Strona 1 z 2 • 1, 2
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W tym świecie istnieje wiele bóstw. Mniej lub bardziej ważnych, jednak połączonych ze sobą niczym łańcuchem sięgając do początku. Dlaczego jest to istotne? Zostawiły po sobie świątynie, w których składowane były przed tysiącami lat ich tablice zawierające fragmenty ich boskości, ich mocy. Teraz, po bardzo długim czasie, są odkrywane na nowo przez grupę ludzi, a dokładniej organizację – Deavi, która nie istnieje dla przeciętnych obywateli, normalnych i nie posiadających przytłaczającego ilości pieniędzy. Ich biznes jest brudny, bowiem bawią się z ludzkim życiem zmuszając do interakcji z fragmentami boskości, mutując i często umierając. Jeśli zdołasz przeżyć, wspaniale. Teraz pozbawiony ludzkich skaz możesz pracować dla organizacji jako pani lub pan do towarzystwa. Do końca swojego życia niczym śmieć, który nie osiągnie nic więcej. Jeśli jednak zdobędziesz jakieś umiejętności, posiądziesz boską zdolność, otworzysz sobie drzwi do czegoś więcej niż bycie człowiekiem. Dostaniesz możliwość, żeby wkroczyć w ich szeregi i stawać się silniejszym.
Wśród wszystkich bóstw istnieje jedno, znane dość szeroko i jej imię pada z ust ludzi bardzo często. Itis, bogini przeznaczenia, która pozostawia swój znak na ciele osób sobie przeznaczonych. Aby złagodzić ból życia, wszystko złe co ich spotkało, a przynajmniej tak się to tłumaczy. Jako błogosławieństwo dla samotnych i zranionych. Dla zakochanych jednak – życiową tragedię, bo są właśnie ze złą osobą, którą kochają całym swoim sercem. Znak Itis dwójki ludzie wygląda zawsze tak samo i jest w tym samym kolorze, jednak może się pojawić w każdym miejscu na ciele podczas całego okresu dorastania. Oznacza, że na świecie jest osoba tobie przeznaczona, od której nie uwolnisz się nawet śmiercią. Co więc może się stać, gdy osoba, szukająca zemsty za stare krzywdy w teraźniejszości spotka się z osobą, która zachowuje się jakby całym jej celem życia było niszczenie? Co, jeśli właśnie ta dwójka jest sobie przeznaczona?
Wśród wszystkich bóstw istnieje jedno, znane dość szeroko i jej imię pada z ust ludzi bardzo często. Itis, bogini przeznaczenia, która pozostawia swój znak na ciele osób sobie przeznaczonych. Aby złagodzić ból życia, wszystko złe co ich spotkało, a przynajmniej tak się to tłumaczy. Jako błogosławieństwo dla samotnych i zranionych. Dla zakochanych jednak – życiową tragedię, bo są właśnie ze złą osobą, którą kochają całym swoim sercem. Znak Itis dwójki ludzie wygląda zawsze tak samo i jest w tym samym kolorze, jednak może się pojawić w każdym miejscu na ciele podczas całego okresu dorastania. Oznacza, że na świecie jest osoba tobie przeznaczona, od której nie uwolnisz się nawet śmiercią. Co więc może się stać, gdy osoba, szukająca zemsty za stare krzywdy w teraźniejszości spotka się z osobą, która zachowuje się jakby całym jej celem życia było niszczenie? Co, jeśli właśnie ta dwójka jest sobie przeznaczona?
HORROR < ROMANS < DRAMAT <> Mireyet & Tuzi
NC
- Informacje dodatkowe:
- link do drzewa mitologii - https://my.visme.co/view/g7yqyjn6-voql9k7j63dm2x1w
link do schematu organizacji - https://my.visme.co/view/pvypqnq4-onz2g0z6e0ow5e6p
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken - Fleischerin
The waves that lay in waiting
Sweep away the castle of sand that I built
Wysoka kobieta o cynamonowych oczach i miodowych włosach z fascynacją wpatrywała się w gwóźdź wbity w jej jasną dłoń. Jej ciało desperacko próbowało zamknąć ranę, jednakże obecność obcego obiektu powstrzymywała tą próbę, tylko potęgując uczucie bólu. Mariken lubiła ból. Ten fizyczny zawsze maskował uczucie wewnętrznej pustki i tęsknoty. W wieku dziesięciu lat straciła wszystko - tożsamość, rodzinę i serce. Przeżyła tylko ona. Wielokrotnie zadawała sobie to pytanie. Czemu to ona została wybrana? Nie była ani najmądrzejszym ani najzdrowszym dzieckiem w wiosce. Była wręcz boleśnie przeciętna. Mimo to, to tylko ona mogła stąpać po powierzchni ziemi, nie wiedząc co ze sobą począć po tak dużej stracie. Odpowiedź przyszła do niej dopiero w wieku dwunastu lat, gdy na skutek nieszczęśliwego wypadku skręciła sobie kark. A jednak, nadal żyła. Westchnęła po czym chwyciła za kawałek metalu i wyjęła go ze swojej dłoni w delikatny sposób - by nie pobrudzić garnituru. Otworzyła następną stronę w swoim zeszycie po czym starannie zapisała swoje obserwacje. Następnie odwróciła się do mężczyzny siedzącego na krześle. Jego oczy błagały o litość. Czy jej rodzice wyglądali tak samo, te dwanaście lat temu? Nie chciała nad tym myśleć. Nie miało to sensu. Pozostało jej tylko podążanie naprzód i spełnienie jej celu, powodu dla którego teraz musi żyć i oddychać, oddzielona od swych bliskich. Dokona zemsty, nie zważając na przeszkody.
Przeniesienie Mariken z Paryża do Londynu było tylko kwestią czasu. Kobieta marnowała się w swoim oddziale, który rzadko kiedy otrzymywał poważniejsze zlecenia.. Mariken nigdy nie pracowała jako eskorta - klienci się bali jej zdolności, a samo jej nastawienie nigdy nie zyskiwało sobie sympatii. Była zawsze uprzejma, lecz wycofana i chłodna. Jej twarz nie zdradzała nigdy żadnych emocji - poza sytuacjami, gdy zdarzało jej się uszkodzić jakąś część ciała. Wtedy w jej dużych oczach pojawiał się dziwny błysk. Blondynka lubiła ból i doskonale potrafiła go zadać innym. Dlatego też zyskała sławę na kontynencie jako Fleischerin. Tortury są jej specjalnością, zaraz po zleceniach wymagających od niej chronienie jakieś osoby lub rzeczy. Mariken wiedziała, że jej awans wiążę się z lepszym dostępem do ukrytych danych w organizacji. Zgodziła się na niego delikatnym skinieniem głowy.
NC
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Lutz Weinmann
Gdy gałęź ładu i chaosu znajdują się w jednym sercu
Och, życie nie jest sprawiedliwe i uczciwe. Lutz nauczył się tego bardzo szybko. Jego ojciec z manią doskonałości, ambitny i goniący za nowymi osiągnięciami był jednym z ważniejszych ludzi należących do Daevi. Był mistrzem gildii, który postanowił wykorzystać swoje własne dzieci do eksperymentów. Stałyby się wtedy idealnymi narzędziami. W ten sposób, w wieku 7 lat stał się posiadaczek pierwszego fragmentu boskości, tablicy Prawa, którą następnie przez trzy lata otrzymywał w kawałach aż stał się jednością z całą. Perfekcyjnym obiektem testowym. Niestety, to było za mało, za mało bólu i cierpienia dla młodego chłopca. Jego siostra, która także uczestniczyła w eksperymentach i posuwała się do przodu jak on, nie wytrzymała. Jej świadomość się zapadło, a ciało obdarowane fragmentami tablicy boga wojny wpadło w obłęd. Nie myśląca o tym co robi, zabijała każdego na swojej drodze, nawet ich własną matkę, dopóki nie skonała na dłoniach Lutza.
***
Ten prawie 30-letni mutant jest królem wojny, który szerzy postrach wśród innych. Uważany za psychopatę i chciwą hienę, która nie przejmuje się masakrowaniem zmarłych, aby zabrać im wszystko co wartościowe, nawet godność. Jego kariera w Daevi opierała się głównie na poszukiwaniu świątyń, kolekcjonowaniu głów oraz pięciu się po szczeblach organizacji aż w końcu stał się jednym z elitarnych członków. Jego twarz i wyrzeźbione ciało idealnie nadawałoby się do misji eskortowych wykonywanych przez normalne mutanty. Klienci szybko jednak odpuścili sobie zmuszanie pieniędzmi organizację Daevi do pacyfikowania Lutz’a, aby nadawał się do ich łóżka. Jego zdolności były zbyt silne, a jego charakter zbyt niebezpieczny, żeby grzecznie słuchał czyichś poleceń. Teraz, powołanym na vice mistrza gildii w Londynie. Miał stać się zastępcą i następcą osoby, która się go bała całym ciałem. Cóż. Przyjął to stanowisko, bo ułatwi mu to jego plany. Te, które realizuje za plecami wszystkich, którzy wierzą w jego lojalność do miejsca, które wychowało go w bólu i cierpieniu.
***
Jego Znak Itis pojawił się podczas jeden z misji, gdy miał lekko ponad 15 lat. Lilia Złotogłów w złotym kolorze spoczywa na grzbiecie jego prawej dłoni. Gdy pojawił się, nastolatek w pierwszej chwili, pochłonięty gniewem postanowił odciąć swoją rękę, stąd blizna na nadgarstku. Koniec końców został powstrzymany przez innych ludzi, którzy cieszyli się za niego, nie rozumiejąc jego złego nastawienia. Lutz jednak miał po prostu dość bóstw robiących co im się podoba. Nadal ma. Zwłaszcza gdy odzywa się w nim ta druga strona, prezent po siostrze. Gdy znów wraca mu przytomność zwykle może tylko iść umyć się z krwi i wnętrzności czegoś co stanęło na jego drodze.
NC
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Podekscytowana blondynka biegła boso po trawie, rozglądając się za swoją matką. Starsza kobieta właśnie wracała z targu, trzymając kosze pełne jedzenia. Na widok swojej córki, na jej usta zakradł się delikatny uśmiech a następnie zdumienie. Dziewczynka wybiegła w swojej kolorowej pidżamie, nie zakładając nawet butów.
- Mamo! Zobacz! - krzyknęła, gdy kobieta w końcu podeszła do ogrodzenia. Podciągnęła delikatnie swoją bluzkę.
Kobieta zjechała wzrokiem po odkrytym brzuchu dziewczynki, aż w końcu ujrzała piękny, złoty znak. Kosze wypadły jej z ręki, a ona sama chwyciła twarz małej blondynki by pocałować ją w czoło.
- Mein Bärchen! - oznajmiła całując ją jeszcze w policzek, na co Mariken roześmiała się radośnie.
Doskonale wiedziała, co to oznacza. Bogini miłości Itis znalazła jej drugą połówkę. Jej przeznaczonego księcia. Kogoś kto zawsze będzie przy niej i będzie ją wspierał. Jej starsze koleżanki z wioski już znalazły swoje pary w wiosce. I ona nie mogła się doczekać, aż dowie się, który z chłopców będzie jej zawsze towarzyszył. Będą musiały poczekać z matką na powrót ojca, który skontaktuje się z kapłanką, by wyznaczyć jej wybranka. Myślała, że jej życie zawsze będzie tak błogie i spokojne.
- Złotogłów nie jest dobrym znakiem, meine Liebe. - słyszała słowa zmartwionego ojca. - Symbolizuje cierpienie i śmierć. Powinniśmy jej to uświadomić, żeby nie szukała swojej pary…
- Kolor też ma znaczenie! Nie jest czerwony, a złoty. Może, to wcale nie jest fatum…
Fatum. Nieuchronna tragedia. Drewniane domy stojące w płomieniach. Jej płuca pełne dymu, ciało i sukienka zabarwione cudzą krwią. Szła przed siebie, łkając i prosząc kogoś o pomoc. Ta jednak nigdy nie nadeszło.
Gdy się obudziła, było już jasno. Spojrzała na wyświetlacz komórki. Nie było jeszcze szóstej rano, miała sporo czasu do zaplanowanej pobudki. Wiedziała jednak, że już nie zaśnie. Powoli zsunęła się z wysokiego łóżka i ruszyła do kuchni. Jej mieszkanie było równie skromne jak to w Paryżu. Składało się ono z sypialni, salonu, kuchni oraz łazienki. Nie lubiła zbytniej ekstrawagancji, zbyt duży luksus ją przytłaczał. Mieszkanie było przytulne i miało kominek oraz balkon - dwie rzeczy, na których tak naprawdę jej zależało. Kominek przypominał jej dom. Mogła siedzieć przed ogniem godzinami wpatrując się jak chciwie pożeral on drewno i gazety, które mu co chwilę dorzucała. Wieczorami natomiast lubiła siedzieć na balkonie i wypatrywać gwiazd. Nie było to łatwe zadanie. Niebo w mieście nigdy nie było tak jasne jak wśród gór.
Zaparzyła sobie herbatę, po czym założyła ubrania do biegów. Mimo niskiej temperatury i deszczu, postanowiła wyjść w krótkim rękawku. Poczuła od razu przyjemny chłód na skórze, który tylko zmobilizował ją do ruchu. Wiedziała, że w siedzibie też jest siłownia i tam może odbyć swój trening. Starała się jednak korzystać z każdej możliwej okazji, by spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Biegła więc przed siebie, zatrzymując się na czerwonych światłach, by ponownie ruszyć w sprint. Na ulicy mijała ciepło ubranych ludzi, starających się za pomocą parasolów uchronić przed deszczem. Patrzyli na nią jak na wariatkę - do czego była już zresztą przyzwyczajona. Gdziekolwiek się pojawiała, była po prostu dziwna, inna. Miało to oczywiście swoje plusy. Mogła być sama i skupić się na tym co było dla niej najważniejsze.
Po godzinie wróciła do domu, kompletnie przemoczona i zmarzniętą. Spojrzała na zegarek. Musiała zacząć zbierać się do pracy. Wzięła ciepły prysznic, starannie zmywając z siebie pot. Wycierając się spojrzała ponownie na swoje złote znamię na biodrze. Wbiła w nie paznokieć, chcąc przeciąć delikatną skórę. Nie udało się to. Chwyciła jednak za plaster i przykleiła go starannie.
Następnie ruszyła do swojej sypialni, by wybrać prosty, elegancki garnitur. Do pracy nigdy nie zakładała spódnicy czy też butów na obcasie. Nie mogła powiedzieć, że nie podobało jej się typowo kobiece ubranie - wręcz przeciwnie. Garnitur dawał jej jednak pewne poczucie bezpieczeństwa i siły, w tym świecie, gdzie liczyła się moc danego osobnika, a ona mogła pochwalić się głównie swoją zdolnością regeneracji. Nie byłaby pewnie w stanie pokonać żadnego z agentów w walce. Przynajmniej, nie tej bezpośredniej. Nadrabiała za to wytrzymałością i inteligencją. Podczas treningów skupiała się na swojej elastyczności oraz umiejętnościami posługiwania się bronią. W tym była również ponad przeciętna.
Poprawiła krawat przed lustrem i odgarnęła blond kosmyki z twarzy. Włosy zaczynały być dla niej za długie - będzie musiała się wybrać do fryzjera i je obciąć. Chwyciła swoją teczkę i założyła na siebie granatowy płaszcz. Pod domem, już czekała na nią odpowiednia osoba.
- Pani Breker? - spytał szofer, otwierając jej przy tym drzwi do czarnego, luksusowego auta.
Skinęła głową i bez słowa weszła do pojazdu. Rzadko kiedy ktokolwiek używał jej nazwiska - może dlatego, że nie było ono prawdziwe? Wolała jednak to, niż jej przezwisko, które ludzie wypowiadali z kpiną i odrazą.
- Podróż powinna zająć nam dwadzieścia minut, z powodu ruchu o tej porze na mieście. - oznajmił z oczami utkwionymi na drodze.
Spojrzała w okno po czym palcem nakreśliła kółko na mokrej szybie. Zapowiadał się dla niej dość długi dzień, składający się głównie z spraw organizacyjnych. Nie była jedyną osobą, która w tym okresie została przeniesiona do centrali w Londynie. Powód ku temu był prosty - pojawiało się coraz więcej zleceń, nie wymagających zadowolenia swoich klientów w łóżku. Im brakowało natomiast desperacko ludzi, a właściwie, wytrenowanych ekspertów. Postanowili więc ściągnąć odpowiednich mutantów. Mariken również znalazła się na tej liście. Nie mogła odmówić - nie sądziła że taka idealna okazja, pojawi się tak szybko. Była bliżej zdobycia potrzebnych informacji niż kiedykolwiek wcześniej.
W końcu zatrzymali się przed ogromnym wieżowcem. Mężczyzna otworzył jej drzwi, tym samym zakrywając jej głowę czarną parasolką. Kobieta zatrzymała swój wzrok na dużych, drewnianych drzwiach. W Paryżu jej biuro ulokowane było w starej kamieni, z pięknym widokiem na wieżę Eiffla. Miało to swój niepowtarzalny urok. Deavi najwidoczniej lubi posiadać swoje siedziby w starych kamienicach. Chcieli utrzymać wizerunek elegancji, która jednak była ostatnią rzeczą, która przychodziła na myśl Mariken, gdy myślała o swoim zawodzie.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____W ciemnym pomieszczeniu, oświetlonym tylko przez biel wpadającą przez okno, w rogu siedział mężczyzna. Ubrany w spodnie dresowe i jasny T-shirt, zamyślony ze spojrzeniem wtopionym w stojące łóżko. Pościel o szarym kolorze posiadała na sobie wielką plamę. Poza tym, leżało tam też ciało kobiety. Z zamkniętymi oczami, wyglądała jakby smacznie spała, lecz nienaturalne ułożenie głowy zdradzało fakt, że jednak nie żyła. Jej kark wykręcony, a z ust leciała kilka godzin temu stróżka krwi, która teraz zaschła. Można było się domyślić, że plama na pościeli miała swojego właściciela. Tą kobietę. To była jej krew. Złote mężczyzny wbite w zwłoki leżące na łóżku, rozmyślały nad czymś, a po twarzy nie widać było ani paniki, ani zaskoczenia. Otoczeni w ciszy, żywy mutant i zmarła kobieta. Niestety, ten spokój nie trwał do długo, do uszu mężczyzny dobiegł odgłos kroków podchodzących coraz bliżej tego pomieszczenia. Oderwał więc swoje spojrzenie od jasnowłosej piękności i spojrzał za okno, gdzie zobaczyć mógł tylko chmury. W końcu drzwi do pokoju zostały otwarte i stanął w nich wysoki ciemnowłosy mężczyzna z okularami na nosie i zadziornym uśmiechem na twarzy.
– Widać jednak nie wytrzymała. – zaśmiał się spoglądając na twarz zmarłej i wszedł głębiej do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. – Szkoda, lubiłem ją. Świetne cycki. Nie sądzisz szefie?
_____Podszedł do mężczyzny siedzącego na fotelu, lecz jego wzrok cały czas spoczywał na nagim ciele kobiety. Przypominał sobie co takiego on z nią robił. Wtedy jednak, jeszcze żyła i mogła poruszać biodrami. Teraz była już tylko problemem. W końcu to on będzie musiał pozbyć się tego ciała.
– Za dużo gadasz Kevin. – odezwał się mężczyzna w fotelu. Jego ton, ciężki i poważny, szybko sprawił, że ciemnowłosy wyrwał się ze wspominek. – Pozbądź się tego ciała zanim wylecę z kraju.
– Ale Lutz! – Kevin rzucił – Przecież wiesz, jak ciężko jest pozbyć się ciała w Japonii. Zwłaszcza, że ma skręcony kark i pewnie liczne obrażenia wewnętrzne.
_____W odpowiedzi otrzymał tylko niski pomruk, a Lutz, jego szef i przyjaciel, wstał z fotela mijając go. Ta rozmowa byłą już zakończona. Kevin miał się pozbyć ciała i tyle. Gdy godził się z tą decyzją, sprawca całej tej sytuacji opuścił pomieszczenie zamykając za sobą drzwi. Wszedł do łazienki znajdujące się tuż obok i zrzucił z siebie wszystko, łącznie z rękawiczkami, które do tej pory cały czas miał na sobie. Jego ciało nie nosiło licznych blizn czy tatuaży. Było wyrzeźbione od treningu i przez misje, które przechodził całe życie. Jedną z ważniejszych blizn posiadał na nadgarstku, a poniżej jej znajdował się faktyczny powód, przez który nosi rękawiczki. Na twarzy mężczyzny nie było widać złości czy irytacji, że kobieta umarła, kiedy jednak dostrzegł w lustrze znak Itis na swojej dłoni, zmarszczył brwi. Żeby nie wkurwiać się niepotrzebnie wszedł pod prysznic i zimną wodą postanowił zmyć z siebie narastające ciepło. Czy jeśli zabije swoją drugą połówkę będzie wolny od tego znaku? Symbolu, że należy do kogoś innego od siebie. Lutz nie dostał jednak dużo czasu, żeby pomyśleć nad sobą, bo całkiem szybko do łazienki, znów bez pukania wszedł Kevin. Nie zastanawiając się długo, wszedł do środka i podszedł do przeszklonego prysznica, przez który dokładnie mógł obejrzeć ciało Lutza. Złotooki wyłączył deszczownicę i zebrał dłonią swoje włosy zaczesując je do tyłu.
– Słucham.
– Dostałem telefon z centrali. – głos okularnika był poważny. Na tyle, że mokry mężczyzna postanowił się odwrócić i spojrzeć mu w twarz. – Dostałeś powołanie na bycie zastępcą mistrza gildii w Londynie. Mamy dokończyć tą misję i za dwa dni znaleźć się w Londynie na przekazanie pałeczki?
– Co się stało z poprzednim? – mutant nie wydawał się zaskoczony swoim nowym stanowiskiem, lecz w jego oczach tliło się zainteresowanie. – Jak umarł?
– Morderstwo. Zabiła go kobieta, z którą spał. – odpowiedział bez chwili zawahania. – Został znaleziony kilka godzin temu.
_____Usta Lutza wykrzywiły się w krzywy uśmiech. Czuł ironię i hipokryzję całej tej sytuacji. Wiedział, że jego przyjaciel także ją czuł, ale nie odzywał się, bo istotność tej wiadomość niosła wielką wagę. Za dwa dni stanie się drugą najważniejszą osobą w Londyńskiej Gildii, jeden z trzech najważniejszych. Tej kontrolującej cały kontynent Europy i kawałek Afryki oraz Azji. W ciągu trzech dni zajmie stanowisko po kimś zupełnie mu nie znanym, w całości nieistotnym. Na razie jednak zamierzał skupić się na misji, którą chciał skończyć. W jego żyłach, jego krew mówiła mu, że coś dobrego wyniesie z tego zadania.
– Za chwilę skończę, wyjdź. – rzucił do Kevina i odwrócił się do niego plecami włączając ponownie wodę. – Zająłeś się już kobietą?
_____Wiedział, że nawet przez dźwięk wody, usłyszał go. Obrócił lekko głowę, żeby kątem oka widzieć odpowiedź, która polegała na lekkim kiwnięciu głową. Dostając odpowiedź, które się spodziewał, wrócił do swojego zajęcia – zmycia z siebie wkurwienia, krwi i możliwych resztek tego co zostawił po sobie wysiłek fizyczny jakiego doświadczył przez noc. Słysząc zamykane drzwi od łazienki, zamknął oczy. Będzie musiał się pośpieszyć.
_____Około godziny dwunastej, przed budynkiem, w którym wynajmowali mieszkanie zjawił się samochód. Czarny mercedes, który zabrał Lutza oraz Kevina do miejsca oznaczonego jako ich cel misji. Kierowca wiózł ich przez centrum cały czas lekko trzęsąc się w swoim fotelu. Obaj mężczyźni, zignorowali to. Lutz wpatrywał się w idących ludzi i las parasolek, który miał uchronić ich przed załamaniem chmury, które miało miejsce. Kevin w tym czasie siedział na telefonie, korespondując z kimś. Złotooki dostrzegł jego działania w odbiciu szyby i mógł tylko westchnąć. Doskonale wiedział kto znajduje się po drugiej stronie tej rozmowy i nie interesował go fakt, że to kolejna kobieta. Na około ich dwójki zawsze się kręciły. Jak dobrze, że jeden z nich to wykorzystywał, inaczej byliby hańbą dla gatunku ludzkiego. Oh, chociaż, czy wciąż się do niego zaliczali jako mutanty?
_____W końcu samochód zatrzymał się, ciemnowłosy wyszedł pierwszy otwierając czarny parasol i obchodząc pojazd, żeby otworzyć drzwi Lutza. Mężczyzna wysiadł i zabrał przyjacielowi sprzęt, wiedział, że Kevin posiada drugą. Nie wpatrywał się za długo w wysoki płot, przed którym się zatrzymali. Wiedział, co kryje się za bramą, na szczycie schodów. Teraz trzeba było to tylko zabrać.
– Zamierzamy po prostu wejść do nich i sobie wziąć tą tablicę? – do uszu Lutza dotarło pytanie Kevina. – To chyba nie będzie takie proste.
– Będzie. – odparł lekko i w ciągu kilku kroków stanął przed wielką i wyraźnie ciężką bramą, którą lekko popchnął dłonią otwierając. – Ci ludzie nie wiedzą kto przyszedł po ich skarb. – na ustach Lutza pojawił się uśmiech. – Nawet nie będą wiedzieć, kiedy sobie poszliśmy.
– Tak, tak. Jak chcesz szefie. – Kevin westchnął lekko, nie zamierzał poruszać tego tematu dalej. W końcu to nie on będzie walczył z tymi ludźmi. – Poczekam tutaj.
– Jak chcesz.
_____Rzucił i wszedł do środka. Wiedział, że jego partner nie lubił walczyć, wolał zdobywać informacje albo latać za niego i wykonywać jego polecenia. Nie nadawał się do akcji, raczej to komedii romantycznej. To on tutaj był od horroru i dramatu. Przed jego oczami znajdował się teraz tradycyjny japoński ogród, prowadzony według zasad brzydoty i niedoskonałości. Powoli podążał kamienną ścieżką do domu wykonanego lata temu, z drewna i papieru. Jego ciemna barwa pięknie łączyła się z zielonymi jeszcze krzewami i czerwonymi liśćmi drzew. Wśród tego wszystkiego, jego złote oczy dostrzegły kobietę stojącą przed głównym wejściem, z parasolką w deszczu, ubrana w jasną yukatę. Z poważnym wyrazem twarzy i długimi czarnymi włosami wpatrywała się w jego. Jej beznamiętne oczy spotkały jego spojrzenie i natychmiast, jakby obudziła się ze snu, zrobiła krok w tył nie wierząc w to co widzi. Lutz trzymając parasol w prawej dłoni, lewą dłoń trzymał w kieszeni spodni. Stanął w miejscu przyglądając się co takiego zrobi kobieta. Spodziewał się bardziej aktywnego i agresywnego przywitania. Ona jednak po zrobieniu kroku w tył, widząc, że niezapowiedziany gość zatrzymał się, także stanęła w bezruchu. W końcu próbując otworzyć usta.
– Proszę. Nie zabijaj mnie. – Jej głos załamał się. – P-proszę!
_____Była przeraźliwie wystraszona, czuł to. Bóg wojny był bogiem strachu. Lutz widział, że jej kolana za chwilę przestaną trzymać jej ciężar. Wyciągnął dłoń z kieszeni i pstryknął palcami tworząc nad całą posesją sferę zatrzymując wszystko w środku. Spadające krople deszczu. Upadające liście. Trzęsienie kobiety. Wszystko stanęło w miejscu. Złotooki ruszył do przodu mijając kobietę i wchodząc do domu. Dzisiaj nie miał ochoty na krew, już z samego rana się jej naoglądał.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Budynek prezentował się w środku teoretycznie dużo lepiej niż na zewnątrz. Blondynka rozejrzała się po ekstrawagancko ozdobionej recepcji. Zanim jednak zdążyła w pełni wybadać otoczenie, usłyszała energiczny odgłos obcasa uderzająceo o marmurową posadzkę.
- Pani Breker! - odwróciła się powoli w stronę, z której dochodził głos. Jej oczom ukazała się niewysoka brunetka. Zdyszana, poprawiła swoje okulary.
- Przepraszam, że musiała Pani czekać. Myślałam, że przyjedzie Pani trochę później i dlatego zaczełam porządkować archiwa i straciłam wyczucie czasu. Bardzo przepraszam, powinnam była… - przerwała w połowie zdania. Mariken uniosła delikatni swoją dłoń, chcąc tym samym zwrócić uwagę zdenerwowanej kobiety.
- Nic się nie stało. Nie czekałam długo. - blondynka odpowiedziała spokojnie.
Brunetka zamrugała kilkakrotnie po czym westchnęła z widoczną ulgą. Wyciągnęła w kierunku Mariken swoją dłoń.
- Nazywam się Sarah Evans. Mów mi po prostu Sarah. - uścisnęła delikatnie dłoń brunetki. - Proponuję przenieść się do naszego działu i tam na spokojnie omówić nasze plany na najbliższy czas.
Mariken ruszyła obok brunetki, która energicznym krokiem zaczęła iść w stronę dużych, eleganckich schodów. Blondynka spojrzała przelotnie na duży żyrandol, wiszący nad ich głowami. Drogie kamienie mieniły się w słońcu, odbijając jego blask na białe ściany. Piękne ale kompletnie bezużyteczne.
- Budynek składa się łącznie z dziesięciu pięter. Dział operacyjny zajmuje dwa piętra poniżej parteru. Możemy dzięki temu skupić się na pracy, a nie przyjmowaniu klientów. - wyjaśniła, gdy obie kobiety schodziły po schodach.
Następne piętro było już dużo skromniejsze. Nie było zresztą potrzeby żeby specjalnie starać się o wystrój działu operacyjnego. Większość czasu agenci spędzali w terenie. Do centrali wracali tylko w celu złożenia raportów bądź teź zebrania informacji potrzebnych do ich zlecenia. Gdy mieszkała w Paryżu, do biura przychodziła średnio raz na tydzień. Nie widziała sensu w siedzeniu tam dłużej - w tym czasie mogła się zająć bardziej użytecznymi sprawami. Wiedziała, że teraz jednak to się zmieni. Jako szefowa pierwszego oddziału operacyjnego będzie musiała więcej czasu spędzić na pracy wymagającej zarządzaniem ludźmi. Wcześniej była odpowiedzialna tylko za siebie. Teraz będzie musiała nadzorować pracę kilku drużyn. Stanowi to spory przeskok w obowiązkach blondynki. Centrala jednak potrzebowała kogoś na tą pozycję, po tym jak jej poprzedni tajemniczo zniknął w dżunglach Ameryki Południowej. Gdy reprezentat z Londynu zapukał do jej drzwi, sama na początku nie rozumiała, czemu po prostu nie wybrali kogoś od siebie. Gdy jednak zaczęła się przygotowywać do przeprowadzki, kilka spraw stało się dla niej jasnych.
Mariken posiada sporą ilość doświadczenia w pracy w terenie. Od szesnastego roku życia rzadko kiedy miała jakąkolwiek dłuższą przerwę między zadaniami. Najprawdopodobniej musiała sprawiać wrażenie pracoholika, co nie do końca mijało się z prawdą. Miała doświadczenie w pracy z ludźmi - co prawda, ograniczało się ono do przeprowadzania różnych form tortur. Najważniejsza była dla nich pewnie jej moc regeneracji. Blondynka była nieśmiertelna, więc nie ważne jak źle by poszła jakaś misja - zawsze wróci żywa i nie będzie trzeba szukać zastępstwa.
Znalazły się pod eleganckimi, czarnymi drzwiami. Brunetka weszła do środka, ręką zapraszając Mariken by zrobiła to samo. Znazły się w jasno oświetlonym pomieszczeniu. Blondynka przymrużyła delikatnie oczy.
- Witaj w naszym… To znaczy Pani biurze! Ten mały przedpokuj należy do mnie. Jak możesz się domyślić, za szklanymi drzwiami znajduje się Pani część. Starałam się go odpowiednio przygotować, ale nie byłam pewna, jaki styl wnętrza będzie preferowany.
Blondynka otworzyła drzwi i weszła do środka. Opróczka biurka z fotelem i kilk regałów na książki, pokój był kompletnie pusty. Dziewczyna podeszła bliżej swojego miejsca pracy i przejechała dłonią po drewnianym blacie.
- Podoba mi się. Dziękuję. - odpowiedziała szczerze kładąc swoją teczkę na biurko.
- Na pewno? W razie czego możemy coś jeszcze domówić.
- Nie ma takiej potrzeby. - odpowiedziała spoglądając w stronę brunetki. Kobieta wyglądała na dziwnie zmieszaną ale skinęła głową. Jej poprzedni przełożony musiał mieć komletnie inny temperament oraz gust.
- Rozumiem! W takim wypadku pójdę zaparzyć kawę.
- Bez mleka. I dużo cukru. Dziękuję.
Mariken zdjęła płaszcz i marynarkę. Gumką spięła swoje krótkie (ale już dla niej za długie) włosy, by nie wpadały jej na twarz podczas pracy. Wlączyła komputer. Pierwsze co ją uderzyło to kompletny brak zorganizowania jej poprzedniego przełożonego. Nic dziwnego w tym, że ten oddział tak kiepsko funkcjonował. W wielu plikach brakowało informacji, nie mówiąc już o tym, że nie mogła znaleźć wielu raportów z misji. Oparła głowę o skórzany fotel. Poprawienie pracy po swoim poprzedniku zajmie jej z miesiąc. Nie to miała w planach, decydując się na przyjęcie tej pozycji.
Po chwili Sarah wróciła z kawą i dokumentami, określającymi stan agentów z poprzednich tygodni. Mariken postanowiła skupić się na bieżącej pracy. Gdy będzie miała chwilę wolnego, zajmie się poprzednimi danymi. Będzie miała przy tym idealny pretekst do przeszukana archiwum.
Drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem. Blondynka nawet nie spojrzała w tamtym kierunku. Obecnie była zbyt zajęta pracą, by marnować czas na kogoś, kto nie przyszedł do niej z niczym ważnym.
- Pani Breker, bardzo przepraszam, próbowałam wytłumaczyć, że jest Pani zajęta… - brunetka zaczęła się tłumaczyć.
- Nic nie szkodzi. To nie twoja wina. - przerwała jej Mariken, nadal energicznie stukając w klawiaturę.
Zapadła bardzo niezręczna cisza. Blondynka miała zamiar dokończyć pewną część swojej pracy, jednakże tajemniczy osobnik usiadł na jej biurku. Powoli podniosła na niego wzrok.
Mężczyzna był również mutantem. Ubrany był dosyć luźnie. Miał na sobie niedopiętą białą koszulę i eleganckie spodnie. Blondynka bliżej przyjrzała się jego ładnej, przystojnej twarz na którą spadały niesforne, czarne loki. Oczy patrzyły na nią niby przyjaźnie, ale szybko dostrzegła pewną dozę wyższości w jego spojrzeniu.
- W czym mogę pomóc? - spytała, odwracając się fotelem w jego kierunku.
- Zastanawiałem się, kiedy przestaniesz mnie ignorować.
- Nie ignoruję cię. Po prostu chciałam najpierw dokończyć pracę.
Znowu zapadła niezręczna cisza. Ta sytuacja zaczęła ją męczyć. Traciła czas, który mogłaby przeznaczyć na pracę.
- Nie zapytasz, jak mam na imię? - spytał, przybliżając się w jej kierunku.
- Ale wiem jak się nazywasz. - oznajmiła lekko zdziwiona. Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony. - Harry Cadogan, Szef Oddziału Numer 2. Wypada, żebym wiedziała z kim będę pracować.
- Tak, racja - ty jesteś Mariken Breker, słynna rzeźniczka z Paryża.
- Nie powiedziałabym, że słynna, ale dziękuję. - oznajmiła, kątem oka zerkając na otwarty plik w komputerze.
Mężczyzna chrząknął niezręcznie i odgarnął włosy z twarzy. Swoje brązowe oczy wbił w jej twraz. Patrzył na nią intensywnie
- Przepraszam, nie chcę być niegrzeczna, ale czy mogłabym spytać w jakim celu teraz do mnie przyszedłeś? Mam obecnie dużo pracy i chciałabym się na tym skupić. - spojrzała na swój zegarek. - Myślę, że do południa się wyrobię, czy mógłbyś proszę wrócić za trzy godziny? - spojrzała na niego wyczekująco. Czarnowłosy przez chwilę jej nie odpowiadał. W końcu pokiwał twierdząco głową.
- Bardzo dziękuję. Czy mogę odprowadzić Cię do drzwi?
- Słucham?
- Zapytałam czy Cię odprowadzić. Tak się zazwyczaj robi z gośćmi, prawda? - spytała lekko przechylając głowę na bok.
Wstała z fotelu i ruszyła za mężczyzną. Sarah wyglądała na szczerze zszokowaną, gdy blondynka otworzyła Harry’emu drzwi i pomachała mu na pożegnanie.
- On po prostu… Wyszedł? - spytała po chwili stojąc obok Mariken
- Tak. Poprosiłam go, żeby przyszedł później bo teraz pracuję. Rozumiem, że może mieć do mnie jakąś ważną sprawę, związaną z naszą pracą, ale to będzie musiało zaczekać.
Pani Breker, ja nie sądzę, żeby miał jakąś ważną sprawę.
- Jak to? Po co inaczej miałby tutaj przychodzić?
- Nie chcę tego mówić, ale chyba wybadać teren, albo właściwie Panią.
- Rozumiem. - oznajmiła blondynka i wbiła swój wzrok w elegancką ścianę. Drzwi do ich biura nadal pozostawały otwarte. - W takim wypadku powiem mu, żeby nie przychodził. Nie mam na to czasu.
To mówiąc odwróciła się na pięcie i ponownie ruszyła do swojego pokoju.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Yukio wpatrywała się przed siebie. W miejsce, gdzie przed chwilą zobaczyła śmierć w czystej postaci. Ze złotymi oczami predatora i ciemnym garniturze wpatrywał się w nią. Następnie zniknął. Jakby nigdy nie istniał. Miała dzisiaj pilnować głównego wejścia, bo podobno babka, głowa rodu, wyczuła coś złego idącego w ich stronę. Dlatego też stała w deszczu, przed głównym drzwiami, czekając na to zło. Czując, iż nie da rady dłużej, słysząc własne serce w uszach, postanowiła kucnąć wypuszczając drewniany parasol ze swoich białych dłoni. Nie przejmowała się deszczem, bała się ruszyć, bo wiedziała, że to zobaczyła było prawdziwe. Gdy powoli jej serce przestawała dudnić jej w uszach zaczęła słyszeć głosy z domu. Krzyki i histerię. Otworzyła szerzej oczy czując ponownie rosnącą panikę. Bez gracji, pośpiesznie, wstała i wleciała do domu. Jej spojrzenie zetknęło się z bałaganem, między którym chodziła jej rodzina. Krzyczeli, że zniknął ich skarb rodzinny, że ktoś tutaj musiał być, że w ciągu sekundy znikąd powstał ten chaos. Rozglądali się po domu i zniknęła tylko jedna rzecz. Nikt nie był ranny, nikt nie ucierpiał. Szkoda tylko, że ta jedna rzecz była dla nich najważniejsza od wielu lat. Yukio nie wiedziała o chodzi, dlaczego to było takie ważne. Ona nie stała się jeszcze egzorcystą jak powinna, kilka lat temu.
_____W tym czasie Kevin siedział w samochodzie koło zadowolonego Lutza. Czuł na skórze, że stało się coś dobrego i złego jednocześnie. Nie miał jednak komu rzucili kłody pod nogi, a kogo obdarują niesamowitym prezentem. Rzucił spojrzeniem na kierowcę zmierzającego na lotnisko. Ich wycieczka do Kioto dobiegła końca, teraz czas na Dubaj. Widząc jednak trzęsące się dłonie na kierownicy zaczął się zastanawiać, czy dadzą radę spokojnie dojechać na samolot.
– Szefie. – odezwał się do pasażera – Co takiego się wydarzyło? Normalnie nie byłbyś taki zadowolony ze zwykłego sprawdzania lokacji.
– Hm… – Lutz wydał z siebie głęboki pomruk i odwrócił wzrok od szyby wpatrując się w lekko zaniepokojonego Kevina. Widać było na jego twarzy, że nie ma pojęcia co takiego udało mu się znaleźć. Jego gałki zerknęły szybko na kierowcę, który doskonale słyszał ich rozmowę. Nie mógł więc zdradzać za dużo informacji. – Informacje były błędne, ale zobaczyłem coś zabawnego.
_____Czy to tłumaczyło jego dobry humor? Tak i nie. Był uważany za ekscentryka, który zawsze robił wszystko po swojemu i samo Zgromadzenie Królów nie potrafiło na to wpłynąć. Czasem, gdy jeden z członków zmieniał się ze swoim młodszym następca, potrafili się znaleźć nadgorliwi chcący pokazać swoją pozycję. Zwykle wtedy musiał pokazać swoją twarz na życzenie Philipa i sprowadzał nowego kota do parteru. Później już go nie wołali, wręcz omijali łukiem. Czy więc kierowca powiadomi kogoś ze zgromadzenia o jego niecodziennym zachowaniu? Lutz przeniósł swoje spojrzenie na lusterko wstecznie, gdzie jego wzrok spotkał się z oczami kierowcy. Od razu później starszy Japończyk schylił głowę. Mutant miał pewność, że będzie się bał powiedzieć coś. Żeby nie spotkać się z nim ponownie, bo każdy z obecnych wiedział kto puścił parę, gdyby miał się tłumaczyć.
_____Dojechali na lotnisko i wszyscy wysiedli z ciemnego mercedesa, włącznie z kierowca, który przeszedł szybko do bagażnika, żeby wyciągnąć ich walizki. Nie były duże, dość poręczne, żeby mieć je ze sobą w kabinie. Zupełnie inne niż będą posiadać wszyscy inni pasażerowie tego lotu. Przeszli spokojnie odprawę i wsiedli do samolotu rozkładając się w pierwszej klasie. Posiadali miejsca obok siebie, na wszelki wypadek, chociaż taki wypadek raczej nie nastąpi. Mieli w końcu przed sobą dziesięć godzin lotu i przynajmniej jeden z nich musi odespać sobie nockę. Niestety, zaśnięcie w wykonaniu Lutza nie należało do łatwych.
– Kevin. – odezwał się, żeby zwrócić uwagę przyjaciela. Widząc, że podniósł wzrok od ekranu spytał. – Kiedy ostatnio spałem? Ile godzin temu?
– Według mojego rozpisu wychodzi, że około sześćdziesięciu pięciu, bo raczej nie spałeś tej nocy. – na jego ustach pojawił się uśmieszek, który wraz z resztą mimiki twarzy miał przypomnieć Lutz’owi noc pełną zabawą jaką miał przeżyć. Widząc jednak zmarszczone brwi swojego szefa zrzucił z twarzy zawadiacką maskę zachowując zupełną powagę. – Mam dla ciebie leki, jeśli chcesz teraz wyzerować licznik.
– Daj mi je.
_____Po tym jak wziął leki popijając je wodą, odpłynął na kilka godzin budząc się, gdy znajdowali się około dwóch godzin od celu. Kevin od razu zrobił mu szybkie podsumowanie kto próbował się z nim skontaktować, w tym też informację, że ludzie z Londynu zostaną za chwilę poinformowani o jego przyjeździe, bo do tej pory nie wiedzieli nawet o braku zastępcy mistrza gildii. Został powołany na to stanowisko z ręki Zgromadzenia, bo pewnie mają na uwadze fakt, że Lutz nigdy nie bawił się w zarządzanie niczym poza własnym tyłkiem. A w tym był idealny tworząc sobie współpracowników, o których nikt nie wiedział. Nawet chodziły plotki, że jedna z jego najlepszych podwładnych była jego wrogiem i wchodziła mu w drogę na każdym kroku. Ludzie chcieli mówić, nieważne czy prawdę, czy fałsz, ważne, żeby mówić.
_____Lądowisko w Dubaju było wielkie. Przesadnie wypełnione wszystko co mogłoby być potrzebne pasażerom. Tak, żeby nie wychodzili stąd i podróżowali dalej. Niestety, Lutz i Kevin mieli tutaj sprawę do załatwienia i tutejsza gildia o tym wiedziała, skąd ich przypuszczenia, że wyślą po nich jakiegoś agenta. Niestety, ich wnioski i logika były zupełnie błędne, gdy zamiast ubranego w czarny garnitur mężczyzny ich wzrok zastał dziewczynkę o prawie idealnie białych oczach. Jej włosy związane w dwa wysokie kucyki opadały na biały mundurek. Widząc ją, zaskoczenie złotookiego szybko minęło i oddał swoją walizkę Kevinowi, który wiedział, że tak to się skończył. Był już gotowy ja przejąć i wykonał ten ruch bardzo płynnie pozwalając Lutzowi kucnąć i rozłożyć ręce. Na ten znak dziewczyna z uśmiechem na twarzy zerwała się do biegu i wpadła w jego objęcia. Mężczyzna szybko wstał i z trzymając dziecko, siedzące na jego przedramieniu spytał.
– Chyba nie przyszłaś sama. – jego twarz była zadowolona z widoku dziecka, które objęło go za szyję. – Gdzie jest Ellen?
– Została przy wejściu, powiedziała, że da nam chwilę. – na promiennej twarzy dziewczynki pojawił się jeszcze większy uśmiech. – Czułam z daleka, że masz prezent dla mnie!
_____Słysząc to Lutz tylko zaśmiał się na głos i pogłaskał dziecko po dwukolorowej głowie. Jej lewa połowa głowy miała inny kolor od prawej. Biała i czarna połowa. Żeby nie stać w miejscu Lutz cały czas trzymając dziecko na rękach ruszył do wyjścia, a dwa kroki za nim szedł Kevin z walizkami. Nikt ich nie zatrzymywał, nie pytali się czyje to dziecko lub gdzie jest matka. Bali się podejść do niego, poza tym zarówno on w dobrym markowym garniturze jak i dobrze ubrana dziewczynka na jego rękach rozmawiali do siebie w obcym dla nich języku. Po niemiecku.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken nie uważała się za pracoholika. Potrafiła oddzielić pracę od swojego prywatnego życia. Dla wielu było to zdumiewające, patrzać na jakość oraz ilość czasu jaką spędzała nad każdym przypisanym jej zadaniem czy też zleconą misją. Blondynka po prostu uważała, że każda praca powinna być wykonana starannie, a przynajmniej na w miarę przyzwoitym poziomie. Nawet jeśli są to nic nie znaczące raporty z misji.
- Do poprawy. Proszę.- oznajmiła podając swojemu nowemu podwładnemu ciężką teczkę z opisaną działalnością ich drużyny.
- Co? Czemu?
- Dane się nie zgadzają z tym, co mamy w systemie. Spójrz tutaj i tutaj. - to mówiąc wskazała na otwartą stronę i swój ekran komputera.- Potrzebujem tych danych do opracowania rentowności klientów z Wielkiej Brytani. Nasz dział obsługi klienta musi wiedzieć w jakich klientów warto szczególnie inwestować.
- Czy to ma znaczenie? I tak bierzemy wszystko, co dostaniemy.
- Tak i Nie. - odpowiedziała po czym sięgnęła po białą kartkę papieru i leżące obok pióro. - Jako centrala w tym regionie przyjmuje główne, a w tym najbardziej opłacalne zadanie. Musimy co można oddelegować niżej, bo nie opłaca się angażować naszych agentów. - rozpisała to na kartce w postaci prostych rysunków. Podniosła ją do góry. - Jak widzisz ponad połowa przychodów pochodzi z kilku procent klientów, u których posiadamy stałe zlecenia. Potrzebujemy tych danych.
- Dobrze! Na kiedy mam je niby zrobić?
- Na pojutrze.- oznajmiła odgarniając blond kosmyki z twarzy i siadając na swoim czarnym, skórzanym fotelu.
-Słucham? To niemożliwe.
- Według moich obliczeń wynika że na jedną misję potrzebujesz maksymalnie pół godziny. Jeśli zaangażujesz osoby ze swojego zespołu powinno to zająć około osiemnastu minut na misję. - oznajmiła spokojnie, nie odrywając wzroku od komputera.
- Nie pracowałaś nigdy w centrali.
- Nie, nigdy. Pracowałam w oddziale francuskim.
Zapadła między nimi niezręczna cisza.
- Nie masz też doświadczenia w administracji.
- Owszem, nie posiadam.
Podniosła w końću wzrok na młodszego mężczyznę. Nie widziała sensu w dalszym prowadzeniu tej rozmowy. Wiedziała jednak, że nie powinna go zbywać. Będą ze sobą w końcu pracować.
- Z chęcią wysłucham twoich uwag. Czy mógłbyś proszę spisać je dla mnie na kartce albo wysłać w mailu? Jeśli zrobisz to jeszcze dzisiaj, to jutro rano możemy o tym porozmawiać.
Mężczyzna patrzył na nią wściekły. Odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Spojrzała na pusty kubek z kawą. Może powinna poprosić Sarah o następną filiżankę. Teoretycznie zostały jej jeszcze tylko dwie godziny pracy.
- Wiesz, nie dają u nas premii za robotę papierkową.
Spojrzała w kierunku drzwi. Stał w nich ponownie mężczyzna, który nawiedził ją rano.
- Nie zależy mi na tym. Po prostu chcę, by panował tutaj porządek.
- Co z tego będziesz mieć? Satysfakcję?
Kobieta zmarszczyła delikatnie brwi. NIgdy nie zastanawiała się czemu tak dbała o swoją pracę. Blaise od małego jej wpajał, jak powinna działać - niczym idealny, szwajcarski zegarek, który zawsze nosił na swojej ręcę. Bez opóźnień czy też większyć potknięć. Inaczej zegarek traci swoją wartość i staje się po prostu bezużyteczny.
Z rozmyślań wyrwał ją głos jej własnego żołądka. No tak - zapomniała dzisiaj o jedzeniu. Nie musiała jeść by przeżyć, jednakże po pewnym czasie jej organizm sam zaczynał się domagać jakiegoś pożywienia. Szybko chwyciła się za brzuch, czując lekkie zażenowanie.
- Za pracowanie podczas przerwy na lunch też nie płacą.
- Wiem. Ja po prostu… zapomniałam.
- Zbieraj się w takim wypadku. Miałem i tak iść coś zjeść z Edith i Luciano. - blondynka zamrugała zdziwiona po czym spojrzała na wyświetlacz swojego komputera i ponownie na mężczyznę.
- Dobrze. Zjadłabym coś.
- Naprawdę? Tak, bez żadnych pytań?
- A jakie pytania miałabym…
- Nie. Bez pytań.
Mariken pokiwała twierdząco głową a następnie podeszła do wieszaka. Miała chwycić w ręce swój czarny płaszcz, gdy brunet szybko jej w tym przeszkodził. Spojrzała na niego lekko zdziwiona.
- Mamy zapewnione jedzenie, nie wiedziałaś?
- Nikt mi o tym nie powiedział. - oznajmiła wychodząc za mężczyzną z biura. Mariken nie przyszło namyśl by o to zapytać. Bardziej interesowały ją informacje odnośnie pracowników czy też misji, które centrala otrzymywała.
Weszli po schodach na drugie piętro, mijając przy tym pracowników, którzy szybko schodzili im z drogi. Mariken była do tego przyzwyczajona. W Paryżu wszyscy jej unikali i szeptali za jej plecami. Tutaj posyłali jej (na razie) ciekawskie spojrzenia.
Znaleźli się w eleganckiej sali, po środku której znajdował się długi, drewniany stół. Jej wzrok od razu zwrócił młody mężczyzna, który siedział z nogami na stole. Szef Oddziału Numer 3, Luciano Gallo.
- Jesteście spóźnieni. Jedzenie przyjechało pięć minut temu. - oznajmił odwracając się w ich kierunku.
Mariken nie była pewna, czy mężczyzna zwracał się również do niej, nie wydawał się jednak zdziwiony jej obecnością. Zajęła miejsce przy stole i podwinęła białe rękawy, a następnie spięła włosy gumką. Chwyciła za kartonowy pojemnik i drewniane pałeczki.
- Jak ci się tutaj podoba, Marikem?- mężczyzna miał przyjemny, aksamitny głos. Spojrzała nad niego spod swojej porcji jedzenia.
- Jest dobrze.
- Lepiej niż w Paryżu?
- Jeszcze nie wiem. - odpowiedziała szczerze, sprawnie chwytając makaron pałeczkami.
Nagle, drzwi otworzyły się z hukiem. Siedzący obok niej mężczyzna zaksztusił się kawałkiem kurczaka. Mariken uderzyła go z całej siły w plecy.
- Uwaga! Nie zgadniecie czego się właśnie dowiedziałam! - krzyknęła podekscytowana kobieta. Szefowa Oddziału Informacyjnego Edith Tremblay.
- Woodson nie żyje! - oznajmiła siadając na stole i chwytając jedną z porcji jedzenia - Luci, pamiętałeś, że nie jem mięsa? O widzę, że jest tofu!
- Czekaj, jak to nie żyje? - spytał zdziwiony brunet. Mariken podała mu chusteczkę. Mężczyzna spojrzał na nią z wdzięcznością, a ona w odpowiedzi skinęła głową.
- Słyszeliście o wczorajszej imprezie, u tego ministra zdrowia? No więc, spotkał całkiem ładną i chętną kobietę. Znaleźli go w hotelowym pokoju. Bez głowy i penisa.
-Wiadomo kto to zrobił? - spytał Włoch, swoimi pałeczkami mieszając makaron w pojemniku.
- Nie. Ale to nie jest najciekawsza rzecz, jaką się dowiedziałam. Zgadnijcie kogo wybrano na jego miejsce i już od jutra pojawi się u nas w centrali? Lutz Weinmann.
Nagle w sali zapadła niezręczna cisza. Wszyscy wiedzieli o kim mówiła długowłosa kobieta. Mariken słyszała to imię wielokrotnie. Mężczyzna był w ich środowisku dobrze znany, z wielu powodów.
- Czy oni oszaleli? Nie twierdzę, że nie zna się na tym co robi, ale ten gość to sadysta. Nie mówiąc już o jego zdolnościach. My pracujemy również wśród normalnych ludzi. Nie możemy chodzić i zabijać, jak nam się podoba, tylko dlatego, że dostaliśmy niesmaczną kawę albo ktoś krzywo na nas spojrzal. - mruknął siedzący obok blondynki brunet po czym odgarnął włosy z twarzy.
Mariken również słyszała o nim wiele historii. Wiedziała, że wiele z nich może być wyolbrzymionych. Tak samo, jak informacje które, krążyły na temat jej osoby. Kilku faktów mogła być jednak pewna. Mężczyzna podróżował po świecie zbierając tabliczki należące do różnych bóstw. Nie, nie zbierał ich. Zdobywał je silą, nie patrząc na to, że zostawia za sobą ból i zniszczenie. Blondynka widziała przed swoimi oczyma spaloną świątynie, krew spływającą po drodze.
Mariken nie chciała z nim pracować. Budził w niej okropne uczucia, przypominał o jej bezsilności. Wiedziała jednak, że nie będzie miała w tej kwestii wiele do powiedzenia. Mężczyzna zostanie jej szefem. Jedyne, co może zrobić to postarać się oddzielić swoje personalne uczucia od pracy. Wiedziała po co tutaj jest i co musi zrobić.
Podskoczyła, gdy poczuła drewnianą pałeczkę na swoim policzku.
- Odpłynęłaś. I to mocno. - oznajmił Harry, uważnie obserwując jej twarz.
- Przepraszam.
- O czym myślałaś? Wyglądałaś na… wściekłą. - blondynka wbiła wzrok w drewnianą powierzchnię blatu. Nie wiedziała jak na to odpowiedzieć. Owszem, to co mężczyzna sobą reprezentował wzbudzało u niej negatywne uczucia. Nie sądziła jednak, że będzie to tak łatwo widoczne.
- Słyszałam, że seks z nim jest świetny, aczkolwiek mało kto jest w stanie to przetrwać i jeszcze o tym opowiadać.
- Masz zamiar spróbować, Edith? - brunet stracił zainteresowanie Mariken. Uśmiechnął się w znaczący sposób ku młodszej kobiecie.
- Mowy nie ma! Zresztą, nie jest w moim typie.
- A kto jest w twoim typie? Może nam go opiszesz.
- Harry, zamknij się.
Mariken była wdzięczna za tą nagłą zmianę tematu. Wiedziała jednak, że będzie musiała dzisiaj o tym z kimś porozmawiać.
Przygotowywała się na to przez resztę dnia. Udało jej się skończyć pracę, którą sobie na dzisiaj zaplanowała. Zadowolona, uznała, że się przejdzie do swojego apartamentu - nie jest on bardzo daleko, a będzie miała okazję pozwiedzać miasto. Z kubkiem gorącej, słodkiej kawy spokojnie szła po londyńskich ulicach, starając się jak najlepiej wtopić w tłum. Udało jej się dotrzeć do domu, tuż przed ulewą. Szybko przebrała się w wygodne ubrania, po czym uchyliła drzwi od balkonu. Lubiła zapach deszczu - działał na nią wyjątkowo uspokajająco.
Dzisiaj planowała skończyć wypakowywanie swoich rzeczy oraz wcześniej położyć się do łóżka z książką. Nie mogła się jednak na niczym skupić - wiedziała, że Blaise może zadzwonić w każdej chwili.
Wybrał na to idealny moment. Właśnie wyszła spod prysznica i stała przy kartonowym pudle z książkami. Rozmyślała, jaką pozycję wybrać, gdy usłyszała znajomy dźwięk. Podniosła się powoli po czym chwyciła swoją komórkę.
- Cześć Miri. Jak ci minął dzień?
- Dobrze. - oznajmiła, skubiąc delikatnie materiał szlafroka.
- Mam nadzieję. Masz dużo pracy?
- Tak.
- Twój poprzednik… Nie pracował dobrze. Jak pewnie zauważyłaś. Wiem, że dasz sobie z tym radę - jak zawsze zresztą.
Na ustach blondynki pojawił się delikatny uśmiech. Nie wątpiła w to, że mężczyzna w nią wierzył. Blaise zawsze był z nią szczery - krytykował ją surowo, gdy zrobiła coś nie tak, ale również nagradzał komplementami, gdy dobrze wykonywała zlecone zadania.
- Miri, teraz musimy przejść do mniej przyjemnego tematu.
Mariken zaczęła nerwowo bawić się włosami. W tym momencie była wdzięczna za ich długość.
- Słyszałem, pod kim masz pracować. Wiem, że nie jesteś pewnie z tego powodu zadowolona. Chcę ci jednak przypomnieć, żebyś pamiętała o zachowaniu pełnego profesjonalizmu. Mam nadzieję, że już umiesz oddzielić personalne uczucia od pracy.
Młoda kobieta doskonale wiedziała o jakiej sytuacji mówi mężczyzna. Zrobiło jej się niedobrze.
- Tak. Umiem.
- Dobrze. Na to też liczyłem. Pamiętaj, że jeśli będziesz mieć jakikolwiek problem, możesz się do mnie w każdej chwili zwrócić. Zawszę ci pomogę.
- Tak.
- Muszę już kończyć naszą rozmowę - zaraz mam spotkanie. Niedługo powinien przyjechać do Londynu. Pójdziemy razem do teatru a potem na kolację. Tak jak zawsze.
-Tak. Z chęcią.
-Dobranoc Miri.
Blondynka z ulgą odetchnęła i opadła na spore, miękkie łóżko. Wbiła swój wzrok w biały sufit. Uznała, że pójdzie spać dużo wcześniej - czekały ją męczące dni.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Gildia w Dubaju leżała idealnie pomiędzy wpływami Centrali w Londynie i Centrali w Szanghaju mając do czynienia do codziennej walki o te złote tereny. Posiadali największe zyski i najmniejsze straty wśród wszystkich gildii na świecie. Lutz jako nowy vice-mistrz Londynu powinien próbować przekonać siedzącą naprzeciwko niego kobietę od podpięcia się do Europy zyskując poparcie ludzi ze Sztabu Generalnego. Cóż. Pewnie by tak było, gdyby to była normalna sytuacja. Oparty o białą puszystą kanapę trzymał w ręku filiżankę kawy ze spodkiem, a tuż obok niego siedziała Annabell, dziewczynka o białoczarnych włosach wpatrująca się w kawałek tablicy zamknięty za szkłem. W całej tej ciszy i spokoju, która im towarzyszyła kobieta nie wytrzymała. Siedząc w wysokim fotelu odłożyła swoją filiżankę na stolik obok i przybliżyła się do krawędzi fotela.
– Co zamierzasz zrobić? – spytała zbierając kilka czarnych kosmyków i zatrzymując je za uchem. – Jeśli faktycznie zaczniesz spełniać obowiązki w Londynie nie będziesz miał tyle czasu, żeby sprawdzać wszystkich.
– Jedno nie przeszkadza w drugim. – jego wzrok wtopiony w zachwycony wyraz twarzy dziecka nie został tam długo. Podniósł spojrzenie kierując na kobietę, Ellen, przy okazji pozbywając się lekkiego uśmiechu, który zdobił do tej pory jego twarz. – Do was będę mógł przyjeżdżać nawet całkiem często. Do Rosji czy Afganistanu na pewno także. Najbardziej martwię się chyba tylko o ośrodki w Azji i Ameryce Południowej. Zwłaszcza Mars w Chile.
– Przenieść personel do Europy? – rzuciła wpatrując się w Lutza swoimi szarymi ślepiami.
– Doskonale wiesz, że to nie jest opcja. – zaśmiał się i położył dłoń na głowie dziecka głaszcząc ją lekko niczym psa. – Nie po to ustawialiśmy tak ludzi, żeby teraz zabierać ich ze stanowisk.
– W każdym razie nie zamierzam pozwolić im usidlić cię w Londynie!
_____Wstała na równe nogi zwracając tym samym uwagę na siebie. Ona właśnie krzyknęła. Podniosła głos. Na Lutza. Zarówno oczy Annabell jak i siedzącego w kącie Kevina znalazły się a niej. Nie były to przyjemne spojrzenia. Wszyscy byli tutaj, w tym pomieszczeniu, z tego samego powodu. Fakt, że uniosła głos był zrozumiały. Nikomu z nich nie podobało się, że Zgromadzenie zdecydowało bez pytania i zrzuciło stołek na Weinmann’a. Do tej pory chodził i robił co chciał, blondyn nie zamierzał zmieniać swojego zachowania, lecz widać wszyscy obecni myśleli, że przyporządkuje się i zostanie grzecznie w Londynie, w górze papierkowej roboty. Ani trochę mu się nie podobała ta opcja. Westchnął ciężko i wstał sprawiając, że Ellen odruchowo zrobiła krok w tył. Stukot jej czerwonych szpilek rozległ się po zamkniętym pomieszczeniu, gdy obcas uderzył o marmurową posadzkę.
– Ellen. – odezwał się nisko, a kobieta zrobiła kolejny krok w tył i usiadła z powrotem w fotelu. – Uspokój się. Nic się nie zmieni.
_____Spojrzenie kobiety, które wpatrywało się w niego z przerażeniem zaczęło łagodnieć. W sercu wiedziała, że nic jej nie zrobi. Nie musiała się go bać, lecz w takich chwilach, gdy zachowywał się jak Król, mogła tylko wspomnieniami wrócić do ich pierwszego spotkania i potężnego strachu, który wtedy czuła. Widziała jak gołymi rękami wyrwał człowiekowi głowę, a następnie zmiażdżył tą czaszkę jakby była niczym. Szare oczy spadły z Lutza i skierowały się do Annabell wpatrującej się w nią jakby to ona była tutaj tą dziwną. Przecież powinni się martwić! Ta cała sytuacja komplikowała im plany.
– Przepraszam. – westchnęła, a mutant zrobił kilka kroków do przodu i kucnął prosto przed nią beznamiętnie wpatrując się w jej twarz, która nie mogła teraz na niego spojrzeć. – Zbyt się przejmuję tym powołaniem. Szło nam idealnie, tak mamy obsuwę czasową. To źle.
– Rozumiem. – odezwał się i lekko uniósł jej twarz do góry, żeby patrzyła na niego, a nie na własne buty. – Ale?
– Nie będziesz tolerował panikowania. – wypowiedziała te słowa i Lutz jak na znak wstał odchodząc w stronę drzwi. – Zadzwonię do siostry, że tutaj byłeś. Przekaże wszystkim twoje nowe wytyczne.
_____Nie odpowiedział tylko podniósł rękę pokazując, że usłyszał i dawał pozwolenie. Ellen westchnęła lekko, gdy zniknął wraz z Kevinem za drzwiami. Spojrzała wtedy na siedzącą naprzeciw Annabell. Wyraźnie widać było, że miała coś do powiedzenia.
– Wiem, że zachowałam się jak gówniara. – uprzedziła dziewczynkę. – Nie patrz tak na mnie.
– Jak?
– Jak na robaka.
– Podniosłaś głos. – Annabell zmarszczyła brwi i opadła na bok zajmując tym samym miejsce, które przed chwilą należało do Lutza. Jeszcze było tam jego ciepło. Czując je rozluźniła się. – Wiesz, że tego się nie robi. Czemu mu nie wierzysz? – spytała wpatrując się w zakłopotaną twarz kobiety. – Wszyscy zawdzięczamy mu dużo. Nawet ja to wiem. Sama mówiłaś, że gdyby nie pojawił się wtedy to już dawno gryzłabyś glebę ze swoją siostrą.
_____Ellen nie potrafiła na to odpowiedzieć. Znała go długo, wiedziała do czego dążą i była pierwszą, żeby zawsze stanąć w jego obronie. Jednak słysząc, że stanie się następnym mistrzem Londynu zaczęła się wahać. W przeciwieństwie do nich, Lutz od początku miał wszystko, a jednak walczył za nich. Za te mutanty, które miały zostać wyrzucone na bok. Wstała z fotela i podeszła do przeszklonej ściany wyglądając jak spod budynku odjeżdża czarna limuzyna. Poświęciłaby wszystko, dlaczego więc nachodzą ją teraz wątpliwości? Zmarszczyła brwi próbując przekonać samą siebie, że kobieca intuicja to syf i odwróciła się od szyby. Czekało ją teraz wiele pracy. W końcu była mistrzem tej gildii.
_____Przelot między Dubajem, a Londynem trawa prawie osiem godzin. Jako że Lutz spędził ciekawy dzień w mieście przepychu, nastał czas, aby popracował. Usiadła do laptopa przemaglowując wszystkich, którzy należeli do centrali, ważnych klientów i wszystkie zdarzenia jakie miały ostatnio miejsce. Przy czym, przez ostatnio miało się na myśli, że do kilku dni temu. W Londynie miał tylko jednego człowieka i to jeszcze zawsze zabieganego, bo nikt tam nie potrafił dobrze pracować. Dokumenty były składane bez sensu, raporty nigdy nie były na czas. Każdy robił co chciał, a przynajmniej tak to wyglądało. Z tyłu głowy, patrząc na to wszystko, doskonale wiedział, dlaczego Zgromadzenie Królów wysłało go w to miejsce. Potrzebowali podkładki, aby awansować go później do Zgromadzenia, a bycie Mistrzem Centrali dawało wolna kandydaturę… Powiedzmy, że zasady głosowania były tam skomplikowane, a on pijał wódkę nie raz z ludźmi siedzącymi na około tamtego stołu. Czasem nawet, nieszczęśliwie, był obiektem westchnień córek co starszych członków.
_____Wylądował w Londynie, gdy tylko słońce wstawało na horyzoncie. Spojrzał na fotel koło siebie i smacznie śpiącego tam Kevina, który nawet nie zdjął ze swojego nosa okularów. Na twarzy blondyna pojawił się mały uśmiech, po czym sięgnął i poprawił je, aby nie spadły. Nie dziwiło go, że mężczyzna był zmęczony. Wymieniają się. Gdy po kilku dniach Lutz kładzie się spać Kevin jest wstanie czuwania całą noc. Co prawda nie nadaje się do walki, ale doskonale wie, jak obudzić Lutza, a ten fakt daje mu duże prowadzanie nad możliwym przeciwnikiem. Ta maszyna do zabijania jak już spała to zwykle jak kamień, dopóki Kevin nie zrobi wcześniej ustalonej czynności. Było to jedno z kilku praw, które nałożył na siebie lata temu. O dziwo przydało się kilka razy. Czując, że za chwilę będą lądować szturchnął Kevina, który obudził się poprawiając w fotelu i próbując dojść do siebie, bo właśnie zrobił sobie „drzemkę” na prawie siedem godzin.
_____Z lotniska zostali zawiezieni do jego apartamentu. O dziwo nie musiał instruować kierowcy, gdzie jechać. Dostał wcześniej wszystkie informacje. Patrząc jak trzęsie się i pewnie za chwile popuści na fotel, Lutz kiwnął głową do Kevina, aby zrobił coś z tą sytuacją. Okularnik poprawił swoje szła robiąc minę, że bardzo mu się to polecenie nie podoba, jednak postanowił otworzyć usta.
– Hej, kolego. – uwiesił się na fotelu kierowcy – Powiesz mi, gdzie tutaj dają najlepsze piwo?
– Eh? – kierowca był zaskoczony całą tą sytuacją, zwłaszcza widząc uśmiech na twarzy mężczyzny pochylającego się nad nim. Szybko zerknął na potwora siedzącego ze wzrokiem wbitym w widok za oknem. Westchnął w sercu i uspokoił się lekko, bo był już blisko, aby zmoczyć się ze strachu czując na sobie spojrzenie blondyna. – W… Wydaje mi się, że najlepszy bar będzie na Oxford Street.
– Dzięki! – wyczekiwał aż chłopak skończy mówić i od razu kontynuował – A wiesz może jak nastroje w bazie?
_____W tym momencie, nawet Lutz potrafił usłyszeć jak głośno kierowca przełknął ślinę. Wręcz czuł jak mężczyzna postanowił pocić się ze stresu i jak nerwowo ślizgają się ręce po skórzanej kierownicy. Westchnął ciężko co prawiło, że Kevin odpuścił sobie sprawę wracając na swoje miejsce. Kilka skrętów dalej znajdowali się przed wysokim budynkiem mieszkalnym. Jego dom był całkiem wysoko, ale nie pamiętał, gdzie. Nie czekali długo aż wyszli po nich i po ich walizki. Na ich twarzach pojawiło się zdziwienie, gdy zobaczyli tylko dwie małe podróżne walizeczki, a nie całą stertę ogromnych kufrów. W końcu mutant właśnie się przeprowadzał, prawda? Wracał do swojego domu, na pewno potrzebował więcej rzeczy. Nikt nic jednak nie mówił, zabrali rzeczy i zaprowadzili go do jego mieszkania, gdzie Kevin wprowadził kod i otworzył mu drzwi do jego małego królestwa.
_____Było kilka minut po ósmej więc Kevin zawitał do łazienki Lutza, jak zwykle bez pukania, żeby podać mu filiżankę herbaty. Earl Grey. Blondyn nie podniósł się z wanny, w której leżał. Rozłożony i prawie w całość zanurzony pod wodą spoglądał na miasto, którego widział panoramę. Za każdym razem jak tutaj był zawsze widział coś innego. To tylko świadczyło jak długo to miejsce stało puste. Oczywiście, czasem zatrzymywali się tutaj jego ludzie, jeśli musieli coś tutaj szybko załatwić. Spojrzał na zadowolonego z siebie Kevina i wziął filiżankę popijając ciepłą herbatę.
– Mamy tam być na dziewiątą.
– Tak. – wiedział, że to nie było pytanie, ale postanowił upewnić go. W końcu przyszedł mu przypomnieć. – Chcesz coś zjeść zanim pojedziemy? Ja bym na twoim miejscu umierał z głodu.
– Zjemy coś. – westchnął i dopił duszkiem napój oddając zastawę w ręce przyjaciela. – Tylko nic brudzącego, nic ostrego, nic lokalnego.
_____Ta lista mogłaby ciągnąć się w nieskończoność, gdyby tylko na to pozwolić. Wyszedł wiec z łazienki zostawiającego nagiego Lutza z samym sobą i rozśmieszonym wyrazem twarzy. To była ta jedna z niewielu chwil rozluźnienia, bo za chwilę, ubrany w garnitur zostanie przewieziony do Centrali, gdzie będzie musiał znosić ludzi oraz mutanty płaszczące się na jego widok, żeby tylko nie spotkać jego złotych oczu. W końcu nigdy nie wiesz za co dostaniesz kulkę w łeb albo stracisz ramię za niedosłodzoną kawę.
_____Punkt dziewiąta wszedł do budynku, za nim szedł Kevin z zadziornym uśmiechem na ustach i jeszcze jeden mężczyzna o jasnych włosach i przekutym lewym uchu. Obaj spoglądali na morze ludzi rozstępujące się robiąc miejsce chodzącej maszynie do zabijania. Wzrok w dół, schować swoją obecność jak najmocniej. W głowie obu mężczyzn tliła się jedna myśl – nikt z tej zgrai nawet by nie zainteresował Lutza więc nie mają po co się ukrywać. Gdy jednak idąc korytarzem, zza rogu ktoś zderzył się z ciałem mutanta i poleciał na tyłek, wszystkie spojrzenia były skupione na tej scenie. Jedni obawiali się, że kobieta, która upadła zostanie zgnieciona niczym robak albo w inny sposób zakończy swój żywot. Blondyn stał jednak nieruchomo, co zaintrygowało zarówno ciemnowłosego Kevina jak i jasnowłosego mężczyznę obok. Patrząc jak kobieta wstała, przeprosiła i sobie poszła nie pokazując żadnego strachu czy zainteresowania wrócili szybko do twarzy Lutza, na której pojawił się przelotnie mały uśmiech. Wprawił on w osłupienie obu, ale każdy stojący dalej przypadkowy świadek zdarzenia patrzył na odchodzącą od nich całkiem zgrabną blondynkę, nie patrzyli na Lutza. Nie widzieli tego co im udało się dostrzec.
– Idziemy. – odezwał się przywołując dwójkę na ziemię. – Musimy pokazać się Edwinowi.
– Hahaha – zaśmiał się białowłosy – Na pewno będzie zachwycony.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken znowu obudziła się przed budzikiem. Podniosła się z łóżka i powoli przetarła palcami swoją twarz. Czuła się dziwnie zmęczona. Spała dosyć długo, bo po stresującej rozmowie z Blaise postanowiła od razu się położyć. Teoretycznie powinna być wypoczęta.
Szybko przebrała się w swoje ubranie sportowe i wyszła na ulice Londynu. Wiatr w przyjemny sposób ochładzał jej rozgrzaną skórę. Mogła skupić się wyłącznie na bieganiu. Zdyszana, zrobiła sobie przerwę pod małą kawiarnią. Kupiła słodką kawę i wolniejszym krokiem ruszyła w kierunku swojego apartementu. Na dzisiaj miała dosyć ambitne plany. Oprócz sortowaniu rzeczy po swoim poprzedniku, chciała się również udać do arciwum i zdobyć informacje dotyczące aktywności poszczególnych oddziałów. Szczególnie, tego położonego w Szwajcarii. Podczas swojej ostatniej wizyty w Berno nie udało jej się znaleźć żadnych danych z interesującego ją okresu. Nie tylko tego, co mogło być powiązane z jej wioską. Wszelki rejestr misji i aktywności był… pusty. Tak, jakby nic w tamtym czasie się nie wydarzyło. Tak zresztą tłumaczył jej to przewodniczący oddziału - nie mieli wtedy żadnych zleceń. Mariken w to jednak nie wierzyła - czuła, że coś jest nie tak.
Wiedziała, że w centrali będzie mogła sprawdzić dane dotyczące pracy poszczególnych oddziałów. Istnieje możliwość, że i tutaj informacje mogły zostać poddane cenzurze. Małe prawdopodobne jest jednak, że wszystko zostało usunięte. Z tego co wiedziała, centrala w Londynie jeszcze te 10 lat temu pracowało bardzo dobrze - i co najważniejsze, była bardzo neutralna politycznie. Trzymała wiele kontrowersyjnych informacji, do któych dostępu nie miała nawet elita. Coś musiało zostać z tego okresu.
Mariken dotarła do domu i szybko przebrala się przed pracą. Wybrała dzisiaj lepiej dopasowany, granatowy garnitur. Chwyciła swoją ulubioną, lekko znoszoną teczkę i ruszyła do samochodu. Droga ponownie minęła im w kompletnej ciszy. Kiedy dotarła do siedziby poczuła od razu, że coś jest nie tak. Ludzie, oraz mutanty, wydawali się być przerażeni jak i zestresowani. Obserwowała ich z lekkim zaciekawieniem, idąc w kierunku swojego biura. Dostrzegła tam zestresowaną Sarah.
- Coś się stało? - spytała, odwieszając swój płaszcz na drewnianym wieszaku.
- Dzisiaj ma pojawić się nasz nowy Vice-mistrz. Wszystko musi działać jak w szwajcarskim zegarku. Nikt nie chce stracić posady, albo gorzej, głowy, z powodu głupiej pomyłki.
- Ach… - mruknęła blondynka, zamykając za sobą drzwi. Wcale o tym nie zapomniała - po prostu, miała dużo ważniejsze rzeczy na głowie. Wolała się skupić na aktualnej pracy i osobistych sprawach. Mężczyznę będzie po prostu unikać.
Chwyciła swojego laptopa. Za trzydzieści minut mieli się spotkać całym sztabem operacyjnym w celu ustalenia przyszłych działań. Szybkim krokiem wyszła z gabinetu, w jednej ręce trzymając otwarty komputer. Nie chciała tracić czasu, który mogła przeznaczyć na pracę. Szła szybkim krokiem ze wzrokiem utkwionym w ekran. Miala skręcić w kierunku recepcji, gdy nagle wpadła na coś twardego. Straciła równowagę i upadła na tyłek. Udało jej się jednak uchronić komputer przed wylądowaniem na ziemi.
Wpadła na mężczyznę. Powol podniosła wzrok z ziemi, chcąc wiedzieć z kim ma właśnie do czynienia. Pierwsza rzecz, na którą zwróciła uwagę był kolor oczu mężczyzny. Był to piękny, złoty kolor. Skłamałaby jednak mówiąc, że nigdy nie widziała podobnego odcienia. Instynktownie chwyciła się za biodro. Poczuła dziwny dreszcz na plecach. Mimo to nie mogła przestać patrzyć na wysokiego, i obiektywnie, przystojnego mężczyznę. Nigdy nie czuła czegoś podobnego. I zdecydowanie jej się to nie podobało. Czuła się jak motyl w pajęczej sieci, niebezpiecznie blisko… Właśnie. Czego?
Poczuła się nagle dziwnie. Zabolała ją głowa. Przed jej oczami pojawiły się bolesne obrazy. Krew i mięso. Ogień i woda. Zrobiło jej się duszno, lekko niedobrze. Odgarnęła włosy z twarzy i podniosła komputer. Zdecydowała się zignorować swój niepokój. To nie był pierwszy raz, gdy nawiedzały ją koszmary z przeszłości. Nie będzie to również ostatni raz.
- Przepraszam. Nie patrzyłam gdzie idę. - oznajmiła i skinęła głową w kierunku grupki mężczyzn. Dopiero gdy ich minęła, zwróciła uwagę na tłum ludzi w recepcji. Wszyscy patrzyli na nią ze zdziwieniem i lekkim przerażeniem. Spojrzała na nich skonfundowana. Nikt nie miał jednak zamiaru wytłumaczyć jej całej sytuacji. Ponownie włączyła komputer i ruszyła w kierunku sali konferencyjnej.
Była trochę przed czasem. Usiadła przy oknie i zaczęła przeglądać dokumenty. Po pewnym czasie spojrzała na zegarek. Kilka minut temu spotkanie powinno było się rozpocząć, a nadal była jedyną osobą w sali.
W tym momencie do sali wpadła zziajana ciemnowłosa. Wskazującym palcem wskazała na blondynkę. Szybkim krokiem okrążyła stół, siadając obok Miraken.
- Wszyscy o tobie teraz mówią!
- Czemu? Czy zrobiłam coś złego?
-Dziewczyno! Wpadłaś na Lutz’a Weinmann i jeszcze żyjesz! Nawet nie wydawał się być jakoś bardzo zdenerwowany. - wypowiedź kobiety w końcu zwróciła uwagę blondynki. Oderwała zwrok od komputera.
- Słucham?
- Nie mów, że go nie poznałaś! Nawet jeśli nie wiedziałaś jak wygląda to atmosfery jaką stwarza nie da się pomylić z nikim innym. Czułaś się przerażona czy zdominowana?
Mariken nie wiedziała jak odpowiedzieć na to pytanie. Nie lubiła mówić o uczuciach. A tego, co czuła podczas spotkania z mężczyzną było szczególnie trudno jej opisać. Zrozumiała pewną część swoich odczuć - jej ciało zareagowało w ten sposób z powodu mocy mężczyzny. Tego była pewna.
- Nie. Po prostu - niekomfortowo i niezręcznie - oznajmiła.
Wiedziała, że tak będą wyglądały dla niej i przyszłe spotkania. Nie chciała mieć wiele do czynienia z mutantem, który nie był bezpośrednio powiązany z jej misją, a wzbudzał w niej tak negatywne emocje.
- Dzień Dobry Mariken i Edith. Luciano jest zwolniony z naszego spotkania - musiał polecieć do Berlina. Z Harrym nie mam kontaktu - pewnie znowu zachlał i przyjdzie o trzynastej. Nie martwcie się - nic go nie ominie.
Do sali wszedł George Floyd - przewodniczący działu operacyjnego. Był przystojnym, aczkolwiek już nie tak młodym mężczyzną. Zdradzały to dosyć widoczne zakola i szarawe włosy. Rzadko kiedy widywało się mutanty po czterdziestce - jak dotąd Mariken kojarzyła tylko kilku z nich.
- Jak wiecie będziemy mieć nowego Vice-mistrza. Mimo to, nasz sztab raczej będzie pracował tak samo. Mariken - jak idzie Ci praca?
-Dobrze.
- A co z misjami dla twoich drużyn?
- Na chwilę obecną wszystkie rozdzielone. Obecnie zajmujemy się poprawą dokumentów z ostatnich miesięcy. Powinniśmy mieć to zrobione do końca tygodnia.
Mężczyzna spojrzał na nią widocznie zdzwiony.
- Tego się… Nie spodziewałem. Dobrze, Edith, porozmawiaj z Mariken o zadaniach. Kilkoma sprawami będzie musiała się zająć osobiście. Ja już muszę biec. Pamiętajcie o spotkaniu z naszym nowym Vice-Mistrzem i bez żadnych numerów. Zrozumiano?
To mówiąc wyszedł żwawym krokiem z sali. Mariken zerknęła na zegarek
- Spotkanie trwało cztery minuty.
- Zazwyczaj są dłuższe - jesteśmy dzisiaj tylko we dwie. Proponuję przejść do mojego biura - mam tam wygodną kanapę. Kupiłam również dobre ciasto! - tym ostatnim zdaniem przykuła uwagę blondynki. Pokiwała twierdząco głową.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Są ludzie, którzy będą nadają się do zabijania, są ludzie nadający się do administracji, albo tacy nie mający problemu, żeby przerzucać czyjeś gówno. Jest tych ludzi i ich rodzajów sporo. Do jakich więc osób Lutz zaliczał mistrza gildii w Londynie? Centrali i centrum całej Europy? No właśnie, do żadnych. Widział tego człowieka kilka razy i za każdym razem robił pod siebie, gdy podchodził na odległość mniejszą od trzech metrów. Jakby fakt, że jest na wyciągnięcie ręki sprawiał, że zwieracze nie znały swojego zadania i wszystko puszczało. Płacz, mocz, pewnie zacząłby krwawić uszami jakby dało radę. Olivier Lloyd, bo tak się nazywał, był drobnym mężczyzną, przeciętnego wzrostu o okrągłych okularach na nosie i starym zegarku na lewym nadgarstku. W normalnym okolicznościach prawdopodobnie siedziałby teraz w dokumentach starając się opanować górę papierów i źle wypełnionych raportów. Teraz, gdy w jego gabinecie miał znaleźć się Lutz, potwór, którego obawiał się każdą cząstką siebie, był wstanie tylko schować się w obecnej tutaj szafie jak dziecko chowające się przed burzą. Rozległo się pukanie do drzwi.
– Panie Lloyd. – głos należał do jego ludzkiej asystentki. – Przyszli.
_____Nie odezwał się. Zdradziłby w ten sposób swoją pozycje. Poza tym czuł jak powoli jego pęcherz odmawia posłuszeństwa. Gdy więc drzwi do pokoju otworzyły się, a do jego uszu dobiegł głos dwóch mężczyzn, którzy nie byli tym potworem. Uchylił więc lekko drzwi szafy tylko po to, aby spotkać się oko w oko ze złotym spojrzeniem drążącym w jego sercu i mózgu dziury. Bardzo szybko pojął, że Lutz stał właśnie przed nim. Jego przerażenie sięgnęło tego poziomu, że nie potrafił zamknąć otwartych ust, z których nie potrafił wydobyć dźwięku. Z jego oczy leciały łzy, lecz nawet przez te wielkie krople mógł zobaczyć niezadowoloną twarz Lutza, która sprawiała, że już mentalnie nie wytrzymał i jego świadomość zniknęła.
_____Kevin patrzący na tą scenę, siedząc za swoim szefem na kanapie próbował się nie śmiać. To była reakcja ludzi, którzy byli nie przygotowani na śmierć i nie radzili sobie za dobrze ze strachem. Zero bólu, zero złego. Widział wkurzenie Lutza, więc postanowił zmienić temat na coś co odwróci jego uwagę od mistrza gildii, który właśnie posikał się, tradycyjnie, na widok blondyna.
– Od czego zamierzasz zacząć spotkanie późniejsze? – rzucił pytaniem. – Chyba nie chcesz od tak wyjść i powiedzieć wszystkim, że robisz porządek od zera, bo to miejsce to jeden wielki burdel?
– Chyba właśnie to zrobimy. – białowłosy o imieniu Sasha śmiał się lekko. – Wiesz, że szef nie jest przyjemny i ludzie nie spodziewają się, że będzie. No i Zgromadzenie go poprze.
_____Lutz westchnął i odwrócił się do stojącej w drzwiach z kawą asystentki. Widział, że świetnie sobie radzi z faktem, że jej szef, który miał budzić postrach i szacunek właśnie zemdlał w kałuży własnego moczu wypłakując wszystkie swoje łzy. Chyba. Tak można było przyjąć patrząc na ich ilość. Spojrzał na Kevina, który zobaczył jak kiwnął głową i od razu podniósł się podając dokumenty kobiecie z uśmiechem. Wzięła je, a on podniósł dłoń, żeby nic nie mówiła i odwrócił się do Lutza pokazując kobiecie, żeby też tam spojrzała.
– To są dokumenty, które ma podpisać. – zaczął. – Na ich mocy da mi pełną władzę nad zarządzaniem jednostką.
– Może Pan coś takiego zrobić. – odezwała się niepewnie rumieniąc się lekko wpatrując się w twarz Lutza. – Na to chyba potrzebna jest zgoda kogoś jeszcze wyżej prawda?
– Hahahah – Sasha wydał z siebie głośny śmiech. – Słońce, właśnie stoi przed tobą ten ktoś wyżej. Chcesz pytań dalej?
_____Obaj, Kevin oraz Sasha brali z tego wielką dumę, że na tym świecie, dokładnie – w ich świecie, tylko kilka osób mogło powiedzieć Lutzowi nie. A też robili to bardzo sporadycznie, żeby nie wejść na jego złą stronę. Jeśli nie mieli powodu, nie mogli się angażować. To była gra w otwarte karty, a on zabierał im coraz więcej asów z talii. Jedną z nich była Gildia w Rosji, która jest kontrolowana przez bliźniaka Sashy i ich ojca. Przeszli na stronę silniejszego jak tylko zetknęli się z nim. W końcu nikt nie chce siedzieć w miejscu, które przegra. Kevin doskonale pamiętał jak przerażony był Sasha i Nico, gdy dowiedzieli się kto pracuje i jest do dyspozycji dla Lutza. Bliźniaki postawili wtedy złotookiego na piedestale.
_____Kobieta otrzymała wszystkie dokumenty i przytaknęła głową rozumiejąc swoje zadanie. Zostawili ją więc z problemem jakim był obecnie jej przełożony. O dziwo dobrze radziła sobie z tym zadaniem. Trójka zrobiła nawet lekko zaskoczone miny go podniosła jego ciało jakby nic nie ważyło. Nie zamierzali jednak zostawać dłużej więc wyszli i skierowali się holem pełnym ludzi, w miejsce, gdzie mieli zrobić przemowę i wyznaczyć nowe trendy centrali. Tak było przynajmniej opisane na dokumentach, które otrzymały wszystkie mutanty, bo to im musiał pokazać swoją twarz. Przechodząc między ludźmi Sasha postanowiły się odezwać zaciekawiony poprzednią sytuacją.
– Szefie. – Lutz przechylił lekko głowę pokazując, że słucha. – Dlaczego nie zrobiłeś porządku z tamtą laską co na ciebie wpadła?
– O! – uruchomił się Kevin. – Też chcę wiedzieć
– Dlaczego mam bić kobietę, która jako jedyna pracuje w tym burdelu? – w jego tonie było słuchać powagę, a następnie rzucił spojrzeniem po otaczających ich pracownikach – Powinien za to tym wszystkim przetrącić kark za nie wykonywanie swoich obowiązków.
_____Ta informacja i grobowy ton głosu, który wydobył się spomiędzy ust mężczyzny rozbrzmiał po korytarzu docierając do wielu uszu. Każdy ucichł wpatrując się w Lutza z przerażeniem, jakby właśnie dowiedzieli się, że ich życie wisi na włosku. Czy to była wina kobiety, która wpadła na niego czy ich? W każdym razie bardzo szybko uciekli z widoku chowając się w swoich biurach. Lutza westchnął ciężko w sercu. Teraz zamierzają udawać, że pracują? Dobre sobie. Kontynuowali swoją podróż, aż stanął przed pokojem wyglądającym jak posiedzenie okrągłego stołu. Był to Sztab Główny, który zostawił przy stole kilka wolnych miejsc. Lutz usiadł z nimi do rozmowy, a Kevin i Sasha stojąc przed zamkniętymi drzwiami pilnowali, aby nikt nie starał się głupio podsłuchiwać lub przeszkadzać w tej rozmowie. Nawet gdy rozległ się huk i krzyki, uśmiech nie zniknął z ich twarzy, a zareagowali tylko wyciągnięciem materiałowej chusteczki, którą podali osobie otwierającej drzwi. Lutz złapał za nią i wytarł swoją twarz, żeby nie pozostawić na niej rozbryzgu krwi. Następnie spojrzał na wystawione dłonie Sashy, który czekał na coś. Zdjął więc czarne pobrudzone krwią rękawiczki i podał mu je od razu wyciągając rękę po nowe do Kevina. Wręcz wyrwał je chłopakowi z rak, żeby założyć.
_____Skierowali się hali i weszli prawdopodobnie jako ostatni od razu stając na podium. Lutz, nieprzytomny mistrz gildii, który dochodził dopiero do siebie z pomocą asystentki oraz Kevin i Sasha robiący za coś na wzór ochroniarzy. Złote oczy przeleciały po wszystkich zebranych. Nie zamierzał zapamiętywać ich twarzy, nie byłby do tego zdolny. Sprawdzał raczej ich reakcję. Zarówno na stan mistrza gildii, który miałby tutaj najsilniejszy pod jakimś względem jak i na niego. Wiedział, że mogą go nie lubić, ale nie widział nienawiści na twarzach, a raczej podziw, strach, szacunek czy ciekawość. Nie mógł zająć im za dużo czasu.
– Efektywność waszej pracy jest tak straszna, że przysłali mnie tutaj. – wskazał dłonią na siedzącego z chusteczkami i wodą mistrza gildii – Od dzisiaj Olivier staje się papierowym prezydentem i moje decyzje są ostateczne aż wprowadzimy wszystkie zmiany jak chce.
_____ Następnie zaczął wymieniać wszystkie ważne zmiany, które nastąpią w całej organizacji. Za równe te dotyczące zadań, raportów, ubezpieczeń czy zwykłego wychodzenia z dormitorium dla mutantów nie należących do jednostek terenowych. Nowe przepisy na badania. Nowe zasady przyjmowania zleceń. Było tego dużo, ale dotykały wszystkich problemów i dziur jakie istniały do tej pory. Lutz nie zamierzał zostawić tego rozjebanego i nieogarniętego, gdy już go tutaj wysłali. Swoją robotę trzeba zawsze wykonywać dobrze.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Biuro Edith znacznie różniło się od tego w którym przebywała Mariken. Było kobiece i eleganckie. Widać było, że jego właścicielka zna się na wystroju wnętrz. Gabinet wydawał się wypełniony różnego rodzaju rzeczami, a mimo to Mariken nie czuła się przytłoczona, jak to często miała w podobnych otoczeniach. Kobieta, tak jak obiecała, podała blondynce spory kawałek słodkiego ciasta. Miały wystarczająco dużo czasu by omówić wszelkie informacje odnośnie przyszłych zleceń.
-Jeden z naszych klientów chce, żebyś się z nim spotkała. - blondynka spojrzała na czarnowłosą pytającym spojrzeniem. - Mówi, że kiedyś już dla niego wykonywałaś jakieś zlecenie, gdy potrzebował interwencji w Paryżu.
- Czy możesz mi powiedzieć o nim coś więcej?
-Tak. Właściciel znanego domu modowego we Włoszech. Arturo Benedetti. Z tego co wiadomo, miałaś porozmawiać z kochankiem jego córki.
- Owszem.
- Jak się udała ta rozmowa?
- Mężczyzna został odpowiednio wypatroszony, jeśli o to chodzi. - oznajmiła biorąc do ust kolejny kawałek słodkiej masy.
-Podobno był tak zadowolony, że postawił jego ciało w gablocie. Nic dziwnego, że tak bardzo zależało mu na kontakcie z Tobą. Z tego co wiem, znowu mu ktoś podpadł. Niedługo odbędzie się jego pokaz w Londynie, więc pewnie chciałby żebyśmy zajęli się tym jak najszybciej.
Mariken przytaknęła. Napisała wiadomość do Sarah, żeby umówiła ją na spotkanie ze starszym mężczyzną jak najszybciej - najlepiej jutro. Dzisiaj mogła się już nie wyrobić. Czekało ich w końcu nie tylko przemówienie nowego Vice-Mistrza, ale również osobiste spotkanie w celu omówienia przyszłej działalności sztabu operacyjnego. George wspominał, że sposób ich pracy nie powinien ulec sporej zmianie. Kobieta jednak średnio w to wierzyła. Ich sztab był odpowiedzialny za najważniejsze zadania, które były głównym źródłem dochodu dla całej organizacji. Tutaj wszystko powinno pracować idealnie - a z tego co zdążyła zobaczyć blondynka, wcale tak nie było.
Jak się okazało podczas przemówienia, reformy, które mężczyzna chciał wprowadzić mężczyzna były drastyczne aczkolwiek potrzebne. W normalnym przypadku spotkałyby się ze sporą niechęcią - tak jak u niej w oddziale. Weinmann zmuszał jednak ludzi do posłuszeństwa - swoją mocą, postawą jak i reputacją. Kiedy mówił nikt nie był w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Wielu z pracujących mutantów czy też ludzi nie było zadowolonych z nowego ładu. Dostosują się jednak do nowych zaleceń, byleby nie podpaść nowemu szefowi, który w brutalny sposób stłamsi wszelką niesubordynacje.
W przeciwieństwie do większości osób znajdujących się na sali Mariken czuła się wyjątkowo dobrze. Nie czuła strachu ani paniki. Wyłącznie lekki niepokój i zmęczenie. Po skończonym apelu pracownicy zaczęli żwawo wychodzić z sali. Przed wyjściem złapała ją Edith.
-Widziałaś Harry’ego. Jeśli się teraz nie pojawi… - nie dokończyła jednak swojej myśli, gdyż obie ujrzały bruneta.
Wyglądał na dosyć zmęczonego. Swoje długie, brązowe włosy związał w niechlujn kucyk a na brodzie odznaczała się delikatna szczecina. Stał oparty o ścianę, intensywnie masując swoją skroń.
-Musiałeś ostro zachlać.
-Siedź cicho, bo głowa mi zaraz pęknie.
Mariken uważnie wpatrywała się w starszego mężczyznę. Podeszła do niego bliżej i pociągnęła go delikatnie za niechlujnie zawiązany krawat. Mężczyzna nachylił się w jej kierunku. Ona za to miała wygodniejszy dostęp do jego szyi. Sprawnie rozwiązała kawałek materiału i ponownie zawiesiła go na szyi bruneta. Szybko zawiązała materiał i poprawiła jego koszulę. Mariken przechyliła delikatnie głowę na bok, wpatrując się w swoje dzieło.
- Wyglądasz teraz dużo lepiej, schludniej. - oznajmiła.
Mężczyzna wyglądał na zszokowanego. Ręką zasłonił twarz przez co nie mogła rozpoznać jego reakcji. Jej uwagę zwróciła chichocząca Edith. Spojrzała na nią zdziwiona, ale ta machnęła tylko ręką. Ich cała trójka zerknęła na zegarek. Mieli już mało czasu, a musieli pójść po laptopopy i dokumenty, żeby być odpowiednio przygotowanym do spotkania. Ustalili wspólnie, że w ciągu piętnastu minut spotkają się pod salą i wejdą razem. Szybkim krokiem ruszyła do swojego gabinetu skąd wzięła swojego laptopa. Sarah przywitała ją skinieniem głowy i odprowadziła ją zmartwionym spojrzeniem, gdy wychodziła z gabinetu. Tak, jakby szła na ścięcie.
Tym razem wszyscy byli punktualnie pod salą. Edith i Harry wydawali się być dużo bardziej nerwowi od niej. Gdy weszli do sali znajdowały się cztery osoby. Jej szef, George Floyd zasiadał i przy długim stole i zdawał się odpowiadać na pytania wesołego, czarnowłosego mężczyzny. Obok niego stał białowłosy, która uważnie przyglądał się ich trójce. Nie zapomniała jednak o najważniejszej osobie w pomieszczeniu. Czuła smak krwi na języku i lekki ból głowy. Lutz Weinmann siedział na sporym, luksusowym, skórzanym fotelu. Wydawał się wściekły, albo przynajmniej niezadowolony. Co rusz zaciągał się papierosem i wypuszczał z buzi dym, który Mariken mogła poczuć już na drugim końcu sali. Podczas gdy Harry i Edith ze spuszczonymi głowami głowami zajęli wolne miejsce obok George. Ona natomiast podeszła do okna, które uchyliła, chcąc wpuścić trochę świeżego powietrza. Odwróciła się gwałtowanie, czując na sobie wzrok blondyna o złotych oczach. Było to dziwne doświadczenie, tak jakby patrzyła w oko wygłodniałemu drapieżnikowi. Nie czuła jednak strachu, a dziwny rodzaj niepokoju. Nie była jednak w stanie określić, czy jest to negatywne uczucie.
Chwyciła jednak za komputer i usiadła przy stole. Pomasowała się po skroni, chcąc przy tym odgonić nieprzyjemne wspomnienia.
-Ty jesteś rzeźniczką z Paryża, czyż nie? - spytał czarnowłosy, nachylając się w jej kierunku.
-Tak na mnie niektórzy mówią.
- Nieźle. Słyszeliśmy trochę o twojej pracy. - Mariken przez chwilę zaczęła myśleć, czy mężczyzna ma na myśli siebie i Lutza Weinmann. - Słyszałem, że kiedyś klient poprosił cię o zrobienie ludzkiej rzeźby.
- Owszem, zostałam o to kiedyś poproszona.
- I co?
-Rozpadła się. Byłam młoda i niedoświadczona.
Nie żałowała nieudanej pracy. Zabity mężczyzna był obrzydliwym pedofilem, którego spotkało to, na co zaslużył. Było jej niedobrze, gdy łączyła ze sobą rozmaite części jego ciała - była to makabryczna prośba rodziny jednej z jego ofiar. Próbowała ich zrozumieć i zastanawiała się co ona by zrobiła na ich miejscu. Odpowiedź wydawała się oczywista - zemsta i jak największe cierpienie. Czy zmienianie ciała oprawcy w parodie dzieła sztuki było dobrym lekartswem na rany? Na to jednak nikt nie był jej w stanie odpowiedzieć.
-Mariken tutaj jest najmłodsza i najnowsza. Dopiero wczoraj przejęła obowiązki, więc pewnie ma jeszcze sporo do nauki. - oznajmił szybko George wpatrując się w nią znaczący sposób.
Jej szef najwidoczniej starał się ją uchronić przed gniewem Lutza Weinmann. Nie widziała ku temu większej potrzeby, jednak była wdzięczna za ten drobny gest. Ponownie włączyła komputer i wróciła do przeglądania nowych raportów. Na szczęście, jej zalecenia były zgodne z tymi wygłoszonymi dzisiaj przez Weinmanna. Nie będzie musiała rozmawiać z liderami i przekonywać ich do kolejnych poprawek. Podejrzewała jednak, że sama perspektywa wzbudzenia gniewu blondyna mogła działać wystarczająco motywująco.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Jego wypowiedź nie była długa, jego wystąpienie skończyło się bardzo szybko, ale nadal dla ludzi stojących pod sceną trwało to wieczność. Każda chwila była dłuższa i płynęła wolniej gdy musiałeś wpatrywać się w swój obiekt strachu sprawiający, że na twojej skórze pojawiała się gęsia skórka, serce przyśpieszało, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Lutz brał mistrza gildii, Oliviera za dość ekstremalny przypadek, jednak nie był takim zachowaniu jedyny i złotooki doskonale to wiedział. Gdy powiedział wszystko co chciał, zakończył przemowę nie przyjmując żadnych pytań i zszedł z podium wraz z uśmiechniętą dwójką asystentów. Wyszli pierwsi pozostawiając za sobą resztę pracowników. Skierowali się do biura, która od dzisiaj miał zajmować.
_____Gabinet poprzedniego wice-mistrza znajdował się w północnym skrzydle z dala od blasku wschodzącego lub zachodzącego słońca. Aby rozjaśnić to pomieszczenie ściany miały kolor biały, tak samo jak większość mebli. Gdy tylko wszedł w te cztery ściany zmarszczył brwi. Nie był zadowolony. Ogólnie cały ten dzień tylko działał na jego ciśnienie. Najpierw pracownicy zamiast robić swoje postanowili patrzeć na nich niczym na eksponat w zoo, potem zamiast rozmowy z mistrzem gildii dostał omdlałego, pachnącego moczem i potem człowiek w brązowym garniturze, a teraz jeszcze będzie musiał znosić całkiem białe pomieszczenie. Kevin szybko dostrzegł, że jego szef nie miał dobrego humoru i doskonale wiedział, dlaczego.
– Przemalowanie i udekorowanie inaczej zajmą przynajmniej trzy dni, do tygodnia maksymalnie. – oznajmij siadając przy długim stole posiadającym mnóstwo krzeseł. – Wiesz, że nie mieli czasu przygotować się pod twojego gusta.
– Wiem. – odpowiedział przez zęby i usiadł na przesadnie luksusowym fotelu zupełnie nie pasującym do całego wystroju. – Za ile mają przyjść ci od terenowych?
– Około piętnastu minut do dziadka Georgy – Sasha spojrzał na zegarem. – Potem kolejne pięć minut do pojawienia się reszty. Chce z tobą porozmawiać jeszcze bez świadków.
_____Lutz słysząc to podniósł jedno brew do góry, jednak nie zamierzał dyskutować. Rozmowy z nim, w cztery oczy, nigdy nie były w cztery oczy. Zawsze miał przy sobie kogoś jeszcze. Nie tylko jako zabezpieczenie dla samego rozmówcy, ale też jako asystenta dla mutanta, gdyby okazało się, że ktoś planuje coś więcej niż tylko dyskusję. Oparł się o fotel i przeszli z dwójką do robienia listy zmian tego gabinetu. Nie zamierzał spędzać w tak białym i sterylnym miejscu kolejnego dnia więc musieli zorganizować sobie pracę tak, aby wrócił tutaj dopiero po remoncie. Zwykle nie był wybredny, ale taka czysta biel drażniła jego nerwy przypominając o laboratoriach i sterylnych szpitalnych pokojach. Były to nie miłe wspomnienia kończące się zwykle wybuchami gniewu. Widząc jak powoli chodzi mu żyłka z wkurwienia, Kevin podszedł i zaoferował tytoń, który Lutz od razu przyjął. Odpalił i zaciągnął się mocno wciągając dym do płuc i wypełniając je nikotyną. Następnie otworzył lekko usta i pozbył się białej chmury z siebie. Kilka wdechów i wydechów później był już spokojniejszy. Może przydymione pomieszczenie, które mąciło wizję czystości uspokajało Lutza, a może siłą sprawczą był tytoń.
_____Już do tak zadymionego pomieszczenia, że swoim sprzętem przyszedł starszy człowiek z lekkimi zakolami. Jego siwiejące włosy i niezaprzeczalnie niezadowolony grymas, który usilnie starał się przemienić w uśmiech sprawiał, że trójka obecnych w pomieszczeniu spojrzała na siebie nawzajem. Nie rozumiała, dlaczego zmusza się do udawania, ale z drugiej strony czy nie robił tego każdy będąc z królem w jednym pomieszczeniu? Sasha przynajmniej uważał to za normalne. Każdy powinien zachowywać się w taki sposób jak kogoś dobrze nie znasz. Zwłaszcza jak może cię łatwo zabić. A do tego zdolnych w pomieszczeniu było ich dwóch. On i Król.
– K-… Szefie. – odezwał się białowłosy prawie robiąc małą pomyłkę. – To jest Gregory Floyd, który odpowiada za całą część terenową. Ma pod sobą czwórkę oddziałów, ale to już wiesz. Został poproszony o przedstawienie reportów z wydajności.
_____Uśmiech na jego twarzy był zwodniczy, ten Rosjanin, Sasha, nie znał za dobrze Gregoriego, bo nie pracował pod nim, a dla działu laboratoryjnego i kontrolował eksperymenty w Centrali Londyńskiej. Jego lisi uśmiech, który zawsze był przyklejony do twarzy tym bardziej intuicyjnym jasno dawał znać, że kryje się za nim bestia. Niestety, za dużo osób brało go dosłownie za miłego i przyjacielskiego mutanta, nawet gdy pełnił stanowisko kierownicze. Co robił z tymi wszystkimi plotkami i informacjami zdobywanymi po alkoholu i kilku wspólnych posiłkach? Prezentował Lutzowi na złotym talerzu. W końcu zgodził się na pracę tutaj, zostawiając Rosję lata temu, tylko dlatego, że miał zająć się najważniejszymi dziełami Londynu – jego eksperymentami i archiwum.
_____Raport, który otrzymali nie różnił się od tego co już wcześniej oszacował im Sasha, ale nadal Lutz zmarszczył brwi zaciągając się mocniej papierosem. Czy przejmował się popiołem? Nie, strzepywał go wprost na białe biurko zupełnie nie przejmując się tym, że może to spowodować pożar czy zniszczyć mebel. Jego złość zmieniła się w irytacje widząc coraz to kolejne słupki i wyliczenia. Dlaczego to miejsce było zostawione samopas tak długo? Czemu Zgromadzenie nie postanowiło zorganizować sobie małej czystki szybciej? Miał wiele pytań, ale nie zamierzał skupiać się teraz na odpowiedziach, bo przecież praca czekała. Kevin posadził starszego faceta naprzeciwko siebie i zaczął analizować z nim te wszystkie dane starając się nakierować na odpowiedni tor myślenia. W końcu nie było nikogo lepszego od myślenia i wiedzy niż ciemnowłosy. Okularnik znał się na tym najlepiej na świecie. Lutz zadbał o to. W tym momencie po lekkim zapukaniu, do pomieszczenia weszły trzy osoby z notatkami i laptopami. Złote spojrzenie szybko przesunęło się po nich. Dwie kobiety i mężczyzna. Ciemnowłosy i zestresowany samym faktem, że patrzył na niego. Wśród obecnych dwóch kobiet panowała pewna różnorodność. Jedna z ciemnymi długimi włosami i ukazująca swoje walory i druga, krótkowłosa blondynka, która na niego wpadła. Tak jak wspomniał, zupełnie różnie ubrane. Jedna pokazywała, że jest kobietą, drugiej ukrywała to pod garniturem. Bardzo szybko, próbując ukryć swoją obecność dwóch pracowników usiadła na swoje miejsce. Złote oczy Lutza podążyły jednak za kobietą, która nie zachowała się jak inni. Otworzyła okno, sprawiając, że jego oczy pociemniały. Nie podobało mu się to. Czy nie mogła usiąść jak każdy normalny i udawać, że jej nie ma? Nie przerwał jej jednak, pozwolił otworzyć okno i zająć miejsce. Następnie zostawił ją i spojrzał na ciemnowłosą chowającą się jak tylko się da za mężczyzną ze strachem wymalowanym na twarzy. Kevin i jego pytanie przykuło jednak jego uwagę.
_____Słyszał o tym. O kobiecie, która wykonywała dość… niepokojące zadania w Paryżu. Była jedyną istotną osobą, o której słyszał, jeśli chodziło o oddział Francuski, ale nigdy jej nie widział i się nie interesował głębiej niż musiał. Kevin nie raz go jednak informował o zadaniach, które kończyła, bo normalnie nikt by się tego nie podjął. Ich rozmowa nie należała jednak do udanych, a w ustach Lutza pozostał jakiś niesmak nieznanego pochodzenia. Może chodziło to, że nie zachowywała się jak każdy kobieta, które świeciła do Kevina oczami, a może o jej ton wypowiedzi. Brzmiała jakby nie rozmawiała z ludźmi za dużo. Antyspołeczna. Co więcej znaczyło spojrzenie mężczyzny lgnące do niej? Jej kolegi z pracy wpatrującego się w nią oczami widzącymi coś dobrego i miłego. Lutz właśnie otrzymał kolejny powód do nieuzasadnionej irytacji, który szybko został wyłapany przez siwiejącego mutanta.
– Mariken tutaj jest najmłodsza i najnowsza. Dopiero wczoraj przejęła obowiązki, więc pewnie ma jeszcze sporo do nauki.
– To nie znaczy, że-
– Sasha. – Lutz odezwał się po raz pierwszy natychmiast zamykając usta białowłosego. – Zamknij okno.
_____Chłopak bez większego zawahania czy humorów poszedł zamknął okno. Nie widać było po nim niezadowolenia, że ktoś przerwał jego wypowiedź czy złości, że coś mu kazano. Zachowywał się jak pies lecący za patykiem. Tylko z większą gracją. W tym czasie jego właściciela kończył palić i zgasił to co zostało z papierosa o blat przed nim. Następnie spojrzał na Kevina, który wydawał się zaskoczony spojrzeniem jakie mu posłał, ale nie dyskutował i westchnął lekko.
– Skoro mamy tutaj kolejnego nowego pracownika będziemy ją zabierać na nasz wyjazd objazdowy. – posłał wszystkim w pomieszczeniu swój markowy uśmiech. – Mam nadzieję, że Mariken znajdzie czas, aby towarzyszyć nam przez najbliższe kilka dni. Przy okazji zapozna się ze wszystkimi placówkami i ich umiejscowieniem. – oczywiście Kevin po swojej wcześniejszej rozmowie już mniej więcej wiedział, że dziewczyna może odmówić tłumacząc się jakimiś zadaniami więc szybko dał do zrozumienia, że nie ma wyboru – To jest twoje pierwsze zadanie, od mistrza gildii w Londynie i Centrali Europy.
_____Te słowa jasno dawały znak, że jeśli chciała pracować w tym miejscu to musiała posłuchać. Nieważne czy chciała czy nie, Kevin musiał się upewnić, że spełni zadanie powierzone mu przez Lutza wpatrującego się teraz niezainteresowanym wzrokiem w dokumenty przed nim. Powołał się więc na autorytet, który blondyn teraz posiadał. Był ważniejszą osobą w Europie dla mutantów. Pomijając, że pewnie też najsilniejszą. Kto taki chciałby niszczyć sobie życie dla czegoś takiego jak zwykłe zadanie w terenie? Sasha w tym czasie skończył swoje zamykanie okna i wrócił na swoje miejsce tuż obok Lutza z lekko niezadowolonym wyrazem twarzy, lecz jego oczy kryły ciekawość. Zainteresował się tą sytuacją i faktem, że jego szef postanowił zabrać ze sobą kogoś nieznaczącego na wyjazdy, gdzie będzie obijał mordy ludziom za zła pracę.
– Wróćmy do głównego celu tego spotkania. – blondyn otwierając usta skupił na sobie przez chwilę spojrzenie wszystkich, które po chwili zniknęło, gdy skierowali wzrok poniżej na kartkę przesuniętą do przodu. – Płace i wasza wydajność. Jest za niska. Co wy kurwa robicie?
_____Przez następne pół godziny Lutz i Kevin na zmianę dawali wykład i tłumaczyli o co chodzi czwórce, która jasno nie robiła tego co do nich należało. Jak można było się spodziewać, gdy po tym czasie wyszli z pomieszczenie nie mieli zadowolonych min. Edith oraz Harry dostawali ładnie po głowie, a każdy ich błąd wytknięty i rozpatrzony na szybko od nowa. Jakby mieli powtórkę z kazania jakie dostali lata temu. Sasha i Georgy chyba byli jedynymi, którzy mogli zrozumieć tą sytuację. Cały czas robili ten sam błąd. Nic dziwnego, że dostawali po głowie. Na zakończenie do ich uszu doszedł jeszcze głos Lutza.
– Mariken, jutro o 7 przed główny wejściem.
_____Zaraz po tym drzwi się zamknęły, a w pomieszczeniu została tylko trójka mężczyzn mająca przed sobą kilka spraw do obgadania. Głównie dotyczącą wyjazdu i jego reorganizację, bo jednak dostali właśnie czwartą osobę do wycieczki. Czy Kevin lub Sasha zamierzał spytać dlaczego postanowił na coś takiego? Nie. Nigdy nie podważali słów Lutza. Tego się nie robi i nie pyta o powód.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken odprowadziła wzrokiem mężczyznę, który zamknął okno na rozkaz Lutza Weinmanna. Blondynka nie przepadała za dymem papierosowym. Nie zamierzała jednak walczyć z zirytowanym mężczyzną. Byłoby to kompletną głupotą i utrudniłoby jej to pracę w centrali. Chciała skupić się na swoich personalnych celach jak i starannym wykonywaniu zleconych zadań.
Z rozmyślań wyrwał ją głos czarnowłosego mężczyzny. Przechyliła lekko głowę na bok, zdziwiona jego rozkazem. Nie widziała sensu brania udziału w przeglądzie całego oddziału londyńskiego. Miała być odpowiedzialna tylko za oddział operacyjny - nie musiała wiedzieć jak funkcjonuje laboratorium czy też mutanty odpowiedzialne za bardziej “standardową” obsługę klientów. Wiele z tych informacji nie przyda jej się w pracy, a jej obecność podczas przeglądu też niczego nie wniesie. Nie rozumiała czego Weinmann może od niej chcieć. Zaczęła się zastanawiać czy już wcześniej nie miała styczności z blondynem. Wiedziała, że jest to jednak niemożliwe. Na pewno by go zapamiętała.
Zanim jednak Mariken zdążyła zgłosić swoje obiekcje czarnowłosy mutant jasno dał jej do zrozumienia, że jest to oficjalny rozkaz, którego nie powinna kwestionować. Nie zamierzała więc tego robić. Spędzi w ich towarzystwie kilka dni, a następnie wróci do swojej pracy. Może nawet uda jej się dowiedzieć czegoś ważnego. Postanowiła podejść optymistycznie do tego doświadczenia.
Dalsza część spotkania dotyczyła dotychczasowej pracy oddziału. Mariken słuchała uwag mężczyzny, które, musiała przyznać, były jak najbardziej uzasadnione. Nic tutaj nie działało tak jak należy. Dziwiła się, że centrala jeszcze jakoś funkcjonowała i, że Zgromadzenie pozwala na taki stan pracy najważniejszego oddziału w Europie. Najprawdopodobniej nikt nie chciał brać za to odpowiedzialności, aż w końcu zdecydowali się wybrać najskuteczniejszą osobę do przeprowadzenia porządku. Ludzie słuchali się Lutza Weinmanna. Będą wykonywać jego rozkazy, byleby uniknąć jakiejkolwiek konfrontacji.
Ich spotkanie trwało godzinę. W tym czasie blondynka zdążyła spokojnie zająć się pracą zaplanowaną na dzisiaj i następne dni. Napisała również do swojej sekretarki, że spotkanie z klientem musi poczekać, ponieważ następne dni spędzi w towarzystwie nowego, nieoficjalnego mistrza. Kobieta jej nie odpowiedziała.
Gdy Weinmann wyszedł, pozostała trójka mutantów obecnych w sali odetchnęła z wyraźną ulgą. Mariken najwidoczniej jako jedyna nie czuła tak dużego napięcia podczas spotkania. Owszem, czuła pewien dyskomfort, jednakże z czasem zdawał się on słabnąć. Być może wynikało to z przyzwyczajenia do obecności blondyna jak i jego zdolności.
- Nigdy więcej. Spodziewałem się, że nie będzie przyjemnie, ale cholera, czułem się jakbym zaraz miał zejść na zawał.
Blondynka spojrzała na niego lekko zaciekawiona. Zdolność Lutza Weinmanna podobno oddziaływała na każdego inaczej. Niektórzy mdleli w jego obecności, a jeszcze inni nie byli w stanie wypowiedzieć ani słowa. Z obecnych mutantów ona jak i George byli najmniej przez to dotknięci.
- Już będę wypełniać te wszystkie raporty. Bylebym nie musiała spędzać z nim więcej niż piętnaście minut w jednym pomieszczeniu. - to powiedziawszy, Edith wbiła swój wzrok w Mariken, która nadal spokojnie przydzieliła misje swoim drużynom.
- Mariken. - blondynka, usłyszawszy swoje imię, spojrzała na kobietę. - Wyglądasz na przerażająco spokojną, biorąc pod uwagę sytuacje w jakiej się znajdujesz.
- Czemu miałabym nie być?
- Musiałaś jakoś podpaść Weinmannowi, skoro chce, żebyś następne kilka dni spędziła razem z nim sprawdzając funkcjonowanie centrali.
-Na to wygląda. - ciemnowłosa już miała zacząć tłumaczyć blondynce konsekwencje tej decyzji, jednakże Mariken nie dała jej dojść do słowa. - Jednakże, co mi zrobi?
W pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza. Kobieta miała rację - nie zabije jej, a jego moc nie działała na nią w takim samym stopniu jak na innych. Wyznaczone dla niej teraz zadanie nie było czymś przyjemnym. Nie było jednak niczym, z czym nie dałaby sobie rady. To tylko dodatkowe zadanie, przez które pewnie będzie musiała w domu dokończyć swoją pracę na ten tydzień.
- Podsumowując. Edith i Harry - zacznijcie jak najszybciej dostosowywać się do uwag Weinmanna. Nikt z nas nie chce, żeby to spotkanie się powtórzyło. Mariken, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci powodzenia. Rób co ci każe i staraj się go nie denerwować - dla naszego i swojego dobra.
Blondynka pokiwała twierdząco głową. Wiedziała jak ma się zachować. Wszyscy jednak wydawali się być przerażeni perspektywą jej wycieczki z Lutzem Weinmannem. Kiedy wróciła do swojego biura Sarah uważnie się jej przyglądała przez resztę dnia. Przyniosła jej nawet wielki kawałek czekoladowego tortu, pocieszając ją przy tym, że trzyma za nią kciuki i że na pewno uda jej się jakoś naprawić relacje z przełożonym. Ciasto było smaczne i poprawiło humor blondynki. Miała jednak nadzieję, że jej sekretarka nie umrze ze zmartwienia w ciągu następnych kilku dni.
Do domu wróciła dosyć późno. Tak jak wcześniej zakładała, musiała zostać dłużej w biurze w przygotować rzeczy na następne dni. Zleciła wysłanie jej poprawionych raportów drogą elektroniczną - sprawdzi je wieczorem. Tym razem nie spotkała się z takim samym sprzeciwem jak wcześniej.
Mariken zdążyła jedynie szybko posprzątać swoje mieszkanie i nakarmić okoliczne, bezpańskie koty. Lubiła zwierzęta - ze względy na swój tryb życia wiedziała, że nie może sobie pozwolić na luksus posiadania jednego. Dlatego ograniczała się do dokarmiania zwierząt oraz głaskaniu psów na ulicy.
Poszła spać wcześniej niż zwykle. Jutrzejszy dzień zaczynała dużo wcześniej, a nie chciała rezygnować z porannej aktywności fizycznej. Dzięki temu już o szóstej rano była gotowa do wyjścia z domu. Blondynka chwyciła swoją ulubioną, czarną parasolkę przed wyjściem z domu. Padał delikatny deszcz, który według prognozy pogody, w godzinach popołudniowych miał zmienić się w gwałtowną burzę.
Dzisiaj zrezygnowała również z jazdy do pracy samochodem. Uznała, że się przejdzie i tym samym kupi coś słodkiego po drodze, co pomoże jej w przetrwaniu tego poranku. Finalnie, znalazła się pod siedzibą centrali piętnaście minut przed wyznaczoną godziną spotkania. Usiadła na wysokim murze, wpatrując się w kałużę wody i popijając słodką kawę.
- Hejka! Widzę, że jesteś tutaj przed czasem. - nagle, pojawił się przed nią czarnowłosy mężczyzna z wczoraj. - Nie przedstawiliśmy się sobie. Kevin. - wyciągnął w jej kierunku rękę.
- Wiem. Mariken, ale to chyba też już wiesz. - oznajmiła i uścisnęła jego dłoń. Podniosła do góry opakowanie, które leżało na jej kolanach. - Kupiłam coś słodkiego. Dla was też.
Kevin spojrzał na nią wyraźnie zdziwiony. Przez chwilę blondynka zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie zrobiła czegoś głupiego bądź nie na miejscu. Może jej gest został źle odebrany? W końcu jednak czarnowłosy posłał jej czarujący uśmiech.
- Dziękuję Mariken! - podał jej rękę, pomagając jej przy tym zsunąć się z wysokiego muru.
Blondynka rozejrzała się po placu, w poszukiwaniu Weinmanna jak i Rosjanina.
- Reszta osób jest już w aucie. - uprzedził jej pytania Kevin.
Dziewczyna przytaknęła i ruszyła za mężczyzną w kierunku pojazdu.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Pozostawieni sami w zadymionym pomieszczeniu nie zastanawiali się długo nad ludźmi, którzy właśnie opuścili gabinet. Sasha i Kevin odprowadzili ich co prawda wzrokiem głównie skupiając się na tyłku jednej z tych ludzi co nie uszło niezauważone w oczach Lutza. Westchnął mentalnie patrząc na notatki pozostawione przed nim. Nie zamierzał poruszać tematu pieprzenia się z pracownikami niższego szczebla, bo bycie szefem lub kierownikiem jakieś części organizacji nie należy do bycia „niższego szczebla”. No i sam to robił więc zachodziłoby to pod hipokryzję. Zwłaszcza czy jesteś szefem, ale też i przyjacielem. W zapisane przed nim liczby jasno jak słońce wskazywały, że albo ludzie w centrali nie umieli liczyć, albo mieli popsute kalkulatory, albo gdzieś ktoś kątem realizował swoje projekty za ogólne fundusze. Lutz mógł tylko westchnąć na głos.
– Naprawdę zamierzamy przeglądać jutro wszystkie projekty laboratorium z blondynką? – odezwał się Sasha siadając na krzesło najbliżej Lutza. – Nie możemy jej pokazać wyników badań, do których nie jest upoważniona.
– I jej ich nie pokażemy. – odpowiedział pewnie biorąc jedną rękę i rozmasowując szczyt mostu swojego nosa jakby nosił tam cały dzień okulary. – Razem z Kevinem przejrzą się i zajrzą wszędzie po ośrodku. Wygląda jakby czepiała się wszystkich możliwych szczegółów, więc będzie w tym dobra.
– Nie boi się też wytknąć komuś jak nie chce czegoś zrobić. – zaśmiał się lekko Kevin. – Nadal nie rozumiem czemu akurat bierzemy ją, ale widać coś ci się w niej spodobało.
_____Twarz ciemnowłosego okularnika nabrała wyrazu, jakby właśnie droczył się z blondynem. Chciałby powiedzieć wprost, że wpadła mu w oko, lecz pewnie straciłby za to kilka zębów. A kochał swój biały i perfekcyjny uśmiech. Widząc więc niezadowoloną żartem twarz Lutza skupił się na Sashy, który siedział i właśnie robił coś w telefonie. Gdy podniósł spanikowane oczy i spotkał spojrzenie Kevina ten szybko otworzył usta.
– Tylko mi nie mów, że coś się zjebało.
– Chyba?
_____Odezwał się niepewnie i pokazał wiadomość SMS jaką dostał od numeru podpisanego „Kochanie <3”. Słowa nie mówiły dużo. Nawet nie zawierały pełnych zdań, a raczej zwykłe podpowiedzi i synonimy, które dla całej trójki miały jednak jakieś znaczenie, skoro każdy spoważniał.
– Planeta zderzenie korona Bazylia. – przeczytał na głos Kevina spoglądając na Lutza, którego ta wiadomość nie ruszyła i westchnął z ulgą. Ruchem ręki uderzył Sashe po głowie z otwartej dłoni. – Weź nas nie strasz!
– Ale to przecież złe wieści, nie? – spytał skołowany.
– Tak, ale ten dupek w Chile dostał nowe polecenia zanim załatwiliśmy szybko sprawę w Japonii. – odpowiedział Kevin zakładając ręce i odwracając się do Lutza. – Rozumiem, że będę niańką jutro, ale co dokładnie mam jej powiedzieć z rana? Jakie jest jej zadanie?
– Jej?
– Mariken Breker?
– Ah. – Lutz zastanowił się przez chwilę po czym z lekkim uśmiechem otworzył usta. – Powiedz prawdę.
_____Po raz kolejny dziś zaskoczył swoich asystentów, którzy patrzyli na niego z dużymi oczami zastanawiając się co takiego zadziało się w jego głowie. Znów, czy zamierzali zapytać? Nie. Tym razem także nie. Po prostu wrócili do swojej pracy. W ciągu następnych godzin udało im się zlokalizować główne problemy i ich rozwiązanie, które teraz zamierzają osobiście wprowadzić. Gdy wyszli z biura po godzinach, w samej centrali pozostało tylko kilka jednostek, w tym HR. Skąd Lutz, Sasha i Kevin wiedzieli, że został HR oraz część administracji w budynku? Bowiem wpadli na nich. Dosłownie. Gdy Kevin otworzył drzwi zobaczył grupkę kobiet siedzących przy stoliku i pijących coś w zasłoniętych kubeczkach, ale słysząc po głośnym śmiechu i braku pohamowania w czynach – na pewno były po alkoholu. Okularnik nie wszedł głębiej, aby go nie zauważyły i kiwnął do dwójki stojącej za nim. Sasha od razu zainteresowany przysunął się bliżej zostawiając Lutza patrzącego na nich jak na debili.
– Nadal uważam, że nowy towar jest lepszy! – krzyknęła jedna z nich. – Żadna z was nie powie mi, że ten nowy asystent nie ma lepszego tyłka od Damiena!
_____Słysząc to Lutz uniósł jedną brewkę spoglądając pytająco na dwójkę asystentów oczekując jakichś wyjaśnień. Nie pamiętał imienia nikogo takiego jak Damien, nie słyszał także rozmowy, która działa się gdzieś w głębi pomieszczenia stojąc tak daleko. Widział natomiast twarze Kevina i Sashy zmieniające się jak w kalejdoskopie. Raz rozbawieni, za chwilę lekko wkurzeni innym razem zaskoczeni. W momencie, gdy zaczerwienili się lekko blondyn już nie wytrzymał tego idiotyzmu i wszedł do pomieszczenia hucznie otwierając szeroko drzwi, aby kobiety wiedziały, że ktoś się pojawił. Ominął dwójkę, która potrzebowała chwili, aby pozbierać się z miejsca. Po wykonaniu kilku kroków spotkał się z lekko przerażonym, lekko zszokowanym i lekko zawstydzonymi spojrzeniami całej grupki. Co tutaj się działo? Nie odezwał się jednak, jego ciekawość należała do niego i pewnie zostanie niezaspokojona. Odwrócił głowę do wejścia i westchnął ciężko, a ten odgłos rozległ się po pomieszczeniu. W tym momencie Kevin i Sasha wyszli zza gigantycznego kwietnika próbując wyglądać normalnie. Lutz wiedział, że jest z nimi źle i zamierzał zmusić ich do przebywania w tym pomieszczeniu z grupką widocznie pijanych kobiet.
– Kawa. – rzucił i Kevin wyprzedzając Sashe ruszył do automatu, aby przynieść mu ciepły trunek. On natomiast odwrócił się do kobiet. – Jeśli nie zostałyście dłużej ze względu na pracę to zachęcam na przeniesienie tej zabawy do waszego dormitorium.
_____Słysząc jego słowa, cała grupka zaczęła się zbierać nie negocjując warunków. Zamierzały zniknąć z jego pola widzenia jak najszybciej się dało. Nie tylko dlatego, że czując jego spojrzenie zaczynamy lekko drżeć. Raczej głównym powodem było zawstydzenie, fakt, iż zostały przyłapane. Widząc to zachowanie Lutz postanowił wbijać dalej gwoździe w trumnę jaką dla niego postawiły. Spojrzał na dochodzącego do siebie Sashe i z lekkim uśmiechem spytał.
– To kim jest Damien?
_____Na to pytanie usłyszał trzask. Jedna z kobiet upuściła całą teczkę, która nieszczęśliwie wypuściła wszystkie materiały jakie zawierała. Rozłożone po całej podłodze poleciały także w stronę mężczyzn. Mutant mimo głosowego sprzeciwu kobiet zauważających jego działania, schylił się i podniósł jedną z kserówek, które znalazły się przy jego butach. Jak tylko doszło do niego co znajduje się na papierze przed nim, zgniótł to i upuścił na podłogę. Z twarzy Lutza odpłynęło całe zirytowanie i lekkie rozbawienie sytuacją. Teraz był po prostu zdegustowany. Spojrzał na Rosjanina, który nie mógł mu spojrzeć w oczy, a następnie na kobiety stojące w miejscu jakby był drapieżnikiem mogącym je rozszarpać w każdym momencie. Zastygnięte w czasie starały się uratować resztki godności udając swoją niewinność w ten sytuacji. Z każdą mijającą chwilą mógł dostrzec jak zrozpaczone kobiety chcące z całych sił zapaść się pod ziemię starają się przełknąć całą tą sytuację. Mężczyzna im się nie dziwił. Właśnie zobaczył na własne oczy zestawienie najlepszych męskich pośladków. On. Lutz Weinmann. Na własne oczy. Fakt, że znajdował się także na tej liście go nie pocieszał. W tym momencie pojawił się Kevin z kawą.
– Jutro chcę zobaczyć list przepraszający za wulgarne zachowanie w miejscu pracy. – rzucił na odchodne i szybkim krokiem ulotnił się z tego miejsca, a za nim asystenci. Gdy tylko byli wystarczająco daleko spojrzał na Kevina niosącego spokojnie kawę i Sashe z głową w chmurach. Postanowił więc spytać po raz kolejny. – Damien?
– Asystent twojego poprzednika. – odpowiedział Kevin nie przejmując się dziwnym zachowaniem kolegi. – Te kobiety były… Sam list przepraszający ci wystarczy czy jutro mam wymierzyć inną karę?
– Na razie chcę zobaczyć, jak przyniosą mi te listy i spojrzą przy tym w oczy.
– Hahaha – zaśmiał się białowłosy wracając na ziemię. – Jak zwykle dręczysz innych.
_____Reszta wieczoru przebiegła sprawnie. Wrócili do jego mieszkania, udało im się zjeść coś zamówionego pod same drzwi. Co prawda system dostaw nie był aż tak rozwinięty jak w Azji, ale Londyn i jego różnorodność curry przypadało zawsze Lutzowi do gustu. Zjadł je oglądać wiadomości ze świata na kanapie słysząc jednym uchem jak Kevin i Sasha grają w pokera i ogrywają się nawzajem. Jeden oszukując z kartami, drugi licząc je. Nie przejmując się jak bardzo obaj robią siebie nawzajem w chuja, poszedł poćwiczyć w swojej małej siłowni. Czy potrzebował tego? Nie, ale miał satysfakcję i ludzkie ciało, nawet jeśli posiadające w sobie dużo boskich tablic, nie powinno spędzać całego dnia za biurkiem. Wychodząc z Sali ćwiczeń dostrzegł, że jego mieszkanie stało się ciche. Zarówno Kevin jak i Sasha poszli spać pozostawiając go na warcie. Uśmiechnął się pod nosem i usiadł do laptopa, aby poczytać co chcą od niego ludzie z innych zakątków świata.
_____Gdy skończę zaczęło wstawać i wpadać do wysoko usadowionego mieszkania oderwał wzrok od komputera i patrząc na niezbyt widowiskowe słońce próbujące przebić się przez czarne chmury. Widocznie dzisiaj znów miało padać. Sięgnął po telefon Kevina i włączył aplikacje z dostawami wybierając pierwsze lepsze otwarte miejsce i zamawiając mnóstwo różnego jedzenia. Nie zastanawiając się i nawet nie patrząc, ile to wszystko będzie kosztować – kliknął, aby zamówić i spojrzał na czas dostawy. W tym momencie drzwi do jeden z sypialni się otworzyły i zza drzwi wyczołgał się wręcz obolały Sasha. Białowłosy był wysoki, nawet jak teraz się garbił prawie zginając w pół. Zmrużył oczy w kierunku Lutza i założył okulary, które trzymał w dłoni.
– Ah! Cześć Szefie. – przywitał się widząc do kogo należy twarz siedząca przy stole z laptopem. – Mam nadzieję, że nic głupiego się nie wydarzyło w nocy.
– Głupiego? – prychnął pod nosem. – Co takiego mogłoby się stać.
– Na przykład Mars postanowił znowu uderzyć na placówkę wykopaliskową, tym razem bez zgody.
– Nie mów takich rzeczy. Jeszcze się spełnią. – westchnął i zamknął laptopa nie wyłączając go. – W jakim stanie jest Kevin?
– Hm? Ah. – białowłosy spojrzał za siebie do ciemnego pokoju. – Jeszcze nie wstał. Śpi i jest lekko umierający. – odwrócił się i z uśmiechem powiedział. – Teraz jak masz jeszcze mnie tutaj na miejscu, to będzie mu łatwiej.
– Mam taką nadzieję. – wstał ze swojego miejsca i skierował się do kuchni. – Kawy?
– Nie, nie! Ja to zrobię!. – zawołał podbiegając do niego.
_____ Około godziny szóstej, cała trójka była już na nogach, gotowa do kolejnego dnia, chociaż patrząc na cały czas klejące się oczy Kevina, Lutz zastanawiał się czy nie lepiej jutro zrobić sobie wolne, żeby sobie odespał. Niestety, nie mieli do końca takiej możliwości. Głównie za sprawą faktu, że zrobienie tej objazdówki po wszystkich dostępnych placówkach było czymś ważnym i niecierpiącym zwłoki. Stanęli na parkingu koło centrali i nieszczęśliwie śpiący Kevin został wygoniony po ich dzisiejszą towarzyszkę. Sasha za kierownicą cieszył się do lusterka widząc jak poirytowany asystent idzie z parasolką do siedzącej na murku dziewczyny. Blondyn spojrzał na zegarek, aby sprawdzić godzinę. Okazało się, że oni byli wcześniej, ale Mariken była jeszcze szybciej. Czyżby aż tak chciała im towarzyszyć? Chwilę później otworzyły się drzwi za kierowcą i kobieta wsiadła do samochodu. Obaj mężczyźni w samochodzie na ten widok unieśli brwi do góry i wyjrzeli, aby dostrzec twarz Kevina patrzącego na tą sytuację z równym zaskoczeniem. Widać żart poszedł nie po jego myśli. Westchnął po raz kolejny tego poranka.
– Kevin, wsiadaj. – skoro już byli wszyscy wcześniej to mogli zacząć wcześniej, zwłaszcza, że po tej wycieczce Lutz musiał przyjąć jeszcze listy. – Nie marnujmy czasu.
– Mam nadzieję, że dzisiaj pójdzie nam sprawnie. – odezwał się lekko Sasha prawie tańcząc w swoim fotelu kierowcy. – Ja sprawdzam tylko papierki z tobą, prawda Szefie?
– Tak, będziemy siedzieć nad kosztorysami i zapiskami. – odpowiedział i spojrzał na siedzącą koło niego blondynkę. Wydała się mała przy nim, lecz nie tak bardzo jak większość kobiet. – Twoim zadaniem z Kevin będzie obejście placówki. Szukamy wszystkie co podejrzane.
– Po wczorajszym przeglądaniu raportów finansowych mamy przypuszczenia, że ktoś robi sobie projekty po kątach. – powiedział wsiadający Kevin z lekkim uśmiechem. W oczach Lutza był z czegoś zadowolony, ale nie był wstanie wskazać z czego. – Będziemy sprawdzać wszystko, nawet jeśli jest podpisane, że zostało zrobione za zgodą czyjąś.
– Na miejscu Kevin ci wszystko wytłumaczy. – rzucił przerywając mężczyźnie.
_____ Dojazd do placówki nie zajął im długo, nawet wliczając korki. Ośrodek badawczy znajdował się na obrzeżach miasta i otoczony wysokim płotem oraz drzewami próbował ukryć swoje wielkie rozmiary. Na tablicach pisało, że był to prywatny instytut badawczy, a sprawdzając go na stronach dowiesz się o eksperymentach z laserami oraz dronami. Wielkie kwadratowe szarawe już budynki nie prezentowały się nowocześnie, lecz spełniały wszystkie standardy i wymogi. Lutz zmarszczył brwi myśląc, ile pieniędzy znika w tym miejscu przynosząc tylko marne rezultaty. Mogliby zlikwidować to całe miejsce i pewnie dobrze by na tym wyszli patrząc na raporty. Pomyślałby o tym każdy. Co więc się tutaj ukrywa? Miał nadzieję, że jeden dzień wystarczy na odkrycie tej tajemnicy.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Szybkim krokiem ruszyła w kierunku luksusowego samochodu. Gdy znajdowali się już obok pojazdu, czarnowłosy położył jej rękę na ramieniu. Spojrzała na niego wyczekująco.
- Wolisz siedzieć z przodu czy z tyłu? Osobiście polecałbym ci zajęcie miejsce obok szefa. Jazda w wyjątkowo relaksującej atmosferze. - oznajmił, głową tym samym wskazując na tylne drzwi.
Blondynka nie była pewna co powinna zrobić. Czy powinna zająć miejsce wskazane przez swojego przełożonego czy też po prostu usiąść z przodu. Nie chciała jednak powodować konfliktu. Ten dzień chciała spędzić bez zbędnych problemów.
Miraken zajęła miejsce obok starszego mężczyzny i zapięła pasy. Spojrzala na blondyna, który patrzył na na nią zdziwionym spojrzeniem. Podobnie jak reszta osób. Może blondynka się myliła, i miała usiąść z przodu? Zanim jednak zdążyła o to spytać, Weinmann kazał wszystkim wsiąść do pojazdu. Po chwili poczuła dziwny posmak krwi na języku. Zrobiło jej się duszno, lecz nie bolała ją głowa, tak samo jak wczoraj. Najwidoczniej jej organizm zaczął przyzwyczajać się do mocy Lutza Weinmann.
Uważnie słuchała tego, co miał jej do powiedzenia jej przełożony. Zadanie miała dosyć proste. Rozejrzeć się po laboratorium i dowiedzieć się, czy naukowcy czegoś nie ukrywają. Wszelkie prace i badania nad tablicami były ściśle regulowane przez organizację, a właściwie konkretnych członków zarządu. Blaise jej kiedyś wspominał, że jeszcze dziesięć lat temu był głównym inwestorem brytyjskiego laboratorium. Finansowane przez niego badania nie przyniosły jednak oczekiwanego rezultatu. Gdy blondynka próbowała go spytać o szczegóły tego przedsięwzięcia starszy mężczyzna zręcznie zmieniał temat, wspominając tylko o braku kompetencji i złych nawykach. Z tego co wiedziała, wielu członków rady finansowało swoje osobiste projekty. Pytanie jednak czy przez to ogólne projekty nie były zabiedbywane, skoro i tak każdy koncentrował się na osobistych badaniach.
W końcu dotarli na obrzeża miasta, gdzie znajdował się niepozornie wyglądające budynki laboratorium. Wszystko prezentowało się na przestarzałe i lekko zaniedbałe. W ten sposób l łatwiej było pracować w spokoju. Ośrodek musiał być wyposażony w najnowsze sprzęty, które pewnie skrywali w pomieszczeniach znajdujących się pod ziemią. Dokładne sprawdzenie tego terenu na pewno nie będzie proste.
Wzięła głęboki oddech, rozkoszując się potwietrzem pozbawionym spalin samochodów. Mariken lubiła znajdować się wśród natury. Wiedziała jednak, że nie przyjechała tutaj rozkoszować się scenerią. Ruszyli w stronę największego budynku. Od razu gdy weszli do środka, przywitał ich mały, przysadzisty mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że nie był on mutantem. Na ich widok zaczął nerwowo bawić się białym fartuchem. Blondynka przyjrzała się niebieskiej plakietce przypiętej do sporej kieszeni. Nie był on głównym dyrektorem ośrodka. Na tych pozycjach zazwyczaj można było spotkać mutanty ze zdolnościami pomagającymi w prowadzeniu badań. Mimo to mężczyźnie udało się zdobyć pozycję zastępcy kierownika, co było dobrym dowodem jego umiejętności albo rozwiającego się tutaj nepotyzmu.
Weinmann zdecydował się zostać z tyłu. Był to dobry pomysł, zważywszy na to, że samą swoją obecnością mógł z łatwością doprowadzić mężczyznę do zawału.
- Tak jak wcześniej zapowiadaliśmy, przyjechaliśmy w celu rozejrzenia się po laboratrium. Możecie kontynuować z waszą pracą, my nie będziemy wam przeszkadzać. Ja i Mariken chcielibyśmy przejść się po placówce, dlatego potrzebny nam będzie uniwersalny klucz dostępu. - oznajmił wesoło czarnołowsy, wystawiając w kierunku przerażonego mężczyzny swoją rękę
- P-Przejść? T-Tak nie można, to jest miejsce badań, a wy n-nie macie żadnego… - w tym momencie mężczyzna ucichł. Blondynka widziała jak zalewa go pot, a sam zaczyna się trząść. Efekt niezadowolonego Lutza Weinmann.
- N-nie ma problemu! Proszę! Weźcie moją kartę. N-niestety nie będę w stanie wam towarzyszyć! Do widzenia! - oznajmił po czym uciekł w głąb korytarza. Blondynka podejrzewała, że mężczyzna spędzi resztę dnia na unikaniu grupy z centrali.
Blondynka podniosła z ziemi kawałek plastiku. Niechętnie, musiała przyznać, że obecność Lutza Weinmann rzeczywiście pomogła. Szybko rozejrzała się po starej, lekko zniszczonej recepcji. Jej uwagę zwrócił plan ewakuacyjny. Podeszła bliżej, chcąc dokładniej przyjrzeć się rozkładowi pomieszczeń. Piętro składało się z dużej ilości małych pomieszczeń. Ukrycie niewygodnych faktów musi przychodzić pracownikom ze sporą łatwością. Palcem zaczęła powoli sunąć po liniach, chcąc perfekcyjnie zapamiętać odległości między drzwiami.
Usłyszała gwizdnięcie. Odwróciła się w kierunku czarnowłosego mężczyzny. Tylko oni zostali w pomieszczeniu.
- Lutz łącznie z Sashą udali się sprawdzić dokumenty. Jak już ustaliliśmy, nasza dwójka ma zająć się ogólnym przejrzeniem placówki i sprawdzeniem, czy nie przeprowadzane są nielegalne eksperymenty.
Pokiwała twierdząco głową po czym ruszyli w stronę windy.
- Stresujesz się?
- Nie.
- Nie musisz nic konretnego robić. Po prostu bądź sobą. - blondynka przechyliła delikatnie głowę na bok i wbiła w niego swoje spojrzenie.
- Co masz na myśli?
- Dokładnie, właśnie to! Pytaj ludzi o co tylko chcesz. Im bardziej będziesz upierdliwa, tym lepiej!
Budynek w którym się znajdowali składał się łącznie z pięciu pięter. To tutaj odbywały się najważniejsze oraz najbardziej niebezpieczne eksperymenty. Wraz ze swoim towarzyszem zaczęła obchód od ostatniego piętra. Uważnie przyglądała się pracownikom, chcąc wyłapać w ich pracy cokolwiek podejrzanego. Wszyscy zdawali się jednak uczciwie pracować nad zagadnieniami związanymi z tabliczkami. Gdy znaleźli się na piętrze tuż poniżej parteru, Mariken ponownie przyjrzała się planowi ewakuacyjnemu. Na tym poziomie szczególnie dominowały dwa, duże pomieszczenia, położone obok siebie. Razem z czarnowłosym obeszli każde pomieszczenie. Podczas gdy mężczyzna dokładnie wypytywał pracowników o ich zadania, blondynka ponownie wyszła na korytarz. Spojrzała na odległość między drzwiami, po czym ponownie udała się do planu piętra. Mariken czuła, że coś jest nie tak. Blondynka postanowiła w prosty sposób sprawdzić swoje przypuszczenia. Ustawiła się pod jednymi drzwiami i ustawiając but za butem, ruszyła w kierunku następnego pomieszczenia. Czynność tą powtórzyła również w obu laboratoriach. W końcu zaczepił ją czarnowłosy.
- Co ty wyrabiasz? - spytał z uśmiechem.
- Brakuje.
- Co?
- Brakuje około półtora metra między tymi pomieszczeniami.
- Jesteś pewna? Może się pomyliłaś. Nie wiem czy twoja metoda sprawdzania odległości jest bardzo dokładna.
- Wzięłam pod uwagę współczynnik błędu. Coś znajduje się między tymi salami laboratoryjnymi. Nie zaszkodzi poprosić, by otworzyli szafki.
Blondynka wbiła w niego swoje spojrzenie. Po chwili mężczyzna westchnął głośno i odgarnął włosy z twarzy. Weszli razem do pomieszczenia. Czarnowłosy gwizdnął głośno po czym póścił stojącej obok kobiecie oczko.
- Czy moglibyście sprzątnąć i pokazać nam tą szefkę? Bylibyśmy bardzo wdzięczni!
- Nie sądzę, że to konieczne. - zaczął niepewnie młody mężczyzna.
- To nie była prośba.
Kilka najbliżej stojących osób zabrało się do pracy. Ostrożnie zaczęli przenosić fiołki i różnego rodzaju książki. Po chwili szafki były wolne i gotowe do inspekcji. W międzyczasie obok nich zjawił się kierownik z rana.
- Jak widać, nic tutaj nie ma! No i na co było to zamieszanie?
Mariken ukucnęła przy jednej z nowszych szafek i delikatnie popchnęła drewniany tył. Upadł on do tyłu, odsłaniając tym samym wejście do innego pomieszczenia. Spojrzała na przerażonego mężczyznę.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie! Skądże! N-nie miałem pojęcia.
Przejście było dosyć małe, jednakże nie stanowiło żadnej przeszkody dla blondynki. Sprawnie wślizgnęła się do środka. Znajdowało się tam małe laboratorium i składowisko. Obok wejścia znajdowało się kartonowe pudło, wypełnione plastikowymi pojemnikami z tabletkami.
- Co to jest? - spytała
- Mówiłem już! P-Pierwszy raz to widzę!
- Nie rozumiem czemu się przy tym upierasz. Możesz teraz powiedzieć co dokładnie wiesz albo wydobędziemy to od ciebie siłą. Wybór należy do ciebie.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Samochód zatrzymał się przed wejściem do budynku, stając wręcz przed samymi stopniami, zupełnie ignorując idee zaparkowania na nie utwardzonym piachu, gdzie stały pojazdy reszty pracowników. Sasha, kierowca, widać szanował mercedesa nie chcąc, aby jego karoseria została porysowana piachem, gdy będą odjeżdżać. Chociaż Lutz podejrzewał, że chodziło tutaj bardziej o samo bycie leniwym i fakt, że potrzebują dużo miejsca, aby wysiąść. Zwłaszcza on. Cóż, wąskie parkingi nigdy nie były jego ulubionym miejscem. Opuszczenie samochodu przebiegło bez zbędnych słów ze strony Sashy czy Kevina, bo jednak czegokolwiek ze strony Mariken, Lutz się po prostu nie spodziewał. Była tutaj zabrana wręcz za kare. Blondyn odruchowo stanął z tyłu pozwalając, aby reszta stanęła przed nim. Nie wiedział kto taki ich przywita, ale na pewno nie zamierzał być pierwszym co spotka wzrok nieszczęsnego pracownika. Omdlały człowiek w niczym im nie pomoże. Nie skupiał się nawet zbytnio na rozmowie i samym białym fartuchu, wyczekując, aż w ciągu kilku sekund zostaną zaproszeni do środka. Skupił się na rozmowie dopiero gdy usłyszał jąkający się głos, nadal, na tyle odważny, aby odmówić mu czegoś. Zmarszczył brwi i odwrócił wzrok z budynku na stojącego przed nimi mężczyznę. Nie musiał się odzywać, bo zwykły człowiek stojący przed nimi od zaczął się trzęść w miejscu. Bardzo szybko potem uzyskali pozwolenie, Sasha nosił na swojej twarzy cały czas rozbawienie idąc wzrokiem za uciekającym w popłochu mężczyzną, a Kevin starał się nie śmiać, gryząc swoje policzki, aby powstrzymać uśmiech. Lutz miał ochotę westchnąć i zostawić tych debili tutaj, ale jego spojrzenie powędrowało do klęczącej Mariken. Zobaczył kartkę w jej ręku i jak następnie wchodzi od razu do środka. Wyczyścił gardło dając znak chłopakom, że mają się ruszać, na co dość szybko zareagowali. Lutz jednak nie czekał na nich, wszedł do środka obserwując co takiego robi dziewczyna. Nie wiedzieć czemu, jego spojrzenie zawsze wędrowało w jej stronę. Jakby musiał się upewniać, że wszystko z nią dobrze, co takiego robi i czy musi jej pomóc. Kevin i Sasha nadal nie rozumieli jego postępowania, ale znowu, nie zamierzali pytań. Ich Król miał zawsze swoje powody do działania i do tej pory się to nie zmieniło. Nawet teraz gdy stał na środku recepcji, z założonymi rękami, uniesioną brwią i przyglądał się co takiego robi blondynka. Bez słowa, przytaknęli sobie, zawierając jakieś dziwne porozumienie w nieznanej nikomu innemu sprawie.
_____Przejście się do gabinetu dyrektora nie było długą drogą, na szczęście, bo Sasha widząc niezadowolone spojrzenie Lutza miał coraz to więcej potu na plecach. Nie stresował się faktem, że jego szef coś odwali. Bardziej faktem, że po prostu nie będzie potem zadowolony. Potem, znaczy, gdy opuszczą ją to miejsce. To białe, teoretycznie sterylne i jasne miejsce. To on z Kevinem będą musieli znosić jego złe humory. Niezadowolony Lutz nigdy nie był czymś dobrym. Spędzając z nim tyle czasu dali radę, w jakimś stopniu, przemóc się strachu i wytrzymać to, ale jego humorki cały czas do nich trafiały. Gdy więc okazało się, że pomieszczenie, przy którym stała tabliczka „gabinet dyrektora”, nie było jasne, a ciemne i źle oświetlone – Sasha westchnął w duchu. Widać, tutaj spędzi dzisiejszy dzień. Ciemne ściany zagospodarowane z jednej strony regałami na papiery, z drugiej obrazami poprzednich dyrektorów. Na środku pomieszczenia znajdowały się dwie kanapy, a między nimi stolik kawowy z ciemnego drewna. Tego samego, z którego zostało wykonane biurko przy ścianie. Tej naprzeciw drzwi, przeszklonej. To właśnie światło zza tego szkła, ukazujące widok na to co dzieje się w placówce, były jedynym co oświetlało to pomieszczenie. Jedyną osobą w tym miejscu, była kobieta. Ubrana jak każdą sekretarka, w białą koszulę i czarną spódniczkę z obcasami na nogach. Gdy tylko ich zobaczyła stojących w drzwiach, spięła się. Sasha wszedł do pomieszczenia stając od razu przy drzwiach, Lutz ominął go jednak i podszedł do szyby, spoglądając na biel jaka znajdowała się za nią ze zmarszczonymi brwiami.
– D-dzień dobry… Nazywam się Alice, j-jestem asystentką dyrektora. – odezwała się kobieta wstając ze swojego miejsca, mówiąc w stronę Lutza, lecz widząc jego brak zainteresowania, odwróciła się do Sashy. – Mam za zadanie, p-pomóc państwu, w c-czym trzeba.
– Jąkasz się ze strachu, czy po prostu masz taki problem na co dzień? – białowłosy rzucił pytanie udając miłego, lecz jego ton wydawał się teraz najeżony jadem. – Jesteś mutantem, nie powinnaś mieć takich problemów po spożyciu tablicy.
– Sasha. – odezwał się Lutz, przerywając ten dysput. Nie miał na niego humoru, spojrzał na Rosjanina, który tylko odwrócił wzrok, niczym niegrzeczne dziecko, udając, że to nie on. Następnie wzrok skierował się na kobietę. Ciemne włosy, jasne oczy. Czuł od niej, tak jak asystent powiedział, jest mutantem. – Nie przeszkadza mi twoje jąkanie się. I tak będzie mi odpowiadać tylko „tak”. – skierował się do kanapy nie przejmując się Sashą, który nie mógł ustać w miejscu i kobietą przed nim z dziwnym wyrazem twarzy. Znał go, lecz nie wiedział co z tym zrobić. Kevin zwykle zajmował się takimi twarzami. Westchnął, wyciągnął telefon z kieszeni i rozpiął guzik marynarki siadając na kanapie. – Nie zamierzasz mi odpowiedzieć?
_____Kobieta czuła na sobie spojrzenie, jakim obdarował ją siedzący już Mistrz Gildii w Londynie. Wiedziała o tym co wczoraj zaszło w centrali, bo jednak takie wieści szybko się rozchodzą. Nie spodziewała się, że tak szybko zobaczy jednak tego człowieka. Teraz, gdy patrzył na nią niczym drapieżnik, o dziwo nie miała ochoty uciekać. Skinęła głowę, żeby ukryć swój wyraz twarzy i w takim pozycji odpowiedziała.
– Tak, proszę Pana. – wyrwało się z jej ust i jak często wypowiadała te słowa, tak nigdy nie była przy tym podniecona. Może chodziło o osobę, do której to mówiła? – Co mogę dla Pana zrobić?
– Zacznij od przyniesienia krzesła dla Sashy. – Lutz bardziej zainteresowany telefonem niż czymkolwiek innym nie przejmował się zaskoczoną twarzą Alice. – Potem raporty finansowe, które zostały składane miesięcznie i rocznie.
– Tak, proszę Pana.
_____Białowłosy stojący przy drzwiach w tym momencie ledwo powstrzymał się przed śmiechem. Może dlatego, że wraz z ostatnim wypowiedzianym słowem, kobiety wybiegła lekko poirytowana z pomieszczenia? Na jej twarzy widać było, że oczekiwała chyba czegoś innego. Czy to przez to, że Lutz miał niezainteresowaną wyraz na swojej ślicznej twarzyczce? Szef zauważył jednak, że Sasha ledwo się powstrzymuje od śmiechu. Wyłączył telefon, który pobierał maile i wbił swoje złote oczy w towarzysza.
– Co tym razem? – westchnął ciężko.
– Szefie. – wydostało się zaraz przed salwą śmiechu, gdy w końcu się pozbierał. Udało mu się kontynuować wypowiedź. – Mój królu złoty, wydaje mi się, że wiem, dlaczego z Kevina robi się dziwkę ostatnimi czasy.
_____Na to stwierdzenie tylko uniósł brwi do góry. Wyraźnie pokazując, że nie rozumie przekazu tej wiadomości. Rosjanin jednak tylko zaśmiał się lekko i machnął ręką cały czas stojąc przy drzwiach jako zabezpieczenie, tylko dla kogo. Obaj wrócili więc do swoich zajęć, lecz tylko na kilka sekund. W końcu pojawiła się w drzwiach kobieta z krzesłem i wyraźnym zdenerwowaniem na twarzy, a za nią kilkoro ludzi z raportami finansowymi, które sprawnie wyłożyli na stole. Przy okazji starając się nie nawiązać żadnego kontaktu wzrokowego z Lutzem. Może na ich szczęście, bo on także nie zamierzał wchodzić w ich życie. Sasha jednak chciał zrobić trochę chaosu, którego nie mógł, bo jednak nawet jeśli nie słownie, to każdy z pracowników wyraźnie kiwał głową wchodząc i wychodząc z pomieszczenia. Przywitali się. Nawet jeśli nie słownie. Dramatycznie więc usiadł na podane mu krzesło, założył nogę na nogę i oparł się wygodnie. Blondyn w tym czasie skończył sprawdzać maile, jakie do niego przyszły, odłożył telefon i złapał za pierwsze papiery zaczynając je przeglądać. Nie zajęło długo zanim faktycznie coś znalazł. Niespójność jakich nie robi nikt, bo księgowość na pewno wróciłaby do tego. Jednak taka gafa została w papierach. Odrzucił to na siedzenie obok i tak z każdym kolejnym podejrzanym lub nie dość dobrym raportem.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken uważnie przyglądała się zdenerwowanemu mężczyźnie. Po jego skroni spływały lśniące krople potu, a jego twarz przybrała blady, różowy kolor. Blondynce w tym momencie przypominał świnię, które wielokrotnie widziała na farmie miejscowego rzeźnika. Oczywiście, jej rodzice zabraniali jej się tam zbliżać. Sam rzeźnik, chcąc pozbyć się towarzystwa miejscowych dzieciaków, opowiedział im kiedyś historię o tym jak rozgłodniałe różowe bestie zjadły małego chłopca, który wkradł się do ich zagrody. Z wiekiem blondynka zrozumiała, że o ile sama historia była najprawdopodobniej zmyślona, nie zmienia to jednak faktu, że świnie są wyjątkowo niebezpiecznym zwierzęciem. Z powodu swojego ogromnego obżarstwa zjedzą wszystko, co im dasz - nawet człowiek, które o nie dbał i pielęgnował. Pod tym kontekstem, mężczyzna rzeczywiście przypominał bezmyślną świnię.
Mariken, oraz czarnowłosy, bez problemu byliby w stanie wyciągnąć od niego informację siłą. Mężczyzna powinien doskonale o tym wiedzieć. Dlaczego więc nadał siedział cicho? Nasuwały się dwie, możliwe odpowiedzi. Pierwsza była taka, że po prostu fizycznie nie był w stanie tego zrobić. Może jakiś mutant użył na nim swojej mocy? Było to jednak niezwykle mało prawdopodobne. Z jej informacji wynikało, że obecnie w laboratorium nie pracował nikt z takimi umiejętnościami. Jakie więc było alternatywne wyjaśnienie? Może więc liczył na ochronę kogoś z góry, dzięki czemu cała sprawa zostanie zmieciona pod dywan.
- Myślisz, że jego wypłata pokryje koszty rehabilitacji? - spytał zaczepnie mężczyzna, palcem wskazujac na pracownika laboratorium.
- Trudno powiedzieć. Jest to zależne od tego co chcemy mu zrobić. Jeśli chcemy coś trwale uszkodzić, to rehabilitacja się nie przyda.
- Słucham? - spytał, ksztusząc się własną śliną.
Mariken spojrzała na niego zdziwiona.
- Odciąć. Wyrwać. Pokruszyć. Jest wiele opcji. Najgorsze są jednak psychologiczne traumy. Te rany nigdy się nie goją.
- O! Racja Mariken! - oznajmił wesoło czarnowłosy kładąc jej rękę na ramieniu.
- N-nic mi nie zrobicie! - wrzasnął zdenerwowany. Reszta pracowników również wyglądała na bardzo zestresowanych.
- Co to jest? - powtórzyła blondynka machając plastikowym pudełkiem. Wbiła w niego swój wzrok. Na kilkanaście sekund zapanowała pełna napięcia cisza.
- T-tabletki. S-s-suplementy. - oznajmił, z głową pochyloną ku ziemi.
Blondynka ponownie spojrzała na tanie, plastikowe opakowanie. Można się było tego domyślić.
- Chcecie powiedzieć, że w oficjalnym laboratorium naszej organizacji marnujecie środki, żeby wytwarzać suplementy? Mam szczerą nadzieję, że zysk z tej operacji będzie wystarczający by pokryć twoje szkody moralne, bo…
- Czemu suplementy? - spytała zaciekawiona blondynka wysypując na swoją ręką białe tabletki. Wyglądały dosyć niepozornie.
- S-spory popyt. Wiele osób nas o to prosilo. - oznajmił nerwowo drapiąc się po ręce.
Mariken przechyliła delkatnie głowę na bok. Wzięła jedną tabletkę do ręki a następnie do ust.t. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszyscy patrzyli na nią z ogromnym przerażeniem. Czarnowłosy wygłądał na szczególnie zmartwionego.
- Nie ma w nich słodzików. - oznajmiła po chwili zamyślenia.
- N-nie. Nie ma w nich cukru. - mruknął patrząc na nią z niedowierzaniem. - One nie są d-do końca sprawdzone.
- Właśnie to robię. - oznajmiła koncentrując się na metalowym smaku, który nagle poczuła w ustach. - Z czego one dokładnie zrobione?
- Em… T-trudno to opisać.
- Twoje odpowiedzi coraz mniej mi się podobają. Masz dziesięć sekund, żeby odpowiedzieć, inaczej zawołam szefa, a wtedy już nie będzie tak przyjemnie.
- J-jak wiadomo wchłonięcie tabliczki przez odpowiedniego człowieka pozwala mu nie tylko na rozwinięcie specjalnych zdolności, ale też zapewnia ogólną poprawę różnych procesów w naszym ciele. Wy… jesteście silniejszi, zdrowsi… piękniejsi. O-oczywiście musieliście zapłacić za to odpowiednią cenę! Wielu ludzi pragnie tego, co wy posiadacie, nawet w mniejszym stopniu. Te suplementy mogą im w tym pomóc! Pobudzają one delikatnie procesy metaboliczne - t-trzeba je tylko zażywać w miarę regularnie. Posiadają one specjalne związki chemiczne, które możemy znaleźć w waszym osoczu…
- Te tabletki… są wykonane z krwi mutantów? - spytała blondynka i ponownie zapadła niezręczna cisza. Była to jedyna sensowna możliwość. Nie byliby w stanie tego zrobić na podstawie tabliczek. Byłoby to zbyt duże ryzyko. Oprócz tego nie byliby w stanie tego tak łatwo ukryć. Mieli natomiast łatwy dostęp do krwi osób posiadających tabliczki. Co pół roku Mariken, podobnie jak reszta mutantów, musiała oddać swoją krew do badań. Nikt by się nawet nie zorientował, gdyby kilka bądź kilkanaście starszych próbek zniknęło.
- Bawicie się w pieprzoną Elżbietę Batory? - warknął zdenerowany czarnowłosy.
- Elżbieta Batory kąpała się w krwi młodych, urokliwych dziewcząt wierząc, że przywróci jej to młodość. Tutaj mamy do czynienia z żuciem pastylek z krwi, przez co bardziej nasuwa mi to na myśl legendy o wampirach, takich jak Carmila czy Dracula…
- Mariken. Błagam, przestań. Wy - teraz ja mam kilka pytań. Po pierwsze! Czy są one w miare bezpieczne czy musimy zrobić jej płukanie żołądka.
- Nic mi nie będzie.
- Mariken, siedź po prostu cicho.
- D-dla mutanta powinny być nieszkodliwe. O-obecnie testujemy je na zwierzętach. W-wyniki są całkiem obiecujące.
- Dobrze to słyszeć! W takim wypadku z chęcią byśmy zobaczyli kto zamówił u was ten cudowny suplement. Oboje dobrze wiemy, że robicie go na zamówienie kilku, pewnie bardzo wpływowych klientów naszej organizacji. Pewnie płacą za niego sporą sumę.
- J-ja… Naprawdę nie mogę.
- Lista znajduje się na twoim biurku? - spytała nagle blondynka.
- S-słucham?
- Podejrzewam, że dyrektor nie chciałby sam posiadać tak niebezpiecznych dokumentów. Zbyt duże ryzyko.
- Kevin, chodźmy i po prostu ją weźmy. - oznajmiła i ruszyła z czarnowłosym w stronę windy.
- N-nie możecie! T-to nielegalne. - zdenerwowany mężczyzna ruszył za nimi w pośpiechu. Blondynka zatrzymała się w miejscu i odwróciła się w jego stronę.
- Nielegalne są wasze eksperymenty. - oznajmiła wbijając w niego swój przenikliwy wzrok.
- Na twoim miejscu zacząłbym współpracować. Inaczej możesz już pożegnać się ze swoją uroczą rodzinką i pięknym domem.
Oboje odwrócili się na pięcie i zjechali windą na poziom, gdzie znajdowały się biura najwyżej postawionych pracowników.
- Skąd wiedziałaś, że znajdziemy to u niego na biurku? A nie w jakiejś innej klitce między ścianami?
- Zgadywałam. Sama lista nazwisk nie byłaby zbyt podejrzana, jeśli rzeczywiście są osoby, które korzystają z usług naszej organizacji. Z tego co widziałam, wielu z nich dobrowolnie inwestuje w nasze ośrodki badawcze.
W końcu dotarli na odpowiednie piętro. Mariken nie spodziewała się takiego ruchu na piętrze. Po korytarzu biegali różni pracownicy laboratorium z dokumentami.
- Może udało im się odnaleźć resztę dowodów?
- Raczej nikt dobrowolnie nie przyniósłby im tego, czego szukamy. Chodźmy. Im szybciej wszystko zbierzemy, tym szybciej będziemy mogli wrócić do Londynu. Nie podoba mi się to miejsce.
Blondynka musiała się z nim zgodzić. To miejsce przywoływało nieprzyjemne wspomnienia.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Nie musiał poświęcić temu dużo czasu, aby sterta papierów, w których szczegóły były zbyt ogólne, wyliczenia błędne lub ważne fragmenty pozostawione jako luki, rosła. W tym momencie, była wręcz jego rozmiarów. Siedział więc koło samego siebie wykonanego z papieru przeglądając coraz to kolejne i kolejne raporty. W końcu rzucił złączony spinaczem dokument finansowy na stół, opierając się i wzdychając ciężko. Rozmasował most nosa i odwrócił się do siedzącego obok Sashy. Jakiś czas temu przeniósł się z krzesła pod drzwiami na podłogę obok niego. Aby przyśpieszyć pracę zaczął przeglądać te papiery, które dotyczyły już wyselekcjonowanych spraw z błędami i lukami informacyjnymi. Mając tyle dowodów niedbalstwa spokojnie mógł kogoś zwolnić, ale nie po to tutaj był. Lutz potrzebował przewrotu. Takie, gdzie będzie mógł bezkarnie pozbyć się większości personelu, a najlepiej wszystkich. Na razie miał materiału na dyrektora i kilka innych ważnych. Chociażby za to, że nie zachowywali się odpowiednio i nie dopilnowali innych. Musiał zebrać jednak prawdziwy materiał dowodowy. W końcu tutaj, nikt go nie zapyta o powody, bo nie może. Co innego Zgromadzenie Króli, oni mogli powołać się na jego stanowisko teraz i dopytywać. Nawet jeśli nie wyciągną konsekwencji, może napsuć sobie krwi z tymi dziadami.
_____Po cichym pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi. Chwilę temu asystentka ogłosiła, że skończyła przynosić wszystkie papiery, które do tej pory wymagał i wyszła razem z innymi. Można było więc rzec z całą pewnością, obaj mężczyźni nie spodziewali się teraz nikogo. Sasha jednak mówiąc głośniej dał pozwolenie do wejścia, a w lekko otwartych drzwiach pojawił się niski pracownik w za dużym kitlu laboratoryjnym. Do swojej piersi przyciskał teczkę. Lutz nie musiał długo się zastanawiać, dlaczego starszy mężczyzna nie podchodzi bliżej, a trzyma się drzwi i framugi niczym ostatniej deski ratunkowej na tonącym statku. Spojrzał na Sashę i kiwnął głową, aby się tym zajął. Normalnie uspokajanie ludzi, było zadaniem Kevina, lecz ten dostał ważną misję spaceru po placówce. Białowłosy wstał z klęczka wynurzając głowę zza starty raportów. Dopiero teraz był widoczny dla mężczyzny.
– Masz coś dla nas? – spytał lekko wstając i podchodząc w jego stronę i widząc, że siwiejący człowiek cały czas obserwował szefa jakby był lwem, który może go zaatakować w każdej chwili. – Spokojnie. Mój szef nie zabija ludzi, którzy wykonują swoją pracę.
– …Co..? – odpowiedział kierując swój wzrok na stojącego u jego boku Sashę.
– Mój szef, siedzący tutaj Lew, nie zabija od tak. – uśmiechnął się nikczemnie. – Trzeba się wykazać, żeby to on przyszedł po ciebie.
_____W tym momencie złapał za ramię faceta wciągając go do środka i zamykając za nim drzwi. Chciał odciąć mu drogę ucieczki, bo jednak Sasha nie był dobrym człowiekiem, który zamierzał z uśmiechem podejść i koić czyjeś nerwy. Czuł, jak ten trzęsie się ze strachu. Niczym mysz przed kotem. W pewien sposób pobudzało to jego instynkt, każący mu dalej bawić się z przerażonym starcem, aż w końcu wyzionie ducha. Oprzytomniał szybko, gdy usłyszał lekki kaszel ze strony Lutza. Było to jasne zwrócenie na siebie uwagi, zwykłe czyszczenie gardła. Białowłosy, puścił ramię i szybkim ruchem ręki wyciągnął teczkę, której nie trzymał już tak kurczliwie pracownik. Obrócił się na pięcie i lekkim krokiem jakby nic się nie stało złożył ją na wystawionej już po nią, dłoni blondyna. Prychnął pod nosem odwracając wzrok. Jego szef był czasem bardzo kapryśny. Tak jak w tym momencie, gdy praca okazała się ważniejsza.
– Co nam przyniosłeś? – w końcu otworzył usta, otwierając teczkę i nie przejmując się trzęsącym się ze strachu mężczyzną. Lutz nie musiał podnosić głowy, aby wiedzieć co takiego planuje ten człowiek. – Radzę ci sobie odpuścić, nie jesteś szybszy od Sashy.
_____Podniósł wzrok na mężczyznę spotykające jego przerażone oczy. Jasnym było, że teraz gdy Rosjanin nie stał u jego boku, rzuci się do drzwi, aby wydostać się z tego miejsca. Z „ciasnego” pomieszczenia, w którym przebywali. Atmosfera się zagęszczała, gdy nie przerywali wymiany wzrokowej między sobą. W końcu nie był znany z poddawania się albo rezygnowania.
– Odpowiedz szefowi, dopóki jest miły. – Sasha oparty o drugą kanapę na łokciach nosił na twarzy uśmiech, który jego szef dobrze kojarzył. – Dopóki jeszcze pyta.
– Ch! – chciał zacząć mówić i zadławił się własną śliną. Gdy przełknął ją tak głośno, że usłyszeliby to na dole budynku. Zaczął. – T-To są dokumenty, k-których szukacie. D-dowody na nieodpowiednie użycie funduszy i… – zatrzymał się w swojej odpowiedzi i ponownie przełknął ślinę wystawiając rękę z palcem wskazującym na teczkę. – d-dowody zbrodni pracowników na innych. M-mutantach.
– Hoh… – wyszło lekko od Sashy. – Aż jestem ciekawy, czemu nam to przynosisz.
– B-bo…
– Sumienie go gryzie. – Lutz nie spoglądał ani na Sashę ani na pracownika. Otworzył teczkę i przeglądając dokumenty przed nim wiedział mniej więcej jednoznacznie co się tutaj działo. Podniósł głowę i zetknął się z pytającym wzrokiem białowłosego. – Brał w tym udział i teraz chce mieć czystsze sumienie przed śmiercią.
_____Nie czekali długo na potwierdzenie od mężczyzny, który szybko wyśpiewał im, jak pozbywali się słabych lub niepotrzebnych mutantów. Byli szczurami laboratoryjnymi w projekcie mającym na celu stworzenie tabliczki bóstwa, sztucznie. Ich krew, wnętrzności, kości. Wszystko co posiadali było im zabierane. Nawet jeśli w głosie mężczyzny był ból i chęci wybaczenia, prawdopodobnie od ofiar, to zarówno Sasha jak i Lutz nie przejmowali się tym emocjonalnym występem. Interesował ich fakt, że mutanty znikały. Nie przerywali historii, nie podali chusteczki płaczącemu, nie zmienili nawet swojego miejsca. Gdy w końcu opowieść dosięgnęła epilogu – spojrzeli na siebie wymownie i niezadowolony obrotem sytuacji Sasha podszedł do klęczącego w tym momencie na ziemi mężczyznę i poklepał go po ramieniu.
– Wyspowiadałeś się przed Królem. Możesz iść do domu. Lepiej, żeby cię tutaj dzisiaj nie było. – powiedział i wstał, a za nim starszy pracownik podchodząc do drzwi i po raz ostatni oglądając się, wpatrując w blondyna czytującego raporty strat. W jego oczach był lwem i cała jego postać przypominała największego predatora. Samo spojrzenie na sylwetkę powodowało, że na nowo zaczynał drżeć. Sasha nie dał mu więcej niż kilka sekund, zanim zamknął za starcem drzwi i odwrócił się do swojego szefa. – Wierzymy mu?
– Patrząc na to. – Lutz podniósł jedną z kartek do góry. – Tak. – posłał znaczące spojrzenie do Rosjanina, który od razu się uśmiechnął czekając w napięciu na następne słowa. – Idź po ludzi. Czas na łowy.
_____Jakby był poparzony zabrał kartkę z dłoni mutanta i wyszedł z pomieszczenia kierując się do asystentki. Znalazł ją tam, gdzie powinna być, na swoim stanowisku. Nie tłumaczył się, nie prosił o wytłumaczenia. Zażądał, aby każdy człowiek z przekazanej listy, jego podwładni oraz przełożeni zjawili się na przesłuchanie. Kobieta o zapomnianym już imieniu zrobiła kwaśną minę, lecz wzięła do ręki listę i przyjęła do wiadomości, że mają poważne problemy. Pierwsi, którzy pojawili się przed Lutzem, spotykające jego złote spojrzenie, upadli na kolana i prosili o możliwość wytłumaczenia się. Dostali pół godziny na znalezienie dowodów swojej niewinności, aby tylko zrzucić całą winę na kogoś innego. Kolejni także, czując, że mają szansę, spróbowali. Niestety, ich ton nie spodobał się tyranowi, który dla ukojenia swojej głowy zapalił papierosa. Oparty teraz o kanapę, poświęcając się lekturze przyniesionej teczki i zrzucając popiół na położony pod stopami dywan nie odezwał się ani słowem, gdy z pasją w oczach Sasha odciął głowę naukowca. Wszyscy widząc lub słysząc o tym wydarzeniu, w ciągu kilku sekund zaczęli przeczesywać całe archiwum, robiąc wielkie zamieszanie na piętrach budynku.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken i Kevin przemieszczali się ciasnym korytarzem, starając się omijać zabieganych pracowników. W końcu dotarli pod ciemne, lekko zniszczone, drewniane drzwi. Wisiała na nich metalowa plakietka, która jasno wskazywała do kogo należało to biuro.
- Panie przodem. - oznajmił w dramatycznym geście czarnowłosy. Blondynka powoli uchyliła skrzypiące drzwi i razem weszli do środka.
Pokój był słabo oświetlony i zagracony różnymi papierami i książkami. Mariken podejrzewała, że jego właściciel nie był przyzwyczajony do sprzątania po sobie - lub też po prostu rzadko tutaj przebywał. Blondynka podeszła do biurka, na którym stało kilka, starych kubków po kawie. Pod nimi znajdowała się sterta papierów.
Znalezienie czegokolwiek w tym brudzie zajmie nam chyba z dziesięć lat. - oznajmił z obrzydzeniem podnosząc dokument z ziemi, na którym znajdowały się czerwone plamy.
- Myślę, że są gdzieś pod ręką. Pewnie w jakiejś szufladzie.
Wyjęła pierwszy stos papierów i podzieliła go na pół. Podała pierwszą część Kevin’owi. Oboje mieli wprawę w szybkim przeglądaniu dokumentów - po kilku minutach mogli otworzyć kolejną szufladę. Po kilkunastu minutach dotarli do ostatniej skrytki. Czarnowłosy otworzył ją gwałtowanie. Zamrugał kilkakrotnie zdziwiony po czym uśmiechnął się triumfalnie. Pomachał blondynce zgniecioną kartką.
- Bingo. Mamy i naszego Świętego Graala. - blondynka podeszła do mężczyzny.
Dokument przedstawiał listę darczyńców, którzy mieli sponsorować rozwój projektów zdrowotnych, mających na celu poprawę średniej długości życia ogólnej populacji.
- Wydaje mi się, że obecność Elona Musk potwierdza, że znaleźliśmy to, czego szukaliśmy. Znasz kogoś z tej listy? - Mariken pokiwała przecząco głową.
- Kojarzę niektóre nazwiska - mój oddział musiał przyjmować od nich zlecenia.
- Płacą za to sporo pieniędzy.
- Owszem. Co będziecie chcieli z nimi zrobić?
- My? Ta decyzja będzie należeć do szefa. Widzę tutaj jednak spory potencjał na zdobycie wpływów.
- Po co? - spytała blondynka, lekko przechylając głowę na bok.
Kevin spojrzał na nią z lekkim uśmiechem na ustach. Westchnął głośno, po czym machnął ręką.
- Po prostu - nie pytaj.
Mariken postanowiła nie drążyć tematu. Zresztą, nie potrzebowała wiedzieć co Lutz Weinmann i jego sprzymierzeńcy planowali na przyszłość. Nie miało jej to w końcu dotyczyć, a póki nie przeszkadzało to w jej celu, też sama nie miała zamiaru się angażować.
Skoro znajdowała się już tutaj, nie mogła przepuścić takiej okazji, by sprawdzić pewien trop.
- Chcę się udać do archiwum. - oznajmiła nagle, gdy wyszli na korytarz. Czarnowłosy spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony.
- Po co? - zapytał, wyjmując z kieszeni telefon.
- Możemy tam coś jeszcze znaleźć.
- Myślę, że tyle już nam wystarczy. Ale jak tak bardzo chcesz. Widzimy się za trzydzieści minut w biurze dyrektora. Tam będziemy omawiać wyniki inspekcji.
Blondynka spojrzała przelotnie na mapę i szybkim krokiem ruszyła w kierunku archiwum. O ile Centrala zaczęła wprowadzać wymóg cyfrowego przechowywania ważnych dokumentów, zmiana ta miała miejsce stosunkowo niedawno. Oznaczało to, że pewnie nie zdążyli dojść do interesujących jej informacji. Dobrze. Istniała więc szansa na to, że znajdzie informacje, któreś ktoś niezbyt dokładnie ocenzurował.
Wchodząc do archiwum zderzyła się z pracownikiem laboratorium. Ten, przerażony, ustąpił jej z drogi i uciekł w głąb korytarzu, trzymając pudło z papierami. Blondynka uważnie odprowadziła go wzrokiem. Zamieszanie, które spowodowała obecność Lutza Weinmann działało jej na rękę.
Szybkim krokiem ruszyła w głąb ogromnego pomieszczenia. Interesowały ją dokładne daty. Rok przed tragedią i cztery miesiące po tym zdarzeniu. Przedział czasowy był ogromny i musiała się spieszyć. Jeśli będzie tutaj zbyt długo, będzie musiała się dokładnie tłumaczyć. Szybko otworzyła metalową szufladę i zaczęła uważnie kartkować dokumenty. Szukała jakiegokolwiek tropu. Nie zajęło jej długo czasu, zanim jej uwagę przykuła teczka - prawie pusta teczka. Mignął jej wpis o pewnym badaniu. Jedyne co mogła w niej znaleźć to pojedynczą kartkę papieru, która zawierała krótki wpis o projekcie HYDRA. Skończył się on niepowodzeniem, a z treści dokumentu wynikało, że nagle musieli zaprzestać swoją pracę. Powód? Wyczerpanie się próby badawczej, która wykorzystywana była do eksperymentów. Blondynka poczuła zimny pot na szyi.
“Wyczerpanie się próby badawczej.”
Spojrzała na zegarek. Za dziesięć minut miała pojawić się w biurze. Ostrożnie zamknęła teczkę i odłożyła ją na swoje miejsce. Podejrzewała, że więcej tutaj już nie znajdzie. Ktokolwiek zajmował się tym projektem, musiał być na tyle przezorny, że pozbywał się jakichkolwiek dowodów i informacji. Sam fakt, że była w stanie znaleźć cokolwiek był dziwnym uśmiechem losu.
Resztę czasu wykorzystała na przejrzenie najnowszych dokumentów. Były one już mocno opróżnione - zapewne większość z nich została już zaniesiona Lutzowi Weinmann. Przejrzała wszystko dokładnie, jednakże nie była w stanie nic znaleźć. Ruszyła więc z powrotem do głównego biura. Od razu jak weszła uderzył ją intensywny zapach dymu.
- Szybko się uwinęłaś. Znalazłaś coś? - spytał ją czarnowłosy ze wzrokiem utkwionym w telefonie.
- Nic. Wszystko co ważne, znajduje się tutaj. - oznajmiła, zajmując obok niego miejsce na dużej czarnej kanapie.
Siedziała teraz naprzeciwko Lutza Weinmann. Miała wrażenie, że zaczęła się przyzwyczajać do obecności mężczyzny. Nie bolała ją głowa i nie czuła też przytłaczającego dyskomfortu - jedyne co jej przeszkadzało, to dym papierosowy lecący w jej kierunku.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Czerwona plama z krwi barwiła podłogę rozlewając się między dywanem i wchodząc w szczeliny między drewnianymi panelami, które ktoś położył w swoim gabinecie. Na kanapie, zaraz obok Lutza widać było kilka wypalonych punktów świadczące o tym, że zleciało już kilka długości papierosa, a wypalone pety leżały zaraz koło jego buta. Blondyn lubił pozostawiać po sobie takie ślady, zwłaszcza w zbyt jasnych pomieszczeniach. Tutaj jednak chodziło o coś innego. Z zainteresowaniem skupiony na lekturze przed nim, dowiedział się więcej niż myślał, że wyciągnie. Z tymi materiałami spokojnie mógł zrobić to co chciał. Ludzie i mutanty, które zamierzały uchować swoje życie, a znajdowały się na liście zamieszanych w problematyczny projekt, co jakąś chwilę stawali przed drzwiami od gabinetu z dowodami, że to nie oni są winni. Blondyn lubił, jak ludzie wykonywali za niego robotę, a dokładnie to teraz robili. W końcu, gdy te dokumenty znikną – może pozbyć się wszystkich biorąc tylko teczkę, spoczywającą spokojnie na jego udzie.
– Wpuść kolejnego. – rzucił do Sashy, który z uśmiechem oczekiwał, kiedy pod jego lodowe ostrze napotka się kolejna osoba. – Nie chcemy bałaganu.
_____Mężczyzna otworzył drzwi i wpuścił pierwszą osobę, która z szeregiem papierów zrobiła pewny krok na przód tylko po to, aby zamarznąć w miejscu widząc świeżą krew i kostki lodu leżące obok. Przełknęła głośno ślinę i zrobiła kolejny krok na przód podając dokumenty Lutzowi siedzącemu wygodnie w tym samym miejscu. Zabrał i przeskanował wzrokiem co dostał wzdychając lekko. Kolejny, który swoje okrucieństwo na dzieciach tłumaczy faktem, że zostało mu to nakazane odgórnie i jego rodzina była zastraszana. W tym momencie… to nie było żadne tłumaczenie, bo liczba zwłok, które stały się jakimiś tabletkami albo jedzenie dla… czegoś… była większa niż jego rodzina kiedykolwiek będzie warta. Ruchem ręki, znudzony Lutz rzucił papierami na stertę z boku dając tym samym sygnał Sashy, który szybkim ruchem odciął głowę mrożąc ranę i uniemożliwiając rozprysk krwi. W ten sposób, mimo kilkunastu morderstw cały czas pomieszczenie było w miarę czyste.
_____Przez następne spotkania, z pomieszczenia wyszły tylko dwie osoby. Jedna, której zadaniem było posprzątać pokoje po zakończonych „procedurach” oraz druga, która mimo posiadania innego stanowiska, w zupełnie innym miejscu, została wpisana jako lider całego procederu. Jasno pokazując, że prawdziwy sprawca zamieszania, który mógł grozić rodzinom i mordować małe dzieci zaaplikowane tablicami, ukrywał się od samego początku. Nikt inny nie miał wytłumaczenia, a w ich oczach widać było, że gotowi byliby wykonać to samo jeszcze raz, aby przeżyć. Sasha uprzejmie pozbył się takich śmieci sprzed oczu swojego Króla. Ten zdecydowanie nie powinien oglądać czegoś takiego. Specjalnie, że ofiary były najbardziej niewinne i bezbronne na całym świecie. Jak niby w traktować ich pobłażliwie? Tak, przelecieli przez całą listę, uchowały się dwie osoby, które Rosjanin wpisał do monitorowania. Czy obawiali się procesu o morderstwo? Bez ciała sprawa się komplikuje, a jedynym dowodem jest zakrwawiony dywan i dwie panele. Nic wartego uwagi. Patrząc na to, ile ciał przewija się przez to miejsce – Weinmann wiedział, że nikt nie kiwnie palcem. Zwłaszcza, że prowodyrem był on.
_____Zapalając kolejnego papierosa, drzwi zostały otwarte bez pukania, a do pomieszczenia wszedł czarnowłosy okularnik, którego dzisiaj bardzo brakowało Lutzowi. Zaciągnął się i wypuścił powoli dym pochylając się do przodu i opierając przedramiona o uda, odkładając teczkę na stół.
– Już skończyliście? – spytał rzucając pytające spojrzenie. Ciekawił się, dlaczego przyszedł sam, ale to może lepiej. Sasha siedział teraz na podłodze i zamrażał krew, bawiąc się nią i usuwając wszystkie dowody zdarzenia. – Nie jesteście razem?
– Szefie! – Kevin zamknął za sobą drzwi i melodramatycznie podszedł siadając na kanapie niczym aktor, którzy przedobrzył. Spotykając się jednak ze spojrzeniem dwójki mężczyzn, opuścił swoją grę. – Mariken, ona jest dziwna.
– Hoh? – Lutz wydał pytający dźwięk i zaciągnął się ponownie.
– Znaleźliśmy jakieś dziwne ukryte pomieszczenie, w których były tabletki, a ona ją bierze od tak i zjada! – im dalej brnął w swoje zdanie tym bardziej podnosił głos, aby w końcu odchrząknąć i uspokoić się. – Nikt normalny tak nie robi? Poszła teraz do archiwum, bardzo chciała je sprawdzić. Jakoś niezdrowo jej zależało, aby znaleźć więcej dowodów.
– Czekaj. Pozwoliłeś jej to zjeść bez sprawdzenia co to jest? – Sasha, jakby do niego doszło co właśnie usłyszał, wychylił się lekko ze swojej pozycji, aby twarzą w twarz spytać Kevina. – Nie zdjąłeś okularów i nie sprawdziłeś co to jest? Po prostu pozwoliłeś jej to zjeść? – zadał kolejne dwa pytania i widząc, że czarnowłosy pomału kiwa głową wtapiając swoje spojrzenie w Lutza, ten także się odwrócił w jego stronę. – Szefie?
– Kevin nie może użyć swoich mocy, gdy są gapia. – odpowiedział pomału, tłumacząc dość nierozsądne zachowanie asystenta. – Nigdy nie wiesz kto i gdzie się wygada. Im mniej osób wie, tym lepiej.
_____Rosjanin rozumiał, ale czy nie zależało im też trochę na zdrowi tej laski, która ma z nimi chodzić przez najbliższe kilka dni? W sensie… zjadła coś niezdrowego, zrobione z krwi i ciała niemowląt lata temu. Pomijając główne składniki… co z datą ważności?
– Za bardzo się przejmujesz. – Kevin westchnął widząc zaskoczoną i cały czas pytającą minę Sashy. – Ta kobieta jest nieśmiertelna. To jest jej jedyna moc, podobno fizycznie może uleczyć swoje wszystkie rany.
– To wiele tłumaczy. – Białowłosy wstał z kucaka i otrzepał spodnie jakby coś tam mogło się znajdować, a jego słowa przywołały w jego stronę spojrzenia. – Jak nie boi się śmierci, nic dziwnego, że w miarę swobodnie reaguje na obecność Szefa
_____Te słowa uderzyły Lutza, który do tej pory nie połączył tych faktów. Może dlatego tak mocno zwracała jego uwagę? Nie reagowała jak każdy, bo nie miała powodu. Aby doznać śmierci pewnie musiała spełnić jakieś dość wygórowane wymagania. Jego agresywna natura i skręcenie jej karku przez przypadek nie robiło na niej wrażenia, gdy koniec końców… i tak nie umrze. Blondyn nie wiedział czy to dobrze czy źle. I czy aby na pewno właśnie to go przyciągało do niej? Chwilę później kobieta weszła do pomieszczenia, a oczy wszystkich znalazły się na niej, gdy Kevin zadał jej pytanie. Odpowiedź jakiej się spodziewali. Podsumowanie akcji nie musiało odbywać się tutaj, przy osobie postronnej, którą była Mariken. Sasha jednak przedstawił dwójce co faktycznie znaleźli i że to im wystarczy, aby posunąć plan do przodu. Nie chodzili jednak w żadne konkretne szczegóły tego „planu”. Trójka mężczyzn wiedziała i nie było potrzeby, aby wdrążać blondynkę. Zwłaszcza gdy nie mogli jej zabić w przypadku rozgadania się po kątach.
– Na tym możemy zakończyć. – oznajmij Lutz, gdy Kevin skończył przedstawić ich proces i przebieg dnia do teraz. – Mamy wszystkie dowody, aby zmienić personel i posprzątać. Co do tabletek oraz listy ludzi. – zgasił papierosa o kanapę i spojrzał na kobietę. – Zapomnij, że istniała. Dla twojego mentalnego dobra.
_____Nie zamierzał odpowiadać na pytania ani czekać na jakiś rozwój rozmowy. Wstał i ruchem ręki pokazał, że mogą się zbierać. Kevin i Sasha złapali za dokumenty, które zamierzali zabrać, nie zostawiając nic dla wątłej przy nich kobiety. Później te teczki zostały wrzucone do bagażnika, tuż po tym jak vice-kierownik pożegnał ich ledwo stojąc na trzęsących się nogach. W samochodzie zajęli miejsca jak poprzednio, zwłaszcza, że okularnik pośpieszył się specjalnie, aby usiąść z przodu i zostawić miejsce z tyłu dla jedynej damskiej członkini wycieczki. Gdy tylko odjechali spod placówki, Sasha postanowił spytać
– Jest pora obiadowa. Gdzie teraz Szefie?
– Do Centrali. Musimy odebrać przeprosiny za złe zachowanie w pracy. – zaśmiał się Kevin zanim Lutz zdążył się odezwać. Z uśmiechem na ustach przypomnieli sobie sytuację z wczoraj. – Chcę zobaczyć miny tych dziewczyn jak przyjdą z listem przepraszającym do Szefa i jeszcze zostaną spytane „czy wiesz co źle zrobiłaś?”
_____Dwójka facetów na przednich siedzeniach bawiła się przednio z myślą o tym. Lutz nie był na tyle wrażliwą emocjonalnie osobą, aby płakać, bo ktoś postanowił uprzedmiotowić jego osobę… zwłaszcza, że mężczyźni byli zwykle tego prowodyrami. Sam… pewnie nie raz dokonał tego nie świadomy swojego czynu. Idea jednak, że robią tego typu listę, pijąc alkohol w miejscu pracy to było dla niego lekkie przegięcie. Zwłaszcza, że sam ranking tyłków znalazł się w jego rękach, a nigdy nie powinien.
– Gdy dojedziemy do Bazy możemy iść robić swoje. Na dzisiaj jesteś wolna. – blondyn odezwał się do Mariken nie patrząc w sumie na nią, a raczej na roześmianą dwójkę z przodu. – Jutro o tej samej porze. Pojedziemy w inne miejsce. Trochę mniej cywilizowane.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dopiero po chwili, gdy Mariken przyzwyczaiła się do drapiącego zapachu dymu, jej nos wyczuł delikatny zapach krwi. Uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu i nie trudno było jej zgadnąć co miało się tutaj odbywać. Krew i powoli topniejący się lód wskazywały na dość czyste i skuteczne pozbycie się problemu w postaci pracowników ośrodka. Gdy wracała do biura nie widziała prawie nikogo na korytarzu.
Blondynka nie mogła powiedzieć, że było jej szkoda tych ludzi, po których została wyłącznie mokra plama. Zabijali dzieci dla zwiększenia własnego majątku. Nie byli więc dobrymi ludźmi, któych śmierć wywołałaby u Mariken współczucie i może nawet poczucie winy. Mieli oni szczęście, że śmierć, która ich spotkała była pewnie w miarę szybka. Gdyby to jej przydzielono to zadanie, znalazła by sposób by sprawić, że śmierć będzie wyczekiwanym końcem męczarni.
Spotkanie podsumowujące trwało krótko - obie stron szybko podzieliły się swoimi znaleziskami, dzięki czemu udało się stworzyć spójny obraz tego, co miało tutaj miejsce przez ostatnie kilka lat. Kobieta cieszyła się na to, że wreszcie będzie mogła wrócić do biura. Towarzystwo mężczyzn było mniej męczące niż oczekiwała, chciała jednak szybko wrócić do swojej właściwej pracy - wciąż musiała przejrzeć dawne materiały i spis klientów. Nie wspominając już o tym, że Arturo Benedetti chciał się z nią spotkać - a mężczyzna nie należał do osób lubiących spokojnie czekać.
Zanim zdążyła chwycić jakiekolwiek dokumenty mężczyźni zdążyli wszystko zabrać. Przez głowę przeleciała jej myśl, że nie chcieli dopuszczać jej do wszystkich informacji. Nie przeszkadzało jej to zbytnio - zdobyła to co chciała i nie widziała potrzeby ingerowania w ich interesy.
Szybko spakowali się do samochodu, a blondynka zajęła swoje miejsce z tyłu. Gdy odjeżdżali, spojrzała na mężczyznę stojącego przy wejściu, który dławił się własnymi łzami. Można powiedzieć, że i tak miał szczęście, że udało mu się z tego wszystkiego wyjść żywym - większość jego kolegów nie miała takiego samego szczęścia.
Teraz czekał ich dość długi powrót do centrali i przerwa obiadowa. Blondynka wyjęła swój telefon z kieszeni i wysłała szybką wiadomość przypominającą innych liderów, by wzięli jej coś ostrego. Edith wysłała jej potwierdzającą wiadomość, wspominając, że właśnie zaraz miała zamawiać dla nich koreańskie jedzenie.
Uwagę blondynki przykuła wypowiedź Kevina. Spojrzała wyczekująco na blondyna i czarnowłosego siedzącego z przodu, jednak ci najwidoczniej również w tej kwestii nie chcieli jej odpowiednio wtajemniczyć. Nie była to informacja, która wpływała na jej pracę, więc nie miała zamiaru o to wypytywać.
- Mniej cywilizowane? Wydaje mi się, że w tej kwestii Ośrodek ustawił wysoką poprzeczkę. - oznajmiła, tym razem patrząc prosto na Weinmann’a.
Po krótkiej analizie wyglądu blondyna musiała stwierdzić, że widziała powód dlaczego tyle kobiet wzdychało na jego widok. Mężczyzna był obiektywnie bardzo przystojny jednak, nie to przykuło jej uwagę. Jego oczy miały unikatowy, złoty kolor - który jej, kojarzył się z znaniem na jej biodrze, które zawsze pojawiało się na jej skórze, nieważne, ilekrotnie wycinała ten konretny kawałek skóry. Fatum, tykający zegar, który przypomina jej, że może tak naprawdę nigdy nie miała i nie będzie mieć pełnej kontroli nad własnym losem.
Nie chciała mieć żadnego przeznaczonego partnera - nie miała też zamiaru się z kimś związywać. Oznaczało to
O ile wcześniej myślała, że zaczyna się przyzwyczajać do obecności starszego mężczyzny, ponownie poczuła dyskomfort, który w tym momencie nie był wywołany przypisaną mu tablicą.
Reszta drogi upłynęła im raczej w spokojnej atmosferze. Blondynka nie udzielała się w rozmowach mężczyzn, skupiając się na krajobrazie miasta. Dzięki temu droga minęła im tym razem znacznie szybciej. Wjechali do podziemnego parkingu - deszcz był zbyt intensywny, by próbować wysiadać na zewnątrz.
- Mariken, jutro ta sama godzina i to samo miejsce. Pamiętaj. - oznajmił jej Rosjanim, gdy ta powolnym krokiem zaczęła iść w kierunku schodów.
- Pamiętam. Do zobaczenia. - odpowiedziała tym samym finalnie rozstając się z grupą. Przerwę obiadową miała spędzić z innymi liderami, a z tego co zrozumiała z wiadomości zajęli tym razem salę konferencyjną, która znajdowała się obok jej biura. Szybciej było dla niej wejść po schodach, niż czekać z mężczyznami na wejdę.
Czuła na sobie ciekawskie spojrzenia, gdy spokojnym krokiem przemierzała korytarz. Dotarła w końcu do sali z której unosił się ostry zapach jedzenia. Zapukała kilkakrotnie i weszła do środka.
- Przepraszam za spóźnienie. - oznajmiła i rozejrzała.
Tym razem przyszłaś o czasie. Nie zdążyliśmy nawet rozdzielić porcji. - oznajmił Włoch zdejmując marynarkę.
Dziewczyna spojrzała również na Edith i Harry’ego, którzy patrzyli się na nią w niezrozumiały dla blondynki sposób. Wzięła swoją porcję jedzenia i usiadła obok Luciano. Przez chwilę jedli w kompletnej ciszy
- Dobrze doprawione. Skąd to zamawiałeś? - spytała w końcu blondynka, rozkoszując się pikantnym aromatem.
- Nowa restauracja, otworzyli ją chyba z dwa tygodnie temu. Nazywa się… - jego odpowiedź przerwał głośny huk. Spojrzeli na czarnowłosą kobietę, która zdecydowała się przerwać ich rozmowę.
- Mariken, powiedz. Jak było?
- Jak było? Co masz na myśli?
- Jak to? Spędziłaś pół dnia w obecności Lutza Weinmann…
- Tak naprawdę byliśmy ze sobą głównie w trakcie jazdy na miejsce. Większość czasu spędziłam w towarzystwie jego asystenta.
- Nieważne. Nie interesuje nas co tam robiliście. - Harry spojrzał na nią zdziwiony, wskazując przy tym na siebie palcem. - Chcę szokujące informacje, plotki, inaczej mówiąc - herbatkę.
- Dajcie spokój. Wiecie, że raczej nie wyciągniecie z niej “herbatki”.
- Och. Przepraszam, ale naprawdę chyba nie mam informacji, które mogłyby was zainteresować.
- Trudno. - czarnowłosa westchnęła głośno i machnęła ręką. - Będę musiała wykorzystać moją rozbudowaną sieć kontaktów.
- A może zaczniesz pracować? Chyba, że tak bardzo zależy ci na prywatnym spotkaniu z Weinmannem. - mruknął pod nosem Włoch, na co Edith delikatnie się zaczerwieniła.
- Oczywiście, że nie! Co ty w ogóle sugerujesz?
Między ich trójką nawiązała się gorąca dyskusja, w której blondynka postanowiła się nie udzielać. Posiłek minął im jednak w przyjemnej atmosferze i Mariken wróciła w dobrym nastroju do swojego biura. Tam czekała na nią spora niespodzianka. Na jej biurku leżała leżało eleganckie, beżowe pudełko owinięte czarną wstążką.
- Pani Breker, przyszła dla Pani paczka, nie ma ona jednak wpisanego nadawcy. - oznajmiła jej Sarah, nerwowo poprawiając okulary.
Mariken ostrożnie otworzyła pudełko, którego zawartość znała już dosyć dobrze. Znajdowały się w niej makaroniki z jej ulubionej cukierni. Akurat miała ochotę na coś słodkiego. Chwyciła truskawkową słodycz i przez chwilę rozkoszowała się jej smakiem. Jej uwagę przykuła potem elegancka kartka, która została ułożona na środku opakowania. “Claridge’s, dzisiaj, godzina 19”.
- Sarah, wpisz proszę do kalendarza, że na dzisiaj mam jeszcze zaplanowane spotkanie z panem Arturo Benedetti. - oznajmiła ostrożnie siadając na skórzanym fotelu.
Sięgnęła po następnego makaronika. Udało mu się ją sprytnie przekupić.
Blondynka nie mogła powiedzieć, że było jej szkoda tych ludzi, po których została wyłącznie mokra plama. Zabijali dzieci dla zwiększenia własnego majątku. Nie byli więc dobrymi ludźmi, któych śmierć wywołałaby u Mariken współczucie i może nawet poczucie winy. Mieli oni szczęście, że śmierć, która ich spotkała była pewnie w miarę szybka. Gdyby to jej przydzielono to zadanie, znalazła by sposób by sprawić, że śmierć będzie wyczekiwanym końcem męczarni.
Spotkanie podsumowujące trwało krótko - obie stron szybko podzieliły się swoimi znaleziskami, dzięki czemu udało się stworzyć spójny obraz tego, co miało tutaj miejsce przez ostatnie kilka lat. Kobieta cieszyła się na to, że wreszcie będzie mogła wrócić do biura. Towarzystwo mężczyzn było mniej męczące niż oczekiwała, chciała jednak szybko wrócić do swojej właściwej pracy - wciąż musiała przejrzeć dawne materiały i spis klientów. Nie wspominając już o tym, że Arturo Benedetti chciał się z nią spotkać - a mężczyzna nie należał do osób lubiących spokojnie czekać.
Zanim zdążyła chwycić jakiekolwiek dokumenty mężczyźni zdążyli wszystko zabrać. Przez głowę przeleciała jej myśl, że nie chcieli dopuszczać jej do wszystkich informacji. Nie przeszkadzało jej to zbytnio - zdobyła to co chciała i nie widziała potrzeby ingerowania w ich interesy.
Szybko spakowali się do samochodu, a blondynka zajęła swoje miejsce z tyłu. Gdy odjeżdżali, spojrzała na mężczyznę stojącego przy wejściu, który dławił się własnymi łzami. Można powiedzieć, że i tak miał szczęście, że udało mu się z tego wszystkiego wyjść żywym - większość jego kolegów nie miała takiego samego szczęścia.
Teraz czekał ich dość długi powrót do centrali i przerwa obiadowa. Blondynka wyjęła swój telefon z kieszeni i wysłała szybką wiadomość przypominającą innych liderów, by wzięli jej coś ostrego. Edith wysłała jej potwierdzającą wiadomość, wspominając, że właśnie zaraz miała zamawiać dla nich koreańskie jedzenie.
Uwagę blondynki przykuła wypowiedź Kevina. Spojrzała wyczekująco na blondyna i czarnowłosego siedzącego z przodu, jednak ci najwidoczniej również w tej kwestii nie chcieli jej odpowiednio wtajemniczyć. Nie była to informacja, która wpływała na jej pracę, więc nie miała zamiaru o to wypytywać.
- Mniej cywilizowane? Wydaje mi się, że w tej kwestii Ośrodek ustawił wysoką poprzeczkę. - oznajmiła, tym razem patrząc prosto na Weinmann’a.
Po krótkiej analizie wyglądu blondyna musiała stwierdzić, że widziała powód dlaczego tyle kobiet wzdychało na jego widok. Mężczyzna był obiektywnie bardzo przystojny jednak, nie to przykuło jej uwagę. Jego oczy miały unikatowy, złoty kolor - który jej, kojarzył się z znaniem na jej biodrze, które zawsze pojawiało się na jej skórze, nieważne, ilekrotnie wycinała ten konretny kawałek skóry. Fatum, tykający zegar, który przypomina jej, że może tak naprawdę nigdy nie miała i nie będzie mieć pełnej kontroli nad własnym losem.
Nie chciała mieć żadnego przeznaczonego partnera - nie miała też zamiaru się z kimś związywać. Oznaczało to
O ile wcześniej myślała, że zaczyna się przyzwyczajać do obecności starszego mężczyzny, ponownie poczuła dyskomfort, który w tym momencie nie był wywołany przypisaną mu tablicą.
Reszta drogi upłynęła im raczej w spokojnej atmosferze. Blondynka nie udzielała się w rozmowach mężczyzn, skupiając się na krajobrazie miasta. Dzięki temu droga minęła im tym razem znacznie szybciej. Wjechali do podziemnego parkingu - deszcz był zbyt intensywny, by próbować wysiadać na zewnątrz.
- Mariken, jutro ta sama godzina i to samo miejsce. Pamiętaj. - oznajmił jej Rosjanim, gdy ta powolnym krokiem zaczęła iść w kierunku schodów.
- Pamiętam. Do zobaczenia. - odpowiedziała tym samym finalnie rozstając się z grupą. Przerwę obiadową miała spędzić z innymi liderami, a z tego co zrozumiała z wiadomości zajęli tym razem salę konferencyjną, która znajdowała się obok jej biura. Szybciej było dla niej wejść po schodach, niż czekać z mężczyznami na wejdę.
Czuła na sobie ciekawskie spojrzenia, gdy spokojnym krokiem przemierzała korytarz. Dotarła w końcu do sali z której unosił się ostry zapach jedzenia. Zapukała kilkakrotnie i weszła do środka.
- Przepraszam za spóźnienie. - oznajmiła i rozejrzała.
Tym razem przyszłaś o czasie. Nie zdążyliśmy nawet rozdzielić porcji. - oznajmił Włoch zdejmując marynarkę.
Dziewczyna spojrzała również na Edith i Harry’ego, którzy patrzyli się na nią w niezrozumiały dla blondynki sposób. Wzięła swoją porcję jedzenia i usiadła obok Luciano. Przez chwilę jedli w kompletnej ciszy
- Dobrze doprawione. Skąd to zamawiałeś? - spytała w końcu blondynka, rozkoszując się pikantnym aromatem.
- Nowa restauracja, otworzyli ją chyba z dwa tygodnie temu. Nazywa się… - jego odpowiedź przerwał głośny huk. Spojrzeli na czarnowłosą kobietę, która zdecydowała się przerwać ich rozmowę.
- Mariken, powiedz. Jak było?
- Jak było? Co masz na myśli?
- Jak to? Spędziłaś pół dnia w obecności Lutza Weinmann…
- Tak naprawdę byliśmy ze sobą głównie w trakcie jazdy na miejsce. Większość czasu spędziłam w towarzystwie jego asystenta.
- Nieważne. Nie interesuje nas co tam robiliście. - Harry spojrzał na nią zdziwiony, wskazując przy tym na siebie palcem. - Chcę szokujące informacje, plotki, inaczej mówiąc - herbatkę.
- Dajcie spokój. Wiecie, że raczej nie wyciągniecie z niej “herbatki”.
- Och. Przepraszam, ale naprawdę chyba nie mam informacji, które mogłyby was zainteresować.
- Trudno. - czarnowłosa westchnęła głośno i machnęła ręką. - Będę musiała wykorzystać moją rozbudowaną sieć kontaktów.
- A może zaczniesz pracować? Chyba, że tak bardzo zależy ci na prywatnym spotkaniu z Weinmannem. - mruknął pod nosem Włoch, na co Edith delikatnie się zaczerwieniła.
- Oczywiście, że nie! Co ty w ogóle sugerujesz?
Między ich trójką nawiązała się gorąca dyskusja, w której blondynka postanowiła się nie udzielać. Posiłek minął im jednak w przyjemnej atmosferze i Mariken wróciła w dobrym nastroju do swojego biura. Tam czekała na nią spora niespodzianka. Na jej biurku leżała leżało eleganckie, beżowe pudełko owinięte czarną wstążką.
- Pani Breker, przyszła dla Pani paczka, nie ma ona jednak wpisanego nadawcy. - oznajmiła jej Sarah, nerwowo poprawiając okulary.
Mariken ostrożnie otworzyła pudełko, którego zawartość znała już dosyć dobrze. Znajdowały się w niej makaroniki z jej ulubionej cukierni. Akurat miała ochotę na coś słodkiego. Chwyciła truskawkową słodycz i przez chwilę rozkoszowała się jej smakiem. Jej uwagę przykuła potem elegancka kartka, która została ułożona na środku opakowania. “Claridge’s, dzisiaj, godzina 19”.
- Sarah, wpisz proszę do kalendarza, że na dzisiaj mam jeszcze zaplanowane spotkanie z panem Arturo Benedetti. - oznajmiła ostrożnie siadając na skórzanym fotelu.
Sięgnęła po następnego makaronika. Udało mu się ją sprytnie przekupić.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Przejazd do centrali szczęśliwie okazał się podróżą bez przygód. Nawet w miarę niezauważony był fakt, że Lutz prychnął lekko pod nosem, odwracając wcześniej głowę do okna. Komentarz Mariken ukazał mu jak bardzo nigdy nie podejmowała się wyzwań w zupełnie niecywilizowanych warunkach.. oraz zdał sobie sprawę jak bardzo on miał przesrane musząc wyjeżdżać w takiej miejsca. Z jednej strony były to ciekawe wyjazdy, z drugiej strony… Nie każdy był fanem przeszukiwania zapomnianych zakątków świata, aby znaleźć nową tablicę. Cóż, Lutz także nie był do tego konkretnie stworzony, ale miał z tego miłe wspomnienia więc… nie sprzeciwiał się kolejnym podobnym rozkazom. Potem, nawet nie zdążył się odwrócił i został jedynym agentem całej organizacji, mającym wolną rękę, a za wyznacznik sukcesu – znalezienie czegoś na podstawie bezpodstawnej plotki. Niestety, dostrzegł teraz dużo za dużo niż chciał. Jego wzrok przeniósł się na rozmawiających nadal i śmieszkujących kolegów na przednich siedzeniach. Oni też pewnie dawno by umarli, gdyby nie on.
– Mariken, jutro ta sama godzina i to samo miejsce. Pamiętaj. – rzucił Sasha do odchodzącej dziewczyny, która po chwili zniknęła z widoku. – Czy myślicie, że znowu będzie przed czasem?
– Pewnie tak?
_____Odpowiedział Kevin kierując się w inną stronę niż schody z parkingu. Nie zamierzali klatką dostać się do gabinetu, a windą umieszczoną trochę głębiej. Żaden z mężczyzn nie komentował wyboru Mariken, bo i po co? Nie ich interes, zwłaszcza, że szef także się nie odzywał.
– Chyba nas nie lubi. – powiedział cicho Kevin wzdychając przy okazji. – Powinniśmy coś zrobić, żeby nas polubiła?
– Hm? – czując, że to pytanie było do niego, blondyn skierował swoje spojrzenie z zamykających się drzwi windy na ciemnowłosego kolegę. – A czujesz potrzebę?
– A nie? – okularnik nie odpuszczał. – Wydaje mi się, że tworzylibyście ładną parę.
– Chociaż ona jest dziwna? – zaśmiał się Sasha ignorując lekko uniesione w geście zaskoczenia brwi Lutza. – Może ma ładną buzię, ale co ci po tym jak mimiki nie zmienia.
_____Na ten dźwięk otworzyły się drzwi i trójka mężczyzn wyszła ucinając rozmowę jak stała. Nie zamierzają publicznie obgadywać dziewczyny przechodząc przez korytarze biura. Prawdopodobnie kontynuowaliby omawiania kobiety, bo ich Król postanowi się nie odzywać w tym temacie jakby nigdy nie istnieli. Przed biurem, stał już rządek pracowników. Połowa z tego co powinno przyjść. Rozmawiając między sobą przy recepcji próbowały nie pokazać, że są zestresowane, ale gdy tylko Lutz ze swoim złotym spojrzeniem omiótł pomieszczenie, wszystko ucichło. Nawet ciche stukanie ludzkiej sekretarki zniknęło.
– D-dzień dobry! – wyciągnięta z szoku, wstała na równe nogi, aby przywitać trójkę. – Jak Pan widzi, mamy już całą linię osób, które chcą z nim Panem zobaczyć.
– Wiemy, wiemy.
_____Kevin wyszedł naprzeciw sekretarce w spiętych na boku włosach. Sam blondyn wykorzystał ten moment, aby bez odzywania się wejść do swojego gabinetu z Sashą, który na twarzy nosił swój zaraźliwy uśmiech. Dwójka mniej więcej wiedziała co muszą zrobić – ogarnąć jakieś miejsce na te wszystkie papiery, które później trzeba będzie jeszcze gdzie indziej przenieść i zarchiwizować. Widząc regały i cały czas jasne biuro, jedyne co dawało Lutzowi pewien spokój to wypalone na drewnienie dziurki, w których gasił papierosy. Chyba będzie musiał sobie gdzieś wyjechać zanim skończą remont w tym miejscu. Nie czekając długo, zdjął marynarkę rzucając ją na wieszak i podwinął rękawy koszuli do łokciu, zakładając materiał i pokazując przedramiona, cały czas nie zdejmując jednak rękawiczek, które idealnie przylegały do jego dłoni. Może dlatego nie były utrapieniem. Ten gest zauważył rozglądający się po półkach Sasha.
– K-Szefie? Nie zamierzasz nam pomóc, prawda?
– Dlaczego? – spytał kończąc podwijanie mankietów z drugiej strony. – Tak będzie szybciej.
– Nie, nie, nie. – białowłosy zerwał się z miejsca podchodząc i stając przed wyższym od siebie Lutzem. – Królu, jak zaczniesz wykonywać fizyczną robotę to każdy pomyśli, że kroi się coś bardzo niedobrego. Przeniesienie pudeł zostaw mi, wezmę kogoś z korytarza do pomocy. To nie tak, że mogą odmówić.
_____Mutant w pewien sposób rozumiał o czym mówią do niego, bo jego obecność jest problematyczna zawsze i wszędzie, a jak jeszcze będzie nosił pudła to każdego od środka będzie jadła ciekawość co takiego znajduje się wewnątrz. Nie zostawi tego potem z czystym sumieniem w gabinecie. Zanim jednak zdążył się odezwać, do pomieszczenia wszedł Kevin z kobietą. Jej opuszczona głowa spoglądała tylko na podłogę, jakby ukryte tam zostały wszystkie odpowiedzi i sekrety na świecie. Westchnął lekko.
– Skończyłeś? – rzucił zmieniając temat.
– Tak, szefie. – zamknął drzwi za kobietą i wskazał na nią ręką. – Przyprowadziłem pierwszą z kobiet. Możemy od razu zacząć te wszystkie przeprosiny.
_____Po głosie można było zauważyć, ze Kevinowi dość nie w smak, że tyle ich się pojawiło. Na pewno nie aż tyle znajdowało się wczoraj w stołówce, gdy przyłapali je na robieniu listy i piciu. Pamiętał dokładnie ich twarze, więc wiedział, która nie dostała nakazu przyjścia.. oznaczało to, że były w innym celu, a to już mu podpadało. Nie mógł jednak nic z tym zrobić. Lutz wysłał Sashę po przyniesienie kartonów, a on, został wygoniony po kawę i zamówić jedzenie. Zostając sam na sam z przypadkową pracowniczką HR blondyn gestem ręki wskazał jej miejsce, aby usiadła, samemu podchodząc z drugiej strony biurka i kładąc telefon na blacie zanim usiadł.
– Więc? – rzucił, aby kobieta w końcu podniosła głowę i spojrzała na niego, albo chociaż zaczęła mówić. Ta jednak tylko podskoczyła w miejscu. Na co westchnął ciężko. – Okej. Nikt cię nie zamierza zabijać, masz list?
– T-tak.
_____Kobieta podniosła spojrzenie i zamarła w miejscu, czując na sobie jego złote spojrzenie. Musiał poczekać sekundę, aby podała mu kopertę, która od razu zaczął otwierać, aby wyciągnąć ze środka zawartość. Długi list pełen pięknych słów, które koniec końców nie znaczyły za dużo. Na szczęście jednak były to przeprosiny, więc Lutz czując, że nie ma siły na przechodzenie tej samej dyskusji z każdą z nich, położył papier delikatnie na biurku. Skupiając się na chodzącej w miejscu kobiecie, zastanawiał się czego aż tak bardzo się obawiała.
– Jak masz na imię? – spytał lekko, aby znowu podniosła wzrok na niego. Próbując być przyjaznym, uśmiechnął się lekko. – Więc?
– Faith. – odpowiedziała prawie szeptem, na jednym wydechu. – Zajmuje się przychodzącymi zleceniami.
– Dziękuję, Faith. – wyszło z jego ust, po czym położył dłoń na papierze skupiając na nim także swoje spojrzenie. – Wystaje mi się, że już wystarczająco odsunąłem was od pracy więc możecie wrócić wszystkie do pracy.
- A!
_____Wyszło z jej ust szybko, gdy zarejestrowała jak mówił jej, że nie musi żadna inna wchodzić do pokoju, aby z nim rozmawiać. Czyżby traktował ją wyjątkowo? Czując ponownie na sobie złote tęczówki, po jej plecach przeszedł dreszcz sprawiając, że musiała ścisnąć swoje uda i wyprostować plecy. Nawet nie wiedziała, kiedy kazał jej opuścić gabinet i wrócić do pozostałych. Zrobiła to zupełnie bezwiednie, jakby coś ją opętało. Wpatrując się pustym spojrzeniem przed siebie natrafiła na światła recepcji.
– I jak poszło?
_____Spytała koleżanka wstając z krzesła, podbiegając wręcz, gdy tylko drzwi się zamknęły. Załapała Faith za ramiona i z wyczekiwaniem wpatrywała się w oczy koleżanki. Widząc to przeszywające i wyczekujące oczy, zaczerwieniła się lekko i wypowiedziała pierwsze słowa, które jej głowa była wstanie stworzyć.
– Ja… Chyba się zakochałam.
_____Cisza, która zapanowała, odbierając każdą mowę, nie trwała długo. Bardzo szybko została przerwana, lecz nie przez chichot koleżanek czy może krzyk lub pisk. Oj nie, każda z przywołanych do przeprosin kobiet, stała i wpatrywała się zszokowana. Co więc przerwało tą martwą i ciężką atmosferę? Dźwięk tłuczonej porcelany, wtórowany podniesionym, prawie krzyczącym głosem Kevina.
– No kurwa, nie! – każda spojrzała w stronę, z której dochodził dźwięk, lecz mężczyzna szybko znalazł się przy nich, odtrącając kobietę, która trzymała ramiona, skupiając wzrok wszystkich na sobie. – Nie zakochałaś się, jasne?!
– S-słucham?
– Nie zakochałaś się, jesteś po prostu napalona! – podniósł głos, a jego słowa wprowadziły lekkie rumieńce na twarze połowy kobiet. – Za długo patrzyłaś mu w oczy i jesteś napalona. Powtarzaj za mną.
_____Przez następne kilka minut, stopniowo, wydobył te słowa z ust kobiety, która z każdą sekundą coraz bardziej żałowała całej sytuacji. Widać nie powinna zdradzać swoich uczuć aż tak otwarcie. Gdy jednak tylko Kevin zniknął z pomieszczenia wchodząc z lekką rozpaczą w oczach do gabinetu, przyjaciółmi tłumnie zebrały się w otoczeniu Faith oczekując szczegółów.
Tuzi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mariken spodziewała się większego natłoku pracy. Została jednak pozytywnie zaskoczona. Nadal musiała poprawiać dokumenty po swoim poprzedniku - wielu informacji nadal brakowało w systemie i pewnie będzie musiała spędzić kilka godzin na przeszukaniu archiwum. Liderzy znajdujący się bezpośrednio pod nią zaczęli wykonywać jej polecenia i dostarczać dokumenty według sugerowanego wzoru. Nie były one bezbłędne, ale przynajmniej nie musiała już tyle czasu spędzać na dokładnym sczytywaniu całości.
W końcu wybiła godzina szestansta. Będzie miała z dzisiaj trochę zaległości. Nie mogła jednak dzisiaj zostać dłużej. Wstała i nałożyła na siebie gruby, wełniany płaszcz. Sarah nadal pracowała przy komputerze, pomagając Mariken z uzupełniem brakujących informacji dotyczączych wcześniejszych misji.
- Wychodzę dzisiaj wcześniej. Uzupełnij proszę do końca dnia dane z poprzedniego roku. Powinno ci to zająć około czterdzieści dwie minuty. - oznajmiła blondynka zerkając na elegancki zegarek, który znajdował się na jej nadgarstku. Prezent na osiemnaste urodziny.
- Dobrze Pani Breker. Wpisałam do systemu Pani spotkanie z Panem Benedettim. Jutro będzie trzeba tylko wpisać szczegóły spotkania.
- Dziękuję Sarah. Do jutra. - blondynka ruszyła w stronę wyjścia.
Jak zwykle, pogoda w Londynie pozostawiała wiele do życzenia. Dzisiejszy dzień miał być pochmurny, przez całą noc miało natomiast padać. Postanowiła skorzystać z usług szofera - miał również po nią podjechać za dwie godziny. Umówione miejsce spotkania znajdowało się daleko od jej domu - i tak musiałaby zamówić taksówkę, żeby tam dotrzeć.
Blaise od małego uczył ją, by ubierała się odpowiednio do okazji. W biurze zawsze powinna mieć na sobie garnitur. Było to schludne i eleganckie ubranie. A co najważniejsze, miała być traktowana z szacunkiem. Od małego wpajano jej jak seksistowskim miejscem jest organizacja.
Nie znaczyło to jednak, że miała non stop ubierać się jedynie w tradycyjnie męskie ubrania. Miała odpowiednio dobierać ubiór do okazi. W wolnym czasie Mariken lubiła chodzić w spódnicach i sukienkach. Nie były to jednak ubrania, które powinna nosić w biurze.
Blondynka szybko się umyła i zaczęła przeglądać zawartość swojej garderoby. Finalnie zdecydowała się na elegancką, brązową sukienkę i czarne szpilki. Starannie ułożyla włosy i pomalowała usta. Była gotowa do wyjścia. Narzuciła na siebie płaszcz i zjechała windą na parter. Tam czekał już na nią kierowca. Trzymał nad nią parasol, za co była mu wdzięczna
- Wygląda Pani cudownie. Czyżby randka? Zazdroszczę partnerowi.- oznajmił zamykając za nią drzwi.
- Dziękuję. Wybieram się jednak na spotkanie biznesowe.- odpowiedziała, gdy mężczyzna zajął swoje miejsce za kierownicą.
Reszta drogi minęła im w kompletnej ciszy. Kobieta spodziewała się korków, dlatego też planowała wcześniejszy wyjazd spod jej mieszkania. Dzięki temu też dojechali też idealnie na czas.
- Spotkanie może potrwać około pięćdziesięciu minut. Nie czekaj na mnie. Wrócę sama.
Weszła do środka. Od razu w jej stronę skierował się pracownik hotelu.
- Pani Breker. Pan Benedetti już na Panią czeka. - to powiedziawszy pokierował ją w stronę restauracji.
Pomieszczenie było puste, za wyjątkiem jednego stolika. Mężczyzna zarezerwował dla nich całą salę. Na jej widok starszy mężczyzna w okularach pomachał z entuzjazmem, sygnalizując, żeby podeszła bliżej.
- Mariken. Dobrze cię widzieć. Jak ci się podoba Londyn?
- Wolę Paryż. - oznajmiła otwierajac menu.
- Jak zwykle szalenie rozmowna. Gratulacje z okazji awansu! Wiedziałem, że zajdziesz daleko.
- Dziękuję.
Zapadła między nimi niezręczna cisza. Mariken już wcześniej wykonywała zadania dla mężczyznty, mniej lub bardziej krwawe. Zdążył się już przyzwyczaić do sposobu bycia Mariken i nawet w pewnym stopniu mu to odpowiadało. Nie kwestionowała poleceń, a swoje zadania wykonywała bardzo sumiennie.
- Bardzo ciężko cię teraz przez to złapać.
- Nie wykonuję już zadań terenowych. Pilnuję dokumentacji.
- A szkoda. Mam zadanie specjalnie dla ciebie.
- Kontaktował się Pan z organizacją?
- Oczywiście! Twój ojciec, to znaczy, przełożony, udzielił mi zgody, żebym kontaktował się bezpośrednio z tobą.
Blaise. Blondynka mogła się tego spodziewać. Nie potrafiła jednak zrozumieć, czemu mężczyzna wyraził na to zgodę - sama pewnie będzie musiała się tego domyślić.
- Co mam zrobić?
- To w tobie lubię Mariken. Brak bezsensownych pytań. - w tym momencie podszedł do nich kelner. Mariken pozwoliła mężczyźnie zamówić za nią. Nie ufała brytyjskim kucharzom.
- Za tydzień odbędzie się pokaz mody mojego domu towarowego w Londynie. Chcę żebyś tam była.
- Jako ochroniarz?
- Nie do końca. Widzisz, kojarzysz już moją cókę - mam również syna. Dziecko niegdyś popularnej modelki, zagubiony chłopak.
- Jako niańka?
- Partnerka.
- Panie Benedetti ja…
- Mariken, nie proponuję tego! Widzisz mój chłopak ostatnio popadł w złe towarzystwo. Rozumiem to, sam kiedyś byłem młody. Jednakże w jego przypadku zaszło to za daleko. Straciłem już trzy samochody! Wszystkie zostały wysadzone.
- Rozumiem. - podano im jedzenie. Blondynka spojrzała nieufnie na kawałek mięsa na złotym talerzu. Okazało się, że jej zwątpienia były kompletnie nieuzasadnione. Stek wręcz rozpływał się w jej ustach.
- Jakie są dokładne instrukcje?
- Nie lubię, gdy ktoś mi grozi. Przyjdź z nim na ten pokaz i na przyjęcie. Postaraj się wyglądać niewinnie. Jestem pewien, że będą próbowali zrobić coś jemu albo mnie. Wolałbym, żeby do tego nie doszło. Postaraj się więc wyeliminować zagrożenie, zanim coś się stanie. Jeśli ci się to nie uda- no cóż, zawsze miło pojawić się w prasie.
- Priorytetem ma być…
- Moja reputacja. Gdyby nie ten chłopak i jego próby robienia biznesów z sycylijską mafią nie musiałbym wydawać tyle pieniędzy na ochronę. Nie cierpię, gdy ktoś myśli, że może mnie kontrolować. Pokażę im, że nie warto ze mną zadzierać.
Zadanie wydawało się być proste. Młody chłopak miał robić za przynętę, gdy Mariken będzie się zajmowało brutalną eliminacją wrogów. Benedetti chciał pokazać swoje wpływy i kontakty. Nie do końca nadal rozumiała czemu Blaise się na to zgodził. Ani czemu akurat wybrano ją na to zadanie. Było przecież więcej mutantów, których zdolności Nie warto było tego jednak kwestionować - na pewno miał swój powód.
- Organizacja wyślę Panu rachunek. Ten sam adres co zawsze?
- Mariken! Wiedziałem, że można na ciebie liczyć. Nie przejmuj się rachunkiem za dzisiejszą kolację. Ja zapłacę.
Reszta kolacji minęła im w kompletnej ciszy. Nikt nie próbował rozpoczynać zbędnych konwersacji. Tak jak blondynka przewidywała, wyrobili się ze wszystkim w pięćdziesiąt minut. Przestało nawet padać. Gdy wyszła na zewnątrz wzięła głęboki oddech. Powietrze było wyjątkowo czyste i przyjemne.
W końcu wybiła godzina szestansta. Będzie miała z dzisiaj trochę zaległości. Nie mogła jednak dzisiaj zostać dłużej. Wstała i nałożyła na siebie gruby, wełniany płaszcz. Sarah nadal pracowała przy komputerze, pomagając Mariken z uzupełniem brakujących informacji dotyczączych wcześniejszych misji.
- Wychodzę dzisiaj wcześniej. Uzupełnij proszę do końca dnia dane z poprzedniego roku. Powinno ci to zająć około czterdzieści dwie minuty. - oznajmiła blondynka zerkając na elegancki zegarek, który znajdował się na jej nadgarstku. Prezent na osiemnaste urodziny.
- Dobrze Pani Breker. Wpisałam do systemu Pani spotkanie z Panem Benedettim. Jutro będzie trzeba tylko wpisać szczegóły spotkania.
- Dziękuję Sarah. Do jutra. - blondynka ruszyła w stronę wyjścia.
Jak zwykle, pogoda w Londynie pozostawiała wiele do życzenia. Dzisiejszy dzień miał być pochmurny, przez całą noc miało natomiast padać. Postanowiła skorzystać z usług szofera - miał również po nią podjechać za dwie godziny. Umówione miejsce spotkania znajdowało się daleko od jej domu - i tak musiałaby zamówić taksówkę, żeby tam dotrzeć.
Blaise od małego uczył ją, by ubierała się odpowiednio do okazji. W biurze zawsze powinna mieć na sobie garnitur. Było to schludne i eleganckie ubranie. A co najważniejsze, miała być traktowana z szacunkiem. Od małego wpajano jej jak seksistowskim miejscem jest organizacja.
Nie znaczyło to jednak, że miała non stop ubierać się jedynie w tradycyjnie męskie ubrania. Miała odpowiednio dobierać ubiór do okazi. W wolnym czasie Mariken lubiła chodzić w spódnicach i sukienkach. Nie były to jednak ubrania, które powinna nosić w biurze.
Blondynka szybko się umyła i zaczęła przeglądać zawartość swojej garderoby. Finalnie zdecydowała się na elegancką, brązową sukienkę i czarne szpilki. Starannie ułożyla włosy i pomalowała usta. Była gotowa do wyjścia. Narzuciła na siebie płaszcz i zjechała windą na parter. Tam czekał już na nią kierowca. Trzymał nad nią parasol, za co była mu wdzięczna
- Wygląda Pani cudownie. Czyżby randka? Zazdroszczę partnerowi.- oznajmił zamykając za nią drzwi.
- Dziękuję. Wybieram się jednak na spotkanie biznesowe.- odpowiedziała, gdy mężczyzna zajął swoje miejsce za kierownicą.
Reszta drogi minęła im w kompletnej ciszy. Kobieta spodziewała się korków, dlatego też planowała wcześniejszy wyjazd spod jej mieszkania. Dzięki temu też dojechali też idealnie na czas.
- Spotkanie może potrwać około pięćdziesięciu minut. Nie czekaj na mnie. Wrócę sama.
Weszła do środka. Od razu w jej stronę skierował się pracownik hotelu.
- Pani Breker. Pan Benedetti już na Panią czeka. - to powiedziawszy pokierował ją w stronę restauracji.
Pomieszczenie było puste, za wyjątkiem jednego stolika. Mężczyzna zarezerwował dla nich całą salę. Na jej widok starszy mężczyzna w okularach pomachał z entuzjazmem, sygnalizując, żeby podeszła bliżej.
- Mariken. Dobrze cię widzieć. Jak ci się podoba Londyn?
- Wolę Paryż. - oznajmiła otwierajac menu.
- Jak zwykle szalenie rozmowna. Gratulacje z okazji awansu! Wiedziałem, że zajdziesz daleko.
- Dziękuję.
Zapadła między nimi niezręczna cisza. Mariken już wcześniej wykonywała zadania dla mężczyznty, mniej lub bardziej krwawe. Zdążył się już przyzwyczaić do sposobu bycia Mariken i nawet w pewnym stopniu mu to odpowiadało. Nie kwestionowała poleceń, a swoje zadania wykonywała bardzo sumiennie.
- Bardzo ciężko cię teraz przez to złapać.
- Nie wykonuję już zadań terenowych. Pilnuję dokumentacji.
- A szkoda. Mam zadanie specjalnie dla ciebie.
- Kontaktował się Pan z organizacją?
- Oczywiście! Twój ojciec, to znaczy, przełożony, udzielił mi zgody, żebym kontaktował się bezpośrednio z tobą.
Blaise. Blondynka mogła się tego spodziewać. Nie potrafiła jednak zrozumieć, czemu mężczyzna wyraził na to zgodę - sama pewnie będzie musiała się tego domyślić.
- Co mam zrobić?
- To w tobie lubię Mariken. Brak bezsensownych pytań. - w tym momencie podszedł do nich kelner. Mariken pozwoliła mężczyźnie zamówić za nią. Nie ufała brytyjskim kucharzom.
- Za tydzień odbędzie się pokaz mody mojego domu towarowego w Londynie. Chcę żebyś tam była.
- Jako ochroniarz?
- Nie do końca. Widzisz, kojarzysz już moją cókę - mam również syna. Dziecko niegdyś popularnej modelki, zagubiony chłopak.
- Jako niańka?
- Partnerka.
- Panie Benedetti ja…
- Mariken, nie proponuję tego! Widzisz mój chłopak ostatnio popadł w złe towarzystwo. Rozumiem to, sam kiedyś byłem młody. Jednakże w jego przypadku zaszło to za daleko. Straciłem już trzy samochody! Wszystkie zostały wysadzone.
- Rozumiem. - podano im jedzenie. Blondynka spojrzała nieufnie na kawałek mięsa na złotym talerzu. Okazało się, że jej zwątpienia były kompletnie nieuzasadnione. Stek wręcz rozpływał się w jej ustach.
- Jakie są dokładne instrukcje?
- Nie lubię, gdy ktoś mi grozi. Przyjdź z nim na ten pokaz i na przyjęcie. Postaraj się wyglądać niewinnie. Jestem pewien, że będą próbowali zrobić coś jemu albo mnie. Wolałbym, żeby do tego nie doszło. Postaraj się więc wyeliminować zagrożenie, zanim coś się stanie. Jeśli ci się to nie uda- no cóż, zawsze miło pojawić się w prasie.
- Priorytetem ma być…
- Moja reputacja. Gdyby nie ten chłopak i jego próby robienia biznesów z sycylijską mafią nie musiałbym wydawać tyle pieniędzy na ochronę. Nie cierpię, gdy ktoś myśli, że może mnie kontrolować. Pokażę im, że nie warto ze mną zadzierać.
Zadanie wydawało się być proste. Młody chłopak miał robić za przynętę, gdy Mariken będzie się zajmowało brutalną eliminacją wrogów. Benedetti chciał pokazać swoje wpływy i kontakty. Nie do końca nadal rozumiała czemu Blaise się na to zgodził. Ani czemu akurat wybrano ją na to zadanie. Było przecież więcej mutantów, których zdolności Nie warto było tego jednak kwestionować - na pewno miał swój powód.
- Organizacja wyślę Panu rachunek. Ten sam adres co zawsze?
- Mariken! Wiedziałem, że można na ciebie liczyć. Nie przejmuj się rachunkiem za dzisiejszą kolację. Ja zapłacę.
Reszta kolacji minęła im w kompletnej ciszy. Nikt nie próbował rozpoczynać zbędnych konwersacji. Tak jak blondynka przewidywała, wyrobili się ze wszystkim w pięćdziesiąt minut. Przestało nawet padać. Gdy wyszła na zewnątrz wzięła głęboki oddech. Powietrze było wyjątkowo czyste i przyjemne.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Przy ognisku, rozpościerającym światło tylko w okolicy, siedziała grupka ludzi. Każdy z nich był członkiem organizacji i miał pewne zadanie – sprawdzić, czy plotka była prawdziwa. Dlatego też, zgrupowani, z różnymi celami, odpowiadając czy raportując do innych ludzi. Na uboczu, z telefonem w ręku siedział Mars. Wysoki mężczyzna podobno był niebezpiecznym mutantem, którego ciężko kontrolować. Miał na swojej głowie i barkach wiele morderstw i krwawych walk, bo jednak traktowany był jak niesforny pies wysyłany w najbardziej niebezpieczne miejsca jakby chcieli, aby umarł. Zdziwiliby się bardzo, gdyby okazało się, że ten czarnowłosy facet z przekrwionymi od braku snu oczami, miał osoby, których się słuchał. Wręcz chłonął ich słowa niczym mantrę, religię i katechezę. Teraz, siedząc w ciemności nad wodą, jeziorem, którego dno badają, patrzył na góry Torres Del Paine i zastanawiał się, kiedy dostanie odpowiedź na swoje wiadomości, w dłoni kurczowo trzymając telefon. W końcu, ekran się rozświetlił, a mężczyzna widząc odpowiedź wstał na równe nogi rzucając spojrzeniem na resztę zebranych, którzy od razu poczuli zagrożenie w powietrzu łapiąc za swoje bronie, cały czas pozostawione przy siedzisku.
– Coś się stało? – spytał jeden z innym mutantów do stojącego Marsa. – Nowe rozkazy?
_____Zadał kolejne pytanie przełykając głośno ślinę. Bał się, co takiego zrobi ten szalony człowiek. Nie był w tym sam. Każdy inny obawiał się, że zostanie nagle zaatakowany. Pomijając fakt, że zasięg telefonu nie istniał, a oni nie ufali innemu znajomemu z tej samej gildii, nie mówiąc już o Marsie, który nie miał powodu, aby faktycznie tutaj być. Słysząc to pytanie, uśmiechnął się, lecz inni zobaczyli tylko zmarszczki pojawiąjące się na około oczu, ponieważ wszystko niżej miał zakryte czarnym materiałem. I to nie jedną warstwą. Nie musieli jednak widzieć więcej, aby przeszły ich ciarki, a włosy stanęły dęba.
– Tak, nowe rozkazy. – powiedział łapiąc za swój plecak. – Ale tylko dla mnie.
– C-co m-
– Dokładnie to co powiedziałem. – nie pozwolił skończyć innemu z mutantów, zakładając swój plecach i wyciągając nóż, chwytając go mocno w dłoni. – Jak pójdziecie za mną to nie oczekujcie, że zobaczycie wschód słońca.
_____Rzucił oglądając naostrzenie narzędzia, po czym schował je na miejsce i ruszył przed siebie, znikając szybko z widoku reszty, chowając się w ciemności zadowolony, że w końcu dostał pozwolenie, aby nie przejmować się pozorami, a wykonać swoje zadanie i wrócić do gildii. Wiadomość jasno mówiła, że jego następnym celem będzie Brazylia i ruiny odnalezione głęboko w Tropikalnym lesie deszczowym. Dwa dni temu wysłał swój raport do Kevina, która oddał mu przed chwilą wytyczne związane z zawartością wiadomości. Niech tamci wspinają się po górach i szukają czegoś czego tutaj nie będzie. Siła kalkulacji jaką chował ten facet za okularami przerażała go nie jednokrotnie. Nic dziwnego, że był prawą ręką Króla.
– Powinnyśmy iść za nim? – spytał jeden z naukowców, powoli pakując swoje rzeczy co jasno można wziąć za znam, że znał odpowiedź na swoje pytanie. Spotykając się ze wzrokiem mutanta, który miał go chronić, spytał jeszcze raz. – Więc?
– Zależy.
– Od czego? – prychnął. – Albo idziemy albo nie.
– Od tego czy chcemy umrzeć i zniknąć bez śladu w lesie, czy może przeżyć do poranka i wtedy zobaczyć, gdzie się wybrał. – odpowiedział ktoś inny, mutant, który nie ruszył się z miejsca od samego początku. Na nowo odkładając broń na miejsce i przenosząc dłoń na kijek, który smażył kiełbaskę nad ogniskiem. – Ten szaleniec albo dostał wytyczne o miejscu albo zadanie, aby kogoś zabić. – mężczyzna podniósł swoje spojrzenie z ognia wbijając w naukowca. – Chcesz na własnej skórze sprawdzać, która z odpowiedzi jest poprawna?
_____Podniesiony kącik ust niewzruszonego mutanta niepokoił naukowca, który rozumiał podprogowy przekaz. Jeśli znaleźli nowe miejsce do poszukiwań – dowiedzą się pewnie za chwilę. Takie informacje rozchodziły się bardzo szybko. Gdyby chodziło o zabicie kogoś… szybko stracą życie śledząc Marsa w ciemności, jego domu i naturalnym środowisku. Naukowiec od kiedy pojawił się w tej grupie kilka tygodni temu dostał co jakąś chwilę upomnienie od innych, aby nie wymagać, nie pytać, nie kwestionować niczego związanego z tym człowiekiem. Pojawiał się i znikał zawsze patrząc im na dłonie podczas badań i kolekcjonując dane. Nikt nie wiedział do kogo je wysyłał, ale zwykłe informacja zwrotna była bardzo pomocna.
_____A co w tym momencie robiła osoba otrzymująca jego raporty, kiedy Mars wybierał się na długą wędrówkę z głębokiego bezludzia parku narodowego? Siedziała na kanapie w mieszkaniu Lutza. Dwójka oglądała serial z samego rana, nazywał się „wiadomości”. Sam blondyn przeglądał swoje maile kątem oka widząc, że Kevin powoli dostawał ból głowy, pocierając skronie i co chwilę zdejmując swoje okulary i czytając coś na telefonie. Może to był nowy raport, może ktoś zgłosił coś upierdliwego. Koniec końców Lutz nie musiał sam pytać. Sasha się tym zainteresował z własnej woli, opierając się o ramię kolegi i zaglądając w ekran, a czytając kolejne słowa tylko robił coraz to dziwniejsze miny w końcu lądując na niezadowoleniu i wyraźnym braku aprobaty.
– Aż sam się zaciekawiłem. – zaśmiał się lekko patrząc na dwójkę, która spojrzała od razu na niego. Co tam ciekawego macie?
– Mars dostał od nas nowe wytyczne. Porzucił Chile i udaje się do wyznaczonego punktu w Lesie Amazonki.
– Chyba musimy się do niego udać. – dorzucił Kevin wzdychając ciężko. – Na pewno nie poradzi sobie sam z tablicą. – spojrzał na Lutza, który cały czas miał zadowolony humor. – Mówimy o potencjalnej tablicy dla ciebie.
_____I tutaj zgubił swoje zadowolenie rozumiejąc powagę sytuacji. Niezależnie czy to wojna czy prawo, musieli ją zdobyć i lepiej, aby był obecny na miejscu. Już pomijając fakt, że nie mogło to trafić w niepowołane ręce i Lutz nie informował swoich „przełożonych” o takich znaleziskach. Nie musieli wiedzieć, ile faktycznie umiał, bo na pewno więcej niż było w jego papierach. Szybko przeszli do planowania wycieczki do Brazylii, która pochłonie spokojnie kilka dni. Samolot, walizki, ogarnięcie Centrali na czas ich małych wakacji w Jungli. W tym wszystkim, kiedy mieli już się zbierać i wychodzić, aby odebrać Mariken, Kevin postanowił spuścić na nich kolejną bombę-niespodziankę. Jak można się spodziewać, nie było to coś do końca miłego, chociaż to znowu… zależy, jak patrzysz. Wsiedli do samochodu i zmierzając pod Centralę, aby odebrać towarzyszkę wypadu do magazynów, siedzieli cicho, Kevin zajęty ustawianiem wszystkiego, a Sasha prowadząc maszynę. Podjechali i okularnik wyskoczył otwierając szybko drzwi, aby dziewczyna usiadła znowu koło szefa, gdy on przesiadł się na miejsce pasażera, akurat w telefonie szukając hotelu. Ich dzisiejszym celem było sprawdzenie magazynów, gdzie według wytycznych Sasha sprawdzi stan wraz z Mariken, a on z Kevin zajmą się czymś innym. Trasa nie była skomplikowana, a raczej dość łatwa do zapamiętania, gdyby nie korek pomiędzy.
_____Znaleźli się na miejscu idealnie w porę, aby oglądać jak dwójka pracowników bije się przed wejściem, a co oczywiście szybko zareagowali. Nie sam Lutz, bo pewnie dwa mutanty padłyby na miejscu, a tego nie chcieli. Zajął się tym Sasha rozdzielający dwójkę z uśmiechem na ustach, aby spytać co takiego miało miejsce. Na początku nie chcieli się pochwalić, ale spotykając pozostałe pary oczy, szybko zaczęli sypiać newsami, jak stacja radiowa. O zniknięciu przesyłki dla ważnego klienta, o tym, że kierownik umywa od wszystkiego ręce i jeszcze mają mieć dzisiaj jakąś kontrolę.
– No to my jesteśmy tą kontrolą, witam. – przywitał się Sasha i spojrzał na Mariken. – Wraz z nią jesteśmy waszymi kontrolerami, a teraz w drogę. Musimy znaleźć zaginioną paczkę.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach