Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
A cup of uncertaintyDzisiaj o 07:30 pmCarandian
Twilight tensionDzisiaj o 06:53 pmCarandian
A New Beginning Dzisiaj o 04:23 amYulli
From today you're my toyWczoraj o 08:08 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 07:47 pmYoshina
Agathokakological15/09/24, 10:36 pmAgathokakological
W Krwawym Blasku Gwiazd15/09/24, 10:30 pmHummany
Alteros15/09/24, 07:03 pmYoshina
Triton and the Wizard15/09/24, 06:53 pmYoshina
Wrzesień 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
30      

Calendar

Top posting users this week
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
2 Posty - 25%
1 Pisanie - 13%
1 Pisanie - 13%

Go down
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty in search of the one who escaped from omelas {21/07/21, 11:26 pm}

IN SEARCH OF THE ONE WHO ESCAPED FROM OMELAS
in search of the one who escaped from omelas Jan_Brueghel_the_Elder_-_River_Landscape_-_Google_Art_Project

[ 1 ]     W odległej krainie, pośród gór poprzeplatanych wstęgami krystalicznie czystych strumieni i ciągnących się po horyzont pól uprawnych, gdzie żyto i pszenica olśniewa swym blaskiem, można odnaleźć Omelas. Jest to niewielka, wiejska mieścina, którą turyści chętnie odwiedzają, tytułując miejscem wyjętym z istnych wyśnionych fantazji. Omelas jest miastem nieznającym grzechu — tak mawiają. Mawiają również, że Omelas się nie kocha —  w Omelas się zakochuje i trwa w słodkim jak wata cukrowa stanie wyciszenia, pewnej stonowanej euforii, sielanki i życia w zgodzie z naturą. Aczkolwiek nic nie może istnieć bez swego ciągu przyczynowo skutkowego i tylko mieszczanie są świadomi co, a raczej kto, zapewnia im życie w niekończącym się dobrobycie. W piwnicach jednej z rezydencji zamknięto dziecko, będące w wieku między szóstym, a dziesiątym rokiem życia, jednakże przez stan zarówno fizyczny, jak i psychiczny, trudno to konkretnie ocenić. Każdy mieszkaniec Omelas został uświadomiony, że ów bezimienne dziecko odpowiada za losy tej cudownej krainy i pogodził się, że z cierpienia jednostki, może korzystać cała społeczność. Co jeśli to dziecko zniknie z obskurnej piwnicy? Jaki los czeka mieszkańców Omelas?
         Historia o poznawaniu samych siebie, gamy nieznanych dotąd emocji, pierwszych kłótniach i buntach, które blokowała wcześniej wszechpotężna idea szczęśliwości. Ale także o nawiązywaniu więzi romantycznych i przyjaźni na tle zaginięcia, które spoczywa w ich młodzieńczych rękach.

[ 2 ]      ———————— P O S T A C I E ———————————

Suss  —  Remington Cretu
Amazi  —  Pomir Boduch
Kass  —  Luca Denson
Ischigo —  Orion Burke
Sofiground —  Jeremiah Le Bonbon


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 07/01/22, 03:38 pm, w całości zmieniany 11 razy
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {24/07/21, 12:36 am}

in search of the one who escaped from omelas Luca_denson
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {24/07/21, 09:54 pm}

in search of the one who escaped from omelas F40117384340c8b352cdc2a4ff85d16d5310d8a2
R  E  M  I  N  G  T  O N     C  R  E  T  U
G O D     —    B L E S S        A L L        O F        Y O U        N O W
C A U S E     I ' M    G O I N G     S T R A I G H T     T O     H E L L
A N D    I ' M    T A K I N G    Y O U     D  O  W  N    W I T H    M E
C  A  U  S  E      Y  O  U      K  N  O  W      D  A  M  N    W  E  L  L


in search of the one who escaped from omelas Remington

syn romki i miejscowego     lat 21 i pół     homoseksualny
w  drodze  do  zostania  świętym,   bo  ciotka  Pol  chciała
najstarszy z czwórki rodzeństwa – Andrei, Christy i Velmy
177cm      70kg      rdzawoczerwone włosy      złote oczy
blady jakby go w piwnicy chowali     zadarty, szeroki nos
nic tylko żuchwą chleb kroić, taką ostrą ma linię



Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:29 am, w całości zmieniany 13 razy
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {26/07/21, 10:59 pm}


in search of the one who escaped from omelas 560a0d0dfcdfbe709af1bc0deb1b5556
in search of the one who escaped from omelas Unknown



|Imię: │  Pomir  │
│ Nazwisko: │ Boduch│
| Wiek: | 21 lat |
│ Płeć: │ Mężczyzna │
| Orientacja: │ Darzy szczerą miłością % │
│Rasa: │  Człowiek │
| Pochodzenie: |  Omelas  |
| Status: | Syn leśniczego  |

| Głos  |

|Wzrost: │ 192 cm │ Waga: │ 88 kg │
│ Kolor oczu: │ Soczyście zielone │
| Kolor włosów: │ Blond │
│ Cera: │ Opalona│
│ Sylwetka: │ Wysportowana │
| Cechy szczególne: | Kolczyk w dolnej wardze i lewym uchu  |

10 Ciekawostek:
I. Bardzo łatwo przyswaja obce języki, przez co zna ich całą masę i na poziomie podstawowym dogada się praktycznie z każdym.
II. Uwielbia palić, nie odmawia sobie również alkoholu, a ziółka? To dla niego chleb powszedni, dzień bez ziółek to dzień stracony.
III. Jest synem miejscowego leśniczego, więc ma sporo czasu i miejsca na uprawę swoich "ziółek".
IV. Bardzo często towarzyszą mu różne małe bądź większe stworzenia, mimo zakazom ojca, nie potrafi się powstrzymać i zawsze dokarmia leśne zwierzęta, które całkiem do niego przywykły.
V.  Mistrz w wymigiwaniu się od obowiązków i odwracania przysłowiowego "kota ogonem".
VI. Uwielbia wszelkiego rodzaju zakłady.
VII.  Ma bardzo silne dłonie i ramiona, jednak gorzej u niego z refleksem.  Jednak ten nie jest potrzebny przy siłowaniu się na rękę.
VIII. Mało czym się przejmuję, jednak robi się nieprzyjemny, gdy ktoś rusza jego rzeczy.
IX. Swój cały czas spędza w lesie albo karczmie, którą odwiedza, by się napić i znaleźć kompanów do gry w karty.
X. Dla relaksu gra na gitarze, harmonijce lub flecie.

Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {03/08/21, 01:30 pm}

- - | | LUIS PEIRO | | - -

in search of the one who escaped from omelas 49e379f3cb9d91901794771a7107a1d5

Dane Personalne:


------------------------------------------------ Imię: Luis --------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Nazwisko: Peiro -------------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Wiek: 21 lat -----------------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Płeć: Mężczyzna ------------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Orientacja: Biseksualny ---------------------------------------------------
------------------------------------------------ Stan cywilny: Singiel -------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Pochodzenie: Omelas ------------------------------------------------------


Aparycja:


------------------------------------------------ Wzrost: 186 cm -------------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Oczy: Jasno niebieskie ----------------------------------------------------
------------------------------------------------ Włosy: Blond ----------------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Cera: Jasna, lekko opalona -----------------------------------------------
------------------------------------------------ Sylwetka: Wysportowana -------------------------------------------------
------------------------------------------------ Zarost: Brak -----------------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Blizny: Kilka na ciele ------------------------------------------------------
------------------------------------------------ Tatuaże: Brak----------------------------------------------------------------
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {06/08/21, 01:03 am}

in search of the one who escaped from omelas Db998e1beb7a41a8d06412b3663632bc
| Orion Burke | W legendach zwany Oriburuku | 20 lat | Mężczyzna | Bi |
| 176 cm |Czarne włosy | Niebieskie oczy, czasem wydają się fioletowe|
| Szczupła sylwetka | Okulary: - 3,5 dioptrii | Opatrunki na twarzy |

| Ma ogromnego pecha. |
| Jego rodzina od pokoleń prowadzi księgarnie w Omelas. |
| Aktualnie na rodzinę Burke przypada on i jego zwariowana babcia. |
| Dziwak. Ciągle wzdycha i uważa, że nic nie ma sensu. Nigdy się nie uśmiecha. |
| Lubi czytać . Książki to  jedyne rzeczy, którym poświęca nieco  więcej uwagi . |
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {08/08/21, 10:19 pm}

in search of the one who escaped from omelas Projekt_bez_tytuu_11
        Omelas niegdyś jawiło się jako utopijne miejsce, pochłaniające swym pięknem każdą zbłąkaną duszyczkę, poszukującą ukojenia. Zarówno dobroć mieszkańców, jak również dary natury wznosiły krainę ponad wyżyny wyśnionych niebios, do których każdy z osobna ma nadzieję trafić. Na teren bogato muśnięty promieniami lśniącego słońca, pokryty zewsząd złocistymi polami zbóż, z zachęcająco pachnącymi, soczyście zielonymi polanami pełnymi kwiatów i ziół oraz centralnie przy błękitnym morzu położonego miasteczka, które nawoływało do skorzystania z dóbr oferowanych przez lokalnych gospodarzy. Było tak bajecznie, do czasu brutalnego zderzenia z rzeczywistością i ludzkim egoizmem, który istnieje w zaciszu podświadomości od zarania dziejów. Nadchodzi w końcu najwyższy czas, aby się z tym zmierzyć.
        - Oddaj! Cholerna owca! Wcześniej taka namolna nie byłaś! - woła z wyrzutem Luca, mocując się z zadziornym zwierzęciem, które uznało, że jego czarna koszulka nie została dość przeżuta jak na ten słoneczny dzień. Szarpie się zaciekle, rzucając spojrzeniem spod byka, w ostateczności odbierając swoją własność, co i tak kończ się bolesnym upadkiem na trawę. Niegdyś z pewnością odpowiedziałby na taką sytuację gromkim śmiechem, uważając niepomyślność przeznaczenia pasterskiego życia za najlepszą w świecie zabawę, aczkolwiek obecnie reaguje mnożącym się zirytowaniem. Marszczy czoło, mierząc puchate chmurki płynące po jasnym niebie nienawistnym wzrokiem, jakoby to właśnie one przyczyniły się do porannej burdy ze strony ojca, który przejrzał jego aktorski popis krążący wokół wymigania się od dzisiejszej roboty. Wzdycha ciężko, aby podnieść się, otrzepać spodenki z piasku i w końcu zamknąć wszystkie owieczki w zagrodzie. Przywodzi to na jego usta zwycięski uśmiech, choć nie na długo.
        Wydawać się może, że zniknięcie dziecka sprawia, iż świat oraz los toczący się kołem Fortuny jest trochę bardziej złośliwy i niepomyślny, niż to w jaki sposób przedstawiał się wcześniej. Mimo wszystko Denson, zapatrując się w monotonność codzienności dostrzega wiele cech wspólnych między złotymi wiekami szczęścia, a domniemaną aktualną apokalipsą. Aby w ostateczności mianem przewodnika po katastrofie określić ludzkie wyolbrzymienie, napędzające kolejne wyssane z palca wątpliwości.
        Ma w zamiarze zebrać się do zejścia z rozciągniętej po sam las polany, jednak jego wzrok przykuwają języki ognia pochłaniające w całości wysokie świerki znajdujące się na skraju lasu, a które powolnie przemieszczają się na znajome polany i pola uprawne, trawiąc je i pozostawiając z nich popiół. Z początku nie może oderwać się od tego, jakże nieznajomego widoku, bo o pożarze w Omelas nie mówi się często, a jedyny kontakt z ogniem, który mógłby uplasować się w katalogu doświadczeń Densona to ten z domowego komina, festiwalowego ogniska, bądź wiekowej (może i średniowiecznej) pochodni, która oświetlała niegdyś piwnicę, w której siedziało dziecko. Mija czas, a Luca stoi jak zahipnotyzowany i można rzec, że dopiero głosy ludzi zbierających się w okolicach swoich pól uprawnych, powolnie ściągają go do świata rzeczywistego. Zamyka zagrodę na kłódkę w pośpiechu i zbiera swoje rzeczy, aby skierować się w stronę obrzeży miasteczka. Sam z siebie nie jest pewien, w co powinien włożyć ręce oraz jak pomóc w takiej sytuacji, dlatego też ma nadzieję, że znajdzie się ktoś kto ich poprowadzi, zanim pożar pochłonie cały urok ostały dotąd w Omelas. Można też wspomnieć, że czuje się winny, ponieważ podejrzewa skąd ogień mógł się znaleźć w tej części lasu, a raczej wie komu przyszło wczoraj na polanie gasić ognisko, a teraz przychodzi mu patrzeć na tego efekty.
        Będąc już na obrzeżach miasteczka i przy początku strawionych przez ogień pól uprawnych, w pośpiechu wpada na kogoś (kto chce?), przy tym impecie prawie tracąc równowagę.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 07/01/22, 03:39 pm, w całości zmieniany 1 raz
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {08/08/21, 11:30 pm}

in search of the one who escaped from omelas 560a0d0dfcdfbe709af1bc0deb1b5556

Szarawy dym wzbija się w powietrze, wymykając z pomiędzy uchylonych warg leżącego blondyna. Nie ma on sił jak dawniej. Choć czy kilka dni można określić mianem dawnej przeszłości? Pierwszy dzień zniknięcia dziecięcia, choć mieszkańcy jeszcze o tym nie wiedzieli, on sam z resztą nie wiedział, lecz odczuł ten dzień bardzo dotkliwie. Gdy rankiem po pobudce odczuł na ciele skutki dnia poprzedniego. A zwykła przyjemność sięgnięcia po papierosa zmieniła się w przymus, silne pragnienie. Nie pojmował co się stało, starał się żyć jak dotychczas, ale nie było to już możliwe.
Zielone ślepia obserwowały tworzące się przed twarzą obłoczki dymu, który wydychał. Dopiero co wrócił ze swojego codziennego "patrolu", obszedł wszystkie znaczące dla siebie miejsca i serce mu pękło. Jego uprawy dosięgła zaraza. Parszywa zaraza niszczyła jego zioła. Czy naprawdę to wszystko było sprawką tego dziecka? Czy jego brak, miał w tak dotkliwym stopniu niszczyć mu życie? Ogłoszone to zostało, a i tak ciężko mu było połączyć te dwa fakty. Leżał więc nieopodal swego domostwa i kontemplował.
W zasięg jego widzenia ptactwo się załapało, a jego skrzekot z zamyślenia go wyrwał. Usiadł spoglądając w tamtym kierunku ujrzał dym, znacznie różniący się od tego, który przywykł oglądać, były to ciemne hołdy dominujące jasne niebo. Przynajmniej taki obraz ukazały mu jego zmęczone oczy.
- POMIR!! - zerwał się na równe nogi słysząc krzyk ojca.
- Przyprowadź konie! Do wozu podpinaj, beczki, wiadra ładuj, wszystko co wodą można zapełnić, by ją przewieść! - starszy leśniczy wykrzykiwał rozkazy, wóz z wiekowej szopy wypychając. Pomir podbiegł do ojca pomagając w wyprowadzeniu wozu.
- Co się dzieje?
- Pożar wybuchł, skraj lasu i pola uprawne trawi. Ja pojadę po wodę, a ty na miejsce pomagać ugasić to cholerstwo! - wyjaśnił mężczyzna, a Pomirowi to wystarczyło. Z ciała ile mógł wykrzesał i w biegu po konie się udał, a po przypięciu ich do wozu, wspólnie z ojcem wszystko co przydatne na wóz powrzucał. Po tym sam na jednego wolnego wierzchowca wsiadł i ruszyli w kierunku chmur dymu.
Nie oszczędzał swego karego konia, który im bliżej pożaru tym mniej chętnie jechał. Postanowił więc kawałek od docelowego miejsca się zatrzymać, Konia uwiązać i biegiem ruszyć na miejsce katastrofy. Było trzeba to ugasić to dobrze wiedział. Jeśli ogień, by się rozprzestrzenił... nawet nie chciał myśleć jaki pogrom wywołałby na łąkach.. polanach i najbliższych jego sercu lasach.
Na miejscu trwała już akcja ratunkowa, bez wahania do niej dołączył. Adrenalina napędzała teraz jego ciało, które zdolne było podejmować się tych cięższych z zadań. Silny był i odważny bądź głupi, bo i podchodzić się do gorejącego żywiołu nie bał, wszystko byle go zwalczyć. A choćby, by tylko to miejsce strawił, ale okolicę zostawił w spokoju.
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {09/08/21, 12:02 am}

in search of the one who escaped from omelas 5a0a0e1609c15b95d7b336c1ad24b84a
Tik-tak, tik-tak. Stary zegar w głębi domu wybijał minuty. Każda z nich ciągnęła się nieskończenie długo, sprawiając, że książka w jego dłoniach sprawiała wrażenie znacznie cięższej niż była w rzeczywistości. Czekał, po prostu czekał na nieuniknione. Niby miał dwadzieścia lat, a jednak z każdą mijającą sekundą czuł coraz więcej zbierającego mu się w żołądku mdlącego poczucia strachu i zdenerwowania. Bo wiedział, że ona zaraz przyjdzie. Już była ta godzina. Spóźniała się dziesięć minut, co było do niej nie podobne. W te dziesięć minut mogło wydarzyć się tyle rzeczy, które mogłaby mu później wypominać i w normalnych czasach, nigdy nie dopuściłaby do tego, by nie być świadkiem jego niszczycielskiej mocy. A dziś? W dzień, w który jego już nie było, nie było też jej. Powinien się zmartwić, ale nie potrafił, czuł raczej ulgę.
Uczucie to, tak szybko jak się pojawiło, tak szybko zniknęło, kiedy dzwonek nad drzwiami księgarni zabrzęczał, a zaraz po nim, w ciemnym wnętrzu sklepu pojawiła się zgarbiona staruszka, podpierająca się laską. Laska była złym sygnałem. Coś się stało. Coś co nie powinno. Coś, do czego złote dziecko nigdy by nie dopuściło, gdyby nadal z nimi było…
- Jesteś z siebie zadowolony? – zaskrzeczał głos staruszki od drzwi. Nie brzmiał pokrzepiająco. Orion przełknął ślinę, odkładając książkę na bok, może tym razem skończy szybko?
- A powinienem? – zapytał i zaraz tego pożałował. Czasem zapominał, że ta stara świruska tylko udawała zniedołężniałą, tylko po to by osłabić jego czujność, tak jak w tamtym momencie. Błyskawicznie znalazła się przy nim, a laska wylądowała na jego żebrach. Zaraz za nią poleciała dłoń pełna pierścionków, lądując na ledwo co zagojonym policzku chłopaka. Okulary poleciały na drugi kąt pokoju.
- Nie udawaj, to twoja wina. To ty zrobiłeś. Przez ciebie ludzie stracą wszystko – oświadczyła kobieta, patrząc z nienawiścią w ciemne oczy wnuka. Oczy, w których widziała tylko śmierć błyszczącą w fioletowych refleksach, których nigdy nie powinno w nich być.
- Nie po raz pierwszy – zauważył, nawet nie siląc się na tłumaczenia, że on od rana nie ruszył się poza bibliotekę, nie miał więc jak zrobić tego, o co był oskarżony. To też był błąd. Dłoń wylądowała na jego drugim policzku, poczuł spływającą z rozcięcia krew. Ale im więcej bólu czuł, tym mniej go to wszystko obchodziło. Już tyle razy… był tak blisko, a jednak ona wiedziała i nigdy, nigdy nie przekroczyła tej linii, choć wiedział jak mocno ją kusiło.
- Zrobiłeś się bezczelny. Dobrze. Idź więc, zobacz, czego narobiłeś – usłyszał polecenie, a zaraz po nim dłonie, które go raniły pomogły mu wstać z fotela, odnaleźć okulary i wypchnęły go na zewnątrz. Prosto w chaos, którego nigdy nie widział na ulicach Omelas.
Widział dym, zwały grubego, czarnego dymu zasłaniającego niebo. Podążył w kierunku jego źródła, wolno, zbyt wolno jak na gust ludzi, którzy potrącali go i szturchali by się pospieszył i pomógł nosić wiadra z wodą. Ale on tego nie zrobił. Było mu wszystko jedno. Świat płonął, tak. A on nie mógł nic z tym zrobić. Zatrzymał się w odległości od ognia, czuł jak w jego temperaturze krew na jego policzku zaschnęła szybko. To też było bez znaczenia.
- Czy to czas? – westchnął głośno, nie przejmując się tym, że ktoś mógł go usłyszeć. – Czy to moment, w którym powinienem pozwolić strawić się piekłu na ziemi, by zaznać spokoju i ognia w podziemiu? – pytał siebie, ale nie znał odpowiedzi. Miał po prostu cholernie dosyć.
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {10/08/21, 10:51 pm}

- - | | LUIS PEIRO | | - -

Dzień rozpoczął się przeciętnie dla Luisa. Musiał pozamiatać gospodę, pomyć podłogi, przetrzeć stoliki, wypolerować kufle. Dla niego chleb powszedni, w końcu co dzień było trzeba przygotować gospodę na gości, którzy po trudach dnia codziennego przychodzili wypocząć przy kuflu dobrego piwa prosto z beczki.
Blondyn stał za ladą pogwizdując i odstawiając na miejsce wypolerowany kufel. Na zapleczu krzątała się jego matka, szykowała gulasz wieprzowy, którym goście będą mogli zajadać się wieczorem.
- MATKO BOSKO! LUI ZOSTAW TE KUFLE! POLI SIĘ! – do karczmy wbiegł krągły mężczyzny, ojciec blondyna. Był widocznie przejęty, wymachiwał rękami i mało nie zgubił zębów na wejściu.
- Chryste panie, uspokój się i powiedź normalnie co się dzieje! – jeszcze krąglejsza kobieta wyłoniła się z zaplecza. Poczerwieniały na twarzy mężczyzna oparł się o jeden z masywnych drewnianych stołów i wziął kilka głębszych oddechów.
- Ogień! Ogień pola trawi! Wszystko na skraju płonie! Ludzie się zbierają, płomienie gaszą! Lui biegnij również pomóc! Boże tyle upraw, może spłonąć, trzeba to ratować! Pędź dziecko! – na jednym tchu właściciel gospody wyjaśnił sytuację. Może nie było to najklarowniejsze wyjaśnienie, jednak Luisowi wystarczyło. Nie czekał na nic więcej, kufel pospiesznie odstawił, a ten mało z dłoni mu nie wypadł.
Był przejęty, jego rodzina miała spory kawał ziemi, uprawy pomagały im w prowadzeniu karczmy, ogromne straty by ponieśli tracąc zbiory i nie mogąc uzupełnić spiżarni. Musiał więc zareagować i to natychmiast. Ruszył biegiem, a o kierunek nikogo pytać nie musiał. Unoszące się na niebie czarne, hałdy dymu były wyznacznikiem, w który nikt by nie zwątpił. Biegł więc prosto na miejsce katastrofy.
Im bliżej tym bardziej przerażony był, pożar i Omelas kompletnie do siebie nie pasowały. Wręcz zastanawiał się, czy czasem to mu się nie śni. Może właśnie przymknął oko na zapleczu, czasem lubił się tam chować by odpocząć od pracy i rodziców. Mijał mnóstwo ludzi, a ich twarze wyrażały ten sam szok co i jego mimika. Nikt nie potrafił uwierzyć w zjawisko. W tak niszczycielskie zjawisko. Czy naprawdę zniknięcie dziecka miałoby sprowadzić na miasteczko takie katastrofy? Czy spoczywa na nich teraz jakieś fatum? Klątwa? To dopiero początek, a już los zafundował im coś takiego. Jak wyglądać by miały kolejne dni, tygodnie? Czy brak dziecka całkiem zniszczy to miejsce?
Jego myśli odbiegały coraz dalej, jednak dość drastycznie został sprowadzony na ziemie. Za sprawą nagłego uderzenia, a raczej zderzenia. Ciężko powiedzieć czy bardziej odbił się od owej przeszkody, czy raczej ją staranował. Zwyczajnie nim zachwiało, a że współsprawca zderzenia się chwiał to obaj sobie to utrudnili i runęli niczym zgodna kłoda na ziemię. Impet zderzenia nie ułatwił im niczego przed oczami Luisa wręcz pojawiły się przysłowiowe gwiazdki. Wyplątał sprawnie swoje kończyny z tego nagłego splątania i siadł obok łapiąc się za głowę.
- Jeny… przepraszam…- powiedział niemrawo dochodząc do siebie. Nie miał pojęcia czy to on wpadł na kogoś, czy to ktoś wpadł na niego. Potrząsnął lekko głową, odgarnął włosy z twarzy i spojrzał w końcu na osobnika, z którym się zderzył.
- Sory… zamyśliłem się i nie spodziewałem, że ktoś w te stronę będzie iść…- tłumaczył się powolnie zbierając tyłek z ziemi. A kiedy stanął w końcu na nogach podał rękę pasterzowi.

I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {12/08/21, 09:25 pm}

REMINGTON

              W ciągu ostatnich paru tygodni jedyna świątynia Omelas staje się zamkniętą twierdzą. Przestronny ogród okolony trzypiętrowym łańcuchem wąskich korytarzy i bogatych komnat, zwyczajowo wypełniony gwarem rozmów biwakującej młodzieży, pogwizdywaniami wysuszonych słońcem mężczyzn z trelem drewnianych ptaszków zamkniętym w rękawach skrywających cuda marynarek czy rozkosznym gruchaniem kobiet zebranych nad wózkiem rumianego dziecka, teraz opływa w dźwięczącą w uszach ciszę. Każde szurnięcie podeszwy lub stukot garnków w piwnicznej kuchni rozbrzmiewa wśród murów kakofonią dźwięków. Duchota bezgłosu przytłacza do tego stopnia, że nawet lokatorzy tej nagle pustelniczej przestrzeni milkną we własnych umysłach, jakby najlżejsza myśl zdolna była zburzyć hektyczny letarg. Mniej wychodzą, rzadziej snują się w swoim towarzystwie pomiędzy ciężkimi od srebrno-zielonych liści konarami smutnej wierzby, ich śmiech zamiera jeszcze w gardłach lub plącze się bez celu po zaciśniętych wargach. Zupełnie nagle zdają sobie sprawę z pewnej odpowiedzialności względem powagi, która ciąży na ich osobach, a którą wcześniej wyrażali w impulsywnej gloryfikacji życia.
              Remingtonowi tego poranka jest to jednak na rękę. Gdy staje o świcie przed lustrem, wymięty i zbeszczeszczony wśród kolein nocnych ekspresji, w duchu dziękuje mocom otulającym Omelas za powszechny zwrot w stronę ascetyzmu.
             Na wszystkich świętych, prezentuje się niegodnie! Nie śpi od dwóch nocy — poprzedniej przez eskapadę na pola i ilości wlanego w siebie alkoholu; dzisiejszej na skutek nawiedzającego braku wspomnień i zgryzoty z tego wynikającej. Nie chodzi o to, że zobowiązany przedwiecznymi prawidłami zmuszony jest zachować pewne ramy szerokopojętej czystości. Nigdy wcześniej nikt nadmiernie nie dba o tak prozaiczne szczegóły. Owszem, odczuwa niewypowiedziane oczekiwania, jednak przeważnie złamanie ich nie pociąga za sobą konsekwencji dalszych niż przelotny ból zmęczonych tańcem kończyn. A jednak od jakiegoś czasu — momentu, który wciąż wyraźnie rysuje mu się w pamięci i którego datę zaistnienia wypaloną ma pod powiekami niby dowód zbrodni — tępe napięcie w głowie nie ustaje po szklance wody, a on sam kierowany wstydem chowa tamtymi nocami twarz pod maską i szerokim kapturem. Główna Przełożona też staje się jakby czulsza: rejestruje woń traw, którą Remington przesiąka po zmroku, winny posmak wrośnięty w kubki smakowe i obce perfumy, którym czasem nieuważnie pozwala ślizgać się po swojej skórze. Jej karcące spojrzenie ocieka w zdegustowanie; patrzy na niego nawet z pękniętego w rogu lustra.
              Wzdycha pod nosem, gdy zapinając wysoki kołnierz kafty, wyobraża sobie upał rozlewający się złotymi promieniami na dachy przycupniętych wśród krętych uliczek karczm, domków, straganów i piekarni. Oddałby wiele, by pozwolić sobie na odrobinę pustelnictwa w ciemni własnego pokoju, ale gonią go potrzeby natury kosmetycznej — przydługie kosmyki co wieczór kleją się do zroszonego potem karku, a niewdzięcznie opadająca grzywka drażni przesuszone spojówki. Panna Furness wygraża mu nożyczkami, od kiedy ostatnim razem nieopatrznie z młodszym Carley'em wybrali się do sąsiadującej z salonem fryzjerskim modystki po kapelusz dla matki Remingtona. Chłopak postanawia w końcu zrobić jej przyjemność; plecy już go swędzą od zablokowanych pod kołnierzem ścinków.
              Problem w tym, że nie może go rozpiąć; nie, gdy jego głowa wciąż stoi uboga w obrazy ekscesów, których się dopuścił, a szyję zdobią przybierające barwę fioletu zasinienia. Główna Przełożona wykastrowałaby go z marszu po najdrobniejszym słowie z ust Panny Furness.
              Z niechęcią wytacza się na skwierczące jak boczek kamienie wyściełające trotuar biegnący na przestrzał miasteczka od świątyni po prowizoryczny, acz architektonicznie reprezentacyjny ratusz. Już ma ruszyć w stronę portu na wyciszającą przechadzkę przed w jego mniemaniu zbytecznym zabiegiem, gdy drogę przecina mu rozpędzony powóz. Pomiędzy straganami biegną ludzie, ktoś coś krzyczy, poganiane pejczem konie rżą jak dzikie. W oddali polecenia mieszają się ze skrzekiem lecącego za góry klucza osmolonych wron.
              A nad tym wszystkim chmura dymu. Może wcześniej jej nie zauważa, może nie chce — słup wznosi się nad lasami, a on klnie siarczyście, przeklinając własną inkompetencję. Jeszcze czuje na języku brzmienie ostrzeżenia. Tylko zgaście ognisko i rozetrzyjcie ślady , mówi, nim opuszcza zgromadzenie, nie zostawiajcie tlących się gałęzi. Powinien lepiej przewidywać, że nie wszyscy podzielają jego zamiłowanie do sztywnej organizacji.
              W pierwszym odruchu rwie się, by dołączyć do gaszenia pożaru, jednak ten zryw równie szybko gaśnie, co zostaje wzniecony. Pośpiech nie przystoi komuś jego profesji — co powiedziałaby Główna Przełożona, gdyby z sercem na tacy wbiegł w sam środek burzliwej akcji? Remington wyobraża sobie jej zdegustowaną twarz i podskakujący władczo podbródek, gdy plotka szybciej od wiatru dotarłaby do jej uszu. Decyduje się więc nie spieszyć; wkłada jedynie ręce do kieszeni i pełnym świętej zadumy krokiem zmierza w stronę zbiegowiska. Przystaje jedynie, gdy ledwie dosłyszalny w gwarze, wątły szept bluźni względem tego, co ciotka Pol uznała za omnipotentne.
              — I skończyć trawionym ogniem jak zwierzę ofiarne, biegając w katuszach po polach i wzniecając jeszcze większy pożar? — zagaduje nieznajomego tonem sztucznie wyświęconym, podłapanym z zakurzonych tomów odczytywanych w wielkich salach podczas cotygodniowych wykładów. Nie nazywałby się wyjątkowo biegłym w materii, jednak zadumaną miną nadrabia braki w finezji. — A może ogień wymaga kontemplacji zniszczenia? Może powinniśmy tu i teraz zadać sobie pytanie: istnienie czego na ziemi jest jego przyczyną? Za co nas spotyka ten szał żywiołu?


Ostatnio zmieniony przez I'm Sus. Sus Picious dnia 24/08/21, 12:14 am, w całości zmieniany 1 raz
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {20/08/21, 09:27 pm}

in search of the one who escaped from omelas Projekt_bez_tytuu_11
        Początkowo jedynie stoi chwiejnie na nogach w wyniku tego nagłego zderzenia, ostatecznie jednak upadając na twardą ziemię z wyrazistym przekleństwem na ustach. Po dzisiejszym tarzaniu się z owcami na pastwiskach, wśród traw i żyta, które kiedyś o wiele lepiej amortyzowały upadki, jego kość ogonowa ma zdecydowanie dość. Że też musi być na tyle nieokrzesany, aby powodować sobie następne szkody, choć w tym momencie zdaje się być to całkowicie nieprzeniknione. Podnosi się do siadu, aby spojrzeć z cieniem irytacji w oczach na swojego sąsiada, który zapalczywie skłania się ku przeprosin. Trzeba przyznać, że Luca gdzieś tam w głębi swojej stoickiej postawy jest trochę rozbawiony, ponieważ w tej sytuacji jest co najmniej jednego pewien – to on wpadł na Luisa, a nie Luis na niego.
        — Wszyscy przez pożar biegają wte i wewte, raczej trudno na nikogo nie wpaść — zauważa, a jego wypowiedź choć może wyglądać na odrobinę kąśliwą, w swoim wydźwięku wcale taka nie jest. Uśmiecha się kącikiem ust dość wdzięcznie, kiedy Peiro podaje mu dłoń, za której pomocą zostaje podniesiony do pionu. — Nie ma co przepraszać, oboje na siebie wpadliśmy i pozostawmy to na tej stopie. Aktualnie mamy ważniejsze rzeczy do roboty, niż pogaduszki — dodaje, spoglądając na jasnowłosego. Luca i Luis znają się praktycznie od dziecka, a w tym wszystkim zasługę mają ich rodzice, którzy często wzajemnie zaopatrzali swoje gospody i miejsca pracy. Ich znajomość z początku nie należała do świetlanych i szczerze powiedziawszy Denson nie sądził, że kiedykolwiek dojdą do takiego momentu, że towarzystwo Peiro będzie dla niego jakkolwiek znośne.
        Do pewnego momentu to, że przebywali razem było tak okropnie wymuszone, a atmosfera była tak gęsta, że Luca z nudów mógłby ją scyzorykiem kroić. Ale w końcu nastał moment, w którym ich relacja powoli zaczęła się ocieplać i w takiej niejednostajnej sytuacji pozostali do teraz, nie bardzo wiedząc ile ich łączy, a przede wszystkim ile ich dzieli. Mimo wszystko dobrze wiedzieć, że gdzieś w wiosce znajduje się ktoś, kogo znasz niemal przez całe życie i czujesz niewymowną, choć rzeczywistą nić porozumienia.
        — Pożar w Omelas. Wyobrażałbyś sobie wcześniej coś podobnego? — pyta, bardziej z ciekawości, dlatego może nie brzmieć na jakoś szczególnie zaskoczonego. Zresztą to co kryje się pod jego łepetyną często pozostaje dla innych ludzi wielką tajemnicą, dzięki czemu jest na wygranej pozycji z racji tego, że jest częścią niecnego planu, który nadal jest w obiegu. Mimo wszystko patrząc jak ogień pożera pola uprawne, nad którymi niegdyś życzliwi ludzie długo pracowali i włożyli w nie wiele serca, nie jest już taki pewien swojego wyboru. Poświęcili w końcu radość wszystkich mieszkańców tej wioski na łamach własnego widzi mi się, ale też trzeba przyznać, że trzymanie małego dziecka w piwnicach byleby omelaski świat był szczęśliwy – to trochę niehumanitarne podejście.
        — Pośpieszmy się, założę się o dziesięć dolców, że Pomir już jest na miejscu i nosi wiadra z wodą w pocie czoła — rzuca z rozbawieniem, po czym szturcha Luisa w ramię, aby zaraz wrócić do szybszego chodu i skierować się w stronę tego jakże niesamowitego zjawiska. Akurat pożar, którego świadkiem nigdy wcześniej nie był, jest dla niego naprawdę widowiskowym wydarzeniem, choć i niebezpiecznym, choć lęk skrywa w oczach głęboko pod przykryciem tysięcy czarnych rzęs.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 07/01/22, 03:40 pm, w całości zmieniany 1 raz
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {25/08/21, 11:55 pm}

in search of the one who escaped from omelas 5a0a0e1609c15b95d7b336c1ad24b84a
Orion nie przypuszczał, że ktoś naprawdę usłyszy jego szept tak pełen nienawiści do siebie i do tego całego świata. A jednak, ktoś mu odpowiedział, do tego w nader… zadufany, egzaltowany i ugrzeczniony sposób, który sprawił, że chłopakowi zrobiło się niedobrze.
- Łał… jeśli chciałeś odciągnąć mnie od pomysłu samobójstwa, to gratuluję, po usłyszeniu czegoś takiego każdy uznałby je za bezsensowne rozwiązanie – powiedział a na jego twarzy w i głosie pojawiło się mnóstwo ironii. Za co i dlaczego mieli pecha? Orion nie potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie, ale był niemal stuprocentowo pewny, że jego jedyna żyjąca rodzina owszem. On był odpowiedzią, złem wcielonym, pechem, klątwą i innymi, mniej cywilizowanymi określeniami.
Spojrzał na rozmówcę, a widząc koloratkę, zmełł w ustach przekleństwo. Kojarzył typa, w zasadzie jak wszystkich w miasteczku – kojarzył ale nie przyjaźnił się z nikim. Uważał, że to bezsensowne. Nawet jeśli kogoś nie odstraszyłaby jego wiecznie poturbowana mordka, zrobiłaby to pomylona babka, która nawet na klientów księgarni łypała podejrzliwie, kiedy o coś Oriona pytali.
- Nie zamierzasz pomóc? – zapytał wskazując podbródkiem pożar i uganiających się wokół niego ludzi, choć nie był pewien, po co to zrobił. Nie interesowało go za bardzo, dlaczego młodociany klecha stał tuż obok niego i nie czynił żadnego miłosierdzia, skoro jednak już zwrócił na niego uwagę, mógł go wykorzystać. Dawno nie słyszał innego głosu niż swojego czy babki, a jej struny głosowe nie wytwarzały przyjemnych dźwięków.
On sam nie miał w zasadzie ani ochoty przyłączyć się do misji ratunkowej, ani na przyglądanie się tej katastrofie, zastanawiając się przy tym, kiedy jego ukochana babcia zbierze wściekły tłum z widłami, który zaprowadziłby go prosto na stos. Ciekawe czy zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli zabiłaby jego, klątwa przeskoczyłaby na inną rodzinę Omelas, przyciągając jeszcze więcej pecha. W końcu to nie było tak, że dostał go pod choinkę i za nic, jak uparty dzieciak nie chciał wymienić prezentu na jakiś lepszy. Niemniej zmęczony staniem na nogach, odnalazł wzrokiem najbliższą ławkę i klapnął na nią zrezygnowany, opierając się potylicą o ścianę domu. Twarz go bolała. Rozcięcia piekły, a krew dawała mu to dziwne, lepkie uczucie, którego za nic w świecie nie potrafił się pozbyć.
- Klapnij sobie, szybko nie skończą – rzucił w kierunku mnicha, ostentacyjnie robiąc mu miejsce, tylko po to, by znów odchylić się do tyłu i przymknąć oczy. Łuna bijąca od płomieni zabarwiła wnętrze jego powiek na czerwono.
- Chcesz się założyć ile Omelas właśnie straciło jedzenia? I kiedy zaczniemy przymierać głodem? – zapytał i choć w jego głosie nie było ani odrobiny szczęścia, wydawał się rozbawiony tą wizją. Ciekaw był, jak by to było umrzeć z głodu…
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {07/09/21, 01:51 pm}

- - | | LUIS PEIRO | | - -

Zderzenie było dość silne i wywołało u Luisa krótkie zmieszanie. Powinien być bardziej uważniejszy, jednak jak być skupionym kiedy płoną plony zasiane przez twoją rodzinę? Mogli tak wiele stracić, że młody Peiro nie miał głowy do rozglądania się przed sobą. Chciał jak najszybciej dotrzeć do miejsca katastrofy, która dotknęła Omelas.
Błyskawicznie się pozbierał i pomógł w tym samym przewróconemu koledze.
- No tak, tak masz rację..- nawet nie dyskutował z Lucą. Dobrze wiedział, że oboje mieli teraz na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż dochodzenie odnośnie ich stłuczki.
- Czy sobie wyobrażam? Ja w szoku jestem! Może długo jeszcze nie żyję, ale coś takiego w Omelas! Przerażony jestem! – Luis nie krył się ze swoimi odczuciami. Potrafił je kamuflować, jednak Luce znał od dziecka i choć miewali chwile gorsze i lepsze to nie poświęcił swoich sił na ukrywanie własnych emocji przed kolegą. Na polach płonął właśnie dobytek jego rodziny, nawet nie silił się na spokój.
- Obyś miał rację! Nawet skłonny jestem zapłacić byle była to prawda. Przy jego uporze mamy jakieś szansę – odparł młody Perio ruszając wraz z Lucą. Jeśli pożar sięgnął lasów obecność Pomira na miejscu była wręcz pewna. Na co szczerze liczył. Nie tylko przez sympatię do blondyna, ale charakteryzujący go upór. Ktoś taki nie odpuści patrząc jak ogień trawi okolicę, a jego siła będzie na wagę złota przy noszeniu wiader.
Im bliżej miejsca katastrofy, tym atmosfera stawała się gęstsza i cięższa, a gorąc zachęcał do zrzucenia ubrań. Było okropnie duszno, a hałdy dymu utrudniały widoczność wysuszając oczy. Ciężko było połapać się w tym całym chaosie.
- Nie stójcie tak i się nie gapcie! Już! Za wiadra łapać i donosić tym co gaszą! Wymieniajcie im te puste na pełne! No chyba, żeście na tyle odważni by do ognia podejść i gasić! – rosły mężczyzna stojący na wozie krzyknął w ich kierunku. Wóż wypełniony był wiadrami i beczkami wszystkim co napełnić było można wodą, ludzie podbiegali i zdejmowali pełne wiadra oddając te puste.
- Co powiesz na ekipę donoszącą wiadra? – mruknął w kierunku pasterza. Wizja podchodzenia do gorejącego żywiołu nie była zbyt zachęcająca i nawet w obliczu utraty plonów Luis miał problem z przełamaniem się do takiego poświęcenia. Nie wielu szaleńców by to uczyniło bez odpowiedniego sprzętu, którego oni nie posiadali.
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {10/09/21, 12:53 pm}

in search of the one who escaped from omelas 560a0d0dfcdfbe709af1bc0deb1b5556

Żywioł szalał w najlepsze nie ustępując próbą ugaszenia go. Gęsty dym dusił śmiałków, którzy odważyli się do niego zbliżyć. Wielu z nich ratowało się skrawkami ubrań owiniętymi wokół nosa i ust, by choć w minimalnym stopniu osłaniać się przed drażniącym dymem. Pomir był jednym z tych szaleńców, którzy podchodzili do płomieni bez odpowiedniego sprzętu. Czy mieli szansę? Były nikłe, jednak upór mężczyzn powolutku kiełkował, nie była to spektakularna przewaga, gdyż było ich niewielu. A mimo tego ta garstka śmiałków odcięła płomieniom jedną ze stron. Za wszelką cenę chronili pola i uprawy. Płomienie kierowane na spaloną już ziemie traciły na sile.
Blondyn wylewał wiadro za wiadrem, ci mniej śmieli dostarczali je bliżej, co znacznie ułatwiało całą akcję. Syn leśniczego był silny, jednak każdy miał swoje granice wytrzymałości. A ogarniający ich gorąc i duszący dym nie ułatwiały sprawy.
Siły opuściły Pomira, zbyt długo stał przy płomieniach, które wielokrotnie smagały jego skórę, nie były to poważne poparzenia, głównym problemem było zanieczyszczone dymem powietrze, zwyczajnie brakowało mu już tlenu. Kiedy odczuł zawroty głowy postanowił chwilę odpocząć. Musiał zaczerpnąć nieco tlenu. Wraz z pustym wiadrem i koszulką owiniętą na szyi i twarzy oddalił się od ognia zbliżając do wozu, który dostarczał im wody.
Stanął w jego pobliżu i zsunął z twarzy koszulkę, by wziąć kilka zbawiennych oddechów. Oparł dłonie o swoje uda, nogi drżały od wysiłku jaki wykonał, jednak był zbyt dumny, by pokazać innym, że jest wycieńczony. Odpocznie kilka chwil i wróci do akcji.
Potrzebował tylko chwili, przetarł koszulką brudną twarz i rozejrzał się po okolicy, by zorientować w aktualnej sytuacji. Zielone tęczówki zatrzymały się na stojącej niedaleko niego dwójce chłopaków. Jeden z kącików ust lekko mu się uniósł.
- No nieźle, nawet panienki z Omelas przyszły pomóc – rzucił w kierunku Luisa i Luca. Był złośliwy jednak lubił te dwójkę. Byli w końcu jego stałymi klientami, z którymi nie raz siadał do skosztowania własnego towaru. Pasterz i karczmarz, dobre zestawienie, tak różni i to nie tylko wizualnie. Zawsze potrafili dostarczyć Pomirowi godnej rozrywki. Dlatego blondyn nie mógł powstrzymać się od złośliwości widząc ich tutaj, nie byłby sobą ignorując ich obecność.

SofiGround
Tajemniczy Gwiazdozbiór
avatar
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty ((Jerehmiah Le Bonbon)) {17/09/21, 07:13 pm}

boyfriend-dungeon-font
in search of the one who escaped from omelas B3357310

Imię: Jeremiah
Nazwisko: Le Bonbon
Lat: 23
Mieszkaniec Omelasu od: 13 lat
Orientacja: Boys <3
Ciekawostki:
-Jego rodzice plus on przeprowadzili się do Omelasu po tym jak ich syn zaczął mieć problemy w szkole przez swój "dziewczyński" wygląd
-Jego rodzice prowadzą francuską piekarnie
-Od czasu, gdy z Omelasu uciekło to dziecko, wróciły do niego wszystkie negatywne emocje i radzi sobie...średnio
-Nie przyznaje się otwarcie do tego, którą płcią jest zainteresowany (kompleksy związane z wyglądem)
-Lubi biżuterie i zwiewne rzeczy, nigdy nie da ściąć się na krótko
-Wyznaje zasadę, że każdy smutek da się zajeść czymś słodkim :))
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {28/09/21, 05:21 am}

in search of the one who escaped from omelas Projekt_bez_tytuu_11
       Bez trudu zauważa, że  Luis do kwestii pożaru podchodzi w zdecydowanie bardziej rozemocjonowany sposób, niż on sam. Luca w konfrontacji z zagrożeniem sprawia wrażenie nie do końca wzruszonego, co może nieść za sobą bardziej lub mniej mylne skojarzenie, choć nie dla tych, którzy mieli wcześniej z nim więcej do czynienia. Zwyczajnie jest taką osobą, która bezpośrednio nie przedstawia całym sobą emocji, które nim targają; Peiro w tym zdaje się być jego całkowitym przeciwieństwem. Może właśnie przez dostrzeganie takich uzupełniających się różnic, w końcu po latach zaczynają się lepiej dogadywać.
       — Pomyśleć, że brak dziecka zapoczątkował najpierw drobne potyczki, aby w końcu doprowadzić do istnego piekła na ziemi — zauważa, otrzepując tył spodni z piasku. Przez jego twarz na moment przebiega grymas, gdy tak przeskakuje spojrzeniem z kolegi na tlący się w oddali dym. Dłuższe stanie w miejscu i pogaduszki z pewnością nie przyniosą im niczego dobrego, już widoczny ubytek w tegorocznych plonach będzie stanowczym strzałem w gospodarkę Omelas, jednak jeśli w miarę szybko nie uda im się opanować sytuacji, pożar może zająć również część wioski. I pomyśleć, że wszystko to z winy nie do końca zgaszonego ogniska. Cały ten cyrk jest tylko ludzką głupotą, a nie winą bezbronnego dziecka. W końcu takie jest tego następstwo, prawda? Ta myśl wciąż utrzymuje go w przekonaniu, że postępuje dobrze, mydląc oczy nawet swojemu bliskiemu sąsiadowi.
       — Jak ogień pożera jego zioło, to nie innej możliwości, niż to że wiosłuje wiadrami pełnymi wody wokół siebie i reszty tam już zebranych —  dopowiada, zanim wyruszają przed siebie wraz z gromadą ludzi, która wręcz pochłaniała nawet tych mniej zainteresowanych, bądź zalęknionych przechodniów, którzy trzymali się od pożaru jak najdalej się da. Co jak co i kto jak kto, ale Pomir na swoim narkotykowym biznesie zagrania najwięcej pieniędzy, w dodatku robiąc i paląc to co najbardziej kocha - tak więc z tego też względu - Luca nie ma żadnych wątpliwości, że znajdą go na polach.
       Niedługo później znaleźli się już w punkcie obserwacyjnym katastrofy, gdzie w gruncie rzeczy więcej było gapiów, niż rzeczywiście zaangażowanych ludzi, choć i tak ma przyznać, że dziw, ilu ludzi zebrało się ratować pola. Od zniknięcia dziecka ludzie zaczęli być dla siebie dziwnie chłodni, a teraz mała klęska żywiołowa na nowo jest w stanie ich połączyć, w sile i pokoju, Luca może dołożyłby do tego harmonię, gdyby nie przekrzykujący się tłum i posyłane im krzywe spojrzenia przez to, że ostali na moment w miejscu, obserwując zjawisko. Swąd dymu i gorąc unoszący się w powietrzu nieco utrudnia mu oddychanie, przez co odruchowo ma ochotę się cofnąć, jednak zaraz jeden z mężczyzn nawołuje ich do porządku i kończą podając wiadra z wodą.
       — Większego wyboru nam nie dają —  parska cicho, zabierając się z Luisem do roboty. Zajęci noszeniem wiader nie odzywają się do siebie za wiele, skupiając się bardziej na efektywności pracy wkładanej w swoje działania. Luca gdzieś w tłumie dostrzega swojego ojca, który wyszedł na przód zgromadzenia również z zapałem gasząc wznoszące się ku niebu płomienie. Młody Denson ma nadzieję, że zostanie przez niego również zauważony, wtedy przynajmniej minie się z oskarżeniami, że kiedy Omelas stanęło w płomieniach, sam szlajał się nie wiadomo gdzie.
       — Uwaga, samiec alfa się zbliża —  śmieje się pod nosem Luca, szturchając lekko Luisa w ramię, gdy dociera do niego znajoma odzywa, jak można się spodziewać ze strony Pomira, bo któż to mógłby być? — Byłem pewien, że tu na ciebie wpadniemy. Dobrze, że się ze mną nie założyłeś —  Pierwszą część wypowiedzi rzuca do blondyna, uśmiechając się kącikiem ust, aby zaraz zwrócić uwagę Peiro, który nie tak dawno mówił, że mógłby wyłożyć pieniądze. — Długo już tu gasisz? —  pyta, choć nie brzmi nazbyt zainteresowanego tym tematem, zwyczajnie chce jakoś zagaić rozmowę i może trochę wymigać się od noszenia wiader. Już po paru takich, wypełnionych po brzegi wodą, trochę pobolewają go ręce.


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 07/01/22, 03:45 pm, w całości zmieniany 1 raz
Adelai
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Adelai
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {05/10/21, 12:26 pm}

- - | | LUIS PEIRO | | - -


Karczmarz nawet nie chciał dyskutować. Nie widział innej opcji jak najszybsze dostanie się na miejsce katastrofy. To co spotkało Omelas było potworne. Nigdy wcześniej nawet nie słyszał o podobnym zjawisku. A liczne opowieści dziadków na pewno zawierałyby tak istotne ciekawostki. Więc czy naprawdę takie nieszczęścia na ludność mogło ściągnąć zaginięcie jednego dziecka? Czy tak wielką moc ono posiadało? Czy może był to najzwyklejszy wypadek, zbieg okoliczności. Byłoby to nieprawdopodobne, ale możliwe.
Kiedy tylko dotarli oczom ich ukazał się ogrom katastrofy. Liczni ludzie krzątali się w pocie czoła, byle by przygasić żywioł. Mimo, że stała tu również masa gapiów im się nie upiekło i od razu zostali zwerbowani do pracy i pomocy. Luis nie oponował skinął jedynie na słowa kolegi i dołączył wraz z nim do akcji, podczas której obaj byli na tyle skupieni na swych zadaniach, że rozmowa ich została ucięta. Wiadra wypełnione wodą nie należały do lekkich ładunków, a potrzeba ich było wiele…
W pełni skupiony na swym zadaniu Peiro oprzytomniał dopiero po szturchnięciu przez pasterza. Uniósł na niego swoje jasne oczy, próbując pojąć przed kim ostrzega go Luca. Nie musiał długo się nad tym zastanawiać, odpowiedź przyszła sama wraz z tekstem rzuconym w ich kierunku. Blondyn nie miał wątpliwości do kogo należał ten głos jak i tak uszczypliwy tekst. Jego wzrok szybko spoczął na odpowiedniej sylwetce, która się do nich zbliżyła. A widząc stan Pomira z początku Luis zamarł. Całe szczęście Luca przejął inicjatywę w rozmowie, bo młody karczmarz nie był w stanie. Jego spojrzenie w pełni skupiło się na odsłoniętym ciele blondyna, skóra brudna była od czarnego osadu, a w kilku miejscach widać było poparzenia. Perio nieco uniósł wzrok, by przyjrzeć się twarzy syna leśnika. Oczy jego były zmęczone i przekrwione, jednak co się dziwić mężczyzna na pewno wrócił z pierwszego frontu. Sugerowała to koszulka owinięta wokół szyi. Pewnie przy ogniu nie było czym oddychać. Zaskakujące było, że blondyn miał jeszcze siłę i ochotę na żarty i zaczepianie ich, czy on w ogóle dostrzegał swój stan?
- Taaa. Byłyby to łatwo stracone pieniądze…- odparł marszcząc brwi, nie potrafił oderwać spojrzenia od Pomira.
- Widać po nim, że za długo - wtrącił się, odpowiadając na pytanie Lucki za Pomira.
- Przejdźmy na bok, weźmy trochę wody i przemyjemy twoje poparzenia…- stwierdził dość stanowczo namierzając jakieś dogodne miejsce. Choć ciężko było mówić tutaj o takim. Wszędzie wokół biegali ludzie, a ci dalej po prostu stali i się przyglądali wysiłkom ratującym pola śmiałków.

Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {05/10/21, 02:32 pm}

in search of the one who escaped from omelas 560a0d0dfcdfbe709af1bc0deb1b5556

Było duszno, zanieczyszczone pyłami powietrze nie dostarczało mi wystarczającej ilości tlenu. Coraz gorzej się czułem. Zawroty głowy robiły się nieznośne. Przetrzymałem to tylko dzięki spotkaniu dwóch znajomych twarzyczek. Chęć choć krótkiego poprzekomarzania się z nimi uzdrawiała mnie natychmiastowo. Taki już byłem, nie mogłem pokazać nikomu swoich słabości. Tak postępowały jedynie cieniasy, do których nie należałem. Byłem facetem, więc jak facet zniosę wszystko. Pożar był poważny i nie było tu miejsca na odpoczynek. Trzeba było działać, zwłaszcza teraz, kiedy ludziom udawało się przygasić płomienie. Nie mogliśmy w tym momencie odpuścić.
Moje spojrzenie spoczęło na biegnących osobach w kierunku ognia. Przed chwilą stamtąd przyszedłem. Moje myśli błyskawicznie uciekały i gubiły wątek, o którym chciałem sam ze sobą podebatować.
- No proszę, dusza hazardzistów się w was rodzi? – prychnąłem rozbawiony powracając zielonym spojrzeniem na dwóch rozmówców. Luca zadał mi pytanie, jednak nie byłem w stanie od razu odpowiedzieć. Ile ja czasu tu już byłem? Miało się wrażenie, że pół dnia wiosłuję tymi wiadrami, jednak praktyka wyglądała całkiem inaczej.
Uchyliłem usta, aby odpowiedzieć, jednak wtedy wtrącił się Luis. Zmarszczyłem brwi spoglądając na niego.
- Jakiś mądry..- odburknąłem, na te jego mało przychylne słowa. Po czym skupiłem się na ciemnowłosym pasterzu.
- Jakąś godzinę, może trochę dłużej. Nie każdy się obija tak jak ty Pastereczko – odpowiedziałem z zadziornym uśmieszkiem. Rozmowa z tą dwójką zdecydowanie dobrze na mnie wpływała. Była to dobrze spożytkowana przerwa w pracy.
Wtedy jednak miła atmosfera została popsuta przez marudzenie Luisa. Co go ugryzło? Wpatrywał się we mnie na tyle intensywnie, że przestawało mi to odpowiadać. Nie wstydziłem się swojej sylwetki, jednak te jego świdrujące mnie ślepia zaczynały mnie irytować.
- Zluzuj, nie ma co tracić czasu, zaraz wracam do roboty i tak na nowo to upapram..- odparłem całkowicie przeciwny takim zabiegom. Od niechcenia mój wzrok skierował się na moje dłonie, no dobra na przedramionach i łapach miałem kilka poparzeń, ale po co się tym teraz przejmować, zaraz wróce do ognia i dorobię się kolejnych. Taka już to była cena, za bezpieczeństwo upraw i miasteczka, bo kto wie jak daleko płomienie by sięgnęły. Czy w ogóle by się zatrzymały? Nie wydaje mi się, że taki żywioł jak ogień od tak by się zadowolił i zatrzymał.
Choć gdyby cholerne dziecko siedziało na swoim miejscu, pewnie nic takiego nawet nie miałoby miejsca. Wtedy nie byłoby całego tego zbiorowiska i całej tej klęski. Niczyje uprawy nie byłyby narażone, ani niczyje zdrowie i życie. Kto by pomyślał, że to wszystko przez jedno cholerne dziecko. Wierzyłem w jego wpływ na miasteczko. Byłem doskonałym tego dowodem. Tyle lat na haju, procentach i innych uszczęśliwiaczach i zero skutków ubocznych, a wystarczyła doba bez tego gówniarza i odczułem kaca. KACA kurwa. To było w tym miejscu nie realne, w dodatku moje plony. Większość roślin nadawała się już jedynie do przerobienia na nawóz. Wszystko padało przez jakaś cholerną zarazę. Jak inaczej miałej to tłumaczyć? Taki zbieg okoliczności nie istniał. Gdybym tylko mógł sam znalazłbym tego gówniarza i za szmaty zaciągnął go do tej cholernej piwnicy, gdzie jego miejsce. A potem wyjebałbym klucze od jego celi, by nie było szans ponownie go wypuścić. To była kolejna kwestia, która mnie irytowała. Jak dziecko było w stanie samo uciec? Jak nic ktoś go ukradł, pewnie dla własnych celów. W końcu jego zdolności były niewiarygodne. Gdybym dorwał tych skurwieli niewiele by z nich zostało. Tych bądź tego, ciekawe ile osób maczało w tym swoje łapska.
Ocknąłem się, że moje myśli odbiegły daleko od prowadzonej z kolegami rozmowy. Przestąpiłem nerwowo z nogi na nogę i odchrząknąłem dla niepoznaki.
- Przydajcie się na coś i donoście mi wiadra. Wracam do roboty…- stwierdziłem stanowczo i ruszyłem pewnie w kierunku ognia, zgarnąłem przy okazji jedno wiadro od chłopaków. Fajnie było sobie z nimi pogawędzić, jednak nie był to odpowiedni na to czas. Wolał uporać się z ogniem i mając świadomość, że jest po sprawie, siąść, odpocząć i pogadać.
Ponownie naciągnąłem zawiązaną wokół szyi koszulkę na twarz, by zakryć usta i nos. Była to niewielka ochrona, jednak lepsza niż nic. A że nie mieliśmy tutaj żadnego specjalistycznego sprzętu, który ochroniłby nas przed ogniem i dymem, radzić było trzeba sobie na wszelkie możliwe sposoby.
Powróciłem w wir pracy. Wszyscy wokół ciężko walczyli z pożarem. Jednak dobra organizacja i podział na gaszących i donoszących wybitnie się sprawdzał. Nie dawaliśmy płomieniom chwili na wytchnienie i odcinaliśmy im coraz więcej możliwości na rozprzestrzenienie się. Dzięki czemu ogień słabł. Płomienie były coraz niższe. Traciły na swej sile. A widok tego wybitnie mnie radował i dodatkowo motywował do intensywnego wysiłku. Byle by zakończyć ten koszmar. Dodatkowo poganiałem jeszcze dwóch kolegów, którzy na zmianę donosili mi wiadra pełne niezbędnej tu wody.
Czułem jak zmęczone jest moje ciało, jednak adrenalina utrzymywała mnie na nogach i w akcji. Jednak pewne było, że po zakończeniu wszystkiego po prostu siądę i nie wstanę. Odsypiać to będę długimi godzinami.
SofiGround
Tajemniczy Gwiazdozbiór
avatar
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {16/10/21, 12:57 am}

Jeremiah Le Bonbon
Dzień dla rodziny Jeremiaha zaczynał się dość wcześnie. Piekli od 4:00 rano o 5:00 już większość ciast, ciasteczek i pieczywa lądowała na wystawce, a wcześniej było sprzątanie. Duuuuużo sprzątania, bo nikt nie chciał z nich by okruszki przyciągnęły niechcianych szczurowatych gości.
Mieli dzielone zmiany, on wstawał najwcześniej o 3:30 (a przeważnie po prostu się nie kładł) sprzątał i przygotowywał większość potrzebnych rzeczy dla ojca, który był w piwniczce już o 4:15 z kawą koło blatu roboczego. Pracował z nim maksymalnie do 5:00 potem kład się spać, a zmieniała go matka.
Jeżeli wszystko się wyprzedało rodzice zamykali sklep i zaczynali wcześniej przygotowania do następnego dnia, ale jeżeli ruch był słaby to on zamykał o 18:50 i ogarniał wszystko co potrzeba, a potem całą noc miał dla siebie.
Zdziwił się więc ogromnie jak ojciec zaczął wrzeszczeć by wstawał, gdy jeszcze ostre słońce wpadało do jego pokoju na strychu.
-Jeremiah! Jeremiah WSTAWAJ!
Ojciec wydawał się przerażony, na tyle przerażony, że był wstanie uwierzyć, że wydarzyło się najgorsze.
Matka zrobiła sobie drzemkę i zapomniała o piecu. Jedynej legalnie dostępnej bombie. Jeżeli nie widzisz, że leci dym, a w środku pieką się bochenki od godzin…ohhh kolego SPIERDALAJ, jeżeli życie ci miłe.
-Co?!- bierze buty w rękę i wybiega nie zabierając żadnych wartościowych rzeczy z pokoju. Jeżeli ojciec krzyczał, to było źle.
-Omelas się pali! Przymocowałem ci dwie gaśnice do rowera, ale wiesz, że prędzej padnę niż podjadę pod te wzniesienie!- matka po chwili przybiega do schodów i wciska mu ręce apteczkę, a do paszczy wciska jeszcze ciepłego croissanta. „Boże jakie to dobre” pomyślał Jeremiah. Starając się nie zabić o własne nogi wybiegł z domu.
Wrzucił do koszyka z przodu apteczkę, wchłonął resztę croissanta i zaczął pedałować najszybciej jak może w stronę ciemnego dymu.
Starał się, by stare wspomnienia ich palącego się mieszkania nie wróciły, ale wszystko przeleciało mu przed oczami, gdy zatrzymując się koło wozu z beczkami ujrzał płomienie.
Po powstrzymaniu pierwszego odruchu spierdalania w przeciwną stronę wziął się w garść. Zszedł z roweru, zaciągnął swój bezrękawnik do góry i zawiązał by się nie dławić aż tak dymem. Czuł się bardzo niekomfortowo z odkrywaniem swojego żylastego, szczupłego ciała, na którym mięśnie odmawiały pojawienia się.
Złapał w każdą rękę po jednej gaśnicy, zacisnął mocno palce by mu się nie wyślizgnęły i ruszył do przodu. Od razu zauważył syna leśniczego, który wydawał się jakby wiedział co robi.
-Hej, TY BLONDI!- Dobrze, że nie było widać jego polików. Spalił się cały ze wstydu, ale cóż, niektóre sytuacje wymagają poświęceń i szybkiego zwracania na siebie uwagi. „Fuck, fuck, fuck, bo nie widać moich polików prawda?”.
-Trzymaj facet.-wciska mu gaśnice w ręce wytrącając wiadro bez wody.
Szybkie przypomnienie otworzenia bezpiecznie gaśnicy przez spojrzenie na obrazki i do dzieła.
Gdy pierwszy raz zeszło ciśnienie z butli myślał, że się przewróci. Potem już ogarnął lepiej stanie na niewyspanych nogach i gdy esencja gaśnicy się skończyła po prostu odrzucił ją w stronę roweru rozumiejąc, że nie ma już w rękach zupełnie siły.
Wycofał się zabierając po drodze pustą gaśnicę i zabrał się za opatrywanie ludzi z oparzeniami. Na szczęście, czy nieszczęście jego rodzina ma czasami lewe ręce do własnego rzemiosła i poparzenia (przeważnie małe i niegroźne) zdarzają się relatywnie często. Apteczka, więc została przez matkę wypełniona środkami dezynfekującymi i maściami oraz sprejami na oparzenia. Leci po kolei jak trzeba starając się pomóc każdemu, kto tej pomocy chce lub wygląda na takiego, który by jej potrzebował.
Wszyscy byli już zaopiekowani, więc postanowił wrócić do domu po więcej maści i gazy. Kierując się w dół zauważa na ławeczce chłopaka, który był widocznie w nie najlepszym stanie. Zostawia więc swoje rzeczy i biegnie w stronę w połowie zajętej ławeczki i w tedy rozpoznaje jegomościa obok poszkodowanego.
Wczoraj, gdy chodził wieczorem po lesie widział ognisko i nawet przez chwilę, czy by się nie przyłączyć, ale potem wyszedł z założenia, że nie został zaproszony więc nie będzie im psuć spotkania. Człowiek, który siedzi koło poszkodowanego chłopaka, wygląda uderzająco podobnie do osoby, którą tam widział. Dziś jednak wyglądał poważniej i chłodniej niż tamtego dnia no i miał tą koloratkę. "Bleh religia" pomyślał Jeremiah z lekką odrazą.  
Starając się nie gapić ukucnął przed krwawiącym chłopakiem i odezwał się do niego dość czule.
-Hej, masz szczęście kolego, moje poprzednie wcielenie pielęgniarki dziś szepcze mi do ucha jak łatać rannych. Mogę ci pomóc?-posyła mu przekonujący uśmiech.
-Jestem pewny, że gdzieś w tych wiadrach może być trochę wody dla ciebie. Mogę ci przynieść…
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
I'm Sus. Sus Picious
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {07/11/21, 07:12 pm}

W świetle płomieni krew lśni jak lawa. Jej strużka — wzburzona u źródła niby górski strumień i wężowym skrętem opadająca po uskoku żuchwy — czarnieje z wierzchu, tworząc spękaną skorupę. W jej załamaniach świeża posoka wyziera rubinowymi perełkami, jakby łuski żyjącego pod powierzchnią smoka odsłoniły gadzią głębię ślepi. Smoki wiją się i żyją, a ich oczy łypią zazdrośnie na terror szalejącego żywiołu; myślą o ogniach zapieczętowanych w gardzieli, marzą o potoku śmierci obudzonym z legend. Remington spogląda w bezkres Hadesu i odruchowo kreśli na piersi znak krzyża. Chimery bezbożnej trwogi sięgają do jego spowitego grzechem wnętrza.
Dopiero później zauważa twarz — płótno pod farbę krwi. Choć stara się nie wpatrywać, pewna wyuczona zuchwałość i pogarda względem miałkości istnień każe mu oceniać przeżycia wypisane opuchliznami na policzkach stojącego obok chłopaka. Z bólem próbuje przypomnieć sobie, czy może widział go wcześniej; o to w Omelas nie trudno. Jednak twarz zlewa się z dziesiątkami innych, a dziesiątki z setkami i sam nie umie stwierdzić, czy to źródło cierpienia dziecka czy jedynie wczesny amant odbywającego się niedługo festynu. Świątynia jest odrębnym światem, z którego rzadko wychodzi. Jeśli już, to jedynie po to, by nie pamiętać.
— Niepotrzebnie zakładasz, że próbowałem — odpowiada lakonicznie, przyglądając się obgryzionym paznokciom lewej dłoni. Wie, że nie został zrozumiany, ale sam też do końca powątpiewa w słuszność tego, co powiedziała jego ustami Główna Przełożona. — Zwracam jedynie uwagę na bezsens i irracjonalność działań. Nie ma potrzeby do tego chaosu dokładać jeszcze pochopność. Są skuteczniejsze sposoby samodestrukcji niż podpalenie. Zresztą, to by nie wystarczyło, by cię zupełnie spopielić, a raczej nikt nie miałby czasu na pogrzeb przy zbliżającym się festynie. Ani ochoty.
Na następne pytanie wzrusza jedynie ramionami. Odpowiedź wydaje mu się tak oczywista jak spolegliwość pędów wobec promieni wiosennego słońca. Ludziom jego pokroju i przeznaczenia podobna droga nie tyle nie jest przeznaczona, co zwyczajnie nie przystoi. Główna Przełożona dba o swoją reputację, a przez jej kształt rozumie również niezachwiany obraz wychowanków świątyni. Remington jakoś tego nie podważa: czy to z intelektualnego lenistwa, które spycha go na nieinwazyjną drogę życia, czy ze ślepej wiary w poprawność wyższej instancji, zapewne również wyrażonej łatwością niepodejmowania własnych, nadmiernie krytycznych kroków. Zresztą nie tylko Główna Przełożona odgrywa rolę wiatru w jego dryfie. Remi słyszy głosy ojca i matki, podległe roszczeniom ciotki Pol i ta spolegliwa, konformistyczna postawa w nim osiada, miesza się z gliną, z której później chłopak kształtuje ściany domostwa charakteru, i która wydaje lichy plon z nieżyznej gleby. Jedyny bunt, na jaki go stać, skrywa się w ciemnościach nocy, w zawijasach leśnych ścieżek i ciężkich kapturach.
Niemniej przyjmuje ofertę spoczynku, nie znalazłszy atrakcyjniejszego zajęcia, a jedynie ręce, próbujące wciągnąć go w wir pracy. Z pozornym bólem odmawia pomocy, namaszczając miasteczko obietnicą wyższych korzyści w życiu, w którego istnienie nie do końca wierzy. Dłonie intuicyjnie podnosi do szyi. Sprawdza kołnierzyk. Jeszcze wszystko się trzyma, tak jak trzymają się go obelżywe spojrzenia.
Przysiada na skraju, prostując nienaturalnie plecy i zakładając nogę na nogę, a jego czarny surdut załamuje się tylko w jednym, jedynym miejscu. Wraz z niedbale rozłożonym towarzyszem tworzą specyficzny kontrast: wymiętego poranka dzień po i żylastej definicji oficjalnego wieczoru. Na moment ich stany się przeplatają, zasysają w sobie, łączą, tak że Remi odczuwa pociąg do skołtunionych sylwetek, zazdrość tak jadowitą, że łamie się pod nią wątła konstrukcja podtrzymująca mnisze sklepienie. Wywraca się do góry nogami jego żołądek i poczucie przyzwoitości wtłoczone w ramy syna, sługi omelaskich bóstw.
— Naprawdę? — prycha, wracając do ciała okopconego dymem świątynnych niszy — Nie mam charakteru gamblera, ale założyłbym się dla czystego zysku. Ludzie tu to naćpani idioci, ale niektórzy mają trochę oleju w głowie. Świątynia ma zapasy. Na południu, za tartakiem Crowleya, stoi spichlerz. Zresztą — urywa, by uśmiechnąć się jadowicie jak bies pochylony ponad konfesjonałem — może brak dziecka zmniejszy ilość gęb do wykarmienia. Część z tych domów to drewniane rudery trzymające się na dobrą wiarę i szczęście. A tego to chyba zabrakło.
Prostym pstryknięciem strzepuje popiół z kolan. Przywiał go wiatr; jeszcze trochę się żarzy, czerwienieje na tle czerni. Gdy Remi go dotyka, wibruje w powietrzu przeganiany przeciwstawnymi siłami. Nad odległymi drzewami wyrastają góry, a za nimi świat prawdziwszy niż którakolwiek z omelasowych iluzji. Cudownie śmiertelny, niebezpieczny chaos, którego brakowało mu w tej idealnie zapyziałej dziurze pełnej altruistów. Widok jednego z nich go otrzeźwia. Przechyla się w tył, opanowuje grymas szarpiący mięśniami twarzy.
— Zostaw, sam sobie to zrobił — macha ręką na nowo przybyłego, jeszcze chwilę kierując się buzującą pod skórą żółcią. Potem nagle kamienieje: oczy ma spokojne, a uchwyt na nadgarstku blondyna zdecywany. — Zresztą sam się zraniłeś. Oparzenie? Czy amatorska zabawa kajdankami? Co to za pielęgniareczka z zadrapaniami?
Ischigo
Planeta Skarbów
Ischigo
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {09/11/21, 04:26 pm}

in search of the one who escaped from omelas 5a0a0e1609c15b95d7b336c1ad24b84a
Z każdą przeciągającą się minutą Orion miał wrażenie, że sytuacja w miasteczku zrobiła się tylko bardziej rozpaczliwa. Do krzyków o przyniesienie wody, o pomoc doszły jęki bólu poparzonych. Te są znacznie mniej przyjemne, raczej żałosne. Czy jest mu szkoda tych wszystkich ludzi? Nie. Nigdy nie było mu szkoda, ani teraz ani wcześniej, choć nieszczęścia nie zdarzały się rzadko. Nie dlatego, że nie miał w sobie empatii, a raczej, miałby ją, gdyby ci ludzie, którzy teraz tak przeraźliwie krzyczeli choć raz zwróciliby uwagę na to co działo się w rodzinie Burke. Gdyby choć raz któryś z sąsiadów zastanowił się i zapytał, dlaczego to jedno jedyne dziecko chodziło wiecznie pobite. Nie było tygodnia, w którym na twarzy Oriona nie pojawiałyby się nowe rany. Na początku babka jeszcze się starała by nikt nie wiedział, by nikt nie widział. Kiedy jednak zdała sobie sprawę z tego, że nikt w Omelas nie uwierzy w zło, przestała się hamować. Uwierzyła, że jedynym złem w tym miejscu był on, a ona jako przykładna obywatelka tego raju na ziemi, karała go za istnienie, przekonana, że skoro nikt nie zrobił z tym porządku, to musi mieć rację.
- Ileż w tych spichlerzach może być… - westchnął, zaraz myśląc sobie, że lepiej by to jedzenie natychmiast zostało spożyte, w innym wypadku najpewniej miało nie przetrwać tygodnia. Sporysz w zbożu, myszy i szczury nadgryzające sery, pleśń, zgnilizna, był niemal pewien, że jedzenie było następne w kolejce nieszczęść.
Za to na dalsze słowa chłopaka z jego ust wydobywa się parsknięcie, które mogłoby nawet ujść za wesołe, gdyby nie puste spojrzenie i ból odbijający się na twarzy okularnika. Oh, gdyby wiedział, jak wiele miał racji. Szczęścia zabrakło. Został pech. Pewnie powinien się tym przejmować bardziej, zaprotestować i zapytać, dlaczego ktoś teoretycznie uduchowiony, wychowany w wierze i miłości, mówił tak okropne rzeczy. Bo z punktu widzenia normalnego człowieka, to było okropne. Ale dla niego… to brzmiało jak marzenie. Gdyby tak nieszczęście dotknęło starych ludzi, dotknęło jego babkę… dwadzieścia lat czekał by w końcu kopnęła w kalendarz. Ale ona była twarda, ona była silna. Silniejsza od niego. Zadbała o to.
- Strukturze demograficznej przydałyby się zmiany, nie powiem, że nie – odpowiedział obojętnie, odprowadzając wzrokiem rude włosy, które mignęły mu gdzieś między domami, zwracając na siebie jego uwagę.
Miał wrażenie, że na chwilę przysnął. Nie miał pojęcia kiedy te rude włosy znalazły się tak blisko, do tego ich właściciel klęczał przed nim i patrzył w jego szare oczy, jak gdyby szukał w nich czegoś więcej niż rozgoryczenia. Na pewno niczego nie znalazł, ale był uparty. Tak bardzo, że Orion w końcu zamrugał zaskoczony, kiedy w końcu dotarło do niego, to co chłopak powiedział. Pomóc? Opatrzyć? A co to znaczyło?
Nie zdążył otworzyć ust. Klecha odpowiedział za niego, udowadniając mu, że wszelki przejaw dobrej woli w jego kierunku zostanie natychmiast odbity. A mimo to… z jego ust uciekł śmiech. Pozbawiony wesołości, okropny, jego gardło nie nawykło do tego dźwięku. Pochylił się do przodu, trzymając się za brzuch. Zabawne. Okropnie zabawne.
- Oh więc to tak sobie tłumaczyliście? Sam to sobie zrobiłem. Wygodne, tak bardzo wygodne – powiedział, prostując się bez uśmiechu, jak gdyby poprzedni wybuch nigdy się nie wydarzył. Tylko w jego oczach błyszczało coś, czego nigdy nie powinno w nich być, sprawiając że kolor jego tęczówek ukrytych za szkłami okularów nabrał fioletowego odcienia.
- Nie przejmuj się nim. Jest zazdrosny bo nie na niego pierwszego zwróciłeś uwagę – stwierdził, brzmiąc tak poważnie, że trudno było wziąć jego słowa za żart.
- A ty lepiej go puść, za znęcanie się można nawet trafić do więzienia – rzucił w kierunku Remingtona, głosem tak pustym, że gdyby zostawił usta otwarte chwilę dłużej z jego brzucha odezwałoby się echo. Trudno było stwierdzić, jakie w tym wszystkim miał intencje. On sam twierdził, że nie miał żadnych, w końcu w jego życiu już dawno przestała istnieć sprawiedliwość, a wszystko co robił w dobrej wierze, odbijało się na nim czymś po tysiąckroć gorszym. Dlatego starał się nie angażować. Nie przejmować. Nie rozmawiać. Nie szukał kolegów. Nie szukał miłości, ani zwykłych znajomych. Po prostu był, zawieszony w pustce obojętności i chwiejnej równowagi, która została zachwiana. Co niby miał zrobić? To on był problemem, którego nie rozwiązywało nic poza dzieckiem w pobliżu, a teraz dziecka nie było.
Kass
Obłok Weny
Kass
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {01/12/21, 01:08 am}

in search of the one who escaped from omelas Projekt_bez_tytuu_11
          Panika powstała wcześniej przez wzniecony bezwiednie pożar, powoli maleje, a strawione pola uprawne przywodzą już mu na myśl nadchodzący omelaski festyn - tyle tu ludzi. Nie słychać jednak wesołych okrzyków, śpiewów i sąsiadów jadących bryczką w kierunku swojego straganu, aby wystawić na nich największe cudowności, jakie ludzkie oko dotąd wiedziało. Nie słychać też rżenia koni, przygotowywany do corocznego wyścigu, nikt nie buduje uczciwej rywalizacji ani bojowego ducha dla jeźdźców. Mieszkańcy raczej szukają winnych, pracują w pocie czoła, aby zgasić ostatni płomień, przy tym obracając się na siebie nawzajem z podejrzliwym spojrzeniem. Brak dziecka to dla wszystkich gwałtowne zderzenie z rzeczywistością, która ani odrobinę nie jest usłana płatkami róż, a ostatnie wydarzenia budzą coraz większą niechęć i brak zaufania. Na wierz wpływa zadufanie ludzi, egoizm i wiele innych negatywnych cech, które wcześniej przykryte były maską wszech istniejącej szczęśliwości. Może się to wydawać dziwne, ale Luca uważa, że to dobrze. Jest zdania, że w końcu wychodzi szydło z worka i przy braku uwięzionego w lochach dziecka lepiej się poznać na mieszkańcach, widzieć ich prawdziwe oblicza.
           — Wiesz już z kim się nie zakładać — odpowiada pół żartem, pół serio w kierunku Luisa. Szczerze jeśli rzeczywiście przyjdzie im się jeszcze kiedyś zakładać o coś równie błahego, może mógłby na tym skorzystać.  —  Trzeba mieć swoje w kiermanach, żeby móc później nabyć u ciebie dobre ziele, czyż nie?  —  odzywa się tym razem w kierunku blondyna, skanując powolnie jego sylwetkę. Poparzenia na jego ciele nie wyglądają zbyt dobrze, jednak Luca jest świadom, że Pomir doskonale wie co robi, choć może i nie jest dosadnie świadomy zagrożenia, w tych ciemnych czasach, które dla Omelas teraz nastały.
           — Obijam się z powołania, a owca to moje wewnętrzne zwierzę, co poradzisz pani gaśniczy?  —  prycha cicho, przy tym na określenie jakim obdarowuje go Pomir, wymyśla własne, nienagannie odpowiadające aktualnej sytuacji. Pewnie mogliby tak jeszcze długo gawędzić, nosząc Boduchowi wiaderka, jednak do akcji wkrocza Jeremiah. Luca go dobrze nie zna, jednak jak wiadomo w Omelas każdego widziało się chociażby raz na własne oczy. Obok tych płomiennie rudych włosów nie dało się przejść obojętnie. Pomir kończy z gaśnicą, tak paru innych uczestników gaszenia i w ten też sposób następna apokalipsa została zakończona. Luca niknie w tłumie ludzi, wracając w kierunku swojego mieszkania tak jak wszyscy, którzy zostali wybici z naturalnego trybu życia. Coś podpowiada mu, że niebawem wszystko wróci do normalności, a bynajmniej do i na czas festynu, który zbliża się wielkimi krokami.


*  *  *


         Jest grubo po południu, kiedy Luca w dniu festynu schodzi ze swojej polany, tuż po zaganianiu owiec do zagrody. Słońce iskrzy się na niebie, powolnie skłaniając się w stronę zachodu, pozostaje jeszcze dużo czasu, aby nacieszyć się jego promieniami pośród bujnie rozstawionych na ryneczku stoisk i różnego rodzaju atrakcji. Już z daleka dostrzega serpentyny, wznoszące się ku niebu latawce oraz kolorowe baldachimy wiejskich kramów, a im bardziej zbliża się do granic zabudowań, tym lepiej słyszalny jest gwar i bardziej odczuwalny tłum.
          Wydawać się może, że ten jeden moment sprowadza się do całkowitej odwilży i zapomnienia wobec nie tak dawno strawionych ogniem pól, wcześniejszych pomniejszych kataklizmów i zaginięcia dziecka. Dostrzega uśmiechnięte i uprzejme twarze, dzieci biegające za piłką czy latawcami, a żadna dotąd kłótnia nie mąci tej znanej im omelaskiej aury. Luca musi jednak przyznać, że odrobinę go to zawodzi. Jak dotąd ma nadzieję, że stanie się coś spektakularnego zwłaszcza w ten wielki dzień… Nie ma jednak mocy, aby przewidzieć przyszłość, pozostaje więc jedynie czekać.
             Gdzieś w tłumie zdaje mu się, że dostrzega Luisa, jednak nie zmierza w jego stronę, nie wątpi, że złapią się niejednokrotnie, albowiem Omelas nie szczyci się niewiadomo jaką powierzchnią, tak więc odnalezienie znajomych na równie tłumnym festiwalu, wbrew pozorom nie jest takie trudne. Dociera do rodzinnego stoiska, aby zaraz potajemnie odebrać parę przekąsek. Nie udaje mu się jednak obejść bez szwanku, w postaci drobnej reprymendy ze strony matki. Niesie się za tym również wiązanka, w temacie której zamiast się szwędać, powinien pomóc rodzinie w utrzymywaniu biznesu. Luca puszcza słowa mimo uszu, jakoby chcąc wrócić na rynek, dopiero gdy obejdzie wszystkie - dobrze już mu zresztą znane - atrakcje.
               Z pogodnym uśmiechem naciągniętym leniwie na kąciki ust, podjada skradzione przekąski, przemykając się między ludźmi. Podchodzi z podekscytowaniem dziecka w kierunku przygotowującego się wyścigu konnego, a jego uśmiech poszerza się, gdy słyszy pierwsze kłótnie. Może gdzieś pod tą powłoką niewinności jest skrytym sadystą? A może po prostu tak bardzo pociąga go inność, delikatna odmienność od tego, w czym ostał się wychowywać. Wzdycha opierając się o drewnianą belkę, podpierając przy tym głowę na dłoni i spogląda na góry otaczające Omelas. Zdaje się zawiesić w czasie, zastanawiając się co jest po tamtej stronie i dokąd zmierzają wszyscy ci, którzy odchodzą z Omelas, jednak myśl mu umyka, gdy zostaje trącony ramieniem. Odwraca się, aby zrugać daną osobę, a wraz z tym dostrzega tłum zbierający się w centrum wiejskiego miasteczka.
             —  ...mroczne czasy od zaginięcia dziecka, jednak nie lękajcie się; czas podjąć odpowiednie kroki, aby zapobiec następnej katastrofie — słyszy fragment wypowiedzi, zbliżając się w kierunku niespodziewanego wydarzenia. Może to właśnie coś, na co tak długo czekał? Przeciska się między ludźmi, a przekąski wysypują mu się przy tym z ręki, ale z ziemi nie będzie zbierał, jeszcze go tak nie pogięło. Mknie przed siebie i w końcu przystaje w kole ludzi dorosłych, młodzieży i starców, po środku zaś zebrana jest cała rada Omelas. Luca nie orientuje się przez kogo zostali wybrani, czy to przez mieszkańców czy omelaska rada jest samozwańcza, jednak widać jest że próbują zapobiec nadchodzącemu zamętu.
           — Jako że niewielu z nas może sobie pozwolić na odstąpienie od interesów, wnosimy prośbę do śmiałków, którzy poświęciliby się dla dobra sprawy i wyruszyli na poszukiwania dziecka. Dla dobra nas wszystkich! — rzuca starszy już mężczyzna o krzaczastych siwych wąsach. Dla Luca od zawsze wygląda komicznie, jednak nie kwapi się wypowiedzieć tych słów na głos. Nie uważa się za śmiałka, o którym mowa, aczkolwiek gdzieś pod kopułą skrytą kasztanową czupryną tli się myśl, o odpowiedzialności jaką poniesie, jako jeden z tych, którzy przyczynili się do zniknięcia dziecka. Gdyby nie to, że zostaje niefortunnie wypchnięty z tłumu, z pewnością stałby jak stup wrośnięty w suchą darń i kostkę brukową, rozmyślając nad możliwymi za i przeciw.
           — I o to pierwszy chętny! — rzuca inny mężczyzna, a wszyscy razem wzięci wraz z mieszkańcami Omelas patrzą na niego z nadzieją. No to klops — myśli Luca, wychodząc powolnie na środek, gdzie zaraz zostaje pochwycony za oba ramiona. Głęboko wzdycha w myślach, ale nie cofa się przed szereg, raczej z nadzieją poszukuje wzrokiem swoich wspólników zbrodni, którzy mogliby mu pomóc roznieść plan odszukania dziecka od środka. Może będzie to dobra przygoda, pląta strumykami gry słownej? Taka… zdecydowanie lepsza od lenienia się na polach z owcami przez całe życie?


Ostatnio zmieniony przez Kass dnia 07/01/22, 03:46 pm, w całości zmieniany 2 razy
Amazi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Amazi
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {06/01/22, 07:04 pm}

in search of the one who escaped from omelas 560a0d0dfcdfbe709af1bc0deb1b5556

 Pożar całe szczęście udało się ugasić. Poświęcenie mieszkańców nie poszło na marnę, a kiedy tylko ostatnie płomienie zakończyły swój niszczycielski żywot, strażacy amatorzy mogli odetchnąć z ulgą i odejść na bok by odpocząć i złapać oddech. Pomir należał do nich, nawet uzyskał pomoc od rudowłosego chłopaka, którzy biegał jako pielęgniarka z apteczką. Choć z początku blondyn nie był zbyt chętny do przyjmowania czyjeść pomocy, jego stan zadecydował za niego. Kilka poparzeń jakich się nabawił podczas tej akcji zaczynało mu doskwierać, kiedy adrenalina przestawała działać, ciało znacznie głośniej informowało o swoich uszkodzeniach. Dlatego młody Boduch musiał zacisnąć zęby i znieść wszelkie zabiegi, jakie mu zaoferowano.
 Kolejne dni nie były dla Pomira niczym przyjemnym, kilka razy dziennie musiał zmieniać opatrunki i nakładać odpowiednie środki, wszystko to znosił tylko dzięki wsparciu swoich roślinek, które po odpowiedniej obróbce i przygotowaniu służyły mu wiernie swoimi właściwościami uśmierzania bólu i odcinania umysłu od ważnych i istotnych spraw.
 Niestety dni mijały, a jego zapasy malały, a to coraz bardziej przerażało, w końcu nowo zasiana partia roślin nie miała się zbyt dobrze, mimo stałych kontroli blondyna, krzaczki umierały jeden po drugim. Mężczyzna nie miał pojęcia czy to zaraza czy klątwa, a może to cholerne dziecko na niego zesłało tę plagę? Może to dziecko chce go wykończyć odbierając mu cały szens tego marnego życia? Bo cóż on miał począć bez tych liści? Bez tych cudownych cudów natury jakimi od lat obdarzała go matka natura. W końcu dbał o te krzaczki jak o najcenniejszy skarb, podlewał, odpowiednio pielęgnował! One miały lepszą opiekę od samego Pomira, który na swoje zdrowie nie zwracał zbytniej uwagi! A te i tak śmiały marnieć na jego oczach, mimo jego starań.  Jak inaczej miał myśleć? To nie mógł być przypadek, że jego nieszczęście zaczęło się wraz ze zniknięciem tego przeklętego dziecka!
 Wraz z upływem kolejnych dni zbliżał się festiwal, dla Pomira ten czas zawsze był obfity w zyski. Całe szczęście miał jeszcze trochę zapasów, jednak czy chciał się ich tak pozbywać? Może lepiej pozostawić je dla siebie na gorsze czasy, które właśnie nastały? Jednak nie mógł zawieść swoich stałych klientów, musiał więc coś wygospodarować.
 Jego poparzenia nie doskwierały mu już tak bardzo. Co prawda nadal musiał uważać i zmieniać opatrunki, jednak nie utrudniało mu to codziennego funkcjonowania. A że Pomir nie miał umiaru to jak co roku musiał zapisać się do wyścigu. W końcu jak mógł odpuścić sobie takiej przyjemności? Wyścigi konne miejscowych były sporą atrakcją. A znudzeni osadnicy dopingowali zawodników z nienagannym zaangażowaniem. Boduch uwielbiał zwłaszcza doping po zawodach, ten który oferowały miejscowe panny, a i czasem młodzieniaszki. Blondyn nie wybrzydzał, lubił w końcu towarzystwo zarówno pań jak i panów. Nie mógł więc ich zawieść. Musiał wystartować, a więc ostatnie dni poświęcił na treningi, które nie były niczym restrykcyjnym. Zwyczajną przejażdżką po okolicy, która zawsze kończyła się tak samo, czyli drzemką w polach.
 No i nastał wreszcie ten wyczekiwany przez Pomira dzień.  Festiwal! Dzień utargu i miłosnych podbojów. Ten dzień był zdecydowanie jednym z bardziej wyczekiwanych przez Boducha. Mężczyzna więc pojawił się na miejscu bez zwłoki. Krążył wśród ludzi zacieśniając swoje znajomości i siejąc ziarno w sercach potencjalnych partnerów i partnerek na wieczór. Tyle uśmiechniętych buziek, a on jeden i jak tu sobie z tym poradzić?
 Przed samym wyścigiem niezbyt się stresował, wypalił papierosa, naszykował swojego wierzchowca. Konia miał dobrego, może też dlatego był taki spokojny? Swoich rywali znał dobrze i wiedział, że wielkiej rywalizacji tu nie będzie, a i wynik sam niezbyt go interesował. Bo jeśli przegra to i tak będzie zwycięzcą otrzymując miłe pocieszenie wraz z zachodem słońca, a może jeszcze przed zachodem? No co by nie było, najważniejszą kwestią było dobre przygotowanie i dobra prezencja. Cóż przez poparzenia wyjście bez koszulki odpadało, a to zawsze ściągało na niego odpowiednie zainteresowanie. No cóż musiał poradzić sobie i bez tego.
 Konie ustawione, jeźdźcy na ich grzbietach gotowi, a sędzia na miejscu. Wystarczył jeden sygnał, a cała ta gromada ruszyła pędem. Konie łeb w łeb, galopowały przez wyznaczony tor, ludzie wokół dopingowali krzykami, które ogłuszały, adrenalina w żyłach zaczynała kipieć. Wszystko to co zawodnicy uwielbiali. Po pierwszym okrążeniu Pomir był na drugim miejscu i może by się na nim utrzymał, gdyby nie karambol. Pierwszy koń jakby coś go podcięło padł jak długi, Pomir nie miał szans tego wyminąć, przez co i jego koń zaliczył spotkanie z glebą. Niebezpieczna sytuacja nabierała na sile, gdy każdy kolejny koń wpadał na swego poprzednika, dopiero ci z samego końca dali radę wyhamować bądź wyminąć wierzgające zwierzęta.
 Cóż takiego wyścigu nikt się nie spodziewał, ostatni stali się pierwszymi, a pierwsi nawet nie zdołali dotrzeć do mety. Z pomocą innych konie zostały odtransportowane do boksów, gdzie odpowiednio się nimi zajęto, a nieco poobijani jeźdźcy zalać mogli swój niesmak przy stoiskach z trunkami, bo tam skierowała się znaczna większość z nich. Procenty skutecznie koiły nerwy jak i obolałe tyłki po upadku z konia.
 Pomir stojąc wśród nich z kuflem piwa analizował całe zajście. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Czyżby i to była sprawka klątwy tego dziecka? Czy mścić się teraz będzie na nich wszystkich?
 Rozważania jego przerwało zgromadzenie nieopodal, głosy oświadczenia do niego docierały i coraz bardziej interesowały, a kiedy blondyn przepchnął się przez tłum lądując przed przemawiającym i widząc tam pasterza roześmiał się pod nosem.  Zabawa w poszukiwania wydała mu się idiotyczna. Jednak czy nie tego chciał? Całymi dniami klnął na brak dziecka, a teraz miał okazję to zmienić. Samodzielnie mógł odszukać bachora i za chabety przywlec go i zamknąć w tej piwnicy gdzie jego miejsce. A powodzenie znów powróci do wioski i zagości w Omelas. Nie wiele myśląc blondyn podniósł swoja dłoń.
 - I ja wyruszę! Sprowadzę nasz dobrobyt! - stwierdził żwawo podchodząc do prowadzącego to przemówienie.
SofiGround
Tajemniczy Gwiazdozbiór
avatar
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {07/01/22, 12:50 am}

Jeremiah
Uścisk dłoni był katalizatorem dla niechcianych wspomnień.
Myślał, że już dawno zapomniał o wszystkim co się wydarzyło zanim przeprowadził się do Omelasu.
Pamięta jak dziś, gdy jego płuca zostały pozbawione kleszczy smutku. Pamięta jakby to było wczoraj, gdy wraz z pierwszym lżejszym oddechem uciekła z niego cała trawiąca go złość. Jakie lekkie to było uczucie, jak łatwo zasnął tego pierwszego dnia. Pamięta, jak w noc zniknięcia dziecka, wydychał ostatnie resztki swej błogości.
Tak też, gdy klecha złapał go za rękę powstrzymując przed pomocą, zamarł. Pozwolił na wymianę zdań obu mężczyzn, po czym odłożył apteczkę. Zacisnął wolną rękę na nadgarstku trzymającej go dłoni i dopilnował by z każdym słowem palce zaciskały się mocnej. Powoli podniósł się z kucek mówiąc dobitnie.
-W kraju, z którego pochodzę, duchowni niepowstrzymują pomocnych dłoni- odrywa rękę mężczyzny od swojego ciała i odrzuca ją z widocznym obrzydzeniem, złością. Następnie łapie za swoją apteczkę i stawia ją między siedzących na ławce. Zakłada nowe rękawiczki i zaczyna czyścić rany chłopaka.
-To jest resztka maści na siniaki. Moja matka lubi naturalne składniki, więc dlatego maść z kasztanu. Myślę że tobie się bardziej przyda.- Wkłada ją w ręce chłopaka nie przyjmując odmowy. Szybko się po tym zbiera bez słowa. Do okoła nie jest już głośno, ale on wciąż nie może uciszyć swoich myśli. Wkłada do tylnej kieszeni zużyte rękawiczki i idzie w stronę poparzonego Pomira.
Stara się powstrzymać wszystkie niecenzuralne myśli, gdy pielęgnuje jego klatkę piersiową i plecy. Stara się być delikatny, ale również ma nadzieję, że nie muszka jego ciała w dwu znaczny sposób.
Słyszał nie jedną historię o tym jegomościu na jedną noc. Każdej chciałby być uczestnikiem, jednocześnie nigdy by w żadnej, w realu, nie chciałby brać udziału. To powierdziło by tylko dawne obelgi.
Gdy wieczorem kładzie się spać zauważa, że to nie dym sprawiał, że ciężej mu się oddychało. To nie dym napełnił płuca zwierzęcym krzykiem, zakleił gardło czarną jak gorycz papą. Pozwalając mu tym, znów, na nowo i nawo przeżywać to o czym chciał zapomnieć.
Przed festynem poszedł do lasu krzyczeć, wrzeszczeć, płakać i klnąć, ale tylko patrzył na drzewa. Patrzył w osłupieniu na spaloną ziemię, która zaczęła nabierać przeraźliwego znaczenia. Na drzewa, które groziły zawaleniem, niczym ostatkiem sił broniące resztę, przed zagrożeniem jakim…”byliśmy my”.
Zbiega z pagórka, ale przed pierwszym domem zwalnia przypominając osobie o festynie. Mija księgarnie, o której istnieniu albo nie wiedział albo zapomniał. Zastanawia się chwilę jakiej książki by szukał w środku. Zdecydowany, z gotową odpowiedzią na możliwe pytania, wchodzi do środka. Charakterystyczny dzwoneczek ogłasza jego przybycie.
Patrząc na swoje buty wypowiada temat, który go interesuje i z zdziwieniem odkrywa, że głos, który mu odpowiada należy do chłopaka z ławki. „Siniaki powinny się zmniejszyć jeżeli używa mojej maści, dlaczego…dlaczego jej nie…nie ważne”. Odchodzi w głąb księgarni i po chwili znajduje to po co przyszedł.
Charakterystyczny dzwonek oznajmia, że ktoś jeszcze wszedł do krainy słów. Głos nowego gościa odbiega od przyjemnego i czułego na tyle, że Jeremiah łapie się na mocniejszym zaciskaniu palców na przedmiocie. Zbliża się do krzykaczki niepewnie, próbując zrozumieć lepiej powód zamieszania.
Kobieta wymierza jeden celny cios, na tyle celny, że chłopak zauważa z jakim przyzwyczajeniem i brakiem skrupułów to robi.
„Chyba uderzyłem ją w tył głowy książką, którą trzymałem. Wydaje mi się, że mogła się właśnie w tedy zachwiać.”
Jeremiah wypuszcza książkę o historii pierwszej pomocy i wybiega zszokowany z księgarni. W głowie wciąż dzwoni mu ten dzwonek.
„Chyba przytrzymała się biurka zanim upadła, gdy zrobiłem to drugi raz. Wydaje się mi, że mogła być zdziwiona.”
Zanim dopada tłumu sprawdza czy na rękach ma krew. Ich czystość jest przerażająca. Pędzi przez tłum, a może z tłumem, a może tłum go pożarł i teraz wie co zrobił.
Tłum się kończy, a on prawie wpada na wielkiego, mężnego Pomira, który właśnie się do czegoś zgłasza.
„Chyba była bardzo zdziwiona, gdy upadająca książka złamała jej nos. Możliwe, że to w tedy zemdlała.”
-Ja też się zgłaszam-woła trochę za głośno. Dopiero po chwili dowiaduje się do czego co skutkuje w cichemu powiedzeniu.
-Ja chyba muszę się schlać-na tyle cichym by Pomir usłyszał. Jeremiah ma lekkie rumieńce od biegu i lekko wilgotne czoło od stresu oraz lekko szklane oczy od wybuchowej mieszanki emocji, a one teraz wpatrują się z większym niż zwykłym zainteresowaniem w blondyna.
"Boże ja mogłem ją zabić!"
Z zdziwieniem odkrywa, że nie żałuje tego co zrobił. "Nienawidze ludzi, boże jak ja ich nie nawidzę" W jego głowie zaczyna grać muzyka, której już dawno nie słuchał, a na usta wypełza śmiały uśmiech w stronę Pomira. "Chyba zwymiotuje, co ja robię"
-Słyszałem, że jesteś dobry w piciu. Zaprowadzisz do źródełka?-cicho parska, na swój suchy żart. "Czy ja oszalałem?"
(piosenka w głowie Jeremiaha: https://www.youtube.com/watch?v=nLPTNumhyAY )
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

in search of the one who escaped from omelas Empty Re: in search of the one who escaped from omelas {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach