Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
@Satomi as Prince & @Ischigo as Rebel
@Satomi as Prince & @Ischigo as Rebel
- Posiadłość Visuke i Astrid:
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Słysząc odpowiedź Astrid, Visuke pokiwał głową, jakby wcale nie zdziwiła go odpowiedź chłopaka. Już wcześniej zauważył, że obaj mieli całkiem różne podejście do tego, które wartości były dla nich najważniejsze. Dla niego była to zgodność z własnym sumieniem i charakterem, dla Astrid priorytetem była rodzina. Nie miał mu tego za złe ani nie zamierzał próbować w nim tego zmienić. Chciał jedynie by chłopak przejrzał na oczy, że to, co wpajali mu rodzice nie koniecznie było ostateczną formą zachowania, do tego taką, która była w porządku. Bo według niego, nie była. Niemniej na ten moment czuł, że wyjaśnili sobie wszystko co musieli i tak jak podejrzewał Astrid, zdążył zgłodnieć, dlatego bez protestów poszedł za nim na dół, gdzie Eric i Zelen rozkładali na stole półmiski.
- Pachnie wybornie! – oświadczył z radością Visuke, bo choć nie uważał, by jego gotowanie było najgorsze, wiedział, że jego umiejętności nijak się mają do profesjonalnych kucharzy. Zaraz też oświadczył, że Eric ma się nie krępować i jeść z nimi, a po oświadczeniu Astrid, nie miał już innego wyjścia. Visuke nie ukrywał, że poczuł się dumny ze swojego narzeczonego. Naprawdę zrozumiał, że to co do tej pory powiedział nie było dobre i próbował to naprawić.
Lis z radością zabrał się za zajadanie pyszności, słuchając z uwagą rozmowy prowadzonej nad stołem. Na informację o tym, że kot nie posiadał sygnatury, aż odłożył widelec na bok. To było niespotykane! Jeszcze nigdy nie słyszał o czymś takim, ale kiedy o tym usłyszał, uznał, że Chu Tao miał całkowitą rację. Kiedy patrzył na kota, nie czuł jego obecności, a po zajęciach w Akademii Magów robił to podświadomie. Gatto cały czas roztaczał wokół siebie delikatną magiczną aurę, którą Visuke wyczuwał. A jednak, tamten kot był zupełnie inny. Sam dorzucił od siebie wyjaśnienia jak działają zaklęcia, które rozpiął nad posiadłością i że to zwierzę, czymkolwiek by nie było, nie było zwyczajne, ba na dodatek chciało ich skrzywdzić.
- Nie brzmi to dobrze – zauważył Zelen, a Chu Tao zgodził się z nim, wpatrując się z uwagą w czubek swojego widelca.
- Rzucę jeszcze kilka zaklęć wczesnego ostrzegania wokół posiadłości, ale nie obiecuję, że będą wytrzymałe, nadal jestem tylko medykiem – powiedział mężczyzna.
- Ja mogę je rzucić, jeśli mnie ich nauczysz – zaproponował Visuke. Był całkiem dumny z poziomu swoich zaklęć, na swoim roku był też najlepszy, oczywiście już po tym, jak zawalał każdy egzamin, żeby udowodnić swoim rodzicom, że jest do niczego.
- W porządku – zgodził się białowłosy natychmiast. Już po ochronnych zaklęciach jakie lis rzucił na posiadłość czuł, że były one najwyższej jakości.
- Potem przeszukam książki, które znalazłem w gabinecie, czy nie ma w nich niczego na temat kotów bez sygnatur – powiedział, zostawiając ogarnianie reszty posiadłości Ericowi i Zelenowi.
- Możesz spróbować – zgodził się Chu Tao, stwierdzając że Visuke nadaje się do tego lepiej niż on. Książki go usypiały…
- A ty Astrid? – zapytał Visuke narzeczonego, który nie odzywał się od jakiegoś czasu…
Słysząc o nauce fechtunku i walki wręcz, Visuke zainteresował się mocno, ale wystarczyło jedne ostre spojrzenie Laurentiusa by zdusił w sobie pytanie, czy i on mógłby się nauczyć. Jeśli to wampirzy szlachcic miałby go uczyć, czy w tym przypadku raczej torturować, już chyba wolał pozostać przy zaklęciach…
Po obiedzie, rozeszli się, Visuke poszedł z Chu Tao rzucić więcej zaklęć, a Astrid z Laurentiusem znaleźli dla siebie miejsce na dziedzińcu za domem. Kiedy Visuke wracał do posiadłości, nie pomyślał o tym, że będzie ich mijał. Że zobaczy jak Astrid walczy. A kiedy to dostrzegł, jego oczy rozszerzyły się z podziwu i niedowierzania. Nie miał pojęcia, że wampir, który wyglądał jakby całe życie spędził w fotelu, dobrze wyglądając potrafił się tak poruszać! Był niezwykle szybki, ostry i dokładny, a jego mina pełna skupienia w niczym nie przypominała tego spokojnego młodzieńca, który kontemplował smak herbaty. Visuke patrzył na niego dłuższą chwilę, nie potrafiąc oderwać wzroku, zafascynowany. Nawet nie wiedział, w którym momencie zaczął go podziwiać, niemniej czuł się jak gdyby poznał stronę chłopaka, o której nie wiedział i która sprawiała, że wyglądał… wyglądał super! Niesamowity! Nadal piękny, ale też ostry i… Visuke nie potrafił znaleźć słów na to, co właśnie czuł, kiedy na niego patrzył, ale sprawiało to, że było mu gorąco. A kiedy Astrid przypadkowo spojrzał w kierunku, w którym on stał, nie wiedział, czemu to zrobił, ale skoczył, by ukryć się za drzewem. Zakrył zarumienioną twarz dłońmi, nie mając pojęcia co się z nim działo.
- Visuke? Wszystko w porządku? – usłyszał obok siebie spokojny głos, a kiedy spojrzał w bok, rumieniąc się jeszcze bardziej, jak gdyby ktoś przyłapał go na podglądaniu niedozwolonych rzeczy, dojrzał Chu Tao.
- Ughm… ta-tak. Ja tylko… ten… tego – zaczął się jąkać, a białowłosy z uniesioną brwią wyminął drzewo, by zerknąć na co młody czarodziej patrzył. Widząc walczące wampiry, na jedną sekundę kącik jego ust uniósł się w znaczącym uśmieszku.
- Tak, chyba już wszystko wiem – oświadczył mężczyzna, a Visuke poczuł się jeszcze mocniej speszony. Chciał odejść, ale lis złapał za jego szeroki rękaw.
- Em… możesz… możesz mu nie mówić, że patrzyłem? – zapytał zawstydzony, a Chu Tao, w którego oczach błyszczało rozbawienie skinął głową.
- Zelen przeniósł twoje kury w pobliże kurnika, nie wypuścił ich, bo pomyślał, że ty chciałbyś to zrobić – rzucił jeszcze zdawkowo zanim odszedł, uśmiechając się do siebie, kiedy usłyszał zza siebie podekscytowane kroki, które go wyminęły i pognały w stronę ptasiego domku.
Visuke był taki szczęśliwy. Zapomniał o zawstydzeniu, biegnąc, by obejrzeć swoje nowe opierzone przyjaciółki i zgodnie z podejrzeniami Chu Tao wypuścił je do nowego domu będąc bardzo, bardzo zadowolonym, że mógł to zrobić. Zaraz potem wysypał ptakom ziarna do zbiornika i przyniósł dla nich wodę, by na koniec usiąść po środku wybiegu i przyglądać się ptakom z uwagą.
- Nie możecie tak chodzić nie nazwane, bo to przynosi pecha – oświadczył, rzucając sobie spojrzenia z dostojnym kogutem.
- Ty będziesz Mirmił – powiedział, wskazując dumnego koguta. – Ty Miranda – rzucił, wskazując biało-brązową kurę, która była najmniejsza ze wszystkich. – Ciebie nazwę Chloe, bo wyglądasz dostojnie – powiedział do całej brązowej kury, która posiadała pasek czarnych piór na brzuchu, co wyglądało jak gdyby miała halkę pod spódnicą. – Ty będziesz Louise – czarna kwoka zagdakała, jak gdyby zgadzała się z decyzją. – Ty… Zofia – zdecydował, wpatrując się w całą białą kurkę. Na koniec zostawił sobie tą, która wyglądała na bardzo złośliwą. – A ciebie nazwałbym Laurentius, bo też na mnie patrzysz jak gdybyś chciała mnie zamordować za to, że żyję, ale nie mogę, bo pewnie Astrid miałby mi za złe i on sam gdyby się dowiedział, naprawdę by mnie zabił, no i to męskie imię, a ty jesteś kobietą… więc zamiast tego będziesz Laura! – powiedział zadowolony z siebie, kiwając do siebie głową, jak gdyby właśnie udał mu się najlepszy żart na świecie!
- Pachnie wybornie! – oświadczył z radością Visuke, bo choć nie uważał, by jego gotowanie było najgorsze, wiedział, że jego umiejętności nijak się mają do profesjonalnych kucharzy. Zaraz też oświadczył, że Eric ma się nie krępować i jeść z nimi, a po oświadczeniu Astrid, nie miał już innego wyjścia. Visuke nie ukrywał, że poczuł się dumny ze swojego narzeczonego. Naprawdę zrozumiał, że to co do tej pory powiedział nie było dobre i próbował to naprawić.
Lis z radością zabrał się za zajadanie pyszności, słuchając z uwagą rozmowy prowadzonej nad stołem. Na informację o tym, że kot nie posiadał sygnatury, aż odłożył widelec na bok. To było niespotykane! Jeszcze nigdy nie słyszał o czymś takim, ale kiedy o tym usłyszał, uznał, że Chu Tao miał całkowitą rację. Kiedy patrzył na kota, nie czuł jego obecności, a po zajęciach w Akademii Magów robił to podświadomie. Gatto cały czas roztaczał wokół siebie delikatną magiczną aurę, którą Visuke wyczuwał. A jednak, tamten kot był zupełnie inny. Sam dorzucił od siebie wyjaśnienia jak działają zaklęcia, które rozpiął nad posiadłością i że to zwierzę, czymkolwiek by nie było, nie było zwyczajne, ba na dodatek chciało ich skrzywdzić.
- Nie brzmi to dobrze – zauważył Zelen, a Chu Tao zgodził się z nim, wpatrując się z uwagą w czubek swojego widelca.
- Rzucę jeszcze kilka zaklęć wczesnego ostrzegania wokół posiadłości, ale nie obiecuję, że będą wytrzymałe, nadal jestem tylko medykiem – powiedział mężczyzna.
- Ja mogę je rzucić, jeśli mnie ich nauczysz – zaproponował Visuke. Był całkiem dumny z poziomu swoich zaklęć, na swoim roku był też najlepszy, oczywiście już po tym, jak zawalał każdy egzamin, żeby udowodnić swoim rodzicom, że jest do niczego.
- W porządku – zgodził się białowłosy natychmiast. Już po ochronnych zaklęciach jakie lis rzucił na posiadłość czuł, że były one najwyższej jakości.
- Potem przeszukam książki, które znalazłem w gabinecie, czy nie ma w nich niczego na temat kotów bez sygnatur – powiedział, zostawiając ogarnianie reszty posiadłości Ericowi i Zelenowi.
- Możesz spróbować – zgodził się Chu Tao, stwierdzając że Visuke nadaje się do tego lepiej niż on. Książki go usypiały…
- A ty Astrid? – zapytał Visuke narzeczonego, który nie odzywał się od jakiegoś czasu…
Słysząc o nauce fechtunku i walki wręcz, Visuke zainteresował się mocno, ale wystarczyło jedne ostre spojrzenie Laurentiusa by zdusił w sobie pytanie, czy i on mógłby się nauczyć. Jeśli to wampirzy szlachcic miałby go uczyć, czy w tym przypadku raczej torturować, już chyba wolał pozostać przy zaklęciach…
Po obiedzie, rozeszli się, Visuke poszedł z Chu Tao rzucić więcej zaklęć, a Astrid z Laurentiusem znaleźli dla siebie miejsce na dziedzińcu za domem. Kiedy Visuke wracał do posiadłości, nie pomyślał o tym, że będzie ich mijał. Że zobaczy jak Astrid walczy. A kiedy to dostrzegł, jego oczy rozszerzyły się z podziwu i niedowierzania. Nie miał pojęcia, że wampir, który wyglądał jakby całe życie spędził w fotelu, dobrze wyglądając potrafił się tak poruszać! Był niezwykle szybki, ostry i dokładny, a jego mina pełna skupienia w niczym nie przypominała tego spokojnego młodzieńca, który kontemplował smak herbaty. Visuke patrzył na niego dłuższą chwilę, nie potrafiąc oderwać wzroku, zafascynowany. Nawet nie wiedział, w którym momencie zaczął go podziwiać, niemniej czuł się jak gdyby poznał stronę chłopaka, o której nie wiedział i która sprawiała, że wyglądał… wyglądał super! Niesamowity! Nadal piękny, ale też ostry i… Visuke nie potrafił znaleźć słów na to, co właśnie czuł, kiedy na niego patrzył, ale sprawiało to, że było mu gorąco. A kiedy Astrid przypadkowo spojrzał w kierunku, w którym on stał, nie wiedział, czemu to zrobił, ale skoczył, by ukryć się za drzewem. Zakrył zarumienioną twarz dłońmi, nie mając pojęcia co się z nim działo.
- Visuke? Wszystko w porządku? – usłyszał obok siebie spokojny głos, a kiedy spojrzał w bok, rumieniąc się jeszcze bardziej, jak gdyby ktoś przyłapał go na podglądaniu niedozwolonych rzeczy, dojrzał Chu Tao.
- Ughm… ta-tak. Ja tylko… ten… tego – zaczął się jąkać, a białowłosy z uniesioną brwią wyminął drzewo, by zerknąć na co młody czarodziej patrzył. Widząc walczące wampiry, na jedną sekundę kącik jego ust uniósł się w znaczącym uśmieszku.
- Tak, chyba już wszystko wiem – oświadczył mężczyzna, a Visuke poczuł się jeszcze mocniej speszony. Chciał odejść, ale lis złapał za jego szeroki rękaw.
- Em… możesz… możesz mu nie mówić, że patrzyłem? – zapytał zawstydzony, a Chu Tao, w którego oczach błyszczało rozbawienie skinął głową.
- Zelen przeniósł twoje kury w pobliże kurnika, nie wypuścił ich, bo pomyślał, że ty chciałbyś to zrobić – rzucił jeszcze zdawkowo zanim odszedł, uśmiechając się do siebie, kiedy usłyszał zza siebie podekscytowane kroki, które go wyminęły i pognały w stronę ptasiego domku.
Visuke był taki szczęśliwy. Zapomniał o zawstydzeniu, biegnąc, by obejrzeć swoje nowe opierzone przyjaciółki i zgodnie z podejrzeniami Chu Tao wypuścił je do nowego domu będąc bardzo, bardzo zadowolonym, że mógł to zrobić. Zaraz potem wysypał ptakom ziarna do zbiornika i przyniósł dla nich wodę, by na koniec usiąść po środku wybiegu i przyglądać się ptakom z uwagą.
- Nie możecie tak chodzić nie nazwane, bo to przynosi pecha – oświadczył, rzucając sobie spojrzenia z dostojnym kogutem.
- Ty będziesz Mirmił – powiedział, wskazując dumnego koguta. – Ty Miranda – rzucił, wskazując biało-brązową kurę, która była najmniejsza ze wszystkich. – Ciebie nazwę Chloe, bo wyglądasz dostojnie – powiedział do całej brązowej kury, która posiadała pasek czarnych piór na brzuchu, co wyglądało jak gdyby miała halkę pod spódnicą. – Ty będziesz Louise – czarna kwoka zagdakała, jak gdyby zgadzała się z decyzją. – Ty… Zofia – zdecydował, wpatrując się w całą białą kurkę. Na koniec zostawił sobie tą, która wyglądała na bardzo złośliwą. – A ciebie nazwałbym Laurentius, bo też na mnie patrzysz jak gdybyś chciała mnie zamordować za to, że żyję, ale nie mogę, bo pewnie Astrid miałby mi za złe i on sam gdyby się dowiedział, naprawdę by mnie zabił, no i to męskie imię, a ty jesteś kobietą… więc zamiast tego będziesz Laura! – powiedział zadowolony z siebie, kiwając do siebie głową, jak gdyby właśnie udał mu się najlepszy żart na świecie!
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Zaczęli od rozciągania. Aby wykonać kilka prostych, ale niezbędnych ćwiczeń, Astrid związał pospiesznie swoje włosy. Laurentius zawsze dbał o to, aby jego bratanek był dobrze przygotowany do treningu, dlatego po tak wielu latach chłopak nie potrzebował już instrukcji, co zrobić, by nie nabawić się niepotrzebnych urazów.
- Dzisiaj poćwiczymy walkę mieczem - wyjaśnił. - Znalazłem go dzisiaj, powinien się nadać. Ma inną ciężkość, niż te, którymi do tej pory walczyłeś, dlatego musisz się skupić.
Zakręcił kilka razy swoim, ważąc go w dłoniach.
- Zaczniemy od wypadów i natarć, później zajmiemy się przypomnieniem wszystkich ruchów.
Zaprezentował mu ruchy, po czym oddał imitację broni. Astrid potrzebował chwili, by się do niej przyzwyczaić. Faktycznie była cięższa, a do tego odrobinę źle wyważona — być może przez pewne uszczerbienie na klindze. Nie narzekał jednak, godnie przyjmując postawę i starając się odwzorować kroki oraz wymachy. Wuj obserwował go, komentując co jakiś czas:
- Pamiętaj o wykonywaniu kroku przy każdym ataku.
- Dbaj o to, żeby się nie odkrywać.
- Dobrze, tak trzymać.
Był cały zgrzany, gdy zaczęli w praktyce sprawdzać ataki, jakie sobie przypomniał. Nie odrywał wzroku od wuja, który uwielbiał natarcia z zaskoczenia. Za każdym razem, gdy jego nadgarstek dziwnie drgał, odskakiwał na bezpieczną odległość, bądź szykował się do defensywy, samemu starając się znaleźć pewną lukę, którą mógłby wykorzystać. Trzeba było przyznać, że stabilnie układane stopy i szybkie manewry były jego specjalnością — Astrid wciąż się tego uczył, mając za sobą dopiero kilka lat ćwiczeń, jednak dla nowicjusza jego technika robiła wrażenie.
- To nie taniec, nie pozostawaj w jednym rytmie, bo wtedy staje się to przewidywalne.
- Tak jest!
Być może właśnie to stanowiło o sile starszego wampira. Potrafił on bowiem przyzwyczaić przeciwnika do pewnego rytmu, by następnie niespodziewanie wybić się z niego i zaatakować, gdy ten opuści gardę. Im dłużej więc trwała walka, tym trudniej było nie wpaść w tę pułapkę. Odwrotnie jego bratanek — wciąż pozostając w tym samym rytmie, ryzykował, że przeciwnik w końcu się do niego przyzwyczai i wampir straci swoją przewagę.
Na ten moment udało mu się trafić kilka razy, podczas gdy na koncie starszego było o kilkanaście uderzeń więcej. Walczył jednak na poważnie, nie dając bratankowi taryfy ulgowej, która byłaby dla niego obrazą, sprawiając, że jeszcze większą radość odczuwał wampir z każdego udanego ataku. W pewnej chwili dysząc ciężko, Astrid odsunął się na moment, od dłuższego czasu czując na sobie spojrzenie. Zachowując bezpieczny dystans, rozejrzał się. Jego złote tęczówki zaobserwowały ruch w okolicach jednego z drzew i chociaż w pobliżu stał Chu Tao, wampir był prawie pewien, że nie on wpatrywał się w niego tak intensywnie. Czy to możliwe, że tamten kot wrócił?
- Zróbmy chwilę przerwy - zadecydował Laurentius, także biorąc głębokie oddechy.
Rozciągnął się kilka razy, uspokajając.
- Trenowałeś pod moją nieobecność?
Odpowiedziało mu skinienie.
- Azrael zgodził się mi towarzyszyć raz czy dwa, ale wciąż nie potrafię go choćby skłonić do defensywy - w jego głosie zabrzmiała nuta goryczy.
- Twój brat ma wrodzony talent - westchnął mężczyzna. - Jeśli dodać do tego lata spędzone na ćwiczeniach, nic dziwnego, że jest mistrzem miecza.
- I walki wręcz - dodał od siebie złotooki. - Być może gdybym miał możliwość trenowania z jego nauczycielami, także wykazałbym się talentem.
Oczywiście, że zazdrościł bratu. Pierwszy syn, niezwykle inteligentny, zdolny, ambitny i charyzmatyczny był wzorem dziecka, jakie Lord D’Arche mógł sobie wymarzyć na następcę. Od małego szkolony był w walce, studiował trudne księgi, za które Astrid wziął się, dopiero gdy był starszy, udawał się na wyprawy dyplomatyczne z ojcem w wieku 11 lat i miał miejsce w prywatnej szkole. Zawsze dawał z siebie wszystko i był wzorem dla innych. W porównaniu do niego jego młodszy brat był tylko drugim dzieckiem, które małżeństwem miało wzmocnić pozycję rodziny. Zawsze dłużej zajmowało mu nauczenie się czegoś czy zapamiętanie, przez co musiał poświęcać im o wiele więcej wysiłku. Traktowany czasem z przymrużeniem oka, czasem jak panna na wydanie, nie mógł opuszczać posiadłości. Etykieta, maniery, zdolności, wiedza i dopiero fechtunek. Taka była lista priorytetów, jaka została mu narzucona.
- Czy ja dobrze słyszę, że mój bratanek stał się zuchwały? Mały wampirek, któremu dopiero co kły wyrosły, już chce zawojować świat? - Poczochrał jego włosy w ojcowskim geście. - Może najpierw pokonaj swojego wuja? Jeśli ci się uda, poproszę Zelena, żeby upiekł ci sernik.
Z pewnymi przerwami trenowali jeszcze długi czas. Jako wampiry, mogące zwiększać swoją szybkość i wytrzymałość, nie męczyli się tak szybko, jak zwykli ludzie, przez co mogli sobie pozwolić na powrót dopiero w okolicach wieczora. Co było do przewidzenia, Astrid nie udało się wygrać małych zawodów, jednakże ilość serotoniny i endorfiny, jaka wytworzyła się, gdy skończyli, sprawiła, że nie przejmował się tym jakoś bardzo. Cały spocony i zdyszany poinformował Erica, że herbaty napije się na górze, po czym udał się do pokoju wziąć długą kąpiel.
~ ~ ~
Po wczesnej pobudce i dużym wysiłku całego dnia, Astrid był pewien, że z łatwością zaśnie, jak działo się to zazwyczaj. Coś jednak sprawiało, że nieważne ja długo trzymał oczy zamknięte, nie był w stanie odpłynąć w objęcia Morfeusza. Trudno powiedzieć, czy to przez wspomnienie brata, jednak poczuł nagle ogromną tęsknotę za rodzinną posiadłością, siostrą, która czasem jeszcze pakowała mu się do łóżka i sprawiała całą masę problemów, jakie musiał odkręcać, za chłodnymi porankami i zapachem sosnowego lasu nieopodal, doskonałymi słodyczami i posiłkami jedzonymi z rodzicami, gdy ci akurat byli na miejscu. Za czasem spędzonym w swojej komnacie, ogromną biblioteką i tym wszystkim, do czego przez te wszystkie lata się przyzwyczaił. Czuł się tak ogromnie samotny jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Laurentius z pewnością już śpi - powiedział w przestrzeń, aby w jakiś sposób zmącić ciszę napierającą z każdej strony. - A Gatto jest u Visuke.
Visuke… Ciekawe jak się czuje — przeszło mu przez myśl. O ile pierwszej nocy chłopak nie wydawał się zachwycony pobytem tutaj, płacząc w okolicach dziedzińca, tak teraz zdawało się, że wręcz idealnie wpasował się w nowe miejsce. Wampir czasem obserwował, jak ten swobodnie przechadza się po tym miejscu, znajdując co kolejne kryjówki bądź ciekawe miejsca. Zupełnie jak jego siostra.
Trudno powiedzieć, kiedy znalazł się przed pokojem rudowłosego. Z pewnym wahaniem zapukał trzykrotnie, oczekując odpowiedzi. Gdy ta nie nadeszła, ponowił próbę. W końcu drzwi otworzyły się i stanął przed nim ubrany w szatę nocną gospodarz. Na jego twarzy mieszało się zaskoczenie i przerażenie.
- Przepraszam, że budzę cię o tej porze - zaczął szeptem wampir, nie chcąc zbudzić pozostałych lokatorów. - Nie mogę zasnąć, więc pomyślałem, że poczytam chwilę. Po południu zostawiłem tu książkę, czy mógłbym ją pożyczyć? - podał tylko jeden z powodów wizyty.
- Dzisiaj poćwiczymy walkę mieczem - wyjaśnił. - Znalazłem go dzisiaj, powinien się nadać. Ma inną ciężkość, niż te, którymi do tej pory walczyłeś, dlatego musisz się skupić.
Zakręcił kilka razy swoim, ważąc go w dłoniach.
- Zaczniemy od wypadów i natarć, później zajmiemy się przypomnieniem wszystkich ruchów.
Zaprezentował mu ruchy, po czym oddał imitację broni. Astrid potrzebował chwili, by się do niej przyzwyczaić. Faktycznie była cięższa, a do tego odrobinę źle wyważona — być może przez pewne uszczerbienie na klindze. Nie narzekał jednak, godnie przyjmując postawę i starając się odwzorować kroki oraz wymachy. Wuj obserwował go, komentując co jakiś czas:
- Pamiętaj o wykonywaniu kroku przy każdym ataku.
- Dbaj o to, żeby się nie odkrywać.
- Dobrze, tak trzymać.
Był cały zgrzany, gdy zaczęli w praktyce sprawdzać ataki, jakie sobie przypomniał. Nie odrywał wzroku od wuja, który uwielbiał natarcia z zaskoczenia. Za każdym razem, gdy jego nadgarstek dziwnie drgał, odskakiwał na bezpieczną odległość, bądź szykował się do defensywy, samemu starając się znaleźć pewną lukę, którą mógłby wykorzystać. Trzeba było przyznać, że stabilnie układane stopy i szybkie manewry były jego specjalnością — Astrid wciąż się tego uczył, mając za sobą dopiero kilka lat ćwiczeń, jednak dla nowicjusza jego technika robiła wrażenie.
- To nie taniec, nie pozostawaj w jednym rytmie, bo wtedy staje się to przewidywalne.
- Tak jest!
Być może właśnie to stanowiło o sile starszego wampira. Potrafił on bowiem przyzwyczaić przeciwnika do pewnego rytmu, by następnie niespodziewanie wybić się z niego i zaatakować, gdy ten opuści gardę. Im dłużej więc trwała walka, tym trudniej było nie wpaść w tę pułapkę. Odwrotnie jego bratanek — wciąż pozostając w tym samym rytmie, ryzykował, że przeciwnik w końcu się do niego przyzwyczai i wampir straci swoją przewagę.
Na ten moment udało mu się trafić kilka razy, podczas gdy na koncie starszego było o kilkanaście uderzeń więcej. Walczył jednak na poważnie, nie dając bratankowi taryfy ulgowej, która byłaby dla niego obrazą, sprawiając, że jeszcze większą radość odczuwał wampir z każdego udanego ataku. W pewnej chwili dysząc ciężko, Astrid odsunął się na moment, od dłuższego czasu czując na sobie spojrzenie. Zachowując bezpieczny dystans, rozejrzał się. Jego złote tęczówki zaobserwowały ruch w okolicach jednego z drzew i chociaż w pobliżu stał Chu Tao, wampir był prawie pewien, że nie on wpatrywał się w niego tak intensywnie. Czy to możliwe, że tamten kot wrócił?
- Zróbmy chwilę przerwy - zadecydował Laurentius, także biorąc głębokie oddechy.
Rozciągnął się kilka razy, uspokajając.
- Trenowałeś pod moją nieobecność?
Odpowiedziało mu skinienie.
- Azrael zgodził się mi towarzyszyć raz czy dwa, ale wciąż nie potrafię go choćby skłonić do defensywy - w jego głosie zabrzmiała nuta goryczy.
- Twój brat ma wrodzony talent - westchnął mężczyzna. - Jeśli dodać do tego lata spędzone na ćwiczeniach, nic dziwnego, że jest mistrzem miecza.
- I walki wręcz - dodał od siebie złotooki. - Być może gdybym miał możliwość trenowania z jego nauczycielami, także wykazałbym się talentem.
Oczywiście, że zazdrościł bratu. Pierwszy syn, niezwykle inteligentny, zdolny, ambitny i charyzmatyczny był wzorem dziecka, jakie Lord D’Arche mógł sobie wymarzyć na następcę. Od małego szkolony był w walce, studiował trudne księgi, za które Astrid wziął się, dopiero gdy był starszy, udawał się na wyprawy dyplomatyczne z ojcem w wieku 11 lat i miał miejsce w prywatnej szkole. Zawsze dawał z siebie wszystko i był wzorem dla innych. W porównaniu do niego jego młodszy brat był tylko drugim dzieckiem, które małżeństwem miało wzmocnić pozycję rodziny. Zawsze dłużej zajmowało mu nauczenie się czegoś czy zapamiętanie, przez co musiał poświęcać im o wiele więcej wysiłku. Traktowany czasem z przymrużeniem oka, czasem jak panna na wydanie, nie mógł opuszczać posiadłości. Etykieta, maniery, zdolności, wiedza i dopiero fechtunek. Taka była lista priorytetów, jaka została mu narzucona.
- Czy ja dobrze słyszę, że mój bratanek stał się zuchwały? Mały wampirek, któremu dopiero co kły wyrosły, już chce zawojować świat? - Poczochrał jego włosy w ojcowskim geście. - Może najpierw pokonaj swojego wuja? Jeśli ci się uda, poproszę Zelena, żeby upiekł ci sernik.
Z pewnymi przerwami trenowali jeszcze długi czas. Jako wampiry, mogące zwiększać swoją szybkość i wytrzymałość, nie męczyli się tak szybko, jak zwykli ludzie, przez co mogli sobie pozwolić na powrót dopiero w okolicach wieczora. Co było do przewidzenia, Astrid nie udało się wygrać małych zawodów, jednakże ilość serotoniny i endorfiny, jaka wytworzyła się, gdy skończyli, sprawiła, że nie przejmował się tym jakoś bardzo. Cały spocony i zdyszany poinformował Erica, że herbaty napije się na górze, po czym udał się do pokoju wziąć długą kąpiel.
~ ~ ~
Po wczesnej pobudce i dużym wysiłku całego dnia, Astrid był pewien, że z łatwością zaśnie, jak działo się to zazwyczaj. Coś jednak sprawiało, że nieważne ja długo trzymał oczy zamknięte, nie był w stanie odpłynąć w objęcia Morfeusza. Trudno powiedzieć, czy to przez wspomnienie brata, jednak poczuł nagle ogromną tęsknotę za rodzinną posiadłością, siostrą, która czasem jeszcze pakowała mu się do łóżka i sprawiała całą masę problemów, jakie musiał odkręcać, za chłodnymi porankami i zapachem sosnowego lasu nieopodal, doskonałymi słodyczami i posiłkami jedzonymi z rodzicami, gdy ci akurat byli na miejscu. Za czasem spędzonym w swojej komnacie, ogromną biblioteką i tym wszystkim, do czego przez te wszystkie lata się przyzwyczaił. Czuł się tak ogromnie samotny jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Laurentius z pewnością już śpi - powiedział w przestrzeń, aby w jakiś sposób zmącić ciszę napierającą z każdej strony. - A Gatto jest u Visuke.
Visuke… Ciekawe jak się czuje — przeszło mu przez myśl. O ile pierwszej nocy chłopak nie wydawał się zachwycony pobytem tutaj, płacząc w okolicach dziedzińca, tak teraz zdawało się, że wręcz idealnie wpasował się w nowe miejsce. Wampir czasem obserwował, jak ten swobodnie przechadza się po tym miejscu, znajdując co kolejne kryjówki bądź ciekawe miejsca. Zupełnie jak jego siostra.
Trudno powiedzieć, kiedy znalazł się przed pokojem rudowłosego. Z pewnym wahaniem zapukał trzykrotnie, oczekując odpowiedzi. Gdy ta nie nadeszła, ponowił próbę. W końcu drzwi otworzyły się i stanął przed nim ubrany w szatę nocną gospodarz. Na jego twarzy mieszało się zaskoczenie i przerażenie.
- Przepraszam, że budzę cię o tej porze - zaczął szeptem wampir, nie chcąc zbudzić pozostałych lokatorów. - Nie mogę zasnąć, więc pomyślałem, że poczytam chwilę. Po południu zostawiłem tu książkę, czy mógłbym ją pożyczyć? - podał tylko jeden z powodów wizyty.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po niemal godzinie spędzonej w towarzystwie kurczaków, Visuke w końcu wrócił do posiadłości, zająć się bardziej pożytecznymi rzeczami. Rozłożył się z książkami w salonie, zajmując tym samym obie kanapy i stolik, ale nie przejmował się tym, skupiony na lekturze. Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że jego poszukiwania mogą się okazać bezowocne. Nawet jeśli książki miały z kotami wiele wspólnego, część z nich miała powyrywane kartki, jak gdyby ktoś próbował ukraść informacje i nie zamierzał, by te trafiły w ręce kogoś innego. Visuke nie tracił czasu przeglądaniem wszystkiego, po prostu spisał tytuły książek, którym brakowało stron na czystą kartkę, a kiedy Chu Tao zakręcił się koło niego, napomknął mu o tym fakcie.
- Ktoś wyrwał strony z wszystkich książek? – zdziwił się mężczyzna, ale lis zaraz pokręcił głową.
- Nie ze wszystkich i właśnie o to chodzi, popatrz – powiedział przyciągając do siebie grube tomiszcze oprawione w skórę. – Tutaj powinien być rozdział o kotach, ale kartki się urywają i przeskakują od razu do nietoperzy. Za to w tej książce są same zaklęcia, zero kotów, kartki są wszystkie. I to się powtarza, ktoś zbierał informacje o kotach – powiedział, a Chu Tao przyglądał mu się dłuższą chwilę w zastanowieniu, dopóki z jego ust nie uciekło zrezygnowane westchnienie.
- Więc? Jaki masz pomysł, żeby dowiedzieć się, co na tych kartkach było? – zapytał białowłosy, a Visuke w odpowiedzi posłał mu chytry uśmieszek.
- Dostaliśmy zaproszenie na przyjęcie urodzinowe, a na takim nie wypada pojawić się bez prezentu, prawda? Pomyślałem więc, że kiedy następnym razem wpadniemy do miasta, zajrzę do tamtejszej biblioteki i zapytam, czy mają którąś z tych książek – powiedział, pokazując mu listę tytułów, które chciał sprawdzić. Chu Tao pokiwał głową z uznaniem.
- Dobra myśl – pochwalił Lisa, a Visuke zachwycony tym, że ktoś naprawdę z nim rozmawiał, do tego stwierdził, że jego pomysł był dobry, posłał mężczyźnie pełen szczerej radości uśmiech.
W nocy obudziło go pukanie do drzwi. W pierwszej chwili złapał za różdżkę, podrywając się z posłania w pełnej gotowości. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nic się nie działo, a kiedy otworzył drzwi i dojrzał, że to Astrid szukał jego towarzystwa w środku nocy, senność do niego wróciła.
- Hmm? Co jest? Coś się stało? – zapytał, opierając się ramieniem o framugę drzwi w nieco bardziej rozluźnionej pozie.
- Książkę? Jasne, możesz poczytać tutaj jak chcesz – zaproponował, otwierając szerzej drzwi do pokoju. Nie był pewien, dlaczego to robił, ale chyba po prostu to nagłe wyrwanie ze snu przestraszyło go do tego stopnia, że nie chciał już dłużej zostać samemu.
Astrid oczywiście zaczął protestować, twierdząc, że nie chciał mu przeszkadzać, ale Visuke tylko przewrócił oczami, wciągając go do pokoju, najpierw twierdząc że przecież nie będą rozmawiać na korytarzu, a potem zrobił mu miejsce na łóżku, rzucając że robi się zimno. W pierwszej chwili wampir nie wyglądał na przekonanego do słuszności tej decyzji, ale kiedy wsunął się pod ciepłą kołdrę argumenty chyba zaczęły do niego docierać.
Visuke przyglądał mu się przez chwilę, wzdychając bezgłośnie, kiedy miękkie światło świec padało na twarz Astrid, sprawiając że wyglądał poważnie i dostojnie, a jednocześnie tak łagodnie i pięknie, że lis nie miał ochoty odwracać wzroku. Wampir był naprawdę najpiękniejszą istotą jaką Visuke widział w swoim życiu, a im dłużej na niego patrzył, tym bardziej utwierdzał się w tym przekonaniu.
Nie spodziewał się, że kiedy kartki zaszeleszczą po raz któryś, dłoń chłopaka znajdzie się na jego włosach. Odruchowo przymknął oczy, czując ciepło i odwracający uwagę od trosk delikatny dotyk. Zamruczał z zadowoleniem i zanim pomyślał, wtulił głowę w bok wampira, zwijając się w kuleczkę i kładąc ogon na kolanach chłopaka. Nagle znów zrobił się taki senny… Dłoń Astrid pojawiająca się od czasu do czasu na jego włosach tylko to wrażenie potęgowała, sprawiając że dryfował pomiędzy snem a jawą, tuląc się do ciepłego ciała tuż obok, które sprawiało, że już nie czuł strachu przed zaśnięciem.
Kiedy Astrid stwierdził, że powinien sobie iść, na wpół przytomnie, Visuke oplótł go ramionami w pasie, nie pozwalając mu odejść.
- Nie idź – poprosił, kładąc się na nim bardziej. – Nie idź – powtórzył jeszcze kilka razy, za każdym razem kiedy dłoń wampira znikała z jego głowy i przestawał, kiedy znów się pojawiała. Dopiero kiedy Astrid ułożył się wygodniej i przestał się kręcić, Visuke zasnął, tuląc się do narzeczonego jak dziecko i po raz pierwszy od dawna śpiąc snem spokojnym, bez koszmarów, wspomnień, wyrzutów sumienia i zmartwień.
21 maja, piątek
Kiedy kolejnego dnia rano obudził się, wyspany jak nigdy, zdziwił się. Po pierwsze jego twarz pokrywały długie, ciemne włosy, które nie należały do niego. Po drugie, było mu cieplutko, ale tak bardzo cieplutko, na pewno nie w sposób, który znał ze spania samotnie. Po trzecie, przyjemny zapach łaskotał go w nos i nie był to byle jaki zapach. No i po czwarte, przytulał się całą długością ciała do drugiego ciała, które było znacznie bardziej twarde i miękkie jednocześnie niż się spodziewał.
- Astrid? – zdziwił się, próbując się odkleić od chłopaka, ale ze zdumieniem zdał sobie sprawę z tego, że on również przytulał go mocno przez sen i ani myślał puścić.
Visuke poczuł, że zrobiło mu się gorąco. Astrid był bardzo blisko, jego twarz, ramiona, ręce wampira spoczywały gdzieś w dole jego pleców, sprawiając że jego twarz z każdą chwilą coraz bardziej przypominała dorodnego buraka. Przez chwilę próbował sam obudzić wampira, ale chyba nie robił tego zbytnio przekonująco. W końcu zdecydował, że nie chce, żeby ktoś zastał ich w takim stanie, zwłaszcza Laurentius, który na sto procent miał chłopaka szukać, póki by go nie znalazł, sięgnął więc po swoją różdżkę i posłał do Chu Tao krótką wiadomość zaklęciem.
Kiedy dziesięć minut później, drzwi do pokoju uchyliły się i w pomieszczeniu znalazł się Chu Tao, lis nie spodziewał się, że… cóż, białowłosy najzwyczajniej w świecie parsknął śmiechem widząc ich razem, przyklejonych do siebie, w rozkopanej pościeli. Visuke poczuł jak rumieniec wstydu wkradł się na jego policzki i tam już został, choć starał się wyglądać na mniej przejętego i zażenowanego.
- Pomożesz mi? – zapytał w końcu, starając się brzmieć na bardziej zirytowanego i mniej zawstydzonego niż był w rzeczywistości, ale jedno spojrzenie Chu Tao wystarczyło, by wiedział, że medyk nie dał się nabrać.
Chu Tao zbliżył się do nich i nadal mocno rozbawiony nieporadnością lisa, pochylił się nad uchem Astrid.
- Paniczu D’Arche, już pora wstać – oświadczył stanowczo, niezbyt cicho i niezbyt głośno, powtarzając to zdanie tak długo, dopóki Astrid nie zaczął się budzić.
- Ktoś wyrwał strony z wszystkich książek? – zdziwił się mężczyzna, ale lis zaraz pokręcił głową.
- Nie ze wszystkich i właśnie o to chodzi, popatrz – powiedział przyciągając do siebie grube tomiszcze oprawione w skórę. – Tutaj powinien być rozdział o kotach, ale kartki się urywają i przeskakują od razu do nietoperzy. Za to w tej książce są same zaklęcia, zero kotów, kartki są wszystkie. I to się powtarza, ktoś zbierał informacje o kotach – powiedział, a Chu Tao przyglądał mu się dłuższą chwilę w zastanowieniu, dopóki z jego ust nie uciekło zrezygnowane westchnienie.
- Więc? Jaki masz pomysł, żeby dowiedzieć się, co na tych kartkach było? – zapytał białowłosy, a Visuke w odpowiedzi posłał mu chytry uśmieszek.
- Dostaliśmy zaproszenie na przyjęcie urodzinowe, a na takim nie wypada pojawić się bez prezentu, prawda? Pomyślałem więc, że kiedy następnym razem wpadniemy do miasta, zajrzę do tamtejszej biblioteki i zapytam, czy mają którąś z tych książek – powiedział, pokazując mu listę tytułów, które chciał sprawdzić. Chu Tao pokiwał głową z uznaniem.
- Dobra myśl – pochwalił Lisa, a Visuke zachwycony tym, że ktoś naprawdę z nim rozmawiał, do tego stwierdził, że jego pomysł był dobry, posłał mężczyźnie pełen szczerej radości uśmiech.
W nocy obudziło go pukanie do drzwi. W pierwszej chwili złapał za różdżkę, podrywając się z posłania w pełnej gotowości. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nic się nie działo, a kiedy otworzył drzwi i dojrzał, że to Astrid szukał jego towarzystwa w środku nocy, senność do niego wróciła.
- Hmm? Co jest? Coś się stało? – zapytał, opierając się ramieniem o framugę drzwi w nieco bardziej rozluźnionej pozie.
- Książkę? Jasne, możesz poczytać tutaj jak chcesz – zaproponował, otwierając szerzej drzwi do pokoju. Nie był pewien, dlaczego to robił, ale chyba po prostu to nagłe wyrwanie ze snu przestraszyło go do tego stopnia, że nie chciał już dłużej zostać samemu.
Astrid oczywiście zaczął protestować, twierdząc, że nie chciał mu przeszkadzać, ale Visuke tylko przewrócił oczami, wciągając go do pokoju, najpierw twierdząc że przecież nie będą rozmawiać na korytarzu, a potem zrobił mu miejsce na łóżku, rzucając że robi się zimno. W pierwszej chwili wampir nie wyglądał na przekonanego do słuszności tej decyzji, ale kiedy wsunął się pod ciepłą kołdrę argumenty chyba zaczęły do niego docierać.
Visuke przyglądał mu się przez chwilę, wzdychając bezgłośnie, kiedy miękkie światło świec padało na twarz Astrid, sprawiając że wyglądał poważnie i dostojnie, a jednocześnie tak łagodnie i pięknie, że lis nie miał ochoty odwracać wzroku. Wampir był naprawdę najpiękniejszą istotą jaką Visuke widział w swoim życiu, a im dłużej na niego patrzył, tym bardziej utwierdzał się w tym przekonaniu.
Nie spodziewał się, że kiedy kartki zaszeleszczą po raz któryś, dłoń chłopaka znajdzie się na jego włosach. Odruchowo przymknął oczy, czując ciepło i odwracający uwagę od trosk delikatny dotyk. Zamruczał z zadowoleniem i zanim pomyślał, wtulił głowę w bok wampira, zwijając się w kuleczkę i kładąc ogon na kolanach chłopaka. Nagle znów zrobił się taki senny… Dłoń Astrid pojawiająca się od czasu do czasu na jego włosach tylko to wrażenie potęgowała, sprawiając że dryfował pomiędzy snem a jawą, tuląc się do ciepłego ciała tuż obok, które sprawiało, że już nie czuł strachu przed zaśnięciem.
Kiedy Astrid stwierdził, że powinien sobie iść, na wpół przytomnie, Visuke oplótł go ramionami w pasie, nie pozwalając mu odejść.
- Nie idź – poprosił, kładąc się na nim bardziej. – Nie idź – powtórzył jeszcze kilka razy, za każdym razem kiedy dłoń wampira znikała z jego głowy i przestawał, kiedy znów się pojawiała. Dopiero kiedy Astrid ułożył się wygodniej i przestał się kręcić, Visuke zasnął, tuląc się do narzeczonego jak dziecko i po raz pierwszy od dawna śpiąc snem spokojnym, bez koszmarów, wspomnień, wyrzutów sumienia i zmartwień.
21 maja, piątek
Kiedy kolejnego dnia rano obudził się, wyspany jak nigdy, zdziwił się. Po pierwsze jego twarz pokrywały długie, ciemne włosy, które nie należały do niego. Po drugie, było mu cieplutko, ale tak bardzo cieplutko, na pewno nie w sposób, który znał ze spania samotnie. Po trzecie, przyjemny zapach łaskotał go w nos i nie był to byle jaki zapach. No i po czwarte, przytulał się całą długością ciała do drugiego ciała, które było znacznie bardziej twarde i miękkie jednocześnie niż się spodziewał.
- Astrid? – zdziwił się, próbując się odkleić od chłopaka, ale ze zdumieniem zdał sobie sprawę z tego, że on również przytulał go mocno przez sen i ani myślał puścić.
Visuke poczuł, że zrobiło mu się gorąco. Astrid był bardzo blisko, jego twarz, ramiona, ręce wampira spoczywały gdzieś w dole jego pleców, sprawiając że jego twarz z każdą chwilą coraz bardziej przypominała dorodnego buraka. Przez chwilę próbował sam obudzić wampira, ale chyba nie robił tego zbytnio przekonująco. W końcu zdecydował, że nie chce, żeby ktoś zastał ich w takim stanie, zwłaszcza Laurentius, który na sto procent miał chłopaka szukać, póki by go nie znalazł, sięgnął więc po swoją różdżkę i posłał do Chu Tao krótką wiadomość zaklęciem.
Kiedy dziesięć minut później, drzwi do pokoju uchyliły się i w pomieszczeniu znalazł się Chu Tao, lis nie spodziewał się, że… cóż, białowłosy najzwyczajniej w świecie parsknął śmiechem widząc ich razem, przyklejonych do siebie, w rozkopanej pościeli. Visuke poczuł jak rumieniec wstydu wkradł się na jego policzki i tam już został, choć starał się wyglądać na mniej przejętego i zażenowanego.
- Pomożesz mi? – zapytał w końcu, starając się brzmieć na bardziej zirytowanego i mniej zawstydzonego niż był w rzeczywistości, ale jedno spojrzenie Chu Tao wystarczyło, by wiedział, że medyk nie dał się nabrać.
Chu Tao zbliżył się do nich i nadal mocno rozbawiony nieporadnością lisa, pochylił się nad uchem Astrid.
- Paniczu D’Arche, już pora wstać – oświadczył stanowczo, niezbyt cicho i niezbyt głośno, powtarzając to zdanie tak długo, dopóki Astrid nie zaczął się budzić.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Astrid był sceptycznie nastawiony co do propozycji pozostania, choć może tylko z pozoru. Liczne protesty, jakie zastosował na przemian z argumentami, na nic się jednak nie zdały, gdyż narzeczony usilnie odbijał każdy z nich, ostatecznie robiąc mu miejsce na ogromnym łóżku. Bez cienia skrępowania wampir przysiadł na nim, by po chwili ułożyć się wygodnie, opierając plecami o poduszkę, którą uniósł na wysokość wezgłowia. Podwinął kolana, aby móc usytuować książkę w wygodnej dla czytania pozycji i zatopił się ponownie w plątaninie słów, co jakiś czas tylko kątem oka kontrolując stan świadomości towarzysza. Gdyby nie fakt, że i jemu było niezwykle przyjemnie dzielić wspólną przestrzeń pod ciepłą kołdrą na nagrzanym uprzednio materacu i w akompaniamencie oddechów zgłębiać kolejne strony, prawdopodobnie już po jednym rozdziale podjąłby próbę powrotu do pokoju.
Zapominając się na chwilę, upojony spokojem i aromatem, jaki unosił się wokół, przeniósł jedną dłoń na głowę Visuke, delikatnie głaszcząc jego włosy. Długie palce, które z niezwykłą delikatnością przesunęły po kosmykach, szeptały jakby cicho “wszystko dobrze, możesz spać”, sprawiając, że chłopak przymknął swoje brązowe oczęta. Cichy pomruk i nagłe przysunięcie się Lisiego czarodzieja wyrwały Astrid z czytelniczego otępienia. Raz jeszcze przeczesał rude kosmyki, pozwalając także, aby puchaty ogon spoczął na jego udach, grzejąc je i sprawiając, że górna część długich rzęs zaczęła niebezpiecznie chylić się ku dolnej.
Czytający w dość niewygodnej pozycji wampir, którego dłonie raz po raz znajdowały odrobinę miękkości i obietnicy snu między uszami narzeczonego, czuł, jak literki powoli zaczynają się zlewać. Niczym ciepła czekolada wylana na dopiero co wyjęty z pieca sernik, spływały w dół strony, zmieniając się w postaci i koty. Trudno było odróżnić, czy mruczenie, unoszące się w powietrzu, należało do leżącego w nogach Gatto, czy może do Visuke. Poddając walkę, złote oczy zamknęły się na kilkanaście chwil, a z wampirzej piersi wyrwało się długie westchnienie.
- Powinienem wracać - odezwał się szeptem, z jednej storny nie chcąc niepotrzebnie rozbudzić kompana po raz drugi tej nocy, z drugiej zaś pragnąc dać mu znać, że wychodzi.
Informacja to spotkała się z senną odmową w postaci słów oraz mocniejszego przylgnięcia. Po niedługiej chwili Visuke niemalże w całości leżał na jego piersi, uniemożliwiając wstanie. Ponownie wypuszczając powietrze z płuc w charakterystyczny sposób, Astrid zdał sobie sprawę, że nie miał wyboru. Obejmując swojego narzeczonego, sprawił, że ten poluzował uścisk na tyle, aby możliwe było odłożenie książki na szafkę nocną oraz zgaszenie świecy. Zagrzebawszy się w kołdrze, odwrócił się w jego stronę i zaczął głaskać po plecach tak, jak zawsze robił to w stosunku do młodszej siostry. W końcu Visuke odpuścił, układając się wygodnie i pozwalając, by jego ogon otulił ich. Przez kilka minut w pokoju rozlegały się jeszcze raz po raz ciche pomruki, aż oboje nie zasnęli.
~ ~ ~
Po wczesnej pobudce dnia poprzedniego i długim treningu nic dziwnego, że Astrid spał w najlepsze nawet pomimo tego, że coś kręciło się w jego ramionach. Nie przeszkadzało mu wschodzące niespiesznie słońce, którego promienie rozsypywały się po podłodze oraz zmarszczonej pościeli, ani nawet cicho wypowiedziane jego imię w akompaniamencie wiosennej serenady wyśpiewywanej przez ptaki. Nie zwrócił także uwagi na fakt, że część kołdry została z niego zdjęta, a puszysty ogon zamachał kilkakrotnie, odsuwając się na bezpieczną odległość. Pod względem snu wampir był istnym paniczem, do którego nie docierało zupełnie nic i który nie potrafiłby wyczuć zagrożenia, jakie innych mogłoby zbudzić, nawet gdyby ktoś przyłożył mu nóż do gardła. Czy był to przejaw zaufania? A może głupoty? Spierali się o to z wujem nie raz.
Zdecydowanie budzenie panicza D’Arche wymagało wiele cierpliwości i specjalnej metody. Dopiero za dwudziestym razem dotarły do niego słowa i pozwoliły mu się wynurzyć z ogromnej rzeki snów, a dwudziesty siódmy raz sprawił, że jego powieki uchyliły się, pozwalając światu dostrzec te piękne, niespotykanie złote tęczówki.
- Dzień dobry, Visuke - przywitał się sennie, na wpół ziewając, by po chwili posłać mu szeroki uśmiech i ostatni raz wtulić się w niego.
Chu Tao chyba wiedział, co nadchodzi, bo ponownie zaczął nawoływać wampira, aby uniemożliwić mu zaśnięcie. Mimo iż jego głos łamał się od powstrzymywanego śmiechu, udało się. Śpiąca królewna usiadła, przeciągając się i rozglądając. Gatto, który jak gdyby tylko na to czekał, przydreptał natychmiast i zaczął się łasić do jednego z właścicieli, prosząc o pieszczoty z rana.
- Gdzie Laurentius? Czy kąpiel już gotowa? - zapytał medyka.
Gdzieś obok spanikowany i wciąż czerwony na twarzy Visuke odsunął się na bezpieczną odległość, starając się ochłonąć.
- Niestety - pokręcił głową. - Twój wuj zapewne jeszcze śpi. Jest bardzo wcześnie. Przyszedłem zabrać cię do twojej komnaty.
Trybiki zaczęły się obracać, a neurony przesyłać sygnał, który miał na celu skojarzenie pewnych faktów. Ach tak, przecież był w pokoju swojego narzeczonego. Wciąż delikatnie zaspany kiwnął głową i pozwolił się odprowadzić. Znów zostawił książkę, zajmując swoje ramiona małym, puchatym kociakiem i będąc w progu, kiwnął jeszcze czarodziejowi w podziękowaniu.
- Czy stało się coś dobrego? - zapytał go medyk, gdy byli pod jego pokojem.
- Nie. Po prostu miałem naprawdę, naprawdę wspaniały sen.
Uśmiechnięty delikatnie panicz zniknął za drzwiami.
Faktycznie około półtorej godziny później, kiedy to ponownie zapadł w głęboki sen, tym razem jednak w towarzystwie mniejszego, rudego futrzaka, został obudzony przez wuja. Radosny i wyspany wstał posłusznie i pozwolił się przygotować na nadchodzacy dzień. Jego włosy zostały spięte dziś dwiema drewnianymi szpilkami, na których końcach odznaczały się wyraźnie żółte kwiaty. Podobny wzór powielała szata wierzchnia, będąca w kolorze granatowym i posiadająca liczne złote zdobienia, czy to przy rękawach, czy też na wysokości szyi.
Schodząc na dół, zlustrował pomieszczenie. Wszyscy już czekali, prowadząc wesołą rozmowę, która odrobinę straciła na sile, gdy Astrid został dostrzeżony. Witając się kiwnięciem głowy, starał się złapać spojrzenie narzeczonego, aby posłać mu poranny uśmiech, jednak brązowe tęczówki unikały go w perfekcyjny sposób. Chłopak zachowywał się o wiele, wiele inaczej, niż w dniu, kiedy go poznał. W przeciwieństwie do niego Chu Tao z beznamiętną miną obserwował ich dwoje, nawet się z tym nie kryjąc.
Wyczuł ją już w chwili, gdy znalazła się w salonie. Pyszna tarta jabłkowa. Natychmiast wyprostował się, a jego twarz wypełniła dziecięca wręcz radość. Laurentius spodziewał się takiej reakcji.
- Pomyślałem, że musisz tęsknić za słodyczami - wyjaśnił, nakładając mu od razu dwa kawałki i zachęcając resztę, by częstowała się po śniadaniu.
Astrid nawet nie zwrócił uwagi na to, czym zajadają się pozostali, natychmiast zanurzając widelczyk w kruchej górze. Ach jakże wspaniale było usłyszeć ten cichy “chrup” pod naporem srebrnego narzędzia. Mając możliwość wydostania się, złote kawałeczki jabłek, zanurzone niegdyś w miodzie i posypane cynamonem, wysypały się nieznacznie na biały talerzyk, składając obietnicę słodyczy. Trzy ząbki zebrały je zgrabnie, zahaczając też o kruche ciasto i skierowały ku koneserowi. Jak cudownie było poczuć znów ten smak. Wciąż gorące ciasto rozpadało się w ustach, a mus jabłkowy rozpływał. Powstrzymując się od mruknięcia, żuł powoli, aby na jak najdłużej starczyło mu tej pyszności.
Rozmowa umykała jego świadomości, pozostawiając w pamięci nieznaczny ślad. Mówili coś o ogrodzie, później także o książkach. W końcu zapytany, co sądzi o pomyśle pojechania do miasta tego ranka, otarł usta chusteczką. Zgodził się, aby już teraz wybrać prezent dla panienki Elisabeth oraz dodał od siebie, że powinni wyruszyć natychmiast.
Kareta kołysała się w rytmie nadawanym przez stukot racic. Astrid niemalże od razu zasłonił jedno z okien, siadając blisko niego. Pojazd był dość mały, powiedzmy na cztery osoby, co wprawiało w pewien dyskomfort, gdy nogami prawie stykał się z kimś innym, nie mogąc ich w pełni wyprostować. Z drugiej storny być może każdy pojazd był tej wielkości, a on po prostu nie zwrócił na to uwagi, dzieląc wcześniej przestrzeń z jedną, a nie dwiema jednostkami.
Laurentius powoził, zgodnie z ustalonym wcześniej porządkiem, zaś medyk towarzyszył im w środku, siedząc naprzeciwko wampira i co chwila zerkając to na jednego, to na drugiego. Twarz jego nie miała nawet znamienia obojętnego wyrazu sprzed kilku dni, ale wciąż pozostawało na niej poranne rozbawienie.
- Jak się spało, Visuke? - przerwał w końcu ciszę białowłosy.
Jak na zawołanie twarz czarodzieja zabarwiła się na czerwono, a chłopak odwrócił wzrok za szybę, nic nie odpowiadając. Brakowało tylko, aby znów skrył się za ogonem, który teraz nerwowo kołysał się, wykorzystując wolną przestrzeń. Zachowanie to rozbawiło sprawcę, który wydał z siebie cichy chichot. Nie do końca rozumiejący sytuację, Astrid spojrzał na niego pytająco.
- Czy coś się stało? - zapytał. Między spokojnymi nutami wybrzała pewna miękkość, z której sam jeszcze nie zdawał sobie sprawy.
- Ależ nie - kontynuował wciąż rozbawiony Chu Tao - Po prostu Visuke chyba się zawstydził.
- Zawstydził? - tym razem wampir wydał się zainteresowany. - Czy coś związanego z wczorajszą nocą sprawia, że się mnie wstydzi? - po krótkim rachunku sumienia, wampir dodał: - Nie powinienem był głaskać cię po włosach czy ogonie. Przepraszam.
Medyk posłał Visuke spojrzenie mówiące “A więc to tak? Na tym etapie już jesteście?”, zaraz jednak uspokajając chłopaka w zamian za narzeczonego:
- Nie sądzę, aby Visuke miał coś przeciwko temu. Gdyby tak było, z pewnością nie pozwoliłby na to. Zaryzykowałbym także stwierdzenie, że całkiem mu się to podobało…
Ogon powędrował w górę, całkiem przysłaniając dorodnego buraka, którego spalił podmiot konwersacji.
- Poza tym z pewnością nie wstydzi się ciebie, ale bardziej przed tobą.
- Nie uważam, aby było coś, czego powinien.
Chu Tao otworzył usta, jednak nurtujące go od jakiegoś czasu pytanie nie zostało przez nie wyartykułowane. Zamiast tego zdecydował się na uśmiech oraz słowa:
- Niezwykle ciekawi mnie jednak, jak to się stało, że wylądowaliście razem w łóżku.
Zdawać by się mogło, że celowo użył tego przewrotnego zwrotu, chcąc coś sprawdzić.
- Nie mogłem zasnąć - rzeczowo i obojętnie wyjaśnił Astrid, w żaden sposób nie podłapując aluzji - Pomyślałem więc, że przeczytam książkę, którą zacząłem jakiś czas temu, jednak ta została w pokoju Visuke. Gdy przyszedłem o nią spytać, zaproponował, abym został u niego… - snuł swoją opowieść.
W którymś momencie Chu Tao przerwał mu nagłym pytaniem:
- Visuke sam z siebie cię przytulił?
- Prawdopodobnie nieświadomie, gdyż już wtedy spał - przytaknął wampir.
…
- Być może… Być może wspólne spanie pozwoliłoby Visuke przezwyciężyć swoją fobię…? - mruknął sam do siebie.
Dwie pary oczu skierowały się w stronę milczącego do tej pory czarodzieju.
Zapominając się na chwilę, upojony spokojem i aromatem, jaki unosił się wokół, przeniósł jedną dłoń na głowę Visuke, delikatnie głaszcząc jego włosy. Długie palce, które z niezwykłą delikatnością przesunęły po kosmykach, szeptały jakby cicho “wszystko dobrze, możesz spać”, sprawiając, że chłopak przymknął swoje brązowe oczęta. Cichy pomruk i nagłe przysunięcie się Lisiego czarodzieja wyrwały Astrid z czytelniczego otępienia. Raz jeszcze przeczesał rude kosmyki, pozwalając także, aby puchaty ogon spoczął na jego udach, grzejąc je i sprawiając, że górna część długich rzęs zaczęła niebezpiecznie chylić się ku dolnej.
Czytający w dość niewygodnej pozycji wampir, którego dłonie raz po raz znajdowały odrobinę miękkości i obietnicy snu między uszami narzeczonego, czuł, jak literki powoli zaczynają się zlewać. Niczym ciepła czekolada wylana na dopiero co wyjęty z pieca sernik, spływały w dół strony, zmieniając się w postaci i koty. Trudno było odróżnić, czy mruczenie, unoszące się w powietrzu, należało do leżącego w nogach Gatto, czy może do Visuke. Poddając walkę, złote oczy zamknęły się na kilkanaście chwil, a z wampirzej piersi wyrwało się długie westchnienie.
- Powinienem wracać - odezwał się szeptem, z jednej storny nie chcąc niepotrzebnie rozbudzić kompana po raz drugi tej nocy, z drugiej zaś pragnąc dać mu znać, że wychodzi.
Informacja to spotkała się z senną odmową w postaci słów oraz mocniejszego przylgnięcia. Po niedługiej chwili Visuke niemalże w całości leżał na jego piersi, uniemożliwiając wstanie. Ponownie wypuszczając powietrze z płuc w charakterystyczny sposób, Astrid zdał sobie sprawę, że nie miał wyboru. Obejmując swojego narzeczonego, sprawił, że ten poluzował uścisk na tyle, aby możliwe było odłożenie książki na szafkę nocną oraz zgaszenie świecy. Zagrzebawszy się w kołdrze, odwrócił się w jego stronę i zaczął głaskać po plecach tak, jak zawsze robił to w stosunku do młodszej siostry. W końcu Visuke odpuścił, układając się wygodnie i pozwalając, by jego ogon otulił ich. Przez kilka minut w pokoju rozlegały się jeszcze raz po raz ciche pomruki, aż oboje nie zasnęli.
~ ~ ~
Po wczesnej pobudce dnia poprzedniego i długim treningu nic dziwnego, że Astrid spał w najlepsze nawet pomimo tego, że coś kręciło się w jego ramionach. Nie przeszkadzało mu wschodzące niespiesznie słońce, którego promienie rozsypywały się po podłodze oraz zmarszczonej pościeli, ani nawet cicho wypowiedziane jego imię w akompaniamencie wiosennej serenady wyśpiewywanej przez ptaki. Nie zwrócił także uwagi na fakt, że część kołdry została z niego zdjęta, a puszysty ogon zamachał kilkakrotnie, odsuwając się na bezpieczną odległość. Pod względem snu wampir był istnym paniczem, do którego nie docierało zupełnie nic i który nie potrafiłby wyczuć zagrożenia, jakie innych mogłoby zbudzić, nawet gdyby ktoś przyłożył mu nóż do gardła. Czy był to przejaw zaufania? A może głupoty? Spierali się o to z wujem nie raz.
Zdecydowanie budzenie panicza D’Arche wymagało wiele cierpliwości i specjalnej metody. Dopiero za dwudziestym razem dotarły do niego słowa i pozwoliły mu się wynurzyć z ogromnej rzeki snów, a dwudziesty siódmy raz sprawił, że jego powieki uchyliły się, pozwalając światu dostrzec te piękne, niespotykanie złote tęczówki.
- Dzień dobry, Visuke - przywitał się sennie, na wpół ziewając, by po chwili posłać mu szeroki uśmiech i ostatni raz wtulić się w niego.
Chu Tao chyba wiedział, co nadchodzi, bo ponownie zaczął nawoływać wampira, aby uniemożliwić mu zaśnięcie. Mimo iż jego głos łamał się od powstrzymywanego śmiechu, udało się. Śpiąca królewna usiadła, przeciągając się i rozglądając. Gatto, który jak gdyby tylko na to czekał, przydreptał natychmiast i zaczął się łasić do jednego z właścicieli, prosząc o pieszczoty z rana.
- Gdzie Laurentius? Czy kąpiel już gotowa? - zapytał medyka.
Gdzieś obok spanikowany i wciąż czerwony na twarzy Visuke odsunął się na bezpieczną odległość, starając się ochłonąć.
- Niestety - pokręcił głową. - Twój wuj zapewne jeszcze śpi. Jest bardzo wcześnie. Przyszedłem zabrać cię do twojej komnaty.
Trybiki zaczęły się obracać, a neurony przesyłać sygnał, który miał na celu skojarzenie pewnych faktów. Ach tak, przecież był w pokoju swojego narzeczonego. Wciąż delikatnie zaspany kiwnął głową i pozwolił się odprowadzić. Znów zostawił książkę, zajmując swoje ramiona małym, puchatym kociakiem i będąc w progu, kiwnął jeszcze czarodziejowi w podziękowaniu.
- Czy stało się coś dobrego? - zapytał go medyk, gdy byli pod jego pokojem.
- Nie. Po prostu miałem naprawdę, naprawdę wspaniały sen.
Uśmiechnięty delikatnie panicz zniknął za drzwiami.
Faktycznie około półtorej godziny później, kiedy to ponownie zapadł w głęboki sen, tym razem jednak w towarzystwie mniejszego, rudego futrzaka, został obudzony przez wuja. Radosny i wyspany wstał posłusznie i pozwolił się przygotować na nadchodzacy dzień. Jego włosy zostały spięte dziś dwiema drewnianymi szpilkami, na których końcach odznaczały się wyraźnie żółte kwiaty. Podobny wzór powielała szata wierzchnia, będąca w kolorze granatowym i posiadająca liczne złote zdobienia, czy to przy rękawach, czy też na wysokości szyi.
Schodząc na dół, zlustrował pomieszczenie. Wszyscy już czekali, prowadząc wesołą rozmowę, która odrobinę straciła na sile, gdy Astrid został dostrzeżony. Witając się kiwnięciem głowy, starał się złapać spojrzenie narzeczonego, aby posłać mu poranny uśmiech, jednak brązowe tęczówki unikały go w perfekcyjny sposób. Chłopak zachowywał się o wiele, wiele inaczej, niż w dniu, kiedy go poznał. W przeciwieństwie do niego Chu Tao z beznamiętną miną obserwował ich dwoje, nawet się z tym nie kryjąc.
Wyczuł ją już w chwili, gdy znalazła się w salonie. Pyszna tarta jabłkowa. Natychmiast wyprostował się, a jego twarz wypełniła dziecięca wręcz radość. Laurentius spodziewał się takiej reakcji.
- Pomyślałem, że musisz tęsknić za słodyczami - wyjaśnił, nakładając mu od razu dwa kawałki i zachęcając resztę, by częstowała się po śniadaniu.
Astrid nawet nie zwrócił uwagi na to, czym zajadają się pozostali, natychmiast zanurzając widelczyk w kruchej górze. Ach jakże wspaniale było usłyszeć ten cichy “chrup” pod naporem srebrnego narzędzia. Mając możliwość wydostania się, złote kawałeczki jabłek, zanurzone niegdyś w miodzie i posypane cynamonem, wysypały się nieznacznie na biały talerzyk, składając obietnicę słodyczy. Trzy ząbki zebrały je zgrabnie, zahaczając też o kruche ciasto i skierowały ku koneserowi. Jak cudownie było poczuć znów ten smak. Wciąż gorące ciasto rozpadało się w ustach, a mus jabłkowy rozpływał. Powstrzymując się od mruknięcia, żuł powoli, aby na jak najdłużej starczyło mu tej pyszności.
Rozmowa umykała jego świadomości, pozostawiając w pamięci nieznaczny ślad. Mówili coś o ogrodzie, później także o książkach. W końcu zapytany, co sądzi o pomyśle pojechania do miasta tego ranka, otarł usta chusteczką. Zgodził się, aby już teraz wybrać prezent dla panienki Elisabeth oraz dodał od siebie, że powinni wyruszyć natychmiast.
Kareta kołysała się w rytmie nadawanym przez stukot racic. Astrid niemalże od razu zasłonił jedno z okien, siadając blisko niego. Pojazd był dość mały, powiedzmy na cztery osoby, co wprawiało w pewien dyskomfort, gdy nogami prawie stykał się z kimś innym, nie mogąc ich w pełni wyprostować. Z drugiej storny być może każdy pojazd był tej wielkości, a on po prostu nie zwrócił na to uwagi, dzieląc wcześniej przestrzeń z jedną, a nie dwiema jednostkami.
Laurentius powoził, zgodnie z ustalonym wcześniej porządkiem, zaś medyk towarzyszył im w środku, siedząc naprzeciwko wampira i co chwila zerkając to na jednego, to na drugiego. Twarz jego nie miała nawet znamienia obojętnego wyrazu sprzed kilku dni, ale wciąż pozostawało na niej poranne rozbawienie.
- Jak się spało, Visuke? - przerwał w końcu ciszę białowłosy.
Jak na zawołanie twarz czarodzieja zabarwiła się na czerwono, a chłopak odwrócił wzrok za szybę, nic nie odpowiadając. Brakowało tylko, aby znów skrył się za ogonem, który teraz nerwowo kołysał się, wykorzystując wolną przestrzeń. Zachowanie to rozbawiło sprawcę, który wydał z siebie cichy chichot. Nie do końca rozumiejący sytuację, Astrid spojrzał na niego pytająco.
- Czy coś się stało? - zapytał. Między spokojnymi nutami wybrzała pewna miękkość, z której sam jeszcze nie zdawał sobie sprawy.
- Ależ nie - kontynuował wciąż rozbawiony Chu Tao - Po prostu Visuke chyba się zawstydził.
- Zawstydził? - tym razem wampir wydał się zainteresowany. - Czy coś związanego z wczorajszą nocą sprawia, że się mnie wstydzi? - po krótkim rachunku sumienia, wampir dodał: - Nie powinienem był głaskać cię po włosach czy ogonie. Przepraszam.
Medyk posłał Visuke spojrzenie mówiące “A więc to tak? Na tym etapie już jesteście?”, zaraz jednak uspokajając chłopaka w zamian za narzeczonego:
- Nie sądzę, aby Visuke miał coś przeciwko temu. Gdyby tak było, z pewnością nie pozwoliłby na to. Zaryzykowałbym także stwierdzenie, że całkiem mu się to podobało…
Ogon powędrował w górę, całkiem przysłaniając dorodnego buraka, którego spalił podmiot konwersacji.
- Poza tym z pewnością nie wstydzi się ciebie, ale bardziej przed tobą.
- Nie uważam, aby było coś, czego powinien.
Chu Tao otworzył usta, jednak nurtujące go od jakiegoś czasu pytanie nie zostało przez nie wyartykułowane. Zamiast tego zdecydował się na uśmiech oraz słowa:
- Niezwykle ciekawi mnie jednak, jak to się stało, że wylądowaliście razem w łóżku.
Zdawać by się mogło, że celowo użył tego przewrotnego zwrotu, chcąc coś sprawdzić.
- Nie mogłem zasnąć - rzeczowo i obojętnie wyjaśnił Astrid, w żaden sposób nie podłapując aluzji - Pomyślałem więc, że przeczytam książkę, którą zacząłem jakiś czas temu, jednak ta została w pokoju Visuke. Gdy przyszedłem o nią spytać, zaproponował, abym został u niego… - snuł swoją opowieść.
W którymś momencie Chu Tao przerwał mu nagłym pytaniem:
- Visuke sam z siebie cię przytulił?
- Prawdopodobnie nieświadomie, gdyż już wtedy spał - przytaknął wampir.
…
- Być może… Być może wspólne spanie pozwoliłoby Visuke przezwyciężyć swoją fobię…? - mruknął sam do siebie.
Dwie pary oczu skierowały się w stronę milczącego do tej pory czarodzieju.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy Visuke uczęszczał do szkoły, uważał, że trudne poranki były wtedy, kiedy o wschodzie słońca musiał wstać, by iść na śniadanie i potem na lekcje. W tamtych czasach jeszcze nie potrafił budzić się wraz z pianiem koguta i być wyspanym, dlatego zwykle z samego rana był zaspany i nieprzytomny. Wyjście z łóżka było prawie niemożliwe, a umycie się i zejście na śniadanie niewykonalne! A jednak, kiedy Chu Tao próbował mało skutecznie obudzić Astrid, a ten zamiast rozluźnić uścisk na jego ciele, jeszcze mocniej go przytulał, stwierdził, że tamto to było nic w porównaniu z zaspanym wampirem. I owszem, uważał, że było to całkiem urocze, a raczej, uważałby tak, gdyby nie rozbawione spojrzenia medyka, które czuł ilekroć mężczyzna podnosił wzrok z twarzy panicza D’Arche na młodego maga.
- Dobry – mruknął, kiedy w końcu chłopak podniósł się, choć najpierw jeszcze mocniej przytulił się do czarodzieja. Visuke miał wrażenie, że jego żebra zostały naruszone, tak samo jak godność i już wystarczająco nadszarpnięte z zażenowania nerwy…
Na szczęście Astrid poszedł z Chu Tao bez dłuższego marudzenia i czarodziej został sam. Wiedział, że już nie zaśnie, ale niekoniecznie miał ochotę snuć się po posiadłości. W oczy rzuciła mu się książka, którą zostawił wampir… Co prawda miał się skupić na szukaniu nowych zaklęć i rozwiązań, a jednak kiedy w jego głowie pojawiła się myśl, że może będzie miał o czym z chłopakiem porozmawiać… bez wahania sięgnął po tom, zakopując się z powrotem w pierzynie i czytając dopóki dom nie zaczął budzić się do życia.
Kiedy zszedł na śniadanie, jakoś tak trudno było mu spojrzeć w oczy narzeczonego. Wspólna noc na pewno była miłym przeżyciem, niemniej dla kogoś w wieku czarodzieja, była też mocno zawstydzająca. Dlatego nie patrzył na niego, dopóki ten nie zajął się szarlotką, a pochłaniał ją w taki sposób i w takim tempie, że choć Viuske odstąpił kuchnię Zelenowi i Ericowi, miał ochotę znowu się trochę w niej pokręcić i upiec jakieś ciasteczka, tak oczywiście, totalnie bez powodu!
Po śniadaniu uzgodnili, że Chu Tao, Laurentius, Visuke i Astrid pojadą do miasta, a Zelen z Ericiem zostaną w posiadłości i zajmą się porządkowaniem reszty pokoi. Prace szły dobrze, kilka pomieszczeń stało się bardziej zdatnych do użytku, co bardzo cieszyło Lisa, bo oznaczało, że jeśli ktoś przyjdzie szukać w ich progach zatrudnienia, będzie mógł zamieszkać w jednym z czystych pokoi. Chłopak trochę martwił się, czy na pewno dadzą sobie radę, ale kiedy patrzył na Astird i przypominał sobie ich obietnicę o wspólnym dzieleniu się i szukaniu rozwiązań do powstałych problemów, przejmował się odrobinę mniej. No i choć nie chciał się do tego przyznać, zaczynał coraz bardziej polegać na Chu Tao. Choć mężczyzna nadal był bardzo leniwy i częściej spał niż coś robił w ciągu dnia, odkrył, że jeśli tylko chciał o czymś porozmawiać, nie ważne co by to było, białowłosy chciał go wysłuchać.
Dlatego więc ucieszył się, kiedy wsiadając do powozu, zaraz za nim do środka wgramolił się medyk, informując ich, że to Laurentius będzie powoził. Wuj Astrid nadal przyprawiał go o dreszcze, a kiedy tylko jego wzrok spotykał się z wrogim spojrzeniem mężczyzny, przypominał sobie dlaczego tak bardzo bał się tego wszystkiego co wiązało się z byciem narzeczonym wampira. Przez połowę drogi wewnątrz powozu panował spokój, Visuke odrobinę przysypiał, nie do końca wyspany po tym jak Astrid rozbudził go w środku nocy, a jednak, kiedy tylko wewnątrz pojazdu rozległ się głos Chu Tao, chłopak natychmiast się obudził, a jego twarz poczerwieniała z uczucia zażenowania jakie wywołało w nim pytanie mężczyzny. Doskonale wiedział jak się spało, czemu więc go o to pytał?! Kiedy spojrzał na mężczyznę, wiedział, dlaczego, rozbawienie w jego chłodnych oczach mówiło mu absolutnie wszystko, dlatego postanowił go ignorować…
Nie dało się jednak wyłączyć sobie słuchu, ani uczuć, które to znów zostały wystawione na próbę, tym razem jednak przez Astrid, który jak gdyby nigdy nic prowadził sobie konwersację z mężczyzną, zawstydzając go jeszcze bardziej. Wciągnął głośno powietrze nosem, kiedy z ust lekarza wydobyła się tak perfidna aluzja, którą chcąc czy nie, zrozumiał i to sprawiło, że zawstydził się jeszcze mocniej, a w jego umyśle pojawiły się zawstydzające go jeszcze bardziej wizje jego i Astrid w jednym łóżku… Czy w powozie zawsze było tak gorąco?! Schował twarz w ogonie, czując że dłużej nie wytrzyma. Chciał zniknąć, schować się przed wzrokiem złotych oczu!
Starał się ich ignorować i prawie mu się udawało, do czasu aż w powozie nie zaległa znacząca cisza, a on poczuł na sobie ciężkie spojrzenia jednego i drugiego.
- Co? – zapytał mało uprzejmie, nie mając ochoty dalej być obiektem żartów lekarza i narzeczonego. Dlaczego Astrid nie wstydził się rozmawiać o takich rzeczach?!
- To mógłby być dobry pomysł, żebyś przestał się bać wampirów – powtórzył spokojnie Chu Tao, a Visuke nieobecny myślami przy końcówce rozmowy, natychmiast zaczął sobie wyobrażać jeszcze więcej zawstydzających rzeczy.
- T-T-T-To? – zapytał, a jego głos zabrzmiał niezwykle piskliwie, kiedy poziom jego zażenowania sięgnął prawie zenitu.
Przez chwilę Chu Tao przyglądał mu się odrobinę zaskoczony, bo sądził, że Viuske chciał się przekonać do wampira i im obu ułatwić życie i przede wszystkim moment zaręczyn, zaraz jednak zrozumiał co znalazło się w myślach młodego czarodzieja. Jego twarz nie potrafiła zachować neutralnego wyrazu. Nie był pewien, czy śmiać się, czy współczuć chłopakowi, więc po trochu żywił oba te uczucia, ostatecznie jednak uśmiechając się do niego znacznie bardziej łagodnie.
- Miałem na myśli dzielenie łóżka, Visuke, ale jeśli będziecie chcieli jakoś ten czas spędzony w tym łóżku razem spożytkować… - zaczął, niemal widząc w którą stronę popłynęła wyobraźnia Lisa i ciesząc się, bo w gruncie rzeczy, to że Visuke się tym przejmował, a nie odrzucał całkiem takiej opcji sprawiało, że Chu Tao miał całkiem sporo nadziei i kibicował tej dwójce jeszcze bardziej.
- Ja… ja… n-n-n-nie… Emm... – zawstydzony lis próbował jakoś wybrnąć z sytuacji, ale kiedy widział spokojne oczy Astrid w tym pięknym złotym kolorze, pogrążał się jeszcze bardziej.
- Visuke, jesteście obaj w takim wieku, że to całkiem naturalne, że zaczynacie się interesować tematem. Jeśli będziecie chcieli zacząć, albo będzie mieć jakieś pytania, czy wątpliwości, możecie przyjść ze mną porozmawiać. Jestem lekarzem, wiem jak to wszystko działa – zapewnił spokojnie, ignorując ogrom zażenowania i innych emocji jakie ukazywała twarz czarodzieja i cała postawa jego ciała. Tym razem jednak nie chciał mocniej go zawstydzić, a wręcz przeciwnie, powiedzieć mu, że nie miał powodów do wstydu. Obaj byli nastolatkami, Chu Tao wyobrażał sobie w jakich kierunkach zaczęły czasem odpływać ich myśli, nawet jeśli nie do końca zdawali sobie z tego sprawę. Chciał im pomóc zrozumieć siebie i wiek dojrzewania, nie sprawiać, że baliby się zdawać pytania, czy w najgorszym wypadku, nie wiedzieli co działo się z ich ciałami i dlaczego, co mogło wprawiać ich w zakłopotanie, czy nastrój, w którym trudno było dojść do ładu ze samym sobą.
Po tym jak Astrid zignorował jego aluzję, Chu Tao wcale się nie zdziwił, kiedy panicz D’Arche nie do końca załapał o czym mówił i zapytał, o jaki temat mu chodzi. Widział jak mocno niezręcznie czuł się Visuke i tym bardziej nie chciał zamiatać tego pod dywan, czy mówić ogólnikowo, jak gdyby faktycznie było się czego wstydzić.
- Mówię o seksie, Astrid – odpowiedział całkiem spokojnie, patrząc prosto w złote oczy wampira.
Pytania? Wątpliwości? Myśli Astrid naturalnie popłynęły ku problemowi Visuke, który w jego mniemaniu bezpośrednio związany był z faktem, że za niecały tydzień ma go ugryźć. Coś się jednak nie zgadzało, mianowicie... już omawiali ten temat, a reakcją jego narzeczonego był wtedy widoczny strach a nie zawstydzenie. Temat, którym zaczynają się interesować... gospodarka? Polityka? Żaden z nich nie pasował do reakcji. Coś więc podkusiło wampira, by spytać:
-O jakim temacie mowa?
Och - zrodziło się w jego myślach. Zanim zdążył pomyśleć, powiedział nonszalancko:
-W takim razie chyba nas to nie dotyczy, czyż nie? Właściwie to... Astrid nie miał żadnych pytań z tym związanych. Tym bardziej, że - jak zauważył - w życiu jego oraz Visuke nie było na to miejsca. Marszcząc brwi w reakcji na dziwną minę medyka, objaśnił.
-W końcu Visuke nie jest kobietą.
Do tej pory twarz Visuke była bordowa ze wstydu i zażenowania, ale kiedy tylko usłyszał odpowiedź Astrid, cały koloryt odpłynął z jego twarzy, zostawiając go bladego. Nie miał pojęcia dlaczego to jedno zdanie, które przecież było faktem i świętą racją, tak bardzo go zabolało. Jego serce bijące szybko, przyspieszyło jeszcze bardziej zalewając go falą okrutnej przykrości, którą wywołały słowa chłopaka. Starał się jednak opanować, przywrócić swojej twarzy naturalną minę i spokojny ton głosu, kiedy mówił.
- No tak, masz rację, nas to nie dotyczy – powiedział, ale jego głos brzmiał głucho, sprawiając że Chu Tao, który już zdążył zauważyć, że Astrid pewne rzeczy przyjmował jak oczywiste oczywistości i nie widział sensu rozwijania myśli, nieświadomie ranił Visuke, który miał zupełnie inny pogląd na świat i który nie rozumiał podejścia wampira. Dlatego nie zamierzał zostawić tej konwersacji w takim momencie, zwłaszcza że sam ją zaczął.
- Visuke, myślę, że znowu doszło między wami do nieporozumienia – powiedział łagodnie, widząc jak wiele przykrości sprawiły chłopakowi słowa wampira. – Astrid, czy mógłbyś wytłumaczyć co masz na myśli? Visuke cię nie zrozumie jeśli będziesz mówił takimi skrótami – zwrócił się do chłopaka, wierząc że ten naprawdę nie chciał zrobić czarodziejowi przykrości.
Zmartwienie wymieszane z zaskoczeniem wypłynęło na twarz Astrid, gdy dostrzegł zmianę w zachowaniu narzeczonego. Wcześniej drżący głos, teraz stał się wręcz pusty, z czym jeszcze nigdy nie spotkał się podczas ich rozmów. Ale przecież powiedział, że ma rację. Dlaczego więc...?
-Nieporozumienia? - powtórzył, przekręcając delikatnie głowę. - Miałem na myśl, że Visuke nie jest kobietą. Właściwie ja także nią nie jestem, dlatego niemożliwym jest, abyśmy uprawiali seks, prawda? Zdolność zajścia w ciążę i wydania na świat potomstwa ma jedynie kobieta, dlatego też nas to nie dotyczy.
Starał się złapać jego wzrok. Czy naprawdę mógł być źle zrozumiany w takiej sytuacji?
-Czy powinienem coś jeszcze wytłumaczyć?
- Nie, myślę, że wiemy już wszystko – westchnął spokojnie Chu Tao, rozumiejąc już w czym tkwił problem. Wziął głęboki oddech, a potem tak łagodnie jak tylko potrafił, spojrzał najpierw na nadal nieprzekonanego do sytuacji Viuske i zdezorientowanego Astrid.
- Zacznijmy więc od tego, że owszem, żaden z was nie jest kobietą, ale to wcale nie znaczy, że nie możecie uprawiać seksu. Do łóżka nie idzie się tylko po to, żeby mieć potomstwo Astird, choć tak, dzieci są tego następstwem w przypadku kobiety i mężczyzny. Głównym powodem, dla którego ludzie to robią są uczucia. Jeśli dwie osoby bardzo się kochają, nie ważne jakiej są płci, decydują się na ten ważny krok w związku. A wy jesteście narzeczeństwem, a będziecie małżeństwem i jeśli dobrze pamiętam, Visuke mówił, że chce cię bardzo polubić, z tego co rozumiem na tyle, żeby w przyszłości rozważyć seks między wami – powiedział, spoglądając pytająco na Visuke, który odrobinę uspokojony, znowu zaczął się rumienić, tym razem jednak z nieśmiałości. Czując na sobie wzrok lekarza i Astrid potwierdził słowa białowłosego, kiwając delikatnie głową. Kiedy Chu Tao powiedział to na głos, zdał sobie sprawę z tego, że miał rację, że to był główny powód dla którego poczuł się tak zraniony. Bo w jego myślach, w przyszłości istniała taka możliwość…
Poczuł się tak, jakby jego świat odrobinę zachwiał się u podstawy, którą lata temu zbudował. Mruknął do siebie coś o tym, że jego wuj nigdy o tym nie wspomniał, czując, jak jego umysł pracuje na większych obrotach. Czy to oznaczało...
To nie tak, że Astrid zupełnie nie był zainteresowany tego typu sprawami. Po prostu został nauczony, że dotyczy to jedynie związków heteroseksualnych, także on - jako drugi syn i przyszły kandydat do aranżowanego małżeństwa z drugim mężczyzną - nigdy i tak by tego nie doświadczył. Poza tym doskonale radził sobie sam. Nikt nie wykazał jakiegokolwiek zdziwienia, gdy zaczął przejawiać zachowania mające na celu zaspokojenie. Służba nie zadawała pytań, zwijając noszące ślady prześcieradła z beznamiętną miną nieskalaną rumieńcem. Wuj tylko raz zagadnął go o to, chcąc się upewnić, że wszystko w porządku i chłopak daje sobie radę oraz przestrzec, że tak jak na zaspokojenie potrzeby głodu czy snu - także na to jest miejsce i czas. Po jakimś więc czasie Astrid nauczył się, że jest to zupełnie naturalne oraz, że ze względu na ustalony przez rodziców plan na wiele lat zanim się urodził, tylko w jego gestii leżało martwienie się o to. Nie oznacza to jednak, że nigdy nie fantazjował.
Przekierowując swoje pożądanie nie na dotyk, ale na przyjemność związaną z piciem krwi, niejednokrotnie w podobnych sytuacjach wyobrażał sobie przyszłego narzeczonego, który powoli zsuwał z ramion szatę, aby odsłonić napiętą na szyi skórę w zapraszającym geście. Ach ile już razy u szczytu widział samego siebie, wgryzającego się w jasną skórę, która natychmiast zabarwiała się liniami kreowanymi przez spływającą krew. Tak strasznie chciał jej skosztować... Dowiadując się zatem, że być może da się w pewien sposób połączyć obie przyjemności, nie wiedział, jak zareagować.
Czy to oznaczało, że kiedyś - zważywszy na kiwnięcie głową - Visuke go dotknie także w tym miejscu... Na samą myśl jego umysł bił na alarm "tak nie wolno! Tylko ja mogę… mógłbym dać się zobaczyć, w takiej sytuacji? Dzielić ją z kimś?" Zbyt wiele. To było zbyt wiele.
Przez twarz Astrid w ciągu niespełna półtorej minuty przebiegło wiele emocji. Dezorientacja przerodziła się w zaskoczenie, by po chwili jego wzrok zaszedł mgłą na wspomnienie dusznych nocy w posiadłości, a na koniec... sprawić, że jego twarz poczerwieniała. Rumieńce pojawiły się dość nagle, przywdziewając twarz wampira w odcienie pierw różu, a następnie czerwieni, zupełnie jakby chciały sparować się z tymi na twarzy jego narzeczonego. Unosząc dłoń na wysokość ust, zakrył się za rękawem, zostawiając jedynie widoczne oczy, które nie były w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego z czarodziejem. Nie wiedział, co powinien powiedzieć, na przemian otwierając i zamykając usta, bezwiednie zaczynając wydawać z siebie nerwowy śmiech, który urywał się, to znów wracał. Opuścił dłonie, gniotąc w nich materiał szaty, do tej pory nienagannie leżący na jego kolanach. Głowę opuścił, mamrocząc ostatecznie.
-N-n-nie wiedzia... hm... N-nie w-wiem... ym... Ja też... Co właściwie chciał powiedzieć? Nie był pewien. Zbyt wiele się zdarzyło, potrzebował pobyć sam, uspokoić się...
-Powietrze, potrzebuję powietrza. Zatrzymajmy się.
Chu Tao spokojnie obserwował reakcje obu chłopaków, z delikatnym zaskoczeniem, ale też rozczuleniem przyglądając się jak twarz Astrid nabrała barw podobnych do twarzy Visuke. Jak obaj spojrzeli na siebie, by zaraz odwrócić wstydliwie wzrok. Rozumiał, doskonale rozumiał zagubienie i gonitwę myśli jaką właśnie oboje mieli. Dlatego choć Astrid poprosił o chwilę postoju, nie miał zamiaru na to pozwolić. Po pierwsze podejrzewał że reakcja Laurentiusa nie byłaby zbyt pozytywna, a po drugie, oboje musieli to na spokojnie przetrawić, najlepiej w swoim towarzystwie. Dlatego nie zawołał by zatrzymać powóz, a sięgnął po dłonie baronów, by ścisnąć je ze zrozumieniem.
- Wdech i wydech, jeden i drugi, uspokójcie się, dobrze? – powiedział, nie puszczając ich rąk i głaszcząc je delikatnie palcami. – Nie zacząłem z wami tej rozmowy, żebyście się teraz zaczęli wstydzić, czy unikać patrzenia na siebie. Jesteście bardzo młodzi i dopiero zaczynacie dorastać, w waszym wieku różne myśli przychodzą do głowy, dlatego chciałem żebyście wiedzieli, że są one całkowicie naturalne. Nie oznacza to jednak, że teraz już w tym momencie musicie wskoczyć sobie jeden drugiemu w ramiona. Jak na razie dobrze wam idzie zostanie przyjaciółmi. Na całą resztę będziecie mieć jeszcze mnóstwo czasu, nic na siłę, ok? – zapytał, potrząsając delikatnie ich rękoma, czekając aż potwierdzą, dopiero po tym, puścił ich palce, prostując się na siedzeniu. - Już to mówiłem, ale powtórzę, jeśli będziecie mieć jakieś pytania, albo wątpliwości, cokolwiek co przyjdzie wam do głowy, możecie ze mną porozmawiać, nie ma się czego wstydzić, zawsze znajdę dla was czas i odpowiedzi, których szukacie – zakończył, nie mogąc się powstrzymać, żeby i jednego i drugiego nie poczochrać po włosach. Naprawdę polubił te dwa niemądre dzieciaki i życzył im jak najlepiej.
- Dobry – mruknął, kiedy w końcu chłopak podniósł się, choć najpierw jeszcze mocniej przytulił się do czarodzieja. Visuke miał wrażenie, że jego żebra zostały naruszone, tak samo jak godność i już wystarczająco nadszarpnięte z zażenowania nerwy…
Na szczęście Astrid poszedł z Chu Tao bez dłuższego marudzenia i czarodziej został sam. Wiedział, że już nie zaśnie, ale niekoniecznie miał ochotę snuć się po posiadłości. W oczy rzuciła mu się książka, którą zostawił wampir… Co prawda miał się skupić na szukaniu nowych zaklęć i rozwiązań, a jednak kiedy w jego głowie pojawiła się myśl, że może będzie miał o czym z chłopakiem porozmawiać… bez wahania sięgnął po tom, zakopując się z powrotem w pierzynie i czytając dopóki dom nie zaczął budzić się do życia.
Kiedy zszedł na śniadanie, jakoś tak trudno było mu spojrzeć w oczy narzeczonego. Wspólna noc na pewno była miłym przeżyciem, niemniej dla kogoś w wieku czarodzieja, była też mocno zawstydzająca. Dlatego nie patrzył na niego, dopóki ten nie zajął się szarlotką, a pochłaniał ją w taki sposób i w takim tempie, że choć Viuske odstąpił kuchnię Zelenowi i Ericowi, miał ochotę znowu się trochę w niej pokręcić i upiec jakieś ciasteczka, tak oczywiście, totalnie bez powodu!
Po śniadaniu uzgodnili, że Chu Tao, Laurentius, Visuke i Astrid pojadą do miasta, a Zelen z Ericiem zostaną w posiadłości i zajmą się porządkowaniem reszty pokoi. Prace szły dobrze, kilka pomieszczeń stało się bardziej zdatnych do użytku, co bardzo cieszyło Lisa, bo oznaczało, że jeśli ktoś przyjdzie szukać w ich progach zatrudnienia, będzie mógł zamieszkać w jednym z czystych pokoi. Chłopak trochę martwił się, czy na pewno dadzą sobie radę, ale kiedy patrzył na Astird i przypominał sobie ich obietnicę o wspólnym dzieleniu się i szukaniu rozwiązań do powstałych problemów, przejmował się odrobinę mniej. No i choć nie chciał się do tego przyznać, zaczynał coraz bardziej polegać na Chu Tao. Choć mężczyzna nadal był bardzo leniwy i częściej spał niż coś robił w ciągu dnia, odkrył, że jeśli tylko chciał o czymś porozmawiać, nie ważne co by to było, białowłosy chciał go wysłuchać.
Dlatego więc ucieszył się, kiedy wsiadając do powozu, zaraz za nim do środka wgramolił się medyk, informując ich, że to Laurentius będzie powoził. Wuj Astrid nadal przyprawiał go o dreszcze, a kiedy tylko jego wzrok spotykał się z wrogim spojrzeniem mężczyzny, przypominał sobie dlaczego tak bardzo bał się tego wszystkiego co wiązało się z byciem narzeczonym wampira. Przez połowę drogi wewnątrz powozu panował spokój, Visuke odrobinę przysypiał, nie do końca wyspany po tym jak Astrid rozbudził go w środku nocy, a jednak, kiedy tylko wewnątrz pojazdu rozległ się głos Chu Tao, chłopak natychmiast się obudził, a jego twarz poczerwieniała z uczucia zażenowania jakie wywołało w nim pytanie mężczyzny. Doskonale wiedział jak się spało, czemu więc go o to pytał?! Kiedy spojrzał na mężczyznę, wiedział, dlaczego, rozbawienie w jego chłodnych oczach mówiło mu absolutnie wszystko, dlatego postanowił go ignorować…
Nie dało się jednak wyłączyć sobie słuchu, ani uczuć, które to znów zostały wystawione na próbę, tym razem jednak przez Astrid, który jak gdyby nigdy nic prowadził sobie konwersację z mężczyzną, zawstydzając go jeszcze bardziej. Wciągnął głośno powietrze nosem, kiedy z ust lekarza wydobyła się tak perfidna aluzja, którą chcąc czy nie, zrozumiał i to sprawiło, że zawstydził się jeszcze mocniej, a w jego umyśle pojawiły się zawstydzające go jeszcze bardziej wizje jego i Astrid w jednym łóżku… Czy w powozie zawsze było tak gorąco?! Schował twarz w ogonie, czując że dłużej nie wytrzyma. Chciał zniknąć, schować się przed wzrokiem złotych oczu!
Starał się ich ignorować i prawie mu się udawało, do czasu aż w powozie nie zaległa znacząca cisza, a on poczuł na sobie ciężkie spojrzenia jednego i drugiego.
- Co? – zapytał mało uprzejmie, nie mając ochoty dalej być obiektem żartów lekarza i narzeczonego. Dlaczego Astrid nie wstydził się rozmawiać o takich rzeczach?!
- To mógłby być dobry pomysł, żebyś przestał się bać wampirów – powtórzył spokojnie Chu Tao, a Visuke nieobecny myślami przy końcówce rozmowy, natychmiast zaczął sobie wyobrażać jeszcze więcej zawstydzających rzeczy.
- T-T-T-To? – zapytał, a jego głos zabrzmiał niezwykle piskliwie, kiedy poziom jego zażenowania sięgnął prawie zenitu.
Przez chwilę Chu Tao przyglądał mu się odrobinę zaskoczony, bo sądził, że Viuske chciał się przekonać do wampira i im obu ułatwić życie i przede wszystkim moment zaręczyn, zaraz jednak zrozumiał co znalazło się w myślach młodego czarodzieja. Jego twarz nie potrafiła zachować neutralnego wyrazu. Nie był pewien, czy śmiać się, czy współczuć chłopakowi, więc po trochu żywił oba te uczucia, ostatecznie jednak uśmiechając się do niego znacznie bardziej łagodnie.
- Miałem na myśli dzielenie łóżka, Visuke, ale jeśli będziecie chcieli jakoś ten czas spędzony w tym łóżku razem spożytkować… - zaczął, niemal widząc w którą stronę popłynęła wyobraźnia Lisa i ciesząc się, bo w gruncie rzeczy, to że Visuke się tym przejmował, a nie odrzucał całkiem takiej opcji sprawiało, że Chu Tao miał całkiem sporo nadziei i kibicował tej dwójce jeszcze bardziej.
- Ja… ja… n-n-n-nie… Emm... – zawstydzony lis próbował jakoś wybrnąć z sytuacji, ale kiedy widział spokojne oczy Astrid w tym pięknym złotym kolorze, pogrążał się jeszcze bardziej.
- Visuke, jesteście obaj w takim wieku, że to całkiem naturalne, że zaczynacie się interesować tematem. Jeśli będziecie chcieli zacząć, albo będzie mieć jakieś pytania, czy wątpliwości, możecie przyjść ze mną porozmawiać. Jestem lekarzem, wiem jak to wszystko działa – zapewnił spokojnie, ignorując ogrom zażenowania i innych emocji jakie ukazywała twarz czarodzieja i cała postawa jego ciała. Tym razem jednak nie chciał mocniej go zawstydzić, a wręcz przeciwnie, powiedzieć mu, że nie miał powodów do wstydu. Obaj byli nastolatkami, Chu Tao wyobrażał sobie w jakich kierunkach zaczęły czasem odpływać ich myśli, nawet jeśli nie do końca zdawali sobie z tego sprawę. Chciał im pomóc zrozumieć siebie i wiek dojrzewania, nie sprawiać, że baliby się zdawać pytania, czy w najgorszym wypadku, nie wiedzieli co działo się z ich ciałami i dlaczego, co mogło wprawiać ich w zakłopotanie, czy nastrój, w którym trudno było dojść do ładu ze samym sobą.
Po tym jak Astrid zignorował jego aluzję, Chu Tao wcale się nie zdziwił, kiedy panicz D’Arche nie do końca załapał o czym mówił i zapytał, o jaki temat mu chodzi. Widział jak mocno niezręcznie czuł się Visuke i tym bardziej nie chciał zamiatać tego pod dywan, czy mówić ogólnikowo, jak gdyby faktycznie było się czego wstydzić.
- Mówię o seksie, Astrid – odpowiedział całkiem spokojnie, patrząc prosto w złote oczy wampira.
Pytania? Wątpliwości? Myśli Astrid naturalnie popłynęły ku problemowi Visuke, który w jego mniemaniu bezpośrednio związany był z faktem, że za niecały tydzień ma go ugryźć. Coś się jednak nie zgadzało, mianowicie... już omawiali ten temat, a reakcją jego narzeczonego był wtedy widoczny strach a nie zawstydzenie. Temat, którym zaczynają się interesować... gospodarka? Polityka? Żaden z nich nie pasował do reakcji. Coś więc podkusiło wampira, by spytać:
-O jakim temacie mowa?
Och - zrodziło się w jego myślach. Zanim zdążył pomyśleć, powiedział nonszalancko:
-W takim razie chyba nas to nie dotyczy, czyż nie? Właściwie to... Astrid nie miał żadnych pytań z tym związanych. Tym bardziej, że - jak zauważył - w życiu jego oraz Visuke nie było na to miejsca. Marszcząc brwi w reakcji na dziwną minę medyka, objaśnił.
-W końcu Visuke nie jest kobietą.
Do tej pory twarz Visuke była bordowa ze wstydu i zażenowania, ale kiedy tylko usłyszał odpowiedź Astrid, cały koloryt odpłynął z jego twarzy, zostawiając go bladego. Nie miał pojęcia dlaczego to jedno zdanie, które przecież było faktem i świętą racją, tak bardzo go zabolało. Jego serce bijące szybko, przyspieszyło jeszcze bardziej zalewając go falą okrutnej przykrości, którą wywołały słowa chłopaka. Starał się jednak opanować, przywrócić swojej twarzy naturalną minę i spokojny ton głosu, kiedy mówił.
- No tak, masz rację, nas to nie dotyczy – powiedział, ale jego głos brzmiał głucho, sprawiając że Chu Tao, który już zdążył zauważyć, że Astrid pewne rzeczy przyjmował jak oczywiste oczywistości i nie widział sensu rozwijania myśli, nieświadomie ranił Visuke, który miał zupełnie inny pogląd na świat i który nie rozumiał podejścia wampira. Dlatego nie zamierzał zostawić tej konwersacji w takim momencie, zwłaszcza że sam ją zaczął.
- Visuke, myślę, że znowu doszło między wami do nieporozumienia – powiedział łagodnie, widząc jak wiele przykrości sprawiły chłopakowi słowa wampira. – Astrid, czy mógłbyś wytłumaczyć co masz na myśli? Visuke cię nie zrozumie jeśli będziesz mówił takimi skrótami – zwrócił się do chłopaka, wierząc że ten naprawdę nie chciał zrobić czarodziejowi przykrości.
Zmartwienie wymieszane z zaskoczeniem wypłynęło na twarz Astrid, gdy dostrzegł zmianę w zachowaniu narzeczonego. Wcześniej drżący głos, teraz stał się wręcz pusty, z czym jeszcze nigdy nie spotkał się podczas ich rozmów. Ale przecież powiedział, że ma rację. Dlaczego więc...?
-Nieporozumienia? - powtórzył, przekręcając delikatnie głowę. - Miałem na myśl, że Visuke nie jest kobietą. Właściwie ja także nią nie jestem, dlatego niemożliwym jest, abyśmy uprawiali seks, prawda? Zdolność zajścia w ciążę i wydania na świat potomstwa ma jedynie kobieta, dlatego też nas to nie dotyczy.
Starał się złapać jego wzrok. Czy naprawdę mógł być źle zrozumiany w takiej sytuacji?
-Czy powinienem coś jeszcze wytłumaczyć?
- Nie, myślę, że wiemy już wszystko – westchnął spokojnie Chu Tao, rozumiejąc już w czym tkwił problem. Wziął głęboki oddech, a potem tak łagodnie jak tylko potrafił, spojrzał najpierw na nadal nieprzekonanego do sytuacji Viuske i zdezorientowanego Astrid.
- Zacznijmy więc od tego, że owszem, żaden z was nie jest kobietą, ale to wcale nie znaczy, że nie możecie uprawiać seksu. Do łóżka nie idzie się tylko po to, żeby mieć potomstwo Astird, choć tak, dzieci są tego następstwem w przypadku kobiety i mężczyzny. Głównym powodem, dla którego ludzie to robią są uczucia. Jeśli dwie osoby bardzo się kochają, nie ważne jakiej są płci, decydują się na ten ważny krok w związku. A wy jesteście narzeczeństwem, a będziecie małżeństwem i jeśli dobrze pamiętam, Visuke mówił, że chce cię bardzo polubić, z tego co rozumiem na tyle, żeby w przyszłości rozważyć seks między wami – powiedział, spoglądając pytająco na Visuke, który odrobinę uspokojony, znowu zaczął się rumienić, tym razem jednak z nieśmiałości. Czując na sobie wzrok lekarza i Astrid potwierdził słowa białowłosego, kiwając delikatnie głową. Kiedy Chu Tao powiedział to na głos, zdał sobie sprawę z tego, że miał rację, że to był główny powód dla którego poczuł się tak zraniony. Bo w jego myślach, w przyszłości istniała taka możliwość…
Poczuł się tak, jakby jego świat odrobinę zachwiał się u podstawy, którą lata temu zbudował. Mruknął do siebie coś o tym, że jego wuj nigdy o tym nie wspomniał, czując, jak jego umysł pracuje na większych obrotach. Czy to oznaczało...
To nie tak, że Astrid zupełnie nie był zainteresowany tego typu sprawami. Po prostu został nauczony, że dotyczy to jedynie związków heteroseksualnych, także on - jako drugi syn i przyszły kandydat do aranżowanego małżeństwa z drugim mężczyzną - nigdy i tak by tego nie doświadczył. Poza tym doskonale radził sobie sam. Nikt nie wykazał jakiegokolwiek zdziwienia, gdy zaczął przejawiać zachowania mające na celu zaspokojenie. Służba nie zadawała pytań, zwijając noszące ślady prześcieradła z beznamiętną miną nieskalaną rumieńcem. Wuj tylko raz zagadnął go o to, chcąc się upewnić, że wszystko w porządku i chłopak daje sobie radę oraz przestrzec, że tak jak na zaspokojenie potrzeby głodu czy snu - także na to jest miejsce i czas. Po jakimś więc czasie Astrid nauczył się, że jest to zupełnie naturalne oraz, że ze względu na ustalony przez rodziców plan na wiele lat zanim się urodził, tylko w jego gestii leżało martwienie się o to. Nie oznacza to jednak, że nigdy nie fantazjował.
Przekierowując swoje pożądanie nie na dotyk, ale na przyjemność związaną z piciem krwi, niejednokrotnie w podobnych sytuacjach wyobrażał sobie przyszłego narzeczonego, który powoli zsuwał z ramion szatę, aby odsłonić napiętą na szyi skórę w zapraszającym geście. Ach ile już razy u szczytu widział samego siebie, wgryzającego się w jasną skórę, która natychmiast zabarwiała się liniami kreowanymi przez spływającą krew. Tak strasznie chciał jej skosztować... Dowiadując się zatem, że być może da się w pewien sposób połączyć obie przyjemności, nie wiedział, jak zareagować.
Czy to oznaczało, że kiedyś - zważywszy na kiwnięcie głową - Visuke go dotknie także w tym miejscu... Na samą myśl jego umysł bił na alarm "tak nie wolno! Tylko ja mogę… mógłbym dać się zobaczyć, w takiej sytuacji? Dzielić ją z kimś?" Zbyt wiele. To było zbyt wiele.
Przez twarz Astrid w ciągu niespełna półtorej minuty przebiegło wiele emocji. Dezorientacja przerodziła się w zaskoczenie, by po chwili jego wzrok zaszedł mgłą na wspomnienie dusznych nocy w posiadłości, a na koniec... sprawić, że jego twarz poczerwieniała. Rumieńce pojawiły się dość nagle, przywdziewając twarz wampira w odcienie pierw różu, a następnie czerwieni, zupełnie jakby chciały sparować się z tymi na twarzy jego narzeczonego. Unosząc dłoń na wysokość ust, zakrył się za rękawem, zostawiając jedynie widoczne oczy, które nie były w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego z czarodziejem. Nie wiedział, co powinien powiedzieć, na przemian otwierając i zamykając usta, bezwiednie zaczynając wydawać z siebie nerwowy śmiech, który urywał się, to znów wracał. Opuścił dłonie, gniotąc w nich materiał szaty, do tej pory nienagannie leżący na jego kolanach. Głowę opuścił, mamrocząc ostatecznie.
-N-n-nie wiedzia... hm... N-nie w-wiem... ym... Ja też... Co właściwie chciał powiedzieć? Nie był pewien. Zbyt wiele się zdarzyło, potrzebował pobyć sam, uspokoić się...
-Powietrze, potrzebuję powietrza. Zatrzymajmy się.
Chu Tao spokojnie obserwował reakcje obu chłopaków, z delikatnym zaskoczeniem, ale też rozczuleniem przyglądając się jak twarz Astrid nabrała barw podobnych do twarzy Visuke. Jak obaj spojrzeli na siebie, by zaraz odwrócić wstydliwie wzrok. Rozumiał, doskonale rozumiał zagubienie i gonitwę myśli jaką właśnie oboje mieli. Dlatego choć Astrid poprosił o chwilę postoju, nie miał zamiaru na to pozwolić. Po pierwsze podejrzewał że reakcja Laurentiusa nie byłaby zbyt pozytywna, a po drugie, oboje musieli to na spokojnie przetrawić, najlepiej w swoim towarzystwie. Dlatego nie zawołał by zatrzymać powóz, a sięgnął po dłonie baronów, by ścisnąć je ze zrozumieniem.
- Wdech i wydech, jeden i drugi, uspokójcie się, dobrze? – powiedział, nie puszczając ich rąk i głaszcząc je delikatnie palcami. – Nie zacząłem z wami tej rozmowy, żebyście się teraz zaczęli wstydzić, czy unikać patrzenia na siebie. Jesteście bardzo młodzi i dopiero zaczynacie dorastać, w waszym wieku różne myśli przychodzą do głowy, dlatego chciałem żebyście wiedzieli, że są one całkowicie naturalne. Nie oznacza to jednak, że teraz już w tym momencie musicie wskoczyć sobie jeden drugiemu w ramiona. Jak na razie dobrze wam idzie zostanie przyjaciółmi. Na całą resztę będziecie mieć jeszcze mnóstwo czasu, nic na siłę, ok? – zapytał, potrząsając delikatnie ich rękoma, czekając aż potwierdzą, dopiero po tym, puścił ich palce, prostując się na siedzeniu. - Już to mówiłem, ale powtórzę, jeśli będziecie mieć jakieś pytania, albo wątpliwości, cokolwiek co przyjdzie wam do głowy, możecie ze mną porozmawiać, nie ma się czego wstydzić, zawsze znajdę dla was czas i odpowiedzi, których szukacie – zakończył, nie mogąc się powstrzymać, żeby i jednego i drugiego nie poczochrać po włosach. Naprawdę polubił te dwa niemądre dzieciaki i życzył im jak najlepiej.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Przez całą drogę milczeli. Uspokojony już Astrid pozwolił, aby jego myśli krążyły wokół niedawno zasłyszanych słów, leniwie je odtwarzając, to znów wracając do poprzedniej nocy, czy samej postaci narzeczonego. Kilkakrotnie jeszcze rzucał mu dłuższe spojrzenie, bezwiednie badając jego fizjognomię, to znów sunąc nieprzytomnie po włosach czy uszach. Ach, były zmierzwione. Kilka kosmyków uniosło się, psując standardowe uczesanie Visuke i nadając mu tego samego, buntowniczego wyrazu, który poznał pierwszego dnia. Wiele się od tego czasu zmieniło i sam wampir czuł, że tak, jak ich rozmowa pierwszej nocy, tak też dzisiejsza stanowić będzie pewien punkt zwrotny. Już teraz miał wrażenie, że zaczyna dostrzegać w chłopaku rzeczy, których wcześniej nie widział. Sposób, w jaki rumieni się zawstydzony albo mina, którą robi, gdy przyłapuje go na spoglądaniu. Czy wcześniej też się tak zachowywał? Trzeba było jednak przyznać, że i on się zmienił.
Jechali jeszcze około czterdzieści minut, wsłuchując się w powolny kłus i dźwięk obracających się kół. Nagłe rżenie wyrwało wszystkich z amoku, oznajmiając, że podróż skończona. Laurentius otworzył drzwiczki, podając czarodziejowi dłoń, w celu ułatwienia mu wyjścia z powozu. Astrid nie dostrzegł jednak, czy gest został przyjęty, ponieważ Chu Tao także stał, zasłaniając mu wizję. On sam przyjął go jako coś oczywistego i wręcz koniecznego. Gdy jego wuj poszedł porozmawiać z osobą, która miała zająć się ich zwierzęciem przez ten czas, wampir rozejrzał się. Miasto. Był w podobnym miejscu niespełna trzy razy w życiu, ale tylko jeden, aby udać się na zakupy. To była jakaś specjalna okoliczność, ale nie pamiętał jaka. Musiał być wtedy bardzo mały. Rozbawiony ojciec niósł go na barana, a wuj szedł obok, trzymając brata za rękę, aby się nie zgubił. W tamtym czasie mała główka złotookiego sięgała ledwie do krawędzi stoiska, a nogi aż rwały się, aby biegać między ludźmi i wyrażać swój zachwyt. Być może dlatego właśnie zdecydowano, że bezpieczniej będzie na wysokości. Wciąż pamiętał światła, kolory i gwar, jakich wtedy uświadczył. To był wspaniały czas, którego pamiątką stała się ukochana, złota szpilka z motywem ptaków.
Zachwycony obrócił się wokół własnej osi, trzepocząc przy tym szatą z gracją. Chciał jak najszybciej znaleźć się na targu... ! Coś jednak ponownie przykuło jego uwagę. Znów ten sam, niesforny kosmyk, który uciekł z upięcia, a który sprawiał, że Visuke przypominał dawnego siebie. Przed oczami stanął mu obraz zapłakanego chłopaka, którego uświadczył pierwszej nocy w posiadłości. To już przeszłość. Mieli przecież siebie, więc czarodziej nie musiał ronić łez samotnie. Powoli zbliżył się do chłopaka, który szykował się do odejścia.
- Visuke.
Zaczepił go, zwracając na siebie uwagę.
- Nie możesz iść do miasta w takim stanie - mruknął ciepło, unosząc dłoń i zaczynając wygładzać rozczochrane przez Chu Tao wcześniej, rude włosy. - Mój narzeczony powinien prezentować się z najlepszej strony.
Udało się. Pod naporem delikatnych palców, miękkie kosmyki ułożyły się równo.
- Spotkamy się tutaj za godzinę - poinformował wszystkich Laurentius, wracając chwilę po tym, jak jego bratanek odsunął się i wrócił do podziwiania krajobrazu.
Wybrali boczne uliczki, chcąc pozwolić Astrid oswoić się z nowym miejscem. Chłopak dzięki temu mógł rozglądać się i badać wzrokiem domki z drewna i cegieł. Wiele z nich posiadało małe balkony, z których sypały się pod wpływem wiatru płatki licznych kwiatów, rozsiewając swoją woń wokół. W takim miejscu od razu dało się wyczuć, że jest wiosna.
Poczta okazała się stosunkowo małym budynkiem, liczącym sobie dwa piętra. Pracujący w niej czarodzieje, za pomocą magii przekazywali listy w miejsca, z których dostarczane były one bezpośrednio do rąk odbiorcy. Chcąc nacieszyć oczy obcym dla siebie widokiem, Astrid zdecydował, że zaczeka na swojego wuja przed. Nie minęła jednak nawet minuta, kiedy jego spokój został zakłócony.
- Przepraszam.
Dziecięcy głos wyrwał go z zamyślenia. Obok niego stała malutka, maksymalnie 7 letnia dziewczynka uczesana w dwa warkocze.
- Przepraszam - powtórzyła, zaraz się uśmiechając, gdyż udało się jej zwrócić uwagę wampira. - To dla pana!
Zaskoczony chłopak odebrał od niej wymiętolone w małych rączkach niezapominajki.
- Och? Dziękuję bardzo.
- Hehe - zaśmiała się, gdy pogłaskał ją po głowie. - Jesteś księciem?
- Księciem?
- Ym!
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległy się nawoływania, a po chwili zjawiła się kolejna dwójka dzieci. Tym razem było to dwóch białowłosych chłopców, którzy wyglądali niemalże identycznie.
- Mari, tu jesteś! Dlaczego nagle uciekłaś? - odezwał się rezolutniejszy, ubrany w zieloną szatę. - Kto to?
Brązowowłosa Mari chwyciła Astrid za rękę i oznajmiła z przekonaniem:
- Mój narzeczony! Jestem księżniczką, więc kiedyś się pobierzemy!
- Nie fair! - tupnął nogą tamten. - Miałaś zostać moją żoną! Dlaczego nagle zmieniłaś zdanie?!
Złapał ją za drugą rękę, chcąc odciągnąć od nieznajomego. Ta jednak zaczęła krzyczeć, wzmacniając uścisk.
- Nie chcę! Mika jest głupi i brzydki. Mari chce wyjść za księcia!
Spanikowany drugi chłopak stał nieopodal, rozglądając się w poszukiwaniu pomocy, mrucząc pod nosem “Mari, Mika, przestańcie.”
- Nie jestem księciem - wyjaśnił Astrid, który dopiero teraz otrząsnął się z szoku. - Ponadto jestem już zaręczony, więc muszę odmówić.
Dzieci jednak go nie słuchały. Zajęte kłótnią, nie zauważyły także, jak z budynku poczty wychodzi mężczyzna i idzie w ich stronę.
- Kolejna kłótnia? - zapytał spokojnym i stosunkowo cichym głosem, jednak tyle wystarczyło, aby dwójka awanturników przerwała swoją sprzeczkę i podbiegła do niego, chcąc wyjaśnić, że ma rację. - Spokojnie, po kolei, och…
Zdawało się, że dostrzegł Astrid. Natychmiast się pokłonił w geście powitania, co sprawiło, że dzieci zamilkły, obserwując go z zaciekawieniem.
- Najmocniej przepraszam, jeśli te dzieci sprawiły panu kłopot. Moja godność to Samuel Atwood.
- To nic takiego - uspokoił go wampir. - Hrabia Atwood?
Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony. Jak się okazało, jego rodzina straciła ten tytuł lata temu. Młody panicz nie mógł tego wiedzieć, znając jedynie listy i dokumenty sprzed 20 lat. Posiadając jakieś dobra ziemskie, Samuel spieniężył je, aby wybudować sierociniec w mieście. To właśnie stamtąd pochodziły dzieci, które zaczepiły wampira. Maria, Mikaeli, Rafael i nieobecne teraz Symiel, Angel oraz Gabriel. Opieka nad tą małą gromadką musiała przysparzać wielu trudów.
Zanim Lauretnius nie wyszedł, Astrid zdążył zamienić z nowo poznanym kilka słów na temat miasta. Ten raz jeszcze przeprosił za dzieci, słysząc, że ma do czynienia z baronem, o którym krążyło niezwykle wiele plotek oraz polecił mu miejsce, gdzie można zjeść naprawdę dobre ciasto za niezbyt wygórowaną cenę. Powiedział także, w sekrecie, że panienka Elisabeth uwielbia powieści kryminalne, domyślając się, że został on zaproszony na jej urodziny. Być może rozmawialiby dłużej, jednak widząc, że Mari oraz Mika ponownie zaczynają się spierać, zadecydował o powrocie, żegnając się uprzejmie. Niedoszła narzeczona Astrid machała mu jeszcze długi czas, odwracając uwagę od wrogich spojrzeń chłopczyka obok. Młodzieniec uśmiechał się do niej, ściskając delikatnie łodygi niezapominajek.
Wracając w miejsce, które zostało ustalone na spotkanie, Astrid opowiedział o przygodzie, jaka go spotkała. Rozbawiony Laurentius zaczął wspominać, jak jego bratanek był dzieckiem. Opowiadał mu historie, których on sam nie był w stanie zapamiętać, zajmując nimi czas oczekiwania. Na przykład o tym, jak skrył się w powozie, którym ten miał jechać w odwiedziny do przyjaciela. Późnym wieczorem okazało się, że podróż musi zostać opóźniona o dobrę, o czym młody panicz nie miał jak się dowiedzieć, śpiąc już smacznie w zabranej uprzednio pościeli, którą rozłożył na siedzeniach.
- Wiedziałeś, że sam nie zdołasz obudzić się na tyle wcześnie, aby móc się pożegnać, dlatego uknułeś ten sprytny plan. Służba szukała cię ponad godzinę, zanim ktoś wpadł na pomysł, gdzie mogłeś się podziać. Całe szczęści twoi rodzice nigdy się o tym nie dowiedzieli.
Zaśmiali się obaj, wyobrażając sobie minę matki Astrid, która nagle dowiedziała się, że jej syn - ten, który nigdy nie opuszczał posiadłości samotnie - zniknął wraz z pościelą.
- Albo pamiętam, jak...
Kolejna opowieść i jeszcze jedna. Wszystkie łączyły się w jeden i ten sam piękny obraz dzieciństwa złotookiego, w którym główną rolę zajmowali wuj, a później także młodsza siostra.
Jechali jeszcze około czterdzieści minut, wsłuchując się w powolny kłus i dźwięk obracających się kół. Nagłe rżenie wyrwało wszystkich z amoku, oznajmiając, że podróż skończona. Laurentius otworzył drzwiczki, podając czarodziejowi dłoń, w celu ułatwienia mu wyjścia z powozu. Astrid nie dostrzegł jednak, czy gest został przyjęty, ponieważ Chu Tao także stał, zasłaniając mu wizję. On sam przyjął go jako coś oczywistego i wręcz koniecznego. Gdy jego wuj poszedł porozmawiać z osobą, która miała zająć się ich zwierzęciem przez ten czas, wampir rozejrzał się. Miasto. Był w podobnym miejscu niespełna trzy razy w życiu, ale tylko jeden, aby udać się na zakupy. To była jakaś specjalna okoliczność, ale nie pamiętał jaka. Musiał być wtedy bardzo mały. Rozbawiony ojciec niósł go na barana, a wuj szedł obok, trzymając brata za rękę, aby się nie zgubił. W tamtym czasie mała główka złotookiego sięgała ledwie do krawędzi stoiska, a nogi aż rwały się, aby biegać między ludźmi i wyrażać swój zachwyt. Być może dlatego właśnie zdecydowano, że bezpieczniej będzie na wysokości. Wciąż pamiętał światła, kolory i gwar, jakich wtedy uświadczył. To był wspaniały czas, którego pamiątką stała się ukochana, złota szpilka z motywem ptaków.
Zachwycony obrócił się wokół własnej osi, trzepocząc przy tym szatą z gracją. Chciał jak najszybciej znaleźć się na targu... ! Coś jednak ponownie przykuło jego uwagę. Znów ten sam, niesforny kosmyk, który uciekł z upięcia, a który sprawiał, że Visuke przypominał dawnego siebie. Przed oczami stanął mu obraz zapłakanego chłopaka, którego uświadczył pierwszej nocy w posiadłości. To już przeszłość. Mieli przecież siebie, więc czarodziej nie musiał ronić łez samotnie. Powoli zbliżył się do chłopaka, który szykował się do odejścia.
- Visuke.
Zaczepił go, zwracając na siebie uwagę.
- Nie możesz iść do miasta w takim stanie - mruknął ciepło, unosząc dłoń i zaczynając wygładzać rozczochrane przez Chu Tao wcześniej, rude włosy. - Mój narzeczony powinien prezentować się z najlepszej strony.
Udało się. Pod naporem delikatnych palców, miękkie kosmyki ułożyły się równo.
- Spotkamy się tutaj za godzinę - poinformował wszystkich Laurentius, wracając chwilę po tym, jak jego bratanek odsunął się i wrócił do podziwiania krajobrazu.
Wybrali boczne uliczki, chcąc pozwolić Astrid oswoić się z nowym miejscem. Chłopak dzięki temu mógł rozglądać się i badać wzrokiem domki z drewna i cegieł. Wiele z nich posiadało małe balkony, z których sypały się pod wpływem wiatru płatki licznych kwiatów, rozsiewając swoją woń wokół. W takim miejscu od razu dało się wyczuć, że jest wiosna.
Poczta okazała się stosunkowo małym budynkiem, liczącym sobie dwa piętra. Pracujący w niej czarodzieje, za pomocą magii przekazywali listy w miejsca, z których dostarczane były one bezpośrednio do rąk odbiorcy. Chcąc nacieszyć oczy obcym dla siebie widokiem, Astrid zdecydował, że zaczeka na swojego wuja przed. Nie minęła jednak nawet minuta, kiedy jego spokój został zakłócony.
- Przepraszam.
Dziecięcy głos wyrwał go z zamyślenia. Obok niego stała malutka, maksymalnie 7 letnia dziewczynka uczesana w dwa warkocze.
- Przepraszam - powtórzyła, zaraz się uśmiechając, gdyż udało się jej zwrócić uwagę wampira. - To dla pana!
Zaskoczony chłopak odebrał od niej wymiętolone w małych rączkach niezapominajki.
- Och? Dziękuję bardzo.
- Hehe - zaśmiała się, gdy pogłaskał ją po głowie. - Jesteś księciem?
- Księciem?
- Ym!
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległy się nawoływania, a po chwili zjawiła się kolejna dwójka dzieci. Tym razem było to dwóch białowłosych chłopców, którzy wyglądali niemalże identycznie.
- Mari, tu jesteś! Dlaczego nagle uciekłaś? - odezwał się rezolutniejszy, ubrany w zieloną szatę. - Kto to?
Brązowowłosa Mari chwyciła Astrid za rękę i oznajmiła z przekonaniem:
- Mój narzeczony! Jestem księżniczką, więc kiedyś się pobierzemy!
- Nie fair! - tupnął nogą tamten. - Miałaś zostać moją żoną! Dlaczego nagle zmieniłaś zdanie?!
Złapał ją za drugą rękę, chcąc odciągnąć od nieznajomego. Ta jednak zaczęła krzyczeć, wzmacniając uścisk.
- Nie chcę! Mika jest głupi i brzydki. Mari chce wyjść za księcia!
Spanikowany drugi chłopak stał nieopodal, rozglądając się w poszukiwaniu pomocy, mrucząc pod nosem “Mari, Mika, przestańcie.”
- Nie jestem księciem - wyjaśnił Astrid, który dopiero teraz otrząsnął się z szoku. - Ponadto jestem już zaręczony, więc muszę odmówić.
Dzieci jednak go nie słuchały. Zajęte kłótnią, nie zauważyły także, jak z budynku poczty wychodzi mężczyzna i idzie w ich stronę.
- Kolejna kłótnia? - zapytał spokojnym i stosunkowo cichym głosem, jednak tyle wystarczyło, aby dwójka awanturników przerwała swoją sprzeczkę i podbiegła do niego, chcąc wyjaśnić, że ma rację. - Spokojnie, po kolei, och…
Zdawało się, że dostrzegł Astrid. Natychmiast się pokłonił w geście powitania, co sprawiło, że dzieci zamilkły, obserwując go z zaciekawieniem.
- Najmocniej przepraszam, jeśli te dzieci sprawiły panu kłopot. Moja godność to Samuel Atwood.
- To nic takiego - uspokoił go wampir. - Hrabia Atwood?
Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony. Jak się okazało, jego rodzina straciła ten tytuł lata temu. Młody panicz nie mógł tego wiedzieć, znając jedynie listy i dokumenty sprzed 20 lat. Posiadając jakieś dobra ziemskie, Samuel spieniężył je, aby wybudować sierociniec w mieście. To właśnie stamtąd pochodziły dzieci, które zaczepiły wampira. Maria, Mikaeli, Rafael i nieobecne teraz Symiel, Angel oraz Gabriel. Opieka nad tą małą gromadką musiała przysparzać wielu trudów.
Zanim Lauretnius nie wyszedł, Astrid zdążył zamienić z nowo poznanym kilka słów na temat miasta. Ten raz jeszcze przeprosił za dzieci, słysząc, że ma do czynienia z baronem, o którym krążyło niezwykle wiele plotek oraz polecił mu miejsce, gdzie można zjeść naprawdę dobre ciasto za niezbyt wygórowaną cenę. Powiedział także, w sekrecie, że panienka Elisabeth uwielbia powieści kryminalne, domyślając się, że został on zaproszony na jej urodziny. Być może rozmawialiby dłużej, jednak widząc, że Mari oraz Mika ponownie zaczynają się spierać, zadecydował o powrocie, żegnając się uprzejmie. Niedoszła narzeczona Astrid machała mu jeszcze długi czas, odwracając uwagę od wrogich spojrzeń chłopczyka obok. Młodzieniec uśmiechał się do niej, ściskając delikatnie łodygi niezapominajek.
Wracając w miejsce, które zostało ustalone na spotkanie, Astrid opowiedział o przygodzie, jaka go spotkała. Rozbawiony Laurentius zaczął wspominać, jak jego bratanek był dzieckiem. Opowiadał mu historie, których on sam nie był w stanie zapamiętać, zajmując nimi czas oczekiwania. Na przykład o tym, jak skrył się w powozie, którym ten miał jechać w odwiedziny do przyjaciela. Późnym wieczorem okazało się, że podróż musi zostać opóźniona o dobrę, o czym młody panicz nie miał jak się dowiedzieć, śpiąc już smacznie w zabranej uprzednio pościeli, którą rozłożył na siedzeniach.
- Wiedziałeś, że sam nie zdołasz obudzić się na tyle wcześnie, aby móc się pożegnać, dlatego uknułeś ten sprytny plan. Służba szukała cię ponad godzinę, zanim ktoś wpadł na pomysł, gdzie mogłeś się podziać. Całe szczęści twoi rodzice nigdy się o tym nie dowiedzieli.
Zaśmiali się obaj, wyobrażając sobie minę matki Astrid, która nagle dowiedziała się, że jej syn - ten, który nigdy nie opuszczał posiadłości samotnie - zniknął wraz z pościelą.
- Albo pamiętam, jak...
Kolejna opowieść i jeszcze jedna. Wszystkie łączyły się w jeden i ten sam piękny obraz dzieciństwa złotookiego, w którym główną rolę zajmowali wuj, a później także młodsza siostra.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Reszta drogi minęła im w spokoju, za co Visuke w gruncie rzeczy czuł się bardzo wdzięczny. Nie był pewien, czy zniósłby dalszą część rozmowy, którą przeprowadzili, a miał wrażenie, że to czego obaj, on i Astrid się dowiedzieli, to był tylko wierzchołek góry lodowej. Zwłaszcza dla niego, który narażony na docinki kolegów z klasy już dawno zdawał sobie sprawę z tego, że w małżeństwie jego i Astrid może któregoś dnia dojść do zbliżenia. Miał więcej czasu, by z tą wiedzą się oswoić i nawet… poczuć odrobinę ciekawości. Głównie jednak czuł się zakłopotany i zażenowany. Do momentu, w którym Astrid nie poznał i nie wiedział jak wyglądał jego narzeczony, jego wyobrażenia były dość mgliste. Teraz nabrały nieco więcej kształtu i przede wszystkim… twarzy. Pięknego oblicza wampira, które było tak samo łagodne co niesamowicie przystojne. Kiedyś myślał sobie, że na złość, jego przyszły małżonek nie będzie mu się podobał, a jednak… czy chciał czy nie, Astrid był tak piękny, tak męski i delikatny jednocześnie, że Visuke nie potrafił oderwać od niego wzroku. I to też wprawiało go w zakłopotanie, bo miał wrażenie, że nie powinien być nim aż tak zachwycony, nie powinien myśleć, że jeśli to miałby być on, to Lis byłby w stanie spróbować. Oczywiście zakładając, że polubi go tak mocno, jak chciał, bo nie wyobrażał sobie i nie chciał innych okoliczności. Samo to jednak, że oboje wiedzieli, że taką możliwość mają, sprawiało że czuł mieszaninę przerażenia i ciekawości. Nie sądził, by był gotowy, a spojrzenia rzucane mu przez Chu Tao i samego Astrid przez resztę drogi utwierdzały go w tym przekonaniu. Czarodziej miał rację, byli na dobrej drodze do zostania przyjaciółmi i na tym, w pierwszej kolejności, powinni się skupić.
Dotarłszy do miasta, Visuke był już znacznie spokojniejszy, jego myśli wyklarowały się, na nowo wracając na poważne tory, które w ogóle przyprowadziły go do miasta. I nie było to, bynajmniej, przyjęcie urodzinowe panny Elizabeth Midford. Jego pierwszym celem była biblioteka i właśnie tam zamierzał się udać. Astrid z Laurentiusem chcieli zajrzeć na pocztę w pierwszej kolejności, zdecydowali się więc rozdzielić. Zanim jednak zniknęli sobie sprzed oczu, Visuke usłyszał swoje imię wypowiedziane ustami wampira. Nie był pewien dlaczego, ale kiedy rozbrzmiało w powietrzu, nutą tak czystą i miękką, zadrżał, odwracając się do niego twarzą. Z niewinną miną i oklapniętymi nieśmiało uszami przyglądał się jak chłopak podszedł bliżej, by przygładzić miękko jego włosy, sprawiając że twarz czarodzieja po raz kolejny pokryła się rumieńcem, tym razem jednak nie było w nim zażenowania, a przynajmniej nie aż tyle ile wcześniej. Ten gest był tak słodki, ton głosu wampira tak delikatny, że czarodziej uniósł jedno uszko, by słyszeć go lepiej. Jego serce biło szybciutko, a wzrok podążał za narzeczonym jeszcze chwilę po tym, jak młodszy i starszy wampir zniknęli wśród tłumu.
- Tylko się nie obśliń – usłyszał chłodny, ale nie pozbawiony rozbawienia głos Chu Tao, który sprawił że rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, które starszy czarodziej zignorował, ciągnąc chłopaka w stronę biblioteki, o której wcześniej rozmawiali.
By dojść do budynku, musieli przejść przez rynek, Visuke rozglądał się więc ciekawsko dokoła, a Chu Tao widząc ile radości sprawiało mu przeglądanie stoisk, pozwalał mu na to, popędzając delikatnie kiedy zatrzymywał się na zbyt długo. Zazwyczaj wtedy Lis rzucał mu przepraszające spojrzenie i wznawiał marsz, w którymś jednak momencie zignorował wołanie białowłosy, wpatrzony z wątpliwościami i wielkimi życiowymi rozterkami w rozłożone na wystawie straganu szpilki do włosów.
- E-ej… - zagadnął czarodzieja, kiedy ten podszedł bliżej, chcąc zobaczyć co tak mocno zaaferowało chłopaka. – Myślisz… myślisz, że mu się spodoba? – zapytał, wskazując śliczną, bardzo cienką i elegancką szpilkę w różowym kolorze, na której złotymi akcentami domalowano żyły biegnące w kamieniu. Na końcu ozdoby znajdował się pojedynczy kwiat wiśni.
- A jak ty uważasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie Chu Tao, nie zamierzając wyrażać jednoznacznej opinii.
- Ja… - Visuke wziął ozdobę do ręki, oglądając ją z każdej strony i co rusz, odnajdując w niej nowe elementy, które składały się na skomplikowaną, ale bardzo ładną, misterną i tajemniczą całość. – Myślę, że będzie mu pasować – stwierdził ostatecznie, a jego policzki poróżowiały delikatnie, przybierając koloryt szpilki.
- Więc ją kup – rzucił prosto Chu Tao, a kiedy Viuske rzucił mu spojrzenie, jak gdyby nie wierzył w to, co mężczyzna mówił, białowłosy roześmiał się delikatnie.
- To ty jesteś baronem, Visuke, to co zrobisz ze swoimi pieniędzmi zależy od ciebie – zauważył, a Visuke pomyślał, że miał rację. Nie oznaczało to, że miał zamiar od razu kupować absolutnie wszystko, co chciał mieć, niemniej ta szpilka nie była w cale aż tak droga…
Kiedy dwie minuty później odchodzili od stoiska, kieszeń Visuke była lżejsza o złotą monetę i cięższa o pudełko z pięknie zapakowaną szpilką. Jego serce biło mocno, kiedy myślał o tym, jaką minę zrobi Astrid, kiedy wręczy mu podarunek, a jeszcze mocniej, kiedy wyobraził sobie jego radość z prezentu. Ale musiał mu ją dać bez Laurentiusa w pobliżu, bo mężczyzna gotów był jeszcze mu ją skonfiskować, zanim trafiłaby w ręce młodszego wampira.
Dotarli do biblioteki i choć w pierwszym momencie próbowali znaleźć książki samemu, szybko się poddali, widząc jak wiele ich mają do przeszukania. Odnaleźli kogoś do pomocy, a i tak szukanie zajęło niemal półtorej godziny. Byli odrobinę spóźnieni, ale w międzyczasie Visuke znalazł sporo książek, które chciał kiedyś przeczytać. Ponadto dopatrzył się naprawdę świetnej księgi z zaklęciami i mapy świata. Dlatego kiedy wychodzili w końcu z budynku, byli odrobinę spóźnieni. Znaleźli się jednak szybko, za sprawą wystawnych szat Astrid, które było widać już z daleka i które to przyciągały uwagę porządnych obywateli i nieco bardziej szemranych osobników.
- Mam księgi, które chciałem! Teraz na pewno znajdę coś o kotach bez sygnatur! – oświadczył zadowolony z siebie, dopiero po chwili orientując się, że kazał Astrid na siebie czekać.
- Oh… No i… no i przepraszam za spóźnienie, mieli tego więcej niż się spodziewałem – mruknął nieco zakłopotany, drapiąc się po uchu w geście wyrażającym skruchę.
- No, ale teraz powinniśmy się skupić na prezencie dla panny Elizabeth. Pasz jakiś pomysł co mogą lubić młode dziewczyny? – zapukał, bo sam raczej nie miał zbyt dobrych kontaktów z płcią przeciwną i raczej nie mógł się pochwalić jakimikolwiek zrozumieniem kobiecych preferencji, liczył więc odrobinę na to, że Astird miał już jakiś plan…
Dotarłszy do miasta, Visuke był już znacznie spokojniejszy, jego myśli wyklarowały się, na nowo wracając na poważne tory, które w ogóle przyprowadziły go do miasta. I nie było to, bynajmniej, przyjęcie urodzinowe panny Elizabeth Midford. Jego pierwszym celem była biblioteka i właśnie tam zamierzał się udać. Astrid z Laurentiusem chcieli zajrzeć na pocztę w pierwszej kolejności, zdecydowali się więc rozdzielić. Zanim jednak zniknęli sobie sprzed oczu, Visuke usłyszał swoje imię wypowiedziane ustami wampira. Nie był pewien dlaczego, ale kiedy rozbrzmiało w powietrzu, nutą tak czystą i miękką, zadrżał, odwracając się do niego twarzą. Z niewinną miną i oklapniętymi nieśmiało uszami przyglądał się jak chłopak podszedł bliżej, by przygładzić miękko jego włosy, sprawiając że twarz czarodzieja po raz kolejny pokryła się rumieńcem, tym razem jednak nie było w nim zażenowania, a przynajmniej nie aż tyle ile wcześniej. Ten gest był tak słodki, ton głosu wampira tak delikatny, że czarodziej uniósł jedno uszko, by słyszeć go lepiej. Jego serce biło szybciutko, a wzrok podążał za narzeczonym jeszcze chwilę po tym, jak młodszy i starszy wampir zniknęli wśród tłumu.
- Tylko się nie obśliń – usłyszał chłodny, ale nie pozbawiony rozbawienia głos Chu Tao, który sprawił że rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, które starszy czarodziej zignorował, ciągnąc chłopaka w stronę biblioteki, o której wcześniej rozmawiali.
By dojść do budynku, musieli przejść przez rynek, Visuke rozglądał się więc ciekawsko dokoła, a Chu Tao widząc ile radości sprawiało mu przeglądanie stoisk, pozwalał mu na to, popędzając delikatnie kiedy zatrzymywał się na zbyt długo. Zazwyczaj wtedy Lis rzucał mu przepraszające spojrzenie i wznawiał marsz, w którymś jednak momencie zignorował wołanie białowłosy, wpatrzony z wątpliwościami i wielkimi życiowymi rozterkami w rozłożone na wystawie straganu szpilki do włosów.
- E-ej… - zagadnął czarodzieja, kiedy ten podszedł bliżej, chcąc zobaczyć co tak mocno zaaferowało chłopaka. – Myślisz… myślisz, że mu się spodoba? – zapytał, wskazując śliczną, bardzo cienką i elegancką szpilkę w różowym kolorze, na której złotymi akcentami domalowano żyły biegnące w kamieniu. Na końcu ozdoby znajdował się pojedynczy kwiat wiśni.
- A jak ty uważasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie Chu Tao, nie zamierzając wyrażać jednoznacznej opinii.
- Ja… - Visuke wziął ozdobę do ręki, oglądając ją z każdej strony i co rusz, odnajdując w niej nowe elementy, które składały się na skomplikowaną, ale bardzo ładną, misterną i tajemniczą całość. – Myślę, że będzie mu pasować – stwierdził ostatecznie, a jego policzki poróżowiały delikatnie, przybierając koloryt szpilki.
- Więc ją kup – rzucił prosto Chu Tao, a kiedy Viuske rzucił mu spojrzenie, jak gdyby nie wierzył w to, co mężczyzna mówił, białowłosy roześmiał się delikatnie.
- To ty jesteś baronem, Visuke, to co zrobisz ze swoimi pieniędzmi zależy od ciebie – zauważył, a Visuke pomyślał, że miał rację. Nie oznaczało to, że miał zamiar od razu kupować absolutnie wszystko, co chciał mieć, niemniej ta szpilka nie była w cale aż tak droga…
Kiedy dwie minuty później odchodzili od stoiska, kieszeń Visuke była lżejsza o złotą monetę i cięższa o pudełko z pięknie zapakowaną szpilką. Jego serce biło mocno, kiedy myślał o tym, jaką minę zrobi Astrid, kiedy wręczy mu podarunek, a jeszcze mocniej, kiedy wyobraził sobie jego radość z prezentu. Ale musiał mu ją dać bez Laurentiusa w pobliżu, bo mężczyzna gotów był jeszcze mu ją skonfiskować, zanim trafiłaby w ręce młodszego wampira.
Dotarli do biblioteki i choć w pierwszym momencie próbowali znaleźć książki samemu, szybko się poddali, widząc jak wiele ich mają do przeszukania. Odnaleźli kogoś do pomocy, a i tak szukanie zajęło niemal półtorej godziny. Byli odrobinę spóźnieni, ale w międzyczasie Visuke znalazł sporo książek, które chciał kiedyś przeczytać. Ponadto dopatrzył się naprawdę świetnej księgi z zaklęciami i mapy świata. Dlatego kiedy wychodzili w końcu z budynku, byli odrobinę spóźnieni. Znaleźli się jednak szybko, za sprawą wystawnych szat Astrid, które było widać już z daleka i które to przyciągały uwagę porządnych obywateli i nieco bardziej szemranych osobników.
- Mam księgi, które chciałem! Teraz na pewno znajdę coś o kotach bez sygnatur! – oświadczył zadowolony z siebie, dopiero po chwili orientując się, że kazał Astrid na siebie czekać.
- Oh… No i… no i przepraszam za spóźnienie, mieli tego więcej niż się spodziewałem – mruknął nieco zakłopotany, drapiąc się po uchu w geście wyrażającym skruchę.
- No, ale teraz powinniśmy się skupić na prezencie dla panny Elizabeth. Pasz jakiś pomysł co mogą lubić młode dziewczyny? – zapukał, bo sam raczej nie miał zbyt dobrych kontaktów z płcią przeciwną i raczej nie mógł się pochwalić jakimikolwiek zrozumieniem kobiecych preferencji, liczył więc odrobinę na to, że Astird miał już jakiś plan…
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Opowieści zajmowały czas, jednak nie mogły sprawić, że ten płynął inaczej, niż w przypadku otaczającego ich świata. W końcu więc nadeszło południe, zawieszając słońce wysoko nad ich głowami i sprawiając, że Astrid zmarszczył nieznacznie czoło. Zbyt ostre wiosenne promienie dokuczały jego wrażliwym oczom. Całe szczęście nie było za ciepło, za sprawą delikatnej mgiełki, jaka unosiła się od pobliskiej fontanny. Zegar na ratuszu wybił pełną godzinę, a następnie przesunął się jeszcze o kąt prawie dziewięćdziesięciu stopni, dając im jasny sygnał - Visuek i Chu Tao się spóźniali.
Mimo iż zorientował się, że ci wracają, udawał, że wcale ich nie dostrzega, oburzony, że kazali na siebie czekać. Laurentius wydawał się bardziej wyrozumiały, lustrując ich spojrzeniem i krótkim:
- To dobrze. Zostawmy je w powozie.
Odniósł książki wraz z czarodziejami, podczas gdy jego bratanek stał niewzruszony, spoglądając jedynie spod długich rzęs. Nie zmienił swojej ekspresji nawet pomimo tego, że chłopak przeprosił.
- Chodźmy - zarządził jedynie, odwracając się i idąc w kierunku targowiska.
Sposób poruszania się, gesty oraz aura, jaką roztaczali wokół siebie, sprawiała, że większość osób przerywało dotychczasowe obowiązki, aby rzucić im choć jedno spojrzenie. Wieść o tym, że zawitali do miasta, zdążyła się rozejść. Zaraz rozległy się szepty, zawierające wiele kobiecych westchnień oraz męskich wyrazów podziwu. Tłum, zajmujący do tej pory sporą część ulicy, rozstępował się, aby zrobić miejsce i móc z bliska zbadać te enigmatyczne persony, które niedawno zamieszkały obok. W ich czynach widać było respekt, a co starsze osoby pochylały nawet głowy w geście pozdrowienia, zaś dzieci stawały oniemiałe z otwartymi ustami, powstrzymywane przez rodziców, aby nie przeszkadzać tak wysoko urodzonym.
Astrid zadał się przyzwyczajony do podobnej reakcji na swój widok, zupełnie ignorując zbiegowisko. Stawiał kroki dostojnie, a zarazem pewnie, jakby doskonale wiedział, gdzie powinni iść, czasem tylko rozglądając się nieznacznie, niby szukając wskazówki. Milczący i trochę zły za spóźnienie, nie patrzył na swojego narzeczonego, ani na nikogo innego, chcąc jedynie wrócić w miejsce, gdzie słońce nie byłoby tak dokuczliwe.
- Panienka Elizabeth Midford lubuje się w kryminałach. Sądzę, że będą one więc lepszym wyborem, niż standardowa suknia lub biżuteria - wyjaśnił, zatrzymując się przed księgarnią.
Ciemne, hebanowe drewno nadawało pewnej tajemniczości i chłodnej nostalgii temu miejscu, a zadbana wystawa z pewnością sprawiała, że miała ona rzeszę fanów wśród okolicznej ludności. Tylko dzięki temu mogła sobie pozwolić na opłacenie czynszu w tak ruchliwej części miasta.
Odczekawszy, aż Visuke zgodzi się - nie mając innego pomysłu - na jego propozycję, pozwolił otworzyć przed sobą drzwi i jako pierwszy przekroczył próg. Uderzył ich zapach książek oraz atramentu, który krył się w otwartym kałamarzu. Prawdopodobnie odbywało się właśnie liczenie nowego towaru, gdyż jeden z pracowników sprawdzał coś z listą i kreślił różne kształty na pergaminie. Słysząc dźwięk malutkiego dzwoneczka, uniósł głowę.
- Witamy w księgarni Hatchards Piccadilly. W czym mogę pomóc?
Skłonił się przed nimi nisko i z należytym szacunkiem. Laurentius w jednym zdaniu wyjaśnił, czego szukają, nie wymieniając jednak imienia jubilatki, której miałoby zostać to sprezentowane. Pracownik zaprowadził ich do odpowiednich półek.
- Mamy tutaj najbardziej znane kryminały i powieści detektywistyczne z różnych stron świata. U góry wybitna seria…
Opowiadał, prezentując podział, zgodnie z którym ułożono książki, po czym zaczął zadawać pytania, by móc doradzić najlepszą pozycję. Wystarczyło jednak, aby Astrid - który wyraźnie odetchnął, a jego nastrój poprawił się - podniósł dłoń, a pracownik wykonał ukłon.
- Gdybym mógł w czymś jeszcze pomóc, proszę mnie wezwać - i wrócił do swojej pracy.
Poza nimi w pomieszczeniu było kilka osób. Jakaś para rozmawiała ściszonym głosem w głębi. Trochę dalej matka zastanawiała się nad doborem odpowiedniej księgi zaklęć dla dziecka, dopytują o różnice między trzymanymi dwoma. Chu Tao prawie natychmiast zostawił ich, znikając w dziale botanicznym. Laurentiusa zaś zainteresowały nowości, więc to na barkach narzeczeństwa spoczęło znalezienie idealnego prezentu. Nie mając zbyt wielu wskazówek, Astrid kierował się intuicją, zgrabnie łapiąc długimi palcami co ładniejsze grzbiety, oglądając okładkę, analizując tytuł, a następnie zagłębiając się w pierwszych stronach. Gdy wydały mu się godne uwagi, podawał kandydatkę czarodziejowi, pytając go o opinię.
- Pierwsze kilka stron wydaje się interesujących, być może ona spodoba się panience Elisabeth.
Zwrócił na siebie uwagę chłopaka, podając mu książkę zatytułowaną “Łańcuchy z Baskerville”. Wtedy, niespodziewanie, stojąca obok nich brunetka, która do tej pory szukała czegoś na sąsiedniej półce, zachwiała się i - nie mając czego się złapać - upadła na Visuke. Kilka powieści w twardych oprawach upadło na ziemię tuż obok leżących osób.
- Visuke! - wyrwało się z piersi wampira, który natychmiast ruszył mu z pomocą, klękając obok. Nie wyczuł krwi, a mimo to zapytał. - Nic ci nie jest?
Zamieszanie sprawiło, że i Laurentius, i pracownik w jednej chwili znaleźli się obok, odprowadzani wzrokiem klientów. Nawet medyk zostawił przeglądaną dotychczas księgę o “Fantastycznych ziołach i ich pochodzeniu”, by upewnić się, że, będący pod jego opieką, baronowie są cali i zdrowi.
Całe szczęście skończyło się na kilku siniakach. Po wielu przeprosinach, skierowanych w ich stronę, oraz właściciela, ubrana w skromną a zarazem niezwykle elegancką suknię kobieta odebrała upuszczone uprzednio rzeczy od Laurentiusa, który zganił ją za nieuwagę. Zaczęła odchodzić.
- Czy coś się stało? - zagadnął ją białowłosy, zdając sobie sprawę, że ta zatrzymała się po niespełna dwóch krokach i teraz lustrowała ich wzrokiem.
Z odrobiną wahania przygryzła wargę.
- Przepraszam za moją śmiałość, jednak czy dobrze usłyszałam, że wybieracie prezent dla panienki Elizabeth Midford? - zapytała niezwykle uprzejmym tonem, zarumieniona.
- Zgadza się.
Rozpromieniła się, podając im dwie z trzech pozycji.
- Te powieści... każda z nich z pewnością spodoba się panience - zapewniła ich. - Ta jest kontynuacją serii o detektywie Eliocie, którą uwielbia. Długo na nią czekała… A ta tutaj została napisana przez jej ulubioną pisarkę, panią Jun.
Widać było, że doskonale zna upodobania jubilatki. Nie mieli jednak możliwości zapytania skąd, ani kim była, ponieważ dość szybko zniknęła z zasięgu wzroku, ukrywając się między regałami.
Podjęli decyzję, aby zaufać nieznajomej szlachciance, którą podejrzewali o bycie dobrą przyjaciółką córki Hrabiego Midforda. Wyszli z księgarni i skierowali się na targ, aby znaleźć także ozdobną chustę lub papier, w który mogliby zapakować prezent. Przywitały ich te same szepty i spojrzenia, a każdy sprzedawca, do którego się zbliżali, skłaniał przed nimi głowę, starając się pokazać siebie oraz swój towar z jak najlepszej strony, mając zapewne nadzieję na dalszą współpracę. Astrid zapatrzył się na stoisko z ozdobami do włosów, dokładnie badając wzrokiem każdą z nich i oddzielając się na chwilę od towarzyszy. Jedna była szczególnie urzekająca. Unosząc ją z nabożną wręcz czcią, przyjrzał się dokładnie. Długa, złota szpilka zdobiona drobnym grawerami, między które wysadzone były czerwone kamyki. Szafiry? Z pewnością nie - przypominały bardziej cyrkonie. Tym jednak co zainteresowało wybrednego wampira, była jej końcówka, splatająca się w kształt zwierzęcia ze szpiczastymi uszami. Trudno było ocenić, czy był to lis, czy też może kot. Od główki odchodziły łańcuszki, zakończone podobnymi, szkarłatnymi kamykami.
- Podoba cię drogiemu baronowi? - zapytała go staruszka, do której owy stragan należał. - To idealny prezent dla damy, która wychodzi za mąż.
Uśmiechała się do niego uprzejmie, a jej wzrok przeszywał go.
- Chyba nie tego szukam - odpowiedział jej, odkładając przedmiot.
- Koty od zawsze splecione były z historią tego miejsca jako obrońcy i mędrcy. To nie one przynoszą pecha czy złe moce, ale ludzie, którzy pragną ich wieczności.
I zaśmiała się gorzko, co sprawiło, że Astrid poczuł dziwny niepokój. Zupełnie, jakby wiedziała coś, o czym on nie miał pojęcia... Żegnając się pospiesznie, postanowił znaleźć swojego narzeczonego, mając naprawdę złe przeczucia. Dostrzegł go przy stoisku z chustami.
- Jest piękna - zagadnął go znienacka, zaglądając mu przez ramię.
Był na tyle blisko, aby poczuć wyraźną woń rumianku, która uspokoiła go odrobinę. Niepokój rozwiewał się w towarzystwie chłopaka.
- Powinniśmy niebawem wracać - padło z ust Laurentiusa.
Mimo iż zorientował się, że ci wracają, udawał, że wcale ich nie dostrzega, oburzony, że kazali na siebie czekać. Laurentius wydawał się bardziej wyrozumiały, lustrując ich spojrzeniem i krótkim:
- To dobrze. Zostawmy je w powozie.
Odniósł książki wraz z czarodziejami, podczas gdy jego bratanek stał niewzruszony, spoglądając jedynie spod długich rzęs. Nie zmienił swojej ekspresji nawet pomimo tego, że chłopak przeprosił.
- Chodźmy - zarządził jedynie, odwracając się i idąc w kierunku targowiska.
Sposób poruszania się, gesty oraz aura, jaką roztaczali wokół siebie, sprawiała, że większość osób przerywało dotychczasowe obowiązki, aby rzucić im choć jedno spojrzenie. Wieść o tym, że zawitali do miasta, zdążyła się rozejść. Zaraz rozległy się szepty, zawierające wiele kobiecych westchnień oraz męskich wyrazów podziwu. Tłum, zajmujący do tej pory sporą część ulicy, rozstępował się, aby zrobić miejsce i móc z bliska zbadać te enigmatyczne persony, które niedawno zamieszkały obok. W ich czynach widać było respekt, a co starsze osoby pochylały nawet głowy w geście pozdrowienia, zaś dzieci stawały oniemiałe z otwartymi ustami, powstrzymywane przez rodziców, aby nie przeszkadzać tak wysoko urodzonym.
Astrid zadał się przyzwyczajony do podobnej reakcji na swój widok, zupełnie ignorując zbiegowisko. Stawiał kroki dostojnie, a zarazem pewnie, jakby doskonale wiedział, gdzie powinni iść, czasem tylko rozglądając się nieznacznie, niby szukając wskazówki. Milczący i trochę zły za spóźnienie, nie patrzył na swojego narzeczonego, ani na nikogo innego, chcąc jedynie wrócić w miejsce, gdzie słońce nie byłoby tak dokuczliwe.
- Panienka Elizabeth Midford lubuje się w kryminałach. Sądzę, że będą one więc lepszym wyborem, niż standardowa suknia lub biżuteria - wyjaśnił, zatrzymując się przed księgarnią.
Ciemne, hebanowe drewno nadawało pewnej tajemniczości i chłodnej nostalgii temu miejscu, a zadbana wystawa z pewnością sprawiała, że miała ona rzeszę fanów wśród okolicznej ludności. Tylko dzięki temu mogła sobie pozwolić na opłacenie czynszu w tak ruchliwej części miasta.
Odczekawszy, aż Visuke zgodzi się - nie mając innego pomysłu - na jego propozycję, pozwolił otworzyć przed sobą drzwi i jako pierwszy przekroczył próg. Uderzył ich zapach książek oraz atramentu, który krył się w otwartym kałamarzu. Prawdopodobnie odbywało się właśnie liczenie nowego towaru, gdyż jeden z pracowników sprawdzał coś z listą i kreślił różne kształty na pergaminie. Słysząc dźwięk malutkiego dzwoneczka, uniósł głowę.
- Witamy w księgarni Hatchards Piccadilly. W czym mogę pomóc?
Skłonił się przed nimi nisko i z należytym szacunkiem. Laurentius w jednym zdaniu wyjaśnił, czego szukają, nie wymieniając jednak imienia jubilatki, której miałoby zostać to sprezentowane. Pracownik zaprowadził ich do odpowiednich półek.
- Mamy tutaj najbardziej znane kryminały i powieści detektywistyczne z różnych stron świata. U góry wybitna seria…
Opowiadał, prezentując podział, zgodnie z którym ułożono książki, po czym zaczął zadawać pytania, by móc doradzić najlepszą pozycję. Wystarczyło jednak, aby Astrid - który wyraźnie odetchnął, a jego nastrój poprawił się - podniósł dłoń, a pracownik wykonał ukłon.
- Gdybym mógł w czymś jeszcze pomóc, proszę mnie wezwać - i wrócił do swojej pracy.
Poza nimi w pomieszczeniu było kilka osób. Jakaś para rozmawiała ściszonym głosem w głębi. Trochę dalej matka zastanawiała się nad doborem odpowiedniej księgi zaklęć dla dziecka, dopytują o różnice między trzymanymi dwoma. Chu Tao prawie natychmiast zostawił ich, znikając w dziale botanicznym. Laurentiusa zaś zainteresowały nowości, więc to na barkach narzeczeństwa spoczęło znalezienie idealnego prezentu. Nie mając zbyt wielu wskazówek, Astrid kierował się intuicją, zgrabnie łapiąc długimi palcami co ładniejsze grzbiety, oglądając okładkę, analizując tytuł, a następnie zagłębiając się w pierwszych stronach. Gdy wydały mu się godne uwagi, podawał kandydatkę czarodziejowi, pytając go o opinię.
- Pierwsze kilka stron wydaje się interesujących, być może ona spodoba się panience Elisabeth.
Zwrócił na siebie uwagę chłopaka, podając mu książkę zatytułowaną “Łańcuchy z Baskerville”. Wtedy, niespodziewanie, stojąca obok nich brunetka, która do tej pory szukała czegoś na sąsiedniej półce, zachwiała się i - nie mając czego się złapać - upadła na Visuke. Kilka powieści w twardych oprawach upadło na ziemię tuż obok leżących osób.
- Visuke! - wyrwało się z piersi wampira, który natychmiast ruszył mu z pomocą, klękając obok. Nie wyczuł krwi, a mimo to zapytał. - Nic ci nie jest?
Zamieszanie sprawiło, że i Laurentius, i pracownik w jednej chwili znaleźli się obok, odprowadzani wzrokiem klientów. Nawet medyk zostawił przeglądaną dotychczas księgę o “Fantastycznych ziołach i ich pochodzeniu”, by upewnić się, że, będący pod jego opieką, baronowie są cali i zdrowi.
Całe szczęście skończyło się na kilku siniakach. Po wielu przeprosinach, skierowanych w ich stronę, oraz właściciela, ubrana w skromną a zarazem niezwykle elegancką suknię kobieta odebrała upuszczone uprzednio rzeczy od Laurentiusa, który zganił ją za nieuwagę. Zaczęła odchodzić.
- Czy coś się stało? - zagadnął ją białowłosy, zdając sobie sprawę, że ta zatrzymała się po niespełna dwóch krokach i teraz lustrowała ich wzrokiem.
Z odrobiną wahania przygryzła wargę.
- Przepraszam za moją śmiałość, jednak czy dobrze usłyszałam, że wybieracie prezent dla panienki Elizabeth Midford? - zapytała niezwykle uprzejmym tonem, zarumieniona.
- Zgadza się.
Rozpromieniła się, podając im dwie z trzech pozycji.
- Te powieści... każda z nich z pewnością spodoba się panience - zapewniła ich. - Ta jest kontynuacją serii o detektywie Eliocie, którą uwielbia. Długo na nią czekała… A ta tutaj została napisana przez jej ulubioną pisarkę, panią Jun.
Widać było, że doskonale zna upodobania jubilatki. Nie mieli jednak możliwości zapytania skąd, ani kim była, ponieważ dość szybko zniknęła z zasięgu wzroku, ukrywając się między regałami.
Podjęli decyzję, aby zaufać nieznajomej szlachciance, którą podejrzewali o bycie dobrą przyjaciółką córki Hrabiego Midforda. Wyszli z księgarni i skierowali się na targ, aby znaleźć także ozdobną chustę lub papier, w który mogliby zapakować prezent. Przywitały ich te same szepty i spojrzenia, a każdy sprzedawca, do którego się zbliżali, skłaniał przed nimi głowę, starając się pokazać siebie oraz swój towar z jak najlepszej strony, mając zapewne nadzieję na dalszą współpracę. Astrid zapatrzył się na stoisko z ozdobami do włosów, dokładnie badając wzrokiem każdą z nich i oddzielając się na chwilę od towarzyszy. Jedna była szczególnie urzekająca. Unosząc ją z nabożną wręcz czcią, przyjrzał się dokładnie. Długa, złota szpilka zdobiona drobnym grawerami, między które wysadzone były czerwone kamyki. Szafiry? Z pewnością nie - przypominały bardziej cyrkonie. Tym jednak co zainteresowało wybrednego wampira, była jej końcówka, splatająca się w kształt zwierzęcia ze szpiczastymi uszami. Trudno było ocenić, czy był to lis, czy też może kot. Od główki odchodziły łańcuszki, zakończone podobnymi, szkarłatnymi kamykami.
- Podoba cię drogiemu baronowi? - zapytała go staruszka, do której owy stragan należał. - To idealny prezent dla damy, która wychodzi za mąż.
Uśmiechała się do niego uprzejmie, a jej wzrok przeszywał go.
- Chyba nie tego szukam - odpowiedział jej, odkładając przedmiot.
- Koty od zawsze splecione były z historią tego miejsca jako obrońcy i mędrcy. To nie one przynoszą pecha czy złe moce, ale ludzie, którzy pragną ich wieczności.
I zaśmiała się gorzko, co sprawiło, że Astrid poczuł dziwny niepokój. Zupełnie, jakby wiedziała coś, o czym on nie miał pojęcia... Żegnając się pospiesznie, postanowił znaleźć swojego narzeczonego, mając naprawdę złe przeczucia. Dostrzegł go przy stoisku z chustami.
- Jest piękna - zagadnął go znienacka, zaglądając mu przez ramię.
Był na tyle blisko, aby poczuć wyraźną woń rumianku, która uspokoiła go odrobinę. Niepokój rozwiewał się w towarzystwie chłopaka.
- Powinniśmy niebawem wracać - padło z ust Laurentiusa.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Astrid był zły. Wystarczyło na niego spojrzeć, by domyślić się, że przymusowe czekanie nie sprawiło mu żadnej radości, wręcz przeciwnie, sprawiając że nawet nie spojrzał w kierunku Visuke. Chłopak podrapał się po uchu, ale niewiele, poza przeprosinami mógł zrobić. Zwłaszcza, że zwracali na siebie dużo uwagi i nawet jeśli chciałby wytłumaczyć narzeczonemu powód spóźnienia, nie chciał by zostali podsłuchani. Nie wspominając o tym, że z tą całą uwagą… czuł się potwornie głupio. Nie lubił znajdować się w centrum uwagi, choć udawał, że wcale tak nie było, stawiając pewne kroki tuż obok Astrid i nonszalancko trzymając ręce splecione za plecami.
Na propozycję zakupu książek dla młodej damy z radością przystał. Sam uwielbiał czytać, rozumiał więc radość z otrzymania nowego tomu. Weszli do księgarni, gdzie w nosy uderzył ich zapach pergaminu, atramentu i nowych książek. Visuke uwielbiał tę woń. Musiał się mocno powstrzymywać, by nie zgarnąć pierwszej lepszej powieści z najbliższej półki i zaciągnąć się jej stronami. No i kusiło go, by w ślad za Chu Tao i Laurentiusem, rozejrzeć się po półkach. Marzył o nowej księdze zaklęć, albo poradniku do eliksirów, z których niekoniecznie był dobry. Nie chciał jednak zostawić Astrid z zadaniem samego, dlatego podążył za nim i księgarzem, słuchając uważnie jego opinii, choć ostatecznie raczej nie zamierzał na niej polegać. Wiedział, że ci mieli za zadanie wciskać ludziom nowości, niekoniecznie przejmując się starszymi tytułami, które były równie wspaniałe. Nie przewidział jedynie, że podczas gdy razem z Astrid próbowali dokonać wyboru, ktoś na niego upadnie. Nie zdążył złapać równowagi z dodatkowym ciężarem w postaci kobiety, oboje więc przewrócili się, rozsypując wokół stos woluminów.
- Ugh, nie, nic mi nie jest – odpowiedział na zaniepokojony ton Astrid, szukając u siebie jakichś uszkodzeń, ale poza kilkoma siniakami, które miały się pojawić dnia następnego, nie zauważył nic niepokojącego. Za to bardziej zmartwił go stan damy. Kobieta nie wyglądała zbyt dobrze, ale na pytania Chu Tao, który zaraz znalazł się obok, odparła że to tylko lekka anemia. A potem jeszcze im pomogła.
- Ciekawe kto to był – westchnął chłopak, podając zakupione książki Chu Tao, który z jakiegoś powodu miał przy sobie mnóstwo toreb na zakupy i na wszystko co tylko kupili jakaś się znalazła.
Wrócili na targ znaleźć odpowiednią chustę do zapakowania prezentu i by sama w sobie była prezentem, rozdzielając się nie wiadomo kiedy. Visuke nie przepadał za tłumem, a ten zrobił się nawet większy, choć wszyscy zdawali się wiedzieć, kim był on i Astrid, zostawiając im przestrzeń, ale to tylko sprawiało, że czuł się jeszcze dziwniej. Do tego sprzedawcy byli okropnie natrętni, nie pozwalając mu w spokoju oglądać tego, co rzuciło mu się w oczy, tylko podsuwali mu towary pod nos, jakby wiedzieli lepiej, czego szukał. W końcu zdenerwował się na tyle, że nieuprzejmie oznajmił mężczyźnie prowadzącemu kram z materiałami, by dał mu święty spokój i że kiedy coś wybierze na pewno go zawoła, przez co obrażony sprzedawca odszedł na drugi koniec straganu. Dopiero wtedy Visuke tak naprawdę skupił się na tym, co widziały jego oczy.
Muślin, delikatne jedwabie i nieco grubsze materiały przyciągały wzrok, ale to nie było to, czego szukał Lis. Panienka Elizabeth lubiła kryminały, musiała więc lubować się w zagadkach i tajemnicach, a co było niezwykłego w jedwabiu? Poza ceną oczywiście, bo ta zwalała z nóg. Dopiero po chwili trafił palcami na niezwykły materiał, pod którego dotykiem jego palce zaświerzbiły od delikatnej magii, którą chusta w sobie miała. Przez chwilę nie wiedział, na co patrzył, ale kiedy biel zmieniła się pod wpływem temperatury jego palców w przepiękny róż, wiedział, że znalazł to, czego szukał. Dotykał materiału, tworząc na jego wierzchu wzory, a że nie znał się za bardzo na sztuce, pisał runy używane do rzucania skomplikowanych zaklęć.
Nie zwracał uwagi na otoczenie, dlatego kiedy nagle Astrid znalazł się za jego plecami i odezwał się, prosto do jego ucha, podskoczył, odwracając się gwałtownie, by zdać sobie sprawę z tego, jak blisko ich twarze się znalazły. Chłopak speszył się i odsunął, stawiając uszy na sztorc, ale nic nie mógł poradzić na to, że jego serce biło szybko z zaskoczenia i samego faktu, że to właśnie Astrid się nad nim pochylał.
- Ta-tak… Też tak myślę – wyjąkał, szybko odchodząc od narzeczonego, by ukryć przed nim wyraz swojej twarzy i zapłacić za materiał.
Chu Tao zgodził się z Laurentiusem, a i Visuke czuł się okropnie zmęczony wycieczką. Lubił zwiedzać, ale nie wśród tylu ludzi, do tego cały czas ktoś zwracał na nich uwagę, gapił się i nie pozwalał na swobodę. Dlatego kiedy znaleźli się w powozie, jego odrobinę introwertyczna natura dała o sobie znać i on sam, nie zwracając dużej uwagi na Chu Tao i Astrid, zamknął się w księdze zaklęć, nie uczestnicząc w krótkiej rozmowie pomiędzy czarodziejem i wampirem.
Dotarłszy do posiadłości okazało się, że obiad już na nich czekał, co głody Lis przywitał z wielkim entuzjazmem. Młode ziemniaki w delikatnym, kremowym sosie i z bitkami wołowymi były przepyszne, VIsuke najadł się więc za trzech, a potem, zadowolony i zmęczony, położył się na krótką drzemkę. Kiedy się obudził, w salonie przebywał jeszcze Eric, zmiatający kurze z kominka.
- Która godzina? – zapytał go Visuke, przecierając oczy, by pozbyć się z nich resztek snu.
- Siedemnasta czternaście, paniczu Visuke – powiedział spokojnie, odkładając na swoje miejsce wazonik, do którego ktoś włożył polne kwiaty.
- Czy coś się działo kiedy spałem? – dopytał, ciekaw co porabiał Astrid.
- Niezbyt wiele, skończyliśmy z panem Zelenem sprzątać komnaty sypialne na piętrze, można więc będzie przyjmować gości, przyszła również kobieta z pytaniem o pracę, ale byli panowie zajęci, umówiłem więc ją na rozmowę jutro rano. Przyjęcie urodzinowe panienki Elizabeth zaczyna się późnym popołudniem, stwierdziłem więc że nie będzie to problemem? – powiedział, spoglądając pytająco na Lisa.
- Nie, dobrze zrobiłeś, chętnie się z nią jutro zobaczę, będziesz miał kogoś do pomocy – zauważył, a chłopak kiwnął potwierdzająco głową.
Przez chwilę panowała między nimi cisza, podczas której Visuke zastanawiał się, czy to był dobry moment, by porozmawiać z Astrid. Chłopak niby wydawał się w lepszym nastroju kiedy wrócili, niemniej po obiedzie od razu zamknął się gabinecie, nie zaszczycając go spojrzeniem, chłopak więc martwił się, że nadal był na niego zły za to spóźnienie.
- H-hej… A… wiesz gdzie jest Astrid? – zapytał, starając się brzmieć nonszalancko, ale zdradziło go drżenie głosu. Nie chciał, by wampir był na niego zły. No i nadal miał dla niego szpilkę…
- Panicz D’Arche jest obecnie w gabinecie – oświadczył Eric bez mrugnięcia okiem.
- A czy jest… sam? – dopytał jeszcze Lis, udając że wcale nie liczył na to, że tak właśnie było.
- Pan Chu Tao jest obecnie w swoim gabinecie lekarskim, a pan Laurentius na obchodzie, więc tak… panicz Astrid jest sam – powiedział chłopak, a jego głos nie zdradzał żadnych uczuć.
- Oh… dziękuję, w takim razie… pójdę do niego – stwierdził, rumieniąc się lekko, ale ostatecznie podniósł się z kanapy i zatrzymał na chwilę przed gabinetem, zanim zapukał i wszedł do środka.
Arstrid siedział po drugiej stronie biurka, w wielkim, wygodnym fotelu, a na blacie rozłożone były dokumenty. Była to dziwna myśl, ale Visuke zdał sobie sprawę z tego, że chłopak naprawdę pasował do tego obrazka. Do tego pokoju. Był jego częścią, wpasowując się idealnie w jego ciepłą i przytulną prezencję, czystą elegancję i spokój, który malował się na jego pięknej twarzy, która przyciągała wzrok Visuke jak magnes.
- Przeszkadzam? – zapytał niezręcznie, a kiedy otrzymał odpowiedź, że nie, ostrożnie zbliżył się, by usiąść po drugiej stronie mebla.
- Ja… chciałem jeszcze raz przeprosić za spóźnienie – powiedział, drapiąc się po lisim uchu. – Wczoraj przejrzałem wszystkie książki w tym domu i te, które powinny mieć jakieś informacje o kotach były uszkodzone. Ktoś wyrwał z nich strony, na których powinno być to, czego szukałem. Pomyślałem więc, że w bibliotece mogliby mieć te egzemplarze, ale w stanie nienaruszonym. Szukaliśmy ich z Chu Tao i bibliotekarzem, dlatego zeszło nam tak długo – wytłumaczył, patrząc w złote oczy wampira z niewinnym i szczerym wyrazem twarzy.
- Ah… no i… no i jeszcze – powiedział zaraz potem, bawiąc się zdenerwowany palcami. – Ja… myślałem o tym co mówił Chu Tao – zaczął cicho, czując się niezręcznie, a zaraz potem przypomniał sobie o czym czarodziej mówił, poza sprawą, o którą mu chodziło i znów się zarumienił, tylko po to, by zdać sobie sprawę z tego, jak to mogło dla Astrid wyglądać, przez co speszył się jeszcze mocniej. – A-a-ale n-nie chodzi mi o… o… - zająknął się, ale samo słowo „seks” nie chciało mu przejść przez gardło. – No wiesz o co! – jęknął sfrustrowany, nie patrząc na narzeczonego, by zaraz wziąć głęboki oddech i trochę się uspokoić. – Ja… myślałem o tym, że może macie rację i… i jeśli będziemy razem spać to… to nie będzie mnie stresować twoja obecność – powiedział w końcu, wyrzucając to, co od tamtej rozmowy chodziło mu po głowie. Pomijając kwestię, która wprawiała go w największe zakłopotanie, Chu Tao miał rację że wspólne spanie mogło dać efekt, zwłaszcza że nie mieli dużo czasu i w głowie Visuke pojawiało się coraz więcej wątpliwości i strachu.
Na propozycję zakupu książek dla młodej damy z radością przystał. Sam uwielbiał czytać, rozumiał więc radość z otrzymania nowego tomu. Weszli do księgarni, gdzie w nosy uderzył ich zapach pergaminu, atramentu i nowych książek. Visuke uwielbiał tę woń. Musiał się mocno powstrzymywać, by nie zgarnąć pierwszej lepszej powieści z najbliższej półki i zaciągnąć się jej stronami. No i kusiło go, by w ślad za Chu Tao i Laurentiusem, rozejrzeć się po półkach. Marzył o nowej księdze zaklęć, albo poradniku do eliksirów, z których niekoniecznie był dobry. Nie chciał jednak zostawić Astrid z zadaniem samego, dlatego podążył za nim i księgarzem, słuchając uważnie jego opinii, choć ostatecznie raczej nie zamierzał na niej polegać. Wiedział, że ci mieli za zadanie wciskać ludziom nowości, niekoniecznie przejmując się starszymi tytułami, które były równie wspaniałe. Nie przewidział jedynie, że podczas gdy razem z Astrid próbowali dokonać wyboru, ktoś na niego upadnie. Nie zdążył złapać równowagi z dodatkowym ciężarem w postaci kobiety, oboje więc przewrócili się, rozsypując wokół stos woluminów.
- Ugh, nie, nic mi nie jest – odpowiedział na zaniepokojony ton Astrid, szukając u siebie jakichś uszkodzeń, ale poza kilkoma siniakami, które miały się pojawić dnia następnego, nie zauważył nic niepokojącego. Za to bardziej zmartwił go stan damy. Kobieta nie wyglądała zbyt dobrze, ale na pytania Chu Tao, który zaraz znalazł się obok, odparła że to tylko lekka anemia. A potem jeszcze im pomogła.
- Ciekawe kto to był – westchnął chłopak, podając zakupione książki Chu Tao, który z jakiegoś powodu miał przy sobie mnóstwo toreb na zakupy i na wszystko co tylko kupili jakaś się znalazła.
Wrócili na targ znaleźć odpowiednią chustę do zapakowania prezentu i by sama w sobie była prezentem, rozdzielając się nie wiadomo kiedy. Visuke nie przepadał za tłumem, a ten zrobił się nawet większy, choć wszyscy zdawali się wiedzieć, kim był on i Astrid, zostawiając im przestrzeń, ale to tylko sprawiało, że czuł się jeszcze dziwniej. Do tego sprzedawcy byli okropnie natrętni, nie pozwalając mu w spokoju oglądać tego, co rzuciło mu się w oczy, tylko podsuwali mu towary pod nos, jakby wiedzieli lepiej, czego szukał. W końcu zdenerwował się na tyle, że nieuprzejmie oznajmił mężczyźnie prowadzącemu kram z materiałami, by dał mu święty spokój i że kiedy coś wybierze na pewno go zawoła, przez co obrażony sprzedawca odszedł na drugi koniec straganu. Dopiero wtedy Visuke tak naprawdę skupił się na tym, co widziały jego oczy.
Muślin, delikatne jedwabie i nieco grubsze materiały przyciągały wzrok, ale to nie było to, czego szukał Lis. Panienka Elizabeth lubiła kryminały, musiała więc lubować się w zagadkach i tajemnicach, a co było niezwykłego w jedwabiu? Poza ceną oczywiście, bo ta zwalała z nóg. Dopiero po chwili trafił palcami na niezwykły materiał, pod którego dotykiem jego palce zaświerzbiły od delikatnej magii, którą chusta w sobie miała. Przez chwilę nie wiedział, na co patrzył, ale kiedy biel zmieniła się pod wpływem temperatury jego palców w przepiękny róż, wiedział, że znalazł to, czego szukał. Dotykał materiału, tworząc na jego wierzchu wzory, a że nie znał się za bardzo na sztuce, pisał runy używane do rzucania skomplikowanych zaklęć.
Nie zwracał uwagi na otoczenie, dlatego kiedy nagle Astrid znalazł się za jego plecami i odezwał się, prosto do jego ucha, podskoczył, odwracając się gwałtownie, by zdać sobie sprawę z tego, jak blisko ich twarze się znalazły. Chłopak speszył się i odsunął, stawiając uszy na sztorc, ale nic nie mógł poradzić na to, że jego serce biło szybko z zaskoczenia i samego faktu, że to właśnie Astrid się nad nim pochylał.
- Ta-tak… Też tak myślę – wyjąkał, szybko odchodząc od narzeczonego, by ukryć przed nim wyraz swojej twarzy i zapłacić za materiał.
Chu Tao zgodził się z Laurentiusem, a i Visuke czuł się okropnie zmęczony wycieczką. Lubił zwiedzać, ale nie wśród tylu ludzi, do tego cały czas ktoś zwracał na nich uwagę, gapił się i nie pozwalał na swobodę. Dlatego kiedy znaleźli się w powozie, jego odrobinę introwertyczna natura dała o sobie znać i on sam, nie zwracając dużej uwagi na Chu Tao i Astrid, zamknął się w księdze zaklęć, nie uczestnicząc w krótkiej rozmowie pomiędzy czarodziejem i wampirem.
Dotarłszy do posiadłości okazało się, że obiad już na nich czekał, co głody Lis przywitał z wielkim entuzjazmem. Młode ziemniaki w delikatnym, kremowym sosie i z bitkami wołowymi były przepyszne, VIsuke najadł się więc za trzech, a potem, zadowolony i zmęczony, położył się na krótką drzemkę. Kiedy się obudził, w salonie przebywał jeszcze Eric, zmiatający kurze z kominka.
- Która godzina? – zapytał go Visuke, przecierając oczy, by pozbyć się z nich resztek snu.
- Siedemnasta czternaście, paniczu Visuke – powiedział spokojnie, odkładając na swoje miejsce wazonik, do którego ktoś włożył polne kwiaty.
- Czy coś się działo kiedy spałem? – dopytał, ciekaw co porabiał Astrid.
- Niezbyt wiele, skończyliśmy z panem Zelenem sprzątać komnaty sypialne na piętrze, można więc będzie przyjmować gości, przyszła również kobieta z pytaniem o pracę, ale byli panowie zajęci, umówiłem więc ją na rozmowę jutro rano. Przyjęcie urodzinowe panienki Elizabeth zaczyna się późnym popołudniem, stwierdziłem więc że nie będzie to problemem? – powiedział, spoglądając pytająco na Lisa.
- Nie, dobrze zrobiłeś, chętnie się z nią jutro zobaczę, będziesz miał kogoś do pomocy – zauważył, a chłopak kiwnął potwierdzająco głową.
Przez chwilę panowała między nimi cisza, podczas której Visuke zastanawiał się, czy to był dobry moment, by porozmawiać z Astrid. Chłopak niby wydawał się w lepszym nastroju kiedy wrócili, niemniej po obiedzie od razu zamknął się gabinecie, nie zaszczycając go spojrzeniem, chłopak więc martwił się, że nadal był na niego zły za to spóźnienie.
- H-hej… A… wiesz gdzie jest Astrid? – zapytał, starając się brzmieć nonszalancko, ale zdradziło go drżenie głosu. Nie chciał, by wampir był na niego zły. No i nadal miał dla niego szpilkę…
- Panicz D’Arche jest obecnie w gabinecie – oświadczył Eric bez mrugnięcia okiem.
- A czy jest… sam? – dopytał jeszcze Lis, udając że wcale nie liczył na to, że tak właśnie było.
- Pan Chu Tao jest obecnie w swoim gabinecie lekarskim, a pan Laurentius na obchodzie, więc tak… panicz Astrid jest sam – powiedział chłopak, a jego głos nie zdradzał żadnych uczuć.
- Oh… dziękuję, w takim razie… pójdę do niego – stwierdził, rumieniąc się lekko, ale ostatecznie podniósł się z kanapy i zatrzymał na chwilę przed gabinetem, zanim zapukał i wszedł do środka.
Arstrid siedział po drugiej stronie biurka, w wielkim, wygodnym fotelu, a na blacie rozłożone były dokumenty. Była to dziwna myśl, ale Visuke zdał sobie sprawę z tego, że chłopak naprawdę pasował do tego obrazka. Do tego pokoju. Był jego częścią, wpasowując się idealnie w jego ciepłą i przytulną prezencję, czystą elegancję i spokój, który malował się na jego pięknej twarzy, która przyciągała wzrok Visuke jak magnes.
- Przeszkadzam? – zapytał niezręcznie, a kiedy otrzymał odpowiedź, że nie, ostrożnie zbliżył się, by usiąść po drugiej stronie mebla.
- Ja… chciałem jeszcze raz przeprosić za spóźnienie – powiedział, drapiąc się po lisim uchu. – Wczoraj przejrzałem wszystkie książki w tym domu i te, które powinny mieć jakieś informacje o kotach były uszkodzone. Ktoś wyrwał z nich strony, na których powinno być to, czego szukałem. Pomyślałem więc, że w bibliotece mogliby mieć te egzemplarze, ale w stanie nienaruszonym. Szukaliśmy ich z Chu Tao i bibliotekarzem, dlatego zeszło nam tak długo – wytłumaczył, patrząc w złote oczy wampira z niewinnym i szczerym wyrazem twarzy.
- Ah… no i… no i jeszcze – powiedział zaraz potem, bawiąc się zdenerwowany palcami. – Ja… myślałem o tym co mówił Chu Tao – zaczął cicho, czując się niezręcznie, a zaraz potem przypomniał sobie o czym czarodziej mówił, poza sprawą, o którą mu chodziło i znów się zarumienił, tylko po to, by zdać sobie sprawę z tego, jak to mogło dla Astrid wyglądać, przez co speszył się jeszcze mocniej. – A-a-ale n-nie chodzi mi o… o… - zająknął się, ale samo słowo „seks” nie chciało mu przejść przez gardło. – No wiesz o co! – jęknął sfrustrowany, nie patrząc na narzeczonego, by zaraz wziąć głęboki oddech i trochę się uspokoić. – Ja… myślałem o tym, że może macie rację i… i jeśli będziemy razem spać to… to nie będzie mnie stresować twoja obecność – powiedział w końcu, wyrzucając to, co od tamtej rozmowy chodziło mu po głowie. Pomijając kwestię, która wprawiała go w największe zakłopotanie, Chu Tao miał rację że wspólne spanie mogło dać efekt, zwłaszcza że nie mieli dużo czasu i w głowie Visuke pojawiało się coraz więcej wątpliwości i strachu.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Droga powrotna wydawała się o wiele krótsza. Na początku Astrid wdał się w leniwą dyskusję z Chu Tao na tematy błahe i mało znaczące, by resztę czasu spędzić w zamyśleniu, a ostatnie minuty zatopiony w półśnie. W tej chwili niczego nie pragnął bardziej, niż powrotu do posiadłości i gorącej herbaty. Jednakże nie miałby nic przeciwko, by jeszcze kiedyś wybrać się w podobne miejsce. Nagabujący stale jego narzeczonej sklepikarze, obawiali się chyba zrobić cokolwiek podobnego w jego kierunku, pozostając przy niezwykle uprzejmym tonie i śledzeniu ruchu jego oczu, by w razie potrzeby unieść lub opowiedzieć o przedmiocie, na którym się zatrzymały. Być może nie byłoby takiej różnicy, jednak przy pierwszej próbie namówienia go do czegokolwiek, posłał właścicielowi stoiska oburzone spojrzenie pełne chłodu, po czym bezceremonialnie odszedł, nie mając zamiaru kupować niczego w miejscu, które prowadziła osoba, zachowująca się w podobny sposób względem niego.
Wydał z siebie ciche westchnienie, powstrzymując się, by nie oprzeć głowy o ścianę powozu. Był zmęczony tym dniem, a raczej jego połową.
Po przekroczeniu progu, natychmiast spojrzał na Erica, który pokłonił się przed nimi, otwierając drzwi.
- Przygotuj herbatę i przynieś ją do gabinetu. Z miodem.
Życzenie dość proste i konkretne. W czasie kiedy było spełnianie, Astrid nadzorował przenoszenie rzeczy do posiadłości. Księgi znalazły się w gabinecie, podobnie do prezentu dla panienki Midford. Drobne rzeczy, takie jak zakupione przez Laurentiusa słodkości, czy wybrane przez Chu Tao tomy i zioła na jego własny użytek, zostały odłożone kolejno do kuchni oraz pokoju należącego do medyka. Odetchnął głęboko, gdy tylko zamknął za sobą drzwi. Przymykając oczy, pozostał w tej pozycji dłuższą chwilę. Następnie zasiadł przy biurku, biorąc łyk gorącego napoju.
Tak. Tego było mu potrzeba. Wrzątek rozlał się po jego ciele, sprawiając, że zadrżał. Odpowiednio zaparzone zioła,, w połączeniu z niezwykłą słodyczą, sprawiały, że jego ciało odprężało się, a z piersi wyrwało się ciche westchnienie. Zrzucając maskę szlachcica, dotknął głową oparcia krzesła i zamarł w tej pozycji na dłuższy czas.
Visuke.
Jego myśli popłynęły ku narzeczonemu, kojarząc podobne odprężenie z chwilą, gdy został otoczony miękkim ogonem i objęty silnymi ramionami. Nie zabierając dłoni z nagrzanej porcelany, upił jeszcze trochę. Myśląc o tym na spokojnie, Visuke stał się mu dość bliski przez ten czas. Wymarzony obraz narzeczonego, kreowany przez lata w wyobraźni, zaczynał się rozmywać, by nabrać cech lisiego czarodzieja. Chłodna ekspresja, jaką widział w snach, teraz wypełniona była rumieńcami, łzami, radością, a nawet złością. Uczucie młodzieńczego pożądania także ewoluowało. To już nie była osoba, która bez żadnego problemu odkryłaby przed nim swoją szyję w zapraszającym geście, ale chłopak, w stosunku do którego musiał być niezwykle ostrożny. Być może właśnie to tak bardzo zaczęło ich zbliżać. Musząc przekraczać kolejne granice, związane z dotykiem, Astrid myślał i robił rzeczy, których w innym wypadku nie spróbowałby. W końcu jeszcze tydzień temu pewien był, że jedyne, co ich połączy, to comiesięczne spotkania, podczas których będzie mógł zaspokoić to palące pragnienie. Tymczasem przytulał go, trzymał za rękę a nawet dzielił łoże — to wykraczało poza wszelkie wyobrażenia! Do tego dochodziła sprawa seksu między nimi…
Huh?
Wampir otworzył oczy, lustrując pomieszczenie przed sobą. Promienie słoneczne wpadały przez szyby, tworząc długie łuny na dywanie. Zasłony, przewiązane wstążką, kołysały się raz na jakiś czas za sprawą uchylonego okna. Świeże powietrze o zapachu kwiatów mieszało się z wonią książek przywiezionych z biblioteki. Astrid zapatrzył się na zegar, zdając sobie z czegoś sprawę.
…
Nie miał pojęcia, w jaki sposób dwóch mężczyzn miałoby to zrobić.
~ ~ ~
Szelest papieru wybijał się na tle dźwięku przesuwających się wskazówek zegarowych, grając jakby pierwsze skrzypce. Nadające rytm tykanie, niby metronom, zachęcało ptaki do dodania czasem swej partii w wyższych tonach, to znów spoglądało znacząco na Gatto, któremu zdarzło się mruknąć coś przez sen, by zwieńczyć wszystko przełożoną przez dłogie palce stroną. Wszystko to tworzyło swoistą melodię, która towarzyszyła wampirowi w jego pracy. Resztka herbaty już dawno wystygła, zaczynając tworzyć osad na porcelanie, a słońce przesunęło się znacząco ku zachodowi. Póki co nie miało zamiaru się chować, chcąc wykorzystać pozostałe godziny na patrzeniu na świat z góry i cieszeniu przyrody swoją obecnością.
Kot dołączył do niego niedawno. Gdy Eric przyszedł po pustą filiżankę, pytając, czy panicz życzy sobie jeszcze jedną, prześlizgnął się między jego nogami. Z początku niezauważony — kręcił się po pokoju, to znów ukrywał, by w ostateczności zostać złapanym na ręce, gdy Astrid poszukiwał źródła dziwnych hałasów. Chciał go zaatakować, a tymczasem — rozproszony przez własny ogon — sam został pochwycony. Nie poddając się jednak, usilnie walczył o powrót na podłogę. Jednakże nawet gryzienie nie sprawiło, że wampir zrezygnował z niecnego planu trzymania go na rękach.
- Twoje zęby są niczym w porównaniu do tych Artressy - wyjaśnił futrzakowi, głaszcząc go po upartej główce.
W końcu jednak odłożył go na ziemię, rozmasowując czerwone ślady na dłoni. Kociak ani razu nie podrapał go na tyle mocno, by polała się krew. Nie wbił także swoich zębów. Robiąc sobie przerwę, Astrid wziął jedną z czystych kartek i zgniótł, aby po chwili podrzucić ją rudzielcowi. Ten, z początku wystraszony, szybko załapał, jak jego właściciel chciał się z nim bawić, pozwalając ganiać się po całym gabinecie. W którymś momencie wszedł Eric. Zszokowany, przez jakiś czas obserwował Barona, zastanawiając się, czy to wciąż ta sama osoba, by ostatecznie odłożyć przyniesioną filiżankę na biurko. Ukłonił się i wyszedł, a po chwili wrócił z przygotowaną przez Zelena, prostą zabawką. Przywiązane do patyka kurze pióra okazały się o wiele bardziej interesujące, niż papierowe kulki, porozrzucane pod meblami. Spoglądając na mężczyznę z uznaniem, upewnił się, że właśnie takiego kamerdynera potrzebuje.
Ponownie oderwany od swej pracy, uniósł wzrok na nowo przybyłego.
- Nie - odpowiedział miękko na pytanie narzeczonego.
Jego głos nie zaburzył dziwnej melodii, wypełniającej do tej pory pomieszczenia. Można powiedzieć, że stanowił swego rodzaju zmianę — zupełnie jakby w zapisie pojawiło się animato, zastępując standardowe piano z artykulacją leggiero. Na jego usta wypłynął delikatny, prawie niezauważalny uśmiech. Czy faktycznie wiedział, “co”? Trudno powiedzieć.
- Rozumiem - odezwał się w końcu. - Rzeczywiście było to niezwykle istotne, aby dostać wszystkie te książki i móc odkryć, co takiego starano się zataić.
Kiwnął delikatnie głową, automatycznie kierując swoją dłoń ku filiżance. Jego ręka jednak zawahała się przy samych ustach. Te wykrzywił grymas niezadowolenia, a naczynie wróciło na spodek wciąż wypełnione.
- Jeśli mógłby w jakikolwiek sposób pomóc w przeszukiwaniu ksiąg, jestem do dyspozycji - obiecał, także splatając palce przed sobą.
Pozostała kwestia...
- Ja też… trochę o tym myślałem - przyznał się, czując, jak jego serce przyspiesza. Nie rozwinął swojej wypowiedzi, podłapując kolejny temat. - Jeśli ma to sprawić, że będziesz czuł się przy mnie swobodnie, także chciałbym spróbować, o ile… Zdaję sobie sprawę, że moje poranne nawyki mogą… hm… wprawiać w pewne zakłopotanie. Dlatego o ile ci to nie przeszkadza, do czasu zaręczyn możemy dzielić jedną przestrzeń podczas snu.
Jakby rozumiejąc ich rozmowę, kociak wydał z siebie przeciągłe westchnienie, zwracając na siebie uwagę. Astrid zrobił rozbawioną minę.
- Oczywiście o jeśli znajdzie się także trochę pościeli dla Gatto. Nie mógłbym zabrać mu jego miejsca, czyż nie?
Obserwował, jak zmienia się ekspresja na twarzy narzeczonego. Nie umknęło mu, jak spięty wydawał się chłopak, gdy zajmował miejsce naprzeciwko. Przez jego głowę przeszła figlarna myśl, aby go dotknąć. Jakby się zachował?
- Właściwie... ja także chciałem o czymś z tobą porozmawiać - zagadnął po krótkiej przerwie, odganiając ją. - Nie jesteśmy jeszcze oficjalnie zaręczeni, jednakże chciałbym cię prosić, abyś pożyczył mi na jutrzejszy bal swoją rodzinną broszkę. Obiecuję, że po jego zakończeniu niezwłocznie zwrócę ją w nienaruszonym stanie.
Wydał z siebie ciche westchnienie, powstrzymując się, by nie oprzeć głowy o ścianę powozu. Był zmęczony tym dniem, a raczej jego połową.
Po przekroczeniu progu, natychmiast spojrzał na Erica, który pokłonił się przed nimi, otwierając drzwi.
- Przygotuj herbatę i przynieś ją do gabinetu. Z miodem.
Życzenie dość proste i konkretne. W czasie kiedy było spełnianie, Astrid nadzorował przenoszenie rzeczy do posiadłości. Księgi znalazły się w gabinecie, podobnie do prezentu dla panienki Midford. Drobne rzeczy, takie jak zakupione przez Laurentiusa słodkości, czy wybrane przez Chu Tao tomy i zioła na jego własny użytek, zostały odłożone kolejno do kuchni oraz pokoju należącego do medyka. Odetchnął głęboko, gdy tylko zamknął za sobą drzwi. Przymykając oczy, pozostał w tej pozycji dłuższą chwilę. Następnie zasiadł przy biurku, biorąc łyk gorącego napoju.
Tak. Tego było mu potrzeba. Wrzątek rozlał się po jego ciele, sprawiając, że zadrżał. Odpowiednio zaparzone zioła,, w połączeniu z niezwykłą słodyczą, sprawiały, że jego ciało odprężało się, a z piersi wyrwało się ciche westchnienie. Zrzucając maskę szlachcica, dotknął głową oparcia krzesła i zamarł w tej pozycji na dłuższy czas.
Visuke.
Jego myśli popłynęły ku narzeczonemu, kojarząc podobne odprężenie z chwilą, gdy został otoczony miękkim ogonem i objęty silnymi ramionami. Nie zabierając dłoni z nagrzanej porcelany, upił jeszcze trochę. Myśląc o tym na spokojnie, Visuke stał się mu dość bliski przez ten czas. Wymarzony obraz narzeczonego, kreowany przez lata w wyobraźni, zaczynał się rozmywać, by nabrać cech lisiego czarodzieja. Chłodna ekspresja, jaką widział w snach, teraz wypełniona była rumieńcami, łzami, radością, a nawet złością. Uczucie młodzieńczego pożądania także ewoluowało. To już nie była osoba, która bez żadnego problemu odkryłaby przed nim swoją szyję w zapraszającym geście, ale chłopak, w stosunku do którego musiał być niezwykle ostrożny. Być może właśnie to tak bardzo zaczęło ich zbliżać. Musząc przekraczać kolejne granice, związane z dotykiem, Astrid myślał i robił rzeczy, których w innym wypadku nie spróbowałby. W końcu jeszcze tydzień temu pewien był, że jedyne, co ich połączy, to comiesięczne spotkania, podczas których będzie mógł zaspokoić to palące pragnienie. Tymczasem przytulał go, trzymał za rękę a nawet dzielił łoże — to wykraczało poza wszelkie wyobrażenia! Do tego dochodziła sprawa seksu między nimi…
Huh?
Wampir otworzył oczy, lustrując pomieszczenie przed sobą. Promienie słoneczne wpadały przez szyby, tworząc długie łuny na dywanie. Zasłony, przewiązane wstążką, kołysały się raz na jakiś czas za sprawą uchylonego okna. Świeże powietrze o zapachu kwiatów mieszało się z wonią książek przywiezionych z biblioteki. Astrid zapatrzył się na zegar, zdając sobie z czegoś sprawę.
…
Nie miał pojęcia, w jaki sposób dwóch mężczyzn miałoby to zrobić.
~ ~ ~
Szelest papieru wybijał się na tle dźwięku przesuwających się wskazówek zegarowych, grając jakby pierwsze skrzypce. Nadające rytm tykanie, niby metronom, zachęcało ptaki do dodania czasem swej partii w wyższych tonach, to znów spoglądało znacząco na Gatto, któremu zdarzło się mruknąć coś przez sen, by zwieńczyć wszystko przełożoną przez dłogie palce stroną. Wszystko to tworzyło swoistą melodię, która towarzyszyła wampirowi w jego pracy. Resztka herbaty już dawno wystygła, zaczynając tworzyć osad na porcelanie, a słońce przesunęło się znacząco ku zachodowi. Póki co nie miało zamiaru się chować, chcąc wykorzystać pozostałe godziny na patrzeniu na świat z góry i cieszeniu przyrody swoją obecnością.
Kot dołączył do niego niedawno. Gdy Eric przyszedł po pustą filiżankę, pytając, czy panicz życzy sobie jeszcze jedną, prześlizgnął się między jego nogami. Z początku niezauważony — kręcił się po pokoju, to znów ukrywał, by w ostateczności zostać złapanym na ręce, gdy Astrid poszukiwał źródła dziwnych hałasów. Chciał go zaatakować, a tymczasem — rozproszony przez własny ogon — sam został pochwycony. Nie poddając się jednak, usilnie walczył o powrót na podłogę. Jednakże nawet gryzienie nie sprawiło, że wampir zrezygnował z niecnego planu trzymania go na rękach.
- Twoje zęby są niczym w porównaniu do tych Artressy - wyjaśnił futrzakowi, głaszcząc go po upartej główce.
W końcu jednak odłożył go na ziemię, rozmasowując czerwone ślady na dłoni. Kociak ani razu nie podrapał go na tyle mocno, by polała się krew. Nie wbił także swoich zębów. Robiąc sobie przerwę, Astrid wziął jedną z czystych kartek i zgniótł, aby po chwili podrzucić ją rudzielcowi. Ten, z początku wystraszony, szybko załapał, jak jego właściciel chciał się z nim bawić, pozwalając ganiać się po całym gabinecie. W którymś momencie wszedł Eric. Zszokowany, przez jakiś czas obserwował Barona, zastanawiając się, czy to wciąż ta sama osoba, by ostatecznie odłożyć przyniesioną filiżankę na biurko. Ukłonił się i wyszedł, a po chwili wrócił z przygotowaną przez Zelena, prostą zabawką. Przywiązane do patyka kurze pióra okazały się o wiele bardziej interesujące, niż papierowe kulki, porozrzucane pod meblami. Spoglądając na mężczyznę z uznaniem, upewnił się, że właśnie takiego kamerdynera potrzebuje.
Ponownie oderwany od swej pracy, uniósł wzrok na nowo przybyłego.
- Nie - odpowiedział miękko na pytanie narzeczonego.
Jego głos nie zaburzył dziwnej melodii, wypełniającej do tej pory pomieszczenia. Można powiedzieć, że stanowił swego rodzaju zmianę — zupełnie jakby w zapisie pojawiło się animato, zastępując standardowe piano z artykulacją leggiero. Na jego usta wypłynął delikatny, prawie niezauważalny uśmiech. Czy faktycznie wiedział, “co”? Trudno powiedzieć.
- Rozumiem - odezwał się w końcu. - Rzeczywiście było to niezwykle istotne, aby dostać wszystkie te książki i móc odkryć, co takiego starano się zataić.
Kiwnął delikatnie głową, automatycznie kierując swoją dłoń ku filiżance. Jego ręka jednak zawahała się przy samych ustach. Te wykrzywił grymas niezadowolenia, a naczynie wróciło na spodek wciąż wypełnione.
- Jeśli mógłby w jakikolwiek sposób pomóc w przeszukiwaniu ksiąg, jestem do dyspozycji - obiecał, także splatając palce przed sobą.
Pozostała kwestia...
- Ja też… trochę o tym myślałem - przyznał się, czując, jak jego serce przyspiesza. Nie rozwinął swojej wypowiedzi, podłapując kolejny temat. - Jeśli ma to sprawić, że będziesz czuł się przy mnie swobodnie, także chciałbym spróbować, o ile… Zdaję sobie sprawę, że moje poranne nawyki mogą… hm… wprawiać w pewne zakłopotanie. Dlatego o ile ci to nie przeszkadza, do czasu zaręczyn możemy dzielić jedną przestrzeń podczas snu.
Jakby rozumiejąc ich rozmowę, kociak wydał z siebie przeciągłe westchnienie, zwracając na siebie uwagę. Astrid zrobił rozbawioną minę.
- Oczywiście o jeśli znajdzie się także trochę pościeli dla Gatto. Nie mógłbym zabrać mu jego miejsca, czyż nie?
Obserwował, jak zmienia się ekspresja na twarzy narzeczonego. Nie umknęło mu, jak spięty wydawał się chłopak, gdy zajmował miejsce naprzeciwko. Przez jego głowę przeszła figlarna myśl, aby go dotknąć. Jakby się zachował?
- Właściwie... ja także chciałem o czymś z tobą porozmawiać - zagadnął po krótkiej przerwie, odganiając ją. - Nie jesteśmy jeszcze oficjalnie zaręczeni, jednakże chciałbym cię prosić, abyś pożyczył mi na jutrzejszy bal swoją rodzinną broszkę. Obiecuję, że po jego zakończeniu niezwłocznie zwrócę ją w nienaruszonym stanie.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czekanie na odpowiedź Astrid nie zajęło długo czasu, a jednak Visuke czuł się jak gdyby każda sekunda była godziną, a on spędził w gabinecie wieczność, czekając na słowa, które były przecież tak miękkie i miłe, udowadniające mu po raz któryś, że wampir nie miał zamiaru go skrzywdzić, czy wprawić intencjonalnie w zakłopotanie. Na jego słowa, pokiwał głową, zgadzając się na wspólny sen, choć w przeciwieństwie do dnia poprzedniego, kiedy samo tak jakoś wyszło, że zasnęli razem, czuł się znacznie bardziej zestresowany, chciał spróbować. W końcu, pomijając fakt porannego zawstydzenia, spanie przy wampirze było naprawdę miłe…
- Myślę, że zmieścimy się wszyscy – wymruczał nieśmiało Visuke, splatając ze sobą palce i nie mogąc nic poradzić na to, że Astrid z tym ślicznym, małym rozbawionym uśmieszkiem sprawiał, że jego serce biło szybciej. Wyglądał na takiego delikatnego i silnego jednocześnie. Jak gdyby za tą pełną ciepła i łagodności fasadą skrywał się hart ducha, którego nic nie było w stanie złamać. Lis nie wiedział, czym było to uczucie, które rosło w jego piersi, więc nazwał je podziwem. Podziwiał wampira, to jaki był spokojny, jaki pewny siebie, choć obaj znaleźli się w sytuacji, która dla obu była trudna, Astrid zdawał się znacznie lepiej z nią sobie radzić, choć kiedy Visuke przypominał sobie ich pierwszy dzień w posiadłości, nie był już tego taki pewien…
- Oh, racja… jasne, pożyczę ci ją – zgodził się chłopak, przypominając sobie o swoim małym skarbie, który ukrywał zazdrośnie przed oczami innych i na który w sekrecie spoglądał wieczorami, próbując przypomnieć sobie zapach perfum swojej matki.
Chwilę jeszcze porozmawiali o kolejnym dniu, Visuke poinformował Astrid o kobiecie, która zgłosiła się na rozmowę kwalifikacyjną, ustalili również godzinę wyjazdu i kiedy tematy na tamten moment zdały się im wyczerpać, Lis odrobinę speszony spytał w którym pokoju będą spać. Dowiedziawszy się, że u Astrid, nie zaprotestował, wychodząc chwilę później z nieco lżejszym sercem i trochę cięższym ze stresu żołądkiem. Na resztę dnia zaszył się wśród swoich kur, na kolacji dłubiąc bez przekonania w swojej sałatce, zanim życzył wszystkim dobranoc i poszedł się uszykować do snu.
Kąpiel brał zdecydowanie zbyt długo, aż jego palce zdążyły się pomarszczyć, nie czuł się jednak na tyle dobrze, by wyjść wcześniej i zmierzyć się z rzeczywistością, w której miał spojrzeć Astrid w oczy, a potem położyć się z nim w jednym łóżku. Nie wiedział, jak to się stało poprzedniego wieczora, że sam z siebie zaprosił wampira pod swoją kołdrę, ale prosił siebie z wczoraj, by znów to zrobił. Nie wiedział, czym się nagle tak stresował…
W końcu nie miał już nic do roboty w łazience, musiał więc ją opuścić i z poduszką pod pachą, przeszedł posiadłość na paluszkach, mając wrażenie, że jeśli wyda z siebie choć najcichszy dźwięk zwróci na siebie uwagę Laurentiusa, a nie był pewien, czy dałby radę na kolejną serię nienawistnych spojrzeń i krytycznych uwag przed tym jak miałby spać z Astrid. Jak się jednak zaraz okazało, po tym jak już dziesięć razy zdążył unieść dłoń i nie zapukać do drzwi wampira, konfrontacja była nieunikniona. Kiedy w końcu odważył się i zaanonsował swoje przybycie, dostrzegł w pokoju przytłaczającą obecność starszego wampira. Nie mógł zrozumieć, jak Astrid mógł z nim tak spokojnie rozmawiać, podczas gdy on jak sparaliżowany nie odważył się choćby podnieść wzroku znad swoich bosych stóp, czy przenieść się bliżej środka pokoju, stojąc jak słup soli w miejscu, w którym znalazł się na początku. Chłodne panele podłogi ziębiły go w stopy, ale nie miał w sobie aż tyle tupetu, ani odwagi by przejść na puchaty dywan, byle tylko nie zwrócić ruchem na siebie uwagi.
Ale wcale nie musiał o nią prosić. Mężczyzna sam mu ją dawał, choć w tym przypadku, Visuke chyba wolałby być niewidzialny niczym powietrze i tak też potraktowany. Zignorowanie byłoby znacznie lepsze niż ten wzrok pełen pogardy, czy słowa, które godziły w jego serce i sprawiały, że jego głowa zwieszała się coraz niżej, a ciężar który czuł na swoich ramionach stawał się nie do udźwignięcia.
- Jeśli niezbędne jest, abyście spali razem - ze względu na fobię Visuke - to nie będę oponował. Jednakże przypominam, że jesteście aranżowanym małżeństwem, którego zaręczyny mają odbyć się za tydzień. Dobranoc – powiedział mężczyzna zanim wyszedł, przypominając tym samym Visuke, że od wyroku, który zaplanowano już dawno temu, a o którym cały czas miał nadzieję, że się nie wydarzy, zostało niecałe siedem dni. To było bardzo mało. Tak mało, że kiedy tylko chłopak o tym myślał, w jego sercu rosła panika, połączona ze stresem, którego nie pozbył się odkąd dowiedział się, że wszystkie jego wysiłki poszły na marne i i tak, Astird zostanie jego mężem. I tak będzie musiał pozwolić wampirowi się do siebie zbliżyć. Będzie musiał pozwolić się ugryźć. Będzie musiał patrzeć jak Astrid pije jego krew…
Chu Tao wszystko słyszał. Kiedy wcześniej dowiedział się, że Visuke zgodził się na jego plan i miał zamiar spróbować spać z Astrid w jednym łóżku, był z niego dumny. Musiało to wymagać od niego wielkiej odwagi i przełamania własnych barier. Dlatego zanim sam położył się spać, zajrzał do kuchni, przygotować jemu i paniczowi D’Arche po filiżance ciepłego mleka z miodem. Wierzył, że ta dwójka mogła mieć przed sobą szczęśliwe i pełne miłości życie, jeśli tylko by sobie na nią pozwoliła. Oboje byli w końcu dobrymi dziećmi. A jednak, słysząc słowa Laurentiusa, w jego sercu urósł gniew i niedowierzanie. Miał wrażenie, że ktoś w tym domu zapomniał, że mieli do czynienia z nastolatkami. Z dziećmi, które przede wszystkim potrzebowały wsparcia i dobrego słowa, świadomości że byli tuż obok, by ich wesprzeć, a nie wbijać małe szpilki w delikatne serca, tylko po to by na koniec zamachnąć się na nich nożem.
Czarodziej zatrzymał się w połowie korytarza, a jego usta zaciśnięte były w wąską kreskę. Tego było już zbyt wiele.
- Nie wydaje ci się, że nawet okrucieństwo powinno mieć swoje granice? – zapytał wampira, patrząc mu prosto w oczy, a jego, zwykle pozbawione wyrazu błękitne jeziora pośród bladej twarzy zapłonęły, sygnalizując że nie miał zamiaru się wycofać. Nie tym razem. – Jesteś żałosny. Wyżywasz się na dziecku, które nie potrafi ci nawet odpyskować, bo tak się ciebie boi. Ale ja też już mam dość patrzenia jak krzywdzisz tego zestresowanego chłopca. Zrób to jeszcze raz, a nie będzie mnie obchodziło jak wysoki status w swojej wampirzej społeczności posiadasz. Nie pozwolę ci go dłużej ranić – oświadczył cichym tonem, w którym nadal poza wyraźną groźbą czaił się spokój, jaki cechował jego ubraną na biało osobę. Owszem, nie potrafił walczyć, a jego specjalnością była medycyna, ludzie jednak często zapominali, że zioła poza działaniem leczniczym miały też śmiercionośnie właściwości…
Nie czekał aż Laurentius mu odpowie. Zbyt się bał reakcji Visuke na słowa wampira, by teraz się nim przejmować. I tak jak się domyślał, nie było dobrze. Kiedy wszedł do pokoju, nie zawracając sobie głowy pukaniem, Visuke kulił się na podłodze, zakrywając uszy dłońmi i z przerażeniem, które czaiło się w jego oczach i w postawie, nie pozwalał, by Astrid się do niego zbliżył.
- Nie podchodź… Nie… Nie zbliżaj się… - błagał łamiącym się głosem, przesyconym płynącą mu w żyłach paniką. Nie rozpoznawał twarzy Astrid. W jego wspomnieniach to nie był on, a dziewczyna, która tak nachalnie próbowała zdobyć jego względy, a potem siłą – krew.
- Visuke – stanowczy głos rozległ się w pokoju, ale otumaniony strachem Lis nie usłyszał go, za to zaczął oddychać coraz szybciej i coraz płycej, aż całkiem zaczął hiperwentylować.
- Cholera, jeśli zaraz go nie uspokoimy, zrobi sobie krzywdę – powiedział do Astrid, zastanawiając się gorączkowo, co robić, choć jego twarz nadal była spokojna.
- Leć do mojego gabinetu, przynieś dużą czarną torbę, która leży na biurku – powiedział, samemu wyjmując różdżkę z rękawa swojej szaty.
Zaklęcie rozpoznania nie dało mu zbyt wiele. Visuke wpadł w panikę, tyle to on wiedział i bez czarów. Trzeba było działać natychmiastowo, dlatego ucieszył się, kiedy młodszy wampir pojawił się w pokoju z jego torbą. Natychmiast odebrał ją od niego i wyszukał eliksir, który odkorkował, ale nie próbował wlać jego zawartości w usta Visuke. Kolejnym zaklęciem zmienił wodę w parę i otoczył substancją lisa, pozwalając mu wdychać specyfik, dopóki nie zaczął nieco wolniej oddychać. Wtedy złapał Astrid za rękę i razem z nim, zbliżył się odrobinę do otumanionego chłopaka i instruując cicho wampira, nakazał mu by złapał Visuke za ręce i poprowadził je na jego ramiona. Następnie wyznaczonym przez Astrid rytmem, klepał go delikatnie po rękach, dopóki mgiełka zasnuwająca brązowe oczy nie zniknęła.
Visuke nie miał pojęcia co się z nim stało. Pamiętał tylko słowa, a potem już tylko strach i więcej strachu, a potem przed jego oczami pojawiła się zmartwiona twarz Astrid. Spojrzał w bok, dostrzegając obok bladego Chu Tao i stojącego na progu Laurentiusa. I choć nie chciał, w jego oczach zebrały się łzy, które przelały się szybko, szybciej niż zdążył oswobodzić swoje ręce z uścisku narzeczonego, by zacząć je ścierać, choć po nich pojawiały się kolejne i kolejne…
- Myślę, że zmieścimy się wszyscy – wymruczał nieśmiało Visuke, splatając ze sobą palce i nie mogąc nic poradzić na to, że Astrid z tym ślicznym, małym rozbawionym uśmieszkiem sprawiał, że jego serce biło szybciej. Wyglądał na takiego delikatnego i silnego jednocześnie. Jak gdyby za tą pełną ciepła i łagodności fasadą skrywał się hart ducha, którego nic nie było w stanie złamać. Lis nie wiedział, czym było to uczucie, które rosło w jego piersi, więc nazwał je podziwem. Podziwiał wampira, to jaki był spokojny, jaki pewny siebie, choć obaj znaleźli się w sytuacji, która dla obu była trudna, Astrid zdawał się znacznie lepiej z nią sobie radzić, choć kiedy Visuke przypominał sobie ich pierwszy dzień w posiadłości, nie był już tego taki pewien…
- Oh, racja… jasne, pożyczę ci ją – zgodził się chłopak, przypominając sobie o swoim małym skarbie, który ukrywał zazdrośnie przed oczami innych i na który w sekrecie spoglądał wieczorami, próbując przypomnieć sobie zapach perfum swojej matki.
Chwilę jeszcze porozmawiali o kolejnym dniu, Visuke poinformował Astrid o kobiecie, która zgłosiła się na rozmowę kwalifikacyjną, ustalili również godzinę wyjazdu i kiedy tematy na tamten moment zdały się im wyczerpać, Lis odrobinę speszony spytał w którym pokoju będą spać. Dowiedziawszy się, że u Astrid, nie zaprotestował, wychodząc chwilę później z nieco lżejszym sercem i trochę cięższym ze stresu żołądkiem. Na resztę dnia zaszył się wśród swoich kur, na kolacji dłubiąc bez przekonania w swojej sałatce, zanim życzył wszystkim dobranoc i poszedł się uszykować do snu.
Kąpiel brał zdecydowanie zbyt długo, aż jego palce zdążyły się pomarszczyć, nie czuł się jednak na tyle dobrze, by wyjść wcześniej i zmierzyć się z rzeczywistością, w której miał spojrzeć Astrid w oczy, a potem położyć się z nim w jednym łóżku. Nie wiedział, jak to się stało poprzedniego wieczora, że sam z siebie zaprosił wampira pod swoją kołdrę, ale prosił siebie z wczoraj, by znów to zrobił. Nie wiedział, czym się nagle tak stresował…
W końcu nie miał już nic do roboty w łazience, musiał więc ją opuścić i z poduszką pod pachą, przeszedł posiadłość na paluszkach, mając wrażenie, że jeśli wyda z siebie choć najcichszy dźwięk zwróci na siebie uwagę Laurentiusa, a nie był pewien, czy dałby radę na kolejną serię nienawistnych spojrzeń i krytycznych uwag przed tym jak miałby spać z Astrid. Jak się jednak zaraz okazało, po tym jak już dziesięć razy zdążył unieść dłoń i nie zapukać do drzwi wampira, konfrontacja była nieunikniona. Kiedy w końcu odważył się i zaanonsował swoje przybycie, dostrzegł w pokoju przytłaczającą obecność starszego wampira. Nie mógł zrozumieć, jak Astrid mógł z nim tak spokojnie rozmawiać, podczas gdy on jak sparaliżowany nie odważył się choćby podnieść wzroku znad swoich bosych stóp, czy przenieść się bliżej środka pokoju, stojąc jak słup soli w miejscu, w którym znalazł się na początku. Chłodne panele podłogi ziębiły go w stopy, ale nie miał w sobie aż tyle tupetu, ani odwagi by przejść na puchaty dywan, byle tylko nie zwrócić ruchem na siebie uwagi.
Ale wcale nie musiał o nią prosić. Mężczyzna sam mu ją dawał, choć w tym przypadku, Visuke chyba wolałby być niewidzialny niczym powietrze i tak też potraktowany. Zignorowanie byłoby znacznie lepsze niż ten wzrok pełen pogardy, czy słowa, które godziły w jego serce i sprawiały, że jego głowa zwieszała się coraz niżej, a ciężar który czuł na swoich ramionach stawał się nie do udźwignięcia.
- Jeśli niezbędne jest, abyście spali razem - ze względu na fobię Visuke - to nie będę oponował. Jednakże przypominam, że jesteście aranżowanym małżeństwem, którego zaręczyny mają odbyć się za tydzień. Dobranoc – powiedział mężczyzna zanim wyszedł, przypominając tym samym Visuke, że od wyroku, który zaplanowano już dawno temu, a o którym cały czas miał nadzieję, że się nie wydarzy, zostało niecałe siedem dni. To było bardzo mało. Tak mało, że kiedy tylko chłopak o tym myślał, w jego sercu rosła panika, połączona ze stresem, którego nie pozbył się odkąd dowiedział się, że wszystkie jego wysiłki poszły na marne i i tak, Astird zostanie jego mężem. I tak będzie musiał pozwolić wampirowi się do siebie zbliżyć. Będzie musiał pozwolić się ugryźć. Będzie musiał patrzeć jak Astrid pije jego krew…
Chu Tao wszystko słyszał. Kiedy wcześniej dowiedział się, że Visuke zgodził się na jego plan i miał zamiar spróbować spać z Astrid w jednym łóżku, był z niego dumny. Musiało to wymagać od niego wielkiej odwagi i przełamania własnych barier. Dlatego zanim sam położył się spać, zajrzał do kuchni, przygotować jemu i paniczowi D’Arche po filiżance ciepłego mleka z miodem. Wierzył, że ta dwójka mogła mieć przed sobą szczęśliwe i pełne miłości życie, jeśli tylko by sobie na nią pozwoliła. Oboje byli w końcu dobrymi dziećmi. A jednak, słysząc słowa Laurentiusa, w jego sercu urósł gniew i niedowierzanie. Miał wrażenie, że ktoś w tym domu zapomniał, że mieli do czynienia z nastolatkami. Z dziećmi, które przede wszystkim potrzebowały wsparcia i dobrego słowa, świadomości że byli tuż obok, by ich wesprzeć, a nie wbijać małe szpilki w delikatne serca, tylko po to by na koniec zamachnąć się na nich nożem.
Czarodziej zatrzymał się w połowie korytarza, a jego usta zaciśnięte były w wąską kreskę. Tego było już zbyt wiele.
- Nie wydaje ci się, że nawet okrucieństwo powinno mieć swoje granice? – zapytał wampira, patrząc mu prosto w oczy, a jego, zwykle pozbawione wyrazu błękitne jeziora pośród bladej twarzy zapłonęły, sygnalizując że nie miał zamiaru się wycofać. Nie tym razem. – Jesteś żałosny. Wyżywasz się na dziecku, które nie potrafi ci nawet odpyskować, bo tak się ciebie boi. Ale ja też już mam dość patrzenia jak krzywdzisz tego zestresowanego chłopca. Zrób to jeszcze raz, a nie będzie mnie obchodziło jak wysoki status w swojej wampirzej społeczności posiadasz. Nie pozwolę ci go dłużej ranić – oświadczył cichym tonem, w którym nadal poza wyraźną groźbą czaił się spokój, jaki cechował jego ubraną na biało osobę. Owszem, nie potrafił walczyć, a jego specjalnością była medycyna, ludzie jednak często zapominali, że zioła poza działaniem leczniczym miały też śmiercionośnie właściwości…
Nie czekał aż Laurentius mu odpowie. Zbyt się bał reakcji Visuke na słowa wampira, by teraz się nim przejmować. I tak jak się domyślał, nie było dobrze. Kiedy wszedł do pokoju, nie zawracając sobie głowy pukaniem, Visuke kulił się na podłodze, zakrywając uszy dłońmi i z przerażeniem, które czaiło się w jego oczach i w postawie, nie pozwalał, by Astrid się do niego zbliżył.
- Nie podchodź… Nie… Nie zbliżaj się… - błagał łamiącym się głosem, przesyconym płynącą mu w żyłach paniką. Nie rozpoznawał twarzy Astrid. W jego wspomnieniach to nie był on, a dziewczyna, która tak nachalnie próbowała zdobyć jego względy, a potem siłą – krew.
- Visuke – stanowczy głos rozległ się w pokoju, ale otumaniony strachem Lis nie usłyszał go, za to zaczął oddychać coraz szybciej i coraz płycej, aż całkiem zaczął hiperwentylować.
- Cholera, jeśli zaraz go nie uspokoimy, zrobi sobie krzywdę – powiedział do Astrid, zastanawiając się gorączkowo, co robić, choć jego twarz nadal była spokojna.
- Leć do mojego gabinetu, przynieś dużą czarną torbę, która leży na biurku – powiedział, samemu wyjmując różdżkę z rękawa swojej szaty.
Zaklęcie rozpoznania nie dało mu zbyt wiele. Visuke wpadł w panikę, tyle to on wiedział i bez czarów. Trzeba było działać natychmiastowo, dlatego ucieszył się, kiedy młodszy wampir pojawił się w pokoju z jego torbą. Natychmiast odebrał ją od niego i wyszukał eliksir, który odkorkował, ale nie próbował wlać jego zawartości w usta Visuke. Kolejnym zaklęciem zmienił wodę w parę i otoczył substancją lisa, pozwalając mu wdychać specyfik, dopóki nie zaczął nieco wolniej oddychać. Wtedy złapał Astrid za rękę i razem z nim, zbliżył się odrobinę do otumanionego chłopaka i instruując cicho wampira, nakazał mu by złapał Visuke za ręce i poprowadził je na jego ramiona. Następnie wyznaczonym przez Astrid rytmem, klepał go delikatnie po rękach, dopóki mgiełka zasnuwająca brązowe oczy nie zniknęła.
Visuke nie miał pojęcia co się z nim stało. Pamiętał tylko słowa, a potem już tylko strach i więcej strachu, a potem przed jego oczami pojawiła się zmartwiona twarz Astrid. Spojrzał w bok, dostrzegając obok bladego Chu Tao i stojącego na progu Laurentiusa. I choć nie chciał, w jego oczach zebrały się łzy, które przelały się szybko, szybciej niż zdążył oswobodzić swoje ręce z uścisku narzeczonego, by zacząć je ścierać, choć po nich pojawiały się kolejne i kolejne…
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Rozmowa toczyła się płynnie, zmieniając tory na tyle zgrabnie, że nikomu nie wydało się dziwnym, jak od tematu przyszłej służącej, wrócili do wyboru sypialni. Zapytany o zdanie, Astrid sam zadecydował. Wczorajszej nocy przypadkiem znalazł się pod komnatą Visuke. Tym jednak razem — mając wybór — wolał nie musieć znów przenosić się nad ranem, aby móc wziąć kąpiel, czy ubrać się, bądź — co gorsza — znów zasnąć, tym razem jednak pod zimną pościelą. Poza tym był przyzwyczajony, że to do jego łóżka wkrada się druga osoba, którą do tej pory była jedynie siostra. Gdy został sam, jakiś czas jeszcze patrzył na puste siedzenie, zastanawiając się, co u niej. To był pierwszy raz, gdy wyjeżdżał na tak długo, pozostawiając ją w posiadłości. Gdyby było odwrotnie — co często się zdarzało — niepokoił by się mniej, wiedząc, jak dobrze ta bawiła się na wszelkich balach czy w podróżach. A teraz? Miał nadzieję, że nie psoci zanadto, zaczepiając służbę lub jego brata. Zazwyczaj to Astrid lub Laurentius dotrzymywali jej towarzystwa, gdy akurat nie miała lekcji lub gości, grając z nią, rozmawiając czy bawiąc się. Kto przejął te zadania?
Nie pojawił się na kolacji. Po jakiejś godzinie, od wyjścia narzeczonego, wszedł Laurentius, zdając mu raport z patrolu. Nic nie wskazywało na to, żeby tajemniczy kot ponownie się pokazał. Nikt inny także się nie zbliżył, potwierdzając jedynie, jak skuteczne były zaklęcia nałożone przez czarodziejów. Spokojniejszy o ten jeden problem, Astrid dokończył pracę, zaplanowaną na ten dzień, i udał się z wujem do ogrodu, aby kontynuować trening. Brak zagrożenia nie oznaczał, że mogli spocząć na laurach, zdając się na przeciętne — w porównaniu do jego brata — umiejętności walki bronią wampira.
Tym razem także nie udało mu się pokonać starszego. Trudno powiedzieć, czy szło mu lepiej, niż dnia wcześniejszego, gdyż Laurentius także widocznie się rozgrzał, a jego ruchy stały się silniejsze i bardziej precyzyjne. Próbując więc natarć, balansował na ugiętych kolanach, by ponownie zostać sprowadzonym do defensywy. I jeszcze raz. I kolejny. Raz udało mu się zrobić niespodziewany wypad, wytrącając replikę miecza w dłoni wuja. Trudno było jednak cieszyć się tym małym zwycięstwem, kiedy wyswobodzona dłoń ruszyła nagle w jego kierunku. Nieprzygotowany na taką ewentualność, dał się obezwładnić, lądując po chwili na ziemii.
- Musisz być gotowy, że przeciwnik natychmiast wykona kontrę. Nie przerywaj ataku po pierwszym udanym ciosie - pouczał go, trzymając przy szyi bratanka jego własny miecz. - Zamieńmy się.
Astrid znów musiał przyzwyczaić się do ciężaru broni, nadążając za nadawanym przez starszego rytmem, który zmieniał się niespodziewanie. Zaabsorbowany tą czynnością, nawet nie zauważył, gdy w posiadłości zapalono światła, a słońce schowało się za horyzontem. Czas było wracać.
Wrzątek rozluźniał drżące z wysiłku mięśnie. Dłonie leniwie pokonywały opór wody, przesuwając się w przód, to znów w tył, za każdym razem na nowo odkrywając drogę, która przynosiła ze sobą ciepło. Rozlane włosy, unoszące się wokół, niby tafla lodu skrząca się zimową nocą, otaczały go, przyklejając się nieprzyjemnie do rozgrzanej skóry, gdy unosił swe ciało do siadu. Te, ciężkie od kropel, ciągnęły go momentalnie, namawiając do całkowitego oddania. Uległ im w którymś momencie, zamykając oczy i zatrzymując w płucach tlen, by pokonać taflę. Momentalnie wszystko ucichło. Dziwny dźwięk toni, deformujący znajomą melodię przecinania powietrza, zdominował wszystko inne. Kosmyki zawirowały triumfalnie, będąc w pełni wolne od grawitacji i dając się kierować siłom jej odmiennym. I tylko paląca potrzeba dostarczenia powietrza sprawiła, że wynurzył się w końcu, rozchlapując wodę po podłodze. Czarne włosy ponownie przylgnęły do niego, tym razem jednak zasłaniając wizję. Dyszał, chcąc nadrobić te kilka minut braku wymiany gazowej. Laurentius, który w tamtej chwili przyniósł ręcznik, nie skomentował w żaden sposób poczynań bratanka. Zbliżył się jedynie, łapiąc jego spojrzenie. Czy już tyle czasu minęło? Odwrócił się do niego, pozwalając, by naznaczone czasem i ciężką pracą dłonie zebrały włosy, delikatnie ściskając je i przygotowując do mycia. Podczas całego zabiegu Astrid przymykał oczy, zatapiając się w ulotnych, jak otaczająca go para wodna, myślach. Z małym niezadowoleniem przyjął moment, gdy zmuszony był opuścić źródło przyjemności, jednak chwilowy chłód został mu wynagrodzony puchatym ręcznikiem.
Wybór szat wyjściowych, spinki do włosów, kolczyków… Radząc się wuja, podejmował kolejne decyzje, których wynikiem miała być dobra prezencja podczas balu. Odtwarzał w głowie doskonale znane sobie kroki taneczne, wyuczone w ciągu tych lat oraz zasady etykiety.
~ ~ ~
- Visuke się spóźnia - zauważył nagle Laurentius, który dopiero kilka minut temu dowiedział się o planach bratanka i medyka. Był wyraźnie przeciwny, jednak nie mógł wygrać z ich argumentacją, w której było sporo racji. Została mu akceptacja i nadzieja, że nie doprowadzi to do tragedii. - Ciekawe, czy wszystko w porządku...
Jak na zawołanie ktoś zastukał do drzwi, które otworzyły się powoli. Mając przed sobą obraz onieśmielonego chłopaka, nie mógł zatrzymać wspomnień, które — napływając niekontrolowanie — sprawiały wręcz fizyczny ból. Znał to spojrzenie, które brązowe oczy kierowały w stronę Astrid. Onieśmielenie i rumieńce. Jeśli był w stanie, chciał zahamować to, co miało nadejść. Dla nich obu.
- Jeśli niezbędne jest, abyście spali razem - ze względu na fobię Visuke - to nie będę oponował. Jednakże przypominam, że jesteście aranżowanym małżeństwem, którego zaręczyny mają odbyć się za tydzień. Dobranoc. - Chcia wyznaczyć granicę, która w wypadku czarodzieja zaczęła się widocznie rozmywać. Przypomnieć im - przypomnieć Astrid, że ten związek to była jedynie czysta formalność.
Poznając Visuke, był pewien, że chłopak do samego końca pozostanie buntownikiem, odsuwając się na bezpieczną dla narzeczonych odległość. Przecież tak samo — jak i on — nie chciał tego małżeństwa, więc dlaczego teraz zachowywał się w ten sposób? Mógł po prostu przychodzić na comiesięczne spotkania z Astrid, czas pomiędzy spędzając samotnie. Chociaż nawet na przyjaźń Laurentius był skłonny się zgodzić. Jakkolwiek niebezpieczna w dłuższej perspektywie nie była, dla spełnienia marzeń bratanka o posiadaniu osoby w swoim wieku, która byłaby mu tak bliska, warto było podjąć to ryzyko. Nie oponowałby, chroniąc ich i czas, jaki razem spędzają. Także lisi czarodziej zdawał się tego potrzebować, rozkwitając wyraźnie podczas tych chwil spędzanych na rozmowach, czy sprzątaniu. Młody wampir był w stanie znaleźć nić porozumienia, której wielu dorosłych z pewnością nie dostrzegło przez te lata, zmuszając Visuke do stania się tym, kim teraz był. A mimo to rudowłosy wolał balansować na krawędzi rozpaczy, chwiejąc się niebezpiecznie ku jej brzegowi, zamiast czerpać ze spokojnego życia. Niebezpiecznie zbliżał się do miejsca, z którego nie było już odwrotu.
Okrutny? Miał ochotę zaśmiać się w twarz medykowi. Nie on był okrutny, a to, co ich spotkało. On tylko starał się z całych sił ich chronić. Żałosny? Tyle razy już określał się tym słowem, że straciło dla niego jakiekolwiek znaczenie. Bez różnicy, czy mówił to ktoś obcy, czy on. Czy była to prawda? Usilnie w to wierzył, nawet na moment nie zdejmując kajdan, jakie pętały jego serce.
Dopiero Astrid, wybiegający z sypialni, wyrwał go z depresyjnych myśli.
- Potrzebuję czarnej torby z pokoju Chu Tao - powiedział, kierując się ku schodom.
Tam jednak stanął, nie bardzo wiedząc, gdzie owo pomieszczenie się znajdowało, bądź jak najszybciej tam dotrzeć.
- Chodź - wyprzedził go wuj, prawie od razu je odnajdując i sprawiając, że ich nieobecność trwała niecałą minutę.
~ ~ ~
Żaden z wampirów nie wiedział, co spowodowało takie zachowanie u Visuke. Wokół nie było ani śladu krwi, a mimo to chłopak kulił się w kącie, nie dopuszczając do siebie któregokolwiek z nich. Równie przestraszony Astrid spoglądał nieporadnie to na wuja, to na Chu Tao, podczas gdy ten rozpylał jakąś dziwną substancję. Dopiero po czasie, który dłużył się niemalże w nieskończoność, medyk złapał jego dłoń i poinstruował go. Ostatnim razem został pospiesznie zabrany z pomieszczenia, więc nie wiedział, jak przywrócić Visuke do normalnego stanu. Spięty zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby i teraz zniknąć z pola widzenia chłopaka, aby nie przypominać mu jego traumy, jednak grzecznie wypełniał instrukcje.
Odetchnął dopiero w chwili, gdy zobaczył, jak ten płacze. Wciąż nie był przyzwyczajony do faktu, że, będąc mężczyzną, czarodziej nie wstydził się robić tego tak otwarcie, jednakże - nauczony doświadczeniem - był w stanie o wiele lepiej pomóc mu w tej sytuacji, niż w chwili, gdy narzeczony nie pozwalał mu się zbliżyć. Nie puszczając jego dłoni, skierował swoją rękę do twarzy, by rękawem otrzeć spływającą ciecz.
- Wszystko w porządku - powiedział delikatnym tonem, jakiego zawsze używał, aby uspokoić siostrę. - Już nic ci nie grozi.
Co jakiś czas znów kierując skrawek szaty na jego mokre policzki, zaczął głaskać go po głowie, kciukiem drugiej ręki przesuwając po grzbiecie trzymanej wciąż dłoni rudowłosego. Na chwilę tylko odwrócił się do swojego wuja, aby poprosić:
- Przynieś mi koc z komnaty Visuke.
Po czym wrócił do kierowania słów w stronę narzeczonego.
- Dobrze, wypłacz się. Musiałeś być przerażony, ale już wszystko dobrze.
W takich chwilach Artressa potrzebowała czegoś, co kojarzyło jej się z bezpieczeństwem. Idąc tym tropem, Astrid chciał, aby coś miękkiego i noszącego zapach lisa otoczyło go, potwierdzając jego słowa, że nie ma się już czego bać. Gdy okrycie znalazło się na ramionach rozbitego chłopak, położone niezwykle delikatnie przez wyraźnie zmartwionego Laurentiusa, wampir podjął próbę zbliżenia się, chcąc go objąć. Ten jednak zareagował nagłym odsunięciem, co jasno pokazywało, że tym razem przytulanie nie wchodziło w grę. Pozostał więc przy rytmicznym głaskaniu jego włosów i dłoni, z przerwami na wytarcie - i tak moczących szatę nocną właściciela - łez.
- Posiedzę tu z tobą, więc nic ci się nie stanie.
Gdyby była taka potrzeba, robiłby to całą noc, byle tylko jego narzeczony poczuł się lepiej.
- Już wszystko dobrze, poradzimy sobie - powiedział do Laurentiusa, który zapytał, czy jakoś jeszcze może pomóc. - Dziękuję za twoją pomoc.
Żegnając się więc, starszy wampir opuścił pomieszczenie. Przez jakiś czas jeszcze stał pod drzwiami, zaniepokojony, jednak wytłumaczywszy sobie, że mają obok medyka i że w razie czego bratanek zawoła go, udał się do kuchni. Tam odszukał butelkę nieotwartego wina, jaką znaleźli podczas sprzątania i wraz z nią oraz kieliszkiem zamknął się u siebie, nasłuchując, czy uspokajające słowa i szloch ustały. Razem z nim wszedł mały, rudy kot.
Nie pojawił się na kolacji. Po jakiejś godzinie, od wyjścia narzeczonego, wszedł Laurentius, zdając mu raport z patrolu. Nic nie wskazywało na to, żeby tajemniczy kot ponownie się pokazał. Nikt inny także się nie zbliżył, potwierdzając jedynie, jak skuteczne były zaklęcia nałożone przez czarodziejów. Spokojniejszy o ten jeden problem, Astrid dokończył pracę, zaplanowaną na ten dzień, i udał się z wujem do ogrodu, aby kontynuować trening. Brak zagrożenia nie oznaczał, że mogli spocząć na laurach, zdając się na przeciętne — w porównaniu do jego brata — umiejętności walki bronią wampira.
Tym razem także nie udało mu się pokonać starszego. Trudno powiedzieć, czy szło mu lepiej, niż dnia wcześniejszego, gdyż Laurentius także widocznie się rozgrzał, a jego ruchy stały się silniejsze i bardziej precyzyjne. Próbując więc natarć, balansował na ugiętych kolanach, by ponownie zostać sprowadzonym do defensywy. I jeszcze raz. I kolejny. Raz udało mu się zrobić niespodziewany wypad, wytrącając replikę miecza w dłoni wuja. Trudno było jednak cieszyć się tym małym zwycięstwem, kiedy wyswobodzona dłoń ruszyła nagle w jego kierunku. Nieprzygotowany na taką ewentualność, dał się obezwładnić, lądując po chwili na ziemii.
- Musisz być gotowy, że przeciwnik natychmiast wykona kontrę. Nie przerywaj ataku po pierwszym udanym ciosie - pouczał go, trzymając przy szyi bratanka jego własny miecz. - Zamieńmy się.
Astrid znów musiał przyzwyczaić się do ciężaru broni, nadążając za nadawanym przez starszego rytmem, który zmieniał się niespodziewanie. Zaabsorbowany tą czynnością, nawet nie zauważył, gdy w posiadłości zapalono światła, a słońce schowało się za horyzontem. Czas było wracać.
Wrzątek rozluźniał drżące z wysiłku mięśnie. Dłonie leniwie pokonywały opór wody, przesuwając się w przód, to znów w tył, za każdym razem na nowo odkrywając drogę, która przynosiła ze sobą ciepło. Rozlane włosy, unoszące się wokół, niby tafla lodu skrząca się zimową nocą, otaczały go, przyklejając się nieprzyjemnie do rozgrzanej skóry, gdy unosił swe ciało do siadu. Te, ciężkie od kropel, ciągnęły go momentalnie, namawiając do całkowitego oddania. Uległ im w którymś momencie, zamykając oczy i zatrzymując w płucach tlen, by pokonać taflę. Momentalnie wszystko ucichło. Dziwny dźwięk toni, deformujący znajomą melodię przecinania powietrza, zdominował wszystko inne. Kosmyki zawirowały triumfalnie, będąc w pełni wolne od grawitacji i dając się kierować siłom jej odmiennym. I tylko paląca potrzeba dostarczenia powietrza sprawiła, że wynurzył się w końcu, rozchlapując wodę po podłodze. Czarne włosy ponownie przylgnęły do niego, tym razem jednak zasłaniając wizję. Dyszał, chcąc nadrobić te kilka minut braku wymiany gazowej. Laurentius, który w tamtej chwili przyniósł ręcznik, nie skomentował w żaden sposób poczynań bratanka. Zbliżył się jedynie, łapiąc jego spojrzenie. Czy już tyle czasu minęło? Odwrócił się do niego, pozwalając, by naznaczone czasem i ciężką pracą dłonie zebrały włosy, delikatnie ściskając je i przygotowując do mycia. Podczas całego zabiegu Astrid przymykał oczy, zatapiając się w ulotnych, jak otaczająca go para wodna, myślach. Z małym niezadowoleniem przyjął moment, gdy zmuszony był opuścić źródło przyjemności, jednak chwilowy chłód został mu wynagrodzony puchatym ręcznikiem.
Wybór szat wyjściowych, spinki do włosów, kolczyków… Radząc się wuja, podejmował kolejne decyzje, których wynikiem miała być dobra prezencja podczas balu. Odtwarzał w głowie doskonale znane sobie kroki taneczne, wyuczone w ciągu tych lat oraz zasady etykiety.
~ ~ ~
- Visuke się spóźnia - zauważył nagle Laurentius, który dopiero kilka minut temu dowiedział się o planach bratanka i medyka. Był wyraźnie przeciwny, jednak nie mógł wygrać z ich argumentacją, w której było sporo racji. Została mu akceptacja i nadzieja, że nie doprowadzi to do tragedii. - Ciekawe, czy wszystko w porządku...
Jak na zawołanie ktoś zastukał do drzwi, które otworzyły się powoli. Mając przed sobą obraz onieśmielonego chłopaka, nie mógł zatrzymać wspomnień, które — napływając niekontrolowanie — sprawiały wręcz fizyczny ból. Znał to spojrzenie, które brązowe oczy kierowały w stronę Astrid. Onieśmielenie i rumieńce. Jeśli był w stanie, chciał zahamować to, co miało nadejść. Dla nich obu.
- Jeśli niezbędne jest, abyście spali razem - ze względu na fobię Visuke - to nie będę oponował. Jednakże przypominam, że jesteście aranżowanym małżeństwem, którego zaręczyny mają odbyć się za tydzień. Dobranoc. - Chcia wyznaczyć granicę, która w wypadku czarodzieja zaczęła się widocznie rozmywać. Przypomnieć im - przypomnieć Astrid, że ten związek to była jedynie czysta formalność.
Poznając Visuke, był pewien, że chłopak do samego końca pozostanie buntownikiem, odsuwając się na bezpieczną dla narzeczonych odległość. Przecież tak samo — jak i on — nie chciał tego małżeństwa, więc dlaczego teraz zachowywał się w ten sposób? Mógł po prostu przychodzić na comiesięczne spotkania z Astrid, czas pomiędzy spędzając samotnie. Chociaż nawet na przyjaźń Laurentius był skłonny się zgodzić. Jakkolwiek niebezpieczna w dłuższej perspektywie nie była, dla spełnienia marzeń bratanka o posiadaniu osoby w swoim wieku, która byłaby mu tak bliska, warto było podjąć to ryzyko. Nie oponowałby, chroniąc ich i czas, jaki razem spędzają. Także lisi czarodziej zdawał się tego potrzebować, rozkwitając wyraźnie podczas tych chwil spędzanych na rozmowach, czy sprzątaniu. Młody wampir był w stanie znaleźć nić porozumienia, której wielu dorosłych z pewnością nie dostrzegło przez te lata, zmuszając Visuke do stania się tym, kim teraz był. A mimo to rudowłosy wolał balansować na krawędzi rozpaczy, chwiejąc się niebezpiecznie ku jej brzegowi, zamiast czerpać ze spokojnego życia. Niebezpiecznie zbliżał się do miejsca, z którego nie było już odwrotu.
Okrutny? Miał ochotę zaśmiać się w twarz medykowi. Nie on był okrutny, a to, co ich spotkało. On tylko starał się z całych sił ich chronić. Żałosny? Tyle razy już określał się tym słowem, że straciło dla niego jakiekolwiek znaczenie. Bez różnicy, czy mówił to ktoś obcy, czy on. Czy była to prawda? Usilnie w to wierzył, nawet na moment nie zdejmując kajdan, jakie pętały jego serce.
Dopiero Astrid, wybiegający z sypialni, wyrwał go z depresyjnych myśli.
- Potrzebuję czarnej torby z pokoju Chu Tao - powiedział, kierując się ku schodom.
Tam jednak stanął, nie bardzo wiedząc, gdzie owo pomieszczenie się znajdowało, bądź jak najszybciej tam dotrzeć.
- Chodź - wyprzedził go wuj, prawie od razu je odnajdując i sprawiając, że ich nieobecność trwała niecałą minutę.
~ ~ ~
Żaden z wampirów nie wiedział, co spowodowało takie zachowanie u Visuke. Wokół nie było ani śladu krwi, a mimo to chłopak kulił się w kącie, nie dopuszczając do siebie któregokolwiek z nich. Równie przestraszony Astrid spoglądał nieporadnie to na wuja, to na Chu Tao, podczas gdy ten rozpylał jakąś dziwną substancję. Dopiero po czasie, który dłużył się niemalże w nieskończoność, medyk złapał jego dłoń i poinstruował go. Ostatnim razem został pospiesznie zabrany z pomieszczenia, więc nie wiedział, jak przywrócić Visuke do normalnego stanu. Spięty zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby i teraz zniknąć z pola widzenia chłopaka, aby nie przypominać mu jego traumy, jednak grzecznie wypełniał instrukcje.
Odetchnął dopiero w chwili, gdy zobaczył, jak ten płacze. Wciąż nie był przyzwyczajony do faktu, że, będąc mężczyzną, czarodziej nie wstydził się robić tego tak otwarcie, jednakże - nauczony doświadczeniem - był w stanie o wiele lepiej pomóc mu w tej sytuacji, niż w chwili, gdy narzeczony nie pozwalał mu się zbliżyć. Nie puszczając jego dłoni, skierował swoją rękę do twarzy, by rękawem otrzeć spływającą ciecz.
- Wszystko w porządku - powiedział delikatnym tonem, jakiego zawsze używał, aby uspokoić siostrę. - Już nic ci nie grozi.
Co jakiś czas znów kierując skrawek szaty na jego mokre policzki, zaczął głaskać go po głowie, kciukiem drugiej ręki przesuwając po grzbiecie trzymanej wciąż dłoni rudowłosego. Na chwilę tylko odwrócił się do swojego wuja, aby poprosić:
- Przynieś mi koc z komnaty Visuke.
Po czym wrócił do kierowania słów w stronę narzeczonego.
- Dobrze, wypłacz się. Musiałeś być przerażony, ale już wszystko dobrze.
W takich chwilach Artressa potrzebowała czegoś, co kojarzyło jej się z bezpieczeństwem. Idąc tym tropem, Astrid chciał, aby coś miękkiego i noszącego zapach lisa otoczyło go, potwierdzając jego słowa, że nie ma się już czego bać. Gdy okrycie znalazło się na ramionach rozbitego chłopak, położone niezwykle delikatnie przez wyraźnie zmartwionego Laurentiusa, wampir podjął próbę zbliżenia się, chcąc go objąć. Ten jednak zareagował nagłym odsunięciem, co jasno pokazywało, że tym razem przytulanie nie wchodziło w grę. Pozostał więc przy rytmicznym głaskaniu jego włosów i dłoni, z przerwami na wytarcie - i tak moczących szatę nocną właściciela - łez.
- Posiedzę tu z tobą, więc nic ci się nie stanie.
Gdyby była taka potrzeba, robiłby to całą noc, byle tylko jego narzeczony poczuł się lepiej.
- Już wszystko dobrze, poradzimy sobie - powiedział do Laurentiusa, który zapytał, czy jakoś jeszcze może pomóc. - Dziękuję za twoją pomoc.
Żegnając się więc, starszy wampir opuścił pomieszczenie. Przez jakiś czas jeszcze stał pod drzwiami, zaniepokojony, jednak wytłumaczywszy sobie, że mają obok medyka i że w razie czego bratanek zawoła go, udał się do kuchni. Tam odszukał butelkę nieotwartego wina, jaką znaleźli podczas sprzątania i wraz z nią oraz kieliszkiem zamknął się u siebie, nasłuchując, czy uspokajające słowa i szloch ustały. Razem z nim wszedł mały, rudy kot.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Visuke do tej pory wierzył, że odrobiną wysiłku i poświęcenia da sobie radę z traumą, ale tydzień to nadal było zdecydowanie za mało, by wyleczyć się z czegoś, co tkwiło mu zadrą w piersi tak długi czas. Myślał, że skoro lubił Astrid, jego fobia magicznie zniknie, ale kiedy tylko zaczął myśleć o tym, co miało się stać, co się wiązało z zaręczynami z chłopakiem, strach go paraliżował i wprawiał w stan, w którym nie potrafił się uspokoić, ani tym bardziej, pozwolić, by wampir go dotknął. Czy istniało jakieś rozwiązanie, które by mu pomogło? Nie miał pojęcia, a zbliżająca się data i ciągłe przypominanie mu o tym, wcale nie pomagało. Czuł się zaszczuty, zmuszony i kompletnie zignorowany. Miał wrażenie, że nikogo nie obchodził jego stan, to jak mocno się bał. Miał to zrobić, wbrew sobie, wbrew własnemu instynktowi i wbrew kłębiącym się w nim uczuciom. Czuł się jak dziecko pozostawione na drodze w ciemnym lesie. Bez światła, bez nikogo, bez nadziei. Co mu w takiej sytuacji, poza płaczem, pozostało?
Ciepły koc na jego ramionach i uspokajające słowa połączone z delikatnym dotykiem trochę pomagały, ale nie zmieniały rzeczywistości, w której się znalazł. Czuł się tylko bardziej bezradnie, kiedy patrzył na zmartwioną minę Astrid i wiedział, że to nie była jego wina, a jemu przez niego najgorzej się oberwie. Od wampirzych rodziców, od jego ojca i klanu, od całkiem obcych ludzi, którzy będą go wytykać palcami, jeśli coś pójdzie nie tak. On nie chciał się przejmować zdaniem obcych, w gruncie rzeczy potrafiłby się od nich wszystkich odciąć. Wiedział jednak, że Astrid nie. Rozejrzał się ostrożnie po pokoju, chcąc sprawdzić, czy zostali sami, napotkał jednak spokojne spojrzenie błękitnych oczu.
- Zostanę z wami przez chwilę – powiedział Chu Tao łagodnie, otwierając trzymaną na kolanach książkę na przypadkowej stronie, choć nie miał zamiaru jej czytać, w jego głowie kłębiło się zbyt wiele myśli, by był w stanie skupić się na słowach i wyrazach, które składały się na ciekawą historię zawartą na kartach książki.
Visuke kiwnął głową i choć nadal czuł się niezbyt pewnie, widok białych włosów i nieco pochylonej, rozluźnionej sylwetki sprawił, że poczuł odrobinę spokoju i nieśmiałej wdzięczności. Miał wrażenie, że choć Chu Tao nadal pozostał tak chłodny i opanowany z zewnątrz, z każdym dniem stawał się coraz milszy dla niego i Astrid. Pomyślał nawet… że czarodziejowi zaczęło na nich zależeć? A potem jego wzrok spoczął na wampirze. Jego złote oczy były takie ciepłe i zmartwione. Czy mógł i o nim pomyśleć, że powoli i on zaczynał go lubić?
- Przepraszam – mruknął cicho chłopak pociągając głośno nosem. – Nie będzie dobrze, Astrid. Ja… ja chyba nie umiem. Ja nie potrafię. Boję się. I nie chcę żeby wszyscy na nas patrzyli – powiedział zrozpaczony, kładąc po sobie uszy i wciskając sobie ogon między nogi, by móc go wygodnie przytulić. – Nie możemy jakoś przełożyć w czasie tego gryzienia? Albo jakoś udać, że to zrobiłeś, a… a potem jakoś do tego dojdziemy? – zapytał patrząc na niego bezradnie i z błaganiem. Nie był pewien, czy Astrid mógł w ogóle to wszystko odłożyć w czasie bez uszczerbku na swoim zdrowiu, ale jeśli nie… to czy nie mogli załatwić sobie choćby miesiąca? Dlaczego musieli zrobić to teraz?
Chu Tao przysłuchiwał się cichej rozmowie młodego czarodzieja z wampirem, czując coraz większy niesmak do tych, którzy tę dwójkę, tak przecież niewinną i zdecydowanie niegotową na wielki krok jakim były zaręczyny, a potem ślub, wrzucono bez pytania o zdanie w dorosłe życie, nie pozostawiając im nic innego jak obowiązek i presję społeczną. Do tego wsparcia również dostawali niewiele, on się starał, ale wiedział, że jeden człowiek przeciwko całym klanom to niewiele. Zwłaszcza kiedy jeden z nich potrzebował go nawet bardziej niż sam się tego po sobie spodziewał. Widział, że dla Visuke najbardziej liczył na odrobinę akceptacji, na choć jedno dobre słowo, których tak mu szczędzono w dzieciństwie. Ale zamiast nich dostawał kubeł zimnej wody, zarówno od Astrid jak i Laurentiusa, choć ten pierwszy zdawał się nie wiedzieć jak bardzo ranił słowami narzeczonego. Im dłużej Chu Tao o tym myślał, tym więcej rzeczy mu się nie zgadzało, a drugie zdawały mu się podobne. Czy starszy wampir nie robił dokładnie tego samego? Najpierw sprawił, że Visuke wpadł w panikę, a kiedy to sobie uświadomił, martwił się. Białowłosy widział z jaką troską mężczyzna otaczał jego ramiona kocem. W jakim pośpiechu podawał mu torbę z medykamentami. Czarodziej zacisnął usta w wąską kreskę, jeśli Astrid spędzał z mężczyzną dużo czasu i stanowił dla niego autorytet, nic dziwnego, że zachowywali się podobnie. I że do młodego wampira więcej docierało… Nie rozumiał swojego zachowania, po prostu robił tak jak go nauczono, a kiedy ktoś postawił przed nim logiczne argumenty, dlaczego to nie było zbyt dobre, potrafił się dostosować.
Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w roztrzęsionego Visuke, choć zdawało mu się, że w tym momencie bardziej niż tym co wprawiło go w panikę, przejmował się samym tym faktem. Raczej nie był im już potrzebny, a jeśli chcieli porozmawiać, wolał zostawić im przestrzeń. Sam niezbyt znał się na fizjonomii wampirów i ich gatunkowych uwarunkowaniach, więc nawet jeśli chciał, nie mógłby im pomóc. Dlatego zdecydował się wyjść i odnaleźć Laurentiusa. Nie sądził by rozmowa z nim przebiegła spokojnie, zwłaszcza po tym co powiedział, kiedy widział go po raz ostatni, niemniej nie zamierzał tego cofać. Był dorosłym człowiekiem i musiał brać odpowiedzialność za swoje słowa, a te, czy były zamierzone, czy nie, raniły niewinne dziecko, którym powinien się opiekować w takim samym stopniu w jakim opiekował się Astrid.
Wampira odnalazł w swojej sypialni, zamkniętego i z butelką wina, co sprawiło, że uniósł jedną brew w geście lekkiego niedowierzania.
- Czyżby dopadły cię wyrzuty sumienia? – zapytał, a kiedy zdał sobie sprawę, że znów wszedł na nieco zbyt zgryźliwy ton, uniósł jedną dłoń, by drugą potrzeć twarz.
- Nie, wybacz, nie musisz mi na to odpowiadać, nie przyszedłem się wyzłośliwiać, ani cię obrażać, chciałem porozmawiać. O tobie, paniczu Astrid i paniczu Visuke – powiedział, podkreślając słowami, że czy wampir tego chciał, czy nie, zarówno jeden jak i drugi narzeczony posiadali taki sam status społeczny i obaj zasługiwali na taki sam szacunek. – Zauważyłem bowiem coś, co dało mi do myślenia. Nie wiedziałem wcześniej jak to się dzieje, że panicz D’Arche potrafi tak bardzo zranić, a zaraz potem uspokoić panicza Peverel. Ale teraz już rozumiem. Nauczył się tego od ciebie. Oboje zdajecie się nie mieć pojęcia, że słowa które rzucacie tak pochopnie i w okrojonej wersji w porównaniu do tego co siedzi wam w głowach mogą kogoś zranić do tego stopnia, że doprowadzają na skraj. Więc, czy wyjaśnisz mi, co miałeś na myśli kiedy tak nieostrożnie przypomniałeś paniczowi Visuke, że boi się wampirów i że na oswojenie ze swoim lękiem pozostał mu tydzień? – zapytał spokojnie, rozpierając się wygodnie w dostępnym w pomieszczeniu fotelu. Nie zamierzał wychodzić, ani udawać, skoro już domyślił się przyczyny problemu, że go nie było. On i Laurentius, mieli się opiekować młodymi baronami. Wspierać ich i pomagać im. Obu. Nie tylko „swojemu” paniczowi, ignorując kompletnie potrzeby drugiego, o czym zamierzał wampirowi przypomnieć.
Ciepły koc na jego ramionach i uspokajające słowa połączone z delikatnym dotykiem trochę pomagały, ale nie zmieniały rzeczywistości, w której się znalazł. Czuł się tylko bardziej bezradnie, kiedy patrzył na zmartwioną minę Astrid i wiedział, że to nie była jego wina, a jemu przez niego najgorzej się oberwie. Od wampirzych rodziców, od jego ojca i klanu, od całkiem obcych ludzi, którzy będą go wytykać palcami, jeśli coś pójdzie nie tak. On nie chciał się przejmować zdaniem obcych, w gruncie rzeczy potrafiłby się od nich wszystkich odciąć. Wiedział jednak, że Astrid nie. Rozejrzał się ostrożnie po pokoju, chcąc sprawdzić, czy zostali sami, napotkał jednak spokojne spojrzenie błękitnych oczu.
- Zostanę z wami przez chwilę – powiedział Chu Tao łagodnie, otwierając trzymaną na kolanach książkę na przypadkowej stronie, choć nie miał zamiaru jej czytać, w jego głowie kłębiło się zbyt wiele myśli, by był w stanie skupić się na słowach i wyrazach, które składały się na ciekawą historię zawartą na kartach książki.
Visuke kiwnął głową i choć nadal czuł się niezbyt pewnie, widok białych włosów i nieco pochylonej, rozluźnionej sylwetki sprawił, że poczuł odrobinę spokoju i nieśmiałej wdzięczności. Miał wrażenie, że choć Chu Tao nadal pozostał tak chłodny i opanowany z zewnątrz, z każdym dniem stawał się coraz milszy dla niego i Astrid. Pomyślał nawet… że czarodziejowi zaczęło na nich zależeć? A potem jego wzrok spoczął na wampirze. Jego złote oczy były takie ciepłe i zmartwione. Czy mógł i o nim pomyśleć, że powoli i on zaczynał go lubić?
- Przepraszam – mruknął cicho chłopak pociągając głośno nosem. – Nie będzie dobrze, Astrid. Ja… ja chyba nie umiem. Ja nie potrafię. Boję się. I nie chcę żeby wszyscy na nas patrzyli – powiedział zrozpaczony, kładąc po sobie uszy i wciskając sobie ogon między nogi, by móc go wygodnie przytulić. – Nie możemy jakoś przełożyć w czasie tego gryzienia? Albo jakoś udać, że to zrobiłeś, a… a potem jakoś do tego dojdziemy? – zapytał patrząc na niego bezradnie i z błaganiem. Nie był pewien, czy Astrid mógł w ogóle to wszystko odłożyć w czasie bez uszczerbku na swoim zdrowiu, ale jeśli nie… to czy nie mogli załatwić sobie choćby miesiąca? Dlaczego musieli zrobić to teraz?
Chu Tao przysłuchiwał się cichej rozmowie młodego czarodzieja z wampirem, czując coraz większy niesmak do tych, którzy tę dwójkę, tak przecież niewinną i zdecydowanie niegotową na wielki krok jakim były zaręczyny, a potem ślub, wrzucono bez pytania o zdanie w dorosłe życie, nie pozostawiając im nic innego jak obowiązek i presję społeczną. Do tego wsparcia również dostawali niewiele, on się starał, ale wiedział, że jeden człowiek przeciwko całym klanom to niewiele. Zwłaszcza kiedy jeden z nich potrzebował go nawet bardziej niż sam się tego po sobie spodziewał. Widział, że dla Visuke najbardziej liczył na odrobinę akceptacji, na choć jedno dobre słowo, których tak mu szczędzono w dzieciństwie. Ale zamiast nich dostawał kubeł zimnej wody, zarówno od Astrid jak i Laurentiusa, choć ten pierwszy zdawał się nie wiedzieć jak bardzo ranił słowami narzeczonego. Im dłużej Chu Tao o tym myślał, tym więcej rzeczy mu się nie zgadzało, a drugie zdawały mu się podobne. Czy starszy wampir nie robił dokładnie tego samego? Najpierw sprawił, że Visuke wpadł w panikę, a kiedy to sobie uświadomił, martwił się. Białowłosy widział z jaką troską mężczyzna otaczał jego ramiona kocem. W jakim pośpiechu podawał mu torbę z medykamentami. Czarodziej zacisnął usta w wąską kreskę, jeśli Astrid spędzał z mężczyzną dużo czasu i stanowił dla niego autorytet, nic dziwnego, że zachowywali się podobnie. I że do młodego wampira więcej docierało… Nie rozumiał swojego zachowania, po prostu robił tak jak go nauczono, a kiedy ktoś postawił przed nim logiczne argumenty, dlaczego to nie było zbyt dobre, potrafił się dostosować.
Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w roztrzęsionego Visuke, choć zdawało mu się, że w tym momencie bardziej niż tym co wprawiło go w panikę, przejmował się samym tym faktem. Raczej nie był im już potrzebny, a jeśli chcieli porozmawiać, wolał zostawić im przestrzeń. Sam niezbyt znał się na fizjonomii wampirów i ich gatunkowych uwarunkowaniach, więc nawet jeśli chciał, nie mógłby im pomóc. Dlatego zdecydował się wyjść i odnaleźć Laurentiusa. Nie sądził by rozmowa z nim przebiegła spokojnie, zwłaszcza po tym co powiedział, kiedy widział go po raz ostatni, niemniej nie zamierzał tego cofać. Był dorosłym człowiekiem i musiał brać odpowiedzialność za swoje słowa, a te, czy były zamierzone, czy nie, raniły niewinne dziecko, którym powinien się opiekować w takim samym stopniu w jakim opiekował się Astrid.
Wampira odnalazł w swojej sypialni, zamkniętego i z butelką wina, co sprawiło, że uniósł jedną brew w geście lekkiego niedowierzania.
- Czyżby dopadły cię wyrzuty sumienia? – zapytał, a kiedy zdał sobie sprawę, że znów wszedł na nieco zbyt zgryźliwy ton, uniósł jedną dłoń, by drugą potrzeć twarz.
- Nie, wybacz, nie musisz mi na to odpowiadać, nie przyszedłem się wyzłośliwiać, ani cię obrażać, chciałem porozmawiać. O tobie, paniczu Astrid i paniczu Visuke – powiedział, podkreślając słowami, że czy wampir tego chciał, czy nie, zarówno jeden jak i drugi narzeczony posiadali taki sam status społeczny i obaj zasługiwali na taki sam szacunek. – Zauważyłem bowiem coś, co dało mi do myślenia. Nie wiedziałem wcześniej jak to się dzieje, że panicz D’Arche potrafi tak bardzo zranić, a zaraz potem uspokoić panicza Peverel. Ale teraz już rozumiem. Nauczył się tego od ciebie. Oboje zdajecie się nie mieć pojęcia, że słowa które rzucacie tak pochopnie i w okrojonej wersji w porównaniu do tego co siedzi wam w głowach mogą kogoś zranić do tego stopnia, że doprowadzają na skraj. Więc, czy wyjaśnisz mi, co miałeś na myśli kiedy tak nieostrożnie przypomniałeś paniczowi Visuke, że boi się wampirów i że na oswojenie ze swoim lękiem pozostał mu tydzień? – zapytał spokojnie, rozpierając się wygodnie w dostępnym w pomieszczeniu fotelu. Nie zamierzał wychodzić, ani udawać, skoro już domyślił się przyczyny problemu, że go nie było. On i Laurentius, mieli się opiekować młodymi baronami. Wspierać ich i pomagać im. Obu. Nie tylko „swojemu” paniczowi, ignorując kompletnie potrzeby drugiego, o czym zamierzał wampirowi przypomnieć.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Głaskanie zaczęło przynosić efekty. Łzy przerzedziły się, choć przez ten czas szata ich właściciela oraz rękawy jego narzeczonego zdążyły stać się o wiele cięższe. Wciąż jednak Astrid wycierał je, w jakiś sposób znajdując bardziej suche fragmenty materiału i nie zaprzestając podłużnych ruchów. Wpadł w pewnego rodzaju trans, nie wiedząc nawet, jak wiele czasu minęło, zanim Visuke nie odezwał się, pociągając uroczo nosem. Chwilę później przytulił swój ogon, co oznaczało, że uspokoił się na tyle, aby dało się z nim porozmawiać.
- Proszę - podał mu trzymany w ręku przedmiot. - Nie ma o czym mówić. Najważniejsze, że już czujesz się lepiej.
On poczuł się przerażony, gdy czarodziej nagle zaczął się trząść. Gdy skulił się i zaczął go od siebie odpychać. Gdy nie był w stanie nic zrobić. Wiedział jednak, że nie może mu o tym powiedzieć. Nie teraz, gdy ten i tak z pewnością ma to sobie za złe. Poza tym… jak mógłby go za to winić? Przecież gdyby Visuke mógł, na pewno nie chciałby tak reagować na niego. A mimo to...
Słowa “wszystko będzie dobrze” zostały zanegowane, a kolejne, układające się w “będę przy tobie”, zamarły w jego piersi, sprawiając, że wydał tylko niezidentyfikowane mruknięcie. Zaczynał rozumieć, że to nie we krwi jest problem, a w nim. W tym, że był wampirem.
- To nie takie proste - rozłożył ręce bezradnie. - Mój wuj cały czas stara się przekonać rodziców, żeby odłożyć to w czasie, ale…
Spojrzał na niego, przerywając. Nie, jakoś muszą sobie poradzić.
- Gdyby… gdyby się dało, to… to ja mógłbym...
Trudno było mu skłamać. Latami czekał na ten dzień. I chociaż dał radę, to z każdym kolejnym, z każdą godziną, gdy chłopak nieświadomie odkrywał część swojej szyi - gdy widział pajęczynę niebieskich naczyń krwionośnych - to oczekiwanie było coraz bardziej wymagające. Po tamtej chwili, gdy poczuł jej metaliczny zapach, pragnął jej coraz bardziej. Głód wzmagał się. Zawsze pod koniec miesiąca tak było, jednak tym razem… widząc już metę, trudno było postawić ją sobie jeszcze dalej.
- Jeśli tylko byłaby to twoja krew, nie muszę pić jej bezpośrednio… Jeśli nam pozwolą, to możemy odłożyć w czasie gryzienie - udało mu się powiedzieć z uspokajającym uśmiechem. Raz jeszcze pogłaskał jego włosy. - Czy to w porządku?
Visuke przełknął głośno ślinę, ale… rozumiał, w pewnym sensie rozumiał i był wdzięczny za szczerość. Przynajmniej Astrid nie kłamał, nawet jeśli to znaczyło, że miał się jeszcze bardziej przestraszyć.
- Nie… nie szkodzi, chyba – powiedział, zastanawiając się, jak chłopak się czuł. Czy było mu trudno? Czy czuł się tak, jak gdyby ktoś postawił przed nim półmisek czegoś niesamowicie dobrego i kazał mu tylko na niego patrzeć? Nie chciał stawiać się w roli jedzenia, ale wiedział że tak to właśnie działało…
Na wizję, którą postawił przed nim chłopak przez ciało Lisa przebiegł potężny dreszcz, który postawił sierść na jego ogonie i uszach dęba, a serce wprawił kolejny raz w stan palpitacji.
- Nienienienie, to jeszcze gorzej! – stwierdził, zduszonym ze strachu głosem. To by znaczyło, że ktoś musiałby go zranić, upuścić mu krwi i przelać jej do… kieliszka? Na tę myśl zrobiło mu się niedobrze i aż pozieleniał na twarzy. Ale nie chciał, by dotyk Astrid znikał z jego głowy. Tylko on trzymał go jeszcze przy zdrowych zmysłach, więc bojąc się, że chłopak się odsunie, złapał go za nadgarstek, nie pozwalając, by przestał go głaskać po włosach.
- Mówiłeś wcześniej, że kiedy mnie ugryziesz, to… to mogę różnie zareagować… - zaczął ostrożnie, samemu nie do końca wiedząc, co miał na myśli. – A czy… czy dałoby się to sprawdzić jakoś wcześniej? Może… może gdybym wiedział, czego się spodziewać, to… to mniej bym się bał? – powiedział, nie będąc przekonanym do swojego pomysłu, ale to chyba nieznanego bał się najbardziej. Tego, że nie miał pojęcia jakie to uczucie, czy będzie bolało i czy coś się z nim po ugryzieniu nie stanie.
Widząc dreszcz i postawione futro, Astrid zaniepokoił się, że chłopak znów odpłynie. Zastanawiał się, czy lepiej będzie zawołać, czy może ruszyć na poszukiwania medyka. Zaczął się podnosić, jednak jego dłoń zdążyła cofnąć się do połowy, gdy została nagle złapana. Nieoczekiwanie podskoczył, patrząc na narzeczonego zaskoczonym wzrokiem. Złapał jego spojrzenie, orientując się, że wszystko było pod względną kontrolą. Usiadł więc ponownie, czarodziejowi pozostawiając decyzję, co zrobi z jego dłonią.
- Nie wiem - wyznał ostrożnie. - Sama substancja wytwarzana jest przez kły w momencie ugryzienia i - przenoszona przez układ krwionośny - reaguje bezpośrednio w różnych miejscach, stąd dreszcze, uczucie otępienia i przyjemności… więc w jakiś sposób trzeba by ją wyizolować w takiej chwili i wprowadzić do twojego organizmu. W końcu każdy reaguje inaczej - zaczął na głos analizować, łącząc ze sobą fakty zasłyszane, jak i przeczytane. - Choć może i chwila miałaby znaczenie. Oraz to, jak byś się czuł przy mnie. Chociaż nie, bo wtedy nie musiałbym być obok, prawda? Gdy ktoś by ją, dajmy na to, wstrzykiwał.
Zawahał się na moment, rzucając badawcze spojrzenie chłopakowi. Jego dłoń znów opadła na włosy, wplatając w nie palce i poruszając się miarowo.
- Wszystko w porządku? Powinienem przestać?
Nie wiadomo, czy pytał o głaskanie, czy o mówienie. Martwił się po prostu, że jego narzeczony znów wpadnie w panikę.
- Nie wiem – przyznał zmieszany, ale nie cofnął głowy przed jego dotykiem, wręcz przeciwnie, przysuwając się odrobinkę bliżej, by Astrid było łatwiej go głaskać. To go uspokajało i choć nadal czuł się zaniepokojony, rozmawiając o tym wszystkim, było to znacznie łatwiejsze i najpewniej zdrowsze od rozmyślania i wyobrażania sobie niestworzonych rzeczy.
- To wszystko brzmi tak skomplikowanie – westchnął, pozwalając by dłoń wampira prześlizgnęła się na jedno z jego uszu, a kiedy zaczął go po nim głaskać, zadrżał z czegoś innego niż strach. Nawet nie wiedział, kiedy przymknął oczy i poddał się delikatnym dłoniom Astrid, pozwalając mu robić co chciał, byle tylko nie przestawał go dotykać.
- To takie miłe… - mruknął, wypowiadając swoje myśli na głos, nie zdając sobie sprawy, że to zrobił.
- Nie wiadomo też, czy faktycznie byłoby to możliwe - dodał jeszcze od siebie, czerpiąc niemałą radość z reakcji, jakie prezentował narzeczony, w odpowiedzi na jego dotyk. Nie umknął mu dreszcz, który - miał wrażenie - magicznym sposobem przebiegł też przez jego kręgosłup, choć w o wiele mniej efektywnym stylu.
Do granic przypominał mu teraz kota, który łasił się niepohamowanie, dopraszając kolejnych pieszczot. Czy gdyby zabrał dłoń, Visuke zażądałby swoim pięknym głosem, aby wróciła na miejsce, gdzie być powinna?
- Hmmm? - odmruknął gardłowo.
Miał jeszcze dużo do powiedzenia w kwestii gryzienia, jednak idąc za śladem narzeczonego, zmienił temat:
- Nie chcesz pójść ze mną do łóżka?
Przesłyszał się? Chyba nie, choć miał wrażenie, że dźwięk, który wydał z siebie Astrid, znacznie różnił się od tego, co zwykle słyszał z jego ust. Niski dźwięk, który dotarł do jego uszu, sprawił, że gęsia skórka pokryła jego przedramiona, a uszy uniosły się, by jeszcze raz być w stanie wyłapać ten niecodzienny ton. Dopiero kiedy padło kolejne pytanie, zadane tym głosem, uszy Visuke opadły, tak samo jak jego szczęka, kiedy przyglądał się Astrid z bordowymi policzkami i z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Czy on naprawdę o to zapytał?
- A-A-Astrid… - zająknął się, nie będąc pewnym, czy bardziej wstydził się tego, że wampir zapytał go o to w tak bezpośredni sposób, czy że, będąc nim urzeczonym, w zasadzie nie widział powodu, by mu odmówić.
Niespodziewana i jakże intensywna reakcja chłopaka sprawiła, że wampir zmarszczył brwi. Czy coś było nie tak w jego pytaniu? Zaczynał tracić czucie w ręce, przez jej wciąż uniesioną pozycję. Także plecy dawały o sobie znać, zgrywając się w tym z tyłkiem, wciąż posadzonym na twardym podłożu. Mógł dalej przeczesywać jego kosmyki, jednak mając wybór, wolałby robić to w bardziej miękkim miejscu.
- Słucham? - zapytał miękko, a gdy odpowiedź nie nadeszła natychmiast, dodał - Będzie nam tam o wiele przyjemniej, nie sądzisz? Chyba, że nie chcesz…? Nie zrobię nic, co mogłoby być dla ciebie nieprzyjemne, obiecuję.
Chłopak wciąż nie pozwolił się przytulić, więc nie zamierzał go zmuszać. Co prawda gdyby trzymał głowę na jego kolanach, byłoby mu łatwiej go głaskać, jednakże… komfort psychiczny partnera był na pierwszym miejscu.
Twarz Visuke przypominała dorodnego pomidora, a kiedy słyszał dalsze słowa Astrid, tylko mocniej się zawstydził, otwierając szerzej oczy ze zdumienia i zdezorientowania.
- Z – z – z pewnością… - przytaknął, nie wiedząc, co jeszcze mógł powiedzieć.
Podniósł się z ziemi, chwiejąc odrobinę, bo nogi odrobinę mu zdrętwiały, po czym usiadł sztywno na brzegu materaca. Co teraz?
- Mówiłeś… mówiłeś, że wcześniej nie myślałeś o takich rzeczach… - powiedział niepewnie, trzymając ogon w rękach, nieświadomie zasłaniając nim z zawstydzeniem jak największą powierzchnię swojego ciała.
Z ulgą przyjął akceptację. Także się podnosząc, przeciągnął się, prężąc mięśnie pod szatą. Mruknął przeciągle, biorąc głębszy oddech, zanim znów spojrzał na narzeczonego.
- Tak mówiłem? - zapytał, ponownie zdziwiony. - Jeśli dobrze pamiętam, rozmawialiśmy wtedy o…
...
...
och.
Spadło to na niego nagle. Cz-czy Visuke właśnie... Pomyślał o...
- !!! - niezidentyfikowany dźwięk wyrwał się z jego piersi. - Przepraszam j-ja... nie miałem na myśli... Że mielibyśmy uprawiać seks - jego głos widocznie zahaczył o wyższe nuty, a twarz przybrała kolor jedynie o odcień jaśniejsza, niż towarzysza. Nie patrzył na niego, zawstydzony do granic. - Chodziło mi… siedzenie na ziemi jest dość niewygodne, więc chciałem, żebyśmy przenieśli się do łóżka. Tam dalej mógłbym cię głaskać.
Nagle tak prosta czynność, którą niejednokrotnie już robili, nabrała dziwnie intymnego wyrazu.
- Ale nie tak!
Zasłonił się za rękawem, zaraz jednak zaczynając się tłumaczyć.
- Nie, nie. Nie miałem na myśli, że coś jest z tobą nie tak. Nie jest. Jesteś piękny. Znaczy się - plątał się w zeznaniach. - Masz takie wspaniałe uszy i ogon. Godzinami mógłby się w nie wtulać… Tak pięknie też pachniesz, że chciałbym... Im więcej mówił, tym bardziej się pogrążał.
W końcu zaśmiał się sam z siebie zażenowany, również chowając się - tyle że za rękawami.
- Przepraszam, chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak zawstydzony. Źle się wyraziłem.
Reakcja Astrid sprawiła, że Visuke miał ochotę palnąć się w czoło, najlepiej podłogą, skąd mógłby się szybko wgramolić pod łóżko i pod nim, poza zasięgiem wzroku, umrzeć z zażenowania, że jego myśli poleciały nie w tym kierunku, w którym powinny. Przecież to było oczywiste, że Astrid nie to miał na myśli!
- Przepraszam! Powinienem się domyślić! – jęknął zażenowany, a widząc, że i Astrid chował twarz za rękawami, sam robił się jeszcze bardziej zawstydzony sobą i sytuacją.
Siedzieli więc obaj w pokoju, który Astrid wydał się nagle zbyt dobrze ogrzany. Światło lampki na prąd zasilany magią migotało, przypominając płomień świecy i nadając dziwnej atmosfery. Po obopólnych przeprosinach zapadła krępująca cisza, przerywana głośnym waleniem jego serca. Czy Visuke je słyszał? Wampir miał nadzieję, że nie.
- Powinniśmy chyba iść spać - zdecydował się powiedzieć, jako pierwszy odsuwając dłonie od twarzy. Z pewnym rozczuleniem zauważył, że ten znów to robi. Znów tuli swój ogon. W jego młodzieńczym umyśle zrodziło się "ciekawe, czy i mnie tak obejmie…" co wywołało kolejna falę gorąca na twarzy. Jeszcze chwilę temu był tak strasznie zmęczony, a teraz?
Miał wrażenie, że nie zmruży oka, jeśli narzeczony będzie obok. Leżeli tak w ciszy, nie stykając się choćby centymetrowym skóry. O czym myślał Visuke? Czy on także nie mógł pozbyć się ochoty, aby go dotknąć?
- Śpisz? - szept był na tyle cichy, że mógł uchodzić za powiew wiatru. Kołdra zaszelescila, gdy odwrócił się do niego twarzą, chcąc złapać spojrzenie tych niesamowitych, brązowych oczu. Pragnął zapytać go o tak wiele rzeczy! Sporo z nich wiązało się poniekąd z tematem, który wprawił ich obu w ten stan, jednak były też niedotyczące go.
- Co mogę zrobić, abyś poczuł się przy mnie bezpieczniej?
Serce Visuke obijało się o jego żebra w szaleńczym tempie, a on sam miał wrażenie, że w pokoju zrobiło się nagle tysiąc razy cieplej i niezręczniej. Nie potrafił spojrzeć Astrid w twarz, dlatego kiedy chłopak zaproponował odpoczynek, natychmiast się zgodził, pakując się pod kołdrę i układając się, nadal z bijącym mocno sercem plecami do niego. Czuł jaki był napięty z nerwów, nie potrafił się uspokoić, a tym samym zasnąć. Nie wiedział, czy to za sprawą jego ataku paniki, czy raczej… tematu który wypłynął później, a który to nadal sprawiał, że rumienił się po czubki uszu.
Słysząc ciche pytanie i szelest kołdry, nie wiedział czemu, ale zapragnął znaleźć się w podobnej pozycji co wampir. Odwrócił się, układając sobie dłonie pod twarzą i w końcu spojrzał w te piękne, złote oczy. Pytanie Astrid go zmartwiło. Nie potrafił na nie jednoznacznie odpowiedzieć.
- Nie wiem – powiedział tak samo cicho, ale choć sytuacja stała się jeszcze bardziej intymna, miał wrażenie, że w końcu zaczął się uspokajać. – Nie boję się ciebie samego, lubię cię. Ja… chyba boję się bardziej samego faktu i tego, że już nie będzie odwrotu. Nigdy nie miałem wyboru i teraz też go nie mam, ale kiedy myślę o tym co będzie jak już się zaręczymy, to boję się jeszcze bardziej, bo nie wierzę że coś się zmieni – powiedział opuszczając wzrok. Kiedyś przynajmniej wiedział co się stanie, do czasu zaręczyn jego życie było zaplanowane. Ale co potem? Nie potrafił sobie wyobrazić, Astrid był dla niego niewiadomą, która sprawiała, że czuł się niepewnie.
Decydując się na to pytanie, chciał także - poniekąd - odwrócić swoją uwagę od pewnego problemu, który się pojawił. To zdecydowanie nie było dobre miejsce i czas, aby sobie z nim poradzić, a strasznie głupio byłoby mu teraz wyjść. Poniekąd może... Nie chciał, aby Visuke wiedział? Chyba pierwszy raz czuł się aż tak skrępowany.
Raz jeszcze zmienił pozycję, szukając takiej, która w jakikolwiek sposób ulżyłaby mu trochę. Kolejna nie była idealna, jednak dalsze próby mogłyby tylko wszystko pogorszyć. Tak, jak fakt, że chłopak odwrócił się do niego twarzą. Chciał go jakoś uspokoić. Pocieszyć. Obiecać, że będzie dobrze. Ale... Nie rozumiał.
- Co chciałabyś, aby się zmieniło?
- Um… nie jestem pewien, jak to wyjaśnić – powiedział speszony, odwracając na chwilę wzrok. – No bo… cały czas ktoś za mnie decyduje. I… i choćbym nie wiem, jak się starał, to nadal nie ja podejmuję decyzję i… i… Czy… czy jak ty mnie ugryziesz, to… to będę musiał być ci posłuszny? – zapytał w końcu, czując że znów rumieńce wkradają się na jego twarz. Było mu okropnie głupio, bo miał wrażenie, że powinien wiedzieć takie rzeczy skoro miał wyjść za mąż za wampira. Słyszał głupie plotki o tym, że kiedy wampir wypije twoją krew, to przejmuje nad tobą władzę i może kontrolować każdy twój ruch. I okropnie tego nie chciał.
Czyż to, o czym mówił narzeczony, nie było znajome? Za niego także podejmowano decyzje - na temat małżeństwa, przyszłości, statusu, sposobu spędzania czasu czy umiejętności, jakie musiał posiadać. Nigdy jednak nie myślał, że było w tym coś złego. Tym bardziej trudno było mu pojąć, o czym Visuke mówi. Pytanie, jakim zakończył, wydało się tak absurdalne, że parsknął. Krótki śmiech zmienił się w przytłumione stęknięcie, a wampir pożałował tak nagłej reakcji.
- Dlaczego miałbyś być? - udawał, że nic się nie stało, starając się nadać swemu głosowi radosnej nuty. - Nie mam mocy, która mogłaby zmusić cię do czegokolwiek. Poza tym, że po ugryzieniu staniesz się dla mnie jedną z najdroższych osób na świecie, nic więcej się nie zmieni.
W pierwszej chwili, słysząc śmiech Astrid Visuke pożałował, że o to zapytał. Zbłaźnił się, wiedział, że tak! Zaraz jednak wszystkie uczucia jakie w nim tkwiły, zamarły tak samo jak jego serce, które zaraz po tym zaczęło bić szybciej, pełne nadziei, że chłopak go nie oszukiwał.
- Eh? – wyrwało mu się, a im dłużej patrzył w nieco rozbawione oczy chłopaka, skrywające w sobie coś, czego jeszcze nie rozumiał, a co sprawiało, że nagle zrobiło mu się gorąco, tym bardziej chciał mu wierzyć.
- Naprawdę tak będzie? – zapytał cichutko, nieświadomie przysuwając się bliżej chłopaka, by spojrzeć mu w oczy z bliska, jak gdyby mógł dostrzec ewentualne kłamstwo na dnie jego złotych tęczówek. Marzył o tym od dnia, w którym stracił jedyną osobę, która naprawdę go kochała. Że znajdzie się ktoś, kto będzie przy nim, nie ważne co by się stało i dla kogo będzie cenny.
Nie, nie, nie. Jedyna rzeczą, na którą nie mógł teraz pozwolić, to aby Visuke znalazł się zbyt blisko.
- Oczywiście - starał się odsunąć, choćby dolnymi partiami ciała w sposób, który nie byłby zbyt zauważalny. - Mówiłem ci przecież, prawda? Po zaręczynach możemy pić tylko krew narzeczonego. Tylko ty będziesz mi więc tak bliski. Będę cię chronił i o ciebie dbał. Staniesz się dla mnie tą jedyną osobą i nie będę chciał nikogo innego. Tylko z tobą będę dzielił te chwile...
Cholera miał o tym nie myśleć. Nie wyobrażać sobie tak wiele.
- Jak mógłbym w takim razie cię do czegoś zmusić?
Delikatnie pogładził go po policzku, by na koniec posłać mu ciepły uśmiech.
- Jestem zmęczony, chodźmy spać.
Zbierał się w sobie, by podjąć próbę przewrócenia się na drugi bok.
Nie brzmiało to do końca tak, jak sobie to wyobrażał Visuke, ale nadal lepiej, niż mogłoby być. Dlatego pokiwał głową na zgodę, nie spodziewając się, że nagle zostanie zaatakowany ślicznym uśmiechem Astrid, który sprawiał, że jego serce głupiało. Do tego jego palce znalazły się na jego policzku, zapewniając go, że to wszystko była najszczersza prawda. Poczuł się przekonany i pokonany urokiem wampira. W tamtym momencie chciał już tylko jednego…
- Hej… a… a mogę się przytulić? – zapytał nieśmiało, patrząc prosto w oczy Astrid i marząc o tym, by jego ciepłe, delikatne dłonie znów zaczęły go głaskać.
Wszystkie lampki w jego głowie zajęły się czerwonym światłem. Alarm huczał, wykrzykując, żeby jak najprędzej się odsunął, odwrócił, spadł z łóżka - cokolwiek, byle nie zgodzić się na ten jakże... niebezpieczny - choć dla Visuke pewnie niewinny - ruch. Ale wiedział, że gdy odmówi, wszystkie jego słowa zostaną zanegowane. Chłopak znów położy po sobie uszy i spojrzy na niego tym przeraźliwie smutnym wzrokiem.
- Ugh - mruknął przez zęby, spoglądając gdzieś nad niego. - Zawsze możesz, nie musisz nawet pytać. - Odpowiedział ciepło. Zanim jednak ten wykonał ruch, dodał ciszej i jakby... z pewnym trudem, wynikającym z rozterek. - Jednakże... to chyba nie jest najlepszy moment...
Myślał, że to wystarczy. Cóż... mylił się. Chłopak rzucał mu jawnie pytające - i poniekąd wciąż proszące - spojrzenie. Gdyby sytuacja była inna, od razu by go przyciągnął i zaczął głaskać, ale teraz... Agh, dlaczego tak grał sobie z jego... sercem!
- Widzisz... - odchrząknął, wstydząc się przyznać. - Ym... Powiedzmy, że pojawił się pewien problem...
Teraz już chyba nie było potrzeby kłamać, prawda? Czarodziej i tak się dowie, więc…
Visuke zamrugał niewinnie, nie mając pojęcia, o co chodziło Astrid. Czy coś go bolało?
- Jaki problem? – zapytał zmartwiony, szukając na jego twarzy oznak dyskomfortu, ale widział głównie zawstydzenie, co dezorientowało go jeszcze bardziej.
Zapytany tak bezpośrednio, nie mógł dłużej się wykręcać. Wziął kilka głębszych oddechów. Mało pomogły, ale zawsze coś, prawda? Bał się. Było mu głupio. Było mu wstyd, że to się stało akurat teraz.
- ...
- Podnieciłem się i mi stanął.
Powiedział to szybko, na jednym wydechu, czując, że jego twarz pali, a temat dyskusji wcale nie maleje.
- Nie chciałem, żebyś wiedział... Z-za kilka minut b-by przeszło, g-gdybyś nie spytał. U-uspokoiłbym się i...
Żałował, że na samym początku nie wyszedł po prostu do łazienki.
To nie była odpowiedź jakiej Visuke się spodziewał! Natychmiast jego twarz pokryła się rumieńcem i musiał się mocno powstrzymać, żeby się nie odsunąć.
- Oh… oh… - zdołał tylko z siebie wykrztusić, znów czując się okropnie zażenowanym. - Prze-przepraszam… czy… czy powinienem zo-zostawić cię samego? – zapytał jąkając się i czując, że zrobiło mu się okropnie gorąco.
Próbował sobie powiedzieć, że przecież to normalne, Chu Tao mówił, że nie ma się czego wstydzić, nie zmieniało to jednak faktu, że trochę się jednak wstydził!
Teraz oboje byli zawstydzeni i wręcz bordowi na twarzy. Gdyby nie fakt, że nie chciał pogarszać sytuacji, odkryłby się, aby choć chłodne powietrze przyniosło mu odrobinę ulgi.
- To ja przepraszam - odezwał się, zakrywając twarz kołdrą. To nie tak, że nie chciał zostać sam i w pewien sposób sobie ulżyć. Chciał i to bardzo, ale... jak miał udowodnić narzeczonemu, że jest w stanie zapanować nad żądzą krwi, gdy nie był w stanie oprzeć się takiej pokusie? Wstąpiła w niego dziwna przekora, gdy pomyślał, że Visuke tego od niego oczekuje.
- N-nie wiem. Nie, to minie. Po prostu... daj mi trochę czasu, dobrze? Wystarczy, że nie będzie o tym myślał, prawda?
Zimna woda byłaby lepszym wyjściem, jednakże... nie chciał, by ktokolwiek jeszcze wiedział.
- Nie… nie szkodzi, zda-zdarza się – odpowiedział, nie patrząc na narzeczonego, żeby nie peszyć siebie i jego jeszcze bardziej. Trochę zdziwił się, kiedy Astrid odrzucił jego propozycję, a zerknąwszy na jego twarz dostrzegł upór, którego odrobinę nie rozumiał.
- Jak… jak chcesz. A-ale… ale nie lepiej żebyś… żebyś sobie ulżył? Wiesz… ja… ja też tak czasem mam, więc… więc no… rozumiem – wymamrotał, czując się jakby przyznał się do czegoś bardzo niewłaściwego, choć Chu Tao zapewniał go, że przecież to było całkiem normalne dla chłopców w ich wieku.
Miał wrażenie, że wyraził się dość jasno i klarownie, a mimo to chłopak naciskał na niego, nie pozwalając się uspokoić, czy choćby nie myśleć. Naprawdę nie rozumiał? Jak miałby mu po tym spojrzeć w oczy?!
- Nie - warknął odrobinę ostrzej, niż chciał. Zaraz jednak się zreflektował. - Dziękuję, że się martwisz, ale dam radę. Twój narzeczony powinien być osobą, która jest w stanie nad sobą zapanować.
Posłał mu nikły uśmiech, pod kołdrą wbijając paznokcie w przedramię. W jakiś sposób pomagało mu to trzeźwiej myśleć.
Ostre warknięcie wbiło się w jego uszy, sprawiając że natychmiast położył je po sobie i zamilkł, wpatrując się w sufit. Przecież nie chciał źle i nie uważał, by Astrid po tym jednym razie miał się stać osobą niezdolną do opanowania, ale może się mylił? W końcu to on znał siebie lepiej. A Visuke nie znał go prawie wcale. Nagle uderzyła w niego świadomość, jak mało o nim wiedział. Nie chciał mu jednak przeszkadzać, wszelkie pytania jakie nasunęły mu się na myśl, zostawiając na końcu języka. Nawet nie wiedział, kiedy zwinął się w kłębek, przytulając się do swojego ogona i choć nie spał, przymknął oczy, wsłuchując się w odgłosy nocy i spokojny oddech Astrid tuż obok.
Trudno powiedzieć, ile czasu minęło, odkąd się uspokoił. Gapił się w sufit, a jego myśli krążyły wokół tematów związanych z gospodarką. Coś za oknem - głośniejszy wiatr, a może jakiś ptak - sprawiło, że wyrwał się z amoku, odwracając w stronę towarzysza. Pewnie już spał, zwinięty w kulkę... Mimo iż dopiął swego, czuł, że w pewien sposób zawiódł. Chcąc więc wynagrodzić narzeczonemu, a i dotrzymać słowa, przysunął się. Ostrożnie pogłaskał jego włosy. Raz, drugi, trzeci. Żadnej reakcji.
- Wybacz, że musiałeś tyle czekać - mruknął cicho, obejmując go w tali i przylegając całą długością ciała do jego ogona, który stanowił granicę między nimi.
- Zostanę osobą, która jest warta nazywania się twoim narzeczonym - obiecał mu jeszcze, całując go czule w czubek głowy, po czym ziewnął i przytulił swoją twarz w tamto miejsce.
Niespodziewanie futrzana bariera poruszyła się, dając mu znak, że chłopak nie śpi. Otoczyła ich niczym kocyk, przyjemnie grzejąc, a jednak zostawiając dziwną pustkę. Czarodziej jednak szybko przysunął się, wypełniając ją i jej metaforyczną odpowiedniczkę w sercu wampira, który mruknął przeciągle sennym głosem, manifestując swoje zadowolenie i przyjemność, jaką sprawiała mu bliskość z nim. Wyzbyta z młodzieńczego, seksualnego napięcia, a zabarwiona jedynie czułością, kołysała ich do snu. A dłoń wampira wtórowała jej, poruszając się w rytm po plecach wybranka, aż nie uległ jej czarowi.
~ ~ ~
Ponad czterdziestoletni wampir siedział w swojej sypialni. Od kilkunastu minut jego wyczulony słuch nie zarejestrował żadnych głośniejszych, czy niepokojących dźwięków. Srebrne tęczówki błyskały trudną do opisania plątaniną smutku, żalu i poczucia beznadziei, dopełniając obrazu zmarnowanego człowieka, jakim był. Żałosny, tchórzliwy… Uniósł kolejny kieliszek do ust, wlewając do przełyku trunek. Kiedyś lubił smak wina, delektując się nim na wystawnych kolacjach, bankietach lub w sypialni z przyjaciółmi. Teraz jednak, w samotności, zdawało się o wiele bardziej gorzkie i zbyt łatwe do przełknięcia. Zatopił dłoń w futrze leżącej na jego kolanach kulce. Nie sądził, żeby zasługiwał na ciepło, jakie dawała, jednakże nie potrafił go odrzucić.
Nie spodziewał się tego dnia towarzystwa, dlatego zbyt późno pozbył się z twarzy tego godnego pożałowania wyrazu. Wyrzuty sumienia? Co medyk o nich wiedział? Westchnął, przypominając sobie niegdyś usłyszane słowa “zupełnie nie wiem, o czym myślisz!”.
- Wyjaśnię, jednak najpierw… czy napijesz się ze mną? - zapytał niespodziewanie, unosząc na wpół pustą już butelkę.
Nie musiał powtarzać. Białowłosy zajął miejsce po drugiej stronie małego stolika i za pomocą magii sprawił sobie kieliszek. Cóż za wygoda - przemknęło przez jego głowę. Rozlał karmazynowego płynu, by następnie unieść swe naczynie i stuknąć szkłem o szkło w groteskowym wyrazie. Zamiast jednak przyłożyć go do ust, zatrzymał przed oczami, wpatrując się w zawirowaną sprawnym ruchem nadgarstka, osadzającą się na ściankach czerwień. Wiedział, że jego bratanek jest do niego podobny. Do niego i do niej.
- O wiele lepiej, aby oswoił się z tą myślą teraz, gdy ma obok siebie jedynie osoby, którym można zaufać, niż aby wpadł w panikę podczas zaręczyn. Szczególnie w sytuacji, gdy nie będziemy w stanie mu pomóc - westchnął przeciągle. - Ale masz rację, myliłem się. Tak bardzo skupiłem na tym, że jego lęk wiążę się z krwią, że zapomniałem, jaki ma uraz w stosunku do naszej rasy. Dzisiejsza sytuacja była moją winą i więcej się nie powtórzy.
Metaliczne oczy zsunęły się z naczynia na twarz towarzysza. Nie miał zamiaru się tłumaczyć, bo nie widział w tym sensu.
- Mam gdzieś, za jakiego potwora mnie uważasz, ale powiem ci jedno. Ja także staram się oszczędzić im tyle przykrości i bólu, ile jestem w stanie.
Chu Tao przyglądał się wampirowi znad kieliszka, lustrują wzrokiem jego zmęczoną twarz. Słyszał przyznanie się do winy, ale jakoś go nie kupował…
- Tu nie chodzi o to, co powiedziałeś Laurentiusie, choć owszem, połowicznie to była zasługa ataku paniki Visuke. Chodzi o to, jak to powiedziałeś, jak się zachowujesz - powiedział, upijąc łyk rubinowego płynu. Nie lubił alkoholu, ale rozumiał że czasem potrzeba była towarzystwa do kieliszka, by nie czuć się gorzej samemu ze sobą.
- Na litość boską, nikt nie ma cię za potwora, nie rób z siebie ofiary którą nie jesteś - prychnął mężczyzna, przewracając oczami.
- Dziwnie to okazujesz - zauważył na drugą część wypowiedzi wampira, wlepiając w niego swoje blade tęczówki.
Jak się zachowuje? Nie sądził, że ma sobie coś do zarzucenia.
- Odniosłem inne wrażenie po naszej wymianie zdań… a raczej twoim monologu - odpowiedział spokojnie, prawie że wykrzywiając kącik ust w odpowiedzi na przewrócenie oczami.
- Przepraszam, że nie jestem na tyle wylewny, jak chciałbyś, abym był - rzucił sarkastycznie, upijając łyk. Nie miało to prowadzić do kłótni, a jedynie było wyrazem pewnego droczenia się. - Matka Astrid chciała przyjechać z początkiem tygodnia.
Nie był pewien, dlaczego dzieli się tą informacją akurat z białowłosym.
- Jestem w stanie opóźnić jej przyjazd o góra trzy, może cztery dni, ale w zamian za to, że nie będzie przy tym, jak Astrid gryzie Visuke, chce mieć pewność, że wszystko inne odbędzie się jak należy. - Widząc pewne zaskoczenie, wyjaśnił pospiesznie. - Miałem powiedzieć wam jutro, przy śniadaniu, gdy wszystko będzie pewne. Chyba udało mi się przekonać ją, że wszystko powinno dziać się za zamkniętymi drzwiami. Poza Visuke i Astrid będziemy mogli być tylko my. Ty - w formie lekarza i przedstawiciela jego rodziny, a ja - jako przedstawiciel rodu D’Arche.
Chu Tao nieziemskim wysiłkiem woli powstrzymał się, by nie prychnąć po raz drugi, a biorąc pod uwagę całą postawę i sposób wyrażania się wampira, miał z tym okropnie duży problem. Niby taki stary, a jednak czarodziej czuł się jakby miał przed sobą wyjątkowo uparte dziecko. Chociaż może faktycznie bliżej mu było do upartego starca, jak udowodnił mu Astrid, uparte dziecko dało się jeszcze przekonać, że nie ma racji.
- Tak już mam, jak mnie coś denerwuje, mówię o tym na głos – wzruszył ramionami, opierając dłoń z kieliszkiem o poręcz fotela. – A irytuje mnie twoja postawa – powiedział całkiem spokojnie, stwierdzając po prostu fakty. Nie uważał Laurentiusa za monstrum, w końcu był dorosłym mężczyzną i z osobami pokroju wampira miał już do czynienia, w przeciwieństwie do Visuke, o którego cały czas mu chodziło, co wydawało się w ogóle do starszego nie docierać.
Zanim jednak zdołał wyrazić swoje zdanie na głos, Laurentius zaskoczył go. Nie spodziewał się, że posunie się do takich czynów, zaraz jednak musiał spojrzeć na niego nieco przekornie.
- Ile z tego wszystkiego jest z myślą o Visuke, co? Oczywiście, jest to wyśmienity pomysł i doceniam, że się postarałeś, na pewno zmniejszy ryzyko, że coś pójdzie nie tak podczas zaręczyn, niemniej nadal w tym wszystkim brakuje mi jednego, o czym, cały czas zdajesz się zapominać. W tym momencie jesteś tak samo odpowiedzialny za Visuke, co za Astrid. Nie lubisz go? W porządku, nie trzeba lubić wszystkich, ale dlaczego, do jasnej cholery tak bardzo starasz mu się to okazać? – zapytał, zaciskając nieco mocniej palce na nóżce kieliszka, choć jego twarz pozostała spokojna. Cały czas Laurentius martwił się o Astrid, troszczył się o Astrid i oczywiście, nie miał mu tego za złe, był jego bratankiem, doskonale rozumiał, że wolał zaopiekować się częścią rodziny, która należała do jego krewnych. Nadal jednak był odpowiedzialny za samopoczucie czarodzieja, któremu jedyne spojrzenia jakie posyłał pełne były niechęci, która godziła w delikatne serce nastolatka.
Nie uszło jego uwadze spojrzenie, jakie zostało mu posłane. Wczesując palce w kocie futro, upił przedostatni łyk z kieliszka. Dość długo milczał, wystawiając cierpliwość medyka na próbę. Nie, nie robił tego celowo, prostu…
- Nie chcę, by za bardzo spoufalał się z Astrid - wyrzucił w końcu z siebie, wypijając resztę wina. - Myślałem, że jeśli będą spędzać ze sobą mało czasu, nie dojdzie do tego, ale przez fobię Visuke… Muszą go razem spędzać. W porządku, Astrid wydaje się szczęśliwy, że znalazł przyjaciela. Nigdy nie miał bliskiej osoby… Visuke też, prawda? Widać to po nim. - Westchnął raz jeszcze robiąc przerwę. - Jest… oni obaj są tak młodzi, naiwni. Powinni się uczyć, podróżować, trenować, cokolwiek, ale nie być zmuszanymi, żeby się pobrać. To jakiś absurd. Niczego się nie nauczyli. Nie da się pokochać osoby, którą ktoś dla ciebie wybrał!
Wiedział, że tak jest. Że aranżowane małżeństwa po prostu nie wychodzą.
- Któregoś dnia obudzą się i jedno z nich zapragnie czegoś więcej, a drugie nie będzie w stanie mu tego dać. Pojawią się kłótnie, pretensje. Zaczną się oddalać od siebie a potem… potem…
Musiał przerwać, bo oczy zaszły mu łzami.
Z ust Chu Tao wyrwało się głębokie westchnienie. Zaraz po nim, wyjął różdżkę z rękawa i wyczarował na stoliku więcej alkoholu, który rozlał do dwóch kieliszków. Poczekał, chcąc udowodnić mężczyźnie, że choćby wieczność nie była w stanie zachwiać jego cierpliwości, a potem sam upił łyk wina.
- Rozumiem, że doświadczenie każe ci ich chronić, ale Astrid nie jest tobą, Laurentiusie, a Visuke nie jest twoją małżonką. Nie tylko to jest w nich różne, ale sam fakt, że Visuke nie jest wampirem. Nie był wychowany jak Astrid. W jego głowie jest mnóstwo marzeń, które nie ograniczają się do tej posiadłości. Gdybyś z nim porozmawiał, zamiast obrzucać pełnymi niechęci spojrzeniami, wiedziałbyś, że jego myślenie różni się od tego, co tobie się wydaje. On nie chce ograniczać Astrid. I nie chce, żeby on ograniczał jego. Nic nie poradzimy na to, że ich rodzice są zacofani i jedyne co się dla nich liczy to władza, którą mogą uzyskać przez ten ślub. Ale skoro już do niego dochodzi, powinniśmy im pomóc przez to przejść. Sam pomyśl, czy gdybyś naprawdę ograniczył ich kontakt do jednego spotkania w miesiącu, czy to naprawdę byłoby dla nich lepsze? Myślisz, że gdyby Visuke nie zaufał Astrid choć trochę, powiedziałby mu o swojej fobii? A co potem? Czy to przerażone dziecko dałoby sobie radę ze spotkaniami z wampirem, którego się tak boi? Co z Astrid? Czy byłby wobec Visuke tak delikatny jak jest teraz? Czy może przychodziłby po to, co według prawa by mu się należało, wyrastając na osobę, która nie liczy się z uczuciami innych? – pytał, a jego głos pełen był logicznego chłodu, który cechował jego białą sylwetkę. Nie oceniał go, bo wiedział, że ludzie z miłości potrafili robić rzeczy, które tylko dla nich wydawały się logiczne, jedynie chciał, by przejrzał na oczy. Ich sytuacja była inna, na dodatek mieli ich obu i siebie.
Nikt nigdy mu tego nie powiedział. Przez ta lata, gdy opiekował się swoim bratankiem, wszyscy zawsze powtarzali, jak podobni są. W podobnej sytuacji, z podobną manierą, spojrzeniem. Całe to podobieństwo zaczął zauważać dopiero na przestrzeni lat, wcześniej zapatrzony w młodego chłopca, będącego w jego oczach odbiciem małżonki. Był tak posłuszny i ufny. Nie ważne jaki cel przyświecał dorosłym, on zawsze godził się prawie bez sprzeciwu, racjonalizując sobie wszystko. Jak więc miał nie wpaść w pułapkę? Coś w nim pękło.
- Nie byłoby - przyznał w końcu, czując się jak dureń. Jakby wszystkie te lata nie miały znaczenia. - Żaden z nich nie dałby sobie z tym rady.
Pokręcił głową, by ostatecznie ją zwiesić. Prawą dłonią oparł o stolik, zasłaniając swoją wizję palcami.
- Patrzyła zupełnie on. Zawstydzonym spojrzeniem, które odwracała, gdy na nie trafiłem. Rumieniła się i rozpromieniała jak Visuke. Nigdy tak naprawdę nie chciała wychodzić za mąż, a mimo to... Nigdy nie chciałem, żeby umarła. Myślałem... że jeśli oboje będą traktować siebie nawzajem jak partnerów, a nie współmałżonków, nigdy do tego nie dojdzie. Że będzie im łatwiej, niż nam, jeśli żaden nie przekroczy granicy.Tak strasznie żałuję, Laurien.
Wypowiedział to imię pierwszy raz od lat, a mimo to wciąż smakowało tymi samymi wyrzutami sumienia i żalem, o którym nigdy nie zapomniał.
Serce Chu Tao drżało, oczywiście, że tak, nie był zrobiony z kamienia, choć i takie opinie na swój temat słyszał. Był jednak okropny w pocieszaniu innych i wyrażaniu współczucia, dlatego jedyne co mógł zrobić to podnieść się i zbliżywszy się do mężczyzny, poklepać go niezdarnie po ramieniu. Nie znał historii jaka kryła się za imieniem, które wypowiedział, ale domyślał się, że to właśnie przez nią nie pozwalał Astird i Visuke na poznanie się, na myśl, że któryś z nich mógłby się zakochać. Ale tak jak powiedział już wcześniej, historia się nie powtarzała, bo oni nie byli nimi.
- Cokolwiek się wtedy stało, jest już przeszłością – powiedział i choć jego głos nadal był spokojny, krył w sobie znacznie więcej łagodności niż ktokolwiek się po nim spodziewał.
– Wiem, że to co powiem zabrzmi okrutnie, ale Laurien już cię nie potrzebuje. Ale tam, na końcu korytarza jest dwójka zagubionych chłopców, która bez ciebie sobie nie poradzi – dodał, nie zdejmując dłoni z ramienia mężczyzny.
Nie potrafił zrobić więcej, by go pocieszyć, nie chciał też twierdzić, że to co się stało z kobietą nie było winą wampira, bo tego nie wiedział, jedyne czego mógł być pewien, to tego, że życie toczyło się dalej, a on miał dla kogo żyć, jeśli nie chciał żyć dla siebie.
Laurientius potrzebował długich minut, aby się uspokoić. W końcu jednak, wsparty przez medyka, którego nigdy by o to nie podejrzewał i - o dziwo - małego kotka, który począł lizać jego rękę, jakby pamiętając, że to ona głaskała go przez sen, doszedł do siebie. Bywają w życiu pewne zdarzenia, które na zawsze je odmieniają. Takim też przełomem mogło być ich wspólne picie...
Starszy wampir wypił jeszcze kilka kieliszków, a rozmowa zeszła na inne tematy. Jako dorośli i osoby, które - jak Chu Tao trafnie zauważył - były odpowiedzialne za młodych baronów, musieli opracować plan działania. Termin zbliżał się nieubłaganie, a trauma Visuke zdawała nie dopuszczać, że mogliby choćby spróbować tradycyjnej formy zaręczyn, jaka była pielęgnowana w rodzie D’Arche. Jako że zmiana daty także nie wchodziła w grę, musieli postawić na swego rodzaju oszustwo. Dużą zaletą była więc kameralna grupa, jaka miała zostać jego świadkiem.
Ciemnowłosy zaproponował, aby w ogóle nie doszło do inicjacji. Plan wydawał się awaryjny, co sam zaznaczył i zakładał, że jego bratanek zamiast krwi narzeczonego, napiłby się innej, która przeznaczona była dla niego. On sam udałby się do przyjaciela, więc nikt z zewnątrz nie dowiedziałby się o tym. Był jednak o tyle niebezpieczny, że stanowiłoby dużą zachętę dla lisego czarodzieja, aby w nieskończoność odwlekać chwilę, gdy faktycznie Astrid miałby zatopić w nim swoje kły. Alternatywą, jaką podsunął białowłosy, stało się podanie Visuke eliksiru, który na dobę sprawiłby, że ten nie czuje strachu.
Cóż innego im pozostało?
To była bardzo długa noc, podczas której prawie nie zmrużyli oka. Gdy jedyny łączący temat wyczerpał się, siedzieli w liczy, popijając trunek i oddając się swoim myślom. Pierwszy raz od dawna w towarzystwie kogoś innego, niż bratanka, Laurentius poczuł spokój.
~ ~ ~
Światło nowego dnia sączyło się przez uchyloną zasłonę do pokoju, witane zmęczonymi, srebrnymi oczami. Właśnie skończył wszystko przygotowywać, aby za jakiś czas móc jedynie obudzić bratanka i pomóc mu w szykowaniu się do tego jakże ważnego - z punktu widzenia miejskiej społeczności - wydarzenia. Zapatrzył się na leżące postaci, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Jak zawsze czarnowłosy spał tak głęboko, że obudzenie go wymagało iście wampirzego wysiłku.
- Dzień dobry - przywitał się z Visuke, dostrzegając małe poruszenie. - Mam nadzieję, że mój bratanek nie zadusił cię w nocy swoim niedźwiedzim uściskiem. Czasem zastanawiam się, o czym śni, że ma tak radosną minę - starał się zagadać go przyjaźnie.
Rzeczywiście młody wampir uśmiechał się przez sen, zupełnie jakby miał przed sobą ukochany sernik.
- Musiał być… oboje musicie być bardzo zmęczeni po wczorajszym dniu, dlatego odpocznijcie jeszcze. Anna jeszcze nie przyszła, więc nie ma potrzeby, abyście się zrywali. Zelen przygotowuje właśnie śniadanie.
Urwał na chwilę, wahając się odrobinę.
- Jak… jak się czujesz?
- Proszę - podał mu trzymany w ręku przedmiot. - Nie ma o czym mówić. Najważniejsze, że już czujesz się lepiej.
On poczuł się przerażony, gdy czarodziej nagle zaczął się trząść. Gdy skulił się i zaczął go od siebie odpychać. Gdy nie był w stanie nic zrobić. Wiedział jednak, że nie może mu o tym powiedzieć. Nie teraz, gdy ten i tak z pewnością ma to sobie za złe. Poza tym… jak mógłby go za to winić? Przecież gdyby Visuke mógł, na pewno nie chciałby tak reagować na niego. A mimo to...
Słowa “wszystko będzie dobrze” zostały zanegowane, a kolejne, układające się w “będę przy tobie”, zamarły w jego piersi, sprawiając, że wydał tylko niezidentyfikowane mruknięcie. Zaczynał rozumieć, że to nie we krwi jest problem, a w nim. W tym, że był wampirem.
- To nie takie proste - rozłożył ręce bezradnie. - Mój wuj cały czas stara się przekonać rodziców, żeby odłożyć to w czasie, ale…
Spojrzał na niego, przerywając. Nie, jakoś muszą sobie poradzić.
- Gdyby… gdyby się dało, to… to ja mógłbym...
Trudno było mu skłamać. Latami czekał na ten dzień. I chociaż dał radę, to z każdym kolejnym, z każdą godziną, gdy chłopak nieświadomie odkrywał część swojej szyi - gdy widział pajęczynę niebieskich naczyń krwionośnych - to oczekiwanie było coraz bardziej wymagające. Po tamtej chwili, gdy poczuł jej metaliczny zapach, pragnął jej coraz bardziej. Głód wzmagał się. Zawsze pod koniec miesiąca tak było, jednak tym razem… widząc już metę, trudno było postawić ją sobie jeszcze dalej.
- Jeśli tylko byłaby to twoja krew, nie muszę pić jej bezpośrednio… Jeśli nam pozwolą, to możemy odłożyć w czasie gryzienie - udało mu się powiedzieć z uspokajającym uśmiechem. Raz jeszcze pogłaskał jego włosy. - Czy to w porządku?
Visuke przełknął głośno ślinę, ale… rozumiał, w pewnym sensie rozumiał i był wdzięczny za szczerość. Przynajmniej Astrid nie kłamał, nawet jeśli to znaczyło, że miał się jeszcze bardziej przestraszyć.
- Nie… nie szkodzi, chyba – powiedział, zastanawiając się, jak chłopak się czuł. Czy było mu trudno? Czy czuł się tak, jak gdyby ktoś postawił przed nim półmisek czegoś niesamowicie dobrego i kazał mu tylko na niego patrzeć? Nie chciał stawiać się w roli jedzenia, ale wiedział że tak to właśnie działało…
Na wizję, którą postawił przed nim chłopak przez ciało Lisa przebiegł potężny dreszcz, który postawił sierść na jego ogonie i uszach dęba, a serce wprawił kolejny raz w stan palpitacji.
- Nienienienie, to jeszcze gorzej! – stwierdził, zduszonym ze strachu głosem. To by znaczyło, że ktoś musiałby go zranić, upuścić mu krwi i przelać jej do… kieliszka? Na tę myśl zrobiło mu się niedobrze i aż pozieleniał na twarzy. Ale nie chciał, by dotyk Astrid znikał z jego głowy. Tylko on trzymał go jeszcze przy zdrowych zmysłach, więc bojąc się, że chłopak się odsunie, złapał go za nadgarstek, nie pozwalając, by przestał go głaskać po włosach.
- Mówiłeś wcześniej, że kiedy mnie ugryziesz, to… to mogę różnie zareagować… - zaczął ostrożnie, samemu nie do końca wiedząc, co miał na myśli. – A czy… czy dałoby się to sprawdzić jakoś wcześniej? Może… może gdybym wiedział, czego się spodziewać, to… to mniej bym się bał? – powiedział, nie będąc przekonanym do swojego pomysłu, ale to chyba nieznanego bał się najbardziej. Tego, że nie miał pojęcia jakie to uczucie, czy będzie bolało i czy coś się z nim po ugryzieniu nie stanie.
Widząc dreszcz i postawione futro, Astrid zaniepokoił się, że chłopak znów odpłynie. Zastanawiał się, czy lepiej będzie zawołać, czy może ruszyć na poszukiwania medyka. Zaczął się podnosić, jednak jego dłoń zdążyła cofnąć się do połowy, gdy została nagle złapana. Nieoczekiwanie podskoczył, patrząc na narzeczonego zaskoczonym wzrokiem. Złapał jego spojrzenie, orientując się, że wszystko było pod względną kontrolą. Usiadł więc ponownie, czarodziejowi pozostawiając decyzję, co zrobi z jego dłonią.
- Nie wiem - wyznał ostrożnie. - Sama substancja wytwarzana jest przez kły w momencie ugryzienia i - przenoszona przez układ krwionośny - reaguje bezpośrednio w różnych miejscach, stąd dreszcze, uczucie otępienia i przyjemności… więc w jakiś sposób trzeba by ją wyizolować w takiej chwili i wprowadzić do twojego organizmu. W końcu każdy reaguje inaczej - zaczął na głos analizować, łącząc ze sobą fakty zasłyszane, jak i przeczytane. - Choć może i chwila miałaby znaczenie. Oraz to, jak byś się czuł przy mnie. Chociaż nie, bo wtedy nie musiałbym być obok, prawda? Gdy ktoś by ją, dajmy na to, wstrzykiwał.
Zawahał się na moment, rzucając badawcze spojrzenie chłopakowi. Jego dłoń znów opadła na włosy, wplatając w nie palce i poruszając się miarowo.
- Wszystko w porządku? Powinienem przestać?
Nie wiadomo, czy pytał o głaskanie, czy o mówienie. Martwił się po prostu, że jego narzeczony znów wpadnie w panikę.
- Nie wiem – przyznał zmieszany, ale nie cofnął głowy przed jego dotykiem, wręcz przeciwnie, przysuwając się odrobinkę bliżej, by Astrid było łatwiej go głaskać. To go uspokajało i choć nadal czuł się zaniepokojony, rozmawiając o tym wszystkim, było to znacznie łatwiejsze i najpewniej zdrowsze od rozmyślania i wyobrażania sobie niestworzonych rzeczy.
- To wszystko brzmi tak skomplikowanie – westchnął, pozwalając by dłoń wampira prześlizgnęła się na jedno z jego uszu, a kiedy zaczął go po nim głaskać, zadrżał z czegoś innego niż strach. Nawet nie wiedział, kiedy przymknął oczy i poddał się delikatnym dłoniom Astrid, pozwalając mu robić co chciał, byle tylko nie przestawał go dotykać.
- To takie miłe… - mruknął, wypowiadając swoje myśli na głos, nie zdając sobie sprawy, że to zrobił.
- Nie wiadomo też, czy faktycznie byłoby to możliwe - dodał jeszcze od siebie, czerpiąc niemałą radość z reakcji, jakie prezentował narzeczony, w odpowiedzi na jego dotyk. Nie umknął mu dreszcz, który - miał wrażenie - magicznym sposobem przebiegł też przez jego kręgosłup, choć w o wiele mniej efektywnym stylu.
Do granic przypominał mu teraz kota, który łasił się niepohamowanie, dopraszając kolejnych pieszczot. Czy gdyby zabrał dłoń, Visuke zażądałby swoim pięknym głosem, aby wróciła na miejsce, gdzie być powinna?
- Hmmm? - odmruknął gardłowo.
Miał jeszcze dużo do powiedzenia w kwestii gryzienia, jednak idąc za śladem narzeczonego, zmienił temat:
- Nie chcesz pójść ze mną do łóżka?
Przesłyszał się? Chyba nie, choć miał wrażenie, że dźwięk, który wydał z siebie Astrid, znacznie różnił się od tego, co zwykle słyszał z jego ust. Niski dźwięk, który dotarł do jego uszu, sprawił, że gęsia skórka pokryła jego przedramiona, a uszy uniosły się, by jeszcze raz być w stanie wyłapać ten niecodzienny ton. Dopiero kiedy padło kolejne pytanie, zadane tym głosem, uszy Visuke opadły, tak samo jak jego szczęka, kiedy przyglądał się Astrid z bordowymi policzkami i z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Czy on naprawdę o to zapytał?
- A-A-Astrid… - zająknął się, nie będąc pewnym, czy bardziej wstydził się tego, że wampir zapytał go o to w tak bezpośredni sposób, czy że, będąc nim urzeczonym, w zasadzie nie widział powodu, by mu odmówić.
Niespodziewana i jakże intensywna reakcja chłopaka sprawiła, że wampir zmarszczył brwi. Czy coś było nie tak w jego pytaniu? Zaczynał tracić czucie w ręce, przez jej wciąż uniesioną pozycję. Także plecy dawały o sobie znać, zgrywając się w tym z tyłkiem, wciąż posadzonym na twardym podłożu. Mógł dalej przeczesywać jego kosmyki, jednak mając wybór, wolałby robić to w bardziej miękkim miejscu.
- Słucham? - zapytał miękko, a gdy odpowiedź nie nadeszła natychmiast, dodał - Będzie nam tam o wiele przyjemniej, nie sądzisz? Chyba, że nie chcesz…? Nie zrobię nic, co mogłoby być dla ciebie nieprzyjemne, obiecuję.
Chłopak wciąż nie pozwolił się przytulić, więc nie zamierzał go zmuszać. Co prawda gdyby trzymał głowę na jego kolanach, byłoby mu łatwiej go głaskać, jednakże… komfort psychiczny partnera był na pierwszym miejscu.
Twarz Visuke przypominała dorodnego pomidora, a kiedy słyszał dalsze słowa Astrid, tylko mocniej się zawstydził, otwierając szerzej oczy ze zdumienia i zdezorientowania.
- Z – z – z pewnością… - przytaknął, nie wiedząc, co jeszcze mógł powiedzieć.
Podniósł się z ziemi, chwiejąc odrobinę, bo nogi odrobinę mu zdrętwiały, po czym usiadł sztywno na brzegu materaca. Co teraz?
- Mówiłeś… mówiłeś, że wcześniej nie myślałeś o takich rzeczach… - powiedział niepewnie, trzymając ogon w rękach, nieświadomie zasłaniając nim z zawstydzeniem jak największą powierzchnię swojego ciała.
Z ulgą przyjął akceptację. Także się podnosząc, przeciągnął się, prężąc mięśnie pod szatą. Mruknął przeciągle, biorąc głębszy oddech, zanim znów spojrzał na narzeczonego.
- Tak mówiłem? - zapytał, ponownie zdziwiony. - Jeśli dobrze pamiętam, rozmawialiśmy wtedy o…
...
...
och.
Spadło to na niego nagle. Cz-czy Visuke właśnie... Pomyślał o...
- !!! - niezidentyfikowany dźwięk wyrwał się z jego piersi. - Przepraszam j-ja... nie miałem na myśli... Że mielibyśmy uprawiać seks - jego głos widocznie zahaczył o wyższe nuty, a twarz przybrała kolor jedynie o odcień jaśniejsza, niż towarzysza. Nie patrzył na niego, zawstydzony do granic. - Chodziło mi… siedzenie na ziemi jest dość niewygodne, więc chciałem, żebyśmy przenieśli się do łóżka. Tam dalej mógłbym cię głaskać.
Nagle tak prosta czynność, którą niejednokrotnie już robili, nabrała dziwnie intymnego wyrazu.
- Ale nie tak!
Zasłonił się za rękawem, zaraz jednak zaczynając się tłumaczyć.
- Nie, nie. Nie miałem na myśli, że coś jest z tobą nie tak. Nie jest. Jesteś piękny. Znaczy się - plątał się w zeznaniach. - Masz takie wspaniałe uszy i ogon. Godzinami mógłby się w nie wtulać… Tak pięknie też pachniesz, że chciałbym... Im więcej mówił, tym bardziej się pogrążał.
W końcu zaśmiał się sam z siebie zażenowany, również chowając się - tyle że za rękawami.
- Przepraszam, chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak zawstydzony. Źle się wyraziłem.
Reakcja Astrid sprawiła, że Visuke miał ochotę palnąć się w czoło, najlepiej podłogą, skąd mógłby się szybko wgramolić pod łóżko i pod nim, poza zasięgiem wzroku, umrzeć z zażenowania, że jego myśli poleciały nie w tym kierunku, w którym powinny. Przecież to było oczywiste, że Astrid nie to miał na myśli!
- Przepraszam! Powinienem się domyślić! – jęknął zażenowany, a widząc, że i Astrid chował twarz za rękawami, sam robił się jeszcze bardziej zawstydzony sobą i sytuacją.
Siedzieli więc obaj w pokoju, który Astrid wydał się nagle zbyt dobrze ogrzany. Światło lampki na prąd zasilany magią migotało, przypominając płomień świecy i nadając dziwnej atmosfery. Po obopólnych przeprosinach zapadła krępująca cisza, przerywana głośnym waleniem jego serca. Czy Visuke je słyszał? Wampir miał nadzieję, że nie.
- Powinniśmy chyba iść spać - zdecydował się powiedzieć, jako pierwszy odsuwając dłonie od twarzy. Z pewnym rozczuleniem zauważył, że ten znów to robi. Znów tuli swój ogon. W jego młodzieńczym umyśle zrodziło się "ciekawe, czy i mnie tak obejmie…" co wywołało kolejna falę gorąca na twarzy. Jeszcze chwilę temu był tak strasznie zmęczony, a teraz?
Miał wrażenie, że nie zmruży oka, jeśli narzeczony będzie obok. Leżeli tak w ciszy, nie stykając się choćby centymetrowym skóry. O czym myślał Visuke? Czy on także nie mógł pozbyć się ochoty, aby go dotknąć?
- Śpisz? - szept był na tyle cichy, że mógł uchodzić za powiew wiatru. Kołdra zaszelescila, gdy odwrócił się do niego twarzą, chcąc złapać spojrzenie tych niesamowitych, brązowych oczu. Pragnął zapytać go o tak wiele rzeczy! Sporo z nich wiązało się poniekąd z tematem, który wprawił ich obu w ten stan, jednak były też niedotyczące go.
- Co mogę zrobić, abyś poczuł się przy mnie bezpieczniej?
Serce Visuke obijało się o jego żebra w szaleńczym tempie, a on sam miał wrażenie, że w pokoju zrobiło się nagle tysiąc razy cieplej i niezręczniej. Nie potrafił spojrzeć Astrid w twarz, dlatego kiedy chłopak zaproponował odpoczynek, natychmiast się zgodził, pakując się pod kołdrę i układając się, nadal z bijącym mocno sercem plecami do niego. Czuł jaki był napięty z nerwów, nie potrafił się uspokoić, a tym samym zasnąć. Nie wiedział, czy to za sprawą jego ataku paniki, czy raczej… tematu który wypłynął później, a który to nadal sprawiał, że rumienił się po czubki uszu.
Słysząc ciche pytanie i szelest kołdry, nie wiedział czemu, ale zapragnął znaleźć się w podobnej pozycji co wampir. Odwrócił się, układając sobie dłonie pod twarzą i w końcu spojrzał w te piękne, złote oczy. Pytanie Astrid go zmartwiło. Nie potrafił na nie jednoznacznie odpowiedzieć.
- Nie wiem – powiedział tak samo cicho, ale choć sytuacja stała się jeszcze bardziej intymna, miał wrażenie, że w końcu zaczął się uspokajać. – Nie boję się ciebie samego, lubię cię. Ja… chyba boję się bardziej samego faktu i tego, że już nie będzie odwrotu. Nigdy nie miałem wyboru i teraz też go nie mam, ale kiedy myślę o tym co będzie jak już się zaręczymy, to boję się jeszcze bardziej, bo nie wierzę że coś się zmieni – powiedział opuszczając wzrok. Kiedyś przynajmniej wiedział co się stanie, do czasu zaręczyn jego życie było zaplanowane. Ale co potem? Nie potrafił sobie wyobrazić, Astrid był dla niego niewiadomą, która sprawiała, że czuł się niepewnie.
Decydując się na to pytanie, chciał także - poniekąd - odwrócić swoją uwagę od pewnego problemu, który się pojawił. To zdecydowanie nie było dobre miejsce i czas, aby sobie z nim poradzić, a strasznie głupio byłoby mu teraz wyjść. Poniekąd może... Nie chciał, aby Visuke wiedział? Chyba pierwszy raz czuł się aż tak skrępowany.
Raz jeszcze zmienił pozycję, szukając takiej, która w jakikolwiek sposób ulżyłaby mu trochę. Kolejna nie była idealna, jednak dalsze próby mogłyby tylko wszystko pogorszyć. Tak, jak fakt, że chłopak odwrócił się do niego twarzą. Chciał go jakoś uspokoić. Pocieszyć. Obiecać, że będzie dobrze. Ale... Nie rozumiał.
- Co chciałabyś, aby się zmieniło?
- Um… nie jestem pewien, jak to wyjaśnić – powiedział speszony, odwracając na chwilę wzrok. – No bo… cały czas ktoś za mnie decyduje. I… i choćbym nie wiem, jak się starał, to nadal nie ja podejmuję decyzję i… i… Czy… czy jak ty mnie ugryziesz, to… to będę musiał być ci posłuszny? – zapytał w końcu, czując że znów rumieńce wkradają się na jego twarz. Było mu okropnie głupio, bo miał wrażenie, że powinien wiedzieć takie rzeczy skoro miał wyjść za mąż za wampira. Słyszał głupie plotki o tym, że kiedy wampir wypije twoją krew, to przejmuje nad tobą władzę i może kontrolować każdy twój ruch. I okropnie tego nie chciał.
Czyż to, o czym mówił narzeczony, nie było znajome? Za niego także podejmowano decyzje - na temat małżeństwa, przyszłości, statusu, sposobu spędzania czasu czy umiejętności, jakie musiał posiadać. Nigdy jednak nie myślał, że było w tym coś złego. Tym bardziej trudno było mu pojąć, o czym Visuke mówi. Pytanie, jakim zakończył, wydało się tak absurdalne, że parsknął. Krótki śmiech zmienił się w przytłumione stęknięcie, a wampir pożałował tak nagłej reakcji.
- Dlaczego miałbyś być? - udawał, że nic się nie stało, starając się nadać swemu głosowi radosnej nuty. - Nie mam mocy, która mogłaby zmusić cię do czegokolwiek. Poza tym, że po ugryzieniu staniesz się dla mnie jedną z najdroższych osób na świecie, nic więcej się nie zmieni.
W pierwszej chwili, słysząc śmiech Astrid Visuke pożałował, że o to zapytał. Zbłaźnił się, wiedział, że tak! Zaraz jednak wszystkie uczucia jakie w nim tkwiły, zamarły tak samo jak jego serce, które zaraz po tym zaczęło bić szybciej, pełne nadziei, że chłopak go nie oszukiwał.
- Eh? – wyrwało mu się, a im dłużej patrzył w nieco rozbawione oczy chłopaka, skrywające w sobie coś, czego jeszcze nie rozumiał, a co sprawiało, że nagle zrobiło mu się gorąco, tym bardziej chciał mu wierzyć.
- Naprawdę tak będzie? – zapytał cichutko, nieświadomie przysuwając się bliżej chłopaka, by spojrzeć mu w oczy z bliska, jak gdyby mógł dostrzec ewentualne kłamstwo na dnie jego złotych tęczówek. Marzył o tym od dnia, w którym stracił jedyną osobę, która naprawdę go kochała. Że znajdzie się ktoś, kto będzie przy nim, nie ważne co by się stało i dla kogo będzie cenny.
Nie, nie, nie. Jedyna rzeczą, na którą nie mógł teraz pozwolić, to aby Visuke znalazł się zbyt blisko.
- Oczywiście - starał się odsunąć, choćby dolnymi partiami ciała w sposób, który nie byłby zbyt zauważalny. - Mówiłem ci przecież, prawda? Po zaręczynach możemy pić tylko krew narzeczonego. Tylko ty będziesz mi więc tak bliski. Będę cię chronił i o ciebie dbał. Staniesz się dla mnie tą jedyną osobą i nie będę chciał nikogo innego. Tylko z tobą będę dzielił te chwile...
Cholera miał o tym nie myśleć. Nie wyobrażać sobie tak wiele.
- Jak mógłbym w takim razie cię do czegoś zmusić?
Delikatnie pogładził go po policzku, by na koniec posłać mu ciepły uśmiech.
- Jestem zmęczony, chodźmy spać.
Zbierał się w sobie, by podjąć próbę przewrócenia się na drugi bok.
Nie brzmiało to do końca tak, jak sobie to wyobrażał Visuke, ale nadal lepiej, niż mogłoby być. Dlatego pokiwał głową na zgodę, nie spodziewając się, że nagle zostanie zaatakowany ślicznym uśmiechem Astrid, który sprawiał, że jego serce głupiało. Do tego jego palce znalazły się na jego policzku, zapewniając go, że to wszystko była najszczersza prawda. Poczuł się przekonany i pokonany urokiem wampira. W tamtym momencie chciał już tylko jednego…
- Hej… a… a mogę się przytulić? – zapytał nieśmiało, patrząc prosto w oczy Astrid i marząc o tym, by jego ciepłe, delikatne dłonie znów zaczęły go głaskać.
Wszystkie lampki w jego głowie zajęły się czerwonym światłem. Alarm huczał, wykrzykując, żeby jak najprędzej się odsunął, odwrócił, spadł z łóżka - cokolwiek, byle nie zgodzić się na ten jakże... niebezpieczny - choć dla Visuke pewnie niewinny - ruch. Ale wiedział, że gdy odmówi, wszystkie jego słowa zostaną zanegowane. Chłopak znów położy po sobie uszy i spojrzy na niego tym przeraźliwie smutnym wzrokiem.
- Ugh - mruknął przez zęby, spoglądając gdzieś nad niego. - Zawsze możesz, nie musisz nawet pytać. - Odpowiedział ciepło. Zanim jednak ten wykonał ruch, dodał ciszej i jakby... z pewnym trudem, wynikającym z rozterek. - Jednakże... to chyba nie jest najlepszy moment...
Myślał, że to wystarczy. Cóż... mylił się. Chłopak rzucał mu jawnie pytające - i poniekąd wciąż proszące - spojrzenie. Gdyby sytuacja była inna, od razu by go przyciągnął i zaczął głaskać, ale teraz... Agh, dlaczego tak grał sobie z jego... sercem!
- Widzisz... - odchrząknął, wstydząc się przyznać. - Ym... Powiedzmy, że pojawił się pewien problem...
Teraz już chyba nie było potrzeby kłamać, prawda? Czarodziej i tak się dowie, więc…
Visuke zamrugał niewinnie, nie mając pojęcia, o co chodziło Astrid. Czy coś go bolało?
- Jaki problem? – zapytał zmartwiony, szukając na jego twarzy oznak dyskomfortu, ale widział głównie zawstydzenie, co dezorientowało go jeszcze bardziej.
Zapytany tak bezpośrednio, nie mógł dłużej się wykręcać. Wziął kilka głębszych oddechów. Mało pomogły, ale zawsze coś, prawda? Bał się. Było mu głupio. Było mu wstyd, że to się stało akurat teraz.
- ...
- Podnieciłem się i mi stanął.
Powiedział to szybko, na jednym wydechu, czując, że jego twarz pali, a temat dyskusji wcale nie maleje.
- Nie chciałem, żebyś wiedział... Z-za kilka minut b-by przeszło, g-gdybyś nie spytał. U-uspokoiłbym się i...
Żałował, że na samym początku nie wyszedł po prostu do łazienki.
To nie była odpowiedź jakiej Visuke się spodziewał! Natychmiast jego twarz pokryła się rumieńcem i musiał się mocno powstrzymać, żeby się nie odsunąć.
- Oh… oh… - zdołał tylko z siebie wykrztusić, znów czując się okropnie zażenowanym. - Prze-przepraszam… czy… czy powinienem zo-zostawić cię samego? – zapytał jąkając się i czując, że zrobiło mu się okropnie gorąco.
Próbował sobie powiedzieć, że przecież to normalne, Chu Tao mówił, że nie ma się czego wstydzić, nie zmieniało to jednak faktu, że trochę się jednak wstydził!
Teraz oboje byli zawstydzeni i wręcz bordowi na twarzy. Gdyby nie fakt, że nie chciał pogarszać sytuacji, odkryłby się, aby choć chłodne powietrze przyniosło mu odrobinę ulgi.
- To ja przepraszam - odezwał się, zakrywając twarz kołdrą. To nie tak, że nie chciał zostać sam i w pewien sposób sobie ulżyć. Chciał i to bardzo, ale... jak miał udowodnić narzeczonemu, że jest w stanie zapanować nad żądzą krwi, gdy nie był w stanie oprzeć się takiej pokusie? Wstąpiła w niego dziwna przekora, gdy pomyślał, że Visuke tego od niego oczekuje.
- N-nie wiem. Nie, to minie. Po prostu... daj mi trochę czasu, dobrze? Wystarczy, że nie będzie o tym myślał, prawda?
Zimna woda byłaby lepszym wyjściem, jednakże... nie chciał, by ktokolwiek jeszcze wiedział.
- Nie… nie szkodzi, zda-zdarza się – odpowiedział, nie patrząc na narzeczonego, żeby nie peszyć siebie i jego jeszcze bardziej. Trochę zdziwił się, kiedy Astrid odrzucił jego propozycję, a zerknąwszy na jego twarz dostrzegł upór, którego odrobinę nie rozumiał.
- Jak… jak chcesz. A-ale… ale nie lepiej żebyś… żebyś sobie ulżył? Wiesz… ja… ja też tak czasem mam, więc… więc no… rozumiem – wymamrotał, czując się jakby przyznał się do czegoś bardzo niewłaściwego, choć Chu Tao zapewniał go, że przecież to było całkiem normalne dla chłopców w ich wieku.
Miał wrażenie, że wyraził się dość jasno i klarownie, a mimo to chłopak naciskał na niego, nie pozwalając się uspokoić, czy choćby nie myśleć. Naprawdę nie rozumiał? Jak miałby mu po tym spojrzeć w oczy?!
- Nie - warknął odrobinę ostrzej, niż chciał. Zaraz jednak się zreflektował. - Dziękuję, że się martwisz, ale dam radę. Twój narzeczony powinien być osobą, która jest w stanie nad sobą zapanować.
Posłał mu nikły uśmiech, pod kołdrą wbijając paznokcie w przedramię. W jakiś sposób pomagało mu to trzeźwiej myśleć.
Ostre warknięcie wbiło się w jego uszy, sprawiając że natychmiast położył je po sobie i zamilkł, wpatrując się w sufit. Przecież nie chciał źle i nie uważał, by Astrid po tym jednym razie miał się stać osobą niezdolną do opanowania, ale może się mylił? W końcu to on znał siebie lepiej. A Visuke nie znał go prawie wcale. Nagle uderzyła w niego świadomość, jak mało o nim wiedział. Nie chciał mu jednak przeszkadzać, wszelkie pytania jakie nasunęły mu się na myśl, zostawiając na końcu języka. Nawet nie wiedział, kiedy zwinął się w kłębek, przytulając się do swojego ogona i choć nie spał, przymknął oczy, wsłuchując się w odgłosy nocy i spokojny oddech Astrid tuż obok.
Trudno powiedzieć, ile czasu minęło, odkąd się uspokoił. Gapił się w sufit, a jego myśli krążyły wokół tematów związanych z gospodarką. Coś za oknem - głośniejszy wiatr, a może jakiś ptak - sprawiło, że wyrwał się z amoku, odwracając w stronę towarzysza. Pewnie już spał, zwinięty w kulkę... Mimo iż dopiął swego, czuł, że w pewien sposób zawiódł. Chcąc więc wynagrodzić narzeczonemu, a i dotrzymać słowa, przysunął się. Ostrożnie pogłaskał jego włosy. Raz, drugi, trzeci. Żadnej reakcji.
- Wybacz, że musiałeś tyle czekać - mruknął cicho, obejmując go w tali i przylegając całą długością ciała do jego ogona, który stanowił granicę między nimi.
- Zostanę osobą, która jest warta nazywania się twoim narzeczonym - obiecał mu jeszcze, całując go czule w czubek głowy, po czym ziewnął i przytulił swoją twarz w tamto miejsce.
Niespodziewanie futrzana bariera poruszyła się, dając mu znak, że chłopak nie śpi. Otoczyła ich niczym kocyk, przyjemnie grzejąc, a jednak zostawiając dziwną pustkę. Czarodziej jednak szybko przysunął się, wypełniając ją i jej metaforyczną odpowiedniczkę w sercu wampira, który mruknął przeciągle sennym głosem, manifestując swoje zadowolenie i przyjemność, jaką sprawiała mu bliskość z nim. Wyzbyta z młodzieńczego, seksualnego napięcia, a zabarwiona jedynie czułością, kołysała ich do snu. A dłoń wampira wtórowała jej, poruszając się w rytm po plecach wybranka, aż nie uległ jej czarowi.
~ ~ ~
Ponad czterdziestoletni wampir siedział w swojej sypialni. Od kilkunastu minut jego wyczulony słuch nie zarejestrował żadnych głośniejszych, czy niepokojących dźwięków. Srebrne tęczówki błyskały trudną do opisania plątaniną smutku, żalu i poczucia beznadziei, dopełniając obrazu zmarnowanego człowieka, jakim był. Żałosny, tchórzliwy… Uniósł kolejny kieliszek do ust, wlewając do przełyku trunek. Kiedyś lubił smak wina, delektując się nim na wystawnych kolacjach, bankietach lub w sypialni z przyjaciółmi. Teraz jednak, w samotności, zdawało się o wiele bardziej gorzkie i zbyt łatwe do przełknięcia. Zatopił dłoń w futrze leżącej na jego kolanach kulce. Nie sądził, żeby zasługiwał na ciepło, jakie dawała, jednakże nie potrafił go odrzucić.
Nie spodziewał się tego dnia towarzystwa, dlatego zbyt późno pozbył się z twarzy tego godnego pożałowania wyrazu. Wyrzuty sumienia? Co medyk o nich wiedział? Westchnął, przypominając sobie niegdyś usłyszane słowa “zupełnie nie wiem, o czym myślisz!”.
- Wyjaśnię, jednak najpierw… czy napijesz się ze mną? - zapytał niespodziewanie, unosząc na wpół pustą już butelkę.
Nie musiał powtarzać. Białowłosy zajął miejsce po drugiej stronie małego stolika i za pomocą magii sprawił sobie kieliszek. Cóż za wygoda - przemknęło przez jego głowę. Rozlał karmazynowego płynu, by następnie unieść swe naczynie i stuknąć szkłem o szkło w groteskowym wyrazie. Zamiast jednak przyłożyć go do ust, zatrzymał przed oczami, wpatrując się w zawirowaną sprawnym ruchem nadgarstka, osadzającą się na ściankach czerwień. Wiedział, że jego bratanek jest do niego podobny. Do niego i do niej.
- O wiele lepiej, aby oswoił się z tą myślą teraz, gdy ma obok siebie jedynie osoby, którym można zaufać, niż aby wpadł w panikę podczas zaręczyn. Szczególnie w sytuacji, gdy nie będziemy w stanie mu pomóc - westchnął przeciągle. - Ale masz rację, myliłem się. Tak bardzo skupiłem na tym, że jego lęk wiążę się z krwią, że zapomniałem, jaki ma uraz w stosunku do naszej rasy. Dzisiejsza sytuacja była moją winą i więcej się nie powtórzy.
Metaliczne oczy zsunęły się z naczynia na twarz towarzysza. Nie miał zamiaru się tłumaczyć, bo nie widział w tym sensu.
- Mam gdzieś, za jakiego potwora mnie uważasz, ale powiem ci jedno. Ja także staram się oszczędzić im tyle przykrości i bólu, ile jestem w stanie.
Chu Tao przyglądał się wampirowi znad kieliszka, lustrują wzrokiem jego zmęczoną twarz. Słyszał przyznanie się do winy, ale jakoś go nie kupował…
- Tu nie chodzi o to, co powiedziałeś Laurentiusie, choć owszem, połowicznie to była zasługa ataku paniki Visuke. Chodzi o to, jak to powiedziałeś, jak się zachowujesz - powiedział, upijąc łyk rubinowego płynu. Nie lubił alkoholu, ale rozumiał że czasem potrzeba była towarzystwa do kieliszka, by nie czuć się gorzej samemu ze sobą.
- Na litość boską, nikt nie ma cię za potwora, nie rób z siebie ofiary którą nie jesteś - prychnął mężczyzna, przewracając oczami.
- Dziwnie to okazujesz - zauważył na drugą część wypowiedzi wampira, wlepiając w niego swoje blade tęczówki.
Jak się zachowuje? Nie sądził, że ma sobie coś do zarzucenia.
- Odniosłem inne wrażenie po naszej wymianie zdań… a raczej twoim monologu - odpowiedział spokojnie, prawie że wykrzywiając kącik ust w odpowiedzi na przewrócenie oczami.
- Przepraszam, że nie jestem na tyle wylewny, jak chciałbyś, abym był - rzucił sarkastycznie, upijając łyk. Nie miało to prowadzić do kłótni, a jedynie było wyrazem pewnego droczenia się. - Matka Astrid chciała przyjechać z początkiem tygodnia.
Nie był pewien, dlaczego dzieli się tą informacją akurat z białowłosym.
- Jestem w stanie opóźnić jej przyjazd o góra trzy, może cztery dni, ale w zamian za to, że nie będzie przy tym, jak Astrid gryzie Visuke, chce mieć pewność, że wszystko inne odbędzie się jak należy. - Widząc pewne zaskoczenie, wyjaśnił pospiesznie. - Miałem powiedzieć wam jutro, przy śniadaniu, gdy wszystko będzie pewne. Chyba udało mi się przekonać ją, że wszystko powinno dziać się za zamkniętymi drzwiami. Poza Visuke i Astrid będziemy mogli być tylko my. Ty - w formie lekarza i przedstawiciela jego rodziny, a ja - jako przedstawiciel rodu D’Arche.
Chu Tao nieziemskim wysiłkiem woli powstrzymał się, by nie prychnąć po raz drugi, a biorąc pod uwagę całą postawę i sposób wyrażania się wampira, miał z tym okropnie duży problem. Niby taki stary, a jednak czarodziej czuł się jakby miał przed sobą wyjątkowo uparte dziecko. Chociaż może faktycznie bliżej mu było do upartego starca, jak udowodnił mu Astrid, uparte dziecko dało się jeszcze przekonać, że nie ma racji.
- Tak już mam, jak mnie coś denerwuje, mówię o tym na głos – wzruszył ramionami, opierając dłoń z kieliszkiem o poręcz fotela. – A irytuje mnie twoja postawa – powiedział całkiem spokojnie, stwierdzając po prostu fakty. Nie uważał Laurentiusa za monstrum, w końcu był dorosłym mężczyzną i z osobami pokroju wampira miał już do czynienia, w przeciwieństwie do Visuke, o którego cały czas mu chodziło, co wydawało się w ogóle do starszego nie docierać.
Zanim jednak zdołał wyrazić swoje zdanie na głos, Laurentius zaskoczył go. Nie spodziewał się, że posunie się do takich czynów, zaraz jednak musiał spojrzeć na niego nieco przekornie.
- Ile z tego wszystkiego jest z myślą o Visuke, co? Oczywiście, jest to wyśmienity pomysł i doceniam, że się postarałeś, na pewno zmniejszy ryzyko, że coś pójdzie nie tak podczas zaręczyn, niemniej nadal w tym wszystkim brakuje mi jednego, o czym, cały czas zdajesz się zapominać. W tym momencie jesteś tak samo odpowiedzialny za Visuke, co za Astrid. Nie lubisz go? W porządku, nie trzeba lubić wszystkich, ale dlaczego, do jasnej cholery tak bardzo starasz mu się to okazać? – zapytał, zaciskając nieco mocniej palce na nóżce kieliszka, choć jego twarz pozostała spokojna. Cały czas Laurentius martwił się o Astrid, troszczył się o Astrid i oczywiście, nie miał mu tego za złe, był jego bratankiem, doskonale rozumiał, że wolał zaopiekować się częścią rodziny, która należała do jego krewnych. Nadal jednak był odpowiedzialny za samopoczucie czarodzieja, któremu jedyne spojrzenia jakie posyłał pełne były niechęci, która godziła w delikatne serce nastolatka.
Nie uszło jego uwadze spojrzenie, jakie zostało mu posłane. Wczesując palce w kocie futro, upił przedostatni łyk z kieliszka. Dość długo milczał, wystawiając cierpliwość medyka na próbę. Nie, nie robił tego celowo, prostu…
- Nie chcę, by za bardzo spoufalał się z Astrid - wyrzucił w końcu z siebie, wypijając resztę wina. - Myślałem, że jeśli będą spędzać ze sobą mało czasu, nie dojdzie do tego, ale przez fobię Visuke… Muszą go razem spędzać. W porządku, Astrid wydaje się szczęśliwy, że znalazł przyjaciela. Nigdy nie miał bliskiej osoby… Visuke też, prawda? Widać to po nim. - Westchnął raz jeszcze robiąc przerwę. - Jest… oni obaj są tak młodzi, naiwni. Powinni się uczyć, podróżować, trenować, cokolwiek, ale nie być zmuszanymi, żeby się pobrać. To jakiś absurd. Niczego się nie nauczyli. Nie da się pokochać osoby, którą ktoś dla ciebie wybrał!
Wiedział, że tak jest. Że aranżowane małżeństwa po prostu nie wychodzą.
- Któregoś dnia obudzą się i jedno z nich zapragnie czegoś więcej, a drugie nie będzie w stanie mu tego dać. Pojawią się kłótnie, pretensje. Zaczną się oddalać od siebie a potem… potem…
Musiał przerwać, bo oczy zaszły mu łzami.
Z ust Chu Tao wyrwało się głębokie westchnienie. Zaraz po nim, wyjął różdżkę z rękawa i wyczarował na stoliku więcej alkoholu, który rozlał do dwóch kieliszków. Poczekał, chcąc udowodnić mężczyźnie, że choćby wieczność nie była w stanie zachwiać jego cierpliwości, a potem sam upił łyk wina.
- Rozumiem, że doświadczenie każe ci ich chronić, ale Astrid nie jest tobą, Laurentiusie, a Visuke nie jest twoją małżonką. Nie tylko to jest w nich różne, ale sam fakt, że Visuke nie jest wampirem. Nie był wychowany jak Astrid. W jego głowie jest mnóstwo marzeń, które nie ograniczają się do tej posiadłości. Gdybyś z nim porozmawiał, zamiast obrzucać pełnymi niechęci spojrzeniami, wiedziałbyś, że jego myślenie różni się od tego, co tobie się wydaje. On nie chce ograniczać Astrid. I nie chce, żeby on ograniczał jego. Nic nie poradzimy na to, że ich rodzice są zacofani i jedyne co się dla nich liczy to władza, którą mogą uzyskać przez ten ślub. Ale skoro już do niego dochodzi, powinniśmy im pomóc przez to przejść. Sam pomyśl, czy gdybyś naprawdę ograniczył ich kontakt do jednego spotkania w miesiącu, czy to naprawdę byłoby dla nich lepsze? Myślisz, że gdyby Visuke nie zaufał Astrid choć trochę, powiedziałby mu o swojej fobii? A co potem? Czy to przerażone dziecko dałoby sobie radę ze spotkaniami z wampirem, którego się tak boi? Co z Astrid? Czy byłby wobec Visuke tak delikatny jak jest teraz? Czy może przychodziłby po to, co według prawa by mu się należało, wyrastając na osobę, która nie liczy się z uczuciami innych? – pytał, a jego głos pełen był logicznego chłodu, który cechował jego białą sylwetkę. Nie oceniał go, bo wiedział, że ludzie z miłości potrafili robić rzeczy, które tylko dla nich wydawały się logiczne, jedynie chciał, by przejrzał na oczy. Ich sytuacja była inna, na dodatek mieli ich obu i siebie.
Nikt nigdy mu tego nie powiedział. Przez ta lata, gdy opiekował się swoim bratankiem, wszyscy zawsze powtarzali, jak podobni są. W podobnej sytuacji, z podobną manierą, spojrzeniem. Całe to podobieństwo zaczął zauważać dopiero na przestrzeni lat, wcześniej zapatrzony w młodego chłopca, będącego w jego oczach odbiciem małżonki. Był tak posłuszny i ufny. Nie ważne jaki cel przyświecał dorosłym, on zawsze godził się prawie bez sprzeciwu, racjonalizując sobie wszystko. Jak więc miał nie wpaść w pułapkę? Coś w nim pękło.
- Nie byłoby - przyznał w końcu, czując się jak dureń. Jakby wszystkie te lata nie miały znaczenia. - Żaden z nich nie dałby sobie z tym rady.
Pokręcił głową, by ostatecznie ją zwiesić. Prawą dłonią oparł o stolik, zasłaniając swoją wizję palcami.
- Patrzyła zupełnie on. Zawstydzonym spojrzeniem, które odwracała, gdy na nie trafiłem. Rumieniła się i rozpromieniała jak Visuke. Nigdy tak naprawdę nie chciała wychodzić za mąż, a mimo to... Nigdy nie chciałem, żeby umarła. Myślałem... że jeśli oboje będą traktować siebie nawzajem jak partnerów, a nie współmałżonków, nigdy do tego nie dojdzie. Że będzie im łatwiej, niż nam, jeśli żaden nie przekroczy granicy.Tak strasznie żałuję, Laurien.
Wypowiedział to imię pierwszy raz od lat, a mimo to wciąż smakowało tymi samymi wyrzutami sumienia i żalem, o którym nigdy nie zapomniał.
Serce Chu Tao drżało, oczywiście, że tak, nie był zrobiony z kamienia, choć i takie opinie na swój temat słyszał. Był jednak okropny w pocieszaniu innych i wyrażaniu współczucia, dlatego jedyne co mógł zrobić to podnieść się i zbliżywszy się do mężczyzny, poklepać go niezdarnie po ramieniu. Nie znał historii jaka kryła się za imieniem, które wypowiedział, ale domyślał się, że to właśnie przez nią nie pozwalał Astird i Visuke na poznanie się, na myśl, że któryś z nich mógłby się zakochać. Ale tak jak powiedział już wcześniej, historia się nie powtarzała, bo oni nie byli nimi.
- Cokolwiek się wtedy stało, jest już przeszłością – powiedział i choć jego głos nadal był spokojny, krył w sobie znacznie więcej łagodności niż ktokolwiek się po nim spodziewał.
– Wiem, że to co powiem zabrzmi okrutnie, ale Laurien już cię nie potrzebuje. Ale tam, na końcu korytarza jest dwójka zagubionych chłopców, która bez ciebie sobie nie poradzi – dodał, nie zdejmując dłoni z ramienia mężczyzny.
Nie potrafił zrobić więcej, by go pocieszyć, nie chciał też twierdzić, że to co się stało z kobietą nie było winą wampira, bo tego nie wiedział, jedyne czego mógł być pewien, to tego, że życie toczyło się dalej, a on miał dla kogo żyć, jeśli nie chciał żyć dla siebie.
Laurientius potrzebował długich minut, aby się uspokoić. W końcu jednak, wsparty przez medyka, którego nigdy by o to nie podejrzewał i - o dziwo - małego kotka, który począł lizać jego rękę, jakby pamiętając, że to ona głaskała go przez sen, doszedł do siebie. Bywają w życiu pewne zdarzenia, które na zawsze je odmieniają. Takim też przełomem mogło być ich wspólne picie...
Starszy wampir wypił jeszcze kilka kieliszków, a rozmowa zeszła na inne tematy. Jako dorośli i osoby, które - jak Chu Tao trafnie zauważył - były odpowiedzialne za młodych baronów, musieli opracować plan działania. Termin zbliżał się nieubłaganie, a trauma Visuke zdawała nie dopuszczać, że mogliby choćby spróbować tradycyjnej formy zaręczyn, jaka była pielęgnowana w rodzie D’Arche. Jako że zmiana daty także nie wchodziła w grę, musieli postawić na swego rodzaju oszustwo. Dużą zaletą była więc kameralna grupa, jaka miała zostać jego świadkiem.
Ciemnowłosy zaproponował, aby w ogóle nie doszło do inicjacji. Plan wydawał się awaryjny, co sam zaznaczył i zakładał, że jego bratanek zamiast krwi narzeczonego, napiłby się innej, która przeznaczona była dla niego. On sam udałby się do przyjaciela, więc nikt z zewnątrz nie dowiedziałby się o tym. Był jednak o tyle niebezpieczny, że stanowiłoby dużą zachętę dla lisego czarodzieja, aby w nieskończoność odwlekać chwilę, gdy faktycznie Astrid miałby zatopić w nim swoje kły. Alternatywą, jaką podsunął białowłosy, stało się podanie Visuke eliksiru, który na dobę sprawiłby, że ten nie czuje strachu.
Cóż innego im pozostało?
To była bardzo długa noc, podczas której prawie nie zmrużyli oka. Gdy jedyny łączący temat wyczerpał się, siedzieli w liczy, popijając trunek i oddając się swoim myślom. Pierwszy raz od dawna w towarzystwie kogoś innego, niż bratanka, Laurentius poczuł spokój.
~ ~ ~
Światło nowego dnia sączyło się przez uchyloną zasłonę do pokoju, witane zmęczonymi, srebrnymi oczami. Właśnie skończył wszystko przygotowywać, aby za jakiś czas móc jedynie obudzić bratanka i pomóc mu w szykowaniu się do tego jakże ważnego - z punktu widzenia miejskiej społeczności - wydarzenia. Zapatrzył się na leżące postaci, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Jak zawsze czarnowłosy spał tak głęboko, że obudzenie go wymagało iście wampirzego wysiłku.
- Dzień dobry - przywitał się z Visuke, dostrzegając małe poruszenie. - Mam nadzieję, że mój bratanek nie zadusił cię w nocy swoim niedźwiedzim uściskiem. Czasem zastanawiam się, o czym śni, że ma tak radosną minę - starał się zagadać go przyjaźnie.
Rzeczywiście młody wampir uśmiechał się przez sen, zupełnie jakby miał przed sobą ukochany sernik.
- Musiał być… oboje musicie być bardzo zmęczeni po wczorajszym dniu, dlatego odpocznijcie jeszcze. Anna jeszcze nie przyszła, więc nie ma potrzeby, abyście się zrywali. Zelen przygotowuje właśnie śniadanie.
Urwał na chwilę, wahając się odrobinę.
- Jak… jak się czujesz?
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nawet tak trudna w wydarzenia i emocje noc nie mogła zmienić przyzwyczajeń organizmu, dlatego choć Visuke nie czuł się zbyt wypoczęty, obudził się o zwykłej dla siebie porze, razem ze wschodem słońca. Przez chwilę trzymał jeszcze zamknięte oczy, rozkoszując się ciepłem jakie dawało mu leżące tuż obok ciało Astrid. Jego ręce zsunęły się odrobinę w nocy, lokując się na jego krzyżu, u podstawy ogona. Czuł palce wampira wplatające się delikatnie w futro. On sam, leżący odrobinę niżej, wtulał się w zagłębienie jego szyi, przerzuciwszy jedną rękę pod ramieniem wampira. Ich nogi też zaplątały się między siebie, jak gdyby w nocy szukali w sobie tak wiele ciepła ile tylko się dało.
W końcu Lis otworzył oczy i odsunął się odrobinkę, by spojrzeć na twarz narzeczonego. Astrid spał głęboko, a po jego wargach tańczył delikatny uśmiech. Przez chwilę, Visuke się wahał, ale po sekundzie, zbliżył swoje czoło do tych warg, by przekonać się, czy moment, w którym wampir pocałował go w czubek głowy był prawdziwy. Miękka faktura jego ust na skórze była znajoma, czyli mu się nie wydawało, a Astrid naprawdę to zrobił… Do tego jego uścisk był silny, ale delikatny, tak samo jak słowa, które rozbrzmiały szeptem w ciszy pokoju. Visuke patrzył na niego, szczęśliwy i niepewny jednocześnie. Czy w takim razie on był godzien jego? Chciał by Astrid go lubił, by chciał się dla niego starać, by ten śliczny uśmiech kwitł na jego wargach zawsze, nie tylko przez sen.
- Ja też się postaram, Astrid. Ja… sprawię, że się we mnie zakochasz! Na pewno! – powiedział pewnie, tak pewnie jak pozwalało mu własne zawstydzenie tym, że w ogóle odważył się myśleć o takich rzeczach, ale już postanowił! Do tej pory to wampir mocno troszczył się o to, żeby było mu dobrze, żeby się go nie bał jeszcze bardziej, ale czy myślał o sobie? Wczorajsza rozmowa uświadomiła mu, że przecież chłopak też miał potrzeby, trochę inne niż on, choćby w kwestii głodu, ale one istniały. Musiał się o nim naprawdę dużo dowiedzieć i… co sprawiało, że trochę się peszył, naprawdę chciał go poznać.
Nie był pewien ile czasu spędził, wpatrując się w twarz Astrid, która tak bardzo mu się podobała, ani w którym momencie zaczął go delikatnie głaskać po plecach, przeczesując palcami jego długie włosy, w końcu jednak nadszedł ten moment, w którym zaczęto się nimi interesować. Kiedy usłyszał delikatne pukanie do drzwi, odrobinę spanikowany, że ktoś go przyłapie na wlepianiu spojrzenia w Astrid, natychmiast poprawił się na łóżku i przymknął oczy, przez rzęsy spoglądając na wchodzącego do pokoju Laurentiusa.
Jego serce zaczęło szybciej bić, ale bynajmniej nie ze szczęścia. Nie miał pewności, jak mężczyzna zareaguje na to, że spali z Astrid wtuleni w siebie niemal całymi ciałami, dlatego przez chwilę nie poruszał się i tylko zaalarmowane ruchem uszy postawił na sztorc, wsłuchując się w czynności mężczyzny. Ale… on nie robił nic nie zwykłego, nie próbował ich od siebie oddzielać, ani nawet nie rzucał im niechętnych spojrzeń. Na dłuższą chwilę zniknął w łazience, a kiedy wrócił, Visuke był tak zaskoczony, że zapomniał udawać śpiącego.
- Dzień dobry – odpowiedział z rezerwą, przyglądając mu się jak gdyby miał przed sobą kosmitę. Laurentius do niego mówił. Ale w jego głosie nie było pogardy, tylko odrobina rozbawienia i tej ojcowskiej nuty zarezerwowanej dla Astrid.
Na propozycję dłuższego odpoczynku, pokiwał tylko głową, nadal niezbyt ufnie spoglądając w kierunku wampira. Jego miła strona jakoś go nie przekonywała, miał wrażenie, że to był tylko podstęp, by uśpić jego czujność, a potem znów wbić mu nóż w serce.
- Dobrze – odpowiedział na pytanie o samopoczucie, ale powiedział to tak szybko, że na twarzy wampira odbiło się niedowierzanie.
Chłopak natychmiast położył po sobie uszy i odwrócił wzrok.
Przez chwilę trwali w ciszy, a potem Laurentius jak gdyby nigdy nic, zabrał się za budzenie Astrid. Do tej pory, Visuke nie zastanawiał się, co będzie kiedy wampir się obudzi, ale kiedy tylko starszy mężczyzna zabrał się za wyplątywanie bratanka z objęć snu i Visuke, przypomniał sobie wszystko co stało się w nocy i co sam zrobił tego ranka, a co natychmiast sprawiło że jego twarz przybrała odcień dorodnego pomidora. O nie! Nie potrafił mu spojrzeć w oczy! Nie tak od razu!
- Oh… Emm… zapomniałem, że w zasadzie to niczego tutaj nie wziąłem, więc… pójdę się przebrać – powiedział, zanim Astrid otworzył swoje piękne oczy, pod którymi na pewno speszyłby się jeszcze bardziej.
Boso, wymknął się z pokoju, opierając się na chwilę o drzwi, by opanować oddech i szybko bijące serce.
- Paniczu Visuke… - usłyszał z boku i niemal przewrócił się, podskoczywszy ze strachu i wrażenia, że ktoś przyłapał go na czymś bardzo, ale to bardzo wstydliwym.
- T-Tak?! – zapytał piskliwym głosem, z bordową twarzą i miną nieskażoną myślą.
Eric zamrugał zaskoczony widząc reakcję chłopaka, ale nie skomentował, informując go tylko że śniadanie jest gotowe. Lis podziękował, a potem szybko czmychnął do swojego pokoju, gdzie czując napływ zażenowania i wszystkich emocji jakie tylko mógł, rzucił się na łóżko by ukryć twarz w poduszkach i kocu. Potrzebował dłuższej chwili, by się uspokoić, by zapewnić sam siebie, że spojrzenie Astrid w oczy nie będzie wcale tak trudne i że naprawdę, naprawdę jest głodny! Przebrał się i spojrzał na siebie w lustrze i choć nie wydawało mu się, że coś było nie tak… miał wrażenie, że porównując się do wampira, wyglądał okropnie niechlujnie. Czy tak powinien wyglądać baron? Nie bardzo wiedział, jak sprawić, by wyglądał bardziej elegancko, więc zrobił tyle ile potrafił. Poprawił na sobie szaty, związując je porządnie w pasie, tak by nie rozłaziły się na wszystkie strony, rękawy dopasowując do długości swoich rąk. Rozczesał włosy i choć w pierwszej chwili chciał je związać, po chwili zdecydował się zostawić je rozpuszczone.
- Może powinienem je skrócić? – zastanawiał się, spoglądając na nierówne końcówki. Sam je sobie obcinał od czasu do czasu, kiedy zaczynały mu przeszkadzać i chyba po raz pierwszy pomyślał o tym, że może powinien oddać się w czyjeś bardziej wykwalifikowane ręce.
Ostatecznie i tak je związał, żeby nie było widać jak bardzo są nierówne, zrobił to jednak dużo staranniej, nie pozwalając by wstążka zsunęła się na sam skraj, rozsypując kosmyki po jego twarzy i ramionach. Więcej nie był w stanie samemu wymyślić, ale i tak był z siebie zadowolony. Wyglądał trochę inaczej, trochę… poważniej? Miał nadzieję, że spodoba się Astrid…
W końcu Lis otworzył oczy i odsunął się odrobinkę, by spojrzeć na twarz narzeczonego. Astrid spał głęboko, a po jego wargach tańczył delikatny uśmiech. Przez chwilę, Visuke się wahał, ale po sekundzie, zbliżył swoje czoło do tych warg, by przekonać się, czy moment, w którym wampir pocałował go w czubek głowy był prawdziwy. Miękka faktura jego ust na skórze była znajoma, czyli mu się nie wydawało, a Astrid naprawdę to zrobił… Do tego jego uścisk był silny, ale delikatny, tak samo jak słowa, które rozbrzmiały szeptem w ciszy pokoju. Visuke patrzył na niego, szczęśliwy i niepewny jednocześnie. Czy w takim razie on był godzien jego? Chciał by Astrid go lubił, by chciał się dla niego starać, by ten śliczny uśmiech kwitł na jego wargach zawsze, nie tylko przez sen.
- Ja też się postaram, Astrid. Ja… sprawię, że się we mnie zakochasz! Na pewno! – powiedział pewnie, tak pewnie jak pozwalało mu własne zawstydzenie tym, że w ogóle odważył się myśleć o takich rzeczach, ale już postanowił! Do tej pory to wampir mocno troszczył się o to, żeby było mu dobrze, żeby się go nie bał jeszcze bardziej, ale czy myślał o sobie? Wczorajsza rozmowa uświadomiła mu, że przecież chłopak też miał potrzeby, trochę inne niż on, choćby w kwestii głodu, ale one istniały. Musiał się o nim naprawdę dużo dowiedzieć i… co sprawiało, że trochę się peszył, naprawdę chciał go poznać.
Nie był pewien ile czasu spędził, wpatrując się w twarz Astrid, która tak bardzo mu się podobała, ani w którym momencie zaczął go delikatnie głaskać po plecach, przeczesując palcami jego długie włosy, w końcu jednak nadszedł ten moment, w którym zaczęto się nimi interesować. Kiedy usłyszał delikatne pukanie do drzwi, odrobinę spanikowany, że ktoś go przyłapie na wlepianiu spojrzenia w Astrid, natychmiast poprawił się na łóżku i przymknął oczy, przez rzęsy spoglądając na wchodzącego do pokoju Laurentiusa.
Jego serce zaczęło szybciej bić, ale bynajmniej nie ze szczęścia. Nie miał pewności, jak mężczyzna zareaguje na to, że spali z Astrid wtuleni w siebie niemal całymi ciałami, dlatego przez chwilę nie poruszał się i tylko zaalarmowane ruchem uszy postawił na sztorc, wsłuchując się w czynności mężczyzny. Ale… on nie robił nic nie zwykłego, nie próbował ich od siebie oddzielać, ani nawet nie rzucał im niechętnych spojrzeń. Na dłuższą chwilę zniknął w łazience, a kiedy wrócił, Visuke był tak zaskoczony, że zapomniał udawać śpiącego.
- Dzień dobry – odpowiedział z rezerwą, przyglądając mu się jak gdyby miał przed sobą kosmitę. Laurentius do niego mówił. Ale w jego głosie nie było pogardy, tylko odrobina rozbawienia i tej ojcowskiej nuty zarezerwowanej dla Astrid.
Na propozycję dłuższego odpoczynku, pokiwał tylko głową, nadal niezbyt ufnie spoglądając w kierunku wampira. Jego miła strona jakoś go nie przekonywała, miał wrażenie, że to był tylko podstęp, by uśpić jego czujność, a potem znów wbić mu nóż w serce.
- Dobrze – odpowiedział na pytanie o samopoczucie, ale powiedział to tak szybko, że na twarzy wampira odbiło się niedowierzanie.
Chłopak natychmiast położył po sobie uszy i odwrócił wzrok.
Przez chwilę trwali w ciszy, a potem Laurentius jak gdyby nigdy nic, zabrał się za budzenie Astrid. Do tej pory, Visuke nie zastanawiał się, co będzie kiedy wampir się obudzi, ale kiedy tylko starszy mężczyzna zabrał się za wyplątywanie bratanka z objęć snu i Visuke, przypomniał sobie wszystko co stało się w nocy i co sam zrobił tego ranka, a co natychmiast sprawiło że jego twarz przybrała odcień dorodnego pomidora. O nie! Nie potrafił mu spojrzeć w oczy! Nie tak od razu!
- Oh… Emm… zapomniałem, że w zasadzie to niczego tutaj nie wziąłem, więc… pójdę się przebrać – powiedział, zanim Astrid otworzył swoje piękne oczy, pod którymi na pewno speszyłby się jeszcze bardziej.
Boso, wymknął się z pokoju, opierając się na chwilę o drzwi, by opanować oddech i szybko bijące serce.
- Paniczu Visuke… - usłyszał z boku i niemal przewrócił się, podskoczywszy ze strachu i wrażenia, że ktoś przyłapał go na czymś bardzo, ale to bardzo wstydliwym.
- T-Tak?! – zapytał piskliwym głosem, z bordową twarzą i miną nieskażoną myślą.
Eric zamrugał zaskoczony widząc reakcję chłopaka, ale nie skomentował, informując go tylko że śniadanie jest gotowe. Lis podziękował, a potem szybko czmychnął do swojego pokoju, gdzie czując napływ zażenowania i wszystkich emocji jakie tylko mógł, rzucił się na łóżko by ukryć twarz w poduszkach i kocu. Potrzebował dłuższej chwili, by się uspokoić, by zapewnić sam siebie, że spojrzenie Astrid w oczy nie będzie wcale tak trudne i że naprawdę, naprawdę jest głodny! Przebrał się i spojrzał na siebie w lustrze i choć nie wydawało mu się, że coś było nie tak… miał wrażenie, że porównując się do wampira, wyglądał okropnie niechlujnie. Czy tak powinien wyglądać baron? Nie bardzo wiedział, jak sprawić, by wyglądał bardziej elegancko, więc zrobił tyle ile potrafił. Poprawił na sobie szaty, związując je porządnie w pasie, tak by nie rozłaziły się na wszystkie strony, rękawy dopasowując do długości swoich rąk. Rozczesał włosy i choć w pierwszej chwili chciał je związać, po chwili zdecydował się zostawić je rozpuszczone.
- Może powinienem je skrócić? – zastanawiał się, spoglądając na nierówne końcówki. Sam je sobie obcinał od czasu do czasu, kiedy zaczynały mu przeszkadzać i chyba po raz pierwszy pomyślał o tym, że może powinien oddać się w czyjeś bardziej wykwalifikowane ręce.
Ostatecznie i tak je związał, żeby nie było widać jak bardzo są nierówne, zrobił to jednak dużo staranniej, nie pozwalając by wstążka zsunęła się na sam skraj, rozsypując kosmyki po jego twarzy i ramionach. Więcej nie był w stanie samemu wymyślić, ale i tak był z siebie zadowolony. Wyglądał trochę inaczej, trochę… poważniej? Miał nadzieję, że spodoba się Astrid…
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Przeciągłe mruknięcie zwiastowało rychłe wybudzenie, któremu śpioch opierał się, na ile był w stanie. Wciąż pozlepiany senną pajęczyną umysł ledwie zarejestrował, że coś wymyka się spod dłoni i wyplątuje z dziwnej wiązanki kończyn dolnych. Oniryczna miękkość pianki na ukochanym serniku, będąca w rzeczywistości otaczającym go ogonem, odsunęła się, narażając rozgrzane ciało na spotkanie z jedynie ciepłą pościelą. Także łaskoczące go raz po raz kosmyki zniknęły, sprawiając, że słodka rosa nie miała na czym spocząć. Jego twarz zadrżała nieznacznie, by po chwili przywitać grymas niezadowolenia. Ktoś w kółko powtarzał jego imię, sprowadzając go do rzeczywistości.
Leniwie otworzył oczy na kilka sekund, by po chwili podjąć ponowną próbę uniknięcia obowiązku wstawania. Stojąca nad nim osoba nie dawała jednak za wygraną i w końcu musiał odpuścić, podnosząc się. Czarne kosmyki spłynęły po jego odkrytym ramieniu, gdy ten, nie do końca jeszcze przytomnie, badał wzrokiem wciąż ciepłe miejsce obok siebie. Pachniało nim. Mocną wonią rumianku, jaką naturalnie — można by rzec — wytwarzało ciało narzeczonego, które całą noc tak delikatnie przytulał. Gdy był blisko, dało się w niej odszukać orzeźwiającą miętę, która teraz zniknęła bezpowrotnie. Powstrzymał się, aby nie zatopić twarzy w poduszce. Brak chłopaka Astrid odebrał z pewnym niepokojem. Poprzedniego poranka — choć pożegnali się dość szybko — udało mu się zamienić z narzeczonym jedno czy dwa słowa, bądź choćby otaksować jego twarz wzrokiem. Tym razem jednak nie dostał podobnej okazji, mając obok siebie wciąż ciepłe, a jednak puste miejsce.
Czy to przez jego zachowanie? Fakt, że wspólna noc oraz rozmowy wprawiły go w taki stan? Nic nie zrobił, dzielnie radząc sobie z młodzieńczym podnieceniem, a jednak czuł, że to mogło nie wystarczyć. Gdy myślał o tym teraz, Visuke jasno dał znać, że wolałby wyjść zaraz po tym, jak się dowiedział. Tylko jego nalegania sprawiły, iż został. Potem nawet — o zgrozo — przytulił go i zasnął, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nigdy wcześniej nie zdarzyła mu się podobna sytuacja, więc nie wiedział, czy w jakiś sposób nie uraził jedynego przyjaciela. Sam ze sobą czuł się wystarczająco nieprzyjemnie, mając sobie za złe tę chwilę słabości, a dodatkowo myśl, że spowodować mogłoby to pogorszenie ich relacji — nie wiedział, co robić.
- Astrid?
Przeniósł nieporadne spojrzenie na wuja, który wydawał się wyjątkowo zmartwiony. Jaką minę teraz robił?
- Gdzie Visuke? - zapytał przez zaciśnięte gardło.
- Poszedł się szykować. Mówił, że zapomniał wziąć ze sobą rzeczy.
- A czy… czy zachowywał się jakoś… jakoś inaczej?
- ...
Wuj przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem.
- Czy coś się między wami stało? - zapytał w końcu, siląc się o spokój.
Na wampirzą twarz wypłynął rumieniec, gdy najpierw kiwał, a następnie kręcił głową, uparcie milcząc.
- Jeśli nie powiesz mi, co się stało, nie będę mógł ci pomóc.
Miał rację, jednakże jego bratanek czuł się tak… tak… Było mu tak okropnie głupio. Nie chciał, by ktokolwiek wiedział. Nie chciał z nikim o tym rozmawiać. Ale nie chciał też, aby Visuke był na niego… sam nie wiedział, czy chłopak się gniewa, czy może bardziej nim gardzi? Po jakimś czasie jego wuj westchnął.
- Nie wydawał się na ciebie zły ani nic podobnego - stwierdził, jakby czytał mu w myślach. - Sądzę, że zwyczajnie zawstydził się tym, że tak blisko siebie leżeliście. Sam wiesz, jak mocno przytulasz się do drugiej osoby podczas snu. Albo nie chciał, żebyś oglądał go tak rozczochranego... Jeśli jednak go czymś uraziłeś, powinieneś przeprosić. Chociaż nie wydaje mi się, aby był w stanie długo się gniewać.
Posyłając mu tajemniczy uśmiech, pogłaskał pełną wątpliwości główkę bratanka. Być może i uspokoiłoby go to, gdyby nie fakt, że Laurentius nie znał głównej przyczyny, dla której chłopak faktycznie mógł się gniewać. Czy wiedząc, powiedziałby to samo?
~ ~ ~
Przyodziany w zwiewną szatę w odcieniach butelkowej zieleni z różowo-złotymi zdobieniami, szedł, utrzymując nienaganną, spokojną minę. Do wyjazdu było jeszcze sporo czasu, więc na później zostawili większość pracy, realizując teraz niezbędne minimum, dzięki któremu baron jawił się w swojej pięknej, arystokratycznej postaci. Zaczesane zgrabnie w niskie upięcie kosmyki podskakiwały lekko, przy każdym kolejnym schodku. Oczy zaś szukały spojrzenia narzeczonego, chcąc uspokoić zaciśnięte niepewnością i strachem serce. Przystanął na moment, orientując się, że chłopak z jakiegoś powodu jawi mu się inaczej. Dopiero dokładniejsze przyjrzenie pozwoliło odnaleźć różnicę w uczesaniu. Dotychczas niesforne włosy, teraz grzecznie poddawały się wstążce, nie myśląc nawet, by dotknąć jego twarzy czy ramion. Ta nieoczekiwana i odświeżająca zmiana sprawiła, że jego serce zadrżało, a dreszcz ten przeniósł się wzdłuż kręgosłupa. Astrid zmieszał się jednak, widząc badawcze oczy medyka. Miał dziwne przeczucie, że mężczyzna wie, co się wydarzyło w sypialni. Przełknął ślinę, starając się na nowo przybrać niewzruszoną minę pomimo delikatnego rumieńca i pokonał pospiesznie odległość do stołu.
Po krótkiej wymianie zdań — bardziej między Chu Tao a Laurentiusem — na temat przygotowań do bankietu, strojów oraz dojazdu, Astrid zdecydował się odezwać, kierując swoje słowa do milczącego na ten moment chłopaka.
- Schowasz uszy i ogon na czas przyjęcia?
Nie było w tym pogardy lub złośliwości. Bardziej ciekawość i poniekąd chęć upewnienia się, że tak będzie. Ani razu nikt nie wspomniał o zwierzęcych atrybutach Visuke, mimo iż ich ujawnianie nie było zbyt dobrze widziane w towarzystwie. Wampir przyzwyczaił się już, że każdego dnia może dostrzec te miękkie, rude dodatki, jednak okoliczności nie do końca na nie pozwalały. Na krótką odpowiedź nie, Astrid zrobił zaskoczoną minę, ale nie odpuszczał, sądząc, że być może został źle zrozumiany.
- Nie przeszkadza mi ich obecność, jednakże tak ważne towarzysko wydarzenie, jak urodziny panienki Elisabeth — zdawać by się mogło — wymaga tego typu…
- Astrid - upomniał go nagle wuj, który jako pierwszy zauważył minę Chu Tao i jego nieme “nie naciskaj, potem ci wyjaśnię”.
- Ranga barona, jaką macie, pozwala przymknąć na to oko, czyż nie? - odezwał się swoim stoickim, odrobinę chłodnym tonem, kończąc temat.
Minęła dłuższa chwila, wypełniona brzękiem sztućców o porcelanę. Astrid grzecznie skupił się na swoim deserze w postaci budyniu z owocami. Tymi samymi, które zdobiły naleśniki jego narzeczonego. Wampir rzucał mu raz na jakiś czas spojrzenie, jak podczas pierwszego ich spotkania, starając się nie dać na tym przyłapać. Czy dał mu jeszcze jeden powód, aby był na niego zły? A może ze względu na to chłopak tak zareagował. Gdyby to on należał do klanu lisa, jego uszy stykały by się z linią włosów w żałośnie smutnym wyrazie, mimo iż twarz pozostawała niewzruszona.
- Chcieliśmy porozmawiać z wami na osobności - zaczął jego wuj w końcu, tłumacząc poniekąd nieobecność Zelena oraz Erica. - Niemożliwym jest przełożenie daty zaręczyn. - Powtórzył to, co jego bratanek usłyszał chwilę temu, podczas czesania włosów, gdy starał się znaleźć jakieś rozwiązanie. - Jednakże udało mi się przekonać rodziców — a dokładniej matkę Astrid — aby najważniejsze wydarzenie działo się za zamkniętymi drzwiami. Oznacza to, że jedynie ja i Chu Tao będziemy z wami, gdy dojdzie do finałowego punktu wieczoru.
Upił łyk zielonej herbaty z plasterkiem cytryny, robiąc krótką przerwę i dając czas drugiemu baronowi na przetworzenie tej informacji. Pałeczkę przejął białowłosy, tłumacząc plan, jakim było podanie Visuke eliksiru, który na dobę wyłączyłby rozpoznawanie strachu, na chwilę przed tym, jak Astrid miał go ugryźć.
Leniwie otworzył oczy na kilka sekund, by po chwili podjąć ponowną próbę uniknięcia obowiązku wstawania. Stojąca nad nim osoba nie dawała jednak za wygraną i w końcu musiał odpuścić, podnosząc się. Czarne kosmyki spłynęły po jego odkrytym ramieniu, gdy ten, nie do końca jeszcze przytomnie, badał wzrokiem wciąż ciepłe miejsce obok siebie. Pachniało nim. Mocną wonią rumianku, jaką naturalnie — można by rzec — wytwarzało ciało narzeczonego, które całą noc tak delikatnie przytulał. Gdy był blisko, dało się w niej odszukać orzeźwiającą miętę, która teraz zniknęła bezpowrotnie. Powstrzymał się, aby nie zatopić twarzy w poduszce. Brak chłopaka Astrid odebrał z pewnym niepokojem. Poprzedniego poranka — choć pożegnali się dość szybko — udało mu się zamienić z narzeczonym jedno czy dwa słowa, bądź choćby otaksować jego twarz wzrokiem. Tym razem jednak nie dostał podobnej okazji, mając obok siebie wciąż ciepłe, a jednak puste miejsce.
Czy to przez jego zachowanie? Fakt, że wspólna noc oraz rozmowy wprawiły go w taki stan? Nic nie zrobił, dzielnie radząc sobie z młodzieńczym podnieceniem, a jednak czuł, że to mogło nie wystarczyć. Gdy myślał o tym teraz, Visuke jasno dał znać, że wolałby wyjść zaraz po tym, jak się dowiedział. Tylko jego nalegania sprawiły, iż został. Potem nawet — o zgrozo — przytulił go i zasnął, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nigdy wcześniej nie zdarzyła mu się podobna sytuacja, więc nie wiedział, czy w jakiś sposób nie uraził jedynego przyjaciela. Sam ze sobą czuł się wystarczająco nieprzyjemnie, mając sobie za złe tę chwilę słabości, a dodatkowo myśl, że spowodować mogłoby to pogorszenie ich relacji — nie wiedział, co robić.
- Astrid?
Przeniósł nieporadne spojrzenie na wuja, który wydawał się wyjątkowo zmartwiony. Jaką minę teraz robił?
- Gdzie Visuke? - zapytał przez zaciśnięte gardło.
- Poszedł się szykować. Mówił, że zapomniał wziąć ze sobą rzeczy.
- A czy… czy zachowywał się jakoś… jakoś inaczej?
- ...
Wuj przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem.
- Czy coś się między wami stało? - zapytał w końcu, siląc się o spokój.
Na wampirzą twarz wypłynął rumieniec, gdy najpierw kiwał, a następnie kręcił głową, uparcie milcząc.
- Jeśli nie powiesz mi, co się stało, nie będę mógł ci pomóc.
Miał rację, jednakże jego bratanek czuł się tak… tak… Było mu tak okropnie głupio. Nie chciał, by ktokolwiek wiedział. Nie chciał z nikim o tym rozmawiać. Ale nie chciał też, aby Visuke był na niego… sam nie wiedział, czy chłopak się gniewa, czy może bardziej nim gardzi? Po jakimś czasie jego wuj westchnął.
- Nie wydawał się na ciebie zły ani nic podobnego - stwierdził, jakby czytał mu w myślach. - Sądzę, że zwyczajnie zawstydził się tym, że tak blisko siebie leżeliście. Sam wiesz, jak mocno przytulasz się do drugiej osoby podczas snu. Albo nie chciał, żebyś oglądał go tak rozczochranego... Jeśli jednak go czymś uraziłeś, powinieneś przeprosić. Chociaż nie wydaje mi się, aby był w stanie długo się gniewać.
Posyłając mu tajemniczy uśmiech, pogłaskał pełną wątpliwości główkę bratanka. Być może i uspokoiłoby go to, gdyby nie fakt, że Laurentius nie znał głównej przyczyny, dla której chłopak faktycznie mógł się gniewać. Czy wiedząc, powiedziałby to samo?
~ ~ ~
Przyodziany w zwiewną szatę w odcieniach butelkowej zieleni z różowo-złotymi zdobieniami, szedł, utrzymując nienaganną, spokojną minę. Do wyjazdu było jeszcze sporo czasu, więc na później zostawili większość pracy, realizując teraz niezbędne minimum, dzięki któremu baron jawił się w swojej pięknej, arystokratycznej postaci. Zaczesane zgrabnie w niskie upięcie kosmyki podskakiwały lekko, przy każdym kolejnym schodku. Oczy zaś szukały spojrzenia narzeczonego, chcąc uspokoić zaciśnięte niepewnością i strachem serce. Przystanął na moment, orientując się, że chłopak z jakiegoś powodu jawi mu się inaczej. Dopiero dokładniejsze przyjrzenie pozwoliło odnaleźć różnicę w uczesaniu. Dotychczas niesforne włosy, teraz grzecznie poddawały się wstążce, nie myśląc nawet, by dotknąć jego twarzy czy ramion. Ta nieoczekiwana i odświeżająca zmiana sprawiła, że jego serce zadrżało, a dreszcz ten przeniósł się wzdłuż kręgosłupa. Astrid zmieszał się jednak, widząc badawcze oczy medyka. Miał dziwne przeczucie, że mężczyzna wie, co się wydarzyło w sypialni. Przełknął ślinę, starając się na nowo przybrać niewzruszoną minę pomimo delikatnego rumieńca i pokonał pospiesznie odległość do stołu.
Po krótkiej wymianie zdań — bardziej między Chu Tao a Laurentiusem — na temat przygotowań do bankietu, strojów oraz dojazdu, Astrid zdecydował się odezwać, kierując swoje słowa do milczącego na ten moment chłopaka.
- Schowasz uszy i ogon na czas przyjęcia?
Nie było w tym pogardy lub złośliwości. Bardziej ciekawość i poniekąd chęć upewnienia się, że tak będzie. Ani razu nikt nie wspomniał o zwierzęcych atrybutach Visuke, mimo iż ich ujawnianie nie było zbyt dobrze widziane w towarzystwie. Wampir przyzwyczaił się już, że każdego dnia może dostrzec te miękkie, rude dodatki, jednak okoliczności nie do końca na nie pozwalały. Na krótką odpowiedź nie, Astrid zrobił zaskoczoną minę, ale nie odpuszczał, sądząc, że być może został źle zrozumiany.
- Nie przeszkadza mi ich obecność, jednakże tak ważne towarzysko wydarzenie, jak urodziny panienki Elisabeth — zdawać by się mogło — wymaga tego typu…
- Astrid - upomniał go nagle wuj, który jako pierwszy zauważył minę Chu Tao i jego nieme “nie naciskaj, potem ci wyjaśnię”.
- Ranga barona, jaką macie, pozwala przymknąć na to oko, czyż nie? - odezwał się swoim stoickim, odrobinę chłodnym tonem, kończąc temat.
Minęła dłuższa chwila, wypełniona brzękiem sztućców o porcelanę. Astrid grzecznie skupił się na swoim deserze w postaci budyniu z owocami. Tymi samymi, które zdobiły naleśniki jego narzeczonego. Wampir rzucał mu raz na jakiś czas spojrzenie, jak podczas pierwszego ich spotkania, starając się nie dać na tym przyłapać. Czy dał mu jeszcze jeden powód, aby był na niego zły? A może ze względu na to chłopak tak zareagował. Gdyby to on należał do klanu lisa, jego uszy stykały by się z linią włosów w żałośnie smutnym wyrazie, mimo iż twarz pozostawała niewzruszona.
- Chcieliśmy porozmawiać z wami na osobności - zaczął jego wuj w końcu, tłumacząc poniekąd nieobecność Zelena oraz Erica. - Niemożliwym jest przełożenie daty zaręczyn. - Powtórzył to, co jego bratanek usłyszał chwilę temu, podczas czesania włosów, gdy starał się znaleźć jakieś rozwiązanie. - Jednakże udało mi się przekonać rodziców — a dokładniej matkę Astrid — aby najważniejsze wydarzenie działo się za zamkniętymi drzwiami. Oznacza to, że jedynie ja i Chu Tao będziemy z wami, gdy dojdzie do finałowego punktu wieczoru.
Upił łyk zielonej herbaty z plasterkiem cytryny, robiąc krótką przerwę i dając czas drugiemu baronowi na przetworzenie tej informacji. Pałeczkę przejął białowłosy, tłumacząc plan, jakim było podanie Visuke eliksiru, który na dobę wyłączyłby rozpoznawanie strachu, na chwilę przed tym, jak Astrid miał go ugryźć.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Stresował się. Nie był pewien, dlaczego, bo przecież widział się z Astrid i wczoraj i przez kilka ostatnich dni, a jednak tego ranka czekał na niego, siedząc jak na szpilkach i nawet cudownie wyglądające naleśniki na jego talerzu nie były w stanie wybić mu z głowy zdenerwowania. A potem chłopak pojawił się na szczycie schodów. Lis musiał wciągnąć głośniej powietrze nosem, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, obaj zarumienili się jakby kryli w sobie wstydliwą tajemnicę, o której wiedział tylko ten drugi. Visuke przełknął głośno ślinę, ale nie potrafił się odezwać, choć widok chłopaka uszczęśliwił go. Już się tak nie stresował, choć nadal jego gardło nie było w stanie wyartykułować porządnego powitania. Chciał to zrobić. Bardzo chciał, ale nie wiedział co mógł powiedzieć, żeby zabrzmiało dobrze i naturalnie. Dlatego ostatecznie nie powiedział niczego, za co pluł sobie w brodę i najchętniej oparłby czoło o stół, gdyby tylko nie obawiał się reakcji zebranych przy stole.
Nie przewidział, że pierwsze słowa jakie zostaną do niego skierowane, sprawią że na chwilę zatrzyma się w połowie drogi widelca do ust. Jego serce natychmiast zaczęło szybciej bić, a uszy opadły z poczucia wstydu i stresu jaki wywołało w nim to pytanie.
- Nie – odpowiedział krótko, zaskoczony że to pytanie padło, odrobinę zbyt szorstko.
Myślał, miał nadzieję, że tyle wystarczy by Astrid przyjął do wiadomości, że nie było takiej opcji, on zaczął jednak dopytywać, tłumaczyć, dlaczego powinien to jednak zrobić. Jego palce zacisnęły się mocniej na sztućcach, a zęby odnalazły dolną wargę. Już wiedział, że Astrid nie pytał go o to ze złośliwości, z chęci dopieczenia mu, po prostu nie wiedział… Dlatego nie był na niego zły, po prostu temat jego uszu był tym, którego nie chciał nigdy poruszać. Którego tak mocno się wstydził i o który miał do dorosłych najwięcej pretensji.
Był wdzięczny Chu Tao za zakończenie tego tematu. Nie chciał musieć się z tego tłumaczyć, wyjawiać Astrid ile tak naprawdę bólu i strachu w sobie nosił, bo nadal choć odrobinę otworzył się przed wampirem, nie czuł się dobrze z myślą, że miałby mu pokazać jak bardzo w rzeczywistości był słaby. Jak niezdarny, delikatny i skrzywdzony.
Ożywił się trochę bardziej na słowa Laurentiusa. Domyślał się, że nie było możliwości przełożenia zaręczyn, skoro obu klanom tak bardzo na tym zależało, ale po wczorajszym wieczorze ta myśl już nie wydawała mu się tak zła. Zerknął na Astrid ukradkiem, ciekaw co w zasadzie on o tym myśli, ale potem padło coś, co sprawiło, że jego uszy stanęły dęba a on sam spojrzał na wampira szeroko otwartymi oczami.
- Naprawdę?! – zapytał, spoglądając na Chu Tao, szukając w jego oczach potwierdzenia, a kiedy czarodziej uśmiechnął się delikatnie na potwierdzenie, ogon lisa zamiótł podłogę w wyrazie szczęścia. – I… I nie będzie nikogo poza wami dwoma i nami? – zapytał jeszcze raz, a kiedy tym razem wampir potwierdził, Visuke z podekscytowania podniósł się z krzesła i w wyrazie wdzięczności schylił przed mężczyzną głowę.
- Dziękuję! Ja… naprawdę, naprawdę dziękuję! Oh, Astrid! To wspaniale, wspaniale! – ekscytował się, z tego wszystkiego nie mogąc się powstrzymać, by się do wampira choć na krótko i bardzo niewygodnie przytulić.
Widząc jego minę, nie do końca wiedział co znaczyła, ale było w niej sporo zaskoczenia.
- No co? – zapytał, spoglądając na niego i udając nadąsanie. – Przecież mi pozwoliłeś przytulać się kiedy chcę – zauważył, spoglądając na niego tak jakby sądził, że wampir zaraz cofnie swoje słowa. Tak się jednak nie stało.
- No dobrze, Visuke uspokój się i usiądź, to nie wszystko – powiedział Chu Tao, a w jego chłodnym głosie była odrobina rozbawienia. – Uznaliśmy wczoraj z Laurentiusem, że twoja fobia sięga zbyt głęboko i nie da się jej wyleczyć w niecałe dwa tygodnie. Zaręczyny odbyć się muszą i Astrid musi cię ugryźć. Dlatego pomyślałem o eliksirze Odważnego Tchórza. Wiesz jak on działa? – zapytał czarodziej, a chłopak przez chwilę milczał, próbując sobie przypomnieć.
- To ten, który sprawia, że nie wiesz, że się boisz? – zapytał, a Chu Tao pokiwał głową. – Oh… w sumie. To dobry pomysł. Próbowałem go już, nie mam uczulenia, a z nim… cóż, nie powinienem zemdleć, ani wpaść w panikę – stwierdził, zgadzając się na użycie eliksiru.
- Świetnie, jego działanie jest prawie natychmiastowe, więc damy ci go wypić przed samym ugryzieniem – zadecydował Chu Tao, zaraz jednak spojrzał zaniepokojony na Visuke, który wydawał się bić z własnymi myślami. – O co chodzi? Coś cię niepokoi? – zapytał łagodnie, a lis, pokiwał delikatnie głową.
- No… bo wiecie… Tam będzie cała moja rodzina, prawda? Mój ojciec i reszta… Możecie… możecie przypilnować, żebym nie powiedział, albo nie zrobił niczego głupiego kiedy będę pod działaniem tego eliksiru? – zapytał, drapiąc się speszony po uchu.
- Co zrobiłeś kiedy pierwszy raz się go napiłeś? – zainteresował się Chu Tao.
- Eeeee… to były tylko dwie krople, żeby sprawdzić, czy dobrze go uważyłem, więc efekt nie trwał zbyt długo… ale powiedziałem nauczycielowi, którego wcześniej okropnie się bałem, że jest fatalnym belfrem i że niczego nas nie nauczył. A wcześniej zmieniłem jego włosy w węże, bo wiedziałem, że się ich boi – przyznał, rumieniąc się, bo choć wtedy wydawało mu się to zabawne, teraz wcale nie czuł się dumny ze swojego postępowania…
Chu Tao odkaszlnął, by zamaskować śmiech, a potem omówili jeszcze detale nadchodzącej uroczystości. Zanim skończyli, w jadalni pojawił się Eric informując ich, że przyszła kobieta na rozmowę o pracę. Kazali mu zaprosić ją do gabinetu, gdzie Astrid usiadł wygodnie w fotelu, a Visuke stanął mu za plecami, kładąc mu po chwili wahania dłoń na ramieniu. Kobieta, która pojawiła się w pomieszczeniu od razu powitała ich z szacunkiem, ale i z wielkim, bardzo przyjaznym uśmiechem na twarzy. Miała okrągłą buzię i okrągłą sylwetkę, ale sprawiała tak przemiłe wrażenie, że Visuke niemal natychmiast zechciał, by ktoś o tak promiennej aurze znalazł się w posiadłości. Kobieta miała włosy w kolorze truskawkowego blond splecione w dwa, grube warkocze z drobną grzywką nad czołem. Wyglądała na dwadzieścia kilka lat i co Visuke zauważył po chwili, była naprawdę, naprawdę śliczna.
- Jak ma pani na imię? – zapytał Visuke z pozoru obojętnym tonem, taksując kobietę wzrokiem. Chciał ją, owszem, ale nie uważał by to było dobre, pokazywać to od samego początku.
- Nazywam się Anna Wilson. Pochodzę z wioski nieopodal, mam dwadzieścia dziewięć lat i mam doświadczenie w pomocy kuchennej. Przez kilka lat pracowałam w karczmie, ale niestety właściciel umarł, a jego synowie sprzedali biznes. Mam dwójkę dzieci i męża, on jest piekarzem, ma swoją piekarnię w mieście – powiedziała, a Visuke pokiwał głową, zapisując z tyłu głowy wszystkie informacje.
- Od kiedy mogłaby pani zacząć pracować? – zapytał, nie zmieniając tonu swojego głosu.
- Oh, choćby od zaraz! Albo od poniedziałku, jeśli taka byłaby pańska wola – odpowiedziała żywo, posyłając im jeszcze jeden, szeroki i pełen ciepła uśmiech, pod którym Visuke wewnętrznie rozlewał się w mokrą plamę.
- W porządku, zacznie więc pani od razu – odpowiedział, a na twarzy kobiety pojawił się jeszcze jeden serdeczny uśmiech.
- Dziękuję! Dziękuję bardzo! – zaczęła, ale przerwał jej unosząc dłoń.
- To nie wszystko. Chciałem jeszcze poinformować, że na razie będzie pani na miesięcznym okresie próbnym. Pani stwierdzi, czy chce pracować z nami, my czy chcemy z panią. Po tym czasie, jeśli stwierdzi pani, że chce z nami zostać, spiszemy umowę i ustalimy odpowiednie wynagrodzenie w zależności od pani umiejętności i obowiązków. Ponadto, jeśli wyrazi pani takie życzenie, będzie mogła zatrzymać się razem z rodziną w posiadłości, na poddaszu znajdują się pokoje dla służby, nie będzie więc to żadnym problemem – poinformował ją jeszcze, a pyzate policzki pokryły się rumieńcem podekscytowania.
- Oh! To brzmi naprawdę dobrze! Panowie są tak hojni! – zachwyciła się, spoglądając nieco bardziej ciekawsko to na Visuke to na Astrid.
- To wszystko na teraz, może pani zgłosić się do Erica, naszego kamerdynera, przydzieli pani zadania na dziś – powiedział jeszcze, a kobieta dziękując i kłaniając się wyszła z gabinetu.
Visuke natychmiast stracił całą swoją obojętność, zmęczony nią, opadając na fotel, na którym przed chwilą siedziała Anna.
- Podoba mi się! – oświadczył, spoglądając ciekawie na Astrid. – A tobie? Wybacz, że tak po prostu pozwoliłem jej zostać, ale jej aura była tak radosna, że nie potrafiłem się jej oprzeć – zachichotał, mając nadzieję, że to naprawdę nie był dla Astrid problem.
- Poza tym… - zaczął już trochę mniej pewnie, sięgając po pudełeczko do kieszeni swojego rękawa. Zupełnie zapomniał o prezencie dla chłopaka, a miał wrażenie, że jeśli nie da mu go teraz, to znów o nim zapomni, albo będzie się zbyt mocno wstydził, by to zrobić. Przesunął pudełeczko po blacie biurka, podsuwając je wampirowi. – Dla ciebie – powiedział, rumieniąc się. – P-p-pomyślałem, że ci się spodoba – dodał, przyglądając mu się nieśmiało i z wyczekiwaniem.
Nie przewidział, że pierwsze słowa jakie zostaną do niego skierowane, sprawią że na chwilę zatrzyma się w połowie drogi widelca do ust. Jego serce natychmiast zaczęło szybciej bić, a uszy opadły z poczucia wstydu i stresu jaki wywołało w nim to pytanie.
- Nie – odpowiedział krótko, zaskoczony że to pytanie padło, odrobinę zbyt szorstko.
Myślał, miał nadzieję, że tyle wystarczy by Astrid przyjął do wiadomości, że nie było takiej opcji, on zaczął jednak dopytywać, tłumaczyć, dlaczego powinien to jednak zrobić. Jego palce zacisnęły się mocniej na sztućcach, a zęby odnalazły dolną wargę. Już wiedział, że Astrid nie pytał go o to ze złośliwości, z chęci dopieczenia mu, po prostu nie wiedział… Dlatego nie był na niego zły, po prostu temat jego uszu był tym, którego nie chciał nigdy poruszać. Którego tak mocno się wstydził i o który miał do dorosłych najwięcej pretensji.
Był wdzięczny Chu Tao za zakończenie tego tematu. Nie chciał musieć się z tego tłumaczyć, wyjawiać Astrid ile tak naprawdę bólu i strachu w sobie nosił, bo nadal choć odrobinę otworzył się przed wampirem, nie czuł się dobrze z myślą, że miałby mu pokazać jak bardzo w rzeczywistości był słaby. Jak niezdarny, delikatny i skrzywdzony.
Ożywił się trochę bardziej na słowa Laurentiusa. Domyślał się, że nie było możliwości przełożenia zaręczyn, skoro obu klanom tak bardzo na tym zależało, ale po wczorajszym wieczorze ta myśl już nie wydawała mu się tak zła. Zerknął na Astrid ukradkiem, ciekaw co w zasadzie on o tym myśli, ale potem padło coś, co sprawiło, że jego uszy stanęły dęba a on sam spojrzał na wampira szeroko otwartymi oczami.
- Naprawdę?! – zapytał, spoglądając na Chu Tao, szukając w jego oczach potwierdzenia, a kiedy czarodziej uśmiechnął się delikatnie na potwierdzenie, ogon lisa zamiótł podłogę w wyrazie szczęścia. – I… I nie będzie nikogo poza wami dwoma i nami? – zapytał jeszcze raz, a kiedy tym razem wampir potwierdził, Visuke z podekscytowania podniósł się z krzesła i w wyrazie wdzięczności schylił przed mężczyzną głowę.
- Dziękuję! Ja… naprawdę, naprawdę dziękuję! Oh, Astrid! To wspaniale, wspaniale! – ekscytował się, z tego wszystkiego nie mogąc się powstrzymać, by się do wampira choć na krótko i bardzo niewygodnie przytulić.
Widząc jego minę, nie do końca wiedział co znaczyła, ale było w niej sporo zaskoczenia.
- No co? – zapytał, spoglądając na niego i udając nadąsanie. – Przecież mi pozwoliłeś przytulać się kiedy chcę – zauważył, spoglądając na niego tak jakby sądził, że wampir zaraz cofnie swoje słowa. Tak się jednak nie stało.
- No dobrze, Visuke uspokój się i usiądź, to nie wszystko – powiedział Chu Tao, a w jego chłodnym głosie była odrobina rozbawienia. – Uznaliśmy wczoraj z Laurentiusem, że twoja fobia sięga zbyt głęboko i nie da się jej wyleczyć w niecałe dwa tygodnie. Zaręczyny odbyć się muszą i Astrid musi cię ugryźć. Dlatego pomyślałem o eliksirze Odważnego Tchórza. Wiesz jak on działa? – zapytał czarodziej, a chłopak przez chwilę milczał, próbując sobie przypomnieć.
- To ten, który sprawia, że nie wiesz, że się boisz? – zapytał, a Chu Tao pokiwał głową. – Oh… w sumie. To dobry pomysł. Próbowałem go już, nie mam uczulenia, a z nim… cóż, nie powinienem zemdleć, ani wpaść w panikę – stwierdził, zgadzając się na użycie eliksiru.
- Świetnie, jego działanie jest prawie natychmiastowe, więc damy ci go wypić przed samym ugryzieniem – zadecydował Chu Tao, zaraz jednak spojrzał zaniepokojony na Visuke, który wydawał się bić z własnymi myślami. – O co chodzi? Coś cię niepokoi? – zapytał łagodnie, a lis, pokiwał delikatnie głową.
- No… bo wiecie… Tam będzie cała moja rodzina, prawda? Mój ojciec i reszta… Możecie… możecie przypilnować, żebym nie powiedział, albo nie zrobił niczego głupiego kiedy będę pod działaniem tego eliksiru? – zapytał, drapiąc się speszony po uchu.
- Co zrobiłeś kiedy pierwszy raz się go napiłeś? – zainteresował się Chu Tao.
- Eeeee… to były tylko dwie krople, żeby sprawdzić, czy dobrze go uważyłem, więc efekt nie trwał zbyt długo… ale powiedziałem nauczycielowi, którego wcześniej okropnie się bałem, że jest fatalnym belfrem i że niczego nas nie nauczył. A wcześniej zmieniłem jego włosy w węże, bo wiedziałem, że się ich boi – przyznał, rumieniąc się, bo choć wtedy wydawało mu się to zabawne, teraz wcale nie czuł się dumny ze swojego postępowania…
Chu Tao odkaszlnął, by zamaskować śmiech, a potem omówili jeszcze detale nadchodzącej uroczystości. Zanim skończyli, w jadalni pojawił się Eric informując ich, że przyszła kobieta na rozmowę o pracę. Kazali mu zaprosić ją do gabinetu, gdzie Astrid usiadł wygodnie w fotelu, a Visuke stanął mu za plecami, kładąc mu po chwili wahania dłoń na ramieniu. Kobieta, która pojawiła się w pomieszczeniu od razu powitała ich z szacunkiem, ale i z wielkim, bardzo przyjaznym uśmiechem na twarzy. Miała okrągłą buzię i okrągłą sylwetkę, ale sprawiała tak przemiłe wrażenie, że Visuke niemal natychmiast zechciał, by ktoś o tak promiennej aurze znalazł się w posiadłości. Kobieta miała włosy w kolorze truskawkowego blond splecione w dwa, grube warkocze z drobną grzywką nad czołem. Wyglądała na dwadzieścia kilka lat i co Visuke zauważył po chwili, była naprawdę, naprawdę śliczna.
- Jak ma pani na imię? – zapytał Visuke z pozoru obojętnym tonem, taksując kobietę wzrokiem. Chciał ją, owszem, ale nie uważał by to było dobre, pokazywać to od samego początku.
- Nazywam się Anna Wilson. Pochodzę z wioski nieopodal, mam dwadzieścia dziewięć lat i mam doświadczenie w pomocy kuchennej. Przez kilka lat pracowałam w karczmie, ale niestety właściciel umarł, a jego synowie sprzedali biznes. Mam dwójkę dzieci i męża, on jest piekarzem, ma swoją piekarnię w mieście – powiedziała, a Visuke pokiwał głową, zapisując z tyłu głowy wszystkie informacje.
- Od kiedy mogłaby pani zacząć pracować? – zapytał, nie zmieniając tonu swojego głosu.
- Oh, choćby od zaraz! Albo od poniedziałku, jeśli taka byłaby pańska wola – odpowiedziała żywo, posyłając im jeszcze jeden, szeroki i pełen ciepła uśmiech, pod którym Visuke wewnętrznie rozlewał się w mokrą plamę.
- W porządku, zacznie więc pani od razu – odpowiedział, a na twarzy kobiety pojawił się jeszcze jeden serdeczny uśmiech.
- Dziękuję! Dziękuję bardzo! – zaczęła, ale przerwał jej unosząc dłoń.
- To nie wszystko. Chciałem jeszcze poinformować, że na razie będzie pani na miesięcznym okresie próbnym. Pani stwierdzi, czy chce pracować z nami, my czy chcemy z panią. Po tym czasie, jeśli stwierdzi pani, że chce z nami zostać, spiszemy umowę i ustalimy odpowiednie wynagrodzenie w zależności od pani umiejętności i obowiązków. Ponadto, jeśli wyrazi pani takie życzenie, będzie mogła zatrzymać się razem z rodziną w posiadłości, na poddaszu znajdują się pokoje dla służby, nie będzie więc to żadnym problemem – poinformował ją jeszcze, a pyzate policzki pokryły się rumieńcem podekscytowania.
- Oh! To brzmi naprawdę dobrze! Panowie są tak hojni! – zachwyciła się, spoglądając nieco bardziej ciekawsko to na Visuke to na Astrid.
- To wszystko na teraz, może pani zgłosić się do Erica, naszego kamerdynera, przydzieli pani zadania na dziś – powiedział jeszcze, a kobieta dziękując i kłaniając się wyszła z gabinetu.
Visuke natychmiast stracił całą swoją obojętność, zmęczony nią, opadając na fotel, na którym przed chwilą siedziała Anna.
- Podoba mi się! – oświadczył, spoglądając ciekawie na Astrid. – A tobie? Wybacz, że tak po prostu pozwoliłem jej zostać, ale jej aura była tak radosna, że nie potrafiłem się jej oprzeć – zachichotał, mając nadzieję, że to naprawdę nie był dla Astrid problem.
- Poza tym… - zaczął już trochę mniej pewnie, sięgając po pudełeczko do kieszeni swojego rękawa. Zupełnie zapomniał o prezencie dla chłopaka, a miał wrażenie, że jeśli nie da mu go teraz, to znów o nim zapomni, albo będzie się zbyt mocno wstydził, by to zrobić. Przesunął pudełeczko po blacie biurka, podsuwając je wampirowi. – Dla ciebie – powiedział, rumieniąc się. – P-p-pomyślałem, że ci się spodoba – dodał, przyglądając mu się nieśmiało i z wyczekiwaniem.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Wsłuchując się w głos wuja, niespiesznie unosił do ust łyżeczki po brzegi wypełnione słodką, kakaową masą. Szorstkie “nie” wciąż wybrzmiewało w jego głowie, a on nie był pewien, czy chciałby porozmawiać z narzeczonym i przeprosić go raz jeszcze, czy raczej wolał zniknąć mu z oczu. Rzecz jasna cieszyło go to, że podczas zwieńczenia zaręczyn będzie tylko ich czwórka, zważywszy na to, jak bardzo pomoże to Visuke, jednakże w takim stanie trudno było mu się na tym skupić. Dopiero nagły wybuch radości - który swoją drogą nie powinien mieć miejsca podczas posiłku, nie ważne jak chłopak był podekscytowany - w jakiś sposób nakazał mu skupić się bardziej na tym, co rozgrywa się przy stole.
…
?
?!
Spiął się cały na nieoczekiwaną kulminację w postaci nieudolnie obejmujących go ramion. Co się właśnie stało? Dlaczego chłopak go przytula? Pomijając już fakt, że wstanie od stołu było wysoce niegrzeczne, podobnie jak przeszkadzanie innym uczestnikom śniadania - zawsze wcześniej pytał o zgodę, bądź wysyłał jakieś sygnały, które można było jednoznacznie odczytać jako chęć… ale, ale przecież miał rację! Poprzedniego dnia Astrid zezwolił na podobne zachowania w swoim kierunku bez uprzedniego komunikowania i nie miał zamiaru rzecz jasna się z tego wycofywać, w końcu nie był osobą rzucającą słowa na wiatr no i… jednakże wciąż fakt, że zupełnie się tego nie spodziewał wprawiał go w dziwne otępienie i szok, które potęgowały się i wzbierały w nim, sprawiając, że nie był pewien, czy także nie powinien w jakiś sposób oddać tego gestu, podczas gdy z drugiej strony znów jego wychowanie nie pozwalało na coś podobnego a i sprawiało, że nie był w stanie pojąć dlaczego...
Mrugając szybciej, podczas gdy jego umysł pracował dziesięciokrotnie szybciej, niż zazwyczaj, wpatrywał się zszokowany w wuja.
“!!!”
“Co się dzieje? Wuju, dlaczego on to robi? O co chodzi? Co teraz?”
Odpowiedziało mu równie zasokoczone spojrzenie, w którym po dłuższej chwili mignęło trudne do rozszyfrowania zrozumienie. Astrid nie mógł wiedzieć o rozmowie, jaką przeprowadził poprzedniej nocy Laurentius, ani o tym, że w końcu pojął znaczenie słów Chu Tao. Tak, to prawda. Tych dwóch młodzieńców go potrzebowało. Teraz, gdy choć na chwilę dawny żal przestał przesłaniać mu wizję, dostrzegał tę jakże prostą i oczywistą rzecz.
Jak gdyby nigdy nic dwóch czarodziejów wróciło do rozmowy, omawiając kwestie eliksiru. Wampir słyszał, co mówią, jednak nie do końca przetwarzał te informacje. Skupił się bardziej na fakcie, że stracił jedyny sposób, aby… dokończyć deser. Około centymetrowa warstwa budyniu patrzyła na niego z dna miseczki, a on - straciwszy łyżeczkę - nie był w stanie dostarczyć jej swojemu organizmowi. Gdzie się podziało srebro? Trudno powiedzieć, jednakże najbardziej prawdopodobnym było, iż upuścił je, gdy Visuke go przytulił. Nie mogąc poratować się innym sztućcem, pozostało mu rzucenie długiego, pełnego żalu spojrzenia tej pysznej, kakaowej masie i wewnętrzne westchnienie. Dopił jedynie antybiotyk i herbatę z beznamiętnym wyrazem.
Zajął miejsce przy biurku, poniekąd dziwiąc się, że chłopak nie wziął krzesła z naprzeciwka, aby usiąść obok niego. Zamiast tego Visuke położył mu dłoń na ramieniu. Widział kiedyś, jak jego matka robiła to samo. Rozmawiając z nimi w gabinecie ojca, gdzie nie był zapraszany zbyt często, miał dobry widok na podobną scenę. Ręka matki z jednej strony uspokajała męża, z drugiej zaś dawała mu sygnał, że zgadza się z nim. Nie raz wychodząc, kątem oka widział, jak mężczyzna odwzajemnia ten gest, unosząc rękę i dotykając palcami odpowiedniczek lub przechyla głowę i przykłada policzek do alabastrowej skóry ukochanej, korzystając z okazji, że nie odsunęła się jeszcze. Teraz, mogąc odczuć jak wiele wsparcia daje dotyk narzeczonego, sam miał ochotę choć trochę zmniejszyć odległość między nimi. Na chwilę zapomniał o feralnej nocy. O swoich podejrzeniach oraz strachu, że zawiódł swojego pierwszego przyjaciela.
Tę chwilę wyciszenia i bliskości przerwało wejście kobiety. Zdecydowanie zbyt zwracająca na siebie uwagę szerokim uśmiechem i jasnymi włosami, które dla wampira stanowiły swego rodzaju odstępstwo od znanych odcieni, zrobiła niezbyt dobre wrażenie. Radosna aura emanowała od niej, sprawiając, że chłopak martwił się, czy jest w stanie wtopić się w tło i pracować tak, jakby jej nie było. Z tego znana była służba w jego domu i nie wyobrażał sobie, jak inaczej mogłoby to przebiegać. Ericowi, który pierwszego dnia stał się przyczyną jego kłótni z Visuke, udało się w jakiś sposób dostosować do owego szablonu. Astrid nieczęsto na niego wpadał, a jeśli już, kamerdyner zawsze kłaniał mu się, bądź zachowywał tak, że - choć baron go dostrzegał - nie mógł mu niczego zarzucić. Czy Anna była w stanie mu dorównać? Jej entuzjastyczne odpowiedzi także były na minus. Za przyjęciem jej było jedynie doświadczenie, które z pewnością posiadała, oraz opinia Visuke. Ostatnim razem wampir zdenerwował go swoimi słowami, dlatego - wciąż nie do końca wiedząc, czy chciałby być baronem podobnym do niego, czy też pozostać wierny nauką rodzinnym, a i mając z tyłu głowy, że poniekąd już go zwiódł - nie odezwał się ani razu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, gdy złote oczy zatrzymywały się na okrągłej sylwetce. Kiwnął jedynie głową na znak pożegnania, zachowując konwenanse.
Odprowadził go wzrokiem, z pewną dozą smutku przyjmując fakt, że chłopak tak prędko się odsunął. Nie zdążył ułożyć sobie w głowie odpowiedzi na pierwsze pytanie, gdy pojawiło się kolejne. Tęczówki zalśniły zaskoczeniem. Pudełko? Z początku myślał, że w środku będzie broszka matki Visuke, którą ten obiecał mu pożyczyć. Zamiast niej jednak dostrzegł przepiękną szpilkę do włosów. Jego oczy zalśniły zaskoczeniem i zachwytem, gdy z nabożną wręcz czcią unosił prezent, aby móc lepiej się mu przyjrzeć. Przesunął opuszkiem wzdłuż biegnących żyłek, by zakończyć ich bieg na kwiecie wiśni. Misternie wykonany dodawał elegancji i pewnej efemeryczności ozdobie, która wampirowi wydała się nagle tak strasznie krucha i delikatna. Przenosząc w końcu spojrzenie na chłopaka, posłał mu szeroki uśmiech pełen wdzięczności jak i czułości. Wyciągnął ją delikatnie w jego stronę, drugą ręką uwalniając ciemne kosmyki, dotychczas upięte inną, teraz jednak znaczącą o wiele mniej.
- Załóż mi ją - poprosił niemalże szeptem.
Nie było istotne, czy czarodziej potrafił to zrobić. To, czy upięcie będzie dokładne, bardziej szlachetne, czy może proste i niezbyt wyróżniające się. Dla Astrid liczyło się, aby móc od razu ją założyć. Mieć blisko siebie. Żeby chłopak znów nie uciekł.
Zgrabnym ruchem przerzucił włosy za oparcie, aby ułatwić Visuke dostęp do nich. Przez lata przyzwyczajony, że ktoś inny zajmuje się nimi, nawet w razie mocniejszego pociągnięcia nie skrzywiłby się. Z drugiej strony czując, jak palce chłopaka delikatnie, prawdopodobnie przypadkiem muskają jego skórę, wydał z siebie ciche westchnienie.
- Przestraszyłem się, gdy nie było cię obok rano - wyznał wciąż cichym tonem.
Wpadające przez uchylone zasłony światło, tańczyło na dywanie i biurku. Drobinki kurzu, niby małe płatki śniegu, wirowały w promieniach obserwowane przez wampira. Ukryte za szybą książki rzucały im ciekawskie spojrzenia, plotkując niesłyszalnie z zegarem w tylko sobie znanym języku. Na zewnątrz było tak spokojnie, a w jego sercu szalała burza.
- Pomyślałem, że musisz być na mnie zły o wczoraj. Nic w tym dziwnego - obiecałem być osobą godną tytułu twojego narzeczonego i przyjaciela, a zachowałem się nagannie. - Niby docierało do niego, że - zgodnie z jego słowami - Visuke też tak czasem ma, ale… był Astrid Florifel D’Arche. Jak ktoś noszący nazwisko syna wampirzego Lorda mógł do tego dopuścić? Miał zawsze zachowywać się wzorowo, a mimo to… - Jeśli mi wybaczysz... Jeśli… jeśli mogę ci to jakoś wynagrodzić… Proszę, powiedz, co mogę zrobić.
Cieszył się, że czarodziej nie widzi, jak żałosną minę robi. Jak zaciska pięści ukryte w rękawach. Zapomniał zupełnie, że mieli rozmawiać o Annie Wilson, która od dziś zaczynała tu pracę.
- Chciałbym, abyśmy puścili w niepamięć tamto wydarzenie. Czy… czy to w porządku?
…
?
?!
Spiął się cały na nieoczekiwaną kulminację w postaci nieudolnie obejmujących go ramion. Co się właśnie stało? Dlaczego chłopak go przytula? Pomijając już fakt, że wstanie od stołu było wysoce niegrzeczne, podobnie jak przeszkadzanie innym uczestnikom śniadania - zawsze wcześniej pytał o zgodę, bądź wysyłał jakieś sygnały, które można było jednoznacznie odczytać jako chęć… ale, ale przecież miał rację! Poprzedniego dnia Astrid zezwolił na podobne zachowania w swoim kierunku bez uprzedniego komunikowania i nie miał zamiaru rzecz jasna się z tego wycofywać, w końcu nie był osobą rzucającą słowa na wiatr no i… jednakże wciąż fakt, że zupełnie się tego nie spodziewał wprawiał go w dziwne otępienie i szok, które potęgowały się i wzbierały w nim, sprawiając, że nie był pewien, czy także nie powinien w jakiś sposób oddać tego gestu, podczas gdy z drugiej strony znów jego wychowanie nie pozwalało na coś podobnego a i sprawiało, że nie był w stanie pojąć dlaczego...
Mrugając szybciej, podczas gdy jego umysł pracował dziesięciokrotnie szybciej, niż zazwyczaj, wpatrywał się zszokowany w wuja.
“!!!”
“Co się dzieje? Wuju, dlaczego on to robi? O co chodzi? Co teraz?”
Odpowiedziało mu równie zasokoczone spojrzenie, w którym po dłuższej chwili mignęło trudne do rozszyfrowania zrozumienie. Astrid nie mógł wiedzieć o rozmowie, jaką przeprowadził poprzedniej nocy Laurentius, ani o tym, że w końcu pojął znaczenie słów Chu Tao. Tak, to prawda. Tych dwóch młodzieńców go potrzebowało. Teraz, gdy choć na chwilę dawny żal przestał przesłaniać mu wizję, dostrzegał tę jakże prostą i oczywistą rzecz.
Jak gdyby nigdy nic dwóch czarodziejów wróciło do rozmowy, omawiając kwestie eliksiru. Wampir słyszał, co mówią, jednak nie do końca przetwarzał te informacje. Skupił się bardziej na fakcie, że stracił jedyny sposób, aby… dokończyć deser. Około centymetrowa warstwa budyniu patrzyła na niego z dna miseczki, a on - straciwszy łyżeczkę - nie był w stanie dostarczyć jej swojemu organizmowi. Gdzie się podziało srebro? Trudno powiedzieć, jednakże najbardziej prawdopodobnym było, iż upuścił je, gdy Visuke go przytulił. Nie mogąc poratować się innym sztućcem, pozostało mu rzucenie długiego, pełnego żalu spojrzenia tej pysznej, kakaowej masie i wewnętrzne westchnienie. Dopił jedynie antybiotyk i herbatę z beznamiętnym wyrazem.
Zajął miejsce przy biurku, poniekąd dziwiąc się, że chłopak nie wziął krzesła z naprzeciwka, aby usiąść obok niego. Zamiast tego Visuke położył mu dłoń na ramieniu. Widział kiedyś, jak jego matka robiła to samo. Rozmawiając z nimi w gabinecie ojca, gdzie nie był zapraszany zbyt często, miał dobry widok na podobną scenę. Ręka matki z jednej strony uspokajała męża, z drugiej zaś dawała mu sygnał, że zgadza się z nim. Nie raz wychodząc, kątem oka widział, jak mężczyzna odwzajemnia ten gest, unosząc rękę i dotykając palcami odpowiedniczek lub przechyla głowę i przykłada policzek do alabastrowej skóry ukochanej, korzystając z okazji, że nie odsunęła się jeszcze. Teraz, mogąc odczuć jak wiele wsparcia daje dotyk narzeczonego, sam miał ochotę choć trochę zmniejszyć odległość między nimi. Na chwilę zapomniał o feralnej nocy. O swoich podejrzeniach oraz strachu, że zawiódł swojego pierwszego przyjaciela.
Tę chwilę wyciszenia i bliskości przerwało wejście kobiety. Zdecydowanie zbyt zwracająca na siebie uwagę szerokim uśmiechem i jasnymi włosami, które dla wampira stanowiły swego rodzaju odstępstwo od znanych odcieni, zrobiła niezbyt dobre wrażenie. Radosna aura emanowała od niej, sprawiając, że chłopak martwił się, czy jest w stanie wtopić się w tło i pracować tak, jakby jej nie było. Z tego znana była służba w jego domu i nie wyobrażał sobie, jak inaczej mogłoby to przebiegać. Ericowi, który pierwszego dnia stał się przyczyną jego kłótni z Visuke, udało się w jakiś sposób dostosować do owego szablonu. Astrid nieczęsto na niego wpadał, a jeśli już, kamerdyner zawsze kłaniał mu się, bądź zachowywał tak, że - choć baron go dostrzegał - nie mógł mu niczego zarzucić. Czy Anna była w stanie mu dorównać? Jej entuzjastyczne odpowiedzi także były na minus. Za przyjęciem jej było jedynie doświadczenie, które z pewnością posiadała, oraz opinia Visuke. Ostatnim razem wampir zdenerwował go swoimi słowami, dlatego - wciąż nie do końca wiedząc, czy chciałby być baronem podobnym do niego, czy też pozostać wierny nauką rodzinnym, a i mając z tyłu głowy, że poniekąd już go zwiódł - nie odezwał się ani razu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, gdy złote oczy zatrzymywały się na okrągłej sylwetce. Kiwnął jedynie głową na znak pożegnania, zachowując konwenanse.
Odprowadził go wzrokiem, z pewną dozą smutku przyjmując fakt, że chłopak tak prędko się odsunął. Nie zdążył ułożyć sobie w głowie odpowiedzi na pierwsze pytanie, gdy pojawiło się kolejne. Tęczówki zalśniły zaskoczeniem. Pudełko? Z początku myślał, że w środku będzie broszka matki Visuke, którą ten obiecał mu pożyczyć. Zamiast niej jednak dostrzegł przepiękną szpilkę do włosów. Jego oczy zalśniły zaskoczeniem i zachwytem, gdy z nabożną wręcz czcią unosił prezent, aby móc lepiej się mu przyjrzeć. Przesunął opuszkiem wzdłuż biegnących żyłek, by zakończyć ich bieg na kwiecie wiśni. Misternie wykonany dodawał elegancji i pewnej efemeryczności ozdobie, która wampirowi wydała się nagle tak strasznie krucha i delikatna. Przenosząc w końcu spojrzenie na chłopaka, posłał mu szeroki uśmiech pełen wdzięczności jak i czułości. Wyciągnął ją delikatnie w jego stronę, drugą ręką uwalniając ciemne kosmyki, dotychczas upięte inną, teraz jednak znaczącą o wiele mniej.
- Załóż mi ją - poprosił niemalże szeptem.
Nie było istotne, czy czarodziej potrafił to zrobić. To, czy upięcie będzie dokładne, bardziej szlachetne, czy może proste i niezbyt wyróżniające się. Dla Astrid liczyło się, aby móc od razu ją założyć. Mieć blisko siebie. Żeby chłopak znów nie uciekł.
Zgrabnym ruchem przerzucił włosy za oparcie, aby ułatwić Visuke dostęp do nich. Przez lata przyzwyczajony, że ktoś inny zajmuje się nimi, nawet w razie mocniejszego pociągnięcia nie skrzywiłby się. Z drugiej strony czując, jak palce chłopaka delikatnie, prawdopodobnie przypadkiem muskają jego skórę, wydał z siebie ciche westchnienie.
- Przestraszyłem się, gdy nie było cię obok rano - wyznał wciąż cichym tonem.
Wpadające przez uchylone zasłony światło, tańczyło na dywanie i biurku. Drobinki kurzu, niby małe płatki śniegu, wirowały w promieniach obserwowane przez wampira. Ukryte za szybą książki rzucały im ciekawskie spojrzenia, plotkując niesłyszalnie z zegarem w tylko sobie znanym języku. Na zewnątrz było tak spokojnie, a w jego sercu szalała burza.
- Pomyślałem, że musisz być na mnie zły o wczoraj. Nic w tym dziwnego - obiecałem być osobą godną tytułu twojego narzeczonego i przyjaciela, a zachowałem się nagannie. - Niby docierało do niego, że - zgodnie z jego słowami - Visuke też tak czasem ma, ale… był Astrid Florifel D’Arche. Jak ktoś noszący nazwisko syna wampirzego Lorda mógł do tego dopuścić? Miał zawsze zachowywać się wzorowo, a mimo to… - Jeśli mi wybaczysz... Jeśli… jeśli mogę ci to jakoś wynagrodzić… Proszę, powiedz, co mogę zrobić.
Cieszył się, że czarodziej nie widzi, jak żałosną minę robi. Jak zaciska pięści ukryte w rękawach. Zapomniał zupełnie, że mieli rozmawiać o Annie Wilson, która od dziś zaczynała tu pracę.
- Chciałbym, abyśmy puścili w niepamięć tamto wydarzenie. Czy… czy to w porządku?
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Visuke przyglądał się zmieniającej się minie Astrid, przechodzącej płynnie z zaskoczenia, na zachwyt i w końcu, rzucony mu najpiękniejszy na świecie uśmiech. Jego serce zabiło mocniej, a usta mimowolnie odpowiedziały tym samym, podczas gdy ogon, szczęśliwy, że udało mu się wywołać taki wyraz na twarzy narzeczonego, uderzał delikatnie o poręcz fotela. Poproszony o umocowanie ozdoby we włosach Astrid, zawahał się, ale wystarczyła chwila, w której chłopak rozpuścił włosy, by przestał się wahać. Oh, on był taki piękny, Visuke nie potrafił się na niego napatrzeć, zachwycony tym jak miękkie włosy otaczały przystojną twarz wampira. Podniósł się niespiesznie z fotela, chcąc jeszcze chwilę na niego popatrzeć, a potem odebrał szpilkę z jego dłoni, czując dreszcz przebiegający mu wzdłuż pleców, kiedy ich palce zetknęły się na ułamek sekundy.
Nie bardzo wiedział jak to zrobić, nie chciał też pociągnąć Astrid, dlatego bardzo delikatnie wplótł palce w jego włosy, powstrzymując jęk zachwytu, który cisnął mu się na usta. Panicz D’Arche miał włosy idealne nie tylko z daleka. Miękkie, gładkie, przyjemnie pachniały sprawiając, że Visuke miał ochotę pochylić się i zatopić w nich nos. Zakręciło mu się w głowie, ale dzielnie walczył ze sobą, upinając nieco nieporadnie włosy narzeczonego. Przeciągał ten moment, w którejś chwili łapiąc się na tym, że przeczesywał je palcami, zamiast zostawić chłopaka w spokoju…
Dopiero słowa, ciche, drżące i delikatne jak szelest skrzydeł motyla sprawiły, że zatrzymał się w pół ruchu, nie mając pojęcia, że jego poranna ucieczka będzie źródłem zmartwienia chłopaka. Nie odzywał się jednak, czekając na ciąg dalszy, który zaraz się pojawił i który sprawił, że w brzuchu Lisa pojawiło się nieznane mu dotąd uczucie rozczulenia pomieszanego z niedowierzaniem. Wypuścił w końcu włosy narzeczonego spomiędzy palców, pozwalając im przelać się między nimi po raz ostatni, by przenieść się pomiędzy fotel na którym siedział wampir, a biurko, o które oparł się biodrami. Widząc minę Astrid, wciągnął głośno powietrze nosem, nie spodziewając się dojrzeć u niego kiedykolwiek takiego wyrazu twarzy. Od początku chłopak wydawał mu się pewny siebie, nieustępliwy, silny i niesamowicie łagodny. Nie był więc przygotowany na to, że w środku mógł być też odrobinę przewrażliwiony i tak jak Visuke, delikatny. Ale mimo wszystko, co sprawiło, że Visuke zarumienił się, sprawiając że jego twarz przybrała odcień jego włosów, w takim stanie Astrid nadal był najpiękniejszą istotą jaką przyszło mu zobaczyć.
- Głupku – powiedział, ale w jego głosie więcej było nieśmiałości i czułości niż czegokolwiek innego. – Przecież nie mam za co być na ciebie zły – dodał, nie będąc pewnym, co zrobić, by Astrid mu uwierzył, opadł przed nim na kolana, chcąc znaleźć się na poziomie jego oczu, a potem odnalazł jego dłonie, pomagając im się rozluźnić i oplótł je swoimi palcami.
- Ja… przepraszam, że uciekłem rano. Obudziłem się wcześniej od ciebie i… jesteś taki piękny, że nie potrafiłem się na ciebie nie patrzeć – wymamrotał, odwracając wzrok. – Było mi głupio spojrzeć ci potem w oczy, dlatego wyszedłem zanim się rozbudziłeś… - wyznał, czując że robi mu się jeszcze bardziej gorąco. Czy właśnie przyznał, że Astrid mu się podobał?
Wypowiedziane z nieznaną dotychczas czułością słowa sprawiły, że wampir spochmurniał nawet bardziej, zrzucając na zbyt długo maskę idealnego, zawsze spokojnego szlachcica na rzecz zwyczajnego nastolatka, który czuł się winny. Był w stanie wymienić kilka rzeczy, za które narzeczony jednak powinien się gniewać, a mimo to... zaczepił się o te słowa, pozwalając mu odszukać swoje dłonie i spleść je z tymi narzeczonego.
- Nie rozumiem - przyznał szczerze. - Nic się nie zmieniło od ostatniego razu, więc dlaczego teraz...
Kłamał, żeby go pocieszyć? Nie, nie zrobiłby tego... prawda?
- Wcześniej też na ciebie patrzyłem, ale nie z tak bliska i… i nie aż tak długo… - odpowiedział cicho, bo przecież nie miał zamiaru mu powiedzieć o przyrzeczeniu, które wypowiedział kiedy wampir spał, a które to nadal tkwiło gdzieś w jego środku. Wolał mu powiedzieć choć część prawdy, nawet jeśli sprawiała ona, że wstydził się i miał ochotę schować przed jego wzrokiem.
Cichutkie słowa, które mogłyby utonąć między rytmicznym tykaniem, a dźwiękiem opadających płatków z kwiatów muśniętych wiatrem. Wyraźny rumieniec, jaki zdobił jego twarz, a może sam sens docierającego do wampirzych bębenków zdania? Trudno powiedzieć, co dokładnie sprawiło, że nagle atmosfera stała się tak osobista. Astrid był w stanie uwierzyć tym wpatrującym się gdzieś obok, pięknym, brązowym oczom. Nie tylko uwierzyć, ale i zatonąć w nich, co niebawem miało się stać.
- Możesz patrzeć na mnie ile chcesz i z jak bliska pragniesz, tylko nie strasz mnie już tak więcej - wyznał na wydechu. - Visuke.
Jego imię dawniej było niczym magiczne zaklęcie, które powtarzał sobie nie raz.
- Porozmawiaj ze mną następnym razem. Zrób cokolwiek, ale nie zostawiaj mnie samego, żebym myślał, że jesteś na mnie zły. Proszę.
- D-dobrze – zgodził się urzeczony tonem głosu i słowami Visuke. Nie chciał go więcej ranić, ani tym bardziej martwić. A kiedy słyszał swoje imię wypowiedziane tym miękkim tonem głosu, czuł w brzuchu nieznane mu dotąd sensacje. Zadrżał, kładąc po sobie uszy i w końcu pozwalając by złote oczy spotkały się z jego brązowymi tęczówkami.
- A-Astrid – wymruczał jego imię, bardzo chcąc by spłynęło mu po języku, zostawiając po sobie jakąś taką słodycz. Nie wiedział, co czuł w tamtym momencie, bo zbyt dużo emocji kłębiło mu się w sercu, był jednak pewien, że nie chciałby zamienić tej chwili na żadną inną. Nawet nie wiedział kiedy zaczął kreślić na dłoniach wampira dziwne wzory, napawając się miękkością jego skóry.
- Um… a wracając do tego, o czym mówiłeś wcześniej… Wcale nie uważam, że w którymkolwiek momencie zachowałeś się nagannie. W zasadzie to… to jeśli chcesz, nie musisz być przy mnie taki wiesz, idealny. Chcę cię poznać. Prawdziwego ciebie, bez tego wszystkiego – powiedział dosyć niewyraźnie, nie do końca wiedząc co miał na myśli, kreśląc wymowny krąg obejmujący pomieszczenie.
Opierał się pokusie, by się pochylić. Otrzeć o niego policzkiem. Czołem dotknąć jego ramienia. Przytulić lico do jego szyi. Sprawdzić, jak smakuje jego skóra. Zasmakować jego krwi. Pokusa ta była duża, jednak był w stanie nad nią zapanować, wpatrując się jedynie zamglonym wzrokiem w chłopaka, którego zapach tak go nęcił. Pozwalał mu robić co tylko chciał ze swoimi dłońmi, delikatnie zagryzając wewnętrzną stronę policzka.
- Powinienem być - odpowiedział mu poważnie, wierząc w to głęboko. - Jako drugi syn rodu D'Arche, baron oraz twój narzeczony powinienem być. - Zaraz jednak uśmiechnął się ciepło. - Ja także chciałbym cię - skosztować - lepiej poznać.
Nie możesz Astrid, jeszcze nie.
- Powinieneś, nie powinieneś – prychnął Lis, przewracając oczami. – Ja też powinienem dużo rzeczy, ale wiesz co? Żadnej z nich nie chcę, więc nie będę się zachowywał tak jak innym pasuje. Nie rozumiem dlaczego ty to robisz, zwłaszcza tutaj i teraz, kiedy jesteśmy w naszym domu i jedyną osobą, która miałaby to zobaczyć byłbym ja. A może nie chcesz pokazać mi prawdziwego siebie? – zapytał zaczepnie, unosząc zabawnie brwi.
Zmarszczył delikatnie brwi, słysząc niespodziewaną odpowiedź. Podobnej ekspresji jeszcze nie uświadczył w wykonaniu narzeczonego. Starał się na niej zawiesić wzrok, zamiast na jego odkrytej szyi.
- Nie robię niczego wbrew sobie - odpowiedział po chwili pewnego wahania, zastanawiając się, czy do tego dąży narzeczony. - Jeśli to masz na myśli. Uważam jednak, że dobra prezencja jest istotna niezależnie od okoliczności.
Poza tym... czy chłopak naprawdę byłby w stanie znieść prawdziwego - cokolwiek to znaczy - wampira w swoim życiu? Czy gdyby powiedział mu, jak bardzo chciałby go ugryźć... nie odtrąciłby go? Nie, nie mógłby - nie śmiałby - spytać. Mieli wyznaczoną datę. Musiał zaczekać jeszcze tydzień.
- Co chciałbyś zrobić? - zmienił temat, łapiąc się napomnianej przez chłopaka rzeczy. - Skoro nie chcesz zachowywać się tak, jak innym pasuje, co chciałbyś zrobić?
Słysząc odpowiedź, Visuke jedynie wzruszył ramionami. Skoro Astrid nie robił niczego wbrew sobie, takie zapewnienie mu wystarczyło. W końcu właśnie o to mu chodziło, by chłopak robił to co chciał i zachowywał się tak jak mu pasowało. Byle działo się to z jego własnej, nieprzymuszonej woli. Za to słysząc pytanie, jego usta rozciągnęły się w złośliwym uśmieszku.
- A czy już nie robię tego co chcę? – zapytał, przechylając przekornie głowę na bok. – Wszystko, co do tej pory zrobiłem, czy powiedziałem, jak myślisz, komu by się to podobało poza mną? Nawet tobie nie podoba się to jaki jestem, nie powiesz mi że w pewnych aspektach tak właśnie nie jest – zauważył, unosząc jedną brew, jakby prowokując Astrid by spróbował zaprzeczyć. – Różnica polega na tym… że jeśli ty zachęcił byś mnie do zmiany, a nie próbował do niej zmusić… cóż, zastanowiłbym się – powiedział całkiem szczerze, znów czując ciepło na policzkach. W zasadzie już co nieco Astrid w nim zmienił… do tej pory nie zwracał uwagi na swój wygląd, ale odkąd pomyślał, że chciałby u boku narzeczonego wyglądać trochę lepiej niż bezdomny przy królu, zaczął się na swoje możliwości starać. I chciał się postarać bardziej, bo miał wrażenie, że było go na to stać.
Kolejna mimika, której wcześniej nie uświadczył. W pewien sposób czuł, że chłopak się z nim bawi i poddawał się temu, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Nie zaprzeczył, oczekując dalszych słów. Zabrał swoją rękę, aby położyć ją na policzku narzeczonego i pogłaskać go delikatnie z ciepłym uśmiechem.
- To zaszczyt, że byś się zastanowił - odpowiedział z delikatnym śmiechem.
Zaraz jego dłoń przesunęła się na jego włosy, wplatając w nie palce.
- Nie zamierzam cię do niczego zmuszać.
Chciał go przytulić, a zarazem czuł, że wtedy już nie powstrzymałby się od czynu, którego by żałował. Spojrzał więc na zegarek.
- Zaraz zaczną się niepokoić, że nas nie ma - zauważył.
Ah i znowu ten wyraz twarzy… Widząc ten delikatny uśmieszek, Visuke nie mógł nic poradzić na to, że jego ogon wydawał ciche „pac, pac” w zetknięciu z podłogą, a głowa sama układała się tak, by Astrid jak najszybciej odnalazł palcami jego uszy. Uwielbiał kiedy go głaskał i uwielbiał kiedy się cieszył, a sam był najbardziej szczęśliwy, kiedy słyszał ten delikatny, ale jakże szczery śmiech. Astrid się śmiał!
- Jeszcze chwileczkę – poprosił, obracając głowę, by Astrid pogłaskał go też po drugim uchu. Dopiero kiedy uznał, że oba puszyste dodatki na jego głowie są dostatecznie wygłaskane, podniósł się i otrząsnął jak pies z kropel deszczu.
- Lubię z tobą rozmawiać – powiedział jeszcze, przeciągając się i dopiero po tym stwierdzeniu, wyszedł, obiecując Astrid, że na dole zobaczą się już w wydaniu wieczorowym.
Nie bardzo wiedział, w co się powinien ubrać, dlatego zanim ruszył na górę, odnalazł Chu Tao, by poprosić go o pomoc. Czarodziej widząc, że ogon chłopaka bujał się na boki, uniósł brwi w nieco rozbawionym geście.
- Widzę, że stało się coś dobrego – zauważył, a Visuke spojrzał na niego z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Rozmawiałem z Astrid – odpowiedział mu lis, takim tonem jakby to było oczywiste i jakby tylko ten fakt wystarczył, żeby chłopak był szczęśliwy.
Chu Tao widząc go w takim stanie, nie potrafił powstrzymać delikatnego uśmiechu cisnącego mu się na usta.
- Oh tak? To musiała być w takim razie bardzo miła rozmowa – stwierdził, a kiedy Visuke potwierdził, w myślach pogratulował młodemu wampirowi. Był ciekaw, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ na tego niesfornego, szczwanego liska posiadał…
Z pomocą Chu Tao Visuke wybrał strój składający się na nieco bardziej eleganckie ciemnoczerwone kimono, które na plecach miało wzór lecących żurawi. Włosy związał w wysoki kucyk, a w uchu zawiesił kolczyk z jadeitowym kółkiem. Przeglądając się w lustrze nie był przekonany, ale postanowił uwierzyć starszemu czarodziejowi, że nie wyglądał źle. Przebrany i z pudełkiem zawierającym w sobie broszkę jego matki, znalazł się na dole i czekał aż Astrid pojawi się na szczycie schodów…
Nie bardzo wiedział jak to zrobić, nie chciał też pociągnąć Astrid, dlatego bardzo delikatnie wplótł palce w jego włosy, powstrzymując jęk zachwytu, który cisnął mu się na usta. Panicz D’Arche miał włosy idealne nie tylko z daleka. Miękkie, gładkie, przyjemnie pachniały sprawiając, że Visuke miał ochotę pochylić się i zatopić w nich nos. Zakręciło mu się w głowie, ale dzielnie walczył ze sobą, upinając nieco nieporadnie włosy narzeczonego. Przeciągał ten moment, w którejś chwili łapiąc się na tym, że przeczesywał je palcami, zamiast zostawić chłopaka w spokoju…
Dopiero słowa, ciche, drżące i delikatne jak szelest skrzydeł motyla sprawiły, że zatrzymał się w pół ruchu, nie mając pojęcia, że jego poranna ucieczka będzie źródłem zmartwienia chłopaka. Nie odzywał się jednak, czekając na ciąg dalszy, który zaraz się pojawił i który sprawił, że w brzuchu Lisa pojawiło się nieznane mu dotąd uczucie rozczulenia pomieszanego z niedowierzaniem. Wypuścił w końcu włosy narzeczonego spomiędzy palców, pozwalając im przelać się między nimi po raz ostatni, by przenieść się pomiędzy fotel na którym siedział wampir, a biurko, o które oparł się biodrami. Widząc minę Astrid, wciągnął głośno powietrze nosem, nie spodziewając się dojrzeć u niego kiedykolwiek takiego wyrazu twarzy. Od początku chłopak wydawał mu się pewny siebie, nieustępliwy, silny i niesamowicie łagodny. Nie był więc przygotowany na to, że w środku mógł być też odrobinę przewrażliwiony i tak jak Visuke, delikatny. Ale mimo wszystko, co sprawiło, że Visuke zarumienił się, sprawiając że jego twarz przybrała odcień jego włosów, w takim stanie Astrid nadal był najpiękniejszą istotą jaką przyszło mu zobaczyć.
- Głupku – powiedział, ale w jego głosie więcej było nieśmiałości i czułości niż czegokolwiek innego. – Przecież nie mam za co być na ciebie zły – dodał, nie będąc pewnym, co zrobić, by Astrid mu uwierzył, opadł przed nim na kolana, chcąc znaleźć się na poziomie jego oczu, a potem odnalazł jego dłonie, pomagając im się rozluźnić i oplótł je swoimi palcami.
- Ja… przepraszam, że uciekłem rano. Obudziłem się wcześniej od ciebie i… jesteś taki piękny, że nie potrafiłem się na ciebie nie patrzeć – wymamrotał, odwracając wzrok. – Było mi głupio spojrzeć ci potem w oczy, dlatego wyszedłem zanim się rozbudziłeś… - wyznał, czując że robi mu się jeszcze bardziej gorąco. Czy właśnie przyznał, że Astrid mu się podobał?
Wypowiedziane z nieznaną dotychczas czułością słowa sprawiły, że wampir spochmurniał nawet bardziej, zrzucając na zbyt długo maskę idealnego, zawsze spokojnego szlachcica na rzecz zwyczajnego nastolatka, który czuł się winny. Był w stanie wymienić kilka rzeczy, za które narzeczony jednak powinien się gniewać, a mimo to... zaczepił się o te słowa, pozwalając mu odszukać swoje dłonie i spleść je z tymi narzeczonego.
- Nie rozumiem - przyznał szczerze. - Nic się nie zmieniło od ostatniego razu, więc dlaczego teraz...
Kłamał, żeby go pocieszyć? Nie, nie zrobiłby tego... prawda?
- Wcześniej też na ciebie patrzyłem, ale nie z tak bliska i… i nie aż tak długo… - odpowiedział cicho, bo przecież nie miał zamiaru mu powiedzieć o przyrzeczeniu, które wypowiedział kiedy wampir spał, a które to nadal tkwiło gdzieś w jego środku. Wolał mu powiedzieć choć część prawdy, nawet jeśli sprawiała ona, że wstydził się i miał ochotę schować przed jego wzrokiem.
Cichutkie słowa, które mogłyby utonąć między rytmicznym tykaniem, a dźwiękiem opadających płatków z kwiatów muśniętych wiatrem. Wyraźny rumieniec, jaki zdobił jego twarz, a może sam sens docierającego do wampirzych bębenków zdania? Trudno powiedzieć, co dokładnie sprawiło, że nagle atmosfera stała się tak osobista. Astrid był w stanie uwierzyć tym wpatrującym się gdzieś obok, pięknym, brązowym oczom. Nie tylko uwierzyć, ale i zatonąć w nich, co niebawem miało się stać.
- Możesz patrzeć na mnie ile chcesz i z jak bliska pragniesz, tylko nie strasz mnie już tak więcej - wyznał na wydechu. - Visuke.
Jego imię dawniej było niczym magiczne zaklęcie, które powtarzał sobie nie raz.
- Porozmawiaj ze mną następnym razem. Zrób cokolwiek, ale nie zostawiaj mnie samego, żebym myślał, że jesteś na mnie zły. Proszę.
- D-dobrze – zgodził się urzeczony tonem głosu i słowami Visuke. Nie chciał go więcej ranić, ani tym bardziej martwić. A kiedy słyszał swoje imię wypowiedziane tym miękkim tonem głosu, czuł w brzuchu nieznane mu dotąd sensacje. Zadrżał, kładąc po sobie uszy i w końcu pozwalając by złote oczy spotkały się z jego brązowymi tęczówkami.
- A-Astrid – wymruczał jego imię, bardzo chcąc by spłynęło mu po języku, zostawiając po sobie jakąś taką słodycz. Nie wiedział, co czuł w tamtym momencie, bo zbyt dużo emocji kłębiło mu się w sercu, był jednak pewien, że nie chciałby zamienić tej chwili na żadną inną. Nawet nie wiedział kiedy zaczął kreślić na dłoniach wampira dziwne wzory, napawając się miękkością jego skóry.
- Um… a wracając do tego, o czym mówiłeś wcześniej… Wcale nie uważam, że w którymkolwiek momencie zachowałeś się nagannie. W zasadzie to… to jeśli chcesz, nie musisz być przy mnie taki wiesz, idealny. Chcę cię poznać. Prawdziwego ciebie, bez tego wszystkiego – powiedział dosyć niewyraźnie, nie do końca wiedząc co miał na myśli, kreśląc wymowny krąg obejmujący pomieszczenie.
Opierał się pokusie, by się pochylić. Otrzeć o niego policzkiem. Czołem dotknąć jego ramienia. Przytulić lico do jego szyi. Sprawdzić, jak smakuje jego skóra. Zasmakować jego krwi. Pokusa ta była duża, jednak był w stanie nad nią zapanować, wpatrując się jedynie zamglonym wzrokiem w chłopaka, którego zapach tak go nęcił. Pozwalał mu robić co tylko chciał ze swoimi dłońmi, delikatnie zagryzając wewnętrzną stronę policzka.
- Powinienem być - odpowiedział mu poważnie, wierząc w to głęboko. - Jako drugi syn rodu D'Arche, baron oraz twój narzeczony powinienem być. - Zaraz jednak uśmiechnął się ciepło. - Ja także chciałbym cię - skosztować - lepiej poznać.
Nie możesz Astrid, jeszcze nie.
- Powinieneś, nie powinieneś – prychnął Lis, przewracając oczami. – Ja też powinienem dużo rzeczy, ale wiesz co? Żadnej z nich nie chcę, więc nie będę się zachowywał tak jak innym pasuje. Nie rozumiem dlaczego ty to robisz, zwłaszcza tutaj i teraz, kiedy jesteśmy w naszym domu i jedyną osobą, która miałaby to zobaczyć byłbym ja. A może nie chcesz pokazać mi prawdziwego siebie? – zapytał zaczepnie, unosząc zabawnie brwi.
Zmarszczył delikatnie brwi, słysząc niespodziewaną odpowiedź. Podobnej ekspresji jeszcze nie uświadczył w wykonaniu narzeczonego. Starał się na niej zawiesić wzrok, zamiast na jego odkrytej szyi.
- Nie robię niczego wbrew sobie - odpowiedział po chwili pewnego wahania, zastanawiając się, czy do tego dąży narzeczony. - Jeśli to masz na myśli. Uważam jednak, że dobra prezencja jest istotna niezależnie od okoliczności.
Poza tym... czy chłopak naprawdę byłby w stanie znieść prawdziwego - cokolwiek to znaczy - wampira w swoim życiu? Czy gdyby powiedział mu, jak bardzo chciałby go ugryźć... nie odtrąciłby go? Nie, nie mógłby - nie śmiałby - spytać. Mieli wyznaczoną datę. Musiał zaczekać jeszcze tydzień.
- Co chciałbyś zrobić? - zmienił temat, łapiąc się napomnianej przez chłopaka rzeczy. - Skoro nie chcesz zachowywać się tak, jak innym pasuje, co chciałbyś zrobić?
Słysząc odpowiedź, Visuke jedynie wzruszył ramionami. Skoro Astrid nie robił niczego wbrew sobie, takie zapewnienie mu wystarczyło. W końcu właśnie o to mu chodziło, by chłopak robił to co chciał i zachowywał się tak jak mu pasowało. Byle działo się to z jego własnej, nieprzymuszonej woli. Za to słysząc pytanie, jego usta rozciągnęły się w złośliwym uśmieszku.
- A czy już nie robię tego co chcę? – zapytał, przechylając przekornie głowę na bok. – Wszystko, co do tej pory zrobiłem, czy powiedziałem, jak myślisz, komu by się to podobało poza mną? Nawet tobie nie podoba się to jaki jestem, nie powiesz mi że w pewnych aspektach tak właśnie nie jest – zauważył, unosząc jedną brew, jakby prowokując Astrid by spróbował zaprzeczyć. – Różnica polega na tym… że jeśli ty zachęcił byś mnie do zmiany, a nie próbował do niej zmusić… cóż, zastanowiłbym się – powiedział całkiem szczerze, znów czując ciepło na policzkach. W zasadzie już co nieco Astrid w nim zmienił… do tej pory nie zwracał uwagi na swój wygląd, ale odkąd pomyślał, że chciałby u boku narzeczonego wyglądać trochę lepiej niż bezdomny przy królu, zaczął się na swoje możliwości starać. I chciał się postarać bardziej, bo miał wrażenie, że było go na to stać.
Kolejna mimika, której wcześniej nie uświadczył. W pewien sposób czuł, że chłopak się z nim bawi i poddawał się temu, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Nie zaprzeczył, oczekując dalszych słów. Zabrał swoją rękę, aby położyć ją na policzku narzeczonego i pogłaskać go delikatnie z ciepłym uśmiechem.
- To zaszczyt, że byś się zastanowił - odpowiedział z delikatnym śmiechem.
Zaraz jego dłoń przesunęła się na jego włosy, wplatając w nie palce.
- Nie zamierzam cię do niczego zmuszać.
Chciał go przytulić, a zarazem czuł, że wtedy już nie powstrzymałby się od czynu, którego by żałował. Spojrzał więc na zegarek.
- Zaraz zaczną się niepokoić, że nas nie ma - zauważył.
Ah i znowu ten wyraz twarzy… Widząc ten delikatny uśmieszek, Visuke nie mógł nic poradzić na to, że jego ogon wydawał ciche „pac, pac” w zetknięciu z podłogą, a głowa sama układała się tak, by Astrid jak najszybciej odnalazł palcami jego uszy. Uwielbiał kiedy go głaskał i uwielbiał kiedy się cieszył, a sam był najbardziej szczęśliwy, kiedy słyszał ten delikatny, ale jakże szczery śmiech. Astrid się śmiał!
- Jeszcze chwileczkę – poprosił, obracając głowę, by Astrid pogłaskał go też po drugim uchu. Dopiero kiedy uznał, że oba puszyste dodatki na jego głowie są dostatecznie wygłaskane, podniósł się i otrząsnął jak pies z kropel deszczu.
- Lubię z tobą rozmawiać – powiedział jeszcze, przeciągając się i dopiero po tym stwierdzeniu, wyszedł, obiecując Astrid, że na dole zobaczą się już w wydaniu wieczorowym.
Nie bardzo wiedział, w co się powinien ubrać, dlatego zanim ruszył na górę, odnalazł Chu Tao, by poprosić go o pomoc. Czarodziej widząc, że ogon chłopaka bujał się na boki, uniósł brwi w nieco rozbawionym geście.
- Widzę, że stało się coś dobrego – zauważył, a Visuke spojrzał na niego z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Rozmawiałem z Astrid – odpowiedział mu lis, takim tonem jakby to było oczywiste i jakby tylko ten fakt wystarczył, żeby chłopak był szczęśliwy.
Chu Tao widząc go w takim stanie, nie potrafił powstrzymać delikatnego uśmiechu cisnącego mu się na usta.
- Oh tak? To musiała być w takim razie bardzo miła rozmowa – stwierdził, a kiedy Visuke potwierdził, w myślach pogratulował młodemu wampirowi. Był ciekaw, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ na tego niesfornego, szczwanego liska posiadał…
Z pomocą Chu Tao Visuke wybrał strój składający się na nieco bardziej eleganckie ciemnoczerwone kimono, które na plecach miało wzór lecących żurawi. Włosy związał w wysoki kucyk, a w uchu zawiesił kolczyk z jadeitowym kółkiem. Przeglądając się w lustrze nie był przekonany, ale postanowił uwierzyć starszemu czarodziejowi, że nie wyglądał źle. Przebrany i z pudełkiem zawierającym w sobie broszkę jego matki, znalazł się na dole i czekał aż Astrid pojawi się na szczycie schodów…
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Nie był w stanie mu odmówić, gdy spoglądał wprost w jego oczy z tak proszącym, rozanielonym wzrokiem. Ach Viuske. Czarodziej z pewnością nie miał pojęcia, na jak wielką próbę wystawiał swego narzeczonego, prosząc o tak prostą rzecz, jak głaskanie się, w chwili, gdy ten walczył z naturalnym instynktem. Pragnął go tak bardzo… kiedy blade opuszki przesuwały się niespiesznie wzdłuż lisich uszu, jego myśli odbiegały ku szkarłacie tak podobnym do ich koloru. Jego serce biło mocno, a usta zrobiły się suche. Spragnione. Wykorzystując okazję, że chłopak na chwilę przymknął oczy, oblizał wargi, choć i to niewiele dało. "Chwileczka" o którą poprosił chłopak, a do której miał pełne prawo, przeciągała się, a wampir nie był w stanie cieszyć się miękkością futra, a zarazem nie mógł się odsunąć, zahipnotyzowany. Zęby same odnalazły policzek, przygryzając go do krwi. Miał nadzieję, że nie zostanie ona zauważona czy wyczuta przez klęczącego przed nim barona. Nie chodziło nawet o to, by ją poczuć - kierując się radą Laurentiusa, chciał po prostu, aby ból dodał mu trzeźwości myślenia. Gdyby nie fakt, że chłopak wciąż trzymał go za rękę, wbiłby paznokcie w skórę jak niedawno.
Z ogromną ulgą przyjął chwilę, gdy narzeczony wyszedł. Zarazem jednak… poczuł się tak przeraźliwie mały i samotny w znanym już sobie przecież gabinecie. Jak trudne nie było czasem przebywanie z nim, jego brak był gorszy. Łapiąc w płuca resztki rumianego aromatu, przymknął oczy, przywołując z pamięci jego obraz. Zlizał resztki metalicznej cieczy i westchnął przeciągle, spoglądając odrobinę w dół.
- Nie znów - jęknął sam do siebie, rozumiejąc, skąd brało się to dziwne uczucie.
Wczoraj nic ostatecznie nie zrobił, co zostało mu dobitnie przypomniane.
Czuł się o wiele lepiej.
Laurentius prawdopodobnie wiedział, że jego bratanek nie wytłumaczy mu, co dokładnie się stało, dlatego nie naciskał nawet. Niezwykle rzadko Astrid wykazywał się podobnym zamknięciem i upartością, przez co… pozwalał mu na to. Wiedział, że jeśli będzie bardzo źle, chłopak przyjdzie porozmawiać. Postanowił jednak, że niezależnie od tego, jeśli jeszcze raz zobaczy go w podobnym stanie, zainterweniuje. Teraz jednak… jego bratanek zdecydowanie bardziej rozluźniony siedział niczym porcelanowa lalka i pozwalał nakładać sobie czerwony tusz na powieki. Równe kreski o intensywnej barwie sprawiały, że wyglądał jeszcze piękniej, wybijając pełnię złota z jego oczu i nadając im niezwykłego kształtu. Zdecydowali się na czarną szatę z jasnymi akcentami w barwie jego tęczówek potęgując jeszcze ten efekt za pomocą kontrastu. Niezwykle dostojna, pełna ornamentów była jedną z ukochanych przez wampira. Dodanie więc ptasich elementów zwieńczyło całość, a jego usta rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Jest wspaniałe - oznajmił, okręcając się wokół własnej osi niczym dziecko. Jego wuj nie skomentował tak nieprzystojącego komuś z jego rangą ruchu, pozwalając sobie na uśmiech.
- W końcu się doczekałeś - dodał od siebie jedynie.
- Ym! - przytaknął pośpiesznie rozanielony, zakładając kolczyki.
Pragnął już teraz się tam znaleźć. W miejscu, do którego pasował i które znał. W którym wiedział, jak powinien się zachować, oddając wodze konwenansom i nawykom. Zastanawiał się, jak dobrym tancerzem jest Visuke - w jego fantazjach chłopak sprawiał, że całe salony zamierały w jednej sekundzie. Wstrzymawszy oddech, nie potrafili oderwać wzroku, jak oszałamiający był. I naprawdę pasowało mu do tej roli.
Schodził po schodach z książką, którą przyniósł mu wuj z komnaty lisa, gdy jego źrenice rozszerzyły się. Nie poznał go w pierwszej chwili. Na tle prawie bordowego kimona, jego włosy wyglądały, jakby płonęły. Stanowiąc metaforę niesfornego charakteru i nieugiętej woli, zaczesane były zgrabnie w kitkę czarną wstążką. Astrid nie mógł wiedzieć, że to on nią był. Nie na siłę, lecz z własnej woli założoną, aby okiełznać ten trudny charakter, uprzednio rozczesawszy choć kilka kołtunów, które ktoś kiedyś zaplątał. A te - nie przeczesywane ni dłonią, ni grzebieniem - a pozostawione same sobie, rosły, utrudniając parcie naprzód. Ciążyły. Ciągnęły. Bolały.
Sprawiając wrażenie niemożliwych do rozwiązania, okazywały się jednak ulegać czułym paliczkom, które niespiesznie, niezwykle delikatnie odsuwały co kolejne pasma włosów, tym razem już gładkie, spokojne i radosne. Wciąż nie dotarli do samego jądra kołtunów. Do rdzenia, który ktoś nadszarpywał tak wiele razy, że choćby wspomnienie o nim powodowało cierpienie. Obrośnięty więc, zakryty przed wścibskimi wspomnieniami, mógł jedynie babrać się jak zaropiała rana. A jednak znalazł się ktoś, kogo nie spaliły ogniste włosy otaczające go. Ktoś, kogo dopuściły raz i nie zawodząc się, łaknęły wręcz powtórki. Ktoś, komu chłopak mógł i chciał zaufać. Kiedyś, być może, pokazać, z czym zmaga się na co dzień, a co kryje.
~ ~ ~
Sala była pięknie wystrojona. Na wzór śnieżnego krajobrazu - królowała biel oraz błękit. Przywitała ich służba, kłaniając się nisko i powiadamiając natychmiast o ich obecności. Znikąd pojawił się pan domu, chcąc być pierwszym, którego spotkają. Posiadający naznaczoną latami - w postaci zmarszczek - twarz, postawny mężczyzna, posłał im radosny uśmiech, otwierając szeroko ramiona w geście powitania. Zaraz jednak opamiętał się, uginając tułów i zwieszając głowę na moment. Zarówno jego włosy, jak i wąs, były jasne, co pięknie wtapiało się w dekoracje.
- Dziękuję, że zaszczyciliście nas swoją obecnością. Moja córka jest zachwycona - zaczął przymilnym tonem. Coś w jego oczach jednak sprawiało, że trudno było uwierzyć, że tylko z jej powodu chciał ich ugościć. Astrid przypomniało się ostrzeżenie, jakie narzeczony dał mu w powozie. Przyjechali się bawić, nie rozmawiać o interesach. - Gdzie moje maniery? Nazywam się hrabia Alexis Leon Midford i jestem panem tego domu, a zarazem jednym z Izby Najwyższej tego miasta....
- Przyjechali?
Ku nim sunęły dwie kobiety ubrane w naprawdę eleganckie suknie. Ta niższa, musząca być powodem, dla którego przybyli, uśmiechała się szeroko, niemalże biegnąc. Przyzwyczajony do tradycyjnych, raczej zbliżonych do szat, strojów, Astrid nie mógł nie zachwycić się tak niespotykanym krojem. Podobnie męskie odzienie, którym były w większości garnitury, wprawiały go w pewien rodzaj podziwu. Jakby w nich wyglądali? Jak wyglądałby Visuke...?
Po wymianie uprzejmości, pan domu musiał zniknąć na chwilę, gdyż zapowiedziano pojawienie się kolejnej ważnej osobistości. Z początku chciał zbyć służących, aby ktoś inny powitał ową tajemniczą personę, jednakże pod wpływem komentarza Laurentiusa, uległ. Ubrany w prostą, aczkolwiek niezwykle elegancką, szatę, obrał za cel czuwanie nad lisim czarodziejem. Zanim weszli bowem, Chu Tao wziął go na stronę, aby przypomnieć, że Visuke nie był zbyt obyty z podobnymi sytuacjami. Sądził, że mężczyzna przesadza. Jakby nie patrzeć chłopak także był szlachcicem i w jakiś sposób musiał umieć się zachować. Coś jednak w spojrzeniu tych jasnych tęczówek sprawiło, że nie uległ pierwszej myśli, gotów w każdej chwili wybronić narzeczonego swojego bratanka.
- Jeśli więc panowie pozwolą - westchnął Hrabia. - Spotkamy się ponownie. - i już go nie było.
- Wyglada panienka nadzwyczaj promiennie - odezwał się Astrid, ucałowując dłoń Elisabeth. - To ogromne wyróżnienie móc wręczyć ci prezent z okazji ukończenia pełnoletniości osobiście.
Była wyraźnie zachwycona tym, jak wybitne maniery prezentował. Oddała małe pudełeczko kobiecie, którą wampir skądś kojarzył, jednak nie był w stanie powiedzieć, skąd... Po pozdrowieniu także pani domu i pochwaleniu jej sukni, do jego uszu dotarły dźwięki muzyki. Zaczynał się nowy utwór.
- Czy sprawi mi panienka tę radość i pozwoli zaprosić się do tańca? - zapytał, powodując cichy pisk ekscytacji u dziewczyny. Ta pokiwała energicznie głową cała w skowronkach, by po chwili ująć jego dłoń. Spojrzał na narzeczonego. - Jeśli pozwolicie, zaczniemy pierwsi.
I ruszyli na parkiet. W dobrym smaku było zatańczyć z panią domu tuż po przyjściu oraz wypić zdrowię pana. Z drugiej zaś strony jubilatka posiadała swego rodzaju pierwszeństwo, jeśli chodzi o dzielenie parkietu, dlatego też to ją poprosił Astrid. Wiedział, że Visuke to samo zrobi z Hrabiną Midford, a po końcu pierwszego utworu zamienią się, by trzeci móc już dzielić między siebie. Nie mógł się doczekać.
Z ogromną ulgą przyjął chwilę, gdy narzeczony wyszedł. Zarazem jednak… poczuł się tak przeraźliwie mały i samotny w znanym już sobie przecież gabinecie. Jak trudne nie było czasem przebywanie z nim, jego brak był gorszy. Łapiąc w płuca resztki rumianego aromatu, przymknął oczy, przywołując z pamięci jego obraz. Zlizał resztki metalicznej cieczy i westchnął przeciągle, spoglądając odrobinę w dół.
- Nie znów - jęknął sam do siebie, rozumiejąc, skąd brało się to dziwne uczucie.
Wczoraj nic ostatecznie nie zrobił, co zostało mu dobitnie przypomniane.
Czuł się o wiele lepiej.
Laurentius prawdopodobnie wiedział, że jego bratanek nie wytłumaczy mu, co dokładnie się stało, dlatego nie naciskał nawet. Niezwykle rzadko Astrid wykazywał się podobnym zamknięciem i upartością, przez co… pozwalał mu na to. Wiedział, że jeśli będzie bardzo źle, chłopak przyjdzie porozmawiać. Postanowił jednak, że niezależnie od tego, jeśli jeszcze raz zobaczy go w podobnym stanie, zainterweniuje. Teraz jednak… jego bratanek zdecydowanie bardziej rozluźniony siedział niczym porcelanowa lalka i pozwalał nakładać sobie czerwony tusz na powieki. Równe kreski o intensywnej barwie sprawiały, że wyglądał jeszcze piękniej, wybijając pełnię złota z jego oczu i nadając im niezwykłego kształtu. Zdecydowali się na czarną szatę z jasnymi akcentami w barwie jego tęczówek potęgując jeszcze ten efekt za pomocą kontrastu. Niezwykle dostojna, pełna ornamentów była jedną z ukochanych przez wampira. Dodanie więc ptasich elementów zwieńczyło całość, a jego usta rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Jest wspaniałe - oznajmił, okręcając się wokół własnej osi niczym dziecko. Jego wuj nie skomentował tak nieprzystojącego komuś z jego rangą ruchu, pozwalając sobie na uśmiech.
- W końcu się doczekałeś - dodał od siebie jedynie.
- Ym! - przytaknął pośpiesznie rozanielony, zakładając kolczyki.
Pragnął już teraz się tam znaleźć. W miejscu, do którego pasował i które znał. W którym wiedział, jak powinien się zachować, oddając wodze konwenansom i nawykom. Zastanawiał się, jak dobrym tancerzem jest Visuke - w jego fantazjach chłopak sprawiał, że całe salony zamierały w jednej sekundzie. Wstrzymawszy oddech, nie potrafili oderwać wzroku, jak oszałamiający był. I naprawdę pasowało mu do tej roli.
Schodził po schodach z książką, którą przyniósł mu wuj z komnaty lisa, gdy jego źrenice rozszerzyły się. Nie poznał go w pierwszej chwili. Na tle prawie bordowego kimona, jego włosy wyglądały, jakby płonęły. Stanowiąc metaforę niesfornego charakteru i nieugiętej woli, zaczesane były zgrabnie w kitkę czarną wstążką. Astrid nie mógł wiedzieć, że to on nią był. Nie na siłę, lecz z własnej woli założoną, aby okiełznać ten trudny charakter, uprzednio rozczesawszy choć kilka kołtunów, które ktoś kiedyś zaplątał. A te - nie przeczesywane ni dłonią, ni grzebieniem - a pozostawione same sobie, rosły, utrudniając parcie naprzód. Ciążyły. Ciągnęły. Bolały.
Sprawiając wrażenie niemożliwych do rozwiązania, okazywały się jednak ulegać czułym paliczkom, które niespiesznie, niezwykle delikatnie odsuwały co kolejne pasma włosów, tym razem już gładkie, spokojne i radosne. Wciąż nie dotarli do samego jądra kołtunów. Do rdzenia, który ktoś nadszarpywał tak wiele razy, że choćby wspomnienie o nim powodowało cierpienie. Obrośnięty więc, zakryty przed wścibskimi wspomnieniami, mógł jedynie babrać się jak zaropiała rana. A jednak znalazł się ktoś, kogo nie spaliły ogniste włosy otaczające go. Ktoś, kogo dopuściły raz i nie zawodząc się, łaknęły wręcz powtórki. Ktoś, komu chłopak mógł i chciał zaufać. Kiedyś, być może, pokazać, z czym zmaga się na co dzień, a co kryje.
~ ~ ~
Sala była pięknie wystrojona. Na wzór śnieżnego krajobrazu - królowała biel oraz błękit. Przywitała ich służba, kłaniając się nisko i powiadamiając natychmiast o ich obecności. Znikąd pojawił się pan domu, chcąc być pierwszym, którego spotkają. Posiadający naznaczoną latami - w postaci zmarszczek - twarz, postawny mężczyzna, posłał im radosny uśmiech, otwierając szeroko ramiona w geście powitania. Zaraz jednak opamiętał się, uginając tułów i zwieszając głowę na moment. Zarówno jego włosy, jak i wąs, były jasne, co pięknie wtapiało się w dekoracje.
- Dziękuję, że zaszczyciliście nas swoją obecnością. Moja córka jest zachwycona - zaczął przymilnym tonem. Coś w jego oczach jednak sprawiało, że trudno było uwierzyć, że tylko z jej powodu chciał ich ugościć. Astrid przypomniało się ostrzeżenie, jakie narzeczony dał mu w powozie. Przyjechali się bawić, nie rozmawiać o interesach. - Gdzie moje maniery? Nazywam się hrabia Alexis Leon Midford i jestem panem tego domu, a zarazem jednym z Izby Najwyższej tego miasta....
- Przyjechali?
Ku nim sunęły dwie kobiety ubrane w naprawdę eleganckie suknie. Ta niższa, musząca być powodem, dla którego przybyli, uśmiechała się szeroko, niemalże biegnąc. Przyzwyczajony do tradycyjnych, raczej zbliżonych do szat, strojów, Astrid nie mógł nie zachwycić się tak niespotykanym krojem. Podobnie męskie odzienie, którym były w większości garnitury, wprawiały go w pewien rodzaj podziwu. Jakby w nich wyglądali? Jak wyglądałby Visuke...?
Po wymianie uprzejmości, pan domu musiał zniknąć na chwilę, gdyż zapowiedziano pojawienie się kolejnej ważnej osobistości. Z początku chciał zbyć służących, aby ktoś inny powitał ową tajemniczą personę, jednakże pod wpływem komentarza Laurentiusa, uległ. Ubrany w prostą, aczkolwiek niezwykle elegancką, szatę, obrał za cel czuwanie nad lisim czarodziejem. Zanim weszli bowem, Chu Tao wziął go na stronę, aby przypomnieć, że Visuke nie był zbyt obyty z podobnymi sytuacjami. Sądził, że mężczyzna przesadza. Jakby nie patrzeć chłopak także był szlachcicem i w jakiś sposób musiał umieć się zachować. Coś jednak w spojrzeniu tych jasnych tęczówek sprawiło, że nie uległ pierwszej myśli, gotów w każdej chwili wybronić narzeczonego swojego bratanka.
- Jeśli więc panowie pozwolą - westchnął Hrabia. - Spotkamy się ponownie. - i już go nie było.
- Wyglada panienka nadzwyczaj promiennie - odezwał się Astrid, ucałowując dłoń Elisabeth. - To ogromne wyróżnienie móc wręczyć ci prezent z okazji ukończenia pełnoletniości osobiście.
Była wyraźnie zachwycona tym, jak wybitne maniery prezentował. Oddała małe pudełeczko kobiecie, którą wampir skądś kojarzył, jednak nie był w stanie powiedzieć, skąd... Po pozdrowieniu także pani domu i pochwaleniu jej sukni, do jego uszu dotarły dźwięki muzyki. Zaczynał się nowy utwór.
- Czy sprawi mi panienka tę radość i pozwoli zaprosić się do tańca? - zapytał, powodując cichy pisk ekscytacji u dziewczyny. Ta pokiwała energicznie głową cała w skowronkach, by po chwili ująć jego dłoń. Spojrzał na narzeczonego. - Jeśli pozwolicie, zaczniemy pierwsi.
I ruszyli na parkiet. W dobrym smaku było zatańczyć z panią domu tuż po przyjściu oraz wypić zdrowię pana. Z drugiej zaś strony jubilatka posiadała swego rodzaju pierwszeństwo, jeśli chodzi o dzielenie parkietu, dlatego też to ją poprosił Astrid. Wiedział, że Visuke to samo zrobi z Hrabiną Midford, a po końcu pierwszego utworu zamienią się, by trzeci móc już dzielić między siebie. Nie mógł się doczekać.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przepiękny. Wspaniały. Zachwycający. Elegancki. Dostojny. Visuke nie potrafił znaleźć słów, które mogłyby opisać to jak cudownie Astrid wyglądał. Do tej pory myślał, że jest aż nadto elegancki na co dzień, skąd mógł więc wiedzieć, że wyjściowy Astrid będzie wręcz lśnił blaskiem i przepychem. Cała jego postawa krzyczała „szlachcic”! Aż się zmieszał, spoglądając na swoje proste, dosyć ładne, ale tylko ładne kimono. Kiedy chłopak pojawił się obok niego, przypiął broszkę swojej matki do jego ubrań, wdychając zapach jaki wokół siebie roztaczał. Czy to były jakieś perfumy?
- Wyglądasz… - zaczął, ale nie dokończył, nie potrafiąc odnaleźć odpowiedniego słowa, które mogłoby wyrazić jak wspaniale się prezentował. Na dodatek choć jego mina była taka jak zawsze, Visuke nie mógł wyrzucić z głowy wrażenia, że jego narzeczony się ekscytował. W jego oczach lśnił jakiś taki blask, którego wcześniej nie widział…
Zasiedli do powozu, który zawiózł ich pod rezydencję Midfordów. Im bliżej przyjęcia się znajdowali, tym mocniej Visuke odczuwał swój żołądek. Stresował się. Nie lubił takich zgromadzeń. Nienawidził gierek, w które zawsze chciała go wciągnąć szlachta, ani tych wszystkich zasad, które kazały mu poruszać się jak nadętemu bufonowi z kijem od szczotki w tyłku. Nienawidził ugrzecznionych tonów, miodu lejącego się z ust strumieniami fałszywych komplementów. Gdyby nie Astrid, nigdy nie wybrałby się na to przyjęcie. Ale widział go, jego usta ułożone w poważny wyraz, powstrzymujące się od uśmieszku. Dla niego… dla niego się postara. Będzie tak samo słodki i fałszywy jak reszta.
A przynajmniej tak myślał, dopóki nie znaleźli się w środku, a w jego uszy wbiła się kakofonia dźwięków. Brzęk sztućców, stukot obcasów, egzaltowane chichoty i muzyka. Zakręciło mu się w głowie, a żołądek po raz kolejny ścisnął, sprawiając że pobladł, musząc się czegoś złapać. Nieświadomie przytrzymał się ramienia Laurentiusa, ale kiedy tylko zorientował się co zrobił, puścił go, jakby się oparzył. Nastąpiła prezentacja, powitanie i zanim się obejrzał… Astrid zniknął, zostawiając go, przerażonego i nie mającego kompletnie pojęcia co powinien zrobić. Poczuł, że się poci. Co teraz?!
- Ekhem… - usłyszał obok siebie znaczące chrząknięcie, a kiedy spojrzał w bok, dostrzegł kobietę, która była matką panienki Midford.
- Tak? – zapytał tak uprzejmie jak tylko potrafił, nie mając pojęcia o co jej mogło chodzić.
- Czy baron nie życzyłby sobie zatańczyć? – zapytała kobieta, a Visuke przekonany, że to byłoby bardzo niegrzeczne zmuszać taką piękność do tańca z nim, gdzie on absolutnie nigdy nie tańczył, więc tylko by ją podeptał, posłał jej tak bardzo szczery jak tylko potrafił przepraszający uśmiech.
- Wybacz mi pani, ale ja nie tańczę – odpowiedział, na co kobieta zamrugała zaskoczona, a potem na jej twarzy pojawiło się święte oburzenie, które próbowała zamaskować.
- W porządku, miłej zabawy baronie Peverel – powiedziała z dumą w głosie, a potem złapała poły swojej sukni i odeszła. Natychmiast ktoś poprosił ją do tańca.
Visuke odnalazł wzrokiem Chu Tao, ale jedyne co czarodzieje potrafili sobie powiedzieć, to wzruszyć zgodnie ramionami. Białowłosy nie należał do szlachty, nigdy nie bywał na balach, więc wiedzę na ich temat miał taką samą jak Visuke. Jedyne co na takowych robił, to ratował zatrucia pokarmowe i alkoholowe…
- Co powinienem teraz zrobić? – zapytał bladego jak ściana Laurentiusa, który pojawił się nagle obok.
- Możesz… możesz powitać innych gości – zaproponował mu mężczyzna, a Visuke ochoczo pokiwał głową. Z tym raczej nie powinien mieć problemu, prawda?
Przeszedł całą salę, zaczepiając damy i możnych panów, nie mając pojęcia, że przerywanie czyjejś rozmowy w połowie było wielce niestosowne. Do tego, kiedy śladem innego młodego mężczyzny spróbował pokłonić się przed jakąś damą, nieumyślnie podłożył nogę innej damie, która w rezultacie wpadła na kelnera, a ten z całą zawartością tacy na przepiękną kreację jakiejś młodej kobiety.
- Oj… Em… Teraz… teraz nawet ładniejsza jest ta suknia – spróbował ją jakoś pocieszyć, ale jedyne co zarobił to uderzenie torebką po głowie i ucieczkę damy z płaczem…
Dlaczego to wszystko było takie trudne? Przecież się starał… Kolejne faux pa popełnił, kiedy zauważywszy rozwiązanego buta jednego z kelnerów, zaproponował, że potrzyma mu tacę, podczas gdy chłopak załatwi sprawę i nie będzie musiał się martwić, że się przewróci. Potem zignorował zaproszenie do rozmowy, nie dosłyszawszy go w dźwiękach muzyki.
A jednak to nie było najgorsze, co panicz Visuke mógł zrobić tego wieczora. Kiedy w którymś momencie muzyka urwała się, zerknął zaciekawiony znad kieliszka szampana, na tego, który pojawił się na szczycie schodów. Nie potrafił się powstrzymać. W ciszy, która towarzyszyła najbardziej nadętemu stworzeniu na tym przyjęciu rozległ się nagle czyjś śmiech.
- Wygląda trochę jak ryba rozdymka, czyż nie? – rzucił szeptem do jakiejś damy obok, ale cisza jaka panowała na sali poniosła dalej haniebne słowa.
Mężczyzna był wysoki, ale to nie zmieniało faktu, że tak samo jak wielki wzdłuż, był wielki wszerz. Wielki brzuch opinał dokładnie jedwabny dublet w kolorze purpury. Koszulę z największą kryzą jaką Visuke widział w swoim życiu, do tego obsypaną brokatem. Falbaniaste mankiety wychylały się zza czarnej peleryny podbitej fioletem. Spostrzeżenie lisa było nader trafne. Zwłaszcza, że jegomość nosił nos zadarty wysoko do nieba, przekonany o swoim majestacie, co sprawiało że nadymał się jeszcze bardziej. Kiedy i do niego dotarł komentarz, jego twarz poczerwieniała, a policzki wypełniły powietrzem, sprawiając że chłopak nie potrafił się roześmiać po raz drugi. Na szczęście, w porę obok niego pojawił się Laurentius i Chu Tao i oboje, zgodnie zakryli mu usta.
- Wychodzimy – zakomenderował Laurentius blady jak trup.
- Zdecydowanie – zgodził się z nim Chu Tao, choć sam powstrzymywał się od śmiechu.
Złapali zaskoczonego barona pod oba ramiona, a potem, wyprowadzili z sali do bocznego korytarza.
- Zaczekajcie tutaj, idę… idę po Astrid – powiedział Laurentius zostawiając ich dwójkę samą.
- Czy zrobiłem coś nie tak? – zapytał zmartwiony Visuke Chu Tao, nie bardzo wiedział, że cały wieczór popełniał jedno okropieństwo za drugim, na koniec wywołując skandal, który miał się odbić głośnym echem wśród mieszkańców pobliskiego miasteczka i miejscowej szlachty.
- Cóż, obraziłeś właśnie tutejszego biskupa, myślę że to możemy to zaliczyć do „Zrobienia czegoś nie tak” – zauważył białowłosy wesoło. Dawno się tak dobrze nie bawił…
- Oh… Ale… ale ja nie chciałem, może… może powinienem pójść przeprosić? – zapytał, ale Chu Tao pokręcił głową. Podejrzewał, że powrót młodego czarodzieja na salę nie byłby mile widziany…
Zaraz jednak przez jego ciało przeszła fala strachu, kiedy pomyślał o czymś, co do tej pory nie przyszło mu do głowy. Jego uszy natychmiast oklapły a on, spojrzał z paniką w oczy medyka.
- Czy… czy… czy to znaczy… że… że Astrid będzie na mnie zły?
- Wyglądasz… - zaczął, ale nie dokończył, nie potrafiąc odnaleźć odpowiedniego słowa, które mogłoby wyrazić jak wspaniale się prezentował. Na dodatek choć jego mina była taka jak zawsze, Visuke nie mógł wyrzucić z głowy wrażenia, że jego narzeczony się ekscytował. W jego oczach lśnił jakiś taki blask, którego wcześniej nie widział…
Zasiedli do powozu, który zawiózł ich pod rezydencję Midfordów. Im bliżej przyjęcia się znajdowali, tym mocniej Visuke odczuwał swój żołądek. Stresował się. Nie lubił takich zgromadzeń. Nienawidził gierek, w które zawsze chciała go wciągnąć szlachta, ani tych wszystkich zasad, które kazały mu poruszać się jak nadętemu bufonowi z kijem od szczotki w tyłku. Nienawidził ugrzecznionych tonów, miodu lejącego się z ust strumieniami fałszywych komplementów. Gdyby nie Astrid, nigdy nie wybrałby się na to przyjęcie. Ale widział go, jego usta ułożone w poważny wyraz, powstrzymujące się od uśmieszku. Dla niego… dla niego się postara. Będzie tak samo słodki i fałszywy jak reszta.
A przynajmniej tak myślał, dopóki nie znaleźli się w środku, a w jego uszy wbiła się kakofonia dźwięków. Brzęk sztućców, stukot obcasów, egzaltowane chichoty i muzyka. Zakręciło mu się w głowie, a żołądek po raz kolejny ścisnął, sprawiając że pobladł, musząc się czegoś złapać. Nieświadomie przytrzymał się ramienia Laurentiusa, ale kiedy tylko zorientował się co zrobił, puścił go, jakby się oparzył. Nastąpiła prezentacja, powitanie i zanim się obejrzał… Astrid zniknął, zostawiając go, przerażonego i nie mającego kompletnie pojęcia co powinien zrobić. Poczuł, że się poci. Co teraz?!
- Ekhem… - usłyszał obok siebie znaczące chrząknięcie, a kiedy spojrzał w bok, dostrzegł kobietę, która była matką panienki Midford.
- Tak? – zapytał tak uprzejmie jak tylko potrafił, nie mając pojęcia o co jej mogło chodzić.
- Czy baron nie życzyłby sobie zatańczyć? – zapytała kobieta, a Visuke przekonany, że to byłoby bardzo niegrzeczne zmuszać taką piękność do tańca z nim, gdzie on absolutnie nigdy nie tańczył, więc tylko by ją podeptał, posłał jej tak bardzo szczery jak tylko potrafił przepraszający uśmiech.
- Wybacz mi pani, ale ja nie tańczę – odpowiedział, na co kobieta zamrugała zaskoczona, a potem na jej twarzy pojawiło się święte oburzenie, które próbowała zamaskować.
- W porządku, miłej zabawy baronie Peverel – powiedziała z dumą w głosie, a potem złapała poły swojej sukni i odeszła. Natychmiast ktoś poprosił ją do tańca.
Visuke odnalazł wzrokiem Chu Tao, ale jedyne co czarodzieje potrafili sobie powiedzieć, to wzruszyć zgodnie ramionami. Białowłosy nie należał do szlachty, nigdy nie bywał na balach, więc wiedzę na ich temat miał taką samą jak Visuke. Jedyne co na takowych robił, to ratował zatrucia pokarmowe i alkoholowe…
- Co powinienem teraz zrobić? – zapytał bladego jak ściana Laurentiusa, który pojawił się nagle obok.
- Możesz… możesz powitać innych gości – zaproponował mu mężczyzna, a Visuke ochoczo pokiwał głową. Z tym raczej nie powinien mieć problemu, prawda?
Przeszedł całą salę, zaczepiając damy i możnych panów, nie mając pojęcia, że przerywanie czyjejś rozmowy w połowie było wielce niestosowne. Do tego, kiedy śladem innego młodego mężczyzny spróbował pokłonić się przed jakąś damą, nieumyślnie podłożył nogę innej damie, która w rezultacie wpadła na kelnera, a ten z całą zawartością tacy na przepiękną kreację jakiejś młodej kobiety.
- Oj… Em… Teraz… teraz nawet ładniejsza jest ta suknia – spróbował ją jakoś pocieszyć, ale jedyne co zarobił to uderzenie torebką po głowie i ucieczkę damy z płaczem…
Dlaczego to wszystko było takie trudne? Przecież się starał… Kolejne faux pa popełnił, kiedy zauważywszy rozwiązanego buta jednego z kelnerów, zaproponował, że potrzyma mu tacę, podczas gdy chłopak załatwi sprawę i nie będzie musiał się martwić, że się przewróci. Potem zignorował zaproszenie do rozmowy, nie dosłyszawszy go w dźwiękach muzyki.
A jednak to nie było najgorsze, co panicz Visuke mógł zrobić tego wieczora. Kiedy w którymś momencie muzyka urwała się, zerknął zaciekawiony znad kieliszka szampana, na tego, który pojawił się na szczycie schodów. Nie potrafił się powstrzymać. W ciszy, która towarzyszyła najbardziej nadętemu stworzeniu na tym przyjęciu rozległ się nagle czyjś śmiech.
- Wygląda trochę jak ryba rozdymka, czyż nie? – rzucił szeptem do jakiejś damy obok, ale cisza jaka panowała na sali poniosła dalej haniebne słowa.
Mężczyzna był wysoki, ale to nie zmieniało faktu, że tak samo jak wielki wzdłuż, był wielki wszerz. Wielki brzuch opinał dokładnie jedwabny dublet w kolorze purpury. Koszulę z największą kryzą jaką Visuke widział w swoim życiu, do tego obsypaną brokatem. Falbaniaste mankiety wychylały się zza czarnej peleryny podbitej fioletem. Spostrzeżenie lisa było nader trafne. Zwłaszcza, że jegomość nosił nos zadarty wysoko do nieba, przekonany o swoim majestacie, co sprawiało że nadymał się jeszcze bardziej. Kiedy i do niego dotarł komentarz, jego twarz poczerwieniała, a policzki wypełniły powietrzem, sprawiając że chłopak nie potrafił się roześmiać po raz drugi. Na szczęście, w porę obok niego pojawił się Laurentius i Chu Tao i oboje, zgodnie zakryli mu usta.
- Wychodzimy – zakomenderował Laurentius blady jak trup.
- Zdecydowanie – zgodził się z nim Chu Tao, choć sam powstrzymywał się od śmiechu.
Złapali zaskoczonego barona pod oba ramiona, a potem, wyprowadzili z sali do bocznego korytarza.
- Zaczekajcie tutaj, idę… idę po Astrid – powiedział Laurentius zostawiając ich dwójkę samą.
- Czy zrobiłem coś nie tak? – zapytał zmartwiony Visuke Chu Tao, nie bardzo wiedział, że cały wieczór popełniał jedno okropieństwo za drugim, na koniec wywołując skandal, który miał się odbić głośnym echem wśród mieszkańców pobliskiego miasteczka i miejscowej szlachty.
- Cóż, obraziłeś właśnie tutejszego biskupa, myślę że to możemy to zaliczyć do „Zrobienia czegoś nie tak” – zauważył białowłosy wesoło. Dawno się tak dobrze nie bawił…
- Oh… Ale… ale ja nie chciałem, może… może powinienem pójść przeprosić? – zapytał, ale Chu Tao pokręcił głową. Podejrzewał, że powrót młodego czarodzieja na salę nie byłby mile widziany…
Zaraz jednak przez jego ciało przeszła fala strachu, kiedy pomyślał o czymś, co do tej pory nie przyszło mu do głowy. Jego uszy natychmiast oklapły a on, spojrzał z paniką w oczy medyka.
- Czy… czy… czy to znaczy… że… że Astrid będzie na mnie zły?
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Naturalny talent? Piękno? A może lata surowych ćwiczeń? Trudno powiedzieć, co sprawiło, że panicz D'Arche był wspaniałym tancerzem. Prowadząc partnerkę niezwykle delikatnie, nie zapominał o swego rodzaju pewności siebie oraz stanowczości, gdy przychodziło do zainicjowania obrotu lub zmiany kierunku. Sprawiał on, że kobieta błyszczała, wydzierając westchnienia pełne podziwu z mijanego tłumu. Zwracali na nich uwagę - na nią - a jednak panienka Elizabeth potrafiła myśleć tylko o nim i o tej pięknej chwili, którą dzielili.
- Jeśli! Jeśli nie ma pan nic przeciwko, czy zgodziłby się pan towarzyszyć mi dzisiejszego wieczora?
Zaryzykowała, gdy powróciwszy w miejsce, z którego zaczęli, Astrid otaksował otoczenie, dając znać, że szykuje się do odejścia. Złote tęczówki przeniosły się na nią.
- Proszę mi wybaczyć, jednakże byłoby to wysoce nieuprzejme w stosunku do mojego narzeczonego, gdybym towarzyszył dziś komuś innemu, niż on - przeprosił starannie, sprawiając, że jej policzki zajęły się różem. Zaczynał się martwić. - Czy jest jakaś szansa, że panienka go widziała?
Miał nadzieję, że podczas tańca uda mu się chociaż na chwilę złapać szkarłat doskonale znanych włosów. Pomylił się jednak.
Po paru minutach poszukiwań, które utrudniali goście, udało mu się wpaść na Laurentiusa rozmawiającego właśnie z Hrabiną Midford.
- ... dlatego też, zgodnie z tradycją, Baronowi Peverel nie wolno jest dzielić tańca z nikim - poza narzeczonym - aż do dnia zaręczyn.
Kobieta wydawała się zmieszana, zakrywając twarz za wachlarzem. Młody wampir nie do końca rozumiał, o czym mówił jego wuj. Nigdy o tym nie słyszał…
- Cóż za strata… - westchnęła Francis Midford, nagle łapiąc spojrzenie nowoprzybyłego.
Będąc w stanie szybko dostosować się do nowej sytuacji, chłopak uśmiechnął się najpiękniej, jak potrafił i wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Jeśli Hrabina pozwoli, chciałbym wynagrodzić pani fakt, iż nie dane było zatańczyć z Baronem Visuke. Czy uczyni mi pani ten zaszczyt?
Widział w srebrnych oczach wuja uznanie.
Prawie do samego końca Astrid nie zorientował się, że coś jest nie tak. W wirze tańca, rozmów oraz wznoszenia małych toastów wraz z innymi gośćmi, nie było czasu na temat osoby, która z jakiegoś powodu odstawała, bądź gorzej się czuła. Poniekąd była to też zasługa jego wuja, który skrzętnie tuszował wszelkie potknięcia Visuke, zagadując kolejne osoby i serwując im niezwykle wiarygodne wymówki. Robiąc to jednak, nie był w stanie uchronić czarodzieja od dodawania sobie pracy. Winą jednak obarczał będącego obok, bawiącego się nad wyraz świetnie, medyka, który wyraźnie nie kwapił się nawet do zasugerowania młodszemu, aby nie pakował się w kłopoty. Z początku naszły go myśli, że być może lisi czarodziej robi to specjalnie, jednakże… dość łatwo było czytać znaki, które wysyłały jego uszy oraz ogon.
Głównym wątkiem, jaki powtarzał się wśród grupek, między którymi zatrzymywał się Astrid, był sierociniec. Ze względu na dawny status, wiele osób znało Samuela Atwooda, jednak jedynie garstka pochwalała to, co zrobił. Spieniężając majątek i poświęcając opiece nad dziećmi, naraził się na to, że przez resztę życia zależny będzie od kościoła oraz znajomości, które… cóż, zaczęły się powoli urywać. Upierał się on bowiem, że choć dzieci nie należą do klasy wyższej, powinny mieć możliwość nauki. Niewygodne poglądy często są przyczyną kłótni, jak było i w tym wypadku. Pod opieką biskupa był w pewien sposób nietykalny, co jeszcze bardziej drażniło jego przeciwników. Nic więc dziwnego, że gdy nadarzyła się okazja, wykorzystali ją. Astrid nie do końca rozumiał dlaczego, ale w tej chwili przyszłość sierocińca wisiała na włosku. Zbyt małe datki nie starczały na zachowanie budynku w mieście, kościół rozkładał ręce, dzieci były zbyt młode, by pracować, a ich opiekun zbyt zajęty pilnowaniem ich. I być może nie byłaby to jego sprawa, gdyby nie to, jak potoczył się ten wieczór.
Stał wtedy obok panienki Elisabeth, która rozmawiała z nim na temat Pauli, poznanej przez niego poprzedniego dnia w księgarni. Wampir nie mógł się nadziwić, że kobiety o tak odmiennym statusie społecznym łączyła przyjaźń, której wyrazem była jej obecność na balu w charakterze nie służącej, a zwyczajnego gościa. Nikt z obecnych nie wydawał się tym faktem oburzony, choć na twarzach co starszych osób Astrid mógł dopatrzeć się nieco chłodniejszej nuty, gdy na nią spoglądali. On sam dowiedział się dopiero po tańcu, do którego nakłoniła go jubilatka i przyłapał na fakcie, że… odrobinę go żałował. W chwili, gdy to do niego dotarło, zmieszał się jednak wewnętrznie, przypominając sobie słowa Visuke. Jak on zachowałby się w tej sytuacji?
- Paniczu. - Odwrócił się w stronę wuja. - Powinniśmy wracać, paniczu.
Przed chwilą coś wywołało poruszenie. Szepty rozchodziły się niczym wzbierające pod wpływem sztormu fale. Spojrzał nierozumiejącym wzrokiem na wuja, usłyszawszy niektóre z nich. Ktoś rzucił mu oceniające spojrzenie. Inna osoba wskazała na niego ukradkiem końcówką wachlarza, ściszając głos jeszcze bardziej. Zacisnął pięści pod rękawami szaty.
- Powinniśmy…
- Nie.
Uparcie uniósł głowę, przybierając najbardziej arystokratyczną minę, na jaką było go stać. Już rozumiał, co się stało. Każdego, kto śmiał wskazać go wachlarzem, omiótł złotymi oczami pełnymi pogardy. Każdą szepczącą osobę wypatrzył, sprawiając, że głos uwiązł jej w gardle. Zaczął iść w kierunku biskupa i wszyscy wstrzymali oddech, oczekując konfrontacji.
- Wasza ekscelencjo - odezwał się przymilnym tonem pełnym uniżenia. Visuke wkrótce zostanie jego narzeczonym. Za każdy błąd czarodzieja więc płacił on. - Moja godność to Baron Astrid Florifel D’Arche - zaznaczył swój status. - Mam nadzieję, że wybaczysz mojemu narzeczonemu, Baronowi Visuke Peverelowi, to drobne nieporozumienie.
- Nieporozumienie?! - wybuchnął, znacząc twarz wampira kropelkami śliny. - Nazwał mnie rozdymką!
- Zaiste tak było, jednakże nie zrobił tego, aby was obrazić, wasza miłość, księżę biskupie. Wysoko cenione w kuchni Lisiego Klanu rozdymki są synonimem najszlachetniejszych wśród ryb stawianych na stole. Ze względu na ich specyfikę, jedynie naprawdę doświadczony kucharz jest w stanie przyrządzić z nich doskonałe danie, które zachwyci nawet najbardziej wybredne podniebienie. Z pewnością twoje pojawienie przyniosło na myśl właśnie taką sytuację. Więc to zachwyt, a nie pogarda przez niego przemawiała.
Postać w purpurze z początku nadymała się jeszcze bardziej, by począć powoli wypuszczać powietrze z płuc. Widać było, że nie jest przekonany co do tego wyjaśnienia. Gdy rozległy się szepty, Astrid pochylił się nieznacznie, by powiedzieć ledwie słyszalnym głosem:
- Mam także nadzieję, że mimo tego wysłucha pan mojej oferty w sprawie sierocińca.
Jego oczy zalśniły ciekawością. Udał, że zastanawia się jeszcze chwilę, po czym zaśmiał się, na nowo zwracając uwagę tłumu.
- Ma pan rację Baronie, że źle zrozumiałem.
Nie przeprosił jednak. Nie czuł takiej potrzeby, co sprawiło, że wampir poczuł się jeszcze gorzej. Z delikatnym uśmiechem jednak kiwnął głową.
- Wyśmienicie. Niezwykle cieszy mnie, że wyjaśniliśmy tę kwestię. Jeśli wasza ekscelencja pozwoli, mój narzeczony jest chory, więc powinniśmy już wra-
- Wysłucha mnie Baron?
Astrid wiedział, że nie może odmówić. Nie teraz, gdy istniała szansa, że tłum znów odwróci się od nich. Musiał naprawić błędy swojego narzeczonego.
Pożegnał się, obiecując pod naporem próśb Elisabeth, że któregoś dnia odwiedzą jeszcze to miejsce. Visuke czekał na niego w powozie, do którego nie mógł nie wsiąść ze względu na konwenanse. Bądź co bądź według oficjalnej wersji jego narzeczony źle się poczuł i z tego wynikał wcześniejszy powrót. Zajął więc swoje miejsce blisko drzwi. Z jego miny łatwo dało się wyczytać zmęczenie i zawód.
- Nic nie mów.
Nie spojrzał jednak na niego, obawiając się, jaką minę mógłby zrobić. Po niespełna dwóch minutach pojazd zatrzymał się, a Astrid przesiadł się obok wuja, zostawiając dwóch czarodziejów samych. Zimny powiew majowego wiatru poniekąd koił jego myśli.
- Opowiedz mi o wszystkim, co się wydarzyło.
Laurentius westchnął przeciągle. Jeśli miał być szczery - nie chciał tego robić. Nie chciał, by jego bratanek wiedział, jak źle zachowywał się przeznaczony mu młodzieniec. Jeśli jednak nie on mu to wyjaśni, może źle zrozumieć.
~ ~ ~
Astrid wpadł do posiadłości jak oparzony, o mało co nie zderzając się z Erickiem.
- Chcę zostać sam!
Kamerdyner stanął jak wryty, by po chwili spojrzeć na członka rodziny D’Arche. Laurentius pokręcił głową w odpowiedzi.
- Odprowadź konia i zajmij się powozem - nakazał spokojnym głosem, oddając mu lejce.
Zsiadł, otwierając drzwiczki pojazdu i wypuszczając z niego czarodziejów. Zanim jednak medyk odszedł, wampir ścisnął jego ramię boleśnie, nakazując mu pozostanie. Odprowadzili Visuke wzrokiem aż do środka posiadłości, zanim zaczął:
- Pozwól, że coś ci powiem - warknął groźnie. - Jesteś jebanym hipokrytą, Chu Tao. Całe to pierdolenie o odpowiedzialności, wsparciu… co ty o tym wiesz? Fakt, że Visuke ośmieszył się na balu był w dużej mierze twoją winą, nie jego. Stałeś obok i patrzyłeś, jak obraca przeciwko sobie te wszystkie hieny i sępy i nie kiwnąłeś nawet palcem! Ani razu nie powiedziałeś mu, co i jak powinien zrobić. Ani razu nie poszedłeś uspokoić sytuacji. Wielce szlachetny Chu Tao poinformował mnie, że Visuke nie jest obyty w towarzystwie i na tym jego rola się kończy? Zgrywasz takiego pomocnego i świętego, a gdy najbardziej cię potrzebują, odwracasz się plecami. Jesteś odrażający.
Odepchnął jego ramię, błyskając jeszcze groźnie czerwonymi ślepiami.
- Dobrze ci radzę, abyś wymyślił sposób, jak im to wynagrodzić.
Grzechy białowłosego nie były aż tak wielkie, jednakże po tak okropnym wieczorze starszy wampir musiał na czymś wyładować złość, jaka w nim wezbrała. Trafiło na niego. Cóż…
Spokojniejszy już wszedł do posiadłości, nie odwracając się nawet. Nie spodziewał się jednak dostrzec w środku Visuke. Samotny, zagubiony chłopak wyglądał, jakby nie wiedział, co począć. Jakby z nadzieją odwrócił się, jednakże ta szybko zniknęła na jego widok. Serce, które powinno być z kamienia, zadrżało. No tak… źle zaczęli... Mężczyzna powoli zbliżył się do chłopaka, mówiąc spokojnym tonem:
- Pozwól mu pobyć dzisiaj samemu. Musi to przemyśleć.
Gdy znalazł się naprzeciwko, kucnął przed nim, starając się odczytać jego twarz.
- Pójdę do niego, więc nie musisz się niczym martwić. Poproś Zelena, żeby zrobił ci coś do zjedzenia, jeśli jesteś głodny, a jeśli nie, to idź do pokoju i odpocznij. To był długi wieczór. - Przerwał na chwilę, jakby z wahaniem. - Visuke… spójrz na mnie.
Jego słowa, mające brzmieć jak prośba, wydały się bardziej rozkazem, któremu nie mógł odmówić. Srebrne tęczówki złapały te brazowe.
- Wierzę, że nie zrobiłeś tego umyślnie, dlatego nie zadręczaj się tym nadmiernie. To nie była twoja wina, rozumiesz?
Zaczął wstawać, uprzednio czochrając mu ostrożnie włosy w ojcowskim geście.
- Przyjdę do ciebie później - zapowiedział.
A więc… czas skonfrontować się z bratankiem. Naprawdę nie chciał tego robić…
Astrid chodził po pokoju od kilku minut. Wuj był pewien, że ostatecznie jego narzeczony zamknał się w pokoju, mogąc dosłyszeć jego kroki w tej przeraźliwie napiętej ciszy.
- Uspokój się - powiedział znów, chcąc wziąć go pod włos, aby z nim porozmawiał.
- Uspokój?!
W końcu się udało się.
- Wszystko… wszystko zrobił nie tak. Ośmieszył swoją rodzinę. Nas. Zhańbił swoje imię. Zachował się tak niegrzecznie w stosunku do Hrabiny, obraził biskupa, zniżył się do roli służącego - zaczął wymieniać, wyrzucając z siebie coraz ciszej, jakby miał problem przyznać to na głos. Nie potrafił zrozumieć. Jego wyobrażenie o narzeczonym rozpadało się, a on nie był w stanie nic z tym zrobić. - To nie jest Visuke.
Tego chciał się trzymać.
- Wiesz, że to nieprawda.
Chłopak stanął i zagryzł wargę.
- To nie może być Visuke, którego znam - upierał się.
- TO właśnie jest Visuke, którego poznajesz. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej. Jest nieporadny jeśli chodzi o etykietę i maniery. Niegrzeczny. Buntowniczy. Tchórzliwy.
- W takim razie ni-
Laurentius zatkał mu usta, patrząc prosto w oczy. Przeczuwał, co bratanek myślał.
- Astrid Florifel D’Arche lepiej dobrze się zastanów, zanim to powiesz - ostrzegł go poważnym, chłodnym tonem. - Są słowa, których nie można cofnąć choćby nie wiem co.
Zwiesił głowę.
- …
Raz po raz zaciskał i rozluźniał pięść. Nie wiedząc, co z sobą zrobić, w pewnej chwili zaczął pozbywać się ozdób do włosów, kolczyków oraz tym podobnych rzeczy, rzucając je gdzie popadnie - na łóżko, na dywan, na stolik... Dopiero natrafienie na otrzymają tego samego dnia szpilkę do włosów zatrzymało go. Uniósł ją i przez chwilę chciał cisnąć na podłogę, by pokruszyła się jednak… Było mu jej żal. Nie chciał, żeby tak się to skończyło.
- Jesteś pewien, że nie zrobił tego specjalnie? - zapytał, słysząc w głowie ciche “A czy już nie robię tego, co chcę? Wszystko, co do tej pory zrobiłem, czy powiedziałem, jak myślisz, komu by się to podobało poza mną? Nawet tobie nie podoba się to, jaki jestem, nie powiesz mi, że w pewnych aspektach tak właśnie nie jest”. Wciąż nie potrafił odpowiedzieć.
- Jestem pewien.
Wuj w niego wierzył, więc może i on powinien…?
Tej nocy bardzo brakowało mu bliskości drugiej osoby. Brakowało mu zapachu rumianku oraz ciepła, jakie niosła za sobą obecność ogona. Brakowało mu Visuke.[/color][/b][/b]
- Jeśli! Jeśli nie ma pan nic przeciwko, czy zgodziłby się pan towarzyszyć mi dzisiejszego wieczora?
Zaryzykowała, gdy powróciwszy w miejsce, z którego zaczęli, Astrid otaksował otoczenie, dając znać, że szykuje się do odejścia. Złote tęczówki przeniosły się na nią.
- Proszę mi wybaczyć, jednakże byłoby to wysoce nieuprzejme w stosunku do mojego narzeczonego, gdybym towarzyszył dziś komuś innemu, niż on - przeprosił starannie, sprawiając, że jej policzki zajęły się różem. Zaczynał się martwić. - Czy jest jakaś szansa, że panienka go widziała?
Miał nadzieję, że podczas tańca uda mu się chociaż na chwilę złapać szkarłat doskonale znanych włosów. Pomylił się jednak.
Po paru minutach poszukiwań, które utrudniali goście, udało mu się wpaść na Laurentiusa rozmawiającego właśnie z Hrabiną Midford.
- ... dlatego też, zgodnie z tradycją, Baronowi Peverel nie wolno jest dzielić tańca z nikim - poza narzeczonym - aż do dnia zaręczyn.
Kobieta wydawała się zmieszana, zakrywając twarz za wachlarzem. Młody wampir nie do końca rozumiał, o czym mówił jego wuj. Nigdy o tym nie słyszał…
- Cóż za strata… - westchnęła Francis Midford, nagle łapiąc spojrzenie nowoprzybyłego.
Będąc w stanie szybko dostosować się do nowej sytuacji, chłopak uśmiechnął się najpiękniej, jak potrafił i wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Jeśli Hrabina pozwoli, chciałbym wynagrodzić pani fakt, iż nie dane było zatańczyć z Baronem Visuke. Czy uczyni mi pani ten zaszczyt?
Widział w srebrnych oczach wuja uznanie.
Prawie do samego końca Astrid nie zorientował się, że coś jest nie tak. W wirze tańca, rozmów oraz wznoszenia małych toastów wraz z innymi gośćmi, nie było czasu na temat osoby, która z jakiegoś powodu odstawała, bądź gorzej się czuła. Poniekąd była to też zasługa jego wuja, który skrzętnie tuszował wszelkie potknięcia Visuke, zagadując kolejne osoby i serwując im niezwykle wiarygodne wymówki. Robiąc to jednak, nie był w stanie uchronić czarodzieja od dodawania sobie pracy. Winą jednak obarczał będącego obok, bawiącego się nad wyraz świetnie, medyka, który wyraźnie nie kwapił się nawet do zasugerowania młodszemu, aby nie pakował się w kłopoty. Z początku naszły go myśli, że być może lisi czarodziej robi to specjalnie, jednakże… dość łatwo było czytać znaki, które wysyłały jego uszy oraz ogon.
Głównym wątkiem, jaki powtarzał się wśród grupek, między którymi zatrzymywał się Astrid, był sierociniec. Ze względu na dawny status, wiele osób znało Samuela Atwooda, jednak jedynie garstka pochwalała to, co zrobił. Spieniężając majątek i poświęcając opiece nad dziećmi, naraził się na to, że przez resztę życia zależny będzie od kościoła oraz znajomości, które… cóż, zaczęły się powoli urywać. Upierał się on bowiem, że choć dzieci nie należą do klasy wyższej, powinny mieć możliwość nauki. Niewygodne poglądy często są przyczyną kłótni, jak było i w tym wypadku. Pod opieką biskupa był w pewien sposób nietykalny, co jeszcze bardziej drażniło jego przeciwników. Nic więc dziwnego, że gdy nadarzyła się okazja, wykorzystali ją. Astrid nie do końca rozumiał dlaczego, ale w tej chwili przyszłość sierocińca wisiała na włosku. Zbyt małe datki nie starczały na zachowanie budynku w mieście, kościół rozkładał ręce, dzieci były zbyt młode, by pracować, a ich opiekun zbyt zajęty pilnowaniem ich. I być może nie byłaby to jego sprawa, gdyby nie to, jak potoczył się ten wieczór.
Stał wtedy obok panienki Elisabeth, która rozmawiała z nim na temat Pauli, poznanej przez niego poprzedniego dnia w księgarni. Wampir nie mógł się nadziwić, że kobiety o tak odmiennym statusie społecznym łączyła przyjaźń, której wyrazem była jej obecność na balu w charakterze nie służącej, a zwyczajnego gościa. Nikt z obecnych nie wydawał się tym faktem oburzony, choć na twarzach co starszych osób Astrid mógł dopatrzeć się nieco chłodniejszej nuty, gdy na nią spoglądali. On sam dowiedział się dopiero po tańcu, do którego nakłoniła go jubilatka i przyłapał na fakcie, że… odrobinę go żałował. W chwili, gdy to do niego dotarło, zmieszał się jednak wewnętrznie, przypominając sobie słowa Visuke. Jak on zachowałby się w tej sytuacji?
- Paniczu. - Odwrócił się w stronę wuja. - Powinniśmy wracać, paniczu.
Przed chwilą coś wywołało poruszenie. Szepty rozchodziły się niczym wzbierające pod wpływem sztormu fale. Spojrzał nierozumiejącym wzrokiem na wuja, usłyszawszy niektóre z nich. Ktoś rzucił mu oceniające spojrzenie. Inna osoba wskazała na niego ukradkiem końcówką wachlarza, ściszając głos jeszcze bardziej. Zacisnął pięści pod rękawami szaty.
- Powinniśmy…
- Nie.
Uparcie uniósł głowę, przybierając najbardziej arystokratyczną minę, na jaką było go stać. Już rozumiał, co się stało. Każdego, kto śmiał wskazać go wachlarzem, omiótł złotymi oczami pełnymi pogardy. Każdą szepczącą osobę wypatrzył, sprawiając, że głos uwiązł jej w gardle. Zaczął iść w kierunku biskupa i wszyscy wstrzymali oddech, oczekując konfrontacji.
- Wasza ekscelencjo - odezwał się przymilnym tonem pełnym uniżenia. Visuke wkrótce zostanie jego narzeczonym. Za każdy błąd czarodzieja więc płacił on. - Moja godność to Baron Astrid Florifel D’Arche - zaznaczył swój status. - Mam nadzieję, że wybaczysz mojemu narzeczonemu, Baronowi Visuke Peverelowi, to drobne nieporozumienie.
- Nieporozumienie?! - wybuchnął, znacząc twarz wampira kropelkami śliny. - Nazwał mnie rozdymką!
- Zaiste tak było, jednakże nie zrobił tego, aby was obrazić, wasza miłość, księżę biskupie. Wysoko cenione w kuchni Lisiego Klanu rozdymki są synonimem najszlachetniejszych wśród ryb stawianych na stole. Ze względu na ich specyfikę, jedynie naprawdę doświadczony kucharz jest w stanie przyrządzić z nich doskonałe danie, które zachwyci nawet najbardziej wybredne podniebienie. Z pewnością twoje pojawienie przyniosło na myśl właśnie taką sytuację. Więc to zachwyt, a nie pogarda przez niego przemawiała.
Postać w purpurze z początku nadymała się jeszcze bardziej, by począć powoli wypuszczać powietrze z płuc. Widać było, że nie jest przekonany co do tego wyjaśnienia. Gdy rozległy się szepty, Astrid pochylił się nieznacznie, by powiedzieć ledwie słyszalnym głosem:
- Mam także nadzieję, że mimo tego wysłucha pan mojej oferty w sprawie sierocińca.
Jego oczy zalśniły ciekawością. Udał, że zastanawia się jeszcze chwilę, po czym zaśmiał się, na nowo zwracając uwagę tłumu.
- Ma pan rację Baronie, że źle zrozumiałem.
Nie przeprosił jednak. Nie czuł takiej potrzeby, co sprawiło, że wampir poczuł się jeszcze gorzej. Z delikatnym uśmiechem jednak kiwnął głową.
- Wyśmienicie. Niezwykle cieszy mnie, że wyjaśniliśmy tę kwestię. Jeśli wasza ekscelencja pozwoli, mój narzeczony jest chory, więc powinniśmy już wra-
- Wysłucha mnie Baron?
Astrid wiedział, że nie może odmówić. Nie teraz, gdy istniała szansa, że tłum znów odwróci się od nich. Musiał naprawić błędy swojego narzeczonego.
Pożegnał się, obiecując pod naporem próśb Elisabeth, że któregoś dnia odwiedzą jeszcze to miejsce. Visuke czekał na niego w powozie, do którego nie mógł nie wsiąść ze względu na konwenanse. Bądź co bądź według oficjalnej wersji jego narzeczony źle się poczuł i z tego wynikał wcześniejszy powrót. Zajął więc swoje miejsce blisko drzwi. Z jego miny łatwo dało się wyczytać zmęczenie i zawód.
- Nic nie mów.
Nie spojrzał jednak na niego, obawiając się, jaką minę mógłby zrobić. Po niespełna dwóch minutach pojazd zatrzymał się, a Astrid przesiadł się obok wuja, zostawiając dwóch czarodziejów samych. Zimny powiew majowego wiatru poniekąd koił jego myśli.
- Opowiedz mi o wszystkim, co się wydarzyło.
Laurentius westchnął przeciągle. Jeśli miał być szczery - nie chciał tego robić. Nie chciał, by jego bratanek wiedział, jak źle zachowywał się przeznaczony mu młodzieniec. Jeśli jednak nie on mu to wyjaśni, może źle zrozumieć.
~ ~ ~
Astrid wpadł do posiadłości jak oparzony, o mało co nie zderzając się z Erickiem.
- Chcę zostać sam!
Kamerdyner stanął jak wryty, by po chwili spojrzeć na członka rodziny D’Arche. Laurentius pokręcił głową w odpowiedzi.
- Odprowadź konia i zajmij się powozem - nakazał spokojnym głosem, oddając mu lejce.
Zsiadł, otwierając drzwiczki pojazdu i wypuszczając z niego czarodziejów. Zanim jednak medyk odszedł, wampir ścisnął jego ramię boleśnie, nakazując mu pozostanie. Odprowadzili Visuke wzrokiem aż do środka posiadłości, zanim zaczął:
- Pozwól, że coś ci powiem - warknął groźnie. - Jesteś jebanym hipokrytą, Chu Tao. Całe to pierdolenie o odpowiedzialności, wsparciu… co ty o tym wiesz? Fakt, że Visuke ośmieszył się na balu był w dużej mierze twoją winą, nie jego. Stałeś obok i patrzyłeś, jak obraca przeciwko sobie te wszystkie hieny i sępy i nie kiwnąłeś nawet palcem! Ani razu nie powiedziałeś mu, co i jak powinien zrobić. Ani razu nie poszedłeś uspokoić sytuacji. Wielce szlachetny Chu Tao poinformował mnie, że Visuke nie jest obyty w towarzystwie i na tym jego rola się kończy? Zgrywasz takiego pomocnego i świętego, a gdy najbardziej cię potrzebują, odwracasz się plecami. Jesteś odrażający.
Odepchnął jego ramię, błyskając jeszcze groźnie czerwonymi ślepiami.
- Dobrze ci radzę, abyś wymyślił sposób, jak im to wynagrodzić.
Grzechy białowłosego nie były aż tak wielkie, jednakże po tak okropnym wieczorze starszy wampir musiał na czymś wyładować złość, jaka w nim wezbrała. Trafiło na niego. Cóż…
Spokojniejszy już wszedł do posiadłości, nie odwracając się nawet. Nie spodziewał się jednak dostrzec w środku Visuke. Samotny, zagubiony chłopak wyglądał, jakby nie wiedział, co począć. Jakby z nadzieją odwrócił się, jednakże ta szybko zniknęła na jego widok. Serce, które powinno być z kamienia, zadrżało. No tak… źle zaczęli... Mężczyzna powoli zbliżył się do chłopaka, mówiąc spokojnym tonem:
- Pozwól mu pobyć dzisiaj samemu. Musi to przemyśleć.
Gdy znalazł się naprzeciwko, kucnął przed nim, starając się odczytać jego twarz.
- Pójdę do niego, więc nie musisz się niczym martwić. Poproś Zelena, żeby zrobił ci coś do zjedzenia, jeśli jesteś głodny, a jeśli nie, to idź do pokoju i odpocznij. To był długi wieczór. - Przerwał na chwilę, jakby z wahaniem. - Visuke… spójrz na mnie.
Jego słowa, mające brzmieć jak prośba, wydały się bardziej rozkazem, któremu nie mógł odmówić. Srebrne tęczówki złapały te brazowe.
- Wierzę, że nie zrobiłeś tego umyślnie, dlatego nie zadręczaj się tym nadmiernie. To nie była twoja wina, rozumiesz?
Zaczął wstawać, uprzednio czochrając mu ostrożnie włosy w ojcowskim geście.
- Przyjdę do ciebie później - zapowiedział.
A więc… czas skonfrontować się z bratankiem. Naprawdę nie chciał tego robić…
Astrid chodził po pokoju od kilku minut. Wuj był pewien, że ostatecznie jego narzeczony zamknał się w pokoju, mogąc dosłyszeć jego kroki w tej przeraźliwie napiętej ciszy.
- Uspokój się - powiedział znów, chcąc wziąć go pod włos, aby z nim porozmawiał.
- Uspokój?!
W końcu się udało się.
- Wszystko… wszystko zrobił nie tak. Ośmieszył swoją rodzinę. Nas. Zhańbił swoje imię. Zachował się tak niegrzecznie w stosunku do Hrabiny, obraził biskupa, zniżył się do roli służącego - zaczął wymieniać, wyrzucając z siebie coraz ciszej, jakby miał problem przyznać to na głos. Nie potrafił zrozumieć. Jego wyobrażenie o narzeczonym rozpadało się, a on nie był w stanie nic z tym zrobić. - To nie jest Visuke.
Tego chciał się trzymać.
- Wiesz, że to nieprawda.
Chłopak stanął i zagryzł wargę.
- To nie może być Visuke, którego znam - upierał się.
- TO właśnie jest Visuke, którego poznajesz. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej. Jest nieporadny jeśli chodzi o etykietę i maniery. Niegrzeczny. Buntowniczy. Tchórzliwy.
- W takim razie ni-
Laurentius zatkał mu usta, patrząc prosto w oczy. Przeczuwał, co bratanek myślał.
- Astrid Florifel D’Arche lepiej dobrze się zastanów, zanim to powiesz - ostrzegł go poważnym, chłodnym tonem. - Są słowa, których nie można cofnąć choćby nie wiem co.
Zwiesił głowę.
- …
Raz po raz zaciskał i rozluźniał pięść. Nie wiedząc, co z sobą zrobić, w pewnej chwili zaczął pozbywać się ozdób do włosów, kolczyków oraz tym podobnych rzeczy, rzucając je gdzie popadnie - na łóżko, na dywan, na stolik... Dopiero natrafienie na otrzymają tego samego dnia szpilkę do włosów zatrzymało go. Uniósł ją i przez chwilę chciał cisnąć na podłogę, by pokruszyła się jednak… Było mu jej żal. Nie chciał, żeby tak się to skończyło.
- Jesteś pewien, że nie zrobił tego specjalnie? - zapytał, słysząc w głowie ciche “A czy już nie robię tego, co chcę? Wszystko, co do tej pory zrobiłem, czy powiedziałem, jak myślisz, komu by się to podobało poza mną? Nawet tobie nie podoba się to, jaki jestem, nie powiesz mi, że w pewnych aspektach tak właśnie nie jest”. Wciąż nie potrafił odpowiedzieć.
- Jestem pewien.
Wuj w niego wierzył, więc może i on powinien…?
Tej nocy bardzo brakowało mu bliskości drugiej osoby. Brakowało mu zapachu rumianku oraz ciepła, jakie niosła za sobą obecność ogona. Brakowało mu Visuke.[/color][/b][/b]
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Późniejsze wydarzenia wieczora mijały tak szybko i wolno jednocześnie, że Visuke niemal nieustannie czuł jak jego myśli i głowa wirowały od nadmiaru emocji. Tak okropnie bał się reakcji Astrid. Wiedział, że to co zrobił tego wieczora, że całe jego zachowanie nie było takie jakiego się po nim spodziewał. Nawet jeśli tak bardzo się starał, nie potrafił spełnić jego oczekiwań. Do tej pory robił to umyślnie, ale tego wieczoru zaczął myśleć, że może wcale nie musiał aż tak bardzo, skoro chcąc dobrze, zrobił nawet gorzej. Mina Astrid, jego głos, postawa, wszystko, od ciężkich, pewnych i ostrych kroków po wzrok, który unikał spoglądania na niego przesiąknięte były zawodem, rozczarowaniem i złością. Nie musiał mu nawet mówić, by się nie odzywał. Był tak… zamknięty w sobie, że nie zamierzał. A kiedy jeszcze Astrid wysiadł, nie mogąc choćby przebywać z nim na jednej, małej przestrzeni, w jego oczach zalśniły łzy, które całym sobą powstrzymywał, zagryzając wargi i zaciskając dłonie w pięści. Chu Tao próbował go pocieszać, ale jego słowa, jak bardzo łagodne, nie docierały do niego.
Nie chciał wysiadać z powozu. Nie chciał wchodzić do dworu za Astrid, którego plecy, wyprostowane, sztywne i gniewne zamigotały mu przed oczami. Nie chciał i nie wiedział, co teraz. Zatrzymał się w salonie, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. Jedyne co przychodziło mu do głowy, to natychmiast się spakować. W końcu, czy to co się dzisiaj stało i ten gniew Astrid nie oznaczały, że jego życie znów przewróci się do góry nogami, a on będzie zmuszony szukać już nawet nie szczęścia, nie przyjaciół i nie miłości, ale po prostu życia gdzieś indziej?
Od tego pomysłu odciągnął go chwilowo Laurentius. Nie spodziewał się po nim słów, które przesiąknięte były współczuciem i łagodnością. Myślał raczej, że mężczyzna go skrzyczy. Wyzwie od najgorszych i w zasadzie miałby całkowitą rację. Bo Visuke był nieudacznikiem. Nie potrafił się nawet zachować. Nie skomentował ani słowa, bo nawet nie wiedział, co miałby powiedzieć, ale zgodnie z tym co polecił mu wampir, powlókł się na górę, z ogonem smętnie sunącym za nim po ziemi i uszami permanentnie klapniętymi w wyrazie wielkiej beznadziei jaką odczuwał.
Wróciwszy do pokoju nawet się nie przebrał. W ubraniach położył się na łóżku, zwijając w kłębek i obejmując ogon, pogrążył w myślach pełnych rozpaczy, smutku i samotności. Dostał szansę i ją zmarnował. Kogoś jak Astrid, kto chciał go poznać, a kogo tak okropnie sobą rozczarował. Kogoś, kto chciał być dla niego dobry i godny nazywania się jego narzeczonym. I Astrid był, był godny w każdym calu. Tylko on… on nigdy nie był i nie będzie taki jak chciało społeczeństwo, jak chciał sam Astrid. Nie potrafił. Nie umiał. A teraz? Teraz to już nie miało znaczenia. Wygłupił się. Ośmieszył wampira. To było niemal pewne, że nie zamierzał mu wybaczyć. I Visuke mu się nie dziwił. W końcu, nikt nigdy mu nie wybaczał. Czemu tym razem miałoby być inaczej?
W końcu był tak zmęczony, tak przejęty i przytłoczony, że usnął, tuląc rozpaczliwie swój ogon, jakby został ostatnią rzeczą w jego życiu, do której mógł się przytulić.
Tej nocy Chu Tao miał wrażenie, że nikt nie spał spokojnie. On sam, choć był rasowym kotem i mógł spać zawsze i wszędzie, tym razem i jemu udzieliła się atmosfera dworu, pozostawiając go czujnego przez całą noc. Myślał o tym, co powiedział mu Laurentius i choć nie czuł się odpowiedzialny, być może wampir miał rację, że nie zachował się do końca tak jak powinien. Kiedy spotkał go następnego ranka, zmierzającego do sypialni Astrid by go obudzić, zatrzymał go na chwilę w korytarzu.
- Chciałem tylko powiedzieć, że mogłeś mieć wczoraj trochę racji – przyznał chłodno, ale jego słowa były szczere. – Niemniej chciałem również zauważyć, że nie jestem szlachcicem. Jedyny czas bali, na który byłem zapraszany, to gdy trzeba było pozbierać z ziemi jakiegoś napitego grubasa, od takowych raczej szlacheckiego zachowania nie uraczyłem – zauważył. – Jeśli jednak zechciałbyś udzielić mi kilku wskazówek, myślę że byłbym w stanie zwrócić uwagę na odpowiednie detale – dodał zaraz, splatając ręce za plecami i odchodząc.
Visuke nie pojawił się na śniadaniu. Jego krzesło stało puste przed stygnącą porcją jajecznicy, przypominając wszystkim o tym, że nie działo się dobrze. Chu Tao martwił się nieobecnością młodego czarodzieja niemal tak samo jak nieprzeniknioną miną Astrid. Nie potrafił domyślić się, co chodziło po głowie wampira… Nie chciał jednak, by atmosfera pomiędzy nim, a Visuke pozostała taka jak to śniadanie, pozbawiona ciepła i sprawiająca wrażenie, że czegoś lub kogoś brakowało.
- Paniczu Astrid… - zaczął łagodnie, a kiedy jego błękitne oczy spotkały się ze złotymi, nie opuścił wzroku ani na moment, choć pierwszy raz poczuł się pod nim odrobinę nieswojo… - Wczoraj nie zdążyłem poruszyć z tobą tego tematu, myślę jednak, że jest to odpowiedni moment, byś o tym usłyszał – powiedział, chcąc odrobinę go zaciekawić, a kiedy otrzymał pytające spojrzenie, upił łyk herbaty, by nawilżyć gardło. – Chodzi mi o uszy i ogon Visuke – wyjaśnił spokojnie. – Wczoraj poprosiłeś go, by choć na czas przyjęcia je schował. Odpowiedział ci „nie”, ale nie zrobił tego dlatego, że nie chciał tego zrobić, ale dlatego, że nie może – powiedział łagodnie. – Czarodzieje rodzą się ze zwierzęcymi dodatkami, co jest oznaką naszej przynależności rasowej i klanowej. Dzieci noszą je, by łatwiej im było wyrazić uczucia. Kiedy uczą się, jak je rozpoznawać, jak je rozumieć i nad nimi panować, znikają, by pojawiać się w momentach, w których nie kontrolujemy ich aż tak bardzo. Na przykład w czasie podniecenia seksualnego, dlatego jest to tak skandaliczne, że w tym wieku, Visuke nie potrafi ich schować. Niemniej dorośli zapominają o drobnym fakcie. Uszy Visuke nie zniknęły nigdy. A znaczy to tyle, że w jego życiu, w jego sercu i umyśle jest tak wiele emocji, że sobie z nimi nie radzi. I przykro mi to mówić, ale nie są to dobre emocje, nad tymi łatwiej panujemy. Strach, smutek, samotność, stres, odrzucenie, żałoba… one nigdy go nie opuszczają.
W złotych oczach nie pojawiło się nic, co mogłoby wskazywać, że chłopaka w jakikolwiek wzruszyły słowa czarodzieja. Przełknął jeszcze jedną łyżkę ciasta, po czym odłożył ja na brzeg talerzyka i zapytał pełnym opanowania tonem:
- Jak rozumiem minął więc czasz w jakim Visuke mógł posiąść tę umiejętność? Czy też jest jeszcze możliwość, aby go tego nauczyć?
Chu Tao niemal nie mógł uwierzyć w to jak bardzo beznamiętnie zabrzmiał panicz D’Arche. Miał go za wrażliwego chłopca, ale czy mógł się aż tak pomylić?
- Gdyby ktoś zadał sobie trud wywołania w nim tych nieco lepszych emocji, myślę, że w końcu poradziłby sobie ze swoją przeszłością – powiedział, a w jego głosie zabrzmiał chłód. W pierwszej chwili chciał z niej zdradzić tę odrobinę, o której wiedział, ale po tym co usłyszał, nie był już taki pewien, czy chciał zdradzać sekrety młodego czarodzieja.
- Chciałem cię prosić byś nie osądzał go zbyt surowo, paniczu, ale chyba nie mam na co liczyć – powiedział, podnosząc się od stołu. – A teraz panowie wybaczą, pójdę sprawdzić jak on się czuje – dodał, bo jakoś stracił ochotę na przebywaniu z wampirami w jednym pomieszczeniu. Wymienił z Laurentiusem ostre spojrzenia, bo żaden nie zamierzał ustąpić w chronieniu jednej strony tego konfliktu, a potem poszedł na górę, martwiąc się tym, co tam zastanie.
Bolała go głowa. Nie spał dobrze, budził się co chwilę, by zaraz znów zasnąć i budzić się skręcającym ze stresu żołądkiem. Jego myśli były czarne, pełne niepewności i strachu, ale kiedy się obudził, wiedział co powinien zrobić. A przynajmniej, co zwykle się działo w sytuacjach podobnych do tej, w której aktualnie się znalazł. Tym razem miało być trochę inaczej, ale nie znał innego sposobu rozwiązywania problemów. Obiecywał sobie, że zaraz się podniesie, zaraz pozbiera swoje rzeczy, zaraz, zaraz, zaraz… Nawet nie zauważył kiedy przegapił porę śniadaniową. O tym, która jest godzina domyślił się po krokach, jakie nagle rozbrzmiały na piętrze. Ale nie wiedział kto idzie i zanim pomyślał, bo nadal nie chciał z nikim rozmawiać, a na pewno nie z Astrid, choć wiedział, że ten nie przyjdzie, schował się pod łóżkiem. Dlatego kiedy Chu Tao wszedł do pokoju, nie zauważył nigdzie Lisa. Tylko rozkopane łóżko. Czuł obecność chłopaka w pokoju, ale dopiero po chwili znalazł go zwiniętego pod posłaniem.
- Co robisz? – zapytał, zaskoczony widokiem Lisa kryjącego się w tym niecodziennym miejscu.
- Udaję kurz – usłyszał odpowiedź, która sprawiła, że gdyby nie dramatyczny ton, albo właśnie przez niego, medyk poczuł że krztusi się własnym śmiechem.
- Dlaczego udajesz kurz? – zapytał zaciekawiony, bo tego się raczej nie spodziewał.
- …
Visuke milczał dłuższy czas i wyglądało na to, że nie miał zamiaru odpowiedzieć. Chu Tao westchnął, a potem wyciągnął do chłopaka rękę.
- Chodź, musisz się przebrać, zjeść coś – powiedział łagodnie medyk, ale otrzymał tylko w odpowiedzi kręcenie głową.
- Dlaczego nie? – zapytał, ale w odpowiedzi usłyszał tylko więcej mamrotania pod nosem.
Mężczyzna westchnął. A potem rozsiadł się na dywanie, domyślając się, że jeśli chciał coś powiedzieć, musiał to zrobić w taki sposób.
- Visuke. Wiem, że martwisz się i przejmujesz tym, co się stało wczoraj, ale to nie była twoja wina – zaczął cierpliwie. – Nigdy nie nauczono cię jak radzić sobie na balu, a ja też nie byłem zbytnio pomocny. Laurentius zrobił wszystko co mógł, by ci pomóc, powinieneś mu za to podziękować – powiedział, stwierdzając że jak bardzo nie był zły na jednego i drugiego wampira w tym momencie, oboje również znaleźli się w trudnej sytuacji. – A jeśli boisz się o to, co myśli sobie panicz Astrid, myślę że najlepszym co możesz teraz zrobić to go przeprosić. W końcu nie zrobiłeś tego wszystkiego specjalnie, prawda? A skąd on może to wiedzieć, skoro zna cię jedynie z plotek, które nie mówią o tobie zbyt dobrze? Znacie się dopiero tydzień, to naprawdę zbyt mało, by coś takiego stwierdzić. Dlatego nie możesz się tu ukrywać, Visuke. Pójdź z nim porozmawiać – powiedział, a potem czekał…
Visuke nie miał pojęcia co myśleć o tym, co powiedział mu Chu Tao. Miał rację, oczywiście że miał, nie zmieniało to jednak faktu, że nadal tak okropnie bał się konfrontacji z Astrid. Jego spojrzenia pełnego zawodu i rozczarowania. Wyzwisk spływających z jego delikatnych ust. I tego co nastąpić miało później. Ale może medyk miał rację? Im szybciej tym lepiej? W końcu dzień nie trwał wiecznie… Z tymi myślami wygramolił się w końcu spod mebla i choć jego myśli były pewne, jego uszy odzwierciedlały jak bardzo to wszystko przeżywał, położone płasko po sobie, niemal ukryte pod włosami.
- Pójdę – powiedział nieśmiało, za co w odpowiedzi otrzymał kolejne poczochranie go po włosach.
Chu Tao pomógł mu się umyć, przebrać, z troską zebrał jego włosy, związując je ładnie wstążką, a potem czarami odnalazł panicza Astrid w jego sypialni i tam właśnie posłał Visuke, nie mając w gruncie rzeczy pojęcia do jakich wniosków młody czarodziej doszedł dzisiejszego poranka…
Każdy krok był dla niego jak zbliżenie się do wyroku. Jego serce waliło mu mocno w piersi, a dłonie spociły się ze stresu. Cała jego postawa wskazywała na to jak bardzo skruszony się czuł, jak mocno było mu przykro i że pod tym wszystkim, kryło się naprawdę dużo przerażenia. Mimo to, zatrzymał się pod pokojem Astrid i w myśl, że im szybciej będzie miał to za sobą, tym szybciej zajmie się czymś innym, zapukał. Po otrzymaniu zaproszenia, uchylił nieznacznie drzwi i wsunął się przez nie, zatrzymując praktycznie na progu, jedynie tak by był w stanie zamknąć je za sobą.
Nie spojrzał na wampira. Za bardzo się bał zobaczyć jego wyraz twarzy.
- C-cz-cześć – wyjąkał, nagle zapominając wszystkiego, co chciał mu powiedzieć. Utkwił spojrzenie w dywanie, zaciskając mocno dłonie na skraju rękawów. Spodziewał się, że zostanie wyrzucony, dlatego nie czekał, aż Astrid odpowie mu cokolwiek. – Ja… ja wiem, że nie chcesz mnie widzieć i… i obiecuję, że już więcej nie będziesz musiał, naprawdę, wyniosę się tak szybko jak mi się uda, tylko… tylko chciałem żebyś wiedział, że… że ja nie chciałem ci sprawić kłopotów. I… i przyszedłem… przyszedłem przeprosić. Ja… ja… Przepraszam, Astrid – powiedział cicho, spuszczając jeszcze mocniej głowę, tak że mówił praktycznie w swoją brodę i kołnierzyk. – Starałem się, ale nie umiem być taki jak ty… jak oni wszyscy. I wiem, że mnie takiego nie chcesz… rozumiem to, naprawdę, nikt mnie takiego nie chce… Więc… więc nie musisz się już dłużej martwić… ja sobie pójdę. Jeszcze nie wiem gdzie, bo zawsze to oni mnie odsyłali, a skoro oni też mnie już dłużej nie chcą… No… no w każdym razie, wiem że mnie nienawidzisz i że mi nie wybaczysz i że nie chcesz brać ze mną ślubu, ale nie poślubią cię komuś, kogo tu nie będzie prawda? Haha… - zaśmiał się, ale nawet w jego uszach ten śmiech zabrzmiał potwornie smutno. – Mam nadzieję, że teraz pozwolą ci wybrać kogoś kto będzie ciebie warty i że będziesz z tą osobą szczęśliwy. No… więc… więc… - nie wiedział, co jeszcze chciał powiedzieć, jego gardło ściskało się coraz bardziej i czuł, że jeszcze trochę i się rozpłacze. Nie chciał stąd odchodzić. Nie chciał opuszczać tego miejsca, Chu Tao, Anny, Erica, Zelena i… i Astrid. Tak bardzo się bał. Nie wiedział gdzie miałby iść, bo teraz… teraz już naprawdę nie było żadnego miejsca i nikogo, kto chciałby go przygarnąć…
Nie chciał wysiadać z powozu. Nie chciał wchodzić do dworu za Astrid, którego plecy, wyprostowane, sztywne i gniewne zamigotały mu przed oczami. Nie chciał i nie wiedział, co teraz. Zatrzymał się w salonie, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. Jedyne co przychodziło mu do głowy, to natychmiast się spakować. W końcu, czy to co się dzisiaj stało i ten gniew Astrid nie oznaczały, że jego życie znów przewróci się do góry nogami, a on będzie zmuszony szukać już nawet nie szczęścia, nie przyjaciół i nie miłości, ale po prostu życia gdzieś indziej?
Od tego pomysłu odciągnął go chwilowo Laurentius. Nie spodziewał się po nim słów, które przesiąknięte były współczuciem i łagodnością. Myślał raczej, że mężczyzna go skrzyczy. Wyzwie od najgorszych i w zasadzie miałby całkowitą rację. Bo Visuke był nieudacznikiem. Nie potrafił się nawet zachować. Nie skomentował ani słowa, bo nawet nie wiedział, co miałby powiedzieć, ale zgodnie z tym co polecił mu wampir, powlókł się na górę, z ogonem smętnie sunącym za nim po ziemi i uszami permanentnie klapniętymi w wyrazie wielkiej beznadziei jaką odczuwał.
Wróciwszy do pokoju nawet się nie przebrał. W ubraniach położył się na łóżku, zwijając w kłębek i obejmując ogon, pogrążył w myślach pełnych rozpaczy, smutku i samotności. Dostał szansę i ją zmarnował. Kogoś jak Astrid, kto chciał go poznać, a kogo tak okropnie sobą rozczarował. Kogoś, kto chciał być dla niego dobry i godny nazywania się jego narzeczonym. I Astrid był, był godny w każdym calu. Tylko on… on nigdy nie był i nie będzie taki jak chciało społeczeństwo, jak chciał sam Astrid. Nie potrafił. Nie umiał. A teraz? Teraz to już nie miało znaczenia. Wygłupił się. Ośmieszył wampira. To było niemal pewne, że nie zamierzał mu wybaczyć. I Visuke mu się nie dziwił. W końcu, nikt nigdy mu nie wybaczał. Czemu tym razem miałoby być inaczej?
W końcu był tak zmęczony, tak przejęty i przytłoczony, że usnął, tuląc rozpaczliwie swój ogon, jakby został ostatnią rzeczą w jego życiu, do której mógł się przytulić.
Tej nocy Chu Tao miał wrażenie, że nikt nie spał spokojnie. On sam, choć był rasowym kotem i mógł spać zawsze i wszędzie, tym razem i jemu udzieliła się atmosfera dworu, pozostawiając go czujnego przez całą noc. Myślał o tym, co powiedział mu Laurentius i choć nie czuł się odpowiedzialny, być może wampir miał rację, że nie zachował się do końca tak jak powinien. Kiedy spotkał go następnego ranka, zmierzającego do sypialni Astrid by go obudzić, zatrzymał go na chwilę w korytarzu.
- Chciałem tylko powiedzieć, że mogłeś mieć wczoraj trochę racji – przyznał chłodno, ale jego słowa były szczere. – Niemniej chciałem również zauważyć, że nie jestem szlachcicem. Jedyny czas bali, na który byłem zapraszany, to gdy trzeba było pozbierać z ziemi jakiegoś napitego grubasa, od takowych raczej szlacheckiego zachowania nie uraczyłem – zauważył. – Jeśli jednak zechciałbyś udzielić mi kilku wskazówek, myślę że byłbym w stanie zwrócić uwagę na odpowiednie detale – dodał zaraz, splatając ręce za plecami i odchodząc.
Visuke nie pojawił się na śniadaniu. Jego krzesło stało puste przed stygnącą porcją jajecznicy, przypominając wszystkim o tym, że nie działo się dobrze. Chu Tao martwił się nieobecnością młodego czarodzieja niemal tak samo jak nieprzeniknioną miną Astrid. Nie potrafił domyślić się, co chodziło po głowie wampira… Nie chciał jednak, by atmosfera pomiędzy nim, a Visuke pozostała taka jak to śniadanie, pozbawiona ciepła i sprawiająca wrażenie, że czegoś lub kogoś brakowało.
- Paniczu Astrid… - zaczął łagodnie, a kiedy jego błękitne oczy spotkały się ze złotymi, nie opuścił wzroku ani na moment, choć pierwszy raz poczuł się pod nim odrobinę nieswojo… - Wczoraj nie zdążyłem poruszyć z tobą tego tematu, myślę jednak, że jest to odpowiedni moment, byś o tym usłyszał – powiedział, chcąc odrobinę go zaciekawić, a kiedy otrzymał pytające spojrzenie, upił łyk herbaty, by nawilżyć gardło. – Chodzi mi o uszy i ogon Visuke – wyjaśnił spokojnie. – Wczoraj poprosiłeś go, by choć na czas przyjęcia je schował. Odpowiedział ci „nie”, ale nie zrobił tego dlatego, że nie chciał tego zrobić, ale dlatego, że nie może – powiedział łagodnie. – Czarodzieje rodzą się ze zwierzęcymi dodatkami, co jest oznaką naszej przynależności rasowej i klanowej. Dzieci noszą je, by łatwiej im było wyrazić uczucia. Kiedy uczą się, jak je rozpoznawać, jak je rozumieć i nad nimi panować, znikają, by pojawiać się w momentach, w których nie kontrolujemy ich aż tak bardzo. Na przykład w czasie podniecenia seksualnego, dlatego jest to tak skandaliczne, że w tym wieku, Visuke nie potrafi ich schować. Niemniej dorośli zapominają o drobnym fakcie. Uszy Visuke nie zniknęły nigdy. A znaczy to tyle, że w jego życiu, w jego sercu i umyśle jest tak wiele emocji, że sobie z nimi nie radzi. I przykro mi to mówić, ale nie są to dobre emocje, nad tymi łatwiej panujemy. Strach, smutek, samotność, stres, odrzucenie, żałoba… one nigdy go nie opuszczają.
W złotych oczach nie pojawiło się nic, co mogłoby wskazywać, że chłopaka w jakikolwiek wzruszyły słowa czarodzieja. Przełknął jeszcze jedną łyżkę ciasta, po czym odłożył ja na brzeg talerzyka i zapytał pełnym opanowania tonem:
- Jak rozumiem minął więc czasz w jakim Visuke mógł posiąść tę umiejętność? Czy też jest jeszcze możliwość, aby go tego nauczyć?
Chu Tao niemal nie mógł uwierzyć w to jak bardzo beznamiętnie zabrzmiał panicz D’Arche. Miał go za wrażliwego chłopca, ale czy mógł się aż tak pomylić?
- Gdyby ktoś zadał sobie trud wywołania w nim tych nieco lepszych emocji, myślę, że w końcu poradziłby sobie ze swoją przeszłością – powiedział, a w jego głosie zabrzmiał chłód. W pierwszej chwili chciał z niej zdradzić tę odrobinę, o której wiedział, ale po tym co usłyszał, nie był już taki pewien, czy chciał zdradzać sekrety młodego czarodzieja.
- Chciałem cię prosić byś nie osądzał go zbyt surowo, paniczu, ale chyba nie mam na co liczyć – powiedział, podnosząc się od stołu. – A teraz panowie wybaczą, pójdę sprawdzić jak on się czuje – dodał, bo jakoś stracił ochotę na przebywaniu z wampirami w jednym pomieszczeniu. Wymienił z Laurentiusem ostre spojrzenia, bo żaden nie zamierzał ustąpić w chronieniu jednej strony tego konfliktu, a potem poszedł na górę, martwiąc się tym, co tam zastanie.
Bolała go głowa. Nie spał dobrze, budził się co chwilę, by zaraz znów zasnąć i budzić się skręcającym ze stresu żołądkiem. Jego myśli były czarne, pełne niepewności i strachu, ale kiedy się obudził, wiedział co powinien zrobić. A przynajmniej, co zwykle się działo w sytuacjach podobnych do tej, w której aktualnie się znalazł. Tym razem miało być trochę inaczej, ale nie znał innego sposobu rozwiązywania problemów. Obiecywał sobie, że zaraz się podniesie, zaraz pozbiera swoje rzeczy, zaraz, zaraz, zaraz… Nawet nie zauważył kiedy przegapił porę śniadaniową. O tym, która jest godzina domyślił się po krokach, jakie nagle rozbrzmiały na piętrze. Ale nie wiedział kto idzie i zanim pomyślał, bo nadal nie chciał z nikim rozmawiać, a na pewno nie z Astrid, choć wiedział, że ten nie przyjdzie, schował się pod łóżkiem. Dlatego kiedy Chu Tao wszedł do pokoju, nie zauważył nigdzie Lisa. Tylko rozkopane łóżko. Czuł obecność chłopaka w pokoju, ale dopiero po chwili znalazł go zwiniętego pod posłaniem.
- Co robisz? – zapytał, zaskoczony widokiem Lisa kryjącego się w tym niecodziennym miejscu.
- Udaję kurz – usłyszał odpowiedź, która sprawiła, że gdyby nie dramatyczny ton, albo właśnie przez niego, medyk poczuł że krztusi się własnym śmiechem.
- Dlaczego udajesz kurz? – zapytał zaciekawiony, bo tego się raczej nie spodziewał.
- …
Visuke milczał dłuższy czas i wyglądało na to, że nie miał zamiaru odpowiedzieć. Chu Tao westchnął, a potem wyciągnął do chłopaka rękę.
- Chodź, musisz się przebrać, zjeść coś – powiedział łagodnie medyk, ale otrzymał tylko w odpowiedzi kręcenie głową.
- Dlaczego nie? – zapytał, ale w odpowiedzi usłyszał tylko więcej mamrotania pod nosem.
Mężczyzna westchnął. A potem rozsiadł się na dywanie, domyślając się, że jeśli chciał coś powiedzieć, musiał to zrobić w taki sposób.
- Visuke. Wiem, że martwisz się i przejmujesz tym, co się stało wczoraj, ale to nie była twoja wina – zaczął cierpliwie. – Nigdy nie nauczono cię jak radzić sobie na balu, a ja też nie byłem zbytnio pomocny. Laurentius zrobił wszystko co mógł, by ci pomóc, powinieneś mu za to podziękować – powiedział, stwierdzając że jak bardzo nie był zły na jednego i drugiego wampira w tym momencie, oboje również znaleźli się w trudnej sytuacji. – A jeśli boisz się o to, co myśli sobie panicz Astrid, myślę że najlepszym co możesz teraz zrobić to go przeprosić. W końcu nie zrobiłeś tego wszystkiego specjalnie, prawda? A skąd on może to wiedzieć, skoro zna cię jedynie z plotek, które nie mówią o tobie zbyt dobrze? Znacie się dopiero tydzień, to naprawdę zbyt mało, by coś takiego stwierdzić. Dlatego nie możesz się tu ukrywać, Visuke. Pójdź z nim porozmawiać – powiedział, a potem czekał…
Visuke nie miał pojęcia co myśleć o tym, co powiedział mu Chu Tao. Miał rację, oczywiście że miał, nie zmieniało to jednak faktu, że nadal tak okropnie bał się konfrontacji z Astrid. Jego spojrzenia pełnego zawodu i rozczarowania. Wyzwisk spływających z jego delikatnych ust. I tego co nastąpić miało później. Ale może medyk miał rację? Im szybciej tym lepiej? W końcu dzień nie trwał wiecznie… Z tymi myślami wygramolił się w końcu spod mebla i choć jego myśli były pewne, jego uszy odzwierciedlały jak bardzo to wszystko przeżywał, położone płasko po sobie, niemal ukryte pod włosami.
- Pójdę – powiedział nieśmiało, za co w odpowiedzi otrzymał kolejne poczochranie go po włosach.
Chu Tao pomógł mu się umyć, przebrać, z troską zebrał jego włosy, związując je ładnie wstążką, a potem czarami odnalazł panicza Astrid w jego sypialni i tam właśnie posłał Visuke, nie mając w gruncie rzeczy pojęcia do jakich wniosków młody czarodziej doszedł dzisiejszego poranka…
Każdy krok był dla niego jak zbliżenie się do wyroku. Jego serce waliło mu mocno w piersi, a dłonie spociły się ze stresu. Cała jego postawa wskazywała na to jak bardzo skruszony się czuł, jak mocno było mu przykro i że pod tym wszystkim, kryło się naprawdę dużo przerażenia. Mimo to, zatrzymał się pod pokojem Astrid i w myśl, że im szybciej będzie miał to za sobą, tym szybciej zajmie się czymś innym, zapukał. Po otrzymaniu zaproszenia, uchylił nieznacznie drzwi i wsunął się przez nie, zatrzymując praktycznie na progu, jedynie tak by był w stanie zamknąć je za sobą.
Nie spojrzał na wampira. Za bardzo się bał zobaczyć jego wyraz twarzy.
- C-cz-cześć – wyjąkał, nagle zapominając wszystkiego, co chciał mu powiedzieć. Utkwił spojrzenie w dywanie, zaciskając mocno dłonie na skraju rękawów. Spodziewał się, że zostanie wyrzucony, dlatego nie czekał, aż Astrid odpowie mu cokolwiek. – Ja… ja wiem, że nie chcesz mnie widzieć i… i obiecuję, że już więcej nie będziesz musiał, naprawdę, wyniosę się tak szybko jak mi się uda, tylko… tylko chciałem żebyś wiedział, że… że ja nie chciałem ci sprawić kłopotów. I… i przyszedłem… przyszedłem przeprosić. Ja… ja… Przepraszam, Astrid – powiedział cicho, spuszczając jeszcze mocniej głowę, tak że mówił praktycznie w swoją brodę i kołnierzyk. – Starałem się, ale nie umiem być taki jak ty… jak oni wszyscy. I wiem, że mnie takiego nie chcesz… rozumiem to, naprawdę, nikt mnie takiego nie chce… Więc… więc nie musisz się już dłużej martwić… ja sobie pójdę. Jeszcze nie wiem gdzie, bo zawsze to oni mnie odsyłali, a skoro oni też mnie już dłużej nie chcą… No… no w każdym razie, wiem że mnie nienawidzisz i że mi nie wybaczysz i że nie chcesz brać ze mną ślubu, ale nie poślubią cię komuś, kogo tu nie będzie prawda? Haha… - zaśmiał się, ale nawet w jego uszach ten śmiech zabrzmiał potwornie smutno. – Mam nadzieję, że teraz pozwolą ci wybrać kogoś kto będzie ciebie warty i że będziesz z tą osobą szczęśliwy. No… więc… więc… - nie wiedział, co jeszcze chciał powiedzieć, jego gardło ściskało się coraz bardziej i czuł, że jeszcze trochę i się rozpłacze. Nie chciał stąd odchodzić. Nie chciał opuszczać tego miejsca, Chu Tao, Anny, Erica, Zelena i… i Astrid. Tak bardzo się bał. Nie wiedział gdzie miałby iść, bo teraz… teraz już naprawdę nie było żadnego miejsca i nikogo, kto chciałby go przygarnąć…
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Pobudka. Poranna rutyna. Śniadanie. Pogrążony w myślach Astrid poddawał się temu wszystkiemu bez słowa, zachowując obojętny wyraz twarzy i nienaganne maniery. Jak w pewnym transie pozwalał się uszykować, chodził, zajął miejsce, jadł... Wracając w trudnych chwilach do starych nawyków — można powiedzieć, że był najbardziej szlachecką i nieprzejrzaną wersją siebie, chowając wszystko głęboko.
Na poprawę nastroju, zgodnie z instrukcjami Laurentiusa, został przygotowany dla niego sernik. Różnił się on jednak od tych, które znał. Brak było skarmelizowanego cukru imitującego rosę, a pianka nie była idealnie puszysta, zupełnie jakby robił ją ktoś niedośwaidczony. Mimo to wampir raz po raz unosił widelczyk, by — nie zmieniając mimiki — żuć powoli. W końcu nie tylko ciasto okazało się nie być tym, czego oczekiwał. Nie była to jednak jego wina, a Astrid. Osoby, która widząc coś, z góry założyła, że musi ono idealnie wpasowywać się w wyznaczone standardy. W idealną wizję, jaką stworzył. Odpowiednio słodki ser, niekruszący się nadmiernie spód, posiadająca chmurzastą wręcz miękkość poduszeczka u szczytu i karmelowe perełki zdobiące ją niczym kryształy szyję damy. A przecież sam w sobie deser nie smakował źle. Inaczej — to prawda — ale nie źle. Nie spełniał oczekiwań, jednak… chyba można było dać mu szansę, prawda? Trochę je… zmienić?
Po śniadaniu miał jeszcze większy mętlik w głowie. Do tej pory zdawało mu się, że Chu Tao rozumie go doskonale, nawet jeśli jego zdaniem nie do końca poprawnie artykułuje niektóre myśli. A mimo to medyk potraktował go większym niż zazwyczaj chłodem, jawnie sugerując, że zawiódł się.
Nie potrafił pojąć, jak okropnie Visuke musiał czuć się przez te lata. Nigdy nie stracił bliskiej osoby. Ba! Poza rodziną takowej nawet nie posiadał, co tym bardziej uniemożliwiało postawienie się w jego sytuacji. Wiedząc to, nie próbował nawet tracić czasu, którego i tak mieli niewiele, ale skupić się na ważniejszej sprawie. Przeszłości nie mógł odmienić — jak bardzo by nie pragnął, nie był w stanie powstrzymać wampirzycy z lat szkolnych czarodzieja, aby nie złamała wiążącego wampiry paktu i nie postawiła na szali zbrukania chłopka z samolubnych pobudek. Ale mógł spróbować pokazać mu, że stanowiła wyjątek — wynaturzenie, które należało tępić. Podobnie z jego fobią, to znów teraz z uszami i ogonem. Chciał wiedzieć, w jaki sposób może mu pomóc teraz, gdy to wszystko już się stało. Gdy miał przed sobą tę zapłakaną twarz tak ważnej dla siebie osoby. Nie oceniać go zbyt surowo. Wywołać nieco lepsze emocje. Czy był w stanie?
Visuke nie zjawił się, co poniekąd było do przewidzenia. Chłopak miał tendencję do uciekania i odwlekania w czasie konfrontacji, a Astrid nie miał zamiaru go do niej zmuszać, zanim nie było to konieczne. Pozostało mu przygotowanie się do niej — chciał możliwie najlepiej opracować plan zaproponowania chłopakowi dalszego działania, na który nakierował go wuj. Przeszukał półki w gabinecie, przenosząc się następnie na piętro. Zależało mu na zebraniu wszystkiego, co w jakiś sposób dotyczyło zasad savoir-vivre. Jeśli jego narzeczony zgodziłby się, z pewnością on lub Laurentius zajęliby się edukacją, jednakże warto było w jakiś sposób wspomóc cały proces lekturą.
Siedział wtedy na ziemi. Gatto wykorzystał okazję i wśliznął się do jego pokoju niepostrzeżenie, by podjąć próbę zaatakowania go. Niezwykle zainteresowany tomiskami, skakał po nich, to znów nurkował, by niespodziewanie znaleźć wyjście i zaskoczyć wampira. Ten zaś, dość mocno zajęty i skupiony, odganiał od siebie rozbawionego kociaka, mrucząc coś pod nosem, co jeszcze bardziej rozjuszało sierściucha. Właśnie podejmował się największego do tej pory zamachu, gdy drzwi otworzyły się. Złote oczy natychmiast odnalazły brązowe odpowiedniczki.
- Przeprosiny przyjęte. - Widząc zaskoczone spojrzenie, powtórzył spokojnie - przeprosiny przyjęte. Wuj i ja uspokoiliśmy wczoraj sytuację na balu, więc nie widzę potrzeby, abyś wyjeżdżał. Poza tym czyż twoje przeprosiny nie będą wtedy pustymi słowami? Powinna bowiem iść za nimi poprawa zachowania, czyż nie?
Wstał z ziemi i zaczął powoli zbliżać się do narzeczonego. Myśl, że mógłby tak nagle wyjechać… i on tego nie chciał.
- Nikt nie ma zamiaru cię stąd odsyłać - zaznaczył dobitnie. - Ponadto - nikt nie posiada takiej władzy, czy prawa. Czyż posiadłość nie należy w połowie do ciebie? To jest teraz twój dom - nasz dom. Kimże musiałbym być, aby cię z niego przeganiać?
Że też wpadł na podobny pomysł. Nie mieściło się to w głowie wampira.
- Nie zmienia to jednak faktu, że podobna sytuacja nie może się powtórzyć. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę cię do niczego zmusić, chciałbym jednak poprosić, abyś dał mi szansę. Wuj opowiadał, iż możliwa przyczyna leżeć może nie w złej woli, ale w fakcie, iż nikt nigdy nie nauczył cię manier. Jeśli więc mi pozwolisz, chciałbym podjąć tę próbę.
Chciał mu tak wiele powiedzieć. Zapytać o tak wiele rzeczy. Wyjaśnić, że nie chce, by ten wyjeżdżał. Poprzedniego wieczora nie wiedział, co powinien zrobić. Był zawiedziony, rozgoryczony. Obraz narzeczonego, jaki przez lata pielęgnował, rozpadł się już ostatecznie, obnażając prawdę, która wcale nie była łatwa do zaakceptowania. Zanim wyjechali, obiecał rodzicom, że nie przyniesie wstydu swojej rodzinie. Że będzie z dumą prezentował swój ród i wywalczy dla niego drogę do dawnej świetności. A postawiony przed pierwszą próbą… zawiódł. Każdy błąd Visuke był bowiem jego błędem. Każde potknięcie chłopaka - jego własnym. Komuś, kto latami walczył, aby byli z niego dumni, trudno było zaakceptować taką porażkę.
A jednak jego wuj miał rację. Nie chciał tracić przyjaciela. Nie chciał, aby to wszystko skończyło się, zanim w ogóle dobrze go poznał. Visuke bliżej było do jego siostry, która wciąż uczyła się, w jaki sposób powinna stawiać swoje stopy w świecie dorosłym, niż do niego, od którego się tego wymaga.
- Czy to w porządku?
Serce Visuke biło szybko, kiedy w ciszy, jaka nastała po jego słowach, rozbrzmiał nagle głos Astrid. Głos, który wcale nie był ostry, nierzucający w niego oskarżeniami i wyzwiskami, a cichym zapewnieniem, że… że jego przeprosiny zostały przyjęte.
- Huh? – spojrzał zaskoczony na narzeczonego, a kiedy ten podniósł się, cofnął się o krok, wpadając plecami na drzwi. - Nie? – zapytał, a jego głos zabrzmiał okropnie naiwnie.
Słowa takie jak „nasz dom” sprawiały, że jego serce biło jeszcze szybciej. Wampir zbliżał się, a jego głos, postawa i wszystko, co Visuke widział, brzmiało jak zbyt cudowna prawda, w którą uważał, że nie miał prawa uwierzyć. Ale tak bardzo, bardzo chciał, żeby Astrid nie kłamał. Żeby mówił szczerze i żeby nie musiał stąd odchodzić.
- W porządku, jak najbardziej w porządku – odpowiedział, czując się tak bardzo oszołomionym ze szczęścia i niedowierzania. – Będę grzeczny, będę się słuchał, Astrid. Obiecuję! Nie chcę stąd iść, nie chcę cię więcej zawodzić – mówił, po chwili zdając sobie sprawę, że znów łzy spłynęły po jego policzkach. Ale tym razem było w nich tak wiele ulgi… Ścierał je szybko, uśmiechając się bardzo nieśmiało do chłopaka stojącego przed nim i pragnąc, by nie okazało się, że to wszystko było tylko snem.
Astrid w ostatniej chwili powstrzymał westchnienie, które — choć aż cisnęło mu się na usta — nie powinno ich opuszczać. Dopiero widok łez sprawił, że jego plecy niezauważalnie rozluźniły się.
- Baronowi, a nawet mężczyźnie, nie przystoi płakać w towarzystwie - odezwał się, w jednej chwili obejmując chłopaka i przysuwając blisko siebie. W ten sposób Visuke nie stał w progu, a ręka wampira była w stanie dosięgnął drzwi. Zamknął je z cichym kliknięciem.
- Teraz nikt inny cię nie zobaczy. Jako baron nie będziesz mógł zachowywać się tak, jak chcesz. Etykieta, maniery, dobre wychowanie… Będziesz musiał zawsze dobrze się prezentować, być powściągliwy i stonowany. Ugryźć się w język i trzymać emocje na wodzy. Nie będzie to z pewnością łatwe, dlatego, jeśli poczujesz, że nie dasz rady. Gdy będziesz potrzebował ramienia, aby się wypłakać. Miejsca, gdzie możesz odetchnąć… przyjdź do mnie.
Jego dłoń znalazła włosy chłopaka i zatopiła się w nich. Głaskał je, nie zapominając o lisich uszach, które także otrzymały należną im dozę uwagi i czułości.
- Dobrze.
Nie był pewien, czy słuch go nie myli, dopóki chłopak nie wtulił się w jego ramiona. Uznał, że nie będzie zabraniał mu moczyć szaty, jaką przed chwilą sam zaproponował i da chłopakowi czas na uspokojenie się. Z innego założenia wyszedł jednak kociak.
Widząc "mamę" i "tatę" w jednym miejscu, podreptał do nich, łasząc się, to znów pazurkami zaczepiając o spodnie, by podjąć próbę wspięcia się tam, gdzie było jego miejsce.
- Cóż za atencyjna istotka z ciebie - odezwał się miękkim głosem wampir, dezerterujac w końcu i podnosząc go na wysokość oczu. Odsunął się przy tym nieznacznie. - Zdaje mi się, że to do ciebie tym razem ma sprawę.
Rzeczywiście. Ruda kulka aż rwała się, by być bliżej czarodzieja. Mogąc w końcu sięgnąć jego twarzy, poczęła delikatnie go lizać, mrucząc przy tym głośno, niby pocieszająco. Bezceremonialnie wpakowała mu się też w ramiona.
- Wygląda na to, że jednak masz więcej, niż jednego, powiernika swojego prawdziwego ja.
~ ~ ~
Na resztę dnia Visuke miał zostać przekazany pod opiekę Laurentiusa. Wybrali jedną z wolnych sypialni jako miejsce, gdzie w spokoju i ciszy miałby się uczyć wszystkiego, co trzeba. Po opanowaniu podstawowych zasad dotyczących prezencji, chodzenia, zachowania podczas uroczystości i rozmowy, mieli przenieść się do jadalni, gdzie czarodziej poznałby zasady zachowania przy stole. Czekało ich wiele pracy, szczególnie po tym, jak zapytany o to, co wie, baron odpowiedział, że zupełnie nic. Nie mogąc w to uwierzyć, przyszły nauczyciel zaczął wymieniać coraz bardziej szczegółowe sytuacje czy umiejętności i dziwić się, jak to w ogóle możliwe. Okazało się, że nikt nigdy nie poczuł się w obowiązku wyjaśnić, jak czerwonowłosy powinien się zachować. Informując go na godzinę przed bankietem, że ma się zjawić, wymagano, aby nic nie mówił, nie sprawiał kłopotów, zjadł coś, pokręcił się chwilę i zniknął. Laurentius załamał ręce.
- Czeka nas wiele pracy. Ciężkiej pracy. Mam nadzieję, że jesteś tego świadom.
Gdy jakiś czas później Astrid zajrzał do nich, napotkał tam siedzącego z nonszalancją Chu Tao, który z obojętnym wyrazem twarzy wsłuchiwał się w wykład Laurentiusa na temat tego, komu i w jakiej sytuacji Baron musi skłonić głowę, a komu pod żadnym pozorem nie powinien.
- Udało mi się znaleźć te dwie książki - zaczął od progu, nie dając po sobie poznać, że dziwiła go obecność medyka. Wuj podziękował, wertując je pospiesznie.
Wampir spędził z nimi całe przedpołudnie. Obserwował w ciszy, głaszcząc Gatto, aby ten nie sprawiał problemów. Po obiedzie wrócił do swoich zajęć. Musiał porozmawiać z Zelenem o wiosce oraz zastanowić się, w jaki sposób spełnić obietnicę, jaką dał biskupowi w zamian za przymknięcie oka na poprzedni wieczór. Planował także w najbliższych dniach porozmawiać z Ericiem na temat poprzedniego pana domu i zaczytać się w pożyczonych księgach, chcąc lepiej zrozumieć sygnatury, o których czarodzieje kiedyś wspomnieli. Kwestia potworów z wioski zaczęła o sobie przypominać.
Pomimo takiego natłoku obowiązków sam zaproponował, że nauczy swojego narzeczonego podstaw tańca. Mieli spotykać się wieczorami we dwoje w przygotowanym do tych celów specjalnie pokoju z początku z Laurentiusem. Ten jednak szybko zdał sobie sprawę, że bratanek doskonale zna kroki zarówno partnera, jak i partnerki, przez co zaczął zostawiać ich na coraz to dłuższe chwile, mając także swoje obowiązki.
Na poprawę nastroju, zgodnie z instrukcjami Laurentiusa, został przygotowany dla niego sernik. Różnił się on jednak od tych, które znał. Brak było skarmelizowanego cukru imitującego rosę, a pianka nie była idealnie puszysta, zupełnie jakby robił ją ktoś niedośwaidczony. Mimo to wampir raz po raz unosił widelczyk, by — nie zmieniając mimiki — żuć powoli. W końcu nie tylko ciasto okazało się nie być tym, czego oczekiwał. Nie była to jednak jego wina, a Astrid. Osoby, która widząc coś, z góry założyła, że musi ono idealnie wpasowywać się w wyznaczone standardy. W idealną wizję, jaką stworzył. Odpowiednio słodki ser, niekruszący się nadmiernie spód, posiadająca chmurzastą wręcz miękkość poduszeczka u szczytu i karmelowe perełki zdobiące ją niczym kryształy szyję damy. A przecież sam w sobie deser nie smakował źle. Inaczej — to prawda — ale nie źle. Nie spełniał oczekiwań, jednak… chyba można było dać mu szansę, prawda? Trochę je… zmienić?
Po śniadaniu miał jeszcze większy mętlik w głowie. Do tej pory zdawało mu się, że Chu Tao rozumie go doskonale, nawet jeśli jego zdaniem nie do końca poprawnie artykułuje niektóre myśli. A mimo to medyk potraktował go większym niż zazwyczaj chłodem, jawnie sugerując, że zawiódł się.
Nie potrafił pojąć, jak okropnie Visuke musiał czuć się przez te lata. Nigdy nie stracił bliskiej osoby. Ba! Poza rodziną takowej nawet nie posiadał, co tym bardziej uniemożliwiało postawienie się w jego sytuacji. Wiedząc to, nie próbował nawet tracić czasu, którego i tak mieli niewiele, ale skupić się na ważniejszej sprawie. Przeszłości nie mógł odmienić — jak bardzo by nie pragnął, nie był w stanie powstrzymać wampirzycy z lat szkolnych czarodzieja, aby nie złamała wiążącego wampiry paktu i nie postawiła na szali zbrukania chłopka z samolubnych pobudek. Ale mógł spróbować pokazać mu, że stanowiła wyjątek — wynaturzenie, które należało tępić. Podobnie z jego fobią, to znów teraz z uszami i ogonem. Chciał wiedzieć, w jaki sposób może mu pomóc teraz, gdy to wszystko już się stało. Gdy miał przed sobą tę zapłakaną twarz tak ważnej dla siebie osoby. Nie oceniać go zbyt surowo. Wywołać nieco lepsze emocje. Czy był w stanie?
Visuke nie zjawił się, co poniekąd było do przewidzenia. Chłopak miał tendencję do uciekania i odwlekania w czasie konfrontacji, a Astrid nie miał zamiaru go do niej zmuszać, zanim nie było to konieczne. Pozostało mu przygotowanie się do niej — chciał możliwie najlepiej opracować plan zaproponowania chłopakowi dalszego działania, na który nakierował go wuj. Przeszukał półki w gabinecie, przenosząc się następnie na piętro. Zależało mu na zebraniu wszystkiego, co w jakiś sposób dotyczyło zasad savoir-vivre. Jeśli jego narzeczony zgodziłby się, z pewnością on lub Laurentius zajęliby się edukacją, jednakże warto było w jakiś sposób wspomóc cały proces lekturą.
Siedział wtedy na ziemi. Gatto wykorzystał okazję i wśliznął się do jego pokoju niepostrzeżenie, by podjąć próbę zaatakowania go. Niezwykle zainteresowany tomiskami, skakał po nich, to znów nurkował, by niespodziewanie znaleźć wyjście i zaskoczyć wampira. Ten zaś, dość mocno zajęty i skupiony, odganiał od siebie rozbawionego kociaka, mrucząc coś pod nosem, co jeszcze bardziej rozjuszało sierściucha. Właśnie podejmował się największego do tej pory zamachu, gdy drzwi otworzyły się. Złote oczy natychmiast odnalazły brązowe odpowiedniczki.
- Przeprosiny przyjęte. - Widząc zaskoczone spojrzenie, powtórzył spokojnie - przeprosiny przyjęte. Wuj i ja uspokoiliśmy wczoraj sytuację na balu, więc nie widzę potrzeby, abyś wyjeżdżał. Poza tym czyż twoje przeprosiny nie będą wtedy pustymi słowami? Powinna bowiem iść za nimi poprawa zachowania, czyż nie?
Wstał z ziemi i zaczął powoli zbliżać się do narzeczonego. Myśl, że mógłby tak nagle wyjechać… i on tego nie chciał.
- Nikt nie ma zamiaru cię stąd odsyłać - zaznaczył dobitnie. - Ponadto - nikt nie posiada takiej władzy, czy prawa. Czyż posiadłość nie należy w połowie do ciebie? To jest teraz twój dom - nasz dom. Kimże musiałbym być, aby cię z niego przeganiać?
Że też wpadł na podobny pomysł. Nie mieściło się to w głowie wampira.
- Nie zmienia to jednak faktu, że podobna sytuacja nie może się powtórzyć. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę cię do niczego zmusić, chciałbym jednak poprosić, abyś dał mi szansę. Wuj opowiadał, iż możliwa przyczyna leżeć może nie w złej woli, ale w fakcie, iż nikt nigdy nie nauczył cię manier. Jeśli więc mi pozwolisz, chciałbym podjąć tę próbę.
Chciał mu tak wiele powiedzieć. Zapytać o tak wiele rzeczy. Wyjaśnić, że nie chce, by ten wyjeżdżał. Poprzedniego wieczora nie wiedział, co powinien zrobić. Był zawiedziony, rozgoryczony. Obraz narzeczonego, jaki przez lata pielęgnował, rozpadł się już ostatecznie, obnażając prawdę, która wcale nie była łatwa do zaakceptowania. Zanim wyjechali, obiecał rodzicom, że nie przyniesie wstydu swojej rodzinie. Że będzie z dumą prezentował swój ród i wywalczy dla niego drogę do dawnej świetności. A postawiony przed pierwszą próbą… zawiódł. Każdy błąd Visuke był bowiem jego błędem. Każde potknięcie chłopaka - jego własnym. Komuś, kto latami walczył, aby byli z niego dumni, trudno było zaakceptować taką porażkę.
A jednak jego wuj miał rację. Nie chciał tracić przyjaciela. Nie chciał, aby to wszystko skończyło się, zanim w ogóle dobrze go poznał. Visuke bliżej było do jego siostry, która wciąż uczyła się, w jaki sposób powinna stawiać swoje stopy w świecie dorosłym, niż do niego, od którego się tego wymaga.
- Czy to w porządku?
Serce Visuke biło szybko, kiedy w ciszy, jaka nastała po jego słowach, rozbrzmiał nagle głos Astrid. Głos, który wcale nie był ostry, nierzucający w niego oskarżeniami i wyzwiskami, a cichym zapewnieniem, że… że jego przeprosiny zostały przyjęte.
- Huh? – spojrzał zaskoczony na narzeczonego, a kiedy ten podniósł się, cofnął się o krok, wpadając plecami na drzwi. - Nie? – zapytał, a jego głos zabrzmiał okropnie naiwnie.
Słowa takie jak „nasz dom” sprawiały, że jego serce biło jeszcze szybciej. Wampir zbliżał się, a jego głos, postawa i wszystko, co Visuke widział, brzmiało jak zbyt cudowna prawda, w którą uważał, że nie miał prawa uwierzyć. Ale tak bardzo, bardzo chciał, żeby Astrid nie kłamał. Żeby mówił szczerze i żeby nie musiał stąd odchodzić.
- W porządku, jak najbardziej w porządku – odpowiedział, czując się tak bardzo oszołomionym ze szczęścia i niedowierzania. – Będę grzeczny, będę się słuchał, Astrid. Obiecuję! Nie chcę stąd iść, nie chcę cię więcej zawodzić – mówił, po chwili zdając sobie sprawę, że znów łzy spłynęły po jego policzkach. Ale tym razem było w nich tak wiele ulgi… Ścierał je szybko, uśmiechając się bardzo nieśmiało do chłopaka stojącego przed nim i pragnąc, by nie okazało się, że to wszystko było tylko snem.
Astrid w ostatniej chwili powstrzymał westchnienie, które — choć aż cisnęło mu się na usta — nie powinno ich opuszczać. Dopiero widok łez sprawił, że jego plecy niezauważalnie rozluźniły się.
- Baronowi, a nawet mężczyźnie, nie przystoi płakać w towarzystwie - odezwał się, w jednej chwili obejmując chłopaka i przysuwając blisko siebie. W ten sposób Visuke nie stał w progu, a ręka wampira była w stanie dosięgnął drzwi. Zamknął je z cichym kliknięciem.
- Teraz nikt inny cię nie zobaczy. Jako baron nie będziesz mógł zachowywać się tak, jak chcesz. Etykieta, maniery, dobre wychowanie… Będziesz musiał zawsze dobrze się prezentować, być powściągliwy i stonowany. Ugryźć się w język i trzymać emocje na wodzy. Nie będzie to z pewnością łatwe, dlatego, jeśli poczujesz, że nie dasz rady. Gdy będziesz potrzebował ramienia, aby się wypłakać. Miejsca, gdzie możesz odetchnąć… przyjdź do mnie.
Jego dłoń znalazła włosy chłopaka i zatopiła się w nich. Głaskał je, nie zapominając o lisich uszach, które także otrzymały należną im dozę uwagi i czułości.
- Dobrze.
Nie był pewien, czy słuch go nie myli, dopóki chłopak nie wtulił się w jego ramiona. Uznał, że nie będzie zabraniał mu moczyć szaty, jaką przed chwilą sam zaproponował i da chłopakowi czas na uspokojenie się. Z innego założenia wyszedł jednak kociak.
Widząc "mamę" i "tatę" w jednym miejscu, podreptał do nich, łasząc się, to znów pazurkami zaczepiając o spodnie, by podjąć próbę wspięcia się tam, gdzie było jego miejsce.
- Cóż za atencyjna istotka z ciebie - odezwał się miękkim głosem wampir, dezerterujac w końcu i podnosząc go na wysokość oczu. Odsunął się przy tym nieznacznie. - Zdaje mi się, że to do ciebie tym razem ma sprawę.
Rzeczywiście. Ruda kulka aż rwała się, by być bliżej czarodzieja. Mogąc w końcu sięgnąć jego twarzy, poczęła delikatnie go lizać, mrucząc przy tym głośno, niby pocieszająco. Bezceremonialnie wpakowała mu się też w ramiona.
- Wygląda na to, że jednak masz więcej, niż jednego, powiernika swojego prawdziwego ja.
~ ~ ~
Na resztę dnia Visuke miał zostać przekazany pod opiekę Laurentiusa. Wybrali jedną z wolnych sypialni jako miejsce, gdzie w spokoju i ciszy miałby się uczyć wszystkiego, co trzeba. Po opanowaniu podstawowych zasad dotyczących prezencji, chodzenia, zachowania podczas uroczystości i rozmowy, mieli przenieść się do jadalni, gdzie czarodziej poznałby zasady zachowania przy stole. Czekało ich wiele pracy, szczególnie po tym, jak zapytany o to, co wie, baron odpowiedział, że zupełnie nic. Nie mogąc w to uwierzyć, przyszły nauczyciel zaczął wymieniać coraz bardziej szczegółowe sytuacje czy umiejętności i dziwić się, jak to w ogóle możliwe. Okazało się, że nikt nigdy nie poczuł się w obowiązku wyjaśnić, jak czerwonowłosy powinien się zachować. Informując go na godzinę przed bankietem, że ma się zjawić, wymagano, aby nic nie mówił, nie sprawiał kłopotów, zjadł coś, pokręcił się chwilę i zniknął. Laurentius załamał ręce.
- Czeka nas wiele pracy. Ciężkiej pracy. Mam nadzieję, że jesteś tego świadom.
Gdy jakiś czas później Astrid zajrzał do nich, napotkał tam siedzącego z nonszalancją Chu Tao, który z obojętnym wyrazem twarzy wsłuchiwał się w wykład Laurentiusa na temat tego, komu i w jakiej sytuacji Baron musi skłonić głowę, a komu pod żadnym pozorem nie powinien.
- Udało mi się znaleźć te dwie książki - zaczął od progu, nie dając po sobie poznać, że dziwiła go obecność medyka. Wuj podziękował, wertując je pospiesznie.
Wampir spędził z nimi całe przedpołudnie. Obserwował w ciszy, głaszcząc Gatto, aby ten nie sprawiał problemów. Po obiedzie wrócił do swoich zajęć. Musiał porozmawiać z Zelenem o wiosce oraz zastanowić się, w jaki sposób spełnić obietnicę, jaką dał biskupowi w zamian za przymknięcie oka na poprzedni wieczór. Planował także w najbliższych dniach porozmawiać z Ericiem na temat poprzedniego pana domu i zaczytać się w pożyczonych księgach, chcąc lepiej zrozumieć sygnatury, o których czarodzieje kiedyś wspomnieli. Kwestia potworów z wioski zaczęła o sobie przypominać.
Pomimo takiego natłoku obowiązków sam zaproponował, że nauczy swojego narzeczonego podstaw tańca. Mieli spotykać się wieczorami we dwoje w przygotowanym do tych celów specjalnie pokoju z początku z Laurentiusem. Ten jednak szybko zdał sobie sprawę, że bratanek doskonale zna kroki zarówno partnera, jak i partnerki, przez co zaczął zostawiać ich na coraz to dłuższe chwile, mając także swoje obowiązki.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ah… Jak ciepło, jak miło, jak dobrze. Ramiona Astrid były takie cudowne, obejmowały go, nie zapominając o uszach, po których tak bardzo uwielbiał być głaskany. Nie sądził, nie śmiał nawet marzyć o tym, że jego wybryki z balu zostaną mu wybaczone, tymczasem nie dość, że Astrid nie był na niego w ostateczności zły, to jeszcze miał zamiar mu pomóc. Żeby już więcej nie musiał się wstydzić, ani bać, że zrobi coś nie tak, że go zawiedzie. Po raz pierwszy ktoś zamiast go odtrącić za nieudolność, wyciągnął do niego rękę z propozycją pomocy. Visuke nie potrafił opisać radości i wdzięczności jaka go wypełniła. A kiedy jeszcze do grona wspierających dołączył rudy kociak, wskakując mu w ramiona i liżąc pocieszająco po szyi, Lis roześmiał się, nie wierząc w to, co się działo. Jego ramiona po raz pierwszy od dawna były lekkie, a serce biło szybko z radości, a nie zdenerwowania, czy strachu. I to wszystko dzięki temu chłopakowi, który nadal chciał go nazywać swoim narzeczonym…
Z postanowieniem poprawy i entuzjazmem zasiadał przy biurku w jednym z pokoi, który został przeznaczony do nauki manier i tańca, choć jego nauczycielem miał być Laurentius. Po wczorajszym wieczorze, w którym to wampir próbował szczerze podnieść go na duchu, spoglądał na niego nieco mniej podejrzliwie, niemniej nadal miał się trochę bardziej na baczności. Zaczęli od wywiadu, ile Visuke na temat dworskiej etykiety wiedział. I choć chłopak niekoniecznie chciał się przyznawać do swojego zerowego poziomu, stwierdził że najlepiej będzie od razu powiedzieć prawdę, która i tak wyszłaby w końcu na jaw. Starszy wampir niekoniecznie chciał mu uwierzyć, ale kiedy tylko zaczął wymieniać rzeczy, od których Visuke zakręciło się w głowie, a o których słyszał pierwszy raz w życiu, Laurentius załamał ręce.
Zaczęli więc od podstaw. Przez niemal pół godziny Lis przechadzał się z książką na głowie po pokoju, kontrolując krok i prostych pleców, słuchając wykładu mężczyzny na temat chodu i prawidłowej prezencji. Wtedy jeszcze było w porządku. Następnie przeszli do tytułów szlacheckich i Visuke niekoniecznie potrafił odróżnić kto jak wysoki status miał, cała hierarchia mieszała mu się ciągle, nie był też w stanie ustawić siebie na drabinie społecznej, przekonany, że stał najniżej jak tylko się dało. Przechodzili z Laurentiusem trudne chwile, jeden niekoniecznie cierpliwy do tłumaczenia tego wszystkiego po kilka razy, drugi tak okropnie tym wszystkim znudzony!
Chłopak nie był pewien, w którym momencie do ich grona dołączył Chu Tao, rozwalając się wygodnie na jednym z foteli i przysłuchując się uważnie wykładowi szlachcica z nieco drwiącym uśmieszkiem na ustach. Im dalej w las tym było gorzej. Lis nie potrafił się skupić, ale nie śmiał poprosić o przerwę, mając wrażenie, że złamałby tym samym słowo dane Astird o tym, że będzie grzeczny i będzie się słuchał. Chciał go dotrzymać, dlatego słuchał, choć w którymś momencie przyłapał się na tym, że informacje wlatywały mu jednym uchem a wylatywały drugim, choć starał się słuchać…
Kiedy dołączył do nich Astrid, na chwilę Visuke ożywił się, a jego ogon majtał się z boku na bok, zwracając na siebie uwagę Gatto. Dopóki chłopak był w pokoju, młody czarodziej dawał z siebie wszystko, by zapamiętać jak najwięcej, niestety jego obecność rozpraszała go tak samo jak mu pomagała i kiedy tylko wyszedł, zdał sobie sprawę z tego, że więcej uwagi poświęcił promieniom słońca odbijającym się w jego ciemnych kosmykach niż temu, o czym mówił Laurentius. Chłopak jęknął sfrustrowany, kładąc się zrezygnowany na biurku.
- To jest takie nudne! Wszystko mi się miesza! – marudził, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że nie zachwyci tym wuja swojego narzeczonego.
- Wolisz się uczyć przez praktykę, prawda? – zagadnął go Chu Tao, domyślając się, że takie tkwienie w ławce nie sprawiało, że młody czarodziej miał więcej ochoty na naukę. Wręcz przeciwnie, pod tym względem on i medyk byli do siebie podobni. Tkwienie w miejscu ich nużyło.
- W takim razie może pomożesz? – zapytał go z przekąsem Laurentius, rzucając białowłosemu zniecierpliwione spojrzenie. – Skoro oboje uczycie się przez praktykę, proszę bardzo, od teraz nie jesteś Chu Tao, tylko lady Christine. Visuke, jak się przywitasz z nisko urodzoną damą? – zapytał, a kiedy Lis spojrzał na białowłosego, który wyglądał jakby dostał obuchem w twarz, parsknął śmiechem.
- Yyyy… pocałuję ją w dłoń? – zapytał, bardziej zainteresowany lekcją zbliżając się do naburmuszonej „lady Christine”.
Laurentius przymknął na dłuższą chwilę oczy, starając się nie wybuchnąć. Wałkowali to od dobrych... dwóch? Trzech godzin? A chłopak zdawał się zupełnie niczego nie pamiętać!
- Co na to nisko urodzona dama? Nieposiadająca tytułu Christine?
Uniósł brew, spoglądając z kpiną na medyka. Nacisnął mu na odcisk dzisiejszego, jak i wczorajszego dnia, przez co chciał zobaczyć, ile tak naprawdę był wart.
- Baronie Visuke, dlaczego kierujesz się w stronę Christine? Czyż to nie ona powinna podejść do ciebie?
Visuke zatrzymał się w pół kroku, zmieszany i zaniepokojony głosem mężczyzny, spoglądając na niego ostrożnie.
- Uhm… Więc… więc poczekam – odpowiedział, spoglądając niepewnie na Chu Tao, którego zwyczajowy chłód na twarzy nabrał jakiegoś dziwnego wyrazu. Jego usta rozciągnęły się w głupkowatym uśmieszku, kiedy zbliżył się do chłopaka i złożył przed nim dystyngowane dygnięcie.
- Baronie Visuke – zaświergotał, a w odpowiedzi Visuke odkłonił się grzecznie, ale nic poza tym. Po tym zerknął na Laurentiusa, czekając na werdykt czy zachował się dobrze, czy niekoniecznie…
Laurentius wydał ciche "tsy", widząc zachowanie czarodziejów. Jego brwi powędrowały jeszcze wyżej. - Zdawało mi się, że Christine nie doświadczyła zaszczytu posiadania tytułu Magnata bądź nie poślubiła osoby o tym tytule - zabrzmiał werdykt.
- Chyba więc ma o sobie zbyt wysokie mniemanie, jeśli sądzi, że dygnięcie wystarczy, aby pozdrowić barona, od którego nie wymaga się niczego więcej, niż delikatnego kiwnięcia głową na znak, że jej pozdrowienie zostało zauważone. Jeszcze raz, tym razem mam nadzieję, że Christine wykona pełen ukłon.
Visuke niemal widział pulsującą z irytacji żyłę na czole Chu Tao, kiedy czarodziej składał, tym razem pełen ukłon przed chłopakiem, uśmiechając się tak samo kretyńsko, jeśli nawet nie bardziej. Visuke nie był pewien, co się między tą dwójką stało, ale było to zabawne do oglądania. Sprawiało również, że lekcja nagle stała się nawet bardzo interesująca! W odpowiedzi na ukłon, Lis odpowiedział kiwnięciem głową, starając się nie okazywać na twarzy jak bardzo go ta cała sytuacja bawiła. A kiedy dojrzał aprobujące spojrzenie wampira, jego ogon powędrował w prawo i w lewo w zadowolonym geście.
- Czy Christine poślubiła już kogoś wyższego rangą? – zapytał po chwili Chu Tao, kiedy powtórzyli sytuację kilka razy, dopóki Visuke nie zapamiętał, że to do niego osoby niżej urodzone miały podejść, a nie on do nich. Jego głos ociekał sarkazmem, a błękitne oczy błyszczały wyzwaniem.
Laurentius nagrodził Visuke spojrzeniem wyrażającym mniejsze niezadowolenie, niż przed chwilą, a nawet i nutę uznania. Nie zasłużył na to jednak Chu Tao.
- Z takimi manierami i charakterem obawiam się, że nikt by się nie znalazł - odpowiedział z wyższością, prezentując samym sobą, w jaki sposób traktować osobę niższej rangi, która w jakiś sposób nas uraziła. Visuke jednak z pewnością nie mógł tego wiedzieć. - Luisa jednak jest Magnatką, którą Visuke spotyka na bankiecie. Jak się zachowasz? Ostatnie słowa skierował do narzeczonego swojego bratanka.
Chu Tao powstrzymał cisnące mu się na usta oburzone sapnięcie, ale skoro Laurentius tak stawiał sprawę… nie zamierzał dawać mu satysfakcji i okazywać, że poczuł się w jakiś sposób dotknięty.
- Ym… też poczekam aż do mnie podejdzie, ale tej pani się odkłonię? – odpowiedział, ale jego głos przybrał formę pytania.
Odpowiedziało mu kiwnięcie. Znów potrzeba było kilku prób, jednak o wiele mniej. Zmienili więc sytuację. Chu Tao pozostał Luisą, jednakże tym razem o tytule Hrabiny. Zanim jednak do tego doszło...
- Czym różni się Hrabia od Wicehrabi? - zapytał, błyskając srebrnymi oczami z nadzieją.
- Nie rozumiem… czy wicehrabia nie jest synem hrabi? – zapytał Visuke. Nadal nie bardzo wiedział jak to wszystko działało. Hierarchia była dla niego niczym czarna magia, dużo zawiłości w zasadzie po nic…
- Jest, różnią się tylko pokoleniem i tym, że wicehrabia przejmuje władzę nad majątkiem i tytuł hrabii po śmierci rodzica – odpowiedział mu Chu Tao, a jego głos brzmiał na nadąsany.
Laurentius pierw kiwnął głową, nie zawodząc się, by następnie zrobić zaskoczoną minę. Trzeba było przyznać, że pomysł medyka, aby dodać trochę ruchu, sprawdził się. Dotychczas wampir uczył jedynie Astrid, któremu nie sprawiało problemu wysiedzenie prawie czterech godzin bezruchu, odpowiadając na pytania, bądź chłonąc wykład. Nie było więc mowy w jego przypadku o dużym warsztacie nauczycielskim. Słysząc w głosie białowłosego dziwną nutę niezadowolenia, postanowił odpuścić trochę przekomarzanie się. Musiał przyznać, że mężczyzna słuchał jego słów, skoro był w stanie odpowiedzieć.
Przypomniał Visuke, że do Hrabiny należy podejść i odkłonić się, gdy ta wykona pierwszy ruch. Nie rzucił żadną sarkastyczną uwagą, poprawiając jedynie mężczyzn w drobnostkach, gdy ćwiczyli. W przypadku osoby o tym samym tytule wystarczyło pokłonienie się obu stron tuż po pozdrowieniu "Baronie".
- Każdą damę, posiadającą tytuł Markizy, bądź wyższe, należałoby pocałować w dłoń. Jest jednak różnica w sposobie, w jaki to zrobisz - zaczął znów wykład połączony z prezentacją.
Ustawił się na końcu pokoju, by po chwili złapać spojrzenie Chu Tao. Zaczął iść w jego kierunku wyprostowany i bez zachwiania ujął jego dłoń, unosząc ją do ust. Wolną dłoń schował ugiętą za plecami, delikatnie jedynie je skłaniając.
- To zaszczyt panią poznać, Markizo Luise.
Nie dał mężczyźnie czasu na reakcję, odwracając się na pięcie, robiąc pięć kroków i ponownie na niego spoglądając.
Jego fizjognomia zmieniła się. Na początku posłał medykowi delikatny uśmiech, skłaniając nieznacznie głowę, jakby w niemym pytaniu, czy niegrzecznym nie będzie zajęcie jej czasu. Nie spodziewał się adekwatnej reakcji, dlatego odczekał dwie sekundy, zanim nie zaczął iść w jego kierunku. Docierając w wyznaczone miejsce, uklęknął przed mężczyzną w uniżonym geście, całując delikatnie wierzchnią stronę jego dłoni. Nie mógł się powstrzymać, aby nie unieść na niego wzroku.
- To zaszczyt móc panią poznać, Lady Coccinelle - odezwał się, a z jego głosu zniknęło całe rozbawienie, niezadowolenie czy uznanie. Elificki akcent zabarwił się w nuty zachwytu oraz uniżonego oddania. Można było wyczuć, że atmosfera w pomieszczeniu zmieniła się diametralnie, gdy dopiero po zbyt długiej chwili wstał i jak gdyby nigdy nic spojrzał na Visuke.
- Czy widzisz różnicę?
Visuke przyglądał się prezentacji z zainteresowaniem, dostrzegając przy tym fascynującą rzecz… Kiedy Laurentius klęknął przed Chu Tao, końcówki uszu mężczyzny poróżowiały, choć jego mina i poza pozostały chłodne i opanowane.
- Oh, widzę! Teraz już wszystko rozumiem! – oświadczył, zadowolony.
Przeszli znów do części praktycznej, a po niej Visuke powtórzył wszystkie damy od najniższego do najwyższego statusu, dowiadując się jak powinien się zachować w przypadku gdyby spotkał księżną. Niemniej było to mało prawdopodobne, dlatego nie przećwiczyli tego, zostawiając ten temat raczej w ramach ciekawostki. Kiedy skończyli, Laurentius pozwolił chłopakowi wyjść i wrócić do Astrid na kolejną lekcję, tym razem tańca. Lis wyszedł, cały w skowronkach, zostawiając Chu Tao i Laurentiusa samych. Przez chwilę białowłosy mierzył wampira wzrokiem, tylko po to, by na koniec posłać mu szyderczy uśmiech.
- Ciekaw jestem, czy Astrid jest lepszym nauczycielem od ciebie… - rzucił, zaraz potem przenosząc się bliżej drzwi. Nie zapomniał uwag jakie mężczyzna rzucał mu w przeciągu tych kilku godzin…
- A teraz proszę wybaczyć, Christine idzie poszukać szczęścia i męża wśród kogoś o swoim niskim statusie, może panowie zechcą przymknąć oko na brak manier i paskudny charakter – rzucił, dygając przed nim wdzięcznie, zanim odwrócił się, żeby naprawdę odejść. Owszem, miał paskudny charakter, nie miał manier i był nisko urodzony. Ale nadal, jako człowiek, jako żywa istota chyba zasługiwał na odrobinę szacunku?
Z postanowieniem poprawy i entuzjazmem zasiadał przy biurku w jednym z pokoi, który został przeznaczony do nauki manier i tańca, choć jego nauczycielem miał być Laurentius. Po wczorajszym wieczorze, w którym to wampir próbował szczerze podnieść go na duchu, spoglądał na niego nieco mniej podejrzliwie, niemniej nadal miał się trochę bardziej na baczności. Zaczęli od wywiadu, ile Visuke na temat dworskiej etykiety wiedział. I choć chłopak niekoniecznie chciał się przyznawać do swojego zerowego poziomu, stwierdził że najlepiej będzie od razu powiedzieć prawdę, która i tak wyszłaby w końcu na jaw. Starszy wampir niekoniecznie chciał mu uwierzyć, ale kiedy tylko zaczął wymieniać rzeczy, od których Visuke zakręciło się w głowie, a o których słyszał pierwszy raz w życiu, Laurentius załamał ręce.
Zaczęli więc od podstaw. Przez niemal pół godziny Lis przechadzał się z książką na głowie po pokoju, kontrolując krok i prostych pleców, słuchając wykładu mężczyzny na temat chodu i prawidłowej prezencji. Wtedy jeszcze było w porządku. Następnie przeszli do tytułów szlacheckich i Visuke niekoniecznie potrafił odróżnić kto jak wysoki status miał, cała hierarchia mieszała mu się ciągle, nie był też w stanie ustawić siebie na drabinie społecznej, przekonany, że stał najniżej jak tylko się dało. Przechodzili z Laurentiusem trudne chwile, jeden niekoniecznie cierpliwy do tłumaczenia tego wszystkiego po kilka razy, drugi tak okropnie tym wszystkim znudzony!
Chłopak nie był pewien, w którym momencie do ich grona dołączył Chu Tao, rozwalając się wygodnie na jednym z foteli i przysłuchując się uważnie wykładowi szlachcica z nieco drwiącym uśmieszkiem na ustach. Im dalej w las tym było gorzej. Lis nie potrafił się skupić, ale nie śmiał poprosić o przerwę, mając wrażenie, że złamałby tym samym słowo dane Astird o tym, że będzie grzeczny i będzie się słuchał. Chciał go dotrzymać, dlatego słuchał, choć w którymś momencie przyłapał się na tym, że informacje wlatywały mu jednym uchem a wylatywały drugim, choć starał się słuchać…
Kiedy dołączył do nich Astrid, na chwilę Visuke ożywił się, a jego ogon majtał się z boku na bok, zwracając na siebie uwagę Gatto. Dopóki chłopak był w pokoju, młody czarodziej dawał z siebie wszystko, by zapamiętać jak najwięcej, niestety jego obecność rozpraszała go tak samo jak mu pomagała i kiedy tylko wyszedł, zdał sobie sprawę z tego, że więcej uwagi poświęcił promieniom słońca odbijającym się w jego ciemnych kosmykach niż temu, o czym mówił Laurentius. Chłopak jęknął sfrustrowany, kładąc się zrezygnowany na biurku.
- To jest takie nudne! Wszystko mi się miesza! – marudził, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że nie zachwyci tym wuja swojego narzeczonego.
- Wolisz się uczyć przez praktykę, prawda? – zagadnął go Chu Tao, domyślając się, że takie tkwienie w ławce nie sprawiało, że młody czarodziej miał więcej ochoty na naukę. Wręcz przeciwnie, pod tym względem on i medyk byli do siebie podobni. Tkwienie w miejscu ich nużyło.
- W takim razie może pomożesz? – zapytał go z przekąsem Laurentius, rzucając białowłosemu zniecierpliwione spojrzenie. – Skoro oboje uczycie się przez praktykę, proszę bardzo, od teraz nie jesteś Chu Tao, tylko lady Christine. Visuke, jak się przywitasz z nisko urodzoną damą? – zapytał, a kiedy Lis spojrzał na białowłosego, który wyglądał jakby dostał obuchem w twarz, parsknął śmiechem.
- Yyyy… pocałuję ją w dłoń? – zapytał, bardziej zainteresowany lekcją zbliżając się do naburmuszonej „lady Christine”.
Laurentius przymknął na dłuższą chwilę oczy, starając się nie wybuchnąć. Wałkowali to od dobrych... dwóch? Trzech godzin? A chłopak zdawał się zupełnie niczego nie pamiętać!
- Co na to nisko urodzona dama? Nieposiadająca tytułu Christine?
Uniósł brew, spoglądając z kpiną na medyka. Nacisnął mu na odcisk dzisiejszego, jak i wczorajszego dnia, przez co chciał zobaczyć, ile tak naprawdę był wart.
- Baronie Visuke, dlaczego kierujesz się w stronę Christine? Czyż to nie ona powinna podejść do ciebie?
Visuke zatrzymał się w pół kroku, zmieszany i zaniepokojony głosem mężczyzny, spoglądając na niego ostrożnie.
- Uhm… Więc… więc poczekam – odpowiedział, spoglądając niepewnie na Chu Tao, którego zwyczajowy chłód na twarzy nabrał jakiegoś dziwnego wyrazu. Jego usta rozciągnęły się w głupkowatym uśmieszku, kiedy zbliżył się do chłopaka i złożył przed nim dystyngowane dygnięcie.
- Baronie Visuke – zaświergotał, a w odpowiedzi Visuke odkłonił się grzecznie, ale nic poza tym. Po tym zerknął na Laurentiusa, czekając na werdykt czy zachował się dobrze, czy niekoniecznie…
Laurentius wydał ciche "tsy", widząc zachowanie czarodziejów. Jego brwi powędrowały jeszcze wyżej. - Zdawało mi się, że Christine nie doświadczyła zaszczytu posiadania tytułu Magnata bądź nie poślubiła osoby o tym tytule - zabrzmiał werdykt.
- Chyba więc ma o sobie zbyt wysokie mniemanie, jeśli sądzi, że dygnięcie wystarczy, aby pozdrowić barona, od którego nie wymaga się niczego więcej, niż delikatnego kiwnięcia głową na znak, że jej pozdrowienie zostało zauważone. Jeszcze raz, tym razem mam nadzieję, że Christine wykona pełen ukłon.
Visuke niemal widział pulsującą z irytacji żyłę na czole Chu Tao, kiedy czarodziej składał, tym razem pełen ukłon przed chłopakiem, uśmiechając się tak samo kretyńsko, jeśli nawet nie bardziej. Visuke nie był pewien, co się między tą dwójką stało, ale było to zabawne do oglądania. Sprawiało również, że lekcja nagle stała się nawet bardzo interesująca! W odpowiedzi na ukłon, Lis odpowiedział kiwnięciem głową, starając się nie okazywać na twarzy jak bardzo go ta cała sytuacja bawiła. A kiedy dojrzał aprobujące spojrzenie wampira, jego ogon powędrował w prawo i w lewo w zadowolonym geście.
- Czy Christine poślubiła już kogoś wyższego rangą? – zapytał po chwili Chu Tao, kiedy powtórzyli sytuację kilka razy, dopóki Visuke nie zapamiętał, że to do niego osoby niżej urodzone miały podejść, a nie on do nich. Jego głos ociekał sarkazmem, a błękitne oczy błyszczały wyzwaniem.
Laurentius nagrodził Visuke spojrzeniem wyrażającym mniejsze niezadowolenie, niż przed chwilą, a nawet i nutę uznania. Nie zasłużył na to jednak Chu Tao.
- Z takimi manierami i charakterem obawiam się, że nikt by się nie znalazł - odpowiedział z wyższością, prezentując samym sobą, w jaki sposób traktować osobę niższej rangi, która w jakiś sposób nas uraziła. Visuke jednak z pewnością nie mógł tego wiedzieć. - Luisa jednak jest Magnatką, którą Visuke spotyka na bankiecie. Jak się zachowasz? Ostatnie słowa skierował do narzeczonego swojego bratanka.
Chu Tao powstrzymał cisnące mu się na usta oburzone sapnięcie, ale skoro Laurentius tak stawiał sprawę… nie zamierzał dawać mu satysfakcji i okazywać, że poczuł się w jakiś sposób dotknięty.
- Ym… też poczekam aż do mnie podejdzie, ale tej pani się odkłonię? – odpowiedział, ale jego głos przybrał formę pytania.
Odpowiedziało mu kiwnięcie. Znów potrzeba było kilku prób, jednak o wiele mniej. Zmienili więc sytuację. Chu Tao pozostał Luisą, jednakże tym razem o tytule Hrabiny. Zanim jednak do tego doszło...
- Czym różni się Hrabia od Wicehrabi? - zapytał, błyskając srebrnymi oczami z nadzieją.
- Nie rozumiem… czy wicehrabia nie jest synem hrabi? – zapytał Visuke. Nadal nie bardzo wiedział jak to wszystko działało. Hierarchia była dla niego niczym czarna magia, dużo zawiłości w zasadzie po nic…
- Jest, różnią się tylko pokoleniem i tym, że wicehrabia przejmuje władzę nad majątkiem i tytuł hrabii po śmierci rodzica – odpowiedział mu Chu Tao, a jego głos brzmiał na nadąsany.
Laurentius pierw kiwnął głową, nie zawodząc się, by następnie zrobić zaskoczoną minę. Trzeba było przyznać, że pomysł medyka, aby dodać trochę ruchu, sprawdził się. Dotychczas wampir uczył jedynie Astrid, któremu nie sprawiało problemu wysiedzenie prawie czterech godzin bezruchu, odpowiadając na pytania, bądź chłonąc wykład. Nie było więc mowy w jego przypadku o dużym warsztacie nauczycielskim. Słysząc w głosie białowłosego dziwną nutę niezadowolenia, postanowił odpuścić trochę przekomarzanie się. Musiał przyznać, że mężczyzna słuchał jego słów, skoro był w stanie odpowiedzieć.
Przypomniał Visuke, że do Hrabiny należy podejść i odkłonić się, gdy ta wykona pierwszy ruch. Nie rzucił żadną sarkastyczną uwagą, poprawiając jedynie mężczyzn w drobnostkach, gdy ćwiczyli. W przypadku osoby o tym samym tytule wystarczyło pokłonienie się obu stron tuż po pozdrowieniu "Baronie".
- Każdą damę, posiadającą tytuł Markizy, bądź wyższe, należałoby pocałować w dłoń. Jest jednak różnica w sposobie, w jaki to zrobisz - zaczął znów wykład połączony z prezentacją.
Ustawił się na końcu pokoju, by po chwili złapać spojrzenie Chu Tao. Zaczął iść w jego kierunku wyprostowany i bez zachwiania ujął jego dłoń, unosząc ją do ust. Wolną dłoń schował ugiętą za plecami, delikatnie jedynie je skłaniając.
- To zaszczyt panią poznać, Markizo Luise.
Nie dał mężczyźnie czasu na reakcję, odwracając się na pięcie, robiąc pięć kroków i ponownie na niego spoglądając.
Jego fizjognomia zmieniła się. Na początku posłał medykowi delikatny uśmiech, skłaniając nieznacznie głowę, jakby w niemym pytaniu, czy niegrzecznym nie będzie zajęcie jej czasu. Nie spodziewał się adekwatnej reakcji, dlatego odczekał dwie sekundy, zanim nie zaczął iść w jego kierunku. Docierając w wyznaczone miejsce, uklęknął przed mężczyzną w uniżonym geście, całując delikatnie wierzchnią stronę jego dłoni. Nie mógł się powstrzymać, aby nie unieść na niego wzroku.
- To zaszczyt móc panią poznać, Lady Coccinelle - odezwał się, a z jego głosu zniknęło całe rozbawienie, niezadowolenie czy uznanie. Elificki akcent zabarwił się w nuty zachwytu oraz uniżonego oddania. Można było wyczuć, że atmosfera w pomieszczeniu zmieniła się diametralnie, gdy dopiero po zbyt długiej chwili wstał i jak gdyby nigdy nic spojrzał na Visuke.
- Czy widzisz różnicę?
Visuke przyglądał się prezentacji z zainteresowaniem, dostrzegając przy tym fascynującą rzecz… Kiedy Laurentius klęknął przed Chu Tao, końcówki uszu mężczyzny poróżowiały, choć jego mina i poza pozostały chłodne i opanowane.
- Oh, widzę! Teraz już wszystko rozumiem! – oświadczył, zadowolony.
Przeszli znów do części praktycznej, a po niej Visuke powtórzył wszystkie damy od najniższego do najwyższego statusu, dowiadując się jak powinien się zachować w przypadku gdyby spotkał księżną. Niemniej było to mało prawdopodobne, dlatego nie przećwiczyli tego, zostawiając ten temat raczej w ramach ciekawostki. Kiedy skończyli, Laurentius pozwolił chłopakowi wyjść i wrócić do Astrid na kolejną lekcję, tym razem tańca. Lis wyszedł, cały w skowronkach, zostawiając Chu Tao i Laurentiusa samych. Przez chwilę białowłosy mierzył wampira wzrokiem, tylko po to, by na koniec posłać mu szyderczy uśmiech.
- Ciekaw jestem, czy Astrid jest lepszym nauczycielem od ciebie… - rzucił, zaraz potem przenosząc się bliżej drzwi. Nie zapomniał uwag jakie mężczyzna rzucał mu w przeciągu tych kilku godzin…
- A teraz proszę wybaczyć, Christine idzie poszukać szczęścia i męża wśród kogoś o swoim niskim statusie, może panowie zechcą przymknąć oko na brak manier i paskudny charakter – rzucił, dygając przed nim wdzięcznie, zanim odwrócił się, żeby naprawdę odejść. Owszem, miał paskudny charakter, nie miał manier i był nisko urodzony. Ale nadal, jako człowiek, jako żywa istota chyba zasługiwał na odrobinę szacunku?
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach