przypominała kolorem jego włosy oraz fakt, że widział jedynie czoło i oczy.
- Przyjemne? - powtórzył sam do siebie. Jeśli to prawda... jeśli miał nie zrobić krzywdy czarodziejowi, ale sprawić mu przyjemność, a przy tym pomóc. Chyba... chyba mógł to zrobić?
- A czy... a czy ty... Lubię być z tobą blisko - zmienił pytanie na oznajmienie. Jeśli byłoby to coś na tyle intymnego, aby dzielić to tylko z niezwykle ważną osobą, musiał mieć pewność, że nie zrobiłby nic wbrew jego woli.
- A... a ty?
Nie tego się spodziewał, kompletnie, totalnie nie tego. Wyznanie Astrid wypowiedziane z taką lekkością i powagą, sprawiło że serce czarodzieja przyspieszyło swojego biegu. Eh? Eeeeeh?
A on? On...
- J-j-ja... Z tobą też - odpowiedział, czując że to za wiele dla niego. Zawstydzony do granic możliwości, zakrył całą twarz kołdrą, chowając się przed uważnym wzorkiem złotych tęczówek, które tego wieczora chyba za cel obrały peszenie go i doprowadzenie do stanu, w którym nie był w stanie spojrzeć mu w oczy.
On także się speszył. O wiele mniej, ale jednak - jego twarz mrowiła od uczucia ciepła, które rozlało się po niej w chwili, gdy formułował pytania. Ale teraz.
- Tak się cieszę, Visuke.
Niestety jego narzeczony nie był w stanie dostrzec pięknego uśmiechu, jaki rozkwitł na jego ustach. Dziwne poruszenie obudziło Gatto, który prychnął niezadowolony, by po chwili zacząć polować na poruszającą się kołdrę. Astrid przytulił do siebie ten dziwny kokon, chcąc go obronić przed atakiem kota.
Serce czarodzieja biło szybko w jego piersi, a rumiane policzki parzyły z gorąca, które słowa wampira na nim wywarły. Astrid go lubił? Oczywiście, bardzo się cieszył, niemniej odrobina szoku wkradła się w jego uczucia. Nie często słyszał od kogoś, że lubił przebywać w jego towarzystwie, tymczasem Astrid powiedział mu to tak pewnie i miękko, jak gdyby żadnej innej rzeczy nie był w swoim życiu tak bardzo pewnym. Do tego po tym, jak Visuke ukrył się pod kołdrą, ramiona wampira znalazły się wokół kokonu, w który się opatulił. Był taki… szczęśliwy i zaskoczony jednocześnie. No i wróciło do niego uczucie, które pojawiło się wcześniej tego dnia. Jego ciało było gorące, a myśli rozbiegane, sprawiając że oddychało mu się ciężej niż zwykle.
Po chwili uspokajania się, przekręcił się w swojej pierzastej kryjówce tak, by leżeć wzdłuż ciała Astrid i wychylając nieśmiało głowę spod kołdry, przysunął się do niego bliżej, wtulając się ufnie w ciało wampira. Od jakiegoś czasu jedno pytanie chodziło mu po głowie razem z pomysłem, który najwyższy czas było zrealizować.
- Hej, a powiedz… o której jutro przyjedzie twoja mama? – zapytał, udając że w sumie nie miało to znaczenia, choć dla niego… miało ogromne i liczył na to, że kobieta miała się pojawić jakoś późniejszym popołudniem niż całkiem rano…
Gatto nie zrezygnował, kręcąc swoim ciałem w jakże sugestywnym geście. Chcąc go jakoś powstrzymać, wampir poruszył nogą. Prawie natychmiast została napadnięta, a mały kociak wystraszył się i odbiegł. Rozbawiony tym chłopak rzucił mu długie spojrzenie. Odsuwając jedną rękę, począł poruszać nią po poszewce, by skusić istotkę do znalezienia się bliżej. Bawili się przez chwilę, podczas której Visuke uspakajał się, wtulony w jego ramię.
- Trudno powiedzieć... W zależności od pogody może to być to okolica wczesnego popołudnia lub pory obiadowej. Służba zostanie więc odprawiona po śniadaniu i zjawi się znów w poniedziałek, by przygotować posiadłość na nasz powrót.
Rozmawiali już o tym, że lepiej będzie zdać się na ludzi, których przywiezie ze sobą Lady D'Arche. Była to najlepsza opcja, aby nie narazić nikogo na nieprzyjemności, które mogło spowodować spotkanie na przykład z Anną. Kobieta nie wyzbyła się bowiem maniery witania ich szerokim uśmiechem i życzenie im miłego dnia czy smacznego.
- Chyba musisz mu dziś zrobić miejsce obok siebie dzisiaj - zaśmiał się wampir, wpuszczając pod kołdrę stąpającego miękko po jego ręce w kierunku "mamy" zwierzaka.
Słysząc odpowiedź Astrid, Visuke pokiwał głową z zadowoleniem. Miał czas, by wszystko ogarnąć jeszcze przed przyjazdem mamy chłopaka i jeszcze zaskoczyć ich obu. Uśmiechnął się, a widząc skradającego się w jego kierunku kotka, jego uśmiech tylko poszerzył się, kiedy robił zwierzakowi miejsce obok siebie. No i znów mógł posłuchać cudownego śmiechu Astrid, który był najlepszą nagrodą za cały ten trudny dzień.
- Skoro nie mam wyjścia… - parsknął, pozwalając by kociak ułożył się w zagięciu jego łokcia, z małym uśmieszkiem masując zwierzaka pomiędzy uszami. Głośne mruczenie i palce Astrid na jego uszach szybko zaprowadziły go w objęcia Morfeusza…

30 maja, sobota
Kiedy Viuske obudził się kolejnego dnia, jego serce biło szybko z podekscytowania. Gatto pomiędzy nim i Astrid sprawił, że wampir tej nocy przytulił się do poduszki, umożliwiając czarodziejowi szybkie opuszczenie łóżka. Po drodze do swojego pokoju wstąpił do sypialni Chu Tao, nie dziwiąc się, że lekarz był ubrany i gotowy na to, co mógł mu przynieść dzień, choć czekał na niego… przysypiając skulony w fotelu. Visuke obudził go, prosząc o pomoc w dostaniu się do miasta. Czarodziej zapytał tylko raz, co chłopak chciał osiągnąć, a kiedy tylko uzyskał odpowiedź, jego usta ułożyły się w malutkim uśmieszku.
Chłopak zostawił starszego czarodzieja, przemykając się szybko do swojej sypialni i prosząc mijającego go Erica by przygotować jemu i Chu Tao śniadanie. Kiedy więc zszedł do kuchni, porcja owsianki z owocami i miodem już na niego czekała, tak samo jak medyk z wdziękiem ocierający serwetką usta z resztek malin. Podekscytowany Visuke szybko pożarł swoją porcję, a potem poganiając nie spieszącego się nigdzie medyka, wsiadł razem z nim na kozła powozu, wiedząc że nie wysiedzi w środku samemu. Medyk przyglądał mu się z pobłażliwym rozbawieniem, ale nie komentował, w gruncie rzeczy będąc rozczulonym zaangażowaniem chłopaka w sprawę, która od tak dawna nie dawała mu spokoju.
- Gdzie chcesz iść najpierw? – zapytał go białowłosy, kiedy zostawili już powóz pod opieką pewnego uprzejmego krasnoluda.
- Do fryzjera – stwierdził Lis, czując że jego policzki rumienią się delikatnie.
Czarodziej pokiwał głową, a potem bez słowa poprowadził go uliczkami miasta do dzielnicy, w której kwitło wszelkiego rodzaju rzemiosło. Zasięgnęli rady miejscowych, a nasłuchawszy się opinii, wybrali salon fryzjerski, który uzyskał najwięcej pozytywnych komentarzy. Od wejścia powitał ich wysmukły elf o pięknie zaplecionych w misterne warkoczyki długich blond włosach. Widząc, co mężczyzna miał na głowie, Visuke nie spodziewał się, by jego czerwona czupryna miała się mieć gorzej…
- Witam, czym mogę pomóc szlachetnym panom? – zapytał elf, posyłając im efemeryczny uśmiech, który odrobinę speszył młodego czarodzieja. Czy mężczyźni powinni być urodziwi w ten sposób?
- Baron Visuke chciałby zmienić fryzurę – odpowiedział mężczyźnie Chu Tao.
Wzrok elfa natychmiast spoczął na czerwonej czuprynie Lisa. Jego brwi uniosły się odrobinę do góry, jak gdyby nigdy nie widział takiej porażki, ale nie skomentował, widząc że policzki młodzieńca pokryły się rumieńcem.
- W takim razie baron trafił w idealne miejsce. Proszę usiąść – zaprosił go mężczyzna, wskazując dłonią na jeden z foteli ustawionych przed zwierciadłem.
Visuke nieco niepewnie zajął miejsce, czując się odrobinę spiętym, kiedy elf zsuwał z jego włosów przytrzymującą je na karku wstążkę. Przez chwilę czarodziej czuł palce mężczyzny przesiewające jego kosmyki, a potem szczotkę, którą elf rozczesał włosy, nadając im blasku.
- Cudowny kolor… aż żal, że traktowane są w ten sposób – westchnął mężczyzna, widząc jak bardzo nierówne są końcówki włosów chłopaka.
- Da się z nimi coś zrobić? – zapytał Visuke, na co fryzjer roześmiał się delikatnie.
- Oczywiście… jeśli tylko mi baron pozwoli, sprawię że będzie nie do poznania! – stwierdził z pewnością, na którą Visuke pokiwał skwapliwie głową.
- O to mi chodzi! Żeby mój narzeczony mnie nie poznał, kiedy mnie znów zobaczy! – odpowiedział zadowolony.
- Rozumiem więc, że panicz daje mi pełną swobodę? Mogę go zrobić na lisie bóstwo? – dopytał jeszcze elf, a kiedy czarodziej przytaknął, mężczyzna zadowolony, zasłonił pstryknięciem palca lustro czarną tkaniną, stwierdzając że efekt niespodzianki będzie większy jeśli będą ją mieli oboje narzeczonych. Visuke wzruszył ramionami i pozwolił mężczyźnie działać. Wkrótce w jego palcach znalazły się nożyczki, a potem lis słyszał tylko dźwięk opadających na ziemię włosów i ciche nucenie fryzjera…
Kiedy pół godziny później mężczyzna oznajmił, że gotowe, Visuke był niemal tak samo podekscytowany co zdenerwowany. Miał nadzieję, że elf nie zrobił z niego jakiegoś dziwadła… Kiedy tylko o tym pomyślał… materiał opadł w dół, a przed oczami czarodzieja pojawił się chłopak… młody mężczyzna w zasadzie, o bardzo wyraźnych, szlachetnych i przystojnych rysach, uwydatnionych sięgającymi ramion rudymi włosami. Delikatna grzywka opadała na jedno oko, podkreślając zadziorność inteligentnego spojrzenia, a kosmyki, które mogłyby opadać mu na twarz, zostały zebrane do tyłu czarna wstążką, która zmieniła się w elegancką kokardę.
Dopiero po chwili… Visuke zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę gapi się na siebie.
- To… to ja? – zapytał siedzącego na kanapie w rogu Chu Tao, a kiedy spotkał się z nim wzrokiem, poczuł, że znów się rumienił. Białowłosy patrzył na niego z taką dumą…
- Owszem… I jeśli mam być szczery, mogę z całą pewnością stwierdzić, że panicz Astrid będzie zachwycony – powiedział spokojnie, ale całkiem szczerze, uśmiechając się na niedowierzanie w brązowych oczach chłopaka.
Następnym przystankiem w ich wędrówce była krawcowa. Tutaj Visuke już nie był aż tak pewny, czy chciał zostawić wybór pulchnej kobiecie, która zdjęła z niego miarę i szukała pasujących do jego karnacji materiałów. W pierwszej chwili poprosił o zwykłe szaty, ale nie był co do nich przekonany…
- A może chcesz zerknąć na najmodniejsze teraz kroje, kochanie? – zapytała go kobieta, podając mu kilka rysunków przedstawiających modnie ubranych, młodych mężczyzn.
Rysunki różniły się stylami, ale najczęściej pojawiały się nieznane dotąd lisowi koszule, kamizelki, spodnie opinające nogi i płaszcze bez szerokich rękawów.
- Myśli pani, że dobrze bym w tym wyglądał? – zapytał ostatecznie kobietę, a ta w odpowiedzi przyniosła mu kilka ubrań uniwersalnych rozmiarów, które mógł przymierzyć i sprawdzić czy mu odpowiadały. Spodnie były nieco dziwne, ale koszula, którą założył… luźna, ale dopasowana w pasie, z długimi rękawami z elegancką falbanką przy mankietach, była tak wygodna! I wyglądał…
- Naprawdę nieźle, paniczu – stwierdził z podziwem Chu Tao, kiedy chłopak wychylił się z przebieralni.
- Bardzo elegancko, a kiedy uszyję na pana, będzie idealne! – stwierdziła kobieta, wybierając biały materiał na koszulę i ciemnobordowy na parę spodni.
Visuke ostatecznie zdecydował się na modne kroje, zgadzając się na dobór kolorów i prosząc o przyszykowanie kilku kompletów ubrań, jeden trochę bardziej codzienny, resztę nieco bardziej elegancki i czekając aż kobieta je przyszykuje, znów zajrzeli z medykiem do biblioteki. Kiedy wrócili dwie godziny później, obładowani ciężkimi tomami, ubrania były gotowe. Visuke nie chciał tracić efektu wow, dlatego od razu przebrał się w mniej formalny strój, czując się… zaskakująco dobrze. Ciekaw był, jak zareaguje na niego Astrid.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {09/10/21, 07:33 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Unknown
hellow Astrid przebudził się. Nieobecnym wzrokiem przesunął po pościeli, marcząc brwi, gdy nie odnalazł narzeczonego.
- Niedługo ma się zjawić twoja matka - poinformował go Laurentius, chcąc zmotywować do szybkiego przygotowania się.
Zadziałało. Mimo iż pogrążony w myślach i odrobinę zmartwiony, wampir posłusznie i sprawnie poddawał się porannym zabiegom, udał na śniadanie i odprawił służbę. Od wuja dowiedział się, że Visuke wyjechał z samego rana do miasta w towarzystwie Chu Tao. Nie był z tego zadowolony, obawiając się poniekąd, że lisi czarodziej unika konfrontacji z jego rodzicielką. Być może za bardzo nastraszył go poprzedniego dnia? Nie, z pewnością prosił, aby ten dał jej szansę, a mimo to… Czy zamierzał wrócić? Jego rzeczy pozostały, to prawda, jednakże… co jeśli wróci dopiero wtedy, gdy będzie trzeba wyjechać na zaręczyny?
- Wróci niebawem, nie martw się - oznajmił Laurentius z mocą, chcąc go uspokoić po tym, jak podzielił się swoimi wątpliwościami. - Jest z nim Chu Tao. Nie pozwoli, aby Visuke zrobił coś głupiego, czy nieodpowiedzialnego.
    A mimo to Lady D’Arche i Artressa musiały zostać przywitane tylko przez ich dwójkę. Młodsza siostra natychmiast rzuciła mu się na szyję, śmiejąc radośnie i zaczynając opowiadać, jak bardzo nudziła się sama przez te tygodnie. Ustawiona do pionu przez matkę dopiero po jakimś czasie, nie przestawała trzymać brata za rękę i tulić jego ramienia. Służba bez zbędnych pytań zajęła się wypakowywaniem rzeczy i szykowaniem herbaty, do której mieli zasiąść po oprowadzeniu gości.
    Delikatny uśmiech rozjaśniał twarz matki, gdy widziała, z jakim zaangażowaniem i dumą jej syn opowiada o pomieszczeniach, które mijali. Gdzieś po drodze wpadli na Gatto, który został niemalże natychmiast pochwycony przez dziecięce łapki i przytulony do wampirzej piersi.
- Masz kota! - ucieszyła się, nie zważając na brak manier, który prezentowała. - Jak się nazywa? Możemy zabrać go ze sobą?
- Zdaje mi się, że Visuke byłby niezwykle smutny, gdyby jego ulubieniec został porwany - odpowiedział z delikatnym śmiechem Astrid, zbliżając się i zaczynając głaskać rudego kociaka. - Gatto.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Dlaczego nazwaliście go “ciasto”?
- Czyż to nie oczywiste? Planuję go kiedyś zjeść. - Roześmiał się złowieszczo, na co ta pisnęła, odciągając przestraszone zwierze.
- Nie możesz tego zrobić!
Starsze wampiry pozwoliły sobie na pełen politowania grymas w reakcji na ich przekomarzanie. Stęskniona kobieta nie myślała nawet upominać ich, ciesząc się chwilą.
    Zasiedli przed kominkiem przy stole. Rozstawiono zastawę oraz talerzyki pełne różnej maści słodkości, które kobiety otrzymały w jednej z posiadłości Klanu Lisa, gdy po drodze zatrzymały się, aby sprawdzić, na jakim etapie są przygotowania. Zanim opowiedziały o nich, Lady D’Arche zapytała o powód nieobecności Visuke.
- Musiał wyruszyć do sąsiedniego miasta z samego rana w celu załatwienia pewnej nie cierpiącej zwłoki sprawy - powiedział Astrid.
Mimo iż jego głos był opanowany, matka była w stanie usłyszeć tę jedną nutę zmartwienia. Przeszyła go spojrzeniem.
- Sam nie jestem pewien, o co chodzi - przyznał.
     Baron z początku chciał wiedzieć, co działo się w jego rodzinnych stronach. Wypytywał o ojca i brata oraz polityczne sprawy, na co kobieta odpowiadała zdawkowo, by ostatecznie zakończyć:
- Nie rozmawiajmy o tym teraz. Bardziej istotnym jest: jak się tu czujesz?
Nawet mieszkając pod jednym dachem, Astrid nieczęsto miał okazję rozmawiać z nią. Zajęta ważnymi sprawami, większość czasu spędzała z Azraelem i ojcem, lub z Artressą, którą trzeba było przygotować do debiutu na arenie społecznej. On sam, będąc pod opieką Laurentiusa, niewyróżniający się niczym i nie sprawiający kłopotów, wymagał więc od niej najmniejszej ilości uwagi. Nie oznacza to jednak, że zupełnie jej nie dostawał. W końcu trafiały się dni, gdy całą rodziną zasiadali do stołu, czy poświęcali wieczory na wspólnych grach lub niezobowiązujących konwersacjach. Po prostu… chwile, które spędzili tylko we dwoje, nie były częste. Nic więc dziwnego, że teraz, kiedy kobieta przyjechała specjalnie dla niego i kierowała ich rozmowę na tory z nim związane, zadając pytania i wsłuchując się w opowieści, które choć raz znał tylko on, czuł się… czuł się tak szczęśliwy. Niewiele myśląc, snuł historie o tym, jak rozmawiali w powozie podczas drogi tutaj, jak nauczał narzeczonego tańca, towarzyszył mu w drodze do miasta oraz poznali i przygarnęli kota. Nie zdradzał wszystkiego, zostawiając dla siebie sekrety, które zdradził mu Visuke, niektóre jego czyny oraz swoje własne błędy, dość płynnie omijając temat, jaki omawiali w powozie z Chu Tao, ich nocne rozmowy i czułości, jakie dzielili, oraz całą sprawę jego zachowania na balu. Były bowiem sprawy, które dotyczyły tylko ich, a rozmowa o nich w towarzystwie Laurentiusa i Artressy wydawała mu się dość krępująca. Lady D’Arche przysłuchiwała się temu z delikatnym uśmiechem, jako matka wiedząc i rozumiejąc o wiele więcej między wierszami, niż ktokolwiek inny był w stanie.
    W końcu nadszedł czas, kiedy tętent kopyt oznajmił powrót drugiego pana domu. Z bijącym sercem Astrid uniósł wzrok na otwarte nagle drzwi, zatrzymując filiżankę w połowie drogi do ust. Te pozostały otwarte, gdy oniemiał kamieniejąc nagle. Nie od razu go poznał, szukając zaplecionych w luźną kitkę na boku, źle przyciętych włosów i dość prostych szat, a mając przed sobą przystojnie wyglądającego, posiadającego jakąś niedostrzeżoną dotychczas, arystokratyczną aurę mężczyznę. A jednak to z pewnością był ten sam Visuke, na co wskazywały postawione uszy i machający w wyrazie pewnego zdenerwowania ogon. Przystrzyżony i ubrany w schludne - uszyte z dużą starannością na popularnych w tych regionach krojach - ubranie, sprawiał, że cała pierś Astrid wypełniła się okrzykiem zachwytu. Powstał on po dłuższej chwili, chcąc lepiej przyjrzeć się tej pięknej istocie jak ze snu, którą za kilka dni miał ugryźć i uczynić swoim już na wieki. Dostrzegając, jak ten kłania się Lady D’Arche, idealnie przedstawiając się i wymieniając z nią uprzejmości, czuł tak wiele. Dumę. Radość. Zachwyt. Uznanie. A co najważniejsze - pragnienie, by na zawsze był już tylko jego. Brązowe tęczówki, które z pytaniem zerknęły na niego dość nieśmiało sprawiły, że oblał się delikatnym rumieńcem, a jego serce wykonało pełny obrót.
- Mój narzeczony - szepnął, nie mogąc się powstrzymać i przytulając go do siebie.
Ach, to prawda. To właśnie ten mężczyzna miał stać się najważniejszą osobą w jego życiu. Pierwszy raz Astrid poczuł, jak bardzo tego chce. Oplatając go w tali i opierając głowę na jego ramieniu, pragnął, aby te piękne brązowe oczy patrzyły tylko na niego. Aby zarumieniona twarz, wspaniały śmiech - nawet złoszczenie się, krzyk i łzy - żeby to wszystko dzielone było właśnie z nim. Był tak niezwykle dumny mogąc myśleć o sobie jak o przyszłym narzeczonym Visuke.
- Ja też!
Artressa dołączyła się do wspólnego przytulania, obejmując ich na wysokości pasa i poniekąd wbijając się pomiędzy. Sprawiło to, że Astrid oprzytomniał. Odsunął się odrobinę zmieszany swoim wybuchem.
- Cieszę się, żę wróciłeś cały i zdrowy - oznajmił, odkasłując, by nadać swemu głosowi więcej opanowania. - Wyglądasz… wspaniale.
     Dziewczynka wykorzystała to dziwne zamieszanie, aby zająć miejsce obok Visuke, który zmuszony był siedzieć pomiędzy wampirzym rodzeństwem.
- Rada jestem, że udało ci się tak szybko do nas dołączyć - zaczęła Lady D’Arche, obdarzając go przeciągłym spojrzeniem znad filiżanki. Upiła łyk, po czym kontynuowała. - Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt męcząca.
Obok czarnowłosa już szykowała się, by zapytać, czy Visuke umie zmieniać się w lisa. Czy zaprowadzi ją na dach i ile ma lat. Czy chodził kiedyś po drzewach i jak udaje mu się wyszczotkować ogon, który ma za sobą. Wysłuchanie kilku opowieści i zobaczenie go sprawiło, że niemalże się zauroczyła. Pewna, iż właśnie on będzie doskonałym towarzyszem zabaw, nie chciała tracić czasu. Mimo to wiedziała, że nie może od razu tego zaproponować, dopóki jej mama nie wymieni z nim kilku zdań. Tak nakazywało dobre wychowanie, a ona chciała zrobić na nim wrażenie i dodatkowo nie narazić się na burę w jego obecności. Niepostrzeżenie służba nalała Visuke herbaty i przyniosła dodatkowe nakrycie. Laurentius odprowadził Chu Tao wzrokiem do kuchni, w której mężczyzna z pewnością chciał się skryć, lub z niej przejść do swojego pokoju.

   Im bliżej posiadłości się znajdowali, tym szybciej biło serce Visuke. Czy na pewno wyglądał dobrze? Czy Astrid nie stwierdzi, że to za dużo? Albo że niepotrzebnie wydawał tyle pieniędzy? Czy to wszystko w ogóle mu pasowało? Dłonie spociły mu się z nerwów, a ogon bujał się nerwowo na boki, kiedy w końcu powóz zatrzymał się przed posiadłością. Czarodziej wyszedł na zewnątrz, napotykając wzrokiem łagodną twarz Chu Tao, jak mógł myśleć, że ta osoba była zimna jak głaz, kiedy patrzyła na niego z takim ciepłem?
- To… to idę – powiedział, ale nie ruszył się wcale z miejsca. Białowłosy parsknął śmiechem.
- Lepiej nie mógłbyś wyglądać, paniczu Visuke – zapewnił go lekarz, chcąc podkreślić, że wyglądał naprawdę arystokratycznie, użył grzecznego, pełnego szacunku tonu i choćby drobnego tytułu, który się młodemu czarodziejowi należał.
Rudzielec w gruncie rzeczy bardzo wdzięczny, skinął głową mężczyźnie, a potem ruszył w kierunku domostwa.
    Drzwi otworzył mu jakiś obcy lokaj, wpuszczając go do środka. Kiedy tylko dostrzegł mamę Astrid, jego stres tylko wzrósł, ale wystarczyło jedno spojrzenie na wampira, by wszystko, co tylko nie było nim, zniknęło w jego umyśle. Bo narzeczony patrzył na niego jak na ósmy cud świata. Złote oczy rozszerzyły się, a usta uchyliły kiedy wszedł do środka, nie odrywając od niego złotego spojrzenia. Poczuł, że odrobinę rumieni się pod tym spojrzeniem, ale nie odwrócił wzroku, wiedząc że nie zostałoby to odebrane zbyt dobrze. Działając jak na autopilocie, bo nadal jego mózg skupiony był tylko na Astrid, przywitał się z jego mamą, przedstawiając się płynnie, w sposób, który ćwiczył kilka dni z Laurentiusem. Nie miał pojęcia czy wypadł dobrze, czy mama wampira choć odrobinę była z niego zadowolona. Liczył się tylko Astrid.
- Ufff… - jęknął z ulgą, czując obejmujące go ramiona chłopaka.
Natychmiast odrobinę się uspokoił, choć jego serce nadal biło tak okropnie szybko.Nie spodziewał się drugiej pary ramion oplatających go na wysokości pasa, ani tym bardziej niskiej istotki, tak podobnej do Astrid, wciskającej się pomiędzy nich. Znów się zestresował, a słysząc ten opanowany ton wampira, przestraszył się, że znów, pozwalając na ten mały uścisk, zrobił coś złego. Nie został jednak zbesztany, usiadł więc, przełykając ciężko ślinę, kiedy znalazł się pomiędzy rodzeństwem, naprzeciwko siebie mając wytworną, przepiękną kobietę, która lustrowała go wzrokiem. Starał się wyglądać i brzmieć na zrelaksowanego, ale kiedy sięgał po filiżankę jego dłonie drżały tak mocno, że kubeczek obijał się o spodek.
- Pogoda dopisuje, madame, a moja podróż nie była zbyt daleka, dziękuję jednak za troskę. Żywię również nadzieję, że i pani nie napotkała na swej drodze zbyt wiele trudów – odpowiedział, starając się brzmieć tak grzecznie jak tylko potrafił, wiedząc że każde z jego słów jest oceniane.

    Odpowiedziało mu skinienie i swego rodzaju uznanie w spojrzeniu. Kobieta splotła dłonie przed sobą.
- Niezwykłą dogodnością okazała się możliwość odpoczynku w posiadłości waszej rodziny, Baronie Visuke, w której za kilka dni także zagościcie. Także stamtąd pochodzą słodycze, które macie przed sobą. Miejmy nadzieję, że zbliżający się deszcz nie sprawi, że nasz pobyt będzie dla was utrapieniem.
- Ależ oczywiście, że nie, matko. Zawsze będziesz tu mile widziana - wtrącił Astrid grzecznie, jakby prosząc ją, aby jeszcze kiedyś przyjechała.
- Dotarła mnie informacja, że zaczerpuje baron lekcji tańca u mojego syna, jak idą postępy? Czy podoba się panu ten rodzaj aktywności?
Nie odrywała od niego przeszywającego spojrzenia złotych - nie aż tak intensywnej barwy, jak u jej syna - tęczówek.

Nie lubił tego, nie potrafił długo utrzymać na twarzy poważnego wyrazu, ani tym bardziej tonu rozmowy, która nawet jeśli dotyczyła pierdół, brzmiała jakby rozprawiano o polityce. Bolała go od tego głowa, ale tak długo jak Astrid był zadowolony... Mógł się trochę poświęcić.
    Na pytanie o lekcje tańca, Visuke zbladł, bo miał wrażenie że kryło się za nim drugie dno i prośba by zaprezentował swój nadal mierny poziom. Posłał spanikowane spojrzenie Astrid który szybko uspokoił go, że nie o to chodziło. To było tylko zwykłe pytanie, na które potrafił odpowiedzieć.
- Astrid jest niezwykle dokładnym i utalentowanym nauczycielem, wierzę więc, że idzie nam całkiem nieźle. Dotychczas nie miałem okazji zaznać przyjemności płynącej z muzyki i tańca, niemniej od kiedy zacząłem się uczyć myślę że jest naprawdę miłą rozrywką - odpowiedział, całkiem szczerze, nie ośmielając się choćby odrobinę ugiąć ramion i kręgosłupa pod spojrzeniem wampirzycy.

    Dłoń Lady D'Arche skierowała się ku ciasteczku, gdy narzeczeństwo wymieniało spojrzenia. Odgryzła kawałeczek, jak gdyby nigdy nic przeżuwając go niespiesznie.
- Prawda? Mój brat jest najlepszym nauczycielem na świecie! - z radością dodała swoje trzy grosze Artressa. - Długo się już uczycie? Ze mną też zatańczysz w takim razie?
Twarz Astrid napięła się nieznacznie, gdy oczekiwał odpowiedzi narzeczonego. Wzrok matki stał się na moment chłodny i skierował się na nią, przez co dziewczynka poprawiła się.
- Miałam na myśli... czy mnie także uczynisz ten zaszczyt i zgodzisz się zaprezentować mi swoje umiejętności taneczne? W jej głosie czuć było delikatnie karykaturalny wręcz, arystokratyczny ton.

    Co prawda Astrid już wcześniej porównał Artressę do niego, jednak nie do końca w to wierzył, dopóki nie usłyszał jak dziewczyna wypaliła coś tak uroczego i szczerego przy stole, nie zwracając uwagi na maniery czy ten ugrzeczniony egzaltowany ton, którym i on próbował się posługiwać. Chciał jej odpowiedzieć, w podobnym stylu, ale nie zdążył, zanim się poprawiła. Dopiero po chwili dotarło do niego, o co się zapytała. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie Astrid, ale nie potrafił niczego wyczytać z jego twarzy.
- Przykro mi to mówić, ale nie jestem aż tak dobrym uczniem by poradzić sobie z tańcem z panienką w tym momencie - odpowiedział przepraszającym tonem. - Będzie musiała panienka poczekać na lepsze okoliczności i odrobinę mojej wprawy, dobrze? - zapytał, choć bardziej niż w jej kierunku, zadał to pytanie patrząc na narzeczonego, nie był pewien, czy w ogóle powinien zdobyć się na taką szczerość skoro przed chwilą szło im całkiem nieźle.

- Hmmm...
Nie była zbyt zachwycona, słysząc to. Nadymała delikatnie policzki.
- Czy zadowoli cię, jeśli twój brat z tobą zatańczy? - zapytał uprzejmie Astrid, proponując siebie. - Chyba że nie jestem na tyle kompetentny, aby móc służyć tak wysoko urodzonej panience...
Laurentius prawie że przewrócił oczami. Atmosfera rozluźniła się już ostatecznie, nadając tej scenie iście rodzinnego wyrazu, jaki znał z domu rodu D'Arche.
- Sama nie wiem... - zaczęła figlarnie.
- W takim razie pozostaje mi zadowolić się tańcem z moim narzeczonym - wzruszył ostentacyjnie ramionami. - Kto wie jednak, ile czasu minie, zanim znajdzie się godny tak wspaniałej panienki partner…
- Pójdę! Zatańczę z tobą! - dała za wygraną, łapiąc chłopaka za rękaw. Tym samym pochyliła się nad Visuke.
- Artresso - padło z ust matki, co natychmiast uspokoiło właścicielkę imienia. - Zdaję sobie sprawę, iż dawno nie widziałaś swojego brata, jednak nalegam, abyś choć trochę starała się panować nad sobą.
- Zrozumiałam, przepraszam.
    Zapadła długa cisza, podczas której chyba każdy bał się odezwać. W końcu więc Lady D'Arche musiała znów zabrać głos. Westchnęła, dopijając herbatę.
- Rozumiem, że wolicie nacieszyć się sobą, więc nie będę zmuszała was do towarzyszenia starej matce. Astrid, zabierz proszę Artressę do jej pokoju. Odpocznijcie chwilę przed obiadem i przygotujcie się. Laurentiusie.
- Tak?
- Dopilnuj, aby nie spóźnili się.
- Tak jest.
Rodzeństwo wstało, także potakując i kłaniając się matce w geście pożegnania. Artressa chętnie złapała brata za rękę, niemalże wbiegając po schodach i zaczynając jakąś opowieść.
- Pogoda jest dziś nad wyraz wspaniała, Baronie Visuke. Proponuję, abyśmy się przeszli po ogrodzie przed obiadem.
Nie była to do końca propozycja, gdyż chłopak nie mógł jej odmówić.
~  ~  ~
Lady D’Arche szła równie dostojnie, co Astrid. Każdy jej krok był wyważony, a plecy idealnie proste. Mimo iż sama zaproponowała wyjście, nie odzywała się od kilku minut, rzucając przeciągłe spojrzenia na tereny, którymi w ostatnich dniach zajmowali się Zelen i Chu Tao. Nie równała kroku z Visuke, zmuszając go do nadążania za jej spokojnym i pełnym gracji tempem.
- Klimat tutaj jest zdecydowanie dogodniejszy dla kwiatów. Cieszę się, że dane jest mi spoglądać na nie o tej porze roku. Jeśli zadbacie o nie odpowiednio, w przyszłych latach możecie uświadczyć tu istnego oceanu barw.
Jej głos był delikatny i słodki, idealnie pasujący do pogody. Gdy jednak słońce zaszło za obłoki, jakie tego dnia zaczęły zbierać się w okolicach nieboskłonu i kierować ku jego centrum, jej twarz spochmurniała wraz z nim. Poważny i pełen podejrzliwości wzrok odnalazł twarz chłopaka, gdy odwróciła się do niego przodem.
- Zapewne już wiesz, że wampiry reprezentujące starodawne rody, posiadające wysoki status i żyjące długo, posiadają wyjątkowe zdolności - odczekała, aż chłopak potwierdzi ten fakt. - Zanim zadam ci pytanie, chciałbym, abyś wiedział, że - dzięki swojej zdolności - będę w stanie wyczuć, gdy skłamiesz. Wszelkie próby nie powiedzenia prawdy, wykręcenia się od niej, czy unikania odpowiedzi, będą traktowane więc jak brak szacunku i zhańbienie dobrego imienia mojego oraz Astrid. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo zależy ci na tym, aby został z tobą w posiadłości, dlatego też wiedz, że jeśli spróbujesz zrobić rzeczy, o których wspomniałam, nie zawaham się zmusić mojego syna do powrotu i sprawić, abyście nigdy więcej się nie zobaczyli. Wiedz, że posiadam taką moc i nie rzucam słów na wiatr.
Mimo iż promienie słoneczne znów zaczęły padać na ziemię, temperatura spadła o kilka stopni. Kobieta nie żartowała.
- Odpowiedz mi więc: jakie są twoje zamiary wobec tej ziemi, całego dworu oraz mojego syna. Czy podzielasz ideały Lindena i zamierzasz pomóc mu w dążeniu do władzy? Jeśli spróbujesz uciec, rezultat będzie taki sam, jak gdybyś skłamał - ostrzegła go jeszcze, mierząc przenikliwym spojrzeniem.
Byli sami, więc Visuke mógł mówić szczerze i otwarcie.

Atmosfera pomiędzy rodzeństwem zmieniała się jak w kalejdoskopie, sprawiając, że Visuke odrobinę nie nadążał, widział jednak, że zarówno Artressa jak i Astrid, bardzo się kochali. Wydawało mu się nawet, że zanim starsza wampirzyca zwróciła im uwagę, w jej oczach zamigotała czułość. Nie wiedział, co miało stać się później, kiedy więc kobieta postanowiła, że ona i on wyruszą w ogrody, zestresował się okrutnie. Herbata, którą wypił przewróciła się w jego żołądku, ale posłusznie czekał aż jego narzeczony i siostra opuścili towarzystwo, by wyjść za kobietą do ogrodu. Chu Tao z Zelenem odwalili kawał dobrej roboty, kosząc trawę, odchwaszczając grządki i sadząc nowe kwiaty. Co prawda, daleko mu było do doskonałości, ale widać było, że ktoś starał się, by ogród wrócił do stanu swojej świetności. Visuke nie był niecierpliwy, choć niepewność tego, o czym chciała porozmawiać z nim Lady D’Arche sprawiała, że czasem musiał powstrzymywać się, by nie przyspieszać kroku. Zgodził się z jej słowami na temat kwiatów, ale czuł, że to nie było to, co chciała mu powiedzieć. Dopiero kiedy zatrzymała się i odwróciła do niego spochmurniałą twarzą, poczuł że to był moment, w którym miał postawić całe swoje życie na szali. A kiedy słuchał, jego serce biło szybko, a oczy otwierały szeroko ze zdumienia. Przełknął głośno ślinę, ale im dłużej na nią patrzył, tym więcej widział w tej kobiecie zmartwienia matki o swoje własne dziecko. I tylko dlatego, zacisnął dłonie w pięści i wyprostował się, porzucając ugrzecznioną minę i to, co nie było w nim jego.

- Skoro mam mówić szczerze, pozwoli pani, że odpowiem po swojemu – powiedział, nie siląc się na grzeczność. Jego głos był pewny, a oczy błyszczały. Ostatnie czego chciał, to by rozdzielono go z Astrid.
– Pani syn jest najlepszym co spotkało mnie w życiu i zrobię wszystko, absolutnie wszystko, żeby stać się dla niego choćby w połowie tym, czym on staje się dla mnie. Nienawidzę swojego ojca. Nie chcę być taki jak on, nie obchodzi mnie jego władza i jego pieniądze. Klanu D’Arche również. Będę ciężko pracował, żeby stać się tak niezależnym jak to tylko możliwe. Żeby przynieść Astrid radość i dumę, by chciał nazywać się moim narzeczonym, a potem mężem. Wiem również jak ważna dla Astrid jest jego rodzina, więc… jeśli pani pozwoli i mi pomoże, uczynię wszystko co w mojej mocy, by uznała mnie pani za godnego by do niej dołączyć. Dlatego proszę, nie zabierać ode mnie Astrid – zakończył, kłaniając się przed nią głęboko. Nie podniósł głowy, słowami i postawą błagając ją, by mu uwierzyła, by wiedziała, że jest poważny i że naprawdę, naprawdę mocno pragnął, by to co powiedział stało się prawdą.

Oczy kobiety wypełniły się łzami, których Visuke nie mógł dostrzec.
- Przepraszam, musiałam zapytać - wytłumaczyła się, ocierając je chusteczką.
Podeszła do niego i gestem nakazała mu się podnieść. Jej wzrok był przepełniony tak ogromną miłością, czułością i wdzięcznością, że aż trudno było uwierzyć, że złote tęczówki są w stanie to pomieścić.
- Po tym, co stało się z Laurien… żoną Laurentiusa - objaśniła pospiesznie - i nim samym... Tak strasznie nie chciałam, aby któreś z moich dzieci musiało brać ślub z kimś, kto może je wykorzystać. Wiem, jak złe zamiary ma Linden i że zrobi wszystko, aby uzyskać to, czego pragnie, ale nie mieliśmy innego wyboru. Nie mam zamiaru pozwolić jednak, aby zrobił cokolwiek naszym kosztem. Nie zaprzeczę, że także mamy korzyść w tym małżeństwie, jednakże bądź pewien, Baronie Visuke, że nikt na tym nie cierpi. Jeśli mi pozwolisz, chciałabym użyczyć ci swej pomocy w uniezależnianiu się od niego. Laurentius słał nam listy na temat tego, jaki jesteś, ale… musiałam się upewnić, że to prawda. Że nie udajesz, aby go - nas - zmanipulować. Kiedy Astrid opowiadał dziś o tobie tak zaaferowany, jak jeszcze nigdy, martwiłam się i… och Visuke.
Objęła go w matczynym geście.
- Jesteś najlepszym, co mogło nam się trafić. Wybacz mi, że cię wystraszyłam lub wprawiłam w dyskomfort. Chciałam mieć pewność, że nie skłamiesz. Przepraszam, że cię oszukałam. Nie mamy zamiaru zabierać Astrid, dopóki on sam nie zażyczy sobie tego.
Odsunęła się, uśmiechając delikatnie.
- To wspaniałe dziecko z którym nigdy nie było problemów. Być może jest niezwykle dumny i uparty po mnie, ale przede wszystkim cechuje go naiwność i dobroć serca. Czy wiesz, że od samego początku postanowił brać całą winę za wszystko, co możliwie mógłbyś zrobić, na siebie? Wymaga od siebie więcej, niż ktokolwiek wokół, starając się zachowywać wzorowo. Udaje silnego i niewzruszonego, ale wiem, że niezwykle łatwo go zranić. Dlatego proszę - nie jako Lady Freya D’Arche - ale jako matka: Zaopiekuj się moim synem. Jeśli to będziesz ty, nie widzę potrzeby, aby się martwić. Proszę.
I ukłoniła się w proszącym geście, zupełnie zaprzeczając swojej pozycji społecznej.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {11/10/21, 11:03 am}

Prince&Rebel - Page 4 Bez_nazwy
Visuke czekał na odpowiedź, nie podnosząc wzroku znad swoich stóp. Dłonie miał spocone z nerwów, a jego serce wybijało szybki rytm. Wiedział, że nie był idealną partią dla kogoś pokroju Astrid. Że najpewniej jego mama wolałaby kogoś przystojniejszego, wyższego, z lepszą pozycją, bogatszego, o lepszej prezencji, ba! Najpewniej wolałaby u boku swojego syna zobaczyć kobietę, która mogłaby zapewnić ciągłość rodu D’Arche. Było tak wiele przeciwko niemu…
Dlatego kiedy poczuł obok siebie obecność wampirzycy, skłonił się jeszcze niżej, tylko po to, by zaraz jego oczy otwarły się szeroko z szoku i niedowierzania. Zniknęła królowa lodu mogąca w każdej chwili odebrać mu wszystko jednym skinieniem palca, a pojawiła się niezwykle ciepła i czuła kobieta, matka, która dla swoich dzieci chciała jak najlepiej i wierzyła, że tak właśnie było. Miał wrażenie jakby patrzył na Astrid. Zimne złoto oczu kobiety rozpuściło się, patrząc na niego ciepło i życzliwie, jak gdyby cała ta wcześniejsza twarz była tylko maską, skrywającą za sobą zmartwienia i ból.
Kiedy go objęła, w jego oczach zaszkliły się łzy. Tak bardzo mu ulżyło, tak bardzo był wdzięczny i szczęśliwy, że nie zważając na to, że najpewniej nie powinien tego robić, odwzajemnił gest, wtulając się w ciepłe, kobiece ciało jak kociak spragniony matczynej uwagi. Przez chwilę tak właśnie się poczuł, jakby jego mama wróciła, by powiedzieć mu, że wszystko będzie w porządku, że nie jest już dłużej sam i nie musi się martwić jeśli coś pójdzie nie tak. Ilość wsparcia jakie w krótkim czasie uzyskał od rodu D’Arche sprawiała, że brakowało mu powietrza w płucach. Jego własna rodzina nigdy nie zadała sobie trudu, by wydobyć z niego tego co najlepsze, pozostawiając go na pastwę losu i sprawiając, że nie chciał być najlepszą wersją siebie. Ale ci ludzie, a w zasadzie, te wampiry, których tak się bał, okazały się najcieplejszymi istotami na świecie.
Gdy kobieta się odsunęła, trochę się zawstydził własną śmiałością. W końcu nadal to była Lady D’Arche, osoba stojąca nad nim o tyle wyżej ile tylko się dało, a jednak… nadal patrzyła na niego z miłym uśmiechem, a w jej oczach błyszczało wzruszenie. Słuchał uważnie, co miała mu do powiedzenia, marszcząc delikatnie brwi na wieść, że Astrid miał zamiar wszystkie jego porażki brać na siebie, choć nigdy nie był ich w żadnym stopniu winny. Tym bardziej, przysiągł sobie, że nie zrobi już niczego, a przynajmniej postara się, by jego narzeczony nie musiał się za niego wstydzić, a był z niego, a przy tym i z siebie, dumny.
Nie przewidział, że na koniec to on zostanie uraczony ukłonem. Odrobinę spanikował, bo wiedział jak bardzo w związku z różnicą w ich statusie upokarzające dla kobiety to było.
- Oh… Nie… proszę, proszę się podnieść… ja, nie śmiałbym… - jąkał się i nieco niezdarnie pomógł jej się wyprostować, całkiem tracąc rezon i wyuczoną postawę. Nie chciał jednak pozostawić tego wszystkiego bez komentarza, dlatego kiedy w końcu oboje, on i Lady D’Arche się uspokoili, zaprosił ją gestem na dalsze zwiedzanie ogrodu, kontynuując rozmowę.
- Jeśli wolno mi się odnieść do tego, co pani powiedziała, bardzo docenię każdą pomoc w pozbawieniu mojego ojca władzy nad nami. Mam już pewien pomysł, jednak jest on zbyt ryzykowny by rozmawiać o nim w tym momencie. Zapewniam jedynie, że Astrid nie stałaby się żadna krzywda, a układy jakie ród D’Arche zawrze z moim ojcem będą tak samo ważne jak w dniu dzisiejszym. Mój ojciec pragnie mocy, zrobi więc dla niej wszystko co tylko może, dlatego proszę i radzę, by każda ważniejsza decyzja poczekała do czasu moich zaręczyn z Astrid, albo nawet zaślubin, wtedy nie będzie się mógł wycofać z żadnego danego wam słowa – powiedział, doskonale wiedząc jak obłudny i perfidny mężczyzna potrafił być. Nawet jeśli często go nie było, a jego życie opierało się w głównej mierze na przechodzeniu z rąk do rąk, zdążył dostrzec jak zepsute było społeczeństwo i rodzina klanu Lisa.
Rozmawiali jeszcze dobrą chwilę, przechadzając się pomiędzy grządkami. Visuke zaskoczony był jak swobodnie mógł się wypowiadać, zwłaszcza na tematy, które były przecież tak poważne. Nigdy nie czuł się brany na serio, jak gdyby jego rozumowanie pozbawione było logiki. Teraz już wiedział, że ojciec nie słuchał go, tak samo jak cała reszta najbliższych czarodziejskiemu światu, bo jego zdanie należało do mniejszości i było zwyczajnie nieopłacalne. Dlatego kiedy w końcu wrócili do posiadłości, a służba zawołała Astrid i Artressę na obiad, kiedy tylko wampir pojawił się u szczytu schodów, ogon Lisa zamajtał w powietrzu w wyrazie ogromnej radości. Nie potrafił się powstrzymać, a wiedząc że kiedy obiad zostanie już podany, będzie to bardzo niegrzeczne z jego strony, podbiegł do chłopaka zanim ten usiadł, wciskając mu się w ramiona i samemu oplatając go ramionami w pasie.
- Twoja mama jest taka super! – powiedział, nie przestając się do niego z ogromną radością łasić.
Puścił go dopiero na znaczące chrząknięcie Laurentiusa, ale filuterny uśmieszek nie zniknął z jego twarzy, a ogon ani na moment nie pozostał w bezruchu, ukazując jak bardzo był szczęśliwy. Obiad, który został mu podany trochę ostudził jego zapał, bo nie wyglądał jak coś, co do tej pory miał okazję kosztować, niemniej miał okazję popisać się manierami, które starszy wampir wbijał mu do głowy przez ostatni tydzień. Nad stołem toczyła się leniwa rozmowa, w której z radością uczestniczył, ani na moment nie przestając zachwycać się rodziną D’Arche, choć twarz kobiety znów stała się nieco zbyt uprzejmą maską.
Po deserze nie był pewien, co powinien zrobić, kiedy więc poczuł ciągnięcie w okolicy pasa, a spojrzawszy w dół, dostrzegł utkwione w sobie spojrzenie Artressy, uśmiechnął się, czekając na to, czego dziewczyna mogła od niego chcieć.
- Pobawimy się? – zapytała, a Lis urzeczony tym, że ktoś w ogóle chciał spędzić z nim czas, natychmiast się zgodził. Dopiero po chwili rzucił pytające spojrzenie Astrid, pytając go o zgodę, a kiedy ten skinął głową, ucieszony, kierując się czystym instynktem i radością, która tego dnia przepełniała jego klatkę piersiową, nie myśląc zbyt wiele, zbliżył się, by cmoknąć go w policzek.
- To chyba najszczęśliwszy dzień w moim życiu! – oświadczył, przytulając się jeszcze do niego krótko zanim dziewczynka, zazdrosna o to, że całą uwagę czarodzieja skradł Astrid, pociągnęła go znów za dłoń, wyciągając go z salonu.
- No dobrze, to w co byś się chciała pobawić? – zapytał jej Visuke, nie bardzo wiedząc, w co mogłaby chcieć bawić się taka dziewczynka.
- Astrid mówił, że masz kury. Chcę je zobaczyć! – oświadczyła pewnie, już zupełnie bez zwracania uwagi na swój ton, czy prezencję, opierając piąstki na biodrach.
Lis prawie parsknął śmiechem, widząc ją taką niepokorną i bystrą, ale z miejsca ją polubił.
- W porządku, możemy je nakarmić! – zaproponował chłopak, na co oczy młodej wampirzycy rozbłysły podekscytowaniem.
Wyszli do ogrodu, mijając po drodze Chu Tao, który udawał, że jest bardzo zajęty układaniem swoich rzeczy w gabinecie, choć mógł to zrobić jednym ruchem różdżki. Visuke miał wrażenie, że mężczyzna czuł się bardziej niezręcznie z wizytą Lady D’Arche niż on sam, co było o tyle dziwne, że do tej pory zdawał się najmniej przejmować konwenansami i hierarchią społeczną. Lis nie miał jednak zbyt dużo czasu, by o tym myśleć, zaaferowany Artressą. Zbliżyli się do kurnika, gdzie Zelen zostawił już wcześniej worek ziarna dla Visuke, gdyby chciał nakarmić swoje podopieczne.
- No więc… więc to są moje kury – powiedział, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mógł dodać, zdejmując worek, by dziewczynka mogła zgarnąć z niego garść ziarna i rozsypać je kurom, które skuszone, podeszły bliżej by odnaleźć w trawie i piasku smaczne ziarna.
- Mają jakieś imiona? – zapytała wampirzyca, na co nieco spięty lis, rozluźnił się, w końcu wiedząc co powiedzieć.
Po prezentacji, dziewczynka stwierdziła, że najbardziej podoba jej się Laura, wprawiając Visuke w niekontrolowany napad śmiechu. Potem przez chwilę towarzyszyli Zelenowi, który pokazywał jak sadzi kwiaty. Zaproponował, że nauczy ich pleść wianki, na co Artressa zareagowała tak żywo, że staruszek nie potrafił ukryć rozczulenia. Visuke od zawsze miał zręczne palce, więc po pół godziny nauki jego wianek wyglądał nawet nieźle. Ten Artressy odrobinę rozpadał się, ale dziewczynka uparcie stawiała na swoim i nie pozwoliła odejść Zelenowi dopóki jej plecionka nie wyglądała lepiej od tego Visuke.
Na koniec zostawili sobie długi spacer wokół posiadłości, szukając zagubionych kotków pokroju Gatto, bo jak wspaniałomyślnie stwierdziła Artressa, nie zamierzała Visuke go zabierać, ale sama też chciała małego kotka. Poszukiwania zaprowadziły ich na skraj rzadkiego lasku z tyłu posiadłości, gdzie zachwycony lis dojrzał krzaki jeżyn i malin.
- Spójrz! Ile ich jest! – zachwycił się i choć podejrzewał, że mogą być jeszcze nie do końca dojrzałe, mógł to zmienić prostym zaklęciem. Po chwili więc oboje, radośnie przekomarzając się, który zbierze więcej i od kogo Astrid będzie wolał zjeść maliny a od kogo jeżyny, zagłębili się w czepiający się ubrań gąszcz. Visuke bawił się tak dobrze, że nie zauważył kiedy on i dziewczynka podrapali się cali, a z jednego, nieco poważniejszego rozcięcia na jego dłoni zaczęła sączyć się krew.
- Chyba tyle wystarczy? – zapytał ucieszony, pokazując dziewczynce całe naręcze owoców.
- Dużo zebrałeś, ale ja mam więcej! – oświadczyła dziewczynka zadzierając nieco nosa.
Lis był… odrobinę zmęczony, dlatego nie zamierzał się z nią kłócić, proponując powrót do posiadłości. Wydostanie się z gąszczu okazało się jednak trudniejsze niż się spodziewali, kiedy więc stanęli we dworze, zadowoleni i z pełnymi garściami owoców, w ich włosach pełno było gałązek, ubrania wymięli, a ich ręce pokryte były zadrapaniami.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {14/10/21, 10:32 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Unknown
hellow Mimo iż wcześniej rozmawiali o tańcu, ostatecznie rodzeństwo D’Arche zdecydowało się na poświęcenie przedpołudnia grze w małe planszówki, jakie zabrała dziewczyna. Przeczuwała, że w nowej posiadłości Astrid nie będzie miał możliwości dostania zabaw typowych dla północnych terenów, dlatego też skłoniła rodzicielkę do nabycia dodatkowego zestawu, aby ten mógł zostać już z wampirem na stałe. Rozczulony tak słodkim gestem ze strony młodszej siostry chłopak pogłaskał ją po włosach.
- Lubię go - oznajmiła dziewczyna, ustawiając swoje pionki.
Odpowiedział jej delikatny uśmiech brata.
- Mam nadzieję, że nie bardziej, niż mnie - zaczepił ją raz jeszcze tego dnia.
- Muszę się zastanowić.
Wymienili uśmiechy. Laurentius ostatecznie zgodził się na dołączenie w roli sędziego, a następnie doradcy obu stron. Świetną zabawę przerwało im dopiero pukanie do drzwi.
- Wejść - zarządził baron.
- Lady D’Arche życzy sobie widzieć was na obiedzie - padła obojętna, rzeczowa odpowiedź służącego, który nawet na nich nie spojrzał, pozostając pochylonym w ukłonie.
- Zrozumiałem - odprawił go Astrid, podnosząc się.
- Nie możemy skończyć?
- Nie ma takiej opcji. Wszyscy nas oczekują.
Walka nie została więc rozstrzygnięta.
    Na dole zastał ich pięknie zastawiony stół oraz rząd dobrze znanych Astrid dań. Nagłe uczucie nostalgii opanowało jego ciało. Być może właśnie ta chwila nieuwagi sprawiła, że nie dostrzegł zbliżającego się narzeczonego. Spiął się, czując, jak obce ramiona oplatają go w pasie. Zagubiony stał tak przez chwilę, pozwalając Visuke łasić się i mruczeć słowa, które tak bardzo chciał usłyszeć. Cieszył się, że ostatecznie udało mu się znaleźć nić porozumienia z - jakby nie patrzeć - jedną z najważniejszych osób w jego życiu. Ręce czarnowłosego znalazły łopatki przyjaciela, zaczepiając się w tym miejscu. Przymknął złote oczy, opierając głowę w okolicy jego szyi. Uderzył go dobrze znany zapach rumianku, który sprawił, że wzdłuż kręgosłupa przeszedł mu dreszcz. Ach, uwielbiał wtulać się w to miejsce. Czuć, jak kosmyki włosów Visuke odgradzają go od całego świata. Nikt nie zauważyłby, gdyby jego mimika zmieniła się. Gdyby zrzucił tę obojętną maskę. Ale wiedział, że tak nie wolno.
    Chrząknięcie Laurentiusa uprzytomniło mu, że robi źle. Puścił Visuke, posyłając mu jeszcze przelotne spojrzenie, by następnie skonfrontować się z tym należącym do matki. Jej wzrok był jednak nieprzenikniony, a twarz bez wyrazu. Astrid położyłby po sobie uszy, gdyby mógł.
     Rozmowa przy posiłku toczyła się spokojnym torem na tematy dość niezobowiązujące, sprawiając, że zaczął odzyskiwać spokój ducha i standardową minę. O ile można było o tym mówić w sytuacji, gdy postawiono przed nim ukochany całym wampirzym serduszkiem sernik. Ileż to czasu minęło, odkąd jego białe ząbki zatopiły się w miękkiej chmurce, okalającej słodziutki ser? Jak dawno jego podniebienie i język nie przeżywały podobnego zachwytu, gdy spód kruszył się na nich. Ach, gdyby mógł, zamruczałby z zachwytu, prosząc o jeszcze jedną porcję. Może dwie.
    Po obiedzie natrafił na pytające spojrzenie narzeczonego i proszące Artressy. Uniósł brew, zastanawiając się, dlaczego to na jego werdykt czekali. jeśli miał być szczery, to wolałby, żeby Visuke został z nim i spędził jeszcze trochę czasu na poznaniu jego mamy. Poza tym wciąż nie nacieszył oczu przystojnym wizerunkiem odmienionego mężczyzny, z którym dzielić miał życie, a który już niebawem miał stać się tylko jego. To nowe wydanie było niczym wyrwane z fantazji i dziecięcych marzeń, sprawiając, że Astrid czuł się wręcz nieswojo z emocjami i pragnieniami, jakie wywoływał. Ale… nie wypadało mu przecież zabraniać mu czegokolwiek. Widać było, że złapał dobry kontakt z wampirzycą, która zapatrzona była w niego jak w obrazek. To nie tak, że go to nie cieszyło, po prostu… żadne z nich dotąd nie dogadywało się z nikim tak dobrze, jak z nim. Czuł się odrobinę zazdrosny, że dzielili radość między siebie, zapominając o nim zupełnie.
    Nie dał po sobie poznać, w jak dużej rozterce był, kiwając niespiesznie głową. Nie mógł przewidzieć, że znów zostanie przytulony. A już tym bardziej, że…
Huh?
Jego oczy otworzyły się szerzej. Potrzebował chwili, by zrozumieć , co się stało. Czym była ta miękka rzecz, która dotknęła jego policzka. Nikt nigdy tego nie zrobił. Visuke był pierwszym, który…
    Czuł, jak miejsce to wciąż mrowi dziwnym ciepłem. Chcąc podświadomie zatrzymać je tam, nie odsuwał dłoni, mimo iż rude włosy sprawcy dawno zniknęły za drzwiami. Jego serce biło szybko. Nie zapytał go o zgodę. Po prostu tak nagle zbliżył się i go pocałował.
   Astrid nie wiedział, co powinien zrobić. Jak się zachować. Co czuć. Był okropnie zagubiony i rozdarty, bo czuł, że nie było to właściwe. Że im nie wolno, a mimo to… nie mógł powiedzieć, że nie podobało mu się. Jak w chwili, gdy jeszcze raz przesunął paliczkami po gładkiej skórze na przedramieniu czarodzieja, by usłyszeć, jak ten gardłowo szepcze jego imię drżącym z emocji tonem. Jak wtedy, gdy nie potrafił oderwać oczu od brązowych tęczówek, które pochłaniały go wzrokiem w gabinecie. Chciał, aby to się powtórzyło.
    Rozejrzał się, dochodząc do siebie dopiero po długim czasie stania w miejscu. Lady D'Arche sunęła dłonią po fortepianie. Chcąc uniknąć rozmowy z wujem, który obserwował go z zaciśniętymi w linie ustami, udał się w jej stronę.
- To naprawdę wspaniały instrument - zaczęła. - Żal patrzeć, jak się marnuje, stojąc jedynie i zbierając kurz.
Zajęła miejsce, dostosowując odległość i wysokość ławy od pedałów i klawiatury. Odsłoniła piękne i jasne - jak polakierowane drewno, z którego zrobiony był instrument - klawisze, poprzecinane gdzieniegdzie czarnymi odpowiednikami. Te zaś, swego rodzaju wyjątkowe, biły po oczach. Smukłe dłonie kobiety ujęły dłoń syna.
- Masz dłonie po mnie - pochwaliła go, poniekąd skłaniając, aby usiadł obok. - Żałuję, że nigdy nie nauczyłam cię grać. Zawsze miałeś wyczucie rytmu…
- Jeszcze możesz, matko.
Chłodna maska pani domu uległa czułemu uśmiechowi matki. Zagrała kołysankę, którą niegdyś śpiewała każdemu z dzieci do snu. Astrid szczególnie ją lubił - za każdym razem, - nieważne, czy był rozgniewany, smutny czy może rozbawiony - gdy zaczynała mu nucić, wpatrywał się w nią wielkimi, złotymi oczami, których intensywna barwa była wręcz nienaturalnie piękna. Nagle milkł i jedynie patrzył. I jak zmęczony nie był - zawsze usypiał wraz z końcem ostatniego taktu.
    Był zbyt mały, by to pamiętać, ale słyszana melodia zdawała mu się dziwne znajoma. Niby słyszał ją po raz pierwszy, a czuł, że jest już jego ulubioną.
-  Zaczynasz prawą ręką od a, a lewą robisz trójdźwięk. Każdy klawisz po sobie…
Był dobrym uczniem. Bez problemu powtarzał szeregi nut, nie potrafiąc jednak w niektórych momentach wystarczająco szybko zmienić ułożenia palców. Mimo to widać było potencjał, który żal jest marnować.
- Visuke naprawdę cię lubi.
Wyznanie było niespodziewane, ale Astrid nie dał się wybić z rytmu. Dograł fragment do końca.
- Ty także wydajesz się go lubić… - Lady D’Arche nie dawała za wygraną, wiedząc, że są pewne kwestie, które tylko ona może sprostować.
- Lubienie nie jest przywilejem, jakim może kierować się drugi syn - przypomniał jej nauki.
- Przy wyborze - owszem. Jednakże Astrid, nietoperku, nawet zaręczeni ze sobą pod przymusem ludzie czasem się zakochują. I nie ma w tym nic złego. Jeśli kiedykolwiek będziecie chcieli spróbować zmienić to w prawdziwe małżeństwo - nic nie stoi na przeszkodzie. Nie ma jednak przymusu.
- …
Nie odpowiedział nic, powtarzając ten sam fragment pod czujnym okiem matki. W końcu ugiął się, wyduszając z siebie:
- Zapytał mnie kiedyś, czy chciałbym zostać jego przyjacielem.
- Tak? - dopytała, gdy cisza się przedłużała. Czasem rozmowy z Astrid wymagały anielskiej wręcz cierpliwości. Szczególnie te o uczuciach. - Co odpowiedziałeś?
- Że chciałbym…
- Rozumiem. Cieszę się, że udało ci się znaleźć przyjaciela.
Grali dalej. W wolnej chwili Lady D’Arche rozejrzała się po salonie, a następnie gabinecie, wynajdując znikąd książki z nutami. Było ich dość niewiele, ale ktoś zadbał o to, aby nie zostały zbyt mocno naznaczone czasem. Zajęli się więc nauką czytania nut.
- Jest dla mnie bardzo ważny, ale nie kocham go - wrócił do poprzedniego tematu chłopak.
- Astrid - kobieta westchnęła. - Nikt nie każe ci deklarować się w tej chwili. Ja i twój ojciec potrzebowaliśmy wielu lat, aby dorosnąć do nazywania tego, co nas łączy, miłością. Byliśmy dla siebie obcy, potem się przyjaźniliśmy, a dopiero później poczuliśmy, że chcemy spędzić ze sobą życie, mieć dzieci i wychować je wspólnie. Fakt, że lubisz spędzać z nim czas i jest dla ciebie ważny, to i tak wiele. Znacie się ledwie dwa tygodnie! To zbyt krótko, by mówić o miłości. Porozmawiaj z nim, poznaj go lepiej, sprawdź, czy możesz i chcesz mu zaufać… macie naprawdę dużo czasu. Nie ma potrzeby się spieszyć. Nie musisz także się teraz określać.
Odpowiedziało jej kiwanie głową.
- Chciałabym, żebyś wiedział po prostu, że… Laurentius nie zawsze ma rację w tym, co mówi. Szczególnie jeśli chodzi o miłość. Dlatego… chyba nie zawsze musisz go słuchać, dobrze? Czasem warto dać się ponieść… W granicach rozsądku tylko - zastrzegła od razu, mimo iż wiedziała, że akurat o Astrid nie musi się martwić.

    Pogoda na dworze zaczynała się stopniowo psuć. Słońce na coraz dłuższe chwile chowało się za chmurami, które zaczynały barwić się granatem i czernią. Visuke i Artressa wrócili, wpuszczając ze sobą chłodny podmuch wiatru, zwiastujący rychłe nadejscie deszczu. Astrid był przerażony stanem, w jakim byli. Ubrudzeni, z liśćmi i gałązkami we włosach… Wyglądali bardziej niż niewłaściwie i z początku nawet przestraszył się, że coś złego się stało. Zmniejszył dzielącą ich odległość, zmartwiony, zaraz jednak orientując się, że ich twarz zdobią szerokie uśmiechy, a ogólna aparycja wskazuje na zadowolenie.
- Zobacz! Zbieraliśmy owoce! Prawda, że moje są ładniejsze? Wybierałam je specjalnie dla ciebie.
Podobnie lisi czarodziej chciał poczęstować go znaleziskami. Sielankowy nastrój coś jednak zburzyło. Gdzieś między wonią lasu i słodkim aromatem owoców, Astrid wyczuł poznany już wcześniej, nęcący zapach. Lustrował intensywnym spojrzeniem narzeczonego, próbując zrozumieć, skąd się wziął. Czy to jego wyobraźnia płata mu figle? Był prawie pewien, że…
Ach.
Nie mylił się.
To naprawdę był jej zapach.
Ale skąd? Ranki na twarzy? Na palcach? Dłoniach? W okolicy nadgarstków? Skąd dokładnie brał się ten zapach krwi, który sprawiał, że jego serce przyspieszyło, a oczy zaszły czerwienią? Na chwilę zapomniał, gdzie jest. Znów poczuł pragnienie, jednak było nieporównywalnie większe, niż to, które odczuwał podczas lekcji tańca. Mając ją na wyciągnięcie ręki… tak trudno było mu się opanować! Wystarczyło zrobić pięć - nie, nawet dwa - kroki, by znaleźć się przy narzeczonym. Złapać jego dłoń. Już wiedział, gdzie dokładnie jest rana. Niezbyt duża zapewne. Ale to nic. Choćby trochę wystarczyło. Tylko trochę...
    Nie od razu usłyszał ostrzegawczy ton matki. Coś przysłoniło mu obraz narzeczonego. Warknął cichutko. Ostrzegawczo. Potrzebował chwili, by zrozumieć, że to Laurentius stał między nim, a Visuke, zasłaniając chłopaka i nie dopuszczając go do niego. Nie podobało mu się to. Artressa wzięła czarodzieja za rękę, zmuszając go do zwiększenia dystansu. Poczuł dłoń na ramieniu.
- Astrid.
Głos kobiety przepełniony był chłodem. Ból, jaki sprawiała, zaciskając palce na jego skórze, przywrócił mu trzeźwości myślenia na moment. Wraz z nim… cóż on najlepszego chciał zrobić?
~  ~  ~  
    Młody baron został natychmiast zabrany przez matkę z salonu do swojego pokoju. Laurentius odwrócił się do Visuke, klękając przed nim. Któryś ze służących niepostrzeżenie zabrał owoce.
- Visuke - próbował złapać jego spojrzenie. - Posłuchaj mnie. Nic złego się nie stało. Pójdę teraz po Chu Tao, w porządku? Zaraz wrócę, nie ruszaj się stąd. Wszystko jest w porządku. Opatrzy cię, a później wszystko ci wytłumaczę, dobrze? - Odczekał, aż chłopak choćby kiwnie głową, po czym zwrócił się do Artressy. - Zostań z nim. Za moment będę.
Nie mylił się. Sprowadzenie medyka zajęło mniej niż pół minuty. Białowłosy ze swoją czarną torbą pojawił się w drzwiach kuchni, od razu spoglądając na jedynego nie wampira w pomieszczeniu.
~  ~  ~
    W innej części posiadłości Astrid siedział na zimnych kafelkach w łazience. Wciąż było mu niedobrze na myśl, co mógł… nie - co prawie zrobił. Ale nie miał już siły wymiotować. Drżał na całym ciele, wgapiając się w jeden punkt. Cała radość tego dnia nagle zniknęła, ustępując miejsca poczuciu winy, żalu i złości na siebie. Tym jednak, co przebijało się na pierwszy plan, był strach.
- Jak długo to trwa? - padło chłodne i ostre pytanie z ust Freyi. - Dlaczego Laurentius nic mi nie powiedział?!
- K-kilka dni… chyba...- wydukał, czując, jak łzy napływają mu do oczu. - Nie wiedział…
- Dlaczego mu nie powiedziałeś w takim razie?! Naraziłeś siebie i Visuke na niebezpieczeństwo! Ile razy mamy ci powtarzać, żebyś mówił o takich rzeczach? Czy to naprawdę taki wielki problem przyznać się, że źle się czujesz? Że trudno ci wytrzymać do zaręczyn? Gdybyś nam powiedział, moglibyśmy coś zrobić! Nie doszłoby do tego!
Wiedział o tym. Zdawał sobie sprawę, że zawalił. To była jego wina.
- Przepraszam. Tak strasznie przepraszam - zaczął powtarzać, płacząc jak dziecko.
Mina kobiety odrobinę złagodniała. Uklęknęła przed nim, przytulając go do siebie i głaszcząc w uspokajającym geście. Ona także spanikowała i dała się ponieść.
- Boję się, że kiedyś nie zapanuję nad sobą i zrobię mu krzywdę. Że go zawiodę, albo stracę. Nie chcę, żeby tak to się skończyło. Nie chcę go zranić. Ale nie wiem już, co robić. To była moja wina. Przepraszam. Przepraszam…
- No już… - westchnęła. - Czasem się zdarza, że krew, którą pijemy, nie wystarcza do następnego posiłku. Szczególnie w okresie, w jakim jesteś. Jeśli dodać do tego nowe miejsce, doświadczenia, osobę… dlatego tak ważne jest, żebyś mówił, jeśli coś się dzieje. To nic złego napić się jej, gdy poczujesz się spragniony. Przed zaręczynami wiele wampirów nie jest w stanie się powstrzymać i musi - nawet tego samego dnia - wypić choć trochę, żeby nie czuć tego palącego pragnienia, zanim nie ugryzie swojego wybranka. To nie jest oznaka słabości czy braku panowania nad sobą. Po prostu… Tak już jest. Jakby nasz organizm chciał możliwie najbardziej przyspieszyć ten moment. W końcu biologia rządzi się swoimi prawami. Nie znaczy to jednak, że nic nie da się z tym zrobić. Gdybyś powiedział mnie lub Laurentiusowi, moglibyśmy już na początkowym etapie coś z tym zrobić, żebyś się tak nie męczył. Dlatego zaufaj nam chociaż trochę.
- Ufam wam, po prostu…
“Po prostu oczekujesz od siebie zbyt wiele” - oboje o tym pomyśleli, ale żadne z nich tego nie powiedziało. Wampir mocniej wtulił się w pierś matki, łkając żałośnie.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {19/10/21, 08:24 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Bez_nazwy
Visuke miał wrażenie, że wszystko co wydarzyło się po tym jak znaleźli się znów w posiadłości, od momentu ponownego spotkania Astrid i jego mamy, po chwilę w której Chu Tao sadzał go na stołku w kuchni, minęły wieki. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, choć w rzeczywistości wydarzyło się bardzo szybko. W pierwszej chwili Visuke nie miał pojęcia co się działo. W jednej sekundzie uśmiechał się i spoglądał w złote oczy Astrid, by w kolejnej Laurentius zasłonił wampira własnym ciałem, jak gdyby i on i Visuke znajdowali się w niebezpieczeństwie. Pociągnięty do tyłu przez zaniepokojoną Artressę nie bał się o siebie, bał się o Astrid. Nie widział jego twarzy kiedy jego mama odciągała go od niego, ale domyślał się, że ta stała się blada jak ściana.
- Co się stało? – zapytał, ale nie miał pojęcia, że jego ciało rozpoznało oznaki ataku wampira, a szok jaki otumanił jego umysł nie pozwalał mu sobie tego uświadomić, by go chronić. Jego gardło zacisnęło się tak samo jak palce na drobnej dłoni dziewczynki.
Niemal nie słyszał tego, co mówił do niego Laurentius i tylko jego naglący wzrok sprawił, że pokiwał głową, pozwalając się zaciągnąć do kuchni. A tam znalazł go Chu Tao. Widok białowłosego medyka odrobinę rozjaśnił mu umysł. Pozwolił by mężczyzna rozplótł jego palce i posadził na krześle. Nadal nie wiedział… co się w zasadzie stało. Dlaczego… Dlaczego Astrid tak zareagował? Chciał o to zapytać Chu Tao, ale kiedy tylko chciał opuścić głowę i na niego spojrzeć, chłodne palce mężczyzny znalazły się na jego brodzie, łagodnie nakierowując jego wzrok na drugą część kuchni.
- Nie patrz, Visuke – polecił mu delikatnie, wyjmując z torby miskę, którą napełnił wodą. Obmył dłonie chłopaka z jeżynowego soku i resztek leśnego poszycia, odkrywając miejsce, w którym pojawiła się drobna, lekko krwawiąca ranka. Obmył ją dokładnie, polał odkażającym eliksirem, od którego Visuke zasyczał, czując pieczenie, by na koniec zakleić to miejsce opatrunkiem.
- Zraniłem się? – zapytał, spoglądając w końcu na swoją dłoń i medyka.
- Odrobinę. Do jutra się zagoi – zapewnił go łagodnie Chu Tao, nie przestając go uspokajająco głaskać po drugiej ręce.
- Czy… czy Astrid… - zaczął, ale zaciął się, czując że jego usta nagle wyschły. Zaraz jednak zagryzł wargę i wziął głęboki oddech, spoglądając w chłodne, tak spokojne i pełne zrozumienia oczy białowłosego. W jego towarzystwie uspokojenie się nie trwało wieki. Visuke nie był pewien, czy to przez spokój bijący z jego postawy, czy zapewnienie w jego niby nieprzystępnym wyrazie twarzy, że wszystko co się działo, nie było jego winą.
- Czy z Astrid wszystko w porządku? – zapytał w końcu, spoglądając na Laurentiusa i Artressę.
Laurentius nie dał po sobie niczego poznać. Przywołał na twarz obojętny wyraz, gdy mówił:
- Tak... Raczej tak. Po prostu musi ochłonąć. Sam.
Zmarszczył brwi, jakby nad czymś się zastanawiając. Artressa także była dziwnie spokojna i potulna. Grzecznie dała się opatrzyć, nawet się nie skrzywiając, gdy środek dezynfekujący dotknął jej rany.
- Zastanawiam się jedynie... czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? - Jego ton był dość łagodny. - Czy Astrid... kazał ci o czymś nie mówić? Widać było, że zaczął łączyć kropki.
Visuke nie kupił zapewnienia Laurentiusa. Jego brwi zmarszczyły się, a kiedy mężczyzna zapytał, czy było coś, o czym chłopak kazał mu nie mówić, poczuł się tak, jak gdyby w tej rodzinie wszyscy, bez wyjątku, jeśli coś nie spełniało narzuconych ich przez siebie norm, było kompletnie zamiatane pod dywan. Przez chwilę bił się z myślami, przypominając sobie wieczór kiedy ćwiczyli taniec, a kiedy to Astrid…
- Nie – powiedział, a w jego głosie zabrzmiała nuta buntu. Astrid prosił go, by nikomu nie mówił, a nadal jemu ufał i jego chciał chronić bardziej niż Laurentiusa. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co to wszystko znaczyło.
Ta dziwna nuta sprawiła, że mężczyźnie trudno było w to uwierzyć. Nie drążył jednak, czując, że nie ma to sensu. Westchnął. Zawahał się, jakby nie wiedział, czy może o tym mówić przy wszystkich. Nikt jednak nie wyglądał, jakby chciał wyjść.
- Posłuchaj Visuke. Teraz, gdy macie z Astrid zostać związaną parą, musisz być bardziej ostrożny. Szczególnie jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju zranienia czy... inne urazy. - Widać było, że waży słowa, jakie wypowiada. Jakby nie był pewny, czy chłopak zrozumie, co ma na myśli. - Szczególnie na samym początku, Astird... znaczy wszystkie wampiry, są dość wrażliwe na zapach krwi. Pragnienie, które czują, stopniowo rośnie, wraz z oddalaniem się od dnia, kiedy ostatnio się posilają. Trudno oszacować, ile dokładnie trwa cały cykl, bo jest on dość indywidualny i chwiejny w wieku dojrzewania.
Zdawało się, że odrobinę odbiegł od tego, o czym chciał mówić.
- Rzecz w tym, że wampirom, które dopiero zaczynają pić krew bezpośrednio od drugiej osoby trudno jest czasem... się powstrzymać. Dlatego lepiej jest unikać sytuacji, w której są oni dodatkowo pobudzani przez fakt, że bezpośrednio widzą ją lub czują. Rozumiesz, co mam na myśli? Dzień waszych oficjalnych zaręczyn został wybrany tak, aby zoptymalizować ten czas, jednakże każdy kolejny dzień sprawia, że Astrid w pewien sposób trudno jest się powstrzymać. Nie zaatakuje cię rzecz jasna, nie martw się. Od tego też jestem, żeby w razie co ingerować - pospiesznie wyjaśnił, nie chcąc powodować dodatkowej paniki. - Dzisiejsza sytuacja była wypadkiem i się nie powtórzy. Chciałbym tylko, żebyś wiedział, że... nie zrobił tego celowo. Uczucie pragnienia jest czasem tak silne, że na chwilę zabiera trzeźwość myślenia. Zanim się obejrzysz robisz coś, czego potem bardzo żałujesz. Ale to pragnienie... to trochę jakby... - nie potrafił znaleźć słów, które byłyby w stanie to opisać. - Jakbyś twoje ciało płonęło od środka.
- Nie, może nawet coś gorszego... W porządku? - przyjrzał się chłopakowi. Nie był pewien, czy to nie było dla niego zbyt wiele.
Z każdym słowem Laurentiusa mina Lisa zmieniała się. Najpierw był zaniepokojony, później już tylko coraz bardziej zmartwiony i zły. Na siebie i na Astrid. Dlaczego wcześniej mu o tym nie powiedział? A dlaczego ty nie powiedziałeś mu, że się go boisz? – zapytał sam siebie, przez co niemal natychmiast się uspokoił. Oboje mieli przed sobą tajemnice, te których nie powinno między nimi być…
- Czy jego… czy jego bardzo to boli? – zapytał, skupiając się na swoim strachu o wampira, nie na tym wszystkim co w gruncie rzeczy było straszne dla niego. – Ja… pytałem go, czy przebywanie ze mną jest dla niego bolesne, ale… ale powiedział żebym się tym nie przejmował – powiedział, opuszczając wzrok. Może gdyby wcześniej powiedział Laurentiusowi albo chociaż Chu Tao o tym co się stało na ich lekcji tańca Astrid nie cierpiałby aż tak bardzo?
Potrzebował chwili, by przestać widzieć w Visuke kobietę, z którą kiedyś był. Ona także, gdy się dowiedziała, zrobiła podobną, pełną zmartwienia minę. Chociaż w jej przypadku... Chyba stanowiło to dla niej kolejną opcję.
- To, o czym powiedziałem, to sytuacja dość wyjątkowa. Kryzysowa bym powiedział. Na co dzień pragnienie nie jest czymś, co utrudnia funkcjonowanie. Szczególnie kiedy wampir posila się dość regularnie. Problem pojawia się, gdy z pewnych powodów ma ograniczony dostęp do krwi. Może faktycznie nie powinienem był o tym wspominać...
Odwrócił wzrok na moment, przypadkiem natrafiając na spojrzenie błękitnych tęczówek, w których dostrzegł, że medyk domyśla się, skąd wie o tym wszystkim.
- Na pewno nie jest to przyjemne i być może sprawia pewnego rodzaju ból. Zależy też o jakiej sytuacji mówimy - w przypadku Astrid wydaje mi się, że wynika to jedynie z chwilowej słabości, spowodowane obcowaniem z krwią, do czego nie miał okazji się przyzwyczaić. Nie przypominam sobie, aby wspominał, że jego pragnienie wzmaga się bardziej, niż zwykle, dlatego raczej nie musisz się przejmować, że bardzo cierpiał przez ten czas. Udawał, że wcale nie przygląda się reakcji czarodzieja.
Zrobiło mu się gorąco, okropnie gorąco. Miał wrażenie, że jego kłamstwo i próba chronienia Astrid z każdą chwilą tylko pogarszała sprawę. Naprawdę nie potrafił się martwić o siebie, choć najpewniej powinien. Przede wszystkim przed oczami miał Astrid, objętego swoimi własnymi ramionami i wbijającego sobie paznokcie tak mocno, że niemal darły na nim ubrania.
- A… a co jeśli… jeśli były pewne… incydenty? – powiedział bardzo, bardzo cicho, czując że pokrywa się okropnym rumieńcem wstydu. Czuł się okropnie. Jakby wydał sekret narzeczonego. Jak gdyby zawiódł jego zaufanie, choć sam nie potrafił mu pomóc inaczej niż zapewniając pomoc kogoś, kto wiedział co z tym zrobić. Opuścił mocno głowę, chowając się w swoich ramionach i zaciskając palce na kolanach.
Dopiero chłodna dłoń, która pojawiła się na jego ręce, sprawiła że podniósł odrobinę głowę, by dojrzeć błękitne tęczówki Chu Tao.
- Nie robisz nic złego, mówiąc nam o tym, Visuke –zapewnił go, ściskając delikatnie jego palce.
- Ale on nie chciał… nie chciał żebym o tym mówił – szepnął, znów uciekając wzrokiem.
Druga dłoń medyka pojawiła się na jego brodzie, delikatnie zmuszając go, by na niego spojrzał.
- Rozumiem, że nie chcesz zawieźć jego zaufania, ale w tym momencie to bardzo ważne żebyś nam powiedział co się stało. W przeciwnym wypadku może tobie i przede wszystkim sobie samemu zrobić krzywdę – powiedział, choć nie chciał go straszyć, wierzył że najbardziej na świecie Visuke nie chciał krzywdy Astrid.
Chłopak przełknął ciężko ślinę, bijąc się z własnymi myślami. Chu Tao miał rację, przecież wiedział, że tak. Widział to na własne oczy i sam nie potrafił mu pomóc.
- On… on… kiedy tańczyliśmy, złapał mnie za rękę… dotykał mnie i… i nie chciał puścić. Dopiero… dopiero kiedy bardziej się przestraszyłem to odpuścił. Ale… ale potem było gorzej. On… wyglądał jakby tak bardzo cierpiał… - wyrzucił z siebie w końcu, czując się podle. Nie powinien. Astrid będzie miał mu za złe. Ale… ale on nie chciał, żeby było z nim tak źle.
Laurentius patrzył na niego, nie do końca rozumiejąc, o czym chłopak mówi. Informacje były tak szczątkowe, że trudno było mu odnieść to w jakikolwiek sposób do sytuacji. Jedynym tropem był fakt, że chłopak wspomniał o tym teraz. Wierzył jednak, że Astrid nie zataiłby czegoś takiego. Nie byłby na tyle głupi, by w ogóle próbować. Nie umknęłoby mu to... prawda?
- Dlaczego mówisz nam to dopiero teraz? - nie mógł się powstrzymać przed wyrzutem, który wybrzmiał w jego głosie. Chu Tao rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie, to nie ma teraz znaczenia - ważniejsze jest... czy wcześniej się to zdarzało? Jak dawno to było? Jak dokładnie się zachowywał?
Przepełniało go niedowierzanie, bezsilność i złość. Nie była ona skierowana na lisiego czarodzieja, ale na bratanka. Naprawdę po tylu latach nie był godzien choć odrobiny zaufania? Niespodziewanie Artressa pociągnęła go za rękaw szaty.
- Astrid nie chciał, prawda? On by nigdy nie zrobił nic złego, prawda? Mój brat jest... jest najmilszą osobą na świecie, nigdy by... - w jej jasnych oczach zbierały się łzy.
Laurentiusa zaczynała boleć od tego głowa.
- Nie on... prawdopodobnie nie wiedział, co robi - starał się ją uspokoić, a zarazem jakoś to pojąć. Znaleźć powód, dla którego mógłby chcieć to ukrywać. Och.
- No już. - Ukucnął przed dziewczynką, by wziąć ją na ręce. Ta natychmiast uczepiła się go jak koala. - Chyba już rozumiem, o co chodzi. Znów urwał, spoglądając w końcu na Visuke.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. "Szkoda tylko, że tak późno" - ale to zostawił już dla siebie.
- Ach, Astrid czasem jest gorszy niż dziecko. Przepraszam za niego. Odpowiadając na twoje pytanie - faktycznie w tym wypadku spędzanie z tobą czasu mogło być dla niego problematyczne czasami. Ale nie wynikało to z faktu, że robisz coś źle, czy celowo go krzywdzisz. To nie była twoja wina, on po prostu... Powiedzmy, że zrobił się zbyt głodny przed obiadem - użył metafory, na którą Artressa parsknęła śmiechem, osmarkując mu ramię. - A że jest niesamowicie uparty, to pewnie uznał, że da radę wytrzymać i zamiast poprosić o jakieś ciastko przed nim - cóż... To nie tak, że nie dało się tego uniknąć, gdyby nie był tak dumny. Także w przyszłości raczej się to nie powtórzy. Mam taką nadzieję przynajmniej. Oczekuję, że wyciągniecie z tego lekcję i gdy coś będzie nie tak, to nie uznacie, że lepiej to zataić.
Visuke wzdrygnął się na metaforę z nim w roli głównej sprowadzonej do roli obiadu, ale ostatecznie sam kiedyś użył tego porównania. Nie rozumiał, dlaczego Astrid tak się upierał żeby tak cierpieć, w końcu w tym momencie już nawet nie chodziło o jego dumę, zwyczajnie krzywdził się nie pozwalając sobie choć raz być nieidealnym. Nie potrafił spojrzeć w oczy Laurentiusowi. Może gdyby tego dnia tak bardzo się do niego nie kleił, gdyby nie zadrapał się i tak radośnie szukał jego towarzystwa każdego dnia, może byłoby mu łatwiej i niczego przed mężczyznami nie trzeba by ukrywać, a potem wyjawiać niczym straszliwą prawdę.
- Co teraz? - zapytał Visuke, kładąc po sobie uszy. - Czy da mu się jakoś pomóc? Czy lepiej będzie jeśli nie będę się teraz do niego zbliżał? - dodał, smutniejąc na samą myśl, że mieliby zrezygnować z ich wieczornych rozmów, wspólnego czytania książek, czy lekcji tańca, których nadal nie opanował tak perfekcyjnie jak oczekiwał tego po nim narzeczony. Niemniej było to dla niego jedyne wyjście by nie sprawiać mu bólu, by nie wystawiać go na pokuszenie i zmuszać do zachowań których by nie chciał.
- Och naturalnie, że się da. Nie żyjemy przecież w średniowieczu - przewrócił oczami, stając się odrobinę zbyt uszczypliwą wersją siebie. Spojrzał na Chu Tao, na końcu języka mając "nie jesteśmy potworami, żeby kazać mu się męczyć". Uznał jednak, że mieszanie dzieci w ich kłótnie nie było zbyt rozsądne. Szczególnie, że ostatnio mógł posunąć się odrobinę zbyt daleko.
- Takie sytuacje nie są czymś niespotykanym. Muszę porozmawiać z Lady D'Arche, co będzie najlepszą decyzją w tym przypadku, ale sądzę, że nie ma potrzeby, abyś go unikał. Poza tym raczej nie byłoby to wykonalne, zważywszy na to, że mieszkacie razem. Niemniej jednak o nic się nie martw i pozwól, że my - dorośli - zajmiemy się tym problemem, dobrze? Astrid nic nie będzie.
To jednak nie było wszystko, co miał do powiedzenia.
- Wciąż jednak oczekuję, że od dzisiaj będziesz chociaż odrobinę uważniejszy. Ciebie też się to tyczy, Artresso. Co to w ogóle za pomysł, żeby samotnie zbierać jagody? Skąd wy je w ogóle wzięliście? Mam nadzieję, że samotnie nie udaliście się do lasu. Zupełnie nie macie instynktu samozachowawczego, czy jak...? - zaczął jeden ze swoich wykładów, które... cóż, potrafiły być nad wyraz długie i nieszczędzące w słowach.
- Chyba już im starczy, staruszku. - Przerwał mu niespodziewanie Chu Tao. - Wszyscy powinniśmy odpocząć.
Laurentius zaciął się na chwilę, by ostatecznie westchnąć i odstawić Artresse na ziemię.
- Niech będzie. Idźcie się umyć, służba zapewne już przygotowała dla każdego z was kąpiel.
Laurentius chyba po raz kolejny nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno jego słowa wpływały na Visuke. Jak jego ton, pełen wyrzutu i złości sprawiał, że ten na powrót zamykał się w sobie. Chu Tao znajdował się w pozycji, w której doskonale widział zmieniającą się minę chłopaka. Jak poczucie winy mieszało się na niej z okropnym zawstydzeniem i zmartwieniem o narzeczonego. Dlatego przerwał wypowiedź Laurentiusa. Sam również niekoniecznie miał ochotę tego słuchać, ale przede wszystkim widział jak wiele negatywnych emocji, które w ostatnim tygodniu zdawały się odrobinę opuścić panicza Peverel, do niego wraca. Dlatego ucieszył się, kiedy mężczyzna przestał zalewać młodzież pretensjami, pomagając Visuke podnieść się z krzesła. Odprowadził go potem do jego sypialni, przez chwilę wahając się, zanim wszedł za nim do środka.
- Zostanę na chwilę… chcesz? – zapytał cicho, gotów w każdym momencie wyjść jeśli tylko chłopak nie czułby się komfortowo w jego obecności, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie zaskoczone, ale bardzo wdzięczne spojrzenie i nieśmiałe skinienie głową.
- Więc zostanę – uśmiechnął się do niego delikatnie, siadając na jednym z foteli.
Visuke zniknął w łazience, wziąć przygotowaną przez służbę kąpiel, ale czuł się odrobinę lepiej wiedząc że za ścianą w fotelu zwinięty w kłębek siedział Chu Tao. Kiedy się wykąpał, po cichu przeszedł na łóżko, wsuwając się pod koce. Nie był pewien, czy Astrid będzie chciał z nim spać tej nocy, wierzył jednak, że kiedy wampir będzie gotowy, znajdzie go. Tymczasem ułożył się wygodnie na łóżku, przyglądając się jak białe włosy medyka spływają kaskadą z podłokietnika, na którym mężczyzna ułożył głowę, sięgając niemal samej ziemi. Oboje patrzyli na siebie bez słowa, a w ich głowach toczyły się poważne procesy myślowe, związane z pewnymi wampirami.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {24/10/21, 08:25 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Unknown
hellow Astrid rzadko płakał. Zapytany, z pewnością miałby trudność w przypomnieniu sobie, kiedy ostatnio coś tak go poruszyło, że łzy wylewały się z jego oczu, mimo iż usilnie z nimi walczył. Lady D’Arche nie widziała go jeszcze w tak złym stanie. Być może właśnie to sprawiło, że gdy już doszedł do siebie na tyle, by rozluźnić uścisk, nie zaczęła standardowego wykładu czy pouczenia. Pogłaskała go jeszcze chwilę po plecach, by następnie zostawić samego z obietnicą, że ona i Laurentius wszystkim się zajmą. Pozostawiony więc na zimnych kafelkach, siedział zmęczony i wyprany ze wszystkiego zupełnie jakby wraz ze słoną wodą wylał z siebie także całą chęć do czegokolwiek.
    Nie myślał o niczym konkretnym. Po prostu wgapiał się w dziwne wzory przed sobą. Ożywił go dopiero charakterystyczny zapach, który sprawił, że jego wnętrzności zacisnęły się. Wstał, udając się do pokoju, w którym czekał na niego kieliszek wypełniony do połowy szkarłatną cieczą. To ostatecznie przesądziło o jego wewnętrznej porażce w walce ze swoim instynktem. Nie potrafił go dłużej tłumić. Nie było też takiej potrzeby.
     Palący głód, który w ostatnich dniach pojawiał się niespodziewanie, został zaspokojony, a Astrid poczuł się… naprawdę dobrze. Jakby zrzucił ogromny ciężar złożony z obaw o narzeczonego, siedział, oblizując usta z pozostałości odrobinę jeszcze ciepłej krwi.
- Czy tyle wystarczy? - zapytał go Laurentius.
- Tak, dziękuję - westchnął. Zaraz jednak zwiesił głowę. - Przepraszam, że nic nie powiedziałem. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy.
Mężczyzna już otworzył usta, jednak Lady D’Arche powstrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Odpocznij. Porozmawiamy później. Zostać z tobą, zanim nie zaśniesz?
Pokręcił głową, zawijając się w pościel.
~  ~  ~  
    Dopiero gdy otworzył oczy i napotkał nieprzejednaną czerń, która go otaczała, zdał sobIe sprawę, że w którymś momencie musiał zasnąć. Usiadł nieśpiesznie, zerkając za okno. Chmury, które kłębiły się przez cały dzień, zaczęły wylewać z siebie litry wody, zamieniając ziemię w błoto i dając spragnionym od kilku dni roślinom odrobinę upragnionego chłodu.
    Przemył twarz zimną wodą, mając nadzieję, że dzięki temu czerwone ślady wokół oczu - pozostałość po długim płaczu - znikną. Niestety niewiele to dało. Umył zęby i przebrał się w luźniejsze szaty. Ozdoby z włosów wyjął już dawno. Powoli skierował swe kroki do salonu, gdzie zastał całą swoją rodzinę pochyloną nad jakąś grą. Przerwali, przyglądając mu się. Artressa odezwała się jako pierwsza, zapraszając go do dołączenia i ciesząc się, że mają kogoś do pary.

    Deszcz bębnił w szyby okien, które mijał. Poza światłem, jakie dawały małe lampki przytwierdzone do ścian, wszędzie panował dziwny półmrok. Pierwszy raz, odkąd się tu zadomowili, noc była tak ciemna i nieprzyjazna. Jakby zbierało się na burzę. Wszyscy udali się do swoich pokoi, życząc sobie dobrej nocy. Laurentius opowiedział mu o rozmowie, jaką odbył z Visuke oraz o tym, że chłopak od tamtego czasu nie zszedł na dół. Jedynym, co uspokajało wampira, był fakt, że jest z nim białowłosy medyk.
    Astrid przystanął przed sypialnią narzeczonego, wahając się jedynie przez moment. Był dużo spokojniejszy, na co wskazywały rozluźnione ramiona. Zapukał trzykrotnie.
- Dobry wieczór - przywitał się swoim standardowym tonem, gdy został zaproszony do środka, od razu patrząc na Visuke w łóżku. Umknęło mu, że ktoś jeszcze jest w pomieszczeniu. - Przyszedłem spytać, jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?
Wyprostowany zajmował miejsce przy drzwiach, trzymając jedną rękę przed sobą, drugą zaś za plecami. Nie był w stanie ukryć zaczerwienionych oczu. Miał więc nadzieję, że Visuke nie widzi ich w delikatnym półmroku i z takiej odległości.  

    Visuke nie udało się zasnąć ani na moment, ciągle czekając aż w końcu Astrid przyjdzie. Bo wiedział, że przyjdzie… A przynajmniej miał taką nadzieję. Chu Tao również nie spał. Czarodzieje patrzyli sobie w oczy przez pokój, każdy zatopiony w swoich myślach, wymieniając jedynie co jakiś czas pokrzepiające uśmiechy.
     Nie miał pojęcia ile czasu minęło, stracił rachubę, wsłuchany w coraz groźniejsze dźwięki dobiegające z zewnątrz. Szykowało się na burzę. W końcu w korytarzu rozległy się kroki, a chwilę później, kiedy serce Visuke niemal stanęło ze zdenerwowania po zbyt długim oczekiwaniu, delikatne choć stanowcze pukanie do drzwi. Zaprosił go do środka, a widząc Astrid, znów spokojnego, choć w jego twarzy znajdowało się coś niezidentyfikowanie smutnego, poczuł że jeśli tylko z nim nie porozmawia, jeśli go nie przytuli i choć odrobinę nie poprawi mu humoru, rozpłacze się z bezsilności.
- D-Dobrze – powiedział, ale jego głos był tak zachrypnięty, że musiał odchrząknąć zanim znów się odezwał. – Wszystko ze mną w porządku. A co… a co z tobą? – zapytał, rzucając spojrzenie Chu Tao, miał dziwne wrażenie, że Astrid go nie zauważył.
Medyk też doszedł do takiego wniosku, wzruszył więc ramionami i wyprostował się na fotelu, rozprostowują nogi.
- Dobry wieczór, Astrid – powiedział łagodnie, uśmiechając delikatnie, kiedy wampir w końcu na niego spojrzał z miną mówiącą, że się go tu nie spodziewał. – Rozumiem, że macie ze sobą do pogadania. Jeśli chcecie, pójdę sobie, jeśli nie, mogę z wami zostać, jeśli będziecie się czuć bezpieczniej – zaproponował miękko, nie narzucając im swojego zdania. To był ich wybór.

   Z pewnym westchnieniem ulgi przyjął informację, że z Visuke wszystko dobrze. Gdy kilka minut temu nie dostrzegł go wraz ze wszystkimi na dole, był bardzo zaniepokojony. Laurentius nakreślił mu, że odkąd skończyli rozmowę, lisi czarodziej zaszył się w pokoju i nie schodził, co potęgowało strach o niego. Astrid zdawał sobie sprawę, że wszelkie postępy, jakie zrobili przez ostatni dwa dni, zostały z pewnością zaprzepaszczone, a zaufanie, którym został tak hojnie obdarzony, runęło jak domek z kart. Nic jednak dziwnego skoro zawiódł go tak bardzo.
- Dobry wieczór. - Zaskoczony spojrzał na medyka, marszcząc brwi. Uderzył go brak tytułu.
    Bezpieczniej.
Uciekł wzrokiem, garbiąc się nieznacznie i zagryzając na moment mocniej zęby. Nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Nie stanowię już zagrożenia - zapewnił po dłuższej chwili zgodnie z prawdą, chcąc ich uspokoić. Zaraz jednak dodał pustym głosem:
- Zostań, jeśli dzięki temu Visuke ma czuć się bezpieczniej.


- Nie chodziło mi o tylko o Visuke – zaoponował łagodnie medyk, spoglądając wampirowi w oczy. – Pytam, czy wy oboje czujecie się na tyle komfortowo i pewnie, że mogę was zostawić – wyjaśnił, widząc puste spojrzenie chłopaka. Nie miał nic złego na myśli. Chodziło mu o wygodę ich obojga.
- Jak dla mnie możesz iść – zapewnił szybko Visuke, rzucając szybkie spojrzenie Astrid, choć jego widok przypominał mu o tym, że nie dotrzymał umowy. - A jak ty się z tym czujesz? – zapytał jeszcze raz Chu Tao, patrząc na chłopaka znacząco.
Nie zamierzał się ruszyć z tego fotela jeśli nie otrzymałby wyraźnego życzenia nie mającego na uwadze jedynie lisa.

   Nie był w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego, natychmiast porzucając błękitne tęczówki na rzecz zasłon, wzoru na ścianie, a następnie okna.
- ...
Znów musiała minąć dłuższa chwila, by usta wampira ułożyły się w słowa:
- Przy Visuke nic mi nie grozi.
Zatrzymał się przy słowie "bezpiecznie", puszczając mimo uszu przymioty takie jak "komfortowo" czy "pewnie".
- Nie ma potrzeby, żebyś z nami został - zadecydował w końcu, odzyskując trochę pewności.

    Czekał cierpliwie, nie przeszkadzając wampirowi w podziwianiu wszystkiego co tylko nie było oczami medyka. Nie był pewien, czy uzyska jakąkolwiek odpowiedź, ale w takim wypadku po prostu by został. Nie zamierzał rzucać swoich słów na wiatr, ani tym bardziej utwierdzać Astrid w przekonaniu, że jego własne uczucia były mniej ważne. Niemniej kiedy usłyszał odpowiedź, mniej więcej taką o jaką mu chodziło, był z niego naprawdę bardzo dumny.
- W porządku – odpowiedział, podnosząc się z siedzenia i przeciągając się, dając im jeszcze moment na zastanowienie się i zmianę zdania, ale kiedy nic takiego nie nadeszło, ruszył w kierunku drzwi. – W razie czego, wystarczy mnie zawołać – zapewnił jeszcze, zostawiając ich samych.
     Przez kolejne pięć minut, Visuke milczał, nie mając pojęcia co powiedzieć. Czuł się winny i nie bardzo wiedział, jak spojrzeć Astrid w oczy.
- Um… usiądź sobie – powiedział ostatecznie, przerywając milczenie i wskazując wampirowi kraniec swojego łóżka.
Chciał mu pokazać, że mimo wszystko… nadal byli przyjaciółmi.

    Odsunął się, aby przepuścić medyka w drzwiach, odprowadzając go spojrzeniem. Przeszło mu przez myśl, aby życzyć mu dobrej nocy, ale... tak samo, jak nie miał pewności, czy jeszcze się tego dnia spotkają, tak samo nie mógł tego wykluczyć. Milczał więc.
     Deszcz nieustannie walił w szyby, wypełniając ciszę, jaka zawisła w powietrzu. Trwając w pewnym letargu, wampir stał bez ruchu, wpatrując się gdzieś w dal.
- Dobrze - kiwnął głową na zaproszenie.
Szedł powoli i dostojnie, nie zatracając tej arystokratycznej części siebie nawet na moment. Zajął wskazane miejsce, ustawiając się bokiem do narzeczonego, a przodem do ściany. Skręcił delikatnie głowę w kierunku drzwi.
- Obudziłem cię? - zapytał, zastanawiając się, dlaczego zastał go w łóżku. Wciąż jednak nie zwrócił twarzy w jego stronę, wstydząc się zaczerwienionych oczu.

Visuke przyglądał się zmierzającemu w stronę łóżka Astrid. Miał wrażenie że jego krok był wręcz nienaturalnie idealny. Nie tak jak zwykle, gdzie wampir poruszał się w ten sposób naturalnie i z lekkością. W jego krokach była sztywność, której wcześniej u niego nie widział.
- Nie... Nie spałem. Ja... Czekałem na ciebie - przyznał, mnąc w palcach pościel. - Jak... Jak się czujesz? - zapytał, mając wrażenie, że ich rozmowa była wręcz absurdalnie napięta i nienaturalna.

-Ach tak? - wydał z siebie ciche mruknięcie, nie chcąc pozostawić słów narzeczonego bez komentarza.
Nie wiedział, co czuć, w związku z tym, że Visuke na niego czekał. Cieszyło go to, a zarazem też martwiło. Był zły? Zawiedziony? Martwił się o niego?
- O wiele lepiej - przyznał prawie natychmiast. - I spokojniej -p zerknął na niego.
A gdy to zrobił... nie mógł powstrzymać cisnących mu się na usta przeprosin.
- Myliłem się, Visuke... nie powinienem był tego ukrywać i cię narażać. Wiem, że postąpiłem bardzo głupio i... dziecinnie, udając, że wszystko jest w porządku, gdy nie było to prawdą. Wystraszyłem cię i naraziłem na dyskomfort. Przepraszam.
Pokłonił przed nim głowę, jakby szykując się na burę.

- Nie... Nie szkodzi... - zapewnił, chociaż zaraz dodał, bo wiedział że brzmiał niezbyt wiarygodnie. - W sensie... Um... Rozumiem. Ja... Gdyby nie ten wypadek z krwią na początku, najpewniej nie powiedziałbym ci, że boję się wampirów - przyznał, wstydząc się odrobinę swojego wyznania.
- Nie mam ci za złe, że chcesz mieć przede mną sekrety ani że boisz się mi o czymś powiedzieć. Chciałbym tylko żebyś wiedział, że ja czasem też wolałbym zachować dla siebie pewne rzeczy, których się wstydzę, ale chyba obaj dostaliśmy nauczkę, że nie jest to najlepsze rozwiązanie - powiedział, próbując się do niego nieśmiało uśmiechnąć.

Uniósł głowę, natychmiast łapiąc spojrzenie brązowych tęczówek i automatycznie odwzajemniając posłany mu przez ich właściciela, nieśmiały uśmiech. Przyglądali się sobie dłuższą chwilę, zanim wampir nie potaknął. Był świadom, że chowanie uszu i ogona należało do tego typu tematów. Nie rozumiał jednak, dlaczego chłopak uważał, że nie powinni zamiatać ich pod dywan. W końcu on sam zbył go, gdy podpytał...
- Mam nadzieję, że nigdy więcej się to nie zdarzy - rzucił w przestrzeń, wzdychając przeciągle. - Nie, nie dopuszczę do tego, by to się powtórzyło.

Visuke pokiwał głową, wiedząc że wampir naprawdę zrobi wszystko, żeby tak właśnie się stało, zanim jednak zdążył zmienić temat, sięgnął do jego rękawa, ciągnąc go lekko, by znów na niego spojrzał. A kiedy złote tęczówki spoczęły na nim, uśmiechnął się jeszcze raz, nie wypuszczając spomiędzy palców materiału jego ubrań.
- Wiem, że będziesz się starał i w ogóle, ale jeśli kiedyś poczujesz że ci ciężko, to... To ja tu jestem, dla ciebie. To samo jest z Laurentiusem i Chu Tao. Tak jak sam mi kiedyś obiecałeś, ze wszystkim sobie poradzimy, tylko razem - powiedział cichutko, kładąc po sobie uszy, choć w jego twarzy i brązowych oczach błyszczała nadzieja i wiara, że to była prawda.
Tak długo jak mieli siebie, jak osoby które nagle stały mu się najbliższe, chciały im pomagać i się nimi opiekować, musiało być dobrze.

Spiął się, czując, jak coś ciągnie go za materiał szaty. Przeszło mu przez myśl, żeby zabrać dłoń, ale... Nie zrobił tego. Zatopił się na moment w pięknym spojrzeniu narzeczonego.
    Nie był w stanie odpowiedzieć - tak trudno było mu przyznać się do słabości! Przełknął ślinę, kiwając delikatnie głową.
- Postaram się - obiecał z pewnym wahaniem.
Nie widział potrzeby, by zapewniać narzeczonego o tym samym - kiedyś przecież już to zrobił. Uśmiechnął się jedynie delikatnie.
    Walczył ze sobą, żeby nie pogłaskać go po policzku. Albo nie wczesać palców w jego włosy. Jego wzrok nabrał czułości i pewniej miękkości, ale nie wykonał żadnego ruchu. Uciekł wzrokiem na chwilę, by ponownie zerknąć nieśmiało. Wiedział, że po tym, co zrobił, nie może od tak go dotknąć.

Widząc wzrok jakim obdarzył go narzeczony, jego serce zabiło mocno, a on sam miał przemożną ochotę tak po prostu wtulić się w jego ciało, które nadal uważał za najbezpieczniejsze i najcieplejsze miejsce na ziemi. Nie był pewien, czy Astrid podzielał to uczucie ale przez chwilę w jego wzroku pojawiło się wahanie. Przekręcił delikatnie głowę widząc to wahanie, niepewny czym było spowodowane. W normalnych okolicznościach na pewno już dawno znalazłby się w ramionach narzeczonego. Dlatego jeszcze raz nieśmiało pociągnął go za rękaw, a jego mina nabrała nieśmiałości.
- Chciałbyś... Chciałbyś mnie przytulić? - zapytał, czując się dziwnie bezbronnym, kiedy tak krążyli wokół siebie jakby wszystko na co do tej pory pracowali zadrżało w posadach i wymagało wzmocnienia i upewnienia się, że ten mały kryzys przetrwa.

Zadrżał, gdy dotarło do niego znaczenie słów chłopaka. Chciał... bardzo chciał. Coś w tym rudowłosym, wybuchającym płaczem lub gniewem, chowającym się, a zarazem ufającym mu z całego serca chłopaku sprawiało, że pragnął otoczyć go ramionami i nie puszczać. Był pewien, że dobrze ukrywa to pragnienie, które bądź co bądź nie mogło być spełnione, dopóki nie zostało wyartykułowane w formie pytania. Czy aż tak źle z nim było, że nie dawał rady utrzymać fasonu? Ten jeden raz jednak... chyba... mógł? I tak nic już nie szło po jego myśli. Rzeczy, które ukrywał, wyszły na jaw. Uczucia, które skrywał głęboko w sobie, znalazły ujście. Wszystko z pozoru się sypało, a gdy był już pewien, że wszyscy odwrócą się od niego, oni... stawali się dziwnie bliżsi.
    Zagryzł wargę, bijąc się z myślami. Ostrożnie kiwnął głową, tułowiem jednak pochylając się w tył w sprzecznym sygnale.
- Nie wiem, czy mi wolno - przyznał, uciekając wzrokiem na ściskany przez chłopaka rękaw.

Nie miał pojęcia ile to pytanie dla niego znaczyło dopóki nie dojrzał tego nieśmiałego kiwnięcia głową. Poczuł niesamowicie dużo ulgi, że chociaż w tej materii nic się pomiędzy nimi nie zmieniło. Chociaż stwierdzenie wampira bolało, głównie przez to że było dowodem tego jak bardzo był niepewny siebie i ich relacji, to cieszył się, bo znaczyło, że nadal chciał ją z Visuke mieć.
- Wolno, oczywiście, że wolno - powiedział, jakby na potwierdzenie swoich słów zbliżając się i jednocześnie robiąc mu miejsce pod kołdrą. - To co się stało wcale nie sprawiło, że już cię nie lubię, albo że ci nie ufam. Uświadomiło mi tylko jak mało wiem o wampirach. Dlatego, jeśli nie miałbyś nic przeciwko, chciałbym żebyś opowiedział mi więcej. Zgoda? - zapytał, patrząc na niego prosząco i zachęcająco jednocześnie.
Naprawdę tak myślał, wszystko co mówił było szczerą prawdą. Sam w końcu popełnił w swoim życiu masę błędów i czuł, że jeśli za jeden, którego dopuścił się Astrid, miałby go poniżyć w swoich oczach, to byłby okropnym hipokrytą.

   Ponownie się spiął, czując, jak narzeczony się przysuwa. Przez chwilę obawiał się nawet, że nagle go obejmie, jednak to - na szczęście - się nie stało. Zamiast tego do jego uszu dotarło zapewnienie, że uczucia Visuke się nie zmieniły. Wciąż mu ufał. Wciąż darzył go sympatią. Bardzo ostrożnie i delikatnie przyciągnął dłoń do siebie, wstając. Raz po raz rzucając mu pytające, to znów badawcze, spojrzenie, powoli zbliżał się. Najpierw usiadł obok, zostawiając nogi zwieszone poza materacem, by w razie co mieć drogę ucieczki. Następnie ułożył ramię tak, by znajdowało się za plecami chłopaka. Z początku nieśmiało dotknął go tylko palcem. Drugim. W końcu całą dłonią. Powoli przysunął go do swojej piersi w dość niewygodnej dla siebie pozycji. Wystarczyło jednak, by poczuł TEN zapach tak blisko siebie... Delikatna woń mięty.
    Trudno powiedzieć w której chwili jego nogi znalazły się na posłaniu. Z lekkością uniósł czarodzieja, sadzając go sobie na udach, by po chwili opleść go rękami w biodrach. W tej pozycji Visuke przewyższał go o kilka centymetrów, więc nie było mowy o oparciu się na jego ramieniu. Nie przeszkadzało mu to jednak. Nawet... podobało mu się. Woń rumianku wróciła, a on nabrał jej możliwie najwięcej, ile był w stanie, do płuc, by po chwili wydać z siebie westchnienie pełne ulgi i przyjemności. Oparł się policzkiem o obojczyk chłopaka, rozluźniając się w końcu.
- A co, jeśli nie powinieneś był? - zapytał.
Sugerował Visuke , że nie powinien był zaufać komuś takiemu, jak on. Że nie powinien go lubić. A mimo to wciąż trzymał go w ramionach, możliwie najbliżej siebie i - o ile było to możliwe - chciał, aby ta chwila trwała wiecznie. Zerknął na niego z dołu, jakby domagając się odpowiedzi. Zanim jednak ta nadeszła, speszył się i znów schował twarz w wybranym wcześniej miejscu, jakby jednak wolał jej nie poznać.
- Opowiem ci o wszystkim, co tylko chcesz. Możesz zapytać o cokolwiek - zmienił temat.

Czarodziej nie miał pojęcia, że Astrid był aż tak kruchy. A jednak, przyglądając mu się kiedy tak niepewnie i jakby tylko czekał aż Visuke wyrzuci go z pokoju wstał, przymierzając się do zbliżenia się, w jego gardle rosła nieporzyjemna gula. Nie ruszył się ze swojego miejsca, pozwalając mu przekonać się we własnym tempie, że naprawdę nie zamierzał go wyganiać. Ba! Z każdą chwilą chciał go przytulić tylko bardziej, pozbyć się ze złotych oczu tego nieszczęśliwego wyrazu poczucia winy. Kiedy Astrid w końcu usiadł, układając ramię za jego plecami, jego serce przyspieszyło. Czując palce, jeden, drugi, wszystkie, przez jego plecy przebiegł dreszcz, stawiając wszystkie włoski na jego przedramionach dęba. Przyciągnięty w dość niewygodny sposób, miał ochotę westchnąć ni to z niedowierzania, że teraz będą razem tacy niezręczni, ni to z ulgi, że nawet jeśli to znów mogą zacząć się do siebie przyzwyczajać.
     Nie miał pojęcia kiedy i jak, nagle znalazł się w zupełnie innej pozycji, opierając się kolanami  wokół bioder Astrid, a on sam patrzył na niego z jakimś takim niesamowicie czułym wyrazem twarzy, opierając policzek o jego klatkę piersiową. Dłonie wampira nadal znajdowały się na jego biodrach, podpowiadajac mu, że chłopak po prostu go podniósł. Z opóźnieniem, bo jego mózg miał jakieś spięcie z szoku, zarumienił się po uszy, przez chwilę nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Dopiero kiedy Astrid zaczął mówić, chowając twarz w zagłębieniu jego obojczyka, ostrożnie, jakby mógł go spłoszyć, objął go za szyję, przytulając się ostrożnie policzkiem do czubka jego głowy. Włosy Astrid były takie miękkie, nie mógł się powstrzymać by nie przesiewać ich pomiędzy palcami, ciesząc się ich strukturą i słodkim zapachem, który już od jakiegoś czasu kojarzył mu się z bezpieczeństwem. Otrzymawszy zgodę na zadawanie pytań, zdał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli miał ich tak wiele... nie potrafił sobie ani jednego przypomnieć. Milczał więc chwilę ostatecznie decydując się zapytać o pierwsze co mu przyjdzie do głowy.
- Co by się stało gdyby ugryzł mnie inny wampir niż ty zanim byśmy się zaręczyli? - zapytał, bo już zdążył zauważyć że to było coś, czego Astrid najpewniej by mu nie wybaczył. - Nie żebym planował dać się ugryźć komuś kto nie jest tobą, ciekawi mnie to tylko. Wiedziałbyś, gdyby to się stało? - zapytał, bo naprawdę był ciekaw...
- Czy po ugryzieniu wszystkie wampiry będą wiedzieć, że jestem twój? - dodał, rumieniąc się kiedy powiedział to na głos, ale odkąd zaczął chłopaka poznawać bardziej, ta myśl, razem z przeświadczeniem, że Astrid też będzie jego, nie wydawała mu się aż tak zła.

    Czuł, że jest możliwie najbliżej, jak się da, Visuke. Jego serce drżało z poruszenia, a głowa najchętniej poruszałaby się w potakującym geście, sprawiając, że łasiłby się niczym kociak. Nie zrobił tego jednak, pozwalając sobie jedynie na miarowe, głębokie oddechy i przymknięcie oczu. To wystarczyło. Ważne, że był blisko. Sama myśl o tym, że ktoś inny miałby czelność ugryźć kogoś, kto miał być tylko jego, sprawiła, że prawie warknął. Dziwny dźwięk zablokował się jednak na wysokości jego gardła, a on jedynie mocniej przytulił chłopaka, jakby niewerbalnie mówiąc mu, jak bardzo nie chciał, żeby podobna sytuacja miała miejsce.
- Gryząc kogoś, wampir może zostawić mu coś, co nazywa się "piętnem własności". Dawniej była to przestroga, że ta osoba należy tylko do niego. Trudno opisać, co to za uczucie, ale widząc piętno własności, wiemy, że nie wolno nam się zbliżyć. Osoba wygląda i pachnie inaczej. Im potężniejszy był jego twórca, tym większy niepokój wywołuje w nas myśl o tym, że moglibyśmy ugryźć tę osobę. Prawnie jeśli ktoś zaatakuje wybraną już przez kogoś i naznaczoną piętnem własności, zostanie postawiony przed sądem i stracony. Czasem nawet z całą rodziną. Dawniej rzecz jasna wampiry same wyrównywały rachunki, jednak odkąd wprowadzono władzę książęcą, a rasa wampirów stanęła przed wizją wymarcia, trzeba było ograniczyć niepotrzebny rozlew krwi. Gryzienie osoby formalnie związanej z innym wampirem także podlega surowej karze.
Mówił spokojnym tonem gdzieś w przestrzeń, nie uchylając nawet oczu. Dopiero pod koniec poruszył się, czując, że chciałby choć przez chwilę zobaczyć twarz narzeczonego.
- Po samym ugryzieniu tak. Substancja, która znajduje się w kłach, w jakiś sposób sprawia, że osoba zaczyna inaczej pachnieć. Anomalia ta trwa jednak dość krótko, podczas gdy piętno własności pozostaje na całe życie.
Odsunął się na moment, wpatrując się z dołu na chłopaka.
- Byłbym bardzo zły, gdyby ktoś inny choć próbował cię ugryźć.
Dokładnie. Visuke miał być jego.

Nie wiedział, co myśleć o tym, co właśnie usłyszał. Rozumiał, dlaczego Astrid nie chciał się dzielić i odrobinę łechtało to jego ego. Myśl, że chłopak mógł być zazdrosny i że nie chciał by ktokolwiek zbliżył się do niego w ten sposób była miła. Czuł się trochę niepewnie z tym całym piętnem, zastanawiał się też, czy przez jakiś czas będzie pachniał jak Astrid, ale nawet jeśli, nie przeszkadzało mu to.
- Jak wygląda takie piętno? - zapytał, patrząc mu w oczy, nie wiedział czemu, ale nagle zapragnął dotknąć policzków Astrid.
Zanim się powstrzymał, przesunął palcami jednej ręki przez kark, muskając delikatnie skórę pod jego oczami, które patrzyły na niego w tak uparty i zaborczy sposób.
- Czy jak mnie ugryziesz w zaręczyny, to też mi takie piętno zostawisz? - dopytał jeszcze, nie będąc pewnym czego się spodziewać.

- To zależy. Każde jest zupełnie inne. Nie mam pojęcia, jak wyglądałoby to, które sam bym zostawił.
Coś musnęło jego szyję, na co jego organizm zareagował dreszczem, który przeszedł przez cały kręgosłup. Fragment szyi dziwnie mrowił, jakby domagając się powtórki. Gdy jednak palce otarły się o jego policzek w miejscu, które z pewnością wciąż nosiło znamiona płaczu i słabości, wzdrygnął się, ponownie przytulając i tym samym uniemożliwiając patrzenie na siebie. Zachował się jak ślimak, który po dotknięciu, zwija się w swojej muszli.
- Nie. Nie powinno się robić tego tak od razu. To zdecydowanie za wcześnie. Dla wampira pozostawienie takiego piętna było czymś niezwykle osobistym i ważnym.
Mawiano, że jego kształt odkrywa duszę, jednak trudno mu było w to uwierzyć. A jednak pewien niepokój był.
- Pozostawienie takiego piętna jest bardziej zobowiązujące niż małżeństwo.

Gwaltowana reakcja Astrid na jego dotyk sprawiła, że spłoszył się, mając wrażenie że zrobił coś złego, że nie powinien go dotykać. Jego uszy opadły smutno, ale chłopak nie mógł tego widzieć, schowany w jego ramionach. Miał ochotę pogłaskać go po głowie, ale nie był pewien czy może...
    Słysząc odpowiedź, jednocześnie poczuł więcej ciekawości i ulgę. Jak wyglądałoby piętno Astrid? Czy byłoby tak piękne i delikatne jak on? Czy raczej wyrażało jego uparta dumę i zaborczość?
- Oh... Rozumiem - westchnął, czując kolejny dreszcz. Czy kiedyś on i Astrid będą sobie na tyle bliscy, że będą chcieli stać się za siebie bardziej odpowiedzialni niż małżeństwo?
    Po chwili milczenia przypomniał sobie o innym aspekcie, który go zainteresował.
- Mówiłeś, że rasa wampirów prawie wymarła... Czy to znaczy, że jest was mało? - zapytał, bo nie wyobrażał sobie tego.

Poczuł, że ciało, które trzymał tak blisko, zadrżało. Pogłaskał po nieśmiało po plecach pod łopatkami, jakby uspokajająco.
- Dokładnie tak. Tereny podległe wampirom są dość rozległe, co może dawać poczucie, że jest inaczej. Mimo to... Nie jestem pewien, ile dokładnie osób liczy cała rasa, gdyż niektóre rodziny odcięły się od reszty i mieszkają na uboczu. Każdy dba o swoje ziemie - w końcu wszystkie wampiry takowe posiadają, należąc do szlachty. Wydanie na świat potomstwa jest obarczone ogromnym ryzykiem i często kończy się śmiercią kobiety, a bez potomstwa nie da się zachować linii rodowej. Szczególnie problematyczne jest to, gdy umiera jedyna jedyna spadkobierczyni tytułu. Rody takie stoją przed wyborem, czy spróbować przysposobić osobę, która będzie w stanie w jakiś sposób ocalić ich przed końcem, czy też oddać się pod opiekę innym, często wyżej położonym, rodzinom. Są jednak tacy, którzy dożywają końca swoich dni w posiadłości, pozostawiają nierozwiązane sprawy. Całe ich dziedzictwo i zasoby stają się więc łakomym kąskiem. Dawniej bywało to ogniwem zapalnym dla konfliktów i mniejszych lub większych wojen. Te zaś sprawiały, że pozycje niektórych rodzin traciły na znaczeniu, inne zaś wybijały się. Znów życie straciło wiele osób, wieszając na włosku przyszłość niektórych rodów. Na ile mogli, starali się oni odbudować pozycję. Niektórym jednak nie udawało się i... Koło się zamyka.
Znów uniósł spojrzenie na chłopaka, przerywając na chwilę. Wampirza historia - szczególnie jego rodu - była długa i zawiła, mieszcząc się w co najmniej dziesięciu wielkich tomiskach. Astrid znał ją doskonale, jednakże potrzebowałby co najmniej kilku podobnych nocy, aby cała przedstawić.
- Zdaje mi się, że rasa czarodziejów nie zmagała się nigdy z podobnym problemem, mam rację?

- Czy to znaczy, że trzeba się urodzić wampirem? Nie możecie przemienić zwykłych ludzi w wampiry, żeby zwiększyć populacje? - zapytał, spoglądając na niego i rozluźniają się wyraźnie pod głaszczącymi go dłońmi.
Na pytanie o czarodziejów, pokręcił głową.
- Od zawsze byliśmy raczej liczną grupą, do tego zbieraliśmy się w klany, które starały się zwiększyć liczbę członków. Bo wiesz - im większy klan tym jest potężniejszy, a przynajmniej powinien być, bo im więcej czarodziejów w klanie tym na więcej osób rozdzielana jest magia, którą gromadzi rodowe drzewo - wyjaśnił, znów nieśmiało wplatajac palce we włosy narzeczonego. - Niestety to, że jest nas tak dużo wcale nie znaczy, że nie mamy problemów - westchnął smutno, przypominając sobie miasta czarodziejów, które choć piękne, były naprawdę, naprawdę smutnymi miejscami.

Ściągnął brwi, słysząc tak absurdalną myśl. W jaki sposób zwykły człowiek miałby przemienić się wampira? To nie była przecież kwestia jedynie wyrośnięcia kłów - spora część ich fizjologii się różniła! Jak układ trawienny, przystosowany do wydobywania składników z pokarmów roślinnych i zwierzęcych, miałby poradzić sobie z wydobywaniem energii życiowej jedynie z krwi?
- Oczywiście, że trzeba urodzić się wampirem. Skąd w ogóle taki pomysł? Czy czarodzieje mogą przemienić zwykłych ludzi w czarodziejów? -]
    - Rodowe drzewo? - zainteresował się, słysząc kolejna wypowiedź. - Jak działa?
Czując palce narzeczonego na swojej głowie, przymknął oczy, wzdychając kolejny już raz tego dnia. Uwielbiał, gdy ktoś układał jego czarne kosmyki. Uchylił oczka po dłuższej chwili, by spod rzęs zacząć wlepiać w niego złote tęczówki.

Słysząc odpowiedź Astrid, Visuke poczuł, że znowu zrobił z siebie głupka. Zarumienił się, wiercąc niespokojnie na kolanach chłopaka, dopóki nie wrócili do tematu czarodziejów. Ale wtedy złote oczy znów na niego spojrzały, tym razem z wyraźnym zadowoleniem kryjącym się gdzieś na ich dnie i Visuke znów potrzebował chwili, by przypomnieć sobie jak się oddycha.
- Pewne rośliny mają naturalne zdolności gromadzenia magii. Czarodzieje wybierają takie drzewo i nasączają ją własną krwią, zakładając klan, który następnie robi dla siebie różdżki z gałęzi tego drzewa. W ten sposób możemy czerpać z zasobów tego drzewa i czarować, używając zaklęć które czarodziej polegający na własnej mocy nie byłby w stanie rzucić. Takie drzewo im więcej magii wchłonie, tym więcej oferuje swojemu klanowi, bo tyle ile różdżek, tyle osób czerpie magię z jego wnętrza. Dlatego mój ojciec tak bardzo pragnie krwi magicznych ras i stworzeń. Bo wystarczy kropla takiej krwi, by drzewo było silniejsze. I dlatego pragnie mocy wampirów. Wasza krew ma w sobie tyle mocy, że jedna jej kropla ma w sobie tyle ile aktualnie po wielu, wielu latach zbierania mocy ma nasze drzewo. I dlatego musisz być ostrożny, wy wszyscy musicie.
Westchnienie wyrwało się z jego ust, a palce uciekły na policzek. Tak bardzo chciał go chronić. Przed swoim ojcem i całą resztą zachłannych magów.
- Proszę, nie daj jej sobie wydrzeć siłą, podstępem czy obietnicą. Ostrzeż też swoją matkę, siostrę i Laurentiusa. Na zaręczynach niech nikt nie rozmawia choćby o kropli. Bo każdy czarodziej zrobiłby absolutnie wszystko dla mocy, która tkwi w waszych żyłach i pochodzeniu - wyszeptał, pochylając się do jego ucha, bo miał wrażenie że jeśli powie o tym głośniej, że jeśli ktoś usłyszy...
Właśnie stał się zdrajcą własnego klanu. Gdyby ktos się dowiedział, Visuke stałby się numerem jeden wśród czarodziejskiego świata do odstrzału.

Czując dłoń na policzku, drgnął w podobny, do poprzedniego, sposób, mając w planach ponowne odsunięcie się. Prawdopodobnie zrobiłby to, gdyby nie fakt, że w pomieszczeniu zrobiło się dziwnie groźnie. Światło zamrugało niespodziewanie. Atmosfera także wydała się... Ponura.
    Kiwnął głową. Nikt nigdy nie wspomniał mu, że powinien zaoferować swą krew w zamian. Po tym, co usłyszał, mógł wnioskować, że także jego rodzina nie miała o tym pojęcia. Włoski na jego ciele najerzyły się.
- Wampiry nigdy, przenigdy nie oddadzą nikomu swojej krwi - odpowiedział szeptem. - Gdyby któryś z nich dowiedział się, że ktoś odbiera ją siłą... doszłoby do wojny między naszymi rasami.
Zadrżał na samą myśl, przysuwając chłopaka bliżej.

Wiedział, że nie powinien tego mówić, że nie powinien go straszyć i wywoływać tego dreszczu grozy, który przeszedł i po jego plecach. Ale najbardziej na świecie nie chciał, by ktoś go oszukał. By któryś z przebiegłych lisów podstępem wyciągnął od tej rodziny, której już zawdzięczał tak wiele, kroplę krwi. Gdyby to się stało, jego ojciec nigdy nie spełniłby próśb klanu D’Arche. Tak długo jak w ich rękach nie spoczywała moc, był skłonny współpracować. Potem… cóż, zaręczyny dało się zerwać, prawda?
- To nie tak, że już ktoś to zrobił – powiedział, bo nie chciał, by Astrid mimo wszystko myślał, że taki proceder już kiedyś miał miejsce. – A przynajmniej nie w moim klanie. Drzewo nie przyjmuje krwi dwa razy od tej samej rasy, więc o to nie musisz się martwić. Jednak… na przyjęciu będą przedstawiciele innych rodów i oni… mogą próbować. Nie zrobią tego dosłownie, będą tak subtelni jak tylko się da, dlatego cię ostrzegam. Chciałbym… żebyś po prostu był ostrożny i nie wdawał się w dyskusje z tymi ludźmi, zwłaszcza na osobności, ani w towarzystwie samych czarodziejów. Najlepiej gdyby zawsze był z tobą ktoś, przy kim nie będą mogli swobodnie cię oszukać – dodał jeszcze, przytulając się mocniej do ciepłego ciała Astrid.
Otoczył go w pasie ogonem, wzdychając z przyjemnością.
- Ale z przyjemniejszych rzeczy – zaczął, chcąc nieco zmienić atmosferę. – Widziałeś kiedyś fajerwerki? – zapytał, a jego ogon poruszył się w wyrazie szczęścia.

Przez twarz Astrid przeszedł cień, by za chwilę opanował ją nieprzenikniony chłód. Nie miał zamiaru dać się oszukać czy wykorzystać. Jakby potęgując efekt, za oknem coś błysnęło. Burza rozszalała się na dobre. Ta chłodna ekspresja zniknęła jednak, tak szybko, jak się pojawiła, gdyż coś miękkiego otoczyło go w pasie. Narzeczony wtulił się w niego ufnie, sprawiając, że uśmiechnął się delikatnie. Jego dłoń odnalazła drogę do rudych włosów, wplatając w nie paliczki.
- Fajerwerki? Nie przypominam sobie. Cóż to takiego?
Oparł się o ścianę ciągnąć za sobą chłopaka tak, by ten położył się na nim.
- Cały czas masz ugięte kolana. Musi ci być niewygodnie - wyjaśnił przesuwając ręką, która wcześniej głaskała jego włosy, wzdłuż nogi Visuke. - Zmieńmy pozycję

Chłodna maska, która na chwilę pojawiła się na twarzy Astrid wywołała w nim lęk, że teraz przez niego dojdzie do wojny pomiędzy czarodziejami i wampirami, przestał się jednak tym na razie przejmować, znów widząc miękkość w jego spojrzeniu i delikatny uśmiech błądzący mu po wargach. Położył po sobie uszy z zadowoleniem, kiedy chłopak znów zaczął go głaskać, samemu nie przestając bawić się jego pięknymi włosami. Uwielbiał tą czarną kurtynę, która tak miękka i przyjemna w dotyku nie ośmielała się plątać nie ważne jak nieumiejętnie próbował ją ułożyć w kucyk, czy zapleść warkocza.
- Fajerwerki to najcudowniejsza rzecz na świecie! – podekscytował się czarodziej. – Z resztą zobaczysz! Na pewno będą na naszych zaręczynach. To takie rozbłyski światła, które puszcza się po zmroku, a które wyglądają jak rozkwitające na niebie kwiaty – westchnął, spoglądając zaraz ciekawsko na Astrid, który poruszył się, przesuwając ich nieco do tyłu.
    Nie spodziewał się, że dłoń, którą wampir trzymał na jego głowie, nagle przesunie się wzdłuż jego uda, stawiając jego uszy dęba. Jego serce znów rozbiło się mocno, a kiedy z ust chłopaka padły ostatnie dwa słowa, znów miał wrażenie, że nadinterpretował je w stronę, w którą jego myśli wcale nie powinny odbiegać.
- Um… o-okej – zgodził się, nie bardzo wiedząc… co miał zrobić, na szczęście dłonie Astrid zaraz przekazały mu, czego chciał, ciągnąc go na siebie bardziej, tak że Visuke leżał na piersi narzeczonego, otoczony jego ramionami i podkulonymi nogami, które zaraz wyprostował, sprawiając że stykali się ze sobą całą powierzchnią ciała.
Serce lisa biło szybko w piersi, miał wrażenie, że było tak głośne, że Astrid nie miał najmniejszego problemu z usłyszeniem go.
- Wy-wygodnie ci? –zapytał, unosząc wzrok i próbując trochę inaczej ułożyć głowę, dopóki nie dojrzał jak blisko ich twarze były…
    Lis przełknął ciężko ślinę, ale nic nie powiedział, mając wrażenie, że znów w pobliżu wampira robiło mu się nienaturalnie gorąco.

Nakierował go tak, by ten możliwie najwygodniej - jego zdaniem - ułożył się na łóżku, a raczej na nim, tym samym nie przestając się przytulać. Już wcześniej to zauważył - Visuke nie był dużo cięższy, niż Artressa. Z łatwością mógł go podnosić, czy to w tańcu, czy wtedy, gdy dopiero zaczynał go przytulać tego dnia.
- Bardzo - odpowiedział szeptem. - A tobie? Nie bolą cię nogi?
Mogąc w końcu sięgnąć bez większego problemu, zaczął raz jeszcze głaskać Visuke po włosach. Coś go skusiło, żeby złapać w paliczki lisie uszko chłopaka. Nigdy im się nie przyjrzał...
    Rozległ się głośny grzmot, rozjaśniając tym samym pokój. Brązowe oczy czarodzieja zalśniły tym światłem.
- To dziwne... - odezwał się, delikatnie gładząc miękkie futerko narzeczonego kciukiem. Zupełnie zapomniał o fajerwerkach. - W takie noce zawsze czuję pewien niepokój, ale kiedy jestem z tobą, jest tak... Spokojnie. Jakby nic nam nie groziło, dopóki jesteśmy razem.
Nie ważne, jak głośne były rozładowania atmosferyczne, nie zwracał na nie większej uwagi, zaabsorbowany osobą przed sobą. Wolną, lewą ręką objął czarodzieja w pasie, przytrzymując go tym samym, aby nie spadł.

Burza na zewnątrz mogła dla czarodzieja w ogóle nie istnieć. Nie bał się jej nigdy, ale teraz w ogóle nie zwracał na pogodę uwagi, zapatrzony w Astrid, który przyglądał mu się z jakimś niezidentyfikowanym błyskiem w oku. Poczuł, że znów zrobiło mu się ciepło, a kiedy jeszcze wampir złapał jego ucho w palce, przez jego kręgosłup przebiegł potężny dreszcz, który zatrzymał się w podbrzuszu lisa i tam już został, sprawiając że całe jego ciało nagle stało się jakieś takie nad wyraz wrażliwe. Czuł wyraźnie każdą krzywiznę ciała Astrid, jego kość biodrową delikatnie wbijającą mu się w brzuch. I dłonie, gorące i ciekawskie, silniejsze niż na to wyglądały. Jedna z nich przytrzymywała go w miejscu, podczas gdy druga sprawiała, że coś dziwnego działo się z jego ciałem. Słowa chłopaka nie poprawiały wcale sytuacji. Sprawiały jedynie, że Visuke rumienił się, czując że nagle trudniej mu było złapać oddech. Palcami odnalazł ramiona wampira i raz po raz zaciskał je i rozluźniał, czując te nieznane mu dotąd przyjemne sensacje. Nie miał pojęcia, co się w którymś momencie stało. Chłopak natrafił palcami na jakiś punkt, który sprawił, że ciało Visuke wygięło się w łuk.
- Ahstrid! – jęknął, nie będąc w stanie utrzymać tego dźwięku wewnątrz siebie, które jakimś cudem, Visuke naprawdę nie miał pojęcia jakim, połączyło się z jego wołaniem imienia wampira.

Był niezwykle zainteresowany fakturą zwierzęcego atrybutu Visuke. Wcześniej nie odważyłby się choćby pomyśleć, aby badać go z taką dokładnością, ale teraz... Deszcz, stukający w szybę, błyski, które raz po raz rozjaśniały sypialnię i pewien spokój, jakiego nie uświadczył od dawna, sprawiały, że czuł się jak we śnie. Jego umysł był na wpół przysłonięty mgłą, przez co nie do końca rozważał pewne kwestie. Choćby fakt, jak chłopak może zareagować na tak intymny, bądź co bądź, dotyk.
    Czarodziej nie odpowiedział mu, napinając się nagle. Zarejestrował to, podobnie jak zaciskające się, to znów rozluźniające palce narzeczonego na jego ramionach, ale... Nie przetworzył dostatecznie. Zbyt pochłonięty zastanawianiem się, jak to możliwe, że uszy Visuke były tak miękkie i podobne do tych Gatto. Nigdy nie widział prawdziwego lisa, więc trudno było mu porównać do pierwowzoru, jednak... Chyba czytał gdzieś, że te zwierzęce byłyby szorstkie.
     Niespodziewanie chłopak szarpnął w tył, wydając z siebie dźwięk, którego Astrid jeszcze nigdy wcześniej nie miał przyjemności słyszeć, a który niósł ze sobą jego imię. Coś w nim drgnęło. Zadrżał wbrew sobie, czując, jak zaczyna robić mu się gorąco. Nagle dotarło do niego, co się stało. Co przed chwilą robił i w jaki stan, prawdopodobnie, wprowadził swojego narzeczonego. A co najdziwniejsze, a zarazem najstraszniejsze - jak niesamowicie podniecało go to, w jaki sposób ten zareagował.
     Zarumieniony odsunął dłoń, natychmiast zakrywając nią twarz i podwijając nogi do siebie. Nie przemyślał tego jednak, napotykając oczywisty opór w postaci kończyn zarzecznego. Poruszył się niespokojnie, co także było dość głupią i niebezpieczną, ale całkiem naturalną rzeczą podczas nagłej paniki.
- W-w-wyba-acz j-ja... Ja nie... - starał się coś powiedzieć, wytłumaczyć, coraz bardziej zarumieniony.

Nie wierzył. Nie wiedział. Jego mózg przestał działać, potrafiąc jedynie zakrywać usta i zarumieniony po czubki uszu i zażenowany do granic możliwości gapić się w złote oczy Astrid. Chłopak wydawał się nie rozumieć co się stało, a kiedy to do niego dotarło…
- A…A…Astrid! – jęknął przerażony jego paniką, czując że widok czerwonej twarzy wampira jego samego wprawił w stan tak okropnego zawstydzenia, że jedyne co był w stanie zrobić to schować twarz w jego piersi, wciskając się między jego ręce.
Nie miał pojęcia, co robić. Czuł, że jego głowa paruje od nadmiaru emocji i wstydu, a Astrid który kręcił się i podrażniał go, kiedy jego ciało nadal było takie gorące i wrażliwe… cóż… wcale nie poprawiał sytuacji!
- Astrid… przestań się wiercić – wymamrotał w końcu, pewien, że narzeczony może z łatwością wyczuć w jaki stan go wprawił. W końcu nadal byli ze sobą bardzo blisko. Dopiero po sekundzie Visuke zdał sobie sprawę z tego… że przecież Astrid już go nie trzymał, szybko więc podniósł się do siadu, czując że z tego wszystkiego zakręciło mu się w głowie. Musiał się podeprzeć o materac i posiedzieć chwilę zanim nadal zawstydzona i zakryta dłońmi twarz Astrid nie przestanie wirować mu przed oczami. Dopiero wtedy przeniósł się na miejsce obok wampira, padając twarzą w poduszkę, by ukryć ją przed wzrokiem narzeczonego, choć miał wrażenie, że obaj byli tak zawstydzeni, że nie potrafiliby spojrzeć sobie w oczy.

Wystraszył się, gdy Visuke przytulił się do jego piersi. Nagle fakt, że stykając się całym ciałem, a chłopak napiera na niego - zgodnie z grawitacją - przestraszył go. Starał się odsunąć, co przyniosło odwrotny skutek, bo miał wrażenie, że napór ten był coraz bardziej wyczuwalny. A to sprawiało, że panikował jeszcze bardziej. Wtedy chłopak odezwał się.
- !!!
Zastygł w bezruchu, oddychając szybko. Odsunął ręce możliwie najdalej od narzeczonego. Zacisnął powieki, co sprawiło jednak, że obraz zarumienionego czarodzieja uderzył go z większą mocą. Otworzył je więc w chwili, gdy chłopak akurat się poruszał. Potrzebował dłuższej chwili. Jak do tego w ogóle doszło?! Jak to możliwe, że chłopak jednym słowem - tylko jednym! - był w stanie wprawić go w taki... taki stan...
    Skulił się, na ile był w stanie, ukrywając twarz między kolanami. Uspokój się Astrid, uspokój…
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {24/10/21, 08:28 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Unknown
     Dopiero po chwili, Visuke był w stanie unieść się delikatnie i spojrzeć na narzeczonego. Ale to, co zobaczył niemal natychmiast sprawiło, że przeraził się jeszcze bardziej. Obraz Astrid skulonego, drżącego na całym ciele z przerażenia i jego szybki, przyspieszony oddech wskazywały na stan, który Visuke tak dobrze znał. Panika. Ale tak bardzo jak nie wiedział, czego potrzebował on sam, by się uspokoić, tak teraz, kiedy Astrid był w takim stanie, nie miał pojęcia jeszcze bardziej.
- Om… Em… Ja… Pójdę po pomoc – powiedział przestraszony, wybiegając z pokoju.
     Rozejrzał się po korytarzu, nieco zagubiony, zaraz jednak zmierzając do pokoju medyka. Chu Tao jednak nie było… Przez chwilę chłopak nie wiedział, co powinien zrobić. Zagubiony, pomyślał o drugiej osobie, która znała Astrid na tyle, by wiedzieć co robić. Pobiegł do sypialni mieszczącej się po drugiej stronie korytarza i pukając raz, krótko, wbił do pomieszczenia, z zaskoczeniem dostrzegając że i medyk znajdował się w środku. Białowłosy widząc przerażenie w oczach chłopaka natychmiast zerwał się z fotela, to samo uczynił Laurentius, a jego twarz spochmurniała.
- A-Astrid… Astrid zaczął panikować… Ja nie wiem co robić – przyznał zdesperowany, patrząc głównie na medyka, bo choć jego relacje ze starszym wampirem ostatnimi dniami uległy poprawie, nadal kiedy chodziło o narzeczonego, bał się jego reakcji.
- Spokojnie, już idę – zapewnił go Chu Tao, domyślając się po panice w oczach chłopaka, że ten nie da rady zejść po jego torbę.
Machnął różdżką i kiedy znaleźli się przy pokoju Visuke, torba już tam na niego czekała.
    Weszli do środka, gdzie mężczyzna natychmiast dostrzegł skulonego na łóżku, przerażonego chłopaka. Zbliżył się do niego, ale nie próbował go dotykać. Wiedział, że każdy reagował inaczej na różnego rodzaju sytuacje, dlatego dopóki nie dowiedział się, co się stało, nie zamierzał zrobić niczego pochopnie.
- Astrid? Słyszysz mnie? Jesteś w stanie mi odpowiedzieć? – zapytał, siadając na łóżku, ale nadal, nie próbując go dotykać. Odnalazł w torbie eliksir, ale jeszcze nie próbował go w żaden sposób chłopakowi podać.

Jak mantrę powtarzał sobie słowa "uspokój się" paradoksalnie dolewając metaforycznej oliwy do ognia. Mówienie tego sprawiało bowiem, że widział ogromną różnicę między tym, jak było, a jak pragnął, by to wyglądało, co tym bardziej nie pozwalało mu odnaleźć spokoju ducha.
     Nie do końca wiedział, co dzieje się wokół niego. Ramiona, którymi się obejmował, stanowiły swego rodzaju bezpieczną strefę, w której próbował się ukryć.
- Co się stało?
Drgnął.
Znajomy głos, należący do wuja, jako jedyny przebił się przez dziwny kokon, zwracając jego uwagę.
- Co się stało, Astrid? - naciskał na niego, na co pokręcił delikatnie głową.
Wyglądało to, jakby się zakołysał. Laurentius westchnął, przesuwając Chu Tao, by zająć miejsce obok bratanka.
- Czy możesz na mnie spojrzeć?
Znów kołysanie. Dłonie Astrid mocniej się zacisnęły. Nie chciał, by ktokolwiek teraz widział ten okropny wyraz twarzy, jaki z pewnością robił. Miał problem ze złapaniem oddechu, zapewne przez to, że wciąż był na wpół pochylony. Między szatami trudno było też o świeże powietrze.
- W porządku. Czy znów chodzi o krew?
Kołysanie. Jakby grali w pytania, Laurentius raz po raz starał się odgadnąć, co wprawiło bratanka w tak niepokojący stan, podczas gdy chłopak komunikował się poprzez delikatne ruchy. Mimo iż odpowiedzi były raczej przeczące, napięcie schodziło z Astrid. Czy chodziło o pogodę? Przypomniał sobie o czymś? Rozmawiali o czymś? Skupiony na czymś innym, nie mógł napędzać tej dziwnej kuli śnieżnej "uspokajania się", pod którą tonął, pozwalając, by pozostawiona sama sobie topniała.
- Czy to coś, o czym nie możesz powiedzieć?
Odpowiedź nie nadeszła od razu. Głowa Astrid poruszyła się.
- Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać o wszystkim?
Brak odzewu. Mężczyzna odwrócił się w stronę Visuke.
- Co się stało? - zapytał chłodnym tonem, spodziewając się, że miało to związek z chłopakiem.

Chu Tao zdołał zauważyć, w którym momencie Astrid zaczął reagować. Nie było to na jego głos, ani nawet na ciche pytania Visuke. Odpowiedział na głos Laurentiusa, co wcale nie zaskoczyło go aż tak bardzo. Chłopak bardzo mu ufał.
     W ciszy pozwolił mężczyźnie przejąć inicjatywę i zadawać pytania, które powoli zdawały się uspokajać spanikowanego wampira. Przynajmniej do momentu, w którym Laurentius zaczął zadawać pytania zbyt bliskie prawdy. Mag zmarszczył brwi, a kiedy pytanie poleciało w stronę Visuke, dojrzał jak policzki chłopaka pokryły się rumieńcem wstydu, zanim opuścił mocno głowę, mnąc rąbek swojej piżamy z zaciśniętymi mocno ustami. Medyk przyglądał mu się dłuższą chwilę, czekając, ale kiedy żadna odpowiedź nie nadeszła, domyślił się, że odpowiedź była w obrębie tematów, na które ani jeden, ani drugi nie chcieli rozmawiać w towarzystwie Laurentiusa.
    Czarodziej zaczął zastanawiać się, co to mogło być. Nie chodziło o krew. Nie chodziło o burzę za oknem. Ani o rodzinę… Chodziło o Visuke. W umyśle Chu Tao pojawił się jeden temat, który pewnego pięknego dnia tak bardzo wstrząsnął paniczem D’Arche. Czy i tym razem mogło chodzić o to? Zerknął jeszcze raz na Visuke, na jego postawę pełną poczucia winy i wstydu. I na Astrid, który nadal nie chciał odsunąć rąk od twarzy. Błyskawicznie podjął decyzję.
- Wyjdź, Laurentiusie –powiedział stanowczo, splatając ręce na piersi i patrząc na wampira nieustępliwie.

Laurentius... Poczuł się oburzony podobnym rozkazem. Zmierzył wzrokiem medyka, z którym jeszcze chwilę temu tak dobrze mu się rozmawiało, mrużąc przy tym oczy. Nie potrafił pojąć, o co w tym wszystkim chodziło. Kiedy sprawił, że Astrid traktował go jak obcego? Błękitne tęczówki były jednak nieugięte. Zerknął raz jeszcze na bratanka, a następnie jego narzeczonego. Żaden z nich nie oponował. Otworzył usta, by zapytać czarnowłosego o zdanie, jednak w porę ugryzł się w język.
 - Jeśli ma to pomóc - rzucił ostatecznie, łudząco porzypominajac Astrid w chwilach, gdy ten zamykał się w sobie.
Zatrzepotał szata, wstając i zamknął za sobą drzwi.

Słysząc ton mężczyzny, Chu Tao przewrócił oczami tak mocno, że aż rozbolała go głowa. Nie potrafił wyjść z podziwu jak bardzo ten stary wampir potrafił w jednej sekundzie zachowywać się jak mężczyzna, który przeżył zbyt wiele, by w następnej być urażoną królową. Naprawdę, nie pojmował… Miał jednak ważniejsze sprawy na głowie.
    Kiedy drzwi za Laurentiusem zamknęły się, upewniająco rzucił na pokój zaklęcie wyciszenia, uniemożliwiając komukolwiek podsłuchanie, o czym mówiło się wewnątrz.
- Rzuciłem na pokój zaklęcie, teraz nikt z zewnątrz nie usłyszy ani słowa, które odtąd tu padną. Możecie czuć się bezpiecznie – powiedział łagodnie, spoglądając na Visuke.
     Chłopak przez chwilę wahał się, ale wystarczyło mu spojrzeć w tak pełne zrozumienia i wsparcia jasne oczy medyka, by strach o Astrid wygrał z jego wstydem. Opowiedział mu, co się stało, jąkając się i zacinając, ale Chu Tao ani razu go nie popędził, nie zatrzymał, ani nie próbował mu podpowiadać odpowiednich słów, chcąc by chłopak opowiedział o całym zajściu tak jak potrafił. A kiedy skończył, domyślił się, co się wydarzyło i pogratulował sobie, że nie próbował Astrid dotykać. To absolutnie nie był dobry pomysł.
- Dziękuję, już wszystko rozumiem. Usiądź sobie, nic złego się nie dzieje – zapewnił go, mówiąc jednocześnie do obu. - Astrid, wiem że nie chcesz ze mną rozmawiać, ani pokazywać mi twarzy, w porządku, nie musisz siedzę do ciebie tyłem, nie patrzę na ciebie, dobrze? Zrobimy tak, jeśli będziesz się ze mną zgadzał, kaszlniesz raz, jeśli nie, dwa razy, w porządku? – zapytał, czekając na jakiś znak, że chłopak go słyszał, rozumiał i chociaż odrobinę chciał współpracować.
Słysząc delikatne „mmm”, Chu Tao wewnętrznie odetchnął z ulgą, martwił się o tę dwójkę, o Astrid.
- Świetnie, bardzo dobrze sobie radzisz, wiem że czujesz się zagubiony i się boisz, dlatego najpierw trochę temu zaradzimy, dobrze? – powiedział, cały czas starając się by jego głos był tak spokojny jak tylko spokojny Chu Tao potrafił w takich sytuacjach być. - Nie patrzymy na ciebie, ani ja, ani Visuke. Musisz zacząć oddychać, Astrid. Powoli i głęboko. Ale jeśli będziesz ukrywał twarz w dłoniach, nie dostarczysz sobie wystarczająco dużo tlenu. Dlatego teraz się odsłoń, dobrze? Nie patrzymy na ciebie – zapewnił jeszcze raz, czekając z mocno bijącym sercem na kolejne cichutkie „mmm”

Słuchanie o tym, jak z perspektywy Visuke wyglądało całe zajście, zdał sobie sprawę, że zachował się... naprawdę, naprawdę źle. Za bardzo skupiony na sobie, nawet nie pomyślał, jak okropnie naruszył granice chłopaka. Zagryzł wewnętrzną stronę policzka, zaciskając dłonie na szacie.
    Mimo iż medyk zapewnił go, że nie patrzą, Astrid nie był w stanie zdobyć się na uniesienie głowy. Oczekiwane przez Chu Tao "mmm" które wydał z siebie poprzednim razem nie nadeszło. Ciszę, jak wisiała w powietrzu, przerywał jedynie dźwięk deszczu. Wampir spróbował zdobyć się na kaszlnięcie, jednak był w stanie wydać z siebie jedynie jakieś dziwne, stłumione westchnienie, które i jego wystraszyło. Zmienił je więc na coś pokroju drżącego "Ym", które załamywało się pod koniec. Schował głowę głębiej.

Nie takiej reakcji oczekiwał, ale nie należał do osób, które poddawały się po jednej porażce. Widział jak bardzo źle czuł się z całą sytuacją Visuke. Jego smutne, błagalne spojrzenie, by wszystko naprawił, podczas gdy on sam skulony w fotelu wyglądał, jakby potrzebował przytulenia.
- Astrid – zaczął jeszcze raz, jeszcze spokojniej, jeszcze wolniej i łagodniej. – Nie zrobiłeś nic złego, Astrid. Kiedy w życiu dzieją się rzeczy, których nie jesteśmy pewni, albo których doświadczamy po raz pierwszy, może to być przerażające. To nic złego, bać się nieznanego – zapewnił miękko, spoglądając przy tym na Visuke, który drgnął i jeszcze mocniej położył po sobie uszy, wtulając się w swój ogon. – Miałeś dzisiaj naprawdę ciężki dzień. Tak dużo się wydarzyło, nic dziwnego, że w końcu twój organizm stwierdził, że to dla niego za dużo. Czasem tak się dzieje, kiedy doświadczamy wielu rzeczy na raz. Z tego co zrozumiałem, jeszcze nigdy nie byłeś aż tak głodny jak dzisiaj, prawda? Ani nie miałeś przy sobie kogoś, kto doprowadziłby cię do stanu, w jakim znalazłeś się wcześniej. To co się teraz dzieje, jest dokładnie tym samym. Silną emocją, której nie miałeś okazji doświadczyć w swoim życiu. Ale to naprawdę nie jest nic złego. To znaczy, że dorastasz. Odkrywasz w sobie to, czego jako dziecko nie potrzebowałeś, albo nie było ci potrzebne w aż takim stopniu jak teraz. Wiem, że to bardzo trudne i że nie zawsze wszystko idzie tak jak to sobie zaplanowaliśmy, ale wszystko co się teraz dzieje jest częścią czegoś znacznie większego i mniejszego jednocześnie. Musisz po prostu pozwolić sobie dorosnąć, a nie dorośniesz bez porażek, bez błędów i bez uczuć.

Słuchał słów medyka na przemian rozluźniając się, to znów spinając. Gdy mówiła o tym inna osoba, zwracając mu uwagę na poszczególne rzeczy i zapewniając na każdym kroku, że wszystko to było naturalne... czuł, że zaczyna to rozumieć. To prawda. Był tak strasznie przerażony tym, co się dzieje. Faktem, że w jego zawsze spokojnym i pełnym kontroli życiu pojawiło się coś, czego nie był w stanie przewidzieć. Najpierw, że nie był w stanie nad sobą zapanować, a następnie, że coś mogło działać na niego tak silnie.
    Pociągnął nosem cicho. Obudził się w nim pewien opór. Nie chciał tego. Nie chciał więcej się tak czuć.
- Nie - mruknął.
Nie wolno mu było. Nie powinien. To jedno słowo towarzyszyło mu najczęściej w życiu, bardzo często stawiane przez niego samego.
- Nie wiem - dodał po chwili, ciszej.

Słowo, nie to, które chciał usłyszeć, ale się pojawiło, był jakiś postęp… minimalny, ale był. Kolejne słowa sprawiły, że na jego ustach zagościł delikatny uśmiech. Trudno było pozbyć się czegoś, co dyktowały lata zachowań, ale wierzył, że w końcu uda im się przełamać ten opór, który przecież nie wynikał ze złych chęci, czy podłego charakteru.
- Dobrze, że w takim razie ja wiem – zauważył, nie dopuszczając by do jego głosu wdarło się coś innego niż spokój i zrozumienie. – To skomplikowany i pełen zagadek proces, Astrid. Ale zapewniam cię, że jeśli tylko poznasz jego mechanizmy, wszystko stanie się prostsze i nie aż tak przerażające. Kiedy zaczynasz się uczyć nowych umiejętności też jest trudno, prawda? Tak samo jest z dorosłością. Jeśli chcesz być dumnym, odpowiedzialnym i poukładanym dorosłym, najpierw musisz być trochę zagubionym, niebędącym pewnym tego co się dzieje nastolatkiem. A ja z chęcią nauczę cię… a w zasadzie was, bo ciebie Visuke też to dotyczy, jak przestać błądzić we mgle – powiedział, wcale nie sprawiając że zabrzmiało to jak pytanie.
To było stwierdzenie. Nie mógł patrzeć jak ta dwójka raniła siebie nawzajem tylko dlatego, że nikt nigdy nie poświęcił im czasu na to, by wyjaśnić im jak to wszystko działa. Był zły na nich wszystkich, na Laurentiusa, kobietę która pojawiła się w dworze tego dnia i na wszystkich opiekunów Visuke. Nauczyli ich jak się wstydzić, jak żałować i robić to, co było konieczne bez względu na to jak bardzo raniące było, ale nikt nie zatrzymał się w tej gonitwie o honor i władzę, by wyjaśnić im z czym wiązała się miłość, przywiązanie, czy zwykłe dorastanie, którego przecież chcąc czy nie, musieli doświadczyć.

    Nie wiem.
Nie wiem, co powinienem zrobić.
Obietnica, że wszystko będzie prostsze, sprawiła, że uniósł nieznacznie głowę. Medyk nie kłamał - nikt na niego nie patrzył. Nikt z wyjątkiem niego samego.
- Dobrze.
Jego głos był odrobinę czystszy, gdy nic go nie tłumiło. Uspokoił się znacznie, co sprawiło, że inne uczucia zaczęły przebijać się na pierwszy plan. Jego złote oczy spoczęły na narzeczonym.
- Przepraszam, Visuke

Przez cały czas, podczas którego Chu Tao starał się uspokoić Astrid, Visuke miał moment, by dojść do siebie, by też się uspokoić i zdać sobie sprawę z tego, że znów jakieś jego działania, które nie były zamierzone doprowadziły Astrid na skraj. To nie Astrid był zagrożeniem dla niego, tylko on dla Astrid.
- Nie... To ja przepraszam - powiedział, odwracając głowę przed złotym spojrzeniem oczu wampira.
Starał się brzmieć tak jak Chu Tao. Spokojnie. Ale choć jego głos nie miał w sobie zbędnych emocji, skulił się w sobie jeszcze mocniej, podciągając kolana pod brodę i oplatając nogi ramionami, by wcisnąć się jak tylko mógł w siebie najgłębiej.
- Czy mogę... Spać dzisiaj sam? - zapytał, czując że jeśli znajdzie się w jednym łóżku z Astrid, nie da rady się do niego nie przytulić.
Znów go dotknie. Znów wywoła w nim uczucia, których Astrid nie chciał.

Bolało go to, jak wyglądał Visuke. Oklapnięte uszy, skulony i tak przeraźliwie zraniony. Gdy tego wieczora powiedział mu, że wolno mu go przytulić, był naprawdę szczęśliwy. O wiele spokojniejszy i taki... Pełen nadziei, że jego błąd niczego nie przekreślił. A mimo to...
- Nie zrobiłeś nic złego - zapewnił go spokojnym tonem, nie chcąc, by brał na siebie winę. - Po prostu trochę... Się wystraszyłem, poza tym... To ja zachowałem się niestosownie.
Spinane tak długi czas mięśnie dały o sobie znać, gdy próbował się podnieść. Był dziwnie ociężały, gdy przesunął się na drugi kraniec łóżka, aby zwiesić z niego nogi.
- Tak. Już wychodzę.
Ruszył w kierunku drzwi , ale w jego krokach brakowało dobrze znanej gracji i lekkości. Odrobinę się ociągał.

Chu Tao nieustannie miał wrażenie, że mówił do dwóch ścian. On swoje, oni swoje. Tym razem nie powstrzymał westchnienia, które uciekło mu z ust.
- Poczekaj, Astrid – zatrzymał go, po chwili prosząc go, by do niego podszedł. – Ty też, Viuske. Wstań – polecił, a kiedy chłopak z ociąganiem spełnił polecenie, mężczyzna powstrzymał przewrócenie oczami.
Poczekał aż oboje znaleźli się bliżej, a kiedy zauważył, że żaden nie zamierzał zbliżyć się bardziej, zrobił krok do przodu, jednego i drugiego przyciągając na długość swojego ramienia, nie zdejmując rąk z ich ramion.
- Chłopcy – zaczął dyplomatycznie, mając ochotę jednego i drugiego palnąć w łeb. – Po pierwsze, uspokójcie się i spójrzcie sobie w oczy. A po drugie… Visuke – powiedział, przenosząc dłoń na jego brodę, by złapać jego spojrzenie. – Przestań o wszystko obwiniać siebie. Nie musisz brać na siebie odpowiedzialności za wszystko co się dzieje. Na litość boską, masz tylko osiemnaście lat, daleko ci choćby do pełnoletniości. Pozwól czasem, by to ktoś inny się o ciebie pomartwił, teraz kiedy masz takie osoby – powiedział, sprawiając że lis zamrugał z ogromnym zaskoczeniem, nie spodziewając się, że tymi słowami choćby niezamierzenie, Chu Tao przyzna, że chciał o niego dbać i martwić się.
– A co do ciebie, paniczu Astrid – zaczął, łapiąc spojrzenie złotych oczu. – Chciałbym, żebyś zrozumiał pewną bardzo, bardzo ważną rzecz. W prawdziwym związku, nie ważne czy takim opierającym się na przyjaźni, czy miłości, nie ma czegoś takiego jak niestosowne zachowanie. Jest tylko to, co w danej chwili chcesz zrobić i pytanie, czy obie strony są na to gotowe. Najwyraźniej żadne z was nie było gotowe na taką bliskość. Ale nie ma w tym nic, absolutnie nic niestosownego. Będziecie małżeństwem któregoś dnia, przyjdzie wiele momentów, w których będziecie we dwoje i pomyślicie, że ta druga osoba jest niezwykle atrakcyjna. Pożądanie nie jest czymś brzydkim, niestosownym, czy… - zerknął na Visuke – wstydliwym. Po prostu na wszystko jest miejsce i czas. Niektórzy potrzebują go mniej, drudzy więcej i nie ma w tym absolutnie nic złego. Tylko musicie ze sobą ROZ-MA-WIAĆ – zaznaczył stanowczo. – Rozmowa jest podstawą wszystkiego. Kiedy się jej nauczycie, wszystko będzie łatwiejsze – zapewnił, ściskając delikatnie ich ręce w wyrazie wsparcia, jakie chciał im okazać.

Z ulgą przyjął prośbę, by zaczekał. Nie trzeba było dwa razy mu mówić. Nie chciał być teraz sam, gdyż im dłużej o tym myślał, tym mniej rozumiał. Miał wrażenie, że coś mu umyka. Grzecznie podreptał do medyka, obawiając się jednak, co dostrzeże w oczach narzeczonego.
- Ale... Nie chciałem go ugryźć - przyznał zaskoczony, jakby tylko to mogło go w tej sytuacji usprawiedliwić.
Jakby tylko wtedy pożądanie było właściwe i normalne.

Chu Tao czuł, że jego załamanie Astrid i jego poziomem wtajemniczenia w tak przecież życiowe tematy wzrosło niemal dwukrotnie. Przecież ten chłopiec nie wiedział… nic! Obwiniał o ten stan Laurentiusa bo podejrzewał, że to on nie pozwalał wampirowi poznać tego „niestosownego” tematu. Chyba musiał z nim naprawdę poważnie porozmawiać o tym, czego nawbijał w tak ufny i naiwny umysł Astrid.
- Nie musisz pragnąć jego krwi, żeby pożądać Visuke jako Visuke – zauważył, ignorując rumieniec jaki pojawił się na twarzy Lisa. – Powiedz, kiedy na niego patrzysz, podoba ci się to co widzisz? – zapytał, przytrzymując zawstydzonego chłopaka w miejscu, chociaż gdyby Visuke chciał naprawdę odejść, nie zatrzymałby go. Nie miał tyle siły.

Automatycznie pokręcił głową, nie chcąc dopuścić do siebie takiej myśli.
- Nieprawda - zaprzeczył dość niepewnie, zwieszając głowę. Czuł się trochę jak dziecko - ale... naprawdę chciał być tym idealnym paniczem, który stosował się do zasady "to tylko twoja sprawa".
Zerknął na narzeczonego, którego twarz znów była zarumieniona. Czy mu się podobał?
- Lubię na niego patrzeć - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie do końca rozumiejąc, czego dotyczyło pytanie. - Jest naprawdę przystojny.

Brew Chu Tao uniosła się, kiedy usłyszał niepewne zaprzeczenie słowom mężczyzny. Miał sporo obiekcji do tego, kto w tym towarzystwie miał rację a kto się mylił, nie powiedział jednak nic, czekając na odpowiedź na swoje drugie pytanie. A ta sprawiła, że uśmiechnął się z zadowoleniem i pokiwał głową.
- A ty Visuke? Co czujesz, kiedy patrzysz na Astrid? Podoba ci się? – zapytał, wprawiając chłopaka w jeszcze większe zawstydzenie.
Odwrócił wzrok, ale ostatecznie pokiwał delikatnie głową.
- Mhm… Bar-bardzo – przyznał, unikając spojrzenia na coś innego niż swoje bose stopy zanurzone w miękkim włosiu dywanu.
- Cudownie, jest dokładnie tak jak myślałem. W takim razie, Astrid, wiem że to uczucie sprawiło, że się przestraszyłeś, ale czy mógłbyś mi powiedzieć, co dokładnie poczułeś? – zapytał łagodnie, domyślając się co się stało, ale miał wrażenie, że tak długo jak to Astrid nie powie tego na głos, nie dotrze do niego, że to nie krew sprawiła, że jego serce zabiło szybciej, a obecność lisiego czarodzieja.

Jego serce zabiło mocniej, gdy Visuke kiwnął głową i cicho przytaknął. Wiedział, że wygląda dobrze - nie bez powodu tyle czasu spędzał każdego dnia na przygotowaniach - ale... Sposób, w jaki chłopak to powiedział. Żałował, że w tej chwili był najgorszą wersją siebie, jaką czarodziej uświadczył.
- Przypływ ciepła i... Dreszcz.
Potrzebował dłuższej chwili, by to przyznać. Zabrał dłoń, obejmując się ramionami w obronnym geście. Jego głos równie dobrze mógł być głośniejszym powiewem wiatru.
- I takie uczucie, że... - także spojrzał na dywan, następnie na podłogę, gdzie go nie było, to znów na coś innego. - chciałbymżebypowiedziałjejeszczeraz - wyszeptał na jednym oddechu, robiąc nagle przerażona minę. Jakby dotarło to do niego.
Spojrzał w błękitne oczy, jakby w nich szukając wytłumaczenia.
- To takie dziwne. Visuke nawet mnie nie dotknął, ani... a ja... Czuję, że zrobiłem coś złego.
Cofnął się. Miał wrażenie, że drugi raz tego dnia robi mu się niedobrze - tym razem jednak z nerwów.

Słuchając słów Astrid, Visuke poczuł że mimo stresu związanego z całą sytuacją i nadal z kłębiącymi się gdzieś pod żołądkiem wyrzutami sumienia, zrobiło mu się cieplej. Nie miał pojęcia, że tak działał na Astrid… że w ogóle mógł na niego działać w ten sposób. Za to Chu Tao poczuł sporo dumy, że chłopak dał radę to z siebie wyrzucić. Choć na jego nerwowość, zmarszczył delikatnie brwi. Nie powinien uważać swoich uczuć za coś złego… W pierwszej chwili chciał się odezwać i wyjaśnić mu, że to co czuł nie było niczym skandalicznym, zaraz jednak wpadł na znacznie lepszy pomysł. Skoro Astrid nie do końca wierzył jego słowom, może uwierzyłby komuś innemu?
- Rozumiem. Visuke, czy uważasz, że Astrid zrobił coś złego? – zapytał miękko, sprawiając że odrobinę uspokojony lis, znów się zarumienił.
- J-j-ja… Ja… Um… Ja… - zaczął się jąkać, naciągając nerwowo rękawy na swoje dłonie. – N-n-nie… Ja… Ch-ch-ch-chciał-chciałbym, żeby… żeby z-zrobił to j-jeszcze raz – wyrzucił z siebie, czując że to było za dużo dla niego.
Zakrył twarz dłońmi, mając wrażenie że jego mózg zamienił się w papkę, a jego dusza wyparowała razem z tymi zawstydzającymi słowami.

Być może dobrze, że Visuke zakrył twarz zaraz po tym, jak wyznał coś tak... Tak... Astrid nie wiedział, co ma zrobić. Co myśleć. Zaczął kręcić głową, zaciskając palce na przedramionach.
- Chciałbyś...? - powtórzył głucho, cofając się jeszcze kilka kroków.
Wpadł na łóżko, siadając natychmiast. Uniósł jedną dłoń do ust. Kręciło mu się w głowie. Jego serce galopowało. A więc on też... I mówił o tym tak otwarcie, jakby... Jakby to naprawdę nie było nic złego.
- Nic już nie rozumiem.
Pochylił się, wczesując palce we włosy i zaciskając je.

Cała sytuacja sprawiała, że Chu Tao nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać. Najbardziej chyba jednak rosła w nim ochota, by pewnego, starego wampira odnaleźć i wygarnąć mu wszystko, co sobie o nim pomyślał. To już nie było zabawne, chcąc czy nie, zrobił Astrid krzywdę, narażając go na uczucia, których nie znał i reakcje, które wywoływały w nim tak wiele sprzecznych uczuć. Miał jedynie nadzieję, że chociaż rozmowa z tego wieczora zmieni cokolwiek w jego życiu, a raczej w życiu jego i Visuke.
    Kiedy Astrid się odsunął, wyglądając na tak… zagubionego, Chu Tao musiał się powstrzymać by samemu go nie przytulić. Żałował, że w tym momencie Laurentius nie widział jak bardzo szkodliwe było jego wychowanie i że choć odrobinę spróbuje je naprawić, pozwalając Astrid dorosnąć, choć miał wrażenie, że nie miał na co liczyć…
    Pogłaskał Visuke po głowie, podprowadzając go do fotela, by ten też sobie usiadł i upewniwszy się, że nic mu nie będzie, zbliżył się do Astrid, kucając przed nim, by znaleźć się na wysokości jego oczu.
- Wiem, że jesteś zagubiony i że… ktoś… mógł zaszczepić w tobie przeświadczenia, które niekoniecznie pokrywają się z rzeczywistością, o której ci teraz mówię. Wiem też, że ta osoba nie chciała dla ciebie źle… Niemniej, chciałbym żebyś na chwilę zapomniał o wszystkim, co ta osoba ci powiedziała i dopiero wtedy, żebyś zastanowił się nad tym, co czujesz. Nie musi to być dzisiaj, ani nawet za tydzień, nie musisz o tym nikomu mówić, chyba że będziesz chciał, moje uszy są dla ciebie zawsze otwarte. Po prostu, na spokojnie, bez nerwów, bez przekonań kogoś innego, pozwól sobie wyrobić własną opinię na ten temat, w porządku? Bo te uczucia są twoje, Astrid, to prawda, ale to wcale nie znaczy, że są złe, czy niegodne, by pokazać je komuś innemu. Żadne uczucia nie są, bo są częścią ciebie. Nie jest źle być opanowanym, ale tak samo dobrze jest czasem pokazać co siedzi nam w środku. Nie trzeba się dzielić nimi ze wszystkimi, ale to wcale nie znaczy, że nie można. Większość ludzi wybiera jedną osobę, przy której pozwalają sobie zdjąć maski i być po prostu sobą, a z tego co wiem, jest to naprawdę miłe uczucie – powiedział cicho, tak by jego słowa docierały tylko do uszu wampira.
W jego słowa i minę wdarł się jakiś smutek, jakby sam miał kiedyś kogoś takiego, ale już dawno… dawno było ona przeszłością.

Spiął się niemalże natychmiast, gdy białe włosy pojawiły się w zasięgu jego wzroku. Nie chciał, by ktokolwiek go teraz dotykał, co - jak się po chwili okazało - medyk z pewnością rozumiał. Zacisnął zęby, ukrywając swoją twarz za dłońmi.
    Potrzebował dłuższej chwili, by odpowiedzieć:
- Mmm - powołując się na kod, jaki ustalili na początku.
Wiedział, że Chu Tao miał rację - czuł to podświadomie, przypominając sobie nagle, jak Visuke reagował, gdy się do niego uśmiechał, mimo iż nie zawsze było to właściwe. Ale zarazem miał w pamięci chwile, gdy sprawiało to ból.
- Dziękuję - szepnął tak, że tylko on mógł to usłyszeć.

Ciepły uśmiech pojawił się na ustach Chu Tao słysząc wcześniej ustalony sygnał. Miał ogromną ochotę potarmosić go po włosach, ale wiedział, że nie powinien tego robić. Dlatego jedynie skinął mu głową, prostując się, by spojrzeć na nieco uspokojonego Visuke nieco przysypiajacego na fotelu.
- No dobrze, ten dzień był wystarczająco długi i męczący. Przyniosę wam mleka z miodem, a wy się zastanówcie czy chcecie spać razem czy osobno - powiedział, wyjmując różdżkę, by zdjąć zaklęcie wyciszające i wyjść na korytarz.
     Visuke przez chwilę przyglądał się zamkniętym drzwiom, zanim wrócił spojrzeniem do Astrid. Widział jak bardzo było mu ciężko i jemu samemu było tak źle... Ale mimo tego co mówił wcześniej, nie chciał patrzeć jak Astrid odchodzi.
- Um... Wiesz... Jak... Jak chcesz, to możesz zostać - powiedział cichutko, kładąc po sobie uszy i zerkając na narzeczonego nieśmiało.

Nie ruszył się z miejsca, mimo iż Chu Tao jawnie zasugerował, że powinien już iść. W końcu Visuke nie tak dawno oznajmił, że chce dziś spać sam. Co tu było po nim...? Niby medyk użył słów "zdecydujcie" ale... Nie sądził, że może o to prosić.
     Zanim zdążył zdecydować, narzeczony odezwał się, a on... Uniósł na niego wdzięczne spojrzenie złotych oczu. Chciał zostać. A raczej - nie chciał być sam. Deszcz wciąż uderzał o szyby, chociaż ciszej i bez akompaniamentu grzmotów, ale... On nadal czuł niepokój. Po tym, jak może dwie godziny temu obudził się w ciemnym pokoj... Zbyt wiele nocy spędził w ramionach lisiego czarodzieja, by teraz wytrzymać w samotności. Szczególnie tutaj. W tym nagle obcym miejscu.
    Kiwnął głową, zagrzebując się w pościeli, jakby w obawie, że chłopak zmieni zdanie. Raz po raz rzucał mu krótkie, kontrolne spojrzenie. Wahał się. Chu Tao mówił, że powinni rozmawiać, ale czy jeśli powie chłopakowi że nie chce, by ktoś go dotykał, ten nie wyrzuci go jednak na korytarz? W głowie rozbrzmiał mu jego głos. "Większość ludzi wybiera sobie jedną osobę, przy której pozwala sobie zdjąć maski i być sobą. To naprawdę miłe uczucie".
- C- czy możemy... Nie przytulać się dzisiaj? - zaryzykował, zaciskając palce na kołdrze. - Źle się czuję. Jeśli ci to nie odpowiada, m-moge iść spać sam, albo... Albo znaleźć Gatto…

Nie miał pojęcia jak bardzo zależało mu na tym, by Astrid jednak został z nim tej nocy dopóki chłopak się nie zgodził i czym prędzej nie zakopał się pod kołdrą, jakby to mogło go uchronić przed ewentualną zmianą zdania Visuke. Ale on nie zamierzał go wyrzucać.
    Ostrożnie zbliżył się do posłania i usiadł na nim, wślizgujac się pod kołdrę. Nie położył się, tylko usiadł, czekając na obiecane przez Chu Tao mleko. Miał wrażenie że potrzebował go by tej nocy zasnąć spokojnie. Na głos chłopaka, zerknął w bok pytająco, a widząc jak bardzo był niepewny, jak wiele kosztowało go zadanie tego pytania, natychmiast zapragnął zapewnić mu wszystko co tylko chciał, byle ten przestraszony wyraz twarzy zniknął.
- Odpowiada - odpowiedział cicho, posyłając mu nieśmiały uśmiech. Chu Tao kazał im nauczyć się rozmawiać i on bardzo chciał to potrafić. - Jeśli chcesz... Nie musimy też już dzisiaj rozmawiać - zaproponował, bo sam nie czuł się na siłach by cokolwiek teraz z siebie wykrzesać mądrzejszego niż dobranoc.

Westchnął z ulgą, starając się przywołać na twarz uśmiech. Ten jednak okazał się jedynie krzywym grymasem. Zatopił twarz w poduszce, za jakiś czas jednak zerkając znów na Visuke. Kiwnął głową, słysząc jego słowa. Nie chciał rozmawiać. Przymykał oczy, by po dłuższej chwili uchylić jedno z nich i odnaleźć wzrokiem narzeczonego. Przypatrywał mu się przez moment, a następnie znów starał się zasnąć.
     Nie do końca zwracał uwagę na to, co się dzieje wokół, na wpół zaspany. Nie wiedział, kiedy wrócił Chu Tao, ani kiedy wypił swoją część mleka, po dwukrotnej prośbie medyka i zapewnieniu, że to pomoże mu zasnąć. Zagrzebanie w pościeli przemieniło się w próbę zbudowania kokona, z którego wystawała jedynie jego twarz, tak, by móc kontrolować obecność Visuke.
    Nie odpowiedział na życzenie dobrej nocy medyka. Jedyne co, to spiął się odrobinę, gdy zgasło światło. Noc była nieprzejednana, a jego oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do mroku. Coś zaszeleściło jednak, informując go, że z pewnością czarodziej tam jest.
    Przysypiał. Był taki moment, gdy na sekundę przed zanurzeniem się w jeziorze snów, coś szarpnęło go w tył. Spiął się nagle, otwierając oczy. Serce waliło mu w piersi.
- Visuke? Śpisz? - szepnął w przestrzeń. Trudno było oszacować, ile czasu minęło i w jakiej pozycji mógł być teraz chłopak. O ile był...
Jedynym, co słyszał, był szum wiatru i deszczu.
- Visuke? - - spróbował jeszcze raz, odrobinę bardziej spanikowany.
Wyciągnął przed siebie dłoń, opuszczając tym samym bezpieczny kokon. Gdzie był czarodziej? Zostawił go jednak? Czuł się tak, jakby przed chwilą został wybudzony z naprawdę złego i strasznego snu.
- Vis… -
Jego palce natrafiły na coś. Wystarczyła chwila, by zrozumiał, że wczesał je w ogon chłopaka, którym ten zawsze się owijał. Czyli… dalej tam był. Przysunął się odrobinę. Teraz go słyszał - miarowy, głęboki oddech śpiącego obok czarodzieja. Poczekał, aż uspokoi go ten piękny dźwięk. Mimo iż nie chciał, zasnął z wyciągniętą w jego kierunku dłonią.
~  ~  ~  
     Doprawdy nikt nie był w stanie upilnować Artressy. Mimo iż Laurentius powtarzał jej dwa… Nie, około dziesięć razy, że Astrid i Visuke powinni odpocząć po wczoraj i nie wolno im przeszkadzać - nawet jeśli powoli zbliżało się przedpołudnie - ta w jakiś sposób uciekła spod czujnego oka służby i jego samego, wślizgując się pierw do sypialni brata, a następnie szukając go u lisiego czarodzieja. Szeroki uśmiech rozświetlił jej twarz, gdy dopięła swego. Nie przejmując się nawet, że nie zdjęła butów, czy też jak niegrzeczne może to być, wskoczyła z całym impetem na środek łóżka.
- Ooo-buuuuudź sieeeę - zaczęła zawodzić bratu do ucha, jednak ten standardowo nie reagował.
Zerknęła na drugiego chłopaka. Może jego łatwiej będzie…? Zaczęła tykać go palcem wskazującym w policzek.
- Wstawaj, wstawaj - powtarzała w irytującym rytmie.
Gdy tylko Visuke dał po sobie poznać, że się rozbudza, jej uśmiech powiększył się. Odsunęła się odrobinkę, aby nad nim nie wisieć i chwytając swoje kolana - zaczęła się kołysać, śmiejąc dziecięco i radośnie.
- Pobawimy się, Visuke! - poprosiła, zerkając na niego z błyskiem w oku.
- Artressa!
Podskoczyła, zerkając niewinnie na zdenerwowanego wuja w drzwiach.
- Mówiłem, że masz dać im odpocząć i ich nie budzić!
- Ale Visuke już nie śpi! Sam się obudził! Mówiłeś, że jak wstanie, to będę mogła się z nim pobawić! Obiecałeś!
- Nic takiego… mówiłem, że możesz zapytać KIEDY się obudzi.
- I się zgodził - uparcie trwała przy swoim. - Prawda? Pobawimy się?
- Wracamy na dół.
Był nieugięty. Ale ona też nie miała zamiaru dać za wygraną. Powtarzając uparcie "obiecałeś", nie dawała się zabrać z łóżka. Nawet ktoś o tak głębokim śnie, jak Astrid, dodatkowo będący pod wątpliwym już wpływem środka na dobre sny, nie był w stanie nie obudzić się podczas takiego zamieszania.
- Mmm? - mruknął, podnosząc się do siadu i trąc prawe oko. - Czy coś się stało? - mruknął sennie, nie bardzo kojarząc, gdzie jest.
Wampirzyca wykorzystała to, niemalże od razu wpadając mu w ramiona.
- Laurentius mnie okłamał! Najpierw mówił, że mogę was obudzić, a teraz na mnie krzyczy, że to zrobiłam. I jeszcze nie pozwala mi się bawić z Visuke, mimo iż on się zgodził!
Pociągnęła smutno noskiem, kontynuując swój absurdalny występ. Mężczyzna załamał ręce. Miał naprawdę dość. Ledwie co zmrużył oko tej nocy, martwiąc się o bratanka. Nad ranem zaś dowiedział się, że Chu Tao prawdopodobnie się rozchorował, na co wskazywały jego zachrypnięty głos oraz gorączka i musiał kłócić się z nim, żeby wyciągnąć informacje, gdzie też białowłosy trzyma leki oraz walczyć, żeby zanieść go do swojego pokoju. Podczas burzy okazało się bowiem, że okna nie wytrzymały próby, przepuszczając chłód i wodę na długości całej południowej ściany. W małej klitce z ziołami trudno było mówić o choćby miejscu na kominek, czy fragmencie, którego nie naznaczył deszcz, dlatego szarooki tak usilnie starał się namówić go do współpracy i przeleżenia choć połowy dnia w ciepłym i - co najważniejsze - suchym pokoju. Ten zupełnie nie współpracował, jeżąc się dziwnie i rzucając w jego stronę nawet bardziej, niż zwykle, sarkastycznymi uwagami, jakby był o coś zły. Ale mimo pytań nie chciał zdradzić przyczyny. Pozostawało zrzucić to na barki choroby, wziąć go na ręce i po prostu zanieść tam, a następnie zawinąć w dodatkową pościel oraz zagrozić, że jeśli choć ruszy się z tego miejsca, to wampir przestanie być miły i go przywiąże. Nie mogli stracić medyka na dłużej, niż dzień, może dwa. Nie raz już udowodnił, że jest niezbędny.
    Jego obowiązki rozszerzyły się więc także o względne ogarnięcie pokoju Chu Tao i dostarczenie mu czegoś ciepłego oraz doglądanie raz na jakiś czas, czy aby na pewno drzemie. Niby mógł poprosić o to służbę ale… czuł, że poniekąd może być przyczyną takiego stanu, więc sam się tym zajmował, znajdując jakąś wymówkę.
    Astrid chyba wyczuł, że wuj zaraz wybuchnie, a może po prostu nie chciał być świadkiem awantury z samego rana i narażać na to Visuke, bo przytulił sprawczynię zamieszania.
-  Zajmę się nią - oznajmił na moment dłużej przymykając oczy, wciąż odrobinę zmęczony.
Wuj westchnął cierpiętniczo, ale gdzieś tam przebijała się nuta ulgi. Doprawdy tylko ten opanowany chłopak był w stanie poskromić małego demona.
- Służba przygotuje dla was kąpiel - oznajmił, wychodząc po chwili.
- Hehe - coś zaśmiało się w jego pierś. Po zapłakanym dziecko nie było śladu. - Ała!
Astrid dał jej pstryczka w czoło.
- Obiecałaś, że nie będziesz nikomu dokuczała, zanim wyjechałem - przypomniał jej.
Nadęła policzki, ale nie kłóciła się. Jej rozbawiony wzrok spoczął na Visuke. Ku zdziwieniu wszystkich obecnych, Artressa objęła także lisiego czarodzieja.
- Dziękuję - zaśmiała się, zerkając na niego od dołu i posyłając mu przepełniony dziecięcą radością uśmiech. - Ale ładnie pachniesz! - zachwyciła się - Umiesz się zamienić w prawdziwego liska? Mogę dotknąć twoich uszu? To prawda, że potrafisz owinąć się ogonem?
Nawet nie czekała na pozwolenie, po prostu wyciągnęła rękę, która została szybko pochwycona.
- Nie sądzisz, że to nieuprzejme pytać o takie rzeczy? Uszy Visuke są bardzo wrażliwe, więc nie wolno ich dotykać - jego głos był spokojny. Kto by pomyślał, że przemawiała przez niego zaborczość?
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {04/11/21, 09:52 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Bez_nazwy
Coś wyrwało go gwałtownie ze snu. Poderwał się do siadu, czując że jego serce wezbrało paniką i strachem, a zimny pot perlił się na jego czole. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Artressa krzyczała właśnie do ucha Astrid, chwilowo nie zwracając na niego uwagi. Wykorzystał ten moment, by się choć odrobinę uspokoić i choć miał świadomość, że jego paniczne zerwanie się ze snu zostało zauważone przez szare oczy starszego wampira, udał że nic się nie stało, do tego położył się i zamknął oczy, imitując sen. Dopiero kiedy uwaga wampirzycy zwróciła się w jego kierunku udał, że obudził się dopiero wtedy, nie spodziewając się armagedonu, który nastąpił później.
Nie miał pojęcia co robić, kiedy Laurentius się wściekał, Artressa płakała w niebogłosy, a Astrid pertraktował w imieniu siostry, próbując choć odrobinę udobruchać wuja. Jedyne co mógł zrobić to gapić się gdzieś w ścianę i starać się zniknąć. Nie czuł się najlepiej. Powiedział, że pobawi się z dziewczynką, ale nie był pewien, czy miał na to ochotę. Głowa go bolała, nadal czuł się odrobinę zmęczony a wyrzuty sumienia gryzły go, nie pozwalając mu cieszyć się tą w gruncie rzecz całkiem uroczą, rodzinną scenką.
Kiedy i on został objęty ramionami, napiął się, nie wiedząc czy powinien na to pozwolić. Ani czy to było w porządku, by odpowiedzieć na pytania.
-Um… - zaczał, chcąc odpowiedzieć na choćby jedno, ale nie zdążył. Rączka dziewczynki poleciała w kierunku jego uszu, ale do nich nie dotarła, zatrzymana przez Astrid i jego chłodny ton. Oczy lisa rozszerzyły się, a uszka natychmiast oklapły w wyrazie ogarniającej go beznadziei i przykrości. No tak… Nie wolno dotykać jego uszu. Nie wolno dotykać jego…
- Um… ja… ja nie wiem, czy to dobry pomysł żebyśmy się dzisiaj bawili, przepraszam - powiedział, odwracając wzrok by nie natknąć się na dwie pary świdrujących go pięknych oczu.

- Oczywiście, że to dobry pomysł! - wykrzyknęła radosna, wyrywając się z uścisku brata. - Jest taka ładna pogoda, chodźmy pograć w chowanego.
- No… no nie wiem - wymamrotał, ale dziewczynka nie ustępowała tak długo, aż w końcu nie miał innego wyjścia jak zgodzić się, byle tylko dała mu chwilowy spokój.
- Dobrze… pójdę - zgodził się, chociaż nadal miał wrażenie, że nie powinien się zgadzać, że nie do końca chciał się zgadzać…
Dogadawszy się co do zabawy, ustalili że Astrid pójdzie pierwszy się myć. Czarodziej został z młodą wampirzycą w łóżku, która wpatrywała się ciekawsko w jego ogon. Przypomniał sobie jej pytania i demonstracyjnie owinął się puchatym dodatkiem, łapiąc go w dłonie, by przytulić się do własnej sierści.
- Ja umiem się zamienić w lisa, a ty umiesz w nietoperza? - zapytał zaczepnie, spoglądając w oczy dziewczynki.
- Naprawdę umiesz? Pokażesz mi? - Zaraz przekręciła głowę, zastanawiając się nad czymś. - Wampiry nie potrafią się w nie zamieniać, ale z jakiegoś powodu ludzie myślą, że jest inaczej. Nie wiem, chyba chodzi o jakieś legendy, które opowiadają sobie ludzie. Wiele koleżanek mnie o to pytało… Jak sądzisz? - Przerwała na chwilę. - Ale wiesz co? Mama czasem tak woła na Astrid - zaśmiała się. - “Nietoperku”. Uroczo, prawda?
Przyjrzała mu się, wystawiając nagle dłonie przed siebie.
- Zagramy w łapki?
Tak jak się spodziewał dziecięcy umysł łatwo było skierować na inne tory niż pierwotny temat. Nie chciał się wdawać z nią w dyskusję na temat tego, dlaczego nie chciał się bawić, wolał za to dowiedzieć się czegoś o wampirach. Domyślał się, że plotki o tym, że wampiry potrafiły się zmienić w nietoperze były tylko kolejną głupotą, którą ktoś złośliwy próbował mu wcisnąć, niemniej dobrze było dowiedzieć się o tym od kogoś, kto nie obdarował go za to pytanie pełnym niedowierzania i pobłażliwości uśmiechem.
- W zasadzie to chodzą takie plotki… słyszałem je nie raz - odpowiedział, nie spodziewając się, że zaraz w jego ręce dostanie się informacja, która… cóż, sprawiła, że nie potrafił się nie uśmiechnąć.
- Bardzo uroczo - powiedział, starając się jednak nie parsknąć śmiechem, to na pewno nie byłoby zbyt miłe w kierunku Astrid.
Dopiero na propozycję gry w łapki...spiął się z powrotem, zaciskając mocniej palce na swojej sierści. W jego głowie wciąż tkwił obraz Astrid, który spanikował przez to, że znalazł się zbyt blisko.
- Może… może innym razem - obiecał, chowając palce w futro i kuląc się mocniej na łóżku.
Przed dalszą rozmową z małą wampirzycą uratował go Astrid, który wyszedł z łazienki, oznajmiając że jest już gotowy. Visuke natychmiast zsunął się z łóżka i zniknął w zaparowanym pomieszczeniu, wyganiając służącą która zaproponowała mu pomoc w kąpieli. Chyba dopiero w tamtym momencie zdał sobie sprawę z tego… że Astrid z tej pomocy musiał korzystać, skoro kobieta znajdowała się w łazience. Przez chwilę gapił się na drzwi, zastanawiając się po raz kolejny, jak chłopaka mogło nie peszyć coś takiego? Czy nie czuł się obnażony, pokazując komuś swoje nagie ciało? I znów czuł się mniej dojrzały, mniej dorosły, skoro sama myśl o takim procederze potrafiła go zawstydzić, podczas gdy jego narzeczony przyjmował go jako coś całkowicie naturalnego.
Nie chciał, by czekali na niego zbyt długo. By śniadanie opóźniło się z jego powodu, za co na pewno zarobiłby nieprzychylnym komentarzem Laurentiusa i niezadowolonym spojrzeniem Lady D’Arche. Polubił kobietę, nie chciał się więc jej narażać bardziej niż zrobił to wczoraj, będąc nieostrożnym i doprowadzając Astrid dwa razy do stanu, w którym nie był w stanie nad sobą zapanować. Przy śniadaniu brakowało mu jednej osoby. Wiedział, że Chu Tao nie chciał się narzucać ze swoją obecnością przy kimś tak ważnym jak mama Astrid, a jednak tamtego dnia nieobecność białych włosów i ciepłego, spokojnego spojrzenia bardzo na niego wpłynęła. Chciał zajrzeć do gabinetu mężczyzny kiedy przechodzili obok, kierując się do ogrodu, ale Artressa pociągnęła go za rękę w drugą stronę, uniemożliwiając mu spotkanie z medykiem. Nie wiedział wtedy jeszcze, że Chu Tao był chory.
- Więc… kto zaczyna? - zapytał, chociaż nie do końca miał ochotę się bawić. Chciał wrócić do pokoju i ukryć się przed wzrokiem wszystkich a najbardziej przed złotymi oczami Astrid.
Pogoda była naprawdę przyjemna. Chłodne, rześkie powietrze wkradało się do dróg oddechowych, uspakajając czarnowłosego wampira, a słońce, skryte teraz za chmurami i niezbyt zainteresowane, aby wyjść, cieszyło go na tyle, że sam zgłosił się jako pierwszy do zabawy.
- Ja mogę. Liczymy do sześćdziesięciu i nie można wychodzić poza posesję. Dobrze?
Złote oczy padły na dziewczynkę, która ochoczo pokiwała główką.
- Jeśli ktoś złamie zasady, przestajemy grać. - Być może nie musiał tego dodawać, gdyż jego siostrze bardzo zależało na dobrym wrażeniu i z pewnością nie pokusiłaby się o zdenerwowanie starszych od siebie, ale… dla formalności wolał wspomnieć. - Gotowi? Jeden… dwa… trzy…
Odwrócił się tyłem do ogrodu, stając twarzą w twarz ze ścianą budynku. Zamknął oczy, chcąc lepiej wyłapać dźwięk ich kroków, jednak wiatr skutecznie je zagłuszał. Jeśli nie słuch, planował wykorzystać inny - równie wyczulony wampirzymi zdolnościami - zmysł.
W pierwszej chwili, Visuke wszedł głębiej w ogród nie przejawiając większych chęci by naprawdę się schować. Szukał bezmyślnie wzrokiem dobrej kryjówki, wzdychając kiedy nie znalazł nic takiego.
- Pospiesz się, zaraz skończy liczyć! - usłyszał obok siebie dziewczęcy głosik, a kiedy zerknął w bok, dostrzegł wpatrzoną w siebie Artressę.
- Czy nie mieliśmy się chować? - zapytał, unosząc zaskoczony brwi.
- Mieliśmy, ale ja chcę z tobą! - usłyszał, a zaraz po tej deklaracji, dziewczynka bez pytania złapała go za rękaw jego nowej koszuli i pociągnęła dalej w ogród.
Chłopak niechętnie poszedł za nią, ale kiedy słuchał coraz mocniej podekscytowanych szeptów, coraz odważniejszych i dziwniejszych propozycji na kryjówkę, złapał się na tym, że jego serce również zaczęło szybciej bić. Wkrótce to on ciągnął Artressę za sobą, chcąc się schować w miejscu, o którym wiedział, że Astrid nigdy by do niego nie wszedł.
- Tutaj! - powiedział, nieco rozbawiony, otwierając bramkę, by wejść na posesję kurczaków, które na ich widok rozpierzchły się ukrywając po kątach. Visuke wsunął się do środka, chowając między kurnikiem a krzakiem, który pokryty liśćmi, zapewniał nawet niezłą kryjówkę.
- Pięćdziesiąt siedem… pięćdziesiąt osiem… pięćdziesiąt dziewięć… szukam.
Odwrócił się niespiesznie, otaksowując ogród szybkim spojrzeniem. Niespiesznie sunął przed siebie, nie przestając nasłuchiwać, mimo iż poniekąd wiedział, że mało to da. Ptaki odśpiewywały dość nieśmiało swoje pieśni, zwracając na siebie uwagę. Przeszedł się wokół posiadłości. Sprawdził ogród i miejsce, gdzie wcześniej trenował z Laurentiusem. Wszystko na nic. Gdzieś w okolicy głównej bramy dotarła do niego nieśmiała woń rumianku, która sprawiła, że jego serce zabiło mocniej. Uśmiechnął się delikatnie, dając prowadzić do…
Huh.
Miał wrażenie, że coś gapi się na niego z cienia. Po dłuższej chwili odważna Laura wyszła z kryjówki. Jeszcze nie wszedł na jej posesję, jakby obawiając się, że zaatakują go, kiedy tylko postawi tam stopę.
- Wiem, że tu jesteście - oznajmił w nadziei, że Artressa zaśmieje się lub piśnie przerażona, jak to zdarzało jej się czasami. Jej zapach też czuł. - Ojej? Czy to nie są włosy mojej siostry?
- Ko ko!
Odwzajemnił dziwne spojrzenie, wyglądając przy tym naprawdę nieporadnie. Zaczął obchodzić ogrodzenie. W chwili, w której zbliżył się odrobinę do kury, ta zagdakała ponownie, zaczynając bieg w kierunku krzewu. Stanął na dłuższą chwilę, obserwując ją. Czy ona właśnie… Woń rumianku była niezwykle silna w tamtej okolicy
- Visuke, czy to nie ty chowasz się obok kurnika…? - zapytał, jednak nie przekroczył niewidzialnej granicy.
- To nie on! - odpowiedział mu słodki głosik gdzieś z prawej strony.
- Nie, nie, nie. Jestem prawie pewien, że to on.
Bezszelestnie szedł w jej stronę, wiedząc już doskonale, gdzie jest.
- Nieprawda, Visuke tu nie ma.
- Mam cię!
Złapał młodszą siostrę w ramiona, podnosząc na głową, na co ta pisnęła przerażona, by po chwili zacząć się niekontrolowanie śmiać.
- Oszukujesz! - zaśmiała się.
Wyswobodzona z objęć brata, pobiegła do czarodzieja.
- Teraz ty szukasz! - zarządziła.
Visuke czuł jak szybko biło jego serce. Słyszał kroki Astrid. Ten nie krył się wcale z tym, gdzie zmierzał i tylko dlatego lis był w stanie wyłapać delikatne poruszenie ziemi jakie wywoływał. A potem, ten zaczął wołać ich imiona i mówić gdzie są, choć jego głos dochodził z pewnej odległości, jak gdyby bał się podejść bliżej. Ha! Wiedział, że mimo wszystko kury będą idealną kryjówką.
Astrid nie dawał za wygraną i ostatecznie, Artressa złamała się i dała się wywabić z kryjówki. Lis jednak nie odpuszczał, choć wiedział, że wampir doskonale zdawał sobie sprawę z tego, gdzie był.
- Hympf! - prychnął Visuke, prostując się,by jego głowa wychynęła ponad krzak, ale nadal nie wyszedł z kryjówki.
- Pobite gary! Astrid nie wygrał dopóki nie podejdzie bliżej i mnie nie zaklepie! - oświadczył, ani myśląc ruszać się ze swojego miejsca. Bardzo chciał zobaczyć, czy ten dumny, uparty wampir przekroczy granicę kurnika i wejdzie na terytorium zwierzaków, byle wygrać tę rundę.
Astrid nie ukrywał swego zdziwienia tym, że czarodziej jeszcze nie odpuścił - jakby nie patrzeć - przegranej rundy. Przecież… Przecież go znalazł! Czując jednak wyzwanie wiszące w powietrzu i nieustępliwy wzrok brązowych tęczówek, zdobył się na zrobienie kroku. Nieśmiało i z delikatną obawą podszedł do furtki, wahając się.
- A nie możesz… nie możesz t-ty podejść do mnie? - zaryzykował prośbę, jednak czarodziej był nieustępliwy.
Artressa wyczuła, że coś jest na rzeczy. Trzymała czarodzieja za rękaw, nie przestając przerzucać spojrzenia między młodzieńcami.
- Nic się nie stanie - uspokoiła go. - Ja też tu jestem i nikt na mnie nie krzyczy. Nikomu nie powiemy.
Widział te położone po sobie uszy. Widział ten smutek chłopaka, który był dla niego przecież tak ważny. Coś mu mówiło, że jeśli teraz do niego nie podejdzie, straci go na zawsze. Bardzo powoli otworzył bramkę, rozglądając się, czy aby na pewno żaden starszy wampir na niego nie patrzy. Zrobił kroczek. Drugi. Trzeci. Wyprostowana sylwetka i pełen gracji krok zupełnie nie pasował do przestraszonego spojrzenia, które rzucał ptakom. Ostatnie metry pokonał bardzo szybko, chwytając materiał koszuli chłopaka przed sobą delikatnie i ściskając go, opuszczając głowę i garbiąc się tak, że prawie dotykał jego piersi.
- M-mam cię. M-możemy j-już iść?
Na pytanie, czy to on mógł podejść, pokręcił głową. Chciał zobaczyć Astrid w niecodziennym towarzystwie jego ukochanych kurczaków. To było… naprawdę ciekawe! Zagryzł wargi, powstrzymując uśmieszek cisnący mu się na usta. No przecież… czy on choć przez chwilę nie potrafił być niepoważny? A potem nagle Astrid znalazł się tuż obok, łapiąc go za rękaw koszuli i pochylając w jego stronę.
- Mhm… teraz możemy - powiedział zafascynowanym tonem, przyglądając się jak pospiesznie chłopak uciekał poza teren kurnika, jakby trawa w nim go parzyła. Chyba nie przewidział tego, że furtka zaczepi się o jego rękaw i zaatakuje go, sprawiając przy tym, że kury się zdenerwują. Nagle na małej powierzchni powstał taki rumor, że przez chwilę lis nie wiedział co się dzieje. A kiedy zdał sobie sprawę z tego, co się działo, nie potrafił, po prostu nie potrafił zachować poważnego wyrazu twarzy. Wśród rozgdakania kurczaków nagle rozległ się śmiech. Najpierw ciche parsknięcie, które po chwili przerodziło się w szczery, głośny dźwięk.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz coś rozbawiło go tak szczerze i tak bardzo, że przez chwilę po prostu stał, odrzucając nieco głowę do tyłu i śmiejąc się radośnie. Astrid był taki...nie potrafił znaleźć słów, które opisałyby jego uczucia, niemniej sporo w nich było motyli, które nagle poderwały się w jego żołądku, łaskocząc go od środka.
- Nie szarp się, denerwujesz je - powiedział w końcu, uspokoiwszy się nieco, choć nadal rozbawienie i śmiech migotały w jego brązowych oczach, kiedy zbliżył się do chłopaka, by pomóc mu wyplątać się z barierki.
- Gotowe, przepraszam, nie sądziłem że moje damy aż tak cię przestraszą - dodał, patrząc na wampira z uśmiechem, który nadal błąkał mu się po wargach.
Zamarł, słysząc głośne krzyki kurczaków. Wiedział, że nie należy się do nich zbliżać. Że nie wolno mu do nich wchodzić. Że niedozwolone jest, aby ktoś taki, jak on, był w miejscu takim, jak to. Chciał uciec gdzieś daleko, ale każdy ruch sprawiał, że te denerwowały się nawet bardziej, poruszając groźnie skrzydłami i rozsiewając wszędzie swoje pióra. Chciał do posiadłości. Do swojego pokoju, gdzie nie było tych przerażających potworów, które wszem i wobec ogłaszały, że zrobił coś tak haniebnego.
Och.
Nie od razu zrozumiał, czym jest ta niesamowita melodia, która przeszyła powietrze. Skonsternowany zwrócił złote tęczówki na narzeczonego. Czy on… śmieje się z niego?
- Nie śmiej się - mruknął, gdy ten ogłosił, że został uwolniony. Chociaż… cichutki głosik w jego głowie mówił, że jeśli to z Visuke, to mógłby jeszcze chwilę tak zostać… Szczególnie, że ten stał tak blisko.
Uśmiechnął się miękko, wbrew wcześniejszym słowom pragnąc, by czarodziej raz jeszcze zrobił taką minę. Nie przeszkadzałoby mu - nie! nawet pragnął być powodem tak czystego, tak wspaniałego i sprawiającego, że jego serce szalało z radości odgłosu.
- N-nie szk-kodzi - odpowiedział, rumieniąc się.
W chwili, gdy odrzucił głowę, Visuke wyglądał naprawdę niesamowicie. Nowy strój, nowa fryzura, maniery… nic nie zrobiło aż takiego wrażenia na arystokracie, jak ten niespodziewany wybuch. Czarodziej nagle wydał mu się postacią ze snów. Nie, to nawet nie do końca tak. On nie przypominał tamtej młodzieńczej fantazji. On - o czym Astrid jeszcze nie wiedział - stał się nią. Wampir chciał patrzeć tylko na niego. O nim śnić i przy nim się budzić. Widzieć go w każdym wydaniu i być powodem radości, jakiej nigdy wcześniej nie uświadczył z jego strony. Zrobić dla niego więcej, niż dla kogokolwiek wcześniej.
Wyciągał dłoń. By go dotknąć? A może przytulić?
- Vis…
- Teraz ty szukasz!
Trudno było wyczytać coś z twarzy Artressy, gdy ta niespodziewanie złapała brata za rękę i odciągnęła go z okolic kurniku.
- I nie podglądaj!
Zaczynali nową rundę.
Ah… Visuke nie miał pojęcia, że taka drobna chwila, niewielka głupotka i zwyczajnie prosta czynność, którą większość ludzi wykonywała codziennie, mogła być tak cudowna. Nie pamiętał, kiedy ostatnio śmiał się w taki sposób, kiedy w ogóle się śmiał. Tymczasem Astrid, tak nieporadny, nagle niezdarny i po prostu uroczy sprawił, że na moment jego wszystkie smutki uciekły, pozwalając mu na coś tak szczerego i rozbrajająco prawdziwego. Nie chciał się od niego odsuwać. Nie chciał spuszczać wzroku z jego twarzy z jego złotych tęczówek, które patrzyły na niego w taki sposób. Chciał… chciał go przytulić…
Tymczasem ktoś inny zdecydował za nich, że nie był to czas na czułości, choć Visuke nie obraziłby się, gdyby odrobinę jej z rąk wampira skosztował. Uwielbiał być blisko niego i chciał być blisko, jeszcze bliżej niż do tej pory, choć wywoływało to rumieńce na jego policzkach. Tymczasem został sam, przez co znów nieco zmarkotniał, ale pomyślał, że im szybciej znajdzie wampirze rodzeństwo, tym szybciej znów znajdzie się w pobliżu narzeczonego. Zaczął liczyć, nie skupiając się w zasadzie na niczym, a kiedy skończył, rozejrzał się, zastanawiając gdzie ta dwójka mogła pójść. Ruszył w kierunku ogrodu, stwierdzając że kurnik znajdował się zbyt blisko dworu, by Astrid ryzykował burę od matki i pełne niezadowolenia spojrzenia Laurentiusa. Dlatego poszedł w drugą stronę. Przeszukiwał wzrokiem krzewy, szukając miejsc, w których i on by się ukrył, a wtedy jego wzrok padł na niewielką szopę na narzędzia...Chytry uśmieszek pojawił się na jego ustach, gdyby on się chował, na pewno nie przegapiłby takiej miejscówki!
Ciągnięty przez młodszą siostrę, wciąż myślami pozostawał przy chłopaku, z którym już jutro miał się związać. Być może dobrze się stało, że został odciągnięty, gdyż z pewnością nie dałby rady wyartykułować żadnego sensownego zdania. Jego wampirze serduszko waliło mu w piersi, a policzki wciąż płonęły. Dziękował w myślach za tak chłodne przedpołudnie, na które mógł zrzucić ten niecodzienny wyraz twarzy.
Artressa był zdeterminowana, żeby wygrać tę rundę. Starszy brat, który - nie chwaląc się - był mistrzem gry w chowanego, pomógł jej wpakować się do powozu stojącego gdzieś z boku posiadłości. Zasłonili zasłonki i upewnili się, że po otwarciu drzwiczek nie będzie jej widać tak od razu, zadowoleni z siebie.
- Będę niedaleko - uspokoił dziewczynkę Astrid, zanim nie odszedł, głaszcząc ją jeszcze po ciemnych puklach.
Zawsze, gdy grali we troje, wampir starał się, jak mógł, aby mieć oko na młodszą siostrzyczkę. Ukryty w niezbyt dużej odległości od niej, wiedział, kiedy Laurentius kierował się w jej stronę. Czasem nawet robił zamieszanie tak, aby ta mogła czmychnąć. Teraz nie było inaczej - upatrzywszy sobie jakiś konar, wdrapał się na najmniej podejrzanie wyglądające drzewo, układając tak, aby dopiero po wejściu na dwie pierwsze gałęzie dało się go wypatrzeć. Pomiędzy majowymi kwiatami, jakie otaczały go zewsząd, czujnym wzrokiem śledził sylwetkę Visuke, która po dłuższym czasie znalazła się na horyzoncie.
Nie było ich w szopie. Chłopak podrapał się skonsternowany po uchu, nie mając więcej pomysłów. Bezmyślnie zaczął się rozglądać po krzakach, po zakamarkach i w różnych miejscach, ale nigdzie nie znalazł ani dziewczynki, ani narzeczonego. Zwykle był raczej cierpliwy i takie porażki nie złościły go, ale tym razem szybko poczuł, że jego dobry humor sprzed kilku chwil wyparował, razem z cierpliwością. Już miał się poddać, krzyknąć, że przegrał, kiedy obok swoich nóg usłyszał ciche, naglące miauknięcie.
- Oh, Gatto! Nie powinieneś wychodzić sam na zewnątrz - skarcił chłopak zwierzaka, podnosząc go na ręce. Mięciutkie futerko i błyszczące oczka poprawiły mu humor, choć nadal nie był zbytnio zachwycony swoją porażką.
- Kotku, nie umiem znaleźć Astrid… Gdzie on jest? - zapytał, nie oczekując od niego odpowiedzi, ale jakoś tak lepiej mu było ze świadomością, że nie on jeden szukał.
Kociak zawiercił się w jego ramionach, a potem trącił łapką twarz czarodzieja.
- Tylko mnie nie podrap, nie chcę żeby Astrid znowu przeze mnie cierpiał. Ahh… Gatto, czemu nic nie jest proste? Tak się cieszyłem, już było między nami tak miło… myślałem nawet, że może spróbowalibyśmy bez eliksiru na zaręczynach, ale znowu zepsułem. I Astrid teraz nawet nie chce mnie dotknąć… czy jak będzie mnie gryzł to znowu się przestraszy? A jak to nie mnie, a jego trzeba będzie uspokajać? - pytał, zapominając się i zwierzając się zwierzakowi, przy nim było mu łatwiej mówić o tym wszystkim co mu leżało na sercu. Może dlatego, że nie potrafił mu odpowiedzieć i nie powiedziałby nic, co mogłoby go tylko bardziej zranić?
Obserwował go z góry. Widział, jak ten krąży bez celu. Jak sprawdza miejsca, w których nawet nie myślał się ukryć. Jak podbiega Gatto i jak chłopak zaczyna odchodzić. Zagryzł wargę, zastanawiając się, czy nie przesadził. Był przyzwyczajony, że to Laurentius ich szukał, przez co wybrał miejsce na tyle nieprawdopodobne, że czarodziej nawet myślał sprawdzić. Gdy jednak ten zjawił się kolejny raz, a jego uszka zamiast wesoło uniesione, były przyklapnięte, wampir podjął decyzję, aby dać mu fory. Mieli się przecież bawić, a nie robić pokaz umiejętności. Poza tym… Visuke bardziej przypominał mu teraz siostrę, przed którą nigdy nie schowałby się w takim miejscu.
Odczekał, aż ten zniknie na kolejnym obchodzie dookoła posiadłości, by zwinnym ruchem zeskoczyć na ziemię, nie wydając przy tym nawet westchnienia. Musiał w jakiś sposób nakierować chłopaka na kryjówkę siostry. Niewiele myśląc złapał za gałązkę pełną kwiatów bzu, rozsypując fioletowe płatki od krzewu aż do powozu. Niezbyt wiele, ale jednak. Włożył sobie poszlaki we włosy, to inne zahaczył o szatę tak, by wyglądało, że przypadkiem te przyczepiły się do niego, gdy przechodził przez pokaźnych rozmiarów kwiatostan. Za nim - trochę bardziej w krzewach - przysiadł na ziemi, oddychając głęboko. Zamknął oczy, udając, że zasnął, czekając. Jeśli Visuke odkryje Artressę, ta z pewnością pomoże mu go znaleźć i od razu obudzi.
Na początku odrzucił tereny najbliżej posiadłości jako te, w których wampiry mogły się ukryć, ale kiedy nie odnalazł ich trochę dalej, postanowił przejść się wokół. Może akurat znalazłby jakąś wskazówkę… Przechodził niedaleko stajni i wozów, którymi przyjechali goście, kiedy dostrzegł Zelena. Staruszek akurat przesadzał jakieś kwiaty w pobliżu, a widząc nieco smutnego czarodzieja, pomachał do niego, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. W pierwszej chwili chłopak nie załapał, ale kiedy starzec wskazał palcem powóz... natychmiast się ożywił.
- Ha! Mam cię! - ucieszył się, kiedy wewnątrz odnalazł nieco już znudzoną Artressę.
- Długo ci zajęło - zauważyła, na co pokazał jej język.
- Lepiej pomóż mi znaleźć twojego brata - powiedział, na co został złapany za rękę i pociągnięty w tylko sobie znanym przez dziewczynkę kierunku.
Miał wrażenie, że wcześniej sprawdzał krzaki, w które zaprowadziła go wampirzyca, a jednak nie znalazł w nich narzeczonego. Tym razem jednak Astrid był tam, oparty o drzewo i drzemiący w najlepsze. Jakoś… nie chciało mu się w to wierzyć. Ziemia była brudna, a korzenie drzewa niewygodne, do tego gdyby ktoś Astrid znalazł, na pewno nie pomyślałby, że to dobre miejsce do spania dla kogoś o jego statusie. Czy… zrobił to dla niego? Nie był pewien, ale myśl, że wampir zrezygnował dla niego z wygranej była naprawdę bardzo miła.
- Dziękuję - powiedział cicho, kiedy przez chwilę szli obok siebie, tak cicho by słowo dotarło tylko i wyłącznie do uszu Astrid.
Jak się można było spodziewać - po niespełna pięciu minutach usłyszał ciche “mam cię” i młodsza siostra rzuciła mu się w ramiona. Musiała być strasznie znudzona czekaniem w powozie, bo natychmiast zaczęła do niego mówić. Ganiła go, że zostawił ślady, gdy sprawdzał, czy nadal tam jest i pomagała pozbyć się gałązek oraz płatków kwiatów.
- Następnym razem po prostu schowaj się ze mną, skoro tak się martwisz! - zakończyła, a on uniósł brew.
- Czyż to nie ciebie pierwszą znalazł? - dopytał, otrzepując szatę.
- Pozwoliłam się znaleźć!
Udał, że nie ma pojęcia, za co Visuke mu dziękuje. Wolał przemilczeć tę sprawę, niż przyznać, że faktycznie ułatwił mu zadanie. Nie było też na to czasu. Artressa postanowiła, że teraz ona będzie szukać. Mała spryciula podglądała, za co Astrid zganił ją dwa razy. Wtedy też zaczęła bardzo, bardzo szybko liczyć, przez co jedyne, na co mogli się zdobyć, to ukrycie w dość oczywistych miejscach. Pozwalając jej jednak cieszyć się z wygranej, starszy brat jedynie dwa razy zmienił kryjówkę, kupując narzeczonemy niespełna dwie minuty. Ten jednak… jak dobrze się nie schował, nie miał szans z wampirzym węchem. Nakierowując roześmianą dziewczynkę, w końcu zdradził pozycję Visuke jej na uszko, samemu udając, że jest wielce zaciekawiony ogrodem. Nie wiedział, że Zelen obserwował go już wcześniej i nawet teraz uśmiechał się pod nosem, widząc, jak niespodziewanie chłodny arystokrata odkrywa swoją miękką stronę.
- Czyżby znów była moja kolej? - zapytał, gdy młodsza siostra przyprowadziła za rączkę Visuke zachwycona.
Zapowiadała się szybka runda.
Zabawa w chowanego z wampirami nie była wyzwaniem. Dla wampirów, bo kiedy tylko była kolej Visuke na szukanie, zajmowało mu to znacznie więcej czasu niż reszcie, dlatego kiedy minęła trzecia runda zaprotestował, mając wrażenie, że grając fair i bez magii nie miał z nimi najmniejszych szans. A nie chciał oszukiwać. Jakoś tak… za bardzo mu się to kojarzyło z brudnymi gierkami których używali szlachcice by dostać to czego chcieli.
- Ja już nie chcę - oświadczył więc kiedy kolejny raz to on miał szukać, co oczywiście spotkało się z protestem małej wampirzycy, ale chyba wiedział czym ją przekonać.
- Pokaże ci magiczne sztuczki - zaproponował, bo naprawdę już nie miał ani sił ani ochoty chodzić kolejne pół godziny samotnie po parku i ogrodzie, licząc na to, że i tym razem Zelen podejrzy dla niego gdzie ukryło się rodzeństwo.
Artressa była naprawdę zawiedziona, że zabawa dobiegła końca. Astrid na końcu języka miał uspokajające słowa i propozycję nowej rozrywki, nie chcąc zmuszać Visuke do dalszego wysiłku. Może czytanie książki teraz? Albo przerwa na napicie się czegoś, czy też jakaś gra planszowa. Ten jednak zaskoczył go, samemu wychodząc z inicjatywą, która… niezwykle spodobała się małej wampirzycy.
- Chcę! Czy Gatto też może zobaczyć?
- Może - zgodził się Visuke, nieco niechętnie oddając kotka w ręce dziewczynki. Przez resztę zabawy w chowanego zwierzak towarzyszył czarodziejowi i ten przyzwyczaił się do jego obecności, do małych wąsików łaskoczących go po policzku, kiedy posadził go sobie na ramieniu.
Przenieśli się kawałek dalej, na nieco więcej wolnej przestrzeni, gdzie Visuke w ramach pokazu magii, wyczarował z dwóch kamyczków wspaniałe fotele, na których mogła zasiąść jego widownia w postaci Artressy i Astrid. Chłopak nie był przyzwyczajony do tego typu uwagi, dlatego w pierwszej chwili speszył się i niemal upuścił różdżkę, chcąc ją wyjąć zamaszyście z rękawa. Zarumienił się, ale postanowił nie przejmować się ewentualnymi komentarzami, chociaż wiedział że oszukuje sam siebie. Nie zamierzał używać skomplikowanych czarów, tylko odrobinę pokazowej transmutacji.
Ukłonił się przed publicznością, a potem poprawiwszy rękawy, machnął ręką wznosząc wiatrem piasek, który zalśnił zaraz złotym blaskiem, a po chwili przemienił się w płatki kwiatów. Kolorowa chmura pomknęła w niebo, tworząc kształt feniksa. Kwiaty w jednej chwili zapłonęły, a potem ognisty ptak odleciał, wydając z siebie przeciągły krzyk.
Pokaz trwał do czasu aż służący nie zawołali ich na obiad. Wystawny posiłek upłynął w dość luźnej atmosferze podszytej oczekiwaniem. Przez zamieszanie kilku ostatnich dni Visuke zdołał zapomnieć, że to już… Nie był pewien co czuł mając świadomość, że już jutro znajdzie się w posiadłości ojca, a Astrid uczyni go swoim już na zawsze. Trochę się cieszył, jeszcze bardziej bał, choć strach był dużo mniejszy niż w przez ostatnie lata jego życia. A wszystko to za sprawą złotych oczu, które miały w sobie tak dużo ciepła…
Chciał porozmawiać z Chu Tao, ale nie znalazł mężczyzny w gabinecie. Chciał wykorzystać fakt, że Astrid zaszył się ze swoją mamą przy fortepianie, a Artressa dorwawszy Gatto, chwilowo nie zwracała na niego uwagi.
- Hej, um… gdzie jest Chu Tao? - zapytał ostatecznie Laurentiusa, podejrzewając że jeśli już ktoś miałby wiedzieć co się stało z lekarzem, to on.
Laurentius miał tego dnia ręce pełne roboty. Dodatkowe obowiązki związane z nocną ulewą sprawiły, że jego jedyną chwilą na oddech okazały się posiłki. Podczas oczekiwania na obiad dla medyka, zaczepił go Visuke.
- Leży w łóżku chory - padła krótka i treściwa odpowiedź. - Lepiej, żebyś się do niego teraz nie zbliżał. Ani ty, ani Astrid. Nie chcemy, żebyście się zarazili.
Mina, jaką zrobił młodzieniec, wyrwała z jego piersi westchnienie. Nie trzeba było się nawet przyglądać, by uderzyła go niepewność, strach i zmartwienie młodego barona. To jeszcze bardziej utwierdziło go jednak w przekonaniu, że Chu Tao musiał jak najszybciej wyzdrowieć. Oraz w tym, jak ważny ten był dla czerwonowłosego.
- Pięć minut. Idę zanieść mu obiad, więc możesz mi pomóc i chwilę z nim pogadać, jeśli potrzebujesz. Ale nie stawaj zbyt blisko. I nie za długo.
Wiadomość o chorobie lekarza zaskoczyła i okropnie zmartwiła młodego czarodzieja. Czy to znaczyło, że nie da rady z nim jutro jechać? Czy będzie zdany tylko na siebie i wampiry, które nie zdawały sobie sprawy z tego jak obłudne i okropne było społeczeństwo klanu Lisa? Nie chciał znaleźć się tam samemu… Słysząc westchnienie wampira, podniósł na niego nieśmiało wzrok, a kiedy zaraz otrzymał pozwolenie, by z medykiem porozmawiać, natychmiast się ożywił, choć jego zmartwienie o mężczyznę nie zmalało. Miał wrażenie, że od jakiegoś czasu Laurentius odrobinę łagodniej z nim rozmawiał. Nadal był surowy, ucząc go manier i wszystkiego co powinien wiedzieć jako baron, ale poza lekcjami… Czasem był nawet miły.
Otrzymawszy w dłonie tacę z lekkim obiadem dla czarodzieja, podążył za wampirem do góry. Zdziwił się trochę kiedy zamiast do pokoju medyka poprowadził go do swojej sypialni, ale nie skomentował. W pomieszczeniu panował półmrok, w którym na pościeli odznaczały się białe włosy Chu Tao. Wyglądał blado, choć jego policzki naznaczone były niezdrowym rumieńcem. Visuke jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie i martwił się.
- Czy… czy on wydobrzeje? - zapytał zmartwiony, spoglądając niepewnie na starszego wampira.
Pierwszym, co zrobił, było odebranie tacy i odstawienie jej na półkę koło biurka. Ostrożnie przyłożył dłoń do czoła Chu Tao, chcąc się upewnić, czy gorączka opadła. Miał wrażenie, że jest lepiej, chociaż… pewien być nie mógł. Bił się z myślami, czy go obudzić. Z jednej strony sen był w stanie pomóc mu o wiele bardziej, niż jedzenie, ale z drugiej… co, jeśli wraz z nim medyk miał wziąć leki?
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {04/11/21, 09:53 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Bez_nazwy
- Naturalnie. Zwykłe przeziębienie to za mało, żeby się go pozbyć - odpowiedział odrobinę może zbyt kąśliwie, za co od razu się zganił w myślach. Zerknął w stronę Visuke. - Nic mu nie będzie, wyliże się. Chciałeś z nim porozmawiać, prawda? Obudzić go? Czy może... chcesz przyjść później…?
Bardzo chciał wierzyć, że słowa Laurentiusa były prawdą, choć obawiał się, patrząc na stan lekarza, że nie było mowy o tym, by mężczyzna wyzdrowiał do dnia jutrzejszego. Dlatego, chcąc w minimalnym stopniu zwiększyć na to szanse, pokręcił przecząco głową na propozycję wybudzenia maga. Przez chwilę wahał się przed wyjściem z pomieszczenia, w zasadzie… Laurentius powinien lepiej orientować się w tej sprawie niż sam Chu Tao.
- Um… a co… jeśli Chu Tao nie wyzdrowieje? Czy wtedy tylko pan będzie z nami w pomieszczeniu, czy ktoś z mojej rodziny będzie musiał na to patrzeć? - zapytał ostatecznie, bo bardzo nie chciał by jego ojciec, brat, czy choćby któryś z braci jego ojca był świadkiem procederu. Wtedy też nie mógłby użyć eliksiru i choć w jego głowie pojawiła się myśl, że może dałby radę bez, nie chciał się pozbawiać całkiem tej możliwości dopóki nie był pewien, że sobie poradzi.
Zanim odpowiedział, Laurentius przyjrzał się czarodziejowi dokładnie, chcąc zrozumieć, na co ten miał nadzieję. Czy bardziej zależało mu, aby poza dwoma wampirami towarzyszył mu jakiś czarodziej, czy też chciał upewnić się, że wciąż nikt z zewnątrz nie będzie miał wglądu na to, co miało dziać się za zamkniętymi drzwiami. Rzecz jasna nie uzyskał tej odpowiedzi, bo jak?
- Jeśli chcesz, żeby jakaś osoba przy tym była, możemy zmienić plany - zaczął ostrożnie, wciąż nie przestając badać go spojrzeniem. - Ja będę tam dla Astrid… znaczy się dla was obu, ale raczej w trochę innej roli…
Znów to zrobił. Wspomniał o czymś, co mogło zostać źle zrozumiane. Jednak obawiał się, czy Visuke powinien wiedzieć, co dokładnie ma na myśli. Czy by go to dodatkowo nie wystraszyło.
- Miałem na myśli - starał się zyskać odrobinę czasu - że Chu Tao byłby tam w pełni dla ciebie. Żeby cię opatrzyć, uspokoić i w razie czego pomóc, jako osoba, którą - tak mi się przynajmniej zdaje - darzysz chociaż odrobiną zaufania. Na ten moment nie zakładam opcji, żeby nie był w stanie uczestniczyć w jutrzejszych zaręczynach, ale jeśli chciałbyś zmienić go na kogoś równie zaufanego, kto nie zdradzi naszego planu, a przy kim będziesz w stanie pozwolić Astrid się ugryźć, myślę, że możemy… rozważyć jego obecność? Astrid z pewnością się zgodzi, jeśli miałoby to pomóc, jednak dla zasady spytalibyśmy go o to. W razie czego też moja obecność będzie wystarczająca, jeśli to cię martwi - zaryzykował tak odważną tezę, pamiętając, jak niewiele czerwonowłosy wie.
Słuchał uważnie odpowiedzi Laurentiusa, nie potrafiąc w którymś momencie znów poczuć się… po prostu mało ważnym dla wszystkich. Jedyna osoba, której na nim zależało, a przynajmniej od której takie właśnie sygnały otrzymywał leżała właśnie z gorączką.
- Nie chcę - powiedział, opuszczając wzrok na swoje stopy. - Ja… nie mam nikogo poza Chu Tao - dodał, a razem za jego wzrokiem poleciała głowa. Nie chciał widzieć wyrazu twarzy Laurentiusa. Były tylko dwa typy reakcji na takie słowa. Albo współczucie, albo pogarda. Nie chciał widzieć żadnego z nich.
- Jeśli… jeśli Chu Tao się nie poprawi… to… to chciałbym, żeby tylko pan był obecny. Proszę… proszę nie pozwolić mojemu ojcu, ani bratu być przy tym - wyrzucił z siebie w końcu, czując się okropnie z tym, że w ogóle musiał o to prosić. Ale wolał przez chwilę ukorzyć się przed Laurentiusem niż mieć świadomość, że Linden, czy Vincent mieliby być świadkami jego ataku paniki po ugryzieniu. Że w ogóle mieliby się do niego zbliżyć.
Na chłodnej i pozbawionej wyrazu twarzy nie pojawiło się nic, mimo iż wampir był zaskoczony. Nie sądził, że… a zresztą, kogo obchodziło, co on sądzi, a czego nie? Prawdą było, że białowłosy miał rację - nic o Visuke nie wiedział. Z początku tak było prościej. W końcu o ile łatwiej jest nie przejmować się uczuciami kogoś, kogo się nie zna? Teraz jednak, gdy zostało mu dosadnie wbite do głowy, że miał zajmować się obojgiem baronów… żałował tego.
- Naturalnie. Nigdy nie pozwoliłbym, aby patrzyli. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby w jakiś sposób wesprzeć was podczas tego dnia.
Zastanowił się nad czymś chwilę, szukając odpowiednich słów.
- Jak wspominałem niedawno, źle zaczęliśmy. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem do końca tak… - Jaki? Co sprawiało, że medyk był bardziej godzien zaufania od niego? - taki jak Chu Tao. I być może czasem moje słowa bywają źle zrozumiane, dlatego…
Znów zapędził się w kozi róg. Nie miał czasu jeszcze przemyśleć, co dokładnie chce czarodziejowi przekazać. Poniekąd wynikało to z faktu, że nie spodziewał się tak szybkiej konfrontacji.
- Jeśli kiedyś będę mógł ci jakoś pomóc, możesz na mnie liczyć.
Ależ okropnie to brzmiało. Aż jemu samemu zrobiło się gorzej, gdy tego słuchał. No na pewno po czymś takim każdy by przyszedł i mu uwierzył.
- Nie wiem, czy jestem w jakikolwiek sposób godzien zaufania czy powierzenia mi trosk, ale jeśli uznasz, że to właśnie ze mną chciałbyś porozmawiać, to znajdę dla ciebie czas. Chciałbym, żebyś wiedział, że nie masz tylko Chu Tao, ale także Astrid i mnie - dodał bardzo powoli i ostrożnie, zaraz dodając bardziej gorączkowo - Oczywiście jeśli chcesz, bo nikt nie wymaga od ciebie niczego. Może do tej pory nie dałem ci tego odczuć, ale jestem tu dla was obu.
Ach, był w tym beznadziejny. Totalnie beznadziejny. Całe szczęście nikt poza Visuke nie słyszał tego żałosnego wywodu w jego wykonaniu. Taką miał przynajmniej nadzieję.
Z każdym słowem Laurentiusa oczy Visuke otwierały się szerzej, aż w końcu patrzył na niego oczami wielkości spodków. Po wszystkich bardziej spodziewałby się tego co usłyszał, tylko nie po Laurentiusie.
- Ale… ja myślałem, że mnie pan nie lubi? I że nie chce żeby Astrid lubił mnie… - powiedział, a w jego oczach błysnął strach, który do niedawna przy wampirze odczuwał, bo miał wrażenie, że samo spoglądanie w kierunku narzeczonego było odbierane przez starszego wampira jako coś złego. Nie pomyślałby, nie zgadł, że Laurentius chciał się stać dla niego kimś tak zaufanym jak Chu Tao.
To było jak cios, na który w sumie… był przygotowany. Przyszedł czas aby skonfrontować się z przeszłością. Nie chciał mu się tłumaczyć. Mówić o tym, że chłopak przypomina mu zmarłą żonę. Jak nie chciał, aby spotkał ich ten sam los. O tym, co powiedział mu Chu Tao i jak bardzo bał się, że poniekąd z jego winy historia zatoczy koło. Wypracowanym, idealnym wręcz ruchem podrapał się w tył głowy, grając zmieszanego.
- Uznajmy, że jestem zbyt przewrażliwionym wujkiem, który nie chce jeszcze oddać nikomu swojego ukochanego bratanka - zaczął, udając, że jest mu głupio. Nie było szansy, aby ktoś, kto nie znał prawdy, wiedział, że to nie jest jego prawdziwa reakcja. - Nie zachowywałeś się najlepiej, gdy pierwszy raz się spotkaliście. A Astrid… Jest jedynym, co mi pozostało i kto jest mi najdroższy na świecie. Jednakże chcę, abyś wiedział, że... myliłem się co do ciebie. Myślałem, że jesteś niewychowanym i buntowniczym dzieciakiem, który będzie sprawiał tylko same problemy - Nie. On miał nadzieję, że taki właśnie będzie. - podczas gdy okazało się, że po prostu… nikt nigdy nie nauczył cię, jak powinieneś się zachować. Sam nie byłem lepszy, bo też nie dałem ci szansy, aby się wykazać, czego żałuję. Poza tym... Astrid jest okropnie uparty i cię uwielbia - zaśmiał się krótko, ale prawdziwie. - Uwierz mi, że nie dałbym rady stanąć między wami, choćbym chciał.
Przerwał na moment, uśmiechając się delikatnie do chłopaka. Jakby czule.
- Ale nie chcę. Nie mógłbym znieść myśli, że z mojej winy mielibyście przestać się przyjaźnić. Dlatego no… powiedzmy, że postanowiłem dać ci szansę i lepiej cię poznać, zanim zdecyduję, czy oddać ci mojego Astrid.
Tak jakby przed chwilą nie powiedział, że to nie do niego należy decyzja. Gdzieś w połowie wypowiedzi zdał sobie sprawę, że… mówił prawdę. Nie chciał, aby jego ukochany bratanek traktowany przez niego jak syn, którego nigdy nie miał, był nieszczęśliwy. Po tym, jak ktoś uspokoił go, że nie pójdzie w ślady Laurien czy jego, pragnął jedynie, by ten mógł cieszyć się życiem i być przy kimś, kto na niego zasługuje. Jeśli byłby to Visuke… dobra ich, ale na ten moment nie potrafił powiedzieć, czy faktycznie tak było.
Nie powinien, wiedział że nie, a jednak z całej wypowiedzi Laurentiusa najbardziej w głowie utkwiła mu część o Astrid, o tym, że chłopak, z relacji kogoś innego, ale jednak kogoś, kto zna go najlepiej, go uwielbiał. Zarumienił się, ale nie potrafił ukryć faktu, że wszystko co usłyszał w jakiś sposób go ucieszyło. Czy to znaczyło, że teraz Laurentius miał zamiar dać mu szansę? Że już poniekąd to zrobił, pomagając mu nauczyć się wszystkiego co powinien wiedzieć? Niemniej, odrobinę butowniczej duszy też się w nim obudziło.
- Proszę wybaczyć, ale to czy Astrid mnie zechce to nie jest pana decyzja - powiedział, spoglądając uparcie w szare oczy. - A ja zrobię wszystko, żeby mnie chciał - dodał, prostując się.
Zaraz jednak spuścił nieco z tonu i znów zerknął gdzieś w bok, zanim wrócił brązowymi tęczówkami do mężczyzny.
- W każdym razie… dziękuję za danie mi szansy… postaram się jej nie zmarnować obiecał.
Westchnienie ulgi cisnęło mu się na usta. Nawet jeśli nie porozmawiał z Chu Tao i na pewno zmarnował swoje pięć minut w pomieszczeniu z medykiem, czuł się znacznie lepiej niż w momencie, w którym wszedł za wampirem do pokoju. Nie sądził, że Laurentius będzie w stanie go uspokoić, a jednak świadomość, że i on stał za jego plecami, by go przytrzymać, gdyby upadał, była naprawdę pokrzepiająca.
- Chyba nie będę budził Chu Tao… niech odpoczywa jak najwięcej - powiedział, spoglądając jeszcze na wampira, by obdarzyć go małym, bardzo nieśmiałym, ale pełnym wdzięczności uśmiechem zanim, zerkając po raz ostatni w kierunku łóżka, wyjść z pomieszczenia.
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, postać na łóżku poruszyła się. Białe włosy zafalowały, kiedy Chu Tao, od dawna już nie śpiący, podniósł się z wolna do siadu.
- Proszę, proszę, przewrażliwiony wujek dał sobie radę w trudnej rozmowie z młodzieżą. Gratuluję - powiedział nadal nieco zachrypniętym tonem, ale w jego twarzy nie było złośliwości. Był z niego naprawdę dumny. Z niego i z Visuke. Po jego twarzy błąkał się uśmiech, a oczy patrzyły na wampira z ciepłem jakiego jeszcze ze strony medyka nie miał okazji zaznać.
Jego brwi poszybowały wysoko. Och? A gdzie się podział ten przerażony i czekający na ścięcie lisi czarodziej, który zmusił go do tak ckliwych wyznań? Zgromił go spojrzeniem. Jedyną, która mu pyskowała, była Artressa. I to też nie trwało zbyt długo. Jeśli pozwoliłby wejść sobie na głowę Visuke, nie nazywał się Laurentius D’Arche. Już chciał coś powiedzieć, gdy ten jednak uspokoił się. Nie odpowiedział mu już nic, udając, że majstruje coś przy oknie.
Wampirzy słuch pozwolił mu nie podskoczyć na dźwięk głosu, którego nie spodziewał się usłyszeć. Podobnie jak słów. Ściągnął usta w równą linię, łapiąc spojrzenie chorego. Jego serce zabiło mocniej, gdy dostrzegł uśmiech, ale wbrew temu, pierś ukłuła go boleśnie, a gardło ścisnęło się. Nie patrz tak na mnie. Nie zasługuję, by ktoś patrzył na mnie tak ciepłym wzrokiem. Zacisnął pięści ukryte w szatach.
- Skoro czujesz się na tyle dobrze, żeby podsłuchiwać, to rozumiem, że jutro też dasz radę?
Pospiesznie zbliżył się do niego, by sprawdzić, czy obiad wciąż jest ciepły. Znów był zaniepokojony. Zdenerwowany. Może nawet zły. Nie potrafił nie myśleć o kobiecie, która faktycznie zrobiła wszystko, by ją chciał. Kobiecie, która leżała teraz zimna gdzieś w grobie, bo on nie był w stanie jej pokochać. Jego dłoń drżała niebezpiecznie, gdy przymknął oczy. Wiedział, że jest obserwowany. Musiał zaatakować, zanim to on padłby ofiarą niewygodnych pytań.
- Visuke bardzo się o ciebie martwi, więc lepiej szybko wyzdrowiej. Zjedz, weź leki i idź się umyć.
Wbrew chłodnemu tonowi przysiadł na łóżku obok niego, kładąc mu tacę na kolanach i przytrzymując ją, by nie zsunęła się przypadkiem. Zawahał się, czy medyk odzyskał na tyle siły, by móc się posilić.
Na pytanie w oczach medyka na chwilę rozbłysł naturalny upór i złośliwość jakie w sobie miał, jak gdyby fakt, że był chory był dla świata błogosławieństwem, podczas gdy zdrowy stanowił problem absolutnie wszystkich, którzy mieli to nieszczęście znaleźć się blisko niego. Nie umknęły mu zdenerwowane gesty mężczyzny, drżące dłonie. Nie miał pojęcia jakie emocje i wspomnienia przywołała rozmowa z Visuke, ale jedyny moment, w którym kojarzył go w takim stanie był kiedy pił z nim w jego pokoju, a ten powiedział mu, nie dużo, ale odrobinę o swojej żonie. Czy znów Visuke przypominał mu ją? Chu Tao nie miał pojęcia pod jakim aspektem, nie uważał jednak, by to był dobry moment, by o to pytać, dlatego skupił się na postawionej mu na kolanach tacy.
- Oh, naprawdę? Tylko Visuke się o mnie martwi? - zapytał, posyłając znaczące spojrzenie na dłonie wampira przytrzymujące mu na kolanach tacę.
- Jesteś bardzo troskliwy jak na kogoś, komu obojętny jest los medyka - zauważył, zabierając się za jedzenie.
Nie dał mu przy tym odpowiedzieć sobie w podobny, znów złośliwy sposób, nie mieli na to czasu.
- Co do jutra, nie musicie się martwić. Jeśli mi nie przejdzie, łyknę specjalny eliksir, który utrzyma mnie na nogach przez następne czterdzieści osiem godzin. Nie pozwolę, żeby ktoś zajął moje miejsce na zaręczynach. Przy okazji, kiedy już Astrid ugryzie Visuke istnieje możliwość, że Linden będzie próbował się upewnić, że to się stało. Wierzę, że sobie z tym poradzisz, ja… nie będę miał prawa głosu w tamtej posiadłości. Przyznaję to niechętnie, ale wszystko będzie spoczywało w rękach twoich i Astrid. A nawet bardziej w Astrid. Kiedy się zaręczą, według prawa klanu Lisa, Astrid stanie się osobą decyzyjną. Będzie mógł mówić i robić rzeczy w imieniu Visuke, a nawet podejmować decyzje, które będą dotyczyły tylko jego samego. Stanie się jego opiekunem prawnym, a to oznacza, że jeśli Astrid zabroni Lindenowi spotykać się z Visuke, Linden nie będzie miał w tej kwestii nic do powiedzenia. Mam nadzieję, że nie będzie musiał wykorzystać tego prawa, ale wolę cię uprzedzić, że istnieje taka możliwość - powiedział, z każdym słowem skrzecząc coraz bardziej. A kiedy skończył, kaszel wstrząsnął nim mocno, aż musiał sięgnąć po dzbanek z wodą. Czuł, że znów zrobiło mu się gorąco. Zdecydowanie nie nawykł do wymawiania takiej ilości słów…
Dużo nie wyszło z jedzenia, bo Chu Tao uparł się, żeby dopiero teraz przekazać mu pewne bardzo, ale to bardzo istotne informacje, mogące przesądzić o życiu lub śmierci. No naprawdę. Za grosz wyczucia. Jeszcze skrzeczał przy tym tak okropnie, że na plecach wampira tańczyły dreszcze.
- Lepiej się zamknij, zanim wykaszlesz płuca.
Odsunął tacę, klepiąc go bardzo delikatnie po łopatce, jakby w uspokajającym geście.
- Fascynuje mnie, że zawsze mówisz o tak ważnych rzeczach tak późno. Robisz to specjalnie, czy tak już masz? No już, oddychaj.
Odebrał od niego naczynie, aby ten nie musiał się gimnastykować niepotrzebnie. Raz jeszcze poruszył dłonią, jednak bardziej przypominało to głaskanie, niż stukanie.
- W porządku? - zapytał, chociaż nie spodziewał się odpowiedzi. - Ten mężczyzna… Niech tylko spróbuje im przeszkodzić, lub niepokoić ich tego wieczora, a pożałuje. - Warknął. - Doprawdy słowo wampira nic już w tych czasach nie znaczy?
Prychnął. Przysunął medykowi prawie nietknięte jedzenie, raz jeszcze wciskając w dłoń łyżkę i zachęcając go, by kontynuował.
- Powinieneś raczej powiedzieć Astrid… czy Visuke wie? I… czy w jakiś sposób można to wykorzystać, żeby ich chronić?
Musiała być jakaś przyczyna, dla której mówił o tym właśnie teraz.
- To nie są rzeczy, których potrzebuję do życia codziennego, panie idealny - prychnął, odrywając się na chwilę od szklanki.
Przez chwilę mierzył go niechętnym spojrzeniem, przez chwilę jeszcze kaszląc i próbując nawodnić swoje gardło, by przestało tak bardzo boleć. Potem wrócił do obiadu, na który składał się tłusty rosół, który cudownie koił nadwyrężone gardło mężczyzny i delikatne ziemniaki pure z gęstym sosem. Nawet nie wiedział, że był taki głodny dopóki nie zaczął jeść. W pięć minut talerze były wyczyszczone, a on z zadowoleniem oblizywał wargi z pozostałości sosu. Czując, że jego gardło znów miało się odrobinę lepiej pokusił się o odpowiedź na pytania.
- Dlatego ci o tym mówię tak szybko jak sobie o tym przypomniałem. To prawo w sytuacji naszych młodych baronów chroni przede wszystkim Visuke. Astrid broni się sam, bo Linden nie będzie chciał stracić wampirów jako swoich sojuszników. Podejrzewam, że Visuke nic o tym nie wie. To prawo sprawia, że jego ojciec przestaje mieć nad nim, a tym samym nad nimi oboma jakąkolwiek władzę. Sprawa wyglądałaby inaczej gdyby Astrid był czarodziejem, ale jest wampirem, więc wszystko działa na ich korzyść. Gdyby było trzeba, niech nie waha się go użyć. Powiedz o tym im obu. To najlepsza linia obrony jaką Linden chcąc czy nie sam wcisnął im w ręce - powiedział, znów milknąc, kiedy poczuł zbliżając się napad kaszlu.
Odłożył naczynia, spokojniejszy. Skoro zjadł i wrócił ten cięty języczek, to chyba mężczyzna czuł się lepiej… prawda? Miał taką nadzieję, bo jakoś nie wierzył, że eliksir jest w stanie postawić kogoś chorego na nogi.
- Niech będzie, skoro i tak już zrzuciłeś na mnie wszystkie swoje obowiązki - westchnął cierpiętniczo, mimo iż wcale tak nie myślał. - Czyli gdyby - dajmy na to - Astrid uznał, że nikt ma nie widzieć się z Visuke do końca wieczora, czarodzieje respektowaliby to bez zająknięcia? - upewnił się, wstając.
Zanim ruszył w kierunku łazienki, nalał czarodziejowi jeszcze jedną szklankę wody. Zniknął za drzwiami na dosłownie kilka chwil, ile zajęło rozłożenie ręczników i odkręcenie kurków z gorącą wodą.
- Skoro czujesz się trochę lepiej, dobrze, gdybyś się wykąpał. Jesteś cały przepocony. Pościel też trzeba zmienić - zarządził.
Stanął przy posłaniu, by w razie co złapać wątłe ramiona białowłosego i jak poprzedniego dnia zaoferować swoją pomoc w doniesieniu go - tym razem - do łazienki.
- To może być dobry pomysł, aby to zrobił. Trudno mi uwierzyć, że Linden byłby na tyle głupi, by to przeoczyć - wrócił do poprzedniego tematu.
- Ahh… dobrze kiedy czasem inni popracują za ciebie - parsknął, posyłając mężczyźnie filuterne spojrzenie.
[b]- Tak, gdyby Astrid wyraźnie zaznaczył, że to jego wola, a Visuke się z nim zgadza, powinni mieć spokój na resztę wieczora -
odpowiedział, przyjmując kolejną szklankę wody.
Raczej nie interesował się tym, co Laurentius miał do załatwienia w łazience dopóki ten nie oznajmił mu, że przygotował dla niego kąpiel. Naprawdę nie podejrzewał go o taką… troskę i dokładność w opiece nad innymi. Zaczął się zastanawiać, czy to przez to, że przez wiele lat zajmował się paniczem D’Arche był w tym taki dobry?
- No proszę, kto by pomyślał, że ten szlachcic zechce zafundować Christine królewskie traktowanie - powiedział nieco niedowierzająco, ale kiedy Laurentius przystanął obok łóżka, by w razie czego pomóc mu dojść do wanny, zaczął wierzyć, że mówił poważnie.
Chu Tao często chorował, ale to był pierwszy raz kiedy ktoś naprawdę poświęcał mu uwagę w tym czasie. Zazwyczaj szprycował się lekami i udawał, że wszystko było w porządku, sprawiając że jego choroba przeciągała się z kilku dni do niemal dwóch tygodni. Nie był przyzwyczajony do tego, że naprawdę mógł wydobrzeć. Był nauczony tego, że to lekarz miał leczyć, a nie chorować. Ba, często sam wmawiał sobie, że nie miał prawa źle się czuć, byle tylko wstać rano z łóżka z kolejnym bólem głowy.
Powolnie podniósł się z łóżka, próbując samemu ustać na nogach. Było lepiej, nawet się nie chwiał, choć w połowie drogi musiał się Laurentiusa przytrzymać. Pełna wanna była tak zachęcająca, że miał ochotę od razu do niej wskoczyć. Przeszkadzała mu tylko obecność wampira. Przez chwilę nie wiedział jak reagować, zbyt… skonsternowany, by go wyprosić. Poza tym, coś kazało mu zacząć rozwiązywać pas posyłając mu przy tym wyzywające spojrzenie.
- Zamierzasz patrzeć? - zapytał brzmiąc przy tym na rozbawionego, choć wewnętrznie kulił się pod wzrokiem szarych oczu. Jego uszy poróżowiały, choć on sam wyglądał jakby rozebranie się przy mężczyźnie nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu.
Parsknął, słysząc, jak bezwstydny był Chu Tao. Doprawdy kim on był, otwarcie ciesząc się z tego, jak Laurentius wykonywał za niego obowiązki? Na wzmiankę o Christine przewrócił oczami, ponownie się śmiejąc. Nie wiedział jednak, co odpowiedzieć.
Z pozoru niewzruszony zaprowadził go do pomieszczenia obok, zakręcając wodę i sprawdzając temperaturę. Automatycznie dodał płynu i olejku zapachowego, zapominając, że to nie dla Astrid przeznaczona jest ta kąpiel. Skąd on go w ogóle miał w pokoju…? Zamarł na chwilę, ostatecznie wzdychając. No niech już straci… Uniósł wzrok na Chu Tao akurat wtedy, gdy ten zaczął zdejmować pierwszą warstwę szat. Przesunął powolnym spojrzeniem po całej jego sylwetce, milcząc. Drugi raz… Pokręcił delikatnie głową.
- Nie, przepraszam. Zamyśliłem się na chwilę - oznajmił.
Przecież nie musiał mu pomagać. Nawet jeśli chory, medyk był dorosły i umiał o siebie zadbać… a przynajmniej taką miał nadzieję.
- Dasz sobie radę? - upewnił się, podchodząc bliżej i pomagając mu z drugą warstwą.
Została jeszcze jedna, ale tej nie chciał dotykać. Już raz przekroczył granicę i nic dobrego z tego nie wyniknęło. Poza tym… każdemu należało się choć tyle szacunku. Odsunął się o krok, przytulając do siebie ubrania i przekręcił głowę, by spoglądać na drzwi.
- Masz przygotowany ręcznik i płyn. Zaraz przyniosę ci czyste szaty.
Czuł jego spojrzenie na sobie. Ciężkie spojrzenie, które przesunęło się w górę i w dół, jakby oceniało go, choć nie widziało jeszcze wszystkiego. Szerokie szaty lekarza uniemożliwiało ocenę sylwetki Chu Tao i jedynie kawałek materiału związany w pasie dawał jakiś pogląd na to jaki był szczupły. Nie chciał dać po sobie poznać jak bardzo odetchnął z ulgą, kiedy mężczyzna stwierdził, że wyjdzie. Zanim jednak to zrobił, podszedł bliżej. Medyk nie mógł nic poradzić na to, że zesztywniał, kiedy mimo zapewnień że nie miał ochoty na niego patrzeć, zsunął z jego ramion warstwę szat, pozostawiając go jedynie w tej najcieńszej, najdelikatniejszej, przez którą przebijała się skóra lekarza.
- Dam, nie jestem dzieckiem - zapewnił, starając się by jego głos brzmiał na rozluźniony.
Naprawdę odprężył się dopiero kiedy za Laurentiusem zamknęły się drzwi. Pamiętał, że ten jeszcze przyjdzie, zostawić mu czyste ubrania, nie chciał więc jeszcze pozbawiać się ostatniej warstwy ubrań. Zamiast tego odnalazł grzebień w rzeczach wampira i zaczął rozczesywać splątane białe włosy.
- Dziękuję - powiedział, kiedy mężczyzna zostawił mu czyste rzeczy i dopiero będąc pewnym, że nie miał już żadnego interesu, ani rzeczy z którą mógłby mu pomóc, lekarz odważył się zsunąć z ramion okrywający go materiał. Wszedł do wody, zanurzając się w niej aż po szyję…
- Jak dobrze - westchnął, czując przyjemny zapach i otulające go ciepło. Musiał się pilnować, by nie zasnąć. Pomagały mu w tym dźwięki z pokoju obok, przypominając mu, że nie był tu sam, ba, że nie był nawet w swoim pokoju.
Kiedy po pół godzinie wyszedł z zaparowanego pomieszczenia, czuł się znacznie lepiej. Jego włosy miękko otaczały twarz, opadając na plecy wilgotną kaskadą.
- Od razu mi lepiej, chyba należą ci się podziękowania - powiedział zaczepnie z błądzącym mu po wargach uśmieszkiem.
W tym czasie Laurentius zdążył uporać się z wietrzeniem, złapaniem służby, zmianą pościeli, przyniesieniem świeżej wody i odniesieniem naczyń. Co jakiś czas przystawał, nasłuchując dźwięku charakterystycznego dla zmąconej przez ciało wody. Chociaż sam przed sobą zaprzeczał, martwił się, czy czarodziej nie zasłabł w zbyt dusznym pomieszczeniu lub czy nie zemdlał, gdy w przypływie werwy zbyt szybko wyszedł z wanny. Odetchnął i rozluźnił się nieznacznie dopiero wtedy, gdy dojrzał go w drzwiach. Odpowiedział delikatnym uśmiechem, machając dłonią i niemo mówiąc, że nie ma takiej potrzeby.
Wampir wmawiał sobie, że przecież robi to tylko dla siebie i dla Astrid. No może też dla Visuke. Medyk, który nie był w stanie ustać na nogach, nie mógł spełnić swojej roli prawidłowo, a przecież potrzebowali go zawsze i w pełnej gotowości. Nie potrafił jednak wyjaśnić, czemu nie wysłał służby, aby zajęła się Chu Tao…
- Chyba? - odpowiedział równie zaczepnie, rozsiadając się niczym szlachcic w fotelu i podpierając dłonią policzek. - Czyżby Christine złagodniała przez ten dzień? Że też raczyła rozważyć wyrażenie swej wdzięczności, nieprawdopodobne… - jego głos był aż przesadnie zdumiony. - Czym zasłużył sobie ten szlachcic?
Za chwilę jednak cmoknął niezadowolony, podnosząc się.
- Zaraz będzie cała mokra - mruknął sam do siebie, mając na myśli szatę czarodzieja. Wynalazł skądś czysty ręcznik i zarzucił go na głowę medyka, czochrając go przy tym po głowie. - Jeszcze bardziej się pochorujesz, jeśli będziesz paradował z mokrymi włosami.
- Chciałbyś - prychnął rozbawiony, nie mając pojęcia czemu tak dobrze bawił się przekomarzając się z Laurentiusem. Chociaż… kiedy pomyślał o tym dłużej dochodził do zaskakującego wniosku, że to chyba przez to, że nie czuł się przy nim jak służący przy szlachcicu. Sam się tak zachowywał, ale tylko dlatego że mu na to pozwalano. W klanie Lisa, w zasadzie od zawsze podkreślano jak nieważny, łatwy do zastąpienia i nisko urodzony był. Bo jego rodzice nie byli zamożni, nie byli utalentowani, ale zrobili wszystko, żeby ich jedyne dziecko zyskało wykształcenie, które cokolwiek w tym świecie znaczyło.
- Hmmm… zastanówmy się… Przyniósł, nakarmił, wykąpał… zabawia rozmową - zaczął wymieniać, stwierdzając że naprawdę Laurentius zrobił dla niego bardzo dużo, więcej niż ktokolwiek wcześniej.
I zrobił jeszcze więcej… kiedy na jego głowie wylądował ręcznik, otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
- Co… ?! - zaczął, ale nie skończył, czując jak dłonie mężczyzny delikatnie wycierały jego mokre włosy.
Nie miał pojęcia co się działo. Dlaczego Laurentius znów przekroczył tę cienką granicę, tym razem jednak był przy tym okrutnie delikatny, nie dając Chu Tao powodu do gwałtownej reakcji. Z każdą chwilą tej bliskości, na którą nie był ani trochę przygotowany, czuł że jego serce biło coraz szybciej, a od zapachu ciała mężczyzny kręciło mu się w głowie. Uszy go piekły i miał tylko nadzieję, że wampir nie zechce nagle zerknąć pod ręcznik, bo miałby idealny pogląd na jego zmieszaną i pełną niedowierzania minę.
Ostrożnie zaczął łapać kosmyki w puchaty materiał, za pomocą uścisku wydobywając z nich wodę. Jego ruchy były płynne i pewne, jakby robił to już setki razy, a zarazem delikatne, jakby mocniejsze szarpnięcie miało sprawić mężczyźnie niewyobrażalny ból.
- Rzeczywiście ten szlachcic wykazał się gestem - przytaknął, jakby chodziło o kogoś innego. - Musi mu bardzo zależeć na dobrym samopoczuciu Christine.
O wiele łatwiej było mu powiedzieć, że to “szlachcic” się troszczył, zamiast “ja”. Gdy poskromił wszystkie białe pasma, ostrożnie odgarnął je z szyi Chu Tao. Uniósł trzymany tak koński ogon, by następnie wolną ręką otulić go ręcznikiem. Musiał przy tym objąć go na moment, by ten nie upadł na ziemię. Jasna tafla spłynęła na ramiona okryte już osłonką, a on kiwnął zadowolony głową.
- Lepiej się czujesz? - zapytał, bo dotarło do niego, że w całym tym zamieszaniu wciąż nie był pewien stanu medyka.
Dlaczego? Po co? Znęcał się? Torturował go? Czy zwyczajnie nie miał świadomości, że jego gesty mogły zostać odebrane w sposób, w który nie chciał by zostały odebrane? Chu Tao podejrzewał to ostatnie, ale nawet jeśli… jego ciało reagowało, nie słuchało umysłu, który podrzucał całkiem racjonalne argumenty. Tak dawno… całe trzy lata nie zaznał bliskości i choć często wmawiał sobie, że przecież wcale jej nie potrzebował, wystarczyła taka odrobina, by zatęsknił za uczuciem ciepła i bezpieczeństwa jaki dawały silne ramiona obejmujące go jak gdyby był najcenniejszą istotą na świecie.
- Lepiej, dziękuję - powiedział, a jego głos znów stał się spokojny. Jedynym dowodem na to, że w jego sercu nadal szalała burza były czerwone końcówki uszu.
- Chyba jeszcze się prześpię, jeśli pozwolisz. Łyknę leków, więc możesz mnie nie dobudzić na kolację, ale rano powinienem wstać bez problemu - powiedział, kierując się w stronę łóżka, na którym przysiadł, by wypić zawartość jednej z fiolek, które przyniósł ze sobą w nocy.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {07/11/21, 05:56 pm}

Prince&Rebel - Page 4 Unknown
hellow Całe popołudnie Astrid spędził z matką. Spokojny kontynuował naukę gry na fortepianie, siedząc blisko kobiety i zerkając na nią co jakiś czas. Cieszył się, że tam była - wpatrzona tylko w niego i tylko na nim skupiona. Raz jeszcze westchnęła, wspominając, że żałuje braku podobnego instrumentu w ich domu. Być może wtedy jej dzieci także i w tym zakresie odbyłyby edukację i - kto wie - może teraz Astrid byłby w stanie samemu coś komponować, lub chociaż grać z nią na cztery ręce? Tymczasem pozostawało jej wykorzystać chwilę, jaką mieli, by przedstawić mu podstawy i ewentualnie zaproponować, aby odszukał nauczyciela, który przeprowadzi go przez tajniki nut, rytmu, tempa, dynamiki, harmonii oraz artykulacji. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie napisać do swojej starej guwernantki.
    Przyjemne akordy płynęły ze strun uderzanych młoteczkami, które wskazywały długie palce wampira poprzez naciskanie klawiszy. Rozmowa dość naturalnie przeszła na tory jutrzejszej ceremonii oraz gości, których przyjmą. Tak ważne wydarzenie przyciągało nie tylko przyjaciół, ale i przedstawicieli rodów równych z nimi rangą. Pozostali lordowie potwierdzili swoją obecność bądź oddelegowali kogoś, by złożył w ich imieniu gratulacje na ręce narzeczeństwa wraz z drobnym podarunkiem. Nie robili tego tylko z obowiązku. Wielu z nich było po prostu ciekawych.
     Mimo iż minęło kilkadziesiąt lat, odkąd wydano dekret zezwalający na parowanie się wampirów z innymi rasami - tym samym regulujący zasady spożywania ich krwi i wiążący krwiopijcę z jednym tylko dawcą aż do jego śmierci - podobne sytuacje nie były aż tak częste. Choć z drugiej storny nie patrzono na to już tak wrogo, jak za czasów Laurentiusa. Ten bowiem wraz z Lauriene musiał przez pewien czas zmagać się z ostracyzmem. Kobieta nigdy nie została zaakceptowana w towarzystwie, podczas gdy jemu w końcu odpuszczono, gdyż był zasłużonym generałem, którego lepiej było mieć przy sobie, niż przeciw któremu stanąć. Mimo to gdy pojawiła się wieść o jej śmierci, wielu odetchnęło z ulgą. Nikt do końca nie wiedział, co się stało. Istniały pogłoski, że umarła, próbując wydać na świat wampirzego potomka, co dla zwykłej kobiety - nawet elfa - musiało graniczyć z cudem. Inne mówiły, że odeszła podczas samych prób poczęcia czy też już w ciąży. Kolejne zrzucały winę na młodszego brata Lorda D’Arche, który miał ją rzekomo zamordować. Gdzieś między nimi pojawiały się ciche szepty o samobójstwie, jednak mało kto w to wierzył. Podobnie w to, że - zgodnie z oficjalną wersją ustaloną po jakimś czasie - Laurien zmarła wskutek choroby.
     Temat był wiecznie żywy i chętnie omawiany, nawet po tym, jak interweniował sam Książę. Podejrzewane przestępstwo mogło skazać cały klan za zagładę, dlatego przeprowadzono śledztwo w którym ostatecznie Laurentiusa uniewinniono. Ale plotki pozostały. O samym incydencie wiedziały jedynie wampiry. Rodzina zmarłej przysięgła nie mówić o tym ze swoimi. Nie mieli też takiego zamiaru, bowiem tylko oni, jej mąż oraz kilka zaufanych osób znało całą prawdę.
     Aktualnie żyło około jedenastu par różno rasowych. Jedna z nich ogłosiła niedawno starania o potomka, czemu przyglądano się z dużym zaciekawieniem. Historia nieraz już dawała przesłanki na temat tego, że nie-wampirzyca nie jest w stanie wydać na świat dziecka wampira. Odwrotna sytuacja miała miejsce kilka razy, jednak wciąż - okraszona była śmiercią licznych kobiet lub niemowląt. Dlatego też wszystkie oczy zwrócone były na odważnych, bądź szalenie zakochanych, którzy podejmowali się takiego ryzyka. W społeczności, która cierpiała z powodu niskiego przyrostu naturalnego, każde dziecko było na wagę złota.
    Oni mieli być dwunastą parą. Najmłodszą, ale i najciekawszą zważywszy na przeszłość Laurentiusa.

    Aż do samego wieczora nie zdarzyło się nic, co naruszyłoby sielankową atmosferę. Artressie udało się namówić czarodzieja, by ten zagrał z nią w coś, podczas gdy Astrid radził się matki w tematach wioski oraz sierocińca. Nie wyjaśnił, z jakiej przyczyny chciał, by ten powstał w ich wiosce, a jedynie chciał wiedzieć, w jaki sposób zyskać na tym najwięcej i nie dać się wodzić za nos. Do tej pory jedynie zasygnalizował Visuke, że coś podobnego będzie miało miejsce, nie mając okazji przedstawić mu swojej propozycji. Pewna rana, zadana jego dumie podczas tamtego feralnego balu, wciąż dawała o sobie znać, gdy o tym myślał. Przestał winić czarodzieja, a jednak czuł, że jeśli zagłębiliby się w tę sprawę, chłopak mógłby pomyśleć, że jest odwrotnie. Wciąż istniał także ten lęk, że o ile na lekcjach i w posiadłości czerwonowłosy zachowywał się wręcz podręcznikowo - szczególnie gdy przyszło do konfrontacji z Lady D’Arche - tak podczas bankietu coś się stanie i ten wróci do starych nawyków. Specjalnie czy też nie - motyw nie miałby znaczenia. W tym wypadku liczył się efekt, który obserwować miały setki oczu. W tym te jedne, należące do wysłannika Księcia.

    - Wszystko się uda - uspokajał go wuj, gdy ten czekał na Visuke.
Poprzedniego dnia nie udało im się zaprezentować tańca przed rodziną. Pora na to przyszła więc wieczorem. Posłano po chłopaka, który zjawił się dość szybko wraz z małą wampirzycą, która koniecznie chciała zobaczyć, jak przyszłe narzeczeństwo sobie radzi. Zrobiono miejsce i sama Lady D’Arche zaproponowała, że zagra dla nich. Było to tak ogromne wyróżnienie, że Astrid miał problem, by zachować pokerową minę. Z niezwykłą delikatnością i gracją zaprowadził lisiego czarodzieja na środek, kłaniając się wraz z nim pierw każdej ze stron. Gdy zabrzmiały pierwsze nuty, pochylił się nieznacznie, szepcząc mu na ucho:
- Wyobraź sobie, że jesteśmy tylko my w sypialni u góry. Tylko ćwiczymy.
Położył mu dłoń na biodrze, obdarzając jeszcze zachęcającym, a jednak wciąż spokojnym i ciepłym uśmiechem.
     Gdy Visuke zakołysał się sztywno, serce Astrid zabiło mocno, zlęknione. Chociaż nie dał tego po sobie poznać, obawiał się, czy nagłe pojawienie się widowni nie sprawi, że któremuś z nich poplączą się nogi. Szczególnie martwił się o narzeczonego, który - jakby nie patrzeć - miał w tym mniejsze doświadczenie. Wystarczyło jednak, że trema minęła, a chłopak… Ach, jakże wspaniały był młodzieniec, którego ciała dotykał.
     O wiele pewniejszy już w gestach nie potrzebował przypomnień, aby wykonać jakiś ozdobnik, wirując wraz z nim na całej dostępnej powierzchni. Poddawał się każdemu, nawet najmniejszemu naciskowi, stawiając kroki dokładnie tam, gdzie powinny się znaleźć. Doskonała rama, ideale ruchy i jeszcze to skupienie. Płynęli w tańcu, jakby nie było nikogo wokół. Sam Astrid na moment zapomniał, że robią to na pokaz i są śledzeni przez oceniające spojrzenie wampirów. Widział tylko Visuke. Wspaniałego, pewnego i cieszącego się wraz z nim tańcem, który tak kochał, Visuke, który zrobił tak ogromne postępy przez ten tydzień.
     Dopiero okrzyk zachwytu wydany przez Artressę, gdy podniósł tak ważną dla siebie osobę, przypomniał mu, że nie są sami. Dokończyli układ, kłaniając się na koniec. Muzyka także ucichła i wszyscy jakby wstrzymali oddech. Astrid nie puścił dłoni partnera, patrząc wyczekująco na matkę.
     Jej twarz nie dawała się czytać. Powoli uniosła na nich spojrzenie, mierząc nim najpierw jednego, a następnie drugiego. Po chwili, która równie dobrze mogła być wiecznością, kiwnęła głową.
- Wystarczająco dobrze - padł werdykt, a Astrid odetchnął. - Liczę, że powtórzycie to jutro. Wasz taniec rozpocznie bal, dlatego tak istotnym jest, aby był perfekcyjny. Visuke.
Złote oczy wampirzycy - o ton ciemniejsze, niż jej syna - spoczęły na chłopaku na dłużej.
- Druga część była o wiele lepsza. Wiem, że wymaga to opanowania i ćwiczeń, jednak postaraj się rozluźnić. Pierwsze kroki były drętwe i nieprzyjemne do oglądania
- Dobrze. Obiecujemy, że jutro będzie idealnie - stanął w jego obronie Astrid, nieznacznie przesuwając się do przodu, jakby chciał go zasłonić. Delikatnie ścisnął trzymaną dłoń, jakby chcąc w ten sposób dodać mu otuchy.
Twarz Lady D’Arche rozjaśniła się i rozluźniła. Raz jeszcze kiwnęła głową, przenosząc spojrzenie na nuty przed sobą.
- W takim razie w porządku. Nie mam obiekcji.
Naturalnie odsunęli się od siebie. Napotkawszy spojrzenie młodszej siostry, Astrid uśmiechnął się czule.
- Czy mogę panią prosić? - zapytał, kłaniając się jej.
Radosny dziecięcy uśmiech rozświetlił jej twarzyczkę, gdy pełna dumy dawała się prowadzić na środek. Freya D’Arche także pozwoliła sobie na podobny, aczkolwiek o wiele mniejszy, a mimo to bardziej czuły, raz jeszcze sprawiając, że muzyka opanowała pomieszczenie.
~  ~  ~  
    Zanim rozeszli się do pokoi po kolacji, Laurentius zatrzymał Visuke, proponując, aby poza tańcem przećwiczyli także inne rzeczy. W pokoju ćwiczeniowym, którego jeszcze nie wysprzątali, opowiedział im dokładnie, jak przebiegną zaręczyny.
    Rozpoczną od powitania gości i przyjęcia gratulacji. Służba zajmie się podarkami oraz odprowadzeniem osób do sal. Niektórzy z nich mogą chcieć zatrzymać ich przy sobie na moment, zaczynając grzeczną rozmowę. Wszelkim propozycjom powinni jednak odmówić i nie ruszać się stamtąd, póki ostatni gość nie przekroczy progu i drzwi nie zostaną zamknięte. Następnie mają chwilę, aby się przygotować. Gdy zostaną wywołani, stawią się w głównej sali, aby przysiąc sobie raz jeszcze - tym razem przed wszystkimi i w obecności przedstawiciela wampirzej władzy oraz rodzin - że Astrid nie ugryzie i nie wypije krwi nikogo innego, niż Visuke, podczas gdy ten nikomu innemu swej krwi nie odda (nie musieli uczyć się tych kwestii na pamięć. Wystarczyło, by powtarzali ślubowanie). Pokłonią się przed wysłannikiem księcia, a następnie kolejno przed każdą z rodzin, aby uzyskać błogosławieństwo. Goście w tej chwili wypiją ich zdrowie, a oni tańcem rozpoczną drugą część, jaką będzie sama zabawa.
     Trudno było przewidzieć, co zdarzy się podczas niej. Laurentius krótko i bez wdawania się w szczegóły opowiedział, jak on i jego żona tańczyli ze sobą przez większą część wieczora. Odbyli także kilka niezobowiązujących rozmów, gdyż istniała niepisana zasada, aby nie omawiać interesów podczas zaręczyn, oraz wspólnie obejrzeli występy elfickich tancerzy i wzięli udział w kilku grach towarzyskich, jakie ci przygotowali. Zapowiedział im, że wiele wampirów może pytać o ich dalsze plany, wspólnie spędzony czas czy też o samego Visuke. Możliwym jest także, że będą wspominali o swoich doświadczeniach i rodzinach. Nieważne, jak wiele razy zostanie im zadane to samo pytanie, Astrid i Visuke powinni cierpliwie pozostawać przy tych tematach. Najlepiej, gdyby pozwalali się zagadywać, niż sami podchodzili do kolejnych osób, gdyż to także nie było dobrze widziane podczas - jakby nie patrzeć - ich święta.
     Wieczorem, gdy zegar wybije równą godzinę, wraz z którą zabawa zakończy się, zostaną odprowadzeni przez rodziny do pokoju. Nikt poza Laurentiusem i Chu Tao nie będzie miał tam wstępu przez całą noc. Zgodnie z zasadami każdy z gości uda się do siebie, by dopiero rano - podczas uroczystego śniadania - powitać oficjalne już narzeczeństwo. Visuke nie będzie miał obowiązku pokazywać ran po ugryzieniu i nikt nie będzie miał także prawa żądać tego od niego, co Laurentius dziwnie groźnym i dosadnym tonem zaznaczył dwukrotnie. Wampirom wystarczy bowiem sam jego zapach, zaś czarodzieje… cóż, pozostaje im świadectwo naocznych świadków. W tym momencie wspomniał także o prawie, jakie istniało w Klanie Lisa. Tym samym, które mogło umożliwić im ochronienie jego przedstawiciela przed rodziną.
     Podczas samego śniadania usiądą obok siebie u szczytu stołu naprzeciw swoich rodzin. Po posiłku zaś goście zostaną pożegnani - czy to przez nich, czy też przez gospodarzy i… w zależności od tego, jak Visuke będzie się czuł - albo od razu wrócą do posiadłości, albo jeszcze chwilę odpoczną.

     Odtworzyli samą sytuację, w której mieli się znaleźć. Czerwonowłosy siedział na krześle, aby w razie czego uniknąć dodatkowych nieprzyjemności spowodowanych upadkiem oraz po prostu dla wygody, podczas gdy Astrid klęczał w jego lewej strony. Starszy wampir zwrócił uwagę, że nie mogą być pewni, czy substancja z kłów nie wejdzie w reakcję z którymś ze składników eliksiru, dlatego gdyby podczas całego zajścia Visuke poczułby, że coś jest nie tak, miał im powiedzieć.
- Chu Tao i ja cały czas będziemy obok, gdybyście nas potrzebowali. Astrid niedawno jadł, dlatego jest możliwość, by przerwać w odpowiednim momencie.
Jakby na potwierdzenie tego, złotooki pokiwał głową, patrząc ze zmartwieniem na narzeczonego. Miał sobie za złe, że muszą to robić, gdy ten był tak przerażony i bądź co bądź nie poradzili sobie jeszcze z jego fobią. Rozumiejąc bez słów minę bratanka, Laurentius przerwał wywód, by zaproponować, aby spróbowali może odegrać tę scenę. Wampir miałby odsunąć rękaw czarodzieja i dotknąć jego przedramienia w miejscu, w które już jutro o tej porze wbiłby kły. Pominął jednak w swych słowach kwestię czasu.
      Zaskoczony i dziwnie spanikowany czarnowłosy spojrzał na niego, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić. Wystarczyło jednak, by jego spojrzenie otarło się o postawę czarodzieja, by pożałował swojej reakcji. Chłopak wyglądał na tak strasznie przestraszonego i smutnego! Nie było potrzeby, by i on panikował oraz dokładał mu zmartwień. Szczególnie teraz. Szczególnie dla niego powinien grać opanowanego, pewnego i spokojnego. By wiedział, że ma w nim oparcie.
      Upewniając się, że może, pogłaskał go pierw po dłoni, starając się uspokoić. Spoglądał na niego spod długich rzęs, szukając oznak protestu i będąc gotowym w każdej chwili się wycofać. Gdy te nie nadeszły, a chłopak dzielnie zniósł taką bliskość, zaczął powoli odsuwać materiał jego szaty, odkrywając pierw kostki, następnie nadgarstek, aż w końcu całe przedramię. Znów minęła dłuższa chwila, zanim spróbował dotknąć ponownie jego dłoni. Nie wiedzieć kiedy zaczął szeptać w jego kierunku słowa, które dzień wcześniej powiedział mu Chu Tao. Że świetnie sobie radzi. Że pewnie musi być przerażony, ale nie zrobi mu krzywdy. Że w razie czego w każdej chwili może zabrać rękę.
    Widział, jak Visuke napina się, gdy przesunął paliczkami po jego skórze. Jak wszystkie włoski stają mu dęba z przerażenia i nawet drga nieznacznie, jakby chciał wyszarpać kończynę, czego jednak ostatnie nie zrobił. Nie przestając mówić, znów wstrzymał się przed ponownym dotykiem na dłuższą chwilę. Za kolejnym razem zostawił palce na dłużej. To znów położył całą dłoń. Cały czas śledził reakcje narzeczonego, chwaląc go i między zaspokajaniem zapowiadając kolejne ruchy.
     Następnym krokiem było odwrócenie przedramienia czarodzieja tak, by widział jego wewnętrzną część. Ponowił cały zabieg przyzwyczajania do dotyku niezwykle dumny z Visuke, że ten pomimo kilku drgnięć i widocznego przerażenia, pozwalał mu na to. Nie sądził, że chłopak jest w stanie mu zaufać po tym, co zrobił poprzedniego dnia, a tymczasem… Siedzieli tutaj - w okrytym półmrokiem pomieszczeniu i przygotowywali się do aktu, na myśl o którym jeszcze dwa tygodnie temu czerwonowłosy dostawał ataku paniki.
- Nie ugryzę cię - oznajmił w końcu Astrid. - Dotknę twojego przedramienia policzkiem, nic więcej. Nic ci nie zrobię. Czy to w porządku?
Laurentius spiął się, marszcząc brwi. Nie sądził, by to był dobry pomysł. On jeden wiedział, że choć Chu Tao czuł się już lepiej, nie mogliby na nim polegać tego wieczora. A przecież sam nie dałby rady uspokoić Visuke, gdyby ten zaczął panikować. Oboje mogli w takiej sytuacji zrobić sobie krzywdę. Zanim jednak zdążył zaoponować, lisi czarodziej delikatnie kiwnął głową, zgadzając się.
    Tak, jak obiecał, wampir oparł policzek na jego przedramieniu, spoglądając mu w oczy. Nie na długo, bo zaraz zamknął swoje, oddychając głęboko i jakby z ulgą. Ciepło, jakie biło od skóry chłopaka, rozszalałe tętno, które nie tylko słyszał, ale i czuł, oraz ten doskonale znany i uwielbiany przez niego zapach rumianku - to wszystko znaczyło, że Visuke jest tu z nim. Że to się naprawdę dzieje. Czas dla niego stanął i nie był w stanie powiedzieć, kiedy dotarł go głos wuja, że już chyba wystarczy. Speszony odsunął się, znów klękając obok chłopaka posłusznie. Zsunął jego rękaw, po czym zabrał ręce, przestając w jakikolwiek sposób stykać się z nim.
     Cisza.
Pierwszym, który ją przerwał, był stojący do tej pory z boku mężczyzna:
- Jak się czujesz?
     Chciał to wiedzieć, zanim nie powie im, że później Chu Tao opatrzy jego ranę. Zanim wspomni, jak może się czuć - także jak Astrid może się zachowywać i co przeżywać. A na koniec da im przestrzeń na wątpliwości i pytania.
    Musiał mieć pewność, że Visuke jest gotowy przejść dalej. Mogli przecież jeszcze poczekać - tyle, ile tylko potrzebował. Musiał mu bowiem powiedzieć też o tych mniej przyjemnych rzeczach. Że ten pierwszy raz będzie okropny i najgorszy ze wszystkich. Że z pewnością będzie bolało. Że Astrid na początku na pewno go przytrzyma, aby nie wyszarpnął ręki w naturalnym odruchu, co go może przestraszyć, ale jest poniekąd dobre, bo nie zrobi sobie dzięki temu większej krzywdy. Że, gdy już powie “tak”, nie będzie można przerwać aż nie minie kilka sekund od zaczęcia picia krwi. Dokładnie do chwili, gdy wampir odsunie się, by wziąć oddech. Ogółem przerwanie też wtedy nie było wskazane, ale - jak wcześniej wspomniał - w tym wypadku istniała taka możliwość.
    Co jednak najważniejsze - dlaczego tak naprawdę tam będzie. By powiedzieć, kiedy powinien przestać lub, w razie gdyby ten nie przerwał w porę, czy zatracił się, powstrzymać go. Visuke w tym wypadku nie groziło nic, bo Laurentius był pewien, że sobie poradzi, jednak - zważywszy na jego stan psychiczny - musiał wiedzieć, że tak się może zdarzyć. Że za pierwszym razem mają do czynienia z pożądaniem tak ogromnym, że wiele wampirów potrzebuje swego rodzaju kotwicy, by za bardzo nie odpłynąć.
    Nie sądził, by do tego doszło. Jego bratanek niedawno jadł. Wiedział też, jak pachnie krew narzeczonego. Zapewne wystarczy, gdy kilka razy go zawoła. A jednak… gdyby w najczarniejszym scenariuszu musiał go odciągać i obezwładnić, nie chciał, by Visuke go nie winił. By myślał, że taki właśnie jest, bo nie była to prawda. By wiedział, że mimo iż wampirza natura sprawiała, że czasem zachowywali się jak bestie, wcale nimi nie byli. A także by się nie przestraszył, że na pierwsze słowa Astrid może być głuchy. Ostatecznie bowiem nikt nie da mu zrobić krzywdy.

     Boję się, boję się, boję się, boję się… Te dwa słowa nie znikały z umysłu Visuke przez całą próbę, choć starał się pozbyć tego uczucia. Ciągle mówił sobie, że to przecież Astrid, że nie zrobi mu krzywdy i że przecież go lubi, a jednak to wcale nie sprawiało, że był mniej przerażony. Świadomość do czego miał doprowadzić ten delikatny dotyk też nie poprawiała sytuacji. Starał się, tak bardzo się starał, nie chciał widzieć w złotych oczach Astrid tego strachu i niepewności. Ani poczucia winy, bo to nie przez niego tak się bał. Dzięki niemu był w stanie wysiedzieć na tym krześle i choć napinał się cały, choć drżał i jedyne o czym marzył to ucieczka, pozwalał mu się dotykać.
   Kiedy Astrid pochylił się za jego zgodą, by dotknął go policzkiem, przymknął oczy, nie będąc pewnym czy ten widok wytrzyma. Jego serce biło tak szybko, adrenalina szumiała mu w uszach, sprawiają że nie słyszał niczego co ktoś próbował mu powiedzieć. Dopiero kiedy Astrid się odsunął, w ciszy czekając na jego odpowiedź na pytanie Laurentiusa, miał wrażenie że coś w nim pękło. Jedna łza potoczyła się po jego twarzy, a za nią następna i następna, aż w końcu nie był w stanie ich powstrzymać i łkał żałośnie, tuląc do siebie swój ogon. Nie płakał jednak ze strachu, a przynajmniej nie tak do końca.
- Przepraszam… przepraszam Astrid… - chlipnął, kuląc się na fotelu i odsuwając od dłoni która chciała go dotknąć. - Tak bardzo się boję… chociaż wcale nie chcę… nie chcę się ciebie bać, więc dlaczego? Myślałem nawet, że chciałbym spróbować bez eliksiru, ale… ale nie dam rady… Przepraszam… wiem, że dla ciebie to też jest niewiadoma, a ja ci wcale nie pomagam… - płakał, a kiedy próbował przestać broda trzęsła mu się tak bardzo, że przygryzł sobie język od środka.

    Nie mogli przejść dalej.
Pewien, że Visuke jednak wpadł w panikę, mimo iż nic wcześniej na to nie wskazywało, Laurentius w pierwszej chwili pomyślał, czy nie iść po Chu Tao. To nie tak, że nigdy wcześniej nie był świadkiem podobnego zachowania. Wręcz przeciwnie - właśnie dlatego, że kiedyś musiał radzić sobie w podobnych sytuacjach, czy też bardziej radykalnych, nie chciał zostać. Wiedział, że jest tchórzem. Że w przeciwieństwie do niego Astrid gotów był i całą noc trwać przy boku narzeczonego, starając się go uspokoić, milcząc lub przytulając go, w zależności czego tak naprawdę chciałby i potrzebował. Podczas gdy on chciał zrzucić to na medyka.
- O nic cię nie winię, Visuke zaskoczony chłopak nie od razu zrozumiał przyczynę płaczu narzeczonego.
Pamiętając, że głaskanie uspokajało go już wcześniej, podjął taką próbę. Gdy jednak ten odsunął się, zanim zdążył go dotknąć, zacisnął pięść i wrócił do poprzedniej pozycji. Nawet odsunął się o kilka centymetrów, by dać mu tak potrzebna teraz przestrzeń.
- To jest przerażające. Nie wyobrażam sobie nawet, jak źle musisz się czuć, ale… przejdziemy przez to razem, dobrze? Możesz na mnie polegać, nie jesteś już sam.
Mimo tego czarodziej wciąż płakał i płakał, drżąc na całym ciele. Wampir nie wiedział, co robić. Jemu także było smutno. On także zaczął myśleć, że lepiej by było, gdyby nie doszło do jutrzejszych zaręczyn, na które przecież jeszcze nie tak dawno tak się cieszył. Że może gdyby nie był wampirem…
    Widząc, że przynosi to więcej szkody, niż pożytku, Laurentius zaproponował, żeby zostawić Visuke samego i dać mu tym samym czas i przestrzeń do uspokojenia się. Nakazał bratankowi zaczekać na niego w sypialni czarodzieja, a sam poszedł obudzić medyka. W skrócie opowiedział mu o tym, co zaszło i w jakim stanie był czerwonowłosy, by następnie przyprowadzić go do Chu Tao. W końcu jeśli ktoś miał wiedzieć, jak go uspokoić, to tylko on.
- Od wczoraj jest problem z oknami, więc będziemy w twojej sypialni, Visuke- zapowiedział już w drzwiach. - Jeśli chcesz, możesz spać dzisiaj tutaj.
    Astrid oddawał się rozmyślaniom, wpatrując się we wzory na ścianie. Niewyraźny już zapach rumianku przypominał mu o narzeczonym, a to zaś automatycznie przywoływało jego zapłakany obraz. Gdy w drzwiach pojawił się Laurentius, złote oczy zamigotały w smutnym wyrazie.
- Martwię się jutrem - przywitał go.
Wuj westchnął, siadając przeciwko.
- Visuke nie jest gotowy, czy… czy nie można tego jednak przełożyć? Nie jestem głodny, więc może…
- Jeśli zaczekamy jeszcze tydzień, myślisz, że sytuacja się poprawi? - odwrócił kota ogonem spokojnie. - Gdybyśmy odwlekli to w czasie, byłoby jeszcze gorzej. Bardzo możliwym jest bowiem, że z każdym kolejnym dniem czy każdą kolejną datą Visuke trudniej byłoby się przemóc. To naturalne, że pomyślałby “skoro raz udało się to przesunąć, może i tym razem?”. Na to nigdy nie będzie lepszej pory, niż jutro.
- …
- Astrid - wuj westchnął, zwracając na siebie uwagę i przerywając ciszę, jaka zapadła. - Nic, co się z nim dzieje, nie jest twoją winą. Ty także nie masz innego wyjścia. Pamiętaj, dlaczego to robisz.
To prawda. Mimo iż nie wiedział wszystkiego, syn Lorda D’Arche tym małżeństwem miał ochronić swoją najdroższą rodzinę. Był ich nadzieją na spokojne dalsze życie a i dla narzeczonego stał się szansą. Mógł wyrwać go ze szponów Lindena i czarodziejów, oferując w zamian odrobinę ciepła i spokojne miejsce na ziemii.
- Jeśli chcesz mu jakoś pomóc, bądź przy nim tak, jak dzisiaj. Odrzuć swój niepokój i stań się dla niego oparciem, którego potrzebuje.
- Czy… czy moja ciocia…? - bardzo nieśmiało i jakby z lękiem wspomniał ją.
- Tak. Ona też się bała. Bardzo źle zniosła nasze zaręczyny. Jej ciało od zawsze było słabe, więc tak duża utrata krwi przykuła ją do łóżka na długie tygodnie. Unikałem jej, sądząc, że tak będzie lepiej. Wiesz, co mi powiedziała? - Jak mógłby? Nigdy jej nie poznał. - Że jeśli czuję się winny, powinienem być przy niej, gdy będzie dochodziła do siebie. Nie była zła. Nie była też głupia - rozumiała, że taka jest kolej rzeczy. Zamiast więc winić się i jej unikać, kazała mi być przy niej i sprawić, by nigdy nie żałowała ani kropli, którą wypiłem.
Nie musiał mówić nic więcej, Astrid rozumiał. Wiedział, co powinien zrobić.
~~~~
Było mu źle. Czuł się okropnie ze sobą, ze zmartwionym wzrokiem Astrid i tym, że przez niego Chu Tao nie mógł wypocząć tak, jak tego potrzebował. Nie chciał zostać sam, nie chciał też by ktoś z nim był. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie dziwił się Laurentiusowi i Astrid, że oni też nie wiedzieli co robić, skoro sam nie miał pojęcia, czego w zasadzie teraz oczekiwał. A jednak, widok medyka, jego ciepłego spojrzenia w chłodnej masce pięknej twarzy sprawił, że znów broda mu się zatrzęsła, a w oczach stanęły łzy, które za wszelką cenę starał się powstrzymać.
Chu Tao westchnął na ten widok, ale jedynie otworzył ramiona w zapraszającym geście, z którego chłopak skrupulatnie skorzystał. Nie miał pojęcia, dlaczego dotyk Astrid w tamtym momencie sprawiał, że było mu gorzej, a ciepłe, opiekuńcze ramiona medyka, że poczuł się lepiej.
- Dzieciaku, nie możesz tak płakać, Astrid będzie się martwił - westchnął mężczyzna, ale wbrew słowom, głaskał go po plecach, pozwalając by ten moczył mu szatę i nieco zgniatał w przytulasie.
- No? Więc co tym razem się stało? - zapytał, a w jego tonie choć nieco rozbawionym, sporo było miękkości.
Visuke odwrócił wzrok, ale kiedy tylko to zrobił, dłoń medyka pojawiła się na jego brodzie, odwracając jego głowę w swoją stronę.
- Visuke, od tego tutaj jestem. A nie pomogę ci, jeśli nie wiem co się dzieje - zauważył rozsądnie, głaszcząc go delikatnie po policzku.
- Laurentius ci nie powiedział? - zapytał, na co dostał pstryczka w nos.
- Powiedział, ale ja chcę to usłyszeć od ciebie - odpowiedział a w jego głosie pojawiła się odrobina rozbawienia.
Czarodziej wymamrotał coś pod nosem, ale po chwili poddał się spojrzeniu jasnych oczu medyka. Opowiedział mu o całej próbie, o tańcu, o strachu jaki odczuwał na myśl o jutrzejszym dniu, o tym że bał się reakcji Astrid z dnia poprzedniego, że nie chciał tak bardzo bać się chłopaka i ceremonii, ale nie potrafił tego strachu w sobie zwalczyć.
- To, czego doświadczyłeś w przeszłości było dla ciebie wielką traumą. Nic dziwnego, że nadal to gdzieś w tobie jest, nawet jeśli nie myślisz o tym wydarzeniu w danym momencie, nawet jeśli przestałeś się bać samego Astrid. Trzeba czasu, żeby to wszystko sobie poukładać. Czasu i wsparcia, którego nie dostałeś. Dlatego do tej pory nawet nie próbowałeś z tym walczyć, czyż nie? - zapytał, a chłopak zmarszczył brwi, zastanawiając się nad słowami medyka.
- Chyba… chyba tak - stwierdził, spoglądając na Chu Tao, ciekaw co powie dalej.
- No właśnie. Dopiero teraz tak naprawdę zaczęła się twoja terapia, Visuke. Niektórzy z traumy leczą się wiele lat zanim ją pokonają. Ty dostałeś dwa tygodnie, to za mało nie ważne jak bardzo chciałbyś by stało się inaczej. Robisz postępy, naprawdę ogromne biorąc pod uwagę ile lat ten strach w sobie nosiłeś i że nikt nie próbował pomóc ci go przetrawić. Astrid jest cierpliwy, wierzę że gdybyście mieli wybór, nigdy nie kazałby ci zrobić tego teraz. Ale nie macie wyboru i jego też to męczy, kiedy widzi że dla ciebie to takie trudne. Nie uwierzę, że jest inaczej. Dlatego nie możesz od niego uciekać, choć wiem, że czasem wydaje się to najlepszą opcją. Nie musicie się dotykać, by wspierać siebie nawzajem, czasem wystarczy rozmowa, by było lepiej. Jednak nadal, nie ważne w jakiej formie, wspierajcie się razem. Wiem że on tego chce i że ty tego chcesz… No chyba, że jest inaczej? - zapytał, unosząc brwi w zaczepnym geście.
- N-nie… Nie jest. Tylko… tylko ja czasem nie wiem co powiedzieć - wymamrotał, zwijając się w kłębek na kolanach medyka. - Mam wrażenie, że czego bym nie zrobił, albo nie powiedział on albo bierze zbyt dosłownie, albo szuka drugiego dna, obwiniając siebie. A… a przecież nie zrobił nic złego. Ani razu od tej kłótni o Erica nie miałem mu niczego za złe. Nawet… nawet tego tykania moich uszu - dodał, rumieniąc się na wspomnienie dziwnego odgłosu jaki wtedy z siebie wydał.
- Skoro tak, to może ty też w końcu uwierzysz, że on nie ma niczego za złe tobie - powiedział białowłosy, nie mogąc wręcz uwierzyć jak ta dwójka robiła wszystko by czuć się źle z tym, co druga strona nigdy nie miała jej za złe.
- Łatwo ci mówić - naburmuszył się, za co znowu zarobił, tym razem Chu Tao złapał jego nos między swoje palce i pociągnął, sprawiając że brwi młodego czarodzieja zmarszczyły się z niezadowolenia.
- Myślisz, że ile ja mam lat, co? Że nie pamiętam jak to jest mieć osiemnaście lat i zero doświadczenia życiowego na koncie? - zapytał, śmiejąc się na widok zaskoczonej miny chłopaka.
- Trudno stwierdzić, po trzydziestce można się wcale nie starzeć - zauważył Lis, na co niezadowolony lekarz pociągnął go tym razem za ucho.
- Walnę cię, gówniarzu. Nie mam jeszcze trzydziestki! - zaperzył się, na co zaskoczenie w brązowych oczach Visuke tylko się zwiększyło.
- A ja myślałem, że jesteś dużo starszy od nas - zauważył z nieskażoną myślą miną.
- No więc nie jestem, więc jak raz uwierz mi, że wiem co mówię. A teraz, widzę że ci lepiej, więc zabieraj się, idziemy do Astrid - zakomenderował, na co uszy chłopaka nieco oklapły, ale ostatecznie… Chu Tao miał rację. Nie chciał być sam w tym czasie i nie chciał by Astrid zostawał z tym wszystkim, ze swoimi myślami sam na sam.
Skinął głową, a potem zebrał się z kolan medyka, nie spodziewając się, że mężczyzna wciśnie mu w dłonie poduszkę. Zapytany jednak nie odpowiedział, a trzymając drugą pod pachą, poprowadził chłopaka do jego pokoju, gdzie urzędowali Laurentius z Astrid. Kiedy weszli, Chu Tao obdarzył młodego wampira ciepłym uśmiechem, drugi nieco ponaglający kierując do Visuke. Przez chwilę lis nie był pewien, co powinien zrobić, ale widok chłopaka, zmartwienia i smutku w jego oczach, odłożył poduszkę na swoje łóżko, a potem podszedł bliżej, nieśmiało łapiąc go za rąbek rękawa jego szaty.
- Przepraszam, nie chciałem cię martwić. Ja… boję się jutra, ale nie przez ciebie. Chcę żebyś mnie ugryzł, chcę być twoim narzeczonym… I… i chciałbym przejść przez to wszystko razem… Więc… więc jeśli ty też się czegoś boisz, albo chciałbyś o czymś porozmawiać, to ja też chcę o tym posłuchać, dobrze? - powiedział, spoglądając w złote oczy z nieśmiałą nadzieją.
    Laurentius zatopił się w niezbyt przyjemnych wspomnieniach, spoglądając gdzieś w dal, podczas gdy jego bratanek w ciszy zajął się przeglądaniem znalezionej przypadkiem na półce, kolejnej książki. Najchętniej kontynuowałby tę, którą znalazł w pokoju narzeczonego tuż po ich kłótni, kiedy to wybrał pierwszy lepszy tom, aby zabić czas oczekiwania, aż ten zejdzie z dachu do niego. Wiedział jednak, że niegrzecznym byłoby nie zaczekanie na Visuke. W końcu czytali ją razem.
    Zdążył przejrzeć pierwsze kilka stron, gdy drzwi otworzyły się. Nie mógł się powstrzymać przed zrobieniem smutnej miny, gdy tylko złote oczy natrafiły na wciąż nie stojące w radosnym geście uszy i nie zamiatający podłogi ogon. Gdzieś tam umknęło mu, że medyk uśmiecha się w jego kierunku. Był zbyt zaabsorbowany rzucaniem ciekawskiego spojrzenia, które uciekało od razu, gdy chłopak mógł je złapać. Przecież nie mógł mu się tak przyglądać cały czas, to było niegrzeczne.
    Poczuł coś dziwnego, gdy Visuke otwarcie przyznał, że chciałby, by ten go ugryzł. Jego serce zrobiło koziołka, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł mu dreszcz. Nie było czasu, by się tym przejmować, ale… Zamrugał kilka razy, próbując przetworzyć, co chłopak powiedział później.
- Dobrze - padła spokojna odpowiedź, której towarzyszył delikatny uśmiech, dodatkowo przyozdobiony przechyleniem główki i przymknięciem na moment oczu. Niewiele myśląc, uniósł dłoń do policzka Visuke, muskając go jedynie w czułym, ale jednak ostrożnym geście. - Na razie jedyne, co mnie martwi, to fakt, jak się czujesz. Przestraszyłeś mnie, gdy nagle zacząłeś płakać. Czy wszystko już w porządku?
    Gdzieś przed nimi Laurentius zmarszczył brwi w stronę medyka. Oceniającymi szarymi oczami przeskanował go od stóp do głów, by po chwili znów skierować je niżej i zatrzymać na trzymanej poduszce. Jedna brew poszybowała do linii włosów. Niewerbalnie zapytał: “A ta poduszka to po co? Myślisz, że jak się namęczyłem, żeby ci to cholernie łóżko posłać i ogarnąć dwie kołdry i koce dodatkowo?”, a następnie zwrócił się w stronę błękitnych tęczówek, gotów w każdej chwili choćby i siłą zaprowadzić chorego z powrotem do posłania. Skrzyżował ramiona na piersi, czekając na dobry powód.
Kiedy palce Astrid musnęły jego policzek, serce Visuke przyspieszyło, a jego twarz nabrała intensywniejszego kolorytu. Patrzył na niego, mając wrażenie, że w jego ciele zaroił się rój motyli,  które łaskotały go w żołądku i nie pozwalały na delikatny uśmiech wampira nie odpowiedzieć tym samym. Nawet nie wiedział, w którym momencie przytulił się policzkiem do jego dłoni, przytrzymując jego nadgarstek by mieć pewność, że nagle się nie odsunie.
-T-tak, już dobrze. Ja… było mi źle, bo chciałbym już więcej nie sprawiać ci kłopotów, ani cię nie martwić i… wiem, że jutrzejszy dzień będzie dla ciebie ważny pod wieloma względami i boję się, że ci go zepsuję swoim strachem - powiedział cichutko, wlepiając w niego spojrzenie brązowych oczu.
Chu Tao w tym czasie zbliżył się do łóżka. Jego wzrok spotkał się z oceniającym spojrzeniem szarych oczu, pod którymi jedynie przewrócił oczami, a potem, bezceremonialnie wpakował się pod kołdrę Visuke.
- Śpię dzisiaj z nimi - powiedział cicho, choć jeszcze nie wiedział, co na to Astrid i co na to Visuke. Widząc ich jednak tak skupionych na sobie, na razie nie zamierzał im przeszkadzać.
     - Rozumiem - padło prawie natychmiast z ust Astrid, który rozluźnił się na zapewnienie, że już wszystko dobrze.
Nie chciał go okłamywać, że ten dzień wcale nie jest ważny, czy że i on nie obawiał się, jaki wpływ na wszystko może mieć zachowanie narzeczonego. Nie tylko jego strach, bo z tym przecież mieli sobie poradzić za pomocą eliksiru, ale także inne rzeczy - trema, niepokój... Nawet nadmierna radość nie byłaby wskazana. Ale przecież…
- Czyż nie jest on tak samo ważny dla ciebie? - zdecydował się odpowiedzieć. To były ICH zaręczyny. Ich święto i jedyna w życiu taka uroczystość, w której centrum mieli być.
Czekał na to od lat, to prawda. Nie raz marzył, jak to będzie, wyobrażając sobie nie tylko picie krwi, ale i wystrojoną salę, przetańczoną noc oraz ich olśniewające wejście.
- Chciałbym, abyśmy obaj mogli się z niego cieszyć - wyznał. - Dlatego jeśli mogę ci jakoś pomóc, proszę, powiedz jak.
Skoro jego dłoń i tak już została pochwycona i przytulona do policzka czarodzieja, zaczął głaskać go kciukiem. Bardzo chciał znów go przytulić, by wiedział, jak ważny jest w tym wszystkim. A może nie tylko o to chodziło? Może w rzeczywistości chciał poczuć znów tę woń rumianku?
    Pozycja, w której byli, nie była zbyt wygodna. Czuł się dziwnie, gdy Visuke - posiadający tę samą rangę, co on - stał nad nim, jakby był kimś gorszym. Gdyby posadził go sobie na kolanach, nie byłoby o tym mowy… prawda? Kusiło go, by to zrobić. Bezwiednie skierował dłoń na talię czerwonowłosego, przyciągając go nieznacznie.
     Zbyt skupieni na sobie baronowie najwyraźniej nie zwracali uwagi na pozostałą dwójkę. Na Chu Tao, który rościł sobie prawo do spania dzisiaj w łóżku Visuke - do tego z nim i bratankiem Laurentiusa! - podczas gdy starszy wampir zaciskał usta, by nie powiedzieć zbyt wiele. Aż nim zatrzęsło, gdy do jego uszu dotarł ten cichy, ale pewny głos.
- Możesz sobie spać nawet i ze mną, nie obchodzi mnie to. Dlaczego kładziesz się tutaj? Zdawało mi się, że masz przygotowane łóżko w innym pokoju specjalnie po to, żeby jak najszybciej wyzdrowieć.
Czy i dla niego ten dzień był ważny? W zasadzie, nigdy tak o nim nie myślał, bo nie chciał doczekać tego dnia. Zawsze był to raczej dzień wyroku, dzień, w którym wszystko się skończy, w którym on zostanie pozbawiony ostatniego powiewu wolności i zostanie skazany na towarzystwo kogoś, kogo ani nie znał ani nie lubił. Teraz jednak, kiedy poznał Astrid…
- Uhm… Mhm… - przyznał cicho, czując że się rumieni. Astrid był dla niego ważny. Sam przed chwilą powiedział, że chciał być jego narzeczonym, że chciał dać się ugryźć. Nie był pewien, kiedy to się zmieniło, ale chłopak miał rację, dla niego to też miał być bardzo ważny dzień.
- Bądź ze mną i… i nie puszczaj mnie - poprosił nieśmiało, poddając się dłoni, która znalazła się na jego talii, by przyciągnąć go bliżej. Z ust uciekło mu ciche westchnienie, Astrid był taki ciepły… Bezwiednie otoczył go ogonem w talii, przyciągając go bliżej.
- Mogę cię przytulić? - zapytał, jakby już nie trzymał nieśmiało rąk na jego ramionach i nie czuł gorąca przebijającego przez ubrania w miejscu, w którym Astrid opierał dłoń na jego biodrze.
Słysząc ton i słowa Laurentiusa, Chu Tao uniósł wysoko brwi w geście zdumienia, tylko po to, by po chwili jego twarz wykrzywiła się w uśmieszku pełnym drobnej złośliwości.
- Gdybym cię nie znał pomyślałbym, że jesteś zazdrosny, Laurentiusie. Czy ta dama ma rozumieć, że chcesz ją w swoim łóżku? - zapytał udając niedowierzanie. Rozumiał, że chciał mieć go jutro zdrowego, ale medyk sam o to zadbał. Dzięki traktowaniu mężczyzny efekt eliksiru był o niebo lepszy, niemniej nie zamierzał polegać wyłącznie na naturze. W końcu, był czarodziejem! Mógł polegać na magii, skoro się na niej znał.
     Nie wiedział nawet kiedy pochylił się tak, by jego plecy nie dotykały już oparcia. Coś przesunęło mu po tali, sprawiając, że zadrżał niekontrolowanie nie przyzwyczajony do podobnego uczucia. Kątem oka dostrzegł, że to rudy ogon starał się sprawić, by był bliżej. Jego końcówka zakołysała się blisko dłoni - jakby rozbawiona lub ucieszona reakcją - którą wciąż trzymał na policzku narzeczonego.
- Podczas zaręczyn nie odstąpię cię na krok - obiecał. - Będziesz mógł na mnie liczyć w każdej chwili.
Musiało mu także umknąć, kiedy czarodziej dotknął jego ramion. Zbyt skupiony na wpatrywaniu się w tą przystojną twarz i brązowe, głębokie oczy, w których chyba zgubił cząstkę swojej arystokratycznej i zawsze idealnej strony, nie dostrzegał, jak blisko siebie byli. Słysząc jednak pytanie, kiwnął nieznacznie głową. Niechętnie wyswobodził prawą rękę z uścisku, oddalając ją od twarzy czarodzieja, by następnie pomóc Visuke usiąść na swoich kolanach bokiem. Wpatrywał się w jego twarz, nie mogąc zdecydować, czy chce przyciągnąć jego głowę do swojej piersi, czy może przytulić swój policzek do jego obojczyka, jak robił to wczoraj.
     On? Zazdrosny? O co?
Musiała minąć chwila, by do Laurentiusa dotarło, o czym mówił białowłosy. Prychnął.
- Chyba znów trawi cię gorączka, skoro zarzucasz mi coś tak absurdalnego.
Musiał na chwilę oderwać spojrzenie od tych błękitnych oczu, bo nie wytrzymywał tego teatralnego zaskoczenia. Skoro tak chciał się bawić.
- Jeśli tylko tak mogę mieć pewność, że jutro nie zawalisz, to niech będzie. Chcę cię mieć w swoim łóżku i, jak będzie trzeba, to trzymać całą noc, żebyś nie wpadł na pomysł snucia się po posiadłości lub szukania innego miejsca snu.
A wystarczyło, by jasno zaproponował Chu Tao, żeby ten wraz z Visuke i Astrid spali u niego. Tymczasem on wdawał się w dziwne dyskusje, które aż nazbyt odbiegały od głównego tematu.
Tyle mu wystarczyło, ciche zapewnienie, że będą tam razem, że Astrid nie puści go i nie pozwoli go skrzywdzić, by uspokoił się i pozwolił, by ramiona chłopaka wciągnęły go na swoje kolana. Przez chwilę zaczął się zastanawiać, czy nie jest dla niego za ciężki, ale wystarczyła mu sekunda spoglądania w złote oczy, by o tym zapomniał. Wampir był taki ciepły, taki miły. Tak przyjemnie pachniał… Było mu trochę niewygodnie, ale skoro Astrid mu pozwolił… objął go za szyję ramionami, przytulając się i chowając twarz w jego włosach. Czuł dłonie chłopaka głaszczące go po plecach…
- Astrid… - westchnął sennie, wtulając się nosem w jego szyję. Był taki… zmęczony tym dniem. Zmęczony zmartwieniami i stresem, płaczem… Dlatego więc, kiedy w końcu poczuł odrobinę spokoju i bezpieczeństwa, jego myśli odpłynęły, a on zasnął wtulając się ufnie w narzeczonego.
Na słowa Laurentiusa, brwi Chu Tao znów uniosły się w górę, tym razem jednak nie było w nim rozbawienia.
- Chyba nie ja w tym momencie mam gorączkę, Laurentiusie. A jeśli myślisz, że jestem aż tak nieodpowiedzialny, do tego nie obchodzi mnie co się z nimi stanie podczas zaręczyn, to wiedz, że grubo się mylisz. Nie zostawiłbym ich samych w tak ważnym dniu. Dlatego nie musisz się martwić, nie będziesz musiał mnie jutro niańczyć… A jeśli to był dla ciebie taki problem, trzeba mnie było zostawić na tych schodach. Umiem sobie radzić - powiedział chłodno, spoglądając na fotel, na którym od jakiegoś czasu dwa gołąbki gruchały sobie tak słodko, że nie miał serca im przerywać.
     Jego rozterki szybko rozwiązał ruch chłopaka, który jakby naturalnie oparł się na nim. Przenosząc dłonie na łopatki czarodzieja, zaczął go delikatnie głaskać, przymykając oczy i delektując się bliskością, jaką dzieli.
- Nigdzie nie idę - szepnął gdzieś w przestrzeń, myśląc, że chłopak z tego powodu wypowiedział jego imię.
Ten piękny zapach rumianku i spokojny, miarowy oddech uspokoiły jego pełne lęku i niepewności do co jutrzejszego dnia serce.
    Laurentius od samego początku był bardziej zirytowany, niż rozbawiony. Po nieprzespanej nocy i całym dniu obowiązków, trudnej rozmowie z Visuke i Astrid a potem jeszcze wspominaniu żony miał serdecznie dość wszystkiego i wszystkich. A że akurat medyk się napatoczył…
- A co innego mam myśleć, powiedz mi?! Gdybym cię zostawił na tych schodach to pewnie spadłbyś z nich. A nawet jeśli nie, to co dalej? Co? Wróciłbyś do swojego pokoju, gdzie równie dobrze mógłbyś iść na dwór i tam spać, tyle że bez deszczu i co? Następnego dnia udawałbyś, że wszystko jest cacy i tak super, jak starałeś mi się to wmówić w nocy? Że się wspaniale czujesz i nic ci nie dolega? Jeśli nie chcesz, żebym się o ciebie martwił, to poproś o pomoc, kiedy tego potrzebujesz, a nie zachowujesz się jak rozkapryszona panienka, która wszystko zrobi sama!
Uniósł się. Jego głos był w niektórych chwilach głośniejszy, chociaż jeszcze nie krzyczał. Zaciskał pięści, gestykulacją chcąc jakoś wyładować swoją złość.
     W rzeczywistości jednak… bał się. Tak strasznie się bał, że sam nie da rady poradzić sobie jutrzejszego dnia z Visuke. Wciąż nie miał pojęcia, jak z nim rozmawiać. Jak się przy nim zachowywać i jak mu pomóc, gdyby wpadł w panikę po tym, jak Astrid go ugryzie. A ostatnim, czego chciał bratankowi przysporzyć, to złych wspomnień z zaręczyn. Już teraz przecież winił się za naturalne pragnienie krwi.
- Co cię to w ogóle obchodzi, co? - zapytał Chu Tao, zaciskając pięści na materiale kołdry Visuke. - Czy bym upadł, czy czułbym się źle, a potem udawał, że wszystko jest w porządku. Czy to nie dokładnie to samo, czego nauczyliście Astrid? Być idealnym, zawsze, wszędzie, nie pokazywać słabości, nie przyznawać się do błędów, że jest tylko dla siebie nieważne w jakiej sytuacji, że nikt ma nie wiedzieć co się z nim dzieje, że ma sobie radzić - wytknął mu, czując jak bardzo znów jest zły na tego mężczyznę, który zrobił wszystko, by tego biednego chłopaka zaszczuć, zmienić w lalkę nie znającą siebie i targających nim uczuć. I on teraz śmiał mieć mu za złe, że chciał sobie radzić? Był dorosłym mężczyzną w przeciwieństwie do wampira. Znał swoje niedoskonałości, wiedział kiedy może sobie pozwolić na słabość, a kiedy powinien zacisnąć zęby i zrobić wszystko, żeby nikt się o tej słabości nie dowiedział.
    Na wspomnienie bratanka, coś w nim pękło.
- Nic. Nic kurwa nie wiesz o tym, czego nauczyliśmy Astrid! Nie masz prawa go w to mieszać - ani teraz, ani nigdy więcej! Astrid zawsze miał w nas oparcie i gdy tego potrzebował, mógł przyjść i porozmawiać, więc nie wmawiaj mi teraz, że…!
Nie panował już nad głosem, dając upust złości. Pokonał także odległość, jaka dzieliła go od Chu Tao i złapał go za przód szaty, unosząc nieznacznie do góry.
- Wuju.
Cichy, spokojny głos Astrid sprawił, że Laurentius odwrócił się i… zamarł. W całych tych emocjach zapomniał, że nie są w pokoju sami. Że gdzieś tam wciąż siedzi jego bratanek oraz czarodziej.
- Visuke dopiero zasnął - szepnął chłopak, odrobinę zlękniony kłótnią, której był świadkiem.
Dopiero podniesione głosy i jego imię sprawiły, że zainteresował się tym, co dzieje się po drugiej stronie pokoju. Jakby w obronnym geście przyciągnął Visuke bliżej siebie, nie chcąc, by ten zbudził się nagle przerażony.
     Starszy wampir puścił satę Chu Tao, nie odrywając wzroku od pary zajmującego fotel.
- Jakim cudem? - zdołał z siebie wydusić cicho. Tak cicho, że jedynie leżący mężczyzna mógł go usłyszeć.
Przecież nie tak dawno widział, jak Visuke odsuwał się od niego. Jak unikał jego dotyku i jaki dyskomfort ten mu sprawiał. A teraz… teraz zasnął tak ufnie w jego ramionach.
Czy spodziewał się wybuchu? Nie. Czy miał sobie za złe cokolwiek co powiedział? Też nie. Wiedział, że miał rację, nawet jeśli faktycznie nie miał pewności jak wyglądało życie panicza D’Arche pod skrzydłami Laurentiusa. Faktem jednak było, że sam do tej “perfekcyjnej” formy nie doszedł. Że ktoś musiał jej przyklasnąć, skoro Astrid tkwił w niej i nie pozwalał sobie na rzeczy, które idealne według niego i wyznaczonych przez jego rodzinę standardów nie były. Szarpnięcie zabolało, ale nie dał po sobie poznać, że mężczyzna sprawił mu ból, patrząc mu prosto w oczy bez ani grama skruchy w swoich jasnych tęczówkach.
Dopiero cichy głos Astrid sprawił, że jego wyraz twarzy złagodniał, a kiedy jeszcze dojrzał jak spokojnie Visuke spał, tuląc się do narzeczonego, jego usta ułożyły się w miękkim uśmiechu. Wierzył w tę dwójkę tak mocno…
- Nic o nich nie wiesz, Laurentiusie. O jednym i drugim, ale winić za to możesz tylko siebie - szepnął, a potem zwinnie jak kot wydostał się spod kołdry i zgarnął jedną poduszkę.
- Czas na nas, wypocznijcie dobrze - powiedział uśmiechając się do wampira. Wierzył, że poradzi sobie z Visuke.
Wyszedł z pomieszczenia, ale nie skierował się wcale do sypialni, którą tak skrupulatnie przygotował dla niego starszy wampir. Nie zamierzał być mu wdzięcznym za więcej rzeczy, skoro zrobił je z taką łaską, wierząc że Chu Tao był niekompetentnym, nieodpowiedzialnym gnojem. Owszem, gnojem może i był, ale wierzył, że miał powody. Skierował się na górę, do pokoi przeznaczonych dla służby. Z cichym prychnięciem pomyślał, że przecież tam było jego miejsce. Nie był nikim więcej jak medykiem, niekompetentnym lekarzem, który pozwolił sobie chorować. Sen trwał jeden dzień, ale czas się było z niego obudzić. Już nigdy więcej nie pozwoli sobie na taki błąd.
     Gdyby nie fakt, że medyk szybko uskoczył, zapewne zarobiłby jeszcze uderzeniem w tył głowy. Doprawdy nie wiedział, kiedy się zamknąć. Jedynym jednak, co zdążył zrobić Laurentius, było spiorunowanie go spojrzeniem, które i tak go pewnie nie obeszło. Gdy został sam z dwójką młodzieńców, westchnął, siadając na łóżku i pochylając się wprzód, aby chwycić się za głowę. Musiał się uspokoić.
     Astrid czekał cierpliwie, milcząc i wracając do głaskania Visuke, którego jakimś cudem nie obudziły podniesione głosy. Kiwnął głową Chu Tao, zastanawiając się… kiedy ten wszedł? Nie było to pierwsze, co umknęło mu podczas tego dnia, ale nigdy wcześniej nie zignorował jego obecności. Były jednak ważniejsze rzeczy, którymi musiał się martwić.
- Pomóc ci? - zapytał w końcu Laurentius, siadając prosto. - Nie możecie spać na fotelu.
- Może się wystraszyć, jeśli ktoś jeszcze go dotknie.
Woj kiwnął głową, zgadzając się z tymi słowami. Nie do końca wiedząc, jak powinien to zrobić, złotooki spróbował pierw obudzić małą koalę, która zamieszkała na jego kolanach. Szeptając mu do ucha i delikatnie potrząsając ramieniem, nie poddawał się, póki brązowe oczy nie spojrzały na niego nieprzytomnie.
- Visuke, powinniśmy iść się umyć i przebrać przed spaniem. - Po jego minie można było dostrzec, że nie do końca rozumie, co wampir miał na myśli. Spróbował więc ponownie, odsuwając się nieznacznie, ale prawie od razu został znów przyciągnięty.
Rozczulony tak nieprzytomnym stanem chłopaka, Astrid spojrzał pytająco na wuja. Ten westchnął, wzruszając ramionami i odpowiadając mu bez słów.
- To chociaż chodź ze mną do łóżka, nie możemy spać tutaj.
Znów ten wzrok. Zamglony, na wpół zaspany i mówiący, że czarodziej nie miał zamiaru nigdzie iść. Wampir znał go doskonale - w końcu jego młodsza siostra także czasem tak na niego patrzyła. Wystawiała rączki i mówiła “zanieś mnie”. To też zrobił.
    Delikatnie wsunął jedną dłoń pod kolana chłopaka, drugą mocno przyciągając jego ramiona.
- Zaniosę cię, więc trzymaj się mocno - zapowiedział czułym szeptem, próbując się podnieść.
Nie było to zbyt proste, ale ostatecznie dał radę. Laurentius odkrył kołdrę, aby jego bratanek mógł odłożyć go od razu na łóżko.
- Nie możesz spać w tym stroju - mruknął, zaczynając rozpinać guziki jego marynarki.
W pierwszej chwili Visuke był zbyt zaspany by rozumieć co się dzieje, zadowolony z bliskości Astrid pozwolił się przenieść na łóżko i dopiero kiedy chłopak zaczął rozpinać jego marynarkę, zaczęło do niego docierać, że chyba nie powinien tego robić. Uchylił powieki, a widząc złoto tęczówek Astrid tak blisko, na chwilę zagapił się, w myślach wychwalając je pod niebiosa… W momencie, w którym zrobiło mu się luźniej, ocknął się, mrugając znacznie przytomniej powiekami.
- Mmm… Astrid, nie musisz, ja sam… - wymamrotał jeszcze odrobinę zaspany, pocierając powieki zaciśniętą pięścią.
Kiedy wampir się odsunął, chłopak podniósł się z łóżka, zbliżając do szafy, by wziąć z niej coś do przebrania. Zaczął rozpinać koszulę i wyjmować ją ze spodni i dopiero w połowie zatrzymał się, zdając sobie sprawę z tego, że w zasadzie nie był w pokoju sam. Spojrzał na Astrid, na Laurentiusa, na swoją do połowy odsłoniętą klatkę piersiową... Zarumienił się gwałtownie, zasłaniając połami ubrania.
- Ym… może, może jednak pójdę się umyć - stwierdził, teraz już całkiem rozbudzony.
Nie słysząc sprzeciwu, zabrał swoje rzeczy do łazienki, w której się zamknął.
Kłamstwem byłoby powiedzenie, że Astrid nie zerknął na odsłoniętą pierś narzeczonego. Co prawda natychmiast odwrócił spojrzenie, w końcu nie wypadało mu, ale… coś tam jednak zobaczył… Coś, co trudno będzie mu wyrzucić z myśli. Czego nawet może być nie chciał zapomnieć…
   Zapowiadając, że wezwie służbę, Laurentius zaczął zbierać się do wyjścia.
- Wuju - zatrzymał go Astrid w progu. - Dziękuję, że jesteś tu ze mną. Ja nie uważam, żebyście źle mnie wychowali.
Dwa zdania wypowiedziane spokojnym, młodzieńczym głosem. Delikatny uśmiech pełen wdzięczności. Tyle wystarczyło, by dłoń wuja zadrżała na klamce.
- Nie przejmuj się tą kłótnią - padła odpowiedź, na którą bratanek pokiwał głową. - Pora spać, jutro wielki dzień.
- Cieszę się, że to właśnie ty będziesz tam ze mną.
Życzyli sobie dobrej nocy, po czym drzwi zamknęły się.
    Gdy Visuke wyszedł, służąca właśnie kończyła rozczesywać czarne włosy Astrid. Obok nich leżały przygotowane już szaty do snu i ozdoby, które chłopak zdjął. Zamienili się i teraz to wampir udał się na kąpiel. Ta trwała jednak o wiele krócej, niż zwykle. Zupełnie jakby jedynym, czego pragnął, było wrócenie do pokoju, zagrzebanie się w kołdrze i odpoczęcie po dniu pełnym wrażeń.
    Widocznie oboje czuli to samo, bo w zgodnym milczeniu Astrid położył się obok narzeczonego, poprawiając sobie jeszcze poduszkę, zanim ułożył na niej głowę. Wciąż jeszcze trochę mokre kosmyki odrzucił do tyłu, nie przejmując się faktem, że te zostawiają plamy wody na pościeli. Przez chwilę wpatrywał się z nieodgadnioną miną w brązowe tęczówki, po czym uniósł dłoń w zapraszającym geście, dając mu znać, aby się przytulił. Objął go, pozwalając, by to puchaty, rudy ogon, a nie kołdra, bezpośrednio ich otulił i ogrzał. Trudno powiedzieć jak i kiedy, ale ich nogi także się poplątały w walce o bliskość, układając się jednak na tyle wygodnie, by wampir mógł wydać z siebie ciche westchnienie. Odsunął rude kosmyki z czoła Visuke, by złożyć na nim czuły pocałunek, po czym przeniósł rękę na jego policzek, przymknął oczy i oddał się w objęcia snu.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel - Page 4 Empty Re: Prince&Rebel {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach