Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Twilight tension17/09/24, 02:27 pmEeve
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
incorrect love15/09/24, 10:00 amKurokocchin
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 29%
2 Posty - 29%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%
1 Pisanie - 14%

Go down
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty which way to rome {09/07/21, 03:56 pm}

First topic message reminder :

————————   A    L    L        T    H    E        R    O    A    D    S        L    E    A    D        M    E        T    O        Y    O    U
which way to rome - Page 2 90f90f8d656a3e7a7748ca3d51e365c6b45f671b which way to rome - Page 2 Fc0dccc95b863cccd81b8982084d548be6ba3ed7
W      H      I      C      H                W      A      Y                T      O                R      O      M      E
w a s      a l l      i      a s k e d      b e t w e e n      y o u r      p e t t y      c r i m e s

—————————   K A S A N D R A  &  S U S I N N A   —————————


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 23/08/21, 11:05 pm, w całości zmieniany 3 razy

Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 06:25 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       Światła stroboskopowe mienią się na jego twarzy, kiedy przechodzi przez parkiet zewsząd obładowany ludźmi, do znajdującego się pod ścianą baru. Z łatwością udało mu się wtopić w tłum, nie sprawiając przy tym wrażenia nie tutejszego, a radość i ulga, jakie opływają jego smukłą twarz znacznie mu w tym pomogły. Po wypiciu pierwszych lampek szampana Anibal całkowicie pochłonięty imprezą zapomina o grzesznym kochanku, który podobnie jak on, pozwolił sobie na odpłynięcie na nieznane, gorące wody Rzymu. Natomiast obraz obrażonej buźki, który migał mu przed oczami po ostatnim spotkaniu z Eliecerem, teraz całkowicie się rozmywa. Kiwa głową na barmana, który zwrócił uwagę na niego już wcześniej i nie musi nic mówić, ponieważ chwile później pojawia się przed nim następna lampka wybornego szampana.
       Towarzystwa również nie musi długo poszukiwać. Niedługo później dwie pijane Włoszki ciągną go za rękę do swojej loży, a on chociaż go ani trochę nie pociągają, brnie wraz z nimi w tę lawinę. Przepycha się między ludźmi, nie siląc się nawet na przeprosiny, ponieważ nikogo to nie obchodzi, tak jak i w odwecie nie spotyka się z wyrazem oburzenia. Dotarłszy do wspomnianej loży rozsiada się jak pan i władca, popijając z gracją szampana, gdzie nie da się odjąć tego szarmanckiego uśmiechu umiejscowionego na jego twarzy. Włoszki rozpływają się pod tym widokiem, oblegają go z obydwu stron, widzi że go pragną, jednak Anibal nie czuje się ani zachęcony, ani na tyle upity, aby pozwolić sobie na opuszczenie własnej strefy komfortu.
       —  Co taki przystojniak robi tutaj sam? —  szczebiocze jedna z dziewczyn. Blondynka. Wygląda na niewiele młodszą od niego, jednak może się mylić, a kobiet o wiek ponoć nie należy pytać. Ta informacja tak czy inaczej byłaby dla niego zbędna, nie ma w zamiarze posuwać się do czegoś więcej i przy tym samemu smakować jak połowa tego miasta. Gdy podobna fraza przepływa przez jego głowę, nie może się skupić na odczytaniu między wierszami, z czyich ust wypłynęła, przez dotyk wątłej dłoni na jego udzie, niebezpiecznie blisko krocza.
       —  Zapewne rozgląda się za miłym towarzystwem, aby uczcić tę piękną noc  —  mówi, a jego słowa poprzedzone zostają gardłowym chrząknięciem, przez które na dłoniach dziewcząt pojawia się gęsia skórka. Obejmuje czule policzek jednej z nich - brunetki, o niesamowicie jasno niebieskich oczach, które już wcześniej przykuły jego uwagę. Zapatruje się, jednak pomimo pocierania kciukiem zarumienionego lica, nie posuwa się dalej.
       —  Jak na mój gust jesteś zbyt spięty, kochanie. To ci pomoże  —  mówi jasno oka, wyciągając z torebki pigułki, na których widok Anibal unosi brew do góry. Umysł podpowiada mu, że naćpanie się w klubie, w nieznajomym kraju, przyprawi go jedynie o problemy, acz z drugiej strony serce rzuca mu wyzwanie, zwracając uwagę na to, że nie ma nic do stracenia. A w istocie ma do stracenia bardzo wiele, jednak jego umysł jest już uśpiony. Odbiera pigułkę od dziewczyny, aby połknąć, popiwszy ją kończącą się lampką szampana.
       Późniejsze wydarzenia nieco zacierają się przed jego oczyma. Pamięta jak zaciskał dłoń na udzie jednej z dziewczyn, kiedy ona robiła mu malinki na szyi. Pamięta jak tańczył z tą drugą przy ścianie, nieopodal parkietu, a pożądanie niemal z nich wyciekało. Aura podniecenia wciąż wypełnia całe jego ciało, gdy chwiejnym krokiem wychodzi z klubu, znajdującego się w podziemiu. Nie potrafi sobie jednak przypomnieć, dlaczego poszedł, aczkolwiek coś skrytego głęboko w nim samym, podpowiada mu, że najwyższy czas, aby wrócić do hotelu.
       Stawia chwiejne kroki w bliżej nieznanym kierunku, czując wypełniającą go euforię, na tyle silną, że nie ma dobrego synonimu, aby ją określić. Chłodne powietrze otula jego rozgrzane ciało, słodką symfonią szumów, prowadząc w stronę mieszkania. Mimo że wyszedł z podziemi, wciąż odnosi wrażenie, że po jego ciele błądzą obce dłonie, obce usta, czuje ich dotyk, niemal tak żywo, jakby wszystko działo się naprawdę. Jest niemalże pewien, że po otworzeniu sklejonych powiek o poranku, nie będzie pamiętał totalnie niczego z tego wieczora. Można by rzecz, że to nawet lepiej. Pigułka i litr szampana, którym się napoił są wystarczającym powodem, aby odrzucić dzikie rozrywki w niepamięć i tylko nieco uboższy portfel będzie znał wagę gorzkiej prawdy.
       Nieopodal hotelu zatrzymuje się na moment, aby oprzeć się o mur i spojrzeć w czyste sklepienie, z którego patrzą na niego gwiazdy. Widzi je dwojako, ma wrażenie, że mnożą się i troją przed jego oczami, przypominając mu tylko, o tym w jakim wciąż stanie się znajduje. Gorzej, że przypomina sobie, że pod tym samym niebem błąka się gdzieś Elia. Mruczy coś niezrozumiałego pod nosem, w zastanowieniu czy młody Hiszpan powrócił już do mieszkania. Czy zastanie zimne i puste posłanie, jeśli pojawi się teraz w progu? Czy osamotniony i stęskniony chłopiec przywita go po wejściu w głąb, rzucając oskarżeniami? Każda z tych wersji jest prawdopodobna, a Anibal chce się przekonać, która z nich jest najbardziej możliwa. Uśmiecha się półgębkiem, jak gdyby echem do jego uszu docierał najzabawniejszy w świecie żart. Cóż, żadne oskarżenia nie zmyją mu sprzed oczu radości, ani tym bardziej pożądania. Nie był w stanie znaleźć mu ujścia przez cały ten dzień, a aktualnie może nadarzyć się idealna okazja. Być może wcześniej odrobinę się nad sobą użalał, zmanipulowany silnymi uczuciami, które czuje do Alvy, przyjmował całą winę na siebie, ale dostrzega w tym błąd, który należy w końcu naprawić. Nie ma wątpliwości, że Eliecer wiedziony chęcią zemsty, oddał się jakiemuś Włochowi bez krzty żalu. A to sprawia, że Anibal czuje się nim jeszcze bardziej rozczarowany, przy czym wcześniejsze poszanowanie wobec jego ciała i godności niknie, niczym na knocie zgaszony płomień.
       Nie myśląc wiele więcej odbija się biodrem od chropowatej ściany, aby ruszyć w dalszą drogę do hotelu, a jest to naprawdę niewielka odległość, dzięki czemu niewiele później dopada do drzwi wejściowych. Przy ladzie w recepcji siedzi ta sama kobieta, która wstępnie ich tu przyjmowała. Wygląda na zmęczoną, niemalże przysypia, jednak jednym okiem dostrzega ciemną sylwetkę Valverde, na co wskazuje gwałtowne wzdrygnięcie, po którym w pustej sali roznosi się prychnięcie ze strony mężczyzny. Windą wjeżdża na odpowiednie piętro, czując później, że nie był to najlepszy pomysł. Wjazd na górę, nieco podniósł mu ciśnienie, sprawiając że skronie zaczęły nieprzyjemnie pulsować. Jest to na szczęście chwilowy stan, po którym już bez większych problemów dociera do właściwych drzwi i przy użyciu karty wkracza do środka.
       Uśmiecha się, widząc swojego uroczego chłopca na szczycie schodów, choć nie łudzi się, że ten z ogromem smutku i tęsknoty rzuci mu się w ramiona. Choć szkoda, bo trzeba przyznać, że właśnie takiego zakończeniu dzisiejszego dnia by mu brakowało. Ponownie prycha pod nosem, słysząc niemalże oskarżycielski głos młodszego, który stara się zignorować sytuacje i jego przybycie, ale dawnego Anibala już tu nie było. Eliecer może zapomnieć o tym czułym i kochanym człowieku, który był w stanie wytrzymać każdy humorek i wybaczyć mu wszystko. Może te patologiczne przywiązanie zawiewało dotychczas nudną, a nowe traktowanie zdecydowanie bardziej przypadnie do gustu chłopca?
       Nie szczyci go najmniejszą odpowiedzią, a zamiast tego zostawia swoje rzeczy na ladzie w kuchni, aby po drodze do łazienki zrzucać z siebie odzież po kolei. Nasłuchuje, jak Elia w oddali oblewa się pierwszym strumieniem ciepłej wody, a po wkroczeniu do pomieszczenia dogląda jego nagiego, kruchego ciałka, za jeszcze nie dość zaparowaną, przyciemnianą szybą.
       —  Dobrze ci było z nowym kochankiem? Bo wyglądasz na niedopieszczonego  —  rzuca z rozbawionym przekąsem, wkraczając pod prysznic. Napiera torsem na plecy młodszego, aby zaraz potem, objąć go dłonią w talii. Wystarczy tak niewiele, aby chłopiec pobudził go do gotowości, choć wpływ na to z pewnością ma również zażyta wcześniej tabletka.
       —  Tęskniłeś, tylko boisz się do tego przyznać. Jesteś zbyt dumny, jak na taką małą kurwę  —  szepcze władczo, podsycając tym samym atmosferę. Obraca młodszego w swoją stronę, uśmiechają się z rozbawieniem. Jako że Elia chce się z nim bawić, zamierza zagrać z nim w grę. Jest ciekawy, czy właśnie takiego traktowania kochanek od niego oczekuje. Czy jest w stanie słowami zburzyć jego postawę i zrobić ryskę na szkle dzielącym go od jego prawdziwych emocji, które zwykle skrzętnie chowa pod maską manipulującego diabełka.
       —  Z każdym dniem rozczarowujesz mnie coraz bardziej. Przez czas spędzony wspólnie chciałem okazać ci szacunek, na który myślałem, że zasługujesz, ale widocznie się myliłem  —  mówi, a ciężkie słowa przecinają ciszę, przecinaną co chwilę również wodą płynącą na ich ciała ze słuchawki. Milknie, aby obejrzeć - bez pominięcia najmniejszego szczegółu - karmelową skórę chłopca. Jakby w poszukiwaniu jego nocnej przygody, jakichś pozostałości po byłym kochanku. Kładzie jedną dłoń na jego szyi, przybierając mocno do ściany, podczas gdy drugą dłonią stymuluje jego członka. Wraca spojrzeniem do jego oczu, uśmiecha się przy tym, wciąż rozbawiony, równie pozbawiony skrupułów, gdy Elia po raz enty go zdradzał. Nie można tego co prawda w ten sposób nazwać, ponieważ nie są ze sobą w związku, jednak poniekąd jest to zdradą emocjonalną. A przynajmniej Anibal czuje się zdradzony, przez chęć posiadania chłopca wyłącznie dla siebie. I ciągnie się to od dnia, w którym ich drogi się ze sobą złączyły.
       —  A jako że jesteś już dobrze rozciągnięty, chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy się razem zabawili, prawda?  —  pyta, a jego uśmiech po chwili niknie, zostawiając na twarzy mroczne rozczarowanie, kiedy kontynuuje.  —  Widocznie lubisz być w ten sposób traktowany. Jak nic nieznacząca mała dziwka. Po tym stosunku powinienem zostawić ci pieniądze na stoliku? Żebyś mógł kupić sobie coś ładnego, zanim te śliczne usteczka zaczną obciągać pałę, następnemu kutasowi?  —  Jego głos zniża się do niebezpiecznego szeptu, kiedy pokonuje odległość dzielącą ich. Jego nabrzmiała męskość ociera się finezyjnie o brzuch młodszego, dając mu poczuć jak bardzo jest spragniony oraz, że nic nie powstrzyma go przed zanużeniem się w jego gorącym wnętrzu. Ściąga dłoń z jego gardła, aby przetrzeć kciukiem usta.
       —  Nie licz na czule pocałunki  —  rzuca, po czym zbliża wargi do jego ucha, znów zniżając głos do szeptu.  —  Nie całuje się kurwami.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/07/21, 12:03 am, w całości zmieniany 1 raz
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 06:29 pm}

which way to rome - Page 2 Eliece10

Gdy wraca na górę, krok jego wyraźnie ociężały jest od stoczonej chwilę wcześniej batalii nie tyle ze śmierdzącym jak menel Anibalem, co z samym sobą i związanymi z tym wątpliwościami ważkości podjętych działań i dobytych słów. Jeszcze moment temu jedyne czego pragnie to stateczna bliskość, jaka solidną linią rysuje sylwetkę kochanka w nietrwałej pamięci Eliecera; teraz wciąż przemawia sugestywnie, jednak pogrzebana pod żwirem łez i gorzkimi wodami upokorzenia przekonuje do siebie znacznie cichszym, niemal niedosłyszalnym szeptem - odgłosem, którego słabe brzmienie może ignorować, oddając się piekącej od jadu retoryce krzywdy. Gdy oddala się schodami na piętro, rzuca ostatnie spojrzenie w stronę przybyłego, zupełnie jakby liczył, że nakrywszy go na nieuważnej uczciwości uczuć, zdoła wzbudzić w sobie ich ginącą namiastkę. Nic podobnego jednak się nie dzieje - facjatę Anibala skrywa zalegający po pomieszczeniu półmrok, a w rzadkich snopach światła wpadających przez odsłonięte żaluzje Elia dostrzega martwe zdegustowanie gęstym całunem oplatające upiorną od chorowitej bladości twarz Valverde.
       Wchodzi pod prysznic ze zwieszoną głową, próbując dłońmi odszukać gałki kranu - trzęsie się jednak zbyt gwałtownie i palce ześlizgują się po gładkich krawędziach kurków. Jest jednak wytrwały, więc próbuje jeszcze raz i jeszcze raz, nim widok kamieni pod stopami nie rozmywa mu się przed oczami, a ręce wzbudzane do drgania chłodem pomieszczenia nie opadają w luźnym zrezygnowaniu wzdłuż ciała. W pierwszym odruchu chce je podnieść i spróbować po raz kolejny, zupełnie jakby powtarzał ten z pozoru prosty układ jak mantrę; poddaje się mimo fiksacji i składa dłonie na ścianie, gdy świat wokół niego wiruje niczym na karuzeli. Piszczy mu w uszach, w gardle czuje suchość, a tuż za nią zaciskającą się gulę, która odbiera oddech i rozbudza panikę w pozostałych zmysłach. Tępieje od mnogości bodźców napierających jednocześnie z otoczenia oraz jego samego i tylko odkręcona cudem woda koi szalejącą burzę. Struga leje mu się na głowę, a on oddycha coraz wolniej, coraz spokojniej, wyczekując nadchodzącej oazy zobojętnienia.
       Zgrzyt otwieranych drzwi dociera do niego jak z odległego wszechświata i nie wzbudza należytych obaw - pomaga mu jedynie stanąć na nogi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, by Anibal nie dostrzegł przy najmniejszej sposobności czerwonych oczu i rozedrganego podbródka. Elia tłumaczy sobie jego obecność w najbardziej logiczny sposób - pewnie przyszedł umyć zęby lub przegrzebać kosmetyczkę w poszukiwaniu bóg wie czego - i nawet na moment nie przychodzi mu do głowy pomysł kroków, jakie starszy podejmuje na sekundy po wkroczeniu do łazienki.
       Dotyk ciepłego, mokrego ciała Anibala na plecach wzbudza w Eliecerze dreszcze i paniczne przeczucie nadejścia czegoś złego. Nie żeby Valverde nie robił podobnych rzeczy wcześniej - tym razem jednak w powietrzu wisi jego ciężki, wzburzony oddech, a intuicja Alvy krzyczy o pospieszną ewakuację. Tak też próbuje zrobić - nieskutecznie. Silne ramiona oplatają się wokół jego ciała i wszystkie drogi ucieczki zostają odcięte; Elia skazany zostaje na łaskę i niełaskę zaćmionego umysłu kochanka, na którego litości oraz zbawieniu polegał może ten jeden raz za dużo.
       - Miło że się martwisz, ale uspokoję cię, ktoś skończył twoją robotę - strach nie przeszkadza mu jednak w złośliwościach. Jednocześnie podejmuje próbę zignorowania swobody, z jaką folguje sobie Anibal, ciągnąć dalej temat, który powinien był zostawić. - Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
       Może tylko domyślać się, z jaką niechęcią ze strony starszego spotyka się ta odpowiedź. Gdy lądują twarzą w twarz, Elia hardo spogląda w pochłonięte bezopamiętaniem oczy, unosząc wysoko podbródek i nie dając się zbić do roli posłusznie uległego. Powtarza w głowie, że nie może się poddać i te myśli napełniają go siłą do wytrzymania kolejnych słów kochanka.
       - Tęskniłem? Za twoim brakiem zdecydowanie czy mnie wyruchasz czy nie? Hmm zastanówmy się - Elia ze skwaszoną miną udaje głębokie zamyślenie, które rozbija wydobywające się z ust prychnięcie. - Szczerze wątpię. Spróbuj szczęścia następnym razem.
       I choć stara się utrzymać przybraną retorykę wyniosłości, następne słowa uderzają inaczej - zamiast rozpaść się w pył na wzniesionym murze, wnikają w jego struktury i rozsadzają konstrukcję od środka; jak woda wlewają się okrucieństwem w szczeliny, by zmrożone raną zadaną prosto w serce, zwiększyły swoją objętość i wyłamały otwory dla czekających u stóp atakujących. Oskarżenia dotykają go w miejscach świętych i wrażliwych, odsłoniętych na co silniejszy podmuch z zewnątrz i nie gotowych do obrony. Anibal się zmienia nie tyle w drapieżnika, co w personifikację diabła, najokrutniejszego z istniejących ciemiężycieli, przed którym drży jednostka tylko na pozór silna, w jakiej ramach operuje Elia. Czuje że rozsypuje się od słów, wbijanych jak noże, raz za razem bez chwili wytchnienia i ginie pod batem spojrzeń, tak wnikliwie krytycznych wobec przedmiotu inspektorskiej kontroli, badania stopnia niewierności.
       Instynkt samozachowawczy podpowiada Eliecerowi, że wystarczyłoby teraz przyznać się do błędu i szczerze przeprosić - jednak chłopiec jest na to zbyt dumny nawet w godzinie złamania i wszystko, każda podłość okaże się bardziej zniosła niż gorycz wypełniająca gardło po błaganiu o litość i wybaczenie za napiętnowanie grzechem. Nawet gdy Ani przytrzymuje go za krtań tak mocno, że ten niemal nie może oddychać, wciąż bucha w nim ogień pychy i płoży się po suchych przestworzach wątłego wnętrza, pożerając najdrobniejsze źdźbło, najsłabsze z uciekających w popłochu stworzeń; ogień ten pęcznieje w brzuchu młodszego i nabiera w sile, wspina się po żywej tkance popieląc ją i niszcząc, aż nie pozostaje nic poza kruchą skorupą, w której szaleje gotowość na najpodlejszą z wymierzonych kar.
       Ręce Anibala są szorstkie i niedelikatne, i Elia stęka z bólu, gdy starszy bez ostrzeżenia przesuwa dłonią po jego członku. Zaraz jednak stara się skupić na tej niedogodności, gdy słowa uderzają go po twarzy, wywołując silniejsze kłucie niż narwana agresja. Nawet jeśli nie kocha i nie pokocha nigdy, to jak postrzega go teraz Valverde wbija się szpikulcem prosto w serce. Nie chce być dla niego przedmiotem ani dziwką, nie chce by ten traktował go jak gorszego i sprzedajnego, nie chce, by jedyne co mógł o nim powiedzieć to ile razy musi wziąć w dupę, by nie móc następnego dnia wstać z łóżka - a paradoksalnie nie ma między nimi nic, prócz tego. Anibal go tak postrzega od dawna, tylko teraz mówi o tym głośno i o wszystkich niewygodnych prawdach, od których Elia odgrodził się dziecięcą niefrasobliwością. Pęka pod pręgierzem prawdy, trzęsie się na drobnych nogach i tylko ta zaciśnięta na gardle dłoń, które przeszkadza mu oddychać, powstrzymuje go przed upadkiem. Gdy znika, Elia osuwa się po ścianie, nie mogąc wytrzymać ciężaru własnych przewinień i lęku przed bezdennym okrucieństwem obłąkańczo obłapiającym wnętrze doprowadzonego na skraj Anibala.
       Eliecer nie ma siły się podnieść, więc robią to za niego silne ramiona starszego. Pozbawione delikatności podrywają go w górę i przyciskają do ściany, i Alva znów ma wrażenie, że się dusi, jednak teraz zalega mu w płucach panika przed zbliżeniem z kochankiem. Nie chce tego, nie chce by ten go dotykał, by wyładowywał złość, podczas gdy Elia będzie po trochu umierał wewnątrz - upada więc na kolana, zdzierając z nich skórę i roztrzęsionymi rękami gładzi krocze Anibala, nim językiem przejeżdża po nabrzmiałym wzwodzie. Robi to ponownie i ponownie, nim nie przepędzi zaciśniętego w gardle lęku i nie weźmie go do ust całego, tak jak lubią wszyscy jednorazowi kochankowie, którym Ani na ten moment się staje. Elia wyłącza myślenie, odpływa w ciepłe ramiona oceanu, gdy krztusi się spływającą po ciele Valverde wodą. Każdy jego ruch jest intuicyjny lecz jakby zmechanizowany, jakby nie liczyła się czynność tylko jej niechybny koniec, do którego sukcesywnie z kolejnym ruchem dłoni i głowy zmierza.
       Po niezidentyfikowanym upływie czasu czuje, jak Anibal wplata palce w jego mokre włosy i musi powstrzymać odruch wymiotny spowodowany agresją starszego. Łzy i opadająca z prysznica woda zasnuwają mu widok, gdy Valverde drętwieje, a Elia niemal krztusi się wyczekanym orgazmem. Wyrywa się z silnego uścisku i opada dłońmi na kafelki tuż przy stopach studenta, a biała struga miesza się przy odpływie z szumem wody. Jest słaby i trzęsie się z własnego upodlenia, próbując złapać oddech i uspokoić bijące jak szalone serce. Zbyt dużo w nim wstydu, by ośmielił się podnieść wzrok na stojącego nad nim Anibala - kotara włosów i strumieni maskuje wyraz absolutnego załamania i zranienia, jaki przewija się po drobnej twarzy. U boku Aniego istniało jedyne miejsce, gdzie nie czuł się jak dziwka. Teraz i ono zniknęło w kształcie nocnego wyskoku, roztrzaskane na kawałki po długim locie z okna.


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 23/08/21, 11:57 pm, w całości zmieniany 1 raz
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 06:34 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       Na czas, kiedy rozłączyli drogę swoich ścieżek podczas trwania tego cudownego wieczoru, Ani zdążył zapomnieć jak bardzo pyskaty jest jego młodszy kochanek. Nie ma na świecie nic, co powstrzyma go od odrobiny złośliwości, którą nie ukrywając przypisuje do bardzo nieodpowiedniego momentu. Ów uszczypliwości nie robią na Valverde żadnego wrażenia, nie reaguje irytacją, ponieważ gdzieś w odmętach tego szarego umysłu pojawia się myśl, że właśnie w ten sposób Eliecer stara się przed nim bronić i jak widać robi to nieskutecznie, ponieważ w interakcji z dotykiem Ani’ego sprawia wrażenie spłoszonego zwierzęcia, chcącego uwolnić się z potrzasku, jednak umiejscowiony jest pomiędzy przysłowiowym młotem, a kowadłem. To jest rosłą sylwetką starszego mężczyzny, a chłodną ścianą, o która został wcześniej przyparty.
       Nawet mu się podoba to, jak bardzo Elia chce pokazać swoją niezależność. To w jaki sposób unosi głowę do góry, wyzywająco krzyżując ich spojrzenia ze sobą. Nie widzi jednak zawadiackiego uśmieszku, który zwykł być przyklejony na twarzy młodszego. Można powiedzieć, że właśnie dzięki braku tego małego szczegółu czuje swoją wyższość i dominację w ów sytuacji.
       —  Możesz stawiać opór, ale widzę jak twoje ciało na mnie reaguje  —  mówi, wypychając policzek językiem, kiedy jego wzrok powędruje na najeżoną dreszczami sylwetkę chłopaka oraz twardniejącego mu w ręce członka. W jego wypowiedzi wyczuć można nutkę rozbawionego tonu, a uczucie mu towarzyszące niewątpliwie zbija Alvę do poziomy ofiary schwytanej przez wygłodniałe zwierzę. A ów metafora niewiele różni się od prawdy, ponieważ Anibal spragniony jest doznań. Trudno mu sięgnąć pamięcią do ostatniego momentu, w którym kogoś nieprzytomnie pieprzył, czerpiąc z tego multum przyjemności. A dogadanie sobie samą dłonią przestało go fascynować już w wieku nastoletnim, jednak rzeczywistość go do tego zmuszała w następnych latach. I choć miał możliwość posiąść tego w namiętnym uścisku tego diabełka wcześniej, to nie chciał. Można powiedzieć, że jakaś część nadal przemawia mu, aby nie popychał się do tak niechlubnego czynu, jednakże słowa same opuszczają jego usta, a następna myśl, głosząca że to Eliecer sam jest sobie winny, przesłania mu możliwość racjonalnych przemyśleń w tej sprawie.
       —  Powinieneś być świadomy, że ta duma i próżność kiedyś cię zgubi i w każdych oczach napiętnowany zostaniesz mianem nic nie wartej dziwki  —  warczy gardłowo, w myślach dodając, że gdyby myślał w podobny sposób wcześniej, Elia nie byłby wart tych wszystkich luksusów, które złożone zostały w jego drobne opalone ręce. Nie sili się, jednak na kontynuowanie tematu, gdyż w tym obrazie męki i uciśnienia nie ma miejsca na najmniejsze żale czy przejaw skruchy. Zbyt dobitnie przyświeca mu świadomość, że chociażby prześwit luki w jego stanowczym zachowaniu sprawi, że w Alvie również może obudzić się zwierzę, które przewróci sytuację przeciwko niemu. Prycha pod nosem, kiedy bezwładne, pozbawione oddechu ciało chłopca opada na dół. Uśmiech na jego ustach za to znacznie się powiększa, kiedy podnosi Eliecera z powrotem na nogi, choć wydawać by się mógł pustą lalką, której emocje zostały przechwycone przez ciężar i wagę wypowiedzianych słów. Młodszy w tym momencie istotnie staje się rzeczą w jego szorstkich dłoniach… Rzeczą, którą może sobie uporządkować, przestawiać i bawić się w najbardziej zniewieściały sposób jaki przyjdzie mu do głowy.
       Pomimo wszelkich prób utrzymania Elia w pionie, ten znów upada na klęczki, zdzierając tym samym skórę na gładkich kolanach. Wygląda żałośnie, krucho i w innej sytuacji, gdy to Anibal nie był jego katem, z pewnością otoczyłby go troską i ciepłem. Nie potrafiłby patrzeć na jego załamaną minę, właśnie tą, która dotychczas rozdzierała jego serce na pół, a nawet bardziej. Teraz jednak nie potrafi, nie umie cofnąć się do tamtych czasów, jakby następne podburzające jego dominację i wybujałe ego zachowania nie miały nigdy miejsca. Acz nie spodziewa się, że Eliecer nie spoglądając mu w oczy, zacznie robić językiem kółeczka na jego nabrzmiałym kutasie. Anibal wzdycha przeciągle, przecierając twarz i włosy, na które nieprzerwanie skapuje woda ze słuchawki prysznicowej. W trakcie, gdy wyssany z całej energii chłopiec robi mu loda, pakuje na głowę trochę szamponu, aby umyć zroszone potem włosy przez zapomnianą już, nie tak dawną imprezę. Spłukuje niedokładnie pianę, nie przejmując się siedzącym pod nim Alvą, na którego spryskiwane są resztki pośpiesznej kąpieli.
       Spomiędzy jego lekko spierzchniętych ust wydostają się sapnięcia, gdy Elia bierze go coraz głębiej i głębiej, dostarczając tym samym więcej przyjemności. Warczy, chwytając między palce kosmyki młodszego, aby pokierować nim, zwłaszcza że znajduje się naprawdę blisko oszałamiającego orgazmu. Drugą dłoń zaś podpiera na szybie, samemu mając wrażenie, że upadnie do jego poziomu, a to tylko i wyłącznie przez pianę zgromadzoną w brodziku.
       —  Jesteś taką małą, niesforną kurwą. Będziesz pięknie wyglądał z moim nasieniem w ustach  —  syczy, przytrzymując głowę Alvy, gdy nadchodzi szczyt, wypełniając jego usta kleistą białą mazią, której większość i tak ląduje w odpłynie wraz z wodą i pianą. Jego ciało drętwieje na dłuższy moment, a dokonany przez młodszego czyn nie daje mu całkowitej satysfakcji. Sprawia to, że czuje się po części rozdrażniony, ograniczając już młodszego samą mroczną i agresywną aurą, która opływa całe jego spętane ostatnim poczuciem ekstazy ciało.
       —  Smaczna?  —  pyta retorycznie, po czym znów ustawia młodszego do pionu, próbując wychwycić jego zniesmaczone i rozbite spojrzenie, które skrzętnie ukrywa przed tym palącym wzrokiem.  —  Jeszcze z tobą nie skończyłem, a już wyglądasz, jakbyś miał zemdleć. Żałosne  —  mruczy, wyłączając bieżącą wodę. Po tym bierze wątłe ciało na ręce, wychodząc z kabiny prysznicowej z zamiarem przeniesienia młodszego do ich wspólnego łoża. Nie przejmuje się faktem, że oboje są mokrzy, w końcu Eliecer wcześniej coś wspominał o tym, że pościel i tak jest do wymiany. Teraz jednak nikt się nie kwapi do jej zmiany, po głowie chodzą mu inne czyny.
       Rzuca Alvę niezbyt delikatnie na łóżko, przyglądając się jego ciału ponownie. Odkąd się poznali uważa je za dzieło sztuki i niesamowicie irytuje go fakt, że ów arcydzieło również można sprzedać. Jakby wszystko toczyło się w wokół jednej i tej samej orbity. Bardzo chce to zmienić, a przynajmniej chciałby móc pokazać Eliecerowi lepsze życie, to w którym tylko obrazy mają cenę, a ludzie są bezcenni, wartościowi na tyle, by nie musieć popadać w skrajności. Jedną częścią siebie czuje, że jeszcze nic straconego, choć z drugiej strony wiąże się to z następnymi tępymi i dziecięcymi gierkami, na które psychicznie nie ma już siły.
       —  Odwróć się tyłem  —  mówi tonem, któremu trudno jest się sprzeciwić. I kiedy Elia wspina się na starte kolana, wypinając się zachęcająco w jego stronę, Anibal czuje, jak bardzo zraniony musi być. Ów działania przechodzą z jednego w drugie niczym automatyczny robot, który powielał daną czynność nieprzerwanie i to jeszcze bardziej go wkurwia. Może bić, gryźć i przyduszać młodszego do czerwoności, ale to będzie wciąż za mało, bo upodlenie go i wyładowanie złości wciąż nie przyniesie tej cholernej satysfakcje. Przez głowę przechodzi mu coraz więcej przemyśleń, które najprawdopodobniej spowodowane są odchodzącymi w dal halucynacjami, które pozostawił wraz z resztą działania tabletki pod prysznicem.
       Przywiera ustami do zaróżowionej dziurki, liżąc ją dokładnie i dogłębnie. Robi to pomimo wcześniejszego oświadczenia, że Elia powinien być już przygotowany na jego wejście w głąb, gdyż nie chce zrobić mu większej fizycznej szkody. Nazajutrz wciąż powinien być użyteczny, bo zaleganie w łóżku przez cały dzień będzie przedstawiać jak nieprzemyślanie organizują sobie czas na ostatnich wspólnych wakacjach. Które swoją drogą rzeczywiście przedstawiają ich możliwie ostatnie spotkanie, w końcu ten czas o wiele bardziej ich dzieli niż łączy. Anibal wyobrażał to sobie w całkowicie innym świetle.
       —  Grzeczny chłopiec  —  mruczy, chuchając na otwór, w którym zanurza najpierw jeden palec, a niedługo później drugi, zwracając uwagę na to z jaką łatwością znajdują sobie miejsce we wnętrzu młodszego. Racja, chcąc nie chcąc ktoś go już wcześniej rozciągał, nawet jeśli nie palcami, to swoim kutasem. Nie może powstrzymać się od gwałtownych klapsów, jak również wplątywania palców w splątane kosmyki włosów, aby pociągnąć je do siebie.
       —  Obyś przyjmował mnie równie dobrze, co typa, który był przede mną  —  warczy, nakierowując półtwardego członka na dziurkę. Początkowo nie jest w stanie wejść do środka, ale po paru próbach rzeczywiście mu się to udaje i wypełnia powoli, ale dostanie przestrzeń w ślicznym i zaczerwienionym już tyłeczku. Nakrywa swoim ciałem tułów Alvy, aby odwrócić jego twarz w swoją stronę i może przysiąc, że w jego oczach błyszczą łzy zażenowania. Przy czym nawet, jeśli uparcie stara się odsunąć od siebie myśl o czułościach, nie może powstrzymać się przed złączeniem ich ust w agresywnym pocałunku. Oboje są tak bardzo zmienni i nieprzewidywalni, że trudno wydać opinię, która w paru słowach opisała ich dwójkę. Tym samym Anibal nie byłby zdziwiony, gdyby Eliecer poprzez jego działania znacznie odbiegające od słów, które dotychczas rzucał niczym w furii; nie wiedział w jaki sposób o tym wszystkim myśleć.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/07/21, 12:04 am, w całości zmieniany 1 raz
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 06:41 pm}

which way to rome - Page 2 Eliece10

       W klęczącym i trzęsącym się na dnie brodzika Eliecerze nie ma nic z dawnej dumy chłopca o wiecznie roześmianym obliczu; maluje się on raczej w barwach listopadowego popołudnia do znudzenia deszczowej Anglii, gdy mgła aż po horyzont zasnuwa wąskie ulice, a wypełniwszy je po brzegi, wlewa się przez nieszczelne okna do oświetlonych pokoi i pnie po ścianach, pełznie w żłobieniach drewnianych podłóg, wprasza się do oprószonych kurzem pajęczych domostw naturalnie wplecionych w zapomniane zakamarki pod schodami i napełnia ustawione w kredensie filiżanki szarą, przygnębiającą masą - w takie dni bolączki życia codziennego zrzucić można na wszechogarniający marazm, na pesymizm wykreowany ręką samego świata i udzielający się równo wszystkim podróżnikom zagubionym w mgle na chybotliwych płytach chodnika.
Woda paruje rozgrzanych kamieniach i tą parą Elia próbuje oddychać, gdy otwarcie oczu nie usuwa mu sprzed nich mgły, jakby ta wsiąkła w niego, w każdą komórkę i w każdy mięsień i roztapiała go od wewnątrz, by nie mógł czuć niczego więcej. Wśród obłoków dopiero unaocznia mu się ważkość istnienia, wymalowana cienką linią rozgraniczającą zdrowe zmysły od popadnięcia w niebyt - w obłęd i pustkę, raz brudną jak londyński smog, raz oślepiającą jak hiszpańskie słońce, ale ponad tym obezwładniającą i totalną, wykraczającą poza ograniczone pojęciami ludzkie zrozumienie, a przez to zabójczą w braku definiowalnej, a co za tym idzie możliwej do pokonania, formy. To co z początku wydaje mu się przerażające, bo zdolne do przyjęcia formy najgłębszych lęków, okazuje się raptem preludium - bo mgła nie jest masą, z której tworzy upiory, mgła  j e s t  strachem w najczystszej postaci, jego pierwotnym źródłem i rozszalałą chucią, jest czarna i biała jednocześnie, zawsze tam, gdzie pójdzie i zawsze tam, skąd odejdzie; jest nim sprzed dwudziestu lat i sprzed dziesięciu minut, tylko że w przybranych maskach i przyjętych pozach, a dopiero bezgraniczna słabość upodlenia, pogardy dla wszystkiego, czym pragnął się stać dla oprawcy-uzurpatora, dopiero upadek na samo dno duszy uświadamia mu, że od początku był niczym, które czekało na ten moment, by ogłosić swoją miałkość pozornego istnienia. Nigdy nie stanowił czegoś więcej, choć momentami rościł sobie prawa do tytułu bóstwa, obłudnie wierząc w prorocze znaczenie dóbr składanych mu u stóp.
       Dlatego ten chłód w duszy tak nieziemsko go boli, jakby cała armia piekła na okrzyk przeszyła go legionami mieczy. Słyszy słowa, które ściskają go za ramiona i czuje ręce, które przemawiają do niego jadem okrucieństwa, lecz to wszystko wydaje się równie abstrakcyjne, co tańczące przed oczami obłoki wypełnione muzyką i smakujące fioletem; tonie w ich puchatych odcieniach docierających do uszy po wężykowatej nitce, a gdzieś w tle wyrastają z ziemi ostre szpikulce jadowitego chichotu - żałosne, żałosne, żałosne tkają słowa, na które Elia kuli się i otwiera bezwolnie usta, bo już mu wszystko jedno, czy śmiech przebije mu serce czy rozerwie go muzyka.
       Muszą wkroczyć do innego pomieszczenia, bo nawet otumaniony Alva odczuwa chłód na nagiej skórze i odruchowo wtula się w to obce ciało, w którego ramionach się znajduje. W rwanych jak strzępki papieru wspomnieniach odnajduje mapę po rzeźbie wszechpotężnego Kolosa, ale grająca pod jego palcami muskulatura jest tak różna, że postać wydaje mu się podróbką - dziurawą, nierówną, o ostrych krawędziach i zaciśniętych dłoniach, ciskającą pioruny nie w herezje, a w najwierniejszego wyznawcę, który zbłądził ślepy od poczynań wewnętrznych demonów. Natychmiast pragnie się przed nim kajać i błagać o wybaczenie, ale równie silnie rodzi się w nim przezorna kalkulacja ucieczki. Chciałby wstać i odejść, ale ciało go tak bardzo boli, tak ciąży, że może jedynym sposobem jest wznieść się ponad nie i odlecieć do słońca, za horyzont nieprzekraczalny dla człowieka.
Przez ulotną chwilę zdaje mu się, że osiąga ulotny cel wzbicia się nad żywotność, ale zaraz uderza o gleba i szamoczący się duch wraca do drobnego worka kości. Uchyla nieprzytomnie powieki i wspina się na łokieć, ślamazarnie odsuwając od Anibala, jakby w ten sposób zdołał mu uciec - naiwnie, bo spojrzenie jak bicz wiąże go w zmiętolonej pościeli. Pełen strachu trwa w oczekiwaniu, podczas którego każdy skrawek jego ciała egzaminowany jest z krytyczną starannością; a on pali się ze wstydu, czując przyklejone do twarzy włosy i zaschłą strużkę spermy na policzku, ale przede wszystkim onieśmiela go fakt, że zdradza go jego własna biologia i silna erekcja.
       Nadchodzące polecenie wykonuje z lęku, bardziej jako efekt bezwolnego podążania za silną dłonią, byle uniknąć uderzenia z jej strony. Z ociąganiem wspina się na dygoczące kolana, jeszcze chwilę licząc na łagodny dotyk i zmianę stanowiska, jednak gdy dociera do niego poganiające warknięcie, opada dłońmi na posłanie i wypina się na Anibala. Robi to, bo tak powinien, bo jak Valverde zaznaczył, jest małą kurwą i tylko do tego w tym momencie w oczach kochanka się nadaje - tylko by przyjmować bez zająknięcia, dopóki starszy nie padnie pokonany własnym głodem.
       W dźwięczącej ciszy czeka na przemoc, spodziewa się bólu, który obiecują opętane żądzą oraz pazernością oczy - ale zemsta nie nadchodzi w gwałtownej formie z zapowiedzi, a subtelnym ciepłem sprawnego języka. Powodowany nieskrępowaniem pieszczoty pozwala sobie nawet na głuche westchnięcie, naiwnie licząc, że to nowa strategia, która z nimi pozostanie na najbliższe minuty i w której Alva zanurzy się z kocimi pojękiwaniami.
Krótkowzrocznie rozluźnia nerwy, zapominając o owczym przebraniu wilka. Dlatego sapie w zdumieniu, gdy zamiast gładkiej miękkości języka czuje w sobie najpierw jeden, a potem dwa palce śmiało poczynające sobie przy jego dziurce. Nim zdąży zaprotestować, jego głowa gwałtownie pociągnięta zostaje do tyłu, tak że ledwo może odetchnąć, a coraz intensywniejsze klapsy spadają na wypięte pośladki. Wraca szaleństwo i mroczny bliźniak pasji, a Elia przeklina się w duchu za próżną naiwność.
       — Ani — szepcze płaczliwym głosem, gdy kosmyki włosów wyplątują się z dłoni Valverde, zwracając Alvie możliwość oddechu. — Nie chcę tego, proszę. Przepraszam, przepraszam, proszę, A-a…
       Urywa wraz z pierwszą literą, gdy oddech grzęźnie mu w gardle i zamienia się w zduszony szloch - jeszcze chwilę ma nadzieję, że Anibal zniechęci się niepowodzeniem i da sobie spokój z nietrzeźwymi pragnieniami, ale chwila ta trwa krótko. Valverde wchodzi w niego bez skrępowania, zupełnie jakby po raz pierwszy w życiu kosztował zakazanego owocu bez wizji brutalnych konsekwencji i odczuwał wolną od ocen pełnię samozadowolenia. Alvie dźwięczy w uszach ale już nie wie czy z szoku czy przez osuwającą się w kąt świadomość. Łapczywie łapie powietrze, dziwnie przekonany, że zaraz i ono zostanie mu odebrane, więc chce oddychać na zapas, pożyć chwilę dłużej, nim Anibal pozbawi go i tego przywileju.
       Usta, które na co dzień sączą słodycz, teraz napadają na wargi Alvy jak drapieżcy. Całują się szalenie i bez opamiętania, jeden pochłonięty przez ból zdrady, drugi zdradzony przez ból. Odbierają sobie oddech, splatają języki jak za czasów namiętnych uniesień, a ich ciepło i wilgoć przypomina Eliecerowi czułą pieszczotę przy jego dziurce i nie może powstrzymać dreszczu podniecenie, obłudnie przejmującego ciało. Nawet jeśli wie, że ten pocałunek to atrapa czułości, poświęca się jemu jak ostatniej desce ratunku, dzięki której utrzyma głowę na powierzchni. Zapomina się w obłudzie bliskości, spychając na dalszy plan coraz gwałtowniejsze pchnięcia Anibala. Przerywają na chwilę, podczas której mokre od wstydu, podniecenia i zagubienia oczy Eliecera spotykają się z zimnym spojrzeniem Valverde, w którym miesza się kpina i rozbawienie naiwnością, z jaką Elia oddaje pocałunki; dostrzega je wyraźnie, a starszy nawet nie stara się, by je ukryć. Od początku sobie pogrywa, uświadamia sobie Alva, od początku gra w sadystyczną rozgrywkę, gdzie tylko upokorzenie i agresja liczą się w finalnym rozrachunku.
       Anibal też musi zorientować się, że jego napad zostaje przejrzany, bo gwałtownie wychodzi z Eliecera i za włosy przyciąga go na klęczki przed sobą. Mierzą się wzrokiem, a raczej starszy obwieszcza w ten sposób swoją wygraną, jakby ta miała kształt wysuszonych ust i drżących ud młodszego. Valverde oblizuje wargi w ponętny sposób, który w każdej innej sytuacji zwaliłby Alvę z nóg, jednak tym razem napełnia go obawami. Jest pewien słów które zaraz padną i wie, że go to złamie doszczętnie, że jego egzystencja zostanie całkowicie wymazana ze świata, lecz nie jakby zginął śmiercią tragiczną, ale jakby w ogóle nigdy nie istniał.
       — Pomyślałeś, że coś znaczysz, szmato? — łzy napływają do oczu Alvy, który resztką woli powstrzymuje je przed wypłynięciem. — Chyba zapomniałeś, kim jesteś. Nędzną, puszczalską kurwą, która przyjmie w dupę każdego bogatego fiuta. Kiedy ostatni raz sprawdzałem, zaliczałem się do tej kategorii, więc będę cię pieprzył, aż nie będę miał dość, a ty nawet się nie zająkniesz. Jasne?
       Słowa Anibala grzmią w głowie Alvy obcym głosem; choć stara się wyrzucić je z pamięci, są w każdej myśli i znaczą wszystkie wspomnienia tak, że może obracać się tylko wokół nich i wśród nich. Poza tym nie istnieje nic, żadne wyobrażenie, którego w godzinie potrzeby mógłby się złapać, bo wszystko co sakralne spłonęło w nim w wyzwolonych latach młodości. Ojcze nasz, zawodzi cicho, niemal niedosłyszalnie wśród natłoku inwektyw, ojcze nasz, ojcze! Ale to nie pomaga. Jego szczęka spoczywa w ściśniętej dłoni Valverde, więc ledwo szepcze:
       — Jasne,
       nim rzucony zostaje na pościel i brutalnie przyciągnięty z wypiętymi pośladkami.
       — Nie pytałem o pozwolenie — słyszy, warknięte tuż nad uchem, gdy najpierw wchodzą w niego palce, a zaraz za nimi penis Anibala, wydzierając z gardła młodszego stłumiony szloch.
       Tym razem cała delikatność, nawet ta oszukańczo referująca do słodkich chwil ich wspólnych wspomnień, znika zupełnie, najpierw rozmywając się w wolnych i stopniowych posunięciach, by potem zaniknąć wraz z przyspieszonymi ruchami. Anibal sapie w górze, a Elicer szlocha na dole, jak grzesznik zrodzony ze spermy Stworzyciela; łyka własne łzy wraz z oddechem, dławi się słowami, którymi chce wyrazić sprzeciw nieludzkiemu traktowaniu, ale pozostaje z nich tylko nieskładny bełkot zapleciony w łańcuch z bezsensownych głosek.
       Dłoń Anibala ląduje we włosach Alvy i popycha jego twarz w poduszkę. Robi to tak gwałtownie, że Elia traci oddech i zapowietrza się, a otwarte oczy wyłapują tylko odgrodzoną od świata czerń poduszki - gdy próbuje nabrać tchu poszewka wchodzi mu do ust i blokuje bezwarunkowe westchnienia, wypełniając pokój ledwie słyszalnymi, stłumionymi dźwiękami. On sam nie słyszy jednak nic. W przerażającej klatce rozbijają się jedynie szaleńcze uderzenia serca i głuche, powtarzalne plaśnięcia ciała Anibala uderzającego o pośladki Alvy. Odstępy między kolejnymi się zmniejszają, a wraz z nimi maleje siła uścisku na głowie - unosi więc twarz, by zaczerpnąć oddechu i wydać z siebie głośny jęk, gdy członek raz po raz stymuluje go do granicy przyjemności. Zaciska zęby, choć spełnienie jest nieuniknione i Eliecer tryska, zaciskając dłoń na pościeli. Rozlewa się w nim ciepło, niemal tak otumaniające jak narkotyk, wzbiera falami i pochłania jego świadomość do tego stopnia, że zapomina o inwektywach padających z ust Anibala, byle tylko pozwolić porwać się błogiej nieświadomości, że jedyny mężczyzna, który doprowadza go tej nocy do orgazmu, nienawidzi go tak mocno, jak mocno go pożąda.


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:00 am, w całości zmieniany 2 razy
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 06:50 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       Brak wszelkich zahamowań, które obecnie wykazuje całym sobą; przestaje płynąć jedynie z gniewu i substancji aktywnych w jego organizmie. Nie potrzebuje wiele czasu, aby przekonać się, że twarz skąpana we łzach, którą ma tuż przed swoimi oczami, pociąga go, sprawiając przy tym, że nie jest w stanie zaprzestać dokonywanych czynności. Zdławiony szloch wydobywający się z nadgryzionych ust Eliecera napędza go, rzucając w wir coraz karygodniejszych czynów. Tudzież nie może również opanować ostrej wiązanki słów, płynących spomiędzy własnych warg. Nic co rzuca, przecinając jęki przyjemności mieszane z bólem; nie jest do końca prawdą. Nie jest tym, co wymieniłby czy nawtykał swojemu chłopcu podczas spokojnej popołudniowej rozmowy. Aczkolwiek dosadnie pochłania go dominacja i pełnia kontroli, którą obecnie posiada nad młodszym chłopakiem. Nie kwapi się o delikatność, wypychając biodra naprzeciw kształtnym pośladkom, na których odciśnięty pozostał kształt jego dłoni, pozostawiając tudzież pewnego rodzaju piętno. Znak upadlający go do postaci nic niewartej dziwki, do której dąży wciąż poprzez swoje wiecznie powtarzające się działania. Nie ma już momentu, w którym Anibal się nad nim zlituje, okazuje strzaskane od niepisanej zdrady uczucia, przytulając młodszego do serca, jak najbardziej wartościową rzecz w swoim życiu. W istocie teraz dostrzega rzeczywistą wartość pieniądza w ich relacji i prawdę powiedziawszy nic nie powstrzyma go od rzucenia banknotem na skotłowaną pościel, gdzie wije się jego uroczy kochanek.
       Oddając się doszczętnie doznaniom, przeistacza się w bestialskiego egoistę skupiającego się jedynie na własnej przyjemności. Wcześniej nie sądził, że właśnie w ten sposób będzie wyglądał ich pierwszy prawdziwy stosunek. Wiadomym jest w końcu, że Valverde naprawdę długo wzbraniał się przed jednoznacznym zbliżenie, dbając tudzież o psychiczny komfort chłopca, który w ostateczności przeliczył się w rozrachunku ze szczerymi intencjami. W dużej mierze to właśnie pycha, drobny majątek, którym dysponuje oraz wyprowadzanie siebie nawzajem na granice, spycha ich w walkę o lepszy byt. Choć zdawać się może, że Eliecer już poddał się niełasce, przybierając na siebie odznakę łatki, którą Ani mu bez przerwy dokleja. Przyspiesza tempa, wplatając palce w mokre kosmyki Alvy, dociskając jego twarz do poduszki, nie przejęty faktem, czy ten będzie wstanie złapać dostatecznie dużo powietrza. Uderza biodrami o jego ciało, napierając na nie agresywnie, aby w międzyczasie kilkakrotnie oblizać kusząco usta na widok, który się przed nim rozpościera. Widzi jak uda kochanka trzęsą się, nie wytrzymując siły wbijania się w prostatę, jak również wyczuwalnej dotąd przyjemności, która właściwie cały czas zdradza te wątłe ciałko. To także budzi uśmiech na jego ustach, bo w ostateczności nikt mu nie zarzuci, że był złym kochankiem. Właściwie jest święcie przekonany, że Eliecer lepszego nie znajdzie, choć od jutrzejszego dnia, wpadając w nieposkromioną złość wywołaną konfuzją, pewnie zacznie szukać nowego. Mimo wszystko nie może pozwolić na to, aby ktokolwiek inny zapadł młodszemu w pamięci tak bardzo jak on sam.
       Są blisko końca. Czuje to po sobie, choć prawdę powiedziawszy nie czuje chęci zaprzestania tej czynności. Od dawna brakuje mu zbliżeń tego typu, więc dlaczego miałby zaprzepaścić swoją szansę? Prostuje swoje ciało, zabierając tym samym dłoń z włosów młodszego, jedynie po to, aby umieścić je na jego pośladkach. Nie delikatnie ściska dwie piękne półkule, miętosząc je jeszcze na długo po tym, jak jego diabełek dochodzi na pościel. Sam chcąc przedłużyć własny orgazm, obejmuje przedramieniem zmęczone ciało do góry, przyciskając jego plecy do swojego torsu, aby następnie docisnąć mocno biodra i skończyć w ciepłym wnętrzu. Spomiędzy jego ust wydobywa się niskie, gardłowe warknięcie, kończące pierwszy pokaz umiejętności, na których ich plątanina nagich sylwetek jeszcze nie miała się skończyć.
       —  To jeszcze nie koniec. Chyba nie myślałeś, że tak szybko ci odpuszczę  —  rzuca podgryzając ucho młodszego, aby zaraz wtargnąć do środka językiem. Wolną ręką podszczypuje zaróżowione sutki, bądź błądzi po tym idealnym ciele dłonią, wiedząc że pozostawi na nim jeszcze po sobie skazy. Znowu pozwala sobie n drobne gierki, które prowadzą na myśl wspomnienia o delikatności, cieple i sercu spętanym niewyjaśnionym uczuciem. Robi tak przez parę dłuższych minut, delektując się daną im chwilą bliskości, aby ponownie zbić Eliecera do parteru. Puszcza zmęczone ciało na posłanie, aby złapać Alvę za przedramię, siadając na obrzeżu łóżka.
       —  Widzę cię na podłodze, tam gdzie twoje miejsce mała szmato. Już!  —  woła, ciągnąc za trzymaną kończynę na tyle mocno, że jest w stanie wyrządzić przy tym poważne szkody. Ostatecznie Elia kończy połowicznie na podłodze, powoli zbierając w sobie siły, aby uklęknąć między jego nogami. Wprawdzie Ani nie musi mu mówić z jakiego powodu ściąga go na podłogę. Sflaczałą już męskość należy znów postawić do stanu gotowości, aby mogli bawić się dalej, dopóki świt nie zapuka we włoskie okiennice, oświetlając swą poświatą pieprzących się wciąż kochanków, splątanych węzłem krzywego przeznaczenia. —  Długo jeszcze każesz mi czekać?  —  prycha z kpiną, przyciągając twarz młodszego do swojego krocza, upraszając się o dodatkową przyjemność. Spogląda ze znużeniem na nieporadność, dotąd nieznaną mu ze strony Alvy, choć potrafi sobie uzmysłowić, że wpływa na to wyraźne zmęczenie, któremu idzie na przekór. Zanim jego penis ląduje w ulubionych pełnych ustach kochanka, łapie jeszcze podbródek chłopca, unosząc go do góry. Szklane spojrzenie doprawia mu uśmiech na usta, aczkolwiek nie daje się zwieść tym sarnim oczom, kierując własny wzrok na spragnione usta. Zbliża się, jakby chcąc scałować z nich słodycz, acz zatrzymuje się w połowie. —  Czekasz na poklask czy o co chodzi?  —  pyta z wrogą nutką w głosie, uderzając niespodziewanie w zaróżowiony policzek z otwartej dłoni. Dopiero po tym ciągnie za włosy Eliecera, aby skierować członka na jego usta, którego pcha po samo gardło, już na wstępie nie przejmując się tym, że młodszy będzie krztusił się rosnącą długością.
       Wpierw na myśl przychodzi mu, aby wziąć go tym razem na stojąco, najlepiej na tarasie, kąpiąc się w blasku zachodzącego księżyca, uwidaczniając naturę Alvy przed oczyma wszystkich. Mimo wszystko jego również powoli zaczyna ogarniać zmęczenie. Właściwie nie ma nawet na tyle chęci, aby przenosić chłopca w wymarzoną sobie lokacje, bo wiadomym jest, że dobrowolnie z nim nie pójdzie. W końcu gdy jego penis rośnie do zadowalających rozmiarów, puszcza głowę chłopca, uśmiechając się półgębkiem na widok jego zaczerwienionej od braku powietrza buzi oraz dźwięk zdławionych westchnień. Brakuje tylko dawniej widzianych łez, aby nakręcić go z powrotem do granic możliwości.
       —  Żeby zasłużyć na swoje plugawe pieniądze będziesz ujeżdżał tego kutasa do bladego świtu, jasne?  —  warczy, uderzając żołędziem o policzek chłopaka.  —  Wykaż się, to może zasłużysz na więcej niż złamany grosz  —  dodaje śmiejąc się, a gorycz płynie mu przez gardło, aż do próchniejącego u nasady serca.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/07/21, 12:04 am, w całości zmieniany 1 raz
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 07:45 pm}

which way to rome - Page 2 Eliece10

       Nie tylko trzęsą mu się nogi, co trzęsie się całe jego jestestwo - kruche serce dygocze szaleńczo, rozbijając się o ramy z żeber, wargi drżą w rozpostartym pragnieniu powietrza, powieki migoczą, a wraz z nimi świat i wzburzone morze pościeli wtapiające w siebie pogubione zmysły Eliecera. Rozpływa się w momencie, gdy wszystko w nim krzyczy od rozkoszy i bólu przeplatających się niczym dwie równoważne siły. Naprzemiennie wypełniają go ekstazą, od której pragnie krzyczeć i wić się, poddać falom targającym drobną sylwetką, albo poją żalem zbudowanym ze strachu i uniżenia przejmującym chłodnym dreszczem od kręgosłupa po końcówki włosów. Gdy tylko popada w jeden stan, by odnaleźć wzorzec zachowań ułatwiający przetrwanie pod naporem siły Anibala, zaraz drugi budzi się z uśpienia i niczym wulkan wybucha pełną mocą, przypominając o nieuniknionej konfrontacji dwóch sił jednakowoż budujących co destrukcyjnych.
    Chyba próbuje zachęcić struny głosowe do błagania o litość, gdy kochanek podciąga go ku sobie i przytrzymuje sztywno, a na samą myśl o tym dotyku Elia traci panowanie nad sobą i tylko trwa wygięty, oczekując na bliski finisz. Najpodlejsza z nadziei rodzi się w nim niepewnie, dość naiwnie, bo wyobraża sobie orgazm starszego i za nim spokój, spełnienie niewypowiedzianej prośby o zakończenie tego festiwalu upodlenia. Dlatego wędruje rękami w górę i splata drżące dłonie na karku starszego, jęcząc cicho tuż przy jego uchu, a gorące powietrze z lubych ust owiewa mu szyję. Wzdryga się na następujące po sobie pieszczoty, wpierw broni przed nimi, bo jak miałby zaakceptować czułość dłoni, które chwilę wcześniej zsyłają na niego tylko ból? Jednak w miarę upływu czasu Elia staje się ufny, wręcz przymilny w bierności i oszukuje tak samego siebie przed świadomością odkrytego charakteru kochanka. Powtarza sobie rwane zachwyty nad ruchem palców, wbija paznokcie w szyję Anibala, gdy pokonany nagłym dreszczem wiotczeje i osuwa się po muskularnym torsie, albo opiewa ciepły język wraz z pomrukami tworzący uwerturę przy delikatnej skórze jego ucha.
    Ale iluzoryczny moment wytchnienia nie trwa wiecznie, nie ważne jak żarliwie by siebie nie przekonywał. Pozbawiony podparcie osuwa się na materac, gdzie kuli się pod pręgierzem kpiny epatującym ze spojrzenia starszego. Karmel, którego słodycz chwilę temu roztapiała mu się na języku, teraz smakuje gorzką spalenizną i Eliecer ma dość serwowanego posiłku. Pociągnięty za ramię osuwa się połową ciała poza łóżko, wczepiając dłonie w pościel i ściągając ją za sobą, zupełnie jakby miała ona ukryć go przed niespożytkowaną energią Anibala. Jeszcze chwilę wierzy w litość, nawet próbuje dostrzec ją w przybrudzonych opętaniem tęczówkach, lecz to płonna wizja zaślepiona przebłyskami dzielonych chwil, teraz tak odległych jak migrującym ptakom zdaje się być daleka ziemia ojczysta. Po cieple znanego gniazda zostaje jedynie wspomnienie - teraz Eliecer unosi się pod nieskończonym błękitem nieba, dryfując na szeroko rozpostartych skrzydłach nad szumiącym i obcym oceanem. Tak wysoko plusk wody zdaje się ledwie dosłyszalny, a powietrze po horyzont wypełnia stająca w gardle samotność; już nawet nie krzyczy, bez szans na samarytański ratunek.
    I wtedy ponad niewyraźnymi słowami coś spada na jego policzek. Mruga zaskoczony, jakby dopiero wybudził się z długiego i męczącego koszmaru, jeszcze nie do końca dopuszczając ku sobie świadomość, że to co brał za nocne omamy tak naprawdę jest rzeczywistością. Podnosi spojrzenie z jednej z wielu plamek na ramionach Anibala wprost do jego oczu, przelewając w nim boleść i skonfundowanie sytuacją, pod nimi pytając o pochodzenie nieodkrytego. Jak na własną zgubę odkrywa w nich tylko pogardę i wyższość, a gdy one spajają strzępki na linii zdarzeń, pieczenie w okolicy policzka nasila się, aż w końcu promienieje na całą twarz bólem, ale co ważniejsze - poddaną nadzieją.
    Bez krzty emocji bierze Anibala do ust, aż pali go przełyk i powietrze zanika w płucach. Już mu wszystko, wszystko jedno, myśli, gdy łzy strumieniem toczą się po policzkach, a jego głowa tylko nieznacznie rytmicznym ruchem odsuwa się od krocza starszego. Odruch wymiotny wita go szybciej niż pod prysznicem, sprawiając że wydyma policzki i próbuje wykaszlnąć to, co trzyma w ustach. Anibal jest jednak temu daleki - przytrzymuje jego głowę i Elia może jedynie dławić się śliną i odorem twardniejącego penisa.
    Czuje się tak szkaradny - a szkaradny staje się słaby.
    Dlatego ślepo podąża za nabierającymi na sile sapnięciami, gdy bez pomocy dłoni starszego na włosach kreśli językiem linie na wzwodzie. Kwestia zasłużenia na litość traci na znaczeniu pod naporem zimnej obojętności - porusza się intuicyjnie, tylko tak, by zadowolić Anibala, bo jeśli nie może być dla niego skarbem i najdroższym z arcydzieł, będzie tym czego tamten oczekuje. Będzie przymilał się do stóp, ocierał policzkiem o mokrego od śliny penisa i ssał jądra, byle tylko słyszeć zadowolenie z okrutnych ust. Nie liczy się on ani jego przyszłość, gdy językiem pięści wędzidełko, a wszystko czym myślał, że jest, blednie w zestawieniu z postawną sylwetką starszego górującą nad załzawionym Elią. Bierze go znowu w usta, zasysa się delikatnie i wznosi rozedrgane spojrzenie, w którym więcej czai się śmierci niż życia. Błaga już sam nie wie o co. Może to jego kara w piekle, może naprawdę zasłużył sobie na miejsce wśród grzechów, personifikując ich bezmiar.
    Oplata dłońmi tułów Anibala i przejeżdża paznokciami po pośladkach kochanka, przyspieszając ruchy. Choć wolałby utrzymać znaną pieszczotę w lęku o sadystyczne następstwa jej zakończenia, nie jest w stanie powstrzymać mechanizmów rządzących nim samym. Tym razem połyka wszystko, pamiętając niezadowolenie z jakim mierzył się poprzednim razem. Nie chce zawieść - nie chce zasłużyć na więcej cierpienia.
    Odsuwa się nieznacznie od Anibala, nie podnosząc oczu na wyryte w marmurze rysy - nie śmie spojrzeć i otrzymać nagany, zmierzyć się z niezadowoleniem, podczas gdy przygniata go świadomość, że już więcej nie da rady, że to wszystko co mógł dać i zaraz rozpadnie się na miliardy kawałków. Ponad opadającymi kosmykami dostrzega, jak dłoń partnera zmierza w jego kierunku i...
    I panikuje. Ten dotyk go pali, więc podrywa się na równe nogi, wiedziony wystrzałem adrenaliny. Serce dudni w klatce piersiowej, gdy bełkocząc niezrozumiale pod nosem i krzycząc pełne absurdu frazesy macha dłońmi, odpędzając kochanka gdyby tylko ten chciał go złapać. Nie chce już. Nie chce nic. Cofa się pozbawiony zmysłów i niestabilny, a wtedy stopą natrafia na śliski materiał pościeli. Może gdyby był w pełni sił, zdołałaby złapać równowagę, ale teraz leci w przód, wprost na kolano Anibala i uderza w nie głową, poddając wszystko co nastąpiło i wszystko co nastąpi.


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:01 am, w całości zmieniany 2 razy
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 07:48 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       Nieprzerwanie dąży do własnej przyjemności, między wierszami wkurwiając się przez to, w jaki sposób do sprawy podchodzi ciemnowłosy chłopak. Jego intuicyjne, zautomatyzowane ruchy przyprawiają go niemal o dreszcze obrzydzenia, gdy przez myśl przepływają mu mętne wspomnienia o zadziorności Alvy i tej wyszczekanej buzi, która zawsze ma więcej do powiedzenia niż do czynienia czegokolwiek słusznego. Tudzież widoczny brak walki i pogodzenie się z nasyłaną odgórnie sytuacją powolnie zaczyna go nudzić, ponieważ w ostatecznym starciu, nie tego spodziewał się widzieć. To też skłania go do agresywnego ciągnięcia za kłaki, posyłając bezdennie zimne spojrzenie na swoją dziwkę, która niegdyś przypominała najpiękniejsze w świecie dzieło sztuki. Eliecer obecnie jest niczym obraz, martwy i bez wyrazu, choć skrywający gamę emocji, do których w danej chwili Anibal nie będzie w stanie dotrzeć. Choć nie przejmuje się tym, czy już kiedykolwiek młodszy pozwoli mu do siebie dotrzeć. Ów zmagania z diabelskim charakterkiem również trzeba spisać na straty, ponieważ żadne, nawet najbardziej zawzięte podejście nie odzwierciedliło się w obiecujących efektach.
       Niezmiernie irytuje go fakt, że Elia unika jego spojrzenia, jak zagubione szczenie wpatrując się w upaćkane spermą panele. Chce chwycić go za podbródek, skierować ten zapłakany wzrok na swoją sylwetkę oraz własną twarz, aby uświadomić chłopca do kogo należy i komu powinien być bardziej posłuszny, niż własnym domniemanym pragnieniom. Nie jest mu jednak to dane, ponieważ młodszy odsuwa się od niego z trzęsącymi się dłońmi. Jakby starał się odgrodzić od czyhającego niebezpieczeństwa. I o ile wcześniej zapłakana twarz wprawiała w Anibalu podniecenie, teraz sam czuje się równie zagubiony, nie dowierzając że kiedykolwiek był w stanie tak złamać, tego diabełka, nie czując przy tym najmniejszych wyrzutów sumienia. Wciąż ze śmiałością może powiedzieć, że Alva zasłużył sobie na to wszystko, wielokrotnie od początku ich znajomości przebierając miarkę o parę ziarnek uszczypliwości za dużo. Aczkolwiek też widzi w sobie winę, ponieważ zamroczony narkotykiem złamał własne zasady moralne wobec obecnie najbliższej mu osoby i ich relacji. Uczucia i wcześniejsze zazdrości rozbiły się już dawno w pościeli, niczym lustro zrzucone z ogromnej wysokości. Aktualnie ani jedno, ani drugie nie ma znaczenia… Właściwie nic już nie ma znaczenia, prócz naturalnej chęci i przyłożenia ręki do kradzieży, będącej teraz głównym planem pobytu we Włoszech.
       Eliecer zachowuje się niczym opętany, zwiększając dystans między nimi, aby ostatecznie w tym szaleństwie podnieść się na roztrzęsione nogi, pozwalając sobie odejść w słodką ciemność, mdlejąc tuż po zderzeniu z kolanem Anibala, który prawdę mówiąc nie wie co z tym fantem uczynić. Zostawia na moment ciało na podłodze, oddalając się nago do łazienki, aby zaraz męczony współczuciem powrócić do pokoju, w którym panuje totalny zaduch. Stara się nie patrzeć na skulone, nagie ciałko, pogrążone w zasłużonym śnie, w momencie gdy podchodzi do okna, aby otworzyć je na oścież i wpuścić do środka nieco świeżego powietrza, które będzie w stanie rozbudzić jego szare, widocznie wpół uśpione komórki. Dopiero po tym wraca do miejsca swojej niewybaczalnej zbrodni, aby podnieść wątłe ciało chłopca i położyć je na posłaniu, aby usiąść tuż obok jego boku. Odgarnia spocone kosmyki z jego czoła, przyglądając się odprężonej twarzyczce, na której licach wyryte zostają jedynie ślady po łzach, jakich ten już nie był w stanie powstrzymać.
       —  Na co ci to wszystko było? Gdybyś był grzecznym chłopcem, nie musiałbym karać cię w ten sposób. Miałeś możliwość wybrać dobrze  —  mówi, wciąż obwiniając Alvę za własne winy, wiedząc że wyrzuty sumienia dorwą go prędzej czy później, jednakże nim również nikt się nie przejmie. To zresztą od zawsze leży w charakterze młodszego… Nie słucha, a więc też nie wysłucha żali, ani nie podejmie próby wybaczenia. Młodzieńcze emocje są niczym splątana kokardka, której następujące bodźce ciągną za krańce wstążki prowadząc wprost w paszczę nieprzemyślanych decyzji. I trzeba przyznać, że pośród nich znajduje się nie tylko Eliecer, ponieważ Anibalowi coraz więcej można zarzucić. —  Przepraszam  —  szepcze, póki jest w stanie zdobyć się na odwagę i złożyć prawdopodobnie ostatni motyli pocałunek na spuchniętych ustach swojego chłopca. Tylko czy wciąż może nazywać go „swoim”? Zwłaszcza z wiedzą, że gdy tylko nadarzy się okazja, ten najprawdopodobniej zrobi wszystko, aby móc uciec z klatki, w którą opakowuje go Valverde. Nikt odpowiedzi nie zna, nikt nie słucha, wszystko w pokoju milczy i zdawać się może, że na ten moment ustaje również tykanie zegara.
       W momencie gdy w pełni może uznać się za trzeźwego czuje całkowity bezsens, mimo że wydarzenia minionej nocy zdają się totalną parodią, idyllicznie żyjącą w podświadomości, z cieniem nadziei, że wszystkie jego własne poczynania były jedynie przepełnionym pikanterią i sadyzmem snem. Niestety kiedy nieświadome niczego słońce powstaje zza horyzontu, dając odpocząć księżycowi, który na ten czas nabawił się wrażeń; rzeczywistość zdaje się aż na zbyt bezlitosna. Delikatne promienie słoneczne padają na zwiniętą posturę dwudziestoletniego chłopca, będącego głównym obiektem nocnych igraszek. Na jego żebrach i pośladkach widoczne są drobne siniaki powstałe od dłoni Anibala, a zeschnięte łzy na policzkach wciąż zdają się świecić, a przynajmniej Valverde je widzi oczyma przepełnionymi niewypowiedzianymi dotąd wyrzutami sumienia.
       Nim znów powrócił w miejsce sodomy i gomory, zdążył wziąć kolejny prysznic i w końcu przyodziać się w jakieś ubranie, zamiast maszerować między ścianami nago, jak to miał w zwyczaju robić przez resztę nużącej nocy, doznając zbyt wielkiej urazy, aby ułożyć się spokojnie u boku Elia i przytulić jego opalone, gorące ciało do swojego zimnego i rozpadającego się serca. Chcąc ukryć wszelkie aspekty swojej zbrodni zmył resztki spermy z paneli, przemył mokre plamy w łazience, odkładając wszystko na miejsce, tak jak powinno być. W taki sposób, aby mieszkanie wyglądało jak przed apokalipsą, która nastała. I choć obecnie panuje cisza, spokój i dawna harmonia, wystarczy że chłopiec się obudzi, aby zburzyć wszystko jak domek z kart. Można powiedzieć, że niczym nie będzie to różnić się od codzienności, aczkolwiek zmienić mogło się naprawdę wiele. Anibal stara się przygotować na wszystko, ale przepowiedzieć przyszłość jest tudzież trudno. Po Eliecerze zawsze można spodziewać się każdej możliwej wersji, obecnie lawirując wśród tych najgorszych.
       Czuje się dziwnie, widząc zasinienia na opalonej skórze, zwłaszcza że przykładając do nich dłoń, jest w stanie odtworzyć umiejscowienie własnych uderzeń, wbijanych palców i zaciskania ich. Wyciąga z bagażu Alvy świeże bokserki, aby wsunąć je ostrożnie na jego biodra i następnie zakryć całą sylwetkę prześcieradłem, brodzącym wciąż w połowie po panelach. Choć nie chce, przed jego oczyma rozgrywa się moment, w którym padający z sił Elia upada połowicznie na podłogę, ciągnąc za sobą białą tkaniną, jakby z nadzieją, że zadziała niczym koło ratunkowe i nie pozwoli mu zatonąć w morzu upodlenia. Jak jednak widać, wszelkie próby na nic się nie zdały, w ostateczności pochłaniając ich obydwoje.
       Ostatni raz zerka na posłanie, aby przejść spokojnie do łazienki, gdzie namacza mały ręczniczek w zimnej wodzie, aby wykręcić go porządnie na tyle, aby nie skapywała z niego woda. Z tym też powraca do pokoju, żeby położyć szmatkę na czole chłopca, odgarniając z jego czoła zwichrzone i nieco przepocone kosmyki, za które nie tak dawno szarpał bez litości, najprawdopodobniej wyrywając w przypływie energii parę kępek. Stara się o uśmiech, acz na jest ustach kwitnie co najwyżej grymas, gdy zwraca uwagę na wciąż zaczerwieniony policzek, który w międzyczasie uderzył bez pamięci. Przez myśl mu przechodzi, że może Alva nie zasłużył na tyle cierpienia, jednak ów myśl szybko zostaje odsunięta na bok, gdy Ani czuje pierwsze wygłodniałe bulgotanie w brzuchu. Szczerze powiedziawszy nie pamięta, kiedy ostatnio miał coś smacznego w ustach, tak więc nie pozostaje mu nic innego, jak tylko przygotować im coś dobrego. Odchodzi od łóżka, tym razem nie oglądając się za siebie, bo właściwie jedynym, czym może się przysłużyć wobec młodszego to pozwolić mu obudzić się bez widoku twarzy własnego kata.
       —  Ten wyjazd mógł być taki dobry. W którym momencie zbłądziliśmy?  —  mruczy sam do siebie, schodząc po schodach na parter mieszkania, aby wkroczyć do kuchni. Po jego głowie wciąż błądzą wspomnienia. Patrząc na wnętrze kuchni, widzi rozbity nie tak dawno wazon. Nie rozbił się przecież bez powodu! Tak też pojawia się następny powód, aby być nieustępliwym i nie okazywać słabości. To wręcz bolesne uświadamiać sobie, jak łatwo z pożądania można kogoś znienawidzić za coś, co ta osoba robi niemal na każdym kroku. Acz jeszcze gorzej przyznać rację faktu, że toksyczność Alvy mu się udzieliła, tworząc z Anibala najprawdziwszego potwora albo i przynajmniej takową maskę, którą z łatwością przywdzieje, gdy przyjdzie mu się mierzyć z pierwszymi rozżalonymi słowami dezaprobaty.
       Wyciąga z lodówki produkty, które przygotowane zostały właśnie na ich przyjazd. Gdy Ani wynajmował penthouse uprosił się również o załadowanie lodówki najpotrzebniejszymi produktami, aby nie musieć w godzinach szczytu martwić się o zakupy, zwłaszcza przy rzymskim słońcu, które zdawać by się mogło gorętsze niż w Hiszpanii. Jedzenie przygotuje automatycznie, nie siląc się tudzież na nic wykwintnego, czy wpadającego w nuty typowe dla Włoch. Podąża jedynie za poczuciem głodu, w ostateczności tworząc porcję dla dwojga. W pierwszym odruchu nie zamierzał, ale nawet wynik gotowania wskazuje na fakt poczucia winy czy też to, że w jakimś stopniu nie przestało mu zależeć na Eliecerze. Zawsze musi zdradzić się takim małym szczegółem, mając nadzieję, że Alva w pełnej furii zda sobie sprawę z jego pośrednich starań. Spożywa w ciszy posiłek, aby następnie czysty talerz odłożyć do zlewu, a drugą porcję zanieść młodemu Hiszpanowi na stolik nocny.
       Ostaje w progu w przestrachu, widząc jak chłopak przewraca się z boku na bok, co może zwiastować nagłe wybudzenie się, a stanięcie oko w oko z problemem nie jest obecnie jego priorytetem. Czeka dłuższą chwilę, wsłuchując się w bezdenne tykanie ściennego zegarka, który zdaje się nawet głośniejszy w swojej mozartowskiej symfonii niż w ciągu nocy, gdy jego ulubioną melodią były zdławione jęki Eliecera. Obudzenie, jednak nie nastaje, dlatego poruszając się cicho po pomieszczeniu, odkłada posiłek na stolik nocny. Nie sili się na budzenie młodszego, ani też na czekanie, kiedy istne apogeum nastąpi. Prócz Alvy ma jeszcze sporo sprawy na głowie, które nie cierpią dłuższego czekania, niż to jest aktualnie do spełnienia. Nic jednak nie pozwoli mu z taką łatwością powrócić do istotnego dla sprawy spokoju ducha, jak zmiętolony papieros. Odnajdując powyginaną paczkę, postanawia wyjść na taras znajdujący się tuż obok, aby odpalić zagiętą bibułkę i zaciągnąć się dymem, aby odszukać harmonię także w samym sobie, przysłuchując się zgiełkom dochodzącym z dołu, zwiastującym nadchodzący dzień pełen szokujących zdarzeń.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/07/21, 12:06 am, w całości zmieniany 3 razy
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 07:52 pm}

which way to rome - Page 2 Eliece10

       Eliecer opuszcza pomieszczenie i zaraz znajduje się w innym, od razu, bez momentu przejścia, jakby czynność kroku nie następowała w czasie a ponad nim, działa się natychmiastowo, nie posiadłszy materialnej formy wysiłku mięśni i tętniącej w ciele krwi. Wędruje tak po ogromnym kompleksie z pokoju do pokoju, przenika od drzwi do drzwi w nieskończonym ciągu, zatapiając się naprzemiennie w zbytecznym świetle lub pozbawiającej oddechu ciemności. Pełen świerzbiącego przekonania, że coś wiernie kroczy za nim, zawsze za plecami i nigdy w tej samej aranżacji, przyspiesza kroku, wpadając w kolejne drzwi szybciej i szybciej, choć rzeczywistość nie drga nawet o sekundę wcześniej. Męczy się tylko tym szalonym biegiem, a tymczasem nie znajduje się dalej od tajemniczej persony, pozbawiony jedynie sił i popadający w panikę nad bezmiernym kataklizmem swojego położenia. Pomimo wycieńczenia rusza dalej, naiwnie odwlekając nieuniknione, prześladowany przeczuciem, że wszystko co zrobił i wszystko co zrobi doprowadzi do finalnej konfrontacji.
       I choćby nie chciał, w tej przepowiedni ma rację. Nie liczy czasu, który upłynął, gdy wpada do ostatniego pomieszczenia - wpada? wydaje mu się że przesiąka przez deski podłogi i skapuje na roztrzaskane szczątki gipsowego odlewu, wnikając w nie i tworząc nowe ciało bez duszy lub serca, sztywne jak trup i delikatne niczym porcelana, ale na pewno nie wpada, bo nawet w tej pozbawionej pojęcia czasu iluzji proces trwa niewspółmiernie długo, nuży go, drażni, odczuwa rozrywanie i spajanie w każdym nerwie, bolesną ciągłość obumierania i tworzenia - lecz dalej nie ma nic. Żadnych drzwi, żadnych zapadni, jest tylko on w nowej formie, zduszony w pokruszonych fragmentach i jednocześnie wszechobecny, jakby był nie tylko w pokoju ale również nim samym, widział siebie z perspektywy osoby trzeciej oraz gipsowymi oczami, umiejscowionymi tak, że wpatrywać się mogą jedynie w pozostawione za plecami przejście. Brak im powiek, więc zdane są na obserwację i oczekiwanie na potwora ciężko kroczącego śladem eliecerowego zapachu strachu.
       A gdy to już następuje, Eliecer dławi się i krztusi, bo przy umazanych farbą drzwiach do damskiej toalety ktoś częstuje go papierosem i zaraz własnym językiem długim jak u węża, przesuwającym się w dół przełyku aż do żołądka, gdzie tryska kwaśną cieczą i składa jaja, na co Alva mruczy cicho pozbawiony strachu, choć obawiać ma się czego. Oczy ma zaciśnięte, a pod powiekami rozlewają się barwy nocnego nieba, przeganiane pierwszymi promieniami leniwie wschodzącej srebrnej tarczy księżyca. Ogarniają go całego, gdy tak trwa w bezruchu, pozwalając by ciepło i przyjemność wsiąkły w jego ciało; wodzi po nim dłońmi, czując jak rozkwita i pięknieje, odzyskując stracone w szaleńczej ucieczce siły. Nie miał się czego bać - goniła go rozkosz.
       Tylko, że to mylne twierdzenie.
       Przyjemność jest elementem poprzedzającym lęk, ziemią na której wyrasta kwiat paniki - jest czuła i pragniona, i kontrastuje z nadejściem chłodu zwiastującego objawienie samej śmierci, dlatego tak idealnie na nią przygotowuje. Wznosi ponad szczyty, napełnia nadzieją oraz ulgą tylko po to, by zaraz oddać w ramiona spękane od grozy i naznaczone bruzdami nieprzerwanie uciekającego czasu. W ekstazę można się zanurzyć wraz z pryncypialną obawą, zażyć ją jak narkotyk, by ułatwić przeprawę, ale i odczuć ją znacznie dotkliwiej, gdy nieopacznie zdecyduje się wyjrzeć za nasuniętą na oczy kotarę w celu skonfrontowania podstawowego z praw z pozornie postrzeganą siłą ludzkiego umysłu, przeceniając wszelki znany fizyczny ból ponad bezdenny paraliż nicości.
       Gdy spogląda w bok, dostrzega oczy, na których dnie żarzy się epicentrum piekła i parę rogów opalizującą nad męsko wyciosaną szczęką. Źrenice prześwietlają go na wskroś, jakby wiedziały o popełnionym występku i gnieździe uciech zasianym we wnętrzu, i mówiły: "zbliż się". I Eliecer podchodzi, choć bliżej prawdy byłoby powiedzieć podpływa. Nie boi się, choć powinien odczuwać uzasadniony lęk przed mężczyzną, który tak beznamiętnie traktuje wszystkich wkoło, którego żar gaśnie, gdy odrywa spojrzenie od pulsującej ciepłem sylwetki Alvy. Nie przedstawiają się sobie, bo nie ma po co, bo mniej od tego co znaczy nazwa, fascynuje ich własne wyobrażenie drugiej strony albo ukryte pod wierzchnią warstwą przymioty, coś co można eksploatować bez cienia poczucia winy. W przygaszonym świetle, poza smugami słońcami rozpływają się w sobie, w pożądaniu i eksplozji pragnień, zarysowując kontury lęku utraty jako podstawowego spoiwa zalegającego na sercu i ustach grubym plastrem. Jesteś tylko mój, szepcze nieznajomy, zapamiętaj, Eliecerze, jesteś mój.
       I Alva duszą jest tylko jego, każdym skrawkiem bytu, ale gdy dojrzewają w nim jaja i węże wspinają się po przełyku, coraz mniej całuje jego, a coraz częściej ciałem znajduje wytchnienie w setkach pokoi, gdzie obce dłonie wypełzają spod łóżek i znaczą go swoim zapachem. Cuchnie fetorem słabości i śmierci, a rogi tylko rosną nad głową nieznajomego, by w końcu górować nad nią i przytłaczać. Wtedy też wzywa go do siebie z surową twarzą, ale oczy zdradzają gniew. Rozgrzane do białości ognie buchają przez ciemnię źrenic, wydostając się na ich brzeg jęzorami i sięgają ku Alvie, gdy nieznajomy grzmi: "Powinieneś być świadomy, że ta duma i próżność kiedyś cię zgubi. Z każdym dniem rozczarowujesz mnie coraz bardziej. Jesteś nic nie wart i tak też będę cię traktował". I ogień sięga ku niemu, i wciąga go w siebie palącymi palcami, tak że Elia znika w szalonych oczach, krzycząc i błagając, kłamliwie obiecując poprawę, byle tylko uwolnić się od kary.
       Jesteś tylko mój, Eliecerze, tylko mój, zapamiętaj to sobie.

       Ciemność, w której brodzi jest wszędzie, w każdym skrawku ziemi dookoła. Na pierwszy rzut oka możnaby stwierdzić, że w charakterze wszechrzeczy króluje czerń, ale po wnikliwym przyjrzeniu nawet ona znika jako komponent mroku - wtapia się tak, że nie sposób jej odróżnić od nicości i bezgłosu. W ciemności migoce blask i tęcza obok głodu, łez i upodlenia. Przelewa się smoła, a w smole woda, śmiech goni krzyk w rydwanie swobód po jęczących od bólu polach. Naginają się drzewa ciężkie od kwiatów, a spadające z nich płatki płoną w locie, obsypując popiołem puchary wina. Jest w niej pełnia i nów, świt wraz z zachodem, deszcz pod czujnym okiem słońca. I światło - światło w jądrze przepychu niebytu, na które Elia patrzy i uświadamia sobie, że ciemność nie dociera do niego z zewnątrz, ale wycieka z wewnątrz, że to on jest jej źródłem i od niego pochodzi ciężar, jaki niesie w sobie noc. Cofa ją więc w kielich bytu, a pobrzask rozlewa się na świat widziany, zwracając mu głębię i jednostkowość wolności.

       Budzi się gwałtownie i myśli: "to był tylko sen, a przecież sny nie mogą zranić". Słyszy odgłosy ruchu ulicznego dolatujące zza otwartego okna, jednostajny szum klimatyzacji, trzask ramy łóżka, gdy porusza zastałymi od snu kończynami, a nawet plusk wody w basenie piętro niżej; wsłuchuje się w nie i uspokaja, wdychając pełnymi płucami świeże powietrze. Z oddali dociera ku niemu zapach jedzenia, a pusty żołądek bulgotem uświadamia, jak wiele by dał za smaczny posiłek. Może to Anibal przygotowuje śniadanie w kuchni, myśli i myśl ta wkrada się na jego usta rozleniwionym uśmiechem.
       Próbuje się przeciągnąć, ale tak go wszystko nieznośnie boli.
       To nic, stwierdza niefrasobliwie, wyciągając ręce spod kołdry i unosząc je ponad głowę, pewnie po prostu krzywo spałem. Uspokaja go to i pozwala rozluźnić mięśnie, gdy na powrót zatapia się w lekki letarg, rozkoszując harmonią zmysłów. Zrywający się co jakiś czas podmuch gorącego powietrza pieszczotliwie pięści skórę na klatce piersiowej, a promienie słońca przelewają się pomiędzy skrzydłami żaluzji, by pasami złota ozdobić twarz chłopaka. Ciepło rozczula go, obejmuje troskliwymi ramionami, gdy w tle kolejny skwarny dzień budzi się życia. To lato ich młodości i szaleństw, którego smak Eliecer porównać chce do sorbetu truskawkowego jedzonego na szumiącym polu obsypanym kwieciem; słodkiej samotności, którą wypełnić można namiętnością.
       Rozchyla powoli powieki, jakby musiał przebić się przez grubą warstwę pyłu, lecz już po chwili zauważa kontur sylwetki ciemny od wyzierającego zza pleców słońca. Para oczu wpatruje się w niego intensywnie, a Elia odwzajemnia spojrzenie, uśmiechając się przy tym wdzięcznie.
       — Hej — mamrocze zachrypniętym głosem, dziwiąc się temu, lecz zrzucając na barki zaspania.
       Anibal nie odpowiada - zamiast tego z jego oczu wyziera ból i przejmująca skrucha, na widok których Eliecerowi łamie się serce, bo nie przypomina ich sobie na jego twarzy nigdy wcześniej. To nowy obraz, pełen niepokoju i niewymówionej awersji. Konfunduje Alvę, który próbuje się podnieść, a ból w biodrach i żebrach wykrzywia w trakcie procesu jego twarz grymasem cierpienia; gdy w końcu staje o własnych siłach, lekko się trzęsąc na słabych, skostniałych nogach, omiata spojrzeniem pomieszczenie i siebie samego, i aż musi podeprzeć się o łóżko, gdy świadomość źródła anibalowej ciszy zwala go jak uderzenie w brzuch.
       Żółć podchodzi mu do gardła wraz ze wspomnieniami, które w trakcie porannego rozbudzania zrzucał na karby koszmarów. Widzi pościel na podłodze, jak zły duch jawi mu się zamroczony Anibal w nogach łóżka, czuje pieczenie na pośladkach i twarzy i kompletną niemoc, z jaką odpływa w ramiona nieświadomości, by skosztować ulgi od bezdusznej woli kata. Na nowo przejmuje go lęk i poniżenie, niczym bat smagając po dumnie wyprężonych plecach, a żołądek przewraca się i bulgocze, aż Elia musi zakryć dłonią usta i ignorując ból rzucić się do łazienki. Zamyka drzwi na zamek, nim mieszanina alkoholu, żółci i obrzydzenia sobą oraz wydarzeniami nocy pali mu przełyk w drodze do kanalizacji. Jest tak słaby, gdy drży na klęczkach przy toalecie, a niechciane łzy wysiłku wyciekają z kącika oka, pociągając za sobą żałość istnienia.
       Tak brzydko odbija się w lustrze. Tak marnie.
       Malujące się w zwierciadle ciało pstrzą świeże zadrapania i bordowo-fioletowe zasinienia, wpadające w podobny odcień co podkrążone oczy. Suche i spękane od zagryzania wargi pławią się w czerwonej otoczce, gdy Elia przejeżdża po nich palcami z wyrazem strachu zaplątanym w drgającym kąciku. Brzydzi się samego siebie, tak szkaradny się wydaje, gdy przemywa usta wodą i myje zęby, próbując zneutralizować gryzący posmak wymiocin. Wątpi, czy to dostateczne przygotowanie do stawienia czoła Anibalowi, ale choćby chciał nie może spędzić reszty wyjazdu w łazience ani unikać mężczyzny dopóki sprawa nie rozejdzie się po kościach. Ona nie wyginie, nie spłynie jak woda z prysznica, pod którym El próbuje uspokoić bijące niebezpiecznie szybko serce; będzie ropieć i gnić, i cuchnąć dopóki nie zdecydują się pochować zwłok, a wraz z nimi...
       Nie. Pomimo żalu i zranienia Alva nie potrafi tak o tym myśleć. Prostota porzucenia wcale nie spada z łoskotem z serca, tylko zalega na nim jeszcze bardziej przygnębiającą nutą, jak nasączony wodą płaszcz potrafi ciążyć na ramionach. Odejście z pozoru brzmi niewymagająco, ale dla Eliecera wiąże się z utratą szerokiej gamy przywilejów, rozpoczynającej się i kończącej na łatwej gotówce, ale również na czymś nienazywalnym i nienamacalnym, co sprawia że mimo grzeszków i grzechów nieustannie wraca, zupełnie jakby światło z niewidocznej latarni prowadziło go do znanego brzegu wśród skał strzelistych ponad wrakami, w których szczątkach morze śpiewa pieśni tragiczne.
      Wyłącza wodę i osuszywszy się ręcznikiem obwiązuje go dookoła pasa. Ostatni rzut okiem w lustro i stwierdza, że wciąż prezentuje się mizernie z czerwonym policzkiem i rozbieganym spojrzeniem, na którego dnie czai się bezmiar doświadczonego poniżenia. Z bijącym jak oszalałe sercem zaciska dłoń na klamce i tylko błaga w duchu, by nie dać sobie odebrać tej zeskrobanej z dna dawki pewności siebie wystarczającej na jedną beznamiętną konfrontację.
       Anibal stoi w progu drzwi balkonowych, a Elia niemal krztusi się powietrzem, gdy ich spojrzenia się krzyżują. Teraz bardziej niż kiedykolwiek pragnie znaleźć w sobie siłę i odpowiednie słowa, ale zamiera zszokowany, pełen lęku, który myślał że zwalczył, z krwią szumiącą w uszach i ranami na sercu, których nie sposób opatrzyć plastrem. Ucieka wzrokiem, wbijając go w bezsens zieleni za plecami kochanka i jeszcze paręnaście minut temu tak opiewane słońce, teraz jakby śmiejące się z naiwności jaką włożył w spokój poranka. Trwają w milczeniu, a każdy z nich spodziewa się, że to ten drugi podejmie kroki mające nadać bieg przyszłych wydarzeń i odpowiedzialność za rozpoczęcie sądu nad sprawą, która winą leży po obu stronach sporu. Elia czeka spięty i cichy jak nie on, pozbawiony kolorów, że nawet karmelowa skóra szarzeje w obliczu słabości i otępienia, przychodzących jakby separacja od wydarzeń tej szalonej, nocnej ucieczki od obietnic i konsekwencji.
       — Jak masz się ciskać na pusty żołądek, to zrób mi tę przyjemność i zjedz, żebym nie musiał zbierać cię z podłogi — Anibal przerywa milczenie, a jego głos drży pod pokrywą z chłodu. — Proszę.
       Eliecer zapowietrza się, gdy starszy wskazuje ruchem głowy talerz na szafce nocnej, jednak nie śmiem nawet drgnąć. Boi się odmówić lecz stres zaciska pięść na żołądku i nawet głód maleje w obliczu wyzwania utrzymania spokoju na twarzy. Zamiast tego zamyka delikatnie drzwi od łazienki i opiera się o nie plecami, licząc w myślach do dwudziestu dla uspokojenia nerwów. To do niego niepodobne, z taką skruchą i bojaźliwością podchodzić do starszego. W każdym innym wypadku już by się z nim drażnił i przekomarzał, kradnąc pocałunki z przeważnie zaciśniętych ust i wodząc za nos do wtóru pragnieniom. Pewnie śmiałby się perliście, uosabiając idee złotego chłopca, który w marzeniach sennych przyprawia Anibala o niekontrolowany wzwód. Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby po prostu nie wyszedł ten jeden raz, gdyby nie przekreślił wyjazdu, gdyby tylko nie uciekał przed każdą trudnością lub dumną urazą wyolbrzymionego ego. Gdyby tylko...
       Ale wyszedł i nawet gdy wrócił, nie zmienił podejścia, dalej brnąc w niezależność od robiącego mu na złość Anibala. W końcu on też wyszedł i wrócił śmierdzący klubem oraz kobiecymi perfumami z szyją usypaną zasinieniami. Zrobił dokładnie to samo, a tymczasem tylko Alva cierpi, tylko on ponosi konsekwencje winy ich obojga.
       — Nie jestem głodny — odpowiada łamiącym się głosem, ignorując zdradę ssącego żołądka. Anibal kręci głową, a gdy jego kosmyki podskakują wokół twarzy, do nozdrzy Alvy dociera gorzka woń świeżo wypalonego papierosa. — Paliłeś. — Bardziej stwierdza niż pyta, ni to oskarżycielsko, ni zazdrośnie. — Też chcę, daj.
       Instynkt i doświadczenie podpowiadają mu, że palenie na pusty, podrażniony żołądek to najgorszy z możliwych pomysłów, ale nie dba o to. Potrzebuje zająć czymś ręce i z wręcz dziecinną nieodpowiedzialnością pokazać Anibalowi, że panuje nad swoim życiem i podejmuje niezależne decyzje - nie ważne jak opłakane w skutkach. Że nie tylko Ani może wychodzić i robić co chce, i unikać konsekwencji, a on będzie grzecznie czekał. Nie, tak to nie wygląda.
       Próbując powstrzymać skrzywienie dyskomfortu pełzające od bioder przez kręgosłup i szyję aż na twarz, podchodzi bliżej starszego i wyciąga w żądającym geście dłoń. Zazwyczaj miałby czelność spojrzeć mu prosto w oczy, lecz teraz nie jest w stanie utrzymać wzroku na czekoladowych tęczówkach, błądząc zamiast tego po szczegółach ramy. Chyba spaliłby się na miejscu, gdyby choć przez chwilę mierzył się z Anibalem. Zapadłby się w sobie i zmalał, odpłynął na fali goryczy porywającej resztki dumy, jakie zdołała wykrzesać z gasnącego płomienia. Mógłby wypowiedzieć słowa, które zaraz rozbiłyby w pył całą jego dygoczącą estymę.
       Obejmij mnie.
       Ale nawet moment sprawia, że dostrzega sine półksiężyce rysujące się pod powiekami starszego i dziwnie ściągniętą twarz, jakby próbował utrzymać na wodzy najmniejsze drgnienie powieki. Nie tyle martwi to Eliecera, co zastanawia w przebłysku współczucia, na tyle silnym, by wyrwać z klatki retoryczne:
       — Nie spałeś?
       nim przyjęta droga egoistycznej polityki wymiecie myśli o trosce o cudze dobro.


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:03 am, w całości zmieniany 1 raz
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 07:57 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       Nigdy by nie uwierzył, gdyby ktoś powiedział mu, że papieros może smakować jak wspomnienie. Jednak właśnie teraz czuje się, jakby wypuszczając kłąb szarego dymu spomiędzy ust, wypuszcza z siebie również wspomnienie hiszpańskiego słońca muskającego opaloną skórę Eliecera. Ma wrażenie, że oddaje pamięć o jego uroku, jego delikatności, łzach i rozpaczach, które niegdyś rozdzierały mu serce w zapomnienie, pozwalając im nieść się z dymem wraz prądem rzymskiego wiatru. Jakby dobre minione chwile złamane w jednym momencie niczym zapałka przestają istnieć, nie mają zmaterializowanej formy w jego umyśle, pozostaje sucha przestrzeń, owiana ziejącą pustką. W chwili imprezy wydziałowej nie poznaje urokliwego chłopca, nie daruje mu dóbr, nie wyjeżdża… Czy gdyby tak przedstawiała się ich rzeczywistość, czy w momencie, gdyby w ogóle się nie poznali, byliby w stanie uniknąć zobaczeniu diabolicznego uśmiechu w krzywym zwierciadle dusz?
       —  Nie  —  odpowiada swoim przemyśleniom, spoglądając na zmiętoloną bibułkę z żalem i wiedzą, że przeznaczenia nie da się oszukać. Jest pewien, że prędzej czy później ich drogi skrzyżowałyby się ze sobą, a niezgodność między dwoma temperamentnymi charakterami doprowadziłaby ich do tej samej chwili rozpadu. Jakoby coś sprawiło i ciągle sprawia, że pomimo krzywd i zadzior nie mają siebie dość. Tak jak i obecnie Anibal chcąc po jądro ziemi i najwyższe galaktyki nienawidzić Elia, wciąż go pożąda, wciąż chce mieć go wyłącznie dla siebie, wciąż żywi uczucia, których nie jest w stanie się wyzbyć. Tylko on może go skrzywdzić, krzywdząc przy tym siebie i tak do martwego punktu, aż nic z nich nie pozostanie. Świadom toksycznej siatki będzie brnął dalej, dopóki nie osiągnie satysfakcjonującego wyniku.
       Obraca się przodem do pokoju, opierając łokciem o barierkę, pławiąc się w blasku gorącego słońca, które smyra jego lewy profil i odsłoniętą szyję, napełniając je ciepłem i opalonym kolorem. Chce oddać się radosnej symfonii niesionej przez wiatr i opalać się w blasku ognistej kuli, jednak zbyt dosadnie przypiera go do muru świadomość, że obudzenie się Eliecera jest nieuniknione. Uzmysławia to sobie jeszcze bardziej, gdy zerka w stronę posłania, aby natknąć się na dwoje ciemnobrązowych oczu, wpatrujących się w niego.
       —  Hej  —  mówi Eliecer, choć te słowo bardziej przypomina poranny bełkot. W jego spojrzeniu lśnią znane iskierki i uśmiech widoczny jest na buzi, co wprawia Anibala w skonfundowanie, acz mimo tego nie odwraca wzroku. Zastanawia go, jak Alva po wszystkim co Valverde uczynił, może wciąż budzić się z niewinnym uśmiechem na ustach, przeciągając się wśród pościeli niczym mały, niesforny kociak. Przeciera twarz dłonią, próbując zrozumieć sytuację i podejrzewa pewnego rodzaju spisek, który ma go zmyli, aby Elia wybudził jego własną naiwną nieświadomość, aby znowu pociągać za sznurki. Ani nie jest maskotką, choć w starciu z młodszym nieraz przedstawiał sobą pustą pacynkę, zapewniającą dobrobyt bez zdobywania niczego w zamian. Oglądając emocje przenikające przez twarz ciemnowłosego, szybko dochodzi do wniosku, że jest w błędzie. Słodkie kajdany zapomnienia, najprawdopodobniej spowodowane zemdleniem pozwoliły mu wymazać nocną marę, choć na moment. Acz rozszerzające się źrenice widziane, zanim Eliecer opuszcza głowę i wybiega z pomieszczenia w popłochu, roztrzaskują drobną iluzję.
       Dobija go świadomość, że może gdyby przywitał Alvę z uśmiechem, ten odrzuciłby wspomnienia minionej nocy w niepamięć. Mogliby udawać, że dziwny napad agresji zainicjowany przez narkotyk, który przejął kontrolę nad jego świadomością, jest zwykłym koszmarem. Choć nie wie co jest gorsze, mierzenie się z rzeczywistością czy może jednak udawanie przez resztę życia swoich zbrodni? Jak gdyby nie miał niczego więcej za uszami! Prycha niekontrolowanie, zaciągając się resztą papierosa, aby zamknąć oczy i odchylić głowę do tyłu. Delikatny wietrzyk rozwala niestarannie ułożoną, poranną fryzurę na wszelkie strony, a Anibal chwilą ciszy w swoim umyśle ucztuje, starając się stłumić nadmiar emocji i poczucie winy. Choć te nadal mieszkają głęboko w jego sercu, gdy otwiera oczy chwilę później, nie pozostawia na sobie po nich suchej nitki. Idealnie na zmierzenie się z Elia, który wraca pokoju po wizycie w łazience.
       Odrzuca filtr poza balkon, nie przejmując się śmieceniem w przestrzeni publicznej. Rzymskie ulice pomimo swoich uroków z grubsza są zaśmiecone i nikt owym nieporządkiem się nie przejmuje. I choć nikt zadzierając głowę do góry, aby dojrzeć delikwenta, nie powie, że Anibal jest rodowitym Włochem, nie śmie też zwrócić mu uwagi. Włosi są zbyt zapatrzeni w siebie, aby patrzeć po innych, toteż niezmiernie go raduje, pozwalając cieszyć się urokami pobytu w Rzymie na własnych zasadach. Spogląda ostatni raz na skąpane w promieniach słonecznych miasto, aby zaraz zejść z balkonu i wkroczyć do pomieszczenia. Rzuca wyzywające spojrzenie w kierunku Eliecera, jednak ten unika jego wzroku, wciąż zachowując się niczym zastraszone zwierze, co w pierwszej chwili niebywale go zdumiewa. Wcześniej nie sądził, że nocne upodlenie chłopca, przełoży się również na dnie. Spodziewałby się prędzej krzyków i pretensji, niźli uciekania spojrzeniem wszędzie, byleby nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z katem.
       —  Jeśli masz się ciskać na pusty żołądek, to zrób mi tę przyjemność i zjedz, żebym nie musiał zbierać cię z podłogi  —  rzuca beznamiętnie, kiwając głową w kierunku talerza, leżącego na stoliku nocnym. Po chwili namysłu dodaje.   —  Proszę  —  Jakoby wciąż w pewnym sensie trzyma pieczę nad młodszym i pomimo wszelkich wyrzeczeń, nie chce dla niego źle. W przeciwnym razie nie zrobiłby dla niego posiłku oraz nie zadbał w nocy o mokry ręcznik, który do pewnego czasu zdobił rozpalone i spocone czoło młodszego. W ostateczności żadne jego starania, nie mając pokrycia w tym, co sobą przedstawia, nawet jeśli oczy – okna duszy – mogłyby powiedzieć wiele, to Eliecer usilnie stara się w nie, nie patrzeć. Jego strata.
       —  Nie jestem głodny  —  słyszy w odpowiedzi, a załamanie w głosie Alvy, działa jak konik na jego reakcje. Wcześniej rozbrykany diabełek, w jego oczach staje się teraz małą i bezradną kupką nieposkładanych emocji, więżących jego umysł w ramach ustanowionych przez Anibala. Widzi, że młodszy przyjmuje piętno tak głęboko w siebie, że nawet on sam nie jest w stanie odszukać początkowego węzła.  —  Paliłeś. Też chcę, daj  —  rzuca dalej młodszy, nie przekazując ani grama uczuć w wypowiadane słowa. Valverde czuje przy tym niewyjaśniony niepokój, ale mimo wszystko zbliża się do młodszego, aby bliżej przyjrzeć się mimice twarzy chłopca, aczkolwiek oczy wciąż nieuchwytnie biegają po jego ciele i drugim planie. Wzdycha, kręcąc głową z dezaprobatą, po czym siada na posłaniu łóżka, rzucając krótkie spojrzenie na stygnący półmisek leżący na szafce nocnej.
       —  Dostaniesz, jak zjesz śniadanie i skonstruujesz porządnie swoją prośbę. Patrz mi w oczy jak czegoś oczekujesz, Elia. Bo będę miał wątpliwości czy nie mówisz do kogoś stojącego za mną  —  rzuca w odpowiedzi, wciskając na swoje usta uśmiech, który nie jest ani wesoły, ani przepełniony kpiną czy ironią. Może jest po prostu do szpiku kości znudzony aktualnym stanem rzeczy? Idąc tym tropem, będzie trudno mu dogodzić, jako że wygórowane ego Eliecera wyniosło go na wyżyny, a bycie potulnym sennie zasnuwa powieki. Choć na to może mieć też wpływ impreza, alkohol, narkotyki, seks, orgazmy i nieprzespana noc, aż do momentu wzejścia słońca. Istnieje więc prawdopodobieństwo, że pomimo wszelkich chęci utrzymania się przy życiu, prędzej czy później opadnie na mieliznę, równie stłamszony, co Alva zeszłego nowiu.
       Gdy młodszy wyciąga dłoń w jego kierunku, Anibal bez chwili namysłu ciągnie go za tę rękę, sadzając na swoim kolanie. Brakuje mu zwykłej bliskości z chłopcem, ale nie może sobie na nią pozwolić, choć zapewne im obojgu zrobiłoby to dużą ulgę. Staje się mimo wszystko nieugięty, stwierdzając fakt, że nie może pozwolić, aby własne emocje uwięziły również jego w klatce bez wyjścia.  —  Mam cię nakarmić, czy jaki widzisz problem?  —  pyta retorycznie, podnosząc jedną brew do góry. W ostateczności dla dobra chłopaka, najpewniej wciśnie mu posiłek na siłę, aby nie palił na pusty żołądek. Skończy się to następną wizyta z głową w kiblu albo zawrotami w głowie, a zemdlonego chłopaka nie będzie wszędzie za sobą dźwigał. Jakby nie miał wystarczająco dużo problemów na głowie.
       —  A wyglądam jakbym spał?  —  odpowiada pytaniem na pytanie, odwracając podbródek Eliecera w swoją stronę, chcąc złapać jego spłoszone spojrzenie, głównie po to, aby nakłonić go do podjęcia dobrego wyboru. Niestety Alva nie daje mu tej przyjemności, wyrywając się niemal automatycznie. Wygląda, jakby dotyk Anibala go parzył, tak więc od nocy do poranku nic się nie zmienia. To może i lepiej. Gdyby młodszy stał się bardziej łasy na jego dotyk, Valverde najpewniej rzuciłby całą nagromadzoną obojętność w cholerę. Wisi nad nimi błędne koło życia i śmierci. Chore przywiązania, myśli.
       Pozwala chłopcu uciec z dala od swoich silnych ramion, aby zaraz założyć ręce za głowę i wyłożyć się wygodnie na pościeli, spoglądając w sufit. Nie ma zamiaru ruszać się z miejsca, dopóki jego polecenie nie zostanie wypełnione, a tym bardziej dzielić się papierosami, czego i tak nie ma w zamiarze robić. Prędzej sam pokusiłby się na spalenie kolejnej bibułki, aby resztę pięknych, acz drażniących go u nasady serca wspomnień posłać do diabła.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/07/21, 12:06 am, w całości zmieniany 1 raz
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 08:03 pm}

which way to rome - Page 2 Eliece10

           Wolałby się nie budzić. We śnie wszystko jest prostsze i chwilowe, iluzorycznie przemija jak rozwiewany przez wiatr dym z tlącego się na płytkach niedopałka. Wydarzenia nie dziwią, czas płynie albo zawraca, zaciera się w pętli markującej niechybność zdarzeń i tej pewności następstw Eliecer pragnie na powrót zakosztować, by porzucić anarchię rzeczywistości. Paradoksalnie irracjonalny wymiar marzeń pociąga go spoistością tak niezbędną do akceptacji nawet najabsurdalniejszych czynów. W diabelskim wyobrażeniu kryje się continuum. Elia wie od momentu wkroczenia w labirynt, że do tego dojdzie, czuje to każdym najmniejszym skrawkiem uwolnionego umysłu, zupełnie jakby zmiany aranżacji służyły jedynie doprowadzeniu go ku końcowi drogą bez odwrotu.
           W świecie snów nie podejmuje decyzji i nie ucieka się do fortelu, bo wszystko zostało dawno przemyślane i zainscenizowane, a on po prostu wypełnia przypisaną rolę. Jest słaby, gdy pragnie tego scenariusz, gra zdziwienie albo udaje rozmarzenie, posłuszny zewnętrznym dyktatorom. Choćby zmieniał stan z sekundy na sekundę, odnajduje w hamletyzmie regułę, a zasada oznacza wyselekcjonowany zbiór opracowany przez większy, inteligentniejszy umysł, na którym to ciąży odpowiedzialność za egzekucję - nie na zaledwie interpretatorze.
           Rzeczywistość nie pozostawia tylu wygód. Eliecer nie może w niej po prostu przewidzieć słów gnieżdżących się w ustach Anibala jak stado szerszeni albo dostrzec myśli syczących z odmętów umysłu. Nie cofnie się w niej i nie zaufa ślepo w wyższego stwórcę, bo tak jak sny jedynie łaskoczą po kręgosłupie lękiem, tak realia zmierzającego ku końcowi lata przeszywają na wskroś włócznią i paraliżują nerwy. Tu pada pokonany, bez sił na walkę o nadzieję przyszłej godności istnienia, zmiętolony jak kartka z niesatysfakcjonującymi zapiskami odrzucona w kąt obok kosza.
           Tak też się czuje, gdy starszy przybliża się podejrzliwie i mruży oczy w badawczym wynurzeniu, prześlizgując po cerze Eliecera spojrzeniem jak czarnym markerem. Wyrysowuje nim wzory krytyki i zaznacza niedoskonałości, podkreślając zawrotne spustoszenie jakie uczyniła zaledwie jedna noc. To wzrok pełen chłodnej oceny, od której Alva drży nieśmiało, wyobrażając sobie nienawiść jaką kochanek musi odczuwać podczas beznamiętnej egzaminacji.
           Bo szczerze nie liczy na ciepło ani na umiejętność wykrzesania go z siebie - Valverde nie istnieje w formie obecnego przebiegu ich relacji, nie ma go. Zostaje zastąpiony przez coś pokracznie nieludzkiego i wykarbowanego pręgierzem duszonych zbyt długo roszczeń, coś co popada we fluktuacje pierwotnych żądz i awersji. Eliecerowi niemal zdaje się, że słyszy demoniczne krzyki używające sobie w zapadniętej delikatności, rwące wspomnienia na drobne strzępy, by zostawić jedynie gęste od juchy, nagie ściany z bruzdami od zanurzonych w jadzie pazurów. Jeśli wcześniej był pewien swojego miejsca w rachitycznym jestestwie, teraz wygania go przejmujący ziąb bezbożnej nienawiści.
           A przecież Elia nie będzie się prosił tam, gdzie go nie chcą.
           Ogarnia zbolałym spojrzeniem siedzącego na łóżku starszego. Uśmiech pomieszania drwiny z apatią kłuje go w serce, ale dopiero sączone beznamiętnie słowa ręką przeżytego terroru zaciskają się na przełyku, a do oczu podchodzą łzy. Więc to nie jest tylko noc, odkrywa z niedowierzaniem Alva, a myśl mrozi go od czubków palców po końcówki włosów. To nowa rzeczywistość, nowy dzień starego koszmaru, wciąż ta sama zjebana sytuacja. Jak w niskobudżetowej produkcji spełnia się wszystko to, o czego uniknięcie naiwnie błaga w duszy, jak w straceńczym transie licząc, że wieki analiz opasłych tomów i wielowymiarowe dysputy o metafizyce wszechrzeczy dochodzą do porozumienia na polu zwierzchniej, omnipotentnej siły, już nawet nie utożsamianej z brodatym uśmiechem lecz nawet z najpaskudniejszą facjatą czorta, byle gotową do wysłuchania w potrzebie.
           Prosi o siłę - o odwagę, by wytrwać i mądrość, by odejść.
           Ale z tej dwójki nie dostaje nic prócz marnych ochłapów. Stać go tylko na przełknięcie guli rosnącej w gardle, by wyrzucić z siebie słowa równie gorzkie, co wciąż świeże wspomnienie czynów kochanka.
           — A do kogo innego? Niestety nie widzę tu nikogo poza tobą [b]— odgryza się za werbalne uderzenie, choć więcej w tym defensywy wobec protekcjonalnej władczości starszego niż realnej chęci zranienia go. [b]— Powinienem zaadresować per panie, żebyś był zadowolony? A nie, chwila, ostatnio niewiele cię obchodziło, co mam do powiedzenia.
           Już nawet nie próbuje powstrzymać goryczy wybijającej z wypowiedzi. Choć przejmuje go lękiem ponowne zdenerwowanie Anibala, natura kąśliwego krzykacza nieposłusznego nawet pod ciężką dłonią wybija wyraźnie na wierzch, pochłaniając zdroworozsądkowe zaprzestanie wszczynania kłótni. Jeszcze gdzieś pod nadchodzącą ciemnością złości lśni światełko logiki i systematycznie deptanej dojrzałości, wedle których nieporozumienie - eufemizm roku - należy rozwiązać spokojną rozmową. Sęk w tym, że pretensjonalny ton Valverde, który jakby obstawia przy słuszności swoich postępowań, w poczuciu Eliecera przekreśla szansę na wybaczenie.
           Jak mógłby spojrzeć łagodnie na człowieka, z którego wycieka sadystyczna wola czynienia krzywdy i egoistyczne poczucie bezkarności? Cała postawa Anibala wskazuje na makiawelistyczne samouwielbienie, aż Alva jest w stanie dostrzec rogi dumnie wyrastające mu nad głową, smoliście czarne zupełnie jak lodowate źrenice. Patrzy na niego i nie dowierza, że te samo spojrzenie mogło otaczać go ciepłem i pokraczną namiętnością - czystą, ekscytującą, a nie zwierzęco bestialską. Nawet te strzępki powagi, jakie dzielili między młodzieńczym szaleństwem nieograniczonych możliwości, teraz jakby wyparowują, gdy warczą na siebie natarczywie.
           — Mam cię nakarmić czy widzisz jakiś problem? — Ręka, którą wyciąga po papierosa, zostaje pociągnięta, a on ląduje na kolanach Anibala, zszokowany i z zawartością żołądka wędrującą w górę przełyku pod wpływem niechcianego dotyku.
           Panikuje i oddycha ciężko. Gdy Valverde przypadkowo muska go po plecach, miejsce zdaje się palić ogniem, a rozchodzące od niego języki błądzą po ciele, czyniąc wspomnieniami krzywdę. Przypominają mu się dłonie tak bezkarnie poczynające sobie na jego torsie, język błądzący bez opamiętania i poczucie poniżającej niższości, wysysające siły do walki z agresorem. Na nowo wzbiera w nim mgła niemocy, płuca pustoszeją, a serce zamiera na trzy uderzenia, wywabiając na twarz upiorną wręcz bladość trupa.
           — Tak, ciebie — cedzi w odpowiedzi, nim Anibal łapie go za podbródek, dając tym samym sygnał do zmobilizowania ukrytych sił.
           Nawet nie wysłuchuje do końca kpiącej odpowiedzi na zbyt szybko wyrażoną i finalnie zupełnie nie na miejscu troskę. Odsuwa się pospiesznie, zupełnie jakby uciekał spod noża rzeźniczego, przeciągając egzekucję o jeszcze jedną partię zabawy w kotka i myszkę. Valverde jest większy i silniejszy, a przy tym zdaje się nie odczuwać skutków nocnego kataklizmu, dlatego to jedynie odwlekanie nieuniknionego. W końcu znowu się zbliży, by wywrzeć na Eliecerze presję, wyśmieje go i postanowi stłamsić, zdusić jak w pościeli, udowodnić światu, że jest dokładnie taki, za jakiego młodszy go teraz ma - bezdusznego, cynicznego kata, w którego boku nie powinno go już nic trzymać, a mimo wszystko!
           Mimo wszystko El chce zostać na kolanach, chce wtulić się w tego giganta, w jego ramiona znajomie pachnące mieszaniną potu i papierosów, by popłynąć w głąb samego siebie, w centrum zadanego cierpienia i usłyszeć szczere przepraszam, doprowadzić Anibala do łez, ugodzić, przeciągnąć przez piekło wyrzutów sumienia, by nie był w stanie jeść i oddychać trawiony przygniatającą odpowiedzialnością popełnionej zbrodni…
           — Pieprz się — syczy, racząc kochanka środkowym palcem.
           Odnajduje spojrzeniem ich walizki i wpierw podchodzi do swojej, bezceremonialnie odwiązując ręcznik z bioder. Wciąga czyste bokserki i przewiewną koszulkę, a następnie ignorując obecność Anibala sięga do jego walizki. Jeśli ten nie chce dać mu po dobroci, Elia nie widzi przeszkód w przetrząśnięciu torby starszego od góry do dołu byle tylko posiąść oczekiwane dobro. W zasadzie niewiele obchodzi go, jak ten się poczuje ani czy uzna to za zniewagę. Stosunek kochanka do palącego Eliecera jest najmniejszym z jego zmartwień.
           — Czy nie wyraziłem się jasno? Mam ci wepchnąć na siłę śniadanie? — Dłoń zaciska się na przedramieniu Alvy i narwanie pociąga go w górę, wykręcając w swoją stronę. — Zresztą, jest rozróżnienie między rzeczami prywatnymi, ważnymi i publicznymi, prawda?
           Takim sposobem lądują twarzą w twarz, jedną bardziej zdenerwowaną od drugiej, mierząc się spojrzeniami jak rewolwerami. Ostatni przytyk tak dotyka Eliecera, że pomimo szklących oczu nie odrywa wzroku od nieokrzesanie głębokiego brązu anibalowych tęczówek. Chyba po prostu nie przychodzi mu na myśl, że starszy zamierza tak obcesowo brnąć w inwektywy, którymi szastał poprzedniej nocy. Już nawet nie wie, czy bardziej go to oburza, czy rani, czy może staje się obojętnie nieczuły, wyzbywając argumentów za uniewinnieniem kochanka. Wciąż wypatruje oznak skruchy albo troski, byle tylko odstawić w niepamięć gorzkie wspomnienia i rozpocząć powolny proces rekonwalescencji, ale co krok napotyka potwierdzenia prawdziwości paskudnych mar.
           — Dziwkarz — wyrzuca nienawistnie, potrząsając ramieniem i próbując uwolnić się z chwytu.
           Wyprzedzają go łzy. Płyną pojedynczą kroplą z kącika oka po rozgrzanym policzku, jakby kumulowały w sobie żal i oburzenie kotłujące się w ciele Eliecera. W na co dzień niefrasobliwym umyśle wybuchają skrajności, rozsadzając logikę i opanowanie dynamitem, obracając w pył resztki samokontroli. Buzująca w żyłach krew zalewa mu oczy i przysłania widok na trzeźwy osąd, i już za późno na wycofanie, teraz budzi się w nim agresja wspomagana wycieńczeniem.
           — Fuck — warczy najpierw cicho, trzęsąc się jakby miał zaraz zemdleć. Przez sekundę jeszcze liczy, że opanowanie jednak przyjdzie, ale to czcze pragnienie. — Fuck, fuck, fuck! Puść mnie! Pierdol się pojebie, pierdol! Jak… Jak w ogóle mogłeś?! Jak ci… — Brakuje mu słów, gdy ściąga brwi i wygina usta w podkowę. — Nawet… Jesteś chory i zjebany, brzydzę się tobą! Tobą i tym wszystkim! Nie-niena... Nienawi- Ugh, fuck! Nawet nie wiesz, jak chciałbym!
           Czuje ucisk w skroniach od krzyku i pulsujący ból w przeponie, aż nie może nabrać powietrza i widok zachodzi mu czernią. Nieświadomie macha drugą ręką przed siebie, by natrafić na ramię Anibala i zacisnąć na nim pięść, byle tylko utrzymać się w pionie. Oddycha szybko, niemal jak po maratonie. Powoli mruga powiekami, by przegonić rozhulałe mroczki i stanąć o własnych siłach. Jeszcze tego brakuje, by okazał słabość, gdy najmniej jej potrzebuje.


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:05 am, w całości zmieniany 2 razy
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 08:09 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       — A do kogo innego? Niestety nie widzę tu nikogo poza tobą  —  rzuca w jego kierunku młodszy, widocznie próbując ugrać sobie jakieś przody w tej sytuacji, aczkolwiek trzeba przyznać, że idzie mu to bardzo nieudolnie. Zwłaszcza, że już w momencie wypowiadania tych słów natrafia na minę, w postaci Anibala ostro zaciskającego szczękę, na tyle że spomiędzy jego zębów wydobywa się zgrzyt. —  Powinienem zaadresować per panie, żebyś był zadowolony? A nie, chwila, ostatnio niewiele cię obchodziło, co mam do powiedzenia — kontynuuje Elia, jednak porusza się po naprawdę grząskim terenie. Może gdyby nie ta pierwsza wzmianka, poprzez którą krew wrze w żyłach starszego Hiszpana, mogliby pozostać przy błaganiu o litość, przy pierwszym kiełkowaniu wyjaśnień i próbkach zagarnięcia sytuacji pod dywan. Może Valverde przyznałby się, że był pod wpływem narkotyków, tudzież jego ruchy były poprzedzone wściekłością płynąca z ucieczki. Może skłoniłyby się spokojnej rozmowy, do wyrzucania z siebie cienia wyrzutów sumienia i chciałby naprawić sytuację, zamiast trawić ją piekielnym ogniem. Nic bardziej mylnego…
       — Niestety nikogo tu nie widzisz? Słucham? A kogo chciałbyś zobaczyć  — pyta, patrząc na chłopca z niedowierzaniem, równym sarkastycznemu rozbawieniu. Prycha skwaszonym śmiechem, unosząc brew do góry.  —  Ach na tak, może swojego namiętnego włoskiego kochanka? Do niego mówiłeś per panie, przyjmując kutasa w te soczyste dupsko?  —  Pytanie jest czysto retoryczne, Anibal nie chce słyszeć na nie odpowiedzi, nawet pomimo podejrzenia, że Eliecer w swojej złośliwości zrobi mu na przekór. Dopiero po chwili się uspokaja, wędrując dłońmi po własnym ciele, przy którym jeszcze nie tak dawno znajdowało się znajome ciepło, pozostawione przez tułów młodszego chłopca. Gdy ten szamocze się po pokoju, Valverde wciąż leży na łóżku, finalnie zakłada dłonie za głowę, aby wplątać je w czarne kosmyki. Patrząc w sufit wciąż się zastanawia, w którym momencie się potknął i co doprowadziło do tej sytuacji. Aczkolwiek im bardziej wstecz sięga, tym bardziej zauważa jak wszystkie wspólne momenty się ze sobą łączą, poprzeplatane jedną wstążką od początku znajomości. Anibal nie poszedłby na imprezę i nie brał valium, a tym bardziej nie popijałaby go szampanem ( co głównie było tą katastrofą w skutkach), gdyby Eliecer pozostał w mieszkaniu. Alva nie wynurzyłby się na ten wieczór, gdyby Ani nie upodlił go po raz pierwszy i to w takiej sytuacji. W ogóle nie pojechaliby do Włoch, gdyby to w gruncie rzeczy nie było ich wspólną zachcianką, zasianą patrząc jeszcze bardziej wstecz przez młodszego Hiszpana. A niech to szlak jasny trafi  —  przechodzi mu przez myśl, gdy Elia go przeklina i dopada do ich walizek, wyraźnie w próbie odszukania paczki papierosów, której tam nie ma. Gdyby Alva coś przez moment użył swoich szarych komórek, doszedłby w końcu do wniosku, że Valverde pozostawił je na balkonie. W sumie gdyby to przemyślał, nie zrzuciłby na siebie następnej fali oszczerstw. Niczego tak nienawidzi, jak chwili, w której ktoś grzebie w jego rzeczach. Przypomina mu to czasy, kiedy Julio i Lino nie mając na grosz poszanowania dla jego godności, nie pozostawiali mu najmniejszej prywatnej strefy. Niegdyś nie mógł powiedzieć, że cokolwiek było naprawdę jego. Zmieniło się to, kiedy utworzył swój własny, co prawda nielegalny biznes, który zamierza chronić gołą piersią, zwłaszcza w danym momencie. Nie zamierza odkrywać się przed Eliecerem, a jeśli już - to nie w ten sposób.
       —  Czy nie wyraziłem się jasno? Mam ci wepchnąć na siłę śniadanie?  —  Te słowa już nie płyną w pełni wcześniejszej troski o zdrowie kochanka. Właściwie w jednym momencie staje mu się wszystko jedno, czy chłopak przysiądzie do śniadania, w końcu Ani się przy nim nie wiadomo jak nie natrudził. Najwyżej sam kiedy zgłodnieje, zje drugą porcję w ramach lunchu przed przeszukiwaniem hotelu, chcąc doszukać się nawet najmniejszych zabezpieczeń, które mogłyby utrudnić mu kradzież. Wierzy przy tym, że obolały Eliecer nie będzie dociekał, na co to komu potrzebne.  —  Zresztą, je rozróżnienie między rzeczami prywatnymi, ważnymi i publicznymi, prawda?  —  rzuca z wiedzą, że te słowa za bolą zdecydowanie bardziej niż wczorajszy policzek. Widzi to chwile później w oczach chłopca, które zachodzą szklaną poświatą. Po jego zuchwałym podejściu z wcześniej, nie spodziewał się, że młody tak szybko przejdzie z powrotem w tej swój przerażony otoczeniem tryb. Jakoby Anibal nawet teraz nie powiedział, że Elia jest dobrem publicznym. Według niego jest zdecydowanie tym ważnym, na swój sposób niezbędnym do funkcjonowania, bo niezależnie od tego, że ich czas niebawem zostanie policzony i tak pozostawia piętno, które w istocie oboje odczuwają na swoim ciele i w swoich sercach.
       —  Nie przypominam sobie, żebym to ja ruchał się z kim popadnie! Także w tym momencie mówisz tylko o sobie  —  prycha, czując że z jego słów płynie nutka szczerości, pomimo jawnej niepewności, co działo się w klubie. Może wyglądał po powrocie jak świeżo wyjęty z łóżka jakiejś laski, ale nie sądzi, aby dał się na tyle porwać. Gdyby jego poczynania były równe tym Eliecera, z pewnością nie wróciłby tak wyprowadzony z równowagi. Trzyma mocno za ramię chłopak, nawet pomimo faktu, że ten zaczyna się wyrywać, lądując razem z nim na podłodze.
       Kraja mu się serce, gdy Alva zaczyna płakać, widocznie wybuchając z natłoku emocji oraz przyjętych informacji, których najprawdopodobniej się nie spodziewał. Nienawidzi widzieć go w takim stanie, acz gorsze niż to, jest fakt, że aktualnie płynące łzy zamiast wywołać skruchę, jedynie jeszcze bardziej go irytują. Nie czuje się winny. To Eliecer jest sam sobie winny… Chce go objąć, ale wie, że w ten sposób go nie uspokoi. Chce głaskać go po włosach, pomagając złapać oddech, ale wie, że przy jego dotyku, kochanek prędzej zakrztusi się powietrzem. Chce, aby te słowa go zabolały, ale nie bolą, bo Eliecer przyznaje się przed nim, że nie potrafi go nienawidzić i to budzi na jego ustach uśmiech. Puszcza ramię młodszego, aby oprzeć się o materac łóżka, zaciskając szczękę i ukrywając twarz w dłoniach.
       —  Zabawne, że w twojej małej główce nie mieści się fakt, że sam jesteś sobie winien. Wszystkie twoje manipulacje i wystawianie mojego dobrego serca na próbę stały się dla mnie bronią. Czułem się zraniony, wzgardzony, a przede wszystkim stłamszony, dla twojej przyjemności, ale koniec z twoją gierką. Prawda jest taka, że to ty jesteś marionetką w moich rękach, a ja twoim szybkim zyskiem  —  mówi, wypluwając z każdym słowem gorycz, która wręcz spływa mu po języku.  —  Jeszcze zabawniejsze jest to, że wcześniej zamknięty w słodkim kłamstwie błądziłem po omacku, a ciebie rozbiła kapka prawdy. Gorzkiej prawdy. Jeśli nie chcesz być uważany za dziwkę, musisz się trochę postarać, dać od siebie coś więcej niż tylko dupy jak zawsze  —  rzuca na koniec, po czym podnosi się z podłogi, aby wyjść na moment na balkon. Jest świadomy, że przed poważną rozmową żadne z nich nie ucieknie, aczkolwiek robienie sobie na złość widocznie do niczego ich nie doprowadzi. Dlatego też Anibal wyciąga z paczki papierosa, aby rzucić opakowanie na łóżko ze wzrokiem wbitym w Eliecera.
       —  Pal, jeśli wciąż chcesz  —  mruczy sucho, odpalając swoją drugą już dzisiaj bibułkę.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/07/21, 12:07 am, w całości zmieniany 1 raz
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 08:19 pm}

which way to rome - Page 2 Eliece10

           Jak ekskluzywna wydaje mu się teraz nienawiść! Niemal jak woda u stóp Prometeusza i jabłoń nad jego głową, tak bliska, by pochwycić spojrzeniem i wzbudzić nadzieję, jednak na tyle odległa, że nie sposób jej dostąpić.
           Gdy wylewa z siebie łzy, cichy płacz mogący przekuć chłopca w mężczyznę, niczego więcej nie pragnie niż możliwości wykrzesania emocji tak silnej i ostatecznej, jak nienawiść. Znajduje w sobie jej źródło i potencjalny opał, jednak brak mu mocy, by wykrzesać pierwszą iskrę. Podejmuje próby, jedną za drugą, rozdrapując wspomnienia i infekując rany, tak usilnie potrzebuje teraz niepodważalnie silnego uczucia, by zrzucić z ramion ciężar przytroczony słowami Anibala. Lecz zamiast tego kruszy się w sobie, zapada w niewygodny stan oczekiwania na policzek, gdy docierają do niego oskarżenia ze strony starszego. Spadają na niego jak kamienie rzucone ręką równego grzesznika, pozbawione głosu i kontekstu mogące działać jak broń na ich obu. Ale lecę tylko w jego stronę i tylko jego głowę rozbijają, podczas gdy łzy ciekną po brodzie schowanej w kolanach.
           Przyjmuje słowa i dlatego nienawiść byłaby łatwiejsza. Dałaby mu bezpośrednią siłę, rozpaliła, a teraz żal jedynie go wypala. Wciąga hausty powietrza przez nos i usta, hiperwentyluje się, choć w płucach nie przybywa tlenu, a zamiast tego dygoczą one jak przy zapaści, jakby mięśnie puściły i żebra przebijały je połamanymi krańcami. Jest przy tym wszystkim cichy, niemal spokojny, tylko drży w pozycji embrionalnej. Czeka aż Anibal skończy.
           W końcu zapada cisza i Elia wpada w letarg, w stan ni to snu, ni to osłabienia, gdzie wspomnienia mieszają się z fantazjami i to co rzeczywiste traci na ostrości. Wyobraźnia podsuwa mu powidok domu rodzinnego, szkoły, basenu, wszystkich tych miejsc, w których nie czuje się chciany i najważniejsze, gdzie dopada go przedziwny system wartości deprecjonujący go jako człowieka.
           Opiera się plecami o łóżko i odchyla głowę na materac, a słońce przez moment rani go w zbyt długo ściskane oczy. Palący ból dudni w skroni, gdy przeciera ręką twarz i wyobraża sobie facjatę Anibala, a wraz z nią słowa, które opornie przeciskają mu się przez gardło.
           — Chciałbym cię nienawidzić — zaczyna słabo, pociągając nosem, jakby wchłaniał dowody swojej małości i tej nieprzemyślanej, emocjonalnej ekspozycji. Głos mu drży w nucie nieoswojonej histerii, a chwilowy kaszel miesza się z rwanym śmiechem, gdy uświadamia sobie jak musi brzmieć w uszach Anibala — rachitycznie i trwożliwie, ubierając w słowa targające nim niepewności, on, wiecznie na górze i nieustająco niewzruszony, o kpiącym stosunku do wszelkiej poruty. — Ale nie potrafię. Nie potrafię również cofnąć czasu i nigdy cię nie poznać. Albo dać ci włożyć kutasa w to soczyste dupsko, żebyś spróbował dorównać innym tym popisem niepotrzebnego, płytkiego brutalizmu. Byś zrobił to... — waha się, wyraźnie zmieszany określeniem nasuwającym się na myśl, a jednocześnie zbyt nieśmiały w obliczu jego brzmienia, by przerwać powietrze krawędzią faktycznego oskarżenia — Co zrobiłeś. Czy wtedy zostałbym z Tobą? Nie. Zobaczyłbym to... Coś. I wtedy, na początku, umiałabym cię znienawidzić.
           Przykrywa oczy dłonią, odgradzając się od widzianego świata. Nie w smak mu patrzeć na rozlane po suficie słońce, układające się w szachownicę bambusowego przepierzenia niedokładnie wpasowanego między boczne okno a ramę łóżka; wolałby znaleźć się teraz w skąpanej nocą Skandynawii, między strzelistymi wzniesieniami o srogim obliczu, gdzie piękno i ciepło istnieją tylko na kartach przewodników po oddalonych o setki kilometrów miejscach. W tym surowym, kamienistym klimacie przewianym na wskroś nadciągającym z północy oddechem zimy, wygasły ogień eliecerowej ekspresji nie odbiega temperaturą od mglistych wierzchołków i grani.
           Gdy tak siedzi z głową odchyloną na granicę mobilności karku, czując mrowienie przeskakujące od pośladków po wypustkach kręgosłupa jak biegacz przez płotki na torze przeszkód, dopada go poczucie bezradności i kruchości w obliczu czasu, który mknie na złamanie karku niczym stary rzęch spuszczony po pionowym zboczu urwiska.
           Wzdycha, a z oddechem ulatuje z niego namiastka młodzieńczej naiwności. Eliecer nie potrafi poważnie rozmawiać — nie umie skupić się na pokojowych rozwiązaniach ani wejść w zagmatwane myśli drugiej strony. Wzbiera w nim opór, który nie pozwala uznać słów Anibala za równoważne. Brzmią jak wytrychy od odpowiedzialności, którą to Elia składa na jego barkach — jego i tylko jego, na plecach jak mur odgradzających od niedogodności.
           — Teraz czuję się jedynie smutny i oszukany, trochę rozczarowany, ale nie potrafię spojrzeć na ciebie z nienawiścią. Mogę się ciebie brzydzić, mogę uciekać od ciebie— I wiesz, pewnie to zrobię, bo w końcu w twoich oczach tylko do tego się nadaję, podczas gdy ty znowu zaćpasz się w jakiejś spelunie i z tęsknoty za mną przelecisz jakąś nawaloną małolatę, bo dopiero przy niej poczujesz się męsko i władczo. Różnica między nami jest taka, że ja robię to co chcę. A ty robisz to, bo chcesz mnie.
           Mija chwila, nim znowu się odzywa. Teraz, gdy żal zakwasza żyły i toksycznymi oparami przenika myśli, znów próbuje łapać wypuszczone przy płaczu sznurki. Zapiekla się w sobie, spaja z wymuskaną formą pewności i władczej niezależności, zjadliwością zasklepiając prześwity powstałe przy spektakularnym upadku. Tacy chłopcy jak Elia podnoszą się szybko zbyt przerażeni brudem pokrywającym ziemię, by zdzierać na nim kolana lub broczyć po pas w mule pospolitości.
           Eliecer wierzy, że pisana jest mu wielkość i ku niej wyciąga twarz, mierząc Anibala wzrokiem pozbawionym cienia zawahania — czekoladową głębią spalonych na słońcu ziaren, z których wydobyć można uzależniającą słodkość.
           Gdy chrząka i po raz ostatni pociąga nosem, wyobraża sobie siebie dnia wczorajszego. Przywołuje pewność i dumę, a one jak glina oblepiają nogi kolosa, jeszcze dygoczącego i kruchego, jednak już górującego nad mrówczym pośpiechem, wyniosłego jak boska personifikacja.
           — Zrzucasz na mnie winy za siebie, za swoje zachowania, a jednocześnie... [b]— przerywa, smakując na języku słowo, którego ma zamiar użyć, którym sam został ugodzony, więc teraz jedynie wyjmuje ostrze z piersi i napiera w celnym kontrataku. [b]— Jednocześnie mówisz że to ja jestem marionetką. Sam sobie zaprzeczasz. Jeśli to ja jestem przyczyną twoich działań, to tylko ty tu jesteś uwiązany na sznurkach, Anibalu. Tylko ty jesteś tu marionetką.
           Eliecer nigdy nie zwraca się do kochanka pełnym imieniem — zawsze ceni zdrobnienie, jakby wyznaczało ono stopień zażyłości między nimi i nakładało kaganiec na paszczę charakterów. Jest jak obroża i adresatka w jednym, przytrzymuje i nazywa, określa to co płynne i niesprecyzowane w sposób wyjątkowo pozbawiony frymuśnego wyszukania. Ale teraz łączące ich nici są splątane i Elia nie widzi celu w emanowaniu sztuczną komitywą. Stare układy wygasają w świetle powstałych okoliczności i nawet chytre sztuczki przywiązania, skutecznie potrafiącego naprowadzić wykolejone postanowienia na lśniące od wyjeżdżenia tory, nie manifestują odpowiedniej mocy, by zespolić rozwarstwione części.
           Sięga po leżącą u stóp paczkę, nim chwiejnie podnosi się na rozdygotane nogi. Dyskomfort pustego żołądka i przemęczenia daje o sobie znać — skręca go w kiszkach, a świat jaśnieje i nabiera wyraźnych konturów, jak prześwietlona fotografia. Odgarnia kosmyki uporczywie wplątujące się w firankę rzęs i nabiera dusznego powietrza, podczas gdy serce galopuje mu w piersi. Rozgrywa karty, które niepewnie trzyma w dłoni, na stół indywidualnej rozgrywki obleczonej szeregiem haczyków i kruczków prawnych, pełnej zapadni i zagadek albo upiorów gotowych wyskoczyć zza zakrętu. W takiej sytuacji prawdopodobnie rozsądniej jest grać zachowawczo, jednak rozpędzony pociąg eliecerowej zemsty i okrucieństwa nie zatrzymuje się na jawnych ostrzeżeniach, mknąc prosto w ciemny i kręty tunel.
           Papieros wkłada między wargi, obraca parę razy rulon i bawi się filtrem w ustach. W zasadzie nie chce mu się palić — chce jedynie zamanifestować swoją niezależność i gotowość do autodestrukcji, jakby straszak ten podziałać miał na Anibala niczym wiadro lodowatej wody. Nie do końca nawet to lubi, ale logicznym wydaje mu się opakowanie zranienia w pewne synonimy dekadentyzmu. Zaczyna tym sposobem prezentować w swoich oczach obraz coraz bardziej spójny i coraz mocniej konsekwentny, a przy tym trwalszy niż tylko wyobrażenia. Teraz nie tylko stoi o własnych siłach, używając zadanych mu ran jako broni, ale również własną dłonią wyznacza ścieżkę moralnego i fizycznego rozpadu, przyjmując cechy niewskazane dla długości życia.
           Zapalniczkę lokalizuje w dłoniach Anibala i jak kot po narkozie, trochę kiwając się na boki, przepływa przez próg prosto w ramiona starszego. Traci przy tym zwinność i gibkość, a pozostawia kleisty osad udawanej bliskość. Odbiera zapalniczkę i niespiesznie odpala papierosa. Zaciąga się i pokasłuje płytko, gdy wypuszcza dym prosto w klatkę piersiową starszego. Podąża za nim dłonią, próbując przytrzymać chmurę przy skórze Valverde, jednak smukłe nici wydostają się spomiędzy palców, a skóra ciasno przylega do skóry. Alva spogląda mu kpiąco w oczy, gdy sunie między zarysowanymi mięśniami, a twarz Anibala sinieje od wstrzymywania oddechu. To dotyk kpiący i toksyczny, tak samo wyszydzający jak spojrzenie i barwa głosu, która trucizną zdobi eliecerowe wargi.
           — Więc tak to teraz będzie wyglądać, hmm? Jak to sobie wyobrażasz? Mam się do ciebie uśmiechnąć i udawać, że wszystko jest dobrze? Robić dobrą minę do złej gry? Nie wiem czy jestem gotowy na taką formalizację naszej relacji — prycha, gdy dłoń dociera za pasek i lekko zaciska się na kroczu, a oczu zwierają w szparki. — Dla ciebie to na pewno nie problem, zdawało mi się że masz doświadczenie w rzucaniu banknotami po seksie. Naoglądałeś się w filmach czy to praktyka?
           Rzuca pytanie w przestrzeń, a zaraz cała jego postawa się zmienia; twarz przecina wyraz obrzydzenia i pogardy, ciałem wstrząsa dreszcz, który odsuwa Alvę od Anibala, zupełnie jakby bieguny ich magnesów zgodnie obróciły się na tę samą stronę. Eliecer chowa dłoń w kieszeń, drugą wyjmując z ust papierosa i wpatrując się w tlącą się końcówkę jak w wyrocznię. Sam nie wie, co próbuje w niej dostrzec — może potwierdzenie dla słów, które ma zamiar wypowiedzieć, może zbawienie od dotyku, który sam zainicjował, a który teraz sprawia, że żołądek skacze mu do gardła i parzy trzewia.
           Łokciami opiera się o wypolerowaną barierkę i przechyla nieznacznie poza granicę balkonu, obserwując poruszających się pod nim ludzi. Część z nich spieszy się do zwykłych zajęć, z telefonem przy uchu przemyka po uliczce, gdzieś biegnie w meandrach życia. Inni anielsko wtapiają twarz w witryny okolicznych sklepików i tym ludziom Eliecer zazdrości. Na ich twarzach słońce znaczy zmarszczki przeżyte lata, jednak nie odbiera młodości oczom ani pewnej żywotności ruchom — konserwuje je prędzej u szczytu namiętności pomiędzy pragnieniem istnienia a jego wypełnianiem.
           Eliecer wypuszcza dym z ust i zastanawia się, czy na niego gdzieś też czeka taka czysta radość i czy przypadkiem nie wyzbyta jest z milczącej sylwetki Valverde.
           — Czy może po prostu... Może po prostu damy sobie spokój?


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:07 am, w całości zmieniany 2 razy
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 08:25 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       Drugi papieros palony w niedalekim odstępie od poprzedniego smakuje już nieco mdło w ustach. Ani wypuszcza dym z ust od niechcenia, pozwalając bibułce spalać się samoistnie, a nadmiar popiołu wezbrany na czubku spada poza barierkę balkonu na chodnika na dole, niesiony delikatnym wiatrem. Używka wypala się w zastraszająco szybkim tempie i aż nie sposób przyrównać ją do relacji między chłopakami, która zdaje się również być na tym samym etapie. Znają się rok i wyglądałoby na to, że taki czasu jest wystarczający dla dwójki niezdecydowanych ludzi, nie wiedząc dokładnie w jakim kierunku powinni obopólnie zmierzać. Anibal osobiście czuje się zmęczony rozgrywkami swojego kochanka oraz samym faktem, że dotychczas pozwalał, aby młodszy wystawiał jego cierpliwość na granicę.
       Tudzież musi przyznać, że gdzieś między słowami jest równie bardzo obrzydzony samym sobą, swoimi wygórowanymi oczekiwaniami, które nie znajdą przy Eliecerze spełnienia. Im więcej czasu mija od jego rozżalonego monologu, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że każde z nich w tej sytuacji stara się robić z siebie ofiarę, gdzie w istocie oboje sobie winni. Dostrzega to jednak za późno, by móc wybrnąć z sytuacji, jak również nie czuje się na siłach, aby tłumaczyć Alvie dlaczego postępował w taki, a nie inny sposób. Wypełniają go mieszane uczucia, których nie potrafi słownie określić, ani jednocześnie przypasować w myślach pewnej postaci, której świadomie może się trzymać. Wszystko jest zbyt pogmatwane, a przy okazji niejasności wyciągane obecnie na wierzch, przeistaczane z miesiąca na miesiąc w skutki toksycznego przywiązania, pojawiają się na ich ustach zbyt niespodziewanie, choć nie obco. Zauważa, że wątpliwości i potyczki są znajome, jednak wcześniej nie miały one ujścia, które odnalazło się niczym światełko w czarnym tunelu i to w bardzo nieodpowiednim momencie.
       Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Eliecer chce go nienawidzić. Zapewne znajdując się na miejscu chłopca, wyrwany z objęć przyjemnego bytowania w relacji, niewymagającej względnie psychicznego przywiązania oraz skotłowany cieleśnie zeszłej nocy w zmiętej hotelowej pościeli – sam siebie by znienawidził.
       Osobiście wciąż się wzbrania, znajduje powody swoich poczynań, acz niewypowiedziane nie nabierają żadnego znaczenia. Nie jest w stanie obiecać, że niesiony agresywnymi emocjami oraz negatywnym skutkiem przyjmowania substancji aktywnych nie przyczynił się do tej hańby ponownie. Nie może powstrzymać swoich poczynań na uwięzi, nie kiedy coś w podświadomości usilnie mu przypomina, że inne dłonie muskały opalone ciało chłopca. Nie z wiedzą, że stał się na tyle bezużyteczny dla Elia, że musiał poszukiwać przyjemności w łożu kogoś innego. Wywiera to na nim presję.
       Chłodne słowa chłopca tną jak brzytwa i Ani ma nadzieję, że jednak go za bolą. Bo chociaż między nimi kryją się dotkliwe ziarna prawdy, to wciąż domniemanie Alvy nieco różni się od rzeczy, które Valverde poczyniłby w podobnej sytuacji. Już niemal ciśnie mu się na usta, że również jest smutny i rozczarowany, chce wspomnieć, że wierzył, że Eliecera stać na coś więcej, że tym razem się postara, zamiast zawsze tchórzliwie się wycofywać, pozostawiając całą robotę w jego rękach.
       Z pewnością prawdą jest to, że nie robi wszystkich tych rzeczy, które chciałby robić, ponieważ większość podejmowanych przez niego decyzji przewidywało Elia na podium. W końcu w jego oczach chłopiec jak dotąd był najważniejszy, a sam wyjazd miał pozwolić im odpocząć od codzienności, rozluźnić się oraz dać Anibalowi możliwość podarowania najpiękniejszych gwiazd swojemu kochankowi. Plany rozmywają się w przebiegu, gdy przypomina sobie o rzeczywistości oraz o tym, że przeszłość była jaka była i już nie powróci, a przynajmniej nie z tak samo namiętnym hukiem.
       —  Widzisz bardziej niż ciebie, chciałem zapewnić ci dobre wspomnienia z ostatniego wspólnego wyjazdu, zanim wyjedziesz na studia. Również jestem zawiedziony, bo tak jak i ty miałem konkretne oczekiwania, których nie dałeś rady spełnić. Toteż nie znaczy, że nie powinniśmy obniżać swoje standardy. Po tym długim czasie, który razem spędziliśmy, po dobrych momentach i paru upadach, które pobłażliwie ci wybaczałem, w końcu jestem w stanie zauważyć, że zwyczajnie dobraliśmy się pod wpływem chwili. Może do siebie nie pasujemy  —  kwituje, zapewniając Eliecera, że niczego ponad już od niego nie wymaga. Jest mu całkowicie obojętne, co się między nimi stanie, choć w akcie tęsknoty spodziewałby się własnej chęci wyśledzenia poczynań chłopca. Monitorowania jego posunięć i fałszywego poczucia, że wciąż gdzieś we wszechświecie istnieją właśnie dla siebie w obojga. Nie sprawia jednak wrażenia zainteresowanego, byleby znów nie zostać wciągniętym w gierki, którym podłoży się niczym fundament, przemielony w betoniarce z piaskami bez nadziei.
       Widok Elia z papierosem między ustami sprawia, że coś gniecie go w piersi, a do dłoni dociera sygnał z mózgu, aby wyrwać bibułkę spomiędzy tej lokacji. Wyciąga rękę, jakby rzeczywiście nie powstrzymując się przed poczynaniami własnego ciała, jednak opuszcza ją z powrotem wzdłuż ciała. W istocie wygląda to tak, jakby był łasy na dotyk młodszego, nawet jeśli palił skórę i zaczynał powodować odruch wymiotny również u niego. Odwraca się od Alvy, byleby nie musieć patrzyć na jego triumf, który jednak wywiera na nim wrażenie, nieważne jak bardzo by się tego wypierał. A słowa rzucone chwilę później wbijają go w posadzkę. Naprawdę nie chce, aby ich relacja w ten sposób wyglądała, jak również nie chce jej stracić, więc jeśli tli się iskierka nadziei, że jest coś co przytrzymuje Elia w tym miejscu, zamierza z tego skorzystać.
       —  Do rzucania banknotami nie potrzeba jakiegoś nadmiaru logiki, więc nie wiem czy mówienie o doświadczeniu w tym kontekście, jest odpowiednim określeniem. Szczerze powiedziawszy powiedziałbym, że w ten sposób zakończyliśmy pierwszy rozdział w naszej relacji. To w jaki sposób będzie wyglądał ten drugi też zależy tylko od nas. Skończmy udawać, wystawiać siebie samych na granicę. Stawiałbym raczej na osobiste refleksje, niż robienie czegoś dla drugiej osoby. A podczas wspólnie spędzanego czasu, moje pieniądze nadal będą twoimi  — mówi przedstawiając Alvie możliwe rozwiązanie, które kreuje się w głowie Anibala jak na ten moment. To prawdopodobnie najzdrowsze postępowanie, o jakie mógłby się uprosić, zwłaszcza samego siebie. Wie, że Eliecer tak, jak to robił dotychczas będzie mimo wszystko stawiać jego cierpliwość na granicę, głównie dlatego, że Valverde nie będzie w stanie odepchnąć od siebie tej asertywności i chęci ściągnięcia temu diabłu gwiazdki w nieba. Nawet siląc się na najpiękniejsze zmiany, jest świadomy, że póki będą razem, ciągle będą powracać do bolesnego punktu wyjścia. Aczkolwiek Ani chce odsunąć ten moment w czasie, aby być na niego bardziej przygotowanym, aby być silniejszym, odejść i już więcej nie odwrócić się do tyłu.
        —  To rozwiązanie, które mam ci do zaproponowania  —  podkreśla, chcąc prędzej usłyszeć odpowiedź ze strony chłopca, ponieważ te głuche milczenia sprawia, że robi mu się niemal duszno. To przedziwne – znaleźć się w takiej sytuacji, która od górnie nie zakłada dobrego wyjścia z sytuacji. Gdzieś głęboko w sercu tli się nadzieja, że Eliecer pomimo chęci nienawiści obdarzanej Anibala, wciąż czuje coś więcej. Że też potrafił z tego jakże toksycznego przywiązania wyciągnąć pewnego rodzaju przyzwyczajenie, które sprawi, że nieważne ile razy będą próbowali się od siebie oddalić, po pewnym czasie będą potrzebowali wrócić.
       Dawny papieros przemieniony już w sam filtr pozbawiony tytoniu otoczonego bibułką od dłuższego czasu pali go w palce, dlatego wyrzuca go poza balustradę, nie odrywając swego spojrzenia od Eliecera. Z pewnością zrobiłby to wcześniej, jednakże przypalone palce i ból z tego płynący, przypominały mu, że rzeczywiście żyje. Jakby nie potrafi przywyc, że słowa, które niedawno opuściły jego usta naprawdę mają wpłynąć na przebieg ich relacji. Że to już na sto procent nie jest głupi sen. A szkoda, bo w ostateczności być może byłby w stanie znieść więcej manipulacji, byleby mieć Eliecera przy sobie. Swoje małe dzieło sztuki.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/07/21, 12:08 am, w całości zmieniany 1 raz
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 08:26 pm}

which way to rome - Page 2 Eliece10

           W zapalczywości, z którą skubie mikroskopijne plamki farby pstrzące balustradę jak pieprzyki gładką twarz anioła, jest coś maniakalnego i z perspektywy osoby trzeciej niepokojącego, jakby usilnie tłumiony tym sposobem afekt zbliżał się z każdą sekundą do cienkiej granicy między pozornym wyciszeniem a huraganem chaotycznego wzburzenia. Wydaje się dostrzegać w kilku kropkach więcej niż tylko odpryski lakieru, jakieś wizualizacje własnych myśli, splątanych i przemieszanych, ropiejących od przyklejonego do nich brudu. Trze je i zdziera powłokę za powłoką, byle dogrzebać się do sedna i przejrzeć w błyszczącym metalu — stawić czoła rzeczywistym asumptom, wejrzeć w odbicie piwnych oczu i odnaleźć w nich remedium na bolączkę.
           Więc skrobie i skrobie nieświadomie, łamiąc sobie przy tym paznokieć. W miarę upływu czasu i zalegania ciszy, przyspiesza ruchy; szybciej, szybciej, sprawniej krzyczą jego myśli, równie skupione na paliatywnym zadaniu co na analizie siebie samych. Poświęca plamom swoje dłonie i nieświadomą część umysłu, wpatrując się w płynące pod balkonem życie. Przesuwa palce po wypukłościach, na ślepo odnajdując ich nierówne brzegi, niektóre owalne i łagodne niczym piaszczysta plaża leniwie podmywana pieszczotliwymi falami, inne powykrzywiane niby drzewa po przejściu wichury, ze sterczącymi wypustkami o ostrych wierzchołkach. Gdy natrafia na równą krawędź, nawet nie mruga, jednak grań spiczastych wzniesień co i rusz przywołuje na twarz grymas niehamowanego bólu. Odskakuje wtedy dłonią i pociera palec o palec, próbując pozbyć się wrażenia wbitego w skórę odłamka, nim ponownie nie zacznie wodzić opuszkami po rurce.
           W tej chwili ciszy zastanawia się, czego naprawdę pragnie. Co w tej całej pokręconej sytuacji jest w stanie wyciszyć echo rozbijające się o rozpadliny jego wnętrza; czym je zalać, jak zasklepić wąwozy, które wcześniej przykrywała imitująca piasek płachta. Nie potrzeba mędrców ani wielkich przepowiedni objawionych pod wpływem narkotyzujących oparów, by stało się jasne, że stan z poprzedniego poranka nie wróci — że to nie tyle zamknięty etap, co kryształowa rzeźba strącona z piedestału, opadająca w zwolnionym tempie na kafelki, by dokonać końca spójnego żywota.
           I gdy Eliecer tak patrzy na milion dyletanckich kawałków, zastanawia się, kto odpowiada za strącenie okazu; gdy podnosi wzrok na stojącego po drugiej stronie kataklizmu Anibala, dostrzega w nim jedynie winy.
           Tym sposobem udaje mu się wydusić z siebie sugestię rozstania. Rani przy tym gardło krawędziami niewidzialnych łez, będących pokłosiem cynicznego spoiwa lęków i pragnień. Im bliżej ciepła, tlącego się specjalnie dla niego w zimnej skorupie uczuć Anibala, chce się znaleźć, tym dalej od niego upada; gdy już wyciąga dłoń do ognia po mozolnej walce z własnymi demona, parzy się o buchające gwałtownie jęzory. Czasem sam jest zbyt gorący, zbyt rozpalony i wątły ognik blednie przy ekstatycznej ekspresji. Innym razem dostrzega jedynie ciemność — nieprzeniknioną i ostateczną, szumiącą o samotności nieodłącznie splecionej z fałszem nazwanych emocji.
           Taka ciemność obłapia go teraz; nie ma jedynie pewności, czy bierze początek w nim, czy jej źródło wybija ze skał Anibala.
           A potem Ani mówi: “Nie pasujemy do siebie” i choć Eliecer stara się go nienawidzić, nie jest w stanie powstrzymać kłucia serca.
           Płatek farby opada jak liść na uliczkę, a dłoń nie znajduje kolejnego zgrubienia. Jej błąd próbują naprawić oczy: skanują barierkę niewidzącym spojrzeniem, lecz zamiast plamek napotykają zamglony brąz oczu i topią się w nim jak w trzęsawisku, w bagnie studium kuriozalnej aberracji jego uczuć, tym gwałtownym skurczu serca boleśniejszym niż jakakolwiek z fizycznych kar.
           — Kurwa, Anibal, to nie jest drobne potknięcie — zaczyna spokojnie, bezbarwnym głosem, cichym i niskim, ale doskonale słyszalnym ponad gwarem życia — wyróżnia się jak figura kostuchy w karnawale, niby prosta i niezauważalna, jednak wyczuwalna w gwałtownym, zimnym dreszczu biegnącym po kręgosłupie. — To upadek z pieprzonego wieżowca, z trzydziestego piętra prosto pod rozpędzoną ciężarówkę! Tego się nie przeżywa. Jeśli jesteś taaaki pobłażliwy, to, w porównaniu z tą sytuacją, wcześniej skakaliśmy do kałuży.
           Nie jest złośliwy ani pełen wyrzutów — odzywa się zupełnie naturalnie i chłodno, i jedynie załamanie pod koniec wypowiedzi przejawia jakąkolwiek formę uczuć. Myśli o niekompatybilności brzmią łagodnie w jego głowie, ale wyzute ze skruchy w ustach Anibala zasiewają wątpliwość co do całokształtu ich burzliwej znajomości, zdającej się prowadzić po koleinach prosto do tego momentu, do starcie dwóch obojętności i sieci przyzwyczajenia, tkanej tak gęsto, że nie sposób dostrzec świata poza nią.
           Odrywa spojrzenie od odbicia i przenosi je na Valverde, a raczej na to co za nim, jakby patrzył przez szklane drzwi. Przez moment marzy, by być jedynie obrazem w barierce, Alicją po drugiej stronie lustra — powtarzać cudze ruchy i nie brać za nie odpowiedzialności, stać się efektem, a nie przyczyną, biernym refleksem światła zakodowanym w mózgu. Ale cisza narasta, jawnie oczekując od niego odpowiedzi, jego decyzji i jego kroku w którąś stronę. Sęk w tym, że Eliecer najchętniej postąpiłby o krok do wczoraj.
           Tylko czy to by coś zmieniło?, pyta sam siebie i zaraz kręci głową, uśmiechając się pod nosem w wyrazie dezaprobaty. “Dziś” wciąż by w nich czekało — ukryte i zakonserwowane jak mumia zgrabiona z odmętów piramidy. Pęczniałoby i gniło, aż w końcu znów znalazłoby ujście, może nawet tego samego dnia przy pospolitym porannym pocałunku (Elia nieświadomie przykłada palec do warg, myśląc o pieszczocie, która jeszcze paręnaście godzin temu wydawała się tak oczywista, a teraz pokrywa ją tłuszcz i kurz) albo za tydzień w nagle urwanym śmiechu. Wybiłoby prędzej czy później, chyba że do tego czasu poróżniłoby ich co innego i stało się spiritus movens burzliwego rozejścia. Bo że pokojowe rokowania nie są im pisane, Eliecer podświadomie zdaje sobie sprawę.
           — Nie wiem, czy jest jakikolwiek drugi rozdział. Prędzej epilog — podejmuje temat, gdy cisza dzwoni w uszach.
           Bez pośpiechu i wyraźnej chęci dopala papierosa, ledwie wytrzymując świdrujące spojrzenie Anibala. Gasi niedopałek o barierkę, dokładnie między swoimi oczami, pozostawiając okruchy popiołu na czole. Przygląda się im — tworzą plamę, jakby wyrżnął sobie pistoletem prosto w czaszkę i wciąż uśmiechał się głupio, nieświadomy nadchodzącej śmierci.
           — Jak wyobrażasz sobie nieudawanie i spędzanie razem czasu? Patrzysz na mnie jak na zło konieczne, a ja mam odruch wymiotny, gdy tylko pojawiasz się w pobliżu. Warczymy na siebie. Widzę w tobie jedynie tę agresję i nienawidzę jej. Cholernie nienawidzę jej, ale nie nienawidzę ciebie! Mimo, że jesteście tym samym… I teraz chcesz, by było naturalnie i jakkolwiek “razem”. Cokolwiek to dla ciebie znaczy. Dobrze, Anibalu. I tak zależy mi jedynie na twoich pieniądzach. Dla paru dodatkowych luksusów nawet się do ciebie uśmiechnę — kończy kpiąco, przywdziewając najbardziej naturalny uśmiech, ale wciąż skażony świeżymi wspomnieniami.
           Tym sposobem wraca do początków — do początków siebie i iluzorycznej ucieczki od fiaska dziecinnej beztroski, na którą myślał, że jest już obojętny, a która wkrada się telepaniem serca w rytm nowej codzienności. Znów jest tym nastolatkiem ściganym pustym domem, który wymyka się co wieczór i co noc na ulice pobliskich miast, szukając w nich lekcji późniejszego życia; znajduje Kemala, Davora, Lihue, rozsmakowuje się w słowach Velii i wdycha estymę Licerio. Poznaje pragnienia nieznajomych, a oni nadają mu wartość — metkę, której potem Eliecer już nie odkleja.
           Chowa dłonie w kieszenie, przestępując przez próg. Gorąc balkonu zastąpiony zostaje na duchotę milczącej sypialni, z której ktoś niedokładnie zmiótł dowody kataklizmu. Elia wzdycha sam do siebie na wspomnienie nocy, jednak jest już zbyt głodny, by grać wzburzonego. Zresztą — zgodził się na pokój za pieniądze. I choć ściska go w gardle, bo jedyne co usłyszał to swój koszt i powierzchowną wygodę, postanawia zastosować się do nowej umowy. Nie ma w niej miejsca na emocje — w końcu wyraźnie dali sobie do zrozumienia, że są sobie obojętni.
           — Mogę? — Odwraca się w stronę Anibala, prawą ręką wskazując na leżący na szafce nocnej talerz. Po chwili dodaje trochę sztucznie, trochę siląc się na uprzejmość i zwyczajową lekkość głosu — Jestem pewien, że jest pyszne.


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:08 am, w całości zmieniany 1 raz
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 08:28 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       Mimowolnie jego wzrok pada na Eliecera, nawet pomimo bólu kłującego go dosadnie w klatkę piersiową, wprost w samo serce, gdy widzi jak swobodnie dym opuszcza jego napuchnięte od wczorajszych żarliwych pocałunków papierowe usta. Zawiesza się na dłuższy moment, skanując jego opaloną obficie posypaną piegami skórę, niegdyś nieskazitelną, teraz skalaną nie tak dawno zadanymi ciosami. Zastanawia się, co konkretnie jest w tych chłopcu, co nie pozwala mu zwyczajnie odpuścić z myślą, że tuż za zakrętem mógłby znaleźć zdrowszą relację, taką która nie szargałaby mu nerwów na każdym kroku i pozwala pławić się w przyjemnościach płynących z życia. Przemierza ciemnoczekoladowym spojrzeniem po zwichrzonych bez wiatr kosmykach, po twarz i chłodnym spojrzeniu, na które widocznie zasłużył, jeszcze raz zerka na usta, jednak na nich nie poprzestając – aby w ostateczności zeskanować od stóp po podbródek sylwetkę. Ot, co zwykły dwudziestolatek z niebywale temperamentnym jak na ten wiek charakterem. Stara się odnaleźć w nim coś unikatowego, coś do dojrzał przed laty, aczkolwiek obecnie jego dawne przekonania wydają się puste i bezsensowne, nawet pomimo faktu, że wciąż nie jest w stanie zawrócić. Może nie widzi w Alvie jego dawnego oblicza, ale Anibal sam też przez ten czas się widocznie zmienił i te zmiany nie przychodzą im na dobre. Wcześniej rzucone słowa, że „widocznie do siebie nie pasują” więzną mu w umyśle, wypalają żywą dziurę, bo choć usta śmiało rzucają wierutne kłamstwa, tak świadomość nie może ich swobodnie przyjąć. Mogą nie pasować, ale będą pasować i tak po kres ich istnień, bo Valverde czuje, że są od siebie uzależnieni. A nawet bardziej niż to, zwyczajnie chce w taki sens wierzyć. Nie jest więc w stanie zwyczajnie wyrzucić sobie jak na tacy, czym jest element, który najbardziej pociąga go w Eliecerze. Być może wcale czegoś takiego nie ma i to czas spędzony wspólnie naciera w między nimi to piętno, od którego nie sposób się uwolnić. W ostateczności nawet nie muszą zamykać siebie nawzajem w klatkach bez wyjścia, bo to los ich więzi i wiąże czerwoną wstęgą namiętności.
       Odrywa wzrok dopiero po dłużej chwili, aby spuścić go na marmurowe kafelki, którymi wyłożony jest cały balkon. Przez myśl wówczas przechodzą mu dawni kochankowie, z którymi plątał się w pościeli nim jego zbłąkane spojrzenie ujrzało Alvę. Próbuje porównywać wszystkich między sobą, próbuje uzmysłowić sobie jakie pojawiają się między nimi różnice i przypomnieć sobie, dlaczego tamte znajomości skończyły się tak szybko. Szybko daje sobie do zrozumienia, że dawniej był przywiązany jedynie do fizyczności i to właściwie jedyne, czego oczekiwał, a tudzież trudno mu stwierdzić, w którym momencie jego oczekiwania wobec Eliecera wzrosły. Może to wina rozciągania tej znajomości w nieskończoność? Może nie powinien tak niestabilny emocjonalnie pakować się w układy typu sponsoringu z urokliwym chłopcem, aby nie skończyć w ten sposób? Gdyby był wtedy na tyle mądry, co mądry jest po szkodzie, może jednak poszedłby inną ścieżką? Marszczy brwi, zerkając w niebo, aby uzmysłowić sobie, że na wszelkie pytania odpowiedzią jest najprostsze w świecie „nie”. Nawet pomimo tego, wciąż wyruszyłby tą samą ścieżką, doznając dokładnie te same męki i kto wie, z tą obecną wiedzą, mógłby wyjść kiedyś na ludzi.
       — Widocznie podświadomie chciałbym, aby było to tylko drobnym potknięciem — mruczy bardziej do siebie, niż do towarzyszącego mu wciąż chłopaka. Sytuacja wydaje mu się raczej łatwa i to najprawdopodobniej z tego względu, że to nie on w rzeczywistości w tym wszystkim jest ofiarą. Może uskarżać się o wcześniejsze manipulacje, ale to nie zmyje win, którymi splamił dotychczas swoje ręce. W końcu to nie tak, że całkowicie bez powodu Eliecer żywi do niego absolutną urazę i to nie tak, że sam siebie pokrótce zbrzydnie, gdy tylko wyobrazi sobie siebie samego oczami kochanka. Jawi się w nich jako potwór, który z krwi i kości powstawał głęboko w jego podświadomości, aby w końcowym starciu znaleźć sposób, aby dostać się ze skorupy i pokazać własne oblicze. Jest winien tej sytuacji, to jego wina, aczkolwiek przyczyna tkwi gdzie indziej i właśnie tego Alva usilnie stara się nie zobaczyć, albo i coś przesłania jego pogląd. Własne ambicje? Tak… To może być to…
       Czuje, że może odetchnąć z ulgą, gdy Eliecer godzi się na jego propozycje, nawet jeśli wyraża  ją bez cienia emocji na swojej pięknej twarzy. To nie najlepszy czas na budzenie w sobie uczuć, które w ostateczności mogłyby doprowadzić jedynie do następnej żarliwej kłótni. A to nie tak powinna wyglądać ich wspólna rzeczywistość, nie w trakcie wspomnianego przez Alvę „epilogu”, który w mniemaniu Anibala może być zarówno wstępem do drugiej części pisanej przez ich dusze historii. Rozważa czy jest coś, co może uczynić ich dzień lepszym, a i pewien sposób raźniejszym, gdzie jedyne na co wpada to delikatny powrót do dalekiej przeszłości. Mogliby spróbować na Rzymskiej ziemi okolonej gorącym słońcem odtworzyć, albo i zasmakować w innym stylu ich pierwszych wspólnie dzielonych dni. Istnieje nadzieja, że drobne nawrócenie wspomnień sprawi, że w głowie chłopca otworzy się klapka, która wpuści cień wątpliwości przed odejściem w nieznane ręce. Ta, która przypomni mu, dlaczego to robią i dlaczego w ogóle postanowili powiązać ze sobą swój los.
       — Może być i epilog, jeśli z tym określeniem jest ci bardziej po drodze — rzuca, wzruszając ramionami, aby tuż za Eliecerem wejść do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi od balkonu. Stając w progu właściwie nie wie, w co powinien w tym momencie włożyć ręce, zwłaszcza że każde posunięcie nakazuje mu skrzyżować drogę z tą należącą do kochanka, jako że znajdują się w tym samym pomieszczeniu. Jego spojrzenie pada na walizkę, do której nie tak dawno Alva próbował się dorwać w poszukiwaniu papierosów. Serce uderza mu ze zdwojonym tempem o żebra, gdy uświadamia sobie, że między nimi jednak może być gorzej, gdyby Elia po przeszukaniu zawartości zacząłby zadawać niewygodne pytania, na które Anibal nie zamierzałby rzucić adekwatnej odpowiedzi. Wciąga powietrze przez usta ze świstem, przyznając sobie rację, że chowanie sprzętu w tak oczywistym miejscu jest niemal kuszeniem losu o wykrycie.
        Próbuje sfinalizować w swojej wyobraźni, jak wyglądałaby ich chwila prawdy. Czy może spodziewać się tego zimnego spojrzenia, czy zmierzenie z bolesną rzeczywistością, porównywalną do aktualnego upadku z pięćdziesięciu-piętrowego wieżowca przywiedzie nową falę złości, rezygnacji i rozczarowania? Pluje sobie w brodę, że Eliecer (jeśli się dowie), będzie musiał dowiadywać się takich rzeczy, w tak nieodpowiednim momencie ich sypiącej się powolnie relacji. Im bardziej wytęża myśli, próbując jako zekranizować sobie tą reakcję, to nie jest w stanie jej całkowicie przewidzieć, w końcu Elia jest na tyle nieprzewidywalny. Obecnie już tylko czeka na moment, w którym Bahena zdecyduje się wrócić do swojego dawnego, rozkapryszonego ja – za którym Valverde powoli zaczyna tęsknić.
       — Jedz, w końcu przygotowałem to dla ciebie — prycha cicho, widząc jak młodszy stara się o ten cień uprzejmości, który bardziej go rani, niż dodaje otuchy. Widać, że jego kochanek przez te długie miesiące nauczył się jak go odpowiednio podejść i co zrobić, aby zabolało najbardziej, podczas gdy Anibal od początku do końca będzie błądził jak to dziecko we mgle, tylko dlatego, że nie może pochwycić w dłonie tego, czego od dawna oczekiwał.
       — Idę pod prysznic — oświadcza, czując w kościach, że tym samym daje Eliecerowi idealny moment do wzięcia nóg za pas, a mimo wszystko gdzieś w poharatanym ostrymi słowami sercu tli się nadzieja, że przystanie na jego propozycje równa się ostatnim wedle uznania ochoczym podleganiem pod pewne zasady, które Anibal od zawsze niemo wyznaczał. Jeśli chłopak zdecydowałby się w tym momencie zniknąć, nawet pomimo wszelkich wyrzeczeń Valverde zareagowałby wciąż w ten sam sposób. Chodzenie z zdenerwowaniu po mieszkaniu, zacieranie rąk, zdzwonienie i jeszcze większa frustracja z odrzucanych połączeń, w ostateczności rzuciłby się nawet w morze, gdyby Elia postanowił odpłynąć do Hiszpanii na jakimś rybackim kutrze. Pokazując przy tym swoją determinację, zaślepienie i utwierdzając młodszego w przekonaniu, że naprawdę ma rację, mówiąc, że czegokolwiek by nie uczynił, to Ani wciąż będzie układał sobie życie pod niego. Pozwalałby sobie tym wszystkim żyć w mydlanej bańce, tworzącej fałszywy obraz domniemanie niezmiennej codzienności.
       Wchodzi do pomieszczenia, gdzie zrzuca z siebie ubrania, po czym wchodzi pod prysznic, puszczając letnią wodę. Choć wcześniej uprzątnął łazienkę od podłogi po sufit, to wciąż czuje się, jakby znajdował się na miejscu zbrodni. Sam zastanawia się czy z tego faktu nie zawisnąć nad muszką klozetową, byleby wyrzuty sumienia odpłynęły wraz z zawartością żołądka do kanalizacji. Kręci głową – nie może być tak słaby, nawet jeśli chowanie się jest zdecydowanie łatwiejszą drogą i rezolutniejszą wobec dalszej ucieczki przed samym sobą i własnym wewnętrznym monstrum.
       — Co chciałbyś dzisiaj robić? — pyta, wracając do pokoju z ręcznikiem przepasanym wokół bioder. Rzuca pytanie jakoby powrót do przeszłości już w tym momencie, jawiąc czyste zainteresowanie wobec planów Eliecera, nawet jeśli spodziewa się słownego wykluczenia jego osoby w tle przewidywanych zajęć. Ale również dlaczego, aby zorientować się, na co zapatrywałby się chłopiec, zanim spomiędzy jego ust wypłynie wachlarz innych możliwości, na dobry początek epilogu.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 10/07/21, 12:09 am, w całości zmieniany 1 raz
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 08:31 pm}

which way to rome - Page 2 Eliece10

           Gdy patrzy w przeszłość, a zaraz potem w przyszłość traci zdolność rozróżnienia tego, co pomiędzy — charakterystyki przemijającego i nadchodzącego teraz, tego dokładnego momentu aktualnej egzystencji, w której myśli stają się jedynie coraz dalszymi wspomnieniami. Wszystko już się wydarza lub ma dopiero zdarzyć, ale chwila obecna, naoczny proces “dziania” umyka przed kontrolnym pochwyceniem, pozostawiając Eliecera w zawieszeniu między źródłami lęków i ich personifikacjami. W ciemności bezczasu, chaotycznym desygnacie rozpierzchłych po kątach nadziei jego wyblakłe tęczówki rozpaczliwie poszukują nici, z których spleciono most rozrzucony po dwóch stronach rozpadliny linearnego przemijania. Z determinacją przykrytą miazmatami położenia szuka miejsca dla siebie w tym pędzącym w dół zbocza wraku — ciepłego i statecznego dzisiaj, buforu dla przejściowości wczoraj i jutro.
           Jednak wytchnienie niewyobrażalnie trudno znaleźć, gdy most tonie w mgłach marazmu. Elia próbuje dawnych sztuczek, wyblakłej uprzejmości i skrygowanego bólem uśmiechu, w założeniu mającego oddawać polot oraz gibkość nabytych akrobacji manipulacji. Wychodzi dość pokraczny, ciut przymilny z fałszywością mięsożercy przy strumieniu zwierzyny; zupełnie nie taki, jakim pragnął go wyrazić i stanowiący prędzej zaprzeczenie obietnicy normalności niż podążanie za przyjętymi warunkami. Zbyt wiele w nim najświeższego wcześniej zmasakrowanego w zestawieniu z dalekimi widziadłami. Choć metodą tie-dye nabiera barw jutra, wciąż przeważa pierwotna tekstura.
           — Dzięki — Kolejna próba legnie w niezdefiniowanym pomieszaniu sprzecznych oczekiwań, ugina się pod fasadowością wdzięcznego brzmienia nad pękającym lodem serca. Musi się wysilić, by oddać wampowatą niefrasobliwość wczorajszego siebie, pazurzasty pstryczek w nos. — Ale tak beze mnie pod prysznic? Od kiedy?
           Ponad nerwowym przytłumieniem zmysłów zdaje sobie sprawę, jak celnie rani Anibala tym werbalnym nakreśleniem subtelności wywróconych na lewą stronę sytuacji. Jeśli wcześniej jeszcze łudzili się, że poza cielesnością skłonni są do uniesień duszy, nieświadomych poświęceń niezależności w imię poplątanej komitywy, ślepych, wręcz intuicyjnych preferencji wzajemności — jeśli istniało coś ponad, coś co odróżniało ich od powidoków figur, coś nieuchwytnego i wartościowego jak zapieczętowana w muszli perła — jeśli kiedykolwiek odczuwali wobec siebie skomplikowany feblik młodzieńczości, teraz nie ma nic. Nie ma bliskości ani pragnienia jej, jedynie wyrwa w kształcie nocnych godzinach rozciągająca się ku porankowi, zasysająca wspomnienia o smaku winnych pocałunków.
           To pozostawia go z pytaniem, czym właściwie jest teraz — czy powstaje z łona nadciągającej przyszłości czy przejawia cechy atawistyczne, wczesne. Czy niemożność pochwycenia chwili obecnej wynika z ułomności impotencji wyrosłej na gruncie odartego z godności człowieczeństwa, czy zawsze istniała trwale wpleciona w genom, jednak dalece zbędna w słodkich chwilach młodzieńczości. Może dopiero nocą Eliecer rozbija akwarium, by dostrzec świat gnijący poza widnokręgiem, poza wyciągnięciem ręki.
           Ale to holistyczna interpretacja — desperacki ratunek z otchłani. Równie irracjonalna co duszone marzenia o bliskości, co paląca potrzeba niezachwianej miłości gotowej jak latarnia przeprowadzić przez czerń sztormowego morza. Elia nawet nie wie, po co o tym myśli. Śmieje się pod nosem zrezygnowany; odpowiada mu jedynie odbite od ścian, grobowe ha ha ha.
           Rozważania o własnej bezsilności pochłaniają go do tego stopnia, że traci podarowaną przez los szansę na ucieczkę. Moment przecieka mu między palcami i kończy się z rytmicznym tupotem mokrych stóp na panelach sypialni — wybijają one ostatnie sekundy wolności, by obwieścić północ wraz z trzaskiem drzwi o framugę. Alva podnosi wolno ociężałe od wyrzutów spojrzenie, profilaktycznie przykrywając smutek spreparowaną na szybko uprzejmością. Wiążą go nowe traktaty i świeża omerta jawnie zabraniająca współpracy z żółcią przeżytego wieczoru. Może dlatego też nie wraca na rzymskie ulice pod nieobecność Anibala; może wciąż braknie mu sił na złamanie kagańca.
           Przez moment rozważa nawet, czy posłuszeństwo nie da mu ciepła.
           Strząsa tę nienaturalną myśl rwanym ruchem głowy. Powoli sam zaczyna dostrzegać obmierzłą pasywność własnego położenia, nieskończony znak żałości, po którego konturach błądzi pochwycony przez impas wypracowanego rozwiązania, nie rozstrzygającego nic, na czym mu w epicentrum okrucieństwa i smutku zależało. Wciąż nie słyszy przepraszam z ust Anibala ani zapewnień o winie — o poharatane wargi rozbijają się jedynie oskarżenia, a za nimi bylejakość codzienności, obłudnie stałej lecz pisanej nową kredą. Valverde się nie zmienia; nie zmieni się również jego gra.
           I jeśli to ma tak wyglądać, orientuje się Eliecer, to mogłoby nie wyglądać wcale. W końcu cofnięcie danego słowa nie uczyni go mniej wiarygodnym ani mniej wartym — w oczach Anibala i tak jest tylko kosztem, przedmiotem na wystawie nieobłożonego kaucją brania, porzuconą lalką w biurze rzeczy znalezionych. Trochę przykurzony z zamazaną dawną świetnością, o wartości jedynie kolekcjonerskiej lub sentymentalnej, ale już nie aktualnej, już znanej, takiej, którą posiedli wszyscy.
           Eliecer staje się takim na własne życzenie i nie dziwne, że Anibal w końcu to dostrzega: absurdalną doktrynę marionetkowego bytu.
           Pytanie Valverde wbija go na powrót w ramę zakotwiczonej wersji teraźniejszości. Na powrót wchodzi w kostium złotego chłopca i skrywa smutne oczy pod makijażem uwielbienia: na powiekach rozpyla bogactwo młodzieńczej żywotności, pudruje nosek zadziornością, policzki pruszy karmelem niegasnącego słońca, by podkreślić usta cwaniaczkowatą filuterią rozkapryszenia. Niechcący przesadza tu i ówdzie, próbując kolorytem zatuszować papirusową bladość skóry, niemal przezroczystą w obliczu wygaszonego źródła światła. Zapałkami próbuje rozpalić ogniki zduszone pod żałobną woalką źrenic, by ogrzać ciążące w dłoniach zamiary i rozświetlić snopem wątłego światła wyboistą drogę do dawnego kochanka. Finalnie miga rubasznie, gargantuicznie okutany w boa rzęs i niewyraźnych wspomnień samego siebie.
           Niespiesznie podchodzi do Anibala, trzymając go jednak na odległość niesionego w dłoni, pustego talerza. Bliżej jest już tylko pole minowe, a Eliecer i tak stoi tuż na jego początku; zdaje się osobliwie suicydalny w obliczu cielesnych kontaktów ze starszym. Przysuwa się z masochistyczną przebiegłością tylko w histerycznym celu uświadomienia sobie wzburzonej awersji, by drętwieć pod naporem skrzyżowanych spojrzeń.
           — Najpierw zobaczyć cię ubranego na dole — mruczy zjadliwie, a gdy oddech starszego owiewa mu czoło, dreszcz mdłości pnie się kręgami i usztywnia szyję.
           Z niemałą paniką orientuje się, że nie wie, co teraz zrobić. Nie zna skryptu własnych ruchów ani zaprogramowanych odpowiedzi na działania, które sam wywołuje. Musi zadać sobie pytanie, co zrobiłby wczorajszy Eliecer — czy wspiąłby się na palce i cmoknął Anibala w usta, czy odszedł bez wyjaśnień, pozostawiając odciśnięty rant talerza na skórze brzucha studenta i powidok flirciarskiego uśmiechu, zapraszającego do podjęcia gry. To tak, jakby nagle w środku filmu zgubił scenariusz a wraz z nim całe pojęcie o reprezentowanej roli. Nie wie nic: nie wie, kim jest Eliecer Alva.
           Dlatego odsuwa się pospiesznie i wymyka z pokoju, nie realizując żadnej z odkrytych funkcji. Może dawnego Eliecera po prostu nie ma, może to czas wprowadzić w obecnym parę zmian, odejść od retoryki rozwiązłości i nieustannego zwodzenia? Ustabilizować pragnienia, wymieść za próg kompleksy i rozdarte wartości, by zastąpić je intersubiektywną piramidą i pozwolić indoktrynować się na właściwego swojemu wiekowi obywatela? Może to pora na garnitur i okulary, aktówkę pełną martwych płodów marzeń, nowy kalendarz tylko od poniedziałku do piątku 8-16, poszarzałą twarz i wykastrowane wnętrze? Może…?
           Absurd! Tak szybko jak wymyka się z pokoju, tak szybko do niego wraca i przyciągnąwszy Anibala za szczękę, obdarza go jednym z wymuszonych lecz władczych pocałunków, takich które zna z podziemi nocnych klubów: śliskich, bezosobowych i egoistycznych, przeznaczonych dla inicjatora a nie odbiorcy, mających udowodnić stopnie zależności. Podkreśla spaczenie, które wkradło się między tryby ich relacji — degrengoladę naniesioną na podeszwach butów przez Anibala.
           — Myśl o mnie i jak mi to wynagrodzisz — syczy przymilnie, nakreślając nową kredką kontury poprzedniego siebie.
           Budzi się w nim prawdziwy apologeta chaosu infernalnej rozwiązłości.
           Zbiega po dwa stopnie, by rozsiąść się wygodnie przy wyspie kuchennej. Parujący kubek z kawą zajmuje zasłużone miejsce w jego dłoniach, gdy zatapia oczy w lekturze pozostawionych przez właścicieli pensjonatu przewodnikach po Rzymie i śledzi spojrzeniem wytyczone trasy. Robi to trochę pobieżnie, trochę nieuważnie, jedynie przemykając po tekście, lecz uwagą obdarzając głównie obrazy. I ceny. Nie mógłby pozbawić się przyjemności zmaltretowania portfela Anibala po tym, co między sobą ustalili.
           Gdy starszy wkracza do kuchni, Eliecer już ma przygotowany cały plan, jak oskubać go na swoją korzyść, nie wywołując jednocześnie podejrzliwych uwag.
           — Pewnie jesteś zmęczony po nieprzespanej nocy — kwili pozornie słodko, z uprzejmością wybudzającą najgorsze obawy. Filiżanka z kofeiną zgrzyta o blat, gdy wytrwale przesuwa ją w stronę Valverde. — Zrobiłem ci kawę. Tak, jak lubisz. Ustaliłem też możliwe plany wycieczki, ale wciąż zostaje ci jakaś część wpływów. W końcu pewnie ciebie wcześniej zmuli, więc możemy z czegoś zrezygnować. W założeniu mamy tu spędzić trochę czasu i wiesz, że nie jestem fanem zwiedzania. Możemy stąd dojechać metrem na Spagna, obejrzeć kościół i Schody Hiszpańskie, no i oczywiście zobaczyć plac i fontannę, słyszałem, że gdzieś obok są drzwi z ozdobami jak paszcza diabła, ale, cholera, zgubiłem tę stronę w przewodniku. I jak zrobimy sobie spacer w stronę Mauzoleum Augusta, to zaraz już Tyber, może znajdziemy stolik i coś zjemy? O, albo wiem, przecież Rose zapraszała mnie do siebie! — dodaje niby niewinnie, skrywając się za fasadą gapiostwa i rozgadanej niewinności. — To powinno być gdzieś niedaleko, może wpadniemy do niej do winiarni? Czy myślisz, że to za wcześnie, przecież dopiero wczoraj się poznaliśmy. Powinienem odczekać parę dni? Masz większe doświadczenie z kobietami…


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:10 am, w całości zmieniany 1 raz
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/07/21, 08:36 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

       W dość powolnym i niechętnym procesie przypomina sobie co jest genezą jego problemów egzystencjalnych, a jednocześnie stanowi jedne z najmniej przyjemnych czasów odkąd postawił na świecie pierwsze kroki – w dużym skrócie chodzi o jego dzieciństwo. Wychowywany w południowo-hiszpańskiej mieścinie, geograficznie zwanej Alicante, po raz pierwszy doświadczał nietaktownego traktowania, będąc jeszcze niewielkim dzieckiem. Jak każdy przechodził wówczas okres, w którym za wszelką cenę chciał być akceptowany przez najbliższych, starał się niemal ponad własne siły, aby stać się kimś w oczach innych, acz jego wielkie chęci musiały obejść się ze smakiem, w starciu z dwoma starszymi braćmi, którzy wielokrotnie zbierali laury. Julio i Lino od dziecka mieli jakieś marzenie, małą wykreowaną przyszłość, do której zamierzali dążyć, przy czym wuj i ciotka niezmiernie im kibicowali, podczas gdy Anibal imał się wielu rzeczy, w praktyce nie będąc najlepszym w niczym. Bracia na każdym kroku pokazywali mu jak bardzo był niepotrzebny tej rodzinie, jak bardzo niezdarny i stanowiący przysłowiowe trzecie koło u wozu.
       Po całym ciele przechodzą mu dreszcze, gdy tylko przypomina sobie te czasy, gdy błąkał się bezwiednie od szkół do domu, niczym cień samego siebie, właściwie nigdy nie będąc wykształtowanym na prawdziwego człowieka, stąd też jego emocje w pewien sposób stały się wybrakowane. Jedna niezapewniona w przeszłości potrzeba, odbiła się na reszcie, zakrzywiając mu poczucie bezpieczeństwa, moralne wybory i podział na dobro oraz zło. Nie przybierając w środkach, a jednocześnie posuwając się powolnie w stronę kryminalnego półświatka, gdyby tak teraz o tym pomyśleć – nie przechodzi mu przez myśl, że stawia się w niebezpiecznym położeniu, a tym bardziej, że powinien pomyśleć o życiu w nieco bardziej stabilny i odpowiedzialny sposób. Możliwe, że bycie szefem małej szajki złodziei, rozrastającej się z dnia na dzień oraz dotychczasowo nie przynoszącej kłopotów, a w zamian tego zyski – daje mu to nieuzyskane poczucie przynależności do pewnego środowiska. A to przynajmniej jeden aspekt jego codzienności.
       Drugim elementem było pojawienie się Eliecera, który przez dość długi czasu nie stanowił nic ponad piękną, promiennie obsypaną piegami buzią i karmelowym ciałkiem, które pragnął schrupać. A aktualnie nawet nie potrafi powiedzieć, w którym momencie stał się tak zaborczo i egoistycznie odpowiedzialny za swoją własność, jak również teraz za jej możliwą stratę. Alva jest jego małą ostoją, dzięki której nie wariuje jeszcze od nadmiaru pieniędzy, od taplania się blasku świec, zachodów słońca i poczucia akceptacji, której przez swoje braki wciąż nie potrafi odpowiednio wykorzystać. Stojąc teraz twarzą w twarz ze swoim początkiem i końcem, uosobionym i nabierającym twarz małego, diabelskiego kupidyna, który zamiast emanować miłością, przesycony jest sytuacyjną nienawiścią; dostrzega swój strach przed stratą. To przez nieuzasadniony lęk wciąż krąży wokół niczym planeta wokół najjaśniej świecącego w jego życiu słoneczka. I przynajmniej na ten moment nie jest do końca pewien, jak się z własnej emocjonalnej pułapki uwolnić, a tudzież nie wygląda na to, aby tonąc w cudzym, namiętnie czekoladowym spojrzeniu miał znaleźć właściwą odpowiedź. Tak więc pomimo wszelkich wyrzeczeń Eliecer jest jego jedynym wyjściem, którego zamierza się trzymać i tak do momentu następnego katastrofalnego w skutkach rozłamu.
        Gdy Alva zbliża się w jego kierunku szybko uświadamia sobie, że to nie najlepsza chwila na przebieranie się w dawne, potulne emocje, wobec których wedle pierwszych zdań wspólnego i niezbyt szczęśliwego epilogu powinien przywdziać na twarz. Jego mina jest nieodgadniona, trudno tudzież mówić o uczuciu ulgi, gdy spostrzega fałszywie naciąganą flirciarską i pewną siebie postawę, tak znaną, acz obecnie dziwnie nieosiągalną. Stają naprzeciw siebie i jest dziwnie. Jest cholernie dziwnie. Anibal też czuje niewyjaśniony przypływ paniki, nie wiedząc jak się zachować w obliczu takiego wyzwania, nawet jeśli jeszcze chwilę wcześniej, przy ich konfrontacyjnej rozmowie emanował zimnym spokojem i pewnością co do swojego mniemania. Stoi i oddycha, trzymając luźno ręce wzdłuż ciała, kiedy padają pierwsze słowa z ust, z których nie tak dawno mógł śmiało spić całą słodycz. Natomiast teraz, nawet pomimo wszelkich przyrzeczeń istnieje patologiczny dystans, po którym w odpowiedniej odległości krąży widoczna niechęć Eliecera do zbliżeń i poczucie winy Anibala, co do tego zjawiska.
       — Jak sobie życzysz — Te słowa brzmią dziwnie obco w jego ustach, w głowie resztą brzmiały nie lepiej. Nie jest to zdanie, które wyrzuciłby wcześniej i nie jest to też zamysł, które powinien realizować w tym momencie. Z ich dwójki najprawdopodobniej zachowuje się najmniej naturalnie, wręcz mechanizując sobie pierwsze zabiegi, potulniejąc dla swojej małej publiczności, aby z racji swojego wybuchowego ostatnimi czasy charakteru, znów nie zareagować złością. Jako że sam nie chwyta o co mu chodzi, dlaczego inni mieliby wiedzieć?
       Kiedy tylko słyszy kroki Alvy i rant talerza znika z jego brzucha, wypuszcza z siebie ciche westchnienie. Jak gdyby kat trzymający mu nóż na gardle, nagle znika i daruje mu życie. Zamyka oczy, licząc w myślach do pięciu, byleby zaraz nie złapać za najbliższą poduszkę i nie rozszarpać jej na strzępy. Jest zagubiony sam w sobie, tak potrzebujący i jednocześnie zbyt dumny, aby zdobyć się na przeprosiny za całe dokonane przez siebie zło, zwłaszcza z wiedzą, że nie otrzyma takowych w zamian.
       Eliecerowe zagrożenie, jednak nie mija. Pojawia się tak prędko, jak zniknęło za drzwiami. Złapany niespodziewanie na szczęk i pocałowany tak gwałtownie nie jest pewien jak zareagować. Pomimo chwilowo odnalezionej w sobie złości, już nie umie, a może i nie chce… Nie chce rozładowywać jej na Alvie, nawet jeśli potrafi wskazać jego częściową winę. Pozwala sobie na moment musnąć palcami karmelowy policzek, tak niemożliwe gładki, niemal nie istniejący w tej samej rzeczywistości…
       Pusta chwila uniesienia kończąc się, rani go jeszcze bardziej, gdy ich oczy się ze sobą krzyżują. Oba spojrzenia są ciemne, nieprzejednane i jednorazowe. Anibal czuje się, jakby widział je po raz pierwszy i po raz pierwszy są tak bezosobowe, smutne, wyssane z głębokiego wnętrza, które był w stanie dostrzec wcześniej. Powinno wszelkich starań wszystko jest inne. Nie podoba mu się to, nawet jeśli wcześniej tak upiornie potrzebował małej zmiany w ich relacji. Nie chce, aby to wyglądało w ten sposób, a jednocześnie powrót do przeszłości i słowa „przepraszam i wybacz mi” nie przechodzą mu przez gardło. Taki sam opór czują łzy w jego oczach, którym usilnie nie pozwala spłynąć, gdy tylko Eliecer opuszcza pomieszczenie.
       — O kim innym mógłbym myśleć, gdy zapełniasz całą moją głowę. W każdym dniu, w każdej minucie, gdy nie chodzi o pracę — mówi w eter, widząc że Alva tego nie usłyszy i wówczas jest mu zdecydowanie łatwiej mówić o uczuciach.
       Dopiero po chwili zrzuca z siebie ręcznik, aby przewiesić go przez oparcie krzesła. Wciąga na tyłek świeże bokserki, ciemne spodenki i skarpetki, siadając przy tym na posłaniu łóżka. Spogląda na swoje ręce, a następnie kładzie je na twarzy, przygarbiając przy tym sylwetkę. Przyrost emocji i nadmiar myśli nie dają mu normalnie funkcjonować, a od samego myślenia niebawem zacznie go boleć głowa. Jak dotąd starając się znaleźć powód oraz swoje prawdziwe „ja” wśród strzępków dawniej przyjemnych wspomnień, nie wychodzi na dobre. Staje się coraz bardziej obsesyjny, wściekły i przestaje nad sobą panować. Miota się między tym co jest, co będzie, niepotrzebnie gdyby o wspólnej przyszłości, której być może nie będzie. Śmieszne, ale dopiero teraz uświadamia sobie, co w tym uczuciowym zamęcie obecnie jest najlepszym rozwiązaniem. Niewidzialnym kluczem zamyka wszystkie wątpliwości, wspomnienie wczorajszej nocy i swoje dziwne zachowania za mosiężnymi drzwiami swojej podświadomości. Pozwala sobie udać, że nic z wyżej wymienionych nie miało miejsca. Nic się nie wydarzyło i to tylko Eliecer ma swoje jazdy. W końcu nawet jak na rok znajomości, nie można powiedzieć, że zna go dostatecznie dobrze.
       W moment ucieka od problemów, od wzdychania i nakręcania się do nieoczekiwanej złości. Wdycha świeże powietrze i ostatecznie zakłada jasną koszulkę przez głowę, aby w końcu zejść do oczekującego do Eliecera. Twierdzi przy tym, że nie da sobie zwariować przez Alvę, mimo że już dawno zwariował.
       — Nie jest źle. Zmęczenie powinno mnie opętać trochę później — mówi, w pierwszej chwili mając w zamiarze wspomnieć coś o zażywanych w klubie tabletkach, suto zapijanych włoskim szampanem, jednak powstrzymuje się, wraz z przeczuciem, że zniszczy usilnie tworzoną atmosferę, wspomnieniami o zeszłej nocy.  — Dziękuję — odpowiada, siadając przy kuchennej ladzie, aby zapatrzyć się na moment w parującą w kubku kawę, podczas gdy Eliecer rozpoczął opowiadanie mu wstępnie nałożonego planu na dzisiejszy dzień. W duchu przy tym dziękuje również za to, ponieważ widać po nim, że najlepszy w planowaniu to on nie jest.
       Dopiero po chwili podnosi spojrzenie na Elia, uśmiechając się w jego kierunku. Zachowuje się przy tym o wiele bardziej komfortowo, zdecydowanie mniej dziwnie, niż kiedy zobaczyli się na górze. Jest słabym aktorem, dlatego przestaje grać w tą samą grę; wraz z decyzją odrzucenia złych wspomnień, osiedlenia ich na samym dnie ciemnej strony podświadomości. Niegdyś czytał o mordercach, o którzy w ten sposób zapominali o swoich ofiarach, aby móc w miarę normalnie funkcjonować w społeczności. Co prawda jego starania nijak się do tego mają, aczkolwiek psychologicznie – jeśli uda mu się zapomnieć – będą mieć tą samą podstawę.
       — Zwiedźmy więc te lokacje, które są dla ciebie najbardziej interesujące — mówi, podchodząc do tego planu raczej dość spontanicznie.  — Szczerze powiedziawszy zamiast z góry planować, może lepiej będzie decydować krok po kroku, w które miejsce powinniśmy się udać? — proponuje, ujmując kubek z kawą, aby zaraz upić z niej mały łyk. Jest akurat odpowiednio ciepła, aby mógł ją w miarę szybko wypić, skorzystać z toalety i wyruszyć w fascynującą podróż. Być może sam również nie jest fanem zwiedzania, aczkolwiek stara się znaleźć jakieś superlatywy. Przesiedzenie pozostałego czasu w apartamencie tym bardziej pośle go diabły, a tego akurat stara się uniknąć.
       — Aish… Znowu przegrywam w starciu z garsonką — prycha, świadomie budząc w swojej wypowiedzi zazdrość. Wpycha na twarz zrezygnowaną minę i mruży spojrzenie skierowane na Eliecera.  — Tylko się zbytnio nie przymilaj, bo będę zazdrosny — dodaje, znów upijając łyk kawy. Podchodzi do sytuacji mniej zaborczo, ale nieobojętnie.
       — Myślę, że powinniśmy skorzystać z okazji, póki istnieje możliwość, że jeszcze pamięta twoją słodką buźkę — mruczy, nie komentując kwestii tych jego doświadczeń z kobietami. Szczerze powiedziawszy zbyt wiele ich nie było, tak więc istocie nie ma też czego zachwalać.
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty hello bitches, mommy's back {07/08/21, 02:01 am}

which way to rome - Page 2 Eliece10

              Gdy Anibal uśmiecha się z taką łatwością, Eliecer wie, że wszystko złe i okrutne, czego dla niego pragnął, wszystko co miało uczynić z niego cierpiącego i wedrzeć się w ropiejące rany karbowanym ostrzem, wszystko to kończy się fiaskiem. Anibal ani nie cierpi, ani nie odczuwa skutków ich walki, nie krwawi na polu jednej z wielu bitew tej wojny prowadzonej w jadzie słów i na floretach dziecinnych manifestacji. Odległy jest względem brudu napęczniałej od krwi ziemi, dziwnie czysty, spokojny, zupełnie jakby nie bywał w okopach wśród huku przekleństw oraz rozbłysków oskarżeń. W przeciwieństwie do Eliecera kołnierzyk ma wyprasowany, a mankiety obciągnięte — nie w próbie ukrycia blizn, lecz jako wyraz oddalenia od mułu rozbryzgującego pod ciężarem kul przebijających płuca kolejnych batalionów. Gdy wykłada dłonie na blat, ma w sobie coś z Heroda.
              Eliecerowe wojsko to słaba atrapa: pułk filuternych uśmieszków podpatrzony z czupurności Brada Pitta, niefrasobliwe lotnictwo napomknięć w barwach przypadkowości, piechota bezczelności nieprzystająca dojrzewającym mężczyznom w jego wieku oraz morskie siły defensywnego okrucieństwa, ataku wynikłego ze strachu. Ta soldateska z natury praw pozbawiona jest szans w starciu z wyrachowaną obmierzłością i narosłą frustracją anibalowego rozjuszenia. Choć stara się przyprzeć go do muru i zmusić do defensywy, każde pchnięcie bagnetem trafia w pustkę. Zupełnie jakby starszy poznał ograniczony zasób taktyk w dyspozycji Eliecera i przewidział kolejność podejmowanych kroków. Teraz tylko uskakuje z niewzruszonym spokojem, z teatralną akrobacją naśladując jęki konających. Trochę jakby się z nim drażnił, jakby chciał subtelnie wystawić język i powiedzieć: "Spójrz Eliecerze, jak słaby jesteś".
              I Eliecer naprawdę czuje się słaby. Choć niezadowolenie okazanym spokojem nie odbija się wśród matowego bielma jego oczu, a spadziste granie warg pozostają rozciągnięte w spreparowanym spokoju, wewnętrznie krztusi się mieszanką minionych godzin i ich następstw. Żółć podchodzi mu do gardła, aż chce krzyczeć, jednak choćby najdrobniejsze emotywne słowo złapane zostaje w pułapkę zastawioną w krtani przez panicznie przerażony umysł. Chowa łzy w sobie, wtapia je ponownie w obłość oka. To co prawdziwe zostać musi w środku — skisnąć w trzewiach i spleśnieć w przełyku. Może to wyrzygać jedynie w samotności, w bezgłosie bezosobowej pustki pozbawionej nawet dogasającego blasku jego zszarzałej estymy. Nigdy publicznie, nigdy świadomie.
              "Nigdy" staje się jego mantrą — odbiciem, które widzi w lustrze.
              — Robisz się ostatnio strasznie spontaniczny. Gdzie ta odpowiedzialność i zdecydowanie, które zanimowałoby nam cały dzień i noc? — Próbuje brzmieć neutralnie, lecz arbitralna bezstronność nie leży w jego naturze. Wychodzi więc zaczepnie jak połyskujący spod rękawa kurtki zegarek w ciemną, bezgwiezdną noc. — Zacznijmy od Schodów, wszystko inne jest w miarę niedaleko. Bez szans na veto.
              W skostniałych palcach obraca strzelistą sylwetkę solniczki. Wieża chybocze się na wyszczerbionym rancie, opada łukiem i nim Eliecer zdąży złapać wprawioną w ruch figurę, ta ze stukotem uderza w blat. Naruszone upadkiem wieczko odpada i toczy się po wypolerowanych, ciemnych kamieniach, a za nim jak świetliki na granatowej krynolinie nieba rozbiegają się grudki białego złota.
              Rozsypana sól. Siedem lat nieszczęścia.
              Musiał rozsypać ją dawno, pewnie jeszcze w łonie, na zawsze przekreślając prawdopodobieństwo ulotnego błogosławieństwa szczęścia. To łatwiejsze wytłumaczenie niż własna inkompetencja wobec pochwycenia cugli rozpędzonego życia i wykroczenia poza hamletyzm działań. Nie tłumaczy celowości, lecz przynajmniej wyjaśnia pochodzenie, a jednocześnie zdejmuje z niego odpowiedzialność za realizację założonych planów: udręczonego wyczekiwania na harmonię myśli i emocji, wyraźny krok naprzód względem kształtujących wspomnień. To by wyjaśniało wszystko. Wszystkie upadki, niezadowolenia, wieczne dążenie w stronę niezdefiniowanego bezpieczeństwa, ucieczki, rozboje, kradzieże serc i ich sabotaże, marazm, pasywność i agresję. Tłumaczyłoby nawet, czemu Anibal teraz przegrywa ze wszystkim, a czemu Elia wciąż patrzy w niego z nadzieją, że kiedyś ten go poskłada.
              Dreszcz przychodzi szybciej niż myśl. Sprawia, że Eliecer wczepia palce w powierzchnię blatu, jakby ratował się przed utonięciem. Bolesne ścieżki dłoni starszego pieką jak wykrawane rozżarzonym nożem, a świadomość kompletnego sponiewierania odbiera na moment oddech. Nie chce tu być. Chce uciec i nigdy już nie wyjść.
              — Niewielu mnie zapomina — odpowiada nieco mniej pewnie, zsuwając się ze stołka i na drżących nogach podchodząc do zlewu. Nagłe obezwładnienie maskuje żywym zainteresowaniem utrzymaniem porządku i niebotycznym pragnieniem. Woda z kranu chłodzi palące odciski, gdy nie kwapi się nawet na wyjęcie szklanki.
              Z rękami w kieszeniach opiera się pośladkami o krawędź blatu, mierząc spojrzeniem milczących świadków manifestacji straumatyzowania: wysypaną do zlewu sól, odcisk na poduszce krzesła, rząd kieliszków i piramidę talerzy przyczajoną za drzwiczkami szafki. Wszystkim im nakazuje milczenie pod groźbą śmierci. Przecież umowa teraz zakłada grę, marny popis aktorskich umiejętności. "Nie wracamy do przeszłości", mówią głosy unoszące się na brzegach szkła, "wczoraj było tylko snem". Tylko snem, złym snem, koszmarem, nocną marą. Wczoraj nie było.
              Wczoraj umarło, a wraz z nim poległo coś znaczącego.
              — Skoczę zebrać nasz stuff i możemy wychodzić. Coś ci znieść z góry?
              Poranek toczy się dalej, jak każdy inny z poranków. Przebiega tym samym rytmem, obraca się w zestawie wyświechtanych codziennością tematów, korzysta z nut przyzwyczajenia i niepierwszyzny. A jednak na krańcach brzęczy nową nutą — dysharmonią rozstrojonej gitary, niedokładnie naciągniętą struną kluczową dla spełnienia melodii. Gesty, którymi obdarzają się niby z przyzwyczajenia, teraz zdają się mechaniczne i wyuczone, odgrywane w ramach pochwały dla nowej omerty. Nawet dłoń Anibala mierzwiąca kosmyki Alvy tak jak to ma w zwyczaju zawsze przed wyjściem, jest jakaś odległa. Jakby dzieliły ich kilometry, mimo przebywania w tej samej przestrzeni.
              Ulice pełne są głosów, a oni wpadają w nie jak echo wystrzału w ciszę mokradeł Północnej Karoliny. Z nieba leje się skwar, tak że koszulka przylega Eliecerowi do pleców, a noski okularów nieprzyjemnie uciskają nasadę nosa. Wiatru niemal nie ma — pozostał na balkonie pensjonatu, wyganiając duchotę ze ścian milczącego pokoju. W powietrzu spaliny destylują zacieki z rur wydechowych nocnych taryf w brudny osad w kanionach płytek chodnika, a nowa warstwa dziennego pyłu osiada i przykrywa te dowody pomniejszych zbrodni. Dzień wrzuca czwarty bieg i rozpędza się w stronę górującego na soczystym błękicie słońca.
              Kieszeń Eliecera wibruje dwukrotnie. Nieco ślamazarnie, upojony duchotą miasta i usilnie powstrzymywaną paniką, wyjmuje telefon, by odczytać wiadomość. Z początku jego reakcja jest opóźniona, jakby dwie siły, dwa tory działań, walczyły o uwagę i posłuch; potem odpręża się sztucznie, śmieje niby z rozbawienia.
              — Cassie pyta, ile razy już zdążyliśmy się pokłócić — wyjaśnia Anibalowi, pokazując wiadomość od wspólnej znajomej. Zaraz relacjonuje dalej, gdy ciąg wibracji zwiastuje nadejście kolejnego tekstu. — Podobno założyli się z Martinem. O kolejkę w barze...? Nie, czekaj, o kolejne wyjście. Współczuję przegranemu, ale chyba jesteśmy w ich oczach przewidywalni. Chcemy wiedzieć kto ile obstawiał? O, spójrz! Nasza stacja! — płynnie zmienia temat, pociągając starszego za nadgarstek i wskazując majaczące między budynkami zejście do metra.
              Gdy wagon telepie ich pod ulicami stolicy arche współczesnego świata, dłonie Eliecera dalekie są od kolan Anibala, a podskakujące na zakrętach ramiona ani razu nie stykają się ze sobą. W natłoku skumulowanych podróżników zdaje się to niemal niemożliwe, jednak im w jakiś sposób się udaje — zupełnie jakby przekroczenie bariery milimetrów oznaczało śmierć obojga. Eliecer obawia się, że przez dotyk znów oddałby starszemu znamienną część siebie i nigdy już nie odzyskał jej z powrotem.
              Docierają w końcu do wyznaczonej stacji, a z niej do mieszaniny kolorów i brawury dialektów. Matczyne łono wszystkiego co znane i obecne rozpościera się przed ich oczami w białych promieniach nagiego słońca, pyszniąc się fasadami z wytrzymałego kamienia, opływając wstęgami barw i skwiercząc na szerokich patelniach przytroczonych do miętowych ram rowerów.


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:11 am, w całości zmieniany 1 raz
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {20/08/21, 06:19 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

     Wyjście z egzystencjalnej matni nigdy nie jest prosty i bez wyrzeczeń – Anibal jest tego boleśnie świadomy oraz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że przez jedną rozmowę samemu ze sobą, w trakcie której zdolny był przetworzyć swoje zachowania na łamach dość toksycznej przeszłości; nie osiągnie wyczekiwanych efektów. Jest jednak w tym momencie na tyle zmotywowany możliwym epilogiem znajomości, jak to Eliecer zdążył zaznaczyć podczas ich kłótni niejednokrotnie przeplatanej zrzucaniem win, a za tym czyszczeniem swojego podświadomego „ja”. Valverde dosadnie wie o swojej winie, wie w którym momencie popełnił błąd i niezależnie od tego jak bardzo Elia w związku przyczynowo-skutkowym pociągnął go do takiej sytuacji, to wciąż Ani mógł wcześniej to wszystko zatrzymać. A jednak… Karuzela wrażeń stale nakręcana przez ich obojga musiała się, w którymś momencie wykoleić. Nie trudem jest obwinianie siebie za przeszłość, co w prawdzie jest wyborem prowadzącym do następnej patowej sytuacji, dlatego wówczas należało się pogodzić i patrzeć jak przez nieprzemyślane wcześniej decyzje prowadzą do upadku ciężarówki pragnień w istną przepaść.
      Jego stęsknione i łagodne spojrzenie przesmykuje się pomiędzy ciemnymi włoskami, które tak uwielbia mierzwić przy niezadowoleniu ich właściciela. Płynnym ruchem źrenic bada promiennie obsypaną piegami buzię, wciąż pulchne od starych pocałunków usta, smukłą wysoko wyciągniętą szyję – która ma dać mu do zrozumienia, że Alva jest wysoko ponad wczorajszymi zdarzeniami – oraz drobną posturę, która wcześniej delikatna jak szkło, w jego dłoniach popchnięta działaniami furiata skończyła niczym wazon z chwil, gdy Eliecer na moment opuścił ich apartament. Wszystkie te bezcenne detale umiejscowione w zagubionej istocie, która w niepewności swoich ruchów porusza się tuż przed jego oczyma, wciąż objęta w ramkę niczym najpiękniejszy obraz. Gdyby tylko z oczu płynęły te same radosne iskierki, błyszczące niczym gwiazdy w świetle lamp Anibal mógłby rzec, że nic się nie zmieniło. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu, a Alva wciąż i bezsprzecznie jest cały jego.
       — Odpowiedzialność i zdecydowanie, zarówno tak jak pewność siebie to ciche emocje, wówczas są najbardziej zdatne w użyciu — odpowiada, choć słowa tak mądre w jego ustach wydają się puste, a w szczególności przez fakt, że nie opasane są żadnymi emocjami, z których Anibal w oczach młodszego słynie. W końcu w tej znajomości ich dusze spętane w manipulacyjnej gierce zarówno przez siebie nawzajem jak i w samotni wnętrza kontrolowane są przez sprzeczne emocje władające ciałem, umysłem oraz pięknem i słowem. Może równie przez to, wszystko co miało miejsce do tego czasu było takie elektryzujące?
       — Nie uważasz, że zabawnie jest przybywać z Hiszpanii do Włoch, aby ujrzeć Hiszpańskie Schody? To całkiem ciekawe, może i nie mamy przewodnika, ale dobrze byłoby zagłębić się w historii tego miejsca — rzuca, uśmiechając się półgębkiem, zanim wyciąga telefon ze spodni, aby przyjrzeć się temu dokładniej. Może uda mu się zabłysnąć, gdy przejdą do rzeczywistego zwiedzania. Nie może jednak powstrzymać się przed zerkaniem na Eliecera, który wciąż z nasuniętą na twarz niepozorną maską, emanuje niezręcznością, a ta w niektórych momentach wręcz objawia się szerokim pasmem irytacji wobec własnej słabości. W kłótni Anibal najpewniej to też by mu wytknął, jednak obecnie trzyma język za zębami, podziwiając jak wiele ta delikatna istota, w której niegdyś zaklęty był sam diabeł z czeluści piekieł; potrafi znieść bólu i zawstydzenia oraz jak skrzętnie stara się utrzymać swoje emocje na wodzy. Szkoda, że z taką niewiarą we własne zdolności okraszoną najpewniej wypowiedzianymi słowami, których antonim rzucony obecnie przez Anibala nie miałby już tak silnego przebicia.
      Czar pryska wraz z rozsypaną solniczką, która popycha podziw w niebyt cudowne wyobrażenie, którego żaden z nich nie jest w stanie chwycić nawet najmniejszym koniuszkiem palca. Jak tu się nie obwiniać, kiedy przez spierzchnięte od żarliwych pocałunków usta i zniewieściałe dłonie między prześcieradła przeszło oświadczenie, że to dzieło sztuki nie jest warte złamanego grosza?
      —  Niewielu mnie zapomina  —  słyszy, na co w odpowiedzi reaguje serdecznym śmiechem, który może wprowadzić między burzliwe przestworze następne fale nie pewności, jednak w tym śmiechu naprawdę trudno doszukać się złośliwości, jako że Anibal wierzy, iż Eliecer ma całkowitą rację. Sam jest pewien, że momencie, gdy pozwolą, aby ich drogi ostatecznie się rozeszły, do końca życia będzie zasypiał z myślą o tym co stracił, a o co bez tchu obecnie będzie walczyć.
       — W to akurat nie wątpię. Takiego piękna się nie zapomina — drugą część dodaje nieco ciszej, przesiąknięty na wskroś sentymentem i mówi szczerze, bo choć będąc otulonym płatkami najczystszego wkurwienia spowodowanego nielojalnym zachowaniem Eliecera łgał jak pies, nigdy nie będzie w stanie uznać go za nieatrakcyjnego. Brzydkie mieli jedynie wnętrze.
       — Nie trzeba, mam wszystko czego potrzebuję — odpowiada, pozostając na krzesełku przy ladzie, gdy Eliecer przedostaje się po schodach na górę, aby zabrać swoje rzeczy. Podbiera brodę na jednej ręce, nie kryjąc westchnienia, jako że szczerze nie podoba mu się ta sytuacja i pomimo tej świadomości, wciąż brnie w zaparte z wiedzą, że za najbliższym zakrętem czeka ich następne wykolejenie. Bzdurne koło idealizacji życia musi trwać, niezależnie od wiary i intencji wkładanych w nowe nastawienie.
      Nie może powstrzymać dłoni żądnych dotyku od delikatnego zmierzwienia kosmyków swojego chłopca, tak jak to zresztą ma w zwyczaju. Jego palce zaplatają się w nich bezwiednie, a oczy nie doszukują się niechęci w spojrzeniu młodszego, bo sama wiedza o tym mu znacząco wystarcza. I z tą wiedzą wychodzą z pensjonatu, a właściwie Eliecer znacznie wyprzedza bieg wydarzeń, podczas gdy Anibal zatrzymuje się w holu, aby spojrzeć na obraz, za który niebawem dostanie krocie. U podstaw niemal zżera go ciekawość czy Eliecerowi zabłyszczą oczy na taką sumę, a przywiązanie do bogactwa zasiedli w połach zapoconej pościeli.
       — Zastanawiam się czy nie lepiej nagiąć trochę prawdę. Warto byłoby zobaczyć ich zaskoczone miny — odpowiada z rozbawieniem, gdy znajdują się już w centrum miasta, a Elia wspomina o otrzymanej wiadomości i ciągnie go do w stronę metra. Ani przyspiesza tempa, podążając w krok za swoim chłopcem. Och jak pragnie, żeby móc go tak nazwać...


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 20/01/22, 12:53 am, w całości zmieniany 1 raz
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {01/12/21, 11:22 am}

"Tu za niedługo coś będzie, bo the real world is scary but archives are scarier"
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty bby can't u see {20/01/22, 12:24 am}

which way to rome - Page 2 Eliece10
■■■

              Na przepełnionym tłumem deptaku stygną w nim szaleństwa minionej nocy. Ekspresja ulic, którą jeszcze wczoraj odwzajemnia zdwojoną energią, blednie jakby w obliczu słońca, usycha na tle prezencji oblewającego kostkę skwaru i zabiera ze sobą pozostałe w rynsztoku emocje zmęczonego miasta. Teraz stolica jest inna, bardziej kulturalna, mniej śmiała. Wciąż przytłaczająca w doznaniach, jednak mniej wyuzdana. Chowa grzeszki za winklem, zadziorne uśmiechy usypia w cieniu uliczek, by dopiero po zmroku poluźnić niezbędny kaganiec. W dobie rodzin z dziećmi i obleczonych aparatami turystów przyjmuje maskę wzorcowej Mekki.
              Eliecer nie może powiedzieć, że tej twarzy Rzymu nie lubi. Wręcz przeciwnie, chłonie ją z zafascynowaniem, nawet na krótką chwilę zapominając, jak wielki ciąży mu głaz. Odczuwa wtedy tajemniczą lekkość niemego podziwu, która unosi go ponad ograniczoną percepcję własnego bytu i pozwala odetchnąć powietrzem najwznioślejszych władców. Rozluźnia nerwy jego członków, całuje czule zroszone potem czoło, uwalnia dłonie od ciężaru kajdan. Płuca wypełnione ma powietrzem i wreszcie, po tak długim czasie bezdechu, czuje chłód między komórkami. Kojący podmuch życia — tchnienie anemoi. Narkotyk dla żył. Przypomina mu ono uczucie z czasów, w których znał siebie; teraz siebie nie zna, więc i odczuwania wydaje mu się obce, obdarte z personaliów, którymi mógłby je oflagować. Jak wiatr, gdy wyciąga po niego dłoń, daleki od pochwycenia witek Boreasza rozciągniętych w bezustannym biegu.
              I dlatego moment się kończy, równie szybko i niespodziewanie co jego początek, i Elia z łomotem świadomości ląduje z powrotem w obolałych ścianach ciała.
              Spod zmrużonych od rażącego słońca powiek śledzi usta Anibala, układające się w propozycję fałszu. Nie planuje nic odpowiadać — wrodzona uszczypliwość robi to jednak za niego.
              — Ani razu, pie-przy-my się jak no-wo-żeń-cy — dyktuje przeciągle, gdy jego palce wystukują wiadomość w ekran telefonu. Przygląda się jej chwilę, dodaje: — Ani & Elia 1:0 Cassie & Martin — i wysyła plotkę w świat, świadomy jej nieprawdziwej treści. — Zakłamywanie rzeczywistości, a teraz jeszcze przyjaciół? Lecisz jak szalony w tym bingo kłamstw. Myślisz że możesz mi kiedyś dorównać?
              W dłoni gaśnie mu wzburzony psotą ekran, a wraz z nim dogasają ożywione fermentem ogniki w bursztynowych niciach oczu. Rozpala się jak pochodnia tym starym, zapisanym w genach zwyczajem, gwarantującym spokój za głupi śmiech i rozzuchwalone usta. Potem dogorywa, cichy, zamyślony, oddalony od rąk łapiących go za przegub łokcia na zatłoczonym szeptami placu. Naiwnie szuka w tym troski i własną obłudą dusi strach braku przynależności. Bo że go nie ma w żywym jeszcze wczoraj nas jest rzeczą tak ciężką, jak żar lejący się z nieba na zgarbione karki. Anibala też nie widzi w tym zbiorze. Są kolumnami po dwóch stronach placu — nie wspierają nawet tego samego budynku.
              Przy wysuszonym słońcem murze znajdują trochę cienia, ciemnego rarytasu smakującego słonawą strużką potu na popękanych gorącem wargach. Używają go wszyscy ci, którym zbrzydło piękno przestrzeni: lodowe dziewczęta wykute w zorzach polarnych i niepewni chłopcy ulepieni z szeptów pustkowia. Mają drżące dłonie o nabrzmiałych palcach, a ich języki lepią się od żutych leniwie gum. Na rzęsach osiadł im marazm południa; kołyszą się w takt pochodu gladiatorów, rozmyślając o czasach odległych ich pamięci.
              Elia z Anibalem przesuwają się wśród nich wolno. Jest coś świętego w tym drapieżnym oczekiwaniu na szarość wieczora. Chyboczą się niczym żeliwne wieka skrzyni — moment i gotowe opaść ciężko, z łoskotem na miarę wspomnień złożonych w sobie bibelotów. To strażnicy wymuskanego ciągu zdarzeń, z którego tacy jak ich dwójka mogą nieświadomie korzystać. To oni tu pilnują, by nocą błądziły tylko zagubione dusze dawno dorosłych dzieci. W dzień przepychają je za winkle: “schowaj się przed słońcem, w mroku nie widać twoich bruzd”, wołają przeciągle dymnym sygnałem spomiędzy szczelin w zębach.
              Tylko że dziś przyszło im obu udawać, że twarze mają gładkie. Dlatego Eliecer idzie tak pewnie, choć nie potrąca nikogo ramieniem. Destyluje się w nim nowe podejście do własnej niezależności, definiujące granice i śmiertelny w skutkach pakt o ich kruchej nienaruszalności.
              — To mi przypomina trochę wymykanie się z seminariów — wzdycha pod nosem, gdy zatłoczenie wypycha go z cienia na rozgrzane kamienie. — Dlaczego okna zawsze musiały wychodzić na dziedziniec, gdy chciałem się do ciebie wymknąć? Z historii teorii nie było problemu, ale statystyka dodawała mi +10 do przyszłego zawodu szpiega.
              Spogląda w górę, w przyklejone do karku ciemne kosmyki i próbuje nie mrugnąć z żałosnego poczucia, że znów został sam. Dlatego wędruje wzrokiem w zdobienia zabytków, zlewając się z nimi w podziwianą, lecz bezosobową bryłę. Szorstkie palce wkłada w paszczę wykutego w kamieniu węża, drażniąc miejsce, w którym powinny znajdować się zęby jadowe. Chciałby, żeby ten ożył; żeby świat zawirował w delirycznym tańcu i Eliecer albo umarł, albo zaskarbił sobie czyjąś troskę. W prostym rytmie nie śmie o nią prosić. Tylko tragedia, tak twierdzi, warta jest jego duszy.
              — Ssss — syczy przekonująco, pochylając się do pyska gada i mierząc spojrzeniem. A potem potrząsa głową, jak dziecko, które wpadło niespodziewanie pod pracujący zraszacz i przypadkowo uderza czołem w kolano przydeptującego stwora herosa. — Skamieniał, ale ja chyba oberwałem. Boli jak cholera.
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {09/03/22, 12:09 pm}

which way to rome - Page 2 E72dcf090f74520caed539a7c076d700

          Gorzki węzeł nie plącze jego krtani, gdy na usta ciśnie się następne kłamstwo. Staje się ono chlebem powszednim, zarówno na łamach ich znajomości, jak również otaczającego ich świata. Anibal nieraz ma dławiące wrażenie, że całe jego jestestwo od podszewki budowane jest właśnie na łgarstwie, które dotąd nieprzeniknione, zostaje w końcu wydane na światło dzienne przez Eliecera. To przy nim czuje się najbardziej nagi, najbardziej narażony na wydanie i możliwą krzywdę, którą w mrocznej zemście bezwiednie oddaje w zdwojonej sile. Szukając ślepo powodu może rzec, że środowisko, w którym się uchował do tego doprowadziło, jednak powód w istocie jest równie nienamacalny, co nieutkany w przewodzie myśli, aby móc go choćby hakiem złapać, naruszyć i tknąć w życie codzienne.
         Unosi głowę nieco wyżej, dumniej niż dotychczas, nie chcąc zroszyć swojej twarzy poczuciem sumienia, gdy Alva śmiało te małe kłamstwo posyła dalej. Choć i dusi go gdzieś wewnętrznie, gdy spomiędzy jego pełnych ust wydobywają się sylaby naznaczające zdarzenia, którym dalece do prawdy. Nie kwestią zażenowania, bo Martin i Cassie doskonale zaznajomieni są w ich relacji, acz dusi go właśnie tęsknota, bo zarówno dom ich relacji legł w gruzach, jak i podtrzymujące go dotąd filary. Dom kojarzy się z czymś ciepłym, kojarzy się z miejscem, w którym duszą i ciałem można znaleźć ukojenie – teraz dla ich dwójki, na świecie nie ma takiego miejsca. Choć skóra, czująca wciąż piętro gorącego dotyku, poczuwa się melancholii za dbałością i pociechą, którą niegdyś podawali sobie na dłoni.
         — Myślę, że mistrza nikt nie pokona  rzuca pokornie, uśmiechając się pod nosem. W tym głosie o dziwo nie pobrzmiewa zaczepna nuta goryczy, która miałaby sprowadzić ich do kolejnego zgrzytu. Anibal nie czuje się na siłach na sprzeczki, jako że im bardziej wraca do poprzednich, tym większe odnosi wrażenie, że Elia ma przody oraz zdecydowanie trafniej celuje w jego sumienie. Nie od dziś starszy z nich daje się zbyt łatwo ponieść emocjom, gdy dochodzi do kłótni. Ten amok nieprzerwanie przesłania mu docelowy punkt rozmowy i wszelkie mądrości, które mógłby wygłosić, nikną gdzieś w tle czczego gadania i zarzucania innym winy. Można to przyrównać do prawdziwej rzezi, która być może przeprowadza sam na sobie, w ostateczności gubiąc wątki i odsłaniając słabości przy głębi próżnej otchłani, w którą Eliecer cały czas go spycha.
         Ogrom turystów przechadzających się po bogato oświetlonym, gorącym słońcem placu, odrobinę go przytłacza, który powoli lawiruje między nieznajomymi sylwetkami. Trudno rzec czy wcześniej się tego spodziewał i obecnie nie czuje się zbyt zrelaksowany, czy rzucony zostaje w wir codzienności. Każdy z osobna zmierza w swoim kierunku, z własnym określonym planem na dzień, a jednak coś sprawia, że prócz potu na karku, Anibal czuje czyjeś nieprzeniknione spojrzenie, a może nieznaną obawę? Rozgląda się, niemrawo zaciskając szczękę, jednak nie dostrzega nikogo, kto mógłby być sprawcą tego uczucia.
         — To byłby szczyt marzeń, gdybyś po swoich studiach został agentem specjalnym, zamiast siedzieć na podrzędnym komisariacie przewijając górę papierów  śmieje się cicho Anibal, wspominając tamte czasy, które obecnie stają się naprawdę odległe, może i przez to, że nie wrócą. Anibal niebawem kończy swoje studia i pozostaje mu zastanowić się czy pozostanie w Alicante jest najrozsądniejszym planem na dalsze życie, z kolei Eliecer zmienia uczelnię. Ich drogi niebawem miały się rozejść, aż serce pęka na myśl, że rozchodzą się niemal już teraz. Ostatnie wspólne wakacje owiane są wrogim wiatrem i maską, już nie zakładaną, a schludnie przyklejoną do muśniętej słońcem twarzy.
         Obserwuje Eliecera, gdy ten bawi się z kamiennym zabytkiem, zakładając ręce na piersi. Marzy mu się już zejść do metra i pojechać na tą nieszczęsną winnicę, nawet jeśli będzie zmuszony obserwować jak młodszy bajeruje kobiety w garsonkach. Wszystko byleby zejść z trajektorii nieuchronnie prażącej kuli nieszczęścia. Zawiesza się w zamyśle na moment, aby w końcu dostrzec Elia robiącego sobie krzywdę. Tknięty odruchem zaraz się przy nim znajduje, obejmując czule jego czoło, w poszukiwaniu zadrapania. Ktoś by pomyślał, niczym ojciec z dzieckiem…
         — Jesteś cały  odchrząkuje, zabierając ręce wraz ze zdaniem sobie sprawy, co właśnie czyni w tym momencie.  Widać nie należysz do ulubieńców ani kamiennych posadzek, ani posągów  rzuca, odwracając głowę w przeciwną stronę, aby przykryć nadciągające zażenowanie ponownym okazaniem słabości. Okazaniem, że Eliecer nie jest mu obojętny, choć relacja jest już stracona.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 27/09/22, 11:31 am, w całości zmieniany 1 raz
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {27/09/22, 10:45 am}

sus, moja najdroższa koalo, we're still waiting
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

which way to rome - Page 2 Empty Re: which way to rome {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach