Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Eclipsed by you Wczoraj o 04:03 pmCarandian
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
2 Posty - 13%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Prince&Rebel {09/05/21, 11:44 pm}

Prince&Rebel PicsArt_05-09-11.38.51
@Satomi as Prince & @Ischigo as Rebel
Posiadłość Visuke i Astrid:


Ostatnio zmieniony przez Ischigo dnia 31/05/21, 12:07 am, w całości zmieniany 1 raz
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {10/05/21, 02:13 pm}

Prince&Rebel 67408c0f60aab2a4e3d8ecf5997d8289
| Imię : Visuke | Nazwisko: Peverel | Rasa: Czarodziej | Klan: Lisa |
| Wiek: 18 lat | Urodzony: 5 września | Rodzeństwo: Młodszy brat |
| Wzrost: 174cm | Włosy : Rude | Oczy : Brązowe | Kolczyki | Kły |
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {10/05/21, 09:56 pm}

Prince&Rebel 68747470733a2f2f73332e616d617a6f6e6177732e636f6d2f776174747061642d6d656469612d736572766963652f53746f7279496d6167652f70664577414441386762776d59773d3d2d3832333939333537352e313635633538303538663363663961373935343633363934323236352e6a7067?s=fit&w=720&h=720
D a n e   p o d s t a w o w e

•Godność• Astrid Florifel D'Arche
•Wiek• 17 lat
•Data urodzenia• 20 marca
•Rasa• Wampir
•Klan• D'Arche
•Rodzina• Ma starszego brata i młodszą siostrę

A p a r y c j a

•Wzrost• 172cm
•Włosy• Czarne
•Oczy• Miodowe
•Znaki szczególne• Jego oczy stają się czerwone, gdy używa swojej mocy, lub czuje silną żądzę krwi


C i e k a w o s t k i

•Dobrze radzi sobie w walce w zwarciu•
•Uwielbia wszelkie ozdoby do włosów•
•Lubi motywy ptasie na szatach•
•Kocha słodycze•



Ostatnio zmieniony przez Satomi dnia 02/02/22, 01:10 am, w całości zmieniany 1 raz
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {11/05/21, 01:30 am}


Podróż trwała od dwóch dni.

    Zza jasnej zasłony przebijały się pojedyncze promienie zachodzącego już słońca, które delikatnie opadały na policzki młodzieńca zaczytanego w lekturze. Zauważywszy, że ten nie reaguje na ich ciepły dotyk, postanowiły wplątać się także w jego długie, czarne włosy, tańcząc między kosmykami i przeglądając się w złotych ozdobach. Niektóre uwiesiły się na cienkiej szpilce, radośnie kołysząc się na zwisających z niej zdobień, inne upodobały sobie kolczyki, naśladując wygrawerowane w drogocennym materiale miny ptaków. W końcu chyba udało im się zwrócić na siebie uwagę, bo młodzieniec westchnął cicho.
-Zaraz dotrzemy, paniczu - odezwał się niemalże natychmiast woźnica. - Już widać bramy.
Odpowiedziało mu przewrócenie strony.
     Astrid Florifel D'Arche nie był przyzwyczajony do długich wypraw, czy niewygód związanych z podróżą. Na palcach jednej ręki można by policzyć, ile razy opuszczał dwór i jego ogrody, by udać się gdziekolwiek. Nie było to w końcu konieczne - jeszcze przed narodzinami jego przyszłość została jasno oraz konkretnie nakreślona i nie było w niej miejsca na podróże. Gdy był mały, wraz z bratem został zabrany przez rodziców na długą wyprawę wzdłuż granicy terenów należących do klanu D'Arche, aby dobrze zrozumieć, jak ważne było małżeństwo, jakie miał zawrzeć. Do teraz czuł dreszcze, przebiegające mu po plecach, na wspomnienie tych wszystkich tłumów wampirów, ludzi i innych istot przemierzających ulice. Tej kakofonii dźwięków i kolorów, jakich trudno było doświadczyć w takiej okazałości w Dworze, a które były normą w miastach.
-Dotarliśmy - zakomunikował siedzący naprzeciwko młodzieńca mężczyzna. Jak na zawołanie konie zarżały i zatrzymały się.
    Możliwość rozprostowania nóg była miłą odmianą po tak długim czasie w powozie. Opuściwszy go, wyprostował się i przysłonił dłonią oczy, które atakowane były przez ostre promienie zachodzącego wciąż słońca. Mruknął niezbyt zadowolony, jednak zaraz zapomniał o tej niedogodności - przed nim rozciągał się iście egzotyczny widok! Dziwne, wygięte dachy, niepodobny do znanego mu od dzieciństwa styl architektoniczny, bujne drzewa i cały ogrom wody, która przelewała się lub stała, pozwalając, aby słońce zmieniło jej powierzchnię w misę z błyszczącymi klejnotami. Cóż za wspaniałe miejsce! Krajobraz był urzekający i zapierający dech w piersi, a zarazem tak nostalgiczny. Zupełnie, jakby kiedyś już tu był... nie był jednak w stanie powiedzieć, czy obrazy, które widział teraz przed oczami, były wspomnieniami, czy też wizualizacją starych opowieści o dzieciństwie, którego nie pamiętał.
-Astrid - spokojny, aczkolwiek stanowczy głos ojca wyrwał młodzieńca z zachwytu i przywołał do pionu.
Kątem oka dostrzegł, jak przez dziedziniec kroczą ku nim jacyś ludzie. Odziani w proste szaty, pod którymi kryły się stukające o posadzkę buty - być może o drewnianym podbiciu? - którzy dzierżyli w dłoniach różnej maści patyki. Kolejny iście egzotyczny widok. Prędko stanął obok ojca, aby móc oddać należny hołd głową Lisiego Klanu.
     Podczas wymiany oficjalności nie dało się nie zauważyć poddenerwowania gospodarzy. Gdy przyszła jego kolej, Astrid pokłonił się głęboko i z gracją, pozdrawiając ich. Nigdzie jednak nie było widać tego, który miał stać się jego mężem, co trochę go niepokoiło.


Ostatnio zmieniony przez Satomi dnia 26/05/21, 12:32 am, w całości zmieniany 2 razy
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {11/05/21, 02:40 pm}

Prince&Rebel Bez_nazwy
- Visuke! Visuke, cholero skończona złaź stamtąd, smarkaczu!
Uśmiech na twarzy lisa poszerzył się jedynie słysząc za sobą wołającego go Mirio. Czy obchodziło go zdanie wuja? Ani odrobinę, o czym mężczyzna przekonał się nieprzyjemnie musząc gonić chłopaka po całej rezydencji i nie poddawał się, dopóki ten nie użył prostego czaru lewitującego, by wspiąć się na dach i uskuteczniać dalszą ucieczkę górą. Słyszał, że tamten został odrobinę za nim, ale nadal się nie poddawał, tym razem wyjmując różdżkę. Zaalarmowany lis natychmiast odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze starszym czarodziejem, choć dzieliła ich różnica jednego piętra i kilku dachówek. Czary, och czary były cudowne. Sprawiały, że futerko na ogonie i uszach Visuke nastroszyło się delikatnie, a on sam z błyskiem w oczach i z drapieżnym uśmiechem odsłaniającym kiełki, pokazał temu staremu prykowi, że naprawdę, naprawdę rodzina nie miała o nim bladego pojęcia. Oh, jak wiele satysfakcji czuł, kiedy każde zaklęcie wuja odbijał, lub posyłał w jego stronę z powrotem, prosto w coraz mocniej zdziwioną twarz mężczyzny.
- Hahaha! – roześmiał się głośno, kiedy bez trudu odbił ostatnie zaklęcie czarodzieja, a widząc że ten był w zbyt wielkim szoku by zacząć szykować kolejne inkantacje, skorzystał z okazji i uciekł, przeskakując szczyt dachu, by znaleźć się po drugiej stronie. Oh wolność! Oh utarcie im nosa! Oh….!
Nie przewidział jednego. Podczas gdy sądził, że inni są zbyt daleko, zajęci witaniem gości, których on nie miał najmniejszej ochoty zobaczyć, okazało się, że jednak przecenił własną znajomość rezydencji. Kiedy tylko zeskoczył zgrabnie z jednego z dachów, lądując miękko na trawie na ugiętych nogach, nie spodziewał się, że wyląduje tuż pod nosem delegacji wampirów i witających ich gospodarzy. Przekleństwo cisnęło mu się na usta, ale jedyne co zrobił, to posłał jak podejrzewał swojemu obiecanemu mężowi zadziorny uśmieszek, by uskutecznić ucieczkę w drugą stronę. Nie spodziewał się jednak, że kiedy tylko dotrze do rogu, zza zakrętu wychynie czyjaś ręka, łapiąc go za ubrania na karku, by podnieść go bez najmniejszego problemu. Uniósł głowę skonsternowany, a natrafiając na lodowate spojrzenie szarych oczu, przełknął głośno ślinę.
- Ojciec – sapnął odrobinę w szoku, nie spodziewając się, że sama głowa rodu dołączy do jego małego widowiska…
- Ty… - zaczął mężczyzna niskim tonem, nie zwracają uwagi, że Visuke zachowywał się w jego ramionach jak kociak złapany za kark. – Ty niewychowany, bezczelny bachorze! Ile masz lat, zakało?! Czy ty wiesz ile wstydu nam przynosisz?! Zachowuj się jak przystało, a nie tylko wygłupy ci w głowie! – wrzeszczał na niego lider klanu, puszczając go tylko po to, by zaraz zacisnąć z mocą palce na jednym rudym uchu i nie zwracając na syki bólu, pociągnąć za sobą syna w kierunku gości.
- Wybaczcie panowie za tego niewychowanego gnoja, a teraz przywitaj się jak przystało – warknął do niego starszy lis, puszczając w końcu bolące uszko, które natychmiast oklapło, choć z drugim postawionym na sztorc wyglądał bardziej figlarnie niż faktycznie ulegle.
- Yo, siema czy coś – prychnął, zaplatając ręce na piersi i taksując drugiego chłopaka niegrzecznym spojrzeniem, zatrzymując dłużej wzrok na ślicznej twarzy i mesmeryzujących złotych oczach. Oh, cóż to było za spojrzenie! Jakby dwa drogocenne klejnoty na równie szlachetnej twarzy obsypały go darem swojej uwagi.
Zaraz jednak jego głowa poleciała do przodu, a na potylicy rozlał się ból, kiedy oberwał od ojca.
- Powiedziałem, że masz być grzeczny – warknął na niego mężczyzna, a jego twarz była bordowa z gniewu. – I schowaj w końcu te uszy! Panuj nad sobą! – dodał zaraz, prostując się dumnie, jakby chciał zaprezentować gościom, że prawdziwy, dojrzały czarodziej nie musi się wstydzić chodząc ciągle ze zwierzęcymi atrybutami na wierzchu.
- Bo co mi zrobisz? Odeślesz mnie gdzieś? A nie, przecież już to zrobiłeś! Nie miałbyś gdzie! – prychnął Visuke, nie przejmując się ani odrobinę, że wychodzi na gbura, na niewychowanego smarkacza, do tego niewdzięcznego gnoja. Oh tak! Chciał im wszystkim narobić takiej siary, tak mocno upaść w oczach panicza D’Arche, że odwołaliby zaręczyny.
A jednak, w oczach starego lisa pojawił się ostrzegawczy błysk, który w sercu młodzieńca zasiał ziarnko niepokoju. Chłopak przełknął głośno ślinę, ale w gruncie rzeczy, cieszyłby się, gdyby znów znalazł się daleko od domu. Najlepiej jak najdalej, gdzie w końcu mógłby być sobą.
- Tą kwestię omówimy w środku – powiedział miękko Linden Peverel, głowa rodu lisa, zwracając się tym razem do wampirzych gości. – Jestem pewien, że zarówno ty jak i panicz Astrid nie możecie się doczekać, by przypieczętować zaręczyny i dowiedzieć się, co się z nimi wiąże – powiedział uprzejmie, prawie radośnie, sprawiając że włoski na karku Visuke zdębiały, a on sam wkładając rękę w szeroki rękaw swojej yukaty zacisnął palce na różdżce. Nie podobało mu się to, oj w ogóle nie podobało…
- Zapraszam zatem do środka, Lordzie D’Arche, paniczu. Na pewno jesteście głodni i zmęczeni po takiej podróży – powiedział niskim, przyjemnym tonem, zarezerwowanym dla wszystkich, którzy nie mieli na imię Visuke…
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {11/05/21, 11:29 pm}

hhhhhPojawienie się nieznajomego Astrid skomentował uniesieniem wysoko brwi. Cóż to za żałosna istota, która w tym wieku nie potrafi panować nad swoją mocą, przez co wszem, i wobec pokazuje swoje - co prawda dość urodziwe, ale wciąż jednak zwierzęce - uszy? I jakim prawem zjawia się tak nagle, przeszkadzając im w rozmowie? Młodzieniec odwzajemnił spojrzenie, wkładając w nie maksymalną ilość pogardy i wyższości, na jaką mógł się zdobyć. Zaraz jednak poczuł, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mu dziwny dreszcz w odpowiedzi na tajemniczy uśmieszek nieznajomego. Drwi sobie z niego? Nie, to nie było to... Pokręcił nieznacznie głową, gdy ich kontakt wzrokowy został przerwany i wyprostował się bardziej, chcąc przywołać do porządku.
Nawet bez wampirzego słuchu można było zrozumieć, o czym rozmawia dwójka czarodziei. A raczej jak dużą reprymendę dostawał jeden z nich.  Nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że ktoś taki mógłby być tą osobą, z którą będzie zmuszony spędzić resztę życia, Astrid uznał go za młodszego brata Visuke. Nie zauważył, jak przez twarz ojca przebiega niepokojący cień, gdy chłopak był prowadzony z powrotem.
     Jak przystało na osobę zajmującą jego pozycję, młodzieniec pokłonił się także synowi głowy klanu Lisa, choć i tym razem jego pyskate odzywki wprawiły go w dziwną dezorientację. Wychowany w bezwzględnym posłuszeństwie nigdy by nawet nie pomyślał, aby być tak bezwstydnym i przynosić taką hańbę swojej rodzinie. Znów zaczął cieszyć się w duchu, że to nie on będzie jego...
-Jestem pewien, że zarówno ty, jak i panicz Astrid, nie możecie się doczekać, by przypieczętować zaręczyny i dowiedzieć się, co się z nimi wiąże.
Ech?
-Że co proszę? Czy to jakiś żart?! On ma być moim...
Dopiero gdy dostrzegł wzrok swojego ojca, zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos. Aktualnie miał gdzieś, co pomyśli o nim to... to zwierzęce coś. Jednak nie mógł sobie pozwolić na zostawienie tego bez komentarza, a tym bardziej na bycie uznanym za podobnie bezwstydnego i przynoszącego hańbę jak Visuke.
-Przepraszam, nie chciałem tak wybuchnąć. Nie spodziewałem się, że Visuke będzie taki... - próbował się wytłumaczyć, gdy nagle usłyszał śmiech ojca.
-Hahaha, wybacz im, Lindenie. Ach ta młodzieńcza wybuchowość. Nie pozwólmy, aby to małe nieporozumienie wpłynęło na ich zaręczyny. Młodzież zawsze była i będzie żywiołowa, sam pamiętasz, jacy my biliśmy w ich wieku. To ważne wydarzenie, nic dziwnego, że są zdenerwowani.

    Pomieszczenie jadalne wyglądało pięknie, a potrawy, jakie zaserwowano, zapowiadały istną ucztę dla podniebienia. Lord D'Arche wraz z głową Lisiego Klanu zaczął radośnie wspominać dawne czasy, podczas gdy Astrid ostrożnie żuł każdy kęs, stale zerkając na swojego przyszłego męża, który siedział po drugiej stronie. Rude włosy były czymś niespotykanym w jego stronach, podobnie oczy o tak ciemnej barwie i niedbalstwo oraz bezwstydność, jaka od niego biła. Kusiło go pogapić się trochę, ale, nie chcąc być niegrzecznym, nie zawieszał na nim wzroku na dłużej, niż dwie sekundy. W razie bycia przyłapanym udawał, że przypadkiem na niego spojrzał, podnosząc wzrok znad talerza.
     W pewnym momencie dorośli zamilkli na chwilę.
-Jest już późno, a my jesteśmy po długiej podróży, do których mój syn nie przywykł. Może jutro opowiemy im o wszystkim? Wciąż jest kilka kwestii, które chciałbym z tobą omówić, Lindenie. - Z jego twarzy dało się wyczytać niezadowolenie, które zamaskował uśmiechem. -Masz coś przeciwko?
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {14/05/21, 08:05 pm}

Prince&Rebel Bez_nazwy
Słysząc oburzony głos panicza D’Arche, Visuke pogratulował sobie w duchu prewencji. Nie było opcji by ktoś o tak zadartym nosie i dumnym spojrzeniu pełnym pogardy zgodził się zostać mężem kogoś takiego jak on. Niewychowanego, pyskatego, bezczelnego i do tego nie potrafiącego nad sobą zapanować. Nie był opcji! Żeby jeszcze podkreślić jak mocno niesmacznym stworzeniem był, udał że słowa chłopaka bardzo go obraziły, a jego ton, kiedy znów się odezwał, pełen był wyzwania i zaczepki.
- Będzie jaki? – zapytał, zaplatając walecznie ręce na piersi. – Masz ze mną jakiś problem? – dorzucił mocnym tonem, nie przejmując się nawet kolejnym strzałem w potylicę od ojca. Czuł niechęć jaką pałał do niego młodzieniec i był z niej zadowolony. Nie będzie chciał brać z nim ślubu, nie będzie, a on jeszcze dwa lata i będzie mógł w końcu decydować o sobie!
Zadowolenie zniknęło jednak tak szybko jak się pojawiło. Czy ojciec tego wampira miał nie po kolei w głowie? Który normalny rodzic zostawiałby swoje delikatne dziecko w rękach kogoś tak nieokrzesanego jak Visuke? A jednak, mężczyzna choć wydawał się wściekły, nadal nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do tego, czy będą, czy nie będą ze sobą związani. Chłopak zacisnął dłonie w pięści. Wiedział, że jeszcze jedna pyskata odzywa i oberwie mu się cztery razy gorzej, nie mógł więc nawet zaprotestować w typowy dla siebie sposób i jedyne co mu pozostało to podążyć za mężczyznami do jadalni, gdzie miał być podany obiad.
Nie miał apetytu. Dziabał bez przekonania widelcem w swojej porcji sałatki, od czasu do czasu czując na sobie wzrok złotych oczu, który starał się złapać tylko po to, by pokazać mu jeszcze bardziej, jak mocno nieprzyjemnym typem był. Nie mógł jednak, bo Astrid nie dawał mu takiej możliwości. Tak szybko jak na niego spoglądał, tak szybko wzrok odwracał, jakby patrzenie na lisa było skrajnie niegrzeczne, a ktoś o tak wyśmienitym wychowaniu jak panicz D’Arche nie mógł sobie pozwolić na choćby odrobinę impertynencji nawet jeśli był ciekawy. Visuke za to nie przejmował się czymś takim jak zbyt wymuskana etykieta. Po prostu patrzył, z uwagą śledząc jak czarne kosmyki uciekające ze splotów spinki opadały na jedno ramię, jak otaczały drobną twarz, w której królowały te złote oczy. Nigdy nie widział wampira z tak niezwykłymi tęczówkami. Te, które on znał, zazwyczaj miały zwykłe kolory, jak błękitne, czy zielone, ale nigdy złote. Jego maniery również były doskonałe, choć zamiast pałeczek, w jego palcach spoczywał zwykły widelec i nóż. I kiedy tak na niego patrzył, takiego napiętego, wyprostowanego jak struna, rzucającego mu ukradkowe spojrzenia, kiedy myślał że nie patrzył, stwierdził, że panicz Astrid był całkiem zabawny i trochę żałosny. W tej swojej skorupce dobrego dziecka, które nawet nie mogło popatrzeć na to, co musiało go od dawna intrygować. Bo Visuke nie wierzył, że ktoś pokroju wampira spodziewał się kogoś innego niż rycerza na białym koniu, tymczasem dostał jego, przebiegłego lisa.
Dopiero słysząc głos starszego wampira, Visuke przeniósł spojrzenie z twarzy młodzieńca na starszych, unosząc jedną brew w geście politowania, jakby był pewien, że mężczyzna chciał porozmawiać o nim i o tym jak szybko wyplątać się z umowy zawarcia między nim a paniczem D’Arche ślubu.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Jestem pewien, że chłopcy również mażą o tym, żeby lepiej się poznać w swoim własnym towarzystwie. Proponuję zatem by Visuke zabrał panicza na herbatę i spacer po posiadłości. Jestem pewien, że będzie się z nim świetnie bawił – powiedział, ostatnie zdanie akcentując wyraźnie w kierunku lisa, który posłał mu jedynie coś na kształt pobłażliwego uśmiechu. Naprawdę sądził, że Visuke miał zamiar niańczyć jakiegoś panicza? Chyba go przeceniał! Aczkolwiek… to mógł być dobry moment by wyjaśnić sobie kilka kwestii…
- Chodź – powiedział do młodzieńca, skinąwszy na niego jedynie głową i nie czekając na to aż wypląta się z jadalnego krzesła, wyszedł na zewnątrz.
Nie uszedł jednak daleko, bo powstrzymał go Mirio, zagradzając mu bez słowa przejście i nie puszczając dopóki panicz Astrid nie dołączył do jego boku. Visuke zacisnął zęby, mając ochotę uciec w tym momencie i pozwolić wampirowi błądzić po ogrodach, ale powstrzymał się, posyłając wujowi wymuszony uśmiech. Potem zwolnił kroku, upewniając się, że Astrid za nim nadąży. Zabrał go pawilonami do pokoju gościnnego, gdzie chłopak miał zamieszkać na ten moment, wskazując mu miejsce przy niskim stoliku, przy którym musiał usiąść na ziemi, wyłożonej specjalnymi matami.
- Zdejmij buty – powiedział zanim pozwolił mu wejść na maty i usiąść, samemu zajmując miejsce po drugiej stronie i przysuwając sobie tacę z dzbankiem i kubeczkami. Sięgnął do specjalnej kieszonki w szerokim rękawie, wyjmując z niej różdżkę, którą w specjalnym miejscu na stole rozpalił niewielki ogień, nad którym postawił mały czajniczek.
- Częstuj się – burknął niegrzecznie, wskazując chłopakowi talerz tradycyjnych słodyczy. Jeśli się nie mylił były wśród nich mochi nadziewane truskawkami i pastą z czerwonej fasoli, trochę czekoladek, taiyaki, które były jego ulubionymi słodyczami i nie wiedzieć czemu, sernik.
Poczekał aż z czajniczka zacznie unosić się para, zanim uspokoił ogień i rozlał aromatyczną, zieloną ciecz do dwóch niezbyt wysokich czarek. Odstawił czajniczek, a potem oplótł swoją czarkę palcami, spoglądając w jej wnętrze, tylko po to by dojrzeć słupek stojący pionowo w jego płynie. Uśmiechnął się do siebie na ten niespotykany znak szczęśliwego losu.
- No dobra, słuchaj, sprawa jest taka, nie widzi mi się to całe małżeństwo, podejrzewam, że tobie też nie. Więc może powiedziałbyś coś swojemu ojcu, co? Że mnie nie lubisz i żeby ci znalazł innego frajera? Oboje na tym skorzystamy – dodał zachęcająco, udając zrelaksowanego choć końcówka jego ogona uderzała miękko w posadzkę w nerwowym tiku.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {16/05/21, 05:08 pm}

hellowSłysząc głos dorosłych, młodzieniec od razu odłożył sztućce, pozostawiając kawałek niedojedzonej potrawy. Nie czuł żalu, że nie dane było mu dokończyć, co potęgował fakt, że spożywał ją z czystej grzeczności i ewentualnie dla smaku, nie zaś z głodu. Gdy tylko było to możliwe, powstał, pokłonił się i cicho wyszedł z pomieszczenia. Odtwarzał wciąż w głowie "Chodź" zasłyszane przed chwilą od Visuke - czy było możliwe, że swoimi wcześniejszymi słowami uraził syna przywódcy klanu?

     Dał się prowadzić, dostojnie krocząc u boku przyszłego męża, lewą rękę trzymając za plecami, a prawej pozwalając zakrywać pierś. Co jakiś czas zawieszał dłuższe spojrzenie na mijanych elementach architektonicznych. Towarzysz zdawał się wciąż być zdenerwowany, aczkolwiek widać było, że dostosowuje swój chód do tego, który narzucał Astrid. Mimo niezręcznej ciszy wampir wolał milczeć, aby nie pogorszyć sytuacji i nie zostać porzuconym w posiadłości.
     Posłusznie pozbył się obuwia i ostrożnie uklęknął na matach, zaraz zdając sobie sprawę, że było to nieporównanie lepsze, niż klęczenie na posadzce czy dywanie. Starał się nie skupiać na wrogości, jaką epatował Visuke, oraz na niegrzecznym tonie i słowach, które opuszczały jego usta. Czuł, że rośnie w nim pewna niezgoda na to, by przeprosić starszego, a zarazem przekonywał siebie, że to z jego winy ta relacja wygląda tak, a nie inaczej. Powoli nałożył sobie kawałek sernika, nie mogąc się wręcz doczekać, aż zasmakuje w tym doskonale znanym sobie przysmaku i obserwował, jak przyszły mąż czaruje, a następnie przygotowuje herbatę.
    Jak się spodziewał, ciasto było wybitne - kruchy spód nie odpadał od miękkiej niczym chmurka serowej części, zaś “rosa”, w postaci skarmelizowanego u góry cukru, zwieńczała wprawiające w zachwyt doznania smakowe. Gotów był pochwalić wypiek, jednak w tej samej chwili dostrzegł uśmiech na twarzy Visuke. Wyglądał… pięknie. Trudno powiedzieć, czy ze względu na to, iż pomarańczowe promienie słońca, opadające miękko na jego włosy, rozjaśniały ich barwę o kilka tonów, czy też przez to, jak szczerze dał wyraz swojemu zadowoleniu, którego wampir uświadczył po raz pierwszy.  Wzrok Astrid przewędrował z kosmyków, opadających na prawe ramię towarzysza, na lewe ramię, a następnie na odkrytą - ze względu na fryzurę - szyję, której widok sprawiał, że aż zaschło mu w gardle. Och, z pewnością krew, płynąca właśnie teraz przez naczynia krwionośne szyjne, miała tak pyszny, metaliczny smak i pełna była magii. A on, jako jego przyszły mąż, był jedyną istotą, która kiedykolwiek jej skosztuje, zaś Visuke będzie jedynym, którego krew od zaręczyn będzie miał prawo pić.
    Czar prysł wraz z dość ostrymi słowami chłopaka. Astrid zganił się w duchu, iż dał się porwać fantazji i przez chwilę nałożył wyobrażany od tylu lat obraz przyszłego męża na tę arogancką i bezczelną istotę, uznając, iż są oni podobni. Jego wymarzony małżonek nigdy nie pozwoliłby na to, aby ktokolwiek widział jego uszy i ogon!  Powoli odłożył widelczyk na talerzyk, otarł chusteczką usta, chcąc sobie dać jeszcze kilka sekund do namysłu, po czym odpowiedział:
-Nie wydaje mi się, abyśmy mieli w tej kwestii jakiekolwiek prawo głosu. To prawda, że nasze spotkanie dzisiaj nie należało do najlepszych, za co szczerze przepraszam. Mój ojciec także ostatnimi czasy nie wyglądał na zadowolonego z nadchodzących zaręczyn, jednakże jeśli wraz z twoim ojcem, Lindenem, zdecydują, iż małżeństwo ma dojść do skutku, nie widzę powodów, dla których nie miałoby się tak stać. - Zrobił krótką przerwę na oddech, po czym kontynuował - Myślę także, że kwestia lubienia czy nielubienia kogoś nie jest luksusem, na który drugi syn może sobie pozwolić podczas wyboru współmałżonka  - mechanicznie wyrecytował wpajaną od dzieciństwa frazę, po czym znów urwał na chwilę, jakby się wahając , czy nie przyznać się, że i on wolałby wyjść za kogoś innego. - Chciałbym, aby nasze stosunki były w największej mierze przyjazne, zgodne oraz oparte na szacunku, tak jak naszych ojców, nawet jeśli nie uda się sfinalizować zaręczyn, dlatego czy mógłbym prosić, abyśmy oddali w zapomnienie dzisiejsze nieszczęsne spotkanie i spróbowali na nowo się poznać oraz cieszyć wspólnie spędzonym wieczorem?
    Nie dając Visuke zbyt wiele czasu do namysłu, przywołał na usta delikatny uśmiech i, zmieniając ton na bardziej przyjazny, znów się odezwał:
-Moja godność to Astrid Florifel D’Arche, jestem drugim synem z rodu D’Arche i uważam, że dania podawane w tej posiadłości są wyśmienite.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {18/05/21, 01:35 pm}

Prince&Rebel Bez_nazwy
On chyba śnił. Koszmar, okropny, nieprawdopodobny koszmar do tego z wampirem w roli głównej! Po pierwsze, kto się tak zachowywał, wyglądając dostojnie i elegancko, aż Visuke poczuł się jak niezdarny ogr w składzie szkła laboratoryjnego, a po drugie, to co wygadywał! Nie mieściło mu się w głowie jak ktoś mógł być aż tak zmanipulowany i przeżarty przez „rodzinne” wartości, które z miłością i prawdziwą rodziną niewiele miały wspólnego. Nawet nie zauważył kiedy szczęka opadła mu, a on gapił się z niedowierzaniem na twarz chłopaka z rozdziawionymi ustami. Dopiero kiedy chłopak się przedstawił, zamrugał nieco bardziej przytomnie, choć nadal w jego umyśle królował szok.
- Czy ty jesteś poważny? –zapytał z niedowierzaniem, a widząc chłopaka prostego jak struna z tą samą niemal beznamiętną miną, zdał sobie sprawę z tego że tak. Na chwilę jego uszy całkiem oklapły, tylko po to, by zaraz znów stanąć na baczność.
- Ty… ty naprawdę masz zamiar zgadzać się ze wszystkimi tymi bzdurami? Kto ci naopowiadał takich rzeczy?! – pytał, ale w gruncie rzeczy domyślał się odpowiedzi i było to dla niego niemal tak samo obrzydliwe jak zachowanie jakie przejawiał w jego kierunku jego własny ojciec.
Przez chwilę nie miał pojęcia co zrobić, pochylił się i oparł czołem o blat stołu, myśląc gorączkowo nad rozwiązaniem. Po tej krótkiej przemowie domyślał się, że nie miał co liczyć na wsparcie panicza D’Arche, który nie uważał za stosowne powiadomić rodziciela o niechęci w kierunku przyszłego małżonka. Jak to było… nie mógł sobie pozwolić na luksus lubienia czy nielubienia? Gdyby był kimś innym, gdyby to wszystko nie było na pokaz, Astrid wpakowałby się w nie lada kłopoty, do tego z pełnym poparciem swojej rodziny. Czego oni aż tak mocno od Klanu Lisa chcieli, że nie obchodził ich kompletnie los własnego dziecka? Visuke nie był pewien, ale uczucie jakie nagle zrodziło się w nim dla tego dzieciaka nie było niczym innym jak współczuciem. Nie wyobrażał sobie gorszego sposobu na powiedzenie własnemu dziecku, że jego przyszłość była im całkowicie obojętna tak długo jak przynosiła zyski. Zaraz potem w młodym, zawziętym sercu lisa pojawił się gniew. Nienawidził swojego rodu i nienawidził klanu D’Arche. To była ich wina. Ich kompletna zakichana wina, że ani on, ani Astrid nie mogli zmienić własnego losu i jeszcze musieli go przyjąć z pokorą, nawet jeśli żadnemu z nich się to w ogóle nie uśmiechało.
Visuke zaczął myśleć jeszcze bardziej intensywnie. Podniósł głowę i w skupieniu przyglądał się twarzy panicza D’Arche, domyślając się, że brak odpowiedzi z jego strony mógł być irytujący i napawający niepokojem. Zanim jednak się odezwał, chciał sobie wszystko przemyśleć. Jego twarz i mina już nie przypominały wrednego dzieciaka. Był absolutnie poważny, a jego wzrok był bystry i pełen skrywanej latami inteligencji. Wiedział, że nie mógł czekać z decyzją. Nie kiedy wszystko miało zostać przypieczętowane najpóźniej jutrzejszego ranka. A skoro panicz Astrid był karmiony przekonaniem, że bez względu na wszystko i tak Visuke poślubi, nie spodziewał się, by jego ojciec zmienił zdanie. A nawet jeśli, Linden Peverel tak bardzo pragnął mocy płynącej w żyłach klanu D’Arche, że sprzedałby go za wszystkie rodowe klejnoty byle ją zdobyć. Sprawa była przesądzona. A on, choć wyglądał i zachowywał się jak rasowy dupek, aż tak nieczułym idiotą nie był. Poza tym… skoro ojciec tak bardzo pragnął krwi i miał zamiar zdobyć ją w ten czy inny sposób, dlaczego by mu odrobinę sprawy nie utrudnić? Jeśli to on zwiążę się z klanem wampirów, Vincenta nie sprzeda im równie łatwo. Oh… wybornie!
- No dobrze – odezwał się, a na twarzy chłopaka pojawił się przebiegły uśmieszek. – Skoro tak bardzo chcą tego ślubu, w porządku, pobierzmy się, Astrid! – powiedział, stwierdzając że tak szybko jak się przekona, że panicz D’Arche nie był aż taki zły, tym szybciej będą mogli chronić siebie nawzajem. Choć nie zamierzał mu zaufać, przynajmniej od razu, miał rację. Lepiej było zacząć od dobrych stosunków.
- Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie – odezwał się, a w jego tonie nie było już arogancji, a zwykła pewność siebie. Sięgnął jeszcze raz po swoją różdżkę, by po chwili wahania, przejść się po pokoju, rzucając na jego wnętrze zaklęcia uniemożliwiające podsłuchanie ich. – Środki ostrożności, w tym domu wszystko ma uszy i oczy, a ja nie lubię pokazywać mojej rodzinie, że mogę przynieść im co innego niż wstyd. No ale, skoro już jesteśmy bezpieczni, możemy porozmawiać na spokojnie – uśmiechnął się nieco przekornie, siadając po drugiej stronie stołu i zgarniając z talerzyka rybkę z ciasta.
- Nazywam się Visuke Peverel, jestem czarodziejem z Klanu Lisa, co już pewnie zdążyłeś zauważyć i co wpajali ci od maleńkości z tego co rozumiem. Słyszałeś też pewnie, że jestem beznadziejny, nie potrafię rzucić najprostszego zaklęcia, a moje maniery pozostawiają wiele do życzenia. Z tym ostatnim się zgodzę, ale cała reszta była tylko farsą dla mojej i twojej rodziny. Liczyłem na to, że widząc jak straszny jestem, zostawią nas w spokoju. Nie poskutkowało, więc nie widzę powodu, dla którego miałbym obarczać cię jeszcze większymi problemami. Aczkolwiek wolałbym by ten fakt pozostał między nami, nie lubię myśli, że mój ojciec miałby mnie wykorzystać do czegoś jeszcze – powiedział, wgryzając się w ciasteczko i popijając je herbatą.
- Mówili ci może jakie mają plany po tym jak przypieczętują nasze zaręczyny? – zapytał, bo sam nie miał bladego pojęcia co tym starym dziadom chodziło po głowie, a to podobało mu się równie mocno co sama świadomość, że nie mógł wybrać drugiej połówki swojego życia.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {20/05/21, 12:15 am}

hellow Zaniemówił. Nie takiej reakcji się spodziewał i chodź faktem było, iż siedzący naprzeciwko chłopak nie pierwszy raz dzisiaj go zszokował, wampir jeszcze do tego nie przywykł. Bzdury? Visuke chyba nie rozumiał, w jakiej sytuacji się znaleźli. Naprawdę był aż tak głupi, aby sądzić, że mają jakikolwiek wpływ na nadchodzącą ceremonię małżeństwa? Że od tak można odwołać coś, co planowane było przez czas dłuższy, niż oni żyli?
      Czy odpowiadała mu obecna sytuacja? Oczywiście że nie. Kto chciałby resztę życia spędzić z kimś tak ograniczonym i niedojrzałym? Chociaż to już nawet nie chodziło o Visuke. Jego brat mógł wybrać kogo tylko chciał, jego siostrzyczka także, tylko on skazany był na taki los niezależnie od tego, jak bardzo starał się udowodnić wszystkim, że i bez tego uda mu się przywrócić honor rodzinie. To nie było sprawiedliwe, jednakże co mógł zrobić? Wolał myśleć o tym jak o szansie, którą tylko on dostał. Dlatego tak bardzo zależało mu na tym, aby wszystko się udało. W najgorszym wypadku będą mieszkać w tym samym miejscu, razem przyjmować gości i zjawiać się na uroczystościach, jednakże w wolnym czasie nie odzywać się do siebie słowem. Nawet podczas comiesięcznych spotkań w celu ugaszenia pragnienia nie musza rozmawiać, jesli tak źle Visuke czuje się w jego towarzystwie!
     Był zdenerwowany. Nie miał najmniejszej ochoty kontynuować tej bezsensownej rozmowy, ale zdawał sobie sprawę, że nie może wyjść. Ani teraz, ani nigdy w przyszłości. Wściekał się sam na siebie, że tyle lat mamił się wyobrażeniami o wspaniałym małżonku, jaki został mu przeznaczony. Głupią nadzieją, że nie będzie tak źle…

     Nagle to dostrzegł.
Z naprzeciwka patrzyły na niego ogromne, brązowe niczym dobrze przypieczony spód sernika oczy. Doskonale znał to bystre, pełne inteligencji spojrzenie - jego młodsza, ukochana siostra Artresste tak na niego patrzyła. Jego serce natychmiast zmiękło, a umysł oczyścił się. Co prawda jej wzrok był teraz zupełnie inny, jednak kiedy spojrzała na niego pierwszy raz, jej oczy błyszczały podobnie do tych.
-No dobrze. Skoro tak bardzo chcą tego ślubu, w porządku, pobierzmy się, Astrid!
Poczuł, jak przez jego kręgosłup przebiega dreszcz o wiele bardziej intensywny niż wtedy przed budynkiem. Nie był pewien, co takiego znaczy, ale czuł, że zwiastuje kłopoty.
     Słysząc przeprosiny, od razu odpowiedział:
-Oboje dzisiaj nie zachowaliśmy się najlepiej, dlatego nie miej do siebie żalu.
Obserwował pewne ruchy Visuke, marszcząc brwi. Wszystko, co mówił, było takie… absurdalne, a zarazem nie pozbawione sensu i niezwykle sprytne, przez co Astrid zaczęła boleć głowa. Lewą ręką potarł czoło i skroń, prawą sięgając ku herbacie, którą wypił od razu. Nawet nie poczuł smaku. Kim był ten czarodziej?!
-Prosze daj mi chwilę - odezwał się w końcu skonfundowany, unosząc prawą rękę w geście stopu. - Zgodnie z twoimi słowami cała dzisiejsza farsa była odegraniem twego skrzętnie przygotowanego planu, który miał zniechęcić naszych ojców do zatwierdzenia naszego małżeństwa? - gdy jego słowa zostały potwierdzone, parsknął.
-Przepraszam, po prostu… Cały ten czas martwiłem się, że twoja niechęć wynika z mojego nieuprzejmego zachowania. Nie jestem pewien, cóż takiego uczyniłeś w przeszłości. Nigdy mi o tobie nie opowiadano - uśmiechnął się niezręcznie. - Powiedziano mi jedynie, że mam wyjść za czarodzieja - potomka klanu Lisa, Visuke Peverela - i że spotkaliśmy się kiedyś, jednakże nie pamiętam zbyt wiele z tamtego okresu. Ale żeby uknuć taki plan… Jesteś o wiele sprytniejszy, niż mógłbym się spodziewać! - pochwalił czarodzieja szczerze.
Niestety także bardzo naiwny, skoro sądziłeś, że to wystarczy - ale tego już nie dodał.
      Naśladując przyszłego męża, wrócił do spożywania sernika.
-Prawdopodobnie zamieszkamy razem, aby się lepiej poznać. Przed wyjazdem spakowano wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i przywieziono razem ze mna i ojcem dzisiaj, więc chyba możemy założyć, iż od jutra tu zamieszkam. Oficjalnie zaręczyny zostaną przypieczętowane za jakieś dwa tygodnie, kiedy pierwszy raz bezpośrednio napiję się twojej krwi. Później każą czekać nam na osiągnięcie pełnoletniości, kiedy to staniemy się oficjalnym małżeństwem. Wiem także, iż przed tym wydarzeniem mamy się razem zjawić na kilku uroczystościach… coś nie tak?
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {20/05/21, 09:10 pm}

Prince&Rebel Bez_nazwy
Visuke spodziewał się, że jego rewelacje mogą zaskoczyć chłopaka, dlatego kiedy ten poprosił o chwilę na przemyślenie, po prostu siedział, przyglądając mu się ze spokojem i postawionymi uszami. Czuł się… jednocześnie podekscytowany i trochę przerażony. Jeszcze nikomu spoza wąskiego grona przyjaciół nie pokazał swojej prawdziwej twarzy, a tym bardziej nie ujawnił jej w tym miejscu, które miało być jego domem, a było więzieniem. Dlatego czekał cierpliwie, słuchając jak wampir układał sobie to wszystko w głowie, na pytanie uśmiechając się jedynie zadziornie i wzruszając ramionami, jakby to wszystko nie było niczym takim. A słysząc jego wyjaśnienia, nie potrafił się nie roześmiać. Nagle Astrid wydał mu się całkiem zabawny z tym swoim do bólu arystokratycznym podejściem do innych. Zaraz jednak uniósł brwi w zaskoczeniu, bo tego, że Astrid absolutnie nic o nim nie wiedział, tego się nie spodziewał. On sam nie posiadał zbyt wiele informacji bo zwyczajnie je odrzucał, choć jego rodzina próbowała go zasypywać tonami bzdur, które według nich powinien znać na pamięć, a które on z ogromną satysfakcją w postaci listów wrzucał do kominka bez wcześniejszego czytania. Aczkolwiek, mógł się tego spodziewać, w końcu w oczach tej rodziny nie zrobił nic, czym można by się pochwalić…
- Nie przejmuj się tym, będziemy mieć dużo czasu żeby się wszystkiego o sobie dowiedzieć z pierwszej ręki – zauważył nieco zgryźliwie, zaglądając do swojego pustego już kubka, by sobie i paniczowi D’Arche dolać kolejną porcję herbaty. Słysząc komplement, zadrżała mu ręka, a on przez chwilę był zbyt zaskoczony, by zauważyć, że wylewał napar na stół zamiast do naczynia. Szybko się poprawił, ale odrobina zdziwienia została na jego twarzy. Nie był przyzwyczajony do tego, by ktoś mówił mu coś co brzmiało jak pochwała.
Zaraz jednak postarał się opanować, bo i temat wrócił do ważniejszych rzeczy. On osobiście w ogóle nie orientował się co miało się dziać po tym jak już się poznają. Trochę z własnej winy, trochę przez ojca, który nie miał zamiaru zdradzać mu żadnych szczegółów, widząc jaki stosunek Visuke miał do tych całych zaręczyn. Słuchał więc z uwagą, ale im więcej usłyszał, tym bledszy się robił, czując jak ze stresu spociły mu się ręce. Ale jak to… bezpośrednie picie krwi? I to… przy świadkach? Bardzo starał się nie wyglądać na tak przerażonego jak właśnie się poczuł, ale jego oczy wielkie jak spodki, do tego położone po sobie uszy i podwinięty ogon dobitnie świadczyły o tym, jak mocno ta informacja nim wstrząsnęła. Niby wiedział, że Astrid był wampirem, że jednym z mankamentów kontraktu było zapewnianie mu dostępu do pożywienia, ale jakoś do tej pory wcale nie myślał o tym, że to jego krew miała stanowić posiłek chłopaka. Cały czas myślał, że uda mu się zniechęcić Lorda D’Arche, dlatego wcale się nie przejmował, ani nawet nie zmierzał myślami w tym kierunku. Teraz jednak został postawiony przed ścianą. Miał być jego źródłem krwi. Miał go do siebie dopuścić. Pozwolić upuścić sobie krwi i jeszcze pozwolić by inni na to patrzyli.
- Prze-przepraszam cię na moment – wymamrotał, zrywając się z ziemi, by pozostawiając buty w pomieszczeniu wybiec panicznie z pomieszczenia i przechylając się przez poręcz pawilonu, zwymiotować ze stresu jaki nagle ścisnął jego żołądek stalowym imadłem.
Dlaczego był taki głupi?! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał?! Dlaczego nie uciekł stąd w siną dal kiedy jeszcze miał szansę?! Teraz było za późno, cholernie za późno, do tego czas jaki myślał że miał by się do chłopaka przekonać, by go poznać i ewentualnie spróbować mu w jakiś sposób powiedzieć, że najbardziej w świecie bał się krwi i wampirów skurczył się do dwóch tygodni! To było nie do zrobienia! Nie mógł, no nie mógł mu o tym powiedzieć. Nawet nie chciał sobie wyobrażać co by się mogło wtedy stać. Czy zostaliby zmuszeni do szybszego przypieczętowania narzeczeństwa? A może on zostałby na ten czas uśpiony? Żadna z tych opcji mu się nie podobała, ani odrobinę. Dlatego postanowił, że najlepiej będzie nie mówić o tym nikomu i po prostu… po prostu to przeczeka. Pozna panicza D’Arche, może go polubi i jakoś ta wizja przestanie być aż tak straszna? Na to liczył i takie sobie postawił zadanie. Polubić panicza, przyzwyczaić się do tej myśli, przestać się tym przejmować i przestać się bać. W końcu ile miał lat?! Nie będzie się poddawał przerażeniu tylko dlatego, że wcześniej był głupi. Zdecydowanie. Zdecydowanie tak będzie! – pomyślał i odrobinę tylko uspokojony i siląc się na opanowanie, odgarnął przydługą grzywkę z oczu i prostując się, wrócił do pomieszczenia.
- Przepraszam, już jestem. Wybacz za ten wybuch… po prostu nie spodziewałem się pewnych rzeczy, ale już jest w porządku – zapewnił z krzywym uśmiechem. – Niestety przerwałem zaklęcia, więc jeśli pozwolisz, wróćmy do nieco bardziej trywialnych tematów. Może się trochę poznamy? – zaproponował, chcąc odwrócić uwagę chłopaka od jego wcześniejszej ucieczki i od tematu zaręczyn. No i to byłoby naprawdę podejrzane, gdyby ktoś z jego rodu zorientował się, że nie mogą przez dłuższy czas ich szpiegować, dlatego najbezpieczniej dla nich było po prostu porozmawiać o głupotach.
Visuke bardzo się starał, by rozmowa nie zeszła na poważniejsze tematy przez resztę wieczoru, wypytując chłopaka o jego ulubione smaki, o to jak minęła mu podróż, czy widział podczas niej coś ciekawego, czy podobało mu się w posiadłości Klanu Lisa i wszystkie głupiutkie tematy jakie przyszły mu do głowy, dopóki nie zrobiło się tak późno, że mógł zabrać go na spacer po posiadłości, a potem odstawić do pokoju i zostawić go samemu sobie. Sam zabrał się do swojego pokoju, ale po tym jak już się umył, nie potrafił zasnąć. Zbyt wiele myśli krążyło mu po głowie, wątpliwości i lęków, ostatecznie więc spędził tę noc siedząc na dachu swojego pawilonu, rzeźbiąc w drewnie malutkiego przerażonego liska.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {25/05/21, 10:02 pm}

Prince&Rebel Unknown

hellowReszta wieczoru minęła im dość spokojnie. Zgodnie z prośbą czarodzieja, młodzieniec nie wracał już do poważnego tematu zaręczyn, ale dał się prowadzić w rozmowie o słodyczach i podróżach, a następnie, podczas spaceru po posiadłości. Wyznał mu, że nie przepada za południami i zachodami słońca, za to bardzo lubi porę zmierzchu i pochmurnych poranków, oraz że nie odbył wielu podróży w życiu, które do tej pory w całości kręciło się wokół posiadłości D'Arche, czując dziwną lekkość w ich rozmowie.
     Późnym wieczorem, gdy leżał na przygotowanym wcześniej posłaniu, Astrid zastanawiał się, co tak bardzo zszokowało i przeraziło Visuke podczas ich rozmowy o zaręczynach. Oficjalne zawarcie małżeństwa? Tak szybka data? Fakt, że tu zamieszka? A może bał się ich pierwszego razu? Nie można powiedzieć, iż wampir nie podzielał tego strachu, w końcu niepokój przed nieznanym jest naturalną rzeczą, jednakże od tak dawna już słuchał i rozmawiał o tym z wujem, że czuł się gotowy, by przyszłego męża uczynić swoim. Ciekawe z kim czarodziej o tym rozmawiał...
   
     Zbudziło go krzątanie się po pokoju, co oznaczało także, że w pewnym momencie rozmyślań zasnął. Powoli uchylił powieki, podnosząc się i omiatając pokój spojrzeniem. Jego oczy natychmiast się rozszerzyły, a na usta wypłynął uśmiech, kiedy wyskakiwał z łóżka.
-Wuju przyjechałeś! - wydał z siebie radosny okrzyk, co zostało skomentowane niezadowolonym mlaśnięciem.
-Oczywiście, że tak, czego się spodziewałeś? Pomyśleć, że dopiero teraz zbudziła cię moja obecność, zupełnie nie masz instynktu samozachowawczego. Jeszcze te rozczochrane włosy, z pewnością spałeś w najlepsze, mimo iż powinieneś być czujny w nowym miejscu! Nigdy nie możesz być pewny, że w obcym domu nie spotka cię żadna krzywda, szczególnie że twoim mężem ma być ta bezczelna zakała. Będziesz musiał całe życie liczyć na siebie, tylko… Astrid! -Młodzieniec mimo uszu puszczał narzekania wuja, ściskając go mocno.
-Wuju, kiedy jestem tak szczęśliwy, że udało ci się dotrzeć i będziesz świadkiem moich zaręczyn.
Młodzieniec zupełnie nie przejmował się faktem, iż nie wypada mu tak otwarcie wyrażać swej radości, od której już zaczynały boleć go policzki - jego wuj od zawsze był osobą, przy której nie udawało mu się w pełni zachować fasonu.
-Czy twoja obecność oznacza, że matka także przybyła?
-Naturalnie. Myślisz, że mogłaby ominąć tak ważne wydarzenie? Razem z twoim ojcem są zapewne w ogrodzie.
       Laurentius był młodszym bratem lorda D'Arche. Podobnie jak w przypadku Astrid, zostało zdecydowane, że zwiąże się on z osobą należącą do wysoko postawionego klanu poprzez aranżowane małżeństwo. Niestety po niespełna 15 latach od ślubu jego żona zmarła, nie wydając na świat nawet jednego potomka. Plotki, jakie urosły wokół jej śmierci, sprawiły, iż wdowiec musiał zaszyć się w cieniu. Przypadkiem dowiedział się, że podobny los ma spotkać jego bratanka i zdecydował, że powróci na rodzinne ziemie, aby pomóc w opiece nad chłopakiem i jego rodzeństwem. A przynajmniej taka była oficjalna wersja wydarzeń.

    Przez czas, jaki minął od jego przybycia, Laurentius zdążył przygotować kąpiel, szaty oraz ozdoby do włosów dla bratanka, dzięki czemu opuścili oni pokój gościnny z kilkunastu minutowym zapasem. Spożywanie posiłku nie było konieczne, dlatego postanowiono, że ma się on zjawić dopiero na zaręczynach, które… cóż, na ten moment zaplanowane były jako czysta formalność, polegająca na wymianie rodowych klejnotów. Z tego też powodu w niedużym pokoju zgromadziły się jedynie głowy klanów oraz ich młodzi przedstawiciele.
-Zgodnie z warunkami, jakie zostały ustalone - zaczął Lord D’Arche - zawarte zostaną dziś zaręczyny pomiędzy Visuke Peverelem a Astrid Florifel D’Arche, które połączą nie tylko ich, ale i przyszłość naszych klanów. Na mocy tej umowy Ród D’Arche i Klan Lisa zobowiązują się do wzajemnej pomocy w sytuacji zagrożenia. Oficjalne zaręczyny odbędą się wraz z nadejściem nowego miesiąca, który symbolizować będzie ich wejście na nową ścieżkę życia.
Wampir wyciągnął dłoń ku małżonce, która przyjęła ją wdzięcznie, wstając.
-Ten naszyjnik, który przekazywany był przez pokolenia kolejnym nowym członkom klanu D’Arche, od dziś należeć będzie do Ciebie, Visuke - odezwała się silnym głosem.
Astrid słysząc to, odebrał od matki ozdobę, aby założyć ją na szyję chłopaka.
-Tak jak ten naszyjnik, ofiaruję ci siebie i przyrzekam trwać u twego boku przez całe życie. - wyrecytował oficjalnym, pozbawionym emocji tonem.
      Był spokojny. Pewnym, aczkolwiek bardzo delikatnym, ruchem zsunął z szyi niesforne kosmyki przyszłego męża, by po chwili zastąpić je chłodnym złotem. Po raz pierwszy widząc z bliska skórę chłopaka, poczuł dziwną chęć, aby jej dotknąć. Zobaczyć, jak miękka jest. Zobaczyć, jak pachnie. Jak przyjemnie byłoby się w nią wgryźć...
      Jego dłoń zadrżała nieznacznie, sprawiając, że naszyjnik o mało co nie wypadł mu z dłoni. Szybko złapał go mocniej i zapiął, odwracając od razu wzrok od czarodzieja i stając znów na swoim miejscu. Starał się nie patrzeć w niezadowolone oczy matki, samemu nie do końca rozumiejąc, co się przed chwilą stało.


Ostatnio zmieniony przez Satomi dnia 14/09/21, 02:57 pm, w całości zmieniany 1 raz
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {26/05/21, 06:54 pm}

Prince&Rebel Bez_nazwy
17 maja, poniedziałek
Visuke nie był pewien jak udało mu się zejść z dachu, ani kiedy się położył, ale pobudki nie wspominał miło. Mirio zrzucił z niego kołdrę „przypadkiem” przydeptując jego ogon, przez co  natychmiast się rozbudził i podskoczył na miejscu, a łzy bólu napłynęły mu do oczu. Za wszelką cenę próbował je powstrzymać, puszczając mimo uszu wiązankę wuja dotyczącą jego niechlujnego sposobu spania, wstydu jakiego dostarczał rodzinie paradując ze zwierzęcymi dodatkami, czy zwyczajnie przez to jaki był. Nie odzywał się, wyjątkowo nie mając ochoty pyskować, choć kiedy niewybredne odpowiedzi przyszły mu do głowy, pozwolił by spłynęły mu po języku, co skończyło się na tym, że mężczyzna w parodii pomocy mu z kąpielą, po prostu wylał mu na głowę wiadro lodowatej wody, a potem rzucił w niego ręcznikiem, nie przejmując się, że wargi lisa posiniały. W ramach rewanżu, Visuke otrzepał futro z wody przed twarzą wuja, rzucając mu zaraz potem niewinne spojrzenie. Mirio w końcu stracił cierpliwość i nakazując mu, by się nie spóźnił, zostawił lisa samego. Rudzielec prychnął jedynie pod nosem, a potem zagryzł wargę, dostrzegając eleganckie ubrania jakie miał założyć na tę okazję. Przez chwilę bił się z myślami, ale kiedy tylko patrzył na błękitną yukatę z szerokim pasem i delikatnymi zdobieniami układającymi się w herb klanu Lisa, zebrało mu się na takie wymioty, że ostatecznie transmutował ubrania w drzewko bonsai i ubrał się w swoje codzienne, tylko odrobinę nowsze ubrania, związując byle jak włosy, tak że i tak po chwili wypadły z upięcia, czyniąc jego wygląd podwójnie niechlujnym.
W takim stanie pojawił się w sali jadalnej, zbierając oburzone okrzyki i spojrzenia pełne dezaprobaty, które sprawiły mu mściwą satysfakcję.
- Gdzie twoje szaty? – zapytał go sucho Linden Peverel zasiadając po drugiej stronie stołu do śniadania, po którym miała się odbyć drobna ceremonia.
- Nie dostałem – odpowiedział bezczelnie, rzucając Mirio spojrzenie, w którym błyszczało wyzwanie. Czarodziej przeklął jedynie pod nosem, a potem pokłonił się głowie rodu, przeprosił za zachowanie Visuke i wyszedł, odnaleźć ubrania zanim chłopak zrobił z nimi coś niedopuszczalnego.
Po śniadaniu, Visuke został oddelegowany pod czujnym okiem wuja by jednak zmienić ubrania, a kiedy zmuszony do tego wrócił do pokoju, w którym znajdowało się znacznie więcej osób niż się spodziewał, dostrzegł tam też Astrid, który posłał mu pełen nienaturalnego spokoju uśmiech. Chłopak poczuł dreszcze na plecach, ale nic nie powiedział, przytłoczony liczbą dorosłych, jacy nagle znaleźli się wokół, a którzy to rzucali mu pełne wrogości spojrzenia. Przełknął głośno ślinę, czekając aż szepty ucichną i wtedy w towarzystwie ojca zbliżył się do stolika, na którym leżały jakieś dokumenty wraz z kałamarzem i szkatułka, w której Visuke z szybko bijącym sercem odkrył broszkę swojej matki. Myślał… myślał, że już jej nie ma. Że pamiątka po kobiecie przepadła razem z resztą jej rzeczy, kiedy więc odkrył, że znów został oszukany, jego zęby zacisnęły się mocno, podczas gdy wzrok sztyletował ojca. Zakłamany sukinsyn! Nienawidził go! Nienawidził! Takie same uczucia widniały w srebrnych oczach starszego lisa, kiedy wpychał szkatułkę w dłonie syna, nie przejmując się ani odrobinę jego uczuciami. Miał zapewnić rodzinie prestiż i moc należącą do rodu D’Arche, nie się dobrze bawić i liczyć na dobre traktowanie.
Miał wrażenie, że nikt nie zauważył tego małego spięcia, a nawet jeśli, nikt się nim nie przejął, bo wśród wampirzego rodu w kierunku młodego maga płynęły identyczne odczucia. Złość, obojętność, wstyd i zniesmaczenie. I tylko Astrid zdawał się patrzyć na niego tak, jakby jego obecność w tym pokoju nie była jedną wielką pomyłką. Oczywiście to mogło być tylko złudzenie wywołane idealną spokojną maską jaką założył na siebie panicz D’Arche, a od której Visuke dostawał dreszczy, niemniej kiedy się odezwał jakby potwierdzając słowa Lorda D’Arche w jego głosie nie było nic prócz chłodu. Nie wierzę ci – pomyślał z goryczą, odwracając się do niego plecami, by mógł zapiąć mu naszyjnik.
Lis wzdrygnął się, kiedy wampir znalazł się tuż obok i delikatnie odgarnął jego włosy na jedno ramię, by zapiąć mu na szyi nieco zbyt ciężki jak na jego gust medalion. Kiedy skończył, Visuke nie mógł się pozbyć wrażenia, że w jego złotych oczach błyszczało coś dziwnego, coś na co jego ciało natychmiast zareagowało niepokojem i położeniem po sobie uszu. Cofnął się o krok, ale wtedy wpadł na ojca, który pospieszył go i czarodziej nie miał wyjścia jak tylko złapać w palce delikatną broszkę i przypiąć ją na przód kamizelki Astrid. Muskając z tęsknotą palcami po srebrnym dziewięcioogonowym lisie, którego oczy wykonane były z bursztynów, cofnął się.
- W imieniu Klanu Lisa witam mojego narzeczonego Astrid Florifela D’Arche w rodzinie. Ta broszka symbolizuje, że od tego momentu będę cię chronił, miłował i przełożę twoje dobro nad swoim, a nasze losy splatam w imię potężnego zaklęcia zwanego małżeństwem – powiedział, starając się brzmieć poważnie, choć w jego ustach potwornie zaschło, jakby właśnie wypowiedział najgorsze kłamstwo w swoim życiu.
Po tej krótkiej ceremonii, zebrani w pomieszczeniu zaczęli klaskać i życzyć młodej parze nieszczerze szczęścia, choć Visuke wyłapał w nich więcej życzeń powodzenia dla Astrid z kimś jego pokroju u swego boku. Myślał, że to było tyle, że teraz ojciec zaprosi wszystkich na obiad i rozejdą się w swoim kierunku, jakież więc było jego zdziwienie, kiedy po chwili Linden Peverel uniósł dłoń, by wszystkich uciszyć. Kazał wtedy zbliżyć się jemu i wampirowi znów do stolika, na którym nadal spoczywały dokumenty.
- W Klanie Lisa mamy pewną tradycję, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Mówi ona, że najstarsze dziecko rodu jako te najbardziej zaradne powinno być w stanie samo zmierzyć się z życiem, pozostawiając rodzinną schedę młodszemu rodzeństwu. Dlatego też, niniejszym ogłaszam, że Visuke nie jest prawowitym spadkobiercą Klanu Lisa. Nie jesteśmy jednak okrutni i nie wyrzucamy młodych za próg. Nie. W oparciu o tradycje Klanu i kontrakt z rodem D’Arche, ogłaszam również, że zarówno Visuke Peverel jak i Astrid Florifel D’Arche, zostają prawnie właścicielami jednego z dworów i wioski, należącej dotychczas do Klanu Lisa, otrzymując tym samym tytuł Barona i majątek, którym od tej pory będą zarządzać wedle własnego uznania. Oczywiście podlegają pod naszą jurysdykcję, ale ziemia należy do nich. Podpiszcie tutaj, oboje i jeszcze dzisiaj w towarzystwie kilku osób, które pomogą wam się przenieść, przeprowadzicie się do tamtejszej rezydencji, gdzie będziecie mieli dużo czasu by się poznać – powiedział Linden Peverel, nie ukrywając zadowolenia w głosie.
Visuke gapił się na niego w zdumieniu, bo nie wierzył wprost swoim uszom, ani oczom, kiedy przyglądał się jak wampir, a potem on sam podpisywał dokument potwierdzający, że od tego momentu miał własne ziemie i tytuł. Właśnie zdobył w swoje ręce władzę, której nigdy nie spodziewał się posiąść. Na dodatek na spółkę z wampirem. Kopia dokumentu wylądowała w jego rękach, razem ze szkatułką pełną pieniędzy i złota. Visuke nie pamiętał by kiedykolwiek miał w rękach tyle pieniędzy! Do tego dochodziła sprawa ziemi. Był… bogaty?!
Zanim szok z niego zszedł, został odesłany do swojego pokoju i zmuszony, by się spakować. Potem Mirio z wielką ulgą wymalowaną na twarzy zaniósł jego bagaże przed rezydencję, gdzie już czekały na niego i panicza D’Arche powozy, które miały zawieźć do ich nowej rezydencji. Chłopak był w takim szoku, że nawet nie zwrócił uwagi na to, kto miał tam z nimi niby jechać, wsadzony do pojazdu, usiadł, ściskając nadal w palcach szkatułkę z pieniędzmi. Dopiero kiedy Astrid znalazł się naprzeciwko, a powóz zaczął się toczyć po drodze, spojrzał na chłopaka z nadal niezbyt przytomnym wyrazem twarzy.
- Uszczypnij mnie. To się nie może dziać naprawdę – westchnął, gapiąc się w szoku na chłopaka.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {27/05/21, 09:31 pm}

Prince&Rebel Unknown

hellowOtrzymanie broszki było dość niespodziewanym elementem ceremonii. Mając w pamięci klejnoty rodu D’Arche, gotów był przyjąć pierścień lub naszyjnik. Ta drobna niespodzianka nie sprawiła jednak, iż nie dostrzegł dziwnego spojrzenia, które Visuke rzucał błyskotce. A przyznać było trzeba, że była przepiękna... Niegrzecznym byłoby oglądanie jej teraz, więc Astrid postanowił na później odłożyć dokładne oględziny, teraz skupiając się na kolejnym nieoczekiwanym punkcie programu.
    Otrzymali tytuły szlacheckie. Otrzymali także ziemię, dwór i złoto. Można powiedzieć, że była to pewna wyprawka, która wiele osób niezwykle by ucieszyła. Astrid przyjął ją z wielkim uznaniem - nic dziwnego - pomyślał - że ojcu tak bardzo zależało na tym małżeństwie. Słyszał, że Klan Lisa był poważany i zamożny, ale nigdy nie spodziewał się, iż jego bogactwo będzie tak wielkie. Oddać im cały dwór na własność? Poczuł, że jest to sprawdzian dla tak długo pielęgnowanych umiejętności. Razem z Visuke dobrze zajmą się dworem i ziemiami, jakie do nich należą - obiecał sobie.
-Świetnie to sobie wykombinowali - usłyszał obok siebie głos wuja. - Linden pozbędzie się swojej największej wychowawczej porażki, na ciebie zrzucając odpowiedzialność za jego wszelkie przyszłe porażki.
Laurentius upił łyk wina, lustrując znudzonym wzrokiem gości.
-Nie jest to aż tak niekorzystną sytuacją - odpowiedział ostrożnie Astrid - Skoro za jego winy poniosę konsekwencje, to i jego zasługi zostaną mi przypisane, czyż nie?
-Zasługi? - parsknął mężczyzna. - Najlepiej przysłuży ci się trzymając dystans i nie ściągając cię na dno. Jesteś zbyt naiwny.
Czy była to prawda? Wszystko wskazywało przecież na to, że do tej pory jedynie jemu udało się choć chwilę rozmawiać z “prawdziwym” Visuke. Każdego innego zwiódł, a jemu uchylił rąbka tajemnicy. W jakiś sposób Astrid poczuł się specjalny.
-Całe szczęście jadę z tobą, inaczej z pewnością zginąłbyś w świecie - skomentował jeszcze starszy wampir, udając, że wcale nie ukrywał tego cały ten czas, aby teraz móc zobaczyć ten szeroki uśmiech na twarzy bratanka. -Tak samo, jak i ten czarodziej. Założę się, że nie wie nic o władaniu ziemią czy obowiązkach barona.
-Jedziesz z nami?! - chłopak nie mógł pohamować radości.
-Myślisz, że mógłbym zostawić cię samego?
-Co to za zamieszanie? Astrid, zachowuj się - tuż obok nich, jak spod ziemi wyrosła kobieta o surowym wyrazie twarzy. -Mam nadzieję, że przynajmniej w dniu oświadczyn dopilnujesz, aby wszystko wypadło jak należy.
-Tak, matko - młodzieniec skłonił głowę przed rodzicielką skruszony. -Przyjmij proszę najszczersze przeprosiny za dzisiejsze zawahanie. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy.
-Widać, że jeszcze nie jest gotowy, może gdyby przełożyć w czasie te zaręczyny… - podjął próbę Laurentius, ale szybko został sprowadzony do pionu ostrym:
-Wykluczone. Nie ma potrzeby tego odwlekać. -Zamilkła na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając. Jej wyraz twarzy złagodniał w końcu. - Pokładamy z ojcem wielkie nadzieje w tobie, Astrid. Nie zawiedź nas. - Położyła mu dłoń na ramieniu.
-Możesz na mnie liczyć, matko - odpowiedział prawie od razu chłopak, starając się powstrzymać uśmiech, jaki cisnął mu się na usta.
-Chodź, powinieneś podziękować Lindenowi za ten hojny dar, zanim odjedziesz.



    Chmury zbierały się dużymi kłębami, a konie rżały niespokojnie, gdy Astrid wsiadał do powozu. Przed wyjazdem upewnił się, iż wszystkie rzeczy jego, jak i Visuke, spoczywają bezpiecznie pod przykryciami w innych pojazdach, oraz poinstruował osoby, które miały im towarzyszyć w czasie podróży, aby w razie jakichkolwiek wątpliwości czy niepokoi meldowali mu o nich niezwłocznie. Laurentius chciał, aby razem jechali, jednak jemu, jako przyszłemu mężowi, wypadało wybrać miejsce blisko Visuke. Gdy tylko usiadł naprzeciwko niego, konie ruszyły, czemu towarzyszyło delikatne szarpnięcie.
    Uszczypnąć go? Dlaczego miałby to zrobić?
-Nie widzę powodu, dla którego miałoby ci się to śnić. Bądź mnie. Nam obu - im dłużej mówił, tym mniej pewien był swoich słów. Dziwnie nieprzytomny wzrok chłopaka wcale nie pomagał. - Całe te zaręczyny mogą ci wyjść na dobre ostatecznie - dodał ostrożnie, przysuwając się delikatnie do okna.
W tym tempie, jeśli wierzyć woźnicy, powinni dotrzeć tam za parę godzin.
-Chciałbym, aby nam się udało - wyznał w pewnym momencie wampir, przyglądając się broszce przypiętej do swojej szaty. - Z całym tym dworem i ziemiami, jakie do niego należą - wyjaśnił powoli, czując na sobie wzrok czarodzieja. - Moja rodzina bardzo liczy na to, że odniesiemy sukces, za to twoja ma nadzieję, że tak się nie stanie. Oboje więc dużo zyskamy…
Uniósł wzrok znad błyskotki, napotykając znów to samo dziwne spojrzenie. Bez wahania sięgnął do przedmiotu przypiętego do piersi i odczepił go delikatnie.
-Linden powiedział, że należała do twojej matki - wytłumaczył się niepewnie. - Myślę, że nie mam prawa jej teraz nosić, dlatego chciałbym, abyś ją dla mnie przechował. - Z rękawa wyciągnął chustę i zawinął ją wokół broszki. - Do czasu, aż w twoich oczach będę wart, by ją nosić - uśmiechnął się ciepło do czarodzieja, wręczając mu zawiniątko. - Co prawda na oficjalne wydarzenia będę musiał prosić cię o wypożyczenie jej, jednak przysięgam, że zaraz po nich wróci do swojego prawowitego właściciela.
    Zapowiadało się na deszcz.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {28/05/21, 09:49 am}

Prince&Rebel Bez_nazwy
Oszołomienie. To było to co zalegało grubą mgłą w umyśle chłopaka, sprawiając że jego wyraz twarzy pozostawiał wiele do życzenia. Nie wierzył, że to się działo. Że pomimo jego usilnych prób, by być tak bezużytecznym jak to tylko było możliwe Klan Lisa i tak znalazł sposób, żeby go wykorzystać i jeszcze porzucić. Nie żeby do tego drugiego nie był przyzwyczajony, a jednak zawsze gdzieś z tyłu głowy miał przeświadczenie, że nawet jeśli narozrabia, dla swojej własnej wygody i nie tracenia twarzy, oni mu pomogą. Teraz stracił to złudzenie, zdając sobie sprawę z tego, że pozostał całkiem sam. Jedyne co mu zostało to ta ziemia, szkatułka pieniędzy, którą po chwili wahania odłożył na siedzenie obok i, o czym przypomniał mu sam zainteresowany… Astrid. Narzeczony, którego bał się ze względu na jego rasę, a o którym nie miał bladego pojęcia jaki był. Już zauważył, że był po prostu spokojny, ale kto wiedział, jaki będzie w przyszłości? Albo choćby za zamkniętymi drzwiami, gdzie nikt nie mógł sprawdzić jak się zachowuje? Visuke miał wiele wątpliwości i nie wiedział jak je rozwiązać, jak zacząć o nich myśleć, by zobaczyć choć przez chwilę jaśniejszą stronę medalu. A wtedy Astrid się odezwał.
Ciche stwierdzenie sprawiło, że drgnął zauważalnie, wpatrując się w chłopaka nieco bez zrozumienia, dopóki ten nie zaczął wyjaśniać. A im więcej mówił, tym w piersi i gardle Visuke wzbierało coraz więcej uczuć, ściskając skutecznie jego gardło i sprawiając, że warga mu zadrżała, zanim się opanował, zaciskając mocno palce na swoim kolanie. Niby brzmiało to wszystko racjonalnie i po prostu rozsądnie, ale lis słyszał w tym cichą obietnicę, że Astrid będzie obok i pomoże mu by oczekiwania rodu D’Arche zostały spełnione, a Klanu Lisa podeptane i wyrzucone na śmietnik, czyli dokładnie tam, gdzie było ich miejsce. Słyszał w tym propozycję współpracy i choć już wcześniej postanowił, że nie miał zamiaru sprawiać chłopakowi kłopotów na tyle, na ile był w stanie, po tym co usłyszał postanowienie zmieniło się w szczere chęci. Nie miał zamiaru robić mu pod górkę, podczas gdy on przychodził do niego z wyciągniętą ręką.
Kolejnego gestu nie spodziewał się tym bardziej. Widząc, że chłopak sięgnął do broszki, spiął się, by w kolejnej chwili znów musieć powstrzymywać łzy napływające mu do oczu. Jedyna pamiątka jaka po niej została, jaką miał okazję zobaczyć na własne oczy. Kiedy trafiła do jego nieco drżących rąk, nie przejmował się, tym co wampir mógł sobie pomyśleć, rozwinął przedmiot z chustki i długo się w niego wpatrywał zanim podniósł go i spróbował wyczuć, czy nie został na nim choć słaby zapach perfum kobiety. A kiedy go wyczuł, po raz kolejny zagryzł wargi niemal do krwi, by powstrzymać falę uczuć jaka w nim wezbrała.
- D-dziękuję – powiedział mocno zachrypniętym tonem, unosząc niepewnie wzrok znad błyskotki na uśmiechniętą delikatnie twarz chłopaka. – Ja… myliłem się co do ciebie – przyznał szczerze, bo choć uchylił mu rąbka tajemnicy to nadal w myślach nie traktował go zbyt dobrze. Ale po tym co zrobił, nie mógłby być dla niego zły, a na pewno nie w taki sposób jaki był dla reszty świata. Bo tylko on ze wszystkich ludzi, którzy pojawili się w jego życiu, wziął pod uwagę jego uczucia i postarał się, by choć odrobinę je wesprzeć.
- Myślisz… myślisz, że nam się uda? – zapytał mocno nieśmiało, ale z nadzieją jaką Astrid wlał w jego serce. Schował broszkę do wewnętrznej kieszeni swoich rękawów, zaraz obok różdżki, zastępując przedmiot w swoich dłoniach ogonem, który przytulał jak wielką, pluszową poduszkę. – Bo… bo ja się chcę postarać, z tobą – dodał jeszcze ciszej, odwracając głowę w kierunku okna, by chłopak nie dostrzegł jego delikatnie zaczerwienionych policzków i wyrazu twarzy. Ciągle zapominał, że jego uszy odzwierciedlały stan jego ducha i teraz mocno położone po sobie pokazywały jak mocno zawstydził się własnymi słowami.
Kiedy pół godziny później o dach dorożki zabębnił deszcz, Visuke po niezbyt przespanej nocy, brutalnej pobudce i całym dniu pełnym stresu poczuł się tak senny, że nawet nie zauważył, kiedy wyciągnął się niemal w poprzek powozu, głowę układając wygodniej na zagłówku i cały czas przytulając się do swojego ogona, zasnął. Kiedy się obudził nie pamiętał co mu się śniło, ale w uszach nadal brzmiał delikatny jak dźwięk dzwoneczków, śliczny i radosny śmiech jego mamy. Przez chwilę nie był pewien, gdzie się znajdował, ale wystarczyło mu spojrzenie w złote oczy wampira, żeby przypomnieć sobie wszystko.
- Dojechaliśmy? – zapytał sennie, wyciągając ręce do góry i ziewając szeroko, by odgonić od siebie resztki snu.
- W rzeczy samej, więc jeśli pozwolicie, zapraszam do dworu – odezwał się zamiast panicza D’Arche inny głos, pełen cynizmu i czegoś mało zidentyfikowanego, brzmiąc jakby był z czegoś bardzo niezadowolony.
Visuke spojrzał w stronę głosu i dostrzegł za drzwiami powozu mężczyznę, którego widział kilka razy w swoim życiu, ale nigdy na dłużej niż pięć minut. Był bardzo wysoki, o alabastrowej cerze i długich, białych włosach upiętych w koczka srebrną szpilką. Błękitne oczy za kurtyną białych rzęs spoglądały to na jednego, to na drugiego młodego szlachcica, ale nie było w nich typowej dla służby uległości.
- A ty jesteś…? – zapytał Visuke, marszcząc brwi, bo coś mu świtało, ale nie był pewien co.
- Nazywam się Chu Tao, jestem medykiem, którego twój ojciec wysłał za wami, żebyście się gówniarze nie pochorowali od tego syfu, który sam tu zapuścił – powiedział niezbyt miło, co kłóciło się z jego delikatną aparycją, a co Visuke nie był pewien jak zinterpretować. Z jednej strony obraził jego i Astrid, a z drugiej jeszcze bardziej Lindena więc chłopak miał co do niego mieszane uczucia.
- A-Aha – odpowiedział niezbyt inteligentnie lis, ale chyba nie chciał się wdawać w dyskusję z tym mężczyzną, wolał za to w końcu zobaczyć ich nowy dom.
W pierwszej chwili myślał, że przestało padać, ale kiedy tylko Chu Tao odszedł od ich powozu, zauważył, że to po prostu on chronił się przed deszczem. Nie był pewien, czy Astrid miał jakąś parasolkę, więc kiedy sam zszedł na nieco błotnistą drogę i trzymając w dłoni różdżkę trzymał ją jak parasol, chronią tym swoją głowę przed deszczem, podał mu ramię, zapraszając go do siebie pod magiczną osłonę. Nie był pewien, czy chłopak przyjmie zaproszenie, był więc odrobinę nerwowy, ale kiedy tylko poczuł ramię oplatające jego rękę z jakiegoś powodu poczuł się mocno zadowolony. Zaraz jednak to uczucie zniknęło, a dokładniej w momencie, w którym jego wzrok padł na… jakiś stary, opuszczony i bardzo zaniedbany dwór.
- Co… co to jest? – zapytał ze zgrozą, bo choć nie podejrzewał, by ojciec podarował im willę z ogrodem, to co widział po prostu nie mieściło się w głowie.
- Wasz… a raczej nasz, nowy dom – odpowiedział mu niechętnie Chu Tao, wyjmując z torby wielki klucz, którym najpierw otworzył zardzewiałą kłódkę strzegącą bramy, wpuszczając ich do okrutnie zarośniętego ogrodu.
Szeroka, żwirowana ścieżka prowadziła wprost do posiadłości. Budynek był ogromny, ale przez to, że był zaniedbany, wyglądał jak pochylony, zgarbiony staruszek. Kiedyś biały tynk teraz był zielono szary, a brudne okna, powybijane w wielu miejscach straszyły czernią wnętrza. Visuke miał wrażenie jakby znalazł się w nawiedzonym dworze, zwłaszcza im bliżej drzwi frontowych się znajdowali. Deszcz nie pomagał odegnać tego wrażenia niepokoju… Zbliżyli się w końcu do głównego budynku, który kiedyś musiał wyglądać elegancko z delikatnym zadaszonym podwyższeniem, które otoczone kolumienkami podtrzymywało niewielki balkon. Teraz miało się wrażenie, jakby miało się zawalić w każdym momencie, szczególnie wtedy, gdy po raz kolejny białowłosy sięgnął po klucz. Zanim jednak otworzył drzwi, służący Lindena zostawili ich bagaże na tym rozlatującym się ganku i czym prędzej czmychnęli pozostawiając ich samych w głuszy. Najwyraźniej liczyli na to, że szok odbierze im na chwilę mowę i nie zatrzymają ich w miejscu, albo gorzej, nie będą chcieli wracać z nimi.
Mężczyzna widząc to przewrócił jedynie oczami, a potem wrócił do rozbrajania zamka, zarówno kluczem jak i czarami, kiedy okazało się, że zamek był tak stary i zardzewiały, że nie chciał puścić. Dopiero po pięciu minutach, kiedy zdążyli już nieźle zmarznąć, Chu Tao w końcu udało się ruszyć drzwi. Ale to co znajdowało się za nimi, wcale nie było lepsze od ogrodu. Po niewielkim przedsionku wchodziło się od razu do dużego, przestronnego salonu, który niegdyś piękny i robiący wrażenie, teraz straszył warstwą kurzu, brudu i pajęczyn, do tego śmierdząc okropnie stęchlizną. Visuke zakrył twarz rękawem, ale to wcale nie pomogło, więc po chwili odpuścił sobie, przyglądając się wnętrzu z dziwnym wyrazem twarzy.
- No… jakby tu ogarnąć to i całkiem przytulnie mogłoby się zrobić – powiedział chcąc nadać swojemu głosowi nieco bardziej optymistyczne brzmienie, ale nie był pewien, jak dobrze mu poszło.
Chu Tao:
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {28/05/21, 03:11 pm}

Prince&Rebel Unknown

hellow Z pewnym rodzajem niezrozumienia wpatrywał się w czarodzieja, gdy ten całą swą uwagę poświęcał broszce. Znał znaczenie “ważności” przedmiotu dla kogoś i nie raz widział, z jaką czcią jego wuj traktuje przedmioty pozostałe mu po żonie, ale nigdy nie był świadkiem aż takiego wybuchu emocji. Zeszklone oczy i drżący głos wprawiały jego serce w dziwne drżenie. Mimo to nie przestawał ciepło się uśmiechać w odpowiedzi na nieśmiały, wdzięczny uśmiech chłopaka.
-Naturalnie, że się uda - odpowiedział mu pewnym głosem, głęboko w to wierząc.
    Im dłużej obserwował Visuke, tym więcej podobieństwa odnajdywał między nim a Artressą. Szczególnie nostalgiczna wydawała się pozycja, w której chłopak przytulał swój ogon i opuszczał uszy w wyrazie pewnej skruchy, czy potem zawstydzenia. Jego siostra zachowywała się dość podobnie - zganiona za złe zachowanie zapierała się i buntowała, podczas gdy potraktowana w sposób partnerski, kiedy wytłumaczono jej, co złego zrobiła, przyznawała się do błędu, lub chociaż opuszczała główkę w geście skruchy, by po jakimś czasie wdrapać się na kolana brata i przytulić do jego piersi z pytaniem, czy mimo to nadal jest dla niego ważna i ją kocha. Rzecz jasna było to wiele lat temu i teraz jej charakter dawał się we znaki całej służbie, ale nadal gdzieś tam w głębi pozostała tą kochaną siostrzyczką, w stosunku do której Astrid znajdował nieopisane pokłady cierpliwości.
    Głęboki oddech śpiącego Visike oraz towarzyszące mu uderzenia deszczu o powóz wprawiły wampira w pewien rodzaj delikatnego letargu. Niewidzącym wzrokiem patrzył w dal na zmieniający się krajobraz pośród deszczu, nie myśląc o niczym konkretnym. Dopiero niespodziewane mruknięcie wyrwało go z tego dziwnego stanu. Przyjrzał się sprawcy, ale ten, nie zdając sobie nawet sprawy, co zrobił, dalej smacznie spał, wtulając twarz w miękkie - jak zakładał - futro. Resztę podróży Astrid poświęcił studiowaniu aktu własności, jaki został im wręczony.

    Chwilę po tym, jak powozy zatrzymały się, medyk, którego poznał przed posiadłością Klanu Lisa, otworzył drzwi, otaksowując ich spojrzeniem.
-Nie planowaliśmy postoju, czy coś się stało? - zapytał zaniepokojony wampir.
Zanim jednak Chu Tao miał szansę mu odpowiedzieć, do dyskusji dołączył Visuke. Dojechali? Był pewien, że minęło o wiele mniej czasu...Tym bardziej że okolica nie wskazywała na dwór, jaki opisywany był w aktach własności.
    Późniejsze wydarzenia potoczyły się dość szybko. Przyjął oferowaną przez narzeczonego pomoc jak coś oczywistego, dając się prowadzić ku rozpadającej się ruderze. Był w tak wielkim szoku, że ledwie rejestrował to, co działo się dookoła niego. Okropne ściany, zaniedbana ścieżka, drzwi, okna… można było mnożyć powody, dla których owo miejsce było niezdatne do zamieszkania. Rósł w nim bunt, który w końcu znalazł ujście w słowach:
-Odmawiam mieszkania w tej. w tej niezdatnej do życia budowli!
Brakowało jeszcze, żeby tupnął nóżką i skrzyżował ręce na piersi, aby spotęgować swoje niezadowolenie. Był oburzony, że ktokolwiek mógł kiedykolwiek pomyśleć, że on - drugi syn Lorda i Lady D’Arche, aktualny Baron miałby w ogóle przekroczyć próg tego miejsca. Słysząc określenie “przytulnie” spojrzał na Visuke jak na wariata.
-Chyba sobie żartujesz - skomentował jego słowa.  - Jeszcze ten zapach - od dłużej chwili już zasłaniał nos rękawem, odsuwając się na możliwie najdalszą odległość od drzwi. - To miejsce powinno zostać rozebrane i postawione na nowo.
-Nie sądzę, abyśmy mieli na to czas - odpowiedział mu spokojnie Laurentius, zawiązując na jego twarzy chustę, którą zdążył wyjąć z jednej ze skrzyń. Miała ona choć trochę chronić nos i usta przed zapachem oraz kurzem, którego kłęby wzbijały się w powietrze unoszone wiatrem. - Poza tym na pierwszy rzut oka nie wygląda to tak źle, myślę, że za kilka dni to miejsce będzie nie do poznania. - Astrid już otwierał usta, więc jego wuj szybko dodał. - Jeśli nie chcesz tam teraz wchodzić, nie musisz, dobrze?
Dalej trochę naburmuszony chłopak kiwnął głową, co spotkało się z aprobatą starszego.
-Najpierw z Chu Tao pójdziemy się rozejrzeć, a później posprzątamy tyle, ile się da. Gdy choć jeden pokój będzie zdatny do życia, będziesz mógł odpocząć. Do tego czasu nigdzie się stąd nie ruszaj - zarządził, okrywając bratanka dodatkową szatą, po czym nałożył chustę i ruszył w ślady medyka.
     Tak też się stało. Starsi mężczyźni zniknęli we wnętrzu domostwa, Astrid stał na ganku prosty jak struna i pomimo osłony na twarz wciąż zasłaniał ją rękawem, a Visuke rozpoczął proces sprzątania. Laurentius nie spodziewał się jakiejkolwiek pomocy z jego strony, dlatego odrobinę zaskoczony i jemu podał chustę, gdy wrócili, po czym zabrał się za otwieranie okien i ścieranie brudu za pomocą szmatek, mioteł i innych przedmiotów, jakie znalazł we wnętrzu domu. Praca w dwie osoby szła dość sprawnie i zapowiadało się, że przed zmrokiem uda się choć dwa pomieszczenia doprowadzić do względnego ładu. Za pomocą magii wstawiono nowe okna w miejsce tych wybitych. Laurentius był właśnie w trakcie walki z dość uporczywymi plamami na stole, kiedy powietrze przeszył wrzask:
-AAAAAAAA.

     Astrid był na skraju łez, krzycząc w niebogłosy i wbijając wzrok w paskudne stworzenie, które pełzło mu po szacie. Było wielkie (jego zdaniem), oślizgłe i miało dwa wystające patyki, które kołysały się groźnie, gdy pokonywało kolejne milimetry w drodze do jego piersi. Dorosły wampir od razu rzucił wszystko i wystrzelił na dwór, spodziewając się jakiegoś ataku. Parsknął jednak śmiechem, widząc zapłakanego bratanka, który panikował na widok najzwyczajniejszego w świecie ślimaka - do tego niezbyt pokaźnych rozmiarów.
-Z-zabierz to ode mnie! Pomocy! Ono chce mnie pożreć!!!
Próbując się opanować, mężczyzna złapał biednego mięczaka (na co Astrid pisnął niekontrolowanie), odczepił go od szaty chłopaka i wyrzucił za siebie.
-Misja ratunkowa zakończona sukcesem - oznajmił, zakrywając usta, aby nie zaśmiać się ponownie.
Kłamstwem byłoby powiedzenie, że się tego nie spodziewał. Znając bratanka tak długo, doskonale zdawał sobie sprawę, że ten nie nadaje się do życia poza rezydencją pośród zwykłych wampirów czy ludzi. Tym bardziej wściekły był na brata, że ten wysłał swego syna w takie miejsce.
-No już, spokojnie, przecież nic ci się nie stało. Nie zrobiłby ci krzywdy - starał się uspokoić młodzieńca, który wciąż roztrzęsiony powtarzał, że ma dość i chce wrócić do domu.
    Doprowadzenie Astrid do względnego porządku zajęło kilka minut. Chłopak w końcu zgodził się wejść do środka, o wiele bardziej bojąc się teraz przebywać na zewnątrz. Zmarznięty, mokry (gdyż podczas walki ze ślimakiem wyszedł na deszcz), smutny i wciąż przestraszony stanął na środku pomieszczenia, drżąc, pociągając nosem i czując się fatalnie. Zdecydowanie był to najgorszy dzień w jego życiu.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {29/05/21, 02:34 am}

Prince&Rebel Bez_nazwy
Według Visuke, sprawa nie była aż tak tragiczna jak przedstawił ją swoim dramatycznym tonem Astrid. Wnętrze i zewnętrze dworu owszem, sprawiało wrażenie niezdatnego do zamieszkania, ale kiedy tylko zbliżył się do pierwszej kanapy w saloniku, zdał sobie sprawę z tego, że była to głównie zasługa brudu, który zdążył się nawarstwić przez te naście lat nieużytkowania domu. Po krótkim spacerze przez salon, odkrył, że posiadłość była naprawdę spora, posiadała nawet dwa skrzydła i piętro, na które prowadziła para eleganckich schodów mieszcząca się po obu stronach części salonowej głównego pomieszczenia. Chłopak miał ochotę wybrać się na zwiedzanie i sprawdzić, co kryło się za drzwiami pozamykanych pokoi, ale panikujący i protestujący przed wejściem do środka Astrid był widokiem zbyt zaskakującym, by z niego zrezygnować. Kiedy na niego patrzył, w głowie Visuke pojawiła się myśl, że ten chłopak naprawdę był arystokratą z krwi i kości. Nieprzyzwyczajony do niczego, co było choć odrobinę brudne, czy zaniedbane. Nie uważał, że było w tym coś złego, zwłaszcza biorąc pod uwagę w jakich warunkach się wychował. Myślał nawet, że było to odrobinę urocze i trochę zabawne, zwłaszcza że mimo wszystko mieszkali na wsi, a sam Klan Lisa znany był z tego, że swoich członków nie rozpieszczał zbytnio luksusami…
Nic nie powiedział, kiedy wuj chłopaka razem z Chu Tao postanowili w pierwszej kolejności obejść posiadłość i sprawdzić czy była bezpieczna, a Astrid pozostał na zewnątrz, nie mając zamiaru wchodzić do środka. Lis wzruszył ramionami, a potem podkasał rękawy, wyjmując różdżkę. Nie wyglądał i nikt się tego po nim nie spodziewał, ale bardzo lubił sprzątać. Zwłaszcza kiedy efekty tego sprzątania miały być widoczne, a taki dwór pełen kurzu i brudu był dla niego nie lada gratką! A biorąc pod uwagę, że był to, jakby nie patrzeć, jego dwór, tym bardziej czuł się w obowiązku, by doprowadzić go do porządku. Nadal nie ufał dorosłym, a tym bardziej Laurentiusowi, nie chciał też pokazywać mu, że potrafił czarować, ale z drugiej strony, jeśli chcieli się przespać tej nocy na czymś czystszym niż zakurzona podłoga, wiedział że musiał użyć czarów. Ten dom był zbyt wielki, by wystarczyło użyć siły mięśni by go posprzątać, a skoro on tak dobrze sobie radził jako gospodyni domowa, czemu miał tego nie wykorzystać?
W pierwszej kolejności jednak podzielił sobie salon na kilka części, stwierdzając że tą jadalną mogli na razie zostawić w spokoju, bo ilość zastawy stołowej jaka znajdowała się w gablotach przerażała, a on nie miał tyle mocy, by na raz pomyć takie ilości. Drugą część, od której miał zamiar zacząć stanowił kącik znajdujący się pomiędzy klatkami schodowymi, a w którym to stały dwie kanapy i dwa fotele, ustawione przy stoliku do kawy. Za nimi w optymalnej odległości znajdował się kominek, w którym dobrze byłoby rozpalić, żeby nie zmarzli w nocy, ale to mogła zrobić magia. Jego, albo Chu Tao, bo jak słyszał, medyk nie znalazł się tu po to, by sprzątać… Trzecią część salonu stanowiła, nazwana przez Visuke część muzyczna, w której stał fortepian, teraz szaro-czarny i smutny, ale jak chłopak podejrzewał, pod tą warstwą brudu mogła kryć się biel. Tą częścią jednak również nie miał zamiaru zajmować się tego dnia, pomyślał że najlepiej byłoby zacząć od saloniku i kanap, na których mogliby spędzić noce zanim udałoby im się ogarnąć sypialnie na tyle, by dało się w nich znów zamieszkać. W drugiej kolejności zająłby się kuchnią, bo zarówno on jak i Chu Tao potrzebowali jedzenia…
Dlatego też, po krótkiej analizie, korzystając też z tego, że Laurentius i Chu Tao jeszcze nie wrócili, zakręcił różdżką w palcach, rzucając zaklęcia na drobne przedmioty, które zazwyczaj przy sobie nosił, by móc transmutować je w różne przydatniejsze rzeczy. I tak zaraz po parkiecie tańczyła miotła, wzbijając obłok kurzu, a zaraz za nią paradował mop, próbując za nią nadążyć i umyć kawałek, który pozbawiony został brudu. W następnej kolejności transmutował kilka orzechów w ściereczki i wiadro, które napełnił wodą i podgrzał ją by była letnia. Zaraz potem zaczarował ścierki, by zaczęły sprzątać, a sam złapał w dłonie szczotkę i zaczął prać jedną z kanap, by było na czym usiąść.
Niby spodziewał się, że kiedy dorośli wrócą do nich, że poziom jego magii wywoła w nich zaskoczenie, a jednak kiedy dojrzał na sobie wzrok starszego wampira, niemal wypuścił z rąk wszystkie nici magii, pozwalając wszystkiemu upaść, ale w porę się powstrzymał. Nie był przyzwyczajony, by ktoś wiedział o tym, że naprawdę potrafił czarować i że na dodatek mieliby to być ludzie, którzy mieli wiele wspólnego z jego ojcem.
- Sprawdziliśmy okolicę, ale nie wydaje się niebezpieczna. Oczywiście to tylko wstępne założenia i w ogrodzie, czy na piętrze może się coś czaić, powinniśmy zachować więc ostrożność – powiedział Chu Tao, transmutując sobie kawałek papieru w wygodny fotel, na którym się rozwalił, przyglądając się ze średnim zainteresowaniem jak Visuke czyścił sofę.
- Nie zamierzasz pomóc? – zapytał go Baron Peverel, czując że ten tytuł nie znaczył więcej niż sprzątaczki, zwłaszcza w takiej sytuacji, ale cóż, to nie było coś, z czym mógł dyskutować.
- Ależ zamierzam, ale nie z domem. Ten ogród to istna skarbnica roślin, którymi będę chciał się zająć, sprzątanie i gotowanie jednak to nie moja działka – wzruszył ramionami, a Visuke stwierdził, że nie warto było choćby zawracać nim sobie głowy.
Kiedy niemal dwie godziny później, gdy salon zaczął przypominać miejsce do mieszkania, po posiadłości rozległ się krzyk panicza D’Arche, młody mag tak się przestraszył, że przez chwilę nie był pewien, co się działo. Zbliżył się do drzwi, a widząc że wampir przestraszył się małego ślimaczka, nie potrafił nie parsknąć na to śmiechem. Naprawdę, gdzie on się uchował, że takie żyjątka były dla niego bestiami nie z tej ziemi? – zastanawiał się, podczas gdy jego wuj próbował go uspokoić. A kiedy kilka minut później oboje znaleźli się we wnętrzu posiadłości, Visuke nie było już tak do śmiechu. Astrid nie wyglądał najlepiej. A w zasadzie, wyglądał jak siedem nieszczęść, smutny, zmokły i do tego nie mający pojęcia gdzie mógłby usiąść. Chłopak nie potrafił patrzeć na tak żałosny stan tego pewnego siebie i spokojnego chłopaka, dlatego choć nie był pewien, po co w ogóle to robił, przemienił jeden ze swoich guzików w puchaty ręcznik, drugi w krzesło i zbliżył się z tym do wampira.
- Ehm… nie chciałbyś usiąść i się osuszyć? – zapytał cicho, proponując mu by sobie usiadł, nie spodziewał się zatem, że nagle Laurentius na niego naskoczy, każąc mu się odsunąć od bratanka.
Visuke nie był pewien, co takiego zrobił, ale dusza buntownika natychmiast kazała mu powiedzieć co myślał na temat wuja chłopaka i wszystkich wampirów i tylko zagubiony wyraz twarzy Astrid sprawił, że chłopak na chwilę zacisnął mocno zęby i rzucając mężczyźnie nieprzychylne spojrzenie, odstawił krzesło, ręcznik przewieszając przez jego oparcie.
- Dobrze, odsunę się, tak daleko jak tylko się da – powiedział ze złością, machnąwszy różdżką, by przywołać do siebie wszystkie sprzęty pomagające sprzątać, zostawiając wampira z samotną ściereczką w ręce. – Idę poszukać kuchni, ją też trzeba wyczyścić w pierwszej kolejności – powiedział, a potem nie czekając na nic, ruszył do prawego skrzydła dworu w poszukiwaniu kuchni.
W tym czasie Chu Tao wyrwany z drzemki spojrzał to na jednego, to na drugiego wampira, a potem jak gdyby nigdy nic przeciągnął się i oświadczył.
- W takim razie ja pójdę na polowanie, zaczynam robić się głodny – powiedział z niezmąconym spokojem, zabierając się i wychodząc na zewnątrz.
Visuke tymczasem odnalazł kuchnię i choć była ona mniejsza niż się spodziewał, do tego w okropnym stanie, sam był tak podminowany tym dniem, że nie zamierzał wyjść z tego pomieszczenia dopóki nie stanie się ono czyste jak łza. Znów czary lisa poszły w ruch, a potem on sam wyposażony w ścierkę i determinację, zaczął sprzątać.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {30/05/21, 09:19 am}

Prince&Rebel Unknown

hellowCzuł upokorzenie. Pomimo tego, że niespełna kilkanaście godzine wcześniej zapierał się przed wejściem do tak zaniedbanego miejsca, teraz stał w samym jego środku. W całym swoim życiu nigdy wcześniej nie został doprowadzony do takiego stanu - był taki żałosny. Nie powinien pokazać, że w jakikolwiek sposób robi na nim wrażenie to okropne miejsce, oraz jak źle się w nim czuje. Im bardziej się uspokajał, tym gorzej się czuł. Wstydził się tego, jak teraz wygląda i jak się zachował. Tym bardziej przed Visuke, który zaraz ruszył mu z pomocą. Wiedział, że ich zaręczyny nie mogą zostać zerwane, a mimo to obawiał się, że po dzisiejszej sytuacji chłopak będzie chciał odejść, albo co gorsza - będzie patrzył na niego z pogardą. Dlatego też nie oponował, gdy wuj stanął w jego obronie. Gapił się tylko w podłogę, zaciskając pięści ukryte w rękawach, kiedy jego przyszły mąż w podłym nastroju zniknął w drzwiach, za którymi musiało znajdować się przejście do kuchni.
    Kiedy zostali sami, Laurentius westchnął, przeprosił go i wyszedł na kilka chwil, by powrócić z czystymi, suchymi szatami.
-Pomogę ci się przebrać. Jeszcze tego brakuje, żebyś się przeziębił.
Młodzieniec milczał, kiedy jego wuj rozebrał go, wytarł, a następnie pomógł na nowo się ubrać. Nie powiedział także ani słowa, gdy starszy mężczyzna wyjmował z jego włosów ozdoby i odkładał je delikatnie na czystą części stołu. Nie spodziewał się jednak, że w pewnej chwili zostanie poklepany po głowie jak dziecko.
-Nie myśl o tym - odezwał się jego wuj, po chwili kładąc mu na głowie ręcznik tak podobny do tych dobrze mu znanych, ale pachnący czarodziejem. - Nic, co się dzisiaj wydarzyło, nie było twoją winą.
-Jednakże...
-Żadnych zaprzeczeń. Jestem od ciebie dużo starszy i dużo mądrzejszy, dlatego wiem, co mówię.
Wampir zaczął wycierać kolejne kosmyki bratanka, by następnie zabrać się za rozczesywanie ich. Chłopak przez chwilę poczuł się jak dawniej.
-Za kilka dni zostanie zatrudniona tu służba i wszystko zacznie toczyć się torem, który dobrze znasz. Musisz jeszcze tylko trochę wytrzymać. W porządku?
-Tak - szepnął chłopak.
-Doskonale. Tymczasem niech to będzie dla ciebie lekcją. W nowym miejscu musisz być gotowy na wszystko. Czasem tylko dzięki szybkiej reakcji będziesz w stanie ujść z życiem i nie będziesz mógł liczyć na nikogo innego. Oczekuję, że w sytuacji prawdziwego zagrożenia będziesz w stanie sobie poradzić, a nie... - wrócił jego zrzędliwy ton a razem z nim długi wywód.
-I jeszcze jedno - zakończył - Nigdy więcej nie spuszczaj głowy. Nie jesteś już tylko synem Lorda. Dzisiaj zostałeś baronem i nie zapominaj o tym.
    Laurentius rozpalił w kominku i wrócił do sprzątania, umilając swój i bratanka czas opowieściami o przygodach, jakie przeżył wraz z przyjaciółmi. Nawet się nie obejrzeli, kiedy z polowania wrócił Chu Tao. Starszy wampir wymienił z nim kilka zdań na temat tego, czy natrafił na coś niepokojącego i mocno zmarszczył brwi na wieść o tym, że pobliska wieś była pusta. Ze względu na późną porę zmuszeni byli odłożyć odwiedziny w niej na następny dzień, co skłoniło go do decyzji, aby wszyscy spali w jednym pomieszczeniu (nie żeby mieli inny wybór). Kanapy zostały przydzielone właścicielom posiadłości, a pozostała dwójka miała wybór między fotelami a dywanem. Astrid nie był pewien, jaką decyzję podjęli, bo jako pierwszy zasnął, znużony obserwowaniem sylwetki wuja krzątajacego się jeszcze w świetle świec.
    Przebudzał się wielokrotnie - raz, by zobaczyć, że na kanapie obok leży zakryta sylwetka Visuke. Kolejny raz, by dowiedzieć się od czytającego wuja, że wszystko jest w porządku i powinien wrócić w objęcia Morfeusza. Raz budziło go dziwne skrzypienie, innym razem było to jakieś zwierze, a jeszcze kolejnym ruch któregoś z towarzyszy niedoli. Wielokrotnie zdawało mu się, że nastaje dzień, a oni idą na przygotowane przez służbę śniadanie albo witają gości, co nagle okazywało się jedynie senną marą. A im częściej się budził, tym bardziej zmęczony się czuł. Mimo to nie potrafił zasnąć na dłużej w takim miejscu.
    Tym razem śniły mu się ślimaki. Ogromna ilość mięczaków zaatakowała ich jadalnię - zaczęły pożerać meble i tapetę, a kiedy nic nie pozostało, ruszyły na niego. Wraz z dziwnym dźwiękiem zerwał się, oddychając szybko i od razu sprawdzając, czy aby żadne nieproszone zwierze nie zaatakowało jego posłania. Gdy ustalił, że jest bezpieczny, dotarło do niego, że coś jest nie w porządku.
-Wuju? - mężczyzna zatrzymał się wpół kroku od drzwi i odwrócił.
-Niedługo wrócę. Pod żadnym pozorem nie wychodź, rozumiesz?
-Co się dzieje? - dopytywał, czując, jak jego serce przyspiesza.
-Wszystko ci wytłumaczę później. Muszę koniecznie wyjść. Zostań tu.
I już go nie było. Astrid przytulił swoją poduszkę, rozglądając się. Świece prawie się wypaliły, rzucając przerażające cenie na ściany i okna. Wampirzy słuch sprawiał, że młodzieniec słyszał dziwne skrzypienia, hulający wiatr i inne odgłosy. Zerknął raz jeszcze na sąsiednią kanapę, ale kształt leżący na niej pozostał nieruchomy. Wahając się tylko chwilę, Astrid powoli zszedł z posłania i podszedł w jego stronę. Tłumaczył sobie, że Visuke także powinien wiedzieć, że coś się stało i dlatego chce go obudzić. Ale czarodzieja nie było.

    Szedł za resztkami zapachu, jakie dało się jeszcze wyczuć w powietrzu, a które chłopak musiał zostawić nie tak dawno. W pewnej chwili usłyszał dźwięk, którego nie potrafił nazwać, ale czuł, że to musi być jego narzeczony. Prawie że bezszelestnie przemierzał drogę w jego stronę, a gdy w końcu go dostrzegł, zamarł. Czy Visuke… płakał? Coś ścisnęło jego serce. Wycofał się w głąb posiadłości, dbając o to, by nie zostać zauważonym.
    Nie mógł teraz wyjść. Tym bardziej nie mógł się przyznać, że przyłapał czarodzieja w tak intymnej dla niego chwili. Ale nie mógł też wrócić - nie zniósłby siedzenia samemu w tym okropnym i strasznym salonie, w którym jedynie Chu Tao zdawał się być w stanie spać jak zabity. No i nie mógł pozwolić czarodziejowi samotnie przeżywać trudnych chwil, czy pozwolić, aby to któryś z dorosłych go nakrył. Kalkulując zyski i straty postanowił zapowiedzieć swoje przybycie. Wycofał się jeszcze trochę i, ponownie ruszając w stronę tarasu, zaczął cichutko nawoływać:
-Visuke? Jesteś tutaj? Visuke?
Starał się stawiać stopy głośno i powoli, by ten miał czas doprowadzić się do porządku.
    Z ulgą zauważył, że chłopak nie odszedł. Złapał jego przeszklony wzrok i przyspieszył kroku, by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznej strefie, która w tej chwili była tylko obok niego.
-Laurentius wyszedł, a ciebie nie było - zaczął tłumaczyć spokojnym głosem. - Przestraszyłem się, że coś mogło ci się stać. Dopóki nie wróci, powinniśmy trzymać się razem.
Wiedział, że to nie wystarczy. Mógł zostać zbyty stwierdzeniem, że nic mu nie jest i może wracać. Nie chciał tego. Chciał zostać. Chciał, aby Visuke poczuł się lepiej. Żeby nie był sam tej nocy. Chciał objąć go tak, jak zawsze przytulał młodszą siostrę, gdy ta się bała i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Przecież w powozie obiecał mu, że sobie poradzą.
-Czy mogę… - szepnął  - czy miałbyś coś przeciwko mojemu towarzystwu? To miejsce mnie przeraża i sprawia, że czuję się nieswojo. Nie chciałbym oczekiwać powrotu wuja w samotności.
Wziął na siebie okazanie słabości.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {31/05/21, 11:51 am}

Prince&Rebel Bez_nazwy
Noc nie należała do spokojnych. Ciągle coś szeleściło, gdzieś trzeszczały deski, myszy buszowały pomiędzy zasłonami i gdzieś jakimś cudem uchował się zegar, który co godzinę wybijał czas okropnym, wywołującym gęsią skórkę dźwiękiem. Visuke nie spał, a kłębiące się w nim uczucia nie pozwalały mu zasnąć, ściskając jego pierś odrzuceniem jakie spadło na niego z siłą cegły, kiedy miał obok siebie tych nieprzychylnych sobie ludzi i ten dom, który był manifestacją tego, jak mało znaczył dla swojej rodziny, z którą już dawno nie miał żadnych więzów. W końcu, kiedy Laurentius zniknął na chwilę podniósł się ze swojego posłania i układając poduszki w kształt swojego ciała, uciekł, kierując się w stronę tarasu, który odkrył, szukając kuchni. Mijając drzwi do czystego pomieszczenia, wezbrało w nim jeszcze więcej przykrości. Był z siebie taki dumny, udało mu się, samemu z pomocą tylko swojej magii i własnych rąk doprowadzić ją do stanu używalności, ale po tym jak potraktował go Laurentius, nie przyznał się, że skończył ją sprzątać, choć kiedy przypominał sobie stan Astrid, chciał mu pokazać przynajmniej jedno pomieszczenie, w którym mógł poczuć się swobodniej.
Ominął ją, wychodząc na taras. Wiedział, że nie było to do końca bezpieczne, ale nie mógł wytrzymać w środku. Ale kiedy usiadł na schodkach prowadzących na wewnętrzny dziedziniec, teraz zarośnięty i raczej straszący niż zachwycający znajdującą się wewnątrz kiedyś elegancką fontanną, samotność i odrzucenie spadły na jego głowę cegłą, której nie powstrzymał, pozwalając by w końcu zbierające się w nim cały dzień uczucia znalazły ujście w postaci stróżek gorzkich łez, które spłynęły mu po policzkach. Przytulił swój ogon, szukając w nim choć odrobiny pocieszenia, ale choć był ciepły, nie dawał ukojenia.
Nie miał pojęcia, ile tak przesiedział, szlochając i użalając się nad sobą, dopóki nie usłyszał cichego wołania Astrid. Natychmiast zaczął się wycierać, udając że w świetle księżyca wampir nie dostrzeże jego zaczerwienionych oczu i drżących warg. A kiedy pojawił się obok, tak samo przerażony jak on, z postawą świadczącą o napięciu i samotności, nie potrafił powiedzieć mu, żeby sobie poszedł. Poczekał, aż chłopak dołączy do niego na schodach, a potem pozwolił wyrzucić z siebie lęki sprawiające, że nie potrafił spać.
- Możesz… możesz zostać – zgodził się, z jakiegoś powodu czując, że bliska odległość, w której Astrid usiadł, była nadal zbyt daleka. Nieśmiało przysunął się bliżej, sprawiając że niemal stykali się udami i choć nie wiedział, jak zareagować, jak jego i siebie pocieszyć, owinął go swoim ogonem, kładąc końcówkę na kolanach Astrid. Nadal było jakoś niezręcznie i jakoś tak… samotnie, więc po jeszcze dłuższej chwili wahania ułożył głowę na jego ramieniu, przytulając się do niego bokiem ciała. Dopiero wtedy poczuł, że w końcu było mu ciepło, a to okropne uczucie zaczęło odrobinę schodzić, pozwalając mu na nieco głębszy oddech.
Nie spodziewał się przeprosin. I nie uważał, by w jakikolwiek sposób na nie zasłużył. Nawet jeśli zachowanie Astrid pozostawiało, w opinii publicznej, wiele do życzenia, on nie był opinią publiczną i uważał, że wampir miał prawo panikować, smucić się i żałować, kiedy z salonów i spod opieki służby nagle znalazł się w warunkach, w których żaden szlachcic nie chciałby się znaleźć.
- Nie przepraszaj – powiedział w końcu, odsuwając się delikatnie, tak by nadal jego ogon grzał ich obu i stanowił bardziej mentalną barierę przed złem tego świata. – To raczej ja powinienem przeprosić ciebie. Gdybym całe życie nie udowadniał swojej rodzinie, że się nie nadaję do tego małżeństwa, może teraz spalibyśmy w głównej posiadłości, a ty nie musiałbyś się przejmować ani mną ani tą całą sytuacją – dodał, czując że nadal chciał go jakoś pocieszyć i sprawić, by kładł się spać z nieco lżejszym sercem. Sam, choć było to zaskakujące, po rozmowie z nim i tej chwili, w której mógł się do niego przytulić, czuł się znacznie lepiej. – Ja… Ja zrobię tak, żeby było ci tu dobrze, żebyś nie żałował, że nas ze sobą zaręczyli, obiecuję – przyrzekł, czując że jego policzki nagle zrobiły się okropnie gorące. Nie cofnął jednak swoich słów, sobie i chłopakowi obiecując, że naprawdę tak będzie. Postara się z całych sił, żeby stworzyć miejsce, w którym oboje mogliby żyć tak jak chcieli. I miał gdzieś Laurentiusa, nie różnił się od innych dorosłych, widząc w nim tylko zło wcielone, którym przecież nie był, ale zamierzał mu pokazać, że się co do niego mylił, że cały świat był w błędzie, ale tylko dlatego, że sam ten świat w błąd wprowadził. A teraz, kiedy i ten plan spalił na panewce, będzie takim Visuke Peverelem, którego Astrid nie będzie musiał się wstydzić.
Z tym postanowieniem, po jeszcze chwili rozmowy, wrócili do salonu, obawiając się nagany od starszego wampira, ale ten jeszcze nie wrócił. Mogli więc położyć się bez jego wiedzy i jeszcze chwilę rzucać sobie nieśmiałe spojrzenia nad stolikiem do kawy, zanim oboje zasnęli.

18 maja, wtorek
Obudziły go promienie porannego słońca wpadające do pomieszczenia i padające mu prosto na twarz. Ciepłe i jasne, jakby witały go z nową nadzieją i zapewnieniem, że ten dzień będzie lepszy. Nie mogło być później niż siódma rano, ale pamiętając o wieczornej obietnicy złożonej Astrid, Visuke podniósł się, mając zamiar wdrażać swój plan w życie już teraz. Przywiózł z domu trochę ciasteczek, cukru i paczkę doskonałej herbaty i choć było to niewiele, chciał zapewnić wampirowi chociaż namiastkę normalnej codzienności. Uważając by nie obudzić reszty wygrzebał paczuszki ze swoich bagaży, a potem obrócił się, gotów zniknąć w kuchni. Czego jednak się nie spodziewał, to wzroku błękitnych oczu spoglądających na niego spod białych rzęs. Chu Tao zwinięty na fotelu w kłębek jak kot przyglądał mu się uważnie, a kiedy zniknął w korytarzu prowadzącym do kuchni, zsunął się bezszelestnie z mebla i podążył za nim.
Visuke chyba nie powinien się dziwić, kiedy okazało się, że czyściutka kuchnia nie zrobiła na nim wrażenia, jakby już wcześniej widział ją w takim stanie. Zamiast tego mężczyzna usiadł na jednym z kuchennych krzeseł i patrzył, przyglądając się jak lis krzątał się po pomieszczeniu rozpalając ogień w piecu i nastawiając wodę na herbatę.
- Potrafisz gotować? – zapytał po chwili, głosem cichszym od szeptu, jakby wiedział, że chłopak nie chciał zbudzić zbyt wcześnie wampirów. Sam poruszał się tak cicho, że Visuke zdawało się jakby nie był w stanie wydać z siebie głośniejszego dźwięku.
- Trochę, ale nic nie mamy – zauważył, a na twarzy czarodzieja pojawił się jakiś dziwny wyraz, który kazał mu sądzić, że to nie do końca była prawda.
Jak się zaraz okazało, kiedy oni jeszcze smacznie spali, Chu Tao jeszcze raz wybrał się do wioski i przeszukał domy, odnajdując w nich porzucone życie, jakby mieszkańcy uciekali w popłochu. Co było jednak dużo bardziej zastanawiające, niektóre z nich wyglądały jakby opuszczono je nie dawniej niż dwa dni temu.
- Trzeba będzie to sprawdzić – stwierdził lis, przyglądając się temu, co czarodziej w opuszczonych domach znalazł. Paczkę masła, worek mąki, jajka, kilka jabłek, butelkę mleka, trochę chleba i ser.
- Skoro mam cukier i trochę przypraw mogę zrobić naleśniki na śniadanie, tylko nie zjedz jabłek – powiedział szybko, widząc że ręka maga sięga po jeden czerwony owoc. Lekarz przewrócił oczami, ale ostatecznie usiadł na krześle i przyjmując najbardziej dziwną i niewygodną pozycję jaką Visuke widział na oczy, zaczął drzemać.
Już po chwili po rezydencji rozszedł się zapach jabłek prażonych z masłem i smażenia naleśników, bo Visuke specjalnie zostawił otwarte drzwi, by zwabić wampiry do kuchni zapachem śniadania i porannej herbaty, którą zaparzył w dzbanku. Poprzedniego dnia odnalazł dużo satysfakcji w doprowadzaniu tych wszystkich ślicznych filiżanek i innej zastawy stołowej do stanu używalności i kiedy myślał o tym, że Astrid w końcu nabierze trochę entuzjazmu do tego domu, nie mógł się doczekać by zobaczył, jak ładny mógł być ten dom. Bo podejrzewał, że dalsze jego części były tak samo eleganckie i dobrze urządzone co kuchnia. A ta, pozbawiona pajęczyn, kurzu i z podłogą lśniącą czystością z polnymi kwiatami w wazonie, po które wysłał Chu Tao, sprawiała naprawdę przytulne wrażenie.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {02/06/21, 01:34 am}

Prince&Rebel Unknown

hellow Z ulgą przyjął zgodę. Usiadł obok chłopaka, gładząc szatę i rozglądając się po okolicy. Nie spodziewał się tarasów i dziedzińca w takim miejscu. Gdzieś w oddali majaczyły korony drzew i wysokie trawy, pośród których z pewnością były kwiaty i chwasty. Zmarszczył brwi na tak brzydki widok. Trudno było mu pojąć, że - zgodnie ze słowami wuja - za kilka dni miejsce to będzie podobne do tych, które zna. Czyste, zadbane i zdatne do życia. Póki co strach było postawić nogę tak samo w posiadłości, jak i w tej części dziedzińca.
    Zaskoczony zarejestrował ruch obok siebie, a po chwili fakt, że coś go dotyka. Gruby, miękki ogon objął go od tyłu, lądując na jego kolanach. Był… był ciepły i sprawiał wrażenie bardziej popielatego niż rudego w tym oświetleniu. Delikatnie otarł się o wnętrze dłoni wampira, łaskocząc go. Przed oczami stanęła mu scena z powozu, podczas której czarodziej tulił swój ogon. Bezwiednie wsunął palce między miękkie kosmyki futra, przesuwając nimi w lewo i w prawo, powstrzymując się, by za przykładem nie zatopić w nim twarzy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak ciekaw jest uczucia, które towarzyszyło wtedy Visuke. Jak to jest schować się przed światem wśród miękkiej rudości? Gdy tylko pytanie to wypłynęło na powierzchnię jego świadomości, cofnął dłoń w obawie, że choć chłopak go przytulił, nie życzył sobie dotykania swojego ogona.
    Nie była to jedyna niespodzianka tej nocy, bo zaraz czarodziej oparł się o jego rękę i położył głowę na ramieniu. Co prawda Astrid rozważał wcześniej przytulenie go w celu dodania otuchy, ale nie spodziewał się, że to on zostanie objęty. Nie był przyzwyczajony do takiego obrotu spraw, co sprawiło, że odrobinę się spiął. Trwali w ciszy, jakby chcąc przyzwyczaić się do swojego dotyku i zapachu - a trzeba przyznać, że ten należący do Visuke był nadwyraz intensywny. Między rumiankową nutą przebijała chłodna mięta, znów wprawiając go w dziwny marazm. Przymrużył oczy, opierając swoją głowę na tej należącej do Visuke i rozluźniając się znacznie. Miał ochotę raz jeszcze zatopić dłonie w tych włosach i wodzić palcami po skórze. Ciekawe czy w chwili, gdy ponownie go dotknie, poczuje ten sam prąd, przebiegający od opuszki po sam kręgosłup…?
-Przepraszam - odezwał się nagle, podnosząc głowę. - Za moje dzisiejsze zachowanie.
    Słysząc odpowiedź chłopaka, uśmiechnął się. Przecież odbyli już tę rozmowę poprzedniego dnia. Wiatr delikatnie rozwiał woń czarodzieja, co wampir przywitał z niezadowoleniem. Skoro przekroczyli dzisiaj tak wiele granic, to czemu nie wykorzystać tej nocy do końca?
    Był zmęczony, a jego myśli mętne. Głos Visuke był jak lepki miód, który powoli spływa do herbaty, a następnie jest mieszany, mieszany, mieszany… Rozumiał ogólny sens wypowiedzi, ale poszczególne słowa mu umykały. Zamykając oczy na coraz dłuższe momenty, tym razem to on oparł głowę o ramię drugiego, wdychając znów ten przyjemny, kojarzący się z miękkim ręcznikiem, zapach.
-Teraz jest mi dobrze - mruknął dość niewyraźnie, w odpowiedzi na słowa chłopaka.
    Późniejsza rozmowa i powrót do salonu rozmyły się, a jedynym, co Astrid zapamiętał, były te brązowe oczy, które odpowiadały na jego pytające i nieśmiałe spojrzenia.

    Poranek nadszedł zbyt szybko dla zmęczonego wampira. Zaspany pozwolił zaprowadzić się do łazienki i umyć, choć woda była chłodniejsza niż zwykle. Było jej także mniej, co natychmiast zarejestrował. Pamiętając jednak, gdzie się znajduje i co sobie obiecał, zagryzł zęby i znosił nieludzkie warunki.
     Po kąpieli i ubraniu go w ciepłą, wiosenną szatę w kolorze butelkowej zieleni i złotych zdobieniach układających się w roślinne ornamenty, wrócił do salonu, gdzie wuj zajął się jego włosami. Do jego nosa docierał słodki, kuszący zapach, co natychmiast go rozbudziło.
-Czy udało ci się znaleźć kucharza? - zagadnął, gdy tylko grzebień dotknął jego głowy.
-Nie - głos Laurentiusa był trudny do zidentyfikowania - to Visuke.
A więc Visuke jest kucharzem? Był pewien, że tę rolę przydziela się służbie. Czy to znaczyło, że w swoim domu czarodziej był traktowany jak służba?
-Obiecałeś wyjaśnić mi, co się wczoraj stało - przypomniał sobie nagle wampir, spychając wszystkie inne myśli na bok.
    Gdy poprzedniej nocy Astrid zauważył wuja, ten miał właśnie zaskoczyć tajemniczą osobę, która kręciła się wokół posiadłości. Te sekundy wystarczyły, by nieznajomy dostrzegł go i zaczął uciekać. Laurentius był pewien, że jest w stanie wytropić go po zapachu, gdyż wampirzy wzrok nie nadążał za sprawnym uciekinierem, który doskonale znał te tereny. Jednakże, gdy już go miał, ten rozpłynął się w powietrzu. I pomimo tego, że w powietrzu wisiała aura magii, wampir nie był w stanie powiedzieć, co się właśnie stało. Po kilkuminutowych przeszukiwaniach najbliższej okolicy spotkał jedynie kota, który był w trakcie przygotowań do skoczenia na ofiarę. Wracając, zupełnie nie zwrócił uwagi na inteligentne spojrzenie, które doprowadziło go między drzewami…

     Uczesany Astrid, który dziś zdecydował się na upięcie z wykorzystaniem zdobionej szmaragdami szpilki do włosów, stał przed decyzją życia. Skuszony zapachem dochodzącym z kuchni i ciekawością, jak owo miejsce może wyglądać, walczył z pokusą, by zajrzeć. W końcu było to pomieszczenie przeznaczone tylko i wyłącznie dla służby i wielce niestosownym byłoby wejście do niego. Z drugiej strony był tam Chu Tao i Vusike… ale znowu: co oni sobie o nim pomyślą? Przecież mu nie wolno. Słyszał też, że czarodziej samodzielnie wczoraj je wysprzątał - czy to było możliwe? Zmuszali go w posiadłości Klanu Lisa do tak ciężkiej pracy?
     Jego wuj w ciszy przyglądał się rozterką chłopaka, a gdy ten zaczął wykonywać krok w przód, by zaraz się cofnąć i znów powtórzyć krok oraz wycofanie, westchnął.
-Salon nie nadaje się do tego, aby w nim zjeść - i przekroczył próg, pozostawiając bratanka samemu.
Naprawdę może? Laurentius zdawał się dawać mu pretekst, a zarazem nie musiało tak być. Nie potrzebował w końcu pożywienia, aby przeżyć. Tym bardziej że miał przy sobie już Tę Osobę. W końcu z bijącym sercem otworzył drzwi.
   Było… dziwnie. Natychmiast złapał spojrzenie Visuke, któremu ukłonił się grzecznie w geście przywitania, to samo czyniąc po chwili w stronę Chu Tao. Laurentius dopytywał właśnie o szczegóły wyglądu wioski. Wampir powolutku skierował się ku dziwnym przyrządom - studiował wszystko z uwagą, ani razu nie ulegając pokusie dotknięcia czegoś, jakby bał się, że pozostawienie śladów spowoduje demaskację. Cóż to było za dziwne miejsce! Nigdy w życiu nie złamał zasady, jaka mówiła o oddzieleniu strefy należącej do służby i jego rodziny, przez co czuł przerażenie i podekscytowanie zarazem. Wiedział, że przy najbliższej okazji wypyta wuja o te wszystkie niespotykane przedmioty. W końcu zatoczył koło i wylądował obok czarodzieja.
-Inspekcja skończona? - usłyszał kąśliwą uwagę medyka.
-Jak najbardziej - odpowiedział i tylko drżący przy wyższych nutach głos zdradzał zawstydzenie.
Nie wiedząc, jak skomentować to miejsce, posłał Visuke wzrok pełen uznania i wdzięczności. Mimo iż nie było to pomieszczenie przeznaczone dla niego, Astrid czuł się w nim dobrze i na miejscu. Wciąż był daleki do stwierdzenia, że to miejsce będzie się kiedyś nadawać do życia, ale nie uważał już tego za niemożliwe.
    Naleśniki były w porządku. Nie było to mistrzostwo kuchenne, jednakże w takim miejscu zasługiwało na nagrodę. Tym, co zwróciło jego uwagę, były jabłka przyrządzone w niespotykany sposób. Pierwszy raz widział ten dziwny smakołyk i nie mógł się powstrzymać, by go nie skosztować. Trudno było opisać ich smak i z pewnością w rankingu najlepszych deserów nie miały szansy pobić sernika, ale stały się czymś, co wampir mógłby jeszcze kiedyś zjeść. Najlepsza jednak okazała się herbata. Od razu zauważył ręcznie malowaną porcelanę, która idealnie nadawała się na tę porę roku. Czarki nie wyglądały na nowe, a jednak były wspaniale zachowane - trudno powiedzieć czy za sprawą dbania o nie, czy może magii… Jeśli chodzi o sam napój miał on podobny posmak do tego, który pił z czarodziejem podczas ich pierwszego spotkania.
    Podczas kulinarnych dywagacji, jakie Astrid prowadził w głowie, rozpoczęła się dyskusja na temat dalszych ruchów. Sprawa przystosowania posiadłości do życia schodziła na drugi plan pod naporem dziwnej tajemnicy nieobecności żywego ducha we wsi.
-Akty własności i raporty milczą na temat niepokojących zdarzeń - zreferował, dołączając w pewnej chwili do dyskusji. - Jako właściciele nie tylko posiadłości, ale i ziem do niej przynależnych, mamy obowiązek odkryć przyczynę zniknięć oraz uporać się z nią. Proponuję, abyśmy jeszcze dzisiaj to sprawdzili.
Laurentius kiwnął głową.
-Pola są dość obszerne, więc im szybciej wszyscy wrócą do pracy i do domów, tym lepiej.
Gdy padła propozycja poświęcenia poranka na sprzątanie a do wsi wyruszenia po południu, Astrid skrzywił się. Miałby podczas największego słońca wyjść opuścić posiadłość (nawet tak okropną)? Nie było takiej opcji.
-Odmawiam opuszczenia murów tego miejsca w godzinach południowych - zaznaczył nieznoszącym sprzeciwu głosem. - Powinniśmy wybrać się tam natychmiast.
Wuj zgodził się, że nie ma na co czekać. Pozostała dwójka nie wyglądała, jakby mieli się kłócić, chociaż na twarzy medyka wyraźnie malowała się kpina.

    -Visuke - zaczepił czarodzieja Astrid, gdy czekali, aż medyk upora się z zamknięciem posiadłości. - Chciałbym, żebyś wiedział, że pierwszymi zatrudnionymi osobami będą kucharz i służba i że już nigdy nie będziesz musiał gotować czy sprzątać. Nikt cię więcej do niczego nie zmusi.
Laurentius zmarszczył brwi, obserwując bratanka. Wampir był jednak pewien swojej hipotezy. Jak inaczej wyjaśnić fakt, że Visuke posprzątał kuchnię i umiał gotować? Mimo wszystko także był szlachcicem.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {05/06/21, 08:04 pm}

Prince&Rebel Bez_nazwy
Śniadanie było gotowe, stół zastawiony zgodnie z instrukcjami Chu Tao, który widząc nieumiejętność obchodzenia się z porcelaną, podpowiadał mu, gdzie powinien leżeć który widelczyk, a z której stać filiżanka. Kiedy skończył, był z siebie ogromnie dumny, jeszcze nigdy nie przyrządzał śniadania dla kogoś takiego jak Astrid, więc był odrobinę przerażony tym, że się zbłaźni i jednocześnie podekscytowany. Zdziwił się więc, że pierwszą osobą, która pojawiła się w pomieszczeniu był Laurentius, który posłał mu dziwne spojrzenie, od którego Visuke natychmiast się zjeżył. Zaraz po nim na szczęście w pokoju znalazł się Astrid i choć jego mina sprawiła, że lis był nieco bardziej podenerwowany, nie skomentował jego małego spaceru wokół, przyglądając się wszystkiemu, jakby pierwszy raz widział na oczy garnki i patelnie. Nie miał pojęcia, że była to prawda, niemniej kiedy zasiedli w końcu do stołu i Astrid bez wyrazu obrzydzenia wziął w dłonie delikatną porcelanę z herbatą, Visuke był naprawdę zadowolony.
Temat jaki wypłynął przy jedzeniu nie był jednak optymistyczny. Laurentius opowiedział im o nocnym intruzie, a zaraz potem Chu Tao zrewanżował się sprawą opuszczonej wioski. I można by sądzisz, że nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę jak długo bez znaków życia pozostawał dwór, problem był jednak w tym, że wioski nie opuszczono dawno. Ostatnie ślady bytności jakie podczas swojej krótkiej wycieczki znalazł medyk wskazywały na góra dwa dni, domostwa nie zdążyły się nawet zakurzyć, a pola obrosnąć w chwasty.
- Coś zdecydowanie jest nie tak, nie byłem jednak w stanie stwierdzić co – zakończył swoje małe wyjaśnienia Chu Tao, zajadając naleśniki w elegancki sposób.
- Powinniśmy to sprawdzić – zgodził się lis, spoglądając na wampira z powagą. Miał rację, byli właścicielami tych ziem, byli za nie odpowiedzialni i Visuke chciał być odpowiedzialny. Nie chciał być dla tego miejsca kolejnym Lindenem, który nie interesował się tym, co działo się z jego ziemiami.
Po ustaleniu, że wyruszą natychmiast po śniadaniu, Visuke na chwilę zamknął się w jednej z łazienek, by się przebrać i opłukać twarz i w nieco bardziej formalnych, choć nadal zbyt luźnych ubraniach i z włosami związanymi tak niedbale, że wydawało się, jakby nic z nimi nie zrobił, wyszedł na zewnątrz, gdzie już czekali na niego Astrid z Laurentiusem i Chu Tao z kluczem w jednej i różdżką w drugiej ręce. Zamykanie posiadłości trochę zajmowało, niemniej nie spodziewał się, że zostanie w trakcie tego procederu zaczepiony przez wampira i to słowami, które nie mieściły mu się w głowie.
Zamrugał zaskoczony powiekami, bo słowa Astrid sprawiały, że jego mózg miał drobne spięcie i nie do końca wiedział o co mu chodziło.
- Ale… ale nikt mnie do niczego nie zmuszał?! – zdziwił się do tego stopnia, że jego odpowiedź zabrzmiała jak pytanie. Dopiero po chwili, kiedy odrobinę ochłonął w jego głosie pojawiła się nieśmiała pewność. – Ja… ja lubię gotować i sprzątać też – przyznał, drapiąc się po uchu. Do tej pory tak nie myślał, ale czy było w tym coś złego?
Spojrzenie, jakie posłał mu Astrid pełne szlacheckiego niedowierzania okraszone znaczącym, wielkopańskim uniesieniem brewki, jakby uważał lisa za idiotę, sprawiło, że twarz Visuke natychmiast zrobiła się gorąca, a jego uszy oklapły, podczas gdy ogon podkulił pod siebie, jakby się bronił przed tym co widział i co zaraz powiedział wampir. Dlaczego miałby kłamać? Poczuł się oszukany, jakby wszystko co do tej pory Astrid zrobił i powiedział nie było prawdą. Patrzył na niego z góry? Albo lis nie był tak dobry we wszystkim co lubił tak bardzo jak myślał, że był? W końcu wampir nie skomentował w żaden sposób ani posprzątanej kuchni, ani jego śniadania. Nie smakowało mu! I nie podobało mu się jak posprzątał! Był tak okropny, że trudno było uwierzyć, że naprawdę zrobił to bo lubił i chciał się pokazać z innej strony. Czy to znaczyło, że nie miał innej strony? I tak naprawdę wcale nie miał czym zaimponować Astrid?
Zrobiło mu się tak okropnie przykro… Zawsze uważał, że zaklęcia z zakresu domowego były tymi, które opanował najlepiej, a gotować się nauczył i jemu samemu całkiem smakowało to co robił… Mógł się mylić aż tak? Chyba mógł, skoro ktoś o tak szlachetnym podniebieniu jak panicz D’Arche skrytykował go w taki sposób. Chciał jak zwykle udać osobę, po której wszystko spływało jak po kaczce, że wcale nie obchodziło go zdanie chłopaka i była to tylko kolejna zła opinia o nim do kolekcji. Ale nie potrafił. Jego mina i ciało dokładnie odzwierciedlały jak mocno zraniły go słowa chłopaka i że jedyne co chciał zrobić, to przed nim uciec.
- I-i-idźmy już – zająknął się, chcąc wybrnąć z tego w jakikolwiek sposób i zanim ktokolwiek zdążył przetworzyć co w zasadzie opuściło jego usta, już go nie było, a jego ruda kita znikała za zakrętem pośród alei drzew prowadzących do bramy głównej posiadłości.
- Oh, kto by pomyślał. Panicz Visuke ma serduszko ze szkła – stwierdził nieco złośliwie Chu Tao, kończąc pieczętować domostwo zaklęciem.
- Ale nie kłamał, paniczu Astrid – dodał zaraz potem mag, kiedy podążali wolno żwirową ścieżką. – Choć nie spodziewałem się, że naprawdę to lubi, musiał nauczyć się samodzielności – wzruszył ramionami, jakby to, że Visuke potrafił gotować, sprzątać i zapewne jeszcze więcej rzeczy wcale go nie dziwiło. Bo i znając przeszłość młodego Peverela i sam fakt, że zdołał ją przeżyć sprawiała, że pewne wnioski same nasuwały się na myśl. – Niemniej nikt go nie zmuszał, a przynajmniej nie bezpośrednio. Kiedy zmarła matka panicza, Linden zdecydował się umieść go w prywatnej szkole magii, w której i ja się uczyłem, będąc jednak sporo starszym od niego. Nie ma tam służby, ani wygód do jakich mógłby przywyknąć szlachcic. Jeśli nie potrafił sprzątać, żył w brudzie, jeśli sam sobie nie gotował, jadł raz dziennie – powiedział beznamiętnie, bo sam choć również to przeżył, nie uważał się za kogoś, kto opanował te rzeczy do perfekcji, miał znajomych, którzy nie pozwolili mu chodzić głodnym. To wszystko.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {07/06/21, 12:14 am}

Prince&Rebel Unknown

hellow Młody wampir zamrugał kilkakrotnie, nie bardzo rozumiejąc, co czarodziej ma na myśli. Lubił to? Lubił wykonywać pracę, która nie przystoi osobom na ich pozycji? Która nie zasługuje nawet na szacunek?
-Nie, to nie prawda - stwierdził w końcu, idąc w zaparte.
Jakby w zwolnionym tempie dostrzegł, jak brązowe oczy otwierają się szeroko, by za chwilę ułożyć się w smutnej ekspresji. Z tęczówek zniknął błysk, a brąz stał się matowy. Dziwny cień przebiegł przez twarz czarodzieja, gdy ten wykrzywił usta w wymuszonym wyrazie. Tym jednak, co najlepiej odzwierciedlało stan jego ducha, były uszy. Ruda sierść zatrzęsła się i niczym niepodlewana roślina zaczęła opadać wraz z uszami. Jaką teraz robił minę? Czy znów płakał? Astrid bezwiednie wystawił rękę w jego kierunku, przypominając sobie poprzedni wieczór i to ciepłe uczucie, gdy go dotykał. Nie rozumiał Visuke, przecież nie było powodu, by uciekać. Co więcej było to wysoce niegrzeczne zachowanie, więc dlaczego?
    Ruszyli przed siebie, wsłuchując się w opowieść medyka. W powietrzu wciąż unosił się zapach mokrej ziemi i drzew, a wiatr rozrzucał ich włosy w drapieżnym tańcu. Astrid zastanawiał się, czy chłód w jego piersi też jest jego winą.
-Wciąż nie pojmuję, dlaczego Linden miałby to zrobić swojemu najstarszemu synowi - przyznał, gdy Chu Tao skończył swoją opowieść wzruszeniem ramion.  - Z pewnością mógł zapewnić Visuke prywatne lekcje, albo szkołę, w której byłby w stanie w pełni skupić się na doskonaleniu magicznych zdolności, więc dlaczego naraził go na takie niewygody?
Białowłosy kiwnął głową w geście zgody.
-Sam jest sobie winien - dodał wciąż tym samym beznamiętnym i spokojnym tonem, jakby komentował chmury na niebie, a nie oskarżał czarodzieja. - Zachowując się w ten sposób i na każdym kroku udowadniając, że nie ma sensu pokładać w nim jakichkolwiek nadziei. Panicz Vincent rokował lepiej, więc był lepiej traktowany.
W ustach mężczyzny brzmiało to tak, jakby z samego względu na pochodzenie Visuke nie zasługiwał na szacunek i dobre traktowanie, ale musiał sobie na nie zapracować. Czy i on, gdyby kiedykolwiek sprzeciwił się tradycji i głowie rodu D’Arche, zostałby odrzucony? Ale przecież Laurentius mimo wszystko został przyjęty z powrotem pod skrzydła swojego brata, gdy…
    Dotarli do rozwidlenia dróg, z których jedna prowadziła w kierunku wioski, a druga w stronę małego lasku. Czarodziej jeszcze nie wrócił, co martwiło Astrid.
-Pójdę poszukać Visuke.
-Astrid - zatrzymał go natychmiast wuj. - Nie ma potrzeby, żebyś szedł. Z pewnością zna drogę powrotną do posiadłości.
-Nie. Fakt, że jeszcze go nie ma, oznacza, że coś mu się stało. Musimy iść.
Po krótkiej wymianie zdań zdecydowali, że bezpieczniej będzie wejść do lasu razem. Przy najbliższej okazji Chu Tao zajął się kontemplacją roślin, jakie dostrzegł, zapominając zupełnie o poszukiwaniach. Gdy tylko młody wampir trafił na ślad zapachu czarodzieja, zatrzymał się, odwracając w przeciwnym kierunku.
-Powinniśmy się rozdzielić - oznajmił pewnym głosem, pilnując, aby wiatr nie przywiódł bliżej tej nuty mięty wymieszanej w rumiankiem.
Laurentius zmarszczył brwi wyraźnie niezadowolony z tego pomysłu.
-Jeśli coś ci się stanie…
-Potrafię się bronić. Sam mówiłeś wuju, że świetnie radzę sobie w walce. W razie potrzeby zawołam, dobrze? Nie będę daleko - a gdy i to nie udobruchało starszego, dodał. - Myślałem, że chociaż ty we mnie wierzysz...
Z pewnością był to cios poniżej pasa, ale i sprawa była pilna. Od siostry nauczył się tych małych, emocjonalnych manipulacji, w których ta była wybitnie dobra. Kto by pomyślał, że kiedyś i on się do tego posunie?

    Zapach stawał się coraz silniejszy, co oznaczało, że się zbliża. Swoim bezszelestnym krokiem pokonał całą odległość, uspokajając się na widok pleców skulonej postaci, przytulającej swój ogon. Znów wydało mu się, że patrzy na Artressę, która, obrażona na Laurentiusa lub na guwernantki, chowała się w różnych miejscach posiadłości, a którą to on zawsze znajdował i uspokajał.
-Znalazłem cię - jego głos był pełen ciepła i ulgi.
Uśmiechając się z rozczuleniem, usiadł za chłopakiem tak, by stykali się plecami.
-Nie jestem przyzwyczajony do biegania po lesie, więc pozwól mi tak chwilę odpocząć.
Przez materiał swojej szaty czuł ciepło, jakie biło od czarodzieja. Zdawało mu się, że drżał. Bojąc się, że ten znów roni łzy, nie odwrócił się. Płaczący mężczyzna był widokiem, którego nikt nigdy nie powinien doświadczyć.
-Astrid! Znalazłeś coś? - z oddali dobiegł do nich głos Laurentiusa.
-Nie! - odkrzyknął prawie od razu Astrid, a jego głos nawet nie zadrżał pod wpływem kłamstwa. - Tylko ja znam twój zapach, więc cię tu nie znajdzie - dodał już ciszej.
    Ściółka leśna była mokra. Kropelki wody co prawda już dawno zniknęły, jednakże mech i ziemia przypominały im, że nie tak dawno zostały obficie obdarowane przejrzystą cieczą. Zwierzęta powoli wychodziły ze swoich kryjówek, gotowe korzystać z dobrodziejstw świata, jakie ten im oferował. Napastliwy wiatr uspokoił się, delikatnie tylko wplątując się we włosy i korony drzew, nieśmiało próbując wtórować ptakom w ich codziennym koncercie ku chwale wiosny.
-W posiadłości rodu D’Arche służba miała wydzieloną osobną część mieszkalną - zaczął w końcu wampir, spoglądając w przestrzeń.  - Pod groźbą kary, nie mieliśmy prawa choćby zbliżyć się w tamte rejony. Nigdy nie widziałem, jak przygotowywane są posiłki, które jem. W jaki sposób osoby, które każdego dnia mnie budzą i pomagają mi się ubrać, spożywają posiłki, ubierają się czy choćby śmieją. Mój ojciec dbał o to, aby służba poruszała się bezszelestnie i niczym cień, gotowa spełnić prośbę, zanim ta została wypowiedziana.  W końcu i ja przestałem ich zauważać.
Nie był do końca pewien, dokąd zmierza ta opowieść/. Nie wiedział też, czy Visuke nie wstanie zaraz i nie zacznie na niego krzyczeć, albo co gorsza: czy znów się nie odsunie. Z tego powodu przesunął prawą rękę tak, aby przekroczyła granicę, którą stanowiły ich ciała i sprytnie prześlizgując się między trawą, odnalazła skrawek szaty należącej do czarodzieja. Smukłe palce zacisnęły się na materiale, nie muskając nawet jego właściciela.
-Gdy kiedyś chciałem wyręczyć służącą, która dopiero się uczyła i wytrzeć rozlaną przez siostrę herbatę, moja matka wpadła w szał.
Do teraz pamiętał przerażoną twarz dziewczyny, która nie mogła mieć więcej niż 16 lat. Trzymając się za zaczerwieniony od uderzenia policzek, schylała głowę, znosząc krzyk pani domu bez choćby zająknięcia, mimo iż jej oczy szkliły się od wybierających łez. Choć jej ramiona drżały, ani jego brat, ani siostra nie poświęcili tej scenie choćby spojrzenia. A gdy dziewczyna została odprawiona, także i on został ukarany.
-Jeśli takie jest twoje życzenie, nie musimy zatrudniać całej służby. Możesz… - gdy zamknął oczy, zobaczył tę scenę raz jeszcze. Rozwścieczona matka krzyczała, jednak tym razem na miejscu służącej był Visuke, którego widział poprzedniego wieczoru. Zapłakany przytulał swój ogon, przygotowując się na cios. Astrid mocniej zacisnął materiał czarodziejskiej szaty.  - Z wielką chęcią będę jadł posiłki, które dla mnie przygotujesz. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i będziesz gotował tylko dla mnie?
Na tyle mógł mu pozwolić. Jeśli będzie to tylko on, Visuke nic się nie stanie.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {08/06/21, 10:10 pm}

Prince&Rebel Bez_nazwy
Za bramą był inny świat. Visuke miał wrażenie, jakby po drugiej stronie muru, oddzielającego posiadłość od wioski i drogi, zaczynała się zupełnie inna rzeczywistość. Podczas gdy ogród dworu straszył wysoką trawą i chaszczami, a samo domostwo nie wyglądało jak miejsce, w którym chciałby się znaleźć żywy człowiek, droga wyglądała na często uczęszczaną i zadbaną. Nawet trawa w rowach była niedawno przycinana i dopiero odrastała. Chłopak nie był pewien, w którą stronę iść. Nie chciał wracać do Chu Tao, Laurentiusa i Astrid… Do wioski też nie chciał iść samemu, więc ostatecznie wybrał tę część ścieżki, która prowadziła do lasu. Nie wszedł jednak zbyt głęboko, bał się, że się zgubi, bo choć miał całkiem niezłą orientację w terenie, nie wiedział jak wielki był zagajnik. Odnalazł jakiś pień układający się w naturalne zagłębienie, w którym mógł się schować, wtulając się w swój ogon i czekał… Nie był pewien, na co. Wiedział też, że było to bez sensu.  W końcu czemu ktoś miałby się pofatygować, by go odnaleźć? Nie nadawał się do niczego… Nie był ani szlachtą, ani służącym, ani nawet… nie wiedział już kim był i kim powinien być. A chciał, chociaż przez chwilę być sobą, żeby w końcu się odnaleźć.
Drgnął, kiedy usłyszał za sobą głos. Jego uszy natychmiast stanęły dęba, a serce przyspieszyło, instynktownie przygotowując się do obrony i ucieczki. Astrid… nie usłyszał go. Nie wiedział, że się zbliżał, dopóki się nie odezwał. Spięty, czekał na jego ruch, ale nie spodziewał się, że chłopak po prostu usiądzie za nim i oprze się o niego plecami. Czuł ciepło jego ciała i zapach, którego przez wczorajszą pogodę nie zauważył, uznając go za wilgotne powietrze wieczora. Tymczasem to Astrid pachniał jak deszczowy wieczór latem, jak rosa i słońce o poranku. Serce Visuke zatrzepotało pod wpływem tej woni i ciepła, czując jakby sama obecność napełniła go nadzieją. Skoro tu był… to chyba nie chciał się kłócić?
Zadrżał, słysząc głos Laurentiusa. Nie chciał go teraz oglądać, nie wiedziałby co ze sobą zrobić. Czuł, że od starszego mężczyzny po prostu by mu się oberwało, jeśli nie słowem to gestami i pogardliwym spojrzeniem. Spodziewał się, że Astrid go zawoła, że narazi go na śmieszność i kolejną porcję złośliwości ze strony dorosłych, ale… on skłamał. Bez zająknięcia, bez wahania, tak po prostu, dla niego. Visuke zagryzł wargę, czując że więcej uczuć wzbiera mu w piersi, ale tym razem, były do dobre emocje, których w swoim życiu miał tak rzadką okazję czuć, że skuteczniej niż przykrości wciskały w jego oczy łzy, których nie chciał ronić. Wytarł je szybko, zanim zdążyły popłynąć, a potem słuchał. Im dłużej Astrid mówił, tym większa zgroza przejmowała go, kiedy wyobrażał sobie dom chłopaka. Taki zimny i nieprzystępny, jego rodziców patrzących na wszystkich z góry, jakby nie znaczyli więcej niż pył na czubkach ich butów. I nienawidził tych myśli. Czuł gorzki smak w ustach, kiedy myślał, że jego samego musieli mieć za nic i że… Astrid musiał mieć go za nic, skoro dopuszczał się czynności dla służby, choć w jego żyłach płynęła szlachetna krew. Ale gdyby miał cię za nic, to nie przyszedłby i nie mówiłby ci tego w ten sposób – podpowiedział mu jakiś cichy głosik w głowie, a on bardzo chciał mu uwierzyć.
- To… to brzmi okropnie – powiedział cichutko, przytulając mocniej rudą kitę. – Czy… czy jeśli ja dalej będę tak robił i będę to lubił, czy mnie też przestaniesz zauważać? – zapytał, a myśl ta wydała mu się tak okropnie przykra, że znów musiał zagryźć wargi, by powstrzymać je przed drżeniem.
Odpowiedzi się nie spodziewał. Nie musiał rezygnować, jeśli to lubił, ale mógł gotować tylko dla Astrid? Wampir nie ubrał tego w ten sposób, ale Visuke tak poczuł, choć kiedy już znał nieco lepiej zasady jego rodu, w gruncie rzeczy było to znacznie więcej niż mógł się tego spodziewać.
- Um… - zaczął nieśmiało, wypuszczając ogon z ramion, chcąc się odwrócić do chłopaka i spojrzeć mu w twarz, nie spodziewał się jednak, że napotka delikatny opór w postaci dłoni wampira zaciśniętej na jego ubraniu, jakby bał się, że lis miał zamiar mu uciec. Zamrugał zaskoczony, ale pomyślał, że Astrid był mniej pewny niż to pokazywał i to sprawiło, że całkiem się uspokoił i z mocno bijącym sercem, sięgnął do tej dłoni, by bardzo nieśmiało położyć na niej czubki palców, nie mając śmiałości by ją za nią złapać.
- Nie muszę gotować, w sensie, um… dopóki nie znajdziemy kucharza muszę, bo ja i Chu Tao musimy jeść, ale jeśli się martwisz, że ktoś mógłby mnie później na tym złapać, mogę zrezygnować, choć nie obiecuję, że jeśli najdzie mnie ochota na ciastka w środku nocy będę budził kucharza – powiedział, próbując nie szczerzyć się zbyt szeroko, ale kiedy dotarło do niego, że Astrid po niego przyszedł, że dla niego okłamał wuja i jeszcze… w jakiś sposób mógł się martwić, że nie zostanie zaakceptowany przez jego rodzinę, czuł się tak głupio szczęśliwy. Bo Astrid się martwił. O niego. Bo zależało mu na tyle, by po tym jak sprawił mu przykrość, odnaleźć go i wytłumaczyć dlaczego to zrobił i że wcale nie miał tego na myśli. Lis był tak szczęśliwy, że uwolniona kita zamiatała podłoże w zadowoleniu. Dawno… dawno nikt nie zrobił dla niego czegoś takiego. – Możemy się tak umówić? Będę cię częstował smacznościami, a resztą zajmie się profesjonalny kucharz? – zapytał, bo choć lubił gotować, nie uważał się za mistrza, w przeciwieństwie do ciastek. Słodyczy nikt nie robił tak dobrych jak on!
Już nie był smutny, mogli więc wrócić do reszty i zająć się poważnymi sprawami. Teraz, Visuke był trochę zawstydzony swoim zachowaniem i wcale by się nie zdziwił, gdyby Chu Tao zaczął się wyzłośliwiać, ale nawet jeśli, cieszył się, że mogli to sobie z Astrid wyjaśnić. Rozumiał go trochę lepiej, choć kiedy dłużej o tym myślał, zanim wyszli z lasu, zatrzymał go na chwilę, a na jego twarzy widniała powaga.
- Rozumiem już czemu tak zareagowałeś, ale jeśli będziesz traktował naszą służbę jak powietrze, albo jak nie znaczący pył pod twoimi stopami będę bardzo zły. W moim klanie szanuje się ciężką pracę, a ja bardzo podziwiam tych, którzy mimo urodzenia w niskim stanie mają siłę by żyć, dając z siebie wszystko. Chcę być dla nich dobry i chcę by mój mąż też taki był – powiedział, a w jego oczach i postawie nie było wahania. Nie chciał być baronem, którego służące obawiają się na każdym kroku, by każdy dzień był dla nich męczarnią i zapowiedzią upokorzenia. Chciał być przeciwieństwem tego, co widział często wśród szlacheckich rodów i co niezmiernie go obrzydzało.
Wyszli na ścieżkę, gdzie czekał na nich znudzony Chu Tao z koszykiem ziół, który wziął nie wiadomo skąd i podenerwowany Laurentius, który nie oszczędził im ochrzanu i który marudził nadal, kiedy zmierzali ścieżką w kierunku budynków widocznych ponad koronami niskich drzewek, które jak się zaraz okazały, były wielkim sadem. Visuke wciągnął głęboko w płuca zapach jabłoni i grusz, dostrzegając że nie tylko one, ale i śliwy i drzewka brzoskwiniowe rosły w równych odstępach, a pełne były brzęczenia owadów i kwiatów, które zmienić się miały w owoce. Był zauroczony tym widokiem, nigdy nie widział tylu drzewek owocowych na raz!
- Ależ bogactwo! Moglibyśmy spłacić daninę samą tylko sprzedażą owoców – zauważył z zachwytem, myśląc przy tym ile pyszności dało się zrobić mając niewielką tylko część tego naturalnego skarbca.
- Jeśli nie wrócą właściciele, obawiam się, że jedyne co dostaniemy to figę z makiem – zauważył Chu Tao z przekąsem, a Laurentius jak raz się z nim zgodził.
Wkroczyli między domy, a choć pogoda była piękna i normalnie w tym momencie we wsi powinien panować ruch, było cicho. Zbyt cicho. Nic się nie poruszało, tylko szyld nad karczmą poruszał się, skrzypiąc cicho i sprawiając, że po plecach Visuke przebiegł dreszcz. Ruszyli wzdłuż wioski, zaglądając do domów, ale choć niektóre wyglądały jakby zaraz właściciele mieli wrócić, w wielu z nich zastali pobojowisko, jakby mieszkańcy uciekali w popłochu. Visuke czuł w powietrzu coś dziwnego, jakieś napięcie, które kazało mu wyjąć różdżkę z rękawa i nie wypuszczać jej z dłoni. A kiedy zauważył, że Chu Tao zrobił to samo, jego serce przyspieszyło, a krew zaszumiała w uszach.
I właśnie wtedy, w ciszy i napięciu jakie pełzło im po karkach, gdzieś rozległ się cichy, ale dość mocny kaszel. Spojrzeli po sobie, a wtedy Laurentius stanął przed Astrid i spoglądając na nich wszystkich zacisnął na chwilę szczęki by zaraz je rozluźnić i oświadczyć.
- Zostańcie tu, pójdę to sprawdzić – powiedział, ale Visuke pokręcił głową.
- To nie brzmiało jak potwór, poza tym uważam, że nie powinniśmy się rozdzielać póki nie wiemy co tu się dzieje – rzucił i choć nie tego się spodziewał, zarówno Chu Tao jak i Astrid zgodzili się z nim.
Po krótkiej dyskusji Laurentius skapitulował i wszyscy ruszyli w kierunku skąd nadal dochodził dźwięk,  który Visuke łapał swoimi czułymi uszami, prowadząc ich pomiędzy domami. A kiedy dotarli do jego źródła, chłopak zamrugał zaskoczony powiekami, widząc staruszka, który trzymał w dłoniach łopatę i próbował wykopać dół w ogródku. Chwiał się przy tym jednak i kaszlał cały czas, aż w którymś momencie narzędzie wypadło mu z rąk i tylko dzięki szybkiej interwencji lisa, który w mgnieniu oka znalazł się tuż obok i go złapał, nie wylądował na ziemi. Ale zamiast wdzięczności, na twarzy staruszka pojawiło się przerażenie. Zaczął krzyczeć i próbował wyrwać się z ramion Visuke, ale ten wysiłek najwyraźniej był zbyt dużym obciążeniem dla organizmu i zanim lis oszołomiony go upuścił, mężczyzna zemdlał, wiotczejąc mu w ramionach.
- Chu Tao! – zawołał medyka lis, przerażony, a ten natychmiastowo znalazł się obok i nakazał zanieść staruszka na ławeczkę znajdującą się przy domu.
W pierwszej kolejności zbadał mu puls, potem oddech, na koniec zajrzał do oczu i poświecił w nie światełkiem wyczarowanym z końca różdżki. Osłuchał pierś i stwierdził, że to z szoku. Musieli poczekać. Z pół godziny minęło zanim staruszek zaczął odzyskiwać przytomność, a kiedy w końcu jego oczy otwarły się w zupełności, chciał odsunąć się od medyka, ale ten złapał go silnie za nadgarstek, badając jego puls.
- Spokojnie, nie przyszliśmy zrobić panu krzywdy. Ten kaszel długo się utrzymuje? – zapytał z pełnym profesjonalizmu opanowaniem.
- Yyyy… dwa tygodnie, ale… ale kim wy jesteście? – odpowiedział odruchowo, ale zaraz potem powiódł lekko przerażonym wzrokiem po nieznajomych twarzach.
- To Baronowie Astrid D’Arche i Visuke Peverel, nowi włodarze tych ziem – oświadczył Laurentius, a Visuke pokiwał głową, podczas gdy Astrid zrobił całkiem zabawną według lisa i dość uroczą, pełną dumy minę.
- Peverel? Czy to nie nazwisko naszego ostatniego pana? – zapytał staruszek, unosząc brwi w zdumieniu.
Visuke odkaszlnął.
- To mój ojciec – odpowiedział niechętnie, ale to wystarczyło, by twarz mężczyzny stężała. Zaraz jednak złagodniał, a potem wzruszył ramionami.
- Biorąc pod uwagę, że jego nigdy nawet na oczy nie widziałem w tym miejscu, nie możesz być aż tak zły jak on – powiedział bezczelnie, a Visuke parsknął śmiechem. Najwyraźniej staruszek miał tyle lat na karku, że nie bał się powiedzieć tego co myśli, nawet gdyby karą miała być śmierć.
- Postaram się być sto razy lepszy niż on, jeśli mi pozwolicie – powiedział pewnie Visuke, a jego ton był poważny. – Ale żeby to udowodnić, musiałbym mieć jakichś ludzi, czyż nie? Co się stało w tej wiosce, dlaczego nikogo nie ma? – zapytał Visuke, a twarz mężczyzny nabrała smutnego wyrazu.
- Pouciekali, panie. Zaczęło się niewinnie, nikt nie robił z tego wielkiej sprawy, ot kolejny zgubiony w lesie, jakoś dało się z tym żyć. Ale potem zginął kolejny i kolejny i w końcu to co siedziało w lesie wylazło do wioski – powiedział, a w jego głosie była zgroza. – Myślelim, że jak zamknąć drzwi w nocy, ukryć się i przeczekać do brzasku, będzie dobrze, jakoś damy radę. Ale to znalazło sposób, żeby wejść w chałupy. Wyciągało za nogi z łóżek. Więc ludzie odeszli. Kilku zostało, bo nie miało gdzie. Ale kiedy dwa dni temu okazało się, że stworów jest więcej, reszta spakowała się i też odeszła. Nie było po co zostać. Pan tych ziem zapomniał o nas, nie było po co szukać ratunku – westchnął, a Visuke poczuł jak w jego żyłach krew zawrzała. Kto wiedział ile osób zginęło i ile jeszcze miało zginąć, gdyby ci ludzie nie odwrócili się od Klanu Lisa i nie porzucili swoich domów?
- A gdyby… gdyby potwory zniknęły? – zapytał lis, zaciskając palce na różdżce aż pobielały mu kostki. – Wróciliby?
- Nie wszyscy, ale większość – tak. Tu ich dom, panie, tu ich majątki, pola, gdzie mieliby się podziać jak nie tu? – odpowiedział staruszek, a w jego oczach błyszczała nadzieja. To był dobry znak, pytanie było, co w zasadzie nawiedzało wioskę. Co i dlaczego?
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {11/06/21, 11:06 pm}

Prince&Rebel Unknown
hellow Wzdrygnął się nieznacznie, czując dziwny dotyk na grzbiecie dłoni - czy był to kolejny robal, który postanowił skrócić sobie drogę między nimi i zdobyć dwa szczyty, którymi były ich głowy? Sprawdziwszy to, uspokoił się. “To tylko Visuke” przeszło mu przez myśl, gdy się rozluźniał. Zaraz jednak musiał skupić swoja uwagę na słowach czarodzieja. Jedzenie w nocy? Był coraz bardziej zszokowany sposobem życia, jaki chłopak prowadził. On sam nigdy, przenigdy nie pomyślałby, aby nakazać obudzenie kucharza - jego praca odbywać się miała za dnia, więc jaka była potrzeba, aby nie wypoczywał, kiedy i oni spali? Pomijając fakt, że wysoce niestosownym było spożywanie posiłków poza wyznaczonymi godzinami, a on - jako drugi syn głowy rodu D’Areche - nie mógł sobie pozwolić na tak haniebny czyn. Mimo to kiwnął głową powoli, w pełni skupiając się na kwestii “smakołyków”. Czy Visuke potrafił robić słodycze? Czy były one tak smaczne, jak te wszystkie podarki, które z miasta przynosił czasem Laurentius lub inni goście?
    Zanim opuścili las odkrzyknął wujowi, który raz jeszcze go zawołał, że czarodziej się znalazł i wracają na ścieżkę. Niespodziewanie został zatrzymany.
-Nie do końca rozumiem, co masz na myśli - przyznał, odpowiadając na pouczenie narzeczonego.
Zdawało mu się, że podstawowy szacunek, jaki należy się służbie, zawsze był przez jego rodzinę okazywany. Nie uznawali oni pomyłek, małego zaangażowania czy potknięć, ale chyba było to normalne, prawda? Skoro służba nie jest w stanie spełnić standardów, to jak można mówić o ciężkiej pracy? A za każde przewinienie powinna być kara - nawet on jej doświadczał, więc nie było mowy o niesprawiedliwości. Czy Visuke wiedział coś, czego on nie był świadom?
-Jeśli uznasz, że robię coś źle, proszę, popraw mnie i naucz, jak poprawnie powinienem się zachować.

    Laurentius był bardziej marudny niż zwykle, jednak nie można było mu się dziwić. Jakiego powodu nie miał czarodziej, Astrid był za niego poniekąd odpowiedzialny. Jak zareagowałby klan D’Arche i opinia wampirzej szlachty na wieść, że po niespełna kilka dniach znajomości lisi narzeczony zmarł lub zaginął? I choć młodzieniec zupełnie się tym nie przejmował, nieświadom tego, jak okrutne bywają słowa czy plotki, jego wuj nie raz już ich doświadczył.  A znając je doskonale, chciał oszczędzić tego ukochanemu bratankowi.
   Astrid słuchał z pewną dozą skruchy, choć to nie do niego skierowana była większość słów. Z pokorą przyjmował kolejne lekcje, które - choć wypowiadane groźnym tonem - były wartościowe. Nie znali tego miejsca, a wszelkie informacje wskazywały, iż jest ono więcej niż niebezpieczne. Jak głupie w takiej sytuacji jest rzucanie się w paszczę lwa i do niedźwiedziej nory? Wierzył, że w razie czego byłby w stanie obronić Visuke, jednakże… czy sytuacja ta wydarzyłaby się, gdyby lepiej go znał?

    Pogoda była coraz gorsza. Słońce bezwstydnie pokazywało się w całej swej postaci, spijając łapczywie ostatnie krople pozostałego po poprzedniej nocy deszczu. Wiatr, zachęcony odwagą towarzyszki, pewniej przemieszczał się między ich włosami i szatami. Astrid nie był pewien, ile już czekają, aż nieznajomy mężczyzna w sędziwym wieku odzyska przytomność. W pewien chwili młodzieniec zaczął rozglądać się wokół ciekaw, jak żyją ludzie w takim miejscu. Z pewnością gdyby mógł, wybrałby się na spacer między dziwnymi, małymi budowlami, które wyglądały jak szopy na narzędzia ogrodnika. Pamiętał z opowieści wuja, że domy osób nisko postawionych nie są zbyt duże i mieści się w nich tylko to, co najważniejsze. Skoro dawali radę żyć w takim miejscu, naprawdę bardzo wiele ich od siebie różniło…
    Staruszek obudził się i dopiero po krótkiej rozmowie z medykiem oraz po poznaniu ich tożsamości, zgodził się opowiedzieć im, co się wydarzyło.
-Jak wyglądały? - dołączył do rozmowy Astrid.
Nieznajomy przyjrzał się mu uważnie, jakby dopiero teraz go dostrzegł. Trudno powiedzieć, o czym myślał przez te kilka sekund, zanim odpowiedział dość ostrożnie:
-Panie, skąd ja mam wiedzieć, jak wyglądały? Kto by się przyglądał, kiedy go za nogi wyciągajo?
-Cokolwiek będzie niezwykle pomocne, proszę spróbować sobie przypomnieć - nie dawał za wygraną. - Być może jakieś znaki charakterystyczne: broń, szpony, kolor, zapach, jakiś dźwięk, jaki wydają… cokolwiek.
Mężczyzna z początku wyglądał, jakby chciał kazać mu się odczepić, po chwili jednak zamyślił się, kaszląc kilkukrotnie.
-Były ogromne - wyznał w końcu. - Jak dwie rosłe krowy. Ostre pazury też miało, szpony koszmarne. Jak sąsiada za nogę złapało, to nie było już co zbierać, krwi tyle… deszcz wszystko zmył, ale tegoroczne plony na pewno nie będą dobre. Pan ziem się od nas odwrócił, to i duchy się wkurzyły, ot co…
Zanim jednak zdążył dokończyć, Laurentius mu przerwał:
-Duchy? Co duchy mają z tym wspólnego?
-Oczywiście, że to sprawka jakiś złych mocy! Najpierw te tabuny myszy, które wyżarły wszystkom pszenicę. Potem wszelka zwierzyna zaczęła chorować, rośliny zamerać. Ale nikt wtedy nie myśloł, żeby to ze zniknięciami łączyć - poszed do lasu, zgubił się i co tu roztrząsać? Teraz, jak już… - Znów zaczął kaszleć, tym razem jednak o wiele mocniej, ledwie łapiąc oddech.
Chu Tao natychmiast podał mu jakiś płyn, by ten mógł zwilżyć wargi i zdarte od kaszlu gardło.
-Chyba wystarczy tego wywiadu - odezwał się, ubiegając młodego wampira, który już otwierał usta, by zadać kolejne pytanie. - Zostanę z nim, bo nie podoba mi się ten kaszel. Jestem medykiem, proszę się nie martwić - dodał, widząc zaskoczony wzrok staruszka i odprawiając ich ruchem ręki.

    Rozdzieli się. Starszy czarodziej został z mężczyzną, a pozostała trójka ruszyła głębiej między budynki, aby zbadać stan domostw. Gdzieniegdzie walały się deski, rozbite naczynia i resztki jedzenia. Szukali jakichkolwiek śladów, które wskazywałyby na tożsamość intruzów, którzy przegonili mieszkańców. Po niespełna godzinie dało się zauważyć pewne wspólne cechy zniszczeń - im bliżej lasu, tym gorszy stan budynków, ponadto w wielu z nich widać  było ślady pazurów. Nawet ściany z zewnętrznej strony były nimi naznaczone…
     -To dziwne - mruknął do siebie Astrid, rozglądając się po nienaruszonym wnętrzu.
Chatka, do której właśnie samotnie wszedł, była niewielka i pachniała w dziwny sposób - trochę podobnie do mężczyzny, z którym wcześniej rozmawiali. Było to jedyne miejsce, które nie doznało żadnych szkód. Niski sufit, z którego gdzieniegdzie zwisały pajęczyny, sprawiał, że pomieszczenie zdawało się o wiele mniejsze, niż było w rzeczywistości. Podłoga skrzypiała przeciągle, gdy młody wampir stawiał ostrożnie stopy, uważając, by nie nadepnąć na rozrzucone kłębki i porozkładane naczynia. Większość z nich wciąż pełna była wody, na powierzchni której pojawiały się kolejne pierścienie wraz z drganiami podłoża. Tapeta w wielu miejscach naznaczona była czasem i niewielkimi, prostymi bruzdami. Czy ktoś specjalnie nacinał ją każdego dnia? Gdy obszedł wysłużony już stary fotel, zdał sobie sprawę, że i na nim znajdują się te dziwne ślady. Niepokój, jaki w nim narastał, wyostrzał jego zmysły. Będąc blisko drzwi, które prowadziły do kolejnego pomieszczenia, usłyszał oddech. Nierówny, niepodobny do tych, które towarzyszą ludziom czy wampirom. Jeśli kogoś zawoła, ta istota zorientuje się, że wie, i ucieknie. Jeśli wybiegnie, da jej szansę na ukrycie się lub ucieczkę. Jeśli się zdradzi, istota wykorzysta przewagę. Poza drzwiami istniały inne drogi ucieczki, dlatego nie mógł ryzykować. Musiał działać sam.
    Powoli zbliżył się do drzwi, nasłuchując. Dźwięk oddechu dochodził właśnie stamtąd. Ale… było coś jeszcze… Astrid uchylił drzwi. Nie było żadnej reakcji. Otwierał je szerzej i szerzej, ale obca istota chyba nie była nim zainteresowana. Wszedł tam, od razu lokalizując źródło odgłosów.
    Uderzył go zapach krwi. Mały, niespełna roczny kociak leżał na posłaniu, oddychając ciężko. Zaalarmowany nagłym wtargnięciem wampira, uniósł łeb i spojrzał mu prosto w oczy ostrzegająco. Chłopak jednak nie zamierzał wyjść. Powoli zrobił krok w kierunku zwierzęcia. Następnie kolejny i jeszcze jeden.
-W porządku - odezwał się uspokajającym tonem. - Pomogę ci. Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
Kot zaczął niebezpiecznie machać ogonem, ale nie ruszył się z miejsca, wciąż lustrując wzrokiem nieznajomego. Gdy Astrid uniósł dłoń, kot miauknął gardłowo, obnażając kły.
-Przepraszam - dodał szybko, cofając rękę. - Za szybko, wiem. Chcę ci tylko pomóc.
W tylnej łapie, którą futrzak trzymał wyciągniętą z boku, ugrzązł jakiś ostry kawałek. Trudno ocenić, czy była to porcelana, czy może szkło, jednak z pewnością trzeba było się jej pozbyć. Dając mu pierw do powąchania swoją dłoń, nie przestawał mówić:
-Jestem Astrid, nie zrobię ci krzywdy. Jeśli mi pozwolisz, chciałbym pomóc ci oczyścić ranę. Musi cię bardzo boleć…
Zdawało mu się, że kot doskonale rozumie, co ten do niego mówi. Jego ogon wciąż poruszał w górę i w dół, ale nie syknął na niego, gdy ten kucał przy posłaniu.
-Nie wygląda to za dobrze - powiedział do siebie. - Szybko to załatwimy, w porządku?
Jeszcze zanim skończył mówić, szybkim ruchem złapał zranioną kończynę jedną dłonią, palcami drugiej chwytając za wystający odłamek. Zaalarmowany nagłym bólem kot wgryzł się w jego lewy nadgarstek w geście samoobrony. Wampir syknął, ale nie odpuścił i już po chwili zakrwawione szkiełko opuściło miękką poduszeczkę. Gdy tylko zwierzę zorientowało się, że nic już mu nie wadzi, puściło skórę chłopaka i odsunęło się na skraj łóżka, by tam zacząć lizać rany.
-Chyba nie było tak strasznie, prawda? - zapytał z jękiem Astrid, przyglądając się obrażeniom. Poza śladami zębów, z których sączyła się krew, widać było też skaleczenia spowodowane pazurami. - Następnym razem postaram się być delikatniejszy - obiecał, zbliżając lewą rękę do ust i dołączając do kota w akcie zlizywania metalicznej cieczy z rany.
     Zostawiając zwierze samo, wampir po kilku minutach udał się na dalszy obchód domu. Nie znalazł tam jednak już nic ciekawego - żadnych śladów walki czy wskazówek. Zaczęło go zastanawiać, dlaczego w tym, jak i w innych domach, było tak wiele ozdób z motywem kotów...  Zdawał sobie sprawę, że dwa żółte ślepia śledzą jego ruchy z różnych kątów. Coś tuptało za nim, to zaraz się chowało, to znów zaczynało go śledzić. W końcu chłopak zatrzymał się i ukucnął, raz jeszcze wystawiając dłoń w kierunku futrzaka. Ten zbliżył się z początku z małą obawą, jednak już po chwili łasił się i przymilał.
-Nie powinieneś być aż tak ufny - ostrzegł go Astrid, głaskając go delikatnie. - Nie wiesz, czy nie zrobię ci krzywdy.
Zdawało mu się, że drobna ruda kulka spojrzała na niego z rozbawieniem. Zaraz jednak wsunęła mu się na kolana, przytulając się do szaty na piersi i mrucząc z zadowoleniem. Wampir złapał kota i odłożył znów na ziemię, kilka razy podrapał go po łebku i ruszył do wyjścia. Nowy przyjaciel jednak nie dał za wygraną, tuptając za nim i miaucząc, by zwrócić na siebie uwagę. Gdy Astrid na niego spojrzał, zatrzymując się, ten powoli zmniejszył dzielącą ich odległość na swoich trzech, małych nóżkach.
-Nie odpuścisz, prawda? - Odpowiedziało mu mruczenie. - Nie mam wyboru więc. Hop! Zapytamy, co z tobą zrobić...
Ponownie podniósł istotkę, która nie mogła ważyć więcej niż książka i pozwolił jej się ułożyć na swoich rękach. Zraniony nadgarstek schował się pod rękawem, starając się nie skupiać na bólu, jaki od niego promieniował.
    Wychodząc z domostwa dostrzegł na dworze czarodzieja.
-Visuke! - zawołał, zbliżając się w jego stronę.- Czy widziałeś może mojego wuja? Znalazłem tę oto istotę w domu i jej pomogłem. Jest ranna więc nie może tu zostać. Jak myślisz, co powinniśmy z nią zrobić?
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {13/06/21, 09:14 pm}

Prince&Rebel Bez_nazwy
Wszystko było w porządku, dopóki starzec nie wspomniał o krwi. Oczywiście Visuke zdawał sobie sprawę z tego, że przecież to krążyło w ludzkich żyłach i że jeśli coś się ludziom działo zazwyczaj krwawili. Jego mózg odrzucał jednak tę myśl, chroniąc go przed wyobrażeniami masakry jaka mogła się tu rozegrać. Dopiero słowa mężczyzny przypomniały mu o tym drobnym fakcie, sprawiając że przełknął głośno ślinę i starał się nie sprawiać wrażenia przejętego aż za bardzo. Nawet jeśli w grę wchodziła krew… albo właśnie dlatego musieli powstrzymać potwory, znaleźć je i wyeliminować, by inni byli w stanie wrócić do wioski.
Nie protestował, kiedy Chu Tao oświadczył, że zostanie z mężczyzną dopóki ten nie poczuje się lepiej, zanim jednak odeszli, spojrzał w oczy medyka z powagą.
- Jeśli będzie działo się coś złego, daj nam znak czerwonymi iskrami, nie rób niczego pochopnie, a jeśli wcześniej uznasz, że istnieje niebezpieczeństwo pozostania w wiosce, weź ze sobą pana i przyprowadź do dworu, tam wszyscy będziemy bezpieczni. Zadbam o to – powiedział, mając zamiar wyczarować magiczne bariery wokół budynku jak tylko wrócą. Potem będą mogli zająć się dalszym sprzątaniem.
Zanim jednak wrócili, stwierdzili, że warto byłoby się rozejrzeć. Rozdzielili się więc, choć uzgodnili, że nie będą odchodzić od siebie dalej niż zasięg słuchu. Visuke musiał się pilnować, jako że sam słyszał odrobinę lepiej od wampirów dzięki swoim lisim uszom. Nie zamierzał jednak wchodzić do domów, w głowie nadal słyszał głos dziadka wspominający o krwi… Nie chciał jej zobaczyć, trzymał się więc zewnętrza, badając palcami wyżłobień jakie stwory zrobiły w fasadach domów. Mężczyzna miał racje, im bliżej lasu, tym więcej było śladów, więcej zniszczeń, Visuke widział coraz więcej śladów, które sprawiały, że włosy jeżyły mu się na karku, a ogon kiwał zaalarmowany na boki. Ściskając w palcach różdżkę, wolno stawiał kroki pomiędzy potłuczonymi szybami i rozsypaną, białą substancją. Lis, ciekawy kucnął i dotknął substancji, sprawdzając językiem, ale miał rację, ci ludzie próbowali się bronić, rozsypując wokół domostw kręgi z soli. Obszedł jeden dom wokół, szukając w nim luki, a kiedy ją znalazł, zmarszczył jeszcze mocniej brwi, bo nie wyglądało to na robotę stworzenia, które miało pazury i łapy, a raczej jak umyślne przerwanie kręgu zwykłym patykiem.
Im dłużej patrzył na dom i na te kręgi z solą, tym mocniej niespokojnie się czuł. Miał wrażenie, jakby ktoś go obserwował, ale kiedy obejrzał się sobie przez ramię, dojrzał tylko kota, który patrzył na niego chwilę, a potem zeskoczył z murku otaczającego dom obok i zniknął w lesie. Niemniej coś tu było, coś co sprawiało, że po plecach Lisa przeszedł dreszcz, a on sam poczuł się tak nieswojo, że niemal natychmiast podniósł się i ściskając różdżkę w palcach, poszedł za głosem Astrid.
Nie spodziewał się, że zobaczy wampira trzymającego rudego kota na rękach. Chociaż kot to było za dużo powiedziane, nieduży kociak leżał mu w ramionach jakby to było jego miejsce na ziemi i nie zamierzał się stamtąd ruszać, a to w połączeniu z nieco niespokojną, choć bardzo pewną siebie postawą Astrid sprawiało, że lis uśmiechnął się nieco rozczulony, zapominając na chwilę o przerwanych kręgach z solą.
- Twój wuj jest w tamtym domu – powiedział wskazując palcem jedną z pobliskich chałup, która była w bardzo złym stanie. – Nie wydaje mi się jednak by był zachwycony, gdybyś tam wszedł, poczekajmy na niego – zaproponował, bo nie był pewien do czego był mu Laurentius, ale już niemal słyszał w głowie jego głos, oskarżający go, że to była jego wina gdyby Astrid coś się stało. Np. wbiła się drzazga w palec.
- Ranny? – zdziwił się, ale kiedy Astrid złapał łapkę kota, chcąc mu pokazać, Visuke natychmiast spanikował, zasłaniając sobie oczy rękoma. – Nie! Nie pokazuj mi! – odskoczył do tyłu, czując jak mocno zabiło mu serce. Na samą myśl o krwi, prawdziwej, świeżej i jeszcze ciepłej, zebrało mu się na wymioty. Aż musiał kawałek odejść, podpierając się o ścianę najbliższego domu. Oddychał głęboko, próbując uspokoić siebie i żołądek i poniekąd powrót Laurentiusa odrobinę mu pomógł, bo zajął się w pierwszej kolejności bratankiem, jego obrzucając tylko zniesmaczonym spojrzeniem. Lis jednak czuł, że poza starszym wampirem, patrzy na niego i młodszy, ale on z kolei zmartwił się reakcją czarodzieja. Nie czekał więc na pytanie o to czy wszystko w porządku.
- Nic mi nie jest, ale powinniśmy wracać, tu nie jest bezpiecznie. Uważam też, że Chu Tao i staruszek powinni pójść z nami – powiedział, zaraz potem wspominając o kręgach z soli, które miały odpędzić zło, a które były intencjonalnie przez kogoś, kto nie był potworem, a przynajmniej nie w fizycznym tego słowa znaczeniu, niszczone, by zło mogło wejść do domów tych ludzi.
- A nie uważasz, że to on może być osobą odpowiedzialną za pojawienie się tych stworów? – zapytał go Laurentius, zaplatając ręce na piersi. – Wpuścimy go do dworu, a on nas zabije – dodał, jakby uważał, że Visuke nie zrozumie o co mu chodziło. Chłopak przewrócił oczami, w odpowiedzi, ale sam miał dokładnie takie same argumenty żeby staruszkowi ufać, co Laurentius, żeby mu nie ufać.
- A jeśli nie jest? Jeśli jest tak samo niewinny jak ci, którzy uciekli, tylko nie miał rodziny i sił, żeby uciec, mamy go tak po prostu zostawić? Widziałeś co te stwory zrobiły temu miejscu, a on jest ostatnią osobą, która w nim mimo wszystko została. Jakimi bylibyśmy opiekunami tej ziemi, gdybyśmy naszego jedynego mieszkańca porzucili, bo może być, ale nie musi być podejrzanym? – zapytał, przyjmując pozę podobną do mężczyzny. Teraz to on i Astrid byli odpowiedzialni za tą część ziemi i zamierzał być odpowiedzialny, czy się to komuś podobało czy nie.
Laurentius milczał przez chwilę, wpatrując się groźnie w harde spojrzenie Visuke.
- W porządku, ale ktoś ma mieć cały czas na niego oko – powiedział, a Lis kiwnął głową. Nie spodziewał się jedynie, że zmartwienie, które zaraz pojawi się na twarzy Astrid będzie dotyczyło posłania, na którym staruszek miałby się umieścić.
Lis wzruszył ramionami.
- Najwyżej oddam mu swoją kanapę – powiedział tylko, a potem ignorując oburzenie jakie zobaczył na twarzy Astrid, odwrócił się i ruszył w kierunku domu mężczyzny, poinformować Chu Tao, że idą razem.
Chwilę potem kroczyli drogą w stronę posiadłości, wdychając czyste powietrze i ciesząc się, przynajmniej niektórzy ciepłymi promieniami słońca. Visuke widział znużenie na twarzy Astrid, zastanawiał się więc, czy wampiry tak reagowały na słońce, czy to on, nieprzyzwyczajony do tak długiego stania na nogach i całego tego stresu związanego z przeprowadzką do niegodnego młodego panicza miejsca, był po prostu zmęczony. Co by to nie było, Visuke trochę bawił, trochę martwił stan chłopaka. Był… prawdziwym arystokratą. W międzyczasie Chu Tao dojrzał kota i poproszony o diagnozę, zaleczył zaklęciem rankę i dojrzał rany Astrid, stwierdzając że na nie też powinien mieć jakieś lekarstwo, ale w swoich kufrach. Kiedy więc znaleźli się w posiadłości, Chu Tao zajął się ważeniem antybiotyku, Laurentius wrócił do sprzątania salonu w części jadalnej, by nie musieli spożywać posiłków w kuchni, a Astrid usiadł w fotelu zmęczony. Co do Visuke, stwierdził, że przejdzie się po posiadłości i obejrzy pokoje, bo ciekaw był, co mieściło się wyżej i w tych, do których nie miał jeszcze okazji zajrzeć. Zapytał Astrid, czy chłopak miał ochotę wybrać się z nim na zwiedzanie, ale zmarszczony z obrzydzenia nosek wampira powiedział mu, że nie miał zamiaru wchodzić gdzieś gdzie jest tak brudno. Visuke więc wzruszył ramionami i choć w pierwszej chwili zaszył się na chwilę w kuchni, by przygotować dla zmęczonego panicza herbatę, kiedy tylko odstawił tacę na stolik, ukrywając przed chłopakiem delikatne zawstydzenie na twarzy, zniknął w korytarzu, by otworzyć wszystkie drzwi jakie napotka na swojej drodze!

Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Prince&Rebel Empty Re: Prince&Rebel {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach