NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
M E E T I N G O N C E A G A I N
DIJIRA & NANA AS TWO HOPELESS MEN IN A WORLD CONTROLLED BY A DEADLY DISEASE
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
character song
Cassius Park •• znany jako "Cass" •• 27 lat •• 06.01 •• Koziorożec •• najemnik
homoseksualny •• w teorii w związku (?) •• nie jest do końca pewien, jak określić tą relację
dawniej agent FEDR'y •• teraz wolny strzelec, pracujący głównie dla trzęsącego Miami Burmistrza
urodził się i wychował w Bostonie •• młodszy syn wice - dyrektora FEDR'y i znanej mikrobiolog
jego starszy brat, żołnierz, zginął 10 lat wcześniej •• wyedukowany przez rządowych ekspertów
mówi po angielsku,hiszpańsku i chińsku •• zdolny chemik •• specj. w truciznach i mat.wybuchowych
dobry w walce w zwarciu •• zazwyczaj używa dwóch krótkich mieczy •• albo zastawia pułapki
rzadko kiedy ucieka się do używa broni palnej •• w ostateczności sięga po starego Glock'a
nie ma talentu strzeleckiego,ale jest wytrenowany •• spokojny i opanowany,momentami bezwzględny
"jak masz na kogoś liczyć, licz na siebie" •• do bólu prozaiczny •• lubi być przygotowany na wszystko
179 cm wzrostu •• 61 kg wagi •• czarne, nierówno przycięte włosy, zazwyczaj roztrzepane
fiołkowe oczy ze złotymi refleksjami •• szczupła, wysportowana sylwetka •• brak tatuaży i piercingu
blizny,w tym postrzałowa trochę powyżej serca •• zazwyczaj można go zobaczyć w kurtce skórzanej
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Beautiful Tragedy.
it's either kill or get killed, buddy
Basic data.
name Rudy
surname Goodwin
age 25
date of birth 6th november
group currently a lone wolf
side arm of choice a spiked bat
firearm of choice a sniper rifle
height 183cm
silhouette slight built muscles
About Him.
— wyszkolony w użyciu broni palnej, przede wszystkim snajper. nie przepada za brońmi jak strzelba, woląc utrzymać dystans. zbliżyć się może jedynie z bronią białą.
— przygarnięty do zamkniętej grupy przez wirusologa, który z czasem zaczął odgrywać rolę jego opiekuna.
— niedawno jednak wyrzucony ze względu na wykradanie materiałów z dzielonych zasobów.
— zwinny, ale nie posiada wyjątkowo silnego ciała, przez co unika starć czysto fizycznych.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
R U D Y G O O D W I N
I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Zaciskał dłonią z całej siły bok, to samo robiąc ze swoimi zębami. Nie mógł wydać z siebie nawet najmniejszego dźwięku, jeśli chciał przeżyć ten dzień, ale ból stawał się coraz bardziej nieznośny. Wiedział, że próba skoku przez płot z drutem kolczastym nie ma szans na pozytywne rezultaty, ale grupa Biegaczy za jego plecami wydawała się jeszcze mniej przekonująca.I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Z kolei teraz był w jeszcze większej dupie - niewielkie pomieszczenie, prawie wysypane pierdołami, które przy najdrobniejszym ruchu wywołają mnóstwo dźwięku. Idealne środowisko, aby zostać pożartym przez rozsiane tu Klikacze. Musiał zlokalizować wyjście, lub miejsce do ukrycia się, żeby mieć możliwość jakiegokolwiek działania. Rozglądał się rozszalałym wzrokiem, by zatrzymać go na czymś, co mu pomoże. Nieważne co to było, byleby się jakoś nadało.
____Drzwi. Namierzył drzwi wyjściowe i nie były to te, którymi wszedł. Pierwszy punkt planu zaliczony. Gruz. Gruzem da radę odwrócić uwagę zakażonych i dać sobie czas na ucieczkę lub atak - zależało, jak blisko niego będą. Jednak zdecydowanie wolał postawić na ucieczkę, nie miał wystarczająco siły, aby zmierzyć się z całą hordą Klikaczy. Wyciągnął wolną rękę po spory kawałek gruzu i zebrał w sobie tyle siły, ile mógł, aby cisnąć nim na drugi koniec pokoju, który po dźwięku kruszenia się, wypełnił się charakterystycznym klikaniem i mlaskaniem potworów.
____Teraz była jego szansa. Jego palce jeszcze mocniej zacisnęły się na boku, wstrzymał oddech i mimo przeszywającego bólu rzucił się biegiem w stronę drzwi. Był prawie przed nimi, kiedy klikanie się wznowiło i niebezpiecznie szybko zbliżało w jego stronę. Wyciągnął dłoń, żeby otworzyć drzwi, nogi uparcie biegły w stronę wyjścia, szybkim ruchem zatrzasnął za sobą wejście, ucinając dłoń Mlaskacza, który chwycił rękaw jego koszulki
____— Jezu, ochyda... — wymamrotał, zrzucając kończynę na ziemię. Mógł w końcu odetchnąć, okolica wydawała się spokojniejsza, choć za drzwiami przed nim kryły się te obrzydliwe stworzenia. Nie mógł jednak długo cieszyć się spokojem, bo promieniujący przez jego ciało ból przypomniał mu o świeżej szramie. Nawet gdyby chciał, to zostanie na otwartej przestrzeni nie było dobrym pomysłem. Zaczął ostrożnie przeglądać opuszczone budynki, aby znaleźć ten, w którym nie znajdowali się żadni zakażeni.
____Przestał być dokładny, kiedy przed oczami pojawiały mu się mroczki, przez co wszedł do pierwszego lepszego, zapadniętego budynku. Wyglądał na czysty, nie widział na rzut oka żadnych zarodków, ani potworów, więc z takim rozmachem, co otworzył drzwi, tak je zamknął i osunął się na ziemię, frenetycznie grzebiąc w plecaku w poszukiwaniu igły i nici. Powstrzymał go szelest, który zmusił go do podniesienia oczu
____— Kurwa bez jaj — powiedział z niedowierzaniem, jak i obrzydzeniem, kiedy zauważył naprzeciwko siebie największego zdrajcę, jakiego znał. Czemu musiał trafić akurat na Cassiusa...
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cass zdecydował się zatrzymać na noc w opuszczonym apartamentowcu. Właśnie wracał z długiej, długiej misji – był zmęczony i choć słońce stało dość wysoko na niebie, nie było sensu iść dalej. Wciąż był mniej więcej dzień drogi od zamieszkałej części Miami i nie było mowy o dojściu do miejskich umocnień przed zapadnięciem nocy. Zdecydował się więc zatrzymać. Dokładnie sprawdził budynek i zastawił pułapki w punktach strategicznych – na wypadek, gdyby coś zdecydowało się wpełznąć do środka.
Wracał właśnie z roboty w Orlando – dostarczał towar od Burmistrza do szefa tamtejszej osady. Zazwyczaj pracował w pojedynkę – tak też było tym razem. Udało mu się ugrać całkiem dobrą cenę, więc był z wyprawy całkiem zadowolony. Pieniędzy ze zlecenia powinno wystarczyć na kilka tygodni. Przez ten czas po prostu będzie pomagał Kiryl’owi w klinice – jak zwykle gdy nie miał żadnego zajęcia. Trochę spokoju...
Od kiedy Park osiadł w Miami pracował na zlecenie. Parę większych robót w roku, kilka mniejszych zleceń od czasu do czasu... Jakoś sobie radził. Teoretycznie nie mieszkał tam na stałe – a jednak od dobrych dwóch lat – zawsze wracał. Miasto powoli stawało się dla niego czymś na kształt domu. Pierwszego, który miał od lat.
Dookoła panowała głucha cisza. Pomieszczenie było niewielkie, ciasne. Znajdowało się na parterze – tak że blisko było od niego do wyjścia z budynku, gdyby rozpętały się jakieś kłopoty. Dawniej musiało być eleganckim mieszkaniem, bo meble, choć zniszczone wydawały się dobrej jakości. Okna zabite były deskami, tu i ówdzie z dawniej pokrytej linoeum podłogi wyrastały kępki trawy. Panowała ogólna ciemność – jeśli nie liczyć małej lampki gazowej, którą Cass postawił obok kanapy.
Rozkładał właśnie śpiwór, kiedy usłyszał jakiś szmer. Zamarł w pół ruchu. Coś musiało się prześlizgnąć między pułapkami, albo przegapił jedno wejść i go nie zabezpieczył. Odruchowo wręcz, jedna z jego rąk powędrowała do przytroczonego do pasa krótkie miecza, do tej pory bezpiecznie ukrytego w pochwie. Bezszelestnie przesunął się w stronę wejścia, wyglądając na korytarz.
Nic.
Przezorny, zawsze ubezpieczony, przesunął się więc cichutko w kierunku dźwięku. Trzasnęły drzwi. Jeden z mieczy opuścił pochwę.
Cholera. W mroku przegapił wyjście awaryjne... Takie niedpatrzenie mogło kosztować go życie. Za bardzo się rozluźnił, będąc blisko domu. Nie powinien... Takie błędy nie były w jego stylu. W takim wypadku, najpierw musiał sobie poradzić z intruzem.
Tylko że w korytarzyku... W korytarzyku był ktoś kogo już nigdy nie spodziewał się zobaczyć. Przez chwilę tylko stał, obserwując, jak jasnowłosy, zakrwawiony mężczyzna gwałtownie przerzuca rzeczy w plecaku. Rudy Goodwin... Kto by pomyślał? Po tym co zaszło, nie sądził, że kiedykolwiek znowu zobaczy go na oczy.
Dopiero po dłuższej chwili wyszedł z cienia, powoli podchodząc do chłopaka. Czy chiał się przed sobą do tego przyznać, czy nie, nawet po tych wszystkich latach, wciąż czuł się winny temu jak sprawy się potoczyły.
-[Z jajami, młody –-skrzywił się. Miał resztki sumienia... Nie mógł go tak po prostu zostawić. Pewnie kogoś innego by mógł, ale miał nieprzyjemne wrażenie, że ma duży dług wobec społeczności, a zwłaszcza opiekuna Rudy’ego, dlatego podszedł do chłopaka. - Przynajmniej kiedy ostatni raz sprawdzałem-syknął zjadliwie. Ech... To spotkanie nie zapowiadało się dobrze.
-Nie wyglądasz zbyt dobrze –przykucnął przy mężczyźnie, tak, żeby ich twarze znalazły się na tym samym poziomie, po czym, bezceremonialnie, uniósł połę jego kurtki, by przyjrzeć się mało przyjemnej ranie. Wyglądała nieciekawie. Bardzo nieciekawie. Chłopak szybko tracił krew i jeśli rana nie miała być oczyszczona i zszyta, prawdopodobieństwo, że się przekręci nie było jakieś spore.
-Pomóc ci?-zapytał z wrednym uśmiechem na twarzy. Jednak nawet nie czekał na odpowiedź. Zamiast tego przeniósł swoją uwagę na plecak chłopaka i zaczął w nim szperać, konie końców wyciągając z wnętrza torby to, czego ten najwyraźniej szukał... Apteczki. –Tego szukasz?-będzie musiał go przenieść do sąsiedniego pomieszczenia... Igłę będzie można opalić w ogniu lampy, dla pewności, że żadnego świństwa na niej nie było. Trochę się nauczył w klinice Kiryl’a i w takich przypadkach... Im szybciej działać tym lepiej.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
R U D Y G O O D W I N
I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Przyglądał się mężczyźnie w ciszy, nie do końca wiedząc jaka reakcja byłaby odpowiednia w tej sytuacji. Już i tak popisał się barwnym językiem i kąśliwością. Nie był jednak pewien, co ten zrobi, a niezadowoleniu Rudy’ego, był zdany na jego łaskę i pomoc, bo sam sobie nie poradzi. Nawet jeśli, to pójdzie mu to okropnie i pewnie będzie musiał wiązać się z tego rezultatami na dłuższą metę.I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Zaśmiał się sztucznie na złośliwą uwagę Cassiusa, chwilę później wykrzywiając się i zaciskając palce na boku. Ból stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, przeszywając każdy możliwy nerw w ciele Goodwina. Sam sobie chciał pogratulować, że dał radę tyle iść i biec bez zemdlenia po drodze, choć przy paru okazjach był tego bliski. Wtedy równałoby się to ze śmiercią, a jeszcze nie ma planów, aby się z nią spotkać w najbliższym czasie, więc najwidoczniej siłą woli zignorował ból
____— A czuję się świetnie powiem Ci — dodał opryskliwie, zwężając usta w linię kiedy mężczyzna podniósł brzeg kurtki, lekko podrażniając obecną tam ranę. Zmierzył go zimnym wzrokiem, kiedy rzucił zgryźliwe pytanie, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo Park sam postanowił, co zrobi — Tak, powinno być w niej wszystko, co jest potrzebne do opatrzenia tego gówna — rozejrzał się po pomieszczeniu i szybko stwierdził, że działanie tutaj byłoby głupim pomysłem.
____Pierwsza próba samodzielnego podniesienia się była nieudana, więc wyciągnął dłoń w stronę czarnowłosego, aby ten pomógł mu wstać z podłogi i instynktownie zarzucił swoją rękę przez jego ramiona. Zaciskał zęby z całej siły, żeby nie pokazać po sobie, jak cholernie cierpi, ale wiedział, że nie było czego ukrywać - wiadome było, że ból przy takim zranieniu jest nie do zniesienia. Na sam widok szramy mogło kogoś skręcić.
____Z każdą chwilą robiło mu się coraz słabiej. Miał wrażenie, że jeśli za chwilę nie zemdleje, to zwymiotuje. Leżał niczym decha na podłodze, z rozerwaną po boku koszulką, aby dostęp do rany był prostszy i słyszał tylko szum lampy
____— Nie mam co liczyć na przyjemną i gładką operację, co — parsknął w próbie pocieszenia się, wyrównując swój oddech w próbach uspokojenia się i swojego krzyczącego na niego ciała — Jak ci nie wyjdzie, to dorzucisz sobie kolejny powód do nienawiści — to jest, jeśli Rudy przeżyje w takim układzie rzeczy.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Park miał dziwne przeczucie, że będzie swojej miękkości serca żałował. Instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że lepiej by było zostawić Goodwin’a samego sobie, w zatęchłym zakurzonym korytarzu. Nadstawianie własnego karku nigdy nie kończyło się dobrze – wręcz przeciwnie, w większości przypadków prowadziło do kolejnych tragedii i nieprzyjemnych konsekwencji – tym razem dla tego nadstawiającego własnego karku. Logika podpowiadała, że powinien go zostawić. A Cass miał tendencję do podejmowania decyzji w oparciu właśnie o nią – nie bez powodu przetrwał tak długo, po opuszczeniu bazy w Bostonie.
Nie miał nawet bladego pojęcia, czy Rudy jest sam, czy gdzieś kryją się jego towarzysze, gotowi wyskoczyć z ukrycia... Nie mógł jednak zastanawiać zbyt długo, bo w tym tempie chłopak miał całkiem się wykrwawić, więc odpychając wątpliwości, zarzucił sobie ramię Goodwin’a na barki i wywindował chłopaka do góry, przerzucając większość jego wagi na siebie. Nie mogło to być przyjemne, wręcz przeciwnie musiało boleć jak cholera, ale Park choć wysportowany, najsilniejszy nie był – polegał raczej na szybkości i zwinności, niż na czystej sile fizycznej, więc Rudy (ach, co za rozczarowujące dla młodszego mężczyzny wiadomości!), nie mógł liczyć na księżniczkowy transport.
-Patrząc na tą jakże niewielką dziurę w twoim boku, domyślam się, że czujesz się jak nowy-syknął z wysiłkiem, kiedy w końcu udało mu się jakoś ustabilizować pozycję Goodwin’a i powoli ruszył do przodu. Powoli, krok za krokiem, żeby przypadkiem się nie wywrócić. Pewnie, biorąc pod uwagę ranę, liczyła się każda chwila, nie zamierzał więc za bardzo chojrakować i podejmować niepotrzebnego ryzyka.
Park praktycznie zawlókł go do pomieszczenia, w którym planował obozować i z wyraźnym wysiłkiem, ułożył go (starał się to zrobić delikatnie, ale chyba nie najlepiej mu wyszło) na wyświechtanej kanapie. Nie było to najlepsze środowisko do takiej operacji. Definitywnie nie było sanitarne, ale Park nie zamierzał narzekać. Zamiast tego sięgnął po apteczkę Goodwin’a, wyciągnął igłę i wepchnął tą w ogień lampy – tak na wszelki wypadek.
-Nie spinaj się tak. Moje umiejętności medyczne są odrobinę lepsze niż kiedyś –przez ostatnie dwa lata mieszkał z i pomagał lekarzowi. Chociaż wcześniej znał dobrze podstawy pierwszej pomocy, to jego umiejętności ograniczały się głównie do ogólnych podstaw – obecnie był w stanie zszyć ranę dużo sprawniej i dokładniej niż kiedy Goodwin widział go po raz ostatni, co z kolei znaczyło, że blizna będzie mniejsza i nie tak poszarpana... To jest, o ile Rudy przeżyje. Tego Cass nie mógł zagwarantować.
-Zagryź –polecił, podając chłopakowi do ust kawałek materiału. Nawet jeśli budynek był względnie bezpieczny, to potencjalne wrzaski mogły przyciągnąć jakiś szajs. Sam zdezynfekował ręcę wodą tlenioną, po czym Cass podwinął koszulkę Rudy’ego i chwilę później to samo zrobił z raną. Jeśli wdałoby się zakażenie byłoby po chłopaku, nieważne jak dobrze by tej rany nie zszył, także... Chciał być na tyle ostrożny, na ile pozwalała sytuacja.
Chwilę później już zakładał szwy, wyraźnie skupiony na zadaniu przed sobą. Przygryzał wargę, starając się ignorować nieprzyjemny, metaliczny zapach krwi. Skupiał się tylko na nici i starał się jak najrówniej i najdokładniej zszyć rozszarpaną skórę. Nie odzywał się ani słowem, ba!, ledwie oddychał i cały czas z wysiłkiem marszczył brwi. Skoro zdecydował się pomóc, starał się to zrobić jak najlepiej potrafił.
Po jakiś dziesięciu minutach w końcu odłożył igłę na bok, przyglądając się zakończonej pracy. Jeśli Rudy nie będzie za bardzo skakał, powinno wytrzymać. Kiryl na pewno zrobiłby to lepiej, ale cóż, Cass nie był medykiem i nigdy nie miał nim być. Mógł co najwyżej pełnić rolę prawie że kompetentnego asystenta.
-Skończyłem –powiedział tylko. –Nie skacz z tym za bardzo, a powinno wytrzymać. Chyba, że doznałeś jakiś obrażeń wewnętrznych... Wtedy obiecuję, że cię pochowam zanim ruszę dalej –westchnął zerkając w stronę drzwi, jakby wyobrażając sobie nieprzyjemności na jakie mogą zostać narażone pozostawione same sobie zwłoki. Nie był pewien jak Rudy, ale nawet jeśli po śmierci już by go to nie obchodziło, wolałby nie zostać pokarmem dla Zakażonych.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
R U D Y G O O D W I N
I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Parsknął niemrawo na komentarz mężczyzny, dotyczący jego stanu. Przynajmniej cały czas miał siłę na przekomarzanie się i śmiać się ze swojej sytuacji. Ale zapewne nie na długo, bo ból się pogarszał oraz widział coraz mocniejszy ślad krwi na ziemi, jak i koszulce. Było słabo, ale musiał to przeboleć, jeśli chciał zobaczyć kolejny dzień i może skonfrontować Cassiusa w temacie jego zdrady, która wielu osobom wciąż nie dawała spokoju. W tym Goodwinowi.I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Syknął przy lądowaniu na kanapie, ale była zdecydowanie wygodniejsza niż zimna podłoga. Aż zbytnio. Rudy czuł jak zmęczenie go uderza i miał ochotę zamknąć oczy, wziąć kilka spokojniejszych oddechów i zasnąć. Ale nie mógł. Nie mógł, bo równałoby się to z przerażającymi skutkami. I mimo ulgi, którą by wtedy poczuł, przeszywający ból nie zamierzał mu ułatwić tej trasy, więc mimo tego jak bardzo go denerwował, miał swoje plusy, nie dając mu odlecieć
____— Nie zmienia to faktu, że na żywca będziesz mi zszywać moje biodro — wypuścił powoli powietrze w celach uśmierzenia cierpienia, co niewiele mu dało, ale liczyły się chęci. Umiejętności Parka grały tutaj rolę, to było oczywiste, wątpił też, że ten celowo pogorszy jego sytuację, ale byli w słabych warunkach, więc dużo mogło pójść nie tak nawet nie z jego winy. I wciąż nie był doświadczonym lekarzem, więc cudów tutaj nie wykona.
____Odebrał materiał od mężczyzny i z chwilowym grymasem na twarzy wsadził go do buzi. Musiał być jak najciszej, aby nikt lub nic im nie przeszkodziło. Mógłby też wytrącić starszego z równowagi, co mogłoby zepsuć proces zszywania rany. Kątem oka zerkał na to, co robi Cassius, aby zaraz zamknąć oczy i wychylić głowę w tył w obrzydzeniu jak materiał bluzki nieprzyjemnie odklejał się od dziury w jego boku. Widok igły wcale go nie napawał szczęściem. W najmniejszym stopniu.
____Oblany był zimnym potem a szczęka aż go bolała od zaciskania zębów na materiale między nimi. Każde przejście igły przez skórę wydawało mu się obrzydliwe i liczył, że ta lub następna będzie ostatnia, lecz zawsze zjawiała się kolejna. Starał się ruszać jak najmniej, aby nie zepsuć procesu mężczyźnie, choć było to trudne. Chciał w pewnym momencie powstrzymać go, żeby dał mu chwilę przerwy, ale nie miałoby to sensu, pogorszyłoby to pewnie jeszcze jego sytuację, więc wytrzymał ten proces, mimo kręcącego obrazu przed jego oczami
____— Zaraz się porzygam — wydusił, kiedy “operacja” się zakończyła. Nie zamierzał nigdzie zwracać swoich oszczędnych posiłków, ale na pewno nie czuł się świetnie. Przynajmniej nie musiał się już martwić ciężkim krwotokiem — Nie będę nigdzie skakać, nie martw się. Przynajmniej nie na razie. Ale to bardzo miłe z twojej strony — odparł uszczypliwie, ale szybko się zreflektował. Wziął kilka sporych, spokojnych oddechów i rozluźnił się na kanapie, pozwalając swoim oczom się zamknąć — Dzięki — wymruczał jeszcze przed stopniowym odpłynięciem z powodu zmęczenia. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że był długo na nogach, na pewno ponad dwadzieścia cztery godziny, bez snu. Zmęczenie musiało go dopaść prędzej czy później. I na nieszczęście ich obu, dopadło go w kryjówce Cassiusa.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Spróbuj porzygać się na mnie, a własnoręcznie cię dobiję –syknął cicho, mrużąc przy tym oczy. Już wystarczył fakt, że cały był we krwi Goodwin’a. „Cały” może było lekką przesadą, ale wszędzie dookoła było czuć jej metaliczny zapach, a spodnie i koszulę parka zdobiło parę nieprzyjemnie mokrych, przestrzennych plan. A tak lubił tą parę... Miał nadzieję, że krew się spierze, chociaż szczerze w to wątpił.
Goodwin wyraźnie powoli odpływał, więc Cassius zajął się ogarnianiem tego całego bajzlu, na tyle na ile się dało. Umył igłę i ręce, schował bandaże.. Cały ten czas starał się nie myśleć o cichym głosiku w jego głowie, który wręcz wrzeszczał: „Co ty najlepszego wyrabiasz Cass? Zostaw tego głąba samego sobie, skoro dał się tak załatwić, to jego strata!”. Ale teraz już było za późno. Wziął sobie rannego Rudy’ego na głowę i teraz nie mógł go po prostu zostawić... Będzie go musiał targać ze sobą.
Chociaż teraz targanie go gdziekolwiek będzie niemożliwe. Będą musieli tu zostać dopóki rana choć trochę się nie zagoi i Rudy nie będzie w stanie podróżować, bo w przeciwnym wypadku rana z pewnością się otworzy i cały wysiłek jaki Park włożył w zszywanie pójdzie na marne. Ech... Burmistrz nie będzie zadowolony, bo podróż na pewno nie będzie opuźniony, a jakby nie patrzeć Cass miał dostarczyć pokaźną sumę pieniędzy, zapłaty, za towary, które miał dostarczyć do Orlando i dodatkową tajemniczą przesyłkę. Nie miał bladego pojęcia co w niej było – i nie sprawdzał, nie był to jego biznes. Nie zadawał pytań, nie za to mu płacono... Nie bez powodem cieszył się wysoką reputacją w kręgu najemników. Był jednym z najlepszych na Florydzie. Najlepszych i najgorszych, więc fakt, że miał dosyć lukratywną umowę z Burmistrzem nie był zaskakujący.
Praktyczny materialista, wiedział dobrze jak się ustawić i z kim związać, by zapewnić sobie w miarę dostatnie życie... Jak na te standardy. W porównaniu z bazą FEDRY... Ech. Nie było porównania. Ale nie mógł wrócić. Nie po tym całym bajzlu w jaki się wkręcił. No i... Jakby nie patrzeć, nie wypełnił swojej misji. Ten jeden raz... Zawiódł. Koniec końców organizacja osiagnęła to co chciała, tak czy siak, ale Cass...
-Naprawdę lepiej o tym nie myśleć.
Roztrząsanie przeszłości nie mogło przynieść nic dobrego. Czasu nie dało się cofnąć, a nawet jakby się dało, nie był pewien czy byłby w stanie zrobić cokolwiek, żeby zmienić końcowy.
Westchnął ciężko, po czym poszedł zabezpieczyć wejście, którym Goodwin dostał się do środka i upewniając się, że wszystkie pułapki są na miejscu. Mógłby zostać i czuwać, ale w takim wypadku następnego dnia byłby całkowicie wyczerpany. Kryjówka wydawała się stosunkowo bezpieczna, więc zostawiwszy Goodwin’a na kanapie, wyciągnął z wyładowanego plecaka (nie licząc przesyłki maił w nim sporo rzeczy zakupionych w Orlando, jakiś medyczny tom dla Kiryl’a, suchy prowiant, jakis dziergany przez napotkantą po drodze babcię sweter i tak dalej i tak dalej) cienki śpiwór i rozciągnął go na podłodze. Gdyby coś wdarło się do środka pułapki miały go obudzić... Sen miał wyjątkowo lekki, więc zrobiłby by to najmniejszy szmer, nie wspominając o nieskoordynowanych zarażonych.
Spał krótko, budząc się co jakiś czas, żeby sprawdzić, czy Goodwin wciąż dycha. Za każdym razem okazywało się, że ten jeszcze nie opuścił tego świata.
Tuż przed świtem zdecydował się obudzić nieprzytomnego mężczyznę i zastanowić się nad tym co dalej. Jeśli mieli zostać w tej dziurze dłużej, będzie musiał wyjść i skombinować jakieś zapasy, jako, że nie miał ze sobą dużo, bo zakładał, że następnego dnia dotrze do domu.
-Goodwin. Wstawaj! –potrząsnął lekko ramieniem mężczyzny. Odczekał jeszcze chwilę, ruch powtórzył, a kiedy młodszy otworzył oczy...
-Witamy w świecie żywych, śpiąca królewno. Najwyraźniej jeszcze ci się nie zeszło... –nie był do końca pewien czy to była dobra rzecz... Cóż, czas pokaże.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
R U D Y G O O D W I N
I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Spał twardo i długo. Nie pamiętał do końca co mu się śniło, zapewne jedna z dwóch opcji - czarny scenariusz w teraźniejszym świecie, prawdopodobnie, że sam jest zarażonym, albo zupełnie na odwrót - życie bez panującej zarazy i wykonywanie codziennych czynności, spędzanie czasu ze znajomymi, a teraz raczej byłymi, których poznał w grupie. Te były przyjemne, ale z kolei przykre, które potrafią zepsuć nastrój Rudy’ego z samego rana. Z czasem jednak się przyzwyczaił do codzienności, która teraz im towarzyszy, czas można spędzać inaczej. Na przykład na sprawdzaniu zastawionych pułapek na Klikacze! Przednia zabawa. W miłej drużynie można by nawet odebrać zdanie chłopaka na poważnie, lecz samemu było to dość niebezpieczne, nie wiadomo w końcu w jakim stanie były poczwary, mogły być ledwo co utkwione, cicho siedzące i czekające na nieświadomego niczego człowieka.I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Zakręciło mu się w głowie, kiedy poczuł nagłe wstrząsy przy użyciu jego ramienia. Zdezorientowany rozejrzał się, opierając dłoń na czole i skrzywił się na nagłe pojawienie się bólu. I z głowy, i z rany u jego boku. Było mu niedobrze i czuł się cholernie słaby, najgorszy możliwy stan na świecie. Był całkowicie oddany na samowolę Parka. Chyba że postanowi opuścić jego kryjówkę. Czy miał na to ochotę? Niezbyt. Czy miał w ogóle gdzie iść? Również niezbyt, ale nie miał wpływu na decyzję mężczyzny, ten miał pełne prawo się go pozbyć, choć to on w przeszłości orżnął Rudy’ego, jak i całą grupę. I to dość srogo.
____— Prosisz się, abym zrobił Ci malunek na podłodze rzygami — mruknął niemrawo, siadając na kanapie. Uśmiechnął się również krzywo na komentarz Cassiusa i powoli podniósł się z mebla, podpierając się jedną ręką o podłokietnik. Może i nie był to najlepszy pomysł, ale nie miał czasu na użalanie się nad sobą i kiszenie się na kanapie. Sytuacja nie była idealna — To co, uratowałeś mi życie, jakoś mogę się odwdzięczyć? — zapytał z lekką nutą skrępowania. Nie do końca był pewien, co mógłby teraz w ogóle dla niego zrobić, ale wolał nie mieć tej sytuacji na sumieniu — Chyba, że wolisz, żebym sobie stąd po prostu poszedł. Nie ma sprawy — oboje pewnie nie mieliby z tym problemu. Gdyby sytuacja wyglądała trochę inaczej.
____Powoli, wyjątkowo powoli, wracał do żywych, gdy nagle spoza pokoju dało się usłyszeć głośne, nie rytmiczne uderzenia. Chyba zbliżało się na gości, a Goodwin nie był gotowy, aby stanąć teraz do bezpośredniej bójki z bezmyślnymi stworami. Zrobił kilka szybkich kroków do swojego plecaka, co spowodowało nagły promień bólu przez jego bok. No tak, to że rana była zaszyta, nie znaczyło, że cały problem zniknął. Nawet jeśli kręcenie się w głowie ustało. Przykucnął obok plecaka, wyklinając pod nosem nieszczęście, co zagłuszane było przez głośniejsze szmery i uderzania w całej ruinie
____— Gotowy na przyjemny poranek? — zaśmiał się gorzko, rzucając słowa bardziej do siebie niż do Cassa. Dało się usłyszeć aktywujące się, rozstawione przez starszego, pułapki, ale nie powstrzymały one wszystkich zarażonych. Rudy otworzył szerzej oczy, kiedy do pomieszczenia wleciał Biegacz. Krzyknął ostrzegawczo w stronę Parka, celując obok jego ramienia z rewolweru, który zdążył wyjąć z plecaka i trafiając w głowę zakażonego, który z nieprzyjemnym bulgotem upadł na ziemię. Teraz mieli jeszcze bardziej przesrane, zrobili hasał, może i niezbędny, ale i tak hałas, który był jak lep na muchy dla zakażonych.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Tsa, od razu zapisz mi swoją duszę w ramach odpłaty –syknął sarkastycznie, wywracając oczami. –Oczywiście będziesz musiał odpracować, dzieciaku –żartował. Tak naprawdę nie chciał nic od Rudy’ego. Wciąż czuł się tak jakby miał jakiś dług wobec społeczności chłopaka. Czuł się winny i uratowanie dzieciakowi życia być może sprawiłoby, że czułby się w przyszłości odrobinę mniej winny, nie zamierzał jednak dzielić się tymi przemyśleniami z Rudy’m. Jeszcze tego brakowało.
-Jeśli jesteś w stanie wywlec się stąd o własnych siłach, to proszę bardzo. Nie mogę za długo zwlekać w tej dziurze –musiał dostarczyć zapłatę do Miami w możliwie najszybszym czasie, bo zwłoka miała się odbić echem na jego wypłacie.
Pomógł Rudy’emu, ale to by było na tyle. Nie zamierzał brać na siebie odpowiedzialności – jeśli chłopak wywlecze się w takim stanie i gdzieś wyjdzie, to nie jego sprawa, czyż nie? A przynajmniej nie powinna być, ale... „Ale”. Właśnie. To samo „ale”, które popchnęło go do uratowania Goodwin’a, teraz sprawiało, że czuł się za niego w jakiś sposób odpowiedzialny.
Cóż... Najwyraźniej jednak nie było im dane spędzić spokojnego poranka i sprawdzić, co właściwie Rudy zdecyduje się zrobić, bo chwilę później ich spokój został gwałtownie przerwany, przez atak zarażonych. W przeciwieństwie do Goodwin’a, nie sięgnął po broń palną – był... wydajnym, wyćwiczonym strzelcem, ale definitywnie nie miał w tym departamencie talentu. Umiejętności zdobył na godzinach bolesnych treningów – jak wszystkie zresztą. Park był w gruncie rzeczy wzechstronny. Musiał być. Od momentu wybuchy epidemii, kiedy ledwie wkraczał w wiek nastoletni, spędził niekończące się wręcz godziny, by stać się tym, kim był teraz... Może nie jednoosobową armią, ale idealnie skalibrowaną bronią w ludzkiej postaci.
Nie wahał się – gdy tylko usłyszał niepokojące szmery za drzwiami, zerwał się z miejsca, podniósł swoje miecze, jednym, krótkim ruchem wyciągając je z pochwy i stanął przy drzwiach, czekającc na na pierwszego zarażonego...
Oczywiście cholerny Goodwin musiał strzelić, zanim miał szansę uderzyć. Świetnie. Po prostu cudownie...
Nie był idiotą, nie zostawił ich bez drogi ucieczki. Miał tylko nadzieję, że ta droga nie była zablokowana przez innych zarażonych. Jak wczoraj sprawdzał była w porządku, ale kto wie.
-Jeśli jesteś w stanie się ruszać, zabieraj się tylnymi drzwiami –syknął, atakując kolejnego Biegacza, który leciał do pomieszczenia, mocnym idealnie wymierzonym uderzeniem, pozbawiając go głowy. Walka w zwarciu, choć dużo bardziej niebezpieczna, bo łatwiej było o zakażenie, była bardziej dyskrenta, co pozwalało na łatwiejsze ich unikanie. Szybko przyskoczył do następnej kreatury, tylko i wyłącznie dzięki instynktowi i szybkiemu refleksowi.
Jeśli Rudy nie był w stanie samodzielnie się ruszać, to, cóż, krótko mówiąc, mieli przejabane, bo ucieczka nie wchodziła w grę i będą musieli walczyć ze wszystkim co przyniosą za sobą strzały. Cudownie. Normalnie nie można było sobie wyobrazić lepszego poranka.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
R U D Y G O O D W I N
I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Widział zdenerwowanie na twarzy Parka, ale jego skromnym zdaniem, szanse, żeby wykonał cios na czas były marne, strzelenie było sprawniejsze i zapewniało, że Biegacz na pewno padł, a nie zaraz się podniesie i dziabnie kogoś w nogę czy gdziekolwiek indziej. Wywrócił jedynie mentalnie oczami, nie znał w pełni umiejętności mężczyzny, więc pewnie nie mu było oceniać, ale jego zaufanie do broni palnej zawsze będzie większe, niż do walki wręcz.I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____— Mi nie musisz powtarzać dwa razy — zacisnął lekko dłoń na załatanym boku, podniósł niechlujnie swoją torbę i kulawym, ale szybkim krokiem zaczął prawie biec w stronę wskazanych przez Cassiusa drzwi. Za nimi była dość zasypana gruzem, ale możliwa do przejścia droga, na pewno mieliby tutaj szansę uciec od zakażonych, którym brakowało podstawowej koordynacji. Mógł równie dobrze zatrzasnąć drzwi i pobiec. Zostawić Parka tam na pożarcie, ale byłby nawiedzane przez to potem, nie daj Boże wyszedłby jeszcze z tego cało i szukałby Goodwina, aby się odpłacić.
____Rozejrzał się, chwilowo było czysto na korytarzu, czyli możliwość dla Cassiusa do dobiegnięcia do niego. Najwidoczniej było to zrozumiane przez starszego, za którym nagle wysypała się horda zakażonych, więc kiedy tylko wbiegł za drzwi, Rudy je zatrzasnął, ucinając w ten sposób rękę jednemu z Biegaczy, który próbował złapać któregoś z mężczyzn w korytarzu
____— Super, co teraz? — powiedział, krzywiąc się lekko i strzepując kończynę ze swojej stopy. Zerknął w głąb korytarza, który teraz był wyjątkowo ciemny. Nie wlatywało do niego światło z zewnątrz albo pokoju, w którym byli. Tylko parę szczelin wpuszczało słońce, choć i ono ledwo co świeciło, bo było dość szaro tego dnia. Goodwin zaczął grzebać w poszukiwaniu latarki, która pomogłaby w przemieszczaniu się po okolicy. W oddali widać było wyjście, więc bez niej też by trafili, przy okazji łamiąc sobie nogi, ale daliby radę.
____Podskoczył, jak usłyszał głośne uderzenia w metalowe drzwi, które oddzielały ich od hordy, co przypomniało mu o tym, że nie mogą stać w miejscu, jeśli chcą przeżyć. Wszystko tak działało w tym świecie, więc mimo bólu ruszył przed siebie, odkopując mniejsze kamyczki na bok, bo i te mogły doprowadzić do tragedii.
____Niestety z każdym krokiem, ból się pogarszał, a Rudy obawiał się, że wykonana przez Cassiusa praca pójdzie się kochać, więc dał temu iść na początku, aby po kryjomu robić sobie postoje i nie spowalniać ich próby wydostania się
____— Pytanie czysto retoryczne. Gdyby szwy pękły, to co się stanie? — spytał, zdecydowanie nie podejrzanie i wlekł się dalej za starszym, potykając się czasami o kawały gruzu, ale dając radę złapać równowagę — I gdzie idziesz w ogóle? — dodał niczym denerwujące dziecko, które w kółko zasypywało dorosłych pytaniami.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jakimś cudem udało im się uciec z pomieszczenia, a horda zarażonych została za ciężkimi metalowymi drzwiami.
-Jeśli rozejdą ci się szwy, to ty na pewno jesteś trupem... A ja najpewniej –bo zapach krwi najpewniej ściągnie niechciane towarzystwo. –Także lepiej by było gdybyś uszanował moją pracę i trochę uważał –nie po to go zszywał, żeby dzieciak teraz mu się wykrwawił, bo będzie głupio się przeciążał, albo coś
-Jutro powiniśmy dotrzeć do celu... –sam doszedłby tego dnia pod wieczór, ale z balastem poruszającym się w dość wolno, i włączając w to przerwy, które na pewno będą musieli zrobić... I kolejny nocleg poza murami miastami. Świetnie... Po prostu świetnie. Chociaż, jeśli będą mieli szczęście, może im się uda.
-Idę do New Miami –rzucił Cass sucho, posyłając młodszemu chłopakowi spojrzenie wyraźnie mówiąc, że jeśli ten będzie kontynuował zasypywanie go pytaniami, to sam Rudy nigdzie nie dojdzie – a przynajmniej nie w jednym kawałku.
[...]
Jakoś udało im się dotrzeć do ruin dawnej metropolii. Co prawda we frustrująco powolnym tempeie i szwy Goodwin’a z każdą godziną wyglądały coraz gorzej, ale pod wieczór następnego dnia, stanęlli przy zabezpieczonej metalowymi płytami bramie, która stanowiła wstęp do dawnej plaży. Niegdyś gęsto stały tam resorty i dawne budynki wciąż stały w miejscu, ale brakowało im glamoru i resortu dawnych lat. Plaża została wybrana na główną lokalizację osady, ponieważ łatwiej ją było obronić. Może stanowiło naturalną barierę – suchą nogą można było się do niej dostać tylko przez dwa mosty, jeden po płónocnej, drugi po południowej części laguny, a od reszty miejskich zabudowań była ona oddzielona pasem wody. Nie było więc potrzeby obudowywania całej, rozległej kolonii murem – bramy znajdowały się tylko przy mostach. Oczyszczenie całej wyspy lagunowej zajęły dobre kilka lat – i ślady dawnych umocniej były widoczne po całej Miami Beach, ale mimo wszystko, w porównaniu do innych, które Cass miał okazję odwiedzić, była to naprawdę spokojna i stosunkowa bezpieczna kolonia.
W końcu udało im się pokonać północny most i stanęli przy checkpoint’ie. Ostatnia przeszkoda – przekonać strażnika, żeby wpóścił wyjątkowo blado wyglądającego Goodwin’a do środka. Rana chłopaka zaczęła się nieprzyjemnie paprać, ale Park nie mógł nic na to poradzić – chłopak definitywnie potrzebował bardziej zaawansowanej pomocy medycznej niż on mógł zaoferować (i przede wszystkim odpoczynku). Musiał go zaciągnąć do Kiryl’a. W trybie błyskawicznym. Póki co jednak...
-Kogo moje piękne oczy widzą! Park! –ze stróżówki wyszedł rubaszny, stosunkowo niski i mocno zaookrąglony mężczyzna z rumianymi policzkami.
Hastings. Dobrze. Hastings był jednym z przyjaciół miejscowego doktora, co znaczyło, że będzie odrobinę bardziej skłonny ich wpuścić niż powiedzmy, jeden z
-Nie miałeś przypadkiem wracać wczoraj?-zapytał strażnik, zrównując się krokiem z Park’iem i przyjacielsko klepiąc go po ramieniu.
-Coś zatrzymało mnie po drodze –rzucił oględnie, swoim zwyczajowym obojętnym tonem.
-A kogo ze sobą ciągnięsz?
-Stary przyjaciel –skłamał gładko. –Wpuścisz go? Poręczę za niego...
-Wiesz, że nie mogę... Burmistrz mówi, że nie możemy przyjąć już nikogo i nie mogę sobie tak po prostu wpuścić kogokolwiek...
-Konsekwencje wezmę na siebie –spojrzał twardo strażnikowi w oczy, spojrzeniem nie znającym sprzeciwu. –Porozmawiam z nim, jak już zaciągnę tego tutaj do Kiryl’a –Park miał haka na swojego szefa. Zbyt wiele haków właściwie. I zamierzał je wykorzystać, wszystkie co do jednego... Cholerny Goodwin za dużo go kosztował, ale obiecał sobie, że nie zostawi go nigdzie na pastwę losu, prawda? Zamierzał dopatrzyć sprawę do końca.
Jakimś cudem ten argument wydawał się przekonać Hastings’a i mężczyzna niepewnie wpuścił ich dwójkę do środka. Pewnie dlatego, że jak wszyscy dookoła Park do pewnego stopnia go przerażał – w społeczności Cass, nie licząc Kiryla, który był jedynym powodem, dla którego w ogóle najemnik obrał New Miami jako bazę, nie miał przyjaciół i ich nie szukał. Trzymał się na dystans, gotowy odejść w każdym momencie (a przynajmniej tak siee przekonywał), gdyby zaistniała jakaś nieprzyjemna sytuacja. Fakt, że praca dla Burmistrza była dochodowa i wygodna, był kolejnym plusem, ale nie oznaczało to, że Cass szczególnie mężczyznę lubił czy szanował. Park po prostu miał w zwyczaju wybierać potencjalnie najbardziej korzystną dla siebie opcję.
NANA
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
R U D Y G O O D W I N
I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Zrozumiał przekaz spojrzenia Cassiusa i grzecznie, acz z wywrotem oczu, zamknął się na resztę drogi. Ciężej było mu tylko ukryć i nie dawać poznaki o tym, że szwy trzymają się na ostatnich siłach, tak samo jak sam Rudy, który w tym momencie już wolałby umrzeć niż męczyć się z nasilającym się bólem. Lekkimi uderzeniami w polik ocudzał umysł od tych myśli, bo dobrze wiedział, że jak umrze, to skończy jako zakażony. A to tym bardziej nie było zachęcające, powolna utrata władzy nad własnym rozumem, pożądanie ludzkiej krwi, mięsa. Zdecydowanie woli chodzić po tej ziemi z rozwalonym bokiem, aniżeli bez mózgu. I T ' S E I T H E R K I L L O R G E T K I L L E D B U D D Y
____Na pewno nie wyglądał na zaufaną osobę, stojąc u boku Parka, zaciskając bok i z ciężkim oddechem wypuszczonym przez wąskie usta. Wpatrywał się w strażnika w trakcie ich dyskusji, z której prawie nic nie rozumiał, nie licząc tego, że raczej nie był zbytnio chciany i ciepło przyjmowany w tym towarzystwie. Cóż, nic dziwnego, na pewno nie w teraźniejszej sytuacji. Sam prawie nikomu nie ufał, więc nie spodziewał się, że wejdzie ze starszym bez problemu na nowy, przynajmniej dla Goodwina, teren. Jednak zdziwił się, kiedy po tej szybkiej wymianie zdań, zostali wpuszczeni do środka, Rudy wymruczał tylko podziękowania i trzymał się jak szczeniak za Cassem, który miał go zaprowadzić do jakiegoś Kiralia, Kiryla, Goodwin już nie pamiętał, i miał to w nosie. Chciał tylko, żeby ktoś powstrzymał to cholerne krwawienie na porządnie, żeby nie miał już problemu ze swoim bokiem
____— Jakie konsekwencje będziesz musiał wziąć na siebie? Nie przesadzajmy, już dość przysporzyłem Ci problemów, odpowiem sam za siebie — może i nie do końca chciał to robić, nie wiedział jak to się skończy, ale nie chciał być winny Cassiusowi za dużo, ten i tak już uratował mu dupę parę razy. Ale zupełnie szczerze, to nawet nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć. Przylazł za jakimś z ich tubylców? Tak o wkradł się? Trochę niezbyt. Cokolwiek wymyśli na to, że w ogóle dostał się do środka też może nie przejść. Chyba, że “wkręcił się” jako produkt przewożony. To mogłoby zadziałać…
____Kiedy Park zatrzymał się przed jakimiś drzwiami, Rudy mógł tylko domyślać się co za nimi go czeka, lecz na szczęście, zobaczył tam prowizoryczny, najbardziej oddany rzeczywistości jak się dało w danych warunkach, pokój lekarski z łóżkiem. Błądzącym krokiem wszedł do środka, gdzie zauważył mężczyznę przy biurku, które musiało służyć do pogłębienia efektu gabinetu
____— Jezu co się stało? — przywitały go mało pocieszające słowa widocznie zmartwionego, założył Rudy, Kiryla — Połóż się, postaram się od razu coś zadziałać, ale będzie zapewne cholernie bolało, okej? — ostrzegł go, przed podwinięciem koszulki jak Goodwin ciężko opadł na atrapę łóżka szpitalnego. Nie słuchał już jakie słowa były wypowiadane do niego lub Cassa, usłyszał tylko wzmiankę o szwach.
____— Bardziej niż teraz nie może już boleć — syknął boleśnie przez zaciśnięte zęby — No, chyba, że umrę — rzucił nieśmiesznie, gryząc się za chwilę mocno w dolną wargę, kiedy Kiryl zaczął badać ranę z bliska.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kluczyli szerokimi ulicami, odprowadzani podejrzliwym wzrokiem miejscowych. W tj chiwli sytuacja w osadzie była napięta. Burmistrz wprowadzał coraz to bardziej drakońskie przepisy, więc społecznosć chodziła dookoła każdego z nim związanego jak na szpilkach – zwłaszcza Park’a. Nie chodziło o to, że ten wspierał politykę burmistrza jakoś zagorzale – raczej o to, że był wyjątkowo wydajny jeśli o rozwiązanywanie „problemów” idzie. Najczęściej w sposób kończący się śmiercią dla wspomnianego problemu.
-Gdybyś odpowiadał sam za siebie w ogóle byś nie przeszedł przez te drzwi –spojrzał na Goodwin’a tak jakby chłopaka zupełnie pojebało. Naprawdę... Kim ten dzieciak myślał, że jest? –Nawet nie wiesz jakie panują tu zasady... Ani kto tu rządzi –gdyby wiedział, nie byłby taki chętny do brania jakiejkolwiek odpowiedzialności, bo Burmistrz nie przyjmował byle przybłędy do społeczności.
Ech... Nie zamierzał jednak tego tłumaczyć Rudy’emu – zamiast tego zagryzł wargi w wąską linię, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem, na złość chłopakowi odrobinę przyspieszając kroku. Na szczęście do domu Kiryl’a nie było daleko. Ten lezał stosunkowo niedaleko od bramy, także po ledwie kwadransie już stali przy dawnej przychodni medycznej. Kiryl (i Cass) mieszkał w jednym z mieszkań na pierwszym piętrze, nad placówką, w całkiem przyjemnym, jak na postapokaliptyczne warunki mieszkanku.
O tej porze jednak, starszy mężczyzna był najpewniej w swoim gabinecie, Park ruszył więc prosto do drzwi...
Kiryl Ivanov całe szczeście siedział przy swoim biurku pochylony nad stertą papierów. Mężczyzna był wysoki, wyższy od Cass’a o nieco ponad pół głowy. Miał długie, jasne włosy, zaczesane w luźny warkocz i ciepłe, niebieskie oczy. Do tego miał, krótką, starannie przyciętą brodę o nieco rudawym odcieniu i pokaźną bliznę na policzku. Potężnie zbudowany, na pierwszy rzut oka zupełnie nie wyglądał na lekarza, ale kiedy człowiek przyjrzał się dokładnie od razu się orientował, że w wyrazie twarzy lekarza nie było ani krztyny hardości tak charakterystycznej dla większość ludzi w ich świecie. Zamiast tego przypominał raczej łagodnego olbrzyma.
- — Jezu co się stało? —zaniepokojony mężczyzna, widząc wyraźnie chwiejącego się Goodwin’a podniósł się ze swojego miejsca i do niego podbiegł, podpierając go z jednej strony i wiodąc go do kozetki. –Połóż się, postaram się od razu coś zadziałać, ale będzie zapewne cholernie bolało, okej?
-Gdybyś umarł to by przestało cię boleć, debilu –syknął w stronę Goodwin’a, na co Kiryl posłał mu bardzo krytyczne spojrzenie pełne nagany.
-Goodwin’a coś próbowało wypatroszyć parę dni temu –westchnął cicho. –Próbowałem zszyć ranę, ale widzisz jak wyszło... Do tego musiał z tym chodzić przez dwa dni i hojrakował jak bałwan, więc szwy na pewno sie poluźniły –dodał, obserwując coraz to bardziej zmartwione oblicze lekarza. Nie było dobrze...
-Zdezynfekuj ręce i mi pomóż, Cassie –zakomenderował tamten, a Cass bez słowa zrobił to o co tamten prosił. Kirył, umywszy swoje własne ręce, zabrał się za wyciąganie szwów. Rana wyraźnie zaropiała i strupy przemieszywały się z bąblami ropy, która powoli sączyła się z niej wraz z krwią. Nie było dobrze, nawet niewyoczony medycznie Park mógł to stwierdzić na pierwszy rzut oka.
Ale jeśli ktokolwiek miał z tego Rudy’ego wyprowadzić to Kiryl...
Przez następne pół godziny blondwłosy mężczyzna niestrudzenie pracował – podał chłopakowi antybiotyki , oczyścił ranę i ją zszył... Teraz mogli tylko czekać.
-Myślisz, że z tego wyjdzie?-zapytał Cass, kiedy po skończonym zabiegu oboje opierali się o biurko, popijając wodę z blaszanych kubków.
-Jest młody... Ma silny organizm. Nie jest najlepiej, ale przy dużej ilości odpoczynku... Powinien –powiedział Ivanov po długiej chwili ciszy. –Skąd ty w ogóle go wziąłeś? Przyprowadzanie znajd nie jest bardzo w twoim stylu –wbił badawcze spojrzenie w Park’a.
-Dzieciak.... Pamiętasz jak mówiłem ci o miejscu, w którym poprzednio mieszkałem? Dzieciak jest stamtąd –nigdy nie powiedział Kiryl’owi całej prawdy, ale ten... Wiedział wystarczająco dużo, żeby więcej nie pytać, także tylko skinął głową.
-Muszę iść do ratusza, dostarczyć towar. Powinienem wrócić najpóźniej za godzinę... Potrzebujesz czegoś od burmistrza?-Cass odstawił kubek na stół, na powrót zarzucając plecak na ramię.
-Pytanie brzmi czego nie potrzebuje? Przykręcił kurek na wszystkie środki jakie mamy i praktycznie nie wydaje leków...
-Postaram się coś załatwić, ale nic nie obiecuję –Cass skrzywił się lekko. Ech... Rudy, leki dla Kiryla – to nie miała być łatwa przeprawa.
Park szybkim krokiem ruszył do wyjścia. Im szybciej będzie miał to z głowy, tym lepiej.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach