Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Hi!
PeterxCisco
Whazzup?
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C i s c o
W słuchawkach Cisco pobrzmiewała muzyka Eltona Johna zgłośniona tak, aby siedzący obok niego Sid na pewno ją słyszał. Starszy brat miał odebrać go ze szkoły po tym, jak Cisco kolejny raz wdał się w bójkę i trzeba było go odebrać od dyrektora. Matka była w pracy, a ojciec pojechał do innego hrabstwa ogarniać jakąś sprawę w hurtowni, toteż nie mogli tego uczynić. Win miał praktyki w kancelarii do wieczora, więc został tylko Sidney. Łatwo można domyślić się, że nie był tym faktem szczególnie zachwycony.
Nastolatek zmarszczył w zdziwieniu brwi, widząc, że zajeżdżają na parking miejscowego szpitala. Spojrzał pytająco na starszego brata, wyciągając jedna słuchawkę z ucha.
- Mam wezwanie do szpitala. Muszę najpierw zająć się pracą, potem cię odwiozę. - rzucił oschle, gasząc silnik i wyciągnął klucze ze stacyjki radiowozu - Wysiadaj. Nie zostawię cię samego w służbowym aucie. - dodał, sięgając jeszcze do tylnego siedzenia po swoją kurtkę.
Franek wywrócił oczami, ale posłusznie wysiadł z wozu, naciągając kaptur bluzy na głowę i potuptał grzecznie za Sidem do budynku. Starszy brat kazał mu poczekać na niego w holu, a sam wsiadł do windy i zostawił go samopas. Czy chłopak posłuchał? Absolutnie. Zarzucił szkolną torbę na ramię i unikając spojrzenia pielęgniarek, przemknął do korytarza, gdzie znajdowały się sale chorych. Dyskretnie zaglądał do sal, o ile te miały uchylone drzwi. Przystanął przy jednej, obserwując chłopaka na łóżku. Kojarzył go, ale nie mógł sobie do końca przypomnieć skąd.
Dopiero w chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały, przypomniał sobie, gdzie widział już tą twarz i łysą glance. Ścisnął mocniej telefon w dłoni, czując się jakoś niezręcznie, że dał się przyłapać na patrzeniu. Uśmiechnął się.
- Eee... Simanko. - skinął chłopakowi głową - Sorry, że się gapię, ale... jesteś Peter but no parker, nie? Ten z Insta. - podrapał się po karku - Obserwuję cię na instagramie i po prostu, jak na ciebie zerknąłem, od razu cię skojarzyłem, ale nie mogłem sobie przypomnieć... - zaśmiał się, szybko otrząsając się ze skrępowania - Jestem Cisco. Mogę tu się u ciebie schować przed starszym bratem? - spytał, wchodząc w głąb pomieszczenia i wyciągnął rękę, aby mógł ją uścisnąć.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pitty
Grał w jakąś głupią platformówkę na laptopie. Czas w takim miejscu jak szpital wydawał się nielinearny. Dni zlewały się ze sobą, obchody lekarzy czy podania leków przez pielęgniarki często wyglądały tak podobnie, że człowiek się zastanawiał czy nie powtarza się właśnie wydarzenie z przeszłości. Sam nie był pewny czy fuczał na pielęgniarki dzisiaj rano, czy może to było wczoraj.
Czuł na sobie czyjś wzrok. Nie była to żadna nowość. Zdążył się już przyzwyczaić, że ludzie tutaj często traktowali pacjentów jak zwierzęta w zoo. Najgorsi byli studenci lekarskiego, gdy sporą grupą pakowali się do sali za lekarzem. Nie obyci jeszcze ze szpitalnymi standardami wpatrywali się w ciebie smutnym, współczującym wzrokiem jakbyś co najmniej opisywał im jaką trumnę wybierzesz na swój pogrzeb, a nie to jak się czujesz. Pitty często piorunował ich wzrokiem bądź odpowiadał ironicznie na ich pytania.
Jego dłonie zamarł na klawiaturze. Pokonał bosa. Na ekranie pojawił się napis Area Librrated. Odblokował kolejne planszę. Zamiast zacząć kolejną rundę spojrzał w stronę drzwi. Spodziewał się ujrzeć lekarza, pielęgniarkę czy jakąś salową, ale zdecydowanie w żadnej opcji nie zawarł jakiegoś dzieciaka. Patrzyli na siebie, a sytuacja wydawała się dość niezręczna.
Instagram. Od czasu diagnozy przybyło mu sporo nowych obserwujących. Z jednej strony zainteresowanie było dobre, pomagało w organizacji tych wszystkich akcji dobroczynnych w sąsiedztwie czy jego byłym liceum , które chociaż trochę odciążały finansowo jego rodziców. Był pewny, że jego leczenie było znacznie droższe niż mu mówili. Z drugiej strony często się zastanawiał ile z tych osób robi zakłady o to czy umrze, ile z tych osób znalazło sobie tanią sensacje. Pamiętasz tego blondasa, z klasy niżej? Tego co grał w drużynie baseball. Wiedziałaś, że ma raka? Okropne.
– Pitty – Uścisnął mu dłoń. Patrzył na niego uważnie, szukał w jego oczach współczucia, politowania, tego rodzaju smutku, gdy patrzysz na nieszczęście innych. Z ulgą nie dostrzegł niczego takiego. – Dobra możesz tu zostać.– Odłożył laptopa z odpaloną grą na stolik przy łóżku. Zabrał z krzesła obok bluzę, aby Cisco mógł usiąść.–...ale nie ma nic za darmo Przemyć mi później stripsy z frytkami i shake'a. Mnie piguły za bardzo pilnują i dają jakąś pozbawioną smaku papkę.– Przewrócił oczami na wspomnienie serwowanych na oddziale posiłków. Uśmiechnął się słabo.
– Dlugo bedziesz chował się przed bratem? – Dopiero teraz uświadomił sobie, że potrzebował kontaktu z kimkolwiek innym niż rodzice czy znajomi, którzy boją się jakiekolwiek emocje wprowadzą go do grobu? Spojrzał na swój laptop.
– Gramy w broforce?
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C i s c o
Usiadł na krześle, odkładając swoją szkolną torbę na podłogę. Wywrócił z rozbawieniem oczami.
- O Boże... Ale wymagania. - zaśmiał się, wyciągając z kieszeni telefon i sprawdził godzinę - Dobra, ale nie obiecuję, że załatwię to dzisiaj, dobra? Będę miał dzisiaj zjebkę w domu, więc nastaw się, że wpadnę tu jutro. Napiszę ci na instagramie, jakby coś się miało zmienić.
Zjebka to może za dużo powiedziane. Jego opiekunowie już dawno starcili ochotę nawet na karcenie go, jedynie patrzyli na niego z potępieniem i dawali mu jakieś kary, jeśli przewinienie tego wymagało. Bójka bez poważnych strat na zdrowiu przeciwnika równało się zmywanie naczyń przez miesiąc, może posprzątanie garażu w weekend. Spoko. Garaż sprzątał dwa tygodnie temu, więc wleci pewnie zmywanie. Do przeżycia.
Wzruszył ramionami.
- Cholera wie. Jest gliną. Dostał chyba jakieś wezwanie tutaj do ofiary wypadku czy inny chuj. - schował telefon do kieszeni i spojrzał z uprzejmym zainteresowaniem na swojego rozmówcę, a potem na laptopa - Ooo! Pamiętam, jak oglądałem dawno temu, jak moi bracia w to grali! Nigdy nie dali mi spróbować! Jestem za! - przetarł oko palcem, rozmazując jeszcze bardziej swój rozmazany makijaż wykonany czarną kredką, którą zwinął Baśce. Denerwował swoich rodziców, tym całym robieniem sobie emosiowego makijażu i ubraniami, które w bardziej konserwatywnych kręgach wołały "szatanista". Denerwowało ich to tym bardziej, że doskonale wiedzieli, że podłapał to od swojego biologicznego ojca po którymś z ich spotkań. Pewnie chcieli go rozszarpać za to, że skoro już się pojawił, to nie zabrał od nich Cisco.
Poczekał, aż Pitty wyciągnie pady, żeby mogli pograć we dwóch.
- A te stripsy, to chcesz z jakim sosem? W sensie, nie wiem czy możesz jeść ostre rzeczy, nie znam się. A, i jaki smak shake'a? - no co? Poważnie o tym myślał. Przecież jego nowy kolega poprosił, aby mu kupić jedzenie. Normalne jedzenie. Nie może przejść obok tego obojętnie! Jeszcze biedny z głodu umrze!
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pitty
– Glina, nieźle. – Rzucił zmieniając pozycję na łóżku. Z szafki nocnej wyciągnął dwa pady, podpiął do laptopa oraz rozdzielił pomiędzy siebie i Cisco. Ustawił ekran tak, aby im obu wygodnie się grało i usadowił się w nogach łóżka.
– Sam nie wiem czy mogę to jeść. – Odparł, zamyślony zmieniając parę ustawień w grze. –...Ale walić to. – Dodał po chwili. – Człowieku ja marzę o fastfoodzie. Zamawiam z dipem barbecue i krówkowego shake'a.
Spojrzał na chłopaka. Wzrok Pitty'ego padł na rozmazane, czarne plamy pod oczami Cisco. Był pomalowany? Nie zauważył tego wcześniej. Sekundę później odwrócił głowę. Poczuł się głupio. Sam nienawidził jak ludzie się na niego gapili. Starając się zachować jak najbardziej nonszalancko zaczął pokrótce tłumaczyć nowemu znajomemu zasady gry. Była to najprostsza w świecie, platformowa strzelanka. Nic skomplikowanego.
Pierwsze poziomy przechodzili z łatwością. Miedzy nimi zapanowała cisza. Peter czuł, że zaczyna mu ona przeszkadzać. Chciał ją jakoś przerwać, ale nie bardzo wiedział jak, przecież nie zacznie teraz rozprawiać o pogodzie. Siedział obok obcego człowieku, nie miał pojęcia o czym z nim rozmawiać. Pytania o wiek, szkołę czy pracę wydawały się jeszcze bardziej nie na miejscu. Wprowadziłyby jeszcze bardziej niezręczną sytuacje, po której chłopak z pewnością by uciekł. Nie chciał tego. Trudno było to przyznać samemu przed sobą, ale Pitty ogromnie pragnął towarzystwa kogoś kto nie jest członkiem personelu medycznego bądź rodziny. Jego przyjaciel na początku przychodzili naprawdę często, niemal codzienne odwiedzał go ktoś z jego grupy znajomych, ale im dłużej trwało leczenie, tym rzadziej się pojawiali, aż ich wizyty stały się sporadycznie. Cześć z ludzi, z którymi dawniej spędzał ogrom czasu teraz nie widział od miesięcy.
Zamyślony, przestał zwracać uwagę na swojej poczynania w grze. Jeden z żołnierzy - samobójców obklejony materiałami wbiegł z krzykiem na jego postać. Peter wydał siebie dziwny odgłos przypominającym coś pomiędzy piskiem, a stęknięciem , machnął padem w bok jakby ten ruch pomógłby mu w zrobieniu uniku. Udało mu się odskoczyć bohaterem w bok, nie zabiła go eksplozja, ale w zamian runął w przepaść. Spojrzał na Cisco i po chwili wybuchł szczerym śmiechem.
Po tej sytuacji atmosfera się rozluźniła. Przynajmniej w odczuciu Petera. Rzucał kilka żartów nawiązujących do rozgrywki. Pomagało to, że poziomy stawały się coraz trudniejsze. Im obu zdarzały głupie zagrania, z których mogli się śmiać. Pojawiało się tez coraz więcej bohaterów będących parodiami znanych filmowych postaci z lat dziewięćdziesiątych i osiemdziesiątych, których mogli w zabawny sposób komentować.
Blondyn wyśmiewał właśnie z karykatury Neogo z Matrix, gdy to pokoju wszedł mężczyzna w średnim wieku. Jasno brązowe kolor włosów zaczął znacząco ustępować siwiźnie dominującej już po bokach. Zaczął siwieć dopiero kilka miesięcy temu, po tym jak usłyszał diagnozę syna. Wokół jego widoczne były kurze łapki, zmarszczki charakterystyczne dla ludzi, którzy dużo się w życiu uśmiechali.
– Słychać was na końcu korytarza.– Rzucił przy wejściu. Z nieukrywanym zainteresowaniem patrzył na Cisco. Nie chodziło o ekscentryczny wygląd chłopca. Dawno nie widział w szpitalu nikogo ze znajomych Petera. Cieszył się, że ktoś go odwiedził.
– Nie jesteś tu mile widziany Andrew. – Odparł blondyn nie odrywając wzroku od ekranu laptopa,
– Nie wstyd ci, stara dupo, stroić foszków przy koledze? – Mężczyzna nie wydawał się przejęty fuczeniem syna. Spojrzał na drugiego z chłopców i uśmiechnął się przyjaźnie. – Andrew Chasey. – Przywitał się wyciągając rękę.
– A nie wstyd ci obrażać własne dziecko z rakiem? – Wtrącił się Pitty pauzując grę.
–O teraz dziecko. Wczoraj wielki dorosły, dzisiaj nagle znowu dziecko. – Ożywił się rozbawiony Andrew.
Na policzkach Petera pojawił się delikatny rumieniec nikt nie potrafił zawstydzić go tak jak jego ojciec. Spiorunował tatę wzrokiem.
– To co? Do jutra? – Zwrócił się do Cisco. Szczerze nie wierzył, że chłopak wróci z zestawem z KFC. Podejrzewał, że dzisiejsze spotkanie było jednorazowe, ale nie wiedział jak inaczej miał się z nim pożegnać. Szczególnie w obecność Andrew stał nad nim jak kat nad grzeszną duszą
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C i s c o
Franiowi cisza nie przeszkadzała. O dziwo! Zazwyczaj był pierwszy do tego, żeby przerwać milczenie, ale jak raz, czuł się w tym bardzo dobrze. Całkowicie.
Sam nie był najlepszym pro-gamerem, więc wszelkie wpadki czy to w jego wykonaniu, czy w wykonaniu Pitty'ego, wywoływały u niego może drobną frustrację, ale w większości czyste rozbawienie. Śmiał się momentami tak, że aż bolały go płuca i miał problem ze złapaniem oddechu. Przypominało mu to wczesne dzieciństwo, gdy Win poświęcał mu większość wolnego czasu. Z nowym kolegom czuł się podobnie, jak wtedy. Nie myślał o otaczającym go świecie, a tylko skupiał się na tym, co tu i teraz. Może nawet lepiej, niż zabawa ze starszym bratem, lepiej oddałoby towarzyszące mu właśnie emocje, porównanie sytuacji do momentów, tuż po zamknięciu sklepu, gdy Myron liczył pieniądze w kasie i pozwalał swojemu pracownikowi brzdąkać na zapleczu na swojej gitarze. Był w tym fatalny, ale to uwielbiał.
Uniósł głowę i zamrugał zdziwiony, patrząc na mężczyznę, który wszedł. Wyglądał na nieco zmęczonego, ale biła od niego aura sympatycznego człowieka. Mimo to, Cisco wyprostował się na swoim krześle, uważnie na niego patrząc. Cóż, można powiedzieć, że Franio nie był zbyt ufny do dorosłych. Kiedyś jednym ufał bezgranicznie, ale to zmieniło się, gdy pojawił się Nigel i po jego długich namowach zgodził się na test na ojcostwo. Świat młodego Hughesa runął jak domek z kart. Dosłownie. Chyba zawsze jego życie było chwiejne, jak ten domek z kart, który runie przy najdelikatniejszym powiewie wiatru. Stracił resztki zaufania do przybranych rodziców, jakie jeszcze do nich miał. Nie szczególnie wierzył też w biologicznego ojca, nie wydawał się kimś, na kim można polegać. Z jednej strony Franek był ufny jak dziecko, ale tylko do momentu, gdy rozmawiał z kimś zbliżonym do siebie wiekowo. Do starszych zawsze musiał najpierw przywyknąć.
- Cisco Hughes. - przedstawił się, ściskając dłoń mężczyzny.
Przez chwilę przysłuchiwał się wymianie zdań na linii ojciec-syn, ciut zafascynowany. Gdyby on tak spróbował zwrócić się do wujo-ojca, najpewniej dostałby po głowie.
Drgnął słysząc pożegnanie. Wygania go? Och...
- A! Jasne! Zasiedziałem się! Sorka! - zaśmiał się, wstając i schylił się po swoją torbę - Do jutra. Napiszę, jakby coś się miało zmienić! - wyszczerzył się i wyciągnął telefon z kieszeni, żeby sprawdzić godzinę. Mina mu zrzedła. Miał wyciszony telefon, więc pierwsze, co zobaczył to trzy nieodebrane wiadomości od Sidneya oraz dwa SMS-y od tego samego. W pierwszym pytał gdzie jest, a w drugim poinformował go, że ma złapać autobus, bo on nie ma czasu na użeranie się z nim.
- Kurwa, mam przesrane. - mruknął pod nosem. Zarumienił się lekko i spojrzał na ojca Pitty'ego - Eee... Przepraszam... Za słownictwo. - wydukał.
Jeszcze raz się pożegnał i opuścił towarzystwo. Oby Sid nie powiedział rodzicom, że mu zwiał, bo tym razem może nie obyć się bez szlabanu. Wdawanie się w bójki to jedno, ale marnowanie czasu idealnego syna, Sidzia? To już jest zbrodnia karygodna. Kiedy dotarł do domu, przywitała go cisza. Nikogo jeszcze nie było, tylko Boomie drzemał na fotelu przed wyłączonym telewizorem. Cisco zrzucił buty w przedsionku, pogmerał krótko kota za uchem, mijając go w drodze do kuchni. Odgrzał sobie obiad, który zjadł oglądając na telefonie filmy z YouTube'a. Resztę popołudnia spędził na próbie odrobienia pracy domowej z fizyki. Coś mu tam wyszło, ale czy wynik był poprawny? Pozostało mu liczyć, że tak. Kiedy wrócili jego opiekunowie, zebrał opieprz od ojca, ale obyło się bez szlabanu, tylko dowalił mu jakieś dodatkowe obowiązki domowe. Gówno. Oni to chyba tylko liczyli, aż coś przeskrobie. Darmowa pomoc domowa.
Następnego dnia po szkole wsiadł w autobus i wysiadł pod KFC dwie ulice od szpitala. Zamówił to, o co poprosił go Pitty i coś dla siebie, w postaci frytek, tortilli z serem i kurczakiem i picia. Papierowe torby z jedzeniem zapakował w siatkę z logiem Walmartu, coby pielęgniarki się nie czepiały, a picie po prostu niósł w tekturowej tacce. Do shake'a raczej nie będą się przywalać, nie?
Tak wyposażony, zajrzał do sali nowego znajomka.
- Puk-puk! Zamawiał pan dostawę UberEats? - uśmiechnął się od wejścia i bez zaproszenia wszedł do środka. Postawił picie na stoliku, odłożył torbę pod ścianę i zaczął rozpakowywać jedzenie.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pitty
Przeglądał Instagrama. Niemal machinalnie wpisał w witrynową wyszukiwarkę Cisco Hughes. Pobieżnie przejrzał galerię chłopaka, naklikając w niektóre zdjęcia. Już wczoraj zdążył zauważyć, że brunet jest dość ekscentryczny, a teraz się w tym upewnił. Z pewnością nie należał do typu osób z którymi zadawał się Pitty, ale łapał poczucie humoru przebijające z udostępnionych zdjęć. Jego palec zawiesił się nad ikonką obserwowania. Czy nie wyjdzie na dziwaka jeśli to teraz zrobi? Zrezygnował.
Przerzucał znudzony kolejne reelsy, gdy pojawił się Cisco. Spojrzał na niego zdziwiony, a następnie jego wzrok padł na kartonową tackę na której stały shake'i oraz na torbę z Walmartu. Spodziewał się prędzej wiadomości w DM'ach, że jednak nie da rady przyjść niż jego faktycznej wizyty. Nie mógł powiedzieć, że się nie cieszył. Szczególnie gdy do jego nozdrzy dotarł zapach fast foodów, których od tak dawna nie jadł. Oprócz pozbawionego smaku szpitalnego żarcia mógł liczyć co najwyżej na preparaty odżywcze uparcie przynoszone przez jego matkę.
Szybko podebrał ze stolika pudełko z jeszcze ciepłymi strippsami. Posłał nowemu koledze zadowolony uśmiech.
- I jak wczoraj skończyło chowanie przed bratem? - Zagadnął wpakowując cały kawałek mięsa do ust. Tak dawno nie jadł niczego ostrego, że zdążył się odzwyczaić. Oczy mu się zaszkliły, usta piekły żywym ogniem. Spojrzał na Cisco, szukając w nim jakieś pomocy rozpaczliwie starając się szybko pogryźć pikantnego stripsa. Przełknął go i popił zimnym shake'm. - Ja to zjem. - Wychrypiał, gdy doszedł do siebie. Wziął kolejny łyk napoju. - Zjem. - Powtórzył jakby próbował przekonać bardziej siebie niż drugiego chłopaka .
Ściągnął kapcie i usiadł po turecku na szpitalnym łóżku. Skinieniem głowy zachęcił Cisco do tego samego. Pudelka z jedzeniem zabrał z stolika i ułożył pomiędzy nimi.
- Moja mama dostanie zawału jeśli zobaczy, że wcinam ten syf z KFC. - Maczając frytkę w ketchupie ubrudził sobie palce. Machinalnie je oblizał, a następnie wytarł dłoń w materiał szarych dresów, które miał na na sobie. - A salowe zamordują jak zobaczą ten syf. - Dodał strzepując z prześcieradła okruchy.
- Wychodzę do domu pod koniec tygodnia. - Zaczął powoli udając nonszalancje. - Idziesz na sobotni mecz baseballa? Andrew kupił bilet w pierwszym rzędzie, ale nie może ze mną iść. Może chcesz skorzystać? - Pitty lubił oglądać ten sport, sam w liceum grał w szkolnej drużynie, ale zawsze chodził na mecze z ojcem lub znajomymi. Pójście samemu dzień po tym jak wyszło się ze szpitala wydawało mu się strasznie przygnębiające.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C i s c o
Na pierwszy rzut wziął sobie swoją tortillę. Ostrożnie odwinął ją z papierka i już miał wziąć pierwszy gryz, kiedy Pitty spytał go o jego wczorajsze przygody z Sidneyem. Przed oczami stanęła mu twarz Percivala i jego rozczarowanie wymieszane z pogardą. Wgryzł się w tortillę, żeby dać sobie chwilę na odpędzenie niepotrzebnych myśli. Wzruszył ramionami, żując.
- Wkurzył się i mnie tu zostawił. Wracałem do domu na własną rękę. - zrelacjonował sucho. Na szczęście (dla Frania, nie jego kolegi), Pitty zaczął się krztusić i dławić swoim posiłkiem. Cisco trochę się przestraszył jego reakcji na ostry sos, ale widząc jak łapczywie popija zimny napój i zapewnia siebie i jego o tym, że da radę zjeść swoje stripsy, nie dał rady się powstrzymać i wybuchł śmiechem.
Zasłonił usta dłonią, próbując zdławić głośny dźwięk i przy okazji nie opluć wszystkiego wokół mieszanką śliny oraz sera. Z tego wszystkiego sam też zaczął się krztusić. Zakaszlał kilka razy, wciąż krzywiąc się w durnowatym uśmieszku i sięgnął po swój napój. Popił i jako-tako uspokoił się, chociaż banan nie schodził mu z mordy.
- Sorka. - rzucił, siadając obok niego - Pewnie bardzo się martwi, jak to mamy, nie? - stwierdził, między kęsami tortilli. Sam nie bardzo wiedział, czym jest ta cała mamina troska. Nie na własnej skórze, ale widział jak Alice martwi się o Sida i Wina, jak Babs zmienia się diametralnie, jak tylko mały Boston choćby kichnie. Widział też mamę swojego najlepszego kumpla, kiedy jednocześnie na niego krzyczała za głupotę i płakała nad złamaną ręką, gdy ten dureń, Axel, wypieprzył się zjawiskowo na deskorolce, że aż mu rękę wywinęło na drugą stronę. Gdyby ktoś pytał, Cisco to kamerował. Gdzieś pewnie ma to nagranie w czeluściach komputera.
Spojrzał na niego, unosząc brwi i zmiął opakowanie po tortilli.
- Fajnie. - rzucił na wzmiankę o wypuszczeniu go do domu. Bo to fajnie, że go wypuszczają, nie? To chyba znaczy, że jest z nim dobrze. A przynajmniej w miarę okej. Pytanie o mecz wydało mu się trochę z dupy. No bo spójrzcie na Frania, czy on wygląda na kogoś, kto się sportem interesuje?
Dalsza wypowiedź Pitty'ego trochę rozjaśniła mu kontekst.
- Och... Eee... Moment... Zobaczę, czy nie mam pracy w sobotę... - wymamrotał, wyciągając z kieszeni telefon i włączył What's Upa, na którym Myron zawsze wysyłał mu grafik. Przez chwilę przyglądał się zdjęciu, po czym skinął głową - Dobra, pracuję w piątek po szkole, a sobotę mam wolną. Możemy pójść. - przytaknął, chowając komórkę do kieszeni bluzy i sięgnął po swoje frytki - W ogóle... Czemu mówisz na niego Andrew? W sensie, to twój ojciec, nie? U ciebie mówi się po imieniu do rodziców? - zagadnął.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pitty Chasey
Pokiwał zadowolony głową, gdy Cisco zgodził się pójść z nim na sobotni mecz. Cieszył się, że ktoś będzie mu towarzyszył, ale z drugiej strony, gdy padła zgoda poczuł jakie to dziwne. Zaproszenie na wspólny wypad na mecz typka, którego poznało się dzień wcześniej nie należało do codzienności. Z drugiej strony z kim miał iść? Z Samem, którego ostatni raz widział chyba pół roku temu? Czy może z Adrianem, który za każdym razem jak się widzą patrzy na Pitty’ego, w taki sposób, że blondynowi chce się rzygać. Obaj pewnie chętnie by się zgodzili, w końcu darmowe miejsca w strefie VIP. Nie miał jednak ochoty spędzać czasu z ludźmi, którzy nie mają go dla niego albo wybrali już strój na jego pogrzeb.
Wzruszył ramionami na pytanie Cisco.
- No. - Odpowiedział niczym urodzony erudyta i filozof. Oparł plecy o ramę łóżka. Jedno nogę zgiął w kolanie, które objął luźno ramionami.- Dalej czasami mówię do nich tato i mamo, ale często po imieniu, szczególnie jeśli chodzi o tatę, bo zresztą widziałeś go. Wygląda jak taki dobry, poczciwy Drew to jest łatwiej sie tak do niego zwracać. Z mamą jest trudniej, bo ma na imię Samantha, a to imię jest takie… - Zaczął machać dłonią, szukając jakiegoś dobrego słowa, które mógłby użyć- Chłodne? A mama bardziej wygląda jak…- Zastanowił się chwile. - Jak… Jak Jenny. Wyobraź sobie mamę Jenny i właśnie taka jest Sam. - Nie wiedział czemu to wszystko mówi, wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu. Speszył się nieco, gdy zrozumiał, że pewnie był to tylko temat do podtrzymania rozmowy. - Zresztą ty też. Bardziej bym powiedział, że pasuje ci bardziej Tony albo Franky, a nie Cisco.
Do uszy Petera doszły stłumione przez szpitalne mury odgłosy awantury. Przyłożył palec do ust dając tym znak nowemu znajomemu, żeby słuchał. Zeskoczył z łóżka, znalazł się przy oknie i otworzył je. Awantura stała się wyraźniejsza, męski głos z silnym australijskim akcentem górował nad kobiecym, ale to ona ewidentnie wiodła prym w kłótni.
- To nasza prywatna, szpitalna telenowela. Doktor Weir i jego żona, doktor Augusta-Weir. Kłótnie zaczynają się różnie, zawsze kończą się na tym samym. Ona chce dziecka, on nie. - Powiedział cicho, tłumacząc czego właśnie słuchają. Przez miesiące, które spędził w szpitalu stał się ekspertem od relacji Weirów. Znalazł nawet miejsce w szpitalu, w którym najlepiej było słuchać ich sprzeczki. Dawniej bawiły bardziej, dzisiaj znał już większość złośliwości jakimi małżeństwo się obrzucało. - Trochę to wścibską wiem - Dodał po chwili opierając się o parapet.-... Ale sami sie wystawiają, kłócąc się kilka razy w miesiącu w miejscu publicznym. Taka typowa instagramowa parka. Zresztą patrz. - Wyciągnął z kieszeni telefon, wyszukał na instagramie konto lekarza i odwrócił ekran w kierunku szatyna. Na co drugim zdjęciu było widać uśmiechnięta od ucha do ucha, obściskującą się parku. W tym samym czasie pani Weir wyzywała męża od “pieprzonych, zapatrzonych w siebie synalków tatusia” - Bluzgają się nawzajem i tak dalej, ale focia na insta musi być perfekcyjna… Znaczy doktor Xander jest naprawdę spoko gościem, ale to jest kiepskie.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C i s c o
Roześmiał się, zbierając opakowania po jedzeniu do papierowej torby.
- Właściwie, nie pomyliłeś się, aż tak bardzo, wiesz? Cisco to zdrobnienie od Francisco. - spojrzał na niego z uśmiechem - Ludzie zazwyczaj mówią do mnie Cisco, ale bracia wołają na mnie czasami Franio. - wsadził torbę z KFC do siatki z Walmartu i wrócił na swoje miejsce.
Nie posiedział na nim zbyt długo. Nagle usłyszeli jakieś krzyki, a Peter nakazał mu milczenie prostym, ale jednoznacznym gestem. Wytężył słuch, próbując zrozumieć, co właściwie się dzieje. Wydał z siebie ciche, niemal bezgłośne "och", gdy drugi chłopak mu wyjaśnił. No tak. Kłótnie małżeńskie potrafią być zabawne... O ile to nie twoje małżeństwo. Ani nie jesteś powodem tejże kłótni.
- Lepiej nie zmuszać ludzi do posiadania dzieci, których nie chcą. - stwierdził ponuro, opierając się ręką o parapet i nasłuchując dalszych wyzwisk pod adresem ludzi, których nawet nie znał.
Spojrzał z niewielkim zainteresowaniem na podsunięty mu telefon. Delikatnie złapał telefon kolegi, żeby "ustabilizować" ekran i lepiej się przyjrzeć zdjęciu. Musnął przy tym opuszkami palców dłoń Petera, ale nie zwrócił na to zbyt dużej uwagi. Wymruczał przeciągłe "mhm", puszczając komórkę i cofnął rękę.
- Dobrze, że mnie ominą w przyszłości tego typu dramy o dzieci. - roześmiał się i leniwym krokiem wrócił na łóżko. Nie powiedział nic więcej, dlaczego takowe miałyby go ominąć. Zupełnie nie czuł takiej potrzeby.
Szybko zmienił temat. Rozmowa o kłótniach małżeńskich innych ludzi jakoś go nie kręciły.
- Planujesz jakąś imprezkę, żeby uczcić wyjście ze szpitala? Podejrzewam, że alkohol odpada, ale przy coli i piccolo też można spoko się bawić. Dwa miesiące temu byłem na dziewiętnastce siostry kumpla. Ich rodzice postanowili zepsuć jej plany i nie wyjechali na weekend tak, jak mieli, więc musiała na szybko zamienić piwo na słodkie napoje. - oparł się o stelaż w nogach szpitalnego łóżka i wyciągnął z kieszeni telefon. Odruchowo, nawet nie myśląc, odpalił fejsa i zaczął scrollować ścianę. Tu dał lajka, tu serduszko. Fakt, że był w trakcie opowieści, nie przeszkadzało mu w reagowaniu na posty - Wbrew temu, co wszyscy zakładali, okazało się, że impreza i tak była spoko. Jednemu kolesiowi tak skoczył cukier, że aż wyskoczył przez okno w salonie. - zachichotał - A Axel, ten mój kumpel, pod koniec rzygał jak kot, bo wymieszał zbyt wiele napoi ze zbyt dużą ilością pizzy. Strach pomyśleć, co by było, gdyby jednak był alkohol.
Na chwilę urwał, tracąc wątek, kiedy zobaczył śmieszny filmik z udziałem kota. Zaśmiał się, dał reakcję "Haha", nastukał jakiś komentarz i kontynuował swój grad słów.
- Nie wiem jakiej muzyki słuchacie, ale pracuję w sklepie z płytami, więc mogę załatwić ci wypożyczenie jakiejś muzyki za grosze. No, chyba że uszkodzisz którąś płytę, to wtedy będziesz musiał bulić cenę okładkową, ale to i tak chyba spoko układ, nie?
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pitty
Spojrzał na chłopaka nieco nieprzytomnie. Imprezka. Uczycić. Pokiwał głową słysząc te słowa, a następnie przeniósł wzrok za okno. Kłótnia Weirów trwała w najlepsze, ale ich treść, mimo tego, że doskonale słyszalna nie docierała do Petera. Nigdy nawet nie urządzał niczego u siebie, najlepiej odnajdywał się w roli gościa. Ostatni raz kiedy był na takie prawdziwej, pełnoprawnej imprezie miał miejsce kilkanaścia miesięcy temu. Zdecydowanie wtedy wraz z kolegami za dużo wypili. Wygłupiali się w najlepsze, aż w którymś momencie Pitty wypadł za barierkę i spadł z półpiętra. Poturbował się przy tym przeokropnie i złamał rękę. Nie pamiętał dobrze momentu wypadku, za to bez problemu mógł przywołać we wspomnieniach chwile, gdy razem z Adrianem siedział na krawężniku przed domem, w którym odbywała się pamiętna domówka, wokół bolącej ręki miał owinięty prowizoryczny opatrunek i spokojnie czekał na Andrew, który miał przyjechać i zabrać go do szpitala. Był pewny, że ten incydent skończy się jedynie założeniem gipsu. Mylił się. W jego podstawowych wynikach morfologii zauważono nieprawidłowość. Z podejrzeniem choroby nowotworowej trafił na oddział hematologiczny. Rozszerzono diagnostykę i po paru dniach postawiono diagnozę.
Ze wspomnień wyrwało go głośne trzaśnięcie dobiegające z zewnątrz, a krzyki Weirów ucichły. Najwidoczniej małżeńska kłótnia zakończyła tak jak zwykle, jedno z nich po prostu wyszło obrażone. Zamknął okno.
- Nie bardzo mam co uczcić. - Odparł spokojnie i uśmiechnął się blado. Pominął fakt, że nie jest pewny czy chce spedzać czas że swoim starymi znajomymi. Oparł rękoma o parapet. W pierwszej chwili chciał na niego wskoczyć, ale znieruchomiał uświadamiając sobie, że może nie mieć wystarczająco sił, aby unieść swój ciężar ciała i tylko się wygłupi przed Cisco , więc zastygł w tej pozycji udając, że była docelowa - Jeszcze tutaj wrócę na kolejny cykl chemii, ale dzięki odezwę się kiedy będzie po wszystkim, chociaż…Płyty brzmią dość egzotycznie.- Rzucił wyszczerzając górne zęby.- Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem chociaż jedną w rękach. - Nagle źle się poczuł, czuł jak zaczyna się pocić zrobiło mu się niedobrze. Starając się to przezwyciężyć mówił dalej. - Chyba nawet w laptopie nie mam stacji dla płyt, musiałbym do…- Przerwał słysząc dzwonek komórki, którą wcześniej blondyn odłożył na parapet. Odebrał niemal natychmiast. Po drugiej stronie usłyszał widocznie zirytowany głos swojej mamy. Peter doskonale potrafił czytać swoich rodziców, już po samym tonie Samathy był w stanie stwierdzić, że nie miała zły dzień. Peter starał się ją zbyć, ale kobieta wpadła w wir narzekania i ledwo dopuszczała syna do głosu. W którymś momencie nawet przestał jej słuchać, spojrzał Cisco na przewrócił oczami. Wpadł na pomysł jak pozbyć się nowego kolegi nie robiąc przy tym z siebie sieroty. Jednym ruchem kciuka wyciszył swój mikrofon.- Sorry, ale moja mama zaraz tu będzie wciąż narzekając na cały świat. - Płynie skłamał. - Widzimy się w sobotę, napisze jeszcze szczegóły… Sorry.- Powtórzył zanim odciszył się i odpowiedział mamie na zadane pytanie.
Pożegnał się z Cisco skinieniem głowy. Gdy tylko chłopak wyszedł z jego sali Peter wciąż z mamą na linii dopadł drzwi do łazienki. Zwymiotował. Wisiał nad sedem. Kręciło mu sie niemiłosiernie w głowie, gardło paliło od wymiocin, a w ustach miał ten ohydny posmak. Najgorsze było to, że wciąż go mdliło. Telefon zadzwonił po raz kolejny, nawet nie zauważył kiedy kobieta się rozłączyła.
- Kochanie, przyjechać? - Spyta, gdy tylko odebrać. Jej głos diametralnie się zmienił. Przycichł, stał się łagodniejszy. Biło z niego zmartwienie.
- Nie, za dużo zjadłem. Idę odpocząć. - Samantha wahała się, ale w końcu pożegnała się i rozłączyła.
Kilka minut później Peter zebrał siły żeby podnieść się z kafelek. Opłukał usta i obmył twarz po kranem. Wrócił do sali, położył się w łóżku, jednak nie zasnął od razu, zdążył jeszcze przed tym zaobserwować instagrama Cisco.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C i s c o
Cisco siedział na zapleczu sklepu Myrona ze słuchawkami na uszach i słuchał najnowszej płyty Ozzy'ego Osbourna. Szef pozwalał mu za drobną opłatą w postaci pięciu dolarów słuchać płyt, o ile żadnej nie uszkodzi. Myron to spoko ziomek. Jeden z lepszych.
- Hej! - zawołał, kiedy ktoś nagle zdjął mu słuchawki z głowy. Obrócił się i spojrzał na starszego mężczyznę - A... To ty. - mruknął i wcisnął guzik pauzy na odtwarzaczu, który chyba pamiętał jeszcze dzieciństwo córki Myrona.
- Czy ten zawód w głosie miał na celu mnie urazić? - zapytał z nieznacznym uśmieszkiem, odkładając słuchawki na półkę i sięgnął po kilka płyt leżących na półce. Zaczął je przeglądać - Zaraz musisz wychodzić. - dodał, mrużąc oczy, gdy nie mógł odczytać czegoś na odwrocie kartonu. Franio rzucił pod nosem podziękowanie i sięgnął po swoją kurtkę - Gdzie idziesz?
- Na mecz baseballa. Kolega mnie zaprosił. - wyjaśnił, widząc zdziwione spojrzenie Wymacka.
- ...Axe? - Hughes pokręcił przecząco głową - Bruce?
- Bryce. - poprawił go machinalnie, rozglądając się za swoją komórką. Leżała przy klawiaturze komputera - Nie, to ani Axe, ani Bryce. Poznałem nowego kumpla. - spojrzał na godzinę i zaklął. Zaraz się spóźni na autobus! Rzucił się do wyjścia - Do później, Myron! - zawołał, dopadając do drzwi wejściowych. Dzwonek nad drzwiami zabrzęczał wesoło, kiedy Cisco wyleciał na zewnątrz. Wyminął jakąś kobietę z wózkiem i pobiegł na przystanek. Zaklął pod nosem, gdy wyminął go autobus. Jego autobus. Zacisnął zęby i przyspieszył jeszcze mocniej. Poczuł palący ból w płucach. Franio zdecydowanie nie był typem sportowca.
Wpadł do autobusu dosłownie na ostatnią chwilę, prześlizgując się między drzwiami i zatrzymał się na elegancko ubranym mężczyźnie. Ten zaczął wyzywać go od bachorów i innych takich, ale nastolatek pokazał mu tylko faka i poszedł skasować bilet. Kiedy dojechał na miejsce w oczy rzuciła mu się kolejka ludzi czekająca na wejście na stadion. Rozejrzał się w poszukiwaniu Pitty'ego. Przeszedł się wzdłuż wężyka kibiców, ale nigdzie go nie było. Wyciągnął z kieszeni komórkę, chcąc do niego napisać.
- Heeeej! Fraaaanek! - podniósł głowę i zobaczył stojącego mniej więcej w połowie kolejki Wina, swojego brata i towarzyszącego mu Titusa, najlepszego kumpla tego pierwszego. Podszedł do nich i przywitał się z nimi - A ty tu co, mały?
- Umówiłem się z kumplem na mecz. - wyjaśnił, rozglądając się wciąż za znajomym - Ale chyba jeszcze go nie ma... - dodał, a potem spojrzał na brata - Babs puściła cię na mecz?
Titus parsknął śmiechem za co Win spiorunował go wzrokiem.
- Mamy umowę, że jedną sobotę w miesiącu każde z nas może wziąć wolne i zrobić coś dla siebie. Osobno. Jedną bierzemy wolną dla naszej dwójki, a tą ostatnią, co nam zostaje spędzamy z małym w jakimś zoo czy coś. - wytłumaczył nieco obrażony, że wzięto go za faceta żyjącego pod obcasem partnerki - Zadzwoń do kumpla. Jeśli jeszcze go nie ma, to staniecie z nami w kolejce i wejdziemy razem, żebyście nie musieli stać. - zaproponował.
Cisco skinął głową. Brzmiało to dobrze. Otworzył Instagrama i napisał do Pitty'ego.
Yo. Stoję w połowie kolejki z bratem.
Powiedział, że możemy wcisnąć się do kolejki, że niby jesteśmy razem, żebyśmy nie musieli czekać.
Powiedział, że możemy wcisnąć się do kolejki, że niby jesteśmy razem, żebyśmy nie musieli czekać.
Zastanowił się i wysłał jeszcze jedną wiadomość.
Mam na sobie oczojebną, fioletową bluzę. JBC
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
PITTY
- Wyrzuć mnie tutaj. - Polecił krótko. W ręce trzymał rozświetlony telefon z odpaloną aplikacją Instagrama.
- Na pewno? - Spytała go niepewnie matka. Stali w korku dwie ulicę od stadionu, pomimo zielonego światła auto nie ruszyło.
- Tak. - Mruknął odczytując wiadomość od Cisco. Odwrócił się i zgarną z tylnego siedzenia z czapkę z daszkiem. - I tak już na mnie czekają. - Dodał otwierając drzwi samochodu - Do zobaczenia później. - Rzucił wysiadając.
- Kocham cię. - Samantha krzyknęła na pożegnanie.
Pośpiesznie przebiegł przez jezdnię na chodnik. Odpisał koledzę.
“Będę ASAP”
Założył czapkę. Był ubrany w szerokie jeansy i oversizową brudno pomarańczową bluzę. Przez chemie, wymioty i wstręty do jedzenia był wychudzony, blady, policzki miał zapadnięte, a mimo to wyglądał jak zwykły nastolatek, a nawet młodziej niż wcześniej Zakrycie łysiny wystarczyło, aby nikt nie podejrzewał go o chorobę, co najwyżej o niewyspanie. Pośpiesznym krokiem ruszył w stronę stadionu. Ostanie kilkanaście metrów dzielący go od celu przebiegł. Oddychał ciężko, oparł ręce na kolanach i rozejrzał się po placu. Wśród tłumu ludzi ciężko mu było znaleźć Francisco. Złapał oddech i wyprostował się. Już wyciągał telefon, żeby napisać do chłopaka, gdy zauważył rzucającą się w oczy fioletową bluze. Wziął jeszcze jeden głęboki wdech i wydech i podszedł do znajomego.
- Siema. - Przywitał się. - Peter. - Przedstawił się uściskując dłonie kolegą Cisco.- Sorry, ale my wchodzimy wejściem 4A. - Wskazał dłonią na drzwi kilka metrów dalej po prawej stronie.
-- Sorry za spóźnienie. Ulicę dalej był jakiś wypadek, auta stoją od dobrych kilkunastu jak nie kilkudziesięciu minut i pewniej jeszcze postoją. - Przeprosił, gdy odeszli od w stronę swojego wejścia. Wyciągnął z kieszeni spodni bilety i podał jeden chłopakowi.
Kolejka dla osób z Vipowskimi biletem była znacznie krótsza niż pozostałe. Chwile później weszli na teren stadionu, a obsługa pokierowała ich do odpowiedniego sektora. Po drodzę zatrzymali się jeszcze przy stoiskach z przekąskami i napojami. Nim dotarli na miejsce mecz już prawie się zaczynał, a na boisku pojawiła się drużyna gości.
- Jezu jak ja dawno nie było na trybunach. - Pochylił się w kierunku Cisco starając się przekrzyczeć panujący na stadionie rumor.
Wesoło wiwatował i klaskał, gdy pojawili się gospodarze. Radość wręcz z niego epatowała. Był naprawdę szczęśliwy i nawet nie myślał żeby się z tym kryć. Wydał z siebie zadowolony okrzyk i machnął rękami , gdy pałkarz Natsów zaliczył czwartą bazę i zdobył punkt dla Waszygtonu. Śmiejąc się spojrzał na Francisco. Ofiarował mu swój popcorn. Odwrócił wzrok ponownie w stronę boiska.
-Dzięki, że przyszedłeś. - Rzucił, jak gdyby nigdy nic wpatrując się w zawodników. - Pałkarz to Mickey, poznałem go. - Od razu zmienił temat, wskazując ręką, w której trzymał napój na wspomnianego mężczyznę. - Straszny dupek, ale taki na potęgę. Przypomnij sobie największego dupka w filmach o sporcie i to jest on… Przynajmniej dobrze gra.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C i s c o
Franio nie bardzo wiedział, co się wokół niego dzieje. Ciężko było mu powiedzieć na temat zawodników coś poza tym, które koszulki to byli gospodarze, a którzy przeciwnicy. Ale widział, że Pitty dobrze się bawi, więc to było chyba najważniejsze. Skusił się na jego popcorn, bo skoro proponując, to czemu nie wziąć?
- Nie ma sprawy. I tak nie miałem żadnych planów. - odpowiedział koledze, otwierając paczkę długich, kolorowych żelków o owocowych smakach - Fajnie, że mnie zaprosiłeś. - dodał bez większego przekonania. Właściwie trochę to smutne, że musiał zaprosić ledwo znanego mu chłopaka, zamiast przyjaciela. A może po prostu wszyscy jego kumple akurat tego dnia byli czymś zajęci? Tak też mogło być.
Pochylił się do chłopaka, słuchając co mówi. Pokiwał głową w zamyśleniu, żując żelka. Pałkarz. Trochę nie ogarniał. Czy to nie było tak, że w pewnym sensie każdy gracz na boisku musiał przynajmniej raz na pozycji wybijającego i rzucającego? Z pięć lat temu Franio oglądał jakieś anime o baseballu na jednym z kanałów dla dzieci i młodzieży, ale robił to mocno z doskoku, kiedy akurat nic innego nie miał do roboty, więc jego wiedza była mocno ograniczona. Dołożyć do tego upływ czasu i okazywało się, że gówno wie. Może mógł poczytać coś przed tym meczem. Tak, to brzmiało sensownie. Szkoda, że nie pomyślał o tym szybciej.
Poczuł wibracje w kieszeni. Postanowił je zignorować. Po kilku minutach nastąpiły kolejne i jeszcze kilka. Hughes przygryzł wargę, starając się to zignorować. Miał jednak pewne podejrzenia, kto do niego wypisuje. I jeśli się nie myli, zaraz zacznie do niego wydzwaniać. Nie chciał wyjść na niegrzecznego i siedzieć cały mecz z nosem w komórce, a tak najpewniej by się to skończyło, gdyby postanowił odpisać. Z drugiej strony, jeśli tamten straci cierpliwość i zacznie wydzwaniać...
Wyciągnął telefon z kieszeni i nawet się nie zdziwił, widząc na wyświetlaczu kilkanaście wiadomości od Bryce'a. Swojego tak, jakby chłopaka. Otworzył konwersację i przejrzał na szybko jego wiadomości. Aha. Cindy, "przyjaciółka" Bryce'a, musiała odwołać kino wieczorem i Bryce chciał wiedzieć czy Franek nie chciałby wpaść do niego wieczorem coś porobić. Kiedy Cisco nie odpisał, dodał zachęcające "moich rodziców nie ma przez weekend w mieście".
Odpisał mu, że da jeszcze znać, bo jest teraz zajęty. Wyciszył telefon całkowicie, wyłączając nawet wibracje i schował urządzenie do kieszeni spodni. Jak będzie wydzwaniał, to przynajmniej dupa nie będzie Franiowi brzęczeć przez cały mecz. Potem go jakoś ugłaska.
Odgryzł kolejny kawałek żelka.
- Wiesz, sorka, ale chyba średnio ogarniam co się dzieje. Nie pomyślałem wcześniej, żeby poczytać cokolwiek o zasadach gry. - uśmiechnął się słabo do Pitty'ego.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zerknęła na krótki moment na Frania, gdy ten się do niego uśmiechnął. Nie znał zasad? Przyszedł na trwający dwie godziny mecz, a czasami nawet i więcej, a nawet nie znał podstawowych zasad. Nim zdążył coś powiedzieć na trybunach po ich stronie nastąpiło niezadowolone poruszenie. Natychmiast spojrzał na boisko, a gdy nic tam nie dostrzegł skierował wzrok na telebim puszczający powtórkę.
— Jeny. - Mruknął pod nosem, patrząc jak zawodnicy przeciwnej drużyny zdobywają punkty. — Teraz to nasi stracili punkty. — Burknął niezadowolony skinając głową na telebin.
— Dobra, więc jest tak… — Poprawił się na siedzeniu. Pochylił się do przodu. Wzrokiem śledził przebieg rozgrywki. — Każdy mecz składa się z 9 inningów … No chyba, że remisują, wtedy trwa tak długo, aż któraś z drużyn nie wyjdzie na prowadzenie. Podczas każdego inningu i atakuje, u jest w obronie. Jak jest obronie to wtedy oni wystawiają miotaczy, tego co rzuca piłką, no i obstawiają bazy. Jak jest w ataku to wtedy wystawiają pałkarza. —Tłumaczył wszystko z ogromna dozą ciepliwości i łagodności. Od największy ogółu po drobne szczegóły, chociaż niemal nie odrywać wzroku od boiska. Przerywał, gdy jego drużyna straciła bądź zdobyła punkty, wydając z siebie adekwatnie jęk niezadowolenia bądź wiwatujące.
— Najważniejsze, żebyś buczał jak nasza trybuna buczy i klaskał jak klaszczą. — Rzucił pół żartem, pół serio. Na bieżąco tłumaczył Cisco wszystkie zawiłości, manewry czy sztuczki baseballistów. Wyjaśniał pojęcia padające z głośników. Co jakiś rzucał drobnymi żartami lub rozgadywał się za bardzo ewidetnie pierdzieląc głupoty. Wcześniej, w tym innym życiu przed chorobą, nie był aż takim fanem tego sportu. Jasne, grał w szkolnej drużynie, ale robił to przede wszystkim po to, aby ominąć zwykłe lekcje wf-u. Potem przyszła diagnoza, wiele dni spędzonych w szpitalu i telewizor na którym znalazł kanał transmitujący niemal dwadzieścia cztery godziny archiwalne nagrania z meczów. To była jedna z jego niewielu odskoczni.
Ostatni z inningów się skończył. Pitty patrzył przez dłuższą na boisko, a potem przeniósł wzrok na tablice z wynikami. Boisko, tablica, szmery niezadowolenia i buczenie dobiegające z trybun. Ludzie zaczęli wstawać z miejsca, a on dalej się nie ruszył. Rozłożył ręce.
— Przegraliśmy. — Odezwał się w końcu. W jego głosie brzmiało niedowierzenie i rozczarownie. — Przegraliśmy. — Powtórzył kręcąc głową. —Zasłużyłem na to, żeby chociaż moja drużyna wygrywała mecze.
Opuścili trybun przeciskając się przez tłumy pozostałych kibiców. To był ten aspekt, który najmniej odpowiadał Pitty’emu jeśli chodzi o uczestnictwo w imprezach sportowych. Nużące kolejki i ścisk niczym serdynki w puszce, przed jak i po meczu. Irytujące.
— Gdzie mieszkasz? Andrew pyta czy cię podwieźć. — Spytał zaraz po odczytaniu wiadomości od ojca. Miał prawie dwadzieścia lat, ale jego rodzice wciąż zachowywali się jakby był dwunastolatkiem, szczególnie w ostatnim czasie. Był niemal pewny, że gdyby zaprosił do siebie znajomych Samantha przyniosłaby im do pokoju miski z chipsami i paluszkami.
Kiedy Francisco wszedł parę dni wcześniej do jego pokoju w szpitalu Peter nie spodziewał się, że wróci następnego dnia. Nie spodziewał się, że pójdzie z nim razem na mecz. Nie spodziewał się, że w przeciągu kilku następnych dni będą grać razem w gry komputerowe czy konsolowe. Nie spodziewał się, że w pewnym momencie dojdą do momentu w którym zaczną wysyłać sobie głupie tik toki czy internetowe memy. Nie spodziewał się naprawdę wielu rzeczy, ale jednak w jakiś sposób zaczął się kolegować z tym dziwnym dzieciakiem.
— Dupa ci znowu wibruje...Kto ciągle do ciebie wydzwania? — Spytał pewnego dnia, gdy siedzieli na podłodze jego pokoju i grali w Far cry'a. Od opuszczenia szpitala minęło już sporo czasu,. Powoli zaczęły mu odrastać włosy, o ile można tak nazwać krótka, paromilimetrową szczecinę na jego głowie. Zdążył przybrać na wadzę, j ego policzki stały się pełniejsze, pojawiły się rumieńce, zniknęła szarawa bladość cery. Wyglądał zdecydowanie lepiej, chociaż najbardziej cieszył się z tego, że nie mdliło go po każdym posiłku. Wiedział też, że jego polepszenie jest chwilowe, czekał go kolejny cykl chemii, wszystko wróci do pierwotnego stanu.
— Jeny. - Mruknął pod nosem, patrząc jak zawodnicy przeciwnej drużyny zdobywają punkty. — Teraz to nasi stracili punkty. — Burknął niezadowolony skinając głową na telebin.
— Dobra, więc jest tak… — Poprawił się na siedzeniu. Pochylił się do przodu. Wzrokiem śledził przebieg rozgrywki. — Każdy mecz składa się z 9 inningów … No chyba, że remisują, wtedy trwa tak długo, aż któraś z drużyn nie wyjdzie na prowadzenie. Podczas każdego inningu i atakuje, u jest w obronie. Jak jest obronie to wtedy oni wystawiają miotaczy, tego co rzuca piłką, no i obstawiają bazy. Jak jest w ataku to wtedy wystawiają pałkarza. —Tłumaczył wszystko z ogromna dozą ciepliwości i łagodności. Od największy ogółu po drobne szczegóły, chociaż niemal nie odrywać wzroku od boiska. Przerywał, gdy jego drużyna straciła bądź zdobyła punkty, wydając z siebie adekwatnie jęk niezadowolenia bądź wiwatujące.
— Najważniejsze, żebyś buczał jak nasza trybuna buczy i klaskał jak klaszczą. — Rzucił pół żartem, pół serio. Na bieżąco tłumaczył Cisco wszystkie zawiłości, manewry czy sztuczki baseballistów. Wyjaśniał pojęcia padające z głośników. Co jakiś rzucał drobnymi żartami lub rozgadywał się za bardzo ewidetnie pierdzieląc głupoty. Wcześniej, w tym innym życiu przed chorobą, nie był aż takim fanem tego sportu. Jasne, grał w szkolnej drużynie, ale robił to przede wszystkim po to, aby ominąć zwykłe lekcje wf-u. Potem przyszła diagnoza, wiele dni spędzonych w szpitalu i telewizor na którym znalazł kanał transmitujący niemal dwadzieścia cztery godziny archiwalne nagrania z meczów. To była jedna z jego niewielu odskoczni.
Ostatni z inningów się skończył. Pitty patrzył przez dłuższą na boisko, a potem przeniósł wzrok na tablice z wynikami. Boisko, tablica, szmery niezadowolenia i buczenie dobiegające z trybun. Ludzie zaczęli wstawać z miejsca, a on dalej się nie ruszył. Rozłożył ręce.
— Przegraliśmy. — Odezwał się w końcu. W jego głosie brzmiało niedowierzenie i rozczarownie. — Przegraliśmy. — Powtórzył kręcąc głową. —Zasłużyłem na to, żeby chociaż moja drużyna wygrywała mecze.
Opuścili trybun przeciskając się przez tłumy pozostałych kibiców. To był ten aspekt, który najmniej odpowiadał Pitty’emu jeśli chodzi o uczestnictwo w imprezach sportowych. Nużące kolejki i ścisk niczym serdynki w puszce, przed jak i po meczu. Irytujące.
— Gdzie mieszkasz? Andrew pyta czy cię podwieźć. — Spytał zaraz po odczytaniu wiadomości od ojca. Miał prawie dwadzieścia lat, ale jego rodzice wciąż zachowywali się jakby był dwunastolatkiem, szczególnie w ostatnim czasie. Był niemal pewny, że gdyby zaprosił do siebie znajomych Samantha przyniosłaby im do pokoju miski z chipsami i paluszkami.
Kiedy Francisco wszedł parę dni wcześniej do jego pokoju w szpitalu Peter nie spodziewał się, że wróci następnego dnia. Nie spodziewał się, że pójdzie z nim razem na mecz. Nie spodziewał się, że w przeciągu kilku następnych dni będą grać razem w gry komputerowe czy konsolowe. Nie spodziewał się, że w pewnym momencie dojdą do momentu w którym zaczną wysyłać sobie głupie tik toki czy internetowe memy. Nie spodziewał się naprawdę wielu rzeczy, ale jednak w jakiś sposób zaczął się kolegować z tym dziwnym dzieciakiem.
— Dupa ci znowu wibruje...Kto ciągle do ciebie wydzwania? — Spytał pewnego dnia, gdy siedzieli na podłodze jego pokoju i grali w Far cry'a. Od opuszczenia szpitala minęło już sporo czasu,. Powoli zaczęły mu odrastać włosy, o ile można tak nazwać krótka, paromilimetrową szczecinę na jego głowie. Zdążył przybrać na wadzę, j ego policzki stały się pełniejsze, pojawiły się rumieńce, zniknęła szarawa bladość cery. Wyglądał zdecydowanie lepiej, chociaż najbardziej cieszył się z tego, że nie mdliło go po każdym posiłku. Wiedział też, że jego polepszenie jest chwilowe, czekał go kolejny cykl chemii, wszystko wróci do pierwotnego stanu.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
C i s c o
Ucieszył się, że Peter go nie wyśmiał, a zamiast tego, zaczął mu cierpliwie tłumaczyć wszystko ci się działo akurat na boisku. Bryce pewnie zacząłby się z niego nabijać i drwić, i nie wytłumaczyłby mu nic a nic. Przez co przez następne dwie godziny Franek siedziałby na trybunach, nudząc się jak mops. I wstydząc. Wstydząc się, że jest taki głupi i nie ogarnia podstawowych rzeczy, które powinien znać każdy szanujący się facet.
Szkoda, że ich drużyna przegrała, ale Franek i tak był szczęśliwy, że mógł miło spędzić czas, a po tym wszystkim jeszcze został odwieziony do domu. Co prawda potem i tak pognał z powrotem do sklepu, w którym pracuje. Nie chciał siedzieć sam w domu, a chciał opowiedzieć Myronowi o tym, jak spędził ten dzień. Nauczył się nowych rzeczy i w ogóle. Lubił opowiadać mężczyźnie o swoim dniu. Może nie zawsze wszystko rozumiał, ale widać było, że słucha i faktycznie interesuje go to, co mówi Cisco. Całkowite przeciwieństwo jego rodziców. Zarówno tych biologicznych, jak i przybranych.
Nawet nie zauważył, kiedy zaczął traktować Petera jak prawowitego kumpla. Jemu też zaczął opowiadać, co się u niego wydarzyło, wysyłał mu memy, które znalazł w internecie albo które podesłał mu Axel, jego przyjaciel. Unikał jednak rozmów na temat Bryce’a. Nie mówił, że jest w związku, ani tym bardziej, że jest gejem. Ludzie różnie na to reagują, no nie? A po co niszczyć znajomość informacją, która nie jest nikomu potrzebna?
A przynajmniej tak było, aż któregoś dnia Pitty w końcu spytał go o to, kto tak do niego ciągle wydzwania i wypisuje.
Cisco przygryzł nerwowo wargę.
Tamtego dnia, kiedy poszedł na mecz z nowym kolegą, zapomniał później odpisać Bryce’owi, a ten się obraził i Hughes musiał mu wyjaśnić, co też było takiego ważnego, że nie mógł mu odpowiedzieć nawet głupiego “odpadam”.
Jego chłopak nie był szczególnie zadowolony słysząc coś o nowym przyjacielu.
– Eeee… No bo… – wyciągnął komórkę i zobaczył trzy powiadomienia o wiadomości od Bryce’a – To… tak jakby mój… chłopak, wiesz? Odmówiłem mu kiedyś spotkania, bo umówiłem się z tobą na mecz i… chyba jest trochę zazdrosny. – wzruszył nerwowo ramionami, odkładając telefon na bok – Nawet nie wiem, czemu. Wspomniałem o tobie tylko raz, w kontekście tego meczu, a sra się jakbym o niczym innym nie mówił.
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
PITTY
Pitty nie odrywał wzroku od ekranu. Na dziedzicu gromadzili się wrogowie, których starał się zlikwidować jak najszybciej. Strzały, przeładowanie, strzały. Celowanie w beczki benzyną. Wybuch raniące wielu przeciwników na raz. Zaabsorbowany grą blondyn ledwo zwracał uwagę na słowa, które padały z ust Franka. Dzwonił jego chłopak… Chłopak… Jego chłopak… Och… Och… Och.
– Och.
Peter wiedział… Wiedział, że jego kolega jest gejem. Oczywiście nie domyślił się tego sam. Samantha podzieliła się z nim swoimi domysłami tuż po pierwszej wizycie Franka u nich w domu. To sprytna i spostrzegawcza kobieta, zawsze z łatwością czytała ludzi. Peter puścił jej słowa mimo uszu, ale dały mu do myślenia. Zaczął zauważać rzeczy, których wcześniej nie widział, upewniło go to, że mama miała racje. Nigdy nie konfrontował tego z Frankiem. Pasował mu się status quo w tej sprawie. Peter o to pytał, Franek o tym nie mówił. Było to wygodne. Wszyscy jego wcześniejsi kumple mówili o dziewczynach, które im się podobały, nigdy wcześniej nie przyjaźnił się z kimś, kto byłby zainteresowany czymś innym.
– Och. – Powtórzył. Zginął w grze, od dłuższego czasu jego postać stała bez ruchu na balkonie, aż wrogowie go zabili. To go nieco otrzeźwiło. Peter, chłopie ogarnij się, przecież już to wiedziałeś, czemu jesteś teraz, aż tak zdziwiony. – Zazdrosny..? Ale, że o mnie? Spoko, jest duża szansa, że chłoniak rozwiąże ten problem. – Zażartował, przynajmniej próbował rozładować trochę atmosferę. Lubił czarny humor, szczególnie ten, który odnosił się do niego. Żarty pomagały mu radzić sobie z chorobą i leczeniem. Często wraz z Andrew przerzucali się prześmiewczymi uwagi na temat nowotworu czy śmierci Pitty’ego, tylko niemal nigdy nie robili tego w obecności mamy chłopaka. Samantha źle je znosiła. – Możesz mu to przekazać jeśli to go uspokoi.
Wyświetlacz telefonu Franka znów się rozświetlił. Kolejne powiadomienie. Kolejna wiadomość. Czyżby znów chłopak? Pitty poruszył sugestywnie brwiami.
– Nieco uparty.
Peter skupił uwagę na grze. Dźwięki strzałów, wybuchów i krzyków dobiegające z głośników wypełniały pokój chłopaka, aż w końcu nadeszła chwila ciszy, misja została ukończona.
– To okey. – Odezwał się nagle. – To, że masz chłopaka… – Nawet nie wiedział jak bardzo będzie to krępujące zanim zaczął mówić. – To jest okey dla mnie, dobra ?– Zaklinał się w duchu, żeby w końcu zamilknąć. Na litość boską, Peter przestań. Trzeba było skupić się na strzeleniu wrogom w łeb, może nie wpadłby wtedy na wygłoszenie tej głupiej gadki. Czy to czuł Andrew podczas rozmowy z nim o dojrzewaniu. O, zgroza.
Ciche pukanie i po chwili w drzwiach pojawiła się Samantha. Drobna kobieta po czterdziestce z upiętymi brązowymi włosami, mama Pitty’ego. Uśmiechnęła się promiennie do obu chłopców.
– Obiad jest gotowy, wołałam z dołu, ale chyba nie słyszeliście. Franek zjesz z nami? Pieczony kurczak z warzywami. Chodźcie.
Na parterze domu czekał już na nich Andrew rozkładając talerze i sztućce na stole. Cztery nakrycia, dla Chasey’ów i Franka.
– Jak zjesz pomożesz mi w garażu. – Oznajmił Andrew, gdy chłopcy zajmowali miejsca.
– Nie mogę, muszę odpoczywać.
– O nie bój się, pracą bym tego nie nazwał. Zadbam tylko żebyś nie dostał odleżyn lub przykurczu kciuków. – Mężczyzna pomachał palcami przed oczami syna naśladując grę na padzie.
– Narzekasz bo wolę grać z każdym oprócz ciebie…
– Bo czujesz konkurencje, ma lata świetlne więcej doświadczenia w grach niż ty…
– Taaa… Dupa z ciebie, a nie grajek, Andrew.
– Chłopcy. – Samantha próbowałą opanować przekomarzjacych się ze sobą męża i syna. Na nic to się zdało obu w pełni pochłonęły potyczka słowna. – Przepraszam za nich. – Zwróciła się do Franka nabierając mięso i warzywa na talerz chłopaka. – Jest jeszcze w kuchni, więc jakbyś chciał dokładkę śmiało mów. Smacznego… A więc pracujesz w sklepie z płytami, tak? Dawno w żadnym nie byłam, myślałam, że powoli to wymierające miejsca. – Próbowała znaleźć z chłopakiem jakiś temat do rozmowy. – Nie macie chyba ogromnego ruchu, prawda?
– Och.
Peter wiedział… Wiedział, że jego kolega jest gejem. Oczywiście nie domyślił się tego sam. Samantha podzieliła się z nim swoimi domysłami tuż po pierwszej wizycie Franka u nich w domu. To sprytna i spostrzegawcza kobieta, zawsze z łatwością czytała ludzi. Peter puścił jej słowa mimo uszu, ale dały mu do myślenia. Zaczął zauważać rzeczy, których wcześniej nie widział, upewniło go to, że mama miała racje. Nigdy nie konfrontował tego z Frankiem. Pasował mu się status quo w tej sprawie. Peter o to pytał, Franek o tym nie mówił. Było to wygodne. Wszyscy jego wcześniejsi kumple mówili o dziewczynach, które im się podobały, nigdy wcześniej nie przyjaźnił się z kimś, kto byłby zainteresowany czymś innym.
– Och. – Powtórzył. Zginął w grze, od dłuższego czasu jego postać stała bez ruchu na balkonie, aż wrogowie go zabili. To go nieco otrzeźwiło. Peter, chłopie ogarnij się, przecież już to wiedziałeś, czemu jesteś teraz, aż tak zdziwiony. – Zazdrosny..? Ale, że o mnie? Spoko, jest duża szansa, że chłoniak rozwiąże ten problem. – Zażartował, przynajmniej próbował rozładować trochę atmosferę. Lubił czarny humor, szczególnie ten, który odnosił się do niego. Żarty pomagały mu radzić sobie z chorobą i leczeniem. Często wraz z Andrew przerzucali się prześmiewczymi uwagi na temat nowotworu czy śmierci Pitty’ego, tylko niemal nigdy nie robili tego w obecności mamy chłopaka. Samantha źle je znosiła. – Możesz mu to przekazać jeśli to go uspokoi.
Wyświetlacz telefonu Franka znów się rozświetlił. Kolejne powiadomienie. Kolejna wiadomość. Czyżby znów chłopak? Pitty poruszył sugestywnie brwiami.
– Nieco uparty.
Peter skupił uwagę na grze. Dźwięki strzałów, wybuchów i krzyków dobiegające z głośników wypełniały pokój chłopaka, aż w końcu nadeszła chwila ciszy, misja została ukończona.
– To okey. – Odezwał się nagle. – To, że masz chłopaka… – Nawet nie wiedział jak bardzo będzie to krępujące zanim zaczął mówić. – To jest okey dla mnie, dobra ?– Zaklinał się w duchu, żeby w końcu zamilknąć. Na litość boską, Peter przestań. Trzeba było skupić się na strzeleniu wrogom w łeb, może nie wpadłby wtedy na wygłoszenie tej głupiej gadki. Czy to czuł Andrew podczas rozmowy z nim o dojrzewaniu. O, zgroza.
Ciche pukanie i po chwili w drzwiach pojawiła się Samantha. Drobna kobieta po czterdziestce z upiętymi brązowymi włosami, mama Pitty’ego. Uśmiechnęła się promiennie do obu chłopców.
– Obiad jest gotowy, wołałam z dołu, ale chyba nie słyszeliście. Franek zjesz z nami? Pieczony kurczak z warzywami. Chodźcie.
Na parterze domu czekał już na nich Andrew rozkładając talerze i sztućce na stole. Cztery nakrycia, dla Chasey’ów i Franka.
– Jak zjesz pomożesz mi w garażu. – Oznajmił Andrew, gdy chłopcy zajmowali miejsca.
– Nie mogę, muszę odpoczywać.
– O nie bój się, pracą bym tego nie nazwał. Zadbam tylko żebyś nie dostał odleżyn lub przykurczu kciuków. – Mężczyzna pomachał palcami przed oczami syna naśladując grę na padzie.
– Narzekasz bo wolę grać z każdym oprócz ciebie…
– Bo czujesz konkurencje, ma lata świetlne więcej doświadczenia w grach niż ty…
– Taaa… Dupa z ciebie, a nie grajek, Andrew.
– Chłopcy. – Samantha próbowałą opanować przekomarzjacych się ze sobą męża i syna. Na nic to się zdało obu w pełni pochłonęły potyczka słowna. – Przepraszam za nich. – Zwróciła się do Franka nabierając mięso i warzywa na talerz chłopaka. – Jest jeszcze w kuchni, więc jakbyś chciał dokładkę śmiało mów. Smacznego… A więc pracujesz w sklepie z płytami, tak? Dawno w żadnym nie byłam, myślałam, że powoli to wymierające miejsca. – Próbowała znaleźć z chłopakiem jakiś temat do rozmowy. – Nie macie chyba ogromnego ruchu, prawda?
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Franek
Przez chwilę milczał, nie dając po sobie poznać, czy reakcja Pitty’ego jakoś go ruszyła czy też nie. Powoli sięgnął po telefon, sprawdzając powiadomienia.
– Ty masz raka, a ja jestem gejem. – stwierdził beznamiętnie – Dla ciebie jeszcze jest szansa, ja ze swojej choroby się nie wyleczę. – posłał mu słaby uśmiech – Nikłe bo nikłe, ale dla ciebie jest szansa, ja już pozostanę zepsuty, no nie? – dodał, nie będąc pewnym, czy chłopak odbierze jego słowa tak, jak zamierzał. Chciał, żeby zabrzmiało to jak żart. Chciał, żeby Peter się roześmiał, żeby atmosfera się rozluźniła i mogli wrócić do grania w gry i zachowywania się jak dwójka kumpli. Tylko tyle. Nic więcej.
Właśnie wtedy zajrzała do nich pani Chasey, wołając ich na obiad. Cisco z radością przystał na zaproszenie. Posłał ostatnie spojrzenie komórce i wyświetlającej się na niej wiadomości od Bryce’a - “odpisz do kurwy”. Wygasił ekran i zostawił telefon na podłodze, nie chcąc się tym teraz przejmować. Potem mu się jakoś wytłumaczy. Spał. Albo zajmował się Bostonem na prośbę Wina i Barbs. Siedziałw kinie z Axem. Cokolwiek.
– … nie musimy o tym gadać. – rzucił jeszcze do Petera, gdy schodzili na dół.
Chłopak usiadł na wskazanym mu miejscu i z lekkim rozbawieniem śledził dyskusję kumpla z jego ojcem. Nawet kiedy Sid i Win z nimi mieszkali, posiłki w domu Hughes tak nie wyglądały. Mimo że Stary Hughes miał więcej sympatii i dobrego słowa dla swoich starszych synów, w życiu nie pozwoliłby im, żeby się tak do niego odnosili, jak Pitty do Andrew.
– Nic nie szkodzi, proszę panią. Nie przeszkadza mi to. To nawet fajne, u mnie w domu nie rozmawia się za dużo przy jedzeniu. – zapewnił pośpiesznie kobietę o swoich odczuciach, żeby się nie martwiła co do tego, jak się czuje w ich domu – Tak, dorabiam w sklepie na rogu Lincolna i Pięćdziesiątej Piątej. Prowadzi go taki starszy facet, Myron. Ruch może nie jest duży, ale mamy stałych klientów… Ludzie naprawdę uwielbiają Myrona, a on uwielbia ludzi. Z każdym chętnie pogada, pomoże z wyborem… niektórym daje rabaty. Czasem jestem w szoku, że on się z tego w ogóle utrzymuje. – zaśmiał się – Ale postawił automat do ciepłych napojów i kilka kanap, więc to chyba głównie dzięki temu przędziemy. Ludzie lubią tam przyjść, posiedzieć, napić się kawy i pogadać.
Rozumiał fenomen tamtego miejsca. Sam je uwielbiał. Przychodził tam na długo, nim Wymack go zatrudnił i tracił masę drobnych w automacie, czując się zobowiązanym, do kupienia chociaż najtańszej herbaty, skoro spędza tam tyle czasu. W końcu właściwiel zaproponował mu pracę, kto wie, czy w ogóle potrzebował pomocnika. Franio nie pytał, bo bał się, że poruszy jakąś myśl w głowie mężczyzny, a ten stwierdzi, że faktycznie, nie jest mu potrzebny i go zwolni.
– A… Jeśli trzeba, ja mogę panu pomóc, panie Chasey! Wiem, że nie wyglądam, ale mam sporo siły w łapach! Chętnie pomogę! Lepiej, żeby Peter się nie przeciążał, serio…
Heartstorm
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pitty
Andrew Chasey urodził się do tego, aby być ojcem. Dobrym, wyrozumiałym, kochającym, cierpliwym, z małym mankamentem w postaci głupiego poczucia humoru. Nigdy nie musiał zastanawiać się nad tym czy tego, to było dla niego oczywiste jak to, że słońce wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie, że przyjdzie odpowiedni czas i to się stanie. Znalazł dziewczynę o zaraźliwym śmiechu i dobrych oczach, w której się zakochał i z którą się ożenił, chodź długo musiało minąć nim zdecydowała się dać mu szansę. Kupili wspólnie dom, wyremontowali pokój dziecięcy… I czekali… Tygodnie… Miesiące… A nawet lata, ale dzieci się nie pojawiały. Nie było wielkich straty, zakrwawionych prześcieradeł, szaleńczych jazd do szpitala, bo nigdy też nie było nadziei. Nie było w tym konkretnej winy tylko jednego z nich. Andrew mało rozumiał z medycznej terminologii jaką zasypywał go szereg lekarzy do której trafiali wraz z Samanthą oprócz tego, że może osobno mieliby jakieś szanse na zostanie rodzicami, ale na pewno nie razem, a on pragnął rodziny z Sammie, nie z nikim innym, pominęli więc etap ciąży. Nie było porannych mdłości i dziwnych jedzeniowych zachcianek, nie było wizyt u ginekologa i szkoły rodzenia, a zamiast tego formularze, dokumenty, formalności, spotkania z urzędnikami i psychologami oraz stosy kolejnych dokumentów, aż w końcu w ich domu pojawił się Pitty.
Pitty, o łagodnym usposobieniu,który wypełniał dom wesołym dziecięcym rechotem. Pitty, którego bawiły jego żarty i śmiał się podobnie jak Sammie. Pitty, którego nauczył jazdy na rowerze i gry w baseball. Pitty, którego zawiózł na bal z okazji zakończenia liceum i którego odebrał ze szpitala, gdy postawiono wstępną diagnozę białaczki. Tamtego dnia, gdy wracali do domu, Andrew nie potrafił wyrzucić z głowy absurdalnej myśli,że gdyby Peter trafił do innej rodziny choroba nigdy by nie przyszła.
– Jezu, chomikowałeś to tyle czasu. – Głos syna wyrwał Andrew z rozmyślań.
Peter stał przy stole roboczym na końcu garażu, przeglądał kartonowe pudło z swoimi starymi zabawkami z dzieciństwa. Niektóre z nich pokazywał koledze, żartując ze przedmiotów. Miliony starych zestawów lego, puzzli i klocków. Plastikowa kolejka, która przez prawie rok stała rozłożona w salonie, a pięcioletni Pitty bawił się nią codziennie. Mówiący miś, który jakimś cudem wciąż działał po ponad piętnastu latach. Chłopak wybuchł śmiechem, gdy po naciśnięciu łapki pluszaka usłyszał: “Cześć, jestem twoim misiem.” Stali w zakurzonym garażu, wysłużone radio grało gdzieś w kącie. Andrew i Peter wraz z nowym kolegą. Wszystko wydawało się takie normalne i takie odległe ciążącego nad nimi widma szpitalnych sal.
– Wiedziałem, że prędzej czy później za nimi tęsknisz. Patrz jak wciąż kochasz swoją przytulankę.
Peter spiorunował ojca wzrokiem, próbował mu coś odpowiedzieć, ale nie potrafił znaleźć dobrych słów, więc jedynie się naburmuszył. Andrew uśmiechnął się i puścił oczko do syna. Starszy mężczyzna rozdysponował pracę pomiędzy siebie, a chłopców. Zakup nowego regału do garażu Andrew - za ogromna namową Samanthy - wykorzystał jako powód do generalnych porządków. Przez następne godziny chłopcy pomagali ojcu Petera, część kartonów z rzeczami, które nadawały sie do rozdania zapakowali do auta pana Chasey’a, inne przydasie, które jednak nigdy się nie przydały i już raczej nie przydadzą wylądowały na końcu podjazdu tuż przy koszu na śmieci. W międzyczasie mama Pitta przyniosła im lemoniadę i kanapki.
– Możemy o tym rozmawiać. – Odezwał się niespodziewanie Peter, gdy wraz z Franie wynosili starą, okropnie zniszczoną komodę, której miejsce w garażu zajął nowy regał. Byli sami. Andrew zniknął gdzieś w głębi domu. Na twarzy Frania zauważył zmieszanie. – O tym całym Bruce i… I tym wszystkim… Jak kiedyś będziesz chciał możemy o tym rozmawiać… albo nie rozmawiać… Jak chcesz… Ja nie mam z tym problemu..
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Franek
Franio naprawdę dobrze się bawił, pomagając przy sprzątaniu garażu. W domu przynajmniej raz do roku wpychali mu jako karę za coś posprzątanie garażu. To było zupełnie inne doświadczenie. W garażu ojca był sam, ze słuchawkami na uszach i swoimi myślami. Natomiast w garażu pana Chaseya co chwila głośno się śmiał i naprawdę genialnie bawił, przerzucając stare graty. Nawet pozwolili mu wziąć jakiegoś starego pluszaka dla jego kota, Boomiego. Był pewien, że futrzak pokocha tą wypchaną małpkę. Uwielbiał mieć miśki, na których mógłby spać. Niestety matka miała w zwyczaju co jakiś czas wyrzucać maskotki, twierdząc, że śmierdzą kocim moczem (co było oszczerstwem).
Zrobiło się nieco niezręcznie, gdy zostali sami i Pitty stwierdził, że chce jeszcze raz go zapewnić, jak bardzo nie ma problemu z tym, że jego kolega jest homo. Hughes oparł się ciężko o starą komodę, którą dopiero co wynieśli. Westchnął cicho i odgarnął grzywkę z oczu.
— Im bardziej mnie zapewniasz, że to w porządku, tym bardziej mam ochotę uciec i więcej ci się nie pokazywać na oczy. – spojrzał na niego ze smutnym uśmiechem — Stary, doceniam… że nie masz z tym problemu. Serio, ale nie chcę o tym gadać, bo robisz się dziwny… – skrzywił się lekko — Lubię cię, lubię twoich rodziców i spędzanie czasu u ciebie, bo… żadne z was nie daje mi odczuć, że jestem dziwadłem i wolelibyście, żebym zniknął. To mi wystarcza, wiesz? Najbardziej okazujesz mi swoją akceptację tym, że mnie tu zapraszasz, że twój tata ma zawsze jakiś głupi żart, który serio mnie bawi, a twoja mama jest dla mnie zawsze taka miła… — urwał, słysząc jak łamie mu się głos. Przełknął ciężko ślinę i spuścił głowę, mrugając pospiesznie, żeby pozbyć się łez z kącików, nim znów spojrzy na kolegę — A poza tym, Bryce zabrania mi mówić o tym, że się spotykamy, bo nie chce, żeby się rozniosło… Nie jest jeszcze gotowy na coming out. — zaśmiał się.
Odsunął się od komody, zakładając ręce za głowę i powoli skierował się w stronę domu kolegi, chcąc pokazać mu tym samym, że uważa temat za skończony. Kiedy weszli do domu, pani Chasey poruszyła kolejny kłopotliwy dla Frania temat.
— Cisco, twoi rodzice nie martwią się, że tyle u nas siedzisz? Już trochę późno…
Chłopak spojrzał na zegarek i faktycznie, dochodziła dwudziesta. Chciał powiedzieć, że wcale nie jest tak późno, ale pomyślał, że może to dyskretna próba uświadomienia mu, że chcieliby odpocząć w spokoju przed pójście do łóżek, w czym im przeszkadza.
— Eee… Raczej nie, ale faktycznie będę się już zbierał. – schylił się po swój plecak leżący pod ścianą w przedsionku.
— Może cię odwieźć?
— Nie! – wyprostował sie gwałtownie – W sensie, nie chcę robić państwu problemów, poważnie! Dam radę wrócić sam!
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach