Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Eclipsed by you Wczoraj o 04:03 pmCarandian
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
2 Posty - 13%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty I can hear the sirens {25/07/21, 11:52 pm}

I can hear the sirens Znapisem
lisielektro
Tajemniczy Gwiazdozbiór
lisielektro
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {26/07/21, 11:28 pm}

I can hear the sirens Dagen_Teagan

I can hear the sirens E97159e754256efdf1277e1d7c699821

Przydomek: Pierwszy Książę Galanty
Rasa: tryton
Wiek: w ludzkiej skali ok. 25 lat
Wzrost: 1,89
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: krystalicznie jasnoniebieskie
Znaki szczególne: mieniąca się skóra, gdzieniegdzie pojawiające się na ciele, srebrne łuski w przypływach ekscytacji/silnych emocji na lądzie, ledwo widoczne, podłużne, cienkie paski po bokach szyi, będące czymś na podobieństwo skrzeli
Rodzina: Alathea – matka, Polimeus – ojciec, Ophelia i Otello Evangelo – rodzeństwo  


Ostatnio zmieniony przez lisielektro dnia 28/07/21, 01:13 am, w całości zmieniany 8 razy
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {27/07/21, 03:39 pm}

I can hear the sirens 224920480_568049587940902_4248788760820533519_n
I can hear the sirens E5PU0E5XMAE7KRm
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Godność: Valery Lagabøte
Przydomki: Wysłannik Królestwa Netess, Pan Bezpiecznej Przystani
Wiek: 24 lata
Wzrost: 175cm
Włosy: Ciemna czekolada
Oczy: Ciemnoniebieskie
Sylwetka: Smukła, zwiewna
Rodzina: Ma młodszego brata
Szaty: Granatowe, szyte srebrnymi nićmi, które mienią się podczas poruszania
Znaki szczególne: Mały pieprzyk nad brwią, nosi medalion na podobieństwo rodowego dziedzictwa, zdarza mu się ubierać nauszne kolczyki
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Interesuje się rysownictwem oraz muzyką. Najbardziej lubi lirę
Włada szablą z lapis lazuli zatopionym w rękojeści
Elokwentny, konkretny, ważący słowa
Potrafi dobrze pływać

3366CC


Ostatnio zmieniony przez Satomi dnia 19/11/21, 09:30 pm, w całości zmieniany 1 raz
lisielektro
Tajemniczy Gwiazdozbiór
lisielektro
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {30/07/21, 01:02 am}

Słońce chyliło się ku dołowi, oświetlając rozpościerającą się krainę, usiłując nadać jej ciepłych akcentów. Mawia się, iż jeśli nie znasz drogi, idź w stronę tychże złocistych promieni, a Natura sprowadzi ponownie Twoje stopy na szlak, z którego zboczyłeś. Mądrości takie jak ta jednak, dość często, są niczym innym, jak nadzieją ptaka o złamanym skrzydle.
Grupa wędrowców zgubiła znajomy grunt już całkiem dawno, toteż brnęli stale do przodu, motywowani swoistą siłą – nazywaną przewrotnie „dobrowolnym przymusem”. Tereny te, będące na pograniczu Cesarstwa a Reterras*, wydawały się dziwaczne – z jednej strony bowiem naznaczone klimatem równikowym, z drugiej jednak – bijące nietypowym, magicznym tętnem. Pył, unoszący się gdzieniegdzie, przywodził na myśl świetliki, niespotykanie małe, niespotykanie rozproszone. Mężczyźni błądzili już jakiś czas, mając wrażenie, że kręcą się w kółko. Charakterystyczne, wodospadowe potoki, które mijali, zdawały się znajome, jak i obce – a kiedy już sądzili, że sytuacja jest bez wyjścia – najniższy z nich przeciął strzałą w locie dymną zasłonę, ukazującą w efekcie strzelisty, niezbyt rozległy brzeg. Julius, bo tak go nazywano, przykucnął przy linii zetknięcia z wodą, ostrożnie przyglądając się dalszej części tafli. Zerknął następnie na pozostałych, kierując swoje spojrzenie głównie na najstarszego kompana. Ten, ze zmarszczonymi brwiami, wyciągnął guqin**, następnie przesuwając po strunach parokrotnie. Melodia była krótka, acz odbijała się głuchym echem. Właściciel instrumentu zmarszczył więc brwi, mówiąc:

– Tłumiąca energię bariera otacza to miejsce. Przynajmniej ponad wodą – nie odbija drgań, absorbuje je.

– Straciliśmy orientację po przekroczeniu poprzedniej, wydaje mi się, że ta jest już ostatnia… – odezwał się wciąż zgięty Julius.

– Czy wyczuwasz złoża antymaterii, Eliasie? – Xichen zapytał spokojnie chłopaka o kruczoczarnych, postrzępionych włosach, ten jednak nie udzielił odpowiedzi od razu.

– Nie tutaj. Już nie. – popatrzyli na siebie w sposób, który można by odebrać jako sugestywny, jednakże wcale takim nie był. W interesie każdego z obecnych było wydostanie się z tej specyficznej, tajemniczej lokacji, tak też zamiast snucia domysłów – zdecydowali się poszukać wyjścia. Ostatni, sterczący nieco na uboczu młodzian nie udzielał się w dyskusji, ale – z nich wszystkich – wyglądał na najbardziej rozdartego. Analizował coś intensywnie, w końcu podchodząc do linii brzegu i powoli zanurzając opuszki palców w cieczy. Kciukiem roztarł ją nieznacznie, wzdychając cichutko – ponieważ teraz, po upewnieniu się, że jest to nieskażona woda – przypomniał sobie o kimś, kto mógłby wyprowadzić ich na prostą. Natomiast… Czy osobista cena, którą przyszłoby mu zapłacić za ten pomysł, byłaby wymierną na tyle, aby móc pokryć ją z zasobów emocjonalnych, jakie posiadał?
Valery, bo takie nosił imię, zacisnął szczękę, zerkając – po kolei – na swoich towarzyszy. Następnie zaś wyciągnął zza połaci szaty zdobiony lazurytowymi kamieniami, podłużny przedmiot, przypominający cienką rękojeść. Niespiesznym ruchem policzków przeciągnął w powietrzu, a dzierżony artefakt przybrał postać wymiarowej, ładnej liry. Palcami rozpoczął swoją grę, co skupiło na nim źrenice pozostałych. Melodia nie była skomplikowana – acz czysta i przyjemna dla bębenków, harmonijna. Gdy pociągał poszczególne struny, niektóre obszary zbiornika wodnego wydawałby się wibrować w tym samym rytmie. Kiedy skończył – na ułamek sekundy – zaległa grobowa cisza, a w chwili, w której Julius był o krok od artykulacji swojego zdania – woda zaczęła, na powrót, pulsować. Wszyscy ustawili się w zaokrąglonym szyku, gotując na coś niespodziewanego. Xichen, pozostający jednak zaintrygowany, spoglądał po Valerym.

– Echolokacja, muzyczna kultywacja…? – zapytał cichutko, lecz w odpowiedzi uzyskał wyłącznie nikłe skinięcie głową.

Ruchoma tafla stała się stoicką wyłącznie na moment. Ciemnowłosy chłopak, ewidentnie spodziewając się czegoś lub kogoś, przykucnął przy brzegu, niejako czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Nie pomylił się – ponieważ po kilku minutach zauważył, że na horyzoncie widoczna jest, stopniowo przesuwająca się względem ich położenia, srebrna łuna blasku. Ujście znalazła ponad powierzchnią wody, dziwiąc każdego z osobna – męską, przystojną twarzą, skierowaną w jeden, konkretny punkt.
Valery przełknął ślinę. Zdawał sobie sprawę z konsekwencji wyboru, ale realizm tej sceny dotknął go gdzieś w środku – tak czy owak.

– Wybacz. Potrzebuję Twojej pomocy – przemówił wreszcie, nawet nie witając się z nowoprzybyłą personą – Nie możemy opuścić tego wybrzeża, pozostając na powierzchni…

– Ale możecie, schodząc niżej. – nowoprzybyły skwitował, przeszywając go jasnoniebieskimi tęczówkami.

– Hej, co się tu… – Julius nie wytrzymał, wyrażając swoją dezorientację – Val, kto to jest? I co robi w wodzie? A może wszyscy mamy już przewidzenia, przez tę mgłę…?

– Co masz na myśli, mówiąc, że damy radę „schodząc niżej”? – pytanie padło ze strony Panicza Lan***, choć prawie pewne było, że miało „domyślny” wydźwięk.

– Zanurzenie się. – rzekł przyobleczony w czerń Elias, o karnacji nawet bledszej, niż dryfujący nieznajomy – Musimy popłynąć.

– Czy mógłbyś nas poprowadzić? – Lagabøte ponownie skierował się do przywołanego, oczekując jego reakcji. Ten, po sekundzie zwłoki, skinął podbródkiem.

Reszta kompanii zdawała się, nieprzerwanie, zdumiona. Nie spodziewali się takiego obrotu wydarzeń, jak i w aktualnym momencie — mieli więcej pytań, niżeli odpowiedzi. To jednak nie grało pierwszych skrzypiec — gdyż priorytetem pozostawał powrót na znajome, cesarskie ziemie.

— Rozumiem, że możemy przejść od razu do konkretów, odkładając na później oficjały i ceregiele? — Julius przemówił tonem nieoczekującym zaprzeczenia — Jeżeli nasz morski, przystojny jegomość zna te tereny na tyle, aby być nam przewodnikiem…

— Nie znam — dotarło do uszu niższego, co nieco wybiło go z rytmu — Acz, mniemam, skoro zostałem wezwany, nie macie wyboru, jak tylko zdać się na moją intuicję.

— Intuicję? Czyż nie uważasz, Panie, iż to zbyt ryzykowne? — kontynuował przedstawiciel Wester, spoglądając na niego.

— Sądzę, że jest ona podszyta doświadczeniem — odezwał się łagodnie Xichen, pochylając się kurtuazyjnie w stronę dryfującego. Wyczuć można było w tejże interakcji specyficzny rodzaj świadomości — jak gdyby starszy wiedział, z kim rozmawia i przed kim stoi.

— W porządku, w porządku, niczego przeciwnego nie planowałem zasugerować — Julius wzruszył całkiem uroczo ramionami. Nowoprzybyły uśmiechnął się lekko, jakoby sam do siebie.

— Sprawdzę drogę w zestawieniu z naszymi możliwościami — zaoferował się, niezapowiedzianie, Valery. Wszyscy zebrani popatrzyli na niego w ledwo zauważalnym, lecz ewidentnie występującym, szoku. On natomiast zerknął tylko na zaproszonego mężczyznę. Atmosfera… Stała się dziwaczna — Przeszukajcie ten kawałek wybrzeża, jeśli macie wciąż siły. Postaram się wrócić najszybciej, jak się da. — zaskakująca decyzyjność wraz z uprzejmością sprawiły, iż nikt nie ośmielił się zakwestionować pomysłu. Rozproszyli się więc, starając nie oddalać jakoś bardzo, zaś Valery usiadł na strzelistym brzegu, by docelowo — wejść do wody. Jasnowłosy młodzieniec obserwował go uważnie, z nierozszyfrowaną miną.

— Ilość szat będzie dodatkowym obciążeniem. — skwitował sucho.

— Potrafię pływać, poradzę sobie.

— Wiem, że potrafisz — rzekł dwuznacznie, zmniejszając dystans między nimi. Zanurzyli się, a on machnął dłonią. Kilkaset kropel podążyło za nim, tworząc coś na podobieństwo bańki mydlanej. Później zaś skierował ją na posiadacza czekoladowych, mokrych pukli, okalając jego głowę. Bariera wyglądała na falującą w rytm nieistniejącego wiatru — a zamknięty w niej Valery odetchnął.

— Zróbmy to szybko — powiedział stłumionym przez przeźroczystą ochronę głosem.

— Jak sobie życzysz, Paniczu Lagabøte.

Wrócili po upływie niepełnej godziny. W sekundzie, kiedy twarz Valery’ego pokonała taflę, zniknęło zabezpieczenie przed utonięciem. Jego „znajomy” ukazał się za nim, kątem oka lustrując, jak zbliża się do krańca gruntu.

— Wschodnia część jest nieprzechodnia, chociaż zdecydowanie prościej byłoby przedostać się właśnie przez nią. Musimy płynąć poniekąd dookoła.

— Jak długo? — podpytał Lan Xichen.

— Około czterdziestu minut — skwitował blondyn w tyle, skupiając na sobie uwagę.

— Nie wstrzymamy na tyle powietrza… — mruknął Julius, zasadniczo — za każdego.

— Mogę wytworzyć osłonę, umożliwiającą Wam oddychanie.

— Och — wyrwało się, ponownie, poprzedniemu mówcy — Brzmi bardzo obiecująco. Nie słyszałam nigdy o tego typu rzeczach… — posłał drugiemu wdzięczny uśmieszek.

Jak obiecał, tak uczynił — gdy wszyscy znaleźli się w życiodajnej cieczy, otrzymali przyrzeczoną pomoc. Wówczas też spostrzegli istotny szczegół — mianowicie, istota, która im pomagała, od pasa w dół była posiadaczem… Srebrno-złotego, ekscentrycznego ogona. Większość z nich miała styczność z trytonem po raz pierwszy, tak też przez niedługą chwilę wpatrywali się tępymi ślepiami w „rybi” artefakt, by finalnie ruszyć za nim, rozpoczynają niesztampowy „rejs”.

***

*Reterras – skrót, z łaciny, w wolnym tłumaczeniu: remotis – oddalone/oddzielone, terras – lądy. Odnosi się do terenów oddzielonych „Wielką Wodą” – przypadających na okolice dzisiejszych obu Ameryk, stanowiących odrębny kontynent – niepoddanych jak dotąd cesarstwu.  

**Guqin – tradycyjny, chiński instrument – będący rodzajem cytry

***Lan - ród, wywodzący się z Eos, którego przedstawicielem jest tutaj Xichen.


Ostatnio zmieniony przez lisielektro dnia 01/08/21, 11:05 pm, w całości zmieniany 1 raz
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {07/08/21, 02:00 pm}

I can hear the sirens 224920480_568049587940902_4248788760820533519_n

Valery jako jedyny nie wydawał się zdziwiony tym, że nieznajomy blondyn okazał się syreną. Nie miało to jednak nic wspólnego z faktem, że kilkanaście minut wcześniej mógł zbadać ciemnoniebieskimi tęczówkami dolną partię ciała mężczyzny, ale wynikało z doświadczeń, które dawniej dzielili. Sprawiały one, że Pan Bezpiecznej Przystani nie musiał przyglądać się tak dobrze znanej sylwetce, by wiedzieć, jak pięknie srebrzyste łuski lśnią w świetle księżyca, łudząco przypominając jego pokruszone fragmenty, które ktoś kiedyś mógł skraść, aby dopełnić to arcydzieło. W jaki sposób układa się jego ciało, gdy ten sunie przed siebie, lub stara się utrzymać w miejscu. Jak wygląda jego ciało także w bardziej ludzkiej formie. Jaką minę robi, gdy spogląda za siebie i udaje mu się złapać jego wzrok. Chociaż… tę jedną ekspresję faktycznie poznał niedawno. I mimo tego, że wcześniej był pewien swojej decyzji, sprawiała ona, że coś w jego wnętrzu zaciskało się boleśnie.

Nie musząc przejmować się niedoborem tlenu, sprawnie pokonywali kolejne metry, unikając ławic i zderzenia ze sobą lub ze skałami. Panicz Lagabøte nie raz jeszcze czuł na sobie spojrzenie bystrych i czujnych źrenic, samemu nie mogąc się powstrzymać od zawieszania wzroku na ich właścicielu, gdy miał wrażenie, że ten nie odwzajemni gestu. Blond włosy unosiły się niczym otoczka niby aureola, wokół przystojnej twarzy. Doskonale pamiętał czasy, gdy były o wiele dłuższe, opadając zgrabnie na ramiona i dodając pewnej dozy szlachetności ich właścicielowi. Miękkie i gęste — w tamtym czasie sporadycznie przeczesywane były przez smukłe paliczki bruneta, to znów atakowane, gdy te niepozorne dłonie zaciskały się na nich w uniesieniu.

Mimo iż nie dali tego po sobie poznać, Panicz Lan oraz Elias prędko zauważyli, że między przedstawicielem Netess a wezwaną przez niego istotą jest swego rodzaju napięcie. Prawdopodobnie także Julius to dostrzegł, na ten moment jednak wolał skupić się na próbach rozmowy, bądź pływaniu blisko Iasona. Kokietujący z przystojnymi mężczyznami chłopak był widokiem dość częstym, ale tym razem Valery’emu odrobinę to przeszkadzało, nawet jeśli jego dawny — przynajmniej w pewnym sensie — kochanek był obojętny na charyzmę wysłannika Westery.

- Niedługo dotrzemy do przesmyku, przez który musimy płynąć pojedynczo.

Przesmyk, a raczej otwór w skale — która do tej pory rozpościerała się nad nimi — był stosunkowo wąski. Gdyby rozłożyć kończyny najmocniej, jak się da, można byłoby dotknąć ciemnej skały z obu stron. Było to o tyle niekomfortowe, że ograniczało ruchy, a tym samym spowalniało całą wyprawę. Zdecydowawszy o kolejności, Valery’emu udało się na moment odetchnąć mentalnie i rozejrzeć się. Wiedząc bowiem, że Iason popłynie pierwszy, zgłosił się na osobę zamykającą cały pochód.

Trzeba było przyznać, że to miejsce było pewnym fenomenem wśród ekosystemów, jakie do tej pory poznał. Niczym wstęgi, złotozielone liście wiły się w miejscu, gdzie powinno być dno, a spomiędzy nich gdzieniegdzie wystawały algi morskie lub kamienie. Te ostatnie toczyła niby choroba, sprawiająca, że na ich powierzchni wyrastały kolorowe wypustki, to znów faliste blaszki lub dziwne okręgi. Wyciągały one odnóża, pozwalając, by woda prześlizgiwała się między nimi zgrabnie, prowadzona przez ławice, to znów zachowawczo kryły się pod parasolami. Każde inne, a jednak równie fascynujące.

Zwierzęta, które upatrzyły sobie tę piękną rafę koralową jako dom, spieszyły się wciąż wciągnięte w wir zadań do zrobienia. Znaleźć pożywienie, unikać drapieżnika. Małe skorupiaki machały wszystkim, przebierając szybko odnóżami lub zakopując się częściowo w piasku. Jakby w odpowiedzi na to ryby kołysały płetwami piersiowymi lub ogonowymi, a meduzy wyciągały swoje niebezpieczne parzydełka. Na wpół przezroczyste ciałka, które nie raz już widywał, tym razem wprawiały w zachwyt niespotykanymi barwami, jakie mogły osiągnąć. Niektóre z nich — te bardziej skromne — pozwalały, aby w ciemnoniebieskich oczach odbijały się jedynie delikatnie linie z ich kapelusza, inne tryskały kolorem z każdej komórki swego ciała. Trudno powiedzieć, w jakim celu przywdziały koronki i rozpuszczały długie, elektryczne wici. Chciały go wystraszyć?

To z Iasonem dawniej oglądał owe zwierzątka, samemu nie mogąc na tak długi czas wstrzymać oddechu, aby dotrzeć do głębin. Z pewnością, gdyby poprosił, raz jeszcze dostaliby się na tamtą wyspę, z którą wiązało się tak wiele wspomnień. A jednak… nie mógł tego zrobić po tym, jak go potraktował. Były także inne przeciwwskazania, które sprawiały, że ten zamknięty w sobie i skryty zawsze za konwenansami mężczyzna zdecydował pozostać przy swojej decyzji. Znów obowiązek wiódł prym nad pragnieniem.

Zamienił kilka zdań z Paniczem Lan, zanim ten nie wpłynął do przesmyku, po czym odczekał chwilę, aby także się tam znaleźć. Już raz go pokonał, przez co czas, jakiego na to potrzebował, skrócił się nieznacznie. Pewniejszymi ruchami posuwał się naprzód, aby na koniec drogi zostać przywitanym przez krystalicznie czyste i jasne błękitne oczy należące do trytona. Skorzystał z zaoferowanej pomocnej dłoni, puszczając ją o pół sekundy później niż zwykle.

- Prawie jesteśmy.

Rzeczywiście, gdyby spojrzeć w górę, można było dostrzec przebijające się promienie ukrytego prawie całkowicie za horyzontem słońca, których nie uświadczyli pośród gęstej mgły, jaka unosiła się nad wybrzeżem. Byli już prawie u celu. Oznaczało to jednak, że pożegnanie także się zbliżało. Mimo iż Iason został wezwany tylko i wyłącznie z przymusu, Valery czuł ucisk w piersi na myśl, że prawdopodobnie więcej go nie zobaczy, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Zakiełkowała w nim pewne malutkie pragnienie, by przeprosić trytona, wytłumaczyć mu, dlaczego podjął taką decyzję i być może ją cofnąć. Tłumiona jednak “większym dobrem” nie miała takiej siły, by wpłynąć na działania Wysłannika Królestwa Netess.


Ostatnio zmieniony przez Satomi dnia 19/11/21, 09:30 pm, w całości zmieniany 1 raz
lisielektro
Tajemniczy Gwiazdozbiór
lisielektro
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {15/08/21, 01:36 am}

I can hear the sirens E97159e754256efdf1277e1d7c699821
Iason pierwszy popłynął w górę, poprzednio uprzedzając, że da im znak, by postąpili bliźniaczo, gdy tylko upewni się, iż jest to wykonalne. Odczekali parę minut, po czym dostrzegając iluzoryczne bąbelki, zapraszające ich przesunięciami w górę, zastosowali się do sugestii. Wynurzając się, jeden po drugim, rozglądali się w skupieniu, zasadniczo nie mając pojęcia, czego wypatrywać. Realną prawdą stało się, iż pozostawali zdani na wyszukanego przewodnika, bez cienia wiedzy na temat lądu, czekającego na nich w zasięgu wzroku. Co jednak przyprawiło niemalże wszystkich o kolejną dozę szoku — zobaczyli stąpającego po trawie mężczyznę, którym… Był, niepodważalnie, jasnowłosy! Nawet Panicz Lan, spodziewający się — poprzez wzgląd na duże doświadczenie życiowe — zerkał na niego z zaciekawieniem, zaś Valery — wysuwając się na prowadzenie — także milczał. Spodziewał się, że tamten nie zostanie do końca w syreniej postaci, niemniej… Naturalne środowisko bytowania oferowało przynajmniej jakąś, zakreśloną mocno, granicę. Teraz znów, ach. Jakże łatwo będzie przekroczyć którąś z emocjonalnych.

— Co to za magia! — przemówił Julius, zgrabnie wydostając się z wody i od razu taksując oczyma sterczącego młodzieńca, od stóp do głów — Niesamowite. Skąd wziąłeś spodnie? — Iason, zadziwiająco, uśmiechnął się do niego nieznacznie, jak gdyby nie dotknęła go dosadność tego pytania.

— A Ty skąd wziąłeś te, które masz na sobie? — odrzekł, zanim jeszcze reszta zdążyła zarejestrować tę odpowiedź. Książę Westery uniósł wymownie brew, niespecjalnie znajdując kontrę.

— Gdzie jesteśmy? — zagaił Lan Xichen, przerywając krótką wymianę zdań.

— Powierzchnia nie jest moją domeną, dalej — musicie radzić sobie sami. — słowa Iasona były całkowicie logiczne, choć i tak — większość pozostałych liczyła na jakąkolwiek wskazówkę względem dalszej wędrówki.

— Może powinniśmy poczekać, aż nieco wyschniemy? — zaoferował niższy blondyn, krocząc pomału i szukając potencjalnego miejsca na „rozbicie” postoju.

— Chyba przyda nam się nieco odpoczynku — zgodził się najstarszy z kompanii, uprzejmie zerkając na Eliasa — Drogi Panie, jesteśmy Ci niezmiernie wdzięczni za udzieloną pomoc. Jeśli w przyszłości będziesz w potrzebie, Eos także odpowie przysługą. — skinął podbródkiem w kierunku Iasona, kłaniając się równocześnie. Ten zaś, automatycznie, gestem dłoni poprosił, aby wrócił do wyprostowanej pozycji.

— Westera również, do usług — dotarło do niego z boku, gdzie uświadczył ładnego półuśmiechu od przyodzianego w zieleń chłopaka — I, swoją drogą, mamy mnóstwo spodni, a nasze lniane materiały nie mają sobie równych… — dodał, wywracając gałkami, w efekcie czego — Iason bezgłośnie prychnął. Następnie — kątem oka popatrzył na swojego przyjaciela z Netess, będącego nieopodal i doskonale udającego, że nie słucha. Kiedy już odeszli w głąb drzew, znajdując bezpieczne lokum wokoło leśnych ścieżek, jako jedyny oddalił się od grupy, widząc, iż wezwany „znajomy” ewidentnie przygotowuje się do odpłynięcia w swój własny rejs. Początkowo — w ciszy — podszedł do Iasona, przystając tak, aby być przysłonięty pozostałościami drewna, chyba pełniącego niegdyś rolę prozaicznej łodzi. Ogólnie — tutejszy krajobraz był, ponownie, nietypowy, poniekąd przywodzący na myśl morskie wybrzeże — chociaż, przecież, znajdowali się w środku wyspy. Miał nadzieję na jak najrychlejsze opuszczenie tego miejsca — zdanie raportu Cesarzowi i rozważanie co dalej powinni uczynić lub gdzie się udać. Wtedy bowiem jego umysł zajęty był czymś konkretnym, a to odciągało świadomą część mózgowia od deliberacji, niezwiązanych z tematem przewodnim. Jeżeli pozwoliłby sobie na sentymenty, mogłyby zapleść na jego szyi pętlę, umożliwiającą skupienie się na aktualnych problemach zjednoczonego cesarstwa bądź królestwa Netess. A to właśnie one oraz ich harmonia winny być dla niego nadrzędnym celem rozważań. Przyglądał się jednak, mimo wszystko, drugiemu, jak gdyby oczekując, że ten odwróci się i… Coś zrobi. Choćby… Odda jedno z tych spojrzeń.

— Dziękuję, że się dzisiaj pojawiłeś — skwitował po chwili, zakładając ramiona.

— Nie omieszkałeś się sprecyzować — „dzisiaj” — tryton odpowiedział z dziwaczną nutą ironii.

— To znaczy, ja… — Valery podjął próbę, acz… Zrezygnował jeszcze w trakcie. Postawniejszy, wreszcie, przeszył go krystalicznym wzrokiem.

— Pójdę już. Sądzę, że na mnie najwyższy czas. — żegnając się pragmatycznie, pokierował w stronę obmywającej grunt cieczy, czując, jak zaczyna obmywać jego stopy. Pan Bezpiecznej Przystani zagryzł dolną wargę, w pewnym momencie pragnąc wyrwać się do przodu i go zawołać, niemniej głos ugrzązł mu w gardle. Pozostała jedynie koścista dłoń, przecinająca niespiesznie powietrze, wyciągnięta ledwo co za odchodzącym. Nie pierwszy raz czuł się w taki sposób, odnosząc wrażenie, że też — nieostatni.

Iason nie mógł zlustrować ani jego miny, ani odnotować widoku sięgających paliczków. Witając się ze spokojną wodą niczym ze starym przyjacielem, stopniowo chował się w niej — i choć nie musiał, zamknął na niedługi moment oczy. Nie spodziewał się, że tamten jeszcze, kiedykolwiek, przywoła go... Linią melodii, którą samodzielnie stworzył. Dla Niego, w czasach, kiedy to w stanie był uczynić dlań wszystko. Zostać na twardym gruncie, opuszczając swoje podwodne królestwo — gdyby tylko poprosił. Gdyby tylko powiedział, że tego właśnie chce. Myślał, że — niespiesznie, ale jednak — udaje mu się z tym pogodzić. Dlaczego więc, słysząc powyższą — zimne serce poruszyło się, niosąc dygotanie membraną, przez całe ciało? Pod nosem zanucił, ruszając przed siebie — w pierwotnej, półludzkiej formie. Ten ostatni raz.


„Podążaj za mym głosem,
Czy lądem, czy też wodą,
Nieś tę melodię czystą
W noc błogą bądź sztormową
Nieś pieśń w odległe kraje,
Po dnie, po oceanie,
Bym w serca mego biciu
Dosłyszał Twe wołanie”


W międzyczasie Valery był zdolny do odprowadzenia go zaledwie granatowymi tęczówkami. Mrugając szybciej, popatrzył w dal, wypuszczając z siebie podmuch. Psychiczne zmęczenie, które ogarnęło go po tymże formalistycznym, surowym rozdzieleniu, było doprawdy gigantyczne.

Przecież to nie tak, że mógł postąpić inaczej — kłębiło się w jego umyśle echem.

Ze swoistego letargu wyciągnął go Książę Westery, nie wiadomo kiedy i jak — znalazłwszy się tuż obok, ramię w ramię.

— Widzisz tam jeszcze coś ciekawego? — pytając, jego wargi wykrzywiły się we frywolnym grymasie — Czy, po prostu, zamierzasz tu stać oraz podziwiać widoczki? Choć, według mnie, ten najbardziej godny uwagi już zniknął z horyzontu... — westchnął teatralnie, skupiając na sobie uwagę wieloletniego przyjaciela. Odpłacił się więc tym samym, kontynuując — No co? Swoją drogą, nigdy nie pochwaliłeś mi się, iż znasz jakże intrygującą osobistość... A ja, personalnie, nie posądziłbym Cię o zatajenie takiej informacji! — z ewidentną premedytacją ignorując Juliusa, Lagabøte odwrócił się na pięcie, mknąc ku rozłożonemu, prymitywnemu, postojowi, zaś bliski znajomy za to wędrował za nim, nie dając za wygraną.

— Nic Ci nie powiedziałem, aby uniknąć tego, co próbujesz robić teraz.

— A co niby takiego strasznego „próbuję"? — drążąc temat, zaszedł mu ścieżkę — To naturalne, że za cel — zwykle — obieram poszerzanie grona kontaktów, ponadto — znamy się od dziecka. Toteż założyłem, iż zająkniesz się chociaż o tym, że masz jakieś koneksje z... Och — urwał, wyglądając na kompletnie rozczarowanego — Nie zdążyłem zapytać o jego imię. Cóż za strata, cóż za szkoda... — czytelnie zasugerował mu, że oczekuje, by tamten podzielił się z nim tą wiadomością, lecz Valery zdawał się zwlekać z odpowiedzią. Zacisnął szczękę, zwiększając tempo chodu.


„Iason".
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {22/08/21, 10:08 pm}

I can hear the sirens 224920480_568049587940902_4248788760820533519_n
Doskonale wiedział, jak słodko smakuje jego imię, wypowiadane niegdyś niemalże codziennie tęsknym tonem, kiedy to niesforne myśli odrywały się na chwilę od rzeczywistości i sunęły ku jego właścicielowi. Omiatały go spojrzeniem z każdej strony, odtwarzając z pamięci tak doskonale znany Valery'emu wyraz. Minę, której z pewnością nie będzie dane mu już oglądać. Tę, która niegdyś zarezerwowana była tylko dla niego i dla małej, przypadkowo odkrytej, wysepki. Pełną spokoju i radości, podszytą delikatną czułością.

Zdawał sobie sprawę, że to z jego winy wszystko wyglądało w ten sposób. Ponownie miał szansę, której nie wykorzystał, milcząco wystawiając dłoń zdecydowanie zbyt blisko i za mało pewnie, by mogła kogokolwiek dosięgnąć. Nie mógł powstrzymać cichego głosu, który szeptał mu, że być może była to ostatnia okazja. Szansa, którą zmarnował. Po zobaczeniu go dziś, wiedział, że nigdy więcej go nie wezwie, nie chcąc narażać swego — i tak już rozdartego — serca, na kolejny rozpad, spodziewając się, że Iason czuł podobnie. Nawet jeśli jednak spotkaliby się, nieumyślnie dając wodzić za noc przewrotnemu losowi, z każdym kolejnym razem złapanie jego ramienia stawałoby się trudniejsze. Skoro już teraz nie potrafił zrobić tego jednego czy dwóch kroków naprzód, czy mógł liczyć, że następnym razem będzie inaczej?

- Ale ty z pewnością je znasz.

Julius nie odpuszczał, bezpośrednio już pytając o imię nieznajomego, ponownie zagradzając drogę przyjacielowi. Jak można było się domyślić — raz jeszcze został wyminięty i tym razem bez jakiejkolwiek odpowiedzi. W końcu, jaką pewność miał Valery, że gdy odpowie, jego oczy nie zaszklą się, a rzeczywistość nie dobije go? Zamykając się w sobie, wraz z tymi wszystkim wspomnieniami i uczuciami, postanowił więc, że nikt nie powinien o nich wiedzieć. Być może nie było to fair w stosunku do wysłannika Westery, na którego wiedział, że w razie co mógłby liczyć, jednakże — jak i w przypadku Iasona — tak też teraz sam podjął decyzję, nie pozwalając osobom, których dotyczyła, w jakikolwiek sposób wyrazić swego zdania. Wszystko dlatego, że czuł się niegotowy na podobne wyznania, obawiając się konwersacji na te tematy samej w sobie.

Zabawa w kotka i myszkę przedłużyłaby się z pewnością, gdyby nie fakt, że pozostali towarzysze rozpalili ognisko, chcąc jak najszybciej osuszyć szaty. Mając do wyboru rozmowę z nimi, która zawierałaby niewygodne pytania ze strony łucznika, albo samotną wartę, zdecydował się na to drugie. Niebezpiecznie było podróżować po nieznanych ziemiach porą, podczas której istoty niewiadomego pochodzenia miałyby nad nimi przewagę nie tylko terenu, ale i zmysłów. Dlatego też — nie chcąc ryzykować — ustalili, że podczas gdy część osób będzie odpoczywać, jedna zajmie się wpatrywaniem możliwego niebezpieczeństwa. Kontemplując samotnie i kierując swoją uwagę na możliwe sygnały ostrzegawcze, Valery oddał się w ręce nocnej melancholii.

Zmienił go Elias, który zdawał się nie zmrużyć nawet oka. Zawierając z nim jednak niemy pakt o poszanowaniu prywatności, nie zająknął się o to, dostając w zamian takie samo zrozumienie. Pozostała dwójka oddychała miarowo, będąc wciąż w objęciach Morfeusza, jednak śniąc na tyle lekko, by, w razie alarmu, móc natychmiast zerwać się na równe nogi. Ostrożnie i z gracją ciemnowłosy zajął wolne miejsce, wpatrując się w dogasający żar. Przypominał mu ten, którego doświadczył kiedyś w towarzystwie trytona. Tym razem jednak nie bił od niego przyjemny żar przypominający ciepło mężczyzny, ale chłód samotności. Czarne myśli w głowie Pana Bezpiecznej Przystani eskalowały do takich rozmiarów, że trudno było mu nie dojść do wniosku, iż tym razem jest to ostateczny koniec. A ten przywodzi łatwo myśli o początku. Czasie, gdy jeszcze nie wiedział, że obserwująca go ukradkiem istota, stanie się tak bliską duszą, dla której gotów był częściej odwiedzać jedną z plaż Netessu.

Fale biły o brzeg, sprawiając, że zmęczony całodniową wyprawą, a następnie pływaniem - a co najważniejsze spotkaniem - Valery zaczął poddawać się marom sennym. Rozmyte, niczym kształty narysowane na piasku, wspomnienia, wkradały się do świadomości, by znów zniknąć za jej granicami, jakby obmyte morską wodą.

Niezwykle lubił zatapiać w niej swoje ciało, pokonując opór lub poddając się mu. Podczas tamtego spotkania także pływał. Pamiętał piękną pełnię, która posrebrzała grzbiety nierównego morza, zapraszając go do porzucenia tworzonego obrazu i podjęcia próby sięgnięcia jej. Zostawiwszy na brzegu buty i szatę wierzchnią, dał się skusić, drżąc, gdy tylko jego stopa zetknęła się z lodowatą cieczą. Sunął przed siebie, z każdą chwilą bardziej przyzwyczajając się do chłodnego dotyku, by ostatecznie zanurzyć się w niebezpiecznych i ciemnych odmętach. Nigdy nie odpływał zbyt daleko, uważny i skupiony, jednak tego dnia coś poszło nie tak. W chwili, gdy chciał stanąć na jednym z kamieni, aby dać wytchnienie palącym od zmęczenia płucom, jego noga osunęła się niespodziewanie. Wykorzystując słabość mężczyzny, brutalny żywioł jakby mocniej wzburzył wody, sprawiając, że jego głowa, która ledwie się wynurzyła, została natychmiast zalana. Siła uderzenia sprawiła, że cały tlen z jego płuc przemienił się w bąbelki. Tracąc kontrolę, Valery zaczął niekontrolowanie poruszać rękami i nogami. Coraz słabiej i słabiej… Jego kontakt z rzeczywistością urywał się.


Ostatnio zmieniony przez Satomi dnia 19/11/21, 09:30 pm, w całości zmieniany 1 raz
lisielektro
Tajemniczy Gwiazdozbiór
lisielektro
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {11/11/21, 05:59 pm}

I can hear the sirens E97159e754256efdf1277e1d7c699821


Jako maleńkiego chłopca — nauczono go, że bez wody ludzkość przeżyje nie dłużej, niż przeciętny tryton. Wówczas to pytał, ze zmarszczonymi w niezrozumieniu, dziecięcymi brwiami „dlaczego?”, skoro przedstawiciele tejże rasy nie żyją w niej, jako tako, ani przecież nie potrafią szanować jej w należyty sposób — jeżeli, faktycznie, jest jakże cennym skarbem. Mądrzy dorośli odpowiadali wówczas, iż ludzie, w swojej bezgranicznej ślepocie, nie potrafią docenić niczego, co im dane, póki takowe nie zniknie. Wtedy — pragną tego za wszelką cenę. Nie przepadał więc za nimi, pielęgnując w umyśle powyższe słowa, obserwując niekiedy z oddali ich poczynania. Czasami zza przejrzystych tafli, czasami zaś — wychodząc na ląd, początkowo w obecności ojca, później znowu — samotnie. Uczył się tego, co nieznane — choćby bowiem było odstręczające, głupawe, stanowiło pewną część rzeczywistości, którą wypadało poznać.

Był bystrym młodzieńcem, toteż chłonął bodźce, pochodzące z zewnątrz, sprawdzając się w roli obserwatora. Zagłębiając się w rozmaite zakątki kontynentu, dzięki zdolności niezwykle szybkiego pływania, udało mu się odkryć wiele interesujących miejsc, szczególnie w okolicach Netess, w którym jego ojcu zdarzało się bywać. Nigdy jednak, osobiście, nie odwiedził z nim tamtejszej rodziny królewskiej, chociaż słyszał o nich co nieco. I raczej były to pozytywne doniesienia.

Pewnego wieczora ale, gdy firmament zdążył już pokryć się błyszczącymi gwiazdami, zauważył pojedynczą, stąpającą po ziemistym krańcu, powolutku oddając się „jego” żywiołowi. Młody mężczyzna był posiadaczem ciemnych, długich włosów, które bezwiednie opadały na jego plecy, delikatnie falując. Blady, w odbitym świetle księżyca, prezentował się… Przepięknie, do tego stopnia, iż gdy odwrócił się — podziwiający w ułamku sekundy ukrył się przed jego, potencjalnym, wzrokiem za niewielką, kamienną wysepką. Pokusa, by jeszcze zerknąć, stała się wręcz nie do opanowania, tak też zanurzając własną twarz — pozostawił na powierzchni wyłącznie oczy oraz czoło, przyozdobione wilgotną, jasną czupryną.

Oddalony o paręnaście metrów chłopak był, niezaprzeczalnie, nagi — i chyba był to pierwszy raz, kiedy Evangelo uświadczył w takiej formie, na żywo, drugiego osobnika płci męskiej nie swego gatunku. Atletyczne, lekko zauważalne mięśnie, pociągłe i subtelne, napinające się pod naporem wody, pracujące w rytm wykonywanych ruchów. Mleczne, alabastrowe pośladki, szczupłe uda, przecinające kolejno warstwy życiodajnej cieczy… Iskrzące tęczówki Iasona zajęły się, przez chwilkę, matową poświatą — ponieważ, w gruncie rzeczy, podobało mu się to, co widział, nosem automatycznie drażniąc się z przezroczystą powłoką zbiornika, w którym dryfował. Tego dnia odpłyną stamtąd później, niż planował, co wpędzało go w dziwaczny dyskomfort, ponieważ wzbogacony o doświadczenie, jakiego chyba nie był jeszcze gotów przetrawić. Specyficzny dreszcz emocji, który przeżył w tamtym momencie, obudził w nim niebezpieczne zaintrygowanie, skłaniające do powrotu i powtórki, czego podejmował się co jakiś czas. Pierwotnie tylko kilka razy w miesiącu, by ostatecznie — spocząć na wyniku „parę razy w tygodniu”.

Czy traktował to jako porażkę? Może.

Czy jednak podzielił się z kimś tą niechlubną tajemnicą? Skądże.

Zapewne nie zrobiłby tego nawet względem samego obiektu zainteresowania, aczkolwiek sytuacja, która wydarzyła się feralnej, dość chłodnej nocy, poniekąd zmusiła go do ujawnienia swojej obecności.

Ukrywał się, jak zwykle, chłonąc wzrokiem tyle, ile było mu podarowane przez nieświadomego, ludzkiego bruneta. Zszokowany — przyglądał się, jak tamten, nagle i niezapowiedzianie, zanurzył się całkowicie. Z początku nie wierzył, że postać ta rzeczywiście mogłaby tonąć, ponieważ z informacji, jakie zdążył o nim zebrać, jasno wynikało, że jest niezłym pływakiem. Po chwili jednak, niewiele myśląc, zerwał się, aby pomóc, gdyż zdesperowane próby zaciągania się tlenem powyżej przezroczystej powierzchni prezentowały się, co najmniej, niepokojąco. Jak mógł podejrzewać — organizm drugiego przestraszył się obcego dotyku, natomiast w sytuacji, w której aktualnie się znajdował — był to zaledwie krótki, elektryzujący impuls. Popatrzyli na siebie, rozumiejąc obaj, że mają wspólny cel — jakim stała się próba doprowadzenia Valery’ego z powrotem na powierzchnię. Doszło do tego w oprawie głośnego kaszlu. Książę Netess usiłował opanować odruch wyplucia swoich płuc, na nowo, do rozległego zbiornika wodnego, drugi zaś pozwolił mu na ową, jakże człowieczą czynność. Jednocześnie starał się dryfować z nim w bliżej określoną stronę brzegu, bystrze planując oddalić się, gdy tylko będzie na to okazja. W pewnym momencie — Valery, odzyskując część swoich zmysłów, zaciśniętymi piąstkami począł napierać na jego klatkę piersiową. Iason wrył w niego swoje spojrzenie, ściągając szczękę mocniej.

— Jeśli teraz Cię puszczę, obawiam się, że w panice — zaczniesz się znowu topić. Nic Ci nie zrobię, więc współpracuj. — brzmiał opanowanie, jak gdyby nie oddziaływała na niego niezręczność, idąca w parze z nieplanowaną, cielesną bliskością. To nieco uspokoiło drugiego młodziana, ponownie poddającego się sile jego barków. Kątem oka jednak — nie spuszczał z niego wzroku, aż… Do chwili, kiedy samoistnie się speszył. Tamta twarz była jakże niedaleko jego własnej, pod osłoną nocy — odbijająca się wyłącznie w nikłej poświacie. Kiedy tylko był zdolny — wyplątał się z uścisku, poniekąd położony na piaszczystym, wysokim brzegu.

— Mierzeje bywają zdradzieckie. Na przyszłość, będziesz wiedział — wypalił tryton, choć nie zamierzał kontynuować rozmowy. Jakoś… Sam nie rozumiał, dlaczego postanowił podzielić się z nim wyzbytą sensu „poradą”.

— Hej! — niespodziewanie — dotarło do jego uszu, niemalże w sekundzie, przeznaczonej na rychłe odpłynięcie — Ja… Kim Ty… Dziękuję, ale…

— Miałeś szczęście, że byłem w pobliżu — nozdrzami stykając się z wodą, jasnowłosy patrzył na niego — Cóż, następnym razem…

— Zaczekaj! — Valery odezwał się, podrywając ku górze, jakby chciał wstać — niemniej dotarło do niego, że nadal — pozostaje nagi. W mgnieniu powieki wrócił do dawnej pozycji, sięgając mimochodem po materiał któregoś, ze swoich ubrań i zakrywając nim centralną oraz dolną część tułowia — Nie pomyślałbym, że… Syreny pojawiają się tak daleko od otwartego morza.

— Nie mam pojęcia jak jest z „syrenami”, szczerze powiedziawszy — nie otaczam się… - zaczął drugi, uśmiechając się, z dozą drobnej ironii.

— Och — Valery zamrugał intensywniej, interpretując tę odpowiedź, jakoby mógł tamtego urazić — Nie, nie to miałem… Chodziło mi ogółem, jako rasę, również trytony… „Trytony”, prawda? — Iason śledził jego zakłopotanie, czując, iż czerpie z tego swego rodzaju satysfakcję. Z odległości, sprawiał wrażenie tak niedostępnego, tak mirażowego, iluzorycznego, że teraz, gdy płatał się w swoich kwestiach — był nieprzejednanie urzekający. W inny sposób, co prawda, acz…

— Owszem, trytony — zmniejszając odstęp, znalazł się około metra przed nim, wciąż jednak nie wychodząc na ląd — Czy więc słyszałeś coś również o nas, czy jedynie żeńskie formy pozostawały w kręgu Twoich zainteresowań? — podnosząc jedną z gęstych brwi, ze zdziwieniem zlustrował, jak towarzysz marszczy się w zdenerwowaniu.

— Dlaczego miałyby… — dopiero później dotarła do niego zamaskowana sugestia owej frazy, w efekcie czego prychnął cicho, a jego blada, urokliwa buzia reprezentowała pełny wachlarz oburzenia. Iason zaśmiał się cicho, nagle odnotowując, że kompan dyskusji wstaje, pragnąc zostawić go totalnie samego.

— Nie mówiłem poważnie, ej! - podnosząc ton, odruchowo i bez użycia rąk — starał się go zatrzymać — Żartowałem! Nawet jeśli, nie interesuje mnie… — słowa te nie przynosiły rezultatu — Jak… Jak masz na imię?! W końcu, uratowałem Cię, czyż nie?
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {13/12/21, 02:24 am}

I can hear the sirens 224920480_568049587940902_4248788760820533519_n

Usłyszany argument musiał przekonać Pana Bezpiecznej Przystani, bo zaprzestał swoich działań, zwracając lazurowe tęczówki na nieznajomego, który — jak sam trafnie zauważył — uratował go. Powoli zmarszczył brwi, obracając owo stwierdzenie w myślach. Nawet jeśli miał rację, nie zmieniało to faktu, że niejasne były jego motywacje. Ponownie zajął swoje miejsce, poprawiając materiał i układając w głowie odpowiedź.

— Dotąd byłem pewien, że wasze istnienie to jedynie ludowe opowieści. Nie słyszałem także, by ktokolwiek wcześniej miał tyle szczęścia wpaść na przedstawiciela waszej rasy. Można by więc wnioskować, że nie mieszacie się zanadto w sprawy ludzi.

Spostrzeżenie to nie miało być przytykiem — ot zwykłe stwierdzenie faktu, w którym być może kryła się ciekawość: co też czyniło tę sytuację odmienną od reszty i kazało mu interweniować? Valery bowiem w ciągu swojego krótkiego życia natrafił na słowo „syreny” jedynie w kontekście bajkowych, poniekąd także niebezpiecznych — kuszących śpiewem i sprowadzających śmierć na głupców, którzy mu ulegli — mitycznych istot gdzieś pośród przypowieści. Nawet jeśli istniały więc, wydawało mu się dziwaczne, że… Przyłapał się na ponownym porównaniu nieznajomego do syreny, na co mentalnie pokręcił głową. „Owszem trytony” rozbrzmiało w jego czaszce. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że mimo iż żyły gdzieś wspólnie, skryte przed ludzkim spojrzeniem, nie można było mówić o tak dużych podobieństwach między nimi. To komplikowało sprawę. Uświadomiło go bowiem, że nie wiedział zupełnie nic o mężczyźnie, którego spojrzenie wciąż czuł na sobie.

— Dlaczego mnie uratowałeś?

Wysłannik Królestwa Nestess zwrócił ciemnoniebieskie oczy na twarz Iasona. Te jednak dość szybko zsunęły się z odpowiedniczek, spływając wraz z kroplami słonej wody po twarzy. Już wcześniej, mając taką sposobność, wyrył w pamięci odznaczające się kości jarzmowe, dobrze zarysowaną linię szczęki, jak i pełne, kuszące usta, a także to, co znajdowało się wyżej — tęczówki tak jasne, że trudno było odróżnić je od białek, wyróżniające się brwi oraz włosy tak białe, że uchodzić mogły za pianę morską. Obraz ten musiał nałożyć się na ledwie dostrzegalne w rysy mężczyzny, sprawiając, że Valery na moment wstrzymał oddech, dodając do wyobrażenia kolejnych szczegółów. Prezencji popiersia, jakie dane było mu zobaczyć w świetle nocy. Barków tak szerokich, że aż chciało się w nich utonąć. Muskularnej, naznaczonej codziennym wysiłkiem piersi, na której nieśmiało odznaczały się linie mięśni oraz ramiona, na których dało się dostrzec masywniejsze fragmenty.

Panicz Lagabøte nie miał sobie nic do zarzucenia w kwestii budowy. Zawsze posłusznie brał udział w treningach, a i samodzielnie organizował sobie ponadprogramową aktywność fizyczną, jaką było nocne pływanie. Mimo tego czuł, że nie może równać się ze zniewalającą posturą osoby naprzeciwko. Chwilowy brak tlenu musiał sprawić, że miał omamy, bo doprawdy trudno było mu uwierzyć, że skóra zanurzonego wciąż od pasa w dół trytona mieni się, jakby skradła odrobinę księżycowego światła. A może spowodowane było to kropelkami, które sunęły po niej bezwstydnie, sprawiając, że ludzki osobnik przełknął ślinę? Frywolna wyobraźnia, podążając za spojrzeniem, podsunęła mu myśli, które wywoływały szybsze bicie serca. Wolał jednak zrzucić to na garb nie tak dawnej walki o życie, zamiast przyznać się, do czego doprowadziło go samo spoglądanie na Iasona.

Przekręcił głowę, skupiając wzrok na uderzających o brzeg falach, których szum był nieodzownym elementem. W jakiś sposób pasował on do tajemniczej prezencji wybawcy, na myśl o czym speszony poprawił włosy. Jego nagie ciało także ociekało wodą, a sama noc nie należała do najcieplejszych, a mimo to Valery nie odczuwał chłodu. Nieposłusznie tęczówki uciekały raz po raz na sprawcę, choć trudno było cokolwiek z nich wyczytać.

Nie wiedzieć dlaczego - Iason za wszelką cenę nie chciał kończyć jeszcze tej jakże zabawnej wymiany zdań, wobec czego gdy tylko spostrzegł, że tamten planuje uciec - na jego twarzy wymalował się choć krótki, to jednak dość jawny grymas. Kiedy więc tamten powrócił na swoje poprzednie miejsce, uniósł mimowolnie kącik warg.

- Cóż, tak się składa, że mamy co robić - odparł z dozą uszczypliwości, choć rozumiał czysto informatywne intencje drugiego - Co zaś się tyczy drugiego pytania – po prostu byłem w pobliżu. Być może miałem ochotę zrobić coś dobrego – w przeciwieństwie do moich „legendarnych” pierwowzorów. - Uśmiechając się ponownie w zawadiackim tonie, dryfował w wodzie bez wykonywania innych, fizycznych manewrów. Jedyne, co pozostawało w ruchu – to jego nikłe mimiki lub błyszczące oczy.

Trudno opisać, czego dokładnie spodziewał się Panicz Lagabøte. Pytanie, które jeszcze chwilę temu zdawało mu się być naturalnym w podobnej sytuacji, zostało sprawnie odbite czymś na wzór wymówki wymieszanej z zaczepką. Napomknięcie o pomyłce – swego rodzaju gafie, jakiej się dopuścił w rozmowie – nie wprawiało go w poczucie winy i ponowne pragnienie sprostowania sprawy, a większe zakłopotanie. Rozciągnięte w radosnej, flirciarskiej wręcz mimice usta i jaśniejące tęczówki nie pozwalały jego sercu na chwilę wytchnienia, zmuszając je do szaleńczego biegu. Zabrakło mu słów, bo jak też miał odpowiedzieć? Jak mógł na niego spojrzeć? Jedynym wyjściem pozostała niechlubna ucieczka.

Tym razem nie pomogły nawoływania. Nic nie mogło sprawić, aby zawstydzony młodzieniec odwrócił się lub zaniechał taktycznego, acz dość niezgrabnego – zważywszy na okoliczności – odwrotu. Czy miał go sobie za złe? Naturalnie. Wracając pamięcią do tamtego wydarzenia, był wściekły na siebie, iż dał się ponieść emocjom i stracił jedyną szansę na lepsze poznanie trytona. Ten bowiem był pierwszym, z którym znalazł się na tyle blisko. Przy którym poczuł się… tak. Nie mieli wyjścia – tłumaczył sobie wciąż, gdy niespodziewanie jego ciało przechodził dreszcz na wspomnienie przytrzymujących go by nie utonął dłoni. I choć zaraz po tym słyszał w głowie „Po prostu byłem w pobliżu. Być może miałem ochotę zrobić coś dobrego”, co jednoznacznie wskazywało na pomoc z kaprysu, nie potrafił się powstrzymać, by czasem nie pomagać pojawianiu się retrospekcji. By sobie nie dopowiedzieć, nawet jeśli nieprzerwanie się za to ganił.

Tak też mijały dni, a Valery coraz częściej zamyślał się, to znów rumienił niespodziewanie w zaciszu pokoju, to spotykał go we śnie – raz rozmawiali, raz powtarzał swoją decyzję, lub zwyczajnie przyglądał mu się, korzystając z okazji. Im dłużej to trwało jednak, tym bardziej miał wrażenie, że – niczym piasek przy samym brzegu – prawdziwe oblicze skąpanego w blasku księżyca rozmywa się.

Oddawał się zniekształceniom, w których ratunek coś znaczył. W których także i spojrzenie coś mówiło, a pełne wargi układały się w inne słowa. Co mówiły? Kim tak naprawde był? Pewnego dnia zaczepił Kasztelana i – wymawiając się ciekawością – zagadnął go o istoty znane pod nazwą “trytony”. Spodziewał się szczątkowych informacji, jednak konfrontując się z nimi, nie był w stanie zagłuszyć cichego „Tylko tyle?” wybrzmiewającego mu w głowie. Zawierały się one bowiem w kilku zdaniach, których sens można by opisać jako:

Mieszkają w oceanach, a przez wzgląd na to, że Netess znajduje się blisko wód, żyjemy we względnym ładzie, spotykając się z ich przedstawicielami jedynie w interesach.

Wciąż jawił mu się jak tamtej nocy - jako tajemnicza istota, która go uratowała.

Nie potrafił już nie uciekać myślami w jego kierunku. Zdał sobie sprawę, że nie poznał nawet jego imienia. Być może nigdy już go nie usłyszy… W końcu stchórzył. Stracił swoją szansę.

Nie rozumiał go.
Siebie także.
Co sprawiało, że był aż tak zainteresowany?

W końcu nie wytrzymał i raz jeszcze odwiedził tamtą plażę. A później kolejny. I jeszcze jeden. Nie pływał rzecz jasna. Wizja trytona ukrytego gdzieś w głębinach i obserwującego jego nagie ciało skutecznie odwodziła go od tego pomysłu, mimo iż mięśnie same rwały się ku ukochanej przez ich właściciela aktywności. Pozostawało mu jednak wpatrywanie się w horyzont przy akompaniamencie fal uderzających o brzeg i oczekiwanie, czy może to jest ta noc, podczas której znów się spotkają. Wyrywając czasem z piersi jednorazowe westchnienie, nocny krajobraz wprawiał go w poczucie samotności, którego nigdy wcześniej sobie nie uświadomił. Nie w takim stopniu.

Zaczął zabierać ze sobą przybory, aby malowaniem zająć czas. Nieważne jednak, jak wiele razy próbował, nie potrafił z pamięci odwzorować tego, w którego poszukiwaniu szafirowe tęczówki posyłały długie spojrzenia morskiej toni. Na każde chlupnięcie unosił wzrok, a usta układały się w wołanie. Ani razu jednak nie wydobył się z nich dźwięk, a oczy nie odbiły nic poza nocnym niebem. Skryte pod kurtyną rzęs opadały powoli zawiedzione.

Aż pewnego razu zjawił się – niby mara senna. Fatamorgana. Ile razy Pan Bezpiecznej Przystani nie układał sobie w głowie, w jaki sposób zacznie rozmowę, konfrontacja sprawiła, że o wszystkim zapomniał. Raz jeszcze zapragnął uciec, lecz pozwolił sobie jedynie na mocniejsze zaciśnięcie palców na pędzlu. Uchylił delikatnie wargi, ale nie uciekło spomiędzy nich żadne słowo. Czy mógł wierzyć, że dzieje się to naprawdę? Cały ten czas miał nadzieję – to prawda – jednak gdy już się stało, poczuł się tak… nieporadny. Zawstydzony. Jakby stan, w który nikt nigdy wcześniej go nie wprawił, przy nim był naturalny. Obligatoryjny. Krystalicznie czyste tęczówki spoglądały bowiem wprost na niego, jak żadne dotąd. Serce natychmiast zabiło mocniej w jego piersi. Byli tam tylko oni.
lisielektro
Tajemniczy Gwiazdozbiór
lisielektro
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {09/01/22, 10:28 pm}

I can hear the sirens E97159e754256efdf1277e1d7c699821



Odpływając feralnego dnia z opóźnieniem – nie był pewny, czy powinien traktować tę sytuację w kategoriach straconej bezpowrotnie szansy na coś zabawnego, czy też, po prostu, zapowiedź czegoś intrygującego. Przecinając gładko wodę, sunął przed siebie, przemierzając morskie ciemności z niebotyczną zwinnością, choć niejako od niechcenia – ponieważ, doprawdy, nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

Trochę szkoda – pomyślał, metaforycznie „stając” u podnóża Galanty*, jednak jego rozważania momentalnie musiały zostać odsunięte na dalszy plan – gdyż, jak się zorientował, pora nie była już nazbyt wczesna.

Miejsce to, będące jego domem – podwodną krainą, do której nie zapuszczali się ludzie, o tej godzinie wydawało się opuszczone, martwe. Budziło się do życia wraz z pierwszymi, przenikającymi przez taflę promieniami, która dzięki swej przejrzystości – przepuszczała je niemalże od razu, gdy słońce pojawiało się na nieboskłonie. Wówczas to mieszkańcy wyłaniali się ze swoich domostw, zajmując codziennymi, rutynowymi sprawami – co przecież w ogóle nie różnicowało ich od tych, egzystujących na lądzie. Kupcy, rzemieślnicy, artyści, żołnierze – będący profesjami wszelkiej maści.
Przemykając bezszelestnie w kierunku wzniesionej w oddali posiadłości, nie przykładał wielkiej wagi do rozglądania się – nie spodziewając się, tak czy owak, czyjegokolwiek cienia. Za cel obrał, oczywiście, personalne komnaty, usytuowane w zachodniej części zamku, do których przez te wszystkie lata zdążył już wynaleźć najszybsze, najbardziej nieuchwytne szlaki. Znał pałac jak własną kieszeń – a przynajmniej takie odnosił wrażenie, odkąd osiągnął pełną dorosłość. Po zgrabnym wślizgnięciu się do głównej sypialni, omijając ostatnie straże, pokierował się wprost do posłania, przywodzącego kształtem sporych rozmiarów, srebrnawo-łososiową muszlę, z iście koralowym zagłówkiem. Jeszcze zanim wygodnie się ułożył, sięgnął po pozostawiony samotnie, zapisany eleganckim pismem pergamin, leżący zasadniczo po środku łoża.

– Synu – przeczytał, rozpoznając w tym charakter pisma swojej matki – Wiem, że dla Was, młodych, standardowe dni zdają się być zbyt krótkie. Liczę jednak, że… – podnosząc wzrok znad pozostawionego kawałka wiadomości, z delikatnym zaskoczeniem odkrył, iż adresatka tejże znajduje się w uchylanych drzwiach, równocześnie – cichutko w nie pukając. Podnosząc się połowicznie, gestem pozwolił jej wejść.

– Matko, cóż takiego sprowadza Cię do mnie osobiście, w godzinach, w których powinnaś odpoczywać? – zapytał pierwszy, w dalszym ciągu na nią spoglądając. Kobieta, nosząca imię „Alathea”, należała do wybitnie obdarowanych urodą, pomimo swojego wieku – zachowując witalność. Z tego też tytułu Iason odczuwał zwykle krztę rozbawienia, kiedy napominała na swój „ziemski” staż.
Jej długie blond włosy falowały w zgodzie z ruchami ciała, przemieszczającego się coraz to bliżej niego. Ubrana była w bieliźniane szaty, sugerujące, że faktycznie – musiała planować jeszcze niedawno odejście do krainy snów.

– Ach, nie sądziłam, że Cię zastanę… – rzekła spokojnie, zerkając na odczytywane przed chwilą przez Iasona linijki tekstu – Toteż zawczasu zostawiłam Ci tę wiadomość, gdybyśmy się jednak minęli.

– Nie zdążyłem jej dokończyć – młody mężczyzna odparł zgodnie z prawdą, przystając teraz nieopodal – Jeżeli jednak prosisz w niej o ponowne rozważenie spotkania się z którąś z księżniczek zza wschodniej strony, moja odpowiedź nadal pozostaje niezmienna.

– Orphe… – zaczęła, urywając w połowie – Widzę, że od jakiegoś czasu starasz się regularnie uciekać. Ja zaś, naprawdę, nie chcę nakładać na Ciebie dodatkowej presji. Ale… Jesteś na tyle inteligentnym, aby spodziewać się, że temat ten już niebawem zacznie być powielany przez Twojego ojca. Chcę, żebyś wtedy wiedział przynajmniej…

– Wiem, matko. Mogę przysiąc, że wiem. Zanim jednak nadejdzie taka potrzeba, nie wracajmy do tej kwestii, skoro na horyzoncie widnieje, pomału, obraz kolejnej zimy – artykułując swoje zdanie, dotknął nieznacznie jej ramienia – Coraz mniej okrętów podróżuje po pobliskich wodach. – jego rodzicielka cicho westchnęła.

– Całymi dniami eksplorujesz wspomniane, otaczające te tereny… Rozumiem, że lubisz, dzięki wrodzonej potrzebie kontroli, pozyskiwać informacje dzięki własnym zmysłom, acz… Mój kochany. W tym tygodniu – ledwo co Cię widziałam.

– Widzisz mnie teraz – Alathea, bliźniaczo do swojego dziecka, uśmiechnęła się nikle – Choć mogłaś poczekać do jutra, zamierzałem zjeść wcześniej.

– Nie zapomnij o udziale w uroczystości rozpoczęcia sezonu Nussy** – w tym roku, hipotetycznie, mógłbyś już poprowadzić orszak…

– Matko, nie zamierzam odbierać momentów świetności oraz uwagi memu ojcu. Uważam, iż z nas dwóch – to właśnie on stworzony jest do pełnienia wszelkich oficjeli i kąpania się w blasku chwały – skomentował, posyłając jej kolejny pół-uśmiech.

– W takim razie – obiecaj mi chociaż, że będziesz obecny. Od początku, aż po koniec. Wszystkich Was o to proszę, nie tylko Ciebie, ale i Otella oraz Ophelię – jasnowłosy pokręcił w udawanej zadumie brodą, ostatecznie króciutko przytakując.

– Zrobię, co w mojej mocy.

Tak też plany o ponownych odwiedzinach trawiastych wybrzeży Netess oddaliły się w czasie, lecz nie na długo. Nie było jednak tak, że pomiędzy obowiązkami nie rozmyślał o nowo poznanym towarzyszu – przeciwnie. Ten bowiem, w najlepsze, rozgaszczał się co jakiś czas w umyśle, monopolizując impulsy nerwowe, płynnie przetaczające się przez jego mózgowie. Iason, kiedy tylko nadarzała się okazja, nie rezygnował ze starych nawyków wymykania się, pod pretekstem „kontroli przygranicznych” i obserwacji. Planując trasę, każdorazowo dokładał wszelkich starań intelektualnych, ażeby na szlaku minąć się z nader interesującym punktem na mapie, niemniej nie zawsze udawało mu się trafić na równie intrygującą jednostkę. A nawet jeśli – nie miał na tyle wolnych chwil, by zaakcentować swą obecność. Tej nocy miało być inaczej – bo przez własną „impertynencję”, choć prawdę powiedziawszy – zamierzenie – wynurzył się niebezpiecznie bliziutko, rejestrując wzrokiem dzierżone przez młodego mężczyznę płótno, ułożone na drewnianej podstawie oraz kawałek smukłego grafitu.

– Czy aby nie jest za ciemno na zabawę z rysunkiem? – zagaił jakby nigdy nic, zaś jego melodyjny, niski ton głosu rozniósł się mozolnie. Uświadczył, jak tamten drgnął, mechanicznie wyostrzając spojrzenie – Choć z dwojga złego, cieszę się, że już nie usiłujesz się utopić…



***




*Galanta – jedna z większych i starszych, położonych na północ, podwodnych krain. Jej historyczne dziedzictwo sięga czasów poprzedzających erę Cesarskiego Zjednoczenia, kiedy to politycznie określono na lądzie granice stolicy, Incoru, oraz pozostałych, podporządkowanych księstw – Netess, Eos, Sythu i Westery.

**Nussa – tradycyjne obrzędy ludu Galanty, mające na celu uproszenie podwodnej siły, Terdeusa, o łagodny sezon jesienno-zimowy.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Satomi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {18/02/22, 05:08 pm}

I can hear the sirens 224920480_568049587940902_4248788760820533519_n

Księżyc nie jaśniał w pełni, która umożliwiłaby mu dostrzeżenie każdego detala, najmniejszego ruchu jego warg, napięcia skóry. Nie było jednak ciemno, o nie. Nigdy przecież nie zapuszczał się na plażę podczas nowiu czy w bardzo burzliwe lub pochmurne noce stanowiące ogromne zagrożenie dla jego życia. Preferował te gwiaździste, gdy nie przypominano mu, jak ułomny był ludzki wzrok, nie potrafiąc poradzić sobie z ciemnością. Tak jak teraz, gdy wyczekiwana osoba była na tyle blisko, aby wiedział, że to nie sen, a jednak na tyle daleko, że nie potrafił dostrzec jej na tyle dokładnie, na ile pragnął. Mrużył więc oczy i pochylał się, choć nieznacznie. Dość niezgrabnie – czyżby się zapomniał? Trzeba było przyznać jednak, że nie do końca tak go zapamiętał. Jak prezentował się więc tryton w jego wyobrażeniach, które tak bardzo zniekształciły obrazy pamięciowe? Cóż… nie był pewien, czy jest w stanie je przywołać teraz, gdy zostały zweryfikowane.

Nie odpowiedział od razu. Zarumieniony odskoczył na moment spojrzeniem na fale, przypominając sobie o okropnym pierwszym wrażeniu, jakie zrobił. Przeszedł go dreszcz, który nie miał nic wspólnego z wiejącą bryzą.

- Niektóre rzeczy można uchwycić jedynie nocą.

W chwili, gdy te słowa – o dziwo niezwykle czyste i pewne – opuściły jego usta, dotarło do niego, jak tandetnie mogą brzmieć, mimo iż była to prawda. Nikt jednak nie chciał słuchać truizmów.

Iason, niewzruszony, pozostawał w nieco uśmiechniętej, skrywanej częściowo przez ciemność, mimice. Atmosfera była nieco… Gęstsza, i trudno było mu ocenić z jakiej, dokładnie, przyczyny.

- Ach tak? Szczególnie łatwo odwzorować te, których ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec? - ponownie ironizując, podpłynął do brzegu na tyle blisko, na ile pozwalało mu ukształtowanie terenu. Zerkając raz na młodego mężczyznę, raz na użytkowane jeszcze do niedawna przez niego przedmioty, ostatecznie osiadł bystrymi źrenicami na odpowiedniczkach.

- Zechcesz… Pochwalić się tym, co stworzyły Twoje dłonie? Nie żebym znał się na rysunku, ale… Jestem ciekawy.

Nie mógł spodziewać się niczego innego, więc z pokorą przyjął uszczypliwość. Do czego nawiązywał jego wybawca? Nawet jeśli nie chciał, jego myśli uciekły w kierunku sylwetki postawniejszego, szczegółów jego mimiki – niedostępnych mieniącym się za sprawą łuny księżycowej tęczówkom - i innych sekretów, które skrywał mrok. Nie. Je wszystkie na ten moment mogła kształtować jedynie wyobraźnia.

Po niedługiej chwili kiwnął głową, przysuwając się bliżej krawędzi. Bliżej niego. Podczas gdy tryton zajęty był pracami - nakreśloną z pamięci rafą, którą miał nadzieję skończyć oraz szkicem dzisiejszego krajobrazu, który odwiódł go od tego pomysłu – on sam korzystał z okazji i przyglądał mu się. Nie gapił, rzecz jasna – jakby śmiał? Niby przypadkiem, ukradkiem lustrował, udając, że to morze skradło jego uwagę. Rumiane policzki zdradzały niepewność i zakłopotanie Pana Bezpiecznej Przystani w związku z nową dla niego sytuacją, jak i dzieloną przestrzenią. Nawet Julius nigdy nie widział tych rysunków. Nauczycielowi zaś prezentował jedynie te nieskrywające w swej głębi choćby cienia rybiego ogona, zakańczającego ludzkie ciało. Tymczasem ten, o którym myślał, sunąc grafitem już na poziomie szkicu, miał je ocenić. Oczekiwał, starając się wyryć w pamięci ten moment.

- Co sądzisz? - wyrwało się z jego piersi, gdy cisza, zagłuszana szybszym biciem serca, stała się nieznośna.

Odrobinę zadziwiony brakiem stawiania jakiegokolwiek oporu tudzież komentarza, z jeszcze większym zaciekawieniem - uśmiechnął się ledwo widocznie. Gdy zaś jego bębenki zarejestrowały sedno wypowiedzi drugiego, popatrzył w dół, przyglądając się przez dłuższą chwilkę powstałym rysunkom. Jego powieki na ułamek sekundy rozszerzyły się bardziej, gdyż nie spodziewał się, iż tamten zaprezentuje mu dosyć wymowny twór, którego sam był elementem - a przynajmniej takie odnosił wrażenie, starając się w rotacji przestrzennej odwrócić obraz własnego ciała i dopasować go do tego, przedstawionego na skrawku papieru.
A więc ośmielił się pokazać mu „dzieło”, wiedząc, iż decyzja ta będzie wymagała niejakiego obnażenia się - pod kątem myśli, wyobrażeń…
Raz jeszcze zatopił w nim oczęta, z większym przekonaniem.

- Naprawdę tak wyglądałem z bliska? Jestem trochę zawiedziony… - cmoknął cichutko, przy okazji kręcąc głową - Trzeba było powiedzieć, że lubisz bawić się w rysownika - przetrzymałbym Cię wtedy pod wodą nieco dłużej. A może i nawet - dał dotknąć - wzruszył beznamiętnie ramionami, po tym podpierając brodę o jedną z pięści.

Intensywność tego spojrzenia sprawiła, że się spłoszył. Raz jeszcze poczuł, że krystaliczne – niby czysty potok – oczy wpatrują się wprost w niego. Bystre i zdawać by się mogło świadome sytuacji. Valery wiedział, jak to może wyglądać z jego perspektywy, jednak nie był w stanie zaprzeczyć, że osoba trytona nie zajmowała centralnego miejsca wielu niedawnych procesów myślowych. Tym samym był pewien, że tamten się nie myli, odnajdując siebie w niewykończonym kształcie.

- Nie jestem dobrym rysownikiem - usprawiedliwił się natychmiast. - A robiąc to z pamięci niezwykle łatwo o pomyłkę.

Dlaczego? Przecież tamten mimo ruchu głową nie wydawał się oburzony. Wręcz przeciwnie – zdawało mu się, że znów przeszedł do droczenia. Droczenia? Czy było to trafne określenie? Nie sądził, by propozycja podtopienia go bardziej, niż doświadczył tego przy ich pierwszym spotkaniu, była rzucona z inną intencją. A może zwyczajnie miał taką nadzieję?

Zaciskał dłonie ukryte pod materiałem rękawów, zbierając w sobie odwagę.

- Ten szkic – nie jest to coś - zaczął dość ostrożnie, unikając jaśniejących w półmroku skrytego za chmurami księżyca, błękitnych punktów - czego nie mógłbym poprawić, aby lepiej oddawał - zawahał się. Słowo oryginał jednoznacznie by go pogrążyło - trytona. Szczególnie gdybym miał możliwość bezpośrednio czerpać inspirację.

Ach, jakże zakpił z niego los, że akurat w chwili, gdy wypowiadał ostatnie słowa, jego twarz stała się w pełni widoczna. Srebrne światło załaskotało go w twarz, nabijając się z rumianych policzków.

Odnotowując, co takiego powiedział brązowowłosy młodzieniec, jego uśmiech nabrał lekko zawadiackiego tonu, ten zaś utrzymał się tym bardziej w momencie, kiedy zobaczył twarz Valery’ego.

- Czyli jednak, wciąż za mało wrażeń? - podsumował, śmiejąc się perliście i przesuwając suchymi palcami po kawałku pergaminu oraz nachylił się ku niemu sugestywnie - Osobiście nie uważam go za jakiś tragiczny. Ale, jak już wspomniałem, żaden ze mnie specjalista - przekrzywił główkę w kierunku swego barku, skacząc wzrokiem po ewidentnie zaaferowanym ich położeniem rozmówcy.

- Znam już, mniej więcej, zakres Twoich artystycznych zdolności, acz… Nawet nie wymieniliśmy imion. Czy więc… Tym również zamierzasz mi się pochwalić?

Obrzucił go spojrzeniem w odpowiedzi na usłyszany śmiech. A jednak i jego kącik ust uniósł się wbrew postanowieniu o byciu oburzonym podobną reakcją. Dlaczego tak trudno było oszukać organizm, który reagował na każdy nowy bodziec ze strony Iasona?

- Valery - zdecydował się na podanie jedynie imienia.

Bezwiednie wyprostował się przy tym, jakby imię księcia Netess nie mogło być wymienione ot, tak sobie. Przemilczał jednak nazwisko, upajając się faktem, że dla tejże istoty może być jedynie “Valerym”. Tak zwyczajnie.

Nadszedł ten moment. W końcu się dowie.

- Jak ciebie zwą?

- Valery? Niczym waleriana, wykorzystywana przez ludzi, których noce bywają nader niespokojne? - rzucając, pozwolił sobie na pozostawienie jednego kącika warg w górze.

- Natomiast cieszę się, że tym razem odpowiedziałeś. Poprzednim… Jakby to ująć, raczyłeś mnie co najwyżej zignorować - teraz jednak postanowił zachować się wręcz teatralnie, udając, iż w gruncie rzeczy - jego męska duma wciąż chowa w sobie żarzące piętno urazy - Toteż… Może i ja powinienem uciec? Chociażby w tej chwili? - jego nagła zmiana postawy zasugerowała, jakoby faktycznie gotował się do rychłego odsunięcia i odpłynięcia w siną dal. Obserwował go, niejako czekając na reakcję, w głębi ducha - wybornie się bawiąc. Za każdym, jednym razem - czuł niezidentyfikowaną ochotę, by dokuczać mu w ten sposób i prawdę mówiąc, czym dłużej prowadzili konwersację - tym pragnienie to nasilało się.

Naturalnym odruchem było wyciągnięcie dłoni, gdy tamten tylko zapowiedział ucieczkę. Paniczna próba została zauważona, o czym poinformował go wyraz twarzy trytona. Ach, raz jeszcze dawał mu powód, aby z siebie zażartować. Czy i podobna sytuacja nie była powodem tego, co wypominał?

- Nie ma takiej potrzeby. - powiedział, mając nadzieję, że go tym zatrzyma.

Poruszył się niespokojnie, spoglądając na rozbijające się w pobliżu fale.

Okoliczności były dość nerwowe, toteż być może nie myślałem racjonalnie - tłumaczył się. - Teraz jednak… szkoda byłoby pozostać jedynym, który nic nie wie o drugiej stronie.

Sugestywnie sięgnął ku swoim pracom, które niespiesznym ruchem przysunął bliżej siebie. Musiał zająć czymś umysł, zanim znów cała jego uwaga skupi się na mężczyźnie. Na ledwie już obecnych kroplach wody spadających z jasnych włosów i tworzących mokre ścieżki na twarzy czy piersi, by zakończyć swój żywot, stając się raz jeszcze częścią z morzem.

Spostrzegając, że tamten zareagował jakże nerwowo - wbił w niego zszokowane oczęta. Powoli wracając na swoje miejsce, dłońmi zaczął zataczać okręgi wokół własnej sylwetki.

- Tylko żartowałem, spokojnie. - przemówił już bez igrającej, figlarnej maniery, gdyż Valery sprawiał wrażenie zestresowanego - Na imię mi Iason - w międzyczasie obserwował, jak konwersant zawija papier do siebie, ewidentnie pragnąc go schować - I w odróżnieniu od niektórych, jestem przemiłym oraz przegrzecznym mężczyzną. A co ważniejsze - raczej słownym… - uśmiechnął się w samozadowoleniu - Ponadto - czy nie sądzisz, że informacja ta i tak zbyt wiele nie zmienia? Bazuje na prostej zasadzie zaufania. Żaden z nas nie ma w końcu pewności, czy aby drugi go nie okłamał. I czy realnie - nazywa się tak, jak się przedstawia.

Zawahał się… czy była to sugestia do niejasnej propozycji, aby spoglądając na niego – niby na modela – spróbował zmienić obraz? Poprawić kontury trytona, nadać mu więcej rzeczywistych cech. Zaprzestał czynności więc, układając papier raz jeszcze na malutkiej konstrukcji, imitującej sztalugę.

Iason. Powtórzył to imię kilka razy jeszcze w myślach, aby mieć pewność, że zapamięta. Jak jednak mógłby nie? Było tak niespotykane, a jednak… idealnie pasujące. Jak żadne, o którym wcześniej myślał, że mogło zająć jego miejsce. Tymczasem… och? Uniósł ciemną brew.

- Hm… - mruknął przeciągle niby rozeźlony podobnym oskarżeniem. - Jak powinienem odebrać tę sugestię? Jaki mógłbym mieć cel, jeśli – zgodnie z nią – skłamałbym?

- Ludzie mają różne motywacje, aby kłamać. Nie całkiem jest jasne „dlaczego” - chociaż moim zdaniem, jest to kwestia swoistego poczucia kontroli oraz żądza odcięcia się od tego, co realne, a być może niekoniecznie godne pochwały - sunąc beznamiętnie dłonią po tafli, śledził ją także oczyma - Dowiedziałeś się czegoś interesującego o „syrenach”? Mniemam, że zapewne - zrobiłeś mały rekonesans, hm?


Jak miał to rozumieć? Czoło Valery’ego zmarszczyło się, gdy intensywnie obracał w głowie zasłyszane słowa, doszukując się w nich sensu. Zdawało mu się jednak, że ten w jakiś sposób umyka niczym woda, którą długie palce trytona niespiesznie przecinały. Część kropelek pozostawała na skórze – powierzchniowa – zdobiąc ją niby kryształki, jednak cała głębia pozostawała nieuchwytna. Wodził za ruchem być może odrobinę nieprzytomnym wzrokiem, dając się oczarować głosu i chwili. A jeszcze moment temu był tak skupiony. Z pewnością na tyle, by udawać oburzenie w nie do końca jasnym celu – może chodziło o próbę zawtórowania “Ja także mam tę cnotę uczciwości”, która miałaby skupić uwagę Iasona choć raz na zaletach, a nie potknięciach i przywarach? A może “nie jestem taki jak wszyscy”?

Zawsze starał się wypaść nienagannie, czego wymagał tytuł Wysłannika, Pana czy Księcia, tym razem jednak jego motywacja była zgoła odmienna. Naprawdę zależało mu na dobrej prezencji, aby ten konkretny osobnik miał o nim dobre zdanie – rzecz jasna jednak niebudowane na fałszu, bardziej… aby dostrzegł w nim coś. Polubił go. Zainteresował się. A co za tym idzie – by mieć pewność, że nie będzie to ostatnie spotkanie i uda mu się poznać lepiej tę enigmatyczną personę, przy której, na ten moment bardziej w sposób nieuświadomiony, czuł, że mógłby być zwyczajnym Valerym, a nie Księciem Netess. Przede wszystkim sobą, a dopiero później osobą o wysokim statusie, jeśli w ogóle. Choć… i do tego kiedyś będzie musiał się przyznać.

- Niestety dostępne mi były jedynie ludowe podania o istotach, mogących być jedynie mitem, które zamieszkują sąsiadujące wody. Sam nieświadomie żyłem w podobnym przekonaniu przed naszym spotkaniem. Domyślam się jednak, że wasza wiedza o ludziach jest bardziej imponująca.

Pula informacji, które o nim zbierał, cały czas poszerzała się. Skoro udało mu się dotrzeć do czegoś, związanego z jego ludem, musiał dysponować dostępem do źródeł, aby poszerzyć swoje mentalne horyzonty w aspekcie stworzeń, bytujących w środowisku pozalądowym. Do źródeł lub jednostek, obeznanych w wyżej wymienionej tematyce. Świadczyło to o jego statusie, a ten nie mógł być, w obliczu aktualnej analizy logicznej, niski.

- Większość mojego gatunku, niezależnie z jakiej klasy społecznej - musi o Was choć trochę wiedzieć. Żyliśmy, zanim się pojawiliście, znając oceany, morza bądź otwarte jeziora na pamięć. Natura ludzka jest nam całkiem zrozumiałą, bo i szczytem ignorancji byłoby nie nauczyć się o czymś, co odległe i jakże różne - a jednak nieprzejednanie podobne do nas samych - unosząc jedną z kończyn górnych ponad cieczą, niezidentyfikowaną siłą „oddzielił” mało kształtną, kilkucentymetrową kulę wody, za pośrednictwem ruchów palców - formując z niej pociągłą łunę, przypominającą pierwotnie węża. Ten pokonywał dystans w powietrzu między samym kreatorem, a jego towarzyszem.

- Wy jednak, ach, czyż nie znacie przypadkiem lepiej gwiazd i kosmosu niżeli miejsca, które określam na co dzień „domem”? - wydźwięk tegoż zdania mógłby, z pozoru, wydawać się oskarżycielski, niemniej jego ton kompletnie na to nie wskazywał. Był spokojny, troszkę szelmowski. Wyciągając wprawnie palec wskazujący oraz środkowy sprawił, iż wodna rzeźba przybrała teraz kontury morskiego smoka, z rozczapierzonym kołnierzem, zaglądającego z niepokojąco niewielkiej odległości prosto na fizjognomię chłopaka.

Choć z pozoru nic się nie zmieniło, Valery miał wrażenie, jakby znalazł się we śnie. Melodyjny głos prowadził go pośród tajemnic, o których – jak zdążył się zorientować – nie wiedział nikt. Spijał z tych warg każde słowo, mogące w jakiś sposób pomóc mu wyobrazić sobie ludność – krainę, o której dotychczas śmiał jedynie marzyć, zauroczony morzami i oceanami od lat. A także i Jego pośród terenów, które nazywał domem.

Dowiedział się niewiele, co jedynie pobudziło ciekawość. Czyli u nich także istniał podział na klasy społeczne? Czy wyglądał podobnie? Jak długo żyli? Co jeszcze wiedzieli? Czy kiedyś się dowie? Mężczyzna pierwszy raz uchylał choć rąbka tajemnicy, a on - jak to zachłanny człowiek - pragnął więcej. Zdecydowanie więcej. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo chciwy potrafi być, jeśli chodziło o Iasona. Zazdrosny.

W pewnej chwili faktycznie miał wrażenie, że dał się ponieść wyobraźni. Jak bowiem wyjaśnić podobną anomalię? Formującą się na jego oczach wodę, która przybrała postać węża, a następnie smoka. Chwilę zajęło mu zrozumienie, co sprawia, że tak się dzieje. Czyżby tryton… czy on potrafił kultywować? Nigdy wcześniej nie widział niczego równie zapierającego dech w piersiach. Pięknego. Ubranego w szaty kształtu żywiołu. Kontrola wody, czy tak? To było jak spełnienie marzeń, o których nie wiedział, że je ma.

A jakże zgrabnie władał tą mocą. Subtelnie. Dokładnie. Żaden jego ruch nie był przypadkowy, czy niepotrzebny. Oczarowany Pan Bezpiecznej Przystani uchylił usta, zamierając w wyrazie zachwytu. Był tak blisko, że gdyby tylko się wychylił… gdyby wyciągnął w jego kierunku dłoń…

Był naiwny? Ufny? Nie wiedzieli o sobie praktycznie nic, a mimo to Valery nie zląkł się ciemnej figury z żywiołu, który nie tak dawno prawie odebrał mu życie. Podobnie jak wtedy mu je uratował, tak teraz Iason mógł mu je odebrać. Wody były zdradliwe, a on - za sprawą ogona i nie tylko - miał większe szanse w ich toni.

- Ja także ubolewam - zdołał z siebie wykrzesać, onieśmielony taką ilością piękna. - Trudno o coś piękniejszego, niż morze.

Był podekscytowany, oczekując w napięciu, co nadejdzie.

Przypatrywał się jego jawnemu zachwytowi w parosekundowym milczeniu. Z jednej strony - owa reakcja zadowala go, z innej zaś - nieco konsternowała. Ten… Człowiek wydawał się nie posiadać czegoś na wzór instynktu samozachowawczego, co zupełnie przeczyło obrazowi, który kreował podczas ich wcześniejszego spotkania.

- Być może jednak, nie powinieneś - wracając do eksperckiego wyrazu, uśmiechnął się z nutą żartobliwości - Ostatecznie - to chyba kosmos potrafi ukazać się jako bardziej przewidywalny - w mgnieniu oka, machnął mozolnie ręką, sprawiając, iż woda, niedawno jeszcze wirująca w atmosferze, opadła na trawiaste podłoże, mocząc tym samym skrawki odzienia bruneta.

- I dla sprostowania, Valery - Netess obmywa ocean - zaśmiał się cicho, praktycznie niesłyszalnie. Następnie zaś, dryfując mozolnie w tył, pomału począł się zanurzać - Miło się z Tobą gawędziło. Jeżeli prądy będą nam sprzyjające, spotkajmy się jeszcze kiedyś. Do tej pory - postaraj się, nadal, nie topić. I… - finalizując tę kwestię, znikał już prawie całkowicie za zmąconą cieczą - Dopracuj kształt ogona. Wciąż jestem zdania, że na żywo prezentuje się bardziej efektownie. - słowa te okazały się być zakończeniem jego dzisiejszej, wieczornej obecności. Pozostał po nim jedynie bezgłośny szum drobnych fal.

Wiedział, że nie mógł w nieskończoność ciągnąć tego dialogu. Niemniej i tak - już w tym momencie, spędził w tym miejscu więcej chwil, niż planował kiedykolwiek.

Ach. Niesamowitym było, jak bardzo Tryton pasował do tego, o czym mówił. Nieprzewidywalny żywioł wody – czy i on taki nie był? Bowiem nim Valery zdążył choćby otworzyć usta w niemym sprzeciwie, Iasona już nie było. Kręgi, tworzące się w miejscu, gdzie przed chwilą kończyła się jego sylwetka, zostały przykryte falami. Nie dało się już dopatrzeć, gdzie zniknęło mieniące się, na wpół ludzkie ciało. Mimo to… mężczyzna jeszcze jakiś czas posyłał tęskne spojrzenie w toń, ściskając palce na mokrym fragmencie szat – jedynym dowodzie, że to naprawdę się zdarzyło.

~  ~  ~  

Południowe słońce wpadało przez ogromne okiennice, rozjaśniając pokój swym blaskiem. Pojedyncze promienie zakradały się głębiej niż na miękką pościel czy dywany, uczepiając  ciemnych kosmyków postaci siedzącej w głębi pomieszczenia. W tym bogactwie zdobień i wymyślnych wzorów, który atakował wzrok każdego, kto stanął w drzwiach, trudno było ją dostrzec, tak statyczna była. Tak idealnie wpasowująca się nie tylko wyglądem, ale i atmosferą, jaką wokół siebie roztaczała.

Panicz Lagabøte, bo tak brzmiało nazwisko właściciela owego pokoju, zdawał się niewrażliwy na otaczające go piękno.

Minęło wiele dni. Wieczorów, których część spędził wpatrując się w niebo. Nocy, podczas których odwiedzał ocean to na jawie, to znów we śnie. Nawet teraz, pisząc raport, przyłapał się na chwili słabości, gdy jego myśli odpłynęły na moment w znanym już sobie kierunku. Ku obietnicy kolejnego spotkania. Skłamałby mówiąc, że na nie nie czekał. Że nie czuł elektryzującego wręcz dreszczu, a jego serce nie biło nerwowo, gdy kierował swe kroki po Netessowskiej plaży do miejsca, w którym ostatnio się widzieli. Od tamtej chwili zdążył wielokrotnie sięgnąć ku grafitowi. Bezskutecznie jednak starał się zapełnić pustkę, tę dziwną tęsknotę za jasnymi, niemalże w odcieniu białek, tęczówkami. Za bystrym spojrzeniem. Mokrymi włosami. Figlarnym uśmiechu na twarzy i głębokim, niskim głosem. A także za tym pewnym chwytem. Bliskością jego ciała, które pachniało solą.

Znów dał się zdekoncentrować. Pozwolił, by jego bezwstydne myśli uciekły w takim kierunku. Co się z nim działo?! Musiał się skupić. Skupić. Spojrzał zawzięcie na leżący przed nim kawałek papieru. Przeczytał uważnie i wrócił do kreślenia kolejnych liter.

Raz jeszcze został wyrwany z zamyślenia. Teraz jednak powodem okazała się być jedna ze służących, przybywająca z nieoczekiwaną wieścią. Jego dobry przyjaciel – Julius – czekał właśnie nań w głównej sali. Potrzebował chwili, aby przetworzyć tę informację, podczas której na ustach pojawił się delikatny uśmieszek. Ten jednak ustąpił konsternacji. Niewiele myśląc, ukrył głębiej ostatnie szkice. Pospiesznie dokończył pracę, wiedząc, że później nie znajdzie na to chwili, po czym udał się na spotkanie z niespodziewanym, a jednak nie niechcianym gościem.

- Jule- przywitał go. - Co tu robisz? - Próżno było kryć zaskoczenie.

Jasnowłosy, subtelnie zbudowany mężczyzna, ruszył do niego przez wielki hall, uśmiechając się już z daleka w swoim typowym, czarownym wyrazie. Byli podobnego wzrostu - być może nowoprzybyły nieco niższy, niemniej różnica nie była jakoś bardzo przytłaczająca. Obleczony w jasnozielonkawe szaty, połyskujące złotymi nićmi, wydawał się zupełnie nieprzejęty zdziwieniem drugiego.

- W tej chwili - stoję przed Tobą - poszerzył przepiękny uśmieszek - A co to, nie można już przyjaciela odwiedzić? Akurat byłem w pobliżu, stwierdziłem więc, że wpadnę - wymijając go i przechadzając się dalej, rozglądał się nieznacznie - Zimą trudno będzie nam się zobaczyć, sam wiesz, jak beznadziejnie podróżuje się statkami. A tegoroczna ma być sroga, tak też…

"Cały Jule" przeszło przez myśl gospodarzowi, gdy widział, jak dobrze - swojsko - czuł się przyjaciel. Był taki, odkąd pamiętał. I mógł, oczywiście, że mógł wpadać i bez zapowiedzi. Zawsze był tu mile widziany.

- Uznałeś, że wykorzystasz okazję - dokończył za niego, odwzajemniając grymas, acz nie aż tak czarująco. - A takiego co robiłeś "w pobliżu", tak daleko Westery?

Młody mężczyzna momentalnie zwolnił, przygryzając wargę. Pozostawał odwrócony do drugiego plecami, toteż reakcji tej Valery nie był w stanie uświadczyć. Kiedy jednak Julius odwrócił się, jego mimika wróciła do normy.

- A, załatwiam dla ojca sprawy, to tu, to tam. Odkąd wyjechaliśmy z Incoru, jakoś tak uznałem, że zanim pogoda zupełnie nas usidli, warto pospinać kontrakty na szlakach handlowych… - wzywając samodzielnie służbę, skinieniem ręki poprosił, aby przyniesiono jego rzeczy - Temat tematem, ale może najpierw rozlokuję swoje drobiazgi. Wezmę te same Komnaty sypialniane, co zwykle, hm? Cudnie. Ach… - w połowie zdania zrobił króciutki przerywnik, później zaś - ruszył w jeszcze odwrotną stronę - Przywitam się jeszcze z wujem Nikodemusem! Wieki go nie widziałem. Pogadamy później, znajdę Cię. Bądź tam, gdzie zawsze - dotykając jego ramienia w trakcie przejścia, uśmiechnął się doń neutralnie.

[…]

Parę godzin później, młodzieńcy siedzieli już w saloniku części zamkowej Panicza Lagabøte, zgodnie z obietnicą - prowadząc dalej konwersację. Julius zwykle delektował się przysmakami Netess, popijając przy tym powoli wywar z jesiennego, lokalnego suszu. Tym razem jednak apetyt wydawał mu się nie dopisywać tak bardzo, jak zazwyczaj, choć za wszelką cenę starał się nie odbiegać od normy swoim sztampowym zachowaniem.

- Czyli nie ja jeden uważam, że atmosfera w stolicy była nieco bardziej napięta, niż minionej wiosny? Wybornie. Jestem ciekawy co takiego przyniesie kolejne… - skwitował całkiem, jak na siebie, ponuro.

Valery od jakiegoś czasu miał przeczucie, że coś było inaczej, niż zwykle. Zachowanie przyjaciela zastanawiało go, ale i martwiło. Co prawda kilka razy złapał się na myśli, że być może to jedynie wrażenie, lub chłopak najzwyczajniej w świecie zmęczony jest wielogodzinnym rejsem. Mimo to... Nie dawało mu to spokoju.

- Coś wisi w powietrzu - zgodził się.

Na moment zapadła ciężka cisza. Oboje pogrążyli się w myślach. Chcąc przekierować rozmowę na trochę inne tory, Książę Netess zagadnął gościa przyjacielsko - ciepło - pochylając się nieznacznie w jego stronę.

- Czy coś cię martwi, Jule?

- Nie tyle, że martwi - blondyn rozpoczął wraz z kolejną serią poczęstunku, przeżuwając maślane orzechy - Czym więcej myślę o tym wszystkim, tym bardziej wydaje mi się, że coś się święci. Mało tego - opierając nonszalancko policzek na kostkach dłoni, spojrzał na niego z nietęgą minką - Wyczuwam w kościach, że lada moment - ojciec zacznie wracać do tematu tego cholernego „narzeczeństwa”. Dlatego też, jeśli tylko nadarza się okazja, wybywam z Westery. Bo wiem, że jeśli zostanę dłużej, niż parę dni - będzie próbował zaaranżować mi kolejną wyprawę do Sythu… - układając różowawe usteczka w dzióbek, cmoknął. Następnie kładąc podróbek na obu rozwartych, a jednocześnie splecionych rączkach, westchnął cierpiętniczo.
- Zanim więc zmuszą mnie do politycznego małżeństwa i skoro pozostaję niezamężny - chciałbym w pełni i bez ogródek korzystać z malowniczych, męskich widoków. Szkoda, że Vincent* jest tak słabego zdrowia i, przy okazji, zdecydowanie za młody… - tym razem wydźwięk jego frazy zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, na dość zawadiacki i żartobliwy.
- Powiedz mi Valery, mój drogi, nie zaczęli może kręcić się wokoło Netess ostatnimi czasy jacyś nowi, wysoko postawieni, przystojni Panowie? - unosił prześmiewczo jedną brewkę, bliźniaczo do kącika warg.

Nie mógł powstrzymać cichego parsknięcia na wspomnienie brata w takim kontekście. To była jedna z tych rzeczy, które uwielbiał w Julku — nie ważne, jak potoczyła się rozmowa, nie należał do osób, które długo narzekały. Bez ogródek powiedział, co go dręczy, jednak nie oczekiwał roztrząsania tego. Nie wprawiał w dyskomfort, kiedy to próbuje się znaleźć słowa uspokojenia czy pocieszenia, w końcu w tej sprawie byli bezsilni. Zwyczajnie skierował rozmowę znów na przyjemne tory.

Valery... zawahał się. Powinien zgodnie z prawdą przytaknąć, w końcu znał co najmniej jednego "Przystojnego Pana", którego Niechybiająca Strzała nie miał jeszcze przyjemności spotkać. Mimo to... nie chciał. To nie tak, że mu nie ufał, po prostu Iason był.... wyjątkowy. Nawet teraz myśl, że tylko on go znał, tylko on wiedział o ich nocnych spotkaniach, wywoływała ekscytację. Widok trytona na wpół zatopionego w wodzie i skąpanego w tej samej chwili w blasku srebrnego księżyca — nie chciał go z nikim dzielić. Kiedy stał się tak samolubny?

Wybił się z rozmowy. Maskując to zastanowieniem, sięgnął do swojego kielicha, upijając łyk. Dlaczego jego myśli znów popłynęły w tym kierunku? Chciał go zobaczyć. Cały czas pamiętał zapowiedź — obietnicę! — że tak się stanie.

- Nic mi o takich nie wiadomo - starał się nadać swemu głosu zamyślonej, niby poważnej nuty. Nie miał pojęcia, czy Tryton był wysoko postawiony, więc nie można mu zarzucić, że skłamał. Była to półprawda. - Gdy jednak jakiś spotkam, niezwłocznie ich do ciebie wyślę, żebyś mógł nacieszyć oczy. Chyba że wolisz samemu sprawdzić, co zmieniło się w Netess od twojej ostatniej wizyty.

Planował trzymać go z dala od brzegu. Zresztą kto by się spodziewał, że to właśnie tam, a dokładniej w oceanie, kryje się ktoś, kto z pewnością wpadłby w oko także Juliusowi? Myśl o tym, że i Iason mógłby być zainteresowany, sprawiała, że czuł ucisk w piersi.

- Ech - teatralne westchnienie wydobyło się z jamy ustnej Juliusa - Mogłem się spodziewać. Kiepsko z nowymi znajomościami w naszym środowisku - siadając jeszcze wygodniej, zaczął powolutku popijać ze srebrno-zdobionego kielicha letnią ciecz - A wszyscy ciekawi kandydaci albo zajęci są sprawami większej wagi, albo kompletnie niezaintrygowani bliższymi relacjami jako takimi. Weźmy na przykład ród Constantine** - przełknął kolejny łyk, delikatnie wykrzywiając się - Ivar zachowaniem nie odbiega od przeżywającego wieczny okres adolescencji młodzika, zaś sam Halvard, choć doprawdy - będący wspaniałą partią - zdaje się nie przejawiać zaciekawienia nikim, ni to mężczyznami, ni kobietami. Mam na myśli, „w takim” wymiarze. Jaka szkoda, jaka szkoda… - popatrzył z zawodem na swego przyjaciela, poniekąd szukając w nim poparcia dla swoich opinii.

Kolejne parsknięcie wyrwało się Valery'emu. Niezależnie od tego, jak niepewnie czuł się na myśl, o ile Iason, hipotetycznie, bardziej polubiłby jego przyjaciela, nie był w stanie czuć do niego urazy. Uwielbiał go.

- Znów ulubiony Halvard? Zawsze byłeś naczelnym fanem - poczęstował się orzechem, zerkając na Juliusa z radosnym błyskiem w oku. - Tak to niestety jest, gdy mężczyzna poślubi swoją pracę. W jego przypadku — cesarstwo. Spójrz na Laurentiusa. (edytowane)

- Oczywiście, jest idealnym wyborem oraz istnym snem na jawie każdego, głodnego, męskiego serca. Kobiecego, pewnie, też - ale tutaj już nie mogę się wypowiedzieć. Chociaż, cóż, i tak chyba się wypowiedziałem - skwitował, nawet na moment nie zastanawiając się nad sensem swoich dywagacji - No ale, wspomnij na te złote, długie fale… Muskularne, choć zachowane w dobrym smaku ciało, wysoki wzrost lub czarowne, takie… Dostojne, spokojne oczęta. Bądź głos, gdy przemawia - taki właśnie powinien być kandydat na męża! Już nie mówiąc, Władcę kontynentu… - rozmarzył się udawanie, przekręcając głowę w bok. Jasne włosy popędziły za tym ruchem, opadając bezwiednie na ramię - Jeśli zasugerujesz, iż Tobie to nie imponuje, obaj będziemy świadkami wierutnego kłamstwa. Bo niby czym innym winien cechować się perfekcyjny przykład? - posłał mu także ulotny uśmiech. - Ach, Naczelnik? Na Twoim miejscu - uważałbym, Val. Ostatecznie, płynie w Was ta sama krew - a skąd możesz mieć pewność, jaki był w młodości… Może stał się taki wraz z wiekiem? - Panicz van Caedmon zaśmiał się melodyjnie.

Niemożliwy. Naprawdę niemożliwy. Pokręcił głową. Ten opis jednak... Wiedział, że dotyczy nikogo innego jak Halvarda, a jednak wspomnienie "muskularnego, choć zachowanego w dobrym smaku ciała" czy też "spokojnych ocząt" — natychmiast na myśl przyszedł mu On. Być może dlatego też od razu przytaknął w odpowiedzi na pytanie. Owszem, imponuje. Perfekcyjny...

- Hm? Czy to jakaś sugestia, Jule? - Splótł palce przed sobą, prostując się. - Nie miałbym nic przeciwko poślubieniu takiej pracy - dodał ze śmiechem. - Śmiem twierdzić, że i tobie by nie przeszkadzała. W takim otoczeniu...

- Nie jestem przekonany. Jednak preferowałbym, aby mój partner życiowy był nieco bardziej namacalny. Szczególnie w jednym obszarze na mapie całego ciała, ha… - po raz kolejny zaśmiał się, tym razem o wiele ciszej - Poza tym, nie jestem spokrewniony, tak więc byłbym stale rozkojarzony towarzystwem - zdanie to brzmiało, w obliczu prawdy i rzeczywistości, całkiem dowcipnie, ponieważ obaj wiedzieli, że Julius stanowczo się zgrywa. Obcowali ze sobą, wszyscy razem na dworze cesarskim, parę razy do roku i za każdym, jednym, Przedstawiciel Westery zachowywał się naturalnie, gdy zachodziła taka potrzeba - z profesjonalizmem.
- Odchodząc na chwilę od fascynujących, gorących wyobrażeń i wracając do prozy życia - jak czuje się Twój brat? Nie pytałem wuja, ledwo co zamieniłem z nim kilka serdeczności. Sam też nie zachodziłem do jego części, uznając, że może odpoczywa…

Tym razem przewrócenie oczami poprzedziło kręcenie głową. Na jednym obszarze, tak? Zapewne dość charakterystycznym dla mężczyzny, jednak czy... Jedynie dla ludzi...? Czy może także trytony...? Jak by...

Valery. Valery o czym ty myślisz. I to jeszcze w takiej chwili! Czy ty właśnie o mało nie wyobraziłeś sobie... To nie przystoi! Jesteś księciem! Zamieniliście kilka słów! To za wcześnie, żeby...

Spoważniał, jak to miewał w zwyczaju, gdy przychodziło do rozmów o stanie zdrowia brata. Jak dobrze, że mógł czymś odwrócić swoją uwagę.

- Na razie dobrze. Wciąż mamy ciepłą połowę jesieni, więc sporadycznie wychodzi, jednak... - westchnął zmartwiony. - Mam nadzieję, że tegoroczna zima nie będzie tak surowa, jak się zapowiada.

Vincent za młodu był bardzo chorowity. Mając to w pamięci, nawet teraz cała rodzina Lagabøte dbała, by chłopak nie forsował się zbytecznie.

Blondyn spoglądał na niego bystrym okiem - przez ułamek, naprawdę ułamek sekundy odniósł wrażenie, że mina Lagabøte odsłoniła przed nim wymiar inny, niż kiedykolwiek dotychczas. Uznał jednak, iż być może jest to kwestia tematu Vincenta.

- Dobrze słyszeć, że u niego w porządku. W zasadzie - na powrót zarywając się, kontynuował - Ten to by się odnalazł w Sythu, ech. Hej, czy może Netess nie zechciałoby zawrzeć politycznego związku formalnego z, jak to go nazywają… „Skorpionem Południa”***? Vinc na pewno by mnie wyręczył, gdybym poprosił… - prezentował się, jakoby faktycznie rozważał ten pomysł - Argh… Wolałbym już tydzień spędzić na otwartym morzu, aniżeli kolejny w tamtejszych tropikach lub piaskach…

Zaśmiał się melodyjnie na taką wizję. Jego młodszy, schorowany brat miałby opuścić Netess i udać się do krainy tak, odmiennej nie tylko klimatem, od rodzinnej? Zupełnie sobie tego nie wyobrażał. Oczywistym jednak stało się, jak zdesperowany był chłopak, skoro przyszło mu to na myśl. Nawet jeśli w żartach.

- Doskonale rozumiem - mruknął przeciągle, krzywiąc się następnie nieznacznie.

W jego przypadku trudno, żeby cokolwiek przebiło dryfowanie po bezkresnych wodach. Ale kto wie? Może niedługo spotkania na brzegu staną się bardziej zajmujące i ekscytujące niż podobne wyprawy? Lub w drugą stronę — coś, ktoś sprawi, że pokocha je nawet bardziej?

- Skoro już przy morzu jesteśmy - zagadnął niby mimochodem. - Słyszałeś kiedyś o syrenach?

- „Syrenach”? - powtórzył, jakby podczas pojedynczej werbigeracji - Tsa, opiekunki opowiadały mi kiedyś o nich bajki, jak byłem mały. Od pasa w górę - człowiek, od pasa w dół - ryba. Jak tak teraz się nad tym zastanowię, ciekawe jak anatomicznie… - orientując się, że snuje swoje domysły na głos, wyszczerzył perlisty uzębienie oraz przerwał - W każdym razie - skąd to nagłe skojarzenie?

Przewrócił oczami w odpowiedzi na ten jakże Juliusowy grymas.

- W końcu mowa o morzu - wykręcił się od podania prawdziwej przyczyny. Cóż też nią było? Ciekawość, czy przyjaciel słyszał coś więcej? A może... - Natknąłem się na wzmiankę o nich przy czytaniu i zastanawiało mnie... - wzruszył ramionami, jakby sprawa nie była istotna. Jakby wcale nie poczuł się zawiedziony. - Ale to nieważne. W końcu to zwykłe legendy, prawda?

*Vincent Lagabøte, młodszy brat Valery’ego.
** ród Constantine - cesarski ród, zamieszkujący Incor, dziedzicami którego pozostawali Halvard Wielki oraz Ivar Sprawiedliwy.
***Jeden z przydomków syna Sythu - Besariona Scervino, zaaranżowanego narzeczonego Juliusa
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

I can hear the sirens Empty Re: I can hear the sirens {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach