Macavity
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Macavity
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po śmierci matki został zmuszony do opuszczenia rodzinnych stron w obawie przed odkryciem przez łowców. Osiedlił się w Foxdale, podając się za siostrzeńca miejscowego pijaczyny, Davy'ego Higginsa. Po zaoferowaniu spłaty części jego długów oraz pomocy w prowadzeniu podupadłego gospodarstwa na skraju miasta mężczyźnie nie przyszło nawet do głowy, by kwestionować którekolwiek z jego słów. Ambrose nie musiał nawet długo czekać nim staruszek w końcu się przekręcił, pozostawiając mu nie tylko swój dobytek, ale również nową tożsamość, jako Ambrose Beasley, pod którą to jest znany w mieście.
Młody Holloway jest dwudziestoczteroletnim mężczyzną o smukłej, lecz nie przesadnie umięśnionej sylwetce – wyniku aktywnego trybu życia, pozbawionego jednak zorganizowanych ćwiczeń fizycznych. Ma około 180 centymetrów wzrostu i waży adekwatnie do tego 75 kilogramów.
Lekko falowane włosy w kolorze ciepłego brązu z pojedynczymi, nieco jaśniejszymi przebłyskami, zostały ścięte w sposób przypominający „szczurzy ogon” – pojedynczy, grubszy kosmyk z tyłu głowy jest znacznie dłuższy niż reszta fryzury.
Twarz o ostrych rysach zwieńczają miodowe, niemal złote oczy, znajdujące się pod gęstymi brwiami.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Drake Fecht Melderog
ŁowcaCzłowiek25 Wiosen
Ojciec nauczył swego syna jak zarabiać na chleb w tych ciężkich czasach. Nie strudzony młodzieniec pod przybranym imieniem Drake, po śmierci ojca wyruszył w pogoń za wyplemieniem wiedźm. Upatrzył sobie szczególnie jedną z nich, która słynęła ze swej wiedzy oraz zdolności ukrywania przed wrogami. Za odpowiednią zapłatę, Fecht bierze się rozmaitych robót. Nie boi się ubrudzić sobie rąk, a u swego boku trzyma psa, mieszańca z wilkiem, który pomaga mu podczas łowów.
Zwykle na jego twarzy gości stoicki spokój, wyuczony przez ojca, ale potrafi również przywdziewać maski, a jedną z nich wybrał, pojawiając się w nowym miasteczku, z nowym tropem za swym trofeum.
Podczas jednej walki z wiedźmą, stracił prawe oko.
Macavity
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ambrose zdawał sobie sprawę, że spokój nie mógł trwać wiecznie.
Foxdale było miastem znajdującym się z dala od jakichkolwiek szlaków handlowych. Mieszkało tutaj na tyle mało osób, by prawie każdy znał się chociaż z widzenia, a i nowych twarzy nie sposób było uświadczyć zbyt często. Z najważniejszych usług bez najmniejszego problemu dało się skorzystać lokalnie, toteż większość mieszkańców nie miała na co dzień potrzeby opuszczać jego granic, by załatwić swoje sprawy. Miejsce to, choć nie oferowało większych perspektyw dla młodych i zdawało się niemal odcięte od świata, pozbawione było wszelkich niepokoi, jakie uświadczyć dało się w większych skupiskach ludzkich – słowem: stanowiło idealne schronienie dla wiedźmy, która nie chciała zwracać na siebie uwagi łowców.
Sytuacja ta zmieniła się z chwilą, gdy w okolice zawitał ktoś niewiele robiący sobie z dyskrecji – jednej z najważniejszych umiejętności, jakie zapewniały pozostałym przy życiu czarownicom przetrwanie. Po ostatniej fali procesów o czary, które przetoczyły się przez kraj, wiele z nich zaprzestało korzystania ze swojego daru z obawy o odkrycie, inne robiły wszystko, by ich działania nie przyciągnęły inkwizytorów. Tymczasem nowoprzybyła, nieznana jeszcze osobom z ich niewielkiej społeczności postać zaczęła wykorzystywać swoją magię bez najmniejszej troski o utajnienie tego faktu przed zwykłymi śmiertelnikami, ściągając na nich wszystkich widmo kolejnych polowań. Nic więc dziwnego, że okolicznym wiedźmom zależało, by jak najszybciej zrobić z nią należyty porządek.
Mężczyzna westchnął ciężko i rozmasował dłonią skronie.
– Jak kto możliwe, że nikt nie posiada żadnych informacji? Nikomu nic nie obiło się o uszy? Może ktoś podejrzany kręcił się w okolicy, ktoś szukał składników potrzebnych do wykonania uroków?
Siedząca naprzeciwko niego kobieta speszyła się lekko. Zagarnęła za ucho pojedynczy pukiel jasnych włosów opadający jej na twarz, po czym wzruszyła ramionami.
– Kiedyś byłoby łatwiej, za czasów Sabatu… – burknęła, lecz nie dane jej było dokończyć.
– Wiesz dobrze, że Sabat przestał istnieć po ostatniej fali procesów. Nawet gdybyśmy chcieli, przywrócenie go do dawnej świetności nie będzie możliwe przy stratach, jakie wyrządzili inkwizytorzy. To wystarczający powód, by przestać na nim polegać, obecnie znacznie sprawniej jesteśmy w stanie działać na własną rękę.
Zamilknął na chwilę, zastanawiając się, w jaki sposób powinien to rozegrać, by jak najszybciej uporać się z tym problemem. Zdawał sobie sprawę, że przybycie do mieściny łowców było jedynie kwestią czasu, jeśli plotki zaczną się rozchodzić. Był w stanie rozważyć pozwolenie, by z problematyczną czarownicą uporali się inkwizytorzy, niemniej znał ich metody działania – jeśli zwęszą, iż w okolicy znajduje się więcej obdarzonych darem, z pewnością nie poprzestaną na jednej egzekucji, niezależnie od tego czy reszta z nich miała cokolwiek na sumieniu. Zdecydowanie lepiej było więc uciszyć ten temat w zarodku, nim sytuacja stanie się niemożliwa do opanowania.
– Pozostaje jeszcze jedna kwestia – dodała po chwili kobieta. – Obiło mi się o uszy, że łowcy poczynili już pierwsze kroki. Przed kilkoma dniami do miasta przyjechał ktoś, kto może do nich należeć. Nie udało mi się jeszcze potwierdzić tej wiadomości, jeśli to prawda, wyprzedzenie ich może okazać się problematyczne.
– Zajmij się wyciągnięciem od innych wszystkiego, co się da, łowcę zostaw mnie.
Wiedźmie całkowicie to wystarczyło. Podniosła się ze swojego siedzenia i poprawiwszy chustę na głowie, pożegnała go krótko i opuściła jego domostwo, znikając wkrótce w oddali.
Następne parę dni upłynęło mu głównie na zbieraniu informacji na temat nowego przybysza i stanu jego wiedzy. Ku jego niezadowoleniu, nie było tego zbyt wiele, zaledwie kilka mało przydatnych plotek, które zasłyszał w mieście. Mimo nawiązania wielu luźnych pogawędek z najróżniejszymi mieszkańcami Foxdale, niby mimochodem nawiązując w międzyczasie do nieznanemu nikomu mężczyzny, dowiedział się niewiele więcej od tego, co wiedział już na samym początku. Doszedł wówczas do wniosku, że dalsza próba utrzymania dystansu, by nie informować niepotrzebnie łowcy o swoim istnieniu, nie tylko będzie mało efektywna, ale może w ogóle nie przynieść oczekiwanych skutków. Najszybszym sposobem wyciągnięcia czegokolwiek było naturalnie nawiązanie kontaktu z samym zainteresowanym. Jakkolwiek wiele nie ryzykował tym posunięciem, może udałoby mu się dowiedzieć przynajmniej, ile ten już wiedział, a przy odrobinie szczęścia, być może nawet podsunąć mu kilka fałszywych tropów.
Tym też sposobem postanowił w końcu wybrać się na rynek, gdzie – jak zdążył się zorientować – nieznajomy pojawiał się codziennie, by zaopatrzyć się w niezbędne produkty.
Widział, jak ten przechadza się między poszczególnymi stoiskami, co jakiś czas zatrzymując się na chwilę. Czekał cierpliwie na odpowiednią okazję, nie mogąc pozwolić sobie na żadne potknięcia. Dopiero gdy nadarzył się odpowiedni moment, a szatyn zbliżył się wystarczająco do przecięcia uliczek, gdzie znajdował się czarownik, postąpił kilka kroków do przodu, doskonale wiedząc, że uniknięcie konfrontacji z takiej odległości było zwyczajnie niemożliwe.
Wyglądało to jednak na całkowity przypadek i efekt roztargnienia. Ambrose zadbał o to, by ich pierwsze spotkanie wydawało się zwyczajnym zrządzeniem losu.
– Najmocniej przepraszam, nie patrzyłem, gdzie idę. – Dość szybko otrząsnął się po planowanym wypadku, zabierając głos. – Nic się panu nie stało, panie…? – zawiesił na chwilę głos, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie kojarzy zbytnio stojącej przed nim osoby.
Zmrużył lekko powieki.
– Oh. Proszę wybaczyć, chyba się nie znamy. Czyżby nie był pan stąd? – zagadnął przyjacielsko, wyciągając w jego kierunku dłoń. – Jestem Ambrose. Jeśli będziesz potrzebował przewodnika, służę pomocą.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- -- --- Drake Melderog --- -- -
Każdy jego krok lądował w kałuży szkarłatnej krwi, rozpryskując ją na wszystkie strony. Nie przejmował się ubrudzonymi butami, a tym bardziej nogawkami czarnych spodni, które po stoczonej walce były w dość słabej kondycji. Roztargane na udach, czy kolanach, całe pokryte kurzem oraz błotem po ulewie, która przeszła nad głowami mieszkańców. W głowie Fechta brzmiała tylko jedna nuta, słodka melodia zwycięstwa i dobrze wykonanego zadania. Wyobrażał sobie za wczasu tę sowitą nagrodę za robotę, choć jeszcze nie skończoną. Nie mniej jednak była to tylko kwestia czasu, jego własnej chorej ambicji, aby ujrzeć długie cierpienie ofiary. Cała wieś miała słyszeć te krzyki konającej kobiety. W końcu zasłużyła sobie na katusze, porywając dzieci dla ich oczu. Wykonywał brudną robotę za innych, jednocześnie biorąc na swe barki nienawiść wieśniaków. Choć jeszcze miesiąc temu płakali nad swymi martwymi pociechami, klnęli i zsyłali samego szatana na wiedźmę, a teraz gdy związana stała w stosie siana, modlili się o szybką, bezbolesną śmierć. Drake uznawał tylko jedną sprawiedliwość. Ząb za ząb, ręka za rękę. Przeklęta bluźnierka za jego dziecięcych lat nie miała zadnych skrupułów, aby wydłubać mu jedno z oczu i zapewne, gdyby nie ojciec, łowca wąchałby od lat kwiatki spod spodu. Dlatego z taką żarliwością i pogardą wbijał swój wzrok w czarnowłosą kobietę, błągającą o litość, ale nawet to zaczynało gasnąć w jej głowie na widok mężczyzny, niespiesznie palącego tytoń w swoich ustach.
Przystanął dwa metry przed stosem, czując osobistą urazę do wiedźmy. Jej poczynania przyzywaly do umysłu Drake osobiste demony przeszłości, przez co splunął gęstą śliną na ziemię, a u jego boku przystanął kolejny łowca, przyglądający się wszystkiemu zza kulis. Obiecał nie wtrącać się w spór między nimi, więc czekał na swoją okazję, która nienastąpiła.
- Ależ ją porobił - zagwizdał, lustrując liczne ślady cięć na ciele nagiej kobiety. Zdecydowanie nie chciał zostać wrogiem Melderoga. Dziękował opaczności Boga za stanie po tej samej stronie barykady co sam łowca.
- Nie była wyzwaniem - skłamał, wypuszczając spory obłok dymu. W pewnym momencie naprawdę myślał, że zginie. Wiedźmy nie były łatwe do zabicia. Gdyby tak było, mieliby mase zabójców na ulicach, a samo isnienie ich zawodu nie miałoby racji bytu. A jednak znajdował się tu, przeciągając finał. Czuł na sobie spojrzenia wieśniaków, ich głowy wystawały zza fikuśnymi firanami, szczelnie zamkniętych oknach.
- Mam za to namiar na kogoś wymagającego - dostrzegł w jego wyrazie twarzy nutkę zainteresowania. - Chodzą plotki, że wiedźma może być odpowiedzialna za śmierć twojego ojca - nagle złotą tęczówkę Fechta ogarnęła głęboka czerń poszerzającej się gwałtownie źrenicy. W jednej chwili stracił resztki zainteresowania skatowanej kobiety, więc jedynie mruknął przeciągle, za pomocą pstryknięcia palca rzucając nadal zarzącym tytoniem w suchy stos siana. Ogień momentalnie połknął dźbła, wspinając się coraz wyżej i głębiej, prosto w stronę zlękniętej wiedźmy.
- Dokąd więc mam się udać? - spytał, a jego głos zaczęły zakłócać wycia ofiary.
- Foxdale - więcej informacji nie potrzebował. Sama myśl o ściganej przez lata wiedźmie i maleńka szansa, iż to mogła być faktycznie ona wystarczyło, aby podjął się zadania.
Minęło zaledwie parę dni odkąd Fecht przybył do miasteczka Foxdale. W tym czasie zdążył wynając skromny pokój w jednej z gospody, gdzie nie musiał martwić się o wysoki czynsz, a w samą cene wliczone były również śniadania. Co prawda posiadał w pokoju mały aneks kuchenny oraz mikroskopijną łazienkę. Bez tego nie mógłby zaznać spokoju ducha. Dobrze ukrywając swoją broń na wiedźmy, w pierwszym dniu po prostu siedział w gospodzie prowadzącej na parterze knajpę. Tam nasłuchiwał, powoli opróżniając piwo za piwem. Niestety nic interesującego nie doszło do jego uszu na temat wiedźmy, lecz jego każda komórka ciała podpowiadała mu, że w tym mieście roiło się od tych poczwar. Jego, interesowała jedna, ale nie obiecywał samemu sobie, iż nie tknie kolejnych jako bonus za te trudy dostania się do miasta. Droga była daleka, a nie miał jednej gęby do wykarmienia.
Według wyuczonego rytuału, postanowił przespacerować sie po straganach za świeżymi warzywami do zupy. Potrzebował ciepłego, lekkiego posiłku, któego resztki spokojnie mógł wypić jego wilczy przyjaciel. Aby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, zostawił go w gospodzie. Zamyślony, szedł prosto przed siebie, chcąc skręcić w prawą uliczkę na skrzyzowaniu. Niestety, coś, a raczej ktoś mu w tym przeszkodził, jakby przypadkowo na niego wpadając. Ciemnowłosy spojrzał na bruneta, zastanawiając, czy az tak jest niewidzialny, by móc traktować go jak powietrze. Przyjrzał się twarzy nieznajomemu i od razu wiedział, że tego jegomościa jeszcze nie miał okazji postkać na swej drodze w miasteczku.
- Witaj... Ambrose - zrobił niewielką przerwę, spoglądając z uniesioną brwią na wyciągniętą dłoń bruneta. Normalnie nie podałby własnej ręki na przywitanie, ale tu musiał grać kogoś innego niż faktycznie był. W końcu nie znał jeszcze tozsamości wiedźmy, jak na złość tutejsze paskudy bardzo dobrze się kryły ze swoimi zamiarami, jak samym pochodzeniem. Od samego zakonczenia praktykwoania sabatu, było je trudniej odnaleźć, choć ta jedna wyłamywała się z marginesu.
- Przepraszam, jestem Drake. Przyjechałem tu kilka dni temu w poszukiwaniu pracy. Podobno brakuje rąk - zażartował, mając w głowie zmyśloną i ugadaną historię jego przyszłości w tym miejscu. Nie mógł przecież krzyczeć, że przyjechał po jedną z głów mieszkanek.
- Nieomieszkam skorzystać, nawet teraz jak ma Pan czas - jego kąciki ust wygięły się w naturalny sposób, uświadczając oczom Ambrose delikatny uśmiech jednookiego.
Przystanął dwa metry przed stosem, czując osobistą urazę do wiedźmy. Jej poczynania przyzywaly do umysłu Drake osobiste demony przeszłości, przez co splunął gęstą śliną na ziemię, a u jego boku przystanął kolejny łowca, przyglądający się wszystkiemu zza kulis. Obiecał nie wtrącać się w spór między nimi, więc czekał na swoją okazję, która nienastąpiła.
- Ależ ją porobił - zagwizdał, lustrując liczne ślady cięć na ciele nagiej kobiety. Zdecydowanie nie chciał zostać wrogiem Melderoga. Dziękował opaczności Boga za stanie po tej samej stronie barykady co sam łowca.
- Nie była wyzwaniem - skłamał, wypuszczając spory obłok dymu. W pewnym momencie naprawdę myślał, że zginie. Wiedźmy nie były łatwe do zabicia. Gdyby tak było, mieliby mase zabójców na ulicach, a samo isnienie ich zawodu nie miałoby racji bytu. A jednak znajdował się tu, przeciągając finał. Czuł na sobie spojrzenia wieśniaków, ich głowy wystawały zza fikuśnymi firanami, szczelnie zamkniętych oknach.
- Mam za to namiar na kogoś wymagającego - dostrzegł w jego wyrazie twarzy nutkę zainteresowania. - Chodzą plotki, że wiedźma może być odpowiedzialna za śmierć twojego ojca - nagle złotą tęczówkę Fechta ogarnęła głęboka czerń poszerzającej się gwałtownie źrenicy. W jednej chwili stracił resztki zainteresowania skatowanej kobiety, więc jedynie mruknął przeciągle, za pomocą pstryknięcia palca rzucając nadal zarzącym tytoniem w suchy stos siana. Ogień momentalnie połknął dźbła, wspinając się coraz wyżej i głębiej, prosto w stronę zlękniętej wiedźmy.
- Dokąd więc mam się udać? - spytał, a jego głos zaczęły zakłócać wycia ofiary.
- Foxdale - więcej informacji nie potrzebował. Sama myśl o ściganej przez lata wiedźmie i maleńka szansa, iż to mogła być faktycznie ona wystarczyło, aby podjął się zadania.
Minęło zaledwie parę dni odkąd Fecht przybył do miasteczka Foxdale. W tym czasie zdążył wynając skromny pokój w jednej z gospody, gdzie nie musiał martwić się o wysoki czynsz, a w samą cene wliczone były również śniadania. Co prawda posiadał w pokoju mały aneks kuchenny oraz mikroskopijną łazienkę. Bez tego nie mógłby zaznać spokoju ducha. Dobrze ukrywając swoją broń na wiedźmy, w pierwszym dniu po prostu siedział w gospodzie prowadzącej na parterze knajpę. Tam nasłuchiwał, powoli opróżniając piwo za piwem. Niestety nic interesującego nie doszło do jego uszu na temat wiedźmy, lecz jego każda komórka ciała podpowiadała mu, że w tym mieście roiło się od tych poczwar. Jego, interesowała jedna, ale nie obiecywał samemu sobie, iż nie tknie kolejnych jako bonus za te trudy dostania się do miasta. Droga była daleka, a nie miał jednej gęby do wykarmienia.
Według wyuczonego rytuału, postanowił przespacerować sie po straganach za świeżymi warzywami do zupy. Potrzebował ciepłego, lekkiego posiłku, któego resztki spokojnie mógł wypić jego wilczy przyjaciel. Aby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, zostawił go w gospodzie. Zamyślony, szedł prosto przed siebie, chcąc skręcić w prawą uliczkę na skrzyzowaniu. Niestety, coś, a raczej ktoś mu w tym przeszkodził, jakby przypadkowo na niego wpadając. Ciemnowłosy spojrzał na bruneta, zastanawiając, czy az tak jest niewidzialny, by móc traktować go jak powietrze. Przyjrzał się twarzy nieznajomemu i od razu wiedział, że tego jegomościa jeszcze nie miał okazji postkać na swej drodze w miasteczku.
- Witaj... Ambrose - zrobił niewielką przerwę, spoglądając z uniesioną brwią na wyciągniętą dłoń bruneta. Normalnie nie podałby własnej ręki na przywitanie, ale tu musiał grać kogoś innego niż faktycznie był. W końcu nie znał jeszcze tozsamości wiedźmy, jak na złość tutejsze paskudy bardzo dobrze się kryły ze swoimi zamiarami, jak samym pochodzeniem. Od samego zakonczenia praktykwoania sabatu, było je trudniej odnaleźć, choć ta jedna wyłamywała się z marginesu.
- Przepraszam, jestem Drake. Przyjechałem tu kilka dni temu w poszukiwaniu pracy. Podobno brakuje rąk - zażartował, mając w głowie zmyśloną i ugadaną historię jego przyszłości w tym miejscu. Nie mógł przecież krzyczeć, że przyjechał po jedną z głów mieszkanek.
- Nieomieszkam skorzystać, nawet teraz jak ma Pan czas - jego kąciki ust wygięły się w naturalny sposób, uświadczając oczom Ambrose delikatny uśmiech jednookiego.
Macavity
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wykorzystał moment, by przyjrzeć się uważniej stojącemu tuż przed nim mężczyźnie. Wydawał się być w zbliżonym wieku, niemniej Ambrose nie odważyłby się wysnuć śmiałego stwierdzenia, iż ten nie był doświadczonym łowcą – zdawał sobie sprawę, że w ich przypadku wygląd bywał zwodniczy, a ciemnowłosy mógł towarzyszyć w polowaniach na wiedźmy już od najmłodszych lat.
Bynajmniej nie przystojne rysy twarzy były tym, co wzbudziło zainteresowanie czarownika, a raczej czarna opaska przysłaniająca jedno z oczu nieznajomego. Czyżby pamiątka po nieudanych łowach? Szatyn zawiesił spojrzenie na miejscu, gdzie znajdował się pusty oczodół – nie na tyle długo, by można było przypisać temu coś więcej ponad zwykłe, ludzkie zaciekawienie, lecz wystarczająco, by łowca mógł to spostrzec.
Ambrose jednak, jakby uznając to za możliwy nietakt, nie skomentował w żaden sposób tak charakterystycznej cechy przybysza. Zamiast tego rzucił mu ciepły, choć nieszczery uśmiech w odpowiedzi na uścisk dłoni.
Łowca robił wrażenie otwartej, sympatycznej osoby i, gdyby wiedźma nie zdawała sobie sprawy, z kim ma do czynienia, być może dałaby się nabrać na tę farsę. Tymczasem jednak był świadom, iż najprawdopodobniej obydwoje karmią się fałszem w podobnym stopniu, starając się przy okazji dostrzec spod fasady rozmówcy jakiegokolwiek potknięcia mogącego świadczyć, że nie jest do końca szczery.
– Cóż, przeważnie młodzi raczej wyjeżdżają z tego miejsca do większych miast w poszukiwaniu ciekawszych perspektyw, ale jeśli istotnie przyjechał Pan tutaj w poszukiwaniu pracy, znam kilku właścicieli lokalnych biznesów, którzy z chęcią przyjęliby praktykantów. Jeżeli jeszcze nie ma Pan niczego konkretnego na oku, z przyjemnością was zapoznam – zaoferował, postanawiając podjąć jego grę. Jeśli łowca postanowił przybrać maskę nieświadomego podróżnego, czarownik mógł zgrywać nieszkodliwego gościa z sąsiedztwa.
– Oczywiście, mam aktualnie nieco wolnego, więc chętnie wybiorę się na krótki spacer po strategicznych punktach tego miasta. Proszę nie być jednak zawiedzionym, nie będzie tego zbyt wiele. To spokojna, urokliwa mieścina, jednak nie sposób uświadczyć tu zbyt wielu atrakcji. – Zaśmiał się krótko. –Czy ma pan już załatwiony jakiś stały nocleg, panie Drake?
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- -- --- Drake Melderog --- -- -
Choć Ambrose Holloway zdawał się patrzyć w oczy, a raczej oko swojego rozmówcy, Drake doskonale wiedział, na które z nich skupił większą uwagę. Na szczęście, nie przeciągał tej chwili zbyt długo, aby wzbudzić irytację ze strony nowo przybyłego mieszkańca. Melderog często trafiał na ludzi zainteresowanych jego opaską i tym, co skrywała za kawałkiem grubego, czarnego materiału. Nigdy nie miał problemu odpowiedzieć na to pytanie. Sam uważał, że w pewnych kwestiach warto było być szczerym, aby później nie pogubić się we własnych kłastwach, wijących pod stopami niczym grube rybackie nici z osobliwymi pękami węzłów. Długowłosy jednak nie zapytał, zwalniając Drake z "konieczności" odpowiedzenia na pytanie. Łowca nawet przez chwilę zastanowił się, czy czasem zapuszczając grzywkę i zaczesując ją na utracone oko, nie wzbudzał tym sposobem jeszcze większe zainteresowanie tym miejscem. Cóż, mógł jedynie snuć domysły.
- Och, najwidoczniej nie widzą prawdziwego potencjału takowych miejsc. Nie lubię dużych miast, są tłoczne, a ludzie bardzo nieprzyjemni - przez liczne zmiany otoczenia, Drake mógł śmiało stwierdzić, że ludzie z miasta byli oziębli, a krzywda na ich oczach nei poruszała ich serc. Te wspomnienia ilekroć zabijał kobiety na chodnikach, gdy inni tylko zerkali kątem oka, modląc, aby ich również nie sięgnął, powodował, że w sercu łowcy robiło się ciepło. Takie trofea nie były wyzwaniem, lecz tu w Foxdale sprawy miały się inaczej.
- Rozumiem, ale skoro mieszka Pan tu, to z pewnością zna sposobności na zaspokojenie nudów. Co takiego wówczas Pan robi? - spytał z ciepłym uśmiechem, śledząc kroki Abrose, który rozpoczął prywatną wycieczkę dla Drake.
- Stały? Póki nie znajdę pracy, zadomowiłem się w gospodzie Certyrius. Mają dobre śniadania, a łóżko jest dość miękkie - oznajmił, oglądajac okoliczne budynki, gdy jeden z nich zaczął delikatnie wybijać się ponad pozostałe, a krzyz widniejący na jego szczycie jasno wskazywał na kościół. Ciew był, czy wiedźmy korzystały z nich, mając ukryte wejścia do swoich prywatnych sal, gdzie robiły spotkania. Czy nadal w małych mieścinach stare tradycje nie uciekały.
- Och, najwidoczniej nie widzą prawdziwego potencjału takowych miejsc. Nie lubię dużych miast, są tłoczne, a ludzie bardzo nieprzyjemni - przez liczne zmiany otoczenia, Drake mógł śmiało stwierdzić, że ludzie z miasta byli oziębli, a krzywda na ich oczach nei poruszała ich serc. Te wspomnienia ilekroć zabijał kobiety na chodnikach, gdy inni tylko zerkali kątem oka, modląc, aby ich również nie sięgnął, powodował, że w sercu łowcy robiło się ciepło. Takie trofea nie były wyzwaniem, lecz tu w Foxdale sprawy miały się inaczej.
- Rozumiem, ale skoro mieszka Pan tu, to z pewnością zna sposobności na zaspokojenie nudów. Co takiego wówczas Pan robi? - spytał z ciepłym uśmiechem, śledząc kroki Abrose, który rozpoczął prywatną wycieczkę dla Drake.
- Stały? Póki nie znajdę pracy, zadomowiłem się w gospodzie Certyrius. Mają dobre śniadania, a łóżko jest dość miękkie - oznajmił, oglądajac okoliczne budynki, gdy jeden z nich zaczął delikatnie wybijać się ponad pozostałe, a krzyz widniejący na jego szczycie jasno wskazywał na kościół. Ciew był, czy wiedźmy korzystały z nich, mając ukryte wejścia do swoich prywatnych sal, gdzie robiły spotkania. Czy nadal w małych mieścinach stare tradycje nie uciekały.
Macavity
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Czarownik pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Potrzeba czasu, żeby docenić wartość małych miejscowości. Wielkomiejsce życie na dłuższą metę nie zastąpi sielanki, jaką może zaoferować prowincja.
Co prawda większe aglomeracje zapewniały adekwatnie większą anonimowość, niemniej roiło się w nich od łowców wiedźm. Ryzyko wpadki paradoksalnie malało więc w nierzucających się w oczy mieścinach – nawet jeśli mieszkający wokół sąsiedzi nieustannie patrzyli się sobie na ręce – co sprawiało, że stanowiły one względnie popularne miejsce osadzenia się dla wiedźm, które pragnęły spokojnego, pokojowego życia.
– To dobry wybór, w zasadzie jeden z popularniejszych gościńców, jakie można tutaj znaleźć – stwierdził szczerze. Nie bez powodu gospoda przyciągała w swoje progi nie tylko podróżnych, ale również tutejszych chętnych na skorzystanie z dobrodziejstw znajdującego się na parterze baru.
Lekkim skinieniem dłoni wskazał mu, by ten za nim podążył. Nie zwlekał niepotrzebnie z rozpoczęciem ich krótkiego spaceru, rozmawiać mogli wszak przez całą drogę, a rozpraszając mężczyznę pogawędką na temat mijanych punktów być może udałoby mu się niepostrzeżenie wyciągnąć z niego nieco więcej informacji.
W pierwszej kolejności zaprowadził go na śródmieście, gdzie wskazał mu kluczowe budynki, w których można było załatwić wszelkie sprawy dnia codziennego. Następnie zapoznał go z kilkoma miejscami rekreacji okolicznej ludności, by cały ich długi spacer zakończyć w niewielkim parku, znajdującym się niedaleko od centrum.
Trzeba było przyznać, że sprawdzał się w roli przewodnika. Przez niemal całą ich drogę zagadywał swojego towarzysza, cichnąc jedynie po to, by dać mu w spokoju podziwiać widoki. Posiadał dużą wiedzę na temat miasta, toteż z chęcią wplatał w rozmowę ciekawostki odnośnie mijanych przez nich miejsc. Tak długo jak jego rozmówca był tym zainteresowany, oczywiście. Choć zazwyczaj nie bywał tak gadatliwy, tym razem zależało mu, by nakłonić mężczyznę do rozmowy. Zagadywał go niewinnie, czasami pytając o mało znaczące szczegóły z życia, czasami opowiadając krótko o budynku, który akurat mijali – a wszystko to po to, by pod płaszczykiem sympatycznej, luźnej rozmowy wyłapać jak najwięcej dotyczących łowcy szczegółów.
Oparł się plecami o niską barierkę, jaka zabezpieczała krawędzie niewielkiego mostu, na którym się zatrzymali. Tuż pod nimi przepływał wąski przesmyk, łączący ze sobą dwa małe stawy. Wokół kręciło się sporo ludzi – popołudniowa pora połączona z nienaganną pogodą zwabiła wszystkich pragnących spędzić czas na łonie przyrody.
– Mam nadzieję, że jest Pan usatysfakcjonowany naszą drobną wycieczką. Co prawda jest tutaj jeszcze kilka miejsc wartych zwiedzenia, ale nie mogę odkrywać wszystkich kart tego miasta już pierwszego dnia, prawda? – Mrugnął figlarnie, uśmiechając się do niego lekko. Dopóki nie udałoby mu rozgryźć łowcy, zamierzał trzymać się swojej persony ciekawskiego lekkoducha.
Yoshina
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- -- --- Drake Melderog --- -- -
Oj tak, Drake wiedział najlepiej o wartości małych miejscowości, bo tam zwykle robił najlepsze widowisko paląc jeszcze żywe zwłoki wiedźm. Stanie i patrzenie na ich cierpienie, jak ich okryte płomieniami ciała wiją się, a palone gardła uciszają wydobywający się z nich okrzyk cierpienia. Jednak te szatańskie istoty nie lubowały przesiadywać w małych miejscowościach. Były zbyt mocno narazone na wykrycie przez zwykłych ludzi, a później łowców, ale to miasteczko było wyjątkowe. Melderog był pełen podziwu, że nie jedna wiedźma zalęgła się w tych murach, nie bojąc o swoją reputację.
- Cóż, więc zakończmy wycieczkę w tym miejscu. Liczę, że znów się spotkamy - łowca z szarmanckim uśmiechem i gestem zyczliwości pozegnał się z Panem Ambrose Holloway, obdarzając go najszczerszym, sztucznym uśmiechem jaki potrafił wydobyć, a potem odszedł, kierując prosto do swojego noclegu.
Dzień za dniem, mijały leniwie, a Drake nie przestawał szukać śladów wiedźm. W ciągu dwóch dni znalazł ślad jednej z nich. Z doświadczenia wiedział, iz była ona świeża, ponieważ popełniała najbanalniejsze błędy, albo to on był juz na tyle doświadczony, że potrafił wyczuć nosem głupie kobiety. Dlatego tydzień później młoda dama w czerwieni leżała w ciemnej alejce, omurusana w błocie z szkarłatną krwią na swej porcelanowej twarzy. Jej oprawca nie stał długo nad ciałem ofiary. Jedynie upewnił się, czy rana na gardle była wystarczająco głęboka, a potem odszedł, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Kolejnego dnia, jakby nigdy nic, Drake zszedł na dół gospody, aby dostarczyć swojemu ciału nieco procentów gorzkiego trunku. Wina zwykle smakowały jak szczyny, więc tym razem postawił na bimber oraz spory talerz mięsiwa z chlebem do zagryzki. Czuł dziwny dreszcz na swych plecach, przeczucie to mówiło mu, że gdzieś w pobliżu szlaja się Holloway. Melderog miał zaskakująco wiele "szczęścia" aby spotykać go prawie codziennie, jakby pechowy los go przyciągał, albo zwyczajna wścibskość. Nie wiedział, ale zastanawiał się nad tym tak długo, że zdązył wyczyścić swój talerz oraz kufel. Z cichym sapnięciem wstał od stołu, przedzierając między pijanymi cielskami mieszczan, a pare metrów przed swym celem, ladą za którą stał karczmarz, znajdowała się znajoma postura. Zbyt znajoma, lecz Drake nie miał juz czasu uciec, bo byłoby to zbyt oczywiste.
Z lekkimi rumieńcami na polikach od ciepła i procentów wlanych do ciała, stanął przy ladzie, obok Ambrose i poprosił tym razem o kufel wina.
- Za niedługo pomyślę, że Pan Holloway jest moim tajemniczym wielbicielem - uśmiechnął się szelmowsko, siadając na wysokim krześle, a gdy tylko dostał swoje zamówienie, upił od razu parę solidnych łyków, krzywiąc się przy tym. Tak, alkohol w małych mieścinach nie był najlepszy, ale lepsze to, niz umaczanie ryja w wodzie.
- Cóż, więc zakończmy wycieczkę w tym miejscu. Liczę, że znów się spotkamy - łowca z szarmanckim uśmiechem i gestem zyczliwości pozegnał się z Panem Ambrose Holloway, obdarzając go najszczerszym, sztucznym uśmiechem jaki potrafił wydobyć, a potem odszedł, kierując prosto do swojego noclegu.
Dzień za dniem, mijały leniwie, a Drake nie przestawał szukać śladów wiedźm. W ciągu dwóch dni znalazł ślad jednej z nich. Z doświadczenia wiedział, iz była ona świeża, ponieważ popełniała najbanalniejsze błędy, albo to on był juz na tyle doświadczony, że potrafił wyczuć nosem głupie kobiety. Dlatego tydzień później młoda dama w czerwieni leżała w ciemnej alejce, omurusana w błocie z szkarłatną krwią na swej porcelanowej twarzy. Jej oprawca nie stał długo nad ciałem ofiary. Jedynie upewnił się, czy rana na gardle była wystarczająco głęboka, a potem odszedł, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Kolejnego dnia, jakby nigdy nic, Drake zszedł na dół gospody, aby dostarczyć swojemu ciału nieco procentów gorzkiego trunku. Wina zwykle smakowały jak szczyny, więc tym razem postawił na bimber oraz spory talerz mięsiwa z chlebem do zagryzki. Czuł dziwny dreszcz na swych plecach, przeczucie to mówiło mu, że gdzieś w pobliżu szlaja się Holloway. Melderog miał zaskakująco wiele "szczęścia" aby spotykać go prawie codziennie, jakby pechowy los go przyciągał, albo zwyczajna wścibskość. Nie wiedział, ale zastanawiał się nad tym tak długo, że zdązył wyczyścić swój talerz oraz kufel. Z cichym sapnięciem wstał od stołu, przedzierając między pijanymi cielskami mieszczan, a pare metrów przed swym celem, ladą za którą stał karczmarz, znajdowała się znajoma postura. Zbyt znajoma, lecz Drake nie miał juz czasu uciec, bo byłoby to zbyt oczywiste.
Z lekkimi rumieńcami na polikach od ciepła i procentów wlanych do ciała, stanął przy ladzie, obok Ambrose i poprosił tym razem o kufel wina.
- Za niedługo pomyślę, że Pan Holloway jest moim tajemniczym wielbicielem - uśmiechnął się szelmowsko, siadając na wysokim krześle, a gdy tylko dostał swoje zamówienie, upił od razu parę solidnych łyków, krzywiąc się przy tym. Tak, alkohol w małych mieścinach nie był najlepszy, ale lepsze to, niz umaczanie ryja w wodzie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach