Strona 2 z 2 • 1, 2
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
NC
W tym świecie istnieje wiele bóstw. Mniej lub bardziej ważnych, jednak połączonych ze sobą niczym łańcuchem sięgając do początku. Dlaczego jest to istotne? Zostawiły po sobie świątynie, w których składowane były przed tysiącami lat ich tablice zawierające fragmenty ich boskości, ich mocy. Teraz, po bardzo długim czasie, są odkrywane na nowo przez grupę ludzi, a dokładniej organizację – Deavi, która nie istnieje dla przeciętnych obywateli, normalnych i nie posiadających przytłaczającego ilości pieniędzy. Ich biznes jest brudny, bowiem bawią się z ludzkim życiem zmuszając do interakcji z fragmentami boskości, mutując i często umierając. Jeśli zdołasz przeżyć, wspaniale. Teraz pozbawiony ludzkich skaz możesz pracować dla organizacji jako pani lub pan do towarzystwa. Do końca swojego życia niczym śmieć, który nie osiągnie nic więcej. Jeśli jednak zdobędziesz jakieś umiejętności, posiądziesz boską zdolność, otworzysz sobie drzwi do czegoś więcej niż bycie człowiekiem. Dostaniesz możliwość, żeby wkroczyć w ich szeregi i stawać się silniejszym.
Wśród wszystkich bóstw istnieje jedno, znane dość szeroko i jej imię pada z ust ludzi bardzo często. Itis, bogini przeznaczenia, która pozostawia swój znak na ciele osób sobie przeznaczonych. Aby złagodzić ból życia, wszystko złe co ich spotkało, a przynajmniej tak się to tłumaczy. Jako błogosławieństwo dla samotnych i zranionych. Dla zakochanych jednak – życiową tragedię, bo są właśnie ze złą osobą, którą kochają całym swoim sercem. Znak Itis dwójki ludzie wygląda zawsze tak samo i jest w tym samym kolorze, jednak może się pojawić w każdym miejscu na ciele podczas całego okresu dorastania. Oznacza, że na świecie jest osoba tobie przeznaczona, od której nie uwolnisz się nawet śmiercią. Co więc może się stać, gdy osoba, szukająca zemsty za stare krzywdy w teraźniejszości spotka się z osobą, która zachowuje się jakby całym jej celem życia było niszczenie? Co, jeśli właśnie ta dwójka jest sobie przeznaczona?
Wśród wszystkich bóstw istnieje jedno, znane dość szeroko i jej imię pada z ust ludzi bardzo często. Itis, bogini przeznaczenia, która pozostawia swój znak na ciele osób sobie przeznaczonych. Aby złagodzić ból życia, wszystko złe co ich spotkało, a przynajmniej tak się to tłumaczy. Jako błogosławieństwo dla samotnych i zranionych. Dla zakochanych jednak – życiową tragedię, bo są właśnie ze złą osobą, którą kochają całym swoim sercem. Znak Itis dwójki ludzie wygląda zawsze tak samo i jest w tym samym kolorze, jednak może się pojawić w każdym miejscu na ciele podczas całego okresu dorastania. Oznacza, że na świecie jest osoba tobie przeznaczona, od której nie uwolnisz się nawet śmiercią. Co więc może się stać, gdy osoba, szukająca zemsty za stare krzywdy w teraźniejszości spotka się z osobą, która zachowuje się jakby całym jej celem życia było niszczenie? Co, jeśli właśnie ta dwójka jest sobie przeznaczona?
HORROR < ROMANS < DRAMAT <> Mireyet & Tuzi
NC
- Informacje dodatkowe:
- link do drzewa mitologii - https://my.visme.co/view/g7yqyjn6-voql9k7j63dm2x1w
link do schematu organizacji - https://my.visme.co/view/pvypqnq4-onz2g0z6e0ow5e6p
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken odetchnęła z ulgą, gdy ponownie znalazła się w swoim mieszkanu. Czuła się zmęczona obecnością ludzi. Myślała, że pracując w biurze nie będzie musiała spędzać tyle czasu z innymi. Nawet podczas pracy w terenie jej kontakt z innymi pracownikami czy też zleceniodawcami był ograniczony do minimum - ludzie jej unikali, a jej samej nie zależało na towarzystwie innych. Najlepiej czuła się sama ze sobą.
Szybko się umyła i przebrała w pidżamę. Rozważała przez chwilę czy nie zadzwonić do Blaise i nie zdać mu raportu z dzisiejszego dnia. Była jednak na to zbyt zmęczona, a jutrzejszy dzień miał wyglądać podobnie. Przed pójściem spać postanowiła sprawdzić jak się mają jej bezpańscy towarzysze. Zeszła na dół. Miski na karmę były wylizane do ostatniego kęsa. Zaczęła się rozglądać za kotami. Nie było jednak po nich żadnego śladu. Lekko zawiedziona wypełniła pojemniki jedzeniem i wróciła na górę. Zasnęła praktycznie od razu, co nie zdarzało się często. Jej sny nie były jednak spokojne. Woda zalewała jej płuca, nie mogła oddychać. Całe jej ciało skręcało się z niewyobrażalnego bólu. Czemu nie mogła wypłynąć na powierzchnie? Ciężkie, drewniane drzwi blokowały jej drogę. W końcu udało jej się uporać z przeszkodą. Wynurzyła się na powierzchnie - nie mogła jednak nic widzieć, poza oślepiającym, złotym światłem, które wypalało jej oczy.
Obudziła się spocona i zdyszana. Zły omen. Jej rodzice przykładali sporą wagę do snów i ich ukrytego znaczenia. Mariken nie była tak wierząca jak oni. Przez cały poranek towarzyszyło jej dosyć niekomfortowe uczucie.
Podobnie tak jak wczoraj, na miejscu zjawiła się kilkanaście minut wcześniej. Jej towarzysze zjawili się idealnie o czasie. Usiadła z tyłu, zajmując ponownie obok Lutz’a Weinmann’a. Mężczyzna jak zwykle wyglądał nienagannie - miał na sobie starannie wyprasowany garnitur, którego ciemny kolor podkreślał jasność jego cery, włosów oraz spojówek. W jego oczach o przenikliwym, złotym kolorze można było praktycznie utonąć. Dziewczyna odwróciła wzrok i oparła głowę o skórzane opracie. Dyskomfort z rana powrócił.
Podróż do magazynu zajęła im mniej czasu niż się spodziewała. Zdążyła się już przyzwyczaić do korków w Londynie. Na miejscu zastał ich chaos - dwójka pracowników próbująca wydłubać sobie oczy. Gdyby nie Rosjanin, konfrontacja między tą dwójką nie skończyłaby się pewnie na siniakach.
Sytuacja była jasna. Zaginiona przesyłka i stres przed audytem doprowadziły do dziecinnego konfliktu. Kompletnie nieproduktywne. Na ich miejscu blondynka zajęłaby się szukaniem brakującego przedmiotu, zamiast tracić czas na kłótnie
- Nie macie spisu inwentarzu? - spytała, gdy weszli do budynku.
Magazyn prezentował się w opłakanym stanie. Z tego co czytała, był on zbudowany dwadzieścia lat temu i od tego czasu nikt się nim nie zajmował, zamiast tego zostawiając tu wszystkie niepotrzebne przedmioty. Stare, kartonowe paczki piętrzyły się, aż pod sufit. Mariken nie była zdziwiona, że przesyłka zaginęła.
- Tutaj. - oznajmił jeden z pracowników podając im grubą teczkę.
- Nie macie tego w formie cyfrowej? - spytał blondyn, szybko przeglądając zawartość dokumentów.
- Niestety nie, brak dofinansowania z centrali. - odpowiedział mocno speszony pracownik.
Mariken zaczęła rozglądać się po hali. Kilku pracowników spoglądało na nich niepewnie, spiesząc się między regałami. Przypominało jej to atmosferę z wczoraj. Miała iść już w wybranym przez siebie kierunku. Nagle Rosjanin złapał ją za ramię.
- Mariken. Jesteś dzisiaj ze mną. Pracujemy razem, więc nie odchodź.
- Dobrze. Czy możemy się tam udać? - oznajmiła palcem wskazując na małe pomieszczenie w kącie magazynu.
- Poczekaj. Wracając do kwestii paczki. Co w niej było?
- To miała być przesyłka dla klienta, który miał ją odebrać dzisiaj w Londynie? - oznajmił mężczyzna nerwowo skubiąć materiał swojej pomarańczowej kamizelki.
- Co w niej było? - powtórzył blondyn, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Obraz, autorstwa, em, August’a Renear?
- Kogo?
- Chodzi pewnie o Pierre-Auguste Renoir. Żle wpisaliście nazwisko - Mariken wzięła długopis od jednego z pracowników i szybko poprawiła godność malarza. - Był francuskim impresjonistą, żyjącym na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Rzadko malował pejzaże, bardziej skupiał się na scenach obyczajowaych, w szczególności z dziećmi i kobietami. Przypuszcza się, że namalował około sześć tysięcy obrazów. Do najbardziej znanych zaliczane są…
- Mariken dziękujemy za tą interesującą prezentację.
- Proszę. Lubię jego obrazy. - oznajmiła i odwróciła się w kierunku pracowników. - Czemu trzymacie jego obrazy w magazynie? Łatwo mogą ulec zniszczeniu.
- Takie było zalecenie mistrza gildii w Londynie
- Od kogo? - blondyn skrzyżował ręcę na klatce piersiowej.
- T-to znaczy od poprzedniego mistrza! Takie było zalecenie! Przesyłka miała czekać tutaj póki klient jej nie opłaci.
- Na miejscu klienta byłabym zła, że bezcenne dzieło sztuki jest przechowywane w nieodpowiednich warunkach.
-Wróćcie do pracy. My zajmiemy się kontrolą. - dwójka zdenerwowanych pracowników odeszła, a Mariken została sama z Rosjaninem. Zapanowała niezręczna cisza.
- Obraz został wyniesiony i sprzedany. - oznajmiła badając uważnie stos kartonowych pudełek, leżący obok nich.
- Też tak sądzę. Z tego co wiem nie ma tutaj żadnego monitoringu. Zajmijmy się najpierw kontrolingiem - już teraz widzę, że oceny będą niskie, ale musimy dokończyć to zadanie. W międzyczasie postarajmy się dowiedzieć kto wyniósł tą paczkę. Nie chcemy denerować lojalnych klientów.
Blondynka skinęła głową i ruszyła z Rosjaninem w kierunku biura.[/b]
Szybko się umyła i przebrała w pidżamę. Rozważała przez chwilę czy nie zadzwonić do Blaise i nie zdać mu raportu z dzisiejszego dnia. Była jednak na to zbyt zmęczona, a jutrzejszy dzień miał wyglądać podobnie. Przed pójściem spać postanowiła sprawdzić jak się mają jej bezpańscy towarzysze. Zeszła na dół. Miski na karmę były wylizane do ostatniego kęsa. Zaczęła się rozglądać za kotami. Nie było jednak po nich żadnego śladu. Lekko zawiedziona wypełniła pojemniki jedzeniem i wróciła na górę. Zasnęła praktycznie od razu, co nie zdarzało się często. Jej sny nie były jednak spokojne. Woda zalewała jej płuca, nie mogła oddychać. Całe jej ciało skręcało się z niewyobrażalnego bólu. Czemu nie mogła wypłynąć na powierzchnie? Ciężkie, drewniane drzwi blokowały jej drogę. W końcu udało jej się uporać z przeszkodą. Wynurzyła się na powierzchnie - nie mogła jednak nic widzieć, poza oślepiającym, złotym światłem, które wypalało jej oczy.
Obudziła się spocona i zdyszana. Zły omen. Jej rodzice przykładali sporą wagę do snów i ich ukrytego znaczenia. Mariken nie była tak wierząca jak oni. Przez cały poranek towarzyszyło jej dosyć niekomfortowe uczucie.
Podobnie tak jak wczoraj, na miejscu zjawiła się kilkanaście minut wcześniej. Jej towarzysze zjawili się idealnie o czasie. Usiadła z tyłu, zajmując ponownie obok Lutz’a Weinmann’a. Mężczyzna jak zwykle wyglądał nienagannie - miał na sobie starannie wyprasowany garnitur, którego ciemny kolor podkreślał jasność jego cery, włosów oraz spojówek. W jego oczach o przenikliwym, złotym kolorze można było praktycznie utonąć. Dziewczyna odwróciła wzrok i oparła głowę o skórzane opracie. Dyskomfort z rana powrócił.
Podróż do magazynu zajęła im mniej czasu niż się spodziewała. Zdążyła się już przyzwyczaić do korków w Londynie. Na miejscu zastał ich chaos - dwójka pracowników próbująca wydłubać sobie oczy. Gdyby nie Rosjanin, konfrontacja między tą dwójką nie skończyłaby się pewnie na siniakach.
Sytuacja była jasna. Zaginiona przesyłka i stres przed audytem doprowadziły do dziecinnego konfliktu. Kompletnie nieproduktywne. Na ich miejscu blondynka zajęłaby się szukaniem brakującego przedmiotu, zamiast tracić czas na kłótnie
- Nie macie spisu inwentarzu? - spytała, gdy weszli do budynku.
Magazyn prezentował się w opłakanym stanie. Z tego co czytała, był on zbudowany dwadzieścia lat temu i od tego czasu nikt się nim nie zajmował, zamiast tego zostawiając tu wszystkie niepotrzebne przedmioty. Stare, kartonowe paczki piętrzyły się, aż pod sufit. Mariken nie była zdziwiona, że przesyłka zaginęła.
- Tutaj. - oznajmił jeden z pracowników podając im grubą teczkę.
- Nie macie tego w formie cyfrowej? - spytał blondyn, szybko przeglądając zawartość dokumentów.
- Niestety nie, brak dofinansowania z centrali. - odpowiedział mocno speszony pracownik.
Mariken zaczęła rozglądać się po hali. Kilku pracowników spoglądało na nich niepewnie, spiesząc się między regałami. Przypominało jej to atmosferę z wczoraj. Miała iść już w wybranym przez siebie kierunku. Nagle Rosjanin złapał ją za ramię.
- Mariken. Jesteś dzisiaj ze mną. Pracujemy razem, więc nie odchodź.
- Dobrze. Czy możemy się tam udać? - oznajmiła palcem wskazując na małe pomieszczenie w kącie magazynu.
- Poczekaj. Wracając do kwestii paczki. Co w niej było?
- To miała być przesyłka dla klienta, który miał ją odebrać dzisiaj w Londynie? - oznajmił mężczyzna nerwowo skubiąć materiał swojej pomarańczowej kamizelki.
- Co w niej było? - powtórzył blondyn, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Obraz, autorstwa, em, August’a Renear?
- Kogo?
- Chodzi pewnie o Pierre-Auguste Renoir. Żle wpisaliście nazwisko - Mariken wzięła długopis od jednego z pracowników i szybko poprawiła godność malarza. - Był francuskim impresjonistą, żyjącym na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Rzadko malował pejzaże, bardziej skupiał się na scenach obyczajowaych, w szczególności z dziećmi i kobietami. Przypuszcza się, że namalował około sześć tysięcy obrazów. Do najbardziej znanych zaliczane są…
- Mariken dziękujemy za tą interesującą prezentację.
- Proszę. Lubię jego obrazy. - oznajmiła i odwróciła się w kierunku pracowników. - Czemu trzymacie jego obrazy w magazynie? Łatwo mogą ulec zniszczeniu.
- Takie było zalecenie mistrza gildii w Londynie
- Od kogo? - blondyn skrzyżował ręcę na klatce piersiowej.
- T-to znaczy od poprzedniego mistrza! Takie było zalecenie! Przesyłka miała czekać tutaj póki klient jej nie opłaci.
- Na miejscu klienta byłabym zła, że bezcenne dzieło sztuki jest przechowywane w nieodpowiednich warunkach.
-Wróćcie do pracy. My zajmiemy się kontrolą. - dwójka zdenerwowanych pracowników odeszła, a Mariken została sama z Rosjaninem. Zapanowała niezręczna cisza.
- Obraz został wyniesiony i sprzedany. - oznajmiła badając uważnie stos kartonowych pudełek, leżący obok nich.
- Też tak sądzę. Z tego co wiem nie ma tutaj żadnego monitoringu. Zajmijmy się najpierw kontrolingiem - już teraz widzę, że oceny będą niskie, ale musimy dokończyć to zadanie. W międzyczasie postarajmy się dowiedzieć kto wyniósł tą paczkę. Nie chcemy denerować lojalnych klientów.
Blondynka skinęła głową i ruszyła z Rosjaninem w kierunku biura.[/b]
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Gdy tylko Mariken zniknęła wraz z Sashą z widoku zajęci swoim zajęciem - poszukiwaniem zaginionej paczki – Lutz wraz z Kevinem udali się w zupełnie odrębne miejsce. Jedno z tych najważniejszych, prawdziwy skarbiec tego miejsca zwanego Centralą. Idąc do budynku obok minęli trzy oddziały patrolujące okolicę, typowe mutanty o słabych zdolnościach, lecz zdolni do walki. Spotykając się spojrzeniem z wysokim blondynem o znanej im twarzy, ustępowali tylko miejsca nie pytając o powód wizyty. Nawet nie chcieli wiedzieć, bo oznaczałoby to większy kontakt z Lutzem, który niestety samą swoją obecnością pokazywał, że może i umie więcej od nich. Weszli spokojnie do budynku udając się klatką schodową na niższe kondygnacje i po chwili spaceru stając przed wielkimi metalowymi drzwiami z mnóstwem różnych przyrządów. Wszystkie umieszczone w jednym celu – aby nikt nie chciany nie wszedł bez pytania.
- Chcesz mi przypomnieć po co tutaj jesteśmy jeszcze raz? - spytał wyraźnie niezadowolony spoglądając na jedno z tych urządzeń. - Nie zamierzam oddawać krwi, żeby wejść do środka.
- Wiem, wiem. - Kevin w końcu schował telefon do kieszeni i nie odpowiadając na żadne pytania po prostu obszedł Lutza zajmując się urządzeniami. Krew, odczyt pili papilarnych, odczyt siatkówki oka, sprawdzenie zgodności głosu. W końcu drzwi się otworzyły, a Kevin gestem dłoni pokazał na nie. - Zapraszam~
- Skończ. - rzucił sucho i wszedł do ciemnego pomieszczenia, które było oświetlone prawie przepalonymi już długimi żarówkami wiszącymi kilka centymetrów pod sufitem. - To pomieszczenie jest...
-… Straszne. - dokończył Kevin. - Musimy wydać pieniędzy na doprowadzenie tego miejsca do porządku. Mają tyle systemów na zewnątrz, a środek wygląda tak...
_____Pomieszczenie, w którym się znajdowali wyglądało jak pozostawiony sam sobie, opuszczony pokój laboratoryjny. Mimo, że nie wchodzili tutaj ludzie i mutanty to na podłodze znajdowało się wiele kurzu, a tablice zamknięte w szklanych kontenerach próżniowych miały na sobie ślady tego, że nikt nie czyścił szkła. Kevin podszedł do jednego z nich przyglądając się naruszonemu, bardziej czystemu od pozostałych kawałkowi tablicy. Widząc z bliska jak mocno ktoś kombinował przy tej konkretnej, złapał za plakietkę szukając informacji od kogo takiego jest ta tablica. Widząc, że faktycznym właścicielem, bóstwem, nie jest nic specjalnego, odwrócił się w kierunku swojego szefa, który przyglądał się w głębi prostokątnego pomieszczenia innym tablicom.
- Szefie! - podniósł głos, aby przykuć uwagę Lutza, który obrócił się lekko przez ramię z rękami w kieszeni spodni. - Znalazłeś coś ciekawego?
- Chodź tu i sam zobacz - odpowiedział i wrócił spojrzeniem na miejsce przed nim, które od razu zaciekawiło Kevina, od razu truchtającego przed blondyna. - Brakuje kawałków tablicy. Ktoś sobie podbierał do badań?
- Raczej nie. Tablice brane do robienia nowych mutantów nie zostają odkładane do magazynu, chyba, że coś się stało z mutantami. - wyglądaj zza ramienia patrzy na informacje co to za tablicy brakuje i unosi brwi do góry. - Piękno?
- To musiał być mało zabawny dowcip.
_____Rzucił luźno Lutz i widząc spojrzenie Kevina, które nie potrafiło zrozumieć o co mu chodziło zaczął tłumaczyć swój proces myślowy. Piękno było bóstwem skupiającym się na wizerunku zewnętrznym i jeśli ktoś dostał prezent w postaci kawałka takiej tablicy został bardzo zgrabnie obrażonym jako “brzydki”. Operacja nie pomoże, chudnięcie i dieta nic nie ma – potrzebujesz pomocy samego bóstwa, żeby uratować swoją twarz. Słysząc to logikę Kevin prychnął rozbawiony pod nosem, bo faktycznie, patrząc pod tym kątem - ktoś dostał bardzo niemiły prezent, chociaż czy w ogóle się zorientował?
- Co ty znalazłeś? - spytał zmieniając temat. - Na pewno nie zatrzymałbyś się pośrodku niczego gdyby wszystko było okej.
- Pudełko z tablicą było ruszane. - zaczął sprawnie spowiadać się ze swoich wszystkich obserwacji kończąc. - Wydaje mi się, że mogli samą tablicę podmienić na coś innego.
- Tablicę jakiejś Róży? - widać było po blondynie, że nie wierzy w coś takiego. - W każdym razie chodźmy, sprawdzimy.
_____Dobrym pytaniem byłoby jak ta dwójka może sprawdzić taką tablicę, ale zasada była bardzo prosta, bowiem mając ta wysoko postawione tablice jak Lutz, można wyczuć podobne lub bóstwa, których zdolności wywodzą się od “twoich”. Gdyby więc tablica kwiatu róży została zastąpiona czymś ważniejszym, cięższym, bardziej wartościowym - było prawdopodobieństwo, że blondyn może to wyczuć. Już pomijając fakt, że na podstawie tych wniosków Kevin miał możliwość wyciągnąć jakieś wnioski za pomocą swoich zdolności. Gdy chodziło o używanie głowy, Lutz nie znał kogoś lepszego, pomijając wielkie kalkulacje, do których zachodziło w jego głowie przy pomocy tablicy wiedzy, i bez tego świetnie sobie radził.
_____Stanął przed wskazanym kwadratowym, szklanym opakowaniem i z miejsca czuł, że to co znajduje się w środku to nie jakaś natura i kwiatki, bo czuł, że powinien kojarzyć tą tablice, Lutz czuł fizycznie, że należy do niego, ale nie miał pojęcia skąd się to wzięło. Jedna z tych wojskowych? Jakieś sztuki posługiwania się bronią, a może związane ze strachem, horrory nocne? Nie był wstanie przyłożyć swojego palca, nawet jakby miał strzelać, czuł jednak Bóstwo Wojny w sobie, które jasno informowało, że ta tutaj tablica, podpisana jako kwiatki, była związana z nim. Poinformował o tym Kevina, który uśmiechnął się od ucha do ucha, znając odpowiedź i już miał się chwalić, ale zobaczył znudzony wyraz twarzy Lutza i postanowił się powstrzymać z całym procesem myślowym przechodząc do setna sprawy.
- Prawdopodobnie jest to miecz. - uśmiech na jego twarzy wskazywał na jawne zadowolenie, ale szybko zgubił je kiedy dotarło do niego co za tym idzie. Spojrzał przerażony na swojego szefa, króla nad królami, który niezainteresowanym wzrokiem patrzył na niego wiedząc co ich czeka. - Szefie, nie... Nie zrobisz mi tego.
- Niestety... - westchnął ciężko. - Musimy sprawdzić jak różyczka stała się mieczami.
- Ale my jutro wylatujemy! - skomlał jak szczeniak - A ty masz jeszcze przed wylotem spotkać się z nową mutantką. - wyrzucał z siebie żale, a Lutz tylko przytakiwał. - Szefie, no! Kto to będzie sprawdzał? Sam się tym nie zajmę!
- Ty, Sasha i... - w pierwszej chwili chciał powiedzieć, że on też, ale wiedział, że nie może. Wpadł jednak na świetny pomysł. - Mariken. Jej to daj. Obejrzyjcie ile się da, a potem zostanie z tym sama przez nasz wyjazd. - blondyn wydawał się zadowolony z tego pomysłu. - Możemy im to od razu przekazać, bo skoro jedna tablica została podmieniona to trzeba sprawdzić wszystko i tak.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Blondyn i Mariken zabrali się za obchód magazynów. Każdy z budynków był w opłakanym stanie. Dziewczyna była szczerze zdziwiona, że to miejsce jeszcze jakoś funkcjonowało. Ich zadaniem było sprawdzenie mniej ważnych zbiorów. Najcenniejsze rzeczy, takie jak boskie tablice czekają na użycie przechowywane były w specjalnym, ściśle chronionym sejfie, do którego udała się pozostała dwójka.
- Podsumowując. Poza tym, że większość rzeczy znajduje się na złym miejscu, kilka cennych przedmiotów, zniknęło bez śladu. Interesujące. - mruknął blondyn, gdy w końcu uporali się z kontrollingiem. Usiedli na ławce na zewnątrz budynku. Wyjątkowo pogoda była całkiem przyjemna.
- Któryś z normalnych pracowników musi raz na jakiś czas coś wynosić. Dziwię się, że nikt tego nie zauważył. - oznajmiła blondynka opierając się o zimną ścianę.
- Mnie to nie dziwi. Wiesz jak wygląda tutaj organizacja. Każdy robi co chce. Wiesz również jak to jest z niektórymi klientami. Zapominają, że nam za coś zapłacili. Tak to jest jak się ma za dużo pieniędzy. - mruknął blondyn, odpisując szybko na wiadomości na swojej komórce.
- Prawda.
- Mariken, zajmiesz się tą sprawą. Nie jest to kwestia priorytetowa, ale chciałbym, żebyś do końca tygodnia dokładnie sprawdziła pracujących tutaj zwykłych ludzi. Jest ich chyba z dwadzieścia. Na pewno nie zajmie ci to dużo czasu.
Kolejne zadanie, które nie należało do jej obowiązków. Mogła się tego spodziewać. Nie przeszkadzało jej to zbytnio - mogła się tym zająć podczas dowolnej przerwy na lunch. Jest to lepsze niż jeżdżenie z nimi i sprawdzanie placówek należących do organizacji.
W końcu pojawiła się wyczekiwana przez nich dwójka mężczyzn. Mariken była pewna w tym momencie, że dzisiejsza wyprawa dobiega końca. Już zaczęła planować dzisiejszą pracę. Porozmawia ze swoimi liderami i sprawdzi jak mają się obecne misje. Jeśli dobrze wszystko zaplanuje będzie w stanie dzisiaj poprawić trzynaście procent dokumentów spisanych w czasie jej poprzednika.
- Mariken! Mamy dla ciebie bojowe zadanie. - oznajmił głośno czarnowłosy, tym samym w przyjacielskim geście obejmując ją ramieniem.
- Bojowe zadanie?
- Widzisz, ktoś musi się również zająć dokładnym przejrzeniem tablic. Podejrzewamy, że większość z nich jest zamieniona. Błędnie spisana. Będzie trzeba to również poprawić i przejrzeć obecne tutaj dokumenty. Do jutra powinnaś się z tym wyrobić. Nie jest to również nic trudnego. Nie przeszkadza Ci to, prawda?
- Owszem, przeszkadza. - blondynka dostrzegła widoczne zdziwienie na twarzy czarnowłosego. - Mam swoje obowiązki w Centrali. Jesteśmy nadal do tyłu z dokumentacją i chciałam to dzisiaj nadrobić. Będę około pięć godzin pracy do tyłu, co zmusi mnie do zmienienia planów i…
- Mariken. To nie jest prośba. - oznajmił czarnowłosy z szerokim uśmiechem.
Przez chwilę blondynka wpatrywała się uważnie w starszego mężczyznę. Nie wygra. Nie miała też zamiaru się kłócić. Tylko pogorszyłoby to jej sytuację w pracy. Mężczyzna był w pewnym stopniu jej przełożonym. Oznaczało to, że musi wykonać jego polecenie. Nawet, jeśli nie miała na to ochoty.
- Dobrze. - odpowiedziała finalnie, zdejmując z siebie rękę mężczyzny.
- Cudownie! Masz prawo jazdy?
- Mam.
- Jeśli się wyrobisz z tym wszystkim wcześniej, możesz wrócić wcześniej, sama. Mają tutaj dwa wolne auta. Możesz wypożyczyć jedno z nich.
- Dobrze. - na jej odpowiedź mężczyzna podrapał się z tyłu głowy. Zaczął również rozglądać się po podwórku.
- To… Widzimy się jutro! Dzwoń jakbyś czegoś potrzebowała.
- Dobrze. - czarnowłosy wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Po chwili jednak dołączył do swoich towarzyszy w aucie, odwracając się przy tym kilkakrotnie w jej kierunku.
Mariken obserwowała odjeżdżający samochód. W tym momencie pomyślała, że naprawdę za nimi nie przepada. Jej twarz pewnie nie zdradzała jej zirytowania - może poza jej wzrokiem, który wydawał się być chłodniejszy niż zwykle. Miraken wiedziała, że dostała od nich najgorsze możliwe zadania. Była przyzwyczajona do wykonywania przysłowiowej brudnej roboty. Tutaj jednak mężczyźni postanowili zrzucić na nią pracę, za którą nie była odpowiedzialna i przez którą będzie musiała zmienić swój harmonogram na ten tydzień.
Wysłać krótką wiadomość do Sarah, wyjaśniającą obecną sytuację. Westchnęła głośno i niechętnie spojrzała na drobny budynek. Im szybciej zabierze się do pracy tym szybciej skończy.
Tak przynajmniej na początku myślała. Kiedy wybiła północ a ona wciąż znajdowała się w magazynie zdążyła pogodzić się już z faktem, że pewnie wróci do domu nad ranem. Nawet nie była bliska końca. Zdążyła sprawdzić większość tablic - na szczęście były one poprawnie oznakowane. Problematyczna okazałą się być jednak pewna tablica, którą ktoś podmienił. Leżała właśnie na plecach i leniwie przeżuwała jednego z pierników, które nie zostały zjedzone po Bożym Narodzeniu. Przeglądały papiery, starając się znaleźć nieścisłości. Ktokolwiek był odpowiedzialny za podmienie tablicy na pewno nie był w stanie zatuszować po sobie wszystkich śladów. Inaczej jego oszustwa nie wyszłoby na jaw tak szybko. Podniosła się nagle, gdy udało się jej coś znaleźć. Dokładnie sześć miesięcy temu tablica została zabrana do laboratorium w Berlinie. Zwrócono ją po dwóch dniach. Niemożliwe. Jakie laboratorium zabrałoby tablicę wyłącznie na dwa dni? Nawet w przypadku skorzystania z prywatnego samolotu nie miało to kompletnie sensu.
Wybrała numer czarnowłosego. Czekała spokojnie, ale nie odebrał. Dziwne. Czyżby spał? Mówił, że może zadzwonić, jeśli coś znajdzie. Blondynka poczuła lekką irytację. Odebrał dopiero za drugim razem.
-H alo?
- Dobry wieczór. Tutaj Mariken. Z pracy. - przedstawiła się uprzejmie, dalej kartkując teczkę.
- Mariken! Jak się masz? - usłyszała głos starszego mężczyzny. W tle leciała jakaś muzyka. Blondynka zmrużyła oczy, lekko niezadowolona.
- Dobrze. - odpowiedziała neutralnie.
- A tak między nami?
- Wolałabym być w domu i zagrać w Animal Crossing. - mężczyzna zaśmiał się niezręcznie i zapanowała między nimi długa cisza.
- Znalazłam coś. Szczęść miesięcy temu wypożyczono tablicę na dwa dni do Berlina.
- Czekaj, dam cię na głośnomówiący. Do Berlina? Na dwa dni? To się kompletnie nie opłaca.
[b]- Owszem.
- Masz coś jeszcze?
- Na razie tylko tyle. Do trzeciej trzydzieści powinnam… Czy ktoś właśnie krzyknął w tle? Coś się stało? - zapadła po raz kolejny niezręczna cisza.
- Mariken. Bez pytań. - Mariken uszanowała jego prośbę.
- Do trzeciej trzydzieści powinnam skończyć przeglądać dokumenty. Podejrzewam jednak, że nie znajdę więcej informacji na ten temat. Laboratorium w Berlinie zawsze zajmowało się tablicami bardziej defensywnymi. - Mariken spędziła tam sporą część swojego dzieciństwa. Nie mieli wtedy żadnych tablic oferujących mutantom ofensywne zdolności. - Może oni zaproponowali wymianę?
- Możliwe. Tylko dlaczego nie zostało to oficjalnie zaznaczone?
Blondynka wzruszyła ramionami i odgarnęła włosy z twarzy. Planowała zapisać się do fryzjera, jednak ostatnio nie miała zbyt wiele wolnego czasu. Może w przyszłym tygodniu.
- Zobacz czy uda ci się coś znaleźć. Daj znać jak coś znajdziesz
- Dobrze. Dobranoc. - oznajmiła szybko blondynka i skończyła rozmowę.
Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu. Wciąż czekało ją sporo pracy.
- Podsumowując. Poza tym, że większość rzeczy znajduje się na złym miejscu, kilka cennych przedmiotów, zniknęło bez śladu. Interesujące. - mruknął blondyn, gdy w końcu uporali się z kontrollingiem. Usiedli na ławce na zewnątrz budynku. Wyjątkowo pogoda była całkiem przyjemna.
- Któryś z normalnych pracowników musi raz na jakiś czas coś wynosić. Dziwię się, że nikt tego nie zauważył. - oznajmiła blondynka opierając się o zimną ścianę.
- Mnie to nie dziwi. Wiesz jak wygląda tutaj organizacja. Każdy robi co chce. Wiesz również jak to jest z niektórymi klientami. Zapominają, że nam za coś zapłacili. Tak to jest jak się ma za dużo pieniędzy. - mruknął blondyn, odpisując szybko na wiadomości na swojej komórce.
- Prawda.
- Mariken, zajmiesz się tą sprawą. Nie jest to kwestia priorytetowa, ale chciałbym, żebyś do końca tygodnia dokładnie sprawdziła pracujących tutaj zwykłych ludzi. Jest ich chyba z dwadzieścia. Na pewno nie zajmie ci to dużo czasu.
Kolejne zadanie, które nie należało do jej obowiązków. Mogła się tego spodziewać. Nie przeszkadzało jej to zbytnio - mogła się tym zająć podczas dowolnej przerwy na lunch. Jest to lepsze niż jeżdżenie z nimi i sprawdzanie placówek należących do organizacji.
W końcu pojawiła się wyczekiwana przez nich dwójka mężczyzn. Mariken była pewna w tym momencie, że dzisiejsza wyprawa dobiega końca. Już zaczęła planować dzisiejszą pracę. Porozmawia ze swoimi liderami i sprawdzi jak mają się obecne misje. Jeśli dobrze wszystko zaplanuje będzie w stanie dzisiaj poprawić trzynaście procent dokumentów spisanych w czasie jej poprzednika.
- Mariken! Mamy dla ciebie bojowe zadanie. - oznajmił głośno czarnowłosy, tym samym w przyjacielskim geście obejmując ją ramieniem.
- Bojowe zadanie?
- Widzisz, ktoś musi się również zająć dokładnym przejrzeniem tablic. Podejrzewamy, że większość z nich jest zamieniona. Błędnie spisana. Będzie trzeba to również poprawić i przejrzeć obecne tutaj dokumenty. Do jutra powinnaś się z tym wyrobić. Nie jest to również nic trudnego. Nie przeszkadza Ci to, prawda?
- Owszem, przeszkadza. - blondynka dostrzegła widoczne zdziwienie na twarzy czarnowłosego. - Mam swoje obowiązki w Centrali. Jesteśmy nadal do tyłu z dokumentacją i chciałam to dzisiaj nadrobić. Będę około pięć godzin pracy do tyłu, co zmusi mnie do zmienienia planów i…
- Mariken. To nie jest prośba. - oznajmił czarnowłosy z szerokim uśmiechem.
Przez chwilę blondynka wpatrywała się uważnie w starszego mężczyznę. Nie wygra. Nie miała też zamiaru się kłócić. Tylko pogorszyłoby to jej sytuację w pracy. Mężczyzna był w pewnym stopniu jej przełożonym. Oznaczało to, że musi wykonać jego polecenie. Nawet, jeśli nie miała na to ochoty.
- Dobrze. - odpowiedziała finalnie, zdejmując z siebie rękę mężczyzny.
- Cudownie! Masz prawo jazdy?
- Mam.
- Jeśli się wyrobisz z tym wszystkim wcześniej, możesz wrócić wcześniej, sama. Mają tutaj dwa wolne auta. Możesz wypożyczyć jedno z nich.
- Dobrze. - na jej odpowiedź mężczyzna podrapał się z tyłu głowy. Zaczął również rozglądać się po podwórku.
- To… Widzimy się jutro! Dzwoń jakbyś czegoś potrzebowała.
- Dobrze. - czarnowłosy wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Po chwili jednak dołączył do swoich towarzyszy w aucie, odwracając się przy tym kilkakrotnie w jej kierunku.
Mariken obserwowała odjeżdżający samochód. W tym momencie pomyślała, że naprawdę za nimi nie przepada. Jej twarz pewnie nie zdradzała jej zirytowania - może poza jej wzrokiem, który wydawał się być chłodniejszy niż zwykle. Miraken wiedziała, że dostała od nich najgorsze możliwe zadania. Była przyzwyczajona do wykonywania przysłowiowej brudnej roboty. Tutaj jednak mężczyźni postanowili zrzucić na nią pracę, za którą nie była odpowiedzialna i przez którą będzie musiała zmienić swój harmonogram na ten tydzień.
Wysłać krótką wiadomość do Sarah, wyjaśniającą obecną sytuację. Westchnęła głośno i niechętnie spojrzała na drobny budynek. Im szybciej zabierze się do pracy tym szybciej skończy.
Tak przynajmniej na początku myślała. Kiedy wybiła północ a ona wciąż znajdowała się w magazynie zdążyła pogodzić się już z faktem, że pewnie wróci do domu nad ranem. Nawet nie była bliska końca. Zdążyła sprawdzić większość tablic - na szczęście były one poprawnie oznakowane. Problematyczna okazałą się być jednak pewna tablica, którą ktoś podmienił. Leżała właśnie na plecach i leniwie przeżuwała jednego z pierników, które nie zostały zjedzone po Bożym Narodzeniu. Przeglądały papiery, starając się znaleźć nieścisłości. Ktokolwiek był odpowiedzialny za podmienie tablicy na pewno nie był w stanie zatuszować po sobie wszystkich śladów. Inaczej jego oszustwa nie wyszłoby na jaw tak szybko. Podniosła się nagle, gdy udało się jej coś znaleźć. Dokładnie sześć miesięcy temu tablica została zabrana do laboratorium w Berlinie. Zwrócono ją po dwóch dniach. Niemożliwe. Jakie laboratorium zabrałoby tablicę wyłącznie na dwa dni? Nawet w przypadku skorzystania z prywatnego samolotu nie miało to kompletnie sensu.
Wybrała numer czarnowłosego. Czekała spokojnie, ale nie odebrał. Dziwne. Czyżby spał? Mówił, że może zadzwonić, jeśli coś znajdzie. Blondynka poczuła lekką irytację. Odebrał dopiero za drugim razem.
-H alo?
- Dobry wieczór. Tutaj Mariken. Z pracy. - przedstawiła się uprzejmie, dalej kartkując teczkę.
- Mariken! Jak się masz? - usłyszała głos starszego mężczyzny. W tle leciała jakaś muzyka. Blondynka zmrużyła oczy, lekko niezadowolona.
- Dobrze. - odpowiedziała neutralnie.
- A tak między nami?
- Wolałabym być w domu i zagrać w Animal Crossing. - mężczyzna zaśmiał się niezręcznie i zapanowała między nimi długa cisza.
- Znalazłam coś. Szczęść miesięcy temu wypożyczono tablicę na dwa dni do Berlina.
- Czekaj, dam cię na głośnomówiący. Do Berlina? Na dwa dni? To się kompletnie nie opłaca.
[b]- Owszem.
- Masz coś jeszcze?
- Na razie tylko tyle. Do trzeciej trzydzieści powinnam… Czy ktoś właśnie krzyknął w tle? Coś się stało? - zapadła po raz kolejny niezręczna cisza.
- Mariken. Bez pytań. - Mariken uszanowała jego prośbę.
- Do trzeciej trzydzieści powinnam skończyć przeglądać dokumenty. Podejrzewam jednak, że nie znajdę więcej informacji na ten temat. Laboratorium w Berlinie zawsze zajmowało się tablicami bardziej defensywnymi. - Mariken spędziła tam sporą część swojego dzieciństwa. Nie mieli wtedy żadnych tablic oferujących mutantom ofensywne zdolności. - Może oni zaproponowali wymianę?
- Możliwe. Tylko dlaczego nie zostało to oficjalnie zaznaczone?
Blondynka wzruszyła ramionami i odgarnęła włosy z twarzy. Planowała zapisać się do fryzjera, jednak ostatnio nie miała zbyt wiele wolnego czasu. Może w przyszłym tygodniu.
- Zobacz czy uda ci się coś znaleźć. Daj znać jak coś znajdziesz
- Dobrze. Dobranoc. - oznajmiła szybko blondynka i skończyła rozmowę.
Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu. Wciąż czekało ją sporo pracy.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ Nie siedzieli w podziemiach dłużej niż musieli. Mieli już wystarczająco dużo roboty z przeszukaniem tego całego zdarzenia, nie musieli szukać głębiej czemu ktoś “odgryzł” kawałek innej tablicy. Zresztą, Lutz był tutaj, bo musiał. Nic personalnego czy szukanie problemów na siłę. W sumie wolałby, gdyby wcale ich nie było. Szczęśliwie wychodząc na słońce nie musieli szukać daleko, aby spotkać pozostałą dwójkę już siedzącą na ławeczkę i czekającą na wyjazd do domu. Nie witając się z nimi jakoś specjalnie Sasha wstał od razu podbiegając i idąc ze swoim szefem do samochodu, a Kavin został z tyłu z dziewczyną. Nie słyszał więc jak wciska całość zadania Mariken, kiedy sam także miał się zająć tym z Sashą. Tylko on nie mógł pomóc, aby szybciej skończyć, bo dostał od samego posiedzenia jebanych pacanów “zadanie bojowe” polegające na spotkaniu z nieznajomą, aby poćwiczyć zapasy. Wsiadł słuchając przy okazji raportu Rosjanina, który z wielkimi emocjami zdradzał jaki mają tutaj burdel. Nie czekali długo aż pojawił się czarnowłosy okularnik wsiadając do samochodu i prosząc Sashę o odjazd. Lutz w tym momencie lekko uniósł brwi do góry w akcie zdziwienia.
- A co z nią?
- Eh? - spytał Kevin zapinając pasy. - Zostanie tutaj, aby przejrzeć nagrania?
- Rozumiem, że sama to zaproponowała? - zadał kolejne pytanie i po minie widząc, że wcale tak nie było - westchnął ciężko. - Masz jej to wynagrodzić potem jakoś. Mieliście jej w tym pomóc.
_____ Asystent, którym był Kevin starał się trochę wytłumaczyć swoje powody, że on także będzie zajęty. Głównie przygotowując się na wywóz ciała zmarłej kobiety, co tylko bardziej psuło humor blondynowi, który nie zamierzał podchodzić do tego z opcją, że znowu zabije kobietę w momencie pasji i... agresji. Wrócili do Centrali i zajęli się innymi obowiązkach, a żeby trochę pozbyć się negatywnych odczuć, Lutz kazał Sashy oraz Kevinowi zająć się podstawowymi zadaniami Mariken, którą porzucili w magazynie. Nawet jeśli mieli coś poprawiać po trzy razy, niech chociaż tak jej pomogą. Rozpoczynając od wypytywania współpracowników, rozpoczęli poprawianie raportów poprzednika, w taki sposób jak robiła to Mariken. W oczach ich szefa bowiem, blondynka wydawała się typem osoby, która robiła wszystko w pewnym systemie i gdyby nie zrobili tego tak, a na swój sposób musiałaby jeszcze po nich poprawiać.
_____ Około godziny 18, Lutz skończył swoją pracę wychodząc z biura z dwójką, która pojechała do domu z całym stosem nagrań do sprawdzenia, bo ich król nadal nie wybaczył im zostanie kobiety samej. Pewnie byłoby lepiej, gdyby nie to, że akurat ta pracowała tutaj maksymalnie dzień dłużej od nich, więc nie wiedział co i jak i pewnie nie odezwała się także do nikogo. Zresztą, jeśli on ma mieć słaby wieczór niech oni także się męczą. Przyjechał pod wskazany adres, gdzie w mieszkaniu na trzecim piętrze czekała już na niego kobieta, którą tym razem przysłali. Wszedł po schodach w swoim garniturze i z lekko lepszym humorem, bo jednak niemrawe miny dwójki kolegów polepszyły mu nastrój. Nie pukał do drzwi wyciągając klucz z mieszkania, bo jednak należało do niego na papierze i przekręcił klucz otwierając drzwi. W korytarzu stała para czarnych szpilek z czerwonymi podeszwami, a na wieszaku wisiał brązowy płaszcz. Pogoda mogła być dobra, ale o tej porze już powoli zaczynało się robić zimno. Zamknął za sobą także zdejmując buty, bo jednak takie zwyczaje panowały w Wielkiej Brytanii no i nikt nie lubi brudu na puszystych dywanach. Wszedł głębiej do mieszkania zdejmując marynarkę i przerzucając ją przez ramię. Mieszkanie nie było małe, lecz na powierzchni jakichś 80 metrów kwadratowych, znajdował się salon z aneksem kuchennym i wyspą, łazienka, zabudowa na szafa i dwie sypialnie. Wszystko w typowym modern urban stylu bez większych dodatków. Na tle tak zlewających się ze sobą kolorów łatwo można było wypatrzeć długie czerwone włosy sięgające za pas kobiecie, która próbowała nalać sobie wina z butelką zbliżającą się do ust, jakby zębami miała wyciągnąć resztę korka z zatkanego alkoholu. Takie sceny się nie spodziewał. I zanim kobieta zdążyła zareagować, prychnął pod nosem rozbawiony. Zielone oczy mutantki jakby odżyły, zamrugały kilka razy i przytulając się do wina odeszła kilka kroków do tyłu wyraźnie zawstydzona w jakim momencie została przyłapana. Lutz nie czekał długo, przekładając marynarkę przez oparcie chokera i wystawiając dłoń w kierunku kobiety, której imienia nie znał, żeby oddała mu tą butelkę co zrobią trzęsącą się ręką.
- Spokojnie, nie gryzę. - zaśmiał się po raz kolejny z lekkim uśmiechem biorąc wino i bez najmniejszego problemu otwierając je, następnie polewając do przygotowanego kieliszka - Twoje imię? - spytał i odstawił butelkę na jasny blat. Widząc, że kobieta cały czas była niemową oparł się luźno o barek łokciem i uniósł brwi do góry. - Jeśli aż tak się mnie boisz to nie wiem czemu się na to zgodziłaś.
- Podobno jesteś niesamowicie dobry. - wyrzuciła z siebie podchodząc i łapiąc za kieliszek, po czym przechyliła głowę i wypiła całość na raz. - Polej jeszcze. - westchnęła patrząc na butelkę, a potem na blondyna. - Potrzebuję tego.
_____ Mężczyzną powstrzymał się przed kolejnym prychnięciem i złapał za butelkę polewając po raz kolejny. Oboje wiedzieli w jakim celu tutaj są, a czerwonowłosa o nieznanym jeszcze imieniu powinna wiedzieć, że może nie wyjść stąd żywa. Co więc skłoniło ją do podjęcia się takiego wyzwania? Lutz bardzo chętnie dowiedziałby się tego. Podszedł do szafek kuchennym mijając kobietę i kładąc dłoń na talii przestawił ją lekko, aby przejść swobodnie. Widział pytające spojrzenie, ale gdy wyciągnął i pokazał kieliszek do wina, rysy twarzy mutantki złagodniały.
- Pijesz ze mną?
- Większa szansa, że cię nie zabiję.
_____ Powiedział stawiając kieliszek, a ona od razu złapała za butelkę polewając mu nawet więcej niż etykieta nakazywała.
- To pij dużo, chcę się cieszyć nagrodą za wyjście stąd żywą. - powiedziała wyraźnie z sarkazmem, ale jej oczy chowały strach. - Jestem Auva.
_____ Dodała i odstawiła butelkę, a Lutz w tym momencie wystawiał swoją dłoń, jakby czekał na coś. Czerwonowłosa nie wiedziała o co chodzi przechylając lekko głowę, ale szybko wystawiała swoją dłoń jakby chciała dać mu uścisk. Blondyn jednak pochwycił tą dłoń i odwrócił całując lekko grzbiet jej ręki.
- Miło mi cię poznać, Auva, jestem Lutz.
_____ Jak można się spodziewać - zaskoczyło to kobietę, która od razu zarumieniła się, ale nie z powodu zażenowania. W końcu spodziewała się czegoś od notorycznego mordercy, agresora i brutalnego kochanka. Rozluźniło to ją jednak, chociaż cały czas spoglądając w jego złote oczy czuła dreszcze chodzące po jej plecach. Przenieśli się na szarą sofę, gdzie z alkoholem rozmawiali jeszcze trochę, chociaż były to bardziej pierdoły niż coś wartego uwagi. Praca, hobby, moce i irytujący podwładni. W pewnym momencie rozmowa weszła na temat samego mieszkania.
- Jest naprawdę śliczne, szkoda, że pewnie jest drogie. - powiedziała Auva i westchnęła głośno rozglądając się po całości. - Ile jest warte?
- Dobre pytanie. - prychnął nie pamiętając, kiedy je kupił i ile włożył w wystrój, ale spojrzał na czerwonowłosą mutantkę, którą nawet polubił. - Może być twoje jak przetrwasz ten wieczór.
_____ Rzucił od niechcenia, ale pewnie, gdyby Auva spokojnie przeżyła seks z nim i rozeszli się w swoje drogi, to przepisałby na nią to mieszkanie, skoro jej się podoba. Można to nazwać swego rodzaju zapłatą za miły wieczór od niego. Nawet lekko zamknięta w sobie przez mojego moc starała się być pełna energii i towarzyska, a tego nie spotyka za często. Zwykle, gdy przychodzi są już nagie na łóżku i czekają na niego jak prostytutka w burdelu co jest mniej niż atrakcyjne. Nie spodziewał się jednak, że na jego słowa odstawi kieliszek i przysiądzie się do niego z zamglonym spojrzeniem. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć o co chodziło. Odstawił prawie pusty kieliszek podnosząc się z siedziska i wystawił dłoń w jej stronę.
- Chcesz kontynuować tutaj czy w sypialni? - spytał z lekkim uśmiechem, a gdy kobieta podała mu rękę nie musiał więcej pytać o odpowiedź. - Jak sobie życzysz. - powiedział między oddechami i pociągnął ją do góry przy okazji łapiąc i podnosząc jakby nic nie ważyła. - W takim razie sypialnia.
- Zakładam, że nie skończymy na jednym razie.
_____ Powiedziała opierając głowę o jego szyję, szepcząc mu prosto w kark. Kąciki jego ust uniosły się do góry i otworzył drzwi wchodząc do ciemnego pomieszczenia z zasłoniętymi żaluzjami, kładąc kobietą na wysoki materac na ciężkiej i stabilnej podstawie. Spojrzał na nią z góry z uśmiechem, a ona widząc jak łapie za swój krawat pozbywając się go, przełknęła ślinę.
- Oczywiście, że nie. - odpowiedział na jej domysły w swoim tonie, następnie opuszczając go niżej. - Auva
_____ Materiał wylądował na podłodze, a kobieta podniosła się na kolana łapiąc za dłonie Lutza, które zaczęły rozpinać koszulę. Nie komentował tego, dając jej wolną rękę kiedy zobaczył jej płonące więc spojrzenie. Słyszał wcześniej, że lubi dobrą zabawę i to miało być doświadczenie, które chciała przeżyć raz w życiu - mieć seks z kimś niebezpiecznym. Zastanawiał się więc przez chwilę czy powinien pójść tym tropem i czując jak podróżuje dłońmi po jego mięśniach brzucha delikatnie muskając jego skórę wpatrując się jakby nie mogła się napatrzeć na wyrzeźbione ciało.
- Hej. - złapał ją za podbródek i podniósł jej wzrok wyżej, na niego. - Odwróć się, ciebie też trzeba rozebrać z tej sukienki. - rzucił z uśmiechem widząc jak zielone oczy nie wiedzą na czym się skupić. - No już.
_____ Nie musiał długo czekać aż odwróciła się plecami w czarnie mini, która miała długi zamek, przez co wraz z rozpięciem go, materiał prawie bez większej pomocy zsunął się po jej ciele. Zrzucił koszulę i patrzył jak Auva nie wie co ze sobą zrobić zostając w czarnej bieliźnie. Blondyn widząc to lekko zakłopotanie uśmiecha się pod nosem i otwiera zatrzask stanika ruchem dłoni i łapie za niego wręcz wyrywając kobiecie, która w odruchu odwraca się za nim, jakby chcąc go złapać.
- Będziesz dzisiaj dochodzić na moim kutasie, a twoje piersi będą ucztą dla moich oczu, więc czego się wstydzisz.
_____ Spytał powodując, że zakłopotanie stało się czymś innym. Gdyby był Auvą wiedziałby, że od tych słów, po jej plecach przebiegł dreszcze powodujący, że jej biodra i wszystko między nimi zadrżało z pewnego rodzaju ekscytacją. Popchnął ją, aby się położyła. Z wbitym w nią drapieżnym spojrzeniem rozpiął spodnie zdejmując je. Gdy mutantka sięgnęła, aby zdjąć swoje majtki, Lutz złapał za jej dłoń, samemu zsuwając je do kolan i łapiąc ją ramieniem za obie nogi uniósł je do góry drugą wolną ręką zdejmując koronkę do końca i rzucając na bok. Oczywiście, nie mogła być mu dłużna więc złapała za jego bokserki także ściągając je niżej od razu robiąc duże oczy stając twarzą w twarz z jego gotowym do działania penisem. Na tą reakcję Lutz tylko lekko zaśmiał się pod nosem i zdjął resztę tego co miał na sobie, po czym złapał za kostkę i przysunął Auve do siebie rozkładając jej nogi tak, aby objęły go, a następnie chwycił za poduszkę. Uniósł jej plecy dłonią, drugą wsadzając tam miękki materiał. Pewnie później podczas zmiany pozycji gdzieś się zawieruszy, ale na sam początek będzie bardzo pomocna.
- Spokojnie, nie wezmę cię bez przygotowania. - widział lekką ekscytację, ale też spięcie po kobietę. Obawiała się pewnie bólu czy tego, że agresywnie wejdzie w nią jednym pchnięciem. Powędrował palcami w dół zagłębiając się między jej nogi swoimi palcami, a ustami lądując na szyi gdzie wyszeptał przy okazji poruszając palcami, aby usłyszeć mokry dźwięk. - Na szczęście, nie jesteś aż tak przerażona.
_____ Zaśmiał się, zwłaszcza na reakcję kobiety, która chciała się odezwać, ale uniemożliwił jej to, zwyczajnie zaczynając bawić się skórą przed nim. Muskając, całując, ssając, podgryzając i wyciągając z jej gardła miłe dla ucha dźwięki. Po chwili przygotowania swojej partnerki, gdy w końcu zebrała jednak oddech odezwała się do niego między oddechami.
- Rękawiczki... Zdejmij je... - oderwał się od wspaniałego zajęcia jakim było zostanie śladów na jej skórze i spojrzał w jej przeszklone oczy. - Proszę...?
_____ Wyprostował się i zdjął obie rękawiczki, w tym jedną bardzo mocno mokrą od niej samej. W tym momencie Auva przez moment mogła zobaczyć złoty ślad na jego dłoni, lecz ta sama dłoń bardzo szybko schowała się między jej nogami swoimi sprawnymi palcami znajdując ponownie jej czułe punkty i doprowadzając ją do orgazmu. Widać było, że Lutz nie chce słyszeć żadnych pytań. Zamykając jej usta uniesieniem, a kiedy oddychała ciężko po tym nagłym kardio, on nie czekał aż się uspokoi do końca, wchodząc w nią powoli, wypełniając po brzegi, a ona sama, która jeszcze nie doszła do siebie, zaciskała się na jego penisie jak resztki orgazmu opuszczały ją zastępowane nowymi doznaniami. Jeszcze nigdy nie czuła się aż tak pełna.
_____ Gdy blondyn poczuł, że dostosowała się do niego, zaczął się ruszać zaczynając od powolnego ruchu, z każdym pchnięciem wchodząc trochę głębiej i głębiej, lecz nie zwiększał tempa czy częstotliwości ruchów. W końcu czując, że Auva rozluźniła się wyraźnie odczuwając jego ruchy w przyjemny sposób. Mocnym pchnięciem zanurzył się w niej cały, a ona przestała oddychać na sekundę wyraźnie starając się zrozumieć czego właśnie doświadczyła. Dłoń Lutza, która leżała na udzie czerwonowłosej przeszła na płaski brzuch kciukiem nakreślając, dokąd sięga w jej wątłym ciele zabłąkanemu spojrzeniu kobiety, które nieporadnie śledziło jego ruchy i drżało pod nimi.
- Teraz możemy rozpocząć zabawę.
_____ Uśmiechnął się do niej znacząco i łapiąc za jej nogi, rozpoczął to czego on potrzebował, żeby faktycznie dojść i nie były to płytkie i nieenergiczne ruchy, a coś na wzór dzikiej bestii, które chciała zaspokoić swoje potrzeby. Lutz nie był jednak na tyle chujowym człowiekiem, aby zignorować potrzeby kobiety, która mu towarzyszyła. Nawet jeśli tylko na jedną noc. Już po kilku pełnych ruchach bioder po mowie ciała oraz dźwięk wydobywających się z gardła Auvy wiedział co zrobić, aby doprowadzić ją do kolejnego szczytowania. W ciągu nocy zmieniali jeszcze nie raz pozycję, w pewnym momencie stając na tym, że prawie udusił ją odzyskując nad sobą kontrolę w ostatniej chwili, przy okazji dochodząc od uczucia, które zapewniała mu wtedy kobieta, zaciskając się na nim jakby nigdy nie chciała wypuścić. Chociaż gdy tylko wyciągnął swojego członka, opadła zupełnie z sił.
_____ Wstał oglądając śpiącą obok, wymęczoną i wyraźnie naznaczoną jego zębami, śladami tej nocy, kobietę. Żyła, chociaż ślad na około szyi na pewno nie zejdzie w ciągu jednego dnia. Zabrał kilka rzeczy i udał się do łazienki biorąc szybki prysznic, a gdy skończył zrobił w kuchni sobie kawy ubrany w dość luźny strój, chociaż cały czas prezentował się pod profesjonalny i elegancki styl. Trochę jak smart elegant bez krawata, z niedopiętą koszulą. Gdy usłyszał dzwonek do drzwi poszedł i otworzył zderzając się z niewyspanym Kevinem, który miał mocno podkrążone oczy. Przyjechał po niego także nie prezentując się do pracy biurowej. Faktem było, że przyjechał po niego, aby jechać na samolot, a Lutz bez większego skrępowania zabrał swoje rzeczy i wyszedł zamykając drzwi, bo Auva miała drugi klucz, jakoś wczoraj weszła.
- Przepisz to mieszkanie na imię tej kobiety. - rzucił do czarnowłosego kiedy szli do samochodu. - Obiecałem coś i muszę dotrzymać słowa.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken, tak jak się spodziewała, skończyła przeglądać papiery około trzeciej nad ranem. Nie udało jej się znaleźć niczego innego, co byłoby im potrzebne do rozwiązana zagadki nagłej zamiany tablic. W przypływie nadgorliwościi dziewczyna oporządkowała archiwa - jej następca pewnie będzie miał łatwiejszą pracę.
Kiedy wyszła na zewnątrz była jedyną osobą, która znajdowała się na terenie magazynów. Było dosyć chłodno. Na szczęście, księżyc był dzisiaj dosyć jasny, więc nie musiała obawiać się o powrót w kompletnych ciemnościach. Na parkingu był zaparkowany stary samochód. Dziewczyna włożyła do bagażnika kartonowe pudełko wypełnione odpowiednimi dokumentami. Wcześniej skontaktowała się z Kevinem i wysłała mu krótką wiadomość, że następnego dnia postara się skontaktować z Centrum w Berlinie. Dziewczyna nie lubiła zostawiać spraw niedokońćzonych. Owszem, nie była zadowolona z otrzymania nowego zadania. Jednakże musiała je teraz dokończyć.
Jazda do domu minęła jej w spokojnej atmosferze. Droga była pusta, więc dojechanie pod Centrale zajęło jej, aż szcześćdziesiąt procent mniej czasu, niż zajęło im, żeby wyjechać z Londynu. Dziewczyna zdecydowała się nie wracać do mieszkania - dotarcie tam zajęłoby jej to za dużo czasu, a i tak musiałaby za chwilę wrócić do biura. W budynku znajdowała się siłownia, więc dzisia mogła zamiast pobiegać po prostu zostać w środku i umyć się po ćwiczeniach. Sarah już wczoraj podrzuciła jej garitur. Blonydnka poprosiła ją o przygotowanie ubrań na zmianę i jej kosmetyków, gdyż podejrzewała, że po pracy w magazynie nie wróci do domu.
Jak można było się tego spodziewać, była ona pierwszą osobą w budynku. Nie przeszkadzało jej to zbytnio. Miała dla siebie całą siłownię i mogła ćwiczyć w spokoju, nie przejmując się obecnością innych ludzi. Szczególnie, że wolała unikać pytań o znaczenie plastra na jej biodrze. Jej znamie rzucało się innym w oczy. A to wszystko za sprawą jego złotego koloru. Nie było więc szansy, żeby skłamać, że jest to zwykły tatuaż. Zresztą, dziewczyna nie chciała o tym w ogóle rozmawiać. Im mniej osób będzie więc o nim wiedzieć tym lepiej i dla niej. Mogła spokojnie wziąć prysznic i nakleić czysty plaster na kwiat znajdujący się na jej biodrze. Niewidoczny i starannie ukryty. Wysuszyła włosy i założyła garnitur. Spojrzała na swój drogi zegarek. Wciąż było stosunkowo wcześnie. Miała dzisiaj zamiar wcześniej zacząć pracę i po prostu wyjść o trzynastej do domu.
Około siódmej weszła do biura i włączyła komputer. Była lekko zdziwiona. Oczywiście Sarah ponformowała, że Lutz Weinmann kazał pozostałym mężczyzną zająć się jej pracą. Nie oczekiwała jednak zbyt wiele. Raczej spodziewała się, że będzie musiała wszystko po nich poprawić. Raporty zostały jednak poprawione w sposób jaki oczekiwała. Musieli trzymać się jej systemu i sposobu pracy. Mariken przez chwilę wpatrywała się w wyświetlacz komputera, a następnie zerknęła na komórkę. Powinna im podziękować. Sashy, Kevinowi jak i Weinmanowi, który był w sumie główną osobą odpowiedzialną za ulżenie jej w obowiązkach. Zastanawiała się chwilę nad wysłaniem wiadomości z podziękowaniami, ale finalnie zrrezygnowała z tego pomysłu. Przekaże im to w przyszłym tygodniu, jak wrócą do Londynu.
Około ósmer do biura weszła jej asystentka. Spojrzała na blondynkę, która szybko kilkała w klawisze na klawiaturze.
- Pani Brecker… Wygląda Pani…
- Najprawdopodobniej tak, jakbym nie spała całą noc, albo przeglądala dokumenty do czwartej nad ranem. - oznajmiła blondynka i ziewnęła głośno. Spojrzała na kobietę w okularach i przetarła twarz dłonią.
- Kupiłam tort czekoladowy! I już robię kawę! Czarną, z cukrem. - oznajmiła i pospieszie położyła białe pudełko.
Mariken od razu otworzyła kartonowe pudełko. Blondynka mogła nie spać całą noc, chociaż nie było to dla niej zalecane. Jej ciało regenerowało się podczas snu, więc po bardziej “szkodliwych” misjach musiała czasami spać aż dwanaście godzin. Tym razem nie było takiej potrzeby. Mimo to dziewczyna czuła, że nie jest tak produktywna jak zawsze. Odpowiedź na ten problem była prosta. Potrzebowała cukru. Dużej ilości cukru. Używając plastikowergo widelca który był dołączony do opakowania, zaczeła powoli jeść przeraźliwie słodką, czekoladową masę.
- Masz zamiar to wszystko sama zjeść? Nie potrzebujesz pomocy? - spojrzała na mężczyznę stojącego w drzwiach i wyjęła widelec z buzi.
- Dzień Dobry Harry. Potrzebujesz czegoś? Mogę dla iebie przeznaczyć maks siedem minut. - oznajmiła ponownie wlepiając wzrok w monitor.
Mężczyzna podeszedł i zajął miejsce w fotelu naprzeciwko niej. Mariken nie zwracała na niego zbytniej uwagi, póki ten nie sięgnął po jej widelec. Zmrużyła delikatnie oczy.
- Nie patrz tak na mnie, no już, nic nie jem. Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz, ale chyba twoje zachowanie mówi samo za siebie. - oznajmił, odgarniając swoje dlugie włosy z twarzy.
Mariken przechyliła głowę na bok.
- Co masz na myśli?
- Nieważne. - machnął ręką po czym wyciągnął telefon z kieszeni. - Czytałaś naszą konwersację? - Mariken zaprzeczyla. - Tak jak myśleliśmy. Plan jest taki, żeby jutro pójść na piwo. Wiem, że pewnie nie lubisz takich rzeczy, ale…
- Z chęcią przyjdę. - odpowiedziała, na chwilę przestając pisać. Brunet zamrugał kilkakrotnie zdziwiony.
- Naprawdę?
- Owszem. Skoro mnie zaprosiliście, wypadałoby przyjść. Nie piję alkoholu, ale to nie powinno być problemem?
- Nie, raczej nie… - oznajmił, a między nimi zapanowała niezręczna cisza, którą Mariken zdecydowała się w końcu przerwać.
- Dobrze w takim wypadku. A teraz muszę cię przeprosić. Nie spałam całą noc i planuję wyjść z pracy za dwie godziny. - oznajmila i ręką wskazała mu drzwi.
Mężczyzna spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy, ale na szczęście nie protestował zbynio i zostawił ją samą w jej gabinecie. Mogła skupić się na pracy. Nadal miała trochę do zrobienia, jednakże nakład pracy nie prezentował się tak przerażająco jak kilka dni temu.
O trzynastej wyłączyła komputer. Przed wyjściem złapała ją jeszcze Sarah.
- Jak mam zanotować Pani godziy?
- Wczoraj, a właściwie dzisiaj, siedziałam do trzeciej nad ranem. Dzisiaj wychodzę wcześniej, jutro pewnie też wyjdę o podobnej godzinie. Pamiętaj, żeby wpisać, że w środę wieczorem mam zadanie terenowe, na prośbę klienta. - oznajmiła nachylając się nad dziewczyną i wskazując palcem co powinna zanotować.
Pożegnała się z nią i ruszyła do wyjścia. Było to dosyć dziwne uczucie. Szczególnie, że niektórzy dopiero rozpoczynali swój dzień w pracy.
Listopad w Londynie był pochmurny i deszczowy. Dzisiaj dopisywała im całkiem dobra pogoda. Blonndynka zaczęła się nawet zastanawiać, czy zamiast do domu nie skorzystać z przyjemnej pogody i nie udać się na spacer po parku. Był to dobry pomysł. Była zmęczona po całonocnym siedzeniu w magazynie. Prognoza pogody przepowiadała, że pewnie niedługo spadnie śnieg. W Angli nie utrzymywał się on jednak długo, przez co miasto zamiast prezentować się magicznie na święta, wyglądało po prostu smutno.
Do mieszkania wróciła dopiero pod wieczór. Od razu po weściu do małego apartamentu skierowała się do swojej sypialni i opadła na łóżko. Była zmęczona i wypluta z wszelkiej energii. Wiedziała jednak, że w weekend będzie miała okazję to wszystko odespać. Zazwyczaj siedziała sama, rozkoszując się własnym towarzystwem i odpoczywając od ludzi. Tak właśni czuła się najlepiej - kiedy była pozostawiona sama sobie i nie musiała się niczym przejmować. Rozebrała się z garnituru i poszła się szybko umyć. Po wyjściu spod prysznica narzuciła na siebie luźną sukienkę i zajrzała do kuchni. Zaczynało jej brakować karmy dla kotów. Dziewczyna wczoraj nie mogła nakarmić zwierząt - miała nadzieję, że ktoś inny się tym zajął. Kiedy jednak zeszła na dół i ponownie wypełniła miskękarmą nie widziała żadnego śladu po kotach. Przeszła się po klatce i okolicznym podwórku. Wyglądało na to, że zwierzęta nadal jej nie ufały.
Kiedy wyszła na zewnątrz była jedyną osobą, która znajdowała się na terenie magazynów. Było dosyć chłodno. Na szczęście, księżyc był dzisiaj dosyć jasny, więc nie musiała obawiać się o powrót w kompletnych ciemnościach. Na parkingu był zaparkowany stary samochód. Dziewczyna włożyła do bagażnika kartonowe pudełko wypełnione odpowiednimi dokumentami. Wcześniej skontaktowała się z Kevinem i wysłała mu krótką wiadomość, że następnego dnia postara się skontaktować z Centrum w Berlinie. Dziewczyna nie lubiła zostawiać spraw niedokońćzonych. Owszem, nie była zadowolona z otrzymania nowego zadania. Jednakże musiała je teraz dokończyć.
Jazda do domu minęła jej w spokojnej atmosferze. Droga była pusta, więc dojechanie pod Centrale zajęło jej, aż szcześćdziesiąt procent mniej czasu, niż zajęło im, żeby wyjechać z Londynu. Dziewczyna zdecydowała się nie wracać do mieszkania - dotarcie tam zajęłoby jej to za dużo czasu, a i tak musiałaby za chwilę wrócić do biura. W budynku znajdowała się siłownia, więc dzisia mogła zamiast pobiegać po prostu zostać w środku i umyć się po ćwiczeniach. Sarah już wczoraj podrzuciła jej garitur. Blonydnka poprosiła ją o przygotowanie ubrań na zmianę i jej kosmetyków, gdyż podejrzewała, że po pracy w magazynie nie wróci do domu.
Jak można było się tego spodziewać, była ona pierwszą osobą w budynku. Nie przeszkadzało jej to zbytnio. Miała dla siebie całą siłownię i mogła ćwiczyć w spokoju, nie przejmując się obecnością innych ludzi. Szczególnie, że wolała unikać pytań o znaczenie plastra na jej biodrze. Jej znamie rzucało się innym w oczy. A to wszystko za sprawą jego złotego koloru. Nie było więc szansy, żeby skłamać, że jest to zwykły tatuaż. Zresztą, dziewczyna nie chciała o tym w ogóle rozmawiać. Im mniej osób będzie więc o nim wiedzieć tym lepiej i dla niej. Mogła spokojnie wziąć prysznic i nakleić czysty plaster na kwiat znajdujący się na jej biodrze. Niewidoczny i starannie ukryty. Wysuszyła włosy i założyła garnitur. Spojrzała na swój drogi zegarek. Wciąż było stosunkowo wcześnie. Miała dzisiaj zamiar wcześniej zacząć pracę i po prostu wyjść o trzynastej do domu.
Około siódmej weszła do biura i włączyła komputer. Była lekko zdziwiona. Oczywiście Sarah ponformowała, że Lutz Weinmann kazał pozostałym mężczyzną zająć się jej pracą. Nie oczekiwała jednak zbyt wiele. Raczej spodziewała się, że będzie musiała wszystko po nich poprawić. Raporty zostały jednak poprawione w sposób jaki oczekiwała. Musieli trzymać się jej systemu i sposobu pracy. Mariken przez chwilę wpatrywała się w wyświetlacz komputera, a następnie zerknęła na komórkę. Powinna im podziękować. Sashy, Kevinowi jak i Weinmanowi, który był w sumie główną osobą odpowiedzialną za ulżenie jej w obowiązkach. Zastanawiała się chwilę nad wysłaniem wiadomości z podziękowaniami, ale finalnie zrrezygnowała z tego pomysłu. Przekaże im to w przyszłym tygodniu, jak wrócą do Londynu.
Około ósmer do biura weszła jej asystentka. Spojrzała na blondynkę, która szybko kilkała w klawisze na klawiaturze.
- Pani Brecker… Wygląda Pani…
- Najprawdopodobniej tak, jakbym nie spała całą noc, albo przeglądala dokumenty do czwartej nad ranem. - oznajmiła blondynka i ziewnęła głośno. Spojrzała na kobietę w okularach i przetarła twarz dłonią.
- Kupiłam tort czekoladowy! I już robię kawę! Czarną, z cukrem. - oznajmiła i pospieszie położyła białe pudełko.
Mariken od razu otworzyła kartonowe pudełko. Blondynka mogła nie spać całą noc, chociaż nie było to dla niej zalecane. Jej ciało regenerowało się podczas snu, więc po bardziej “szkodliwych” misjach musiała czasami spać aż dwanaście godzin. Tym razem nie było takiej potrzeby. Mimo to dziewczyna czuła, że nie jest tak produktywna jak zawsze. Odpowiedź na ten problem była prosta. Potrzebowała cukru. Dużej ilości cukru. Używając plastikowergo widelca który był dołączony do opakowania, zaczeła powoli jeść przeraźliwie słodką, czekoladową masę.
- Masz zamiar to wszystko sama zjeść? Nie potrzebujesz pomocy? - spojrzała na mężczyznę stojącego w drzwiach i wyjęła widelec z buzi.
- Dzień Dobry Harry. Potrzebujesz czegoś? Mogę dla iebie przeznaczyć maks siedem minut. - oznajmiła ponownie wlepiając wzrok w monitor.
Mężczyzna podeszedł i zajął miejsce w fotelu naprzeciwko niej. Mariken nie zwracała na niego zbytniej uwagi, póki ten nie sięgnął po jej widelec. Zmrużyła delikatnie oczy.
- Nie patrz tak na mnie, no już, nic nie jem. Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz, ale chyba twoje zachowanie mówi samo za siebie. - oznajmił, odgarniając swoje dlugie włosy z twarzy.
Mariken przechyliła głowę na bok.
- Co masz na myśli?
- Nieważne. - machnął ręką po czym wyciągnął telefon z kieszeni. - Czytałaś naszą konwersację? - Mariken zaprzeczyla. - Tak jak myśleliśmy. Plan jest taki, żeby jutro pójść na piwo. Wiem, że pewnie nie lubisz takich rzeczy, ale…
- Z chęcią przyjdę. - odpowiedziała, na chwilę przestając pisać. Brunet zamrugał kilkakrotnie zdziwiony.
- Naprawdę?
- Owszem. Skoro mnie zaprosiliście, wypadałoby przyjść. Nie piję alkoholu, ale to nie powinno być problemem?
- Nie, raczej nie… - oznajmił, a między nimi zapanowała niezręczna cisza, którą Mariken zdecydowała się w końcu przerwać.
- Dobrze w takim wypadku. A teraz muszę cię przeprosić. Nie spałam całą noc i planuję wyjść z pracy za dwie godziny. - oznajmila i ręką wskazała mu drzwi.
Mężczyzna spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy, ale na szczęście nie protestował zbynio i zostawił ją samą w jej gabinecie. Mogła skupić się na pracy. Nadal miała trochę do zrobienia, jednakże nakład pracy nie prezentował się tak przerażająco jak kilka dni temu.
O trzynastej wyłączyła komputer. Przed wyjściem złapała ją jeszcze Sarah.
- Jak mam zanotować Pani godziy?
- Wczoraj, a właściwie dzisiaj, siedziałam do trzeciej nad ranem. Dzisiaj wychodzę wcześniej, jutro pewnie też wyjdę o podobnej godzinie. Pamiętaj, żeby wpisać, że w środę wieczorem mam zadanie terenowe, na prośbę klienta. - oznajmiła nachylając się nad dziewczyną i wskazując palcem co powinna zanotować.
Pożegnała się z nią i ruszyła do wyjścia. Było to dosyć dziwne uczucie. Szczególnie, że niektórzy dopiero rozpoczynali swój dzień w pracy.
Listopad w Londynie był pochmurny i deszczowy. Dzisiaj dopisywała im całkiem dobra pogoda. Blonndynka zaczęła się nawet zastanawiać, czy zamiast do domu nie skorzystać z przyjemnej pogody i nie udać się na spacer po parku. Był to dobry pomysł. Była zmęczona po całonocnym siedzeniu w magazynie. Prognoza pogody przepowiadała, że pewnie niedługo spadnie śnieg. W Angli nie utrzymywał się on jednak długo, przez co miasto zamiast prezentować się magicznie na święta, wyglądało po prostu smutno.
Do mieszkania wróciła dopiero pod wieczór. Od razu po weściu do małego apartamentu skierowała się do swojej sypialni i opadła na łóżko. Była zmęczona i wypluta z wszelkiej energii. Wiedziała jednak, że w weekend będzie miała okazję to wszystko odespać. Zazwyczaj siedziała sama, rozkoszując się własnym towarzystwem i odpoczywając od ludzi. Tak właśni czuła się najlepiej - kiedy była pozostawiona sama sobie i nie musiała się niczym przejmować. Rozebrała się z garnituru i poszła się szybko umyć. Po wyjściu spod prysznica narzuciła na siebie luźną sukienkę i zajrzała do kuchni. Zaczynało jej brakować karmy dla kotów. Dziewczyna wczoraj nie mogła nakarmić zwierząt - miała nadzieję, że ktoś inny się tym zajął. Kiedy jednak zeszła na dół i ponownie wypełniła miskękarmą nie widziała żadnego śladu po kotach. Przeszła się po klatce i okolicznym podwórku. Wyglądało na to, że zwierzęta nadal jej nie ufały.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ To nie tak, że każda kobieta, która znalazła się w łóżku Lutza umierała. Kevin to wiedział, ale nawet jeśli przeżywały i dostawały nową, czasem lepszą, czasem gorszą, pracę to nigdy nie dostawały mieszkanie od blondyna. Jego król jasno rozgraniczał swoje obowiązki, a okularnik, który nie mógł spytać wprost... zwyczajnie wpatrywał się w niewzruszoną twarz swojego szefa przez całą drogę na lotnisko, a później w samolocie. Oczywiście, gdy nie spał. No i... kiedy nie robił tego co mu kazał, czyli szukał z Sashą, gdzie są papiery od tamtego “małego” mieszkania w Londynie, aby przepisać na kobietę, której nie znali. Poznali jej imię - Auva. To też ich zaskoczyło, bo Lutz nie zwykł zapamiętywać imion ludzi. Znaleźli jednak jej dane w sieci w zanim wylądowali w Brazylii procedura została rozpoczęta. Oczywiście, ostatecznie będą musieli znaleźć jakąś drukarkę i skaner, bo musi podpisać kilka dokumentów, ale Kevin zamknął komputer i opierając się o podłokietnik wpatrywał się w blondyna niczym w obrazek. Sasha siedzący dalej nie wiedział co takiego ma teraz czarnowłosy w oczach, ale chyba nie chciał wiedzieć.
_____ Wylądowali na lotnisku w stolicy kraju, aby zaraz przesiąść się do mniejszego samolotu i polecieć na lotnisko w głąb Jungli. Musieli dostać się jak najbliżej zanim wsiądą w samochód i pójdą w las. Dosłownie. Mars co prawda czekał na nich w wiosce, lecz ciężko powiedzieć jaki teraz był jego status, bo nie mieli z nim kontaktu od kilku godzin w związku z “podróżowaniem”. Gdy jednak wsieli do mniejszego samolociku, Kevin nie wytrzymał, postanawiając umilić im podróż.
- Czy była dobra w łóżku?
_____ Spytał nagle, sprawiając, że Sasha, który akurat otworzył butelkę wody, ścisnął ją mocno rozlewając wszystko na siebie i okolicę niczym wybuchający gejzer. Przykuło to uwagę drugiego pilota, z otwartej kabiny, stewardessy oraz Kevina i Lutza. Każdy spojrzał się na Sashę, który cały czas patrzył na okularnika zdezorientowany. Spotykając jednak pytające spojrzenie Lutza, zaczął na nowo oddychać.
- Nie pytaj go o takie rzeczy! - zakręcił butelkę rzucając ją gdzieś pod siebie i złapał Kevina za ramię odwracając w swoją stronę szepcząc. - Co, jeśli wystraszysz go i nie będziemy mieli przy sobie uroczej Lady?
- Go? - Kevin uniósł brwi także szepcząc, nie wiadomo po co, bo Lutz ich na pewno słyszał. - Jak niby mam go wystraszyć takim pytaniem jak oferuje jej mieszkanie?!
- Nie wiem, ale nigdy tego nie robił i może się otwiera na możliwości! - wycedził cicho między zębami. - Po prostu nie pytaj. Niech się samo dzieje.
_____ W tym momencie usłyszeli bardzo głośne westchnięcie ze strony swojego króla, który siedział rozłożony w fotelu samolotu i patrzył na nich niezbyt zadowolony. Wiedział, że tego typu gesty nie były w jego zwyczaju, ale dziewczyna przeżyła, a on dotrzymuje słowa. Czemu jednak musiał się ze swojej przygody na jedną noc tłumaczyć tej dwójce? Szczęśliwie Stewardessa oraz piloci ich nie rozumieli nie mówiąc zupełnie po angielsku. Kevin znał język i zajmował się wszystkim związanym z logistyką. Gdyby jednak rozumieli co takiego jest tematem rozmowy – Lutz miałby chęć kogoś zabić. Podniósł dłoń i gestem ręki pokazał, żeby się oboje zbliżyli, bo nie będzie mówił na tyle głośno, aby przebić się przez dźwięk silników czy ich ciśnienia w uszach. Sasha i Kevin nie czekali długo, żeby przysiąść się tuż obok niego.
- Była zabawna więc obiecałem jej, że jak przeżyje dostanie tamto mieszkanie. - mówił bez jakichkolwiek emocji na twarzy. Nie był ani z siebie zadowolony ani jakoś rozpromieniony wspomnienia z poprzedniej nocy. - Słowa trzeba dotrzymać.
_____ Jak pieski stawiane na desce samochodu, obaj kiwali głowami na tak przytakując, że miał racje. Brzmiało logicznie, nadal jednak nie chcieli odpuszczać.
- To jak myślisz, czemu przeżyła i nie dostałem telefonu po nocy, żeby przyjechać i zająć się ciałem? - z czystej ciekawości rzucił to pytanie, a Lutz tylko spojrzał na jego twarz dostrzegając wielkie czarne worki. Spojrzenie jakie posłał widać dawało dosadnie o co takiego zamierzał spytać, więc ciemnowłosy go zwyczajnie uprzedził. - Tak, nie spałem czekając na twój telefon.
- I kto ci kazał... - westchnął po raz kolejny. - Wolałbym zadzwonić i poinformować, żeby zająć się tym nad ranem, ale spokojnie przespał całą noc.
- Widzisz! - wtrącił się Sasha. - Mówiłem ci, że lepiej jest się zdrzemnąć, a nie torturować się horrorami, żeby być przytomnym. - prychnął pod nosem. - A podobno jesteś najmądrzejszy.
_____ Jak można się spodziewać, reszta tej krótkiej podróży samolotem kontynuowana była z dźwiękiem krzyczących i droczących się między sobą facetów. Ani Rosjanin, ani Okularnik nie zamierzali odpuszczać tym razem przerzucając się coraz to kolejnym argumentami do momentu lądowania na czymś co nie przypominało bezpiecznego i prawdziwego lądowiska dla samolotów. Po kołowaniu pojazdu, kiedy drzwi się otworzyły - kontynuowali dalej z coraz to bardziej kreatywnymi i niestworzonymi zdaniami wychodzącymi z ich ust. Lutz jednak nie przeszkadzał im, stając na ziemi dość głęboko w lesie Amazonki. Nie musiał się rozglądać daleko, żeby w cieniu pojedynczego, rozpadającego się prawie hangaru, stał samochód terenowy, a o niego oparty mężczyzna ubrany od początku do końca w czerń. Od razu wiedział kto to, nie musiał zgadywać - Mars. Blondyn nawet nie zdążył podnieść ręki czy krzyknąć, aby zwrócić uwagę, a chłopak zaczął szybkim krokiem zmierzać w ich kierunku. Lutz stanął w miejscu i westchnął poirytowany co od razu przykuło uwagę Sashy i Kevin, zamykających się w sekundę, aby wyjrzeć zza szerokich pleców swojego króla. Widząc szczenięcą radość na twarzy Marsa, skrzywili się w sercu. Może oni byli szaleje lojalni względem Lutza, ale ten to przesadzał. Wyszli zza pleców blondyna powstrzymując Marsa, przed padnięciem na kolana. Pewnie chciał całować ziemię, po której stąpał. Co takiego zrobił za to ich szef? Złapał się za głowę, powoli masując skronie.
- Nie zachowuj się jak fanatyk, Mars. - Kevin prychnął pod nosem trzymając wysokiego faceta z dzikim spojrzeniem za ramię. Kiwnął głową lekko na otoczenie. - Robisz scenę, nie tutaj.
- Król nie ma teraz na to ochoty, spójrz na niego. - białowłosy trzymał go za drugie ramię wzrokiem pokazując, że ma spojrzeć na załamanego Lutza. - Zbierzmy się stąd szybko.
_____ Mars nie był człowiekiem, który przejmie się opinią otoczenia o nim. Miał to dosadnie i głęboko w dupie, ale jedno westchniecie ze strony tego blondyna było jak znak od Boga. Ten właśnie wyglądał na zmęczonego i słysząc słowa dwójki kolegów z “tej samej sekty” postanowił faktycznie zabrać ich do samochodu z zamiarem szybkiego ubycia stąd. Wiedział, że Ameryka Południowa to było jego podwórka. Nie siedział tutaj rok, a dłużej i każdy okoliczny “kolega z organizacji” wiedział, żeby z nim nie zadzierać. Jeśli czegoś chciał, dać. Jak czegoś nie chciał, nie zmuszać. Zwykle zlecenia, które realizował były tylko tymi związanymi z poszukiwaniem nowych tablic, przy okazji nie przejmując się drogą do sukcesu. Teraz szpiedzy tych gildii obserwując jak wściekły pies z ich wspomnień zachowuje się przed Lutzem – wiedzieli, dlaczego tak skupiał się na tablicach. Był fanem innego potwora!
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wieczór minął Mariken na sprzątaniu mieszkania. Dziewczyna mocno zaniedbała kwestie porządku w pokoju. Pracując wcześniej terenowo rzadko kiedy była w biurze. Szybko wypełniała swoje obowiązki, które głównie składały się z pisania raportów i wracała do domu, gdzie mogła zająć się swoimi sprawami. Teraz natomiast całe dnie przesiadywała w centrali, a przez rozkaz Lutza Weinmana była zmuszona uczestniczyć w zadaniach, które nie leżały w jej kompetencjach. Pocieszała ją myśl, że jest to tylko chwilowe. Postara się wyjaśnić kwestie zamienionej tablicy i będzie mogła wrócić do swoich normalnych obowiązków.
Tej nocy spała dłużej, a krwawe wspomnienia nie pojawiały się w jej snach. Zrezygnowała z porannych ćwiczeń. Jeden dzień w tygodniu mogła pozwolić sobie na odpoczynek. Jej ciało nie potrzebowało przerwy - przynajmniej, tak ustalono kiedyś podczas eksperymentów. Nie ważne co by jej podali lub zrobili, jej organizm sam się regenerował. Potrzebował tylko snu i kalorii. Blaise powtarzał jej jednak zawsze, że i tak powinna o siebie dbać, tak jak każdy inny. Posiadanie rutyny buduje poczucie dyscypliny. A bez tego osiągnięcie sukcesu jest praktycznie niemożliwe.
Sukces. Mariken leżała wpatrując się w sufit. Odgłos deszczu uderzającego w szyby ją uspokajał. Dla Blaise jej sukces miał wiązać się z dobrą posadą w Organizacji oraz założeniem rodziny z odpowiednią liczbą dzieci. Dla Mariken? Było to kompletnie co innego. Nie chciała się wiązać. Chciała być sama. Chciała uzyskać spokój - a to mogła przynieść dopiero zemsta.
Z rozmyślań ocknęła się dopiero, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk dobiegający z jej komórki. Niechętnie podniosła urządzenie. Na chacie z pozostałą trójką panowała ożywiona dyskusja, dotycząca tego, gdzie mieli się dzisiaj spotkać. Blondynka szybko napisała, że dostosuje się do tego, co wybiorą. Nie znała się za bardzo na barach - rzadko kiedy spotykałą się z ludźmi poza pracą. Zaczynała też powoli żałować, że zgodziła się na to wyjście. Wolałaby zostać w domu, sprawdzić nowy przepis na ciasto, który wczoraj znalazła i poczytać jakąś książkę. Obiecała jednak wczoraj, że przyjdzie, a Mariken starała się zawsze dotrzymywać słowa.
Ubrała się w garnitur i pojechała do biura. Lutz Weinmann wyleciał w sprawach prywatnych, więc nie było go dzisiaj w biurze. Ludzie mogli więc odetchnąć. W centrali panowała dzisiaj luźna atmosfera, większość osób nie musiała pracować w weekend. Tylko posiadacze specjalnych zdolności pracowali w terenie dosyć nieregularnie, więc normalny plan tygodnia ich nie obowiązywał.
Mariken w pierwszej kolejności postanowiła sprawdzić jak wyglądał rozkład misji na następny tydzień - wyglądało na to, że wszystko zostało przydzielone do odpowiednik mutantów, którzy idealnie nadawali się do wymaganych zadań. Ułatwiało to jej pracę. Miała nadzieję, że raporty z misji zobaczy na swoim biurku już we wtorek. Pracownicy z jej działu nie byli przyzwyczajeni do rutyny. Słyszała ciche narzekania, kiedy rano oddała kilka dokumentów do poprawy. Nie uważała, że jest zbyt wymagająca - po prostu chciała wprowadzić porządek w swoim zespole.
Sama mala jedno ważne zadanie do wykonania dzisiaj. Musiała dokładnie sprawdzić historię tabliczki, którą znaleźli w magazynie. Czemu została wypożyczona do Berlina na zaledwie dwa dni. Postanowiłą spróbować do nich zadzwonić.
Ku jej zdziwieniu, odebrali dosyć szybko.
- Dzień Dobry. Mówi Mariken Breker. Czy mogę porozmawiać z dyrektorem działu laboratoryjnego? - zaczęła po niemiecku.
- Przy telefonie. - odpowiedział szybko.
- Dokładnie pięć miesięcy i dwadzieścia dni temu wysłaliśmy wam jedną z naszych tablic, a dokładniej mówiąc tablicę róży.
- Hm… Zgadza się.
- Czy mogłabym dostać od was krótki raport z wykonanych badań?
- Nie wydaje mi się, że ma Pani do tego odpowiednie uprawnienia. - Mariken obróciła się na skórzanym fotelu. Podejrzewała, że nie będzie to proste zadanie.
- A to czemu?
- Prowadzone nad nią badania są bardzo poufne i…
- Jak bardzo poufne? Czyli ktoś wyżej ode mnie…
- Owszem! Niestety, chociaż bardzo bym chciał, nie jestem w stanie podzielić się tymi informacjami.
- Czyli muszę poprosić Pana Weinmana o oficjalną zgodę?
- Słucham? - zapanowała niezręczna cisza. Blondynka nie była z siebie dumna. Fakt, że musiała użyć nazwiska swojego przełożonego, żeby coś uzyskać, był dla niej niezwykle irytujący. Nie miała jednak wyboru.
- Dobrze. Wyślę wszystko mailem.
- Dziękuję. A i jeszcze jedna spra… - nie zdążyła jednak dokończyć. Mężczyzna po prostu się rozłączył. Blondynka wzruszyła ramionami. Chciała poprosić o pewne informacje dotyczące jej tablicy, ale najwyraźniej będzie musiała o to zapytać Blaise’a.
Większość raportów po swoim poprzedniku udało jej się uporządkować i poprawić. Jej liderzy również zaczęli dostarczać jej na bieżąco raporty z odbytych misji. Miała wrażenie, że wszystko zaczyna pracować tak, jak powinno. Dzięki temu udało jej się wyjść z biura wcześniej. Po drodze złapała ją Edith.
Mariken! Co dzisiaj zakładasz? - spytała entuzjastycznie kobieta, łapiąc ją pod rękę.
Idziemy do baru, prawda? Nie ma wyznaczonego dress code'u. Myślałam nad dżinsami i…
Zła odpowiedź! Masz jakieś sukienki lub spódniczki?
Mam. Ale czemu… - blondynka była mocno skonfundowana. Zanim jednak zdążyła zadać pytanie Edith zasłoniła jej usta ręką.
Bez pytań! Obie zakładamy spódnice. - oznajmiła po czym pożegnała się z Mariken. Z tego co pisała wcześniej, ciemnowłosa będzie musiała zostać trochę dłużej w pracy z powodu pewnych problemów z przydzieleniem misji w jej dziale.
Blondynka była mocno zdziwiona zachowaniem Edith, ale postanowiła tego nie kwestionować. Wątpiła zresztą, że byłaby w stanie dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków.
Tak jak Edith prosiła, dziewczyna postanowiła założyć czarną, obcisłą spódnice i pasujący golf, w takim samym kolorze. Znalazła również włoskie kozaki, które niedawno kupiła w Mediolanie. Nałożyła lekki makijaż, narzuciła na siebie jasny płaszcz i była gotowa do wyjścia. Bar, w którym mieli się spotkać był mniej elegancki niż się spodziewała. Panowała tam jednak luźna i otwarta atmosfera, co szczerze pasowało dziewczynie. Przyszła dziesięć minut przed czasem, jednak nie była pierwsza. Szybko wypatrzyła znajomą dwójkę w kącie.
- Edith jeszcze nie przyszła? - spytała zdejmując płaszcz.
- Ona zawsze się spóźnia, nic nowego.-mruknął mężczyzna odsuwając obok siebie krzesło. Blondynka zajęła swoje miejsce. -Co chcesz pić? Nie byłem pewien, co ci zamówić.
- Coś bezalkoholowego poproszę. - odpowiedziała nachylając się w jego kierunku, by przyjrzeć się menu.
- Tutaj może być ciężko o coś takiego. Nie pijesz, bo nie lubisz czy…-spytał szatyn, odgarniając długie, kasztanowe kosmyki z twarzy.
- Nie widzę potrzeby. Nie smakuje mi za bardzo i alkohol nie działa na mnie tak jak na innych ludzi. - odpowiedziała szybko, wracając do studiowania karty.
- Patrzcie kto się pojawił. oznajmił głośno Luciano. Mariken i Harry odwrócili się w kierunku drzwi. Edith pojawiła się o czasie. Energicznym krokiem ruszyła w kierunku ich stolika, zdejmując przy tym gruby płaszcz. Miała na sobie obcisłą granatową sukienkę.
- Oj cicho! Starałam się nie spóźnić. - oznajmiła siadając obok Włocha.
Na widok blondynki, puściła jej dyskretnie oczko. Blondynka przechyliła głowę na bok i wskazała na siebie palcem. Zanim zdążyła zapytać ją co się dzieje. Edith udała się w stronę baru, żeby zamówić shoty.
- Daje piętnaście funtów, że będzie rzygać jeszcze przed północą. - oznajmił Luciano.
Tej nocy spała dłużej, a krwawe wspomnienia nie pojawiały się w jej snach. Zrezygnowała z porannych ćwiczeń. Jeden dzień w tygodniu mogła pozwolić sobie na odpoczynek. Jej ciało nie potrzebowało przerwy - przynajmniej, tak ustalono kiedyś podczas eksperymentów. Nie ważne co by jej podali lub zrobili, jej organizm sam się regenerował. Potrzebował tylko snu i kalorii. Blaise powtarzał jej jednak zawsze, że i tak powinna o siebie dbać, tak jak każdy inny. Posiadanie rutyny buduje poczucie dyscypliny. A bez tego osiągnięcie sukcesu jest praktycznie niemożliwe.
Sukces. Mariken leżała wpatrując się w sufit. Odgłos deszczu uderzającego w szyby ją uspokajał. Dla Blaise jej sukces miał wiązać się z dobrą posadą w Organizacji oraz założeniem rodziny z odpowiednią liczbą dzieci. Dla Mariken? Było to kompletnie co innego. Nie chciała się wiązać. Chciała być sama. Chciała uzyskać spokój - a to mogła przynieść dopiero zemsta.
Z rozmyślań ocknęła się dopiero, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk dobiegający z jej komórki. Niechętnie podniosła urządzenie. Na chacie z pozostałą trójką panowała ożywiona dyskusja, dotycząca tego, gdzie mieli się dzisiaj spotkać. Blondynka szybko napisała, że dostosuje się do tego, co wybiorą. Nie znała się za bardzo na barach - rzadko kiedy spotykałą się z ludźmi poza pracą. Zaczynała też powoli żałować, że zgodziła się na to wyjście. Wolałaby zostać w domu, sprawdzić nowy przepis na ciasto, który wczoraj znalazła i poczytać jakąś książkę. Obiecała jednak wczoraj, że przyjdzie, a Mariken starała się zawsze dotrzymywać słowa.
Ubrała się w garnitur i pojechała do biura. Lutz Weinmann wyleciał w sprawach prywatnych, więc nie było go dzisiaj w biurze. Ludzie mogli więc odetchnąć. W centrali panowała dzisiaj luźna atmosfera, większość osób nie musiała pracować w weekend. Tylko posiadacze specjalnych zdolności pracowali w terenie dosyć nieregularnie, więc normalny plan tygodnia ich nie obowiązywał.
Mariken w pierwszej kolejności postanowiła sprawdzić jak wyglądał rozkład misji na następny tydzień - wyglądało na to, że wszystko zostało przydzielone do odpowiednik mutantów, którzy idealnie nadawali się do wymaganych zadań. Ułatwiało to jej pracę. Miała nadzieję, że raporty z misji zobaczy na swoim biurku już we wtorek. Pracownicy z jej działu nie byli przyzwyczajeni do rutyny. Słyszała ciche narzekania, kiedy rano oddała kilka dokumentów do poprawy. Nie uważała, że jest zbyt wymagająca - po prostu chciała wprowadzić porządek w swoim zespole.
Sama mala jedno ważne zadanie do wykonania dzisiaj. Musiała dokładnie sprawdzić historię tabliczki, którą znaleźli w magazynie. Czemu została wypożyczona do Berlina na zaledwie dwa dni. Postanowiłą spróbować do nich zadzwonić.
Ku jej zdziwieniu, odebrali dosyć szybko.
- Dzień Dobry. Mówi Mariken Breker. Czy mogę porozmawiać z dyrektorem działu laboratoryjnego? - zaczęła po niemiecku.
- Przy telefonie. - odpowiedział szybko.
- Dokładnie pięć miesięcy i dwadzieścia dni temu wysłaliśmy wam jedną z naszych tablic, a dokładniej mówiąc tablicę róży.
- Hm… Zgadza się.
- Czy mogłabym dostać od was krótki raport z wykonanych badań?
- Nie wydaje mi się, że ma Pani do tego odpowiednie uprawnienia. - Mariken obróciła się na skórzanym fotelu. Podejrzewała, że nie będzie to proste zadanie.
- A to czemu?
- Prowadzone nad nią badania są bardzo poufne i…
- Jak bardzo poufne? Czyli ktoś wyżej ode mnie…
- Owszem! Niestety, chociaż bardzo bym chciał, nie jestem w stanie podzielić się tymi informacjami.
- Czyli muszę poprosić Pana Weinmana o oficjalną zgodę?
- Słucham? - zapanowała niezręczna cisza. Blondynka nie była z siebie dumna. Fakt, że musiała użyć nazwiska swojego przełożonego, żeby coś uzyskać, był dla niej niezwykle irytujący. Nie miała jednak wyboru.
- Dobrze. Wyślę wszystko mailem.
- Dziękuję. A i jeszcze jedna spra… - nie zdążyła jednak dokończyć. Mężczyzna po prostu się rozłączył. Blondynka wzruszyła ramionami. Chciała poprosić o pewne informacje dotyczące jej tablicy, ale najwyraźniej będzie musiała o to zapytać Blaise’a.
Większość raportów po swoim poprzedniku udało jej się uporządkować i poprawić. Jej liderzy również zaczęli dostarczać jej na bieżąco raporty z odbytych misji. Miała wrażenie, że wszystko zaczyna pracować tak, jak powinno. Dzięki temu udało jej się wyjść z biura wcześniej. Po drodze złapała ją Edith.
Mariken! Co dzisiaj zakładasz? - spytała entuzjastycznie kobieta, łapiąc ją pod rękę.
Idziemy do baru, prawda? Nie ma wyznaczonego dress code'u. Myślałam nad dżinsami i…
Zła odpowiedź! Masz jakieś sukienki lub spódniczki?
Mam. Ale czemu… - blondynka była mocno skonfundowana. Zanim jednak zdążyła zadać pytanie Edith zasłoniła jej usta ręką.
Bez pytań! Obie zakładamy spódnice. - oznajmiła po czym pożegnała się z Mariken. Z tego co pisała wcześniej, ciemnowłosa będzie musiała zostać trochę dłużej w pracy z powodu pewnych problemów z przydzieleniem misji w jej dziale.
Blondynka była mocno zdziwiona zachowaniem Edith, ale postanowiła tego nie kwestionować. Wątpiła zresztą, że byłaby w stanie dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków.
Tak jak Edith prosiła, dziewczyna postanowiła założyć czarną, obcisłą spódnice i pasujący golf, w takim samym kolorze. Znalazła również włoskie kozaki, które niedawno kupiła w Mediolanie. Nałożyła lekki makijaż, narzuciła na siebie jasny płaszcz i była gotowa do wyjścia. Bar, w którym mieli się spotkać był mniej elegancki niż się spodziewała. Panowała tam jednak luźna i otwarta atmosfera, co szczerze pasowało dziewczynie. Przyszła dziesięć minut przed czasem, jednak nie była pierwsza. Szybko wypatrzyła znajomą dwójkę w kącie.
- Edith jeszcze nie przyszła? - spytała zdejmując płaszcz.
- Ona zawsze się spóźnia, nic nowego.-mruknął mężczyzna odsuwając obok siebie krzesło. Blondynka zajęła swoje miejsce. -Co chcesz pić? Nie byłem pewien, co ci zamówić.
- Coś bezalkoholowego poproszę. - odpowiedziała nachylając się w jego kierunku, by przyjrzeć się menu.
- Tutaj może być ciężko o coś takiego. Nie pijesz, bo nie lubisz czy…-spytał szatyn, odgarniając długie, kasztanowe kosmyki z twarzy.
- Nie widzę potrzeby. Nie smakuje mi za bardzo i alkohol nie działa na mnie tak jak na innych ludzi. - odpowiedziała szybko, wracając do studiowania karty.
- Patrzcie kto się pojawił. oznajmił głośno Luciano. Mariken i Harry odwrócili się w kierunku drzwi. Edith pojawiła się o czasie. Energicznym krokiem ruszyła w kierunku ich stolika, zdejmując przy tym gruby płaszcz. Miała na sobie obcisłą granatową sukienkę.
- Oj cicho! Starałam się nie spóźnić. - oznajmiła siadając obok Włocha.
Na widok blondynki, puściła jej dyskretnie oczko. Blondynka przechyliła głowę na bok i wskazała na siebie palcem. Zanim zdążyła zapytać ją co się dzieje. Edith udała się w stronę baru, żeby zamówić shoty.
- Daje piętnaście funtów, że będzie rzygać jeszcze przed północą. - oznajmił Luciano.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ Jungla nie była przyjemnym miejscem. Pełna zwierząt, które w każdej chwili chciały cię zabić, trujących roślin i zmiennej pogody. Raz padało nie wiadomo skąd, innym razem słońce grzało rumieniąc skórę. Nic więc dziwnego, że Lutz pozbył się swojej marynarki, przebierając się w luźniejsze i bardziej przewiewne ciuchy. Nadal jednak, biała koszula z bawełny zachowywała się jakby miała poddać się wilgotności powietrza stając się przezroczystym kawałkiem szmaty. Nie przejmował się rozłożonymi na łóżku ciuchami, wpatrując się w ruchliwą ulicę za oknem podwijał rękawy koszuli, aby sięgały mu za łokcie. Według planu mieli wyruszyć na miejsce za kilka chwil i przedzierając się przez las dostać do wyznaczonego punktu. Lutz mentalnie był zmęczony na samą myśl co ich czeka, lecz czego się nie robi dla możliwej przewagi i lepszej przyszłości dla wszystkich?
- Coś cię martwi? - pytanie, które uniosło się w teoretycznej ciszy pomieszczenia należało do Sashy. - Za bardzo siedzisz w swoich myślach...
- To nic takiego.
_____ Odpowiedział nie chcąc zdradzać, że zwyczajnie przez tą pogodę i klimat jest zmęczony na samą myśl o pracy. Minął mężczyznę i wyszedł z pokoju przy okazji machając dłonią, aby szedł za nim. Im szybciej to zrobią tym szybciej będzie mógł wrócić do “normalniejszego klimatu”. Mars czekający za drzwiami sypialni nie był zaskoczeniem, więc blondyn bez słowa minął go, a ten niczym pies ruszył jego śladem. Kevina spotkał na dole, siedzące zaraz koło chodzącego na całą moc wiatraku. Głupi pomysł, ale okularnik o tym wiedział i nadal zdecydował się na taki sposób ochłody. Zebrali się bardzo szybko i wskoczyli do samochodu bez większych słów czy rozmów. Każdy jakby zbierał energię na to co za chwilę ma się zdarzyć - mordercza wędrówka najeżona niebezpieczeństwem.
_____ Mars prowadzał, bo najlepiej z nich wszystkich znał drogę, jednak i tak mimo jego brawurowej jazdy nie dotarli niesamowicie szybko na miejsce głównie za sprawą drogi, która w pewnym momencie się skończyła, a oni porzucili wręcz samochód i weszli między drzewa idąc we wcześniej zbadanym kierunku. Mężczyzna bowiem zostawił na drzewach ślady za pomocą swojej zdolności przez co wystarczyło, że będą za nim podążać i dojdą do celu. Według mapy były to mniej więcej 20 kilometrów do pokonania, z buta. Przez dość ciekawy sposób prowadzenia pojazdów Mars skrócił tą trasę z wcześniejszych 80... Nadal jednak – po godzinie bez żadnych zagrożeń z żadnej strony zaczęli się zastanawiać o co chodzi? To było aż nazbyt dziwne, aby nikt i nic ich nie zaatakowało. Wtedy jednak spojrzeli na idącego za nimi wszystkimi spokojnie Lutza, po którym nie było widać ani zmęczenia, ani strachu przed czyhającym wężem w krzakach. Wyglądał dla nich jak model z okładki magazynu, a akurat sesja miała mieć klimat tropików. Zwłaszcza kiedy jego koszula nie była zapięta do końca, a lekko przesiąknięta mokrym otoczeniem nie pokazywała spoconego podróżnika, a raczej coś na wzór seksownego aktora grającego właśnie w filmie. Kevin mając w głowie takie porównania widząc tą scenę, posłał mu tylko pewnie spojrzenie pokazując, że jednak ukuło go w serduszko, że on się teraz na pewno tak nie prezentuje. Odsuwając gałąź na bok, blondyn spojrzał na nich i uniósł lekko brew. Stali w miejscu i patrzy na niego.
- Coś się stało? - ich reakcja, jeszcze bardziej wprowadziła go w lekki skonfundowanie. - Mówcie, a nie się patrzycie, coś na mnie siedzi?
- Król to jednak król. - po chwili wyszło z ust Sashy, która patrzył przed siebie, a Mars obok kiwał mu głową cały czas wpatrując się w ich szefa. - Zupełnie nie wyglądasz jakbyś przyszedł się spocić w lesie, a raczej, aby znaleźć sobie żonę, szefie.
- Co? - rzucił krzywiąc się w ich kierunku, może nawet na jego twarzy pojawiło się chwilowe obrzydzenie. - Nie pierdolcie głupot, idziemy dalej.
- Nie, nie. Naprawdę. - Kevin podniósł temat na nowo, chociaż Lutz chciał go wrzucić do kosza. - Zamiast tablicy, to jak teraz wyglądasz pewnie zaciągnęłoby boginię za tą tablicą do łóżka. - westchnął jakby właśnie tłumaczył coś debilowi. Cóż, ich szef nierozumiejący swojego seksapilu pewnie mógł być tak teraz potraktowany. - Ale masz racje, chodźmy dalej, bo jeszcze Marsa uwiedziesz.
_____ Prychnął z rozbawionym uśmiechem na twarzy wymijając Lutza, aby nie spotkać jego oczu, a zwłaszcza, aby uniknąć morderczego spojrzenia Marsa, który właśnie wbijał mu noże w plecy. Mężczyzna z maską na twarzy nie odpowiedział jednak i nie zaprzeczył tym oskarżeniom zwyczajnie wiedząc, że są po część prawdziwe. Ciemnowłosy wiedział, że niezależnie od tego co trzeba byłoby zrobić, zrobiłby to, dla swojego Króla - Lutza Weinmanna... Nawet jeśli miałby poświęcić własną dupę. Podrapał się tylko po głowie i dalej mordujących Kevina w myślach, ruszył dalej. Sasha pozostający ostatni na miejscu, złapał się tylko za dolną szczękę, bo widząc tą akcję prawie odpadła mu z zaskoczenia, po czym ruszył za resztą, żeby przypadkiem nie zostawili go samego.
_____ Po kilku godzinach w końcu stanęli przed dziwnymi ruinami, które miały zawierać w sobie tablicę. Według założeń oraz danych miała należeć do mroku, śmierci czy czegoś podobnego. W każdym w tych przypadków stanie się pożytecznym dla nich dodatkiem do arsenału. Nieważne w czyje dłonie ostatecznie trafi. Nikt kto należał do ich grupy nie będzie robił problemów. Dostanie kolejnego kawałka lub całej tablicy stając się silniejszym w swojej kategorii zależało trochę na szczęściu, a tego czasem było mniej, a czasem więcej. Schodząc pod ziemię na kamiennych, obsypujących się stopniach, zeszli spokojnie kilkanaście metrów do krainy bez światła, przepływu powietrza i niebezpiecznym podłożem. Kevin pierwszy złapał za latarkę, aby prześwietlił mu trochę z przodu, jednak zderzył się z dziwnym ewenementem – jego źródło światła nie sięgało dalej niż kilka centrymetrów przed nim, jakby wszystko, poza tym, dalej, potrzebowała czegoś innego. Lutz bez marnowania czasu odwrócił się do Marsa, który bez wypowiedzianego słowa ruszył do przodu stając jako pierwszy w szeregu.
_____ Na podstawie odwrotnego działania swojej zdolności, zabrał ciemność ze swojego otoczenia pokazując im długi korytarz z dziwnymi symbolami na ścianach. Podobne do pisma runicznego, były lekko różne. Kevin jednak nie potrzebował dużo czas, aby zdjąć i schować okulary i bez ich wpatrywać się w symbole szybko je czytając. Co robiła wtedy pozostała dwójka? Zwyczajnie za nimi szła, jakby zamiast niebezpiecznego miejsca znajdowali się w nawiedzonym domu w parku rozrywki. Czarnowłosy mądrala zatrzymał się w pewnym miejscu i spojrzał na nich swoimi oczami, które na tęczówkach posiadały okręgi, czym te magiczne wyciągnięte z filmów czy anime. Jeden z powód, noszenia okularów.
- To miejsce pochówku resztek bóstwa po tym jak przegrał. - powiedział z poważnym wyrazem twarzy. - Nie wiem czy powinniśmy wchodzić głębiej...
- Masz gdzieś jego imię? - Sasha spytał niewinnie podchodząc bliżej Kevina, niezbyt zainteresowany tym wszystkim. - Gdzieś coś musiało pisać. - wskazał na całe ściany znaków. - Prawda?
- Nie. - pokiwał przecząco głową. - To jest list zrozpaczonej żony do swojego bóstwa, męża, który umarł.
- I nigdzie nie ma imienia? - Lutz uniósł brwi do góry, po czym dodał pod nosem. - Dość nieczuła kobieta.
_____ Rozejrzał po okolicy, cały czas “oświetlonej” przez Marsa aż zobaczył pewne znaki, które różniły się od innych, napisane mniejszymi literami. Kucnął przy nich i machnął dłonią do pozostałych, aby podeszli do niego. Mając ich przy sobie, wskazał rządek znaków i spytał.
- Co tutaj pisze?
- Nǐ xīn'ài de qīzi, xié'è de huàshēn - wyszło z ust Kevina, po czym zamrugał kilka razy. - “Twoja kochana żona, Wcielenie Zła”.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach