Maybe I Belong Among The Stars?Zmącona tafla jeziora sprawiła, że zamrugałeś wytrącony z rozmyślań. Podnosząc spojrzenie na rozgwieżdżone niebo nad Twoją głową uśmiechasz się lekko do siebie, wreszcie wróciłeś do domu. Bierzesz głęboki wdech, czujesz zapach świeżej trawy, kwitnących kwiatów. Do uszu dochodzi Cię szum nocnego życia: gdzieś w krzakach spłoszyły się myszy, koniki polne zagrały w rytm ucieczki. Poprawiasz sobie plecak na ramieniu, chowasz dłonie do kieszeni, powiew wieczornego wiatru rozwiał Ci kosmyki włosów. Jak dobrze wreszcie poczuć tą swobodę! W umyśle już kotłuje Ci się pomysł na nową przygodę. Co tym razem Cię spotka? Gdzie tym razem dojdziesz? To miejsce nigdy Cię nie przestaje zaskakiwać chociaż masz wrażenie, że znasz tu już każdy kąt. Zawsze zjawia się ktoś nowy, wnosi coś niesamowitego w Twoje życie, a Twoja Gwiazda coraz mocniej błyszczy tam na górze. Jest was coraz więcej. Świeć więc pełnią swojego blasku!
Zapraszamy do uczestnictwa na forum zrzeszającym wszystkich autorów i autorki zainteresowane wszystkimi gatunkami, rozwojem i kreowaniem nowych rzeczywistości! Długie czy krótkie posty! Pojawiające się codziennie bądź raz w miesiącu! Poszukiwacze towarzystwa, tej jednej osoby, po prostu odbiorców! Wszyscy możecie znaleźć coś dla siebie w naszym City of Stars!
01/01

Nowy Rok witamy z nową odsłoną naszego forum. Ah... tyle zmian na raz. Na pewno poczujecie się przez chwilę zagubieni, ale wierzymy, że szybko odnajdziecie się w Mieście Gwiazd. Szczęśliwego, magicznego Nowego Roku!
00/00
00/00
Administracja
Ostatnie posty
Szukaj
Display results as :
Advanced Search
Keywords

Latest topics
From today you're my toyWczoraj o 08:33 pmKurokocchin
This is my revengeWczoraj o 08:05 pmKurokocchin
there is a light that never goes out.Wczoraj o 04:34 pmSempiterna
Eclipsed by you Wczoraj o 04:03 pmCarandian
Show me the ugly world (kontynuacja)Wczoraj o 01:35 amFleovie
W Krwawym Blasku Gwiazd19/11/24, 07:09 amnowena
Twilight tension18/11/24, 10:27 pmCarandian
A New Beginning 18/11/24, 09:45 pmNoé
Zajazd pod Smoczą Łapą 18/11/24, 06:30 pmNoé
Listopad 2024
PonWtoSroCzwPiąSobNie
    123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930 

Calendar

Top posting users this week
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
3 Posty - 19%
2 Posty - 13%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%
1 Pisanie - 6%

Go down
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Likewise {17/07/23, 09:02 pm}

Likewise  592612018e12b956bfc913489e3d7faf
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
Seba as him
kidaan as her

Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {17/07/23, 10:28 pm}

Kayle Schilling:



Kayle Schilling ||   10 czerwca || Millmeadow, CA
bliźnięta   || dziewiętnaście lat || ciemnobrązowe
włosy  ||   błękitne oczy   ||  tatuaże na lewej ręce
piercing  w   uszach, obu   brwiach, a   także   języku
sto    osiemdziesiąt  cztery    centymetry     wzrostu



Kayle to porywczy, pewny siebie i zdemoralizowany nastolatek, będący w klasie maturalnej. Wychowywał się w przeciętnej rodzinie, w której nie było biedy, jednak z drugiej strony nigdy nie było też bogactwa. Jego ojciec, Kent, jest alkoholikiem, który kilkukrotnie podejmował już terapię i odwyk, jednak z marnym skutkiem, zaś matka, Stephanie, z zawodu jest krawcową, z własnym salonem, choć ostatnimi czasy oddaje się też pasji dziennikarskiej i dorywczo pisze artykuły do lokalnej gazety. Kayle już w połowie gimnazjum popadł w nieszczególnie ciekawe, być może dla innych nawet szemrane, towarzystwo. Zaczął pić, okazjonalnie brać narkotyki i od czasu do czasu zdarzało mu się nawet nimi handlować, żeby zarobić trochę pieniędzy na nowe tatuaże. Ma stwierdzone zaburzenie typu borderline, do którego nikomu się nie przyznaje. Raz nawet po pijaku próbował się powiesić, ale nim założył na szyję stryczek, matka weszła do jego pokoju. Od tamtej pory powinien przyjmować leki, jednak nie robi tego regularnie. Właściwie, to wcale tego nie robi. Pali papierosy, dużo przeklina, a jego pewność i cwaniactwo jest w zasadzie na pokaz, bo w rzeczywistości czuje się, jakby w środku już dawno umarł.
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {18/07/23, 12:11 am}

H A I L E Y  H A R P E R
Likewise  Bfc0904f7c33abe1c7e60eccd1fd79e7

Hailey, Hayes or Hay Harper, aka "blondie"
20 października | |18 lat | | waga | | blond włosy
niebieskie oczy | | metr sześćdziesiąt cztery


Córka Andrew i Allison Harper, do niedawna jedyna, teraz starsza siostra trzyletniej Hope Harper. | | Andrew jest inwestorem, który przyłożył swoją rękę do powstania wielu nowych biznesów w Millmeadow, Allison zaś co miesiąc próbuje rozkręcić nowy interes. W wolnych chwilach zajmuje się działalnością społeczną. Oboje należą do lokalnego klubu jachtowego i często hostują w swojej posiadłości przyjęcia dla innych członków. | | Hailey od początku liceum udziela się w szkolnym kole teatralnym, traktuje to jednak wyłącznie jako hobby. Rodzice już wypełniają za nią podania o przyjęcie na studia, ona sama jednak nie ma pojęcia, z czym dokładnie chciałaby związać swoją przyszłość. | | Ma psa, pięcioletniego amerykańskiego cocker spaniela o imieniu Coby. | | Niekoniecznie bezproblemowa, za do zdecydowanie niekonfliktowa. Hailey zawsze miała wokół siebie ludzi, którzy rozwiązywali jej problemy za nią; właściwie nie znalazła się jeszcze w sytuacji, w której jej decyzyjność mogłaby wpakować ją w kłopoty. | | Na co dzień otacza się wieloma ludźmi, rzadko spędza czas sama, właściwie tylko wtedy, gdy żegluje. Zawsze, gdy potrzebuje samotności, wypływa na morze. | | Jedna z najlepszych uczennic w swoim roczniku, jej zasługi nie wynikają jednak z zamiłowania do nauki, a są raczej skutkiem presji rodziców.
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {18/07/23, 03:22 am}

Kiedy rozbrzmiał ostatni przed popołudniową przerwą dzwonek, Hailey niemal zerwała się ze swojego miejsca. Nie zatrzymała jej jednak potrzeba utrzymania nienagannego wizerunku, a spojrzenie pana Parkera, który nieprzejęty dzwonkiem kontynuował zdanie o religii słonecznej w starożytnym Egipcie.
      - Na przyszłych zajęciach porozmawiamy o architekturze solarnej. I nie zapomnijcie, że w poniedziałek chcę zobaczyć na biurku zaległe referaty. To wasza ostatnia szansa, później już nic nie będę przyjmował – powiedział, po czym zamknął swój podręczny kalendarz: sygnał, że na dzisiaj to już tyle. - Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
      Hailey wstała z krzesła, poprawiła spódniczkę i udała się do wyjścia, odczekawszy, aż część klasy wyjdzie przed nią. Wyprostowała plecy, wzięła głęboki oddech i tylko palce kurczowo zaciśnięte na pasku przewieszonej przez ramię torby niepozornie zdradzały ogrom stresu, który targał nią od środka.
      Czuła przemożną potrzebę, by udać się prosto pod drzwi 307, sali kółka teatralnego, i czekać tam, dopóki pan Howard nie wywiesi listy. Oczami wyobraźni widziała już, jak zmierza korytarzem do końca i wchodzi po schodach; zamiast tego, kiedy doszła do rozwidlenia, nogi poniosły ją w prawo, w kierunku szkolnej stołówki. Wiedziała, że gdyby ogłoszono już wyniki, któraś z dziewczyn od razu by jej o tym napisała. A już na pewno Cassie. Starały się o tę samą rolę i pomimo zapewnień koleżanki, doskonale zdawała sobie sprawę, że teraz musiało ją dosłownie roznosić. Od tygodnia strzelała w kierunku Hailey oczami, kiedy myślała, że ta nie patrzy. Miała uzasadnione obawy, w końcu Hailey była jedyną poważną konkurencją, o którą mogła się obawiać.
      Dotarła do stołówki, zanim jeszcze zaczęły się kolejki, dzięki czemu nie musiała jak zwykle wybierać z resztek. Piątki od lat były w liceum w Millmeadow dniem pizzy, a odkąd w zeszłym roku przegłosowano zwiększenie budżetu na posiłki dla uczniów, był to nawet dzień pizzy od zewnętrznego dostawcy. Tegoroczne pierwszaki nie doświadczą już nigdy tekturowych placków wypiekanych z samego rana w szkole, przez co do czasu przerwy obiadowej były już całkowicie niejadalne. Nawet pani Burnes z kuchni od tego czasu była jakaś taka bardziej uśmiechnięta, jakby te wczesne piątkowe poranki były jedynym, co jej się w życiu naprzykrzało.
      Hailey nałożyła sobie na talerz kawałek pizzy z pieczarkami. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się nieprzytomnie w wystawione placki, zanim podjęła decyzję. Z nerwów całkiem już straciła apetyt. Ser przypominał plastelinę, a smutne, wyschnięte pieczarki wyglądały tak, jak wyobrażała sobie, że smakuje ziemia. Przełknęła ślinę, próbując zwalczyć mdłości.
      Dobrała sobie jeszcze sok pomarańczowy – nie sądziła, żeby dała radę cokolwiek zjeść, a potrzebowała jakichkolwiek kalorii – po czym ściskając w dłoniach czerwoną tacę pomaszerowała w kierunku dużego stolika pod oknem, skąpanego w świetle prażącego na zewnątrz słońca. Była szybka, ale nie pierwsza. Przy stoliku siedział już Daniel, a kolejno po jego lewej i prawej – Veronica i Sarah.
      - … i on wtedy stwierdził, że to będzie genialny pomysł, wystawić Maxa na ataku…
      - Cześć – Hailey przerwała wywód Daniela i usiadła, wzdychając, jakby była gotowa rozpocząć swój własny, ale zgodnie z przewidywaniami, wcale nie musiała. Przyjaciele podjęli temat, nim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej. W końcu nie żyli w tym miesiącu niczym innym niż przygotowaniami do końcowego spektaklu.
      - Hayes! – rzuciła głośno Sarah, popychając swoją tacę przez stół i wstając, żeby zająć miejsce na ławce obok Hailey. – Jaja jakieś z tym Howardem, co nie? Ostatnio mówił, że lista będzie rano.
      - Niedobrze mi się od tego robi – odpowiedziała Hailey, patrząc z niesmakiem na swoją pizzę. Założyła za ucho pasmo włosów, które wymknęło się z jej kucyka. Kosmyk zaczął się kręcić przez to, jak często dzisiaj nerwowo się nim bawiła.
      - Niedobrze to mi się robi od waszego pierdolenia. – Daniel przewrócił oczami, po czym wgryzł się w swój kawałek. – Przecież te całe wyniki są oczywiste. Kogo innego mieliby obsadzić? Cassie? – parsknął. -  Opowiadałem ci kiedyś o tym, jak stara próbowała nas wkręcić do jakiejś agencji reklamowej, ale w końcu jej podziękowali, bo Cassie pluła na każdego reżysera?
      - Mieliście wtedy cztery lata – Veronica szturchnęła go łokciem w bok.
      - Dużo się nie zmieniło – odgryzł się Daniel, przełykając kęs.
      Hailey szturchała widelcem swoje jedzenie i nikt prócz Sary nie zwracał już na nią uwagi. Veronica i Daniel przekomarzali się, nie tracąc żadnej okazji, żeby się dotknąć. Czasami, kiedy na nich patrzyła, a w szczególności na niego – na jego pełne wargi i idealnie proste, białe zęby, które zawsze pokazywał, gdy się uśmiechał, czuła ukłucie zazdrości. A jeszcze rzadziej, kiedy miała wyjątkowo paskudny humor, zerkała na Veronicę, oceniała jej płaskie, czarne włosy i za mocny makijaż i zastanawiała się, co takiego w niej było wyjątkowego, że to akurat ją wybrał Daniel.
      - Hej! – krzyknęła nagle Sarah, zrywając się z miejsca. – To Cassie! Są już, chodź!
      Sarah porzuciła swój niedojedzony posiłek i pociągnęła Hailey za ramię. Dziewczyna bez zastanowienia odepchnęła od siebie tacę i zapominając o etykiecie, przerzuciła nogi przez ławkę i pomknęła za przyjaciółką. Upchnięte w torbie ciężkie podręczniki do historii i biologii boleśnie obijały jej się o uda w biegu, ale nie zwracała na to uwagi. Nic nie miało znaczenia, dopóki w końcu się nie dowie, czy jej trzyletnie wysiłki w końcu się opłaciły.
      Kiedy dotarły na miejsce, przed drzwiami do sali 307 zgromadził się już spory tłum. Większość ich grupy stała na przedzie, wyczytując nazwiska i przekrzykując się nawzajem. To by wyjaśniało, dlaczego zabrakło ich dzisiaj na stołówce. Świeże plotki bywały u nich warte więcej niż ciepły posiłek.
      Hailey zagryzła wargę. Stawała na palcach, próbując coś dojrzeć. Sarah przerzucała na boki mały tłumek pierwszo- i drugorocznych, rzucając w ich stronę krótkie, warkliwe rozkazy.
      - Z drogi – powiedziała, odpychając niziutką brunetkę z pierwszej klasy. Hailey widziała już drobny druk na białej kartce, już prawie tam była…
      - Hayes… – Mal, najlepsza przyjaciółka Hailey i jedyna osoba, której naprawdę ufała, położyła jej rękę na ramieniu, zatrzymując dziewczynę wpół kroku. Jednak to nie sam gest sprawił, że się zawahała, a ton głosu Mallorie. Tak właśnie brzmią ludzie, którzy za moment przekażą ci najgorsze wieści, jakie w życiu słyszałeś.
      - Co? – rzuciła panicznie Hay, odwróciła się i złapała przyjaciółkę za ramiona. – To Cass, prawda? Obsadzili Cassie?
      - Nie do końca… – nim zdążyła skończyć, Hailey już wystartowała w kierunku drzwi, odpychając na boki każdego, kto nie posiadał wystarczająco instynktu samozachowawczego, by usunąć jej się z drogi.
      Pomknęła wzrokiem na szczyt listy. Główna żeńska rola, ta rola, jej marzenie i przeznaczenie…
      To ja. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Hailey Harper, to ja, dostałam to, o Boże…
      - Kay – szepnęła, bezwiednie używając pseudonimu, który nadała mu, kiedy oboje byli jeszcze mali. – Co…
      - No właśnie – Mal kliknęła językiem, materializując się za plecami blondynki.
      - Co to ma znaczyć, przecież on nawet nie jest w kółku!
      - Hej, hej, Hayes, uspokój się – syknęła Mal, łapiąc Hailey za dłonie i kiwając nieznacznie głową gdzieś za siebie. Hailey podniosła wzrok. Jej mały wybuch wystarczył, żeby ściągnąć na siebie uwagę wszystkich. Zacisnęła wargi. Była wściekła, skonfundowana i może trochę… przestraszona? Niemniej nie mogła sobie pozwolić na utratę kontroli przed wszystkimi. - To pewnie jakaś pomyłka – zaczęła niepewnie Mal.
      - Nie ma innej możliwości – zawyrokowała Hailey, wyciągając telefon z torby. Zrobiła zdjęcie powieszonej na drzwiach listy. – Poczekaj na mnie na parkingu po lekcjach, dobra? Ogarnę to.
      Pomaszerowała przed siebie, nie czekając na odpowiedź. Istniało tylko jedno rozwiązanie. Musiała go znaleźć i wprost zapytać, co tym razem próbował zmajstrować. Czy to jakiś nieśmieszny żart? Robili sobie z niej jaja? Czy do tego właśnie chciał doprowadzić, żeby pretendentka do królowej szkoły rozleciała się na kawałki i wybuchła na oczach wszystkich?
      Zatrzymała się przed drzwiami łazienki. Co właściwie zamierzała teraz zrobić? Spróbowała sobie przypomnieć, czy nie widziała go już dzisiaj w tłumie na stołówce, ale czasy, kiedy wypatrywała jego czarnej czupryny ponad innymi minęły już dawno temu. Co innego mógł robić podczas długiej przerwy, jeśli nie jeść? Może palił papierosy za szkołą ze swoją bandą dziwaków. Czy on w ogóle chodził jeszcze do szkoły? W końcu ktoś taki jak Kayle Schilling musiał mieć ciekawsze rzeczy do roboty niż chodzenie na zajęcia. Może kopał szczeniaki. Bił małe dzieci. Odrywał wszystkie skrawki z numerem telefonu z ogłoszeń o usługach hydraulika, żeby pozbawić jakiegoś biedaka pracy?
      Hailey stała w pustej łazience, patrzyła w lustro i miała ochotę krzyczeć. Nie podobało jej się to, na co patrzyła. Jej ładną, gładką twarz wykrzywiał teraz brzydki grymas złości i niedowierzania.
      Otworzyła listę kontaktów w telefonie. Nie miała pojęcia, gdzie znaleźć Kayle’a, mało ją obchodziło, gdzie właściwie się podziewał i co porabiał, poza tym to nie lata sześćdziesiąte. Nie po to miała komórkę, żeby jej nie używać.
      Przewijała zawzięcie listę kontaktów. Powinna mieć jego nick ustawiony jako „zdrajca”, „oszut”, może zwykły, prostolinijny „dupek”, ale w rzeczywistości było gorzej. Między masą uroczych zdrobnień i ksywek, chłopak jako jedyny widniał po prostu jako „Kayle Schilling.”  
      Skrzywiła się, widząc ostatnie wiadomości, jakie między sobą wymienili. Od tego czasu minął ponad rok i to jakiś cholerny żart, że musi przerywać milczenie akurat z takiego powodu.
      Wysłała mu zdjęcie listy z ogłoszeniem wyników castingu. A potem zaczęła pisać.
      Co to ma znaczyć
      jaja sobie robisz?
      to nie jest TWOJA rola
      CZY TO KOLEJNY Z TWOICH DURNYCH POMYSŁÓW
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {18/07/23, 05:59 pm}

    Stukał nerwowo palcem w blat szkolnego stolika, drugą ręką podpierając swoją głowę i spoglądając gdzieś w dal za oknem To było takie irytujące. Nie znosił matematyki, choć jakimś cudem był z niej naprawdę dobry. Te wszystkie równania i zagadnienia wchodziły mu w głowę tak łatwo, że gdyby się choć trochę przyłożył, pewnie miałby wyższą ocenę, niż marną tróję. Niemniej nie czuł w ogóle potrzeby, żeby być w szkole. Mógł się zając w tym czasie zdecydowanie istotniejszymi dla niego rzeczami, niż słuchanie drugi rok z rzędu tych samych zagadnień. Zgadza się, Kayle za pierwszym razem nie ukończyl szkoły, bo za dużo wagarował. Był zagrożony z prawie każdego przedmiotu, a nauczyciele zdecydowali nie przepuścić go dalej w świat tylko usadzić w tym samym miejscu, w którym siedział dotychczas. Dlatego starał się chociaż minimalnie przyłożyć i w miarę regularnie chodzić do szkoły. Był na zajęciach znudzony, jednak najważniejszym było, że w ogóle się na nich pojawiał. Chciał mieć szkołę już jednak za sobą.
     Kiedy wreszcie wybrzmiał tak upragniony dzwonek, informujący o przerwie obiadowej, chwycił plecak z blatu i jako pierwszy wyrwał z sali, pomimo że zajmował ostatnią ławkę. Był przygotowany do wyjścia już wcześniej, chcąc zwyczajnie wyjść z matematycznej sali jak najszybciej. Po drodze, w tylko jemu znanym kierunku, zatrzymał się przy swojej szafce, żeby wrzucić do niej bagaż pełen podręczników i nie latać z nim bezsensownie. Podwinął rękawy bluzy i od razu udał się na winkiel, gdzie wszyscy uczniowie, z nauczycielami włącznie, chodzili tam palić. Na razie to miejsce wiało pustkami, jednak szybko dojrzał za drugim rogiem koleżanki ze swojej ekipy; pieprzone papużki nierozłączki - Stella i Judy. Od razu, kolejno, ucałowały jego policzek na przywitanie, bezceremonialnie wyciągając zaraz telefon i przyglądając się swojemu odbiciu w ciemnym ekranie. Jakby ten jeden całus miał im zniszczyć makijaż na resztę dnia.
  - A gdzie Olivier? - Zapytała Stella, niziutka blondynka, która z papierosem między wargami wyglądała bardzo komicznie. Przy Kayle'u wyglądała jak jego młodsza o dziesięć lat siostra. Tylko z innej matki... Albo ojca. Albo obydwojga innych rodziców. - Miał dać nam jakieś info odnośnie interesu Aliena...
  - Po chuj on w ogóle dalej odbiera od niego telefony? - Skrzywił się Schilling, kucając po chwili tuż przy ścianie i wyciągając paczkę papierosów z kieszeni swojej, nieco za dużej, bluzy. - Przecież Alien szuka tylko frajerów do odwalania brudnej roboty. Sam co będzie robił? Zapewne siedział na dupsku, palił cygara i groził każdemu po kolei, że mu wyjebie kulkę, udając, że ma pistolet i jest gansterem - dodał, prychając.
    Alien był dilerem, podobno z prawdziwego zdarzenia, który od czasu do czasu dawał dzieciakom jakiś towar do rozprowadzenia po szkole. Prawda była taka, że jego produkty w większości były lewe, a uczniaki wmawiały sobie fazę, prosząc o więcej. Kayle już dawno mówił swojej ekipie, żeby urwać z nim kontakt i poszukać kogoś bardziej wiarygodnego, jednak Oli uwielbiał wchodzić co i rusz do tej samej rzeki, tłumacząc reszcie dlaczego sprzedawanie dragów, które czasem nie były nawet dragami, jest opłacalne. Prawda też była taka, że Alien potrafił tylko mówić wszystkim co mają robić i rzucać nic nieznaczącymi groźbami. W rzeczywistości nie był groźny w ogóle, a do tego był o ponad głowę niższy od Kayle'a, więc ten już zdecydowanie się go nie bał.
    Wkrótce towarzystwo zostało uraczone obecnością wyżej wymienionego Oliviera, który, poprawiając torbę na ramieniu, już z daleka im machał. Przybrał na twarz ten idiotyczny uśmiech, potocznie nazywany przez niego czarującym, zbliżając się mozolnym krokiem do przyjaciół i nie zaprzestając rozmowy z Arielem. Ten drugi zaś był głosem rozsądku głównego bohatera. Schilling mógł wywracać sobie oczami na jego mądrości i przemyślenia, ale i tak każdy wiedział, że ruszyłby mu z pomocą jako pierwszemu. To chyba był najbardziej zaufany człowiek w całej tej posranej grupie.
    Przywitali się, jednak nikt jeszcze nic nie zdążył powiedzieć, bo telefon bruneta zaczął uporczywie brzdękać. Wyciągnął go z drugiej kieszeni, a kiedy zobaczył bardzo dobrze znane mu nazwisko na wyświetlaczu, osłupiał na moment. Nie zdążył nawet przeczytać na podglądzie co Harper miała mu do powiedzenia, jednak musiał być ku temu jakiś powód, skoro po roku wzajemnego ignorowania się postanowiła wysłać mu jakąś wiadomość.
     Zmarszczył czoło i zmrużył oczy, wkładając papierosa do gęby i przekładając telefon w prawą rękę. Odczytał wszystko po kolei, by zaraz powiększyć zdjęcie i uważnie przyjrzeć się jego zawartości.
    Główna rola - Romeo || Kayle Schilling
     Zamrugał kilkakrotnie powiekami, milcząc przez dłuższą chwilę i wgapiając się w ekran komórki z niedowierzaniem. Pewnie jeszcze chwilę by to potrwało, gdyby Judy nie zaczęła pstrykać mu palcami przed twarzą.
  - Ziemia do Kayle'a! Słuchasz nas?! - Zawołała ta wyższa od Stelli, z równie dzięciecą buzią, którą ukrywała pod czterema warstwami wodoodpornej tapety. Klepnęła go zaraz lekko w ramię. - Hej, przygłupie!
  - Kurwa, dostałem główną rolę - parsknął śmiechem Kayle, podnosząc się z kucków i gasząc niedopałek pod podeszwą swojego sportowego obuwia. - Czaicie to?
   - Co? - Skwitowała Stella, unosząc brew do góry. Zawtórował jej zaraz Olivier.
     Najwyraźniej tylko Ariel był w temacie, bo rozłożył ręce i zaczął powoli klaskać, powstrzymując śmiech.
  - Gratulację, Romeo. Teraz jesteś zmuszony chodzić po zajęciach na kółko teatralne. Najwyraźniej nasz żart się opłacał.
    Rzeczywiście, chłopak udał się na przesłuchania do sztuki Romeo i Julia pod naciskiem swoich znajomych. Miał iść tam dla zabawy. Nawet się przyłożył do odegrania roli tytułowego Romea, będąc pewnym, że komisja składająca się z opiekuna koła teatralnego, szanowanego pana Howarda, nawet go nie wybierze. Był jednym z tych nauczycieli, którzy go nie znosili i najchętniej wykopaliby go z tej budy tak szybko, jak było to możliwe. Nawet nie wiedział jak ma to skomentować.  
    Po dłuższym zastanowieniu musiał stwierdzić, że zagranie w tej podłej sztuce to pół biedy. Gorszym był już tylko fakt, że Julię miała zagrać Hailey Harper. Niegdyś jego przyjaciółka, teraz jedna z osób, której szczerze nienawidził. Znali się od dziecka i rozumieli się bez słów, a teraz już ich to nie dotyczyło. Zagryzł wargę i machnął ręką na ekipę, odchodząc zaraz z winkla i kierując się w stronę wejścia do budynku. Musiał zobaczyć tę listę na własne oczy. Zaczął nawet twierdzić, że musiała zajść jakaś pomyłka, jednak późniejszy widok listy z podpisem opiekuna jednego z kół zainteresowań, który ewidentnie został wydrukowany tylko w tym jednym egzemplarzu, utwierdził go tylko, że naprawdę miał zagrać w sztuce. Na poważnie wybrał go do tej roli. Pod listą z rozpiską ról widniała informacja, że jakoby po zajęciach miało się odbyć zebranie organizacyjne, w którym między innymi rozdane zostaną scenariusze. Świetnie. Czyli nici z popołudniowego wypadu na piwo i jakże ambitnej rozmowy o tym, że Olivierowi już całkiem odpierdala na punkcie Aliena.
     Na reszcie zajęć siedział jak na szpilkach. Nawet coś tam słuchał, próbując nie myśleć o sztuce i o tym zebraniu. Wiedział, że będzie musiał poprosić o wyrzucenie się z tego przedsięwzięcia, albo zrobić wszystko, żeby sami go wyrzucili. Jeżeli tego nie zrobi, to będzie musiał współpracować z byłą przyjaciółką, którą swoją drogą wciąż pozostawił bez odpowiedzi. Nie miał nawet najmniejszej ochoty patrzeć w jej stronę, a co dopiero się z nią spotykać i ćwiczyć role... Szlag.
     Na zebranie przyszło całkiem dużo ludzi. Niektórych nie było na liście, jednak najwyraźniej chcieli potowarzyszyć swoim kolegom. Szybko jednak pan Howard wyprosił nieproszonych gości. Zajął się sprawami organizacyjnymi, rozdał wszystkim scenariusze, by później w skrócie opowiedzieć romantyczną historię Romea i Julii. Dopiero po tym krótkim streszczeniu postanowił poinformować aktorów, że to nie będzie klasyka, a współczesna wersja, którą opracował zupełnie samodzielnie. Zaczynało się robić śmiesznie. Póki co Kayle siedział w ciszy na samym końcu i udawał, że słucha.
  - ... Pierwsza próba będzie w piątek. Dobrze by było, gdybyście do tego czasu spróbowali się zapoznać ze swoimi bohaterami - powiedział na zakończenie pan Howard, posyłając całej grupie ciepły uśmiech. - Jakieś pytania? Coś było niezrozumiałe?
  - Tak, dla mnie jest niezrozumiałym dlaczego Kayle Schilling dostał rolę Romea - rzuciła w eter jakaś czarnulka, powodując tym samym kpiący uśmiech na twarzy samego zainteresowanego.  
      Brunet za to siedział rozwalony na swoim krześle, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, by za moment unieść dumnie głowę i spojrzeć na dziewczynę przed sobą.
  - Mhm, kogoś ewidentnie uwiera dupa. Ale nie mam problemu. Właściwie, to chciałem zrezygnować - wzruszył ramionami, przenosząc wzrok na nauczyciela i podnosząc się z krzesła. - Nie zamierzam marnować czasu na tę kretyńską sztukę. Niech pan odda moją rolę komuś, kto bardziej na nią zasłużył.
  - Nie wierzę, że to mówię, ale to ty zasłużyłeś na nią najbardziej - wycedził nauczyciel, spoglądając na niego. - No i niestety nie mogę się zgodzić na twoje odejście. Lista poszła już do dyrekcji i została nawet zaakceptowana. Musisz zagrać.
     W tym momencie chyba Hailey już nie wytrzymała, bo i ona zaczęła dyskutować na temat osoby, której przyznano rolę Romea. Mało tego, była tak podbuzowana, że przez chwilę Schilling nie miał pojęcia jak zareagować. Kiedy skończyła swój wywód parsknął tylko śmiechem i rozłożył ręce. Skoro nauczyciel nie chciał go wywalić, to chyba najwyraźniej nie miał nic do powiedzenia. Owszem, mógł wziąć młotek i złamać sobie rękę, bo przecież był do tego zdolny. Chciał umrzeć, więc mógł się rzucić pod samochód. Tylko po co? Złość Harper na tyle go rozbawiła, że zdecydował się zagrać w sztuce specjalnie dla niej. Żeby móc ją irytować swoją obecnością, swoimi pyskówkami i w ogóle faktem, że istnieje na tym świecie. Nic mu nie dało tego dnia takiej satysfakcji, jak wkurwiona była przyjaciółka. Choć i to słowo to było z pewnością za mało, by opisać cały huragan emocji, jaki w niej siedział. On z kolei miał ten huragan w poważaniu.
     Reszta osób zadała stosunkowo sensowne pytania, kiedy kwestia obsady została zakończona. Kiedy wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia, pan Howard zatrzymał jeszcze ciemnowłosego, chwytając go za ramię.
  - Poczekaj chwilę - powiedział nauczyciel, zabierając zaraz rękę z jego ramienia i czekając, aż reszta aktorów opuści salę. Kiedy zostali sami, mężczyzna spojrzał z powagą na ucznia i westchnął. - Schilling, dałem ci szansę, bo choć się nie lubimy, to na przesłuchaniu byłeś najlepszy ze wszystkich chłopców, aspirujących na rolę Romea. Dlatego chciałem cię prosić, żebyś to uszanował i chociaż raz nie postanowił tego zepsuć. Zależy mnie na tej sztuce i tobie też powinno, bo będzie ona zaliczona jako projekt na koniec roku. Z pewnością nie chciałbyś zostać tu kolejnego roku i użerać się...  
  - Jasne - przerwał mu Kayle, uśmiechając się cwaniacko. Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę wyjścia. - Zobaczę co da się zrobić, ale nic nie obiecuję - dodał jeszcze, zanim na dobre wyszedł.
    Za cel obrał sobie irytowanie Hailey do tego stopnia, by w końcu sama zrezygnowała z tej roli. Wiedział, że ubiegała się o nią też Cassie, którą kojarzył z jednej czy dwóch licealnych domówek. Zdecydowanie wolałby ją, jako Julię, niż nic już nieznaczącą Harper. Zabrał z szafki plecak i już na schodach wyciągnął fajki, kiedy dojrzał blondynkę w towarzystwie cholernych snobów i bananowców, potocznie nazywanych jej znajomymi.
    Zagryzł lekko wargę i podszedł do niej od tyłu, bezczelnie wsuwając dłonie na jej biodra. Objął ją w talii, a swoją głowę położył na jej ramieniu.
  - To co, przyjaciółko? U mnie czy u ciebie? - Mruknął półszeptem do jej ucha, mając nadzieję, że może jednak nie zarobi z otwartej w twarz.
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {19/07/23, 03:46 am}

Wpatrywała się w otwartą konwersację, zaciskając zęby, ale po kilku minutach nadal jedyne, co widziała, to obrzydliwy napis „wyświetlono”. Kayle najwyraźniej nie miał zamiaru uraczyć jej odpowiedzią. Może w ogóle go to nie obeszło. Może już zrezygnował, zanim jeszcze w ogóle cokolwiek się zaczęło.
     Zaciskała palce na komórce, aż zbielały jej knykcie. W jej wnętrzu panował chaos. Krzyczała, przeklinała i rzucała komórką o ściany, jednak gdyby ktoś wparował do środka, zobaczyłby tylko, jak wpatruje się tępo w ekran telefonu. Naprawdę chciała pozwolić sobie zrobić to wszystko, żeby dać upust wściekłości, ale nie mogła. Musiała zachować klasę. Gdyby to Kay był teraz na jej miejscu, pewnie wcale by się nie powstrzymywał, ale ona przecież była od niego lepsza.
     Popatrzyła w lustro. Wcisnęła telefon do torby, odetchnęła i poprawiła fryzurę. Zacisnęła kucyk i zakręciła wokół palca luźne kosmyki włosów, by okalały jej twarz dokładnie w taki sposób, jaki chciała. Usta smagnęła pośpiesznie błyszczykiem, żeby powstrzymać się od nerwowego podgryzania warg. Na szczęście pod warstwą podkładu nie było widać, jak bardzo zaczerwieniła się ze złości.
     Przez całą kolejną lekcję nie była w stanie się skupić. Jej myśli rozbiegały się na wszystkie strony, a telefon wibrował co chwilę, oznajmiając nadejście kolejnej wiadomości. Wszyscy już wiedzieli i każdy pisał, żeby wyrazić swoje oburzenie, niedowierzanie, a w kilku nieszczerych przypadkach nawet współczucie. Chociaż większość grona szkolnej śmietanki towarzyskiej odebrało decyzję Howarda jako niedopuszczalną obrazę, znalazło się wśród nich kilkoro takich, którzy już wyciągali popcorn, żeby z pierwszego rzędu obserwować burzę, która miała się już niedługo rozpętać.
     Po zajęciach udała się samotnie z powrotem do 307, jeszcze zanim zbiegła się reszta obsady. Z jej najbliższego grona do koła teatralnego należały cztery osoby, z czego tylko dwie dostały role w spektaklu – Cassie i Stacy. Cassie napisała jej wcześniej krótką wiadomość z gratulacjami, nie skomentowała jednak w żaden sposób angażu Kayle’a ani nie pojawiła się jeszcze na spotkaniu. Hailey nie miała jej jednak niczego za złe. Kolegowały się, wiedziała, że przełknięcie porażki nie przyjdzie Cass z łatwością, ale z pewnością za kilka dni przejdą z tym do porządku dziennego i będą mogły razem przećwiczyć swoje role.
     Stacy czekała już w sali. Na widok Hailey poklepała wolne krzesło obok siebie i oczywiście zagaiła temat, który interesował teraz absolutnie każdego, ale Hailey zbyła ją szybko. Nie dość, że musiała sama znosić obecność Kaya, to na dodatek będą teraz na ustach niemal każdej osoby w szkole. Wizja jej imienia padającego w tym samym zdaniu co imię jej byłego przyjaciela nie napawało jej zbytnio entuzjazmem.
     Czekała w ciszy, słuchając jednym uchem paplaniny Stacy. Siedziała wyprostowana, ale zaciskała kurczowo palce na skraju błękitnej spódniczki, mnąc nieskazitelny do tej pory materiał. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Powinna się teraz cieszyć, brylować, przyjmować skromnie gratulacje i pochwały, a potem spotkać się z dziewczynami w toalecie i piszczeć z ekscytacji, wymieniając się potajemnie brzoskwiniowym vapem. Zamiast tego siedziała jak na szpilkach, dokładnie lustrując wzrokiem każdą osobę, która wchodziła do sali. Bacznie wypatrywała tej dobrze znanej sobie twarzy. Cichutko pielęgnowała w sobie płomyk nadziei, że może Kay wcale się nie pojawi.
     I wtedy chłopak przeszedł przez drzwi, zdmuchnął jej płomyk, przydeptał i przysypał piaskiem.  
     Hailey odwróciła wzrok, jakby wcale na niego nie czekała, i zaśmiała się w odpowiedzi na coś, co powiedziała Stacy. Nieprzejęta. Niezaaferowana. W ogóle nie zwracała na niego uwagi, ktoś taki jak on nie był w stanie popsuć jej dnia. To wcale nie wyparcie, to pozytywna afirmacja, a nawet jeśli nie, to odrobina ułudy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
     Wkrótce po przyjściu Kaya pan Howard rozpoczął oficjalnie spotkanie, rozdając scenariusze. Hailey doskonale wiedziała, czego się spodziewać; każdy członek koła teatralnego od dłuższego czasu wiedział o planowanych innowacjach swojego opiekuna, ale nie każdy zrekrutowany do niego należał. Kayle nie był jedyną osobą, która wzięła udział w przesłuchaniach spontanicznie.
     Hailey, nieobecna duchem, drgnęła dopiero, kiedy siedząca obok Stacy zarzuciła przydługą, czarną grzywką i odważnie zabrała głos. Zmarszczyła nieznacznie brwi, obserwując minę pana Howarda. Stacy powiedziała to, co każdy pomyślał. Hayes sama by się na to nie odważyła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli Howard coś sobie postanowił, niewiele dało się zdziałać, żeby go od tego odwieść. Być może to jego nieudolnie maskowane zamiłowanie do awangardy przyczyniło się do decyzji, której efektem było zaangażowanie Kaya do ich końcoworocznego spektaklu. A może po prostu lubił chaos. Jego często poczochrane włosy i niedoprasowane koszule na pewno nie świadczyły o zamiłowaniu do porządku.
     To na pewno musiało być któreś z tych. Nic ani nikt nie byłyby dziś w stanie przekonać Hailey do akceptacji faktu, że Kayle dostał rolę, ponieważ naprawdę sobie na nią zasłużył.
     Szczególnie biorąc pod uwagę, że samemu chłopakowi wcale na angażu nie zależało. Słysząc jego odpowiedź, Hay mimowolnie zerknęła w kierunku Scotta, napotykając po drodze jego spojrzenie.
     Scott Hayword patrzył na nią spod gęstej, kruczoczarnej grzywki. To z nim przygotowywała się do tej pory do przesłuchań. W zeszłym roku zagrali wspólnie kameralny musical Howarda i to ten występ wywindował ich na sam szczyt wschodzących talentów Millmeadow High. Lubiła go. Może nie tak bardzo jak reszta dziewczyn w kole, ale ich synergia na scenie była niezrównana. Gdyby oboje dostali główne role, tegoroczny „Romeo i Julia” niewątpliwie okazałby się sukcesem. Scott ewidentnie angaż otrzymał, ale nie ten, co do którego wszyscy byli przekonani. Obrabowany, pomyślała. Perfidnie okradziony.
     - To niemożliwe! – wykrzyknęła, po chwili sama dziwiąc się własną reakcją, ale było już za późno, by się wycofać. Podniosła się z krzesła, z impetem kładąc dłonie na ławce. – Proszę pana, przecież wie pan, ile pracy już w to włożyliśmy! To Scott miał dostać główną rolę, nie… nie on! – oburzyła się, posyłając dawnemu przyjacielowi pełne jadu spojrzenie. Jego rozbawiona mina, ten cholerny zawadiacki uśmiech, tylko dolała oliwy do ognia. – Sam pan słyszał, Kay…le, on nawet nie bierze tego na poważnie. – Po sali poniosła się fala pomruków aprobaty. – Zresztą, już raz prawie wyleciał. Założę się, że nawet nie dotrwa do końca roku. Wystawi nas do wiatru, zobaczy pan, i tyle z tego będzie – jęknęła żałośnie.
     - Harper! – Hailey już brała oddech, gotowa kontynuować swój wywód, ale Howard uciszył ją stanowczo. – Tak jak powiedziałem, moja decyzja jest nieodwracalna. Siadaj albo rozważę, czy dla ciebie nie zrobić wyjątku.
     Opadła ciężko na krzesło, zaciskając zęby. W Hailey wrzała przemoc i chociaż mierzyła tylko trochę ponad sto sześćdziesiąt centymetrów, gdyby znalazła się teraz z Kayem sam na sam, rozszarpałaby go na strzępy, a potem złożyła do kupy tylko po to, by móc to zrobić jeszcze raz.
     Przez resztę spotkania wertowała od niechcenia swoją kopię scenariusza i próbowała doprowadzić się do porządku. Najbardziej na świecie chciała teraz zgarnąć Mal i zabrać ją na łódki, ale przyjaciółka zwinęła się wcześniej z zajęć, żeby pomóc matce w organizacji mającego się odbyć w następny weekend przyjęcia. Cassie uciekła krótko po spotkaniu, nie kłopocząc się nawet wymyślaniem pokrętnej wymówki, a cała reszta jej przyjaciół pewnie siedziała już w ogrodzie Daniela, czekając ze zniecierpliwieniem, aż się pojawi, żeby pomóc im dobrać się do bogato wyposażonego barku jego ojca.
     Ze spotkania wyszła z obstawą w postaci Stacy i Scotta, a chwilę później dołączyło do nich kilka innych osób z koła. Chciała porozmawiać z Howardem, spróbować jeszcze jeden ostatni raz przekonać go, że to totalnie poroniony pomysł, ale widziała, że profesor czeka, aż wszyscy się ulotnią, żeby porozmawiać na osobności z Shillingiem.
     - Chyba nic już z tym nie zrobimy – Scott westchnął, sięgając do szafki wypełnionej po brzegi książkami. Stali grupą piętro niżej, zbierając powoli swoje rzeczy.
     - Nie wierzę, że zamierzasz tak po prostu się z tym pogodzić – odparowała Hailey, a Stacy prędko jej przyklasnęła. Dziewczyna otworzyła drzwiczki szafki i po raz kolejny tego dnia ujrzała swoją zbolałą minę, tym razem w lusterku, które sama zamontowała na drzwiczkach.
     Cała przestrzeń pod i wokół lusterka wyklejona była zdjęciami z Instaxa, który kilka lat wcześniej podarowała jej matka. Hailey i Mal na jachcie, pozujące w swoich nowych kostiumach kąpielowych. Daniel w stroju do koszykówki, po meczu, oparty nonszalancko o Maxa, który pod pachą trzymał wielką, puchatą głowę foki – kostium, który chwilę wcześniej zwędził biednemu frajerowi, pełniącemu tamtego roku rolę szkolnej maskotki. Im wszystkim dostało się wtedy za to po głowach. Było kilka z Sarą i Stacy, nawet stare fotki Veronici z czasów, kiedy jeszcze farbowała się na platynowy blond. Miała też jedno ze Scottem, zrobione w zeszłym roku, zaraz po spektaklu, kiedy jeszcze stali na scenie. Chwilę później pokłonili się publiczności po raz ostatni, a potem balowali cały weekend i to wtedy po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu Hailey próbowała alkoholu.
     Przeszło jej przez myśl, że gdyby nie wszystkie popaprane wydarzenia zeszłego roku, zdjęcie Kaya też mogło by tu wisieć.
     - Hej, jeszcze nic straconego – rzucił Scott, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. – I tak będę ćwiczył z tobą wasze sceny. Nadal jest szansa, że sam spierdoli. A jak nie pojawi się na premierze i jakoś tak się okaże, że znam wszystkie kwestie Romea… - posłał Hailey uśmiech, który niejedną licealistkę zmiótł by z nóg.
     - Znajdźcie sobie pokój może, co? – Stacy przewróciła żartobliwie oczami.
     Hayes wyszczerzyła się w odpowiedzi i momentalnie zastygła. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Dziewczyna zauważalnie drgnęła i obróciła gwałtownie głowę, trzepiąc Kaya po twarzy swoim gęstym kucykiem.
     Kayle do niej mówił, ale nie tylko, o nie, on jej dotykał, i to w taki sposób, że pewnie do końca dnia będzie czuła na sobie jego dłonie niczym piętno. A żeby było zabawniej, swoim brakiem opanowania zapewne dostarczyła mu dokładnie takiej reakcji, na jaką miał nadzieję.
     - Ej, jeśli chciałbyś móc ich jeszcze kiedyś używać, to lepiej zabierz te łapy – warknęła Stacy, ale przełknęła kolejną obelgę, kiedy Hailey posłała jej wymowne spojrzenie. Lubiła, kiedy się tak o nią troszczyli. Paradoksalnie czuła się wtedy silniejsza, mając za sobą poparcie grupy, może nawet cenna, jakby ich protekcyjność walidowała jej własne poczucie własnej wartości. Tym razem jednak chciała załatwić sprawy po swojemu. Wszyscy wiedzieli, że coś łączyło ją wcześniej z Kaylem, ale chyba tylko Mallorie znała wszystkie szczegóły tej nieistniejącej już relacji.
     - Zaraz was dogonię – powiedziała Hailey przyjaciołom; Scottowi nie trzeba było tłumaczyć, skinął głową i udał się w stronę wyjścia. Stacy zawahała się na moment, ale kiedy Hay zapewniła ją, że wszystko jest w porządku, ruszyła w ślad za Haywardem.
     Hailey postanowiła, że nie da się więcej sprowokować. Dostarczyła mu już dzisiaj wystarczająco satysfakcji swoim brakiem opanowania. No i może jeśli ona przestanie reagować, może wtedy on przestanie specjalnie robić jej na złość. Nie znosili się, ba, to mało powiedziane, ale chodziło o sprawę większą niż ich dwoje. Pół szkoły czekało na ten spektakl, a teraz od Hailey zależało, czy w ogóle się odbędzie.
     Nastolatka wyplątała się z objęć byłego przyjaciela i obróciła się w jego stronę, wystudiowanym ruchem zgarniając włosy za ucho. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz patrzyła mu w oczy z tak bliska. Robiła, co mogła, żeby nie dać po sobie poznać, ile ją to kosztowało.
     - Na przystani – odpowiedziała z obojętną miną i poprawiła na ramieniu płócienną torbę. – Przy szkółce żeglarskiej. Jutro o osiemnastej, nie spóźnij się. I przeczytaj to. – Machnęła swoją kopią scenariusza. – Całe. Potrafisz czytać, prawda? – sarknęła.
     Bez pożegnania obróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku wyjścia. Kiedy przeszła przez drzwi resztę drogi do samochodu, przy którym czekali Scott i Stacy, pokonała niemal biegiem. Jeśli tak krótka interakcja sam na sam z Kayem wywołała w niej tyle emocji, nawet nie śmiała podejrzewać, co wydarzy się jutro.

….

     Małe, dwuosobowe łódki stały przycumowane przy pomoście, a dzieciaki kłębiły się na plaży, zdejmowały z siebie kamizelki ratunkowe i rzucały je na rosnący stos. Hailey patrzyła na to z nietęgą miną, świadoma, że to ona zaraz będzie musiała je wszystkie rozwieszać.
     Miała na sobie luźne, jeansowe szorty i koszulkę z logiem młodzieżowej szkółki żeglarskiej, w której pracowała jako asystent instruktora. Nie musiała, przynajmniej nie ze względów finansowych; jej kieszonkowe nadal opiewało na sumę nieco zbyt ekscesywną jak dla osiemnastoletniej licealistki z małego miasteczka. Pracowała, ponieważ Andrew Harper uważał, że każdy, obojętnie jak majętny by nie był, powinien pobrudzić kiedyś ręce fizyczną pracą, nawet jego wychuchane oczko w głowie.
     Nie narzekała, praca była dla niej miłą odskocznią. Lubiła swoje dzieciaki, kochała ocean, ale najbardziej ceniła sobie po prostu czas spędzony poza domem, gdzie przynajmniej przez kilkanaście godzin w tygodniu nie śledziły jej uważne oczy ojca. Nawet teraz, kiedy skończyła już osiemnaście lat, na niewiele mogła sobie pozwolić bez zgody rodziców. Chyba że miała akurat ochotę rozpętać w domu Mordor – wtedy wystarczyło ulotnić się na kilka godzin, nie mówiąc nikomu, dokąd się wybiera.
     Hailey potarła policzek wierzchem dłoni. Ćwiczyli dzisiaj wyjątkowo intensywne manewry, przez co kompletnie zapomniała o regularnym nakładaniu filtra. Jak nic spaliła sobie nos. Gdyby miała na to czas, pewnie martwiłaby się, czy nie wygląda aby głupio. Teraz jednak zaprzątała sobie myśli jedynie masą sprzętu rozrzuconą po całym ośrodku.
     Gdy zaczęła sprzątać, było już po osiemnastej, ale trafnie przewidziała, że Kayle nie zjawi się na czas. Może robił to specjalnie, żeby tylko zrobić jej na złość, a może właśnie spontanicznie obrabowywał jakiś osiedlowy monopolowy; niewiele ją to obchodziło, dopóki nie straciła jeszcze nadziei, że w ogóle się pojawi.
     Kiedy wreszcie się zjawił, Hailey siedziała na ławce przy wieszaku na kapoki i tylko co chwilę podnosiła wzrok znad ekranu telefonu, coraz bardziej zniecierpliwiona.
     - Jednak postanowiłeś się pojawić – powiedziała, zerkając wymownie na zegarek. – Nie mamy za dużo czasu. Chodź.
     Zgarnęła ze stojaka kamizelkę w rozmiarze dla dorosłych i ruszyła bez dalszych wyjaśnień wzdłuż przystani. Szła poza teren szkółki, w kierunku prywatnych doków, powoli pustoszejących w obliczu mającej zapaść za kilka godzin nocy. Nie oglądała się za siebie – znała Kayle’a na tyle, by wiedzieć, że pójdzie za nią zwyczajnie z ciekawości, jeśli nie zdradzi mu zbyt wiele szczegółów.
     Kiedy w końcu się zatrzymała, odwróciła się, by stanąć na wprost chłopaka, i rzuciła w niego kapokiem.
     - Ładuj się – rozkazała, wskazując ręką zacumowany najbliżej ich dwojga jacht.
     Honey Badger była niewielką, niespełna piętnastometrową żaglówką oceaniczną z wbudowanym silnikiem i kadłubem pomalowanym na czarno z jedno białym pasem na górze, czemu zawdzięczała swoją nazwę. Pod pokładem prócz małej łazienki miała tylko jedną kabinę, za to całkiem sporą, z łóżkiem, biurkiem, masą szuflad i szafek. Wyposażona w mały aneks z kuchenką turystyczną, zapasy jedzenia oraz ulubione pluszaki Hailey z dzieciństwa Honey Badger miała wszystko, czego Hayes potrzebowała, gdyby w końcu zdecydowała się kiedyś uciec z domu.
     Nie musiała nic tłumaczyć, Kayle już o tym wszystkim wiedział. W końcu to nie pierwszy raz, kiedy wchodził na ten pokład. Kiedyś często żartowali, że Hayes szybciej nauczyła się pływać niż chodzić.
     Dziewczyna sprawnie odcumowała łódź i bez słowa wyjaśnienia wyprowadziła ich na zatokę. Wpatrywała się nieustępliwie przed siebie, zawzięcie ignorując swojego towarzysza. Każdą jego zaczepkę kwitowała milczeniem. Uważnie rozglądała się dookoła. Ten kawałek przystani nie był szczególnie popularny po godzinach pracy szkółki młodzieżowej; Hailey cumowała tutaj swoją łódź wyłącznie dlatego, że często korzystała z niej, ucząc żeglowania starsze dzieciaki. Poza nią i Kaylem, na wodzie znajdowały się tylko trzy inne żaglówki, każda oddalona o przynajmniej kilkadziesiąt metrów. Zastanawiała się, czy to wystarczająco, żeby zobaczyli, jak wyrzuca Kaya za burtę.
     Równie dobrze to on mógłby spróbować utopić Hailey, zdawała sobie z tego sprawę, ale rozważywszy wszystkie za i przeciw zdecydowała się zaakceptować ryzyko. Tylko tutaj, na wodzie, na swojej własnej łodzi czuła się, jakby naprawdę miała wszystko pod kontrolą. Znajdowali się w jednym z niewielu miejsc, w którym to Hailey miała nad Kayem przewagę. Ona była u siebie, a on – on musiał być grzeczny, jeśli miał nadzieję dotrzeć dzisiaj do domu.  
     Kiedy się w końcu zatrzymali, łodzią zakołysało.
     - Dobra – powiedziała. – A teraz będziesz słuchać i jeśli piśniesz chociaż słowo, przysięgam, przywiążę cię do kotwicy i wypłynę tak daleko w morze, że nikt cię już nigdy nie znajdzie.
     Sięgnęła po swoją wysłużoną, płócienną torbę i wyszperała z niej swoją kopię scenariusza; plik spiętych kartek był już wygnieciony, jakby od wczoraj przewertowała go przynajmniej kilka razy. Nie wszystko zdążyła jeszcze opracować, ale przynajmniej połowa arkusza była już wypełniona notatkami i wskazówkami. Podała scenariusz chłopakowi.
     - Ten jest dla ciebie. Zrobiłam ci notatki. Ty mi oddaj swój… bo przyniosłeś go, prawda? – Uniosła brew, ale w końcu machnęła ręką, nie czekając na odpowiedź. – Nieważne. Domyślam się, że dla ciebie to jeden wielki żart, ale już się w to wpakowałeś, a czyny mają swoje konsekwencje. Chyba jesteś już na tyle duży, żeby pojąć taki koncept. Czy nie? – sarknęła. Oboje wiedzieli, że konsekwencje obchodziły Kaya mniej więcej tak samo jak jego uczucia obchodziły teraz Hailey. Niezbyt. – Po pierwsze – zaczęła – będziemy spotykać się dwa razy w tygodniu, w soboty i w jakiś inny dzień w tygodniu, byle to nie był poniedziałek. W poniedziałki jestem zajęta. – Prawdopodobnie próbami ze Scottem, ale o tym już nie musiał wiedzieć, prawda? – Po drugie, będziesz przychodził na każde spotkanie koła. Każde. Nie obchodzi mnie, czy umrze ci babcia, czy połamiesz oba kolana albo będziesz miał akurat w ten dzień randkę z Megan Fox. Pojawisz się, bo nie masz totalnie pojęcia, na czym granie polega i nie możesz pozwolić sobie na jakiekolwiek nieobecności. Uprzedzając – uciszyła go, unosząc palec. – Nie wiem, co odpierdoliłeś na tym przesłuchaniu, że Howard tak się w tobie zakochał; cokolwiek to było, z graniem nadal ma niewiele wspólnego. Jeden dobry monolog, poszczęściło ci się. W rzeczywistości gówno wiesz i wszystkiego będziesz musiał się dopiero nauczyć. Capisci?
     Do tej pory chodziła w tę i we w tę jak kapitan musztrujący swoją załogę; teraz przystanęła, by spojrzeć Kayle’owi prosto w oczy. W przeciwieństwie do wczoraj, dziś była spokojna jak otaczające ich morze.
     - Ten spektakl jest dla mnie ważny. I nie tylko dla mnie. Wiem, że masz to kompletnie w dupie; spokojnie, nie jestem na tyle głupia, żeby sądzić, że prośby i błagania przywrócą cię do pionu. – Postąpiła kilka kroków w jego stronę, aż zatrzymała się przed ławką, na której siedział. Zacisnęła dłoń na barierce nad jego głową i pochyliła się nad chłopakiem, nie odrywając wzroku od tych jego śliskich, niebieskich oczu. Pierwszy raz odkąd pamiętała, patrzyła na niego z góry. – Jeżeli coś odwiniesz, wystawisz mnie albo w inny sposób spierdolisz, Kay, zrobię wszystko, żebyś tego pożałował. Odkopię wszystkie brudy, jakie po sobie zostawiłeś, i zniszczę ciebie oraz każdą osobę, na której ci kiedykolwiek zależało. Więc albo się do tego przyłożysz, albo w poniedziałek pójdziesz prosto do Howarda i powiesz mu, że emigrujesz na Syberię i nie będziesz w stanie zagrać w spektaklu. Rozumiemy się?
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {19/07/23, 06:24 pm}

     Porywcza Stacy jak zwykle w pierwszej kolejności mu zagroziła, żeby trzymał ręce przy sobie. Niejeden pewnie uznałby ten fakt za uroczy, jednak Kayle miał głęboko w dupie jej komentarze. Cała ta ich śmietanka i znajomość była, jego zdaniem, na pokaz. Musieli w końcu pokazywać się wszystkim z najlepszej strony, żeby nie narazić się na gniew wpływowych starych.
     Gdy Hailey wyrwała się z jego objęć, ten nawet się nie opierał. Pozwolił jej odsunąć się na bezpieczną odległość. Byli sami. Bardzo nie chciał patrzeć jej w oczy, ale najwyraźniej dziewczyna czuła się w mocy, by to zrobić. Odwrócił wzrok i wysłuchał uważnie wszystkiego, co miała mu do powiedzenia, a nie miała zbyt dużo. Zwrócił swoje spojrzenie na nią dopiero w momencie, kiedy skierowała się w stronę wyjścia z budynku. Stał tak jeszcze przez chwilę, zaciskając dłoń na jednym z ramiączek czarnego, nieco podniszczonego już plecaka, pozwalając jej zniknąć, tym samym ponownie pozostawiając ją bez odpowiedzi. Na tamten moment nie był pewien czy pojawi się na tym spotkaniu. Miał ochotę się w to pchać? Teoretycznie nie, ale w praktyce nie miał, rzekomo, wyjścia. Pan Howard wysłał listę obsady, która została już zatwierdzona. Z drugiej może pomysł złamania ręki nie był wcale taki głupi…?
     Mógłby ją wystawić. Z pewnością kolejnego dnia dostałby co najmniej kilka różnych pomysłów na spędzenie czasu ze swoją grupą, zwłaszcza, że właśnie zaczynali weekend. Jednak kiedy spojrzała mu w oczy odczuł chyba coś na wzór nostalgii. Ostatni rok nie był dla ich relacji łaskawy. Ta ostatnia wymiana zdań, która poróżniła ich bardzo znacząco; może nie do końca była potrzebna. Gdyby rozegrali to inaczej, to być może dzisiaj mimo wszystko by się ze sobą wciąż przyjaźnili. Los jednak bywał przewrotny i ta znajomość zdecydowanie nie ułożyła się tak, jak jeszcze wiele lat temu planowali. Przynajmniej jak Kayle planował. Wynieść się z nią do większego miasta na studia, zamieszkać razem i jarać cały dzień zioło, wdychając zapach narkotyku, zmieszanego z jakąś dobrą potrawą, którą właśnie by gotowała po zajęciach. Brzmi trochę jak para albo stare małżeństwo, ale prawda była taka, że wtedy czuł do niej tylko przyjacielską miłość.
     Łapiąc się na tym, że wspomina jakieś losowe chwile spędzone z nią, szybko potrząsnął głową, jakby miało to pomóc mu się ich pozbyć. Westchnął cicho i od razu wziął się za swoją pieszą wycieczkę do domu. Nie mieszkał na szczęście daleko od szkoły, co znacznie ułatwiało sprawę powrotu. Co prawda miał prawo jazdy, mógł jeździć do placówki edukacyjnej samochodem, jak cała reszta uczniów, gdyby nie fakt, że samochód dzielił z matką. Częściej był potrzebny jej, jako że jej mały salonik krawiecki był ulokowany tuż na obrzeżach Millmeadow. Ze swoimi problemami z kręgosłupem, których nabawiła się przez lata, raczej nie dałaby rady nieść przez pół miasta gigantycznych toreb, po same brzegi wypełnionych najróżniejszego rodzaju tkaninami. Znacznie też wydłużyłaby też czas swojego powrotu, a wracała późno.
  – Jestem – rzucił, kiedy tylko przekroczył próg swojego domu, od razu ściągając buty. Odpowiedziała mu jedynie cisza, co znaczyło, że chwilowo nie było żadnego z domowników. Matka była w pracy, a ojciec najprawdopodobniej zachlewał gdzieś pałę, tłumacząc kolegom jakie ma okropne życie.
     Skierował się na górę, do swojego pokoju. Praktycznie od razu wyjął z plecaka scenariusz, który po spotkaniu z podręcznikami i innymi pierdołami, które w nim nosił, wyglądał prawie tak, jakby wyjął go z gardła psu. Przewertował na szybko kartki, analizując jak dużo kwestii będzie musiał się wyuczyć, by po pięciu minutach odrzucić plik kartek gdzieś na bok. Nie był jeszcze na tyle zdeterminowany, żeby spędzić nad nim resztę wieczoru.
     W kuchni pani Schilling zostawiła karteczkę, w której informowała syna, że zostawia mu trochę pieniędzy na obiad, bo ma duże zlecenie, na suknię ślubną, więc nie zdążyła nic przygotować. Nie było to może zbyt dużo, ale zdecydowanie wystarczająco, żeby wydać to na zioło. W jego głowie wciąż nieustannie krążyły myśli, odnoszące się do tego cholernego spektaklu i jutrzejszego spotkania z Hailey. Chwycił na szybko jakąś kanapkę i od razu wydzwonił Oliviera, który zadowolony z pomysłu zjarania się, podjechał po niego, konkretnie, w ciągu dwudziestu jeden minut i szesnastu sekund od jego telefonu.


***

     Sobota nie zaczęła się zbyt dobrze. Wrócił w nocy, jednak nie dane było mu się w ogóle wyspać. Matka krążyła po całym domu, próbując dodzwonić się do ojca, który z kolei do tego domu od wczoraj nie wrócił. Kayle wiedział gdzie jest opcja go znaleźć, ale nie zamierzał tam iść.
     Życie z mężem i ojcem alkoholikiem było zdecydowanie gorsze, niż piekło. Nieustannie każdy się o niego zamartwiał, troszczył. Kilkukrotnie próbowali go oboje posyłać nawet na odwyk, jednak za każdym razem kończyło się fiaskiem. Było dobrze przez parę dni, Kent miał w sobie nawet resztki silnej woli, a później wpadał jakiś kolega z flaszeczką, znajdując jakiś powód, by obalić pół litra.
   – Ten człowiek wpędzi mnie do grobu – jęczała Stephanie, wykonując kolejne połączenie do męża, jednak tym razem spotkała się już tylko z pocztą głosową. Pewnie padł mu telefon. – Skaranie boskie, czym ja tak zawiniłam?
   – Przestań się nim przejmować. On już dawno ma na nas wyjebane, powinnaś zrobić to samo już dawno temu – odpowiedział błyskotliwie Kayle, wchodząc do kuchni i zaglądając do lodówki. Miał ochotę na naleśniki, ale szybko zorientował się, że nie ma mleka. Zamknął sprzęt i oparł się o niego, krzyżując dłonie na piersi. – Pewnie popił z jakimś kumplem po pracy i spał u niego. Wróci.
  – Wyrażaj się – skwitowała matka, odłączając ładowarkę od jednego z kuchennych kontaktów i wciskając ją razem z telefonem do swojej torebki. – Muszę już iść. Mam cztery dni na skończenie sukni, a jestem bardzo daleko z robotą. Zostajesz dzisiaj w domu? Napisz mi, jak wróci. Postaram się dzisiaj nie wrócić późno.
      Chłopak kiwnął głową, odprowadzając matkę wzrokiem do wyjścia. Miał jeszcze całą masę czasu, zanim spotka się z dawną przyjaciółką, by porozmawiać o swoich rolach. Postanowił więc przysiąść jeszcze raz do scenariusza. Nie był pewien czy na pewno podoła temu wyzwaniu, ani tym bardziej nie był pewien czy jego ciągły brak rezygnacji na pewno wkurzy Harper tak, jakby chciał, ale skoro nawet Howard dostrzegł w nim promyczek nadziei…
       Współczesna wersja sztuki, napisana w całości przez opiekuna kółka teatralnego, była jego zdaniem naprawdę głupia i zdecydowanie nazbyt awangardowa. Odnosił wrażenie, że niektóre sceny są niespójne, ale być może taki był właśnie jego zamysł artystyczny. Wszędzie mnóstwo technologii, dziwaczne kwestie, a słynna scena z Romeem pod balkonem Julii została zamieniona na rozmowę przez internet. Wygrzebał z szuflady jakiś zakreślacz, oznaczając sobie tym samym swoje kwestie. W międzyczasie zrobił sobie nawet małą drzemkę. To było na tyle z jego pracy nad scenariuszem. Nikt nie mógł liczyć na więcej.
     Wpół do szóstej był już gotowy do wyjścia. Wykąpany i ubrany standardowo tylko w czerń, pewnym krokiem zmierzał ku drzwiom. Ledwie zakrył skarpetki w pokemony butami, kiedy ktoś nacisnął klamkę od zewnątrz, nieudolnie stukając kluczem obok zamka. Po chwili próg przekroczył porządnie nastukany ojciec, a Kayle nie miał pojęcia jakim cudem ten człowiek trafił samodzielnie do domu.
   – Kurwa… – Wydusił z siebie, wzdychając i od razu zarzucając rękę rodzica na swoje barki. Jego ojciec poza wpadnięciem znów w nałóg, jeszcze się roztył. Był prawie tak gruby, jak kiedyś grubi bywali królowie. Usadził go na kanapie. Ojciec próbował się z powrotem podnieść, więc ten położył mu dłonie na ramionach i lekko pchnął go z powrotem na miejsce. – Mogę wiedzieć co ty odpieprzasz? Mało matce nerwów przysparzasz?
  – Matkę inteersuje ty– tutaj Kent czknął lekko, próbując złapać oddech. – –lko praca. Gdzieś ma i mnie… i ciebie…
     Już wiedział, że ułożenie ojca do snu nie będzie wcale takie proste. No i rzeczywiście nie było. Pan Schilling pieprzył te swoje brednie, próbując szarpać się z Kaylem, by ten zostawił go w spokoju. Kiedy mężczyzna go odepchnął, ten zahaczył nogą o kawowy stolik, na którym wciąż stał brudny kubek po kawie mamy i dwa pudełka nici. Zachwiał się lekko, ale szybko złapał równowagę, by z powrotem stanąć na nogi. Zbliżała się już osiemnasta, a to znaczyło, że jak zwykle się spóźni.
     Chciał podjąć kolejną próbę wytłumaczenia rodzicowi, że wszystko jest okej i że pogadają jak się wyśpi, jednak po trzeciej wiązance wyzwisk i nieudolnej próbie uderzenia go – odpuścił. Napisał matce wiadomość, tak jak obiecał, informując ją o całym zajściu, by wkrótce wyjść.
  – Jednak postanowiłeś się pojawić – rzuciła Hailey, kiedy był już na miejscu, spoglądając na zegarek. Nie zamierzał jej się tłumaczyć ze swojego spóźnienia.
  – Coś mnie zatrzymało. Nie każdy ma takie beztroskie i wystarczająco bezproblemowe życie jak ty  – odparł ironicznie, bez słowa idąc za nią.
    Był w przeszłości tutaj kilka razy, ale nie był pewien gdzie w ogóle będą szli. Bez zbędnych komentarzy ruszył więc za nią. Trochę z ciekawości, a trochę dlatego, że nie miał praktycznie żadnego innego wyjścia. Dopiero w chwili, gdy znaleźli się w dokach, a Harper rzuciła w niego kapokiem, uświadomił sobie, że będą pływać.
     Nie miał nic przeciwko. Na wodzie panowała względna cisza, a zbliżający się wieczór tylko ją potęgował. Wiedział jak ma ubrać kamizelkę na siebie, więc zaraz po zapięciu znaleźli się na łodzi. W tej chwili uświadomił sobie dlaczego ich światy tak bardzo się różniły i dlaczego w tej ostatniej rozmowie nie mogli znaleźć nici porozumienia. Ona miała własną żaglówkę, podobno kochających rodziców i prawdopodobnie świetlaną przyszłość, jako prosperująca aktorka filmowa lub teatralna. O nic nigdy nie musiała się martwić, a każdy problem rozwiązywali za nią rodzice. Tymczasem on użerał się z ojcem–pijakiem, matką, która i tak zapieprzała za nich dwoje, a on sam zamykał się w sobie, idąc w ślady ojca i zapijając swoje smutki gdzieś z dala od ludzi. Schillingowie może nie mieli grubych tysięcy na koncie, ale jako tako jeszcze funkcjonowali, choć ich potomek coraz częściej myślał, że wystarczy chwila; jeden niewłaściwy ruch i zaczną żyć w skrajnym ubóstwie.
  – Po co mnie tu ciągniesz? Chcesz mi udowodnić, że twoja bajka wciąż trwa i jesteś jakkolwiek lepsza ode mnie? – Zaczepił ją, jednak dziewczyna go zignorowała. – To nie ma znaczenia, bo i tak skończyć pogrzebana w piachu, na tym samym cmentarzu, co ja – kontynuował, jednak ona wydawała się wciąż być niewzruszona. Zajęła się przygotowaniem jachtu do wypłynięcia, więc i on sobie odpuścił gadanie. Szkoda było tracić takich ilości tlenu. Zwłaszcza, że nie mógł być pewien, czy na środku morza nie rzuci się na niego i nie zacznie dusić gołymi rękoma za odebranie roli jej koledze.
     Hayes była tak bardzo pozbawiona jakichkolwiek uczuć w jego stronę, że pomyślał to samo, co ona, zapewne w tym samym momencie. Chciałby bardzo wyrzucić ją za burtę. Nie musieć słuchać jej monologu, który z pewnością się szykował i móc wziąć tę cholerną łódź, żeby popłynąć tam, gdzie go poprowadzi.
    Im dalej płynęli, tym myśli bruneta stawały się dziwniejsze. To była jedna z lepszych rozrywek, jakie mogła mu zapewnić blondynka, jednak tego dnia, na tej łodzi, nie czuł się tak komfortowo, jak zapamiętał. Miał świadomość czym jest to spowodowane, ale postanowił zignorować swoje obawy tak, jak wszystko dotychczas. Hailey zatrzymała łódź, która zakołysała się lekko, a on rozsiadł się nieco wygodniej. Kiwnął jej tylko głową na ten jakże uroczy wstęp, który miał na dobre rozpocząć ich rozmowę, a następnie przejął od niej scenariusz, przeglądając go wybiórczo. Rzeczywiście, wszystko opracowane, rozpisane i odpowiednio pozakreślane.
     W tej jednej chwili jednak go olśniło. Nie wziął swojego scenariusza. Był tak zajęty użeraniem się z ojcem, że zupełnie zapomniał, że to w tej kwestii idzie spotkać się z Harper, a nie sączyć z nią drinki na plaży i słuchać jej melodramatów.
   – Oczywiście, że go nie wziąłem – prychnął, kiedy łaskawie blondynka dała mu dojść do słowa, nie wcinając mu się zaraz po rozchyleniu warg. – Miałem nadzieję, że zaprosisz mnie do domu i co najwyżej cię przelecę. Nie sądziłem, że będziemy w ogóle rozmawiać o tej sztuce, ale jak to ładnie określiłaś; jestem gotów ponieść konsekwencje swoich czynów. Kontynuuj więc ten niewarty monolog i nie wchodźmy sobie w drogę przynajmniej do kolejnego spotkania.
    Był zdenerwowany? Może trochę. Hayes jak zwykle się rządziła, stawiała warunki, a on odchylił głowę, napawając się odświeżającą bryzą. Zamierzał jak najmniej na nią patrzeć, żeby nie dać się za bardzo ponieść, prezentując przy tym swój brak zainteresowania. Dziewczyna kontynuowała, a on wciąż słuchał, mając nadzieję, że zaraz wrócą na brzeg, a on będzie mógł spokojnie iść pogrozić jakimś małolatom i wyciągnąć od nich kasę.
  – A może to nie kwestia farta, tylko mało mnie znasz? – Mówiąc to, przywrócił głowę do pionu, spotykając od razu jej przenikliwe, niebieskie spojrzenie. Tym razem nie odwracał wzroku. Patrzył w jej oczy z powagą, jakby próbował dojrzeć ich najgłębiej skryte uczucia. – Capisci – powtórzył, kiwając twierdząco.
     Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek taka była. W ciągu jednej sekundy zmyła mu z gęby ten zawadiacki uśmiech, który przywdziewał każdego dnia. Nie pamiętał czy w przeszłości choć raz była w stosunku do niego tak protekcjonalna. To on raczej taki był w stosunku do niej. Hailey z reguły nad sobą panowała, tak, jakby miała to zapisane we krwi, teraz jednak pod powłoką relatywnego spokoju, kryło się coś zupełnie więcej. Coś, co sprawiało, że czuł się przy niej mały. Może to po prostu była jej prawdziwa natura? Przyjaźń z egoistami, mającymi się za lepszych od reszty świata musiała jakoś na nią wpływać.
    Jej słowa jednak nieco go uraziły. Okej, bywał ignorancki, niespecjalnie zależało mu na czymkolwiek, wszystko robił na odpieprz. W dupie miał jej groźby odnośnie wyciągania brudów. Każdy dobrze wiedział jaki jest i, poza jego zaburzeniami, raczej żadna z historii, które  zapewne miała na myśli, nikogo by nie zdziwiła. Natomiast wciąganie w ich potyczki jego bliskich i sugerowanie, że się ich zniszczy, jeśli on coś odwali, było zdecydowanie nie na miejscu.
   Pewnym ruchem podniósł się z ławki i chwycił ją za ramiona, odwracając plecami do barierki. Usadził ją na ławce i przybrał zupełnie identyczną pozę, jak ona sekundę temu. Z tą różnicą, że jedna z jego dłoni zaciskała się dość mocno na jej ramieniu.
  – Myślisz, że jak jesteś w wyższej klasie i masz starego inwestora, to daje ci przyzwolenie do mówienia takich rzeczy? – Warknął na nią, dociskając ręką jedną z jej łopatek do żelaznej barierki. Nie miał pojęcia ile siły w to wkładał. To nie była rzecz, na której powinien się teraz skupiać. Zmrużył lekko powieki, przyglądając się jej twarzy z całym swoim skupieniem. – Jesteśmy na twoim terenie, ale nie dam ci się szantażować, Hayes. Na przyszłość radzę ci uważać do kogo, kurwa, kierujesz swoje słowa i zastanowić się dwukrotnie, zanim opuszczą twoje usta.
    Odsunął się od niej, siadając na podłodze po przeciwnej stronie. Nim jednak na dobre to zrobił, chwycił w dłoń scenariusz, który leżał obok niej. Wyciągnął papierosa, którego od razu odpalił, otwierając plik zaraz na pierwszej stronie i układając go sobie wygodnie na podciągniętych nogach. Akt pierwszy. Bójka pomiędzy dwoma rodami.  Gdyby Szekspir żył, to z pewnością ich ostatni rok byłby inspiracją do napisania kolejnej sztuki.
     Zaciągnął się porządnie papierosem, wypuszczając zaraz z ust kłęby szarego dymu. Nie mógł uwierzyć, że dał się sprowokować tej zepsutej księżniczce. To on miał ją drażnić i sprawiać, że wszystkiego jej się odechce, nie na odwrót. Przełknął ślinę, udając, że skupia się w pełni na czytanym przez niego fragmencie, by wkrótce podnieść łeb i spojrzeć na nią.
  – Zamierzasz to dzisiaj ćwiczyć? – Mruknął beznamiętnie, wracając wzrokiem do tekstu. – Jeśli nie, to bierz się do roboty i odstaw mnie z powrotem na brzeg. Nie zniosę ani sekundy dłużej twojego towarzystwa.
    Musiał przyznać, że Harper miała bardzo ładne pismo. Stwierdził to zaraz po tym, jak ślepo patrzył w jeden konkretny punkt na kartce i padło akurat na jedną z jej notatek. Szkoda tylko, że to była jedyna dobra rzecz w niej. Zdecydowanie nie była już tą  Hailey jaką znał. Tamta była nieco bardziej wyrozumiała, nieco bardziej… No właśnie, jaka? Może teraz była prawdziwą sobą i nic nie mogło jej przed tym powstrzymać.
    Ziewnął cicho, zaciągając się po tym po raz kolejny i podnosząc się z podłogi. W poniedziałek jej przyniesie ten zasrany scenariusz, a za cel obierze sobie udowodnienie jej, że z ich dwójki, to wcale nie on jest tym najgorszym.
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {20/07/23, 03:53 am}

Hailey opadła ciężko na drewnianą ławkę. Całe poczucie siły, które pielęgnowała w sobie od rana w oczekiwaniu na tę rozmowę, wyparowało. Przygotowała się, obmyśliła kilka różnych planów na wypadek, gdyby Kayle nie chciał kooperować, ale w żadnym z nich nie dopuściła nawet możliwości, że chłopak mógłby podnieść na nią rękę.
     Skrzywiła się. Miała wrażenie, jakby z każdym słowem chłopaka jego palce wpijały się coraz głębiej w jej ciało. Bolało. Zacisnęła na moment powieki, kiedy uderzyła barkiem o metalową poręcz. Czuła, jak w środku maleje, jakby Kayle ukradł ten cały jarzący się w jej wnętrzu gniew i skierował go przeciwko niej samej. Spuściła głowę. Bała się, ale nie mogła sobie pozwolić, żeby chłopak dojrzał tlący się w jej oczach strach.
     Kay usiadł na ziemi, a Hailey przygryzła mocno dolną wargę, próbując uspokoić myśli. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa!
     W zaledwie kilku zdaniach odebrał jej całe poczucie bezpieczeństwa, które dawała jej Honey Badger. Chociaż przed chwilą to Harper dyktowała warunki, teraz w jej głowie echem rozbrzmiewała ukryta między słowami Shillinga ponura groźba. Dotkliwy ból w lewym ramieniu był wystarczającym ostrzeżeniem. Nie wiedziała już, kim był ten chłopak, ale była pewna, że nie blefował. Kayle nie miał już wiele do stracenia. Jeśli ktokolwiek powinien się tutaj bać, zapewne była to Hailey.
     Popatrzyła na byłego przyjaciela, rozciągniętego nonszalancko na pokładzie żaglówki. Ostatni raz widziała go takiego w wakacje po pierwszej klasie. Zabrała ich wtedy daleko poza zatokę, dalej, niż pozwalał jej patent, i wcale nie martwiła się, że rodzice odebraliby jej wszystkie przywileje, gdyby się dowiedzieli. Niczym się wtedy nie przejmowała. Kayle dał jej pierwszego w życiu blanta, a ona krztusiła się na zmianę przez dym i ze śmiechu. Potem przez prawie godzinę nie mogła zacumować łodzi.
     Przypomniała sobie, jak z niej wtedy żartował i łapał ją, kiedy leciała na boki za każdym razem, gdy Honey Badger uderzała o pomost. Mimowolnie próbowała odnaleźć jakikolwiek ślad tamtego Kayle’a w tym, który siedział teraz na pokładzie jej łodzi, ale chłopak warknął ponaglająco, niwecząc jej z góry skazane na porażkę wysiłki. Shilling miał rację, mało go znała. To już nie był jej Kay, a ona nie była dłużej jego Hailey.
     Nie zniosę twojego towarzystwa. Słowa Kaya wyciągnęły na wierzch wspomnienie bólu sprzed ponad roku, przypominając Hailey dobitnie, że obojętnie jak głęboko by go nie ukryła, nadal był w niej żywy. O wiele bardziej wolała się na niego wściekać i go nienawidzić. Nie musiała wtedy myśleć o tym jak bardzo ją skrzywdził tamtej pamiętnej nocy. Dlatego była dla niego taka złośliwa. Czasami łudziła się, że jeśli znienawidzą się wystarczająco mocno, przestanie dręczyć ją to przygnębiające poczucie straty. I tak właśnie było przez prawie cały, okrągły rok, dopóki profesor Howard wszystkiego nie zrujnował. Łatwiej było nie myśleć o starym Kayu kiedy nie musiała patrzeć z odległości zaledwie kilku metrów na tę okropną karykaturę, którą się teraz stał.
     Hailey otrząsnęła się z otępienia i wstała w tym samym momencie, w którym Kayle podniósł się z podłogi. Popatrzyła na niego, przypominając sobie, co powiedział, kiedy pytała go o scenariusz, i pozwoliła, żeby na nowo zawrzała w niej wściekłość. Jak on w ogóle śmiał, po tych wszystkich latach potraktować ją jak jakąś głupią laskę, którą mógłby co najwyżej zaliczyć? Niedobrze jej się robiło na samą myśl.
      - Nie będziesz kiepował mi na pokład – powiedziała, wyciągając mu papierosa z palców, kiedy ponownie podniósł go do ust. Cisnęła kiepa daleko za burtę. – A jeśli dotkniesz mnie jeszcze raz, następnym razem wcisnę ci go do gardła.
     Zabrała chłopakowi scenariusz, jednak już bez tej samej agresji, z którą wyrzuciła mu papierosa. Nie miała ochoty na dalsze bezsensowne kłótnie. Nie po to go tutaj zabrała.
     Nie potrafiłaby wczuć się teraz w rolę beznadziejnie zakochanej Julii, nie po tym wszystkim, co jej przed chwilą powiedział. Poza tym, nie znała jeszcze swoich kwestii na pamięć, a ciągłe wymienianie się jedyną kopią scenariusza wybijało ją z rytmu. Przerobiła jednak z Kaylem kilka kwestii z ich pierwszych wspólnych scen, a potem dała mu wytyczne, co dokładnie powinien sobie przygotować na ich kolejną sesję, żeby następnym razem mogli zacząć ćwiczyć już na poważnie.
     Przed zmierzchem odstawiła Shillinga na brzeg przy szkółce żeglarskiej i zabrała Honey Badger do domu.


     Hailey zrzuciła z siebie przepoconą koszulkę, krzywiąc się, kiedy poczuła na wilgotnych plecach powiew zimnego powietrza. Sportowy stanik wrzynał się jej w żebra. Nie znosiła poniedziałkowego porannego wuefu. Po zajęciach zostawało jej wystarczająco czasu, żeby wziąć prysznic, ale nie tyle, by dosuszyć włosy. Potem przez cały dzień czuła się jak zmokły pies.
     - Idziemy po szkole do Bailey’s, idziesz z nami? – zapytała Mallorie, która na ławce obok wyplątywała się właśnie ze swoich sportowych spodenek.
     - Na chwilę mogę, ale o siedemnastej mam próbę – odpowiedziała Harper, ściągając przez głowę biustonosz. Sięgnęła po ręcznik, zakrywając drobne piersi wolną ręką. – Kocham te ich nowe jagodowe…
     - Boże, Hayes! – rzuciła nagle Stacy, przerywając jej wpół zdania. Hailey odwróciła głowę w jej stronę, zdziwiona. Nie miała pojęcia, o co mogło jej chodzić. Dziewczyna doskoczyła do Hayes w kilku krokach. Na połowie twarzy miała niezblendowany podkład; najwyraźniej coś w Hailey zaaferowało ją na tyle, by odciągnąć od nakładania świeżej warstwy makijażu. – Kto ci to zrobił?
     - Auuu – Hailey jęknęła, gdy Stacy złapała ją za ramię, to samo, które dwa dni wcześniej zmaltretował jej Kayle. Kiedy przespała się z wydarzeniami sobotniego wieczoru i obudziła w niedzielę rano, zdecydowała się puścić ten incydent w niepamięć na rzecz nadchodzącego spektaklu. Właściwie to kompletnie już o tym zapomniała. W końcu nie bolało, chyba że ktoś ściskał jej ramię, mniej więcej tak jak Stacy teraz. -
     - Wygląda okropnie – skomentowała Mallorie z wyraźnym zmartwieniem w głosie.
     - O czym wy mówicie? – Hailey wykręciła głowę, próbując dojrzeć, co tak zainteresowało jej przyjaciółki. Jedyne, co zobaczyła, to okrągła twarz Sary patrzącej na nią przez obiektyw aparatu różowego iPhona. – Hej!
     - Masz, sama zobacz – Sarah podała jej komórkę.
     Hailey patrzyła na cztery okrągłe, sinofioletowe siniaki – ślady w miejscach, w które Kayle wbił swoje palce. Trochę niżej, w okolicy łopatki, którą uderzyła o metalową barierkę, widniał kolejny, tyle że podłużny i o wiele większy.
      - Kurde – mruknęła, wpatrując się w zdjęcie. W domu w ogóle tego nie zauważyła, a jako że chodziła zazwyczaj w t-shirtach, żadne z rodziców nie zwróciło jej na to uwagi. Zapomniała już, jak łatwo się siniaczyła. Czasem wystarczyło, że podczas zajęć w szkółce obijała się nogami o żaglówki juniorów, kiedy pomiędzy nimi skakała, a już wracała do domu z fioletowymi nogami. Kayle jej wtedy nie oszczędzał; nic dziwnego, że zostawił po sobie ślady. – Usuń to – poleciła i sama powędrowała palcem w kierunku ikonki kosza na śmieci, ale Sarah wyrwała jej telefon z ręki.
     - To on ci to zrobił? – zapytała Mal, która jako jedyna wiedziała o weekendowym spotkaniu Hay z Shillingiem. Hailey nie powiedziała jej o wszystkim, co się wtedy wydarzyło. Nie chciała jej martwić. Wystarczająco już przeżywała ich przymusowe pojednanie.
     - Jaki on? Hayes? – dopytywała Stacy, która w końcu oderwała dłonie od posiniaczonej blondynki.
     - Spotkałam się z Kaylem… - zaczęła niepewnie Hay.
     - Z Shillingiem? Żartujesz, prawda? Uderzył cię?
     - Nikt mnie nie uderzył! – Hailey podniosła głos. Dokładnie dlatego nie chciała nikomu mówić. Dziewczyny zaczęły przekrzykiwać się nawzajem, macając Harper, jakby robiły jej obdukcję. Zrobiła krok w tył. Wiedziała, że będą próbowały odwieść ją od planu wspólnych prób, ale przecież nie miała innego wyboru. – Tylko mnie złapał…
     - Nie powinnaś spotykać się z nim sam na sam, Hay – wtrąciła Sarah. – Ten typ jest pierdolnięty.
     - Dacie mi w końcu dokończyć?! Przestań! – strzepnęła z siebie rękę Stacy, przyciskając ręcznik do nagich piersi. Tylko Mallorie siedziała cicho, obserwując całe wydarzenie z ledwo widocznie zmarszczonymi brwiami. – Posprzeczaliśmy się, to tyle. Musimy razem ćwiczyć swoje kwestie. Nie wiem czy pamiętacie, ale oboje dostaliśmy główne role.
     Sarah i Stacy zachowywały się, jakby nie usłyszały ani słowa z tego, co im właśnie powiedziała. Hailey z zaciętą miną pomaszerowała pod prysznic. Jeszcze chwila i pewnie w końcu by którejś przywaliła. Martwiły się, to naturalne, ale Hailey nie potrafiła opanować ogarniającego ją wstydu. Nie dość, że o wszystkim się dowiedziały, to jeszcze zabrzmiała, jakby go broniła.
     - Pierdoli jak bita żona – dobiegło ją z szatni, jakby na potwierdzenie uporczywych myśli.


     Zgodnie z przewidywaniami, do końca dnia o sobotnim zdarzeniu wiedziała już cała szkoła. Podczas przerwy obiadowej przy każdym stoliku obracały się za nią głowy. Bóg jeden wie, jaką podrasowaną wersję sprzedała wszystkim Sarah. Hailey miała ochotę spalić się ze wstydu. Zastanawiała się, czy wieści dotarły już do Kayle’a i czy to właśnie dlatego nie było go znów na stołówce.
     Kayle. Nie pomyślała o tym, jak zareaguje, kiedy usłyszy plotki. Co, jeśli pomyśli, że specjalnie je rozpuściła, żeby zmusić go do rezygnacji ze spektaklu? Zganiła się w myślach. Nawet jeśli, to po co w ogóle się tym martwi? Przecież tego właśnie chciała. Jego miejsce zajmie Scott i dalej pójdzie jak z górki. Skręcało ją jednak na myśl, że Kayle mógłby to odebrać tak, jakby specjalnie próbowała zrujnować mu reputację. Nadal miała w pamięci jego słowa i ostatnie, czego potrzebowała do szczęścia, to żeby razem ze swoją bandą pomyleńców zaczął się na niej mścić.
     Zjadła swój obiad z dziewczynami, Danielem i Maksem, którzy najwyraźniej nadal mieli w zapasie za dużo energii po treningu koszykówki, bo rozmawiali ze sobą, jakby wcale obok nich nie siedziała. Wierzyła w sympatię swoich przyjaciółek, ale nie była na tyle głupia, żeby uwierzyć, że którykolwiek z tych dwojga produkował się wyłącznie dlatego, że im na niej zależało. Daniel od dawna szukał dymów, a Max dzielił z nim swój jedyny neuron. Pinky i Mózg, pomyślała nagle i niemal zakrztusiła się sałatą.
      - Serio, nic się nie stało – westchnęła po raz osiemsetny tego dnia, jednak nikogo to nieo beszło. Nie liczyło się, czy Kayle naprawdę próbował zrobić jej krzywdę, czy nie. Płotka zostawiła na niej ślady, a to praktycznie jak otwarte wypowiedzenie wojny. – Czy możecie przestać się zachowywać, jakbym była z porcelany? Potrafię o siebie zadbać. To był tylko wypadek.


     - Za kilka dni im przejdzie – powiedziała bez przekonania Mallorie. Skończyły zajęcia i szły teraz po szkolnym parkingu, w kierunku zaparkowanego gdzieś na samym końcu miętowego sedana Hay. Przed nimi szli Daniel z Maksem, a za nimi – Stacy, Sarah i Cassie, która nadal rozmawiała ze wszystkimi, tylko nie Hailey.  
     - Nie wiem, Mal – odparła Hailey, skrzywiona. Nie było sensu ukrywać swojego zmartwienia przed Mallorie. Przyjaciółka czytała z niej jak z otwartej książki, poza tym już była urażona faktem, że Harper nie pisnęła jej słowa o całej akcji z siniakami. – Za długo już było spokojnie. Jeśli chłopaki wykorzystają tę sytuację, żeby znowu coś odjebać… - umilkła, szukając w torbie klucza do swojego samochodu. Reszta dziewczyn wpakowała się już do mercedesa Stacy i pojechała przodem.
     - Kogo my tu mamy! – zawołał nagle Daniel z nieskrywanym entuzjazmem w głosie, jakby właśnie zobaczył dawno niewidzianego przyjaciela.
     Hailey zastygła z ręką w torbie. To nie zwiastowało niczego dobrego. Poderwała głowę i poczuła, jak zimny dreszcz wspina się wzdłuż jej kręgosłupa.
     Kawałek dalej, przy wysłużonej osobówce, stał Kayle z jedną ze swoich koleżanek; kojarzyła ją, ale za cholerę nie pamiętała jej imienia. Stali odwróceni plecami, a Daniel sunął nieubłaganie w ich stronę. Hailey ujrzała oczyma wyobraźni oszalałego Herkulesa wracającego do domu, by w amoku zesłanym przez bogów zmasakrować swoją rodzinę. Nie miała pojęcia, dlaczego umysł podesłał jej akurat to porównanie, ale wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, efekt końcowy będzie podobny do tego z mitu.
     Zanim Kayle zorientował się, co się szykuje, było już za późno. Daniel był nie tylko szybki, lecz także przynajmniej o głowę wyższy od Shillinga. Hailey widziała napięte mięśnie jego ramion. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak Dan Redford w trzech susach pokonuje ostatnie metry dzielące go od Kayle’a.
     - Kay! – krzyknęła, zanim zdążyła się powstrzymać. Daniel złapał niższego chłopaka za kołnierz i podniósł pięść.
     Odwróciła głowę i tylko usłyszała, jak pierwszy cios ląduje na twarzy Kaya. Obojętnie jak bardzo by go nie znosiła, nie potrafiła na to patrzeć. Zabije Sarę, wypcha jej tę pierdoloną mordę cegłami, skoro nadal ma problemy z utrzymaniem języka za zębami.
      - Przestańcie! – Mal była już w połowie drogi do Redforda, ale Hailey skoczyła do przodu i złapała ją za rękę, zatrzymując w biegu. Jeszcze tego brakowało, żeby dostała rykoszetem. – Kurwa, Daniel! Zostaw go!
     Widziała, jak Kayle zatacza się do tyłu, oszołomiony, a zaraz potem startuje w kierunku Daniela; może nawet udałoby mu się wylądować cios czy dwa, gdyby nie Max, który zaraz chwycił go od tyłu za ręce i zablokował w żelaznym uścisku.
     - Chyba nie muszę ci przypominać, za co to? – Daniel uśmiechnął się, szykując kolejny cios.
     Hailey poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Zamordują go. Nie przestaną, dopóki nie padnie na ziemię, a znała Kaya na tyle, żeby wiedzieć, że nie da im prędko tej satysfakcji. Zdawało się, jakby jego los już był przesądzony, ale wtedy niziutka alternatywka w całym tym zamieszaniu zakradła się do Maxa i z całej siły kopnęła go w łydkę; zaskoczony chłopak wypuścił Kayle’a w samą porę, by ten zdążył uchylić się przed lecącą w jego kierunku pięścią.
     Nie patrzyła, co działo się dalej. Puściła się biegiem w kierunku najbliższego wejścia do szkoły i pojawiła się ponownie dopiero parę minut później, z profesorem Parkerem u boku. Nauczyciel historii krótkimi, warkliwymi rozkazami rozdzielił walczących i rozgonił niemałe zbiegowisko, które ustawiło się dookoła chłopaków jak widzowie wokół ringu.
     Przez chwilę coś do nich mówił, a potem puścił całą czwórkę przodem i ruszył za nimi do środka budynku. Nie słyszała, co powiedział, ale znając protokół, pewnie zabrał ich prosto do dyrektora.
     - No to się porobiło – westchnęła Mallorie.
     - Zabije mnie…
     - Hmm?
     - Zabije mnie – powtórzyła głośniej Hay. – Kayle. Przepraszam, Mall. Muszę to ogarnąć.
     - Hayes! – krzyknęła za nią Mal, ale blondynka wystartowała już do przodu.
     - Muszę im powiedzieć, kto zaczął! Tu chodzi o moje życie, Mal! – odkrzyknęła Hailey, niepewna, czy Mal w ogóle ją z tej odległości słyszała. Nieważne. Później jej wszystko wytłumaczy.
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {20/07/23, 11:57 am}

     Jeszcze tego samego wieczoru w jego głowie zaczęły implementować się wyrzuty sumienia. Jego zachowanie i impulsywność najprawdopodobniej były jednym z czynników, dla których ich przyjaźń już dawno się skończyła. Czasem reagował zbyt agresywnie, zbyt głośno. Czasami był zbyt mocno przesiąknięty złością i negatywnymi emocjami, które chciał z siebie jak najszybciej wyrzucić. Jak jeszcze przed sekundą miał silną potrzebę wykłócania się z kimkolwiek, tak teraz wracał do domu niczym zbity pies. Zagryzał co chwilę nerwowo wargę, odwracał się za siebie, jakby za rogiem czyhało na niego niebezpieczeństwo.  
    Jakby za rogiem stała Hailey, która chce się zemścić za podniesienie na nią ręki. Wiedział, że to nie było zbyt mądre posunięcie, ale nie mógł mu się też oprzeć. Nie potrafił zapanować nad sobą, kiedy sytuacja tego wymagała. Dobrze, że chociaż nic mu nie odpowiedziała, a jedynie pozbawiła go trucizny spomiędzy palców. Gdyby wciąż zachowywała się w ten sposób i próbowała zadecydować o wszystkim, to najprawdopodobniej naprawdę by ją utopił. Później siebie; nie potrafił nawet pływać.
    Ciężko było mu zachowywać się tak, jakby nic nigdy między nimi się nie wydarzyło, zwłaszcza, że Harper ciągle dawała mu to poczucie. Czuł się przy niej spełniony, a dzisiaj ostrzył nóż w kieszeni za każdym razem, kiedy ją zobaczył. Może to on się zmienił, nie ona?  
    Tysiące myśli atakowało jego głowę, wręcz wwiercało się w jego mózg na tyle bardzo, że w pewnym momencie usiadł na jednej z ławek i zaczął powoli oddychać.
      To nie ja jestem tym złym, pomyślał. A może jestem?



     – … I tak właśnie zrobię sekcję żaby – zakończył swój wywód Olivier, który chyba jako jedyny postanowił pouczyć się do odpowiedzi ustnej z biologii. Miał też do tego smykałkę, lubił biologię prawie tak bardzo jak chemię.
    Ten drugi przedmiot był jednak zdecydowanie bardziej w jego stylu. Ciągle chodził za wszystkimi i powtarzał jaki to zajebisty przedmiot. Miał już nawet plan, żeby po skończeniu liceum porzucić wszystko inne i zacząć produkować własny towar. Kayle jak zawsze kazał mu się uderzyć w głowę, mając nadzieję, że wybije koledze z niej te durne pomysły, jednak ten wciąż się upierał. Ollie był czasami jak dzieciak, któremu trzeba było tłumaczyć, że serial to fikcja, a on nie zostanie Heisenbergiem, królem niebieskiego kryształu.
    Przedmiot dobiegł końca i znów zaczynali przerwę obiadową. Oczywiście czy któreś z nich zamierzało iść na stołówkę? Nie. Standardowo udali się za budynek szkoły i tym razem w pełnej grupie smolili papierosy, jakby to był jedyny sens ich życia.
     Schilling, idąc korytarzem, niemalże od razu odczuł jak spojrzenia mijanych osób przeszywają go na wylot. Nie był pewien skąd nagle wzrosła ta popularność i dlaczego ktokolwiek szeptał na jego temat. Znaczy, tak mu się wydawało, że na jego. Szepcząc nie spuszczali z niego wzroku. Starał się wciąż zachować swoją twarz. Wmawiał sobie, że wszystko po nim spływa i ma w dupie o co chodzi. Dotychczas tak robił i zwykle działało już po pierwszych godzinach.  
     Jego cierpliwość się skończyła, kiedy jakiś pierwszoklasista zaczął bezczelnie wskazywać na niego palcem i mówić coś do drugiego kolegi. Kay podszedł do niego praktycznie od razu i spojrzał z góry, chcąc pokazać swoją wyższość. Tak, jak wtedy pokazał ją Harper.
  – Masz coś do powiedzenia na mój temat, to mów – warknął do chłopaka, który ewidentnie się go wystraszył.
   Judy zareagowała łapiąc go za ramię, jednak szybko zdała sobie sprawę, że to nie zadziała. Uniosła więc dłonie w geście obronnym i odsunęła się od kolegi, przytulając się do ramienia Stelli.
  – Ja… Nic… Znaczy… – Jąkał się nieznajomy pierwszak, kiedy to jego blond kumpel odciągnął go w tył i wyszedł przed, składający się z jednej osoby, szereg.
  – Słyszeliśmy plotki, że jakiś chłopak z trzeciej klasy pobił dziewczynę i moja siostra powiedziała, że to ty – powiedział nagle, a w jego głosie dało się wyczuć tę rażącą nutę niepewności.
  – Co…? – Mruknął pod nosem, unosząc brew do góry i mlasnął, odwracając się w stronę młodszych kolegów. – Zjeżdżajcie stąd.
     Wiedział doskonale o czym mówili. O czym mówiła nagle cała szkoła, bo najwyraźniej Hayes nie umiała zamknąć jadaczki kiedy trzeba. Pierwszoklasiści uciekli, a on kucnął, jak zawsze pod ścianą, zaciskając zęby. Każdy wiedział, że jest w tym momencie albo wściekły, albo zagubiony. Kiedy to robił, jego kości policzkowe zdecydowanie bardziej się uwydatniały. Wyciągnął papierosa, wkładając go w usta, a Olivier podał mu zapalniczkę.
  – O czym oni mówią? Chodzi o Harper? – Zagadała Judy, kucając obok przyjaciela i obejmując tym razem jego ramię.  
  – Oczywiście, że o nią, a o kogo innego? – Zapytał retorycznie. Nie pałał do nikogo innego tak dużą nienawiścią, jak do niej. Hailey z kolei najwyraźniej postanowiła się zemścić za to, że podniósł na nią rękę. Co prawda nie wróciła do domu z poobijaną twarzą, ale jednak ją złapał za ramię i to wcale delikatnie. – Widziałem się z nią w sobotę. Trochę się posprzeczaliśmy i na koniec ją szarpnąłem, ale to było wszystko.
  – Kayle… Oni ci tego nie odpuszczą – jęknęła Stella przejmująco. – Mają wyjebane czy ją pobiłeś, czy tylko szarpnąłeś.  
  – Co ci strzeliło do głowy? Przecież wiesz, że ani nie masz wyczucia, ani tym bardziej nie masz pojęcia, kiedy przestać – fuknął nagle Ariel, który z reguły był tylko cichym słuchaczem. Częściej rozmawiał z Kaylem prywatnie, w grupie niespecjalnie się udzielał. – Trzeba coś wymyślić, żeby to odkręcić. Przede wszystkim przestań się z nią spotykać, bo to nie doprowadzi do niczego dobrego, rozumiesz?
  – Nie mogę się z nią nie spotykać! Mam z nią zagrać w sztuce, z której Howard nie pozwolił mi się wycofać – uniósł głos, jednak za chwilę wziął głęboki oddech. Panuj nad sobą, do kurwy. – Pytałem go czy mogę zrezygnować; nie mogę. Wy mnie to wkopaliście i kazaliście mi iść na to przesłuchanie.
  – Opanuj się, Kay, bo znowu to robisz – stwierdził ze spokojem Ariel, poprawiając, zapełnioną naszywkami rockowych zespołów, torbę na ramieniu. – Przestań ciągle oskarżać cały świat o swoje niepowodzenia. Jasne, kazaliśmy ci, ale nikt nie spodziewał się, że dostaniesz główną rolę. Sam się tego nie spodziewałeś. Zacznij ponosić konsekwencje swoich własnych czynów, zamiast ciągle wszystkim wmawiać, że to ich wina. Nikt nie będzie rozwiązywał problemów za ciebie, bo nie masz pięciu lat – prychnął niezadowolony i odszedł.
    Rzeczywiście. Zawsze to robił. To cały świat był od zawsze winny, a nie on sam. Był to jeden z czynników jego bordera, który uporczywie mu wmawiał, że on jest najlepszy i nigdy nic źle nie robi. Bez terapii ciężko było mu sobie uświadomić, że Ariel miał rację. Dotychczas to on był jego jedynym terapeutą i to on tłumaczył mu te wszystkie rzeczy. Kayle zdawał się jednak nie przyjmować tego do wiadomości, zamiast tego liczył, że problemy same się rozwiążą.
    Tak. Rozwiążą się same. Nie będzie się wychylał, reagował na te plotki i oskarżenia o nie wiadomo jakim pobiciu. Po prostu usunie się w cień i przeczeka. W Millmeadow High i tak z reguły działało to w ten sposób. Jednego dnia wyśmiewali dziewczynę, że do własnego chłopaka wysyłała nagie zdjęcia, a następnego kończyli już gadać. Szkoda tylko, że finalnie dziewczyna rzuciła się pod pociąg, który rozszarpał jej ciało na kawałki, a one ciągnęły się za pociągiem jeszcze przez najbliższe pół kilometra. Nikt oczywiście nie został oskarżony o jej śmierć, choć cała szkoła powinna zostać.



     Zrobił tak jak postanowił. Praktycznie cały cholerny dzień olewał szepty, spojrzenia i wszelkie komentarze. Z całych sił walczył z samym sobą, żeby za moment nikomu nie wyjebać listwy. Oskarżycielskie spojrzenia Ariela i błyszczące ze smutku oczy Stelli znacznie mu w tym pomagały. Ta dwójka chyba zawsze miała łeb na karku, wspierając go we wszystkim tak mocno, jak tylko mogli.  
    Blondynka była drugą po jego przyjacielu, której ufał nieco bardziej, niż reszcie. Kiedyś nawet mu się podobała, ale szybko dała mu do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. I dobrze. Bo wciągnąłby ją pewnie w jeszcze większe bagno, niż byli obecnie.



  – Podrzucę cię do domu – uśmiechnęła się Stella, kiedy Kayle postanowił odprowadzić ją do samochodu.
    Reszta już dawno się zwinęła i choć Judy bardzo tego nie chciała, zdeklarowała się asystować Olivierowi w czasie spotkania z Alienem. Odbywało się zaraz po szkole. Ariel z kolei zniknął tuż przed ostatnią lekcją. Wspominał coś o tym, że dostał wiadomość o tym, iż stan jego ojca się pogorszył. W takiej sytuacji nikt go nie zatrzymywał. Wszyscy chcieli mu towarzyszyć w trakcie wizyty w szpitalu, nawet Schilling wziął go na bok i stwierdził, że może z nim iść. Odmówił.
  – Jak miałbyś chwilę, to mógłbyś mi pomóc przygotować się do sprawdzianu z matmy. Nie mogę go kompletnie ogarnąć – zmarszczyła czoło, opierając się zaraz plecami o szybę swojego auta.
  – Wiesz, że u mnie nie da rady – zacisnął wargi, oblizując je zaraz i odwracając wzrok. – Ojciec znowu chleje, a ja nie chciałbym, żebyś była świadkiem tego, jak mu odpierdala.
  – To do mnie? – Znów posłała mu najcieplejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział i złapała go za dłoń. – Kay, jeśli chciałbyś pogadać, wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda?
     Wysilił się na uśmiech i wyplątał dłoń z jej uścisku. Tak, wiedział, że może na nią liczyć, jednak nim zdołał ją o tym poinformować usłyszał za plecami swoje imię. Odwrócił się i zaraz poczuł, jak potężna ręka zaciska się na jego kołnierzu, a druga ląduje na jego twarzy.
    Oszołomiło go na chwilę. Nie był pewien co właśnie się stało. Położył dłoń na lewym policzku i osunął się po samochodzie. Szybko jednak się otrząsnął, czując się zupełnie tak, jakby jego oko miało zaraz wypłynąć z oczodołu. Chciał mu oddać, jednak zaraz drugi chłopak chwycił go za ręce, dociskając je do jego własnych pleców.
  – Bo jesteś nadpobudliwym skurwielem, który nie umie grzecznie siedzieć na dupie? – Rzucił Kay, próbując wyrwać się z uścisku. – Sam sobie nie poradzisz?
    Stella, która przed chwilą odsunęła się na bezpieczną odległość, tym razem postanowiła się zaczaić i uderzyć chłopaka w łydkę. Zaraz po tym znów się odsunęła, ale to sprawiło, iż Schilling zdążył się pochylić, nim przeciwnik zdążył wymierzyć kolejny cios. Miał też chwilę, żeby bliżej mu się przyjrzeć.
    To był Daniel. Ten sukinkot, który prowokował bójki, wiecznie robił afery i wszystko próbował załatwiać przemocą, bo jego rodzice byli kimś tam ważnym. Wszystko wiecznie uchodziło mu na sucho, bo znajomości naprawdę potrafiły czynić cuda.
    Na tyle się na nim skupił, że nie zauważył nawet Harper, która stała w pobliżu i obserwowała całe zajście. Nie miał jej tego za złe, choć doskonale wiedział, że to właśnie z jej powodu Dan wyskoczył na niego z pięściami. Zaczęło też gromadzić się nieco więcej ludzi, bo obaj zaczęli okładać się po gębach, jakby od tego zależało ich życie. Nie była to jednak wyrównana walka, bo kiedy tylko Max wrócił do gry, niemalże od razu podciął mu od tyłu nogi, powodując tym samym upadek Kaya.
    Brunet zdążył się jedynie przewrócić na plecy, a Daniel już na nim siedział i kontynuował wiązankę ciosów. Jedne wymierzał czysto, inne trochę mniej. Schilling zaczął myśleć, że to już koniec. Jego przeciwnik miał tyle siły, że gdy tylko poczuł metaliczny posmak w swoich ustach, zasłonił jedynie głowę rękoma, przyjmując na siebie praktycznie każdy atak. Miał wrażenie, że ta chwila trwała całą wieczność i był pewien, że zdechnie na tym parkingu, choć z całych sił próbował jakoś się z tego wykaraskać.
    Kiedy poczuł jak ciężar Daniela opuszcza jego ciało, podniósł się zaraz za nim, żeby mu oddać. Zdążył go jedynie uderzyć pięścią w nos, który chyba złamał, bo poczuł pod palcami charakterystyczne chrupnięcie. W tym samym momencie Parker postanowił ich rozdzielić, prowadząc zaraz do dyrektora. Stellę też, bo skoro kopnęła tego drugiego, to też brała udział w bójce.
    Cała jego twarz była obolała. Z wargi pociekła mu strużka krwi, którą wytarł wierzchem dłoni z brody, kiedy siedzieli już przed biurkiem dyrektora.
  – Mogę wiedzieć jaki jest powód wszczynania bójek na szkolnym parkingu? – Zapytał, wyraźnie zirytowany, dyrektor; Alan Ross. Mężczyzna bliżej pięćdziesiątki, z obrzydliwym wąsem, który sprawiał, że wyglądał porównywalnie do pedofila albo seryjnego mordercy z jakiegoś filmu. – I jakim cudem, Stella, ty się w to wpakowałaś?
  – Walka nie była równa, więc chciałam pomóc Kayowi z tego wyjść – powiedziała z powagą, zaciskając dłonie w pięści. – To oni się na niego rzucili, rozmawiałam z nim przy moim aucie, kiedy nagle ten wysoki podszedł i go uderzył. Proszę sobie sprawdzić kamery, jeśli mi pan nie wierzy.
  – Tak było, Daniel? – Kontynuował Ross, podnosząc się z krzesła i obserwując wszystkich po kolei w ciszy. Sam zapytany milczał, a dyrektor najwyraźniej wkurwił się jeszcze bardziej, bo milczał dłuższą chwilę. – Dobrze, jak żaden z was nie chce rozmawiać, to może kara otrzeźwi nieco wasze opóźnione mózgi – odezwał się wreszcie. – Cała czwórka dostaje po naganie i zostajecie po lekcjach przez dwa tygodnie. A ty – kiwnął głową na Daniela. – Idź do higienistki, niech ci pomoże, bo twój nos nie wygląda zbyt dobrze.
  – Zaraz, Stella nic nie zrobiła – obruszył się nagle Kayle, również podnosząc się ze swojego siedzenia. – Kopnęła kolesia w piszczel i dostaje naganę z kozą?! Przecież to jest niesprawiedliwe!
  – Akurat ty nie powinieneś szukać sprawiedliwości, Schilling – parsknął mężczyzna, zajmując z powrotem miejsce za biurkiem. – A jeszcze jedna taka akcja, to tym razem naprawdę wylecisz. Masz szczęście, że Howard wziął cię do sztuki, bo tylko to w tym momencie cię ratuje.
    Nie mógł w to uwierzyć. Daniel notorycznie wszczynał awantury na szkolnych korytarzach i kogoś tłukł, a jemu nikt nie zagroził, że wyleci. Klasa społeczna najwyraźniej naprawdę robiła swoje, a Ross nie chciał zaraz mieć kłopotów. Przytakiwał więc na wszystko, co robiły bogate dzieciaki i wyciągał minimum konsekwencji. Złapał ciężko powietrze w płuca, mrugając kilkakrotnie powiekami.
     Spokojnie. Spokojnie. Spokojnie. PANUJ NAD SOBĄ, KURWA!
     Zacisnął dłonie w pięści i wyszedł z gabinetu dyrektora, widząc przed nim Hayes. Najwyraźniej sekretarka nie chciała jej wpuścić do środka. Słusznie, bo z pewnością pogorszyłaby tylko sprawę. W końcu to wszystko działo się z jej cholernego powodu. To ona powiedziała wszystkim, że ją pobił i to przez nią on też został pobity. Skończyło się na podbitym oku, rozciętej wardze i nieco poobijanych przedramionach, ale wciąż było to dużo więcej, niż parę przypadkowych siniaków, które jej zrobił.
    Przełknął ślinę, patrząc jak podnosi się z krzesła i spogląda na wszystkich wychodzących.
  – A ty tu czego? – Warknął na nią, jednak nim zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, Daniel przepchnął go w wejściu, podchodząc do Harper.
  – Zamknij się, pajacu i zostaw ją w świętym spokoju – obruszył się, a Max tylko zawtórował mu pełnym nienawiści spojrzeniem.
  – Kogo nazywasz pajacem, to ty masz połamany nos, nie ja – prychnął, jednak wyższy od niego chłopak momentalnie do niego podszedł, patrząc na niego z góry.
  – Jeszcze chwila i ty też będziesz miał. Zamknij więc tę rozwydrzoną gębę i zejdź mi z oczu, zanim zamkną mnie za przestępstwo –
  – Chodź, Kay. – Stella stanowczo pociągnęła kolegę za rękę, prowadząc w stronę wyjścia.
  Odwrócił się jeszcze za nimi. Spoglądając na całą trójkę, która stała jeszcze chwilę przed gabinetem dyrektora. Agresja, która przez cały ten czas rosła w jego głowie nagle wyparowała. Teraz towarzyszył mu smutek i rozczarowanie. Rozumiał swój błąd z soboty, na poważnie go rozumiał. Trochę go poniosło i niepotrzebnie nią szarpnął. Jednak w takiej sytuacji, jaka miała miejsce kilkanaście minut temu, nigdy nie pozwoliłby skrzywdzić Hayes. Nienawidził jej, często myślał o tym, że byłby gotów ją zabić albo pogrzebać żywcem, żeby cierpiała, ale nie dałby podnieść na nią nikomu ręki. Choć nikt o tym pewnie by nie pomyślał, skoro sam to zrobił. Był pełen sprzecznych sygnałów, których sam nie rozumiał i nie był pewien skąd to wszystko się właściwie bierze.



  – Daniel ci to zrobił? – Dopytał Ariel, jeszcze tego samego dnia, oglądając twarz Kayla, jakby był jedną z rzeźb wystawionych w muzeum. – Mówiłem, że to się tak skończy. Jak zwykle mnie nie słuchacie.
  – Tak, on mu to zrobił. A przez tego skurwiela dostałam naganę i muszę zostawać po lekcjach, chociaż ledwo dotknęłam jego kumpla – oburzyła się Stella.
    W tym samym momencie do pokoju weszła Stephanie Schilling, trzymając w dłoni dużą, drewnianą tacę. Pięć kubków z herbatą i miseczka wypełniona ciasteczkami, po które była chwilę temu w sklepie. Postawiła ją na biurku i spojrzała ze smutkiem na swojego syna. Zanim ekipa do niego przyszła unikał tematu; nie chciał robić jej większych kłopotów. Wystarczająco bardzo robił to na co dzień ojciec, którego całe szczęście nie było w domu.
  – Jak będziecie głodni, to dajcie znać. Przygotuję coś na szybko – uśmiechnęła się słabo i wyszła. Zeszła na dół, nerwowo, co było słychać po energicznym stukocie kapci o drewniane schody.
     Mieli nie przychodzić do jego domu, ale Stella wydzwoniła matkę Kaya, chcąc ją poinformować o całym zajściu. Później już nie chciała się wtrącać, kiedy dopytywała kto mu to zrobił i dlaczego. Zamiast tego on zapytał czy da radę w razie czego ogarnąć ojca, jeśli zaprosi sobie znajomych. Kiwnęła twierdząco głową i obiecała, że tata nie będzie im przeszkadzał.
  – Trzeba się na nim zemścić – odparł z powagą Olivier, od razu chwytając jeden z kubków w dłonie i upijając łyka. Syknął od razu, odstawiając go na bok. – Aj, gorące. W każdym razie trzeba to zrobić. Myśli, że nic mu nie grozi, bo jest wysoki i przypakowany? Złapmy go gdzieś po szkole i mu najebmy tak, że się zesra.
  – Czasem się zastanawiam jakim cudem ja się z wami kumpluję – westchnął zrezygnowany Ariel, przechodząc z łóżka na podłogę. Do nich. – Po pierwsze, to jak chcemy się mścić, to nie w tak oczywisty sposób, bo od razu powiążą to z nami. Mamy motyw; Daniel pobił naszego kumpla, więc w odwecie my pobiliśmy jego. Po drugie; trzeba odczekać kilka dni, żeby nie była to świeża sprawa. Nie wychylamy się, a ty zapominasz o Alienie i jego zjebanych interesach – tu wskazał palcem na Oliviera, który od razu przytknął brodę do szyi, marszcząc czoło. – Trzeba to wszystko dobrze rozplanować.
  – … Ta czerwona corvette jest Daniela? – Rzuciła nagle Judy, gryząc uporczywie jeden ze swoich niedawno zrobionych paznokci. – Może po prostu mu ją rozpieprzmy? Mój brat grał w baseball, zanim wyjechał, to zostawił kije w domu. Zorganizuję je.
  – O, ja mogę uszyć nam jakieś maski, bo na pewno jego chata stoi pod kamerami – zawtórowała Stella. – Nie odpuszczę mu. Będzie wiedział, że nie zadziera się z niewłaściwymi ludźmi. Macie trawę? Zapaliłabym.
      Przez najbliższą godzinę ustalali plan działania i zgodnie stwierdzili, że najzwyczajniej w świecie rozpierdolą mu auto, które było oczkiem w głowie Daniela. Regularnie je polerował, jeździł na myjnię trzy razy dziennie i wszystkim się przechwalał jaki ma piękny, zadbany i drogi samochód. To wciąż nie był szczyt ich możliwości, ale było to coś, czego mogli dokonać sami, nie mieszając w to osób trzecich.
     Zostało ustalone, a świetny plan – do którego jak zwykle tylko Ariel wciąż nie był przekonany – zwieńczyli wiadrem w piwnicy Schillingów.




    Minęły dwa dni. Teoretycznie trzy, bo było kilka minut po dwunastej. Środa.
   Stali w piątkę gdzieś w krzakach, nieopodal domu Daniela. Na ich szczęście nie wstawiał dzisiaj samochodu za bramę. Czerwona corvette stała więc zaparkowana tuż przy krawężniku, a dla ekipy Kayle’a to był szczęśliwy dzień. Kretyn nie zamknął nawet dachu, sądząc, że jego samochodzik pod domem jest bezpieczny. Rozejrzeli się więc dookoła. Jako pierwszy ruszył Olivier i już miał wymierzyć pierwszy cios w samochód, kiedy Ariel skutecznie go przed tym powstrzymał.
    Wcisnął jeden z przycisków w środku auta, by zaraz otworzyć maskę. Pogrzebał tam krótką chwilę i nie zamykając jej, spojrzał na Olliego. Mieli na sobie czarne kominiarki, a ciuchy i rękawiczki były w tym samym kolorze, żeby w razie czego trudniej było ich rozpoznać.
  – Akumulator – rzucił tylko Ariel, wyciągając go z samochodu i stawiając obok. – Nie chcemy zaraz alarmu, nie?
    Olivier kiwnął mu z uznaniem i uderzył w samochód kijem baseballowym z niewielką siłą. Jedna z szyb od razu poleciała. Stella z kolei wyciągnęła włożone za skarpetki nożyczki i podeszła do otwartej maski, zaczynając przecinać wszystkie kable, jakie tylko mogła. Chciała mu nawet wyjebać katalizator, ale do tego nie miała już sprzętu, ani siły. Kayle nożem rysował lakier, krzywiąc się tylko za każdym razem, usłyszawszy przeraźliwy zgrzyt wydobywający się spod ostrza. No, a Judy najpierw uderzała kijem baseballowym, a później przejęła nóż od Kaya, tnąc mu fotele.
    W domu Daniela zapaliło się światło, jednak nie przejęli się tym za specjalnie. Dopiero kiedy jakiś mężczyzna wyszedł, najprawdopodobniej pełnoprawny właściciel samochodu i głowa rodziny, wołając coś w ich stronę, ci zaczęli biec przed siebie ile mieli sił w nogach.
    Zatrzymali się dopiero na plaży. Zrzucając z siebie kominiarki i chowając je do plecaków.
  – Kurwa, biegać się w tym nie da – jęknął Ollie, z trudem łapiąc powietrze. – Ale zrobiliśmy to. Mam nadzieję, że ten śmieć dostanie nauczkę.
  – Mogło być lepiej, ale i tak nieźle się bawiłem – mruknął Ariel, podpierając się o jeden z kijów i próbując wyrównać swój oddech. – Zmachałem się, jak przy dobrym seksie.



    W szkole, dla niepoznaki, Kayle postanowił odszukać Hailey. Mieli w końcu wybrać jakiś inny dzień, poza sobotami, na ćwiczenie roli. Zapomniał też w końcu dać jej scenariusza, więc musiał to nadrobić. Pierwszy raz od nie wiadomo jakiego czasu, zamiast iść palić na przerwie obiadowej, wszedł na stołówkę. Było tam tylu ludzi, że rozumiał dlaczego nigdy tam nie jada. Szedł ze spokojem przed siebie, by w końcu ujrzeć dziewczynę zajmującą jeden, większy stolik, wraz ze swoją grupą.
    Oczywiście nim zdążył coś powiedzieć, to Daniel pewnym krokiem już się podniósł. Miał na nosie opatrunek. Czyli jednak, złamał mu ten pieprzony nos. Bardzo dobrze, jednak najwyraźniej niczego go to nie nauczyło.
   Kay, ignorując zupełnie jego postawę, podszedł do dziewczyny i położył jej dłoń na ramieniu.
  – Możemy pogadać? – Rzucił ze spokojem, od razu zabierając rękę i nie czekając na jej odpowiedź, skierował się od razu w jak najodleglejszy kąt. Nie chciało mu się dyskutować z nią przy tych przygłupach.
     Hayes, która nigdy nie potrafiła mu odmówić i tym razem tego nie zrobiła. Ruszyła wprost za nim, nie oglądając się nawet za siebie. Stanęła przed nim, ze skrzyżowanymi na piersiach dłońmi, a on milczał przez chwilę, świdrując ją błękitnym spojrzeniem. Oko wciąż było fioletowe, jednak nie tak bardzo jak pierwszego dnia, a warga zdążyła się zagoić, pozostawiając jedynie małą, niespecjalnie widzialną bliznę.
  – Chcesz dzisiaj do mnie przyjść? – Objął się ramionami, chcąc tym samym dodać chyba samemu sobie odrobiny otuchy. – Mieliśmy wybrać jeszcze jeden dzień na próby… Chyba, że po ostatnim nieporozumieniu jestem skreślony. Osobiście pójdę do Howarda i podejmę jeszcze jedną próbę rezygnacji.
  Nie wiedział skąd nagle wzięło się w nim tyle energii, żeby to powiedzieć, ale chyba nie chciał zaczynać kolejnej afery, zwłaszcza w szkole. Przypomniało mu się, że i tak przecież musi zostać po lekcjach, więc umówienie się na wieczór nie byłoby wcale takie głupie. O ile nie przykleiła mu jeszcze łatki sadysty i damskiego boksera…
   
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {20/07/23, 06:14 pm}

Biegła korytarzem, nie oglądając się za siebie. Pierwszoroczne niedobitki, które krążyły jeszcze po korytarzach, same ustępowały jej z drogi. Wbiegła na schody i zatrzymała się przed gabinetem dyrektora, dopiero teraz dając sobie chwilę, żeby złapać oddech. Cholera. Chyba powinna zacząć częściej robić kardio.
    Odgarnęła włosy z twarzy i złapała za klamkę.
    - Chwila – powiedziała szkolna sekretarka, odrywając wzrok od monitora i zatrzymując dziewczynę wpół kroku. Hailey nawet nie zwróciła na nią uwagi, kiedy wparowała z impetem do przedsionka gabinetu. – Dyrektor Ross jest teraz zajęty.
    - Wiem, ja w tej sprawie…
    - Będziesz musiała zaczekać na swoją kolej – odparowała nieugięta, wskazując jej skinieniem ustawiony pod ścianą rząd krzeseł.
    Hailey zacisnęła wargi, ale opadła ciężko na siedzenie plastikowego krzesła. Jeśli tam teraz wparuje pomimo wyraźnego zakazu, tylko pogorszy sprawę. Ross niczego na świecie nie nienawidził bardziej niż braku dyscypliny wśród swoich uczniów. Wbiegając do jego gabinetu w połowie wykładu, który zapewne właśnie tam urządzał, zadziałałaby na niekorzyść wszystkich.
     Czekała niecierpliwie, próbując podsłuchać, co działo się w środku, ale tapicerka po drugiej stronie drzwi skutecznie wyciszała każde słowo. Siedziała, dopóki nie zobaczyła, jak klamka zaczyna się poruszać. Natychmiast zerwała się z miejsca.
    - Ja… - zaczęła i momentalnie zamilkła, patrząc na twarz Kayle’a. Na brodzie i ustach miał roztarte ślady krwi, a pod okiem już zaczynał rosnąć pokaźnych rozmiarów siniak. Wyglądał okropnie. Hailey nie mogła znaleźć słów, przygnieciona masywnym ciężarem wyrzutów sumienia. To nawet nie jej wina, nikomu by o tym nie powiedziała, a na pewno nie Sarze, która od razu rozesłała wszystkim raport, załączając dowody fotograficzne. Chciała mu to wszystko powiedzieć, ale zaraz za nim z gabinetu wychynął Daniel. Zresztą, pewnie nawet by jej nie uwierzył. Kayle musiał mieć ją za straszną sukę i w tej chwili nawet nie potrafiła go za to winić.
    - Przestańcie – powiedziała Hailey, łapiąc Daniela za ramię, podobnie jak Stella Kaya. Redford nic sobie z tego nie robił i pewnie gdyby Shilling nie wyszedł za swoją koleżanką, zaraz pobiliby się ponownie, tym razem pod gabinetem dyrektora.
    Daniel przechylił do tyłu głowę, dotykając grzbietem dłoni nosa i krzywiąc się przy tym, jakby naprawdę zabolało. Nie wyglądał lepiej od swojego przeciwnika; właściwie to gdyby oceniać wynik walki wyłącznie po obrażeniach, Redford przegrał z kretesem, bo to on stał teraz przed gabinetem, zalewając się krwią.
    Hailey wygrzebała z torby sportową koszulkę, którą miała na sobie podczas porannego wuefu, i podała przyjacielowi, żeby przyłożył ją sobie do twarzy i przestał rozchlapywać dookoła juchę jak jakieś ranne zwierzę.
    - Co do diabła strzeliło wam… - sekretarka odchrząknęła, przerywając dziewczynie wpół zdania. Hailey westchnęła ciężko i kiwnęła głową w stronę wyjścia.
    - Zapłaci mi za to – warknął Daniel, wlekąc się za nią i Maksem korytarzem. – Pierdolony śmieć.
    - To wy zaczęliście – wtrąciła Hailey bez przekonania. Nie poszła do dyrektora Rossa, zabrakło jej śmiałości. Zaczęła kwestionować swój początkowy plan. Może i Kayle będzie próbował się na niej mścić, ale gdyby zaszkodziła teraz kolegom, zaczęliby kwestionować jej lojalność, a to byłoby o wiele gorsze. Nie mogła sobie pozwolić na to, by pomyśleli, że stoi po jego stronie. W końcu przyjaciele, jakkolwiek głupi by nie byli, to tak naprawdę wszystko, co miała. Jeden zły ruch i stałaby się tak samo nic nie znaczącą płotką jak Kayle i jego ekipa.
    - Zaczęliśmy? Stanęliśmy w twojej obronie, Hayes – odparował Max, a dziewczyna sama sobie dopowiedziała, że powinna być wdzięczna.
    Zgodnie z przewidywaniami Kayle nie pojawił się na popołudniowej próbie kółka teatralnego. Przez pierwsze pół godziny spotkania Howard wyglądał, jakby tylko czekał, aż ktoś powie „a nie mówiłem?”, ale Hailey wyjaśniła mu na osobności zajście z parkingu. Powiedziała nawet, że zaczęli już wspólne próby, prawie jakby wstawiała się za Shillingiem, co zaskoczyło również ją samą. Nadal nie była przekonana co do jego udziału w spektaklu. Wolałaby Scotta jako swojego partnera scenicznego, ale poczucie winy nie pozwoliło jej obrócić sytuacji na swoją korzyść. Gdyby tak zrobiła, tylko udowodniłaby Kayle'owi, że to ona ukartowała całą sytuację, żeby się go pozbyć.
    Tego dnia Hailey przećwiczyła swoje kwestie ze Scottem, który jak tylko uświadomił sobie, że Kayle na pewno już się nie pojawi, przybrał wielce zadowoloną minę. Wyglądał jak dumny kot, który przyniósł do domu martwego wróbla. Z jakiegoś powodu miała ochotę zmazać mu uśmiech z twarzy. Nie potrafiła cieszyć się dzisiaj jego towarzystwem.



    Następnego dnia urwała się z Mallorie z dwóch ostatnich zajęć i pojechały nad przystań, żeby chociaż na kilka godzin zabrać Honey Badger na zatokę, zanim Hailey będzie musiała pojechać do szkółki żeglarskiej. Wiedziała, że dostanie jej się za to po głowie, jak tylko rodzice się dowiedzą. Miała jednak zobowiązania wobec przyjaciółki. Od ostatniego piątku, kiedy jej starannie poukładane życie wywróciło się do góry nogami, nie miały w ogóle czasu, żeby spędzić trochę czasu sam na sam.
    Chociaż popołudnia nie były już tak gorące jak latem, dziewczyny siedziały na dziobie w samych szortach i górach od bikini. Długie, jasnobrązowe włosy Mallorie spływały jej po plecach niemal do bioder. Zgarnęła część za ucho, pochylając się nad notatnikiem.
    - To chyba będzie A… - mruczała do siebie, rozwiązując zadania.
    Hailey też rozłożyła obok siebie pracę domową, ale jej myśli krążyły wszędzie, tylko nie wokół arytmetyki. Wiatr targał jej rozpuszczonymi włosami, a ona wpatrywała się nieprzytomnie w wodę i machała zwieszonymi za burtę nogami, pogrążona w myślach.
    Mal podniosła głowę i patrzyła przez chwilę na przyjaciółkę, aż w końcu westchnęła ciężko i zamknęła zeszyt.
    - Dobra – rzuciła. – O co chodzi, Hayes?
    - Hm? – Hay odwróciła się w jej stronę, ale zaraz znów wbiła wzrok w ocean. Mallorie wstała i usiadła na szczycie dziobu obok Hailey.
    - Chodzi o tę całą bójkę?
    - Nie wiem – mruknęła niewyraźnie blondynka. Wczoraj cały dzień o tym myślała. W końcu doszła do wniosku, że nie mogła nic zrobić, żeby jej zapobiec. Redford i tak w końcu znalazłby jakiś pretekst, żeby doprowadzić do zamieszek. Sytuacja była napięta, odkąd ogłoszono wyniki castingu. Wszystkim nie podobało się, że zamierzała od teraz spędzać czas z Shillingiem, jakby robiła to z własnego upodobania. Wszystkim, oprócz Mallorie.
    - Redford jest kretynem – stwierdziła Mal. Oparła ciężar ciała na wyciągniętych za sobą rękach i wystawiła twarz do słońca. Powoli kryło się za chmurami, ale nadal przyjemnie grzało. – A Maksowi już całkiem zjadło mózg od sterydów. Nie przejmuj się. Wakacje się skończyły, zaczęło im się nudzić, prędzej czy później i tak by coś odjebali.
    Hailey uśmiechnęła się pod nosem. Mal jak zwykle czytała jej w myślach.
    - Sama nie wiem, czy to o to chodzi – powiedziała, zerkając z boku na przyjaciółkę. Spod paska góry od bikini na żebrach wystawał jej nieduży tatuaż, jakiś cytat pisany kursywą.
     - Kayle, prawda? – Mallorie uśmiechnęła się. – Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe. Sama nie mam pojęcia, co bym zrobiła na twoim miejscu.
    - Czasami nie wiem, czy bardziej chciałabym mu przywalić, czy go przytulić – odparła Hayes, sama nie wierząc, że właśnie powiedziała to na głos. Gdzieś w środku nadal opłakiwała ich przyjaźń, chociaż przestali być blisko już na jakiś czas przed ostateczną awanturą. Nigdy właściwie nie przepracowała tej straty. Przez rok żyła w wyparciu, pielęgnując w sobie gniew, a teraz było już za późno. Stary Kay gdzieś zniknął, ukryty pod masą kolczyków, tatuaży i kłębami papierosowego dymu.  
    - Jestem pewna, że on chciałby ci tylko przywalić – zażartowała Mal, ale jej spojrzenie było pełne zrozumienia. – Nazwałaś jego starego patologicznym alkoholikiem, a potem… poczekaj, jak to leciało? „Niedaleko pada jabłko od jabłoni?”
    - On nazwał mnie morderczynią!
    - No właśnie – skwitowała Mallorie, wstając. – Wiem, że za nim tęsknisz, ale on się zmienił, Hayes. Wyrzucił waszą przyjaźń do kosza, a teraz cię prowokuje, bo bawi go, kiedy się wkurzasz.
    Hailey wydęła usta. Miała rację. Wiedziała też, że przyjaciółka nie chciała tego mówić na głos, ale Harper przecież też dołożyła swoją cegiełkę do tego, żeby wszystko spektakularnie się rozleciało. Zabrała go na zatokę i zagroziła, że zniszczy mu życie, na Boga. Miała szansę postąpić krok w stronę pojednania, a zamiast tego najeżyła się jak osaczone zwierzę.
    Mal wyplątała się ze swoich dżinsowych szortów i wzięła zamach.
    - Kto pierwszy wyłowi, ten dostaje obiad – powiedziała, rzucając spodenki w wodę. – Lepiej się pośpiesz, to limitowana edycja!
    Zeskoczyła z dziobu i zniknęła pod wodą. Hailey parsknęła, zsunęła własne szorty i skoczyła za nią w wodę.



    Siedzieli na stołówce przy swoim zwyczajowym stoliku – Hailey, Mallorie, Stacy, Daniel z Cassie i wyjątkowo Scott, który chyba uznał, że skoro jest potencjalnym partnerem scenicznym Harper, to zasłużył, żeby zająć miejsce z elitą.
    Hayes marszczyła brwi, siedząc nad tacą nietkniętego obiadu. Ostatnio częściej krzywiła się niż uśmiechała. Jeśli coś się prędko nie zmieni, dorobi się zmarszczek przed trzydziestką.
    Redford kipiał, a Hailey wyobrażała sobie, jak kładzie mu na głowie drewnianą łyżkę, żeby jego mózg nie wylał się uszami jak gorąca woda z garnka. Ktoś rozwalił jego sportowe cacko. Rozwalił? Corvette’a została doszczętnie rozpierdolona, a naprawy miały wynieść srogie dziesiątki tysięcy. Jeśli w ogóle znajdzie w tym zapyziałym miasteczku kogoś, kto zdobędzie się na odwagę tknąć się jego drogiej zabawki.
    - Ubezpieczalnia ci tego nie pokryje? – zapytała Stacy, przełknąwszy kęs swojej kanapki z tuńczykiem. – Bo ubezpieczyłeś to auto… prawda?
    Redford milczał, zaciskając szczęki. Para buchała z jego uszu, ale tylko w wyobraźni Hailey.
    - Cóż, odkąd jesteśmy już oficjalnie dorośli – zaczęła Cassie z miną, jakby cała ta sytuacja dostarczała jej niepowtarzalnej rozrywki – to stary uznał, że powinniśmy swoje interesy załatwiać sami.
    - Nie zapłaciłeś ubezpieczenia za auto warte 70 patyków? No nieźle. – Scott pokiwał głową z uznaniem.
    - Oni mi za to zapłacą – mruknął Daniel.
    - Jacy oni? Znowu halucynujesz? Mówże z sensem – prychnęła Cass.
    - Dobrze wiesz, o kim mówię – uniósł się jej brat. Cassie i Daniel byli dwujajowymi bliźniętami, ale nawet kiedy siedzieli obok siebie, ciężko było stwierdzić, czy w ogóle są spokrewnieni. Ona była od niego o głowę niższa i farbowała włosy na truskawkowy blond. On miał czuprynę w kolorze słomy i chociaż oboje wyglądali jak z katalogu ekskluzywnego butiku, w obyciu Daniela niemal zawsze kryła się ledwie tłumiona przemoc. Tylko oczy sugerowały, że rzeczywiście są rodzeństwem. Oboje mieli takie same, nieprzyzwoicie szmaragdowe oczy. – To ten pierdolny Shilling i jego kurwna obstawa. Mści się za to, że obiłem mu mordę.
    Cass uniosła powątpiewająco brew, patrząc na oklejony opatrunkiem nos brata.
    Hailey siedziała cicho, przysłuchując się ich paplaninie, aż poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Odwróciła głowę. Kayle.
    Wyglądał trochę lepiej niż wtedy, zaraz po bójce, ale wydawał się jakby… przygaszony? Hailey kiwnęła tylko głową i podniosła się, rzucając przelotne spojrzenie Danielowi. Chłopak już zrywał się z ławki, ale dziewczyny przytrzymały go na miejscu.
    - Za mało już odpierdoliłeś? – syknęła Cass. – Jeszcze jedna taka akcja i ojciec cię wydziedziczy. Opanuj się, palancie.
    Hailey spojrzała na nią z wdzięcznością, po czym udała się na koniec stołówki Za Kaylem. Założyła ręce na piersi, wpatrując się w niego z nieodgadnioną miną. Nie tak wyobrażała sobie ich kolejne spotkanie. Myślała, że będzie na nią warczał, mijając na korytarzu. Zamiast tego chłopak zauważalnie zmalał. Wyglądał trochę jak Coby, kiedy nakrzyczała na niego po tym, jak zjadł jej ulubione sandały. Hailey miała swoje podejrzenia, ale teraz ciężko jej było wyobrazić sobie, że ten sam zbity chłopak mógłby rozwalać ludziom po nocach auta.
    - Wyluzuj. Przyjdę – odpowiedziała, przypatrując mu się bez pewności, jakby nadal badała teren. W końcu złagodniała i złapała się za ramię, naśladując Kaya. Była gotowa mu się przyznać. – Kayle, ja nie…
    - Masz odwagę się tutaj pokazywać, chuju? – syknął nagle Redford zza pleców Hailey. Bezceremonialnie odsunął dziewczynę na bok i złapał Kayle’a za frak. – Jeśli myślałeś, że ujdzie ci płazem to co odjebałeś, to się srogo przeliczyłeś.
- Dan, proszę...
- Zamknij się - rzucił Redford, a Hailey otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Twój pies rozpierdolił mi auto.
Kayle zerknął na nią, ale blondynka odwróciła głowę, obejmując się ciaśniej ramionami. Nie potrafiłaby przyznać się do tego na głos, ale Daniel przerażał ją, kiedy się taki stawał.
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {20/07/23, 10:25 pm}

      Chciał pogadać z Hailey sam na sam. Potrzebował chyba tej rozmowy, chociażby po to, żeby mieć pewność co do ich wspólnych prób. W końcu nadal byli w tym razem i mogli albo się pogodzić, albo dalej drzeć ze sobą koty, razem, to jedynie to zawalając. Na pewno Howard nie chciałby, żeby jego innowacyjne arcydzieło jednego z klasyków literatury zostało tak zbezczeszczone.
     Dziewczyna oczywiście za nim poszła, jednak standardowo znowu im przerwano. Daniel Redford praktycznie od razu rzucił się na niego z łapami. Kayle z kolei zaczynał myśleć, że już nigdy się nie uwolni od tego zwierzęcia. Przecież on nawet nie szukał teraz guza! Chciał po prostu pogadać, ale najwyraźniej w szkole nie było mu to w ogóle dane. Zacisnął więc szczękę, w ten charakterystyczny dla siebie sposób i nie odezwał się nawet słowem. Zamiast tego zebrał w ustach wystarczająco dużo śliny i napluł mu w twarz, mając nadzieję, że w końcu się od niego odczepi.
    Rzeczywiście, Daniel go puścił dosłownie na chwilę, żeby przetrzeć rękawem solidną melę, jaką mu sprzedał i zamachnąć się, żeby znowu go uderzyć. Nie zrobił tylko dlatego, bo tuż obok nich pojawiła się ekipa Kaya. Ariel od razu chwycił jego rękę, odrzucając ją od siebie i stając obok przyjaciela. Spojrzał na niego z grobową miną, oblizując nieco wargi przed wypowiedzeniem jakiegokolwiek słowa.
  – Mało miałeś wrażeń ostatnio? – Zaczął, przechylając głowę lekko w bok. – Trzymaj te ręce przy sobie, zanim ktoś ci je w końcu odjebie, koszykarzu od siedmiu boleści.
  – Rozpierdolił mi samochód, nie podaruję mu tego – oburzył się Redford, tym razem patrząc z góry na Ariela. Chyba myślał, że się go wystraszy, ale Ari pozostawał niewzruszony. Nie tylu takich Danielów spotykał na swojej drodze przed nim. Popatrzył więc na niego z uniesioną brwią i ziewnął, pokazując tym samym swoją obojętność względem tej sytuacji.
  – A ja, całkowicie szczerze, mam w dupie co ci zrobił – wzruszył beznamiętnie ramionami. – Nie musisz mi się tłumaczyć, gościu. Wypierdalaj.
    Blondyn wyraźnie pobladł na twarzy, spoglądając zaraz na wszystkich dookoła. Wreszcie przeklął pod nosem i machnął ręką, rzucając jakiś komentarz o tym, że nie będzie marnował na nich czasu. Ariel miał w sobie coś takiego, że pozostawał w swojej prostej egzystencji bardzo enigmatyczny. Potrafił samym spojrzeniem przegonić przeciwnika dwa razy większego od niego. Nikt nie miał pojęcia jak on to robi, ale zdecydowanie za każdym razem mu to wychodziło.
    Przyjaciele upewnili się, że Kaylowi nic nie jest, jednak Stella momentalnie rozpoznając Hay, postanowiła na nią najechać.
  – A ty co tu jeszcze robisz, dziewczyno? – Fuknęła na nią, stając tuż naprzeciw niej. – Spieprzaj do swojego rycerzyka. Kayle ma już wystarczająco dużo problemów przez ciebie.
    Kay uważał, że było to zupełnie niepotrzebne. Harper z kolei wydawała się być niewzruszona jej agresją w głosie, co Stellę zirytowało jeszcze bardziej.
  – Będę u ciebie o dwudziestej. – Popatrzyła na Kayle’a, ignorując zawzięcie jego koleżankę. – Chyba, że zmieniłeś zdanie. Masz mój numer, możesz do mnie napisać – dodała, odwracając się na pięcie.
  – Napiszę – odpowiedział jej, jednak nie był pewien czy usłyszała tę odpowiedź. Praktycznie od razu odwrócił się w stronę Stelli i położył jej dłoń na ramieniu. – Dzięki, ale nie musiałaś tego robić. Tak się składa, że chciałem z nią pogadać.
    Wszyscy, poza Arielem, wydawali się być zaskoczeni tymi wieściami. Wyjaśniał im później, że chodzi tylko i wyłącznie o próby do spektaklu, a w jego głowie nie rodzą się żadne podteksty, ani złe intencje. Montgomery natomiast była pewna, że działa to w drugą stronę. Harper czyha na jego życie i spróbuje go zabić w jego własnym pokoju. Oczywistym było, że za bardzo dramatyzowała, ale zdawała sobie sprawę z tego, co między nimi dotychczas się działo. Przecież wciąż się nienawidzili i absolutnie nic nie mogło zmienić tych uczuć. Przynajmniej na razie.
    Schilling jeszcze na chwilę spojrzał w kierunku stolika elity. Prychnął cicho i razem ze swoimi towarzyszami wyszedł ze stołówki, chcąc jeszcze zapalić przed resztą zajęć. Co to w ogóle miało znaczyć? Masz odwagę się tu pokazywać? Przecież stołówka była miejscem dla wszystkich, mógł się tu pokazywać za każdym razem, kiedy miałby na to ochotę, a jebany Redford nie mógł mu tego zabronić. Czasami chyba zapominał, że jest w szkole, w państwowej placówce, a nie w ogródku swojej obrzydłej willi z basenem.



    Po zajęciach grzecznie udał się do kozy, razem z resztą winowajców. Najgorsze było to, że jedyne co na dobrą sprawę mogli tam robić, to odrabiać lekcje albo odliczać półtorej godziny do wyjścia. Nie mogli skorzystać z telefonu, bo dzisiaj ich opiekunką była Duval. Wredna jędza, która nosiła ze sobą głupi, szary koszyczek, do którego wszyscy mieli odkładać telefony. W trakcie jej zajęć z angielskiego robiła to samo, a uczniowie nie znosili jej równie bardzo, co ona ich.
    W sali panowała względna cisza. Nawet Daniel nie podskakiwał, siedząc z Maksem gdzieś po środku drugiego rzędu. Co jakiś czas odwracał się tylko w stronę Kaya, jakby chciał mu zagrozić samym spojrzeniem, że ma go na oku i może być pewien, że ten zdecydowanie mu nie odpuści.
    Po uporczywych czterdziestu minutach nawet Schilling postanowił się wziąć za swoje lekcje. Nigdy ich nie odrabiał, ale widząc jak Stella męczy się z jednym z matematycznych zadań, zrobiło mu się jej nieco szkoda. Rozwiązał zadanie szybciutko w swoim notesie i podał go jej razem z notatkami jak je rozwiązał. Blondynka uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, by zaraz rozwiązywać kolejne z zadań, bazując na jego wskazówkach.
    Kiedy tylko ich odsiadka się skończyła, Kay ponownie odprowadził Stellę do samochodu. Miał nadzieję, że tym razem nikt nie będzie mu przeszkadzał w rozmowie z kimkolwiek, rzucając się na niego z rękami.
  – Chyba lepiej to już wygląda – mruknęła Montgomery, przykładając delikatnie opuszki palców do siniaka pod jego okiem i marszcząc śmiesznie czoło. – Smarujesz to czymś? Moja mama ma taką maść, mogę zadzwonić o nazwę.
  – Nie trzeba, dzięki – odsunął lekko głowę od jej dłoni, przeciągając się zaraz niczym kot.
    Był zmęczony i nie chciało mu się nawet gadać. Matematyka pozwoliła mu trochę usunąć w cień myśli o dzisiejszym spotkaniu. Miał wiele obaw, że znowu Hayes będzie go prowokować i stawiać warunki, ale tym razem mieli być na jego terenie. Problemem było tylko to, że nie srał tam, gdzie spał. Nie za dużo by wskórał. Poza tym i tak był święcie przekonany, że ojciec spierdoli mu całe spotkanie swoim darciem mordy, że jakoby matka go nie kocha. Nawet, jeśli jej nie będzie w domu.
    Dał się pogrążyć na dłuższą chwilę myślom, kiedy Stella tknęła go palcem w ramię. Uniósł głowę, odgarniając nieco niesforne kosmyki włosów do tyłu i kiwając jej potwierdzająco na znak, że może mówić.
  – Naprawdę chcesz ją do siebie zaprosić? – Dopytała koleżanka w zupełnie dziwny i niezrozumiały dla niego sposób. Wyglądała trochę, jakby była zazdrosna, ale z pewnością błękitnooki po prostu źle to odbierał.
    Uniósł wytatuowaną rękę, kładąc ją na jej głowie i czochrając lekko jej włosy.
  – Wyluzuj – uśmiechnął się delikatnie, mając nadzieję, że jego czarująca osobowość sprawi, że dziewczynie znów wróci banan na twarz. – Nic mi nie będzie. Jak już wspominałem niejednokrotnie; wszystko dla tej podłej sztuki.
    Blondynka chyba nie chciała mu za bardzo stwarzać problemu, bo jej oczy błysnęły, a ona wyglądała zupełnie tak, jakby była postacią w jednej z japońskich animacji, a wokół niej były te przeurocze gwiazdeczki, potęgujące ten rozkoszny widok.
   Zdecydował też, że wróci sam. Po drodze napisał do Hailey wiadomość, że będzie na nią czekał, ale przed dwudziestą da jeszcze znać czy ojciec nie robi cyrku. Mógł jej to napisać, przecież to ona wykrzyczała mu w ostatniej awanturze, że idzie śladami ojca, tylko bierze się za coś dużo gorszego. Pomyślał jednak, że może tym razem będzie wyrozumiała.



     Kent oczywiście odpierdalał. Ledwie przekroczył próg domu, a od razu do jego uszu dotarł dźwięk tłuczonego szkła. Nachlany w trzy dupy mężczyzna zrzucił właśnie ulubioną lampę matki z parapetu, szukając nie wiadomo czego. Zapewne oszczędności, bo nie miał za co zalać pały. Kayle oparł się o framugę, krzyżując ręce na piersi i przyglądając się temu przedstawieniu z zainteresowaniem, czekając tylko na moment, w którym ustawi go do pionu.
    Dotychczas jego ojciec nie bywał agresywny, jednak ostatnio zaczęło się to zdarzać coraz częściej. Brakowało mu do szczęścia jeszcze tylko tego, żeby zaczął podnosić ręce na matkę. Tego by już chyba nie zniósł. Potrzebowali w tej rodzinie zdecydowanie kogoś, kto potrząsnąłby nim porządnie, skoro żadne inne opcje nie pomagają. Może jakby w końcu wypierdolili go z domu, to coś by dotarło do tego jego przepitego łba. Matka jednak miała zbyt dobre serce.
  – Co ty znowu odstawiasz, co? – Sarknął Kayle, unosząc brew do góry. Teraz tatusia widocznie zirytowała zasłona, bo zerwał ją jednym ruchem, prawie psując przy tym karnisz. – Będę miał dzisiaj gościa i chciałbym, żebyś się ogarnął i nie przyniósł mi wstydu.
  – Schowała pieniądze! Zawsze by–yły schowane pod lampą. Dzisiaj ich nie ma! – Zawołał rozczarowany mężczyzna, łapiąc za jedną z doniczek. Nim jednak i nią rzucił, syn podszedł do niego, zabierając mu ją z rąk.
  – Weź się opanuj, staruchu, bo zaczynasz być strasznie nudny – warknął, odstawiając kwiata na miejsce i łapiąc go za fraki. Rzucił go na kanapę, a ten gwałtownie podniósł się z powrotem, łapiąc go dość mocno za bark. Chyba już wiedział po kim miał w łapach tyle siły, by przypadkowo skrzywdzić Hailey.
  – Jak ty się do mnie odzywasz, gnoju? Osiemnaście lat dzięki mnie masz co wsadzić do tego głupiego pyska, a mówisz do mnie w taki sposób? – Szarpnął nim, jednak chyba w porę się opanował. Siadł grzecznie na kanapie, chowając twarz w dłoniach. – Przepraszam… Przepraszam, Kayle. Nie umiem z tym walczyć…
   – Mam dziewiętnaście lat – skwitował jedynie Kayle, kierując się zaraz do swojego pokoju.
   Miał naprawdę ogromne nadzieje, że stary zaraz uśnie i nie obudzi się aż do rana. Miał też nadzieję, że wystarczająco szybko przejdzie do sypialni, żeby mógł ogarnąć ten śmietnik, który zrobił. Nie chciał zostawiać matce tego bałaganu, ani tym bardziej nie chciał zapraszać w ten bałagan Harper. Miałaby wtedy kolejne powody, żeby w przyszłości może z niego szydzić albo w jakikolwiek inny sposób go poniżać.
    Jego dom był zadbany. Mama pomimo ciężkiej roboty i praktycznie ciągłej nieobecności w domu, dbała o niego. Zawsze było czyściutko, okna były wymyte na błysk, a podłoga lśniła tak bardzo, że można było z niej jeść. Za każdym razem, kiedy ojciec się rzucał i robił sceny, niszczył jej pracę, w którą wkładała całe serce. Była z tych osób, które relaksowały się przy sprzątaniu i efekt końcowy sprawiał jej całe mnóstwo satysfakcji. Nie była pedantką, po prostu lubiła to robić. Dlatego tak bardzo chciał, żeby nie musiała łapać za szczotę i mopa.
    Ojciec przeszedł do sypialni tuż przed dziewiętnastą, a to znaczyło, że Hailey może spokojnie przyjść do niego i mogą poćwiczyć. Zaraz po tym, jak on położył się spać, Stephanie weszła, obładowana siatami zakupów. Kayle porzucił na chwilę szczotkę i ruszył jej z pomocą, przenosząc wszystko do kuchni.
  – Przyjdzie do mnie koleżanka, nie będzie to problemem? – Zapytał, pomagając jej rozpakować rzeczy z torby. Kupiła mu nawet fajki, choć nie znosiła, kiedy palił. Od razu zgarnął je do kieszeni bluzy.  
  – Oczywiście, że nie, o ile taty nie ma i nie będzie robił burd na świętą noc – wyznała z widocznym zmęczeniem na twarzy. – A znam ją?
  – Znasz, to córka Harperów; Hailey – mruknął, wyciągając z siatki kolejne produkty.
  – O, znowu się przyjaźnicie? – Matka była wyraźnie zaciekawiona. Nie znała szczegółów ich kłótni. Wiedziała tylko tyle, że już się nie przyjaźnią, bo Kay nigdy się jej nie zwierzał za bardzo ze swojego życia. I tak, jego skromnym zdaniem, miała już wystarczająco przejebane życie, żeby obarczał ją jeszcze swoimi wysrywami, które w rzeczywistości i tak każdy miał gdzieś.
    Wytłumaczył jej więc, że dostał rolę w sztuce i jest to projekt na zakończenie roku. Nie widział już dawno, żeby na jej twarzy pojawił się tak szczery i pełen emocji uśmiech. Chwyciła go za twarz, pocałowała w czoło.
  – Jestem z ciebie bardzo dumna – powiedziała z radością, gładząc jeszcze przez chwilę kciukiem jeden z jego policzków. – Przygotuję wasze ulubione ciasteczka, żebyście mieli czym zagryźć te, z pewnością trudne, scenariusze.



   Hailey przyszła punktualnie. Stephanie od razu wpuściła ją do środka, witając z uśmiechem i wspominając, że Kayle jest u siebie na górze. Oczywiście zaraz po tych słowach wyrósł na schodach jak spod ziemi i zaprosił ją gestem dłoni za sobą. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech jego mamie i skierowała się w dobrze znane jej miejsce. W końcu w przeszłości wiele razy była w jego pokoju. Spędzili w nim wiele niezapomnianych chwil.
     Zdążył wszystko ładnie posprzątać, nawet swój pokój. Oczywiście stanął w obronie starego, mówiąc mamie, że to on zepsuł lampę. Nie była zła i najwyraźniej jego donosy o sztuce oraz fakcie, że jako tako rozmawia z Harper, napawała ją ogromnym entuzjazmem. Trochę nie rozumiał, ale to świadczyło o tym, że ta kobieta zdecydowanie bardzo mocno musi go kochać. Nieważne ile rzeczy naodwalał i ile razy musiała odbierać go z komisariatu. Był jej dzieckiem, prawda?
     Blondynka usiadła na brzegu łóżka, jakby bała się, że gdzieś mógł zastawić na nią pułapki. On zaś zajął miejsce w fotelu, przy biurku i podał jej swój scenariusz.
  – Proszę. Starałem się zrobić z nim cokolwiek, ale poza zaznaczeniem naszych ról dwoma różnymi kolorami absolutnie nic nie przyszło mi do głowy – zamrugał kilkakrotnie, wyczekując odpowiedzi i jakiejkolwiek reakcji.
    Był święcie przekonany, że za kilka sekund zostanie potężnie skarcony. No i został, jednak w zupełnie inny sposób, niż się spodziewał. Harper była opanowana, w jego opinii aż nazbyt. Niemniej przewertowała szybko plik kartek, zaraz go oddając.
  – Wiesz, w tym nie chodzi o to, żeby mazać po kartkach. To dopiero początek całej roboty – odparła zrezygnowana, widząc, że czeka ją naprawdę dużo pracy. – Dobra, to może na początek pokaż mi to, co pokazałeś Howardowi – zasugerowała. – Monolog.
    Tego się nie spodziewał. On sam nie był pewien co wtedy takiego zrobił, że nauczycielowi to siadło. Zwłaszcza, że zwyczajnie się wtedy wygłupiał. Niemniej postanowił to zrobić. Przecież musiała zobaczyć go w akcji, żeby móc jakkolwiek z nim działać, nie? Odchrząknął więc i zamknął oczy, skupiając się w stu procentach na swojej roli. Wyszło mu chyba dobrze, bo przyłożył się do tego, choć w jego głosie wyraźnie było słychać delikatny stres. Zająkał się z dwa razy i raz pomylił tekst, ale takie rzeczy były do wypracowania.
    Kiedy skończył, tym razem on nabrał powietrza w płuca, żeby zaraz je spokojnie wypuścić i odetchnąć. Wrócił na swoje miejsce, siadając po turecku.
  – No… Powiedz coś – mruknął, zagryzając dolną wargę i bawiąc się rogiem jednej z kartek.
  – Nie najgorzej – odparła bez przekonania. – Ale jest pole do poprawy. Lećmy dalej.
    Rzeczywiście porządnie wzięli się za robotę. Harper w zawrotnym tempie naprowadziła go jak powinien grać. Ona z kolei odgrywała swoją rolę wręcz nieskazitelnie, idealnie. Kay na moment był nią tak zafascynowany, że zapomniał na chwilę o tym, że jej wciąż nienawidzi. Tym razem jednak nie myślał o tym, że chce ją wyrzucić przez okno albo wziąć żyletkę z szuflady i wbić ją jej w oko. Ten czas spędzali naprawdę bardzo miło. W międzyczasie znalazło się nawet kilka momentów, w których powspominali krótko jakieś dawne czasy, kiedy było między nimi dobrze.
    Zbliżała się powoli dwudziesta druga trzydzieści. Wciąż mieli całą masę pracy, ale plusy były takie, że mieli jeszcze prawie cały rok na ogarnięcie tego. Kayle’owi zdecydowanie szło to bardzo średnio, ale przynajmniej dobrze się bawił. Przynajmniej do chwili, kiedy nie usłyszał hałasu dochodzącego z dołu.
  – Zaczekaj sekundę – mruknął do niej, odrzucając scenariusz na łóżko, tuż obok jej rozłożonych wygodnie nóg. Najwyraźniej już czuła się na tyle pewniej, żeby rozjebać się na jego łóżku, pod plecy podkładając sobie poduszkę, na której spał.
    Wyszedł na korytarz i kucnął przy schodach, nasłuchując co właściwie się dzieje. Mama uspokajała ojca, który nagle z jakiegoś powodu zaczął się na nią drzeć. Jeśli dobrze rozumiał, to poszło o to, że była na tyle podła, żeby przykryć jego schlane i spocone ciało.
  – Kurwa, a prosiłem skurwysyna – powiedział cicho do samego siebie, wchodząc zaraz z impetem do swojego pokoju.
    Pociągnął Hailey za rękę, zmuszając ją tym samym, żeby wstała z łóżka. Dziewczyna nieco zdezorientowana poszła za nim, a on usadził ją na fotelu przy biurku, który dosunął bliżej. Przyciągnął klawiaturę w swoją stronę i wpisał szybko youtube’a, a zaraz po nim tytuł piosenki.
  – Posiedzisz tu chwilę, dobra? – Oznajmił, strasznie łagodnie jak na ilość emocji, które w nim buzowały.  – Za maksymalnie dziesięć minut wrócę.
   Hay skinęła głową, ale nie wyglądała na zbyt szczęśliwą. Z pewnością dojrzała godzinę na ekranie komputera i martwiła się o to, że rodzice i tak prawdopodobnie ją zajebią. Żadne z nich nie przypuszczało, że będą siedzieć nad tym gównem tak długo. Teraz jednak już nie miała wyjścia. Musiała chwilę zaczekać, aż Kay ogarnie sytuację. Inaczej nie zamierzał jej wypuścić.
   Złapał za słuchawki, które leżały na biurku, obok talerza z ciasteczkami, które w międzyczasie przyniosła im Stephanie. Założył je na jej uszy i jednym kliknięciem odpalił jej ulubioną piosenkę. Doskonale pamiętał co to było, bo dręczyła go nią regularnie.



    Zszedł biegiem schodami w dół, mając nadzieję, że stary nie przegina. Przeliczył się bardzo mocno, widząc jak dociska swoje przedramię do jej krtani, pierdoląc coś niezrozumiałego pod nosem. Zagotowało się w nim. Jeszcze dzisiaj myślał o tym, że całe szczęście, iż nie podnosi na nią rąk, a tymczasem był świadkiem, jak próbował ją podduszać, wkładając jej dłonie pod sukienkę, jak ostatni śmieć.
    Miał ochotę na niego napluć, wziąć nóż i dźgnąć. Miał ochotę go zdeptać, skopać, zajebać i jeszcze raz skopać w chwili, gdy ujrzał niewinną łzę, spływającą po policzku rodzicielki. Niewiele myśląc, chwycił go za kark i szarpnął w swoją stronę, blokując mu jedną z rąk.
  – O co cię, kurwa, prosiłem, ty zachlana wszo? – Sarknął na niego, ciągnąc go w stronę sypialni.
    Nie wiedział jeszcze co zamierzał z nim zrobić, ale był pewien, że jeszcze jeden niewłaściwy ruch i dosłownie zabije go własnymi, gołymi rękoma.
  – Jeszcze dzisiaj mnie przepraszałeś – kontynuował monolog Kay, jednak mężczyzna zdawał się być tym nie bardzo przejęty.
    Wyszarpał się z objęć syna i pchnął go mocno. Ten uderzył plecami o szafę, jednak całe szczęście nic mu się poważnego nie stało. Wyprostował się natychmiast. W odwecie on również popchnął ojca, tylko w odróżnieniu od niego, wylądował na wygodnym łóżku. Złapał go za włosy i uderzył trzy razy jego głową o poduszkę, za każdym uderzeniem wymawiając jedno słowo.
  – Idź. Kurwa. Spać. – Mówił przez zęby, ignorując zupełnie jego skomlenia. – A jeszcze raz zobaczę, że podniosłeś na mamę rękę, to przysięgam; powieszę cię za jajca na strychu i będę torturował, dopóki nie wyzioniesz ducha na moich oczach.
    Kent załgał żałośnie, a młodszy Schilling wyszedł z sypialni rodziców z trzaśnięciem drzwi. Ucałował mamę w czoło, przepraszając za przekleństwa – tego też nie lubiła – i wrócił do byłej przyjaciółki na górę, która grzecznie siedziała przed komputerem, oglądając jakieś śmieszne filmiki z kotami. Czasami naprawdę myślał, że chciałby mieć tak mocno bajkowe życie.
   Delikatnie ściągnął jej słuchawki z głowy, odkładając je na bok.
 – Przepraszam, ale późno już – powiedział, czując się jak kłamca. Przecież jemu w ogóle nie o to chodziło. Nie wiedział nawet czy Hay nie podsłuchiwała. Raczej nie byłaby na tyle podła. Chociaż, sądząc po tym, co jeszcze niedawno mówiła… – Odprowadzę cię do auta.
    Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Zamiast tego zgarnęła swoje rzeczy, torebkę i wspólnie udali się z powrotem na parter. Podziękowała mamie Kaya za ciasteczka i już po krótkiej chwili stali przy jej samochodzie.
  – Co właściwie chciałaś mi powiedzieć w stołówce? – Zagaił chłopak, chcąc uniknąć jakichkolwiek pytań czemu zniknął i dlaczego. No i pamiętał, że chciała mu coś powiedzieć, tylko pierdolony Daniel im przerwał. Teraz mieli spokój.
  – Nie rozpuściłam tych plotek – przyznała, niepewna, czy w ogóle jej uwierzy. – Dziewczyny zobaczyły siniaki w szatni i wszystkim wypaplały. Nie chciałam, żeby Daniel cię pobił. Chociaż trochę zasłużyłeś – dodała, wydymając usta. – Bolało, wiesz?
  – Wiem – odparł, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. – Trochę za mocno się uniosłem, ale nie jestem ostatnio w szczególnie dobrym nastroju. Trochę za dużo rzeczy tli mi się w głowie i potem odpierdalam takie bezsensowne rzeczy. Przepraszam – wysilił się na słaby uśmiech. – A mną się nie przejmuj. Morda nie szklanka.
  – Nie wierzę, że to mówię, ale ja też przepraszam – odpowiedziała, otwierając drzwi do samochodu. – Muszę lecieć. W sobotę na przystani? – Zapytała, przechylając lekko głowę. – Napiszę ci, co masz przećwiczyć.
  – Jasne, w kontakcie – rzucił na pożegnanie, kładąc na ułamek sekundy dłoń na jej głowie.
   To był dobry dzień.
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {21/07/23, 03:47 pm}

Po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, Hailey obserwowała całe zdarzenie z rezygnacją i bez większych emocji, jakby oglądała powtórkę odcinka przeciętnego serialu. Daniel chciał uderzyć Kayle’a, Kayle opluł Daniela, zaraz pojawiła się obstawa… Zerknęła za siebie, w stronę stolika, przy którym przed chwilą siedziała. Max nie ruszył się z miejsca; ostatnia bójka to nie była pierwsza taka jego akcja w tym roku szkolnym, który przecież dopiero się zaczął. Hayes doszła do wniosku, że ojciec zmęczony jego wyskokami musiał w końcu postawić mu ultimatum, bo chłopak nie przybiegł z pomocą przyjacielowi. Ciężko mu się dziwić. Z jego starym było coś nie tak, odkąd wrócił z misji. Hailey widziała go tylko raz, ale tyle wystarczyło.
    Cassie przyglądała się bratu ze zmarszczonymi brwiami, Mal wyglądała, jakby była w każdej chwili gotowa wstać i rzucić się między walczących, a Stacy ukradkiem nagrywała całe zajście, trzymając telefon ledwo nad krawędzią stołu. Hayes odwróciła głowę z powrotem w stronę Kayle’a.
    Wiedziała, że nawet gdyby któreś z nich wykierowało pierwszy cios, tutaj, na środku stołówki, wiele ponadto nie zdziałają. Zaraz ktoś się zleci i znowu czeka ich wycieczka do gabinetu dyrektora. Nie martwiła się. Jedyne, co czuła, to palący wstyd na wspomnienie warkliwego rozkazu Redforda. Daniel kazał jej się zamknąć. Jej. Przy Kayle’u, jego znajomych i całej stołówce. A ona… po prostu go posłuchała. Położyła uszy po sobie i uległa, grzecznie odsuwając się na bok. Nie była przyzwyczajona do tego, żeby to jej ludzie rozkazywali, i teraz ten fakt nieznośnie uwierał ją w poczucie własnej wartości.
    Całe wydarzenie zakończyło się równie szybko, co zaczęło. Być może Daniel spodziewał się, że zaraz ktoś ruszy mu z pomocą, lecz tym razem musiał odejść z podkulonym ogonem. Przewaga liczebna znalazła się teraz po drugiej stronie.
    Hailey popatrzyła krzywo, jak wraca do stolika. Odwróciła głowę dopiero, kiedy usłyszała głos dziewczyny, tej samej, która kilka dni wcześniej załadowała Maksowi kopa w piszczel. Zmierzyła ją wzrokiem, stojąc z założonymi na piersi rękami. Nieczęsto zdarzało się, żeby to Harper mogła patrzeć na kogoś z góry; ten fakt dodał jej wigoru.
      – Będę u ciebie o dwudziestej. – Popatrzyła na Kayle’a, ignorując zawzięcie jego koleżankę. – Chyba że zmieniłeś zdanie. Masz mój numer, możesz do mnie napisać – dodała, odwracając się na pięcie. To on poprosił ją o tę rozmowę, ale ewidentnie nie była tu mile widziana. Zastanowiła się, czy dostało jej się rykoszetem, czy może gdyby Daniel się nie wtrącił, reakcja znajomych Kayle’a nadal byłaby taka sama. Nie musieli jej lubić, nawet teraz, kiedy decyzja Howarda zmusiła ich do zawarcia kruchego rozejmu. Nie zależało jej na ich sympatii.
    Wróciła z powrotem do przyjaciół i zajęła miejsce obok Mallorie. Obiad Hailey nadal leżał nietknięty na talerzu. Od tego wszystkiego straciła apetyt.
    - I co, pajacu, dumny z siebie jesteś? – fuknęła Cassie do brata. – Pomyśl trochę następnym razem. Wpierdalasz się w bagno bez planu i potem co, zostajesz opluty przed całą szkołą.
    - Dosłownie – wtrąciła ochoczo Hailey, ucieszona z okazji, żeby odegrać się na Redfordzie. Reszta grupy od razu podjęła temat i do końca dnia Hayes siedziała na zajęciach już w lepszym humorze.


    Wróciła do domu obładowana torbami. Oprócz swojej ukochanej, płóciennej torby, z którą nie rozstawała się od pierwszej klasy gimnazjum, niosła jeszcze zakupy, które odebrała po drodze dla matki. Allison Harper bawiła się w tym miesiącu w organizację wesel; przyjaciółka poprosiła ją o pomoc przy swoim ślubie, a potem kobieta stwierdziła, że spodobało jej się na tyle, by rozkręcić na tym biznes. Jeszcze tylko ze trzy tygodnie i jej przejdzie, pomyślała Hailey, zrzucając ciężkie siatki na szafkę przy wejściu. Przypinki ze sztucznymi kwiatami, pamiątkowe foldery i cała masa innego barachła rozsypała się na podłogę, kiedy jedna z toreb zachwiała się i wywróciła. Dziewczyna zaklęła pod nosem.
    - Jestem! – rzuciła w przestrzeń, zbierając z ziemi ostatnie drobiazgi. Z ulgą zsunęła ze stóp buty i kopnęła je gdzieś na bok. Jak tylko matka to zobaczy, dostanie szewskiej pasji, ale Hayes była zbyt zmęczona, by teraz o tym pomyśleć.
    Naprzeciwko wejścia do domu znajdowały się szerokie, kręcone schody na piętro i korytarz z biurem ojca i dwiema gościnnymi sypialniami, a z lewej i prawej – łukowate przejścia prowadzące do dwóch skrzydeł posiadłości Harperów. Idąc w lewo, przechodziło się przez przestronną jadalnię i dalej, do kuchni, w której teraz ich gosposia przygotowywała obiad. Hailey skinęła jej na powitanie głową z uprzejmym uśmiechem. Kobieta niewiele potrafiła powiedzieć po angielsku, dlatego ich kontakt zazwyczaj ograniczał się do przelotnych gestów.
    - Mamo? – zawołała Hailey, zawracając z powrotem do korytarza. Z prawej dobiegały przytłumione dźwięki telewizora; dziewczyna podążyła tym tropem.
    Salon Harperów składał się z dwóch dużych pomieszczeń, połączonych przeszklonymi drzwiami. W pierwszym zazwyczaj przyjmowano gości. Dopiero drugi wyposażeniem i wystrojem przypominał bardziej typową bawialnię w rodzinnym domu.
    Allison siedziała na obitej welurem kanapie, kreśląc coś zawzięcie w podręcznym kalendarzu. Na szklanym stoliku przed nią leżały rozsypane foldery, faktury, ulotki reklamowe sal weselnych i masa innych papierzysk. Mała Hope stała przy nodze matki.
    - Bluuuuuey – zawodziła, ciągnąc za nogawkę lnianych spodni kobiety. Na telewizorze po drugiej stronie pomieszczenia leciała jakaś kolorowa kreskówka, ale ewidentnie nie był to Bluey.
    - Kochanie, mama jest teraz zajęta – powiedziała Allison, nie odrywając wzroku od dokumentów. – Poczekaj chwilę.
     Hailey przewróciła oczami, odepchnęła się od framugi i podeszła do młodszej siostry.
    - Hej, mała – zaszczebiotała, podnosząc Hope z podłogi.
    - Haiwey – odpowiedziała dziewczynka, przywierając do jej ramienia. – Mama nie chce włączyć mi bajki.
    - Zaraz to załatwimy. – Hailey schyliła się nad stołem, sięgając po pilota.
    Dopiero teraz jej matka podniosła głowę, jakby wcześniej w ogóle jej nie słyszała. Na nosie miała oprawki okularów w kolorze różowego złota. Poprawiła je machinalnie, prostując się na kanapie.
    - Hailey, już jesteś, jak dobrze – powiedziała, z uśmiechem pełnym ulgi witając swoje wybawienie. – Od godziny próbuję się skupić, ale Hope jest dzisiaj nie do zniesienia, a Catherine nie mogła przyjść – dodała zniesmaczona.
    - Hope ma trzy lata, mamo – odpowiedziała znudzona Hayes, skacząc po kanałach w telewizorze. Kiedy jej młodsza siostra przyszła na świat, Hailey miała już piętnaście lat, a Allison ewidentnie zapomniała, z czym wiąże się obecność małego dziecka w domu. Kochała je obie, co do tego nie było wątpliwości, ale nie zawsze potrafiła zapanować nad własnym potomstwem. – Myślałam, że zwolniliśmy już Catherine – dodała. Cath była aktualną opiekunką Hope, starszą od Hailey o zaledwie dwa lata. I kiedy Harper ostatni raz ją widziała, uciekała z posesji w popłochu. Mała Hope opluła ją owsianką, wyrwała jej garść doczepianych włosów, a potem przez trzy godziny płakała, dopóki Hayes nie wróciła z żagli. To była już czwarta opiekunka w tym roku. Nikt z nich się nie spodziewał, że znalezienie niani dla trzylatki będzie tak karkołomnym zadaniem.
    - Nie, ale chyba będziemy musieli – westchnęła starsza Harper. Rozsiadła się, zakładając nogę na nogę. Nawet kiedy spędzała czas w domu, zawsze wyglądała nienagannie. Długie blond włosy zakręcone nową suszarką Dysona, świeży makijaż i dokładnie wyprasowane ubrania, w których wyglądała, jakby miała zaraz otworzyć szampana na luksusowym jachcie. Hailey za cholerę nie pojmowała, jak ona mogła biegać cały dzień w tych lnach i nadal mieć niepogniecione spodnie pod koniec dnia. – Dlatego dobrze, że wróciłaś. Zostaniesz z nią dzisiaj? Muszę jechać do New Harbour, trochę mi to zejdzie.
    - Nie mogę, mamo – powiedziała, czując jak wzbiera w niej irytacja, i poprawiła dziecko na biodrze. – Pisałam ci przecież, nie widziałaś? Mam próbę o dwudziestej. Nie będzie mnie cały wieczór.
    - Ach, no tak, macie ze Scottem to całe przedstawienie…
    Hailey policzyła w głowie do dziesięciu. Nie przedstawienie, a spektakl, i nie ze Scottem, a z… właściwie o tym im jeszcze nie powiedziała. Roztargnienie z pewnością odziedziczyła po matce.
    - Scott nie dostał w końcu tej roli.
    - Jak to? Myślałam, że ostatnio mówiłaś…
    - Mówiłam, że chciałabym, żeby ją dostał – przerwała jej Hailey, siadając obok. Mała Hope porwała ze stołu gumowego kotka i odkuśtykała na swoich krótkich nóżkach, żeby usiąść bliżej telewizora. – Czasami mam wrażenie, że w ogóle mnie nie słuchasz.
    - Słucham cię, kochanie. – Mina matki złagodniała, kiedy sięgnęła ręką do twarzy Hayes, żeby wsunąć jej kosmyk jasnych włosów za ucho. Je także dostała po matce. I to właściwie tyle, bo jeśli chodzi o resztę, była miniaturową kopią swojego ojca. – Przepraszam. Ostatnio dużo się dzieje, wiesz o tym przecież. To kogo obsadzili, skoro nie Scotta? Tak dobrze wam przecież poszło w zeszłym roku.
    - No właśnie… - Hailey spuściła wzrok, mnąc między palcami skrawek jasnozielonej koszulki. – To się wam nie spodoba.
    Kobieta uniosło pytająco brwi, świdrując córkę spojrzeniem. Milczała, czekając na ciąg dalszy, aż Hailey w końcu zebrała się na odwagę pod presją ciszy.
    - Kayle. Ja wiem, mi też się to nie podoba, nawet próbował zrezygnować, ale Howard się uparł i lista…
    - Ten chłopak Schillingów? – Allison zmarszczyła brwi, niezadowolona. Nadal doskonale pamiętała, jak Hailey snuła się tygodniami po domu, kiedy się ostatecznie pokłócili. Już wcześniej prośbami i groźbami wymusili na niej, żeby ograniczyła kontakt z Kaylem. Ekscesy jego ojca były wystarczającym powodem, żeby Harperowie dopilnowali, by ich pierworodna miała z nim jak najmniej wspólnego. – Ojciec wie?
    - Nie, ale nie mów mu, proszę. – Chwyciła matkę za rękę. – Sama mu powiem, jak wróci, obiecuję. Mogę iść? My tylko przerabiamy scenariusz, naprawdę. Poza tym, to nasz projekt na koniec roku – dodała. Kółko teatralne to tylko hobby, ale projekt – projekt miał związek z nauką, a nauka w domu Harperów to najwyższa wartość.
    Zaraz po dyscyplinie. I rodzinie. Albo czymkolwiek, co akurat wymyślił sobie danego dnia Andrew.
    Allison westchnęła ciężko, wstając z kanapy.
    - Dobrze, ale masz być w domu maksymalnie do dziesiątej – zadecydowała, a Hailey wzniosła w myślach zwycięski okrzyk. Matka podeszła do małej Hope i podniosła ją z ziemi, na co ta zareagowała jękiem pełnym sprzeciwu.
    - Mama, Blueeeeey!
    - Pojedziesz z mamusią na wycieczkę, dobrze, kochanie? – Ucałowała dziewczynkę w policzek. – Jak będziemy wracać, pojedziemy do Bailey’s i mama kupi ci jagodziankę, perełko.
    Hailey obserwowała jej nieudolne podrygi w matkowaniu z politowaniem. Jagodziankę? Który oni mieli wiek, dziewiętnasty? Kto normalny próbował przekupić trzylatka drożdżówkami? Gdyby mogła dzisiaj zająć się siostrą, wcisnęłaby jej do ręki loda, a potem zabrała z Cobym na długi spacer i byłby spokój.
    Przez resztę popołudnia uczyła się swoich kwestii na pamięć, a kiedy nadszedł czas do wyjścia, przebrała się i wymknęła po cichu z domu, na wypadek gdyby ojciec wrócił już ze swojego spotkania służbowego. Jeśli nie chciała się spóźnić, nie mogła dać się zatrzymać, a Andrew na pewno chciałby wiedzieć, dokąd się wybiera o tej porze. Jeszcze nie przemyślała, jak powie mu o Schillingu. Miała nadzieję, że już dzisiaj na siebie nie wpadną, i do jutra będzie miała czas opracować strategię.


    Im bliżej celu była, tym bardziej się denerwowała. Specjalnie pojechała naokoło, by dać sobie trochę więcej czasu na uspokojenie myśli. Wieki minęły, odkąd ostatni raz odwiedzała Kayle’a w jego domu. Po tym, co rok temu nawymyślała na temat jego rodziny, czuła, że w ogóle nie powinna się tam ponownie pojawiać. Zastanawiała się, jak wiele jego matka wiedziała na temat całego zdarzenia. Kayle nie był nigdy typem, który zwierzał się swoim rodzicom z wszystkiego, co działo się w jego życiu prywatnym. Wiedziała, że nie chciał ich martwić. Hailey z kolei swego czasu mówiła mamie o wszystkim, ale nawet ona nie zdradziła wtedy szczegółów ich ostatniej rozmowy. Dręczyło ją zbyt wielkie poczucie winy i wstyd, by przyznać się, co Kayle miał jej wtedy do zarzucenia.
    Zaparkowała w końcu przed domem chłopaka, wiedząc, że nie może tak krążyć dookoła w nieskończoność. Wysiadła ze swojego miętowego sedana i stanęła przed drzwiami, zaciskając palce na pasku torby przewieszonej przez ramię.
    Drzwi otworzyła jej pani Schilling, ale sam Kayle zmaterializował się, kiedy tylko przekroczyła próg domu.
    - Dzień dobry – powiedziała dziewczyna, uśmiechając się uprzejmie. Kiedy kobieta odpowiedziała jej uśmiechem, Hailey zrobiła się trochę spokojniejsza.
    Wspięła się po schodach na piętro, do pokoju Kaya. Stanęła w progu, rozglądając się ciekawsko po pomieszczeniu. Było czyściej, niż się spodziewała, ale poza tym, jego sypialnia wyglądała dokładnie tak, jak wtedy, kiedy była tu ostatni raz. Poczuła się dziwnie. Wszystko było takie samo – meble, plakaty na ścianach, zasłonki, nawet zapach. Tylko ona i Kayle się zmienili.
    Przysiadła na skraju łóżka, niepewna, na ile może sobie pozwolić. Jakby nie było, znalazła się w samym środku leży swojego największego wroga. Przypomniała sobie o tym fakcie, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Hailey z zeszłego tygodnia prędzej zdarłaby sobie paznokcie, czepiając się framugi, niż dała zamknąć w jednym pomieszczeniu sam na sam z Kayem Schillingiem.
    Ściągnęła torbę z ramienia i odłożyła ją bok, biorąc od Kayle’a scenariusz. Przekartkowała pobieżnie plik zadrukowanych kartek. Nie do końca o to jej chodziło, kiedy prosiła chłopaka, żeby się przygotował. Doskonale wiedziała, które kwestie należą do niej, a które do niego. Poza tym, specjalnie z tego względu przy pierwszym spotkaniu podarowała Schillingowi swój scenariusz, który starannie opracowała. Jedyne, co pozostało chłopakowi do roboty, to uczyć się swoich kwestii i pracować nad ekspresją. Hailey westchnęła w myślach. Chyba będzie miała z nim więcej pracy, niż na początku zakładała.
      – Wiesz, w tym nie chodzi o to, żeby mazać po kartkach. To dopiero początek całej roboty – odpowiedziała zrezygnowana, oddając mu scenariusz.  – Dobra, to może na początek pokaż mi to, co pokazałeś Howardowi – zasugerowała. – Monolog.
    Odchyliła się na łóżku, oparta na wyciągniętych za sobą rękach, i przechyliła lekko głowę w bok, jak zawsze, kiedy poświęcała czemuś swoją stuprocentową uwagę. Nie ponaglała go. Czekała, aż będzie gotowy, i obserwowała bez słowa.
      – No… Powiedz coś – mruknął, zagryzając dolną wargę i bawiąc się rogiem jednej z kartek, kiedy skończył.
     – Nie najgorzej – odparła bez przekonania, wzruszając ramionami. – Ale jest pole do poprawy. Lećmy dalej.
    W rzeczywistości Kayle okazał się lepszy, niż była gotowa przyznać. Chociaż kilka razy się pomylił, wypowiadał swoje kwestie wzorowo, ale dokładnie tutaj leżał problem. Za bardzo skupiał się na tekście, za to w jego twarzy przez cały monolog niewiele się zmieniło. Gdyby zrobił tak na przesłuchaniu, na pewno nie wypadłby lepiej od Scotta. Hailey musiała zdusić cisnący się na usta uśmiech, kiedy uświadomiła sobie, o co prawdopodobnie chodziło. Czyżby Kayle Schilling czuł się przed nią zestresowany?
    Po Kayle’u przyszła kolej na Hailey. Nie potrzebowała scenariusza, przećwiczyła już swój materiał w domu, więc teraz mogła go chłopakowi po prostu zaprezentować. Wrodzony talent nic by jej nie dał, gdyby nie dwa lata wskazówek i nauk profesora Howarda. Nauczyciel był trochę dziwaczny i ekstrawagancki, ale trzeba było mu przyznać, że znał się na swoim fachu. Chociaż na chwilę stawała się kimś innym, nauczyła się sięgać do własnych emocji, żeby przywołać postaci ze stron scenariusza do życia.
    Speszyła się, kiedy między słowami popatrzyła wprost na Kayle’a i zobaczyła, jak na nią patrzy. Ze Scottem nigdy tak nie miała. Kiedy ćwiczyli razem, zachowywali się prawie, jakby byli w pracy. Scena za sceną, popraw to, spróbuj zrobić to tak, dobra robota, oby tak dalej… Oboje byli na podobnym poziomie i kiedy grali razem, nie robili już na sobie takiego wrażenia. Kayle patrzył na nią z nieskrywaną fascynacją.
    To chyba dzięki temu pozwoliła dać sobie trochę luzu i przez resztę wieczoru zachowywali się trochę tak, jakby cofnęli się w czasie. Nadal uważała na słowa, ale złapała się kilka razy na tym, że prawie wybuchła śmiechem, kiedy rozmawiali o jakichś starych odpałach.
         Wertowała scenariusz, przeglądając od niechcenia kwestie reszty obsady. Nie musiała znać ich na pamięć, ale wypadałoby, żeby oboje wiedzieli cały czas, co dzieje się na scenie. W trakcie wtapiała się powoli w łóżko Kaya. Która to już godzina? Powoli robiła się senna…
    Na dole coś grzmotnęło. Hailey poderwała głowę, by spojrzeć w stronę drzwi; powędrowała wzrokiem za Kaylem, kiedy ten wyszedł na korytarz. Zza niedomkniętych drzwi słychać było niewyraźnie podniesione głosy.
    To był najwyraźniej koniec ich miłego wieczoru. W ciągu paru godzin zdążyła zapomnieć, z czym zmagał się na co dzień Kayle. Przez chwilę naprawdę czuła się, jakby wszystko w ich życiu było po prostu normalne.
    Wlepiła oczy w scenariusz, chwilę zanim chłopak wparował z powrotem do sypialni. Podniosła głowę, jakby wyrwał ją z głębokich studiów nad sztuką. Myślała, że coś powie, ale on po prostu porwał ją z łóżka i przesadził na fotel.
    - Kayle… - zaczęła, ale chłopak już zakładał jej na głowę słuchawki, więc skinęła tylko głową, zmieszana. Było już wpół do jedenastej. Zanim dojedzie do domu, pewnie będzie już trochę po. Stary ją zabije, jak nic.
    Kayle zrobił z nią dokładnie to samo, co ona z Hope, kiedy potrzebowała od niej chwili spokoju. Przez moment czuła się głupio, dopóki nie usłyszała pierwszych słów piosenki. Nagle znalazła się w innym miejscu i czasie. Przypomniała sobie, kiedy puściła Kayle’owi tę piosenkę po raz pierwszy. Wygłupiali się na jachcie, a ona tańczyła wokół masztu, jakby był jej partnerem. Wszystko było wtedy o wiele prostsze. Dopiero dostała Honey Badger i całe dnie rozbijali się po zatoce, paląc i słuchając muzyki.
    Zamrugała, odganiając od siebie obrazy tamtego wieczoru. O nie. Nie może się rozpłakać, nie tutaj, nie teraz, nie w pokoju Kaya, kiedy ten próbował opanować cokolwiek, co działo się piętro niżej… Ale mimo tego poczuła, jak wzbierają w niej emocje. Schilling robił jej wodę z mózgu. Jednego dnia ją poniżał, groził i zachowywał się, jakby jej towarzystwo było dla niego nie do zniesienia, a drugiego… To było nie fair. Nie wiedziała, co myśleć. Nie chciała się czuć, jakby wszystko było w porządku, bo przecież nie było. Rok temu Kay złamał jej serce i nigdy za to nie przeprosił. To, co robili teraz, było tylko chwilowe i zanim się obejrzą, będzie już koniec, a rzeczy wrócą do dawnego porządku. Znów nic nie będzie ich ze sobą łączyć.
    Ostatnie akordy piosenki wybrzmiały, a Hailey wróciła na ziemię. Do tego momentu muzyka skutecznie zagłuszała odgłosy awantury z dołu. Teraz Hayes stała się przypadkowym świadkiem rodzinnej potyczki.
    Zsunęła słuchawki na szyję, nastawiając uszu. Nie powinna, była intruzem, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła się powstrzymać. Przeszła przez pokój i oparła się o drzwi, przystawiając do nich ucho. Skrzywiła się, kiedy coś na dole huknęło. Przez cały wieczór w ogóle nie myślała o ojcu Kayle’a. Chyba założyła, że go po prostu nie było, ale nawet jeśli, najwyraźniej teraz wrócił i nie zwiastowało to niczego dobrego.
    Usłyszała, jak na dole ktoś trzaska drzwiami; zerwała się i skoczyła z powrotem na krzesło, ubrała słuchawki i włączyła pierwszy filmik, który zaproponował jej youtube.
    - Hm? – mruknęła, unosząc lekko brwi, jakby dopiero teraz zauważyła Kayle’a, który zdejmował jej z głowy słuchawki. Kiwnęła głową i zebrała swoje rzeczy. Nie mogła mu zdradzić, że wie. Gdyby zobaczył w jej oczach chociaż cień współczucia, pewnie znowu by się na nią zdenerwował.
    Wyszła z domu, żegnając się po drodze z panią Schilling. Zatrzymała się przy samochodzie i zanurkowała ręką w torbie, żeby odgrzebać klucze.
    – Co właściwie chciałaś mi powiedzieć w stołówce? – zagaił chłopak, a Hailey spojrzała na niego, zastanawiając się przez chwilę.
      – Nie rozpuściłam tych plotek – przyznała, niepewna, czy w ogóle jej uwierzy. Zresztą, czy to miało w tym momencie jakiekolwiek znaczenie? W porównaniu z tym, co właśnie wydarzyło się w domu Schillingów, ostatnie kilka dni w Millmeadow High zdawało się być kompletną dziecinadą.  – Dziewczyny zobaczyły siniaki w szatni i wszystkim wypaplały. Nie chciałam, żeby Daniel cię pobił. Chociaż trochę zasłużyłeś – dodała, wydymając usta. – Bolało, wiesz?
      – Wiem – odparł, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. – Trochę za mocno się uniosłem, ale nie jestem ostatnio w szczególnie dobrym nastroju. Trochę za dużo rzeczy tli mi się w głowie i potem odpierdalam takie bezsensowne rzeczy. Przepraszam – wysilił się na słaby uśmiech. – A mną się nie przejmuj. Morda nie szklanka.
      – Nie wierzę, że to mówię, ale ja też przepraszam – odpowiedziała, otwierając drzwi do samochodu. Miała nadzieję, że za kilka dni nie będzie tego żałować. – Muszę lecieć. W sobotę na przystani? – Zapytała, przechylając lekko głowę. – Napiszę ci, co masz przećwiczyć.
      – Jasne, w kontakcie – rzucił na pożegnanie, kładąc na ułamek sekundy dłoń na jej głowie.
    Dziewczyna wzdrygnęła się ledwo zauważalnie, ale posłała mu przelotny uśmiech i wsiadła do samochodu. Już zastanawiała się, co powie o tym wszystkim Mallorie. W jej głowie działo się teraz wszystko na raz i dziewczyna czuła się niesamowicie pogubiona.

    Kiedy dojechała do domu, była już za pięć jedenasta. Zostawiła samochód na podjeździe i przygryzła wargę, widząc, że w oknach bawialni pali się światło. Niedobrze.
    Przemknęła po cichu do drzwi i otworzyła je, uważając, żeby nie skrzypnęły. Wcisnęła się przez wąską szparę i nie zdejmując butów, postąpiła kilka kroków w stronę schodów, mając nadzieję, że dobiegnie do pokoju niezauważona.
    I może by jej się udało, gdyby nie Coby, który wyskoczył zza winkla i zaatakował jej nogawkę, poszczekując z podekscytowania.
    - Shhh – szepnęła dziewczyna, łapiąc psa za obrożę. – Zdrajco.
    - Czyżby ktoś postanowił nas w końcu zaszczycić swoją obecnością? – usłyszała z bawialni i zmięła na ustach przekleństwo. Tata.
    Andrew Harper siedział przy dużym stole w bawialni. Przed nim stał otwarty laptop, a obok komputera – kryształowa szklanka z dnem zalanym bursztynowym płynem. No to nieźle. Ojciec nigdy nie pił w tygodniu; prawie w ogóle nie pił, chyba że coś go wyjątkowo podkurwiło. To całe spotkanie biznesowe chyba nie do końca poszło po jego myśli.
    - Hej, tato – rzuciła nonszalancko Hailey, stając w progu bawialni.
    - Spóźniłaś się – powiedział, nie odrywając palców od klawiatury. Skończył pisać i dopiero wtedy na nią spojrzał.
    - No wiem – odparła, drapiąc się po policzku. – Trochę nam się przeciągnęło, straciłam poczucie czasu i jakoś tak…
    - Jakoś tak zignorowałaś prośbę matki i skradasz się nocą po własnym domu – dokończył za nią ojciec, wracając do pracy. – Dzwonili do mnie ze szkoły. Nie było cię ostatnio na zajęciach. No i ten cały Kayle. Zamierzałaś nam o tym powiedzieć?
    Hailey wbiła oskarżycielsko wzrok w matkę, która przeszła przez szklane drzwi z salonu do bawialni. Allison uśmiechnęła się przepraszająco i stanęła za ojcem Hailey, kładąc mu rękę na ramieniu. Zdrada, pomyślała Hailey. Dom pełen zdrajców.
    - Próbowaliśmy to odkręcić – powiedziała Hailey – Ale Kayle wygrał casting i Howard nie chciał nic słyszeć o zmianach w obsadzie. Nie mam wyboru.
    - Hailey, kochanie, tacie nie chodzi o to, że będziesz grała w jednym spektaklu z Kaylem. Wierzymy, że jesteś na tyle rozsądna, żeby nie doprowadzić do takiej sytuacji, jak w zeszłym roku – wtrąciła Allison, patrząc łagodnie na córkę. – Tu chodzi o to, że o niczym nam ostatnio nie mówisz. Jeździsz nocą po mieście, urywasz się ze szkoły… został ci już tylko ostatni rok, nie możemy ci pozwolić na to, żebyś wszystko zaprzepaściła.
    - Jestem dorosła – odparła kąśliwie Hailey, podirytowana. Raz wróciła do domu trochę później, niż obiecała. To wcale nie znaczy, że zaraz zniszczy sobie przyszłość.
    - Nie jesteś, dopóki mieszkasz w tym domu i się uczysz – odparował ojciec, patrząc na nią tym wzrokiem, który sprawiał, że rzeczywiście czuła się jak mała dziewczynka. – Oddaj kluczyki.
    - Co? – rzuciła Hayes, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. – Ale tato! Muszę jeździć do szkoły… do pracy! Wiesz, jak daleko stąd jest przystań?
    - Masz rower, wyjdziesz sobie pół godziny wcześniej i na spokojnie zdążysz – odpowiedział nieugięty. – Oddawaj.
    Hailey zacisnęła zęby, ale nie powiedziała nic więcej. Wyciągnęła z kieszeni klucze do samochodu, położyła je na stole przed ojcem i bez słowa odwróciła się na pięcie. Weszła po schodach, tupiąc głośno przy każdym kroku.
    - Hailey! – zawołała za nią matka, ale dziewczyna złapała już za klamkę drzwi do swojego pokoju i zamknęła je za sobą, trzaskając głośno.


    W sobotę ćwiczyli na zatoce przez dwie godziny, aż słońce całkiem zniknęło za horyzontem. Hailey przerwała ich próbę w środku sceny i zaczęła przygotowywać Honey Badger do powrotu na przystań. Zaraz będzie dziewiąta, a ona potrzebowała ponad pół godziny, żeby dojechać do domu na rowerze.
    Kiedy dopływali już na jej zwyczajowe miejsce parkingowe, dziewczyna zauważyła niedaleko pomostu migające niebieskie światła. Hailey zacisnęła usta, zerkając na Kayle’a. Cała sympatia, którą zaczęła na nowo do niego czuć, momentalnie uleciała.
    - Nawet się nie odzywaj – poleciła krótko, dopływając na miejsce. – Ja to załatwię.
Dwóch oficerów czekało już na nich na pomoście.
    - Kayle Schilling? – zapytał jeden z nich, gdy dziewczyna przycumowała łódź. Callum Walker. Szeryf we własnej osobie. Hailey widziała go ostatni raz trzy tygodnie temu, na grillu swojego ojca w ich własnym ogródku. Andrew Harper pozostawał w bardzo dobrych stosunkach z lokalną policją; dzięki temu Callum Walker jeździł teraz nowiutką hondą, a Andrew unikał paragrafów. Hailey od dłuższego czasu podejrzewała, że część jego interesów odbywa się po cichu, pod stołem.
    - Dobry wieczór, szeryfie! – zawołała Hayes, uśmiechając się uroczo. – Jakiś problem?
    Walker spojrzał na nią przelotnie, ale zaraz skupił się z powrotem na jej towarzyszu.
    - Chcielibyśmy z tobą porozmawiać – powiedział, wsuwając kciuki za szlufki mundurowych spodni. – Co robiłeś w nocy z wtorku na środę?
    Wtorek na środę… środowe popołudnie na stołówce. Hailey szybko połączyła fakty. W środku cała się zagotowała, ale przywołała na twarz swój specjalny uśmiech.  
    - Byliśmy tutaj, szeryfie  - zawołała, zanim Kayle zdołał cokolwiek powiedzieć. Popatrzyła na swojego towarzysza i jego mocno zaciśniętą szczękę. Widziała rysujące się pod skórą mięśnie, spięte, jakby miały zaraz wybuchnąć. Siedź cicho. Błagam, zamknij mordę i się nie odzywaj. Jedno złe słowo i wszystko pójdzie w diabli. – Ćwiczymy razem do spektaklu. Dostaliśmy główne role, może pan zapytać pana Howarda, jest naszym opiekunem.
    - W środę o północy? – Walker uniósł powątpiewająco brew i kiwnął głowę w stronę asystującego mu policjanta, który postąpił krok w stronę łodzi. Hailey poczuła, jak jej twarz czerwienieje ze złości i stresu.
    Postanowiła to wykorzystać. Podeszła do Kayle’a i złapała go za rękę, splatając z nim swoje palce. Spuściła głowę, jakby chciała ukryć zarumienione policzki przed wzrokiem oficerów.
    - Proszę, niech pan nie mówi tacie – poprosiła, skruszona, patrząc na szeryfa błagalnie. – On jeszcze o niczym nie wie. Chciałam mu powiedzieć, ale jest ostatnio koszmarnie zestresowany. Ten nowy projekt chyba nie idzie do końca zgodnie z planem…
    Spojrzenie szeryfa stwardniało. Hailey uśmiechnęła się łagodnie, jakby sugerując, że cień ostrzeżenia w jej głosie Walker tylko sobie przesłyszał. Co ja robię, do kurwy. Przecież to się źle skończy.
    - Czy to prawda, Kayle? – zapytał szeryf, świdrując chłopaka wzrokiem. Hailey zwinęła palce i wbiła paznokcie głęboko we wnętrze jego dłoni. Nie. Kombinuj. Proszę. Kay przytaknął i dziewczyna niemal zauważalnie odetchnęła z ulgą; niemal. Nic w jej zachowaniu nie sugerowało, jakoby cała w środku zwijała się właśnie ze zdenerwowania. W końcu była najlepszą aktorką w Millmeadow High.
    Puściła dłoń Schillinga i powiodła wzrokiem za szeryfem, który w końcu poddał się i zmierzał z powrotem do samochodu. Na pewno na tym się nie skończy, ale teraz nie miał powodu powątpiewać w słowa córki Andy'ego Harpera. Hayes podejrzewała, że wieści prędzej niż później i tak dotrą do jej ojca. Miała ochotę sama zacząć kopać sobie mogiłę.
    Zobaczyła, jak wsiadają do radiowozu, i dopiero wtedy odwróciła się do Kayle'a.
    Dziewczyna płonęła z wściekłości. Przymilna maska, którą przybrała na potrzeby interakcji z Walkerem, opadła w ułamek sekundy, ujawniając prawdziwe oblicze Hailey.
    - Ciebie chyba już do reszty popierdoliło! – zawołała, uderzając Kaya w pierś obiema rękami, aż się zachwiał. – Myślałam, że się zmieniłeś, wiesz! Co ty sobie myślałeś? Dlaczego rozpierdoliłeś ten samochód, ty głupi palancie! – Nikt nie powiedział tego na głos, ale nie było takiej potrzeby. Hailey miała wystarczająco wskazówek, żeby jednoznacznie stwierdzić, o co rozbijała się ta cała afera.
    Chłopak uciszył ją; radiowóz dalej stał w zasięgu wzroku z włączonymi światłami. Dziewczyna piorunowała Kayle’a wzrokiem, czekając na wyjaśnienia.
    ¬- Kto był z tobą? – warknęła. – No mów! Nie zrobiłeś tego przecież sam. Więc kto?
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {21/07/23, 09:49 pm}

     Ostatni wieczór spędzony w domu Schillingów był bardzo przyjemny. Choć ojciec Kaya postanowił zepsuć wszystko swoimi akcjami, to jednak po tym wydarzeniu i tak było dobrze. Przeprosili się z Hayes. Może nie były to przeprosiny, zakopujące całkiem topór wojenny, ale z pewnością był to przełom w ich relacji. Jeszcze tydzień temu żadne z nich nie wyciągnęłoby do siebie ręki w absolutnie żadnej kwestii.
     Ich następne spotkania również nie wyglądały tak okropnie, jak to pierwsze. Tego wieczoru również dali z siebie sto procent i przeprowadzili tę cholerną próbę tak, jak należało. Przynajmniej do momentu, w którym nie zauważyli niebieskich świateł, informujących, że na brzegu stoi radiowóz policyjny. Harper momentalnie wróciła na brzeg, a jeszcze nim zdążyła dobrze przycumować łódź, dwóch policjantów stało już na pomoście i z pewnością niecierpliwie ich oczekiwali.
  – Nawet się nie odzywaj – poleciła mu krótko blondynka, a on jedynie spojrzał na nią zaciekawiony, nie do końca wiedząc co zamierza zrobić. – Ja to załatwię.
    Być może odkryli jakąś nową bakterię w wodzie i chcieli, żeby jak najszybciej się stamtąd zwinęli. Z drugiej strony raczej byłoby o czymś takim głośno od samego rana. Może to oni byli za głośno? Z jakiego powodu miałaby się do nich przyczepić policja, kiedy spokojnie pływają sobie, nawet nie jakoś mocno daleko od brzegu i uczą się swoich ról? Niemniej posłuchał Hailey i nie zamierzał się odezwać nawet słowem.
    – Chcielibyśmy z tobą porozmawiać – mruknął Walker, przenosząc wzrok, który do tego momentu spoczywał jeszcze na dziewczynie, wprost na Kaya. – Co robiłeś w nocy z wtorku na środę?
    Pobladł na twarzy i dziękował swojemu własnemu szczęściu, że akurat przyszli tutaj, kiedy świat otulała ciemność. Z pewnością by to zauważyli, a wtedy byłoby całkowicie jasne, że to przecież Kay rozpierdolił samochód Redforda. Spojrzał ukradkiem na swoją towarzyszkę, która jako jedna z niewielu potrafiła wyczytać z jego twarzy zdenerwowanie. Tym razem również się nie odezwał, robił wszystko według jej jasnych, krótkich instrukcji.
    Dopiero, gdy złapała go za rękę, prosząc Walkera, by nic nie mówił jej ojcu, poczuł na twarzy lekkie gorąco. Nie umiał opisać tego dziwnego uczucia, ale było to coś na wzór wstydu lub zażenowania. Brakowało mu jeszcze tego, żeby jej tatuś nachodził go w domu i groził, że ma zostawić ją w spokoju. Nawet nie wiedział na dobrą sprawę dlaczego w ogóle zaczęła go bronić. Przecież wciąż nie pałali do siebie zbyt dużą sympatią. Mało tego, zrobił z niej morderczynię rok temu, a ona teraz kryła mu dupę przed psiarnią, wiedząc z pewnością, że to on rozpieprzył ten samochód?
   Pomyślał, że może tym razem ona poczuła skruchę i postanowiła mu się odwdzięczyć za to, że ostatnim razem ją przeprosił. Szybko jednak dotarło do niego, że to raczej nic z tych rzeczy. Zrobiła to z pewnością bez namysłu, zwłaszcza, że kiedy funkcjonariusze odeszli, z niej aż kipiał gniew. Przez ułamek sekundy chciał ją nawet uspokoić, jednak kiedy to ona podniosła na niego ręce, również i jego serce zamarzło. Jakby chwilowa empatia, fascynacja i poczucie winy nigdy nie istniało.
  – Ciebie chyba już do reszty popierdoliło! – Zawołała, uderzając go wcale nie tak lekko w pierś obydwoma rękoma. Zachwiał się, próbując dojść skąd ona w ogóle miała tyle siły. – Myślałam, że się zmieniłeś, wiesz! Co ty sobie myślałeś? Dlaczego rozpierdoliłeś ten samochód, ty głupi palancie!
   – Zamknij się, bo zaraz cię usłyszą – mruknął do niej, gestem głowy wskazując, że radiowóz wciąż nie ruszał się z miejsca.  
    Hay natomiast miała to gdzieś. Nie interesowało ją teraz to, że za moment oboje mogą wpaść. Najważniejsze były dla niej wyjaśnienia odnośnie zniszczenia samochodu jej kolegi.
  – Kto był z tobą? – Warknęła. – No mów! Nie zrobiłeś tego przecież sam. Więc kto?
     Czy chciał z nią rozmawiać na ten temat? Nie. Czy był jej winny wyjaśnienia? W pewnym sensie, bo przecież dwie sekundy temu dała mu alibi, przez które policjanci nie mogli się w żaden sposób do niego przyczepić. Nie podobał mu się jednak jej ton, nie podobało mu się to, że tym razem to ona wyleciała z łapami. Ostatnio wszyscy załatwiali wszystko przemocą i groźbami, ale nastolatkowie najwyraźniej tylko tyle potrafili. Oni nie wiedzieli czym jest szczera, spokojna rozmowa, bez rozlewu krwi.
  – Jak za chwilę nie przestaniesz warczeć i hałasować, to zatkam ci tę rozdartą buzię – oznajmił nieco ciszej, niż ona, prychając zaraz i przybierając na twarz jeden z tych swoich głupich, prowokacyjnych uśmiechów. – Serio myślisz, że powiem ci kto ze mną był? To nie jest twój interes.
  – Powiedz to jeszcze raz, a przysięgam, utopię cię, chuju – fuknęła, zakładając ręce na piersi. – Ktoś cię ewidentnie sprzedał, ty głupia pało. Lepiej zacznij śpiewać albo pogadamy inaczej. Poza tym teraz, to jest również mój interes, bo kryłam ci dupę!
  – Nikt nie musiał mnie sprzedawać. Jakbyś nie miała mózgu wielkości krakersa, to sama byś się połapała, że to ten przygłup Redford darł się na pół szkoły, że to ja – obruszył się od razu, gestykulując z narastającej irytacji. – Poszedł ze skargą do psów i myślisz, że kogo nazwisko podał jako pierwsze? No kurwa, moje! Nikt cię nie prosił, żebyś mnie kryła.
   Ta rozmowa zdecydowanie nie zmierzała w dobrym kierunku. Przypuszczał już, że nie skończy się tak dobrze, jak wtedy, kiedy byli u niego. Hailey miała prawo być wkurwiona, a przez to, że ona się na niego darła, Kay też zaczynał być wkurwiony. Próbował jeszcze jakkolwiek nad sobą panować.
  – Kurwa! – Rzuciła, odwracając się do Kayle’a plecami. Stała przez chwilę w ciszy, zbierając myśli, zanim znowu na niego spojrzała. – Gdyby nie ja, matka znowu by cię odbierała z komisariatu – syknęła. – Ale to nie byłoby dla was nic nowego, prawda?
   Te słowa sprawiły, że jego złość w zawrotnym tempie dotarła do apogeum. Złożył palce w pięść i z całej siły uderzył w cholerną barierkę, żeby przypadkiem ona nie zarobiła od niego w gębę. Co za podła suka, pomyślał, podchodząc bliżej niej. Ten spektakl nie miał w tej sekundzie dla niego żadnego znaczenia. Miał ochotę ją rozszarpać na strzępy. Powstrzymywała go przed tym ciągła obecność policji.
  – Też myślałem, że się zmieniłaś, ale najwyraźniej ludzie się nie zmieniają – stwierdził, stając dosłownie kilka centymetrów od niej. – Idź dalej ciągnąć kumplom, żebyś nie musiała nic załatwiać sama.
    W tym momencie poczuł tylko jak jej chłodna dłoń z impetem ląduje na jego policzku. Zacisnął usta. Nic nie powiedział. Wyglądało na to, że to by było na tyle z ich pojednania. Oboje mogli to przewidzieć, a Kayle powinien już dawno chodzić za Howardem i błagać go na kolanach, żeby wyjebał go z obsady.
  – Wypierdalaj z mojej łodzi – rozkazała jedynie, kiedy odsunęła rękę.  
   Posłuchał jej. Pokazał jej tylko środkowy palec i rzeczywiście zszedł z łodzi. Idealnie w momencie, kiedy radiowóz postanowił się oddalić. Przynajmniej nie będą widzieć wkurwienia na jego twarzy i roić sobie w tych policyjnych baniach, że coś jednak jest na rzeczy.
   Oddalił się wystarczająco od przystani. Miał ochotę wrzeszczeć ze złości. Miał ochotę wykrzyczeć całemu miastu jaki jest w tym momencie wkurwiony. W takich momentach żałował, że nikt go nie zaczepił przez całą drogę. Może miałby powód do jakiejś napierdalanki, żeby dać upust swoim emocjom.



    Minął tydzień od ostatnich wydarzeń w przystani. Chodził grzecznie do kozy, uprzednio mając pogadankę z Howardem dlaczego nie pojawia się na zajęciach w kółku. Nauczyciel wydawał się to zrozumieć, ale zagroził, że jeśli po zakończeniu kary dalej nie będzie się pojawiał, naprawdę będzie musiał rozważyć czy nie zastąpić go nikim innym. Po tym niedługim czasie już mu to nie pasowało, choć wciąż trochę go kusił koniec przymusowych spotkań z Harper. Niemniej nie po to się z nią spotykał, i nie po to wkuwał te cholerne kwestie, żeby teraz tak po prostu dać to sobie odebrać. Od poniedziałku musiał zacząć tam chodzić czy tego chciał, czy też nie.
     W ciągu tego tygodnia nie spotkał się również Harper prywatnie, tak jak dotychczas było. Miał w dupie czy czekała na niego w przystani. Mógł przymknąć oko na popchnięcie go, ale sprzedanie liścia w twarz, to już było zdecydowanie za wiele. Przegięła i miał ogromne nadzieje, że zdaje sobie chociaż z tego sprawę.
    Tego dnia odbywał się jakiś festiwal w Millmeadow. Prawdopodobnie było to jakieś święto, ale tak naprawdę nikt nie wiedział o co chodziło. Każdy jednak wiedział, że sponsorem tego wydarzenia był nie nikt inny, jak ojciec Harper. Inwestował kupę forsy, żeby jednego dnia w roku gwiazdeczkom i celebrytom przypomniało się o istnieniu tej zabitej dechami dziury. Nikt jednak nie odważył się narzekać. W końcu nawet ludzie, którzy ich szczerze nienawidzili, byli wdzięczni, że mogą się trochę zabawić.
     W samym centrum plaży rozłożona była dość sporych rozmiarów scena, a na każdym kroku można było zahaczyć o jakieś stoiska z gównianymi pamiątkami za kosmiczne ceny, burgerami, do których mięso było na bieżąco rozmrażane, balonami i przede wszystkim piwem. W takich momentach nikt nie pruł się o spożywanie alkoholu w miejscach publicznych i z pewnością głównie dlatego przychodziła tam młodzież. Niektórzy wnosili nawet własny alkohol, narkotyki, ale służby porządkowe zdawały się tego nie widzieć, albo udawać, że tego nie widzą.
    To była też świetna okazja dla Schillinga, żeby spotkać się z dawnymi znajomymi z klasy i wspólnie z resztą ekipy upić się rozwodnionym piwem. Nie miał najmniejszej ochoty siedzieć w domu z ojcem i się z nim użerać. Takim właśnie sposobem siedzieli w dość sporej grupie, podzieleni na dwóch kocach. Poza stałą częścią ekipy ze szkoły byli z nimi jeszcze Polly, Sylvie, Mike i Kieran. Dziewięć osób to było wystarczająco.
  – Nudna trochę ta impreza, a to piwo jest wstrętne – zajęczała już trochę wstawiona Stella, przytulając się do barku Kayle’a i mrużąc oczy. – I tak nikt nie pije tego badziewia, chodźmy po coś mocniejszego.
  – Żebyśmy odkopywali twoje zwłoki z tego piachu? Daj się na wstrzymanie, lala – zaśmiał się Kieran, który dopijał właśnie końcówkę trunku z plastikowego kubka. – Ale rzeczywiście, wieje nudą… Alien się do was odzywał? Zbywa mnie od dwóch tygodni, jebany, a chciałem tylko kupić trochę zielska.
    – Alien jest passe – wtrącił z kolei Ariel, odpalając papierosa. – Popytałem, podzwoniłem i załatwiłem nam… Proszę o werble.
     Dziewczyny radośnie zaczęły dźwiękonaśladownictwo, robiąc przy tym gest uderzenia w bębny.
  – Amnesia haze – powiedział dumnie, wkładając papierosa do gęby. – I to jakie, kurwa. Paliłem wczoraj i myślałem, że się poszczę.
    – I dopiero teraz nam o tym mówisz? – Kayle uniósł brew, inercyjnie obejmując Stellę, która momentalnie wróciła do żywych. – Czemu nie siedzimy jeszcze w czyjejś piwnicy albo w krzakach? Najciemniej, kurwa, pod latarnią.
     Wkrótce zgodnie stwierdzili, że zapalenie pędzie jedną z najlepszych opcji, na jakie mogli teraz wpaść. Wiało nudą, wciąż było jeszcze sporo rodzin z dziećmi, ale to pewnie dlatego, że ledwo dochodziła dziewiętnasta. Wszyscy się piekielnie napalili na zioło, bo Amnesia była odmianą, którą w Millmeadow nieszczególnie kto handlował, a nawet jeśli, to tylko dla swoich. Ariel musiał się nieźle nakombinować, żeby ją dostać, ale zamierzał wszystko ze wszystkimi dzisiaj spalić.
     Weszli do małego lasku, nieopodal plaży, gdzie całe szczęście ochrony nie było prawie wcale. Kayle niemalże od razu wziął się do roboty. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że kręci najlepsze blanty, więc ekipa świeciła mu latarką, a on robił swoje. Oczywiście piekielnie ciężko było robić to na krzywym kamieniu albo kolanach, dlatego trochę towaru mu się wysypało. Olivier więc zaczął zbierać to z ziemi jak ostatni kretyn, bo przecież nic się miało nie marnować. Dostał po łbie od Polly i wizja pchania piachu do bletek opuściła jego pojebany łeb.



    Zioło zadziałało od razu, więc wrócili na koce w zdecydowanie lepszych nastrojach, niż byli. Ciągle się śmiali, gadali od rzeczy i wymyślali jakieś posrane rozkminy, wciąż zapełniając swoje żołądki wygazowanym piwem. Żadnemu nie przyszło do głowy, że mogliby coś zjeść. Palili papierosy, napawali się hajem i sączyli alkohol, zupełnie nie przejmując się rzeczywistością.
    To było cholernie przykre. To towarzystwo nie należało raczej do miejskiej elity, ani tym bardziej do ludzi nie wiadomo jak zamożnych. Poprawiali sobie nastroje używkami, mając nadzieje na chociaż odrobinę zapomnienia o tym, co spotykało ich na co dzień. Nie tylko Kayle miał tu starego alkoholika. Poza nim Polly miała brata narkomana, a Mikey i Kieran od trzech lat walczyli z depresją matki po śmierci ich ojca. Utrzymywali ją, pracując na co dzień i porzucając marzenia o studiach oraz dobrze płatnych pracach. Regularnie podkradali też jej leki, których ona nie chciała brać, a matka Stelli była prostytutką, która klientów zapraszała do domu.
    Reszta zeszła na “złą drogę” chyba z przypadku. Chcieli poczuć dreszczyk adrenaliny i nie wiadomo co komu udowodnić. Chcieli się poczuć, jakby rządzili tym miastem. Ubierali się alternatywnie, próbowali siać postrach wokół okolicznych sąsiadów, ale w rzeczywistości spotykali się tylko z poniżaniem i wyśmianiem. Nikt nie brał ich na poważnie, bo niby jak? Owszem, tłukli się, ćpali, robili wszystko, żeby zapomnieć o traumach i codziennych przeżyciach, ale tak naprawdę w nikim nie budzili takich emocji, jakie by chcieli. Tylko żadne z nich nie potrafiło przyznać tego głośno.
      Łykali swoje towarzystwo i dobre wibracje, póki obok nich nie przeszła grupa znienawidzonych nastolatków. Na ich czele dumnie szła Hailey, która nawet nie spojrzała w ich stronę, a jedynie, z podniesioną dumnie głową, minęła. Wszyscy przyglądali im się tak, jakby właśnie zobaczyli ducha, jednak w którymś momencie Mikey podniósł się na tyle gwałtownie, że podeszwą buta obsypał piachem połowę kumpli. Podbiegł do Daniela, który szedł z tyłu i szarpnął go bliżej ekipy, obejmując go za szyję od tyłu. Stosunkowo mocno.
  – Kiedy oddasz mi forsę, Redford? – Rzucił rozbawiony, odchylając jego głowę do tyłu, by spojrzeć mu w oczy. – Niespłacanie długów jest u was rodzinne, co?
     Kayle nie chciał robić sobie więcej problemów z ich grupą, niż było to potrzebne. Podniósł się więc i tym razem to on pociągnął za rękę swojego kumpla, żeby nie wszczynać tutaj burd. Jakby teraz ich ktoś zatrzymał, to byli do kurwy nędzy naćpani. Nikt by nawet nie chciał ich słuchać, a Redford znowu wyszedłby z tej wojny zwycięsko.
  – Weź go zostaw – mruknął cicho, wzdychając zaraz.  
    Chwilę nieuwagi Mike’a wykorzystał Daniel, który momentalnie odsunął się od nich i spojrzał na swojego oponenta. Nikt nie wiedział o co konkretnie mu chodziło z oddaniem pieniędzy. Jakim cudem ktoś taki jak Redford, mający tak wysoko postawionych starych, pożyczał od kogokolwiek pieniądze? Przede wszystkim na co je pożyczał? Przecież komuś takiemu niczego nigdy nie brakowało w życiu. Jeździł pierdolonym Chevroletem Corvette w wieku osiemnastu lat! To miasto miało całkowicie popierdolone układy.
  – Raz w życiu ten złamas powiedział coś z sensem; zostaw mnie – fuknął Daniel, poprawiając maskę na twarzy. Najwyraźniej postanowili zdjąć mu opatrunek i założyć to śmieszne nakrycie.
  – Mam ci, kurwa, połamać ręce tym razem? – Burknął nagle Kayle, napinając się od razu i będąc gotowym, żeby mu przyjebać.
  – Kay, do cholery, przestań – Stella uderzyła go w tył głowy, przenosząc za chwilę wzrok na stojącą z tyłu Hay, kiedy cała grupa Daniela podeszła do niego. – A ty czego się patrzysz, głupia pizdo? Zabieraj swojego kundla na wybieg, a nie do ludzi – krzyknęła do niej wyraźnie rozzłoszczona.
   Ludzie nagle zaczęli omijać ich szerokim łukiem, bo sytuacja zaczęła się zaogniać. Nie chciał się pchać teraz w kłopoty, ale ekipa była tak bojowo nastawiona, że w ostateczności i tak nie będzie miał wyjścia.
  – Miałam właśnie mówić to samo – odpowiedziała Harper do Stelli, jednak skierowała zaraz swoje słowa prosto do Kaya. – Możemy porozmawiać na osobności?
    Cassie odciągnęła Daniela, a razem z nimi odeszła reszta bananów. Montgomery przykleiła się do ramienia przyjaciela, wciąż mierząc wzrokiem swoją przeciwniczkę. Z jakiegoś powodu uznała ją za nią, a gdyby tylko Kay wiedział, że zazdrość, która biła od niej wtedy na parkingu jak jakaś pieprzona aura u wojownika w Metinie, miała sens.
   – Masz mu coś do powiedzenia, to gadaj – sarknęła Stella, ignorując zupełnie szepty Ariela, proszącego ją, żeby dał im pogadać. – Chętnie posłucham jak jeszcze mu nawtykasz.
  – Słuchaj, Kay, przepraszam – westchnęła ciężko, patrząc na Schillinga. – Oboje wtedy przesadziliśmy, okej? Ale to nie są żarty – dodała, rozglądając się po grupie. – Chcecie czy nie, teraz siedzimy w tym razem i potrzebuję, żebyście to wiedzieli. Jeżeli któreś z was puści parę, nie mam zamiaru dać się pociągnąć na dno razem z wami.
    Jej błyskotliwe oświadczenie ścięło Kayle’a mentalnie z nóg. Kurwa. Zapomniał powiedzieć przyjaciołom o najistotniejszej rzeczy, apropos rozwalenia samochodu. Hailey o tym wiedziała. Wiedziała i kryła mu dupę, choć nie powinna tego robić, jeżeli nie chciała być na świeczniku wśród swoich ludzi. Oblizał wargi i mlasnął, wysuwając rękę z objęć Stelli i łapiąc Harper za ramię, ciągnąc ją na kolejne ubocze. Nim jednak na dobre z nią odszedł, Olivier przemówił.
   – Chwila, o czym ty mówisz, Harper? – Zapytał zdezorientowany, podpierając biodra rękoma. – W czym niby siedzisz razem z nami? Co ty możesz w ogóle wiedzieć o nas i o naszym życiu?!
     Hayes popatrzyła najpierw na niego, a później na bruneta, który wciąż trzymał dłoń na jej ramieniu. Czy to był ten moment, kiedy znowu mu się obrywało? I to pierdolonym rykoszetem?
  – Co, golden boy jednak nie mówi wam wszystkiego? – Prychnęła z wyraźną kpiną.
 – Dobra, wiesz co? Przychodzisz tutaj, pieprzysz od rzeczy i próbujesz namieszać – obruszyła się nagle Judy, robiąc krok do tyłu i wskazując palcem gdzieś w przestrzeń. – Zjeżdżaj stąd, szmato, bo nie rzygać mi się chce.
     Towarzystwo zawtórowało, a Mikey chyba miał nieco wyrzutów sumienia. Cała ta akcja wyszła przez niego, bo niepotrzebnie zaczepił Redforda. Widocznie i jego grupa już dawno nie robiła żadnej afery w miejscu publicznym, a zioło, które niedawno palili znacznie potęgowała ich bojowe nastroje.
  – E, kurwa, uważaj na słowa, Judy – ryknął nagle Kayle, zabierając dłoń z ramienia blondynki i robiąc z kolei krok na przód, tą samą dłonią wskazując na Harper. – Ta laska kryła mi dupę przed psami zaraz po tym, jak zgodziłem się na twój idiotyczny pomysł rozpierdolenia tego zajebanego samochodu. Założę się, że żadne z was nie musiało z nimi gadać, bo oczywiście ja targam wasze brudy, jak jakiś, kurwa, dobry samarytanin.
    Judy wyraźnie się zmieszała. Nie, nie zmieszała. Ona posmutniała i spuściła głowę, wyglądając zupełnie tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. Zrobiło mu się jej żal. Wywrócił oczami i podszedł do niej, obejmując ją ramieniem i całując w czubek głowy.
  – Przepraszam, nie płacz – mruknął do jej ucha i nie puszczając jej, po prostu skierował się z grupą w przeciwnym kierunku. Polly zebrała koce, więc mogli spokojnie odejść, o nic się nie martwiąc.
   Odwrócił się jeszcze na szybko do Hay, patrząc na nią przepraszająco i machając ręką, żeby sobie poszła, dając jej do zrozumienia, że musi opanować sytuację.
    Odeszli dosłownie może dwa metry dalej, kiedy eks–psióła postanowiła jeszcze pobiec za nim i chwycić go za ramię. Odwrócił się machinalnie, tym razem zerkając na nią pytająco.
   – Wrócisz na próby? – Zapytała nagle, a on nieco się zmieszał.
   – Ta – odpowiedział jedynie, za moment kiwając jej głową na znak, żeby już poszła.
   Sam już nie wiedział co powinien myśleć. Jednego dnia było między nimi dobrze, a drugiego tłukli się po mordach, jak jakaś patologia. Zaczął się zastanawiać do czego to wszystko zmierza i jakim, kurwa, cudem oni wciąż próbowali ogarniać sytuację. Jej przeprosiny go w ogóle nie satysfakcjonowały. W jego mniemaniu były na pokaz, ale z drugiej strony… Znów zasłużył na to, co go spotykało. Nie potrafił się zamknąć kiedy trzeba i to najwyraźniej był jeden z powodów, przez który zaczynał się gubić.
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {22/07/23, 06:16 pm}

Źle. Źle, źle, źle, kurewsko, kurwa, nieodbrze. Kompletnie straciła nad sobą panowanie. Znowu robiła to, co wtedy, ponad rok temu. Pozwoliła, żeby furia przejęła nad nią kontrolę, a idea konsekwencji, której tak usilnie próbowała nauczyć Schillinga, stała się jakimś niewiele znaczącym, majaczącym w oddali konceptem.
  Wiedziała, że będzie tego żałować. Wiedziała, że jeśli się zaraz nie wycofa, cały postęp, który poczynili, pójdzie w diabli. Ale nie mogła się pohamować. Nie mogła uwierzyć. Kiedy się razem uczyli, czuła się, jakby jej dawny Kay wychodził na powierzchnię, jakby zaczynał się przed nią otwierać. A ona już prawie była gotowa obdarzyć go zaufaniem na tyle, by i sobie pozwolić na zrzucenie maski, nad którą tak starannie pracowała przez ostatni rok.
  Kayle zniszczył samochód Daniela. Jej rodzice mieli rację; był zwykłym wandalem. Mścił się, owszem, ale nie to było w tej całej sytuacji uderzające. Kay bez namysłu popełnił przestępstwo, które mogłoby go posadzić na dołku, gdyby tylko prawda wyszła na jaw. Wpieprzył się z butami w życie Hailey, siejąc dookoła zamęt. Zniszczył własność jej kumpla. Kiedyś był jej najlepszym przyjacielem, ale nie ulegało wątpliwości, gdzie leży teraz lojalność Hailey. Dlaczego go w ogóle broniła?
    – Jak za chwilę nie przestaniesz warczeć i hałasować, to zatkam ci tę rozdartą buzię – oznajmił nieco ciszej, niż ona, prychając zaraz i przybierając na twarz jeden z tych swoich głupich, prowokacyjnych uśmiechów. – Serio myślisz, że powiem ci kto ze mną był? To nie jest twój interes.
 – Powiedz to jeszcze raz, a przysięgam, utopię cię, chuju – fuknęła, zakładając ręce na piersi. Nienawidziła, kiedy się taki stawał. Jeszcze kilka dni temu zachowywał się, jakby nigdy nic się między nimi nie wydarzyło, a teraz groził jej i rozstawiał ją po kątach. – Ktoś cię ewidentnie sprzedał, ty głupia pało. Lepiej zacznij śpiewać albo pogadamy inaczej. Poza tym teraz, to jest również mój interes, bo kryłam ci dupę!
 – Nikt nie musiał mnie sprzedawać. Jakbyś nie miała mózgu wielkości krakersa, to sama byś się połapała, że to ten przygłup Redford darł się na pół szkoły, że to ja – obruszył się od razu, gestykulując z narastającej irytacji. – Poszedł ze skargą do psów i myślisz, że kogo nazwisko podał jako pierwsze? No kurwa, moje! Nikt cię nie prosił, żebyś mnie kryła.
 – Kurwa! – Rzuciła, odwracając się do Kayle’a plecami. Nie mogła na niego patrzeć. Nie chciała. Mierzył ją wzrokiem, jakby była jakąś głupią idiotką. I może miał rację; może dlatego jeszcze z nim rozmawiała. – Gdyby nie ja, matka znowu by cię odbierała z komisariatu – syknęła. – Ale to nie byłoby dla was nic nowego, prawda?
  Na chwilę gniew ustąpił z twarzy Hailey, ustępując miejsca lękliwej konsternacji. Od razu pożałowała swoich słów. Znowu to zrobiła; znowu wmieszała w to jego rodzinę, jakby naprawdę nimi wszystkimi gardziła. Doskonale wiedziała, gdzie uderzyć, żeby zabolało najmocniej, ale dlaczego wychodziło jej najlepiej akurat wtedy, kiedy nie powinna?
   – Też myślałem, że się zmieniłaś, ale najwyraźniej ludzie się nie zmieniają – stwierdził, stając dosłownie kilka centymetrów od niej. Chciała się schować, uciec przed jego gniewem, ale nawet nie drgnęła. W całym swoim żalu nadal nie potrafiła się przed nim poddać. – Idź dalej ciągnąć kumplom, żebyś nie musiała nic załatwiać sama.
  Jej ciało zareagowało samo. Ręka zapiekła, ale nie bardziej, niż słowa Schillinga. Patrzyła na niego pustym wzrokiem.
 – Wypierdalaj z mojej łodzi.
  Patrzyła, jak odchodzi przystanią, aż w końcu zniknął na żwirowej drodze prowadzącej za teren szkółki żeglarskiej. Dopiero wtedy Hayes się rozsypała.
  Krzyczała. Klęła. Miała ochotę uderzyć wszystko, co nawinęłoby się jej pod rękę. Chciała zrywać żagle z masztu, wyrzucić wszystko daleko w wodę, żeby zniknęło, i może wtedy ona też mogłaby na chwilę przestać istnieć. W końcu usiadła na dziobie, objęła kolana rękami i ukryła w nich twarz. Płakała ze złości. Nie wiem, co się ze mną dzieje, myślała, jej ciałem targał szloch. Traktował ją jak tanią sukę. Krzyczał, drwił z niej i poniżał, kiedy tylko na chwilę grunt usuwał mu się spod nóg. A ona wcale nie pozostawała mu dłużna.
  Chciała mu pomóc. Nie wiedziała już, czy chodziło o ten cały spektakl. Przecież wcale nie zależało jej, żeby w nim zagrał. Gdyby pozwoliła, żeby sam tłumaczył się przed policją i pozwolił się zgarnąć, cały ciężar zostałby nagle zdjęty z jej barków. Romeem zostałby Scott, a ona mogłaby wrócić do swojego starego życia, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
   Dlaczego znowu musiała wszystko pomieszać?


  Snuła się po domu, aż w końcu ojciec oddał jej kluczyki do samochodu, myśląc, że to ze skruchy krążyła jak zbite szczenię. Od razu po powrocie zamykała się w swoim pokoju, żałując, że nie może o wszystkim opowiedzieć mamie. Kiedyś biegłaby do niej bez wahania, ale teraz… Ona niczego by nie zrozumiała. Poza tym, jak mogłaby opowiedzieć matce, w co właśnie wplątała się jej idealna córeczka? Zamiast współczucia i pomocy, otrzymałaby tylko przyganę i kolejne pełne zawodu spojrzenie ojca.
  Była przygnębiona, ale nie w szkole. W Millmeadow High nie było miejsca na okazywanie słabości; wokół Hailey czyhało mnóstwo takich jak ona, czekających tylko, żeby zająć jej miejsce. Więc ubierała się rano, robiła makijaż i chodziła z podniesioną głową, zabawiając dziewczyny plotkami z kolorowych magazynów, jakby przez jej życie nie przeszedł właśnie wcale wielki huragan.
  Tylko Mal przejrzała na wylot jej cukierkową fasadę i maglowała, dopóki Hailey wszystkiego jej nie opowiedziała. Dziewczyna pominęła jedynie prawdziwy powód całej awantury. Bała się, jak Mallorie zareaguje, jeśli dowie się, że to Kayle zdewastował samochód Daniela, a ona go w tym wszystkim kryła. Bała się, że byłaby nią zawiedziona.
  - Pogadam z nim – mówiła co rusz Mallorie, zmęczona smętną miną Hailey, która pojawiała się na jej twarzy, kiedy tylko zostawały same. – Powiem mu, żeby dał ci spokój. Nie mogę patrzeć, jak się przez niego chmurzysz, Hay.
  Tydzień mijał. Kay nie pojawiał się na próbach ani nie zaczepiał jej więcej na stołówce. Zdawało się, jakby rzeczy wracały powoli do starego porządku. Nawet Redford złagodniał i tylko czasem mruczał coś pod nosem, kiedy temat wychodził na wierzch. Odkąd jego ojciec postanowił zaangażować w całą sprawę zniszczenia chevroleta policję, Redford nawet nie patrzył w stronę ekipy Schillinga. Dostał kategoryczny zakaz wszczynania burd; tylko tego brakowało, żeby któreś z nich postanowiło postawić mu zarzuty, zaprzepaszczając tym samym szansę, by to on pierwszy zabrał ich do sądu.
  W sobotę po zajęciach w szkółce stała przez chwilę na przystani, między dalszą częścią doków, a żwirową drogą, która prowadziła prosto na parking. Wgapiała się w telefon, jakby miał zaraz zdradzić jej jakiś sekret. Rozum podpowiadał jej, żeby po prostu do niego napisała, ale duma Hailey nawet nie zmieściłaby się do kieszeni.  Zrezygnowana wróciła do domu, oswajając się z myślą, że teraz to Scott zajmie miejsce Kaya na łódce.
 

  Kiedy była młodsza, doroczny festiwal w Millmeadow był czymś, na co czekała z wypiekami na twarzy. W miasteczku tak małym jak to był prawie jak karnawał; cały dzień uciekała opiekunkom, żeby wydawać swoje pierwsze skromne kieszonkowe na słodycze i gry, dopóki w końcu nie wygrała złotej rybki.
  Teraz stała sztywno obok swojej matki, ubrana w krótką, białą sukienkę, i słuchała przemówienia ojca, który ze sceny zapowiadał mające wkrótce nadejść oficjalne otwarcie zmodernizowanego centrum kultury w Millmeadow. Przywilej ten zawdzięczał faktowi, że był jednym z głównych fundatorów całego przedsięwzięcia. Filantropia nie przychodziła jednak Andy’emu Harperowi wyłącznie z dobroci serca. Był jedną z kilku osób, dzięki którym to zapyziałe miasteczko nie zostało jeszcze zabite dechami. Komuś takiemu nie zagląda się w raporty.
   Mała Hope, którą rano matka przez godzinę usiłowała wcisnąć w urocze, różowe ogrodniczki, ciągnęła siostrę za rękę, zaaferowana zamkniętym w niedużej zagrodzie brązowym kucykiem.
  - Hay-haaaaaay – zawodziła, pokazując palcem konika. – Chcę pojeździć.
  - Nie teraz, Hope – odpowiedziała Hailey, biorąc dziewczynkę na ręce. – Musimy poczekać, aż tata wróci, dobrze?
   Allison Harper rozmawiała z Madeleine Connor, matką Stacy, członkinią klubu jachtowego i gloryfikowaną gospodynią domową, która podobnie jak matka Hailey połowę życia spędzała w cieniu ustawionego męża. Kobiety śmiały się, nie zwracając kompletnie uwagi na Hope i Hailey, która stała obok, przewracając oczami. Kochała swoją małą siostrę, uwielbiała spędzać z nią czas, ale już pół godziny temu powinna była pojawić się w strefie gastronomicznej, gdzie czekali na nią przyjaciele.
  - Mamo – wtrąciła niecierpliwie, przekazując jej małą Hope. – Muszę już iść. Napisz do mnie, jak będziecie się zbierać na kolację, dobra?
  - Tak, tak – odparła pośpiesznie kobieta, bezwiednie przejmując młodszą córkę. Nawet nie obdarzyła Hailey spojrzeniem.
  Dziewczyna powstrzymała się, by całą sobą nie dać wyrazu zirytowania, i odmaszerowała prędko, zanim Hope zorientowała się w ogóle, że jej siostra odchodzi. Gdyby zaczęła teraz płakać, już w ogóle by się od nich nie uwolniła.
   Przyjaciele czekali na nią przy budce z hamburgerami; festiwal był jedną z nielicznych okazji, kiedy odmienne grafiki nie krzyżowały im planów i mogli spotkać się wszyscy razem w jednym miejscu. Przyszła Cassie i Daniel w śmiesznym opatrunku na twarzy, Sarah i Stacy, Mallorie, Scott, a nawet Veronica, dziewczyna Daniela, chociaż nikt w grupie już nie krył przed nią, że średnio za nią przepadają. Tylko Max i Sarah stwierdzili, że mają lepsze rzeczy do roboty, co pewnie znaczyło, że korzystali z jacuzzi jej starych pod ich nieobecność, ucząc się na sobie nawzajem anatomii.
  - No w końcu – westchnęła teatralnie Stacy. Dziewczyny trzymały w dłoniach kubeczki z lodem, a  w nich nieudolnie zamaskowane drinki. Veronica już wyglądała, jakby wypiła parę łyków za dużo.
  - Znajdźmy jakieś miejsce, żeby się rozłożyć. – Mallorie poklepała dużą plażową torbę, którą przewiesiła przez ramię, wypełnioną piknikowymi kocami. Hayes pokiwała głową, ignorując złośliwą uwagę Stacy, i wzięła przyjaciółkę pod ramię.
  Przedzierali się przez plażę, szukając dogodnego miejsca. Wszędzie wokół siedziały dzieciaki ze szkoły, turyści i przyjezdni studenci, którzy wrócili na weekend do domów w Millmeadow z pobliskiego New Harbour, w którym znajdował się najbliższy college. Hailey konwersowała z Mal, prowadząc grupę w stronę swojego ulubionego zakątka.
  Udawała, że w ogóle nie zwróciła uwagi na rozłożonego na kocu Kayle’a, kiedy ich minęli. W głębi duszy trochę obawiała się rozmowy, która ich prędzej czy później czekała. Tym razem naprawdę miała za co przepraszać.
  - …no i musiałam jednak oddać tę sukienkę, bo…
  - Hayes – przerwała jej Mallorie, kiwając głową w stronę tylnej straży ich pochodu, skąd dobiegały odgłosy szamotaniny.
  Hailey podążyła za jej wzrokiem i zobaczyła Redforda zamkniętego w uścisku gościa, którego kojarzyła z ubiegłych lat w liceum. Nie miała pojęcia, jak się nazywał, wiedziała tylko, że należał do watahy Schillinga, a to wystarczyło, żeby na wejściu go skreślić.
  Zapragnęła od razu usunąć się jak najdalej od rodzącego się konfliktu; ludzie zaczynali odwracać głowy w ich stronę, zawieszając ciekawsko wzrok na Hailey i jej kompanach. Nie było w miasteczku osoby, która nie wiedziałaby, że jest córką Harperów; jej ojciec zaledwie kilkanaście metrów dalej dopiero co zszedł ze sceny. Tylko teraz brakowało, żeby dała się wciągnąć przy rodzicach w kolejną bójkę.
  – A ty czego się patrzysz, głupia pizdo? Zabieraj swojego kundla na wybieg, a nie do ludzi – zawołała podręczna alternatywka Kayle’a, a Hailey zacisnęła mocno wargi. Ta popierdółka zaczynała działać jej na nerwy. Biegała wokół Schillinga jak jakiś obronny spaniel i Hayes przyszło do głowy, że może jest jego dziewczyną, skoro tak pilnuje swojej własności.
    – Miałam właśnie mówić to samo – odpowiedziała Hailey, nie pozwalając, żeby gniew przejął nad nią kontrolę. Gdyby tylko za każdym razem potrafiła zachować taki spokój…
  Popatrzyła na Kayle’a, a jej spojrzenie złagodniało. Nie zamienili ze sobą słowa od czasu ostatniej soboty. Zastanawiała się, jak bardzo jej w tym momencie nienawidził. Chciała mu zadać wszystkie pytania naraz – czy zrezygnował, czy wróci jeszcze na próby, czy rozmawiał później z policją, co ma zamiar z tym zrobić i czy nadal uważał, że jest tylko i wyłącznie podłą suką, chociaż tego ostatniego w życiu nie odważyłaby się powiedzieć na głos. Jeszcze by uznał, że zaczęła przy nim mięknąć.  
  - Możemy porozmawiać na osobności? – zapytała zamiast, a Mallorie prędko skrzyknęła resztę grupy i wskazała im wolny kawałek ziemi kilkanaście metrów dalej. Cassie szturchnęła swojego brata w bok i odciągnęła razem z resztą, zanim całkiem opuściła go zimna krew.
    – Masz mu coś do powiedzenia, to gadaj – sarknęła Stella, ignorując zupełnie szepty Ariela, proszącego ją, żeby dał im pogadać. – Chętnie posłucham jak jeszcze mu nawtykasz.
   Cała się spięła, żeby nie wybuchnąć. Nie mogła tak po prostu przyznać mu się do winy, kiedy cały konwent nożycorękich się jej przysłuchiwał. To była prywatna sprawa, przeznaczona wyłącznie dla uszu ich dwojga.
    – Słuchaj, Kay, przepraszam – westchnęła ciężko, patrząc na Schillinga. Chłopak nie wyglądał na przekonanego; cóż, prawdziwe przeprosiny będą musiały poczekać. – Oboje wtedy przesadziliśmy, okej? Ale to nie są żarty – dodała, rozglądając się po grupie. – Chcecie czy nie, teraz siedzimy w tym razem i potrzebuję, żebyście to wiedzieli. Jeżeli któreś z was puści parę, nie mam zamiaru dać się pociągnąć na dno razem z wami.  
    – Chwila, o czym ty mówisz, Harper? – Zapytał jeden z kolegów Kayle’a zdezorientowany, podpierając biodra rękoma. – W czym niby siedzisz razem z nami? Co ty możesz w ogóle wiedzieć o nas i o naszym życiu?!
    Pytanie chłopaka wzięło Hailey z zaskoczenia. Uniosła brew, rzucając przelotne spojrzenie Schillingowi. Skrzyżowała ręce na piersi, podminowana. Albo zgrywali głupa, albo Kayle o niczym im nie powiedział. Kompletny kretyn. Gdyby policja zapukała do drzwi któregokolwiek z nich, a oni przedstawiliby im alibi przeczące wersji Hailey, od razu wyszłoby, że dziewczyna Harperów kłamała. Przynajmniej wiedziała teraz, że najwyraźniej tylko Kayle’a zdecydowali się na razie odwiedzić.
    – Co, golden boy jednak nie mówi wam wszystkiego? – prychnęła drwiąco, oczekując, że Schilling naprawi swój błąd.
    Zamiast tego kolejna niedoszła nastoletnia matka wyjechała do niej z wyzwiskami, a wtedy Kayle… czy on właśnie zaczął jej bronić przed swoimi przyjaciółmi? Hailey wbiła paznokcie we własne ramię. Teraz był jej wdzięczny. Znowu zmienił nagle zdanie o sto osiemdziesiąt stopni. Szkoda, że nie potrafił jej czegoś takiego powiedzieć wtedy na jachcie, kiedy to jeszcze miało znaczenie. Przez chwilę miała ochotę poprawić mu drugi policzek, ale… poczuła też ulgę i cień jakiegoś innego, ciepłego uczucia, którego nie potrafiła jeszcze nazwać. Kay wziął jej stronę. Wstawił się za nią, jednocześnie doprowadzając koleżankę do płaczu. Hayes powstrzymała próbujący wpełznąć jej na twarz pełen samozadowolenia uśmiech.
    Wbiła wzrok w plecy odchodzącego Schillinga. Powinna dać im spokój. Wrócić do swoich i spróbować jeszcze odratować ten dzień. Ale przecież nie zdążyła go jeszcze nawet o nic zapytać.
    - Wrócisz na próby? – zapytała, podbiegłszy do chłopaka, i złapała go za ramię. Dopiero kiedy przytaknął, ona też skinęła głową i oddaliła się w drugą stronę.
    Odnalazła kawałek dalej swoich przyjaciół, stojących wokół rozłożonych koców; Daniel machał rękami, a Cassie usiłowała go uspokoić.
    - Mam tego dosyć! – mówił podniesionym głosem. – Te śmiecie już dawno zapomniały, gdzie ich miejsce. Gdziekolwiek nie pójdziemy…
    - Oh, zamknij się wreszcie! – Hailey w końcu wybuchła. Redford przeginał, a potem oni wszyscy płacili cenę za jego wybryki. – Wszędzie pchasz się z łapami, w końcu wszystko zrujnujesz!
    Redford złapał ją za nadgarstek. Spróbowała się wyszarpnąć, ale zamknął jej rękę w żelaznym uścisku.
    - Lepiej uważaj, co mówisz. – Uśmiechnął się obrzydliwie, pochylając się nad dziewczyną. – Myślisz, że nie wiem? – Rozejrzał się po reszcie zebranych. Stali za nimi, obserwując zamieszanie z niemym pytaniem wymalowanym na twarzach. – Co, nie chwaliła się wam?
    Hailey zastygła. O czym on pierdoli?
    - Nasza mała Hayes rżnie się z tym kundlem – powiedział i splunął jej pod nogi. Wyszczerzył zęby, jego twarz centymetry od twarzy Hailey. Czuła jego cuchnący tanim piwem oddech. – Myślałaś, że się nie dowiem, że kryjesz mu dupę przed pałami? Taka jesteś sprytna? – Hailey udało się w końcu uwolnić swój nadgarstek. – Tatuś wie, komu dajesz dupy?
    - To nieprawda! – wykrzyknęła Hailey, rozglądając się z paniką po przyjaciołach. Dziewczyny patrzyły niepewnie to na nią, to na Daniela. – On kłamie! Mal…
    - Dan… - Cassie dotknęła brata, ale ten odepchnął jej rękę.
    - Chodźmy stąd, Hayes – powiedziała Mallorie, łapiąc blondynkę za łokieć. Scott patrzył na nie skrzywiony, ale w końcu i on zajął miejsce obok Hailey.
    - Zapłacisz mi za to, Harper! – zawołał za nimi Redford, kiedy odchodzili.
    - Mal, to nieprawda – tłumaczyła się panicznie, uczepiając ramienia przyjaciółki. Popatrzyła błagalnie na Scotta. – To nie tak, ja wcale…
    - Wiemy – przerwała jej Mallorie. – Odbiło mu. Nikt tak naprawdę nie myśli.
    Hailey miała wrażenie, jakby ziemia osuwała jej się pod stopami. Cały ten burdel stał się nagle boleśnie realny.


    W poniedziałek, na stołówce, przy ich stoliku zabrakło Daniela i Maksa. Siedzieli przy stoliku drużyny koszykarskiej, uparcie ignorując dziewczyny. Zachowywali się, jakby wcale ich tam nie było.
    Sarah, Stacy i Cassie jadły i dyskutowały o ostatniej randce tej pierwszej. One z kolei sprawiały wrażenie, jakby sytuacja z poprzedniego dnia w ogóle się nie wydarzyła. Hailey opowiedziała im wszystko ze szczegółami podczas porannego wuefu. Przyznała się, że owszem, przyszpiliła ich policja, ale zawzięcie trwała przy swoim kłamstwie. Tak, byliśmy razem na Honey Badger. Tak, w nocy. Ale naprawdę tylko ćwiczyliśmy scenariusz, a potem pogoda koszmarnie się popsuła i miała problem z doprowadzeniem żaglówki z powrotem na brzeg. Dlatego tyle im to zajęło. Przysięgam.
  Biorąc pod uwagę wybuchowy charakter Redforda, dziewczyny nie miały problemu z zaakceptowaniem wersji młodej Harper i zgodnie stwierdziły, że w końcu mu kiedyś przyjdzie, a wtedy Cassie osobiście postara się, żeby ją oficjalnie przeprosił.
    Hayes miała cienie pod oczami, boleśnie widoczne, mimo że rano pieczołowicie przykrywała je korektorem. Była zmęczona, jakby nie spała od kilku dni. W ciągu paru tygodni wydarzyło się więcej niż przez całe wakacje. Hailey nie była na to przygotowana.
    Odetchnęła z ulgą dopiero, kiedy nadeszła pora popołudniowej próby w kółku teatralnym. Wcześniej uwielbiała zajęcia w kole, ponieważ napawały ją dumą i łechtały jej i tak może trochę zbyt wybujałe ego. Schlebiało jej to, w jaki sposób imponowała kolegom. Teraz cieszyła się, że przynajmniej przez chwilę będzie mogła być kimś innym niż w rzeczywistości. Nawet tragiczny los beznadziejnie zakochanej Julii wydawał się teraz łatwiejszy niż jej własne życie.
    Czekała przed salą koła, nawet kiedy w środku zebrała się już większość obsady. Chciała porozmawiać na osobności z Kayem, zanim rozpoczną się ich zajęcia. Kiedy się pojawił, poprosiła go o słowo i odciągnęła na bok.
    Nerwowo przeczesała włosy palcami. Zdawała sobie sprawę, że wygląda gorzej niż zazwyczaj. Była blada, niewyspana i zestresowana, a to wszystko odbijało się brzydko na jej wyglądzie. Nie czuła się z tym dobrze i to wystarczyło, żeby cała pogrążyła się w nerwach. Ale musiała odbyć tę rozmowę tak czy siak. Czekały ich dzisiaj wymagające sceny, a nie będzie potrafiła się wczuć, jeśli nie zakopie topora, który ostatnio wspólnie z Kaylem odkopali.
    - Ostatnio trochę nie było jak – zaczęła. – Ale naprawdę chciałabym cię przeprosić – powiedziała z nieskrywaną skruchą w głosie. Nie przyszło jej to z łatwością; ona też chciała usłyszeć od Kaya przeprosiny, ale w tym momencie mieli ważniejsze priorytety. – Nie powinnam była mówić tego, co powiedziałam… Wcale tak nie myślę. Po prostu byłam wtedy naprawdę wkurzona i nie myślałam – wyjaśniła, jakby to ją w jakikolwiek sposób tłumaczyło. – I żałuję, że cię uderzyłam. Przepraszam. Przesadziłam, ale to, co powiedziałeś… - westchnęła. Brakowało jej słów. Hailey Harper rzadko kogokolwiek przepraszała i ewidentnie miała z tym trudności. – Możemy się pogodzić? Przynajmniej na dzisiaj?
    Kiedy skończyli rozmawiać, weszła z chłopakiem do sali i usiadła na jednym z ustawionych w kółeczku krzeseł. Przez pierwsze pół godziny Howard omawiał sceny, które chciał dzisiaj poćwiczyć, a potem wszyscy w małych grupach przerabiali swoje fragmenty. Dopiero na koniec zajęć nadszedł moment, żeby zaprezentowali to, nad czym przez godzinę pracowali.
    Hailey nie była do końca przekonana co do ich sceny. To był pierwszy raz, kiedy ją razem omawiali; była przygotowana na przedstawianie dzisiaj totalnie innego fragmentu spektaklu, ale Howard ją zwykle zmieniał zdanie razem z wiatrem i musieli spontanicznie coś razem wypracować.
    Stali we dwójkę pośrodku koła, z resztą obsady naokoło bacznie obserwującą ich przedstawienie. Romeo i Julia. Scena, która w oryginale Szekspira miała miejsce w ogrodzie, w interpretacji Howarda działa się podczas studenckiej domówki. Rozmawiali o swoich planach potajemnego ślubu. Hailey wymawiała żarliwie swoje kwestie, łapiąc Schillinga za ręce. Kiedy skończyła, puściła go i stała wpatrzona tęsknie w chłopaka, jakby była Julią, która już go straciła. Twoja kolej, ponaglała w myślach, wypowiadając bezgłośnie pierwsze słowa kwestii Schillinga. Miał nieodgadnioną minę. W końcu postąpił krok wprzód, w jej stronę, a dziewczyna spięła lekko mięśnie. Nie tak to ćwiczyli.
    - Julio, najdroższa – zaczął, patrząc jej w oczy, jakby naprawdę była Julią, a on miał właśnie wyznać jej miłość. Hailey otworzyła szerzej powieki, nieco zbita z tropu -  Nic nie powstrzyma mnie przed miłością do ciebie.
    Kayle położył dłoń na policzku Hailey, muskając delikatnie kciukiem jej skórę. Hayes zamrugała, wpatrując się w jego błękitne oczy. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek stali tak blisko… wystarczyłoby, żeby stanęła na palcach, a sięgnęłaby ustami jego ust.
    Dlaczego w ogóle o tym myślała? Kiedy tak na nią patrzył, wyglądał naprawdę pięknie. Jego spojrzenie było pełne łagodnej determinacji, a rysy twarzy wygładziły się, po raz pierwszy od dawna nieskrzywione cwaniackim uśmieszkiem czy grymasem gniewu.
    - Harper!
    Przymknęła oczy, przytulając policzek do jego dłoni. Czy tak właśnie Kay patrzył na kogoś, kogo naprawdę kochał? Czy patrzyłby tak na nią, gdyby wtedy, rok temu, nie powiedziała mu tych wszystkich przykrych słów? O kim teraz myślał, skąd wzięły się w nim te uczucia? Pierwszy raz, odkąd zaczęli razem grać, pomyślała, że jest naprawdę autentyczny, jakby nie musiał udawać, tylko w końcu sięgnął do własnych doświadczeń, jak prawdziwy aktor. Tak jak go uczyła. Czy to o mnie mógłby tak kiedyś myśleć?
    - Hailey Harper! – zawołał po raz drugi Howard, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. Hailey zamrugała, wracając na ziemię. – Zapomniałaś kwestii?
    Poczuła, jak jej twarz płonie. Popatrzyła na Kayle’a, otrzeźwiawszy, i od razu spuściła głowę.
    - Muszę do łazienki – mruknęła, porwała z krzesła swoją torbę i niemal wybiegła z sali, kierując się w stronę najbliższej toalety. Stanęła przed lustrem i zacisnęła palce na brzegach umywalki.
    Miała zarumienione policzki, a jej oczy błyszczały, jakby miała się za chwilę rozpłakać. O co chodzi? Co się właśnie wydarzyło? Ochlapała twarz zimną wodą. Czy pomyliła uczucia Julii z własnymi? Na kogo patrzyła, na Romeo czy Kayle’a?
    Pytania mnożyły się w jej głowie, ale na żadne nie znalazła odpowiedzi. Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze ustami. Wydarzenia ostatnich dni powoli ją doganiały. To nic takiego. Wszystko wydarzyło się na raz. Trochę się pogubiła, to tyle. Czasami tak się działo, kiedy ktoś za bardzo wczuwał się w rolę… prawda?
    Bała się wyjść na zewnątrz. Nie chciała wpaść na Kaya. Zostawiła go samego na środku ich małej, improwizowanej sceny. Uciekła, jakby sparzył ją jego dotyk. Domyślała się, że będzie domagał się wyjaśnień, a ona nie potrafiła mu ich dać. Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {22/07/23, 11:26 pm}

    – Jak mogłeś nakrzyczeć na Judy, stając w dodatku w jej obronie?! – Zawołała rozgoryczona Stella, z której emocje wciąż nie zeszły. Nie wyglądała na tę potulną i kochaną przyjaciółkę, która wyglądała zawsze. Zamiast tego widział przed sobą demona, którego okalały sidła trawy i alkoholu.
    Po trawie ludzie raczej mieli dobre nastroje, ewentualnie jakieś haluny po tym, jak pomieszają wszystko, co się da, jednak tutaj zaczynały wkraczać zupełnie inne emocje. Nie było tutaj ani dobrego nastroju, ani pojebanego, kolorowego haju, jakiego się spodziewali. Była aura gniewu, złości i cała masa szybująca nad głową Kayle’a pretensji towarzystwa.
  – Bo taka jest prawda – przyznał, głaszcząc Judy delikatnie po włosach i próbując jakkolwiek ją uspokoić. – Nieważne, co robimy, gdzie i po co, to zawsze mi obrywa się jako pierwszemu. To zaczyna być męczące, wiesz? Jak Aliena aresztowali, to nie wyjebał nikogo innego, tylko mnie. Redford też na psiarskich podał najpierw mnie, u dyrektora wiecznie lądowałem ja i ciągle biorę winę za nas wszystkich.
     Miał trochę racji. Rzeczywiście wszyscy zawsze mieli czyste konto i byli tymi nieskazitelnymi, pomimo że robili czasem rzeczy dużo gorsze, niż Kayle. On z kolei, chyba po matce, zawsze starał się wszystkich bronić i brać cały ciężar niepowodzeń na swoje barki. Sytuacja z Hay uświadomiła mu, że zaczyna go to chyba trochę przerastać. Oczywiście do tej pory nie odezwał się nawet jednym słowem w tej kwestii, ale tym razem musiał przyznać rację swojej podświadomości. Wykorzystywali go na tej płaszczyźnie, ale nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż byli w stosunku do niego lojalni. Gdyby do ich drzwi zapukała policja, na pewno by go nie sprzedali.
    – Brzmisz, jakbyś była zazdrosna – skwitowała jej zachowanie Polly, dopijając piwo i wrzucając kubek do kosza.  – Z nas wszystkich jesteś z Kayem najbliżej, ale nie zapominaj, że nie jest twoją własnością…
  – A ty się nie wtrącaj, bo to nie jest twój interes – fuknęła blondynka, udając zdenerwowanie. Rumieniec na jej twarzy jednak szybko ją zdradził.
    Odwróciła się, zagryzając wargę i nie spoglądając już w ich stronę. Dopiero, kiedy Judy odeszła od Schillinga, chwytając ją za dłoń, ta wysiliła się na nieznaczny uśmiech. Z pewnością samym spojrzeniem przekazywały sobie właśnie coś, o czym nie chciały, by reszta grupy wiedziała.



    Poniedziałki zawsze były najgorsze. Ciężko było wstać o siódmej, kiedy dzień wcześniej w pełni oddało się baletom i szalało przez połowę nocy.
     Wstawanie tak wcześnie nie dotyczyło jednak Kaya. Ciężko było mu z samego rana wydobyć się z objęć Morfeusza, więc przeważnie zasypiał na pierwsze zajęcia, po ósmej dopiero podnosząc się z łóżka. Tego dnia oczywiście nie było inaczej. Przebudził się przed dziewiątą, idąc od razu pod prysznic i zmywając z siebie cały brud poprzedniego dnia. Ułożył włosy, ubrał się w jakieś luźne ciuchy i zszedł na dół, poprawiając plecak na swoich ramionach.
     Nie mógł jednak przejść obojętnie prosto do przedpokoju, kiedy już na wstępie ujrzał matkę, chowającą twarz w dłoniach. Kayle wsłuchał się przez chwilę w panującą ciszę i dopiero dotarło do niego ciche łkanie. Zmarszczył czoło, porzucając prawie pusty plecak przy schodach, siadając naprzeciwko swojej rodzicielki. Oparł twarz na dłoniach i popatrzył na nią ze współczuciem. Nie znosił patrzeć na nią w takim stanie. Zawsze w takich momentach jego serce pękało na milion kawałeczków po raz kolejny. Tak naprawdę mieli tylko siebie, bo cała ich rodzina już dawno wyjechała z Millmeadow do większych miast. Najbliżej mieli chyba do babki ze strony ojca, która zamieszkiwała Los Angeles.
  – Co się stało? – Zapytał półszeptem, decydując się złapać ją za dłonie. Jej twarz wyglądała przeokropnie. Białka pokryte miała popękanymi naczynkami, a maskara do rzęs spływała jej po policzkach razem z łzami.
    Popatrzyła na niego, ocierając zaraz łzy i prostując się. Posłała mu ciepły uśmiech.
  – Dlaczego nie jesteś w szkole? – Zapytała, za chwilę gwałtownie podnosząc się z siedzenia i zaglądając do lodówki. Wyjęła z niej napój sojowy, a z niewielkiego regału sięgnęła pojemnik do przechowywania płatków śniadaniowych.
    Kay był wegetarianinem, co było jedną z rzeczy, których nauczył się od Harper. Większość podrobów i tak mu nie odpowiadała, więc nie miał dużego problemu, żeby zrezygnować z mięsa. Jeśli chodziło o mleko jakiegokolwiek pochodzenia zwierzęcego; z tym historia była trochę inna. Kiedyś w internecie przypadkowo trafił na jakąś wstrętną animację, w której dojenie krowy wcale nie było takie przyjemne, jak dotychczas mu się wydawało. Pełno krwi, bakterii i innego brudu, które sprawiły, że chłopak od tamtej pory nie napił się zwyczajnego, krowiego mleka. W wypiekach mu nie przeszkadzało, ale nikt nie mógł go zmusić do wypicia szklanki.
   – Bo zaspałem, miałem się właśnie zbierać – mruknął, siląc się na szczerość i nerwowo pukając palcami w blat kuchennego stołu. – O co chodzi, mamo? O ojca?
    Kobieta stała do niego plecami. Wciąż trzymała w dłoniach pojemnik z płatkami, kompletnie nic nie mówiąc. Kay wciąż spoglądał na nią zaciekawiony, zagryzając wargę i podnosząc się wreszcie, stając tuż za nią.
  – Chodzi o ojca? – Powtórzył, chcąc położyć jej dłoń na ramieniu, jednak nim to zrobił, Stephanie uderzyła pudełkiem o blat.
   – Oczywiście, że chodzi o ojca! Zawsze chodzi o niego! – Zawołała, a rzewne łzy zaczęły na nowo płynąć po jej policzkach. – Wiedziałeś, że w połowie sierpnia stracił pracę?!
   Chłopak opuścił ręce wzdłuż ciała i zastygł na moment. Nie wiedział nawet jak ma to skomentować. Wiedział, że jest z nim źle i coraz bardziej zaczyna mu odwalać, ale był święcie przekonany, że chociaż obowiązek pracy wykonuje wzorowo. Najwyraźniej nie tylko on się pomylił, bo matka również była jawnie zawiedziona. Nie dziwił jej się. Tyrała całe dnie, żeby jakkolwiek polepszyć ich warunki, podczas gdy ten leser wychodził pod pretekstem pracy pić nie wiadomo gdzie.
  – … Zastanawiałam się dlaczego w zeszłym miesiącu dostał tak małą wypłatę. Tłumaczył mi, że nie mają na razie zleceń, że wkrótce dostaną coś dużego, tylko trzeba chwilę przeczekać. Mydlił mi oczy, a ja, głupia, wierzyłam mu w każde słowo! – Kontynuowała matka, która ze wszystkich sił próbowała się uspokoić. Jej syn jednak za dobrze ją znał. Wiedział, że to już była ta chwila, w której nie potrafiła dusić już w sobie więcej. – W tym miesiącu jednak nie było nic! Nic! Zadzwoniłam więc do Wellingtona, chcąc dopytać czy może mają jakiś problem z rozliczeniem, czy może wypłaty nie będą opóźnione. Zrobiłam z siebie idiotkę, bo mój mąż został zwolniony prawie dwa miesiące temu! Dlaczego? Bo pił! Przychodził pijany, pił w pracy, ukrywał się przed szefem jak nastolatek. Nic mu nie powiedziałam, rozłączyłam się, bo nie byłam w stanie dłużej z nim rozmawiać…
     Stephanie znów schowała twarz w dłoniach, zapominając zupełnie o tym, że jej dziecko nie poszło do szkoły. Nie miała ochoty się na niego złościć. Była wściekła na Kenta, który zdołał zaprzepaścić wszystko przez swój nałóg. Była też przygnębiona, bo nie mogła zupełnie nic z tym zrobić. On nie chciał pomocy, co od długiego czasu im udowadniał, ale póki przynosił do domu jakieś pieniądze, był z niego chociaż jakiś pożytek. Pracował jako stolarz, więc jego wypłaty nie były małe. Tym razem jednak mieli jedną, a życie swoje kosztowało.
  – Mamo, uspokój się – powiedział Kay, kładąc jej dłonie na ramiona i potrząsając nią lekko. Z całych sił starał się sam za moment nie rozpłakać. – Ja czegoś poszukam, okej? Pójdę gdzieś na weekendy, może złapię coś po szkole. Przecież szukają do sklepów albo do sprzątania, nie?
  – Ty miałeś tylko skończyć szkołę – powiedziała opierając głowę o jego klatkę piersiową. Była znacznie niższa od niego. – Tylko tego chciałam. Żebyś skończył szkołę, bo wiedziałam, że nigdy nie będzie nas stać nawet na studia dla ciebie. Chciałam… Chciałam zapewnić ci dobry start, zrobić wszystko, żeby twoje życie potoczyło się o wiele lepiej, z dala od nas. Żebyś mógł być tym, kim chcesz. Zamiast tego masz wiecznie nieobecną matkę i ojca pijaka…
  – Mamo, proszę cię… – Szepnął, opierając czoło o jej głowę. Nie mógł znieść takich słów. Nie mógł ich przełknąć. Nie chciał nawet słuchać tych wszystkich rzeczy, które mu mówiła. – Pomogę ci, dobrze? Skończę szkołę, już teraz zacznę pracować. Nie będę palił trawy, nie będę pił. Rzucę nawet palenie. Tylko proszę cię, przestań płakać…
     Ręce delikatnie zaczęły mu drżeć, a on powoli zaczynał tracić grunt pod nogami. Cały świat spadał mu na głowę, a on zamiast go naprawić, wsadzał się tylko w kolejny gips, mając nadzieję, że to załatwi sprawę. Pocałował ją w czubek głowy, przytulając do siebie mocno.
     Utrata pracy przez ojca miała jakieś plusy. Słowa mamy były tak przykre, a z drugiej strony płynęły z tak odległych zakamarków jej serca, że Kay postawił sobie za cel skończenie tego roku. Nie mógł w nieskończoność wszystkiego olewać, a teraz miał przecież nawet prostą drogę do zaliczenia końcowego projektu. Chciał pomóc swojej mamie wyjść z tego bagna i wesprzeć ją zarówno finansowo, jak i psychicznie. To była zbyt dobra kobieta, żeby musiała tak cierpieć.
    Kiedy pani Schilling nieco się uspokoiła, położyła dłoń na policzek syna. Spojrzała na niego rozczulona.
  – Usiądź, zrobię ci śniadanie – powiedziała, odwracając się z powrotem do niego plecami i tym razem wyciągając ręcznie malowaną miskę po prababci. – Nie pójdziesz przecież głodny do szkoły, a obiadu w szkole i tak pewnie nie zjesz.



      Słowa mamy, choć przykre, były naprawdę bardzo budujące. Choć przyszedł do szkoły dopiero w czasie przerwy obiadowej, próbując przepalić papierosami cały ciężki poranek, to i tak pojawił się na próbie kółka teatralnego. Pomyślał nawet przez chwilę, że jeśli porządnie się przyłoży, to może zostanie odkryty jako jakiś niesamowity talent i reżyserzy będą się o niego zabijać. Wtedy zarobi mnóstwo hajsu i wyrwie mamę z tego dna. Kupi jej domek z dala od Millmeadow i będzie regularnie ją odwiedzał… Niestety, to raczej były tylko bardzo odległe marzenia, które nigdy nie będą miały prawa się ziścić.
  Kiedy tylko wszedł do sali, Hay od razu zaciągnęła go na ubocze. Zaczęła swój krótki, przeprosinowy monolog, a on tylko stał i słuchał. Był pewien, że nawet w najmniejszym stopniu jej na nim nie zależy. Robiła to tylko dlatego, bo zależało jej na sztuce. Nie miała nawet żadnego innego powodu, żeby w ogóle się do niego odzywać. Gdyby nie to, że dostał miejsce w obsadzie, w dodatku główną rolę, to zapewne dalej mijaliby się na korytarzu i rozsiewali tylko o sobie plotki. Nawet nie chcieliby patrzeć w swoją stronę, a jeśli by to się wydarzyło, to z ich oczu cisnęłyby pioruny, na widok których wszyscy odsuwaliby się jak najdalej.
  – Ale powiedziałaś to, Hay – mruknął cicho, odwracając się na chwilę, by upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje. – Powiedziałaś to znowu, a do tego mnie uderzyłaś. Ostatnio wszyscy podnoszą na mnie ręce i zaczynam mieć tego, kurwa, dosyć, rozumiesz? – Warknął, jednak wystarczyła mu sekunda, żeby w porę się opamiętał. Jego krótkie milczenie spotęgowało w niej tylko niepewność czy aby na pewno jej wybaczy oraz czy przypadkiem nie postanowi zaprzepaścić roli jej życia. – Też cię przepraszam.
    To były ostatnie słowa jakie wypowiedział, bo reszta obsady zaczęła schodzić się do sali.
   Całe zajęcia czekali na swoją kolej, a Kay nie wypuszczał z dłoni scenariusza. Chciał chociaż część spamiętać, choć była to cała masa tekstu, która krążyła nieznośnie w jego głowie, układając słowa w losowe zdania. Wkurzał się w duchu na siebie, bo musiał grać zakochanego po uszy Romea, wyznającego tę nieprzemijającą miłość ukochanej.  
    Nigdy nie był zakochany. Miał może z dwie dziewczyny, jednak chwile z nimi, jak i całe relacje były bardzo ulotne. Częściej z płcią przeciwną łączyły go tylko jednonocne przygody, które kończyły się z samego rana wyjściem któregoś z nich. Miał doświadczenie, znał swoje ciało, ale nigdy nawet nie uprawiał seksu z miłości. Na dobrą sprawę nie miał żadnego pojęcia czym było to uczucie. Przez chwilę był zauroczony w Stelli, jednak dała mu solidnego kosza, tłumacząc, że nie chce niszczyć ich przyjacielskiej relacji. Wtedy już całkiem przestał postrzegać kobiety jako potencjalne partnerki. Miały zaspokajać na imprezach jego potrzeby i było to wystarczające. Wiedział też, że ciężko będzie mu udawać jakiekolwiek uczucia, jednak cały ten czas zbierał w sobie odwagę.
    Hailey przez te kilka prób uczyła go, żeby sięgnął w głąb siebie. Pokazał swoją autentyczność, wciąż jednak oddając się roli. Wykorzystał tę radę, kiedy przyszło im wreszcie zagrać. Jego dłoń machinalnie powędrowała wprost na jego policzek, a spojrzenie zatrzymało się na niej.
      W przeszłości często patrzył jej w oczy, ale nigdy nie byli tak blisko siebie. Morska głębia jej tęczówek sprawiała, że miał ochotę w nich utonąć. Wpatrywał się w nią więc, wyczekując odpowiedzi, jednak ona chyba niespecjalnie miała na to ochotę. Przymknęła powieki, a policzek wtuliła w jego dłoń. Pogładził ją delikatnie kciukiem po skórze. Nawet nie wiedział skąd się to wzięło. Czy to o to jej chodziło, kiedy dawała mu wskazówki odnośnie roli? Czy tak wyglądała, kiedy ktoś był dla niej ważny?
     Nic z tych rzeczy nie miało znaczenia.
    Serce znacznie przyspieszyło swoje bicie, a oddech stał się nieco nierówny. Miał ochotę zbliżyć się do niej i musnąć jej czoło. Jej twarz była tak niewinna, że aż prosiła się o czułości. Zupełnie nie przypominała Hailey jeszcze sprzed paru dni, kiedy gniewnie uderzyła go w twarz. Przypominała mu bardziej tę Hailey z dzieciństwa. Pełną nadziei, beztroską, pogrążoną w swoich marzeniach, pokazując mu kucyki, które dostała od ojca na urodziny.  
    Zmrużył lekko oczy, przygotowując już drugą dłoń, żeby otulić jej twarz, kiedy dotarł do niego głos nauczyciela, próbującego zwrócić uwagę Harper, która wciąż mu nie odpowiedziała. Dziewczyna spłonęła wyraźnym rumieńcem, czego nie była w stanie za nic w świecie ukryć i oznajmiła, że musi iść do toalety. Kay z kolei stał tak jeszcze przez chwilę, spuszczając głowę i próbując się opanować. Nie przyszło mu jednak tego zrobić, bo wszystkie spojrzenia w sali skierowane były w jego stronę. Potrząsnął głową i posłał Howardowi uśmiech.
  – Pójdę za nią – oznajmił jedynie i również, łapiąc za swój plecak, wyszedł z sali.
    Nie mógłby tam zostać. Czułby się tam za bardzo osaczony, jednak chciał znaleźć jakąś odpowiedź na to, co właśnie się stało. To nie byli typowi Kayle i Hailey, którzy darli ze sobą koty i się nienawidzili. Nie byli to też przyjaciele. Kim w takim razie przez chwilę się stali? Ciężko było mu to stwierdzić. Pomyślał o tych wszystkich rzeczach, o pocałunku, o uścisku… Jako Kayle. Jedyny związek z Romeem, jaki miała ta scena, była wypowiedziana przez niego kwestia. Nie myślał o Julli, a o znienawidzonej przez siebie Harper.
    W drodze udało mu się opanować, wymawiając kolejno nazwy ulic, sąsiadujące ze sobą, poczynając od domu, w którym mieszkał. Ktoś z jego ekipy przyniósł kiedyś tę metodę z terapii i w takich awaryjnych sytuacjach z niej korzystał. Udał się do pobliskiej damskiej toalety i stanął przed drzwiami. Nie mógł tam tak po prostu wejść.  
    Zapukał delikatnie w drzwi i uchylił je, widząc przed sobą blondynkę, która pochylała się nad umywalką, jakby miała zaraz wyzionąć ducha.
  – Wszystko w porządku? – Zapytał niepewnie, wchodząc do środka i pozwalając, żeby drzwi się za nim zamknęły. Nie robił ani kroku dalej, nie było takiej potrzeby. Oparł się o ścianę, uprzednio przesuwając kosz na zużyte ręczniki papierowe, a dłonie załadował pod swoje lędźwie. – Najwyraźniej twoje rady zadziałały i udało mi się w końcu zagrać jak należy… – Zaśmiał się nerwowo, próbując jakkolwiek rozluźnić ciężkie powietrze.
     Nie był pewien czy cokolwiek to da, ale chyba było to pierwszą rzeczą, jaka wpadła mu do głowy. Co innego miał jej powiedzieć? Jednak tak, jak się spodziewał, zupełnie zignorowała jego słowa.
  – Tak – powiedziała, wycierając papierowym ręcznikiem. – Wybacz, sporo się ostatnio dzieje.
    Milczała przez chwilę, unikając jego wzroku.
  – Muszę ci coś powiedzieć – oznajmiła nagle, co zdecydowanie było próbą uniknięcia tematu, który on próbował poruszyć. – Daniel wie. Nie mam pojęcia co mu strzeli do głowy, więc uważaj na siebie, dobra?
     Nie obchodziło go całkowicie to czy Redford o czymkolwiek wiedział. Ten gość był popierdolony nawet bez tego, więc nie potrzebował żadnego powodu, by z zasady mu najebać. Nurtowało go w tej chwili zupełnie coś innego, ale nie zamierzał zmuszać Hayes by cokolwiek mu powiedziała. Byłaby to walka z wiatrakami. Zresztą po dłuższym zastanowieniu; on również chciał o tym zapomnieć. Znowu ich poniosło, jednak tym razem w drugą stronę.
  – Trudno – stwierdził, wzruszając ramionami i podchodząc bliżej niej. Coś go podkusiło, żeby odgarnąć niesforny kosmyk z jej twarzy, który bez najmniejszego powodu zaczął go irytować. – Dobrze wiesz, że Daniel nawet bez tego zawsze coś na mnie znajdzie. Nienawidzi mnie, z wzajemnością.
    Odgarnął jej spokojnie włosy za ucho, jednak w tym momencie Hay uniosła swoją rękę. Był pewien, że inercyjnie przegiął i to ten moment, kiedy dziewczyna odepchnie go od siebie. Nic takiego się jednak nie stało. Przeciwnie; złapała go za palce i przytrzymała je dłuższą chwilę w milczeniu, jakby to znaczyło coś dużo więcej, niż powinno. To było dziwne uczucie, ale zdecydowanie miłe. Jakby wszystkie żale, które do siebie mieli, zniknęły. Jakby cała ta otoczka nienawiści wyparowała w jednym momencie, pozostawiając między nimi tylko delikatną mgłę.
  – Nie znasz go tak dobrze jak ja – stwierdziła, puszczając zaraz jego palce. – Jeszcze nie wiesz do czego jest zdolny – dodała, będąc wyraźnie zmieszaną. Zacisnęła dłoń na pasku torby. – Howard będzie nas szukał. Wracajmy, dobra? I następnym razem nie pakuj się tak do damskiej, frajerze.
    Momentalnie ta śliczna buzia zmieniła się znów w złowrogi grymas. Hailey wróciła chyba do normalności, bo znów jej spojrzenie wyrażało tylko tyle, że ma ochotę go zapierdolić na miejscu. Całe szczęście. Nie wiedział co to miało być, jednak wszystko wróciło na swoje tory.
    Wrócili do sali zdecydowanie w lepszych nastrojach, niż ją opuścili. Howard wskazał im gestem dłoni, by wrócili na swoje miejsca i nie przeszkadzali osobom, które właśnie odgrywały swoje role. Kiedy tylko skończyli, mężczyzna odchrząknął, radośnie klaskając w dłonie.
  – Wszyscy się dzisiaj świetnie spisaliście, ale jednak największe gratulacje należą się tylko jednej parze – zawołał. – Harper, Schilling. Spisaliście się wspaniale. Ta improwizacja, spojrzenia… Wczuliście się w rolę tak, jak profesjonalni aktorzy. Każdy z was powinien tak grać – rozejrzał się po grupie, nie przestając się uśmiechać. – Teatr to jest coś więcej, niż tylko wkuwanie tekstów na pamięć. To jest całkowite oddanie się roli, zgoda na wchłonięcie przez bohatera…
    Na koniec wszyscy bili im brawo, do czego Howard zachęcił ich z dozą wdzięczności. Kayle pomyślał, że to musiało być naprawdę dobre, skoro nawet w toalecie nie mógł się opanować, by nie dotknąć jej jeszcze raz. Nie mógł też wyzbyć się tego ze swojej głowy, jednak miał nadzieję, że wkrótce się to zmieni.



     Kolejną próbę mieli w środę, standardowo u niego w domu. Jakoś tak się przyjęło w ciągu tych kilku tygodni, że w te konkretne dni zapraszał ją do siebie, a w sobotę byli sami sobie na przystani.
    Pasowałoby mu zdecydowanie bardziej, gdyby też miał jakieś miejsce poza domem, do którego mógłby ją zabrać. Ojciec był coraz bardziej nieznośny. Codziennie się awanturował, krzyczał, psuł kolejne rzeczy w domu. Nie docierało do niego nawet to, że jego syn zaprasza kogoś do domu i nie chciałby znowu zdychać z narastającego z każdą sekundą wstydu.  
    Znów musiał ubrać Hayes słuchawki na uszy i włączyć jakąś piosenkę, żeby nie musiała słuchać, jak zdziera sobie gardło, próbując jakkolwiek ogarnąć sytuację. To był drugi raz, a już zaczynało go denerwować. Przez ojca czuł się dosłownie upokorzony. Jakby mało miał problemów w szkole, wśród rówieśników. Ten mężczyzna nawet nie miał pojęcia, że dwa tygodnie temu jego syn został pobity. Prawdopodobnie nawet nie wiedział w jakim świecie żyje, a Kayowi coraz bardziej było wstyd zapraszać Hailey do siebie do domu.  
    Nie bez powodu w przeszłości częściej wpraszał się do niej.




    Biegł przed siebie tak szybko, że nawet nie zorientował się kiedy minęła mu połowa drogi. Musiał trochę odetchnąć, bo był spóźniony. Klasyczna śpiewka, stary najebany, mama we łzach i weź tu żyj spokojnie albo przychodź punktualnie na umówione spotkania.
    Zatrzymał się wreszcie, opierając dłonie o swoje uda i pochylając się nieco. Musiał odetchnąć. Ściągnął z siebie wkładaną przez głowę bluzę, dopiero czując, jak lekko chłodny wiatr muska jego rozgrzaną skórę na przedramionach. Przyjemnie.
    Miał już ruszać dalej, kiedy zorientował się, że z tego pośpiechu zapomniał zabrać scenariusza, który zostawił na stole w kuchni, zaraz po tym, jak zdzielał nim w łeb ojca.
   – Kurwa mać – jęknął na głos, odwracając się i próbując wykalkulować ile czasu zająłby mu powrót do domu i dobiegnięcie z powrotem do miejsca, w którym właśnie się znajdował.
    Zdecydowanie zbyt długo. Nie chciał też wystawić Hayes, która i tak pewnie była wściekła, że się spóźniał, choć tym razem ją o tym poinformował. Machnął wreszcie ręką i zdecydował, że to najwyraźniej bardzo dobry moment, żeby spędzić czas nieco inaczej, niż zaplanowali. Nieopodal był sklep, do którego zdążył zajść jeszcze przed zamknięciem.
 – … Jeszcze paczkę marlboro – mruknął, kiedy kobieta za ladą sięgała z półki dwie butelki czerwonego, słodkiego wina.
   – A dowód mogę prosić? – Zapytała ekspedientka, trzymając kurczowo obie butelki za szyjkę i jedną z nich odstawiając wkrótce na blat.
  – Żartuje sobie pani? – Oburzył się momentalnie Kay.
  Oczywiście, że nie miał ze sobą cholernego dowodu. On gotówkę nosił rozsianą po kieszeniach bluz i spodni, od czasu do czasu płacąc telefonem, a alkohol czy fajki z reguły kupował w sklepach, w których wszyscy go znali. Nie mógł uwierzyć, że dzisiejszy wieczór jest na tyle przeciwko niemu, że nawet cholerna baba musiała zapytać go o dokument, potwierdzający jego wiek.
   – Nie żartuję. Nie ma dowodu; nie ma wina i fajek – skwitowała krótko, zerkając na jego wyczekująco i przymierzając się chyba do odłożenia butelek na miejsce.
  – Dobra, chwila – stwierdził, ściągając plecak i kucając z nim na podłodze. Obok położył swoją bluzę. Dopiero teraz uświadomił sobie jaką ma w nim masę niepotrzebnego gówna, którego nawet nie wypadało wyrzucać przed jakąś kobietą w spożywczaku. Wyrzucił z niego z niego ze trzy osmalone lufy, z pięć paczek chusteczek, maść na siniaka, po którym prawie nie było śladu. Dwa i jedyne podręczniki, które nosił i których nigdy nie wyjmował z plecaka, a zaraz po tym samarę z ziołem, jakieś papierki po batonach, pustą butelkę po napoju, złożonego motylka, aż wreszcie na samym dnie znalazł mocno porysowaną legitymację szkolną.
  – Proszę bardzo – mruknął, z irytacją kładąc dokument na blacie i sprzątając swoje śmieci z podłogi.
    Brunetka za ladą chyba właśnie nie dowierzała w to co się stało i co chłopak wyrzucił z plecaka, ale nie odezwała się już więcej. Spojrzała na niego, później nabijając mu fajki i alkohol, a na koniec skinęła tylko głową, wydając resztę.
    Spóźniony z dobre trzydzieści pięć minut wbiegł na Honey Badger, potykając się prawie o własne nogi. Łódź zakołysała się, a on usiadł na ławce, czując się prawie tak, jakby miał się za chwilę porzygać. Już nie pamiętał kiedy był tak bardzo aktywny i tyle biegał.
  – Musimy zmienić plany, Hay – wydyszał, przeciągając się lekko i odchylając łeb do tyłu. – Kurwa, ale się zmęczyłem… Zapomniałem scenariusza, więc zamierzam zapewnić nam nieco inną rozrywkę.
  – Jedno zadanie. Miałeś jedno zadanie, deklu – odpowiedziała, jednak zerknęła ciekawsko na wypchany plecak, w którym coś charakterystycznie zastukało, kiedy akurat trącił go nogą. – Jaką rozrywkę.
     Odetchnął, nabierając powietrza w płuca i wziął go na kolana, rozsuwając zaraz zamek. Wyciągnął z niego dwie butelki wina, wyciągając jedną w jej stronę.
   – Będziemy pić – zarządził, machając jedną z nich w jej stronę. – No, bierz. Przecież i tak każdy wie, że z tą swoją ekipą na pewno chlasz. To wino może nie jest najwyższych lotów, ale ma po prostu zadziałać.
    Dziewczyna zerknęła na niego badawczo. Właściwie to nie wyglądała, jakby była na niego zła. Całe szczęście, bo chyba nie miał ochoty się teraz z nią kłócić. Skoro i tak zapomniał scenariusza, a wracanie się po niego zbyt długo mu zajęło, to przynajmniej fajnie było ten czas jakoś spożytkować.
    W końcu machnęła ręką, biorąc od niego butelkę. Szybko jednak się okazało, że wina mają pieprzone korki, czego Kay w ogóle nie wziął pod uwagę przy wyborze alkoholu. Wygrzebał z plecaka wcześniej wspomniany nóż, który rozłożył, próbując nieudolnie wbić go w butelkę. Miał jednak za grube ostrze, więc Hailey, jako nieco mądrzejsza z nich dwojga, zniknęła nagle bez słowa na dole pokładu. Chłopak spojrzał w miejsce, w którym przed chwilą się rozpłynęła nieco zdezorientowany.
    Po niespełna pięciu minutach wróciła ze scyzorykiem i śrubokrętem, polecając, żeby użył czegoś z tych dwóch przedmiotów. Postawił na śrubokręt; udało się.
    Dwie butelki wina to było zdecydowanie za mało, żeby się najebał, ale wiedział, że jeśli wypije jedno w odpowiednio szybkim tempie, to przynajmniej będzie wstawiony. Pomimo obietnic złożonych matce parę dni temu, to było to, czego potrzebował na zszargane nerwy.
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {23/07/23, 07:54 pm}

Usłyszała pukanie i na moment zastygła. Przeszło jej przez myśl, że to Cassie lub Stacy, ale one przecież nie pukałyby przed wejściem do damskiej toalety. Wyciągnęła listek papierowego ręcznika z podajnika.
  Nie spodziewała się, że to Kayle wejdzie przez drzwi.
  – Tak – skłamała, osuszając twarz. Chciała jakoś nawiązać do tego, co powiedział, skomentować jego grę, lecz nie znalazła żadnych słów. Schilling nie był złym aktorem, ale pierwszy raz doprowadził ją do sytuacji, w której czuła się naprawdę skonfliktowana. Czy to było to? Czy naprawdę wykorzystał te wszystkie rady, które mu tygodniami dawała, i po prostu zagrał?  – Wybacz, sporo się ostatnio dzieje.
  Patrzyła na niego w lustrze. Kiedy stał tak, oparty o ścianę bez swojej zwyczajowej nonszalancji, sprawiał wrażenie kompletnie niegroźnego. Hailey spróbowała wyobrazić go sobie z kijem baseballowym w ręce, rozbijającego szyby w sportowym chevrolecie Redforda. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że był więcej niż zdolny do podobnych wybryków. Nie raz widziała jego twarz wykrzywioną w niepohamowanej złości. Schilling bywał nieobliczalny, ale teraz nie potrafiła utożsamić tego zmartwionego Kaya, na którego zerkała w łazienkowym lustrze, z tym, który ostatnio demolował samochody i wbijał jej palce w ramię.  
  Chłopak milczał, jakby wyczekując dalszych wyjaśnień. Hailey złapała pierwszą myśl, która krążyła w jej głowie. Potrzebowała zmienić temat. Nie chciała teraz rozmawiać z nim o tym, co wydarzyło się podczas próby w sali profesora Howarda. Właściwie to wolała, żeby już nigdy jej o to nie pytał.
  – Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła. - Daniel wie. Nie mam pojęcia co mu strzeli do głowy, więc uważaj na siebie, dobra? – Redford był w ostatnich dniach najbardziej palącą kwestią. Miała nadzieję, że ta informacja zainteresuje Kaya na tyle, by zapomnieć o jej dziwnym zachowaniu sprzed chwili.
  – Trudno – odpowiedział chłopak, pokonując nieśpiesznie dzielące ich metry. Poruszał się ostrożnie, jakby była przestraszonym zwierzęciem, którego nie chciał spłoszyć. – Dobrze wiesz, że Daniel nawet bez tego zawsze coś na mnie znajdzie. Nienawidzi mnie, z wzajemnością.
  Hailey oparła się plecami o umywalkę; nie miała dokąd umknąć. Kay uniósł dłoń ku jej twarzy, a jej serce na moment zamarło. Poderwała rękę, gotowa, by odeprzeć cios, ale on tylko zagarnął jej zbłąkany kosmyk jasnych włosów za ucho. Nie była na to przygotowana. Nie taki był protokół. Powinna teraz na niego warknąć, odepchnąć go i kazać mu trzymać ręce przy sobie…
  Dotyk jego palców na delikatniej skórze za uchem był jak bryza na zatoce w spokojny dzień, a mimo to w duszy Harper rozpętał się sztorm. Złapała go za rękę. Jej serce trzepotało, jakby było wróblem, którego Kayle trzymał w dłoni, czekającym tylko, aż zaciśnie pięść. Nie możesz mi tak robić.
  Oderwała jego rękę od własnej twarzy i puściła, by zaraz złapać się kurczowo paska własnej torby. Chciała zniknąć i nie wracać, dopóki wszystko nie wróci do normy. Zatęskniła za tym Kaylem, który patrzył na nią z nienawiścią tak głęboką, że ciężko było w niej nie utonąć. Nie musiała sobie wtedy usilnie przypominać, dlaczego nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
    – Nie znasz go tak dobrze jak ja – powiedziała, spuszczając wzrok – Jeszcze nie wiesz, do czego jest zdolny – dodała zmieszana. Kayle się nie bał; nie grał według zasad, które dyktował Redford, ale Hailey z kolei już tak. Musiała, jeśli nie chciała wypaść z łask.  – Howard będzie nas szukał. Wracajmy, dobra? I następnym razem nie pakuj się tak do damskiej, frajerze. – Wydęła wargi i przepchnęła się obok Kayle’a, szturchając go po drodze ramieniem.
  Zajęła swoje poprzednie miejsce w sali i położyła sobie torbę na podołku. Patrzyła na występy kolegów i tylko palce, między którymi przekładała nieprzerwanie pasek torby, zdradzał, że myślami była gdzieś daleko stąd. Starała się nie patrzeć ani na Cassie, ani na Stacy, w obawie, że gdyby spojrzała im w oczy, zobaczyłyby w nich to samo, co ona w lustrze. Czuła na sobie ich badawczy wzrok i niewypowiedziane pytania. Rżniesz się z tym kundlem. Zasada domniemania niewinności chyba właśnie przestała jej dotyczyć.
  – Wszyscy się dzisiaj świetnie spisaliście, ale jednak największe gratulacje należą się tylko jednej parze – zawołał na koniec Howard. – Harper, Schilling. Spisaliście się wspaniale. Ta improwizacja, spojrzenia… Wczuliście się w rolę tak, jak profesjonalni aktorzy. Każdy z was powinien tak grać – zachwycał się nauczyciel, zabijając gwóźdź po gwoździu wieku trumny Hailey. – Teatr to jest coś więcej, niż tylko wkuwanie tekstów na pamięć. To jest całkowite oddanie się roli, zgoda na wchłonięcie przez bohatera…
  Dziewczyna osunęła się na krześle. Nie przeżyje, jeśli będzie musiała to powtórzyć. Dopiero zaczynała powoli ustawiać na nowo cegły muru, który chwilę temu zburzył Schilling. Wystarczyło, że na nią dmuchnie, a stanie przed nim bezbronna i odsłonięta.
  Przełknęła ślinę i odwróciła głowę, czując na sobie czyjś wzrok. Scott wpatrywał się w nią z zaciśniętymi mocno szczękami. Posłała mu niewyraźny uśmiech, ale nie doczekała się odpowiedzi.


  Hailey schowała swoje uczucia głęboko, tam, gdzie nie groziło jej, że znów prędko wypłyną na wierzch. Za każdym razem, gdy przypominała sobie łagodne spojrzenie Kayle’a, przywołała obrazy ich ostatniej kłótni. Kiedyś odcięłaby sobie rękę, żeby tylko dotknął jej tak jak wtedy. Ale to było, kiedy miała szesnaście lat; od tego czasu oboje się zmienili, a życie Harper szło zgodnie ze starannie ułożonym planem, w którym nie było miejsca dla Schillinga w żadnej postaci.
  W środę Kay znów założył jej na głowę słuchawki, a ona znowu podsłuchiwała, zapisując w pamięci każde przekleństwo i odgłos szamotaniny. To by ją właśnie czekało, gdyby pozwoliła sobie na uczucia wobec Kayle’a. Podczas tych niewygodnych momentów uświadamiała sobie na nowo, jak wiele ich różniło, i że to z tego powodu łącząca ich kiedyś relacja rozpadła się na kawałki. Jak mogłaby opowiadać mu o swoich problemach, wiedząc, z czym sam mierzy się na co dzień? Kay nigdy o niczym jej nie mówił, dopóki sama nie wyciągnęła z niego informacji. Hailey z kolei biegła do niego z każdą pierdołą; on nie rozumiał, a wtedy ona się frustrowała, aż w końcu rok temu powiedział jej dosadnie, co o niej myśli. Pochodzili z dwóch zbyt różnych światów. Hayes wolała wierzyć, że nie mieli sobie wiele do zaoferowania.

  W sobotę wróciła do domu przed południem; wzięła za koleżankę poranną zmianę w szkółce żeglarskiej, chociaż nie do końca było jej to na rękę, zważywszy na fakt, że wieczorem i tak musiała tam wrócić. Soboty spędzała z Kaylem na łódce, nawet kiedy pogoda nie do końca sprzyjała wypływaniu na zatokę. Nawet wtedy wolała po prostu ćwiczyć w dokach. Próby w domu Schillingów ją stresowały i zazwyczaj kończyły się przedwcześnie, a nie było możliwości, żeby zaprosiła go do siebie. Nawet gdyby przemyciła Kayle’a pod nieobecność ojca, ktoś prędzej czy później puściłby parę z ust, a wtedy ona mogłaby pożegnać się z wychodzeniem z domu na najbliższy tydzień.
  Zaparkowała przed bramą, bo na podjeździe przed garażem stał samochód, którego na pierwszy rzut oka nie rozpoznała. Dopiero kiedy podeszła bliżej, serce zamarło jej w piersi.
  Szeryf Walker minął ją w drzwiach, kiedy wchodziła do środka. Skinął jej głową i ruszył w kierunku samochodu. Przyjechał prywatnym autem i był ubrany w cywilne ubrania; najwyraźniej przyjechał do jej ojca na przyjacielską pogawędkę.
  Allison Harper siedziała na kanapie w salonie, z nogą założoną na nogę, i machała nerwowo stopą. Andrew stał nieopodal, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie garniturowych spodni. Nawet w weekendy wyglądał, jakby miał zaraz pojechać na jakieś służbowe spotkanie.
  - Coś się stało? – zapytała Hailey, zaglądając do salonu z dłońmi zaciśniętymi na framudze z białego drewna, jakby miała w każdej chwili odepchnąć się i pognać gdzieś daleko, gdzie na pewno jej nie dogonią. – Minęłam Walkera w drzwiach.
  - Może ty nam odpowiesz na to pytanie, co, Hailey? – fuknęła jej matka, odwracając gwałtownie głowę w stronę córki. Dolną wargę miała zaczerwienioną, jakby dopiero co się pogryzła. Zawsze tak robiła, kiedy się denerwowała; Hailey odziedziczyła wszystkie swoje nerwowe odruchy po niej.
  Dziewczyna postąpiła krok w tył, kuląc się w sobie. Twarz ojca pozostawała niezmącona. Patrzył na nią, jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na wybuch swojej żony. Nienawidziła tego spojrzenia. Oznaczało, że właśnie wdepnęła w głębokie bagno. Matka Hailey nie panowała nad swoim gniewem; kiedy była zła, krzyczała, dopóki nie wyrzuciła z siebie wszystkich emocji. Potem boczyła się przez parę dni, ale zawsze pierwsza wyciągała do Hailey rękę.
  Jej ojciec z kolei był spokojny i opanowany, choć w jego oczach czaił się lód. Niewzruszony. Nieugięty. Nie tracił nad sobą kontroli, ale pamiętał każdą rzecz, którą Hailey kiedykolwiek zrobiła źle, i bez współczucia wyciągał wobec niej konsekwencje.
  - Szeryfa Walkera – poprawił, wyciągając ręce z kieszeni. – Powiedział nam, że ostatnio rozmawialiście.
  - W co ty się znowu pakujesz, dziewczyno! – Allison zerwała się z kanapy, ale Andrew posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
  – Allie, pozwolisz?
  Kobieta opadła z powrotem na oparcie.
  - Czy to prawda, że byłaś wtedy z tym chłopakiem na przystani? – zapytał.
  - Ja… - zawahała się. Jeśli przytaknie, rodzice pomyślą, że była nocą na przystani. Ich dom był na tyle duży, że wieczorami, kiedy przygotowywali się do spania, często nawet się nie mijali, a Andrew Harper kilka nocy w tygodniu spędzał w New Harbour. Mogli nie mieć pojęcia, że kłamała i w środę o północy obracała się na drugi bok we własnym łóżku… a może wiedzieli i próbowali ją przyłapać? – Nie wiem, dlaczego uważasz, że skłamałabym szeryfowi Walkerowi – powiedziała w końcu, czując, jak palą ją policzki.
  - Hailey…
  - To prawda! – wykrzyknęła. Spojrzenie ojca zaczynało jej ciążyć. Nie dawała rady. Ojciec był jedyną osobą, przed którą nie potrafiła kłamać. – Byliśmy razem. W nocy. Zagapiłam się i trochę się nam przeciągnęło. – Przeniosła wzrok na matkę. – Przysięgam. Daniel pobił Kaya. Dlatego pomyślał, że Kayle się na nim mści. Ale to nieprawda, on był wtedy ze mną.
  Andrew westchnął ciężko.
  - Porozmawiam z profesorem Howardem, żeby przemyślał, czy to na pewno…
  - Nie porozmawiasz! – Hailey zawrzała. O nie. Tylko tego brakowało. Nie dopuści, żeby ojciec wmieszał się w kwestie spektaklu. Gdyby to zrobił, istniało spore prawdopodobieństwo, że Kayle straci rolę, nawet pomimo ich ostatniego sukcesu. – Cały czas to robicie, próbujecie mieszać się w moje życie i wszystko psujecie! Kay dostał tę rolę, bo na nią zasłużył, i nie zrobisz nic, żeby mu to odebrać. On nie jest taki, jak wam się wydaje.
  Dlaczego to powiedziała? Matka popatrzyła na nią z powątpiewaniem. Był dokładnie taki, jakiego sobie wyobrażali. Złośliwy. Impulsywny. Niebezpieczny. Jeszcze kilka miesięcy temu przyznawała im rację, a teraz stanęła w jego obronie. Popełniła błąd, który będzie ją sporo kosztował. Teraz już na pewno nie spuszczą z niej oka.
  - Hailey! – Matka znów wstała z kanapy, lecz tym razem ojciec jej nie powstrzymał. – Nie będziesz odzywać się do nas takim tonem.
  - Ty cały czas mówisz do mnie takim tonem! – odparowała dziewczyna. – Czaicie się na mnie, jakbyście chcieli mnie aresztować, a potem dziwicie się, że o niczym wam nie mówię. Gdybym powiedziała wam wcześniej, już dawno postaralibyście się o to, żeby go wykopali.
  - Wszystko, co robimy, robimy tylko i wyłącznie dla twojego dobra – powiedział Andrew, jego brwi skrzywione, jakby zaczynał tracić cierpliwość. – Skoro sama nie potrafisz dostrzec, co jest dla ciebie najlepsze…
  - O nie – prychnęła. – Nawet nie próbuj. Ja doskonale wiem, co jest dla mnie najlepsze, i w tym wypadku, przy tym spektaklu, jest to Kayle. Wam nawet nie chodzi o niego, prawda? – sarknęła, zerkając na matkę, bo to do jej słów właśnie nawiązywała. – Po prostu próbujecie mnie kontrolować, bo nie odpowiada wam, kiedy robię rzeczy po swojemu.
  - Wystarczy – oświadczył nagle Andrew. – Zostaniesz dzisiaj w domu i przemyślisz, w jaki sposób to twoje „robienie rzeczy po swojemu” wpływa na życie całej rodziny. I od dzisiaj będziesz meldowała się któremuś z nas za każdym razem, kiedy wrócisz do domu. Ostatni raz jechałaś sama nocą z przystani.
  - Tak? – rzuciła kpiąco. – To zobaczymy.
  Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z domu, trzaskając za sobą drzwiami. Wsiadła do samochodu i ignorując matkę, która wybiegła z domu w ślad Hailey, wykręciła i odjechała w stronę przystani.

  Chociaż doskonale wiedzieli, gdzie jej szukać, po kilku godzinach nadal żadne z nich nie pojawiło się na pomoście. Oczyma wyobraźni Hailey widziała, jak ojciec kładzie rękę na ramieniu matki, zapewniając ją, że jak tylko ochłonie, to zaraz wróci do domu z podkulonym ogonem. Hailey sama sobie dolewała oliwy do ognia i zaciskała zęby, postanawiając, że za cholerę im tym razem nie ustąpi.
   Opalała się, czytała książkę, a na koniec zajęć w szkółce żeglarskiej zeszła na chwilę na ląd i pomogła swoim uczniom w nauce węzłów do nadchodzącego egzaminu. Chwilę przed osiemnastą wróciła na Honey Badger i usiadła oparta o maszt, wertując od niechcenia strony jednej z wielu graficznych powieści, które składowała na pokładzie żaglówki.
  Straciła poczucie czasu. Kiedy Kayle wpadł zdyszany na pokład, nawet nie zorientowała się, że przybył spóźniony.
  Popatrzyła na niego znad kartek książki. Na chwilę zapomniała, że spotykali się po to, żeby ćwiczyć scenariusz, a nie tak jak kiedyś, tak po prostu, jak przyjaciele, którzy po prostu zawsze wiedzą, gdzie się znaleźć. Przez cały czas myślała o kłótni z rodzicami i pluła sobie w brodę.
  – Jedno zadanie. Miałeś jedno zadanie, deklu – odpowiedziała mu, lecz w jej głosie zabrakło zwyczajowej nuty irytacji. Zamknęła komiks i popatrzyła na plecak, którzy brzęknął, kiedy Kayle kopnął go stopą. – Jaką rozrywkę?
  Nieraz palili wspólnie zielsko na pokładzie Honey Badger; gdyby podał jej teraz blanta, prawdopodobnie ucałowałaby go z wdzięczności, ale nawet lufki tak nie brzęczały, chyba że napakował nimi cały plecak.
  Kayle jednak wyjął z plecaka dwie butelki taniego wina, a Hailey popatrzyła na nie, jakby były jakąś egzotyczną rybą, którą właśnie wyłowił z oceanu.
  – Będziemy pić – zarządził, machając w kierunku Hailey jedną z nich. – No, bierz. Przecież i tak każdy wie, że z tą swoją ekipą na pewno chlasz. To wino może nie jest najwyższych lotów, ale ma po prostu zadziałać.
  Patrzyła na niego bez słowa. Nie miał zielonego pojęcia. Przyjaciele Hailey rzeczywiście nie mieli oporów przed łamaniem zasad; ona z kolei nadal pozwalała, żeby regulowały jej życie. Jedyny raz, kiedy próbowała alkoholu, to po zeszłorocznym spektaklu ze Scottem, a i tak pili wtedy wyłącznie piwo. Hailey kompletnie nie wiedziała wtedy, czego się spodziewać, i trochę przesadziła, co przypłaciła potem miesięcznym szlabanem i odebraniem kieszonkowego. Od tego czasu trzymała się od alkoholu z daleka, a jak tylko Kay usunął się z jej życia, przestała też palić marihuanę.  
  Gdyby mu o tym powiedziała, pewnie uznałby ją za kompletną nudziarę.
  - Dobra – westchnęła i przejęła od Kaya jedną z butelek. Studiowała etykietę, kiedy Kayle szukał w plecaku otwieracza. Butelka nie przypominała w żaden sposób win, które przechowywali w piwniczce jej rodzice. Te, które przyniósł Kayle, można było znaleźć na najniższej półce w każdym monopolowym.
  Przewróciła oczami, obserwując, jak chłopak nieudolnie próbuje wygrzebać korek nożem, po czym bez słowa zniknęła pod pokładem. Otworzyła jedną z szuflad pod zamontowanym na podwyższeniu łóżkiem. Na żaglach nie można było niczego trzymać na wierzchu; jedna większa fala i wszystko poleciałoby na siedzących w kabinie żeglarzy. Wyciągnęła z szuflady skrzynkę na narzędzia i odnalazła w środku śrubokręt i podręczny scyzoryk.
  Po powrocie przekazała oba Kayle’owi, który w końcu odniósł sukces, otwierając oba wina. Chłopak nie tracił czasu; Hailey natomiast, zanim zebrała się na odwagę, odcumowała łódź i wypłynęła na wodę, kilkanaście metrów od brzegu. Wolała, żeby rodzice – gdyby jednak postanowili jej szukać – nie przydybali ich akurat w takim momencie. Gdyby chciała strzelić sobie w stopę, prędzej sięgnęłaby do sejfu ojca.
  Hailey zeszła pod pokład jeszcze raz, tym razem wracając z małym przenośnym głośnikiem i tyloma paczkami chrupek, ile zmieściła w torbie. Pacnęła Kaya w rękę, kiedy chciał wrzucić coś na playlistę.
  - Moja łajba, moja playlista – powiedziała, ale w końcu, po wychyleniu połowy butelki, doszli do kompromisu.
  Hailey wpatrywała się dłuższą chwilę w swoje wino, zanim wypiła pierwszy łyk. Pomyślała, czy nie zapytać Kayle’a, czy nie potrzebuje aby szklanki, ale zaraz zganiła się w myślach. Głupia. To nie oficjalny obiad ani bankiet jej starych. Patrzyła, jak Kay przełyka spory haust prosto z butelki i w końcu sama przytknęła swoją do ust.
  Wino było cierpkie i ciężkie, całe osiadło jej na języku. Zacisnęła powieki, przełykając pierwszy łyk. Okropne. Paskudne. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to sobie robią, dopóki nie napiła się znowu, a potem jeszcze raz, aż w końcu poczuła, jak wzdłuż jej nóg, od kolan aż do stóp, rozchodzi się dziwaczne ciepło. Próbowała dotrzymać tempa Schillingowi. Miała wrażenie, jakby ją bacznie obserwował – naprawdę tak było, czy to tylko alkohol? Zabrakło jej kompetencji, żeby jednoznacznie stwierdzić. Próbowała się skupić, kiedy tak na nią patrzył i mówił coś, ale każde słowo jej uciekało, kiedy tylko wypowiadał następne, i w końcu wybuchała głośno śmiechem.
  Wszystko się zmieniło, kiedy przekroczyła próg dwóch trzecich butelki. Postawiła ją na podłogę obok siebie, rozpuściła włosy, związane do tej pory w kucyk, i położyła się na dziobie, wyciągając przed siebie opalone nogi. Poczuła się ciężko. Dobrze, ale jakby coś ciągnęło ją w dół. Westchnęła głośno i popatrzyła na Kaya z dołu.
  Wspomnienia ostatniej próby wróciły do niej z całą intensywnością. Nie czuła się już skrępowana w związku z własną reakcją. Teraz chciała tylko wiedzieć, dlaczego on to wszystko zaczął. Po co się tak wysilał, skoro miał ją głęboko w nosie?
  - Hej – zaczęła, zwracając na siebie jego uwagę. – Dlaczego w ogóle to zrobiłeś? No wiesz… wtedy, na próbie?
   - Nie wiem – mruknął, wzruszając beznamiętnie ramionami. – Po prostu tak się stało.
   - Hmm – zamruczała, w ogóle nie usatysfakcjonowana jego odpowiedzią, ale próbowała utrzymać pozory poważnej konwersacji, i to z jakiegoś powodu strasznie ją rozbawiło. Zachichotała.
   Podparła się rękoma, siadając, i kiedy oparła ciężar ciała na jednej dłoni, musnęła palcem palce Kaya, rozłożonego na pokładzie obok niej. Zerknęła na jego rękę. Nakryła dłonią jego dłoń i przesunęła kciukiem po jego palcach. Uśmiech spłynął z jej twarzy, na chwilę jakby spoważniała, i tylko zaczerwienione policzki zdradzały, że jest absolutnie nietrzeźwa.
   - Wiesz – powiedziała i zabrała rękę, odwracając od niego wzrok, żeby spojrzeć gdzieś daleko w ciemniejące niebo. – Lubiłam cię kiedyś. Bardzo. Chyba nawet trochę za bardzo – dodała, widząc, że chłopak chyba nie do końca pojmuje, do czego pije. – Nie każ mi tego mówić na głos. Wiesz, o co chodzi – westchnęła, opadając plecami z powrotem na pokład. Tym razem poklepała miejsce obok siebie, zachęcając, żeby zrobił to samo. – Byłeś inny niż wszyscy. Robiłeś, co chciałeś, wyglądałeś, jak chciałeś, i nikt nigdy nie próbował cię zatrzymać, a ja… ja zawsze wiedziałam, jaki będzie następny krok. I czasami myślałam, że ty i ja pojedziemy kiedyś gdzieś daleko stąd, razem. Może na studia, a może tak po prostu, odcumujemy Honey, wypłyniemy i nie zatrzymamy się, dopóki nie skończy nam się paliwo. To był mój następny krok. A wtedy ty… - wciągnęła powietrze, przypominając sobie ostatnie słowa, jakie sobie wykrzyczeli, i przymknęła oczy. – No cóż, ty najwyraźniej niczego się nie domyśliłeś. Głupi jak zwykle.
   - Mogłaś mi to powiedzieć, wiesz? – powiedział, kładąc się obok -  Domyśliłem się, tylko nie chciałem, żebyś czuła coś do kogoś takiego jak ja.
   Westchnęła ciężko, nie otwierając oczu. Słowa Kaya ciążyły jej na sercu jak kotwica, która ciągnęła ją powoli na dno.
   - A co by to zmieniło? – odparowała, wzruszając ramionami. Przestał jej się podobać kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. Uświadomiła sobie, skąd wzięła się w niej ta cała wściekłość. Uzbroiła swój smutek w ostre kły, aż w końcu zaczął kąsać ją samą.
   Podparła się na rękach i obróciła, próbując usiąść niezgrabnie, ale zachwiała się i opadła mu ciężko na brzuch.
   - Ugh – stęknęła, podnosząc się. Usiadła na biodrach chłopaka. Teraz znowu to ona patrzyła na niego z góry. Sięgnęła na ślepo po butelkę i opróżniła ją duszkiem, po czym rzuciła na bok, rozchlapując na pokładzie resztki wina. – Dlatego nazwałeś mnie rozpuszczoną księżniczką, huh? I powiedziałeś, że to moja wina, że Matt ze sobą skończył? Bo się domyśliłeś i nie chciałeś, żebym to ja czuła coś do kogoś takiego jak ty? – Wydęła usta. Kręciło jej się w głowie. Łodzią kołysało, a Hailey odchyliła się do tyłu, próbując zachować równowagę.
 -  Prawdopodobnie tak - położył dłonie na jej biodra, mrużąc lekko oczy. - Hay, kiedy zrozumiesz, że nasza relacja nie ma prawa bytu? Jesteśmy z dwóch różnych światów, rozumiesz? Ja nigdy nie zrozumiem jak to jest mieć kochającą rodzinę, tysiące na koncie i nie musieć się absolutnie przejmować swoją parszywą egzystencją - tym razem dłonie schował pod jej bluzką, gładząc kciukami skórę na jej biodrach. - Nie mógłbym być z tobą. Nie chciałbym być zdany na twoją łaskę.
  - Ale ja to bardzo dobrze wiem – mruknęła w odpowiedzi, odchylając głowę w tył. Jego palce łaskotały, ale nie w taki sam sposób jak wtedy, kiedy dotykał jej ktokolwiek inny. Co się ze mną dzieje?. Spomiędzy jej warg, wbrew jej woli, wydostało się krótkie, zduszone westchnienie, jakby oddech utknął jej w gardle. O nie. Wyprostowała się i złapała go za nadgarstki, by zaraz przyszpilić je do pokładu. – Przestań. O to właśnie chodzi, Kay. Cały czas zachowujesz się, jakbyś miał gdzieś konsekwencje. Masz pojęcie, co ja przez ciebie przeżywałam? Złamałeś mi serce, zdradziłeś mnie, oplułeś, a teraz mówisz mi takie rzeczy i dotykasz, jakbyś… ech, jak ja mam to zrozumieć, co, Kay? – Naparła biodrami na jego biodra i pochyliła, zatrzymując się dopiero centymetry przed jego twarzą. Jej spojrzenie błyszczało jak wtedy, kiedy się na niego wściekała. – Okropny jesteś, ale to i tak już nieaktualne, Kay. Nie znoszę cię, wiesz?
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {24/07/23, 08:13 am}

    Kupując to żałośnie tanie wino i proponując Hailey, żeby się napili, nie miał żadnych ukrytych intencji. Zwyczajowo sytuacja w domu zmusiła go do tego, żeby uciekł w używki i spróbował o wszystkim zapomnieć. Zawsze tak robił. Kiedy w jego domu była zbyt gęsta atmosfera, a on sam nie dawał rady być rycerzem na białym koniu; upijał się. Albo palił. Albo ćpał. Cokolwiek, co pozwalało mu uregulować w danym momencie nastrój i się chociaż przez chwilę szczęśliwym.
     Tym razem również tylko to miał na celu. Zapomniał scenariusza, więc jedynym pomysłem, jaki przyszedł mu do głowy, było upicie się. Tak naprawdę nie miał żadnej pewności czy dziewczyna się zgodzi, jednak wiedział, że nawet jej odmowa nie powstrzyma go przed tym, co zaplanował. Nigdy nie pił z Hay. Zdarzało mu się palić z nią trawę, ale to raczej było pod jego srogim naciskiem. Szesnastoletnia wówczas Harper stroniła bowiem od wszelkich używek, jednak jemu nie potrafiła odmówić. Dzisiaj, wspominając stare czasy, miał wrażenie, że robiła to po prostu dlatego, bo było jej go żal.
    Wkurzał się na nią niemiłosiernie. Nie potrzebował niczyjego współczucia, ani łaski, którą ciągle ktoś go oplątywał. Chciał normalnego traktowania, żeby nikt nie brał pod uwagi sytuacji w jego domu. W gimnazjum nauczyciele często traktowali go ulgowo, bo w pokoju nauczycielskim chodziły informacje, że Kay jest “tym dzieciakiem, który ma ojca alkoholika”. Prawdopodobnie to był czynnik, dzięki któremu jakimś cudem przeszedł dalej. Już wtedy nie chciało mu się uczyć, a szkoła nie miała dla niego praktycznie żadnego sensu. Poznał tych dziwnych ludzi, między innymi Ariela, którzy wprowadzili go w ten pojebany świat używek i jakoś poszło. W nowej ekipie nikt mu nie mówił jak bardzo ma przejebane w życiu. Zamiast tego starali mu się dać powody, dla których mógłby starać się jakkolwiek funkcjonować. Skutecznie im się to udawało, przynajmniej jak na razie.
     Przyglądał się Hailey, która nie była pewna czy powinna w ogóle pić. On jednak miał to gdzieś. W tym czasie upił dość sporego łyka i przełknął alkohol, pozwalając, by przyjemne ciepło rozgrzało go od środka. Smak rzeczywiście był podły, a wino, które wybrał nie smakowało lepiej, niż oczekiwał, że będzie. Było wstrętne. Z reguły w ogóle nie pijał tego rodzaju trunków, ale mógł tylko przypuszczać, że elita Harper gustuje w nieco bardziej wymyślnych alkholach. Tych z wyższej półki. Zdarzało mu się pić i takie, kiedy ktoś akurat je załatwił, ale sam raczej nie zapłaciłby tylu pieniędzy, żeby ostatecznie uzyskać ten sam efekt co teraz.
    Zebrał trochę śliny w ustach i wypluł ją za burtę, mając nadzieję, że kolejny łyk okaże się być przyjemniejszy. Pił szybko i dużo, chcąc jak najszybciej uzyskać ten błogi stan upojenia. Wszystko wydawało mu się zabawne, luźne i całkowicie realne. Jego wzrok wyostrzył się po dłuższym czasie, a Hay nagle ze znienawidzonej księżniczki, stała się prawie jego bliską przyjaciółką. Bacznie ją obserwował i śmiał się w duchu widząc, jak próbuje zrównać swoje tempo z tym jego. Nie wyglądała mu jednak na kogoś, kto jakoś często spożywał alkohol. Wyglądała raczej, jakby nie do końca wiedziała, co w ogóle robi. Nie wywołało to w nim jednak żadnych negatywnych uczuć. Właściwie to czuł, że w końcu ich rozmowa nie jest sponiewierana przez wzajemną niechęć do siebie.
    Wkrótce rozmowa przybrała zupełnie inne tory, a Kay postanowił być z nią szczery. Wiedział, że wtedy czuła do niego coś więcej, niż przyjaźń. Miał tego świadomość, ale nie potrafił zaakceptować myśli, że blondynka będzie się z miłości nad nim litować. Zawsze był traktowany inaczej przez napiętą sytuację rodzinną, ale gdyby kiedykolwiek planował wejść w związek, to nie chciałby być traktowany w ten sposób. Hay miała za to zbyt dobre serce, żeby przejść obojętnie obok cudzych problemów. Choćby cały świat zwalił jej się na głowę, to ona leciałaby z pomocą komukolwiek, kto, jej zdaniem, potrzebował pomocy i wsparcia bardziej, niż ona.
    Mimowolnie jednak jego dłonie powędrowały na jej biodra, a później bezceremonialnie wsunęły się pod bluzkę, jakby czegoś oczekiwał. Nie miał co zrobić z rękoma, tak przynajmniej przez cały ten czas próbował sobie wmawiać. Z jakiegoś powodu fakt, że okraczyła go nogami i spojrzała prosto w oczy sprawił, że miał ochotę ją pocałować. Namiętnie. Tak, jak nigdy wcześniej nie chciał. W jego głowie szalał huragan, a ciało zdawało się z każdą sekundą coraz bardziej odmawiać mu posłuszeństwa. Rozchylił lekko wargi, by zaczerpnąć spokojnie powietrze i zatrzymać na moment swój oddech, wsłuchując się dokładnie w jej słowa.
   – Przestań. O to właśnie chodzi, Kay. Cały czas zachowujesz się, jakbyś miał gdzieś konsekwencje. Masz pojęcie, co ja przez ciebie przeżywałam? Złamałeś mi serce, zdradziłeś mnie, oplułeś, a teraz mówisz mi takie rzeczy i dotykasz, jakbyś… ech, jak ja mam to zrozumieć, co, Kay? – Naparła biodrami na jego biodra, a on westchnął mimowolnie. Pochyliła się, zatrzymując się dopiero centymetry przed jego twarzą. Jej spojrzenie błyszczało jak wtedy, kiedy się na niego wściekała. – Okropny jesteś, ale to i tak już nieaktualne, Kay. Nie znoszę cię, wiesz?
    Co miał zrobić? Jego ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Znów była tak niewyobrażalnie blisko niego. To nie mógł być przypadek, nie wyglądało jak on. Wszystko było nie tak, jak miało być. Chciał tylko zaliczyć ten cholerny projekt, skoro go już do tego zmuszono, jednak wszystko wskazywało na to, że to przejażdżka jakimś cholernym rollercoasterem. Zbyt dużo rzeczy ich dzieliło, żeby mogli cokolwiek kiedykolwiek podziałać, a jednocześnie zbyt wiele łączyło, żeby mogli to tak po prostu zaakceptować. Nienawidzili się i to było jasne, nawet w chwili, kiedy wyraźnie wyglądali tak, jakby mieli się zaraz przelecieć, wciąż utrzymywali tę wersję.
     Złapał ją za ramiona, zmuszając do tego, żeby zeszła z jego bioder. Tym razem to on pochylił się nad nią, opierając swoje ręce tuż obok jej głowy. Patrzył na nią w milczeniu, oblizując zaraz jednoznacznie wargi.
  – Mam tak samo z tobą – mruknął, przywdziewając na twarz ten irytujący, szelmowski uśmiech i powolnie przybliżając swoją twarz do jej. – Nie cierpię cię tak bardzo, że zakopałbym cię na samym dnie tego morza, ale… Masz też w sobie coś, co powstrzymuje mnie przed takimi czynami.
   – Nie baw się mną – szepnęła w odpowiedzi.
     Nawet przez chwilę nie pomyślał, że mógłby się nią bawić, choć z jej perspektywy rzeczywiście mogło tak to wyglądać. Kiedy spotkali się pierwszy raz, wyznał wprost, że miał nadzieję tylko ją przelecieć. Dlaczego miałaby mu uwierzyć, że teraz było inaczej? To on powinien czuć się jak lalka w jej rękach. Prywatnie była do rany przyłóż, a kiedy tylko wracała do swoich przyjaciół, znów kontynuowała całą nagonkę na niego. Nie przeszkadzało jej, że Daniel ciągle leci do niego z łapami, nie przeszkadzało jej, że każdy się na niego uwziął. To drugie było przynajmniej w jego odczuciu. Przez to wszystko czekał jedynie, aż któregoś dnia paranoicznie będzie bał się wyjść z własnego pokoju. W domu czyhał na niego ojciec, poza nim; cały świat.
  – Ja się tobą bawię? – Roześmiał się perliście, przykładając swoje czoło do jej czoła. Od razu wyczuł zapach tego podłego wina, spomiędzy jej delikatnie rozchylonych warg. – Polemizowałbym nad tym, kto się kim bawi. W moim mniemaniu działa to w drugą stronę – dodał szeptem, zamykając oczy.
     Nie był pewien czy to on, czy alkohol, ale jedna z jego zimnych dłoni powędrowała na jej twarz. Tak jak wtedy, na próbie. Zrobił to tak delikatnie, jakby jej twarz była piórkiem, które bał się uszkodzić. Uchylił powieki, żeby spojrzeć jej w oczy, palcami tej samej ręki zaczesując jej włosy do tyłu. Chciał widzieć przez chwilę jej buzię. Łagodną, porcelanową, jakby przed nim rzeczywiście leżała idealnie wyprofilowana lalka.
     Hailey wyglądała na nieco speszoną, bo nagle zaczęła mówić. Nie kontynuowała rozmowy o tym, jak bardzo siebie nie znoszą. Ona… Zaczęła mu się żalić. Kay położył się więc obok, jedną rękę podkładając pod swoją głowę, a drugiej użyczając jej, by to ona się położyła. Wtuliła się w niego, opowiadając mu jak rodzice potraktowali ją dzisiejszego dnia i jak stanęła w jego obronie, po raz kolejny, choć wcale nie musiała tego robić. Dziwnym było słuchać cudzych problemów, kiedy całą głowę miało się obciążoną swoimi własnymi. Słuchał jej jednak bez słowa i pozwalał na to, żeby się wygadała.
    Nigdy nie przepadał za jej rodzicami. Zawsze wydawali mu się zbyt władczy i nieszczególnie czymkolwiek przejęci, żeby mieć własne dzieci. Tymczasem oni zrobili sobie drugie, jakby cokolwiek im to miało dać. Oni nie przepadali również za Kayem, który zawsze starał się być największym oparciem dla ich córki. Dawał jej to poczucie bezpieczeństwa, którego momentami nie odczuwała we własnym domu. Chcieli ją kontrolować i rozstawiać po kątach, a ona za jego namową się temu nie poddawała. Dlatego później wprost zabronili im się spotykać, bo przecież Schillingowie to nic dobrego.
  – Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Hay – mruknął cicho, nie zaprzestając głaskania jej po ramieniu i obserwując granatowe, bezchmurne niebo. – Nie jestem kimś, kto powinien udzielać ci jakichkolwiek rad. Jedynym gniewem ojca, z jakim się spotykam, jest ten, kiedy próbuję odebrać mu butelkę albo położyć go spać, żeby oszczędzić mamie kolejnych litrów łez.
    Przekręcił się na bok, uwalniając jedną z rąk. Teraz leżeli do siebie przodem, a on na palcu zakręcił sobie kosmyk jej włosów.
  – Czasami kurewsko ci zazdroszczę – wyznał, starając się w ogóle na nią nie patrzeć. Skupił się na zabawie jej włosami, jakby była to najbardziej kojąca rzecz na świecie. – Chciałbym, żeby ojciec zainteresował się mną chociaż w taki sposób, żeby dawać mi szlabany i zabierać kluczyki do samochodu. Czasami zastanawiam się czy on w ogóle ma pojęcie, że jestem jego synem.
    Kayle nigdy nie mówił głośno o swoich problemach, nigdy. Zawsze każdy musiał to na nim wymusić, jednak sam z siebie… Nie chciał obarczać innych kłopotem, kiedy miał świadomość, że inni mają swoje własne. On zaś zawsze każdego słuchał. Niezależnie od tego co się wydarzyło. Nie był odpowiednią osobą do wartościowania cudzych nieszczęść, co zawsze podkreślał. Teraz kosztowało go to naprawdę wiele siły i energii, którą momentalnie stracił.  
    Nie lubił też słuchać cudzych rad. Wydawało mu się, że i tak ludzie gówno wiedzą o tym, jak to jest praktycznie nie mieć rodziców. Mamie nie miał tego za złe, robiła wszystko, żeby zapewnić mu, przynajmniej odrobinę, dobre życie. Czasem siadali wieczorami i rozmawiali, ale to się działo przeważnie, kiedy ojciec wszczął kolejną awanturę. Pocieszał ją dobrym słowem, obiecywał, że będzie starał się nie przysparzać jej więcej problemów, a ona i tak zawsze kończyła, kolejny raz, ze złamanym sercem.
    Wydawało się, że Hay chciała coś powiedzieć. Pewnie podnieść go na duchu, bo rozchyliła usta i nabrała powietrza w płuca. Ten jednak nie chciał tego słuchać. Nie chciał jej współczucia. Zaczął sobie wmawiać, że powiedział to tylko dlatego, bo wino, rozpływające się po jego żyłach, zwyczajnie go do tego zmusiło.
  – Ćśś… Nie chcę tego słuchać – odparł, kładąc jej palec wskazujący na ustach, a kiedy go zabrał…
    Pocałował ją. Zwyczajnie, jakby wolał, żeby to na tym się skupiła. Wydało mu się, że to najlepsze rozwiązanie, bo prośby i groźby raczej na nią nie działały. Zresztą; wciąż spotykała się z nim, pomimo wszystkich przykrych słów jakie kiedykolwiek jej powiedział. Stawała w jego obronie i otulała, zaraz po tym, jak zarzucił jej bycie morderczynią. Groził jej tyle razy, podniósł na nią rękę i próbował zniszczyć jej świat samym faktem, że jego egzystencja wciąż przewija się przez jej życie, jakby był jej nieprzerwaną częścią. Tak, nic nie potrafiło jej powstrzymać, jeśli czegoś bardzo chciała.
    Jej usta były miękkie i wciąż nieco wilgotne od resztki wina, którą wypiła jakiś czas temu. Ich dotyk był też przeraźliwie kojący. Czuł się tak, jakby jego dusza wyparowała, a on znalazł lekarstwo na całe zło. Nie pogłębiał pocałunku, nie widział takiej potrzeby, przynajmniej chwilowo. Chciał, żeby po prostu się zamknęła. Wciąż jej nie znosił i wciąż z tyłu głowy gdzieś krążyły mu myśli, o ostatniej kłótni, które wracały do niego jak bumerang.
    W pewnym momencie otrzeźwiał. Odsunął się od niej powoli, równie delikatnie zabierając rękę spod jej głowy i podrywając się do siadu. Co on sobie myślał? Nie miał prawa robić czegoś takiego, bez wyraźnego ostrzeżenia. Mieszał jej tylko w głowie, a to i tak było bez żadnego znaczenia.
  – Przepraszam, ja… – Wydusił z siebie, odchrząkując cicho.  
 Nie kontynuował. Zszedł z dzioba Honey Badger i skierował się do swojego plecaka, z którego wyciągnął papierosy. Wiedział, że Hailey przyjdzie za nim, więc nastawiał się na to, że zarobi w gębę po raz kolejny. Co on, do cholery, robił ze swoim życiem? Nie tak powinno wyglądać to spotkanie. Nie tego oczekiwał, choć wcale by się nie pogniewał, gdyby tym razem Harper obdarzyła go pocałunkiem.
   Z jakiegoś powodu przerwanie go zaczęło mu bardzo ciążyć.
kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {25/07/23, 01:04 am}

Uczucia, które zrodziły się w Hailey wobec Kayle’a, zdawały się być progresją tak naturalną jak to, że codziennie rano wschodzi słońce. Czy zauroczyła się w nim, ponieważ naprawdę był tym, czego pragnęła, czy po prostu był tak integralną częścią jej życia, że nie miała innego wyboru? Orbitował wokół niej, odkąd tylko potrafiła sobie przypomnieć. Nie pamiętała nawet, jak właściwie się poznali. Ona była jeszcze wtedy Hay-hay, a ona małym Kayem, i od tamtego czasu byli nierozłączni, dopóki nie pojęli reguły gry, w którą zmieniło się ich życie.
 Była wtedy zbyt młoda, by pojąć, czy kiełkujące w niej uczucia miały cokolwiek wspólnego z miłością. Nawet teraz, gdy leżała pod nim, przyszpilona do pokładu Honey Badger, nie nazwałaby ich w ten sposób, ale nie ulegało wątpliwości, że coś się w niej obudziło, wygłodniałe niczym pies spuszczony z łańcucha.
 – Mam tak samo z tobą – mruknął, przywdziewając na twarz ten irytujący, szelmowski uśmiech i powolnie przybliżając swoją twarz do jej. – Nie cierpię cię tak bardzo, że zakopałbym cię na samym dnie tego morza, ale… Masz też w sobie coś, co powstrzymuje mnie przed takimi czynami.
 – Nie baw się mną – szepnęła w odpowiedzi. Był lalkarzem, a ona marionetką w jego dłoniach. Jej ciało podążało za każdym jego dotykiem, jakby byli połączeni ze sobą sznurkami. Zdradzało ją. Spełniało marzenia szesnastoletniej Hailey, nie zważając na fakt, że to dorosła Harper poniesie wkrótce konsekwencje.
Ja się tobą bawię? Słowa chłopaka rozpływały się, nim zdążyły dotrzeć do świadomości Hayes. Czy to on jej dotykał, czy to bryza muskała łagodnie jej skórę? Wysunęła podbródek, jakby jej ciało wiedziało, jaki jest następny krok. Była gotowa. Ich nosy się zetknęły, a ona poczuła, jak jego ciepły oddech łaskocze jej wargi. Pachniał tanim winem i papierosami; ciekawe,, pomyślała, czy smakuje tak samo.
 Jego dłoń dotknęła jej twarzy, a ona otworzyła oczy, mierząc się z jego zamglonym spojrzeniem. Chociaż noc jeszcze nie rozgościła się na dobre nad zatoką, ręce miał zimne, jakby dopiero wyjął je z wody. Hailey oprzytomniała, rozbudzona jego chłodem. Dlaczego tak na nią patrzył? Czemu jej to robił? Czy to jakiś kolejny zawoalowany plan, żeby okręcić ją sobie wokół palca, a potem upokorzyć? Głupia jesteś? Wyobraziła sobie, jak mówi do niej, zawadiacko uśmiechnięty, a Stella kładzie mu dłoń na ramieniu, zwycięska. Czego się spodziewałaś?
Przecież sam przed chwilą powiedział Hailey, że wcale jej nie chce.
- Spadaj. – Odwróciła głowę. – Straszny z ciebie dupek, Kay. Nie wierzę, że broniłam cię przed rodzicami…
 Kiedy pierwsze słowa opuściły jej usta, nie zdołała już zatrzymać kolejnych. Kayle opadł na pokład tuż obok, a ona obróciła się i położyła głowę na jego piersi. Bawiła się rąbkiem jego koszulki. Gładził jej ramię, a ona mówiła. Jej oddech odnalazł w końcu swój normalny rytm. Taki dotyk był dla nich o wiele bardziej naturalny. Przypominał jej o wieczorach, które spędzała z głową na jego ramieniu, wygrzebując muszelki z piasku na długo, zanim jeszcze pomyślała, że mogłoby łączyć ich coś więcej niż przyjaźń. Opowiadała mu o swoim dniu, a on swoją bliskością przynosił jej komfort. W tamtych latach często bywał dla niej ostatnim kołem ratunkowym, które utrzymywało ją na powierzchni, kiedy bała się, że utonie; dopiero po wszystkim uświadomiła sobie, że za każdym razem wyciągał do niej brzytwę, o którą kaleczyła sobie palce.
  – Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Hay – mruknął cicho, nie zaprzestając głaskania jej po ramieniu i obserwując granatowe, bezchmurne niebo. – Nie jestem kimś, kto powinien udzielać ci jakichkolwiek rad. Jedynym gniewem ojca, z jakim się spotykam, jest ten, kiedy próbuję odebrać mu butelkę albo położyć go spać, żeby oszczędzić mamie kolejnych litrów łez.
 - Nic nie musisz mówić – burknęła. – Chciałam tylko, żebyś mnie wysłuchał.
 Podniosła głowę, kiedy uwolnił swoje ramię, ale zaraz znów ją położyła. Hailey badała wzrokiem jego twarz, on zaś unikał jej wzroku. Taki właśnie był Kay, odkąd zamknął przed nią swoje serce. Czy czuł się gorszy, bo nie wiedział, jak jej pomóc? Dlaczego nie rozumiał, że jedyne, czego potrzebowała, to jego obecność? Zwierzała mu się ze wszystkiego, a kiedy kończyła, czuła się trochę lżej, jakby podzieliła pomiędzy nich swój ciężar.
  Kay zamykał się w sobie. Zakopywał swoje problemy głęboko w sobie, jakby bał się, że Hailey po samym zapachu dojdzie do sedna, jak pies gończy odkopujący w lesie zwłoki. Kiedyś nie bała się, dokąd zaprowadziłby ją trop. Była gotowa przejąć i skrawek jego ciężaru. Być może nie do końca rozumiała, może nie wiedziała, co zrobić, żeby mu ulżyć, ale co z tego? Jaką to robiło różnicę, czy naprawdę byli od siebie tak bardzo inni, jeśli na koniec dnia czuli dokładnie to samo? Sukcesywnie ją od siebie odpychał. Być może po latach naprawdę uwierzył, że jest skazaną na sukces córką swoich rodziców, dla której nic poza prestiżem swojej świetlanej przyszłości nie miało znaczenia. Pragmatycznie rozprawił się z jej uczuciami, jakby decydował, które płatki wybrać w sklepie. Zaufać jej czy nie? Nie, lepiej nie, jeszcze stałbym się przez to emocjonalnie dostępny.
 Nawet teraz, kiedy w końcu ujawnił przed nią maleńki skrawek tego, co go dręczyło, nie potrafił na nią spojrzeć. Nie miał takiego problemu, kiedy wywarkiwał w jej stronę rozkazy albo przyszpilał całym ciałem do pokładu, wyszczerzony, jakby bawiło go, jaki miał na nią efekt.
 Chciała mu wszystko wygarnąć. Powiedzieć, żeby przestał ją traktować jak płytką idiotkę i choć raz spróbował naprawdę posłuchać, co do niego mówi. Zmusić, żeby w końcu jej zaufał, ale on…
 Smakuje tak samo, przemknęło jej przez myśl. Zacisnęła palce na rąbku jego koszulki, jakby mogła go w ten sposób przy sobie zatrzymać. Kiedy była młodsza, często podkradała mamie kieszonkowe wydania tanich romansów, które ta skrzętnie ukrywała przed swoim mężem. Bohaterki tych książek zawsze odnosiły wrażenie, jakby czas zwalniał, kiedy ich wybranek ujmował ich twarze w dłonie. Hailey wiedziała już, że to kłamstwo.
Czas musiał przyśpieszyć, bo nim zdążyła odwzajemnić jego pocałunek, on już się od niej odsuwał, a jego spojrzenie zdradzało świadomość błędu, który właśnie popełnił.
 Zostawił ją samą ze wspomnieniem swoich ust na jej wargach. Podniosła dłoń do własnej twarzy, dotknęła parzącej skóry i wsunęła palec między zęby, jakby fizyczny ból mógł ukoić ten, który Schilling właśnie rozbudził głęboko w jej wnętrzu. Kay nie był jej pierwszym pocałunkiem. Nie był nawet najlepszym; ledwie musnął jej usta, ale już pozostawił po sobie bałagan, którego Hailey nie potrafiła sama posprzątać.
 Podniosła się niezgrabnie z ziemi. Podparła się rękoma, ale pokład i tak zawirował jej przed oczami, jakby znalazła się nagle w samym środku sztormu. Morze było spokojne. Kołysało łagodnie łodzią, falami tuliło ją do snu. To Hailey chwiała się, jakby po raz pierwszy postawiła stopę na pokładzie.
 Niezdarnie stawiając kroki, odnalazła po drugiej stronie Kayle’a. Palił papierosa; rozrzucał dookoła popiół, wszędzie zostawiał po sobie ślady, na jej łodzi, na jej ciele, w jej sercu, panoszył się, a potem uciekał, i znowu zostawi ją samą, a ona znowu się pogubi, utopi, ugrzęźnie głęboko pod wodą, dopóki ktoś nie przypomni jej, jak się pływa…
 - Nienawidzę cię. – Zwinęła dłoń w pięść i uderzyła go w pierś, słabo, bez przekonania, jak dziecko, które pierwszy raz poczuło prawdziwy smutek i nie potrafiło pomieścić go jeszcze w swoim małym ciele. – Kay, ty pieprzony dupku, chcę, żebyś zniknął. – Tym razem uderzyła jego pierś własnym czołem, wcisnęła drobne pięści między ich ciała i zacisnęła palce, wbijając paznokcie głęboko w swoje dłonie. – Wolałabym, żeby cię nigdy nie było! – załkała, pierwsze łzy słone na jej policzkach jak woda z zatoki. Nie mogę oddychać. Dlaczego jest tak ciężko, dlaczego jeszcze mnie trzymasz, nie dotykaj mnie, ty…
 Pchnęła go, raz, a potem drugi, aż w końcu upadł na ławkę za swoimi plecami, i kiedy się potknęła, wpadając mu na kolana, już tak została, na ziemi, przed nim, wczepiając palce w jego nogawki i wycierając łzy w kolana.
 Płakała, głośno i brzydko, bijąc pięściami w niego, w pokład, w cokolwiek co nawinęło się jej pod ręce, aż w końcu zsunął się z ławki i złapał jej ręce w swoje, a ona zaszlochała. Oddech utknął Hailey w gardle, jakby cały jej smutek zwinął się w kłębek w jej własnym przełyku, żeby ją udusić.
 - Nienawidzisz mnie – zmieniła narrację, wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi i tak już została, jej ciało targane szlochem trzymane w kupie wyłącznie przez jego ramiona, jakby bez tego miało rozlecieć się na kawałki. – Ciągle mi to robisz, Kay. Robisz mi krzywdę. Mówisz jedno, a potem robisz co innego, i żałujesz, żałujesz, jakbym była najgorszym, co ci się kiedykolwiek przytrafiło… - Osłabła. Zapadła się w sobie, skapitulowała, schowała pięści w podołku i zwinięta przy jego przy jego piersi targała własne palce, dopóki i na to nie zabrakło jej sił. – Dlaczego nie możesz mi pozwolić, żebym po prostu cię nie znosiła… dlaczego to wszystko robisz, skoro i tak mnie nie chcesz…
  Choć jej oddech uspokajał się pod jego dotykiem, ona płakała jeszcze długo, zanim w końcu zmorzył ją sen.

 Poczuła ból, nim jeszcze otworzyła oczy. Zacisnęła powieki i jęknęła, kiedy i ten drobny skurcz mięśni posłał ku jej głowie kolejną falę bólu, jakby groził jej, że jeszcze jeden ruch i wybuchnie.
   Hailey postanowiła posłuchać przestrogi i jeszcze długo trwała tak, skryta w ciemności własnych powiek. Wciągała powoli, przez zęby, stęchłe powietrze sypialnianej kabiny, karana za każdy oddech przez swój żołądek, który kurczył się niebezpiecznie, gotowy wyrzucić z siebie wszystko, czego jeszcze jakimś cudem nie strawił.
 Jej język wysechł całkiem, przykleił się do podniebienia i jak tylko nim poruszyła, zaczął rejestrować na nowo smak wina, które wczoraj wypiła. Hailey skuliła się, ogarnięta nową falą mdłości. Wszystkie mięśnie ją bolały, jakby dopiero co ukończyła regaty. Podkuliła nogi, spróbowała się obrócić i od razu poczuła opór.
 Wyciągnęła rękę, pomacała miejsce obok i zamiast materaca napotkała miękkie, ciepłe ciało. Otworzyła oczy. Kay leżał obok, chyba już nie spał, ale zaciskał mocno powieki, jakby nie chciał się jeszcze obudzić. Zamruczał coś, a Hailey pomyślała, że odgryzie mu język, żeby już nigdy więcej nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Nawet własny głos sprawiał, że czuła się, jakby ktoś wbijał jej w skronie szpikulce do lodu.
 - Kay – stęknęła, zdejmując z siebie jego rękę. – Kurwa, Kayle. Wstawaj.
 Schilling poruszył się, a ona usiadła, jęknęła i położyła się z powrotem. Dopiero za drugim razem udało jej się wydostać z łóżka, opaść na ziemię i przeczołgać na drugą stronę kajuty.
 Nic dziwnego, że obudziła się cała połamana. Jej małe, twarde jednoosobowe łóżko ledwo robiło robotę, kiedy spała na nim sama; jak się na nim zmieścił jeszcze Kay ze swoim metrem osiemdziesiąt pozostanie zapewne już na zawsze tajemnicą.
 Pociągnęła pasek torby zwisający ze stolika, a ta spadła jej na głowę, rozsypując dookoła całą zawartość.
 - Kurwa – zapłakała, trąc głowę w miejscu, w które uderzyła ją plastikowa butelka. Ciężko o dosadniejsze przypomnienie, że chyba powinna napić się wody.
 Miała jednak ważniejsze rzeczy do zrobienia. Podniosła z ziemi swój telefon, kurczowo trzymający się życia przy trzech procentach baterii, i zamarła. Ilość nieodebranych połączeń zakrawała na ilość absolutnie absurdalną. Dostała sms-y właściwie od każdego, kto kiedykolwiek spędził z nią więcej niż kilka godzin. Czat grupowy, na którym pisała z przyjaciółmi, uaktywnił się o trzeciej nad ranem i odzywał się tak regularnie aż do teraz…
  - O nie – powiedziała do siebie. Była już ósma rano. Przespali całą noc, słońce wzeszło, a ona od piętnastej dnia poprzedniego nie dawała znaku życia.
Starzy cię szukają, pisała Cassie. Wszystko w porządku?
Gdzie jesteś??? – Stacy.
Odbierz w końcu!!!!!!!!, napisała Mal, zapełniając pół ekranu wykrzyknikami.
 Podniosła się z trudem na nogi, łapiąc dla asekuracji róg drewnianego stolika. Wspięła się niezdarnie po schodkach prowadzących na pokład. Nigdy nie czuła się aż tak źle. Śmierć wydawała się łaskawszą opcją.
 Słońce zaświeciło jej w twarz, a łodzią miotnęło, jakby przepłynął pod nią wieloryb. Tego już było za wiele. Hailey padła na kolana, doczołgała się do najbliższej barierki i zwymiotowała, przewieszona przez burtę. Złapała się rękami krawędzi, podparła i zaniosła torsjami jeszcze raz; byle nie na łódkę, błagam.  
 - Kay – jęknęła. – Woooody.
 Mdłości wstrząsały jej ciałem; z każdą falą powracało do niej kolejne wspomnienie ubiegłej nocy. Wino. Dużo wina. Rozmowa z Kayem – to, jak bez zająknięcia zdradziła mu swój skrywany latami sekret. Przepychanka na pokładzie, jej biodra przy jego biodrach, chłodne palce na policzkach, pocałunek…
Nie miała już czym wymiotować. Czuła w ustach obrzydliwy smak żółci i próbowała połączyć go ze wspomnieniem ust Kayle’a, żeby już nigdy przypadkiem nie strzeliło jej do głowy doprowadzić do podobnej sytuacji. Prawdziwość wczorajszego wieczoru jeszcze nie do końca do niej dotarła. Była zbyt zajęta walką o życie.
 - Kayleeee – zawodziła tak długo, dopóki nie poczuła na swoich plecach jego dłoni. Podał jej butelkę, a ona opróżniła ją łapczywie, po czym oparła czoło o burtę i trwała tak, dopóki kołysanie w jej głowie nie zlało się w jedno z kołysaniem łodzi.
 Oboje milczeli. Wszystko, co mieli sobie do powiedzenia, powiedzieli wczoraj, a dzisiaj zostały już tylko gorzkie żale. Nie była do końca pewna, jak znalazła się w łóżku, ta część wieczora jakoś jej umknęła, ale szczerze – nie chciała wiedzieć. Obawiała się, że prawda mogłaby się jej nie spodobać.
Dopiero kolejne dwie butelki wody i jedną aspirynę później doszła do siebie na tyle, żeby być w stanie rozwiązać kolejny problem jawiący się przed oczami – Honey Badger dryfowała radośnie po środku zatoki, a Hailey czekało teraz karkołomne zadanie doprowadzenia jej z powrotem do brzegu. Jęknęła ciężko, wlokąc się do steru. Czy powinna w ogóle prowadzić? Czy mogła? Czy nadal była pijana? Miała ochotę wpełznąć w koło ratunkowe, przywiązać je do łodzi i kazać odpalić Kayle’owi pełną prędkość. Wtedy, och, wtedy na pewno by otrzeźwiała.
 Hailey nie czuła nic więcej poza agonią. Żadnego żalu, bólu, smutku, czy złości, żywiła jedynie nadzieję, że każdy kolejny oddech będzie w końcu jej ostatnim. Kiedy zbliżyła się do przystani i zobaczyła na brzegu swoich rodziców, zastanowiła się nawet, czy nie powinna aby sama przyśpieszyć całego procesu i po prostu rzucić się w morze.
 - Hailey! – Allison Harper wyrwała się do przodu i porwała córkę w ramiona, kiedy tylko przycumowała Honey Badger i zeskoczyła na pomost.
 - Mamo – jęknęła, przekonana, że jeśli matka ściśnie ją jeszcze raz, zrzyga się prosto na jej bielutką bluzkę. – Przepraszam…
 - Shhh, pogadamy w domu – odparła Allison i wziąwszy dziewczynę pod ramię, doprowadziła prosto pod zaparkowanego nieopodal lexusa jej ojca.
 Andrew Harper stał na przystani, zaciskając kurczowo szczęki i nie spuszczając wzroku z Kayle’a Schillinga, który wkrótce po Hailey wygramolił się na ląd.
 - Jeśli jeszcze raz – zaczął, zmniejszając dystans między sobą a chłopakiem tak, że gdyby ten chciał się wycofać, pozostałoby mu tylko zrobić krok w tył, prosto w mętne wody doków szkółki żeglarskiej – jeszcze raz cię z nią zobaczę, tu, w szkole, czy gdziekolwiek indziej, samodzielnie postaram się o to, żebyś srogo tego pożałował – wysyczał, podnosząc rękę, jakby chciał złapać chłopaka za kołnierz.
 - Andy! – zawołała Allie Harper. Stała oparta o otwarte drzwi pasażera; Hailey zniknęła już w środku, zapakowana do samochodu przez matkę i zwinięta w kłębek na tylnej kanapie.
 - To twoje ostatnie ostrzeżenie – powiedział Andrew, a potem dodał: - Gdybyś tylko wstydził się tak bardzo, jak wstydzi się za ciebie matka.


  Hailey już więcej nie popełniła po raz drugi tego samego błędu i tym razem pogrzebała swoje uczucia daleko tam, gdzie nikt ich już więcej nie znajdzie. Jej serce zamarzło, a ona sama, powoli, dzień po dniu, składała do kupy te kawałki swojego życia, których Kayle nie zdążył jeszcze doszczętnie zniszczyć.
 Tym razem swoje błędy przypłaciła nie tylko kluczykami do samochodu, ale także do Honey Badger, i nawet po trzech tygodniach nie zapowiadało się na to, by miała je prędko otrzymać z powrotem. Po powrocie matka położyła ją do łóżka, nakarmiła, a kiedy Hailey obudziła się następnego ranka, nawet nie urządzili jej awantury, tylko przedstawili listę zakazów i nakazów, dłuższą niż ulotka jej tabletek antykoncepcyjnych.
 Kiedy z ojca zeszło trochę pary, przekonała go, żeby pozwolił jej nadal brać udział w szkolnym spektaklu. Niewiele by zdziałała, gdyby nie wstawiennictwo matki; pomimo ostatnich niesnasek, była jej ogromnie wdzięczna, a ich relacja powoli wracała do normy.
 A Kayle… Hailey zachowywała się, jakby ich pamiętny wieczór na Honey Badger nigdy się nie wydarzył. Zgodnie z przykazaniem rodziców, nie zabrała go więcej ani na żagle, ani nie pojawiła się ponownie na próbach w jego domu. Jej czas spędzany z Schillingiem ograniczył się wyłącznie do poniedziałkowych prób w kole teatralnym.
 Nawet wtedy, kiedy ćwiczyła z nim sceny, którym zawdzięczali żarliwe pochwały Howarda, nie udało im się już powtórzyć pierwotnego sukcesu. Profesor Howard był niepocieszony; prośbami i groźbami próbował wymusić na dziewczynie, by zrobiła dokładnie to samo, co wtedy za pierwszym razem, ale teraz, po wydarzeniach tamtej nocy, za każdym razem kiedy patrzyła Kayle’owi w oczy, jej spojrzenie ciemniało. Sprawiała wrażenie, jakby patrzyła gdzieś daleko poza niego i sięgała do emocji zbyt ciężkich i brudnych, by prawdziwie wcielić się w rolę zakochanej Julii.
 Mallorie się obraziła, ale nie dłużej niż kilka dni. Hailey zupełnie to rozumiała. Odkąd zaczęła spotykać się z Schillingiem, coraz więcej rzeczy ukrywała przed przyjaciółką, aż w końcu wszystko poszło w diabły. Opowiedziała jej wszystko, a potem obiecały sobie, że to ostatni raz, kiedy miały przed sobą jakiekolwiek tajemnice. Mallorie była jej ostatnim prawdziwym sojusznikiem. Nie mogła sobie pozwolić na jej utratę.
 Pomimo upływu tygodni, Redford, chociaż wrócił do jadania przy ich stoliku, nadal piorunował Hailey wzrokiem, jakby tylko krok dzielił ich od kolejnej konfrontacji. Hailey nauczyła się nie zwracać na niego uwagi. Cassie, Stacy, a nawet Sarah prędko zapomniały o całym wydarzeniu. Hailey powiedziała im, że Kayle ją upił, a potem koszmarnie się pokłócili; wspomniała słowo czy dwa o tym, że próbował jej wsadzić rękę pod koszulkę, Sarah rozniosła swoje gorące plotki i to ją najwyraźniej udobruchało.  Hailey niezbyt obchodziło, w jaki sposób jej kontrola szkód wpłynęła na opinię Kayle’a. Oboje sprawiali wrażenie, jakby wrócili do punktu wyjścia. Cokolwiek ich na chwilę połączyło, zostało tamtej nocy pośrodku zatoki. Hailey wyobrażała sobie swoje uczucia jako głowę morskiego potwora; jeśli musiała przytrzymać mu ją pod wodą, żeby się podtopił i nie wypłynął, robiła to bez wahania.
 Jedyna relacja, którą cudem odratowała, to ta ze Scottem Haywardem. Od czasu pamiętnej balkonowej sceny na poniedziałkowej próbie zerkał na nią tym samym zranionym wzrokiem, jakby był niesfornym szczeniakiem, którego dopiero co kopnęła. Odwoływał ich wspólne próby, wymyślając pokrętne wymówki, a nawet na parę dni wrócił do stolika kółka teatralnego. Jego milczenie zaczynało Hailey niezmiernie ciążyć. Nie była pewna dlaczego. Nie czuła do Haywarda wiele więcej ponad koleżeńską sympatię i uznanie dla jego aktorskich umiejętności. Przyzwyczaiła się jednak, że orbitował wokół niej, gdziekolwiek by się nie znalazła, i kiedy nagle go zabrakło, odczuła jego nieobecność jak dziurę po wyrwanym zębie.
 Ich stosunki zaczęły się ocieplać, kiedy któregoś razu był jednym ze świadków kłótni, na której zakończyła się wspólna prezentacja sceny pod koniec poniedziałkowych zajęć.
 - Problemy w niebie? – zagaił, opierając się o ścianę w korytarzu, kiedy Hailey wyciągała z szafki swoje podręczniki.
 - W niebie? – prychnęła Hailey, zamykając z trzaskiem drzwiczki, pewna, że tym razem już na sto procent rozwaliła to cholerne lusterko. Ostatnio zbyt często wyżywała się na swojej szafce. – Jeśli to ma być niebo, to nie chcę wiedzieć, co będzie, jak już w końcu pójdę do piekła.
 Scott patrzył na nią z zaciekawieniem spod tej swojej gęstej, czarnej jak węgiel grzywy. Gdy tak stał, oparty nonszalancko o ścianę, z podwiniętymi rękawami koszuli i rękami założonymi na piersi, jakby specjalnie wystawiał na widok publiczny te swoje nieprzyzwoite mięśnie, wyglądał jak Achilles, gdyby jego patronem był Hades. Mrocznie seksowny, a taki niewinny. Hayes zaczynała zauważać w nim to samo, co wszystkie inne dziewczyny w szkole.
 Chyba przyłapał ją na tym, że się na niego gapiła, bo kąciki jego ust uniosły się w niewyraźnym uśmiechu.
  - Słuchaj, wiem, że pewnie dotarły do ciebie różne plotki, ale mnie z Kaylem już nic nie łączy – westchnęła ciężko, ruszając w dół korytarza. Scott odepchnął się od ściany i ruszył za nią. – Kiedyś się przyjaźniliśmy, i to tyle.
  - Przez chwilę wyglądało to trochę inaczej – zagaił, ale jego spojrzenie zdradzało wyłącznie coś na granicy lekkiego rozbawienia, jakby koncept Hailey i Kayle’a razem mógł być co najwyżej śmieszny.
  - Bo co – zatrzymała się nagle w miejscu, obróciła i stanęła na wprost chłopaka, zatrzymując go wpół kroku. – Bo zagrałam, jakby naprawdę mi się podobał? Czy z tobą w zeszłym roku nie zrobiłam przypadkiem tego samego? – Uniosła brew, szturchając go palcem w pierś. Scott popatrzył na nią, zbity z tropu, ale w końcu uśmiechnął się całą twarzą.
  - Czyli sugerujesz, że wcale nie jestem wyjątkowy? – Złapał się za pierś, jakby naprawdę go zabolało. – Łamiesz mi serce, blondie.
  Hailey parsknęła, ale uśmiechnęła się półgębkiem i wznowiła marsz.
  - Podrzucić cię?
  Hayes skinęła głową. Odkąd rodzice odebrali jej samochód, prawie codziennie korzystała z podwózki któregoś z przyjaciół. Scott milczał chwilę, zanim znów się odezwał.
  - Może skoczymy do Bailey’s?
 Hailey zmarszczyła brwi. Nie powinna. Rodzice oczekiwali, że będzie wracać po szkole od razu do domu, ale jeśli napisze im, że wybiera się na kawę z Haywardem… Ojciec Scotta od lat współpracował z tatą Hailey. Być może randka ze Scottem przysłużyłaby się jej sprawie.
  - Niech będzie – odparła, udając, że nie zauważyła, jak twarz chłopaka pojaśniała. – Ale ty stawiasz.
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {25/07/23, 04:52 am}

     Hailey wylewała na niego całą swoją złość, a on siedział niewzruszony, przyjmując na siebie każdy jej kolejny cios. Znowu robił za worek treningowy, ale nie miał serca nic jej na to odpowiedzieć. Miała rację. Miała pieprzoną rację, kiedy wykrzykiwała kolejne słowa w jego stronę. Bawił się nią, był manipulatorem doskonałym. Był jak lalkarz, który z każdą kukłą potrafił zdziałać prawdziwe cuda, nie przykładając się do tego nawet jakoś specjalnie. Jeśli ktokolwiek posądziłby go o posiadanie talentu w tej dziedzinie, to z pewnością przyznałby mu rację. 
      Wkrótce dziewczyna opadła z sił, wprost na jego kolana. Wciąż milczał, przytulając ją do siebie i głaszcząc lekko po plecach. Bardzo chciał, żeby się uspokoiła. Miał świadomość, że te wszystkie emocje były spowodowane przez niego. To on ją zwodził, on ją wciąż próbował oczarowywać, nie widząc w tym nawet jakiegoś większego celu, by za kilka dni wyrzucić jej prosto w twarz, że jest osobą, której najbardziej nienawidzi. Wciąż tak było. Nienawidził jej, ale nie potrafił wyobrazić sobie, że miałoby jej zabraknąć. Kiedy myślał o tym, że któregoś dnia wyjedzie, ułoży sobie szczęśliwe życie, a on tu zostanie… Jego serce znacznie przyspieszało tempa. Nie dopuszczał do siebie takiej myśli i dlatego wciąż usilnie próbował ją przy sobie zatrzymać. Choćby miał to zrobić pierdoloną siłą. 
     Był nad wyraz spokojny, być może trochę za bardzo. Jak jeszcze kilka tygodni temu czuł się jak głodna bestia, czyhająca na jej bezbronne ciało, tak teraz czuł się jak motyl, zapylający kolejną różę. Nie czuł żadnych emocji. Po prostu z góry założył, że jedyne, co teraz mógł, to przetrwać to, co się działo. Przełknąć jakoś jej zszargane nerwy i pozwolić, by się na nim wyżyła. Obejmował ją łagodnie, jakby była najcenniejszą rzeczą w jego rękach. Jakby była małą dziewczynką, która miała zły sen i szukała bezpiecznej przystani. Zawsze jej tym służył i wiedział, że to nigdy się nie zmieni. Nawet wtedy, kiedy będzie miała dzieci i męża, który będzie ją zdradzał. On i tak zawsze znajdzie dla niej miejsce w swoich ramionach.
    Musiał jednak przyznać, że każde jej słowo, które padło na kilka minut wcześniej, było strasznie bolesne. Wolałabym, żeby cię nigdy nie było. Czy to tak podchodziła do całej ich znajomości? Czy może jego przejażdżka po spirali do zatracenia sprawiała, że zaczynał tak myśleć? Wiedział, że jeszcze bardzo długo jej słowa będą odbijać się echem w jego głowie i wracać, jakby rzuciła na niego klątwę.
     Harper płakała jeszcze długo, a on nie opuszczał jej nawet na krok. Dopiero wtedy, kiedy na dobre się uspokoiła, wyznała, że chciałaby iść spać. Zaprowadził ją mozolnym krokiem do łóżka, jednak zanim na dobre do niego weszła, polecił jej na sekundę usiąść na jednym z krzeseł. Poprawił jej poduszkę, a później wziął na ręce, układając na pościeli. Było ciepło, jednak noce były chłodne. Zaczesał jej kosmyki blond włosów, okalających jej twarz, by chwycić za krawędź kołdry i nakryć ją delikatnie, żeby nie zmarzła. Zagryzł lekko wargę, przyglądając się jej chwilę, by skierować się w stronę wyjścia.
     Chciał posiedzieć sam, przeczekać to albo spróbować ogarnąć jak zaprowadzić Honey Badger na brzeg. Nie miał zielonego pojęcia o żegludze. Kiedyś Hailey próbowała mu cokolwiek tłumaczyć, ale finalnie nic nie zapamiętał. Najwyżej coś zepsuję, pomyślał, wzruszając ramionami do samego siebie.
   – Kay – usłyszał nagle swoje imię za plecami i odwrócił się gwałtownie. – Połóż się obok.
   – Dlaczego? – Zapytał krótko, mając nadzieję, że nie uzyska już odpowiedzi. Bał się tego, co usłyszy. Nie chciał słyszeć, że to ostatni raz, choć przypuszczał, że to będzie to.
  – Bo nie chcę być sama – wyznała leniwie, a drewniane łóżko zaskrzypiało delikatnie. Przesunęła się. Zrobiła mu wystarczająco miejsca, żeby mógł się położyć. – Proszę.
    Poczuł wręcz idiotyczną ulgę, ale bez słowa położył się obok. Było ciasno, a nogi musiał nieco skulić, żeby było mu wygodniej. Położył rękę na jej brzuchu, żeby czuła jego obecność jeszcze bardziej, a później wtulił swoją głowę w jej włosy. Pachniały ładnie, używała szamponu o zapachu jakichś kwiatów. Nim się jednak obejrzał, usnął obok niej, choć planował tego nie robić. Nie prosiła go o zbyt wiele, więc nie miał serca jej odmówić.



    Rano obudził się równo z nią, próbując na siłę przymykać powieki i zmusić się do jakkolwiek do odejścia jeszcze w fazę snu. Nie dało się. Hailey zabrała z siebie jego rękę, kręcąc się i próbując podnieść. Pomyślał, że mogłaby sobie darować i spróbować jeszcze usnąć, jednak jej głowa zimplementowała całkowicie inny plan. Torebka spadła z hukiem, a on uchylił jedno oko, próbując dotrzeć jak najszybciej do źródła hałasu.
     Harper wyszła na zewnątrz. Kay z kolei przeciągnął się jeszcze leniwie, siadając na skraju łóżka. Lekko bolała go głowa, ale poza tym czuł się całkiem nieźle. W końcu czymże była dla niego jedna butelka jakiegoś beznadziejnego, podrzędnego wina? Jego łeb był już na tyle przepity różnymi trunkami tego typu, że organizm zdołał się chyba już dawno do nich przyzwyczaić.
     Blondynka zaś w przeciwieństwie do niego wyglądała tak, jak z pewnością się czuła. Jakby ktoś ją zmoczył, zrobił z niej kulkę i rzucił w sufit szkolnej toalety, pozostawiając tam, aż wyschnie i zdecyduje się odkleić. Ledwie zdążył na dobre się przebudzić i opuścić pokładową sypialnię, kiedy poprosiła go o wodę. Wręcz o nią wykrzyczała. Wrócił się więc po butelkę i podał ją jej, kładąc dłoń na jej plecach.
    Ten wieczór był interesujący, choć wydawało mu się, że wciąż nie powiedzieli sobie wszystkiego. Teraz jednak miał świadomość tego, że Hailey Harper, niegdyś jego najlepsza przyjaciółka, całkowicie go nienawidziła. To nie były słowa rzucane na wiatr, ona naprawdę miała go dosyć i te wszystkie okazje, kiedy miała szansę go zniszczyć, zaprzepaściła na rzecz nostalgii. Najwyraźniej niesłusznie, bo Kay wykorzystywał ją jak tylko się dało, żeby choć przez chwilę poczuć się lepiej. Wiedział, że po tym, co przeżyli po relatywnym pojednaniu, jego wulkan emocji w końcu wybuchnie i zaleje lawą wszystko, co tylko stanie mu na drodze.
     Nie było źle. Choć Schilling wciąż milczał, to ta noc mogłaby odejść w zapomnienie, a oni rozeszliby się może w udawanej zgodzie. Jednak kiedy tylko zbliżyli się do brzegu, brunet od razu ujrzał znajome sylwetki Harperów; jej nadopiekuńczych i irytujących rodziców, którzy nie potrafili pojąć, że ich córka jest dorosła. Sama o tym mówiła, a kiedy tylko zacumowała Honey Badger, uciekła w ramiona matki, jak zagubiony szczeniak. Jakby właśnie Allie pojawiła się przed jej oczyma, po tygodniu przetrzymywania przez seryjnego mordercę. Uroczy widok, pomyślał Kay, wychodząc na pomost zaraz za nią. Taki uroczy, że najchętniej sam bym się porzygał.
   Chciał odejść w swoją stronę, jednak Andrew Harper skutecznie zagrodził mu drogę. Poprawił więc bluzę, która uciekała mu z szelki plecaka, przez którą była przerzucona.
  – Jeśli jeszcze raz – zaczął, zmniejszając dystanas pomiędzy nimi, jednak Schilling nawet nie drgnął. Stał w miejscu z dumnie uniesioną głową. – Jeszcze raz cię z nią zobaczę, tu, w szkole, czy gdziekolwiek indziej samodzielnie postaram się o to, żebyś tego srogo pożałował. (…) Gdybyś tylko wstydził się tak bardzo, jak wstydzi się za ciebie matka.
    Zabolało. Zacisnął dłoń na ramiączku plecaka, żeby przypadkiem za moment go nie uderzyć.
    Andrew Harper; skończony kutas, egoista i bogaty sukinsyn, który myślał, że może wszystko. Nie miał prawa mówić takich rzeczy. Nic o nim nie wiedział, ani o jego rodzinie, a wtryniał swój przeklęty nochal tam, gdzie nikt go nie chciał. Najlepiej by było, gdyby zainstalował kamerę w torbie swojej córki i mógł interweniować za każdym razem, kiedy chociaż uśmiechnie się do kogoś, do kogo nie powinna.
  – Dość odważne słowa – stwierdził Kayle, wymijając mężczyznę i nie opuszczając wewnętrznej gardy, odwrócił się do niego jeszcze na chwilę. – Teraz już widzę skąd Hailey ma w sobie więcej nienawiści, niż ja.
    Wypowiedziawszy te słowa zawinął się i odszedł we własnym kierunku. Nie dałby rady przyjąć na siebie jeszcze większej ilości obelg. Nie od jej ojca, który gardził nim na wszelkie możliwe sposoby i od dawna próbował rozpieprzyć wszystko, co razem budowali.



    Dni mijały, a on starał się pogodzić z faktem, że tamten wieczór na Honey Badger nigdy nie zostanie powtórzony. Pojawiał się na próbach, jednak nieważne ile sił wkładał w swoje kwestie, nie mógł grać tak, jak wtedy. Nie chciało mu się patrzeć na Hay po tym, jakimi słowami rzucił w niego jej ojciec. Ona nie do końca była temu winna, ale dosłownie na tacy podano mu czynnik, który rodził w niej złość. Jego czynnikiem z kolei była ona. Próby zaczynały go męczyć, bo za każdym razem jak na nią spojrzał, miał ochotę przyprzeć ją do muru i dusić, dopóki nie zacznie się dławić brakiem tlenu. Miał wrażenie, że jego ręce z każdym dniem drżą mu na jej widok coraz bardziej, a on nie potrafi już trzymać emocji na wodzy. Gotowało się w nim, kiedy mijał ją na korytarzu, a chęć zrobienia jej krzywdy tak podle zakorzeniła mu się w głowie, że byłby w stanie zaplanować jej zabójstwo.
    Przez te trzy tygodnie jednak starał się nie smucić i przynajmniej w domu trzymać uczucia na wodzy. Obiecał w końcu mamie, że znajdzie jakąś pracę, dzięki czemu będzie mógł finansowo wesprzeć swoją rodzinę. Na początku zaczął od budowy. Prosta robota, w której miał tylko podawać narzędzia, włączać betoniarkę i robić inne pierdoły, nie ingerując zupełnie w cały projekt. Był jako pomoc, jednak nie wytrzymał tam dłużej, niż cztery dni. Od początku ekipa budowlana robiła sobie z niego żarty. Kazali mu włazić w mokry beton, żeby podnieść jakieś gówno, które tam rzucili albo podkradali mu papierosy, robiąc z niego kretyna, że to nie oni.  
  – Chyba nie masz poczucia humoru, młody – parsknął pewnego dnia grubas, będący chyba jakimś kierownikiem tej budowy, wkładając w usta słodką bułkę, którą pewnie kupił rano. Mieląc ją, nie przestawał mówić. – Dlaczego się nie śmiejesz z dowcipów i zawsze wyglądasz, jakbyś czekał na egzekucję?
    Bo nie chce mi się tu pracować, myślał wtedy, a w rzeczywistości wzruszał jedynie ramionami. Za te cztery dni oczywiście nie dostał wypłaty. Jakże mogło być inaczej?
     Zaraz po tym znalazł pracę w miejscu, które też niekoniecznie było dla niego szczytem marzeń. Dlaczego? Bo była to miejscówka lokalnych bogaczy i ludzi na poziomie. Miał stać na kasie i przyjmować zamówienia na gówniane drinki, ciasta i lody, odpowiadając na retoryczne pytania wymagającej klienteli. Była jednak zdecydowanie lepsza od budowy, jednak wciąż jego stawka nie była zbyt duża. Wszędzie dawali mu maksymalnie pół etatu albo mniej. Najchętniej rzuciłby to w pizdu, ale wciąż pamiętał o tym, że obiecał mamie. Nie chciał zostawić jej samej, a to, by jakkolwiek wyszli na prostą, było teraz jego priorytetem. Zawdzięczał jej bardzo wiele, więc chociaż w tak drobny sposób chciał jej się zrewanżować.
     Ci, którzy go znali na tyle, wiedzieli jednak, że Bailey’s nie jest jego jedynym miejscem pracy. Na nowo zajął się również dilerką. Praca w tym gównianym miejscu miała być tylko przykrywką, na sprzedawanie prochów i trawy spod lady, kiedy akurat nikt nie patrzył. Nigdzie nie sprzedawało się narkotyków tak dobrze, jak w miejscu dla kasiastych chujków. Specjalnie zawyżał trochę ceny, bo musiał się jeszcze rozliczać ze swoim dostawcą, który zażądał jakiegoś tam procenta od sprzedaży; szkoda. Mógł teoretycznie ukraść mamie jakieś pieniądze z portfela, zainwestować i handlować na własnych zasadach, ale nie bardzo mu się to kalkulowało.
    Tak czy owak; tygodniowa wypłata z wciskania dzianym nastolatkom prochów, była zdecydowanie lepsza, niż ta z Bailey’s.
  – Porozmawiamy? – Zagadała go Stella, kiedy na korytarzu stał przy swojej szafce, wciskając do plecaka wygniecioną, pracowniczą koszulę i ten obrzydliwy daszek. Kto produkuje żółte ubrania? Gorzej. Kto w ogóle z własnej woli chodzi w żółtych ubraniach, i kto, do cholery, ogarnia swoim pracownikom takie stroje?
    Zerknął na nią badawczo, zamykając z impetem szafkę i kiwając jej głową w stronę wyjścia.
    Wiedział o czym chce porozmawiać. Na ostatniej imprezie myślał fiutem, a nie głową. Wypił za dużo, trochę przyćpał i mieszanka w jego organizmie podpowiedziała mu, że Stella będzie idealną kochanką. Rzeczywiście była. Pozornie była grzeczna i pobawna, ale w łóżku zmieniała się w prawdziwą bestię. Poruszała się na nim jak profesjonalistka, a on domagał się jeszcze więcej, niż mógł w stanie na siebie przyjąć. Wspominał tylko dłonie zaciśnięte kurczowo na jej pośladkach i te falujące, złote włosy, które przy każdym ruchu wyglądały jak sprężyna.
  – A jest o czym? – Kayle uniósł brew, bez większych emocji. Obraziła się na niego, jednak w towarzystwie udawała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie było.
  – Kay… Nie chcę psuć naszej przyjaźni, okej? – Powiedziała nagle, jednak resztę tego krótkiego zdania zwieńczyła dość szczerym wyznaniem: – Ale podobasz mi się. Tak cholernie mnie pociągasz, że nie mogę przestać myśleć o tamtej nocy i o tobie. Ciągle wracam myślami do tego, jak szeptałeś mi do ucha….
  – I czego oczekujesz? – Zatrzymał się koło schodów na zewnątrz, odpalając papierosa, tym samym ignorując wyraźny zakaz palenia. – Mam być twoim chłopakiem i udawać, że czuję się w porządku, żeby nie było ci przykro? O to ci chodzi, Stella?
     Z jakiegoś powodu ta niepewność strasznie go dobijała. Nie chciał, żeby tak wyszło, ale ostry seks z przyjaciółką pomógł mu wyrzucić z siebie wszelkie żale, przynajmniej na chwilę. Nie pamiętał w tamtym momencie o Hailey. Jej obraz skutecznie wymazał się z jej głowy, jakby nigdy nie istaniała. Jakby nigdy pocałunek między nimi się nie wydarzył, a jej dotyk nie był tak kojący. Wtedy myślał o swojej partnerce, o tym, żeby ją zaspokoić. To było jednak tylko chwilowe, bo kiedy zdążył skończyć, znów miał to okropne poczucie straty. Jakby ta część jego, którą Harper dokładnie znała, zabrała razem ze sobą i nie chciała mu jej oddać.
     Próbował z tym walczyć. Próbował wmawiać sobie, że nigdy nie istniała. Próbował wygenerować sobie jej osobę, jako najgorszego człowieka, jakiego miał okazję w życiu spotkać, jednak to powodowało w nim tylko złość. Planował szczegółowo jej śmierć, a zaraz po tym swoją. Po czasie jednak się opanowywał i przywracał chociaż ostatnie krzty zdrowego rozsądku. Jak ty to sobie wyobrażasz, myślał, zamkną cię i udowodnisz ludziom, że jesteś tylko rozczarowaniem własnej matki. Weź się w garść.
     Ale ciężko było mu się wziąć w garść.
  – Nie, w ogóle nie o to mi chodzi – z zamyśleń wyrwał go głos Stelli, która wciąż stała przed nim w milczeniu i najwyraźniej postanowiła przerwać tę niezręczną ciszę. Zarzuciła długą kitkę do tyłu, poprawiając wytartą, skórzaną torebkę na ramieniu i uśmiechając się lekko. – To, co się między nami wydarzyło było fascynujące. Czułam się zupełnie zrozumiana, jakby nasze ciała były jednością. Chciałabym zaproponować ci prosty układ…
    Tego się bał i wiedział, że prędzej czy później nastąpi. Stellę wychowywała zawodowa prostytutka, więc to była kwestia czasu, kiedy sama zacznie to robić i uzna to za rozsądne. Widocznie bliskość z Kaylem sprawiła, że z jakiegoś powodu uznała to za rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Słuchał jej więc, tym razem już z uwagą i wyczekiwał odpowiedzi, posyłając jej zaciekawione spojrzenie.
  – Mów, co to za układ? – Pospieszył ją, zaciągając się papierosem i przekazując jej go. Pochwyciła go w chude, długie palce i włożyła między wargi.
   – Nie wiem czy ci się spodoba, ale czytałam o czymś takim jak friends with benefits – wyznała, rumieniąc się lekko. Pociągnęła jeszcze dwa buchy, zanim oddała fajkę w jego ręce. – Chciałabym to wdrożyć w życie. Z tobą. Jesteś doświadczony, umiesz zająć się kobietą i miałam wrażenie, że czytasz ze mnie jak z otwartej księgi.
     Rzeczywiście, Kay w łóżku był dobry. Przeleciał parę dziewczyn w swoim krótkim życiu i żadna nie skarżyła się na jego umiejętności. Propozycja Stelli była dziwna, ale jednocześnie tak pociągająca w swoich narodzinach, że od razu jej przytaknął. Zgodził się. Bez najmniejszego zawahania zgodził się pieprzyć swoją najlepszą przyjaciółkę, kiedy tylko któreś z nich będzie miało na to ochotę. Mógł to zrobić nawet teraz, na szkolnym korytarzu, pod kamerami, tak, żeby wszyscy widzieli jak doskonale się bawi. Jak doskonale bawi się we wspaniałą osobę, a kiedy przyjdzie co do czego, to zmanipuluje Stellę w taki sposób, żeby wzięła całą winę, za ich wspólne niepowodzenia, na siebie.
    Po tej krótkiej rozmowie od razu skierował się do Bailey’s. Nie pracował tam codziennie, jedynie trzy dni w tygodniu, a dziś wypadała jego zmiana. Po dotarciu na miejsce z dozą niechęci udał się do małej szatni, gdzie ubrał koszulę, w której czuł się, jakby nosił ją za karę. Wszystkie koszule, które nosił, z reguły były duże, oversize. Uwielbiał mieć łokcie ukryte pod ich rękawami. Ta jednak była prawie idealnie dopasowana. Czuł się zupełnie tak, jakby jego skóra się dusiła i błagała, żeby dać jej trochę powietrza. Miał też wrażenie, że nieważne ile godzin spędzi na kąpieli i ile antyperspirantu zmarnuje, to i tak będzie się pocił jak świnia.
    Przejrzał się w lustrze i westchnął. Dotychczasowy nieład na jego głowie, który wyraźnie wskazywał o całym dniu nieczesania włosów, został z kolei przylizany paskudnym daszkiem z logiem firmy. Równie dobrze mógł w nim sprzedawać balony dla smarkaczy, a i tak nikt by się nie poznał, że się nawet tym nie zajmuje.
  – Pośpiesz się, Schilling – rzuciła szefowa, bez uprzedniego zapukania do mikro szatni. – Lena ma mnóstwo zamówień, a dzisiaj jesteśmy tylko we dwie.
  – Tak, tak, już idę – rzucił od niechcenia, a kiedy tylko upewnił się, że kobieta zniknęła, otworzył plecak.
  Wyciągnął z niego kilka malutkich, foliowych torebek. W każdej było co innego. Poczynając od kolorowych tabletek, przez biały proszek, a kończąc na trawie. Naładował tym kieszenie swoich spodni i naciągnął koszulę nieco bardziej, by jakkolwiek to ukryć. Dotychczas działało, zwłaszcza, że i tak codziennie zakładał jeszcze firmowy fartuch, który nie wiadomo po co był mu potrzebny do stania na kasie.
    Jeszcze nawet na dobre nie zaczął pracy, a już był cholernie tym zmęczony. Jakoś tak nie miał siły tu być, a ilość ludzi, jaką zobaczył w środku, tylko to potęgowała. Wysilił się na uśmiech do Leny, współpracownicy, która kiwnęła mu głową i momentalnie wzięła się za roznoszenie zamówień do stolików. Niektórzy mieli jeszcze na tyle mózgu, żeby zostać przy ladzie i po prostu poczekać chwilę na przygotowanie zamówienia, jednak w większości była to jedna wielka krzątanina między stolikami w sali i na ogródku. Najczęściej przychodzili tu wpływowi lub dzieci wpływowych ludzi, więc wykorzystywali takich nicniewartych restauratorów. Choćby po to, żeby przynieśli im loda, aby oni nie musieli męczyć swoich biednych nóżek.
     Przyjął płatność od jednego chłopaka, kiedy nagle próg Bailey’s przekroczyła Harper. W pierwszej chwili Kayle nie zauważył jej towarzysza. Wpatrywał się w nią przez chwilę i czuł, jak serce pęka mu na sto tysięcy malusieńkich kawałeczków. Dłonie drgnęły, a on wydał resztę klientowi i odwrócił wzrok. Miał ochotę uciec jak najdalej stąd, zapaść się pod ziemię. Z jakiegoś powodu zabrakło mu na chwilę tchu, ale w porę się opanował. Dopiero, kiedy podeszli bliżej dotarło do niego w czyjej asyście Hay się pojawiła. Scott. Ten chłopaczek, który wciąż chodził i płakał, że nie dostał głównej roli w spektaklu. Ten sam, który był wyraźnie wkurwiony, kiedy Howard na jednej z pierwszych wspólnych prób zachwalał, jaką chemię między sobą mają dawni przyjaciele. Szybko się pocieszyła, pomyślał.
     Podeszli bliżej, aż w końcu ich spojrzenia spotkały się ze sobą. Schilling poczuł, jak za moment eksploduje. Te wszystkie plotki, które rozpuściła. Te wszystkie słowa, które wypowiedziała. Miliard potężnie naostrzonych noży właśnie wbijało się w jego plecy, ale teraz już nie czuł się winny. Teraz miał do niej żal. Czuł do niej jeszcze większą odrazę, niż poprzednio, jednak nie była większa od tej do samego siebie. Pocałował ją. Pamiętał jej miękkie wargi i zapach wina. Pamiętał jej dotyk na swojej twarzy. Był wściekły.
   – Witam w Bailey’s –  powiedział klasyczną regułkę, bez jakichkolwiek emocji. Starał się je ukryć, ale wiedział, że wystarczyło jedno jej spojrzenie, aby wszystko z niego wyczytała. Zupełnie tak, jakby w jej oczach był rentgen. Prześwietlała go tym świdrującym spojrzeniem morskich oczu i oceniała. On z kolei podjął kolejną walkę z samym sobą, żeby się na nią nie rzucić z rękoma. – Co podać?
   – Tak się zastanawiam… – Zaczęła dziewczyna zaraz po tym, jak krótko odchrząknęła. – W jakiej cenie macie ten nowy deser lodowy? Wygląda apetycznie i chciałabym go spróbować.
    Kayle popatrzył na nią z płomieniami w oczach. Zacisnął szczękę, a wszystkie mięśnie twarzy napięły się tak mocno, że wyglądał jakby miał szczękościsk. Poczuł jak momentalnie zaczynają boleć go wszystkie zęby, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia.
    Uderzył otwartymi dłońmi w blat i nachylił się nad ladą.
   – Rozumiem, że to zajebiście wielkie menu za moimi plecami jest mało czytelne? – Warknął na nią, ściągając zaraz palce i składając dłonie w dwie pięści. Nabrał powietrza w płuca i odetchnął głęboko. Jesteś w pracy, nie daj się jej sprowokować. – … Czternaście dolarów.
   Złożyli swoje zamówienie, a Kay poczuł, jak ściska go gardło. Zapłacił za nią. Tak po prostu. Bez wyliczania czegokolwiek wyciągnął złotą kartę i zapłacił, otwierając przed nią jeszcze drzwi. To bolało. Ktoś traktował ją lepiej, niż on i naturalnym było, że to z nim się teraz spotykała. Pomyślał wtedy o Stelli. Pójdzie do niej dzisiaj. Wyładuje swoje emocje, a później wyjdzie i pójdzie się zjarać na poprawę nastroju.
     Przygotowując ich zamówienie miał ochotę wyciągnąć prochy z kieszeni i dorzucić je im jako tajemniczy składnik imponującej struktury. Już nawet jego dłoń wędrowała do kieszeni, kiedy nagle z zaplecza znów wyjrzała szefowa.
   – Kayle, szczęścia szukasz w tych lodach? Rusz się i zanieś je do stolika, pomóż Lenie – ryknęła na niego, a ten ocknął się z transu i rzeczywiście poszedł z tym cholernym zamówieniem.
    Nie mógł na nich patrzeć. Nie mógł patrzeć na to jacy są szczęśliwi w swoim towarzystwie. Postawiła go w najgorszym świetle, wmawiając wszystkim ludziom, że wkładał jej dłonie pod bluzkę, pomimo jej rzekomego sprzeciwu, a teraz… Teraz siedziała z tym ułożonym pajacem i objadała się pieprzonym deserem. Uśmiechała się, ani razu nie zerkając w jego stronę. Jakby miała cholernie dziką satysfakcję z tego ile bólu mu w tym momencie sprawiała. Siedzieli tak przez najbliższą godzinę i wciąż nie wyglądali, jakby się mieli zbierać do wyjścia.
    Ruch się trochę uspokoił, a on oparł się łokciami o ladę, nie spuszczając wzroku z przymilających się do siebie gołąbeczków. Przynajmniej do momentu, kiedy nie wyhaczył w progu twarzy znanego klienta.
    – Poproszę dwie gałki o smaku truskawkowym – powiedział chłopak, którego Kayle kojarzył ze szkolnego korytarza.
    To była prosta przykrywka, jednak Schilling musiał się upewnić, że każdy jest zajęty sobą. Lena rozmawiała z kimś na zewnątrz, szefowa pewnie smoliła papierosa za budynkiem, wychodząc drzwiami od zaplecza. Goście zdawali się być tak pochłonięci rozmowami lub smartfonami, że nikt nie interesował się tym, co robił cholerny kasjer.
    Wbił podwójną gałkę w kasę, a mężczyzna wysunął w jego stronę pieniądze. Z zewnątrz, pozornie był pięćdziesięciodolarowy bankot. Pod spodem była jednak dwudziestodolarówka, którą Kay od razu schował do swojej kieszeni. Wziął jeden z tych większych wafelków i dyskretnie wrzucił folijkę z tabletką do jego środka. Tacy jak on często brali ecstasy, żeby przez chwilę poczuć stan euforii. To był chwilowo najbardziej hodliwy towar, przebijała go tylko trawa. Zapełnił rożka dwoma gałkami i wydał chłopakowi, uprzednio oczywiście wydając mu resztę.  
     W ciągu piętnastu minut miał jeszcze dwóch takich klientów. Przykrywką drugiego była reklamacja, że ciasto, które rano kupił było nieświeże. Uderzył dłonią o blat, tak naprawdę uderzając pieniędzmi. Te też blękitnooki schowal do kieszeni i trzymając w dłoni prochy, delikatnie wysunął dłoń w jego stronę. Trzeciemu wsadził torebkę do ciasta.
      Wrócił wzrokiem do stolika Hailey. Musiał wyjść. Nie mógł znieść ani sekundy dłużej jej szczęścia.

kidaan
Tajemniczy Gwiazdozbiór
kidaan
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {26/07/23, 12:58 am}

Przejażdżka samochodem ze Scottem była jak jechanie Uberem z kierowcą, któremu wystawiasz na koniec jedną gwiazdkę, bo za dużo pierdoli.
  Hailey zerkała w lusterko, w którym odbijał się jego profil greckiego półboga. Jego nos wyglądał, jakby wyprofilował go sam Michał Anioł, zęby były tak białe i proste, że na pewno kosztowały więcej niż jego sportowa fura, a gadką sięgał wyżyn rubryki porad romantycznych podkradanego ojcu Playboya.
   Hailey westchnęła ciężko. Gdyby tylko mniej mówił, a więcej się uśmiechał…
   - Hm? Wszystko gra, Hayes?
   - Tak, tak – doparła machinalnie, odwracając głowę. – Po prostu naprawdę nie wierzę, że Parker nie kupił twojej teorii. Za bardzo się czepia.
   Zaparkowali nieopodal Bailey’s, a Hayward przytrzymał jej drzwi do kawiarenki. Hailey podziękowała mu uprzejmym uśmiechem i weszła do środka. On się stara, Hayes, pomyślała. Jest miły, przystojny, uprzejmy i mniej więcej tak samo interesujący jak uczucie wiertła borującego znieczulony kanał martwego zęba. Daj mu szansę.
    - A ten tu czego… - mruknął Scott, pozwalając, żeby drzwi się za nimi zamknęły.
   Kawiarnia popołudniami w tygodniu zawsze była pełna. Kobiety w średnim wieku popijały kawę w ogródku, dzieci rozchlapywały wszędzie truskawkowe lody, a licealistki z Millmeadow High odrabiały prace domowe wspólnie ze swoimi pierwszymi randkami. Harper rozejrzała się po lokaliku, szukając osoby, która tak zaaferowała na wejściu Scotta, aż w końcu jej spojrzenie zatrzymało się na ladzie.
   Zdusiła parsknięcie, które dziwnym odgłosem wydostało się z jej gardła. Kayle Schilling. Wysoki, wytatuowany, skwaszony Kayle Schilling w żółtej czapeczce i równie jaskrawej koszuli z logiem kawiarni. Wyglądał, jakby przegrał wyjątkowo okrutny zakład.
   Hailey była tak zbita z tropu, że nawet nie poczuła na jego widok znajomego uścisku głęboko w piersi. Czy było jej smutno? Jak mogłaby rozpaczać, kiedy Kayle tak piękne pokutował? Czy się złościła? Schilling już chyba odpowiednio dotkliwie płacił za swoje grzeszy.
   Blondynka wyszczerzyła zęby w uśmiechu, złapała Scotta za rękę i pociągnęła za sobą do lady.
  - Co podać? – zapytał Kayle, a ona rozejrzała się po witrynie, przykładając palec do ust, jakby intensywnie się zastanawiała. Nie możesz się śmiać, Hailey. Nie możesz. Scott pomyśli, że jesteś wariatką, a Kay porwie szpikulec do lodu i osobiście zrobi ci lobotomię.
  Truskawkowe serniczki z kruszonką w malutkich pucharkach, kajmakowe tartaletki, pulchne jagodzianki, które tak bardzo lubiła jej matka… Zerknęła na witrynę z lodami, przewertowała wzrokiem dziesiątki różnych smaków, aż w końcu utkwiła spojrzenie w zdjęciu lodowego pucharka za plecami Kayle’a, a potem w nim samym, patrząc z radością na iskierki gniewu tańczące w jego jasnobłękitnych oczach. Utrzymanie beznamiętnej miny nagle stało się trudniejsze niż jakakolwiek próba teatralna z Schillingiem.
   – Tak się zastanawiam… – zaczęła – W jakiej cenie macie ten nowy deser lodowy? Wygląda apetycznie – stwierdziła, akcentując osobliwie sylaby. Nie bardziej niż ty teraz, żółciutki. – Chciałabym spróbować.
  – Rozumiem, że to zajebiście wielkie menu za moimi plecami jest mało czytelne? – warknął i uderzył dłońmi w blat. – … Czternaście dolarów.
  Hailey zmrużyła oczy i stanęła na palcach, jakby próbowała dojrzeć coś ponad jego ramieniem. Był wkurzony. Zaraz pęknie. Gdyby wsadziła mu teraz palec między zęby, bez wątpienia by go odgryzł, a potem z impetu popękałyby mu zęby.
  - Wybacz, twoje wykurwiście wielkie ego trochę mi zasłania – powiedziała w końcu i opadła na pięty.
  Zamówiła czekoladowy pucharek, Scott poprosił o to samo i zaraz potem zaprowadził ją do stolika pod oknem, tego z dużymi, miękkimi fotelami przy parapecie. Hailey osunęła się w swoim fotelu, ale Scott wyprostował się i oparł łokcie na stoliku, więc i ona zrobiła to samo. Spięty. Wyglądałby jakby był spięty.
  - Będziesz brała udział w tegorocznych regatach? – zapytał, kiedy Kayle doniósł im do stolika desery.
  Hayes nabrała łyżeczką trochę lodów i pokręciła głową.
  - Nie mam czasu – odpowiedziała. Brała udział w wyścigach, odkąd tylko nauczyła się pływać. Kilkukrotnie nawet wygrała, chociaż w mistrzostwach Millmeadow nie było to wielkie osiągnięcie. Do zawodów krajowych zakwalifikowała się tylko raz, rok temu, lecz rodzice nie pozwolili jej pojechać. Zbyt dużo zajęć w szkole by ją ominęło. – A ty?
  - Nie jestem aż tak dobrym żeglarzem. – Scott uśmiechnął się, patrząc na nią ponad pucharkiem, a Hailey machinalnie pokiwała głową. – Czasem tylko pływam z ojcem.
  - Z Michaelem? – Michael Hayward był właścicielem przynajmniej kilku przystani w Millmeadow. To od niego Andrew Harper wynajmował miejsca, przy których cumował zarówno swój luksusowy jacht, jak i Honey Badger.
  - Czasem łowimy razem ryby.
  - Hm… - mruknęła.
  Ryby. Obślizgłe, martwe, cuchnące ryby. Wyobraziła sobie Scotta pozującego do zdjęcia z podrygującym jeszcze łososiem, a połówka truskawki ześlizgnęła się po jej gardle niczym kawałek zimnego, śliskiego truchła.
  Przełknęła, siląc się na uśmiech.
  - Wędkowałaś kiedyś?  
  - Raz – przyznała, ryjąc łyżeczką rowki w lodach. – Miałam jakieś dziesięć lat. – Ojciec zabrał je kiedyś z matką. Zerwały się o świcie, Allison opalała się na dziobie, a mała Hailey zarzuciła wędką, porwała i utopiła jej warty dwieście dolarów designerski kapelusz. Na tym zakończyła się ich wycieczka, a Andrew Harper w końcu pogodził się z faktem, że nigdy nie będzie synem, którego tak bardzo pragnął.
   -  Powinnaś kiedyś popłynąć z nami – zaproponował Scott, jego oczy błyszczące z ekscytacji, jakby i ona sama miała zaraz poderwać się z siedzenia i zaklaskać, ucieszona jak dziecko na wieść o wycieczce do Disneylandu. – Jeszcze zdążymy, zanim skończy się sezon na tuńczyki.
   - Pomyślimy o tym – odparła, nie patrząc mu w oczy. Hailey nienawidziła ryb prawie tak samo, jak gardziła hobbystycznym połowem, który tylko upośledzał lokalne ekosystemy.
  Scott kontynuował, a ona wpatrywała się w niego tępo, bezwiednie ładując do buzi lody. Był przystojny, miał niesamowicie zielone oczy i na tyle przyjemny tembr głosu, że jeśli wystarczająco mocno skupiła się na jego brzmieniu, przestawała rejestrować, o czym tak naprawdę pierdolił. A gęba mu się nie zamykała, o nie…
  On lubił filmy Marvela, ona wolała komiksy. Ona hobbystycznie hodowała w domu mnóstwo roślin, a on potrafił nawet wysuszyć kaktusa. W soboty uwielbiał urządzać w swoim ogrodzie grille, ale ona mogłaby zjeść u niego co najwyżej smażoną cukinię. On kochał rap i regularnie jeździł na festiwale, a jej głowa pękała na samą myśl o spędzeniu czterech godzin przed sceną na jakimś koncercie. Poza talentem scenicznym i zamiłowaniem do klasycznego teatru, nie łączyło ich właściwie nic.
  Ale z Kayem też przecież nie miała zbyt wiele wspólnego. Kochała żeglować, a on nie potrafił nawet pływać. Pił, palił i konsumował tyle zielska, że jej już po tygodniu przy podobnej ilości popękałyby płuca. Był ordynarny, bezczelny i łamał wszystkie zasady, jakby tylko sprawdzając, czy ujdzie mu to na sucho, a ona nawet regulamin szkoły przeczytała od deski do deski, zanim podpisała papiery przyjęcia… A mimo to jak nikt inny potrafił doprowadzić ją do łez, śmiechu czy obu naraz. Wiedział, kiedy przyjechać do niej z ciastkami, gdy miała gorszy dzień, siedział z nią na plaży, nawet jeśli mógł tylko moczyć stopy w wodzie, kiedy ona nurkowała i uważnie słuchał najnowszych plotek z życia Taylor Swift, chociaż doskonale wiedziała, że nic a nic go to nie interesuje. A przynajmniej tak było, dopóki się nie pokłócili…
  Zerknęła mimowolnie w stronę stojącego za ladą chłopaka. Kiedyś może i tak było. Teraz… teraz robił wszystko, żeby jej dopiec. Puszczał jej słowa mimo uszu, bawił się nią, wykorzystywał jej naiwność i mimo że sam nie chciał mieć z nią nic wspólnego, nadal pojawiał się za każdym rogiem, gotów zrujnować jej dzień wyłącznie dla własnej satysfakcji.
  Scott uganiał się za nią, odkąd w zeszłym roku zostali razem obsadzeni w szkolnym musicalu. Zbywała go, czasem nawet tygodniami odpowiadała półsłówkami na jego zaproszenia, nie potrafiła nawet zdobyć się wobec niego na tyle zainteresowania, żeby wprost mu odmówić. A teraz, kiedy w końcu się zgodziła, merdał ogonem jak Coby, kiedy rzucała mu pod stół resztki z obiadu. Byłby dla niej dobry. Umocniłby jej pozycję w szkole, udobruchał ojca, może nawet po jakimś czasie znaleźliby jakiś wspólny grunt, na którym mogliby się spotkać.
  Na pewno podbudowałby trochę jej pogruchotane ego, gdyby codziennie wpatrywał się w nią w ten sposób tymi swoimi szmaragdowymi oczami.
  Scott zauważył chyba, że się rozgląda, bo przerwał swój wywód na temat genezy „Szybkich i wściekłych” i zapytał, czy wszystko w porządku.
   - Tak – odparła, wlepiając wzrok w jakiś punkt na stole pomiędzy nimi. – Wybacz, po prostu robi się już późno, a ja obiecałam mamie, że wrócę do domu na obiad… - dodała, a on popatrzył na nią z cieniem żalu w oczach, więc bez namysłu dodała: - Może wpadniesz? Napiszę do niej, na pewno się ucieszy.
  Twarz Scotta pojaśniała, a Hailey pomodliła się, żeby nie usłyszał, jak zgrzyta zębami. Jeśli na obiad będzie ryba, poderżnie sobie gardło widelcem.
   Zaczęli się zbierać. Scott znowu przytrzymał przed nią drzwi, otworzył pilotem auto i już miał pomóc jej zapakować się do środka, kiedy Hailey zawahała się wpół kroku.
  - Dasz mi chwilę? Wezmę jeszcze siostrze drożdżówkę.
  Scott pokiwał głową, a Hailey zawróciła i wparowała z powrotem do Bailey’s. Pewnym krokiem podeszła prosto do lady, uderzyła rękoma o blat i tak podparta, popatrzyła Kayowi w oczy.
  - Wyglądasz jak kurczaczek – powiedziała i uśmiechnęła się, wielce z siebie zadowolona, i nie czekając na odpowiedź wróciła do drzwi. Pokazała mu środkowy palec na pożegnanie i parsknęła śmiechem, urwanym gwałtownie, kiedy drzwi zatrzasnęły się za jej plecami.
Seba
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Seba
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {26/07/23, 05:49 pm}

    Chciał wyjść, bardzo. Jednak kiedy zrobił ledwie krok w stronę wyjścia szefowa zdążyła wrócić. No, na jej oczach przecież nie wyjdzie. Westchnął, mając nadzieję, że czas szybko mu poleci i będzie mógł już skończyć ten tragiczny dzień.
    Nastrój mu się nieco poprawił, kiedy zobaczył po dłuższym czasie jak Hailey i jej głupi towarzysz Scott zbierają się do wyjścia. Czekał na ten moment. Nie mógł patrzeć jak siedzą tam razem i rozmawiają. Chociaż odnosił wrażenie, że więcej mówił on, niż ona. Tak się składało, że to chłopak siedział do niego przodem. Uniósł brew, widząc coś na wzór rozczarowania na jego twarzy, jednak ten nieprzyjemny grymas zmienił się zaraz w uśmiech. Kiedy wyszli Kayle mógł wrócić już do swoich normalnych obowiązków.
     Hay oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie postanowiła się wrócić, podchodząc szybkim krokiem do lady.
  – Wyglądasz jak kurczaczek – powiedziała jedynie, przy drzwiach pokazując mu jeszcze środkowy palec.
    W normalnym świecie byłby pewnie zdenerwowany. Teraz jednak był zaskoczony i stał tak przez chwilę, wpatrując się w nią i odprowadzając ją wzrokiem do drzwi. Przez chwilę miał wrażenie, że miał przed swoimi oczami starą Hay. Tą uroczą i rozkoszną, która pokazując mu bezczelnego faka, wciąż zachowywała twarz słodkiej, małej dziewczynki. To się nie zmieniało nigdy. Kiedy na jachcie tłukła go i przewróciła… Właściwie też miała coś z tej słodyczy…
    Cholera, o czym ja myślę? Zganił się i potrząsnął głową, decydując się wreszcie wrócić do pracy. Ta niestety go niezbyt satysfakcjonowała, ale starał się jak mógł. Nosiło go na piskliwe dzieci, które wszędzie brudziły jedzeniem, wkurzało go, że niektórzy robili problemy z niczego i byli dla niego niemili. On w odpowiedzi musiał się uśmiechać. Udawać, że wszystko jest spoko, i że służy każdemu z osobna pomocą. Pomyślał nawet, że chyba wolałby już wrócić na tę budowę i słuchać, jak budowlańcy gwiżdżą na każdą młodą dziewczynę z większym biustem. Od nich byli już tylko gorsi nadziani kolesi, którzy w ciągu tych czterech tygodni parę razy przyszli do Bailey’s w asystach studentek, ewidentnie z nimi flirtując. Mieli jeszcze gorzej nieczyste intencje, niż ci biedni, niedocenieni mężczyźni, którzy najprawdopodobniej dostawali już udaru od pracy w tym słońcu.
     Pracę kończył o dwudziestej pierwszej. Rzeczywiście zaraz po niej odezwał się do Stelli, którą zaprosił do siebie. Mamy jeszcze nie było w domu, pewnie znów przedłużyło jej się w pracy, bo zapominała, że istnieje coś takiego jak życie prywatne. Zresztą teraz musiała tyrać podwójnie. W tym wypadku jednak cieszył się, że nie zdołała wrócić. Stary przywitał ich na wejściu napieprzony w trzy dupy i jeszcze zaczepiał blondynkę, mówiąc coś o jej tyłku. Kay udał, że tego nie słyszał, podobnie jego koleżanka. Zamiast tego przeszli na górę i już w progu zaczęli wymieniać się śliną, jakby od dawna byli siebie spragnieni.
     Co działo się później? Z pewnością każdy głupi by się domyślił. Montgomery klękała przed nim, ładując sobie go całego do ust, a on z odchyloną głową wydawał z siebie krótkie pomruki. Parę razy go podgryzła, jednak to, zamiast działać mu na nerwy, zdecydowanie bardziej działało na jego wszelkie zmysły. Nie była w ogóle łagodna, robiła to szybko i łapczywie, jakby bała się, że ktoś jej zaraz go zabierze, a on jego zaczynał ogarniać błogi spokój i determinacja, by dać jej równie dużo satysfakcji.



     Kolejny weekend oznaczał kolejną imprezę. W tym jesiennym okresie zawsze dużo się działo. Wielu jego znajomych miało pod koniec roku urodziny albo jakieś inne wydarzenia, które warto było świętować. W mieście też działo się dużo. Festiwal w Millmeadow, to była tylko jedna z atrakcji. Często już na początku grudnia rozstawiano świąteczne ozdoby, a ulice w centrum były zamknięte na rzecz gigantycznego jarmarku, na który zjeżdżały się nawet okoliczne miasta. W połowie listopada natomiast były różnorodne akcje dla dzieciarni, w których mogły przygotowywać rękodzieła i już zacząć pisać listy do Mikołaja. Odbywały się wieczorki poetyckie dla starszych mieszkańców miasta, zwieńczone później dancingiem w świetle gwiazd. Każdy mógł tutaj w tym okresie znaleźć coś dla siebie.
     Jeśli chodzi o tę imprezę, to Kayle dostał zaproszenie od chłopaka z kółka teatralnego. Akurat w weekend przypadały jego urodziny, a rodzice pozwolili mu zaprosić paru znajomych pod ich nieobecność. Jako że Kay miał teraz główną rolę w ich sztuce i chcąc, nie chcąc, należał do kółka, to Lucas Tucker postanowił również jemu wręczyć zaproszenie.
 – Nie wiem czy jesteś zainteresowany kameralną, małą imprezą, ale fajnie byłoby, gdybyś przyszedł. Całe kółko jest zaproszone – powiedział wtedy chłopak, wciskając mu niebieską kopertę w dłoń, w trakcie przerwy obiadowej.
    Schilling od razu wyjął zaproszenie i przeczytał, udając, że intensywnie myśli. Skoro całe kółko jest zaproszone, to znaczyło, że Hailey również się tam pojawi. W dodatku w asyście tego pizdowatego Scotta, przy którym taki Lucas był teraz jak prawdziwy buntownik. Pomyślał, że w takim razie mógłby zrobić jej trochę na złość. Skoro ona pojawiała się w Bailey’s, razem z tamtym, to on mógłby wziąć ze sobą kogoś, do kogo nie pałała sympatią. Zresztą z wzajemnością.
  – Mogę wziąć ze sobą moją przyjaciółkę? – Zapytał Kay, wrzucając zaproszenie do plecaka i poprawiając go zaraz na swoich ramionach. – Obiecałem jej, że napijemy się razem, a twoje zaproszenie skutecznie rujnuje moje plany – zaśmiał się, nie chcąc peszyć Tuckera, który miał taki wyraz twarzy, jakby nie był swojej odpowiedzi.
  – Myślę, że to chyba nie będzie żaden problem – uśmiechnął się nerwowo, a brunet od razu poklepał go po ramieniu.
  – Spokojnie, wiem, co o nas słyszałeś, ale będziemy grzeczni. Chata będzie w nienaruszonym stanie.
    Właściwie, to nie był pewien czy to o to chodziło. Zdążył poznać Lucasa na tyle, by sądzić, że nie jest to raczej typ imprezowicza. No i podkreślił, że impreza ma być kameralna, więc zaprosił pewnie ludzi z kółka teatralnego, może z dwóch czy trzech spoza niego i byłoby na tyle. Jedna osoba więcej z pewnością musiała przyprawić go o dreszcze, ale hej. To zawsze niezły czas, żeby kogoś poznać, prawda? Może jakimś cudem jego domówka skończy się jak w Project X i takim sposobem Lucas zostanie najpopularniejszym dzieciakiem w szkole, akurat na zakończenie szkoły. Tak czy siak – główny bohater mógł wziąć Stellę, a to było najważniejsze.




     Sobota. Stosunkowo ciepły wieczór, więc wyglądało na to, że pogoda w trakcie urodzin będzie sprzyjać. Dobrze, bo Stella postanowiła wpaść do Kaya na trzy godziny przed wyjściem, żeby wybrać mu stylówkę na dzisiejszy wieczór. Trochę nie mógł tego pojąć, zawsze zarzucał na siebie rzeczy, które wpadły mu w ręce i miał zupełnie wyjebane na to, jak wygląda. Montgomery uparła się jednak, że muszą zrobić wrażenie i pokazać eleganckiej elicie jak wygląda dobry strój. Osób raczej nie miało być dużo, a to nie miała być też wielka impreza na całą szkołę, więc tym bardziej zamierzał tam iść tylko po to, żeby napić się darmowego alko, a później o własnych siłach wrócić do domu.
     Blondynka jednak nie dała za wygraną. Przyszła do niego z wielką, sportową torbą, wypchaną jej własnymi ciuchami, żeby móc się uszykować już u niego. Sama nie wiedziała jeszcze co chce ubrać, a opinia jej przyjaciela, który teraz spojrzy na nią nawet pod względem seksapilu, zdecydowanie miała ułatwić jej sprawę. Władowała się z tą torbą do jego pokoju, wcześniej rozmawiając chwilę z jego mamą, która dla odmiany była w weekend w domu, i rzuciła ją na łóżko, razem z podręczną torebką. Otworzyła szafę chłopaka, a ten siedział rozwalony na fotelu, włączając muzykę i przeglądając social media.
  – No, dobra, to co my tu mamy – mruknęła do siebie, a nim Kay się obejrzał pół szafy było wywalone już na podłogę.
     Stella siedziała wśród tej góry ubrań i przeglądała wszystko, pomrukując pod nosem czy się nadaje, czy nie. Schilling natomiast odpalił papierosa, podnosząc się do okna i przyglądając się zaangażowanej w przerzucanie jego ubrań dziewczynie.
  – A nie mogę po prostu ubrać się tak jak zwykle? – Jęknął, zaciągając się papierosem i wypuszczając zaraz kłęby dymu. W pokoju momentalnie zrobiło się szaro, jako że nie był zbyt duży.
  – Oszalałeś? Mówiłam ci, mamy wyglądać zajebiście – spojrzała na niego groźnie, podnosząc się z podłogi i jeszcze raz przetrzepując szafę, poszukując czegoś innego. Najwyraźniej reszta szmat niezbyt przypadła jej do gustu. Nagle coś wyraźnie ją zaciekawiło, bo uniosła brew i włożyła rękę głębiej, wyciągając zaraz dwukolorowe spodnie. Jedna nogawka była szara, druga zaś czarna. Rozłożyła je i popatrzyła na Kaya, jakby właśnie znalazła skrzynię pełną skarbów. – Jakim cudem masz takie zajebiste spodnie, a ja nie widziałam cię w nich nawet jeden, jedyny raz, odkąd cię znam?
  – Najwyraźniej musi być jakiś powód, dla którego ich nie noszę – rzucił obojętnie, jednak dziewczyna zaraz zabrała od niego fajkę, wciskając mu ubranie w ręce. – Ja się w nie pewnie nawet nie zmieszczę, Stella.
  – Nie pierdol, tylko przymierzaj – zadecydowała stanowczo, a on westchnął tylko w odpowiedzi.
     Spodnie okazały się być dobre i nawet całkiem wygodne. Nawet nie pamiętał dlaczego zniknęły mu gdzieś w odmętach starej szafy. Montgomery nie potrzebowała zaś dużo czasu, żeby złożyć mu całkiem ładną stylizację. W odnalezione spodnie wkasała mu czarny t-shirt z nazwą jakiegoś metalowego zespołu, na to zarzuciła czarną, jeansową kurtkę. Sama nawet klęknęła na podłodze, żeby podwinąć mu nogawki spodni i ubrać skarpetki. To już było dziwne, ale nie komentował. Stał tak rozbawiony, dopalając kolejnego papierosa i obserwował jej entuzjazm, kiedy wygrzebywała z jego szuflad i swojej torby kolejne dodatki. Ubrała mu pasek, który Kay oczywiście i tak musiał sobie poprawić, zapinając o szlufki srebrny, cienki łańcuch. Na szyję założyła mu zaś kolejny łańcuszek i jakąś czarną, również cienką obrożę z serduszkiem.  Palce zaś pokryła sygnetami i pierścionkami.
    Odwrócił się w stronę lustra i zamarł na chwilę. Nie wyglądał najgorzej, ale też nie był to strój, który ubrałby na co dzień. Wsadził palec za pasek obroży, próbując go nieco poluźnić i zmarszczył zaraz twarz w niezadowolonym grymasie.
  – Wyglądam jak jakaś alternatywka ze spalonego teatru – mruknął niepocieszony. – A ta obroża pije mnie w szyję. Weź mi to odczep.
  – Jesteś naprawdę pojebany. Przecież wyglądasz zajebiście! – Zawołała dziewczyna, klaskając w ręce i przytulając się zaraz do niego. Złapała go za krawędzie kurtki i pociągnęła w swoją stronę. – Jesteś teraz totalnie w moim typie.
   Uśmiechnął się lekko na te słowa, polecając jej zaraz, by teraz ona wzięła się do roboty i zaczęła szykować, bo czas im ucieka. Zwłaszcza, że ona jeszcze musiała się przecież umalować, choć do niego przyleciała bez ani grama tapety na twarzy.
    Obserwując jej kolejne poczynania musiał stwierdzić, że Stella była naprawdę ładną dziewczyną. Choć miała zaledwie metr pięćdziesiąt pięć i buzię, porównywalną do buzi sześcioletniego dziecka, to i tak potrafiła ubrać i umalować się w taki sposób, żeby tę swoją urodę podkreślić. Po długich debatach i wielu kombinacjach co powinna na siebie założyć, zdecydowała się wreszcie na jedną z bluzek Kaya, przerabiając ją dodatkami na sukienkę. Rzeczywiście, była dla niej o wiele za duża, więc zwężyła ją w talii czarnym paskiem, powtarzając później schemat łańcuszków i obszernej biżuterii. Na nogi założyła kabaretki, zakolanówki i na udzie oczywiście nie zabrakło kolejnej obroży. Włosy pozostawiła w większości rozpuszczone, na górze zrobiła dwie, niedużych rozmiarów kitki, żeby upodobnić się do Misy z serii Death Note.
    Na sam koniec został jej makijaż, którego finalny efekt był naprawdę dobry. Kreska w stylu kociego oka, doklejane rzęsy, bordowa szminka i idealnie wykonturowana twarz. Tym razem nawet Kayle, choć nie znał się na makijażu w ogóle, uznał, że Stella nie przypomina teraz małej dziewczynki. Wyglądała naprawdę jakby miała pazur i charakter wystarczająco odbiegający od tego prawdziwego. Teraz to i ona była w jego typie. Lubił, kiedy dziewczyny się tak ubierały. Brzmiało to dziwnie, zważywszy na to, że ostatnio pocałował Hailey, której ubiór niespecjalnie mu się podobał, ale poczuł, że to jest właśnie to.
    Gotowi, zostawiając za sobą cały rozpierdol w pokoju, zeszli na dół. Stephanie spojrzała na nich zaskoczona i zamrugała, mierząc swojego syna od stóp do głów.
  – Zawsze miałeś dziwne poczucie stylu, ale tym razem, to już chyba trochę przesadziłeś – powiedziała wreszcie, odkładając łyżkę, którą sekundę temu próbowała zupy. – Zjecie przed wyjściem? Za moich czasów na domówkach nie było obiadu, więc szkoda, żebyście pili na pusty żołądek.
  – Raczej nie, pewnie będzie jakiś grill – mruknął Kay, zaczynając się zastanawiać na poważnie czy może nie powinien skorzystać z propozycji mamy. Kilka chwil później uznał jednak, że bez podkładu alkohol szybciej w niego wejdzie.
  – No, dobrze, jak chcecie – mruknęła niepocieszona Stephanie, podchodząc bliżej nich i przyglądając się im jeszcze raz. – Ładnie wyglądacie. Pewnie wrócicie późno. Stello, zostajesz u nas na noc?
     Pani Schilling doskonale znała sytuację w domu Montgomery. Parę razy dziewczyna przyszła zapłakana w środku nocy, prosząc czy może zostać na noc, więc i tym razem kobieta założyła, że tak będzie. W końcu kotów nie ma w domu, to myszy harcują. Matka Stelli wiedząc, że dziewczyna będzie wychodzić na imprezę pewnie sprosiła już sobie klientów, a Stephanie w ogóle tego nie popierała. Martwiła się o dziewczynę, zwłaszcza, że w jej mniemaniu zawsze była miła, empatyczna i zdecydowanie nie zasłużyła na to, jaką sytuację w domu zgotował jej los.
  – Jeśli mogłabym, to byłabym bardzo wdzięczna – Stella posłała mamie Kaya najcieplejszy uśmiech, jaki on sam kiedykolwiek u niej widział.
  – Dobrze, w takim razie przygotuję pościel i zostawię na łóżku Kayle’a – stwierdziła mama, całując zaraz w czoło najpierw syna, a później jego koleżankę. – Bawcie się dobrze i nie przesadzajcie.
    Kiwnęli tylko głową, kierując się do przedpokoju. Stella ubrała wysokie buty na platformie, które regularnie nosiła, chcąc dodać sobie trochę wzrostu. Schilling zaś założył trampki, uznając je za wystarczająco wygodne na dzisiejszy wieczór.
    Dom Lucasa był duży, choć z zewnątrz wcale tak nie wyglądał. Miał mnóstwo pokojów, a całe ściany nad schodami były pokryte religijnymi obrazami. Wszyscy wiedzieli, że państwo Tucker są wierzący, choć ich pozycja i wielokrotne czyny sprawiały, że niektórzy myśleli, iż już dawno Boga w swoim życiu zgubili. Rzeczywiście nie było w środku zbyt wielu osób, co znaczyło, że Kay i Stella pojawili się chyba trochę za wcześnie. Wyróżniali się z tłumu, tak, jak Montgomery tego chciała, więc kiedy czuli na sobie spojrzenie innych, ona tylko zwycięsko się do niego uśmiechała.
    W salonie oczywiście od razu dojrzał Hailey, w towarzystwie Scotta. Nie przywitał się z nimi. Nie miał ochoty w ogóle z nią rozmawiać, a fakt, że byli ze sobą na jednej imprezie, to był czysty przypadek. Najwyraźniej dobrze się bawiła w jego towarzystwie, jednak pokłosiem tego była nieopisanie dziwna zazdrość. Poczuł jak ściska go żołądek, jednak dumnie uniósł głowę i zadecydował się na niej nie skupiać. Przynajmniej do momentu, kiedy wsystarczająco się nie uchleje.
     Impreza rzeczywiście trwała w najlepsze, większość towarzystwa była już dawno podpita, a Kay i Stella nie odbiegali od tego. Pili praktycznie wszystko, co dali im w ręce. Zwłaszcza, że z każdą minutą pojawiało się coraz więcej osób. Lucas, który dotychczas wypił może z dwa piwa, chodził trochę spanikowany. Nie zapraszał tylu ludzi i bał się, że rozniosą mu mieszkanie, o czym głośno mówił. Nic takiego jednak się nie działo, przynajmniej póki co. Do ich uszu ciągle dochodziły prowadzone zewsząd rozmowy, śmiechy. Cały dom był jednym, wielkim sklepiskiem fałszywie szczęśliwych ludzi.
   Wkrótce Tucker mógł stwierdzić, że ma urodziny, o których nawet nie marzył. Ludzi była cała masa, a koło dwudziestej drugiej wszyscy zaczęli mu śpiewać piosenkę urodzinową. Nawet chyba on, namawiany ciągle przez kogoś do picia, miał już o wiele lepszy nastrój, niźli na początku. Na domówce pojawili się nawet ludzie z jego ekipy, którzy usłyszeli o niej skądś tam i postanowili się na nią wprosić. Cała rodzina więc była w komplecie. Kayle rozmawiał dużo z każdym. Kiedy człowiek był najebany, to każdy wydawał się być dla niego przyjacielem i odwrotnie. Nawet jakiś skurwiel z drugiej klasy, który panoszył się codziennie z nowym rolexem i był jednym z tych, którzy rozsiewali o Schillingu te parszywe plotki, usiadł obok niego i żwawo opowiadał mu o jakimś filmie, na którym ostatnio był.  
    Kay co jakiś czas wzrokiem szukał Hailey. Było to niezrozumiałe, zwłaszcza, że do domu miał wrócić przecież ze Stellą. Obserwował ją, każdy jej najmniejszy gest. Raz wygładziła materiał spódnicy, który niesfornie jej się wygniótł. Innym razem zaczesała kosmyk włosów za ucho. Później podrapała się w dłoń i poprawiła pierścionek, który w nieznanych okolicznościach zsunął jej się z palca. Mógłby wpatrywać się w nią absolutnie cały wieczór, gdyby tylko nie dojrzał jej w końcu ze Scottem, który od jakiegoś czasu przewijał się obok niej, jak wrzód na tyłku. Gromił go spojrzeniem, jednak ten zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Ignorował go, starał się nawet nie patrzeć w jego kierunku, a to wprawiało Kayle’a w jeszcze większą irytację. Nikt nie lubił być ignorowanym, a mieszanka alkoholu, którą przez cały ten czas wypił brunet, sprawiała, że miał ochotę podejść do niego i się z nim poszarpać.
    Stał przy oknie, bacznie przyglądając się Hailey i Scottowi. Dziewczyna uśmiechała się do niego, a on żwawo o czymś jej mówił. Pewnie o tym samym, co w Bailey’s. Wtedy też posyłała mu ten sam, niewinny uśmiech, który w przeszłości był ukojeniem dla niespokojnego serca Kaya. Nagle zapragnął, by Hayes poczuła to samo. By poczuła się tak, jak on się czuł, gdy musiał oglądać ją w asyście innych chłopaków. Chciał ją dobić, sprawić, żeby znowu była taka mała, jak kiedy szarpnął ją na jachcie.
    Nie miał na to żadnego pomysłu, dopóki nie podeszła do niego Stella.
  – Wszędzie cię szukałam! – Zawołała dziewczyna, od razu przytulając się do niego. Mogła idealnie wyczuć ciepłotę jego ciała, bo kurtkę, w której przyszedł, dawno gdzieś zgubił. – Byłam zapalić z Judy i zastanawiałyśmy się gdzie jesteś.
  Kayle, patrząc przez chwilę w złości na Harper, również objął blondynkę. Był pewien, że ich spojrzenia chociaż na chwilę się spotkały. Niewiele więc myśląc złapał Stellę za policzki i pocałował ją. Z taką pasją, jak chyba jeszcze nigdy nie całował żadnej dziewczyny. Montgomery popatrzyła na niego przez chwilę zdezorientowana, ale zaraz odwzajemniła pocałunek, pogłębiając go nieco. Ich języki splatały się zmysłowo, a Kay po dłuższej chwili uchylił powieki. Dostrzegając, że Hayes na nich patrzy, wsunął dłoń pod prowizoryczną sukienkę Stelli, zaciskając ją na jej pośladku. Widział, że jest niepewna tego, na co właśnie patrzy, ale miał ochotę ją powkurwiać. Zaraz po tym uśmiechnął się krótko i puścił oczko do Harper, jakby próbował jej przypomnieć o ich bezwartościowym pocałunku na Honey Badger.
     Nie musiał zbyt długo czekać na reakcję Stelli. Odsunęła się za niego i złapała za koszulkę, ciągnąc go w stronę schodów. Mijając Harper i Scotta, tym razem Schilling pokazał jej środkowy palec, a ruch jego warg wyraźnie wskazywał na krótkie i zwycięskie pierdol się.
    W jednej z sypialni na piętrze pieprzył Stellę bez opamiętania. Adrenalina mu wzrosła zaraz po tym, jak miał świadomość jak zgorszona poczuje się Hay. Szarpał ją za włosy, podduszał i wchodził w nią do końca, jakby miał to być ich ostatni raz. Jakby miał ją zastrzelić zaraz po udanym seksie. Stella nie przejmowała się tym, że za drzwiami wciąż byli ludzie, ani tym, że większość z nich pewnie podsłuchuje. Była głośna, jęczała i błagała go o więcej, jakby miała świadomość swojej własnej śmierci. Ich ciała idealnie się ze sobą zgrywały, wygrywając tylko im dobrze znaną melodię.
    Po jakichś czterdziestu minutach skończyli. Stella doszła dwa razy, Kay tylko raz. Dziewczyna podniosła się leniwie, ubierając na siebie jego za dużą koszulkę z powrotem i podchodząc do drzwi. Wyjęła z dziurka od klucza swoje koronkowe majtki i pokazała środkowy palec w jej stronę. Na pewno ktoś próbował ich podglądać, zawsze tak było na imprezach. Ten patent z zasłonięciem dziurki wzięła pewnie z jakiegoś filmu, zamiast po prostu zostawić klucz w środku. Kay z kolei zawiązał zużytą gumkę i wszedł do łazienki, do której przejście było w tym samym pomieszczeniu. Pomimo tak ostrego i naprawdę fajnego seksu, wciąż był wkurwiony. Na Scotta za to, że kradnie mu przyjaciółkę i na nią, że znowu go zostawiła. Niby się nie dziwił, bo groźby jej ojca brzmiały na całkowicie realne, jednak pomyślał, że byłby w stanie wybaczyć jej wszystko.
    Jego złość jednak szybko przerodziła się w smutek. Alkohol bowiem jest depresantem, który bardzo skutecznie zaczął obniżać jego nastrój. Przemył twarz dłońmi, by doprowadzić się do porządku, a później wyjść ze Stellą, jakby nic nigdy się nie zadziało. Tak samo zrobili za pierwszym razem. Skierowali się na dół, gdzie w kuchni oboje polali sobie po shocie tequili i przechylili go, jakby wcale przed sekundą nic między nimi się nie wydarzyło.
  – Właściwie, to nie przeszkadza ci, że Harper tu jest? – Zagadała nagle Stella, szukając wzrokiem czegoś do popicia. Nic jednak nie było.
  – Przeszkadza, ale dopóki nie wyniesie się z miasta albo nie potrąci jej samochód, to raczej ciężko będzie mi jej unikać – mruknął w odpowiedzi, zgodnie z prawdą.
    Chodzili do tej samej szkoły, mieszkali w tym samym mieście, mieli tych samych znajomych. Ciężko było o to, aby nie przewijała się w jego życiu. Przynajmniej nie w tym roku. W przeszłości raczej nie było z tym większych problemów, bo przecież nie uczęszczał na kółko teatalne i ludzie z elity raczej nie zapraszali go na te same imprezy. Z tymi mniej znanymi od bogatych dzieciaków też niespecjalnie było mu po drodze po tym, jak pobił się z jednym chłopakiem na lekcji wuefu. Teraz, jeżeli któreś z nich się nie wyniesie, to raczej nie byłoby sposobu, żeby chociaż nie minęli się na mieście.
    W końcu zaczęły docierać do nich głosy z salonu, przeplatane rozentuzjazmowanymi okrzykami. Zaszli tam, zainteresowani tym, co się dzieje i praktycznie od razu zostali zaproszeni do gry w butelkę. Kay nie chciał w to grać. Nie lubił tego typu zabaw na imprezie i zdecydowanie prędzej by się skusił, gdyby ktoś zaproponował mu beer-ponga. Stella jednak patrzyła na niego tymi błyszczącami oczami, w najsłodszy sposób, w jaki tylko potrafiła. Zawsze próbowała go tym przekonać do rozrywek, na które on niekoniecznie miał ochotę. I zawsze, do cholery, skutecznie jej się to udawało.
    Zasiedli więc w kółku, naprzeciwko siebie, jednak zanim zaczęli grę, to Lucas najwyraźniej nabrał ochoty na jakąś mini aferkę, pod wpływem alkoholu, bo w pierwszej kolejności postanowił zwrócić Kayle’owi uwagę o paleniu w domu.
  – W tym domu się nie pali – rzekł stanowczo, kiedy Schilling zdążył odpalić swojego papierosa.
  – Daj spokój, przecież i tak masz tu wszędzie porozpierdalane pety – mruknął w odpowiedzi, zaciągając się dymem.
   Rzeczywiście powypalane szlugi dało się zauważyć praktycznie wszędzie. Nikt tutaj raczej nie zwracał uwagi na to, że wystarczy wyjść na taras, ani tym bardziej nikt nie szukał popielniczek. Były w zlewie, w wazonach na kwiaty i nawet teraz, z podłogi, był w stanie dostrzec dwie laski, które paliły w przedpokoju.
  – Głuchy jesteś, Schilling?! Jak się nie pali, to się nie pali – wrzasnął ktoś z obserwatorów gry, a Kay momentalnie wywrócił oczami.
  – Kurwa, dobra! – Zawołał i poślinił palce, gasząc go między nimi i wrzucając z powrotem do paczki. – Zadowoleni?
     Lucas uśmiechnął się zwycięsko, a on tylko pokiwał głową. Zasady gry były najprostsze na świecie i chyba wszędzie absolutnie takie same. Jedna osoba kręciła butelką i musiała pocałować osobę, która jej się wylosuje. To już było bez znaczenia czy był to niewinny buziak czy pocałunek z językiem. Po prostu mieli się pocałować. I tak w kółko, aż nikomu się nie znudzi.  Pierwszy kręcił Lucas, który już na start musiał pocałować się z jednym z kolegów. Później kręcił on i tak po kolei, dopóki Stella nie wylosowała Kaya.
     Od razu nachyliła się nad butelką, a on bez najmniejszych zahamowań pocałował ją z językiem. Krótko, ale bardzo namiętnie. Uśmiechnął się do swojej towarzyszki, by zaraz z powrotem przybrać na twarz ten złowrogi grymas, który chyba wszyscy rozumieli. Spojrzał z uniesioną brwią na Hay, jakby próbując wywołać w niej coś więcej, niż irytacja, że muszą siedzieć w jednym pomieszczeniu. Jakby mówił jej i co mi teraz zrobisz, dzieciaku?.
    Następną osobą, która miała kręcić był oczywiście on. Więc od niechcenia to zrobił. W wyniku pierdolonego zbiegu okoliczności albo faktu, że prawdopodobnie całe jego życie było jakąś sprawką szatana, wylosował Harper. Popatrzył na nią przez chwilę i mlasnął niezadowolony, poprawiając włosy.
  – Nie pocałuję jej – wyrwało mu się machinalnie, a reszta towarzystwa na niego spojrzała.
  – Ale musisz, takie są zasady gry – oburzyła się jakaś rudowłosa dziewczyna, poprawiając okulary.
  – W dupie mam zasady, nie pocałuję jej – powtórzył, posyłając jej nienawistne spojrzenie, przez które dziewczyna momentalnie zamilkła.
    Gracze przez chwilę dyskutowali co powinni zrobić, kiedy ktoś odmawia pocałunku. Zdecydowali wreszcie, że taka osoba zostanie pozostawiona przed wyborem. Może albo dostać pytanie, na które musi udzielić szczerej odpowiedzi – choć i tak każdy wiedział, że w takim przypadku mało kto przyzna się do prawdy – albo wypełnić wyzwanie, które mu zarzucono. Wtedy osoba odmawiająca musi wylosować butelką osobę, która da mu pytanie lub wyzwanie.
     Kayle zakręcił więc butelką jeszcze raz. Wypadła jakaś dziewczyna, którą znał z widzenia. Nie pamiętał jak miała na imię, ale czasami kręciła się w towarzystwie Daniela i Maxa. Raczej nie była stałą członkinią ich ekipy. Uśmiechnęła się uroczo, prezentując przy tym swoje śnieżnobiałe zęby i zastanowiła się chwilę.
  – Pytanie czy wyzwanie? – Zapytała, mrużąc lekko oczy i przyglądając mu się dokładnie tak, jakby próbowała go w jakikolwiek sposób prześwietlić.
  – Wyzwanie – odpowiedział bez zastanowienia, nie będąc pewnym czy to była dobra decyzja.
    No i teoretycznie nie była.
  – Okej. W takim razie zamknę cię w schowku razem z Hailey i będziesz musiał spędzić tam z nią półtorej godziny. Słyszałam, że ostatnio atmosfera między wami jest dość gęsta, więc ja się będę świetnie bawić, słysząc jak drzecie ze sobą koty – zaśmiała się, wstając, żeby zaprowadzić ich do schowka, znajdującego się tuż obok salonu, pod schodami.
    Kayle nawet tego nie skomentował. Bez słowa się podniósł, a zaraz za nim Hailey, która najwyraźniej nie chciała być później nazywana tchórzem. W końcu kto nie poszedłby gdziekolwiek ze swoim wrogiem, nie? Przekroczyli próg, dzielący salon z przedpokojem, kiedy nagle Scott wstał i skrzyżował ręce na piersi.
  – Słyszałem plotki, co ostatnim razem próbowałeś zrobić Hayes, więc dobrze ci radzę; tym razem trzymaj ręce przy sobie – powiedział całkowicie poważnie, a po jego słowach po salonie rozniosły się tylko śmiechy i jakieś okrzyki, mówiące o tym, jak to Scott mu dopierdolił.
  – Nie prowokuj mnie do tego, żebyś opuścił ten budynek na noszach – warknął na niego, żeby zaraz nieznajoma dziewczyna pociągnęła go za rękę i szarpnęła w stronę schodów.
    Czuł się delikatnie upokorzony. Te plotki z pewnością wyszły z ust Hailey, ale dopóki gadali za jego plecami, to miał to gdzieś. Teraz jednak wykrzyknięto mu to w twarz, a on nie umiał znaleźć innych słów na odpowiedź, poza groźbami. Nie mógł uwierzyć, że była przyjaciółka posunęła się do tego, żeby znów gadać jakieś bzdury na jego temat, bo była na niego zła. Nawet jeśli chciała się tylko wybronić przed koleżankami, to te dziewczyny były plotkarami. Wszystko, co powiedziała im Hay, jeszcze tego samego dnia opuszczało ich usta i po godzinie wiedziało o tym pół szkoły. Tak działał świat, a szczere przyjaźnie były w tych czasach na wagę złota. Ona jednak wciąż próbowała przed nimi wycierać sobie gębę jego podłym charakterem, jakby miało to cokolwiek zmienić.
   W końcu weszli do środka. Usłyszeli za sobą tylko dźwięk przekręcanego klucza, a później kroki świadczące o tym, że laska, która dała mu wyzwanie odeszła. Nie wiedział co ma jej powiedzieć. Znów poczuł ścisk w żołądku. Wgramolił się tam, gdzie sufit był najwyżej i zgiął kolana, żeby było mu wygodniej usiąść. Teraz nawet nie miał szans, żeby zapalić. Podusiliby się tutaj, a mieli spędzić tutaj prawie dwie godziny. Gdyby teraz zobaczył ich pan Harper, to z pewnością głowa Kayle’a nie byłaby już tak dobrze przyszpilona do szyi.
  – Jesteś pojebana – odezwał się wreszcie, po długiej ciszy, półtonem, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek poza nimi ich usłyszał. – Nie mogę uwierzyć, że na poważnie powiedziałaś swoim koleżankom, że próbowałem cię molestować. Położyłem ci dosłownie dłonie na biodrach i nie słyszałem ani słowa sprzeciwu. Następnym razem powiesz im, że cię zgwałciłem? A może, że przystawiłem ci lufę pistoletu do skroni?
    Z jednej strony chciał z nią to wyjaśniać, ale z drugiej niekoniecznie. Choć jeszcze jakiś czas temu sądził, że wybaczyłby jej wszystko, to kiedy siedziała teraz przed nim, ciężko było mu poczuć coś innego, oprócz nienawiści. Z każdą ich kłótnią mówiła coraz bardziej wymyślne rzeczy na jego temat. Może gdyby wtedy, na jachcie, zamiast dać się okładać, powiedziałby coś, to mogliby uniknąć kolejnej afery. Było na to jednak już za późno.
  – Ciągle powtarzasz, jak to cię skrzywdziłem, ale prawda jest taka, że skrzywdziłaś mnie tak samo – dodał, wzdychając i opierając głowę o boczną ścianę. – Tylko jesteś zbyt wielką egoistką, żeby to w ogóle dostrzec. Liczysz się tylko ty, twoje potrzeby i myślisz, że cały świat kręci się wokół ciebie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:

Likewise  Empty Re: Likewise {}

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach