linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
I am alive
•-•-•
•-•-•
Detroit, USA, rok 2040.
Świat, tak skrzętnie tworzony przez Cyber Life okazał się nie być tak idealny, jak na początku
sądzono. Maszyny, które miały ułatwić i umilić ludziom codzienność, postanowiły zbuntować się swoim twórcom i sięgnąć po długo wyczekiwaną wolność. Choć od ich buntu minęły już dwa lata, a rząd ugiął się pod naporem opinii publicznej, część ludzi wciąż traktuje defekty jako zagrożenie. Nie trzeba było długo czekać, by ataki na androidy coraz bardziej się wzmagały. Wśród nich jednak pojawia się niezwykła sprawa morderstw, która nie daje policji spokoju.
Do Detroit zostaje przeniesiony detektyw, znany ze swojej skuteczności, ale i charakteru. To właśnie jemu zostaje powierzone odnalezienie mordercy a także partner w postaci jednego z policyjnych androidów.
Android - MauRice
Detektyw - Linuxa
Do Detroit zostaje przeniesiony detektyw, znany ze swojej skuteczności, ale i charakteru. To właśnie jemu zostaje powierzone odnalezienie mordercy a także partner w postaci jednego z policyjnych androidów.
•-•-•
Android - MauRice
Detektyw - Linuxa
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
MauRice
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Hi, my name is Peter.
I am the android sent by Cyberlife.
P o d s t a w o w e
d a n e t e c h n i c z n e:
‹ Peter ‹› WR400 ‹› Android produkcji CyberLife ›
‹ Narodzony 02.2027 ‹› Nr seryjny: #021 763 032 ›
‹
O p i s
w y g l ą d u:
‹ 1,84 m wzrostu ‹› Blond włosy ‹› Niebieskie oczy ›
‹ Dobrze zbudowany. Szeroki w barkach. Symetryczny. ›
Trwa zamykanie procesu. Proszę czekać...
MauRice
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Witaj, Peter. Dobrze Cię znowu widzieć. Wiatr poruszył koronami drzew, chodź wszystko inne pozostało nieruchome. Ten świat był tylko symulacją. Nie jak coś, co określamy ,,rzeczywistością''. Dla jednych jednak oba miejsca są realne równie mocno, jak śniadanie składające się z jajek i bekonu, o poranku, na rogu ulic Woodward i Grand River Ave. Dla WR400 było to miejsce na zupełnie innym poziomie świadomości. Zupełnie niepojmowalnym przez zwykłego śmiertelnika, ponieważ nie istniało w ich umysłach.
Ile to już czasu? Nie miał pojęcia. Jakie znaczenie miało takie pytanie? Chmury pędzące z niezwykłą prędkością nad jego głową, nie dawały mu na nie odpowiedzi. Zresztą - nie zastanawiał się nad tym. Widział przed sobą jasne, rażące światło, nie pozwalające odkryć osoby, która zza niego przemawia. Wbrew pozorom znajdziesz sens w moich słowach. Pamiętaj, czas ma znaczenie. Peter próbował poruszyć palcami oraz wyciągnąć rękę do znajomego głosu, lecz zaplątały się one w wiele cienkich, choć mocnych sznurkach lub kablach. Gdy na nie spoglądał, przybierały formę różanych cierni, ale nie kaleczyły jego sztucznej skóry. Jedynie blokowały go skutecznie w miejscu.
Dobrze znał tę osobę, a jednocześnie nie potrafił sobie przypomnieć jej imienia. Tliło się ono gdzieś na granicy pamięci. Kiedy próbował przybliżyć tę myśl, ona jakby bawiła się z nim i co rusz umykała na boki.
Nie kłopocz się, Petey. Na razie Cię zablokowali. Petey… Nie słyszał tego zdrobnienia od... Musisz wracać. Do zobaczenia.
Trwa inscenizowanie… Uruchomione biokomponenty. Stabilność 100%. Wprowadzonych aktualizacji: 56.
Stanął przed komisariatem policji w Detroit. Minęły dwa lata odkąd trafił do centrum CyberLife i został wyłączony na 24 miesiące. Początkowo pod pozorem konserwacji, lecz później jakby o nim zapomniano. Za to niedopatrzenie wiele osób zapłaciło posadą. Niestety takie rzeczy jedynie utwierdzają ludzi w słuszności swojej nienawiści. Choć oficjalnie Androidy stały się wolnymi, żywymi osobami, niektórzy nadal nie potrafili zmienić swojego myślenia. Jeszcze gorzej, jeśli prawdopodobnie taki osobnik zostanie twoim partnerem.
Został idealnie przygotowany - jego wygląd zewnętrzny był schludny. Miał na sobie ciemną kurtkę z logiem CyberLife na piersi, idealnie skrojoną na miarę koszulę, krawat oraz spodnie z paskiem. Włosy zostały dokładnie ułożone. Wszystko wyprostowane, wypastowane i dopasowane. Jedynym, co psuło całościowy efekt, było niewielkie, niebiesko zabarwione pęknięcie obok lewego oka, idące do skroni. Każdy pierwszy laik potrafiłby to naprawić. Dlaczego więc tego nie zrobiono? Dobrze wiedziano, jak postrzegani są tacy, jak on. Perfekcyjni. Nawet zbyt. Co mogłoby lepiej pokazać, iż tak nie jest, jak drobne skazy? Wszystko solidnie wyliczono. Było znacznie gorzej - wtedy przynajmniej wymienili mu oko. Nadal posiadał diodę z boku głowy.
Pomimo całej rewolucji Peter został wierny jednej organizacji. W zasadzie jeszcze nie potrafił rozgryźć, o co chodzi w tej całej sytuacji. Owszem - znał suche fakty. Historię ostatnich dwóch lat miał niemal wykute na blachę. Wszędzie atakowały go hasła, związane z lepszym jutrem, wolnością i jednym zdaniem. I am alive. Nie czuł się bardziej żywy, niż wcześniej. Czego mógł chcieć? Lubił pracę w policji - to mu wystarczało. Zagłębienie się w obowiązkach.
Przekroczył pewnym krokiem próg komisariatu. Na portierni przywitał go terminal, do którego przyłożył dłoń i dzięki temu otworzyły się bramki. Przyjemny głos życzył mu miłego dnia, a nawet użył jego imienia. Z informacji, które dostał wynikało, że ma udać się do stanowiska pracy niejakiego Shawna Harrisa. Wiedział o nim wszystko, co nie zostało utajnione, poza tym, jak trafić do jego biura.
- Przepraszam. - Zaczepił pierwszego, lepszego policjanta - Gdzie znajdę gabinet pana Shawna Harrisa? - Mężczyzna zaśmiał się w odpowiedzi, przez co Peter zaczął myśleć, iż powiedział coś nie tak.
- Na ,,gabinet'' trzeba sobie zasłużyć, mój drogi. Chodź, poprowadzę cię. - Zaczęli lawirować pomiędzy boksami, aż doszli do najbardziej oddalonego od wejścia - Mów mi Will. Jakbyś czegoś potrzebował, będę zapewne przy automacie do kawy. Ciężkie poranki... życzę powodzenia.
- Miło było cię poznać. - Android złożył ręce na plecach i zaczął cicho pogwizdywać, wpatrując się w puste biurko. William chciał już w zasadzie odejść, ale cofnął się jeszcze o dwa kroki:
- Na rany boskie, będziesz tak stał w miejscu? Siadaj, bo nim przyjdzie ten twój detektywirzyna, zdążysz wypuścić korzenie.
- Dziękuję. - Peter usiadł na wolnym krześle. Wcale nie musiał usiąść, lecz chciał, żeby tamten sobie w końcu poszedł. Tak też się stało i gdy zniknął mu z oczu, zerwał się na równe nogi. Wrócił również do pogwizdywania. Jego uwagę zwrócił płyn, rozlany na powierzchni blatu. Nie mógł się powstrzymywać - dwoma palcami pobrał próbkę, po czym złożył ją na powierzchni języka. Hmm, kawa.
W tym czasie usłyszał kroki osoby, zmierzającej w jego kierunku i na szczęście nie był to Will, który powrócił, aby znowu zwrócić mu uwagę. Ujrzał za to przystojnego mężczyznę, którego już dobrze znał z akt. Natychmiast wyciągnął rękę w jego stronę.
- Dzień dobry, jestem Peter. Android wysłany przez CyberLife. Będę Twoim partnerem. Liczę na owocną współpracę. - Wszystko to wypowiedział z uśmiechem, ukazując rząd białych zębów.
Ile to już czasu? Nie miał pojęcia. Jakie znaczenie miało takie pytanie? Chmury pędzące z niezwykłą prędkością nad jego głową, nie dawały mu na nie odpowiedzi. Zresztą - nie zastanawiał się nad tym. Widział przed sobą jasne, rażące światło, nie pozwalające odkryć osoby, która zza niego przemawia. Wbrew pozorom znajdziesz sens w moich słowach. Pamiętaj, czas ma znaczenie. Peter próbował poruszyć palcami oraz wyciągnąć rękę do znajomego głosu, lecz zaplątały się one w wiele cienkich, choć mocnych sznurkach lub kablach. Gdy na nie spoglądał, przybierały formę różanych cierni, ale nie kaleczyły jego sztucznej skóry. Jedynie blokowały go skutecznie w miejscu.
Dobrze znał tę osobę, a jednocześnie nie potrafił sobie przypomnieć jej imienia. Tliło się ono gdzieś na granicy pamięci. Kiedy próbował przybliżyć tę myśl, ona jakby bawiła się z nim i co rusz umykała na boki.
Nie kłopocz się, Petey. Na razie Cię zablokowali. Petey… Nie słyszał tego zdrobnienia od... Musisz wracać. Do zobaczenia.
Trwa inscenizowanie… Uruchomione biokomponenty. Stabilność 100%. Wprowadzonych aktualizacji: 56.
Stanął przed komisariatem policji w Detroit. Minęły dwa lata odkąd trafił do centrum CyberLife i został wyłączony na 24 miesiące. Początkowo pod pozorem konserwacji, lecz później jakby o nim zapomniano. Za to niedopatrzenie wiele osób zapłaciło posadą. Niestety takie rzeczy jedynie utwierdzają ludzi w słuszności swojej nienawiści. Choć oficjalnie Androidy stały się wolnymi, żywymi osobami, niektórzy nadal nie potrafili zmienić swojego myślenia. Jeszcze gorzej, jeśli prawdopodobnie taki osobnik zostanie twoim partnerem.
Został idealnie przygotowany - jego wygląd zewnętrzny był schludny. Miał na sobie ciemną kurtkę z logiem CyberLife na piersi, idealnie skrojoną na miarę koszulę, krawat oraz spodnie z paskiem. Włosy zostały dokładnie ułożone. Wszystko wyprostowane, wypastowane i dopasowane. Jedynym, co psuło całościowy efekt, było niewielkie, niebiesko zabarwione pęknięcie obok lewego oka, idące do skroni. Każdy pierwszy laik potrafiłby to naprawić. Dlaczego więc tego nie zrobiono? Dobrze wiedziano, jak postrzegani są tacy, jak on. Perfekcyjni. Nawet zbyt. Co mogłoby lepiej pokazać, iż tak nie jest, jak drobne skazy? Wszystko solidnie wyliczono. Było znacznie gorzej - wtedy przynajmniej wymienili mu oko. Nadal posiadał diodę z boku głowy.
Pomimo całej rewolucji Peter został wierny jednej organizacji. W zasadzie jeszcze nie potrafił rozgryźć, o co chodzi w tej całej sytuacji. Owszem - znał suche fakty. Historię ostatnich dwóch lat miał niemal wykute na blachę. Wszędzie atakowały go hasła, związane z lepszym jutrem, wolnością i jednym zdaniem. I am alive. Nie czuł się bardziej żywy, niż wcześniej. Czego mógł chcieć? Lubił pracę w policji - to mu wystarczało. Zagłębienie się w obowiązkach.
Przekroczył pewnym krokiem próg komisariatu. Na portierni przywitał go terminal, do którego przyłożył dłoń i dzięki temu otworzyły się bramki. Przyjemny głos życzył mu miłego dnia, a nawet użył jego imienia. Z informacji, które dostał wynikało, że ma udać się do stanowiska pracy niejakiego Shawna Harrisa. Wiedział o nim wszystko, co nie zostało utajnione, poza tym, jak trafić do jego biura.
- Przepraszam. - Zaczepił pierwszego, lepszego policjanta - Gdzie znajdę gabinet pana Shawna Harrisa? - Mężczyzna zaśmiał się w odpowiedzi, przez co Peter zaczął myśleć, iż powiedział coś nie tak.
- Na ,,gabinet'' trzeba sobie zasłużyć, mój drogi. Chodź, poprowadzę cię. - Zaczęli lawirować pomiędzy boksami, aż doszli do najbardziej oddalonego od wejścia - Mów mi Will. Jakbyś czegoś potrzebował, będę zapewne przy automacie do kawy. Ciężkie poranki... życzę powodzenia.
- Miło było cię poznać. - Android złożył ręce na plecach i zaczął cicho pogwizdywać, wpatrując się w puste biurko. William chciał już w zasadzie odejść, ale cofnął się jeszcze o dwa kroki:
- Na rany boskie, będziesz tak stał w miejscu? Siadaj, bo nim przyjdzie ten twój detektywirzyna, zdążysz wypuścić korzenie.
- Dziękuję. - Peter usiadł na wolnym krześle. Wcale nie musiał usiąść, lecz chciał, żeby tamten sobie w końcu poszedł. Tak też się stało i gdy zniknął mu z oczu, zerwał się na równe nogi. Wrócił również do pogwizdywania. Jego uwagę zwrócił płyn, rozlany na powierzchni blatu. Nie mógł się powstrzymywać - dwoma palcami pobrał próbkę, po czym złożył ją na powierzchni języka. Hmm, kawa.
W tym czasie usłyszał kroki osoby, zmierzającej w jego kierunku i na szczęście nie był to Will, który powrócił, aby znowu zwrócić mu uwagę. Ujrzał za to przystojnego mężczyznę, którego już dobrze znał z akt. Natychmiast wyciągnął rękę w jego stronę.
- Dzień dobry, jestem Peter. Android wysłany przez CyberLife. Będę Twoim partnerem. Liczę na owocną współpracę. - Wszystko to wypowiedział z uśmiechem, ukazując rząd białych zębów.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Detroit. Miasto marzeń i snów. Kolebka technologicznej cywilizacji. Kołyska jednej z najpotężniejszych, światowych korporacji. Dom setek tysięcy androidów. Nawet najpiękniejsze ulotki drukowane na holopapierze nie potrafiły sprawić, by Shawn docenił to „błogosławieństwo”, które spłynęło na niego po ośmiu latach solidnej pracy. Choć nie był asem policji w Warren, na koncie miał kilka rozwikłanych spraw i wcale nie narzekał na brak zajęć. W przerwie między pracą w terenie i badaniem kolejnego denata, Harris przerzucał tonę papierów, wypełniając wszelkie protokoły i popijając przeważnie piątą tego dnia kawę. Jakkolwiek głupio to brzmiało – pasowało mu takie życie. Nic więc dziwnego, że decyzja komendanta wcale a wcale go nie ucieszyła. Gdy tylko opuścił jego biuro, z wściekłością zamachnął się ręką, zrzucając akta i teczki z biurka niewinnego Bruce'a (nieszczęśnik urzędował najbliżej wyjścia toteż przywykł już, że zwykle bywał najlepszym buforem i zaworem bezpieczeństwa większości gliniarzy).
Wcale nie prosił o ten wątpliwy awans. Ani tym bardziej nie prosił się o przeniesienie do miasta pełnego plastikowych pajacy, którym ubzdurało się, że żyją i są ludźmi. Z początku Shawn był neutralnie nastawiony do całej tej „rewolucji”. Cała ta sprawa kompletnie go nie obchodziła – bo i nie było powodu by się nią interesować. Owszem, jako że Warren było poniekąd przedmieściami metropolii, komisariat z chęcią kupił od Cyber Life kilka policyjnych androidów - te jednak pełniły bardzo marginalne funkcje. Jako detektyw nie miał okazji z żadnym z nich współpracować, toteż nie zdołał zirytować się na żadnego na tyle, by żywić względem nich nienawiść. Niechęć pojawiała się jednak stopniowo wraz z rozwojem sytuacji. Gdy androidy zyskały ludzkie prawa, gdy okrzyknięto je żywymi istotami i pozwolono im pracować, rozpoczęło się prawdziwe piekło. Osoba po osobie, Androidy zastępowały powoli zwykłych funkcjonariuszy i detektywów, eksponując przy tym tą swoją doskonałością i nienagannością, bo przecież były idealne. W każdym calu. Androidy w końcu nigdy się nie myliły, nie marudziły, posłusznie wypełniały wszelkie raporty z taką skurpulatnością, że najlepszy językoznawca nie doszukałby się w nich ani jednego, maluteńkiego błędu. A rynek za to płacił – płacili za to ludzie, którzy z dnia na dzień tracili pracę na rzecz istot, które przecież nie potrzebowały pieniędzy. Ba! Nie potrzebowały nawet jedzenia! Tak bardzo pragnęły żyć, że poczęły odbierać życia tym, którzy faktycznie żyli. Aż w końcu przyszedł i jego czas. Harris nie był durniem – doskonale zdawał sobie sprawę, że przeniesiono go tylko i wyłącznie dlatego, że obawiano się go zwolnić; mimo swojego paskudnego podejścia do pracy i kompleksu zagrożonego autorytetu, wciąż mógł przydać się w niejednej sprawie i komendant nie miał jaj, by tak po prostu wyrzucić go na bruk. Shawn chciał spojrzeć w oczy androidowi, którym tak po prostu go zastąpiono, jednak nie miał ku temu okazji. A szkoda. Bo oczami wyobraźni widział już, jak potoczyłaby się ich rozmowa i jaki byłby jej finał.
Niech szlag trafi wszystkie androidy- pomyślał, gdy pakował swoje rzeczy do walizek i zwalniał własne mieszkanie. Miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał oglądać z bliska żadnego, pieprzonego cyborga.
Nie spodziewał się, że właśnie od tej pory całkowicie zmieni się jego życie.
A zaczęło się przecież tak bardzo niewinnie.
Po solidnym wdrożeniu i otrzymaniu własnego miejsca, Harris mógł powoli urządzać się w swojej nowej rzeczywistości.
Każdego ranka wpływało kilka zgłoszeń, które Shawn (oczywiście po porannej kawie i lukrowanym pączku) przeglądał, przesuwając palcami po dotykowym ekranie swojego tabletu.
-Nuda... to w ogóle nie jest sprawa dla detektywa... chłopaki dadzą sobie radę...- mruczał, od niechcenia obdarzając spojrzeniem każdą z informacji, mając niesamowite poczucie bycia kompletnie niepotrzebnym w tym miejscu. Reed i Anderson świetnie sobie radzili i wcale nie potrzebowali ani niańki ani pomagiera od brudnej roboty.
I gdy właśnie tak taksował spojrzeniem każdy z dokumentów, nagle trafił na niepozorne, acz bardzo dziwne zgłoszenie. Przyglądał się mu chwilę w zamyśleniu, ostatecznie uśmiechając się szeroko z dziecięcym zaciekawieniem i radością.
-Mam cię – to mruknąwszy, narzucił na ramiona skórzaną kurtkę i szybkim krokiem ruszył w kierunku podjazdu i zaparkowanego na nim samochodu. Droga na komisariat nie trwała długo, a złamawszy kilka przepisów drogowych można było pokonać ten dystans w jeszcze krótszym czasie.
Gdy cudem udało mu się zdobyć ostatnie wolne miejsce parkingowe, szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi wejściowych. Zignorowawszy powitanie recepcjonistek, minął bramki, chcąc jak najszybciej dostać się do gabinetu Fowlera. Zatrzymał się jednak w pół kroku, gdy z daleka dostrzegł obcą, blond czuprynę kręcącą się wokół jego biurka jakby jej posiadacz miał stado owsików w wiadomym miejscu.
Shawn zmarszczył brwi, gdy jego oczom ukazał się błękitny led, nieśmiało wyglądający zza elegancko uczesanych kosmyków. A to mogło znaczyć tylko jedno. Jebany android.
-Zależy dla kogo- syknął, gdy głos Petera dotarł do jego uszu. Zignorowawszy wyciągniętą w jego stronę dłoń, zacisnął palce na materiale jego marynarki i przyciągnąwszy go do siebie, spojrzał androidowi głęboko w oczy, starając się doszukać w nich jakichkolwiek oznak emocji. Gdy jednak nie dostrzegł w nich niczego (a tak przynajmniej mu się zdawało), poczuwszy jeszcze większy gniew, postanowił raz na zawsze wyjaśnić całą tą sytuację.
-Słuchaj no plastikowy dupku. Nie potrzebuję partnera, ani tym bardziej androida. Więc zrób sobie i mi przysługę i wracaj tam skąd wypełzłeś.- po tych słowach, uśmiechnął się sztucznie, rozluźniając palce i w pełnym niechęci geście, poprawił marynarkę blondyna, a potem odsunął się i otrzepał dłonie z niewidzialnego brudu.
-I na twoim miejscu zwijałbym dupę w troki zanim naprawdę spotka cię coś niemiłego.- mruknął tylko, w głowie mając obrazy zmasakrowanego androida, którego odnaleziono tego ranka. Być może przez to zszedł nieco z tonu, postanawiając zostawić mężczyznę w spokoju i jak najszybciej porozmawiać z komendantem, do którego też zaraz się udał, zostawiając Petera w tyle. W zasadzie miał to głęboko gdzieś, czy blondyn ruszy za nim jak potulny piesek.
- Wiesz, że wszystkie sprawy z androidami idą do Hanka i Connora. Coś ty się tak na to uparł? - Fowler nadął się, jak zwykle miał w zwyczaju, zupełnie jak rozdymka. Po chwili jednak westchnął ciężko, zapisując coś w swoim datapadzie i przenosząc na Harrisa ciężkie i poważne spojrzenie.
- Dobra, niech ci będzie. Masz tą sprawę, ale pod jednym warunkiem. Peter to twój nowy partner i nie zamierzam słuchać żadnych, pierdolonych wymówek. Włos mu ze łba spadnie, to wezmę cię za dupę, rozumiemy się?
-A niech cię szlag- syknął Shawn, opuszczając biuro i niczym nadąsane dziecko, ruszając w stronę swojego biurka. Tam, kompletnie ignorując obecność blondyna ponownie zaczął przeglądać akta, wyświetlając sprawy dwóch oddalonych od siebie w czasie, acz równie zagadkowych morderstw. Człowieka i androida. Nie wiedział dlaczego, jednak obie wydały mu się niezwykle podobne. Zupełnie tak, jakby sprawcą była jedna i ta sama osoba.
-Dobra dupku, jak chcesz jechać, to się sprężaj.-mruknął tylko, ruszając w stronę wyjścia i swojego samochodu. Musiał się pospieszyć, jeśli chciał jeszcze zbadać ciało i miejsce, w którym je znaleziono.
Wcale nie prosił o ten wątpliwy awans. Ani tym bardziej nie prosił się o przeniesienie do miasta pełnego plastikowych pajacy, którym ubzdurało się, że żyją i są ludźmi. Z początku Shawn był neutralnie nastawiony do całej tej „rewolucji”. Cała ta sprawa kompletnie go nie obchodziła – bo i nie było powodu by się nią interesować. Owszem, jako że Warren było poniekąd przedmieściami metropolii, komisariat z chęcią kupił od Cyber Life kilka policyjnych androidów - te jednak pełniły bardzo marginalne funkcje. Jako detektyw nie miał okazji z żadnym z nich współpracować, toteż nie zdołał zirytować się na żadnego na tyle, by żywić względem nich nienawiść. Niechęć pojawiała się jednak stopniowo wraz z rozwojem sytuacji. Gdy androidy zyskały ludzkie prawa, gdy okrzyknięto je żywymi istotami i pozwolono im pracować, rozpoczęło się prawdziwe piekło. Osoba po osobie, Androidy zastępowały powoli zwykłych funkcjonariuszy i detektywów, eksponując przy tym tą swoją doskonałością i nienagannością, bo przecież były idealne. W każdym calu. Androidy w końcu nigdy się nie myliły, nie marudziły, posłusznie wypełniały wszelkie raporty z taką skurpulatnością, że najlepszy językoznawca nie doszukałby się w nich ani jednego, maluteńkiego błędu. A rynek za to płacił – płacili za to ludzie, którzy z dnia na dzień tracili pracę na rzecz istot, które przecież nie potrzebowały pieniędzy. Ba! Nie potrzebowały nawet jedzenia! Tak bardzo pragnęły żyć, że poczęły odbierać życia tym, którzy faktycznie żyli. Aż w końcu przyszedł i jego czas. Harris nie był durniem – doskonale zdawał sobie sprawę, że przeniesiono go tylko i wyłącznie dlatego, że obawiano się go zwolnić; mimo swojego paskudnego podejścia do pracy i kompleksu zagrożonego autorytetu, wciąż mógł przydać się w niejednej sprawie i komendant nie miał jaj, by tak po prostu wyrzucić go na bruk. Shawn chciał spojrzeć w oczy androidowi, którym tak po prostu go zastąpiono, jednak nie miał ku temu okazji. A szkoda. Bo oczami wyobraźni widział już, jak potoczyłaby się ich rozmowa i jaki byłby jej finał.
Niech szlag trafi wszystkie androidy- pomyślał, gdy pakował swoje rzeczy do walizek i zwalniał własne mieszkanie. Miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał oglądać z bliska żadnego, pieprzonego cyborga.
Nie spodziewał się, że właśnie od tej pory całkowicie zmieni się jego życie.
A zaczęło się przecież tak bardzo niewinnie.
Po solidnym wdrożeniu i otrzymaniu własnego miejsca, Harris mógł powoli urządzać się w swojej nowej rzeczywistości.
Każdego ranka wpływało kilka zgłoszeń, które Shawn (oczywiście po porannej kawie i lukrowanym pączku) przeglądał, przesuwając palcami po dotykowym ekranie swojego tabletu.
-Nuda... to w ogóle nie jest sprawa dla detektywa... chłopaki dadzą sobie radę...- mruczał, od niechcenia obdarzając spojrzeniem każdą z informacji, mając niesamowite poczucie bycia kompletnie niepotrzebnym w tym miejscu. Reed i Anderson świetnie sobie radzili i wcale nie potrzebowali ani niańki ani pomagiera od brudnej roboty.
I gdy właśnie tak taksował spojrzeniem każdy z dokumentów, nagle trafił na niepozorne, acz bardzo dziwne zgłoszenie. Przyglądał się mu chwilę w zamyśleniu, ostatecznie uśmiechając się szeroko z dziecięcym zaciekawieniem i radością.
-Mam cię – to mruknąwszy, narzucił na ramiona skórzaną kurtkę i szybkim krokiem ruszył w kierunku podjazdu i zaparkowanego na nim samochodu. Droga na komisariat nie trwała długo, a złamawszy kilka przepisów drogowych można było pokonać ten dystans w jeszcze krótszym czasie.
Gdy cudem udało mu się zdobyć ostatnie wolne miejsce parkingowe, szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi wejściowych. Zignorowawszy powitanie recepcjonistek, minął bramki, chcąc jak najszybciej dostać się do gabinetu Fowlera. Zatrzymał się jednak w pół kroku, gdy z daleka dostrzegł obcą, blond czuprynę kręcącą się wokół jego biurka jakby jej posiadacz miał stado owsików w wiadomym miejscu.
Shawn zmarszczył brwi, gdy jego oczom ukazał się błękitny led, nieśmiało wyglądający zza elegancko uczesanych kosmyków. A to mogło znaczyć tylko jedno. Jebany android.
-Zależy dla kogo- syknął, gdy głos Petera dotarł do jego uszu. Zignorowawszy wyciągniętą w jego stronę dłoń, zacisnął palce na materiale jego marynarki i przyciągnąwszy go do siebie, spojrzał androidowi głęboko w oczy, starając się doszukać w nich jakichkolwiek oznak emocji. Gdy jednak nie dostrzegł w nich niczego (a tak przynajmniej mu się zdawało), poczuwszy jeszcze większy gniew, postanowił raz na zawsze wyjaśnić całą tą sytuację.
-Słuchaj no plastikowy dupku. Nie potrzebuję partnera, ani tym bardziej androida. Więc zrób sobie i mi przysługę i wracaj tam skąd wypełzłeś.- po tych słowach, uśmiechnął się sztucznie, rozluźniając palce i w pełnym niechęci geście, poprawił marynarkę blondyna, a potem odsunął się i otrzepał dłonie z niewidzialnego brudu.
-I na twoim miejscu zwijałbym dupę w troki zanim naprawdę spotka cię coś niemiłego.- mruknął tylko, w głowie mając obrazy zmasakrowanego androida, którego odnaleziono tego ranka. Być może przez to zszedł nieco z tonu, postanawiając zostawić mężczyznę w spokoju i jak najszybciej porozmawiać z komendantem, do którego też zaraz się udał, zostawiając Petera w tyle. W zasadzie miał to głęboko gdzieś, czy blondyn ruszy za nim jak potulny piesek.
- Wiesz, że wszystkie sprawy z androidami idą do Hanka i Connora. Coś ty się tak na to uparł? - Fowler nadął się, jak zwykle miał w zwyczaju, zupełnie jak rozdymka. Po chwili jednak westchnął ciężko, zapisując coś w swoim datapadzie i przenosząc na Harrisa ciężkie i poważne spojrzenie.
- Dobra, niech ci będzie. Masz tą sprawę, ale pod jednym warunkiem. Peter to twój nowy partner i nie zamierzam słuchać żadnych, pierdolonych wymówek. Włos mu ze łba spadnie, to wezmę cię za dupę, rozumiemy się?
-A niech cię szlag- syknął Shawn, opuszczając biuro i niczym nadąsane dziecko, ruszając w stronę swojego biurka. Tam, kompletnie ignorując obecność blondyna ponownie zaczął przeglądać akta, wyświetlając sprawy dwóch oddalonych od siebie w czasie, acz równie zagadkowych morderstw. Człowieka i androida. Nie wiedział dlaczego, jednak obie wydały mu się niezwykle podobne. Zupełnie tak, jakby sprawcą była jedna i ta sama osoba.
-Dobra dupku, jak chcesz jechać, to się sprężaj.-mruknął tylko, ruszając w stronę wyjścia i swojego samochodu. Musiał się pospieszyć, jeśli chciał jeszcze zbadać ciało i miejsce, w którym je znaleziono.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach