Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie umiem w ładne wątki, aaaaaaa
~*~
~*~
Doktor Dundersztyc znów coś knuje, a Pepe Pan Dziobak ma urlop.
Ktoś musi go powstrzymać! Właśnie dlatego, Liga Sprawiedliwości
wysłała tam piątkę początkujących herosów. Bo to, kurna, Dundersztyc.
W wątku wyżywają się SzaloneCiastko i Eeve. Postaramy się być grzeczne.
Ktoś musi go powstrzymać! Właśnie dlatego, Liga Sprawiedliwości
wysłała tam piątkę początkujących herosów. Bo to, kurna, Dundersztyc.
W wątku wyżywają się SzaloneCiastko i Eeve. Postaramy się być grzeczne.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Albo umrzesz jako bohater,
albo dożyjesz dnia, gdy staniesz się łotrem.
Albo umrzesz jako bohater,
albo dożyjesz dnia, gdy staniesz się łotrem.
» Rosline Queen »Ross, Rossy, Princess » 20 lat » 31.10 » homo
» Płacz Kanarka » Jako heros znany pod imienien Iver
» Dinah L., matka » Connor H., starszy brat » Robert Q., młodszy brat
» Blond włosy » Błękitne oczy » 185 cm » wysportowany
» Ojciec zginął dwa i pół roku temu, chroniąc Metropolis. Rossy przeżył wtedy małe załamanie
i bunt. Uciekł z domu i trochę przypadkiem poznał swojego o trzy lata starszego brata, Connora.
Nie od dziś wiadomo, że Oliver cimcirimci wszędzie i wszystko. To właśnie Connor przejął po
ojcu zielony kaptur.
» Początkowo specjalizował się w łucznictwie, stąd przydomek Iver (z celtyckiego - łucznik), ale z
biegiem lat wzrok mu się nieco popsuł i "przebranżował" się na następcę matki.
Ale ksywki nie zmienił.
» Posiada kota birmańskiego o imieniu Hermes, którego dostał od ojca na gwiazdkę kilka lat
temu.
» Trochu śpiewa, coś tam brzdąka na gitarce. Dla przykrywki trochę dorabia jako model.
Studiuje aktorstwo na uniwersytecie Star City, chociaż po studiach pewnie i tak przejmie
Queen Industries, którym obecnie zajmuje się były protegowany Olivera, Roy Harper.
» Nie zdążył jeszcze podzielić się z matką i młodszym bratem swoja orientacją. Connor, będący
jego najlepszym przyjacielem, wie i stara się go wspierać. Zakochany, a może raczej zauroczony
w pewnym Green Lanternie. Raczej bez wzajemności.
- Team "Boimy się covida, więc mamy arty z maseczkami:
- Martin "Plastic Baby" O'Brian» Martin O'Brian »Marty » 19 lat » 12.12 » ?
» rozciąga się jak guma » Jako heros znany pod ksywką Plastic Baby
»Patrick O., ojciec » Ramona O., matka » Penelope O, młodsza siostra
» Rude włosy » Zielone oczy » 180 cm » smukły
»Nieco mniej wesoły i głupkowaty niż ojciec, ale nadal wesoły koleś.
Poza "misjami" raczej dość leniwy, więc po colę do lodówki sięga z kanapy.Francisco "Kid Flash" Allen» Francisco Allen » Cisco » 20 lat » 29.04 » ?
» Szybko biega » Jako heros znany pod ksywką Kid Flash
» Barry A., ojciec » Iris A., matka » Caitlin A., siostra bliźniaczka
» Truskawkowy blond » Niebieskie oczy » 183 cm » Chudy
» Inteligentny, młody człowiek. Przy czym dość złośliwy. Podobnie jak
ojciec szybko traci masę na wskutek używania swojego daru. Więc je
jak jakiś zapaśnik sumo, a mimo to nadal jest najchudszy z ekipy.
"Hakier"
///wrrrr, bbcode mi sie rozjechał
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Levi Wyatt Curry 20 lat homoseksualny
jako heros znany pod pseudonimem Wave
student Star city, oceanografia z geografią
odrobinę przemądrzały, z brawurą, uważa się za lidera
musi popracować nad pracą w grupie, indywidualista
Arthur C. ojciec, Mera, matka, jedynak
czarne. kręcące się włosy, 187 cm, 77 kg
♚moce: tka z żwyiołu wody, dodatkowo rozmawia z morskimi istotami,
może oddychać pod wodą, przejął również kilka zdolności po ojcu ♚
♚ za dwa lata ma nadzieję, ze będzie mógł pracować jako nauczyciel ♚
♚ na pozór bywa ciężki do zgryzienia, nieznośny, lecz z czasem ujawniają
się w nim miłe cechy, bardziej ludzkie, dzięki którym da się lubić ♚
♚ dużo w jego wychowaniu zawinił brak rodzeństwa, jest stereotypowym
jedynakiem, nie potrafi się dzielić, w dodatku uważa się za pępek świata♚
♚tylko duże dawki alkoholu, zmuszą go do przyznania się, że ma kogoś na oku♚
- :
- Raven:
na codzień raczej w pelerynie i z zakrytymi oczami, raczej wdał się w matkę, ma w głębokim poważaniu innych, jest dość ponury, lecz nie zniechęca tym innych. Chodzi własnymi ścieżkami, nie podąża za mainstreamem. Superbohater całym sobą, nie myśli o innych zajęciach, jak walka z przestępcami. Często medytuje, by utrzymać moc w ryzach. Jego moc to ciemność, telekineza i pozostałe.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Blondyn patrzył przez malusie okno samolotu na mijane widoki. To jest na cholerny ocean. Woda, woda, woda. Do diabła…!
- Paniczu Queen. - uniósł głowę, żeby spojrzeć na stewardesse. Za sobą usłyszał chichot Allena, którego niesamowicie bawiło to, że załoga wynajętego przez rodzinę Rossa samolotu, zwracała się do chłopaka per paniczu. Doprawdy, przezabawne – Zaraz podejdziemy do lądowania. - poinformowała go kobieta.
Okularnik zerknął krótko przez okno. Faktycznie. Krajobraz nieco się zmienił i pod nimi widać było już wyspę. Znów spojrzał na kobietę i uśmiechnął się czarująco.
- Dziękuję madame. - gdy stewardessa zniknęła na przedzie samolotu, westchnął i spojrzał na swoich towarzyszy – EJ, ale mam prośbę, szczególnie do ciebie, Cisco, nie rozwalcie za szybko tego domku letniskowego, bo mi jak Roy zobaczy rachunek za potencjalny remont, to wszyscy jesteśmy już martwi.
Blondasek zrobił minę, jakby bardzo dotknęła go sugestia, że on mógłby coś zniszczyć.
Queen wyprostował się w fotelu, upewniając, że ma zapięte pasy. Pozostali też to zrobili. No poza Martinem, który spał rozwalony w dziwnej pozycji na swoim fotelu. Ale on był z gumy. Samolot mógłby się rozbić, a jemu pewnie nic by się nie stało.
Niespełna półgodziny później, czwórka młodzieńców siedziała z bagażami w holu niewielkiego lotniska, podczas gdy ich chwilowy dowódca, który został dowódcą ze względu na największe zasoby na karcie, próbował dowiedzieć się jak dostać się do ich tymczasowej bazy operacyjnej.
- Ale jak to, nie macie tutaj jebanych taksówek? – Ross uważał się raczej za cierpliwego człowieka. Ale nie lubił chodzić na piechotę, obładowany rzeczami. Do tego w taki upał, jak ten, panujący na tropikalnej wyspie. Ale to dobrze. Z przytupem, już po przybyciu na miejsce, wzmocnij swój wizerunek rozpieszczonego bachora bogatego tatusia. Społeczność wyspy nie wydawała się duża, więc pewnie szybko się rozniesie, że na wakacje do jednego z domków letniskowych sprowadził się głupi gówniarz z kolegami. A wtedy nikt, a w szczególności ich cel, nie będzie podejrzewał zasadzki.
Mężczyzna pracujący w recepcji, wzruszył bezradnie ramionami. Nie mają taksówek, koniec tematu. Rosline z irytacją zmierzwił swoją blond grzywkę, obrócił się i ruszył do kumpli.
- Nie wrobicie mnie w bycie taksówą! - oznajmił Cisco, unosząc ręce do góry. Okularnik zerknął na O’Briana z czymś w rodzaju nadziei.
- Masz coś z głową, Księżniczko, jeśli myślisz, że przetransformuje się w auto i was tam zawiozę. - starał się mówić na tyle cicho, żeby nikt poza nimi tego nie usłyszał.
Rozmasował skroń. Dobra. To byłaby głupia prośba. Chociaż doskonale pamiętał opowieść ojca, według której Plastic Man pewnego razu przemienił się właśnie w samochód.
– Dobra, wiara.. – schylił się po swoją obrzydliwie drogą i markową torbę sportową z rzeczami – Czeka nas spacerek. Na tym zadupiu nie ma nawet autobusów. – ani zasięgu – stwierdził z żalem, widząc krzyżyk w miejscu, w którym zazwyczaj miał trzy kreseczki. Może bliżej miasta będzie lepiej. W końcu lotnisko było nieco oddalone od centrum, żeby nie przeszkadzać, aż tak mieszkańcom.
Spacerek do domku letniskowego zajął im blisko godzinę. Budynek był nieduży, ale według tego, co powiedział mu przybrany brat, miało być wystarczająco dużo pokoi, żeby każdy miał własną sypialnię. Stanął przed drzwiami, wyciągając z kieszeni klucze i usłyszał łupnięcie. Spojrzał zdziwiony za siebie i dostrzegł leżącego na piachu Martina.
- O nieeee! - jęknął Kid Flash – O’Brian się topi!
...Czy to była pierwsza ofiara niecnego planu Dundersztyca czy wystarczy włożyć go do lodówki?
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nikomu nigdy nie powie, choćby kto miał go torturować, jak straszny miał lęk wysokości. Kilka razy dokładnie myślał nad tym, by poddać się rezygnacji, gdy okazało się, że nie może podróżować drogą morską, lecz właśnie samolotem. Kosztowało go to wielu głębokich oddechów, tabletki aviomarinu i myśli o tym, że jeżeli spadną, to może przynajmniej do wody, a z wodą sobie poradzi. Tak oto wszedł na pokład, ciasno zapiął się pasem i liczył na to, że podróż szybko się skończy i, że nikt nie każe mu patrzeć przez okno. Podziękuje, wraca na orce.
Lądowanie było jeszcze gorsze, niż start, środek lotu. Nieprzyjemne uczucie, jakby jego żołądek podszedł do gardła, nie mówiąc już o tym, jak kurczowo był wczepiony w podłokietniki. A wyjście z tego okropnego wechikułu, spędził myśląc o tym, by nie było znać po nim, że nogi ma jak z waty. Bardzo zazdrościł Martinowi, że ten przespał tę podróż, gdyż to, co się stało w samolocie, było najgorszą chwilą jego życia. Teraz mógł tylko powiedzieć "That's it, czekam na kolejne."
Odetchnął z ulgą, gdy znalazł się na wyspie, w tym momencie nawet upał mu nie przeszkadzał. Nie ochłonął na tyle, by chłonąć pięknego otoczenia tropików. Na to przyjdzie czas później, gdy trafią na kawałek z oceanem. Myślał, że w czasie ich misji będzie możliwa również chwila relaksu nad brzegiem. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy będzie przy swoim żywiole.
— Słyszałem, że nie można tu za długo stać w jednym miejscu... wiecie, pająki, mogą obejść człowieka, wejść mu do ucha... — powiedział do Ravena, mając nadzieję, że zaczęcie konwersacji, pomoże jego żołądkowi wrócić na swoje miejsce. Uparty, wciąż znajdował się przy gardle, powodując nieprzyjemną kluchę.
— Ja nie boję się pająków... i życzę im powodzenia z tym uchem, prędzej coś zje ich, niż zdążą złożyć jaja, czy co — żachnął się Raven, po medytacji zrobił się dość rozmowny. — No to ten, skupię się lepiej, żeby przetrwać tę drogę.
No, przy takim superbohaterze, nawet pająki uciekają w popłochu, warto zapamiętać. W każdym razie okazało się, że na miejsce muszą iść piechotą i to w tym skwarze. Doczepił się do blondyna (Rosline), by czas szybciej mu leciał, myśląc że między nimi nie może być bardziej awkward. Taka droga powodowała, że skóra lepiła się do ubrania, pot ściekał po szyi i czole, a pod pachami robiły się mokre plamy. Oj tak, lepiej być nie mogło.
— Nie masz może, chociaż czegoś, co można by było użyć jako liany, może to by nas przyśpieszyło? — nie trzeba było mówić, jak bardzo szalony to był pomysł, zwłaszcza, że gdyby Queen coś takiego posiadał, odkopać to z jego bagażu, to byłoby trudne zadanie.
Długie chwile i kilka wiaderek potu później, już byli na miejscu. Z jego ust wyrwało się jedynie krótkie "wow", gdy zobaczył dom letniskowy Queenów, w którym będą pomieszkiwać. Natomiast, gdy ich towarzysz zemdlał, rozpoczęła się akcja ratunkowa dla Martina, który skwierczał na podłożu. Na szczęście miał dobrych kumpli, którzy uczynnie zanieśli go do środka, w miejsce znacznie chłodniejsze. Okazało się, że ma również klimatyzację. On sam rzucił się na butelkę wody. by uzupełnić płyny. Zdjął z siebie lepką koszulkę, a ręcznikiem wytarł czoło i kark, by pozbyć się nieprzyjemnego odczucia. Czuł się tu już jak w domu, chociaż w dziczy. Nie miał problemu z aklimatyzacją w takich miejscach. Nie wahał się i zajął jeden z pokoi, okazało się, że znajdował się on tuż przy Queenie. Miał nadzieję, że nie przebije się przez przypadek przez oddzielającą ich ścianę. Tego mu brakowało, by widział, co ten robi w swoim pokoju - nawet, jeśli chodziło o sen.
— To co, mały rekonesans...? Martin się chłodzi, więc chyba nie pozostało nam nic innego — miał jakąś nadzieję, że przełamie się swoim lodem z Rosline. W każdym razie, gdy nikt z zgrai bohaterskiej nie będzie miał ochoty z nim iść, to trudno pójdzie sam. Z chęcią nazbiera rozgwiazd i muszelek i zrobi z nich pułapkę... na co? No właśnie, ciekawe, co by się w nią złapało.
Nawet spakował się na czekającą go wyprawę, zabrał do nerki latarkę, linę, spray na robaki i coś na słońce. A może znajdzie jakąś ciekawą jaskinię?
Lądowanie było jeszcze gorsze, niż start, środek lotu. Nieprzyjemne uczucie, jakby jego żołądek podszedł do gardła, nie mówiąc już o tym, jak kurczowo był wczepiony w podłokietniki. A wyjście z tego okropnego wechikułu, spędził myśląc o tym, by nie było znać po nim, że nogi ma jak z waty. Bardzo zazdrościł Martinowi, że ten przespał tę podróż, gdyż to, co się stało w samolocie, było najgorszą chwilą jego życia. Teraz mógł tylko powiedzieć "That's it, czekam na kolejne."
Odetchnął z ulgą, gdy znalazł się na wyspie, w tym momencie nawet upał mu nie przeszkadzał. Nie ochłonął na tyle, by chłonąć pięknego otoczenia tropików. Na to przyjdzie czas później, gdy trafią na kawałek z oceanem. Myślał, że w czasie ich misji będzie możliwa również chwila relaksu nad brzegiem. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy będzie przy swoim żywiole.
— Słyszałem, że nie można tu za długo stać w jednym miejscu... wiecie, pająki, mogą obejść człowieka, wejść mu do ucha... — powiedział do Ravena, mając nadzieję, że zaczęcie konwersacji, pomoże jego żołądkowi wrócić na swoje miejsce. Uparty, wciąż znajdował się przy gardle, powodując nieprzyjemną kluchę.
— Ja nie boję się pająków... i życzę im powodzenia z tym uchem, prędzej coś zje ich, niż zdążą złożyć jaja, czy co — żachnął się Raven, po medytacji zrobił się dość rozmowny. — No to ten, skupię się lepiej, żeby przetrwać tę drogę.
No, przy takim superbohaterze, nawet pająki uciekają w popłochu, warto zapamiętać. W każdym razie okazało się, że na miejsce muszą iść piechotą i to w tym skwarze. Doczepił się do blondyna (Rosline), by czas szybciej mu leciał, myśląc że między nimi nie może być bardziej awkward. Taka droga powodowała, że skóra lepiła się do ubrania, pot ściekał po szyi i czole, a pod pachami robiły się mokre plamy. Oj tak, lepiej być nie mogło.
— Nie masz może, chociaż czegoś, co można by było użyć jako liany, może to by nas przyśpieszyło? — nie trzeba było mówić, jak bardzo szalony to był pomysł, zwłaszcza, że gdyby Queen coś takiego posiadał, odkopać to z jego bagażu, to byłoby trudne zadanie.
Długie chwile i kilka wiaderek potu później, już byli na miejscu. Z jego ust wyrwało się jedynie krótkie "wow", gdy zobaczył dom letniskowy Queenów, w którym będą pomieszkiwać. Natomiast, gdy ich towarzysz zemdlał, rozpoczęła się akcja ratunkowa dla Martina, który skwierczał na podłożu. Na szczęście miał dobrych kumpli, którzy uczynnie zanieśli go do środka, w miejsce znacznie chłodniejsze. Okazało się, że ma również klimatyzację. On sam rzucił się na butelkę wody. by uzupełnić płyny. Zdjął z siebie lepką koszulkę, a ręcznikiem wytarł czoło i kark, by pozbyć się nieprzyjemnego odczucia. Czuł się tu już jak w domu, chociaż w dziczy. Nie miał problemu z aklimatyzacją w takich miejscach. Nie wahał się i zajął jeden z pokoi, okazało się, że znajdował się on tuż przy Queenie. Miał nadzieję, że nie przebije się przez przypadek przez oddzielającą ich ścianę. Tego mu brakowało, by widział, co ten robi w swoim pokoju - nawet, jeśli chodziło o sen.
— To co, mały rekonesans...? Martin się chłodzi, więc chyba nie pozostało nam nic innego — miał jakąś nadzieję, że przełamie się swoim lodem z Rosline. W każdym razie, gdy nikt z zgrai bohaterskiej nie będzie miał ochoty z nim iść, to trudno pójdzie sam. Z chęcią nazbiera rozgwiazd i muszelek i zrobi z nich pułapkę... na co? No właśnie, ciekawe, co by się w nią złapało.
Nawet spakował się na czekającą go wyprawę, zabrał do nerki latarkę, linę, spray na robaki i coś na słońce. A może znajdzie jakąś ciekawą jaskinię?
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Upewnił się, że Martin ma się względnie dobrze. Na tyle, na ile człowiek z gumy w tak wysokich temperaturach może czuć się dobrze. Na szczęście, leżąc na kanapie pod klimatyzacją, wyglądał już nieco lepiej.
Odwrócił głowę w stronę Levi’ego. Powoli pokiwał głową.
- Mhm. Spoko! – uśmiechnął się, przekrzywiając głowę – Ja w to wchodzę! A wy? – spytał pozostałych.
Siedzący nad O’Brianem Allen pokręcił głowę – Nah, popilnuję Martinka, żeby znowu nie zaczął się topić.
Okularnik pokiwał głową w zrozumieniu. Dbanie o przyjaciół jest ważne. Szczególnie takich, co mają fajny, acz niepozorny dar. Jak padnie Plastic Baby, to ktoś inny będzie musiał się przeciskać przez ciasne szczeliny.
Upewnił się, że ma w kieszeni portfel i telefon, a następnie z pęku kluczy odłączył cztery identyczne kluczyki i rozdał każdemu.
- Dobra, chłopaki. To są klucze od domku. Spróbujcie ich nie zgubić, bo będziecie musieli zdać się na kogoś innego. – skinął głową na Curry’ego – Możemy iść.
Otworzył drzwi tarasowe, z których biegły schody na plażę. Zaciągnął się mocniej ciepłym, morskim powietrzem i wciskając dłonie do kieszeni szortów powoli zaczął schodzić na dół. Zaraz po ułożeniu Martina na kanapie, przebrał się w suche ubrania, w które wchodziła rozpinana, kolorowa koszula, którą zapiął tylko na dwa guzik, więc teraz jej materiał trzepotał na wietrze, odsłaniając umięśnioną klatę Queena. Kiedy szli po piasku, zdjął swoje klapeczki i chwycił je w dłoń, rozkoszując się ciepłym podłożem pod stopami. Już czuł jak złocisty piasek rozprawia się z jego odciskami!
– Lepiej się już czujesz? – zagadnął bruneta, pamiętając, że nie wyglądał najlepiej w samolocie. Biedaczek, musiał nie przepadać za podróżami w powietrzu…
W pewnym momencie, dotarli na typowo wspólną część plaży, gdzie znalazł się nawet jakiś pseudo bar z napojami alkoholowymi lub nie i jedzeniem. Queen wyuczonym gestem uśmiechnął się zalotnie do ładnych, skąpo ubranych panien i zmierzwił swoje blond włoski. Samice zachichotały na jego gest. Achhh, to bycie przystojnym i bogatym… Gdyby nie był zainteresowany wyłącznie swoją płcią…
Podszedł bliżej baru, chcąc sprawdzić co tam tak dokładnie serwują. Napiłby się czegoś. Niekoniecznie alkoholu. Po prostu czegoś.
- Też coś chcesz? – zagadnął towarzysza.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Levi cieszył się, że nie musi sam zmierzyć się z dzikimi ostępami tego miejsca. Z wdzięcznością przyjął klucz od domu, no tak, inaczej musiałby włamywać się przez okno, a nie sądził, by potrafił założyć nowe. Zwłaszcza, że zauważył, że w oknie wisi moskitiera. Tego tylko brakowało, by w nocy atakowały ich moskity. Kątem oka widział, co prawda, że podobna siatka wisi wokół ich łóżek, ale widocznie było to, aż tak ważne.
— Przyniosę wam pierwsze, co zobaczę — pocieszył znajomych, którzy zostali w środku. — Przeczuwam, że to będzie jakaś czikita...
Nie wiedział jeszcze, czy odpowiednim ubiorem, był cóż, brak ubioru. Postanowił, jednak nie wziąć ze sobą koszuli. Podejrzewał, że za jakiś czas ubiorą bardziej służbowe ubrania, teraz cieszył się tym, co było przed nimi, przedziwnego rodzaju wakacje. Były one właściwie przykrywką, lecz coś takiego należało w końcu zbudować. Licho nie spało, oby tylko przyjechali tu po to, by złapać szalonego naukowca, który coś knuł.
— O wiele lepiej, jakoś swojsko mi na tej wyspie, mógłbym tu chyba zamieszkać — powiedział, patrząc w błękitne niebo.
Wielu ludzi marzyło o tym, by znaleźć się w takim miejscu. Nie była ona, aż tak bezludna, lecz nawet to dodawało uroku. Ciekawy był, czy otrzyma naszyjnik z rajskich kwiatów... A pierwszym, co zobaczył był kokos, czeka ich chyba skosztowanie mleka kokosowego, jak wrócą. Nie miał, jednak zamiaru, już teraz go z sobą zabierać, może zrobić to później, o ile ktoś go z tym nie ubiegnie. Był usatysfakcjonowany, źle się czuł, w kontakcie z dziewczynami. Queen miał to chyba naturalnie wyćwiczone, gdyż widział, że zwróciły one na Rosline'a uwagę.
— Sex on the beach, nie wiem, co to jest, ale mają zapewne coś takiego — Czarnowłosy nie żartował, chciał bowiem usłyszeć, jak Rosline składa zamówienie.
W tym czasie podeszła do nich długonoga brunetka i wrzuciła mu w dłoń aparat. Zastanowił się chwilę, czy pasowała do amerykańskiej Karen i, kim była, że nie było jej głupio traktować kogoś innego jak śmiecia.
— Mogę prosić o zdjęcie z przystojnym blondynem? — zapytała, brzmiała trochę jak snobka. Wkurzała go bardziej, niż Rosline, zwłaszcza, że nie był służącym.
Starał się, by ta sytuacja nie zepsuła mu humoru. Nie zapominając o tym, że rozmowa z nią w ogóle nie leżała mu w kontekście. Pokraśniał, nie wiedział, gdzie podziać wzrok, a równocześnie miał ochotę zmieszać ją z błotem, lecz miał szacunek do kobiet.
— Może najpierw spytasz "przystojnego blondyna" o zdanie?— wydukał z przekąsem. W tym momencie, nie był to przytyk do Queena, lecz laska go wkurzyła.
Musiał zdecydowanie popracować nad rozmową z kobietami... A sama dziewczyna przez chwilę otwierała i zamykała usta, jak ryba wyjęta z wody, widocznie nie spodziewała się od niego takiej odpowiedzi. Widocznie przystojni faceci nie byli osobami.
— Przyniosę wam pierwsze, co zobaczę — pocieszył znajomych, którzy zostali w środku. — Przeczuwam, że to będzie jakaś czikita...
Nie wiedział jeszcze, czy odpowiednim ubiorem, był cóż, brak ubioru. Postanowił, jednak nie wziąć ze sobą koszuli. Podejrzewał, że za jakiś czas ubiorą bardziej służbowe ubrania, teraz cieszył się tym, co było przed nimi, przedziwnego rodzaju wakacje. Były one właściwie przykrywką, lecz coś takiego należało w końcu zbudować. Licho nie spało, oby tylko przyjechali tu po to, by złapać szalonego naukowca, który coś knuł.
— O wiele lepiej, jakoś swojsko mi na tej wyspie, mógłbym tu chyba zamieszkać — powiedział, patrząc w błękitne niebo.
Wielu ludzi marzyło o tym, by znaleźć się w takim miejscu. Nie była ona, aż tak bezludna, lecz nawet to dodawało uroku. Ciekawy był, czy otrzyma naszyjnik z rajskich kwiatów... A pierwszym, co zobaczył był kokos, czeka ich chyba skosztowanie mleka kokosowego, jak wrócą. Nie miał, jednak zamiaru, już teraz go z sobą zabierać, może zrobić to później, o ile ktoś go z tym nie ubiegnie. Był usatysfakcjonowany, źle się czuł, w kontakcie z dziewczynami. Queen miał to chyba naturalnie wyćwiczone, gdyż widział, że zwróciły one na Rosline'a uwagę.
— Sex on the beach, nie wiem, co to jest, ale mają zapewne coś takiego — Czarnowłosy nie żartował, chciał bowiem usłyszeć, jak Rosline składa zamówienie.
W tym czasie podeszła do nich długonoga brunetka i wrzuciła mu w dłoń aparat. Zastanowił się chwilę, czy pasowała do amerykańskiej Karen i, kim była, że nie było jej głupio traktować kogoś innego jak śmiecia.
— Mogę prosić o zdjęcie z przystojnym blondynem? — zapytała, brzmiała trochę jak snobka. Wkurzała go bardziej, niż Rosline, zwłaszcza, że nie był służącym.
Starał się, by ta sytuacja nie zepsuła mu humoru. Nie zapominając o tym, że rozmowa z nią w ogóle nie leżała mu w kontekście. Pokraśniał, nie wiedział, gdzie podziać wzrok, a równocześnie miał ochotę zmieszać ją z błotem, lecz miał szacunek do kobiet.
— Może najpierw spytasz "przystojnego blondyna" o zdanie?— wydukał z przekąsem. W tym momencie, nie był to przytyk do Queena, lecz laska go wkurzyła.
Musiał zdecydowanie popracować nad rozmową z kobietami... A sama dziewczyna przez chwilę otwierała i zamykała usta, jak ryba wyjęta z wody, widocznie nie spodziewała się od niego takiej odpowiedzi. Widocznie przystojni faceci nie byli osobami.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Wzruszył ramionami na znak, że jeśli miało to na nim zrobić wrażenie to sorcia, nie wyszło. Ross miał w sobie coś z rozpieszczonego gówniarza i już nie takie drinki zamawiał na tych wszystkich szalonych imprezach, w których brał udział.
Obrócił się w kierunku baru, kiedy usłyszał, że Levi z kimś rozmawia. Przystojny blondyn? Że on? Przez chwilę przyglądał się Curry’emu i kobiecie z uniesionymi brwiami, jakby w jego pustej łepetynie zachodził potężny proces myślowy. Po chwili uśmiechnął się, jak rasowy paniczyk. Niby uroczo i milusio, a jednak z cieniem wyższości. Podszedł do nich bliżej.
- Jasne! Uwielbiam pozować do zdjęć! – odparł radośnie. Ostrożnie wyjął aparat z dłoni towarzysza, po czym objął go ramieniem, drugim unosząc urządzenie do selfiaczka – Uśmiechnij się ładnie, Fishface! – sam również uśmiechnął się szerzej, przyciągając go ciut mocniej i nacisnął guzik. Lampka błysnęła, rozległo się charakterystyczne pstryknięcie i Queen odsunął się, sprawdzając jak wyszło. Pokiwał głową, cmoknął nie do końca zadowolony. Odrzucił aparat dziewczynie – Możesz wrzucić na Insta. Tylko pamiętaj, żeby mnie oznaczyć, to będzie więcej lajków! LargeBird6969! – machnął dłonią, odchodząc w kierunku baru.
Oparł się o ladę i skinął ręką na barmana. Gdy ten do nich podszedł, złożył zamówienie. Dla Leviego wspomniany już sex on the beach, a dla siebie wziął zwykłe mojito. Zapłacił i po kilku minutach w dłoniach dzierżył już dwa drineczki. Wrócił do swojego towarzysza.
– Ty, a takie rybcie jak ty, mogą pić alko? – spytał dziwnie poważnie, powstrzymując się w ostatniej chwili od podania mu drinka. No co, no co? Był średnio inteligentny po Oliverze. Czasem zadawał bardzo durne pytania, zadając je całkowicie serio i całkowicie serio, chcąc poznać na nie odpowiedź!
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nieporadność Leviego została zażegnana przez Rosline, który ładnie wybrnął z całego zamieszania. Po chwili już pozował z nim do wspólnego zdjęcia. Ciekawiło go to, czy dziewczyna wstawi to do mediów społecznościowych, czy sobie odpuści. Żałował, że brunetka nie widzi teraz swojej twarzy, była wielce zdziwiona, że "przystojny blondyn", jej tak odmówił. Przyjął z powagą nazwę jego nicku, by po chwili pokładać się ze śmiechu.
— Ma za swoje! W ogóle to dzięki... — oczywiste, że nie przyzna się do swojej widocznej słabości. Cieszył się, że pojechali w piątkę, bez żadnych dziewczyn. Nie miał pojęcia, jakby się zachował. Może oswoiłby się z płcią piękną, na razie wyglądało to bardzo słabo.
W końcu otrzymał swojego zamówionego drinka. Trochę się zawiódł, że Queen zamówił bez problemu Sex on the beach. To był dopiero początek sprawdzania go przez Leviego.
— Piłeś. nie płyń, ale bez obaw, raczej nie odpłynę — uśmiechnął się do niego i sięgnął po swojego drinka. Wcale nie miał słabej głowy... — A ty co ciekawego wziąłeś? Czy czuję rum?
Levi był raczej odpowiedzialny, rzadko kiedy pił, dał się porwać zabawie. Wychodził grzecznie, gdy otrzymywał zaproszenia. Randkował dość niechętnie, gdyż jego randki nie były odpowiadającymi mu osobami. Zresztą, co nagle, to po diable, bał się, że po pierwszej randce nadejdzie czas na coś innego, na co jeszcze nie był gotowy.
Supersi mieli właściwie okazję normalnie porozmawiać, bo przez większość czasu wydawało się, że ta dwójka się ze sobą nie klei. Były oczywiście liczne próby zażegnania kryzysu, jednak nie miały odpowiedniego bodźca, by się rozwinąć. Tutaj mieli okazję lepiej się poznać, co nie oznaczało, że musiało być to takie łatwe. Właściwie to Levi miał crusha na Rosline, a jego pytania o randkę, (które właściwie nie nastąpiły.) kończyły się... rozmową o pogodzie, kłótnią lub jeszcze gorzej. Dlatego trochę sobie odpuścił, starając się podejść do tego na luzie, nie na siłę. Bał się, że na koniec znowu coś palnie. Zresztą był rybką w wielkim stawie, niemożliwe było, że Queen akurat na niego zwróci uwagę.
— Podejdziemy bliżej do wody? Przez akcję z wcześniej porównuję się do ryby wyjętej z wody — mruknął czarnowłosy.
Nie wiedział, czy to wpływ alkoholu, czy w tamtą stronę prowadziły akurat ślady ogromnego kreta. Czy tu w ogóle mogły występować krety? Ciekawy był, czy blondyn również to zauważył. Curry zajmował się geografią, kreta rozpoznałby na odległość kilometra, nie mógł się mylić. Gorzej, jeśli tego tak naprawdę nie było.
— Ma za swoje! W ogóle to dzięki... — oczywiste, że nie przyzna się do swojej widocznej słabości. Cieszył się, że pojechali w piątkę, bez żadnych dziewczyn. Nie miał pojęcia, jakby się zachował. Może oswoiłby się z płcią piękną, na razie wyglądało to bardzo słabo.
W końcu otrzymał swojego zamówionego drinka. Trochę się zawiódł, że Queen zamówił bez problemu Sex on the beach. To był dopiero początek sprawdzania go przez Leviego.
— Piłeś. nie płyń, ale bez obaw, raczej nie odpłynę — uśmiechnął się do niego i sięgnął po swojego drinka. Wcale nie miał słabej głowy... — A ty co ciekawego wziąłeś? Czy czuję rum?
Levi był raczej odpowiedzialny, rzadko kiedy pił, dał się porwać zabawie. Wychodził grzecznie, gdy otrzymywał zaproszenia. Randkował dość niechętnie, gdyż jego randki nie były odpowiadającymi mu osobami. Zresztą, co nagle, to po diable, bał się, że po pierwszej randce nadejdzie czas na coś innego, na co jeszcze nie był gotowy.
Supersi mieli właściwie okazję normalnie porozmawiać, bo przez większość czasu wydawało się, że ta dwójka się ze sobą nie klei. Były oczywiście liczne próby zażegnania kryzysu, jednak nie miały odpowiedniego bodźca, by się rozwinąć. Tutaj mieli okazję lepiej się poznać, co nie oznaczało, że musiało być to takie łatwe. Właściwie to Levi miał crusha na Rosline, a jego pytania o randkę, (które właściwie nie nastąpiły.) kończyły się... rozmową o pogodzie, kłótnią lub jeszcze gorzej. Dlatego trochę sobie odpuścił, starając się podejść do tego na luzie, nie na siłę. Bał się, że na koniec znowu coś palnie. Zresztą był rybką w wielkim stawie, niemożliwe było, że Queen akurat na niego zwróci uwagę.
— Podejdziemy bliżej do wody? Przez akcję z wcześniej porównuję się do ryby wyjętej z wody — mruknął czarnowłosy.
Nie wiedział, czy to wpływ alkoholu, czy w tamtą stronę prowadziły akurat ślady ogromnego kreta. Czy tu w ogóle mogły występować krety? Ciekawy był, czy blondyn również to zauważył. Curry zajmował się geografią, kreta rozpoznałby na odległość kilometra, nie mógł się mylić. Gorzej, jeśli tego tak naprawdę nie było.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Mruknął potakująco i upił łyk swojego drineczka. Podeszli bliżej wody, a Ross z przyjemnością zamruczał jak rasowy kot, czując pod stopami mokry piasek.
- Uwielbiam wypady na plażę! – stwierdził, z dziecinną radością podskakując i szurając nogami po piachu – Jak byłem młodszy często jeździłem w wakacje z rodzicami nad morze. A w ferie w góry na snowboard.
Po co mu to mówił? Cholera wie. Po prostu lubił wspominać miłe chwile spędzone z rodzicami, kiedy ojciec żył, a on był szczęśliwym , rozpieszczanym chłopcem. Lubił też o tym opowiadać ludziom, a że Levi stał obok jak mu się wzięło na wspominki…
- Hm?
Zmarszczył brwi, widząc dziwne ślady na piasku. Gdyby był wstawiony, choćby w najmniejszym stopniu, uznałby pewnie, że ma omamy wzrokowe. Ale wypił mniej, niż pół szklanki. I po prostu wiedział, że mu się nie wydaje.
Podszedł ciut bliżej i kucnął, starając się nie zatrzeć śladów. Zagłębienie na pół centymetra. Szerokie na...yyyy… Patrząc na to, że odkąd odłożył „zawodowe” łucznictwo, miał problemy z określaniem odległości większych niż centymetr… To mogło być równie dobrze dziesięć centymetrów, jak i pół metra. Aaaaalbooooo więcej.
- Myślisz, że to ślady jakiegoś zwierzęcia? – zapytał towarzysza, błyskawicznie wczuwając się w rolę bohatera i detektywa-amatora.
Potarł w zamyśleniu podbródek. Hmmmm….
Doszedł do jednego wniosku.
Powinien zacząć zapuszczać kozią bródkę, jak ojciec. Wyglądałby bosko.
Podniósł głowę i rozejrzał się podejrzliwie po okolicy. Na plaży było trochę ludzi skupionych na zabawie. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Były trzy opcje. A – ślady należą do zwierzęcia z miejscowej flory. B – to ślady po ciągnięciu czegoś przez kogoś z tu obecnych. C – ma to jakiś związek ze sprawą, dla której tu się pojawili.
Na ten moment nie mógł nic zawyrokować. Na wszelki wypadek, wyciągnął z kieszeni komórkę i cyknął śladom kilka zdjęć. Przy okazji sprawdził zasięg. Jedna kreska. Nie jest tragicznie, ale mogłoby być lepiej.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
W pobliżu wody Levi czuł się najbardziej sobą. Często bywał w Atlantydzie i częściej go rwało tam, niż do muru uczelni. Musiał wybrać, co woli, czy swoje ludzkie, superbohaterskie życie, czy to podwodne. Było to bardziej skomplikowane, niż mogło się wydawać, gdyż z żadnej części nie chciał rezygnować. Na razie czekał na to, co się wydarzy i, co będzie mogło zmienić jego zdanie.
— Ocean ma w sobie tą wolność, podobnie morze, miło się nad nimi spędza czas — potaknął na wspomnienia Queena.
Słyszał o tym, co się stało z Green Arrow, bardzo koledze współczuł, zwłaszcza, że jego rodzice żyli i mieli się dobrze. Choć, w jakiś sposób pozostawał od nich oddzielony. Może, dlatego że na ten moment wybrał sobie karierę nauczycielską, a nic, co by im odpowiadało. "Jak zostaniesz królem, wszystko będzie inaczej", a kiedy konkretnie?
— Czyli te ślady to nie fatamorgana, skoro oboje je widzimy — powiedział do kolegi, który zrobił dokumentację odcisków stóp. — Idziemy za nimi. Zbadamy, dokąd prowadzą, a w razie problemów skontaktujemy się z pozostałymi.
Gorzej być nie mogło, ciekawiło go jedynie, co może się za tym kryć. Ślady prowadziły brzegiem plaży do niewielkiej jaskini, gdzie nagle się urywały. Dno zbiorowiska skalnego wypełnione było wodą, grunt skrajnie niebezpieczny, ocenił Levi.
— Możemy ryzykować i tędy iść, ale musielibyśmy sprawdzić, jakiej głębokości może być ta woda. Mogę iść pierwszy, przewiążę się linią w pasie, a ty będziesz trzymał drugi jej koniec, mogę Ci zaufać? — spytał go Levi. — Pociągnę za linę, jeśli będzie bezpiecznie.
Jeśli Rosline by puścił drugi koniec... Cóż, czarnowłosy byłby zdany tylko i wyłącznie na swoją moc oddychania pod wodą i swój zmysł wychodzenia z tarapatów.
— Ocean ma w sobie tą wolność, podobnie morze, miło się nad nimi spędza czas — potaknął na wspomnienia Queena.
Słyszał o tym, co się stało z Green Arrow, bardzo koledze współczuł, zwłaszcza, że jego rodzice żyli i mieli się dobrze. Choć, w jakiś sposób pozostawał od nich oddzielony. Może, dlatego że na ten moment wybrał sobie karierę nauczycielską, a nic, co by im odpowiadało. "Jak zostaniesz królem, wszystko będzie inaczej", a kiedy konkretnie?
— Czyli te ślady to nie fatamorgana, skoro oboje je widzimy — powiedział do kolegi, który zrobił dokumentację odcisków stóp. — Idziemy za nimi. Zbadamy, dokąd prowadzą, a w razie problemów skontaktujemy się z pozostałymi.
Gorzej być nie mogło, ciekawiło go jedynie, co może się za tym kryć. Ślady prowadziły brzegiem plaży do niewielkiej jaskini, gdzie nagle się urywały. Dno zbiorowiska skalnego wypełnione było wodą, grunt skrajnie niebezpieczny, ocenił Levi.
— Możemy ryzykować i tędy iść, ale musielibyśmy sprawdzić, jakiej głębokości może być ta woda. Mogę iść pierwszy, przewiążę się linią w pasie, a ty będziesz trzymał drugi jej koniec, mogę Ci zaufać? — spytał go Levi. — Pociągnę za linę, jeśli będzie bezpiecznie.
Jeśli Rosline by puścił drugi koniec... Cóż, czarnowłosy byłby zdany tylko i wyłącznie na swoją moc oddychania pod wodą i swój zmysł wychodzenia z tarapatów.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Pokiwał głową i ruszyli po śladach. Ross zaczął żałować, że nie wziął ze sobą niczego, nawet głupiego scyzoryka. Jasne, mogli walczyć w ręcz, ale broń czy to biała, czy inna, zawsze była dodatkowym atutem, prawda? Szczególnie, że ich dary nie były specjalnie mocarne. Rosline może ogłuszyć nieco przeciwników swoim krzykiem, natomiast Levi… Zawołać rybki do pomocy.
Potencjalny napastnik posika się ze śmiechu. Ale może łatwiej będzie go trafić sonicznym płaczem kanarka.
Pochylił się nieco do przodu, łapiąc skały i zaglądając do wnętrza kamiennej szczeliny.
- Hmmm… W porządku. Wodne siedliska to raczej twoja specjalność. – zgodził się, odsuwając się. Co prawda nie mieli żadnej liny, ale z pobliskich drzew zwisały długie liany. Queen odszukał kamień o nieco ostrzejszym brzegu i ściskając go w dłoni wdrapał się po drzewie na jedną z nieco wyżej umieszczonych gałęzi. Pamiętał lekcje przekazane przez ojca o przetrwaniu w dziczy, którymi się z nim dzielił na niektórych z ich wakacji. Widocznie Oliver bał się, że jego latorośl pewnego dnia tak samo, jak on, rozbije się kiedyś statkiem na bezludnej wyspie. Dzięki za wiarę, tato… Po kilku minutach zsunął się z drzewa, trzymając zwój liany – Mam nadzieję, że starczy... – westchnął, podając ją towarzyszowi.
Już po chwili spuszczał rybkę w sedesie. Znaczy, trzymał mocno jeden z krańców liany, gdy jego przyjaciel zagłębiał się w jaskinię. Yhy.
Stał jakiś czas, nieco przysypiając, ale mając zamiar pozostać na warcie, aż niedostanie sygnału od Leviego. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, miał chwilę zawahania, że chciał wyciągnąć z kieszeni komórkę i przejrzeć fejsbuczka czy insta. Ale zaraz się opanował. Skupienie! Misja!
Sięgnął po stojącego na skale swojego drinka. Upił łyk i znów go odstawił.
„Piłeś – nie płyń”
W głowie rozbrzmiały mu słowa Curry’ego.
O nie, nie, nie…! Pił i wszedł do wody! A on go puścił! Będzie miał na sumieniu Paluszki Rybne…!
...A nie. Dobra. Właśnie w tym momencie poczuł, jak ciągnie lianę. No i fajnie. Na wszelki wypadek, obwiązał ją wokół jednego z większych kamieni przy wyjściu, coby wiedzieli jak wyjść i z odwagą wkroczył w mrok jaskini. Szedł dłuższy moment, trzymając się luźno liany. Była jego przewodniczką. W drugiej dłoni trzymał komórkę z włączoną latarką.
- Mam nadzieję, że nie władowaliśmy się właśnie w kryjówkę doktora Dundersztyca. – westchnął, gdy spotkał się w końcu z Levim. Poświecił wokół nich – Masz coś?
Akurat w chwili, gdy spytał, coś pod ścianą poruszyło się. Rosline odruchowo poświecił w tamtym kierunku latarką, po czym powoli zerknął na towarzysza. Skinął głową. Z wolna posunął się w kierunku ściany. Gdy był wystarczająco blisko, żeby dostrzec co to było, wydał z siebie zduszony pisk rozczulenia.
Zdecydowanie był babą, jeśli chodzi o małe, słodkie zwierzątka.
- Mamcia klecik i małe kleciątka! – zaseplenił, jakby zobaczył najsłodszego kociaka świata.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Mimo wszystko sam nie wyruszyłby do środka, szczycił się brawurą, lecz takie miejsca mogły spowodować jego szybko zgon. Na pewno nie był odporny na jad pająków, więc gdyby go jakiś ugryzł, mógł nie dotrzeć do wyjścia na czas. Wtedy nie musiałby się o nic martwić, bo już by nie żył. Nie był do końca pewny, czy powinni działać w duecie, lecz mieli trop, a mogłoby się okazać, że poszlaki znikną, zanim ściągną tu wszystkich.
W międzyczasie, gdy Rosline wspinał się na drzewo po lianę, a Levi mógł obserwować jego mięśnie w akcji, co było całkiem, całkiem widokiem, rozejrzał się dokładnie po miejscu, w którym znajdowała się jaskinia i notował w pamięci, jak tutaj dotarli. Później powie blondynowi, żeby zapisał współrzędne tego miejsca, by mogli do niego w razie potrzeby wrócić. Dla odwagi napił się swojego drina, powolne picie alkoholu było kluczem... do odwodnienia się, rzecz jasna. Pewnie dlatego, czarnowłosy nie pił wielu trunków w swoim życiu, ale jak chciał przetestować Queena to ma.
— Dobrze, no to wchodzę... i nie wierzę, że to powiedziałem — w każdym razie Levi wszedł w mrok jaskini, zaopatrzony w swoją latarkę.
Przeklął pod nosem, gdy w pewnym miejscu głębokość wody sięgnęła mu pasa. No cóż, było to poświęcenie, na które był gotowy. Właściwie to droga była w miarę bezpieczna, ale wolał nie chwalić dnia przed zachodem słońca, zwłaszcza, że w niektórych miejscach się zapadał, ale nie działo się nic poważniejszego, by niepokoić towarzysza. Nie spodobało mu się to, że latarka właśnie w tym momencie się wyczerpała. Próbował nie panikować, zwłaszcza, że akurat dotarł do miejsca, w którym coś zaczęło się poruszać. Nie mógł zrobić więc nic innego, niż wezwać Queena.
— Coś jest za rogiem — szepnął, lecz Rosline już oświetlił przed nimi mamę kret z młodymi. — Nie chcę nic mówić, ale one nie są normalnych rozmiarów. Zrobisz temu zdjęcie? Wydaje mi się, że może być coś dalej, ale wolałbym już tam nie iść, skoro są tu te ogromne krety, nie wiadomo, co może być dalej. Może popytamy miejscowych, czy wiedzą coś o tym gatunku, a czemu są takie duże, to wyjaśnimy później. Chociaż kusi mnie to miejsce... Musiałbyś poświecić, wyczerpała mi się latarka.
Inaczej nie mógł ująć słowa tej katastrofy. Ryzykować mogli, że telefon wpadnie pod wodę i może być zbyt ciemno na bezpieczny powrót i będą mieli przechlapane.
— Czekaj, słyszysz to? — z głębi jaskini dotarło do nich, jakby beknięcie. — Mądrze jest stąd wiać? Czy to tylko takie nic... W każdym razie lepiej będzie jak odsuniemy się od kreciej mamy na bezpieczną odległość, bo w obronie młodych może wyjść z siebie i stanąć obok.
A ten dźwięk to na pewno nie było zwykłe nic. Nie był to wieloryb, ani nic w tym stylu.
W międzyczasie, gdy Rosline wspinał się na drzewo po lianę, a Levi mógł obserwować jego mięśnie w akcji, co było całkiem, całkiem widokiem, rozejrzał się dokładnie po miejscu, w którym znajdowała się jaskinia i notował w pamięci, jak tutaj dotarli. Później powie blondynowi, żeby zapisał współrzędne tego miejsca, by mogli do niego w razie potrzeby wrócić. Dla odwagi napił się swojego drina, powolne picie alkoholu było kluczem... do odwodnienia się, rzecz jasna. Pewnie dlatego, czarnowłosy nie pił wielu trunków w swoim życiu, ale jak chciał przetestować Queena to ma.
— Dobrze, no to wchodzę... i nie wierzę, że to powiedziałem — w każdym razie Levi wszedł w mrok jaskini, zaopatrzony w swoją latarkę.
Przeklął pod nosem, gdy w pewnym miejscu głębokość wody sięgnęła mu pasa. No cóż, było to poświęcenie, na które był gotowy. Właściwie to droga była w miarę bezpieczna, ale wolał nie chwalić dnia przed zachodem słońca, zwłaszcza, że w niektórych miejscach się zapadał, ale nie działo się nic poważniejszego, by niepokoić towarzysza. Nie spodobało mu się to, że latarka właśnie w tym momencie się wyczerpała. Próbował nie panikować, zwłaszcza, że akurat dotarł do miejsca, w którym coś zaczęło się poruszać. Nie mógł zrobić więc nic innego, niż wezwać Queena.
— Coś jest za rogiem — szepnął, lecz Rosline już oświetlił przed nimi mamę kret z młodymi. — Nie chcę nic mówić, ale one nie są normalnych rozmiarów. Zrobisz temu zdjęcie? Wydaje mi się, że może być coś dalej, ale wolałbym już tam nie iść, skoro są tu te ogromne krety, nie wiadomo, co może być dalej. Może popytamy miejscowych, czy wiedzą coś o tym gatunku, a czemu są takie duże, to wyjaśnimy później. Chociaż kusi mnie to miejsce... Musiałbyś poświecić, wyczerpała mi się latarka.
Inaczej nie mógł ująć słowa tej katastrofy. Ryzykować mogli, że telefon wpadnie pod wodę i może być zbyt ciemno na bezpieczny powrót i będą mieli przechlapane.
— Czekaj, słyszysz to? — z głębi jaskini dotarło do nich, jakby beknięcie. — Mądrze jest stąd wiać? Czy to tylko takie nic... W każdym razie lepiej będzie jak odsuniemy się od kreciej mamy na bezpieczną odległość, bo w obronie młodych może wyjść z siebie i stanąć obok.
A ten dźwięk to na pewno nie było zwykłe nic. Nie był to wieloryb, ani nic w tym stylu.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Kiedy rozczulał się nad rodziną kretów, słowa Leviego wpuszczał jednym uchem, a drugim je wypuszczał. Coś tam niby załapał, ale to tak średnio. Usłyszał za to fragment o zrobieniu zdjęcia, co nieco go obudziło. Z przyjemnością. Po wszystkim, będzie pokazywał je braciom i znajomym. Nieznajomym w sumie też.Wyłączył latarkę, pamiętając, że jego telefon nie chce zrobić zdjęć, póki latarka jest włączona. W zamian musiał posłużyć się lampą błyskową, żeby cokolwiek było widać na tej fotografii.
Drgnął, słysząc dziwne odgłosy z głębi jaskini. Szybko ponownie włączył latarkę i poświecił w tamtym kierunku. Poczuł jak po karku przebiega mu gęsia skórka. Może to dlatego, że stał do pasa zamoczony w wodzie. Zbliżył się do ucha Curry’ego.
- Cofnijmy się i wróćmy tu później. Z Ravem, Cisco i Marty’m. – mówił ściszonym głosem, żeby cokolwiek tam było poza nimi i krecią rodzinką, nie dosłyszało o czym mówi. Posłużył się też imionami prywatnymi oraz zdrobnieniem (nie miał zielonego pojęcia, jak Raven serio się nazywa). Przezorny zawsze ubezpieczony.
Ostrożnie ujął jego nadgarstek i powoli, uważając pod nogi i żeby się nie pośliznąć, zaczął przedzierać się przez wodę w stronę, z której przyszli. Nie uważał, żeby pchanie się tam teraz było dobrym pomysłem. Nie mieli sprzętu, a gdyby coś im się stało, pozostali nawet nie wiedzieliby, że należy ich szukać w tej jaskini. A gdyby przyszli tu całą piątką, taki Kid zdecydowanie szybciej niż oni, sprawdziłby całą jaskinię. Nie mówiąc o tym, że na pewno byliby bezpieczniejsi z Martinem, który na luzie może złapać ich wszystkich i jeszcze jakąś ścianę, żeby wszyscy nie spadali w otchłań. Albo wodospad. Czy w jaskiniach bywają wodospady?
Po kilku minutach marszu wypadali na powierzchnię. Ross rozejrzał się wokół. Powoli się ściemniało.
- Dobra. Chodźmy do naszej bazy wypadowej. Powiedzmy reszcie, co tu się stało. – skinął głową i odszukał kamień, którym wcześniej odciął lianę. Podał mu go, żeby mógł ją rozciąć.
SzaloneCiastko
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pokiwał głową, nie wiedząc, czy przy zgaszonym świetle blondyn to zauważy i zaczęli iść w kierunku wyjścia. Zaczął odczuwać pewien niepokój, bo gdy minęła wstępna adrenalina zdał sobie sprawę z tego, że krety tak ogromnych rozmiarów nie miały prawa żyć w naturze. Nie był biologiem, lecz kształcąc się na geografa, gdzie jego żywiołem były skamieliny, mógł już sobie pozwolić na takie stwierdzenie.
Na szczęście ich eskapada nie skończyła się kontuzją. Odciął linę, zapewniającą im bezpieczeństwo w jaskini. Później miało się okazać, że cały czas miał przy sobie sztylet, ale nie miał zamiaru o tym więcej wspominać.
- Wyślij mi może te zdjęcia na wypadek, gdyby miały magicznie zniknąć - nie wiedział skąd pojawiło się to przeczucie. Wpisał swój komunikator na jego telefonie, ponieważ jak dotąd sporadycznie wymieniali ze sobą wiadomości.
Zdjęcia były jeszcze w telefonie, ciężko było powiedzieć, na jak długo.
- Są jasne strony tej sytuacji - stwierdził czarnowłosy w drodze powrotnej, by zagaić towarzysza. - Nie pozabijaliśmy się...
Kiedy znalazł się w bezpiecznym miejscu zobaczył jasne strony ich rekonesansu. Przeżyli razem przygodę, co prawda była ona krótka, jednak brawurowa. Rosline prawdopodobnie nigdy sam nie wszedł do kreciego leża, to samo Levi. Długo nie mógł się oszukiwać, że choć władał wodą, nie był wojownikiem, a przynajmniej dotąd nie musiał walczyć solo.
- Popatrz, czy to nie fajerwerki? - nie powinni się rozpraszać, jednak zmierzchało już a nieboskłon rozświetlił się światełkami. - Zostaniemy jeszcze chwilę?
Nie wiedział, czy powinni, lecz miał przeczucie, że kilka minut ich nie zbawi. Napawał się chwilą, gdy tak swobodnie ze sobą rozmawiali.
Położył się na nagrzanym jeszcze piasku, mając nad sobą widok na rozświetlone sklepienie niebieskie. Robiło się przyjemnie chłodno, a otaczała ich bryza.
- Zawsze chciałeś być herosem, czy Twoje moce o tym zadecydowały? - nie wiedział skąd to pytanie, a po jego wypowiedzeniu zastanowił się czy nie było zbyt osobiste.
W takiej chwili często myślał o tym, czy miał wybór. Czy to kim jest zależało tylko od niego, czy od czegoś co odziedziczył po swoich rodzicach. Trochę mu zajmie odpowiedź na to pytanie, a nawet po latach nie miał pewności, czy będzie ją znał.
Na szczęście ich eskapada nie skończyła się kontuzją. Odciął linę, zapewniającą im bezpieczeństwo w jaskini. Później miało się okazać, że cały czas miał przy sobie sztylet, ale nie miał zamiaru o tym więcej wspominać.
- Wyślij mi może te zdjęcia na wypadek, gdyby miały magicznie zniknąć - nie wiedział skąd pojawiło się to przeczucie. Wpisał swój komunikator na jego telefonie, ponieważ jak dotąd sporadycznie wymieniali ze sobą wiadomości.
Zdjęcia były jeszcze w telefonie, ciężko było powiedzieć, na jak długo.
- Są jasne strony tej sytuacji - stwierdził czarnowłosy w drodze powrotnej, by zagaić towarzysza. - Nie pozabijaliśmy się...
Kiedy znalazł się w bezpiecznym miejscu zobaczył jasne strony ich rekonesansu. Przeżyli razem przygodę, co prawda była ona krótka, jednak brawurowa. Rosline prawdopodobnie nigdy sam nie wszedł do kreciego leża, to samo Levi. Długo nie mógł się oszukiwać, że choć władał wodą, nie był wojownikiem, a przynajmniej dotąd nie musiał walczyć solo.
- Popatrz, czy to nie fajerwerki? - nie powinni się rozpraszać, jednak zmierzchało już a nieboskłon rozświetlił się światełkami. - Zostaniemy jeszcze chwilę?
Nie wiedział, czy powinni, lecz miał przeczucie, że kilka minut ich nie zbawi. Napawał się chwilą, gdy tak swobodnie ze sobą rozmawiali.
Położył się na nagrzanym jeszcze piasku, mając nad sobą widok na rozświetlone sklepienie niebieskie. Robiło się przyjemnie chłodno, a otaczała ich bryza.
- Zawsze chciałeś być herosem, czy Twoje moce o tym zadecydowały? - nie wiedział skąd to pytanie, a po jego wypowiedzeniu zastanowił się czy nie było zbyt osobiste.
W takiej chwili często myślał o tym, czy miał wybór. Czy to kim jest zależało tylko od niego, czy od czegoś co odziedziczył po swoich rodzicach. Trochę mu zajmie odpowiedź na to pytanie, a nawet po latach nie miał pewności, czy będzie ją znał.
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Zerknął na niego, gdy idąc brzegiem plaży zagaił go. No tak. Zawsze mogli gdzieś po drodze umrzeć albo złamać sobie jakąś kończynę. Uśmiechnął się lekko, poprawiając swoje okulary, które zsunęły mu się nieco z nosa.- Ano. Mogło być gorzej. – zgodził się – Tyle rzeczy mogło pójść źle, a my bez zastanowienia wleźliśmy do środka! Do tego chłopaki myśleli, że poszliśmy na deptak. W życiu by nas nie znaleźli w tej dziurze! – brzmiał dziwnie optymistycznie jak na kogoś, kto właśnie wylazł z częściowo zatopionej jaskini, gdzie znalazł niepokojąco duże krety.
Wyciągnął z kieszeni komórkę i zaczął przeglądać na niej dopiero co zrobione zdjęcia kreciej rodzinki. Nie wyglądały tak niesamowicie jak wtedy, gdy oglądali je na żywo, ale nadal nieźle. Zamyślił się nieco, szorując podeszwami klapków po rozgrzanym piasku. Dopiero po chwili zarejestrował, że Levi rozłożył się na plaży, żeby oglądać pokaz fajerwerków. Przystanął. Najpierw spojrzał na towarzysza, a następnie przeniósł wzrok na pokaz sztucznych ogni. Stał tak nad leżącym Currym, wpatrując się w niebo, aż nie usłyszał jego pytania.
Na chwilę odpłynął myślami, przypominając sobie, jak pierwszy raz założył skórzany kostium tak podobny do kostiumu ojca, jednak utrzymanego w ciemnoczerwonych barwach. Miał wtedy z jedenaście lat. Oliver zdecydowanie nie był najbardziej odpowiedzialnym ojcem. Zabrał go ze sobą na patrol i jak na złość tego dnia nic się nie wydarzyło. A może to i lepiej. Przynajmniej nie znalazł się w bezpośrednim zagrożeniu. Potem wielokrotnie wybierał się na takie patrole czy to z ojcem czy u boku przybranego brata, Roya. Na początku działo się to poza wiedzą Dinah, aż wreszcie kobieta dowiedziała się o wszystkim i wszyscy mieli przekichane. Nawet on sam, Ross, dostał srogi opieprz i szlaban na gry wideo na dwa tygodnie.
Przysiadł obok Leviego, chowając komórkę do kieszeni i powoli położył się obok, zakładając ręce za głowę.
- Wiesz, zanim odkryłem, że odziedziczyłem po mamie ‘Płacz Kanarka’, długo trenowałem łucznictwo, bo uwielbiałem patrzeć jak ojciec w wolnych chwilach ćwiczył za domem, strzelając do tarczy. – mówił to, aby podkreślić, że to nie moce zadecydowały o jego decyzji o byciu herosem – Myślę, że to trochę wpływ rodziców. Byłem dumny, kiedy w wiadomościach mówili coś o Green Arrowie i Black Canary. – uśmiechnął się na samo wspomnienie – Chciałem być taki jak oni. Najpierw poszedłem w łucznictwo. Jednak gdy miałem czternaście lat odkryto u mnie wadę wzroku. Po roku bez okularów ledwo mogłem chodzić bez potykania. Niby mogłem być dalej łucznikiem ze szkłami kontaktowymi, ale jakbym je zgubił, to już bym nie mógł trafić. Z darem matki było inaczej – wystarczy mi, że widzę zarys przeciwnika. – powoli obrócił głowę w jego stronę i wyszczerzył się szeroko. „Najbardziej na świecie chciałbym móc zostać następnym Green Arrowem!” - chciał powiedzieć, ale wtedy zawisła nad nimi ciemno-rude włosy, a gdy Ross uniósł wzrok, dostrzegł też wlepione w nich zielone oczy.
Kucał nad nimi Martin. Jak mogli go nie zauważyć?
- Yo. – przywitał się z nimi Plastic Baby. Poczuli mocniejszy powiew wiatru i nagle za plecami O’Briana wyrósł uśmiechnięty Allen – Trochę was nie było i wyszliśmy was poszukać. – wyjaśnił im ich obecność w tym miejscu.
SzaloneCiastko
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gdy znaleźli się na tajnej misji, Levi mógł przemyśleć parę kwestii. Jedną z nich było to, skąd ten dystans między nim a Rossem. Możliwe, że wystarczyło tylko szczerze porozmawiać, a oboje byli w stanie się dogadać. W tym momencie usłyszał od chłopaka więcej, niż przez całą ich znajomość. Nie żałował zadanego pytania, by usłyszeć historię tego, jak powstał 'Iver'. Pytanie mogło wynikać z jego wątpliwości i zachwiania między Atlantydą, a uniwersytetem i ziemskim klimatem.
W każdym razie ciężko im będzie o prywatność...
- Cieszę się, że już wydobrzałeś - zwrócił się do Martina, który ich odnalazł. A zaraz za nim, zjawił się Allen. - Nic nam nie jest, ale zobaczyliśmy coś przedziwnego.
Levi wstał do pozycji siedzącej, zaangażowany tym, co mieli im do przekazania. Ravena również nie ominął pokaz fajerwerków, wkrótce paczka była w komplecie.
- A więc, zauważyłem przedziwne ślady, krecie ślady, rozmiarów słonia - zagestykulował jak mniej więcej wyglądały.
Relację zdali oboje, nie pomijając żadnych szczegółów, a gdy chcieli posłużyć się zdjęciami... Były na swoim miejscu. Ogromna rodzina kretów w niedalekiej jaskini.
- Wątpię, by powstały samoistnie, gdyby tak było, spełniałyby się filmy sci-fi, wiecie mutacje itd., ale co jeśli... - nie musiał kończyć, że to mogła być sprawka szalonego naukowca. - Możemy pójść na zwiad jutro rano, zanim ponownie zacznie prażyć.
Musieli się dostosować do panującej tu pogody, a przy tym uważać, by pan plastuś się za bardzo nie przegrzał.
Ruszyli powoli w stronę domku letniskowego, z drugiej strony cieszył się, że inni zaczęli ich szukać. Mogli ich nigdy nie znaleźć, gdyby jaskinia się za nimi zawaliła.
- Nierozsądnie by było, gdybyśmy szli wszyscy razem - Raven trzymał się konkretów, uważając pomysł zwiadu za dobry. - Grupki dwu lub trzyosobowe maksymalnie.
Znajomi mieli przed sobą wolny wieczór, pewnie nie tylko Leviemu w głowie siedział pomysł integracji. Wiedząc, że to dom Rosline'a, prawdopodobnie był dobrze zaopatrzony...
W każdym razie ciężko im będzie o prywatność...
- Cieszę się, że już wydobrzałeś - zwrócił się do Martina, który ich odnalazł. A zaraz za nim, zjawił się Allen. - Nic nam nie jest, ale zobaczyliśmy coś przedziwnego.
Levi wstał do pozycji siedzącej, zaangażowany tym, co mieli im do przekazania. Ravena również nie ominął pokaz fajerwerków, wkrótce paczka była w komplecie.
- A więc, zauważyłem przedziwne ślady, krecie ślady, rozmiarów słonia - zagestykulował jak mniej więcej wyglądały.
Relację zdali oboje, nie pomijając żadnych szczegółów, a gdy chcieli posłużyć się zdjęciami... Były na swoim miejscu. Ogromna rodzina kretów w niedalekiej jaskini.
- Wątpię, by powstały samoistnie, gdyby tak było, spełniałyby się filmy sci-fi, wiecie mutacje itd., ale co jeśli... - nie musiał kończyć, że to mogła być sprawka szalonego naukowca. - Możemy pójść na zwiad jutro rano, zanim ponownie zacznie prażyć.
Musieli się dostosować do panującej tu pogody, a przy tym uważać, by pan plastuś się za bardzo nie przegrzał.
Ruszyli powoli w stronę domku letniskowego, z drugiej strony cieszył się, że inni zaczęli ich szukać. Mogli ich nigdy nie znaleźć, gdyby jaskinia się za nimi zawaliła.
- Nierozsądnie by było, gdybyśmy szli wszyscy razem - Raven trzymał się konkretów, uważając pomysł zwiadu za dobry. - Grupki dwu lub trzyosobowe maksymalnie.
Znajomi mieli przed sobą wolny wieczór, pewnie nie tylko Leviemu w głowie siedział pomysł integracji. Wiedząc, że to dom Rosline'a, prawdopodobnie był dobrze zaopatrzony...
Eeve
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rosline Queen
Uśmiechnął się nieznacznie i podniósł do siadu, otrzepując tył koszulki z piasku. Cała piątka znalazła się w jednym miejscu. Nie był do końca pewien czy omawianie szczegółów w miejscu publicznym jest dobrym pomysłem, ale było na tyle gwarno i głośno wokół, że uznał, że raczej nikt nie zwróci uwagi na grupkę młodych chłopaków, którzy gadają coś o przerośniętych kretach. Można by na spokojnie uznać, że są naćpani albo pod wpływem alkoholu i to dlatego gadają takie bzdury. Dopowiadał co jakiś czas coś, uzupełniając wypowiedź Leviego, a na koniec pokazał im na swojej komórce zdjęcia ich znaleziska.Przeciągnął się, słuchając dywagacji kolegów, co powinni dalej zrobić.
- W porząsiu. Dogadamy to jutro. – zaproponował z uśmieszkiem, gdy wracali do domku letniskowego Queenów – Dziś jesteśmy po długiej podróży. Zjedzmy coś, napijmy się czegoś dobrego i porządnie wyśpijmy! Od jutra rozpoczynamy nasze eksploracje! – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, ukazując im swoje idealne zęby, jak sznurek białych pereł. Były wybielane. Żeby nie było. Przy tym ile pije słodkich napoi, niemożliwym było, żeby zwykłym szczotkowaniem mógł je utrzymywać w takim stanie.
Wszedł do domku, otwierając zamaszyście drzwi i od razu skierował się do lodówki. Otworzył drzwiczki i…
„Będziesz musiał sam ogarnąć zaopatrzenie. Nie mam czasu jeszcze załatwiać ci zakupów, kido” – to właśnie powiedział mu Roy, wręczając pięć kompletów kluczy do domku. Wyleciało mu z głowy. Roy powinien mu to powtórzyć tak z dziesięć razy przed wyjazdem, pisać sms-y o tym co dziesięć minut i najlepiej wytapetować mu pokój karteczkami samoprzylepnymi. To wina Harpera! Nie jego! Powoli zamknął drzwiczki i wyprostował się. Spojrzał na towarzyszy z minką słodkiego, acz głupkowatego szczeniaka.
- Boys, ktoś musi pójść do sklepu. – rozległy się jęknięcia, a Martin strzelił takiego facepalma, że aż mu się szyja cofnęła do tyłu. Uśmiechnął się głupio – No to… No to może pizza na kolację, ha? Jak Cisco po nią pobiegnie to będzie szybciej! – przekonywał. Sięgnął do kieszeni po portfel i wyjął z niej kartę płatniczą, unosząc wysoko, żeby mogli dostrzec ciut wytarty napis „Rosline Queen” – Dobra, ja stawiam. – westchnął, wywracajac oczami.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach