Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
Twilight tensionDzisiaj o 06:53 pmCarandian
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
1 Pisanie - 13%
1 Pisanie - 13%

Go down
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Once upon a time {30/09/21, 12:57 pm}

Once upon a time F19deaf70322a42d562a962b0af70ff9

Once upon a time E111d8253ef902222c3bce48c5cb8d39

Dawno, dawno temu... i wszyscy żyli długo i szczęśliwie!

...
Nie ta bajka!



Stowarzyszenie Księżniczek Biznesu założyło metropolię międzybajkową w celu siania kontrolowanego terroru we wszystkich dziedzinach życia mieszkańców. Tych którzy nie pasowali do kanonu wypędzono w podziemia.

Mag by Humek
Złota Gęś by Ischygo

Członkowie Stowarzyszenia Księżniczek Biznesu:

Królewna Śnieżka - Prezydent Miasta Baśni
Roszponka - Prezes ekskluzywnej marki odzieżowej
Fiona - Właścicielka najbardziej prestiżowego klubu w mieście
Merida - Komendant Baśniowej policji
Elsa i Anna - Nieruchomości sp. Bajeczna
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {30/09/21, 03:44 pm}

Once upon a time C21957ef08b27f65f45aa6c5163582f3

Once upon a time Nieznane

Vincent Louve
Biseksualny | Mężczyzna | 28 lat
Pół człowiek pół elf z wielkim talentem


Absolwent Akademii Magicznej z nadanym tytułem z wyróżnieniem
175 cm wzrostu | Granatowe włosy | Opalona karnacja
Tatuaże gałęzi kwitnącej wiśni pnące się przez całą lewą stronę ciała
Kolczyki w lewym uchu w elfim kształcie | Gadzie źrenice

Once upon a time 10f19236350c6637f3caaac9e7d37d00

Ekspert w eliksirach - potrafi stworzyć specyfik na każdą znaną ludzkości dolegliwość.
Platonicznie zakochany w licznych hodowanych roślinach leczniczych.
Mieszka w magicznej wieży która z zewnątrz przypomina szklany sześcian 2x2x3.
Prowadzi mały sklepik w centrum miasta który po zamknięciu nosi w kieszeni.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {30/09/21, 04:27 pm}

Once upon a time Comm__sabal_by_tpiola_dch86ba-pre.jpg?token=eyJ0eXAiOiJKV1QiLCJhbGciOiJIUzI1NiJ9.eyJzdWIiOiJ1cm46YXBwOjdlMGQxODg5ODIyNjQzNzNhNWYwZDQxNWVhMGQyNmUwIiwiaXNzIjoidXJuOmFwcDo3ZTBkMTg4OTgyMjY0MzczYTVmMGQ0MTVlYTBkMjZlMCIsIm9iaiI6W1t7ImhlaWdodCI6Ijw9MTEyOCIsInBhdGgiOiJcL2ZcLzA4Y2U2MWE5LTU3YTUtNDI0ZC05MzNiLTllMGZlNjVjYmRkY1wvZGNoODZiYS1jYTVhYjJjMi03MWRjLTQ1YjAtOGQ1Yi02NDc0MTJmYmE1ZjcuanBnIiwid2lkdGgiOiI8PTEwMjQifV1dLCJhdWQiOlsidXJuOnNlcnZpY2U6aW1hZ2Uub3BlcmF0aW9ucyJdfQ
| Merlin Nightingale | Przedstawiciel starego ludu Księżycowych elfów | Wiek nieznany |

| 185cm | Białe włosy | Brązowe oczy | Błękitna skóra | Spiczaste uszy |
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {30/09/21, 05:33 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-03.57.59
       Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. No przysięgam. Wezmę, stanę obok, zabiję i wyjdę. A tego drugiego to zatrudnię do schowania zwłok. Zasadniczo, w piwnicy w wieży mam bardzo dużo miejsca. I jakby wpuścić tam szczury to pewnie by ciało obgryzły. Wzruszył ramionami jakby ten pomysł wydał się mu bardzo logiczny, a jednocześnie przytaknął starej ogrzycy z grubą warstwą makijażu na zielonej twarzy. Skulona sylwetka babcinki w ogóle nie wskazywała na przejawianą przez nią agresję, a tymczasem jej laska siała postrach wśród licznych glinianych donic ustawionych na ladzie przed nim. Tylko ciekawe czy by się nie potruły, bidulki. Może lepiej wrzucić do rzeki i zapomnieć o sprawie? Ale te jej cholerne hemoroidy wielkości pomidorów wyniosą ją nad taflę i tyle będzie z mojej zbrodni doskonałej. W ogóle to ileż można o tym słuchać. One pieką, bolą. Nosz kuźwa, to niech se wazeliną wysmaruje, pouprawia trochę seksu analnego i da mi żyć. Jasno jej powiedziałem „za dwa dni będzie eliksir”. Tymczasem otwieram sklep i już widzę, że ona stoi. Popołudniu? Jest pierwsza w kolejce! Zaraz jej coś powiem…
       - Ależ oczywiście Panno Brown, rozumiem Panny frustrację ale powtarzam to samo co godzinę – nie wejdę do tego kociołka żeby to przyspieszyć. – Powiedział z ogromną życzliwością i popisowym uśmiechem nr 2. Jego uszy delikatnie zawibrowały pod wielkim szpiczastym kapeluszem w identycznym kolorze jak luźny płaszcz który otulał mu ramiona. Wszystko przyjemnie musztardowe i opatulone ciemnymi magnoliami podkreślało tak kolor jego oczu jak i karnację.
       - Ale ja Ci za to płacę! Oszuście! – Zaczęła machać laską przez co on musiał podnieść donicę z owocami konwalii żeby ta czasem się nie zbiła.
       - Zasadniczo to mi Panna jeszcze nie zapłaciła, tylko złożyła zamówienie. – Nadal się pięknie uśmiechał. – Eliksir będę miał jutro i pięknie go Pannie opakuje, dobrze? – Dodał próbując wywalić ją zza drzwi gdzie widział już jakieś poruszenie. Jak znowu ktoś z zaognioną chorobą weneryczną to zamykam.
       - Oszust! Grosza Ci nie dam! Diabelski kociołek! Tylko naciągasz na swoje niesprawdzone usługi! Już więcej moja noga tu nie postanie! Złodziej! – Ruszyła w stronę wyjścia na co on odetchnął z wyraźną ulgą będąc całkowicie pewnym, że ogrzyca pojawi się jutro rano.
       - Do jurta Panno Brown! – Zawołał jeszcze zaraz wyraźnie zdziwiony gdy z kobietą w drzwiach minęła się straż krasnalska.
       - Vincent Louve? Mag trzeciego stopnia? – Zapytał jeden z krasnali bardzo niskim tonem na co on pokiwał głową. – Dokument tożsamości proszę. – Zażądał na co on machnął w powietrzu ręką jakby odgarniał gałęzie drzewa i po chwili podał im licencję magiczną.
       - Pozwolenie również? – Zapytał na co krasnal pokręcił głową.
       - Zamykaj ten przybytek, burmistrz Śnieżka wzywa w trybie natychmiastowym. – Oznajmił oddając mu licencję na co jego brwi jeszcze wyżej powędrowały w górę.
       Tak rozpoczęła się jego historia z posiadaniem magicznej fasoli z której to już niejednokrotnie w historii narażono świat w chmurach i na ziemi na wielką wojnę pomiędzy olbrzymami a krasnalami.
       Siedząc wieczorem w fotelu przed kominkiem obracał w palcach jedną fioletową fasolkę przyglądając się uważnie magii jaka w niej drzemie. Burmistrz wyraziła się jasno chociaż w przepięknych słowach: zdobądź Złotą Gęś albo spłoniesz na stosie. Czy stosy w ogóle jeszcze praktykowano? A w zasadzie po co jej były złote jaja? Trzęsła całym miastem twardą ręką, podatki pobierała niebotyczne od każdego rodzaju działalności no i cała ta agresja towarzysząca jej kadencji – po co więc to złoto? Rozważał w myślach cały czas obracając fasolką. W końcu jednak się zerwał i ruszając po schodach wieży obrośniętej bujną roślinnością wszedł na pierwszą antresolę – sypialnia z pięknym łóżkiem z baldachimem, druga antresola i jego małe laboratorium. Liczne kolby, próbówki, palniki i rurki. Coś bulgotało w kociołku w małym palenisku opalanym wiśniowym drewnem. Podwijając rękawy pastelowo różowej koszuli i powoli zaczął otwierać fasolkę skalpelem chcąc rozpocząć wykonywanie misji od bezpiecznego ruchu. Wypuści tylko jeden wąski pęd po którym żaden olbrzym nie będzie umiał zejść, nie chciał dodatkowych konsekwencji prawnych chociaż na myśl znalezienia się w innym świecie, w miejscu w którym częściowo akceptowano obecność magów, czuł podekscytowanie w żołądku.
       Już na następny dzień szedł w odpowiednie miejsce zasadzić fasolkę. Pięknie ubrany w swoje żółte szaty, z wielkim kapeluszem na głowie i różdżką w dłoni. Stuknął obcasami wysokich butów, poprawił skórzaną torbę przewieszoną przez ramię po czym głęboko pokłonił się przed wielkim dębem stojącym na polanie lekkiego wzgórza.
       - Mam nadzieję, że nie będziesz do mnie chowała urazy, moja piękna. Ale jesteś jedynym tak silnym drzewem żeby fasolkę utrzymać no i jedynym tak potężnym żeby pędy ukryć. Wynagrodzę Ci to, przyrzekam na me gorące serce! – Lekki wiaterek zmierzwił mu wystającą spod kapelusza grzywkę, samo nakrycie głowy musiał przytrzymać śmiejąc się pod głośno. – Jesteś najwspanialszą kobietą jaką znam! – Oznajmił skrzętnie wykopując dołek który został nowym domem dla fasolki.
       - Jak to było? Smisa! Simsala… Nie, nie to. Bibidi! Bobidi! Nie… to też nie to. – Stał zastanawiając się, tupiąc lekko nogą i drapiąc nasadę nosa. – [n]Ach! Już wiem![/b] – Stanął szerzej w rozkroku, wyciągnął ręce przed siebie i zaczął głośno wypowiadać zaklęcie. – Czary mary, hokus pokos! – Wiatr który jeszcze nie tak dawno zabawił się jego kosmykiem wzmógł gwałtownie na swojej sile po czym pojedyncza łodyga średnicy jego  rozstawionych ramion wystrzeliła oplatając pień dębu. Pięła się i pięła, w stronę gałęzi i w stronę słońca. Dąb otrzepał się niczym pies wychodzący z wody albo jakby poczuł coś obrzydliwego na sobie, po czym fasolka wystrzeliła daleko w górę. Impet ten sprawił, że on przedramionami musiał ochronić twarz, a jego kapelusz pomknął w nieznane. Przynajmniej na pierwsze pięć minut gdy w akompaniamencie skrzypnięć, pęknięć i jęków fasolka nie ustabilizowała się.
       Dąb ponownie się zatrząsł, a on wyjrzał zza przedramienia.
       - Oczywiście kochanie, przez cały miesiąc. – Zapewnił wyciągając dłoń w bok po czym strzelił na palcach i kapelusz zaraz znalazł się w jego dłoni. Sprawnym ruchem założył go na głowę, otrzepał się z grudek ziemi które go oblepiły po czym rozpoczął swoją mozolną wędrówkę w chmury.
       Zatrzymując się w połowie drogi, gdy na jednym z potężnych liści rozsiadł się i machał nogami, zaczął podziwiać strzępiącą niebo metropolię. Szerokie ulice po których poruszały się wozy parowe, zgiełk wiecznie spieszących się istot. Praca, praca i zarabianie pieniędzy które i tak im zabierano. Litry alkoholu, narkotyki sprzedawane w każdej mrocznej uliczce. A jednak były tam miejsca piękne. Parki porośnięte tak drzewami iglastymi jak i liściastymi – owocowymi. Rzeka wpadająca do wielkiego jeziora, urocza herbaciarnia i podziemie w którym dało się szaleć do białego rana. Dokończył kanapkę z własnoręcznie wyhodowanymi pomidorami, otrzepał dłonie z okruszków po czym pokonał drugą część, tą bardziej wymagającą.
       Wybrzeże oceanu obłoków było dziwnie ciche. Wyjrzał najpierw bardzo ostrożnie, rozejrzał się po opustoszałym brzegu po czym wyszedł na niego biorąc oddech pełną piersią. Nieco się zmachał, musiał ochłonąć i poprawić się. Musiał wyglądać reprezentatywnie gdy będzie się przedstawiał tylko na razie, nie ma komu. Nieco się zmieszał…
       - Hop hop? Jest tu kto? – Zawołał ruszając soczyście zieloną łąką prosto do, jak mniemał, wioski.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {02/10/21, 05:44 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-04.33.52
W krzakach zaszeleściło. Pękła gałązka, a zaraz po niej, w górę wystrzelił deszcz piachu i wyrwanej pazurkami trawy. Zając popędził w las, zostawiając za sobą poruszenie. Usłyszał szczekanie psa i śmiech, szczery, pozbawiony złośliwości, dźwięczny jak trel słowika… Nie potrzeba było dużo czasu, by zając obok siebie dostrzegł obecność psa. Wielkiego golden retrivera, który świdrował go wzrokiem, jak gdyby rzucał mu wyzwanie.
- Szybciej Margo! Szybciej! – krzyczał z grzbietu psa radosny głosik.
- Wof! – odpowiedział mu pies, a siedzący pomiędzy jego uszami elf roześmiał się jeszcze głośniej.
Merlin Nigthingale był szczególnym przypadkiem. Nieuleczalnym, jak kiedyś usłyszał. Radosnym, rozbrykanym dzieckiem, które stawało się nad wyraz poważne jeśli chodziło o sprawy związane z magią. Białowłosy, błękitno skóry, z niepasującymi kolorystycznie brązowymi tęczówkami i uroczą, delikatną twarzyczką. Ktoś mógłby pomyśleć, że wysmukły, dość wysoki młodzieniec nie powinien być aż tak śliczny, ale w jakiś dziwny sposób uroda Merlina pasowała do tyczkowatości jego rąk i długich, zgrabnych nóg. Dłonie o smukłych palcach nurkowały w miękkiej sierści olbrzymiego psa, utrzymując go w miejscu.
Wypadli spomiędzy drzew, zając i pies, ścigając się do linii pierwszych niskich (biorąc pod uwagę standardy olbrzymów) uroczych chatek. Pobielone wapnem, ze słomianą strzechą i błękitnymi malunkami wokół drewnianych okiennic, sprawiały wrażenie niezwykle uroczego, pełnego miłości i czułości miejsca. I owszem, kiedyś na pewno tak było. Jednak od kiedy ostatni z olbrzymów odszedł z tego świata, jedynym głosem, który przeganiał ciszę wymarłej wioski był on, malutki elf.
- Wohooooo! Wygraliśmy! Pina, twoje marchewki należą do nas! – oświadczył, kiedy pies jako pierwszy przekroczył niewidzialną linię mety.
Merlin zeskoczył z grzbietu psa, czepiając się jego sierści, by stanąć pomiędzy nim, a ogromną zajęczycą, która przewyższała go niemal dziesięciokrotnie. W krainie olbrzymów nawet zwierzęta osiągały ogromne rozmiary i w przeciwieństwie do samych przedstawicieli wielkiego ludu, nie wymarły. Były też znacznie bardziej rozumne, przynajmniej jeśli chodziło o ich znajomość z elfem, który naturalnie odczytywał ich nastroje i był w stanie określić, co zwierzaki miały w myślach w danym momencie. A wtedy zajęczyca patrzyła na niego ze złością, tupiąc niecierpliwie stópką, jakby mówiła mu, że to co zrobił z Margo nie liczyło się jako wygrana.
- Jak to nie?! Przecież daliśmy ci niemal pięć minut na wyprzedzenie nas! – zauważył, co pies potwierdził niskim warknięciem, kładąc się obok na ziemi, by zrównać swój wzrok z zajęczycą.
Kłótnia najpewniej potrwałaby dłużej, znając tę upartą dwójkę, Merlin szykował się, że spędzi z nimi w tym miejscu resztę dnia, gdyby nie wiatr, który nagle zerwał się, podrywając wszystkie ptaki do lotu, płosząc je z koron drzew. Elf zmarszczył brwi. Czuł… ogromny powiew mocy.
- Coś jest nie tak – powiedział, wspinając się na grzbiet Margo.
Pies podniósł się, a potem biegiem pognał w kierunku, który wskazał mu Merlin. Przebiegli wioskę, wydostając się z niej po drugiej stronie, skąd widok rozpościerał się na łąki i pastwiska, dawno już nie uprawiane. Samotna krowa pasła się gdzieś daleko, zdziczała tak dawno, że nawet elf bał się do niej zbliżyć. Zatrzymali się na skraju mieścinki, przyglądając się jak w niebo ponad nimi wystrzeliwuje pęd fasoli. Merlin otworzył szeroko oczy, czując że jego serce zaczęło okropnie szybko bić.
- A niech mnie! – westchnął, niemal nie mogąc uwierzyć w to, co widział. Przypomniał sobie wszystkie legendy, wszystkie słowa, jakie wypowiedział do niego najstarszy i najmądrzejszy z olbrzymów, który zabrał ich wszystkich w górę i który to dał mu schronienie, nie chcąc wykorzystywać klątwy rzuconej na elfa przed laty przez złą wiedźmę.
- Muszę to sprawdzić! – oświadczył kiedy po pięciu minutach nic się nie wydarzyło.
Usłyszał nad sobą warknięcie, a zaraz po nim ćwierkanie ptaków, które zgadzały się z Margo. To było niebezpieczne, nie wiedział, co oznaczało pojawienie się fasoli, nie tak naprawdę.
- Oh, dajcie spokój! Przecież Papa mówił wyraźnie, kiedy fasola przebije niebo, będę mógł stąd odejść. Przyjdzie ten, który odczyni moją klątwę – powiedział pewnie, nie zwracając uwagi na prychanie i parskanie Margo.
Pewnie wkroczył na ścieżkę biegnącą pomiędzy dwoma pasmami wysokiej niby wieżowce trawy, kierując się w stronę pędu fasoli. W połowie drogi usłyszał za sobą kroki psa, Margo choć wyglądał na obrażonego, nadal trwał u jego boku.
- A jednak mnie kochasz! – roześmiał się Merlin za co w odpowiedzi został przewrócony delikatnym trąceniem wielką łapą zwierzaka.
Podniósł się szybko na nogi, otrzepał, a potem pognał na spotkanie swojego przeznaczenia!
Przeznaczenie było żółte. Już z daleka widział jasne ubrania zbliżającej się postaci i kapelusz, który niemal cały czas uciekał z głowy przybysza targany silnym wiatrem. Merlin nie był pewien, kogo się spodziewał, ale kiedy zbliżył się na tyle, by dostrzec intruza, musiał przyznać sam przed sobą, że nieznajomy zrobił na nim wrażenie. Był niższy od niego, ale zdecydowanie biła od niego charyzma, która sprawiała, że miało się wrażenie, jak gdyby to on patrzył na innych z góry, nawet jeśli był niższy… Do tego niemal czarne, atramentowe włosy i mina kogoś, kto gotów był rozwalić cały świat jeśli tylko miałoby mu to pomóc w dotarciu do celu. Oh, ktoś taki zdecydowanie byłby w stanie wspiąć się na magiczną fasolę.
Merlin poprosił Margo, by pies schował się w trawie, a potem… czekał, aż nieznajomy zbliżył się na tyle, by był w stanie go dostrzec.
- Dzień dobry! – przywitał się z nieznajomym, uśmiechając się do niego wesoło. Nie miał pojęcia, że używał języka, który dawno temu wyszedł z użytku i że najpewniej we współczesnym świecie niewiele było osób, które w ogóle mogłyby go zrozumieć.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {03/10/21, 01:05 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-03.57.59
       Kraina olbrzymów przy pierwszym poznaniu nie zachwyciła go. Zwyczajne wybrzeże delikatnie przechodzące w falujące od wiatru stepy o soczyście zielonej trawie nie przypominały czegoś co miało zapierać dech w piersi. Owszem, spokojna okolica o licznie kwitnących wrzosach była urzekająca ale w swoim życiu był już w podobnych miejscach. Wszystkie podania, legendy i mity jasno mówiły, że przybysz od pierwszych kroków narażony był na onieśmielenie wielkością tak flory jak i fauny, tymczasem on jakby… nie czuł tego. Było standardowo zwyczajnie! Przynajmniej do momentu aż miejsce to nie postanowiło sprowadzić go na ziemię na stałe powodując, że jego usta delikatnie się otwarły, a wzrok w którym zapaliły się ogniki podniecenia uciekał na boki.
       Przechodząc obok wielkiego tworu skalnego trzymał wysoko różdżkę w razie jakby miał wpaść w pułapkę zastawioną na niechcianych gości. Owszem, zachować się umiał i miał już całkiem ładną bajeczkę ułożoną w głowie ale przecież nie powstrzyma to odpowiedniego mechanizmu przed uwiężeniem go! A jednak, czujność tak szybko jak zyskał tak szybko ją stracił, a mijając gigantyczną muszlę z której po chwili wyjrzała na niego para oczu z leniwym zamgleniem spowodowanym niedawną pobudką zatrzymał się niedowierzając. Stał tak aż wielki mięczak nie przeniósł się w inne miejsce, śledząc go z szeroko otwartymi ustami. A jednak, zachwycił się.
       Idąc dalej wypłoszył z trawy gigantyczne przepiórki przewyższające go kilkunastokrotnie i tym razem, nie umiał już powstrzymać śmiechu radości. Było tu niesamowicie! Dziko, soczyście, egzotycznie! Niby znał te wszystkie rośliny i zwierzęta ale gdy bez najmniejszego problemu mógł się przyjrzeć najdrobniejszym szczegółom spędzał zdecydowanie za dużo czasu na kontemplacji. A przecież nie był tu na wczasach! Miał ważne zadanie które mogło go kosztować głowę.
       Dochodząc do szerokiej ścieżki prowadzącej w głąb lądu poprawił kapelusz na głowie, podwinął nieco szerokie rękawy płaszcza i dziarskim krokiem ruszając przed siebie szukając. Nie wiedział dokładnie czego. Czy Złota Gęś aby na pewno będzie gęsią? Czy olbrzymy wypasały ją na tych bezkresnych pastwiskach? Jak on ją w ogóle przetransportuje? Uda mu się na niej zlecieć? Podrapał się po policzku nie znajdując odpowiedzi na ani jedno z padających w jego głowie pytań. Zanim natomiast przystąpił do snucia kolejnych problematycznych wieści, wraz z wiatrem powiew przywiódł w jego szpiczaste ucho głos. Zatrzymał się, rozejrzał zdezorientowany szukając olbrzyma który nie wiedział jak wielki miał tak dokładnie być, a odnajdując jedynie szczupłą sylwetką na kamieniu nieopodal przekręcił głowę w pytającym geście.
       Ba! Po chwili zrobiło się jeszcze dziwniej. Dzień dobry..? Co to za dziwne… w sensie znam… och! Dotarło do niego co nie pasowało i jego mina poważnie pochmurniała. Pamiętał zajęcia z tego nieużywanego już dialektu, ot w pewnym momencie był w nim nawet bardzo biegły. Do tej pory zdarzało się mu coś czytać w tym właśnie języku ale nigdy tak naprawdę nie miał okazji posługiwać się nim w rozmowie. Odchrząknął więc uznając, że przynajmniej pierwsza część będzie łatwa.
       Dzień dobry! – Odkrzyknął dokładnie to samo unosząc wysoko rękę i machając mu. – Kim jestem? – Kontynuował po czym opuścił rękę gdzieś do połowy robiąc przy tym minę jakby zjadł coś kwaśnego, pod nosem wydukał sobie odmianę czasownika „być”, przewrócił oczami i jeszcze raz: - Kim jesteś?!
       Uznając może nieco lekkomyślnie, że osobnik ma dobre zamiary, wykonał ruch dłońmi jakby rozsławiał kotary na co wielkie źdźbła trawy ugięły się pod jego wolą rzeźbiąc dodatkową ścieżkę prosto w stronę mężczyzny. On dziarskim krokiem ruszył powstałym szlakiem zastanawiając się czy da radę dogadać się nieużywanym językiem, nagle jego plan nabrał dość sporych dziur przez co początkowo nie zrozumiał gdy elf – zdecydowanie to był elf – zaczął go powstrzymywać i machać rękami w taki sposób jakby chciał go zatrzymać w miejscu. Przekręcił na to wszystko głowę jak szczeniaczek uśmiechając się do niego zachęcająco aż do chwili gdy jego mózg przeżuł i wyrzucił to zdanie: uważaj, pułapka.
       Było już za późno gdy jego noga szarpnęła za pętlę z bardzo cienkiego jak na tu obecne standardy sznura, on zdążył jedynie spojrzeć w dół gdy walnął mocno bokiem o ziemię i pociągnięty w trawę po chwili zaczął spadać do wielkiego dołu.
       AAAA, PODUSZKI! – Krzyknął gdy tylko zorientował się, że na dnie czeka go bolesna śmierć na wyrzeźbionych przez fale skałach. Machnął różdżką robiąc zamach nad głową po czym delikatnie różowe iskierki poszybowały w dół wedle jego woli i z dźwiękiem pękających baniek mydlanych zaczęły powstawać poduszki. Większe, mniejsze. Różowe, żółte i białe, rzadziej niebieskie. Sapnął gdy w nie wpadł utykając gdzieś między drugą a trzecią warstwą co gorsza, mechanizm dalej gdzieś kręcił się i zgrzyt zębatek docierał do jego uszu. Spróbował się wyczołgać jakby płynął żabką w górę. Kapelusz jak zwykle zniknął z jego głowy, a on wreszcie biorąc oddech morskiej bryzy był idealnym świadkiem tego jak nieznajomy mu elf staje nad krawędzią i zostaje popchnięty do jego aktualnego więzienia przez zatrzaskujące się drewniane klapy nad jamą.
       I światełka poproszę. – Westchnął słysząc sapnięcie spadającego ciała obok siebie. Machnął różdżką i nic się nie stało. A on zamarł w miejscu, zamrugał po czym zaczął się miotać w poduszkach. – Różdżka! Różdżka mi wypadła! – Jęknął spanikowany w nowożytnym języku nurkując w pierzastych ratownikach.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {05/10/21, 11:27 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-04.33.52
Cóż to było za stworzenie! Merlin dawno temu widział kogoś mniej więcej swojego wzrostu, do tego czarującego! Widział jak trawa ugina się pod jego wolą, robiąc ścieżkę do miejsca, w którym stał on. Przez chwilę z zachwytem przyglądał się magii, czując w powietrzu jej radosne iskierki, dopóki jego wzrok nie trafił na małą, cieniutką niczym pajęcza sieć nitkę. Zmarszczył brwi, ale nie był w stanie stwierdzić, co to było, dopóki nie usłyszał tuż obok warknięcia Margo. Wtedy natychmiast zaczął machać do nieznajomego, wyrzucając dłonie w górę i próbując go ostrzec. Na nic się zdały jego krzyki, po chwili mężczyzna zniknął w wysokiej trawie, skąd Merlin słyszał jego krzyk. Pobiegł za nim szybko, stając w końcu na skraju przepaści, do której ten wpadł.
- Ojej! Ale super! – zachwycił się, widząc dół wypełniony poduszkami.
Nie przewidział, że zatrzaskujący się mechanizm pułapki, o której w zasadzie nie wiedział, popchnie go i wrzuci do dołu razem z nieznajomym. Lot był krótki, kończył się w pierzastej masie poduszek. Nawet ona nie była w stanie pozbawić Merlina humoru, choć powietrze uciekło mu z płuc ze stęknięciem, kiedy w końcu w nie wpadł. Nie przejmował się paniką towarzysza niedoli, cudownie się bawił, próbując wydostać się spomiędzy poduch.
- Łuhu! – krzyknął radośnie, na powrót zakopując się w miękkości w momencie, w którym tylko się z niej wydostał. A kiedy trafił na twarde drewno różdżki elfa, złapał je i wychynąwszy spomiędzy pierza, podał mu ją z uśmiechem.
- To chyba twoje – stwierdził, zarumieniony z ekscytacji i wysiłku.
Z pomocą magii elfa wydostali się na twardy grunt znajdujący się poniżej ostrych skał i poduszek, a tam wymęczeni, usiedli na chwilę by odsapnąć.
- Wybacz, nie miałem pojęcia że Papa był aż tak ostrożny. Nigdy nie powiedział mi o tych pułapkach – westchnął, odgarniając białe włosy z twarzy.
- A tak w ogóle, to jestem Merlin, bardzo miło mi cię poznać – dodał, wyciągając w kierunku nieznajomego dłoń, czekając aż ten potrząśnie nią, akceptując go niejako jako towarzysza niedoli. Poza tym, gdy tylko dłoń elfa znalazła się w uścisku białowłosego, ten przyciągnął go bardziej do siebie, naciskając dwoma palcami na specjalne miejsce na jego nadgarstku.
- Silny, pewny siebie, oh ile charyzmy! A ta moc… Nie masz czasem w rodzinie Księżycowych elfów? Wszędzie poznam te błękitne nuty mocy – westchnął nieco tęsknie, wczuwając się w krążącą w żyłach mężczyzny magię.
Dopiero gdy ten wyszarpnął dłoń z jego uścisku, posłał mu nieco przepraszający uśmiech.
- Oh wybacz, podekscytowałem się widząc innego elfa, w ogóle… inne stworzenie zdolne ze mną porozmawiać, trochę zardzewiałem towarzysko, chyba będziesz musiał mi wybaczyć – stwierdził prosto, wesoło i pozytywnie, jakby nie mieściło mu się w głowie, że elf mógłby żywić do niego jakąś urazę o zachowanie, którego się dopuścił.
- Oh… a tak w ogóle. Co tutaj robisz? – zapytał zaciekawiony, bo nawet jeśli miał swoje podejrzenia i nadzieje, to przecież nie znaczyło, że jego i nieznajomego cele w jakiś sposób się pokrywały. Oczywiście nie zakładał kompletnego rozczarowania, w końcu legendy były co do tego jednego faktu zgodne pod każdą postacią, a wątpił by czarownica mogła sobie pozwolić na taką gafę i niedopatrzenie w przepowiedniach, dlatego wcale się nie martwił. Nawet jeśli pierwotnie czarnowłosy nie zakładał zabierania ze sobą towarzysza, wierzył że prędzej czy później zdanie zmieni.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {07/10/21, 08:17 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-03.57.59
       Okrzyki radości które dochodziły do niego od boku były zgoła zaskakujące. Znaleźli się bowiem w pułapce zastawionej przez olbrzymy na nieproszonych gości i gdyby nie był magiem obydwaj roztrzaskaliby się o ostre skały. Tymczasem nieznajomy gospodarz w ogóle wydawał się tą kwestię pomijać, w końcu nic złego się nie zdarzyło i jedynie cieszył się miękkością, świeżym zapachem pościeli. Aż lekki uśmiech cisnął się mu na usta i chociaż nie rozumiał, jeżeli była to zwyczajna radość z życia i małych chwil to go szczerze podziwiał.
       Ogromnie odetchnął w momencie gdy gadatliwy elf podał mu jego różdżkę. Ta od razu znalazła się w pewnym uścisku jego palców, a po zamaszystym ruchu nad głową wystrzeliły z niej liczne kolorowe światła. Te niczym gwiazdy zawisły w powietrzu rzucając na nich łuny w podobnych barwach jak te poszewek poduszek, a on spokojnie zaczął się rozglądać. Nie trudno było zauważyć wyjście. W końcu nadziane zwłoki trzeba było stąd jakoś zabierać aby skały nadawały się do wielokrotnego użytku. Toteż sądził, że idąc korytarzem nieco pod nimi gdzieś na powierzchnię znowu się wydostaną. W tym celu wyczarował jeszcze drabinę którą zeszli na ubity grunt. Wtedy poprawił sobie szatę, przeczesał włosy i odetchnął z ulgą. Żył i był cały, niezły początek.
       Przeciwnik którego natomiast nie spodziewał się ataku nadszedł z ust wyższego od niego mężczyzny. Gdy i ten – niechętnie! – opuścił poduszki, a te niczym bańki mydlane zaczęły zwolna znikać, i stanął obok niego, na jego biedną głowę wylał się taki potok informacji, że potrafił tylko patrzeć na niego z szeroko otwartymi oczami i łapiąc piąte przez dziesiąte, śledził to jego mimikę to usta. Nieznajomy wydawał się bardzo podekscytowany i nie wyglądał jakby miał się go obawiać. Tym lepiej dla niego. Niemniej…
       - Za szybko. – Jęknął delikatnie sfrustrowany tym, że nie ma bladego pojęcia co do niego się mówi. Aż do chwili gdy padło chyba, przedstawienie się i wyciągnięto do niego rękę. Wtedy zmrużył oczy, otworzył usta, maszyna losująca została zwolniona i powoli acz skutecznie przetrawił słowa. – Ja Vincent. – Bardzo złożone zdanie opuściło jego usta na co sam zganił się w umyśle czując jak zaczyna być mu wstyd. Na razie jednak odepchnął od siebie to uczucie zafascynowany nagle tym jak bez pardonu Merlin rozpoczął czytanie z jego skóry i krwi.
       Owszem, zareagował na to nieco zbyt gwałtownie niżeli powinien. Tak szczerze to tego typu umiejętność tak mocno go fascynowała, że słuchałby go jak natchniony. GDYBY COKOLWIEK ROZUMIAŁ. Energicznie więc wyciągnął rękę przed siebie, palcem wskazującym i kciukiem złapał jego wargi robiąc z nich kaczy dzióbek i jednocześnie nie pozwalając mu już wypowiedzieć ani jednego słowa.
       W czasie gdy od ścian zaczęła wreszcie odbijać się słodka cisza, palce wolnej ręki położył na nasadzie nosa którą powoli masując dochodził do pewnych dygresji. Ostatecznie jego jasne oczy spoczęły w tych należących do Merlina, uśmiechnął się do niego przepięknie pocieszając tym samym, że nie ma złych zamiarów po czym odchrząknął.
       - Mówisz w bardzo starym języku. – Zaczął bardzo powoli składając zdania, zastanawiając się nad każdą odmianą. W prawdzie z chwili na chwilę przychodziło mu to łatwiej! Ale potrzebował nieco rozruszać język zanim zacznie z nim płynnie konwersować. – Znam go ze starych pism. – Kontynuował milknąc co chwilę i zastanawiając się co dalej. – Musisz mówić wolniej, mniej, żebym rozumiał. – Jego oczy wyrażały szczerą chęć jednak na twarzy widniał przepraszający grymas. Dopiero widząc poważne zaskoczenie w oczach kompana puścił jego usta po czym poprawił sobie jeszcze raz ubranie w machinalnym odruchu delikatnej krępacji.
       - Mógłbyś powtórzyć? – Zaproponował wykonując kolisty ruch samym nadgarstkiem po czym w jego palcach pojawił się nieszczęsny kapelusz do kompletu. Ten zaraz znalazł się na jego głowie, różdżka uniosła po to by na jej końcu rozbłysła mała kuleczka światła która po chwili wyleciała samodzielnie w powietrzu i leniwym tempem ruszyła korytarzem. On dłonią zaproponował żeby wyszli albo chociaż spróbowali gdziekolwiek dojść, nie spieszył się jednak, powoli próbując zrozumieć co się do niego mówiło.
       Z tego co mi wiadomo mam przodków w Księżycowych Elfach ale ciężko to sprawdzić bo one… ym… wyginęły. Jak to poznasz nuty? – Dopytał mrugając zdziwionym. Czyżby miał przyjemność…? Obejrzał go sobie dokładnie, przystawił drugie światełko do jego twarzy, a z jego ust uciekło ciche „och”. – Żyjesz tu z olbrzymami? – Zapytał nieco zestresowany kiedy jednego z nich spotka, niemniej na razie się nie przejmował, interesowała go historia tej istoty. – Ile masz lat? - Wypalił nagle bo z tego co było mu wiadomo i z tego co kiedyś szukał odpowiednich wzmianek o tej nieistniejącej już rasie, wyginęły one tak dawno, że nikt nie umiał przybliżyć tego okresu. Co oznaczało, że albo był ogromnie wiekowy albo on zaraz trafi tutaj na całą kolonię tych stworzeń! Aż się podekscytował!
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {08/10/21, 11:20 am}

Once upon a time PicsArt_09-30-04.33.52
Kolejnym zaskoczeniem tego dnia stały się palce na jego ustach, które zacisnęły je, nie pozwalając mu na wypowiedzenie żadnego słowa. Ciekawe czy nieznajomy wiedział, że dotykanie palcami warg drugiej osoby było związane z rytuałami małżeńskimi i że w ten sposób, ci którzy przysięgali być ze sobą na wieczność, ślubowali sobie mówić prawdę i tylko prawdę, ponadto nigdy więcej nie położyć ust na innej istocie niż ta, której właśnie przysięgali wierność. Merlin wątpił, ale myśl wydała mu się całkiem zabawna, biorąc pod uwagę, że ich przeznaczenia splotły się ze sobą nierozerwalnie. Dopiero słysząc słowa mężczyzny, wrócił myślami na ziemię, gapiąc się na czarnowłosego w zaskoczeniu. Domyślał się, że poniżej chmur minęło mnóstwo czasu, nie przewidział jedynie, że język, którego używał stanie się przeterminowany. Miał w takim razie ogromne szczęście, że ten, który po niego przyszedł zadał sobie trud by się go nauczyć!
- Wybacz, ja… nie spodziewałem się – przeprosił zaraz skruszony, a poproszony o powtórzenie wszystkiego, co padło z jego ust, zrobił to z przyjemnością, tym razem jednak mówiąc znacznie wolniej.
Rozmowa sprawiała mu przyjemność, dlatego słysząc tyle pytań z ust drugiego elfa, nie zamierzał na żadne z nich nie odpowiedzieć. Zwłaszcza, że domyślał się, iż był jedyną osobą na świecie, która wiedziała co się działo przez te wszystkie lata z rasą olbrzymów. Za to informacja, że jego lud wyginął całkowicie… domyślał się, że tak się stanie, w końcu jego klątwa była częścią tego procesu, niemniej usłyszeć o tym od kogoś… Zaraz jednak jego myśli wróciły na pozytywniejsze tory, nawet jeśli sama rasa wymarła, krew Błękitnych Elfów nadal krążyła w świecie, czym dowodem na to był ten mężczyzna o mocy, która przewyższała wyobrażenia zwykłych ludzi.
- W twojej krwi jest jej sporo, chociaż poprawniejszym stwierdzeniem jest, że to twoja krew jest specjalna. Poza zwykłymi elementami masz w niej jednostki zdolne do przemieszczania w ciele magii. Zwykli ludzie ich nie mają, dlatego są tak słabi – odpowiedział uprzejmie i pewnie.
Zmrużył delikatnie oczy, kiedy światełko przysunęło się do jego twarzy. Uśmiechnął się do mężczyzny, pozwalając mu na siebie popatrzeć. Domyślał się, że skoro Księżycowe elfy wyginęły, został ostatnim przedstawicielem tej rasy jaki chodziło po ziemi. Mogło to być… odrobinę szokujące.
- Mieszkałem, owszem, zapewnili mi schronienie i przyjaźń kiedy tego najbardziej potrzebowałem – odpowiedział na kolejne pytanie, zdając się nie być przybitym faktem, że mówił o olbrzymach w czasie przeszłym.
- Ile mam lat? Cóż, trudno mi stwierdzić, dawno temu straciłem rachubę, nawet nie wiem, który rok mamy teraz – stwierdził szczerze, nie ukrywając przed nim niczego, nie widział sensu.
Jaskinia skończyła się raptownie, rozpościerając przed nimi widok na małą dolinkę pełną głazów. Merlin westchnął nieco tęsknie na jej widok.
- Nie miałem pojęcia, że ta jaskinia łączy się z cmentarzem. Chodźmy, Vincencie, przedstawię cię wszystkim – powiedział, a jego głos brzmiał niezwykle łagodnie.
- Tutaj ciocia Gertruda, mam nadzieję, że tam gdzie jest, nie brakuje jej ziaren sezamu, uwielbiała je… Tutaj wujek Marry, przepraszam wujku, nadal podkradam jabłka z twojego sadu. Kuzyn Fili, rozprułem koc, który mi dałeś, ale zszyłem i jest jak nowy! – mówił, mijając każdy z głazów, opowiadając o olbrzymach, którymi kiedyś byli.
Na koniec zostawił największy, najstarszy głaz, który wyglądał jakby już dawno obrósł w mech.
- Papo! Zobacz, twoje legendy są prawdziwe! Poznaj Vinncenta, on mnie stąd zabierze i już nie będziesz się musiał o mnie martwić. Bo to zrobisz, prawda? Zabierzesz mnie stąd? – zapytał, spoglądając na czarodzieja z delikatnym uśmiechem na ustach. Jego życie w tym miejscu dobiegało końca. Wiedział o tym, cieszył się więc, że jeszcze na koniec mógł przyjść i pożegnać tych, którym zawdzięczał tak wiele. Wiedział, że będzie tęsknił, że to właśnie chmury na zawsze pozostaną domem, który będzie wspominał najpiękniej. Ale czas było ruszyć do przodu. Powoli żyjąc w tym miejscu sam zamieniał się w głaz, choć wcale nie umarł.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {08/10/21, 12:44 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-03.57.59
       Jeden krok zrobiony naprzód wywołał niekontrolowaną lawinę tak nowych informacji jak i tysiąca myśli które nie płynęły w żadne konkretne miejsce. Miał miliony pytań chociaż wątpił żeby Merlin znał odpowiedź chociaż na połowę z nich, nie rozumiał tysiąca zdarzeń jakie musiały mieć tu miejsce i chociaż czuł, że miała tu miejsce pewna tragedia. No i sam elf. Nie pamiętał kiedy spotkał osobę tak ufną i szczęśliwą, cieszącą się życiem i uśmiechniętą bez najmniejszego powodu. Szczerą i bez żadnych ukrytych interesów cieszącą się obecnością drugiej osoby. Miał ochotę się cicho zaśmiać pod nosem na całą tą jego otoczkę, czy on kiedyś też taki był? Gdy sądził, że podbije świat, gdy nic nie będzie mu straszne, a piękno tego co może zaoferować będzie rodziło plony. Och jak on brutalnie spadł na ziemię gdy zabrakło mu na kromkę chleba i zaczął głodować.
       - Czy dużo wiesz… o swojej rasie? – Zapytał z tą swoją dziwną nutką szalonego naukowcy który uwielbiał zakopać się w tonach ksiąg, zwojów i manuskryptów na całe tygodnie, sącząc jedynie piwo korzenne i jedząc ciasteczka. O Księżycowych Elfach wiele nie zostało i jeżeli Merlin przedstawiłby mu chociażby stronę tradycji tej rasy, byłby zachwycony. Na razie jednak wystarczyło mu krótkie tak/nie/trochę. Nie chciał bowiem teraz zatopić się w pytaniach rodzących kolejne pytania i tak w nieskończoność. Wolał zorientować się w obecnej sytuacji, przeanalizować dotychczasowy plan i…
       Czy on właśnie mówi o olbrzymach w czasie przeszłym?  Zamrugał zdziwiony patrząc na niego jeszcze raz badawczo. Równie zaskakującym faktem był brak świadomości czasoprzestrzeni. Ile on do cholery tutaj siedział? Czy społeczność olbrzymów nie rozwijała się chociaż w odrobinę podobny sposób jak rasy objęte pieczą krasnali-wynalazców? Jeżeli rzeczywiście nie zastanie tu żadnych sprzętów, technologii… co się działo?! Nie nadążał.
       A chwilę po tym jak chciał zarzucić go kwestiami technicznymi zobaczył to.
       Nie natknęli się na wyjście z jaskini. Raczej gigantyczna grota pozbawiona sufitu, jednak wilgotne ściany zapewniały spokój i ciszę, powietrze wibrowało od delikatnych magicznych iskierek niespiesznie wirując. Zatrzymał się nie przekraczając niewidzialnej granicy cmentarza nie do końca rozumiejąc. Machinalnym ruchem ściągnął z głowy kapelusz którego rant zaczął delikatnie miąć. O co w tym wszystkim chodziło? Merlin ruszył przodem, a on przyglądał się insygniom. Imiona, daty, kilka ciepłych słów o osobach które były tu pochowane.
       Cała rasa… oni wszyscy… on był tutaj… oni nie żyli, a on został tu całkiem sam.
       Wsłuchując się w radosny ton elfa mówiącego tak ciepło o istotach których ślady zatarł już ząb czasu, on drgnął dopiero gdy pierwsza łza skapnęła mu na dłonie. Wyprostował się, wytarł ręką policzki po czym przymknął oczy pozwalając jeszcze dwóm kroplom spłynąć po policzku i wziął głęboki oddech żeby się uspokoić. Koniec wielkiej i potężnej rasy, schyłek czegoś co stanowiło integralną część początków znanego mu świata. I ten elf, został tu po prostu sam i właśnie okładał w nim ogromną nadzieję…
       Jeszcze raz przetarł policzki po czym głęboko się skłonił do wszystkich tu spoczywających po czym podszedł do Merlina uśmiechając się do niego delikatnie.
       - Jeżeli tylko tego pragniesz to zabiorę. – Zapewnił odwracając oczy na omszały pomnik przed którym się skłonił. Jego dłoń zaraz zatopiła się w zielonym dywanie rozpostartym przed tą osobowością, a gdy podniósł palce w ślad za nimi podniosły się delikatne białe kwiaty.
       - Czy mógłbyś mi wyjaśnić co tu się stało? – Szepnął tonem ogromnie ciepłym, pełnym wsparcia i zrozumienia. Gdyby nie widział w jego oczach tych ogników nadziei na lepsze najpewniej by go wyprzytulał ale powstrzymał się, był mężny i dzielny. Jednocześnie poprosił go żeby wyprowadził ich z groty, a gdy pachnąca bryza ponownie zaczęła figlarnie kręcić jego grzywką, odetchnął z ulgą.
       - Bardzo mi przykro, współczuję straty. – Dodał jeszcze raz oglądając się za siebie. – O jakiej… legendzie mówisz? – Zainteresował się po tym jak jeszcze raz pociągnął nosem. Nie był kompletnie na to gotów, a jego miękkie serce ogromnie cierpiało przez całą tą sytuację. Chyba go jednak zaraz przytuli.
       - Pozwolisz się wprosić na herbatę?
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {08/10/21, 10:39 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-04.33.52
Odpowiedź jaką otrzymał, była tą, której pragnął. Wiedział, że tak właśnie miało się stać, a jednak, kiedy Vincent wyraźnie dał mu znać, że dłużej w tym miejscu nie pozostanie, odczuł ulgę. Wyciągnął dłoń, dotykając palcami mchu obrastającego głaz, po chwili przykładając do niego czoło. Żegnał się, bo wiedział, że kiedy tylko stąd odejdzie, już nikt nie zostanie w tym miejscu by z nimi porozmawiać. Ale tak miało być, oni by tego chcieli, wiedział że tak, że nigdy nie spotkał i już nie spotka tak dobrych istot jak olbrzymy.
Obrócił się, a widząc ogrom białych kwiatów i trawy, który nagle wykwitł w dolince, uśmiechnął się, posyłając ciepłe spojrzenie pełnej powagi i współczucia sylwetce drugiego elfa.
- Dziękuję – powiedział, skłaniając się delikatnie przed mężczyzną.
Na pytanie, o to, co się stało, zaczął opowiadać, kierując się w stronę wyjścia z doliny. Nie obejrzał się za siebie, bo wiedział że nie powinien tego robić.
- Zapewne wiesz, że kiedy nad krajem wisiała groźba wojny pomiędzy olbrzymami i krasnoludami, Wielkoludy uznały za lepsze wyjście przeniesienie się w niebo. Nie przewidziały jednak, że tutaj w górze panują zupełnie inne warunki. Nie ma tu magii, która podtrzymywała ich długowieczność. Kiedy jeszcze mogłem, przynosiłem im owoce z dołu, wodę, warzywa i mąkę, by jak najdłużej zachować ich przy życiu. W krótkim czasie stało się to jednak dla mnie zbyt niebezpieczne, zakazali mi więc schodzić na dół. Wspólnie podjęli decyzję o tym, że przeżyją tak długo jak będzie im dane, a potem odejdą z dumą i czystym sumieniem. Uszanowałem to – mówił, a kiedy znaleźli się znów wyżej, z widokiem na opuszczoną wioskę majaczącą w oddali, spojrzał mu w oczy z uśmiechem.
- Nie żałuj ich i nie żałuj mnie, bo był to najmądrzejszy i najodważniejszy lud jakiego spotkałem. Odeszli więc tak jak żyli, w spokoju – powiedział cicho, sięgając do policzka czarnowłosego, by zetrzeć z niego zbłąkaną łzę.
Pytanie o legendę, chwilowo przemilczał, pozwalając mu się uspokoić. Za to na pytanie o herbatę ochoczo się zgodził. Wspięli się trochę wyżej, a tam Merlin wsadził dwa palce w usta i zagwizdał przeciągle. Wkrótce do ich uszu doszedł głośny tętent wielkich psich łap, a w zachodzącym już słońcu zamigotała złotawa sierść Margo. Kiedy tylko golden retriver pojawił się obok, jego wielki nos znalazł się na wysokości Vincenta i powęszywszy przy nim, zaczął cicho warczeć.
- Hej, Margo! Przestań, nie bądź niegrzeczny! – zbeształ go radośnie elf, trącając mokry nos, by pies na niego spojrzał.
- No i co się jeżysz, przecież nic mi nie zrobił, a ty nic nie zrobisz jemu, zrozumiano? Wracamy do wioski! – zakomenderował, a zwierzak niechętnie uwalił się na ziemi, czekając cierpliwie aż Merlin z Vincentem wdrapią się na jego grzbiet.
- Trzymaj się mocno – poradził elf czarnowłosemu, samemu silnie chwytając złotą sierść.
Pies ruszył, kierując się szybko w stronę wioski. Po zmroku w opuszczonej przez olbrzymy krainie nie było do końca bezpiecznie… Dotarli między domy przed całkowitą ciemnością. Margo skierował się w dobrze znaną sobie stronę, w kierunku domostwa stojącego po środku niewielkiej osady. Przeszedł przez klapę w drzwiach, uważając na pasażerów, a potem ułożył się przy kominku, ignorując fakt, że od bardzo, bardzo dawna w jego palenisku nie płonął ogień.
- Dobry pies, odpocznij sobie. – Merlin zeskoczył z jego grzbietu, głaszcząc jeszcze z miłością psa tuż obok jego ogromnego oka. Złożył tuż obok niego czułego buziaka, a potem kiwnął na Vincenta ręką, chcąc by podążył za nim.
W tym miejscu, przeogromnym, gdzie oni sami byli niewiele więksi od mrówek, pod schodami prowadzącymi na piętro mieściło się mieszkanko Merlina. Wewnątrz znajdowały się dopasowane do jego wzrostu sprzęty i jeśli nie liczyć braku okien, można by je uznać za ogromną posiadłość z dwoma piętrami i mnóstwem pokoi. Elf poprowadził go korytarzami w stronę kuchni, gdzie czekała na nich kolacja składająca się z warzywnego gulaszu i świeżego chleba, oraz herbata. Jedzenie podgrzał, herbatkę zaparzył, zapraszając Vincenta do zajęcia miejsca przy stole.
- Częstuj się – zaprosił go, samemu sięgając po łyżkę. Przez chwilę jadł w spokoju, dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu, stwierdzając że mogą wrócić do tematu rozmowy.
- No dobrze… chciałeś wiedzieć o legendzie i przepowiedni, oto i ona. Zapewne znasz opowieści o złotej gęsi strzeżonej przez chciwy lud olbrzymów. Cóż… muszę cię rozczarować, żadnej gęsi nie ma. Za to jestem… ja – powiedział, uśmiechając się i upijając łyk herbaty zanim wrócił do opowieści. – Dawno, dawno temu Księżycowe elfy na końcu tęczy znalazły rannego Leprechauna. Zamiast pomóc krasnalowi, ukradły garniec złota i zostawiły go na pewną śmierć. Krasnal wściekły, gdy już odzyskał zdrowie zwrócił się z pomocą do wiedźmy, a ta szybko zapowiedziała, że rasę Księżycowych elfów czeka zagłada. Jako dowód jednego z nich, mnie, przeklęła. Za chciwość rodziców zapłaciłem cenę w postaci przekleństwa. Kiedy czegoś dotknę, to natychmiast zamieni się w złoto, stąd legenda o Złotej Gęsi. Haczyk jednak jest jeden, za każdym razem kiedy moje palce dadzą komuś bogactwo z samolubnych pobudek, moje ciało kawałek po kawałku zamieni się w złoto – powiedział, sięgając przy tym do jednej dłoni, do tej pory zakrytej pasującą do stroju rękawiczką. Jego palce miały kolor złota, skórę nienaturalnie twardą i ciężką.
- To ostrzeżenie, dla mnie i dla innych. Mam w niej czucie jedynie dzięki uprzejmości wiedźmy i jej przekonaniu, że szansą na przeżycie obdarowała odpowiednią osobę. Wkrótce po tym kiedy sprawa wyszła na jaw, stałem się obiektem pożądania. Każdy chciał ode mnie złota, jednego dotyku, który przecież nie zrobiłby mi dużej krzywdy, a innym dałby to, czego tak bardzo pragnęli – bogactwa. Natknąłem się wtedy na Papę, on jako jedyny nie chciał mnie wykorzystać – opowiadał, zakładając z powrotem rękawiczkę. – Zaproponował bym ukrył się z nim i resztą w chmurach, a ja zgodziłem się. Pokochałem ten lud… Po kilkunastu latach Papa zaczął mieć sny, a jego zaufane źródła na ziemi zaczęły mu szeptać przepowiednię. Dotyczyła ona mnie. Głosiła, że ten, który dotrze w niebo za pomocą zaczarowanej fasoli będzie tym, który da radę zdjąć ze mnie klątwę. Który mnie stąd zabierze. I dziś pojawiłeś się ty – zauważył, spoglądając na elfa z łagodnym, pełnym nadziei i ciepła uśmiechem. Wiedział, że to co powiedział, mogło być dla niego ogromnym szokiem, dlatego nie zamierzał wydobywać z niego odpowiedzi na tę historię od razu. Wrócił do siorbania herbatki, dając mu czas, by oswoił się z tym, co opuściło jego usta.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {09/10/21, 05:32 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-03.57.59
       Pustka. Wiatr hulający między delikatnie falującymi pagórkami targający miękkie źdźbła trawy. Liczne domki, omszałe i zimne, w których już dawno zgasło ciepło ogniska, ucichł śmiech, zniknęły zapachy jedzenia. Pozostałości po wielkiej i wspaniałej rasie, którą konflikt doprowadził do upadku. Ściskało mu serce. Jako mag uczony był szanować i kochać przedstawiciela każdego istniejącego gatunku bo ten mógł wiele wnieść w jego życie. Różnice kulturowe były tak fascynujące, mogły tyle wnieść w rozwój, że żaden badacz nie mógł przejść obok tego obojętnie. Poza tym był raczej wysoce empatyczny. Gdy ktoś wyraźnie go nie wykorzystywał, a rzeczywiście potrzebował pomocy mógł na niego liczyć. A teraz? Stał koło tego życzliwego nieznajomego przyglądając się stracie jakiej doświadczył nie tylko elf ale i cały świat. Schyłek ery pewnej grupy zawsze wywoływał jakieś konsekwencje. Ponownie więc jego policzek przecięła łza.
       Czując ciepło obcych palców na policzku jego jasne oczy oderwały się od przygnębiającego krajobrazu po to by wylądować na uśmiechniętej twarzy Merlina. Ten nie przejmował się, a w swojej mądrości sprawił, że i on się delikatnie uśmiechnął. Wziął głęboki oddech, pomasował policzki po czym uniósł nieco wyżej głowę pozwalając się prowadzić szerokimi uliczkami aż do miejsca docelowego, do serca wioski. Przy tym uważnie go słuchał pozwalając żeby jego myśli płynęły niczym leniwa rzeka, na razie nie przejmując się nadto skupieniem na sprawach które go tu sprowadziły. Zamiast tego ważniejsze było to co tu zastał.
       Pojawienie się wielkiego psa wywołało na jego twarzy delikatny uśmiech. Gdy ten zaczął na niego powarkiwać, obwąchiwać go, pozwolił mu na to po czym głęboko się przed nim schronił dokładnie po to by z rękawa wyciągnąć suszony kawałek mięsa. W prawdzie ten przez swoje rozmiary najpewniej nic nie poczuje ale przekupstwo to przekupstwo. Dał się po spałaszowaniu podrapać po policzku co on skrupulatnie wykorzystał.
       - Gigantycznie przepiękny. – Zaśmiał się zajmując miejsce za elfem na złocistym grzbiecie tylko po to by przy pierwszym ruchu zwierzęcia przywrzeć do jego ciała niczym ośmiornica. – Aczkolwiek nieco straszne. – Zaśmiał się nerwowo gdy zaczął nieznajomego obmacywać. Ale wolał sobie pierwszego dnia głowy nie rozbić, to mogło zepsuć dobre wrażenie jego osobą.
       Znalezienie się wreszcie w odpowiednim domku sprawiło, że wstrzymał oddech. Nie był pewien czego się spodziewać i mocno obawiał się, że owładnie go ponownie chłód pustki. Szczęśliwie, przez opuszczoną część przeszli szybko, a znajdując się w posiadłości elfy jego brwi uniosły się w zdziwieniu. Nie skomentował aczkolwiek jego wzrok biegał niczym rozbawionego dziecka. Barwy ciepłego drewna, zapach domowego ogniska i świeżych posiłek. Masa osobistych rzeczy, ciepłe tkaniny. Komfort i bezpieczeństwo którym on otaczał się w podobnym stopniu. W prawdzie osobiście postawiłby jedną albo… sześć doniczek różnych ziół dopełniających kompozycję ale on był zboczony. Za postawienie miski oraz kubeczka z herbatą szczerze podziękował i głodny jak wilk, pozbawiony dzisiaj ciepłego posiłku, od razu zabrał się za pałaszowanie śmiejąc przy tym w duchu. Dawno nie jadł czegoś co smakowało tak… prawdziwie. Owszem, od kiedy sam zaczął hodować warzywa z jego dietą było lepiej ale to co można było dostać w komercyjnych miejscach w metropolii nie umywało się smakiem czy zapachem do oryginałów. Stąd kolejny powód do zachwytu.
       Gdy natomiast zostali tylko z kubkami herbaty, on rozsiadł się nieco bardziej domowo podwijając jedną nogę pod siebie, wznowili konwersację w której on dowiedział się… wszystkiego czego chciał się dowiedzieć przybywając tu ze swoją misją.
       Jego mimika ani drgnęła gdy Merlin opowiadał mu dlaczego nie spotkał tu żadnego olbrzyma – chociaż serce łamało się na tysiące ostrych kawałków na myśl o takiej stracie. Jego oczy nie zmrużyły się gdy dowiedział się, że nie ma absolutnie żadnej złotej gęsi – chociaż gardło zacisnęło się na los tego mężczyzny i całej rasy której krew nosił w swojej krwi. Jego usta nie skrzywiły się gdy pokazał mu pokrytą złotem dłoń – chociaż myśli przywiodły przed oczy obraz idealnego posągu pozbawionego tchnienia i to tylko dlatego, że ktoś miał chore ambicje. Dopiero słysząc o tym, że los już dawno zaplanował ich spotkanie, że fasolka od początku miała trafić w jego ręce, a on zaślepiony otrzymaniem nagrody i świętego spokoju gwarantowanego protekcją wypełnia dawną przepowiednię uderzył pięścią w stół i dość gwałtownie wstał.
       Nie chciał go przestraszyć ale nie tak miało być. Nie chciał wyjść na gbura ale krążenie po pomieszczeniu pozwalało zebrać myśli. Chodził, otwierał usta i łapał spojrzenie z nim po to by ponownie zaczął mamrotać pod nosem liczne przekleństwa na obłudę i parszywość przeznaczenia jakie go spotkało. Ostatecznie stanął do niego przodem masując miejsce między oczami, z drugą ręką ułożoną na biodrze nie widząc sensu.
       - Nie przybyłem tu po Ciebie. – Zaczął. – Nie czułem przeznaczenia wiszącego nad moją głową. – Kontynuował wściekły chociaż złość tą kierował do środka niżeli na niewinnego Merlina.
       Tam na dole wiele się zmieniło. Panuje tyrania Stowarzyszenia Księżniczek Biznesu, a ich przewodnicząca – Śnieżka – wysłała mnie tu po Gęś która ma jej zapewnić pełnię władzy nad każdym z mieszkańców, każdym obszarem, nad całym państwem. Bez taryfy ulgowej. Mam przyprowadzić jej coś co da jej nieograniczone bogactwo, wszelkim kosztem, bo pieniądze to wszystko. – Wycedzał słowa przez zaciśnięte z irytacji zęby chociaż nie denerwował się na niego, denerwował się na to, że od początku nie mógł odmówić, a sytuacja którą tu zastał nie miała kształtu żadnego z potencjalnych scenariuszy. Był tylko Merlin którego nadal chciałby przytulić…
       - Musisz teraz dobrze zastanowić się czego chcesz. Świat na dole jest brutalny, obrzydliwy i bezwzględny. Mogę Cię przed nim uchronić, możesz to wszystko jeszcze przeczekać z nadzieją na lepsze. Ja nie śmiem podjąć za Ciebie tej decyzji. Mogę Ci tylko pokazać wszystkie strony tego co Cię tam czeka i przyrzec, że jeżeli będziesz nadal chciał zejść zrobię absolutnie wszystko by ściągnąć klątwę. Żeby już nikt nie mógł tego wykorzystać. – Przyznał wreszcie nieco kaftaniejąc, pozwalając by złość go opuściła. Jak miał go tam zabrać? Jak miał mu zniszczyć piękno w jakim żył? Nie chciał go psuć, polubił ten szczery uśmiech! Dlatego patrzył na niego przepraszająco, nie chciał otaczać się obłudą w związku z tym czego się dowiedział i w jakiej sytuacji się znalazł ale inaczej, wcześniej, się nie dało!
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {10/10/21, 11:24 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-04.33.52
Reakcja Vincenta była dość… gwałtowna. Przynajmniej na ostatnią część jego opowieści, bo całą resztę przyjął zaskakująco spokojnie, nawet jeśli beznamiętny wyraz twarzy był tylko na pokaz. Merlin nie przeszkadzał mu w krążeniu po pokoju, ani wyrzucaniu z siebie, jak podejrzewał, bo mężczyzna najpewniej nie zauważył, że przeszedł na współczesny, nieznany elfowi język, wulgaryzmów i utyskiwań. Nie był pewien, co go wzburzyło aż do tego stopnia, niemniej nie zamierzał się wtrącać. Wiedział, że przedstawione przez niego rewelacje mogły być dość… szokujące. Dlatego uśmiechał się do niego jedynie pogodnie, czekając aż uspokoi się na tyle, by być w stanie z nim porozmawiać.
Kiedy w końcu czarnowłosy zatrzymał się, Merlin dolał do jego kubka gorącej herbaty, domyślając się, że w czasie jego wędrówki wokół pomieszczenia zawartość jego naczynia ostygła. Na oświadczenie, kiwnął jedynie głową, nie spodziewając się innego oświadczenia. To było oczywiste, że Vincent nie wiedział ani o przepowiedni, ani o legendzie, ani w zasadzie o niczym, co miało miejsce w chmurach, gdyby tak było, najpewniej jego reakcje na wszystko co działo się przed jego oczami byłyby zupełnie różnie.
- Oczywiście, że nie – powiedział Merlin życzliwie. – W końcu to, że to do ciebie trafiło ziarnko było tylko zrządzeniem losu. To mógł być ktokolwiek inny w ciągu tych nastu lat, ale miałem szczęście i trafiłem na ciebie – zauważył, chcąc dać mu do zrozumienia, że sam nawet jeśli wierzył w przeznaczenie, nie oznaczało to, że w jego umyśle istniała tylko jedna jego ścieżka, którą podążał każdy w wyznaczonym mu w chwili urodzin kierunku.
Dalszej części wypowiedzi słuchał z wielką uwagą, ale i z uśmiechem błądzącym mu po wargach. Wiedział, że świat nie przypominał tego zakątka na samym jego końcu. Że był znacznie większy i okrutniejszy niż wioska w obłokach. Nie miał pojęcia jak wyglądał teraz, ale wierzył, że jakikolwiek by nie był, nadal był tym światem, w którym się urodził.
- Doceniam szczerość, Vincencie i ostrzeżenie, niemniej… spędziłem w tym miejscu samotnie tyle lat, najwyższa pora stawić ludzkości czoła, nawet jeśli jest brudna, obrzydliwa i chciwa – zauważył, mając wrażenie, że niewiele się zmieniło od czasu kiedy ostatnio miał z nią do czynienia. Zmieniały się tylko twarze.
- Ah, no i jak mógłbym oprzeć się takiemu obrońcy? – dodał, opierając łokieć na stole i twarz o zaciśniętą pięść, rzucając mu rozbawione, pełne iskierek spojrzenie. – Byłbym skończonym głupcem, gdybym pozwolił ci odejść bez siebie. Ledwo się znamy, a ty już ślubujesz mi wierność i przyrzekasz uczynić wszystko co w twojej mocy, by uczynić mnie szczęśliwym i bezpiecznym, szczęściarz ze mnie – parsknął, filuternie przymykając jedno oko.
Zaraz jednak odrobinę spoważniał, choć w kącikach jego ust błąkał się ten sam, słodki uśmiech.
- A tak na poważnie, naprawdę uważam, że już zbyt długo tu tkwię. Papa by tego nie chciał. Oni by tego nie chcieli. I ja tego nie chcę. Księżniczkami się nie przejmuję, nie mogą mnie do niczego zmusić, a klątwa, cóż… to tylko kolejna przygoda, prawda? Dla takiego odważnego mężczyzny, który wspiął się na magiczną fasolę do krainy olbrzymów… czy nie brzmi ci to na kolejną niesamowitą przygodę pełną magii i tajemnic? – zapytał, a w jego głos znów wkradła się ta życzliwa, radosna nuta. On sam, będąc w gruncie rzeczy urodzonym naukowcem i odkrywcą nie mógł się doczekać tego, co kryło się na ziemi. Po tylu latach wszystko miało być dla niego nowe, ale nie bał się tego ani trochę, był przeokropnie ciekawy, w którą stronę potoczył się świat, bo nie wierzył, by jedynym do czego miał wracać to chciwość Księżniczek i brud. W końcu świat był piękny, a przyroda chroniła się sama.
- W każdym razie – westchnął, podnosząc się ze swojego krzesła. – Uważam, że to był bardzo długi dzień, dla ciebie i dla mnie. Dlatego proponuję odpocząć i przemyśleć sobie wszystkie kwestie. Nie zmuszam cię również do opieki nade mną. Fasola została posadzona i tak długo jak pnie się w kierunku nieba, tak długo odnajdę drogę na dół, z tobą, czy bez ciebie, choć przyznaję, że przewodnik by się przydał. Dlatego jeśli jutro rano zastanę cię w kuchni, uznam że chcesz mnie ze sobą zabrać, dobrze? – zapytał, a uzyskawszy odpowiedź, zaprowadził mężczyznę do jednej z sypialni, sąsiadującej z tą jego i życząc mu dobrej nocy, zostawił go samego.
Sam tej nocy długo nie mógł zasnąć. Podekscytowany i pełny nadziei, wierzył że cokolwiek nie przyniesie mu jutro, będzie to dobre.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {11/10/21, 11:34 am}

Once upon a time PicsArt_09-30-03.57.59
       Rozmawiając z Merlinem, a raczej wypowiadając monologiem to co zaległo mu na sercu jako efekt przetrawienia wszystkiego co tu zastał, nigdy nie spodziewałby się, że ten uśmiechnięty mężczyzna zacznie w tym odkrywać masę pozytywnych stron. W prawdzie jego serce ponownie drgnęło słysząc o „latach spędzonych w samotności” ale gdy ten był absolutnie pewien, że okres bycia samemu należy definitywnie zamknąć szybko zaraził go delikatnym uśmiechem. Niemniej, nie ruszał się na razie z miejsca słuchając uważnie postanowień jakie poczynił gospodarz.
       Plan przespania się z informacjami oraz potencjalnymi pomysłami na ich, jak wychodziło wspólną przyszłość, był wyśmienity. Dopiero na te słowa poczuł jak mocno był zmęczony tak przez emocje towarzyszące dostaniu się tu, byciu tu jak i przez wiele godzin przygotowań jakie miał za sobą. Poza tym gorący posiłek i pyszna herbata właśnie ułożyły się w jego żołądku sprawiając, że był nieco zbyt ociężały. Zgodził się więc nie komentując już niczego co padło. Jedyne co to pomógł mu ogarnąć naczynia po posiłku, a gdy stanął na progu niezwykle uroczego pokoju całego w drewnie, odwrócił się jeszcze do niego z niezwykłą wdzięcznością w spojrzeniu po czym kładąc dłoń w miejscu serca delikatnie się skłonił z wdzięczności za gościnę.
       - Do jutra, śpij dobrze. – Mruknął zamykając za sobą drzwi po czym stojąc chwilę i ogarniając każdy kąt miejsca które zostało mu oddane na tą noc, nie umiał się nie uśmiechać. Ostatecznie więc chętnie zrzucił z siebie płaszcz, torbę z całym dobytkiem życia położył na krześle i siadając na łóżku sprawdził jego miękkość. Idealna! Chętnie więc się rozebrał, obmył z kurzu i potu, a później wskakując w pościel zgasił świece i chociaż usilnie próbował, długo nie potrafił zapaść w spokojny sen.
       Z racji swojej profesji oraz związanego z nią rytuału porannego, nie był śpiochem. Zrywał się równo z pierwszymi promieniami słońca, parzył sobie kubek kawy i krzątał się po domu to podlewając liczne rośliny, to doglądając swoich eliksirów. Rozciągał się, spacerował po piętrach, obserwował miasto przez małe okienka wieży. Nie tym razem. Jak już zasnął to snem kamiennym. Wtopił się w materac, zakopał w grubej pierzynie, naciągnął poduszkę na głowę i nie było szans żeby przepiękny wschód czy świergot ptaków zbudziły go. Dopiero na podświadomie wrażenie, że jest spóźniony podniósł głowę, a nie poznając w pierwszym momencie tego miejsca, zerwał się na równe nogi machając przed sobą różdżką.
       Na brak zagrożenia nie zareagował od razu. Za to jego nos bezbłędnie wychwycił zapach jajek sadzonych na boczku przez co zaczął węszyć w powietrzu niczym pies. Senna mgła powoli zaczęła też opuszczać jego umysł i wreszcie dotarło do niego gdzie i dlaczego był. Przeciągnął się więc z cichym sapnięciem i grzebiąc w torbie odnalazł rzeczy na zmianę: tym razem w kolorze dojrzałych kasztanów. Ogarnął twarz, zaczesał ładnie włosy i kierując się do kuchni jeszcze kilka razy się rozciągał ciesząc dotykiem desek na bosych stopach, zatrzymując się żeby zajrzeć do pomieszczeń których zauważyć wcześniej nie miał okazji.
       Do kuchni wszedł spóźniony. Nie umiał ocenić czy Merlin się zaniepokoił jego nieobecnością czy zorientował się, że ten padł tak jak stał ale widocznie jego oczy rozjaśniły się gdy jego osoba znalazła się w sercu domu. Obdarował go szczerym uśmiechem w odwzajemnieniu tego samego grymasu, zajął to samo miejsce do poprzednio po czym jeszcze raz, jak małe dziecko, przetarł oko.
       - Wybacz ale jak już zasnąłem to się nie mogłem obudzić. – Przyznał kiwając głową na kubek herbaty dookoła którego zaplótł dłonie. Znowu przybrał na ustach ten sam delikatny uśmiech, jakby był na wakacjach, jakby to miejsce otuliło go spokojem którego tak mocno potrzebował i dopiero po dłuższej chwili ponownie spojrzał na Merlina.
       - Fasola została zasiana. Wsparta na starym dębie będzie opierała się wiatrom i burzom. Jeżeli będziesz chciał możesz zejść po niej w każdym momencie, a jeżeli nadal chcesz użerać się z najgorszym magiem w tym mieście jestem gotowy przyjąć pieczę nad Tobą. – Uśmiechnął się rozbawiony, a otrzymując śniadanie na widok którego potężne burczenie wydarło się z jego żołądka, parsknął śmiechem. – Jeżeli smakuje chociaż w połowie tak jak pachnie, to chyba jednak nie chce wracać. – Zażartował życząc mu smacznego i powoli pałaszując zachwycał się każdym kęsem. Powszechnie bowiem wiadomo, że zrobione przez kogoś lepiej smakuje!
       - Czy… trzeba pomóc Ci coś zorganizować? Jeżeli chcesz coś ze sobą wziąć mam torbę do której sporo wejdzie. – Przyznał zastanawiając się czy nie za szybko wyszedł z założenia, że zejdą razem. Ale z wczorajszej rozmowy to właśnie wynikało… spojrzał więc na niego kontrolnie czekając aż ten do niego przemówi.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {18/10/21, 08:59 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-04.33.52
Poranki Merlina rozpoczynały się razem ze wschodem słońca. Kiedy tylko pierwsze promienie lizały szczyty dachów w wiosce jego oczy o ciemnej barwie otwierały się, a płuca wciągały głęboki oddech porannego powietrza. Mył się, ubierał, czesał, a potem wychodził, przywitać się z Margo i razem z psem odnaleźć coś, co mógłby zjeść na śniadanie. Kraina olbrzymów była niezwykle bogata w owoce i różnego rodzaju rośliny, które mogły stanowić pożywienie, jednak biorąc pod uwagę wzrost Merlina co do całej reszty, jedna jagoda wystarczyła mu na cały tydzień. To samo było z jajkami, na które jakoś tak nabrał ochoty. Z pomocą psa odnalazł więc gniazdo najmniejszego żyjącego w tych warunkach ptaka, którego jajko i tak niemal nie mieściło się w jego ramionach, a potem wrócił z nim do domu.
Zanim wszedł do domu nie był pewien, czy Vincent nie postanowił odejść bez niego, jednak wystarczyło mu przekroczyć próg, by poczuć obcą obecność. Mężczyzna zostawiał w powietrzu wyraźną woń róż, ale ta pozostawiona w progu zdecydowanie nie była świeższa niż wczorajszy wieczór, czyli nie wychodził tego dnia. Zadowolony elf ruszył do kuchni zająć się wielkim jajem i przygotowaniem z niego śniadania. Kilkanaście lat zajęła mu nauka obchodzenia się z takimi porcjami jedzenia, ale w końcu stał się mistrzem rozdzielania go na mniejsze części, tak by najadł się, a nic się nie zmarnowało. Cieszył się, kiedy tym razem nie przygotowywał jedzenia tylko dla siebie. To było naprawdę miłe uczucie, wiedzieć, że ktoś zaraz do ciebie zejdzie i będzie towarzyszył przy śniadaniu.
Tak jak przewidział, nie minęło dużo czasu zanim ubrany i nadal nieco zaspany Vincent wkroczył w skromne progi jego kuchni. Nieco ciemniejsze ubrania tylko podkreślały czerń jego włosów i egzotyczny tatuaż znajdujący się z boku szyi.
- Dzień dobry – przywitał się ciepło, niemal od razu pakując mu w dłonie kubek z herbatą.
Na stwierdzenie, że Vincent spał jak kamień, Merlin roześmiał się miękko, wcale się temu nie dziwiąc. Znajdowali się wysoko w chmurach, gdzie nie docierały z ziemi naturalne zasoby magicznej energii, ani tym bardziej aż tak dużo tlenu. Ktoś kto nie był przyzwyczajony szybko tracił wszelkie siły.
- Teraz przynajmniej wiesz jak to jest zasnąć na chmurce – zauważył, stawiając przed nim talerz pełen jajek i dwie pajdy świeżego chleba. Samemu zabrał drugą porcję i zasiadł po drugiej stronie, nie żałując sobie miodu do herbaty.
- Możemy połączyć interesy – zauważył elf unosząc kilka razy zachęcająco brwi w zabawnym geście. – Zabierz mnie ze sobą, to będę ci gotował. W podzięce za opiekę nade mną i pokazanie współczesnego świata – zaproponował, wgryzając się z przyjemnością w chrupiącą skórkę chleba.
Na pytanie, pokręcił przecząco głową.
- Nie trzeba – zapewnił uśmiechając się łagodnie do maga, spoglądając w jego oczy nad stołem. – Wszystko co zabrałbym ze sobą byłoby dowodem na istnienie tego miejsca, a jeśli pozwolisz, chciałbym zapewnić wieczny odpoczynek moim wybawcom. Kiedy tylko zejdziemy na ziemię poproszę cię byś zniszczył fasolę, albo przynajmniej ukrył jej obecność na tak długo aż ja sam nie będę w stanie tego zrobić – powiedział całkiem spokojnie. Nie chciał by ktoś, ktokolwiek, próbował tu dotrzeć. Teraz ta kraina była sanktuarium olbrzymów. Ich grobowcem i pamiątką po ich bytności. Merlin nie chciał, by chordy naukowców, łowców nagród i innych ciekawskich znalazły się w tym miejscu by je plądrować fizycznie i umysłowo.
Jeść skończyli w spokoju, a potem jeden ze swoją torbą, drugi uzbrojony jedynie w ubrania, które Vincent określił jako mniej-więcej nadające się do pokazania na mieście z kilkoma poprawkami, ruszyli w kierunku fasoli. Nie dotarli jednak nawet do połowy drogi, kiedy za nimi rozległy się głośne stąpnięcia i rozpaczliwe szczekanie psa. Merlin zatrzymał się i poczekał, aż Margo do nich dołączy. Jego smutne oczy patrzyły na niego jakby wyrzucał mu, że na niego nie zaczekał, że nie zabrał go ze sobą.
- Wiesz, że nie mogę, Margo, jesteś zbyt duży do świata na dole, zrobiliby ci coś złego… - westchnął, wiedząc że olbrzymi pies nie mógł liczyć na dobre traktowanie. On sam nie był pewien jak społeczeństwo zareaguje na niego, elfa, który dawno temu powinien umrzeć, nie chciał tym bardziej narażać na niebezpieczeństwo psa.
Smutne skomlenie wydobyło się z psiego pyszczka, a wielkie, brązowe oczy patrzyły na niego błagalnie. Nie chciał tu zostać, nie chciał opuścić Merlina…
- Margo… - westchnął elf, nie wiedząc co począć. On sam… nie chciał zostawiać psa samego. Wiedział, że tak jak Merlin, w tym miejscu był ostatnim przedstawicielem swojego gatunku, który do końca nie zdziczał. Gdyby tu został… bez opieki elfa, jego wsparcia szybko stałby się celem sfory grasującej w lasach.
- Vincencie, czy dałbyś… - zawahał się, a widząc spojrzenie psich oczu i ciekawskie elfa, przestał się martwić. W końcu, czy i jemu samemu serce by nie pękło, gdyby go tu zostawił? – Czy dałbyś radę zmniejszyć Margo do rozmiarów świata na dole? – zapytał już bez zająknięcia, kładąc dłoń na pysku przyjaciela. Gdyby tak się dało, stałby się najszczęśliwszym stworzeniem na świecie.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {19/10/21, 07:04 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-03.57.59
       Oferowanie samego siebie jako opiekuna, nawigatora i nauczyciela nowej rzeczywistości było jednocześnie najlepszym i najgorszym co mógł w obecnej sytuacji zrobić. Wydawało się mu, że był zwyczajnie zbyt przemielony przez życie by stanowić wzór godny naśladowania, ale z drugiej strony, był badaczem o otwartym umyśle i wysokiej empatii, kto inny mógłby pilnować zagubionego, wiekowego elfa który wpadnie w ten kocioł? Ostatecznie więc porzucił te najczarniejsze myśli, trochę też dzięki temu pysznemu śniadaniu w uroczym towarzystwie. Merlin nie był dzieckiem, nie będzie się przecież zachowywał irracjonalnie! Nie musiał mieć go na smyczy, a jedynie wskazywać miejsca w których warto było zatrzymać oczy i myśli. Będzie dobrze, to inteligentny chłopak, a Ty wcale nie jesteś odzwyczajony od długoterminowego towarzystwa! Pamiętaj, jesteś super ekstrawertykiem! Pocieszał się w myślach nie spiesząc się z przeżywaniem tego niesamowicie cudownego chleba.
       - Jeżeli od czasu do czasu upieczesz też taki chleb to stoi. Nawet Ci kawałek materaca na ziemi rozłożę w ramach darmowych noclegów! – Zażartował nagle zdając sobie sprawę z tego, że jego dom był jednoosobowy. Definitywnie i wyłącznie tylko dla niego. Gdzie on położy gościa którego nie powinien nawet mieć? Jego oczy na dłuższą niż powinny chwilę utkwiły w rozbawionej twarzy elfa gdy on w myślach wykluczał kolejny i kolejny podest który był w pełni i idealnie zagospodarowany. Ostatecznie przełknął kęs i zamrugał jakby zbyt gwałtownie wrócił do obecnej chwili. Cholera, no przecież go nie zostawię spać pod kominkiem w salonie! Skarcił się w myślach na twarzy szybko przybierając delikatny uśmiech pełen zrozumienia.
       - Fasola obecnie jest schowana. Zasiałem ją w takim miejscu, że nawet nie musze specjalnie używać swojej magii, po prostu trzeba o niej wiedzieć, a nikt nie wie. – Zagwarantował bezpieczeństwo bo przecież nie był idiotom, nie zasiał jej w centrum miasta żeby jakiś debil podjął próbę sforsowania jego magicznych zabezpieczeń i podążenia za nim. Za to stary dąb otoczony starą magią był miejscem doskonałym. Oczywiście jeżeli wywiąże się ze złożonej drzewu obietnicy.
       Spokojna atmosfera śniadania które nie było zakłócone niczym więcej niż koniecznymi rozmowami było zdecydowanie idealna. Uwielbiał ciszę. Jego wzrok błądził po izbie, po ognisku które niedługo zgaśnie. Gdy skończyli zaoferował się, że wszystko umyje i schowa aby zniszczył cokolwiek tylko i wyłącznie ząb czasu. Ostatecznie przejechał palcami po blacie, uśmiechnął się pod nosem z niezwykłym smutkiem w oczach po czym odwrócił się gdy Merlin był gotów. Szybki przegląd ubrań które i tak trzeba było mocno przerobić i mogli ruszać. Przy tym, przy wyjściu z progu jeszcze raz upewnił się, że Merlin nie chce zabrać jakiejkolwiek pamiątki ze swojego prawdziwego domu, a gdy został zapewniony, że ten wszystko ma, mogli zmierzać ku wybrzeżu chmurnego morza.
       Ponownie szli w niezmąconej ciszy. Cieszył się z tego bo za bardzo nie wiedział co ma mu powiedzieć, co ma mu wytłumaczyć i jak nastawić. Nie znał jego umysłu, jego podejścia, jego charakteru. Nie znał osoby kroczącej koło niego, na którą zerkał co chwila kontrolnie. Denerwował się jakby co najmniej rozpoczynał nowy rozdział życia! Ale czy… tak nie było?
       Stukot wielkich łap i szczekanie rozbrzmiewające wśród falujących traw sprawiło, że odwrócił się przez ramię szukając złotych kłaków szarpanych wiatrem. Nie musiał długo czekać aż Margo do nich dołączy, a przysłuchując się bezsprzecznie rozmowie jaką ta dwójka prowadziła – chociaż mógł słyszeć tylko połowę wypowiedzi – raz mrużył a raz mocno otwierał oczy. Kochane stworzenie chociaż za psami nie przepadał. Raczej się ich obawiał uważając, że koty są zdecydowanie lepszym towarzystwem przez ich samodzielność i dojrzałą miłość. Psy zbyt przypominały dzieci, a te nasuwały mu na myśl ogromną odpowiedzialność. Niemniej, nie zamierzał pozostawiać bierny w momencie w którym mógł pomóc przez co po chwili zaczął grzebać w swoim rękawie w poszukiwaniu magicznej różdżki.
       - Nie musisz dwa razy mówić. – Zapewnił wydając z siebie głośne „haHA!” gdy wyciągnął to czego szukał. Patyk, bo inaczej nie dało się jej określić, pochodził z drzewa wierzby. Skręcona, przypominająca domową robotę niespełnionego stolarza który nieodpowiednio dobrał gałązki miała pusty środek, a jednak wszystko było perfekcyjnie przemyślane, naładowane magią.
       Uniósł ręce wysoko w górę trzymając zgrabnie różdżkę między palcami prawej ręki. Rękawy płaszcza opadły do łokci, a on odchrząknął po czym zaczął wykonywać wolne okrążenia nadgarstkiem. – Siad. – Zakomendował jako pierwsze, a gdy wielkie psie pupsko padło na trawę, on oblizał usta i zaczął. – Bibidi… – Zmarszczył brwi ściągając z siebie kapelusz po czym zgrabnym ruchem naciągnął go na oczy Merlina. – Bobidi! – Dopchnął kapelusz dając mu jasno do zrozumienia, że lepiej żeby nie patrzył lub wizję ograniczył, po czym jego oczy ponownie spojrzały na lekko przestraszonego tym całym zamieszaniem psa. – Du. – Ostatnie słowa zaklęcia wywołały deszcz białych iskier które niczym robaczki świętojańskie pomknęły w stronę zwierzaka. Powietrze zawirowało, zaczęło strzelać niczym suche drewno w płomieniach, mknąc kominem tornada ku chmurom. Futro zaczęło podnosić się i opadać, a on sam zasłaniając twarz do połowy oczu rękawem wolnej ręki trzymał nadal plującą różdżkę. Po chwili do jego uszu zaczął dochodzić satysfakcjonujący dźwięk pękania baniek. Jeden raz – wielki nochal zmalał nie pasując do psiego pyska. Drugi raz – jedno ucho było zdecydowanie krótsze. Trzeci – pies podskoczył przestraszony gdy ogon wcisnęło mu w tyłek. Tysiące kolejnych bąbelków i po chwili, jak wszystko się zaczęło tak się skończyło, a Margo nie sięgała nawet pasa swojego pana.
       Vincent Louve – najlepszy mag w Zaczarowanej Metropolii – do usług! – Skłonił się głęboko chociaż bez kapelusza gest ten nie był tak spektakularny jak być powinien. – A teraz wskakuj do torby i dobrze Ci radzę, trzymaj nos przy sobie. – Dodał szeroko otwierając lnianą własność, która za sprawą magiczną mieściła w sobie wiele tajemnic. Dopiero gdy pies był porządnie schowany i nawet dostał coś smacznego żeby się sobą zajął, oni mogli rozpocząć schodzenie po fasoli. Przy tym on, ponownie się zaniepokoił.
       Zanim w ogóle zrobili pierwszy krok na wielkie liście złapał Merlina za ramię, a gdy ten z pytającą miną odwrócił się w jego stronę, poprawiając na jego głowie kapelusz zapiął dwa drobne sznureczki tuż pod jego brodą.
       - Jeżeli nie daj wielka magio, coś się stanie i zaczniesz spadać – Zaczął biorąc go za dłonie które ułożył na rancie kapelusza. – Złap w tym miejscu i pociągnij na boki, od siebie. On się rozwinie i bezpiecznie opadniesz na ziemię. Dobrze? – Upewnił się czy go zrozumiał, z ogromną troską patrząc w jego oczy, a gdy ten obdarował go uroczym rozbawionym śmiechem, na jego policzkach wykwitł niechciany rumieniec. – I idziesz pierwszy. Bo jak ja spadnę to Cię za sobą pociągnę i rozłożysz kapelusz. – Żachnął się uzasadniając tym samym swoje zachowanie po czym pogonił go żeby rzeczywiście rozpoczął ich wędrówkę na dół.
       Krok za krokiem, gałąź za gałęzią. Schodząc coraz niżej trasa robiła się coraz łatwiejsza. Szersza przestrzeń żeby postawić nogę, pewniejszy chwyt na mocnej łodydze. Ostatecznie, po prawie całym dniu wędrówki, znaleźli się przy wielkim dębie, którego liście zaszeleściły jakby na powitanie maga. Ten natomiast zmrużył oczy i spojrzał na drzewo oskarżycielsko. Ba! Chciał nawet skomentować coś co roślina mu wyszeptała ale poza otwarciem i zamknięciem ust nic nie zdołał wydusić. Niemniej, jedno słowo mocno odbiło się w jego głowie. Konkretnie: miesiąc.
       Kłaniając się dębowi do którego obiecał, że szybko wróci, namierzył ubitą ścieżkę prowadzącą między szerokimi konarami starych drzew którą zwolna ruszył. Nadal miał minę pełną konsternacji, którą powierzył w momencie gdy Merlin zaczął niczym ciekawski kurczaczek wyglądać na boki. Uśmiechnął się przy tym delikatnie do niego po czym sam powiódł wzrokiem po zielonym dachu listowia.
       - Jesteśmy w kniei. Zielone płuca metropolii i imperium zielarskie. Wróżki mają tu swoje warsztaty rzemieślnicze w których czasami przeginają z cenami. – Wyjaśnił rozbawiony pozwalając by las rzedniał. – Las ciągnie się przez cztery dzielnice i jest dwukrotnie większy od samego miasta. O, a tam zaczyna być widać wieżowce korporacyjne. – Pochylił się lekko, machinalnie obejmując go za ramiona i pokazując mu palcem błyszczący szczyt z wielką iglicą. – Mieszkam w dzielnicy handlowej do której dojedziemy od strony rzemieślniczej. Dopiero jak Cię przebiorę mogę Ci pokazać centrum. – Zaproponował wychodząc na ubity trakt prowadzący prosto do kopcących kominów. Te obudowane były wielopiętrowymi domkami z drewna z których dochodziły szczęki, uderzenia i walnięcia. Młoty, sapiące piece, lutownice i wiertła. Biżuteria, skórzane wyroby, stal. Można było tu dostać absolutnie wszystko co wymagało mistrzowskiej ręki, co później wędrowało do sklepów znanych marek między którymi tkwiła jego zielarnia cudów.
       Nie spieszył się. Pozwalał Merlinowi oglądać, smakować i dotykać. Ba! Nawet sam pokazywał mu gdy dało się do jakiegoś warsztatu zerknąć, gdy ktoś wychodził trzymając odpowiednie przedmioty. Nawet jego samego to cieszyło gdy buchał mu nad uchem taki entuzjazm. Ostatecznie jednak doszli na miejsce, a on wyciągając ręce przed siebie niczym najlepsza hostessa uśmiechnął się szeroko.
       - Witaj w moim małym miejscu na ziemi. – Zaanonsował… pustą przestrzeń pomiędzy jedną witryną sklepową a drugą. Dopiero na jego dziwną minę i niepewne zapewnienia, że jest pięknie, uśmiechnął się łobuzersko i szturchnął go łokciem. – Będziesz mieszkał w kartonie. – Zażartował wkładając dłoń do torby z której najpierw wyciągnął coś przypominającego pionek szachowy, a później mały szklany sześcian. W obydwa chuchnął jakby na szczęście po czym rzucił: najpierw wieżę, później sklep. Te przy zerknięciu z ziemią gwałtownie urosły wydając głośne „ziuuuu”, idealnie się dopasowując do miejsca, a on biorąc się pod biodra jeszcze raz kiwnął głową.
       - Zapraszam do środka. – Otworzył drzwi do sklepu które zaraz ponownie zapieczętował, a kierując się ku wejściu na zaplecze po chwili wspinali się po zawijanych schodach. W międzyczasie wyciągnął też wreszcie psa z torby pozwalając się mu rozejrzeć chociaż ponownie go ostrzegł – jak mu obsika doniczki to dostanie szmatę i będzie to czyścił. Tak! Pies!
       Wchodząc do przestronnego salonu na planie koła odetchnął z ulgą będąc wreszcie w domu. Odwiesił płaszcz, torbę na haczyki na drzwiach. Ściągnął buty i o to samo poprosił jego. Jeden strzał na palcach i w kominku radośnie strzeliły pierwsze płomienie. W domu było cicho, wszędzie wisiały kwiaty, liście licznych roślin. Niezmącony spokój z którego nagle zaczął dobiegać dźwięk. „Łip”. „Łip, łip”. „Łip, łip, łiiiip”. Wyprostował się gwałtownie, zmarszczył brwi i spojrzał w górę.
       - Ależ… – Zaczął ale łipanie zaraz nabrało na sile, jakby zaraz nad ich głowami przeleciało stado spłoszonych łabędzi. On zareagował od razu i uderzając różdżką o oparcie krzesła zaczął krzyczeć. – SPOKÓJ! SPOKÓJ MI TU! – Skarcił małe duszki kształtem przypominające koty których były setki na każdym z pięter wierzy. Setki par oczu wpatrzone w Merlina.
       - Albo się natychmiast uspokoicie albo zamknę w szafie! WSZYSTKIE ZAMKNĘ! – Nadal wołał na co „łip” ustało, a duszki jedynie siedziały potulnie i patrzyły. Większość siedział i patrzyła bo zaraz znalazł się taki jeden odważny co podszedł do Merlina od tyłu, niezauważony i szczypnął go w pośladek sprawdzając czy jest prawdziwy. Gdy okazało się, że i owszem duszki chórem wydały z siebie „ooooo, aaaaa” przez co znalazł się też drugi odważny. I trzeci i czwarty.
       Stado kocich duszków stały więc koło Merlina i dotykały go po nogach, grzebały w kieszeniach, wchodziły do tory i pod jego koszulę łaskocząc, sprawdzając kim był pierwszy elf który przekroczył próg wieży.

Arty!:
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {02/11/21, 08:55 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-04.33.52
Magia. Czyta, silna, piękna. Pachniała wiatrem, solą i słońcem. Ulubiona woń Merlina. A kiedy zapach rozwiał wiatr, Margo był… niziutki! Słodziutki! Elf nie potrafił się powstrzymać, by nie opaść na kolana i z radosnym śmiechem zgarnąć przyjaciela w ramiona, wtulając twarz w sierść na jego karku. Oh, zawsze chciał to zrobić! Zawsze!
- Dziękuję! – krzyknął w stronę Vincenta, pozwalając by pies zniknął w czeluściach jego torby.
Na nagle okazaną troskę nie potrafił odpowiedzieć inaczej jak wdzięcznym, pełnym radości uśmiechem. A Vincent twierdził, że będzie takim złym przewodnikiem… Rozbawiony i podekscytowany, złapał się łodygi i zaczął schodzić w dół… Przez pierwsze metry miał wrażenie, że poruszali się w mleku. Gęste chmury osiadały na nich warstewką wody, który niemal natychmiast zamarzała. Nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie, z fascynacją przyglądał się jak na końcówkach jego rzęs pojawił się szron, a z nosa zwisały sople. Kiedy wychynęli spod pierwszej warstwy obłoków, przed oczami rozpostarł się widok na kolejne chmury. Zwały, wyglądające jak kulki lodów, zawijasy bitej śmietany i zamki z pianek. Gdzie nie sięgnął wzrokiem widział róż, biel, pomarańcz i żółć. Było pięknie, a miało być jeszcze lepiej!
Nie miał pojęcia ile czasu minęło zanim w końcu minęli ostatnie pasmo chmur. Kiedy się pod nim znaleźli, na chwilę oślepił go blask słońca. Znacznie cieplejszy i wyrazistszy, jakby dopiero tutaj słońce mogło w pełni się rozwinąć i ogrzać to, co powinno być ogrzane. A kiedy jego oczy przywykły, jego usta uchyliły się szeroko tak jak powieki, jakby chciał całym sobą chłonąć widok jaki się przed nim pojawił. Zielona połać rozciągała się przed nimi i pod nimi, a za nią, w górę, wyżej niż drzewa wznosiły się gmachy budynków. Pięknych, szklanych fortec, lekkich jak piórko i kruchych jak kryształ!
- Wooaaah! Jak tu jest… niesamowicie! – powiedział, wdychając głęboko zapach lasu, magii i życia jaki docierał do jego płuc. Poza tym wszystkim, wyczuwał jakieś dziwne nutki, ale bez znajomości ich pochodzenia, nazwał je po prostu wonią cywilizacji.
Zsunęli się w końcu z fasoli. Wielkie drzewo, o które oparta była łodyga zadrżało jakby na powitanie, a Merlin nie potrafił się powstrzymać. Roześmiał się, a potem przytulił się do szorstkiej kory, obejmując pień tak bardzo jak zdołał, choć patrząc na rozmiar dębu, potrzeba było co najmniej kilkunastu Merlinów, by zdołać objąć go całego.
- Dziękuję! Bez ciebie nie byłoby mnie tutaj! – powiedział, głaszcząc korę, a potem, zaczął się rozglądać.
Las był wspaniały! Oh jak on dawno nie widział prawdziwego lasu! Takiego, który wyrastał z ziemi, nie z chmur, którego owoce mieściły mu się w dłoni, a słodka woń nie stanowiła afrodyzjaku nie do pokonania. Idąc ścieżką, zaglądał pod każdy kamień, za każdy pień, witał zwierzęta, które nie przypominały wzrostem małych domów. Cieszył się świergotem ptaków i bzyczeniem owadów. A potem weszli w dzielnicę, która sprawiła że Vincent musiał trzymać go za rąbek ubrania, bo niechybnie zgubiłby się w tłumie, zbyt ciekawy absolutnie wszystkiego. Ciągle pytał „a co to? A na co to ?” jak gdyby był dzieckiem, które pierwszy raz wyszło na ulicę. I tak właśnie się czuł, jak Alicja wrzucona do króliczej nory. Tykał wszystkiego! Rogów jakiegoś demona, macał miecze, łuki, delikatne diademy wybijane na świeżym powietrzu przez elfy, kamienie szlachetne wielkości kurzych jaj! Po co tym ludziom był on?! Przecież oni już byli obrzydliwie bogaci!
W końcu dotarli do miejsca, w którym powinien stać dom Vincenta. A jednak… nic tam nie było.
- Yhm… tak, naprawdę bardzo ładny – zapewnił go Merlin, myśląc sobie że to pewnie jakaś sztuczka i jak się po chwili okazało, miał rację.
Wieżyczka jaka przed nimi wyrosła była całkiem urocza. Dokładnie taka jak jej właściciel, pomyślał Merlin, wchodząc za mężczyzną do środka.
- Oh, jak pięknie! – zachwycił się, widząc girlandy kwiatów zwisające z sufitu. Urocze mostki pomiędzy piętrami, kręcone schodki, masę poduszek i sprzętu, którego nie powstydziłby się żaden szanujący się czarodziej. Merlin był zachwycony!
- Margo! Spójrz, jak tu wspaniale! – powiedział do psa, który nieufnie obwąchiwał co mu się nawinęło pod nos, obserwując bacznie poczynania Vincenta.
A kiedy powietrze wypełniło się uroczymi kotko duszkami, Merlin roześmiał się, próbując jednego takiego tyknąć. Nie rozumiał, czemu elf się denerwował, niemniej jego wysiłki w uspokojeniu hałaśliwej hałastry spełzły na niczym.
- Ojej, co to jest?! – zapytał, chichocząc kiedy duszkowe łapki zakradły się pod jego koszulę, łaskocząc go po piersi. Margo niezadowolony z kociej napaści, zaczął szczekać i łapą próbował odtrącić kotka, który przysiadł sobie w najlepsze na tyłku Merlina.
- Są naprawdę urocze – stwierdził ostatecznie, radośnie niczym dziecko, jednym machnięciem ręki pozbywając z siebie uporczywych duszków. Chciały na niego wrócić, ale wystarczył jeden uśmieszek elfa, przepełniony lodem ciemnej strony księżyca, by natychmiast odleciały.
- No dobrze, to gdzie ja śpię? – zapytał, choć kiedy znaleźli się na wyższej kondygnacji domku Vincenta, co innego przykuło jego uwagę.
Cały sufit pokryty był doniczkami, z których zwisały kwiaty, zioła, pachniało nimi w całym domu.
- OOOOOHHH! – wyrwało mu się, kiedy podbiegł do pierwszej roślinki, muskając palcami bordowe płatki. – Jak ci się udało uzyskać taki kolor? Fascynujące! A tego nie widziałem od stu lat! O rany! Ten kwitnie tylko raz do roku, a jego nasiona są tak rzadkie, że elfy z całego świata są w stanie ZABIĆ. A to jest okrutecznie trujące, nie boisz się z tym spać? A tego liście jadłeś? Są takie słodkie! – paplał radośnie, odnajdując wiele radości w rozpoznawaniu roślin, które nie dawały rady rosnąć w specyficznych warunkach panujących w górze, a które czasem łudził się, że uda mu się wyhodować. Chciał pomagać olbrzymom jak to tylko było możliwe, ale nawet nauka na której się znał mu nie pomagała.
Hummany
Beztroska Kometa
Hummany
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {04/11/21, 12:45 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-03.57.59
       Złość, rozgoryczenie, wstyd. Mógłby czuć tak wiele negatywnych emocji w momencie w którym Merlin koniecznie musiał dotknąć, poczuć i posmakować wszystkiego tego co kiedyś było mu znane, obecnie tak egzotyczne. Mógłby gdyby nie czysty szok jaki targał nim widząc tą nieskazitelną i nieudawaną radość. Jakby miał przed sobą dziecko którego nikt nie miał jeszcze okazji zepsuć, które zachłyśnięte tym co go otaczało śmiało się perliście i zachwycało wszystkim tym co widziały jego oczy i czuły jego palce. Jakby Merlin napotkał w rzeczach dla niego całkowicie zwyczajnych, najbardziej niedostępny artefakt. W którymś momencie chyba jego usta uchyliły się w niemym niedowierzaniu, wcześniej podejrzewał, że mógł być kiedyś do niego podobny, obecnie jednak opamiętał się, że jego serce nigdy tak szczerze nie było, a jego śmiech nigdy nie był tak niezachwiany. Niemniej, w którymś momencie zaczął się od niego zarażać. Powoli i z dużą dozą ostrożności. Ale! Jakby szczęście z całego tego śmiechu wartego przeznaczenia zaczęło go zarażać.
       Pierwsze parsknięcie które zdusił wydarło się z jego ust jeszcze przy dębie. Ściśnięte i przytulone drzewo wydawało się przebaczyć jemu tą długą nieobecność, skoro sprowadził mu istotę tak wrażliwą. Kolejny raz niedowierzał gdy przemierzali uliczki. Brakowało tylko żeby Merlin wszystko lizał stwierdzając, że albo dana powierzchnia nie ma smaku albo jednak zbyt wiele osób jej dotykało. Gdy natomiast zaczął zaczepiać rasy, które w jego kategoriach musiały być nieznane przez ich młody wiek, w ogóle złapał go za ramiona i pchał przed sobą piejąc pod nosem jak co najmniej, jakiś świr. No ale co poradzić, że właśnie odgrzebywał radość, która sądził że już dawno obumarła.
       Wtedy też spirala całego śmiechu nabrała na rozpędzie i doprowadziła go na skraj wytrzymałości psychicznej. Wszystko zaczęło się od koci duszków które po rzuceniu ciekawskich spojrzeń postanowiły zamienić się w rasowych zboczeńców. A on tylko odwrócił się i zaczął ściągać odzienie wierzchnie. Nic z tego! Gdy Merlin został napadnięty on od razu ruszył w jego kierunku machając rękami. Gdy napotkał jakiegoś duszka ten odlatywał gdzieś w górę po czym wracał z innej strony. W ten sposób inne, zachęcone poczynaniami reszty, rozumiejące że mają przewagę liczebną zaczęły spływać z kolejnych pięter przybierając formację bojową. Absolutnie wszystkie musiały dotknąć Merlina i Margo! Dopiero na zaklęcie wywołujące uderzenie powietrza przez które wszystkie zaczęły zwolna lewitować w powietrzu udało się im uchronić, a on masując nasadę nosa śmiał się z bezradności.
       - Wybacz im, szczerze Cię przepraszam. Jesteś pierwszą osobą od wielu lat która przekroczyła próg tej wieży, są ogromnie ciekawskie. – Zaczął je tłumaczyć, a widząc iskry w oczach Merlina ponownie pokręcił głową niedowierzając. Każda inna osoba byłaby wściekła. Każdy inny zmolestowany byłby zniesmaczony, znieważony, a Merlin?! Merlin właśnie stał głaszcząc jednego duszka, a ten przeciekał mu przez ramiona po chwili będąc galaretą na podłodze.
       - Ym… – Odchrząknął zapatrzony w jego oczy dopiero po chwili się opamiętując. – Mam takie… jakby… zboczenie? Zbieram duchy zmarłych kotów z ulicy. Te które nigdy nie zaznały miłości i nie potrafią odejść. No i… one tutaj, mają swoje obowiązki. – Wyjaśnił pobieżnie czując się jak wariat, jak świr pozbawiony przyjaciół. Ale co mógł począć, że gdy przychodziła szara jesień albo długie zimowe wieczory nie było nic lepszego niż otoczenie się pracującymi duszkami, wolne picie własnoręcznie hodowanych ziół i spędzanie czasu z kimś kto był zwyczajnie wdzięczy. Oczywiście nie mógł się zmienić, tym bardziej nie w tak krótkim czasie ale jednak, delikatny rumieniec zawstydzenia wkradł się mu na policzki. Na sekundę, na jej ułamek.
       Jego mocno zaskoczone spojrzenie pognało za Merlinem który nie czekając na specjalne zaproszenie i nie czując się absolutnie skrępowanym, ruszył na eksplorację wieży. Albo, przynajmniej miał taki zamiar bo zatrzymał się już na trzecim schodku gdzie on zawieszone miał pierwsze z donic, te wymagające nieco innych warunków niż te panujące na wyższy kondygnacjach. I jak początkowo chciał mu wyjaśnić żeby się nie przejmował bo jego dewiacja objawiała się również w ilości i traktowaniu roślin, zamarł zanim zdążył się wytłumaczyć nieprzyzwyczajony do gości. Zamarł z idiotycznym wyrazem twarz, z ponownym niedowierzaniem w oczach, a gdy jego serce niczym dzwon walnęło kilkukrotnie w piersi, dopadł do niego razem z nim obmacując kolejne liście.
       - Nie uwierzysz! Byłem kiedyś na targowisku i jeden stary krasnal myślał, że to pomidory. Kupiłem za bezcen. O! A tego przypadkiem wykopałem w lesie. Jak się wróżki dowiedziały co mi wyrosło to na miesiąc nie miałem do nich wstępu. Ach! A tego musiałem przesadzać trzy razy przez te trujące soki na liściach, trzy pary rękawic mi zeżarło! No i tylko jeden kotek ma odwagę przy nim pracować. – Trajkotał jak przekupka, jak katarynka chociaż nie, obydwaj właśnie do siebie trajkotali jak nastolatki o idolach – tyle że dwóch dorosłych mężczyzn o kwiatkach.
       Na jego przeciągłe „oooo” pokiwał intensywnie głową pokazując mu jak jeden kotek właśnie ostrożnie podlewał kwiatek. – Dostają ode mnie ogrom uwagi, miłość w postaci magii i rozmów, czasem serio zamykam je wszystkie w szafie i się na mnie obrażają! A jak je wypuszczam to są taką zbitą masą! No i one u mnie mogą mieszkać aż będą gotowe do odejścia opiekując się w tym czasie kwiatami. Podlegają je, pielęgnują, nawożą. Później zbierają odpowiednie fragmenty i odpowiednio przetwarzają tak żebym miał je do mikstur. – Fascynacja z jaką mówił i duma ze swojego doskonałego układu aż biła po oczach. A gdy jeszcze Merlin zaczął cały proces chwalić i im wspinali się wyżej tym na większą ilość kwiatów zwracał uwagę, chyba jego stres całkiem minął. Zajął się czymś zdecydowanie ważniejszym, tym co kochał i o czym mógł mówić. I chociaż ogromnie go to krępowało i po każdym słowotoku miał ochotę go przepraszać zawstydzony, Merlin ciągnął go tak mocno za język, że ani się obejrzał jak znaleźli się na jednym z zagospodarowanych czymś innym niż rośliny poziomie, a on był całkiem rozluźniony.
       - Spać. – Podrapał się po głowie. – Racja, musisz gdzieś spać. – Rozglądał się, a natrafiając na sporą wnękę w której kiedyś planował zrobić poduszkowy raj do czytania, ponownie się lekko zawstydził. – Nie mam tu drugiej sypialni, na chwilę obecną będziesz musiał… spać na materacu. – Ufne spojrzenie jakim został obdarowany ponownie lekko go uspokoiło, wziął oddech i po wypowiedzeniu kolejnego zaklęcia przygotował sam materac, bez stelaża, masę poduszek, małą lampkę i zabezpieczenie parapetu żeby absolutnie żaden nieproszony podmuch wiatru się przez nie nie przebił.
       - Przysięgam, to na chwilę. – Obiecał mu ale po co? Zachwyt jaki wywołał tak przytulnym urządzeniem małego kącika który miał być tylko Merlina wywołał na jego policzkach rumieńce typowego zaskoczenia. Był niesamowity. Aż nienormalny!
       - I jeszcze trochę prywatności. – Jasno fioletową zasłonkę która była zwieńczeniem pokoju zahaczył na drewnianym haczyku po czym podrapał się po policzku. – Z koci duszkami będziesz musiał sobie radzić sam. To co? Kolacja? – Zapytał obserwując zachwyconego Merlina przyklejonego nosem do szyby. Idealny widok na powoli zanurzające się w mroku nocy i świetle latarni miasto. – Może… gdzieś wyjdziemy? Znam kilka… niezłych knajp. – Zaproponował nieco kołysząc się palce-pięta, palce-pięta. Nie wiedział jak ma go zadowolić, nie wiedział w którą stronę ma próbować, a gdy palące spojrzenie przecenione wręcz błaganiem żeby wyszli padło na niego, poczuł że znowu się czerwieni.
       - To dawaj te rzeczy, musimy Cię jakoś normalnie ubrać.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {14/11/21, 03:27 pm}

Once upon a time PicsArt_09-30-04.33.52
Cudowności tego miejsca, w którym się znalazł wcale nie stanowiły tak naprawdę rośliny, czy koci duszki, najlepszym co w tym miejscu znalazł był sam Vincent, o czym sam zainteresowany zdawał się nie wiedzieć, albo w to nie wierzyć. Im więcej mówił, im więcej wyjaśniał, tym więcej w oczach Merlina było ciepła, kiedy na niego spoglądał. Kto by pomyślał, że ten pewny siebie, charyzmatyczny czarodziej będzie tak uroczy? To było określenie, które pojawiało się w myślach mężczyzny raz za razem, aż w końcu tam zostało, stanowiąc niemal drugie imię maga. Nie zamierzał jednak zdradzać się ze swoimi myślami, jeszcze by go mocniej zawstydził… Za to przyciągnął do siebie jednego kotka i zaczął go głaskać za uchem. A kiedy ten przelał mu się przez palce, zachichotał radośnie, kucając by się tej kociej galarecie z ciekawością przyjrzeć.
- To bardzo ładnie z twojej strony, jestem pewien, że zdołają ci się odwdzięczyć za pomoc, jeśli nie w tym życiu to w kolejnym – powiedział tajemniczo, zaraz jednak przechodząc dalej, rozpoczynając rozmowę, która zająć miała mnóstwo czasu i wypełnić dom Vincenta radosnymi okrzykami zachwytu.
Wspaniałe! Zbiory mężczyzny były niesamowite! Pełne roślin i kwiatów, ziół i chwastów, które chwastami dla sprytnego czarodzieja nie były. Opowiadał o każdym tak cudownie, że Merlin słuchał go z zapartym tchem, dopytując o absolutnie wszystko i uśmiechając się do siebie za każdym razem, kiedy przyłapywał ciemnowłosego na rumienieniu się. Nie rozumiał, czego się tak wstydził, niemniej nie zamierzał dawać mu powodów, by choćby przy nim nie był sobą tak szczerze jak tylko chciał. Podobało mu się to co widział i słyszał, jego magiczna aura również była niezwykła. Ciepła, pełna słodyczy i dobroci. Przywodziła Merlinowi na myśl objęcia kogoś niezwykle bliskiego.
Kiedy w końcu znaleźli się wyżej i mężczyzna zaczął kombinować dla niego miejsce do spania, elf przyglądał się temu co powstawało z rosnącym podekscytowaniem.
- To najlepsze miejsce do spania jakie kiedykolwiek widziałem! – oświadczył, wskakując na materac i spoglądając przez szybę. Światła miasta wyglądały niesamowicie! W dole nadal panował spory ruch, ktoś śpiewał gdzieś w oddali, a muzyka z lasu wróżek docierała nawet tutaj, przynosząc ze sobą powiew radości i niewinności.
- Chcę iść! – zgodził się, kiedy Vincent zaproponował wyjście na miasto. MIASTO! Kiedy Merlin ostatnio był w miejscu, które mogło się tak określać, po zmroku nie dało się wyjść, bo było tak ciemno, tymczasem w dole paliły się lampy, rozpraszając mrok i pozwalając na nocne życie nie tylko stworzeniom mroku. Chciał poznać to wszystko. Możliwości i perspektywy jakie dawało im to niezwykłe miejsce.
- Margo, popatrz… Wyobrażałeś sobie, że będzie tu tak niesamowicie? – zapytał, za co w odpowiedzi otrzymał spojrzenie pełne wątpliwości. Elf roześmiał się i trącił delikatnie pięścią psi nos.
- Nie patrz tak na mnie, przecież nie narobię głupot. Poza tym, to nie tylko szansa dla mnie! – zauważył, pochylając się by pocałować psa w czubek głowy. – Może znajdziesz sobie jakąś pannę? – zaproponował mu na ucho, na co pies, jak gdyby zawstydzony słowami białowłosego, popchnął go łbem, by obszczekać go i ostatecznie położyć się tuż przy szybie, tyłkiem do właściciela.
- Hej Margo, nie obrażaj się! Nie możesz zostać starym kawalerem! Jeden nam wystarczy - zauważył, ale pies nie zareagował, obrażony do żywego.
Merlin roześmiał się, ale zostawił zwierzaka w spokoju, prostując się i zbliżając do Vincenta.
- Więc? W co chcesz mnie ubrać? – zapytał zaciekawiony, wpatrując się w niego wyczekująco.

Skrępowanie. To uczucie towarzyszyło mu przez cały czas gdy tylko myślał o tym, że Merlin - choćby czasowo - będzie z nim mieszkał. Zmieni się całkowicie jego rutyna. Nie będzie już mógł użalać się na głos, prowadzić konwersacji z kotami. Nie mógł wychodzić na większego dziwaka niżeli był. Będzie musiał więcej kupować, inaczej gotować i zastanowić się nad rozrywkami jakie były w mieście dostępne. Skończy się przesiadywanie w domu gdy będzie zmęczony, wylewność gdy będzie dobity psychicznie. Powinien być opanowany, uśmiechnięty i pełen energii. Idealny gospodarz. Martwił się czy podoła. A jednak, zmartwienie to opuszczało go za każdym razem gdy przyglądał się jaśniejącym oczom wpatrzonym w piękno nieznanego świata. Może… Merlin nie będzie tak fatalnym współlokatorem? Może pozwoli mu zajmować się sobą, pracować w normalnym trybie? Owszem, mieli ogromne problemy na głowie związane z jego zleceniem którego nie dopełni i tym również musieli się zająć ale, może to będzie bardzo owocna współpraca?
Aż podskoczył gdy Merlin dopadł do niego z niegasnącym uśmiechem, rozbawieniem błyszczącym w oczach i entuzjazmem na samą myśl wyjścia na miasto. On chwilę zmieszany przyglądał się jego twarzy po czym odchrząknął i poprosił go żeby wyciągnął wszystkie rzeczy. Ostatecznie wybrał jedną parę spodni i białą koszulę. Nie obeszło się jednak bez poprawek. Stawiając go na małym taborecie zaczął krążyć dookoła niczym kot nad ofiarą i dotykając poszczególne miejsca różdżką nanosił zmiany. Kolejnym zaklęciem wyciągnął też część rzeczy z własnej szafy i proponując mu przymierzanie marynarek, kardiganów, sweterków i kamizelek ostatecznie cofnął się o dwa kroki ze zmieszaną miną. Wyglądał..
- Och. - Zaczesał niesforny kosmyk za ucho gdy nasycił się idealnie dobraną kreacją, która z nieco wiejskiego wyglądu zrobiła z Merlina szykownego dżentelmena na wydaniu. Nie umiał oderwać spojrzenia dobrą chwilę. - Co sądzisz? - Opamiętał się machając dłonią żeby podeszło do niego długie ale wąskie lustro. Sam obejrzał się na szafę, jeszcze raz rzucił spojrzenie Merlinowi i jeszcze raz zanim sam się zastanowił, i wybierają musztardową koszulę, czarny płaszczyk i czarną kamizelkę, do tego koniecznie kapelusz jednym machnięciem dłoni również się przygotował do wyjścia.

Przebieranki były niemal tak samo ekscytujące jak ubrania, które Vincent dla niego wybrał. Nie miał pojęcia, że rzeczy mogą być tak bardzo przylegające do ciała i jednocześnie tak wygodne. Ostateczny zestaw tak mu się podobał, że kręcił się przed lustrem dobre dziesięć minut, nie mogąc wyjść z podziwu jak jasna koszula kontrastowała z jego błękitną karnacją, pasując do włosów, a błękitna kamizelka kolorystycznie odpowiadała jego skórze, do tego te spodnie! Gdyby sam się wcześniej nie widział nago, nie uwierzyłby, że miał tak długie nogi! A kiedy się obrócił i dojrzał ubranego Vincenta, jego wzrok nabrał miękkości. Obejrzał go od stóp do głów, stwierdzając jednoznacznie, że mężczyzna był niezwykle przystojny, choć nie w ten typowy sposób księcia na białym koniu. Był raczej pączkiem dzikiej róży ukrytym w ogrodzie pełnym ziół i roślin leczniczych.
- Chyba jesteśmy gotowi? - zapytał, wygładzając jeszcze kamizelkę. Słysząc, że jak najbardziej, posłał mu szeroki, pełen radości uśmiech.
Wyszli przed domek, Margo został w środku z kociduszkami, Vincent zrobił swoje czary-mary by nikt go nie okradł i mogli ruszyć na podbój miasta. Merlin był zafascynowany! Nigdy nie widział miejsca takiego jak to! Ulice były zatłoczone, ale nadal łatwo się było po nich poruszać, bo były tak szerokie i przestronne. Oczywiście, nie licząc ulic, po których jeździły jakieś zmechanizowane pojazdy, wydając z siebie ryk silnika i klaksony, kiedy któryś nieostrożny kierowca niemal doprowadził do wypadku. Wystawy sklepów, które mijali pełne były bibelotów, towarów, których nazw Merlin nie znał i książek! Mnóstwo książek! Z knajp, obok których przechodzili dobiegał ich zapachy z wszystkich zakątków świata, ale żadna nie pachniała znajomo. Merlin miał ochotę spróbować absolutnie wszystkiego! Zatrzymywał się przy wystawach, oglądał towary, zaczepiany przez niekoniecznie uczciwych wystawców, którzy próbowali mu wciskać buble niemal za stokrotną ich wartość i tylko fakt, że nie miał pieniędzy i miał obok siebie Vincenta nie skończył w jakimś ciemnym zaułku ograbiony i obity.
Niemniej! Nawet na chwilę nie przestał sie uśmiechać. Wszystko było błyszczące, żywe, piękne! A on w końcu nie był jedyną osobą na świecie. Mijał ludzi, którzy byli znacznie niżsi od niego i nie musiał się martwić, że dzieci przez przypadek go zadeptają, że dzikie psy rozszarpią jego i Margo, że jedzenie, którego nie dało się nazbierać mniej, a którego było dla niego za dużo, musiał marnować i wyrzucać… Oczywiście, kochał olbrzymy, ich dobroć i miłość były dla niego na wiele, wiele lat ukojeniem i ostoją, ale świat w górach nie był jego. A im dłużej przebywał w dole, tym bardziej czuł, że w końcu znalazł się w miejscu, które było dla niego odpowiednie. Musiał się tylko nauczyć w nim żyć.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Once upon a time Empty Re: Once upon a time {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach