Gość
Gość
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
R a g n a r o k : T h e l a s t c o v e n a n t
K O I D E — K æ t i l ø y V ä r m o d s s o n
I S L E Y — V a n d e r i a n Y o s h i f u s a
Rada Bogów po siedmiu milionach lat zadecydowała o losie ludzkości: muszą wyginąć. Jednak Walkirie oddane ludziom, chcą dać ludzkości ostatnią szansę na udowodnienie swojej wartości. Rozgrywa się bitwa z udziałem najwybitniejszych ludzi wszech czasów przeciwko najpotężniejszym bogom w walce o śmierć i życie. Aby wyrównać szansę, każdy wojownik otrzymuje pomoc walkirii, która przekształca się w potężną broń dostosowaną do stylu walki ich dzierżyciela, ryzykując tym utratą życia, jeśli użytkownik zostanie zabity. Rozpoczyna się Ragnarok, czyli ostateczna wojna wszyskich istot.
P O S T A C I E D R U G O P L A N O W E
- Lulu:
- Noah:
- Lucyfer:
R O Z D Z I A Ł Y
- Pierwsza podróż - Bogowie Snów:
- Phobetor:
- Phobetor nie używa żadnej konkretnej ostatecznej techniki. Phobetor również nie ma prawdziwej fizycznej formy. Posiada zdolność pojawiania się w świecie śmiertelników pod postacią różnych zwierząt, mogąc dowolnie zmieniać ich fizyczne formy, załamując wszystkie prawa natury.
- Icelus:
- Iceleus nie używa żadnej konkretnej ostatecznej techniki. Jego ataki skupiają się na brutalnej sile, zwierzęcim wyciu i rozdzieraniu swoich ofiar pazurami. Czasami towarzyszy mu aura w kształcie demonicznej bestii, z ogromnymi pazurami i kłami, która może zadawać ataki na odległość. Jego główna siła polega na zginaniu i skręcaniu otaczającej przestrzeni i może odbić każdy atak przed dotknięciem, a nawet zrobić miejsce do skręcenia, dzięki czemu atak zostanie przekierowany do tego, który go wysłał, nawet pod innym kątem . Icelus może również użyć swojej mocy, aby przenieść się do innej przestrzeni lub wymiaru, który ukrywa swoją obecność przed wrogiem, a następnie pojawia się obok niego i atakuje go z zaskoczenia.
- Oneiros:
- Wyrocznia Strażnika - Oneiros przyzywa potężną energią, która powoduje wielką eksplozję wokół. Energia uwolniona przez wybuch może nawet zniszczyć dusze, uniemożliwiając w ten sposób, według Oneirosa, jakąkolwiek reinkarnację.
Fuzja - Onerios przywołuje dusze swych braci, Phobetora i Icelusa, łącząc się z nimi w bestię, podobną do centaura. Górna część ciała pozostaje taka jak Oneiros, natomiast w formie Fuzji ma dwie dodatkowe pary ramion.
- Phantasos:
- Iluzja - Phantasos może maskować rzeczywistość, zmieniając jej naturalne funkcjonowanie, manipulując przy tym gęstością materii, kolorem i charakterystycznymi cechami. Obraz zmienia się jedynie w oczach przeciwników, nie w świecie rzeczywistym.
Fantazja Śmierci - Phantasos używa tej techniki do kradzieży dusz swoich ofiar. Ludzie dotknięci Fantazją Śmierci nie są w stanie poruszać się. W tym czasie Phantasos może według własnego uznania usunąć dusze przeciwników, a następnie zajrzeć w ich najgłębsze sny i pragnienia, uwięziając cel we własnym królestwie w świecie snów, Fantazji.
- Morpheus:
- Morphium - Technika która powoli okrada uczucia, doznania i emocje przeciwnika, gdy ten wejdzie w kontakt z wielobarwnymi manifestami kwiatów Lilii. Po określonym czasie, przeciwnik wpada do wymiaru sennego, w którym śni o emocjach. Doznając szaleństwa rzeczy, gnije w nieskończonym wymiarze. Nie ma dla niego psychicznego ratunku.
Śpiączka - Wielobarwne manifesty kwiatów Lilii potrafią wystrzeliwać potężne ładunki wybuchów energii. Może tworzyć z nich śmiertelną reakcję łańcuchową. Trzy kolorowe kwiaty mają odpowiedni do siebie kwalifikacje:
Kwiat zielonej róży - wybuchy otruwające,
Kwiat czerwonej róży - wybuchy jądrowe,
Kwiat niebieskiej róży - wybuchy zlodowacone.
- Hypnos:
- Hypnos posiada zaawansowane umiejętności wojownika. Preferuje jednak bardziej subtelny i pasywny sposób atakowania przeciwników, manipulując snami i rzeczywistością w Świecie Marzeń, zamiast używać do tego agresywnych środków.
Wieczny sen - Za pośrednictwem pojedynczego dotyku, Hypnos jest w stanie zatopić przeciwnika w wiecznym śnie, podczas którego oponent przeżywa przerażających obrazów śmierci i koszmarów. Nie może opuścić wymiaru sennego, dopóki nie pokona swoich słabości. Podczas gdy przeciwnik zatopiony jest w wiecznym śnie, jego ciało pozbawione jest jakiejkolwiek mobilności.
Kolejne spotkanie z Rzeczywistością - Hypnos zabiera swoich przeciwników do Świata Marzeń. Tam ma on całkowitą kontrolę nad umysłami, a ciała swoich wrogów może uwięzić ich w snach, złudzeniach i koszmarach. Hypnos jest w stanie urzeczywistnić sny (np. zmienić pole walki w pasmo górskie, wyrzucając przeciwników ze szczytu góry o wysokości 10 000 stóp lub projektować katastrofy naturalne, jak grad meteorytów). Chociaż nie wyglądają na prawdziwe, obrażenia są w 100% rzeczywiste. Ta technika jest bardzo niebezpieczna ze względu na prawie nieograniczony potencjał wyobraźni Boga.
- Druga podróż - Bankiet u Dionizosa:
- Trzecia podróż - Nordycka Zdrada:
- Thor:
- Czwarta podróż - 9 Kręgów Piekła:
- Dante Alighieri:
B E S T I A R I U S Z
- X:
- X2:
- X3:
Gość
Gość
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Vanderian, lub jak inni go zwą, Va-n, był jednym z najbardziej zaufanych wojowników Lorda Tsunematsu Mashai, który był również lojalny wobec Pierworodnego Lorda Kurosawa Tobei. Uważany za kapitana Osahishi, posiadał specjalną duszę i siłę prawdziwych Bogów. Mówi się, że jako jedyny wojownik odziewał czarne kimono, a jego ostrze potrafiło przeciąć głaz na dwie części. Jednak w pewnym momencie Vanderian opuścił królestwo Tsunematsu Mashai w poszukiwaniu pradawnych stworzeń, które opętały świat. Nie jest jasne, w jaki sposób Vanderian przeżył pojedynek z Najpradawniejszym Niszczycielem, ale wygląda na to, że w końcu trafił na Szczyt Arcysmoków. Jednak wyniki jego dalszych poszukiwań, podobnie jak los samego Vanderiana, pozostają nieznane. Szemranie mówi się, że pokonując najpotężniejsze stworzenie, odebrał swoje życie by walczyć z jaszczurami kosmosu. |
Księgi Kurosawa - XVII - Wybawiciel „Przybyły o zachodzie słońca. Siedem z nich. Atak był niezaplanowany, ale brutalny. Obrona twierdzy była bezużyteczna. Przez godzinę z nieba popielił deszcz ognia. Ocalałych dało się policzyć na palach u rąk. Nim uciekliśmy, zbadałem fragment południowej ściany, stopniały przez oddech smoka. Nic nie wytrzymałoby tego upału. Nigdy wcześniej nie widziałem smoka. Teraz nie widzę nic więcej. Smoki nie chciały miasta. Chciały nas. Uciekaliśmy przez topniejący las, a z góry ścigał nas najstraszniejszy. Kiedy wszystko wydawało się stracone, dwójka niezwykłych ludzi stanęła w naszej obronie. Ich męstwo dało nam czas na ucieczkę, ale nawet oni nie byli w stanie wyjść bez szwanku. Jeśli tacy ludzie nie mogą pokonać tych bestii, jesteśmy naprawdę straceni. Minęły miesiące, a smoki ponownie nas wytropiły. Jednak tym razem nie byliśmy sami. Był z nami bohater. Jeden z naszych odwracał uwagę bestii, podczas gdy wybraniec czekał wysoko w górze. Gdy pojawił się ten wyczekiwany moment, z krawędzi urwiska zanurkował na stworzenie. Jego ostrze było niesamowite. Wraz z bohaterem przestudiowaliśmy bestię, mając nadzieję na znalezienie słabości. Jednak zamiast tego, wybraniec wziął jego siłę. Łuski są bardziej odpornie niż jakikolwiek materiał, jaki nasz lud kiedykolwiek znał. Pozostają chłodne nawet przy bezpośrednim kontakcie z płomieniem. Skórą smoka bohater uzbroił naszych wojowników. Dzięki niemu teraz możemy mieć szansę, jednak żeby prowadzić wojnę, będziemy potrzebować więcej łusek. I tych, którzy mają odwagę je nosić, idąc w myśl za naszym wybrańcem - Vanderianem Yoshifusą.„ |
Hrist jest jedyną Walkirią, której ciało zamieszkują dwie moce: światłość i ciemność. Jej imię, Hristo, oznacza „tą która drży z strachu i wściekłości”. Posiada osobowość dwubiegunową; przechodzi od spokoju i delikatności, po brutalność i agresje, które łączą się z przyjmującą jej mocą. Zakorzeniając się duszą z Vanderianem i wybierając go jako swojego partnera, przybrała postać potężnego ostrza, które może zostać dzierżone jedynie przez prawdziwego Arcysmoka. Dzięki bliźniaczej mocy Walkyri, broń potrafi wzmacnianiać naturalne ataki Vanderiana, a tym samym przejawia dwie ostateczne umiejętności, które mogą być zabójcze w skutkach, kiedy dzierżyciel będzie zbyt długo z nich korzystał: Piekielna Światłość: Broń przyswaja wszystkie barwy, pochłaniając 100 % ciemności. W rezultacie powierzchnia broni jest perfekcyjnie biała - nawet jeśli jest bardzo nierówna, nie widać tego, ponieważ żadne ludzkie czy boskie oko nie odbiera odbitej od niej ciemności przez co w jasnej przestrzeni, broń staje się prawie niezauważalna. Z broni unosi się kryształowa smuga, która z daleka przypomina przezroczysty, biały dym. Kiedy broń wejdzie w ruch, ostrze rozetnie i otworzy czasoprzestrzeń, w której zarówno energia, jak i materia wypływają z osobliwości, czyli z punktu gdzie przyspieszenie grawitacyjne lub gęstość materii są nieskończone. Wiąże się to z zewnętrznym przekierowaniem siły grawitacyjnej oraz rozszczepieniem jąder atomowych, które zebrane są w osobliwości. Kiedy siła zewnętrza wyprze je ze środka przestrzeni, powstaje wybuch jądrowy z odśrodkową siłą rażenia. Dzięki reakcji bombardowania neutronami, jednostki znajdujące się w polu rażenia, zostaną natychmiastowo rozerwane oraz poddane śmiertelnemu zwęglaniu ciała. Zbyt długi użytek broni może skutkować częściowym rozpadem ciała dzierżyciela. Bezdenna czeluść: Broń traci barwę, pochłaniając 100 % światła. W rezultacie powierzchnia broni jest perfekcyjne czarna - nawet jeśli jest bardzo nierówna, nie widać tego, ponieważ żadne ludzkie czy boskie oko nie odbiera odbitego od niej światła, przez co w ciemnej przestrzeni broń staje się prawie niewidzialna. Z broni unosi się węglowa smuga, która z daleka przypomina gwiaździstą konsultacje. Kiedy broń wejdzie w ruch, ostrze rozetnie i otworzy przestrzeń, która zapadając się grawitacyjne do swojego wnętrza, przekształci się w zapaść czarnej dziury. Z powodu ogromnej grawitacji nic nie jest w stanie się wydostać z czarnej dziury, w tym nawet światło, które otacza horyzont zdarzeń. Kiedy jednostka wejdzie w kontakt z rozciętą czasoprzestrzenią, jej ciało rozpadnie się, kurcząc się w nieskończoność. Zbyt długi użytek broni może skutkować częściowym rozpadem ciała dzierżyciela. Tunel czasoprzestrzenny: Jest to bardzo trudna umiejętność, która może zostać wykształcona jedynie poprzez zestrojenie emocji z bronią. By poprawnie wykonać atak trzeba wyciszyć swój umysł oraz perfekcyjnie zsynchronizować swą częstotliwość z bronią. W momencie konwergencji, broń przybierze kosmiczne zabarwienie. Podczas ataku, broń jest w stanie rozciąć przestrzeń oraz stworzyć tunel czasoprzestrzenny, który działa na zasadzie Piekielnej Światłości i Bezdennej Czeluści. Gdy atak Bezdennej Czeluści wchłania energię, Piekielna Światłość ją wyrzuca, co działa na zasadzie teleportacji czterowymiarowej. Dzierżyciel może wykonać wiele tunelów czasoprzestrzennych i po przejściu przez niego, wybrać w którym rozcięciu przestrzeni się znajdzie. Światy równoległe: Technika polega na wyborze różnych rozwiązań w światach równoległych oraz przyzywaniu kopii odpowiadającej temu wyborowi. Vanderian przywołuje swoją równoległą kopię X, która podejmuje inny wybór, niżeli Arcyskom. Z każdym kolejnym wyborem przyzywana jest kolejna kopia, która podejmuje inną decyzję niż kopia X. Wszystko co może się zdarzyć, zdarzy się na pewno w którejś z odnóg rzeczywistości, która przypomina wielkie, rozgałęziające się w każdej chwili drzewo. Dopóki Arcysmok nie dopełni zamierzonego celu, będzie przyzywana coraz to następna kopia. Zdolności, które posiada Vanderian jako człowiek: Pasywną umiejętnością Arcysmoka jest jego Boska Odporność, dzięki której nie jest narażony na obrażenia związane ze zmianami temperatury. Setki pojedynków ze smokami, które potrafią ziać ogniem lub lodem, przyzwyczaiły go do ekstremalnych temperatur. Posiada również zdolność Niebiańskiego Skoku, który również został wytrenowany poprzez walkę ze smokami. Istoty jako że potrafiły latać, często swój atak dopuszczały z góry. Vanderian chąć dosięgnąć swojego celu, z czasem wytrenował siłę skoku na wysokość ponad 12 metrów. Jego najsilniejsza umiejętność to Ostateczne Cięcie, które trenowane przez lata, potrafi przeciąć rozchmurzone niebo w pół. Dosiadł tego ataku po pokonaniu istot, o najtwardszej skórze na Ziemi, będąc w stanie pozbawić ich głowy jednym, precyzyjnym cięciem. |
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wódz na Drakkerze
Kætiløy Värmodsson
Kætiløy Värmodsson
Tytuł Jarl
Wiek25 lat
RódWikingowie
Oczyszkarłatne
Włosyhebanowe
Twarzposzarzała
Wzrost180cm
Inneliczne blizny
Statusmartwy
Kætiløy
Värmodsson
Nordycki wojownik wywodzący się od Lochlann, „ludzi wód”, które serce swe oddali morzu. Zasłynąwszy przy odbiciu ziem z rąk plemienia Svealandów, zabił ich króla czym zasłużył sobie na miano Jarla, powiernika władcy. W niedługim czasie otrzymał także swój okręt, którym przewodził po kres swojego życia. Przylgnął do niego przydomek Szaleńca ze względu na jego często nierozsądne i lekkomyślne działania podczas bitew. Jego flota okrzyknięta została mianem “Okrętu Szaleńca”, choć zaciągnięcie się na jego pokład nie było łatwe. Kætiløy zabierał ze sobą jedynie najwytrwalszych powierników, a jego załoga składała się z dobrze wyselekcjonowanych ludzi, którym bezgranicznie ufał. W jednej z bitew na oceanie wpadł w siedlisko śmiercionośnych meduz, os morskich. Ich parzydełka oplotły się wokół jego twarzy zostawiając po sobie pamiętliwe blizny na kościach policzkowych, które zdobią jego smukłą, niego poszarzałą i zazieleniałą już twarz po dziś dzień.
Kara
Valkyria
Nordycka wojowniczka morskich stworzeń. Często zaciągała się na okręty, aby chronić żeglarzy przed niebezpieczeństwem czyhającym na nich pośrodku wód. Nazywana „uosobieniem wzburzonego morza” mówiono, że jej łzy oczyszczają przesiąknięte rozlewem krwi wody oceanu. Wybierając swojego wojownika, przybrała postać ciężkiego, dwułapnego miecza dzierżonego tylko przez najwytrwalszego z rodu wikingów.
Dziennik pokładowy
27.04
27.04
Zbliżał się zmierzch, wody były spokojne, niebo bezchmurne. Zacumowaliśmy nasz okręg nieopodal zatoki Moskitów, schowaliśmy żagle tracąc naszą czujność.
Zagrożenie przyszło spod ciemnych wód oceanu. Potężne macki wynurzyły się ponad taflę wody. Widać od początku nas śledził. Rzuciwszy przeraźliwy cień na naszą sterburtę, zawisły nad naszym okrętem. Obślizgłe, spowite lepkim nalotem gotowe były złamać nasze żagle, zmiażdżyć pokład pod ciężarem kilkutonowych ramion prawdziwego monstrum. Byliśmy zupełnie bezradni. Sparaliżował nas strach prostych żeglarzy. Stoczyliśmy niezliczoną ilość bojów na oceanie, ale nigdy żeśmy nie walczyli z czymś takim. Czekaliśmy na swój nieubłagany koniec.
Wtem nasz drogi wódz, wielki przywódca naszej floty chwyciwszy za swój miecz, rzucił się w głębiny oceanu, prosto w paszczę parszywej bestii. Rozbrzmiał rumor uderzających o taflę morską ramion bestii. Stwór opuścił nasz okręt wraz z naszym wielkim wodzem.
***
Minęła druga doba, odkąd nasz wielki wódz na Drakkerze wciągnięty został przez ocean. Nie odpłynęliśmy. Nie miał kto nami dowodzić, a strach wciąż trzymał nas w sidłach na myśl, że te zwierzę oceanu mogłoby po nas wrócić. Słońce chowało się za horyzont, kiedy ciszę przerwał wreszcie przeraźliwy ryk bestii. Kilka mil od naszego okrętu w górę wystrzeliły macki stwora. Wzburzone wody Atlantyku zabarwiły się szkarłatem. Serca wyskoczyły nam z piersi, kiedy spod piany morskiej wyłonił się wreszcie nasz wódz. Twarz miał poszarzałą, ledwie wynurzył się czubkiem głowy abyśmy rzucili się mu z pomocą. Spuściliśmy szalupy. Nasz wódz był wykończony. Nic nie mówił, lecz kiedy wciągnęliśmy go na okręt, w jego zaciśniętej pięści spoczywał kieł wyrwany z paszczy samego Krakena. Odtąd już na stałe na oceanie zagościł spokój. Nasi pobratymczy, okoliczni żeglarze, rybacy i kupcy mogli być bezpieczni.
***
Nie mieliśmy okazji oblać zwycięstwa naszego wodza, ponieważ ten, gdy tylko odzyskał siły, zarządził rozsunąć żagle, ustawić kurs na wyspy Bermudzkie. Pot oblał nasze czoła, kiedy żeśmy dowiedzieli się o planach naszego kapitana. Ten przepłynąwszy wszystkie wody, podbiwszy największe porty i zatopiwszy okręty najeźdźców zdecydował się wypłynąć na obszar Trójkąta Bermudzkiego. Jedynego niezbadanego jak dotąd fragmentu oceanu, na którym ginęły statki. Mówiono, że całe zło spowijające wody Atlantyku czai się właśnie na tym obszarze. Pewni byliśmy, że ten szaleniec po dwóch dobach walki z potworem, do reszty postradał swe zmysły. Opuściłem okręt po dwudziestu latach nieodzownej służby mojemu wodzowi, zszedłem na ląd porzuciwszy jego szaleńcze plany. Większość załogi odwróciła się wtedy od naszego drogiego wodza, ale on chwyciwszy ster na drakkarze, spełnił swe plany zaglądnięcia w samo serce oceanu.
Zagrożenie przyszło spod ciemnych wód oceanu. Potężne macki wynurzyły się ponad taflę wody. Widać od początku nas śledził. Rzuciwszy przeraźliwy cień na naszą sterburtę, zawisły nad naszym okrętem. Obślizgłe, spowite lepkim nalotem gotowe były złamać nasze żagle, zmiażdżyć pokład pod ciężarem kilkutonowych ramion prawdziwego monstrum. Byliśmy zupełnie bezradni. Sparaliżował nas strach prostych żeglarzy. Stoczyliśmy niezliczoną ilość bojów na oceanie, ale nigdy żeśmy nie walczyli z czymś takim. Czekaliśmy na swój nieubłagany koniec.
Wtem nasz drogi wódz, wielki przywódca naszej floty chwyciwszy za swój miecz, rzucił się w głębiny oceanu, prosto w paszczę parszywej bestii. Rozbrzmiał rumor uderzających o taflę morską ramion bestii. Stwór opuścił nasz okręt wraz z naszym wielkim wodzem.
***
Minęła druga doba, odkąd nasz wielki wódz na Drakkerze wciągnięty został przez ocean. Nie odpłynęliśmy. Nie miał kto nami dowodzić, a strach wciąż trzymał nas w sidłach na myśl, że te zwierzę oceanu mogłoby po nas wrócić. Słońce chowało się za horyzont, kiedy ciszę przerwał wreszcie przeraźliwy ryk bestii. Kilka mil od naszego okrętu w górę wystrzeliły macki stwora. Wzburzone wody Atlantyku zabarwiły się szkarłatem. Serca wyskoczyły nam z piersi, kiedy spod piany morskiej wyłonił się wreszcie nasz wódz. Twarz miał poszarzałą, ledwie wynurzył się czubkiem głowy abyśmy rzucili się mu z pomocą. Spuściliśmy szalupy. Nasz wódz był wykończony. Nic nie mówił, lecz kiedy wciągnęliśmy go na okręt, w jego zaciśniętej pięści spoczywał kieł wyrwany z paszczy samego Krakena. Odtąd już na stałe na oceanie zagościł spokój. Nasi pobratymczy, okoliczni żeglarze, rybacy i kupcy mogli być bezpieczni.
***
Nie mieliśmy okazji oblać zwycięstwa naszego wodza, ponieważ ten, gdy tylko odzyskał siły, zarządził rozsunąć żagle, ustawić kurs na wyspy Bermudzkie. Pot oblał nasze czoła, kiedy żeśmy dowiedzieli się o planach naszego kapitana. Ten przepłynąwszy wszystkie wody, podbiwszy największe porty i zatopiwszy okręty najeźdźców zdecydował się wypłynąć na obszar Trójkąta Bermudzkiego. Jedynego niezbadanego jak dotąd fragmentu oceanu, na którym ginęły statki. Mówiono, że całe zło spowijające wody Atlantyku czai się właśnie na tym obszarze. Pewni byliśmy, że ten szaleniec po dwóch dobach walki z potworem, do reszty postradał swe zmysły. Opuściłem okręt po dwudziestu latach nieodzownej służby mojemu wodzowi, zszedłem na ląd porzuciwszy jego szaleńcze plany. Większość załogi odwróciła się wtedy od naszego drogiego wodza, ale on chwyciwszy ster na drakkarze, spełnił swe plany zaglądnięcia w samo serce oceanu.
Zdolności:
Wilk Morski - Spędziwszy niezliczone dni na morzu, jego organizm przyzwyczaił się do wilgoci, choroby morskiej i szkorbutu, na stałe zjednoczył się z morzem. Potrafi pływać wpław na długie dystanse pomimo fal i sztormów. Słona woda nie była w stanie odebrać mu oddechu. Jest w stanie wytrzymać bez niego dłużej niż przeciętny człowiek. Z kolei mgły spowijające najdalsze wody wyostrzyły jego wzrok pozwalając dostrzec najdrobniejszy ruch z najtrudniejszej widoczności.
Ponad Bólem - Stoczywszy niezliczoną ilość bitew z większymi i silniejszymi od siebie, będący nieraz ugryzionym i porażonym przez stworzenia morskie, nauczył się odpędzać od siebie dolegliwości fizyczne. Jest niewrażliwy na ból z zachowaniem innych rodzajów czucia, dzięki czemu mimo ponoszonych obrażeń jest w stanie walczyć do samego końca, pozostając w pełni skupionym na swoim przeciwniku. Będący wielokrotnie użądlonym przez najgorsze, morskie stworzenia jego organizm uodpornił się na wszelkiego rodzaju trucizny i jad zwierzęcy.
Rozpruwacz - Samo zwycięstwo mu nie wystarczyło. Nie był w stanie zadowolić się szybko przemijającą dumą. Po uśmierceniu swoich ofiar, zaczął je patroszyć, rozcinać brzuch, wyciągać wnętrzności, jelita. Przestudiowawszy anatomię ludzkiego ciała, zaczął wykorzystywać jej znajomość w trakcie walki. Wreszcie wypracował swój zabójczy ruch mieczem. Cięte w powietrzu ostrze potrafiło przeciąć ciała swoich rywali w pół. Zaraz po tym wbijał koniec sztyletu w podbrzusze wroga, rozgrywał jego brzuch, łamał żebra na samym końcu wykręcając z ofiary serce.
Omen Krakena - W swojej ostatecznej fazie rękojeść miecza odłącza się od reszty ostrza, emanuje gęstą mgłą, która spowijała najgłębsze oceany, roztacza się wokół jej dzierżyciela. Właściciel broni wbiwszy ostrze w ziemię, zapiera na nim swe ciało. Grunt po uderzeniu ostrza rozstępuje się, otwierają się szczeliny ziemi, a z ich wnętrza wypływa krew, która przelała się niegdyś na morzu. Kætiløy przywołuje do walki morskiego stwora, którego niegdyś sam pokonał, nakazując mu walczyć w jego imieniu. Z pęknięć wydostając się ogromne, potężne macki, które oplatają i unieruchamiają wrogie jednostki. Parzydełka wywołują częściowy paraliż kończyny, na której się zacisnął, nie trwający dłużej niż kilka minut. Zbyt długi użytek może skutkować utratą kontroli nad Krakenem, który może odwrócić się przeciwko niemu.
Wilk Morski - Spędziwszy niezliczone dni na morzu, jego organizm przyzwyczaił się do wilgoci, choroby morskiej i szkorbutu, na stałe zjednoczył się z morzem. Potrafi pływać wpław na długie dystanse pomimo fal i sztormów. Słona woda nie była w stanie odebrać mu oddechu. Jest w stanie wytrzymać bez niego dłużej niż przeciętny człowiek. Z kolei mgły spowijające najdalsze wody wyostrzyły jego wzrok pozwalając dostrzec najdrobniejszy ruch z najtrudniejszej widoczności.
Ponad Bólem - Stoczywszy niezliczoną ilość bitew z większymi i silniejszymi od siebie, będący nieraz ugryzionym i porażonym przez stworzenia morskie, nauczył się odpędzać od siebie dolegliwości fizyczne. Jest niewrażliwy na ból z zachowaniem innych rodzajów czucia, dzięki czemu mimo ponoszonych obrażeń jest w stanie walczyć do samego końca, pozostając w pełni skupionym na swoim przeciwniku. Będący wielokrotnie użądlonym przez najgorsze, morskie stworzenia jego organizm uodpornił się na wszelkiego rodzaju trucizny i jad zwierzęcy.
Rozpruwacz - Samo zwycięstwo mu nie wystarczyło. Nie był w stanie zadowolić się szybko przemijającą dumą. Po uśmierceniu swoich ofiar, zaczął je patroszyć, rozcinać brzuch, wyciągać wnętrzności, jelita. Przestudiowawszy anatomię ludzkiego ciała, zaczął wykorzystywać jej znajomość w trakcie walki. Wreszcie wypracował swój zabójczy ruch mieczem. Cięte w powietrzu ostrze potrafiło przeciąć ciała swoich rywali w pół. Zaraz po tym wbijał koniec sztyletu w podbrzusze wroga, rozgrywał jego brzuch, łamał żebra na samym końcu wykręcając z ofiary serce.
Omen Krakena - W swojej ostatecznej fazie rękojeść miecza odłącza się od reszty ostrza, emanuje gęstą mgłą, która spowijała najgłębsze oceany, roztacza się wokół jej dzierżyciela. Właściciel broni wbiwszy ostrze w ziemię, zapiera na nim swe ciało. Grunt po uderzeniu ostrza rozstępuje się, otwierają się szczeliny ziemi, a z ich wnętrza wypływa krew, która przelała się niegdyś na morzu. Kætiløy przywołuje do walki morskiego stwora, którego niegdyś sam pokonał, nakazując mu walczyć w jego imieniu. Z pęknięć wydostając się ogromne, potężne macki, które oplatają i unieruchamiają wrogie jednostki. Parzydełka wywołują częściowy paraliż kończyny, na której się zacisnął, nie trwający dłużej niż kilka minut. Zbyt długi użytek może skutkować utratą kontroli nad Krakenem, który może odwrócić się przeciwko niemu.
Gość
Gość
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____ — Niesamowite.. — odpowiedziała podekscytowana skrzydlata dusza, która owładnięta nienajedzonym zaciekawianiem, wsłuchiwała się w kolejną opowieść — Gdzie można je było spotkać?
____ Uśmiechnąłem się szyderczo, jakby przez wieki zgaszona psychopatia rozbudziła swe stare korzenie. Otworzyłem szerzej oczy, odchyliłem głowę do tyłu i dając się ponieść szaleńczemu podnieceniu, przywołałem śmiercionośne obrazy. Obrazy, które jak makabryczny spektakl grały w mym umyśle niczym pozytywka, zataczając swoim aktem nieskończoną pętlę. Historie niczym prawdziwe dzieła malarskie, pełne krwistego atramentu i ognistej czerwieni, rozbrzmiewały w mej galerii wspomnień. Były ich dziesiątki, setki.. nie… tysiące… tysiące renom, wiszących na splendorowych ścianach, których tylko to ja byłem artystom-pędzlem. Parsknąłem, nie potrafiąc sprecyzować jednej odpowiedzi, która usatysfakcjonowałaby tą delikatną anielicę.
____ — Hah.. szczególnie chętnie zamieszkiwały trzy obszary: Frygię, Etiopię i Indie. Obierały sobie siedziby w rejonach raczej niedostępnych czy nieprzyjaznych ludziom, jak bagna, góry, jaskinie, trochę rzadziej stepy. Okolice gajów, lasów, ogrodów lub miast zamieszkiwały raczej na rozkaz Bogów, nigdy przez wzgląd ludzi — odpowiedziałem, streszczając miejsca i okolice pobytu smoków żywiołów, najstarszych stworów boskich. Tuż po chwili zgorzkniałym tonem dodałem — I oczywiście zaświaty. Egipski Dat, czy grecki Hades, ale też liczne morza, będące z reguły poza zasięgiem ludzi.. przynajmniej do czasu..
____ Znowu uśmiech zawitał na mej twarzy, jakby stał się już stałym gościem. Jednak tym razem, po lepkich od niepewności słowach Valkyri, przybrał wyjątkowo furiacki odcień.
____ — Egipscy i grecko-rzymscy Bogowie, przyjmujący lub mający smocze kształty często witali w Walhalli — zaczęła niczego nieświadoma anielica, która po chwili palnęła — Ale też blisko i dalekowschodni, jak Watatsu...
____Mój paniczny śmiech zbezcześcił delikatne i subtelne słowa Hrist, która wystraszona zamilkła.
____ — Ten cielec wysłał Orochi, kiedy tylko zabiłem jego sukę — wrzasnąłem niespełna rozumu, tuż potem rzucając — szkoda że nie widziałem jak płakał, gdy wykańczałem jego córychę.
____ Toyatama-hime, córka Smocznego Boga i króla mórz Watatsumi. Jej ludzkie piękno rozpalało najzimniejsze serca, nawet do takiego stopnia, że zawładnęła jednym, omiatając niewinnego człowieka wokół palca. Oczarowała go swym zmiennokształtnym podstępem. Ale tylko do czasu, bo po latach zaślubin nakrył ją, w swej prawdziwej postaci smoka. To właśnie po tym, jak opuściła chatę i udała się do Smoczego Pałacu zdewastowana zdybaniem, jej linia życia została przecięta. Skrócona o głowę, przez moje najbrutalniejsze Smocze ostrze, a później rozczłonkowana przez nadmorskie krokodyle, na zawsze opuściła swego rozczarowanego męża i dziecko, które jeszcze zawczasu swej aktorskiej postaci, spłodziła w królestwie Hooriego. Jakby to było wczoraj w mej głowie zapadł następujący widok morskich fal, które spłodzone z chmur przybrały postać samego Watatsume. Furiacko przeklnął mnie na wieki, klątwiąc mnie haniebną śmiercią i morską chorobą, tuż po tym zrzucając Yamate no Orochi na moją zgubę - legendarnego smoka o ośmiu głowach i ośmiu ogonach. Oczy Yamate no Orochi iskrzały czerwienią, jak zimowe wiśnie, a na jego plecach rosły jodły i cyprysy. Rozciągał się on na osiem wzgórz i osiem dolin, a jedno jego spojrzenie na brzuch powodowało ciągłe krwawienie i stan zapalny. Sami Bogowie drżyli o myśli na nim. Jednak jego los nie różnił się od losu Oto-hime. Kroniki Kojiki podają historię, że to Jego-Ekscelencja-Szybki-Porywczy-Pan pociął węża na kawałki, tak, aby płynąca tam rzeka Hi zmieniła się w rzekę krwi. Ale zatajona prawda brzmiała, że Boską bestię zabiłem sam, z czarną przepaską na oczy. Natomiast Jego-Ekscelencja-Szybki-Porywczy-Pan jedynie pozował karcąc już martwą bestię, wyczekując na przybycie świadków, którzy zawładnięci sensacją i nowym bohaterem, spisali o nim niebiańskie historie.
____ Parsknąłem, przywracając wizualizację historii. I zobacz, Jego-Ekscelencjo-Szybki-Porywczy-Panie, kogo teraz przywrócono do życia, by walczył w imię ludzkości? To ja stałem się Ludzkim Bogiem, nie Ty, tchórzliwy, gnijący śmieciu. Byłem przygotowany, że Valkyria coś odpowie; jej zaciekawienie od 6 godzin było nienapełnione, a historia o córze Watatsume oraz jego Boskim stworze Orochi były legendą, więc jakie było moje zdziwienie, gdy ta zamarła w milczeniu. Tym razem to ja chciałem zadać jej pytanie co się działo, jednak tuż po tym, porywcza energia pobudziła wszystkie zmysły, a ciało mimowolnie zawibrowało w niskiej częstotliwości. Brunhildo.. tutaj..
____ Momentalnie, skalne drzwi otworzyły swe wejście, a w ich progu stała najprawdziwsza Bogini. Jej długie, ciemnoniebieskie włosy sięgały talii, a szmaragdowozielone oczy przeszywały światło zniszczeniem. Odziana w formalną suknię, która ściśle opływała jej klepsydrzaną figurę, we włosach miała widoczną, złotą spinkę w kształcie rozproszonych piór. Tuż za nią, większa para fioletowych i mosiężnych, ale nadal złożonych, skrzydeł, rzucała koszmarny cień na prostokątny pokój. Czuć było od niej bijącą siłę, ale też i intencję, którą tak silnie wypełniała dormitorium.
____ — Vanderianie Yoshifuso, Arcysmoku, powstań — powiedziała, oglądając kamiennym wzorkiem, jak leniwie powlekam się z łoża i staję z nią twarzą w twarz — Mam do powierzenia Ci misję klasy S. Staniesz do boju z greckim Bogiem, uosobieniem snu, Hypnosem. Wyruszasz dzisiaj. W wyprawie towarzyszyć Ci będzie Kætiløy Värmodsson, który już wyczekuje twej obecności. W drodze dostaniesz raport od Poszukiwaczy odnośnie aktualnego miejsca przebywania Hypnosa. Liczę, że nie zawiedziesz Arcysmoku.
____ Dusza wygrzebując się z podekscytowania, pękała od pompującej z napięcia pożogi krwi.
____ — Oczywiście — rzuciłem, lekko pochylając twarz, którą pokryły pojedyncze kosmyki włosów, tworząc tajemniczy cień na policzkach — Służę Ci, moja Brunhildo.
____ Uśmiechnąłem się szyderczo, jakby przez wieki zgaszona psychopatia rozbudziła swe stare korzenie. Otworzyłem szerzej oczy, odchyliłem głowę do tyłu i dając się ponieść szaleńczemu podnieceniu, przywołałem śmiercionośne obrazy. Obrazy, które jak makabryczny spektakl grały w mym umyśle niczym pozytywka, zataczając swoim aktem nieskończoną pętlę. Historie niczym prawdziwe dzieła malarskie, pełne krwistego atramentu i ognistej czerwieni, rozbrzmiewały w mej galerii wspomnień. Były ich dziesiątki, setki.. nie… tysiące… tysiące renom, wiszących na splendorowych ścianach, których tylko to ja byłem artystom-pędzlem. Parsknąłem, nie potrafiąc sprecyzować jednej odpowiedzi, która usatysfakcjonowałaby tą delikatną anielicę.
____ — Hah.. szczególnie chętnie zamieszkiwały trzy obszary: Frygię, Etiopię i Indie. Obierały sobie siedziby w rejonach raczej niedostępnych czy nieprzyjaznych ludziom, jak bagna, góry, jaskinie, trochę rzadziej stepy. Okolice gajów, lasów, ogrodów lub miast zamieszkiwały raczej na rozkaz Bogów, nigdy przez wzgląd ludzi — odpowiedziałem, streszczając miejsca i okolice pobytu smoków żywiołów, najstarszych stworów boskich. Tuż po chwili zgorzkniałym tonem dodałem — I oczywiście zaświaty. Egipski Dat, czy grecki Hades, ale też liczne morza, będące z reguły poza zasięgiem ludzi.. przynajmniej do czasu..
____ Znowu uśmiech zawitał na mej twarzy, jakby stał się już stałym gościem. Jednak tym razem, po lepkich od niepewności słowach Valkyri, przybrał wyjątkowo furiacki odcień.
____ — Egipscy i grecko-rzymscy Bogowie, przyjmujący lub mający smocze kształty często witali w Walhalli — zaczęła niczego nieświadoma anielica, która po chwili palnęła — Ale też blisko i dalekowschodni, jak Watatsu...
____Mój paniczny śmiech zbezcześcił delikatne i subtelne słowa Hrist, która wystraszona zamilkła.
____ — Ten cielec wysłał Orochi, kiedy tylko zabiłem jego sukę — wrzasnąłem niespełna rozumu, tuż potem rzucając — szkoda że nie widziałem jak płakał, gdy wykańczałem jego córychę.
____ Toyatama-hime, córka Smocznego Boga i króla mórz Watatsumi. Jej ludzkie piękno rozpalało najzimniejsze serca, nawet do takiego stopnia, że zawładnęła jednym, omiatając niewinnego człowieka wokół palca. Oczarowała go swym zmiennokształtnym podstępem. Ale tylko do czasu, bo po latach zaślubin nakrył ją, w swej prawdziwej postaci smoka. To właśnie po tym, jak opuściła chatę i udała się do Smoczego Pałacu zdewastowana zdybaniem, jej linia życia została przecięta. Skrócona o głowę, przez moje najbrutalniejsze Smocze ostrze, a później rozczłonkowana przez nadmorskie krokodyle, na zawsze opuściła swego rozczarowanego męża i dziecko, które jeszcze zawczasu swej aktorskiej postaci, spłodziła w królestwie Hooriego. Jakby to było wczoraj w mej głowie zapadł następujący widok morskich fal, które spłodzone z chmur przybrały postać samego Watatsume. Furiacko przeklnął mnie na wieki, klątwiąc mnie haniebną śmiercią i morską chorobą, tuż po tym zrzucając Yamate no Orochi na moją zgubę - legendarnego smoka o ośmiu głowach i ośmiu ogonach. Oczy Yamate no Orochi iskrzały czerwienią, jak zimowe wiśnie, a na jego plecach rosły jodły i cyprysy. Rozciągał się on na osiem wzgórz i osiem dolin, a jedno jego spojrzenie na brzuch powodowało ciągłe krwawienie i stan zapalny. Sami Bogowie drżyli o myśli na nim. Jednak jego los nie różnił się od losu Oto-hime. Kroniki Kojiki podają historię, że to Jego-Ekscelencja-Szybki-Porywczy-Pan pociął węża na kawałki, tak, aby płynąca tam rzeka Hi zmieniła się w rzekę krwi. Ale zatajona prawda brzmiała, że Boską bestię zabiłem sam, z czarną przepaską na oczy. Natomiast Jego-Ekscelencja-Szybki-Porywczy-Pan jedynie pozował karcąc już martwą bestię, wyczekując na przybycie świadków, którzy zawładnięci sensacją i nowym bohaterem, spisali o nim niebiańskie historie.
____ Parsknąłem, przywracając wizualizację historii. I zobacz, Jego-Ekscelencjo-Szybki-Porywczy-Panie, kogo teraz przywrócono do życia, by walczył w imię ludzkości? To ja stałem się Ludzkim Bogiem, nie Ty, tchórzliwy, gnijący śmieciu. Byłem przygotowany, że Valkyria coś odpowie; jej zaciekawienie od 6 godzin było nienapełnione, a historia o córze Watatsume oraz jego Boskim stworze Orochi były legendą, więc jakie było moje zdziwienie, gdy ta zamarła w milczeniu. Tym razem to ja chciałem zadać jej pytanie co się działo, jednak tuż po tym, porywcza energia pobudziła wszystkie zmysły, a ciało mimowolnie zawibrowało w niskiej częstotliwości. Brunhildo.. tutaj..
____ Momentalnie, skalne drzwi otworzyły swe wejście, a w ich progu stała najprawdziwsza Bogini. Jej długie, ciemnoniebieskie włosy sięgały talii, a szmaragdowozielone oczy przeszywały światło zniszczeniem. Odziana w formalną suknię, która ściśle opływała jej klepsydrzaną figurę, we włosach miała widoczną, złotą spinkę w kształcie rozproszonych piór. Tuż za nią, większa para fioletowych i mosiężnych, ale nadal złożonych, skrzydeł, rzucała koszmarny cień na prostokątny pokój. Czuć było od niej bijącą siłę, ale też i intencję, którą tak silnie wypełniała dormitorium.
____ — Vanderianie Yoshifuso, Arcysmoku, powstań — powiedziała, oglądając kamiennym wzorkiem, jak leniwie powlekam się z łoża i staję z nią twarzą w twarz — Mam do powierzenia Ci misję klasy S. Staniesz do boju z greckim Bogiem, uosobieniem snu, Hypnosem. Wyruszasz dzisiaj. W wyprawie towarzyszyć Ci będzie Kætiløy Värmodsson, który już wyczekuje twej obecności. W drodze dostaniesz raport od Poszukiwaczy odnośnie aktualnego miejsca przebywania Hypnosa. Liczę, że nie zawiedziesz Arcysmoku.
____ Dusza wygrzebując się z podekscytowania, pękała od pompującej z napięcia pożogi krwi.
____ — Oczywiście — rzuciłem, lekko pochylając twarz, którą pokryły pojedyncze kosmyki włosów, tworząc tajemniczy cień na policzkach — Służę Ci, moja Brunhildo.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wy łajzy i nędzarze
Wciągać, wszystkie ręce,
Tę banderę na maszt.
Rozebrzmiał dzwon gdzieś z głębi wód. Słyszę jego grobowy ton. To sygnał by nim zbierze się szkwał, zmyć i obrać czym prędzej kurs na nasz dom.
Schować busolę.
Duchy morza pomogą nam z powrotem dotrzeć do miejsca naszej chwały. Thor pobłogosławił nas grzmotem, wysłał na nas odległą burzę. Nic nas nie pokona, nic nas nie złamie, ponieważ Odyn jest po naszej stronie.
Czuję smak krwi w ustach. Sól morska szczypie w oczy. Piana wodna wlewa się do gardeł. Gdzie zaś podział się mój nieludzki oddech? Nie mogę złapać w płuca powietrza. Nie mogę zaczerpnąć tchu, fale morskie zatykają dech w piersiach. Walkirie latają nad naszymi głowami... Oh, moja droga Walkirio...
____Wyrwawszy się nagle z objęć wody, złapałem głęboki oddech podnosząc się gwałtownie z pozycji leżącej do siadu. Unosząc dłoń do piersi, chwyciłem w garść mój mjølner zawieszony na szyi, żarliwie ściskając go w dłoni. Cała podłoga wokół drewnianej bali była zachlapana wodą. Ja zaś, cały przemoczony, z ciemnymi kłakami wpadającymi na tęczówki zatopione w szkarłacie, drżałem jeszcze przez chwilę, za nim mój oddech nie wrócił wreszcie do normy. Ściągnąłem wąsko brwi, w przypływie gniewu uderzając zaciśniętą pięścią o taflę wody, rozbryzgując ją jeszcze bardziej na resztkę suchych paneli w łaźni.
____— Jak śmiesz?! Ty... — ryknąłem, podnosząc swój głos, w ostatniej chwili powstrzymawszy, zacisnąłem usta w linię, aby nie zhańbić złym słowem mojej dawczyni życia. Nie odezwała się. Czułem podskórnie jej milczące spojrzenie, za nim wreszcie nie uspokoiłem swych nerwów, wypuszczając powoli powietrze z ust. Dopiero wtedy znów przemówiła.
____— Twoja tęsknota tłamsi w tobie ogromny potencjał. Nie pozwól, aby zawładnęła twoim...
____— Nie ma już czym zawładnąć — przerwałem jej twardo nim dokończyła swoją nietrafną w moim mniemaniu, myśl. — Moje serce zostało na Drakkerze. Niemniej, nie macie tu nic większego od bali z wodą. Jestem zmuszony radzić sobie w inny sposób — wytknąłem, bezczelnie uśmiechając się na sam koniec. Kara znowu nie skomentowała. Widać złapała wreszcie moją ironię i przestała dalej drążyć swą myśl.
____— Nie strofuj się. Nie ośmielę ciebie zawieść. Przez całe swe życie wierny byłem jednemu okrętowi i jednej załodze. Okręt mój stanął w mule na dnie morza, flota spoczęła pogrzebana w piachu, a wierność moja powierzona została tobie — mówiłem, wychodząc z bali, brodząc stopami po mokrym podłożu. Ciało zdobione licznymi bliznami, okraszone celtyckimi znakami, obmyte przez świeżą wodę było gotowe, aby stawił czoła pierwszemu wyzwaniu. Adrenalina napływała do krwi, aż świerzbiło na myśl ponownego chwycenia za miecz.
Rozsunąwszy kamienne drzwi, stanąłem twarzą w twarz z anielską pięknością, Brunhildo. Niesamowita, niegdyś dałbym zdeptać całą swoją dumę, ażeby chociaż zwróciła się w naszą stronę. Jej odwaga zagrzewała do walk, jej pewność wywoływała zew krwi. Zadarłem czubek brody w górę, prostując się mimo zupełnej nagości. Niewzruszona, przeszyła mnie świetlistym spojrzeniem.
____— Już czas — odparła, a ja niemal natychmiast pokwitowałem jej słowa kiwnięciem głowy. Nie musiała więcej obwieszczać, abym w pośpiechu zaczął wciągać na biodra spodnie, wciskać pod nią białą koszulę. Wsunąwszy w szlufki skórzany pas, zapiąłem jego uprzęże na udach. Założywszy eleganckie buty i zarzuciwszy na ramiona płaszcz, skłoniłem się do wyjścia skąd na zewnątrz poczekać miałem na swojego towarzysza. Vanderian Yoshifusa. Niewiele o nim słyszałem. Jedynie nieliczne szepty i pogłoski, to co przywiał wiatr ze wschodnich wysp, a jednak byłem zadowolony, że to właśnie na niego padł wybór Brunhildo. Te dwie nieposkromione dusze mogły walczyć tylko razem... albo przeciwko sobie.
Zaplótłszy z dwóch pejsów włosów warkocze, wcisnąłem je pod wysoki kucyk, a kiedy skończyłem, akurat zjawił się mój wspólnik.
____— Jest i ten, dla którego ponoć jaja smoków były jedyną strawą. Powiedz mi... jak smakują? — uśmiechnąłem się szeroko, witając Arcysmoka. Omiótłszy go wnikliwie wzrokiem z wyraźnym zainteresowaniem, skłoniłem się wreszcie z szacunku. Choć tym darzyłem przede wszystkim Walkirie, która czuwała nad wojownikiem, z rezerwą podchodząc do wyczynów Vanderiana.
____ — Kætiløy Värmodsson z rodu Lochlann. Wódz okrzykniętego wielkim pogłosem “Okrętu Szaleńca”. Będziemy mieli okazję współpracować przy wytępieniu z francuskich jam parszywych śladów Hypnosa — podsumowałem, łapiąc spojrzenie złotych oczu mężczyzny. Swoją posturą wzbudzał podziw, ale nie widziałem w nim wielkiego Arcysmoka, zbawcę dla tamtejszego ludu przed piekielnym żarem smoczego ognia spływającego z nieba. Cóż, w istnienia ogromnej kałamarnicy, zmory oceanu i wrzodu na tyłku każdego żeglarza, również nie śmiałem z początku wierzyć.
____— Nie traćmy więcej czasu. A w drodze... zechcesz mi może opowiedzieć, o którymś ze swoich smoczych trofeum, Arcysmoku? Nigdy żem żadnego podobnego latającego jaszczura na oczy nie widział, ale... co ja raptem widziałem, wszystkie wody tego świata i ledwie skrawek ziemi — przyznałem lekko, zdając sobie sprawę, że ten świat i te życie miało mi dużo więcej do zaoferowania, niżeli tylko jego jedyny okręt i całe morze stojące dla mnie otworem.
Wciągać, wszystkie ręce,
Tę banderę na maszt.
Rozebrzmiał dzwon gdzieś z głębi wód. Słyszę jego grobowy ton. To sygnał by nim zbierze się szkwał, zmyć i obrać czym prędzej kurs na nasz dom.
Schować busolę.
Duchy morza pomogą nam z powrotem dotrzeć do miejsca naszej chwały. Thor pobłogosławił nas grzmotem, wysłał na nas odległą burzę. Nic nas nie pokona, nic nas nie złamie, ponieważ Odyn jest po naszej stronie.
Czuję smak krwi w ustach. Sól morska szczypie w oczy. Piana wodna wlewa się do gardeł. Gdzie zaś podział się mój nieludzki oddech? Nie mogę złapać w płuca powietrza. Nie mogę zaczerpnąć tchu, fale morskie zatykają dech w piersiach. Walkirie latają nad naszymi głowami... Oh, moja droga Walkirio...
____Wyrwawszy się nagle z objęć wody, złapałem głęboki oddech podnosząc się gwałtownie z pozycji leżącej do siadu. Unosząc dłoń do piersi, chwyciłem w garść mój mjølner zawieszony na szyi, żarliwie ściskając go w dłoni. Cała podłoga wokół drewnianej bali była zachlapana wodą. Ja zaś, cały przemoczony, z ciemnymi kłakami wpadającymi na tęczówki zatopione w szkarłacie, drżałem jeszcze przez chwilę, za nim mój oddech nie wrócił wreszcie do normy. Ściągnąłem wąsko brwi, w przypływie gniewu uderzając zaciśniętą pięścią o taflę wody, rozbryzgując ją jeszcze bardziej na resztkę suchych paneli w łaźni.
____— Jak śmiesz?! Ty... — ryknąłem, podnosząc swój głos, w ostatniej chwili powstrzymawszy, zacisnąłem usta w linię, aby nie zhańbić złym słowem mojej dawczyni życia. Nie odezwała się. Czułem podskórnie jej milczące spojrzenie, za nim wreszcie nie uspokoiłem swych nerwów, wypuszczając powoli powietrze z ust. Dopiero wtedy znów przemówiła.
____— Twoja tęsknota tłamsi w tobie ogromny potencjał. Nie pozwól, aby zawładnęła twoim...
____— Nie ma już czym zawładnąć — przerwałem jej twardo nim dokończyła swoją nietrafną w moim mniemaniu, myśl. — Moje serce zostało na Drakkerze. Niemniej, nie macie tu nic większego od bali z wodą. Jestem zmuszony radzić sobie w inny sposób — wytknąłem, bezczelnie uśmiechając się na sam koniec. Kara znowu nie skomentowała. Widać złapała wreszcie moją ironię i przestała dalej drążyć swą myśl.
____— Nie strofuj się. Nie ośmielę ciebie zawieść. Przez całe swe życie wierny byłem jednemu okrętowi i jednej załodze. Okręt mój stanął w mule na dnie morza, flota spoczęła pogrzebana w piachu, a wierność moja powierzona została tobie — mówiłem, wychodząc z bali, brodząc stopami po mokrym podłożu. Ciało zdobione licznymi bliznami, okraszone celtyckimi znakami, obmyte przez świeżą wodę było gotowe, aby stawił czoła pierwszemu wyzwaniu. Adrenalina napływała do krwi, aż świerzbiło na myśl ponownego chwycenia za miecz.
Rozsunąwszy kamienne drzwi, stanąłem twarzą w twarz z anielską pięknością, Brunhildo. Niesamowita, niegdyś dałbym zdeptać całą swoją dumę, ażeby chociaż zwróciła się w naszą stronę. Jej odwaga zagrzewała do walk, jej pewność wywoływała zew krwi. Zadarłem czubek brody w górę, prostując się mimo zupełnej nagości. Niewzruszona, przeszyła mnie świetlistym spojrzeniem.
____— Już czas — odparła, a ja niemal natychmiast pokwitowałem jej słowa kiwnięciem głowy. Nie musiała więcej obwieszczać, abym w pośpiechu zaczął wciągać na biodra spodnie, wciskać pod nią białą koszulę. Wsunąwszy w szlufki skórzany pas, zapiąłem jego uprzęże na udach. Założywszy eleganckie buty i zarzuciwszy na ramiona płaszcz, skłoniłem się do wyjścia skąd na zewnątrz poczekać miałem na swojego towarzysza. Vanderian Yoshifusa. Niewiele o nim słyszałem. Jedynie nieliczne szepty i pogłoski, to co przywiał wiatr ze wschodnich wysp, a jednak byłem zadowolony, że to właśnie na niego padł wybór Brunhildo. Te dwie nieposkromione dusze mogły walczyć tylko razem... albo przeciwko sobie.
Zaplótłszy z dwóch pejsów włosów warkocze, wcisnąłem je pod wysoki kucyk, a kiedy skończyłem, akurat zjawił się mój wspólnik.
____— Jest i ten, dla którego ponoć jaja smoków były jedyną strawą. Powiedz mi... jak smakują? — uśmiechnąłem się szeroko, witając Arcysmoka. Omiótłszy go wnikliwie wzrokiem z wyraźnym zainteresowaniem, skłoniłem się wreszcie z szacunku. Choć tym darzyłem przede wszystkim Walkirie, która czuwała nad wojownikiem, z rezerwą podchodząc do wyczynów Vanderiana.
____ — Kætiløy Värmodsson z rodu Lochlann. Wódz okrzykniętego wielkim pogłosem “Okrętu Szaleńca”. Będziemy mieli okazję współpracować przy wytępieniu z francuskich jam parszywych śladów Hypnosa — podsumowałem, łapiąc spojrzenie złotych oczu mężczyzny. Swoją posturą wzbudzał podziw, ale nie widziałem w nim wielkiego Arcysmoka, zbawcę dla tamtejszego ludu przed piekielnym żarem smoczego ognia spływającego z nieba. Cóż, w istnienia ogromnej kałamarnicy, zmory oceanu i wrzodu na tyłku każdego żeglarza, również nie śmiałem z początku wierzyć.
____— Nie traćmy więcej czasu. A w drodze... zechcesz mi może opowiedzieć, o którymś ze swoich smoczych trofeum, Arcysmoku? Nigdy żem żadnego podobnego latającego jaszczura na oczy nie widział, ale... co ja raptem widziałem, wszystkie wody tego świata i ledwie skrawek ziemi — przyznałem lekko, zdając sobie sprawę, że ten świat i te życie miało mi dużo więcej do zaoferowania, niżeli tylko jego jedyny okręt i całe morze stojące dla mnie otworem.
Gość
Gość
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____Pochyliłem się o ścianę i spoglądając na brzydkie, mosiężne, skórzane buty, wzdrygnąłem się niesmacznie. Wyglądały haniebnie, jak dla klasy roboczej. Głęboko westchnąłem. Brakowało mi czarnego Hanfu, który tak pięknie obwiewał moje ciało za czasów Tsunematsu Mashai. Zamówiony przez samego władcę, farbiony nietoperzym kwiatem, był najbardziej charakterystycznych strojem, jakim mógł przybrać się wojownik. Był to znak rozpoznawczy Arcysmoka, który obwiewał najwcześniejsze księgi Kurosawy. Czułem się w nim najlepiej, jednak też nie przywiązywałem wagi do stroju. To był tylko zwykły materiał, tkanina, którą dało się rozerwać. Przyglądając się dalej, spojrzałem na głębokie, materiałowe spodnie, które przypominały worek na siemię lniane. Największym zdziwieniem było to, że zamiast rozszerzać się ku nogawkom, zwężały się, owijając niczym wąż wokół kostek. Było to niestandardowe przebranie, a w szczególności bawełniana góra, z zawieszoną tuż przy lewej piersi złotą broszką, która złotym blaskiem odbijała promienie światła. Ta mała część biżuterii przypominała spinkę, którą Brunhilda miała zawieszoną na swych jedwabistych włosach.
____Jednak rozmyślenia nad Valkyriańskim poczuciem ubioru szybko rozpłynęły się, kiedy to z pokoju wyszedł umięśniony mężczyzna, z mocno poplątanymi włosami. Wyglądał wulgarnie, nad wyraz męsko w swej rozrośniętej sylwetce, która obwieszona była abstrakcyjnymi ubraniami. Wyglądał dziwnie, a połączenie jego urody oraz ubrań było komiczne. Jednak nie miałem co się śmiać, gdy sam wyglądałem, jakbym urwał się spod kwiatu wiśni.
____Miano Kætiløy obiło mi się o uszy jedynie przy zimnych częściach świata, kiedy to morskie smoki rozwijały swój potencjał w lodowatych jaskiniach. Nieposkromione legendy jego postaci rozpisane były na starożytnych kamieniach zaśnieżonych karczm, a pieśni spijanych nordyków, rozbrzmiewały o nim ognistą chwałą. Jednak splendor gładziciela morskich bestii nie robił na mnie wrażenia. Okręt szaleńca może i był legendarną flotą, ale pozostały o nim tylko same plotki, nie mówiąc już o poskromieniach Leviathanów. Ludzie przyszywali sobie wiele, jednak ile tak naprawdę chwały siedziało na karku wojownika, nikt nie wiedział. Ja spoglądałem teraz na niego jako na żywą tarczę, przyszłe mięso armatnie, gdyż zdawałem sobie sprawę, że Bogowie zawsze potrzebowali jakiejś ofiary.
____— Lepiej, niż Twój morski odór — rzuciłem, odwzajemniając szeroko sarkastyczny uśmiech Jarla. Spoglądając z góry jak ten skłania się w wyrazie szacunku, sam obniżyłem głowę, by oddać honor wojownikowi — Vanderian Yoshifusa, pogromca smoków. I jakże będziemy mieli.
____Wpatrując się w oczyska mężczyzny, dało się odczuć od niego pewną tajemniczość. Towarzyszyła mu owijająca się aura waleczności, jednak nie wiedziałem czy ta energia biła od niego, czy od jego Valkyrii. Ukochana Hirsto opowiadała mi o swoim potężnym i, jakże licznym, rodzeństwie, jednakże nie wspominała nic o Valkyrii Kætiløy’a. Dopiero wtedy, przez ten krótki moment, uświadomiłem sobie, że duchowe anielicę same uczestniczyły w sporach, a konflikt pomiędzy odynównami był najwyraźniej nierozwiązany.
____— Ruszajmy już — zgodziłem się, robiąc pierwszy kroki za siebie, odpowiadając na osobistą propozycję Szaleńca Mórz — I będzie to moja przyjemność opowiedzieć Ci o mych smoczych historiach, Jarlu.
____Idąc ku boku Kætiløy’a, tuż za Brunhidlą, doszliśmy do wielkiej sali, wypełnionej diamentowymi żyrandolami oraz pięknymi freskami. Oglądając jak obrazy wiją się w dookoła siebie, stanąłem tuż nad jednym z nich, który najmocniej rozbrzmiewał energią. Przedstawiał on człowieka oraz Boga, którzy szarmancko wystawiając swe dłonie, dotykali się koniuszkami palców. Legendarne dzieło, które owiało swą chwałą cały świat, robiło niewyobrażalne wrażenie, nie tylko swoją olbrzymiością, ale też i perfekcyjną precyzją. Wyglądał jakby nowo co namalowany, a same farby tryskały kolorami, jakby ledwo co zostały położone.
____— To dzieło sławnego malarza — powiedziałem, wskazując na świetlisty fresk - Michał Anioł, Stworzenie Adama, jego życiowe dzieło. I pomyśleć, że to tylko 200 lat przed moimi narodzinami. A Ciebie to już chyba nawet wtedy nie było — zaśmiałem się sarkastycznie pod nosem.
____Tuż po tym, Brunhilda odwróciła się w naszą stronę i podniosła wysoko brodę. Głośno wypuściła powietrze nosem, jakby na znak pogardy ludzkim zachowaniem i niewzruszona, ruszyła dalej przed siebie. Jej wzrok był dosadny, natomiast zachowanie komiczne. Na widok tej sytuacji parsknąłem pod nosem, ledwo co nie wypuszczając z siebie głuchego śmiechu. Następnie, odwracając się do mężczyzny, podniosłem niewinnie ramiona i wystawiłem język.
____— Ktoś tu jest nad wyraz sztywny — powiedziałem, i nie czekając na odpowiedź, podbiegłem bliżej ku anielicy, która powoli zaczynała dziergać portal.
____— Przejściem wyjdziecie na stację kolejową, na której będzie czekać na was Poszukiwacz. To on pokieruje was dalej oraz zda raport misji— powiedziała donośnym tonem, lamując w powietrzu harmonijne wzory — Ruszajcie.
____Nie zastanawiając się dłużej, przeszedłem przez świetlisty portal, który w mgnieniu oka przeniósł mnie do ceglanego budynku, który okrążony przez dziesiątki ludzi, tłumił chyżym życiem. Odbijające się głośne krzyki oraz chroniczny stukot butów, rozbrzmiewały melodyjnie w głowie. Kobiety unosząc się tuż nad ziemią, tarzały za sobą puchate suknie, a ich zwiewne, satynowe szale, owijały ich kościste ramiona. Mężczyźni natomiast w czarnych strojach i białych, zapiętych pod szyję, koszulach, podtrzymując drewniane laski, szli ze sobą w parach, trzymając się siebie pod pachą. Do tego też co rusz pojawiał się mężczyzna odziany w czerwień, który chodząc ze spisem, zbierał od ludzi dziwne karteczki, drżąc je na pół. Trochę zdekoncentrowany zacząłem szukać w tłumie Poszukiwacza, który najwyraźniej sam zaginął w ludzkiej lawinie.
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____— Aja! Widzę, że języka w gębie ci nie brak, cudownie! — ryknąłem jeszcze głośniej, usatysfakcjonowany z odpowiedzi mężczyzny. Widać było, że jego postawa nie brała się znikąd. Twardy kręgosłup moralny podparty wybudowaną i wyszlifowaną przez lata dumą i pewnością siebie. Na pierwszy rzut oka wzbudzał szacunek, ale nie był sztywny. Jego sztywność nie brała się z braku obycia, próżności czy szlachetnego... za przeproszeniem, kija w dupie. Arcysmok wydawał się być ponad wszystkimi. Mógł skrywać w sobie zarozumiałego szczura albo wzrosnąć do potęgi prawdziwego lwa. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później sam się o tym przekonam, skoro dane nam było współpracować.
____— I obyś nie zanudził nas mdłymi historyjkami. Nie chcemy wszyscy zbyt szybko posnąć — dodałem z lekka złośliwie, wciąż jednak zaczepnie uśmiechając się do mężczyzny. Ciężko było oddzielić szczerość od poczucia humoru, czego nie ubywało mi ani w jednym ani w drugim. Próbowałem wyczuć, co lepiej działa na mojego kompana.
____Podążając za Brunhidlą dotarliśmy do przestronnej sali, bogato zdobionej w malowidła ścienne, tworzyły nad naszymi głowami zamykającą się w obrazach kopułę. Mój zachwyt z kolei rósł na widok niesamowitych dzieł. Nie znałem ich. Nie miałem pojęcia, czyją były zasługą i kiedy powstały. Nie zdawałem sobie także sprawy, kiedy szkarłatne tęczówki zaczęły odbijać od siebie przedstawione freski, błyszcząc z podziwu niczym najdroższe wino. Musiałem zwrócić tym uwagę towarzysza, który postanowił uświadomić mnie o przynajmniej jednym obrazie. Być może uważał go za najbardziej warty uwagi.
Stworzenie Adama... na wzór samego Boga. Ironia losu nas spotkała, ażeby pierworodni mieli stawać przeciwko swojemu Stwórcy. Tak odwdzięczać się mieliśmy za dane nam życie. Ocknąwszy się, odwróciłem wreszcie wzrok w stronę Arcysmoka.
____— Gdzie w takim razie zapodziałeś swój szacunek do starszych, smoczy podrostku — parsknąłem z podobnym wydźwiękiem słów, co mój rozmówca. Wątpiłem, ażeby rzeczywiście była między nami znacząca przepaść wiekowa, pominąwszy lata naszej wielkiej świetlności i śmierci. Niemniej, skoro już zwrócił uwagę, na różnicę wieku, nie mogłem sobie darować podobnej zaczepki.
Walkiria do tej pory nie odzywająca się słowem, wydawała się być ponad ludzkim zachowanie, a jednak czuć było bijący od niej wyraźny niesmak. Ściągnęła na swoje barki barbarzyńskich wojowników! Czego innego miała się spodziewać? Wielkich uczonych, ażebyśmy mieli wojować słowami czy mieczem?
Moja reakcja była poparta dużo większą niechęcią, a jednak widząc wybiegającego przede mnie mężczyznę, który pokazawszy bezczelnie język za plecami kobiety, dołączył czym prędzej do niej, ledwie powstrzymałem się przed dosadnym parsknięciem. Miał tupet, zuchwalec.
____Skupiając się jednak równie szybko na portalu, który utkała dla nas Walkiria, przytaknąłem głową na jej słowa i zanim choćby zastanowiłem się nad ewentualnymi wątpliwościami naszej misji, Vanderian zniknął w smudze portalu, w gęstej łunie jasnego światła. Czym prędzej ruszyłem za nim, mrużąc nieprzyjemnie oczy, nie mając zbytnio innego wyboru. Białe światło na moment oślepiło wszystko wokół. Zryw wiatru uniósł grubo związany kucyk, a kiedy obie te rzeczy ustały, przywitał nam zgiełk zatłoczonego peronu. Ludzi było mnóstwo! Ostatni raz widziałem tyle na jednym z wielkich portów rybackich, handlarzy ryb, kupców z dalekich ziem i mieszczan zaludniających stragany.
____Rzuciwszy kontrolne spojrzenie na Vanderiana aby upewnić się, że nie rozdzielono nas w trakcie przeprawy przez portal, zacząłem wodzić wzrokiem po stacji kolejowej. Stojąc jak słupy soli, skupialiśmy na sobie zbyt dużą uwagę przechodniów. Z kolei po naszym Poszukiwaczu nie było ani śladu. Bystrym wzrokiem przeskakiwałem między wystrojonymi w suknie damami, a mężczyznami w eleganckich koszulach. Ci z kolei, zwykle chodzili w towarzystwie parami, jakoby był to jakiś panujący wówczas zwyczaj. Nie zastanawiając się więc dłużej, bez słowa przysunąłem się bliżej mojego wspólnika. Arcysmok najwyraźniej jeszcze niczego nie zauważył. Stanąwszy obok, wsunąłem dłoń pod jego bok, biorąc go pod rękę, swoją przysuwając do piersi. Spodziewając się, że mężczyzna może mi uciec, czym jeszcze mocniej zwrócilibyśmy uwagę, przytrzymałem go silnie wolną ręką za ramię.
____— Stójże, wyprostuj. Pozwól się prowadzić — odparłem pochyliwszy do jego ucha. Kiwnąłem głową w stronę innych osób, które w ten sposób prowadzili się po peronie, a kiedy Arcysmok wreszcie ustąpił, pokierowałem nas za tłumem, rozglądając się za naszym Poszukiwaczem.
____— Szanowni Państwo, poproszę bilety — mężczyzna, który zbierał od ludzi jakieś karteczki i zwracał im ich część podszedł do nas, na co mimowolnie zatrzymałem się i rzuciłem mu niezrozumiałe spojrzenie.
____— Bilety... Tak, oczywiście. Gdzieś tutaj były... — odchrząknąłem, rozglądając się po sobie, zerkając co jakiś czas na Vanderiana, nie mając pojęcia skąd u licha mieliśmy wytrzasnąć jakieś bilety. Szukając po kieszeniach płaszcza, niezmiernie przeciągałem czas do odjazdu pociągu, na co mężczyzna przed nami zaczął wyraźnie się gorączkować.
____— Proszę Państwa, bez biletów nie...
____— Proszę, są bilety. Wypadły Panom z kieszeni — młody mężczyzna o drobnej, szczupłej sylwetce wbił się między nami, podając od razu mężczyźnie parę karteczek na odjazd pociągu. Na głowie miał wysoki cylinder, a przy jego boku wystawały złote pióra, wyglądem nie odstające praktycznie do tych, które znajdowały się na podarowanych nam broszkach. Był jedynie większe i z daleka rzucały się w oczy.
Mężczyzna przed nami ściągnąwszy brwi, przyjrzał się dokładnie ów karteczkom, rozerwawszy trzy na raz, wręczył je z powrotem po czym odszedł w stronę kolejnych osób, nie zaprzątając sobie nami więcej głowy.
____— Zapraszam, wagon czwarty, przedział jedenasty — odparł nieznajomy nam młodzieniec, po czym pokierował nas do odpowiedniej części pociągu. Znalazłszy swój przedział, z ulgą zająłem miejsce na jednym z foteli, ciągnąc za sobą mimowolnie także Arcysmoka. Dopiero wtedy naszła mnie myśl, że nie było dłużej potrzeby go trzymać. Uśmiechając się półgębkiem, wysunąłem jego dłoń spod własnej.
____— Coś mi tu pachnie... morskim odorem. Będziesz musiał się wykąpać — wciągnąłem powietrze nosem, szczerze zadowolony. Mężczyzna, który nam pomógł zajął miejsce naprzeciw nas, niespiesznie zdjął z głowy kapelusz i odłożył go na stół, przed nami po czym zerknął w naszą stronę.
____— I obyś nie zanudził nas mdłymi historyjkami. Nie chcemy wszyscy zbyt szybko posnąć — dodałem z lekka złośliwie, wciąż jednak zaczepnie uśmiechając się do mężczyzny. Ciężko było oddzielić szczerość od poczucia humoru, czego nie ubywało mi ani w jednym ani w drugim. Próbowałem wyczuć, co lepiej działa na mojego kompana.
____Podążając za Brunhidlą dotarliśmy do przestronnej sali, bogato zdobionej w malowidła ścienne, tworzyły nad naszymi głowami zamykającą się w obrazach kopułę. Mój zachwyt z kolei rósł na widok niesamowitych dzieł. Nie znałem ich. Nie miałem pojęcia, czyją były zasługą i kiedy powstały. Nie zdawałem sobie także sprawy, kiedy szkarłatne tęczówki zaczęły odbijać od siebie przedstawione freski, błyszcząc z podziwu niczym najdroższe wino. Musiałem zwrócić tym uwagę towarzysza, który postanowił uświadomić mnie o przynajmniej jednym obrazie. Być może uważał go za najbardziej warty uwagi.
Stworzenie Adama... na wzór samego Boga. Ironia losu nas spotkała, ażeby pierworodni mieli stawać przeciwko swojemu Stwórcy. Tak odwdzięczać się mieliśmy za dane nam życie. Ocknąwszy się, odwróciłem wreszcie wzrok w stronę Arcysmoka.
____— Gdzie w takim razie zapodziałeś swój szacunek do starszych, smoczy podrostku — parsknąłem z podobnym wydźwiękiem słów, co mój rozmówca. Wątpiłem, ażeby rzeczywiście była między nami znacząca przepaść wiekowa, pominąwszy lata naszej wielkiej świetlności i śmierci. Niemniej, skoro już zwrócił uwagę, na różnicę wieku, nie mogłem sobie darować podobnej zaczepki.
Walkiria do tej pory nie odzywająca się słowem, wydawała się być ponad ludzkim zachowanie, a jednak czuć było bijący od niej wyraźny niesmak. Ściągnęła na swoje barki barbarzyńskich wojowników! Czego innego miała się spodziewać? Wielkich uczonych, ażebyśmy mieli wojować słowami czy mieczem?
Moja reakcja była poparta dużo większą niechęcią, a jednak widząc wybiegającego przede mnie mężczyznę, który pokazawszy bezczelnie język za plecami kobiety, dołączył czym prędzej do niej, ledwie powstrzymałem się przed dosadnym parsknięciem. Miał tupet, zuchwalec.
____Skupiając się jednak równie szybko na portalu, który utkała dla nas Walkiria, przytaknąłem głową na jej słowa i zanim choćby zastanowiłem się nad ewentualnymi wątpliwościami naszej misji, Vanderian zniknął w smudze portalu, w gęstej łunie jasnego światła. Czym prędzej ruszyłem za nim, mrużąc nieprzyjemnie oczy, nie mając zbytnio innego wyboru. Białe światło na moment oślepiło wszystko wokół. Zryw wiatru uniósł grubo związany kucyk, a kiedy obie te rzeczy ustały, przywitał nam zgiełk zatłoczonego peronu. Ludzi było mnóstwo! Ostatni raz widziałem tyle na jednym z wielkich portów rybackich, handlarzy ryb, kupców z dalekich ziem i mieszczan zaludniających stragany.
____Rzuciwszy kontrolne spojrzenie na Vanderiana aby upewnić się, że nie rozdzielono nas w trakcie przeprawy przez portal, zacząłem wodzić wzrokiem po stacji kolejowej. Stojąc jak słupy soli, skupialiśmy na sobie zbyt dużą uwagę przechodniów. Z kolei po naszym Poszukiwaczu nie było ani śladu. Bystrym wzrokiem przeskakiwałem między wystrojonymi w suknie damami, a mężczyznami w eleganckich koszulach. Ci z kolei, zwykle chodzili w towarzystwie parami, jakoby był to jakiś panujący wówczas zwyczaj. Nie zastanawiając się więc dłużej, bez słowa przysunąłem się bliżej mojego wspólnika. Arcysmok najwyraźniej jeszcze niczego nie zauważył. Stanąwszy obok, wsunąłem dłoń pod jego bok, biorąc go pod rękę, swoją przysuwając do piersi. Spodziewając się, że mężczyzna może mi uciec, czym jeszcze mocniej zwrócilibyśmy uwagę, przytrzymałem go silnie wolną ręką za ramię.
____— Stójże, wyprostuj. Pozwól się prowadzić — odparłem pochyliwszy do jego ucha. Kiwnąłem głową w stronę innych osób, które w ten sposób prowadzili się po peronie, a kiedy Arcysmok wreszcie ustąpił, pokierowałem nas za tłumem, rozglądając się za naszym Poszukiwaczem.
____— Szanowni Państwo, poproszę bilety — mężczyzna, który zbierał od ludzi jakieś karteczki i zwracał im ich część podszedł do nas, na co mimowolnie zatrzymałem się i rzuciłem mu niezrozumiałe spojrzenie.
____— Bilety... Tak, oczywiście. Gdzieś tutaj były... — odchrząknąłem, rozglądając się po sobie, zerkając co jakiś czas na Vanderiana, nie mając pojęcia skąd u licha mieliśmy wytrzasnąć jakieś bilety. Szukając po kieszeniach płaszcza, niezmiernie przeciągałem czas do odjazdu pociągu, na co mężczyzna przed nami zaczął wyraźnie się gorączkować.
____— Proszę Państwa, bez biletów nie...
____— Proszę, są bilety. Wypadły Panom z kieszeni — młody mężczyzna o drobnej, szczupłej sylwetce wbił się między nami, podając od razu mężczyźnie parę karteczek na odjazd pociągu. Na głowie miał wysoki cylinder, a przy jego boku wystawały złote pióra, wyglądem nie odstające praktycznie do tych, które znajdowały się na podarowanych nam broszkach. Był jedynie większe i z daleka rzucały się w oczy.
Mężczyzna przed nami ściągnąwszy brwi, przyjrzał się dokładnie ów karteczkom, rozerwawszy trzy na raz, wręczył je z powrotem po czym odszedł w stronę kolejnych osób, nie zaprzątając sobie nami więcej głowy.
____— Zapraszam, wagon czwarty, przedział jedenasty — odparł nieznajomy nam młodzieniec, po czym pokierował nas do odpowiedniej części pociągu. Znalazłszy swój przedział, z ulgą zająłem miejsce na jednym z foteli, ciągnąc za sobą mimowolnie także Arcysmoka. Dopiero wtedy naszła mnie myśl, że nie było dłużej potrzeby go trzymać. Uśmiechając się półgębkiem, wysunąłem jego dłoń spod własnej.
____— Coś mi tu pachnie... morskim odorem. Będziesz musiał się wykąpać — wciągnąłem powietrze nosem, szczerze zadowolony. Mężczyzna, który nam pomógł zajął miejsce naprzeciw nas, niespiesznie zdjął z głowy kapelusz i odłożył go na stół, przed nami po czym zerknął w naszą stronę.
Gość
Gość
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____Znienacka, całe ciało kocio się nastroszyło, a ja zaciskając z wykrzywieniem zęby, próbowałem nie pisnąć. Serce podskoczyło, a ja cały najeżony spojrzałem na Karla, który ściskając mnie mocno pod pachą, wyglądał jakby miał zaraz mnie zgnieść. Poirytowany zacząłem się wyrywać, jednak z każdym kolejnym ruchem ręce mężczyzny coraz bardziej oplatywały się wokół mnie. Parszywiec zakleił się niczym ośmiornica i nie miał zamiaru puszczać. Nie mając chęci się z nim użerać, odpuściłem i westchnąłem głęboko, obślizgując się bezwładnie.
____— Sam się prowadź — rzuciłem naburmuszony, kiedy to w środku rozpalało mnie od wściekłości — Nie cierpię tego..wyglądamy jak imbecyle..
____Tuż po tym, zamiast Poszukiwacza, nawiedził nas mężczyzna, który co jakiś czas zbierał od ludzi karteczki. Wyglądał poważne, chociaż lekki uśmiech towarzyszył jego kącikom, co sprawiało wrażenie jakby wyczekiwał odpowiedniego momentu, w którym tylko mógłby z kogoś zakpić. Tak też zakpił z nas, kiedy tylko zwrócił się o bilety. Prawdopodobnie chodziło mu o te papierowe kartki, które tak należycie wyciągał od innych. Poprosił nas o nie tonem, jakbyśmy byli mu je winni, gdy my go widzieliśmy pierwszy raz na oczy. Nie wiedziałem czy to było powitanie z jego strony, czy faktycznie chciał nas upokorzyć. Przez tą sytuację czułem, jak powoli zaczyna budzić się we mnie przez wieki niedoświadczony stres. Nawet smoki nie były tak podłe, jak ludzie, a ten przed nami wyglądał, jak prawdziwy demon, który tylko chciał komuś podwinąć nogę.
____— Ty je miałeś — zrzuciłem niepewnie winę na Kætiløy’a, kiedy to po raz kolejny spojrzał w moją stronę, jakby szukał we mnie ratunku. Wyglądał na zdekoncentrowanego, będąc nieprzygotowanym na taki obrót sprawy. Chętnie bym mu wtedy pomógł gdyby nie fakt, że w moim uniformie nawet nie było kieszeni, więc to on był jedyną osobą, która faktycznie mogła mieć owe bilety.
____Czas niemiłosiernie się dłużył, a ja czułem, jakbyśmy zaraz mieli stoczyć walkę na śmierć i życie. Pod presją próbowałem przypomnieć sobie wszystkie znane mi obelgi. Byłem gotowy, że zaraz dojdzie do przelewu krwi. Jednak po chwili z nikąd pojawił się młody chłopak o drobnej, szczupłem sylwetce, który z uśmiechem na twarzy, podał mężczyźnie parę kartek. Ten, podejrzliwym wzrokiem, spojrzał na nas spode łba, podarł bilety na części, wręczając nam same koniuszki i zwrócił się w stronę kolejnych osób, które momentalnie zaczął molestować o „bilety”.
____Spojrzałem na chłopaka, który na głowie miał wysoki cylinder, a przy jego boku wystawały rzucające się w oczy złote pióra, które przypominały te na naszych broszach. Wyglądał młodo, do tego był wysoki, dobrze zbudowany, a w ręce trzymał dużą, oskórowaną teczkę, z której zwisały pojedyncze rury. Rozpoznając w nim Poszukiwacza, spokój powoli zaczął wypełniać mój umysł.
____Wciąż idąc jak dziecko pod pachą Kata, mimowolnie skierowałem się w stronę wielkich, parujących maszyn, które jak pradawne bestie ryczały wściekłością, wypuszczając z siebie szarawą parę. Były masywne, a ich konstrukcja wyprzedzała setki lat znaną mi cywilizację. Niesamowitość pociągu zapierała dech w piersiach. Wchodząc do bogato zdobionego środka pociągu oraz idąc długim, wypełnionym po brzegi ludźmi korytarzem, wreszcie znaleźliśmy się w odpowiednim przedziale. Wtedy też Jarl dosadnie przerzucił mnie na swoją stronę, siadając wygodnie, obijając mnie o wszystkie wystające kanty foteli. Gdy sam usadowiłem się obok niego, a ten wreszcie rozluźnił swoją dłoń, błyskawicznie wyrwałem rękę i ścisnąłem ją ku klatce piersiowej. Nie bolała, natomiast psychiczny dyskomfort jaki kosztował mnie ten wyczyn, zabijał mnie wewnętrznie.
____— Ty pachniesz morskim odorem — odgryzłem się mężczyźnie, który najwyraźniej chciał mi zajść za skórę — I sam się wykąp morska świnio, ja się myje dwa razy dziennie pod prysznicem i gorącą wanną. Ja ładnie pachnę, to Ty śmierdzisz rybą.
____Wtedy też pomyślałem, że przecież Jarl żył tak dawno, że nawet nie wiedział czym mogła być higiena osobista, zostając przy swoich starych nawykach kąpania się z rybami. Nie powinienem też się temu dziwić, skoro z perspektywy czasu, był prawie dziesięć wieków do tyłu. Musiałem być wyrozumiały; dla nas obojgu znalezienie się w nowej rzeczywistości równało się w wielkim wyzwaniem, jednak nie mogłem odtrącać Jarla przez to, że czegoś nie wiedział. Byliśmy w tym jednak razem, dlatego też musieliśmy się od siebie uczyć.
____Poszukiwacz usadowił się na przeciwko nas i uśmiechnął się szeroko, jakby napełniła go nowa nadzieja. Niepowstrzymanie wpatrywał się w nas przez kilka chwil, a ja wyczekując aż coś powie, wytężałem z niepewnością wzrok. Trwało to tak do momentu, w którym to Jarl nie chrząknął z pretensją, zabijając towarzyszącą nam ciszę.
____— Wybaczcie, to pierwszy raz widzę wojowników Valkyrii — odpowiedział, czerwieniąc się przy tym na policzkach. W swym uśmiechu wyglądał na zestresowanego, jednak nie było to w jakikolwiek sposób niekomfortowe, wręcz przeciwnie; z zainteresowaniem czekałem na to, co powie dalej — Nazywam się Lulu i jestem Poszukiwaczem. Jestem tylko zwykłym człowiekiem, żadnym wojownikiem jak Wy. Moim zadaniem jest sprawdzanie miejsc, w których zdarzają się zjawiska paranormalne, czyli tam gdzie można wyczuć obecność Bogów, ale także pomagam innym wojownikom w podróżach. Zaopatruję ich w niezbędny sprzęt, jedzenie, dostęp do telefonu, czy też rezerwując miejsca w hotelach, i jak teraz, pociągach. Będę wam towarzyszyć w trakcie waszej podróży, do momentu aż dotrzecie na miejsce. Tam będzie czekać na was Poszukiwacz Noah.
____Słuchając chłopaka dało się wyczuć, że była to wyuczona śpiewka, którą najwyraźniej uczył się całe dni i noce. Brzmiało to nienaturalnie, natomiast wiedziałem, że musieliśmy najpierw przejść przez formalności. To był pierwszy raz kiedy miałem do czynienia z Poszukiwaczem. Jedyny kontakt z ludźmi jaki mieliśmy, to w pałacu Brunhildy oraz jej Żołnierzami, z którymi trenowaliśmy użytkowność naszych broni. Jednak oni nie byli w żadnym stopniu rozmowni, byli tylko naszymi towarzyszami, z którymi mogliśmy rozwijać nasze umiejętności, nic więcej.
____— Dzięki Lulu za informacje, ja nazywam się Vanderian — odpowiedziałem, opierając się łokciem o rączkę siedzenia, tuż potem spoglądając opryskliwie na Kætiløy’a — A jego imienia nawet nie trudź się wymawiać, bo Ci się nie uda. Mów mu po prostu Pan Wiking.
____Ten w odpowiedzi zaśmiał się pod nosem. Jednak tuż po tym, jakby przypomniał sobie swoją pozycję, przybrał formalną minę, tłumiąc w sobie resztki śmiechu. Sprawiał wrażenie szczęśliwego, jakby faktycznie odnajdywał się w roli Poszukiwacza. Jednak w tamtym momencie nie zdawałem sobie sprawy, jak ciężką prace wykonywał i ile wiązało się z nią obowiązków. Był prostym człowiekiem, a zdecydował się by pomóc w imię ludzkości. Podróżował z wojownikami ryzykując tym samym swoje życie. Najwyraźniej Bogowie sami musieli mu wiele odebrać, skoro postanowił zostać Poszukiwaczem.
____— Na miejscu powinniśmy być za półtorej godziny — powiedział Lulu, który zdawał się być przygotowany na wszystkie pytania — A kiedy tylko pociąg ruszy, opowiem wam o szczegółach misji. Na ten moment macie może do mnie jakieś pytania?
Koide
Grafik na Księżycu
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____ Widok naburmuszonej miny Vanderiana rekompensował mi mało przychylny komentarz. Puściłem mimo uszu jego zaczepki, bardziej usatysfakcjonowany z tego, że odrobina kontaktu fizycznego tak łatwo i szybko potrafiła zgasić pewną siebie postawę mężczyzny. Sam nie poczułem się w żaden sposób dotknięty, przyzwyczajony do tego, że na morzu przebywało się całe miesiąca w towarzystwie gromady dorosłych mężczyzn, którzy nie cackali się w kwestii czyjegoś komfortu. Komfort osobisty byłby jedynie dodatkowym obciążnikiem psychicznym, kiedy spało się obok siebie i jadło z jednej miski. To były normalne warunki jak na tamte czasy, szczególnie dla ludzi morza, którym daleko było do zamożnej szlachty czy wyżej postawionych rodów.
Reakcja Arcysmoka wyraźnie poprawiła mi więc humor, a jego złość podsycała mój szeroki uśmiech. Aż korciło, aby jeszcze bardziej zaleźć mu za skórę, kiedy ten stroszył się niczym najedzony kocur, zabierając czym prędzej zmaltretowaną przeze mnie rękę. Nie przesiadł się jednak na inne miejsce, uparcie zostając tam, gdzie nas posadziłem, co świadczyło o jego nieustępliwości. To również była jakaś forma komunikacji i pogłębiania znajomości, nawet jeżeli póki co opieraliśmy się jedynie na docinkach i ostrych komentarzach, zaczynał wytwarzać się pewien komfort w rozmowie. Skoro umieliśmy krytykować siebie nawzajem, szczerość także powinna przyjść z czasem, o ile w drodze do niej żaden z nas nie postanowi wyrzucić drugiego przez okno pociągu.
____ Poprawiając się wygodniej na siedzeniu, zarzuciłem rękę na oparcie za plecami Vanderiana, czekając aż Poszukiwacz wreszcie przemówi. Kiedy jednak cisza utrzymywała się dłużej niż posiadana przeze mnie cierpliwość, odkrzyknąłem głośno, mało elegancko ponaglając mężczyznę. Ten wreszcie przestawił się, zdradzając nieco więcej o sobie oraz o roli Poszukiwacza. Nie spodziewałem się przy tym, że będzie ich więcej, a dotarłszy na miejsce, zostaniemy powierzeni w ręce kolejnego z nich. Wyglądał przy tym na lekko zestresowanego, tak jakby samo przebywanie w towarzystwie wojowników Valkyrii budowało w nim pewien respekt.
Zerknąłem kątem oka na Arcysmoka, który odezwał się zaraz po nim. Uniosłem z lekka brwi przy kolejnej z docinek, którym coraz bliżej było do dziecinnych przepychanek słownych. Parsknąłem cicho pod nosem na sam tytuł “Pana Wikinga”. Nie kuło mnie i byłbym pewien w stanie zgodzić się i na taki przydomek, ale odgryzienie się mężczyźnie powoli zaczynało być silniejsze ode mnie.
____ — Nie sądziłem, że masz aż tak dużą sklerozę, skoro trudno ci zapamiętać dopiero co usłyszane imię, mój przyjacielu — odparłem nonszalancko wzruszając przy tym ramionami. Rękę ułożoną za plecami mężczyzny przesunąłem na jego ramię, poklepując go z wyrozumiałością, jakbym doskonale rozumiał jego krótką pamięć i problemy z wymową. — Dla ciebie więc mogę dalej pozostać szanownym panem — dodałam uszczypliwie, nie tracąc jednak swojego uśmiechu. Zwróciłem się po chwili z powrotem w stronę młodego mężczyzny, nieco spuszczając z tonu mojej wypowiedzi. — Jednak dla ciebie Lulu, jestem Kætiløy i zwracaj się proszę do mnie po imieniu — zasygnalizowałem, z lekkością przyjmując jego reakcję na naszą rozmowę. Z boku musiało wyglądać to co najmniej komicznie, czym przynajmniej rozładowywaliśmy ewentualnie napięcie spowodowane pierwszą, przydzieloną nam misją.
Wzdychając lekko, odpuściłem sobie wreszcie skupiając bardziej na przydzielonym nam zadaniu. Półtorej godziny to było wystarczająco czasu, aby przygotować się przynajmniej po części na to, co może nas spotkać.
____ — Czego możemy spodziewać się po pierwszym Bogu? — spytałem, wykorzystując możliwość dowiedzenia się czegoś więcej na temat naszego wroga. Lulu rzeczywiście wydawał się przygotowany na każde z ewentualnych pytań, chociaż na w zmiankę o Hypnosie nieco się zmieszał, jakby polegał jedynie na zdobytych informacjach i nie był pewien, czy nie wprowadzi nas nimi w błąd. Każda wiadomość była na wagę złota, a każdy błąd mógł kosztować nas życie.
____ — Zanim zmierzycie się z Bogiem Snów, będziecie musieli stawić czoła piątce jego synów. Każdy z nich preferuje zupełnie innych styl walki. Z tego co udało nam się ustalić, Phobetor potrafi przybierać formy zwierzęce łamiąc przy tym wszystkie prawa natury. Iceleus skupia się na brutalnej sile, załamaniu i skręcaniu otaczającej go przestrzeni. Oneiros zbiera energię i wywołuje potężną eksplozję... — Lulu zamilkł na moment, speszony odwracając od nas wzrok. W tym samym momencie dalszą rozmowę przerwał nam świst odjeżdżającej lokomotywy. Koła pociągu ruszyły z impetem do przodu, wzburzając całym przedziałem, przez co mimowolnie szarpnęło nami do przodu. Zaparłszy się ręką na stoliku przed nami, poczekałem aż rumor odjeżdżającej maszyny wreszcie ustanie.
____— Przepraszam, to wszystko co udało nam się do tej pory ustalić. Nie jesteśmy pewni, co potrafią postali pół-bogowie. Nie chciałbym wprowadzić was w błąd — wyjaśnił z przejęciem, na co pokiwałem jedynie głową rozumiejąc, że jak dotąd nie miał zapewne kto mierzyć się z bóstwami. Sprowadzono nas po to abyśmy sami dotarli do każdego z poszczególnych synów Hypnosa i unicestwili ich wszystkich. To było proste zadanie, byliśmy do niego wystarczająco przygotowani. Jedyne obawy jakie zaczęły zaprzątać moją głowę, to fakt, że niewiele wiedziałem o umiejętnościach mojego towarzysza. Valkyrie nie po to wysłały nas razem abyśmy mieli ze sobą rywalizować. Chodziło o zjednoczenie się w walce i nawiązanie współpracy, o którą mogło być nam ciężko, kiedy nic o sobie nie wiedzieliśmy, kierując się tylko pogłoskami, domysłami i opowiastkami na własny temat. A prawda leżała w naszych ustach i nikt nie mógł powiedzieć więcej o nas, niż my sami.
____ — Nie szkodzi, poradzimy sobie — westchnąłem, na co Poszukiwacz mimowolnie odetchnął z ulgą. Odwracając się bokiem do Vanderiana, zrobiłem mu nieco więcej miejsca na siedzeniu, samemu opierając się plecami o pociągowe okno. — Opowiedz mi o sobie. O wszystkim, o czym powinienem wiedzieć przed naszą pierwszą walką, a będziesz mógł liczyć na podobną szczerość z mojej strony — zaproponowałem, starając się zostawić za nami ewentualną niechęć i jeszcze raz spróbować nawiązać porozumienie z mężczyzną.
Reakcja Arcysmoka wyraźnie poprawiła mi więc humor, a jego złość podsycała mój szeroki uśmiech. Aż korciło, aby jeszcze bardziej zaleźć mu za skórę, kiedy ten stroszył się niczym najedzony kocur, zabierając czym prędzej zmaltretowaną przeze mnie rękę. Nie przesiadł się jednak na inne miejsce, uparcie zostając tam, gdzie nas posadziłem, co świadczyło o jego nieustępliwości. To również była jakaś forma komunikacji i pogłębiania znajomości, nawet jeżeli póki co opieraliśmy się jedynie na docinkach i ostrych komentarzach, zaczynał wytwarzać się pewien komfort w rozmowie. Skoro umieliśmy krytykować siebie nawzajem, szczerość także powinna przyjść z czasem, o ile w drodze do niej żaden z nas nie postanowi wyrzucić drugiego przez okno pociągu.
____ Poprawiając się wygodniej na siedzeniu, zarzuciłem rękę na oparcie za plecami Vanderiana, czekając aż Poszukiwacz wreszcie przemówi. Kiedy jednak cisza utrzymywała się dłużej niż posiadana przeze mnie cierpliwość, odkrzyknąłem głośno, mało elegancko ponaglając mężczyznę. Ten wreszcie przestawił się, zdradzając nieco więcej o sobie oraz o roli Poszukiwacza. Nie spodziewałem się przy tym, że będzie ich więcej, a dotarłszy na miejsce, zostaniemy powierzeni w ręce kolejnego z nich. Wyglądał przy tym na lekko zestresowanego, tak jakby samo przebywanie w towarzystwie wojowników Valkyrii budowało w nim pewien respekt.
Zerknąłem kątem oka na Arcysmoka, który odezwał się zaraz po nim. Uniosłem z lekka brwi przy kolejnej z docinek, którym coraz bliżej było do dziecinnych przepychanek słownych. Parsknąłem cicho pod nosem na sam tytuł “Pana Wikinga”. Nie kuło mnie i byłbym pewien w stanie zgodzić się i na taki przydomek, ale odgryzienie się mężczyźnie powoli zaczynało być silniejsze ode mnie.
____ — Nie sądziłem, że masz aż tak dużą sklerozę, skoro trudno ci zapamiętać dopiero co usłyszane imię, mój przyjacielu — odparłem nonszalancko wzruszając przy tym ramionami. Rękę ułożoną za plecami mężczyzny przesunąłem na jego ramię, poklepując go z wyrozumiałością, jakbym doskonale rozumiał jego krótką pamięć i problemy z wymową. — Dla ciebie więc mogę dalej pozostać szanownym panem — dodałam uszczypliwie, nie tracąc jednak swojego uśmiechu. Zwróciłem się po chwili z powrotem w stronę młodego mężczyzny, nieco spuszczając z tonu mojej wypowiedzi. — Jednak dla ciebie Lulu, jestem Kætiløy i zwracaj się proszę do mnie po imieniu — zasygnalizowałem, z lekkością przyjmując jego reakcję na naszą rozmowę. Z boku musiało wyglądać to co najmniej komicznie, czym przynajmniej rozładowywaliśmy ewentualnie napięcie spowodowane pierwszą, przydzieloną nam misją.
Wzdychając lekko, odpuściłem sobie wreszcie skupiając bardziej na przydzielonym nam zadaniu. Półtorej godziny to było wystarczająco czasu, aby przygotować się przynajmniej po części na to, co może nas spotkać.
____ — Czego możemy spodziewać się po pierwszym Bogu? — spytałem, wykorzystując możliwość dowiedzenia się czegoś więcej na temat naszego wroga. Lulu rzeczywiście wydawał się przygotowany na każde z ewentualnych pytań, chociaż na w zmiankę o Hypnosie nieco się zmieszał, jakby polegał jedynie na zdobytych informacjach i nie był pewien, czy nie wprowadzi nas nimi w błąd. Każda wiadomość była na wagę złota, a każdy błąd mógł kosztować nas życie.
____ — Zanim zmierzycie się z Bogiem Snów, będziecie musieli stawić czoła piątce jego synów. Każdy z nich preferuje zupełnie innych styl walki. Z tego co udało nam się ustalić, Phobetor potrafi przybierać formy zwierzęce łamiąc przy tym wszystkie prawa natury. Iceleus skupia się na brutalnej sile, załamaniu i skręcaniu otaczającej go przestrzeni. Oneiros zbiera energię i wywołuje potężną eksplozję... — Lulu zamilkł na moment, speszony odwracając od nas wzrok. W tym samym momencie dalszą rozmowę przerwał nam świst odjeżdżającej lokomotywy. Koła pociągu ruszyły z impetem do przodu, wzburzając całym przedziałem, przez co mimowolnie szarpnęło nami do przodu. Zaparłszy się ręką na stoliku przed nami, poczekałem aż rumor odjeżdżającej maszyny wreszcie ustanie.
____— Przepraszam, to wszystko co udało nam się do tej pory ustalić. Nie jesteśmy pewni, co potrafią postali pół-bogowie. Nie chciałbym wprowadzić was w błąd — wyjaśnił z przejęciem, na co pokiwałem jedynie głową rozumiejąc, że jak dotąd nie miał zapewne kto mierzyć się z bóstwami. Sprowadzono nas po to abyśmy sami dotarli do każdego z poszczególnych synów Hypnosa i unicestwili ich wszystkich. To było proste zadanie, byliśmy do niego wystarczająco przygotowani. Jedyne obawy jakie zaczęły zaprzątać moją głowę, to fakt, że niewiele wiedziałem o umiejętnościach mojego towarzysza. Valkyrie nie po to wysłały nas razem abyśmy mieli ze sobą rywalizować. Chodziło o zjednoczenie się w walce i nawiązanie współpracy, o którą mogło być nam ciężko, kiedy nic o sobie nie wiedzieliśmy, kierując się tylko pogłoskami, domysłami i opowiastkami na własny temat. A prawda leżała w naszych ustach i nikt nie mógł powiedzieć więcej o nas, niż my sami.
____ — Nie szkodzi, poradzimy sobie — westchnąłem, na co Poszukiwacz mimowolnie odetchnął z ulgą. Odwracając się bokiem do Vanderiana, zrobiłem mu nieco więcej miejsca na siedzeniu, samemu opierając się plecami o pociągowe okno. — Opowiedz mi o sobie. O wszystkim, o czym powinienem wiedzieć przed naszą pierwszą walką, a będziesz mógł liczyć na podobną szczerość z mojej strony — zaproponowałem, starając się zostawić za nami ewentualną niechęć i jeszcze raz spróbować nawiązać porozumienie z mężczyzną.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach