Strona 1 z 2 • 1, 2
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pierwotnie opowiadanie pisane na SF
@Linuxa jako książę najeźdźców
@Hummany jako książę podbitego królestwa
@Linuxa jako książę najeźdźców
@Hummany jako książę podbitego królestwa
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- Postacie poboczne:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- Listy wymieniane przez narzeczeństwo:
#5
Najdroższa
Z niepokojem wypatruję posłańca niosącego pocztę, z podekscytowaniem biorę w dłonie drobną kopertę i z ciekawością spijam każdą literę napisaną Twoją dłonią. Zabrakłoby kart i kopert i posłańców, gdybym miał opisać Ci, jak bardzo pragnę Cię poznać. Czasem zastanawiam się, czy nasza konwersacja byłaby równie rzewna jak pełne ciepła, przyjaźni i dziecięcej ciekawości są nasze listy? Czy spędzalibyśmy i dni i noce na niekończących się rozmowach i próbach poznania siebie, tak jak teraz czynimy to kreśląc kolejne słowa, które do siebie ślemy? Spodobałoby Ci się w Tallaoth. Tutejsze noce sprzyjają długim rozmowom przy trzaskającym kominku i gorącym naparze z ziół, pozwalając odpocząć między dniami pełnymi pracy. Opowiesz mi jak mijają Ci dni? Wiem, że pytałem Cię o to już wiele razy, ale wciąż chłonę informację o Tobie i twojej rodzinnej krainie, niczym papier chłonie atrament. Pragnę Cię poznać, dowiedzieć się jaka jesteś, co sprawia, że jesteś szczęśliwa, a co Cię smuci. Tak jak Ty jestem pełen obaw tego, co nas czeka, ale jestem pewien że dołożę wszelkich starań, by przyszłość ta była szczęśliwa. Jutro udaję się na polowanie, choć śnieg zasypał przełęcz. Nieopodal zamku ponoć zjawiły się wilki, które zima zegnała w dół przełęczy. Jeśli więc dopisze mi szczęście, być może razem z listem otrzymasz ode mnie futro, z którego Twoi krawcy z pewnością coś uszyją. Niech więc ten drobny podarek będzie wyrazem mojej sympatii, oddania oraz chęci poznania Cię.
Z niecierpliwością oczekuję Twojego listu, jak spragnione kwiaty oczekują na deszcz!
Twój na zawsze
Airund
#6
Mój drogi Smoku,
Twój ostatni list przyznam, czytałam kilkukrotnie zanim postanowiłam odpisać. To niesamowite w jaki sposób opisujesz otaczającą Cię naturę, a ja nie mogę się już doczekać gdy zaczniesz pokazywać mi te wszystkie wspaniałe miejsca. Twój kraj musi być niezwykle finezyjnie tchnięty magią, którą z przyjemnością, przy Twoim boku poczuję. Jednocześnie pamiętaj, że wszystko ma swoją cenę i wilki na które chcesz polować również mają na Ciebie apetyt! Bądź ostrożny, oby Gwiazdy nad Tobą czuwały. Z wysłaniem skór jednak się wstrzymaj, zdecydowanie bardziej przydadzą mi się na miejscu. Z tego co mówisz, obawiam się że będę marzła! Strzelający kominek i ciepłe napary chyba okażą się koniecznością zamiast słodkiej przyjemności…
Czy zanim zacznę opowiadać, możesz mi coś powiedzieć o gryfach które po mnie wyślesz? Jakie są te stworzenia? Czy teren pałacu jest ich domem? Przypominają w jeździe konie czy raczej będą próbowały wierzgać? Nigdy nie widziałam gryfa jednak z Twoich słów wynika, że może mi się trafić urwis. Przygotuj mnie proszę na to.
Co do dnia, jak już Ci wspominałam, z okazji naszych zaślubin rozkwitamy wodne lilie oraz księżycowe kwiaty. Jest to proces mozolny aczkolwiek otaczająca Cię wtedy cisza pozwala wsłuchać się w muzykę lasu. Jestem pewna, że po Twoim lesie taka również się rozchodzi! Tylko słuchać mój miły nie potrafisz! Pozwól więc, że będzie to pierwsza rzecz na naszym spacerze. Czy planowałeś już miejsce w którym będę mogła sadzić kwiaty?
Twoja Renasta.
#9
Najdroższa
I znów tracę zmysły oczekując na posłańca niosącego Twój list. Przez szalejącą na zewnątrz zamieć ten jednak długo nie nadchodził. Nie wiedziałem więc czy rosnący we mnie gniew i zawód spowodowane były tym, że cała natura nagle obróciła się przeciwko mnie? Nim się zorientowałem oczekiwanie na Twoje wiadomości stało się dla mnie najważniejszą częścią każdego dnia. Gdy się budzę, biorę w dłonie kartę pachnącą lasem i Twoimi pachnidłami, czytając ją tak długo, aż do reszty się rozbudzę. Gdy zaś szykuję się do snu, czytam ją ponownie, starając się wyobrazić sobie brzmienie Twego głosu. Chcę przez to powiedzieć, że dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo jestem samotny i jak bardzo łaknę towarzystwa kogoś, kto akceptuje mnie i rozumie w pełni. Choć sentymenty nie są dla króla (jak mawia mój wuj), nie potrafię się z nim zgodzić. Tylko Twoje listy potrafią zapełnić pustkę w pałacu i w moim sercu.
Nie dziw się więc, że gdy posłaniec nie nadchodzi już kolejny dzień, popadam powoli w obłęd. Gdybym miał taką siłę, rozpocząłbym wojnę z przyrodą, śniegiem i zimą, byleby tylko ta tęsknota spowodowana brakiem wieści od Ciebie już się skończyła.
Po kilku dniach list jednak dotarł, za co posłaniec został tak hojnie obdarowany, że od ciężaru złota zapadał się po kolana w śniegu. Nie złość się więc na niego, bo opóźnienie z jakim otrzymasz ten list jest spowodowane przez jego zbyt szerokie kieszenie, które nakazałem wypełnić po brzegi złotem.
Na szczęście zima powoli odchodzi, więc nie tylko listy będą docierać szybciej. Cała kraina powoli przygotowuje się na ogromny festyn związany z tradycją żegnania zimy. Pewnie opowiadałem Ci już, że ta pora roku jest symbolem umarłych i śmierci, a wraz z jej odejściem świątynie i ołtarze zapełniają się najprzedniejszymi darami płynącymi z całego Tallaoth. Ponoć im bardziej od darów ugięte są stoły, tym większą przychylnością Bóstw cieszyć się będą darczyńcy. Złożę więc ofiarę również i za Ciebie, nie szczędząc dobrego jadła i napitku, byś mogła cieszyć się pomyślnością w nadchodzących miesiącach, nim w końcu się spotkamy.
Czy wszystko u Ciebie dobrze? Kazałem przygotować dla Ciebie komnatę, więc jeśli nie obawiasz się sprzeciwić dworskiej tradycji i zechciałabyś przybyć nieco wcześniej, nie musisz obawiać się o miejsce, w którym mogłabyś odpocząć po długiej podróży.
Tak jak zawsze, z niecierpliwością oczekuję na Twoją odpowiedź.
Twój na zawsze
Airund
#10
Mój drogi Smoku,
Pociesza mnie myśl, że nie tylko ja oszalałam na punkcie wiadomości od Ciebie. Za każdym razem gdy zbliża się pora otrzymania kolejnego listu wyczekuję w oknie posłańca. Niezależnie od szalejących deszczy czy marznących opadów, otulona płaszczem wyglądam i się niecierpliwię. Przykro mi słyszeć więc o szalejącej pogodzie utrudniającej nam kontakt. Niemniej, mam nadzieję, że pocieszy Cię myśl iż zaplanowana podróż, ze względów na warunki pogodowe, zostanie przyspieszona. Po rozmowie z Twoimi generałami okazało się, że będziemy musieli robić więcej przystanków w trakcie drogi i aby się nie spóźnić, musimy niedługo wyruszać. Wszystko to co opowiadałeś mi o swoich gryfach pozytywnie mnie nastraja na tą przygodę! Rzeczywiście, głaskane po karku są bardzo potulne.
Jednocześnie zgodnie z obietnicą zabieram ze sobą cały zielnik. Nie wiem mój drogi co Ci tak mocno doskwiera ale skoro postanowiłeś mi o tym problemie wspomnieć zrobię wszystko by go rozwiązać! Dodatkowo obiecałam Ci cudowną herbatę osłodzoną lipnym miodem! Specjalnie dla Ciebie zapakowałam dwa słoiczki. Nie zdziw się, że większość mojego kufra nie będą zajmowały ciuchy, za to będę Cię zaskakiwać w wielu sferach życia, przygotuj się proszę na to, że dziwnie pachnące maści mają ciekawe zastosowania.
Niezależnie od otrzymania odpowiedzi przed wyjazdem, wyślę Ci ostatni lis z domu.
Twoja Renasta.
#13
Najdroższa Renasto!
To już tak niedługo. Zaledwie kilka dni dzieli nas od naszego pierwszego spotkania. Czy tobie też zdają się one trwać nieskończoność? Mam wrażenie, że między porankiem a zmierzchem mija cała wieczność i aż dziw jestem, że do tej pory dni mijały mi tak niesamowicie szybko. Nawet jeśli cały pałac szykuje się na Twoje przybycie, znajduję czas na rozmyślanie o Tobie i odczuwam lekki niepokój. Czy spełnię Twoje oczekiwania? A co jeśli okażę się dla ciebie kimś znacznie innym, niż ten Airund, który objawił Ci się w listach? Na to niestety nawet i Twoje maści i ziołowe specyfiki nic nie pomogą. A może jednak? Czy mają taką moc, by uczynić mnie osobą, którą pokochasz na wieki?
Gryfy, które po Ciebie posłałem, powinny być już na miejscu. Tak jak obiecałem, wybrałem najdostojniejsze i najpewniejsze ze wszystkich, które były gotowe wziąć Cię na grzbiet i sprowadzić do Tallaoth. Nie musisz być więc strapiona o podróż, bo wraz z gryfami towarzyszyć Ci będą zaufani generałowie i żołnierze, którzy zadbają o Twoje bezpieczeństwo i jednocześnie będą na każde Twe wezwanie. Varell, kapitan straży przybocznej, którego już zapewne poznałaś, również nie mógł doczekać się spotkania z tajemniczą księżniczką, która tak zawróciła w głowie jego księciu. Zazdroszczę mu, że odebrał mi pierwszeństwo w poznaniu Cię, jednak jednocześnie jestem rad, iż to on zajmie się Twoją eskortą. Nie ma lepszego Drakonisa od niego.
Muszę już kończyć, ponieważ przygotowania do zaślubin wymagają mojej obecności. Chcę przygotować wszystko tak, jak ustaliliśmy by ten dzień był dla nas obojga wyjątkowy.
Bądź zdrowa i uważaj na siebie w podróży. Już niedługo się zobaczymy moja najdroższa różo.
Twój Airund.Początkowo, wszystkie listy jakie między sobą wymieniali, a do czego niewątpliwie zostali przymuszeni były zwyczajnie sztywne. Przynajmniej do momentu gdy Airund chyba wracając mocno zmęczony napisał coś co zwróciło jego uwagę – opisał swój przebieg dnia. Ten natomiast był tak niezrozumiale fascynujący, że zaczął go o niego pytać! W ten sposób wzajemnie zatracili się w zdobywaniu wiedzy o sobie nie zważając już na to, że byli zupełnie sobie obcy. Pytali o swoje zdrowie, pamiętali o wspomnianych sytuacjach i chętnie wysłuchiwali ich dalszych części. Osobiście nie miał pojęcia jak potoczy się ich pierwsze spotkanie, jak on mu powie, że żadnej „księżniczki” nigdy nie było, a on – mężczyzna – jest jedynym następcą tronu i jednocześnie spełnieniem obietnicy ich ojców. Oczami wyobraźni tysiące razy analizował jak wpada na dwór oświadczając, że zostaną swoimi mężami i muszą się z tym pogodzić. Za każdym razem te same wizje kończyły się wyrywaniem mu skrzydeł, skracaniem o głowę albo stryczkiem – w zależności od fantazji jego narzeczonego. Dlatego też wraz z nadwornym magiem, jego Mistrzem i ukochanym przyjacielem, ciężko pracował nad zaklęciem zmiany wyglądu. Potrafił dorobić sobie mały biust, przedłużyć włosy i nabrać nieco bardziej kobiecych kształtów. Owszem, była to iluzja która znikała między palcami ale dawała pewną opcję, tą natomiast zamierzał wykorzystać.
Jednocześnie im bliżej był dnia swojego wyjazdu tym mocniej głupiał. Nocami zastanawiał się jak Airund wygląda. Czy wpadnie mu w oko? O swojej orientacji wiedział doskonale, poza tym tego typu upodobania nie były niczym nowym. Jego ojciec obecnie również miał partnera było to jednak spowodowane tym, że miłość jego życia, a jego matka, umarła przy porodzie. Nie oznaczało to oczywiście, że się nie kochali! Ale gdyby miał wybór na pewno wolałby aby jego królowa była przy boku. Niemniej, zgoda w związku dwóch mężczyzn panujących nad wielkim królestwem niosła za sobą pewne korzyści. Nimi właśnie się kierował wymyślając kolejne możliwości postępowania na nieznanych ziemiach. Poza tym, że będą przymuszonym małżeństwem przecież nie musiał mieć wobec niego żadnych obowiązków. Niemniej, będzie mu przyjemnie jeżeli będzie korzystał z jego wiedzy. Sam Renast był bowiem szkolony od najmłodszych lat do objęcia tronu, a kilka jego umiejętności było nieźle rozwiniętych. Może to będzie stanowiło kartę przetargową?
Po kolejnych spływających wiadomościach był coraz bardziej optymistycznie nastawiony do pierwszego spotkania. W prawdzie nieco pogrywał sprawdzając pewne granice ale gdy on zaczął zdradzać jakieś swoje małe sekreciki, odpowiedzi zaczęły spływać coraz bardziej szczere co tylko rozruszało mocniej jego serce. Dlatego też w dniu w którym stał przed lustrem, odziany w kobiecy strój do podróży – skórzane spodnie i pas z tyłem od sukni, gorset który podkreślił iluzją, otulony grubym futrem – już w ogóle się nie wahał. Może to miała być przygoda jego życia? A może uda się mu wzmocnić swoje królestwo w sposób którego nikt nigdy by nie przewidział?
Podróż mimo niesamowitego tempa na gryfich grzbietach trwała niecałe dwa tygodnie. Musieli przebyć całe królestwo wróżek, a później praktycznie całe smocze ziemie aby dostać się do majestatycznych krain kanionów i skalnych posągów. On szeroko otwartymi oczami wodził po swojej okolicy niezależnie od tego gdzie się znajdował. Zachwycał się fauną i florą, często prostował swoje błyszczące skrzydła żeby przelecieć się nad całą karawaną. Zgodnie ze słowami swojego przyszłego męża, otaczali go sami profesjonaliści dbający szczególnie o jego dobro i wygody z czego tych ostatnich wcale wiele nie wymagał. Cieszył się gdy zatrzymywali się przy płynącej wodzie gdzie mógł się wykąpać, uwielbiał wieczory przy strzelających ogniskach gdy rozgwieżdżone niebo rozciągało się nad jego głową
Zamek rodu Henehrson górował nad przeszytymi bliznami ziemiami. Urodzaj otaczał ich z każdej ze stron chociaż piaskowe rzeźby groźnie patrzyły na nich z każdej ściany każdego z kanionów. Niemniej, nie powstrzymywało to licznych roślin przed pięciem się w stronę słońca, a oni mknąc nisko nad ziemią przepłoszyli stado jeleni. On obejrzał się za nimi z szerokim uśmiechem po czym stając w strzemionach przybrał nieco bardziej aerodynamiczny kształt i poganiając swojego złotego gryfa wzbił się wyżej aby podziwiać całą okolicę wraz z pięknym zamkiem.
- Jak tu jest cudownie! Zabierz mnie jeszcze wyżej. – Pogładził stworzenie po karku i zaciskając mocniej dłonie na uchwycie siodła pozwolił aby gryf otoczył najwyższą wieżę ukazując mu piękne ogrody i wybrukowany dziedziniec. Tam dostrzegł czekającą już delegację powitalną i nagle gorączkowo zaczął zastanawiać się czy któraś z postaci jest jego mężem. Przełknął ślinę, wyrównał lot podchodząc nieco bliżej wejścia po czym przymknął oczy. Gdy je ponownie otworzył jego skrzydła zalśniły podobnie lekkim światłem jak orzechowe oczy wybudzając magię drzemiącą w jego sercu. Jego talia nieco się zwężyła, pojawił się zarys biustu wypełniający gorset, uwydatniły się kości policzkowe, a włosy do tej pory luźno zaczesane do tyłu wydłużyły się do krawędzi szczęki. Jedną stronę zaczesał za delikatnie szpiczaste ucho po czym wziął głęboki oddech. Będzie musiał teraz tylko przez najbliższe kilkanaście godzin skupiać się na tym, że ma na sobie iluzję – łatwizna. W końcu robił to od kilkunastu dni.
Gryf podszedł do lądowania na placu, miękko osiadł na swoich wielkich łapach po czym pokręcił łbem nieco się jeżąc. On od razu pogładził go po szyi, a gdy jego dotychczasowa kompania wyciągnęła rękę żeby pomóc mu zejść, uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech. Dopiero gdy jego buty na delikatnym obcasie stanęły na ziemi zrozumiał jak wielkie pokłady stresu w nim drzemały. Kolana miał jak z waty, a twarz wyjątkowo bladą. Skrzydła jeżyły się, a cała ta atmosfera zaczęła udzielać się jego zwierzakowi który zaczął się do niego przysuwać jakby chciał go bronić.
- Cichotku skarbie, nic mi nie będzie. – Szepnął do niego na chwilę wsadzając nos w gęste pierze po czym pogłaskał go po wielkim dziobie. Uśmiechnął się po tym szeroko, do tego stopnia że w jednym z policzków pojawił się dołek po czym ponownie wziął głęboki oddech i skierował spojrzenie na…
Serce walnęło mu tak mocno, że miał wrażenie, że spłoszyło stado ptaków z królewskich ogrodach. Z delikatnie uchylonymi ustami zaczął wodzić po sylwetce wysokiego blondyna teraz mięknąc z całkowicie innego powodu. Kim był? Jakież on miał ciepłe spojrzenie. Do tego z ogromną nadzieją skierowane na jego coraz bardziej czerwoną twarz. Och krwi? Wróciłaś? Rychło wczas.
W momencie gdy ten cud natury zrobił krok w jego stronę on nagle się opamiętał. Wziął dwa płytkie oddechy, jeszcze raz drgnęły mu skrzydła po czym ruszając w jego kierunku krokiem wymuszonym i średnio wyćwiczonym stanął w odpowiedniej odległości i łapiąc za fragmenty materiału imitujące suknię, dygnął przed nim. Nie odzywał się bo iluzja nie wypływała na jego bądź co bądź męski ton chociaż jego oczy… one wyrażały chyba na raz tysiące emocji jakie w nim rosły, miliony pytań jakie chciał mu zadać. Jednocześnie, lekko nieświadomie uśmiechał się do niego ciepło nie mając zielonego pojęcia co powinien teraz zrobić.
Przenikliwą ciszę w której wpatrywali się tylko w siebie gwałtownie przerwało burczenie w jego żołądku.
- Och… – Uśmiechnął się przepraszająco i obejmując w talii odchrząknął. Nie jedli dzisiaj nic poza śniadaniem i właśnie to poczuł. – W-Witaj, m-miło mi Cię po-poznać. – Wydukał idiotycznie piskliwym tonem siląc się na to aby brzmieć jak kobieta.- Skrzydła Rena:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tego poranka Airund wstał znacznie wcześniej niż zwykle. Choć zwykle z lubością przesypiał całe poranki i wstawał, gdy słońce było już wysoko na nieboskłonie (jednak wbrew pozorom nie był człowiekiem leniwym i na długi sen pozwalał sobie jedynie w sytuacji, gdy obowiązków było znacznie mniej, lub gdy na dworze nie wymagano jego obecności), tak dziś zbudził się wraz z pierwszymi chwilami, gdy noc zaczęła ustępować miejsca dniu. Powodem tak wczesnej pobudki było niemiłosierne uczucie niepokoju, które wstrząsało jego trzewiami i spędziło sen z powiek. Toteż nawet jeśli przez kilka chwil przewracał się w swoim łożu z boku na bok, usilnie próbując złapać ostatnie strzępki snu tańczące na powiekach, to wkrótce nie uzyskawszy ani minuty odpoczynku dłużej, podniósł się i nie czekając na służących, odział w swoje zwyczajowe, ciemne szaty. Na strojenie się nadejdzie stosowna chwila, jednak eleganckie stroje miały niestety jedną wadę: silnie krępowały ruchy i wprawiały Airunda w uczucie lekkiego dyskomfortu. Oczywiście, że chciał się jak najlepiej zaprezentować przed swoją wybranką, jednak na tę chwilę nie było potrzeby zakładania odświętnego ubioru, skoro do przybycia księżniczki miało minąć jeszcze kilka godzin.
Jak zwykle miał w zwyczaju, w odruchu sięgnął do kufra obitego żelazem i zdobionego złotymi ornamentami stojącego nieopodal łóżka. We wnętrzu w końcu znajdował się pakunek wszystkich listów, które otrzymał od dziedziczki tronu Zulen. Jednak nim jego palce musnęły pierwszą kopertę, zawahał się, a potem z powrotem zatrzasnął wieko drewnianej skrzyni. Tego dnia nie było już miejsca na wyobrażenia czy fantazje. Nic nie mogło więc zakłócić jego zmysłów podczas spotkania z kobietą, z którą miał dzielić resztę swojego życia.
Dlaczego właściwie tak bardzo obawiał się tego spotkania? W końcu w listach księżniczka wydała się być kobietą o miłym usposobieniu i charakterze. Czy było to może spowodowane tym, że w momencie, w którym kobieta przybędzie na dwór, będzie musiał postąpić wbrew sobie i własnej orientacji? W Tallaoth takich jak on karano chłostą, a kochanków brutalnie rozdzielano. Czasem padały oskarżenia o czarną magię, która namieszała młodzieńcom w głowie, a czasem oskarżano jednego z kochanków o paranie się zakazanym rodzajem czarownictwa. Nie ważne jak bardzo kochał swoją ojczyznę, tego jednego nie potrafił jej wybaczyć; Nie potrafił wybaczyć braku akceptacji do odmienności i stawiania zatwardziałej tradycji na pierwszym miejscu. I nie chodziło tu tylko o orientację; choć w krainie można było spostrzec przedstawicieli innych ras, to Smoczy Lud nigdy nie patrzył na nich przyjaźnie i na każdym kroku wyrażał swoje niezadowolenie z koegzystencji i życia obok nich. I to właśnie Airund zamierzał zmienić jako pierwsze w momencie, w którym zasiądzie na tronie swojego ojca, a złota korona zwieńczy jego skroń. Nie ważne, że jego lud wtedy po raz pierwszy go znienawidzi, że okrzykną go złym królem i gorzko zaprotestują przeciwko jakiejkolwiek zmianie. Zamierzał odmienić tą krainę i poniekąd liczył na wsparcie Renasty; w końcu w listach przekazała mu informację iż jej ojciec ma wobec tego typu związków przychylne spojrzenie, a w samym Zulen odmienność pod każdym względem traktowana jest jako coś najzupełniej normalnego. Być może właśnie tolerancyjna królowa wywodząca się z obcej rasy stanie się dobrym przykładem dla całego Tallaoth. Dlatego był gotów się poświęcić i spróbować pokochać ją tak mocno, jak tylko będzie w stanie. Nie miała być narzędziem w jego rękach – oczywiście, że nie! Ale miał wrażenie, że z nią u swojego boku będzie w stanie osiągnąć własny cel i zjednoczyć dwa skłócone ze sobą państwa.
Dlatego też po skromnym śniadaniu (Wuj stwierdził, że rodzina królewska powinna zachować miejsce w żołądku na powitalną ucztę, którą organizowano z okazji przybycia Renasty), pomówił jeszcze chwilę z wujem, który udzielił mu kilku rad i doglądnął służby, czy wszystko przygotowano jak należy. Po pracowitym poranku, ostatecznie powrócił do swojej komnaty w towarzystwie garderobianych. Już wkrótce odziano go w ciemną koszulę zdobioną haftem ze złotej nici, skórzane, ciepłe spodnie i równie zdobne wysokie buty. Na koniec narzucono na niego wilkołacze futro zdobyte na jednym z polowań, które zachowawszy nieco mocy swego właściciela, srebrzyło się w promieniach słońca. Przygotowania skończono w idealnym momencie, bo gdy w końcu książę mógł przejrzeć się w zwierciadle (i stwierdzić, że wygląda bardziej jak jego ojciec niż on sam – Airund nie znosił strojenia się „na pokaz”, choć dla swojej narzeczonej był gotów uczynić ten wyjątek), w zamku podniósł się gwar. Zwiadowcy dostrzegli na horyzoncie zbliżające się gryfy, a cała załoga zamku została postawiona na równe nogi. Już wkrótce na dziedzińcu ustawiono dekoracje, rozwinięto czerwony dywan i zwołano królewską gwardię, która hucznie miała powitać swoją nową królową. Wszystko to jednak wydawało się dla Airunda niezwykle sztuczne, choć miał nadzieję, że takie odczucia towarzyszą tylko i wyłącznie jemu samemu. Oby tylko księżniczka nie poczuła się przytłoczona nadmiarem wystawnego przepychu, który silnie odcinał się od surowych ścian kamiennej twierdzy.
Airund uśmiechnął się jednak, gdy dostrzegł, że rozwieszono gobeliny z wyhaftowanym symbolem rodowym księżniczki. To był jego pomysł, gdyż z listów zrozumiał, że Renasta jest niezwykle związana z własnym krajem – toteż chciał zapewnić choć odrobinę, namiastkę czegoś znajomego na zupełnie obcej dla kobiety ziemi.
Dopiero teraz poczuł, jak bardzo się stresuje, w myślach dziękując sobie, że założył wysokie rękawice. Gdyby miał teraz ująć dłoń księżniczki, na pewno nie byłaby zadowolona z dotyku chłodnych i spoconych ze zdenerwowania dłoni. Jeszcze chwila. Już lada moment stanie oko w oko z osobą, z którą spędzić miał resztę swojego życia. Czas jakby spowolnił, a każda sekunda wydłużała się w nieskończoność; ta chwila wystarczyła, by Airundem poczęły targać potworne wątpliwości; Co jeśli okaże się być kimś zupełnie innym, niż pokazał się w listach? Co jeśli Renasta go odrzuci i zerwie całą umowę? On sam nie zamierzał posunąć się do czegoś takiego, nawet jeśli księżniczka nie przypadnie mu do gustu; Potrzebował jej. Potrzebował jej, by zmienić politykę własnego kraju. Wszystko więc zależało tylko i wyłącznie od niej samej.
Nie dziwne więc, że gdy w końcu kobieta znalazła się na ziemi, gdy jej orzechowe oczy spotkały jego własne, poczuł jak jego serce zaczyna wyrywać się z piersi. Była piękna; piękniejsza niż sobie wyobrażał i wcale nie zrażały go jej nieco męskie rysy czy niewyraźne, kobiece kształty. Nic więc dziwnego, że w pierwszej chwili się zawahał; czy on również przypadł jej do gustu? A może było zupełnie inaczej? Choć oczy dziewczyny zdawały się odzwierciedlać całą jej duszę, czekał aż w końcu przemówi, nie ważąc się przerwać tej panującej między nimi ciszy.
Wystąpił jednak krok w przód, kłaniając się w sposób, w jaki robiono to na jej dworze, co polecił mu jeden z Zuleńskich ministrów stacjonujący na tutejszym dworze. Airund poprosił go przed kilkoma dniami, by nauczył go wszystkiego o kulturze swojego kraju, o powitaniach i wszystkich konwenansach, byleby tylko nie zrazić swojej przyszłej małżonki lub wyjść na gbura.
-Moja Pani...- powiedział łagodnie, gdy żołnierze unieśli w górę swoje miecze i dłonią uderzyli się w pierś na znak szacunku. Czuł jednocześnie na swoich plecach świdrujące spojrzenie Calistor, która obserwowała całą sytuację z tarasu. Czuł, że bacznie przygląda się jego narzeczonej, więc w pewien sposób w obronnym geście stanął tak, by przysłonić kuzynce widok. Calistor już od kilku dni wyraźnie okazywała niechęć i zazdrość za każdym razem, gdy jej ojciec Folmar wspominał o Renaście; choć dla Airunda kuzynka starała się być wyrozumiała i wspierała go w chwilach zawahania, tak nie szczędziła śliny jeśli przychodziło do rozmów o Wielkiej Wojnie, czy układzie między królestwami. Dlatego też i teraz wyraźnie oceniała swoją przyszłą królową, najpewniej wcale nie zamierzając przywitać ją z otwartymi ramionami.
Pozwolił sobie na łagodny i ciepły uśmiech, na słowa dziewczyny i wyprostował się z długiego ukłonu, którym ją obdarzył.
-To dla mnie wielki zaszczyt, móc Cię w końcu spotkać- powiedział, po chwili odsuwając się nieco, gdy jego wuj, Folmar również podszedł by powitać księżniczkę.
-Moje drogie dziecko, witaj w stolicy. Wierzę, że podróż minęła szybko i bezpiecznie. Musisz być głodna, nie stójmy więc tak na zewnątrz.- powiedział z sympatią i machnięciem ręki nakazał służącym, by nakryli do stołu i sam po krótkiej chwili ruszył w kierunku wejścia, a następnie ogromnej jadalni, pozostawiając Airunda i Renastę samych.
Mężczyzna westchnął cicho, nie bardzo rozumiejąc czy żywiołowe podejście wuja było w tym momencie odpowiednim powitaniem. Uśmiechnął się więc jedynie przepraszająco i zaoferował dziewczynie swoje ramię, by poprowadzić ją w stronę jadalni.
-Wybacz mi mojego wuja. Nie mógł się już doczekać Twojego przybycia. Zupełnie jak ja.- zaczął, starając się wybrnąć z niezręcznej sytuacji i delikatnie wybadać grunt, na którym obecnie stał. Nawet jeśli listy jasno mówiły, że są przyjaciółmi, w rzeczywistości ich relacja wciąż była lekko zachwiana i Airund nie miał pojęcia jak powinien się zachować. Mimo licznych dni spędzonych na naukę, cała ta wiedza jakby wyparowała w przeciągu kilku sekund, pozostawiając go zdanego jedynie na własną intuicję i urok osobisty.
-Jeśli wpierw chciałabyś się odświeżyć po podróży, Mirina wskaże Ci drogę do Twych komnat. Będzie sprawować nad Tobą pieczę, więc w każdej chwili możesz ją zawezwać- powiedział jeszcze, gestem dłoni wskazując wysoką dziewczynę o jasnych włosach, która na dźwięk swojego imienia, dygnęła lekko i pochyliła głowę w geście szacunku przed swoją nową panią. -Jeśli jednak wpierw chciałabyś zaspokoić głód, pozwól mi poprowadzić Cię na ucztę przygotowaną na Twą cześć- dodał, posyłając jej łagodne spojrzenie, które miało upewnić ją, że Airund liczy się z jej potrzebami i zdaniem.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]
Ilość trudu jaką ktoś sobie zadał przygotowując cały dziedziniec na jego przybycie powoli wprawiała go we wstyd. Wodząc spojrzeniem po gobelinach, ilości zgromadzonych zbrojnych, czerwonym dywanie, specjalnie ściętych kwiatach, oczach przyglądających się mu z każdego zakamarka powoli tracił pewność siebie. Miał być kimś ważnym, miał być godny i reprezentatywny. Miał być kobietą! Tymczasem Airund otrzymał po pierwsze: męża, po drugie: dość luźno obytego z kulturą osobistą podrostka, po trzecie: ogromnego pasjonata luźnych i szczerych kontaktów których widocznie tutaj nie praktykowano. W tym momencie zaczął więc panikować, nogi zaczęły się trząść jeszcze mocniej, serce drżało z niepewności gdy niebieskie spojrzenie tak ciekawsko się po nim ślizgało.
„Nie potknij się, nie zahacz o nic, pierś do przodu, kręć biodrami i jak łania Ren, jak łania!” Powtarzał sobie w myślach krocząc w stronę swojego przyszłego męża, swego lubego, swego… o matko jaki on był przystojny, opanowany, spokojny i szarmancki! Nie umiał oderwać od niego spojrzenia w tym momencie pragnąc się z nim zaszyć przed kominkiem i porozmawiać. Był o niebo lepszy niż sobie wyobrażał, a jeżeli tylko w drobnej części spróbuje być tak szczery jak w listach, rozkocha go w sobie jeszcze przed ślubem! Co było równie smutne co zabawne. No ale przecież taki miało plan przeznaczenie podsuwając ich ojcom ten pomysł, prawda? On tylko płynął z prądem.
Otrzymując powitanie tak klasyczne w swoich stronach rozszerzył oczy do wielkości spodków szybko miotając się w tym jak je odwzajemnić. Dygnął, zatrzepotał skrzydłami, zaplątał się w część sukienki i prawie zahaczył stopą o drugą stopę. Nie przewrócił się jednak, nie stuknął swoim czołem o to jego, wyszło więc koślawo ale poprawnie. Jedyne co to nadal nie był skory do odzywania się i uśmiechając się jedynie ciepło starał się utrzymywać iluzję na jak najwyższym poziomie. Utrudniało mu to otoczenie, stres i sam Airund ale chyba nie mogło być już gorzej!
Po czym podszedł do niego król…
Ponownie dygnął, ponownie zrobił to tak jak nakazywał jego obyczaj nie mając do tej chwili świadomości swojego braku ogłady. Mógł przecież dowiedzieć się jak przebiegały pewne konwenanse na dworze smoków i z własnej ignorancji tego nie uczynił na co teraz czerwieniły się jego policzki. Wstyd, jeszcze większy wstyd niż to, że tak wielu ludzi musiało sobie nim zawracać głowę! A na domiar złego uczta, pewnie ze wszystkimi możnymi i oglądanie go niczym towaru na straganie. Powoli zaczynał czuć jak mija mu głód i jak chce uciec stąd byle dalej, gnany wiatrem i swoimi obawami.
Słów nie skomentował bo i nie miał jak. Król raczej nie przewidział z nim dyskusji na co dygnął jeszcze raz po czym jego spojrzenie ponownie skierowało się na spiętego księcia. Obaj wyglądali teraz pewnie jak kołki wbite w ziemię obok siebie i chociaż pragnął to zmienić, kompletnie nie miał planu działania.
- Nakłada to na mnie pewną presję. Mam nadzieję, że was nie rozczaruję. – Uśmiechnął się półgębkiem ponownie musząc odchrząknąć. Gdy tylko ściszał głos podnoszenie go już w ogóle mu nie wychodziło. Będzie musiał to zrzucić na jakąś chorobę bo inaczej oszaleje albo, mniej mówić do siebie, tak jak w tej chwili.
Łapiąc za zaproponowane ramię spojrzał na profil mężczyzny z którym nagle stał tak blisko, obawiał się, że będzie coraz mniej wiarygodny w takiej odległości ale z drugiej strony, nie wiedział gdzie iść ani nie był pewien swoich sił otępionych stresem. Polegając więc całkowicie na jego sile i powstrzymując się z uporem maniaka przed dotykaniem go, tylko wlepiał w niego spojrzenie wiedząc, że zamek będzie miał jeszcze okazję obejrzeć. Wolał napatrzeć się na cud który mógł się mu z łatwością wymknąć spomiędzy palców.
- Jesteś taki przystojny, nie spodziewałam się. Szarmancki, dobrze wychowany i wysoki tak ale… – Zamilkł zdając sobie sprawę z tego, że do niego mówiło się coś całkiem innego niżeli mu chodziło po głowie. Ponownie więc odchrząknął dając sobie moment na czerwienienie się po czym uśmiechnął się do niego przepraszająco. – Dziękuję Ci za ogromną troskę. Wiedziałam, że dokładnie taki będziesz. Jednocześnie skoro dajesz mi taką możliwość pragnęłabym najpierw zjeść. Będę miała jeszcze czas aby cieszyć Twoje oczy strojem. – Dygnął ponownie lekko, a posyłając kobiecie szczery uśmiech ponownie przeniósł spojrzenie na jego twarz. Jeszcze będzie miał czas się z nią zapoznać i oświecić ją jak niewiele jej pomocy będzie potrzebował, teraz musiał uspokoić tego wilka w swoich trzewiach.
Sala była pomniejszą chociaż stoły w niej się znajdujące uginały się od przeróżnego jedzenia. Jego oczy momentalnie rozbłysnęły chociaż powoli martwił się jak zareaguje się na ilości które potrafił pochłonąć. Miał oczywiście na to wymówkę i to całkiem prawdziwą – kochał bowiem latać, a to zużywało tak wiele energii, że należało ją sukcesywnie uzupełniać. Zasiadł więc na odpowiednim miejscu wcześniej witając się ze wszystkimi którzy i jemu się kłaniali po czym rozpoczęła się ta szopka, inaczej nie mógłby tego nazwać.
Starał się być dystyngowanym jednak jego ciekawość dawała się we znaki. Po tym jak nałożył sobie cały talerz pyszności, mięsa i pieczonych warzyw w sosie, zaczął próbować zagadywać Airunda chcąc dowiedzieć się o nim czegokolwiek! Zaczął więc szlachetnym „powiedź mi mój książę…” Wtedy też pierwszy raz strzelił go groszkiem prosto w czoło. W tym momencie zamarł i obserwując jak zielona kuleczka odbija się i spada na stół parsknął.
- Och wybacz mi! – Podniósł dłoń uposażoną w serwetę i chcąc wytrzeć mu plamkę sosu szturchnął jego kielich. W prawdzie złapał go odpowiednio szybko ale kilka kropel wylało się na stół. Stały się więc jego priorytetem do wytarcia, a gdy tylko położył łokieć na blacie w powietrze uniósł się podbity widelec który ponownie skrzywdził smoka plamiąc jego jasną skórę.
- Tego również nie chciałam! – Pisnął czerwony jak burak chociaż z uśmiechem tak szczerym i zaraźliwym, że zaczął niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę. Nie zraziło go to jednak przed wyczyszczeniem swego lubego. Przysunął bliżej krzesło, chciał się lekko unieść ale przygniótł sobie krawędź części sukni na co spojrzał gwałtownie w dół. Na tyle nieumyślnie, że podnosząc spojrzenie walnął się z nim głową tak, że aż zadźwięczało mu w uszach. To przelało czarę goryczy, usiadł prosto z ustami wypchniętymi w dzióbek i kładąc serwetę na jego udzie westchnął.
- Masz sos na czole. – Oświadczył spokojnie po czym ponownie próbując grać damę, odchrząknął i zaczął stosować groch jako broń masowego rażenia. Kolejne kilkanaście strzałów, wyciągnięty poza usta i wetknięty w ich kącik język w geście głębokiego skupienia i precyzyjne ruchy prób przebicia grochu widelcem sprawiły, że pochylał się coraz mocniej do przodu. Po chwili poczuł jednak znaczący ruch koło siebie, delikatne stuknięcie w ramię. Podniósł spojrzenie na Smoka po czym zrobił zeza na łyżkę wypełnioną – ach cudownym! – grochem. Uchylił usta, a poczęstowany z najwyższą delikatnością zamrugał prędko.
- Logiczne. – Wybełkotał z pełnymi ustami uśmiechając się przy tym jak najszczęśliwsze dziecko na świecie.
Kolejnym celem natomiast najpewniej stanie się postawiona niebezpiecznie blisko niego sosjerka. Na razie jednak, zajął się zajadaniem przyjemnie świeżego groszku z dłoni o długich palcach i wyglądającej na przyjemnie ciepłą skórze.
Ilość trudu jaką ktoś sobie zadał przygotowując cały dziedziniec na jego przybycie powoli wprawiała go we wstyd. Wodząc spojrzeniem po gobelinach, ilości zgromadzonych zbrojnych, czerwonym dywanie, specjalnie ściętych kwiatach, oczach przyglądających się mu z każdego zakamarka powoli tracił pewność siebie. Miał być kimś ważnym, miał być godny i reprezentatywny. Miał być kobietą! Tymczasem Airund otrzymał po pierwsze: męża, po drugie: dość luźno obytego z kulturą osobistą podrostka, po trzecie: ogromnego pasjonata luźnych i szczerych kontaktów których widocznie tutaj nie praktykowano. W tym momencie zaczął więc panikować, nogi zaczęły się trząść jeszcze mocniej, serce drżało z niepewności gdy niebieskie spojrzenie tak ciekawsko się po nim ślizgało.
„Nie potknij się, nie zahacz o nic, pierś do przodu, kręć biodrami i jak łania Ren, jak łania!” Powtarzał sobie w myślach krocząc w stronę swojego przyszłego męża, swego lubego, swego… o matko jaki on był przystojny, opanowany, spokojny i szarmancki! Nie umiał oderwać od niego spojrzenia w tym momencie pragnąc się z nim zaszyć przed kominkiem i porozmawiać. Był o niebo lepszy niż sobie wyobrażał, a jeżeli tylko w drobnej części spróbuje być tak szczery jak w listach, rozkocha go w sobie jeszcze przed ślubem! Co było równie smutne co zabawne. No ale przecież taki miało plan przeznaczenie podsuwając ich ojcom ten pomysł, prawda? On tylko płynął z prądem.
Otrzymując powitanie tak klasyczne w swoich stronach rozszerzył oczy do wielkości spodków szybko miotając się w tym jak je odwzajemnić. Dygnął, zatrzepotał skrzydłami, zaplątał się w część sukienki i prawie zahaczył stopą o drugą stopę. Nie przewrócił się jednak, nie stuknął swoim czołem o to jego, wyszło więc koślawo ale poprawnie. Jedyne co to nadal nie był skory do odzywania się i uśmiechając się jedynie ciepło starał się utrzymywać iluzję na jak najwyższym poziomie. Utrudniało mu to otoczenie, stres i sam Airund ale chyba nie mogło być już gorzej!
Po czym podszedł do niego król…
Ponownie dygnął, ponownie zrobił to tak jak nakazywał jego obyczaj nie mając do tej chwili świadomości swojego braku ogłady. Mógł przecież dowiedzieć się jak przebiegały pewne konwenanse na dworze smoków i z własnej ignorancji tego nie uczynił na co teraz czerwieniły się jego policzki. Wstyd, jeszcze większy wstyd niż to, że tak wielu ludzi musiało sobie nim zawracać głowę! A na domiar złego uczta, pewnie ze wszystkimi możnymi i oglądanie go niczym towaru na straganie. Powoli zaczynał czuć jak mija mu głód i jak chce uciec stąd byle dalej, gnany wiatrem i swoimi obawami.
Słów nie skomentował bo i nie miał jak. Król raczej nie przewidział z nim dyskusji na co dygnął jeszcze raz po czym jego spojrzenie ponownie skierowało się na spiętego księcia. Obaj wyglądali teraz pewnie jak kołki wbite w ziemię obok siebie i chociaż pragnął to zmienić, kompletnie nie miał planu działania.
- Nakłada to na mnie pewną presję. Mam nadzieję, że was nie rozczaruję. – Uśmiechnął się półgębkiem ponownie musząc odchrząknąć. Gdy tylko ściszał głos podnoszenie go już w ogóle mu nie wychodziło. Będzie musiał to zrzucić na jakąś chorobę bo inaczej oszaleje albo, mniej mówić do siebie, tak jak w tej chwili.
Łapiąc za zaproponowane ramię spojrzał na profil mężczyzny z którym nagle stał tak blisko, obawiał się, że będzie coraz mniej wiarygodny w takiej odległości ale z drugiej strony, nie wiedział gdzie iść ani nie był pewien swoich sił otępionych stresem. Polegając więc całkowicie na jego sile i powstrzymując się z uporem maniaka przed dotykaniem go, tylko wlepiał w niego spojrzenie wiedząc, że zamek będzie miał jeszcze okazję obejrzeć. Wolał napatrzeć się na cud który mógł się mu z łatwością wymknąć spomiędzy palców.
- Jesteś taki przystojny, nie spodziewałam się. Szarmancki, dobrze wychowany i wysoki tak ale… – Zamilkł zdając sobie sprawę z tego, że do niego mówiło się coś całkiem innego niżeli mu chodziło po głowie. Ponownie więc odchrząknął dając sobie moment na czerwienienie się po czym uśmiechnął się do niego przepraszająco. – Dziękuję Ci za ogromną troskę. Wiedziałam, że dokładnie taki będziesz. Jednocześnie skoro dajesz mi taką możliwość pragnęłabym najpierw zjeść. Będę miała jeszcze czas aby cieszyć Twoje oczy strojem. – Dygnął ponownie lekko, a posyłając kobiecie szczery uśmiech ponownie przeniósł spojrzenie na jego twarz. Jeszcze będzie miał czas się z nią zapoznać i oświecić ją jak niewiele jej pomocy będzie potrzebował, teraz musiał uspokoić tego wilka w swoich trzewiach.
Sala była pomniejszą chociaż stoły w niej się znajdujące uginały się od przeróżnego jedzenia. Jego oczy momentalnie rozbłysnęły chociaż powoli martwił się jak zareaguje się na ilości które potrafił pochłonąć. Miał oczywiście na to wymówkę i to całkiem prawdziwą – kochał bowiem latać, a to zużywało tak wiele energii, że należało ją sukcesywnie uzupełniać. Zasiadł więc na odpowiednim miejscu wcześniej witając się ze wszystkimi którzy i jemu się kłaniali po czym rozpoczęła się ta szopka, inaczej nie mógłby tego nazwać.
Starał się być dystyngowanym jednak jego ciekawość dawała się we znaki. Po tym jak nałożył sobie cały talerz pyszności, mięsa i pieczonych warzyw w sosie, zaczął próbować zagadywać Airunda chcąc dowiedzieć się o nim czegokolwiek! Zaczął więc szlachetnym „powiedź mi mój książę…” Wtedy też pierwszy raz strzelił go groszkiem prosto w czoło. W tym momencie zamarł i obserwując jak zielona kuleczka odbija się i spada na stół parsknął.
- Och wybacz mi! – Podniósł dłoń uposażoną w serwetę i chcąc wytrzeć mu plamkę sosu szturchnął jego kielich. W prawdzie złapał go odpowiednio szybko ale kilka kropel wylało się na stół. Stały się więc jego priorytetem do wytarcia, a gdy tylko położył łokieć na blacie w powietrze uniósł się podbity widelec który ponownie skrzywdził smoka plamiąc jego jasną skórę.
- Tego również nie chciałam! – Pisnął czerwony jak burak chociaż z uśmiechem tak szczerym i zaraźliwym, że zaczął niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę. Nie zraziło go to jednak przed wyczyszczeniem swego lubego. Przysunął bliżej krzesło, chciał się lekko unieść ale przygniótł sobie krawędź części sukni na co spojrzał gwałtownie w dół. Na tyle nieumyślnie, że podnosząc spojrzenie walnął się z nim głową tak, że aż zadźwięczało mu w uszach. To przelało czarę goryczy, usiadł prosto z ustami wypchniętymi w dzióbek i kładąc serwetę na jego udzie westchnął.
- Masz sos na czole. – Oświadczył spokojnie po czym ponownie próbując grać damę, odchrząknął i zaczął stosować groch jako broń masowego rażenia. Kolejne kilkanaście strzałów, wyciągnięty poza usta i wetknięty w ich kącik język w geście głębokiego skupienia i precyzyjne ruchy prób przebicia grochu widelcem sprawiły, że pochylał się coraz mocniej do przodu. Po chwili poczuł jednak znaczący ruch koło siebie, delikatne stuknięcie w ramię. Podniósł spojrzenie na Smoka po czym zrobił zeza na łyżkę wypełnioną – ach cudownym! – grochem. Uchylił usta, a poczęstowany z najwyższą delikatnością zamrugał prędko.
- Logiczne. – Wybełkotał z pełnymi ustami uśmiechając się przy tym jak najszczęśliwsze dziecko na świecie.
Kolejnym celem natomiast najpewniej stanie się postawiona niebezpiecznie blisko niego sosjerka. Na razie jednak, zajął się zajadaniem przyjemnie świeżego groszku z dłoni o długich palcach i wyglądającej na przyjemnie ciepłą skórze.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Nie ma mowy o rozczarowaniu. Cały dwór jest Tobą oczarowany moja Pani.- odpowiedział ze spokojem, nie komentując w żaden sposób zakłopotania księżniczki, które odbijało się nie tylko w jej czerwonych polikach, ale również i postawie. Airund nie przyjmował tego jako coś złego; sam przecież nie do końca wiedział jak powinien się zachować, jednak on znajdował się w dużo bardziej komfortowej sytuacji niż ona. Był w końcu we własnym pałacu, na własnej ziemi. Nie musiał uczyć się zwyczajów swojej przyszłej małżonki, nie musiał dostosowywać się do dworskich zasad panujących w jej kraju. Od niej natomiast wymagano porzucenia wszystkiego, czego do tej pory się nauczyła oraz wchłonięcia w świat jej przyszłego małżonka już od pierwszej chwili. Dlatego więc Airund nie zamierzał być zły; przecież to wszystko i tak było jedną wielką grą. Teraz byli niczym aktorzy ustawieni na scenie i poruszający się wedle ściśle wytyczonego scenariusza. Nic tak naprawdę nie było prawdziwe; więc i cały stres, który nimi kierował był równie niepotrzebny. Niestety łatwo powiedzieć, dużo trudniej zrozumieć, że zdenerwowanie nie powinno mieć w tej sytuacji miejsca.
-Wiem, że się obawiasz. Ale zapewniam, że naprawdę nie ma czego. To miejsce jest od dzisiaj Twoim domem i chciałbym, żebyś też się w nim tak czuła.- przyznał w końcu, ze spokojem prowadząc ją w stronę głównego wejścia, odprowadzany spojrzeniem rycerzy, którzy tylko czekali aż para książęca zniknie im z oczu i będą mogli ponownie powrócić do swych obowiązków.
Nie potrafił jednak pohamować cichego śmiechu, gdy Renasta tak bezpośrednio wypowiedziała kilka komplementów. Nie śmiał się jednak z niej, a w ten sposób okazał, że tak bezpośrednie i prostolinijne zachowanie w jakiś sposób go ujęło. Gdyby na jego miejscu znajdował się jego wuj, najpewniej zbeształby swoją przyszłą małżonkę. Na całe szczęście senior rodu już dawno zniknął w kamiennych wnętrzach, pozostawiając narzeczonych zupełnie samych. Airund mógł więc zachować się w zupełnie odmienny sposób.
-Bardzo miło mi to słyszeć.- odpowiedział, wpatrując się w nią z sympatią i rozpoznając w niej tą samą osobę, z którą przez ostatnie kilka miesięcy tak często korespondował. -Ty również jesteś niezwykle czarująca, a do tego bardzo schlebia mi, że próbujesz zaprezentować się jak najlepiej, lecz... Może źle to zabrzmi z ust przyszłego króla, ale proszę, nie próbuj się na siłę do nas dopasowywać. Służący rozumieją, że pochodzisz z innych stron i ja to rozumiem. Nie wydarzy się nic złego, jeśli będziesz po prostu sobą.- powiedział, choć nie sądził, że tak szybko pożałuje własnych słów.
Jadalnia przystrojona w najlepsze sukna, specjalnie tkane gobeliny i zbroje sprowadzone z samego Zulen, prezentowała się niezwykle nienagannie. Przy dużych, suto zastawionych stołach zasiadali już najważniejsi urzędnicy, doradcy oraz dworscy dostojnicy, którzy z niecierpliwością oczekiwali zapoznania się z nowo przybyłą księżną. Można rzec, że Renasta stała się pewnego rodzaju sensacją; w całym Tallaoth już od miesiąca mówiło się o książęcych zaręczynach i zachodzono w głowę, kim będzie nowa królowa. Kilkoro ministrów zarzekało się, że małżeństwo międzyrasowe okaże się swoistą katastrofą; inni natomiast twierdzili, że księżniczka wspomoże Airunda i uczyni z niego bardziej odpowiedzialnego młodzieńca. Niestety podczas uczty prawdopodobnie zmienili własne zdanie; Bo choć Renasta wyglądała nienagannie przejawiała pewne... problemy podczas próby spożycia typowej w tych stronach jarzyny.
Gdy zielony pocisk trafił prosto w jego czoło, zamrugał kilkukrotnie i rozejrzał się wkoło, pewien że to Calistor postanowiła z niego zadrwić i jak to zwykle miała w zwyczaju, dokuczyć. Kuzynka podłapała od razu jego spojrzenie, jednak (z jakąś dziwną satysfakcją) pokręciła przecząco głową i niedyskretnie kiwnęła w stronę siedzącej obok Renasty. Jednak jak się okazało, groszek był dopiero początkiem. Już po chwili oberwał nie tylko warzywem, widelcem, ale nawet i własną żoną, która chyba właśnie w tym momencie postanowiła przeprowadzić (nie)udany zamach na jego strój, a potem życie.
-Nic się nie stało, ale jeśli chciałaś się mnie pozbyć, sugeruję użyć broni większego kalibru niż groszek- zapewnił, ledwo tłumiąc własny śmiech na tą sytuację i kręcąc głową z rozbawieniem. Kątem oka zauważył zresztą, jak jego wuj również pąsowieje tłumiąc w sobie kolejne salwy śmiechu i rozbawienia, przy okazji rozmawiając z jednym z ministrów. Mężczyzna ten często przesiadywał w pałacu, wraz z królem do reszty oddając się pasji grania w Szpaltę – tutejszą grę karcianą, w którą niejeden przegrał już cały swój majątek. Ach ci hazardziści! Airund dałby sobie rękę uciąć za to, że właśnie w tej chwili kładli zakłady, kto następny zostanie trafiony kolejną porcją groszku. W końcu ku rozbawieniu wyżej wymienionych, rozszalałe warzywo niczym kula armatnia przelatywało we wszystkich kierunkach, dotkliwie trafiając pomniejszych ministrów. Niektórzy z oburzeniem zerkali więc w stronę księżniczki, inni natomiast śmiejąc się cicho, uchylali się przed kolejnymi salwami. Gdzieś tam po jego lewej, podczaszy przysłaniał się srebrną tacą, na której do tej pory stało naczynie z najprzedniejszym winem. Cała ta sytuacja wydała się Airundowi tak zabawna, że już wkrótce nie był w stanie kontrolować własnego śmiechu. Dawno tak dobrze nie bawił się na uczcie; w końcu przez chwilę przeszła mu myśl, że powinien poinstruować swoją wybrankę, w którego z ministrów najszczególniej powinna celować, gdyż już dawno zasłużył sobie na ostrzał zielonym groszkiem i całe szczęście, że ktoś w końcu wyrok ten wykonał.
Ostatecznie jednak zlitował się nad księżniczką, sięgając po drobną łyżkę i nabierając na nią łyżeczkę grochu. Nim Renasta zdążyła zebrać kolejne śmiertelne żniwo, Airund ostrożnie włożył jej do ust pierwszą porcję warzywa, posyłając jej przy tym pełne rozbawienia spojrzenie.
-Twoja żonka to dzikuska- Calistor nawet nie zawahała się, posyłając księżniczce przeszywające niczym lodowe szpilki spojrzenie. -Nie wiem, gdzieś się uchowała, ale na pewno nie masz za grosz dworskich manier. Przynosisz Airundowi jedynie wstyd. Rozejrzyj się. Ilu ministrów już dzisiaj rozgniewałaś? I ty chcesz rządzić tą krainą?- powiedziała, przytykając do ust kielich i upijając z niego kilka łyków wina. Airund natomiast dziwnie poruszony tymi słowami, od razu stanął po stronie swojej narzeczonej.
-Nie bądź niesprawiedliwa, Calistor. Dobrze wiesz, że Renasta nie zna w pełni naszych zwyczajów, ani tego, co spożywamy.- powiedział, ocierając usta chusteczką, gotów rozpocząć debatę na ten temat. Calistor fuknęła jednak cicho, przenosząc spojrzenie na Airunda i nie odzywając się już więcej, zapewne uznawszy że kolejny atak skończyłby się interwencją Króla, który od razu przerwał żywą dyskusję ze swoim przyjacielem i przybrał niezwykle bojową pozę.
-Airund ma rację. Księżniczka na pewno nie miała złych zamiarów. Proponuję zmienić temat i napić się jeszcze wina. Ono zawsze rozwiązuje języki- Folmar skinął na podczaszego, który żwawo podszedł do stołu i uzupełnił wszystkim kielichy. Airund natomiast posłał Renaście przepraszające spojrzenie, starając się w ten sposób załagodzić całą tą niezręczną sytuację. Ta jednak skomplikowała się jeszcze bardziej, bo już po chwili drzwi do sali gwałtownie się otworzyły, a nad głowami zebranych przeleciał Kanin; stworzenie służące głównie podczas polowań do tropienia zwierząt z powietrza. Tym razem jednak królikopodobny stwór trzymał w szponach drobny pakunek, który zdawało się miał ornamenty charakterystyczne krainie Zulen. Tuż za zwierzęciem, do sali wpadł zdyszany sokolnik, który kłaniając się nisko, rzucił się w pogoń za rozszalałym zwierzęciem.
-Czy to nie twoje?- mruknęła Calistor w stronę Renasty, palcem wskazując na pakunek w łapkach stworzenia -Oj ciekawe jak to się tam znalazło~- mruknęła, na co Airund posłał jej zdenerwowane spojrzenie. Tym razem przeciągnęła już strunę; Akceptował to, że Calistor w jakiś sposób nie polubiła Renasty, ale tego było już zdecydowanie za wiele.
-Co jeszcze zrobiłaś? – spytał oskarżycielsko, na co szatynka uniosła dłonie w obronnym geście.
-A czy ja coś zrobiłam? To jej wina, że zostawiła swoje rzeczy obok klatek z Kaninami. Pewnie jednemu to coś się spodobało. To nie moja wina, że rzuciła swoje szmaty gdzie popadnie.- odpowiedziała, ucinając dyskusję, niezwykle zadowolona ze swojego kolejnego żartu, z którego udało jej się bardzo łatwo wybrnąć. Airund postanowił jednak odzyskać zgubę, bez słowa podnosząc się ze swojego siedziska i ruszając w pogoń za stworzeniem, niosącym w łapkach przedmiot należący do jego narzeczonej.
-Wiem, że się obawiasz. Ale zapewniam, że naprawdę nie ma czego. To miejsce jest od dzisiaj Twoim domem i chciałbym, żebyś też się w nim tak czuła.- przyznał w końcu, ze spokojem prowadząc ją w stronę głównego wejścia, odprowadzany spojrzeniem rycerzy, którzy tylko czekali aż para książęca zniknie im z oczu i będą mogli ponownie powrócić do swych obowiązków.
Nie potrafił jednak pohamować cichego śmiechu, gdy Renasta tak bezpośrednio wypowiedziała kilka komplementów. Nie śmiał się jednak z niej, a w ten sposób okazał, że tak bezpośrednie i prostolinijne zachowanie w jakiś sposób go ujęło. Gdyby na jego miejscu znajdował się jego wuj, najpewniej zbeształby swoją przyszłą małżonkę. Na całe szczęście senior rodu już dawno zniknął w kamiennych wnętrzach, pozostawiając narzeczonych zupełnie samych. Airund mógł więc zachować się w zupełnie odmienny sposób.
-Bardzo miło mi to słyszeć.- odpowiedział, wpatrując się w nią z sympatią i rozpoznając w niej tą samą osobę, z którą przez ostatnie kilka miesięcy tak często korespondował. -Ty również jesteś niezwykle czarująca, a do tego bardzo schlebia mi, że próbujesz zaprezentować się jak najlepiej, lecz... Może źle to zabrzmi z ust przyszłego króla, ale proszę, nie próbuj się na siłę do nas dopasowywać. Służący rozumieją, że pochodzisz z innych stron i ja to rozumiem. Nie wydarzy się nic złego, jeśli będziesz po prostu sobą.- powiedział, choć nie sądził, że tak szybko pożałuje własnych słów.
Jadalnia przystrojona w najlepsze sukna, specjalnie tkane gobeliny i zbroje sprowadzone z samego Zulen, prezentowała się niezwykle nienagannie. Przy dużych, suto zastawionych stołach zasiadali już najważniejsi urzędnicy, doradcy oraz dworscy dostojnicy, którzy z niecierpliwością oczekiwali zapoznania się z nowo przybyłą księżną. Można rzec, że Renasta stała się pewnego rodzaju sensacją; w całym Tallaoth już od miesiąca mówiło się o książęcych zaręczynach i zachodzono w głowę, kim będzie nowa królowa. Kilkoro ministrów zarzekało się, że małżeństwo międzyrasowe okaże się swoistą katastrofą; inni natomiast twierdzili, że księżniczka wspomoże Airunda i uczyni z niego bardziej odpowiedzialnego młodzieńca. Niestety podczas uczty prawdopodobnie zmienili własne zdanie; Bo choć Renasta wyglądała nienagannie przejawiała pewne... problemy podczas próby spożycia typowej w tych stronach jarzyny.
Gdy zielony pocisk trafił prosto w jego czoło, zamrugał kilkukrotnie i rozejrzał się wkoło, pewien że to Calistor postanowiła z niego zadrwić i jak to zwykle miała w zwyczaju, dokuczyć. Kuzynka podłapała od razu jego spojrzenie, jednak (z jakąś dziwną satysfakcją) pokręciła przecząco głową i niedyskretnie kiwnęła w stronę siedzącej obok Renasty. Jednak jak się okazało, groszek był dopiero początkiem. Już po chwili oberwał nie tylko warzywem, widelcem, ale nawet i własną żoną, która chyba właśnie w tym momencie postanowiła przeprowadzić (nie)udany zamach na jego strój, a potem życie.
-Nic się nie stało, ale jeśli chciałaś się mnie pozbyć, sugeruję użyć broni większego kalibru niż groszek- zapewnił, ledwo tłumiąc własny śmiech na tą sytuację i kręcąc głową z rozbawieniem. Kątem oka zauważył zresztą, jak jego wuj również pąsowieje tłumiąc w sobie kolejne salwy śmiechu i rozbawienia, przy okazji rozmawiając z jednym z ministrów. Mężczyzna ten często przesiadywał w pałacu, wraz z królem do reszty oddając się pasji grania w Szpaltę – tutejszą grę karcianą, w którą niejeden przegrał już cały swój majątek. Ach ci hazardziści! Airund dałby sobie rękę uciąć za to, że właśnie w tej chwili kładli zakłady, kto następny zostanie trafiony kolejną porcją groszku. W końcu ku rozbawieniu wyżej wymienionych, rozszalałe warzywo niczym kula armatnia przelatywało we wszystkich kierunkach, dotkliwie trafiając pomniejszych ministrów. Niektórzy z oburzeniem zerkali więc w stronę księżniczki, inni natomiast śmiejąc się cicho, uchylali się przed kolejnymi salwami. Gdzieś tam po jego lewej, podczaszy przysłaniał się srebrną tacą, na której do tej pory stało naczynie z najprzedniejszym winem. Cała ta sytuacja wydała się Airundowi tak zabawna, że już wkrótce nie był w stanie kontrolować własnego śmiechu. Dawno tak dobrze nie bawił się na uczcie; w końcu przez chwilę przeszła mu myśl, że powinien poinstruować swoją wybrankę, w którego z ministrów najszczególniej powinna celować, gdyż już dawno zasłużył sobie na ostrzał zielonym groszkiem i całe szczęście, że ktoś w końcu wyrok ten wykonał.
Ostatecznie jednak zlitował się nad księżniczką, sięgając po drobną łyżkę i nabierając na nią łyżeczkę grochu. Nim Renasta zdążyła zebrać kolejne śmiertelne żniwo, Airund ostrożnie włożył jej do ust pierwszą porcję warzywa, posyłając jej przy tym pełne rozbawienia spojrzenie.
-Twoja żonka to dzikuska- Calistor nawet nie zawahała się, posyłając księżniczce przeszywające niczym lodowe szpilki spojrzenie. -Nie wiem, gdzieś się uchowała, ale na pewno nie masz za grosz dworskich manier. Przynosisz Airundowi jedynie wstyd. Rozejrzyj się. Ilu ministrów już dzisiaj rozgniewałaś? I ty chcesz rządzić tą krainą?- powiedziała, przytykając do ust kielich i upijając z niego kilka łyków wina. Airund natomiast dziwnie poruszony tymi słowami, od razu stanął po stronie swojej narzeczonej.
-Nie bądź niesprawiedliwa, Calistor. Dobrze wiesz, że Renasta nie zna w pełni naszych zwyczajów, ani tego, co spożywamy.- powiedział, ocierając usta chusteczką, gotów rozpocząć debatę na ten temat. Calistor fuknęła jednak cicho, przenosząc spojrzenie na Airunda i nie odzywając się już więcej, zapewne uznawszy że kolejny atak skończyłby się interwencją Króla, który od razu przerwał żywą dyskusję ze swoim przyjacielem i przybrał niezwykle bojową pozę.
-Airund ma rację. Księżniczka na pewno nie miała złych zamiarów. Proponuję zmienić temat i napić się jeszcze wina. Ono zawsze rozwiązuje języki- Folmar skinął na podczaszego, który żwawo podszedł do stołu i uzupełnił wszystkim kielichy. Airund natomiast posłał Renaście przepraszające spojrzenie, starając się w ten sposób załagodzić całą tą niezręczną sytuację. Ta jednak skomplikowała się jeszcze bardziej, bo już po chwili drzwi do sali gwałtownie się otworzyły, a nad głowami zebranych przeleciał Kanin; stworzenie służące głównie podczas polowań do tropienia zwierząt z powietrza. Tym razem jednak królikopodobny stwór trzymał w szponach drobny pakunek, który zdawało się miał ornamenty charakterystyczne krainie Zulen. Tuż za zwierzęciem, do sali wpadł zdyszany sokolnik, który kłaniając się nisko, rzucił się w pogoń za rozszalałym zwierzęciem.
-Czy to nie twoje?- mruknęła Calistor w stronę Renasty, palcem wskazując na pakunek w łapkach stworzenia -Oj ciekawe jak to się tam znalazło~- mruknęła, na co Airund posłał jej zdenerwowane spojrzenie. Tym razem przeciągnęła już strunę; Akceptował to, że Calistor w jakiś sposób nie polubiła Renasty, ale tego było już zdecydowanie za wiele.
-Co jeszcze zrobiłaś? – spytał oskarżycielsko, na co szatynka uniosła dłonie w obronnym geście.
-A czy ja coś zrobiłam? To jej wina, że zostawiła swoje rzeczy obok klatek z Kaninami. Pewnie jednemu to coś się spodobało. To nie moja wina, że rzuciła swoje szmaty gdzie popadnie.- odpowiedziała, ucinając dyskusję, niezwykle zadowolona ze swojego kolejnego żartu, z którego udało jej się bardzo łatwo wybrnąć. Airund postanowił jednak odzyskać zgubę, bez słowa podnosząc się ze swojego siedziska i ruszając w pogoń za stworzeniem, niosącym w łapkach przedmiot należący do jego narzeczonej.
- Spoiler:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Obecnie osiągany przez niego poziom stresu sięgał zenitu. Powoli zaczynał odpychać od siebie nogami i rękami fakt tego, że ile tylko by się dało miał udawać dobrze wychowaną księżniczkę. Nie chciał, nie potrafił i zwyczajnie się gubił we wszystkich wcześniejszych postanowieniach nie ogarniając umysłem wszystkich ustalonych punktów. Tak nie, wtedy owszem, wyprostuj się, uśmiechaj ale skromnie, kuś ale nie natarczywie, odcinaj się ale próbuj zdobyć sojuszników – nie! Był tu sam, zdany tylko na siebie, a znając się odpowiednio długo wiedział, że gdzieś w końcu popełni błąd który doprowadzi go do tego momentu kiedy jego martwe ciało dziobią kruki. Skoro więc było to nieuniknione dlaczego miał w tych ostatnich chwilach nie korzystać pełną piersią? Przez otoczenie, warunki i ten płomyczek przygody który płonął w jego sercu, wraz z przystojnym narzeczonym przy boku, zaczynał coraz mocniej przypominać po prostu siebie. I nie umiał nijak tego kontrolować. Owszem, wstydził się za swoje zachowanie ale gdy tylko jego oczy natrafiły na przepięknie błękitne spojrzenie Airunda, tak cudownie nim rozbawionego, na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Sugeruję mój luby, że nie jesteś świadom potęgi tych małych… zielonych… kuleczek. – Oznajmił szeptem przekomarzając się z nim, obdarowując łobuzerskim uśmiechem zachęcającym do nagięcia kilku granic. Był ciekaw czy Airund raczej był czy raczej kreował się na spokojnego młodzieńca. Tak czy inaczej, na pewno będzie stanowił potężną zaporę przed jego szaleństwami ale może, czasami, sam z tych szaleństw będzie korzystał? Chciałby, ogromnie by pragnął mieć w nim chociaż na chwilę przyjaciela.
Jeden rzut kontrolny na otaczających ich możnych sprawił, że sam musiał w sobie zdusić salwę śmiechu. Chroniący się za swoimi sąsiadami, za talerzami czy próbując zjechać pod stół, wszyscy nieskutecznie unikali tego chaosu który on całkowicie nieświadom rozpętał! Obecnie bowiem, czy to przez zmęczenie czy ogromne oczekiwania pokładane na jego barkach, wyłączył się lekko z otoczenia chcąc spróbować nowych potraw, napełnić przy tym żołądek do syta żeby później choć odrobinę bardziej rzucać dobrymi manierami. Nie wyszło. Pierwszy moment jego obecności w pałacu był po prostu niewypałem, a on zamiast się przejąć i chcieć wrócić, siedział z szerokim uśmiechem łapiąc kolejne rozbawione spojrzenia. A później nadział się na to jedno ostre pochodzące od kobiety z naprzeciwka.
Uśmiech wcale nie zszedł z jego ust, ba! Nieco złagodniał chociaż w jego oczach błysnął zwyczajny spryt. Zaskoczył się, że Airund go bronił za co chciał go wziąć za rękę, zamiast tego wziął serwetę i delikatnie otarł kąciki ust.
- Pani, obawiam się że przez przypadek pomyliłaś pojęcia. Zamiast nieokrzesania powinnaś nazwać to nową strategią bojową w celu rozwiązywania konfliktów wewnętrznych… – Zaczął na co jeden z ministrów który do tej pory po cicho się śmiał parsknął w wino wybuchając gromkim śmiechem. – Jednocześnie pragnęłabym zwrócić uwagę, że królestwo zjednoczone wewnątrz staje się najbardziej niebezpiecznym przeciwnikiem. Warto by więc rozważyć wdrożenie… przepraszam jak to się nazywa? – Pochylił się w stronę blondyna, a otrzymując nazwę kontynuował. – Dziękuję, a więc groszku jako przyszłościowej maszyny tortur. – Oznajmił ponownie pozwalając sobie na rozświetlenie twarzy szczerym uśmiechem. I chociaż początkowo zapanowała chwila ciszy, kilku starszych wiekiem mężczyzn tak szybko podłapało jego pomysł, że zarówno nazwy nowej broni jak i pomysły jej wykorzystania tak surowej, ugotowanej jak i rozgotowanej, zaczęły się sypać niczym śnieg w najbardziej srogą zimę. Młoda dama której imienia nie znał cokolwiek więc chciała osiągnąć, nie udało się jej. A on pozostawał spokojny i w cudownie dobrym humorze co szybko wyraził swoim spojrzeniem ponownie już krzyżującym się z niebieskimi oczami. Czy Airund właśnie czerpał przyjemność z patrzenia na niego? Miał się tym zawstydzić czy mógł spokojnie nad tym rozpływać? Najchętniej by go pogładził po policzku i poprosił żeby się nie przejmował, nie z takimi osobami już sobie w życiu radził.
Zanim w jego ustach znalazł się pierwszy łyk wina wyglądającego na znacznie ciemniejsze niż to do którego był przyzwyczajony jakieś stworzenie wtargnęło do Sali skutecznie odciągając jego uwagę. Było bowiem… przesłodkie! Aż oczy mu zaczęły błyszczeć chociaż w chwili gdy nad nim przeleciało, a on dostrzegł swoją podręczną torbę z ziołami których zapach równie skutecznie poczuł zamrugał zdziwiony.
- Och, odpowiedź moja Pani jest prosta. Zważywszy na zawartość torby sugeruję, że zwierzątko zostało skuszone słodkim zapachem gumy bądź korzenną chrupkością kory. Oczywiście obawiałabym się czy surowe składniki nie zaszkodziłyby jego brzuszkowi ale na pewno, jest jedynie zaciekawiony kuszącymi nowościami. – Odpowiedział jakby wcale nie wychwycił kpiny. Owszem, wychwycił ją, a mając świadomość tego, że jego rzeczy miały zostać zaniesione prosto do komnat podejrzewał, że jego torba nie znalazła się tam przypadkiem. Niemniej, kolejne zaskoczenie przeżył ze strony Airunda, który bez zbędnych konwenansów ruszył w pościg by odzyskać cenne aczkolwiek nie potrzebne mu do bezwzględnego przeżycia rzeczy.
Odprowadził go spojrzeniem zdziwiony na co uśmiechnął się ogromnie zauroczony musząc przy tym przygryźć wnętrze policzka. Cudowny mężczyzna! Jego rycerz. Jego. Wstał więc i dygnął najpierw do kobiety.
- Dziękuję Pani. – Zaczął, a widząc zdziwienie na jej twarzy uśmiechnął się nieco zbyt wrednie. – Twój wkład w tak skutecznie rozładowanie napięcia związanego w moją zmianę miejsca zamieszkania jest nieoceniony. Dobroć serca nie zostanie Ci zapomniana, a ja kiedyś z przyjemnością się odwdzięczę. – Widział jak pulsuje jej żyłka na czole i napawało go to taką satysfakcją! Nie rozkoszował się jednak za długi i zwrócił się w stronę króla.
- Panie, pozwól, że korzystając z tej niezwykłej sposobności nauczę księcia pewnej zabawy oraz zapoznam się z tym przecudownym stworzeniem. – Otrzymując pozwolenie rozłożył mocno skrzydła i lekko podskakując wzbił się w powietrze. Opadł jednak szybko i rzucając się biegiem za księciem zmrużył delikatnie oczy z rozbawienia.
Ponownie się wzbił i znajdując przed Airundem unosił się kawałek nad ziemią tak jedna by mieć twarz na wysokości tej jego. Łapiąc go delikatnie za policzki dotknął nosem jego czoła, a gdy uzyskał jego pełną uwagę uśmiechnął się uroczo.
- Berek. Kto będzie miał berka w momencie złapania króliczka, przegrywa! – Zaśmiał się głośno i szybko wracając do biegu śledził wzorkiem krzywą trajektorię lotu futerka. Nie wiedział co to był za przyjemniaczek ale już rozumiał, że będzie chciał się z nim bliżej zapoznać. To czego natomiast nagle zapragnął uniknąć to niebezpiecznie zbliżającego się księcia który z zacięciem w oczach przynajmniej wiedział dokąd biegną.
- Oszukujesz! – Pisnął gdy został złapany na wysokości piersi, mruknięto do niego ciche „berek” i po postawieniu na ziemi chwilę się musiał pozbierać cały zaczerwieniony. Był przesłodki! Przystojny! Uroczy! Ale nie da mu wygrać! Rozłożył więc ponownie skrzydła które zaszeleściły niczym jesienny wiatr i pognał za nim nie mogąc się przestać śmiać.
- Sugeruję mój luby, że nie jesteś świadom potęgi tych małych… zielonych… kuleczek. – Oznajmił szeptem przekomarzając się z nim, obdarowując łobuzerskim uśmiechem zachęcającym do nagięcia kilku granic. Był ciekaw czy Airund raczej był czy raczej kreował się na spokojnego młodzieńca. Tak czy inaczej, na pewno będzie stanowił potężną zaporę przed jego szaleństwami ale może, czasami, sam z tych szaleństw będzie korzystał? Chciałby, ogromnie by pragnął mieć w nim chociaż na chwilę przyjaciela.
Jeden rzut kontrolny na otaczających ich możnych sprawił, że sam musiał w sobie zdusić salwę śmiechu. Chroniący się za swoimi sąsiadami, za talerzami czy próbując zjechać pod stół, wszyscy nieskutecznie unikali tego chaosu który on całkowicie nieświadom rozpętał! Obecnie bowiem, czy to przez zmęczenie czy ogromne oczekiwania pokładane na jego barkach, wyłączył się lekko z otoczenia chcąc spróbować nowych potraw, napełnić przy tym żołądek do syta żeby później choć odrobinę bardziej rzucać dobrymi manierami. Nie wyszło. Pierwszy moment jego obecności w pałacu był po prostu niewypałem, a on zamiast się przejąć i chcieć wrócić, siedział z szerokim uśmiechem łapiąc kolejne rozbawione spojrzenia. A później nadział się na to jedno ostre pochodzące od kobiety z naprzeciwka.
Uśmiech wcale nie zszedł z jego ust, ba! Nieco złagodniał chociaż w jego oczach błysnął zwyczajny spryt. Zaskoczył się, że Airund go bronił za co chciał go wziąć za rękę, zamiast tego wziął serwetę i delikatnie otarł kąciki ust.
- Pani, obawiam się że przez przypadek pomyliłaś pojęcia. Zamiast nieokrzesania powinnaś nazwać to nową strategią bojową w celu rozwiązywania konfliktów wewnętrznych… – Zaczął na co jeden z ministrów który do tej pory po cicho się śmiał parsknął w wino wybuchając gromkim śmiechem. – Jednocześnie pragnęłabym zwrócić uwagę, że królestwo zjednoczone wewnątrz staje się najbardziej niebezpiecznym przeciwnikiem. Warto by więc rozważyć wdrożenie… przepraszam jak to się nazywa? – Pochylił się w stronę blondyna, a otrzymując nazwę kontynuował. – Dziękuję, a więc groszku jako przyszłościowej maszyny tortur. – Oznajmił ponownie pozwalając sobie na rozświetlenie twarzy szczerym uśmiechem. I chociaż początkowo zapanowała chwila ciszy, kilku starszych wiekiem mężczyzn tak szybko podłapało jego pomysł, że zarówno nazwy nowej broni jak i pomysły jej wykorzystania tak surowej, ugotowanej jak i rozgotowanej, zaczęły się sypać niczym śnieg w najbardziej srogą zimę. Młoda dama której imienia nie znał cokolwiek więc chciała osiągnąć, nie udało się jej. A on pozostawał spokojny i w cudownie dobrym humorze co szybko wyraził swoim spojrzeniem ponownie już krzyżującym się z niebieskimi oczami. Czy Airund właśnie czerpał przyjemność z patrzenia na niego? Miał się tym zawstydzić czy mógł spokojnie nad tym rozpływać? Najchętniej by go pogładził po policzku i poprosił żeby się nie przejmował, nie z takimi osobami już sobie w życiu radził.
Zanim w jego ustach znalazł się pierwszy łyk wina wyglądającego na znacznie ciemniejsze niż to do którego był przyzwyczajony jakieś stworzenie wtargnęło do Sali skutecznie odciągając jego uwagę. Było bowiem… przesłodkie! Aż oczy mu zaczęły błyszczeć chociaż w chwili gdy nad nim przeleciało, a on dostrzegł swoją podręczną torbę z ziołami których zapach równie skutecznie poczuł zamrugał zdziwiony.
- Och, odpowiedź moja Pani jest prosta. Zważywszy na zawartość torby sugeruję, że zwierzątko zostało skuszone słodkim zapachem gumy bądź korzenną chrupkością kory. Oczywiście obawiałabym się czy surowe składniki nie zaszkodziłyby jego brzuszkowi ale na pewno, jest jedynie zaciekawiony kuszącymi nowościami. – Odpowiedział jakby wcale nie wychwycił kpiny. Owszem, wychwycił ją, a mając świadomość tego, że jego rzeczy miały zostać zaniesione prosto do komnat podejrzewał, że jego torba nie znalazła się tam przypadkiem. Niemniej, kolejne zaskoczenie przeżył ze strony Airunda, który bez zbędnych konwenansów ruszył w pościg by odzyskać cenne aczkolwiek nie potrzebne mu do bezwzględnego przeżycia rzeczy.
Odprowadził go spojrzeniem zdziwiony na co uśmiechnął się ogromnie zauroczony musząc przy tym przygryźć wnętrze policzka. Cudowny mężczyzna! Jego rycerz. Jego. Wstał więc i dygnął najpierw do kobiety.
- Dziękuję Pani. – Zaczął, a widząc zdziwienie na jej twarzy uśmiechnął się nieco zbyt wrednie. – Twój wkład w tak skutecznie rozładowanie napięcia związanego w moją zmianę miejsca zamieszkania jest nieoceniony. Dobroć serca nie zostanie Ci zapomniana, a ja kiedyś z przyjemnością się odwdzięczę. – Widział jak pulsuje jej żyłka na czole i napawało go to taką satysfakcją! Nie rozkoszował się jednak za długi i zwrócił się w stronę króla.
- Panie, pozwól, że korzystając z tej niezwykłej sposobności nauczę księcia pewnej zabawy oraz zapoznam się z tym przecudownym stworzeniem. – Otrzymując pozwolenie rozłożył mocno skrzydła i lekko podskakując wzbił się w powietrze. Opadł jednak szybko i rzucając się biegiem za księciem zmrużył delikatnie oczy z rozbawienia.
Ponownie się wzbił i znajdując przed Airundem unosił się kawałek nad ziemią tak jedna by mieć twarz na wysokości tej jego. Łapiąc go delikatnie za policzki dotknął nosem jego czoła, a gdy uzyskał jego pełną uwagę uśmiechnął się uroczo.
- Berek. Kto będzie miał berka w momencie złapania króliczka, przegrywa! – Zaśmiał się głośno i szybko wracając do biegu śledził wzorkiem krzywą trajektorię lotu futerka. Nie wiedział co to był za przyjemniaczek ale już rozumiał, że będzie chciał się z nim bliżej zapoznać. To czego natomiast nagle zapragnął uniknąć to niebezpiecznie zbliżającego się księcia który z zacięciem w oczach przynajmniej wiedział dokąd biegną.
- Oszukujesz! – Pisnął gdy został złapany na wysokości piersi, mruknięto do niego ciche „berek” i po postawieniu na ziemi chwilę się musiał pozbierać cały zaczerwieniony. Był przesłodki! Przystojny! Uroczy! Ale nie da mu wygrać! Rozłożył więc ponownie skrzydła które zaszeleściły niczym jesienny wiatr i pognał za nim nie mogąc się przestać śmiać.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kaniny należały do jednych z jego ulubionych stworzeń, z którymi przyszło mu obcować. Wbrew pozorom Smoczy wojownicy chętnie korzystali z wszelkiego rodzaju zwierząt, które według nich mogły być w jakiś sposób użyteczne. Tak więc wśród gryfów, lodowych ogarów i sokołów, nigdy nie zabrakło tych małych, skrzydlatych królików. Choć przez białe futerko i królicze cechy wydawały się na pierwszy rzut oka bardzo niewinne i bezradne, w rzeczywistości ta kulka białego futra wyśmienicie sprawowała się podczas tropienia czy przekazywania informacji między drużynami rycerskimi podczas turniejów i bitew. Wytrzymałe skrzydła umożliwiały tym zwierzątkom pokonywanie dziesiątek kilometrów bez chwili wytchnienia, a doskonały wzrok czynił z nich równie znakomitych zwiadowców. Wśród wojowniczej kultury Tallaoth, Kaniny były więc niemalże niezastąpione i czasem nawet i otaczane czcią. Niestety mimo tak wielu przydatnych cech miały kilka bardzo uwydatnionych wad – przede wszystkim były niesamowicie niesforne. Bez odpowiedniej tresury, niechętnie wypełniały polecenia właścicieli, a zaniepokojone gryzły, drapały i uciekały, nie dając się schwytać. Z tego powodu zwykle niezbędnym rynsztunkiem w obcowaniu z nimi były grube, skórzane rękawice pozwalające uchronić wrażliwą skórę przed zranieniem.
Airund nie zważał jednak na to, że obecnie nie miał na sobie odpowiedniego odzienia. Zwierzę, które ścigał, skradło w końcu coś niezwykle cennego, a książę nie chciał by w jakiś sposób uszkodziło własność jego narzeczonej. Wciąż nie potrafił uwierzyć, że Calistor uczyniła coś tak nieroztropnego i w ten sposób nadszarpnęła dobre imię rodu Hanehrson. Czy sama nie zniżyła się do (jak to ujęła) poziomu dzikuski, w tak prymitywny sposób postanawiając narazić przedmioty nowoprzybyłej księżniczki na szwank? Do tego on i Renasta wciąż nie byli małżeństwem; oznaczało to więc, że każdy konflikt, który się między nimi pojawi może stać się przyczyną złamania pokoju między państwami i początkiem zbrojnego konfliktu. Gdyby księżniczka doniosła swojemu ojcu o tym, jak została potraktowana, ten zapewne nie pozwoliłby dłużej hańbić swojej córki. Dlatego należało jak najszybciej odebrać zagubiony przedmiot i zwrócić go do rąk własnych właścicielki, aby choć trochę oczyścić swój własny wizerunek i jednocześnie pomóc w odzyskaniu zguby.
Nie spodziewał się jednak, że Renasta również ruszy w pogoń za uciekinierem i ba! Nawet zaproponuje pewnego rodzaju rywalizację. Airund uśmiechnął się łagodnie, gdy dłonie księżniczki musnęły jego policzki, jednak po chwili z pewnym niezrozumieniem zerknął na dziewczynę, starając się rozszyfrować czym był ten tajemniczy „berek”, którego miał w tym momencie mieć. Co w ogóle znaczyło to słowo? Czy to był jakiś rodzaj dworskiej zabawy? Ale co w takim razie należało robić? Chwila konsternacji, w którą Renasta go wprawiła wystarczyła, by ta wysunęła się na prowadzenie. Słysząc jednak jej ciche śmiechy, poczuł się niesamowicie zachęcony by wziąć udział w tej małej rywalizacji. W pewnym momencie poczuł się nawet jak myśliwy; pełne skupienie na dziewczynie znajdującej się przed nim pozwoliło mu na odrzucenie zmęczenia i lekkiej zadyszki, a instynkt drapieżnika dodał mu sił, by nie tylko wyprzedzić, ale i pochwycić dziewczynę w swoje dłonie. Zaskoczył się jednak, bo wydała mu się nieco cięższa niż z początku wyglądała, do tego pojawiło się dziwne wrażenie, że w dotyku jej talia jest dużo szersza i lepiej zbudowana. To kazało mu się przez chwilę zastanowić, czy było to tylko wrażenie spowodowane adrenaliną, czy coś zupełnie innego, czego jeszcze w tym momencie nie był w stanie pojąć. Ostatecznie uznając jednak, że nie będzie się tym przejmował, krzyknął ciche „berek” i samemu począł ucieczkę. Nie zamierzał jednak grać tak czysto, jak Renasta myślała; korzystając z tego, że Kanin wpadł do pałacowej kuchni, w biegu sięgnął po marchewkę i korzystając z przewagi, poczekał, aż królik zmęczony lotem postanowi usiąść w jakimś dostępnym dla niego miejscu.
-Chodź do mnie malutki- powiedział spokojnie, gdy Kanin ostatecznie usadowił się na żyrandolu w skrzydle mieszkalnym i huśtając się na kandelabrze w lewo i w prawo, począł myszkować w zdobytej przez siebie rzeczy. Zainteresowany tak bardzo czymś, co znajdowało się w jej wnętrzu, niemalże cały wgramolił się do środka, wystawiając jedynie kilka lotek i swój własny omyk. Jednak słysząc nawoływanie, ciekawsko wystawił łepek ze zdobionej torby i chwilę wpatrywał się w pomarańczowe warzywo w dłoni Airunda.
-Chodź, nie zrobię ci krzywdy- zapewnił, jednak Kanin łypnął tylko na niego nieufnie, nie wiedząc, czy może mu zaufać. Marchewka wyraźnie go nęciła – w końcu była ulubionym przysmakiem tych zwierząt i księciu nie zdarzyło się jeszcze nigdy, by którykolwiek z Kaninów kiedykolwiek odmówił tego rarytasu. Działanie to poskutkowało, bo zwierzę zeskoczyło z żyrandolu na podłogę, jednak wyraźnie nieufne, skuliło się pod ścianą nie wiedząc czy podejście do mężczyzny będzie dla niego w pełni bezpieczne. Gdy drzwi do sali się otworzyły, królik spiął się, jeszcze bardziej wciskając się w kąt, wyraźnie przestraszony pojawieniem się drugiej osoby w pomieszczeniu.
Airund starał się poświęcić całą swoją uwagę schwytaniu zwierzęcia, jednak kątem oka zerknął na Renastę, która pojawiła się w sali chwilkę później. Po chwili zastanowienia ostatecznie uznał, że okazałby się niezwykłym gburem, gdyby ją zignorował i za wszelką cenę spróbował wygrać ich małą rywalizację. Dlatego też najostrożniej jak potrafił, przywołał ją do siebie skinieniem ręki tak, by podeszła do niego powoli i spokojnie.
-Wystaw proszę dłoń- powiedział, uśmiechając się do niej łagodnie i kładąc na wystawionej w jego stronie dłoni dziewczyny kilka kawałków marchewki. -Kaniny ją uwielbiają. Spróbuj do niego powoli podejść, tak żeby się nie spłoszył.- polecił, zachowując bezpieczną odległość i przypatrując się całej sytuacji. W końcu Kanin z początku nieufny, wyraźnie zainteresował się wyciągniętym w jego stronę warzywem i po chwili odważył się podejść do królewny i z zainteresowaniem najpierw obwąchał jej palce, a potem ze smakiem począł zajadać się marchewką.
-Świetnie ci poszło. Złapałaś go- przyznał Airund, ostrożnie zbliżając się do tej dwójki i sięgając po porzuconą obok torbę, którą Kanin już w ogóle się nie zainteresował. Wyraźnie zawartość sakwy nie była tak interesująca, jak marchewka, którą w tej chwili tak chętnie się zajadał.
-Musiał cię polubić. Niewytresowane rzadko podchodzą i pozwalają się pogłaskać- przyznał, posyłając Renaście łagodne spojrzenie i czując się w jakiś sposób dumny z tego, że jego przyszła narzeczona miała w sobie tak wiele ciepła i radości. Nie wyobrażał sobie przyszłości w towarzystwie wiecznie gburowatej żony. Ale teraz, gdy miał świadomość, że u jego boku stanie tak niesamowita kobieta, był gotów zgodzić się na to małżeństwo i być może z biegiem czasu zakochać się w niej. W głębi siebie bał się jednak, że ją skrzywdzi, że nie da jej tyle szczęścia co ktoś, kto potrafi rozkochiwać się w kobietach. Nawet jeśli bardzo się postara. Nie chciał jednak długo zastanawiać się nad tym. Spychając swoje wątpliwości w głąb siebie, posłał dziewczynie ciepły uśmiech i rozejrzał się po pomieszczeniu z zamyśleniem. Skoro i tak już tu byli...
-Skoro udało nam się wymknąć z tej nudnej uczty, a ja przegrałem, to może masz może ochotę zwiedzić ze mną zamek? Mógłbym cię oprowadzić i wskazać wszystkie miejsca, które mogą cię zainteresować- zaproponował, postanawiając wykorzystać fakt, że są zupełnie sami. W normalnych okolicznościach jego wuj najpewniej wysłałby za nimi szwadron służących (w końcu cóż to za obyczaj, by para młoda spędzała wspólnie czas na osobności i to jeszcze przed ślubem!), jednak teraz przez mały pościg za Kaninem, nikt najpewniej nie wiedział gdzie dokładnie się znajdują.
-Oczywiście jeśli masz ochotę złamać ze mną kilka reguł.- przyznał z niemalże dziecięcą radością. W końcu przestał czuć się jakby udawał kogoś, kim nie jest. Na reszcie mógł stać się choć na chwilę sobą, z dala od oczu wuja, oceniającego spojrzenia Calistor i czujnych łypnięć rzucanych mu przez dworzan. Zamierzał więc to wykorzystać, by spędzić to popołudnie na tym wszystkim, co obiecał jej we własnych listach. Choć zwiedzenie lasu będzie musiało najpewniej zaczekać do jutra, to ogrody wciąż były dla nich otwarte i być może warto było wykorzystać ostatnie promienie zachodzącego słońca, by z przyjemnością począć obserwować wieczorną rosę, która pojawiła się na trawie i kwiatach.
Airund nie zważał jednak na to, że obecnie nie miał na sobie odpowiedniego odzienia. Zwierzę, które ścigał, skradło w końcu coś niezwykle cennego, a książę nie chciał by w jakiś sposób uszkodziło własność jego narzeczonej. Wciąż nie potrafił uwierzyć, że Calistor uczyniła coś tak nieroztropnego i w ten sposób nadszarpnęła dobre imię rodu Hanehrson. Czy sama nie zniżyła się do (jak to ujęła) poziomu dzikuski, w tak prymitywny sposób postanawiając narazić przedmioty nowoprzybyłej księżniczki na szwank? Do tego on i Renasta wciąż nie byli małżeństwem; oznaczało to więc, że każdy konflikt, który się między nimi pojawi może stać się przyczyną złamania pokoju między państwami i początkiem zbrojnego konfliktu. Gdyby księżniczka doniosła swojemu ojcu o tym, jak została potraktowana, ten zapewne nie pozwoliłby dłużej hańbić swojej córki. Dlatego należało jak najszybciej odebrać zagubiony przedmiot i zwrócić go do rąk własnych właścicielki, aby choć trochę oczyścić swój własny wizerunek i jednocześnie pomóc w odzyskaniu zguby.
Nie spodziewał się jednak, że Renasta również ruszy w pogoń za uciekinierem i ba! Nawet zaproponuje pewnego rodzaju rywalizację. Airund uśmiechnął się łagodnie, gdy dłonie księżniczki musnęły jego policzki, jednak po chwili z pewnym niezrozumieniem zerknął na dziewczynę, starając się rozszyfrować czym był ten tajemniczy „berek”, którego miał w tym momencie mieć. Co w ogóle znaczyło to słowo? Czy to był jakiś rodzaj dworskiej zabawy? Ale co w takim razie należało robić? Chwila konsternacji, w którą Renasta go wprawiła wystarczyła, by ta wysunęła się na prowadzenie. Słysząc jednak jej ciche śmiechy, poczuł się niesamowicie zachęcony by wziąć udział w tej małej rywalizacji. W pewnym momencie poczuł się nawet jak myśliwy; pełne skupienie na dziewczynie znajdującej się przed nim pozwoliło mu na odrzucenie zmęczenia i lekkiej zadyszki, a instynkt drapieżnika dodał mu sił, by nie tylko wyprzedzić, ale i pochwycić dziewczynę w swoje dłonie. Zaskoczył się jednak, bo wydała mu się nieco cięższa niż z początku wyglądała, do tego pojawiło się dziwne wrażenie, że w dotyku jej talia jest dużo szersza i lepiej zbudowana. To kazało mu się przez chwilę zastanowić, czy było to tylko wrażenie spowodowane adrenaliną, czy coś zupełnie innego, czego jeszcze w tym momencie nie był w stanie pojąć. Ostatecznie uznając jednak, że nie będzie się tym przejmował, krzyknął ciche „berek” i samemu począł ucieczkę. Nie zamierzał jednak grać tak czysto, jak Renasta myślała; korzystając z tego, że Kanin wpadł do pałacowej kuchni, w biegu sięgnął po marchewkę i korzystając z przewagi, poczekał, aż królik zmęczony lotem postanowi usiąść w jakimś dostępnym dla niego miejscu.
-Chodź do mnie malutki- powiedział spokojnie, gdy Kanin ostatecznie usadowił się na żyrandolu w skrzydle mieszkalnym i huśtając się na kandelabrze w lewo i w prawo, począł myszkować w zdobytej przez siebie rzeczy. Zainteresowany tak bardzo czymś, co znajdowało się w jej wnętrzu, niemalże cały wgramolił się do środka, wystawiając jedynie kilka lotek i swój własny omyk. Jednak słysząc nawoływanie, ciekawsko wystawił łepek ze zdobionej torby i chwilę wpatrywał się w pomarańczowe warzywo w dłoni Airunda.
-Chodź, nie zrobię ci krzywdy- zapewnił, jednak Kanin łypnął tylko na niego nieufnie, nie wiedząc, czy może mu zaufać. Marchewka wyraźnie go nęciła – w końcu była ulubionym przysmakiem tych zwierząt i księciu nie zdarzyło się jeszcze nigdy, by którykolwiek z Kaninów kiedykolwiek odmówił tego rarytasu. Działanie to poskutkowało, bo zwierzę zeskoczyło z żyrandolu na podłogę, jednak wyraźnie nieufne, skuliło się pod ścianą nie wiedząc czy podejście do mężczyzny będzie dla niego w pełni bezpieczne. Gdy drzwi do sali się otworzyły, królik spiął się, jeszcze bardziej wciskając się w kąt, wyraźnie przestraszony pojawieniem się drugiej osoby w pomieszczeniu.
Airund starał się poświęcić całą swoją uwagę schwytaniu zwierzęcia, jednak kątem oka zerknął na Renastę, która pojawiła się w sali chwilkę później. Po chwili zastanowienia ostatecznie uznał, że okazałby się niezwykłym gburem, gdyby ją zignorował i za wszelką cenę spróbował wygrać ich małą rywalizację. Dlatego też najostrożniej jak potrafił, przywołał ją do siebie skinieniem ręki tak, by podeszła do niego powoli i spokojnie.
-Wystaw proszę dłoń- powiedział, uśmiechając się do niej łagodnie i kładąc na wystawionej w jego stronie dłoni dziewczyny kilka kawałków marchewki. -Kaniny ją uwielbiają. Spróbuj do niego powoli podejść, tak żeby się nie spłoszył.- polecił, zachowując bezpieczną odległość i przypatrując się całej sytuacji. W końcu Kanin z początku nieufny, wyraźnie zainteresował się wyciągniętym w jego stronę warzywem i po chwili odważył się podejść do królewny i z zainteresowaniem najpierw obwąchał jej palce, a potem ze smakiem począł zajadać się marchewką.
-Świetnie ci poszło. Złapałaś go- przyznał Airund, ostrożnie zbliżając się do tej dwójki i sięgając po porzuconą obok torbę, którą Kanin już w ogóle się nie zainteresował. Wyraźnie zawartość sakwy nie była tak interesująca, jak marchewka, którą w tej chwili tak chętnie się zajadał.
-Musiał cię polubić. Niewytresowane rzadko podchodzą i pozwalają się pogłaskać- przyznał, posyłając Renaście łagodne spojrzenie i czując się w jakiś sposób dumny z tego, że jego przyszła narzeczona miała w sobie tak wiele ciepła i radości. Nie wyobrażał sobie przyszłości w towarzystwie wiecznie gburowatej żony. Ale teraz, gdy miał świadomość, że u jego boku stanie tak niesamowita kobieta, był gotów zgodzić się na to małżeństwo i być może z biegiem czasu zakochać się w niej. W głębi siebie bał się jednak, że ją skrzywdzi, że nie da jej tyle szczęścia co ktoś, kto potrafi rozkochiwać się w kobietach. Nawet jeśli bardzo się postara. Nie chciał jednak długo zastanawiać się nad tym. Spychając swoje wątpliwości w głąb siebie, posłał dziewczynie ciepły uśmiech i rozejrzał się po pomieszczeniu z zamyśleniem. Skoro i tak już tu byli...
-Skoro udało nam się wymknąć z tej nudnej uczty, a ja przegrałem, to może masz może ochotę zwiedzić ze mną zamek? Mógłbym cię oprowadzić i wskazać wszystkie miejsca, które mogą cię zainteresować- zaproponował, postanawiając wykorzystać fakt, że są zupełnie sami. W normalnych okolicznościach jego wuj najpewniej wysłałby za nimi szwadron służących (w końcu cóż to za obyczaj, by para młoda spędzała wspólnie czas na osobności i to jeszcze przed ślubem!), jednak teraz przez mały pościg za Kaninem, nikt najpewniej nie wiedział gdzie dokładnie się znajdują.
-Oczywiście jeśli masz ochotę złamać ze mną kilka reguł.- przyznał z niemalże dziecięcą radością. W końcu przestał czuć się jakby udawał kogoś, kim nie jest. Na reszcie mógł stać się choć na chwilę sobą, z dala od oczu wuja, oceniającego spojrzenia Calistor i czujnych łypnięć rzucanych mu przez dworzan. Zamierzał więc to wykorzystać, by spędzić to popołudnie na tym wszystkim, co obiecał jej we własnych listach. Choć zwiedzenie lasu będzie musiało najpewniej zaczekać do jutra, to ogrody wciąż były dla nich otwarte i być może warto było wykorzystać ostatnie promienie zachodzącego słońca, by z przyjemnością począć obserwować wieczorną rosę, która pojawiła się na trawie i kwiatach.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Oszukaniec! Wykorzystywał bezczelnie jego wyborny humor i swoją przewagę – tak w sile jak i znajomości zamku! Jakim prawem on był taki szybki!? Ani się wróżek obrócił, a ten już był za nim, już go łapał i wyprzedzał! Czy poczuł różnicę dotykając go? A kogo obchodziła jakaś iluzja w momencie gdy on z taki kretesem przegrywał!? Musiał uratować swój nadszarpnięty honor i przyspieszając, wykorzystując skrzydła, zwinność i elastyczne ciało, próbował go jeszcze dorwać. Niestety! Tak książę jak i latająca puchata kuleczka zniknęły mu z oczu w momencie gdy korytarz mnożył się i dzielił na węższe przejścia prowadzące w głąb posiadłości. Przeklął sobie pod nosem, kopnął niczemu niewinną ścianę po czym kręcąc się dookoła swojej osi nasłuchiwał. Nic to jednak nie działo przez co musiał użyć magii.
Stając nieco szerzej wyciągnął ręce przed siebie z dłońmi skierowanymi w stronę podłogi. Jego skrzydła zafalowały po to by dookoła niego zaczął wznosić się delikatnie złoty pyłek. Ten po chwili zaczął tworzyć kształty, niewyraźne zwierzęcia oraz księcia, bardzo wyraźny jego torby pochwyconej przez małego porywacza. Na chwilę obecną stworzone z pyłu postaci stały w miejscu. On rozglądając się czy nadal był sam obszedł postaci i przyglądając się przez chwilę oczom swego narzeczonego uśmiechnął się delikatnie do siebie. „Będzie dobrze, jesteś dobrą osobą mój książę.” Pokrzepił się na duchu po czym pozwolił całości „nagrania” ruszyć. Postać obejrzała się jeszcze raz za siebie po czym zwróciła swe spojrzenie w pełni na stworzenie. Jej kroki kierowały się korytarzem w stronę jednych, zużytych już drewnianych drzwi po czym wpadając w nie – nie mogąc samodzielnie ich otworzyć – pył rozpadł się by leniwie rozsypać na ziemi.
„Ha!” Pomyślał. „Tu Cię mam!” Wpadł do środka niczym rozpoczynająca swe spustoszenie burza i zamarł od razu na wejściu widząc scenę tak uroczą i niewinną w swym istnieniu, że jego serce zadrżało. Słodka puszysta kuleczka siedziała pod ścianą, owijając się ogonem i nieufnie łypiąc to na księcia to na niego. Najbardziej jednak kusiło warzywo znajdujące się w dłoni Airunda na które i on zwrócił uwagę. Jednocześnie był to błąd który prawie kosztował go kolejne targnięcie serca. Blondyn wydawał się taki spokojny, tak ciepło nastawiony do zwierząt, o zwyczajnie dobrym sercu! Topniał na widok takiej dbałości o stworzonko tak kruche w swoim istnieniu, że silniejszy uścisk smoka mógłby pozbawić je tchu.
- Mój Panie. – Uciekło mu spomiędzy ust podobnie jak błogi uśmiech nieśmiało wkradający się na jego wargi. Ukłonił się przed nim delikatnie nie pamiętając o „zmianie płci”, a gdy został poproszony o zbliżenie się, płynnie jak nimfa po tafli wody poszedł żeby zaraz koło niego kucnąć.
- A to mały gagatek! Ciekawe co mu tam tak zasmakowało… – Szepnął, a gdy ujęty został za dłoń musiał chwilowo wstrzymać oddech. Ciepłe dłonie już któryś raz dzisiaj dodawały mu otuchy i musiał przyznać, robiły to wybornie dobrze. Z przyjemnością więc spotkał się z nim spojrzeniem i trwając tak zdecydowanie za długą chwilę, dopiero czując skubanie na dłoni ponownie zwrócił uwagę na zwierzaka. Przesłodka mała kuleczka dorwała się do kawałka marchewki i musiała wyczuć jego magnetyzm bo zaraz zaczęła domagać się drapania za długim uszkiem. Tego oczywiście nie miał zamiaru mu żałować i zaraz przystępując do delikatnej pieszczoty podparł brodę na przedramieniu ręki którą oparł o kolana kuląc się nieco w sobie.
- Rozumiem, że w takim wypadku mogę go sobie wziąć? – Zażartował nie spodziewając się, że tak samo książę jak i zwierzak wezmą to sobie do serca. Królik bowiem zaraz wskoczył na jedno jego ramię, a gdy on odzyskał do swoich dłoni torbę, przerzucił ją przez to niezajęte będąc obładowanym niczym przysłowiowy osioł. Nie przejmował się tym jednak szczególnie i zaraz gładząc nosek kuleczki wziął więcej plasterków marchewki żeby brzuszek nowego podopiecznego rozpieścić podczas… jak się zaraz okazało zaproponowanego spaceru!
- Uważam, że kategorycznie wygrałeś, w końcu Ty pochwyciłeś tego młodego dżentelmena. – Obruszył się nieco na zdecydowanie nie docenianie swojego wkładu w zabawę. Ba! Wygrał w tak świetnym stylu, że jego nadszarpnięta duma nawet aż tak nie bolała.
- Jeżeli mam być szczera chętnie zejdę z oczu całej dworskiej świcie. Czuję się jak egzotyczne zwierzę wystawione na pokaz. I chyba… nie wszystkim przypadłam do gustu. - Zauważył apropo księżniczki która nie pałała do niego sympatią chociaż po nim spływało to jak po przysłowiowej kaczce. Miał zamiar być bowiem dla niej miły niezależnie od prób zgnębienia go, a gdy przyjdzie czas wdroży swoją zemstę! Jeszcze nie wiedział w prawdzie jaką ale jeżeli ktoś się bardzo chciałby postarać – a ona na taką wyglądała – to można było doświadczyć tej brzydkiej strony jego charakteru: zawistnej i nieobliczalnej.
- Spacer byłby idealny w ramach pierwszej złamanej zasady. – Zapewnił nie mogąc przestać się do niego uśmiechać, a gdy zaproponowano mu książęcy łokieć, chętnie go objął czując ciarki na plecach na wyraźnie rysujące się mięśnie. Niezwykła przyjemność i wyraźna różnica między nimi! Owszem, on do tłuściochów nie należał ale jedynie delikatnie zarysowany brzuch wskazywał na większą elastyczność niżeli rzeczywiście siłę. No i tak, bardzo mu się kontrast w porównaniu ze swoją sylwetką podobał.
Pozwalając się poprowadzić w stronę pięknych ogrodów zmarszczył delikatnie oczy po czym podniósł badawcze spojrzenie na profil blondyna. Gdy ten nieco zdziwiony nawiązał z nim spojrzenie Ren uśmiechnął się do niego niczym szczeniaczek i pytając czy wybaczy mu „zachowanie dzikusa” pozbył się swoich butów stąpając bosymi stopami po chłodnej trawie. Jakie to było błogie uczucie! Wreszcie móc się zrelaksować.
- Prawie przyrosłam… – Zażartował w gwoli wyjaśnienia, a słysząc cichy śmiech wrócił do obejmowania silnego ramienia i leniwego spaceru. – Jesteś bardzo rozczarowany? Czy chociaż odrobinę spodziewałeś się, że przyniosę ze sobą chaos i latające warzywa? – Zagaił rozmowę bardzo ciekaw czy jego iluzja chociaż w drobnym stopniu odpowiadała gustowi Airunda. W obecnej chwili wręcz pragnął jego akceptacji przez co patrzył na niego nieco nieśmiało. – Wybacz mi też, że jestem do Ciebie taka śmiała ale tak wiele dni spędziłam na myśleniu tylko o Tobie. Chciałam żebyśmy się dogadali, a w chwili gdy Cię zobaczyłam i Ty nie byłeś kompletnie zniesmaczony, nadzieja wybuchła jak słonecznik czujący poranne słońce. – Dodał nie krępując się. Chowając maniery i ogładę. Chciał być z nim szczery i chciał się dać poznać: on, najbardziej opiekuńcza istota w królestwie która za nic miała słowne konwenanse, rzucała wszystko co jej na sercu leżało prosto w swojego rozmówcę.
- Myślisz, że będziemy mogli jeść razem śniadania? Bardzo nie lubię jadać sama… – Poza opiekuńczością był jednak wielką paplą i czasem trzeba było go hamować w tych wielkich planach i tysiącu tematów na raz. Szczególnie gdy przy tym się zapędzał i coraz mocniej naruszał jego fizyczność – tym razem zaciskając dłoń na jego palcach.
Stając nieco szerzej wyciągnął ręce przed siebie z dłońmi skierowanymi w stronę podłogi. Jego skrzydła zafalowały po to by dookoła niego zaczął wznosić się delikatnie złoty pyłek. Ten po chwili zaczął tworzyć kształty, niewyraźne zwierzęcia oraz księcia, bardzo wyraźny jego torby pochwyconej przez małego porywacza. Na chwilę obecną stworzone z pyłu postaci stały w miejscu. On rozglądając się czy nadal był sam obszedł postaci i przyglądając się przez chwilę oczom swego narzeczonego uśmiechnął się delikatnie do siebie. „Będzie dobrze, jesteś dobrą osobą mój książę.” Pokrzepił się na duchu po czym pozwolił całości „nagrania” ruszyć. Postać obejrzała się jeszcze raz za siebie po czym zwróciła swe spojrzenie w pełni na stworzenie. Jej kroki kierowały się korytarzem w stronę jednych, zużytych już drewnianych drzwi po czym wpadając w nie – nie mogąc samodzielnie ich otworzyć – pył rozpadł się by leniwie rozsypać na ziemi.
„Ha!” Pomyślał. „Tu Cię mam!” Wpadł do środka niczym rozpoczynająca swe spustoszenie burza i zamarł od razu na wejściu widząc scenę tak uroczą i niewinną w swym istnieniu, że jego serce zadrżało. Słodka puszysta kuleczka siedziała pod ścianą, owijając się ogonem i nieufnie łypiąc to na księcia to na niego. Najbardziej jednak kusiło warzywo znajdujące się w dłoni Airunda na które i on zwrócił uwagę. Jednocześnie był to błąd który prawie kosztował go kolejne targnięcie serca. Blondyn wydawał się taki spokojny, tak ciepło nastawiony do zwierząt, o zwyczajnie dobrym sercu! Topniał na widok takiej dbałości o stworzonko tak kruche w swoim istnieniu, że silniejszy uścisk smoka mógłby pozbawić je tchu.
- Mój Panie. – Uciekło mu spomiędzy ust podobnie jak błogi uśmiech nieśmiało wkradający się na jego wargi. Ukłonił się przed nim delikatnie nie pamiętając o „zmianie płci”, a gdy został poproszony o zbliżenie się, płynnie jak nimfa po tafli wody poszedł żeby zaraz koło niego kucnąć.
- A to mały gagatek! Ciekawe co mu tam tak zasmakowało… – Szepnął, a gdy ujęty został za dłoń musiał chwilowo wstrzymać oddech. Ciepłe dłonie już któryś raz dzisiaj dodawały mu otuchy i musiał przyznać, robiły to wybornie dobrze. Z przyjemnością więc spotkał się z nim spojrzeniem i trwając tak zdecydowanie za długą chwilę, dopiero czując skubanie na dłoni ponownie zwrócił uwagę na zwierzaka. Przesłodka mała kuleczka dorwała się do kawałka marchewki i musiała wyczuć jego magnetyzm bo zaraz zaczęła domagać się drapania za długim uszkiem. Tego oczywiście nie miał zamiaru mu żałować i zaraz przystępując do delikatnej pieszczoty podparł brodę na przedramieniu ręki którą oparł o kolana kuląc się nieco w sobie.
- Rozumiem, że w takim wypadku mogę go sobie wziąć? – Zażartował nie spodziewając się, że tak samo książę jak i zwierzak wezmą to sobie do serca. Królik bowiem zaraz wskoczył na jedno jego ramię, a gdy on odzyskał do swoich dłoni torbę, przerzucił ją przez to niezajęte będąc obładowanym niczym przysłowiowy osioł. Nie przejmował się tym jednak szczególnie i zaraz gładząc nosek kuleczki wziął więcej plasterków marchewki żeby brzuszek nowego podopiecznego rozpieścić podczas… jak się zaraz okazało zaproponowanego spaceru!
- Uważam, że kategorycznie wygrałeś, w końcu Ty pochwyciłeś tego młodego dżentelmena. – Obruszył się nieco na zdecydowanie nie docenianie swojego wkładu w zabawę. Ba! Wygrał w tak świetnym stylu, że jego nadszarpnięta duma nawet aż tak nie bolała.
- Jeżeli mam być szczera chętnie zejdę z oczu całej dworskiej świcie. Czuję się jak egzotyczne zwierzę wystawione na pokaz. I chyba… nie wszystkim przypadłam do gustu. - Zauważył apropo księżniczki która nie pałała do niego sympatią chociaż po nim spływało to jak po przysłowiowej kaczce. Miał zamiar być bowiem dla niej miły niezależnie od prób zgnębienia go, a gdy przyjdzie czas wdroży swoją zemstę! Jeszcze nie wiedział w prawdzie jaką ale jeżeli ktoś się bardzo chciałby postarać – a ona na taką wyglądała – to można było doświadczyć tej brzydkiej strony jego charakteru: zawistnej i nieobliczalnej.
- Spacer byłby idealny w ramach pierwszej złamanej zasady. – Zapewnił nie mogąc przestać się do niego uśmiechać, a gdy zaproponowano mu książęcy łokieć, chętnie go objął czując ciarki na plecach na wyraźnie rysujące się mięśnie. Niezwykła przyjemność i wyraźna różnica między nimi! Owszem, on do tłuściochów nie należał ale jedynie delikatnie zarysowany brzuch wskazywał na większą elastyczność niżeli rzeczywiście siłę. No i tak, bardzo mu się kontrast w porównaniu ze swoją sylwetką podobał.
Pozwalając się poprowadzić w stronę pięknych ogrodów zmarszczył delikatnie oczy po czym podniósł badawcze spojrzenie na profil blondyna. Gdy ten nieco zdziwiony nawiązał z nim spojrzenie Ren uśmiechnął się do niego niczym szczeniaczek i pytając czy wybaczy mu „zachowanie dzikusa” pozbył się swoich butów stąpając bosymi stopami po chłodnej trawie. Jakie to było błogie uczucie! Wreszcie móc się zrelaksować.
- Prawie przyrosłam… – Zażartował w gwoli wyjaśnienia, a słysząc cichy śmiech wrócił do obejmowania silnego ramienia i leniwego spaceru. – Jesteś bardzo rozczarowany? Czy chociaż odrobinę spodziewałeś się, że przyniosę ze sobą chaos i latające warzywa? – Zagaił rozmowę bardzo ciekaw czy jego iluzja chociaż w drobnym stopniu odpowiadała gustowi Airunda. W obecnej chwili wręcz pragnął jego akceptacji przez co patrzył na niego nieco nieśmiało. – Wybacz mi też, że jestem do Ciebie taka śmiała ale tak wiele dni spędziłam na myśleniu tylko o Tobie. Chciałam żebyśmy się dogadali, a w chwili gdy Cię zobaczyłam i Ty nie byłeś kompletnie zniesmaczony, nadzieja wybuchła jak słonecznik czujący poranne słońce. – Dodał nie krępując się. Chowając maniery i ogładę. Chciał być z nim szczery i chciał się dać poznać: on, najbardziej opiekuńcza istota w królestwie która za nic miała słowne konwenanse, rzucała wszystko co jej na sercu leżało prosto w swojego rozmówcę.
- Myślisz, że będziemy mogli jeść razem śniadania? Bardzo nie lubię jadać sama… – Poza opiekuńczością był jednak wielką paplą i czasem trzeba było go hamować w tych wielkich planach i tysiącu tematów na raz. Szczególnie gdy przy tym się zapędzał i coraz mocniej naruszał jego fizyczność – tym razem zaciskając dłoń na jego palcach.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Airund nie ukrywał swojego zaskoczenia całą tą sytuacją. Choć już od samego początku Kanin wykazywał wyraźne zainteresowanie przedmiotami należącymi do Renasty, niespotykanym było, że tak łatwo pozwolił się pochwycić, a zupełnie niezwykłym, że tak chętnie i z takim zadowoleniem pozwolił się głaskać i sam się tego dotyku upominał. Księżniczka naprawdę musiała mieć jakieś nadnaturalne zdolności! Właściwie teraz Airund złapał się na myślach, że praktycznie nie znał kultury swojej przyszłej małżonki. Choć starał się dowiedzieć najwięcej jak potrafił,
w jego pamięci zachowały się jedynie fakty, że księżniczka była przedstawicielką bardziej magicznej rasy od niego i miała z magią znacznie lepsze powiązania niż każdy z Drakonisów. Poniekąd Airund żywił w tym ogromną nadzieję – choć o swoim sekrecie nie powiedział nikomu, czuł przeogromny wstyd, że w jakiś sposób zawodzi swoją partnerkę swoją „niemagicznością” i miał szczególną nadzieję, że Renasta pomoże mu znaleźć sposób, by ten stan w zupełności zmienić.
-Twoja torba pachnie ziołami, pani.- odpowiedział, oddając przedmiot kobiecie i uśmiechając się bardzo łagodnie, rozczulony widokiem, który właśnie rozgrywał się tuż przed jego oczami.
-Być może są tam takie, które Kaniny bardzo lubią. Ten został złapany niedawno i jeszcze nie został wytresowany.- przyznał, w gruncie rzeczy ciesząc się z tego obrotu spraw. Choć Kaniny zwykle hodowano i tresowano od pierwszych tygodni życia, tak tego i kilka innych schwytano podczas ostatniego polowania. Dzikie Kaniny trudno było okiełznać i choć wuj Folmar był stanowczo przeciwny, tak waga, którą niosło ze sobą oswojenie ich, czyniła posiadacza człowiekiem honoru – do którego przecież w tym kraju przykładano najwyższą wagę. Airund być może w swoim nieco dziecięcym usposobieniu i odrobinie arogancji, postanowił podjąć wyzwanie, jednak nim zdążył przystąpić do tresury, Calistor znalazła dla Kaninów zupełnie inne zastosowanie. Po swoim wybryku, Kanin najprawdopodobniej pożegnałby się z własnym życiem, a z jego futerka wykonanoby rękawiczki, które księżniczka otrzymałaby w ramach rekompensaty. Niewielka jak za zniszczony dobytek, ale wystarczająco dotkliwa, by przypadła wszystkim Smokom do gustu. Jeśli jednak księżniczka zamierzała go zatrzymać, należało uszanować tą decyzję. I Airund był za to bardzo wdzięczny.
-A więc należy do ciebie. Jeśli uważasz, że potrafisz się nim zaopiekować, nie widzę żadnych przeszkód, byś mogła nazywać go swoim. – w zasadzie nie chodziło tylko o ocalenie życia niewinnemu zwierzęciu – Airund widział w tym kolejne okazje do spotkania.
Ktoś musiał pokazać Renaście w jaki sposób wytresować nowego podopiecznego, jak o niego dbać i w jakich sytuacjach zwierzątko to może być przydatne. W głowie Renasta zrodził się również pomysł tajnego przesyłania wiadomości – obawiał się, że król do czasu ceremonii zaślubin
będzie starał się ograniczać wspólny czas narzeczonych do minimum. Dobry obyczaj nie godził przecież, by niezaślubieni przebywali ze sobą więcej czasu niż było to konieczne – dopiero po ślubie mieli się nacieszyć sobą, tak samo dopiero po ślubie uczucia miały rozkwitnąć niczym najpiękniejsze kwiaty. Airund szanował tą tradycję, jednak jednocześnie wiedział, że nie wytrzyma ani dnia bez chwili rozmowy z dziewczyną. Nawet jeśli miałoby być to jedynie za pośrednictwem listów, które dyskretnie przenosiłby mały kłębek białego futra.
-Stanowczo odmawiam. Schwytanie rozumiem przez złapanie w dłonie. A ty właśnie to zrobiłaś.- zapewnił z ciepłem. Nie chcąc jednak wywołać jakiegoś konfliktu, zaśmiał się cicho, wpatrując w śliczne oczy Renasty i po chwili udawanego namysłu kiwnął głową.
-Albo możemy uznać, że oboje przyczyniliśmy się do odzyskania zguby i ogłosić remis.- przyznał z wyraźną radością w głosie. Nie wiedział dlaczego, ale im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym bardziej miał wrażenie że może widzieć w Renaście kogoś, komu może bez przeszkód zaufać i kogo darzy szczerą sympatią. Nie była to miłość – prawdę mówiąc nie był pewien, czy byłby w stanie się w niej zakochać; Wahał się również, czy powinien grać i udawać zakochanego, czy być może powinien wyznać jej bolesną prawdę. Obawiał się, że wywoła tym ogromny konflikt, że nie tylko Renasta, ale cały kraj znienawidzi go za jego wyznanie. Nie chciał jednak jej oszukiwać, nie chciał dawać jej głupich nadziei, że być może kiedyś zmieni swoje upodobania i pokocha ją tak, jak mężczyzna kocha najpiękniejszą kobietę. Musiał powiedzieć jej to jeszcze przed ślubem, jednak wciąż było za wcześnie. Nie wybadał jeszcze jakich reakcji mógłby się po niej spodziewać, dlatego też postanowił póki co zaprzyjaźnić się z nią i zbudować nić porozumienia. Jeszcze przyjdzie czas na uzewnętrznienie się. Z resztą, kto wie? Być może pewne nieco męskie cechy i zachowania Renasty sprawią, że dużo łatwiej będzie mu się do niej przywiązać?
-Smoki są dość... zatwardziałe jeśli chodzi o przybyszów z innych krain. Zwłaszcza jeśli należą oni do obcej, magicznej rasy. Przykro mi, że tak się poczułaś. Starałem się przygotować ich na Twoje przybycie najlepiej, jak tylko potrafiłem.- przyznał ze skruchą, faktycznie samemu odczuwając tą dziwaczną atmosferę panującą w całym pałacu. O ile ciekawskie spojrzenia żołnierzy jeszcze rozumiał (w końcu byli oni dużo prostszymi osobami od rodu królewskiego i ministrów i nie oczekiwano od nich zbyt wiele dworskiej ogłady), tak bardzo zawiódł się zachowaniem Calistor i ministrów, którzy raz po raz rzucali Renaście oceniające spojrzenia.
-I po stokroć przepraszam Cię za moją krewną. Obawiam się, że Calistor czuje się zazdrosna, że na dworze zjawiła się tak piękna kobieta jak Ty, moja Pani. Obawia się, że przyćmisz ją swoim blaskiem... i właściwie słusznie, bo właśnie to uczyniłaś. Nie ma jednak racji co do Ciebie i choć może nie powinienem tego mówić, cieszę się, że zachowujesz się tak otwarcie i radośnie. Być może w końcu w tym pałacu zjawi się ktoś, kto nie jest sztywny jak wykrochmalony surdut.- przyznał z radością w głosie i uzyskawszy zgodę na krótką przechadzkę, użyczył księżniczce swojego ramienia i poprowadził ją w stronę królewskich ogrodów przyległych do pałacu. Nie były one zbyt wielkie – właściwie Folmar nie przykładał wagi do roślin znajdujących się w pobliżu zamku, a same ogrody zostały założone na inicjatywę Sirelli – matki Airunda. Niestety po śmierci królowej, ogrody zostały nieco zaniedbane. Wciąż jednak potrafiły wzruszyć swoim pięknem i zapachem kwitnących kwiatów. Na prośbę Calistor zagospodarowano część ogrodów, w której postawiono niewielką szklarnię. To tam rosły zioła, z których następnie wykonywano lekarstwa i mikstury. Tam też często urzędował Veiron, nadworny mag, który od niepamiętnych czasów opiekował się Airundem i jego przypadłością.
Nim jednak zaczął opowiadać o całym tym miejscu (i być może zaprowadzić księżniczkę do niewielkiego labiryntu, w którym kiedyś w czasach, gdy jeszcze urządzano huczne uczty, zakochani gubili się i odnajdywali, uciekając od towarzystwa i pragnąc dla siebie cichego kąta), ze zdziwieniem zerknął na księżniczkę, która zachowała się w tak niesamowicie odmienny dla niego sposób. Nie spodziewał się takiego zachowania, ale jednocześnie sprawiło ono, że sympatia do dziewczyny jeszcze bardziej w nim wzrosła. Pokręcił więc tylko lekko głową, gdy księżniczka wspomniała coś o zachowywaniu się jak dzikus. Calistor naprawdę przesadziła i Renasta nie powinna brać sobie do serca słów wypowiedzianych w złości.
-Byłbym głupi, gdybym był Tobą rozczarowany. Oczywiście nie twierdzę, że jestem mądry, ale chyba jeszcze nie jest ze mną całkiem źle.- żart znacznie lepiej brzmiał w jego głowie, więc zaśmiał się na to tylko niezręcznie, starając się nie wypaść na kogoś kompletnie bez ogłady, albo kogoś sztywnego i pretensjonalnego. -To miejsce potrzebuje takiej odrobiny chaosu. Sama widzisz jak to wygląda. Chciałbym to wszystko zmienić... sprawić, żeby to miejsce w końcu odżyło, znów stało się radosne, pełne balów, uczt. Żeby ogrody znów zapełniły się kwiatami, błonia rycerzami zmagającymi się na turniejach. Ten pałac był kiedyś zupełnie innym miejscem... Teraz mam wrażenie, jakby całe to miejsce, mimo wiosny wciąż było skute lodem.- westchnął, nie spodziewając się, że jego serce w końcu weźmie górę i wyrzuci z siebie tych kilka słów tak zupełnie bezpośrednio. Wpatrzył się w profil dziewczyny, starając się odszukać w jej twarzy choć odrobinę zrozumienia i zapewnienia, że jego osąd jest słuszny. Potrzebował kogoś, kto go zrozumie, kto pomoże mu odmienić cały ten kraj. I miał nadzieję, że ta osoba właśnie stoi u jego boku.
-Chyba oboje jesteśmy względem siebie bardzo śmiali.- skwitował słowa dziewczyny, okraszając je przyjaznym i pełnym ciepła uśmiechem. W końcu od chwili ich pierwszego spotkania, oboje nie zachowywali się jak na książęcą parę przystało. Oboje śmiali się, okazywali sobie całe wachlarze emocji, a na domiar złego właśnie teraz łamali przynajmniej kilka zasad, co najwidoczniej żadnemu z nich wcale a wcale nie przeszkadzało.
-O ile mi wiadomo, król zezwolił nam jadać razem. Jednak wedle tradycji na tym nasze spotkania powinny się kończyć. Dlatego też pomyślałem... że może moglibyśmy wykorzystać Twojego pupila do przenoszenia informacji?- zagadnął, z wyraźnym ciepłem w głosie
i jakąś taką nutką tajemnicy. W końcu proponował jej właśnie coś, przez co oboje mogli mieć naprawdę spore kłopoty. Gdyby tylko ktoś dowiedział się o pomyśle konwersacji za pomocą Kanina, najpewniej wybuchłby przeogromny skandal. A Airund uwielbiał taki dreszczyk emocji.
-Oczywiście jeśli ty również nie jesteś mną rozczarowana i nie zamierzasz niepostrzeżenie uciec z pałacu pod osłoną nocy. Jeśli chcesz uciekać, daj mi znać. Chętnie ucieknę razem z Tobą.
w jego pamięci zachowały się jedynie fakty, że księżniczka była przedstawicielką bardziej magicznej rasy od niego i miała z magią znacznie lepsze powiązania niż każdy z Drakonisów. Poniekąd Airund żywił w tym ogromną nadzieję – choć o swoim sekrecie nie powiedział nikomu, czuł przeogromny wstyd, że w jakiś sposób zawodzi swoją partnerkę swoją „niemagicznością” i miał szczególną nadzieję, że Renasta pomoże mu znaleźć sposób, by ten stan w zupełności zmienić.
-Twoja torba pachnie ziołami, pani.- odpowiedział, oddając przedmiot kobiecie i uśmiechając się bardzo łagodnie, rozczulony widokiem, który właśnie rozgrywał się tuż przed jego oczami.
-Być może są tam takie, które Kaniny bardzo lubią. Ten został złapany niedawno i jeszcze nie został wytresowany.- przyznał, w gruncie rzeczy ciesząc się z tego obrotu spraw. Choć Kaniny zwykle hodowano i tresowano od pierwszych tygodni życia, tak tego i kilka innych schwytano podczas ostatniego polowania. Dzikie Kaniny trudno było okiełznać i choć wuj Folmar był stanowczo przeciwny, tak waga, którą niosło ze sobą oswojenie ich, czyniła posiadacza człowiekiem honoru – do którego przecież w tym kraju przykładano najwyższą wagę. Airund być może w swoim nieco dziecięcym usposobieniu i odrobinie arogancji, postanowił podjąć wyzwanie, jednak nim zdążył przystąpić do tresury, Calistor znalazła dla Kaninów zupełnie inne zastosowanie. Po swoim wybryku, Kanin najprawdopodobniej pożegnałby się z własnym życiem, a z jego futerka wykonanoby rękawiczki, które księżniczka otrzymałaby w ramach rekompensaty. Niewielka jak za zniszczony dobytek, ale wystarczająco dotkliwa, by przypadła wszystkim Smokom do gustu. Jeśli jednak księżniczka zamierzała go zatrzymać, należało uszanować tą decyzję. I Airund był za to bardzo wdzięczny.
-A więc należy do ciebie. Jeśli uważasz, że potrafisz się nim zaopiekować, nie widzę żadnych przeszkód, byś mogła nazywać go swoim. – w zasadzie nie chodziło tylko o ocalenie życia niewinnemu zwierzęciu – Airund widział w tym kolejne okazje do spotkania.
Ktoś musiał pokazać Renaście w jaki sposób wytresować nowego podopiecznego, jak o niego dbać i w jakich sytuacjach zwierzątko to może być przydatne. W głowie Renasta zrodził się również pomysł tajnego przesyłania wiadomości – obawiał się, że król do czasu ceremonii zaślubin
będzie starał się ograniczać wspólny czas narzeczonych do minimum. Dobry obyczaj nie godził przecież, by niezaślubieni przebywali ze sobą więcej czasu niż było to konieczne – dopiero po ślubie mieli się nacieszyć sobą, tak samo dopiero po ślubie uczucia miały rozkwitnąć niczym najpiękniejsze kwiaty. Airund szanował tą tradycję, jednak jednocześnie wiedział, że nie wytrzyma ani dnia bez chwili rozmowy z dziewczyną. Nawet jeśli miałoby być to jedynie za pośrednictwem listów, które dyskretnie przenosiłby mały kłębek białego futra.
-Stanowczo odmawiam. Schwytanie rozumiem przez złapanie w dłonie. A ty właśnie to zrobiłaś.- zapewnił z ciepłem. Nie chcąc jednak wywołać jakiegoś konfliktu, zaśmiał się cicho, wpatrując w śliczne oczy Renasty i po chwili udawanego namysłu kiwnął głową.
-Albo możemy uznać, że oboje przyczyniliśmy się do odzyskania zguby i ogłosić remis.- przyznał z wyraźną radością w głosie. Nie wiedział dlaczego, ale im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym bardziej miał wrażenie że może widzieć w Renaście kogoś, komu może bez przeszkód zaufać i kogo darzy szczerą sympatią. Nie była to miłość – prawdę mówiąc nie był pewien, czy byłby w stanie się w niej zakochać; Wahał się również, czy powinien grać i udawać zakochanego, czy być może powinien wyznać jej bolesną prawdę. Obawiał się, że wywoła tym ogromny konflikt, że nie tylko Renasta, ale cały kraj znienawidzi go za jego wyznanie. Nie chciał jednak jej oszukiwać, nie chciał dawać jej głupich nadziei, że być może kiedyś zmieni swoje upodobania i pokocha ją tak, jak mężczyzna kocha najpiękniejszą kobietę. Musiał powiedzieć jej to jeszcze przed ślubem, jednak wciąż było za wcześnie. Nie wybadał jeszcze jakich reakcji mógłby się po niej spodziewać, dlatego też postanowił póki co zaprzyjaźnić się z nią i zbudować nić porozumienia. Jeszcze przyjdzie czas na uzewnętrznienie się. Z resztą, kto wie? Być może pewne nieco męskie cechy i zachowania Renasty sprawią, że dużo łatwiej będzie mu się do niej przywiązać?
-Smoki są dość... zatwardziałe jeśli chodzi o przybyszów z innych krain. Zwłaszcza jeśli należą oni do obcej, magicznej rasy. Przykro mi, że tak się poczułaś. Starałem się przygotować ich na Twoje przybycie najlepiej, jak tylko potrafiłem.- przyznał ze skruchą, faktycznie samemu odczuwając tą dziwaczną atmosferę panującą w całym pałacu. O ile ciekawskie spojrzenia żołnierzy jeszcze rozumiał (w końcu byli oni dużo prostszymi osobami od rodu królewskiego i ministrów i nie oczekiwano od nich zbyt wiele dworskiej ogłady), tak bardzo zawiódł się zachowaniem Calistor i ministrów, którzy raz po raz rzucali Renaście oceniające spojrzenia.
-I po stokroć przepraszam Cię za moją krewną. Obawiam się, że Calistor czuje się zazdrosna, że na dworze zjawiła się tak piękna kobieta jak Ty, moja Pani. Obawia się, że przyćmisz ją swoim blaskiem... i właściwie słusznie, bo właśnie to uczyniłaś. Nie ma jednak racji co do Ciebie i choć może nie powinienem tego mówić, cieszę się, że zachowujesz się tak otwarcie i radośnie. Być może w końcu w tym pałacu zjawi się ktoś, kto nie jest sztywny jak wykrochmalony surdut.- przyznał z radością w głosie i uzyskawszy zgodę na krótką przechadzkę, użyczył księżniczce swojego ramienia i poprowadził ją w stronę królewskich ogrodów przyległych do pałacu. Nie były one zbyt wielkie – właściwie Folmar nie przykładał wagi do roślin znajdujących się w pobliżu zamku, a same ogrody zostały założone na inicjatywę Sirelli – matki Airunda. Niestety po śmierci królowej, ogrody zostały nieco zaniedbane. Wciąż jednak potrafiły wzruszyć swoim pięknem i zapachem kwitnących kwiatów. Na prośbę Calistor zagospodarowano część ogrodów, w której postawiono niewielką szklarnię. To tam rosły zioła, z których następnie wykonywano lekarstwa i mikstury. Tam też często urzędował Veiron, nadworny mag, który od niepamiętnych czasów opiekował się Airundem i jego przypadłością.
Nim jednak zaczął opowiadać o całym tym miejscu (i być może zaprowadzić księżniczkę do niewielkiego labiryntu, w którym kiedyś w czasach, gdy jeszcze urządzano huczne uczty, zakochani gubili się i odnajdywali, uciekając od towarzystwa i pragnąc dla siebie cichego kąta), ze zdziwieniem zerknął na księżniczkę, która zachowała się w tak niesamowicie odmienny dla niego sposób. Nie spodziewał się takiego zachowania, ale jednocześnie sprawiło ono, że sympatia do dziewczyny jeszcze bardziej w nim wzrosła. Pokręcił więc tylko lekko głową, gdy księżniczka wspomniała coś o zachowywaniu się jak dzikus. Calistor naprawdę przesadziła i Renasta nie powinna brać sobie do serca słów wypowiedzianych w złości.
-Byłbym głupi, gdybym był Tobą rozczarowany. Oczywiście nie twierdzę, że jestem mądry, ale chyba jeszcze nie jest ze mną całkiem źle.- żart znacznie lepiej brzmiał w jego głowie, więc zaśmiał się na to tylko niezręcznie, starając się nie wypaść na kogoś kompletnie bez ogłady, albo kogoś sztywnego i pretensjonalnego. -To miejsce potrzebuje takiej odrobiny chaosu. Sama widzisz jak to wygląda. Chciałbym to wszystko zmienić... sprawić, żeby to miejsce w końcu odżyło, znów stało się radosne, pełne balów, uczt. Żeby ogrody znów zapełniły się kwiatami, błonia rycerzami zmagającymi się na turniejach. Ten pałac był kiedyś zupełnie innym miejscem... Teraz mam wrażenie, jakby całe to miejsce, mimo wiosny wciąż było skute lodem.- westchnął, nie spodziewając się, że jego serce w końcu weźmie górę i wyrzuci z siebie tych kilka słów tak zupełnie bezpośrednio. Wpatrzył się w profil dziewczyny, starając się odszukać w jej twarzy choć odrobinę zrozumienia i zapewnienia, że jego osąd jest słuszny. Potrzebował kogoś, kto go zrozumie, kto pomoże mu odmienić cały ten kraj. I miał nadzieję, że ta osoba właśnie stoi u jego boku.
-Chyba oboje jesteśmy względem siebie bardzo śmiali.- skwitował słowa dziewczyny, okraszając je przyjaznym i pełnym ciepła uśmiechem. W końcu od chwili ich pierwszego spotkania, oboje nie zachowywali się jak na książęcą parę przystało. Oboje śmiali się, okazywali sobie całe wachlarze emocji, a na domiar złego właśnie teraz łamali przynajmniej kilka zasad, co najwidoczniej żadnemu z nich wcale a wcale nie przeszkadzało.
-O ile mi wiadomo, król zezwolił nam jadać razem. Jednak wedle tradycji na tym nasze spotkania powinny się kończyć. Dlatego też pomyślałem... że może moglibyśmy wykorzystać Twojego pupila do przenoszenia informacji?- zagadnął, z wyraźnym ciepłem w głosie
i jakąś taką nutką tajemnicy. W końcu proponował jej właśnie coś, przez co oboje mogli mieć naprawdę spore kłopoty. Gdyby tylko ktoś dowiedział się o pomyśle konwersacji za pomocą Kanina, najpewniej wybuchłby przeogromny skandal. A Airund uwielbiał taki dreszczyk emocji.
-Oczywiście jeśli ty również nie jesteś mną rozczarowana i nie zamierzasz niepostrzeżenie uciec z pałacu pod osłoną nocy. Jeśli chcesz uciekać, daj mi znać. Chętnie ucieknę razem z Tobą.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Maniery i ogłada księcia wywoływały w jego sercu tak wielkie poruszenie, że zaczynał czuć się rozdarty. Z jednej strony chciał mu pokazać całego siebie i tylko siebie. Takiego jakim był: beztroski ale i z ogromnym serce, odpowiedzialny za czyjeś życie i wszystkie troski, chcący leczyć obolałą duszę. Z drugiej jednak strony sposób w jaki Airund do niego mówił sprawiał, że chciał się zachowywać jak na dworzanina przystało. Unieść delikatnie podbródek, kusić wzrokiem i tylko nim. Unikać kontaktu, dygać przed nim z wdzięczności i zamykać się coraz mocniej w sobie, wraz ze swoim zachwytem nad jego osobom.
Z całych tych starań wychodziła natomiast całkowicie inna rzecz. Uzewnętrzniał zachwyt, a ten okraszony jego swawolą musiał być w niektórych momentach prześmiewczy. Niemniej, Smok ani razu nie spojrzał na niego krzywo, a jego przepiękne jasne oczy tylko lśniły blaskiem ulgi. Czy miał więc rozumieć, że zostaną przyjaciółmi? Że ich ślub będzie początkiem wielkiej więzi jaką między sobą pragnęli stworzyć? A co jeżeli się zakocha? A co jak będzie musiał wyjawić swój sekret? Wtedy zginie czy przez właśnie tą więź zostanie ocalony? Tysiące pytań utkwione w plamkach rozsianych w niebieskich oczach niczym gwiazdy na niebie.
Ponownie westchnął z zachwytu nad blondynem.
- Nie musisz mnie przepraszać, zapewniam! Podejrzewam, że gdybyś przybył na mój dwór wyznając te wszystkie inne niż nasze zasady, zachowując się w typowy dla siebie ale nie dla nas sposób, ubrany tak inaczej i z tak inną urodą, byłbyś podobnie traktowany – z niedorzeczną ilością ciekawości. – Zapewnił nie chowając przecież urazy do księżniczki ani nikogo z dworu. Był przecież całkowicie inny, a patrząc na te grobowe miny nie chodziło tylko o jego wygląda, a również charakter. Niemniej jednak, musiał zasmucić całe swoje otoczenie nie mając zamiaru się nimi przejmować. Dopóki nie zrobić mu krzywdy, nie miał zamiaru stanowić przysłowiowego wrzodu na czterech literach. On chciał tylko odrobiny więcej towarzystwa blondyna…
Otrzymując od niego tak znamienity komplement nieco się zaczerwienił. Na chwilę opuszczając głowę i uśmiechając się pod nosem niczym zakochany podlotek opamiętał się tylko dlatego, że to co sobą prezentował nie było przecież nim. Długo pracował nad swoją iluzją, nad jej kształtem i żywymi kolorami. Chciał żeby się podobała i chociaż chciałby inaczej, przyjął to jako pochwałę za kunszt artystyczny, a nie personalnie do swojej osoby. Część natomiast mówiąca o jego zachowaniu ponownie sprawiła, że na niego spojrzał z iskrami w oczach. Bowiem ponownie już zapewnił go, że całe jego zachowanie wychodzące poza ramy tego mu znanego nie jest wcale złe. Mógł chodzić boso, mógł śmiać się na głos i jeżeli nikt nie patrzył – mógł do woli go zaczepiać. Dawało mu to tyle nadziei w sercu, że ponownie wymknęło się mu westchnienie ulgi.
- Dziękuję. – Zaczął. – Dziękuję, że mnie w ogóle nie potępiasz chociaż pewnie czasem zastanawiasz się co mam w głowie. Od razu Ci podpowiem: całą masę magii i dziwnych pomysłów. – Zażartował nie spodziewając się, że jego słowa doskonale wpasują się w wizję jego przyszłego małżonka. Owszem, w momencie w którym się dokładnie rozejrzał zrozumiał, że otacza go delikatnie zdziczały ogród. Nikt nie przykładał do niego większej uwagi, podobnie z resztą jak do spraw wymagających odrobiny inwencji twórczej zamiast zasłaniania się zasadami i manierami. Z tego co rozumiał, również nie robiono tu nic co mogłoby poprawić humor, zacieśnić więzi społeczne i sprawić, że na ustach po prostu pojawiał się uśmiech. Było smutno, szaro i przytłaczająco w natłoku obowiązków. Chęć zmiany tego więc jak najbardziej rozumiał, a zaraz wypychając mocno pierś do przodu spojrzał na niego z determinację.
- Pomogę Ci absolutnie we wszystkim. Możesz liczyć na moją pomoc przy ogrodzie, przy ludziach, przy zmianach ich myślenia i małych kroczkach, którymi będziemy to realizować. Nie będę się nikomu narażać ale jeżeli tylko trzeba będzie, będę bronić naszych ustaleń. Chce być po prostu Twoim przyjacielem, niczego innego nie będę nigdy wymagać. – Zapewnił robiąc kciukiem prawej dłoni krzyżyk na lewej piersi. Ten zamigotał delikatnie zanim zniknął na jego ubraniu. – Masz słowo wróżki! – Oświadczył wyniośle po czym zaśmiał się cicho spuszczając z siebie powietrze. Jego wzrok z zaciętego wrócił do typowo rozmarzonego gdy wodził po okolicy, pięknej szklarni w oddali, dzikich krzewach którym wystarczyła odrobina wprawnej ręki.
- Tu musiało być cudownie. Tysiące lamp rozświetlających tańczące sylwetki, zapach wina zmieszany z kwiatami. Szepty rozkochanych w sobie osób i szczęk mieczy w walkach o honor. Wojna i nas wyniszczyła. Odebrała nam chęci do zabaw. Powoli zaczęliśmy się odbudowywać od czasu zawarcia paktu ale strach urósł do takich rozmiarów, że czasem obejmuje ściśle całe królestwo i dusi… – Przyznał na pocieszenie, oni wcale nie mieli lepiej chociaż powoli podnosili się z kolan, przypominali sobie dlaczego każdy oddech smakuje tak wybornie.
- Chyba nam obojgu tej śmiałości po prostu potrzeba. – Dodał ponownie patrząc mu w oczy, ponownie rozkoszując bliskością. A gdy przy okazji wypłynął kolejny pomysł na schadzki, bycie razem, wymianę informacji… jego skrzydła zawibrowały.
- Och mój Panie, tak ryzykować…! – Zaśmiał się konspiracyjnie ponownie miziając po główce stworzonko które ucięło sobie krótką drzemkę ze zmęczenia. Ba! Pozwolił się mu wpakować do torby i gdy ten wystawił łepek jeszcze raz go pogłaskał. – Uwielbiam naginać zasady, mój książę. Dodatkowo skoro powierzyłeś mi w odpowiedzialności czyjeś życie będę wymagała od Ciebie pomocy przy jego zrozumieniu. Więc oficjalnie poproszę mego nowego władcę o pozwolenie. A w międzyczasie, przygotujemy skrawki pergaminu. – Zaproponował z szerokim uśmiechem, a gdy otrzymał podobnie entuzjastyczny zaśmiał się jeszcze raz, zwyczajnie przepełniony szczęściem. Całość tej swojej radości przelał na różę. Zrywając jeden pączek z krzewu umieścił go między dłońmi i po tchnięciu w niego odrobiny magii trzymał piękny kwiat. Ten umieścił w klapie marynarki swego lubego i po poprawieniu połów materiału dygnął przed nim delikatnie.
- Jesteś ucieleśnieniem skrytego marzenia. Mam nadzieję, że teraz mi wybaczysz ale odczuwam tak okropne zmęczenie, że za chwilę będziesz zmuszony mnie nieść Panie. Pójdę spać i czy zobaczymy się jutro na śniadaniu? Może na świeżym powietrzu? Z jakimś zaskakującym widokiem? – Zapytał z nadzieję i bez kłamstw. Właśnie wyszła z niego ta cała podróż. Marzył o kąpieli w ciepłej balii, zatopieniu się w kołdrze i zdjęciu z siebie wreszcie całej tej iluzji. Zanim do tego jednak dojdzie musiał ustalić szczegóły życia ze swoją służką która będzie miała przy nim ogrom wolnego ale i dziwnych zadań. Nie chciał jej do siebie zrazić ale równie mocno nie chciał żeby mu znienacka weszła rano gdy on rozczochrany, będzie spał jako mężczyzna.
- Myślisz, że Mirina zrozumie pewne różnice w pomocy przy codziennych sprawunkach? Chciałabym jej kilka kwestii wyjaśnić zanim się położę.
Z całych tych starań wychodziła natomiast całkowicie inna rzecz. Uzewnętrzniał zachwyt, a ten okraszony jego swawolą musiał być w niektórych momentach prześmiewczy. Niemniej, Smok ani razu nie spojrzał na niego krzywo, a jego przepiękne jasne oczy tylko lśniły blaskiem ulgi. Czy miał więc rozumieć, że zostaną przyjaciółmi? Że ich ślub będzie początkiem wielkiej więzi jaką między sobą pragnęli stworzyć? A co jeżeli się zakocha? A co jak będzie musiał wyjawić swój sekret? Wtedy zginie czy przez właśnie tą więź zostanie ocalony? Tysiące pytań utkwione w plamkach rozsianych w niebieskich oczach niczym gwiazdy na niebie.
Ponownie westchnął z zachwytu nad blondynem.
- Nie musisz mnie przepraszać, zapewniam! Podejrzewam, że gdybyś przybył na mój dwór wyznając te wszystkie inne niż nasze zasady, zachowując się w typowy dla siebie ale nie dla nas sposób, ubrany tak inaczej i z tak inną urodą, byłbyś podobnie traktowany – z niedorzeczną ilością ciekawości. – Zapewnił nie chowając przecież urazy do księżniczki ani nikogo z dworu. Był przecież całkowicie inny, a patrząc na te grobowe miny nie chodziło tylko o jego wygląda, a również charakter. Niemniej jednak, musiał zasmucić całe swoje otoczenie nie mając zamiaru się nimi przejmować. Dopóki nie zrobić mu krzywdy, nie miał zamiaru stanowić przysłowiowego wrzodu na czterech literach. On chciał tylko odrobiny więcej towarzystwa blondyna…
Otrzymując od niego tak znamienity komplement nieco się zaczerwienił. Na chwilę opuszczając głowę i uśmiechając się pod nosem niczym zakochany podlotek opamiętał się tylko dlatego, że to co sobą prezentował nie było przecież nim. Długo pracował nad swoją iluzją, nad jej kształtem i żywymi kolorami. Chciał żeby się podobała i chociaż chciałby inaczej, przyjął to jako pochwałę za kunszt artystyczny, a nie personalnie do swojej osoby. Część natomiast mówiąca o jego zachowaniu ponownie sprawiła, że na niego spojrzał z iskrami w oczach. Bowiem ponownie już zapewnił go, że całe jego zachowanie wychodzące poza ramy tego mu znanego nie jest wcale złe. Mógł chodzić boso, mógł śmiać się na głos i jeżeli nikt nie patrzył – mógł do woli go zaczepiać. Dawało mu to tyle nadziei w sercu, że ponownie wymknęło się mu westchnienie ulgi.
- Dziękuję. – Zaczął. – Dziękuję, że mnie w ogóle nie potępiasz chociaż pewnie czasem zastanawiasz się co mam w głowie. Od razu Ci podpowiem: całą masę magii i dziwnych pomysłów. – Zażartował nie spodziewając się, że jego słowa doskonale wpasują się w wizję jego przyszłego małżonka. Owszem, w momencie w którym się dokładnie rozejrzał zrozumiał, że otacza go delikatnie zdziczały ogród. Nikt nie przykładał do niego większej uwagi, podobnie z resztą jak do spraw wymagających odrobiny inwencji twórczej zamiast zasłaniania się zasadami i manierami. Z tego co rozumiał, również nie robiono tu nic co mogłoby poprawić humor, zacieśnić więzi społeczne i sprawić, że na ustach po prostu pojawiał się uśmiech. Było smutno, szaro i przytłaczająco w natłoku obowiązków. Chęć zmiany tego więc jak najbardziej rozumiał, a zaraz wypychając mocno pierś do przodu spojrzał na niego z determinację.
- Pomogę Ci absolutnie we wszystkim. Możesz liczyć na moją pomoc przy ogrodzie, przy ludziach, przy zmianach ich myślenia i małych kroczkach, którymi będziemy to realizować. Nie będę się nikomu narażać ale jeżeli tylko trzeba będzie, będę bronić naszych ustaleń. Chce być po prostu Twoim przyjacielem, niczego innego nie będę nigdy wymagać. – Zapewnił robiąc kciukiem prawej dłoni krzyżyk na lewej piersi. Ten zamigotał delikatnie zanim zniknął na jego ubraniu. – Masz słowo wróżki! – Oświadczył wyniośle po czym zaśmiał się cicho spuszczając z siebie powietrze. Jego wzrok z zaciętego wrócił do typowo rozmarzonego gdy wodził po okolicy, pięknej szklarni w oddali, dzikich krzewach którym wystarczyła odrobina wprawnej ręki.
- Tu musiało być cudownie. Tysiące lamp rozświetlających tańczące sylwetki, zapach wina zmieszany z kwiatami. Szepty rozkochanych w sobie osób i szczęk mieczy w walkach o honor. Wojna i nas wyniszczyła. Odebrała nam chęci do zabaw. Powoli zaczęliśmy się odbudowywać od czasu zawarcia paktu ale strach urósł do takich rozmiarów, że czasem obejmuje ściśle całe królestwo i dusi… – Przyznał na pocieszenie, oni wcale nie mieli lepiej chociaż powoli podnosili się z kolan, przypominali sobie dlaczego każdy oddech smakuje tak wybornie.
- Chyba nam obojgu tej śmiałości po prostu potrzeba. – Dodał ponownie patrząc mu w oczy, ponownie rozkoszując bliskością. A gdy przy okazji wypłynął kolejny pomysł na schadzki, bycie razem, wymianę informacji… jego skrzydła zawibrowały.
- Och mój Panie, tak ryzykować…! – Zaśmiał się konspiracyjnie ponownie miziając po główce stworzonko które ucięło sobie krótką drzemkę ze zmęczenia. Ba! Pozwolił się mu wpakować do torby i gdy ten wystawił łepek jeszcze raz go pogłaskał. – Uwielbiam naginać zasady, mój książę. Dodatkowo skoro powierzyłeś mi w odpowiedzialności czyjeś życie będę wymagała od Ciebie pomocy przy jego zrozumieniu. Więc oficjalnie poproszę mego nowego władcę o pozwolenie. A w międzyczasie, przygotujemy skrawki pergaminu. – Zaproponował z szerokim uśmiechem, a gdy otrzymał podobnie entuzjastyczny zaśmiał się jeszcze raz, zwyczajnie przepełniony szczęściem. Całość tej swojej radości przelał na różę. Zrywając jeden pączek z krzewu umieścił go między dłońmi i po tchnięciu w niego odrobiny magii trzymał piękny kwiat. Ten umieścił w klapie marynarki swego lubego i po poprawieniu połów materiału dygnął przed nim delikatnie.
- Jesteś ucieleśnieniem skrytego marzenia. Mam nadzieję, że teraz mi wybaczysz ale odczuwam tak okropne zmęczenie, że za chwilę będziesz zmuszony mnie nieść Panie. Pójdę spać i czy zobaczymy się jutro na śniadaniu? Może na świeżym powietrzu? Z jakimś zaskakującym widokiem? – Zapytał z nadzieję i bez kłamstw. Właśnie wyszła z niego ta cała podróż. Marzył o kąpieli w ciepłej balii, zatopieniu się w kołdrze i zdjęciu z siebie wreszcie całej tej iluzji. Zanim do tego jednak dojdzie musiał ustalić szczegóły życia ze swoją służką która będzie miała przy nim ogrom wolnego ale i dziwnych zadań. Nie chciał jej do siebie zrazić ale równie mocno nie chciał żeby mu znienacka weszła rano gdy on rozczochrany, będzie spał jako mężczyzna.
- Myślisz, że Mirina zrozumie pewne różnice w pomocy przy codziennych sprawunkach? Chciałabym jej kilka kwestii wyjaśnić zanim się położę.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mimo zapewnień o tym, że Renasta w żadnym stopniu nie czuła się urażona zachowaniem dworzan i Calistor, Airund nic nie mógł poradzić na to, że poczucie wstydu rozlewało się w nim od czubka głowy po same palce u stóp. Czuł się źle z myślą, że jego przyszła małżonka zdołała już poczuć się niekomfortowo na smoczym dworze i że sam nie miał na to prawie żadnego wpływu. Choć sama dziedziczka rodu Lokrin zapewniła go już kilkukrotnie o tym, że nie skrzywdziło jej to w żaden sposób, to jednak Airund nie potrafił jej całkowicie uwierzyć. Wiedział jak sam czułby się postawiony w tak potwornie krępującej sytuacji. Nie potrafił więc przyjąć do wiadomości, że komukolwiek mogłoby się coś takiego podobać, ani tym bardziej nie przejmowałby się faktem, że przez ostatnie kilkadziesiąt minut był oglądany i oceniany jak egzotyczny towar ułożony na straganie. Przecież nawet Airund usłyszał komentarze, które ministrowie podszeptywali między sobą. Oh, jak on wielce żałował, że nie mógł wyciągnąć z tego żadnych konsekwencji! Szczęśliwie każdy z nich został trafiony salwą zielonego groszku i choć przez chwilę zostało mu odpłacone pięknym za nadobne – nawet jeśli księżniczka tego nie zamierzała, w bardzo prosty sposób poradziła sobie z tymi nadętymi bufonami.
-Nie twierdzę, że byłoby inaczej. Aczkolwiek niektórzy... mogliby trzymać tą niedorzeczną ciekawość na wodzy. To przecież nie mieści się w granicy dobrego smaku, tak krytycznie oceniać swoją przyszłą królową.- westchnął, starając się w jakiś sposób zapewnić, że tego typu zachowania są nie do przyjęcia i sam Airund nie będzie im przyklaskiwał. Ani teraz ani nigdy.
Na szczęście te kilka drobnych komplementów, które naturalnie opuściły usta Airunda nie zostały odebrane przez Renastę jako nietakt. Właściwie, czego on się obawiał? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że miał do czynienia z osobą, która nie przejmowała się konwenansami, dworskimi manierami i jednocześnie miała w sobie tak wiele szalonej i pozytywnej energii, jakiej w Tallaoth nie posiadał nikt. Mogło to znaczyć więc, że Airund mógł porzucić już rolę nadętego panicza i okazać nieco więcej prawdziwego siebie, nie skrytego za grubymi materiałami odświętnych szat. Nie musiał więc postępować tak, jak nakazywałyby to maniery, nie musiał zgadzać się ze wszystkimi dworskimi zasadami. To było dla niego niczym najjaśniejszy promyk nadziei. Być może znalazł kogoś, kto sprawi że całe jego dotychczasowe życie całkowicie się odmieni.
-Potępiać cię? Wybacz Pani jeśli cię zawiodę, ale nie jestem moim wujem- przyznał rozbawiony słowami dziewczyny i lekko pokręcił głową jakby odrzucał od siebie myśl, by w jakimkolwiek stopniu przypominać swojego krewnego.
-Prawdę mówiąc bardzo się cieszę, że jesteś tak inna i bardzo to doceniam. Jeśli mamy zjednoczyć nasze królestwa, oboje musimy zachowywać się dość nieszablonowo.- dodał. To prawda, że do tej pory żaden z władców Zulen ani Tallaoth nie miał możliwości władania tak ogromną połacią ziem. Dwa królestwa oznaczały nie tylko dwa razy więcej zasobów naturalnych, dochodów z podatków czy ziem uprawnych. Razem z tym dochodziło również dwa razy więcej problemów. A im większe terytorium, tym trudniej chronić własnych granic. Dlatego ani on, ani Renasta nie mogli pozwolić sobie na zatwardziałą i dotychczasową politykę, która doprowadziła jedynie do Wielkiej Wojny. Musieli coś zmienić i to na ich barkach spoczywała przyszłość obu tych krain - to od nich zależało jak poradzą sobie z przyszłymi rządami i czy będą w stanie utrzymać tak wielką odpowiedzialność. Być może właśnie kreatywność i pozytywna energia Renasty, która dopełni stanowczość i wyważenie Airunda okażą się połączeniem idealnym? I właściwie już po chwili otrzymał tak wspaniałą obietnicę, jakiej nigdy nie spodziewał się usłyszeć. Pasja, która biła ze słów księżniczki poruszyła serce przyszłego króla, który spojrzał na nią błyszczącymi od emocji oczyma.
-W takim razie ja mogę obiecać ci dokładnie to samo. Zawsze możesz liczyć na moją pomoc- zaczął, ostrożnie ujmując dłonie dziewczyny w swoje własne i spojrzał na nią z pewnego rodzaju zacięciem w spojrzeniu.
-Oboje będziemy władać krainami naszych ojców. Sprawmy, by zapamiętano nas jako najlepszych z władców, jakich Zulen i Tallaoth posiadały.- przyznał, jakoś dziwnie podbudowany słowami Renasty. Rzadko pozwalał sobie na przejaw własnej ambicji, jednak przy tej dziewczynie odmieniał się i nabierał cech, o których sam siebie nigdy by nie posądził.
A sam pomysł z tajną korespondencją był tego tylko i wyłącznie dowodem.
Uśmiechnął się więc, dziwnie ucieszony, że i Renasta nie zamierzała przestrzegać wszystkich zasad. To ponownie podbudowało go w myśli, że faktycznie ich charaktery dopełniają się i być może wkrótce staną się swoimi najlepszymi przyjaciółmi, czego bardzo pragnął.
-W takim razie wyczekuj mej pierwszej wiadomości.- dodał tajemniczo i zamierzając w przyszłości zaproponować księżniczce tajemne schadzki, w których mógłby (mniej oficjalnie) pokazać jej okolice zamku, a nawet zapuścić się do pobliskiego miasteczka. W zasadzie Airund rzadko uciekał się do opuszczania murów pałacu w tajemnicy, jednak teraz chciał zrobić wyjątek, by potajemnie przed wszystkimi pokazać jej, jakie życie wiodą jej poddani bez całej nadmuchanej otoczki władzy i towarzystwa niechcianej służby. Chciał pokazać jej, w jaki sposób żyją mieszkańcy, gdzie można zakupić najlepsze pieczywo, gdzie warto wybrać się na konną przejażdżkę, a gdzie usłyszeć można pieśni bardów i skosztować smacznego piwa. Pałac choć oferował wiele dogodności, nie potrafił ukazać jednak prawdy, bo nigdy nie potrafił zastąpić wieczoru spędzonego w karczmie wśród podróżnych i zabijaków, przesiadywania nad rzeką w towarzystwie wiejskiej dziatwy lub zwykłej przechadzki po błoniach nieopodal lasu.
-Cieszę się, że nie jesteś mną zawiedziona- przyznał, z wdzięcznością przyjmując kwiat wpięty w marynarkę i wpatrując się z ciepłem w jej brązowe oczy. Dostrzegł w nich jednak lekkie zmęczenie, co wcale go nie dziwiło. Po tak długim i pełnym emocji dniu, Renasta miała prawo odczuwać zmęczenie.
-Oczywiście, spotkamy się na śniadaniu. Spróbuję przekonać wuja, że duszna jadalnia nie sprzyja wypoczynkowi po tak długiej podróży- zaproponował, postanawiając spełnić jej zachciankę. Nie był pewien, czy wuj się zgodzi, jednak spróbować zawsze było warto. Prawda?
-Oczywiście. Powinna czekać nieopodal twej komnaty. Poleciłem jej oczekiwać na twój powrót z posiłku i w międzyczasie przygotować wszystko pod twoją nieobecność.- przyznał, ostrożnie ujmując jej dłoń i prowadząc ją w stronę wejścia. Tam z kolei skierował się na schody prowadzące do skrzydła mieszkalnego. Odprowadził ją jednak jedynie do części przeznaczonej przedstawicielkom płci pięknej, gdzie nie mógł już poprowadzić jej sam. Obawiał się, że wuj mógłby rozeźlić się za takie zachowanie, a Airund już i tak zamierzał wystawić jego cierpliwość na próbę i przekonać go, by następnego poranka spożyć śniadanie w ogrodzie.
-Za tymi drzwiami znajduje się część zamku przeznaczona dla kobiet- wyjaśnił -Mirina powinna tam na ciebie czekać i zaprowadzić cię do twojej komnaty. Ja niestety nie mogę tam wejść i odprowadzić cię osobiście- przyznał, patrząc na nią z łagodnością, a gdy już miał się pożegnać, skłonił się i delikatnie musnął ustami wierzch jej dłoni.
-Życzę spokojnej nocy. Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro na śniadaniu- to powiedziawszy, skierował się schodami w dół, w stronę jadalni. Jak się domyślał, król w najlepsze oddawał się hazardowym rozgrywkom i (jak zdążył zauważyć) znów ograł biednego ministra o kilka złotych guldenów. Folmarowi nie umknęło jednak zjawienie się bratanka, bo zaraz nadął się i rzucił blondynowi podejrzliwe spojrzenie.
-Airund. Gdzieś ty się podziewał?- spytał, cmokając z niezadowoleniem -A gdzie podziewa się księżniczka? Wydawało mi się, że pognała za tobą.- dodał, jednak po chwili wyjaśnień rozchmurzył się nieco, zadowolony z faktu, że Renasta cała i zdrowa odpoczywała już w swojej komnacie, a na dodatek odzyskała skradzioną przez Kanina zgubę. Po krótkich rozmowach udało się nawet przekonać Folmara, by spełnić prośbę księżniczki (król przyznał, że odrobina świeżego powietrza na pewno nikomu nie zaszkodzi, a jeśli ma pomóc wrócić Renaście do pełni sił, nie zamierzał pozbawiać jej tej możliwości). Tak więc Airund z zadowoleniem powrócił do własnej komnaty i uśmiechając się łagodnie oddał wieczornej ablucji w specyfiku wykonanym przez nadwornego maga. Veiron zapewnił go, że dzięki temu, będzie w stanie przybrać smoczą formę przynajmniej przez krótki czas. A o ile Airund się nie mylił, król z chęcią zażąda tradycyjnego pokazu sił, by udowodnić Renaście, że bierze za męża silnego przedstawiciela smoczego gatunku. Smocza forma może więc okazać się następnego dnia bardzo potrzebna. A bez magii Veirona, Airund nie był w stanie samodzielnie jej utrzymać.
-Nie twierdzę, że byłoby inaczej. Aczkolwiek niektórzy... mogliby trzymać tą niedorzeczną ciekawość na wodzy. To przecież nie mieści się w granicy dobrego smaku, tak krytycznie oceniać swoją przyszłą królową.- westchnął, starając się w jakiś sposób zapewnić, że tego typu zachowania są nie do przyjęcia i sam Airund nie będzie im przyklaskiwał. Ani teraz ani nigdy.
Na szczęście te kilka drobnych komplementów, które naturalnie opuściły usta Airunda nie zostały odebrane przez Renastę jako nietakt. Właściwie, czego on się obawiał? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że miał do czynienia z osobą, która nie przejmowała się konwenansami, dworskimi manierami i jednocześnie miała w sobie tak wiele szalonej i pozytywnej energii, jakiej w Tallaoth nie posiadał nikt. Mogło to znaczyć więc, że Airund mógł porzucić już rolę nadętego panicza i okazać nieco więcej prawdziwego siebie, nie skrytego za grubymi materiałami odświętnych szat. Nie musiał więc postępować tak, jak nakazywałyby to maniery, nie musiał zgadzać się ze wszystkimi dworskimi zasadami. To było dla niego niczym najjaśniejszy promyk nadziei. Być może znalazł kogoś, kto sprawi że całe jego dotychczasowe życie całkowicie się odmieni.
-Potępiać cię? Wybacz Pani jeśli cię zawiodę, ale nie jestem moim wujem- przyznał rozbawiony słowami dziewczyny i lekko pokręcił głową jakby odrzucał od siebie myśl, by w jakimkolwiek stopniu przypominać swojego krewnego.
-Prawdę mówiąc bardzo się cieszę, że jesteś tak inna i bardzo to doceniam. Jeśli mamy zjednoczyć nasze królestwa, oboje musimy zachowywać się dość nieszablonowo.- dodał. To prawda, że do tej pory żaden z władców Zulen ani Tallaoth nie miał możliwości władania tak ogromną połacią ziem. Dwa królestwa oznaczały nie tylko dwa razy więcej zasobów naturalnych, dochodów z podatków czy ziem uprawnych. Razem z tym dochodziło również dwa razy więcej problemów. A im większe terytorium, tym trudniej chronić własnych granic. Dlatego ani on, ani Renasta nie mogli pozwolić sobie na zatwardziałą i dotychczasową politykę, która doprowadziła jedynie do Wielkiej Wojny. Musieli coś zmienić i to na ich barkach spoczywała przyszłość obu tych krain - to od nich zależało jak poradzą sobie z przyszłymi rządami i czy będą w stanie utrzymać tak wielką odpowiedzialność. Być może właśnie kreatywność i pozytywna energia Renasty, która dopełni stanowczość i wyważenie Airunda okażą się połączeniem idealnym? I właściwie już po chwili otrzymał tak wspaniałą obietnicę, jakiej nigdy nie spodziewał się usłyszeć. Pasja, która biła ze słów księżniczki poruszyła serce przyszłego króla, który spojrzał na nią błyszczącymi od emocji oczyma.
-W takim razie ja mogę obiecać ci dokładnie to samo. Zawsze możesz liczyć na moją pomoc- zaczął, ostrożnie ujmując dłonie dziewczyny w swoje własne i spojrzał na nią z pewnego rodzaju zacięciem w spojrzeniu.
-Oboje będziemy władać krainami naszych ojców. Sprawmy, by zapamiętano nas jako najlepszych z władców, jakich Zulen i Tallaoth posiadały.- przyznał, jakoś dziwnie podbudowany słowami Renasty. Rzadko pozwalał sobie na przejaw własnej ambicji, jednak przy tej dziewczynie odmieniał się i nabierał cech, o których sam siebie nigdy by nie posądził.
A sam pomysł z tajną korespondencją był tego tylko i wyłącznie dowodem.
Uśmiechnął się więc, dziwnie ucieszony, że i Renasta nie zamierzała przestrzegać wszystkich zasad. To ponownie podbudowało go w myśli, że faktycznie ich charaktery dopełniają się i być może wkrótce staną się swoimi najlepszymi przyjaciółmi, czego bardzo pragnął.
-W takim razie wyczekuj mej pierwszej wiadomości.- dodał tajemniczo i zamierzając w przyszłości zaproponować księżniczce tajemne schadzki, w których mógłby (mniej oficjalnie) pokazać jej okolice zamku, a nawet zapuścić się do pobliskiego miasteczka. W zasadzie Airund rzadko uciekał się do opuszczania murów pałacu w tajemnicy, jednak teraz chciał zrobić wyjątek, by potajemnie przed wszystkimi pokazać jej, jakie życie wiodą jej poddani bez całej nadmuchanej otoczki władzy i towarzystwa niechcianej służby. Chciał pokazać jej, w jaki sposób żyją mieszkańcy, gdzie można zakupić najlepsze pieczywo, gdzie warto wybrać się na konną przejażdżkę, a gdzie usłyszeć można pieśni bardów i skosztować smacznego piwa. Pałac choć oferował wiele dogodności, nie potrafił ukazać jednak prawdy, bo nigdy nie potrafił zastąpić wieczoru spędzonego w karczmie wśród podróżnych i zabijaków, przesiadywania nad rzeką w towarzystwie wiejskiej dziatwy lub zwykłej przechadzki po błoniach nieopodal lasu.
-Cieszę się, że nie jesteś mną zawiedziona- przyznał, z wdzięcznością przyjmując kwiat wpięty w marynarkę i wpatrując się z ciepłem w jej brązowe oczy. Dostrzegł w nich jednak lekkie zmęczenie, co wcale go nie dziwiło. Po tak długim i pełnym emocji dniu, Renasta miała prawo odczuwać zmęczenie.
-Oczywiście, spotkamy się na śniadaniu. Spróbuję przekonać wuja, że duszna jadalnia nie sprzyja wypoczynkowi po tak długiej podróży- zaproponował, postanawiając spełnić jej zachciankę. Nie był pewien, czy wuj się zgodzi, jednak spróbować zawsze było warto. Prawda?
-Oczywiście. Powinna czekać nieopodal twej komnaty. Poleciłem jej oczekiwać na twój powrót z posiłku i w międzyczasie przygotować wszystko pod twoją nieobecność.- przyznał, ostrożnie ujmując jej dłoń i prowadząc ją w stronę wejścia. Tam z kolei skierował się na schody prowadzące do skrzydła mieszkalnego. Odprowadził ją jednak jedynie do części przeznaczonej przedstawicielkom płci pięknej, gdzie nie mógł już poprowadzić jej sam. Obawiał się, że wuj mógłby rozeźlić się za takie zachowanie, a Airund już i tak zamierzał wystawić jego cierpliwość na próbę i przekonać go, by następnego poranka spożyć śniadanie w ogrodzie.
-Za tymi drzwiami znajduje się część zamku przeznaczona dla kobiet- wyjaśnił -Mirina powinna tam na ciebie czekać i zaprowadzić cię do twojej komnaty. Ja niestety nie mogę tam wejść i odprowadzić cię osobiście- przyznał, patrząc na nią z łagodnością, a gdy już miał się pożegnać, skłonił się i delikatnie musnął ustami wierzch jej dłoni.
-Życzę spokojnej nocy. Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro na śniadaniu- to powiedziawszy, skierował się schodami w dół, w stronę jadalni. Jak się domyślał, król w najlepsze oddawał się hazardowym rozgrywkom i (jak zdążył zauważyć) znów ograł biednego ministra o kilka złotych guldenów. Folmarowi nie umknęło jednak zjawienie się bratanka, bo zaraz nadął się i rzucił blondynowi podejrzliwe spojrzenie.
-Airund. Gdzieś ty się podziewał?- spytał, cmokając z niezadowoleniem -A gdzie podziewa się księżniczka? Wydawało mi się, że pognała za tobą.- dodał, jednak po chwili wyjaśnień rozchmurzył się nieco, zadowolony z faktu, że Renasta cała i zdrowa odpoczywała już w swojej komnacie, a na dodatek odzyskała skradzioną przez Kanina zgubę. Po krótkich rozmowach udało się nawet przekonać Folmara, by spełnić prośbę księżniczki (król przyznał, że odrobina świeżego powietrza na pewno nikomu nie zaszkodzi, a jeśli ma pomóc wrócić Renaście do pełni sił, nie zamierzał pozbawiać jej tej możliwości). Tak więc Airund z zadowoleniem powrócił do własnej komnaty i uśmiechając się łagodnie oddał wieczornej ablucji w specyfiku wykonanym przez nadwornego maga. Veiron zapewnił go, że dzięki temu, będzie w stanie przybrać smoczą formę przynajmniej przez krótki czas. A o ile Airund się nie mylił, król z chęcią zażąda tradycyjnego pokazu sił, by udowodnić Renaście, że bierze za męża silnego przedstawiciela smoczego gatunku. Smocza forma może więc okazać się następnego dnia bardzo potrzebna. A bez magii Veirona, Airund nie był w stanie samodzielnie jej utrzymać.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Znalezienie się w – jak zaraz się dowiedział – wyznaczonej dla kobiet części zamku nieco go rozbawiło. Rozdzielnie w ten sposób płci jasno pokazywało, że te miały mieć inne prawa i obowiązki co w jego kraju, byłoby nie do pomyślenia! Tam, chociaż istniały pewne zasady moralne, wiele rzeczy i wyborów się szanowało, a wszyscy traktowani byli na równo, niezależnie od wieku, płci, głoszonych teorii czy przykładowo seksualności. Nie skomentował tego jednak na głos i jedynie posyłając mu zmęczony uśmiech głęboko przed nim dygnął.
- Dziękuję Ci, mój książę. Poznanie Cię osobiście oficjalnie zostało najwspanialszym momentem mojego życia. Śpij spokojnie. – Poprosił go nie żałując ciepłego uśmiechu jakim natychmiast go obdarował. Jeszcze nie teraz, jeszcze było za wcześnie chociaż wiele go kosztowało to żeby go nie przytulić, dygnął za to jeszcze raz i przechodząc do odpowiedniego skrzydła zamku spojrzał na kobietę która miała zostać jego służką.
- Dobry wieczór. – Przywitał się nie chcąc przy tym budzić małego śpiocha na jego ramieniu i prosząc ruchem ręki w której nadal trzymał buty zaproponował poprowadzenie go do komnat. Te, wspaniale utrzymane chociaż nieco zbyt surowe jak na jego standardy aktualnie były mu obojętne. Chciał się wykąpać, zdjąć z siebie iluzję i walnąć się spać. Zanim to jednak nastąpiło ułożył buty w nogach łóżka, torbę położył na stoliku który miał zamiar przystosować do swoich zielarskich potrzeb, a śpiące zwierzątko ostrożnie ułożył w pościeli. Wtedy też odwrócił się do służki która gwałtownie się spięła, a której posłał rozbawiony uśmiech.
- Chciałabym ustalić pewne zasady. – Zaczął na co dziewczyna kiwnęła pokornie głową. – Jeżeli czegoś nie wiesz po prostu pytaj, możesz patrzeć mi w oczy, nie jestem jeszcze Twoją królową. – Zaczął podchodząc do niej i gładząc lekko po ramieniu. Gdy ta na niego spojrzała przyjrzał się kolorowi jej oczu po czym uśmiechnął się szczerze.
- Wieczorami biorę ciepłą kąpiel, którą prosiłabym żeby przygotować. Koło balii będę miała ustawione olejki eteryczne, proszę nie ruszaj ich. Sama będę sobie dolewać. Rano proszę mi nie przeszkadzać i nie wchodzić dopóki nie wyjdę. Ubieram się i czeszę samodzielnie. Codziennie będę prosiła o przyniesienie kilku podstawowych ziół, wyczyszczenie moździerza oraz przygotowywanie odpowiednich flakoników, później wyjaśnię Ci do czego będą służyły. Będę Ci to opowiadać na bieżąco. W celu obudzenia mnie mocno pukaj trzykrotnie w drzwi i czekaj na moją odpowiedź. Sama dobieram sobie wieczorem ciuchy na kolejny dzień, prosiłabym żeby były przeprasowane. Pranie odbieraj również wieczorem. – Tłumaczył i chociaż widać było, że jego wymagania były raczej dziwne, dziewczyna lekko się uspokoiła. Zapewnił ją przy tym, że nie posądzą ją o czary bo on zajmuje się po prostu wytwarzaniem dla siebie maści bądź leków, te mógł natomiast skonsultować z nadwornym magiem w celu uspokojenia wszystkich dookoła.
Po wszystkim co chciał powiedzieć poprosił o kąpiel, sam podchodząc do swoich kufrów z których wyciągnął rzeczy na jutro. Chciał wmówić wszystkim, że taka właśnie panowała moda, co również stanowiło ustalenie z domu – zawsze ubierał zapiętą pod szyję koszulę, skórzane bądź materiałowe spodnie i buty na niskim obcasie. W pasie przepinał sobie materiał który od tyłu miał wyglądać jak ciągnąca się za nim suknia. Tak, próbował nosić w domu gorsety i bufiaste szaty kobiece, nie szło mu to więc wolał brnąć w drobne kłamstewko.
Gdy wreszcie został sam, pachnący różanym olejkiem, przebrany w piżamę i we względnej ciszy, ściągnął z siebie iluzję i zaczesując mokre włosy do tyłu rozpakował wszystko co miał w torbie. Jednocześnie szczerzył się jak głupi do sera na myśl o Airundzie. Książę był niesamowity, a on podejrzewa, że świetnie się dogadają o ile będą trzymać wspólnych ustaleń.
Książę śnił mu się przez całą noc. Z tym pięknym uśmiechem, ciepłymi oczami, gorącymi dłońmi i szeptanymi zapewnieniami o tym jak mocno chciał zmian, jak inny był i jak bardzo chciał go przy swoim boku.
Kolejnego dnia wstał równo ze słońcem. Rzeczy miał wyprasowane, zanim jednak jakkolwiek pomyślał o wstaniu z łóżka zaczął bawić się ze swoim nowym zwierzakiem którego pieszczotliwie nazwał Varr przez dźwięk jaki ten wydawał drapany za wielkim uchem. W momencie gdy stworek zaczął go lekko podgryzać drapany po brzuchu, odpychać łapkami gdy chciał go całować po pyszczku, a on ze śmiechem zaczął się tarzać po całych zwałach kołder i poduszek, zdał sobie z czegoś sprawę. Byli potwornie głodni, a na nich czekało przecież śniadanie z samym księciem!
Ubierając jedwabną, błękitną koszulę zapiętą pod szyję i tam przewiązaną lekką czarną wstążką, ubrał również brązowe skórzane spodnie, buty za kostkę na lekkim obcasie i tą pół suknię również w niebieskim kolorze. Obszyta na czarno stanowiła piękny komplet z całą resztą. Ładnie się uczesał, zaplótł dwa warkoczyki które zapobiegały wpadaniu włosów do oczu, resztę zawinął w schludny kok, po czym ruszył zadowolony do ogrodów do których… bez Miryny by nie trafił! A przy okazji, zaczął lekko do dziewczyny dzióbać chcąc się czegoś więcej o niej dowiedzieć. Dał jej również kilka zadań, bardzo prostych, opierających się głównie na uporządkowaniu jego ciuchów.
Airund, cały elegancki już na niego czekał, a on stając kawałek od niego, zanim ten go w ogóle zauważył dał sobie chwilę na zachwyt. W zimnych promieniach porannego słońca jego złote włosy lśniły jeszcze mocniej. Sylwetka którą teraz mógł dokładniej obejrzeć była silna, umięśniona i godna władcy. Wyprostowany nawet jeżeli nie uważał na swoje otoczenie wyglądał zwyczajnie majestatycznie, a jemu… miękły kolana! Musiał nieco poprawić materiał na szyi, przełknąć ślinę i pogłaskać swojego pieszczocha którego oczywiście zabrał zanim ruszył dalej. Podchodząc wreszcie pozwolił się zauważyć i dygnął lekko przed nim na powitanie.
- Witaj mój książę. Mam nadzieję, że dobrze spałeś. – Zaczął, a gdy obydwoje wymienili uprzejmości, siadł na krześle postawionym na wybrukowanym okręgu w środku dzikiego ogrodu. Stół suto zastawiony kusił zapachami, on jednak zaczął od nalania im – chociaż mógł zapytać – herbaty. Dopiero później, zapominając ponownie o tym żeby zapytać o panujące zasady, zaczął sobie robić kanapki, rozglądać się za tym czego smaku mógł w ogóle nie kojarzyć jak również, zaczął gadać.
- Czy mamy jakieś plany na dzisiaj? Chciałabym zacząć poznawać zwyczaje mojego podopiecznego oraz zajrzeć do wspomnianej przez Ciebie, mój książę, szklarni. Chciałabym się też dowiedzieć na jakich zasadach odbędzie się ślub, coś będę musiała przygotować? I czy później przejdziemy się znowu na spacer? – Peplał, a z gotową już kanapką w rękach podniósł wreszcie na niego oczy napotykając to rozczulone i nieco rozbawione spojrzenie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę jak bardzo strzelał kolejnymi gafami, nie dając mu nic powiedzieć, nie przestrzegając etykiety i jeszcze zachowując się jak facet.
Gwałtownie zalał się rumieńcem, odłożył jedzenie i położył dłonie na kolanach. Odchrząknął i spojrzał na niego przepraszająco.
- Wybacz mój książę. – Skulił się jeszcze w sobie gdy Varr zaskoczył z jego ramienia, wywrócił pustą filiżankę, nadepnął na talerzyk z którego on ratował owoce i tak drepcząc sobie radośnie, trącając wszystko skrzydłami, zmierzał prosto do półmiska ze świeżą sałatą, pomidorami i czymś zielonym co niestety, nie przypominało ogórka.
- Varr, wracaj do mnie. – Jęknął gdy Kain władował się do półmiska oficjalnie go podbijając i zaczął z głośnym mlaskaniem chrupać kolejne warzywa. Teraz Ren zrobił się już całkiem czerwony, jak pomidor, zsunął nieco niżej i czekał na poważne skarcenie które bardzo mocno by mu się teraz przydało. W ogóle się nie zachowywał tchnięty radością ze wspólnego śniadania, zaślepiony zachwytem nad przepięknym i inteligentnym księciem oraz zwyczajnie wygłodniały.
- Dziękuję Ci, mój książę. Poznanie Cię osobiście oficjalnie zostało najwspanialszym momentem mojego życia. Śpij spokojnie. – Poprosił go nie żałując ciepłego uśmiechu jakim natychmiast go obdarował. Jeszcze nie teraz, jeszcze było za wcześnie chociaż wiele go kosztowało to żeby go nie przytulić, dygnął za to jeszcze raz i przechodząc do odpowiedniego skrzydła zamku spojrzał na kobietę która miała zostać jego służką.
- Dobry wieczór. – Przywitał się nie chcąc przy tym budzić małego śpiocha na jego ramieniu i prosząc ruchem ręki w której nadal trzymał buty zaproponował poprowadzenie go do komnat. Te, wspaniale utrzymane chociaż nieco zbyt surowe jak na jego standardy aktualnie były mu obojętne. Chciał się wykąpać, zdjąć z siebie iluzję i walnąć się spać. Zanim to jednak nastąpiło ułożył buty w nogach łóżka, torbę położył na stoliku który miał zamiar przystosować do swoich zielarskich potrzeb, a śpiące zwierzątko ostrożnie ułożył w pościeli. Wtedy też odwrócił się do służki która gwałtownie się spięła, a której posłał rozbawiony uśmiech.
- Chciałabym ustalić pewne zasady. – Zaczął na co dziewczyna kiwnęła pokornie głową. – Jeżeli czegoś nie wiesz po prostu pytaj, możesz patrzeć mi w oczy, nie jestem jeszcze Twoją królową. – Zaczął podchodząc do niej i gładząc lekko po ramieniu. Gdy ta na niego spojrzała przyjrzał się kolorowi jej oczu po czym uśmiechnął się szczerze.
- Wieczorami biorę ciepłą kąpiel, którą prosiłabym żeby przygotować. Koło balii będę miała ustawione olejki eteryczne, proszę nie ruszaj ich. Sama będę sobie dolewać. Rano proszę mi nie przeszkadzać i nie wchodzić dopóki nie wyjdę. Ubieram się i czeszę samodzielnie. Codziennie będę prosiła o przyniesienie kilku podstawowych ziół, wyczyszczenie moździerza oraz przygotowywanie odpowiednich flakoników, później wyjaśnię Ci do czego będą służyły. Będę Ci to opowiadać na bieżąco. W celu obudzenia mnie mocno pukaj trzykrotnie w drzwi i czekaj na moją odpowiedź. Sama dobieram sobie wieczorem ciuchy na kolejny dzień, prosiłabym żeby były przeprasowane. Pranie odbieraj również wieczorem. – Tłumaczył i chociaż widać było, że jego wymagania były raczej dziwne, dziewczyna lekko się uspokoiła. Zapewnił ją przy tym, że nie posądzą ją o czary bo on zajmuje się po prostu wytwarzaniem dla siebie maści bądź leków, te mógł natomiast skonsultować z nadwornym magiem w celu uspokojenia wszystkich dookoła.
Po wszystkim co chciał powiedzieć poprosił o kąpiel, sam podchodząc do swoich kufrów z których wyciągnął rzeczy na jutro. Chciał wmówić wszystkim, że taka właśnie panowała moda, co również stanowiło ustalenie z domu – zawsze ubierał zapiętą pod szyję koszulę, skórzane bądź materiałowe spodnie i buty na niskim obcasie. W pasie przepinał sobie materiał który od tyłu miał wyglądać jak ciągnąca się za nim suknia. Tak, próbował nosić w domu gorsety i bufiaste szaty kobiece, nie szło mu to więc wolał brnąć w drobne kłamstewko.
Gdy wreszcie został sam, pachnący różanym olejkiem, przebrany w piżamę i we względnej ciszy, ściągnął z siebie iluzję i zaczesując mokre włosy do tyłu rozpakował wszystko co miał w torbie. Jednocześnie szczerzył się jak głupi do sera na myśl o Airundzie. Książę był niesamowity, a on podejrzewa, że świetnie się dogadają o ile będą trzymać wspólnych ustaleń.
Książę śnił mu się przez całą noc. Z tym pięknym uśmiechem, ciepłymi oczami, gorącymi dłońmi i szeptanymi zapewnieniami o tym jak mocno chciał zmian, jak inny był i jak bardzo chciał go przy swoim boku.
Kolejnego dnia wstał równo ze słońcem. Rzeczy miał wyprasowane, zanim jednak jakkolwiek pomyślał o wstaniu z łóżka zaczął bawić się ze swoim nowym zwierzakiem którego pieszczotliwie nazwał Varr przez dźwięk jaki ten wydawał drapany za wielkim uchem. W momencie gdy stworek zaczął go lekko podgryzać drapany po brzuchu, odpychać łapkami gdy chciał go całować po pyszczku, a on ze śmiechem zaczął się tarzać po całych zwałach kołder i poduszek, zdał sobie z czegoś sprawę. Byli potwornie głodni, a na nich czekało przecież śniadanie z samym księciem!
Ubierając jedwabną, błękitną koszulę zapiętą pod szyję i tam przewiązaną lekką czarną wstążką, ubrał również brązowe skórzane spodnie, buty za kostkę na lekkim obcasie i tą pół suknię również w niebieskim kolorze. Obszyta na czarno stanowiła piękny komplet z całą resztą. Ładnie się uczesał, zaplótł dwa warkoczyki które zapobiegały wpadaniu włosów do oczu, resztę zawinął w schludny kok, po czym ruszył zadowolony do ogrodów do których… bez Miryny by nie trafił! A przy okazji, zaczął lekko do dziewczyny dzióbać chcąc się czegoś więcej o niej dowiedzieć. Dał jej również kilka zadań, bardzo prostych, opierających się głównie na uporządkowaniu jego ciuchów.
Airund, cały elegancki już na niego czekał, a on stając kawałek od niego, zanim ten go w ogóle zauważył dał sobie chwilę na zachwyt. W zimnych promieniach porannego słońca jego złote włosy lśniły jeszcze mocniej. Sylwetka którą teraz mógł dokładniej obejrzeć była silna, umięśniona i godna władcy. Wyprostowany nawet jeżeli nie uważał na swoje otoczenie wyglądał zwyczajnie majestatycznie, a jemu… miękły kolana! Musiał nieco poprawić materiał na szyi, przełknąć ślinę i pogłaskać swojego pieszczocha którego oczywiście zabrał zanim ruszył dalej. Podchodząc wreszcie pozwolił się zauważyć i dygnął lekko przed nim na powitanie.
- Witaj mój książę. Mam nadzieję, że dobrze spałeś. – Zaczął, a gdy obydwoje wymienili uprzejmości, siadł na krześle postawionym na wybrukowanym okręgu w środku dzikiego ogrodu. Stół suto zastawiony kusił zapachami, on jednak zaczął od nalania im – chociaż mógł zapytać – herbaty. Dopiero później, zapominając ponownie o tym żeby zapytać o panujące zasady, zaczął sobie robić kanapki, rozglądać się za tym czego smaku mógł w ogóle nie kojarzyć jak również, zaczął gadać.
- Czy mamy jakieś plany na dzisiaj? Chciałabym zacząć poznawać zwyczaje mojego podopiecznego oraz zajrzeć do wspomnianej przez Ciebie, mój książę, szklarni. Chciałabym się też dowiedzieć na jakich zasadach odbędzie się ślub, coś będę musiała przygotować? I czy później przejdziemy się znowu na spacer? – Peplał, a z gotową już kanapką w rękach podniósł wreszcie na niego oczy napotykając to rozczulone i nieco rozbawione spojrzenie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę jak bardzo strzelał kolejnymi gafami, nie dając mu nic powiedzieć, nie przestrzegając etykiety i jeszcze zachowując się jak facet.
Gwałtownie zalał się rumieńcem, odłożył jedzenie i położył dłonie na kolanach. Odchrząknął i spojrzał na niego przepraszająco.
- Wybacz mój książę. – Skulił się jeszcze w sobie gdy Varr zaskoczył z jego ramienia, wywrócił pustą filiżankę, nadepnął na talerzyk z którego on ratował owoce i tak drepcząc sobie radośnie, trącając wszystko skrzydłami, zmierzał prosto do półmiska ze świeżą sałatą, pomidorami i czymś zielonym co niestety, nie przypominało ogórka.
- Varr, wracaj do mnie. – Jęknął gdy Kain władował się do półmiska oficjalnie go podbijając i zaczął z głośnym mlaskaniem chrupać kolejne warzywa. Teraz Ren zrobił się już całkiem czerwony, jak pomidor, zsunął nieco niżej i czekał na poważne skarcenie które bardzo mocno by mu się teraz przydało. W ogóle się nie zachowywał tchnięty radością ze wspólnego śniadania, zaślepiony zachwytem nad przepięknym i inteligentnym księciem oraz zwyczajnie wygłodniały.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Airund wierzył w skuteczne działanie specyfiku Veirona i choć mag przestrzegł go, by dodał do kąpieli tylko kilka kropel, książę znacznie zwiększył ilość pachnącego ziołami olejku – ot tak dla pewności! Oczywiście tak jak na Smoka przystało, Airund wszelką magię traktował z dystansem, jednakże jeśli miała mu ona pomóc, tym jednym jedynym razem postanowił jej zaufać. W końcu Veiron rzadko się mylił i do tej pory wszystkie wytwarzane przez niego maści, czy eteryczne olejki spełniały swoją funkcję. Właściwie nikt nie wiedział, skąd przybył nadworny mag – przez lata jego służby wokół tajemniczej sylwetki obrosły setki legend, każda barwniejsza i znacznie bardziej wymyślna od poprzedniej. Sam Veiron niewiele o sobie mówił, pozwalając wszystkim na setki domysłów, zupełnie tak, jakby nie dbał o to co i kiedy mówiono na jego temat. Wszystkie legendy jednak zbiegały się w jednym miejscu – w tym, że sam mag na smoczy dwór przybył niecałe trzysta lat wcześniej, pełniąc służbę u Salesa, dalekiego przodka Airunda, a później służył jego synowi i synowi jego syna – i tak dalej, aż do obecnych czasów. Swój wigor i młodzieńczy wygląd mag zawdzięczał silnym czarom, których jednak szczędził w obecności swoich władców, unikając wszelkich konfliktów zbrojnych i ograniczając się jedynie do tworzenia lekarstw i najróżniejszych specyfików, które były czasem niezbędne. Veiron zwykle stronił od mieszkańców pałacu, snując się korytarzami i znikając w królewskich ogrodach. Jednak choć uchodził za szorstkiego gbura tylko dla jednej osoby okazywał jakiekolwiek cieplejsze uczucia – i tą osobą był właśnie Airund. Calistor powiedziała kiedyś, że było to najprawdopodobniej spowodowane poczuciem winy, jakie wywołała w magu wieść o śmierci rodziców młodzieńca, której (choć miał możliwość) nigdy nie zapobiegł. Być może obiecał sobie wtedy, że pomoże w wychowaniu chłopca, a gdy tylko rozpoznał w Airundzie przypadłość, jak najgorliwiej przystąpił do prób jej wyleczenia, pozostawiając tą wieść w tajemnicy. Tak więc o przypadłości (jak Veiron to nazywał) wiedziała jedynie ta dwójka i tak miało pozostać przynajmniej do czasów, gdy Airund nie uzyskałby możliwości przybrania smoczej formy już na stałe. Niestety mag wciąż nie odnalazł odpowiedniego lekarstwa.
Kąpiel w olejku była więc na tę chwilę najlepszym rozwiązaniem, i choć umożliwiała Airundowi przemianę jedynie na krótką chwilę, zamierzał wykorzystać jej zbawienną moc następnego dnia. Z takim postanowieniem, książę położył się spać, a gdy osuwał się w objęcia morfeusza na jego powiekach wciąż tańczył obraz roześmianej i rozpromienionej Renasty.
Następnego poranka wstał wcześniej niż zwykle. Znajdując w sobie spore dozy niecierpliwości i dziecięcej ciekawości, znów nie zaczekał na służbę i zajął się sam swoją garderobą. Choć nie miał na sobie już tak oficjalnych szat, wciąż starał się wyglądać godnie. Mimo, że tego dnia miał stanąć do krótkiej walki. Ubrał się więc tak, jak nakazywał obyczaj; ciemne spodnie wpuścił do wysokich i podkutych butów. Jasna koszula dopięta wysoko pod szyję została przepasana ciemną peleryną, która spowijała jedynie jego prawe ramię, lewe pozostawiając zupełnie odkryte. Miało to znaczenie, ponieważ rękawica, okrywająca lewą dłoń sięgała znacznie wyżej niż ta, która miała ochraniać prawą. Airund westchnął cicho, gdy tylko jego spojrzenie napotkało jego sylwetkę odbijającą się w stojącym w kącie komnaty zwierciadle. Choć nie zwykł przeglądać się w lustrze, teraz przystanął, na chwilę, wpatrując się głęboko w swoje oczy. Czy był zawiedziony tym, co widział? W pewnym sensie tak. Od niepamiętnych czasów chciał zobaczyć w tym miejscu kogoś, kto byłby taki sam, jak jego ojciec. Choć ten zginął, gdy Airund miał zaledwie kilka lat, tak obraz, który rysował się z legend i pieśni przedstawiał mądrego i majestatycznego władcę. To wrażenie potwierdzały także portrety spoglądające ze ścian w sali tronowej. Jego ojciec był dumnym smokiem, czego on sam nie potrafił powiedzieć o sobie. Był przecież wybrakowany, nie potrafił utrzymać swojej formy i prawdę mówiąc przestawał łudzić się, że kiedykolwiek się to w pełni powiedzie. Obawiał się więc tego, że gdy wszystko wyjdzie na jaw, Renasta zerwie zaręczyny. W końcu obiecano jej kogoś, kim on wcale nie był i czemu najprawdopodobniej nie mógł w pełni sprostać.
Te przytłaczające myśli towarzyszyły mu przez całą drogę do pałacowych ogrodów. Widok stołów rozstawionych na bruku nie potrafił jednak w pełni odciągnąć jego wzroku od miejsca, które miało stać się swoistym polem bitwy.
-Airund, co ty taki naburmuszony?- wuj Folmar zmartwił się, widząc najpewniej lekki grymas, który pojawił się na twarzy bratanka. Szczęśliwie dla księcia, nim ten został wciągnięty w tyradę na temat wydarzeń obecnego dnia, na schodach pojawiła się postać Renasty, której sam widok sprawił, że wyraz twarzy Airunda znacząco zelżał i rozchmurzył się. Księżniczka miała w sobie coś, co nie pozwalało blondynowi długo się trapić, roztrząsać pewnych spraw, czy złościć. Niosła ze sobą radość i całą masę optymizmu, którym promieniała od samej chwili, w której postawiła stopy na ziemi rodu Hanehrson.
-Witaj moja Pani. Wyglądasz dziś olśniewająco.- zaczął, uśmiechając się łagodnie i lekko skłaniając przed nią w geście powitania i szacunku. Gestem dłoni wskazał jej wolne miejsce przy stole, które znajdowało się tuż obok niego.
-Noc minęła mi dobrze, liczę że tobie również. Mam nadzieję, że nie doskwierały ci żadne niedogodności.- zaczął, na co Calistor (która zapewne nie wytrzymała tych słodkich uprzejmości) zaśmiała się cicho.
-Powiedziałeś jej, że w wieży, do której wejście znajduje się obok jej komnaty, straszy Biała Dama?- spytała, posyłając Renaście kpiące spojrzenie.
-Ponoć straszy każdą pannę. Czy to nie dziwne, że jej nie zbudziła?- spytała, na co król, wyraźnie zdenerwowany tak jawną zniewagą, uderzył dłonią w stół.
-Calistor, hamuj swój język. Nie przejmuj się moja droga, siadaj, siadaj. Musisz być strasznie głodna.- Folmar rozchmurzył się jednak, postanawiając nieco rozluźnić napiętą atmosferę swoją naturalną życzliwością względem płci pięknej.
Renasta jednak zdawałoby się w ogóle nie przejęła się tą sytuacją, bo już po chwili rozpoczęła swoje zwyczajowe (jak Airund zdążył już to wdzięcznie nazwać) „buszowanie po stole”. Nie czuł się oburzony czy onieśmielony zachowaniem dziewczyny, a wręcz zazdrościł jej tego, że miała u Folmara pewien immunitet i mogła pozwalać sobie na taką otwartość i naturalność w zachowaniu przy stole. Korzystając jednak z tego, że wuj skoncentrował się na rozmowie z Calistor i z faktu, że Renasta zajęła się sięganiem po kilka warzyw, z chytrym uśmiechem podkradł jej z talerza jedną ze smacznie wyglądających kromek chleba.
-Dziękuję- powiedział, posyłając jej łagodny uśmiech i nim dziewczyna zdążyła się zorientować, że została tak jawnie okradziona, a z jej talerza zniknął jeden, smaczny kąsek, wpakował sobie jedzenie do ust, by Renasta już nie zdążyła odebrać mu swojej zguby.
-Wstrzymaj się z tymi planami moja droga.- Folmar zainteresował się księżniczką dopiero, gdy ta zaczęła wypytywać o plan dzisiejszego dnia. A Airundowi wcale nie podobało się to, co król właśnie zamierzał powiedzieć.
-Zanim jeszcze w pełni zaczniemy przygotowania do ślubu, należy przystąpić do tradycyjnej prezentacji.- zaczął, nadąwszy się dumnie jak paw i palcami gładząc swoją ciemną brodę. -Tradycja jest u nas rzeczą świętą. I ta właśnie tradycja nakazuje, by książę stanął do walki z wybranym przez swoją przyszłą małżonkę kandydatem.- powiedział, na co Airund zjeżył się nieco, kątem oka zerkając na Veirona, który ni stąd ni zowąd pojawił się w ogrodach, przysiadając na kamiennych schodach i głaszcząc swojego ulubionego kocura. Mag najpewniej zjawił się, chcąc ocenić czy jego specyfik odpowiednio działa i najprawdopodobniej również po to, by przyjrzeć się Renaście i odpowiednio ją ocenić. Airund zauważył jednak, że to, w jaki sposób księżniczka obchodziła się z Kaninem wywołało zaciekawienie u maga, który uśmiechnął się jedynie z sympatią. No tak. Veiron zawsze miał słabość do wszelkiego rodzaju zwierząt i najpewniej znajdzie w tej kwestii z Renastą wspólny język. Zwłaszcza jeśli ta również wykaże sympatię względem pupila Veirona, którym był
ciemny jak noc kocur.
-Trafił ci się mały rozrabiaka- przyznał książę w stronę swojej wybranki, w momencie gdy pochwycił w swoje dłonie białe stworzonko i na powrót umieścił je na kolanach Renasty. Po chwili delikatnie podrapał je w odpowiednim miejscu i Kanin ziewnąwszy cicho, zwinął się w kłębek, zasypiając na kolanach dziewczyny.
-Jeśli będziesz drapać tutaj- wyjaśnił, ostrożnie ujmując dłoń dziewczyny i przykładając ją w odpowiednie miejsce na jasnym futerku
-Najpewniej uspokoi się i zaśnie. To dobry sposób, żeby utrzymać go w ryzach, przynajmniej na początku.- dodał, wracając na swoje miejsce i powoli dokańczając śniadanie. Nie dało się jednak niezauważyć, że jadł szybko, zupełnie nie skupiając się na tym, co właściwie przeżuwał. Pomidora? Sałatę? A może kawałek mięsa? To nie miało dla niego znaczenia, tak długo, jak długo w głowie krążyły mu myśli o tym, co miało go niedługo czekać. W końcu jednak stres wziął górę i Airund pozostawił resztę swojego śniadania zupełnie nietknięte. A gdy i król odłożył sztućce, stało się to sygnałem, by służący w pośpiechu uprzątnęli talerze i stoły, a na dziedzińcu zjawiło się kilkoro rycerzy, którzy mogli stać się potencjalnymi przeciwnikami Airunda.
-Zasada jest jedna moja droga. Musisz wytyczyć przeciwnika dla swojego narzeczonego. Może to być ktokolwiek z nas wszystkich tu zebranych. Choć ja rekomenduje naszego czempiona! Harlind von Aladorn. Zwycięzca zeszłorocznego turnieju. Jeden z najlepszych. Taki przeciwnik to nie lada gratka- zacmokał, najpewniej licząc na pełną brutalności, krwi, potu i łez walkę. Airund jednak posłał Renaście krótkie, acz pewnego rodzaju błagalne spojrzenie, które miało wyrazić jego awersję do tego przerażającego pomysłu. Miał nadzieję, że Renasta oszczędzi mu upokorzeń i wybierze kogoś, kto nie pokona go w przeciągu kilku chwil.
-Mój los jest w twoich rękach o pani. Możesz wytyczyć kogokolwiek.- przyznał, na co Calistor, posłała Renaście krótkie, acz pełne chytrości spojrzenie.
-Kobiety też u nas walczą. Nie jesteśmy tchórzliwe tak jak wy w Zulen. Założę się, że nie staniesz do tego pojedynku.- powiedziała z szerokim uśmiechem.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Fakt towarzystwa na śniadaniu chociaż potencjalnie go cieszył, znacząco bardziej go stresował gdy tylko zainteresowanych przy stole przybywało. Gdyby był z Airundem sam mogliby się pośmiać, nieco opuścić gardę, najeść się i porozmawiać na tak luźnym poziomie jak miało to miejsce dnia poprzedniego. W obecności króla i jego córki niestety nie mogli sobie na to pozwolić co nie oznaczało, że on jakoś znacząco się zmienił. Nadal był zaspany, głodny i czasami najpierw robił zanim postanowił pomyśleć o kobiecej delikatności. No, może odrobinę podejście uległo deformacji bo chociaż starał się być wytworny, nie żałował sobie złośliwości. Na pytanie więc o noc uśmiechnął się ciepło do blondyna po czym przeniósł wzrok na jego kuzynkę śmiejąc się cicho.
- Och Pani, nie bądź dla siebie tak surowa. Zapewniam, że przy odrobinie wiosennego słońca Twa cera na tyle się poprawi, że tym mianem określana nie będziesz. – Przyznał nie spuszczając z niej spojrzenia które wręcz rzucało jej wyzwanie. Nie miał ochoty dawać po sobie deptać skoro miał zostać królową. Wiedział doskonale jak dla smoków ważny był szacunek i jeżeli u niej będzie musiał go wypracować złośliwościami, podnosił rzuconą mu rękawicę. Zasadniczo, widząc te delikatne rumieńce irytacji na jej policzkach, poczuł się jakby odgryzł się za dzień wczorajszy co sprawiło mu ogrom satysfakcji.
Uciszenie przez króla sprawiło, że jeszcze chwilę patrzył na nią z łobuzerskim uśmiechem na ustach po czym chciał wrócić do swojego posiłku gdy nie dość, że jego drogi zwierzak postanowił spłatać mu figla to jeszcze jego narzeczony podkradł mu gotową już kanapkę! Od razu się obruszył i chociaż pokazywał całym sobą, że były to żarty spróbował jeszcze własność odzyskać. Nie wskórał oczywiście nic poza drobnymi przepychankami i szeptem, że „jaśnie książę chyba zapomniał, że ma rączki”, oczywiście przy ich kontrolnych spojrzeniach czy z ową zaczepką nie zostali przyłapani po czym już głośniej zajęli się tematem jego nowego zwierzaka. Widząc jak ten skutecznie został uśpiony wydał z siebie ciche „och” po czym zaczął gładzić długie ucho puchatej kuleczki.
- Niesamowicie łatwe, a jednocześnie trudne stworzenie w wychowaniu. Rozumiem, że jaśnie książę uprzejmy będzie mi pomóc w tresurze? Nie chciałabym żeby dzisiejsze obżarstwo się powtarzało. – Zaśmiał się, a szukając aprobaty w oczach obecnie panującego władcy, delikatnie skinął głową na nieme pozwolenie. Chwilę później chociaż pragnął wrócić do delikatnych szturchnięć, został zainteresowany tradycyjnym pojedynkiem na który ciekawsko zamrugał.
- Czy mogłabym dowiedzieć się więcej na ten temat? – Zapytał zaraz otrzymując interesujące go szczegóły. Jednocześnie w jego głowie od razu zaczęły świtać odpowiednie wizje. W prawdzie nie widział nigdy zmieniającej się w smoka osoby ale krążyło na ten temat tak wiele legend, że i w jego głowie urodziła się pewna wersja. Pojedynek jednak nie zachęcał. Od kiedy żyli w pokoju, a ich dwie zwaśnione krainy zaprzestały wzajemnej agresji zrozumiał, że wojna była złem kompletnie niepotrzebnym do błyskawicznego rozwoju. Wystarczyło nakierować społeczeństwo na inne cele ale tak, to wymagało starań, a wojna po prostu była.
- Rozumiem, że jest to niezbędne? – Dopytał, a otrzymując odpowiedź dotyczącą poszanowania tradycji pokiwał głową wracając do jedzenia już w zdecydowanie bardziej grobowej atmosferze. Nie wiedział dlaczego ale tak jemu jak i Airundowi ta tradycja kompletnie nie odpowiadały i chociaż podejrzewał, że blondyn miał całkowicie inny od niego powód, postanowił wesprzeć go pocieszającym spojrzeniem.
Po zakończeniu posiłku i znalezieniu się w jeszcze szerszym gronie jego spojrzenie przykuła postać pachnąca ogrodem, ziołami i magią. Delikatnie kiwnął głową do nadwornego maga nagle zestresowany tym, że ten widział przez iluzję. Ta myśl opuściła go jednak odpowiednio prędko, gdy tylko kolejni rycerze napawający go zwyczajnym strachem zaczęli pojawiać się tuż przed nim. Nagle doszło do niego, że jeżeli cokolwiek zniszczy jego kraj ponownie zostanie najechany, poddani zabici albo pojmani. Nie mogli się mierzyć z siłą smoków chociaż tak, znali sposoby aby te zabijać, a ich siły bojowe wcale do słabych nie należały. Brak zdecydowanej obrony był szczegółem który przechylał szalę na stronę łuskowatych gadzin.
- Dziękuję za tą możliwość, Panie. – Dygnął rzucając Airundowi łobuzerskie spojrzenie jakoby wybranie najsilniejszego rycerza miało go niezmiernie kusić. Wtedy też sadzając sobie swojego zwierzaczka na ramieniu ruszył przyjrzeć się temu co prezentowali sobą mężczyźni przed nim, słuchając przy tym kolejnej docinki księżniczki.
- Obawiam się, że mylisz pojęcia, Jaśnie Pani. My nie jesteśmy tchórzliwe tylko w inny sposób wspieramy naszych mężczyzn. Inteligentna, oczytana i empatyczna kobieta przy boku napawa mocą najbardziej osaczonego mężczyznę, pozwalając w rozmowie znaleźć najlepsze wyjście. Naszą siłą jest nasz umysł, naszym atutem gorące serce zagrzewające do walki, jesteśmy taktyczkami, logistykami i paramy się opieką nad duchem i ciałem. To dla nas walczą nasi mężczyźni wiedząc, że wracając do ciepłego domu mają przy boku partnerkę, przyjaciółkę i gorącą kochankę. – Mówił delikatnie witając się z każdym rycerzem po czym odwrócił się do Calistor. – Ale możesz tego nie rozumieć. – Rzucił radośnie właśnie nazywając ją zimną hołotą, Białą Damą. I to w jakim stylu! Aż sobie pogratulował w myślach po czym wzrok przeniósł na Airunda ponownie uśmiechając się do niego pocieszająco.
- Mój luby, mój przyszły królu, bądź dla mnie łaskaw. – Poprosił kłaniając się mu lekko po czym odpiął część ala sukni od siebie i rozłożył skrzydła. Uśmiechnął się przy tym z wyczekiwaniem nie mogąc doczekać się zobaczenia pierwszego w życiu smoka! Aż mu dłonie delikatnie drżały, a iskierki magii przeskakiwały między palcami gotowe by stworzyć magiczną bronią którą mógłby sięgnąć jego serca.
- Och Pani, nie bądź dla siebie tak surowa. Zapewniam, że przy odrobinie wiosennego słońca Twa cera na tyle się poprawi, że tym mianem określana nie będziesz. – Przyznał nie spuszczając z niej spojrzenia które wręcz rzucało jej wyzwanie. Nie miał ochoty dawać po sobie deptać skoro miał zostać królową. Wiedział doskonale jak dla smoków ważny był szacunek i jeżeli u niej będzie musiał go wypracować złośliwościami, podnosił rzuconą mu rękawicę. Zasadniczo, widząc te delikatne rumieńce irytacji na jej policzkach, poczuł się jakby odgryzł się za dzień wczorajszy co sprawiło mu ogrom satysfakcji.
Uciszenie przez króla sprawiło, że jeszcze chwilę patrzył na nią z łobuzerskim uśmiechem na ustach po czym chciał wrócić do swojego posiłku gdy nie dość, że jego drogi zwierzak postanowił spłatać mu figla to jeszcze jego narzeczony podkradł mu gotową już kanapkę! Od razu się obruszył i chociaż pokazywał całym sobą, że były to żarty spróbował jeszcze własność odzyskać. Nie wskórał oczywiście nic poza drobnymi przepychankami i szeptem, że „jaśnie książę chyba zapomniał, że ma rączki”, oczywiście przy ich kontrolnych spojrzeniach czy z ową zaczepką nie zostali przyłapani po czym już głośniej zajęli się tematem jego nowego zwierzaka. Widząc jak ten skutecznie został uśpiony wydał z siebie ciche „och” po czym zaczął gładzić długie ucho puchatej kuleczki.
- Niesamowicie łatwe, a jednocześnie trudne stworzenie w wychowaniu. Rozumiem, że jaśnie książę uprzejmy będzie mi pomóc w tresurze? Nie chciałabym żeby dzisiejsze obżarstwo się powtarzało. – Zaśmiał się, a szukając aprobaty w oczach obecnie panującego władcy, delikatnie skinął głową na nieme pozwolenie. Chwilę później chociaż pragnął wrócić do delikatnych szturchnięć, został zainteresowany tradycyjnym pojedynkiem na który ciekawsko zamrugał.
- Czy mogłabym dowiedzieć się więcej na ten temat? – Zapytał zaraz otrzymując interesujące go szczegóły. Jednocześnie w jego głowie od razu zaczęły świtać odpowiednie wizje. W prawdzie nie widział nigdy zmieniającej się w smoka osoby ale krążyło na ten temat tak wiele legend, że i w jego głowie urodziła się pewna wersja. Pojedynek jednak nie zachęcał. Od kiedy żyli w pokoju, a ich dwie zwaśnione krainy zaprzestały wzajemnej agresji zrozumiał, że wojna była złem kompletnie niepotrzebnym do błyskawicznego rozwoju. Wystarczyło nakierować społeczeństwo na inne cele ale tak, to wymagało starań, a wojna po prostu była.
- Rozumiem, że jest to niezbędne? – Dopytał, a otrzymując odpowiedź dotyczącą poszanowania tradycji pokiwał głową wracając do jedzenia już w zdecydowanie bardziej grobowej atmosferze. Nie wiedział dlaczego ale tak jemu jak i Airundowi ta tradycja kompletnie nie odpowiadały i chociaż podejrzewał, że blondyn miał całkowicie inny od niego powód, postanowił wesprzeć go pocieszającym spojrzeniem.
Po zakończeniu posiłku i znalezieniu się w jeszcze szerszym gronie jego spojrzenie przykuła postać pachnąca ogrodem, ziołami i magią. Delikatnie kiwnął głową do nadwornego maga nagle zestresowany tym, że ten widział przez iluzję. Ta myśl opuściła go jednak odpowiednio prędko, gdy tylko kolejni rycerze napawający go zwyczajnym strachem zaczęli pojawiać się tuż przed nim. Nagle doszło do niego, że jeżeli cokolwiek zniszczy jego kraj ponownie zostanie najechany, poddani zabici albo pojmani. Nie mogli się mierzyć z siłą smoków chociaż tak, znali sposoby aby te zabijać, a ich siły bojowe wcale do słabych nie należały. Brak zdecydowanej obrony był szczegółem który przechylał szalę na stronę łuskowatych gadzin.
- Dziękuję za tą możliwość, Panie. – Dygnął rzucając Airundowi łobuzerskie spojrzenie jakoby wybranie najsilniejszego rycerza miało go niezmiernie kusić. Wtedy też sadzając sobie swojego zwierzaczka na ramieniu ruszył przyjrzeć się temu co prezentowali sobą mężczyźni przed nim, słuchając przy tym kolejnej docinki księżniczki.
- Obawiam się, że mylisz pojęcia, Jaśnie Pani. My nie jesteśmy tchórzliwe tylko w inny sposób wspieramy naszych mężczyzn. Inteligentna, oczytana i empatyczna kobieta przy boku napawa mocą najbardziej osaczonego mężczyznę, pozwalając w rozmowie znaleźć najlepsze wyjście. Naszą siłą jest nasz umysł, naszym atutem gorące serce zagrzewające do walki, jesteśmy taktyczkami, logistykami i paramy się opieką nad duchem i ciałem. To dla nas walczą nasi mężczyźni wiedząc, że wracając do ciepłego domu mają przy boku partnerkę, przyjaciółkę i gorącą kochankę. – Mówił delikatnie witając się z każdym rycerzem po czym odwrócił się do Calistor. – Ale możesz tego nie rozumieć. – Rzucił radośnie właśnie nazywając ją zimną hołotą, Białą Damą. I to w jakim stylu! Aż sobie pogratulował w myślach po czym wzrok przeniósł na Airunda ponownie uśmiechając się do niego pocieszająco.
- Mój luby, mój przyszły królu, bądź dla mnie łaskaw. – Poprosił kłaniając się mu lekko po czym odpiął część ala sukni od siebie i rozłożył skrzydła. Uśmiechnął się przy tym z wyczekiwaniem nie mogąc doczekać się zobaczenia pierwszego w życiu smoka! Aż mu dłonie delikatnie drżały, a iskierki magii przeskakiwały między palcami gotowe by stworzyć magiczną bronią którą mógłby sięgnąć jego serca.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Airund czuł na swoich plecach uważne spojrzenie Veiron'a, które wcale a wcale nie pomagało mu w tej sytuacji. Oczywistym było to, że mag chciał upewnić się, czy jego „leczenie” zmierza w dobrym kierunku i podopieczny jest w stanie przybrać smoczą postać choć na krótką chwilę, jednak w jego spojrzeniu dało się zauważyć nie tylko troskę o własne eksperymenty, a troskę o samego księcia. Nawet on nie wierzył w młodego Hanehrsona na tyle, by żywić jakąkolwiek nadzieję na wygraną, nie ważne kogo Renasta wystawiłaby do tego pojedynku. Jeśli wybierze któregokolwiek z rycerzy, ci pokonają go w kilka minut – właściwie wystarczył jeden rzut oka na gabaryty najszczuplejszego z nich, by jasno stwierdzić, że przerastał Airunda siłą mięśniową. Airund nie łudził się że wyszedłby zwycięsko nawet z potyczki z własną kuzynką albo wujem. Ta dwójka nie siliła się na jakiekolwiek fory i pragnęła zwycięstwa za wszelką cenę.
Zdziwił się jednak, gdy Renasta postanowiła zaskoczyć chyba wszystkich zebranych – choć wcale nie musiała tego robić, postanowiła stanąć do tego pojedynku, zupełnie tak jakby nie obawiała się, że smok mógłby ją zranić, albo wyrządzić jej krzywdę. Widocznie należy jednak zwracać uwagę na to, czego się sobie życzy.
-Ależ drogie dziecko...- Folmar jako pierwszy postanowił zareagować i wyrazić swój sprzeciw przeciwko temu pomysłowi. Nim jednak zdążył powiedzieć coś więcej, Calistor powstrzymała go gestem dłoni.
-Ależ dajmy się jej wykazać. Skoro ma być królową, niech dowiedzie swojej siły.- powiedziała jedynie kuzynka, najprawdopodobniej mając niewątpliwą nadzieję, że Airund wcale nie będzie dawał Renaście forów. Król cmokał jeszcze chwilę i cmokał, ostatecznie uznając, że księżniczka nie złamała przecież żadnych reguł i jeśli tego chciała, sama mogła stanąć do pojedynku, co nie zdarzało się na tym dworze przecież zbyt często. Ostatnią księżniczką, która postanowiła stanąć oko w oko ze swoim przyszłym mężem była matka Airunda. Ta jednak była waleczna od dnia swoich narodzin, więc nie dziwiło to tak bardzo, jak postanowienie księżniczki zupełnie obcego kraju, która najpewniej nigdy jeszcze nie miała okazji stanąć oko w oko ze straszliwą bestią.
-W takim razie niech walka się zacznie. Powodzenia moje dzieci.- te słowa króla, stanowiły sygnał, by Airund skłonił się lekko i odsunął na bezpieczną przestrzeń – nie chciał przez przypadek kogoś zranić w momencie, gdy będzie przybierał swoją smoczą postać.
Już po chwili, książę przymknął oczy, wzbierając w sobie magię wspomaganą specyfikami Veirona. Ta poczęła kłębić się w nim i kłębić, aż gwałtownie wystrzeliła rozrywając jego ludzką powłokę na strzępy. Kości pękały, wyginały się i wydłużały w momencie, gdy skóra pokrywała się kolejnymi rzędami ciemnych łusek. Każdej tej drobnej przemianie towarzyszył potworny ból – czy to dlatego smoki były tak zaciętymi wojownikami? Być może właśnie przez to, że ból towarzyszył im od pierwszej przemiany i był obecny w każdej kolejnej. Nie dało się do niego przyzwyczaić, nawet jeśli usilnie by się próbowało. Z gardła Airunda wyrwał się po chwili krzyk, który jednak już nie przypominał tego należącego do człowieka. Złowieszcze zawodzenie rozbrzmiało po błoniach, dokładnie w tym samym momencie, w którym potężne cielsko spoczęło na czterech łapach i wyszczerzyło kły. W tej formie Airund był znacznie większy, choć swoją wielkością nie dorównywał rycerzom, czy nawet wujowi. Jego sylwetka stanowiła jednak spory kontrast w stosunku do drobnej dziewczyny stojącej tuż nieopodal niego.
Bystre, smocze oko nie omieszkało jednak zauważyć broni, która już po chwili zmaterializowała się w dłoniach księżniczki. Jedynej, która była w stanie przebić twarde łuski i sięgnąć skrytej pod nimi skóry. Bezpośrednia szarża nie wchodziła więc w ogóle w grę. Czekał więc chwilę na pierwszy ruch przeciwniczki, a gdy ta zaatakowała, silnym uderzeniem ogona, spróbował wytrącić dzierżony przez nią oręż. Gdy to jednak nie poskutkowało, odskoczył w momencie, gdy ostrze otarło się o kilka łusek na jego piersi. Zdążył jednak odsunąć się w porę, nim doznał jakiejkolwiek rany. Zamachnął więc swoimi skrzydłami, siłą podmuchu starając się uniemożliwić wróżce poderwanie się do lotu; zwinniejsza od niego mogła z łatwością zaatakować go w powietrzu i powalić nim zdążyłby na to w jakiś sposób zareagować. Starał się jednak jej nie skrzywdzić; nawet jeśli miałoby to skutkować jego przegraną, nawet jeśli miałby znosić przez kolejne dni żarty Calistor. Po prostu nie był w stanie tego zrobić.
Ku swojemu zdziwieniu w smoczej formie wytrzymał znacznie dłużej niż pierwotnie zakładał. Choć z chwili na chwilę coraz trudniej było ją utrzymać, a każde splunięcie ogniem, zamachnięcie ogonem, czy kłapnięcie szczękami kosztowało coraz to więcej energii, to nie zamierzał łatwo poddawać się, mimo kolejnych zadrapań i drobnych zranień.
Wkrótce jednak wycieńczony nie był w stanie dłużej bronić się i atakować i nim się obejrzał, włócznia pokonała barierę łusek i gładko wbiła się w jego pierś. Nie była to rana na tyle głęboka by go zabić; była jednak na tyle bolesna, że Airund syknął głośno z bólu i po chwili bez sił runął na podłożę, powracając do własnej, ludzkiej formy.
-Myślę, że ta barbarzyńska tradycja może dobiec końca- Veiron nie zamierzał czekać na reakcję Calistor i Folmara i nim ci zdążyli zareagować, złapał księcia za ramię i mocnym szarpnięciem podciągnął go do siadu. W milczeniu i ze ściągniętymi brwiami, nakreślił na zranionej skórze kilka run, a po ranie już po chwili nie było śladu.
-Dobrze się spisałeś. Ale mówiłem ci, żebyś na własną rękę nie zwiększał ilości specyfiku. To zaszkodzi ci bardziej niż pomoże.- mruknął surowo i bez ani odrobiny delikatności pociągnął księcia tak, by ten wstał.
Airund zachwiał się lekko ze zmęczenia, jednak zaraz, gdy palce maga rozluźniły się, książę ukłonił się lekko Renaście, posyłając jej łagodne spojrzenie.
-Wygląda na to, że wygrałaś moja pani. To był zaszczyt stanąć z tobą do walki.- przyznał, choć zmęczony ton jego głosu i postawa jasno wskazywały na to, że w tym momencie jedyne o czym marzył to chwila wytchnienia i odpoczynku. Czuł się całkowicie pozbawiony sił, nawet jeśli z początku podczas walki miał ich ogromną ilość. Teraz jednak ledwo utrzymywał się na własnych nogach, a myśl o tym, że czeka go jeszcze masa obowiązków, wcale nie polepszała jego humoru. Jednocześnie jednak był zły na siebie; zły na swój własny organizm, na swoje własne ciało, które odmawiało w takich chwilach posłuszeństwa. Gdyby była to prawdziwa bitwa, zginąłby w pierwszej kolejności i co gorsza nie miał na to żadnego wpływu. Nie mógł polepszyć swojej sytuacji...
-Jesteś dowodem Pani, że pozory potrafią mylić.- Veiron jednak wydawał się być pełen wigoru i już po chwili całe swoje zainteresowanie przeniósł na stojącą tuż obok Renastę. Jego spojrzenie stało się nieco ostrzejsze, trudne do określenia. Zdawało się, że dostrzega coś, czego nikt inny z zebranych wcale nie widział i słowa, które wypowiedział miały być swego rodzaju ostrzeżeniem.
-Mam nadzieję, że w przyszłości będziesz miała dobry wpływ na swojego narzeczonego, a nie przybyłaś tu by go skrzywdzić. Twoja magia może zabić Airunda, ale może też go uleczyć. Pamiętaj o tym.- powiedział tylko zagadkowo i wziąwszy na dłonie swojego ulubionego kocura, odwrócił się i ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Książę powiódł za nim spojrzeniem, które następnie przeniósł na Renastę.
-Wygląda na to... że cię polubił. – skwitował z łagodnym i pocieszającym uśmiechem.
- Spoiler:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przemiana w smoka na jego oczach była dokładnie tym czego oczekiwał będąc gościem w tych stronach. W prawdzie, od początku wyobrażał sobie wielkie bestie krążące nad zamczyskiem - czym ostatecznie się rozczarował - w późniejszej chwili chciał Airunda zwyczajnie o to poprosić, obecnie jednak w duchu poszanowania tradycji zrealizował pragnienie które napełniło jego serce strachem. Bestia która po chwili pojawiła się przed jego oczyma, chociaż majestatyczna, miała w sobie tyle wściekłości i bólu, że jego dotąd pewna mina nieco zrzedła. Przełknął niepewnie ślinę po czym robiąc krok w tył ponownie się skłonił, jak przed przeciwnikiem w równej walce wypadało. Później, dał sobie chwilę na przyjrzenie się gadowi.
Przepiękny, fioletowy refleks przewijał się przez całe jego ciało mieniące się w słońcu. Na piersi, wielkie rozdarcie, miejsce gdzie rodził się smoczy płomień. Miał ochotę przyłożyć tam dłoń chociaż kompletnie mu nie wypadało! Czaszka okuta wielkimi rogami, łapy wyposażone w ostre pazury i te skrzydła! Ciemna błona wydawała się być równie ostra co przyjemnie miękka w dotyku. Ostatecznie, trafił spojrzeniem w jego oczy, a w nich dostrzegając tak wiele skrajnych, negatywnych emocji posłał mu pocieszający uśmiech. Szermierzem był wprawnym ale zdecydowanie nie pragnął poskromić swojego pierwszego smoka, nie jeżeli w grę wchodziła tak cudowna osoba którą blondyn niewątpliwie był! Miał więc zamiar dostarczyć królowi widowiska którego ten pragnął jednak zrobić to z głową, ścierając swój miecz z pazurami gada.
- Nie zamartwiaj się mój drogi. - Poprosił dając mu do zrozumienia, że to wszystko co widniało w gadzim spojrzeniu zinterpretował jako strach o niego. Uśmiechnął się przy tym nieco łobuzersko i pozwalając aby jego skrzydła zaczęły szybko drzeć, wyrzucać garściami złoty pył, powoli formował w dłoniach kulę magii. Ta zaczęła swoje wici zaplatać o jego przedramiona i niczym bluszcz po drzewie, pięła się w górę formując nic innego jak zbroję. W prawdzie ta była bardziej prowizoryczna niżeli te wykute w kuźni pod wielkimi dębami ale zapewni spokój Airundowi, a jemu pozwoli na drobne chwile nieuwagi. Gdy natomiast całe jego ciało oplotła już złota zbroja, żyjąca każdym jego oddechem, każdym uderzeniem serca, sięgnął po miecz który materializował się w raz z wykonywanym, wyuczonym doskonale ruchem. Cienkie ostrze o wygodnej rękojeści błysnęło tym samym, złotym pyłem który obecnie okalał jego ciało, wpełzał na głowę formując hełm. W tym też momencie porzucił iluzję i patrząc na niego gotów do starcia zszedł nieco niżej na nogach czekając. Nie miał zielonego pojęcia, poza teorią, jak walczyć ze smokiem więc postanowił dać swemu lubemu prawo pierwszego ataku. Ostatecznie jednak, sprowokowany swoimi własnymi emocjami ruszył błyskawicznie na smoka cudem unikając potężnego ogona. Prześliznął się pod nim po czym gwałtownie rozprostował skrzydła i mimo prób Airunda, nie dał się z bezkresnego nieba zrzucić.
Starcie w jego mniemaniu było iście epickie. Uderzający o siebie miecz i pazury, kilka razy musiał go utemperować żeby nie zrobił mu krzywdy, przebił w kilku miejscach zbroję i zranił go w ramię ale przy buzującej w żyłach adrenalinie ani tego nie czuł. Zamiast tego, musiał przyznać, że wyśmienicie się bawił. Jeżeli będzie miał okazję jeszcze kiedykolwiek stanąć z nim w szranki, chętnie skorzysta z tak cennego doświadczenia i... cholera, zaś ten ogon!
Ataki z powietrza przychodziły mu najłatwiej. Airund był zdecydowanie mniej zwrotny niżeli on przez co mógł go zaczepiać. Ostatecznie, skoczył na jego grzbiet chwytając się szyi i chciał tym samym oświadczyć swoje zwycięstwo gdy smok... po prostu zniknął. Ani się obejrzał, a leżał na ziemi na księciu, zasapanym i wymęczonym do granic możliwości, który podnosząc swe przepiękne, błękitne spojrzenie nadział się na półprzeźroczysty hełm spod którego... patrzyła prawdziwa twarz Renasta. Wróżek spanikował i prychając cicho rzucił mu garść pyłu w oczy sprawiając, że ten musiał kilkukrotnie kichnąć. W tym czasie on zdążył się stoczyć i wchłaniając w siebie zbroję szybko nakładał iluzję. Zanim ktokolwiek zobaczy...!
Podsumowanie obrażeń jakie nastało chwilę po tym jak obydwaj, zasapani i oblani potem leżeli na dziedzińcu sprawiło, że spojrzał na blondyna przepraszająco. Ba! Sam chciał go uzdrowić jednak potężny druid okazał się szybszy. Jemu więc została do poradzenia sobie krwawa rana na ramieniu którą zaczął "szyć" palcem. Wykonując ruch jakby dziergał powoli sprawiał, że ta znikała co nie zmieniło jego pozycji. Nadal leżał na przyjemnie zimnym kamieniu zastanawiając się czy dostanie jeszcze coś do jedzenia. Jego wiecznie głodne zwierze w żołądku ponownie zaczynało burczeć.
- Wybacz mi mój książę, byłeś moim pierwszym smokiem. - Dodał na pocieszenie po czym uśmiechnął się promiennie na efekt końcowy. - Jeżeli kiedykolwiek tego zapragniesz, pozwolę się odegrać. - Zapewnił zaraz przenosząc wzrok na świdrujące spojrzenie maga. Wiedział. Doskonale wiedział z kim rozmawiał. Jakby maska z iluzji nie stanowiła żadnego wyzwania. Wzbudzał w tym strach w jego trzewiach, strach przed za szybkim wydaniem go, postawieniem pod murem z jedną tylko decyzją. Na słowa skierowane do siebie drgnął i delikatnie kiwając głową podniósł się wreszcie ignorując drżące mięśnie. Westchnął ciężko po czym ubrał te części garderoby które wcześniej zdjął.
- Pozory mają to do siebie, że okraszone naszymi własnymi przeczuciami, czasem są niesłusznie interpretowane. - Rzucił chociaż wcale nie mówił o swoich umiejętnościach. I mag chyba doskonale to zrozumiał. Niemniej jednak przyjął komplement i wyraził ogromną skruchę za swoje przeoczenie. - Zapewniam, że moje zamiary są z myślą o moim ludzie, wycieńczonym już ciągnącym się konfliktem. To jednak jak będzie jaśnie książę traktowany, zależy od niego. - Przyznał zastanawiając się o jaki rodzaj pomocy mogło chodzić. Powoli acz dokładnie zaczął analizować walkę i chociaż dostrzegał jej mankamenty, nie mógł jeszcze jasno stwierdzić do czego mag pije. Jak już wspomniał, Airund był jego pierwszym, a całość rasy stanowiła pokaźną zagadkę. Dygnął jednak ponownie i podchodząc do blondyna niezauważenie dla nikogo, dotknął palcem wskazującym jego dłoni.
- Chociaż jest to całkowicie zabawne, jestem ponownie głodna. Walka chociaż najwspanialsza w jakiej uczestniczyłam wycieńczyła mnie. Czy moglibyśmy jeszcze coś przekąsić? Sami? - Ostatnie słowo szepnął tak aby podchodzący do nich król go nie usłyszał. Gdy ten natomiast był już blisko, dygnął przed nim czekając na osąd - jak się zaraz okazało - cudownego przedstawienia jakie młoda para dostarczyła jego oczom. Na te słowa Ren odetchnął z ulgą wracając do swoich pierwotnych założeń: musiał się przygotować do ślubu żeby nie zaliczyć żadnej wpadki w trakcie jego trwania, a żeby tak było chciał się jak najwięcej dowiedzieć.
- Czy teraz, mój królu, zapragniesz odpowiedzieć na wszystkie nurtujące mnie pytania? Kultura Twego kraju coraz mocniej mnie zastanawia, pozwól mi dowiedzieć się o niej jak najwięcej. - Poprosił na co zaraz się zreflektował rzucając spojrzenie księżniczce. - Jeżeli byłaby taka możliwość chciałabym porozmawiać z damami dworu i organizatorami ślubu, krawcową i bibliotekarzem. - Skwitował dając do zrozumienia jaka wiedza go interesuje, jakie ustalenia pragnąłby poczynić i to najlepiej przed obiadem na którym miał nadzieję ponownie spojrzeć w jasne oczy księcia.
- I czy przed ruszeniem do swych pilnych obowiązków wyrazisz zgodę abyśmy poszli jeszcze zjeść? Starcie była bardzo wyczerpujące i kubek słodkiego kompotu dobrze by nam obydwojgu zrobił. - Dodał z niewinnym uśmiechem wcale nie pragnąc zostać z nim sam na sam! Jednakże każdą taką sytuację pragnął wykorzystać i tylko czekał na sposobności. Brakowało słodkiego uśmiechu szczeniaczka i wiszenia na umięśnionym ramieniu blondyna.
Przepiękny, fioletowy refleks przewijał się przez całe jego ciało mieniące się w słońcu. Na piersi, wielkie rozdarcie, miejsce gdzie rodził się smoczy płomień. Miał ochotę przyłożyć tam dłoń chociaż kompletnie mu nie wypadało! Czaszka okuta wielkimi rogami, łapy wyposażone w ostre pazury i te skrzydła! Ciemna błona wydawała się być równie ostra co przyjemnie miękka w dotyku. Ostatecznie, trafił spojrzeniem w jego oczy, a w nich dostrzegając tak wiele skrajnych, negatywnych emocji posłał mu pocieszający uśmiech. Szermierzem był wprawnym ale zdecydowanie nie pragnął poskromić swojego pierwszego smoka, nie jeżeli w grę wchodziła tak cudowna osoba którą blondyn niewątpliwie był! Miał więc zamiar dostarczyć królowi widowiska którego ten pragnął jednak zrobić to z głową, ścierając swój miecz z pazurami gada.
- Nie zamartwiaj się mój drogi. - Poprosił dając mu do zrozumienia, że to wszystko co widniało w gadzim spojrzeniu zinterpretował jako strach o niego. Uśmiechnął się przy tym nieco łobuzersko i pozwalając aby jego skrzydła zaczęły szybko drzeć, wyrzucać garściami złoty pył, powoli formował w dłoniach kulę magii. Ta zaczęła swoje wici zaplatać o jego przedramiona i niczym bluszcz po drzewie, pięła się w górę formując nic innego jak zbroję. W prawdzie ta była bardziej prowizoryczna niżeli te wykute w kuźni pod wielkimi dębami ale zapewni spokój Airundowi, a jemu pozwoli na drobne chwile nieuwagi. Gdy natomiast całe jego ciało oplotła już złota zbroja, żyjąca każdym jego oddechem, każdym uderzeniem serca, sięgnął po miecz który materializował się w raz z wykonywanym, wyuczonym doskonale ruchem. Cienkie ostrze o wygodnej rękojeści błysnęło tym samym, złotym pyłem który obecnie okalał jego ciało, wpełzał na głowę formując hełm. W tym też momencie porzucił iluzję i patrząc na niego gotów do starcia zszedł nieco niżej na nogach czekając. Nie miał zielonego pojęcia, poza teorią, jak walczyć ze smokiem więc postanowił dać swemu lubemu prawo pierwszego ataku. Ostatecznie jednak, sprowokowany swoimi własnymi emocjami ruszył błyskawicznie na smoka cudem unikając potężnego ogona. Prześliznął się pod nim po czym gwałtownie rozprostował skrzydła i mimo prób Airunda, nie dał się z bezkresnego nieba zrzucić.
Starcie w jego mniemaniu było iście epickie. Uderzający o siebie miecz i pazury, kilka razy musiał go utemperować żeby nie zrobił mu krzywdy, przebił w kilku miejscach zbroję i zranił go w ramię ale przy buzującej w żyłach adrenalinie ani tego nie czuł. Zamiast tego, musiał przyznać, że wyśmienicie się bawił. Jeżeli będzie miał okazję jeszcze kiedykolwiek stanąć z nim w szranki, chętnie skorzysta z tak cennego doświadczenia i... cholera, zaś ten ogon!
Ataki z powietrza przychodziły mu najłatwiej. Airund był zdecydowanie mniej zwrotny niżeli on przez co mógł go zaczepiać. Ostatecznie, skoczył na jego grzbiet chwytając się szyi i chciał tym samym oświadczyć swoje zwycięstwo gdy smok... po prostu zniknął. Ani się obejrzał, a leżał na ziemi na księciu, zasapanym i wymęczonym do granic możliwości, który podnosząc swe przepiękne, błękitne spojrzenie nadział się na półprzeźroczysty hełm spod którego... patrzyła prawdziwa twarz Renasta. Wróżek spanikował i prychając cicho rzucił mu garść pyłu w oczy sprawiając, że ten musiał kilkukrotnie kichnąć. W tym czasie on zdążył się stoczyć i wchłaniając w siebie zbroję szybko nakładał iluzję. Zanim ktokolwiek zobaczy...!
Podsumowanie obrażeń jakie nastało chwilę po tym jak obydwaj, zasapani i oblani potem leżeli na dziedzińcu sprawiło, że spojrzał na blondyna przepraszająco. Ba! Sam chciał go uzdrowić jednak potężny druid okazał się szybszy. Jemu więc została do poradzenia sobie krwawa rana na ramieniu którą zaczął "szyć" palcem. Wykonując ruch jakby dziergał powoli sprawiał, że ta znikała co nie zmieniło jego pozycji. Nadal leżał na przyjemnie zimnym kamieniu zastanawiając się czy dostanie jeszcze coś do jedzenia. Jego wiecznie głodne zwierze w żołądku ponownie zaczynało burczeć.
- Wybacz mi mój książę, byłeś moim pierwszym smokiem. - Dodał na pocieszenie po czym uśmiechnął się promiennie na efekt końcowy. - Jeżeli kiedykolwiek tego zapragniesz, pozwolę się odegrać. - Zapewnił zaraz przenosząc wzrok na świdrujące spojrzenie maga. Wiedział. Doskonale wiedział z kim rozmawiał. Jakby maska z iluzji nie stanowiła żadnego wyzwania. Wzbudzał w tym strach w jego trzewiach, strach przed za szybkim wydaniem go, postawieniem pod murem z jedną tylko decyzją. Na słowa skierowane do siebie drgnął i delikatnie kiwając głową podniósł się wreszcie ignorując drżące mięśnie. Westchnął ciężko po czym ubrał te części garderoby które wcześniej zdjął.
- Pozory mają to do siebie, że okraszone naszymi własnymi przeczuciami, czasem są niesłusznie interpretowane. - Rzucił chociaż wcale nie mówił o swoich umiejętnościach. I mag chyba doskonale to zrozumiał. Niemniej jednak przyjął komplement i wyraził ogromną skruchę za swoje przeoczenie. - Zapewniam, że moje zamiary są z myślą o moim ludzie, wycieńczonym już ciągnącym się konfliktem. To jednak jak będzie jaśnie książę traktowany, zależy od niego. - Przyznał zastanawiając się o jaki rodzaj pomocy mogło chodzić. Powoli acz dokładnie zaczął analizować walkę i chociaż dostrzegał jej mankamenty, nie mógł jeszcze jasno stwierdzić do czego mag pije. Jak już wspomniał, Airund był jego pierwszym, a całość rasy stanowiła pokaźną zagadkę. Dygnął jednak ponownie i podchodząc do blondyna niezauważenie dla nikogo, dotknął palcem wskazującym jego dłoni.
- Chociaż jest to całkowicie zabawne, jestem ponownie głodna. Walka chociaż najwspanialsza w jakiej uczestniczyłam wycieńczyła mnie. Czy moglibyśmy jeszcze coś przekąsić? Sami? - Ostatnie słowo szepnął tak aby podchodzący do nich król go nie usłyszał. Gdy ten natomiast był już blisko, dygnął przed nim czekając na osąd - jak się zaraz okazało - cudownego przedstawienia jakie młoda para dostarczyła jego oczom. Na te słowa Ren odetchnął z ulgą wracając do swoich pierwotnych założeń: musiał się przygotować do ślubu żeby nie zaliczyć żadnej wpadki w trakcie jego trwania, a żeby tak było chciał się jak najwięcej dowiedzieć.
- Czy teraz, mój królu, zapragniesz odpowiedzieć na wszystkie nurtujące mnie pytania? Kultura Twego kraju coraz mocniej mnie zastanawia, pozwól mi dowiedzieć się o niej jak najwięcej. - Poprosił na co zaraz się zreflektował rzucając spojrzenie księżniczce. - Jeżeli byłaby taka możliwość chciałabym porozmawiać z damami dworu i organizatorami ślubu, krawcową i bibliotekarzem. - Skwitował dając do zrozumienia jaka wiedza go interesuje, jakie ustalenia pragnąłby poczynić i to najlepiej przed obiadem na którym miał nadzieję ponownie spojrzeć w jasne oczy księcia.
- I czy przed ruszeniem do swych pilnych obowiązków wyrazisz zgodę abyśmy poszli jeszcze zjeść? Starcie była bardzo wyczerpujące i kubek słodkiego kompotu dobrze by nam obydwojgu zrobił. - Dodał z niewinnym uśmiechem wcale nie pragnąc zostać z nim sam na sam! Jednakże każdą taką sytuację pragnął wykorzystać i tylko czekał na sposobności. Brakowało słodkiego uśmiechu szczeniaczka i wiszenia na umięśnionym ramieniu blondyna.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Szaleńczy bieg jego serca wcale nie zamierzał zwolnić kroku, a przyspieszony oddech raz po raz wstrząsał jego klatką piersiową, która szybkimi ruchami unosiła się w górę i w dół. Choć zaczerwienienie z jego policzków powoli ustępowało miejsca naturalnej bladości, Airund czuł się wycieńczony. Ta krótka walka zmęczyła go bardziej niż wszelkie dotychczasowe obowiązki – nawet polowanie, czy pomaganie stajennym w opiece nad gryfami nie nadwyrężało tak jego sił, jak krótkie przybranie smoczej formy. Wciąż odczuwał ból kości i mięśni, które nienaturalnie wydłużyły się, a następnie na powrót skurczyły do ludzkich rozmiarów. Ten całokształt sprawiał więc, że nie ważne jak bardzo chciałby i jak bardzo by się starał, nie potrafił udawać, że wszystko jest z nim w porządku.
Nie był głodny, ani tym bardziej nie miał ochoty spędzać popołudnia w towarzystwie dam dworu, które miałyby pomóc w organizowaniu dnia ich zaślubin, a jedyne o czym marzył to własne łoże i gruba, ciepła pierzyna, pod którą mógłby się skryć i nie pokazywać się nikomu do samego rana.
-Dziękuję ci za tą walkę Pani. Liczę, że w przyszłości pozwolisz mi się zrewanżować.- utrzymywanie pozorów utrudnił mu nawet nieco łamiący się i drżący od bólu i zmęczenia głos. Nie chcąc jednak okazywać po sobie tego, że jest słabowity, oparł się jedynie jedną dłonią o pobliski murek, starając się choć w ten sposób oszczędzić sobie nieco sił i wstydu w wypadku, gdyby upadł. Całe szczęście wszystko wskazywało na to, że Renasta niczego nie zauważyła i to dodało księciu odrobiny otuchy. Jedno zmartwienie okazało się bezpodstawne, jednak nie sprawiało to, że cała masa innych również zupełnie zniknęła. Prędzej czy później księżniczka pozna prawdę i Airund obawiał się, że może się jej ona zupełnie nie spodobać. Król nie mógł być słaby ani wybrakowany, a on niestety obie cechy posiadał i nie potrafił ich odrzucić.
-Obawiam się, że to niemożliwe moja pani- westchnął jednak, na słowa księżniczki, w jakiś sposób rozczulony jej nieposkromionym apetytem. Cieszył się, że nie rozpamiętywała tej walki i nie okazywała żadnego zniecierpliwienia, ani zniesmaczenia względem swojego narzeczonego.
-Mam swoje obowiązki, których muszę dopełnić, mimo że z wielką chęcią spożyłbym z tobą posiłek.- przyznał, po chwili przenosząc spojrzenie na wuja, który z uśmiechem dołączył do ich rozmowy i rozpoczął długą tyradę na temat walki. Oczywiście pośród gromkich braw i zachwytów, pokusił się o krótkie reprymendy i pouczenia. Cały Folmar! Nie byłby sobą, gdyby w jakiś sposób nie wytknął bratankowi cech, które powinien poprawić przed następnym starciem. Ponadto z pewną dezaprobatą nie omieszkał skomentować opuszczenia gardy i odsłonięcia własnej piersi – nie musiał tego jednak mówić. Książę na własnej skórze przekonał się jak wielkie szkody może dokonać broń, którą władały wróżki i jak niewiele wystarczy, by w jednej chwili pożegnać się z własnym życiem. W pewien sposób był wdzięczny za tą walkę. Dzięki niej przekonał się jak wielką siłę drzemią w sobie mieszkańcy Zulen i było to o wiele bardziej namacalne niż tyrady i pieśni głoszące chwałę wojowników poległych w Wielkiej Wojnie. To sprawiało, że Airund z wielką ochotą przystąpi w przyszłości do kolejnych starć, w których być może nauczy się bronić przed tym rodzajem oręża.
W końcu jednak, gdy Folmar uznał, że dostatecznie ocenił swojego bratanka, zwrócił się w stronę Renasty, dumając i zastanawiając się przez chwilę.
-Ależ oczywiście moje dziecko. Wprawdzie zamierzałem właśnie poprosić damy dworu, by towarzyszyły ci przez resztę dnia. Czuj się więc swobodnie i proś je o co tylko zechcesz. Być może to pozwoli Ci zapoznać się z nieco innym towarzystwem niż twój narzeczony.- skwitował, skinieniem dłoni przywołując kobiety, które od jakiegoś czasu ciasnym wianuszkiem otaczały Calistor. Airund westchnął cicho, mając nadzieję, że kuzynka nie zdążyła jeszcze nastawić ich negatywnie względem swojej przyszłej pani.
-Więc i na mnie już pora moja pani. Nie wolno mi przebywać w towarzystwie panien, toteż mam nadzieję, że przez resztę przedpołudnia odpoczniesz należycie pod walce i choć przez chwilę uwolnisz się ode mnie.- dodał, zerkając już w stronę szklarni, do której czym prędzej powinien się udać. Musiał zamienić kilka słów z Veironem i przede wszystkim podziękować mu za ten wspaniały specyfik, który tak szybko i tak silnie zadziałał na jego przypadłość.
-Liczę, że spotkamy się na obiedzie.- to powiedziawszy, skłonił się i delikatnie ująwszy dłoń dziewczyny, złożył na jej skórze bardzo delikatny pocałunek. Gdy tylko jego usta dotknęły ciepłej skóry, do jego nozdrzy dotarł słodki zapach nieznanych mu perfum. Pozwolił więc sobie na kilka sekund rozkoszowania się słodkim zapachem, przedłużając ten pełen szacunku gest może nieco zbyt długo. W końcu jednak opamiętawszy się, wyprostował się i posłał dziewczynie pełne pokrzepienia i ciepła spojrzenie. Nie chcąc jednak przeszkadzać w przygotowaniach (ani tym bardziej aby damy dworu uznały go za niewychowanego), skłonił się ostatni raz i szybkim krokiem ruszył w stronę siedziby maga, z którym musiał zamienić kilka słów.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Potencjalnie zła kondycja Airunda po ich walce zaczynała coraz mocniej napawać go trwogą. Zaczął poważnie zastanawiać się nad tym czy nie zrobił mu czystym przypadkiem jakiejś krzywdy, czy może całe starcie wcale nie było tak pokazowe jak sobie wyobrażał. Książę w ledwością stał na nogach i wcale nie trzeba było być spostrzegawczym obserwatorem żeby to dostrzec. Dlatego też po chwili, głęboko w jego oczach pojawiła się chęć pomocy. Pragnął zaciągnąć go do komnat, położyć w łóżku i pozwolić mu złapać oddech. Nasmarować zmęczone mięśnie, uspokoić rozdrażniony umysł. Aromaty olejków mocno by mu pomogły! Cierpiał jednak przez fakt, że mimo chęci pomocy nie mógł go nią obdarować przez co zacisnął tylko mocniej zęby, uśmiechnął się wymuszenie i dygnął przed osobą króla. Pochwała chociaż okraszona licznymi zastrzeżeniami uspokoiła go co do potencjalnej pozycji jaką niedługo będzie mógł zająć na dworze. Jeżeli wszyscy zainteresowani dowiedzą się, że poza złotym sercem cechuje go też waleczność może nie będzie musiał z takim uporem walczyć o swoje przetrwanie. Może nie narazi się nikomu innemu niż nadwornemu magowi.
Jeszcze raz dygając przed królem uśmiechnął się skromnie po czym skinął głową z wdzięcznością za otrzymanie dam dworu. Nienawidził ich całym sercem. Plotkary, intrygantki, często również zwyczajne dziwki. Ich celem było uwodzenie, knucie i zdobywanie tak pikantnych szczegółów z życia dworu żeby dało się bez problemu prowadzić szantaż. Jednocześnie wszystkimi sposobami próbowały podnosić swój status i sypianie z władcą nie stanowiło dla nich problemu. On i jego kompas moralny zdecydowanie gorały w ich obecności. Ale były dla niego jedyną nadzieją. To od nich najlepiej dowie się jak zachowywać się według kultury i obyczaju, to one pozwolą dobrać wszystko do ślubu na miarę sojuszu dwóch królestw, to od nich mógł dowiedzieć się komu ufać, a kogo omijać. Bał się jedynie tego wzroku kuzynki księcia, która od samego początku robiła mu pod górkę, a której raz po raz ucierał nos. W końcu się to na nim odbije.
- Dziękuję Panie, że z taką troską obchodzisz się z moim brakiem płynności w kulturze. Dołożę wszystkich sił i najszczerszych chęci aby ślub był piękny i udany. – Zapewnił po czym gdy został sam z Airuden, ledwo powstrzymywał się przed przytuleniem się do niego i błaganiem żeby go nie zostawiał z tymi harpiami. Zamiast tego mógł tylko wyciągnąć dłoń w geście pożegnania i odliczać minuty do kolejnego spotkania. To jednak co blondyn zrobił sprawiło, że jego oczy stały się wielkości spodków, serce walnęło jak oszalałe, a on z niedowierzaniem przyglądając się temu momentowi, który w jego głowie trwał wieczność. Zapomniał oddychać. Czy on się właśnie nim… zachwycił? Czy może uspokoił? A może uważa, że dziwnie pachnie?! Nie! Nie możliwe! Kąpał się wczoraj w eterycznych olejkach i jeszcze dzisiaj rano jak sprawdzał, nadal czuć było od niego róże. Chociaż może przez tą walkę..! To było dobre czy złe?! Powinien coś zmienić czy nie zmieniać nic? Spanikował przez co cała jego twarz zrobiła się czerwona jak burak. Dygnął przed nim.
- Do-do-do zobaczenia. – Wyjąkał nie rozumiejąc jak mógł poddać się tak gwałtownemu wstydowi gdy całym sobą obiecywał, że nic do niego nie poczuje. Był zbyt idealny! I do tego ideału postanowił jeszcze chwilę westchnąć zanim pozwolił aby otoczył go wianuszek dam dworu.
Podłe harpie, witajcie.
Ten. Dzień. Był. Koszmarem.
Biegał jak kot z zapaleniem pęcherza. Uśmiechał się, wyrażał zdanie na tematy które go nie interesowały, recytował słowa których nie rozumiał, poznawał zasady które nie wiedział do czego służą. Etykieta, tańce, rozmowy. Dyganie, stroje, buciki. Szacunek, uprzejmości, uśmiech. Kwiaty, posiłki, sztućce. Broń, zbroja, smocze łuski?! Jego głowa dymiła od ilości informacji i gdy chwilowo padł na biurku w przestronnej i najpiękniejszej bibliotece jaką kiedykolwiek w swoim życiu widział, chyba mu się zdrzemło. Obudził go natomiast jego przyjacielski zwierzaczek dzięki czemu uchronił się przed wydaniem i ponownie, rzucony w wir rozmów, przyswajania wiedzy i podejmowania odpowiednich wyborów… przegapił obiad!
Jak on wieczorem nad tym ubolewał! Nie mógł zobaczyć się z Airundem bo zwyczajnie nie wiedział która jest godzina. Natomiast w trakcie kolacji księcia w ogóle nie było, a on się czuł tym faktem tak przybity jakby jego najlepszemu przyjacielowi stała się krzywda. Ponownie więc zaczął zastanawiać się czy nie zrobił mu krzywdy, a gdy po położeniu się do łóżka – cały pachnący bzem – nie było najmniejszych szans na zaśnięcie stwierdził, że ma to w dupie. Zasady, etykietę, gniew króla! Wszystko miał w dupie! Jeżeli nie sprawdzi stanu Airunda to prędzej oszaleje niż odpocznie. A był koszmarnie zmęczony! Wstał więc, ubrał materiałowe spodnie i białą koszulę w której kształt jego klatki piersiowej wydawał się nierozstrzygnięty, do ręki wziął leczniczy olejek na obolałe mięśnie, a w chustę zawinął prawie całą paterę ciasteczek z czekoladą o które poprosił przed pójściem do siebie. Słodycze poprawiały mu humor gdy był zamknięty sam ze sobą, do tego tak dobity, postanowił się tym podzielić.
Sposób dostania się do komnat księcia wybrał jednak niekonwencjonalny. Otwierając okno wszedł na parapet, odwrócił się przodem do zewnętrznej szyby i rozkładając skrzydła pozwolił się im rozgrzać. Ich wibracje były tak intensywne, że brzmiał jak ważka, a gdy odezwał się od betonu, złapał mocniej to czym chciał się podzielić i ruszył na poszukiwania odpowiedniego okna. Był o tyle sprytny, że się go dopytał wczoraj w której części zamku mieszka więc i znalezienie okna w którym nadal odbijało się światło świec nie było skomplikowane.
Podlatując do okna zajrzał do środka odsuwając się gwałtownie, mrugając kilkukrotnie i jeszcze raz zerkając. Jaki on był cudowny! Jakie on miał wyrzeźbione plecy! Podleciał na balkon, przysiadł na poręczy i przyglądając się przez falujące firany w połowie rozebranemu księciu zastanawiał się co on w ogóle wyprawia. Ma być żoną, a nie przyjacielem. Ma grać o swoje, a nie się martwić. Ale każda jedna rozmowa z Airudem sprawiała, że te plany porzucał. Chciał go kochać, rozpieszczać, dbać o niego! Chciał mu pomagać, słuchać. Chciał… nie być sam. Przez tą myśl lekko posmutniał ale i gdy zauważył, że luźna koszula ukazująca pierś już znajduje się na tych cudownych ramionach które wraz z resztą torsu obserwował maślanym spojrzeniem, stuknął obcasem buta o balustradę. Zwrócił na siebie uwagę po czym zeskoczył na posadzkę, nałożył na siebie jeszcze iluzję po czym do komnaty wsadził tylko dłoń wyposażoną w olejek i ciasteczka.
- Nie było Cię na kolacji, mój Panie. Wybacz śmiałość, chciałam sprawdzić czy aby nasz pojedynek nie wyrządził Ci krzywdy… – Przyznał szczerze gotów na ewentualną naganę i krzyki. Zasłaniał sobie przy tym oczy – chociaż niechętnie! – dłonią i dopiero czując jego obecność tu obok, a jego dłoń na swoim nadgarstku, podniósł na niego spojrzenie.
- Jak się czujesz? – Wyszeptał z obawą, troską i ogromnym ciepłem w głosie. – Przyniosłam ciasteczka.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Resztę dnia spędził w swojej komnacie. Veiron zadbał, by książę w spokoju mógł wypocząć i zregenerować utracone siły i choć Airund z początku zaprzeczał, tak później z ulgą ułożył się we własnym łożu. Nie trzeba było wiele, by sen zmorzył go całkowicie. Widocznie wyczerpany organizm tak łaknął snu i chwili wytchnienia, że gdy tylko jego głowa zetknęła się z jedwabną poduszką, książę zasnął zupełnie jak niemowlę. Przebudzenie przyszło dopiero po kilku godzinach, gdy słońce już dawno zniknęło z nieboskłonu, a pierwsze gwiazdy powoli rozświetlały tą piękną, bezchmurną noc. Dopiero wtedy, gramoląc się z łoża i zmuszając swoje obolałe mięśnie do wysiłku, uzmysłowił sobie, że przespał praktycznie cały dzień, łamiąc obietnicę daną księżniczce i nie zjawiając się na obiedzie. Oby Renasta była względem tego uchybienia wyrozumiała! Przecież przykładała do wspólnych posiłków tak wielką wagę, a on zupełnie to zaniedbał! Oby księżniczka nie dąsała się na niego zbyt długo.
Choć odczuwał lekki głód, nie zamierzał już nikogo tego dnia niepokoić. Zapewne i tak wystarczająco wiele plotek krążyło już po walce, więc nie było trzeba dokładać do niej takowej, że książę potrzebował całego dnia, by wypocząć po całym starciu.(choć ta plotka byłaby jak najbardziej prawdziwa).
Po krótkiej ablucji, Airund postanowił przebrać się w czyste ubrania i jak czasem miewał w zwyczaju, wymknąć się na wieczorny spacer. Noc była jeszcze młoda, a ciepło na zewnątrz dodatkowo zachęcało do wszelkich, nocnych wędrówek – grzechem byłoby spędzić ją w komnacie, zwłaszcza że wcale już nie chciało mu się spać. Widocznie przez cały dzień wyspał się na tyle, by nie móc już wykrzesać z siebie ani drobiny snu więcej. Nie był chyba jednak na tyle znowu wypoczęty, by zauważyć, że ktoś przez jakiś czas przyglądał mu się zza okna. Dopiero, gdy podglądacz (a w tym wypadku podglądaczka) postanowił dać o sobie znać, Airund drgnął lekko, przenosząc spojrzenie na postać ukrywającą się tuż za zasłoną.
-Pani... Dziękuję za twoją... niespodziewaną wizytę- powiedział, gestem dłoni wskazując, by księżniczka weszła do wnętrza. Nie chciał, by ktoś ją zauważył ani tym bardziej, by poczuła się przez niego zupełnie odtrącona. Przecież w pewien sposób rozumiał jej zachowanie; gdyby to Renasta przegrała pojedynek i zniknęła na cały dzień, najpewniej zachowałby się dokładnie tak samo. I choć pewnie w tym momencie powinien się złościć lub spalić ze wstydu (nie był pewien, jak wiele nagiej skóry widziała, jednak było to o wiele za dużo), nie był w stanie żywić względem niej żadnych negatywnych uczuć. Czując więc jedynie pewne zażenowanie całą tą sytuacją, zamierzał zamienić z nią kilka słów i być może zaprosić ją nawet na spacer, jednak coś a raczej ktoś postanowił mu przeszkodzić w tym jakże „nieodpowiednim” planie.
Słysząc szybkie kroki, które zmierzały w stronę jego komnaty, Airund rozejrzał się wkoło, w panice poszukując miejsca, w którym Renasta mogłaby się skryć. Jeśli nieproszony gość odkryłby jej wizytę w prywatnych, książęcych komnatach (o tej porze zwłaszcza), oboje mieliby ogromne kłopoty – skandalu mogli być całkowicie pewni. Musiał więc jak najszybciej znaleźć kryjówkę na tyle sporą i na tyle wygodną, by księżniczka mogła szybko znaleźć schronienie. Pod łóżkiem? Nie – przecież szlacheckiej córce nie godzi przebywać w takim miejscu; za parawanem? Ale jej cień mógłby wzbudzić pewne podejrzenia. Ostatnim i chyba najlepszym kandydatem okazała się więc stara szafa stojąca w kącie pomieszczenia. Blondyn posłał więc dziewczynie przepraszające spojrzenie i uchyliwszy drzwi wielkiego mebla, zasugerował odpowiednie miejsce na kryjówkę. I w samą porę! Bo gdy tylko dziewczyna zniknęła we wnętrzu, drzwi do jego komnaty otworzyły się, a ciemnowłosy mężczyzna wśliznął się do środka, od razu zamykając je za sobą, by ukryć ich obu przed wścibskimi spojrzeniami służących.
Varell – kapitan jego straży jako jedyny mógł w tak nonszalancki i beztroski sposób wtargnąć do jego prywatnej przestrzeni i choć służący szemrali, że kapitan panoszy się może nieco zbyt bardzo, Airund nie potrafił być na niego zbyt długo zły. Jego spojrzenie złagodniało, gdy tylko napotkało to ciemne, a orzechowe oczy towarzysza z troską przesunęły się po całej jego sylwetce.
-Varell... co ty tu...[/b]- nie dane było mu skończyć, bo usta mężczyzny łapczywie odnalazły te jego i złączyły się w pełnym uczucia pocałunku. Airund w pierwszej chwili chciał się odsunąć; czuł na plecach spojrzenie Renasty, która z szafy miała przecież doskonały widok na ich dwójkę; jednak pod wpływem dotyku i słodkości pocałunku, wszystkie myśli powoli znikały z jego głowy, formując się w bezkształtną papkę. Varell zawsze tak na niego działał; zawsze sprawiał, że książę tracił dla niego głowę, że nie potrafił myśleć o nikim innym. Był przecież znamienitym myśliwym, który potrafił osaczyć swoją ofiarę, zamotać ją i zagonić w róg, odcinając wszystkie drogi ucieczki. Airund czuł się w jego objęciach jak mały kanin, który zdany był całkowicie na łaskę bądź niełaskę czarnego basiora.
Przymknął więc oczy, pozwalając sobie rozkoszować się pieszczotą tak długo, aż zdrowy rozsądek ponownie nie zawalczył o miejsce w jego umyśle. Wtedy też Airund ułożył dłonie na piersi mężczyzny, ostrożnie odsuwając go od siebie i tym samym przerywając długi pocałunek.
-Varell...- znów zamilkł, gdy kilka drobnych i delikatnych pocałunków musnęło jego żuchwę, a potem skronie. Kapitan najwidoczniej wciąż nie zamierzał słuchać, oddając się do reszty drobnym gestom miłości i troski o swojego przyszłego króla. Dopiero, gdy się znudził, a jego dłonie przesunęły się po bokach księcia, odsunął się nieco, delikatnie ujmując twarz ukochanego we własne dłonie.
-Ta dziwka nic ci nie zrobiła?- spytał, a jego głos w jakiś sposób połączył troskliwe brzmienie kochanka z żołnierską hardością.
-Na bogów! Nie powinienem był do tego dopuścić. Gdyby coś ci się stało, zrównałbym całe Zulen z ziemią!- syknął, po chwili odsuwając się od księcia o kilka kroków i w swoim zwyczaju obchodząc komnatę wkoło w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. Ten dziwny zwyczaj po raz pierwszy ucieszył Airunda, bo dał mu na tyle czasu, by westchnąć głęboko i zebrać własne myśli, jakkolwiek było to trudne.
-Varell, rozmawialiśmy o tym... To małżeństwo jest szansą, żeby zakończyć ten konflikt...
-To małżeństwo jest szansą, żeby cię zniszczyć.- sparafrazował jego słowa, posyłając Airundowi swoje przenikliwe spojrzenie, które sprawiło, że książę zatrząsł się wewnętrznie. Musiał podtrzymać się pobliskiej komody, bo nogi zatrzęsły się nagle pod jego ciężarem. Varell był wściekły i wcale nie musiał tego mówić. Te lata, które spędzili w swoim towarzystwie nauczyły Airunda jednego – wściekły wilk gryzie najbardziej dotkliwie.
-Naprawdę chcesz poświęcić siebie? Naprawdę chcesz spędzić całe swoje życie w towarzystwie... kobiety? I do tego takiej? Naprawdę tego nie widzisz? Ta paniusia próbuje cię wykorzystać! To podła żmija, której trucizna cię zatruje. Aż w końcu po latach zrozumiesz, że zostałeś już tylko wrakiem. Nie pozwolę na to Rund. Choćbym miał walczyć z twoim wujem, Calistor i całym królestwem. Nie dopuszczę do tego małżeństwa. Zwłaszcza po tym, co stało się dzisiaj. – głos Varella stracił w tym momencie całą swoją troskę. Każda z wypowiedzianych głosek, która opuszczała te cudowne usta, brzmiała bardziej jak warknięcie niż jak ludzka mowa. A Airund nie był w stanie już dłużej tego słuchać. Choć jego serce rwało się w objęcia ukochanego, tak cała masa obowiązków w końcu z całym ciężarem uderzyła w jego barki, niemalże przygniatając go do ziemi. W momencie, gdy Varell spróbował więc go objąć, książę wyplątał się z jego ramion, posyłając mu jedynie pełne bólu i zawodu spojrzenie. Właściwie czego on oczekiwał? Że Varell go zrozumie? Że tak po prostu zaakceptuje to, że odtąd ich związek nie ma już racji bytu? Choć decyzja ta szalenie bolała, choć rozrywała go wewnętrznie, nie chciał zranić ani jego, ani Renasty.
-Nie każ mi wybierać między tobą, a tym dla czego zginęli moi rodzice. Nie każ mi stawiać na szali mojego serca z życiami poprzednich władców Tallaoth.- szepnął, obawiając się, że gdyby powiedział to głośniej, jego głos zatrząsłby się lub złamał, wyjawiając ten straszny ból, który teraz wypełniał całą jego duszę.
Varell zamilkł, dopiero po chwili orientując się, co zostało powiedziane. Ciemne spojrzenie, które do tej pory ciskało błyskawicami, nagle całkowicie złagodniało, wyrażając ogromne współczucie i troskę o księcia. A Airund to wiedział. Choć czarny wilk wydawał się być niewzruszony, krwawił wewnętrznie. I tą ranę zadała mu osoba, którą kochał najbardziej ze wszystkich.
-Więc to koniec? Tak... tak po prostu? Chcesz się poddać?- spytał, ostrożnie głaszcząc policzek Airunda, po którym spłynęła jedna, samotna łza. Oczywiście, że tego nie chciał. Nie chciał go tracić, nie chciał tracić jedynej osoby, której kiedykolwiek tak bardzo ufał. Varell był dla niego wszystkim. Ale nie mógł dawać mu fałszywej nadziei, właśnie dlatego, że go kochał.
-Kocham cię. Dlatego proszę... wyjdź stąd zanim powiem coś, przez co obaj będziemy cierpieć.- powiedział jedynie, patrząc się w te cudowne, orzechowe oczy. Ciepłe usta po raz ostatni spoczęły na tych jego, łącząc się w pełnym bólu, ale i uczucia pocałunku.
-Nie zostawię cię mój książę... nawet jeśli nie chcesz już mojego towarzystwa... ja zawsze będę tuż obok ciebie, by cię chronić.- po tych słowach ciepłe dłonie zniknęły z jego policzków, a oddalające się kroki zrównały się z odgłosem jego serca. „Mój książę”. Nie skrócił już jego imienia... tak mały gest zostawił w jego sercu kolejną, bolesną zadrę. Dopiero gdy dębowe drzwi trzasnęły, ocknął się jakby z transu. Opuszkami palców dotykając własnych ust, pozwolił sobie jeszcze chwilę przeżywać tragedię, która właśnie rozerwała jego serce na pół. Nie mógł stwierdzić, czy postąpił właściwie, ani racjonalnie. Przecież Renasta słyszała całą tą rozmowę, znała już jedną z kilku tajemnic Airunda i równie dobrze mogła oznajmić, że nie zamierza wiązać się z kimś takim jak on. No właśnie... Renasta!
Airund zerknął z ogromną niepewnością w stronę szafy. Nie miał pojęcia, jak powinien zachować się w tym momencie. Czy były jakieś odpowiednie słowa, które powinien wypowiedzieć? Wszystko wydawało mu się takie błahe!
-Możesz... możesz już wyjść... - powiedział jedynie, mając nadzieję, że księżniczka w jakiś sposób oszczędzi jego zgruchotane serce.
-Przepraszam...
- Varell:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Niespodziewany brak agresji, niedowierzania bądź ogólno pojętej hańby sprawił, że na jego ustach bardzo szybko pojawił się szczery uśmiech. Nie chciał go speszyć ale mając możliwość ponownie utonąć w jasnych oczach w których usilnie chciał odnaleźć wszystko to co Airund teraz musiał czuć czekał na zapewnienie o dobrym samopoczuciu. Jeżeli takowego nie otrzyma, bezczelnie był gotów go całego obmacać nakładając grubą warstwę olejku! Wszystko dla jego zdrowia szczególnie, że dzisiejszy pojedynek był całkowicie niepotrzebnym wydarzeniem. Wszyscy byli nim zmęczeni, nic sobie nie udowodniono poza możliwościami bojowymi obu ras. Mogli się niszczyć, a przecież nie taki cel miały całe zaślubiny.
- Wybacz mi proszę bezczelność, wiem jak mocno hańbię teraz nasze tradycje ale Twoje nagłe osłabienie nie pozwoliłoby mi spać spokojnie. – Przyznał mając nadzieję, że ten przypływ szczerości zostanie odwzajemniony. Z czego nie zakładał, że w postaci wsadzenia go do szafy.
Nagłe kroki na korytarzu kierujące się prosto w stronę książęcej sypialni spłoszyły jego serce. Początkowo chciał uciec drogą którą tu przybył ale widocznie blondyn w ogóle nie wziął takiej możliwości pod uwagę. Wepchnął go do szafy na co on ledwo nie parsknął śmiechem. Najlepsza skrytka! W dziecińskie bywało, że chował się tak przed książęcymi obowiązkami, a teraz? Robił za ukrytego kochanka? Aż musiał zakryć usta dłonią żeby nie parsknąć i kręcąc z niedowierzaniem głową wyjrzał przez zostawioną szparkę by być świadkiem… schadzki kochanków.
Mężczyzna który całą drogę go tutaj eskortował w łapczywym pocałunku rzucił się na Airunda na co na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a w sercu zawód. Cóż, nie mógł zakładać, że taka osoba jak książę byłaby sama aczkolwiek gdzieś w głębi siebie żywił nadzieję, że kiedyś uda się mu go… mało istotny i idiotyczny pomysł! Do swojej płci przyznać się nie mógł, a jako kobieta widocznie nie miał szans. Niemniej, jeżeli książę po ślubie miałby tą znajomość kontynuować i być szczęśliwym, była nadzieja na chociaż odrobinę przyjaźni i wzajemnego szacunku w tym wymuszonym związku, zamiast zawiści i braku zaufania które to naturalnie narzucało. Właśnie, wymuszonym. Ich znajomość była czysto polityczna i nie śmiałby się wtrącać w jego życie bardziej niż musiał. A widocznie, najlepiej jakby to wtrącanie się jeszcze bardziej ograniczył.
Nie sądził, że miał tutaj aż tylu wrogów. Nie sądził, że poza księżniczką jeszcze ktoś mógł mu źle życzyć, a grono to właśnie urosło do trzech bardzo znaczących osób: z kapitanem i nadwornym magiem włącznie. Po tym jak obydwaj skończyli obdarowywać się pieszczotą od której on dla samego szacunku do Airunda odwrócił spojrzenie, do jego uszu dobiegła niepokojąca rozmowa. O nim. W samych superlatywach. Z ledwością powstrzymał się od westchnięcia, a cicho zmieniając pozycję na siedzącą, sądząc że to spotkanie może chwilę potrwać, ułożył brodę na kolanach które objął ramionami. Czy to było tak ciężko zrozumieć, że jemu też się to nie podobało? Że został wysłany długie dni podróży z dala od domu i od osób, które darzyły go sympatią. Że nie miał tu teraz nikogo, a jeszcze Ci którym chciałby ufać uważali, że przyniesie na nich zgubę? Coraz mocniej podejrzewał, że jego panowanie tak szybko jak się zacznie tak szybko się skończy, a obwiniany o każde zadrapanie na książęcym ciele w końcu skończy w jakimś lochu. Cóż, z drugiej strony miło, że tak szybko dowiadywał się co o nim sądzono i za jak groźnego go uważano.
W momencie gdy drzwi do komnaty trzasnęły wyciągnął na pocieszenie ciasteczko sądząc, że tylko słodycze go rozumieją i zaczął je chrupać do momentu gdy Airund otworzył drzwi. Wyglądał tragicznie. Rozdygotany, ze złamanym sercem i brakiem nadziei i jakiekolwiek szczęście w przyszłości. Nie komentował, dojadł pyszny wypiek po czym wstał, otrzepał się z okruszków i w pierwszym momencie chciał po prostu wyjść. Jako wróg publiczny numer jeden chciał odwołać wszystko o co go kiedykolwiek prosił, nie spotykać się z nim już do ślubu, a po nim unikać równie skutecznie. Ale wtedy książę zaczął go przepraszać jakby to wszystko było jego winą i tym samym, skruszył jego serce.
Jego wzrok złagodniał, oddech się uspokoił i niewiele myśląc objął go na wysokości piersi przytulając.
- Nigdy nie prosiłam Cię o poświęcenie. Nigdy nie kazałabym Ci wybierać. Słuchaj. – Złapał go za policzki kierując spojrzenie na siebie, nadal opierając się o jego pierś. – To tylko polityka. Zapewnimy tym ślubem bezpieczeństwo zbrojeniowe, skończy się wojna, okres zawieszenia, ja pójdę w swoją stronę, Ty w swoją. Będziemy się widywać tylko na uroczystościach na których będą nas oczekiwać i poza tym możesz być szczęśliwy. – Przyznał uparcie patrząc na niego z ogromną pewnością w oczach. A on? Będzie siedział w ogródku, hodował te puchate zwierzątka i zabójczy groszek. Będą mieszkać, jadać, żyć osobno i tylko czasem się widywać. Wtedy nawet nie muszą rozmawiać! Byleby stwarzali pozory.
- Wiem, że oni wszyscy mnie nienawidzą i uważają za najgorszego wroga ale zrozum, jestem tu sam i ostatnie o czym myślę… – Odrobinę tracąc kontrolę nad tym co, jak i komu mówi zatrząsł się z całej tej złości, frustracji i nieporadności po czym zamarł w miejscu, z dłońmi ułożonymi na jego ramionach i twarzą powoli acz sukcesywnie przypominają pomidora. Jeszcze na chwilę podniósł spojrzenie obserwując jak ciepłe usta odrywają się od jego czoła po czym całkiem zawstydzony, zmieszany i zdziwiony odsunął się od niego delikatnie i chowając twarz w dłoniach spojrzał na niego przez szparki w palcach. Ostatecznie westchnął głośno uspokajając się, pomasował policzki, które nadal piekły wstydem po czym wziął powolny i głęboki oddech, jeden, drugi, trzeci.
- Porozmawiamy? – Zapytał ostatecznie żądając w tym momencie całkowitej szczerości. Ustalą jakąś taktykę, staną wreszcie na pewnym gruncie i przestaną cierpieć. Przynajmniej taką miał nadzieję.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czuł się potwornie przez to wszystko, co się stało. Wiedział, że w jakiś sposób skrzywdził swoją przyszłą żonę, która była przecież świadkiem czegoś tak okropnego. Naprawdę bardzo chciał oszczędzić jej tego widoku.. ba! Chciał, żeby jego przeszłość, jego pokrętny związek z Varellem pozostał w tajemnicy do samego, samiuteńkiego końca. To wcale nie było przecież tak, że obaj byli kochankami; w kraju w którym za takie coś można było stracić życie, w obliczu przyszłego małżeństwa, Airund nie był w stanie rzucić się w ramiona mężczyzny, popełniając w ten sposób mezalians i hańbiąc przy tym siebie, swój ród i wszystkie własne przekonania.
Z Varellem znali się już od dzieciństwa; razem wychowywali się na dworze i razem dorastali. Z początku traktowali się jak bracia, jednak więź, która ich połączyła zaczynała wzmacniać się każdego dnia, który spędzali w swoim towarzystwie – Varell jako przyszły strażnik księcia, towarzyszył mu niemalże przez całe dnie, a chłopcy jak to chłopcy broili i wpakowywali się w coraz to kolejne tarapaty, co tylko bardziej wystawiało ich przyjaźń na kolejne próby.
Choć obaj znali granicę, w pewnym momencie zaczęli ją coraz bardziej naginać. Zaczęło się przecież dość niewinnie – drobne pocałunki czy gesty były przecież czymś najzwyklejszym wśród dobrych przyjaciół, którzy okazywali sobie szacunek. Nim jednak książę się spostrzegł, Varell coraz bardziej zaczął zaskarbiać sobie uczucia księcia, nie dając mu szans na ucieczkę, czy zerwanie wszelkich kontaktów. Przystał więc na te wszystkie wieczory, które spędzali w swoich objęciach, przystał na ciepło, na dotyk i pocałunki. Przystał na to wszystko, ponieważ Varell był jedyną osobą, która znała go najlepiej, z którą dzielił każdą swoją troskę, każdą myśl i każdy zawód. Airund bał się, że pozostałby całkiem sam, gdyby mężczyzna odszedł. Oczywiście miał jeszcze względy nadwornego maga, jednakże ten traktował go bardziej jak syna niżeli przyjaciela czy powiernika. Tak więc stało się, że to właśnie kapitan straży był pierwszą osobą, która nauczyła Airunda miłości. I teraz właśnie ta osoba została przez niego odtrącona.
-Przepraszam Renasto. Nie potrafię znaleźć słów, by wszystko ci wyjaśnić. - westchnął, ukrywając twarz we własnych dłoniach. Nie chciał jej okłamywać, a jednocześnie nie chciał by i ona odczuła się odepchnięta i odrzucona.
Postanowił więc zacząć od samego początku. Ostrożnie ujął jej dłoń, siadając z nią na jednej z ław ustawionych w komnacie i rozpoczął opowieść, w której opowiedział jej o Varellu, opisał ich przyjaźń, wyjawiając przy tym wszystkie swoje troski i zmartwienia, wyjawiając to, jak niesamowicie samotny był na dworze. Nie chciał się żalić – co to to nie. Chciał być jednak szczery przed Renastą, która na poznanie prawdy przecież jak najbardziej zasługiwała.
-Varell jest bardzo trudny w obyciu... jest szorstki względem obcych i niezwykle nieufny. Ale to nie znaczy, że żywi względem ciebie jakąś urazę- wyjaśnił w końcu, starając się jakoś zapewnić księżniczkę o tym, że nie jest na dworze odtrącana przez wszystkich. Co prawda kapitan straży zdążył już wyrazić swoje niezbyt pochlebne zdanie o Renaście, jednak było to podyktowane jedynie troską o własnego księcia, a nie chęcią zaszkodzenia jego przyszłej małżonce.
-Jego obowiązkiem jest ochrona. I po prostu trudno mu zaakceptować jeszcze, że ma pod opieką już nie tylko mnie, ale także i ciebie. Dlatego nie powinnaś brać jego słów zbyt poważnie... Jego atak w twoją stronę był podyktowany jedynie troską i zmartwieniem. Nie prawdziwą urazą czy niechęcią. Proszę daj mu trochę czasu.- poprosił, nie ukrywając jednocześnie że zależało mu na dobrych relacjach między przyjacielem, a swoją przyszłą małżonką.
-Pamiętaj także, że jest twoim sługą. Tak jak i Veiron i każdy ze sług. Możesz wydawać im rozkazy, możesz także jasno zakomunikować jakiego zachowania sobie nie życzysz. Smoki cenią siłę, więc nie obawiaj się tego, że przestaną cię szanować jeśli głośno wyrazisz własne zdanie.- powiedział jeszcze, chcąc uświadomić ją, że przybywając w to miejsce wcale nie utraciła tytułu, a wręcz jako narzeczona księcia, zyskała na dworze pewną pozycję i mogła pozwolić sobie na wydawanie pomniejszych rozkazów, nawet najbliższym, zaufanym przyjaciołom Airunda.
-Chciałabyś by była to tylko polityka?- spytał w końcu, postanawiając pociągnąć tą szczerą rozmowę do końca. Nie chciał jednak mówić cały czas w tonacji „ja, mi, mnie, mój, moje”. Chciał również posłuchać, zrozumieć potrzeby Renasty i okazać jej tyle sympatii i otwartości, ile tylko potrafił z siebie wykrzesać. Rozumiał jej sytuację, jednocześnie współczując dziewczynie wszystkiego, co do tej pory ją spotkało. W końcu z dnia na dzień jej życie wywróciło się do góry nogami, a ona sama znalazła się w towarzystwie zupełnie obcych ludzi o zupełnie innej kulturze i zupełnie innych zwyczajach. Nie winił jej więc za poczucie obcości i lęk. Gdyby on sam znalazł się w jej kraju, najpewniej czułby dokładnie to samo.
Dlatego też bardzo ostrożnie ujął jej dłoń, starając się jakoś okazać jej wsparcie i otoczyć ją opieką tak, by nie czuła się już skrzywdzona, osamotniona, opuszczona.
-Wiem, że nie wolno wypowiedzieć mi tych słów, szczególnie, że po tym, co dziś ujrzałaś i usłyszałaś mogą wydać ci się one kłamstwem. Jednak zależy mi na twojej przyjaźni i towarzystwie. Nie chciałbym sprawiać ci przykrości odsyłając cię lub udając, że jesteś mi zupełnie obca. Jesteś w końcu moją przyjaciółką... o ile pozwolisz mi się tak nazwać.- zaczął ze spokojem. Jeśli Renasta faktycznie wciąż chciała tego małżeństwa, jeśli chciała zjednoczyć ich królestwa, Airund miał nadzieję, że ich znajomość będzie wzmacniała się z dnia na dzień i powoli kwitła. Nawet jako małżeństwo mogli być przecież swoimi przyjaciółmi.
-I jeśli się zgodzisz chciałbym ci wynagrodzić dzisiejszy dzień. Czy miałabyś ochotę wybrać się jutro na przejażdżkę poza mury twierdzy? Mógłbym pokazać ci twoje przyszłe ziemię.- zaproponował, mając nadzieję w jakiś sposób obłaskawić ją i poprawić humor.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
[justify]
Już dawno nie czuł tak wielu tak sprzecznych emocji w sobie. Z jednej strony miałby ochotę od niego uciec za łatwość z jaką przychodziło mu zawstydzanie go, zbliżanie się i zostawianie go z rozkołatanym sercem przepełnionym nadzieją. Z drugiej jednak miał ochotę go trzepnąć i naprostować niczym gówniarza który nic nie wiedział o życiu. Za co on do cholery go przepraszał?! Za to, że był szczęśliwy i kochał? Przecież wiedział doskonale jakie było podejście wróżek do tych kwestii. Liczyła się osoba, a nie jej płeć no ale, zaraz mu to przetłumaczy. Tylko przestaną go tak piec policzki, tylko serce nieco zwolni, a maślane oczy nabiorą większej ilości pazura.
Nie spodziewał się, że jego przestrzeń osobista po raz kolejny zostanie naruszona. Po tym co zobaczył wątpił żeby w jakikolwiek sposób Airund lubił kobiety; kuzynka terrorystka i wymuszone małżeństwo raczej temu nie sprzyjało. Mimo to wziął go za rękę i poprowadził na usłaną poduszkami ławę na której on usiadł w pozycji mało królewskiej. Pociągnął jedną nogę pod siebie, śledził wzorkiem wszystkie zmarszczki na jego twarzy, a gdy on się przed nim tak otworzył, uśmiechał się delikatnie pod nosem słysząc jak wiele i od jak dawna ich łączyło. Tym mocniej postanowił sobie wycofać się. Polityka i nic więcej. Nie będzie wkraczał w jego uporządkowany świat i jedynie kibicował. Po cichu i z daleka.
- Za mocno się przejmujesz zapominając przy tym z jakich kręgów pochodzę. – Przyznał odnośnie całości relacji, na razie puszczając mimo uszu fakt stawienia czoła tej całej niechęci jaka go otaczała. Jeszcze się tu nie odnalazł, a oni wszyscy kazali mu wyrywać siłą każdy kolejny oddech. Na razie nie miał w sobie na tyle odwagi, na razie nie miał pojęcia jak to robić i chociaż podejrzewał, że efektem będzie całkowite zniszczenie go, na razie się nie przejmował.
- Rozumiem jego obawy i za przeproszeniem ale po prostu nie będę wchodzić mu na razie w drogę. Miałabym jednak prośbę. Nie odtrącaj go. Po prostu porozmawiajcie jeszcze raz, powiedz mu, że zgadzam się na waszą miłość i nigdy nie stanę jej na drodze. Nie musi mnie przy tym zabijać… – Prychnął ostatnie ni to na żarty, ni z wyrzutem. Odchrząknął jednak zachowując chociaż pozory neutralności, trzymając się swojego nowego planu na przetrwanie. Chociaż w momencie gdy Airund dopytał o jego pewność, gardło się mu zacisnęło. Straciłby wtedy jedyną osobę do rozmów, jedynego kompana uśmiechu i chociaż musiał na chwilę odwrócić wzrok i wziąć głębszy oddech, chciał się tego trzymać.
- Tak… niech to będzie tylko polityka. – Mruknął prawie niesłyszalnie, nie będąc kompletnie pewnym tych słów, zasadniczo przecząc i swojej logice i swojemu sercu, przynajmniej do momentu aż ponownie nie został złapany za rękę na co prawie że podskoczył. Zacisnął przy tym szczękę, poczuł jak szklą się mu oczy i ostatecznie postanowił się wyrwać i wstać. Natychmiast od niego odszedł i chociaż wolałby cofnąć czas, nie zjawić się tu albo po prostu uciec, zaczął krążyć co i rusz na niego spoglądając.
- Życie na dworze jest skomplikowane. Wiele osób nie życzy dobrze władcom, wiele osób chce zaszkodzić, odgryźć coś dla siebie. Nie warto więc odtrącać tych, którzy stoją murem po Twojej stronie. A to byś zrobił chcąc się ze mną przyjaźnić. Ja na pewno będę Cię wspierać i w każdej chwili możesz na mnie liczyć ale chyba, lepiej się trzymać od siebie z daleka. – Przyznał z ciężkim sercem i rosnącym bólem głowy. – Oczywiście, że bym chciała się wyrwać ale jakbym miała jeszcze Twojego wuja przeciwko sobie to by mnie odesłano do domu. W kawałkach. – Uśmiechnął się próbując chociaż odrobinę rozładować napięcie podjętych fatalnych dla nich decyzji. Miał właśnie szansę się z nim zaprzyjaźnić, być nieco bliżej i wszystko to z kopniaka odrzucił. Airund dawał mu do myślenia, wspierał i podpowiadał rzeczy o których on nie miał zielonego pojęcia i co otrzymywał w zamian? Jego niewdzięczność. Jak on okropnie się teraz z tym poczuł. Musiał schować na chwilę twarz w dłoniach, przetrzeć ją w wyraźnym geście zmęczenia. Jak dobrze, że chociaż Airund był opanowanym mężczyzną!
Nie stał długo gdy poczuł dookoła siebie ciepłe ramiona. Zareagował w momencie i zdecydowanie nie tak gwałtownie jak wcześniej. Wsunął dłonie dookoła jego piersi, stanął na palcach żeby wtulić się w jego szyję i przywarł do niego jak mała koala. Wtedy też wypuścił powietrze z płuc i uśmiechnął się delikatnie czując jak jego skrzydła z całej tej ulgi lekko zawibrowały.
- Nie możesz być taki idealny. – Oświadczył nieco zbulwersowany śmiejąc się przy tym cicho. – Jakby to miało według Ciebie wyglądać? Po ślubie, po koronacji, nie będziesz miał czasu żebyśmy się… widywali. Chcąc zrealizować wszystkie swoje plany będziesz miał masę na głowie. Poza tym ja naprawdę chce żebyś był szczęśliwy i jeżeli Varell nie będzie długo chował urazy, żebyście byli razem. – Przyznał wreszcie porzucając próby nieudolnej dyplomacji i mówiąc po prostu to co leżało mu na sercu. A tam znajdowała się wielka kula niepewności, strachu i smutku której nie umiał na razie ruszyć. Nie przeszkadzało mu to jednak wspinać się po blondynie i już po chwili miał ręce zaplecione dookoła jego szyi, głaskał go po jednym, dłuższym kosmyku i lekko brakowało mu stabilnego gruntu pod nogami gdy stał na czubkach palców. Mimo to czuł obecnie spokój i ani myślał sobie go żałować.
Już dawno nie czuł tak wielu tak sprzecznych emocji w sobie. Z jednej strony miałby ochotę od niego uciec za łatwość z jaką przychodziło mu zawstydzanie go, zbliżanie się i zostawianie go z rozkołatanym sercem przepełnionym nadzieją. Z drugiej jednak miał ochotę go trzepnąć i naprostować niczym gówniarza który nic nie wiedział o życiu. Za co on do cholery go przepraszał?! Za to, że był szczęśliwy i kochał? Przecież wiedział doskonale jakie było podejście wróżek do tych kwestii. Liczyła się osoba, a nie jej płeć no ale, zaraz mu to przetłumaczy. Tylko przestaną go tak piec policzki, tylko serce nieco zwolni, a maślane oczy nabiorą większej ilości pazura.
Nie spodziewał się, że jego przestrzeń osobista po raz kolejny zostanie naruszona. Po tym co zobaczył wątpił żeby w jakikolwiek sposób Airund lubił kobiety; kuzynka terrorystka i wymuszone małżeństwo raczej temu nie sprzyjało. Mimo to wziął go za rękę i poprowadził na usłaną poduszkami ławę na której on usiadł w pozycji mało królewskiej. Pociągnął jedną nogę pod siebie, śledził wzorkiem wszystkie zmarszczki na jego twarzy, a gdy on się przed nim tak otworzył, uśmiechał się delikatnie pod nosem słysząc jak wiele i od jak dawna ich łączyło. Tym mocniej postanowił sobie wycofać się. Polityka i nic więcej. Nie będzie wkraczał w jego uporządkowany świat i jedynie kibicował. Po cichu i z daleka.
- Za mocno się przejmujesz zapominając przy tym z jakich kręgów pochodzę. – Przyznał odnośnie całości relacji, na razie puszczając mimo uszu fakt stawienia czoła tej całej niechęci jaka go otaczała. Jeszcze się tu nie odnalazł, a oni wszyscy kazali mu wyrywać siłą każdy kolejny oddech. Na razie nie miał w sobie na tyle odwagi, na razie nie miał pojęcia jak to robić i chociaż podejrzewał, że efektem będzie całkowite zniszczenie go, na razie się nie przejmował.
- Rozumiem jego obawy i za przeproszeniem ale po prostu nie będę wchodzić mu na razie w drogę. Miałabym jednak prośbę. Nie odtrącaj go. Po prostu porozmawiajcie jeszcze raz, powiedz mu, że zgadzam się na waszą miłość i nigdy nie stanę jej na drodze. Nie musi mnie przy tym zabijać… – Prychnął ostatnie ni to na żarty, ni z wyrzutem. Odchrząknął jednak zachowując chociaż pozory neutralności, trzymając się swojego nowego planu na przetrwanie. Chociaż w momencie gdy Airund dopytał o jego pewność, gardło się mu zacisnęło. Straciłby wtedy jedyną osobę do rozmów, jedynego kompana uśmiechu i chociaż musiał na chwilę odwrócić wzrok i wziąć głębszy oddech, chciał się tego trzymać.
- Tak… niech to będzie tylko polityka. – Mruknął prawie niesłyszalnie, nie będąc kompletnie pewnym tych słów, zasadniczo przecząc i swojej logice i swojemu sercu, przynajmniej do momentu aż ponownie nie został złapany za rękę na co prawie że podskoczył. Zacisnął przy tym szczękę, poczuł jak szklą się mu oczy i ostatecznie postanowił się wyrwać i wstać. Natychmiast od niego odszedł i chociaż wolałby cofnąć czas, nie zjawić się tu albo po prostu uciec, zaczął krążyć co i rusz na niego spoglądając.
- Życie na dworze jest skomplikowane. Wiele osób nie życzy dobrze władcom, wiele osób chce zaszkodzić, odgryźć coś dla siebie. Nie warto więc odtrącać tych, którzy stoją murem po Twojej stronie. A to byś zrobił chcąc się ze mną przyjaźnić. Ja na pewno będę Cię wspierać i w każdej chwili możesz na mnie liczyć ale chyba, lepiej się trzymać od siebie z daleka. – Przyznał z ciężkim sercem i rosnącym bólem głowy. – Oczywiście, że bym chciała się wyrwać ale jakbym miała jeszcze Twojego wuja przeciwko sobie to by mnie odesłano do domu. W kawałkach. – Uśmiechnął się próbując chociaż odrobinę rozładować napięcie podjętych fatalnych dla nich decyzji. Miał właśnie szansę się z nim zaprzyjaźnić, być nieco bliżej i wszystko to z kopniaka odrzucił. Airund dawał mu do myślenia, wspierał i podpowiadał rzeczy o których on nie miał zielonego pojęcia i co otrzymywał w zamian? Jego niewdzięczność. Jak on okropnie się teraz z tym poczuł. Musiał schować na chwilę twarz w dłoniach, przetrzeć ją w wyraźnym geście zmęczenia. Jak dobrze, że chociaż Airund był opanowanym mężczyzną!
Nie stał długo gdy poczuł dookoła siebie ciepłe ramiona. Zareagował w momencie i zdecydowanie nie tak gwałtownie jak wcześniej. Wsunął dłonie dookoła jego piersi, stanął na palcach żeby wtulić się w jego szyję i przywarł do niego jak mała koala. Wtedy też wypuścił powietrze z płuc i uśmiechnął się delikatnie czując jak jego skrzydła z całej tej ulgi lekko zawibrowały.
- Nie możesz być taki idealny. – Oświadczył nieco zbulwersowany śmiejąc się przy tym cicho. – Jakby to miało według Ciebie wyglądać? Po ślubie, po koronacji, nie będziesz miał czasu żebyśmy się… widywali. Chcąc zrealizować wszystkie swoje plany będziesz miał masę na głowie. Poza tym ja naprawdę chce żebyś był szczęśliwy i jeżeli Varell nie będzie długo chował urazy, żebyście byli razem. – Przyznał wreszcie porzucając próby nieudolnej dyplomacji i mówiąc po prostu to co leżało mu na sercu. A tam znajdowała się wielka kula niepewności, strachu i smutku której nie umiał na razie ruszyć. Nie przeszkadzało mu to jednak wspinać się po blondynie i już po chwili miał ręce zaplecione dookoła jego szyi, głaskał go po jednym, dłuższym kosmyku i lekko brakowało mu stabilnego gruntu pod nogami gdy stał na czubkach palców. Mimo to czuł obecnie spokój i ani myślał sobie go żałować.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Prawdę mówiąc sądził, że cała ta rozmowa potoczy się w zupełnie innym kierunku, a jej skutki będą o wiele... łagodniejsze? Łatwiejsze do zniesienia dla ich obu?
Mimo całej swojej stoickiej postawy, z każdym słowem Renasty i z każdą jej reakcją czuł, że jego emocje coraz bardziej mieszają się i kłębią, prowadząc do niezrozumiałej mieszaniny i kłębowiska tak wielu sprzecznych doznań. Dobre wychowanie kazało mu przystać na decyzję księżniczki – nawet jeśli to on miał w przyszłości stać się głową rodu, nie mógł całkowicie zignorować zdania swojej przyszłej żony. Z drugiej jednak strony nie potrafił pogodzić się z myślą, że od tej pory znów zostanie całkowicie sam; Cóż, brzmiało to głupio zważywszy na to, że książę co rusz znajdował się wśród służby, rodziny czy poddanych, jednak nawet w tym tłumie żywych istot, bardzo często miał wrażenie że jest całkowicie sam. Zupełnie jak duch snujący się pośród zamkowych korytarzy, na którego nikt nie zwracał uwagi. Od swojego przybycia to Renasta dotrzymywała mu towarzystwa – nawet jeśli była na smoczym dworze tylko kilka dni, wystarczyło to, by Airund przywykł do jej obecności, głosu czy bliskości. Wizja utraty tego w tak głupi i błahy sposób, sprawiała że znów miał ochotę zamknąć się w swojej komnacie i najchętniej w ogóle z niej już nie wychodzić. W końcu nie mógł przecież przystać na związek z Varellem, nawet jeśli drugi mężczyzna bardzo tego pragnął. Po pierwsze był to niesamowity mezalians – w końcu Airund był księciem, a Varell jedynie jego sługą. Już pominąwszy to, że tego typu związki były niezwykle tępione w Tallaoth, to gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, okryłby hańbą nie tylko siebie, ale i Renastę. Po drugie zresztą nie wyobrażał sobie takiego życia. Gdy on bawiłby się w najlepsze i rozpływał w ramionach ukochanego, co w tym czasie działoby się z księżniczką? Przecież to było nie w porządku. Widział jak była traktowana na dworze i cierpiał z tego powodu. Właśnie te zachowania chciał zmienić i nie mógł zrobić tego bez jej pomocy. Tylko ona mogła pokazać smokom, że wszystko może wyglądać zupełnie inaczej.
Nic więc dziwnego, że z każdym zdaniem rodził się w nim pewien bunt, zwłaszcza że słowa nie szły w parze z tonem głosu i mimiką. Nie potrafił uwierzyć jej w to, że tego typu rozwiązanie byłoby dla Renasty odpowiednie i nie ważne jak długo zamierzała się opierać, Airund nie zamierzał traktować jej jedynie jako znajomości politycznej. Z tego też względu nim się obejrzał, objął jej ciało ramionami, jednocześnie dziwiąc się nieco fakturą jej skóry i budową ciała. Już nie pierwszy raz odniósł wrażenie, że skryte pod grubą warstwą materiału ciało kobiety jest znacznie bardziej rozbudowane i wcale nie tak filigranowe, jakie wrażenie sprawiało w pierwszym momencie. Zdziwiło go także, że jego klatka piersiowa nie napotkała żadnego oporu w postaci miękkich, kobiecych piersi. Nie komentował tego jednak, akceptując ją w każdym, nawet najmniejszym szczególe i pozwalając jej wtulać się w niego coraz bardziej i bardziej.
-Doceniam twoje zdanie.- zaczął, uznając że w końcu nadszedł czas, by zachować się jak prawdziwy mężczyzna i przyszły król.
-Jednakże nie mogę przystać na twoje propozycje. Sprawa z Varellem jest skończona. Skoro jednak pragniesz by łączyła nas tylko i wyłącznie polityka niech i tak będzie. Jednakże nawet w tej kwestii, potrzebuję cię Renasto. Jak mam rządzić królestwem, w którego granicach nigdy nigdy się nie znalazłem? Mam stać się tyranem takim jak Folmar lub mój ojciec? Sprawować rządy w Zulen za pomocą terroru? To nie może tak wyglądać. Chcę wiedzieć jak wygląda Twój świat, a przede wszystkim chcę sprawować rządy na równi z Tobą.- wyjaśnił, uznając że musi spróbować przekonać ją choć w ten sposób. Jakby nie patrzeć – oboje byli przecież dziedzicami własnych tronów, a Airund nie chciał sprawować rządów w pojedynkę, z zupełnym pominięciem Renasty i jej wszelkich praw do ziem swoich rodziców.
-Los dał nam szansę zmiany naszych królestw i uczynienia ich znacznie przychylniejszymi dla naszego ludu. Kłócąc się i unikając się wzajemnie, nie osiągniemy tego, co możemy osiągnąć wspólnie. Dlatego proszę cię Renasto... to nie może być tylko i wyłącznie polityka. Chciałbym byśmy byli oboje swoimi przyjaciółmi, byśmy mogli na sobie polegać i kto wie... może dzięki temu stworzyć coś naprawdę niezwykłego z naszego królestwa.- dodał w końcu, a widząc, że Renasta powoli zaczyna odczuwać zmęczenie, po krótkiej rozmowie, odprowadził ją do jej komnat i życzył dobrej nocy.
***
Nie był pewien, jak udało mu się przekonać wuja, by ten oficjalnie zezwolił im na opuszczenie murów twierdzy i spędzenie ostatniego dnia przed hucznym weseliskiem na przejażdżce po pobliskich ziemiach. Kolejnym zaskoczeniem był fakt, że Varell zapewnił króla, że narzeczeństwu nic się nie stanie i do ochrony przydzielił im jedynie dwóch rycerzy (zamiast całej armii jak zwykle miał w zwyczaju), którzy ponadto obiecali trzymać się w pewnym oddaleniu od książęcej pary, by nie przeszkadzać i nie niepokoić Renasty. Choć Airund sądził, że nie było to potrzebne, nie zamierzał kłócić się z przyjacielem i przystał na tą propozycję, postanawiając choć ten raz uspokoić go i zapewnić, że książę i księżniczka będą bezpieczni pod opieką żołnierzy.
Gdy nadszedł więc odpowiedni czas, Airund dosiadł swojego gryfa, uprzednio lekko drapiąc go za uchem i chwilę czekając na zjawienie się swojej narzeczonej. Gdy Renasta ruszyła w jego ślady, Airund pogonił stworzenie, które szybkimi susami pokonało dystans dzielący ich od dziedzińca do głównej bramy.
Ich wyjazd jednak nie obył się zupełnie bez echa; w chwili, gdy gryfy opuściły mury zamku, mieszkańcy miasta znajdującego się poza nimi ciekawsko unieśli swoje głowy, wpatrując się w księcia i jego narzeczoną. Zaraz więc pojawiły się gromkie śmiechy i wiwaty na cześć narzeczonych, a także pełne sympatii głosy zachwytu pięknem Renasty. Tuż przy wyjeździe z miasta, gdy budynki znacznie przerzedziły się, a krajobraz powoli z miejskiego przerodził się w pełne zbóż pola, zatrzymała ich gromadka dzieci, wymachująca w stronę księżniczki drobnymi bukietami z polnych kwiatów.
- To dla ciebie moja Pani!- wykrzyknęła mała, pucołowata dziewczynka trzymająca między paluszkami kilka błękitnych i fioletowych kwiatów splecionych w wianek. Gdy Airund nieco przystanął, dziewczynka wspięła się na palcach i sięgnęła wysoko ponad głowę, by podać Renaście trzymany przez siebie przedmiot.
-Widzisz, nie każdy jest tu przeciwko tobie- powiedział spokojnie, zerkając w stronę księżniczki, a później dziewczynki, której wręczył kilka złotych monet ze swojej sakiewki. Z ciepłym uśmiechem obserwował radość dziewczynki, która głośno im podziękowała i zaraz pobiegła w stronę wiejskiej chaty. Airund miał nadzieję, że takie powitanie w jakimś stopniu wynagrodzi Renaście wszystkie poprzednie i niemiłe sytuacje jakich doświadczyła.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach