Strona 2 z 2 • 1, 2
Raf
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
First topic message reminder :
Pomysłodawcą i pierwotnym twórcą jest Hummany
Link do początku historii i kart postaci
Wskrzeszona historia dość interesujących bogów powraca!
Na placu boju pozostały jednak tylko dwie osoby...
Z tego powodu pomijamy ostatnie dziesięć postów ze starej wersji i cofamy się do czasu sprzed podróży. Co takiego stanie się jeszcze w Egipcie i w jaką stronę pchnie to bohaterów?
*Hummany jako Alexander Asynja
* Raf110 jako Asita Budde
Link do początku historii i kart postaci
Wskrzeszona historia dość interesujących bogów powraca!
Na placu boju pozostały jednak tylko dwie osoby...
Z tego powodu pomijamy ostatnie dziesięć postów ze starej wersji i cofamy się do czasu sprzed podróży. Co takiego stanie się jeszcze w Egipcie i w jaką stronę pchnie to bohaterów?
*Hummany jako Alexander Asynja
- KP Alexa:
* Raf110 jako Asita Budde
- KP Asity:
Imię| |Asita| |
Nazwisko | | Budde| |
Wiek | |25| |
Bóg | |Afrykański| |
Patronuje | |Trucizny i czarna magia| |
Płeć| | Mężczyzna| |
Orientacja| | homo| |
Wykształcenie| | lekarz weterynarii| |
Zajęcie| | Pracuje w rezerwacie przy dzikich kotach| |
Charakter
| | Uparty| |
| | Miły| |
| | Ironiczny humor| |
| | Bardzo pomocny| |
| | Dość spokojny| |
| | Pogodne podejście do większości spraw| |
Kolor oczu| | złote| |
Kolor włosów | |czarne| |
Cera | |ciemna| |
Włosy
| | Kręcone| |
| |Wygolone boki| |
| |Układają się tak, że z daleka wyglądają niemal na dredy |
Wzrost| | 195 cm| |
Waga| | 100 kg| |
Sylwetka| | Umięśniona, dobrze zbudowana| |
Zwierzęcy towarzysz | | Gepard o imieniu Genowefa - dar od Ojca z góry| |
+ Potrafi przywoływać złe duchy, które przez pewien czas są na jego usługach
- Czasami jednak coś pójdzie nie tak i te duchy latają i nękają jego
+ Po wykonaniu odpowiedniego rytuału może rzucić klątwę
- Klątwa może się oczywiście obrócić przeciw niemu, albo może przez omyłkę i pomylenie słów rzucić ją sam na siebie
+ Jako bóg który patronuje truciznom potrafi je również tworzyć
- Aby stworzyć jakąkolwiek truciznę potrzebuje składników nie dość, że w odpowiedniej ilości to jeszcze odpowiednio przygotowanych i spreparowanych. Dodatkowo każdy przepis tworzy sam a ten nie zawsze się udaje, czasami nawet zasmrodzi się cały budynek nieznanymi oparami
+ Tak jak większość bóstw afrykańskich jest silniejszy i bardziej wytrzymały od zwykłego człowieka
Raf
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W pokoju składając ubrania zerkał co jakiś czas na przedmiot otrzymany od Alexa. O ile jego wiara miała różne ciekawe przedmioty, o tyle nigdy nie były to raczej zbroje. Prędzej pióra, maski, jakieś proste instrumenty i kamienie z wyrytymi symbolami. Metalurgia stała na dość niskim poziomie ograniczając się do broni i jej fragmentów. Sam Asita w przeciwieństwie do Delmara nigdy nie miał okazji, ani potrzeby na styczność z mieczami, sztyletami czy też włóczniami. Za to wielokrotnie brał udział w zajęciach z walki wręcz, zarówno profesjonalnie pod okiem jednego z już nieistniejących bóstw, jak i z kolegami będąc dzieciakiem i tłukąc się z przeróżnych powodów, choć to drugie ciężko nazwać treningiem. Dotknął lekko prezentu bojąc się myśleć jak droga musi być taka rzecz. Prawdopodobnie jego życie nie wystarczyłoby za spłatę. Kiedy schował bieliznę i miał już zamykać plecak zerknął na szufladę niedaleko łóżka. Podszedł do niej i solarnego powerbanka, którego używał kiedyś gdy jeździł na dłuższe wyprawy do pobliskich plemion. Wśród nich ciężko było o jakikolwiek kontakt czy choćby prowizoryczną instalację.
Był gotowy. Przemyślał jeszcze raz co zabrał i czy niczego nie zapomniał. Przypinając do spodni większy woreczek z kredą, kartkami i węglem. Miał już usiąść i poczekać na Alexa, gdy usłyszał z kuchni głos nawołującej go babci.
- Już idę!- krzyknął, podnosząc się jednym ruchem by zniknąć na kilka minut w innym pomieszczeniu. Wrócił trzymając w rękach jeden większy i kilka mniejszych lnianych woreczków, a jeden z nich przypiął do kieszeni podobnie do zwykłych zawieszek.
Zamykając plecak, który był aż pękaty od zawartości zerknął na rudzika, chciał mu zaproponować, by razem zostawili część rzeczy, ale widząc że walizka i około połowa jej zawartości pozostaje w pokoju nie powiedział nic ciesząc się, że oboje tak czy siak będą musieli tu wrócić.
- Ogólnie to nie podziękowałem ci jeszcze za te...oświadczyny- zaśmiał się oczywiście żartując i po chwili przemyślenia oraz kolejnego zerknięcia na sygnet pokiwał z wdzięcznością głową.
- A tak poważniej, to jest dość niesamowite. Nic dziwnego, że wasza wiara jest tak popularna wśród zwykłych ludzi- mruknął lekko nadstawiając biżuterię do słońca, gdzie mieniła się jasnym kolorowym światłem.
Gdy wszystko zostało spakowane ruszyli na lotnisko. Na szczęście region nie był tłumnie uczęszczanym miejscem, więc wszystko poszło dość sprawnie jak na Afrykańskie standardy.
W drodze oprócz śmiechu i rozmów zaczął rozmyślać nad tym, jak pogłębić swoją relację z Alexem. To, że go pożądał było pewne. Chłopak podobał mu się od pierwszej chwili gdy go zobaczył. Miał coś co było bardzo w typie Asity, ale póki co nie mają jeszcze tej ważniejszej części. Pełnego zaufania, pogłębionej znajomości i pewności, że to co czują nie jest przelotne. Rzecz jasna sam ciemnowłosy wierzył całym sercem w to, że w końcu będą razem oficjalnie.
Lot przed nimi był teraz znacznie dłuższy. Siedzieli, dyskutowali, żartowali, w zasadzie ciężko było robić cokolwiek innego poza ciągłym opowiadaniem sobie różnych historii i sytuacji w boskim języku. Śmiali się niemal bez przerwy po cichu ocierając łzy rozbawienia.
Po wylądowaniu na miejscu już na lotnisku można było poczuć znacznie bardziej wilgotny klimat niż w regionie Asity. Pierwszym kierunkiem jaki obrali stał się samochód, który został dla nich zarezerwowany. Kobieta o typowo indiańskiej urodzie wręczyła im klucze i pokierowała dalej wręczając kartkę i mówiąc o tablicach. Nie mieli problemu ze znalezieniem pojazdu. Ku zadowoleniu Asity cztery koła jakie otrzymali były jeepem z napędem na cztery koła. Wystarczająco silny by przebić się przez nieprzyjemny teren i wysoki, by Afrykańskie bóstwo nie musiało leżeć na swoich kolanach albo tłuc głową w dach.
- To bardzo dobry pomysł- odpowiedział pakując swoje rzeczy do środka. Gienia grzecznie siedziała przy nodze nawet nie wydając jakichkolwiek dźwięków. Zapewne gdyby nie wielkość kocicy ktoś mógłby jej nie zauważyć.
Otrzymując zaproszenie do środka wskoczyła z gracją rozkładając się natychmiast na całej szerokości tylnej kanapy. Patrzyła na dłoń rudzika wyczekująco, kiedy miział ją po pyszczku i dopiero po chwili zadowolona mocniej się wyciągnęła układając głowę na łapach.
- Myślę, że tak zrobimy. Pierw oczywiście warto rozbić gdzieś obóz i przyszykować miejsce na ognisko- stwierdził zamykając za sobą drzwi z lekkim trzaśnięciem. Oboje zgodzili się na ten pomysł i silnik warknął ruszając przed siebie. Po niezbyt długiej podróży przez miasto, a później bezdrożach gdzie zamienili się miejscami w końcu zatrzymali się po środku polany gdzieś w dziczy. Dookoła otaczał ich jedynie dźwięk natury, jasny i przejrzysty pozwalając całkowicie wchłonąć się w nową sytuację. Wysiedli z pojazdu rozglądając się i podziwiając bujne krzewy i wysokie, potężne drzewa.
- Wydaje mi się, że to idealne miejsce. Do najbliższych ruin też nie powinno być daleko- stwierdził zerkając na urządzenie przypominające GPS w dłoni .
Bez ociągania otworzył drzwi oraz bagażnik wyciągając potrzebne im rzeczy. Nas samym początku warto było zająć się obudowaniem ogniska kamieniami i znalezieniem jakiejś suchej trawy na rozpałkę.
O ile z zabezpieczeniem ognia nie było problemu, o tyle problematyczne okazało się znalezienie wysuszonej roślinności, której wśród wilgotnego, ciepłego terenu nie było za wiele. Gdy uporali się z niewielką przeszkodą pozbierali jeszcze gałęzie i większe kawałki drewna układając schludny stos.
- Dawno nie spałem pod gołym niebem czy namiotem a kiedyś uwielbiałem wyjeżdżać to tu, to tam po Afryce, choć u nas jest gorąco i dość ubogo w roślinność. Ognisko poza ciepłem odstraszało dodatkowo ewentualne drapieżniki ... Przynajmniej od ludzi, ja raczej nie obawiam się lwów, gepardów, czy hien- opowiedział śmiejąc się pod koniec i wyciągając ostatnią z toreb. Genowefa również wyskoczyła rozglądając się dookoła i obchodząc drzewa. Gdy zaspokoiła swoją ciekawość usiadła obok rudowłosego szturchając nosem jego nogi, by ponownie zaczął ją głaskać.
- Ej, piękna nie maltretuj nam Alexa. On się jeszcze przyda, a tak to będzie cię głaskał do śmierci- zażartował podchodząc do swojej kocicy i samemu chwilę miziając duży, puchaty pysk.
- Zanim jeszcze wyruszymy, będę potrzebował chwili- dodał odchodząc kawałek i wyciągając wcześniej otrzymany lniany worek. Wyciągnął z niego trochę suszonych roślin wyglądających jak przyprawy, jakieś kwiaty i maleńkie buteleczki z kolorowymi płynami. Usiadł na ziemi rozkładając wszystko przed sobą.
- Na wszelki wypadek przygotuję kilka trucizn i mieszanek neutralizujących. Nie wiemy na co natkniemy się w trakcie, a podczas potyczek czy biegu nie będę miał już czasu- wyjaśnił wyciągając jeszcze jedną lecz tym razem pustą fiolkę oraz kredę. Zaczął pierw coś dziubać na dłoni po czym lekko w palcach starł płatki czerwonego jak rubin kwiatu.
-Pierwszy płyn zrobię usypiający. Na jego gotowość czeka się najdłużej- opowiedział zwięźle widząc, że Alex zajął miejsce nieopodal. Chciał chociaż częściowo pokazać tą bardziej normalną część swojego patronatu. Kiedy był mały czuł się jak naukowiec pracujący w laboratorium. Do dziś pamięta swoją pierwszą udaną truciznę. Co prawda wywoływała tylko ropną wysypkę, ale zdecydowanie działała z czego swojego czasu był niesamowicie dumny.
Przekładał kubek z prawej do lewej dłoni nie odrywając wzroku od jasnowłosego rozmówcy. Cała postawa tego człowieka lub raczej boga była niczym słońce przy którym od blasku mrużysz oczy. Uśmiechnął się miękko gdy został zapytany o patronat.
- Oh, trochę jak kapelusznik z “Alicji w Krainie czarów”, było by ciekawie...Generalnie jestem bóstwem świata materialnego. Mogę stworzyć cokolwiek, gdziekolwiek o ile nie jest to jakiś niematerialny byt lub coś podobnego. O patrz!- powiedział przysuwając się trochę bliżej z otwartą dłonią. Na niej pojawiła się maleńka tęcza z której po chwili wyfrunął jednorożec wielkości orzecha włoskiego. Chwilę galopował po ręku bóstwa, aż zeskoczył na ziemię wskakując na Thora, by rozpłynąć się w świecący pył przed jego oczami.
- Oprócz tworzenia umiem również niszczyć, ale robię to tylko gdy kreacje za bardzo zmieniłyby świat ludzi- przyznał wzdychając i wzruszając ramionami. Nie było w tym nic majestatycznego czy niesamowitego.Takie po prostu tworzenie, trochę niczym rzeźbiarz. Aczkolwiek sam Omari nigdy nie narzekał na swój patronat, ba starał się być dobrym bóstwem dla swych kreacji.
- Przyznam ci, że wszystkich filmów Marvela nie widziałem, a tym bardziej jakiś mniejszych produkcji z waszą wiarą. Aczkolwiek trzeba przyznać, że całkiem nieźle cię odwzorowali- zaśmiał się przy tym chwilę przyglądając się towarzyszowi jakby szukał różnic. Pierwszą jaką by wskazał jest zdecydowanie bujniejsza broda i włosy. Nawet przy długich aktor nie dorastał do pięt oryginałowi. Z resztą to samo tyczyło się budowy mężczyzny. Ciężko było wypowiadać się o charakterze przy dość małej znajomości obu źródeł.
-Cóż, popularność bogu nigdy nie ujmuje- stwierdził gdy oboje w końcu stanęli na nogi.
- Ciasteczka i całą resztę zawsze biorę dosłownie z powietrza- dodał jeszcze bardziej poszerzając swój uśmiech. Rozmowa toczyła się dalej, a oni wolnym, acz nie ślimaczym tempem ruszyli w stronę miasta zostawiając za sobą piękne widoki i słońce, którego tarcza była już niemal całkowicie widoczna. Zeskoczył za Thorem opadając lekko jak balonik z helem a wkrótce jego stopy dotknęły bezszelestnie ziemi. Powoli zaczęli mijać kolejne rośliny, skały oraz przyboczne obiekty.
- Przepraszam, że przepraszam - zażartował po chwili głośno się śmiejąc i wsadzając dłonie w kieszenie jeansowych spodni.
- Cóż… Mam nadzieję, że masz rację i sobie poradzą. - Szedł dalej jednym tempem powoli obserwując wyrastający przed nimi nowy obraz miasta wykutego w skale. Mieli jeszcze kawałek do celu, ale nawet z odległości mógł dostrzec niesamowitość budynków.
- Trochę słyszałem o waszych magicznych broniach i przyznam szczerze sam byłem zdziwiony. Ten dzieciak jest jeszcze bardzo młody i prawdopodobnie sam nie miał bladego pojęcia co zrobił- zerknął na twarz blondyna kiwając przy tym głową potwierdzając swoje słowa.
- Cóż… Mój syn jest bogiem czarnej magii i trucizn, ale to jest bardzo ogólna nazwa. Jego patronat absolutnie nie oddaje jego charakteru, a wręcz mu zaprzecza. Gdy był młodym nastolatkiem uparł się, że nazwa tego czym włada nie będzie go definiować i od tamtej pory raczej w tym postanowieniu wytrwał.- mruknął zastanawiając się trochę nad swoimi słowami.
- Mimo przepowiedni, w której to on ma sprowadzić koniec świata jest bardzo ciepły i opiekuńczy i absolutnie nie dogaduje się z Tao, ojcem z góry. Rządzi światem duchowym i uparł się, że Asita ma być dokładnie tym co opisują wiedzący. Mroczną częścią wiary Afryki. Cóż, jestem dumny, że chłopak chce iść własną ścieżką i nie zamierzam ingerować. Nie żeby to poprawiało w jakikolwiek sposób atmosferę.
Chociaż już nie nadzoruję treningów powiedzmy “magicznych” syna to wiem, że bardzo się w ostatnim czasie rozwinął i stworzył ponad tysiąc różnych klątw i trucizn. Oczywiście to tylko promil tego co powinien umieć, ale cieszę się z jego nawet tych małych zwycięstw jak każdy chyba rodzic. Ech… A teraz wychodzi jeszcze na to, że chłopak się zakochał i pewnie jeszcze trochę i ucieknie na stałe- skończył wzdychając cicho niczym dobra matka tęskniąca za swoim maluchem. Jeszcze chwile milczał i po zastanowieniu przechylił lekko głowę wpatrując się w dal.
- Też widziałeś jak na siebie patrzą?- zapytał trochę zastanawiając się, czy może to nie był wytwór jego wyobraźni.
- Ach… młodość i miłość. Czasami jest czego zazdrościć- ponownie zażartował, gdy przekraczali bramy boskiego miasta. To co mocno rzucało się w oczy to fakt, że każda z mijanych przez nich osób odwracała na nich głowy. W pierwszym momencie Omari poczuł ciarki na plecach tak mocne, że potarł ramiona.
- Trochę tu… eh- niemal szepnął widząc kolejne brązowe oczy, które są wklejane w jego osobę. To co zdecydowanie jeszcze nie grało to fakt, że każda jedna osoba miała tą samą twarz. Jakby każdy mijany osobnik był bliźniakiem tego poprzedniego.
Ciemnowłosy zamrugał kilka razy, czując jak lodowate dreszcze wracają.
- Jak powiem, że spodziewałem się czegoś zupełnie innego to zabrzmię dziwnie jak na starego boga?- zapytał przykładając dłoń do ust niczym do szeptu. Opuścił oczy i gdy tak brnęli wzdłuż drogi postarał się wrócić do tematów, o których rozmawiali jeszcze jakiś czas temu.
- A Alex? Opowiesz coś o nim? Jestem ciekawy chłopca przy którym mój syn jest tak… swobodny- przyznał nadal nie podnosząc wzroku na gapialskie klony.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Początkowo nie był przekonany czy rzeczywiście będą zmuszeni rozbijać obóz w środku dżungli. Dopiero gdy Asita pokazał mu potencjalne miasteczko, a miejsce w którym znajdowały się słynne ruiny skrzywił się znacząco głośno postanawiając, że przy okazji wstąpią jeszcze do jakiegoś sklepu. Nie musieli jeść, jako Bogowie robili to tylko dla przyjemności jednak woda - woda odświeżyła zmęczony umysł i nadawała nowych sił ciału. Jej mogliby kupić ze dwie zgrzewki ot, jakby temperatura i wilgotność powietrza całkowicie wydarły z nich energię. To, że będąc już w małym sklepiku pełnym najróżniejszego asortymentu dopytał czy ciasteczka na które patrzy są lokalnym specjałem i wziął im po kilka sztuk z różnym nadzieniem na spróbowanie było już czym innym. Warto bowiem pamiętać, że żyjąc w wielkim mieście takie drobnostki były dla niego ogromną przyjemnością i nie umiał łatwo z nich zrezygnować. Asity tyłek natomiast będzie rósł razem z tym jego żeby mu smutno nie było.
Gdy dojechali na miejsce, a jego towarzysz stwierdził, że jest ono idealne, on rozejrzał się po małej polance w środku niczego czując dreszcz ekscytacji. Spanie nie-w-łóżku było dla niego czymś zupełnie obcym i do końca nie wiedział jak zareaguje. Nie był francuskim pieskiem ale z jego drobną fobią dotyczącą gadów i fauną której u siebie doświadczyć nie mógł mogło być różnie. Pierwszy przykład przepełznął mu radośnie po bucie na co tak on jak i Gienia zareagowali idiotycznym śledzeniem wzrokiem. Dopiero później przeszedł go dreszcz.
- Zgłaszam drobny problem techniczny. - Oświadczył podnosząc rękę jak w klasie. - W życiu nie spałem pod gołym niebem, w namiocie, poza łóżkiem. Czy coś mnie zje? - Uśmiechnął się uroczo niczym niewinne dziecko, a chcąc pomóc zaczął rozglądać się za suchym drzewem ryzygnując przy pierwszym kontakcie oko w oko z GIGANTYCZNYM PAJĄKIEM. - Żegnaj świecie, żegnaj życie. - Mruknął pod nosem oferując się, że jednak ułoży te kamienie w kółku (nie do końca wiedząc po co) co również nie było bezpieczne przy wyłaniających się spod podnoszonych skał dziesięcio centymetrowych stonóg. Oczami wyobraźni już widział jak te w nocy to żrą na co przełknął nerwowo ślinę dopiero na widok Asity ufając, że wszystko jest super. Na towarzystwo kocicy w ogóle odetchnął i przytulając się do niej całym bokiem zaczął ją drapać dokładnie tam gdzie tego chciała pozwalając się jej częściowo wyłożyć na swoich kolanach.
- Moja Królowo, powiedz mi jakie masz kontakty z robactwem? - Szepnął do jej ucha na co ta wydała z siebie cichy pomruk niestety nie określający jasno odpowiedzi. Westchnął więc cicho ciesząc się, że czuje obok smukłe ciało, a gdy Asita się nieco oddalił on jak rzep na psim ogonie podążył za nim dosiadając się w komfortowej odległości. Rzucił też ciekawski spojrzenie na liczne buteleczki, a słysząc o truciznach jego brew drgnęła.
- O, ten to mi się dzisiaj przyda. - Mruknął znowu zabierając kocice na swoje kolana i wręcz do siebie przytulając podczas drapania jej pyszczka. Dopiero wtedy dotarło coś do niego i pochylając się nad jej uchem zapytał cicho czy może sobie z nią zrobić zdjęcie! Jak mógł wcześniej tej gafy nie nadrobić! A gdy kocica wręcz ułożyła się w odpowiedniej pozie wyciągnął bezużyteczny bo bez zasięgu telefon i niczym zakochana para zaczął strzelać fotki.
- Możesz z nami jak zazdrościsz. - Rzucił rozbawiony do Asity którego wzrok czuł na sobie nie spodziewając się początkowo, że zaraz poczuje i jego dłonie. Niespodziewany dreszcz przeszedł mu po plecach, a chwilowo zawieszając spojrzenie na miodowych tęczówkach uśmiechnął się zadowolony robiąc im naprawdę słodkie zdjęcie! Aż się później na nie zagapił, w gdy Asita wrócił do swojego zajęcia ustawił to właśnie zdjęcie na tapetę ekranu blokady. Wyglądali przesłodko!
Jego telefon tak szybko jak się pokazał tak szybko został ponownie schowany do kieszeni, a zostając nadwornym drapaczem geparda przyglądał się wprawnym działaniom Asity które wyglądały dla niego dokładnie tak samo jak każda inna magia. Z podziwem śledził zręczność z jaką ten mieszał kolejne trunki zastanawiając się na jakiej zasadzie ten aspekt jego patronatu działał. Czy Asita po prostu wiedział co musi zmieszać żeby powstała trucizna czy istniały jakieś księgi? Ostatecznie nie chciał mu przeszkadzać, a jedynie uprawniające się, że on ma na szyi nadal kawałek grotu, a na dłoniach broń zapewnił, że jakby co jest gotów to wymarszu. No i sobie wykrakał... Rozkładanie namiotu.
- W ogóle będziemy spać na ziemi? - Dopytał zawzięcie studiując instrukcje, a słysząc o hamakach chociaż w tym odetchnął. Czyli nie pożrą go robale tylko coś większego. A apropo spania! Nawet rozłożył i nawet aż tyle mu nie musiał podpowiadać żeby powstało ich luksusowe lokum. Aż zyskał wiare w to, że się tu trochę prześpi.
- Dobra! Możemy ruszać! - Oświadczył gdy wszystko było przygotowane, ewentualne zabezpieczenia nałożone, a oni przygotowani do drogi. Nie podobało się mu, że droga będzie prowadziła wąska wydeptaną przez roślinność ścieżką ale szybko adaptując zasadę "Asita przodem" miał nadzieję, że nic z nienacka nie spadnie mu na głowę. Poza tym ten widok... Był wart wszystkich mijanych stworzeń.
Stając na szczycie jednego ze wzgórz które tworzyły doline Machu Piccu na chwilę przestał oddychać. Jedynie garstka turystów pozwalała nacieszyć oczy skarbem minionej cywilizacji, który umieszczony pośród strzelistych gór wydawał się być tak blisko bogów jak żadne inne miasto. Ostatecznie jednak wypuścił powietrze i zerkając na Asite uśmiechnął się lekko zadziornie.
- Pozwiedzamy przy okazji trochę? - Zapytał konspiracyjnie po czym wybierając wijącą się ścieżkę w dół zbocza obracał się za każdą miniętą alpaką. - I tak musimy znaleźć ślady Bogów, a czy przy okazji poczytamy kilka tablic informacyjnych to chyba nic się nie stanie? Mało co wiem o Inkach. - Przyznał nie wiedząc czy to czasem nie lekceważenie przeciwnika ale hej! Chciał nadrobić! Więc liczą się chęci!
Wielkość oczu jakie zrobił Bóg Piorunów na widok pewnego jednorożca zakrawała o niebezpieczeństwo, że te wypadną z oczodołów. Jego jasne oczy - chociaż przypominające bardziej burzowe niebo niż bezkresny błękit - śledziły z uwagą stworzenie które zbliżając się do jego twarzy rozpłynęło się we wróżkowy pył drażniąc jego nos. Nie kichnął jednak, a oczy pełne dziecięcego zachwytu skierował w oczy Omariego stawiając go w swojej głowie na piedestale najsuperowszych patronatów ever.
- To... Jest... NAJLEPSZY PATRONAT ŚWIATA! JAKIE TO BYŁO GENIALNE! JAKIE ŻYCIE MOŻE BYĆ PIĘKNE! - Zaczął jak katarynka wychwalając wszystkimi znanymi epitetami (w tym hiperekstradupersuper) to co Omari potrafi.
- To jest o wiele fajniejsze niż chodzenie po mieście i włączanie wszystkich urządzeń elektrycznych! - Oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu oficjalnie uznając go za lepsze bóstwo niżeli on sam był. I żadne filmy Marvela nie mogły już tego zmienić!
Przy tym wszystkim musiał chwilę się uspokoić zanim w ogóle zaczął ciągnąć rozmowę dalej. Nie przestał się oczywiście idiotycznie uśmiechać, a jego oczy błyszczały radością i podziwem ale już nie wracał do jednorożca (poza swoją głową), pozwalał konwersacji płynąć dalej.
- Jeżeli kiedyś będziesz chciał sobie zrobić maraton chętnie Cię podenerwuje mówiąc kwestie wraz z aktorem. - Zapewnił wcale nie zdradzając przy tym, że był uciążliwym kompanem. Jego ogółem albo się kochało albo nienawidziło i nie było innego wyboru.
Czekając na Omariego na ziemi spojrzał za nim z rozbawieniem obserwując jak ten lekko opada. Cóż, sam nie próbował nigdy zwolnić swojego upadku uważając taki za spektakularnie pasujący do niego jako osoby rozpoznawalnego Boga. Gdy natomiast ruszyli w stronę wioski jego wzrok zaczął błądzić po okolicy szukając jakiś oznak tego czego mieli tu szukać i tak szybko jak czujność zyskał tak szybko ją stracił kręcąc luźno młotem na palcu. Wrócił za to spojrzeniem na nieco speszonego towarzysza do którego się radośnie zaśmiał i ku pokrzepieniu, poklepał po ramieniu. Później jednak uważnie zaczął śledzić opowieść przypadkiem w którymś momencie wsadzając Asite w strój szamana voo doo rodem z Nowego Orleanu, po czym jego typowy uśmiech zmalał do takiego pełnego nostalgii.
- Ach Ci Nowy Bogowie. Ich patronaty i rola w świecie której w ogóle nie akceptują. Może stąd ich wyjątkowość? - Rzucił sztuchając go lekko łokciem w ramach pocieszenia. Nie dał przy tym po sobie poznać tej nutki niepewności jaka się w nim pojawiła przy tej opowieści. Czy wychodziło na to, że każdy Nowy Bóg miał zakończyć świat doczesnych Bogów i zdefiniować go na nowo? Z Alexikiem było przecież tak samo. Przy narodzinach został prewencyjnie zapieczętowany przez Odyna bo gwiazdy ułożyły nad nim historię pełną zniszczenia i śmierci. Gdy chłopak natomiast się o tym dowiedział całkowicie zaprzeczył temu jakoby on miał być powodem Ragnaroku robiąc wszystko by wydeptać własną ścieżkę. I nawet jeżeli kiedyś będzie tak silny żeby to zrobić, na pewno nie dopuści do tego żeby to los za niego zadecydował.
Jasne oczy pełne determinacji które na chwilę zasłoniły chwilę doczesną zniknęły w momencie gdy Omari wspomniał o zakochaniu. On od razu spojrzał na niego zaciekawiony, a gdy ponownie wyszło, że są zatroskanymi staruchami, zaśmiał się głębokim głosem. Dopiero na kolejne pytanie jego oczy znowu błysnęły typowym entuzjazmem.
- Czyli Asita ma pewne ciągoty do mężczyzn? - Dopytał bo mimo wszystko wolał to usłyszeć. Szybko zapewnił go, że nie ma nic przeciwko, a wręcz rozumie! - Tak! Widzę jak na siebie działają. Jeszcze ten wzrok można by im darować ale szeptanie sobie do uszka, te uśmiechy i to jak razem śpią! - Oświadczył wręcz mając ochotę piszczeć jak nastolatka na widok swoich wielkich idoli. Zaraz jednak westchnął ciężko. - Zobaczymy co się stanie jak Asita pozna jego charakter... - Wymamrotał nie będąc pewnym czy chce żeby Omari to usłyszał. Jednocześnie obejrzał się za bardzo zgrabną kobietą o bardzo męskiej twarzy, a gdy chciał się zapytać o coś swojego kompana i zauważył, że ten też się ogląda, spojrzał jeszcze na dwójkę przypadkowych przechodniów która wlepiała w nich kasztanowe oczy, mając cały czas twarz jednego człowieka. Aż go ciarki przeszły i mimowolnie zbliżył się do niego pół kroku.
- Robi się dziiiiwnieeee. - Ostatnie słowo powiedział nieco za wysokim głosem po czym... Jak gdyby był odporny na dziwność w swoim otoczeniu wrócił do niezobowiązującej rozmowy.
- Alexika jest... - Zaczął ponownie oglądając się za całą grupą młodych panien o tej samej twarzy na co zacisnął usta w wąska linie drapiąc się po bronie. - Tak więc jest Bogiem Run chociaż sam mówi, że Słowa. Biegły poliglota, skończył zwyczajną uczelnie, a moja siostra robi z niego wikinga. O dziwo, przy jego narodzinach również powstała przepowiednia jakoby miał być odpowiedzialny za Ragnarok. Ma mieć siłę tak wielką, że świat tak żywych jak umarłych, tak ludzi jak i bogów ma naginać się do jego woli wypowiedzianej w jednym zdaniu. Ale aktualnie wystarczy biegać za nim z jaszczurką na ręce żeby uciekał przeklinając piskliwym tonem, blady jak ściana i kompletnie bez skupienia. - Oświadczył z szerokim uśmiechem zatrzymując się na małym skwerku miasteczka na którym odbywał się akurat targ. Gdy na niego weszli całe życie jakby zamarło w miejscu a dziesiątki par oczu spojrzały na nich, wszystkie mając ten sam lodowaty wyraz twarzy.
- Hola przyjaciela! - Zaczął nie wiadomo czemu po hiszpańsku. - Którędy do tej smakowitej knajpy z najlepszym widokiem w mieście? My być turysty! - Oświadczył ostatnie zdanie mówiąc jak do debili na co te dziesiątki twarzy wykrzywiły się w grymasie bólu.
- Oni wszyscy zginęli! - Dziesiątki ust przemówiły jednym głosem i na raz na co Thor zrobił pół kroku przed Omariego i schodząc nieco niżej na kolanach wykonał taki gest jakby chciał ich wszystkich uspokoić.
- Wiemy, przybyliśmy w tej właśnie sprawię. Wyjdziesz do nas? - Zapytał rozstawiając ręce jakby czekał aż ktoś go przytuli. Nie musiał tak długo trwać. Po chwili tłum się zwolna rozstąpił, a w powstałym przejściu pojawiła się niziuteńska staruszka o dwóch warkoczach białych jak śnieg. Jej poprzecinana licznymi zmarszczkami twarz wyglądała w tym momencie jak małego dziecka ledwo powstrzymującego płacz. Szybko podeszła do obydwu panów, a z racji potężnej różnicy wzrostu przytuliła się bardziej do biodra niżeli piersi Boga Piorunów.
- Nie ma nikogo.
Gdy dojechali na miejsce, a jego towarzysz stwierdził, że jest ono idealne, on rozejrzał się po małej polance w środku niczego czując dreszcz ekscytacji. Spanie nie-w-łóżku było dla niego czymś zupełnie obcym i do końca nie wiedział jak zareaguje. Nie był francuskim pieskiem ale z jego drobną fobią dotyczącą gadów i fauną której u siebie doświadczyć nie mógł mogło być różnie. Pierwszy przykład przepełznął mu radośnie po bucie na co tak on jak i Gienia zareagowali idiotycznym śledzeniem wzrokiem. Dopiero później przeszedł go dreszcz.
- Zgłaszam drobny problem techniczny. - Oświadczył podnosząc rękę jak w klasie. - W życiu nie spałem pod gołym niebem, w namiocie, poza łóżkiem. Czy coś mnie zje? - Uśmiechnął się uroczo niczym niewinne dziecko, a chcąc pomóc zaczął rozglądać się za suchym drzewem ryzygnując przy pierwszym kontakcie oko w oko z GIGANTYCZNYM PAJĄKIEM. - Żegnaj świecie, żegnaj życie. - Mruknął pod nosem oferując się, że jednak ułoży te kamienie w kółku (nie do końca wiedząc po co) co również nie było bezpieczne przy wyłaniających się spod podnoszonych skał dziesięcio centymetrowych stonóg. Oczami wyobraźni już widział jak te w nocy to żrą na co przełknął nerwowo ślinę dopiero na widok Asity ufając, że wszystko jest super. Na towarzystwo kocicy w ogóle odetchnął i przytulając się do niej całym bokiem zaczął ją drapać dokładnie tam gdzie tego chciała pozwalając się jej częściowo wyłożyć na swoich kolanach.
- Moja Królowo, powiedz mi jakie masz kontakty z robactwem? - Szepnął do jej ucha na co ta wydała z siebie cichy pomruk niestety nie określający jasno odpowiedzi. Westchnął więc cicho ciesząc się, że czuje obok smukłe ciało, a gdy Asita się nieco oddalił on jak rzep na psim ogonie podążył za nim dosiadając się w komfortowej odległości. Rzucił też ciekawski spojrzenie na liczne buteleczki, a słysząc o truciznach jego brew drgnęła.
- O, ten to mi się dzisiaj przyda. - Mruknął znowu zabierając kocice na swoje kolana i wręcz do siebie przytulając podczas drapania jej pyszczka. Dopiero wtedy dotarło coś do niego i pochylając się nad jej uchem zapytał cicho czy może sobie z nią zrobić zdjęcie! Jak mógł wcześniej tej gafy nie nadrobić! A gdy kocica wręcz ułożyła się w odpowiedniej pozie wyciągnął bezużyteczny bo bez zasięgu telefon i niczym zakochana para zaczął strzelać fotki.
- Możesz z nami jak zazdrościsz. - Rzucił rozbawiony do Asity którego wzrok czuł na sobie nie spodziewając się początkowo, że zaraz poczuje i jego dłonie. Niespodziewany dreszcz przeszedł mu po plecach, a chwilowo zawieszając spojrzenie na miodowych tęczówkach uśmiechnął się zadowolony robiąc im naprawdę słodkie zdjęcie! Aż się później na nie zagapił, w gdy Asita wrócił do swojego zajęcia ustawił to właśnie zdjęcie na tapetę ekranu blokady. Wyglądali przesłodko!
Jego telefon tak szybko jak się pokazał tak szybko został ponownie schowany do kieszeni, a zostając nadwornym drapaczem geparda przyglądał się wprawnym działaniom Asity które wyglądały dla niego dokładnie tak samo jak każda inna magia. Z podziwem śledził zręczność z jaką ten mieszał kolejne trunki zastanawiając się na jakiej zasadzie ten aspekt jego patronatu działał. Czy Asita po prostu wiedział co musi zmieszać żeby powstała trucizna czy istniały jakieś księgi? Ostatecznie nie chciał mu przeszkadzać, a jedynie uprawniające się, że on ma na szyi nadal kawałek grotu, a na dłoniach broń zapewnił, że jakby co jest gotów to wymarszu. No i sobie wykrakał... Rozkładanie namiotu.
- W ogóle będziemy spać na ziemi? - Dopytał zawzięcie studiując instrukcje, a słysząc o hamakach chociaż w tym odetchnął. Czyli nie pożrą go robale tylko coś większego. A apropo spania! Nawet rozłożył i nawet aż tyle mu nie musiał podpowiadać żeby powstało ich luksusowe lokum. Aż zyskał wiare w to, że się tu trochę prześpi.
- Dobra! Możemy ruszać! - Oświadczył gdy wszystko było przygotowane, ewentualne zabezpieczenia nałożone, a oni przygotowani do drogi. Nie podobało się mu, że droga będzie prowadziła wąska wydeptaną przez roślinność ścieżką ale szybko adaptując zasadę "Asita przodem" miał nadzieję, że nic z nienacka nie spadnie mu na głowę. Poza tym ten widok... Był wart wszystkich mijanych stworzeń.
Stając na szczycie jednego ze wzgórz które tworzyły doline Machu Piccu na chwilę przestał oddychać. Jedynie garstka turystów pozwalała nacieszyć oczy skarbem minionej cywilizacji, który umieszczony pośród strzelistych gór wydawał się być tak blisko bogów jak żadne inne miasto. Ostatecznie jednak wypuścił powietrze i zerkając na Asite uśmiechnął się lekko zadziornie.
- Pozwiedzamy przy okazji trochę? - Zapytał konspiracyjnie po czym wybierając wijącą się ścieżkę w dół zbocza obracał się za każdą miniętą alpaką. - I tak musimy znaleźć ślady Bogów, a czy przy okazji poczytamy kilka tablic informacyjnych to chyba nic się nie stanie? Mało co wiem o Inkach. - Przyznał nie wiedząc czy to czasem nie lekceważenie przeciwnika ale hej! Chciał nadrobić! Więc liczą się chęci!
Wielkość oczu jakie zrobił Bóg Piorunów na widok pewnego jednorożca zakrawała o niebezpieczeństwo, że te wypadną z oczodołów. Jego jasne oczy - chociaż przypominające bardziej burzowe niebo niż bezkresny błękit - śledziły z uwagą stworzenie które zbliżając się do jego twarzy rozpłynęło się we wróżkowy pył drażniąc jego nos. Nie kichnął jednak, a oczy pełne dziecięcego zachwytu skierował w oczy Omariego stawiając go w swojej głowie na piedestale najsuperowszych patronatów ever.
- To... Jest... NAJLEPSZY PATRONAT ŚWIATA! JAKIE TO BYŁO GENIALNE! JAKIE ŻYCIE MOŻE BYĆ PIĘKNE! - Zaczął jak katarynka wychwalając wszystkimi znanymi epitetami (w tym hiperekstradupersuper) to co Omari potrafi.
- To jest o wiele fajniejsze niż chodzenie po mieście i włączanie wszystkich urządzeń elektrycznych! - Oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu oficjalnie uznając go za lepsze bóstwo niżeli on sam był. I żadne filmy Marvela nie mogły już tego zmienić!
Przy tym wszystkim musiał chwilę się uspokoić zanim w ogóle zaczął ciągnąć rozmowę dalej. Nie przestał się oczywiście idiotycznie uśmiechać, a jego oczy błyszczały radością i podziwem ale już nie wracał do jednorożca (poza swoją głową), pozwalał konwersacji płynąć dalej.
- Jeżeli kiedyś będziesz chciał sobie zrobić maraton chętnie Cię podenerwuje mówiąc kwestie wraz z aktorem. - Zapewnił wcale nie zdradzając przy tym, że był uciążliwym kompanem. Jego ogółem albo się kochało albo nienawidziło i nie było innego wyboru.
Czekając na Omariego na ziemi spojrzał za nim z rozbawieniem obserwując jak ten lekko opada. Cóż, sam nie próbował nigdy zwolnić swojego upadku uważając taki za spektakularnie pasujący do niego jako osoby rozpoznawalnego Boga. Gdy natomiast ruszyli w stronę wioski jego wzrok zaczął błądzić po okolicy szukając jakiś oznak tego czego mieli tu szukać i tak szybko jak czujność zyskał tak szybko ją stracił kręcąc luźno młotem na palcu. Wrócił za to spojrzeniem na nieco speszonego towarzysza do którego się radośnie zaśmiał i ku pokrzepieniu, poklepał po ramieniu. Później jednak uważnie zaczął śledzić opowieść przypadkiem w którymś momencie wsadzając Asite w strój szamana voo doo rodem z Nowego Orleanu, po czym jego typowy uśmiech zmalał do takiego pełnego nostalgii.
- Ach Ci Nowy Bogowie. Ich patronaty i rola w świecie której w ogóle nie akceptują. Może stąd ich wyjątkowość? - Rzucił sztuchając go lekko łokciem w ramach pocieszenia. Nie dał przy tym po sobie poznać tej nutki niepewności jaka się w nim pojawiła przy tej opowieści. Czy wychodziło na to, że każdy Nowy Bóg miał zakończyć świat doczesnych Bogów i zdefiniować go na nowo? Z Alexikiem było przecież tak samo. Przy narodzinach został prewencyjnie zapieczętowany przez Odyna bo gwiazdy ułożyły nad nim historię pełną zniszczenia i śmierci. Gdy chłopak natomiast się o tym dowiedział całkowicie zaprzeczył temu jakoby on miał być powodem Ragnaroku robiąc wszystko by wydeptać własną ścieżkę. I nawet jeżeli kiedyś będzie tak silny żeby to zrobić, na pewno nie dopuści do tego żeby to los za niego zadecydował.
Jasne oczy pełne determinacji które na chwilę zasłoniły chwilę doczesną zniknęły w momencie gdy Omari wspomniał o zakochaniu. On od razu spojrzał na niego zaciekawiony, a gdy ponownie wyszło, że są zatroskanymi staruchami, zaśmiał się głębokim głosem. Dopiero na kolejne pytanie jego oczy znowu błysnęły typowym entuzjazmem.
- Czyli Asita ma pewne ciągoty do mężczyzn? - Dopytał bo mimo wszystko wolał to usłyszeć. Szybko zapewnił go, że nie ma nic przeciwko, a wręcz rozumie! - Tak! Widzę jak na siebie działają. Jeszcze ten wzrok można by im darować ale szeptanie sobie do uszka, te uśmiechy i to jak razem śpią! - Oświadczył wręcz mając ochotę piszczeć jak nastolatka na widok swoich wielkich idoli. Zaraz jednak westchnął ciężko. - Zobaczymy co się stanie jak Asita pozna jego charakter... - Wymamrotał nie będąc pewnym czy chce żeby Omari to usłyszał. Jednocześnie obejrzał się za bardzo zgrabną kobietą o bardzo męskiej twarzy, a gdy chciał się zapytać o coś swojego kompana i zauważył, że ten też się ogląda, spojrzał jeszcze na dwójkę przypadkowych przechodniów która wlepiała w nich kasztanowe oczy, mając cały czas twarz jednego człowieka. Aż go ciarki przeszły i mimowolnie zbliżył się do niego pół kroku.
- Robi się dziiiiwnieeee. - Ostatnie słowo powiedział nieco za wysokim głosem po czym... Jak gdyby był odporny na dziwność w swoim otoczeniu wrócił do niezobowiązującej rozmowy.
- Alexika jest... - Zaczął ponownie oglądając się za całą grupą młodych panien o tej samej twarzy na co zacisnął usta w wąska linie drapiąc się po bronie. - Tak więc jest Bogiem Run chociaż sam mówi, że Słowa. Biegły poliglota, skończył zwyczajną uczelnie, a moja siostra robi z niego wikinga. O dziwo, przy jego narodzinach również powstała przepowiednia jakoby miał być odpowiedzialny za Ragnarok. Ma mieć siłę tak wielką, że świat tak żywych jak umarłych, tak ludzi jak i bogów ma naginać się do jego woli wypowiedzianej w jednym zdaniu. Ale aktualnie wystarczy biegać za nim z jaszczurką na ręce żeby uciekał przeklinając piskliwym tonem, blady jak ściana i kompletnie bez skupienia. - Oświadczył z szerokim uśmiechem zatrzymując się na małym skwerku miasteczka na którym odbywał się akurat targ. Gdy na niego weszli całe życie jakby zamarło w miejscu a dziesiątki par oczu spojrzały na nich, wszystkie mając ten sam lodowaty wyraz twarzy.
- Hola przyjaciela! - Zaczął nie wiadomo czemu po hiszpańsku. - Którędy do tej smakowitej knajpy z najlepszym widokiem w mieście? My być turysty! - Oświadczył ostatnie zdanie mówiąc jak do debili na co te dziesiątki twarzy wykrzywiły się w grymasie bólu.
- Oni wszyscy zginęli! - Dziesiątki ust przemówiły jednym głosem i na raz na co Thor zrobił pół kroku przed Omariego i schodząc nieco niżej na kolanach wykonał taki gest jakby chciał ich wszystkich uspokoić.
- Wiemy, przybyliśmy w tej właśnie sprawię. Wyjdziesz do nas? - Zapytał rozstawiając ręce jakby czekał aż ktoś go przytuli. Nie musiał tak długo trwać. Po chwili tłum się zwolna rozstąpił, a w powstałym przejściu pojawiła się niziuteńska staruszka o dwóch warkoczach białych jak śnieg. Jej poprzecinana licznymi zmarszczkami twarz wyglądała w tym momencie jak małego dziecka ledwo powstrzymującego płacz. Szybko podeszła do obydwu panów, a z racji potężnej różnicy wzrostu przytuliła się bardziej do biodra niżeli piersi Boga Piorunów.
- Nie ma nikogo.
Raf
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Śmiał się chowając kolejno do kieszeni i malutkich woreczków różne małe szkiełka wypełnione kolorowymi płynami. Większość z nich miała nienaturalny odcień, jakby zabarwiono substancje w środku jakimś środkiem chemicznym. Asita zawiesił jeden na szyi zawiązując naczynko rzemykiem. Ciecz wewnątrz przypominała niemal maleńki kosmos zamknięty w butelce zmieniający się przy każdym podrygu.
- Cóż, nie masz czym się przejmować. Jak bardzo będziesz się bał to postaram się ciebie obronić- stwierdził żartobliwie, acz szczerze lekko mierzwiąc rudą, miękką czuprynę bóstwa. Musiał przyznać, że raczej nigdy tego nie robił, a miękkie kosmyki nie dość, że pachniały przyjemnie to sam ich dotyk sprawiał, że jego serce podskakiwało jak na trampolinie. Robiąc przy tym wirujące fikołki.
- A co do samego robactwa i innych latających czy pełzających stworzeń nie musisz się martwić. Komary - najgorszy koszmar wycieczkowy ludzi omija nas szerokim łukiem, a co dopiero cała reszta.- przyznał potwierdzając swoje słowa co chwila skinieniem głowy.
- Jeśli jednak moje zapewnienia nie wystarczą… To mamy zawsze moskitierę no i mogę stworzyć coś co te stworzonka odstraszy- uśmiechnął się dokładnie otrzepując, gdyż miał wrażenie że po wstaniu nadal jest brudny.
Przez moment pozwolił sobie na błogą obserwację bóstwa obok przyglądając się jego poczynaniom i cichym szeptom do cętkowanej kocicy. Ta po jego słowach zadowolona obeszła dookoła nóg jego towarzysza i usiadła prężąc się dumnie i dziko. Kiedy zobaczył, że Alex wyciąga telefon i ustawia aparat szybko się domyślił co planuje, a słowa do niego wypowiedziane tylko zachęciły ciemnoskórego do zapozowania i przyłączenia się do niewinnego planu. Fakt, iż zbliżył się bez większych potwierdzeń zdawał się na moment zaskoczyć rudzika co niezmiernie Asitę cieszyło . Uśmiechnął się jeszcze szerzej zwracając oczy do jasnej twarzy, by za chwilę ponownie wrócić do aparatu w telefonie, który uwolnił ich z póz dopiero po krótkim i cichym kliknięciu. Najbardziej bóstwo czarnej magii cieszyło zachowanie nordyckiego chłopaka. Wydawał się raczej zadowolony. Minęła chwila więc ciemnowłosy ponownie usiadł wyciągając oczekujące mikstury. Teraz oprócz wielu kolorów niektóre zdawały się wręcz pochłaniać pobliskie promienie światła. Jakby były niewielkimi czarnymi dziurami pożerającymi absolutnie każdą energię na swojej drodze.
Podniósł głowę kręcąc nią w odpowiedzi na pytanie o sen.
- Absolutnie mamy hamak i to taki większy. Spokojnie udźwignąłby nas razem z Gienią.- Wstał wyciągając opakowanie z omawianym przez niego przedmiotem, jakby chciał go niemal zaprezentować. Kiedy wzięli się za rozkładanie mógłby przyrzec, że zajęło im to zaledwie kilka minut. Czas jednak wcale nie był aż tak łaskawy. samo naciąganie sporo zajęło, a wszystkie czynności jakie wykonali umilało im wzajemnie ich towarzystwo.
Przeliczając śledzie w torbie i mijając raz po raz Alexa zaczepiał go a to lekkim dotykiem, a to nieśmiałym muśnięciem. Na tyle jednak oczywistym, by chłopak musiał się odwrócić. On w tym czasie robił do niego raz za razem najbardziej niewinną minę jaką tylko potrafił.
Kiedy skończyli komendę o ruszaniu zaaprobował bez słowa idąc przed siebie. Starał się omijać gęstwiny i wysokie zarośla wybierając jak najbardziej przyjazną maszerowaniu trasę, czyli wąską ścieżką prowadzącą przez wszelaką roślinność. Powietrze było ciepłe i wilgotne. Trochę bardziej męczące od tego Afrykańskiego.
Szli tak dobry kawałek rozmawiając i śmiejąc się w nawiązaniu do zupełnie nowej sytuacji i miejsca, które dzikością biło wręcz po oczach.
Ich pierwszy przystanek był na szczycie wzgórza, które wchodziło w skład słynnej Amerykańskiej doliny dawnych ludów.
- Pewnie, że pozwiedzamy. Misja w żaden sposób tego nie wykluczała- stwierdził ekspresowo ruszając niespiesznie za rudowłosym, którego włosy były trochę jak drogowskaz, gdy nie spojrzał gdzie skręca Europejczyk,.
- Jestem całkowicie “za” jeśli chodzi o czytanie, ostatnio słuchałem o tej kulturze jakoś w okresie przedlicealnym. i nie chciałbym się raczej chwalić tak wybrakowaną wiedzą. Chociaż pamiętam trochę legend o ich sławnych krwawych ofiarach- mruknął nie opuszczając ulubionego boga nawet na krok.
- W sensie może nie znam, ale miałem wiele wizji jako nastolatek dotyczących dość okrutnych rzeczy. Soa przyniosła kiedyś do domu, nie wiem skąd bardzo długie ozdobne pióra. Nie pamiętam czy wtedy zasnąłem natychmiast, czy przyszło to w nocy. Widziałem dziewczynkę w wieku około 12 lat. Trzęsła się z zimna odziana w szlachetną wełną alpaki. Z pewnością była córką jakiegoś ważnego rodu. Miała zadbaną cerę i włosy. Wszyscy razem z orszakiem maszerowali pod górę wzdłuż wulkanu. Ten groźnie warczał jakby pogniewali się wszyscy okoliczni bogowie. Inkowie wraz z dzieckiem doszli do wykopanej komory wyłożonej ciężkimi, dużymi kamieniami.
Każdy z kroczących niósł w swoich dłoniach ofiarę : metale szlachetne, ogromne, ozdobne pióra, figurki ze złota, gliniane naczynia, muszle, liście koki, i piwo kukurydziane. Dziewczynka upadła na twarz zmęczona marszem i oszołomiona czymś czym wcześniej ją odurzono. Nie wstała jednak, a zasnęła nie mając siły. Kapłan długim, ostrym szponem ściągniętym z szyi poderżnął gardło niesionemu niewielkiemu zwierzęciu. Krew spłynęła na śpiące dziecko. Po chwili ciężką kamienną pałką zmiażdżono skroń i głowę dziecka, a czerwonej posoki pojawiło się znacznie więcej w miejscu gdzie leżała. Zgromadzenie owinęło ją szczelniej ozdobnymi tkaninami z największą troską i wsadzono ją do komory grobowej. Po tym w moim powiedzmy “śnie” zapadła ciemność i wstałem. Jednak dobrze to pamiętam głównie ze względu na wiek ofiary. Nie wiem po co zrobili to dokładnie, ale zapewne bardzo bali się gniewu jakiegoś boga i w ten sposób próbowali go ułagodzić. Tak przynajmniej myślę po latach- opowiedział nie pomijając żadnego szczegółu, który miał tylko w głowie. Wkrótce po tym jak zamilkł oczekując reakcji pacnął się w głowę i cicho westchnął.
- Tak jeszcze co do informacji… Z tymi tabliczkami to może być różnie. Głównym pismem jakim się posługiwali było kipu, czyli pismo sznurowe- rzucił poważnie drapiąc się z lekkim zakłopotaniem po brodzie.
- Szczerze… Absolutnie o tym zapomniałem i dopiero teraz mi tak wpadło. Wybacz…- mruknął ciszej stając, by ostatnie z słów wpadło szeptem wprost do ucha Alexa.
- W zasadzie jesteś dość znany z tego, że twoje pioruny są potężne.. Emmm przynajmniej w legendach, ale nie oszukujmy się syn Odyna raczej nie będzie słabym bogiem- stwierdził Omari unosząc lekko kącik ust w odpowiedzi na swoje słowa. Przez moment pozwolił sobie wpatrywać się w blondyna bez słowa, by po chwili zaśmiać się mocno potakując głową.
- Może cię to zaskoczy, ale chętnie bym zobaczył jak mówisz takie kwestie z aktorem, ba jestem w stanie przyjąć zakład o zająknięcia, chociaż teraz jeszcze nie mam pomysłu o co, ale dasz mi trochę to coś wymyślę. No i z pewnością coś bardziej kreatywnego niż “przekonanie”. Byłoby za łatwo i zbyt nudno- zapewnił jeszcze w powietrzu, by po kilku sekundach dzielnie kroczyć obok ciut niższego od siebie mężczyzny. Kiedy zapanowała bardzo króciutka chwila milczenia między nimi. Zdążył zauważyć, że Thor pomimo potężnego wyglądu w rzeczywistości jest od niego odrobinę niższy. Ten fakt trochę go zaskoczył, bo dość potężna i elektryzująca osobowość sprawiała, że kiedy nie stałeś lub nie szedłeś ramię w ramię z tym facetem, przyżekłbyś, że ma około dwóch metrów.
Ich rozmowa w trakcie trasy trwała dalej, a Omari słuchając wywodów i stwierdzeń naturalnie kiwał głową, jakby upewniając rozmówcę, iż nadal go słucha skupiając się na dialogu.
- W zasadzie możemy im tego trochę zazdrościć. Bardziej przypominają swoich dziadków niż nas.Z pewnością tak ich niewielka ilość kiedyś zweryfikuje siły panujące nie tylko tutaj, ale także w kosmosie, a nawet innych wymiarach- przyznał odwracając się tak, że oczy jego i blondyna na chwilę się spotkały. Lekko speszony i z przyzwyczajenia do Ojca z góry szybko odwrócił wzrok jakby nie chcąc urazić nordyckiego boga swoją zbyt dużą pewnością.
- Poza tym bez względu na to jak będą w końcu prowadzili ten świat i tak na ich los większego wpływu nie mamy. Możemy co najwyżej doradzić i przestrzegać. W dużej mierze są i tak już samodzielni- kontynuował wypowiedź przykładając palec do podbródka niczym myśliciel na obrazach czy rzeźbach starożytnej Grecji.
Przy kolejnym pytaniu zaśmiał się machając ręką jakby odganiał niewidzialną muchę sprzed twarzy,
- Sam tego wszem i wobec nie ogłosił, ale jestem pewny że sam jest w stanie związać się tylko z mężczyzną. Był wcześniej w dwóch związkach i nawet gdyby te dziewczyny były boginiami to nic by im z tego nie wyszło. Jednak wolałem, by sam do tego doszedł nawet jeśli jego widoczne nieszczęście , na szczęście krótko ale kolało w oczy. Mi natomiast absolutnie nie przeszkadza jakiej płci jest partner mojego dziecka dopóki jest ono szczęśliwe, a sam związek go nie wyniszcza od środka. Przy czym póki co nawet próbując Asita nie był w stanie stłumić tego błysku w oczach - skończył ciepło uśmiechając się do swojego wyimaginowanego obrazu w głowie.
- Cóż, normalnie może bym im powiedział, że się trochę śpieszą, ale mamy ciężkie czasy, oni sporo razem w tak niewielkim czasie przeszli. Nie miałbym nawet odwagi nic im przebąkiwać. Jeśli tak chcą, niech tak robią. Ufam że szczerze kierują się sercem.- Gdy usłyszał krótkie mamrotanie o charakterze uniósł brew zastanawiając się, czy powinien poruszyć temat.
- A co? Jest aż tak źle? - zapytał śledząc mijających ich ludzi. zrobiło się jednak jeszcze dziwniej, kiedy nawet małe dzieci miały identyczna twarz z dorosłymi. Wyglądało to jak obraz z bardzo zmyślnego horroru. Przełknął ślinę starając się głową powrócić do rozmowy.
- Rozumiem, że Alex jest charakterną osobowością?- skonkretyzował będąc ciekawym jakiegoś opisu. W końcu jego syn ewidentnie chciał się z tym chłopakiem związać. Oczywiście znał Asitę i wiedział że nawet do agresywnych kotów miał doskonałą rękę, więc zapewne i do krnąbrnych bogów również.
- Może trochę nawet zbyt dziwnie- mruknął odprowadzając jedną z kobiet wzrokiem.
- Z tego co opisałeś, to jeśli będą zgraną parą będzie się czego obawiać. Możliwość Alexa do dostosowania wszystkiego pod swoją wolę jak i umiejętności egzekwowania od żywych istot danych zachowań chociażby przez zwykłą klątwę, którą on stworzy szybciej niż człowiek mrugnie… Możliwości wpływu na czas i przestrzeń. Brzmi nawet aż za potężnie. Oczywiście póki co są tylko dla nas dzieciakami, nawet jeśli w latach ludzkich są dorośli. No i nie są oczywiście naszymi przeciwnikami, ale gdy się rozwiną wolałbym nie być na miejscu nikogo kogo nie polubią. Co gorsza jestem też świadomy, że nie byłbym w stanie ich powstrzymać jeśli straciliby kiedykolwiek kontrolę na większym rozwinięciu mocy. A przecież kiedyś zerwą swoje ograniczenia i osłabienie przez istniejące do niedawna kielichy - uznał niemal półtonem, bał się opowiedzieć całą tą historię na głos. Nie chciałby być świadkiem tego jak którykolwiek z chłopców staje się swoim własnym zakładnikiem jak Asita kiedy był dzieckiem. Tak jak wtedy tak i teraz byłby w stanie poświęcić nawet całą swoją duszę by im pomóc. Kiedy się zatrzymali rozejrzał się niepewnie czując zimne dreszcze.
Wtórując Throrwi również się przywitał unosząc dłoń w geście przyjaźni. Jednak słysząc sposób mówienia kompana niemal parsknął pomimo ewidentnie poważnej sytuacji.
Słysząc chór głosów i widząc lekko opadającego na kolanach blondyna zrównał z nim swój dwuosobowy szereg i lekko się uśmiechnął.
- Przybyliśmy w dobrych intencjach. Nie bój się jesteśmy po tej samej stronie. Obiecujemy, że jeśli potrzebujesz to pomożemy- dodał patrząc jak po chwili w ramiona , a raczej w nogi boga piorunów wtula się niziutka postać starszej kobiety. Prawdopodobnie pierwotnej boginii.
- Tak mi przykro, zostałaś tu sama? Czy możemy coś dla ciebie zrobić- zapytał z troską przykucają, by mogła spojrzeć mu w twarz.
- Jestem Omari Afrykańskie bóstwo, a to Thor nordycki bóg piorunów. Przybyliśmy w poszukiwaniu bogów pozostałych po zniszczeniu kielichów - mówił bardzo wolno. Niemal jakby chciał podnieść kogoś na duchu. Czekając cierpliwie na reakcję podniósł tylko na krótką chwilę oczy do Europejczyka porozumiewawczo zamykając oczy. Bardzo współczuł kobiecie i z pewnością potrzebowała ona znacznie więcej czasu niż tylko niewielką chwilę.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Huśtawka pomiędzy skrajnymi uczuciami jakie wywoływał w nim Asita oraz obecna sytuacja powoli zaczęły go na nowo męczyć. Zajmując się więc na chwilę widokami, patrząc w oczy leniwie przeżuwających trawę alpak, starał się znaleźć punkt równowagi. Problem w tym, że jedyne co podpowiadała mu intuicja to „odpuść”. „Pozwól tej znajomości płynąć we własnym tempie i w dowolnym kierunku”. Mało satysfakcjonujące szczególnie, że jeden łobuzerski uśmieszek Asity wybudzał tak ogromną falę hormonów, że pragnął jedynie się na niego rzucić i zaspokoić, nadal mrowiły go usta od pocałunków, nadal czuł jego palce wędrujące po skórze. A jednak miał wielki hamulec, wielką czerwoną lampkę w głowie, która nie pozwalała mu nie podając absolutnie żadnego powodu. Stąd niezadowolenie. Poza tym przy rozmowie jak ta która obecnie między nimi trwała zderzał się ze ścianą o godnej nazwie rzeczywistość przez co znowu się frustrował.
Ostatecznie więc, gdy ścieżka nieco się poszerzyła usiadł na skalnej ławeczce która liczyła sobie pewnie tyle samo lat co całe stare miasto i przyglądając się ruinom z połowy wysokości wzgórza z którego schodzili, zaczął potrząsać nerwowo jedną nogą. Zerknął na niego raz, drugi raz po czym jego wzrok z przepełnionego konsternacją zmienił się, zmiękł, a on sam przesunął się w bok robiąc Asicie obok siebie miejsce.
- Często masz takie wizje? – Zapytał zatroskany podnosząc dłoń, która chociaż delikatnie zadrżała, ostatecznie spoczęła na tej towarzysza. Odwrócił również oczy prosto w te jego, płynące złotem i uśmiechając się do niego ciepło chwilę głaskał go po palcach, zaraz jednak biorąc rękę. Ponownie wsadził złożone dłonie między kolana i trzęsąc jedną nogę wpatrzył się w ciemny kamień ruin. – Starsze cywilizacje, szczególnie te obu Ameryk, zaliczyły gwałtowne upadki dotąd niewyjaśnione naukowo. Skusiłbym się na stwierdzenie, że może być to powiązane. Krwawa ofiara z człowieka w wierze, która opływała jedynie krwią zwierząt musiała być krokiem ostatecznym. Inkowie więc chwilę przed swoim schyłkiem musieli zrobić coś co spowodowało wręcz śmierć Bogów. Zmierzch który nas czeka nie będzie pierwszym. Taki los spotyka w końcu każdą wiarę. Tutaj jednak był… niekontrolowany. – Przyznał ponownie na niego spoglądając, a widząc, że i on popadł w pewnego rodzaju konsternację on trawił dalej jego słowa. Cóż, węzełkowe pismo które czekało na niego w poszczególnych komnatach nie brzmiało zachęcająco i dopóki miał zasięg będzie chyba musiał coś wyszukać w Internecie. Przy czym, to w ogóle nie brzmiało jak problem, a jednak miał ochotę i…
Palnął Asitę otwartą dłonią w tył głowy.
- Jeszcze raz mnie przeprosisz i napuszczę na Ciebie całe to stado plujących obłoczków. – Oświadczył na co został poprawiony, że to lamy plują, a to na co patrzy to alpaki przez co zrobił minę nakłaniającą potencjalnego przeciwnika do sprawnego odwrotu uśmiechając się przy tym sztucznie. - Tym gorzej dla Ciebie. – Oznajmił zaczynając po chwili się śmiać.
- Mówiąc o tabliczkach miałem na myśli te bardziej komercyjne. Idę o zakład, że będą stały takie po angielsku albo hiszpańsku mówiące o fakcie wykopalisk i mam nadzieję, samej wierze. To będzie coś do przodu. – Przyznał chociaż po chwili wziął do ręki telefon i korzystając z aż dwóch kresek zasięgu zaczął szukać tych węzełków. Wystarczyło pierwsze kilka zdań żeby zrobił kwaśną minę. – Kipu… Służyło do zapisywania liczb w systemie dziesiętnym… – Przeczytał na głos przewracając oczami. – Nie jestem informatykiem tylko Bogiem Słowa. Co to za… witchcraft. – Prychnął cmokając niezadowolony, a po wymianie kolejnych rozbawionych uśmieszków i kilku kąśliwych uwag złapał go za rękę kontynuując wędrówkę.
- Czyli mniej więcej nie wiemy nic i nie mamy innego punktu zaczepiania jak próba odnalezienia grobowca z Twojej wizji. Cóż, to brzmi jak… nic nowego. – Skwitował popierając te słowa w swojej głowie wydarzeniami z ostatnich dni przy czym z przyjemnością wszedł na teren wykopalisk odkrywając, że jest jeszcze mniej ludzi niżeli wyglądało to z góry. Jedna jedyna wycieczka właśnie kierowała się w stronę wyjścia. Chyba byli już nieco późno, niemniej nie miał zamiary wychodzić stąd przed złapaniem totalnego dołka, że nic nie umieją znaleźć bądź znalezieniem wskazówki, którą będą mogli rozkopywać w trakcie kolejnego dnia.
Wędrówkę rozpoczęli od wyznaczonej sznurkami trasy na której rzeczywiście napotykali tabliczki informacyjne. Nie musiał silić się na tłumaczenie widząc, że jedna z kolumn zawsze była po angielsku i musiał przyznać – coś im to nawet dało! Dowiedzieli się w jakich latach i okolicznościach znaleziono ruiny. Jaka ich część – z założenia archeologów – nadal jest nieodkryta oraz jaka jest udostępniona do zwiedzania. Dodatkowo było kilka smaczków o samej wierze, a czytając o dwóch głównych Bogach, siostrach przedstawianych jako Księżyc i Słońce przynajmniej otrzymali potencjalną wizją ich… możliwego przeciwnika. Chociaż widząc bronie (na kolejnej tablicy, na kolejnych fotografiach) to by niekoniecznie chciał się z nimi mierzyć.
W kolejnych kilku minutach kroki doprowadziły ich przed główną świątynie. Tam również widać było wyznaczony dla turystów szlak który prowadził do dwóch wielkich komnat odzianych w znalezione tutaj skarby. On jednak zmarszczył lekko nos i rozglądając się to w jeden to w drugi korytarz rozchodzący się na boki zaczął sobie pod nosem nucić wyliczankę. Padło na ten z prawej.
- Idziemy? – Zaproponował wskazując palcem wybrany kierunek po czym przekroczył nisko zawieszone linki i upewniając się, że na jego szyi wisi ozdobiony runą naszyjnik, schował jedną dłoń do kieszeni. Dopiero teraz uświadomił sobie, że cały czas chodzili chwyceni mocniej bądź lżej za rękę i że sprawia mu to taką przyjemność, że nie chciał tego zakłócać. Na świadomość tego naraz uśmiechnął się lekko popuszczając luźniej uścisk ale Asita nie puścił więc on również nie miał zamiaru. Skupił się na tym co przed nim. Jego głównym celem było dostanie się do środka piramidy. W jej sercu powinni rozpocząć poszukiwania, powinni zacząć rozglądać się za wskazówkami o umieszczeniu fragmentu klucza i w końcu, to tam powinni spodziewać się natknięcia na Inkaskich Bogów. I najpewniej chciał rozpocząć z nim ten temat dyskusję jeszcze przed wkroczeniem do pierwszej Sali gdy do jego uszu doszły dźwięki kroków i głośne hiszpańskie pytanie o to kto znajduje się naprzeciwko ochrony obiektu.
- Ooooch! – Jęknął rozglądając się dookoła, jedno małe wgłębienie które osłaniało ich przed spojrzeniami było na tyle wąskie, że początkowo nie umiał wymierzyć czy się tam będą potrafili wepchnąć. Głębokość nie była na tyle duża żeby stanęli obok siebie, a szerokość na tyle mała, że będą musieli przywrzeć do siebie całymi ciałami. Zaczął się więc przez chwilę miotać nie umiejąc osądzić czy da radę czy nie da po czym złapał Asitę za koszulkę, pociągnął go w tą szparę samemu dociskając do ściany plecami i wstrzymując oddech usilnie starał się… nie spojrzeć w górę.
Jeżeli sądził, że wcześniej byli blisko to się grubo mylił. Teraz dopiero znaleźli się w jednej przestrzeni nie dzielonej przez nic, a on upewnił się właśnie, że przy ostatnich gierkach dobrze ocenił co Afrykańczyk miał w spodniach – właśnie się mu to wbijało pomiędzy uda. Do tego konieczność oddychania na zmianę bo się robiło za ciasno z nieco innego powodu niż standardowo między nimi, jego nos wetknięty w jego ramię, oczami starał się śledzić zbliżające się światło latarki ale przyjemny zapach jego skóry odciągał jego uwagę. W końcu też uniósł spojrzenie na jego twarz, w oczy wpatrzone w niego i… znowu zrobiło się mu cholernie gorąco. „Asita” poruszył bezgłośnie ustami wymierzając w niego oskarżycielskie spojrzenie, rozpraszał go! A musieli tak zostać dopóki kobieta w ciemnym mundurze nie wróci z głównej Sali do której ruszyła bardzo leniwym krokiem. Jakby nie słyszała, że Alex w głowie ją poganiał.
Kiedy kobieta wróciła korytarzem do małej kanciapy w której po chwili zgasło światło, sądził że to ostatni raz kiedy jego pierś będzie się z wolna ocierała o tą Asity. Nie pomylił się. Dwójka strażników po chwili ruszyła do specjalnie wstawionych drzwi gdzie strzyknął zamek obwieszczając o zamknięciu muzeum. W każdej z gablot przygasło światło, a oni mogli rozpocząć próby wychodzenia z tej wąskiej szparki. Przy czym nie mógł, po prostu by sobie nie darował jakby kręcąc się nie stanął nagle na palcach i po znalezieniu się na wysokości połowy jego szyi uszczypnął go ustami pozostawiając wilgotny ślad po ustach, jako odwet. Przez cały czas spędzony w ukryciu Asita rozbierał go wzrokiem mając przy tym tak miękki półuśmiech, że on by przed tym nie oponował traktując jako słodką obietnicę. Cały czas tkwienia między zimnymi kamieniami Asita inicjował drobne gesty które kierowały jego myśli w odpowiednim kierunku po czym, zachowywał się gdyby nigdy nic, jedynie rozkoszując się jego rumieńcami i westchnieniami.
- I co ja mam teraz zrobić? W końcu powiedziałem ci, że się nie powstrzymam następnym razem- jego uśmiech pomimo iż ciepły pozostawiał gdzieś w tle lekką zadziorność i niewypowiedzianą obietnicę którą złożył wcześniej gdy przerwała im Soa. Wtedy nie mógł się powstrzymać, a teraz miał szczere wrażenie, że przekroczył już pewną granicę.
- No chyba nie chcesz mi powiedzieć, że byś się dobrze bawił na zimnym kamieniu, ze spodniami w kostkach i bez odpowiedniego przygotowania? Słodki całus, klepnięcie w tyłek i idziemy. – Uśmiechnął się do niego przepięknie chociaż łobuzersko. I nie żeby taki seks go nie ekscytował, aż miał ciarki! Ale obawiał się, że zaraz się coś złego zacznie…
Zdecydowanie całus nie był czymś co by wystarczyło, a jednak w tym co mówił Alex była odrobina rozsądku. - Nie wiem, czy jesteś w stanie mnie tym przekupić- ciągnął zdecydowanie bliżej drobnego ciała drocząc się, jednocześnie próbując powstrzymać niebezpiecznie rozpędzoną chcicę.
- Rozumiem chcesz to sprawdzić? Uzasadnione. – Wymruczał starając się nie ocierać o niego ale to było… całkowicie niemożliwe. Wystarczyło, że przenosił ciężar ciała z nogi na nogę i już czuł dokładnie co i z jakim efektem się dotyka. Powoli więc przewędrował palcami po jego piersi aż na kark i jeszcze odrobinę wyżej, wplótł palce we włosy i stając na palcach chwilę wodził wzrokiem od jego oczy do ust po czym spokojnie acz bardzo namiętnie go pocałował. Oderwał się natomiast czując parcie na siebie. – Nie, nie. Teraz moja kolej. – Skarcił go po czym wrócił do obdarowywania go zdecydowanie zbyt leniwym i intensywnie gorącym pocałunkiem.
Mimo, że w głowie miał sporo jeszcze do powiedzenia, to jego ciało absolutnie nie miało ochoty już otwierać ust do wypowiadania słów. Całe jego myśli przepełniło jedno rudowłose bóstwo i mimo, iż zamykając oczy i próbując się nie rzucić łapczywie na chłopaka posłuchał nawet, gdy ten stwierdził, że teraz jego kolej. Momentami, kiedy ich usta były połączone nie potrafił odpowiednio opamiętać się i czasami ta chęć zdominowania wypływała po chwili "chowana do kieszeni", by choć na moment zachować pozory subtelności. Nie było to jednak łatwe i bardzo szybko przekonał się o tym Alex, gdy dłonie ciemnowłosego zaczęły krążyć po jego ciele zaczepiając przeróżne mniej i bardziej przyzwoite miejsca.
Całował go dopóki nie czuł, że robi się za gorąco. Całował go cały czas nadając tempo, temperując go gdy chciał przyspieszyć, pozwalając jedynie żeby jego dłonie krążyły gdziekolwiek chciały. Ostatecznie jednak, jakaś nie wiadomo skąd wzięta racjonalna myśl dobiła się do głosu na co odsunął się, jeszcze kilkukrotnie przejechał wargami po tych jego po czym stanął na pełnych stopach z oczami iskrzącymi od podniecenia.
- Czy to wystarczy jako obietnica na więcej? – Wymruczał zaczepnie, specjalnie nie pozwalając żeby go ponownie dorwał za to dla własnej próby uspokojenia się z przyjemnością przytulił się do szerokiej piersi. Przynajmniej w ten sposób wypiął nieco biodra do tyłu i przestał się o niego ocierać.
Asita schował rudowłosego w swoich ramionach niemal przykrywając go całego ramionami. Nie miał siły się powstrzymywać, ale też wolał ciut lepsze okoliczności... Ciężko westchnął w duchu nadal walcząc o to, by nie przyszpilić mniejszego bóstwa do ściany. - Ale jeśli nie spełnisz obietnicy, to sam sobie ją wezmę- praktycznie szepnął z dość groźnym i sugestywnym uśmieszkiem po raz ostatni muskając miękkie, różowe usta.
Ależ oczywiście. – Parsknął rozbawiony dając im jeszcze chwilę zanim w ogóle spróbowali się ruszyć. Ot, dla komfortu i zejścia emocji.
Gdy znaleźli się na korytarzu, a on poprawił włosy starając się w ten sposób pozbierać myśli i nieco pozbyć rozbawionego uśmiechu pełnego żaru, poczuł jak pod nogami, wielki kamienny blok zaczyna drzeć. Po ostatnich wydarzeniach z labiryntem próbował odskoczyć na bok ale zamiast się zapaść kamień lekko się uniósł po czym pomknął z tak ogromną prędkością, że on musiał na nim przykucnąć wbijając palce w gładką powierzchnię. Gdy natomiast się zatrzymał impet rzucił go lekko na ścianę do której przywarł niczym jaszczurka mając nadzieję, że to koniec niespodziewanych wycieczek. Jakoś się mu źle zrobiło. I nie pomylił się. Jak chodziło o jego kostkę ta się już nie ruszała, ta na której stał Asita zaraz znalazła się obok, a gdy przeniósł oczy w głąb korytarza widział jak ten się zmienia, jak poszczególne uliczki znikają na rzecz jednego szerokiego przejścia. Gdy natomiast szczęk kamieni ucichł do ich uszu doszedł niesiony wiatrem krzyk kłócących się osób.
Rozmowa z Omarim jakkolwiek fascynująca i w pełni pochłaniająca wszystkie jego zmysły by nie była, musiała dobiec końca. Owszem, najchętniej usiadłby z nim w jakiejś uroczej kawiarni i kontynuował wszystko to czego powoli się dowiadywał. Chciałby poznać trochę lepiej Asitę ale i samego Omariego który wreszcie przejawiał cechy zrozumienia niektórych jego odchyłów w stronę bratanka. Poza tym Afrykańczyk brzmiał pewnie i inteligentnie acz niezwykle spokojnie, czasem się peszył po to by wyjawić mu najpewniej wszystkie te problemy które spoczywały od pewnego czasu na dnie jego serca, a on? Powoli się tym upijał czując tą nieznośną presję oczekiwania na kolejny taki raz gdy będą mogli porozmawiać. Czy mogliby już? Chciałby mu jeszcze tyle powiedzieć! I o tyle spraw zapytać! Ale nie mógł.
Mała staruszka która właśnie skrzętnie wycierała smarki w jego dżinsy otaczała się niekomfortową dla niego aurą. Z jednej strony ból i cierpienie były widoczne w całej jej sylwetce, drżała powstrzymując kolejne fale histerycznego płaczu pozwalając jedynie by nieliczne łzy hołdu dla nieżyjących bogów wsiąkały w suchą glebę. Z drugiej jednak jej pewność, moc i jakiś taki zadzior błyszczący w opuchniętych oczach kazały mu sądzić, że podejście musieli mieć mocno specyficzne. I nie pomylił się!
Gdy tylko Omari kucnął koło staruszki ta z ogromnym zacięciem na twarzy oderwała się od niego po czym pachnęła Afrykańczyka w łapy jakby ten sięgał po zakazany słodycz na stole, dumnie się wyprostowała i zaczęła mu grozić palcem.
- Wiem kim jesteście! Za kogo mnie macie! Demencji jeszcze nie mam! – Rzuciła takim tonem, że on ledwo zdusił parskniecie. Gorzej jak oberwał równie intensywnym spojrzeniem na które się mocno wyprostował i próbował nie śmiać. Babcinka chwilę ich oceniała spojrzeniem po czym westchnęła ciężko i ponownie oparła się o jego biodro, przytulając go zdecydowanie luźniej.
- Zapalimy razem fajkę i zjemy ostre skrzydełka? Nie do końca potrafię złożyć to co miało miejsce. – Zapytała wywalając dolną wargę w kształt podkówki na co on przykucnął i mocno ją przytulił.
- Jasne babcinko, weźmiemy do nich sos BBQ. – Zapewnił poprawiając jej kosmyk siwych włosów za ucho na co ona uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Szarmancki jak ojciec. – Westchnęła. – A Ty..! – Odwróciła się na Omariego ponownie grożąc mu paluchem. – Masz serce tak szlachetne jak Twa matka. Co nie zmienia faktu, że ja nie jestem niedołężną staruszką! – Oznajmiła ciepłym tonem opuszczając wreszcie gardę, na co oni zgodnie, jakby się zmówili, przytaknęli jej i ją przeprosili. Tyle wystarczyło żeby jej twarz ponownie opuściło zacięcie i ruszając wolnym krokiem w górę wijącej się uliczki bez przeszkód kierowała się do tej samej knajpy o której Thor już wcześniej mówił.
W czasie całej podróży Bóg Piorunów zaczął rozglądać się po mijanych osobach. Te nagle odzyskały swoje twarze, kilkukrotnie uśmiechnęły się do nich urodziwe panny, jeden ze starszych mężczyzn kiwnął im głową na przywitanie na co on również dygnął. Było spokojnie i leniwie, nikt się nie spieszył chociaż każdy miał coś do załatwienia. Życie płynęło jak rzeka na bezkresnych pastwiskach na co jego serce otulało ciepło. Uwielbiał gdy pod opieką danego bóstwa ludzie byli najlepszymi wersjami siebie: troskliwymi, przyjaznymi i empatycznymi. Takimi jakich oni wszyscy chcieli ich widzieć.
- Omari. – Mruknął nagle pochylając się tuż nad jego ucho. – Z kim my właściwie rozmawiamy? – Zapytał z zacięciem w oczach na co babcinka westchnęła ciężko.
- Tirawa, Łuk Nieba. Jestem z pokolenia waszych rodziców jednak wieki temu pozostawiłam władanie Ziemią moim dzieciom i wnukom. Aż do czasu… - Jej głos zadrżał na co Thor przyspieszył kroku i objął ją za ramiona gładząc lekko. Wtedy też przekroczyli drzwi szklanego przejścia i po znalezieniu się na zadaszonym tarasie z widokiem na całą czerwoną dolinę zasiedli w stoliku dla trzech osób.
- Dawno mnie tu nie było, dawno nie smakowałam jedzenia. Może coś polecicie? – Zaproponowała podając im menu na co pozwoliła jednemu czytać, a w drugiego oczy zaczęła się intensywnie wpatrywać.
- Pewnie uznacie mnie za narwaną ale zacznijcie mi od razu wyjaśniać. – Poprosiła machając przy okazji dłonią na młodą kelnerkę która powoli zaczęła przygotowywać im tradycyjną fajkę pokoju. W tym czasie Thor wybrał im kilka półmisków różnych smakołyków których waga wskazywała na zaspokojenie chęci licznych turystów w postaci popróbowania wielu przysmaków na raz, do tego trzy razy piwo po czym uśmiechnął się lekko do staruszki wspomagając Omariego w dokładnym tłumaczeniu tego co się stało oraz jakie kroki podjęły które z wiar i jak to wszystko odbiło się na istnieniu wielu bogów.
- Na gwiazdy podtrzymujące niebo, tyle istnień… - Jęknął w idealnym momencie gdy fajka spoczęła w jej dłoniach. I trzeba przyznać, że blondyn kompletnie nie spodziewał się, że ta pociągnie tak wielkiego bucha w ogóle się nim nie dusząc, a jedynie po chwili wypuści biały obłok z ust i czynność powtórzy.
- Mówicie, że Nowi Bogowie szukają kluczy do Kuźni? – Zmarszczyła nagle brwi. – Ale wiedzą, że klucz obłożony jest klątwą którą trzeba zdjąć przed wyjęciem go z gabloty? – Dopytała na co Thor zatrzymał się w pół ruchu wsadzania dziwnego paluszka do ust, zerknął na Omariego i gwałtownie się wyprostował.
- A skąd mogą wiedzieć jak ją zdjąć? – Zapytał na co babcinka jeszcze raz się zaciągnęła, wypuściła kilka obłoczków w kształcie Donatów i machnęła ręką za siebie, w stronę wąwozu.
- Z instrukcji.– Powiedziała tonem jakby to było oczywiście.
A gdzie jest instrukcja?
- W jaskini.
- A gdzie ta jaskinia?
- W wąwozie.
- A czym zabezpieczona?
- Duchami przodków.
- Super. Możemy tam wejście?
- Ano możecie.
- Babcinko… – Spojrzał na nią z delikatną irytacją podszytą rozbawionym uśmiechem bo taką rozmowę mogli ciągnąć godzinę.
- Zadajesz złe pytania, syneczku. – Uśmiechnęła się lekko rozbawiona po czym sama zaczęła pałaszować.
- Jaskinie przodków zdobią całą jedną ścianę skalną w wąwozie. Samego wąwozu strzegą złe duchy niepochowanych. Wejść do jaskini można ale trzeba mieć dary. Nie można również nic z niej wynieść bo…
- Będzie klątwa.
– Otóż to.
- Czyli… mając odpowiednie dary i zabezpieczenie przed złymi duchami możemy wejść do jednej z tysiąca jaskiń w której będzie zwój z instrukcją zdjęcia klątwy na kluczu do Kuźni schowanym w całkowicie innym miejscu świata? – Podsumował na co przytaknęła mu wreszcie podając fajkę. Cóż, wszystkie te informacje wprawiły go w taką konsternację, że sam zaczął powoli popalać.
- I tak jest za każdym razem? – Dopytał również otrzymując pozytywną odpowiedź. – Omari, obawiam się, że nasza pomoc chłopcom będzie bezsprzecznie potrzebna. Inaczej się nie wyrobimy.
Ostatecznie więc, gdy ścieżka nieco się poszerzyła usiadł na skalnej ławeczce która liczyła sobie pewnie tyle samo lat co całe stare miasto i przyglądając się ruinom z połowy wysokości wzgórza z którego schodzili, zaczął potrząsać nerwowo jedną nogą. Zerknął na niego raz, drugi raz po czym jego wzrok z przepełnionego konsternacją zmienił się, zmiękł, a on sam przesunął się w bok robiąc Asicie obok siebie miejsce.
- Często masz takie wizje? – Zapytał zatroskany podnosząc dłoń, która chociaż delikatnie zadrżała, ostatecznie spoczęła na tej towarzysza. Odwrócił również oczy prosto w te jego, płynące złotem i uśmiechając się do niego ciepło chwilę głaskał go po palcach, zaraz jednak biorąc rękę. Ponownie wsadził złożone dłonie między kolana i trzęsąc jedną nogę wpatrzył się w ciemny kamień ruin. – Starsze cywilizacje, szczególnie te obu Ameryk, zaliczyły gwałtowne upadki dotąd niewyjaśnione naukowo. Skusiłbym się na stwierdzenie, że może być to powiązane. Krwawa ofiara z człowieka w wierze, która opływała jedynie krwią zwierząt musiała być krokiem ostatecznym. Inkowie więc chwilę przed swoim schyłkiem musieli zrobić coś co spowodowało wręcz śmierć Bogów. Zmierzch który nas czeka nie będzie pierwszym. Taki los spotyka w końcu każdą wiarę. Tutaj jednak był… niekontrolowany. – Przyznał ponownie na niego spoglądając, a widząc, że i on popadł w pewnego rodzaju konsternację on trawił dalej jego słowa. Cóż, węzełkowe pismo które czekało na niego w poszczególnych komnatach nie brzmiało zachęcająco i dopóki miał zasięg będzie chyba musiał coś wyszukać w Internecie. Przy czym, to w ogóle nie brzmiało jak problem, a jednak miał ochotę i…
Palnął Asitę otwartą dłonią w tył głowy.
- Jeszcze raz mnie przeprosisz i napuszczę na Ciebie całe to stado plujących obłoczków. – Oświadczył na co został poprawiony, że to lamy plują, a to na co patrzy to alpaki przez co zrobił minę nakłaniającą potencjalnego przeciwnika do sprawnego odwrotu uśmiechając się przy tym sztucznie. - Tym gorzej dla Ciebie. – Oznajmił zaczynając po chwili się śmiać.
- Mówiąc o tabliczkach miałem na myśli te bardziej komercyjne. Idę o zakład, że będą stały takie po angielsku albo hiszpańsku mówiące o fakcie wykopalisk i mam nadzieję, samej wierze. To będzie coś do przodu. – Przyznał chociaż po chwili wziął do ręki telefon i korzystając z aż dwóch kresek zasięgu zaczął szukać tych węzełków. Wystarczyło pierwsze kilka zdań żeby zrobił kwaśną minę. – Kipu… Służyło do zapisywania liczb w systemie dziesiętnym… – Przeczytał na głos przewracając oczami. – Nie jestem informatykiem tylko Bogiem Słowa. Co to za… witchcraft. – Prychnął cmokając niezadowolony, a po wymianie kolejnych rozbawionych uśmieszków i kilku kąśliwych uwag złapał go za rękę kontynuując wędrówkę.
- Czyli mniej więcej nie wiemy nic i nie mamy innego punktu zaczepiania jak próba odnalezienia grobowca z Twojej wizji. Cóż, to brzmi jak… nic nowego. – Skwitował popierając te słowa w swojej głowie wydarzeniami z ostatnich dni przy czym z przyjemnością wszedł na teren wykopalisk odkrywając, że jest jeszcze mniej ludzi niżeli wyglądało to z góry. Jedna jedyna wycieczka właśnie kierowała się w stronę wyjścia. Chyba byli już nieco późno, niemniej nie miał zamiary wychodzić stąd przed złapaniem totalnego dołka, że nic nie umieją znaleźć bądź znalezieniem wskazówki, którą będą mogli rozkopywać w trakcie kolejnego dnia.
Wędrówkę rozpoczęli od wyznaczonej sznurkami trasy na której rzeczywiście napotykali tabliczki informacyjne. Nie musiał silić się na tłumaczenie widząc, że jedna z kolumn zawsze była po angielsku i musiał przyznać – coś im to nawet dało! Dowiedzieli się w jakich latach i okolicznościach znaleziono ruiny. Jaka ich część – z założenia archeologów – nadal jest nieodkryta oraz jaka jest udostępniona do zwiedzania. Dodatkowo było kilka smaczków o samej wierze, a czytając o dwóch głównych Bogach, siostrach przedstawianych jako Księżyc i Słońce przynajmniej otrzymali potencjalną wizją ich… możliwego przeciwnika. Chociaż widząc bronie (na kolejnej tablicy, na kolejnych fotografiach) to by niekoniecznie chciał się z nimi mierzyć.
W kolejnych kilku minutach kroki doprowadziły ich przed główną świątynie. Tam również widać było wyznaczony dla turystów szlak który prowadził do dwóch wielkich komnat odzianych w znalezione tutaj skarby. On jednak zmarszczył lekko nos i rozglądając się to w jeden to w drugi korytarz rozchodzący się na boki zaczął sobie pod nosem nucić wyliczankę. Padło na ten z prawej.
- Idziemy? – Zaproponował wskazując palcem wybrany kierunek po czym przekroczył nisko zawieszone linki i upewniając się, że na jego szyi wisi ozdobiony runą naszyjnik, schował jedną dłoń do kieszeni. Dopiero teraz uświadomił sobie, że cały czas chodzili chwyceni mocniej bądź lżej za rękę i że sprawia mu to taką przyjemność, że nie chciał tego zakłócać. Na świadomość tego naraz uśmiechnął się lekko popuszczając luźniej uścisk ale Asita nie puścił więc on również nie miał zamiaru. Skupił się na tym co przed nim. Jego głównym celem było dostanie się do środka piramidy. W jej sercu powinni rozpocząć poszukiwania, powinni zacząć rozglądać się za wskazówkami o umieszczeniu fragmentu klucza i w końcu, to tam powinni spodziewać się natknięcia na Inkaskich Bogów. I najpewniej chciał rozpocząć z nim ten temat dyskusję jeszcze przed wkroczeniem do pierwszej Sali gdy do jego uszu doszły dźwięki kroków i głośne hiszpańskie pytanie o to kto znajduje się naprzeciwko ochrony obiektu.
- Ooooch! – Jęknął rozglądając się dookoła, jedno małe wgłębienie które osłaniało ich przed spojrzeniami było na tyle wąskie, że początkowo nie umiał wymierzyć czy się tam będą potrafili wepchnąć. Głębokość nie była na tyle duża żeby stanęli obok siebie, a szerokość na tyle mała, że będą musieli przywrzeć do siebie całymi ciałami. Zaczął się więc przez chwilę miotać nie umiejąc osądzić czy da radę czy nie da po czym złapał Asitę za koszulkę, pociągnął go w tą szparę samemu dociskając do ściany plecami i wstrzymując oddech usilnie starał się… nie spojrzeć w górę.
Jeżeli sądził, że wcześniej byli blisko to się grubo mylił. Teraz dopiero znaleźli się w jednej przestrzeni nie dzielonej przez nic, a on upewnił się właśnie, że przy ostatnich gierkach dobrze ocenił co Afrykańczyk miał w spodniach – właśnie się mu to wbijało pomiędzy uda. Do tego konieczność oddychania na zmianę bo się robiło za ciasno z nieco innego powodu niż standardowo między nimi, jego nos wetknięty w jego ramię, oczami starał się śledzić zbliżające się światło latarki ale przyjemny zapach jego skóry odciągał jego uwagę. W końcu też uniósł spojrzenie na jego twarz, w oczy wpatrzone w niego i… znowu zrobiło się mu cholernie gorąco. „Asita” poruszył bezgłośnie ustami wymierzając w niego oskarżycielskie spojrzenie, rozpraszał go! A musieli tak zostać dopóki kobieta w ciemnym mundurze nie wróci z głównej Sali do której ruszyła bardzo leniwym krokiem. Jakby nie słyszała, że Alex w głowie ją poganiał.
Kiedy kobieta wróciła korytarzem do małej kanciapy w której po chwili zgasło światło, sądził że to ostatni raz kiedy jego pierś będzie się z wolna ocierała o tą Asity. Nie pomylił się. Dwójka strażników po chwili ruszyła do specjalnie wstawionych drzwi gdzie strzyknął zamek obwieszczając o zamknięciu muzeum. W każdej z gablot przygasło światło, a oni mogli rozpocząć próby wychodzenia z tej wąskiej szparki. Przy czym nie mógł, po prostu by sobie nie darował jakby kręcąc się nie stanął nagle na palcach i po znalezieniu się na wysokości połowy jego szyi uszczypnął go ustami pozostawiając wilgotny ślad po ustach, jako odwet. Przez cały czas spędzony w ukryciu Asita rozbierał go wzrokiem mając przy tym tak miękki półuśmiech, że on by przed tym nie oponował traktując jako słodką obietnicę. Cały czas tkwienia między zimnymi kamieniami Asita inicjował drobne gesty które kierowały jego myśli w odpowiednim kierunku po czym, zachowywał się gdyby nigdy nic, jedynie rozkoszując się jego rumieńcami i westchnieniami.
- I co ja mam teraz zrobić? W końcu powiedziałem ci, że się nie powstrzymam następnym razem- jego uśmiech pomimo iż ciepły pozostawiał gdzieś w tle lekką zadziorność i niewypowiedzianą obietnicę którą złożył wcześniej gdy przerwała im Soa. Wtedy nie mógł się powstrzymać, a teraz miał szczere wrażenie, że przekroczył już pewną granicę.
- No chyba nie chcesz mi powiedzieć, że byś się dobrze bawił na zimnym kamieniu, ze spodniami w kostkach i bez odpowiedniego przygotowania? Słodki całus, klepnięcie w tyłek i idziemy. – Uśmiechnął się do niego przepięknie chociaż łobuzersko. I nie żeby taki seks go nie ekscytował, aż miał ciarki! Ale obawiał się, że zaraz się coś złego zacznie…
Zdecydowanie całus nie był czymś co by wystarczyło, a jednak w tym co mówił Alex była odrobina rozsądku. - Nie wiem, czy jesteś w stanie mnie tym przekupić- ciągnął zdecydowanie bliżej drobnego ciała drocząc się, jednocześnie próbując powstrzymać niebezpiecznie rozpędzoną chcicę.
- Rozumiem chcesz to sprawdzić? Uzasadnione. – Wymruczał starając się nie ocierać o niego ale to było… całkowicie niemożliwe. Wystarczyło, że przenosił ciężar ciała z nogi na nogę i już czuł dokładnie co i z jakim efektem się dotyka. Powoli więc przewędrował palcami po jego piersi aż na kark i jeszcze odrobinę wyżej, wplótł palce we włosy i stając na palcach chwilę wodził wzrokiem od jego oczy do ust po czym spokojnie acz bardzo namiętnie go pocałował. Oderwał się natomiast czując parcie na siebie. – Nie, nie. Teraz moja kolej. – Skarcił go po czym wrócił do obdarowywania go zdecydowanie zbyt leniwym i intensywnie gorącym pocałunkiem.
Mimo, że w głowie miał sporo jeszcze do powiedzenia, to jego ciało absolutnie nie miało ochoty już otwierać ust do wypowiadania słów. Całe jego myśli przepełniło jedno rudowłose bóstwo i mimo, iż zamykając oczy i próbując się nie rzucić łapczywie na chłopaka posłuchał nawet, gdy ten stwierdził, że teraz jego kolej. Momentami, kiedy ich usta były połączone nie potrafił odpowiednio opamiętać się i czasami ta chęć zdominowania wypływała po chwili "chowana do kieszeni", by choć na moment zachować pozory subtelności. Nie było to jednak łatwe i bardzo szybko przekonał się o tym Alex, gdy dłonie ciemnowłosego zaczęły krążyć po jego ciele zaczepiając przeróżne mniej i bardziej przyzwoite miejsca.
Całował go dopóki nie czuł, że robi się za gorąco. Całował go cały czas nadając tempo, temperując go gdy chciał przyspieszyć, pozwalając jedynie żeby jego dłonie krążyły gdziekolwiek chciały. Ostatecznie jednak, jakaś nie wiadomo skąd wzięta racjonalna myśl dobiła się do głosu na co odsunął się, jeszcze kilkukrotnie przejechał wargami po tych jego po czym stanął na pełnych stopach z oczami iskrzącymi od podniecenia.
- Czy to wystarczy jako obietnica na więcej? – Wymruczał zaczepnie, specjalnie nie pozwalając żeby go ponownie dorwał za to dla własnej próby uspokojenia się z przyjemnością przytulił się do szerokiej piersi. Przynajmniej w ten sposób wypiął nieco biodra do tyłu i przestał się o niego ocierać.
Asita schował rudowłosego w swoich ramionach niemal przykrywając go całego ramionami. Nie miał siły się powstrzymywać, ale też wolał ciut lepsze okoliczności... Ciężko westchnął w duchu nadal walcząc o to, by nie przyszpilić mniejszego bóstwa do ściany. - Ale jeśli nie spełnisz obietnicy, to sam sobie ją wezmę- praktycznie szepnął z dość groźnym i sugestywnym uśmieszkiem po raz ostatni muskając miękkie, różowe usta.
Ależ oczywiście. – Parsknął rozbawiony dając im jeszcze chwilę zanim w ogóle spróbowali się ruszyć. Ot, dla komfortu i zejścia emocji.
Gdy znaleźli się na korytarzu, a on poprawił włosy starając się w ten sposób pozbierać myśli i nieco pozbyć rozbawionego uśmiechu pełnego żaru, poczuł jak pod nogami, wielki kamienny blok zaczyna drzeć. Po ostatnich wydarzeniach z labiryntem próbował odskoczyć na bok ale zamiast się zapaść kamień lekko się uniósł po czym pomknął z tak ogromną prędkością, że on musiał na nim przykucnąć wbijając palce w gładką powierzchnię. Gdy natomiast się zatrzymał impet rzucił go lekko na ścianę do której przywarł niczym jaszczurka mając nadzieję, że to koniec niespodziewanych wycieczek. Jakoś się mu źle zrobiło. I nie pomylił się. Jak chodziło o jego kostkę ta się już nie ruszała, ta na której stał Asita zaraz znalazła się obok, a gdy przeniósł oczy w głąb korytarza widział jak ten się zmienia, jak poszczególne uliczki znikają na rzecz jednego szerokiego przejścia. Gdy natomiast szczęk kamieni ucichł do ich uszu doszedł niesiony wiatrem krzyk kłócących się osób.
Rozmowa z Omarim jakkolwiek fascynująca i w pełni pochłaniająca wszystkie jego zmysły by nie była, musiała dobiec końca. Owszem, najchętniej usiadłby z nim w jakiejś uroczej kawiarni i kontynuował wszystko to czego powoli się dowiadywał. Chciałby poznać trochę lepiej Asitę ale i samego Omariego który wreszcie przejawiał cechy zrozumienia niektórych jego odchyłów w stronę bratanka. Poza tym Afrykańczyk brzmiał pewnie i inteligentnie acz niezwykle spokojnie, czasem się peszył po to by wyjawić mu najpewniej wszystkie te problemy które spoczywały od pewnego czasu na dnie jego serca, a on? Powoli się tym upijał czując tą nieznośną presję oczekiwania na kolejny taki raz gdy będą mogli porozmawiać. Czy mogliby już? Chciałby mu jeszcze tyle powiedzieć! I o tyle spraw zapytać! Ale nie mógł.
Mała staruszka która właśnie skrzętnie wycierała smarki w jego dżinsy otaczała się niekomfortową dla niego aurą. Z jednej strony ból i cierpienie były widoczne w całej jej sylwetce, drżała powstrzymując kolejne fale histerycznego płaczu pozwalając jedynie by nieliczne łzy hołdu dla nieżyjących bogów wsiąkały w suchą glebę. Z drugiej jednak jej pewność, moc i jakiś taki zadzior błyszczący w opuchniętych oczach kazały mu sądzić, że podejście musieli mieć mocno specyficzne. I nie pomylił się!
Gdy tylko Omari kucnął koło staruszki ta z ogromnym zacięciem na twarzy oderwała się od niego po czym pachnęła Afrykańczyka w łapy jakby ten sięgał po zakazany słodycz na stole, dumnie się wyprostowała i zaczęła mu grozić palcem.
- Wiem kim jesteście! Za kogo mnie macie! Demencji jeszcze nie mam! – Rzuciła takim tonem, że on ledwo zdusił parskniecie. Gorzej jak oberwał równie intensywnym spojrzeniem na które się mocno wyprostował i próbował nie śmiać. Babcinka chwilę ich oceniała spojrzeniem po czym westchnęła ciężko i ponownie oparła się o jego biodro, przytulając go zdecydowanie luźniej.
- Zapalimy razem fajkę i zjemy ostre skrzydełka? Nie do końca potrafię złożyć to co miało miejsce. – Zapytała wywalając dolną wargę w kształt podkówki na co on przykucnął i mocno ją przytulił.
- Jasne babcinko, weźmiemy do nich sos BBQ. – Zapewnił poprawiając jej kosmyk siwych włosów za ucho na co ona uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Szarmancki jak ojciec. – Westchnęła. – A Ty..! – Odwróciła się na Omariego ponownie grożąc mu paluchem. – Masz serce tak szlachetne jak Twa matka. Co nie zmienia faktu, że ja nie jestem niedołężną staruszką! – Oznajmiła ciepłym tonem opuszczając wreszcie gardę, na co oni zgodnie, jakby się zmówili, przytaknęli jej i ją przeprosili. Tyle wystarczyło żeby jej twarz ponownie opuściło zacięcie i ruszając wolnym krokiem w górę wijącej się uliczki bez przeszkód kierowała się do tej samej knajpy o której Thor już wcześniej mówił.
W czasie całej podróży Bóg Piorunów zaczął rozglądać się po mijanych osobach. Te nagle odzyskały swoje twarze, kilkukrotnie uśmiechnęły się do nich urodziwe panny, jeden ze starszych mężczyzn kiwnął im głową na przywitanie na co on również dygnął. Było spokojnie i leniwie, nikt się nie spieszył chociaż każdy miał coś do załatwienia. Życie płynęło jak rzeka na bezkresnych pastwiskach na co jego serce otulało ciepło. Uwielbiał gdy pod opieką danego bóstwa ludzie byli najlepszymi wersjami siebie: troskliwymi, przyjaznymi i empatycznymi. Takimi jakich oni wszyscy chcieli ich widzieć.
- Omari. – Mruknął nagle pochylając się tuż nad jego ucho. – Z kim my właściwie rozmawiamy? – Zapytał z zacięciem w oczach na co babcinka westchnęła ciężko.
- Tirawa, Łuk Nieba. Jestem z pokolenia waszych rodziców jednak wieki temu pozostawiłam władanie Ziemią moim dzieciom i wnukom. Aż do czasu… - Jej głos zadrżał na co Thor przyspieszył kroku i objął ją za ramiona gładząc lekko. Wtedy też przekroczyli drzwi szklanego przejścia i po znalezieniu się na zadaszonym tarasie z widokiem na całą czerwoną dolinę zasiedli w stoliku dla trzech osób.
- Dawno mnie tu nie było, dawno nie smakowałam jedzenia. Może coś polecicie? – Zaproponowała podając im menu na co pozwoliła jednemu czytać, a w drugiego oczy zaczęła się intensywnie wpatrywać.
- Pewnie uznacie mnie za narwaną ale zacznijcie mi od razu wyjaśniać. – Poprosiła machając przy okazji dłonią na młodą kelnerkę która powoli zaczęła przygotowywać im tradycyjną fajkę pokoju. W tym czasie Thor wybrał im kilka półmisków różnych smakołyków których waga wskazywała na zaspokojenie chęci licznych turystów w postaci popróbowania wielu przysmaków na raz, do tego trzy razy piwo po czym uśmiechnął się lekko do staruszki wspomagając Omariego w dokładnym tłumaczeniu tego co się stało oraz jakie kroki podjęły które z wiar i jak to wszystko odbiło się na istnieniu wielu bogów.
- Na gwiazdy podtrzymujące niebo, tyle istnień… - Jęknął w idealnym momencie gdy fajka spoczęła w jej dłoniach. I trzeba przyznać, że blondyn kompletnie nie spodziewał się, że ta pociągnie tak wielkiego bucha w ogóle się nim nie dusząc, a jedynie po chwili wypuści biały obłok z ust i czynność powtórzy.
- Mówicie, że Nowi Bogowie szukają kluczy do Kuźni? – Zmarszczyła nagle brwi. – Ale wiedzą, że klucz obłożony jest klątwą którą trzeba zdjąć przed wyjęciem go z gabloty? – Dopytała na co Thor zatrzymał się w pół ruchu wsadzania dziwnego paluszka do ust, zerknął na Omariego i gwałtownie się wyprostował.
- A skąd mogą wiedzieć jak ją zdjąć? – Zapytał na co babcinka jeszcze raz się zaciągnęła, wypuściła kilka obłoczków w kształcie Donatów i machnęła ręką za siebie, w stronę wąwozu.
- Z instrukcji.– Powiedziała tonem jakby to było oczywiście.
A gdzie jest instrukcja?
- W jaskini.
- A gdzie ta jaskinia?
- W wąwozie.
- A czym zabezpieczona?
- Duchami przodków.
- Super. Możemy tam wejście?
- Ano możecie.
- Babcinko… – Spojrzał na nią z delikatną irytacją podszytą rozbawionym uśmiechem bo taką rozmowę mogli ciągnąć godzinę.
- Zadajesz złe pytania, syneczku. – Uśmiechnęła się lekko rozbawiona po czym sama zaczęła pałaszować.
- Jaskinie przodków zdobią całą jedną ścianę skalną w wąwozie. Samego wąwozu strzegą złe duchy niepochowanych. Wejść do jaskini można ale trzeba mieć dary. Nie można również nic z niej wynieść bo…
- Będzie klątwa.
– Otóż to.
- Czyli… mając odpowiednie dary i zabezpieczenie przed złymi duchami możemy wejść do jednej z tysiąca jaskiń w której będzie zwój z instrukcją zdjęcia klątwy na kluczu do Kuźni schowanym w całkowicie innym miejscu świata? – Podsumował na co przytaknęła mu wreszcie podając fajkę. Cóż, wszystkie te informacje wprawiły go w taką konsternację, że sam zaczął powoli popalać.
- I tak jest za każdym razem? – Dopytał również otrzymując pozytywną odpowiedź. – Omari, obawiam się, że nasza pomoc chłopcom będzie bezsprzecznie potrzebna. Inaczej się nie wyrobimy.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach