Strona 1 z 2 • 1, 2
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
„ I TAKIM OTO SPOSOBEM MÓJ DROGI, OBAJ STALIŚMY SIĘ WRZODEM NA TYŁKU
CAŁEGO WSZECHŚWIATA, PEŁNEGO PODZIAŁÓW, PEŁNEGO IDIOTÓW, Z ZAPĘDAMI
DO SAMOZNISZCZENIA. MOŻE WARTO UCIĄĆ SOBIE TERAZ MAŁĄ DRZEMKĘ?”
„ I TAKIM OTO SPOSOBEM MÓJ DROGI, OBAJ STALIŚMY SIĘ WRZODEM NA TYŁKU
CAŁEGO WSZECHŚWIATA, PEŁNEGO PODZIAŁÓW, PEŁNEGO IDIOTÓW, Z ZAPĘDAMI
DO SAMOZNISZCZENIA. MOŻE WARTO UCIĄĆ SOBIE TERAZ MAŁĄ DRZEMKĘ?”
- odwiedzone planety:
- HJ-V74:
klimat: planeta pustynna, równina piasku ciągnąca się przez tysiące kilometrów; liczne huragany i burze piaskowe, góry i szczeliny skalne
ekosystem: m.in. Meliticus Prenor (dwugłowy szczur)
temperatura: od 32 °C do 41 °C
skład atmosfery: 50,4% azotu, 38% tlenu, 12,6% dwutlenku węgla
funkcje życiowe: brak
- I-CE10:
klimat: planeta lodowa pokryta w całości polarną czapą lodową, na której znajdują się liczne lodowce, jeziora polodowcowe i lodowe szczyty górskie; występuje zjawisko zorzy polarnej
ekosystem: nie zbadano
temperatura: od -38 °C do -50 °C
skład atmosfery: 46% azotu, 38% węgla, 16% gazów szlachetnych
funkcje życiowe: brak
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- postacie poboczne:
- charakterystyka planety i rasy:
Aeria, przed zniszczeniem, była planetą w większości lodową. Oprócz jednej z części, panowała na niej przez cały czas ujemna temperatura i wszystko pokryte było lodem. Ukształtowanie terenu było głównie kraterowate. Nie występowała roślinność - ta hodowana była sztucznie w budynkach - niektóre okazy zostały przemieszczone na statek matka i tam dalej rozwijane. Woda występowała tylko w jednej części planety, gdzie w określonym czasie temperatura na krótko stawała się dodatnia*. Zamieszkiwana była przez wiele ras oraz gatunków, jednak wskutek wybuchu, oprócz Arias oraz parunastu osobników ostałych na statku kosmicznym, większość wyginęła. Planeta posiadała trzy księżyce.
Arias z natury są bardzo wysocy. Większość dorosłych, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, oscyluje w granicach od metra dziewięćdziesięciu do ponad dwóch metrów. Sylwetki są postawne i odporne na warunki środowiska - temperatura ich ciała jest niska, a szara w barwie skóra gruba i odporna na zranienia. Są wyjątkowo silni fizycznie oraz zwinni. Długie, szpiczaste uszy zapewniają im świetny słuch. Oprócz tego mają również dobry wzrok, umożliwiający widzenie w ciemności. Mają wysokie zapotrzebowanie energetyczne przez odporność na wahania temperatur. Są w stanie przebywać w skrajnie zimnych warunkach, natomiast nie radzą sobie najlepiej w ciepłych. Niemniej, nie jest dla nich to niebezpieczne. Dorosłość osiągają w wieku dwudziestu lat i przeważnie w tym roku większości wyrastają rogi, które uważane są za największą dumę.
Są bardzo rodzinni oraz społeczni. Uważają, że rodzina jest najważniejsza - cenią sobie wspólnotę i okazują wsparcie, wiele decyzji podejmowanych jest wspólnie. Są przeważnie gościnni, ale obcych traktują z dystansem i podejrzliwością, mimo pozornie pokojowego nastawienia. Ich populacja jest znikoma, szczególnie po wybuchu, a systemem panującym jest monarchia. Są bardzo zaawansowani technologicznie i kładą duży nacisk na szkolenie oraz rozwój każdego pokolenia.
Przykłada się niesamowicie dużą wagę do imion - każdy nazywany jest z przedrostkiem E’, a zwracanie się bez niego do kogoś świadczy o dużej zażyłości - najczęściej między rodziną lub bardzo bliskimi przyjaciółmi.
*fizyk i astronom płakał jak czytał
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jego kroki, szybkie i zdecydowane, odbijały się echem w korytarzu statku kosmicznego. Byli na Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej już parę dni, oczekując na towarzyszy, ale wystarczyła godzina na ich już docelowym statku wyprawowym, przygotowywanym do wyprawy, aby ich spokojny, przepełniony ekscytacją przed nową podróżą czas, został zakłócony. Co prawda E’iro miał swoje podejrzenia co do zostawiania Felona pod opieką E’mala, ale ten wydawał się tak chętny i podekscytowany dostaniem w końcu jakiegoś zadania, że trudno było mu odmówić, kiedy ten zaproponował zajęcie się ich zwierzakiem. I dość szybko doszło do niego, że był to błąd - pager w jego kieszeni zawibrował ledwie po chwili, informując go o kłopotach. Przerwał więc pełne zafascynowania oglądanie z Aretheneademem nawigacji na ich statku, a westchnąwszy, spojrzał na wiadomość od młodszego mężczyzny, spodziewając się wielu opcji, ale nie tej, która tak naprawdę była najbardziej szkodliwa. Dlatego też w sekundę się opuścił kokpit, ruszając na poszukiwania swoich nieznośnych podopiecznych. Nie był to pierwszy raz, gdy jego zwierzak uciekł, a znał go już na tyle, że doskonale wiedział, co ten planował - zbyt wiele razy już mu nawiał, działając jak magnes na kłopoty.
Stąd już po chwili widział z oddali jak Felon, z resztkami rozerwanej smyczy dookoła szyi, jak i zostawiając za sobą paskudną strużkę śliny na niedawno czyszczonej podłodze, pędzi z rozwartą mordą w stronę otwartego wlotu do ich statku, szczęśliwy na myśl o możliwości pozwiedzania okolicy samemu. Ten gnojek zawsze wykorzystywał okazję. Bu przez cały czas podążał obok mężczyzny, kroki niesłyszalne i długie, przypominające gracją prędzej taniec niż zwykły chód - jego stopy ledwo dotykały podłogi, a ręce poruszały się niczym do muzyki, słyszalnej tylko jemu. E’iro przyspieszył kroku, dopiero po chwili dostrzegając, jak zza zakrętu przed nimi wypada E’mal, z miną pełną przerażenia na młodej twarzy. Nie spostrzegł ich, od razu ruszając w szaleńczym biegu za zwierzakiem, chcąc złapać go przed tym, jak ten zbliży się do wyjścia. Okazało się jednak, że na to kompletnie nie było potrzeby. Zanim Felon był w stanie w radosnym susie wyskoczyć z maszyny, gwałtownie wpadł w coś, a jak po chwili E’iro z trwogą dostrzegł, kogoś. Przeklął w myślach i zmienił chód na trucht, rejestrując też z przerażeniem tym dramatem na twarzy, że E’mal nie zdążył wyhamować, podążając za radosnym czworonogiem i opadając na sylwetkę na ziemi, tworząc tym samym jedną wielką górę cielska. W parę sekund obok nich stanął E’iro oraz Bu, na razie nie poświęcając reszcie osób dużej uwagi, zbyt zaaferowani tragedią wiercącego się na nieznajomym Felonie oraz na wiercącym się na Felonie E’malu. Bu spojrzał na to spokojnie, jak gdyby nie do końca wiedząc, co się dzieje, po czym skierował ciekawskie spojrzenie na pozostałe dwie osoby, w końcu kierując je na przyjaciela, zanim się odezwał.
- Bu podnieść? - zapytał białowłosego, patrząc na leżącą kupę zaplątanych kończyn.
- Podnieść, dziękuję - odpowiedział mu i z cichym westchnieniem obserwował, jak olbrzym długimi rękoma zgarnął do uścisku zarówno Felona, jak i samego E’mala, i uniósł ich na swoją wysokość, powodując że dwójka znalazła się w powietrzu; ich nogi dyndały w na wszystkie strony w nie skoordynowanej manierze.
- H-hej! Miałeś wziąć tylko Felona, nie mnie! - oburzył się od razu E’mal, próbując odwrócić głowę tak, aby spojrzeć na Bu.
- Bu puścić? - zapytał, ale spojrzenie i tak skierował w stronę E’iro, jak gdyby upewniając się, że robi wszystko poprawnie. Mężczyzna uśmiechnął się do niego uspokajająco i mimo że maska zasłaniała całą twarz Aretheneadema, białowłosy znał go na tyle, aby rozpoznać uśmiech w jego białych oczach.
- Tak, puścić! - odezwał się Mal i zanim zdążył się zorientować, tak jak został poproszony - jedna z rąk kosmity się cofnęła, powodując że ten z zaskoczenia opadł na ziemię; nie zdążywszy wystarczająco szybko zareagować, spadł twardo na pośladki, a z jego ust wydobyła się wiązanka przekleństw w języku aeriańskim. Zorientował się jednak zaraz, że przeklina w towarzystwie arystokracji i jego twarz od razu nabrała nieco zakłopotanego wyrazu, przepraszając E’iro, również w ich języku. Ten tylko machnął na niego dłonią, nie chcąc kolejny raz już mu powtarzać, że nie musi się tak zachowywać i na to zwracać uwagi. Skupił się za to na trójce nieznajomych towarzyszy, każdego szybko, ale nieinwazyjnie, taksując wzrokiem.
- Przepraszam za to powitanie - zaczął w końcu spokojnie, zupełnie nieprzejęty pokazem, jaki zaprezentowali, acz w duchu hamował rozbawienie, które może nieuchronnie pojawiło się w jego jasnych oczach. - Mieliśmy małe kłopoty z…aklimatyzacją - kontynuował, szybko patrząc na Felona, który nieprzyzwyczajony do nowego miejsca chciał wykorzystać okazję na rozpoznanie. Teraz jednak wyglądał spokojnie, zadowolony obficie śliniąc ramię Bu, który kiwał się z nim z boku na bok, nieco jak z dzieckiem. - To jest E’mal oraz Aretheneadem, moi towarzysze - wskazał dwójkę obok niego, lekko się uśmiechając na widok dygającego, nie skoordynowanego Bu. Ten kompletnie nie radził sobie w społecznych sytuacjach, a niedostateczna znajomość wspólnego języka tylko to utrudniała, ale Iro uważał to za wyjątkowo rozkoszne. - Moje imię to E’iro. Zwierzak wabi się Felon - kontynuował, wskazując mimochodem palcem na czworonoga, wciąż na rękach Bu. Był cały czas nieprofesjonalnie rozbawiony, chociaż starał się przybrać pozory. - Zakładam, że będziemy od dzisiaj towarzyszami? - zapytał, jednak tylko dla zasady.
Ich podróż bowiem była ustalona już od długiego czasu. Od kiedy tylko jasnym stało się, że wybuch uniemożliwił mieszkanie na wielu planetach, powstała Międzyplanetarna Stacja Kosmiczna, której zadaniem było odnalezienie nowych miejsc zamieszkania. Była też centralą dla wielu statków matka, które potrzebowały nowych zapasów, dowiedzieć się czegoś lub spotkać z innymi. Oni z kolei nie byli pierwszą tego typu drużyną wyprawową, której zadaniem było znalezienie planet, ale jedną z niewielu, gdzie zostały połączone dwie rasy, w ramach zwiększenia prawdopodobieństwa powodzenia wyprawy - które, jak dotąd, było znikome.
Stąd już po chwili widział z oddali jak Felon, z resztkami rozerwanej smyczy dookoła szyi, jak i zostawiając za sobą paskudną strużkę śliny na niedawno czyszczonej podłodze, pędzi z rozwartą mordą w stronę otwartego wlotu do ich statku, szczęśliwy na myśl o możliwości pozwiedzania okolicy samemu. Ten gnojek zawsze wykorzystywał okazję. Bu przez cały czas podążał obok mężczyzny, kroki niesłyszalne i długie, przypominające gracją prędzej taniec niż zwykły chód - jego stopy ledwo dotykały podłogi, a ręce poruszały się niczym do muzyki, słyszalnej tylko jemu. E’iro przyspieszył kroku, dopiero po chwili dostrzegając, jak zza zakrętu przed nimi wypada E’mal, z miną pełną przerażenia na młodej twarzy. Nie spostrzegł ich, od razu ruszając w szaleńczym biegu za zwierzakiem, chcąc złapać go przed tym, jak ten zbliży się do wyjścia. Okazało się jednak, że na to kompletnie nie było potrzeby. Zanim Felon był w stanie w radosnym susie wyskoczyć z maszyny, gwałtownie wpadł w coś, a jak po chwili E’iro z trwogą dostrzegł, kogoś. Przeklął w myślach i zmienił chód na trucht, rejestrując też z przerażeniem tym dramatem na twarzy, że E’mal nie zdążył wyhamować, podążając za radosnym czworonogiem i opadając na sylwetkę na ziemi, tworząc tym samym jedną wielką górę cielska. W parę sekund obok nich stanął E’iro oraz Bu, na razie nie poświęcając reszcie osób dużej uwagi, zbyt zaaferowani tragedią wiercącego się na nieznajomym Felonie oraz na wiercącym się na Felonie E’malu. Bu spojrzał na to spokojnie, jak gdyby nie do końca wiedząc, co się dzieje, po czym skierował ciekawskie spojrzenie na pozostałe dwie osoby, w końcu kierując je na przyjaciela, zanim się odezwał.
- Bu podnieść? - zapytał białowłosego, patrząc na leżącą kupę zaplątanych kończyn.
- Podnieść, dziękuję - odpowiedział mu i z cichym westchnieniem obserwował, jak olbrzym długimi rękoma zgarnął do uścisku zarówno Felona, jak i samego E’mala, i uniósł ich na swoją wysokość, powodując że dwójka znalazła się w powietrzu; ich nogi dyndały w na wszystkie strony w nie skoordynowanej manierze.
- H-hej! Miałeś wziąć tylko Felona, nie mnie! - oburzył się od razu E’mal, próbując odwrócić głowę tak, aby spojrzeć na Bu.
- Bu puścić? - zapytał, ale spojrzenie i tak skierował w stronę E’iro, jak gdyby upewniając się, że robi wszystko poprawnie. Mężczyzna uśmiechnął się do niego uspokajająco i mimo że maska zasłaniała całą twarz Aretheneadema, białowłosy znał go na tyle, aby rozpoznać uśmiech w jego białych oczach.
- Tak, puścić! - odezwał się Mal i zanim zdążył się zorientować, tak jak został poproszony - jedna z rąk kosmity się cofnęła, powodując że ten z zaskoczenia opadł na ziemię; nie zdążywszy wystarczająco szybko zareagować, spadł twardo na pośladki, a z jego ust wydobyła się wiązanka przekleństw w języku aeriańskim. Zorientował się jednak zaraz, że przeklina w towarzystwie arystokracji i jego twarz od razu nabrała nieco zakłopotanego wyrazu, przepraszając E’iro, również w ich języku. Ten tylko machnął na niego dłonią, nie chcąc kolejny raz już mu powtarzać, że nie musi się tak zachowywać i na to zwracać uwagi. Skupił się za to na trójce nieznajomych towarzyszy, każdego szybko, ale nieinwazyjnie, taksując wzrokiem.
- Przepraszam za to powitanie - zaczął w końcu spokojnie, zupełnie nieprzejęty pokazem, jaki zaprezentowali, acz w duchu hamował rozbawienie, które może nieuchronnie pojawiło się w jego jasnych oczach. - Mieliśmy małe kłopoty z…aklimatyzacją - kontynuował, szybko patrząc na Felona, który nieprzyzwyczajony do nowego miejsca chciał wykorzystać okazję na rozpoznanie. Teraz jednak wyglądał spokojnie, zadowolony obficie śliniąc ramię Bu, który kiwał się z nim z boku na bok, nieco jak z dzieckiem. - To jest E’mal oraz Aretheneadem, moi towarzysze - wskazał dwójkę obok niego, lekko się uśmiechając na widok dygającego, nie skoordynowanego Bu. Ten kompletnie nie radził sobie w społecznych sytuacjach, a niedostateczna znajomość wspólnego języka tylko to utrudniała, ale Iro uważał to za wyjątkowo rozkoszne. - Moje imię to E’iro. Zwierzak wabi się Felon - kontynuował, wskazując mimochodem palcem na czworonoga, wciąż na rękach Bu. Był cały czas nieprofesjonalnie rozbawiony, chociaż starał się przybrać pozory. - Zakładam, że będziemy od dzisiaj towarzyszami? - zapytał, jednak tylko dla zasady.
Ich podróż bowiem była ustalona już od długiego czasu. Od kiedy tylko jasnym stało się, że wybuch uniemożliwił mieszkanie na wielu planetach, powstała Międzyplanetarna Stacja Kosmiczna, której zadaniem było odnalezienie nowych miejsc zamieszkania. Była też centralą dla wielu statków matka, które potrzebowały nowych zapasów, dowiedzieć się czegoś lub spotkać z innymi. Oni z kolei nie byli pierwszą tego typu drużyną wyprawową, której zadaniem było znalezienie planet, ale jedną z niewielu, gdzie zostały połączone dwie rasy, w ramach zwiększenia prawdopodobieństwa powodzenia wyprawy - które, jak dotąd, było znikome.
- Międzyplanetarna Stacja Kosmiczna:
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dotarcie do Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej zajęło im więcej czasu niż zakładali. W przeddzień wylotu okazało się bowiem, że w orbitę, na której znajdowała się główna baza, dostały się komety, które zagrodziły im cały tor lotu. Musieli więc zmienić kurs, oddalić się i ominąwszy cały zbiór ciał niebieskich, dotarli wreszcie na miejsce. Niestety ich przybycie poparte było już z góry szeregiem niepowodzeń i ogromnym opóźnieniem, który nie tylko dawał się we znaki całej załodze, ale także głównym zarządcom. Ci zaś postanowili wyładować swoją frustrację i złość na nich, jakby to w ich winie leżała cała złośliwość przelatujących w pobliżu komet.
Hazel opuścił więc biurko Zarządcy Stacji Kosmicznej z irytacją wymalowaną na jego jasnej, pobladłej twarzy, bo przez całe te zamieszanie nie zdążył zjeść nawet porządnego śniadania, ominąwszy także porcję leków, które musiał systematycznie przyjmować, aby jego organizm funkcjonował, tak jak funkcjonować powinien. Patrząc na tą postawną, wysportowaną sylwetkę nikt prawdopodobnie nie domyśliły się, że jego organizm jest na granicy załamania, a na wypady w kosmos może pozwolić sobie tylko dzięki jednemu, dobrze zaznajomionemu lekarzowi. Ten z kolei jakimś cudem dawał radę utrzymać go w stanie stabilnym, dopóki dopóty Hazel słuchał się jego zaleceń. Z tym bywało z kolei różnie.
— I jak? Możemy odpocząć? — zatrzymał się na moment, usłyszawszy za sobą głos przyjaciela. Lawshu wyglądał na równie zmarkotniałego, chociaż wciąż trzymał twardo ręce założone na klatce piersiowej, co by nie wyszło, że zmęczenie nawet jemu mogło dawać się we znaki. Hazel westchnął cicho, kręcąc nieprzekonywująco głową.
— Wierzysz w cuda? Trzeci pas startowy od lewej. To ten nasz. Idziemy — zarządził, na co pozostała dwójka opuściła jedynie ręce, ruszając zaraz za swoim przodownikiem. To naprawdę nie był najlepszy moment na zaznajamianie się z nową obsadą drużyny wyprawowej. W końcu zostali dostatecznie dobrze poinformowani, że ich załoga będzie składała się z przedstawicieli dwóch ras. Było to zresztą całkiem oczywiste, bo odkąd zaczęło brakować im ludzi, decydowali się na grupy łączone, jakby w ten sposób mieli zwiększyć powodzenie znalezienia nowej, potencjalnej planety do zamieszkania. Nie mieli jednak czasu powiedzieć się kim byli ci ich nowi sojusznicy, chociaż... Hazel na pewno nie nastawiał się na to, że od razu złapią przysłowiowy wspólny język.
Za nim zdążyli chociażby dostać się do głównego wejścia na statek, ktoś... a raczej coś z impetem uderzyło w stojącego na samym środku Lawshu. Różowowłosy zachwiał się przytłoczony nagłym ciężarem jaki na niego spadł i już po chwili, runął do tyłu jak długi, czując na sobie masywne cielsko jakiegoś zwierzęcia. Za nim którykolwiek z nich zdążył chociażby odezwać się słowem, zza zakrętu wyskoczył na nich kolejny osobnik. Hazel zdążył wyłapać tylko jego przerażony wyraz twarzy zanim ten zdążył wyhamować, wpadając tym sam na już i tak przygniecionego lekarza.
— Ja pier****, co to ma być?! Zejdźcie ze mnie! — rozdarł się mężczyzna, a czubki jego spiczastych uszu aż poczerwieniał ze złości. W jednej chwili zabrakło mu tchu w piersiach, nie wspominając już o tym, że tracił powoli czucie w kończynach. Poza tmy ta pozycja na pewno nie sprzyjała spokojnemu leniuchowaniu na zimnej podłodze. To zdecydowanie nie było najlepsze powitanie, jakie tylko mogli sobie wymarzyć.
Hazel przyglądał się z boku całej tej tragedii, próbując na szybko ustalić, czy powinien ratować Lawa, czy z kolei odciągnąć tych dwóch... a może najlepiej w ogóle się nie wtrącać? Nie potrafił nic na to poradzić, że jakiś nikły uśmiech pojawił się w kącikach jego ust, kiedy patrzył na całe te zbiorowisko i czubek różowych włosów, który wystawał spod góry cielska. Już po chwili dołączyły do nich pozostałe dwie osoby, na którą uwagę zwrócił w pierwszej kolejności. Wyglądali bardzo... interesująco, co by nie powiedzieć, że w pierwszej chwili, poczuł się przy nich malutki jak mysz na wielkim statku.
— Przysięgam, że jeżeli za chwilę nie zabierzecie ze mnie tej kupy mięsa to sam... — klną dalej Law zupełnie nie zważając na to, że odnosił się do swoich jakby nie patrzeć, towarzyszy podróży. Kiedy ucisk wreszcie zelżał i mógł spokojnie złapać powietrze do płuc, podniósł się zaraz błyskawicznie z ziemi. Sięgnął do pasa od swoich spodni i gdy tylko Aretheneadeom odstawił osobnika z rogami na ziemię, Law wycelował w niego pistolet. Jedno naciśnięcie mogło wypuścić wiązkę laserową, która z łatwością cięła wszystkie metale szlachetne, nie mówiąc o czyjejś skórze.
— Masz przesrane — prychnął, unosząc spluwę na wysokość czoła mężczyzny. Kipiał przy tym tak ogromną złością, że został potraktowany w tak niegodziwy sposób. Zgnieciony i stratowany jak worek śmieci. W dodatku całkiem podobnie pachniał, kiedy zorientował się, że jego ubranie jest całe poślinione od mazi tej dziwnej bestii.
Hazel westchnął jedynie markotnie. Dał przyjacielowi pięć sekund na chwilę triumfu nad osobą, która na niego wpadła, po czym ułożył dłoń na wierzchu broni i odciągnął ją w dół, poza jego cel.
— Przestań, nie umiesz tego nawet odbezpieczyć — stwierdził bezpośrednio, na co Law aż otworzył szerzej oczy, czując gorąc zażenowania na swoich policzkach. Cóż, to prawda, że nie nadawał się do trzymania broni... przynajmniej nie takiej, która wymagała od niego celności i jakiegoś większego pojęcia, jak należy jej używać. Posłał więc jedynie mężczyźnie, który mu podpadł, zirytowanie spojrzenie, prychając głośno. Kiedy wreszcie odpuścił, młodszy mógł jeszcze raz, tym razem na spokojnie przyjrzeć się całej trójce, włącznie ze zwierzęciem, które wywołało tyle szumu.
— Hazel — przedstawił się, patrząc głównie na E’iro, który mimo całego tego zajścia, reprezentował sobą wyraźne opanowanie poparte leciutkim rozbawieniem igrającym w pomarańczowych oczach. Nie umknęło to jego uwadze, chociaż sam starał się nie dobijać jeszcze bardziej różowowłosego. — To jest Amae — wskazał kiwnięciem głowy na niziutką dziewczynę, która stała teraz najbliżej Bu, przyglądając się maślanym spojrzeniem na Felona. Musiała zadrzeć wysoko głowę, żeby dojrzeć w ogóle maskę Aretheneadeoma, a kiedy ten przestał na chwilę kołysać zwierzaka, położyła dłoń na jego pyszczku, głaszcząc go delikatnie. Hazel uśmiechnął się leniwie na ten widok. Dziewczyna była już w swoim świecie. — A ten, któremu tak bardzo podpadłeś to Lawshu — zwrócił się do E’mala, trochę współczując mu, że już na starcie nagrabił sobie u różowowłosego. Znał go doskonale i wiedział, jak ten potrafi być czasem zawzięty i uparty, szczególnie kiedy starał się innym coś udowodnić.
— Mhm, najwidoczniej. Przejdźmy więc może od razu na statek? Dostałem ponaglenie odnośnie odwiedzenia planety HJ-V74 i przesłania raportu z misji — wytłumaczył po chwili, omiatając wszystko wzrokiem. Będą mieli jeszcze całą masę czasu na lepsze zapoznanie się i wypytanie o wszystko, co tylko spędzałoby im sen z powiek.
Już przy samym wejściu na podkład statku, cała trójka wyczuła to, jak niska temperatura panowała w środku. Hazel dałby sobie drugie oko wyciąć, że silnik powinien zostać już rozgrzany więc cholera... dlaczego było tu aż tak zimno? Spojrzał zaraz z powątpieniem na E’iro, licząc na jakiekolwiek wytłumaczenia co do tej kwestii.
— Walnęła wam pompa grzewcza czy o co chodzi? — spytał po chwili, zakładając ręce na ramiona, żeby lekko je potrzeć. Szczęka zaczynała mu dygotać jakby miał zamienić się w kostkę lodu i naprawdę nie mógł uwierzyć, że wszyscy ci trzej, stali jakby zupełnie nie zauważali niskiej temperatury.
— Mamuty — rzucił niejasno Law, na co oberwał zaraz lekkim szturchnięciem w brzuch od dziewczyny, żeby się zachowywał.
— Law — upomniała go.
— No co? Zimno tu jak na lodowcu, ale im to najwyraźniej odpowiada. Więc mamuty.
Hazel aż przekręcił oczami, mając na dzieję, że zarówno E’iro jak i pozostali mieli więcej poczucia humoru niż było po nich widać, bo jeśli dalej będą zapoznawać się w taki warunkach... coś czuł, że ta ich wspólna podróż szybko przejdzie do historii.
Hazel opuścił więc biurko Zarządcy Stacji Kosmicznej z irytacją wymalowaną na jego jasnej, pobladłej twarzy, bo przez całe te zamieszanie nie zdążył zjeść nawet porządnego śniadania, ominąwszy także porcję leków, które musiał systematycznie przyjmować, aby jego organizm funkcjonował, tak jak funkcjonować powinien. Patrząc na tą postawną, wysportowaną sylwetkę nikt prawdopodobnie nie domyśliły się, że jego organizm jest na granicy załamania, a na wypady w kosmos może pozwolić sobie tylko dzięki jednemu, dobrze zaznajomionemu lekarzowi. Ten z kolei jakimś cudem dawał radę utrzymać go w stanie stabilnym, dopóki dopóty Hazel słuchał się jego zaleceń. Z tym bywało z kolei różnie.
— I jak? Możemy odpocząć? — zatrzymał się na moment, usłyszawszy za sobą głos przyjaciela. Lawshu wyglądał na równie zmarkotniałego, chociaż wciąż trzymał twardo ręce założone na klatce piersiowej, co by nie wyszło, że zmęczenie nawet jemu mogło dawać się we znaki. Hazel westchnął cicho, kręcąc nieprzekonywująco głową.
— Wierzysz w cuda? Trzeci pas startowy od lewej. To ten nasz. Idziemy — zarządził, na co pozostała dwójka opuściła jedynie ręce, ruszając zaraz za swoim przodownikiem. To naprawdę nie był najlepszy moment na zaznajamianie się z nową obsadą drużyny wyprawowej. W końcu zostali dostatecznie dobrze poinformowani, że ich załoga będzie składała się z przedstawicieli dwóch ras. Było to zresztą całkiem oczywiste, bo odkąd zaczęło brakować im ludzi, decydowali się na grupy łączone, jakby w ten sposób mieli zwiększyć powodzenie znalezienia nowej, potencjalnej planety do zamieszkania. Nie mieli jednak czasu powiedzieć się kim byli ci ich nowi sojusznicy, chociaż... Hazel na pewno nie nastawiał się na to, że od razu złapią przysłowiowy wspólny język.
Za nim zdążyli chociażby dostać się do głównego wejścia na statek, ktoś... a raczej coś z impetem uderzyło w stojącego na samym środku Lawshu. Różowowłosy zachwiał się przytłoczony nagłym ciężarem jaki na niego spadł i już po chwili, runął do tyłu jak długi, czując na sobie masywne cielsko jakiegoś zwierzęcia. Za nim którykolwiek z nich zdążył chociażby odezwać się słowem, zza zakrętu wyskoczył na nich kolejny osobnik. Hazel zdążył wyłapać tylko jego przerażony wyraz twarzy zanim ten zdążył wyhamować, wpadając tym sam na już i tak przygniecionego lekarza.
— Ja pier****, co to ma być?! Zejdźcie ze mnie! — rozdarł się mężczyzna, a czubki jego spiczastych uszu aż poczerwieniał ze złości. W jednej chwili zabrakło mu tchu w piersiach, nie wspominając już o tym, że tracił powoli czucie w kończynach. Poza tmy ta pozycja na pewno nie sprzyjała spokojnemu leniuchowaniu na zimnej podłodze. To zdecydowanie nie było najlepsze powitanie, jakie tylko mogli sobie wymarzyć.
Hazel przyglądał się z boku całej tej tragedii, próbując na szybko ustalić, czy powinien ratować Lawa, czy z kolei odciągnąć tych dwóch... a może najlepiej w ogóle się nie wtrącać? Nie potrafił nic na to poradzić, że jakiś nikły uśmiech pojawił się w kącikach jego ust, kiedy patrzył na całe te zbiorowisko i czubek różowych włosów, który wystawał spod góry cielska. Już po chwili dołączyły do nich pozostałe dwie osoby, na którą uwagę zwrócił w pierwszej kolejności. Wyglądali bardzo... interesująco, co by nie powiedzieć, że w pierwszej chwili, poczuł się przy nich malutki jak mysz na wielkim statku.
— Przysięgam, że jeżeli za chwilę nie zabierzecie ze mnie tej kupy mięsa to sam... — klną dalej Law zupełnie nie zważając na to, że odnosił się do swoich jakby nie patrzeć, towarzyszy podróży. Kiedy ucisk wreszcie zelżał i mógł spokojnie złapać powietrze do płuc, podniósł się zaraz błyskawicznie z ziemi. Sięgnął do pasa od swoich spodni i gdy tylko Aretheneadeom odstawił osobnika z rogami na ziemię, Law wycelował w niego pistolet. Jedno naciśnięcie mogło wypuścić wiązkę laserową, która z łatwością cięła wszystkie metale szlachetne, nie mówiąc o czyjejś skórze.
— Masz przesrane — prychnął, unosząc spluwę na wysokość czoła mężczyzny. Kipiał przy tym tak ogromną złością, że został potraktowany w tak niegodziwy sposób. Zgnieciony i stratowany jak worek śmieci. W dodatku całkiem podobnie pachniał, kiedy zorientował się, że jego ubranie jest całe poślinione od mazi tej dziwnej bestii.
Hazel westchnął jedynie markotnie. Dał przyjacielowi pięć sekund na chwilę triumfu nad osobą, która na niego wpadła, po czym ułożył dłoń na wierzchu broni i odciągnął ją w dół, poza jego cel.
— Przestań, nie umiesz tego nawet odbezpieczyć — stwierdził bezpośrednio, na co Law aż otworzył szerzej oczy, czując gorąc zażenowania na swoich policzkach. Cóż, to prawda, że nie nadawał się do trzymania broni... przynajmniej nie takiej, która wymagała od niego celności i jakiegoś większego pojęcia, jak należy jej używać. Posłał więc jedynie mężczyźnie, który mu podpadł, zirytowanie spojrzenie, prychając głośno. Kiedy wreszcie odpuścił, młodszy mógł jeszcze raz, tym razem na spokojnie przyjrzeć się całej trójce, włącznie ze zwierzęciem, które wywołało tyle szumu.
— Hazel — przedstawił się, patrząc głównie na E’iro, który mimo całego tego zajścia, reprezentował sobą wyraźne opanowanie poparte leciutkim rozbawieniem igrającym w pomarańczowych oczach. Nie umknęło to jego uwadze, chociaż sam starał się nie dobijać jeszcze bardziej różowowłosego. — To jest Amae — wskazał kiwnięciem głowy na niziutką dziewczynę, która stała teraz najbliżej Bu, przyglądając się maślanym spojrzeniem na Felona. Musiała zadrzeć wysoko głowę, żeby dojrzeć w ogóle maskę Aretheneadeoma, a kiedy ten przestał na chwilę kołysać zwierzaka, położyła dłoń na jego pyszczku, głaszcząc go delikatnie. Hazel uśmiechnął się leniwie na ten widok. Dziewczyna była już w swoim świecie. — A ten, któremu tak bardzo podpadłeś to Lawshu — zwrócił się do E’mala, trochę współczując mu, że już na starcie nagrabił sobie u różowowłosego. Znał go doskonale i wiedział, jak ten potrafi być czasem zawzięty i uparty, szczególnie kiedy starał się innym coś udowodnić.
— Mhm, najwidoczniej. Przejdźmy więc może od razu na statek? Dostałem ponaglenie odnośnie odwiedzenia planety HJ-V74 i przesłania raportu z misji — wytłumaczył po chwili, omiatając wszystko wzrokiem. Będą mieli jeszcze całą masę czasu na lepsze zapoznanie się i wypytanie o wszystko, co tylko spędzałoby im sen z powiek.
Już przy samym wejściu na podkład statku, cała trójka wyczuła to, jak niska temperatura panowała w środku. Hazel dałby sobie drugie oko wyciąć, że silnik powinien zostać już rozgrzany więc cholera... dlaczego było tu aż tak zimno? Spojrzał zaraz z powątpieniem na E’iro, licząc na jakiekolwiek wytłumaczenia co do tej kwestii.
— Walnęła wam pompa grzewcza czy o co chodzi? — spytał po chwili, zakładając ręce na ramiona, żeby lekko je potrzeć. Szczęka zaczynała mu dygotać jakby miał zamienić się w kostkę lodu i naprawdę nie mógł uwierzyć, że wszyscy ci trzej, stali jakby zupełnie nie zauważali niskiej temperatury.
— Mamuty — rzucił niejasno Law, na co oberwał zaraz lekkim szturchnięciem w brzuch od dziewczyny, żeby się zachowywał.
— Law — upomniała go.
— No co? Zimno tu jak na lodowcu, ale im to najwyraźniej odpowiada. Więc mamuty.
Hazel aż przekręcił oczami, mając na dzieję, że zarówno E’iro jak i pozostali mieli więcej poczucia humoru niż było po nich widać, bo jeśli dalej będą zapoznawać się w taki warunkach... coś czuł, że ta ich wspólna podróż szybko przejdzie do historii.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Opanowawszy sytuację, E’iro był w stanie przyjrzeć się nieco bardziej nieznajomym. Dopiero wtedy w jego oczy rzuciły się charakterystyczne dla Nefeli opaski na twarzy, których nie dojrzał na początku. Jego brew drgnęła niespokojnie, ale nie pozwolił sobie na żadną większą reakcje. Pamiętał wszystkie opowiastki od ludzi na ich planecie, krytykujące Nefeli. Obie ich planety nie były od siebie bardzo oddalone, stąd czasami dochodziły go pogłoski i opowiadania o tym, jak wygląda życie na Ho Nomii. Jego rodzina nigdy nie wypowiadała się na ich temat dobrze, głównie przez - według nich - bestialskie i krwawe rytuały, których po prostu nie umieli zrozumieć. Ale kim on, jak i oni, byli, żeby oceniać kogoś przez pryzmat strzępków informacji. Zreflektował się w myślach i na nowo przywdział uśmiech, skupiając się na reszcie towarzystwa. Jego postawa jednak dość szybko uległa nagłej zmianie; wyprostował się gwałtownie, widząc pistolet wymierzony w Aretheneadema. Nie reagował, przynajmniej jeszcze, ale gdyby tylko tamten zrobił jakikolwiek gwałtowny ruch, był gotowy bez zawahania rozbić jego czaszkę o podłogę. Mimo że stał spokojnie, a jego twarz nic nie zdradzała, za jego oczami kryła się gotowość do obrony Bu, który nawet nie przejął się pistoletem wymierzonym w swoją stronę, zbyt skupiony na Felonie. Dopiero gdy białowłosy mężczyzna interweniował, Iro nieco się rozluźnił, chociaż i tak był ciągle w gotowości. Nie spodziewał się takiej reakcji. Rozumiał, że przygniecenie na powitanie było dalekie od gościnności, ale nie było celowe, w dodatku zostali zaraz też przeproszeni. Widział po E’malu, że ten gotuje się ze złości tym zachowaniem i ju gotowy był wszcząć aferę, ale Iro położył dłoń na jego ramieniu, powstrzymując go od jakichkolwiek komentarzy. Za dużo szkód wydarzyło się w zdecydowanie za krótkim czasie. Młodszy chłopak zreflektował się i spojrzał zaraz na niego pokornie, ale widząc delikatny uśmiech u białowłosego, rozluźnił się nieco i odpuścił. Obiecał sobie jednak, że drugi raz nie odpuści tak łatwo.
W międzyczasie E’iro skupił się na przedstawieniu reszty. Wiedział, że imiona pewnie i tak zapomni, i będzie musiał upomnieć się raz czy dwa, ale nie miał zupełnie głowy do takich informacji. Co innego spisy najróżniejszych stworzeń oraz roślinności na okolicznych planetach - jego mózg chłonął to z przyjemnością. Po wymienieniu uprzejmości wszyscy ruszyli w końcu do wnętrza statku.
- Preferujemy niskie temperatury - odpowiedział bez zająknięcia, posyłając Hazelowi krótkie spojrzenie. - Obawiam się, że łatwiej będzie wam się ubrać niż nam ochłodzić - kontynuował zaraz, nie wchodząc w szczegóły tego, że ciepło, a szczególnie gorąc, nieco ich osłabiało. Nie widział sensu dzielenia się słabościami. Bu jako jedyny nie przykładał do tego wagi, przyzwyczajony do największych możliwych amplitud temperatur. Felon z kolei mniej się ślinił w zimnie, więc też mniej sprzątania po nim było plusem. - Ale jestem pewien, że znajdziemy jakiś kompromis - dorzucił uprzejmie, nie chcąc powodować kolejnego spięcia między nimi. Słysząc komentarz, jak próbował sobie przypomnieć, Lawa, spojrzał na niego z zaciekawieniem. - Mamuty? - powtórzył niezrozumiale, nie kojarząc, o co temu może chodzić. Bu spojrzał na niego zza Felona, którego najwyraźniej ukiwał do snu, ponieważ jego duże oczy były zamknięte, a z nosa co jakiś czas wydostawała się bańka. Najwyraźniej gonitwa go wyczerpała, a biorąc pod uwagę, że był to zwierzak z natury leniwy i mało ruchliwy, w ogóle się temu nie dziwił.
- Mamuty duże i lubią zimno. Nie żyć tu, inna galaktyka - wyjaśnił Bu spokojnie, na co Iro podniósł w zdziwieniu brwi, żeby zaraz lekko się zaśmiać pod nosem. Cóż, nie mógł kłamać, że porównanie to było trafione. Zrobił sobie też mentalną notatkę w myślach, aby doczytać o czymkolwiek ten mężczyzna mówił.
- Pozwoliliśmy sobie zająć drugie piętro - powiedział spokojnie, gdy wchodzili wgłąb statku aż do sterowni, gdzie zatrzymał się przy wielkim stole pośrodku, pełnym przycisków otwierających mapy. Pokoje nie były jakieś wymyślne, ale zupełnie wystarczające oraz komfortowe. Jego miało dodatkowo dość spore okno, z czego się cieszył - przeważnie nie spał i większość czasu spędzał właśnie przy nim, podziwiając widoki. W rogu nawet miał miejsce na legowisko dla Felona, chociaż ten i tak pewnie chętniej wpakuje się na jego łóżko. A że mieli jeden ekstra pokój, za zgodą wszystkich dostał też pozwolenie do zrobienia tam czegoś na wzór biura. Już w głowie zastanawiał się, jak rozplanuje wszystkie sprzęty, książki i próbki, które wziął ze swojego mieszkania. - Możecie rozgościć się i rozpakować na pierwszym, my w międzyczasie możemy zająć się ustawieniem nawigacji na planetę, skoro zostaliśmy już odgórnie pospieszeni - zaproponował nienachalnie, wzruszając lekko ramionami, aby dać im znać, że dostosuje się całkowicie do tego, co chcą zrobić. - Później możemy omówić wszystkie szczegóły, plany i ustalenia, jakieś zasady - dodał, opierając się biodrem blat. - Ze swojej strony również mogę obiecać, że nie powtórzy się już incydent z Felonem sprzed niedawna - kontynuował spokojnie i pozornie uprzejmie, jednak jego spojrzenie było chłodne - jednak naciskałbym oraz prosił, aby to był ostatni raz, kiedy mierzymy do siebie z broni. Zależy nam na względnie pokojowym spędzeniu wspólnej podróży - zakończył, a ton jego głos zamienił się w nieco dosadniejszy. Nie wiedział, jak funkcjonowało to w ich stronach, ale taki wybryk na Aerii byłby nieakceptowalny i prawdopodobnie od razu skończyłby się osądem oraz możliwym więzieniem. Będą musieli spędzić ze sobą masę czasu, więc nie widział powodu, aby było to we wrogich nastrojach, tak długo jak dzielili jeden i ten sam cel.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gdzieś w zakamarków jego umysłu, przewinęła mu się myśl, że rasa Ariasów lubowała się w niskich temperaturach, zaś sama ich planeta niegdyś była w całości skuta lodem. Nie dawało im to jednak żadnego prawa do zamienienia ich statku w lodową pieczarę, gdzie temperatura nie wskakiwała powyżej zera. Oni nie byli w stanie funkcjonować w takich warunkach! A już tym bardziej nie mieli zamiaru chodzić w grubych futrach tylko dlatego, że jakieś mamuty, jak to określił Lawshu, nie potrafiły znieść odrobiny ciepła.
Hazel powstrzymał się jednak od wywoływania kolejnej sprzeczki uznając, że upomni się o to przy ustalaniu konkretnych zasad. Te najwyraźniej były konieczne, ponieważ już po pierwszych minutach dało się zauważyć, że obie ich rasy mają ze sobą naprawdę niewiele wspólnego. To było aż absurdalne w jaki sposób dobierali ich załogi, zupełnie nie bacząc na to, że żyją w skrajnie innych warunkach czy mają zupełnie inne poglądy humanitarne, polityczne, religijne. To zaostrzało tylko powód do sprzeczki.
Law prychnął na wzmiankę o broni, którą nie zawahał się wymierzyć w osobnika przeciwnej załogi. Może rzeczywiście odrobinę poniosło go w swojej impulsywności, ale nikt z nich nie spodziewał się takiego przywitania, pogruchotanych kości i sporej ilości śliny, która co gorsza, została mu na ubraniach.
— To nie kwestia zachowania pokoju, a brak zaufania. Niczego nie zamierzam wam obiecywać — prychnął lekceważąco, chwilę później odwracając się na pięcie, żeby wyjść ze sterowni. Nie zamierzał im niczego ułatwiać, tym bardziej że kwestia pokojowego nastawienia była tylko odgórną zasadzą narzuconą przez założycieli Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej. Ale w całym tym zlepku różnych ras, każda z nich miała swoje wartości, które wydawały się dla nich ważniejsze niż jakieś z góry ustalone reguły.
— Hm, wobec tego rozgościmy się, a później wrócimy do ustaleń — skwitował pokrótce Hazel, kompletnie nie reagując na zachowanie swojego przyjaciela. Znał Lawshu. Wiedział, że różowowłosy był przede wszystkim mocny w gębie, ale w większości jego gadanie miało nijakie odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dlatego mimo że był głównym przedstawicielem ich rasy, wcale nie zamierzał go w żadne sposób pouczać, przymykając oko na zachowania mężczyzny.
Posławszy ostatnie spojrzenie E’iro, wyszedł wreszcie ze sterowni, zmierzając z powrotem w stronę głównego wejścia na statek, żeby przyjąć część bagaży, która miała zostać wprowadzona na ich pokład. Niektóre z nich były niezbędne do ich funkcjonowania, niektóre obejmowały ich przyzwyczajenia i rutynę, inne były częścią zasobów i pożywienia, które spożywała ich rasa.
Kiedy to udało mu się załatwić, ruszył na przydzielone im piętro w celu szybkiego rozejrzenia się, rozpakowania tego, co uważał za najpotrzebniejsze, a później zaznajomienia się z całym wyposażeniem statku. Wreszcie wrócił z powrotem do głównego kokpitu, gdzie nie było już śladu po pozostałych członkach załogi poza jednym. Hazel przez chwilę przyglądał się z boku wysokiemu mężczyźnie, który nastawiał kurs na wskazaną im planetę. Nie miał rogów w przeciwieństwie do pozostałych. Przynajmniej to od razu zwrócił jego uwagę, kiedy tak obserwował go, opierając się o drzwi przy wejściu. Poza tym nie wyglądał zbyt groźnie. Powiedziałby, że wzbudzał nawet jakiś szacunek i respekt samą swoją postawą. Hazel wyglądał przy nim po prostu śmiesznie, a obaj znajdowali się na podobnym stanowisku.
— 10 stopni — odezwał się, podchodząc do mężczyzny, żeby oprzeć plecami o blat, zakładając przy tym ręce na piersi. — Jest to optymalna temperatura, w której zarówno moja jak i twoja rasa będzie w stanie funkcjonować. Ewentualnie podłożę sobie pod tyłek termofor, a tobie worek z lodem. Niemniej, musimy jakoś się dogadać — stwierdził, na samym końcu prychając cicho z rozbawienia. Głupotą było, żeby sprzeczać się o taką pierdołę jak temperatura na statku. Obaj doskonale wiedzieli, że wytrzymaliby w dużo gorszych warunkach, a to było tylko kwestia ich wygody.
— Jesteś drugim pilotem? Pora rozruszać te bryke — zmienił temat, odbijając się od blatu żeby ruszyć od razu w stronę jednego pulpitu do nawigacji, przy którym znajdowało się wygodne siedzisko. Odpalenie silnika i start zawsze wymagał udziału dwóch pilotów, co wiązało się z ewentualnymi zabezpieczeniami przed zostawieniem jednego z nich i odleceniem bez niego. Przy okazji liczyła się tutaj wspólna koordynacja i wyczucie.
— Systemy gotowe, możemy ruszać — potwierdził ze swojej strony, czekając na gotowość drugiego pilota.
W między czasie Law zdążył wziąć szybki prysznic i przebrać się w czystsze ubrania, które nie zawierały na sobie grama śliny tego parszywego zwierzęcia. Jakim cudem w ogóle zgodzili się wpuścić go na statek? Mężczyzna pieklił się o całą tę sytuację do czasu, gdy nie przeszedł do pomieszczenia, które znajdowało się na pierwszym piętrze i małą windą było połączone z laboratorium mieszczącym się z kolei poziom wyżej. Bardziej interesowało go jednak to, co znajdowało się na jego piętrze, a mianowicie była to całkiem dobrze zaopatrzona sala medyczna. Law natychmiast utonął w swoim małym bio-chemicznym świecie, gdzie miał dostęp do wszystkich sprzętów medycznych, lekarstw, a nawet małej sali chirurgicznej. Oh, już tak nie mógł doczekać się, kiedy będzie mógł amputować komu nogę!
Na ramiona założył biały kitel lekarski, włosy luźno związując w wysoki kucyk, którego kosmyki spływały po jego plecach. A kiedy nacieszył już oko wszystkim co dla niego najlepsze w medycynie, zwrócił uwagę na plik kartek złożony na jego biurku. Z ciekawością zabrał się za pochłanianie informacji w nich zawartych i już po kilku minutach jego irytacja przybrała na sile. Niemożliwe! Jakim prawe wpuścili ich na statek?!
Dzierżąc papiery w dłoni i z wyrazem twarzy, jakby co najmniej miał kogoś skrócić o głowę, wyszedł z gabinetu, korytarzem ruszając w stronę sterowni. Na nieszczęście, na jego drodze nawinął się E’mal, a skoro sprawa dotyczyła także jego, Law nie omieszkał się wtrącić i przy okazji (znowu) wyżyć złość na niczego winnym mężczyźnie.
— Ej, ty — mruknął nieprzyjemnie zza jego pleców, chcąc by się zatrzymał. Podszedł do ciemnowłosego, podsuwając mu pod nos kartę z wynikami jego badań, którą Law zdążył dokładnie przestudiować i wyłapać z niej wszystkie mankamenty. — Tulaermia, Denga, Gorączka Q, Amebioza.... * — zaczął wymieniać wszystkie istniejące choroby, na które mężczyzna nie był w żaden sposób przebadany i zaszczepiony. Wprawdzie zarażenie się którąkolwiek z nich było tak nikłym prawdopodobieństwem, że ciężko było brać je w ogóle pod uwagę. Lawshu był jednak przezorny, czepliwy i zdecydowanie nie miał zamiaru przymykać na to oko.
— Muszę cię zaszczepić albo z nami nie lecisz. Nie mam zamiaru zarazić się jakimś świństwem tylko dlatego, że jakiś nieuk dopuścił waszą wadliwą kartę zdrowia.
* to są tylko przypadkowe nazwy chorób
Hazel powstrzymał się jednak od wywoływania kolejnej sprzeczki uznając, że upomni się o to przy ustalaniu konkretnych zasad. Te najwyraźniej były konieczne, ponieważ już po pierwszych minutach dało się zauważyć, że obie ich rasy mają ze sobą naprawdę niewiele wspólnego. To było aż absurdalne w jaki sposób dobierali ich załogi, zupełnie nie bacząc na to, że żyją w skrajnie innych warunkach czy mają zupełnie inne poglądy humanitarne, polityczne, religijne. To zaostrzało tylko powód do sprzeczki.
Law prychnął na wzmiankę o broni, którą nie zawahał się wymierzyć w osobnika przeciwnej załogi. Może rzeczywiście odrobinę poniosło go w swojej impulsywności, ale nikt z nich nie spodziewał się takiego przywitania, pogruchotanych kości i sporej ilości śliny, która co gorsza, została mu na ubraniach.
— To nie kwestia zachowania pokoju, a brak zaufania. Niczego nie zamierzam wam obiecywać — prychnął lekceważąco, chwilę później odwracając się na pięcie, żeby wyjść ze sterowni. Nie zamierzał im niczego ułatwiać, tym bardziej że kwestia pokojowego nastawienia była tylko odgórną zasadzą narzuconą przez założycieli Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej. Ale w całym tym zlepku różnych ras, każda z nich miała swoje wartości, które wydawały się dla nich ważniejsze niż jakieś z góry ustalone reguły.
— Hm, wobec tego rozgościmy się, a później wrócimy do ustaleń — skwitował pokrótce Hazel, kompletnie nie reagując na zachowanie swojego przyjaciela. Znał Lawshu. Wiedział, że różowowłosy był przede wszystkim mocny w gębie, ale w większości jego gadanie miało nijakie odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dlatego mimo że był głównym przedstawicielem ich rasy, wcale nie zamierzał go w żadne sposób pouczać, przymykając oko na zachowania mężczyzny.
Posławszy ostatnie spojrzenie E’iro, wyszedł wreszcie ze sterowni, zmierzając z powrotem w stronę głównego wejścia na statek, żeby przyjąć część bagaży, która miała zostać wprowadzona na ich pokład. Niektóre z nich były niezbędne do ich funkcjonowania, niektóre obejmowały ich przyzwyczajenia i rutynę, inne były częścią zasobów i pożywienia, które spożywała ich rasa.
Kiedy to udało mu się załatwić, ruszył na przydzielone im piętro w celu szybkiego rozejrzenia się, rozpakowania tego, co uważał za najpotrzebniejsze, a później zaznajomienia się z całym wyposażeniem statku. Wreszcie wrócił z powrotem do głównego kokpitu, gdzie nie było już śladu po pozostałych członkach załogi poza jednym. Hazel przez chwilę przyglądał się z boku wysokiemu mężczyźnie, który nastawiał kurs na wskazaną im planetę. Nie miał rogów w przeciwieństwie do pozostałych. Przynajmniej to od razu zwrócił jego uwagę, kiedy tak obserwował go, opierając się o drzwi przy wejściu. Poza tym nie wyglądał zbyt groźnie. Powiedziałby, że wzbudzał nawet jakiś szacunek i respekt samą swoją postawą. Hazel wyglądał przy nim po prostu śmiesznie, a obaj znajdowali się na podobnym stanowisku.
— 10 stopni — odezwał się, podchodząc do mężczyzny, żeby oprzeć plecami o blat, zakładając przy tym ręce na piersi. — Jest to optymalna temperatura, w której zarówno moja jak i twoja rasa będzie w stanie funkcjonować. Ewentualnie podłożę sobie pod tyłek termofor, a tobie worek z lodem. Niemniej, musimy jakoś się dogadać — stwierdził, na samym końcu prychając cicho z rozbawienia. Głupotą było, żeby sprzeczać się o taką pierdołę jak temperatura na statku. Obaj doskonale wiedzieli, że wytrzymaliby w dużo gorszych warunkach, a to było tylko kwestia ich wygody.
— Jesteś drugim pilotem? Pora rozruszać te bryke — zmienił temat, odbijając się od blatu żeby ruszyć od razu w stronę jednego pulpitu do nawigacji, przy którym znajdowało się wygodne siedzisko. Odpalenie silnika i start zawsze wymagał udziału dwóch pilotów, co wiązało się z ewentualnymi zabezpieczeniami przed zostawieniem jednego z nich i odleceniem bez niego. Przy okazji liczyła się tutaj wspólna koordynacja i wyczucie.
— Systemy gotowe, możemy ruszać — potwierdził ze swojej strony, czekając na gotowość drugiego pilota.
W między czasie Law zdążył wziąć szybki prysznic i przebrać się w czystsze ubrania, które nie zawierały na sobie grama śliny tego parszywego zwierzęcia. Jakim cudem w ogóle zgodzili się wpuścić go na statek? Mężczyzna pieklił się o całą tę sytuację do czasu, gdy nie przeszedł do pomieszczenia, które znajdowało się na pierwszym piętrze i małą windą było połączone z laboratorium mieszczącym się z kolei poziom wyżej. Bardziej interesowało go jednak to, co znajdowało się na jego piętrze, a mianowicie była to całkiem dobrze zaopatrzona sala medyczna. Law natychmiast utonął w swoim małym bio-chemicznym świecie, gdzie miał dostęp do wszystkich sprzętów medycznych, lekarstw, a nawet małej sali chirurgicznej. Oh, już tak nie mógł doczekać się, kiedy będzie mógł amputować komu nogę!
Na ramiona założył biały kitel lekarski, włosy luźno związując w wysoki kucyk, którego kosmyki spływały po jego plecach. A kiedy nacieszył już oko wszystkim co dla niego najlepsze w medycynie, zwrócił uwagę na plik kartek złożony na jego biurku. Z ciekawością zabrał się za pochłanianie informacji w nich zawartych i już po kilku minutach jego irytacja przybrała na sile. Niemożliwe! Jakim prawe wpuścili ich na statek?!
Dzierżąc papiery w dłoni i z wyrazem twarzy, jakby co najmniej miał kogoś skrócić o głowę, wyszedł z gabinetu, korytarzem ruszając w stronę sterowni. Na nieszczęście, na jego drodze nawinął się E’mal, a skoro sprawa dotyczyła także jego, Law nie omieszkał się wtrącić i przy okazji (znowu) wyżyć złość na niczego winnym mężczyźnie.
— Ej, ty — mruknął nieprzyjemnie zza jego pleców, chcąc by się zatrzymał. Podszedł do ciemnowłosego, podsuwając mu pod nos kartę z wynikami jego badań, którą Law zdążył dokładnie przestudiować i wyłapać z niej wszystkie mankamenty. — Tulaermia, Denga, Gorączka Q, Amebioza.... * — zaczął wymieniać wszystkie istniejące choroby, na które mężczyzna nie był w żaden sposób przebadany i zaszczepiony. Wprawdzie zarażenie się którąkolwiek z nich było tak nikłym prawdopodobieństwem, że ciężko było brać je w ogóle pod uwagę. Lawshu był jednak przezorny, czepliwy i zdecydowanie nie miał zamiaru przymykać na to oko.
— Muszę cię zaszczepić albo z nami nie lecisz. Nie mam zamiaru zarazić się jakimś świństwem tylko dlatego, że jakiś nieuk dopuścił waszą wadliwą kartę zdrowia.
* to są tylko przypadkowe nazwy chorób
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Brew E’iro drgnęła delikatnie, a jego usta zacisnęły się w wąską linię, gdy obserwował oddalających się mężczyzn i kobietę. Z natury był raczej cierpliwy, tak. Jednak jego cierpliwość działała niestety tylko wtedy, gdy wszystko szło po jego myśli albo przynajmniej osiągał zadowalający kompromis. Odpowiedź różowowłosego mężczyzny zdecydowanie nim nie była, przez co, nie ukrywał, nieco się wzburzył. Nie rozumiał ich podejścia, szczególnie że dla niego sytuacja sprzed niedawna nie była niczym wielkim, a zdecydowanie nie czymś, co zmusiłoby kogokolwiek do sięgnięcia po broń. Też może jego miłość do Felona nie pozwalała zobaczyć mu w całości tego, że zachowanie zwierzaka było niekoniecznie dla wszystkich akceptowalne. Może gdyby dostrzegł to nieco inaczej, byłby w stanie spojrzeć na to oczami nieznajomych - niestety nie mógł, przez co się tylko zirytował. Odpowiedź, którą udzielił różowowłosy również wcale nie poprawiła jego humoru. Brak zaufania nie był powodem, aby zachowywać się w tak agresywny sposób.
- Iro dobrze? - zapytał go zmartwiony Bu, znając go doskonale, przez co żadna zmiana w jego mimice mu nie potrafiła umknąć. Spostrzegawcza bestia. Westchnąwszy, Iro sięgnął dłonią do Felona, którego dość głośne chrapnięcia roznosiły się po pomieszczeniu; podrapał zwierzaka za uchem, na co ten uchylił nieświadomie paszczę, zalewając Artheneadema jeszcze większą dawką śliny.
- Dobrze - zapewnił przyjaciela z lekkim uśmiechem, wzrok jednak ciągle utrzymując na oddalających się sylwetkach. To będzie naprawdę wymagająca wyprawa, skoro już sam początek był tak burzliwy.
- Co za sk… - zaczął obok niego oburzony E’mal, ale szybko powstrzymał się z zarumienionymi wstydem policzkami, nadal nie czując się całkowicie komfortowo, aby przeklinać w towarzystwie starszego mężczyzny. E’iro nieco to rozumiał - bądź co bądź mieli zgoła inny status i o ile dla niego nie miało to kompletnego znaczenia (nawet sam zachęcał go do porzucenia tego zachowania), w ich społeczeństwie naprawdę się to liczyło. Niezależnie, czy sam zrzekł się tytułu czy nie. Chłopak szybko przeprosił go po aeriańsku i po chwili zastanowienia odmeldował się, oferując że posprząta po Felonie. Sam Bu wziął zwierzaka do jego legowiska, zostawiwszy tym samym E’iro samego.
Ten westchnął lekko pod nosem, tak jak wspominał wcześniej zabierając się nastawienie współrzędnych na kolejną planetę. Słyszał kroki wszystkich na statku - jakby się wysilił, byłby w stanie dosłyszeć nawet jeszcze szmer rozmów spoza statku na stacji, ale raczej starał się je wyciszyć, inaczej robiły się zbyt męczące. Dlatego też doskonale wiedział, kiedy jeden z mężczyzn - choć nie potrafił stwierdzić który - wrócił do sterowni. Nie odwrócił się jednak, w spokoju kontynuując nawigowanie. Dopiero słysząc głos zwrócił spojrzenie na mężczyznę, na początku nie do końca wiedząc, o co temu może chodzić. Szybko podłapał temat, uśmiechając się krzywo.
- Dziesięć stopni - potwierdził w końcu ze skinieniem głową. Nie była to idealna temperatura, ale wystarczająca, aby wszyscy byli w stanie funkcjonować. Co więcej, każde piętro miało osobne systemy grzewcze, więc tak naprawdę sprawa dotyczyła tylko pomieszczeń wspólnych, takich jak kokpit właśnie, kuchnia czy może sala do ćwiczeń.
- Jestem - odpowiedział mu na pytanie o bycie pilotem, a sprawdzając ostatni raz nawigację, usiadł na fotelu, odgarniając parę kosmyków przydługich włosów, które zaplątały się nad czołem, ograniczając mu widok. - Przeważnie wymieniam się z Aretheneademem. Lepiej się na tym zna niż ja - dodał szczerze, aby już od początku sytuacja była jasna. Niemniej, sam swoje wylatał, więc również czuł się więcej niż przygotowany, aby prowadzić znaczą większość statków kosmicznych. - Wszystko gotowe - oznajmił ze swojej strony, po czym powoli wyprowadzili statek z Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej. Ten manewr był akurat jednym z bardziej skomplikowanych, głównie przez jak zawsze wzmożony ruch dookoła dookoła stacji. Statki wylatywały, przylatywały, zatrzymywały się w pobliżu i trzeba było mieć oczy dookoła głowy, aby w nikogo nie wlecieć. Szybko jednak się z tym uporali i już po niedługiej chwili zawisnęli w powietrzu, ustawiając się spokojnie na pasie startowym, który naprowadził ich na wylot.
- Przypomnisz mi swoje imię? - poprosił niedługo po tym, jak ustabilizowali systemy i ustawili maszynę na autopilota. Wcale też nie być zażenowany tym, że już zdołał zapomnieć tę informację. Ot co, wiedział doskonale, że tego typu rzeczy uciekają mu z głowy w zawrotnym tempie. - Jaki macie u siebie podział obowiązków? I zakładam, że ty dowodzisz, tak? - kontynuował spokojnie, podzielając uwagę między kierowaniem statkiem a rozmową. - Proponowałbym podzielenie się takimi rzeczami jak gotowanie, sprzątanie czy czasem nawet sterowanie - mówił dalej, rzucając mu jednak kontrolne spojrzenie. Po ich pierwszej konfrontacji nie był pewien, jak oni zapatrywali się na jakąkolwiek współpracę. E’iro uważał jednak, że taki podział pozwoli im efektywniej dysponować czasem, a jako że sam chciał przeprowadzić trochę badań, byłby bardziej niż zadowolony, gdyby znalazł na to sposobność. - Ale nie będę naciskał, jakkolwiek wolicie - dodał na koniec z cichym westchnieniem, po raz pierwszy tak naprawdę skupiając uwagę na twarzy drugiego. Wydawał się młody, ale był przystojny, a przynajmniej z profilu - chociaż kompletnie nie w jego typie. Nie, żeby było to jakkolwiek istotne, zbeształ się zaraz w myślach.
W międzyczasie E’mal, nucąc pod nosem zabrał się za sprzątanie śladów śliny pozostawionych aż od wejścia na statek po większość piętra. Trzymał w ręce mop, kieszeń miał wypchaną jakimś płynem, którym polewał podłogę, później ją przecierając. Chociaż nie było to najbardziej ambitne z dostępnych zajęć, chłopak cieszył się tak długo, jak mógł się czymkolwiek przysłużyć, nawet czymś tak błahym jak sprzątanie po E’felonie. Po prostu chciał zapewnić E’iro, że ten nie popełnił błędu, wstawiając się za nim i decydując na wspólną podróż. Był tak pochłonięty swoimi myślami, że nawet nie usłyszał zbliżającego się mężczyzny. Wzdrygnął się z zaskoczeniem, ale słysząc ton, którym Lawshu się do niego zwracał, niemal natychmiast przyjął defensywną postawę.
- Ja…co? - zapytał go głupio, kompletnie nie rozumiejąc na początku, co się dzieje. Szybko jednak przeanalizował jego słowa i od razu poczuł buzującą w jego wnętrzu złość. Za kogo niby on się uważał, aby decydować o takich rzeczach? - Jak ci się coś nie podoba, to sam nie leć - prychnął w odpowiedzi, zakładając ręce na klatce piersiowej. - Jeśli myślisz, że będziesz mi coś wstrzykiwać, to chyba coś cię srogo powaliło - dodał nieprzyjemnie, czując jak jego policzki zrobiły mu się czerwone od złości. Po tym kompletnie zignorował mężczyznę i odwrócił się na pięcie, dzielnie trzymając w ręce mop, którym ścierał ślinę, jak gdyby było to najdostojniejsze berło. W rzeczywistości nie zawahałby się przywalić różowowłosemu tym kijem, bo ten naprawdę nadepnął mu na odcisk. A im dłużej o tym myślał, tym bardziej się denerwował. Dlatego też, chociaż wiedział, że rozsądniej byłoby to zostawić i wrócić do sterowni, z powrotem cofnął się do mężczyzny i stanął twardo przed nim. Tak twardo, jak tylko twardo mógł, zadzierając głowę do góry z powodu niefortunnych centymetrów różnicy między nimi.
- Za kogo ty się w ogóle uważasz! - rzucił ostro, samemu nakręcając się własną złością. Nic nie mógł poradzić jednak na to, że zachowanie nieznajomego niezmiernie go wkurzało już od samego początku.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy udało im się sprawnie wymanewrować z bazy i ustawić odpowiedni tor lotu, znów mogli na chwilę odsapnąć od trzymania sterów. Statki miały zdalną nawigację i przy odpowiednich współrzędnych, potrafiły same obliczyć trasę lotu. Oczywiście tyczyło się to tylko tych odkrytych planet, których położenie już znali, choć nikt nie dawał im gwarancji, że którakolwiek z nich będzie zdatna do zamieszkania. Jednocześnie chyba wszyscy zadawali sobie to pytanie ”jak długo”. Jak długo będą musieli żyć jeszcze na statkach, w sztucznie wytworzonym biosystemie, który miał posłużyć im za nowy dom... a tymczasem przedłużał im jedynie życie. Bazy, w których tymczasowo zamieszkiwali miały jednak swoje ograniczenia. Nie było możliwości dalszego rozmnażania się w celu podtrzymania gatunku. Dodatkowo coraz trudniej było o pozyskiwane surowce służące im do przeżycia. Miesiące uciekały, a oni mieli tak naprawdę coraz mniej czasu.
— Hazel — powtórzył zupełnie odruchowo, nawet nie zerknąwszy na mężczyznę. Musieli zacząć ze sobą rozmawiać. Musieli przynajmniej wykazać jakieś chęci współpracy, inaczej ta misja zakończy się szybciej niżeli wszyscy z nich by chcieli. I rozumiał, że wrzucenie do jednego świata dwóch, zupełnie różnych od siebie gatunków po czym kazanie im rozmawiać było iście niedorzecznym planem... ale taki właśnie plan był. Musieli dostosować się, podporządkować i znaleźć wspólny kompromis.
— Mhm. Jestem jedynym pilotem od nas — wyjaśnił, dopiero teraz kierując na niego swój wzrok. Wyglądał zimno. Hazel porównałby go do sopla lodu albo góry lodowej, która poza okropnym chłodem, była przede wszystkim nie do zdobycia. E’iro miał w sobie dziwną dostojność i powagę... albo nonszalancję? Nie znał go na tyle, by móc oceniać, ale wydawał się być dobrym przykładem na przyjaciela... gdyby jednak kiedyś mieli okazje pogłębić jakkolwiek ich relacje.
— Raczej trudno będzie podzielić kwestie gotowania, bo zapewne mamy inne przyzwyczajenia żywieniowe, ale z resztą nie powinno być problemu — oznajmił, przełączając coś po chwili na pulpicie. Przed nimi pokazał się po hologram planu, na którym właściwie mogli wpisać ewentualne podziały przy sprzątaniu, obsłudze statku czy przygotowaniem posiłków.
— Lawshu, ten w różowych jest naszym lekarzem. Naprawdę świetnym, przy nim nic nam nie grozi... dopóki sam nie zechce wyrządzić komuś krzywdy — parsknął cicho pod nosem, kontynuując. — Ale jest też całkiem niezłym kucharzem więc jeśli przekażecie mu rozpiskę co zwykle jadacie... nie powinien was otruć. Chyba że specjalnie — uśmiechnął się zaczepnie. Całkiem dobrze plotkowało się mu na temat swojej drużyny. Poza tym uznał, że im szybciej dowiedzą się więcej o sobie, tym łatwiej będzie uniknąć im następnych konfliktów. — Amae jest logistykiem i całkiem dobrze ogarnia plany map. Nie zdziw się, jeśli kiedyś wyjdzie ci ze ściany czy przypadkiem wbije bez pukania do toalety, bo Onism już tak mają. To pół-duchy, przynajmniej tak się je określa — przekręcił się na fotelu, odwracając przodem do E’iro. Kiwnął zaraz zaczepnie głową, unosząc brwi. Ze swojej strony powiedział już pokrótce wszystko, co na pierwszy rzut oka mogło kogoś dziwić. Pominął jedynie kwestię siebie, ale miał nadzieję, że Iro tego nie zauważy.
— To... jakie ty mi gorące plotki sprzedasz o swojej załodze? — oczywiście, że znowu żartował. Niemniej chętnie dowiedziałby się czegoś więcej na temat ich rasy. Na temat pochodzenia tego dziwnego stwora w masce, który na pierwszy rzut oka, przypominał jakieś ożywione drzewo.
Lawshu spodziewał się, że łatwo nie będzie mu przekonać praktycznie obcą osobę do tego, by pozwoliła mu się zaszczepić. W dodatku różowowłosy za grosz nie miał w sobie jakiegoś wyczucia czy delikatności, żeby podejść do tej sprawy na spokojnie, wytłumaczyć pokrótce o co tak się pieklił, zanim zrzuci na E’mala obowiązek zaszczepienia się. Teraz z kolei było już za późno, a on był jeszcze bardziej poirytowany faktem, że mężczyzna nic nie rozumiał, nie słuchał go i utrudniał mu pracę. Kiedy stanął tuż przed nim, zadziornie unosząc głowę, prychnął z pogardą na myśl, że miałoby dojść między nimi do bójki.
— Uspokój te swoje samcze zapędy, bo nie mam zamiaru z tobą walczyć — mruknął, samemu jednak nie ruszając się z miejsca. Cóż, prawda była taka, że nie potrafiłby mu nawet oddać, ale przecież w życiu nie dałby po sobie poznać, że nie umie się bronić, a tym bardziej walczyć. Dlatego im większy niepokój odczuwał, tym bardziej nieznośny się stawał.
— Za osobę, która jest odpowiedzialna za naszą i waszą kondycje zdrowotną. Jeżeli coś wam się stanie bądź czymś się zarazicie, to na mnie spadnie cały obowiązek niedopilnowana waszego stanu zdrowia i narażenia życia — powiedział szczerze, choć w takiej złości, że każde jego słowa brzmiały jakby chciał koniecznie komuś dociąć.
Cofnął się o krok w tył, skanując mężczyznę wzrokiem. Pozwolił sobie wcześniej zerknąć na jego wiek widniejący w karcie. Młody był. W dodatku wciąż zachowywał się jeszcze jak nieodpowiedzialny gówniarz, który koniecznie chciał postawić na swoim, a Law z kolei nie umiał odpuszczać i jak zwykle musiał pchać się do takich, co najbardziej syczeli na niego jadem.
— Chcesz zrobić mi na złość? Rzuć się w przestrzeń kosmiczną. Za to też ponoszę odpowiedzialność — prychnął na sam koniec, ostatecznie odwracając się plecami do ciemnowłosego by wrócić do swojego małego ambulatorium.
Kiedy wpadli w obszar czasoprzestrzeni, który wyrzucił ich statek na innej orbicie, oddalonej o kilkadziesiąt lat w przód, dotarcie do wyznaczonej planety było już o wiele prostsze. Jednocześnie nie zajęło im to jakoś ogromnie dużo czasu, kwestią było jedynie umiejętne wylądowanie.
— Statek wszedł w atmosferę, zmniejszyć moc silnika — porozumiał się z drugim pilotem, samemu zajmując się ukierunkowaniem lotu. Źle wymierzyli moc... może też trochę za bardzo się pospieszyli, a przede wszystkim zapomnieli o zachowaniu szczególnej ostrożności, bo zamiast gładko wylądować na ziemi, poczuli nagle gwałtowne uderzenie, które wywołało wibracje na statku. Zapaliły się żółte diody oznajmiające, że zdecydowanie nie tak miało wyglądać ich pierwsze lądowanie na innej planecie.
— Kur**, co jest?! — wyleciało natychmiast z ust młodszego, kiedy machnęło nim nagle do przodu. Wahadłowiec wbił się głęboko w sypką ziemię, brodząc w pomarańczowym piachu aż wreszcie całkowicie się w nim zakopał. Silniki padły, zapłony przestały działać, aż wreszcie cały statek zgasł. Zapaliła się czerwona dioda informująca o awarii silnika.
Hazel ściągnął ostro brwi, wciąż jeszcze nie ruszając się z miejsca pilota. Odpiął jedynie pasy bezpieczeństwa, które uchroniły go przed zaliczeniem spotkania z szybą przed nimi. Przez tą z kolei nic jeszcze nie było widać, jedynie wirujący w powietrzu kurz i masę piachu.
— Świetnie. Zechcesz zgadnąć jak bardzo nam nie wyszło?
— Hazel — powtórzył zupełnie odruchowo, nawet nie zerknąwszy na mężczyznę. Musieli zacząć ze sobą rozmawiać. Musieli przynajmniej wykazać jakieś chęci współpracy, inaczej ta misja zakończy się szybciej niżeli wszyscy z nich by chcieli. I rozumiał, że wrzucenie do jednego świata dwóch, zupełnie różnych od siebie gatunków po czym kazanie im rozmawiać było iście niedorzecznym planem... ale taki właśnie plan był. Musieli dostosować się, podporządkować i znaleźć wspólny kompromis.
— Mhm. Jestem jedynym pilotem od nas — wyjaśnił, dopiero teraz kierując na niego swój wzrok. Wyglądał zimno. Hazel porównałby go do sopla lodu albo góry lodowej, która poza okropnym chłodem, była przede wszystkim nie do zdobycia. E’iro miał w sobie dziwną dostojność i powagę... albo nonszalancję? Nie znał go na tyle, by móc oceniać, ale wydawał się być dobrym przykładem na przyjaciela... gdyby jednak kiedyś mieli okazje pogłębić jakkolwiek ich relacje.
— Raczej trudno będzie podzielić kwestie gotowania, bo zapewne mamy inne przyzwyczajenia żywieniowe, ale z resztą nie powinno być problemu — oznajmił, przełączając coś po chwili na pulpicie. Przed nimi pokazał się po hologram planu, na którym właściwie mogli wpisać ewentualne podziały przy sprzątaniu, obsłudze statku czy przygotowaniem posiłków.
— Lawshu, ten w różowych jest naszym lekarzem. Naprawdę świetnym, przy nim nic nam nie grozi... dopóki sam nie zechce wyrządzić komuś krzywdy — parsknął cicho pod nosem, kontynuując. — Ale jest też całkiem niezłym kucharzem więc jeśli przekażecie mu rozpiskę co zwykle jadacie... nie powinien was otruć. Chyba że specjalnie — uśmiechnął się zaczepnie. Całkiem dobrze plotkowało się mu na temat swojej drużyny. Poza tym uznał, że im szybciej dowiedzą się więcej o sobie, tym łatwiej będzie uniknąć im następnych konfliktów. — Amae jest logistykiem i całkiem dobrze ogarnia plany map. Nie zdziw się, jeśli kiedyś wyjdzie ci ze ściany czy przypadkiem wbije bez pukania do toalety, bo Onism już tak mają. To pół-duchy, przynajmniej tak się je określa — przekręcił się na fotelu, odwracając przodem do E’iro. Kiwnął zaraz zaczepnie głową, unosząc brwi. Ze swojej strony powiedział już pokrótce wszystko, co na pierwszy rzut oka mogło kogoś dziwić. Pominął jedynie kwestię siebie, ale miał nadzieję, że Iro tego nie zauważy.
— To... jakie ty mi gorące plotki sprzedasz o swojej załodze? — oczywiście, że znowu żartował. Niemniej chętnie dowiedziałby się czegoś więcej na temat ich rasy. Na temat pochodzenia tego dziwnego stwora w masce, który na pierwszy rzut oka, przypominał jakieś ożywione drzewo.
Lawshu spodziewał się, że łatwo nie będzie mu przekonać praktycznie obcą osobę do tego, by pozwoliła mu się zaszczepić. W dodatku różowowłosy za grosz nie miał w sobie jakiegoś wyczucia czy delikatności, żeby podejść do tej sprawy na spokojnie, wytłumaczyć pokrótce o co tak się pieklił, zanim zrzuci na E’mala obowiązek zaszczepienia się. Teraz z kolei było już za późno, a on był jeszcze bardziej poirytowany faktem, że mężczyzna nic nie rozumiał, nie słuchał go i utrudniał mu pracę. Kiedy stanął tuż przed nim, zadziornie unosząc głowę, prychnął z pogardą na myśl, że miałoby dojść między nimi do bójki.
— Uspokój te swoje samcze zapędy, bo nie mam zamiaru z tobą walczyć — mruknął, samemu jednak nie ruszając się z miejsca. Cóż, prawda była taka, że nie potrafiłby mu nawet oddać, ale przecież w życiu nie dałby po sobie poznać, że nie umie się bronić, a tym bardziej walczyć. Dlatego im większy niepokój odczuwał, tym bardziej nieznośny się stawał.
— Za osobę, która jest odpowiedzialna za naszą i waszą kondycje zdrowotną. Jeżeli coś wam się stanie bądź czymś się zarazicie, to na mnie spadnie cały obowiązek niedopilnowana waszego stanu zdrowia i narażenia życia — powiedział szczerze, choć w takiej złości, że każde jego słowa brzmiały jakby chciał koniecznie komuś dociąć.
Cofnął się o krok w tył, skanując mężczyznę wzrokiem. Pozwolił sobie wcześniej zerknąć na jego wiek widniejący w karcie. Młody był. W dodatku wciąż zachowywał się jeszcze jak nieodpowiedzialny gówniarz, który koniecznie chciał postawić na swoim, a Law z kolei nie umiał odpuszczać i jak zwykle musiał pchać się do takich, co najbardziej syczeli na niego jadem.
— Chcesz zrobić mi na złość? Rzuć się w przestrzeń kosmiczną. Za to też ponoszę odpowiedzialność — prychnął na sam koniec, ostatecznie odwracając się plecami do ciemnowłosego by wrócić do swojego małego ambulatorium.
Kiedy wpadli w obszar czasoprzestrzeni, który wyrzucił ich statek na innej orbicie, oddalonej o kilkadziesiąt lat w przód, dotarcie do wyznaczonej planety było już o wiele prostsze. Jednocześnie nie zajęło im to jakoś ogromnie dużo czasu, kwestią było jedynie umiejętne wylądowanie.
— Statek wszedł w atmosferę, zmniejszyć moc silnika — porozumiał się z drugim pilotem, samemu zajmując się ukierunkowaniem lotu. Źle wymierzyli moc... może też trochę za bardzo się pospieszyli, a przede wszystkim zapomnieli o zachowaniu szczególnej ostrożności, bo zamiast gładko wylądować na ziemi, poczuli nagle gwałtowne uderzenie, które wywołało wibracje na statku. Zapaliły się żółte diody oznajmiające, że zdecydowanie nie tak miało wyglądać ich pierwsze lądowanie na innej planecie.
— Kur**, co jest?! — wyleciało natychmiast z ust młodszego, kiedy machnęło nim nagle do przodu. Wahadłowiec wbił się głęboko w sypką ziemię, brodząc w pomarańczowym piachu aż wreszcie całkowicie się w nim zakopał. Silniki padły, zapłony przestały działać, aż wreszcie cały statek zgasł. Zapaliła się czerwona dioda informująca o awarii silnika.
Hazel ściągnął ostro brwi, wciąż jeszcze nie ruszając się z miejsca pilota. Odpiął jedynie pasy bezpieczeństwa, które uchroniły go przed zaliczeniem spotkania z szybą przed nimi. Przez tą z kolei nic jeszcze nie było widać, jedynie wirujący w powietrzu kurz i masę piachu.
— Świetnie. Zechcesz zgadnąć jak bardzo nam nie wyszło?
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mimo że wzrok miał skierowany na pulpit przed nimi, z uwagą słuchał każdego słowa mężczyzny, starając się jak najwięcej zapamiętać, aby nie musieć później się dopytywać. Kwestii gotowania nie przemyślał i rzeczywiście, ich przyzwyczajenia mogą być zupełnie różne. Już pomijając, że zapotrzebowanie energetyczne każdego z jego drużyny było zupełnie inne. E’mal wciąż rósł i jadł niebotyczne ilości jedzenia, w odróżnieniu od Bu, który prawie w ogóle go nie potrzebował. Kiwnął jednak głową, zakładając że wraz z czasem sytuacja sama się rozwiąże.
Słuchając o jego załodze nie mógł nie zauważyć z jakim ciepłem ten się o nich wypowiada. Wywołało to na jego twarzy lekkie zdziwienie, które szybko zamieniło się w konsternację, gdy Hazel przeszedł do opowiadaniu o Lawshu. Nie wiedział do końca, co o tamtym mężczyźnie myśleć, biorąc pod uwagę sam początek ich podróży, a słowa dowódcy wcale go nie uspokajały. Nie wiedział, ile z tego jest żartem, a ile nie - zawsze miał kłopot w odróżnieniu w rozmowie takich rzeczy. Postanowił jednak jeszcze nie drążyć, zakładając że znajdzie się i na dłuższe rozmowy czas. Zamiast tego pokiwał lekko głową, dając mu znać, że usłyszał i przyswoił - jako tako - wszystko. Przełączywszy parę rzeczy na pulpicie, sam zabrał się za odpowiedź na jego pytanie.
- E’mal jest żołnierzem-mechanikiem. Dobrze radzi sobie, kiedy idzie o działania bojowe, ale jeszcze lepiej w kwestii maszyn i silników. Jest też nieco młodszy i mniej doświadczony, wciąż się uczy - zaczął spokojnie, ważąc każdą informację, która uciekała z jego ust. Nie powiedział tego na głos, ale w rzeczywistości to on był odpowiedzialny za jakiekolwiek błędy E’mala. - Aretheneadem z kolei, jak wspominałem, jest drugim pilotem i… - zawahał się na moment, nie wiedząc jak sformułować słowa, aby opisać jego specyficzne zdolności - zna się na elektrostatyczności - powiedział w końcu, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na myśl o przyjacielu. - Ciągle też uczy się języka wspólnego, więc niekiedy może nie zrozumieć lub pomylić jakieś słówka - dodał zaraz, chcąc uprzedzić mężczyznę o tym fakcie. Kiedyś mieli już parę nieprzyjemności z tym związanych. - A Felon, który was tak radośnie przywitał, hm, to po prostu Felon. Dużo się ślini - zakończył pół żartem, rzucając mu krótkie spojrzenie. Tak jak i on, ominął informacje na swój temat, wychodząc z założenia, że w ten sposób będzie sprawiedliwie.
W tym czasie E’mal patrzył za różowowłosym mężczyzną, czując jakby zrobił się praktycznie czerwony ze złości. Jego dłonie świerzbiły, żeby zacisnąć się w pięści w geście zdenerwowania, ale z trudem się powstrzymał, nie chcąc pozwolić sobie na aż takie wyprowadzenie z równowagi. Nie miał jednak oporów przed kompletnym zwyzywaniem mężczyzny w myślach, zanim nie odwrócił się na pięcie - wciąż dumnie trzymając mop - i w parszywym nastroju zamknąć się w swojej sypialni. Tam od razu poszedł do pudeł, po drodze opierając kij gdzieś o ścianę. Wziął się za rozpakowywanie dziesiątek książek, które ze sobą zabrał, aby móc się pouczyć. Dość szybko kompletnie dał się pochłonąć porządkom, tym samym też uspokajając zszargane konfrontacją nerwy. Szkoda jedynie, że nie na długo. Nie zwrócił uwagi, gdy przeszli do lądowania, ufając całkowicie pilotom, ale gdy statkiem szarpnęło na tyle, że dopiero co poukładane na półce podręczniki opadły na ziemię, wyprostował się gwałtownie, zaniepokojony.
Gdy tylko w pomieszczeniu i korytarzach zaświeciły się czerwone diody, jasno sygnalizując, że coś poszło bardzo nie tak, E’mal od razu wypadł na zewnątrz i szybkim krokiem skierował się piętra niżej, aby sprawdzić, co się stało.
- Wszystko w porządku? - zapytał zdyszany zaraz po wejściu do kokpitu, najpierw spojrzenie zatrzymując z ciekawością na Hazelu, później natomiast skierował je z większą powagą na, nieadekwatnie do sytuacji, zrelaksowanego E’iro.
- Tak, tak, nie wyszło nam tragicznie - zapewnił go starszy z krzywym uśmiechem, połowicznie zwracając się też to Hazela. Nie był to pierwszy raz dla E’iro, kiedy takie coś się działo i kompletnie się tym nie martwił; może nawet podszedł do tego z aż za dużą nonszalancją. Młodszy natomiast nie dał się oszukać i już był w stanie się domyślić, że znaczyło to tyle samo co nie, nie było w porządku. - Jednak będę musiał cię poprosić, abyś sprawdził pod pokładem, czy wszystko jest w porządku z silnikiem - kontynuował spokojnie mężczyzna, uśmiechając się tak, jakby wcale nie rozpieprzyli właśnie maszyny przy pierwszym lepszym lądowaniu. E’mal jęknął cicho do siebie, podchodząc do pulpitu, aby zobaczyć jaskrawo-czerwone powiadomienia na nim. A gdy dostrzegł ich ilość, zacisnął usta w wąską linię, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego później by żałował.
- W takim razie pójdę od razu - mruknął pod nosem, dość szybko zostawiając dwójkę mężczyzn na powrót samych sobie.
Gdy natomiast po zaskakująco szybkim czasie wrócił do kokpitu, jego ręce i policzki umazane były w smarze, tak samo też jak cała jego koszulka. Zrobił błąd, nie przebierając się przed zejściem pod pokład, ale nieco spanikował na myśl o swoim pierwszym, prawdziwym zadaniu, dlatego kompletnie zapomniał o stroju. Co więcej, gdyby nie Bu, całkowicie sparzyłby sobie dłonie, nawet nie myśląc o rękawiczkach.
- Powinno już działać, ale musicie dać silnikowi ostygnąć, zanim znów go odpalicie. Nic wielkiego się nie stało, trochę tylko obsunęliście sprężarkę przy lądowaniu. Musi się też napełnić komora spalania wstępnego - powiedział pod nosem, odgarniając parę kosmyków włosów z zabrudzonej twarzy, nie zdając sobie sprawy, że nie był całkowicie zrozumiały w kwestii branżowego słownictwa. - Spróbujcie…może, um, nieco…delikatniej go stawiać następnym razem? - zaproponował nieco niepewnie, przechodząc nerwowo z nogi na nogę, nie czując się jeszcze komfortowo wydając jakiekolwiek polecenia czy propozycje E’iro. - W takim tempie zajedziemy tę maszynę zanim dostaniemy się na trzecią planetę - wyjaśnił, uciekając wzrokiem za okno.
- Postaramy się lepiej następnym razem - zapewnił go białowłosy, uśmiechając się uspokajająco, ale w stricte rozbawionej manierze. - Dzięki za naprawę - dodał zaraz, drapiąc się z zastanowieniem po szyi. - Ile mamy czasu, zanim będziemy mogli z powrotem uruchomić statek? - zapytał, w końcu podnosząc się z fotela, aby się przeciągnąć. Jeśli wyprostowałby ręce, spokojnie dotknąłby sufitu.
- Jakieś cztery, pięć godziny? - odpowiedział mu chłopak po krótkiej analizie w myślach. - Szczególnie, że trzeba nieco odkopać statek z piasku na zewnątrz.
- Może pójdziemy w takim razie od razu na zwiad? Możemy pobrać próbki i sprawdzić, jak to wygląda - zapytał tym razem Hazela i może gdyby znali się lepiej, ten byłby w stanie dostrzec w jego przeważnie neutralnym wyrazie twarzy oznaki podekscytowania na odkrywanie nowej planety i tego, co na niej żyje. Zaraz jednak jego wzrok padł na ciągle stojącego przy wejściu E’mala, wyglądającego jakby co najmniej był nie na miejscu i oczekiwaniu na dalsze rozkazy. E’iro westchnął z lekkim zrezygnowaniem na ten widok; zdawał sobie sprawę, że nie może wymagać od niego, aby czuł się z nim komfortowo, ale tak tylko wprowadzał między nimi niepotrzebny dystans. Zrobił sobie mentalną notatkę, żeby później znów na ten temat z nim porozmawiać. - Czemu w tym czasie nie odpoczniesz i czegoś nie zjesz? Dobrze ci poszło dzisiaj - zaproponował młodszemu chłopakowi zaskakująco ciepłym tonem głosu, zachęcając go też, aby poczuł się nieco swobodniej. Ten pokiwał lekko głową i odwrócił się na pięcie, szybko oddalając się w stronę swojego pokoju.
- Może spotkamy się przy wyjściu? - zapytał mężczyznę, a gdy ustalili plan działania, rozeszli się zabrać rzeczy. Gdy zobaczyli się z powrotem, E’iro miał na sobie zgoła inne ubrania - był praktycznie całkowicie zakryty miękkim materiałem tak, że wystawały mu jedynie głęboko pomarańczowe oczy. Bywał parę razy na tego typu planetach, gdzie piasek był na piasku i wdychało się piasek, i szczerze ich nie znosił, a już szczególnie wyczesywania później tego brudu z długich włosów. Oprócz tego, przez ramię przerzuconą miał torbę, w której trzymał wszystkie swoje skarby. Połowę zamierzał przeznaczyć do sporządzania raportu dla Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej, resztę natomiast do wykorzystania we własnych badaniach.
Gdy tylko rozsunęły się drzwi statku, a w nich buchnęło wcale nie chłodne powietrze, skrzywił się wewnętrznie. Już widział, jak go ta temperatura niepotrzebnie zmęczy. Nie zamierzał jednak narzekać, zbyt wewnętrznie podekscytowany na myśl tego, co mogli odkryć.
Mimo że wzrok miał skierowany na pulpit przed nimi, z uwagą słuchał każdego słowa mężczyzny, starając się jak najwięcej zapamiętać, aby nie musieć później się dopytywać. Kwestii gotowania nie przemyślał i rzeczywiście, ich przyzwyczajenia mogą być zupełnie różne. Już pomijając, że zapotrzebowanie energetyczne każdego z jego drużyny było zupełnie inne. E’mal wciąż rósł i jadł niebotyczne ilości jedzenia, w odróżnieniu od Bu, który prawie w ogóle go nie potrzebował. Kiwnął jednak głową, zakładając że wraz z czasem sytuacja sama się rozwiąże.
Słuchając o jego załodze nie mógł nie zauważyć z jakim ciepłem ten się o nich wypowiada. Wywołało to na jego twarzy lekkie zdziwienie, które szybko zamieniło się w konsternację, gdy Hazel przeszedł do opowiadaniu o Lawshu. Nie wiedział do końca, co o tamtym mężczyźnie myśleć, biorąc pod uwagę sam początek ich podróży, a słowa dowódcy wcale go nie uspokajały. Nie wiedział, ile z tego jest żartem, a ile nie - zawsze miał kłopot w odróżnieniu w rozmowie takich rzeczy. Postanowił jednak jeszcze nie drążyć, zakładając że znajdzie się i na dłuższe rozmowy czas. Zamiast tego pokiwał lekko głową, dając mu znać, że usłyszał i przyswoił - jako tako - wszystko. Przełączywszy parę rzeczy na pulpicie, sam zabrał się za odpowiedź na jego pytanie.
- E’mal jest żołnierzem-mechanikiem. Dobrze radzi sobie, kiedy idzie o działania bojowe, ale jeszcze lepiej w kwestii maszyn i silników. Jest też nieco młodszy i mniej doświadczony, wciąż się uczy - zaczął spokojnie, ważąc każdą informację, która uciekała z jego ust. Nie powiedział tego na głos, ale w rzeczywistości to on był odpowiedzialny za jakiekolwiek błędy E’mala. - Aretheneadem z kolei, jak wspominałem, jest drugim pilotem i… - zawahał się na moment, nie wiedząc jak sformułować słowa, aby opisać jego specyficzne zdolności - zna się na elektrostatyczności - powiedział w końcu, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na myśl o przyjacielu. - Ciągle też uczy się języka wspólnego, więc niekiedy może nie zrozumieć lub pomylić jakieś słówka - dodał zaraz, chcąc uprzedzić mężczyznę o tym fakcie. Kiedyś mieli już parę nieprzyjemności z tym związanych. - A Felon, który was tak radośnie przywitał, hm, to po prostu Felon. Dużo się ślini - zakończył pół żartem, rzucając mu krótkie spojrzenie. Tak jak i on, ominął informacje na swój temat, wychodząc z założenia, że w ten sposób będzie sprawiedliwie.
W tym czasie E’mal patrzył za różowowłosym mężczyzną, czując jakby zrobił się praktycznie czerwony ze złości. Jego dłonie świerzbiły, żeby zacisnąć się w pięści w geście zdenerwowania, ale z trudem się powstrzymał, nie chcąc pozwolić sobie na aż takie wyprowadzenie z równowagi. Nie miał jednak oporów przed kompletnym zwyzywaniem mężczyzny w myślach, zanim nie odwrócił się na pięcie - wciąż dumnie trzymając mop - i w parszywym nastroju zamknąć się w swojej sypialni. Tam od razu poszedł do pudeł, po drodze opierając kij gdzieś o ścianę. Wziął się za rozpakowywanie dziesiątek książek, które ze sobą zabrał, aby móc się pouczyć. Dość szybko kompletnie dał się pochłonąć porządkom, tym samym też uspokajając zszargane konfrontacją nerwy. Szkoda jedynie, że nie na długo. Nie zwrócił uwagi, gdy przeszli do lądowania, ufając całkowicie pilotom, ale gdy statkiem szarpnęło na tyle, że dopiero co poukładane na półce podręczniki opadły na ziemię, wyprostował się gwałtownie, zaniepokojony.
Gdy tylko w pomieszczeniu i korytarzach zaświeciły się czerwone diody, jasno sygnalizując, że coś poszło bardzo nie tak, E’mal od razu wypadł na zewnątrz i szybkim krokiem skierował się piętra niżej, aby sprawdzić, co się stało.
- Wszystko w porządku? - zapytał zdyszany zaraz po wejściu do kokpitu, najpierw spojrzenie zatrzymując z ciekawością na Hazelu, później natomiast skierował je z większą powagą na, nieadekwatnie do sytuacji, zrelaksowanego E’iro.
- Tak, tak, nie wyszło nam tragicznie - zapewnił go starszy z krzywym uśmiechem, połowicznie zwracając się też to Hazela. Nie był to pierwszy raz dla E’iro, kiedy takie coś się działo i kompletnie się tym nie martwił; może nawet podszedł do tego z aż za dużą nonszalancją. Młodszy natomiast nie dał się oszukać i już był w stanie się domyślić, że znaczyło to tyle samo co nie, nie było w porządku. - Jednak będę musiał cię poprosić, abyś sprawdził pod pokładem, czy wszystko jest w porządku z silnikiem - kontynuował spokojnie mężczyzna, uśmiechając się tak, jakby wcale nie rozpieprzyli właśnie maszyny przy pierwszym lepszym lądowaniu. E’mal jęknął cicho do siebie, podchodząc do pulpitu, aby zobaczyć jaskrawo-czerwone powiadomienia na nim. A gdy dostrzegł ich ilość, zacisnął usta w wąską linię, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego później by żałował.
- W takim razie pójdę od razu - mruknął pod nosem, dość szybko zostawiając dwójkę mężczyzn na powrót samych sobie.
Gdy natomiast po zaskakująco szybkim czasie wrócił do kokpitu, jego ręce i policzki umazane były w smarze, tak samo też jak cała jego koszulka. Zrobił błąd, nie przebierając się przed zejściem pod pokład, ale nieco spanikował na myśl o swoim pierwszym, prawdziwym zadaniu, dlatego kompletnie zapomniał o stroju. Co więcej, gdyby nie Bu, całkowicie sparzyłby sobie dłonie, nawet nie myśląc o rękawiczkach.
- Powinno już działać, ale musicie dać silnikowi ostygnąć, zanim znów go odpalicie. Nic wielkiego się nie stało, trochę tylko obsunęliście sprężarkę przy lądowaniu. Musi się też napełnić komora spalania wstępnego - powiedział pod nosem, odgarniając parę kosmyków włosów z zabrudzonej twarzy, nie zdając sobie sprawy, że nie był całkowicie zrozumiały w kwestii branżowego słownictwa. - Spróbujcie…może, um, nieco…delikatniej go stawiać następnym razem? - zaproponował nieco niepewnie, przechodząc nerwowo z nogi na nogę, nie czując się jeszcze komfortowo wydając jakiekolwiek polecenia czy propozycje E’iro. - W takim tempie zajedziemy tę maszynę zanim dostaniemy się na trzecią planetę - wyjaśnił, uciekając wzrokiem za okno.
- Postaramy się lepiej następnym razem - zapewnił go białowłosy, uśmiechając się uspokajająco, ale w stricte rozbawionej manierze. - Dzięki za naprawę - dodał zaraz, drapiąc się z zastanowieniem po szyi. - Ile mamy czasu, zanim będziemy mogli z powrotem uruchomić statek? - zapytał, w końcu podnosząc się z fotela, aby się przeciągnąć. Jeśli wyprostowałby ręce, spokojnie dotknąłby sufitu.
- Jakieś cztery, pięć godziny? - odpowiedział mu chłopak po krótkiej analizie w myślach. - Szczególnie, że trzeba nieco odkopać statek z piasku na zewnątrz.
- Może pójdziemy w takim razie od razu na zwiad? Możemy pobrać próbki i sprawdzić, jak to wygląda - zapytał tym razem Hazela i może gdyby znali się lepiej, ten byłby w stanie dostrzec w jego przeważnie neutralnym wyrazie twarzy oznaki podekscytowania na odkrywanie nowej planety i tego, co na niej żyje. Zaraz jednak jego wzrok padł na ciągle stojącego przy wejściu E’mala, wyglądającego jakby co najmniej był nie na miejscu i oczekiwaniu na dalsze rozkazy. E’iro westchnął z lekkim zrezygnowaniem na ten widok; zdawał sobie sprawę, że nie może wymagać od niego, aby czuł się z nim komfortowo, ale tak tylko wprowadzał między nimi niepotrzebny dystans. Zrobił sobie mentalną notatkę, żeby później znów na ten temat z nim porozmawiać. - Czemu w tym czasie nie odpoczniesz i czegoś nie zjesz? Dobrze ci poszło dzisiaj - zaproponował młodszemu chłopakowi zaskakująco ciepłym tonem głosu, zachęcając go też, aby poczuł się nieco swobodniej. Ten pokiwał lekko głową i odwrócił się na pięcie, szybko oddalając się w stronę swojego pokoju.
- Może spotkamy się przy wyjściu? - zapytał mężczyznę, a gdy ustalili plan działania, rozeszli się zabrać rzeczy. Gdy zobaczyli się z powrotem, E’iro miał na sobie zgoła inne ubrania - był praktycznie całkowicie zakryty miękkim materiałem tak, że wystawały mu jedynie głęboko pomarańczowe oczy. Bywał parę razy na tego typu planetach, gdzie piasek był na piasku i wdychało się piasek, i szczerze ich nie znosił, a już szczególnie wyczesywania później tego brudu z długich włosów. Oprócz tego, przez ramię przerzuconą miał torbę, w której trzymał wszystkie swoje skarby. Połowę zamierzał przeznaczyć do sporządzania raportu dla Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej, resztę natomiast do wykorzystania we własnych badaniach.
Gdy tylko rozsunęły się drzwi statku, a w nich buchnęło wcale nie chłodne powietrze, skrzywił się wewnętrznie. Już widział, jak go ta temperatura niepotrzebnie zmęczy. Nie zamierzał jednak narzekać, zbyt wewnętrznie podekscytowany na myśl tego, co mogli odkryć.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To nie było zbyt miękkie lądowanie. Hazel poczuł je w kościach, kiedy cała moc z jaką lądowali wstrząsnęła silnikiem, a on w jednej chwili znalazł się klatką piersiową na pulpicie sterowniczym. Miał wrażenie, że co najmniej urwało im jakąś część kabiny szczególnie, że zapaliła się połowa diod i wszystko migało mu na czerwono i żółto. Zanim zdążył rozeznać się w całej sytuacji, otrząsnąć po tym nieprzyjemnym lądowaniu i obrzuć E’iro skołowanym spojrzeniem, do sterowni zdążył wbiec także E’mal. Ciemnowłosy z początku nie zwrócił na niego uwagi, patrząc na starszego od siebie mężczyznę z pewnym niedowierzaniem w oczach. Miał ochotę zapytać go czy cokolwiek w ogóle poczuł przy tym uderzeniu, bo jego mimika twarzy była tak niewzruszona, jakby samo to, że prawie rozwalili statek przy pierwszym lądowaniu, nie było dla niego żadnym zaskoczeniem. On sam wolał jednak unikać podobnych sytuacji, chociaż zdawał sobie sprawę, że sam w połowie odpowiadał za nieudane lądowanie.
Prychnął zaś, kiedy Iro stwierdził, że w sumie to nie było żadnej tragedii chociaż nie znali jeszcze dokładnych szkód. Poniekąd zaimponował mu swoim beztroskim podejściem. Spodziewał się raczej wybuchu złości za to, że już na pierwszej planecie coś im nie wyszło.
— Nie słuchaj go, ledwie uszliśmy wszyscy z życiem — wtrącił się, sam trochę nadinterpretując całą sytuację. Obaj zachowywali się przy tym jakby żaden z nich nie zawracał sobie głowy tym, że mogli utknąć tutaj na dłużej niżby chcieli.
Odprowadził ciemnowłosego wzrokiem, gdy ten poszedł ocenić ilość szkód. Mieli szczęście, że przynajmniej jeden z całej załogi znał się dość dobrze na naprawie silnika. Zakładał, że raczej nie wypuściliby ich bez choćby jednego mechanika na pokładzie. W końcu cała drużyna była złożona tak, by każdy za coś odpowiadał.
Gdy mężczyzna wrócił, Hazel rzucił mu rozbawione spojrzenie na widok umazany w smarze policzków. Na pierwszy rzut oka było widać, że strasznie zależy mu na wypełnianiu swoich zadań. Może aż nawet za bardzo. Postanowił jednak tym razem nie odzywać się słowem, z boku przysłuchując się tylko wymienionym szkodom. Nic z tego nie rozumiał, jedynie to, że uszkodzenia najwyraźniej nie był tak wielkie, jak się spodziewali, ale i tak musieli dać silnikowi kilka godzin przerwy zanim znowu postanowią go włączyć.
— Będziemy delikatni — zapewnił zaraz po E’iro sam rozbawiony z faktu, że dopuszczono za stery prawdopodobnie dwóch najbardziej lekkomyślnych pilotów, którzy “ostrożność” traktowali jako pojęcie względne.
— Brzmi jak niezły plan na następne kilka godzin — stwierdził na propozycję zrobienia małego obchodu i rozejrzenia się po miejscu, na którym wylądowali. Szkoda było marnować ten czas na zbijanie bąków na statku, kiedy mieli okazję przynajmniej zorientować na chwilę zakosztować jakże cudownego, suchego powietrza, w którym więcej było pewnie pyłów niż samego tlenu. Niemniej, wyjść i tak musieli nawet jeśli wcale nie zapowiadało się na to, by planeta była jakkolwiek zdatna do życia.
Hazel wstał z miejsca, dopiero teraz zauważając, że Mal cały czas stał w miejscu, z wyczekiwaniem wpatrując się w starszego. Był świadkiem dość niezręcznej sytuacji, która trochę zbiła go z tropu, bo nie przewidywał, że między tą dwójką może być aż taki dyskomfort. Mieli między sobą jakieś niepozamykane sprawy, czy o co chodziło? Haz nie chciał specjalnie pytać, kierując się w stronę wyjścia. Po drodze zatrzymał się na chwilę przy Mal po czym przyjacielsko klepnął go w ramię, szczerząc się nawet szerzej niż wcześniej.
— E’iro ma racje. Zjedz coś, ogarnij się i możesz pomóc w odkopywaniu statku, jeśli masz chęć — dodał od siebie, starając się zrozumieć, że nowemu mogło być ciężko tak nagle przywyknąć do całej tej sytuacji. Jeśli była to jego pierwsza w życiu wyprawa, nic dziwnego, że mógł stresować się trochę bardziej niż zakładano. — Za 10 minut? — rzucił do starszego mężczyzny, a gdy ten przytaknął mu kiwnięciem głowy, wyszedł na chwilę z kokpitu udając się na swoje piętro. Po drodze wpadł jeszcze na Lawshu i Amae, którzy wyraźnie zaniepokojeni nagłym wstrząsem na statku, zmierzali właśnie w stronę kabiny pilotów.
— Spoko, nic się nie dzieje. Zaliczyliśmy tylko twarde lądowanie — uspokoił ich zaraz, nie chcąc wszczynać dodatkowej paniki. W zamian został obdarowany dość karcącym spojrzeniem od różowowłosego, który znał już doskonale te jego “twarde lądowania” i nie mógł zrozumieć jakim cudem miał jeszcze kartę pilota.
— Możesz pomóc E’malowi przy odkopywaniu statku. Ama? Zaplanujesz nam następny kurs?
— Że co mam zrobić? — zapytał oburzony udając, że przypadkiem źle usłyszał. Więc nie dość, że statek ucierpiał przez ich nieumiejętne wylądowanie, to jeszcze zdążyli zakopać go w piasku. Starszy musiał wziąć długi oddech, pamiętając o tym, by pochopnie nie wydrzeć się na przyjaciela. — Jesteś oazą spokoju, uschniętym kwiatem lotosu dryfującym na jeb**** środku pustyni. Hej, a ty dokąd? — przerwał swój wyciszający monolog, kiedy ciemnowłosy zdążył ich wyprzedzić i prawie zniknąć za drzwiami własnego pokoju.
— Rozejrzę się z E’iro czy jest tu coś wartego uwagi — rzucił pośpiesznie, zatrzaskując za sobą drzwi.
Law stał jeszcze przez chwilę bez ruchu, ostatecznie zmuszając się do zdjęcia swojego kitla. Wrócił się na chwilę do swojego gabinetu, żeby na szybko przebrać się w bardziej przylegające do skóry ubrania. Skoro miał również wyjść na zewnątrz, wolał ubrać się adekwatnie do tego, jaki znajdowały się warunki na zewnątrz. Różowe włosy związał w długi, ścisły warkocz, a kiedy zbierał się już do wyjścia, wpadł z powrotem na Amae, która musiała czekać na niego przy drzwiach. Chwyciwszy Lawa za nadgarstek, pociągnęła go w stronę górnego piętra. Gdy znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami, dziewczyna pewnie zapukała kilka razy, kątem oka zerkając na naburmuszonego przyjaciela. Law był niemożliwy. Sam z siebie nie potrafił poprosić nikogo o pomoc, a już tym bardziej nie osoby, z którą w ciągu kilku godzin zdążył wymienić tyle niepochlebnych słów.
Gdy drzwi rozsunęły się, Ama uśmiechnęła się wdzięcznie na widok E’mala. Zaraz potem jej twarz nieco zmarkotniała, kiedy kątem oka dostrzegła jakąś małą, niedomytą plamkę na policzku mężczyzny. Możliwe, że przerwali mu w trakcie kąpieli i bestialsko wyciągnęli spod prysznica.
— Hej... masz coś tu, o tutaj — zauważyła, wskazując palcem miejsce na policzku bruneta. Zaraz potem wyprostowała się, znów zerkając na Lawa, który błądził gdzieś wzrokiem po suficie udając, że ich nie słucha.
— Miałbyś chęć pomóc jeszcze Lawshu przy odkopywaniu statku? Wiem, że pewnie jesteś już zmęczony, ale on bez niczyjej pomocy prędzej sam zakopie się w piachu. Ufam bardziej tobie niż jemu w tej kwestii — przyznała z beztroską szczerością, uśmiechając się na sam koniec. Doprawdy, sama nie mogła uwierzyć w to, że zajmowała się godzeniem dwójki dorosłych mężczyzn, którzy zachowywali się przy sobie jak dzieci.
W ciągu następnym dziesięciu minut Hazel był gotowy na cały ukrop, piach i kurz jaki czekał ich na zewnątrz. Nie musiał specjalnie się przebierać, standardowo nosząc przylegające, nieprzemakalne i nienagrzewające się ubrania, które nadawały się na większość ekspedycji. Do swojego wyposażenia dołożył jedynie saszetkę przewiązaną w pasie, do której wpakował wszystkie potrzebne mu fiolki i urządzenia służące do pobierania próbek. Na usta nałożył maskę, która miała ochronić go przed wdychaniem zanieczyszczonego powietrza.
Otworzyli właz i zdążyli zrobić ledwie kilka kroków, kiedy buchnęło w nich gorące powietrze, a czerwone słońce oślepiło ich z oddali. Hazel czuł już w kościach, że to będzie jedna z bardziej męczących wypraw. Kątem oka zerknął na E’iro zastanawiając się, jak on będzie w stanie znieść takie temperatury.
— Wiesz co, jeżeli czujesz, że nie dasz rady to... — zaczął jednak nie dane było mu nawet skończyć, ponieważ mężczyzna natychmiast zapewnił go, że sobie poradzi.
Wyszli w sam środek pustyni, gdzie poza ogromną ilością piachu, nie mogli praktycznie nic dostrzec. Dopiero gdzieś w oddali rysowały się jakieś ostre, kamienne szczyty, przy których mogli znaleźć coś więcej.
— Idziemy dwie mile na północ, zbieramy co się da, robimy okrętkę i wracamy — ustalił plan działania, tak aby jasno wiedzieli na co się szykują. Niestety już po przejściu parunastu kroków, przekonali się, że człapanie w piasku było jeszcze bardziej uciążliwe niż sama temperatura. Co jakiś czas nachodziły na nich także nieprzyjemne wiatry i Hazel dodatkowo zasłaniał się jeszcze ręką, żeby piach nie wlatywał mu do oczu. Gdy oddalili się wystarczająco od statku, wyjął z kieszeni mały miernik powietrza, sprawdzając jego skład. Zmarszczył brwi, widząc na liczniku podwyższoną temperaturę jednak to nie był jedyny problem.
— Spójrz, podwyższona ilość dwutlenku węgla. Nie powinniśmy zbyt długo tutaj przebywać, takie stężenie źle działa na prace serca i może wywołać... — zmarszczył brwi, zorientowawszy się, że jego towarzysz od kilku dobrych chwil zupełnie się nie odzywa. Odwrócił się szybko za siebie, kilka metrów dalej dostrzegając oddalającą się sylwetkę E’rio. W dodatku idącego zupełnie w innym kierunku niż planowali. — Drgawki... — mruknął do siebie, chowając szybko urządzenie z powrotem do torby po czym pognał, ile sił w nogach za starszym. Klną przy tym ile się dało, bo piasek nasypał mu się do butów, nałykał się gorącego powietrza, a w dodatku porządnie się zmęczył. Złapał mężczyznę za rękaw, każąc mu się zatrzymać.
— Co ty odwalasz?! Mieliśmy umowę, nie oddalamy się niepotrzebnie od statku — naskoczył na niego z wyrzutem, nie ukrywając swojej złości na mężczyznę. — Co było takiego iście ważnego, że mnie olałeś? — założył ręce na piersi, wpatrując się w niego do czasu aż jego nawigator nie zaczął wibrować. Zmarszczył brwi dostrzegając na wyświetlaczu imię przyjaciółki, po czym natychmiast włączył na głośnomówiący, chcąc by E’iro też mógł wszystko słyszeć.
— Ama, co się dzieje? Mów.
— Hazel? Gdzie jesteście? — słabo było ją słychać jednak młodszy niemal natychmiast wyczuł w jej głosie zaniepokojenie.
— Właściwie to... teraz już nie wiemy. Jakieś 3 mile od statku, nie dalej — poinformował, rozglądając się wokół jakby szukał jakiegoś charakterystycznego punktu. Powietrze zrobiło się suche, a wiatr wiał coraz mocniej sypiąc w nich piaskiem.
— Haz, wracajcie nat#####ast, b#rza #####owa — w słuchawce zaczęło coraz głośniej szumieć i Hazel nie był w stanie wszystkiego dokładnie usłyszeć.
— Powtórz, nic nie słyszymy, ku*** mać! — potrząsnął urządzeniem jakby to miało cokolwiek dać, ale nic z tego. Stracili zasięg ze statkiem. — No to jesteśmy w dupie.
Prychnął zaś, kiedy Iro stwierdził, że w sumie to nie było żadnej tragedii chociaż nie znali jeszcze dokładnych szkód. Poniekąd zaimponował mu swoim beztroskim podejściem. Spodziewał się raczej wybuchu złości za to, że już na pierwszej planecie coś im nie wyszło.
— Nie słuchaj go, ledwie uszliśmy wszyscy z życiem — wtrącił się, sam trochę nadinterpretując całą sytuację. Obaj zachowywali się przy tym jakby żaden z nich nie zawracał sobie głowy tym, że mogli utknąć tutaj na dłużej niżby chcieli.
Odprowadził ciemnowłosego wzrokiem, gdy ten poszedł ocenić ilość szkód. Mieli szczęście, że przynajmniej jeden z całej załogi znał się dość dobrze na naprawie silnika. Zakładał, że raczej nie wypuściliby ich bez choćby jednego mechanika na pokładzie. W końcu cała drużyna była złożona tak, by każdy za coś odpowiadał.
Gdy mężczyzna wrócił, Hazel rzucił mu rozbawione spojrzenie na widok umazany w smarze policzków. Na pierwszy rzut oka było widać, że strasznie zależy mu na wypełnianiu swoich zadań. Może aż nawet za bardzo. Postanowił jednak tym razem nie odzywać się słowem, z boku przysłuchując się tylko wymienionym szkodom. Nic z tego nie rozumiał, jedynie to, że uszkodzenia najwyraźniej nie był tak wielkie, jak się spodziewali, ale i tak musieli dać silnikowi kilka godzin przerwy zanim znowu postanowią go włączyć.
— Będziemy delikatni — zapewnił zaraz po E’iro sam rozbawiony z faktu, że dopuszczono za stery prawdopodobnie dwóch najbardziej lekkomyślnych pilotów, którzy “ostrożność” traktowali jako pojęcie względne.
— Brzmi jak niezły plan na następne kilka godzin — stwierdził na propozycję zrobienia małego obchodu i rozejrzenia się po miejscu, na którym wylądowali. Szkoda było marnować ten czas na zbijanie bąków na statku, kiedy mieli okazję przynajmniej zorientować na chwilę zakosztować jakże cudownego, suchego powietrza, w którym więcej było pewnie pyłów niż samego tlenu. Niemniej, wyjść i tak musieli nawet jeśli wcale nie zapowiadało się na to, by planeta była jakkolwiek zdatna do życia.
Hazel wstał z miejsca, dopiero teraz zauważając, że Mal cały czas stał w miejscu, z wyczekiwaniem wpatrując się w starszego. Był świadkiem dość niezręcznej sytuacji, która trochę zbiła go z tropu, bo nie przewidywał, że między tą dwójką może być aż taki dyskomfort. Mieli między sobą jakieś niepozamykane sprawy, czy o co chodziło? Haz nie chciał specjalnie pytać, kierując się w stronę wyjścia. Po drodze zatrzymał się na chwilę przy Mal po czym przyjacielsko klepnął go w ramię, szczerząc się nawet szerzej niż wcześniej.
— E’iro ma racje. Zjedz coś, ogarnij się i możesz pomóc w odkopywaniu statku, jeśli masz chęć — dodał od siebie, starając się zrozumieć, że nowemu mogło być ciężko tak nagle przywyknąć do całej tej sytuacji. Jeśli była to jego pierwsza w życiu wyprawa, nic dziwnego, że mógł stresować się trochę bardziej niż zakładano. — Za 10 minut? — rzucił do starszego mężczyzny, a gdy ten przytaknął mu kiwnięciem głowy, wyszedł na chwilę z kokpitu udając się na swoje piętro. Po drodze wpadł jeszcze na Lawshu i Amae, którzy wyraźnie zaniepokojeni nagłym wstrząsem na statku, zmierzali właśnie w stronę kabiny pilotów.
— Spoko, nic się nie dzieje. Zaliczyliśmy tylko twarde lądowanie — uspokoił ich zaraz, nie chcąc wszczynać dodatkowej paniki. W zamian został obdarowany dość karcącym spojrzeniem od różowowłosego, który znał już doskonale te jego “twarde lądowania” i nie mógł zrozumieć jakim cudem miał jeszcze kartę pilota.
— Możesz pomóc E’malowi przy odkopywaniu statku. Ama? Zaplanujesz nam następny kurs?
— Że co mam zrobić? — zapytał oburzony udając, że przypadkiem źle usłyszał. Więc nie dość, że statek ucierpiał przez ich nieumiejętne wylądowanie, to jeszcze zdążyli zakopać go w piasku. Starszy musiał wziąć długi oddech, pamiętając o tym, by pochopnie nie wydrzeć się na przyjaciela. — Jesteś oazą spokoju, uschniętym kwiatem lotosu dryfującym na jeb**** środku pustyni. Hej, a ty dokąd? — przerwał swój wyciszający monolog, kiedy ciemnowłosy zdążył ich wyprzedzić i prawie zniknąć za drzwiami własnego pokoju.
— Rozejrzę się z E’iro czy jest tu coś wartego uwagi — rzucił pośpiesznie, zatrzaskując za sobą drzwi.
Law stał jeszcze przez chwilę bez ruchu, ostatecznie zmuszając się do zdjęcia swojego kitla. Wrócił się na chwilę do swojego gabinetu, żeby na szybko przebrać się w bardziej przylegające do skóry ubrania. Skoro miał również wyjść na zewnątrz, wolał ubrać się adekwatnie do tego, jaki znajdowały się warunki na zewnątrz. Różowe włosy związał w długi, ścisły warkocz, a kiedy zbierał się już do wyjścia, wpadł z powrotem na Amae, która musiała czekać na niego przy drzwiach. Chwyciwszy Lawa za nadgarstek, pociągnęła go w stronę górnego piętra. Gdy znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami, dziewczyna pewnie zapukała kilka razy, kątem oka zerkając na naburmuszonego przyjaciela. Law był niemożliwy. Sam z siebie nie potrafił poprosić nikogo o pomoc, a już tym bardziej nie osoby, z którą w ciągu kilku godzin zdążył wymienić tyle niepochlebnych słów.
Gdy drzwi rozsunęły się, Ama uśmiechnęła się wdzięcznie na widok E’mala. Zaraz potem jej twarz nieco zmarkotniała, kiedy kątem oka dostrzegła jakąś małą, niedomytą plamkę na policzku mężczyzny. Możliwe, że przerwali mu w trakcie kąpieli i bestialsko wyciągnęli spod prysznica.
— Hej... masz coś tu, o tutaj — zauważyła, wskazując palcem miejsce na policzku bruneta. Zaraz potem wyprostowała się, znów zerkając na Lawa, który błądził gdzieś wzrokiem po suficie udając, że ich nie słucha.
— Miałbyś chęć pomóc jeszcze Lawshu przy odkopywaniu statku? Wiem, że pewnie jesteś już zmęczony, ale on bez niczyjej pomocy prędzej sam zakopie się w piachu. Ufam bardziej tobie niż jemu w tej kwestii — przyznała z beztroską szczerością, uśmiechając się na sam koniec. Doprawdy, sama nie mogła uwierzyć w to, że zajmowała się godzeniem dwójki dorosłych mężczyzn, którzy zachowywali się przy sobie jak dzieci.
W ciągu następnym dziesięciu minut Hazel był gotowy na cały ukrop, piach i kurz jaki czekał ich na zewnątrz. Nie musiał specjalnie się przebierać, standardowo nosząc przylegające, nieprzemakalne i nienagrzewające się ubrania, które nadawały się na większość ekspedycji. Do swojego wyposażenia dołożył jedynie saszetkę przewiązaną w pasie, do której wpakował wszystkie potrzebne mu fiolki i urządzenia służące do pobierania próbek. Na usta nałożył maskę, która miała ochronić go przed wdychaniem zanieczyszczonego powietrza.
Otworzyli właz i zdążyli zrobić ledwie kilka kroków, kiedy buchnęło w nich gorące powietrze, a czerwone słońce oślepiło ich z oddali. Hazel czuł już w kościach, że to będzie jedna z bardziej męczących wypraw. Kątem oka zerknął na E’iro zastanawiając się, jak on będzie w stanie znieść takie temperatury.
— Wiesz co, jeżeli czujesz, że nie dasz rady to... — zaczął jednak nie dane było mu nawet skończyć, ponieważ mężczyzna natychmiast zapewnił go, że sobie poradzi.
Wyszli w sam środek pustyni, gdzie poza ogromną ilością piachu, nie mogli praktycznie nic dostrzec. Dopiero gdzieś w oddali rysowały się jakieś ostre, kamienne szczyty, przy których mogli znaleźć coś więcej.
— Idziemy dwie mile na północ, zbieramy co się da, robimy okrętkę i wracamy — ustalił plan działania, tak aby jasno wiedzieli na co się szykują. Niestety już po przejściu parunastu kroków, przekonali się, że człapanie w piasku było jeszcze bardziej uciążliwe niż sama temperatura. Co jakiś czas nachodziły na nich także nieprzyjemne wiatry i Hazel dodatkowo zasłaniał się jeszcze ręką, żeby piach nie wlatywał mu do oczu. Gdy oddalili się wystarczająco od statku, wyjął z kieszeni mały miernik powietrza, sprawdzając jego skład. Zmarszczył brwi, widząc na liczniku podwyższoną temperaturę jednak to nie był jedyny problem.
— Spójrz, podwyższona ilość dwutlenku węgla. Nie powinniśmy zbyt długo tutaj przebywać, takie stężenie źle działa na prace serca i może wywołać... — zmarszczył brwi, zorientowawszy się, że jego towarzysz od kilku dobrych chwil zupełnie się nie odzywa. Odwrócił się szybko za siebie, kilka metrów dalej dostrzegając oddalającą się sylwetkę E’rio. W dodatku idącego zupełnie w innym kierunku niż planowali. — Drgawki... — mruknął do siebie, chowając szybko urządzenie z powrotem do torby po czym pognał, ile sił w nogach za starszym. Klną przy tym ile się dało, bo piasek nasypał mu się do butów, nałykał się gorącego powietrza, a w dodatku porządnie się zmęczył. Złapał mężczyznę za rękaw, każąc mu się zatrzymać.
— Co ty odwalasz?! Mieliśmy umowę, nie oddalamy się niepotrzebnie od statku — naskoczył na niego z wyrzutem, nie ukrywając swojej złości na mężczyznę. — Co było takiego iście ważnego, że mnie olałeś? — założył ręce na piersi, wpatrując się w niego do czasu aż jego nawigator nie zaczął wibrować. Zmarszczył brwi dostrzegając na wyświetlaczu imię przyjaciółki, po czym natychmiast włączył na głośnomówiący, chcąc by E’iro też mógł wszystko słyszeć.
— Ama, co się dzieje? Mów.
— Hazel? Gdzie jesteście? — słabo było ją słychać jednak młodszy niemal natychmiast wyczuł w jej głosie zaniepokojenie.
— Właściwie to... teraz już nie wiemy. Jakieś 3 mile od statku, nie dalej — poinformował, rozglądając się wokół jakby szukał jakiegoś charakterystycznego punktu. Powietrze zrobiło się suche, a wiatr wiał coraz mocniej sypiąc w nich piaskiem.
— Haz, wracajcie nat#####ast, b#rza #####owa — w słuchawce zaczęło coraz głośniej szumieć i Hazel nie był w stanie wszystkiego dokładnie usłyszeć.
— Powtórz, nic nie słyszymy, ku*** mać! — potrząsnął urządzeniem jakby to miało cokolwiek dać, ale nic z tego. Stracili zasięg ze statkiem. — No to jesteśmy w dupie.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E’mal wyklinał siebie w myślach, że zgodził się pomóc w odkopywaniu statku. Amae złapała go kompletnie nieprzygotowanego na taką prośbę. Raz dlatego, że Hazel jakieś dwadzieścia minut wcześniej klepnął go po ramieniu i nie był gotowy na taką poufałość, totalnie nią skonsternowany, mimo że ta pewnie wynikała z braku znajomości przez starszego kultury Arias. Na ich planecie kontakt fizyczny zarezerwowany był tylko dla bardzo bliskich sobie osób i otrzymanie go od Hazela niebotycznie go zaskoczyło, powodując nie opuszczające jego policzków rumieńce. Dwa, ponieważ był z nią Lawshu, którego nie spodziewał się zobaczyć tak szybko po ich konfrontacji. Słysząc jednak ciepły głos kobiety i widząc miłe spojrzenie, nie umiał jej odmówić, dlatego nieco niezręcznie pokiwał głową, umawiając się, aby spotkać lekarza już na zewnątrz. Do niego samego nie odezwał się w ogóle, nadal mając mu za złe początek ich podróży. Nawet gdy byli już poza statkiem, patrzył na niego spod byka.
- Wiesz w ogóle jak to trzymać? - zapytał butnie, wciskając w rękę Lawshu jedną z dwóch łopat, po czym odwrócił się dumnie i zaczął dzielnie zabierać do pracy.
Nie przewidział jednak, że im dłużej tym będzie tylko gorzej. Już pomijając ilość zasp oraz piachu dookoła, i zdecydowanie za wysoką temperaturę, przez którą nawet jego uszy przybierały zaróżowioną barwę, to tak jak przypuszczał, Lawshu okazał się pomocnikiem o kant dupy rozbić. Mężczyzna, zamiast rzeczywiście używać łopaty tak, jak miał, opierał się o nią z irytującą nonszalancją, wskazując E’malowi miejsca, które ten rzekomo pominął; nie omieszkał też komentować niewydajnej jakości pracy Mala, samemu nie ruszając nawet palcem. Nic więc dziwnego, że jakiekolwiek pokłady cierpliwości młodszego wykończyły się w zastraszającym tempie. Słysząc jednak komentarz o tym, że pracuje za wolno, już nie wytrzymał. Odwrócił się do mężczyzny i ze szczerze zirytowaną miną zbliżył się na odległośc dwóch kroków.
- Byłoby szybciej, gdybyś pomagał, a nie jak księżniczka stał i się obijał! - powiedział oschle, czując jak denerwuję się nawet bardziej z każdym kolejnym słowem. - Mieliśmy robić to wspólnie. Znasz w ogóle takie słowo? - dodał, chociaż szczerze wątpił, że do starszego cokolwiek dotrze. Był już przekonany, że się nie dogadają. Lawshu irytował go tak, jak nikt wcześniej.
E’mal już miał się odwracać i odkopywać dalej, kompletnie ignorując lekarza, kiedy do jego uszu doszedł niewyraźny, niepokojący dźwięk. Zmarszczył brwi, odkładając na moment łopatę obok siebie.
- Cicho - uciszył mężczyznę obok na zaś. Przymknąwszy oczy, aby móc skupić się tylko na jednym sygnale, wytężył z całych sił słuch. Nie umiał na początku pomysłu, do czego zakwalifikować nieznany dźwięk. Był cichy. Nawet on, jako Arias, ze słuchem wyjątkowo czułym, miał problem, aby oddzielić go od szmeru na statku i hałasu dookoła. Zajęło mu dłuższą chwilę zrozumienie wszystkiego, a gdy na rozgrzanych temperaturą policzkach poczuł powiew wiatru i uderzenie ziarenek piasku, realizacja spłynęła na niego jak kubeł zimnej wody. Otworzył gwałtownie oczy i odwrócił się do Lawshu, od razu kierując się w jego stronę.
- Wracamy na statek, szybko - powiedział, starając się nie dać wyjść na wierzch swojej nerwowości, chociaż raczej poległ w tym zadaniu. Nie czekając na odpowiedź lekarza zgarnął od niego łopatę, wziął też swoją i zaczął okrążać statek, aby dostać się do głównego wejścia; wiatr wzmagał się z każdą chwilą, zwiastując coraz dosadniej to, co zaplanowała dla nich przyroda. Gdy tylko udało się im dostać do środka poprzez duże, otwierane drzwi, niemal na dzień dobry zderzyli się z Amae. - Zbliża się burza piaskowa - poinformował kobietę, jednak ta wyglądała tak, jakby już doskonale o tym wiedziała. - Czy E’iro i Hazel wrócili? - zapytał zaraz, jak gdyby przypominając sobie, że ta dwójka sama wybrała się na obchód. Chłopak stawał się coraz bardziej nerwowy, zupełnie nieprzygotowany na taki rozwój sytuacji. Najpierw zepsuty silnik, teraz to…nie spodziewał się, że tyle co wylecą z Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej i od razu napotkają kłopoty. - Czy wszystko z nimi w porządku? Miałaś z nimi jakiś kontakt? Co powinniśmy zrobić? - zaczął zasypywać kobietę nerwowymi pytaniami, kompletnie też ignorując przy tym Lawshu.
E’iro zdecydowanie nie spodziewał się aż takiej ekscytacji ze swojej strony, gdy tylko jego stopa znalazła się poza statkiem. Nie wiedział, gdzie zatrzymać wzrok, chcąc chłonąć wszystko. Uwielbiał te sytuacje. Jakkolwiek by nie kochał Aerii, ta nigdy nie wywoływała w nim tyle emocji, co poznawanie nowych planet. Nie przejmując się nawet pyłem dookoła czy za wysoką temperaturą, od razu ruszył przed siebie; zmartwienie Hazela odnośnie jego kondycji zignorował machnięciem ręki, aby ten się nie zawracał sobie głowy czymś takim. Znał siebie. Nie lubił wysokiej temperatury, tak, ale jeśli ta nie była ekstremalna, nie mogła mu jakoś bardzo zaszkodzić - co najwyżej bardziej się zmęczy. Na jego kolejne słowa tylko pokiwał głową, w rzeczywistości nawet ich nie rejestrując w mózgu. Z jakich elementów składał się tutaj piasek? Czy była woda? Co tutaj żyło?, zastanawiał się, gdy szli przed siebie, tonąc po kostki w grząskim piachu. Do tej pory z tej planety mieli jakieś urywkowe dane; nikt wcześniej nie kwapił się, aby jakoś szczególnie ją odkrywać, dopiero teraz w dobie desperacji każda rasa rzucała się tam, gdzie były minimalne szanse przeżycia. Kucnął, nie zawracając sobie za bardzo głowy towarzyszem, co być może nie było zbyt fair zachowaniem, ale E’iro był właśnie w swoim małym świecie, wyciągając z torby jakieś próbki i urządzenia. Robił też od razu skrupulatne notatki w swoim dzienniku. Był dokładny, skupiony…a przynajmniej do czasu, aż jego oczom nie ukazało się małe stworzonko, z którym złapał kontakt wzrokowy, zanim to nie uciekło. A on, jak dziecko, za nim. Szybko jednak je zgubił i zrezygnowany opuścił ręce, plując sobie w brodę, że nie udało mu się skorzystać z takiej okazji. Westchnął pod nosem, a rzuciwszy mężczyźnie spojrzenie kątem oka, odgarnął z czoła parę kosmyków. Tym razem po raz pierwszy tan naprawdę kwapił się do odpowiedzi na pytania towarzysza, poświęcając jego wyrzutom trochę uwagi (ale na pewno nie zrozumienia).
- Szczur pustynny - mruknął beznamiętnie pod nosem, jak gdyby zdegustowany, że w ogóle musiał coś tak oczywistego tłumaczyć. - Dwugłowy Meliticus Prenor, bardzo rzadki okaz, gdzieś mi tutaj mignął - kontynuował, zupełnie nie przejmując się złością Hazela. Był tak skupiony na swoim zadaniu, że nie zarejestrował tak naprawdę rozmowy między Amae a chłopakiem, na czworakach próbując dojrzeć w piachu jakiekolwiek ślady po żyjątku. Te jednak zostały od razu zasypane pyłem.
- Przecież nic wielkiego się nie stało - westchnął w końcu w stronę chłopaka, podnosząc się po wcześniejszym otrzepaniu kolan. - Nie rozumiem, czemu się tak pieklisz - dodał zaraz, z trudem powstrzymując więcej komentarzy. Nie wiedział, dlaczego Hazel przejmował się jakimiś szczegółami, kiedy dookoła było tyle innych fascynujących rzeczy. Żenująco szybko jednak musiał sprostować swoje zachowanie, gdy w jego twarz zaczęło buchać coraz więcej pyłu. W odróżnienia od E’mala, on połapał się w sytuacji natychmiast - jego linia rodowa nawet już jako Arias miała wyjątkowo zaawansowane zdolności. Najpierw burzę usłyszał, co spowodowało dreszcz grozy na jego skórze, później natomiast w oddali zobaczył. Problem był taki, że była to zdecydowanie za bliska “oddal”. Przełknął ślinę, nagle znacząco bardziej poważne spojrzenie kierując z powrotem na Hazela.
- Musimy znaleźć schronienie. Idzie burza piaskowa - oznajmił oszczędnie, wzrok na moment kierując z powrotem na horyzont, gdzie był w stanie dostrzec to, co nagle sprawiło, że potraktował sprawę na serio. - Szybko, nie mamy czasu, kieruj w stronę skał - pospieszył mężczyznę i niemal od razu zaczęli biec w stronę głazów i wzgórz, tym bardziej też oddalając się od ich statku. A im bliżej byli skał, tym wzmagał się większy wiatr, utrudniając każdy ich krok, powodując że dotarcie do schronienia stało się ogromnym wysiłkiem, gdzie każdy metr był tak samo męczący. Dlatego też, gdy w końcu udało im się dostać między ostańce skalne, chociaż nieco używając ich jako zasłony, w dwójkę byli tak samo zasapani. - Między tamtymi skałami jest jaskinia, jeśli uda nam się dostać, powinniśmy być w stanie spokojnie się schronić przed burzą - oznajmił mężczyźnie głośno, starając się przekrzyczeć świst wiatru, jak i wskazując palcem wnękę nieopodal. Gdy otrzymał potwierdzenie, poprawił materiał zasłaniający mu twarz i ruszył tym razem pierwszy. Nie był to długi odcinek, jednak przez warunki pogodowe chwilę siłowali się, aby dotrzeć na miejsce. Gdy jednak w końcu skały zapewniły im schronienie przed wręcz boleśnie rozbijającym się o ciało wiatrem, mogli odetchnąć.
A przynajmniej tak myślał Iro, dopóki nie usłyszał cichego grzmotu, a odwróciwszy się, dostrzegł sylwetkę mężczyzny bezwładnie leżącą na ziemi.
- Hazel? - W dwóch krokach znalazł się obok mężczyzny, kucając na ostrych kamieniach. - Hazel?! - powtórzył głośniej, tym razem lekko potrząsając ramionami mężczyzny. Ten jednak był kompletnie nieresponsywny, powodując na twarzy starszego mężczyzny szczere zmartwienie. Nie do końca jego osobą per se, a bardziej całokształtem sytuacji. Nie miał nawet pomysłu, jak miałby wyjaśnić reszcie, gdyby ich dowódcy coś się stało. Sytuacja prezentowałaby się fatalnie, a brak zaufania między nimi tylko do potęgował. Mężczyzna przeklął pod nosem, odsłaniając twarz drugiego, aby upewnić się, że ten wciąż oddychał. Ileż kłopotów, przeszło mężczyźnie przez myśl, a to dopiero początek.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Lawshu próbował zmniejszyć swoje niezadowolenie do minimum, nie odzywając się nieproszonym, kiedy dziewczyna załatwiała mu kogoś, z kim miał wspólnie zająć się odkopywaniem statku. Nie protestował tylko dlatego, że sam do pracy fizycznej nie dawał się praktycznie wcale i Hazel doskonale o tym wiedział. Nie rozumiał więc dlaczego jego przyjaciel uparł się, że akurat on ma się tym wszystkim zająć. I że ma do pomocy ogarnąć sobie akurat E’mala.
Atmosfera, kiedy obaj znaleźli się na zewnątrz była tak gęsta, że dałoby się kroić ją nożem. Żaden z nich nie próbował ukryć, że nie palą do drugiego największą na świecie miłością. Ryzykowne było przydzielanie ich gdziekolwiek razem, kiedy obaj praktycznie nie mogli znieść swojego widoku, mimo że ledwie co się znali.
— Wiem, jak komuś przywalić nią w stopę — odpyskował różowowłosy, zgarniając od mężczyzny łopatę. Oczywiście, że gdyby przyłożył się choć trochę bardziej do swojego zadania, dużo szybciej poszłoby im usuwanie spod silników nadmiaru piasku. Law dostrzegając jednak jak ciężko pracuje jego pomocnik, stwierdził z kolei, że doskonale poradzi sobie sam i nie ma powodu by się przemęczać. Nie lubił tego typu wysiłku fizycznego, chociaż nie dlatego, że zupełnie nie miał do tego siły. Starszy szukał jedynie łatwiejszego wyjścia z sytuacji, a kiedy jeszcze zorientował się, ile przyjemności sprawia mu podziwianie napiętych mięśni, silnych ramion i pracującego ciała swojego towarzysza, nie podjął się nawet zanurzenia łopaty w piachu. Zamiast tego wbił ją w ziemię, oparł się o jej uchwyt i kiedy E’mal zajęty był pracą, mógł w spokoju przyglądać się temu cudownie wysportowanemu ciału. Był zdecydowanie niczego sobie. Gdyby tylko natura dała mu jeszcze więcej oleju w głowie i zabrała ten irytujący dziób, stale podważający zdanie lekarza.
Różowowłosy przy rozkazywaniu chłopakowi bawił się niesamowicie do czasu aż ten wyraźnie zirytowany postanowił nie przerwać na momentu pracy, zerkając w jego stronę.
— Kibicuję ci mentalnie. To też całkiem niezła współpraca, zobacz jak dobrze ci dzięki mnie idzie — prychnął, kiwnięciem głowy skazując na górę piachu, którą udało się przekopać E’malowi. To nie tak, że Law koniecznie chciał mu dopiec swoją osobą, ręki nie przykładając do tego, aby mu pomoc. Jedynie oddał się obserwacji, która także okazała się całkiem przydatna. Ku jego zaskoczeniu, dopatrzył się u mężczyzny zapewne jakiegoś starego urazu, przez który jego bark nie pracował tak, jak powinien. Przez grubą warstwę ubrań ciężko mu było wywnioskować coś więcej, niemniej wściekł się, że jeżeli dalej będzie tak nieodpowiedzialny, niedoleczona kontuzja jedynie się pogłębi i da o sobie znać znając życie, w najmniej korzystnym momencie.
Chciał coś powiedzieć na ten temat, jednak mężczyzna przerwał mu, za nim zdążył choćby otworzyć usta. Zerknął mimowolnie w kierunku, w którym wpatrywał się teraz E’mal jednak on sam nie widział nic więcej poza rozległą pustynią i wzmagającym się wiatrem. Nie zaprotestował, kiedy młodszy zadecydował o powrocie na statek.
Tuż przy głównym wejściu wpadli na Amae, która praktycznie przeleciała przez nich i zmaterializowała za ich plecami. Po wyrazie jej twarzy zdążył wywnioskować, że nie ma dla nich dobrych wieści, a jeszcze bardziej zmartwił się, kiedy młodszy wspomniał o burzy piaskowej idącej w ich stronę.
— Nie, jeszcze nie. Poinformowałam ich, ale nie jestem pewna czy mnie usłyszeli — odparła dziewczyna, zamykając za nimi właz. — Mamy problem z łącznością. Przez burzę piaskową gubimy sygnał i nie jesteśmy w stanie ich namierzyć. Musimy... czekać — wytłumaczyła, idąc w stronę sterowni. Sama wydawała się zaniepokojona zaistniałą sytuacją, ale nie pozwalała by nerwy wzięły nad nią górę.
— Bez przesady. Hazel nie jest nowicjuszem, wie co robić w takich sytuacjach. Zakładam, że wasz dowódca także nie jest ciemną masą, poradzą sobie — wtrącił się różowowłosy, nie dając zwieść się głupiej panice. Oczywiście, że się przejmował. Stres zjadał go od środka, ale nigdy nie dałby po sobie poznać, że może martwić się o innych.
Hazel nie próbował ukryć swojego zdenerwowania, kiedy w tak bezmyślny i nieodpowiedzialny sposób prawie stracił E’iro z zasięgu wzroku, bo temu zachciało się nagle biegania na czworaka i łapaniu dziwnych żyjątek z obcej planety. Młodszy dowódca miał ochotę zdzielić go przez łeb, potrząsnąć za ramiona i najchętniej kopnąć w tyłek, żeby biegiem pogonił w stronę statku. Niestety wszystkie jego plany zostały pokrzyżowane przez wiadomość od Amae, którą... szczerze mówiąc zrozumiał tylko połowicznie. Wyczuwał niepokój w jej głosie, bo kobieta nie dzwoniłaby do nich bez powodu. W dodatku nie kazałaby im natychmiast wracać na pokład.
Nie krył swojego narastającego zdenerwowania, kiedy urządzenie przestało działać, a oni zostali zdani na łaskę losu. Z nerwów nie próbował nawet rozejrzeć się po otoczeniu i tym bardziej nie skupiał się na... wsłuchiwaniu. Dopiero gdy starszy oznajmił, że zbliża się burza piaskowa, co tłumaczyło taki nawał piasku i problemy złącznością. Musieli natychmiast się gdzieś skryć, inaczej będą mogli zapomnieć o tym, że jeszcze kiedyś zobaczą pozostałych.
Pokiwał ze zrozumieniem głową, kiedy mężczyzna wskazał mu w oddali groty skalne, które mogły posłużyć za dobre schronienie i osłonę przed piaskiem. Przynajmniej do czasu aż burza nie ustanie.
Ruszyli w stronę skał walcząc z porywistym wiatrem, kurzem utrudniającym im pole widzenie i piaskiem wpadającym do przełyku i nosa. To była męcząca przeprawa, która wystawiła na próbę ich siłę fizyczną i upór nie pozwalający dać za wygraną.
Tuż przed rozpętaniem się największej wichru, skryli się w osadzonej skałach wnęce. Wiatr wiał tutaj z mniejszą siłą, a im głębiej się zanurzali, tym robiło się ciszej i mogli spokojnie złapać oddech. Dopiero gdy byli już bezpieczni Hazel poczuł jak męczące było dla niego przedzieranie się w piachu. Mimowolnie zakręciło mu się w głowie, kiedy na trzęsących się nogach, oparł o ścianę. Poczuł, że słabnie i nim zdążył choćby ściągnąć maskę, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Z hukiem runął na ziemię tracąc całkowicie kontakt ze światem. Miał to szczęście, że przynajmniej nie uderzył głową o wystające skały.
Czas uciekał, burza rozpętała się na dobre, a wyjście w taką pogodę na zewnątrz, było jak skazywanie się na własną śmierć. Trudno powiedzieć jak długo Hazel był nieprzytomny, niemniej na pewno musiała minąć przynajmniej godzina od jego omdlenia. Nogi odmówił mu posłuszeństwa, umysł nie był w stanie przetrawić informacji, a ciało stwierdziło, że ma dosyć.
Poruszył nieznacznie głową, ściągając brwi w dół, kiedy powoli zaczął odzyskiwać przytomność. To nie było nic poważnego, jedynie mocno opadł z sił przez tak duży wysiłek fizyczny. Nigdy nie należał do osób o dużej odporności, a jego organizm bardzo szybko się męczył. W dodatku sam właściciel średnio dbał o to by przestrzegać przekazanych przez lekarza wytycznych. Także i tym razem zapomniał o wzięciu leków i... nie był nawet zaskoczony, że skończyło się to w taki sposób.
Otworzywszy oczy zdał sobie sprawę, że niestety nadal znajdował się w grocie skalnej, pod głową mając podłożoną jedynie grubą kurtkę należącą... na pewno nie do niego, bo tę swoją cały czas miał na sobie. Poleżał jeszcze przez kolejne pięć minut, czekając aż przestanie kręcić mu się w głowie, a kiedy wyczuł, że jest już lepiej niż gorzej, powoli podniósł się do siadu, wzrokiem szukając swojego towarzysza.
— Ja wygląda sytuacja? — zagadnął z wyraźną chrypą w głosie. Zaschło mu w ustach i ledwie mówił. Kiedy z kolei mężczyzna podał mu butelkę wody, przyjął ją bez większych protestów.
Był przytomny, rozumiał to, co E’iro do niego mówił, ale niestety wciąż nie czuł się najlepiej. Nie próbował się nawet podnieść wiedząc, że prędzej runąłby na ziemię niż gdziekolwiek zaszedł.
— Podziękowałbym ci, że ze mną zostałeś, ale z drugiej strony wiem, że nie miałeś innego wyjścia — na jego ustach pojawił się zgryźliwy uśmiech, kiedy próbował udowodnić Iro, że wszystko z nim w porządku. Prawie padł ze zmęczenia, ot wielkie rzeczy.
Następną godzinę spędzili na obserwowaniu aż burza ustanie. Przy okazji Hazel zdążył się jeszcze zdrzemnąć, wciąż nie czując się na siłach by gdziekolwiek się ruszać. Cóż, zdawał sobie sprawę, że nawalił po całości i czuł już w kościach spojrzenie Lawshu, kiedy oznajmi mu, że nie wziął leków, nie zjadł śniadania i w sumie to... zdążyło mu się zemdleć raz czy dwa.
Kiedy po obudzeniu się, obaj stwierdzili, że pogoda na tyle poprawiła się by mogli już wrócić na statek, młodszy nie wydawał się pałać zbyt ogromnym optymizmem.
— Zaczekam tutaj, a ty idź. Przyślesz po mnie kogoś z... HEJ! — obruszył się, kiedy mężczyzna bez pytania chwycił go za biodra i jak gdyby nigdy nic, przerzucił sobie przez ramię. Hazel był... leciutki. Lżejszy niż przeciętny mężczyzna o jego budowie i lżejszy niż jakakolwiek osoba o jego wzroście. Ważył tyle co nic jakby jego kości wypełnione były tylko powietrzem.
Z początku próbował jeszcze się sprzeciwiać uznając to za kompromitujące i niegodziwe, żeby ktoś miał nosić go na plecach niczym worek kartofli. Szybko opadł jednak z siły i spuścił luźno ręce wzdłuż ciała starszego. Pod tym kątem miał przynajmniej całkiem ładne widoki na pośladki swojego towarzysza i całkowicie przypadkiem uderzył go w jeden z nich udając, że nie ma z tym nic wspólnego.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że trzymając głowę w dół, w którymś momencie zrobiło mu się niedobrze i zaczął wiercić się na ramieniu mężczyzny.
— E’iro stój. Zatrzymaj się... bo za chwilę puszczę pawia.
Atmosfera, kiedy obaj znaleźli się na zewnątrz była tak gęsta, że dałoby się kroić ją nożem. Żaden z nich nie próbował ukryć, że nie palą do drugiego największą na świecie miłością. Ryzykowne było przydzielanie ich gdziekolwiek razem, kiedy obaj praktycznie nie mogli znieść swojego widoku, mimo że ledwie co się znali.
— Wiem, jak komuś przywalić nią w stopę — odpyskował różowowłosy, zgarniając od mężczyzny łopatę. Oczywiście, że gdyby przyłożył się choć trochę bardziej do swojego zadania, dużo szybciej poszłoby im usuwanie spod silników nadmiaru piasku. Law dostrzegając jednak jak ciężko pracuje jego pomocnik, stwierdził z kolei, że doskonale poradzi sobie sam i nie ma powodu by się przemęczać. Nie lubił tego typu wysiłku fizycznego, chociaż nie dlatego, że zupełnie nie miał do tego siły. Starszy szukał jedynie łatwiejszego wyjścia z sytuacji, a kiedy jeszcze zorientował się, ile przyjemności sprawia mu podziwianie napiętych mięśni, silnych ramion i pracującego ciała swojego towarzysza, nie podjął się nawet zanurzenia łopaty w piachu. Zamiast tego wbił ją w ziemię, oparł się o jej uchwyt i kiedy E’mal zajęty był pracą, mógł w spokoju przyglądać się temu cudownie wysportowanemu ciału. Był zdecydowanie niczego sobie. Gdyby tylko natura dała mu jeszcze więcej oleju w głowie i zabrała ten irytujący dziób, stale podważający zdanie lekarza.
Różowowłosy przy rozkazywaniu chłopakowi bawił się niesamowicie do czasu aż ten wyraźnie zirytowany postanowił nie przerwać na momentu pracy, zerkając w jego stronę.
— Kibicuję ci mentalnie. To też całkiem niezła współpraca, zobacz jak dobrze ci dzięki mnie idzie — prychnął, kiwnięciem głowy skazując na górę piachu, którą udało się przekopać E’malowi. To nie tak, że Law koniecznie chciał mu dopiec swoją osobą, ręki nie przykładając do tego, aby mu pomoc. Jedynie oddał się obserwacji, która także okazała się całkiem przydatna. Ku jego zaskoczeniu, dopatrzył się u mężczyzny zapewne jakiegoś starego urazu, przez który jego bark nie pracował tak, jak powinien. Przez grubą warstwę ubrań ciężko mu było wywnioskować coś więcej, niemniej wściekł się, że jeżeli dalej będzie tak nieodpowiedzialny, niedoleczona kontuzja jedynie się pogłębi i da o sobie znać znając życie, w najmniej korzystnym momencie.
Chciał coś powiedzieć na ten temat, jednak mężczyzna przerwał mu, za nim zdążył choćby otworzyć usta. Zerknął mimowolnie w kierunku, w którym wpatrywał się teraz E’mal jednak on sam nie widział nic więcej poza rozległą pustynią i wzmagającym się wiatrem. Nie zaprotestował, kiedy młodszy zadecydował o powrocie na statek.
Tuż przy głównym wejściu wpadli na Amae, która praktycznie przeleciała przez nich i zmaterializowała za ich plecami. Po wyrazie jej twarzy zdążył wywnioskować, że nie ma dla nich dobrych wieści, a jeszcze bardziej zmartwił się, kiedy młodszy wspomniał o burzy piaskowej idącej w ich stronę.
— Nie, jeszcze nie. Poinformowałam ich, ale nie jestem pewna czy mnie usłyszeli — odparła dziewczyna, zamykając za nimi właz. — Mamy problem z łącznością. Przez burzę piaskową gubimy sygnał i nie jesteśmy w stanie ich namierzyć. Musimy... czekać — wytłumaczyła, idąc w stronę sterowni. Sama wydawała się zaniepokojona zaistniałą sytuacją, ale nie pozwalała by nerwy wzięły nad nią górę.
— Bez przesady. Hazel nie jest nowicjuszem, wie co robić w takich sytuacjach. Zakładam, że wasz dowódca także nie jest ciemną masą, poradzą sobie — wtrącił się różowowłosy, nie dając zwieść się głupiej panice. Oczywiście, że się przejmował. Stres zjadał go od środka, ale nigdy nie dałby po sobie poznać, że może martwić się o innych.
Hazel nie próbował ukryć swojego zdenerwowania, kiedy w tak bezmyślny i nieodpowiedzialny sposób prawie stracił E’iro z zasięgu wzroku, bo temu zachciało się nagle biegania na czworaka i łapaniu dziwnych żyjątek z obcej planety. Młodszy dowódca miał ochotę zdzielić go przez łeb, potrząsnąć za ramiona i najchętniej kopnąć w tyłek, żeby biegiem pogonił w stronę statku. Niestety wszystkie jego plany zostały pokrzyżowane przez wiadomość od Amae, którą... szczerze mówiąc zrozumiał tylko połowicznie. Wyczuwał niepokój w jej głosie, bo kobieta nie dzwoniłaby do nich bez powodu. W dodatku nie kazałaby im natychmiast wracać na pokład.
Nie krył swojego narastającego zdenerwowania, kiedy urządzenie przestało działać, a oni zostali zdani na łaskę losu. Z nerwów nie próbował nawet rozejrzeć się po otoczeniu i tym bardziej nie skupiał się na... wsłuchiwaniu. Dopiero gdy starszy oznajmił, że zbliża się burza piaskowa, co tłumaczyło taki nawał piasku i problemy złącznością. Musieli natychmiast się gdzieś skryć, inaczej będą mogli zapomnieć o tym, że jeszcze kiedyś zobaczą pozostałych.
Pokiwał ze zrozumieniem głową, kiedy mężczyzna wskazał mu w oddali groty skalne, które mogły posłużyć za dobre schronienie i osłonę przed piaskiem. Przynajmniej do czasu aż burza nie ustanie.
Ruszyli w stronę skał walcząc z porywistym wiatrem, kurzem utrudniającym im pole widzenie i piaskiem wpadającym do przełyku i nosa. To była męcząca przeprawa, która wystawiła na próbę ich siłę fizyczną i upór nie pozwalający dać za wygraną.
Tuż przed rozpętaniem się największej wichru, skryli się w osadzonej skałach wnęce. Wiatr wiał tutaj z mniejszą siłą, a im głębiej się zanurzali, tym robiło się ciszej i mogli spokojnie złapać oddech. Dopiero gdy byli już bezpieczni Hazel poczuł jak męczące było dla niego przedzieranie się w piachu. Mimowolnie zakręciło mu się w głowie, kiedy na trzęsących się nogach, oparł o ścianę. Poczuł, że słabnie i nim zdążył choćby ściągnąć maskę, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Z hukiem runął na ziemię tracąc całkowicie kontakt ze światem. Miał to szczęście, że przynajmniej nie uderzył głową o wystające skały.
Czas uciekał, burza rozpętała się na dobre, a wyjście w taką pogodę na zewnątrz, było jak skazywanie się na własną śmierć. Trudno powiedzieć jak długo Hazel był nieprzytomny, niemniej na pewno musiała minąć przynajmniej godzina od jego omdlenia. Nogi odmówił mu posłuszeństwa, umysł nie był w stanie przetrawić informacji, a ciało stwierdziło, że ma dosyć.
Poruszył nieznacznie głową, ściągając brwi w dół, kiedy powoli zaczął odzyskiwać przytomność. To nie było nic poważnego, jedynie mocno opadł z sił przez tak duży wysiłek fizyczny. Nigdy nie należał do osób o dużej odporności, a jego organizm bardzo szybko się męczył. W dodatku sam właściciel średnio dbał o to by przestrzegać przekazanych przez lekarza wytycznych. Także i tym razem zapomniał o wzięciu leków i... nie był nawet zaskoczony, że skończyło się to w taki sposób.
Otworzywszy oczy zdał sobie sprawę, że niestety nadal znajdował się w grocie skalnej, pod głową mając podłożoną jedynie grubą kurtkę należącą... na pewno nie do niego, bo tę swoją cały czas miał na sobie. Poleżał jeszcze przez kolejne pięć minut, czekając aż przestanie kręcić mu się w głowie, a kiedy wyczuł, że jest już lepiej niż gorzej, powoli podniósł się do siadu, wzrokiem szukając swojego towarzysza.
— Ja wygląda sytuacja? — zagadnął z wyraźną chrypą w głosie. Zaschło mu w ustach i ledwie mówił. Kiedy z kolei mężczyzna podał mu butelkę wody, przyjął ją bez większych protestów.
Był przytomny, rozumiał to, co E’iro do niego mówił, ale niestety wciąż nie czuł się najlepiej. Nie próbował się nawet podnieść wiedząc, że prędzej runąłby na ziemię niż gdziekolwiek zaszedł.
— Podziękowałbym ci, że ze mną zostałeś, ale z drugiej strony wiem, że nie miałeś innego wyjścia — na jego ustach pojawił się zgryźliwy uśmiech, kiedy próbował udowodnić Iro, że wszystko z nim w porządku. Prawie padł ze zmęczenia, ot wielkie rzeczy.
Następną godzinę spędzili na obserwowaniu aż burza ustanie. Przy okazji Hazel zdążył się jeszcze zdrzemnąć, wciąż nie czując się na siłach by gdziekolwiek się ruszać. Cóż, zdawał sobie sprawę, że nawalił po całości i czuł już w kościach spojrzenie Lawshu, kiedy oznajmi mu, że nie wziął leków, nie zjadł śniadania i w sumie to... zdążyło mu się zemdleć raz czy dwa.
Kiedy po obudzeniu się, obaj stwierdzili, że pogoda na tyle poprawiła się by mogli już wrócić na statek, młodszy nie wydawał się pałać zbyt ogromnym optymizmem.
— Zaczekam tutaj, a ty idź. Przyślesz po mnie kogoś z... HEJ! — obruszył się, kiedy mężczyzna bez pytania chwycił go za biodra i jak gdyby nigdy nic, przerzucił sobie przez ramię. Hazel był... leciutki. Lżejszy niż przeciętny mężczyzna o jego budowie i lżejszy niż jakakolwiek osoba o jego wzroście. Ważył tyle co nic jakby jego kości wypełnione były tylko powietrzem.
Z początku próbował jeszcze się sprzeciwiać uznając to za kompromitujące i niegodziwe, żeby ktoś miał nosić go na plecach niczym worek kartofli. Szybko opadł jednak z siły i spuścił luźno ręce wzdłuż ciała starszego. Pod tym kątem miał przynajmniej całkiem ładne widoki na pośladki swojego towarzysza i całkowicie przypadkiem uderzył go w jeden z nich udając, że nie ma z tym nic wspólnego.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że trzymając głowę w dół, w którymś momencie zrobiło mu się niedobrze i zaczął wiercić się na ramieniu mężczyzny.
— E’iro stój. Zatrzymaj się... bo za chwilę puszczę pawia.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mężczyzna odetchnął z ulgą, gdy Hazel zaczął się przebudzać. Szybko jednak się zorientował, że jego szczęście było zbyt pochopne, bo tyle co ten uchylił powieki, tak znów stracił przytomność. Iro westchnął cicho, nie mając do wyboru wielu opcji. Ułożył Hazela wygodniej na ziemi, podkładając mu swój płaszcz pod głowę, aby nie opierał jej bezpośrednio na skałach - i czekał. Na zewnątrz burza szalała już do oporu, co jakiś czas tylko podmuchami wiatru w jaskini informując ich o swojej potędze.
Hazel od czasu do czasu odzyskiwał przytomność, to na powrót ją tracił, stąd gdy ten po raz kolejny uchylił powieki, E’iro nie nastawiał się na nic. Mężczyzna jednak wydawał się bardziej kontaktowy, a nawet się podniósł. Iro nie mógł nic poradzić na drobną ulgę, którą poczuł na dźwięk jego głosu. Miałby naprawdę duży kłopot, gdyby ten się nie obudził bądź, co gorsza, po prostu wykitował w tej jaskini.
- Już się uspokaja, za jakiś czas będziemy mogli wyjść - poinformował, podając mu wodę i ciągle obserwując, jak i będąc w gotowości, gdyby ten znów miał stracić przytomność i gruchnąć o ziemię. - Cóż, zawsze mogłem cię po prostu zostawić, więc przyjmuję podziękowanie - odpowiedział mu nieco marudnym tonem głosu. Nie lubił takich kłopotliwych sytuacji, a ta wyraźnie wyczerpała jego pokłady cierpliwości. Co więcej, naprawdę chciał znaleźć dwugłowego szczura, a ten mu uciekł, co tylko dodawało do jego niezadowolenia.
Przymknął oczy w oczekiwaniu na uspokojenie się burzy, chociaż co jakiś czas kontrolnie zerkał na Hazela. Nie wnikał jeszcze w to, co się stało i dlaczego ten tak opadł z sił; nie sądził, aby to był odpowiedni czas na to. Zamiast tego nasłuchiwał, a gdy przestał słyszeć burzę piaskową, uznał to za znak do ich wykorzystania okazji i jak najszybszego powrotu na statek. Nie wiadomo, kiedy kolejne zagrożenie mogłoby się pojawić.
- Możemy się zbierać - rzucił, podnosząc się z ziemi. Krótko się rozciągnął, bo nieco zastygł w jednej pozycji, po czym spojrzał na młodszego chłopaka. Domyślił się, że ten nie był w stanie samodzielnego powrotu. On natomiast nie miał ochoty marnować już więcej czasu. Dlatego też, kompletnie ignorując jego słowa, zbliżył się do mężczyzny i bezpardonowo go podniósł, przerzucając sobie przez ramię. Od razu też zdziwił się, jaki Hazel był…leciutki? Na początku trudno było mu określić to dziwne odczucie, ale potem rzeczywiście zorientował się, że to wynikało z tego, że ten nie ważył tyle, ile ktoś normalnie jego wzrostu by ważył. Zwalił to na jakąś zależność ich gatunku, ale poczyta o tym później. Na pewno ułatwiało mu to powrót, bo nawet nie będzie odczuwać ciężaru dodatkowej osoby na ramieniu.
- Tak będzie szybciej - skomentował sucho, wychodząc z wnęki z powrotem na gorące powietrze. Po burzy nie było żadnego śladu, tak jakby nigdy jej nie było, kiedy stąpał po tak samo wyglądającym piachu w stronę, skąd przyszli.
Nie reagował na obruszenie towarzysza, kompletnie ignorując jego sprzeciw. Nie mieli czasu i komfortu, aby ryzykować ponowny powrót do tej wnęki, więc to była jedyna rozsądna alternatywa dla tej sytuacji. Jeśli ten tego nie rozumiał, to już nie był jego problem. Z kolei gdy poczuł uderzenie w pośladek, wzdrygnął się zaskoczony i zmarszczył brwi. Podrzucił chłopaka na ramieniu, tak że jego bark wbił się dotkliwie w brzuch Hazela.
- Nie rób tak więcej, chyba że chcesz skończyć zakopany w piachu - ostrzegł spokojnie, acz dosadnie. Zupełnie też nie widział nic złego w sposobie, w jakim niósł mężczyznę. Słysząc jednak jego kolejne słowa, nie mógł powstrzymać krótkiego przekleństwa w swoim języku. Westchnąwszy pod nosem, przesunął sobie ciało chłopaka na przód, tak że jedną rękę miał pod jego kolanami, a drugą pod plecami. Byli blisko, tak blisko jak E’iro nie był z nikim już od dłuższego czasu, mimo że ten dotyk był zupełnie nieromantyczny. Powodowało to uczucie dużego dyskomfortu, które wkradało się po kręgosłupie E’iro, kończąc na zmarszczce między brwiami. Nawet i on ulegał czasem wpojonym na ich planecie zasadom, przez które teraz czuł się dziwnie nie na miejscu, niosąc mężczyznę. - Gorzej niż z dzieckiem - prychnął sucho, rzucając krótkie spojrzenie na jego twarz, ale nawet nie utrzymał ich spojrzenia, zaraz przenosząc je z powrotem przed siebie. Nasłuchiwał też, czy aby na pewno uniknęli w pełni niebezpieczeństwa, ale nie słyszał już burzy piaskowej. Cała podróż minęła im dość szybko, mimo dwóch postojów które zrobił E’iro na sprawdzenie paru kamieni i pobraniu dodatkowych próbek. Gdyby mógł, zostałby zdecydowanie dłużej poza statkiem, ale teraz nie chciał ryzykować pogorszeniem się zdrowia Hazela. Dlatego też nie minęło sporo czasu, aż udało im się zobaczyć na horyzoncie ich statek.
Na wejściu do maszyny spotkał Bu, który jak znał życie wyczekiwał ich powrotu, od kiedy tylko udało im się skontaktować z resztą gdzieś w połowie trasy. Podniósł się na widok ich umęczonej dwójki, mierząc ich od dołu do góry wzrokiem.
- Iro bezpieczny? - zapytał nieco niespokojnie na dzień dobry, ale mężczyzna zaraz posłał mu ciepły uśmiech.
- Tak, tak, wszystko w porządku - zapewnił ciepłym głosem przyjaciela, takim jakim zwracał się jedynie do Bu, wchodząc do przyjemnie chłodnego korytarza statku.
- Zwłoki? - dopytał zaraz Bu, palcem wskazując na wciąż niesionego jak księżniczka Hazela. E’iro parsknął śmiechem na tą insynuację, rzucając chłopakowi krótkie, nieco nonszalanckie i żartobliwie spojrzenie.
- Nie, żywe. Ale uciążliwe bardziej niż zwłoki - rzucił sarkastycznie w odpowiedzi, jak na potwierdzenie swoich słów poprawiając sobie Hazela na rękach. Zaraz też po korytarzu rozszedł się dźwięk szybkich kroków, a zza zakrętu wypadła reszta towarzyszy, wszyscy z nieco zmartwionymi wyrazami twarzy, które wcale się nie rozluźniły po zobaczeniu, w jakim stanie ich dwójka się prezentowała. E’mal na dodatek, widząc jak blisko jego dowódca trzymał drugiego mężczyznę, zarumienił się nieco, zbliżając do nich. Zanim jednak ktokolwiek mógł zalać ich pytaniami, E’iro zwrócił się bezpośrednio do lekarza.
- Gdzie ci to zostawić? - zapytał, wskazując brodą na Hazela, w ogóle też nie przejmując się tym, w jaki sposób wypowiadał się w ostatnich chwilach na temat swojego kompana. Nie mógł nic jednak poradzić na to, że jego cierpliwość nieco wyczerpała się podczas tej misji. I o ile przeważnie nie pozwoliłby sobie na tak dziecinne zaczepki, tak teraz szukał najmniej inwazyjnej opcji, aby jakoś pozbyć się nagromadzenia negatywnych w sobie emocji. Zaraz też został poprowadzony do gabinetu i z ulgą opuścił mniejszego mężczyznę na jedno z łóżek w pomieszczeniu. A później stanął w kącie i wręcz z perwersyjną przyjemnością obserwował, jak Hazel obrywał od Lawshu za, jak zdążył zrozumieć, kompletne zaniedbanie siebie.
- To jest twoja pierwsza misja? - zapytał w międzyczasie Hazela, ale nie widząc potwierdzenia, zmarszczył brwi. Gdyby tak było, zwaliłby jego zachowanie na brak doświadczenia. W takim przypadku jednak było to rzeczywiście zwykłe zaniedbanie nie tylko siebie, ale i obowiązków. Brak kompletnego wyobrażenia sobie konsekwencji. Mieli teraz dużo szczęścia, że skończyło się wszystko tak, jak się skończyło, ale gdyby Hazel osłabł w jakichkolwiek innych okolicznościach, mogłoby to być dużo większym problemem. - W takim razie czemu naraziłbyś wszystkich na niepowodzenie? Takim zachowaniem ryzykujesz problemami nie tylko dla ciebie. Jakim cudem chcesz dowodzić innymi, kiedy nie umiesz zadbać nawet o siebie? - zapytał, i choć brzmiało to jak reprymenda, to jego głos był raczej neutralny, czysto informatywny. Sam pamiętał, ile on w młodszych latach nabroił i czasem wciąż robił - ba, sam fakt, że oddalili się tak od statku tego dnia był jego winą, ale różnica w powadze sytuacji była zdecydowanie różna. - Nie dopuszczaj do takich sy… - zamilkł nagle, gdy jego oczy wypatrzyły delikatny ruch w torbie Hazela, która leżała porzucona przy ścianie.
- Nie ruszajcie się - powiedział cicho do dwójki mężczyzn w pomieszczeniu, głosem nagle napiętym. Zrobił dwa kroki wprzód, obserwując z przejęciem, jak z torby wysuwa się powoli jedna, a potem druga głowa szczura pustynnego, wywąchiwującego otoczenie. Ten gatunek głównie żył pod ziemią, w tunelach piaskowych, stąd był ślepy i polegał na węchu oraz słuchu. Obserwował żyjątko uważnie, gdy to powoli wychodziło spomiędzy materiału, na sześciu odnóżach powoli kierując się w stronę stopy lekarza. E’iro wskazał Lawshu palcem żyjątko, a gdy otrzymał kiwnięcie głową, zyskał nadzieję, że może uda im się złapać pasażera na gapę. A potem w pomieszczeniu rozległo się głośne kichnięcie, powodując że dwugłowy szczur z niemal zatrważającą szybkością wpadł za szafki, a stamtąd na korytarz, znikając im z pola widzenia. E’iro spojrzał w czystym, niezmąconym szoku na Hazela, który akurat w tym jednym krytycznym momencie nie mógł się opanować.
- Te maluchy mają niesamowicie ostre zęby i umieją przegryźć prawie wszystko - poinformował sucho, patrząc to na Hazela, to na Lawshu. Nie było sensu wypominać komuś czegokolwiek, teraz priorytetem stało się znalezienie tego kosmity. - Zbiorę resztę i zaczniemy tego szukać - kontynuował z cichym westchnieniem. - Wydobrzej w tym czasie - rzucił na koniec w stronę Hazlela. Nie wynikało to jednak z troski, a raczej z faktu, że każda para rąk do pracy była przydatna. Niedaleko od wejścia spotkał Bu, a po krótkiej wymianie informacji, przyjaciel słusznie zauważył, że Felon mógłby przysłużyć się w wytropieniu.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Na pewno nie spodziewał się aż takiej powagi ze strony Iro. Hazel jedynie żartował, żartobliwie uderzając go też w tyłek będąc pewnym, że taki gest nie zrobi na mężczyźnie większego wrażenia. Był przyzwyczajony, że często po kumpelsku rzucał komuś dwuznaczne żarty. To w jakiś sposób rozładowywało zawsze atmosferę i sprawiało, że inni czuli się przy nim swobodniej. Niestety najwyraźniej tym razem trafił na osobę, która nieco zbyt dosadnie wzięła sobie jego zachowanie do serca.
Hazel nie przejął się tym jakoś specjalnie, chociaż nie spodziewał się też, że mężczyzna rzeczywiście pójdzie za jego radą i przesunie go do przodu, łapiąc go pod kolanami. Młodszy wylądował w jego ramionach, niesiony w taki sposób, że nie miał prawa narzekać już na brak wygody. Przyglądał się za to z pewnym zaciekawieniem twarzy Iro, próbując wyczuć co go tak bardzo rozjuszyło. Przeszkadzał mu kontakt fizyczny? Czy może jego płeć? Czasami trafiał na osoby, które wstydziły się tego, że może spodobać im się osoba tej samej płci chociaż mężczyzna nie wyglądał na takiego, co przejmowałby się byle bliskością. Dla Hazela to było naturalne. W końcu tylko sobie pomagali.
Nie miał jednak siły dłużej rozwodzić się nad złością starszego. Jego głowa odleciała nieco w bok na ramię Iro, kiedy znowu poczuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie.
Udało im się bezpiecznie dotrzeć na statek, a już przy wejściu przywitani zostali przez resztę załogi. Większości wyraźnie ulżyło, że nic poważnego im się nie stało, że uniknęli burzy i znowu byli bezpieczni. Hazel z kolei był zaskoczony, że mężczyzna nie wypuścił go z rąk, gdy tylko przekroczyli prób wejścia na statek.
— Hej, wciąż tutaj jestem — obruszył się na komentarz odnoście zwłok, które po części sam przypominał. Nie potrafił w końcu samodzielnie ustać na nogach, ale wciąż był żywy! I wcale nie spieszyło mu się do pogrzebania w piachu.
Lawshu widząc przyjaciela niesionego na rękach przez kapitana drugiej załogi, niemal natychmiast spoważniał. Wciągnął powietrze przez nos, starając się zachować spokój.
— Do gabinetu z nim — poinformował sucho, ruszając szybkim krokiem w stronę pomieszczenia, gdzie znajdował się cały jego sprzęt. Nie musiał zadawać jakichkolwiek pytań by domyślić, co dokładnie się stało. Znał całą kartotekę badań Hazela praktycznie na pamięć. Dawkował i przepisywał mu leki, odkąd tylko się poznali. Ciemnowłosy śmiał się czasem, że Law znał lepiej jego organizm niż on sam. Wiedział jak o niego zadbać, czego z kolei młodszy zupełnie nie pojmował.
— No powiedz jaki odpowiedzialny jesteś. Pochwal się — zaczął różowowłosy, kiedy tylko młodszy wylądował na kozetce lekarskiej. Kątem oka rzucił tylko spojrzenie Iro, chociaż nie poprosił go o wyjście. Mężczyzna powinien go posłuchać. Powinien wiedzieć z jak nieodpowiedzialną osobą przyszło mu współpracować, bo może chociaż dzięki temu do młodszego coś dotrze. — Po co komu leki odpornościowe, tak? Poradzę sobie. Że ja niby nie mogę czegoś zrobić? Bohater z ciebie jak o kant dupy urwać — naśladował ton głosu przyjaciela, na sam koniec prychając z czystej irytacji. W między czasie podciągnął koszulkę ciemnowłosego pod samą szyję i podpiął do jego klatki piersiowej małe elektrody kontrolujące jego parametry. Zmierzył jego ciśnienie i temperaturę ciała, na sam koniec marszcząc niespokojnie brwi, kiedy doszukał się gorączki, hipotonii i ogólnego osłabienia organizmu. Patrząc na Hazela miał ochotę załamać przy nim ręce.
— Ahhh, no już, Law! Nie wyżywaj się na mnie! — jęknął młodszy, kiedy przyjaciel niedelikatnie wbił mu igłę w żyłę. Żadna złość nie była w stanie wyprowadzić go z jego profesjonalizmu, chociaż skąpił sobie przy tym odrobiny delikatności. Tak żeby Hazel czuł, że tym razem naprawdę przegiął.
— Nie — dodał po chwili, przekręcając lekko głowę w bok, żeby wzrokiem wypatrzeć Iro opartego o ścianę w kącie sali. Nie miał nawet pojęcia, że cały czas był w środku z czego szczerze mówiąc, nie był aż taki zadowolony. Kiedy z kolei obaj mężczyźni naskoczyli na niego, poczuł się jeszcze bardziej bezsilny. Nie był dzieckiem, doskonale wiedział co robi. Nie miał przy tym zamiaru narażać żadnej misji na niepowodzenie i na pewno nie chciał nikogo obarczać swoim samopoczuciem. Czasami tylko nie chciało mu się wierzyć, że może być aż taki słaby. Skoro inni żyli normalnie to, dlaczego on cały czas miał się pilnować? Wieczne bycie pod kontrolą lekarską, przyjmowanie tych dziadowskich leków i bycie traktowanym jak piórko, gdy tylko ktoś dowiedział się, że nie powinien się przemęczać. Miał tego po dziurki w nosie.
— Możesz być pewien, że nie dopuści. Wybiję mu z głowy te durn... — różowowłosy na moment zamilkł, dostrzegając spojrzenie Iro, który wskazał mu żyjątko kierujące się w stronę stopy lekarza. Law nawet nie drgnął zastygając w bezruchu, obserwując tylko małe odnóża dreptające po jego nodze i parę dwóch łbów wyrastających z karku pustynnego szczura. Kiedy z kolei mężczyzna gotowy był go złapać, w pomieszczeniu rozbrzmiało nagle głośne kichnięcie i zwierzę czym prędzej zwiało w pierwszą lepszą szczelinę.
Hazel pokręcił leciutko nosem, a zaraz potem wzruszył ramionami, kiedy dwójka mężczyzn spojrzała na niego krzywo. Nic nie mógł poradzić na to, że miał alergię na sierść większości zwierząt. Żaden co prawda, nie skomentował jego zachowania, ale czuł na sobie spojrzenie pełne wyrzutu, że przez niego szczur uciekł.
— Masz poczekać aż cała się skończy. Dopiero wtedy może wstać. I tobie ganiania za szczurami na dzisiaj już podziękujemy — poinformował go przyjaciel, a podłączywszy wszystkie urządzenia, sam zaczął zbierać się aby pomóc przy łapaniu zwierzęcia, które mogło narobić im więcej szkód niż się spodziewali. Poza tym i tak nie mogli na razie startować, skoro jeden z pilotów musiał choć trochę odpocząć.
Lawshu w pierwszej kolejności zawitał do ich kuchni, wyciągając z zamrażalnika kawałek surowego mięsa, z którego skapywały jeszcze resztki krwi. Uznał, że najprostszym sposobem na wywabienie szczura z kryjówki, będzie zwabienie go kawałkiem jedzenia. Głodny najpewniej sam wreszcie wyjdzie z ukrycia i oszczędzi mu niepotrzebnego biegania po całym statku.
Wyszedł na główny korytarz, niosąc ze sobą siatkę mięsa, kiedy rozniósł się nagle tupot przebierających łap. Coś wyraźnie biegło w jego stronę, bo odgłos był coraz bardziej słyszalny. Law zastygł na chwilę w bezruchu i... byłby został kolejny raz stratowany przez Felona, który nie rzucił się na niego tylko z tego względu, że Mal w ostatnie chwili pociągnął go za smycz, ratując tym samym biedny tyłek Lawshu przed kolejnym upadkiem.
— Trzymaj to coś z dala ode mnie — prychnął, mimo że zwierzę nawet go nie dotknęło. Felon miał pomóc w wytropieniu szczura... a tym czasem poprowadził w zupełnie inne miejsce. Pytanie czy miał większą chrapkę na Lawshu czy na kawałek mięsa. — To... pomożesz mi łapać tego szczura? Wymyśliłem, jak go zwabić więc teraz tylko ty musisz go złapać — ustalił za nich obu, bardzo starając się, aby jego pytanie nie zabrzmiało jak prośba o pomoc. Skoro już na siebie wpadli... razem mieli po prostu większe szanse, że drugi raz im nie ucieknie.
Nie minęła nawet chwila, kiedy lampy sufitowe zaczęły nagle mrugać, a zaraz potem nastała między nimi okropna ciemność.
— Cholera jasna, no. Dobrał nam się do przewodów — przeklną ze zdenerwowania. Law nie był w stanie dostrzec czubka własnego nosa, a co dopiero Felona, o którego prawie co się zaczepił, w ostatniej chwili podtrzymując się ramienia E’mala. Zaraz jednak wyprostował się jak struna, odchrząknął stojąc bliżej niego niż się spodziewał.
— Masz ze sobą latarkę czy mamy iść na oślep?
Większość załogi od przeszło dwóch godzin uganiała się za tym jednym, felernym szczurem, który poprzegryzał im przewody w łączach, przez co na statku padło całe zasilanie. Wszystkie dotychczasowe urządzenia przestały działać, a na korytarzach zrobiło się po prostu cicho.
Hazel poczekał z kolei aż skończy się cała kroplówka, a kiedy poczuł, że wraca do żywych, zsunął się z kozetki, odłaczając od siebie teflon. Ze skrytek Lawa wygrzebał jakąś jedną świecę, której Law pewnie używał czasem do roztapiania wosku. Młodszy postanowił wykorzystać ją jednak do oświetlenia sobie drogi. Pamiętając o tym, że ma się nie przemęczać, w pierwszej kolejności skierował się do kuchni w celu nadrobienia swoich potrzeb żywieniowych, które powinien zaspokoić rano, a nie pod sam koniec dnia.
Zatrzymał się w progu, dostrzegając w cieniu czyjąś sylwetkę, a kiedy zorientował się, że ze wszystkich osób na statku, musiał trafić akurat na niego, aż chciał mu się roześmiać. Zamiast tego wszedł ostatecznie do pomieszczenia, bez słowa kierując się w stronę lodówek, z której po chwili wyciągnął zafoliowany w małych porcjach, gotowy posiłek. Mieli kilka gotowych dań, chociaż te, kiedy będą musiały się skończyć i wtedy czeka już ich tylko samodzielna walka w kuchni.
Hazel zgarnął dwie pałeczki, świeczkę i ruszył do całkiem sporego blatu, przy którym ustawione były wysokie krzesła. Zajął miejsce na jednym z nich i rozpakowując danie, co jakiś czas zerkał w stronę Iro. Zdawał sobie sprawę, że przegiął. Mężczyzna miał prawo być na niego złym. Miał prawo też nie odzywać się do niego przez kolejne kilka dni. Tyle tylko, że Hazel nie potrafił zbyt długo wytrzymać w takie atmosferze.
— Immunoprotect — rzucił nagle, przerywając głuchą ciszę. Poczekał aż mężczyzna zerknie w jego stronę, a kiedy chociaż na sekundę złapali swoje spojrzenia, zdecydował się wyjaśniać dalej. — Pierwotny niedobór odporności. Niedokrwistość. Hipoglikemia i wiele innych —westchnął, dłubiąc pałeczkami w swoim jedzeniu. Zastanawiał się czy szczerość mogła mu w tej chwili cokolwiek dać. Czy otwieranie się przed kimś, kogo ledwie się poznało było rozsądną decyzją. — Wyobraź sobie, że coś, co wam nie sprawia najmniejszego problemu, ja muszę włożyć w to dwa razy więcej wysiłku, żeby mi się udało. Więc tak, zaniedbałem siebie, a pogoń za tobą i uciekanie przed burzą mnie wymęczyły. Popełniłem błąd, którego pierwszy i ostatni raz byłeś świadkiem — uśmiechnął się, dodając sobie otuchy. Nie wszystkie sytuacje był w stanie przewidzieć, chociaż mógł starać się przynajmniej im zapobiegać, aby E'iro nie poczuł się kolejny raz zawiedziony jego postawą.
Hazel nie przejął się tym jakoś specjalnie, chociaż nie spodziewał się też, że mężczyzna rzeczywiście pójdzie za jego radą i przesunie go do przodu, łapiąc go pod kolanami. Młodszy wylądował w jego ramionach, niesiony w taki sposób, że nie miał prawa narzekać już na brak wygody. Przyglądał się za to z pewnym zaciekawieniem twarzy Iro, próbując wyczuć co go tak bardzo rozjuszyło. Przeszkadzał mu kontakt fizyczny? Czy może jego płeć? Czasami trafiał na osoby, które wstydziły się tego, że może spodobać im się osoba tej samej płci chociaż mężczyzna nie wyglądał na takiego, co przejmowałby się byle bliskością. Dla Hazela to było naturalne. W końcu tylko sobie pomagali.
Nie miał jednak siły dłużej rozwodzić się nad złością starszego. Jego głowa odleciała nieco w bok na ramię Iro, kiedy znowu poczuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie.
Udało im się bezpiecznie dotrzeć na statek, a już przy wejściu przywitani zostali przez resztę załogi. Większości wyraźnie ulżyło, że nic poważnego im się nie stało, że uniknęli burzy i znowu byli bezpieczni. Hazel z kolei był zaskoczony, że mężczyzna nie wypuścił go z rąk, gdy tylko przekroczyli prób wejścia na statek.
— Hej, wciąż tutaj jestem — obruszył się na komentarz odnoście zwłok, które po części sam przypominał. Nie potrafił w końcu samodzielnie ustać na nogach, ale wciąż był żywy! I wcale nie spieszyło mu się do pogrzebania w piachu.
Lawshu widząc przyjaciela niesionego na rękach przez kapitana drugiej załogi, niemal natychmiast spoważniał. Wciągnął powietrze przez nos, starając się zachować spokój.
— Do gabinetu z nim — poinformował sucho, ruszając szybkim krokiem w stronę pomieszczenia, gdzie znajdował się cały jego sprzęt. Nie musiał zadawać jakichkolwiek pytań by domyślić, co dokładnie się stało. Znał całą kartotekę badań Hazela praktycznie na pamięć. Dawkował i przepisywał mu leki, odkąd tylko się poznali. Ciemnowłosy śmiał się czasem, że Law znał lepiej jego organizm niż on sam. Wiedział jak o niego zadbać, czego z kolei młodszy zupełnie nie pojmował.
— No powiedz jaki odpowiedzialny jesteś. Pochwal się — zaczął różowowłosy, kiedy tylko młodszy wylądował na kozetce lekarskiej. Kątem oka rzucił tylko spojrzenie Iro, chociaż nie poprosił go o wyjście. Mężczyzna powinien go posłuchać. Powinien wiedzieć z jak nieodpowiedzialną osobą przyszło mu współpracować, bo może chociaż dzięki temu do młodszego coś dotrze. — Po co komu leki odpornościowe, tak? Poradzę sobie. Że ja niby nie mogę czegoś zrobić? Bohater z ciebie jak o kant dupy urwać — naśladował ton głosu przyjaciela, na sam koniec prychając z czystej irytacji. W między czasie podciągnął koszulkę ciemnowłosego pod samą szyję i podpiął do jego klatki piersiowej małe elektrody kontrolujące jego parametry. Zmierzył jego ciśnienie i temperaturę ciała, na sam koniec marszcząc niespokojnie brwi, kiedy doszukał się gorączki, hipotonii i ogólnego osłabienia organizmu. Patrząc na Hazela miał ochotę załamać przy nim ręce.
— Ahhh, no już, Law! Nie wyżywaj się na mnie! — jęknął młodszy, kiedy przyjaciel niedelikatnie wbił mu igłę w żyłę. Żadna złość nie była w stanie wyprowadzić go z jego profesjonalizmu, chociaż skąpił sobie przy tym odrobiny delikatności. Tak żeby Hazel czuł, że tym razem naprawdę przegiął.
— Nie — dodał po chwili, przekręcając lekko głowę w bok, żeby wzrokiem wypatrzeć Iro opartego o ścianę w kącie sali. Nie miał nawet pojęcia, że cały czas był w środku z czego szczerze mówiąc, nie był aż taki zadowolony. Kiedy z kolei obaj mężczyźni naskoczyli na niego, poczuł się jeszcze bardziej bezsilny. Nie był dzieckiem, doskonale wiedział co robi. Nie miał przy tym zamiaru narażać żadnej misji na niepowodzenie i na pewno nie chciał nikogo obarczać swoim samopoczuciem. Czasami tylko nie chciało mu się wierzyć, że może być aż taki słaby. Skoro inni żyli normalnie to, dlaczego on cały czas miał się pilnować? Wieczne bycie pod kontrolą lekarską, przyjmowanie tych dziadowskich leków i bycie traktowanym jak piórko, gdy tylko ktoś dowiedział się, że nie powinien się przemęczać. Miał tego po dziurki w nosie.
— Możesz być pewien, że nie dopuści. Wybiję mu z głowy te durn... — różowowłosy na moment zamilkł, dostrzegając spojrzenie Iro, który wskazał mu żyjątko kierujące się w stronę stopy lekarza. Law nawet nie drgnął zastygając w bezruchu, obserwując tylko małe odnóża dreptające po jego nodze i parę dwóch łbów wyrastających z karku pustynnego szczura. Kiedy z kolei mężczyzna gotowy był go złapać, w pomieszczeniu rozbrzmiało nagle głośne kichnięcie i zwierzę czym prędzej zwiało w pierwszą lepszą szczelinę.
Hazel pokręcił leciutko nosem, a zaraz potem wzruszył ramionami, kiedy dwójka mężczyzn spojrzała na niego krzywo. Nic nie mógł poradzić na to, że miał alergię na sierść większości zwierząt. Żaden co prawda, nie skomentował jego zachowania, ale czuł na sobie spojrzenie pełne wyrzutu, że przez niego szczur uciekł.
— Masz poczekać aż cała się skończy. Dopiero wtedy może wstać. I tobie ganiania za szczurami na dzisiaj już podziękujemy — poinformował go przyjaciel, a podłączywszy wszystkie urządzenia, sam zaczął zbierać się aby pomóc przy łapaniu zwierzęcia, które mogło narobić im więcej szkód niż się spodziewali. Poza tym i tak nie mogli na razie startować, skoro jeden z pilotów musiał choć trochę odpocząć.
Lawshu w pierwszej kolejności zawitał do ich kuchni, wyciągając z zamrażalnika kawałek surowego mięsa, z którego skapywały jeszcze resztki krwi. Uznał, że najprostszym sposobem na wywabienie szczura z kryjówki, będzie zwabienie go kawałkiem jedzenia. Głodny najpewniej sam wreszcie wyjdzie z ukrycia i oszczędzi mu niepotrzebnego biegania po całym statku.
Wyszedł na główny korytarz, niosąc ze sobą siatkę mięsa, kiedy rozniósł się nagle tupot przebierających łap. Coś wyraźnie biegło w jego stronę, bo odgłos był coraz bardziej słyszalny. Law zastygł na chwilę w bezruchu i... byłby został kolejny raz stratowany przez Felona, który nie rzucił się na niego tylko z tego względu, że Mal w ostatnie chwili pociągnął go za smycz, ratując tym samym biedny tyłek Lawshu przed kolejnym upadkiem.
— Trzymaj to coś z dala ode mnie — prychnął, mimo że zwierzę nawet go nie dotknęło. Felon miał pomóc w wytropieniu szczura... a tym czasem poprowadził w zupełnie inne miejsce. Pytanie czy miał większą chrapkę na Lawshu czy na kawałek mięsa. — To... pomożesz mi łapać tego szczura? Wymyśliłem, jak go zwabić więc teraz tylko ty musisz go złapać — ustalił za nich obu, bardzo starając się, aby jego pytanie nie zabrzmiało jak prośba o pomoc. Skoro już na siebie wpadli... razem mieli po prostu większe szanse, że drugi raz im nie ucieknie.
Nie minęła nawet chwila, kiedy lampy sufitowe zaczęły nagle mrugać, a zaraz potem nastała między nimi okropna ciemność.
— Cholera jasna, no. Dobrał nam się do przewodów — przeklną ze zdenerwowania. Law nie był w stanie dostrzec czubka własnego nosa, a co dopiero Felona, o którego prawie co się zaczepił, w ostatniej chwili podtrzymując się ramienia E’mala. Zaraz jednak wyprostował się jak struna, odchrząknął stojąc bliżej niego niż się spodziewał.
— Masz ze sobą latarkę czy mamy iść na oślep?
Większość załogi od przeszło dwóch godzin uganiała się za tym jednym, felernym szczurem, który poprzegryzał im przewody w łączach, przez co na statku padło całe zasilanie. Wszystkie dotychczasowe urządzenia przestały działać, a na korytarzach zrobiło się po prostu cicho.
Hazel poczekał z kolei aż skończy się cała kroplówka, a kiedy poczuł, że wraca do żywych, zsunął się z kozetki, odłaczając od siebie teflon. Ze skrytek Lawa wygrzebał jakąś jedną świecę, której Law pewnie używał czasem do roztapiania wosku. Młodszy postanowił wykorzystać ją jednak do oświetlenia sobie drogi. Pamiętając o tym, że ma się nie przemęczać, w pierwszej kolejności skierował się do kuchni w celu nadrobienia swoich potrzeb żywieniowych, które powinien zaspokoić rano, a nie pod sam koniec dnia.
Zatrzymał się w progu, dostrzegając w cieniu czyjąś sylwetkę, a kiedy zorientował się, że ze wszystkich osób na statku, musiał trafić akurat na niego, aż chciał mu się roześmiać. Zamiast tego wszedł ostatecznie do pomieszczenia, bez słowa kierując się w stronę lodówek, z której po chwili wyciągnął zafoliowany w małych porcjach, gotowy posiłek. Mieli kilka gotowych dań, chociaż te, kiedy będą musiały się skończyć i wtedy czeka już ich tylko samodzielna walka w kuchni.
Hazel zgarnął dwie pałeczki, świeczkę i ruszył do całkiem sporego blatu, przy którym ustawione były wysokie krzesła. Zajął miejsce na jednym z nich i rozpakowując danie, co jakiś czas zerkał w stronę Iro. Zdawał sobie sprawę, że przegiął. Mężczyzna miał prawo być na niego złym. Miał prawo też nie odzywać się do niego przez kolejne kilka dni. Tyle tylko, że Hazel nie potrafił zbyt długo wytrzymać w takie atmosferze.
— Immunoprotect — rzucił nagle, przerywając głuchą ciszę. Poczekał aż mężczyzna zerknie w jego stronę, a kiedy chociaż na sekundę złapali swoje spojrzenia, zdecydował się wyjaśniać dalej. — Pierwotny niedobór odporności. Niedokrwistość. Hipoglikemia i wiele innych —westchnął, dłubiąc pałeczkami w swoim jedzeniu. Zastanawiał się czy szczerość mogła mu w tej chwili cokolwiek dać. Czy otwieranie się przed kimś, kogo ledwie się poznało było rozsądną decyzją. — Wyobraź sobie, że coś, co wam nie sprawia najmniejszego problemu, ja muszę włożyć w to dwa razy więcej wysiłku, żeby mi się udało. Więc tak, zaniedbałem siebie, a pogoń za tobą i uciekanie przed burzą mnie wymęczyły. Popełniłem błąd, którego pierwszy i ostatni raz byłeś świadkiem — uśmiechnął się, dodając sobie otuchy. Nie wszystkie sytuacje był w stanie przewidzieć, chociaż mógł starać się przynajmniej im zapobiegać, aby E'iro nie poczuł się kolejny raz zawiedziony jego postawą.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E’mal z trudem utrzymywał Felona, kiedy ten, wywąchwaszy coś w powietrzu, pociągnął go za smycz. Po drodze minął Bu, który wraz z Amae szukali stworzonka po innych częściach statku. Tyle co zdążył im machnąć ręką, zaraz zniknął za zakrętem, w oddali dostrzegając lekarza. Chłopak nie rozumiał, czemu Felon aż tak przyspieszył na jego widok, ale ten niemal pobiegł w stronę drugiego. Z trudem utrzymał go przed kolizją.
- To nie coś, tylko E’felon - burknął w odpowiedzi na jego słowa, mierząc go nieprzyjemnym spojrzeniem. - Jest rozumny, więc nie bądź nieuprzejmy w jego stronę - dodał, drapiąc lekko zwierzaka po głowie, na co ten wydał śmieszne prychnięcie, jak gdyby w odpowiedzi. Nie kontynuował jednak tematu, kiwając tylko głową na dalsze słowa mężczyzny odnośnie pomocy przy złapaniu szczura. Poradzenie sobie w pojedynkę ze znalezieniem go mogłoby być niesamowicie trudne.
Co tylko potwierdziła nagła ciemność, gdy wyszło na jaw, że szczur przegryzł przewody, przez co jedynym oświetleniem były strzałki awaryjne w korytarzu. W głowie niemal od razu analizował, ile czasu będzie musiał poświęcić na naprawę tych wszystkich usterek. Już zaczął czuć presję czasu i oczekiwań, powodującą nieprzyjemne uczucie w jego brzuchu. Wzdrygnął się lekko natomiast, zaciskając mocno zęby, gdy poczuł dłoń na ramieniu. Ta całe szczęście zniknęła na tyle szybko, że nie zdążył jakkolwiek zareagować, zostawiając tylko posmak zawstydzenia i skrępowania na jego języku. Naprawdę nie był przyzwyczajony do takiej, nawet nie planowanej, poufałości.
- Oślep? - powtórzył nieco niezrozumiale po lekarzu, zanim nie domyślił się, o co chodziło. - My z Felonem widzimy - poinformował mężczyznę, wzdychając nieco pod nosem. - Zaraz znajdziemy coś do oświetlenia dla ciebie - dodał, nie kryjąc w głosie, że był to krok męczący, jak gdyby jego brak zdolności co do widzenia w ciemności wynikały z czegoś więcej niż wyłącznie genetyki. Nagle natomiast ich uszom dobiegł dźwięk cichego chapsnięcia, gdy korzystając z ich nieuwagi Felon chwycił worek z mięsem, który do tej pory trzymał Lawshu, aby pochłonąć go w całości, nie przejmując się nawet folią dookoła. E’mal, widząc to, jak i skonsternowanie na twarzy lekarza, nie mógł powstrzymać krótkiego parsknięcia. Wkopali się mocno, a to dopiero był początek. Czekał ich ciężki dzień.
Krótka przerwa między gonieniem po statku była zbawienna, ale zdecydowanie nie spodziewał się towarzystwa w kuchni. E’iro sam chciał skorzystać z okazji, aby jakoś się szybko ochłodzić. Przez brak zasilania padła klimatyzacja, przez co temperatura się stopniowo ocieplała. Dlatego też, gdy drzwi do pomieszczenia się otworzyły, a w nich pojawił się Hazel, nie mógł powstrzymać lekkiego zdziwienia. Niemniej, dobrze było go widzieć na nogach o własnych siłach. Chciał zapytać, jak ten się czuje, ale nie sądził, aby było to na miejscu - nie po tym, jak na niego naskoczył przy Lawshu. Nieco wyżył na nim swoje niezadowolenie, więc nie byłby zaskoczony, gdyby Hazel niekoniecznie chciał z nim rozmawiać. Pewnie dlatego tym bardziej zdziwił się, słysząc jego słowa. Nie był przygotowany na taką szczerość, ba, nawet rozmowy nie oczekiwał, stąd jego brwi pozostawały zmarszczone, a w głowie analizował każde usłyszane słowo. Między nimi zapadła cisza i jedynie ciche krzyki w oddali z innych części statku ją zmącały.
- Przepraszam - powiedział po chwili, spokojnie, w odpowiedzi na jego słowa. Po krótkim wahaniu dosiadł się naprzeciwko niego na stołku. Zupełnie nie miał problemu w lawirowaniu w pomieszczeniu skąpanym mrokiem, zachowując się tak jakby ciemność i jasność nie robiły dla niego różnicy, co było w większości prawdą. Równocześnie podał mu też kubek z wodą, samemu zostawiając sobie drugi, do którego dorzucił masę lodu. Między nimi stała świeca, rzucając ciepłe światło dokoła, a on zastanowił się moment, zanim nie podjął tematu ponownie. - Nie powinienem reagować aż tak ostro, nie znając całokształtu sytuacji. Szczególnie, że sam również zawaliłem w trakcie, oddalając się bez poinformowania wcześniej ciebie i nie trzymając się ustaleń - przyznał. E’iro, o ile był uparty i czasem nieznośny, to wiedział kiedy należy przyznać się do winy, a to zdecydowanie była jedna z takich sytuacji. Hazel nie był jedyny, który nie podjął takich decyzji, jakich powinien; sam E’rio zawinił podczas pobytu na planecie, poświęcając więcej uwagi żyjątku niż towarzyszowi. Gdyby odwrócił priorytety w trakcie, być może nie doszłoby do czegoś takiego. Nie zmieniało to faktu, że Hazel powinien lepiej dbać o siebie, bo jego zdrowie było istotne, ale na pewno nie miał przywileju prawić mu takich morałów. - Dzięki, że mi o tym powiedziałeś - dodał poważnie. Naprawdę doceniał, że mężczyzna, mimo jasnego dyskomfortu, zdecydował się o tym z nim porozmawiać; cenił jego szczerość. Zaimponował mu, a i na pewno ułatwi to im interakcje. - Powinienem wiedzieć, co robić w sytuacjach, jeśli kiedyś by ci się coś stało? Jakieś leki, ułożenia? Dzisiaj trochę improwizowałem - dopytał, chyba po raz pierwszy nieco niepewnie. Oni, jako rasa, mało chorowali. Stąd też nie do końca wiedział, jak się zachować i czy nie robił czegoś, co mogło go również obrazić. Nie traktował go w żaden sposób protekcjonalnie, tak samo jak jego choroba nie zmieniła jego postrzegania, po prostu gdyby przydarzyłoby się coś podobnego do dzisiaj, wiedziałby lepiej, jak reagować. - Nie znam się na takich rzeczach, więc jeśli robię coś nie tak, możesz mnie skorygować. Ułatwi nam to współpracę. - Wzruszył ramionami, posyłając mu krótki uśmiech. Już miał nawet kontynuować, kiedy drzwi do kuchni rozwarły się gwałtownie, a przez nie do pomieszczenia wleciał wpierw Felon, ciągnący E’mala za smycz, zaraz za nim Bu, a na końcu Lawshu. Amae z kolei przeszła przez drzwi obok, powodując lekki wyraz zaskoczenia na twarzy E’iro.
Felon niemal od razu stanął przy jednej ze ścian, zaczynając po niej skakać, a z jego gardła wyrywały się niskie, bojowe warknięcia. E’mal z rozpędu wpakował smycz do rąk Lawshu, samemu sięgając do pasa, gdzie miał przyczepione narzędzia. Wyciągnął śrubokręt, już mając zacząć rozkręcać płytki pokrywające ścianę. Wszystko jednak było w takim rozpędzie, że narzędzie upadło mu na ziemię, a oni stracili cenne sekundy. Felon już zmienił swoje położenie, przechodząc wzdłuż ściany, tam gdzie wewnątrz jej szczur się przemieszczał; równocześnie ciągnął przy tym Lawshu, który obijał się w ciemności o szafki. Zaraz też po pomieszczeniu rozszedł się cichy dźwięk chrobotania i po niecałych paru sekundach w jednej ze ścian pojawił się otwór, a zaraz po tym powoli wysunęła się jedna, po czym druga, głowa. Następne zdarzenia działy się bardzo szybko - stworzenie wyskoczyło w powietrze, chcąc dostać się na szafki, ale w tym samym momencie potężne cielsko Felona uniosło się z dziwną lekkością do skoku, aby chwycić szczura w powietrzu.
E’mal, widząc jak zwierzak ciągnie lekarza za sobą, bez jakiegokolwiek przemyślenia sytuacji chwycił mężczyznę w pasie, utrzymując go w miejscu. Tak szybko jednak, jak ręce drugiego były wreszcie wolne od smyczy, a stopy stabilnie i bezpiecznie znalazły się na ziemi, puścił go jak oparzony, odchrząkując niezręcznie. Od razu poczuł zawstydzenie na myśl o tym, jak bezmyślnie zainicjował z kimś kontakt. Rzadko kiedy robił takie rzeczy, stąd tym bardziej odczuwał emocje z tym związane. W międzyczasie Felon bez wahania chwycił w paszczy dwugłowego szczura, z cichym tupotem opadając z powrotem na ziemię. E’mal, nie mając żadnych trudności, aby zobaczyć w ciemności smycz, przejął ją i owinął sobie wokół nadgarstka, mając nadzieję, że ten nie będzie za bardzo go ciągnął. Już po łopacie czuł skutki wysiłku w barku, a targanie przez Felona wcale mu nie pomogło. E’iro natomiast zbliżył się do Felona w dwóch krokach, pewną ręką chwytając jego mordę między palce.
- Wypluj - powiedział nisko, kucając na przeciwko zwierzaka, spomiędzy którego mordy wystawał długi, szczurzy ogon. - Felon, wypluj - powtórzył twardo, nie dając się nabrać na wzrok, którym obrzucił go śliniący się kosmita. Felon był wyjątkowo rozumny, kiedy miał na to ochotę. Z jego gardła wydobyło się niezadowolony ryk, niemniej otworzył posłusznie paszczę. E’iro skrzywił się nieco, niemniej wsadził rękę między długie zęby aż po szeroki język, aby wyciągnąć kompletnie przemoczonego od śliny - ale wciąż, o dziwo, żywego - szczura. Odetchnął z ulgą, od razu chwytając go za tylne nóżki, aby ten go nie ugryzł. - No, to chyba mamy sprawę załatwioną - oznajmił z ulgą, ruszając piszczącym stworzonkiem na boki, aby nieco ociekł.
- To był długi dzień, może wszyscy odpoczniemy, a jutro zajmiemy się naprawą statku? - zaproponował, w myślach jednak już planując, jakie badania przeprowadzić na swoim najnowszym znalezisku. Chciał go wypuścić z powrotem na wolność przed wylotem, więc musiał pobrać jak najwięcej próbek i badań kiedy miał ku temu sposobność.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jemu również zależało, żeby nie było między nimi niepotrzebnych nieporozumień, dlatego ostatecznie zdecydował się na szczerość, nawet jeśli ta wcale nie była dla niego przyjemna. Stan jego zdrowia zawsze był tematem, którego Hazel starał się nie poruszać choćby nie wiadomo jak bardzo musiał zatajać, że coś mu dolega. Trochę wypierał ten fakt, że nie był całkowicie zdrowy. Skoro jednak Iro na własne oczy przekonał się już, że nie wszystko było z nim w porządku, postanowił dłużej nie udawać.
Nie spodziewał się jednak zrozumienia i przeprosin, dlatego też, kiedy starszy dosiadł się do niego, Hazel zaprzestał na moment podziwiania dziwno-podobnej sałatki z malusieńkimi mackami, krewetkami i szczypcami kraba wystającymi znad brzegu miski. Zerknąwszy na mężczyznę, jeszcze raz przeanalizował jego słowa, na sam koniec wzdychając cicho rozbawiony.
— Owszem zawaliłeś, ale tylko odrobinkę. Tycią małą, miligramową odrobinkę i jeżeli cię to pocieszy, biorę całą winę na siebie — uśmiechnął się już dużo swobodniej, nie ograniczając się z poczuciem humoru. Chciał przede wszystkim udowodnić, że się nie gniewa. Było minęło i skoro doszli do porozumienia, lepiej było zostawić tę sprawę za sobą.
Młodszy wepchnął sobie do ust kawałek sałaty z galaretowatą macką ośmiornicy po czym podsunął miskę w stronę Iro z informacją, że może się częstować. Ich dieta różniła się na tyle mocno, że mężczyzna obrzucił tylko to, co pałaszował Hazel, nieciekawym spojrzeniem i darował sobie próbowania specjałów Nefeli.
— Żyję i mam wszystko na swoim miejscu więc chyba całkiem dobrze ci dzisiaj poszło — wzruszył ramionami, przypominając sobie, jak mężczyzna zadbał o to, że miał uniesioną głowę w górze, nie leżał na twardych kamieniach i nie odwodnił się podczas przeczekiwania burzy. Nie każdy mógł o tym wiedzieć i nie każdy zdobyłby się też na taka troskę w stosunku do prawie obcej mu osoby. Hazel naprawdę to doceniał. — Zwykle wystarczy odrobina cukru, serio. Działa lepiej niż porządny kopniak w tyłek. Ale to ja powinienem pilnować się, żeby nosić ze sobą coś wysokokalorycznego. Zawsze o tym zapominam — przyznał się, drapiąc z zażenowania po karku. Czasami był w tym gorszy niż dziecko. Pilnowanie takich drobnych spraw jak zażywanie leków, jedzenie posiłku i pamiętanie by zawsze mieć ze sobą coś słodkiego.
Wsunąwszy do ust kolejną porcję krewetek, prawie zadławił się, kiedy rozległ się przed nimi huk od strony drzwi i do środka wpadł Felon, a za nim z kolei cała reszta. Zwierzak złapał trop szczura i cała czwórka ochoczo podążała za nim, każdy we własnym zapale próbując dorwać zwierzątko, przez które nie mogli nawet zabrać się za naprawę złączy, skoro te przegryzało zaraz kolejne i kolejne kable.
Hazel z zaciekawieniem i wyraźnym rozbawieniem obserwował całe te widowisko, począwszy od tego jak Mal walczył z wentylacją, przez Lawshu, który ze smyczą miotał się jak liście na wietrze, zupełnie nie mogąc zapanować nad Felonem. Kiedy zwierzę pociągnęło go w górę, mężczyzna był pewien, że prędzej obije głowę o sufit niż wyjdzie z tego cało. Zamrugał zdezorientowany, kiedy wreszcie zatrzymał się w miejscu, wypuściwszy smycz z ręki. Zerknął zaraz z niedowierzaniem na E’mala, który tak jak jeszcze chwilę temu, bez namysłu pomógł mu wyrwać się od Felona, tak teraz udawał, że nic podobnego nie miało miejsca. Law nie dociekał, poprawiając jedynie kucyk na włosach, który od całej tej gonitwy, zupełnie mu się rozwalił. Pierwszy raz od pobytu na statku, darował sobie wredne komentarze w stronę mężczyzny.
Szczur został wreszcie złapany, chociaż Felon nie miał jak długo nacieszyć się swoją zdobyczą. Hazel widząc wyraźnie smutnego czworonoga, że stracił całkiem pożywny obiad, podszedł zaraz do zwierzaka. Podsuną mu pod pysk kawałek ośmiornicy jako nagrodę, kątem oka zerkają tylko na Iro.
— Brawo. Poradziłeś sobie lepiej niż cała ta czwórka —parsknął, głaskając jeszcze Felona po głowie.
Wszyscy bez wyjątku zgodzili się co do tego, że cały dzisiejszy dzień ich wykończył. To, że pójdą odrobinę wcześniej spać na pewno im nie zaszkodzi, tym bardziej że kolejny dzień zapowiadał się równie pracowicie.
Nazajutrz rano praktycznie każdy znalazł sobie zajęcie wedle tego, z czym najlepiej sobie radził. Roboty była masa, zaczynając od przejrzenia i naprawy wszystkich usterek, przez upewnienie się, że wszystkie silniki są sprawne, po ustalenie kolejnego kursu i przygotowanie się do lotu. Nigdzie, co prawda im się nie spieszyło, a jednak nie mogli zbyt długo zalegać na obcej planecie. W każdej chwili mogłaby rozpętać się kolejna burza piaskowa, z której nie mogliby od tak swobodnie wylecieć.
Lawshu większość poranka spędził wgrywając dane i próbki, które udało się zebrać Hazelowi i E’iro podczas pierwszego wypadu poza teren statku. Przy czym jak grzebanie się w probówkach, czytanie na temat przeróżnych chorób i analizowanie komórek uwielbiał... tak siedzenie w bazie danych było dla niego po prostu nurzące. Zupełnie przypadkiem (przynajmniej on tak twierdził), otworzył kartę dotyczącą Ariasów, czysto teoretycznie sprawdzając ich charakterystykę. Nie żeby go to specjalnie interesowało, tylko na nią zerknął!
Wnętrze statku zaczęło powoli nagrzewać się od ukropu panującego na zewnątrz, a przez to, że walnęła im klimatyzacja, nie mogli póki co nawet nic poradzić na wysoką temperaturę. Dla Nefeli nie sprawiało to aż takiego dużego problemu jednak ich towarzysze musieli znosić to dużo gorzej.
Law westchnął cicho, zamykając a sobą cały sprzęt po czym ruszył w stronę kuchni, starając się zbytnio nie zastanawiać nad tym, co robi. Wyjął z zamrażalnika woreczek napełniony kostkami lodu po czym leniwie ruszył korytarzem w stronę maszynowni licząc, że tam właśnie znajdzie osobę, której szukał. I oczywiście miał rację.
Mal grzebał się przy naprawie jakiejś usterki, która nadal uniemożliwiała im start. Lawshu zatrzymał się w półkroku, kiedy jego oczom ukazały się odsłonięte plecy. Mimowolnie przejechał oceniająco wzrokiem po jego napiętych barkach, bicepsie, wyraźnym tatuażu i... musiał powstrzymać się, żeby nagle nie zaczerwienić. Odchrząknął cicho, odwracając głowę w bok, karcąc się w myślach za głupie wzdychanie na widok kogoś, kto tak niemiłosiernie go wkurzał. Może i był przystojny, ale różowowłosy nie potrafił w żaden sposób go zdzierżyć. Mimo to, przyszedł tutaj z jakąś intencją i tym razem wcale nie chciał uprzykrzyć mu życia.
— Ej — mruknął, chcąc by mężczyzna zwrócił na niego uwagę. Kiedy ten odwrócił się w jego stronę, Law dość solidnie rzucił mu (czy raczej w niego) chłodny woreczek z lodem. — Połóż to sobie na kark — polecił, udając niewzruszonego. Czasem nawet on potrafił zlitować się nad kimś, kto sam nie pomyślałby o tym, że schłodzić się choć trochę w taki sposób.
— Dużo ci jeszcze zostało? — zapytał po chwili, zakładając ręce na piersi. Gryzł się w myślach jak powinien powiedzieć mu, że jego bark naprawdę nie wygląda zbyt dobrze, a taki wysiłek może tylko nawrócić jego starą kontuzję. — Boli? Promieniuje w stronę szyi? — kiwnął głową, znów obrzucając wzrokiem jego ramię. Nie czekał na odpowiedź, spodziewając się co by usłyszał. — Tss, oczywiście że boli. Ale jesteś zbyt nieodpowiedzialny i zbyt uparty, żeby przyjść z tym do mnie. Jesteś też niezwykle głupi, jeśli myślisz, że od tak ci samo przejdzie — zabrzmiał krytykująco. Nie rozumiał jak ktoś mógł zaniedbywać w ten sposób swoje zdrowie. Odpowiadał za nich wszystkich. Musiał dopilnować, żeby wrócili cali i zdrowi. — Nie utrudniam ci przy naprawianiu statku więc ty daj mi wykonywać moją pracę. Pozwól mi to obejrzeć — westchnął, tym razem już nieco spokojniej, starając się brzmieć przekonywująco.
Hazel obudził się prawdopodobnie najpóźniej ze wszystkich, chociaż dzięki temu zdążył dostatecznie dobrze wypocząć, tak że nie było widać po nim śladu zmęczenia. Po wyjściu z sypialni, przypadkiem wpadł na Amae, która wraz z Bu obmyślała jakiś plan działania w kwestii następnej planety. Młodszy z kolei nie miał nawet chęci przerywać im zawziętej rozmowy, która choć z daleka brzmiała nieco komicznie, najwyraźniej przynosiła rezultaty. Widocznie ta dwójka dogadała się szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Ciemnowłosy skierował się w stronę gabinetu lekarskiego licząc, że zastanie przyjaciela w środku. Niestety ku jego zaskoczeniu, różowowłosy musiał gdzieś wybyć, chociaż kawałek dalej było słychać czyjeś wyraźne kroki i krążenie po pomieszczeniu. Hazel nie mógł powstrzymać się by nie zajrzeć do laboratorium znajdującego się tuż obok, a kiedy dostrzegł sylwetkę E’iro, pozwolił sobie na wejście do środka.
— Hej, jak szczurek? Nie poleci z nami, prawda? — zagadnął z całkiem dobrym nastawieniem. Przyjrzał się dwóm małym pyszczkom, które mężczyzna spokojnie trzymał na rękach. Zwierzę wydawało się dużo spokojniejsze niż poprzedniego dnia, a jednak Hazel sam nie odważyłby się trzymać go w dłoniach, gdy te w każdej chwili mogłoby im znowu nawiać. Starszy chyba jednak wiedział, co robi.
— Moglibyśmy go zaraz wypuścić i przy okazji pobrać resztę próbek TYM RAZEM... obok statku —zaśmiał się swobodnie opierając biodrem o biurko. Miał dzisiaj sporo energii i zamierzał ją odpowiednio spożytkować, skoro później czeka go kilka godzin za sterami statku. — W sumie... miałbyś ochotę później potrenować? Chciałem wypróbować tę świeżutką salę treningową, ale samemu będzie mi tam trochę nudno —zaproponował luźno, nie rozważając zbyt długo czy mężczyzna w ogóle się zgodzi. Nic nie kosztowało go zapytać, a gdyby jednak okazało się, że Iro także trenuje, miały przynajmniej nienajgorsze towarzystwo.
Nie spodziewał się jednak zrozumienia i przeprosin, dlatego też, kiedy starszy dosiadł się do niego, Hazel zaprzestał na moment podziwiania dziwno-podobnej sałatki z malusieńkimi mackami, krewetkami i szczypcami kraba wystającymi znad brzegu miski. Zerknąwszy na mężczyznę, jeszcze raz przeanalizował jego słowa, na sam koniec wzdychając cicho rozbawiony.
— Owszem zawaliłeś, ale tylko odrobinkę. Tycią małą, miligramową odrobinkę i jeżeli cię to pocieszy, biorę całą winę na siebie — uśmiechnął się już dużo swobodniej, nie ograniczając się z poczuciem humoru. Chciał przede wszystkim udowodnić, że się nie gniewa. Było minęło i skoro doszli do porozumienia, lepiej było zostawić tę sprawę za sobą.
Młodszy wepchnął sobie do ust kawałek sałaty z galaretowatą macką ośmiornicy po czym podsunął miskę w stronę Iro z informacją, że może się częstować. Ich dieta różniła się na tyle mocno, że mężczyzna obrzucił tylko to, co pałaszował Hazel, nieciekawym spojrzeniem i darował sobie próbowania specjałów Nefeli.
— Żyję i mam wszystko na swoim miejscu więc chyba całkiem dobrze ci dzisiaj poszło — wzruszył ramionami, przypominając sobie, jak mężczyzna zadbał o to, że miał uniesioną głowę w górze, nie leżał na twardych kamieniach i nie odwodnił się podczas przeczekiwania burzy. Nie każdy mógł o tym wiedzieć i nie każdy zdobyłby się też na taka troskę w stosunku do prawie obcej mu osoby. Hazel naprawdę to doceniał. — Zwykle wystarczy odrobina cukru, serio. Działa lepiej niż porządny kopniak w tyłek. Ale to ja powinienem pilnować się, żeby nosić ze sobą coś wysokokalorycznego. Zawsze o tym zapominam — przyznał się, drapiąc z zażenowania po karku. Czasami był w tym gorszy niż dziecko. Pilnowanie takich drobnych spraw jak zażywanie leków, jedzenie posiłku i pamiętanie by zawsze mieć ze sobą coś słodkiego.
Wsunąwszy do ust kolejną porcję krewetek, prawie zadławił się, kiedy rozległ się przed nimi huk od strony drzwi i do środka wpadł Felon, a za nim z kolei cała reszta. Zwierzak złapał trop szczura i cała czwórka ochoczo podążała za nim, każdy we własnym zapale próbując dorwać zwierzątko, przez które nie mogli nawet zabrać się za naprawę złączy, skoro te przegryzało zaraz kolejne i kolejne kable.
Hazel z zaciekawieniem i wyraźnym rozbawieniem obserwował całe te widowisko, począwszy od tego jak Mal walczył z wentylacją, przez Lawshu, który ze smyczą miotał się jak liście na wietrze, zupełnie nie mogąc zapanować nad Felonem. Kiedy zwierzę pociągnęło go w górę, mężczyzna był pewien, że prędzej obije głowę o sufit niż wyjdzie z tego cało. Zamrugał zdezorientowany, kiedy wreszcie zatrzymał się w miejscu, wypuściwszy smycz z ręki. Zerknął zaraz z niedowierzaniem na E’mala, który tak jak jeszcze chwilę temu, bez namysłu pomógł mu wyrwać się od Felona, tak teraz udawał, że nic podobnego nie miało miejsca. Law nie dociekał, poprawiając jedynie kucyk na włosach, który od całej tej gonitwy, zupełnie mu się rozwalił. Pierwszy raz od pobytu na statku, darował sobie wredne komentarze w stronę mężczyzny.
Szczur został wreszcie złapany, chociaż Felon nie miał jak długo nacieszyć się swoją zdobyczą. Hazel widząc wyraźnie smutnego czworonoga, że stracił całkiem pożywny obiad, podszedł zaraz do zwierzaka. Podsuną mu pod pysk kawałek ośmiornicy jako nagrodę, kątem oka zerkają tylko na Iro.
— Brawo. Poradziłeś sobie lepiej niż cała ta czwórka —parsknął, głaskając jeszcze Felona po głowie.
Wszyscy bez wyjątku zgodzili się co do tego, że cały dzisiejszy dzień ich wykończył. To, że pójdą odrobinę wcześniej spać na pewno im nie zaszkodzi, tym bardziej że kolejny dzień zapowiadał się równie pracowicie.
Nazajutrz rano praktycznie każdy znalazł sobie zajęcie wedle tego, z czym najlepiej sobie radził. Roboty była masa, zaczynając od przejrzenia i naprawy wszystkich usterek, przez upewnienie się, że wszystkie silniki są sprawne, po ustalenie kolejnego kursu i przygotowanie się do lotu. Nigdzie, co prawda im się nie spieszyło, a jednak nie mogli zbyt długo zalegać na obcej planecie. W każdej chwili mogłaby rozpętać się kolejna burza piaskowa, z której nie mogliby od tak swobodnie wylecieć.
Lawshu większość poranka spędził wgrywając dane i próbki, które udało się zebrać Hazelowi i E’iro podczas pierwszego wypadu poza teren statku. Przy czym jak grzebanie się w probówkach, czytanie na temat przeróżnych chorób i analizowanie komórek uwielbiał... tak siedzenie w bazie danych było dla niego po prostu nurzące. Zupełnie przypadkiem (przynajmniej on tak twierdził), otworzył kartę dotyczącą Ariasów, czysto teoretycznie sprawdzając ich charakterystykę. Nie żeby go to specjalnie interesowało, tylko na nią zerknął!
Wnętrze statku zaczęło powoli nagrzewać się od ukropu panującego na zewnątrz, a przez to, że walnęła im klimatyzacja, nie mogli póki co nawet nic poradzić na wysoką temperaturę. Dla Nefeli nie sprawiało to aż takiego dużego problemu jednak ich towarzysze musieli znosić to dużo gorzej.
Law westchnął cicho, zamykając a sobą cały sprzęt po czym ruszył w stronę kuchni, starając się zbytnio nie zastanawiać nad tym, co robi. Wyjął z zamrażalnika woreczek napełniony kostkami lodu po czym leniwie ruszył korytarzem w stronę maszynowni licząc, że tam właśnie znajdzie osobę, której szukał. I oczywiście miał rację.
Mal grzebał się przy naprawie jakiejś usterki, która nadal uniemożliwiała im start. Lawshu zatrzymał się w półkroku, kiedy jego oczom ukazały się odsłonięte plecy. Mimowolnie przejechał oceniająco wzrokiem po jego napiętych barkach, bicepsie, wyraźnym tatuażu i... musiał powstrzymać się, żeby nagle nie zaczerwienić. Odchrząknął cicho, odwracając głowę w bok, karcąc się w myślach za głupie wzdychanie na widok kogoś, kto tak niemiłosiernie go wkurzał. Może i był przystojny, ale różowowłosy nie potrafił w żaden sposób go zdzierżyć. Mimo to, przyszedł tutaj z jakąś intencją i tym razem wcale nie chciał uprzykrzyć mu życia.
— Ej — mruknął, chcąc by mężczyzna zwrócił na niego uwagę. Kiedy ten odwrócił się w jego stronę, Law dość solidnie rzucił mu (czy raczej w niego) chłodny woreczek z lodem. — Połóż to sobie na kark — polecił, udając niewzruszonego. Czasem nawet on potrafił zlitować się nad kimś, kto sam nie pomyślałby o tym, że schłodzić się choć trochę w taki sposób.
— Dużo ci jeszcze zostało? — zapytał po chwili, zakładając ręce na piersi. Gryzł się w myślach jak powinien powiedzieć mu, że jego bark naprawdę nie wygląda zbyt dobrze, a taki wysiłek może tylko nawrócić jego starą kontuzję. — Boli? Promieniuje w stronę szyi? — kiwnął głową, znów obrzucając wzrokiem jego ramię. Nie czekał na odpowiedź, spodziewając się co by usłyszał. — Tss, oczywiście że boli. Ale jesteś zbyt nieodpowiedzialny i zbyt uparty, żeby przyjść z tym do mnie. Jesteś też niezwykle głupi, jeśli myślisz, że od tak ci samo przejdzie — zabrzmiał krytykująco. Nie rozumiał jak ktoś mógł zaniedbywać w ten sposób swoje zdrowie. Odpowiadał za nich wszystkich. Musiał dopilnować, żeby wrócili cali i zdrowi. — Nie utrudniam ci przy naprawianiu statku więc ty daj mi wykonywać moją pracę. Pozwól mi to obejrzeć — westchnął, tym razem już nieco spokojniej, starając się brzmieć przekonywująco.
Hazel obudził się prawdopodobnie najpóźniej ze wszystkich, chociaż dzięki temu zdążył dostatecznie dobrze wypocząć, tak że nie było widać po nim śladu zmęczenia. Po wyjściu z sypialni, przypadkiem wpadł na Amae, która wraz z Bu obmyślała jakiś plan działania w kwestii następnej planety. Młodszy z kolei nie miał nawet chęci przerywać im zawziętej rozmowy, która choć z daleka brzmiała nieco komicznie, najwyraźniej przynosiła rezultaty. Widocznie ta dwójka dogadała się szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Ciemnowłosy skierował się w stronę gabinetu lekarskiego licząc, że zastanie przyjaciela w środku. Niestety ku jego zaskoczeniu, różowowłosy musiał gdzieś wybyć, chociaż kawałek dalej było słychać czyjeś wyraźne kroki i krążenie po pomieszczeniu. Hazel nie mógł powstrzymać się by nie zajrzeć do laboratorium znajdującego się tuż obok, a kiedy dostrzegł sylwetkę E’iro, pozwolił sobie na wejście do środka.
— Hej, jak szczurek? Nie poleci z nami, prawda? — zagadnął z całkiem dobrym nastawieniem. Przyjrzał się dwóm małym pyszczkom, które mężczyzna spokojnie trzymał na rękach. Zwierzę wydawało się dużo spokojniejsze niż poprzedniego dnia, a jednak Hazel sam nie odważyłby się trzymać go w dłoniach, gdy te w każdej chwili mogłoby im znowu nawiać. Starszy chyba jednak wiedział, co robi.
— Moglibyśmy go zaraz wypuścić i przy okazji pobrać resztę próbek TYM RAZEM... obok statku —zaśmiał się swobodnie opierając biodrem o biurko. Miał dzisiaj sporo energii i zamierzał ją odpowiednio spożytkować, skoro później czeka go kilka godzin za sterami statku. — W sumie... miałbyś ochotę później potrenować? Chciałem wypróbować tę świeżutką salę treningową, ale samemu będzie mi tam trochę nudno —zaproponował luźno, nie rozważając zbyt długo czy mężczyzna w ogóle się zgodzi. Nic nie kosztowało go zapytać, a gdyby jednak okazało się, że Iro także trenuje, miały przynajmniej nienajgorsze towarzystwo.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Praca była męcząca, bardziej nawet niż zakładał. O ile dość szybko uporał się z przywróceniem zasilania na statku, przy ogromnej pomocy Bu i Amae, którzy zlokalizowali miejsce przerwania przewodów, tak wszystkie inne uszczerbki były czasochłonne i po prostu upierdliwe. A żeby jeszcze bardziej go dobić, okazało się, że będzie musiał z powrotem poprawiać naprawę silnika po wczorajszym lądowaniu, bo nowe części nie były połączone z tym, co przegryzł szczur. I jeszcze kwestia klimatyzacji, która przestała działać i nie umiał stwierdzić jeszcze dlaczego, co wywoływało tę nieznośnie wysoką temperaturę. E’mal nigdy by nie przypuszczał, że jedno zwierzątko mogłoby sprawić tyle szkód. Nie obijał się jednak, chcąc uporać się ze wszystkim najszybciej jak potrafił, aby umożliwić sprawny wylot. Chciał też udowodnić, chyba najbardziej sobie, że zabranie go ze sobą było dobrym wyborem, a jego praca miała znacznie.
Na dźwięk niespodziewanego głosu wzdrygnął się, odwracając z zaskoczeniem. Ledwo ominął przy tym ruchu uderzenia głową w wystający pręt. Jego brwi od razu zmarszczyły się podejrzanie, gdy dojrzał lekarza, bez większego problemu też złapał rzucony w niego pakunek, kiwając lekko głową na znak wdzięczności, niemniej nadal nie pozbył się niepewności z postawy. Nie rozumiał, po co ten tutaj przyszedł. A gdy Lawshu się odezwał, poczuł jak z każdym padającym słowem wzrasta w nim złość.
Może gdyby nie chodziło o konkretnie tę kontuzję, zareagowałby spokojniej - nawet nie miał pojęcia, skąd Lawshu o niej wiedział. Może gdyby praca szła mu sprawniej, potrafiłby nawet powstrzymać emocje i zachować się jak dorosły mężczyzna.
Ale wszystko było nie tak, a słowa chłopaka, zupełnie nieświadomie, wbijały się tam, gdzie nie powinny, zarzucając mu jeszcze na dodatek brak odpowiedzialności. Być może dlatego jego oczy ciskały pioruny, gdy stanął twarzą w twarz z lekarzem.
- Nie rozmawiaj ze mną tak, jakbyś mnie znał. To nie jest twoja sprawa - warknął w odpowiedzi, chwilę siłując się z mężczyzną na spojrzenia, ale zaraz z powrotem odwrócił się, ocierając wierzchem dłoni spocone czoło. Nie zamierzał poświęcić mu nawet minuty dłużej. I niby gdzieś podświadomie wiedział, że tak naprawdę owszem, to była jego sprawa - w końcu był lekarzem - ale nie zamierzał ulegać. Nie umiał sobie nawet wyobrazić, jak ten miałby to obejrzeć, sama myśl o tym przyprawiała go o nieprzyjemne ciarki, a ciało spinało się w trwodze. Lekarze u Arias to była konieczność. W większości wszyscy byli uczeni podstaw w szkole, aby móc sobie poradzić samemu i unikać jakichkolwiek wizyt u osób trzecich. Oczywiście, wyjątki się zdarzały i każdy umiał wtedy odróżnić pracę od normalnego kontaktu, ale to wcale nie ułatwiało sprawy, a przynajmniej nie dla E’mala.
E’iro z kolei był szczerze zafascynowany. Oczami dziecka przyglądał się żyjątku, które po praktycznie całej nocy udało mu się do siebie przekonać. Na co komu sen, kiedy tyle było jeszcze do zrobienia. Uśmiechnął się pod nosem, gdy jedna z dwóch małych głów trąciła go w szyję i tyle co miał nadzieję, że go nie ugryzie, bo ostrość zębów już przetestowali wczoraj.
Jego wzrok przeniósł się na moment ze szczura na drzwi, gdy usłyszał ciche kroki, jeszcze dobiegające z korytarza. Dopiero po dłuższej chwili w wejściu pojawił się Hazel, którego powitał krótkim uśmiechem. Ich nieporozumienie z dnia wcześniejszego uznał za zamknięte, co dobrze wróżyło ich współpracy.
- Dobrze, okazało się dość przyjazną istotką - odpowiedział, zbliżając żyjątko do drugiego mężczyzny, równocześnie też głaskał go uspokajająco po główce. - I planuję go wypuścić niedługo, tylko pobiorę ostatnie próbki - dodał, odkładając na moment szczurka do specjalnego pojemnika, po czym skupił całą swoją uwagę na Hazelu. - Uwinę się w dziesięć minut, więc jeśli poczekasz chwilę, to możemy to ogarnąć - rzucił luźno, zakładając na dłonie rękawiczki, jak i biorąc strzykawkę. Ta część nie będzie zbyt przyjemna. Zatrzymał się jednak, słysząc jego kolejne słowa. Jego brew uniosła się lekko w wyrazie zdziwienia, ale nie utrzymał tego długo. - Pewnie, możemy potrenować. - Wzruszył lekko ramionami, uśmiechając się krótko. Tak naprawdę sam zamierzał niedługo wrócić do jakiekolwiek utrzymywania formy, więc mogli równie dobrze zrobić to w dwójkę.
Tak jak mówił, szybko uporał się z żyjątkiem, po czym zaczął po sobie sprzątać, aby zostawić laboratorium w takim stanie, jakie je zaznał. Wciąż był w szoku, że mieli je tak dobrze zagospodarowane na statku, ale absolutnie nie zamierzał narzekać. Ba, miał nadzieję, że uda mu się tutaj popracować jak najdłużej da radę. Nie przeszkadzało mu nawet to, że będzie musiał dzielić je z Lawshu, do którego wciąż podchodził z dystansem. I jak na zawołanie do jego myśli, gdy właśnie nad tym się zastanawiał, drzwi otworzyły się z rozmachem, ukazując sylwetkę wyraźnie wzburzonego lekarza. Nie musieli nawet długo czekać czy się dopytywać, gdy ten opowiedział im, o co się rozchodzi. E’iro, o ile na początku powstrzymywał uśmiech, głównie po prostu na widok zirytowania mężczyzny, tak gdy doszły do niego informacje o E’malu, spoważniał w sekundę. Sam był przekonany, że kontuzja młodszego, której był aż zbyt dosadnie świadomy, nie sprawiała mu już kłopotów. Od razu poczuł poczucie winy, że zaniedbał ten temat i nie zajął się nim lepiej.
- Nie bierz tego do siebie - zaczął spokojnie, opierając się biodrem o stół, na którym wciąż znajdowało się pudełko ze szczurem. - Nasza rasa…jest nieco specyficzna w tych kwestiach i takie zachowanie nie jest dla nas czymś typowym - wyjaśnił nieprecyzyjnie, jednak po tym westchnął pod nosem, od razu przechodząc do rzeczy, aby nie marnować czasu. Krótko streścił mężczyznom, jakie zasady odnośnie kontaktu fizycznego obowiązywały tam, skąd pochodzili. Domyślał się, że oprócz samej genezy kontuzji E’mala, która była wrażliwym tematem, i ten aspekt również był ważny w jego odmowie. - Porozmawiam z nim potem - powiedział krótko, gdy upewnił się, że kwestie kulturowe mają za sobą i Lawshu, ale też Hazel, zrozumieli. I tak miał poruszyć tą sprawę z nimi, więc może i dobrze, że wyszło to szybciej niż później.
Gdy wrócili z Hazelem z pustyni, cali w piachu i pocie, tym razem jednak bez dodatkowych żyjątek na sobie, umówili się na późniejszy trening. W dwójkę chcieli pozbyć się z siebie brudu, odłożyć wszystkie zebrane próbki, a co więcej, E’rio chciał jeszcze zajrzeć do E’mala. Dlatego zdecydowali się na trening dopiero popołudniem, gdy wszystko się nieco uspokoi. E’iro, wracając odświeżony ze swojej sypialni, zagaił Bu oraz Amae o sytuację. Ta dwójka dość nieźle się dogadywała - chyba najlepiej z ich wszystkich na chwilę obecną - i udało mu się wyciągnąć informację, gdzie przebywał najmłodszy z ich całej gromady. Bez ociągania skierował swoje kroki pod statek, gdzie znajdowało się większość maszynerii, licząc że jeszcze uda mu się złapać tam Mala.
- Hej - rzucił Iro zaraz po wejściu do sterowni, dostrzegając jedynie mężczyzny nogi, które wystawały spod części jakiegoś sterownika. Zaraz jednak spod maszyny wyczołgał się chłopak, patrząc z ciekawością na starszego, który przeważnie rzadko kiedy przeszkadzał mu w pracy. E’iro uśmiechnął się jednak do niego, opierając się biodrem o ścianę. - Jak bark? - zagadał bez owijania w bawełnę, co niemal od razu wywołało niezadowolone skrzywienie na twarzy drugiego.
- Naskarżył ci? - burknął młodszy, przestępując nerwowo z nogi na nogę. O ile przed Lawshu był w stanie się zgrywać, tak nigdy nie odważyłby się na takie zachowanie przed E’iro.
- Jedynie wspomniał co nieco - odpowiedział starszy, wzruszając nonszalancko ramionami. - Nie zmuszę cię do niczego, ale może mógłbyś się nad tym zastanowić? Skazywanie siebie na ból jest trochę bez sensu, szczególnie jeśli masz możliwość jego zmniejszenia - zastanowił się na głos, nie spuszczając czujnego spojrzenia z twarzy młodszego. Był bardziej niż świadomy, jaki wrażliwy był to temat i tylko domyślał się, jakimi jeszcze nierozsądnymi przeświadczeniami ten mógł się kierować, rezygnując z pomocy. Nie wiedział do końca, jak powinien tą rozmowę ugryźć, aby E’mal pozwolił sobie na wsparcie. -Pomyśl o tym tak, że łatwiej będzie ci pracować - spróbował w końcu, uśmiechając się do niego krótko. Co jak co, ale poczucie obowiązku chłopaka było jednym z wytrwalszych z jakim się spotkał. I tak jak podejrzewał, dopiero ten argument sprawił, że twarz młodszego nabrała nieco spokojniejszego wyrazu. - Wiem, że takie coś nie jest powszechne u nas ze względów kulturowych, ale spróbuj może popatrzeć na to w kontekście wyłącznie leczenia? Zastanów się nad tym. Ale absolutnie do niczego cię nie zmuszam, to tylko twoja decyzja i rób jedynie to, z czym czujesz się komfortowo - zaznaczył, cofając się do drzwi, wciąż jednak przodem do E’mala. - Chociaż uważam, że zdecydowanie zasługujesz na podreperowanie siebie za całe poświęcenie, które wkładasz w pracę - skomplementował go na koniec, uśmiechając się szerzej na widok ogromnych rumieńców, które objęły aż szyję i uszy chłopaka. Machnął mu na pożegnanie dłonią, a nieco rozbawiony tym zapeszeniem, skierował swoje kroki do sali treningowej, gdzie umówiony był z Hazelem.
Arias byli zaawansowani fizycznie. Wszystkie zmysły, które posiadali, były wyostrzone i doprecyzowane, ale większość z nich, o ile nie była w wojsku, nie parała się doszkalaniem tych zdolności, ponieważ nie było takiej potrzeby. Z natury byli pokojowi i nie widzieli sensu w konfliktach. Ze względu na jego pochodzenie, E’iro jednak musiał od dzieciaka co nieco ćwiczyć, chociaż zdecydowanie nie był w tym jakoś bardzo wybitny. Jego geny pozwalały mu jednak na skuteczne wykorzystywanie ciała, czym po prostu nadrabiał braki w technice. Rozciągnął się krótko, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu ekscytacji, który nie schodził z jego twarzy. Tak dawno nie miał tak luźnego sparingu, że był ciekaw, jak to się potoczy. Kiedyś, czasem, miewał sparingi z Bu, ale nigdy nie był dla niego konkurencją. Arteheneadem przeważnie powalał go, zanim on sam zrobił krok.
- Dawno tego nie robiłem, więc nie miej zbyt dużych oczekiwań - rzucił luźno do chłopaka. Na pewno gdyby dołączył do nich E’mal, miałoby to nieco więcej sensu, chłopak znał się na tym zawodowo, podczas gdy E’iro bardziej…rekreacyjnie. -- Do odklepania? Nie wiem, jak przeważnie robicie to u was? - zagaił jeszcze luźno, gdy kończyli rozgrzewkę. - Zaczynasz? - rzucił zaczepnie, gdy stanęli w końcu naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem.
E’mal natomiast został z ogromnym bałaganem w głowie. Patrzył z lekkim niedowierzaniem na plecy swojego dowódcy, nie mogąc pojąć, jak ten mógł mieć tak nonszalanckie podejście do wszystkiego. Zauważył już to na samym początku ich współpracy długie miesiące temu, ale wrażenie wcale nie znikało - co więcej, nasilało się. Jęknął do siebie, przecierając ręką ubrudzoną smarem twarz, czego nawet nie poczuł. Zaraz też wrócił do pracy, na chwilę obecną ignorując ciągnięcie w ramieniu przy każdym ruchu. Zastanowi się nad tym wszystkim później.
Gdy uporał się z robotą, parę godzin później, nawet stojąc już umytym i odświeżonym przed drzwiami do pokoju lekarza, nadal czuł się nie na miejscu. Pod koniec pracy z trudem ignorował ból, a odtwarzanie słów E’iro w głowie nie pomagało, stąd zdecydował się nieśmiało podjąć jakieś działania w tym kierunku, mimo ogromnej niepewności z tym związanej. Zapukał nieśmiało do drzwi, zanim niezdarnie wszedł do pomieszczenia, odchrząkując cicho na widok Lawshu.
- Przyszedłem…po…um, lód. Ten, co dałeś wcześniej… - powiedział, czując się co najmniej nie na miejscu. - Z-znaczy, o ile…ciągle masz…podobny? I jeśli nadal, um, aktualne? - dodał, czując się jak ostatni idiota. Nie chciał jednak bezpośrednio przyznać się, po co do niego przyszedł, był zbyt dumny i niedojrzały, aby jawnie poprosić o pomoc, szukał więc absurdalnych wymówek na około. Tym bardziej nie po tym, jak odprawił go wcześniej. Równocześnie jednak wolał nie ignorować słów E’iro, z czystej przezorności. Ufał mu, ale nie wiedział nadal, na ile mógł sobie pozwolić w ich nieco krzywej relacji. Z każdą mijającą sekundą jednak, stojąc przed starszym, w pomieszczeniu przesiąkniętym zapachem chemii, czuł się coraz bardziej nie na miejscu, a nieproszone myśli zawalały jego głowę w zastraszającym tempie. Czy w ogóle powinien robić cokolwiek z barkiem? Zawsze traktował ból z nim związany jako przypomnienie tego, co zrobił; tak, jakby na niego zasłużył. Skoro popełnił błąd, powinien zdzierżyć jego konsekwencje. Ale skoro sam E’iro zachęcał go do reakcji, to może rzeczywiście mógł? Ale co jeśli tak naprawdę nie powinien? Coraz więcej wątpliwości pojawiało się w mężczyźnie, ujawniając się w pokrywających się szkarłatem policzkach i niepewnie zaciśniętych pięściach. Szeroko otwartymi oczami błądził po podłodze, nagle zbyt nieśmiały, aby spojrzeć na lekarza przed sobą, kompletnie nie przypominał siebie sprzed jeszcze paru godzin, gdy to ten sam wyszedł z propozycją.
- A-albo nie ma potrzeby, już nic, zapomnij - powiedział w końcu szybko, czując jak powoli sam zaczynał panikować przez tą sytuację i wszystkie uczucia, które wiązały się z tak pozornie błahą sprawą. Odwróciwszy się, już w głowie wypominał sobie, jak głupi był, że w ogóle tam poszedł. Mógł olać sprawę i po prostu dokończyć robotę, a nie bez sensu próbować zrobić coś z czymś, do czego powinien się po prostu przyzwyczaić. Nadal był w stanie wykonywać swoje obowiązki dobrze, więc nie było sensu.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nienawidził, gdy ktoś uparcie starał się ignorować jego słowa, mimo że to on miał w tej chwili rację i E’mal najpewniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Mógł traktować go jak żywnie mu się tylko podobało. Nikt mu nie kazał na siłę go lubić, ale powinien nauczyć się odróżniać obowiązki i pracę od życia prywatnego. Bo tak, Lawshu w tej chwili traktował go jak każdego innego pacjenta, a nie osobę, której najchętniej wbiłby najgrubszą igłę w ten jego zgrabny tyłek, żeby wreszcie się zamknął i zmądrzał. I mimo, że zależało mu na zdrowiu ich wszystkich i naprawdę chciał uśmierzyć mu bólu, to miał też własną godność. Nie miał zamiaru się prosić, a już tym bardziej nie miał siły dalej użerać się z tą upartą małpą, którego męska duma była tak wielka, że wolał skręcać się z bólu niż dać się zbadać.
— Ah tak? Dobrze. W takim razie inaczej to załatwimy — rzucił na odchodne, obracając się na pięcie by z wielką ochotą zostawić to wszystko wreszcie w cholerę i zająć się dużo ważniejszymi sprawami niż jakimś bezczelnym dzieciakiem.
Już od wejścia do gabinetu, czuć było jego wrogą aurę, która ciągnęła się za nim niczym kłęby dymu. Nie przejął się zupełnie tym, że Hazel i E’iro najwyraźniej o czymś rozmawiali, kiedy z głośnym trzaśnięciem zamknął za sobą drzwi, nie próbując nawet ukryć swojej złości.
— I weź tu bądź spokojny, kiedy musisz pracować z debilami — wymruczał pod nosem, przekładając sterty dokumentów i teczek z jednego końca biurka na drugie. Wątpił w to, żeby potrafił skupić się teraz na pracy, kiedy ktoś tak mocno nagiął jego cierpliwość. W rzeczywistości w całej te złości było więcej zmartwienia niż ktokolwiek mógłby go o nią podejrzewać. — Tak, mam tu na myśli tego twojego rogatego smarkacza, który pracuje z nadwyrężonym barkiem i prawdopodobnie zerwanym ścięgnem. I NIE CHCE dać sobie pomóc. Odprawił mnie z kwitkiem — poskarżył się Iro uznając, że powinien wiedzieć jak niedojrzale zachowuje się członek jego drużyny. Czy chciał w ten sposób dopiec dla Mala? Może, chociaż bardziej traktował to jako ostatnią deskę ratunku przed tym by młodszy naprawdę nie nabawił się czegoś poważniejszego. Równie dobrze mogliby odesłać go na Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej, jeżeli okazałby się nie zdolny do wypełnienia misji.
Ochłonął dopiero gdy starszy zaczął wyjaśniać mu i przy okazji Hazelowi, że badania lekarskie wcale nie były u nich rzeczą tak powszechną i prostą. Aeriasi starali się nie narażać na bliski kontakt z drugą osobą, niezależnie czy było to w kwestii zdrowia czy bliskości popartej uczuciami. I Lawshu rozumiał to doskonale, nie będąc ani trochę zaskoczonym w przeciwieństwie do Hazela. Ten z kolei spojrzał na starszego z wyraźnym zdziwieniem, nie mając wcześniej o tym bladego pojęcia. Cóż, na pewno zrobiło mu się przez moment głupio po tym, jak pozwolił sobie na okładanie Iro po tyłku. Co prawda, w ramach żartów, ale i tak czuł się winny. Już samo to, że rzeczywiście zgodził się donieść go wtedy na statek, zapewne naginało w jakiś sposób założenia ich rasy. Ale o tym miał zamiar ewentualnie porozmawiać z nim później.
Podczas gdy obaj zwinęli się z powrotem na małą eskapadę po pustyni w celu odstawienia żyjątka do jego naturalnego środowiska, Lawshu zaoferował się przejrzeć zebrane próbki i znowu popadł w papierkowej robocie. Po kilku godzinach monotonnej pracy zdążył jednak ochłonąć i im dłużej zastanawiał się nad zachowaniem E’mala, tym coraz mocniej dochodził do wniosku, że może źle do niego podszedł. Może powinien spróbować mu wyjaśnić, że badania nie naruszą jego moralności i przekonań wedle własnej rasy. Poza tym mogli ustalić twarde granice, których lekarz nie miałby zamiaru przekraczać. Teraz mógł jednak co najwyżej sobie gdybać, bo było już za późno, a podejście drugi raz do młodszego, raczej niczego by nie wniosło. Westchnął więc z jakimiś pretensjami do samego siebie. Jego rozmyślenia przerwało leciutkie pukanie do drzwi, na które skierował od razu turkusowe spojrzenie.
— Otwarte — mruknął, wciąż nie ruszając się od swojego zagraconego biurka. Nie spodziewał się ujrzeć w tym miejscu E’mala, który dość niepewnie wsunął się do środka pomieszczenia. Law aż odchylił się mocniej na fotelu, ilustrując go ciekawskim spojrzeniem. Miał wrażenie, że trafił na zupełnie inną osobę, bo młodszy chyba tylko z wyglądu przypominał dalej tego samego Mala, z którym zdążył tyle razy się pokłócić. Teraz jednak nie wzbudzał nawet chęci do jakiejkolwiek walki słownej wyglądając bardzo niepewnie... i spojrzenie Lawshu zmiękło praktycznie od razu.
Przez chwilę obserwował jeszcze jego nieporadną próbę nawiązania do wcześniejszej propozycji odnośnie obejrzenia jego barku. Nie powiedział tego oczywiście wprost, ale różowowłosy dość szybko zdołał się domyślić, nie wymagając od niego by mówił dalej.
— Usiądź. Zobaczę szybko jak to wygląda, dobrze? Sam lód może nie wystarczyć —wyjaśnił i nie czekając na odpowiedź mężczyzny, wstał od razu zza biurka przygotowując mu miejsce na kozetce, na której młodszy mógł usiąść. Każdy gest i zachowanie E’mala było poparte ogromną niepewnością i Law zdawał sobie sprawę, ile wysiłku musiało kosztować go przyjście tutaj. Nie chciał jednak nawiązywać do poprzedniej rozmowy i tym bardziej nie miał mu nic za złe. Ostatecznie cieszył się, że w ogóle do niego przyszedł nawet jeśli zadziałała tutaj reakcja Iro.
— Dotknę teraz twojego barku. Muszę sprawdzić jak bardzo opuchnięte jest to miejsce i czy nie doszło do zerwania któregoś ze ścięgien. Daj znać, jeśli coś będzie nie w porządku lub za bardzo zaboli, jasne? — wytłumaczył, zakładając na dłonie lateksowe rękawiczki. Zerknął jeszcze raz na E’mala upewniając się, że wszystko zrozumiał. Usiadł kawałek dalej na kozetce tuż za jego plecami, a następnie ostrożnie ułożył dłonie na kontuzjowanym barku. Czuł pod palcami spięte mięśnie wywoływane najpewniej stresem, którego nie, Mal zupełnie nie potrafił ukrywać, co wydawało się dla Lawshu naprawdę rozczulające. Odciągnął jego bark do tyłu, dotknął ramienia, bicepsów. Potem poprosił mężczyznę, żeby robił kilka pełnych kółek całą ręką. W końcu doszedł do pewnego wniosku, że młodszy mocno naciągnął sobie mięsień, stąd ten ból i niesprawność ręki.
— Musisz podwinąć na chwilę koszulkę. Nałożę ci okłady, a później plastry stabilizujące, z którymi będziesz mógł dalej pracować. Ale powoli, bez mocnego wysiłku — odsunął się na moment, żeby wstać do szafki po potrzebną mu maść i okłady. Jednocześnie dał młodszemu chwilę na podwinięcie koszulki przynajmniej tak, aby miał dostęp do jego barku. Różowowłosy zawahał się przez chwilę po czym zgarnął z jednej z szuflad małą, kolorową kostkę z przesuwanymi elementami. Zazwyczaj tego typu zabawki stosował u młodszych pacjentów tak aby odciągnąć ich myśli, ale miał wrażenie, że na nieco starszym, ale wciąż dzieciaku także mogło to podziałać.
— Zakład, że skończę szybciej niż ty ułożysz tę kostkę? — zagadnął, uśmiechając się zaczepnie po czym wcisnął mu do ręki kostkę z pomieszanymi elementami, które należało dopasować tak, aby każda ścianka miała ten sam kolor. Nutka rywalizacji na pewno im nie zaszkodzi szczególnie, że poznali się od tej zawziętej strony, w której jeden drugiemu chciał utrzeć nosa.
Podczas gdy Mal zajął się układaniem kostki, Lawshu usiadł z powrotem na kozetce. Nałożył sobie na dłoń odrobinę żelu chłodzącego po czym delikatnie rozsmarował go na ramieniu ciemnowłosego. Młodszy mógł na pewno poczuć silną ulgę i mrowienie w miejscu, gdzie nałożona została maść. Odczekał aż przyzwyczai się do pierwszego kontaktu po czym leciutko chwycił go za ramię. Kciukiem zaczął powoli rozmasowywać spięte mięśnie. Pocierał jego bark, rozmasowywał ramię, skupiając się na swojej pracy. Law był przy tym niesamowicie dokładny, tak jakby mimo wcześniejszego braku kontaktu z Malem, znał jego ciało na pamięć. Kątem oka zerknął na ciemny tusz wbity pod skórę na ramieniu mężczyzny, przyglądając się temu, jaki tworzył wzór. Starał się co prawda, nie skupiać na nim zbyt długo, bo nie taki miał cel, a jednak tatuaż wzbudził wyraźnie jego zainteresowanie i musiał przyznać, że pasował idealnie temu temperamentnemu dzieciakowi.
Gdy mięśnie dostatecznie rozluźniły się pod jego palcami, a Law czuł, że i ciemnowłosy wydaje się nieco spokojniejszy, cofnął na moment dłonie, wstając z miejsca. Zerknął tylko przez jego ramię na jakim jest etapie układania kostki, a kiedy upewnił się, że zostało mu jeszcze trochę, czym prędzej przeszedł dalej do działania.
— Unieś i wyprostuj rękę. Nałożę ci teraz bandaże kinezjologiczne. Odciążą one twój uszkodzony mięsień. Nie ściągaj ich przez kilka dni, dobrze? Później możesz wrócić żebym nałożył ci nowe albo sam je zmienisz, jak będziesz uważał — dał mu wybór, nie chcąc do niczego przymuszać. Nałożył dwa plastry, jeden od karku wzdłuż ramienia, drugi po przeciwległej stronie od łopatki do klatki piersiowej. Dodał dwa zabezpieczające na sam bark. Ostatnie sekundy były niczym walka z czasem, kiedy obaj ścigali się kto pierwszy skończy. Law w ostatniej chwili zabrał Malowi kostkę, kiedy ten zamierzał właśnie skończyć. Uśmiechnął się przy tym zwycięsko, zdejmując rękawiczki.
— Nie przemęczaj się, zgoda? Skończyłem.
Hazel uwielbiał wszelkiego rodzaju sparingi, pokaz siły, sprytu i walki wręcz. Niestety rzadko kiedy miał okazję trenować z kimś w parze, zwyczajnie nie mogąc znaleźć chętnej ku temu osoby, która pozwoliłaby mu trochę się pokiereszować. Kiedy z kolei E’iro zgodził się być jego towarzyszem w walce, czuł wyraźne podekscytowanie na myśl, że będzie miał na kim przetestować swoje umiejętności. I tak, możliwie, że chciał też trochę się popisać po tym, gdy wyszedł na słabe chucherko. A Hazel wcale słaby nie był, a już tym bardziej nie jeśli chodziło o walkę wręcz.
Na sali przeznaczonej do treningów zjawił się jako pierwszy, przebrany w dopasowany, elastyczny kombinezon, który podkreślał jego klatkę piersiową i nogi. Czekając na starszego, miał okazję chwilę się rozgrzać i rozciągnąć, do czasu aż drzwi do sali ponownie nie otworzył się. Młodszy uśmiechnął się zachęcająco na widok jasnowłosego, czując ogromną ekscytację na myśl o rywalizacji między sobą. Obaj nie mieli okazji wcześniej przekonać się co do umiejętności drugiego, toteż mógłby być to całkiem efektowny pokazać własnych zdolności.
— Bez paniki, postaram się być delikatny — uśmiechnął się zaczepnie, zagrzewając starszego do odrobiny rywalizacji. Prawdopodobnie obaj potrzebowali rozładować między sobą napięcie spowodowane wydarzeniami z ostatnich dni.
Po zdjęciu butów, obaj ustali na macie naprzeciw siebie w swobodnej odległości.
— Mhm. Do pięciu rund. Trzy razy klepnięcie w podłogę, poddanie się — doprecyzował, a kiedy ewentualne ustalenia mieli już za sobą, przyjął luźną pozycję do walki, leciutko podskakując w miejscu na ugiętych nogach. Skoro Iro pozwolił mu zacząć, bez zbędnego gadania postanowił zaatakować jako pierwszy. Zbliżając się błyskawicznie do białowłosego, wymierzył mu kopnięcie w brzuch z prawej stopy, co zostało z kolei pomyślnie zablokowane przez jego przeciwnika. Hazel okręcił się wokół osi, próbując jeszcze kopnięcia z drugiej nogi, gdzie z kolei został chwycony za stopę i ściągnięty w dół. Chwycił Iro za materiał na jego klatce piersiowej, ciągnąc go ze sobą na ziemię. Obaj przeturlali się po podłodze do czasu, gdy starszy nie zablokował go przedramieniem, przyciskając go za krtań do podłogi. Niemal natychmiast poczuł trud w oddychaniu i poddał się bez większej próby walki.
Pierwsza przegrana wyraźnie nakręciło go na udowodnienie, że potrafi dużo więcej. Adrenalina powoli zaczynała dawać się we znaki, kiedy przy kolejnym podejściu Iro, złapał go za kołnierz, przerzucając nad głową. Hazel z lekkością okręcił się w powietrzu, luźno lądując na macie. Wykorzystując sekundę nieuwagi białowłosego, chwycił go od tyłu za szyję, przyduszając do swojego ramienia.
Kropelki potu osiadły na jego czole, kiedy po kolejnych dwóch rundach, był między nimi remis. Hazel był już całkiem solidnie poobijany, jego mięśnie przyjemnie mrowiły z bólu. Ten z kolei uśmierzała buzująca w żyłach adrenalina. Odbił się od ziemi, mając zamiar pochwycić Iro nogami i sprowadzić do parteru. Nie spodziewał się, że sam zostanie przerzucony na matę i nim się spostrzegł, białowłosy znalazł się tuż nad nim. Hazel zarzucił mu nogi na ramiona, starając się wykonać dźwignię w momencie, gdy starszy chwycił go za biodra, ramionami blokując rozstaw jego nóg. Pochylił się do przodu, na co młodszy był zmuszony przenieść cały ciężar ciała na swój kręgosłup. Złapał zacięte spojrzenie z tęczówkami swojego rywala, dostrzegając w nich taką samą zawziętość. Wplótł palce w jasne końcówki, ciągnąc nagle Iro za włosy. Żaden z nich nie miał zamiaru odpuścić, kiedy obaj testowali wytrzymałość drugiego.
Dopiero po parunastu uciekających sekundach i łapaniu oddechu, Hazel zdał sobie wreszcie sprawę w jakiej pozycji się znaleźli. Nie wiedzieć czemu, nagle zaczęło go okropnie to bawić i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, wkradającego mu się na usta.
— Czy ty nie mówiłeś coś przypadkiem o unikaniu kontaktu fizycznego z drugą osobą? Więc jednak macie wyjątki czy ty je masz? — zmrużył podejrzliwe tęczówki, przyglądając się mężczyźnie. Poluzował nieco uścisk na jego włosach, aż wreszcie opadł cały z sił, wykładając się na macie. Jego klatka piersiowa unosił się szybko, kiedy próbował unormować swój oddech. Wciąż bawiła go ta sytuacja, ale był naprawdę usatysfakcjonowany.
— Nie chciałbym na ciebie trafić, kiedy jesteś w formie — zaśmiał się, zabierając grzywkę ze spoconego czoła, nie ponosząc się jeszcze z ziemi.
— Ah tak? Dobrze. W takim razie inaczej to załatwimy — rzucił na odchodne, obracając się na pięcie by z wielką ochotą zostawić to wszystko wreszcie w cholerę i zająć się dużo ważniejszymi sprawami niż jakimś bezczelnym dzieciakiem.
Już od wejścia do gabinetu, czuć było jego wrogą aurę, która ciągnęła się za nim niczym kłęby dymu. Nie przejął się zupełnie tym, że Hazel i E’iro najwyraźniej o czymś rozmawiali, kiedy z głośnym trzaśnięciem zamknął za sobą drzwi, nie próbując nawet ukryć swojej złości.
— I weź tu bądź spokojny, kiedy musisz pracować z debilami — wymruczał pod nosem, przekładając sterty dokumentów i teczek z jednego końca biurka na drugie. Wątpił w to, żeby potrafił skupić się teraz na pracy, kiedy ktoś tak mocno nagiął jego cierpliwość. W rzeczywistości w całej te złości było więcej zmartwienia niż ktokolwiek mógłby go o nią podejrzewać. — Tak, mam tu na myśli tego twojego rogatego smarkacza, który pracuje z nadwyrężonym barkiem i prawdopodobnie zerwanym ścięgnem. I NIE CHCE dać sobie pomóc. Odprawił mnie z kwitkiem — poskarżył się Iro uznając, że powinien wiedzieć jak niedojrzale zachowuje się członek jego drużyny. Czy chciał w ten sposób dopiec dla Mala? Może, chociaż bardziej traktował to jako ostatnią deskę ratunku przed tym by młodszy naprawdę nie nabawił się czegoś poważniejszego. Równie dobrze mogliby odesłać go na Międzyplanetarnej Stacji Kosmicznej, jeżeli okazałby się nie zdolny do wypełnienia misji.
Ochłonął dopiero gdy starszy zaczął wyjaśniać mu i przy okazji Hazelowi, że badania lekarskie wcale nie były u nich rzeczą tak powszechną i prostą. Aeriasi starali się nie narażać na bliski kontakt z drugą osobą, niezależnie czy było to w kwestii zdrowia czy bliskości popartej uczuciami. I Lawshu rozumiał to doskonale, nie będąc ani trochę zaskoczonym w przeciwieństwie do Hazela. Ten z kolei spojrzał na starszego z wyraźnym zdziwieniem, nie mając wcześniej o tym bladego pojęcia. Cóż, na pewno zrobiło mu się przez moment głupio po tym, jak pozwolił sobie na okładanie Iro po tyłku. Co prawda, w ramach żartów, ale i tak czuł się winny. Już samo to, że rzeczywiście zgodził się donieść go wtedy na statek, zapewne naginało w jakiś sposób założenia ich rasy. Ale o tym miał zamiar ewentualnie porozmawiać z nim później.
Podczas gdy obaj zwinęli się z powrotem na małą eskapadę po pustyni w celu odstawienia żyjątka do jego naturalnego środowiska, Lawshu zaoferował się przejrzeć zebrane próbki i znowu popadł w papierkowej robocie. Po kilku godzinach monotonnej pracy zdążył jednak ochłonąć i im dłużej zastanawiał się nad zachowaniem E’mala, tym coraz mocniej dochodził do wniosku, że może źle do niego podszedł. Może powinien spróbować mu wyjaśnić, że badania nie naruszą jego moralności i przekonań wedle własnej rasy. Poza tym mogli ustalić twarde granice, których lekarz nie miałby zamiaru przekraczać. Teraz mógł jednak co najwyżej sobie gdybać, bo było już za późno, a podejście drugi raz do młodszego, raczej niczego by nie wniosło. Westchnął więc z jakimiś pretensjami do samego siebie. Jego rozmyślenia przerwało leciutkie pukanie do drzwi, na które skierował od razu turkusowe spojrzenie.
— Otwarte — mruknął, wciąż nie ruszając się od swojego zagraconego biurka. Nie spodziewał się ujrzeć w tym miejscu E’mala, który dość niepewnie wsunął się do środka pomieszczenia. Law aż odchylił się mocniej na fotelu, ilustrując go ciekawskim spojrzeniem. Miał wrażenie, że trafił na zupełnie inną osobę, bo młodszy chyba tylko z wyglądu przypominał dalej tego samego Mala, z którym zdążył tyle razy się pokłócić. Teraz jednak nie wzbudzał nawet chęci do jakiejkolwiek walki słownej wyglądając bardzo niepewnie... i spojrzenie Lawshu zmiękło praktycznie od razu.
Przez chwilę obserwował jeszcze jego nieporadną próbę nawiązania do wcześniejszej propozycji odnośnie obejrzenia jego barku. Nie powiedział tego oczywiście wprost, ale różowowłosy dość szybko zdołał się domyślić, nie wymagając od niego by mówił dalej.
— Usiądź. Zobaczę szybko jak to wygląda, dobrze? Sam lód może nie wystarczyć —wyjaśnił i nie czekając na odpowiedź mężczyzny, wstał od razu zza biurka przygotowując mu miejsce na kozetce, na której młodszy mógł usiąść. Każdy gest i zachowanie E’mala było poparte ogromną niepewnością i Law zdawał sobie sprawę, ile wysiłku musiało kosztować go przyjście tutaj. Nie chciał jednak nawiązywać do poprzedniej rozmowy i tym bardziej nie miał mu nic za złe. Ostatecznie cieszył się, że w ogóle do niego przyszedł nawet jeśli zadziałała tutaj reakcja Iro.
— Dotknę teraz twojego barku. Muszę sprawdzić jak bardzo opuchnięte jest to miejsce i czy nie doszło do zerwania któregoś ze ścięgien. Daj znać, jeśli coś będzie nie w porządku lub za bardzo zaboli, jasne? — wytłumaczył, zakładając na dłonie lateksowe rękawiczki. Zerknął jeszcze raz na E’mala upewniając się, że wszystko zrozumiał. Usiadł kawałek dalej na kozetce tuż za jego plecami, a następnie ostrożnie ułożył dłonie na kontuzjowanym barku. Czuł pod palcami spięte mięśnie wywoływane najpewniej stresem, którego nie, Mal zupełnie nie potrafił ukrywać, co wydawało się dla Lawshu naprawdę rozczulające. Odciągnął jego bark do tyłu, dotknął ramienia, bicepsów. Potem poprosił mężczyznę, żeby robił kilka pełnych kółek całą ręką. W końcu doszedł do pewnego wniosku, że młodszy mocno naciągnął sobie mięsień, stąd ten ból i niesprawność ręki.
— Musisz podwinąć na chwilę koszulkę. Nałożę ci okłady, a później plastry stabilizujące, z którymi będziesz mógł dalej pracować. Ale powoli, bez mocnego wysiłku — odsunął się na moment, żeby wstać do szafki po potrzebną mu maść i okłady. Jednocześnie dał młodszemu chwilę na podwinięcie koszulki przynajmniej tak, aby miał dostęp do jego barku. Różowowłosy zawahał się przez chwilę po czym zgarnął z jednej z szuflad małą, kolorową kostkę z przesuwanymi elementami. Zazwyczaj tego typu zabawki stosował u młodszych pacjentów tak aby odciągnąć ich myśli, ale miał wrażenie, że na nieco starszym, ale wciąż dzieciaku także mogło to podziałać.
— Zakład, że skończę szybciej niż ty ułożysz tę kostkę? — zagadnął, uśmiechając się zaczepnie po czym wcisnął mu do ręki kostkę z pomieszanymi elementami, które należało dopasować tak, aby każda ścianka miała ten sam kolor. Nutka rywalizacji na pewno im nie zaszkodzi szczególnie, że poznali się od tej zawziętej strony, w której jeden drugiemu chciał utrzeć nosa.
Podczas gdy Mal zajął się układaniem kostki, Lawshu usiadł z powrotem na kozetce. Nałożył sobie na dłoń odrobinę żelu chłodzącego po czym delikatnie rozsmarował go na ramieniu ciemnowłosego. Młodszy mógł na pewno poczuć silną ulgę i mrowienie w miejscu, gdzie nałożona została maść. Odczekał aż przyzwyczai się do pierwszego kontaktu po czym leciutko chwycił go za ramię. Kciukiem zaczął powoli rozmasowywać spięte mięśnie. Pocierał jego bark, rozmasowywał ramię, skupiając się na swojej pracy. Law był przy tym niesamowicie dokładny, tak jakby mimo wcześniejszego braku kontaktu z Malem, znał jego ciało na pamięć. Kątem oka zerknął na ciemny tusz wbity pod skórę na ramieniu mężczyzny, przyglądając się temu, jaki tworzył wzór. Starał się co prawda, nie skupiać na nim zbyt długo, bo nie taki miał cel, a jednak tatuaż wzbudził wyraźnie jego zainteresowanie i musiał przyznać, że pasował idealnie temu temperamentnemu dzieciakowi.
Gdy mięśnie dostatecznie rozluźniły się pod jego palcami, a Law czuł, że i ciemnowłosy wydaje się nieco spokojniejszy, cofnął na moment dłonie, wstając z miejsca. Zerknął tylko przez jego ramię na jakim jest etapie układania kostki, a kiedy upewnił się, że zostało mu jeszcze trochę, czym prędzej przeszedł dalej do działania.
— Unieś i wyprostuj rękę. Nałożę ci teraz bandaże kinezjologiczne. Odciążą one twój uszkodzony mięsień. Nie ściągaj ich przez kilka dni, dobrze? Później możesz wrócić żebym nałożył ci nowe albo sam je zmienisz, jak będziesz uważał — dał mu wybór, nie chcąc do niczego przymuszać. Nałożył dwa plastry, jeden od karku wzdłuż ramienia, drugi po przeciwległej stronie od łopatki do klatki piersiowej. Dodał dwa zabezpieczające na sam bark. Ostatnie sekundy były niczym walka z czasem, kiedy obaj ścigali się kto pierwszy skończy. Law w ostatniej chwili zabrał Malowi kostkę, kiedy ten zamierzał właśnie skończyć. Uśmiechnął się przy tym zwycięsko, zdejmując rękawiczki.
— Nie przemęczaj się, zgoda? Skończyłem.
Hazel uwielbiał wszelkiego rodzaju sparingi, pokaz siły, sprytu i walki wręcz. Niestety rzadko kiedy miał okazję trenować z kimś w parze, zwyczajnie nie mogąc znaleźć chętnej ku temu osoby, która pozwoliłaby mu trochę się pokiereszować. Kiedy z kolei E’iro zgodził się być jego towarzyszem w walce, czuł wyraźne podekscytowanie na myśl, że będzie miał na kim przetestować swoje umiejętności. I tak, możliwie, że chciał też trochę się popisać po tym, gdy wyszedł na słabe chucherko. A Hazel wcale słaby nie był, a już tym bardziej nie jeśli chodziło o walkę wręcz.
Na sali przeznaczonej do treningów zjawił się jako pierwszy, przebrany w dopasowany, elastyczny kombinezon, który podkreślał jego klatkę piersiową i nogi. Czekając na starszego, miał okazję chwilę się rozgrzać i rozciągnąć, do czasu aż drzwi do sali ponownie nie otworzył się. Młodszy uśmiechnął się zachęcająco na widok jasnowłosego, czując ogromną ekscytację na myśl o rywalizacji między sobą. Obaj nie mieli okazji wcześniej przekonać się co do umiejętności drugiego, toteż mógłby być to całkiem efektowny pokazać własnych zdolności.
— Bez paniki, postaram się być delikatny — uśmiechnął się zaczepnie, zagrzewając starszego do odrobiny rywalizacji. Prawdopodobnie obaj potrzebowali rozładować między sobą napięcie spowodowane wydarzeniami z ostatnich dni.
Po zdjęciu butów, obaj ustali na macie naprzeciw siebie w swobodnej odległości.
— Mhm. Do pięciu rund. Trzy razy klepnięcie w podłogę, poddanie się — doprecyzował, a kiedy ewentualne ustalenia mieli już za sobą, przyjął luźną pozycję do walki, leciutko podskakując w miejscu na ugiętych nogach. Skoro Iro pozwolił mu zacząć, bez zbędnego gadania postanowił zaatakować jako pierwszy. Zbliżając się błyskawicznie do białowłosego, wymierzył mu kopnięcie w brzuch z prawej stopy, co zostało z kolei pomyślnie zablokowane przez jego przeciwnika. Hazel okręcił się wokół osi, próbując jeszcze kopnięcia z drugiej nogi, gdzie z kolei został chwycony za stopę i ściągnięty w dół. Chwycił Iro za materiał na jego klatce piersiowej, ciągnąc go ze sobą na ziemię. Obaj przeturlali się po podłodze do czasu, gdy starszy nie zablokował go przedramieniem, przyciskając go za krtań do podłogi. Niemal natychmiast poczuł trud w oddychaniu i poddał się bez większej próby walki.
Pierwsza przegrana wyraźnie nakręciło go na udowodnienie, że potrafi dużo więcej. Adrenalina powoli zaczynała dawać się we znaki, kiedy przy kolejnym podejściu Iro, złapał go za kołnierz, przerzucając nad głową. Hazel z lekkością okręcił się w powietrzu, luźno lądując na macie. Wykorzystując sekundę nieuwagi białowłosego, chwycił go od tyłu za szyję, przyduszając do swojego ramienia.
Kropelki potu osiadły na jego czole, kiedy po kolejnych dwóch rundach, był między nimi remis. Hazel był już całkiem solidnie poobijany, jego mięśnie przyjemnie mrowiły z bólu. Ten z kolei uśmierzała buzująca w żyłach adrenalina. Odbił się od ziemi, mając zamiar pochwycić Iro nogami i sprowadzić do parteru. Nie spodziewał się, że sam zostanie przerzucony na matę i nim się spostrzegł, białowłosy znalazł się tuż nad nim. Hazel zarzucił mu nogi na ramiona, starając się wykonać dźwignię w momencie, gdy starszy chwycił go za biodra, ramionami blokując rozstaw jego nóg. Pochylił się do przodu, na co młodszy był zmuszony przenieść cały ciężar ciała na swój kręgosłup. Złapał zacięte spojrzenie z tęczówkami swojego rywala, dostrzegając w nich taką samą zawziętość. Wplótł palce w jasne końcówki, ciągnąc nagle Iro za włosy. Żaden z nich nie miał zamiaru odpuścić, kiedy obaj testowali wytrzymałość drugiego.
Dopiero po parunastu uciekających sekundach i łapaniu oddechu, Hazel zdał sobie wreszcie sprawę w jakiej pozycji się znaleźli. Nie wiedzieć czemu, nagle zaczęło go okropnie to bawić i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, wkradającego mu się na usta.
— Czy ty nie mówiłeś coś przypadkiem o unikaniu kontaktu fizycznego z drugą osobą? Więc jednak macie wyjątki czy ty je masz? — zmrużył podejrzliwe tęczówki, przyglądając się mężczyźnie. Poluzował nieco uścisk na jego włosach, aż wreszcie opadł cały z sił, wykładając się na macie. Jego klatka piersiowa unosił się szybko, kiedy próbował unormować swój oddech. Wciąż bawiła go ta sytuacja, ale był naprawdę usatysfakcjonowany.
— Nie chciałbym na ciebie trafić, kiedy jesteś w formie — zaśmiał się, zabierając grzywkę ze spoconego czoła, nie ponosząc się jeszcze z ziemi.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie spodziewał się, że walka od samego początku będzie tak intensywna. Trochę minęło, od kiedy miał ostatni raz sparing, a zdecydowanie nie oczekiwał, że od początku zostanie wrzucony na głęboką wodę. Hazel, mimo zapewnień, że trochę mu odpuści, wcale tego nie zrobił - albo właśnie zrobił, co byłoby nieco przytłaczające w kontekście jego zdolności. E’iro natomiast naprawdę bardzo szybko musiał się skupić i przypomnieć wszystko to, czego był nauczony. Chwila minęła, zanim nie znalazł swojego rytmu, ale gdy to już się stało, dał radę dużo płynniej odpowiadać na ataki mężczyzny. Sam też przestał się powstrzymywać. Wraz z każdą kolejną rundą ich rywalizacja się zwiększała; żaden z nich nie chciał odpuścić drugiemu. I mimo że byli nadal ostrożni, aby nie uszkodzić się za bardzo, jak i wciąż wyczuwali swoje style walki, to była to rozrywka zawzięta. E’iro ledwo nadążał za Hazelem, i o ile nie miał dużego problemu w kwestii jego siły, tak ledwo dawał sobie radę, aby zdążyć zablokować jego uderzenia.
Gdy w końcu doszło do ostatniej rozgrywki, a oni znaleźli się w parterze, każdy z nich chciał wygrać. Remis najwyraźniej nie był zbyt satysfakcjonujący, więc kotłowali się na ziemi, walcząc o zyskanie przewagi. To też w końcu doprowadziło do dość ciekawej pozycji, jednak zanim E’iro jakkolwiek mógł zareagować, poczuł ciągnięcie za włosy. Zdziwił się nieco tym nieoczekiwanym atakiem, a krótkie parsknięcie uciekło mu z ust. Dość dziecinna zagrywka, ale w swojej prostocie równie sprytna, jak i może nawet zabawna. Uznał też to za raczej koniec rozgrywki. Żaden z nich nie mógł już nic zrobić, w dwójkę przyblokowali siebie wzajemnie, E’iro u góry, trzymany przez nogi Hazela na odpowiednią długość, aby nie miał jak zmusić go do odklepania, ale równocześnie sam był za daleko, żeby zaatakować starszego.
Mężczyzna uśmiechnął się zadziornie, słysząc jego słowa. Zanim jednak mu odpowiedział, czując jak ten luzuje do tej pory dość mocny uścisk na włosach, sam sięgnął po jego ucho, ciągnąc je bez oporów. Ot co, rewanż za nie fair zagranie z jego strony. Nie zamierzał być lepszy, o to to nie. Co więcej, wcale nie hamował się jakoś bardzo, dość mocno pozwalając sobie na targnięcie jego uchem, zanim sam się nie odsunął, w końcu robiąc między nimi dystans.
- Ze wszystkimi tak szybko przechodzisz do ciągnięcia za włosy, czy jestem wyjątkiem? - odbił od razu z nonszalancją na twarzy, siadając obok mężczyzny. Ręką przetarł nieco spocone czoło, regulując oddech, ale nie potrafił powstrzymać drobnego, usatysfakcjonowanego uśmiechu rozciągającego jego usta.
- Ja w ogóle na ciebie nie chciałbym trafić. Czuję w kościach, że będę regenerował się po tym parę dni - zaśmiał się w odpowiedzi, dopiero po chwili w końcu też odpowiadając na jego pytanie. - Generalnie w wojsku sparingi z oczywistych względów są wyjątkiem. Ale tak naprawdę ja po prostu za bardzo nie żyję według, hm, wyznań Arias? - rzucił nieco lakonicznie, posyłając mu krótkie spojrzenie. Nie zamierzał wchodzić w szczegóły, ale jednak chciał też zaznaczyć, że choćby w porównaniu do E’mala, on nie przykładał do tego aż takiej wagi. Ku odwiecznemu ubolewaniu jego matki. - Ale jeszcze raz klepniesz mnie w tyłek to zostawię cię na pierwszej lepszej planecie - dodał zaraz z przesłodzonym uśmiechem, jednak w jego głosie nie było gniewu, a jedynie ciągłe rozbawienie całokształtem sytuacji. Przeciągnął się lekko, w końcu czując się zrelaksowany. Miał wrażenie, że od kiedy tylko wylecieli, nie schodziło z niego napięcie. Dopiero teraz emocje nieco z niego zeszły, przywracając mu spokój. Wstał, podając też rękę Hazelowi.
- Dobra walka - powiedział, uśmiechając się krótko do chłopaka, a podniósłszy go na nogi, od razu puścił jego dłoń. Co za dużo to jednak niezdrowo. - Po paru jeszcze takich treningach możemy zacząć się wymieniać radami. Dużo możemy się od siebie nauczyć - zaproponował luźno, rozciągając nieco obolałe ciało, jak i poprawiając rozwichrzone, długie włosy. Już wtedy wiedział, że treningi z Hazelem na pewno wyjdą mu na dobre. - Chcesz sprawdzić, co Amae nam zaplanowała na następną podróż? - zagaił z uśmiechem, a słysząc zgodę, w dwójkę ruszyli w stronę kokpitu.
Brew E’iro uniosła się w górę, gdy dostrzegł w pomieszczeniu pochylonego nad pulpitem z najróżniejszymi mapami Bu i Amae. Dyskutowali o czymś zaskakująco żywo, co tym bardziej wywołało uśmiech na twarzy starszego.
- Dogadują się chyba najlepiej - mruknął konspiracyjnie w stronę Hazela. - Która planeta następna i ile będziemy tam lecieć? - zagaił pozostałą dwójkę, a zbliżywszy się do pulpitu, przejrzał wzrokiem jakieś plany map i galaktyk. Niektóre rozpoznał, większość jednak była mu obca.
E’mal był przerażony, chociaż usilnie starał się to ukryć. Gdy usiadł na kozetce, cały spięty i niepewny, wiedział że nie ma odwrotu. Z trudem przełknął ślinę, błądząc zagubionym spojrzeniem po podłodze i wypominając sobie, że w ogóle przyszedł. Drgnął, gdy mimo ostrzeżenia, poczuł pierwszy kontakt na ramieniu. Jego oczy zacisnęły się tak samo kurczowo jak dłonie na brzegu kozetki. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak było. A właściwie pamiętał, stąd tylko tym bardziej czuł się niezręcznie, gdy sprawne palce badały jego bark. Jak bardzo nie przyzwyczajony był do czegoś takiego. Nawet nie zwracał uwagi na ból w trakcie, zbyt skupiony na swoich pędzących myślach. Miał wrażenie, że oddech mógł wziąć dopiero wtedy, gdy lekarz w końcu się na moment od niego odsunął. Nieco się rozluźnił, wypuszczając ze świstem powietrze z ust. Podwinął koszulkę, tak jak został poproszony, czując zażenowanie wkradające się na twarz. Będzie odreagowywał tę sytuację dniami. Złapał podaną mu kostkę, przyglądając się jej z zaciekawieniem. Domyślał się, że Lawshu chciał odwrócić jego uwagę, co przyjął z ulgą. A słysząc wyzwanie, nawet wysilił się na krótki uśmiech.
- Przegrasz - rzucił pozornie pewnym głosem, od razu zabierając się za układanie zabawki. Oczywiście nadal nie potrafił w pełni poświęcić uwagi temu zajęciu, ale na pewno pomagało to chociaż nieco oderwać jego uwagę od tego, co działo się przy jego barku. Samo układanie, o ile na początku nie wiedział, jak się do niego zabrać, tak bardzo szybko połączył kropki, przyspieszając swoje działania. Przypominało mu to nieco operowanie w silniku, co zmienić i ułożyć, żeby wszystko działało. A w tym był dobry. Dlatego też w pewnym momencie na jego ustach był drobny, prywatny uśmiech, gdy coraz więcej zaczęło mu się udawać. Czas płynął szybko, mimo wciąż odczuwanego dosadnego dyskomfortu z sytuacją, i zanim nie spostrzegł, z jego rąk została zabrana kostka, która prawie już była ułożona.
- H-hej! Prawie skończyłem! - Spojrzał oburzony na lekarza, marszcząc lekko brwi, zanim nie zrozumiał, że jego wizyta dobiegła końca. Rozruszał ostrożnie bark, z lekkim zdziwieniem czując, że ten nie ciągnął już tak, jak wcześniej. Ubrał prędko koszulkę, gotowy opuścić gabinet. Na moment spotkał spojrzenie Lawshu i otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął, czując się wciąż nieco zażenowany całą tą sytuacją. Szczególnie wadziło mu to, że wpierw odprawił mężczyznę, gdy ten zaproponował mu pomoc. Co prawda nadal miał mu za złe to, jak do niego mówił, to teraz, widząc żywe efekty jego pracy i to, jak profesjonalnie się nim zajął, czuł się nieco głupio.
- Ja…dziękuję - mruknął pod nosem. - I przepraszam. Za wcześniej - dodał cicho, i zanim natarczywa czerwień znów pochłonęła jego policzki, szyję i uszy, szybkim krokiem skierował się do wyjścia i zamknął za sobą drzwi, regulując oddech. I niby nie miał już się nadwyrężać, ale czuł się tak, jak gdyby emocje rozwalały go od wewnątrz, a wspomnienie palców na swojej skórze wywoływało nieprzyjemne ciarki na kręgosłupie. Wszystkiego było za dużo, a myśli zbyt przytłaczające; nie miał pojęcia, jak sobie z nimi poradzić, więc zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu na myśl. Mianowicie, skierował swoje kroki w stronę sterowni. Miał już sobie odpuścić pracę i dokończyć kolejnego dnia, ale w takim stanie na pewno nie uśnie, więc równie dobrze mógł zrobić to teraz. Umożliwi im to szybsze dolecenie na kolejną planetę. Nie zamierzał się przeciążać, tak jak zostało mu polecone, w końcu nie chciał ponawiać wizyty u Lawshu. Ale nieco pracy, nawet jakiejś statycznej, na pewno odsunie jego myśli od tego, co się wydarzyło.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zupełnie nie spodziewał się ataku na jego wystające uszy, które stanowiły jedną z najbardziej unerwionych miejsc na jego ciele. Hazel natychmiast skrzywił się więc z niesmakiem, pociągnięty niedelikatnie w bok. Syknął coś i naburmuszył się, szybko także żałując tego, że zachciało mu się pod koniec grać tak nieczysto. Raczej potraktował to jako formę zaczepki niżeli dalszej próby wygrania ze starszym. Nie spodziewał się tylko, że Iro może nie mieć żadnych oporów by odwdzięczyć mu się tym samym. Nie było sensu dłużej się przepychać i mogli pozostawić tę walkę z nierozstrzygniętym remisem, przekładając ją w czas, gdyby jeszcze kiedyś zachciało im się podobnego sparingu.
Gdy tylko mężczyzna go puścił, chwycił się za uszko, które wyraźnie go piekło, przez chwilę pocierając je palcami, starając rozmasować po nieprzyjemnym szarpnięciu. Nie miał zamiaru mu tego wypominać, za to zamyślił się na krótką chwilę, traktując pytanie białowłosego prawdopodobnie trochę zbyt dosłownie.
— Nie, możesz czuć się wyjątkowy — uśmiechnął się zaczepnie ciesząc się jak nigdy wcześniej z tego remisu. Iro naprawdę dał radę go zmęczyć i musiał mocno natrudzić się, żeby z nim nie przegrać. Był również zadowolony, kiedy białowłosy sam go pochwalił. Na pewno inaczej patrzyli teraz na wgląd drugiej rasy, nie traktując jej tak lekceważąco jak wcześniej. Mogli naprawdę wiele się od siebie nauczyć.
Z kolei przy drugiej odpowiedzi starszego, jego brwi powędrowały lekko ku górze i przyglądał mu się z wyraźnym zacięciem w oczach, trochę tak jakby nie spodziewał się uzyskać takiej odpowiedzi. To znaczy, że Iro nie był i nawet nie uważał się za kogoś idealnego, mając w sobie więcej cech z budownika niż można byłoby przypuszczać. Nie wiedzieć czemu, Hazel poczuł się na tę informację jeszcze bardziej zadowolony. Trochę uspokoił go fakt, że nie musiał zaczynać się bezwzględne pilnować, żeby znowu nie urazić kogoś z ich rasy.
— Nie masz przypadkiem tytułu szlacheckiego? Mogę cię teraz nazywać zbuntowanym księciem? — zaśmiał się, oczywiście wszystko traktując to jako zwyczajne żarty. Nie chciał zagłębiać się w temat, dlaczego Iro nie zgadzał się z wyznaniami ich rasy, dlaczego nie starał się aż tak ich przestrzegać. Być może sam mu to kiedyś wyjaśni, ale póki co, postanowił na niego nie naciskać. Z wdzięcznością za to przyjął pomocną dłoń, chwytając go po chwili za rękę by podnieść się wreszcie z ziemi. Wciąż nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy zaczęli rozmawiać ze sobą coraz bardziej naturalnie, pozwalając sobie za drobne docinki poparte żartami.
— Bardzo kusząca propozycja. Rozważę czy jednak jej nie wykorzystać — wciąż się śmiał, a później sam otrzepał swój tyłek z ewentualnego kurzu. Coś by wymyślił, żeby zbyt długo nie zalegać na tej obcej planecie, gdyby rzeczywiście przyszło mu jeszcze do głowy, by kiedyś ponownie zainteresować się tyłkiem Iro.
Przytaknął ostatecznie na wzmiankę o tym, by sprawdzić jak Amae i reszcie idzie z ustalaniem kursu na kolejną planetę. Wystarczająco długo zalegali na tej pustyni i miał zdecydowanie po dziurki w nosie piasku, woląc czym prędzej wydostać się z tego miejsca.
Kiedy tylko znaleźli się w sterowni, mieli okazję podejrzeć dwójkę członków ich załogi pracujących w nad wyraz spokojnej atmosferze, bez zbędnych kłótni i docinek, jak to było w przypadku Hazela i E’iro czy E’mala i Lawshu. Młodszy zdał sobie sprawę, że powinien od początku dać im większą szansę na zapoznanie się, większą otwartość w stosunku do drugiej rasy, chociaż takie przygody jak ta z wyprawą na pustynię czy gonitwą za szczurem sprawiały, że te konflikt same się rozwiązywały, powoli stabilizując ich relację.
Amae od razu skierowała na nich swoje spojrzenie, gdy tylko zjawili się w środku, a gdy wszyscy całą czwórką znaleźli się przy otwartej mapie wyświetlanej w przestrzeni nad jednym ze panelów, różowowłosa przesunęła coś palcami po układzie planet, powiększyła jedną z orbit po czym wskazała na niedużą planetę, na którą mieli teraz się udać.
— I-CE10, nic o niej nie wiemy, poza tym, że dopiero niedawno ją odkryli. 33 j.a od naszego obecnego położenia. Wyznaczyłam już nam kurs, możecie startować — poinformowała, na co Hazel z przejęciem pokiwał głową, posyłając E’iro porozumiewawcze spojrzenie. Nie było co dłużej czekać, naprawdę potrzebowali się stąd wydostać.
Poczekali aż Amae i Bu opuszczą kokpit po czym natychmiast zajęli miejsca przy swoich panelach sterowniczych, przygotowując się co startu. Ten z kolei wyszedł im dużo lepiej niż samo lądowanie i już po chwili przecięli warstwy atmosfery, znajdując się z powrotem w przestrzeni kosmicznej. Wszystko poszło zgodnie z planem i po wyrównaniu kursu, doszli do porozumienia, że nie muszą obaj zalegać przy sterach. Wystarczy, że będą zmieniać się co kilka godzin, bo lot miał zająć im dłużej niż jeden dzień. Po krótkiej wymianie zdań, doszli do wniosku, że Hazel pierwszy może wskoczyć pod prysznic i zmyć z siebie ostatnie krople zmęczenia po wymagającym sparingu. Tak też zresztą zrobił, po powrocie do swojego pokoju, wskakując zaraz pod prysznic. Zaraz po nim postanowił położyć się na kilka godzin spać, tak by wieczorem móc zmienić Iro i dać z kolei jemu odpocząć.
Kładąc się do łóżka, nie przewidział zupełnie, że jego materac do połowy będzie zajęty przez słodko drzemiącego Felona. Hazel nie miał nawet pojęcia jak zwierzę się tutaj dostało i dlaczego postanowiło zakopać się w jego pościeli. W końcu jasnowłosy tłumaczył, że Tanigrei wolą chłodne temperatury, a z kolei w jego pokoju było naprawdę ciepło. Młodszy nie miał jednak serca go zgonić, przesunął jedynie jego łapę w bok, robiąc sobie miejsce na materacu. Pogłaskał jeszcze zwierzę po pyszczku, a zaraz potem sam usnął w towarzystwie czworonoga.
Start i lądowanie były tymi dwoma elementami, które wymagały udziału obu pilotów, toteż kiedy zbliżyli się do planety, obaj znajdowali się w kokpicie, przygotowani do zniżenia lotu.
— To co? Tym razem robimy to dobrze? — zagadnął do starszego, nawiązując do ich poprzedniej, niekoniecznie udanej próby wylądowania na naprawdę prostym terenie. Uczyli się na błędach i mieli już większe doświadczenie, jak tym razem nie podchodzić do lądowania.
Otrzymawszy zgodę od jasnowłosego, zajął się swoją częścią pilota, a kiedy udało im się skoordynować ruchy, płynnie zeszli w dół. Hazel był gotów ucieszyć się za udaną akcję, gdyby nie to, że już pod chwili przed przednią szybą wyrósł im kawałek lodowca, o którego omal co nie zaczepili bocznym skrzydłem. Młodszy syknął cicho, trzymając nerwy na wodzy, a zaraz potem zerknął na Iro, dzięki któremu uniknęli zderzenia z górą. To był jednak dopiero początek ich trudności, bowiem im niżej starali się opaść, tym coraz więcej lodowych skał napotykali na swojej drodze.
— Możemy mieć problem ze znalezieniem miejsca do lądowania. Oblećmy może jeszcze raz ten lodowiec — zaproponował, powoli przekrzywiając stery w bok, żeby gładko skręcić między kolejnymi górami. Minąwszy wystający szczyt, zobaczyli nagle przed sobą różowo-zieloną smugę rozpościerającą się na niebie. Pręgi światła tworzyły fale nad lodowymi szczytami gór. W tym samym momencie do pomieszczenia weszła pozostała część załogi i wszyscy mieli okazję zobaczyć na własne oczy zorze polarną.
— Niesamowite. Widziałeś kiedyś coś podobnego? —zachwycił się młodszy, jak dziecko nie mogąc oderwać wzroku od kolorowego światła, obok którego przelatywali.
Gdy udało im się znaleźć nareszcie choć skrawek wolniej przestrzeni, na której mogli wylądować, byli już pewni, że planeta w całości skuta była lodem. Temperatura musiała być niesamowicie niska, bo nie widzieli nawet jednego rozpuszczonego jeziora, nie wspominając o roślinności. Cała powierzchnia skuta wielką bryłą lodu, na którą myśl Hazelowi zrobiło się mimowolnie zimno.
— Pozostaje kwestia ustalenia, kto zostaje na statku — wyskoczył z pytaniem Lawshu, zdając sobie sprawę, że Nefeli dużo gorzej poradzą sobie na zewnątrz. Gdyby jednak zaszła taka potrzeba, nie miał zamiaru wykręcać się, trochę wmawiając sobie, że skoro Ariasi poradzili sobie na pustyni, to oni podołają na lodowcu.
— Wiecie co, ja chyba tym razem sobie odpuszczę. Wybaczcie, nie dam rady —westchnął mniej śmialej ciemnowłosy, nie ukrywając, że źle się czuł na myśl o wyjściu na zewnątrz. Wcale nie tak łatwo było mu przyznać, że z czegoś się wycofuje. Uciekł mimowolnie gdzieś wzrokiem, wciskając się w swój fotel.
Gdy tylko mężczyzna go puścił, chwycił się za uszko, które wyraźnie go piekło, przez chwilę pocierając je palcami, starając rozmasować po nieprzyjemnym szarpnięciu. Nie miał zamiaru mu tego wypominać, za to zamyślił się na krótką chwilę, traktując pytanie białowłosego prawdopodobnie trochę zbyt dosłownie.
— Nie, możesz czuć się wyjątkowy — uśmiechnął się zaczepnie ciesząc się jak nigdy wcześniej z tego remisu. Iro naprawdę dał radę go zmęczyć i musiał mocno natrudzić się, żeby z nim nie przegrać. Był również zadowolony, kiedy białowłosy sam go pochwalił. Na pewno inaczej patrzyli teraz na wgląd drugiej rasy, nie traktując jej tak lekceważąco jak wcześniej. Mogli naprawdę wiele się od siebie nauczyć.
Z kolei przy drugiej odpowiedzi starszego, jego brwi powędrowały lekko ku górze i przyglądał mu się z wyraźnym zacięciem w oczach, trochę tak jakby nie spodziewał się uzyskać takiej odpowiedzi. To znaczy, że Iro nie był i nawet nie uważał się za kogoś idealnego, mając w sobie więcej cech z budownika niż można byłoby przypuszczać. Nie wiedzieć czemu, Hazel poczuł się na tę informację jeszcze bardziej zadowolony. Trochę uspokoił go fakt, że nie musiał zaczynać się bezwzględne pilnować, żeby znowu nie urazić kogoś z ich rasy.
— Nie masz przypadkiem tytułu szlacheckiego? Mogę cię teraz nazywać zbuntowanym księciem? — zaśmiał się, oczywiście wszystko traktując to jako zwyczajne żarty. Nie chciał zagłębiać się w temat, dlaczego Iro nie zgadzał się z wyznaniami ich rasy, dlaczego nie starał się aż tak ich przestrzegać. Być może sam mu to kiedyś wyjaśni, ale póki co, postanowił na niego nie naciskać. Z wdzięcznością za to przyjął pomocną dłoń, chwytając go po chwili za rękę by podnieść się wreszcie z ziemi. Wciąż nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy zaczęli rozmawiać ze sobą coraz bardziej naturalnie, pozwalając sobie za drobne docinki poparte żartami.
— Bardzo kusząca propozycja. Rozważę czy jednak jej nie wykorzystać — wciąż się śmiał, a później sam otrzepał swój tyłek z ewentualnego kurzu. Coś by wymyślił, żeby zbyt długo nie zalegać na tej obcej planecie, gdyby rzeczywiście przyszło mu jeszcze do głowy, by kiedyś ponownie zainteresować się tyłkiem Iro.
Przytaknął ostatecznie na wzmiankę o tym, by sprawdzić jak Amae i reszcie idzie z ustalaniem kursu na kolejną planetę. Wystarczająco długo zalegali na tej pustyni i miał zdecydowanie po dziurki w nosie piasku, woląc czym prędzej wydostać się z tego miejsca.
Kiedy tylko znaleźli się w sterowni, mieli okazję podejrzeć dwójkę członków ich załogi pracujących w nad wyraz spokojnej atmosferze, bez zbędnych kłótni i docinek, jak to było w przypadku Hazela i E’iro czy E’mala i Lawshu. Młodszy zdał sobie sprawę, że powinien od początku dać im większą szansę na zapoznanie się, większą otwartość w stosunku do drugiej rasy, chociaż takie przygody jak ta z wyprawą na pustynię czy gonitwą za szczurem sprawiały, że te konflikt same się rozwiązywały, powoli stabilizując ich relację.
Amae od razu skierowała na nich swoje spojrzenie, gdy tylko zjawili się w środku, a gdy wszyscy całą czwórką znaleźli się przy otwartej mapie wyświetlanej w przestrzeni nad jednym ze panelów, różowowłosa przesunęła coś palcami po układzie planet, powiększyła jedną z orbit po czym wskazała na niedużą planetę, na którą mieli teraz się udać.
— I-CE10, nic o niej nie wiemy, poza tym, że dopiero niedawno ją odkryli. 33 j.a od naszego obecnego położenia. Wyznaczyłam już nam kurs, możecie startować — poinformowała, na co Hazel z przejęciem pokiwał głową, posyłając E’iro porozumiewawcze spojrzenie. Nie było co dłużej czekać, naprawdę potrzebowali się stąd wydostać.
Poczekali aż Amae i Bu opuszczą kokpit po czym natychmiast zajęli miejsca przy swoich panelach sterowniczych, przygotowując się co startu. Ten z kolei wyszedł im dużo lepiej niż samo lądowanie i już po chwili przecięli warstwy atmosfery, znajdując się z powrotem w przestrzeni kosmicznej. Wszystko poszło zgodnie z planem i po wyrównaniu kursu, doszli do porozumienia, że nie muszą obaj zalegać przy sterach. Wystarczy, że będą zmieniać się co kilka godzin, bo lot miał zająć im dłużej niż jeden dzień. Po krótkiej wymianie zdań, doszli do wniosku, że Hazel pierwszy może wskoczyć pod prysznic i zmyć z siebie ostatnie krople zmęczenia po wymagającym sparingu. Tak też zresztą zrobił, po powrocie do swojego pokoju, wskakując zaraz pod prysznic. Zaraz po nim postanowił położyć się na kilka godzin spać, tak by wieczorem móc zmienić Iro i dać z kolei jemu odpocząć.
Kładąc się do łóżka, nie przewidział zupełnie, że jego materac do połowy będzie zajęty przez słodko drzemiącego Felona. Hazel nie miał nawet pojęcia jak zwierzę się tutaj dostało i dlaczego postanowiło zakopać się w jego pościeli. W końcu jasnowłosy tłumaczył, że Tanigrei wolą chłodne temperatury, a z kolei w jego pokoju było naprawdę ciepło. Młodszy nie miał jednak serca go zgonić, przesunął jedynie jego łapę w bok, robiąc sobie miejsce na materacu. Pogłaskał jeszcze zwierzę po pyszczku, a zaraz potem sam usnął w towarzystwie czworonoga.
Start i lądowanie były tymi dwoma elementami, które wymagały udziału obu pilotów, toteż kiedy zbliżyli się do planety, obaj znajdowali się w kokpicie, przygotowani do zniżenia lotu.
— To co? Tym razem robimy to dobrze? — zagadnął do starszego, nawiązując do ich poprzedniej, niekoniecznie udanej próby wylądowania na naprawdę prostym terenie. Uczyli się na błędach i mieli już większe doświadczenie, jak tym razem nie podchodzić do lądowania.
Otrzymawszy zgodę od jasnowłosego, zajął się swoją częścią pilota, a kiedy udało im się skoordynować ruchy, płynnie zeszli w dół. Hazel był gotów ucieszyć się za udaną akcję, gdyby nie to, że już pod chwili przed przednią szybą wyrósł im kawałek lodowca, o którego omal co nie zaczepili bocznym skrzydłem. Młodszy syknął cicho, trzymając nerwy na wodzy, a zaraz potem zerknął na Iro, dzięki któremu uniknęli zderzenia z górą. To był jednak dopiero początek ich trudności, bowiem im niżej starali się opaść, tym coraz więcej lodowych skał napotykali na swojej drodze.
— Możemy mieć problem ze znalezieniem miejsca do lądowania. Oblećmy może jeszcze raz ten lodowiec — zaproponował, powoli przekrzywiając stery w bok, żeby gładko skręcić między kolejnymi górami. Minąwszy wystający szczyt, zobaczyli nagle przed sobą różowo-zieloną smugę rozpościerającą się na niebie. Pręgi światła tworzyły fale nad lodowymi szczytami gór. W tym samym momencie do pomieszczenia weszła pozostała część załogi i wszyscy mieli okazję zobaczyć na własne oczy zorze polarną.
— Niesamowite. Widziałeś kiedyś coś podobnego? —zachwycił się młodszy, jak dziecko nie mogąc oderwać wzroku od kolorowego światła, obok którego przelatywali.
Gdy udało im się znaleźć nareszcie choć skrawek wolniej przestrzeni, na której mogli wylądować, byli już pewni, że planeta w całości skuta była lodem. Temperatura musiała być niesamowicie niska, bo nie widzieli nawet jednego rozpuszczonego jeziora, nie wspominając o roślinności. Cała powierzchnia skuta wielką bryłą lodu, na którą myśl Hazelowi zrobiło się mimowolnie zimno.
— Pozostaje kwestia ustalenia, kto zostaje na statku — wyskoczył z pytaniem Lawshu, zdając sobie sprawę, że Nefeli dużo gorzej poradzą sobie na zewnątrz. Gdyby jednak zaszła taka potrzeba, nie miał zamiaru wykręcać się, trochę wmawiając sobie, że skoro Ariasi poradzili sobie na pustyni, to oni podołają na lodowcu.
— Wiecie co, ja chyba tym razem sobie odpuszczę. Wybaczcie, nie dam rady —westchnął mniej śmialej ciemnowłosy, nie ukrywając, że źle się czuł na myśl o wyjściu na zewnątrz. Wcale nie tak łatwo było mu przyznać, że z czegoś się wycofuje. Uciekł mimowolnie gdzieś wzrokiem, wciskając się w swój fotel.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Poświęcił trzy dni, próbując dojść do tego, gdzie Felon spędzał noce. Pierwszą, gdzie zwierzaka zabrakło w jego standardowym legowisku obok biurka E’iro, zignorował, ponieważ założył, że zwierzak po prostu zaszył się gdzieś na statku. Podczas drugiej zaczął się martwić, ale jako że wtedy przypadała na niego kolej pilotowania, poprosił Aretheneadema, aby go poszukał, jednak znów nie udało im się zlokalizować zwierzaka. Żaden z nich nie wpadł na to, że Felon mógł przez ten czas co wieczór zaszywać się piętro niżej u Hazela. Dopiero gdy podjął kiedyś temat w jego towarzystwie dowiedział się tych rewelacji i sam nie wiedział, jak się z nimi czuł; nieco dziecinnie czuł zazdrość, że jego odchowany od małego podopieczny zostawił go na rzecz kompletnego nieznajomego, ale z drugiej strony nie zamierzał się też wykłócać, zostawiając Felonowi wybór, z kim wolał spędzać czas. Hazelowi natomiast powiedział, że gdyby kiedykolwiek mu to przeszkadzało, ma wolną rękę, aby go odprowadzić – wtedy E’iro się nim zajmie.
Na kolejną planetę z kolei podlecieli stosunkowo szybko i sprawnie, a sam jej klimat był przyjemną odmianą od ostatniej. E’iro nie mógł przestać myśleć o domu, gdy z oddali widział pałanie lodu, ostrych skał i gór, wszystko pokryte śniegiem. Było to sentymentalne odczucie, jako że nie odwiedzał rodziny już od dłuższego czasu, stąd nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu w kącikach warg.
- Wcześniej też wyszło nam dobrze – zaśmiał się krótko w odpowiedzi do Hazela na wspomnienie pamiętnego, piaskowego lądowania, ale rzeczywiście skupił się dużo bardziej, gdy lodowe wiatry obijały się o statek, utrudniając utrzymanie pozycji, a skały lodowcowe uniemożliwiały swobodne opuszczenie statku, jak i zwiększały ryzyko rozbicia się. Tak jak Hazel zaproponował, spędzili jeszcze chwilę oblatując lodowce w poszukiwaniu dostatecznie płaskiego terenu. E’iro nie spodziewał się, że w trakcie tego lotu nagle niebo rozświetli się na zielono-żółto, na chwilę wcinając ich całą gromadę w szczere zdziwienie.
- Podobne występują na Aerii, chociaż te są bardziej urokliwe – przyznał szczerze, zaraz też kątem oka spoglądając na mężczyznę; jego zachwyt widokiem był dość uroczy. W końcu też udało im się znaleźć odpowiednią przestrzeń do wylądowania i E’iro nie ukrywał, że tym razem nie było za łatwo, pozbył się maski nonszalancji na rzecz skupienia i powagi. Następnym razem w trudnych warunkach zostawi to Bu, on zdecydowanie poradziłby sobie lepiej.
- Dobre pytanie – skomentował białowłosy, patrząc raz na lekarza, zaraz też na Hazela, który zaraz oznajmił, że tym razem zostanie. Iro pokiwał głową z lekkim uśmiechem, w duchu przyznając, że rzeczywiście była to dość rozsądna decyzja, biorąc pod uwagę ich ostatnie rewelacje, a temperatura na zewnątrz bowiem mogła być naprawdę obciążająca dla organizmu, który nie był do niej przyzwyczajony. Nie chciał jednak komentować tego w jakikolwiek sposób, obawiając się, że mógłby powiedzieć coś, czego nie powinien. Zamiast tego skupili się na krótkiej dyskusji, podczas której ustalili, kto opuszcza statek, a kto zostaje. I takim też sposobem już niedługo po tym Bu wraz z E’iro przygotowywali się do wyjścia na zewnątrz, tak samo jak E’mal z Lawshu, chociaż ten pierwszy widocznie nie był zadowolony ze swojej pary. Zanim jednak opuścili statek, E’iro skierował spojrzenie w stronę Hazela.
- Sprawdziłbyś co u Felona później, jeśli znalazłbyś chwilę? Nie lubi samotności – zdecydował się poprosić przed wyjściem, zanim z krótkim uśmiechem nie pożegnał zarówno mężczyzny, jak i Amae, która także postanowiła zostać i kontrolować sytuację ze statku. Po tym też w czwórkę opuścili maszynę i zaraz za wyjściem zostali powitani chłodnym, mroźnym powietrzem. Dużo przyjemniejszym niż na ich poprzedniej planecie, temperatura również znacznie bardziej sprzyjała Arias. E’iro zaciągnął się głęboko, niczym z ulgą, zapatrując się na horyzont lodu, skał i śniegu przed nimi. Prawie jak w domu, przeszło mu znów przez myśl i zdał sobie sprawę, że może rzeczywiście nieco tęsknił za Aerią, mimo wszystko.
- Standardowo zatem, rozdzielamy się, pobieramy jak najwięcej próbek z jak najróżniejszych środowisk i wracamy? – zaczął luźno, spoglądając na resztę zespołu. – Jeśli jest coś godnego notowania, to też możecie to zaznaczyć. Spotykamy się z powrotem na statku, kiedy księżyc północy będzie widoczny na niebie. Uważajcie na siebie - dorzucił na koniec, a upewniwszy się, że nie ma już więcej pytań, każda z grup ruszyła w swoją stronę, chociaż i tak planowo nie mieli oddalać się za bardzo.
E’mal natomiast już przy ustalaniu grup na wyjście na zewnątrz nie mógł ukryć lekkiej nerwowości. O ile czuł podekscytowanie na myśl poznania planety, która zewnętrznie była podobna do Aerii, tak nie czuł się pewnie z myślą, że mógł skończyć w parze z Lawshu. Co, na jego fatalne szczęście, właśnie też się stało, biorąc pod uwagę, że dobierali się na zasadzie jednej osoby w grupie przystosowanej do warunków środowiska. Chłopak od ostatniej wizyty u lekarza z całych sił starał się go unikać. Zdawał sobie sprawę, że było to dość dziecinne, niedojrzałe zachowanie, ale równocześnie nie mógł się przemóc, aby chociażby spojrzeć różowowłosemu w oczy. Nie był przyzwyczajony do tak zażyłego kontaktu, nawet jeśli ten był tylko na płaszczyźnie profesjonalnej, stąd po prostu nie umiał odnaleźć się w sytuacji, gdy już to nastąpiło. Za każdym razem, gdy patrzył na Lawshu, przypominał sobie dotyk jego dłoni na barku, to, jak palce ugniatały każdy mięsień i samo wspomnienie robiło mu bałagan w mózgu. Czuł się skonsternowany i niepewny, mimo najmocniejszych prób utrzymania pozorów. A fakt, że jeszcze tak ostentacyjnie unikał lekarza tylko go w tamtym momencie dobijał, bo chcąc nie chcąc teraz musieli spędzić ze sobą trochę czasu. Potknął się nagle na lodzie, zbyt skupiony na swoich myślach i mimochodem spojrzał na Lawshu, a gdy ich oczy się spotkały, odchrząknął zażenowany.
-Nie jest…wam zimno? W takiej temperaturze? – zapytał niezręcznie, w duchu gratulując sobie głupoty, ale chciał jakoś zamaskować swoje zachowanie sprzed ostatnich dni. Westchnął pod nosem, wkładając dłonie do kieszeni kurtki i nieco chowając się za jej kołnierzem, aby ukryć pokryte czerwienią wstydu policzki. Chciał jak najszybciej skończyć tę wyprawę, aby znów móc się zaszyć w swoim pokoju i uczyć lub majstrować przy kabelkach, których nie udało mu się naprawić po dwugłowym szczurze. Tam czuł się bezpiecznie i swobodnie, zamknięty w swojej małej bańce.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Różowowłosy doskonale zdawał sobie sprawę, że Nefeli nie były przystosowani do tak niskich temperatur i o ile Hazel miał jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, (który wrócił mu po ostatniej akcji na pustyni), tak Lawshu stwierdził, że nie ma wyjścia, jedne z nich musiał wyjść. To nie była już nawet kwestia braku zaufania do Ariasów. Law chciał po prostu udowodnić komuś, ale przede wszystkim sobie, że da radę wytrzymać w trudnych warunkach tą godzinę, dwie. Znał doskonale możliwości swojego organizmu więc nie była to wcale bezmyślna decyzja.
Podzieliwszy się na mniejsze grupy, nie zaprotestował, kiedy uznano, że pójdzie w parze z E’Malem. Rzucił mu co prawda krótkie spojrzenie, ale po tym, gdy mężczyzna sam z siebie przyszedł do niego, aby ten zajął się jego nadwyrężonym barkiem, przestał być taki zgryźliwy. Nie oznaczało to, że nagle nie wiadomo, jak się polubili. Lawshu uznał po prostu Mala za znośnego... z dużym przymrużeniem oka.
W tym czasie Hazel i Amae zostali na statku i za prośbą E’iro, fioletowowłosy rzeczywiście postanowił na chwilę odkleić się od pracy i sprawdzić, jak miał się Felon. Wątpił w to, żeby zwierzę wymagało aż takiej uwagi, ale skoro został poproszony, aby o niego zadbać, miał zamiar dotrzymać słowa, tym bardziej że z Felonem zdążył już całkiem dobrze się oswoić, kiedy ten co wieczór zaczął odwiedzać jego sypialnię, pakując się do łóżka jeszcze przed położeniem się Hazela spać. On z kolei nigdy nie miał serca go zganiać.
Law przygotował się na wyjście lepiej niż doskonale, musząc na pewien czas porzucić luźne szaty i zaopatrzyć się w ciepły, wodoszczelny kombinezon. Na to założył jeszcze grubą kurtkę, chustę zasłaniającą mu usta, czapkę z kapturem i grube, zimowe buty. Zabrał także wszystkie potrzebne mu do pobrania próbek, sprzęty. Wychodząc na zewnątrz, nadal czuł chłód okalający całe jego ciało. Po pierwszym kontakcie z niską temperaturą zaczęło dygotać z zimna, ale nie cofnął się przed próbą pójścia dalej. Mieli wrócić wraz z wzejściem księżyca, a to idealnie odpowiadało czasu, jaki mógł poświęcić na przeprowadzenie badań. Zakładał, że noce na tym biegunie zimna będą jeszcze chłodniejsze, ale do tego czasu na pewno uda im się wrócić.
Ruszając przed siebie, starał się nie zwracać zbytniej uwagi na osobę, która mu towarzyszyła. Mal unikał kontaktu z nim, ignorując jego obecność o czym Lawshu zdawał sobie doskonale sprawę. Nie był tylko pewien, czy było to nadal spowodowane nieufnością w stosunku do niego i tym, że za sobą nie przepadali, czy może po tym, gdy przyznał mu rację w stosunku do kontuzjowanego barku, ciemnowłosemu zrobiło się głupio. Nie planował jednak poruszać tego tematu, zamiast tego zatrzymując się na chwilę w miejscu, kiedy drogę zagrodziły im górskie zbocza, które pięły się ku górze.
— Nie jest to temperatura odpowiednia dla naszego organizmu, ale jesteśmy w stanie w niej wytrzymać przez określoną ilość czasu. Nasz organizm wyziębia się całkiem powoli — wytłumaczył najprościej jak tylko potrafił, nie chcąc zasypywać E’mala suchą teorią, w której doszedłby do wniosku, że tak, było mu piekielnie zimno, ale nie miał zamiaru narzekać.
— Wespnijmy się na górę. Porównamy ciśnienie atmosferyczne i zobaczymy czy coś z niej widać — zdecydował i nie czekając na odpowiedź ciemnowłosego, oparł stopę na wyższym kamieniu po czym lekko odbił się o niego w górę, przeskakując kilka metrów wyżej. Stanął na wystającym klifie, szybko łapiąc równowagę po czym zerknął z góry na E’mala, rzucając mu zaczepne spojrzenie. Możliwe, że troszkę popisywał się zdolnościami swojej rasy chcąc by i ciemnowłosy pokazał na co go stać.
— No dalej, ruszaj się! Mam powiedzieć E’iro że pokonała cię jakaś mała górka? — parsknął, nakręcając Mala na małą rywalizację o to, kto pierwszy dotrze na sam szczyt. Nie czekając dłużej, wypatrzył szybko wzrokiem kolejny klif, na którym mógł się złapać i kolejny raz odbił się w górę. Z boku musiało wyglądać to tak, jakby przez chwilę szybował w powietrzu, co prawdą oczywiście nie było. Natura nie obdarzyła ich skrzydłami, ale ogromną zręcznością w kwestii skakania i wspinania się.
Szczyt pokryty był warstwą twardego śniegu, kiedy obaj stanęli wreszcie na samej górze. Przed nimi niemal od razu rozpostarł się bezkresny horyzont w całości skuty lodem. W oddali było można dostrzec zamarznięte jezioro polodowcowe, którego lód odbijał się w słońcu. Niektóre szczyty góry wystawały ponad nisko opadające chmury.
Lawshu zapatrzył się na chwilę na ten widok. Mimo, że ta kraina miała niewiele wspólnego z tą ich, przypomniał sobie o tym, jak często chodzili po górach, a ich domy usytuowane były na wysokościach, łączone drewnianymi mostami blisko wodospadów i gęstych lasów. Tęsknił za tym...
— Wasza planeta wyglądała podobnie? — spytał łapią jakąś chwilę zamyślenia.
Pobrał próbki badań, które były mu potrzebne, a kiedy to mieli już za sobą, różowowłosy zerknął na wąskie przejście pod skałami. Nim mogliby przedostać się na drugi, gładki szczyt, z którego łatwiej byłoby im schodzić w dół. Ta droga wydawała się całkiem rozsądna, jeżeli nie mieli zamiaru skakać na ziemię.
— Daj mi rękę. Jest ślisko — odparł, gdy tylko postawił stopy na skałach. Nogi praktycznie rozjeżdżały mu się na warstwie lodu, czego zupełnie nie przewidział. Przed nimi była spora wysokość, z którego na pewno żaden nie chciały spaść. Lawshu zerknął wyczekująco w stronę E’mala, wyciągając do niego rękę, chcąc, aby go złapał. Pamiętał o zasadach Arias, o ich kontakcie fizycznym jednak bezpieczeństwo wymagała tego, aby trzymali się obok siebie.
— E’mal! Ręka! — niestety Law jak zwykle podszedł do tego zbyt gwałtownie, pospieszając ciemnowłosego jeszcze bardziej, szybko tracąc cierpliwość.
Podzieliwszy się na mniejsze grupy, nie zaprotestował, kiedy uznano, że pójdzie w parze z E’Malem. Rzucił mu co prawda krótkie spojrzenie, ale po tym, gdy mężczyzna sam z siebie przyszedł do niego, aby ten zajął się jego nadwyrężonym barkiem, przestał być taki zgryźliwy. Nie oznaczało to, że nagle nie wiadomo, jak się polubili. Lawshu uznał po prostu Mala za znośnego... z dużym przymrużeniem oka.
W tym czasie Hazel i Amae zostali na statku i za prośbą E’iro, fioletowowłosy rzeczywiście postanowił na chwilę odkleić się od pracy i sprawdzić, jak miał się Felon. Wątpił w to, żeby zwierzę wymagało aż takiej uwagi, ale skoro został poproszony, aby o niego zadbać, miał zamiar dotrzymać słowa, tym bardziej że z Felonem zdążył już całkiem dobrze się oswoić, kiedy ten co wieczór zaczął odwiedzać jego sypialnię, pakując się do łóżka jeszcze przed położeniem się Hazela spać. On z kolei nigdy nie miał serca go zganiać.
Law przygotował się na wyjście lepiej niż doskonale, musząc na pewien czas porzucić luźne szaty i zaopatrzyć się w ciepły, wodoszczelny kombinezon. Na to założył jeszcze grubą kurtkę, chustę zasłaniającą mu usta, czapkę z kapturem i grube, zimowe buty. Zabrał także wszystkie potrzebne mu do pobrania próbek, sprzęty. Wychodząc na zewnątrz, nadal czuł chłód okalający całe jego ciało. Po pierwszym kontakcie z niską temperaturą zaczęło dygotać z zimna, ale nie cofnął się przed próbą pójścia dalej. Mieli wrócić wraz z wzejściem księżyca, a to idealnie odpowiadało czasu, jaki mógł poświęcić na przeprowadzenie badań. Zakładał, że noce na tym biegunie zimna będą jeszcze chłodniejsze, ale do tego czasu na pewno uda im się wrócić.
Ruszając przed siebie, starał się nie zwracać zbytniej uwagi na osobę, która mu towarzyszyła. Mal unikał kontaktu z nim, ignorując jego obecność o czym Lawshu zdawał sobie doskonale sprawę. Nie był tylko pewien, czy było to nadal spowodowane nieufnością w stosunku do niego i tym, że za sobą nie przepadali, czy może po tym, gdy przyznał mu rację w stosunku do kontuzjowanego barku, ciemnowłosemu zrobiło się głupio. Nie planował jednak poruszać tego tematu, zamiast tego zatrzymując się na chwilę w miejscu, kiedy drogę zagrodziły im górskie zbocza, które pięły się ku górze.
— Nie jest to temperatura odpowiednia dla naszego organizmu, ale jesteśmy w stanie w niej wytrzymać przez określoną ilość czasu. Nasz organizm wyziębia się całkiem powoli — wytłumaczył najprościej jak tylko potrafił, nie chcąc zasypywać E’mala suchą teorią, w której doszedłby do wniosku, że tak, było mu piekielnie zimno, ale nie miał zamiaru narzekać.
— Wespnijmy się na górę. Porównamy ciśnienie atmosferyczne i zobaczymy czy coś z niej widać — zdecydował i nie czekając na odpowiedź ciemnowłosego, oparł stopę na wyższym kamieniu po czym lekko odbił się o niego w górę, przeskakując kilka metrów wyżej. Stanął na wystającym klifie, szybko łapiąc równowagę po czym zerknął z góry na E’mala, rzucając mu zaczepne spojrzenie. Możliwe, że troszkę popisywał się zdolnościami swojej rasy chcąc by i ciemnowłosy pokazał na co go stać.
— No dalej, ruszaj się! Mam powiedzieć E’iro że pokonała cię jakaś mała górka? — parsknął, nakręcając Mala na małą rywalizację o to, kto pierwszy dotrze na sam szczyt. Nie czekając dłużej, wypatrzył szybko wzrokiem kolejny klif, na którym mógł się złapać i kolejny raz odbił się w górę. Z boku musiało wyglądać to tak, jakby przez chwilę szybował w powietrzu, co prawdą oczywiście nie było. Natura nie obdarzyła ich skrzydłami, ale ogromną zręcznością w kwestii skakania i wspinania się.
Szczyt pokryty był warstwą twardego śniegu, kiedy obaj stanęli wreszcie na samej górze. Przed nimi niemal od razu rozpostarł się bezkresny horyzont w całości skuty lodem. W oddali było można dostrzec zamarznięte jezioro polodowcowe, którego lód odbijał się w słońcu. Niektóre szczyty góry wystawały ponad nisko opadające chmury.
Lawshu zapatrzył się na chwilę na ten widok. Mimo, że ta kraina miała niewiele wspólnego z tą ich, przypomniał sobie o tym, jak często chodzili po górach, a ich domy usytuowane były na wysokościach, łączone drewnianymi mostami blisko wodospadów i gęstych lasów. Tęsknił za tym...
— Wasza planeta wyglądała podobnie? — spytał łapią jakąś chwilę zamyślenia.
Pobrał próbki badań, które były mu potrzebne, a kiedy to mieli już za sobą, różowowłosy zerknął na wąskie przejście pod skałami. Nim mogliby przedostać się na drugi, gładki szczyt, z którego łatwiej byłoby im schodzić w dół. Ta droga wydawała się całkiem rozsądna, jeżeli nie mieli zamiaru skakać na ziemię.
— Daj mi rękę. Jest ślisko — odparł, gdy tylko postawił stopy na skałach. Nogi praktycznie rozjeżdżały mu się na warstwie lodu, czego zupełnie nie przewidział. Przed nimi była spora wysokość, z którego na pewno żaden nie chciały spaść. Lawshu zerknął wyczekująco w stronę E’mala, wyciągając do niego rękę, chcąc, aby go złapał. Pamiętał o zasadach Arias, o ich kontakcie fizycznym jednak bezpieczeństwo wymagała tego, aby trzymali się obok siebie.
— E’mal! Ręka! — niestety Law jak zwykle podszedł do tego zbyt gwałtownie, pospieszając ciemnowłosego jeszcze bardziej, szybko tracąc cierpliwość.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E’mal pokiwał głową na słowa Lawshu, z lekkim zaintrygowaniem wyobrażając sobie ich uczucie dyskomfortu w tej temperaturze. Arias nie marzli tak łatwo i E’mal dawno nie spotkał się z tym u siebie; co innego reakcja na gorąco, z którym częściej miał do czynienia. Zaraz jednak jego myśli się rozproszyły, gdy spostrzegł zachowanie Lawshu. Z ustami otwartymi w szoku jego wzrok podążał za sylwetką lekarza, znikającą coraz i coraz wyżej, tak jakby nie miał problemu unosić się w powietrzu. A miał przy tym tyle gracji w sobie, że E’mal poczuł się nagle szczerze onieśmielony tym widokiem.
A słysząc jego następne poganianie, prychnął pod nosem i wybudziwszy się z nieśmiałego zachwytu, od razu podążył za mężczyzną. Co prawda w znacznie wolniejszym tempie, wciąż w podziwie dla możliwości lekarza. Po dłuższej chwili dołączył na szczyt do starszego, otrzepując kolana ze śniegu i rozglądając się dookoła.
- Jak… - wysapał, nieco zmęczony, zanim się nie wyprostował, aby krótko zmierzyć go w ciągłym zdziwieniu. - Jak to zrobiłeś? Wszyscy Nefeli tak umieją? - zapytał z ciekawością wyrysowaną na delikatnie zaróżowionych wysiłkiem policzkach. - To było niesamowite - wymsknęło mu się nieplanowanie, ale nawet nie cofał się z tego zawstydzającego wyznania, ponieważ naprawdę tak uważał.
-Dość podobnie - przyznał po chwili zamyślenia, rozglądając się dookoła, gdy lekarz pobierał próbki. On sam kompletnie się na tym nie znał, więc przykucnął gdzieś nieopodal, przerzucając śnieg z ręki do ręki w ramach zabicia czasu. - Mieliśmy trzy księżyce i jedno słońce, i temperatura była dość niska. Ale było znacznie mniej gór lodowych niż tutaj, głównie płaskie przestrzenie - powiedział z uśmiechem zarówno sentymentalnym, jak i nieco nie przekonującym, podnosząc się do stania. Jego ostatnie miesiące na planecie nie były najlepsze i zawsze rzucało to pewien cień na jego myśli o Aerii. Szybko jednak porzucił te wspomnienia, skupiając się zaraz na nieco wymagającej drodze przed nimi, gdy lekarz skończył już z próbkami. Ruszył za Lawshu, mając nawet proponować, że może powinni zmienić trasę na nieco inną, ale koniec końców nie przemógł się, wciąż czując się nieco niepewnie przy lekarzu po ich ostatnich wydarzeniach.
I to był błąd.
Ścieżka była wąska, śliska, po jednej stronie z gwałtownym uskokiem, z którego spadek zdecydowanie nie skończyłby się dobrze. A gdy usłyszał ostry ton głosu różowowłosego, wzdrygnął się wpierw zaskoczony, zaraz jednak przybierając bojową postawę, bo to, co proponował, nie było dobrym pomysłem. I sam jego ton głosu, a nie nawet to, co chciał, wkurzyło go trochę bardziej niż by się przed sobą przyznawał.
- Nie - warknął w odpowiedzi, słysząc pośpieszający ton głosu Lawshu. Nie odmówił dlatego, że był uparty, nie tym razem przynajmniej. I wystarczyło tylko jedno, nowe zirytowanie na różowowłosego, aby kompletnie przestał się przejmować jego ostatnim zażenowaniem w stosunku do lekarza przez masaż; złość zamazała wszystkie ślady. - Trzymanie się teraz za ręce jest nawet bardziej niestabilne! Połóż dwie dłonie na skale przed sobą, stań jak najbliżej możesz i przesuwaj się bokiem. Małe kroki, wyczuwaj grunt, czy nie jest śliski - powiedział ostro, samemu od razu przechodząc od odpowiedniej pozycji. Może właśnie dlatego E’iro ich tak podzielił - E’mal miał doświadczenie w takim środowisku, takie przejście to było dla niego nic zaskakującego, a lód już dawno przestał być zaskakującym przeciwnikiem. Widząc jednak, jak lekarz w pewnym momencie traci grunt pod nogami, jego ręka od razu wystrzeliła w kierunku jego ramienia, stabilizując go. Przytrzymał go chwilę, upewniając się, że ten nie spadnie w niezachęcająco wyglądającą przepaść za ich plecami. - Małe kroczki, suń po powierzchni - powtórzył już spokojniej, porzucając złość w sobie na rzecz skupienia na sytuacji. O ile dla niego nie było to wyjątkowo trudne przejście, mógł sobie wyobrazić, że dla kogoś bez doświadczenia mogło być wymagające. I chociaż udało im się bezpiecznie w końcu minąć najgorsze zagrożenie, tak dalej trasa nadal nie była łatwa, a w niektórych miejscach lód osuwał się pod ciężarem ich ciał.
- Idź po moich krokach, będzie bezpieczniej - powiedział z cichym westchnieniem, przewracając oczami, zanim nie minął Lawshu, aby prowadzić. I rzeczywiście skupił się mocno na tym, aby iść po najmniej śliskich powierzchniach. Jedynym jego błędem było to, że być może skupił się nieco za bardzo. - Już niedługo powinniśmy być znów na dole, a stamtąd blisko do statku - powiedział. Nie słysząc odpowiedzi, powtórzył głośniej, a gdy znów spotkał się z ciszą, odwrócił się ze znaczącym westchnieniem. Podejrzewał, że lekarz był niezadowolony przez sytuację na przejściu. Szybko jednak zorientował się, że nie o to chodziło, Lawshu bowiem nawet nie było go obok niego, jak i nigdzie w zasięgu wzroku.
- O nie, nie, nie - zaczął spanikowany, rozglądając się w amoku dookoła. Przecież Hazel mu nie odpuści, jak wróci bez tej różowej mendy, cały zespół będzie wściekły. - Lawshu?! - krzyknął spanikowany, a jego głos odbił się echem pomiędzy lodowymi skałami. - Lawshu! - zaczął od razu cofać się po swoich śladach, z każdym krokiem czując, jak niepokój pochłania go od wewnątrz. W głowie już widział wszystkie najczarniejsze scenariusze, w których tłumaczy się reszcie, że lekarz zniknął, gdzie zostaje zawieszony w obowiązkach, gdzie trafia do więzienia…pokiwał głową na boku, lekko klepiąc się po policzkach, aby się ogarnąć. Musiał się skupić, jeśli nie chciał rozwalić całej ich drużyny na samym początku
Jego kroki nabrały pewności, wyostrzył słuch, gotów wyłapać najcichsze wskazówki, wzrokiem mierząc przestrzeń dookoła. Całe szczęście nie odeszli za daleko i po dłuższej chwili udało mu się dostrzec mężczyznę, w pół wystającego nad lodową powierzchnią, zaklinowanego w szczelinie.
- Lawshu - powiedział miękko, na wydechu, czując jak od razu zalewa go ogromna ulga na widok chłopaka. - Wszystko w porządku? Coś cię boli? Krwawisz? - E’mal opadł na kolana obok mężczyzny, od razu zaglądając do szczeliny, w której utknął lekarz. Mieli ogromnego pecha.
bob
Czarna Dziura
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Lawshu nie pamiętał by kiedykolwiek ktoś zachwycał się jego umiejętnościami. Na Ho Nomii nie były one niczym niezwykłym z racji, że każdy dorosły Nefeli posiadał podobne zdolności, były one na porządku dziennym. Z drugiej strony dla obcej rasy, która nigdy wcześniej nie miała z nimi do czynienia, obserwowanie z jaką łatwością przychodzi im skakanie po skałach i unoszenie się nad ziemią, mogło budzić pewien podziw.
Różowowłosy odchrząknął nieśmiało na komentarz E’mala, przytakując jedynie cicho głową, starając się ignorować fakt, że zrobiło mu się przyjemnie ciepło gdzieś w środku.
Cały spokój prysł w momencie, gdy musieli przejść na drugą stronę, a jedyną istniejącą drogą okazał się wąski przesmyk tuż nad przepaścią. Samo przejście na pierwszy rzut oka nie wyglądało bezpiecznie, tym bardziej dla osoby, która zupełnie nie odnajdywała się w tak niskich temperaturach i powierzchni w całości skutej lodem. Wszystko to napędzało irytację mężczyzny i sprawiało, że bardzo szybko puszczały mu nerwy. Nic więc dziwnego, że postanowił wyładować swoją złość na E’malu, kiedy ten określił jego pomysł złapania się za ręce, głupim i niebezpiecznym.
Brakowało tylko tego, aby obaj zaczęli kłócić się nad przepaścią. Law na szczęście w porę opamiętał się, zacisnął usta, aby nie odburknąć kolejnym, niemiłym komentarzem i wreszcie ruszył dalej. Oparł dłonie na skale, przesuwając się bokiem między przesmykiem. Nie bał się wysokości, toteż widok w dół nie robił na nim zupełnie wrażenia. Bardziej przerażała go, że lód w każdej chwili mógłby się pod nimi załamać, a on nie zdążyłby skoczyć w górę. W dodatku w ogóle nie czuł się stabilnie przesuwają po śliskim gruncie. Z roztargnienia, stopa odsunęła mu się nieco w dół i zachwiał się niebezpiecznie do tyłu, napędzony jeszcze większym strachem. Gdyby nie dłoń Mala, która ustabilizowała jego sylwetkę, mógłby spaść w przepaść, o czym wolał w tej chwili nawet nie myśleć.
— Łatwo ci mówić — odpowiedział na komentarz ciemnowłosego, wciąż tak samo wściekły co wcześniej. Ostatecznie poszedł za jego radą, przyklejając się mocniej do ściany przed sobą i przesuwając się po powierzchni, tym razem dużo spokojniej niż wcześniej.
Takim sposobem udało im się bezpiecznie przejść na drugą stronę, ale atmosfera między nimi zrobiła się dużo bardziej ciężka. Lawshu szybko został wyprzedzany przez E’mala, którego kroki były dużo bardziej pewne i szybkie, a on nie próbował go zatrzymywać, pozwalając iść pierwszemu. Szybko zdał sobie sprawę, że tempo, które narzucił im mężczyzna było ponad jego zdolności i nie nadążał za nim. Starał się być cały czas tak samo uważnym, ale nie próbował zwrócić Malowi uwagi, aby na niego zaczekał. Klną za to pod nosem jak szewc mając zdecydowanie już po dziurki w nosie śniegu, lodu i tego rogatego gnoja, który zupełnie nie potrafił z nim współpracować.
W pewnym momencie poczuł trzask lodu tuż pod swoimi nogami i za nim zdążył zareagować, jedna stopa osunęła mu się w dół, wpadając między szczelinę. Noga zakleszczyła mu się między dwoma skałami aż po samą łydkę uniemożliwiając mu ruszenie się. Zaczął natychmiast się szarpać, próbując pod różnym kontem ją wyciągnąć, ale ta nawet nie drgnęła za to czuł mocne pieczenie na skórze, która otarła się o ostre skały.
Law uniósł spojrzenie starając się zlokalizować gdzieś E’mala, ale na próżno. Za nim zdążył się zorientować, mężczyzna zniknął mu całkiem z oczu, a on nie miał jak nawet się ruszyć. Adrenalina napłynęła mu do żył, choć starał się uparcie nie panikować, myśląc jak najbardziej racjonalnie.
— E’mal!!! — wziął głęboki wdech i krzyknął, ile miał sił w płucach, mając nadzieję, że ciemnowłosy nie odszedł zbyt daleko. Po kolejnych minutach zauważył wysoką sylwetkę biegnącą w jego stronę i kiedy mężczyzna dopadł do niego, klękając od razu przy szczelinie, w pierwszej chwili Lawshu miał ochotę wyładować na nim całą swoją frustrację i niepokój, że zupełnie się z nim nie liczył, że narzucił im tak szybkie tempo i nawet na niego nie zaczekał. Dostrzegając jednak przerażenie malujące się na twarzy młodszego, ostatecznie postarał się opanować swoją złość.
— Nic mi nie jest, ale... utknąłem. Nie mogę wyjść — wyjaśnił, siłując się jeszcze przez chwilę, ale nie przyniosło to żadnego efektu. — Dasz radę rozkruszyć trochę skały żebym mógł wysunąć nogę? — poinformował, starając się mówić spokojnie. Nie było powodów do paniki, nawet jeśli jego ciało w ciągu tej godziny zdążyło już nieco się wychłodzić i czuł, że jest mu coraz bardziej zimno.
Szybko okazało się, że jego pomysł okazał się mało trafny bowiem nawet ostry nóż nie był w stanie przebić grubych, lodowych skał w których ugrzęzła jego noga.
— Zostaw już, to nic nie da — westchnął zrezygnowany widząc, że to nie przynosi żadnych efektów, nawet jeśli Mal bardzo się starał by mu pomóc. Law osunął się na ziemię, nie mając siły już dłużej stać w takiej pozycji. Usiadł na zimnej powierzchni, czując jak jego ciało zaczyna coraz mocniej drżeć z zimna. Policzki i nos zrobiły się czerwone od chłodnego powietrza. Zawinął ręce na klatce piersiowej starając się choć trochę rozgrzać. Jedyny pomysł jaki jeszcze przychodził mu do głowy, to aby młodszy zostawił go i sam wrócił na statek, aby zawiadomić resztę. Na pewno wspólnie wymyśliliby, jak go wyciągnąć. Problem w tym, że okropnie nie chciał zostawać sam na tym lodowcu, który zaczął przerażać go jeszcze bardziej. To nie było jego naturalne środowisku, w którym czuły się bezpiecznie.
— Mal, nie idź. Nie idź teraz nigdzie — szepnął, spuszczając głowę w dół, żeby ukryć swoje zażenowanie i strach, który powinien kontrolować. Zerknął za swój zegarek monitorujący godzinę i szybko przeliczył w głowie, ile czasu mu zostało.
— Za 34 minuty wzejdzie północny księżyc. Wtedy E’iro i reszta zorientują się, że nie wróciliśmy i zaczną nas szukać. Na zewnątrz jest aktualnie -39°C i spada. W takim tempie za 20 minut temperatura mojego ciała spadnie poniżej 30°C i nastąpi hipotermia... — analizował na głos, przełykając ciężko ślinę. Wreszcie zamilkł zauważając, że jego słowa najwyraźniej w niczym nie uspokajają E’mala. Postanowił więc nie informować go, co go czeka, jeżeli w ciągu godziny nikt po nich nie przyjdzie.
— Na pewno do tego czasu nas znajdą — odparł, patrząc miękko na E’mala. Starając się go w jakikolwiek sposób pocieszyć. Jego i siebie.
Różowowłosy odchrząknął nieśmiało na komentarz E’mala, przytakując jedynie cicho głową, starając się ignorować fakt, że zrobiło mu się przyjemnie ciepło gdzieś w środku.
Cały spokój prysł w momencie, gdy musieli przejść na drugą stronę, a jedyną istniejącą drogą okazał się wąski przesmyk tuż nad przepaścią. Samo przejście na pierwszy rzut oka nie wyglądało bezpiecznie, tym bardziej dla osoby, która zupełnie nie odnajdywała się w tak niskich temperaturach i powierzchni w całości skutej lodem. Wszystko to napędzało irytację mężczyzny i sprawiało, że bardzo szybko puszczały mu nerwy. Nic więc dziwnego, że postanowił wyładować swoją złość na E’malu, kiedy ten określił jego pomysł złapania się za ręce, głupim i niebezpiecznym.
Brakowało tylko tego, aby obaj zaczęli kłócić się nad przepaścią. Law na szczęście w porę opamiętał się, zacisnął usta, aby nie odburknąć kolejnym, niemiłym komentarzem i wreszcie ruszył dalej. Oparł dłonie na skale, przesuwając się bokiem między przesmykiem. Nie bał się wysokości, toteż widok w dół nie robił na nim zupełnie wrażenia. Bardziej przerażała go, że lód w każdej chwili mógłby się pod nimi załamać, a on nie zdążyłby skoczyć w górę. W dodatku w ogóle nie czuł się stabilnie przesuwają po śliskim gruncie. Z roztargnienia, stopa odsunęła mu się nieco w dół i zachwiał się niebezpiecznie do tyłu, napędzony jeszcze większym strachem. Gdyby nie dłoń Mala, która ustabilizowała jego sylwetkę, mógłby spaść w przepaść, o czym wolał w tej chwili nawet nie myśleć.
— Łatwo ci mówić — odpowiedział na komentarz ciemnowłosego, wciąż tak samo wściekły co wcześniej. Ostatecznie poszedł za jego radą, przyklejając się mocniej do ściany przed sobą i przesuwając się po powierzchni, tym razem dużo spokojniej niż wcześniej.
Takim sposobem udało im się bezpiecznie przejść na drugą stronę, ale atmosfera między nimi zrobiła się dużo bardziej ciężka. Lawshu szybko został wyprzedzany przez E’mala, którego kroki były dużo bardziej pewne i szybkie, a on nie próbował go zatrzymywać, pozwalając iść pierwszemu. Szybko zdał sobie sprawę, że tempo, które narzucił im mężczyzna było ponad jego zdolności i nie nadążał za nim. Starał się być cały czas tak samo uważnym, ale nie próbował zwrócić Malowi uwagi, aby na niego zaczekał. Klną za to pod nosem jak szewc mając zdecydowanie już po dziurki w nosie śniegu, lodu i tego rogatego gnoja, który zupełnie nie potrafił z nim współpracować.
W pewnym momencie poczuł trzask lodu tuż pod swoimi nogami i za nim zdążył zareagować, jedna stopa osunęła mu się w dół, wpadając między szczelinę. Noga zakleszczyła mu się między dwoma skałami aż po samą łydkę uniemożliwiając mu ruszenie się. Zaczął natychmiast się szarpać, próbując pod różnym kontem ją wyciągnąć, ale ta nawet nie drgnęła za to czuł mocne pieczenie na skórze, która otarła się o ostre skały.
Law uniósł spojrzenie starając się zlokalizować gdzieś E’mala, ale na próżno. Za nim zdążył się zorientować, mężczyzna zniknął mu całkiem z oczu, a on nie miał jak nawet się ruszyć. Adrenalina napłynęła mu do żył, choć starał się uparcie nie panikować, myśląc jak najbardziej racjonalnie.
— E’mal!!! — wziął głęboki wdech i krzyknął, ile miał sił w płucach, mając nadzieję, że ciemnowłosy nie odszedł zbyt daleko. Po kolejnych minutach zauważył wysoką sylwetkę biegnącą w jego stronę i kiedy mężczyzna dopadł do niego, klękając od razu przy szczelinie, w pierwszej chwili Lawshu miał ochotę wyładować na nim całą swoją frustrację i niepokój, że zupełnie się z nim nie liczył, że narzucił im tak szybkie tempo i nawet na niego nie zaczekał. Dostrzegając jednak przerażenie malujące się na twarzy młodszego, ostatecznie postarał się opanować swoją złość.
— Nic mi nie jest, ale... utknąłem. Nie mogę wyjść — wyjaśnił, siłując się jeszcze przez chwilę, ale nie przyniosło to żadnego efektu. — Dasz radę rozkruszyć trochę skały żebym mógł wysunąć nogę? — poinformował, starając się mówić spokojnie. Nie było powodów do paniki, nawet jeśli jego ciało w ciągu tej godziny zdążyło już nieco się wychłodzić i czuł, że jest mu coraz bardziej zimno.
Szybko okazało się, że jego pomysł okazał się mało trafny bowiem nawet ostry nóż nie był w stanie przebić grubych, lodowych skał w których ugrzęzła jego noga.
— Zostaw już, to nic nie da — westchnął zrezygnowany widząc, że to nie przynosi żadnych efektów, nawet jeśli Mal bardzo się starał by mu pomóc. Law osunął się na ziemię, nie mając siły już dłużej stać w takiej pozycji. Usiadł na zimnej powierzchni, czując jak jego ciało zaczyna coraz mocniej drżeć z zimna. Policzki i nos zrobiły się czerwone od chłodnego powietrza. Zawinął ręce na klatce piersiowej starając się choć trochę rozgrzać. Jedyny pomysł jaki jeszcze przychodził mu do głowy, to aby młodszy zostawił go i sam wrócił na statek, aby zawiadomić resztę. Na pewno wspólnie wymyśliliby, jak go wyciągnąć. Problem w tym, że okropnie nie chciał zostawać sam na tym lodowcu, który zaczął przerażać go jeszcze bardziej. To nie było jego naturalne środowisku, w którym czuły się bezpiecznie.
— Mal, nie idź. Nie idź teraz nigdzie — szepnął, spuszczając głowę w dół, żeby ukryć swoje zażenowanie i strach, który powinien kontrolować. Zerknął za swój zegarek monitorujący godzinę i szybko przeliczył w głowie, ile czasu mu zostało.
— Za 34 minuty wzejdzie północny księżyc. Wtedy E’iro i reszta zorientują się, że nie wróciliśmy i zaczną nas szukać. Na zewnątrz jest aktualnie -39°C i spada. W takim tempie za 20 minut temperatura mojego ciała spadnie poniżej 30°C i nastąpi hipotermia... — analizował na głos, przełykając ciężko ślinę. Wreszcie zamilkł zauważając, że jego słowa najwyraźniej w niczym nie uspokajają E’mala. Postanowił więc nie informować go, co go czeka, jeżeli w ciągu godziny nikt po nich nie przyjdzie.
— Na pewno do tego czasu nas znajdą — odparł, patrząc miękko na E’mala. Starając się go w jakikolwiek sposób pocieszyć. Jego i siebie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach