herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
——————————————————————————————
ich hab' euch etwas mitgebracht hab es aus meiner b r u s t g e r i s s e n
MIT DIESEM HERZ ———— hab ich die macht die augenlider zu erpressen
ich singe bis der tag erwacht ein heller schein am firmament
——————————————————————————————
——————————————————————————————
lord armageddon herzeleid
lord armageddon
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Гнило́й фаши́стской не́чисти
Заго́ним пу́лю в лоб,
Отре́бью челове́чества
Сколо́тим кре́пкий гроб!
A L E X E I M I K H A I L O V I C H A R T Y O M O V | 3 4 L A T A | 1 2 . 1 2 | I R K U C K |
| S Y B E R I A | Z A R Z Ą D O D D Z I A Ł ÓW S P E C J A L N Y C H N K W D | A R M I A C Z E R W O N A |
| O D D Z I A Ł S P E C J A L N Y N K W D “ E X E R C I T U S N O C T I S ” | D O W Ó D C A O D D Z I A Ł U |
| P O R U C Z N I K | L I K A N T R O P | B L O N D W Ł O S Y | Ż Ó Ł T E O C Z Y | 192 C M |
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
I C H W E R D E I N D I E T A N N E N G E H E N D A H I N W O I C H S I E Z U L E T Z T G E S E H E N
D O C H D E R A B E N D W I R F T E I N T U C H A U F S L A N D U N D A U F D I E W E G E H I N T E R M
W A L D E S R A N D U N D D E R W A L D E R S T E H T S O S C H W A R Z U N D L E E R W E H M I R
O H W E H U N D D I E V Ö G E L S I N G E N N I C H T M E H R
———
maximillian theo dessauer sekretarz towarzystwa thule członek towarzystwa vril
ss-standartenführer 30 lat syn angeli i dietricha urodzony 20 czerwca
ciemne oczy brązowe włosy tatuaże runiczne 176 centymetrów wzrostu
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
I C H W E R D E I N D I E T A N N E N G E H E N D A H I N W O I C H S I E Z U L E T Z T G E S E H E N
D O C H D E R A B E N D W I R F T E I N T U C H A U F S L A N D U N D A U F D I E W E G E H I N T E R M
W A L D E S R A N D U N D D E R W A L D E R S T E H T S O S C H W A R Z U N D L E E R W E H M I R
O H W E H U N D D I E V Ö G E L S I N G E N N I C H T M E H R
———
Obersturmbannführer Felix Wesselmann jęczy jak umierający człowiek; ochryple i nisko. Maximillian cofa głowę i penis drugiego mężczyzny opuszcza jego usta z obscenicznym dźwiękiem.
— Sei still, du Vollpfosten — karci go szorstkim szeptem.
Kazał mu się położyć, tak będzie najwygodniej, i teraz, klęcząc, to on góruje nad Wesselmannem, który leży z szeroko rozłożonymi nogami, nadal ubrany w mundur, poza spodniami. Jego klatka piersiowa unosi się i opada w hipnotyzujący sposób. Wróżka w słoiku emituje swój niegasnący błękitny blask, stojąc nieruchomo; z daleka Maximillian nie widzi wyrazu jej filigranowej twarzy. Niebieskie światło nadaje wszystkiemu jakiegoś nierealnego aspektu, kładzie miękkie, granatowe cienie na ciele i twarzy Felixa, rozświetla jego bardzo jasne włosy. Reszta namiotu pozostaje zanurzona w ciemności.
— Proszę. — Bezbronne słowo, same miękkie brzegi, wyszeptane spuchniętymi wargami. Błaganie o litość. Max wraca do poprzedniej pozycji i znów bierze go do ust. Felix wsuwa rękę we włosy kochanka, a on mu na to pozwala, choć zwykle tego nie lubi. Prawie dotyka nosem jego podbrzusza, z rozmysłem przejeżdża paznokciami po czarnych tatuażach na jego odsłoniętych udach.
W którymś momencie Felix oplata go nogami; ciężkie buty opiera na jego plecach, i Maximillian wydaje z siebie cichy odgłos wyrażający niezadowolenie. Zostaje zignorowany, bo tamten właśnie dochodzi, zagryzając własną pięść, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Połykając, Max uznaje, że dobrze się odwdzięczył.
Nie kłopocze się z podciągnięciem spodni tamtego, tylko bez słowa pada na siennik obok i masuje swoją obolałą szczękę, zamykając oczy. Po dłuższej chwili słyszy, jak mężczyzna doprowadza się do porządku, a potem czuje jego gorący oddech na swoich ustach. Prawie parzy.
— Was? — pyta ochryple, nie otwierając oczu. Potem będzie tego żałował; teraz ma wrażenie, że Felix chciałby mu coś powiedzieć i może wyczytałby to z jego twarzy, lecz ten moment już mija. Zamiast odpowiedzi otrzymuje delikatny pocałunek w usta i kiedy w końcu unosi powieki, jest sam.
W namiocie jest ciepło, lecz poza nim mróz wsuwa się pod płaszcz, mundur, koszulę, skórę, mięśnie i kości. Niewiele można na to poradzić. Ubiera się i wychodzi na zewnątrz, a lodowaty wiatr niemal zwala go z nóg. Jest jeszcze rozgrzany i przechodzą go dreszcze, jakby gorączkował. W oddali widzi smukłą sylwetkę swojego Obersturmbannführera opartego o drzewo, nadzorującego wykopaliska. Nie wygląda na szczególnie ożywionego, więc Max się nie spieszy. Kiedy w końcu dociera do miejsca, w którym kopią żołnierze, sam nie jest podekscytowany. W białym świetle latarek widać jak niewielki progres zrobili. Mimo że zapadł zmrok i zimne powietrze sprawia, że drętwieją palce, nawet w rękawiczkach, Dessauer na razie nie zamierza zarządzać przerwy. Pod cienką warstwą szarego piachu przypominającego proch, tutejsza ziemia jest koloru rdzy, twarda i nieustępliwa, jednak on również jest uparty.
Trzyma dłonie w kieszeniach i teraz wyjmuje je tylko po to, żeby poruszyć sztywnymi palcami.
— Eine Zigarette? — oferuje Felix nieobecnym tonem, lecz Max, zamiast sięgnąć po papierosa, zabiera mu całą paczkę i chowa do kieszeni płaszcza.
— Wiesz, że tego nie lubię — mówi cicho. Tamten patrzy z wyrzutem, jednak jak zawsze nie potrafi się na niego gniewać. Max uśmiecha się wszystkowiedząco.
Gdyby mogli, stanęliby objęci i byłoby im cieplej.
W końcu Wesselmann zarządza przerwę w kopaniu. Dessauer milczy, patrząc w niebo. Księżyc jest wąskim, bladym sierpem, ledwo widocznym pomiędzy drzewami. Żołnierze rozmawiają cicho, ktoś kaszle, ktoś inny się śmieje. Ktoś wrzeszczy.
Felix reaguje jako pierwszy — gwałtownie wyciąga rękę i łapie Maximilliana za kołnierz, tak jak ojciec łapie niesfornego syna, żeby go ukarać. Tuż obok przelatuje kula; Max jej nie nie dostrzega, jednak słyszy świst przy uchu i widzi absolutne przerażenie na twarzy Wesselmanna — oczy otwarte tak szeroko, że w prawie zupełnym mroku widać białka, usta tak szeroko, że widać zęby. Mein Gott, nie byłby równie przerażony nawet gdyby chodziło o jego własne życie.
Wpadają na siebie i jednocześnie sięgają po broń. Max uświadamia sobie, że zostawił swojego Walthera w namiocie i z gniewu i przerażenia bieleją mu usta.
Wokół panuje kompletny chaos.
— UMSTELLT DIE AUSGRABUNGEN! IHR IDIOTEN! — wrzeszczy, a Felix ustawia się przed nim i celuje w ciemność. W słabym świetle księżyca nie widzą mundurów atakujących, jednak nie ma takiej potrzeby. Die Rotermisten. Między seriami strzałów Maximillian słyszy ich plugawy język — do przodu!, strzelać!, stać!...
Jego właśni ludzie, ci, którzy nie stracili życia ani nie uciekli, otaczają go niczym psy obronne. Niespodziewanie zapada cisza, słychać tylko oddechy kilku mężczyzn i wiatr poruszający koronami drzew. Wtedy rozlega się żałosne wycie, zaskakująco blisko. To nie skowyt postrzelonego żołnierza (Max słyszał w życiu cały repertuar dźwięków wydawanych przez umierających ludzi), tylko mrożący krew w żyłach lament dzikiego zwierzęcia. Któryś żołnierz nie wytrzymuje i strzela w tym kierunku. Przez kilka sekund nic się nie dzieje. Max odnajduje w ciemności ramię Wesselmanna. Obersturmbannführer jest napięty jak cięciwa łuku, gotowy do wystrzału.
Bestia wpada między nich, ni to mężczyzna, ni to zwierzę. Wyrywa broń jednemu z żołnierzy, a potem nachyla się nad jego szyją. Kiedy podnosi pysk, tryska z niego krew. Znów rozlegają się strzały i Max obrywa w udo, jednak z jego ust zamiast krzyku wydostaje się na zimne powietrze coś podobnego do ciężkiego westchnienia. Nawet nie czuje bólu, tylko noga go zawodzi, po prostu nie może go już utrzymać, więc Max pada na ziemię, nie odrywając wzroku od kreatury. Jej oczy świecą w ciemności. Morduje uzbrojonych ludzi bez wahania. W tle słychać odgłos odpalanego silnika. Tchórze.
Przed śmiercią Felix oddaje jeden celny strzał — w bark atakującego, który skamle, jak pies albo wilk, lecz nie zwalnia i Wesselmann upada, przygnieciony jego ciężarem. Walther wypada mu z ręki i Dessauer chce sięgnąć po broń, jednak wtedy Felix zaczyna wrzeszczeć; najpierw zawodzi przerażająco, a potem wydaje z siebie dziwnie przytłumione chrapliwe dźwięki.
To odgłosy potwornej agonii. Max leży jak nieżywy, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi; pod tym kątem niewiele widzi, choć światło przewróconej latarki pada w to miejsce jak z reflektora na scenę. Dostrzega tylko wierzgające nogi Felixa i słyszy wilgotne odgłosy, rozdzieranie i przełykanie. On go zjada.
Zamyka oczy i wstrzymuje oddech.
W końcu odgłosy ustają i bestia wstaje, węszy i nasłuchuje przez krótki, przerażający moment, a potem biegnie między drzewa.
Max otwiera oczy i bierze wdech jak tonący człowiek.
Zmusza się, żeby doczołgać się do tego, co kiedyś było Felixem. Światło jest mistrzowskie, godne Staatsoper Unter den Linden, widać każdy szczegół. Od dołu: oficerki brudne od śniegu i ziemi, wyżej zniszczony płaszcz, jakby poszarpany pazurami (zasłania plamę na spodniach, jednak z tak bliska Max czuje, że pęcherz Felixa nie wytrzymał), od ramion w górę kawał rozdartego mięsa, z zębami na wierzchu. Nie ma już twarzy i połowy szyi. Żółć podjeżdża Maximillianowi do gardła.
Siada na trupie okrakiem i drżącymi dłońmi sięga do guzików jego munduru (są w mieszkaniu Felixa w Berlinie, Max ujeżdża go po raz pierwszy; przez nie do końca zaciągnięte kurtyny wpada wąski promień zachodzącego słońca, rozświetlając jego włosy niczym aureola). Obnaża jego klatkę piersiową, bladą i niewytatuowaną. Ciało jest nadal ciepłe, plama moczu jest ciepła, krew na palcach Dessauera jest ciepła, kiedy zanurza w niej palce. Rysując runę, krwią na jasnej skórze, pochyla się bardzo nisko, chcąc uniknąć postrzelenia. Przez tę bliskość nieobecność życia w ciele Felixa jest boleśnie oczywista, choć w powietrzu wisi suspens — jakby ten martwy człowiek miał nagle go objąć, tak, jak robił to za życia. Max wyobraża sobie, że dostaje kulkę w łeb i pada twarzą do przodu, jego usta stykają się z wygryzioną dziurą, która kiedyś była obliczem kochanka.
Jakiś mężczyzna wrzeszczy i wrzeszczy, a on rysuje do tego akompaniamentu. Jest w tym coś szalenie groteskowego, jednak Max nie zdaje sobie z tego sprawy. Stawia obok siebie kilka run, których ułożenia potem nie będzie mógł sobie przypomnieć, a powietrze wokół skwierczy i iskrzy.
Prostuje plecy — jest teraz idealnym celem. Nikt nie strzela. Mogłoby się wydawać, że czas się zatrzymał, jednak to nieprawda, słychać świst oddechów i wiatru. Magia krwi jest bardzo potężna, a krew Felixa jest najlepsza, czysta, aryjska.
Mija sekunda, a potem najbliżej stojący żołnierze zaczynają dławić się krwią. Zarówno niemieccy, jak i czerwonoarmiści i ich potwór. Magia nie jest wybredna, zwłaszcza nie taka, którą uprawia on. To nawet nie są zaklęcia bitewne, to coś o wiele bardziej podłego.
Wstaje, podnosi broń ze śniegu i nie ogląda się za siebie; ani na Felixa Wesselmanna, któremu nie będzie dane wrócić do narzeczonej, ani na wielu innych, którzy już nie zobaczą swoich rodzin.
Kuleje, opiera się o pnie drzew, co chwilę zgina się w pół. Może polegać tylko na lewej nodze; prawa nadal nie boli, jednak pozostaje bezużyteczna. Najgorsze są zawroty głowy — co chwilę musi się zatrzymywać. Wtedy nasłuchuje, jednak jest prawie pewien, że nikt go nie tropi. Myśli o tamtym pół człowieku, pół wilku i przechodzi go dreszcz, bo nagle dostrzega parę żółtych oczu w oddali, zupełnie jakby jego lęki przybrały materialną formę.
Podnosi pistolet, lecz nigdy nie był takim dobrym strzelcem jak Felix, któremu nawet to nie pomogło. Ręka drży mu tak bardzo, że nie trafiłby potwora, nawet gdyby ten uprzejmie stał w miejscu i czekał na śmierć. Mimo to Max naciska spust.
— Sei still, du Vollpfosten — karci go szorstkim szeptem.
Kazał mu się położyć, tak będzie najwygodniej, i teraz, klęcząc, to on góruje nad Wesselmannem, który leży z szeroko rozłożonymi nogami, nadal ubrany w mundur, poza spodniami. Jego klatka piersiowa unosi się i opada w hipnotyzujący sposób. Wróżka w słoiku emituje swój niegasnący błękitny blask, stojąc nieruchomo; z daleka Maximillian nie widzi wyrazu jej filigranowej twarzy. Niebieskie światło nadaje wszystkiemu jakiegoś nierealnego aspektu, kładzie miękkie, granatowe cienie na ciele i twarzy Felixa, rozświetla jego bardzo jasne włosy. Reszta namiotu pozostaje zanurzona w ciemności.
— Proszę. — Bezbronne słowo, same miękkie brzegi, wyszeptane spuchniętymi wargami. Błaganie o litość. Max wraca do poprzedniej pozycji i znów bierze go do ust. Felix wsuwa rękę we włosy kochanka, a on mu na to pozwala, choć zwykle tego nie lubi. Prawie dotyka nosem jego podbrzusza, z rozmysłem przejeżdża paznokciami po czarnych tatuażach na jego odsłoniętych udach.
W którymś momencie Felix oplata go nogami; ciężkie buty opiera na jego plecach, i Maximillian wydaje z siebie cichy odgłos wyrażający niezadowolenie. Zostaje zignorowany, bo tamten właśnie dochodzi, zagryzając własną pięść, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Połykając, Max uznaje, że dobrze się odwdzięczył.
Nie kłopocze się z podciągnięciem spodni tamtego, tylko bez słowa pada na siennik obok i masuje swoją obolałą szczękę, zamykając oczy. Po dłuższej chwili słyszy, jak mężczyzna doprowadza się do porządku, a potem czuje jego gorący oddech na swoich ustach. Prawie parzy.
— Was? — pyta ochryple, nie otwierając oczu. Potem będzie tego żałował; teraz ma wrażenie, że Felix chciałby mu coś powiedzieć i może wyczytałby to z jego twarzy, lecz ten moment już mija. Zamiast odpowiedzi otrzymuje delikatny pocałunek w usta i kiedy w końcu unosi powieki, jest sam.
W namiocie jest ciepło, lecz poza nim mróz wsuwa się pod płaszcz, mundur, koszulę, skórę, mięśnie i kości. Niewiele można na to poradzić. Ubiera się i wychodzi na zewnątrz, a lodowaty wiatr niemal zwala go z nóg. Jest jeszcze rozgrzany i przechodzą go dreszcze, jakby gorączkował. W oddali widzi smukłą sylwetkę swojego Obersturmbannführera opartego o drzewo, nadzorującego wykopaliska. Nie wygląda na szczególnie ożywionego, więc Max się nie spieszy. Kiedy w końcu dociera do miejsca, w którym kopią żołnierze, sam nie jest podekscytowany. W białym świetle latarek widać jak niewielki progres zrobili. Mimo że zapadł zmrok i zimne powietrze sprawia, że drętwieją palce, nawet w rękawiczkach, Dessauer na razie nie zamierza zarządzać przerwy. Pod cienką warstwą szarego piachu przypominającego proch, tutejsza ziemia jest koloru rdzy, twarda i nieustępliwa, jednak on również jest uparty.
Trzyma dłonie w kieszeniach i teraz wyjmuje je tylko po to, żeby poruszyć sztywnymi palcami.
— Eine Zigarette? — oferuje Felix nieobecnym tonem, lecz Max, zamiast sięgnąć po papierosa, zabiera mu całą paczkę i chowa do kieszeni płaszcza.
— Wiesz, że tego nie lubię — mówi cicho. Tamten patrzy z wyrzutem, jednak jak zawsze nie potrafi się na niego gniewać. Max uśmiecha się wszystkowiedząco.
Gdyby mogli, stanęliby objęci i byłoby im cieplej.
W końcu Wesselmann zarządza przerwę w kopaniu. Dessauer milczy, patrząc w niebo. Księżyc jest wąskim, bladym sierpem, ledwo widocznym pomiędzy drzewami. Żołnierze rozmawiają cicho, ktoś kaszle, ktoś inny się śmieje. Ktoś wrzeszczy.
Felix reaguje jako pierwszy — gwałtownie wyciąga rękę i łapie Maximilliana za kołnierz, tak jak ojciec łapie niesfornego syna, żeby go ukarać. Tuż obok przelatuje kula; Max jej nie nie dostrzega, jednak słyszy świst przy uchu i widzi absolutne przerażenie na twarzy Wesselmanna — oczy otwarte tak szeroko, że w prawie zupełnym mroku widać białka, usta tak szeroko, że widać zęby. Mein Gott, nie byłby równie przerażony nawet gdyby chodziło o jego własne życie.
Wpadają na siebie i jednocześnie sięgają po broń. Max uświadamia sobie, że zostawił swojego Walthera w namiocie i z gniewu i przerażenia bieleją mu usta.
Wokół panuje kompletny chaos.
— UMSTELLT DIE AUSGRABUNGEN! IHR IDIOTEN! — wrzeszczy, a Felix ustawia się przed nim i celuje w ciemność. W słabym świetle księżyca nie widzą mundurów atakujących, jednak nie ma takiej potrzeby. Die Rotermisten. Między seriami strzałów Maximillian słyszy ich plugawy język — do przodu!, strzelać!, stać!...
Jego właśni ludzie, ci, którzy nie stracili życia ani nie uciekli, otaczają go niczym psy obronne. Niespodziewanie zapada cisza, słychać tylko oddechy kilku mężczyzn i wiatr poruszający koronami drzew. Wtedy rozlega się żałosne wycie, zaskakująco blisko. To nie skowyt postrzelonego żołnierza (Max słyszał w życiu cały repertuar dźwięków wydawanych przez umierających ludzi), tylko mrożący krew w żyłach lament dzikiego zwierzęcia. Któryś żołnierz nie wytrzymuje i strzela w tym kierunku. Przez kilka sekund nic się nie dzieje. Max odnajduje w ciemności ramię Wesselmanna. Obersturmbannführer jest napięty jak cięciwa łuku, gotowy do wystrzału.
Bestia wpada między nich, ni to mężczyzna, ni to zwierzę. Wyrywa broń jednemu z żołnierzy, a potem nachyla się nad jego szyją. Kiedy podnosi pysk, tryska z niego krew. Znów rozlegają się strzały i Max obrywa w udo, jednak z jego ust zamiast krzyku wydostaje się na zimne powietrze coś podobnego do ciężkiego westchnienia. Nawet nie czuje bólu, tylko noga go zawodzi, po prostu nie może go już utrzymać, więc Max pada na ziemię, nie odrywając wzroku od kreatury. Jej oczy świecą w ciemności. Morduje uzbrojonych ludzi bez wahania. W tle słychać odgłos odpalanego silnika. Tchórze.
Przed śmiercią Felix oddaje jeden celny strzał — w bark atakującego, który skamle, jak pies albo wilk, lecz nie zwalnia i Wesselmann upada, przygnieciony jego ciężarem. Walther wypada mu z ręki i Dessauer chce sięgnąć po broń, jednak wtedy Felix zaczyna wrzeszczeć; najpierw zawodzi przerażająco, a potem wydaje z siebie dziwnie przytłumione chrapliwe dźwięki.
To odgłosy potwornej agonii. Max leży jak nieżywy, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi; pod tym kątem niewiele widzi, choć światło przewróconej latarki pada w to miejsce jak z reflektora na scenę. Dostrzega tylko wierzgające nogi Felixa i słyszy wilgotne odgłosy, rozdzieranie i przełykanie. On go zjada.
Zamyka oczy i wstrzymuje oddech.
W końcu odgłosy ustają i bestia wstaje, węszy i nasłuchuje przez krótki, przerażający moment, a potem biegnie między drzewa.
Max otwiera oczy i bierze wdech jak tonący człowiek.
Zmusza się, żeby doczołgać się do tego, co kiedyś było Felixem. Światło jest mistrzowskie, godne Staatsoper Unter den Linden, widać każdy szczegół. Od dołu: oficerki brudne od śniegu i ziemi, wyżej zniszczony płaszcz, jakby poszarpany pazurami (zasłania plamę na spodniach, jednak z tak bliska Max czuje, że pęcherz Felixa nie wytrzymał), od ramion w górę kawał rozdartego mięsa, z zębami na wierzchu. Nie ma już twarzy i połowy szyi. Żółć podjeżdża Maximillianowi do gardła.
Siada na trupie okrakiem i drżącymi dłońmi sięga do guzików jego munduru (są w mieszkaniu Felixa w Berlinie, Max ujeżdża go po raz pierwszy; przez nie do końca zaciągnięte kurtyny wpada wąski promień zachodzącego słońca, rozświetlając jego włosy niczym aureola). Obnaża jego klatkę piersiową, bladą i niewytatuowaną. Ciało jest nadal ciepłe, plama moczu jest ciepła, krew na palcach Dessauera jest ciepła, kiedy zanurza w niej palce. Rysując runę, krwią na jasnej skórze, pochyla się bardzo nisko, chcąc uniknąć postrzelenia. Przez tę bliskość nieobecność życia w ciele Felixa jest boleśnie oczywista, choć w powietrzu wisi suspens — jakby ten martwy człowiek miał nagle go objąć, tak, jak robił to za życia. Max wyobraża sobie, że dostaje kulkę w łeb i pada twarzą do przodu, jego usta stykają się z wygryzioną dziurą, która kiedyś była obliczem kochanka.
Jakiś mężczyzna wrzeszczy i wrzeszczy, a on rysuje do tego akompaniamentu. Jest w tym coś szalenie groteskowego, jednak Max nie zdaje sobie z tego sprawy. Stawia obok siebie kilka run, których ułożenia potem nie będzie mógł sobie przypomnieć, a powietrze wokół skwierczy i iskrzy.
Prostuje plecy — jest teraz idealnym celem. Nikt nie strzela. Mogłoby się wydawać, że czas się zatrzymał, jednak to nieprawda, słychać świst oddechów i wiatru. Magia krwi jest bardzo potężna, a krew Felixa jest najlepsza, czysta, aryjska.
Mija sekunda, a potem najbliżej stojący żołnierze zaczynają dławić się krwią. Zarówno niemieccy, jak i czerwonoarmiści i ich potwór. Magia nie jest wybredna, zwłaszcza nie taka, którą uprawia on. To nawet nie są zaklęcia bitewne, to coś o wiele bardziej podłego.
Wstaje, podnosi broń ze śniegu i nie ogląda się za siebie; ani na Felixa Wesselmanna, któremu nie będzie dane wrócić do narzeczonej, ani na wielu innych, którzy już nie zobaczą swoich rodzin.
Kuleje, opiera się o pnie drzew, co chwilę zgina się w pół. Może polegać tylko na lewej nodze; prawa nadal nie boli, jednak pozostaje bezużyteczna. Najgorsze są zawroty głowy — co chwilę musi się zatrzymywać. Wtedy nasłuchuje, jednak jest prawie pewien, że nikt go nie tropi. Myśli o tamtym pół człowieku, pół wilku i przechodzi go dreszcz, bo nagle dostrzega parę żółtych oczu w oddali, zupełnie jakby jego lęki przybrały materialną formę.
Podnosi pistolet, lecz nigdy nie był takim dobrym strzelcem jak Felix, któremu nawet to nie pomogło. Ręka drży mu tak bardzo, że nie trafiłby potwora, nawet gdyby ten uprzejmie stał w miejscu i czekał na śmierć. Mimo to Max naciska spust.
lord armageddon
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
И что?
Wysoki mężczyzna z blond włosami i niepokojąco złocistymi oczami na pytanie kolegi, wykrzywia usta w niezadowolonym grymasie i wzrusza ramionami.
— Co, co? A jak miało być? Opierdolił mnie i tyle. Żeby się nie zdziwił, co będzie następnym razem — sarka i wywraca oczami, po czym łapie ciemnozielony płaszcz i zarzuca niedbale na ramiona. — Idziemy stąd, Siergiey. Bo ten kutas znowu się do czegoś przypierdoli.
Mężczyzna nazwany Siergieyem rechocze w odpowiedzi i wstaje, rzucając przy okazji niedopałek papierosa na podłogę. Wychodzą z budynku w akompaniamencie głośnej rozmowy na temat swojego przełożonego. Śnieg zgrzyta pod ciężkimi podeszwami ich oficerek, ale oni sami nie bardzo zwracają uwagę na wszechogarniające, przejmujące zimno. Rozpięte płaszcze powiewają za nimi niepokojąco, co sprawia wrażenie jakby szli nie żołnierze, a czarownicy. Tylko że w sowieckiej Rosji magią się gardzi, a przyłapanych na jej użyciu zsyła się do łagrów.
— To co teraz Alyosha? Jakieś nowe zadanie?
Alexei nie odpowiada od razu; najpierw wyciąga wymiętą paczkę najtańszych papierosów i wkłada sobie jeden do ust. Odpala od zapalniczki, którą zabrał kiedyś jakiemuś jeńcowi i dopiero, gdy się zaciąga dymem, odpowiada.
— Poniekąd. Wysyłają nas na północny wschód, w głąb tajgi. Podobno Niemcy się tam kręcą. I to nie byle jacy — spogląda na niego z przekąsem. — Ci z Thule.
— Thule? A czego oni mieliby szukać tutaj? — Siergiey drapie się po głowie w zamyśleniu. — Przecież…
— Nie wiem. Nawet mnie to nie obchodzi. Mamy się ich pozbyć, i to zrobimy — Alexei ponownie zaciąga się papierosem i strzepuje z niego popiół. — Weźmiemy paru naszych żołnierzy i nie powinno być problemu.
Jego towarzysz jednak ma minę taką, jakby miał być problem, i to niemały. Alexei udaje, że tego nie widzi i wyrzuca gdzieś niedopałek za siebie, po czym kontynuuje.
— Wezmę Nikolaia, paru chłopaków i damy radę. Ruszymy dzisiaj. Ty zostaniesz z resztą tutaj i rano wymaszerujecie z armią. Spotkamy się w Ust-Nerze, jeśli szybko pójdzie. Powiesz Mishy, że on teraz przejmuje stery-...
— Nie powinieneś wziąć kogoś jeszcze? — Siergiey mu przerywa. Nie robi tego nigdy, chyba że bardzo się czymś przejmuje, dlatego Alexei się zatrzymuje i spogląda na niego bezemocjonalnie. — Wiesz co oni potrafią. To nie są zwykli żołnierze, tylko magowie.
— Runiści.
— Też są cholernie niebezpieczni! Kurwa, Alex - Mężczyźnie ucieka warknięcie z ust, na co Alexei reaguje ostrzegawczym pomrukiem. Uważaj. — Pamiętasz jak w Tarnopolu…
— Pamiętam, Siergiey. Nie wydaje mi się jednak, że zaatakowani z zaskoczenia będą w stanie coś więcej zrobić poza żałosnym błaganiem o litość — wzdycha ciężko i znowu zaczyna iść. — Przestań się tak przejmować. To nie leży w naszej naturze.
— Głupie pierdolenie, jak na przewodnika stada — mamrocze niewyraźnie Siergiey, ale również wznawia krok.
Alexei puszcza to zdanie mimo uszu; zdaje sobie sprawę ze swojej powinności, lecz ostatnim, czego chce teraz jest absurdalna dyskusja na ten temat. Tak, jest dowódcą ich grupy. Stada. Tak, powinien o nich dbać. Alfa. Tak, ma ochotę teraz rozszarpać gardło Siergieya za to, że mu to wypomina, ale tego nie zrobi.
Oборотень.
Księżyc jakby z nich kpi, ukazując się zza chmur, dopiero teraz. W jego bladym świetle Alexei i Siergiey wyglądają nadzwyczaj posępnie i groźnie; obydwaj nienaturalnie wysocy, o żółtych, świecących ślepiach i jasnych, płowych włosach. Żołnierze stacjonujący w mieście, schodzą im z drogi, szepcząc między sobą ze strachem o radzieckich kundlach, psach stalinowskich. O najdzikszym oddziale Armii Czerwonej. Myślą, że tamci nie słyszą, ale ich słuch jest w stanie wyłapać wycie z odległości do pięciu kilometrów w lesie, a co dopiero przerażone szepty.
— Jutro — odzywa się niespodziewanie Siergiey, wpatrując się w niebo, na co Alexei również mimowolnie spogląda na księżyc. — Może faktycznie przeżyjecie?
To pełnia dodaje im najwięcej sił, ale księżyc zawsze stoi po ich stronie. Wtedy są najpotężniejsi, w jego świetle, ludzie nie mają z nimi szans. Nie żeby kiedykolwiek mieli, ale nawet magowie i wampiry muszą się ich wystrzegać. Nie bez przyczyny mówią na nich Filii Lunae.
— Czy kiedykolwiek czegoś nie przeżyłem? — pyta nonszalancko Alexei, przybierając nawet coś na kształt półuśmiechu i wchodzi do koszar, gdzie siedzi reszta oddziału. Sześć osób, grają w karty, choć na widok swojego dowódcy podrywają się gwałtownie. Nie salutują; już dawno im tego zabronił.
— Spocznij. Gdzie Nikolai? — rozgląda się, ale nie widzi akurat tej jednej osoby, której szukał.
— Wyszedł parę minut temu z Mauzerem. Mieli skombinować wódkę. — Twardy, polski akcent Janka wybrzmiewa w pomieszczeniu. Sam chłopak ma na przystojnej twarzy wyjątkowo łobuzerski uśmiech; najwyraźniej karta mu dobrze szła, zanim im Alexei przeszkodził. — Ale chyba się zgubili po drodze.
— Się kurwa nie zgubili, tylko sami pewnie wszystko wychlewają — burczy Siergiey i strzela otwartą dłonią Janka w głowę. Tamten błyskawicznie mu oddaje i po chwili mężczyźni zaczynają się siłować, warcząc na siebie jak wściekłe psy. O ironio.
— Spokój. — Alexei nawet nie musi nic robić. Rozkaz Alfy. Na dźwięk jego głosu i Janek i Siergiey się wycofują, choć gdy tylko się odwraca, Janek udaje nagły atak kaszlu, aby szybko wyrzucić z siebie parę niecenzuralnych słów na określenie kolegi z oddziału.
— Dzieciaki — mruczy niskim barytonem w kącie największy i najstarszy z nich wszystkich wojownik. — Żebyście tak kąsali na polu bitwy, jak siebie, byśmy mieli ten burdel z głowy.
— Misha — Alexei podchodzi do niego i kiwa głową z szacunkiem. — Nowe komenda. Przejmiesz dowodzenie na ten czas?
Jemu jedynemu nie wydaje rozkazów. Nawet by nie śmiał. Misha nie jest kimś kto przyjmuje polecenia, nawet od generałów.
Dlatego jest teraz z nimi. To kara.
— Дa. Mogę to zrobić — odpowiada Misha i przeciąga się leniwie. Jest dużo wyższy niż Alexei, aż za bardzo. Jego gęsta broda odznacza się na lekko śniadej twarzy, a czarne soczewki zlewają się ze źrenicami. — Kiedy wrócisz?
— Siergiey wam wszystko powie. Ja muszę iść, w ogóle nie miałem tu wchodzić — Ale musiałeś. — Znajdę Nikolaia i ruszam na północ. Spotkamy się w Ust-Nerze.
Odwraca się i idzie w kierunku wyjścia. Na koniec jeszcze zatrzymuje się na chwilę i kiwa głową towarzyszom, którzy żegnają go równie niemo, jak on ich. Na wojnie nie ma czasu na takie okropne sentymenty. Przywiązywanie się prowadzi tylko do większego cierpienia po stracie.
Nikolaia znajduje szybko, mężczyzna faktycznie, zgodnie ze słowami Janka, wybył na poszukiwania alkoholu, ale żadnego nie zdobył. Wraz z nim jest też Mauzer, ale Alexei szybko odsyła Serba do namiotu, ku jego wielkiej irytacji. Od dawna ma wrażenie, że Mauzer zawsze próbuje robić inaczej niż od niego wymaga, ale póki jest Alfą, Serb nie ma wiele do powiedzenia. Chociaż dość dobitnie sugeruje, że chętnie rzuciłby wyzwanie, gdyby nie jego większe priorytety.
Nikolai w przeciwieństwie do niego jest spokojny, ale niezwykle podekscytowany każdą rzeczą. Najmłodszy członek stada, dopiero niedawno go zaakceptowali. Na wieści o misji reaguje z zadowoleniem. Uwielbia walkę, zawsze na nią czeka z największą niecierpliwością, a Alexei to docenia. Wydaje mu stosowne polecenia i młody już leci się przygotować, gdzie w tym czasie on udaje się po wsparcie w postaci paru radzieckich żołnierzy. Jeśli chcą zdążyć, muszą niedługo ruszać. Świt się zbliża.
* * *
Przemykają bezszelestnie przez las. Alexei wysuwa się na prowadzenie, jego stopy ledwie dotykają podłoża, biegnie tak szybko. Za nim równie cicho podąża Nikolai, oczy świecą mu się pożądliwie. Złapali trop.
Alexei nagle zwalnia i stawia uszy na baczność. Ostrożnie. Nikolai od razu wyłapuje sygnał i odwraca się do żołnierzy, którzy śledzili ich cały ten czas. Nie są tak szybcy i zwinni; ich niezgrabne kroki i ciężkie sapanie słychać bardzo wyraźnie, Alexeia to denerwuje. Te wszystkie ludzkie słabości utrudniają wykonanie zadania.
— Są tam — warczy, powoli wracając do całkowicie ludzkiej postaci. Nie jest to przyjemny proces; chowanie pazurów i kłów boli z tego wszystkiego najmniej. — Siedem klików na wschód, co najmniej kilkunastu ludzi.
— Nie czuję magii — Nikolai węszy w powietrzu. — Może nie ma żadnego Thule. Dowództwo nie pierwszy raz zrobiłoby nas w…
— Te шарлатаны wiedzą jak się maskować, jeśli nic nie czujesz, to dobrze — Alexei wsuwa dłonie do kieszeni płaszcza i opiera się o drzewo. Szuka papierosów. — Zatrzymamy się tu na chwilę. Ruszymy w nocy, da nam to przewagę.
Nikolai kiwa głową i idzie poinformować żołnierzy o decyzji. Alexei odpala papierosa i spogląda ponuro w kierunku, gdzie naziści urządzili sobie obozowisko. Nie widzi ich, nie oczami, ale wyczuwa i gdyby nie względne opanowanie, zaatakowałby od razu, aby wymordować tych wszystkich Немцев, za to że weszli na jego ziemię.
Atakują wraz z wejściem księżyca na niebo.
Strategia jest prosta; żołnierze rozstawiają się dookoła, by odciąć możliwą ucieczkę i atakują. Za nimi wpada Nikolai, a Alexei obstawia tyły. Doktryna “ani kroku w tył” obowiązuje, zabije za jej złamanie.
Zgodnie z przewidywaniami, naziści są wielce zdezorientowani ich nagłą obecnością. Niemniej jednak szybko podnoszą broń i próbują się bronić najlepiej jak potrafią. To za mało, gdy na pole walki wkracza Nikolai, częściowo przemieniony, monstrum zarzynające wszystko w zasięgu wzroku i szponów.
Nagle obydwaj odwracają głowy w kierunku samochodu, którego ryk silnika zagłusza huk karabinów. Nikolai już pragnie się rzucić w tym kierunku, gdy Alexei temperuje jego zapędy donośnym warknięciem.
Zostaw! Skup się na tych w środku.
W przeciwieństwie do Nikolaia, on panuje nad pierwotnymi instynktami, a w szczególności nad bezmyślną żądzą mordu. Nawet, gdy jest całkowicie w wilczej postaci. Co nie oznacza, że czasem nie przejmuje to nad nim kontroli, ale teraz musi się pilnować.
Wrzaski niemieckich żołnierzy są jak muzyka dla jego uszu. Zapach krwi unoszący się w powietrzu powoduje, że odsłania kły i przesuwa po nich językiem, jakby chciał poczuć ten smak. Jego oczy świecą się chciwie, a wszelkie zmysły nakazują mu rzucenie się w wir walki. Alexei jednak potrząsa głową, żeby się uspokoić, gdy wtedy dostrzega dwóch niemieckich żołnierzy uciekających gdzieś w głąb lasu.
Wówczas się już nie hamuje. Po prostu rzuca się w ich kierunku, jak dzikie zwierzę i rozszarpuje na strzępy. Pierwszy Niemiec kończy pozbawiony głowy, która toczy się gdzieś smętnie w bok, a drugiemu wyrywa wszystkie organy z brzucha, wbijając w niego szpony i drąc. I nie przestaje, nawet gdy z człowieka nic nie zostaje i jedyne co szarpie to tylko twardą ziemię.
Dyszy ciężko, bynajmniej nie ze zmęczenia. Spogląda na swoje dłonie; ze szponów kapie gorąca krew, która wsiąka w czysty, biały śnieg i zaraz zamarza. Oblizuje je; soczewki mu się zwężają, od razu jego zmysły stają się bardziej pobudzone. Chce więcej. Pochyla się nad truchłem żołnierza i sięga po jego mięso, pochłaniając je błyskawicznie.
Wśród swoich nie może tak robić. Zabraniają im pożerania, nawet zdrajców Ojczyzny. Jednak nazistami nikt się nie przejmuje, a wręcz jest wskazane traktować ich jak ścierwo. Alexei nie czuje nawet smaku mięsa; ledwie gryzie te kawałki, bardziej przełyka je szybko, by móc za chwilę powrócić do walki ze zdwojoną siłą. Jego pysk jest ubrudzony krwią, podobnie jak płaszcz, buty i dłonie. Zostawia za sobą karmazynowe ślady, gdy odchodzi od porzuconych wśród drzew resztek zwłok.
Wtedy jednak słyszy nieludzkie jęknięcie, ciche, ale wystarczająco niepokojące i błyskawicznie stawia uszy; podbiega w tym kierunku i spogląda na plac walki. Przeklęta rzeź, trup ściele się gęsto. Martwych Niemców łatwiej odróżnić od martwych Rosjan. Rosjanie nie mają rozszarpanych ciał. To jednak nie interesuje Alexeia, a Nikolai, który pożera akurat jednego z faszystowskich szkodników. Jego zapach jest inny, bardziej…
Musiał być jednym z runistów.
Oprócz tego czuje krew Nikolaia i warczy cicho. Nikolai jest niedoświadczony, samo to, że dał się postrzelić wzbudza niepokój. Alexei już ma do niego podbiec, gdy nagle staje jak wryty w połowie kroku.
Coś się zmieniło. Coś przerażającego nadciąga.
Smród złej magii wypełnia nagle całą przestrzeń, Alexei prawie zaczyna się nim dławić. Charcząc niewyraźnie, wrzeszczy do Nikolaia, żeby zabierał się stamtąd, żeby ich ludzie też uciekali - ale to wszystko nadaremno. Nim się orientują, magia już zaczyna działać, łapie wszystkich w swym polu i nie wypuszcza. On jest poza okręgiem, a i tak czuje jak potężna jest ta moc, jak całe otoczenie jej ulega, przyroda łamie się pod jej naciskiem i oddaje swe siły witalne.
Wycofuje się w głąb lasu, nie mogąc oderwać wzroku od paskudnej sceny, która rozgrywa się przed nim. Ludzie umierają od swej krwi. Dławią się nią, prawie wypluwając wnętrzności. Padają jak muchy. Alexei nie wie jak można walczyć z czymś takim. I czy w ogóle się da.
Nikolai najbardziej cierpi; jego ciało jest mocniejsze, wytrzymalsze, nie umiera od razu. Próbuje się regenerować na bieżąco, na co magia nie chce mu pozwolić i w rezultacie chłopak tkwi w jakimś błędnym kole męczarni.
Ostatecznie organizm nie wytrzymuje i wilk pada, zdradzony przez swoją własną krew.
Alexei zaciska dłonie w pięści, nie czując nawet, jak pazury wbijają się w skórę. Wydaje z siebie skowyt rozpaczy, strata towarzysza boli bardziej niż wszelkie fizyczne rany. Drży z wściekłości; Nikolai by nie umarł, gdyby nie jego decyzje. Mógł wziąć jeszcze kogoś, Siergieya, Janka… Może wówczas Nikolai by wciąż żył.
Magia powoli znika z powietrza, ale jej zapach miesza się z krwią tworząc toksyczną mieszaninę. Cisza jest upiorna; najwyraźniej nikt nie przeżył tego ataku, nawet naziści. Cel uświęca środki, przemyka Alexeiowi przez myśl z obrzydzeniem, on nie mógłby poświęcić swoich ludzi, żeby osiągnąć… Właśnie, co.
Czego oni tu szukali?
Wychodzi zza drzew, miękko stawiając kroki i węsząc ostrożnie. Wyczuwa, że ktoś przeżył i ucieka. Kroki mężczyzny są głośne, niestabilne. Kuleje. Ranny. Jest słaby, runy musiały zabrać mu dużo energii. Łatwa ofiara.
Mimo tego wciąż pamięta, że mężczyzna jest z Thule i może go zabić, jak Nikolaia. Przyczaja się między drzewami i biegnie. Szybko do niego dociera, ale nie atakuje od razu; obserwuje co tamten robi. W końcu pozwala się zauważyć i obnaża kły we wściekłym grymasie. To zbyt proste.
Niemiec drży przed nim. Alexei wyczuwa jego przerażenie, napawa go to prymitywną satysfakcją.
— To jakaś kpina, Rzeszy muszą kończyć się prawdziwi żołnierze — warczy chrapliwie, a tym warknięciu słychać nutę kpiny. Nie obchodzi go, że tamten najprawdopodobniej go nie rozumie.
Podchodzi powoli do mężczyzny, który dalej próbuje w niego trafić, żałośnie pociągając za spust. Kule mijają Alexeia, a on dalej idzie, w międzyczasie wysuwając szpony bardziej. Pazurami prawej dłoni przesuwa po korze drzewa, zostawiając w niej głębokie nacięcia.
W końcu staje przy Niemcu, górując nad nim niezwykle; koniec lufy pistoletu dotyka jego torsu, ale nic mu już nie zrobi. Alexei patrzy i nie może uwierzyć, że ta żałosna imitacja żołnierza zabiła jego towarzysza. Łapie go za gardło i unosi do góry, aby był na wysokości jego oczu.
— Będziecie umierać tak długo aż się odpowiednio zadowolę. — Oblizuje ostre jak brzytwa kły; rozważa czy nie pożreć żywcem Niemca. — Aż nie będziecie mogli już krzyczeć, товарищ.
Przesuwa szponem w dół po jego policzku, rozcinając go, a następnie bez zbędnych zapowiedzi uderza w brzuch. Raz, drugi i trzeci, po czym ciska mężczyzną o ziemię i zaraz kuca przy nim. Chwyta go za włosy, aby odchylić jego głowę do tyłu. Najchętniej uderzałby głową nazisty w ziemię, ale wtedy za szybko rozbiłby mu czaszkę. A przecież chce jak najdłużej bawić się ze swoją ofiarą.
— Wyrwę wam język, mały Niemcu. Jak macie jakieś ostatnie słowa, to teraz jest na to szansa — syczy mu do ucha, a na twarzy po raz pierwszy od czasu walki pojawia się drapieżny uśmiech.
herzeleid
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
I C H W E R D E I N D I E T A N N E N G E H E N D A H I N W O I C H S I E Z U L E T Z T G E S E H E N
D O C H D E R A B E N D W I R F T E I N T U C H A U F S L A N D U N D A U F D I E W E G E H I N T E R M
W A L D E S R A N D U N D D E R W A L D E R S T E H T S O S C H W A R Z U N D L E E R W E H M I R
O H W E H U N D D I E V Ö G E L S I N G E N N I C H T M E H R
———
Światło księżyca oświetla jedynie kontury świata, czarne na ciemnogranatowym tle. Gdyby Maximillian nie był w bezpośrednim niebezpieczeństwie, rzuciłby runę Dagaz, żeby oświetliła mu cel i możliwe nawet, że nie zemdlałby od wysiłku. Teraz nie ma na to czasu, może tylko naciskać spust z nadzieją, że przypadkowo uda mu się trafić. Jego ręce dygoczą ze strachu i zimna; to stracona sprawa.
Żołnierz idący w jego stronę to postać z koszmaru, olbrzymi i pokryty krwią niemalże od stóp do głów (Felix miał rację, rzeczywiście wydaje się czarna w świetle księżyca). Dopiero z bliska Max widzi, że to jednak człowiek… a może nie? Ma nieludzkie oczy i pazury. Jego usta wyglądają jak krwawiąca rana, a kiedy mówi, Standartenführer dostrzega jego zęby; kły wilka, wydłużone i ostre.
Próbuje przypomnieć sobie coś przydatnego, jednak do głowy przychodzą mu tylko baśnie i legendy. Die Werwölfe in Greifswald, gdyby tylko miał coś srebrnego…
Nigdy nie widział likantropa poza rycinami. Raz Felix podarował mu odciętą łapę wilkołaka, jednak po śmierci te szczególne potwory wracają do ludzkiej postaci, więc była to groteskowo zwyczajna, blada ręka kobiety, z nieco zbyt długimi paznokciami. Nic groźnego, w przeciwieństwie do tego, co teraz stoi przed nim. Wilkołak zatrzymuje się dopiero, kiedy lufa pistoletu mości się między jego szóstym a siódmym żebrem. Dessauer nie liczył strzałów, a teraz, kiedy naciska spust, odpowiada mu tylko kliknięcie mechanizmu. Kule się skończyły.
— Mein Gott! — Oto głuchy okrzyk człowieka stojącego ze Śmiercią twarzą w twarz.
Wszystko toczy się powoli jak w złym śnie. W malignie przerażenia Maximillian wyobraża sobie swojego ojca na polowaniu, jak staje za nim, opiera lufę strzelby na jego ramieniu i szepcze beweg dich nicht, nie ruszaj się, nie ruszaj się, bo spłoszysz ofiarę. Teraz ofiarą jest Max, mimo tego, że to on dzierży broń. Chciałby móc uciekać tak szybko jak dzikie zwierzę; nawet postrzelony jeleń się nie zatrzymuje, dopóki nie jest trafiony śmiertelnie. On mógłby co najwyżej pełzać — jego noga nie jest w stanie go utrzymać.
To już nie problem — werwolf chwyta go i unosi bez wysiłku, aż jego stopy zwisają dziesięć centymetrów nad ziemią. Max wydaje z siebie wysoki półdźwięk, gdy silna łapa miażdży mu gardło. Teraz ich twarze są na jednej wysokości, żółte ślepia wilka i oczy jego ofiary; duże i ciemne, niczym sarny albo wiewiórki. Dessauer próbuje się wyrwać, drapie go w nadgarstek, lecz równie dobrze mógłby walczyć z posągiem. Wilk jest nieporuszony. Kiedy oblizuje kły, wzrok Maxa podąża za jego językiem. Myśli o wilgotnych dźwiękach pożeranego ciała, o męczeńskiej śmierci Felixa. Zapowiada się, że on podzieli los swojego kochanka — nie może się wyrwać, ani mówić, jego ciało zwisa nieruchomo jak trup wisielca. Szpon przyciśnięty do jego policzka jest ostry jak sztylet; Max prawie nie czuje bólu, tylko wilgoć krwi spływającej od kości policzkowej do kącika ust.
Pierwsze uderzenie w brzuch to szok dla całego jego ciała. Supernowy bólu wybuchają gdzieś pod klatką jego żeber, a on widzi je przed oczami — zielone i fioletowe światła, otoczone czarną winietą. Drugi cios następuje błyskawicznie, na trzeci jest już przygotowany, co nie oznacza, że boli mniej. Jest tak oszołomiony, że uderzenia o ziemię już prawie nie czuje, zresztą śnieg amortyzuje upadek, dostając się przy tym za jego kołnierz. Instynktownie chce zwinąć się w sobie, osłonić obolałe wnętrzności, jednak Rosjanin już jest przy nim, a jego zakończone szponami palce wślizgują się między włosy Maximilliana i chwytają bezlitośnie. Brutalnie odchyla jego głowę do tyłu; blada szyja na tle białego śniegu, pulsująca tętnica kusząca, żeby rozszarpać ją zębami. Człowiek-wilk uśmiecha się drapieżnie.
— Подождите! Lepiej na tym wyjdziecie, jeśli zostawicie mój język tam, gdzie jest — mówi po rosyjsku Max, pośpiesznie i gorączkowo, potykając się o obco brzmiące słowa. Jego twardy akcent jest doskonale słyszalny, lecz czerwonoarmista nie powinien mieć problemów ze zrozumieniem. — Mogę się przydać. Informacje o runistach, plany… co tylko chcecie. — Oferuje bez zawahania. Ojciec nazwałby go sprzedajnym tchórzem.
Czy zdrada jest gorsza od śmierci? Według Maximilliana nie.
Kiedy nerwowo przełyka ślinę, jego jabłko Adama porusza się w górę i w dół, a on zdaje sobie sprawę z tego, jak blisko kły likantropa znajdują się od jego odsłoniętej szyi.
— Умоляю.
Ostatnie słowo dodaje półszeptem, choć nie wierzy, że wilkołak może się nad kimś zlitować. Po prostu nie jest do tego zdolny. To potwór. W pewnym sensie to nie jego wina — nie można wymagać ludzkich odruchów od czegoś co nie jest człowiekiem. Nie można czuć urazy do psa za to, że jest wściekły.
Max patrzy do góry, prosto w wielkie, żółte oczy.
”Was hast du für große Augen?!”
“Dass ich dich besser sehen kann!”
Nadal ma nadzieję, że to nie będzie ostatnie, co w życiu zobaczy.
Żołnierz idący w jego stronę to postać z koszmaru, olbrzymi i pokryty krwią niemalże od stóp do głów (Felix miał rację, rzeczywiście wydaje się czarna w świetle księżyca). Dopiero z bliska Max widzi, że to jednak człowiek… a może nie? Ma nieludzkie oczy i pazury. Jego usta wyglądają jak krwawiąca rana, a kiedy mówi, Standartenführer dostrzega jego zęby; kły wilka, wydłużone i ostre.
Próbuje przypomnieć sobie coś przydatnego, jednak do głowy przychodzą mu tylko baśnie i legendy. Die Werwölfe in Greifswald, gdyby tylko miał coś srebrnego…
Nigdy nie widział likantropa poza rycinami. Raz Felix podarował mu odciętą łapę wilkołaka, jednak po śmierci te szczególne potwory wracają do ludzkiej postaci, więc była to groteskowo zwyczajna, blada ręka kobiety, z nieco zbyt długimi paznokciami. Nic groźnego, w przeciwieństwie do tego, co teraz stoi przed nim. Wilkołak zatrzymuje się dopiero, kiedy lufa pistoletu mości się między jego szóstym a siódmym żebrem. Dessauer nie liczył strzałów, a teraz, kiedy naciska spust, odpowiada mu tylko kliknięcie mechanizmu. Kule się skończyły.
— Mein Gott! — Oto głuchy okrzyk człowieka stojącego ze Śmiercią twarzą w twarz.
Wszystko toczy się powoli jak w złym śnie. W malignie przerażenia Maximillian wyobraża sobie swojego ojca na polowaniu, jak staje za nim, opiera lufę strzelby na jego ramieniu i szepcze beweg dich nicht, nie ruszaj się, nie ruszaj się, bo spłoszysz ofiarę. Teraz ofiarą jest Max, mimo tego, że to on dzierży broń. Chciałby móc uciekać tak szybko jak dzikie zwierzę; nawet postrzelony jeleń się nie zatrzymuje, dopóki nie jest trafiony śmiertelnie. On mógłby co najwyżej pełzać — jego noga nie jest w stanie go utrzymać.
To już nie problem — werwolf chwyta go i unosi bez wysiłku, aż jego stopy zwisają dziesięć centymetrów nad ziemią. Max wydaje z siebie wysoki półdźwięk, gdy silna łapa miażdży mu gardło. Teraz ich twarze są na jednej wysokości, żółte ślepia wilka i oczy jego ofiary; duże i ciemne, niczym sarny albo wiewiórki. Dessauer próbuje się wyrwać, drapie go w nadgarstek, lecz równie dobrze mógłby walczyć z posągiem. Wilk jest nieporuszony. Kiedy oblizuje kły, wzrok Maxa podąża za jego językiem. Myśli o wilgotnych dźwiękach pożeranego ciała, o męczeńskiej śmierci Felixa. Zapowiada się, że on podzieli los swojego kochanka — nie może się wyrwać, ani mówić, jego ciało zwisa nieruchomo jak trup wisielca. Szpon przyciśnięty do jego policzka jest ostry jak sztylet; Max prawie nie czuje bólu, tylko wilgoć krwi spływającej od kości policzkowej do kącika ust.
Pierwsze uderzenie w brzuch to szok dla całego jego ciała. Supernowy bólu wybuchają gdzieś pod klatką jego żeber, a on widzi je przed oczami — zielone i fioletowe światła, otoczone czarną winietą. Drugi cios następuje błyskawicznie, na trzeci jest już przygotowany, co nie oznacza, że boli mniej. Jest tak oszołomiony, że uderzenia o ziemię już prawie nie czuje, zresztą śnieg amortyzuje upadek, dostając się przy tym za jego kołnierz. Instynktownie chce zwinąć się w sobie, osłonić obolałe wnętrzności, jednak Rosjanin już jest przy nim, a jego zakończone szponami palce wślizgują się między włosy Maximilliana i chwytają bezlitośnie. Brutalnie odchyla jego głowę do tyłu; blada szyja na tle białego śniegu, pulsująca tętnica kusząca, żeby rozszarpać ją zębami. Człowiek-wilk uśmiecha się drapieżnie.
— Подождите! Lepiej na tym wyjdziecie, jeśli zostawicie mój język tam, gdzie jest — mówi po rosyjsku Max, pośpiesznie i gorączkowo, potykając się o obco brzmiące słowa. Jego twardy akcent jest doskonale słyszalny, lecz czerwonoarmista nie powinien mieć problemów ze zrozumieniem. — Mogę się przydać. Informacje o runistach, plany… co tylko chcecie. — Oferuje bez zawahania. Ojciec nazwałby go sprzedajnym tchórzem.
Czy zdrada jest gorsza od śmierci? Według Maximilliana nie.
Kiedy nerwowo przełyka ślinę, jego jabłko Adama porusza się w górę i w dół, a on zdaje sobie sprawę z tego, jak blisko kły likantropa znajdują się od jego odsłoniętej szyi.
— Умоляю.
Ostatnie słowo dodaje półszeptem, choć nie wierzy, że wilkołak może się nad kimś zlitować. Po prostu nie jest do tego zdolny. To potwór. W pewnym sensie to nie jego wina — nie można wymagać ludzkich odruchów od czegoś co nie jest człowiekiem. Nie można czuć urazy do psa za to, że jest wściekły.
Max patrzy do góry, prosto w wielkie, żółte oczy.
”Was hast du für große Augen?!”
“Dass ich dich besser sehen kann!”
Nadal ma nadzieję, że to nie będzie ostatnie, co w życiu zobaczy.
20.03
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach