Strona 1 z 2 • 1, 2
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Homo
Anioły i demony
K/D
Czasem losowi trzeba pomóc
Czas na wakacje
Czas na wakacje
L
Anioł - Yoshina
Demon - Linuxa
___________________________________________________________
Pan piekieł zmęczony swoją pracą postanawia zrobić sobie długie wakacje i wychodzi na powierzchnię. Do ludzi. Gdy on bawi się w najlepsze, jego ojciec obserwujący syna z niebios postanawia zrobić psikusa i zsyła na ziemię anioła stróża przypisanego specjalnie dla samego diabła. Skrzydlata ofiara nie miała zielonego pojęcia kim był "człowiek", którego miał pilnować przed złymi wyborami i uczynkami, a samo wyjawienie swojego bytu miało być zakazane, dlatego anioł musiał udawać istotę ziemską. Stąd też diabeł nie mógł wiedzieć kim była tajemnicza osoba, która uczepiła się go jak rzep, prawiąc o byciu dobrym dla innych.
Anioł - Yoshina
Demon - Linuxa
___________________________________________________________
Pan piekieł zmęczony swoją pracą postanawia zrobić sobie długie wakacje i wychodzi na powierzchnię. Do ludzi. Gdy on bawi się w najlepsze, jego ojciec obserwujący syna z niebios postanawia zrobić psikusa i zsyła na ziemię anioła stróża przypisanego specjalnie dla samego diabła. Skrzydlata ofiara nie miała zielonego pojęcia kim był "człowiek", którego miał pilnować przed złymi wyborami i uczynkami, a samo wyjawienie swojego bytu miało być zakazane, dlatego anioł musiał udawać istotę ziemską. Stąd też diabeł nie mógł wiedzieć kim była tajemnicza osoba, która uczepiła się go jak rzep, prawiąc o byciu dobrym dla innych.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
┌───────────────┐
SYMIEL
└──────────────────────────┘Jakobe Walker
Nie był pierwszym narodzonym stróżem, ale jedynym, który nigdy nie miał pod swoją opieką człowieka, aż do pewnego pamiętnego dnia, gdy Ojciec zawołał go do swych komnat dając bardzo ważną misję. Wspominał coś o losach świata prosząc o dyskrecję i wejście w ludzkie naczynie dla dobra sprawy. Oddany mądrości Boga przyjął zlecenie. Być może zaślepiony radością nie wyczuł w tym czegoś podejrzanego. Po prostu młody anioł zgodził się na posadę, stępując z niebios na ziemię. Jako człowiek. Bez problemu odnalazł swój cel, który jak się okazało... trudno było niezauważyć.
Symiel nie należy do tych najcierpliwszych osób. Zwłaszcza, gdy przed jego oczyma dzieje się karygodna rzecz - łamanie pisma świętego. Jednak życie w świecie ludzi również kusi anioła do kosztowania tego co nieznane. Czy uda mu się zostać czystym i sprowadzić swojego człowieka na prawilną ścieżkę, a może sam zabarwi swoje białe skrzydła na inny kolor? Cóż, Symiel mimo wszystko nie sprzeda tanio swojej skóry.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pan piekieł
Upadły.
Znudzony.
Wolny.
Upadły.
Znudzony.
Wolny.
LucyferLucas
Imię Lucyfer
Przedstawia się jako Lucas Morningstar
Data urodzenia Początek świata
Zajecie Były pan piekieł
Rasa Upadły anioł
Ten który jako pierwszy sprzeciwił się Stwórcy, zapragnął zrobić to po raz kolejny - znudzony i sfrustrowany swoją pracą, postanowił uciec. Od wieków dręczony nudą i rozgoryczeniem, postanowił zabawić się ze swoim losem i przez pewien czas żyć tak, jak śmiertelnik. Ale nie jako ten grzeczny i posłuszny.
Nie łatwo było ukryć jego prawdziwe pochodzenie w nierzucającej się w oczy formie. Ludzie od zawsze byli dla niego pewnego rodzaju amatorską tajemnicą, a przez lata swojej pracy zrozumiał, że rządzą nimi jedynie instynkty i popędy. Miejsce, w którym żyją ukształtowali na własne podobieństwo, nieświadomie czyniąc najlepszym, gdzie demon w ludzkiej skórze mógł się ukryć. Korzystając z części swej mocy, ukształtował sobie nowe ciało na podobieństwo ludzkiego i ruszył przed siebie, zostawiając królestwo samo sobie. W końcu gorzej i tak być z nim już nie może.
Korzystając ze swojego "urlopu", postanowił zakosztować wolności i dla zabawy być może pokrzyżować Ojcu plany, zwodząc na manowce ludzi, którym przeznaczona była wieczna chwała. Czy próbuje wystawić Wszechświat na próbę? A może po prostu zapragnął choć na chwilę odpocząć? Jedno jest pewne, nie zamierza tak szybko wracać tam, skąd przybył.
Nie łatwo było ukryć jego prawdziwe pochodzenie w nierzucającej się w oczy formie. Ludzie od zawsze byli dla niego pewnego rodzaju amatorską tajemnicą, a przez lata swojej pracy zrozumiał, że rządzą nimi jedynie instynkty i popędy. Miejsce, w którym żyją ukształtowali na własne podobieństwo, nieświadomie czyniąc najlepszym, gdzie demon w ludzkiej skórze mógł się ukryć. Korzystając z części swej mocy, ukształtował sobie nowe ciało na podobieństwo ludzkiego i ruszył przed siebie, zostawiając królestwo samo sobie. W końcu gorzej i tak być z nim już nie może.
Korzystając ze swojego "urlopu", postanowił zakosztować wolności i dla zabawy być może pokrzyżować Ojcu plany, zwodząc na manowce ludzi, którym przeznaczona była wieczna chwała. Czy próbuje wystawić Wszechświat na próbę? A może po prostu zapragnął choć na chwilę odpocząć? Jedno jest pewne, nie zamierza tak szybko wracać tam, skąd przybył.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Poprawiałem lazurowy krawat zaciskając go dokładnie na białej koszuli, jak najciaśniej, ale nie dość by stracić tchu. Nie mogłem pozwolić, aby pierwszego dnia pracy - tej prawdziwej - coś poszło nie tak. Doskonale pamiętałem rozmowę z Ojcem, gdy wezwał mnie do siebie wyznaczając trudne zadanie. Wtedy jeszcze o tym tak nie myślałem, lecz zawiłe słowa Pana niebios dopiero teraz zaczynały być klarowne. Przynajmniej częściowo. Dlaczego miałem udawać człowieka? Zwykle Anioły Stróże działały w ukryciu w swojej prawdziwej formie, dotykając swą mentalnością duszy człowieka, aby naprowadzić go na prawilną ścieżkę, lecz w tym wypadku miało być inaczej. Musiałem wejść w puste naczynie, które dopiero co opuściła dusza. Tak zwana śmierć kliniczna w oczach ludzkich. Zostając Jakobem Walkerem, zwykłym szarakiem w policji. Na moje szczęście, jakby wszystko było dobrze zaplanowane dostałem nową robotę, zaraz po wyjściu ze szpitala. Podobno wpadłem w sam środek strzelaniny w banku. To cud, że Jakob przeżył. Ach, gdyby tylko ludzie wiedzieli.
Spojrzałem z zadowoleniem na swe odbicie, prostując jeszcze końce marynarki, gdy wszystko było już gotowe. Moim celem był podejrzany Lucas Morningstar. Grzesznik, który na swej liście miał niewinną duszę. Miała iść do Nieba, do Ojca i cieszyć wiecznością, ale ten drań wszystko zaprzepaścił. Znałem całą prawdę, lecz nie mogłem jej ujawnić innym nie mając twardych dowódów. Z tego właśnie powodu zostałem jego niańką, psem stróżującym, aby podejrzany nie zniknął przed zakończeniem sprawy. Wszystko byłoby naprawdę łątwe, gdyby nie fakt, iż tkwiłem w ludzkim ciele. Moje moce były ograniczone. Nie dość, że musiałem robić za stróża policyjnego, to jeszcze anioła, aby ten gagatek nic więcej nie zrobił złego.
Westchnąłem ciężko czując jak to wszystko przyprawia mnie o migrenę i przewiesiłem przez głowę torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Do kieszeni wcisnąłem swoje dokumenty i odszukując w komórce adres wystukałem go do nawigacji. Wyszedłem z ciasnej kawalerki, zbiegając z trzeciego piętra na plac parkingowy. Wsiadłem do pokrytego rdzą samochodu i ruszyłem pod wskazany adres. Droga była długa, ale połowę tego czasu zajęło mi samo szukanie wolnego miejsca. Zaparkowałem przy niewielkim parku, zatrzymując przed wysokim budynkiem. Nie wyglądał tanio. Nawet nie chciałem myśleć ile kosztowało miesięczne utrzymanie mieszkania. Świat ludzi byłtak skomplikowany, zawiły. Musieli pracować na mieszkanie, jedzenie oraz inne dobrodziejstwa, aby zaspokajać swoje potrzeby, gdy my to wszytko mieliśmy w Niebie.
Bez problemu wszedłem do środka, gdzie pokryty hol w marmurach był wielkości mojego mieszkania. Odnalazłem windę i wszedłęm do niej, wciskając odpowiednią cyferkę piętra gdzie mieszkał mężczyzna. Czułem w swoich skrzydłach, że sprawa wymagająca dyskrecji nie będzie prosta. Poprawiając kosmyk włosów wyszedłem na długi korytarz, odszukując drzwi, gdzie pod dzwonkiem widniało nazwisko Morningstar. Nie było już drogi ucieczki. Kaszlnąłem kilkakrotnie, unosząc pięty ku górze i wcisnąłem gizuk, słysząc roznoszący się dźwięk. Usłyszałem szmery. Ktoś był w mieszkaniu, lecz nie raczył otworzyć. Zmarszczyłem w niezadowoleniu brwi, pukając do drzwi.
- Pan Lucas Morningstar? Jestem Jakobe Walker z tutejszej policji. Proszę otworzyć - kątem oka zerknąłem w obie strony korytarza, jakbym bał się zostać przyłapany przez kogoś. Ale na czym? Nic złego nie robiłem, ale czy mężczyzna przeczytał zawiadomienie o moim przybyciu? Miałem go pilnować, śledzić niczym cień, czy niczego złego nie robi. Złego i podejrzanego. I to nie tylko jako pracownik, ale jako jego osobisty Anioł Stróż.
Spojrzałem z zadowoleniem na swe odbicie, prostując jeszcze końce marynarki, gdy wszystko było już gotowe. Moim celem był podejrzany Lucas Morningstar. Grzesznik, który na swej liście miał niewinną duszę. Miała iść do Nieba, do Ojca i cieszyć wiecznością, ale ten drań wszystko zaprzepaścił. Znałem całą prawdę, lecz nie mogłem jej ujawnić innym nie mając twardych dowódów. Z tego właśnie powodu zostałem jego niańką, psem stróżującym, aby podejrzany nie zniknął przed zakończeniem sprawy. Wszystko byłoby naprawdę łątwe, gdyby nie fakt, iż tkwiłem w ludzkim ciele. Moje moce były ograniczone. Nie dość, że musiałem robić za stróża policyjnego, to jeszcze anioła, aby ten gagatek nic więcej nie zrobił złego.
Westchnąłem ciężko czując jak to wszystko przyprawia mnie o migrenę i przewiesiłem przez głowę torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Do kieszeni wcisnąłem swoje dokumenty i odszukując w komórce adres wystukałem go do nawigacji. Wyszedłem z ciasnej kawalerki, zbiegając z trzeciego piętra na plac parkingowy. Wsiadłem do pokrytego rdzą samochodu i ruszyłem pod wskazany adres. Droga była długa, ale połowę tego czasu zajęło mi samo szukanie wolnego miejsca. Zaparkowałem przy niewielkim parku, zatrzymując przed wysokim budynkiem. Nie wyglądał tanio. Nawet nie chciałem myśleć ile kosztowało miesięczne utrzymanie mieszkania. Świat ludzi byłtak skomplikowany, zawiły. Musieli pracować na mieszkanie, jedzenie oraz inne dobrodziejstwa, aby zaspokajać swoje potrzeby, gdy my to wszytko mieliśmy w Niebie.
Bez problemu wszedłem do środka, gdzie pokryty hol w marmurach był wielkości mojego mieszkania. Odnalazłem windę i wszedłęm do niej, wciskając odpowiednią cyferkę piętra gdzie mieszkał mężczyzna. Czułem w swoich skrzydłach, że sprawa wymagająca dyskrecji nie będzie prosta. Poprawiając kosmyk włosów wyszedłem na długi korytarz, odszukując drzwi, gdzie pod dzwonkiem widniało nazwisko Morningstar. Nie było już drogi ucieczki. Kaszlnąłem kilkakrotnie, unosząc pięty ku górze i wcisnąłem gizuk, słysząc roznoszący się dźwięk. Usłyszałem szmery. Ktoś był w mieszkaniu, lecz nie raczył otworzyć. Zmarszczyłem w niezadowoleniu brwi, pukając do drzwi.
- Pan Lucas Morningstar? Jestem Jakobe Walker z tutejszej policji. Proszę otworzyć - kątem oka zerknąłem w obie strony korytarza, jakbym bał się zostać przyłapany przez kogoś. Ale na czym? Nic złego nie robiłem, ale czy mężczyzna przeczytał zawiadomienie o moim przybyciu? Miałem go pilnować, śledzić niczym cień, czy niczego złego nie robi. Złego i podejrzanego. I to nie tylko jako pracownik, ale jako jego osobisty Anioł Stróż.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
To było nawet prostsze niż sądziłem. Śmiertelnik, który był swego rodzaju ulubieńcem Ojca, bardzo szybko odrzucił całą tą świetlistą łaskę, by stać się brudnym i grzesznym robakiem, strąconym w najgłębsze czeluści mojego królestwa. Zabawne, że wystarczył jeden, malutki prztyczek, by cały ten misterny, Boski plan całkowicie runął w gruzach. Widocznie „wybraniec” tak naprawdę był tylko kolosem o glinianych nogach, w rzeczy samej niegodnym by trafić do Nieba i śpiewać uroczyste „Hosanna”. Ojciec powinien być zadowolony, w końcu wyświadczyłem mu ogromną przysługę.
Usadowiwszy się wygodnie na czarnej, skórzanej kanapie, z zadowoleniem ułożyłem nogi na małym, szklanym stoliku i w zwycięskim uniesieniu wetknąłem między wargi papieros.
Nie sądziłem, że gaszenie ludzkich istnień w taki sposób, może być tak przyjemnym i zajmującym zadaniem. Widok umierającej duszy przepełnił mnie inspiracją, której nie zaznałem od bardzo, bardzo dawna – z tą myślą przesunąłem palcami po kieszeni ciemnych spodni, jednak nie znalazłszy w niej zapalniczki, z krzywym uśmiechem pstryknąłem palcami, wyzwalając spomiędzy nich iskrę wystarczającą do rozpalenia małego nałogu trzymanego w ustach. Ciepły, gryzący dym wypełnił moje płuca, idealnie zwieńczając tą chwilę zwycięstwa, którym zamierzałem jeszcze długo się rozkoszować.
Nie dane mi jednak było długo się nad tym rozwodzić, bo w chwili, gdy z zadowoleniem gasiłem papierosa w kryształowej popielniczce i miałem zamiar sięgnąć po kolejnego, na korytarzu rozległy się kroki. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że nieproszony gość coraz bardziej zbliżał się do drzwi lokum, w którym obecnie się znajdowałem. Zmarszczywszy brwi, przymknąłem oczy, w myślach tocząc małą grę z zakładami, czy przybysz będzie tak głupi, by zakłócić mój spokój, czy jednak nie odważy się zapukać. Nie cieszyłem się w końcu nadmierną reputacją – inni mieszkańcy budynku raczej omijali mnie szerokim łukiem, recepcjonistka z fałszywym uśmiechem zawsze przyglądała mi się z bezpiecznego dystansu, a dozorca rzadko kiedy zapuszczał się w rejony korytarza prowadzącego do apartamentu, w którym obecnie rezydowałem. Mimo, że (jak na razie) nie dałem nikomu powodu do obawy, wewnętrznie ich dobre dusze kajały się i obawiały, zupełnie tak jakby podświadomie wiedziały o moim małym sekrecie. Na szczęście nie wszyscy traktowali mnie z dystansem - gdy tego chciałem, otaczałem się kobietami i mężczyznami, z cudowną przyjemnością sprowadzając ich na ścieżkę ku ich osobistej zagładzie.
Na moje nieszczęście mój gość okazał się należeć do tej drugiej grupy ludzi. Po krótkiej chwili niemiły dźwięk rozległ się po całym apartamencie, zwiastując odwiedziny. Jeśli jednak przybysz myślał, że niczym piesek z merdającym ogonem podbiegnę do drzwi, to grubo się mylił. Zamiast tego jeszcze wygodniej ułożyłem się na kanapie, zakładając nogę na nogę i z rozbawieniem zerknąłem w stronę drzwi, postanawiając przetestować cierpliwość tego, kto swoją obecnością postanowił zakłócić to przyjemne popołudnie. Gość nie był jednak chętny na takie zabawy - już po chwili rozległo się dziarskie pukanie do drzwi, a jego stłumiony głos w prostym zdaniu oznajmił jego zamiary. Oh, więc w końcu zaczęło się robić ciekawie.
Z pewnym ociąganiem, podniosłem się i przeczesując palcami jasne włosy, podszedłem do drzwi, lekko je uchylając, ot tak by jednocześnie móc dojrzeć sylwetkę policjanta i nie dać mu możliwości wtargnięcia siłą do środka. Mężczyzna po drugiej stronie nie był jednak dwumetrowym dryblasem, który przybył tu we wrogich zamiarach (a szkoda), wręcz przeciwnie - wydał mi się zwyczajnie-niezwyczajny. Choć z łatwością dałoby się określić go mianem szarego człowieka, miał w sobie coś, co wydało mi się jednocześnie dziwnie znajome. Nie potrafiłem jednak określić co to mogło być.
-Słucham pana, panie Wanker. W czym mogę pomóc?- spytałem specjalnie przekręcając jego nazwisko i z zastanowieniem taksując go spojrzeniem. Chciałem wzbudzić w nim gniew, ot tak, dla zabawy. Kto wie, może ten człowiek przyniesie mi więcej rozrywki niż wszystkie dotychczasowe „marionetki” razem wzięte?
-Liczę, że ma pan nakaz?- mruknąłem przeciągle, nie zamierzając potulnie wpuścić go do środka. Jeśli sądził, że się go przestraszę, to grubo się pomylił. To ja byłem w końcu tym, którego należało się obawiać.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Chwila oczekiwania przedłużała się nieubłaganie w mojej głowie, choć minęły zaledwie minuty, dla mnie były to kolejne godziny sterczenia jak głupek przed drzwiami Morningstar'a. Wyczuwałem jego obecność. Nie tylko za pomocą anielskich zdolności, ale również uszu, które jasno wyłapywały jakiś ruch za cienką warstwą drewnianej przeszkody. Po raz któryś poprawiłem duszący krawat, tym samym rozładowując nagromadzany stres, a zgromadzona ciekawość poprowadziła mnie ku widniejącej, jasnej luce, bardzo oszklonej, idealnej do podglądnięcia co się dzieje po drugiej stronie barykady. Wiedziałem, że nie jest to w porządku. Zwłaszcza dla anioła w ludzkiej skórze, ale to było dla sprawy! Poświęcenie samego siebie, aby dotrzeć do celu, którym był mężczyzna. Dlatego nie miałem wyrzutów sumienia, nachylając się coraz bardziej ku judaszowi. He, cóż za trafna nazwa. Jednak w tym samym momencie, gdy zacząłem wytęrzać swój wzrok, marszcząc przy tym brwi, dzieląca mnie przeszkoda poruszyła się w cichym zgrzycie, a ja niczym sprężyna wyprostowałem się, blado uśmiechając do ledwo widocznej twarzy Pana Morningstar. Czułęm się dziwnie, przyłapany na czymś złym, choć ostatecznie była to nieudolna próba.
Uważnie przyglądnąłem się mężczyźnie, dostrzegając pewne podobieństwo do wskazanego mi parę dni wcześniej zdjęcia, umieszczonego w dokumentach podejrzanego. Musiałem przyznać, iż nie wyglądał tam obiecująco w porównaniu z tym, co właśnie działo się na żywo przed moimi oczyma. Blond włosy nie miały ani grama żółtego odblasku, skóra nieskazitelnie jasna, bez zmarszczek czy jakichkolwiek skaz. Oczy nie były podpuchnięte, więc wiedziałem, że dobrze spał. Jakim cudem? Dusza po tak nikczemnym uczynku nie powinna zaznać spokoju. Dręczona sumieniem, złym uczynkiem, nocami nie może zaznawać przyjemnego snu, więc dlaczego on wyglądał tak spokojnie? Do tego ten wyraz twarzy, a zaraz potem słowa, które zadziałały na mnie jak płachta na byka.
- Walker, Jakobe Walker - poprawiłem jasnowłosego z żyłką na skroni. Ten jegomość z jakiegoś powodu przyczyniał się do budzenia moich dziwnych, niezrozumiałych uczuć kotłujących głęboko w czeluściach umysłu. W tym wszystkim zacisnąłem jedną z pięści, dość kurczowo, jakbym miał zamiar zaraz mu przywalić w tę idealną buźkę, aby nie była już tak idealna.
- Pan Morningstar jak mniemam. Oczywiście mam nakaz. Wszystkie niezbędne informacje były przekazane pocztą. Czytał Pan list, prawda? - spytałem z zdecydowanie łagodniejszym wyrazem twarzy, zerkając przez jego czubek głowy, stojąc lekko na palcach, aby zobaczyć wnętrze mieszkania.
- Zamierza mnie Pan w końcu wpuścić? Dziwnie jest tak rozmawiać w progu - zmrużyłem lekko brwi z wymuszonym uśmiechem. Jakby nie było, nie uprzejmym było zostawiać "gościa" na korytarzu jak skończonego idiotę.
- Mogę pokazać nakaz. W środku - oznajmiłem, sięgając rękoma do kiesoznki przewiesoznej torby. Miałem wszystko. Przy tak bewzględnym człeku nie mogłem stracić nawet przez chwilę czujności. Jad, złośliwość aż wyciekała z niego. Wręcz namacalnie. Zdecydowanie nie mógłbym go pomylić z nikim innym. Musiałem pilnować Pana Morningstar'a, ale moją pierwszą misją było dostanie się do mieszkania blondyna. I zdecydowanie nie chciał on współpracować.
Uważnie przyglądnąłem się mężczyźnie, dostrzegając pewne podobieństwo do wskazanego mi parę dni wcześniej zdjęcia, umieszczonego w dokumentach podejrzanego. Musiałem przyznać, iż nie wyglądał tam obiecująco w porównaniu z tym, co właśnie działo się na żywo przed moimi oczyma. Blond włosy nie miały ani grama żółtego odblasku, skóra nieskazitelnie jasna, bez zmarszczek czy jakichkolwiek skaz. Oczy nie były podpuchnięte, więc wiedziałem, że dobrze spał. Jakim cudem? Dusza po tak nikczemnym uczynku nie powinna zaznać spokoju. Dręczona sumieniem, złym uczynkiem, nocami nie może zaznawać przyjemnego snu, więc dlaczego on wyglądał tak spokojnie? Do tego ten wyraz twarzy, a zaraz potem słowa, które zadziałały na mnie jak płachta na byka.
- Walker, Jakobe Walker - poprawiłem jasnowłosego z żyłką na skroni. Ten jegomość z jakiegoś powodu przyczyniał się do budzenia moich dziwnych, niezrozumiałych uczuć kotłujących głęboko w czeluściach umysłu. W tym wszystkim zacisnąłem jedną z pięści, dość kurczowo, jakbym miał zamiar zaraz mu przywalić w tę idealną buźkę, aby nie była już tak idealna.
- Pan Morningstar jak mniemam. Oczywiście mam nakaz. Wszystkie niezbędne informacje były przekazane pocztą. Czytał Pan list, prawda? - spytałem z zdecydowanie łagodniejszym wyrazem twarzy, zerkając przez jego czubek głowy, stojąc lekko na palcach, aby zobaczyć wnętrze mieszkania.
- Zamierza mnie Pan w końcu wpuścić? Dziwnie jest tak rozmawiać w progu - zmrużyłem lekko brwi z wymuszonym uśmiechem. Jakby nie było, nie uprzejmym było zostawiać "gościa" na korytarzu jak skończonego idiotę.
- Mogę pokazać nakaz. W środku - oznajmiłem, sięgając rękoma do kiesoznki przewiesoznej torby. Miałem wszystko. Przy tak bewzględnym człeku nie mogłem stracić nawet przez chwilę czujności. Jad, złośliwość aż wyciekała z niego. Wręcz namacalnie. Zdecydowanie nie mógłbym go pomylić z nikim innym. Musiałem pilnować Pana Morningstar'a, ale moją pierwszą misją było dostanie się do mieszkania blondyna. I zdecydowanie nie chciał on współpracować.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Z zaciekawieniem taksowałem rozmówcę spojrzeniem, starając się rozgryźć z jakim rodzajem „marionetki” mam do czynienia. Byłem tu już wystarczająco długo by wiedzieć, że ludzie nie byli idealni. Często pod ich „publicznym” obliczem skrywało się inne, dużo bardziej brudne i mniej idealne. Być może Jakobe tylko zgrywał dobrego policjanta, a w gruncie rzeczy na sumieniu miał naprawdę wiele potworności? Może miał smykałkę do używek, hazardu, prostytucji? Może pobierał łapówki albo interesował się nieletnimi? Musiało istnieć coś, co pozwoliłoby podrzucić mu pod nogi kłodę i ściągnąć go na samo dno piekieł – dokładnie tak, jak moją poprzednią ofiarę. Mimo uporczywego wpatrywania się i angażowania wszystkich zmysłów, coś skutecznie przysłaniało jego duszę, nie pozwalając mi dostrzec w pełni, jakim człowiekiem tak naprawdę był Jakobe Walker. Zwykle z łatwością dawało się dostrzec małe ziarenka grzechu, które prawidłowo pielęgnowane, przynosiły plon pełen bólu i cierpienia – jednak nie tym razem. Mężczyzna stojący przede mną był nieodgadnioną zagadką, był jak czysta tablica, nieskazitelny posąg z marmuru. Nigdy nie spotkałem jeszcze kogoś takiego, ba! Nie przypuszczałem, że ktoś taki, kto był w stanie ukryć się przed moim spojrzeniem, naprawdę istnieje i przechadza się po ziemi jak gdyby nigdy nic. Istna łamigłówka.
Kącik moich ust uniósł się nieznacznie w górę, gdy odrobina ekscytacji rozpaliła mnie od środka. Być może to on był wyzwaniem, na które tak długo czekałem? Czułem, że on także mi się przygląda, jednak nie potrafiłem określić czy było to bardziej zainteresowanie, czy zwykły nawyk – prawdę mówiąc (jak na razie) trudno było mi powiedzieć o nim cokolwiek, co tylko jeszcze bardziej rozpalało moją ciekawość.
Z trudem powstrzymałem uśmiech, gdy wywołałem w nim reakcję, której oczekiwałem. Drobna pulsująca żyłka na skroni bardzo jasno obwieściła, że nie spodobało mu się powitanie, które mu zgotowałem. Zabawne, że wystarczyło tak niewiele, aby go zezłościć, a jeśli myślał, że na tym poprzestanę, to bardzo grubo się pomylił.
-List? – mruknąłem, unosząc głowę w górę i z zastanowieniem przeczesując palcami włosy. Czułem jak cisza między nami wręcz wibrowała, a ja nie chcąc jej zakłócać z ociąganiem starałem się przeciągnąć tą niezręczną chwilę jak najdłużej, by dać mu nadzieję, a następnie zgnieść ją w zarodku.
-Ach tak! – powiedziałem po chwili z entuzjazmem, pstrykając palcami i wykrzywiając usta w najmilszym uśmiechu, na jaki było mnie stać. - Był całkiem dobrą podpałką do kominka – skwitowałem, opierając się barkiem o futrynę drzwi i tym samym odcinając mu drogę prowadzącą do wnętrza mieszkania. Widziałem jego spojrzenia rzucane ukradkiem nad moją głową, a jego zniecierpliwienie było wręcz namacalne. Nawet idiota zorientowałby się, że aż go świerzbiło aby wejść do środka, ale nie zamierzałem dzielić się z nim sekretami, które trzymałem wewnątrz. Jeszcze nie. Nie tak łatwo.
-No proszę, ale jest pan szybki – dodałem z rozbawieniem, sięgając do kieszeni i wyjmując z niej paczkę papierosów, następnie wtykając jeden z nich między wargi. Czy chciałem pokazać mu, że go lekceważę? Być może. Czy chciałem go zawstydzić i ośmieszyć? Jak najbardziej.
-Wcale się nie znamy a pan już chce przejść do rzeczy. Może najpierw zabierze mnie pan na randkę? A może to taki pana fetysz? spytałem nieco lubieżnie i z ogromnym rozbawieniem spojrzałem mu głęboko w oczy. Musiał mieć jakąś słabość, jakąś skłonność do grzechu. Może było nim pożądanie? A może gniew? Już raz udało mi się go sprowokować, czemu więc na tym zaprzestać?
-No cóż, w takim razie skoro jest pan tak rozpalony, to może nie powinienem pozwalać panu czekać~? - spytałem, jak na razie postanawiając przestać się z nim droczyć i wpuścić go do środka. Mimo wszystko nie chciałem aby doszło do rękoczynów, ani tym bardziej połowy komendy policji na głowie, gdyby zdecydował się wezwać posiłki. To byłoby zbyt upierdliwe – dużo bardziej niż jeden zbłąkany pies, który przede mną stał.
-Proszę tylko zdjąć buty. Nie chcę żadnego syfu na dywanie – powiedziałem już normalnym, nieco formalnym tonem i z westchnięciem odwróciłem się, wchodząc w głąb mieszkania, dając mu w ten sposób kilka sekund na ruszenie w ślad za mną, nim drzwi, które do tej pory trzymałem, zatrzasną się odcinając mu drogę. Miał ostatnią chwilę aby wycofać się i uciec z podkulonym ogonem.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Miałem ochotę unieść swe jasne spojrzenie w górę, prosząc swego Pana o dodanie mi sił, aby wytrzymać z tym konkretnym człowiekiem. Wiedziałem, że granica wytrzymałości będzie nadszarpywana do granic mych możliwości, rozciągana, aż kiedyś pęknie i miałem nadzieję, iż tego pamiętnego dnia osoba obserwująca wszystko z góry nie będzie miała mi tego za złe. W końcu starałem się jak tylko mogłem, aby Lucas stał się lepszą częścią społeczeństwa.
- Podpałką? - brew po raz enty drgnęła pod wpływem podskoczonego poziomu znerwicowania. Zastanawiałem się jak ten mężczyzna mógł zajść tak daleko w swoim krótkim życiu? Czułem, iż jego dusza była silna, pewna siebie, choć aż za bardzo. Jednak szczegółów nie mogłem dopatrzyć swoim ludzkim okiem. Fakt ograniczonych zdolności zaczynał coraz bardziej doskwierać. Stałem przed wejściem do mieszkania zaledwie pięć minut, a już miałem dość. Jednak nie mogłem. Musiałem trwać, dać z siebie wszystko. Nie chciałem zawieść Wszechmocnego tylko z powodu kruchości swych emocji, które nabrałem z wejściem do ciała chłopaka.
Odsunąłem się lekko do tyłu, gdy blondyn zauważył moje wścibskie zaglądanie do środka. Cóż, chciałem wejść, aby nie marznąć na korytarzu jak głupi, będąc na podsłuchu innych mieszkańców bloku. Co jak co, ale jeden problem na swej głowie zdecydowanie mi wystarczał. Z miną, jakby jakiś zarazek zaczął się ku mnie zbliżać, spojrzałem na Lucasa, który zaczął wyjmować z kieszeni dziwne zawiniątko. Papierosy. Ech, okropny nałóg społeczeństwa. Nie wiem, jak to może komuś smakować.
- Nie umawiam się z TAKIMI osobami - celowo zaznaczyłem głosem słowo "takimi". Nigdy nie zniżyłbym się do takiego poziomu. Ktoś o nieczystym sercu, z takim okropnym charakterem miałby gościć w mych progach? Skaziłbym swe śnieżnobiałę skrzydła! Byłem tu tylko czysto formalnie, z powodu podwójnej pracy. Jakieś igraszki nie siedziały mi w głowie.
- Poza tym, jestem tu z powodu obowiązków, a nie dla przyjemności - dodałem, poprawiając krawat na swej szyji. Powinienem zacząć kontrolować ten paskudny trik nerwowy, albo po prostu skończyć nosić tą "obrożę".
- Dziękuję za zaproszenie - skinąłem lekko głową, czując wewnętrzny spokój. Czym prędzej złapałem za drzwi, aby nie zamknęły się przed moim nosem i podtrzymując je, ściągnąłem buty. Odłożyłem obuwie w odpowiednie miejsce, wchodząc głębiej do środka, w ślad blondyna podejrzanego za morderstwo. Owszem, w aktach widać było, iż zmarły popełnił samobójstwo, lecz dobrze wiedziałem kto go do tego namówił. Było kilka poszlak w aktach, lecz były niewystarczającym dowodem, aby obarczyć winą Lucasa. Suma sumarum, musiałem naprowadzić jegomościa na prawilną ścieżkę dobra. To był mój priorytet.
- Nie szczędzi Pan na dogodnościach - skomentowałem na głos, lądując w salonie. Ściskając delikatnie pasek od drobnej torebki na najważniejsze dokumenty, wyciągnąłem z niej dokument potwierdzający na wejście, o którym wcześniej wspominał jasnowłosy. Położyłem go na stoliku, siadając wygodnie na miękkiej kanapie. Nie czułem się zbyt komfortowo. Było tu elegancko, dostojnie, ale gdzieś z tyłu głowy, gdzie zbierał się kłąb dreszczy, przeczuwałem jakbym wszedł do paszczy lwa.
- Ma Pan dziś jakieś plany? - spytałem, aby zagaić kolejną falę niezręcznej ciszy.
- Jak wygląda Pański typowy dzień? Będzie to niezbędne do raportu - jako policjant musiałęm spisywać raporty dla swojego przełożonego. Choć szczerze mogłem się domyślić co tak naprawdę robi Lucas przez większość swojego wolnego czasu. Całe mieszkanie śmierdziało od tytoniu. Tacy jak oni... nie robili niczego korzystnego dla siebie jak innych.
- Podpałką? - brew po raz enty drgnęła pod wpływem podskoczonego poziomu znerwicowania. Zastanawiałem się jak ten mężczyzna mógł zajść tak daleko w swoim krótkim życiu? Czułem, iż jego dusza była silna, pewna siebie, choć aż za bardzo. Jednak szczegółów nie mogłem dopatrzyć swoim ludzkim okiem. Fakt ograniczonych zdolności zaczynał coraz bardziej doskwierać. Stałem przed wejściem do mieszkania zaledwie pięć minut, a już miałem dość. Jednak nie mogłem. Musiałem trwać, dać z siebie wszystko. Nie chciałem zawieść Wszechmocnego tylko z powodu kruchości swych emocji, które nabrałem z wejściem do ciała chłopaka.
Odsunąłem się lekko do tyłu, gdy blondyn zauważył moje wścibskie zaglądanie do środka. Cóż, chciałem wejść, aby nie marznąć na korytarzu jak głupi, będąc na podsłuchu innych mieszkańców bloku. Co jak co, ale jeden problem na swej głowie zdecydowanie mi wystarczał. Z miną, jakby jakiś zarazek zaczął się ku mnie zbliżać, spojrzałem na Lucasa, który zaczął wyjmować z kieszeni dziwne zawiniątko. Papierosy. Ech, okropny nałóg społeczeństwa. Nie wiem, jak to może komuś smakować.
- Nie umawiam się z TAKIMI osobami - celowo zaznaczyłem głosem słowo "takimi". Nigdy nie zniżyłbym się do takiego poziomu. Ktoś o nieczystym sercu, z takim okropnym charakterem miałby gościć w mych progach? Skaziłbym swe śnieżnobiałę skrzydła! Byłem tu tylko czysto formalnie, z powodu podwójnej pracy. Jakieś igraszki nie siedziały mi w głowie.
- Poza tym, jestem tu z powodu obowiązków, a nie dla przyjemności - dodałem, poprawiając krawat na swej szyji. Powinienem zacząć kontrolować ten paskudny trik nerwowy, albo po prostu skończyć nosić tą "obrożę".
- Dziękuję za zaproszenie - skinąłem lekko głową, czując wewnętrzny spokój. Czym prędzej złapałem za drzwi, aby nie zamknęły się przed moim nosem i podtrzymując je, ściągnąłem buty. Odłożyłem obuwie w odpowiednie miejsce, wchodząc głębiej do środka, w ślad blondyna podejrzanego za morderstwo. Owszem, w aktach widać było, iż zmarły popełnił samobójstwo, lecz dobrze wiedziałem kto go do tego namówił. Było kilka poszlak w aktach, lecz były niewystarczającym dowodem, aby obarczyć winą Lucasa. Suma sumarum, musiałem naprowadzić jegomościa na prawilną ścieżkę dobra. To był mój priorytet.
- Nie szczędzi Pan na dogodnościach - skomentowałem na głos, lądując w salonie. Ściskając delikatnie pasek od drobnej torebki na najważniejsze dokumenty, wyciągnąłem z niej dokument potwierdzający na wejście, o którym wcześniej wspominał jasnowłosy. Położyłem go na stoliku, siadając wygodnie na miękkiej kanapie. Nie czułem się zbyt komfortowo. Było tu elegancko, dostojnie, ale gdzieś z tyłu głowy, gdzie zbierał się kłąb dreszczy, przeczuwałem jakbym wszedł do paszczy lwa.
- Ma Pan dziś jakieś plany? - spytałem, aby zagaić kolejną falę niezręcznej ciszy.
- Jak wygląda Pański typowy dzień? Będzie to niezbędne do raportu - jako policjant musiałęm spisywać raporty dla swojego przełożonego. Choć szczerze mogłem się domyślić co tak naprawdę robi Lucas przez większość swojego wolnego czasu. Całe mieszkanie śmierdziało od tytoniu. Tacy jak oni... nie robili niczego korzystnego dla siebie jak innych.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tym razem nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu na jego słowa. Jakobe uniósł się chyba nawet aż za bardzo na te niewinne zaczepki. Kąciki ust wygięły się w lekkim uśmiechu, gdy ważyłem słowa, którymi chciałem mu odpowiedzieć, bo w końcu to, że nieco mu odpuściłem, wcale nie znaczyło, że zamierzałem powstrzymywać się przed lekkimi przytykami w jego stronę. W zasadzie doceniałem to, że jeszcze nie uciekł, a dzielnie znosił wszystkie te drobne szpileczki, które w niego wbijałem.
- Cóż, nie powiem. Cieszę się, że kwalifikuję się do kategorii „przyjemności”. Gdyby było inaczej, mógłbym się bardzo rozgniewać – przyznałem w końcu, dopalając papierosa i nucąc z zadowoleniem, skierowałem swoje kroki do kuchni. Nie byłem w końcu barbarzyńcą, który zamierzał zachowywać się jak cham i prostak. Mimo, że w przeciągu mojego życia rzadko miewałem gości (a przynajmniej nie takich, którzy chcieli plotkować przy kawce i ciastku), pamiętałem jeszcze jak powinno się ich witać. Mogłem się mylić, ale pan Walker nie wyglądał na miłośnika kawy – choć zwykło się mówić, że jest ona ulubionym napojem policjantów, nie wydawało mi się, że był to na tyle „bezpieczny” napój, by każdemu zasmakował. Zamiast tego sięgnąłem po jeden z czarnych kubków, do którego po chwili wsypałem łyżeczkę mieszanki herbacianej o przyjemnym zapachu. Nieco podrygując w tańcu do bezgłośnej muzyki, zalałem ją wrzątkiem, wyjmując z lodówki kawałek ciasta, który pokroiłem na małe kawałki. Zabawne, że po tylu latach bycia kimś na miarę zła wcielonego, całkiem dobrze odnajdowałem się w roli domowej gospodyni. Być może to świat ludzi tak na mnie wpływał, a może była to jakaś moja wewnętrzna, dobrze skrywana natura?
- A dlaczego miałbym?- spytałem, wracając do salonu i zauważając, że mój rozmówca wygodnie umościł się na sofie. Zadziwiająco szybko się aklimatyzował i zaczynał czuć jak u siebie! Spodziewałem się, że zastanę go stojącego w kącie i dreptającego z nogi na nogę, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Tymczasem on zajął największy mebel w całym tym pomieszczeniu. Ciekawie się zaczyna.
Zerkając na mężczyznę z zaciekawieniem, postawiłem na szklanym stoliku przed nim parujący napój i talerzyk z ciastem. Sam natomiast podszedłem do małego barku, z którego wyjąłem niską szklankę, którą zaraz napełniłem do połowy kostkami lodu i złocistą Whisky.
- Życie jest od tego, aby czerpać z niego pełnymi garściami. Proszę nie wierzyć w te bzdury wypowiadane przez osoby udające świętych. Nie znam nikogo, kto wyszedłby dobrze na tym skromnym życiu w permanentnym cierpieniu i masochistycznym karaniu siebie i samobiczowaniu. Dosłownie i w przenośni. - Westchnąłem, biorąc łyk płynu i zerkając na mężczyznę.
- Panu nie proponuję, jest pan na służbie – dodałem, machając szklanką i uśmiechając się przepraszająco. No bo gdzieżbym śmiał kogoś kusić do złego. Ja? Nigdy.
Z zadowoleniem usiadłem w fotelu, wygodnie opierając się i nieco zatapiając w miękkim materiale. Podłożywszy dłoń pod brodę, od niechcenia zerknąłem na świstek, który pojawił się na stole i dopiero po chwili pochyliłem się, żeby wziąć go i przeczytać. Cóż, dokument był obrzydliwie ludzki. Tylko oni mogli lubować się w całej tej niepotrzebnej biurokracji i drukowaniu niepotrzebnych dokumencików, które i tak później lądowały w koszu. A to nam się wmawia, że przyczyniamy się do katastrofy ekologicznej i niszczenia planety, bzdura! Nigdy nie miałem zamiaru niszczyć tego świata – to, że ludzi traktowałem inaczej wiązało się raczej z moją osobistą vendettą i zatargiem z Ojcem – ale nie znaczyło to, że chciałem unicestwić wszystko, co stworzył. W końcu i ja częściowo przyczyniłem się do powstania wszystkiego, co nas otaczało i na swój sposób lubiłem to, co później z tego wyewoluowało.
Na jego kolejne pytanie, roześmiałem się – tym razem całkiem szczerze. W jakiś sposób rozbawiła mnie ta dociekliwość i chęć kontroli każdego skrawka mojego życia – naprawdę sądzili, że będą mogli mnie kontrolować? Nawet Ojciec nie potrafił.
- Oh panie Walker, jak pan widzi, jestem obecnie na… urlopie. Nie snuję planów, robię to na co mam ochotę. Jeśli chcę się napić, idę do baru, jeśli chcę zatańczyć, idę do klubu, a jeśli chcę zjeść ciastko, to idę do cukierni i kupuję od razu pięć różnych.- wzruszyłem ramionami, kolistym ruchem nadgarstka nieco mieszając napój i przykładając naczynie do ust.
- Każdy mój dzień jest inny, dlatego, że miałem dość rutyny w pracy. To mnie dobijało. Dlatego jestem tutaj i w zasadzie robię co tylko chcę. Proszę kiedyś spróbować, naprawdę odświeżające uczucie. – dodałem, po chwili z zaciekawieniem przyglądając się temu, co miał na szyi.
- Może na przykład powinien pan spróbować rozsznurować to, co ma pan na szyi. Wygląda na dość ciasne i nieprzyjemne. Nic dziwnego, że policjanci są często tacy sztywni - dodałem, sięgając po jedno z ciasteczek i z zadowoleniem konsumując je na jego oczach i oblizując palce z czekoladowej masy. Jakobe coraz bardziej mnie intrygował. Z jednej strony reagował na moje zaczepki, a z drugiej niesamowicie dobrze się kontrolował. Nie do końca potrafiłem wyczuć, jak powinienem się przy nim zachowywać, mimo że z reguły jako wąż byłem dość śliski i potrafiłem dopasować się do każdej osoby i sytuacji. Z nim było inaczej, przez co i mi zaczynała udzielać się dziwna niezręczność.
- Ale zanim pan pójdzie na całość, może mi pan wytłumaczy jaki jest powód pańskiego zjawienia się w tym miejscu? Mam rozumieć, że policja była tak miła, że przydzieliła mi osobistego detektywa, który będzie śledził każdy mój krok? Mimo, że dowody jasno wskazują, że nie jestem zamieszany w tą sprawę? Składałem już zeznania i nie mam nic więcej do dodania. – Teraz naprawdę żałowałem, że puściłem tamten list z dymem. Oczywiście, (gdybym był sam) być może z odrobiną mocy udałoby mi się wydobyć skrawki nadpalonego papieru z kominka i złożyć je na nowo w całość. Teraz jednak, gdy była przy mnie para wścibskich oczu, całkowicie musiałem zdać się na jego wyjaśnienia.
- Cóż, nie powiem. Cieszę się, że kwalifikuję się do kategorii „przyjemności”. Gdyby było inaczej, mógłbym się bardzo rozgniewać – przyznałem w końcu, dopalając papierosa i nucąc z zadowoleniem, skierowałem swoje kroki do kuchni. Nie byłem w końcu barbarzyńcą, który zamierzał zachowywać się jak cham i prostak. Mimo, że w przeciągu mojego życia rzadko miewałem gości (a przynajmniej nie takich, którzy chcieli plotkować przy kawce i ciastku), pamiętałem jeszcze jak powinno się ich witać. Mogłem się mylić, ale pan Walker nie wyglądał na miłośnika kawy – choć zwykło się mówić, że jest ona ulubionym napojem policjantów, nie wydawało mi się, że był to na tyle „bezpieczny” napój, by każdemu zasmakował. Zamiast tego sięgnąłem po jeden z czarnych kubków, do którego po chwili wsypałem łyżeczkę mieszanki herbacianej o przyjemnym zapachu. Nieco podrygując w tańcu do bezgłośnej muzyki, zalałem ją wrzątkiem, wyjmując z lodówki kawałek ciasta, który pokroiłem na małe kawałki. Zabawne, że po tylu latach bycia kimś na miarę zła wcielonego, całkiem dobrze odnajdowałem się w roli domowej gospodyni. Być może to świat ludzi tak na mnie wpływał, a może była to jakaś moja wewnętrzna, dobrze skrywana natura?
- A dlaczego miałbym?- spytałem, wracając do salonu i zauważając, że mój rozmówca wygodnie umościł się na sofie. Zadziwiająco szybko się aklimatyzował i zaczynał czuć jak u siebie! Spodziewałem się, że zastanę go stojącego w kącie i dreptającego z nogi na nogę, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Tymczasem on zajął największy mebel w całym tym pomieszczeniu. Ciekawie się zaczyna.
Zerkając na mężczyznę z zaciekawieniem, postawiłem na szklanym stoliku przed nim parujący napój i talerzyk z ciastem. Sam natomiast podszedłem do małego barku, z którego wyjąłem niską szklankę, którą zaraz napełniłem do połowy kostkami lodu i złocistą Whisky.
- Życie jest od tego, aby czerpać z niego pełnymi garściami. Proszę nie wierzyć w te bzdury wypowiadane przez osoby udające świętych. Nie znam nikogo, kto wyszedłby dobrze na tym skromnym życiu w permanentnym cierpieniu i masochistycznym karaniu siebie i samobiczowaniu. Dosłownie i w przenośni. - Westchnąłem, biorąc łyk płynu i zerkając na mężczyznę.
- Panu nie proponuję, jest pan na służbie – dodałem, machając szklanką i uśmiechając się przepraszająco. No bo gdzieżbym śmiał kogoś kusić do złego. Ja? Nigdy.
Z zadowoleniem usiadłem w fotelu, wygodnie opierając się i nieco zatapiając w miękkim materiale. Podłożywszy dłoń pod brodę, od niechcenia zerknąłem na świstek, który pojawił się na stole i dopiero po chwili pochyliłem się, żeby wziąć go i przeczytać. Cóż, dokument był obrzydliwie ludzki. Tylko oni mogli lubować się w całej tej niepotrzebnej biurokracji i drukowaniu niepotrzebnych dokumencików, które i tak później lądowały w koszu. A to nam się wmawia, że przyczyniamy się do katastrofy ekologicznej i niszczenia planety, bzdura! Nigdy nie miałem zamiaru niszczyć tego świata – to, że ludzi traktowałem inaczej wiązało się raczej z moją osobistą vendettą i zatargiem z Ojcem – ale nie znaczyło to, że chciałem unicestwić wszystko, co stworzył. W końcu i ja częściowo przyczyniłem się do powstania wszystkiego, co nas otaczało i na swój sposób lubiłem to, co później z tego wyewoluowało.
Na jego kolejne pytanie, roześmiałem się – tym razem całkiem szczerze. W jakiś sposób rozbawiła mnie ta dociekliwość i chęć kontroli każdego skrawka mojego życia – naprawdę sądzili, że będą mogli mnie kontrolować? Nawet Ojciec nie potrafił.
- Oh panie Walker, jak pan widzi, jestem obecnie na… urlopie. Nie snuję planów, robię to na co mam ochotę. Jeśli chcę się napić, idę do baru, jeśli chcę zatańczyć, idę do klubu, a jeśli chcę zjeść ciastko, to idę do cukierni i kupuję od razu pięć różnych.- wzruszyłem ramionami, kolistym ruchem nadgarstka nieco mieszając napój i przykładając naczynie do ust.
- Każdy mój dzień jest inny, dlatego, że miałem dość rutyny w pracy. To mnie dobijało. Dlatego jestem tutaj i w zasadzie robię co tylko chcę. Proszę kiedyś spróbować, naprawdę odświeżające uczucie. – dodałem, po chwili z zaciekawieniem przyglądając się temu, co miał na szyi.
- Może na przykład powinien pan spróbować rozsznurować to, co ma pan na szyi. Wygląda na dość ciasne i nieprzyjemne. Nic dziwnego, że policjanci są często tacy sztywni - dodałem, sięgając po jedno z ciasteczek i z zadowoleniem konsumując je na jego oczach i oblizując palce z czekoladowej masy. Jakobe coraz bardziej mnie intrygował. Z jednej strony reagował na moje zaczepki, a z drugiej niesamowicie dobrze się kontrolował. Nie do końca potrafiłem wyczuć, jak powinienem się przy nim zachowywać, mimo że z reguły jako wąż byłem dość śliski i potrafiłem dopasować się do każdej osoby i sytuacji. Z nim było inaczej, przez co i mi zaczynała udzielać się dziwna niezręczność.
- Ale zanim pan pójdzie na całość, może mi pan wytłumaczy jaki jest powód pańskiego zjawienia się w tym miejscu? Mam rozumieć, że policja była tak miła, że przydzieliła mi osobistego detektywa, który będzie śledził każdy mój krok? Mimo, że dowody jasno wskazują, że nie jestem zamieszany w tą sprawę? Składałem już zeznania i nie mam nic więcej do dodania. – Teraz naprawdę żałowałem, że puściłem tamten list z dymem. Oczywiście, (gdybym był sam) być może z odrobiną mocy udałoby mi się wydobyć skrawki nadpalonego papieru z kominka i złożyć je na nowo w całość. Teraz jednak, gdy była przy mnie para wścibskich oczu, całkowicie musiałem zdać się na jego wyjaśnienia.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie minęła minuta, a Lucas uświadomił mnie, że w jego obecności muszę bardzo mocno zważać na słowa. Inaczej wykorzysta je przeciwko mnie. Odbije jak piłeczkę pinpongową bez chwili namysłu. Niczym mistrz w swym fachu. Jednak nie wiedział z kim miał do czynienia. Byłem Aniołem Stróżem. Na dodatek dedykowanym właśnie dla niego, co jeszcze bardziej zmuszało moją skrzydlatą duszę do trzymania się blisko niego oraz panującym regułom. Nie mogłem od tak sobie odejść. Moja determinacja była całkowicie przełożona na osiągnięcie celu, którym było przypilnowanie blondyna, aby ten nie zrobił nic złego, a sam odpokutował za swój grzech. Natomiast praca śledczego jedynie mi w tym wszystkim ułatwiała. Nawet jeśli tak było, jeśli w ten sposób wszystko sobie tłumaczyłem, to z jakiegoś powodu czułem pewnego rodzaju niepokój, że cały czas coś istotnego umyka mojej uwadze, ale nie wiedziałem co dokładnie.
Siedziałem jak na szpilkach, a nagłe pojawienie się Lucasa wcale nie pomogło w rozluźnieniu napiętych ramion. Wręcz spotęgował wzdrygnięcie ciała, które i tak miało nadejść nieco później. Podejrzliwie zerknąłem na postawiony przed mym nosem czarny kubek, idealnie pasujący do jego duszy. Wszystko w tych czterech ścianach pokazywało jakim czarnym charakterem jest ten mężczyzna. Oskarżony o morderstwo jakby nigdy nic nucił zadowolony pod nosem z iście diabelskim, dobrym humorem. Ten człowiek nie posiadał sumienia, a mimo to zaskoczył mnie herbatą. Myślałem, że standardowo przyniesie kawę instant, a tu proszę. Jakby czytał w moich myślach. Nie przepadałem za ziarnami kawowca. Ta intensywność w smaku i zapachu była dla mnie zbyt mocna i odpychająca. Poza tym, po mężczyźnie nie spodziewałem się niczego. Z jakiegoś powodu, tak po prostu, aby nie poczuć rozczarowania jego osobą. Uniosłem delikatnie jedną brew ku górze, wlepiając swe spojrzenie w oskarżonego, któremu cały czas buźka się nie zamykała. Był zaskakująco gadatliwy, co mogło mi pomóc w odkryciu prawdy.
- Nie ma niczego złego w skromnym życiu i zaspokajaniu swoich naturalnych, podstawowych potrzeb. Wolę zdecydowanie to, niżeli poczucie zazdrości i pchanie innych niewinnych osób do poczynienia grzechu. Trafił Pan na złą osobę. Jestem oddany na łaskę Ojca - przymknąłem powieki, przykładając dłoń do swej klatki piersiowej, czując przyjemne ciepło na samą myśl o swym stworzycielu, a jednocześnie opiekunowi. To dzięki niemu byłem i mogłem poznawać świat. Choć na góze nie czułem niczego, to na ziemi mogłem poznawać życie na nowo, które kiedyś z pewnością posiadałem. A może od zawsze byłem aniołem? Cóż, nie dane mi było to pamiętać. Zapewne gdybym wiedział kim byłem, poczułbym nostalgię i chciałbym do tego wrócić, a tak siedziałem jedynie w miękkim siedzeniu, chcąc przekonać blondyna do swej racji. Jedynej, słusznej drogi kierującej nas do szczęścia.
- Bez owab, nie piję i nie palę - pokiwałem głową, sięgająć po kubek z herbatą i ostrożnie podmuchałem w jej wzburzoną, ciemną taflę, aby po chwili siorbnąć nieco aromatycznej cieczy.
- Dziękuję, ale w moim zawodzie rutyna nie istnieje dzięki takim personom jak Pan - odłożyłem kubek, ostrożnie na szklany stolik, aby czasem nie rozlać ani kropelki. Byłoby to niezwykłym marnotractwem i pogardą w stronę Lucasa, który jednak musiał się w jakiś tam sposób pofatygować, aby ją zrobić. Choć w jakimś stopniu jego słowa miały pokrycie oraz sens, to nie były one wystarczającym powodem, aby zabawić się czyimiś uczuciami. Ten niewinny człowiek przez całe życie żył pod opieką niebios, miał zaznać spokoju wśród bliskich, a ten siedzący przede mną osobnik pokrzyżował wszystkie plany Ojca.
Odchrząknąłem, aby odwrócić własną uwagę od zagrywek blondyna. Z jakiegoś powodu każdy ruch Morningstar'a kusił mój wzrok, przyciągał jak magnes, nie pozwalając uciec.Zabawa szklanką, upijanie z niej alkoholu, tak paskudnie uzależniającego jak same papierosy czy narkotyki, a potem spożywanie w dziwnie specyficzny sposób ciasta. Nie rozumiałem tych zagrywek, tej zabawy w kotka i myszkę. Wiele rzeczy było dla mnie obcych, ale doskonale znałem grzechy, jakich nie chciałem popełnić. Byłem teraz częściowo człowiekiem, więc nie mogłem dać się zwieść.
- Dziękuję za troskę, Panie Morningstar, ale jest to część mojego ubioru pracowniczego. Wytrzymam - była to prawda. Nie będę łamał zasad panujących na służbie. Musiałem nosić ten "mundur" mimo niedogodności. Było to niczym w porównaniu z przebywaniem w otoczeniu tego człowieka. Coś dziwnego, niebezpiecznego tliło się w jego spojrzeniu, ale jednocześnie było elektryzująco pociągające do... zrobienia czegoś złego. Jakby szeptały do ucha niczym mały diabołek "wiem, że chcesz, zrób to". Przymknąłem więc powieki, aby oczyścić swój umysł i skupić na pytaniu blondyna.
- Znaleziono dowód - miałęm już sięgać dłonią do skrawka czarnego materiału na szyji, ale się powstrzymałem, zmieniając swoje zainteresowanie na kubek gorącej herbaty, znów mocząc w niej swe usta.
- Dlatego odgórnie zdecydowano, że potrzebny będzie Panu "ochroniarz", który przypilnuje, aby główny podejrzany nie postanowił nagle wrócić z urlopu do pracy - sugestywnie uniosłem spojrzenie znad kubka w stronę jasnowłosego. To co miałem teraz powiedzieć mogło nie spodobać się nam obu i nie byłęm pewien, którego z nas mocniej to zaboli.
- Od dziś będę Pańskim cieniem. Dwadzieściacztery godziny na dobę - odkładając naczynie odkryłem swój skromny uśmieszek delikatnie knębiący się w kącikach ust. Jednak szybko zniknął, gdy wyobraziłem sobie jak kolejne dni naszej "relacji" mogą wyglądać i wpłynąć na nas obojgu. Tak czy siak, musiałem sprowadzić Lucasa na dobrą ścieżkę. Zawrócić z tej ciemnej, diabelskiej strony, gdzie jedynie będzie cierpiał. Nawet jeśli teraz myśli, że jest szczęśliwy. To złudne myślenie. Diabeł zawsze tak karmi swe ofiary.
- Moją walizkę przywiozą funkcjonarjusze, wieczorem. Jeśli nie ma Pan drugiej sypialni, nie widzę problemu. Kanapa jest dość wygodna - wymusiłęm na sobie uśmieszek, widząc minę Lucasa, której nie mógł opanować słysząc moje wyjaśnienia.
- Miło mi na naszą współpracę. Chętnie zobaczę Pański urlop i w razie potrzeby zainterweniuje - dodałem, wystawiając w jego stronę swą serdeczną dłoń.
Siedziałem jak na szpilkach, a nagłe pojawienie się Lucasa wcale nie pomogło w rozluźnieniu napiętych ramion. Wręcz spotęgował wzdrygnięcie ciała, które i tak miało nadejść nieco później. Podejrzliwie zerknąłem na postawiony przed mym nosem czarny kubek, idealnie pasujący do jego duszy. Wszystko w tych czterech ścianach pokazywało jakim czarnym charakterem jest ten mężczyzna. Oskarżony o morderstwo jakby nigdy nic nucił zadowolony pod nosem z iście diabelskim, dobrym humorem. Ten człowiek nie posiadał sumienia, a mimo to zaskoczył mnie herbatą. Myślałem, że standardowo przyniesie kawę instant, a tu proszę. Jakby czytał w moich myślach. Nie przepadałem za ziarnami kawowca. Ta intensywność w smaku i zapachu była dla mnie zbyt mocna i odpychająca. Poza tym, po mężczyźnie nie spodziewałem się niczego. Z jakiegoś powodu, tak po prostu, aby nie poczuć rozczarowania jego osobą. Uniosłem delikatnie jedną brew ku górze, wlepiając swe spojrzenie w oskarżonego, któremu cały czas buźka się nie zamykała. Był zaskakująco gadatliwy, co mogło mi pomóc w odkryciu prawdy.
- Nie ma niczego złego w skromnym życiu i zaspokajaniu swoich naturalnych, podstawowych potrzeb. Wolę zdecydowanie to, niżeli poczucie zazdrości i pchanie innych niewinnych osób do poczynienia grzechu. Trafił Pan na złą osobę. Jestem oddany na łaskę Ojca - przymknąłem powieki, przykładając dłoń do swej klatki piersiowej, czując przyjemne ciepło na samą myśl o swym stworzycielu, a jednocześnie opiekunowi. To dzięki niemu byłem i mogłem poznawać świat. Choć na góze nie czułem niczego, to na ziemi mogłem poznawać życie na nowo, które kiedyś z pewnością posiadałem. A może od zawsze byłem aniołem? Cóż, nie dane mi było to pamiętać. Zapewne gdybym wiedział kim byłem, poczułbym nostalgię i chciałbym do tego wrócić, a tak siedziałem jedynie w miękkim siedzeniu, chcąc przekonać blondyna do swej racji. Jedynej, słusznej drogi kierującej nas do szczęścia.
- Bez owab, nie piję i nie palę - pokiwałem głową, sięgająć po kubek z herbatą i ostrożnie podmuchałem w jej wzburzoną, ciemną taflę, aby po chwili siorbnąć nieco aromatycznej cieczy.
- Dziękuję, ale w moim zawodzie rutyna nie istnieje dzięki takim personom jak Pan - odłożyłem kubek, ostrożnie na szklany stolik, aby czasem nie rozlać ani kropelki. Byłoby to niezwykłym marnotractwem i pogardą w stronę Lucasa, który jednak musiał się w jakiś tam sposób pofatygować, aby ją zrobić. Choć w jakimś stopniu jego słowa miały pokrycie oraz sens, to nie były one wystarczającym powodem, aby zabawić się czyimiś uczuciami. Ten niewinny człowiek przez całe życie żył pod opieką niebios, miał zaznać spokoju wśród bliskich, a ten siedzący przede mną osobnik pokrzyżował wszystkie plany Ojca.
Odchrząknąłem, aby odwrócić własną uwagę od zagrywek blondyna. Z jakiegoś powodu każdy ruch Morningstar'a kusił mój wzrok, przyciągał jak magnes, nie pozwalając uciec.Zabawa szklanką, upijanie z niej alkoholu, tak paskudnie uzależniającego jak same papierosy czy narkotyki, a potem spożywanie w dziwnie specyficzny sposób ciasta. Nie rozumiałem tych zagrywek, tej zabawy w kotka i myszkę. Wiele rzeczy było dla mnie obcych, ale doskonale znałem grzechy, jakich nie chciałem popełnić. Byłem teraz częściowo człowiekiem, więc nie mogłem dać się zwieść.
- Dziękuję za troskę, Panie Morningstar, ale jest to część mojego ubioru pracowniczego. Wytrzymam - była to prawda. Nie będę łamał zasad panujących na służbie. Musiałem nosić ten "mundur" mimo niedogodności. Było to niczym w porównaniu z przebywaniem w otoczeniu tego człowieka. Coś dziwnego, niebezpiecznego tliło się w jego spojrzeniu, ale jednocześnie było elektryzująco pociągające do... zrobienia czegoś złego. Jakby szeptały do ucha niczym mały diabołek "wiem, że chcesz, zrób to". Przymknąłem więc powieki, aby oczyścić swój umysł i skupić na pytaniu blondyna.
- Znaleziono dowód - miałęm już sięgać dłonią do skrawka czarnego materiału na szyji, ale się powstrzymałem, zmieniając swoje zainteresowanie na kubek gorącej herbaty, znów mocząc w niej swe usta.
- Dlatego odgórnie zdecydowano, że potrzebny będzie Panu "ochroniarz", który przypilnuje, aby główny podejrzany nie postanowił nagle wrócić z urlopu do pracy - sugestywnie uniosłem spojrzenie znad kubka w stronę jasnowłosego. To co miałem teraz powiedzieć mogło nie spodobać się nam obu i nie byłęm pewien, którego z nas mocniej to zaboli.
- Od dziś będę Pańskim cieniem. Dwadzieściacztery godziny na dobę - odkładając naczynie odkryłem swój skromny uśmieszek delikatnie knębiący się w kącikach ust. Jednak szybko zniknął, gdy wyobraziłem sobie jak kolejne dni naszej "relacji" mogą wyglądać i wpłynąć na nas obojgu. Tak czy siak, musiałem sprowadzić Lucasa na dobrą ścieżkę. Zawrócić z tej ciemnej, diabelskiej strony, gdzie jedynie będzie cierpiał. Nawet jeśli teraz myśli, że jest szczęśliwy. To złudne myślenie. Diabeł zawsze tak karmi swe ofiary.
- Moją walizkę przywiozą funkcjonarjusze, wieczorem. Jeśli nie ma Pan drugiej sypialni, nie widzę problemu. Kanapa jest dość wygodna - wymusiłęm na sobie uśmieszek, widząc minę Lucasa, której nie mógł opanować słysząc moje wyjaśnienia.
- Miło mi na naszą współpracę. Chętnie zobaczę Pański urlop i w razie potrzeby zainterweniuje - dodałem, wystawiając w jego stronę swą serdeczną dłoń.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przechyliłem lekko głowę, z zadowoleniem zauważając lekkie zdziwienie w jego oczach na ten mały, acz przyjazny gest z mojej strony. Czyli już z góry nie spodziewał się żadnych „dobrych” ani uprzejmych zachowań z mojej strony. Ciekawiło mnie, czy nastawił się względem mnie tak negatywnie przez wzgląd na swoją pracę, czy być może jakieś osobiste uprzedzenia – w końcu chyba nie było to możliwe aby w jakimś stopniu wyczuwał, kim tak naprawdę jestem… Prawda?
Na jego odpowiedź jednak jakby cały mój dobry humor wyparował w ułamku sekundy. Gdy tylko wspomniał o Ojcu, jedna z moich brwi drgnęła bardzo niebezpiecznie, a wewnątrz klatki piersiowej poczułem bolesny żar, który dotkliwie przypomniał mi o tym jak bardzo nieprzyjemne potrafiło być dla mnie obcowanie ze wszystkim, co istniało w otoczeniu Ojca. To nie tak, że płakałem, krzyczałem i uciekałem na widok krzyża albo wody święconej. W przeciwieństwie do demonów zrodzonych w piekle, mnie te artefakty nie potrafiły zabić, jednak ich obecność… była drażniąca, była jak setki małych igiełek wbijających się pod skórę, albo jak stąpanie bosymi stopami po odłamkach szkła lub rozżarzonych węglach.
W pierwszej chwili miałem ochotę unieść się i zagrozić mu by nigdy więcej nie mówił o Ojcu w mojej obecności. Czułem jak przez sekundę zebrała się we mnie siła zdolna jednym susem doskoczyć do mężczyzny i skrzywdzić go w bardzo dotkliwy sposób. Szybko jednak zdusiłem ją w zarodku, oddychając nieco głębiej i starając się rozluźnić. Nie mogłem odstawiać scen, nie mogłem dać poznać po sobie, że coś jest nie tak. Mimo, że złość tak gwałtownie jak się pojawiła, tak szybko opadła, obawiałem się, że nie dało się nie zauważyć chęci mordu wypisanej w moim spojrzeniu lub ukłucia bólu. Miałem ogromną nadzieję, że bardziej powiąże to z moim zniecierpliwieniem cała tą sytuacją, niżeli faktyczną awersją do Stwórcy i jego… skrzydlatych sługów.
Uśmiechnąłem się na to słabo, ukrywając obolałość ciała i wyraz twarzy za szklanką z alkoholem. Skoro był sługą Bożym, mógł sprawić niemały kłopot, jeśli dowiedziałby się kim jestem. Lepiej było trzymać wszystko w tajemnicy.
-Oby nie żałował pan swoich słów – powiedziałem w końcu, zaczynając odczuwać jakąś dziwną nostalgię, zupełnie tak, jakbym zaczął mówić do niego i zarazem do samego siebie.
-On nie jest kimś, kto zrobi wszystko aby pomóc i wyciągnąć dłoń do cierpiącego. Jest biernym obserwatorem, na którego nie można liczyć. Na pewno nie w potrzebie. – przyznałem gorzko, powoli sącząc napój ze szklanki, a gdy ta była pusta odstawiając ją na stolik i wpatrując się w kostki lodu, które powoli rozpuszczały się pod wpływem ciepła – choć odniosłem wrażenie, że w
pomieszczeniu zrobiło się nieco chłodniej.
-Oh więc naprawdę jest pan aniołkiem- stwierdziłem, gdy radośnie oznajmił, że nie pija alkoholu. Naprawdę zagadkowy człowiek – nie pił, brzydził się papierosami, wykazał wyraźne uprzedzenie względem bogactwa, seksu i innych uciech doczesnego świata. Czy naprawdę nie popełnił nigdy żadnego grzechu? Jeśli tak… jego upadek byłby czymś naprawdę wielkim. Czymś, czym naprawdę warto było się zainteresować. Oh Ojcze, ciekaw jestem co byś zrobił, gdyby i on trafił do mojego królestwa. Byłbyś wściekły? Zawiedziony? Może w końcu zacząłbyś działać? Może zamiast stać z boku i patrzeć, w końcu pokusiłbyś się o interwencję?
-Dowód? – spytałem z pewnym zainteresowaniem, obserwując go spod przymrużonych powiek. Wydawało mi się, że uciekał ode mnie wzrokiem, że w jakiś sposób onieśmielałem go swoją obecnością. Teraz jednak zrozumiałem, dlaczego zachowywał się w ten sposób. Miał dobrą duszę, oddaną Ojcu – nawet podświadomie uciekał od wszystkiego co złe, unikał tego i nie chciał z tym obcować. Byłem ciekaw kiedy więc odpuści i ucieknie, przygnieciony i przeciążony aurą grzechu unoszącą się w tym miejscu.
- Panie Walker, ten człowiek popełnił samobójstwo. Wszyscy to wiemy i zgadzamy się w tej kwestii. Jak miałbym się do tego przyczynić? Przecież znaliśmy się bardzo krótko, do tego była to osoba bardzo zrównoważona i oddana swojej wierze, ale jednocześnie cierpiąca na depresję i zmagająca się z długami. Skąd podejrzenia, że miałbym mieć z tamtą sytuacją coś wspólnego? – spytałem, mimo wszystko ciekaw jego odpowiedzi. Choć bardzo bym chciał, nie byłem wszechwiedzącym, toteż nie do końca mogłem rozstrzygnąć w jaki sposób policja połączyła kropki i dotarła aż do mnie. Byłem chyba zbyt nieostrożny, a jedyny sposób żeby wystrzec się tego błędu na przyszłość, to wyciągnięcie informacji od policjanta, który siedział naprzeciwko mnie.
Jego kolejne słowa były jednak jak uderzenie obuchem w głowę. Wiedziałem, że ludzie byli kreatywni, ale nie sądziłem, że potrafili wpadać na tak okrutne i beznadziejne pomysły. Złość rozgorzała we mnie na nowo, jednak przyszła z taką siłą, że nie do końca byłem w stanie ją powstrzymać.
Ze zdenerwowaniem wstałem z fotela, przeciągając się niczym kot i gwałtownym krokiem podszedłem do okna, udając, że wpatruję się w zachodzące słońce i ruchliwe ulice powoli rozświetlane przez lampy. W rzeczywistości jednak patrzyłem na swoje odbicie, które z sekundy na sekundę coraz mniej przypominało człowieka. Krwisto-czerwone oczy wpatrywały się we mnie z gniewem, a z ciemnych pęknięć na policzkach powoli sączyła się wrząca smoła. Nie chciałem, aby Jakobe widział rodzącą się we mnie demoniczną wściekłość, gdy przez pewien czas zaczynałem rozważać czy jednak nie dopaść do niego i rozszarpać na strzępy. Zaraz po tym przyszła jednak myśl, że byłoby to dalece niestosowne i nieprzemyślane działanie – tym razem ludzie od razu mieliby pewność że to ja skróciłem jego marny żywot i przyniosłoby to wiele upierdliwych komplikacji.
- Jest pan pewien, że tego chce? – spytałem w końcu, gdy udało mi się nieco opanować. Mimo to mój głos zabrzmiał o wiele ostrzej, zwierzęcej niż bym tego chciał. Przypominał on bardziej syczenie wściekłego węża połączone z warknięciem dzikiej bestii – był to głos, którego nawet i moi poddani się obawiali.
Uspokojenie przyszło dopiero po chwili, gdy wraz z miarowym oddechem demoniczne Ja ponownie zapadało w głęboki sen. W końcu udało mi się zdusić wściekłość, a moje ciało zaczęło powoli wracać do normalności i znów przypominać idealnego i pięknego, acz zepsutego do szpiku kości człowieka.
Odwróciłem się do mężczyzny gwałtownie, wpatrując mu się głęboko w oczy ze zwierzęcą wściekłością i nadzieją, że to ostateczne ostrzeżenie z mojej strony wykurzy go z mieszkania. Jakobe wyglądał jednak na nieugiętego, ba! Nawet dziwnie rozbawionego całą tą sytuacją.
- Cóż, chyba nie mam wyboru- powiedziałem w końcu, ściskając jego dłoń o wiele mocniej niż powinienem. Miałem ogromną ochotę zmiażdżyć ją w uścisku, usłyszeć dźwięk pękających kości, musiałem jednak zachować dobrą twarz i póki co zagrać w tą małą grę. To chyba oznaczało koniec mojego spokojnego urlopu. Musiałem wymyślić coś, co pozwoliłoby mi odczepić ten denerwujący rzep w postaci pana Walkera i to szybko, jeśli chciałem jeszcze móc wrócić do moich dotychczasowych zajęć.
- To duże mieszkanie. Może sobie pan wybrać jakiś kąt. Ale od gabinetu proszę trzymać się z daleka - to jedyna zasada.- stwierdziłem w końcu, odsuwając się od niego i ze wściekłością ruszając w stronę wspomnianego miejsca – dając tym samym do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca. Ze złością trzasnąłem za sobą drzwiami, zamykając je na klucz i opadając na obrotowe krzesło stojące przy biurku. Musiałem pomyśleć jak się go pozbyć.
Świetnie się bawisz, co Tatku? To twoja sprawka, czyż nie? Postanowiłeś się odegrać, ale nie doceniasz mnie. Nie będę grał jak mi zagrasz.
Na jego odpowiedź jednak jakby cały mój dobry humor wyparował w ułamku sekundy. Gdy tylko wspomniał o Ojcu, jedna z moich brwi drgnęła bardzo niebezpiecznie, a wewnątrz klatki piersiowej poczułem bolesny żar, który dotkliwie przypomniał mi o tym jak bardzo nieprzyjemne potrafiło być dla mnie obcowanie ze wszystkim, co istniało w otoczeniu Ojca. To nie tak, że płakałem, krzyczałem i uciekałem na widok krzyża albo wody święconej. W przeciwieństwie do demonów zrodzonych w piekle, mnie te artefakty nie potrafiły zabić, jednak ich obecność… była drażniąca, była jak setki małych igiełek wbijających się pod skórę, albo jak stąpanie bosymi stopami po odłamkach szkła lub rozżarzonych węglach.
W pierwszej chwili miałem ochotę unieść się i zagrozić mu by nigdy więcej nie mówił o Ojcu w mojej obecności. Czułem jak przez sekundę zebrała się we mnie siła zdolna jednym susem doskoczyć do mężczyzny i skrzywdzić go w bardzo dotkliwy sposób. Szybko jednak zdusiłem ją w zarodku, oddychając nieco głębiej i starając się rozluźnić. Nie mogłem odstawiać scen, nie mogłem dać poznać po sobie, że coś jest nie tak. Mimo, że złość tak gwałtownie jak się pojawiła, tak szybko opadła, obawiałem się, że nie dało się nie zauważyć chęci mordu wypisanej w moim spojrzeniu lub ukłucia bólu. Miałem ogromną nadzieję, że bardziej powiąże to z moim zniecierpliwieniem cała tą sytuacją, niżeli faktyczną awersją do Stwórcy i jego… skrzydlatych sługów.
Uśmiechnąłem się na to słabo, ukrywając obolałość ciała i wyraz twarzy za szklanką z alkoholem. Skoro był sługą Bożym, mógł sprawić niemały kłopot, jeśli dowiedziałby się kim jestem. Lepiej było trzymać wszystko w tajemnicy.
-Oby nie żałował pan swoich słów – powiedziałem w końcu, zaczynając odczuwać jakąś dziwną nostalgię, zupełnie tak, jakbym zaczął mówić do niego i zarazem do samego siebie.
-On nie jest kimś, kto zrobi wszystko aby pomóc i wyciągnąć dłoń do cierpiącego. Jest biernym obserwatorem, na którego nie można liczyć. Na pewno nie w potrzebie. – przyznałem gorzko, powoli sącząc napój ze szklanki, a gdy ta była pusta odstawiając ją na stolik i wpatrując się w kostki lodu, które powoli rozpuszczały się pod wpływem ciepła – choć odniosłem wrażenie, że w
pomieszczeniu zrobiło się nieco chłodniej.
-Oh więc naprawdę jest pan aniołkiem- stwierdziłem, gdy radośnie oznajmił, że nie pija alkoholu. Naprawdę zagadkowy człowiek – nie pił, brzydził się papierosami, wykazał wyraźne uprzedzenie względem bogactwa, seksu i innych uciech doczesnego świata. Czy naprawdę nie popełnił nigdy żadnego grzechu? Jeśli tak… jego upadek byłby czymś naprawdę wielkim. Czymś, czym naprawdę warto było się zainteresować. Oh Ojcze, ciekaw jestem co byś zrobił, gdyby i on trafił do mojego królestwa. Byłbyś wściekły? Zawiedziony? Może w końcu zacząłbyś działać? Może zamiast stać z boku i patrzeć, w końcu pokusiłbyś się o interwencję?
-Dowód? – spytałem z pewnym zainteresowaniem, obserwując go spod przymrużonych powiek. Wydawało mi się, że uciekał ode mnie wzrokiem, że w jakiś sposób onieśmielałem go swoją obecnością. Teraz jednak zrozumiałem, dlaczego zachowywał się w ten sposób. Miał dobrą duszę, oddaną Ojcu – nawet podświadomie uciekał od wszystkiego co złe, unikał tego i nie chciał z tym obcować. Byłem ciekaw kiedy więc odpuści i ucieknie, przygnieciony i przeciążony aurą grzechu unoszącą się w tym miejscu.
- Panie Walker, ten człowiek popełnił samobójstwo. Wszyscy to wiemy i zgadzamy się w tej kwestii. Jak miałbym się do tego przyczynić? Przecież znaliśmy się bardzo krótko, do tego była to osoba bardzo zrównoważona i oddana swojej wierze, ale jednocześnie cierpiąca na depresję i zmagająca się z długami. Skąd podejrzenia, że miałbym mieć z tamtą sytuacją coś wspólnego? – spytałem, mimo wszystko ciekaw jego odpowiedzi. Choć bardzo bym chciał, nie byłem wszechwiedzącym, toteż nie do końca mogłem rozstrzygnąć w jaki sposób policja połączyła kropki i dotarła aż do mnie. Byłem chyba zbyt nieostrożny, a jedyny sposób żeby wystrzec się tego błędu na przyszłość, to wyciągnięcie informacji od policjanta, który siedział naprzeciwko mnie.
Jego kolejne słowa były jednak jak uderzenie obuchem w głowę. Wiedziałem, że ludzie byli kreatywni, ale nie sądziłem, że potrafili wpadać na tak okrutne i beznadziejne pomysły. Złość rozgorzała we mnie na nowo, jednak przyszła z taką siłą, że nie do końca byłem w stanie ją powstrzymać.
Ze zdenerwowaniem wstałem z fotela, przeciągając się niczym kot i gwałtownym krokiem podszedłem do okna, udając, że wpatruję się w zachodzące słońce i ruchliwe ulice powoli rozświetlane przez lampy. W rzeczywistości jednak patrzyłem na swoje odbicie, które z sekundy na sekundę coraz mniej przypominało człowieka. Krwisto-czerwone oczy wpatrywały się we mnie z gniewem, a z ciemnych pęknięć na policzkach powoli sączyła się wrząca smoła. Nie chciałem, aby Jakobe widział rodzącą się we mnie demoniczną wściekłość, gdy przez pewien czas zaczynałem rozważać czy jednak nie dopaść do niego i rozszarpać na strzępy. Zaraz po tym przyszła jednak myśl, że byłoby to dalece niestosowne i nieprzemyślane działanie – tym razem ludzie od razu mieliby pewność że to ja skróciłem jego marny żywot i przyniosłoby to wiele upierdliwych komplikacji.
- Jest pan pewien, że tego chce? – spytałem w końcu, gdy udało mi się nieco opanować. Mimo to mój głos zabrzmiał o wiele ostrzej, zwierzęcej niż bym tego chciał. Przypominał on bardziej syczenie wściekłego węża połączone z warknięciem dzikiej bestii – był to głos, którego nawet i moi poddani się obawiali.
Uspokojenie przyszło dopiero po chwili, gdy wraz z miarowym oddechem demoniczne Ja ponownie zapadało w głęboki sen. W końcu udało mi się zdusić wściekłość, a moje ciało zaczęło powoli wracać do normalności i znów przypominać idealnego i pięknego, acz zepsutego do szpiku kości człowieka.
Odwróciłem się do mężczyzny gwałtownie, wpatrując mu się głęboko w oczy ze zwierzęcą wściekłością i nadzieją, że to ostateczne ostrzeżenie z mojej strony wykurzy go z mieszkania. Jakobe wyglądał jednak na nieugiętego, ba! Nawet dziwnie rozbawionego całą tą sytuacją.
- Cóż, chyba nie mam wyboru- powiedziałem w końcu, ściskając jego dłoń o wiele mocniej niż powinienem. Miałem ogromną ochotę zmiażdżyć ją w uścisku, usłyszeć dźwięk pękających kości, musiałem jednak zachować dobrą twarz i póki co zagrać w tą małą grę. To chyba oznaczało koniec mojego spokojnego urlopu. Musiałem wymyślić coś, co pozwoliłoby mi odczepić ten denerwujący rzep w postaci pana Walkera i to szybko, jeśli chciałem jeszcze móc wrócić do moich dotychczasowych zajęć.
- To duże mieszkanie. Może sobie pan wybrać jakiś kąt. Ale od gabinetu proszę trzymać się z daleka - to jedyna zasada.- stwierdziłem w końcu, odsuwając się od niego i ze wściekłością ruszając w stronę wspomnianego miejsca – dając tym samym do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca. Ze złością trzasnąłem za sobą drzwiami, zamykając je na klucz i opadając na obrotowe krzesło stojące przy biurku. Musiałem pomyśleć jak się go pozbyć.
Świetnie się bawisz, co Tatku? To twoja sprawka, czyż nie? Postanowiłeś się odegrać, ale nie doceniasz mnie. Nie będę grał jak mi zagrasz.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Bardzo przykro słuchało się wywodów na temat Ojca. Pan Lucas Morningstar zdawał się mieć do niego niezwykle sporą i osobistą urazę. Jakby Ojciec zabrał mu kogoś bardzo cennego z tego świata. Z jednej strony potrafiłem zrozumieć żal. Gdy człowiek mocno przywiązuje się do kogoś lub czegoś, ból po utracie tego jest nie do zniesienia, ale ludzie patrzyli na to zbyt płytko. Ta osoba znalazła się... lub nie w lepszym miejscu. Przyszedł na nią czas, aby ktoś inny mógł zaznać życia ziemskiego. Równowaga musiała być zachowana. Lucas zdawał się tego nie rozumieć. Stworzyciel patrzył, obserwował wszystkich z góry. Choć na pierwszy rzut oka zdawał się być wszystkiemu bierny, tak nie było. Dawał wiele znaków, tworzył przychylność losu, lecz każdy zawsze zwalał jego dzieło na szczęście. Na los, a nie jego ruch. Wpadnięcie na kogoś za rogiem i poczucie motyli w brzuchu, to nie przypadek. Przyłapanie za kradzież, czy wylądowanie w areszcie, to wszystko są również ruchy Góry, aby nauczyć czegoś swe dzieci. Pan zawsze chciał jak najlepiej dla ludzi, tylko oni nie potrafią tego pojąć. Tak jak Lucas.
Poczułem nieprzyjemne ciarki, z ledwością powstrzymując się od wzdrygnięcia, kiedy blondyn przyrównał mnie do anioła. Choć była to tylko analogia ze strony mężczyzny, to poczułem niepokój przyłapania swej prawdziwe tożsamości. Blondyn z każdą minutą stawał się coraz większą zagadką. Każdy jego ruch miał jakiś cel, zwykle związany z poirytowaniem drugiej osoby i potraktowaniem jej jak głupca, wedle swego uznania, ale teraz blondyn zdawał się chować przed czymś, a raczej ukrywał coś przede mną. Ta myśl niezwykle mnie zaintrygowała.dlatego bacznie obserwowałem podejrzanego. Być może gdzieś, w każdej chwili mogłem wyłapać istotny dla sprawy szczegół.
- Przeczucie - odpowiedziałem na pytanie. - Przepraszam Pana, ale wszystkie możliwe dowody śledztwa są ściśle tajne. Do poznania ich potrzebne jest zezwolenie, którego Pan nie posiada - pomijając fakt, iż był podejrzanym. Nie mogłem zdradzić mu na jakim etapie było dochodzenie. Gdyby okazało się, że jest winien - A jest! - to miałby możliwość oczyszczenia się z zarzutów, a tego nie chcę! Pan jasno przekazał mi instrukcję, czego oczekuje od Lucasa, a ja miałem popchać go ku tego. Dobrowolnie, choć z małą pomocą anielskich szeptów. Jednak patrząc na niego, coraz bardziej rozumiałem powagę oraz trud zadania.
Gwałtownie wbiłem się mocniej w miękki wypoczynek, kiedy blondyn na kolejne moje słowa zareagował bardzo gwałtownie. Jakby sam demon wszedł w jego skórę i jak poparzony oddalił się do okien z widokiem na miasto. Zaintrygowany wyglądałem w jego plecy, chcąc lepiej dojrzeć odbicie twarzy mężczyzny, ale cały czas odbijające się światło utrudniało mi robotę. Ostatecznie zrezygnowałem, chłonąc bijące z niego emocje, złość, która wręcz gromiła moje uszy. Przesiąknięty jadem głos, spięte mięśnie i tak gorączkowa atmosfera. Moje anielskie pióra wręcz nastroszyły się, chcąc wyskoczyć z pleców i odciągnąć mnie jak najdalej stąd. jednak nie mogłem! Musiałem stawić temu czoła. Lucas był zepsuty do szpiku kości. Był okropną osobą, obnażającą teraz swe kły. Jako byt nie z tego świata czułem to bardzo wyraźnie w koniuszkach palców. Był winien śmierci niewinnego człowieka, a teraz rozgorączkował się na więść, że będzie miał "psa" na ogonie. Z jakiegoś powodu cieszył mnie widok rozzłoszczonego Lucasa. W końcu coś nie poszło po jego myśli.
- Moim obowiązkiem jest spełniać rozkazy - odpowiedziałem, gdy odwrócił się w moją stronę. Dopiero po chwili spostrzegłem, iż uśmiecham się delikatnie na widok jego gorzkiego głosu. Złości, choć już ukrytej na twarzy, to wciąż wyczuwalnej. Niepowinieniem cieszyć się z czyjejś krzywdy...
Widząc jak wyciąga w moim kierunku dłoń, sięgnąłem do niej w odpowiedzi, bo nie grzecznie jest ignorować taki uprzejmy gest. Jednak Lucas nie miał zamiaru być w ani gramie życzliwy, ściskając mocno moją dłoń. Skrzywiłem się na ból, mając wrażenie jakby zaraz miał połamać mi kości. Gdy tylko oswobodziłem rękę, rozmasowałem obolałe miejsca, patrząc znacząco na blondyna. Przebywanie w jego towarzystwie zdecydowanie będzie wyzwaniem.
Pozostawiony sam sobie wstałem na równe nogi, spacerując po mieszkaniu. Skoro oboje mieliśmy za sobą przedtawienie sytuacji, nie widziałem powodów, aby wstrzymywać się od zaglądania w różne zakamarki. Koniec końców musiałem wiedzieć gdzie co jest, aby potem nie zgubić się w tym wielkim mieszkaniu. Swoją drgoą, po co było mu tak wielkie lokum? Ach, nigdy nie zrozumiem bogaczy i ich gonitwy za posiadaniem. Z ciężkim westchnięciem wszedłem do łazienki wysadzaną w marmurze, duże lustro nad umywalką przyciągało spojrzenie, a zaraz po nim meble, do których postanowiłem zaglądnąć. Nie była to wścibskość. Chciałem znaleźć jakiś dowód na jego grzech. To samo robiłem z kolejnymi pomieszczeniami, skupiając więcej uwagi na kuchni, a potem sypialni. Na koniec przystanąłem przed tajemniczym pomieszczeniem, gdzie nadal przesiadywał naburmuszony Lucas. Zostawiłem go w spokoju, wchodząc na Liferando i zamawiajac sobie makaron na kolację. Dziś... nie chciałem za bardzo wchodzić z butami, bardziej niż teraz.
Kolejne godziny minęły w ciszy i zadziwiającym spokoju. Było to naprawdę nie miłe uczucie, zwłaszcza że świadom byłem kto krył się za drzwiami. Zwykle samotność mi nie przeszkadzała, teraz natomiast była niczym uporczywy komar latający nad uchem. Ten stan jednak został przerwany dźwiękiem dzwonka do drzwi. Wstałem, podchodząc do wejścia z myślą, że był to zamówiony makaron, jednak zamiast tego zastałem znajomego z pracy z moją walizką ubrań.
- Dziękuję - odebrałem ciężki pakunek z najważniejszymi rzeczami.
- Nie ma sprawy. I jak? - poruszał znacząco brwiami, na co ja jedynie przewróciłem oczami.
- Tak jak się spodziewaliśmy - odpowiedziałem, mając na myśli naszą wcześniejszą rozmowę, a ten poklepał mnie po ramieniu, jakby życzył szczęścia i pożegnaliśmy się. Ledwo usiadłem na kanapie, a kolejny dźwięk rozległ się po mieszkaniu. Tym razem była tokolacja. Ucieszony z burczeniem w brzuchu postawiłem pudełko na stoliku do kawy, siadając na ziemi po turecku z lodową herbatą obok. Zadowolony i bardzo głodny nawinąłem pierwszy solidny kęs jedzenia. Smaki w tych czasach były takie cudowne, niesamowite. Gdy wsadziłem pierwszy kęs, zamruczałem z wypiekami na polikach. Eksplozja smaków była nieziemska. Wiem, że dziwnym było podniecanie się na jakiś zwykły makaron, ale nie pamiętałem kiedy miałem coś w ustach. Z kolejną dawką makaeronu nabitego na widelec, spojrzałem w stronę szelestu otwieranych drzwi, w których pojawił się Lucas, ubrany inaczej niż wcześniej. Zmarszczyłem podejrzliwie brwi, mówiąc do niego z pełnymi ustami.
- Wychodzisz? -spytałem, niczym zatroskana matka. W końcu miał zakaz wychodzenia beze mnie, a ja nie byłem gotów na wycieczkę.
Poczułem nieprzyjemne ciarki, z ledwością powstrzymując się od wzdrygnięcia, kiedy blondyn przyrównał mnie do anioła. Choć była to tylko analogia ze strony mężczyzny, to poczułem niepokój przyłapania swej prawdziwe tożsamości. Blondyn z każdą minutą stawał się coraz większą zagadką. Każdy jego ruch miał jakiś cel, zwykle związany z poirytowaniem drugiej osoby i potraktowaniem jej jak głupca, wedle swego uznania, ale teraz blondyn zdawał się chować przed czymś, a raczej ukrywał coś przede mną. Ta myśl niezwykle mnie zaintrygowała.dlatego bacznie obserwowałem podejrzanego. Być może gdzieś, w każdej chwili mogłem wyłapać istotny dla sprawy szczegół.
- Przeczucie - odpowiedziałem na pytanie. - Przepraszam Pana, ale wszystkie możliwe dowody śledztwa są ściśle tajne. Do poznania ich potrzebne jest zezwolenie, którego Pan nie posiada - pomijając fakt, iż był podejrzanym. Nie mogłem zdradzić mu na jakim etapie było dochodzenie. Gdyby okazało się, że jest winien - A jest! - to miałby możliwość oczyszczenia się z zarzutów, a tego nie chcę! Pan jasno przekazał mi instrukcję, czego oczekuje od Lucasa, a ja miałem popchać go ku tego. Dobrowolnie, choć z małą pomocą anielskich szeptów. Jednak patrząc na niego, coraz bardziej rozumiałem powagę oraz trud zadania.
Gwałtownie wbiłem się mocniej w miękki wypoczynek, kiedy blondyn na kolejne moje słowa zareagował bardzo gwałtownie. Jakby sam demon wszedł w jego skórę i jak poparzony oddalił się do okien z widokiem na miasto. Zaintrygowany wyglądałem w jego plecy, chcąc lepiej dojrzeć odbicie twarzy mężczyzny, ale cały czas odbijające się światło utrudniało mi robotę. Ostatecznie zrezygnowałem, chłonąc bijące z niego emocje, złość, która wręcz gromiła moje uszy. Przesiąknięty jadem głos, spięte mięśnie i tak gorączkowa atmosfera. Moje anielskie pióra wręcz nastroszyły się, chcąc wyskoczyć z pleców i odciągnąć mnie jak najdalej stąd. jednak nie mogłem! Musiałem stawić temu czoła. Lucas był zepsuty do szpiku kości. Był okropną osobą, obnażającą teraz swe kły. Jako byt nie z tego świata czułem to bardzo wyraźnie w koniuszkach palców. Był winien śmierci niewinnego człowieka, a teraz rozgorączkował się na więść, że będzie miał "psa" na ogonie. Z jakiegoś powodu cieszył mnie widok rozzłoszczonego Lucasa. W końcu coś nie poszło po jego myśli.
- Moim obowiązkiem jest spełniać rozkazy - odpowiedziałem, gdy odwrócił się w moją stronę. Dopiero po chwili spostrzegłem, iż uśmiecham się delikatnie na widok jego gorzkiego głosu. Złości, choć już ukrytej na twarzy, to wciąż wyczuwalnej. Niepowinieniem cieszyć się z czyjejś krzywdy...
Widząc jak wyciąga w moim kierunku dłoń, sięgnąłem do niej w odpowiedzi, bo nie grzecznie jest ignorować taki uprzejmy gest. Jednak Lucas nie miał zamiaru być w ani gramie życzliwy, ściskając mocno moją dłoń. Skrzywiłem się na ból, mając wrażenie jakby zaraz miał połamać mi kości. Gdy tylko oswobodziłem rękę, rozmasowałem obolałe miejsca, patrząc znacząco na blondyna. Przebywanie w jego towarzystwie zdecydowanie będzie wyzwaniem.
Pozostawiony sam sobie wstałem na równe nogi, spacerując po mieszkaniu. Skoro oboje mieliśmy za sobą przedtawienie sytuacji, nie widziałem powodów, aby wstrzymywać się od zaglądania w różne zakamarki. Koniec końców musiałem wiedzieć gdzie co jest, aby potem nie zgubić się w tym wielkim mieszkaniu. Swoją drgoą, po co było mu tak wielkie lokum? Ach, nigdy nie zrozumiem bogaczy i ich gonitwy za posiadaniem. Z ciężkim westchnięciem wszedłem do łazienki wysadzaną w marmurze, duże lustro nad umywalką przyciągało spojrzenie, a zaraz po nim meble, do których postanowiłem zaglądnąć. Nie była to wścibskość. Chciałem znaleźć jakiś dowód na jego grzech. To samo robiłem z kolejnymi pomieszczeniami, skupiając więcej uwagi na kuchni, a potem sypialni. Na koniec przystanąłem przed tajemniczym pomieszczeniem, gdzie nadal przesiadywał naburmuszony Lucas. Zostawiłem go w spokoju, wchodząc na Liferando i zamawiajac sobie makaron na kolację. Dziś... nie chciałem za bardzo wchodzić z butami, bardziej niż teraz.
Kolejne godziny minęły w ciszy i zadziwiającym spokoju. Było to naprawdę nie miłe uczucie, zwłaszcza że świadom byłem kto krył się za drzwiami. Zwykle samotność mi nie przeszkadzała, teraz natomiast była niczym uporczywy komar latający nad uchem. Ten stan jednak został przerwany dźwiękiem dzwonka do drzwi. Wstałem, podchodząc do wejścia z myślą, że był to zamówiony makaron, jednak zamiast tego zastałem znajomego z pracy z moją walizką ubrań.
- Dziękuję - odebrałem ciężki pakunek z najważniejszymi rzeczami.
- Nie ma sprawy. I jak? - poruszał znacząco brwiami, na co ja jedynie przewróciłem oczami.
- Tak jak się spodziewaliśmy - odpowiedziałem, mając na myśli naszą wcześniejszą rozmowę, a ten poklepał mnie po ramieniu, jakby życzył szczęścia i pożegnaliśmy się. Ledwo usiadłem na kanapie, a kolejny dźwięk rozległ się po mieszkaniu. Tym razem była tokolacja. Ucieszony z burczeniem w brzuchu postawiłem pudełko na stoliku do kawy, siadając na ziemi po turecku z lodową herbatą obok. Zadowolony i bardzo głodny nawinąłem pierwszy solidny kęs jedzenia. Smaki w tych czasach były takie cudowne, niesamowite. Gdy wsadziłem pierwszy kęs, zamruczałem z wypiekami na polikach. Eksplozja smaków była nieziemska. Wiem, że dziwnym było podniecanie się na jakiś zwykły makaron, ale nie pamiętałem kiedy miałem coś w ustach. Z kolejną dawką makaeronu nabitego na widelec, spojrzałem w stronę szelestu otwieranych drzwi, w których pojawił się Lucas, ubrany inaczej niż wcześniej. Zmarszczyłem podejrzliwie brwi, mówiąc do niego z pełnymi ustami.
- Wychodzisz? -spytałem, niczym zatroskana matka. W końcu miał zakaz wychodzenia beze mnie, a ja nie byłem gotów na wycieczkę.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ze zmarszczonymi brwiami okręcałem się dookoła własnej osi na skórzanym, obrotowym krześle, otoczony ciemną aurą gabinetu. Przez zasłonięte rolety, do wnętrza sączyły się jedynie delikatne promienie zachodzącego słońca, a później ciemna aura zapadającego mroku i ciemności. Zabawne, że w jakiś sposób tak bardzo zżyłem się z moim miejscem w piekle, że postanowiłem odtworzyć je w ludzkim świecie co do ostatniego, najdrobniejszego szczegółu. Mimo, że gabinet był ciemny, słabo oświetlony i bardzo minimalistyczny, szuflady i półki na dokumenty porozstawiane po kątach zawierały akta wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek trafili (albo mogli trafić) do mojego królestwa, łącznie z ich szczegółowymi życiorysami i każdym, najmniejszym grzechem który popełnili w życiu. Gdy tylko chciałem, miałem na wyciągnięcie ręki całą tą dokumentację – ot gdyby nagle była potrzebna. Niestety mimo urlopu, wciąż od czasu do czasu musiałem kontrolować, czy w moim królestwie wszystko przebiega prawidłowo – a to czy grzesznicy otrzymują odpowiednie kary, lub czy ktoś nie postanowił przeprowadzić buntu! Kilkukrotnie miewałem także wizyty niezapowiedzianych gości, którzy próbowali doradzić się, jak prawidłowo wykonywać swoje obowiązki.
Po chwili, gdy bezcelowe kręcenie się wkoło znudziło mnie prawie na śmierć, zdecydowałem się sięgnąć do jednej z szuflad i niby od niechcenia zacząłem szukać nazwiska. Jakobe Walker. Jego kartoteka musiała tu istnieć – nie potrafiłem uwierzyć, że w ciągu całego swojego życia nie popełnił ani jednego grzechu. I nie pomyliłem się! Ze zwycięską miną po chwili przeszukiwania kolejnych teczek, w końcu natknąłem się na tę okraszoną jego nazwiskiem. Faktycznie była bardzo cienka – poza kilkoma błahymi sprawami jak nieopłacony bilet parkingowy czy drobne kłamstwo, nie było w niej nic interesującego. Faktycznie był niczym czysta, niezapisana tablica, chodzący ideał! Niemożliwy do skuszenia lub przeciągnięcia na swoją stronę. Przykładny policjant, dobry syn i sąsiad, pilny uczeń, bohater. Każde kolejne zdanie, które czytałem jeszcze bardziej mnie frustrowało. Wyglądało na to, że byłem zmuszony na przebywanie w jego towarzystwie, co znacznie będzie uprzykrzało mi dotychczasowe życie. W końcu przy takim świętoszku na pewno nie było mowy o jakiejkolwiek zabawie.
Z frustracją zatrzasnąłem teczkę i cisnąłem ją ponownie do szuflady, którą zasunąłem z głośnym trzaskiem. Siedzenie w tym miejscu, gdy był tuż za ścianą, gdy słyszałem jego kroki i to, jak przetrząsa moje mieszkanie, coraz bardziej mnie irytowało. Czułem się tak, jakby ktoś wszedł do mojej świątyni i próbował wywrócić ją na drugą stronę w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Frustrujące. Irytujące. Drażniące.
Nie mogąc tak dłużej wytrzymać, postanowiłem postąpić w jedyny słuszny sposób – dyskretnie się wycofać. Noc zbliżała się wielkimi krokami, a to właśnie po zachodzie słońca działo się najwięcej złych rzeczy, o wiele łatwiej było kogoś skusić, czy nawet przekonać do zaprzedania własnej duszy. Z nadzieją, że chociaż wieczór uda mi się spędzić w nieco lepszej atmosferze, szybko przebrałem się w nieco odpowiedniejsze ubrania i korzystając z tego, że policjant chwilowo zajął się czymś innym (swoją drogą, czy to nie była aby przesada, żeby zamawiać sobie jedzenie i czuć się jak u siebie w domu?!), z zaciętą miną wymknąłem się z gabinetu, zmierzając w stronę jedynej drogi ucieczki z tego miejsca. Na moje nieszczęście Jakobe nie był tak pochłonięty posiłkiem, jakbym tego chciał, a jego głos zatrzymał mnie w połowie drogi. Zerknąłem na niego kątem oka, po chwili kalkulacji uznając, że raczej nie odpuści mi tak szybko.
-Tylko wynieść śmieci, nie kłopocz się. Zaraz wrócę.- mruknąłem, przybierając na usta przyjazny uśmiech i dla potwierdzenia mojego kłamstwa, faktycznie podchodząc do kosza na wszelkie nieczystości i zgrabnym ruchem wyciągając worek, który natychmiast związałem. Nucąc cicho ruszyłem w stronę drzwi, po drodze jeszcze szybko zgarniając kurtkę, w której miałem kluczyki do samochodu i jak gdyby nigdy nic wyszedłem na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Po kilku spokojnych krokach, rzuciłem się biegiem w stronę podziemnego garażu. Śmieci porzuciłem nieopodal zsypu, mknąc w kierunku windy, jakby w obawie, że policjant spróbuje mnie dogonić i wciskając przycisk prowadzący na piętro okraszone numerem „-2”. Choć nie do końca odpowiadało mi to, że to ja musiałem uciekać, w jakimś stopniu miałem nadzieję, że łatwowiernie i wspaniałomyślnie uwierzy w to banalne kłamstewko. Z tą myślą, gdy tylko drzwi windy rozsunęły się z cichym brzdęknięciem, szybkim krokiem skierowałem się do zaparkowanego nieopodal Astona Martina. Nie kłopocząc się zapinaniem pasów (w końcu i tak byłem nieśmiertelny), z piskiem opon ruszyłem w kierunku wyjazdu, a następnie jednego z ulubionych miejsc, w których spędzałem samotne wieczory.
Klub Eden prowadzony był przez człowieka wiernie służącemu Asmodeuszowi. Mój bliski przyjaciel z wielką pieczołowitością zadbał o to, aby to miejsce stało się idealne do zwodzenia ludzi i zachęcania ich do oddania się wszelkim możliwym pokusom. Głośna muzyka sączyła się od wejścia, zachęcając okolicznych przechodniów do zagłębienia się do wnętrza i oddania zabawie w towarzystwie dobrej muzyki, używek a także osób świadczących wszelkie możliwe usługi.
Z lekkim uśmiechem wszedłem do środka, zaciągając się słodkim zapachem grzechu i czując jak całe napięcie dzisiejszego dnia powoli ze mnie uchodzi. Już nieco pewniej przysiadłem przy barze, prosząc barmana o mocnego drinka i odchylając się na krześle, z zadowoleniem obserwowałem upadki ludzkich dusz, które za odrobinę zabawy i przyjemności były w stanie zgodzić się na wieczne potępienie i cierpienie.
Nawet jeśli Jakobe mnie ścigał – miałem nadzieję, że to miejsce odpowiednio go odstraszy, lub – kto wie – może skusi go do zrobienia czegoś złego?
Po chwili, gdy bezcelowe kręcenie się wkoło znudziło mnie prawie na śmierć, zdecydowałem się sięgnąć do jednej z szuflad i niby od niechcenia zacząłem szukać nazwiska. Jakobe Walker. Jego kartoteka musiała tu istnieć – nie potrafiłem uwierzyć, że w ciągu całego swojego życia nie popełnił ani jednego grzechu. I nie pomyliłem się! Ze zwycięską miną po chwili przeszukiwania kolejnych teczek, w końcu natknąłem się na tę okraszoną jego nazwiskiem. Faktycznie była bardzo cienka – poza kilkoma błahymi sprawami jak nieopłacony bilet parkingowy czy drobne kłamstwo, nie było w niej nic interesującego. Faktycznie był niczym czysta, niezapisana tablica, chodzący ideał! Niemożliwy do skuszenia lub przeciągnięcia na swoją stronę. Przykładny policjant, dobry syn i sąsiad, pilny uczeń, bohater. Każde kolejne zdanie, które czytałem jeszcze bardziej mnie frustrowało. Wyglądało na to, że byłem zmuszony na przebywanie w jego towarzystwie, co znacznie będzie uprzykrzało mi dotychczasowe życie. W końcu przy takim świętoszku na pewno nie było mowy o jakiejkolwiek zabawie.
Z frustracją zatrzasnąłem teczkę i cisnąłem ją ponownie do szuflady, którą zasunąłem z głośnym trzaskiem. Siedzenie w tym miejscu, gdy był tuż za ścianą, gdy słyszałem jego kroki i to, jak przetrząsa moje mieszkanie, coraz bardziej mnie irytowało. Czułem się tak, jakby ktoś wszedł do mojej świątyni i próbował wywrócić ją na drugą stronę w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Frustrujące. Irytujące. Drażniące.
Nie mogąc tak dłużej wytrzymać, postanowiłem postąpić w jedyny słuszny sposób – dyskretnie się wycofać. Noc zbliżała się wielkimi krokami, a to właśnie po zachodzie słońca działo się najwięcej złych rzeczy, o wiele łatwiej było kogoś skusić, czy nawet przekonać do zaprzedania własnej duszy. Z nadzieją, że chociaż wieczór uda mi się spędzić w nieco lepszej atmosferze, szybko przebrałem się w nieco odpowiedniejsze ubrania i korzystając z tego, że policjant chwilowo zajął się czymś innym (swoją drogą, czy to nie była aby przesada, żeby zamawiać sobie jedzenie i czuć się jak u siebie w domu?!), z zaciętą miną wymknąłem się z gabinetu, zmierzając w stronę jedynej drogi ucieczki z tego miejsca. Na moje nieszczęście Jakobe nie był tak pochłonięty posiłkiem, jakbym tego chciał, a jego głos zatrzymał mnie w połowie drogi. Zerknąłem na niego kątem oka, po chwili kalkulacji uznając, że raczej nie odpuści mi tak szybko.
-Tylko wynieść śmieci, nie kłopocz się. Zaraz wrócę.- mruknąłem, przybierając na usta przyjazny uśmiech i dla potwierdzenia mojego kłamstwa, faktycznie podchodząc do kosza na wszelkie nieczystości i zgrabnym ruchem wyciągając worek, który natychmiast związałem. Nucąc cicho ruszyłem w stronę drzwi, po drodze jeszcze szybko zgarniając kurtkę, w której miałem kluczyki do samochodu i jak gdyby nigdy nic wyszedłem na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Po kilku spokojnych krokach, rzuciłem się biegiem w stronę podziemnego garażu. Śmieci porzuciłem nieopodal zsypu, mknąc w kierunku windy, jakby w obawie, że policjant spróbuje mnie dogonić i wciskając przycisk prowadzący na piętro okraszone numerem „-2”. Choć nie do końca odpowiadało mi to, że to ja musiałem uciekać, w jakimś stopniu miałem nadzieję, że łatwowiernie i wspaniałomyślnie uwierzy w to banalne kłamstewko. Z tą myślą, gdy tylko drzwi windy rozsunęły się z cichym brzdęknięciem, szybkim krokiem skierowałem się do zaparkowanego nieopodal Astona Martina. Nie kłopocząc się zapinaniem pasów (w końcu i tak byłem nieśmiertelny), z piskiem opon ruszyłem w kierunku wyjazdu, a następnie jednego z ulubionych miejsc, w których spędzałem samotne wieczory.
Klub Eden prowadzony był przez człowieka wiernie służącemu Asmodeuszowi. Mój bliski przyjaciel z wielką pieczołowitością zadbał o to, aby to miejsce stało się idealne do zwodzenia ludzi i zachęcania ich do oddania się wszelkim możliwym pokusom. Głośna muzyka sączyła się od wejścia, zachęcając okolicznych przechodniów do zagłębienia się do wnętrza i oddania zabawie w towarzystwie dobrej muzyki, używek a także osób świadczących wszelkie możliwe usługi.
Z lekkim uśmiechem wszedłem do środka, zaciągając się słodkim zapachem grzechu i czując jak całe napięcie dzisiejszego dnia powoli ze mnie uchodzi. Już nieco pewniej przysiadłem przy barze, prosząc barmana o mocnego drinka i odchylając się na krześle, z zadowoleniem obserwowałem upadki ludzkich dusz, które za odrobinę zabawy i przyjemności były w stanie zgodzić się na wieczne potępienie i cierpienie.
Nawet jeśli Jakobe mnie ścigał – miałem nadzieję, że to miejsce odpowiednio go odstraszy, lub – kto wie – może skusi go do zrobienia czegoś złego?
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Choć nie powinieniem wątpić w tego człowieka, to z jakiegoś powodu każda komórka mojego nowego ciała drżała, sygnalizując, że ten blondyn kłamie jak szewc. Wszystko to wypisane miał w miłym, sympatycznym uśmieszku, który jeszcze nie zagościł na tej neiskazitelnej twarzyczce od mojego przyjazdu. Zawsze w kącikach oczu dostrzec można było sarkazm, a teraz jak na złość go nie było, więc pierwszy sygnał od razu postawił moje zmysły na baczności. Wynieść śmieci? O tej porze? To jakiś żart. Wciągnąłem makaron jak typowy azjata, gdy blondyn zaczął zabierać ze sobą "dowód" potwierdzający słowa, a gdy zniknął zza drzwiami, czym prędzej zerwałem się na równe nogi, w podskokach ubierając spodnie i bluzę. Nie istotne było patrzenie teraz na to jak wyglądam, że nie mam na sobie rpacowniczego stroju. Lucas zdecydowanie nie był ubrany na krótki spacer do scypu. Zakładając jeszcze skarpetkę, doskoczyłem do w połowie zjedzonej chińszczyzny, złapałem ostatni kęs i chwytajac za klucze od auta wybiegłem z mieszkania. Po drodze dostrzegłem śmieci. Zatrzymałem się przy nich, bo sumienie by mnie nie puściło, gdybym je tak zostawił. Wyrzuciłem je, dobiegając do windy, która właśnie wskazywała piętra ujemne, gdzie znajdowały się parkingi.
- Ty cho... - zazgrzytałem zębami, powstrzymując od grzechu i wyszukując wejścia na schody, zacząłem zbiegać na parter, a potem w stronę zaparkowanego samochodu. Odpaliłem go za trzecim razem, wybierając po prędku numer do załogi policyjnej.
- Potrzebuję, żebyś znalazł mi naszego podejrzanego - wysapałem, ruszając przed siebie z piskiem opon. Jak śmiał?! Tak nie zachowują się bezkarni ludzie! Z pewnością ma coś na sumieniu! Może nawet chce ukryć jakieś dowody? Wyglądał na przejętego, gdy wspomniałem, że jednak coś mamy na niego.
- Zmierza w stronę Bronnie Ridge - usłyszałem w odpowiedzi.
- Dziękuję - sapnąłem, skręcając na skrzyżowaniu w odpowiednim kierunku. Ta ulica kojarzyła mi się z czymś, ale nie byłem pewien do końca z czym. Nie mogłem jednak zaprzątać sobie tym teraz głowy. Miałem istotniejsze sprawy. Zatrzymałem się przecznicę dalej, mając zaledwie parę minut do wskazanego adresu, a gdy znalazłem się pod samym zadaszeniem, poczułem okropny niesmak na podniebieniu. Tepym wzrokiem wpatrywałem się w błyszczący napis Eden. Głośna muzyka dudniła w uszach, a zapach zielska był dosłownie wszędzie. Boże miej mnie w swojej opiece, bo nie wiem czy wyjdę stamtąd cały.
Przez dłuższą chwilę stałem tak jak skończony osioł, walcząc z ochotą ucieczki od tego plugastwa, ale musiałęm tam wejść. Przesiadywał w nim Lucas, osoba, za którą byłem odpowiedzialny. Jako anioł stróż i nadzorca policyjny po prostu MUSIAŁEM.
- Cześć maleńki - nagle dwie roznegliżowane kobiety w czarnej mini podeszły do mnie, dmuchając prosto w twarz obłokiem dymu. Skrzywiłem się na to, kaszląc od gryzącego odoru zielska.
- Nie wstydz wam? Tak chodzić z widocznym dupskiem? Ojciec na was patrzy! - zawstydzony, a zarazem oburzony nieznajomymi uciekłem do środka, przeciskując przez parę osób. Było tu okropnie. Istna świątynia demona. Nic dziwnego, że był tu blondyn. Wszystko pasowało do czarnego charakteru winnego.
Błądziłem po klubie dobry kwadrans dopóki moim oczom nie pokazała się znajoma, jasna czupryna i ten specyficzny wzrok. Na szczęście nie zdołał mnie jeszcze zauważyć. Podszedłem z boku do baru, gdzie zagadywał kogoś nieznajomego i podsłuchałem nieco zanim wtrąciłem swoje parę groszy.
- Tutaj jesteś kochasiu - zawiesiłem rękę na jego ramieniu, chcąc nieco go obciążyć. - Wszędzie cię szukałem - dodałem z poirytowaną twarzą, czując jak żyłka wręcz pulsuje, gotowa w każdej chwili wybuchnąć. - Dobrze się bawisz? Tak? To dobrze. Pora wracać do domu. Lewatywa na ciebie czeka - zerknąłem na osobe siedzącą obok, która na wzmiankę o lewatywie spojrzała krzywo na Lucasa.
- Ty cho... - zazgrzytałem zębami, powstrzymując od grzechu i wyszukując wejścia na schody, zacząłem zbiegać na parter, a potem w stronę zaparkowanego samochodu. Odpaliłem go za trzecim razem, wybierając po prędku numer do załogi policyjnej.
- Potrzebuję, żebyś znalazł mi naszego podejrzanego - wysapałem, ruszając przed siebie z piskiem opon. Jak śmiał?! Tak nie zachowują się bezkarni ludzie! Z pewnością ma coś na sumieniu! Może nawet chce ukryć jakieś dowody? Wyglądał na przejętego, gdy wspomniałem, że jednak coś mamy na niego.
- Zmierza w stronę Bronnie Ridge - usłyszałem w odpowiedzi.
- Dziękuję - sapnąłem, skręcając na skrzyżowaniu w odpowiednim kierunku. Ta ulica kojarzyła mi się z czymś, ale nie byłem pewien do końca z czym. Nie mogłem jednak zaprzątać sobie tym teraz głowy. Miałem istotniejsze sprawy. Zatrzymałem się przecznicę dalej, mając zaledwie parę minut do wskazanego adresu, a gdy znalazłem się pod samym zadaszeniem, poczułem okropny niesmak na podniebieniu. Tepym wzrokiem wpatrywałem się w błyszczący napis Eden. Głośna muzyka dudniła w uszach, a zapach zielska był dosłownie wszędzie. Boże miej mnie w swojej opiece, bo nie wiem czy wyjdę stamtąd cały.
Przez dłuższą chwilę stałem tak jak skończony osioł, walcząc z ochotą ucieczki od tego plugastwa, ale musiałęm tam wejść. Przesiadywał w nim Lucas, osoba, za którą byłem odpowiedzialny. Jako anioł stróż i nadzorca policyjny po prostu MUSIAŁEM.
- Cześć maleńki - nagle dwie roznegliżowane kobiety w czarnej mini podeszły do mnie, dmuchając prosto w twarz obłokiem dymu. Skrzywiłem się na to, kaszląc od gryzącego odoru zielska.
- Nie wstydz wam? Tak chodzić z widocznym dupskiem? Ojciec na was patrzy! - zawstydzony, a zarazem oburzony nieznajomymi uciekłem do środka, przeciskując przez parę osób. Było tu okropnie. Istna świątynia demona. Nic dziwnego, że był tu blondyn. Wszystko pasowało do czarnego charakteru winnego.
Błądziłem po klubie dobry kwadrans dopóki moim oczom nie pokazała się znajoma, jasna czupryna i ten specyficzny wzrok. Na szczęście nie zdołał mnie jeszcze zauważyć. Podszedłem z boku do baru, gdzie zagadywał kogoś nieznajomego i podsłuchałem nieco zanim wtrąciłem swoje parę groszy.
- Tutaj jesteś kochasiu - zawiesiłem rękę na jego ramieniu, chcąc nieco go obciążyć. - Wszędzie cię szukałem - dodałem z poirytowaną twarzą, czując jak żyłka wręcz pulsuje, gotowa w każdej chwili wybuchnąć. - Dobrze się bawisz? Tak? To dobrze. Pora wracać do domu. Lewatywa na ciebie czeka - zerknąłem na osobe siedzącą obok, która na wzmiankę o lewatywie spojrzała krzywo na Lucasa.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ze zwycięskim uśmiechem kręciłem się na barowym krześle, powoli sącząc orzeźwiającego drinka i obserwując cały ten przybytek. W gruncie rzeczy byłem w końcu pełen podziwu! – nawet mi nie przeszło przez myśl by stworzyć miejsce, do którego grzesznicy sami będą walić drzwiami i oknami, wprost w szpony demonów i demonic. Choć czułem lekką zazdrość (no bo w końcu nie był to mój pomysł), jednocześnie lubiłem to miejsce i przychodziłem do niego, gdy musiałem pomyśleć. Woń grzechu była niezwykle orzeźwiająca i inspirująca, a ci co bardziej cnotliwi, którzy lubili patrzyć mi się na ręce, zostawali na zewnątrz. Miałem nadzieję, że ta taktyka sprawdzi się i tym razem – Jakobe nie wydawał być się osobą, która z przyjemnością zatopiłaby się w to miejsce, a to znaczyło, że mogłem mieć z nim choć przez chwilę spokój. W końcu ta cnotka na pewno nie odważy się tu wejść.
-Ciężki dzień, co?- bardzo melodyjny i jednocześnie pociągający głos rozległ się obok mojego ucha, a na miejsce tuż obok opadł dziwny jegomość, przyodziany w barwny garnitur, jednocześnie odsłaniający nieco klatkę piersiową w niezwykle wyzywający sposób. Palił cygaro, przyglądając mi się spod długich rzęs i po chwili wydmuchując w moją stronę obłoczek szarego dymu. Uśmiechnąłem się na to lekko, przytykając szklankę do ust. Tak myślałem, że w końcu się pojawi, nie przepuściłby takiej okazji.
-Można tak powiedzieć, Ozzie – mruknąłem, zerkając na starego przyjaciela i wzdychając cicho z niezadowoleniem.
-Choć patrząc na ciebie widzę, że tam… na dole też nie jest zbyt wesoło- stwierdziłem zauważając jego zmęczone spojrzenie i lekko podkrążone oczy, nieumiejętnie zatuszowane zbyt dużą ilością jasnego kosmetyku. Choć jego ludzka postać była bardzo ekstrawagancka, nie dało się nie zauważyć zmęczenia a także aury rozgoryczenia unoszącej się wokół niego. Przez chwilę bił się z myślami, przerzucając cygaro między palcami, czasem wypuszczając z ust małe obłoczki dymu, a czasem manipulując nimi tak, by przybierały postać kółek lub innych kształtów.
-Kiedy wracasz? – spytał w końcu, nieco ściszonym głosem, zupełnie tak jakby bał się mnie o to zapytać. -Wiesz, że cię tam potrzebujemy. – dodał, posyłając mi spojrzenie, którego nie widziałem od bardzo dawna. Przez chwilę miałem wrażenie, że próbował mnie o to poprosić, że bił się ze słowami, starając się sformułować błagalną litanię o mój powrót do obowiązków, jednak w końcu odpuścił, wbijając spojrzenie w tańczący tłum.
-Nie wracam. Uczepił się mnie pewien… problem – dodałem, nie chcąc jednak zdradzać większej ilości szczegółów. Dobrze wiedziałem, że były anioł uwielbiał plotki, a nie chciałem by we wszystkich kręgach piekielnych szeptano o moim… związaniu się z człowiekiem. Jakkolwiek komicznie by to nie brzmiało.
Nim jednak zdążyłem powiedzieć coś więcej, „problem” sam mnie odnalazł. Już po chwili poczułem rękę mężczyzny przewieszającą się przez moje ramię, a później usłyszałem słowa, które miały wybrzmieć jak obelga – choć nie do końca udana. Dostrzegłem jednak pewien niesmak, który pojawił się na twarzy Asmodeusza. Nie chciał zostawić tego tak bezkarnie.
-Masz świadomość do kogo właśnie odzywasz się w ten sposób, dzieciaku?- zaśmiał się, choć jego głos zabrzmiał jak ostrzeżenie.
-Daj spokój, Ozzie. To taki nieudany podryw z jego strony – powiedziałem, uznając, że nie powinienem dopuścić do jakichkolwiek rękoczynów. Nie chcąc jednak mierzić siedzącego obok demona, szybkim ruchem zrzuciłem z siebie Jakoba i ostentacyjnie otrzepałem jasną marynarkę.
-To Westwood – mruknąłem z niesmakiem, niczym urażony bogacz, wpatrując się w pognieciony materiał i starając się jakoś wyprostować go przez kilkukrotne potarcie. Mogłem tylko przypuszczać, że ta marynarka była droższa niż wszystko to, co Jakobe miał na sobie przez całe swoje życie, tym bardziej nie zamierzałem puścić mu tego płazem – ale to nie było dobre miejsce ani czas na takie awantury.
Mój towarzysz nie zamierzał jednak odpuścić tak szybko, bo już po chwili znalazł się przy chłopaku, łapiąc go za kurtkę i zwinnym ruchem unosząc nad ziemię.
-Nie Lucy. Zaraz to odszczeka.- dodał, na co skrzywiłem się nieznacznie, gdy upadły anioł użył skrótu mojego prawdziwego mienia. Musiał się po chwili zreflektować, bo prychnął tylko cicho, opuszczając chłopaka i odpychając go od siebie.
W końcu:
a) awantura przyciągnęła spojrzenia niektórych osób
b) jako człowiek tak wątłej postury, nie powinien posiadać tak wielkiej siły
c) nie znosiłem tego typu bezmyślnych bijatyk, co jako mój podwładny musiał uwzględnić
d) przez drobny ułamek sekundy obaj odnieśliśmy wrażenie, że jesteśmy obserwowani
-Zostaw go, to glina. Wiem co zaraz powiesz, ale naprawdę. Na dzisiaj już dosyć. – powiedziałem w końcu, odpychając się od baru i łapiąc za rękaw kurtki policjanta. Ta dziwna obecność nie dała mi spokoju – wiedziałem, że Ozzie także ją zauważył. W końcu obaj byliśmy kiedyś aniołami. Przez drobną chwilę, przez ułamek sekundy poczułem się jak gówniarz przyłapany przez swojego rodzica na gorącym uczynku. To ty Ojcze, nieprawdaż?.
Chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce i na powrót zatopić się w ciemność z dala od spojrzenia Stwórcy, rzuciłem Jakobe naglące spojrzenie i nie czekając na jego słowa, ruszyłem w stronę wyjścia, ciągnąc go za sobą i w duchu błagając o to, by puścił mimo uszu imię, którym zostałem nazwany.
-Ciężki dzień, co?- bardzo melodyjny i jednocześnie pociągający głos rozległ się obok mojego ucha, a na miejsce tuż obok opadł dziwny jegomość, przyodziany w barwny garnitur, jednocześnie odsłaniający nieco klatkę piersiową w niezwykle wyzywający sposób. Palił cygaro, przyglądając mi się spod długich rzęs i po chwili wydmuchując w moją stronę obłoczek szarego dymu. Uśmiechnąłem się na to lekko, przytykając szklankę do ust. Tak myślałem, że w końcu się pojawi, nie przepuściłby takiej okazji.
-Można tak powiedzieć, Ozzie – mruknąłem, zerkając na starego przyjaciela i wzdychając cicho z niezadowoleniem.
-Choć patrząc na ciebie widzę, że tam… na dole też nie jest zbyt wesoło- stwierdziłem zauważając jego zmęczone spojrzenie i lekko podkrążone oczy, nieumiejętnie zatuszowane zbyt dużą ilością jasnego kosmetyku. Choć jego ludzka postać była bardzo ekstrawagancka, nie dało się nie zauważyć zmęczenia a także aury rozgoryczenia unoszącej się wokół niego. Przez chwilę bił się z myślami, przerzucając cygaro między palcami, czasem wypuszczając z ust małe obłoczki dymu, a czasem manipulując nimi tak, by przybierały postać kółek lub innych kształtów.
-Kiedy wracasz? – spytał w końcu, nieco ściszonym głosem, zupełnie tak jakby bał się mnie o to zapytać. -Wiesz, że cię tam potrzebujemy. – dodał, posyłając mi spojrzenie, którego nie widziałem od bardzo dawna. Przez chwilę miałem wrażenie, że próbował mnie o to poprosić, że bił się ze słowami, starając się sformułować błagalną litanię o mój powrót do obowiązków, jednak w końcu odpuścił, wbijając spojrzenie w tańczący tłum.
-Nie wracam. Uczepił się mnie pewien… problem – dodałem, nie chcąc jednak zdradzać większej ilości szczegółów. Dobrze wiedziałem, że były anioł uwielbiał plotki, a nie chciałem by we wszystkich kręgach piekielnych szeptano o moim… związaniu się z człowiekiem. Jakkolwiek komicznie by to nie brzmiało.
Nim jednak zdążyłem powiedzieć coś więcej, „problem” sam mnie odnalazł. Już po chwili poczułem rękę mężczyzny przewieszającą się przez moje ramię, a później usłyszałem słowa, które miały wybrzmieć jak obelga – choć nie do końca udana. Dostrzegłem jednak pewien niesmak, który pojawił się na twarzy Asmodeusza. Nie chciał zostawić tego tak bezkarnie.
-Masz świadomość do kogo właśnie odzywasz się w ten sposób, dzieciaku?- zaśmiał się, choć jego głos zabrzmiał jak ostrzeżenie.
-Daj spokój, Ozzie. To taki nieudany podryw z jego strony – powiedziałem, uznając, że nie powinienem dopuścić do jakichkolwiek rękoczynów. Nie chcąc jednak mierzić siedzącego obok demona, szybkim ruchem zrzuciłem z siebie Jakoba i ostentacyjnie otrzepałem jasną marynarkę.
-To Westwood – mruknąłem z niesmakiem, niczym urażony bogacz, wpatrując się w pognieciony materiał i starając się jakoś wyprostować go przez kilkukrotne potarcie. Mogłem tylko przypuszczać, że ta marynarka była droższa niż wszystko to, co Jakobe miał na sobie przez całe swoje życie, tym bardziej nie zamierzałem puścić mu tego płazem – ale to nie było dobre miejsce ani czas na takie awantury.
Mój towarzysz nie zamierzał jednak odpuścić tak szybko, bo już po chwili znalazł się przy chłopaku, łapiąc go za kurtkę i zwinnym ruchem unosząc nad ziemię.
-Nie Lucy. Zaraz to odszczeka.- dodał, na co skrzywiłem się nieznacznie, gdy upadły anioł użył skrótu mojego prawdziwego mienia. Musiał się po chwili zreflektować, bo prychnął tylko cicho, opuszczając chłopaka i odpychając go od siebie.
W końcu:
a) awantura przyciągnęła spojrzenia niektórych osób
b) jako człowiek tak wątłej postury, nie powinien posiadać tak wielkiej siły
c) nie znosiłem tego typu bezmyślnych bijatyk, co jako mój podwładny musiał uwzględnić
d) przez drobny ułamek sekundy obaj odnieśliśmy wrażenie, że jesteśmy obserwowani
-Zostaw go, to glina. Wiem co zaraz powiesz, ale naprawdę. Na dzisiaj już dosyć. – powiedziałem w końcu, odpychając się od baru i łapiąc za rękaw kurtki policjanta. Ta dziwna obecność nie dała mi spokoju – wiedziałem, że Ozzie także ją zauważył. W końcu obaj byliśmy kiedyś aniołami. Przez drobną chwilę, przez ułamek sekundy poczułem się jak gówniarz przyłapany przez swojego rodzica na gorącym uczynku. To ty Ojcze, nieprawdaż?.
Chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce i na powrót zatopić się w ciemność z dala od spojrzenia Stwórcy, rzuciłem Jakobe naglące spojrzenie i nie czekając na jego słowa, ruszyłem w stronę wyjścia, ciągnąc go za sobą i w duchu błagając o to, by puścił mimo uszu imię, którym zostałem nazwany.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W jednej chwili dostrzegłem śmierć przed oczami w postaci mężczyzny mocno zmęczonego na twarzy, ale nadal z widniejącą goryczą i niezadowoleniem, gdy odezwałem się w taki a nie inny sposób do Lucasa. Dreszcz anielskich piór już od samego początku podpowiadał mi, że to nie miejsce dla anioła. Ba! Dla nikogo, kto pragnął zaznać spokoju ducha po śmierci. Miejsce to ociekało złem, więc był to świetny dowód w akta Lucasa, iż jednak maczał palce w samobójstwie. Bo dlaczego skłamał i wymknął się z mieszkania, gdy wiedział bardzo dobrze o moim przybyciu? Miałem być jego cieniem, a ten coś ukrywał. Zdecydowanie. Bądź co bądź nie mógł oszukać swojego anioła stróża.
- Walker, Jakobe Walker - powtórzyłem z drgającą z irytacji brwią i żyłką na skroni. Co jak co, ale tyle razy słyszał już moje nazwisko, że mógł je w końcu z łaski swojej zapamiętać. Rozumiem zapomnieć imienia osoby, którą zobaczy się raz w życiu, ale ja miałem stać u boku blondyna dopóki sprawa się nie wyjaśni. Nie jedna, a dwie. Czy ja wymagałem zbyt wiele szacunku?
Poprawiłem swój rękaw bluzy, dopiero teraz rozumiejąc jak wyglądałem. Wszyscy byli ubrani bardzo skąpo, wyzywająco zaś ja jak jakiś menel spod Biedronki.
Westchnąłem zrezygnowany, czując pewnego rodzaju bezsilność, kiedy Lucas zaczął otrzepywać swój ubiór jakbym był zarazkiem, a chwilę później, w zaledwie ułamku sekundy straciłem grunt pod stopami. Przerażony zerknąłem na swoje obuwie sportowe, potem wątłą rękę ściskającą moje ubranie. Prześlizgnąłem wzrokiem wzdłuż niej, napotykając wściekłe spojrzenie nie jakiego Ozziego.
- od..są-czeka? - wybełkotałem, przełykając ślinę i odruchowo złapałem za nadgarstek nieznajomego wierzgające nogami, jakby to miało mi w czymś pomóc. Taki głupi odruch ciała. Z całych sił przymknąłem powieki, modląc do Stwórcy o opiekę oraz wytrzymałość w tej misji. W pewnym momencie poczułem uspokajające ciepło, jakby niewidzialna postać otulała moje ciało. Pomogło to nieznacznie uspokoić moje nerwy, a chwilę potem facet od zbyt wielkiej ilości makijażu na twarzy odpuścił, odstawiając mnie na ziemię. Kaszląc złapałem trzymane wcześniej miejsce, a w uszach dudnił mi jeszcze bardziej muzyka, zagłuszając rozmowę między dwojgiem znajomych.
Spojrzałem pytająco na Lucasa, gdy ten złapał za rękaw mojej kurtki po czym znaczącym wzrokiem dał sygnał do ewakuowania się z tego nikczemnego miejsca. Nie miałem nic przeciwko, więc pozwoliłem, aby bogacz zaciągnął mnie w stronę wyjścia, gdzie mogłem zaciągnąć choć odrobinę świeższego powietrza.
- Nie powiem, masz cudowne znajomości. Bardzo sympatyczny koleś - nie mogłem powstrzymać się od sarkazmu, zabierając swoją rękę, za którą mnie ciągnął.
- Często chodzisz do takich gorszących miejsc? - spytałem, gdy obok nas przeszły dwie damy w miniówkach, trzepocząc zalotnie przyklejonymi rzęsami w stronę blondyna. Ja jedynie przewróciłem oczyma w naturalnym odruchu ciała. Doprawdy, czasem dziwnie ono reagowało. Nawet jeśli nie chciałem czegoś zrobić, czy powiedzieć - robiłem to. Jakbym częściowo naprawdę został zmarłym Jakobem.
- Z racji, że zachowałeś się niewłaściwie - zacząłem szukać po kieszeniach zawiniątka, które często miałem przy sobie w razie konieczności interwencji - Nakładam na ciebie areszt domowy - z zadowoleniem wysunąłem brzęczące, metalowe kajdanki, spinając nimi nasze dłonie, aby blondasek nigdzie nam nie uciekł. - A to - wskazałem na małe kluczyki - Będzie poza twoim zasięgiem - niewiele myśląc wyrzuciłem kluczyki w iście szerokim uśmiechu. Byłem z siebie doprawdy dumny, ale… do chwili, kiedy zrozumiałem jak bardzo nas od siebie teraż uzależniłem.
[/b]
- Walker, Jakobe Walker - powtórzyłem z drgającą z irytacji brwią i żyłką na skroni. Co jak co, ale tyle razy słyszał już moje nazwisko, że mógł je w końcu z łaski swojej zapamiętać. Rozumiem zapomnieć imienia osoby, którą zobaczy się raz w życiu, ale ja miałem stać u boku blondyna dopóki sprawa się nie wyjaśni. Nie jedna, a dwie. Czy ja wymagałem zbyt wiele szacunku?
Poprawiłem swój rękaw bluzy, dopiero teraz rozumiejąc jak wyglądałem. Wszyscy byli ubrani bardzo skąpo, wyzywająco zaś ja jak jakiś menel spod Biedronki.
Westchnąłem zrezygnowany, czując pewnego rodzaju bezsilność, kiedy Lucas zaczął otrzepywać swój ubiór jakbym był zarazkiem, a chwilę później, w zaledwie ułamku sekundy straciłem grunt pod stopami. Przerażony zerknąłem na swoje obuwie sportowe, potem wątłą rękę ściskającą moje ubranie. Prześlizgnąłem wzrokiem wzdłuż niej, napotykając wściekłe spojrzenie nie jakiego Ozziego.
- od..są-czeka? - wybełkotałem, przełykając ślinę i odruchowo złapałem za nadgarstek nieznajomego wierzgające nogami, jakby to miało mi w czymś pomóc. Taki głupi odruch ciała. Z całych sił przymknąłem powieki, modląc do Stwórcy o opiekę oraz wytrzymałość w tej misji. W pewnym momencie poczułem uspokajające ciepło, jakby niewidzialna postać otulała moje ciało. Pomogło to nieznacznie uspokoić moje nerwy, a chwilę potem facet od zbyt wielkiej ilości makijażu na twarzy odpuścił, odstawiając mnie na ziemię. Kaszląc złapałem trzymane wcześniej miejsce, a w uszach dudnił mi jeszcze bardziej muzyka, zagłuszając rozmowę między dwojgiem znajomych.
Spojrzałem pytająco na Lucasa, gdy ten złapał za rękaw mojej kurtki po czym znaczącym wzrokiem dał sygnał do ewakuowania się z tego nikczemnego miejsca. Nie miałem nic przeciwko, więc pozwoliłem, aby bogacz zaciągnął mnie w stronę wyjścia, gdzie mogłem zaciągnąć choć odrobinę świeższego powietrza.
- Nie powiem, masz cudowne znajomości. Bardzo sympatyczny koleś - nie mogłem powstrzymać się od sarkazmu, zabierając swoją rękę, za którą mnie ciągnął.
- Często chodzisz do takich gorszących miejsc? - spytałem, gdy obok nas przeszły dwie damy w miniówkach, trzepocząc zalotnie przyklejonymi rzęsami w stronę blondyna. Ja jedynie przewróciłem oczyma w naturalnym odruchu ciała. Doprawdy, czasem dziwnie ono reagowało. Nawet jeśli nie chciałem czegoś zrobić, czy powiedzieć - robiłem to. Jakbym częściowo naprawdę został zmarłym Jakobem.
- Z racji, że zachowałeś się niewłaściwie - zacząłem szukać po kieszeniach zawiniątka, które często miałem przy sobie w razie konieczności interwencji - Nakładam na ciebie areszt domowy - z zadowoleniem wysunąłem brzęczące, metalowe kajdanki, spinając nimi nasze dłonie, aby blondasek nigdzie nam nie uciekł. - A to - wskazałem na małe kluczyki - Będzie poza twoim zasięgiem - niewiele myśląc wyrzuciłem kluczyki w iście szerokim uśmiechu. Byłem z siebie doprawdy dumny, ale… do chwili, kiedy zrozumiałem jak bardzo nas od siebie teraż uzależniłem.
[/b]
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Z westchnięciem dezaprobaty przeciskałem się przez tłum, ciągnąc za sobą postać policjanta. Prawie zaczynałem żałować, że nie pozwoliłem upadłemu aniołowi troszkę ustawić chłopaka do pionu, może wtedy na zawsze by się ode mnie odczepił? Czułem na sobie zaciekawione spojrzenia stałych bywalców tego miejsca, jednak nie były one tak irytujące, jak obecność Ojca, który spoglądał na mnie karcącym spojrzeniem. Oj mogłem się założyć, że miał mi wiele do zarzucenia, nie rozumiałem jednak dlaczego tak nagle postanowił dać o sobie znać i niejako ochronić tego szarego człowieka przed marnym końcem, który go czekał. Patrzył na mnie w tej chwili dokładnie tak jak wtedy, gdy kolejni bracia przeciwstawiali się przeciwko jego woli.
W końcu muzyka coraz bardziej cichła, a nam udało się minąć wysokiego ochroniarza pilnującego wejścia do klubu, aż w końcu powiew chłodnego, świeżego powietrza oznajmił wszem i wobec iż udało nam się wyjść z tej istnej świątyni diabła.
Rzuciłem brunetowi rozbawione spojrzenie, pozwalając mu się wyrwać i odsunąć na bezpieczny dystans. Swoją drogą zabawne, że reagował tak gwałtownie na wszelki kontakt fizyczny – zupełnie jakby nikt nigdy nie zbliżył się do niego na odległość bliższą niż krok.
-Ozzie zyskuje przy bliższym poznaniu- powiedziałem, z pewną nutą zamyślenia w głosie
-Kiedyś też był takim grzecznym chłopcem jak ty. A potem spotkał mnie i stwierdził, że odrobina buntu mu nie zaszkodzi.- wzruszyłem ramionami, niezwykle trywializując całą tą historię. Bo też przekonanie aniołów do mojej racji nie było do końca takie łatwe. Wbrew pozorom nawet ci, którzy obecnie są mi najbliżsi, niegdyś oddani byli Bogu po wsze czasy. Teraz na przestrzeni czasu naprawdę nie rozumiałem jakim cudem tak wiele aniołów opowiedziało się po mojej stronie i było gotowych ponieść tego konsekwencje. Czy czułem się winny z powodu ich upadku? Cóż, nie mogłem przewidzieć, że ojciec ukarze nas w tak drastyczny sposób, strącając z nieboskłonu w najgłębsze czeluści piekieł, jednak tak jak i ja, pozostali również obdarzeni byli wolną wolą. Wiedzieli na co się decydują i pretensje mogą mieć tylko i wyłącznie do samych siebie.
-Nie, to raczej takie miejsca i osoby same mnie znajdują- stwierdziłem nie mijając się z prawdą. W końcu każdy z tych grzeszników prędzej czy później będzie skazany na mnie. O ile oczywiście wrócę do pracy.
-Ja też jestem, a raczej byłem kimś w rodzaju policjanta. Pilnowałem by ci niegrzeczni dostali to, na co zasługują. Często tu przychodziłem, bo też tu takie gagatki chętnie spędzają popołudnia. – dodałem, sięgając palcami po paczkę papierosów i odpalając jednego z nich. Z przyjemnością zaciągnąłem się uzależniającym dymem, wbijając spojrzenie w nocne niebo. Szkoda, że w mieście nie było widać gwiazd, przysłoniętych światłami okolicznych domów i tych bijących z reflektorów rozświetlających chodniki.
Moje rozmyślania przerwał jednak brzdęk kajdanek, a następnie chłód na jednym z nadgarstków. Uniosłszy wysoko jedną brew, zerknąłem na kawałek połyskującego metalu, a następnie na postać policjanta. Cóż, gdyby tylko wiedział, że z łatwością mogę je zdjąć. I gdyby tylko wiedział, na co się pisze.
-Masz świadomość, że zrobiłeś chyba najdurniejszą rzecz w swoim życiu?- spytałem, wpatrując się w znikający w czeluści nocy kluczyk. Oj chyba ktoś tu czegoś nie przemyślał.
-Zdajesz sobie sprawę, że od teraz będziemy nierozłączni, co więcej znaczy to tyle, że od dzisiaj będziemy razem brać prysznic, razem spać i razem korzystać z toalety? Jeśli chciałeś pooglądać mnie nago, wystarczyło tylko zapytać.- mruknąłem z lekkim uśmieszkiem. Choć było to upierdliwe, w jakimś stopniu bardzo mnie rozbawiło – byłem naprawę ciekawy, który z nas pęknie jako pierwszy, on czy ja.
Dopalając papierosa, wyrzuciłem niedopałek do śmietnika, po chwili ruszając w stronę pobliskiego parkingu. Kto by pomyślał, że Jakobe zupełnie nieświadomie zapewni nam wieczorną dawkę adrenaliny. W ten sposób jeszcze nigdy nie prowadziłem samochodu!
- No dobrze panie policjancie. Wracamy do domu. Ja prowadzę- powiedziałem, idąc w stronę zaparkowanego nieopodal Astona Martina i nie zamierzając przejmować się tym, że być może była to bardzo głupia decyzja. Przez to, że obecnie miałem dość ograniczoną mobilność jednej z dłoni, musiałem nieco pociągnąć Jakobe’a aby być w stanie włożyć dłoń do kieszeni marynarki i wyjąć z niej kluczyki do sportowego samochodu. Z zastanowieniem zerknąłem na nasze kajdanki, po chwili bez skrupułów ładując się na miejsce kierowcy. Nie zamierzałem wracać do domu na piechotę, a tak w zasadzie teraz to Jakobe musiał martwić się jak znaleźć sobie wygodne miejsce do jazdy. Wetknąłem kluczyk do stacyjki, od razu odpalając silnik. Panel zamigotał na różne kolory, witając mnie radośnie, a zaraz przestrzeń samochodu wypełniła muzyka z uruchomionego radia. Z iście szatańskim uśmiechem zerknąłem w lusterko, sprawdzając czy mogę bezpiecznie włączyć się do ruchu i wciskając pedał gazu, ruszyłem krętą drogą w stronę mojego lokum. Kajdanki nieco ograniczały moją mobilność, toteż jazda była niezwykle brawurowa – skręcanie okazało się dość sporym problemem, przez co nie byłem pewien czy nie zarysowałem kilku zaparkowanych na poboczu samochodów. To ich wina! Nie parkuje się w miejscu, w którym szaleńcy mogą do woli prowadzić swoje samochody! Mijając znaki zwiastujące koniec ograniczenia prędkości, wbiłem pedał gazu niemalże do samej podłogi, rozkoszując się pomrukiem silnika. To jedno udało się ludziom – tworzyli piekielnie dobre maszyny. Coś czułem, że od jutra Jakobe każe tłuc mi się komunikacją miejską, więc postanowiłem tej ostatniej nocy nacieszyć się resztkami wolności, które jeszcze mi pozostały.
-Lubisz łamać przepisy?- zagadnąłem go, obierając nieco okrężną drogę do domu i z rozbawieniem zerkając na mijany radiowóz, z którego policjanci rzucili nam zaskoczone i zaniepokojone spojrzenie.
-Twoi koledzy pewnie zaraz pomyślą, że jesteśmy jakimiś zbiegami- zauważyłem z rozbawieniem, zauważając że policjanci zamierzają ruszyć za nami w pościg.
-Mam twoje zezwolenie aby uciec, czy wolisz się tłumaczyć?
W końcu muzyka coraz bardziej cichła, a nam udało się minąć wysokiego ochroniarza pilnującego wejścia do klubu, aż w końcu powiew chłodnego, świeżego powietrza oznajmił wszem i wobec iż udało nam się wyjść z tej istnej świątyni diabła.
Rzuciłem brunetowi rozbawione spojrzenie, pozwalając mu się wyrwać i odsunąć na bezpieczny dystans. Swoją drogą zabawne, że reagował tak gwałtownie na wszelki kontakt fizyczny – zupełnie jakby nikt nigdy nie zbliżył się do niego na odległość bliższą niż krok.
-Ozzie zyskuje przy bliższym poznaniu- powiedziałem, z pewną nutą zamyślenia w głosie
-Kiedyś też był takim grzecznym chłopcem jak ty. A potem spotkał mnie i stwierdził, że odrobina buntu mu nie zaszkodzi.- wzruszyłem ramionami, niezwykle trywializując całą tą historię. Bo też przekonanie aniołów do mojej racji nie było do końca takie łatwe. Wbrew pozorom nawet ci, którzy obecnie są mi najbliżsi, niegdyś oddani byli Bogu po wsze czasy. Teraz na przestrzeni czasu naprawdę nie rozumiałem jakim cudem tak wiele aniołów opowiedziało się po mojej stronie i było gotowych ponieść tego konsekwencje. Czy czułem się winny z powodu ich upadku? Cóż, nie mogłem przewidzieć, że ojciec ukarze nas w tak drastyczny sposób, strącając z nieboskłonu w najgłębsze czeluści piekieł, jednak tak jak i ja, pozostali również obdarzeni byli wolną wolą. Wiedzieli na co się decydują i pretensje mogą mieć tylko i wyłącznie do samych siebie.
-Nie, to raczej takie miejsca i osoby same mnie znajdują- stwierdziłem nie mijając się z prawdą. W końcu każdy z tych grzeszników prędzej czy później będzie skazany na mnie. O ile oczywiście wrócę do pracy.
-Ja też jestem, a raczej byłem kimś w rodzaju policjanta. Pilnowałem by ci niegrzeczni dostali to, na co zasługują. Często tu przychodziłem, bo też tu takie gagatki chętnie spędzają popołudnia. – dodałem, sięgając palcami po paczkę papierosów i odpalając jednego z nich. Z przyjemnością zaciągnąłem się uzależniającym dymem, wbijając spojrzenie w nocne niebo. Szkoda, że w mieście nie było widać gwiazd, przysłoniętych światłami okolicznych domów i tych bijących z reflektorów rozświetlających chodniki.
Moje rozmyślania przerwał jednak brzdęk kajdanek, a następnie chłód na jednym z nadgarstków. Uniosłszy wysoko jedną brew, zerknąłem na kawałek połyskującego metalu, a następnie na postać policjanta. Cóż, gdyby tylko wiedział, że z łatwością mogę je zdjąć. I gdyby tylko wiedział, na co się pisze.
-Masz świadomość, że zrobiłeś chyba najdurniejszą rzecz w swoim życiu?- spytałem, wpatrując się w znikający w czeluści nocy kluczyk. Oj chyba ktoś tu czegoś nie przemyślał.
-Zdajesz sobie sprawę, że od teraz będziemy nierozłączni, co więcej znaczy to tyle, że od dzisiaj będziemy razem brać prysznic, razem spać i razem korzystać z toalety? Jeśli chciałeś pooglądać mnie nago, wystarczyło tylko zapytać.- mruknąłem z lekkim uśmieszkiem. Choć było to upierdliwe, w jakimś stopniu bardzo mnie rozbawiło – byłem naprawę ciekawy, który z nas pęknie jako pierwszy, on czy ja.
Dopalając papierosa, wyrzuciłem niedopałek do śmietnika, po chwili ruszając w stronę pobliskiego parkingu. Kto by pomyślał, że Jakobe zupełnie nieświadomie zapewni nam wieczorną dawkę adrenaliny. W ten sposób jeszcze nigdy nie prowadziłem samochodu!
- No dobrze panie policjancie. Wracamy do domu. Ja prowadzę- powiedziałem, idąc w stronę zaparkowanego nieopodal Astona Martina i nie zamierzając przejmować się tym, że być może była to bardzo głupia decyzja. Przez to, że obecnie miałem dość ograniczoną mobilność jednej z dłoni, musiałem nieco pociągnąć Jakobe’a aby być w stanie włożyć dłoń do kieszeni marynarki i wyjąć z niej kluczyki do sportowego samochodu. Z zastanowieniem zerknąłem na nasze kajdanki, po chwili bez skrupułów ładując się na miejsce kierowcy. Nie zamierzałem wracać do domu na piechotę, a tak w zasadzie teraz to Jakobe musiał martwić się jak znaleźć sobie wygodne miejsce do jazdy. Wetknąłem kluczyk do stacyjki, od razu odpalając silnik. Panel zamigotał na różne kolory, witając mnie radośnie, a zaraz przestrzeń samochodu wypełniła muzyka z uruchomionego radia. Z iście szatańskim uśmiechem zerknąłem w lusterko, sprawdzając czy mogę bezpiecznie włączyć się do ruchu i wciskając pedał gazu, ruszyłem krętą drogą w stronę mojego lokum. Kajdanki nieco ograniczały moją mobilność, toteż jazda była niezwykle brawurowa – skręcanie okazało się dość sporym problemem, przez co nie byłem pewien czy nie zarysowałem kilku zaparkowanych na poboczu samochodów. To ich wina! Nie parkuje się w miejscu, w którym szaleńcy mogą do woli prowadzić swoje samochody! Mijając znaki zwiastujące koniec ograniczenia prędkości, wbiłem pedał gazu niemalże do samej podłogi, rozkoszując się pomrukiem silnika. To jedno udało się ludziom – tworzyli piekielnie dobre maszyny. Coś czułem, że od jutra Jakobe każe tłuc mi się komunikacją miejską, więc postanowiłem tej ostatniej nocy nacieszyć się resztkami wolności, które jeszcze mi pozostały.
-Lubisz łamać przepisy?- zagadnąłem go, obierając nieco okrężną drogę do domu i z rozbawieniem zerkając na mijany radiowóz, z którego policjanci rzucili nam zaskoczone i zaniepokojone spojrzenie.
-Twoi koledzy pewnie zaraz pomyślą, że jesteśmy jakimiś zbiegami- zauważyłem z rozbawieniem, zauważając że policjanci zamierzają ruszyć za nami w pościg.
-Mam twoje zezwolenie aby uciec, czy wolisz się tłumaczyć?
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Jakoś nie potrafiłem dać wiary słowom Lucasa, jednak anielskie skrzydła nie drżały od kłamliwych zdań z ust blondyna. Sam nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Z pewnością Ozzie zyskiwał na bliższym poznaniu, ale czy ja je w ogóle dałbym radę przeżyć? Powątpiewałem w to, ale jeśli faktycznie zszedł na złą drogę przez mężczyznę, to jedynie mnie uświadamiało z kim był tak naprawdę problem. Mimo to z tyłu głowy niepokoiła mnie jedna, szczególna rzecz. Czemu miałem udawać człowieka i namacalnie wpływać na intencje Lucasa, aby ten przestał stąpać po niewłaściwej stornie? O wiele lepszym sposobem było stać w ukryciu za jego plecami, obserwować i nakłaniać. Pokazywać jakie to przyjemne uczucie uczynić coś dobrego dla innych. To wszystko było zagmatwane.
- Ty i stróż prawa? Dobry żart. Nawet nieco mnie rozbawiłeś - prychnąłem na jego słowa, choć nie widziałem u niego tego znanego dobrze, kpiącego uśmieszku. On nie żartował…
- Cóż, przekonam się niebawem, czy było to błędem - wzruszyłem ramionami. Gdyby nie jego dziecinne zachowanie, nie musiałbym sięgać po takie środki zaradcze. Wystarczyło być szczerym i grzecznym. Siedzieć w nocy w swoim areszcie domowym, a nie wymykać pod pretekstem wyrzucenia śmieci, których ten leń nawet nie postanowił wyrzucić! Nie pozwolę, aby tak traktował anioła stróża! Moją pracą jest pilnowanie tego człowieka i olśnienie jakie głupoty robi. Życie na ziemi nie jest jednorazową imprezą, gdzie może robić co chce. Raj Ojca tak okrutnie został spaczony przez siły nieczyste. Ach, gdybym tylko mógł spotkać się twarzą w twarz z tym Lucyferem, to bym mu nawciskał co nie co do tej główki. Aż by mu szczęka z wrażenia opadła!
- Nie interesują mnie cielesne uciechy, a w szczególności twoje nagie ciało! - z jakiegoś powodu uniosłem się bardziej niżeli planowałem, co tylko spowodowało lekkie zawstydzenie. Czemu tak bardzo zareagowałem na jego słowa? Nawet walczyłem z tym, aby nie wyobrazić sobie jego tyłka pod prysznicem, a widok ten mógł być nawet interesujący. W końcu wyglądał bardzo dobrze w tych ubraniach. Z pewnością pod nimi miał doskonałe ciało… STOP! Nie ulegnę jakiemuś człowiekowi! Stwórca pokłada we mnie swe nadzieje!
- H-hej! To może się podpalić! - krzyknąłem, chcąc sięgnąć po niedopałek do śmietnika, ale Lucas ruszył przed siebie, ciągnąc również mnie przez te przeklęte kajdanki, których pomysłodawcom byłem ja sam. Niech to.
- Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł - westchnąłem, patrząc kontem oka jak sięga do kieszeni spodni, zmuszając mnie, abym lekko się tam nachylił, gdy mnie pociągnął. Ten drań coraz mocniej mnie irytował. A gdzie tu jakieś „przepraszam”, albo „uważaj”. Doprawdy, nie mam do niego sił.
- P-poczekaj - wyjęczała, gdy zaczął wsiadać do auta. Zdecydowanie robił to specjalnie. Bez chwili namysłu runąłem przodem do środka pojazdu, lądując na kolanach blondyna z wściekłością wymalowaną na twarzy. Z cichymi stęknięciami i nie lada małymi wygibasami przecisnąłem się na miejsce pasażera z lekko pokrzywioną ręką, aby człowiekowi było łatwiej kierować. To naprawdę był kiepski pomysł. Z wątpliwościami patrzyłem jak wsuwa kluczyk do stacyjki i przekręca go, a mruknięcie wprawiło w ruch silnik. Uniosłem wzrok nieco wygrzej, a nieprzyjemne ciarki przeszły wzdłuż mojego kręgosłupa. Mina Lucasa nie podpowiadała mi nic dobrego.
- Tylko jedź ost- nie skończyłem, czując jak siła startowa wciska mnie w siedzenie. Odruchowo jedną ręką złapałem za podparcie drzwi, zaś drugą za rękę blondyna, patrząc jakbym właśnie zmierzał do światełka w tunelu. Zginiemy!
- Do jasnej anielski, Panie Morningstar kto dał Panu prawo jazdy! - wykrzyczałem piskliwie, zaglądając śmierci w twarz. Myślałem, że naprawdę zaraz wypadniemy z drogi, ale z czasem zaczynałem oswajać się z szaleńczą sztuką jazdy mężczyzny. Choć nadal nie podobało mi się to, jak łamał przepisy, a ja musiałem na to wszystko patrzyć. - Powinienem wlepić tobie za to wszystko mandat i odebrać prawo jazdy - burknąłem, patrząc na niego spod byka, kiedy to minęliśmy oznakowany pojazd. No pięknie, jeszcze tego mi brakowało. Czemu Panie, czemu właśnie teraz.
Przełknąłem gulę w gardle, zerkając na zewnętrzne lusterko, w którym odbijały się światła radiowozu. Cudownie.
- Gdyby nie twoja ciężka noga, nie byłoby tego wszystkiego - zsunąłem się z siedzenia, jakby to miało pomóc w ukryciu się przed kimś. - Jedź - czułem, że pożałuję tych słów. Miałem wrażenie, jakby zadowolony uśmieszek Lucasa objął mnie całego, wręcz wywiercił dziurę. Niechcący pociągnąłby lekko jego rękę ku sobie, zakrywając twarz dłońmi, ale jedna z nich szybko wróciła w stronę kierownicy. Nic nie widzę, nic nie słyszę. To wszystko wina Lucasa! To on łamie przepisy! Ja tu jestem niewinny! Jestem ofiarą!
- Jak coś, to mnie porwałeś - powiedziałem, kiedy gwałtownie przemknął przez skrzyżowanie między innymi samochodami, zaraz po tym skręcając z piskiem opon w lewo, a następnie w prawo. Minęła dłuższa chwila i Lucas zgubił radiowóz. Odetchnąłem z ulgą, co nie powinno mieć miejsca. Zachowałem się niewłaściwie.
- Od jutra konfiskuję twoje kluczyki - warknąłby, czując jak moje nogi zamieniają się w watę, a serce przestaje walić niczym młot o ścianę. Boże… miej mnie w swej opiece przed tym diabłem w ludzkiej skórze. - A teraz wracajmy do domu - dodałem z cichym jękiem.
- Ty i stróż prawa? Dobry żart. Nawet nieco mnie rozbawiłeś - prychnąłem na jego słowa, choć nie widziałem u niego tego znanego dobrze, kpiącego uśmieszku. On nie żartował…
- Cóż, przekonam się niebawem, czy było to błędem - wzruszyłem ramionami. Gdyby nie jego dziecinne zachowanie, nie musiałbym sięgać po takie środki zaradcze. Wystarczyło być szczerym i grzecznym. Siedzieć w nocy w swoim areszcie domowym, a nie wymykać pod pretekstem wyrzucenia śmieci, których ten leń nawet nie postanowił wyrzucić! Nie pozwolę, aby tak traktował anioła stróża! Moją pracą jest pilnowanie tego człowieka i olśnienie jakie głupoty robi. Życie na ziemi nie jest jednorazową imprezą, gdzie może robić co chce. Raj Ojca tak okrutnie został spaczony przez siły nieczyste. Ach, gdybym tylko mógł spotkać się twarzą w twarz z tym Lucyferem, to bym mu nawciskał co nie co do tej główki. Aż by mu szczęka z wrażenia opadła!
- Nie interesują mnie cielesne uciechy, a w szczególności twoje nagie ciało! - z jakiegoś powodu uniosłem się bardziej niżeli planowałem, co tylko spowodowało lekkie zawstydzenie. Czemu tak bardzo zareagowałem na jego słowa? Nawet walczyłem z tym, aby nie wyobrazić sobie jego tyłka pod prysznicem, a widok ten mógł być nawet interesujący. W końcu wyglądał bardzo dobrze w tych ubraniach. Z pewnością pod nimi miał doskonałe ciało… STOP! Nie ulegnę jakiemuś człowiekowi! Stwórca pokłada we mnie swe nadzieje!
- H-hej! To może się podpalić! - krzyknąłem, chcąc sięgnąć po niedopałek do śmietnika, ale Lucas ruszył przed siebie, ciągnąc również mnie przez te przeklęte kajdanki, których pomysłodawcom byłem ja sam. Niech to.
- Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł - westchnąłem, patrząc kontem oka jak sięga do kieszeni spodni, zmuszając mnie, abym lekko się tam nachylił, gdy mnie pociągnął. Ten drań coraz mocniej mnie irytował. A gdzie tu jakieś „przepraszam”, albo „uważaj”. Doprawdy, nie mam do niego sił.
- P-poczekaj - wyjęczała, gdy zaczął wsiadać do auta. Zdecydowanie robił to specjalnie. Bez chwili namysłu runąłem przodem do środka pojazdu, lądując na kolanach blondyna z wściekłością wymalowaną na twarzy. Z cichymi stęknięciami i nie lada małymi wygibasami przecisnąłem się na miejsce pasażera z lekko pokrzywioną ręką, aby człowiekowi było łatwiej kierować. To naprawdę był kiepski pomysł. Z wątpliwościami patrzyłem jak wsuwa kluczyk do stacyjki i przekręca go, a mruknięcie wprawiło w ruch silnik. Uniosłem wzrok nieco wygrzej, a nieprzyjemne ciarki przeszły wzdłuż mojego kręgosłupa. Mina Lucasa nie podpowiadała mi nic dobrego.
- Tylko jedź ost- nie skończyłem, czując jak siła startowa wciska mnie w siedzenie. Odruchowo jedną ręką złapałem za podparcie drzwi, zaś drugą za rękę blondyna, patrząc jakbym właśnie zmierzał do światełka w tunelu. Zginiemy!
- Do jasnej anielski, Panie Morningstar kto dał Panu prawo jazdy! - wykrzyczałem piskliwie, zaglądając śmierci w twarz. Myślałem, że naprawdę zaraz wypadniemy z drogi, ale z czasem zaczynałem oswajać się z szaleńczą sztuką jazdy mężczyzny. Choć nadal nie podobało mi się to, jak łamał przepisy, a ja musiałem na to wszystko patrzyć. - Powinienem wlepić tobie za to wszystko mandat i odebrać prawo jazdy - burknąłem, patrząc na niego spod byka, kiedy to minęliśmy oznakowany pojazd. No pięknie, jeszcze tego mi brakowało. Czemu Panie, czemu właśnie teraz.
Przełknąłem gulę w gardle, zerkając na zewnętrzne lusterko, w którym odbijały się światła radiowozu. Cudownie.
- Gdyby nie twoja ciężka noga, nie byłoby tego wszystkiego - zsunąłem się z siedzenia, jakby to miało pomóc w ukryciu się przed kimś. - Jedź - czułem, że pożałuję tych słów. Miałem wrażenie, jakby zadowolony uśmieszek Lucasa objął mnie całego, wręcz wywiercił dziurę. Niechcący pociągnąłby lekko jego rękę ku sobie, zakrywając twarz dłońmi, ale jedna z nich szybko wróciła w stronę kierownicy. Nic nie widzę, nic nie słyszę. To wszystko wina Lucasa! To on łamie przepisy! Ja tu jestem niewinny! Jestem ofiarą!
- Jak coś, to mnie porwałeś - powiedziałem, kiedy gwałtownie przemknął przez skrzyżowanie między innymi samochodami, zaraz po tym skręcając z piskiem opon w lewo, a następnie w prawo. Minęła dłuższa chwila i Lucas zgubił radiowóz. Odetchnąłem z ulgą, co nie powinno mieć miejsca. Zachowałem się niewłaściwie.
- Od jutra konfiskuję twoje kluczyki - warknąłby, czując jak moje nogi zamieniają się w watę, a serce przestaje walić niczym młot o ścianę. Boże… miej mnie w swej opiece przed tym diabłem w ludzkiej skórze. - A teraz wracajmy do domu - dodałem z cichym jękiem.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Z pewnym, nieco dziwacznym zadowoleniem rzuciłem mężczyźnie obok spojrzenie, gdy ten osunął się nieco na fotelu i pozwolił mi na odrobinę zabawy. Wyszczerzyłem się więc, mocniej zaciskając palce na kierownicy i słysząc krew szumiącą w uszach, docisnąłem pedał gazu niemalże do samej podłogi. Samochód wydał z siebie stłumiony warkot, gdy mknął między samochodami, w końcu wjeżdżając na obwodnicę i wiadukt ciągnący się ponad miastem. Wóz policyjny został daleko w tyle, a drobina mocy pozwoliła mi chwilowo zmanipulować napisem na tablicy rejestracyjnej, a także kolorem lakieru. Nie chciałem zrzucić sobie na głowę kolejnych podejrzeń, ani tym bardziej kolejnych policjantów, którzy sukcesywnie wierciliby mi dziurę w brzuchu swoją papierkową robotą a także komicznymi zarzutami. W prawdzie, gdyby nie chcieli żeby tak szybko jeździć, to po co tworzyli maszyny zdolne do takich osiągów?
W końcu nieco zwolniłem, obierając drogę powrotną do domu i śmiejąc się zwycięsko, rzuciłem policjantowi obok, pełne zadowolenia spojrzenie.
-Żyjesz jeszcze, aniołku? – spytałem z rozbawieniem, zauważając że nie przepadał za tak szybką i brawurową jazdą. Cóż, nawet jeśli zamierzał potem spełnić swoje pogróżki i odebrać mi prawo jazdy, zobaczenie jego przerażonej miny było warte takiego poświęcenia. Tym bardziej, że w pewnym momencie wezwał nawet moje imię, co zamierzałem wytknąć mu prędzej czy później. W końcu tak samo jak Ojciec, i ja byłem wyczulony na wzywanie mojego imienia – nawet jeśli wiązało się to z rzuceniem obelgi, albo porównaniem, moja uwaga gwałtownie koncentrowała się na osobniku, który odważył się mnie mniej lub bardziej świadomie wezwać.
Zabawne, że nawet i Jakobe w pewien sposób o mnie pomyślał – nawet jeśli nie było to związane z pozytywnym wydźwiękiem.
Zaśmiałem się cicho, na myśl o tym, że gdyby tylko znał prawdę, zapewne nie wygrażałby się ani nie próbował mnie strofować. To w jakiś sposób utwierdziło mnie w przekonaniu, że całkiem nieźle zakamuflowałem się dzięki mojemu „przebraniu”. Musiałem być naprawdę wiarygodnym człowiekiem, skoro Jakobe kompletnie nic nie podejrzewał aż do tej pory - być może znaczyło to, że nie będę musiał się przy nim pilnować, tak jak z początku sądziłem.
-Na pewno o mnie słyszałeś. No wiesz, w kontekście mojej pracy.- uśmiechnąłem się krzywo, pchany diabelską ciekawością jak zareagowałby, gdybym powiedział mu chociaż ułamek prawdy. Postanowiłem na chwilę wrócić do tematu naszej rozmowy sprzed brawurowej ucieczki, nie zamierzając jej porzucać w niepamięć. Było to coś, co chciałem powiedzieć mu już od jakiegoś czasu. W końcu znany ze swojej pychy, rzadko kiedy potrafiłem utrzymać tajemnicę zbyt długo.
-Jestem znany pod pseudonimem „Gwiazda Zaranna”- wyjaśniłem jeszcze. Mógł uznać to wszystko za słaby żart, mógł także skojarzyć te dwa słowa z moim fikcyjnym nazwiskiem, które przyjąłem. Ale mógł także połączyć to z wiarą, z legendą, z mitem o moim pochodzeniu i tym, jaką funkcję pełniłem jeszcze na początku istnienia świata.
Nie ciągnąłem tematu dalej – postanowiłem dać mu przestrzeń na interpretację, w momencie gdy ja wjeżdżałem już między dobrze znane budynki, a następnie zwolniłem, wjeżdżając do podziemnego garażu. Z westchnięciem zaparkowałem samochód na swoim miejscu, a potem wyjąłem kluczyk ze stacyjki, odchylając się nieco na siedzeniu.
- No to jesteśmy. To był całkiem udany wieczór, nie uważasz?- spytałem, gramoląc się do wyjścia. Podtrzymałem go aby nie upadł, a gdy w końcu udało mi się wyswobodzić z samochodu, rzuciłem swojemu odbiciu w lusterku zadowolone spojrzenie i wolną dłonią przeczesałem palcami jasne kosmyki, które nieco rozsypały się przez nasze samochodowe akrobacje.
- No cóż, skoro nie interesuje cię moje ciało, to radzę ci coś sensownego wymyślić, bo idę pod prysznic - przyznałem z lekkim uśmieszkiem, zamykając samochód i ruszając w kierunku windy prowadzącej w wyższe rejony apartamentu. Nie tyle co się z nim droczyłem, ile faktycznie czułem że potrzebuję odrobiny odświeżenia. Woń grzechu przesiąkła mnie na wskroś, a nawet i ona potrafiła być czasem irytująco-drażniąca. Z tego też powodu, gdy tylko znaleźliśmy się w apartamencie, nucąc z zadowoleniem, ruszyłem w stronę sporej łazienki utrzymanej w kolorach szarości. Spora kabina prysznicowa powinna zmieścić nas oboje, choć zaczynałem mieć pewne obiekcje przed całym tym pomysłem. Wbrew pozorom poczułem pewnego rodzaju skrępowanie na samą myśl, że ktoś miałby wtargnąć w tak prywatne sfery mojego życia. I to ktoś mimo że atrakcyjny, to kompletnie niezainteresowany.
- To co panie policjancie. Wymyślił pan coś na nasz mały… problem- spytałem, pokazując palcem na kajdanki i jednocześnie zastanawiając się, jak się rozebrać, aby nie uszkodzić drogich ubrań.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cały czas siedziałem wciśnięty w fotel, któy robił za moją osobistą ostoję spokoju. To w jego ramionach wiedziałem, że nic mi się nie stanie, gdy w głowie jeszcze błądziła mi burzliwa myśl, czy w ogóle to auto posiadało poduszki powietrzne w razie wypadku. A co jeśli nie?
Gdy tylko blondyn spytał mnie, czy wszystko gra, spiorunowałem go swoim morderczym spojrzeniem. Nie znałem tego osobnika długo, jednak po jego minie wiedziałem, iż pytał tylko po to, aby się ze mnie nieco ponabijać. Czy dla niego całe życie to była jedna, głupia zabawa?
- Gwiazda Zaranna? Wydaje mi się, że za bardzo chcesz utożsamić się z szatanem - westchnąłem nadal cały blady mimo już spokojnej jazdy Lucasa. Doprawdy, nie miałem pojęcia co siedzi w głowie tego mężczyzny. Myślał, że jak ma na imię Lucas, a na nazwisko Morningstar to już może bawić się w rolę najwyższego demona? A raczej upadłego anioła? Dobre sobie. Z całą pewnością zauważyłbym, gdyby był synem mojego Pana. Poza tym ktoś o tak mrocznej i parszywej twarzy z pewnością nie hasałby wśród ludzi.
Odetchnąłem z ulgą, gdy dojechaliśmy na miejsce. Blondyn zaparkował samochód i po chwili zgasił silnik, pomagając mi wysiąść z tej ciasnawej puszki. Całe szczęście nie byłem ubrany w nic drogiego, więc nie żal by mi było, gdybym przypadkiem coś uszkodził.
- W rzeczy samej, udany - przewróciłem oczami, patrząc jak moje nogi lekko drżą. Choć mentalnie byłem już uspokojony, to ciało nadal przeżywało wykręconą wcześniej na liczniku prędkość. On chyba naprawdę chciał nas zabić.
- Jesteś okropnym narcyzem - zagaiłem, gdy ten przyglądał się z uwielbieniem swojemu odbiciu w lusterku i ruszyliśmy w stronę wind na wyższe piętra, prosto do lokum okropnie egoistycznego i zapatrzonego w sobie człowieka. Całą drogę zastanawiałem się nad naszym problemem. Nie miałem ochoty oglądać nagiego dupska Lucasa. Nie musiał również znać moich zainteresowań. Tak czy owak w żaden sposób na nieczysta dusza mnie nie złamie. Jednak usunięcie kajdanek nie było proste. Zwłaszcza o tej godzinie. Po drugie nawet nie brałem tego pod uwagę. Nie bez powodu to zrobiłem. Chciałem mieć mężczyznę na oku. Uganianie się co chwilę za nim, bo wymyślił inny sposób na ucieczkę brzmiało na zdecydowanie bardziej irytujące niż bycie "przyklejonym" do niego. Miałem zamiar zostać przy swoim, więc gdy znaleźliśmy się już w mieszkaniu, pociągnąłem PANA Lucasa do kuchni, grzebiąc mu po szafkach.
- Byłem pewien, że gdzieś je tu widziałem - mruczałem pod nosem, ignorując całkowicie blondyna, aż nagle krzyknąłem zachwycony odnajdując przedmiot. Z zadowoleniem wyciągnąłem nożyczki z szuflady, eksponując je przed twarzą mordercy, tnąc nimi w powietrzu, aby mógł sobie wyobrazić jak materiałjego drogich rzeczy rozdwaja się miedzy nimi.
- To jest mój sposób - poruszałem znacząco brwiami.
- A jak już sobie z tym poradzimy, zasłonię sobie oczy opaską żebyś mógł na spokojnie się umyć - oczywiście nie ominie nas bliski kontakt, bo jednak kajdanki były krótkie, ale nie miałem zamiaru pożądać ciała Lucasa. Jego charakter był zbyt odrażający.
- No to jak. Tniemy! - zrobiłem krok w jego stornę, wielce zachwycony.
Gdy tylko blondyn spytał mnie, czy wszystko gra, spiorunowałem go swoim morderczym spojrzeniem. Nie znałem tego osobnika długo, jednak po jego minie wiedziałem, iż pytał tylko po to, aby się ze mnie nieco ponabijać. Czy dla niego całe życie to była jedna, głupia zabawa?
- Gwiazda Zaranna? Wydaje mi się, że za bardzo chcesz utożsamić się z szatanem - westchnąłem nadal cały blady mimo już spokojnej jazdy Lucasa. Doprawdy, nie miałem pojęcia co siedzi w głowie tego mężczyzny. Myślał, że jak ma na imię Lucas, a na nazwisko Morningstar to już może bawić się w rolę najwyższego demona? A raczej upadłego anioła? Dobre sobie. Z całą pewnością zauważyłbym, gdyby był synem mojego Pana. Poza tym ktoś o tak mrocznej i parszywej twarzy z pewnością nie hasałby wśród ludzi.
Odetchnąłem z ulgą, gdy dojechaliśmy na miejsce. Blondyn zaparkował samochód i po chwili zgasił silnik, pomagając mi wysiąść z tej ciasnawej puszki. Całe szczęście nie byłem ubrany w nic drogiego, więc nie żal by mi było, gdybym przypadkiem coś uszkodził.
- W rzeczy samej, udany - przewróciłem oczami, patrząc jak moje nogi lekko drżą. Choć mentalnie byłem już uspokojony, to ciało nadal przeżywało wykręconą wcześniej na liczniku prędkość. On chyba naprawdę chciał nas zabić.
- Jesteś okropnym narcyzem - zagaiłem, gdy ten przyglądał się z uwielbieniem swojemu odbiciu w lusterku i ruszyliśmy w stronę wind na wyższe piętra, prosto do lokum okropnie egoistycznego i zapatrzonego w sobie człowieka. Całą drogę zastanawiałem się nad naszym problemem. Nie miałem ochoty oglądać nagiego dupska Lucasa. Nie musiał również znać moich zainteresowań. Tak czy owak w żaden sposób na nieczysta dusza mnie nie złamie. Jednak usunięcie kajdanek nie było proste. Zwłaszcza o tej godzinie. Po drugie nawet nie brałem tego pod uwagę. Nie bez powodu to zrobiłem. Chciałem mieć mężczyznę na oku. Uganianie się co chwilę za nim, bo wymyślił inny sposób na ucieczkę brzmiało na zdecydowanie bardziej irytujące niż bycie "przyklejonym" do niego. Miałem zamiar zostać przy swoim, więc gdy znaleźliśmy się już w mieszkaniu, pociągnąłem PANA Lucasa do kuchni, grzebiąc mu po szafkach.
- Byłem pewien, że gdzieś je tu widziałem - mruczałem pod nosem, ignorując całkowicie blondyna, aż nagle krzyknąłem zachwycony odnajdując przedmiot. Z zadowoleniem wyciągnąłem nożyczki z szuflady, eksponując je przed twarzą mordercy, tnąc nimi w powietrzu, aby mógł sobie wyobrazić jak materiałjego drogich rzeczy rozdwaja się miedzy nimi.
- To jest mój sposób - poruszałem znacząco brwiami.
- A jak już sobie z tym poradzimy, zasłonię sobie oczy opaską żebyś mógł na spokojnie się umyć - oczywiście nie ominie nas bliski kontakt, bo jednak kajdanki były krótkie, ale nie miałem zamiaru pożądać ciała Lucasa. Jego charakter był zbyt odrażający.
- No to jak. Tniemy! - zrobiłem krok w jego stornę, wielce zachwycony.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmieszku, który wpełzł na usta, gdy tylko usłyszałem jego odpowiedź na uchylenie rąbka tajemnicy. Musiałem przyznać, że oburzenie było emocją, której się nie spodziewałem. Założyłem, że raczej wyśmieje mnie, spróbuje ośmieszyć albo zręcznie uniknie tematu. On jednak okazał zniesmaczenie. Z każdą chwilą zaskakiwał mnie coraz bardziej, a ja byłbym kłamcą, gdybym zaprzeczył, że nie zaczynało mi się to podobać. W końcu uciekłem z pracy, ponieważ miałem dość rutyny. Miło było spotkać kogoś, kto zachowywał się w zupełnie odmienny i nieprzewidywalny sposób.
-Zostawiam to do twojej interpretacji- odparłem, z pewnym zastanowieniem wpatrując się w drogą marynarkę i zastanawiając się jak ją zdjąć. Niestety przez kajdanki, było to zupełnie niemożliwe – na pewno nie bez posiłkowania się mocą, którą dysponowałem. Ale czy mogłem jej użyć tuż przy nim? Był w końcu spostrzegawczy i z całą pewnością nie był idiotą, a wytłumaczenie w jaki sposób zdjąłem ubrania, byłoby dość trudne. Może gdybym go upił? Ale taki świętoszek raczej nie dałby się doprowadzić do stanu upojenia alkoholowego. Ba! Byłem prawie pewien, że nie dałby w siebie wlać ani kropelki.
-To nie narcyzm. Moim grzechem jest pycha.- wzruszyłem ramionami na komentarz odnośnie poprawienia fryzury. W końcu kimże bym był, gdybym nie dbał o mój wizerunek? Gdybym nie upajał się własną potęgą i możliwościami? Nawet jeśli tego nie chciałem… w mojej pracy musiałem grać, musiałem okazywać swoją wyższość na każdym kroku, inaczej nikt by mnie nie słuchał. To była cena, jaką musiałem wówczas płacić – i jak widać pewne przyzwyczajenia zostały nawet i do dnia dzisiejszego.
-Ale skoro ci to przeszkadza, to postaram się kontrolować. Wiesz miło byłoby, gdybyś dla odmiany zdradził jakieś swoje sekrety. Mam wrażenie, że póki co to głównie ja dzielę się swoją prywatą. – mruknąłem, pozwalając pociągnąć się w stronę kuchni i z pewnym powątpiewaniem wpatrując się w jego profil, gdy bezczelnie przeszukiwał szafki i szuflady.
-Oh miło, że przyznajesz się do myszkowania po mieszkaniu.- mruknąłem na jego słowa, zaraz jednak orientując się czego tak uporczywie szuka. O nie. NIE. NIE MA MOWY. Z coraz większym przerażeniem wpatrywałem się w narzędzie zbrodni, którym wesoło wymachiwał to w lewo to w prawo. Czułem, że ten człowiek jest szalony, ale nie sądziłem, że był gotowy zniszczyć rzeczy, które nawet nie należały do niego. Gdy tylko przestąpił krok w moją stronę, ja odsunąłem się krok w tył, starając się odsunąć drogą marynarkę jak najdalej od ostrzy trzymanych w rękach policjanta.
-No dobra panie geniuszu, a jak się mam potem ubrać? Chyba nie chcesz, żebym paradował z gołą klatą przez kilka dni!- mruknąłem, mając nadzieję, że to w jakiś sposób przekona go do odpięcia kajdanek po dobroci. Obawiałem się jednak, że ten argument nie będzie dla niego w żaden sposób przekonujący. Szlag by to.
-Z resztą ty też musisz wziąć prysznic. Nie wpuszczę cię do mojego łóżka, śmierdzisz fajkami. Jak zamierzasz się potem przebrać? Pomyśl, Jakobe... – jęknąłem ze zrezygnowaniem, uznając że skoro argumenty dotyczące mojej osoby na niego nie działają, być może bardziej zmartwi się o samego siebie.
-Musisz mieć jakiś zapasowy kluczyk. Zawsze jakiś jest, nie wierzę, że ten który wyrzuciłeś był jednym, jedynym. – mruknąłem, po chwili jednak wpadając na pomysł, który mógł się udać.
-Słuchaj, możemy zawrzeć umowę. Odepniesz kajdanki na czas kąpieli, a potem przypniesz mi je z powrotem. Obiecuję, że przez te piętnaście minut nigdzie nie ucieknę.- powiedziałem, po chwili wyciągając w jego stronę dłoń na znak przypieczętowania umowy. Jeśli to nie podziała, to nie podziała prawdopodobnie już nic.
-Zostawiam to do twojej interpretacji- odparłem, z pewnym zastanowieniem wpatrując się w drogą marynarkę i zastanawiając się jak ją zdjąć. Niestety przez kajdanki, było to zupełnie niemożliwe – na pewno nie bez posiłkowania się mocą, którą dysponowałem. Ale czy mogłem jej użyć tuż przy nim? Był w końcu spostrzegawczy i z całą pewnością nie był idiotą, a wytłumaczenie w jaki sposób zdjąłem ubrania, byłoby dość trudne. Może gdybym go upił? Ale taki świętoszek raczej nie dałby się doprowadzić do stanu upojenia alkoholowego. Ba! Byłem prawie pewien, że nie dałby w siebie wlać ani kropelki.
-To nie narcyzm. Moim grzechem jest pycha.- wzruszyłem ramionami na komentarz odnośnie poprawienia fryzury. W końcu kimże bym był, gdybym nie dbał o mój wizerunek? Gdybym nie upajał się własną potęgą i możliwościami? Nawet jeśli tego nie chciałem… w mojej pracy musiałem grać, musiałem okazywać swoją wyższość na każdym kroku, inaczej nikt by mnie nie słuchał. To była cena, jaką musiałem wówczas płacić – i jak widać pewne przyzwyczajenia zostały nawet i do dnia dzisiejszego.
-Ale skoro ci to przeszkadza, to postaram się kontrolować. Wiesz miło byłoby, gdybyś dla odmiany zdradził jakieś swoje sekrety. Mam wrażenie, że póki co to głównie ja dzielę się swoją prywatą. – mruknąłem, pozwalając pociągnąć się w stronę kuchni i z pewnym powątpiewaniem wpatrując się w jego profil, gdy bezczelnie przeszukiwał szafki i szuflady.
-Oh miło, że przyznajesz się do myszkowania po mieszkaniu.- mruknąłem na jego słowa, zaraz jednak orientując się czego tak uporczywie szuka. O nie. NIE. NIE MA MOWY. Z coraz większym przerażeniem wpatrywałem się w narzędzie zbrodni, którym wesoło wymachiwał to w lewo to w prawo. Czułem, że ten człowiek jest szalony, ale nie sądziłem, że był gotowy zniszczyć rzeczy, które nawet nie należały do niego. Gdy tylko przestąpił krok w moją stronę, ja odsunąłem się krok w tył, starając się odsunąć drogą marynarkę jak najdalej od ostrzy trzymanych w rękach policjanta.
-No dobra panie geniuszu, a jak się mam potem ubrać? Chyba nie chcesz, żebym paradował z gołą klatą przez kilka dni!- mruknąłem, mając nadzieję, że to w jakiś sposób przekona go do odpięcia kajdanek po dobroci. Obawiałem się jednak, że ten argument nie będzie dla niego w żaden sposób przekonujący. Szlag by to.
-Z resztą ty też musisz wziąć prysznic. Nie wpuszczę cię do mojego łóżka, śmierdzisz fajkami. Jak zamierzasz się potem przebrać? Pomyśl, Jakobe... – jęknąłem ze zrezygnowaniem, uznając że skoro argumenty dotyczące mojej osoby na niego nie działają, być może bardziej zmartwi się o samego siebie.
-Musisz mieć jakiś zapasowy kluczyk. Zawsze jakiś jest, nie wierzę, że ten który wyrzuciłeś był jednym, jedynym. – mruknąłem, po chwili jednak wpadając na pomysł, który mógł się udać.
-Słuchaj, możemy zawrzeć umowę. Odepniesz kajdanki na czas kąpieli, a potem przypniesz mi je z powrotem. Obiecuję, że przez te piętnaście minut nigdzie nie ucieknę.- powiedziałem, po chwili wyciągając w jego stronę dłoń na znak przypieczętowania umowy. Jeśli to nie podziała, to nie podziała prawdopodobnie już nic.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Przewróciłem mimowolnie oczami. To ciało czasem potrafiło reagować wbrew mojej woli, ale uważałem, że Lucas posiadał więcej grzechów niżeli samą pychę. Jeden był oczywisty, zabójstwo. To krzywda na bliźnim. Do tego bezczelnie kłamał prosto w oczy. Pycha? Tylko pycha? Dobre sobie. Nawet teraz nie potrafił być szczery, ale wolałem zwyczajnie urwać ten temat zamiast wykłócać kto tak naprawdę ma rację. Nic bym tym nie zyskał, a głównym moim zadaniem było naprowadzić tę zbłąkaną duszę na właściwe tory. Prosto w ramiona Stwórcy.
- Czyżby kogoś takiego interesowało moje życie prywatne? Wiesz, jestem tutaj za sprawą obowiązków służbowych, a nie żeby zaciśniać z mordercą więzy przyjaźni - odburknąłem, bo tyle było w tym prawdy. Nie miałem przyjaźnić się z Lucasem, a jedynie wykonywać swoją pracę. Zlecenie. Ono posiadało priorytet. Oczywiście, ten mężczyzna tego nie potrafił zrozumieć. Ech, czasem chciałbym, aby takich ludzi faktycznie diabli wzięli. Może nie każdego da się uratować przed piekłem? Nie, nie wolno mi w ten sposób myśleć. Moją misją jest nawrócić blondyna. - Ale jeśli chcesz już coś wiedzieć, to nie mam fioła na punkcie czyjegoś, czy własnego wyglądu - westchnąłem, czując jak zaraz pęknie mi żyłka na czole, gdy przyczepił się do moich słów w sprawie myszkowania.
- T-to nie tak! - poczułem się z tym naprawdę źle, aż ze wstydu lekko pcozerwieniałem na twarzy i koniuszkach uszu. Ja nie myszkowałem! Nie byłem wścibski! - Ja tylko patrzyłem gdzie co jest skoro mam tu mieszkać na jakiś czas - szybko wytłumaczyłem swoje działania. Miałem iście czyste zamiary.
Krok za krokiem zbliżałem się z nożyczkami do Lucasa, który z tym samym ruchem w tył utrzymywał cały czas dystans między nami. Z jakiegoś powodu widok przerażenia w jego pięknych, błękitnych oczach był pocieszający. W końcu to nie ja byłem ofiarą jego poczynań, a on moich.
- Nie przeszkadza mi to. Najwyżej będziesz chodziłz ręcznikiem na biodrach, a dzięki temu nigdzie już nie wyjdziesz - pierwszy argument wystrzelony w moim kierunku szybko odbiłem. Nie widziałem w tym nic złego, a przynajmniej rzeczy, którym nie mogłem zaradzić, dlatego nadal ciachałem powietrze nożycami, aby przykuwały wzrok właściciela tego pięknego mieszkania. Kto by pomyślał, że coś takiego sprawi mi przyjemność.
- Racja. Co prawda nie lubię niszczyć rzeczy nad którymi ktoś się napracował, a chodzenie nago przy tobie jest mało racjonalne. Zwłaszcza, że tyle gadasz o moim tyłku - na chwilę przystanąłem, rozważając tę sytuację. - Jednakże jestem gotów poświęcić się dla dobrej sprawy - wziąłem głęboki wdech, wypinając pierś do przodu. To było potrzebne poświęcenie dla wyższego celu. - Dodatkowo, nie byłoby tej całej sytuacji, gdybyś grzecznie siedział w mieszkaniu, a nie wymykał jak jakiś nastoletni szczyl - skierowałem nożyczki w jego stronę ostrą końcówką, wytykając mu ten iście diabelski błąd. Sam się prosił o problemy.
Widziałem jak zbliża się do kanapy, która blokowała mu dalszą ucieczkę. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, ale jasnowłosy ewidentnie nie dawał za wygraną. Musiałem przyznać, że nie brakowało mu wytrwałości w osiągnięciu własnego celu. Może właśnie dzięki temu miał teraz tą pozycję? Może dzięki ciężkiej pracy zyskał bogactwo? Nie zmienia to faktu, że z pewnością ta droga usłana byłą wieloma trupami. Widziałem swoimi anielskimi oczyma ile cierpiących dusz knębiło się wokół niego. Wyczuwałem tę namacalną, gęstą maź ludzkich dusz. Być może miał je na swym sumieniu. Może w końcu znikną, albo zostaną na zawsze przy nim. Że też nie nękają go nocą koszmary.
- Kluczyk, który wyrzuciłem był zapasowym. Nie mam kolejnego - nie kłamałem. Zgubiłem klucze przed śmiercią, na ostatniej akcji, która miała miejsce kilka tygodni temu. A przynajmniej osoba, która zamieszkiwała to naczynie. Sam nie miałem dostępu do wszystkich wspomnień. Zostały urwane filmy, które ciało trzymało dla siebie tak uparcie.
- Dlaczego miałbym zapieczętować z tobą umowę? - spytałęm podejrzliwie, unosząc jedną brew ku góze, tym samym krzyzując ręce na piersi wraz z nożyczkami. - To jak składanie umowy z samym diabłem - zadarłem brodę nieco wyżej. - Mnie również czeka prysznic. To będzie idealny sposób na twoją ucieczkę. Na pewno jest w tym jakiś haczyk. Dlaczego miałbym tobie zaufać? Zróbmy inaczej. Obiecaj mi, że już nigdy mnie nie okłamiesz i nie uciekniesz przede mną - oznajmiłem, wyciągając dłoń ku niemu. Z jakiegoś powodu czułem mrowienie w ukrytych skrzydłach. Bały się, ale czego?
- Jeśli masz pineskę lub drucik, albo coś podobnego, jestem wstanie otworzyć kajdanki - zaoferowałem, aby dać pokrycie sensu tej umowy, gdyby na to się zgodził.
- Czyżby kogoś takiego interesowało moje życie prywatne? Wiesz, jestem tutaj za sprawą obowiązków służbowych, a nie żeby zaciśniać z mordercą więzy przyjaźni - odburknąłem, bo tyle było w tym prawdy. Nie miałem przyjaźnić się z Lucasem, a jedynie wykonywać swoją pracę. Zlecenie. Ono posiadało priorytet. Oczywiście, ten mężczyzna tego nie potrafił zrozumieć. Ech, czasem chciałbym, aby takich ludzi faktycznie diabli wzięli. Może nie każdego da się uratować przed piekłem? Nie, nie wolno mi w ten sposób myśleć. Moją misją jest nawrócić blondyna. - Ale jeśli chcesz już coś wiedzieć, to nie mam fioła na punkcie czyjegoś, czy własnego wyglądu - westchnąłem, czując jak zaraz pęknie mi żyłka na czole, gdy przyczepił się do moich słów w sprawie myszkowania.
- T-to nie tak! - poczułem się z tym naprawdę źle, aż ze wstydu lekko pcozerwieniałem na twarzy i koniuszkach uszu. Ja nie myszkowałem! Nie byłem wścibski! - Ja tylko patrzyłem gdzie co jest skoro mam tu mieszkać na jakiś czas - szybko wytłumaczyłem swoje działania. Miałem iście czyste zamiary.
Krok za krokiem zbliżałem się z nożyczkami do Lucasa, który z tym samym ruchem w tył utrzymywał cały czas dystans między nami. Z jakiegoś powodu widok przerażenia w jego pięknych, błękitnych oczach był pocieszający. W końcu to nie ja byłem ofiarą jego poczynań, a on moich.
- Nie przeszkadza mi to. Najwyżej będziesz chodziłz ręcznikiem na biodrach, a dzięki temu nigdzie już nie wyjdziesz - pierwszy argument wystrzelony w moim kierunku szybko odbiłem. Nie widziałem w tym nic złego, a przynajmniej rzeczy, którym nie mogłem zaradzić, dlatego nadal ciachałem powietrze nożycami, aby przykuwały wzrok właściciela tego pięknego mieszkania. Kto by pomyślał, że coś takiego sprawi mi przyjemność.
- Racja. Co prawda nie lubię niszczyć rzeczy nad którymi ktoś się napracował, a chodzenie nago przy tobie jest mało racjonalne. Zwłaszcza, że tyle gadasz o moim tyłku - na chwilę przystanąłem, rozważając tę sytuację. - Jednakże jestem gotów poświęcić się dla dobrej sprawy - wziąłem głęboki wdech, wypinając pierś do przodu. To było potrzebne poświęcenie dla wyższego celu. - Dodatkowo, nie byłoby tej całej sytuacji, gdybyś grzecznie siedział w mieszkaniu, a nie wymykał jak jakiś nastoletni szczyl - skierowałem nożyczki w jego stronę ostrą końcówką, wytykając mu ten iście diabelski błąd. Sam się prosił o problemy.
Widziałem jak zbliża się do kanapy, która blokowała mu dalszą ucieczkę. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, ale jasnowłosy ewidentnie nie dawał za wygraną. Musiałem przyznać, że nie brakowało mu wytrwałości w osiągnięciu własnego celu. Może właśnie dzięki temu miał teraz tą pozycję? Może dzięki ciężkiej pracy zyskał bogactwo? Nie zmienia to faktu, że z pewnością ta droga usłana byłą wieloma trupami. Widziałem swoimi anielskimi oczyma ile cierpiących dusz knębiło się wokół niego. Wyczuwałem tę namacalną, gęstą maź ludzkich dusz. Być może miał je na swym sumieniu. Może w końcu znikną, albo zostaną na zawsze przy nim. Że też nie nękają go nocą koszmary.
- Kluczyk, który wyrzuciłem był zapasowym. Nie mam kolejnego - nie kłamałem. Zgubiłem klucze przed śmiercią, na ostatniej akcji, która miała miejsce kilka tygodni temu. A przynajmniej osoba, która zamieszkiwała to naczynie. Sam nie miałem dostępu do wszystkich wspomnień. Zostały urwane filmy, które ciało trzymało dla siebie tak uparcie.
- Dlaczego miałbym zapieczętować z tobą umowę? - spytałęm podejrzliwie, unosząc jedną brew ku góze, tym samym krzyzując ręce na piersi wraz z nożyczkami. - To jak składanie umowy z samym diabłem - zadarłem brodę nieco wyżej. - Mnie również czeka prysznic. To będzie idealny sposób na twoją ucieczkę. Na pewno jest w tym jakiś haczyk. Dlaczego miałbym tobie zaufać? Zróbmy inaczej. Obiecaj mi, że już nigdy mnie nie okłamiesz i nie uciekniesz przede mną - oznajmiłem, wyciągając dłoń ku niemu. Z jakiegoś powodu czułem mrowienie w ukrytych skrzydłach. Bały się, ale czego?
- Jeśli masz pineskę lub drucik, albo coś podobnego, jestem wstanie otworzyć kajdanki - zaoferowałem, aby dać pokrycie sensu tej umowy, gdyby na to się zgodził.
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tak jak sądziłem, policjant nie chciał tak łatwo ustąpić. Każdy mój argument odparł z podwójną siłą – której w zasadzie się po nim nie spodziewałem. Sądziłem raczej, że zawstydzi się na samą myśl o tej jakże kłopotliwej sytuacji i bez skrupułów odepnie wiążące nas kajdanki. Był jednak dużo bardziej uparty i pewny siebie niż sądziłem – owszem już nie pierwszy raz pokazał, że nie jest słabiutką duszą, która drżała z przerażeniem na każdym kroku, lub onieśmielona odsuwała się i próbowała uciec, ale jej czystość dała mi nadzieję na to, że strach przed zbrukaniem się nawet przez ukazanie własnego ciała, zwycięży nad racjonalnością. Patrząc jednak w jego oczy, widziałem w nich nieustępliwość – Jakobe był jak skała, której nie sposób było rozkruszyć. Choć nie widziałem jego duszy jasno, nawet z tej odległości czułem jej siłę. Nie był osobą, którą łatwo było złamać lub nakłonić do czegoś wbrew wartościom. I to czyniło go w tym świecie tak wyjątkowym.
-Dlatego postanowiłeś przejrzeć wszystkie szuflady w moim mieszkaniu? Dziwny sposób na orientowanie się i zadamawianie.- złapałem się tego tematu niczym tonący brzytwy, starając się jak najbardziej odwlec moment, w którym ostrza zatopiłyby się w materiale ubrań, które miałem na sobie. Jego zaczerwienione policzki jasno dały mi do zrozumienia, że uderzyłem w czuły punkt – przyłapałem mężczyznę na robieniu czegoś, co nie do końca było w porządku. Postanowiłem to wykorzystać, tym samym osłabiając jego zapał.
-Mówił ci ktoś, że jesteś szalony? – mruknąłem, coraz bardziej zbliżając się do kanapy i czując się trochę jak osaczone zwierzę. Ostrza nożyczek niebezpiecznie błyszczały, coraz bardziej zbliżając się w moim kierunku. Kończył mi się czas i pomysły.
-Wyrzucić jedyny kluczyk do kajdanek? Jestem naprawdę ciekawy w jaki sposób zgubił się ten oryginalny. Nie chcesz mi opowiedzieć?- spytałem, czując jak kropelka potu spływa po mojej skroni – cholera, nie pamiętam kiedy ostatni raz znajdowałem się w takiej sytuacji. To tylko dobitniej uświadomiło mi jak odmiennie zachowywałem się w tym miejscu. Czy to ludzkie ciało tak wpływało na moje poczynania? Przecież bez niego… byłem dumnym władcą Piekieł, chłodnym, opanowanym, potężnym. Mógłbym pozbawić tego człowieka życia jednym pstryknięciem palców, ale zamiast tego uciekałem przed nim i korzyłem jak przerażone zwierzę czekające na śmierć z rąk rzeźnika. To było tak odmienne, że w pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, czy nadal byłem sobą. Czy to miał na myśli Asmodeusz, gdy prosił mnie o powrót do pracy? Czy bał się, że życie wśród ludzi tak bardzo mnie odmieni? Nonsens! Nie byłem przecież byle kim! I ten człowiek wkrótce przekona się o tym na własnej skórze.
Wyciągnięta dłoń w moją stronę ożywiła mnie i jednocześnie wywołała krzywy uśmiech na twarzy. Nie byłem w stanie odczytać jego myśli, ale wątpiłem by był w pełni świadomy tego, co właśnie robi. Chciał zawrzeć ze mną pakt? W porządku. Jakże mógłbym mu odmówić!
-Nie wiem czy chcesz to robić – powiedziałem, prostując się nieco i patrząc mu głęboko w oczy. Czułem jak elektryzujące ciarki ekscytacji przechodzą mi po plecach – nie pamiętałem kiedy ostatnio zawierałem pakt z człowiekiem. Nie byłem w końcu podrzędnym diabłem i rzadko kiedy wzywano moje imię. Zaraz jednak ekscytacja ostudziła się, gdy w niej pojawiło się uczucie, którego nie czułem już bardzo dawno temu. Troska. Czy ja naprawdę zmartwiłem się o tą biedną duszę? Czy to naprawdę było w porządku? Jeszcze raz zerknąłem w jego oczy, a to co w nich zobaczyłem stłumiło dobre uczucia i na powrót przywróciło wręcz zwierzęcą ciekawość. Był pewien. Choć nieświadomy, wypowiedział swoje słowa szczerze a w jego zamiarze ujrzałem tylko lekkie zawahanie. Chciał to zrobić. Więc winić powinien tylko siebie.
-No dobrze. Skoro tego chcesz, nie mogę ci odmówić. Żadnych kłamstw ani ucieczek. Będę z tobą szczery od początku, do końca, odpowiem na wszystkie twoje pytania i będę grzeczny – w moim standardzie bycia grzecznym. Ale w zamian za to, nie będziesz się wtrącał gdy cię o to poproszę. I za obietnicę, że nie oszalejesz przez to, co możesz zobaczyć. - moje warunki nie były wcale takie złe, prawda? Mogłem zechcieć wszystkiego, jego duszy, posłuszeństwa, życiowej energii. Po dłuższym zastanowieniu niechętnie przyznałem sam przed sobą, że nie chciałem go krzywdzić, że w jakimś stopniu jego towarzystwo wcale nie było takie irytujące. Był ciężkim typem to prawda, ale…nie chciałem go stracić. A czułem, że to może się stać, gdy zmuszony będę wyjawić mu prawdę.
-Umowa stoi- dodałem, ściskając jego dłoń. Po krótkiej chwili poczułem przyjemne ciepło rozchodzące się wzdłuż nadgarstka, a nasze splecione dłonie spowił błękitny płomień, znak naszej przysięgi, naszego paktu. Stało się, umowy nie można było już tak łatwo cofnąć.
-No cóż, skoro chcesz prawdę, to znaczy że nie muszę się już ograniczać. - w pewnym sensie odetchnąłem z ulgą, a zwieńczeniem moich słów był brzdęk opadających kajdanek, które odpięły się z naszych nadgarstków i spadły na podłogę.
Westchnąwszy cicho, delikatnie (sam byłem zaskoczony własną delikatnością!) złapałem nożyczki i wyjąłem je z jego dłoni – ot tak na wypadek, gdyby w panice spróbował ich użyć. Jeszcze zrobiłby sobie nimi krzywdę.
Zerknąłem na niego z zaciekawieniem, starając się ujrzeć jego emocje. Chciałem zobaczyć jego spojrzenie i wyraz twarzy, gdy zorientuje się, że nie ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem.
-Dlatego postanowiłeś przejrzeć wszystkie szuflady w moim mieszkaniu? Dziwny sposób na orientowanie się i zadamawianie.- złapałem się tego tematu niczym tonący brzytwy, starając się jak najbardziej odwlec moment, w którym ostrza zatopiłyby się w materiale ubrań, które miałem na sobie. Jego zaczerwienione policzki jasno dały mi do zrozumienia, że uderzyłem w czuły punkt – przyłapałem mężczyznę na robieniu czegoś, co nie do końca było w porządku. Postanowiłem to wykorzystać, tym samym osłabiając jego zapał.
-Mówił ci ktoś, że jesteś szalony? – mruknąłem, coraz bardziej zbliżając się do kanapy i czując się trochę jak osaczone zwierzę. Ostrza nożyczek niebezpiecznie błyszczały, coraz bardziej zbliżając się w moim kierunku. Kończył mi się czas i pomysły.
-Wyrzucić jedyny kluczyk do kajdanek? Jestem naprawdę ciekawy w jaki sposób zgubił się ten oryginalny. Nie chcesz mi opowiedzieć?- spytałem, czując jak kropelka potu spływa po mojej skroni – cholera, nie pamiętam kiedy ostatni raz znajdowałem się w takiej sytuacji. To tylko dobitniej uświadomiło mi jak odmiennie zachowywałem się w tym miejscu. Czy to ludzkie ciało tak wpływało na moje poczynania? Przecież bez niego… byłem dumnym władcą Piekieł, chłodnym, opanowanym, potężnym. Mógłbym pozbawić tego człowieka życia jednym pstryknięciem palców, ale zamiast tego uciekałem przed nim i korzyłem jak przerażone zwierzę czekające na śmierć z rąk rzeźnika. To było tak odmienne, że w pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, czy nadal byłem sobą. Czy to miał na myśli Asmodeusz, gdy prosił mnie o powrót do pracy? Czy bał się, że życie wśród ludzi tak bardzo mnie odmieni? Nonsens! Nie byłem przecież byle kim! I ten człowiek wkrótce przekona się o tym na własnej skórze.
Wyciągnięta dłoń w moją stronę ożywiła mnie i jednocześnie wywołała krzywy uśmiech na twarzy. Nie byłem w stanie odczytać jego myśli, ale wątpiłem by był w pełni świadomy tego, co właśnie robi. Chciał zawrzeć ze mną pakt? W porządku. Jakże mógłbym mu odmówić!
-Nie wiem czy chcesz to robić – powiedziałem, prostując się nieco i patrząc mu głęboko w oczy. Czułem jak elektryzujące ciarki ekscytacji przechodzą mi po plecach – nie pamiętałem kiedy ostatnio zawierałem pakt z człowiekiem. Nie byłem w końcu podrzędnym diabłem i rzadko kiedy wzywano moje imię. Zaraz jednak ekscytacja ostudziła się, gdy w niej pojawiło się uczucie, którego nie czułem już bardzo dawno temu. Troska. Czy ja naprawdę zmartwiłem się o tą biedną duszę? Czy to naprawdę było w porządku? Jeszcze raz zerknąłem w jego oczy, a to co w nich zobaczyłem stłumiło dobre uczucia i na powrót przywróciło wręcz zwierzęcą ciekawość. Był pewien. Choć nieświadomy, wypowiedział swoje słowa szczerze a w jego zamiarze ujrzałem tylko lekkie zawahanie. Chciał to zrobić. Więc winić powinien tylko siebie.
-No dobrze. Skoro tego chcesz, nie mogę ci odmówić. Żadnych kłamstw ani ucieczek. Będę z tobą szczery od początku, do końca, odpowiem na wszystkie twoje pytania i będę grzeczny – w moim standardzie bycia grzecznym. Ale w zamian za to, nie będziesz się wtrącał gdy cię o to poproszę. I za obietnicę, że nie oszalejesz przez to, co możesz zobaczyć. - moje warunki nie były wcale takie złe, prawda? Mogłem zechcieć wszystkiego, jego duszy, posłuszeństwa, życiowej energii. Po dłuższym zastanowieniu niechętnie przyznałem sam przed sobą, że nie chciałem go krzywdzić, że w jakimś stopniu jego towarzystwo wcale nie było takie irytujące. Był ciężkim typem to prawda, ale…
-Umowa stoi- dodałem, ściskając jego dłoń. Po krótkiej chwili poczułem przyjemne ciepło rozchodzące się wzdłuż nadgarstka, a nasze splecione dłonie spowił błękitny płomień, znak naszej przysięgi, naszego paktu. Stało się, umowy nie można było już tak łatwo cofnąć.
-No cóż, skoro chcesz prawdę, to znaczy że nie muszę się już ograniczać. - w pewnym sensie odetchnąłem z ulgą, a zwieńczeniem moich słów był brzdęk opadających kajdanek, które odpięły się z naszych nadgarstków i spadły na podłogę.
Westchnąwszy cicho, delikatnie (sam byłem zaskoczony własną delikatnością!) złapałem nożyczki i wyjąłem je z jego dłoni – ot tak na wypadek, gdyby w panice spróbował ich użyć. Jeszcze zrobiłby sobie nimi krzywdę.
Zerknąłem na niego z zaciekawieniem, starając się ujrzeć jego emocje. Chciałem zobaczyć jego spojrzenie i wyraz twarzy, gdy zorientuje się, że nie ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wydawało mi się, że Lucas nie potrafił tego racjonalnie pojąć. Może za szybko zagnieździłem się w jego mieszkaniu. Jest to całkiem prawdopodobne, ale nie miałem pojęcia ile czasu będzie trwała ta sprawa. Dopóki nie znajdą dodatkowych dowodów, policja nie była pewna czy na sto procent wygrają. Morningstar miał pieniądze i znajomości, a to działało na naszą niekorzyść. Dlatego właśnie chciałem przeszperać wszystkie szafki. Nie robiłem z tego tajemnicy. Byłby to grzech. Również niczego nie ukradłem, bo nie jestem zazdrosny o rzeczy materialne, choć wiele tu z tego było przyjemne i nowobogackie. Jakobe żył skromnie, a ja to wszystko po nim odziedziczyłem. Zaczynałem się zastanawiać, czy cała dusza chłopaka odeszła. Biorąc pod uwagę moje zachowanie w niektórych sytuacjach, nie potrafię poznać samego siebie. Jakby ludzkie emocje na mnie oddziałowywały. Jakbym częściowo stał się człowiekiem, a nie tylko aniołem.
- To zboczenie zawodowe. Mieszkam w czterech ścianach z potencjalnym mordercą - którym faktycznie był - Więc nie dziś się mi, że wole rpzepatrzyć zakamarki mieszkania na wypadek, gdybyś chował gdzieś broń, albo narkotyki - w końcu byłyby to dowody, aby go mocniej udupić.
- Szalony? - przekrzywiłem lekko głowę w stronę jednego ramienia, spoglądając pytająco na blondyna. Ja, szalony? Nie wiem, czy nie powinienem uznać tego za obrazę. Przecież chciałem pomóc, a jedynie na mej drodze stał niezrozumiały opór ze strony Lucasa. - Szalony byłbym, gdybym chciał odciąć tobie dłoń. Nieprawdaż? - uśmiechnąłem się uroczo, znów tnąć powietrze nożyczkami.
- Ach, miałeś na myśli kluczyki - zatrzymałem się na moment, zdezorientowany słowami Lucasa. Miałem ochotę zareagować jak olśniona księżniczka. Faktem było to, iż mogłem zajechać na komendę po nowe kluczyki, ale skoro dotarliśmy do tego momentu, to nie powinienem mówić tego Lucasowi. Nie było takiej potrzeby. On nie mówił mi wszystkiego, więc i ja nie musiałem. - Nie pamiętam jak je zgubiłem - to była szczera prawda. Wspomnienia z życia Jakoba były zamglone i jedynie skrawki czasem pojawiały się w moich snach. Pamiętam jak zagubiony byłem, gdy obudziłem się w jego ciele, w szpitalu. Na szczęście ludzie uznali, iż nabyłem tymczasowej amnezji.
- Jestem świadomy co robię. Przecież nie jesteś jakimś tam potworem z powieści - diabłem pewnie również. W końcu ten nikczemnik siedzi na samym dnie piekieł i osądza przybyszy. Zabawne. Osądzać złych ludzi, oceniać ich grzechy, choć sam lepszy nie był.
- Zabawne. Jesteś w gorszej sytuacji ode mnie, a jeszcze stawiasz mi warunki. Niech będzie. Zgadzam się na to - Stałem wytrwale z wyciągniętą dłonią ku jasnowłosemu, patrząc prosto w jego błękitne oczy. Nie do końca rozumiałem co miał na myśli mówiąc o szaleństwie. Dużo widziałem, i niewiele mnie zszokuje, ale te jego zdania... pogrywał ze mną i robił luki jak na prawdziwego diabła przystało. Zabawne, może był spokrewniony z demonami?
Lucas sięgnął po moją dłoń i uścinął ją, a dziwny, elektryzujący dreszcz przeszył moje ciało, a zaraz za nim zalęgło się przyjemne ciepło. Moje oczy gwałtownie poszerzyły się, gdy dostrzegłem błękitny płomień, a schowane, anielskie skrzydła zadrżały. Zaczęły powoli rozpychać się pod skórą, jakby same z siebie chciały uciec. Siłą woli powstrzymywałem je przed tym, aby blondyn dostrzegł moją prawdziwą naturę, jednak sam czułem, że coś było nie tak. Między ludźmi nie mogło dojść do takiej umowy! Nie do takich efektów! W mojej głowie zrodziło się okropne pytanie: Kim był Lucas Morningstar.
W jednej chwili śledziłem jak kajdanki puszczają i niczym w zwolnionym tempie opadają z głośnym brzdękiem, głośniejszym niż powinny opadają na ziemię. Ta sytuacja, wyolbrzymiona przez moje zmysły trwała zdecydowanie zbyt długo i nawet niezauważyłem, kiedy mężczyzna odebrał mi nożyczki. Mój zagubiony wzrok powędrował na twarz zadowolonego, zaciekawionego Lucasa i coś we mnie pękło. Nieopisanego, czego nigdy dotąd nie czułem.
- Nie jesteś człowiekiem! - krzyknąłęm, wytykając go palcem i w jednej chwili usłyszałem jak szwy pękają. Jak materiał bluzy rozdziera się, a z obu dziór wystrzeliwują długie, śnieżnobiałe skrzydła. Roz łożyły się, a ja poczułem ulgę. To, jakby ktoś uwolnił mnie z ciasnego pudełka. Radość, ulga, a jednocześnie przerażenie i niedowierzanie. Multum emocji mieszało się ze sobą, a ja zdezorientowany nimi wszystkimi stałem jak wryty, patrząc z rozdziawioną buzią na Lucasa. - Jesteś.... jesteś demonem - ledwo wyszło to z moich ust. Jest demonem. Cholera! Mój Stwórca o tym wiedział! Dlatego nic nie chciał powiedzieć! Cholera! Cholera jasna! Złapałem się za głowę, lekko spanikowany, robiąc szybkim krokiem kółka. Byłbym wstanie nawet wyrobić dziurę w podłodze!
- To zboczenie zawodowe. Mieszkam w czterech ścianach z potencjalnym mordercą - którym faktycznie był - Więc nie dziś się mi, że wole rpzepatrzyć zakamarki mieszkania na wypadek, gdybyś chował gdzieś broń, albo narkotyki - w końcu byłyby to dowody, aby go mocniej udupić.
- Szalony? - przekrzywiłem lekko głowę w stronę jednego ramienia, spoglądając pytająco na blondyna. Ja, szalony? Nie wiem, czy nie powinienem uznać tego za obrazę. Przecież chciałem pomóc, a jedynie na mej drodze stał niezrozumiały opór ze strony Lucasa. - Szalony byłbym, gdybym chciał odciąć tobie dłoń. Nieprawdaż? - uśmiechnąłem się uroczo, znów tnąć powietrze nożyczkami.
- Ach, miałeś na myśli kluczyki - zatrzymałem się na moment, zdezorientowany słowami Lucasa. Miałem ochotę zareagować jak olśniona księżniczka. Faktem było to, iż mogłem zajechać na komendę po nowe kluczyki, ale skoro dotarliśmy do tego momentu, to nie powinienem mówić tego Lucasowi. Nie było takiej potrzeby. On nie mówił mi wszystkiego, więc i ja nie musiałem. - Nie pamiętam jak je zgubiłem - to była szczera prawda. Wspomnienia z życia Jakoba były zamglone i jedynie skrawki czasem pojawiały się w moich snach. Pamiętam jak zagubiony byłem, gdy obudziłem się w jego ciele, w szpitalu. Na szczęście ludzie uznali, iż nabyłem tymczasowej amnezji.
- Jestem świadomy co robię. Przecież nie jesteś jakimś tam potworem z powieści - diabłem pewnie również. W końcu ten nikczemnik siedzi na samym dnie piekieł i osądza przybyszy. Zabawne. Osądzać złych ludzi, oceniać ich grzechy, choć sam lepszy nie był.
- Zabawne. Jesteś w gorszej sytuacji ode mnie, a jeszcze stawiasz mi warunki. Niech będzie. Zgadzam się na to - Stałem wytrwale z wyciągniętą dłonią ku jasnowłosemu, patrząc prosto w jego błękitne oczy. Nie do końca rozumiałem co miał na myśli mówiąc o szaleństwie. Dużo widziałem, i niewiele mnie zszokuje, ale te jego zdania... pogrywał ze mną i robił luki jak na prawdziwego diabła przystało. Zabawne, może był spokrewniony z demonami?
Lucas sięgnął po moją dłoń i uścinął ją, a dziwny, elektryzujący dreszcz przeszył moje ciało, a zaraz za nim zalęgło się przyjemne ciepło. Moje oczy gwałtownie poszerzyły się, gdy dostrzegłem błękitny płomień, a schowane, anielskie skrzydła zadrżały. Zaczęły powoli rozpychać się pod skórą, jakby same z siebie chciały uciec. Siłą woli powstrzymywałem je przed tym, aby blondyn dostrzegł moją prawdziwą naturę, jednak sam czułem, że coś było nie tak. Między ludźmi nie mogło dojść do takiej umowy! Nie do takich efektów! W mojej głowie zrodziło się okropne pytanie: Kim był Lucas Morningstar.
W jednej chwili śledziłem jak kajdanki puszczają i niczym w zwolnionym tempie opadają z głośnym brzdękiem, głośniejszym niż powinny opadają na ziemię. Ta sytuacja, wyolbrzymiona przez moje zmysły trwała zdecydowanie zbyt długo i nawet niezauważyłem, kiedy mężczyzna odebrał mi nożyczki. Mój zagubiony wzrok powędrował na twarz zadowolonego, zaciekawionego Lucasa i coś we mnie pękło. Nieopisanego, czego nigdy dotąd nie czułem.
- Nie jesteś człowiekiem! - krzyknąłęm, wytykając go palcem i w jednej chwili usłyszałem jak szwy pękają. Jak materiał bluzy rozdziera się, a z obu dziór wystrzeliwują długie, śnieżnobiałe skrzydła. Roz łożyły się, a ja poczułem ulgę. To, jakby ktoś uwolnił mnie z ciasnego pudełka. Radość, ulga, a jednocześnie przerażenie i niedowierzanie. Multum emocji mieszało się ze sobą, a ja zdezorientowany nimi wszystkimi stałem jak wryty, patrząc z rozdziawioną buzią na Lucasa. - Jesteś.... jesteś demonem - ledwo wyszło to z moich ust. Jest demonem. Cholera! Mój Stwórca o tym wiedział! Dlatego nic nie chciał powiedzieć! Cholera! Cholera jasna! Złapałem się za głowę, lekko spanikowany, robiąc szybkim krokiem kółka. Byłbym wstanie nawet wyrobić dziurę w podłodze!
linuxa
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie powiem – odetchnąłem z ulgą na myśl, że już więcej nie muszę się przed nim ukrywać albo udawać, że jestem kimś innym. Zabawa w człowieka choć była z początku zabawna, na dłuższą metę zaczynała być męcząca i frustrująca – tym bardziej, że nawet we własnym apartamencie nie mogłem być zupełnie sobą, nie mogłem rozwinąć czarnych jak noc skrzydeł ani poprawić pękniętej i roztrzaskanej na milion odłamków aureoli. Teraz gdy w końcu odzyskałem swobodę, miałem ochotę zacząć się śmiać z ogromnej ulgi, która na mnie spłynęła i aż żałowałem, że nie przyznałem się do tego wszystkiego znacznie wcześniej. Jakobe chyba nie spodziewał się takiego ruchu – z dziwną satysfakcją obserwowałem jak jego źrenice rozszerzają się w szoku, gdy powoli dochodziło do niego to, co właśnie się stało. Byłem pewien, że jeśli tylko przyjrzałbym się dokładniej, mógłbym ujrzeć myśli, które przepływały w jego umyśle.
-Oczywiście, że nie jestem. Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej.- zauważyłem zgodnie z prawdą, pozwalając sobie na łobuzerski uśmiech. Zabawne, że zaledwie mały pokaz był w stanie wywołać w nim tak burzliwą reakcję. Zaskakujące jednak było to, że nie dojrzałem w nim ani odrobiny strachu. Zmieszanie? Może troszkę, zaskoczenie? Raczej tak. Byłem przekonany, że jako człowiek tak czystej i nieskazitelnej natury, raczej wpadnie w panikę. W końcu zawarł ze mną pakt – może i nieświadomie, ale jednak. To z pewnością odbije się na jego rachunku sumienia i zostanie skrzętnie zanotowane na kartach jego losu, a następnie wykorzystane podczas sądu nad jego duszą gdy nadejdzie już kres życia. Dlaczego się nie bał? Zadawałem sobie to pytanie coraz bardziej dobitnie, czując jak wewnątrz mnie zaczyna rodzić się pewna obawa. Coś było nie tak – zwykły człowiek zachowałby się w zupełnie inny sposób.
Wątpliwości zostały rozwiane szybciej niż się spodziewałem – nagle w pomieszczeniu rozległ się trzask pękającego materiału, a zaraz tuż zza pleców mężczyzny wystrzeliła para skrzydeł. Musiałem odsunąć się na krok, by nie oberwać jednym z nich prosto w nos – wolałem nie sprawdzać tego, czy mogłem wyjść z takiego „starcia” bez szwanku na własnym zdrowiu. W pierwszym momencie w szoku przeniosłem spojrzenie to z twarzy chłopaka, to na parę skrzydeł. Chyba tym najbardziej zaskoczonym – byłem jednak ja.
-A ty prawdziwym aniołkiem- odpowiedziałem z zastanowieniem schylając się po jedno z piórek, które wypadło po tak gwałtownym rozwinięciu skrzydeł. Z pewnym westchnięciem wziąłem je między palce, wyczuwając bijące z niego boskie ciepło, dobro i łagodność. Przez chwilę obracałem je w dłoniach, z zastanowieniem wpatrując się w każde z delikatnych pasemek. Kim jesteś Jakobe Walkerze? Pojedyncza para skrzydeł co nieco mi o nim mówiła – nie był bytem postawionym wysoko w anielskiej hierarchii, nie wydawał się być także aniołem przeznaczonym do walki. Był zwykłym stróżem? A może pełnił jakąś inną rolę? Ale w takim razie dlaczego trafił akurat do mnie? Tak dobrze się zakamuflowałem? Bzdura! Przed wzrokiem Ojca kompletnie nic nie umyka, był świadomy tego, że wysyła swojego sługę wprost do mnie. Ale dlaczego?
-To wiele tłumaczy. Już rozumiem dlaczego twoja dusza była przysłonięta. Nie mogę sądzić anioła.- stwierdziłem, unosząc spojrzenie wprost na niego i chwilę zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Gdzieś w mojej duszy zrodziła się obawa przed nieznanym. Obawiałem się jego kolejnej reakcji, dlatego niczym dzikie zwierzę postanowiłem wykonać pierwszy ruch. Najlepszą obroną jest atak, prawda? Wtedy też gwałtownie doskoczyłem do anioła, przypierając go do ściany i zastanawiając się, co powinienem zrobić z tym fantem, że odsłoniłem się przed kimś takim jak on.
-Dlaczego Ojciec cię przysłał? Masz zmusić mnie do powrotu? A może masz mnie zgładzić? Sądziłem, że do takiego zadania przydzieli bardziej jakiegoś Archanioła, a ty nie wyglądasz mi na kogoś, kto byłby w stanie siłą sprowadzić mnie do „domu”- mruknąłem ostrzegawczo. Czułem coraz większy niepokój związany z całą tą sytuacją – Jakobe (o ile tak naprawdę się nazywał) nie miał pojęcia o mojej prawdziwej naturze, co znaczyło, że Ojciec nie wtajemniczył go we wszystkie szczegóły. Nie rozumiałem motywów Stwórcy i chyba to przerażało mnie najbardziej. Nie miałem pojęcia co zaplanował i dlaczego prawdopodobnie stałem się częścią jego nowego, boskiego planu.
-To dlatego Ojciec cię ochronił. Dlatego nie pozwolił Asmodeuszowi cię skrzywdzić tam w klubie. Myślałem, że zmartwił się o kolejną duszę, ale miał inny zamiar. Jaki?- spytałem, jednocześnie nieco mocniej dociskając go do ściany i kładąc dłonie po obu stronach jego głowy tak, by nie był w stanie mi uciec. Musiałem zrozumieć co tu się dzieje i to jak najszybciej.
-Oczywiście, że nie jestem. Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej.- zauważyłem zgodnie z prawdą, pozwalając sobie na łobuzerski uśmiech. Zabawne, że zaledwie mały pokaz był w stanie wywołać w nim tak burzliwą reakcję. Zaskakujące jednak było to, że nie dojrzałem w nim ani odrobiny strachu. Zmieszanie? Może troszkę, zaskoczenie? Raczej tak. Byłem przekonany, że jako człowiek tak czystej i nieskazitelnej natury, raczej wpadnie w panikę. W końcu zawarł ze mną pakt – może i nieświadomie, ale jednak. To z pewnością odbije się na jego rachunku sumienia i zostanie skrzętnie zanotowane na kartach jego losu, a następnie wykorzystane podczas sądu nad jego duszą gdy nadejdzie już kres życia. Dlaczego się nie bał? Zadawałem sobie to pytanie coraz bardziej dobitnie, czując jak wewnątrz mnie zaczyna rodzić się pewna obawa. Coś było nie tak – zwykły człowiek zachowałby się w zupełnie inny sposób.
Wątpliwości zostały rozwiane szybciej niż się spodziewałem – nagle w pomieszczeniu rozległ się trzask pękającego materiału, a zaraz tuż zza pleców mężczyzny wystrzeliła para skrzydeł. Musiałem odsunąć się na krok, by nie oberwać jednym z nich prosto w nos – wolałem nie sprawdzać tego, czy mogłem wyjść z takiego „starcia” bez szwanku na własnym zdrowiu. W pierwszym momencie w szoku przeniosłem spojrzenie to z twarzy chłopaka, to na parę skrzydeł. Chyba tym najbardziej zaskoczonym – byłem jednak ja.
-A ty prawdziwym aniołkiem- odpowiedziałem z zastanowieniem schylając się po jedno z piórek, które wypadło po tak gwałtownym rozwinięciu skrzydeł. Z pewnym westchnięciem wziąłem je między palce, wyczuwając bijące z niego boskie ciepło, dobro i łagodność. Przez chwilę obracałem je w dłoniach, z zastanowieniem wpatrując się w każde z delikatnych pasemek. Kim jesteś Jakobe Walkerze? Pojedyncza para skrzydeł co nieco mi o nim mówiła – nie był bytem postawionym wysoko w anielskiej hierarchii, nie wydawał się być także aniołem przeznaczonym do walki. Był zwykłym stróżem? A może pełnił jakąś inną rolę? Ale w takim razie dlaczego trafił akurat do mnie? Tak dobrze się zakamuflowałem? Bzdura! Przed wzrokiem Ojca kompletnie nic nie umyka, był świadomy tego, że wysyła swojego sługę wprost do mnie. Ale dlaczego?
-To wiele tłumaczy. Już rozumiem dlaczego twoja dusza była przysłonięta. Nie mogę sądzić anioła.- stwierdziłem, unosząc spojrzenie wprost na niego i chwilę zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Gdzieś w mojej duszy zrodziła się obawa przed nieznanym. Obawiałem się jego kolejnej reakcji, dlatego niczym dzikie zwierzę postanowiłem wykonać pierwszy ruch. Najlepszą obroną jest atak, prawda? Wtedy też gwałtownie doskoczyłem do anioła, przypierając go do ściany i zastanawiając się, co powinienem zrobić z tym fantem, że odsłoniłem się przed kimś takim jak on.
-Dlaczego Ojciec cię przysłał? Masz zmusić mnie do powrotu? A może masz mnie zgładzić? Sądziłem, że do takiego zadania przydzieli bardziej jakiegoś Archanioła, a ty nie wyglądasz mi na kogoś, kto byłby w stanie siłą sprowadzić mnie do „domu”- mruknąłem ostrzegawczo. Czułem coraz większy niepokój związany z całą tą sytuacją – Jakobe (o ile tak naprawdę się nazywał) nie miał pojęcia o mojej prawdziwej naturze, co znaczyło, że Ojciec nie wtajemniczył go we wszystkie szczegóły. Nie rozumiałem motywów Stwórcy i chyba to przerażało mnie najbardziej. Nie miałem pojęcia co zaplanował i dlaczego prawdopodobnie stałem się częścią jego nowego, boskiego planu.
-To dlatego Ojciec cię ochronił. Dlatego nie pozwolił Asmodeuszowi cię skrzywdzić tam w klubie. Myślałem, że zmartwił się o kolejną duszę, ale miał inny zamiar. Jaki?- spytałem, jednocześnie nieco mocniej dociskając go do ściany i kładąc dłonie po obu stronach jego głowy tak, by nie był w stanie mi uciec. Musiałem zrozumieć co tu się dzieje i to jak najszybciej.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach