Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Queen Bee
Mężczyźni mogą rodzić dzieci… Jeśli są omegą.
Żyjemy w świecie, gdzie poza standardowym podziałem płci, istnieje jeszcze jeden: alfa, beta, omega. Beta nie wyróżniają się niczym ze standardowego archetypu kobiety i mężczyzny. Alfa i Omega posiadają jednak feromony, których siła potrafi sprawiać innym problemy. Omega jak bardziej płodne jednostki są wstanie urodzić dziecko, jednak tylko jeśli zostaną zapłodnione przez osobnika o silniejszych feromonach od nich. To jednoznacznie wskazuje na alfy, których poziom feromonów także różni się między sobą. Silny alfa jest wstanie sprawić, że ludzie dostaną zawału serca ze strachu lub przestaną oddychać pod presją. Co więc potrafi silny omega? Unieszkodliwić feromony alfy, a gdy nie ma ich w okolicy – pobudzić organizmy wszystkich o okolicy, często prowadząc do uniemożliwienia poruszania się, problemów z oddychaniem, przyśpieszonym krążeniem. W tym wszystkim, te silne omegi nazywane są Queen Bee. Królowe, które są wstanie obronić inne omegi.
XX jest właśnie takim Queen Bee, a nawet najsilniejszym istniejącym, o czym nie wie. Oznacza to, że tylko najsilniejszy alfa jest wstanie na niego wpłynąć, a nikt inny nie jest wstanie ani stworzyć z nim pary, ani go zapłodnić… ani pomóc podczas rui. Co więc gdy wpadnie w kłopoty i spotka YY, najsilniejsze alfę? Nienawidzą się z powodu licznych nieporozumień, jednak nie mogą bez siebie żyć, bo w tym biologicznym świecie dwóch płci – zostali wręcz dla siebie stworzeni.
Jeśli nie on…. To nikt inny.
XX - Omega - Ischigo
YY - Alfa - Mireyet
EmmeŻyjemy w świecie, gdzie poza standardowym podziałem płci, istnieje jeszcze jeden: alfa, beta, omega. Beta nie wyróżniają się niczym ze standardowego archetypu kobiety i mężczyzny. Alfa i Omega posiadają jednak feromony, których siła potrafi sprawiać innym problemy. Omega jak bardziej płodne jednostki są wstanie urodzić dziecko, jednak tylko jeśli zostaną zapłodnione przez osobnika o silniejszych feromonach od nich. To jednoznacznie wskazuje na alfy, których poziom feromonów także różni się między sobą. Silny alfa jest wstanie sprawić, że ludzie dostaną zawału serca ze strachu lub przestaną oddychać pod presją. Co więc potrafi silny omega? Unieszkodliwić feromony alfy, a gdy nie ma ich w okolicy – pobudzić organizmy wszystkich o okolicy, często prowadząc do uniemożliwienia poruszania się, problemów z oddychaniem, przyśpieszonym krążeniem. W tym wszystkim, te silne omegi nazywane są Queen Bee. Królowe, które są wstanie obronić inne omegi.
XX jest właśnie takim Queen Bee, a nawet najsilniejszym istniejącym, o czym nie wie. Oznacza to, że tylko najsilniejszy alfa jest wstanie na niego wpłynąć, a nikt inny nie jest wstanie ani stworzyć z nim pary, ani go zapłodnić… ani pomóc podczas rui. Co więc gdy wpadnie w kłopoty i spotka YY, najsilniejsze alfę? Nienawidzą się z powodu licznych nieporozumień, jednak nie mogą bez siebie żyć, bo w tym biologicznym świecie dwóch płci – zostali wręcz dla siebie stworzeni.
Jeśli nie on…. To nikt inny.
XX - Omega - Ischigo
YY - Alfa - Mireyet
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie ma ludzipodobnych do mnie. Jestem jedyny w swoim rodzajuRennyCarmichael
Na pierwszy rzut oka, całkiem normalny człowiek. Niezbyt wysoki, oscylujący wzrostem około metra siedemdziesiąt, ze schludną fryzurką, okularami i wiecznie w dopasowanym garniturku. Korpo-szczur, tak myślisz. A potem przyglądasz się bliżej i widzisz błysk w zielonych oczach. Widzisz uśmiech, który sprawia że twoje włoski na przedramionach stają dęba. Myślisz sobie, coś jest nie tak. I dostrzegasz, że w mężczyźnie tym nie ma ani grama wahania. Że gdyby tylko miał sposobność, dosypałby ci arszeniku do herbaty. Jest w nim coś takiego, co sprawia, że myślisz, by jak najszybciej się od niego odsunąć. A z drugiej strony, kiedy się uśmiecha, jest fascynujący. Chcesz poznać wszystkie tajemnice, które widzisz w tym uśmiechu. Na dodatek… przyglądasz się i widzisz, że drugiego takiego nie spotkałeś. Że choć niski, jest idealny. Z wąskimi biodrami, talią, którą mógłbyś objąć rękoma. Długimi nogami o idealnych łydkach i tych kształtnych pośladach, które zdają się nierealne. Jak mógłbyś go wypuścić, kiedy już wpadł w twoje sidła?
Płeć I
Mężczyzna
Płeć II
OMEGA
Wiek
26 lat
Zawód
chemik/ lider grupy przestępczej
code by EMMEPłeć I
Mężczyzna
Płeć II
OMEGA
Wiek
26 lat
Zawód
chemik/ lider grupy przestępczej
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
If I can’t have you, no one canSeth Wolther
Wychował się słysząc, że Alfa jest preferowaną płcią i prawdziwym królem życia, że omega to nic nie znaczące dno. Bardzo gryzło się to z jego opinią więc gdy tylko zdobył okazję – „uciekł z domu”. Przez kilka lat robił za najemnika, aż w końcu z pomocą ludzi, którzy uważali go za swojego przywódcę, otworzył działalność. Nigdy nie chciał dużo od życia, ale pomagając tym w potrzebie, dostał więcej niż oczekiwał. Teraz stoi jako prezes organizacji, która robi wiele. W tym przemyt ludzi, sprzedaż broni i wynajem armii na żądanie. Siedząc w Los Vegas, bawiąc będąc właścicielem kasyna pokazuje swoje czyste dłonie gdy tylko pojawi się policja czy inne służby. Nigdy nic na niego nie mają, a tyle się dzieje…
Jego rodzina składa się z matki, kobiety i queen bee, która przegrała i została nagrodą dla jego ojca, człowieka, którego nie cierpiał całym sercem. Posiada także młodszego brata, którego cały czas wspiera jak tylko może. Z dwóch powodów: nie jest tak silny jak on, aby odciąć się od rodziny oraz przez fakt, że jest omegą, którym gardzi ich ojciec. Bronił swoje brata przed przemocą ojca, aż doszło do pewnego wydarzenia. Potem już nic nie było takie samo, głównie patrząc na to, że stał się głową rodziny chociaż nie chciał.
Widział na swoje oczy wiele przypadków omegi, które zmagają się z utrzymaniem siebie i ochrony chociaż małej ilości godności jaka im pozostała. Widział też starania swojego brata, aby pokazać wszystkim ile jest wart. Nigdy nie rzucał obelgami z powodu czyjejś płci – robi to jednak często gdy ktoś nie uczy się na błędach. W końcu ile razy można cały czas powtarzać te same błędy? Jeśli sprawiasz problemy cały czas i nie starasz się niczego naprawić – nie zasługujesz na szacunek, przynajmniej on ci go nie da. Szacunek jest czymś na co zasługujesz pracą i wysiłkiem.
Jego feromony, gdy wymkną się spod kontroli są na tyle silne, że jest wstanie doprowadzić do poważnych obrażeń wiele osób. Z tego powodu bierze tabletki, popija herbatki na uspokojenie i dba o swój spokój sumienia. W końcu jedno większe wpadnięcie w gniew i ktoś padnie martwy. Nie mógł do tego dopuścić gdy każdy członek jego grupy był człowiekiem, którego uważał za swojego. Był alfą, przywódcą, musiał opiekować się swoimi ludźmi, nie zabijać ich, bo nie zapanował nad swoimi humorami. Feromony pojawiały się przy silnych emocjach i nie musiało być to seksualne pobudzenie. Zwykła irytacja korkiem potrafiła wystarczyć przeciętnemu alfie, na szczęście on nie był przeciętny.
Płeć I
MĘŻCZYZNA
Płeć II
ALFA
Wiek
27 lat
Zawód
BOSS
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- Czysto!
- Tutaj też.
- Wszystko w porządku…
- Świetnie, utrzymać pozycje, nie tracić celu z oczu, macie być szybcy i dyskretni, nie chcemy problemów.
- Ta jest!
Głosy w odbiorniku pełne były skupienia i ekscytacji. Renny Carmichael wsłuchiwał się w komunikaty, obserwując sytuację w dole z najwyższego wieżowca w mieście. Prostokątne okulary leżały tuż obok, zastąpione na czas akcji lornetką, która sondowała teren, wyłapując punkty, w których jego mała grupa urządzała właśnie zasadzkę. Usta mężczyzny wyginały się w uśmieszku, w którym trudno byłoby się dopatrzeć choć odrobiny życzliwości. Szczur, który miał odwagę z nim zadrzeć, nie zdawał sobie sprawy z tego, do czego on i jego ludzie byli zdolni… Jeśli myślał, że znany w całym Las Vegas Alchemik miał zamiar tak po prostu go zabić, to się grubo mylił.
- Dobrze się bawisz? – usłyszał zza siebie znajomy głos.
- A nie widać? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nie odwracając się. W dole szykowała się jatka, jak mógłby ją przegapić?
- To nie jest rozsądne… - zaczął głos z wahaniem, na co z ust bruneta wydobyło się tylko zirytowane prychnięcie.
- A od kiedy to, mój drogi, ja jestem rozsądny? – rzucił z przekąsem, mając naprawdę wysokie oczekiwania co do osobnika znajdującego się obok. Oczekiwanie zakładało, że zamknie mordę i da się rozkoszować tą chwilą tryumfu.
- Ren… - zaczął głos protekcjonalnie, na co już nie potrafił po prostu go zignorować.
Odłożył lornetkę, jednym ruchem założył na nos okulary i kiedy odzyskał ostrość widzenia, spojrzał na wysokiego rudzielca w moro, który stał tuż obok i patrzył na niego ze zmartwieniem wypisanym na twarzy.
- Louis? Wiesz czemu jeszcze pozwalam ci tu być? – zapytał, a w jego zielonych oczach nie było ani grama sympatii, którą bardzo rzadko, ale czasem tam była, mu pokazywał.
- Wiem – westchnął rudzielec, nie cofając się kiedy niższy mężczyzna zbliżył się, przekraczając wszelkie granice dobrego smaku i prywatności.
- Więc z łaski swojej, morda w kubeł. Chyba, że masz ochotę szukać sobie nowego szefa – powiedział, mało delikatnie łapiąc mężczyznę za kołnierz jego kurtki, by przyciągnąć go bliżej.
- Nie chcę… - westchnął alfa, pozwalając tym samym poczuć niższemu, że to on w tym układzie pozostawał górą. Uśmiech omegi poszerzył się, ale nadal nie było w nim ani grama litości, współczucia, czy innych ciepłych uczuć, których można by po nim oczekiwać.
- Dobrze, że się zrozumieliśmy. A teraz siadaj i patrz. Zaraz się zacznie – rzucił podekscytowany, wypuszczając rudzielca, ale w taki sposób, by ten na pewno się zachwiał.
Potem nie oglądał się za siebie, nie sprawdził czy mężczyzna odszedł, czy został z nim i patrzył. Okulary znów wylądowały na murku, a on z lornetką przy oczach i radiem tuż obok. Ich cel właśnie pojawił się w zasięgu wzroku. Ale już kiedy Renny zobaczył samochód i otoczkę wokół… uśmiech spełzł mu z twarzy.
- To pułapka! Wycofać się! – wrzasnął, wypuszczając z rąk lornetkę i na ślepo, szukając radia.
- Renny! – rzucił się za nim Louis, łapiąc go zanim spadł z krawędzi dachu.
- Nie łap mnie! Powstrzymaj ich! – wyrwał się, ale już w chwili, w której w końcu dopadł do tego cholernego radia, wiedział że już było za późno.
W dole rozległ się pisk opon, dźwięk rozbijanego szkła i wycie policyjnych syren. Nie wiadomo skąd zaroiło się od mundurowych, jak gdyby byli przygotowani. Jakby czekali, aż Renny i jego grupa wykona swój ruch. Jak gdyby wiedzieli, że tu będzie. Że on i reszta planowali zasadzkę.
- Ktoś. Nas. Wsypał. – wysyczał, a na jego twarzy pojawił się wyrachowany, pełen zimnej wściekłości uśmiech.
- Później, Renny, później, chodź, musimy stąd spadać. Będą cię szukać – przekonywał go Louis, łapiąc za nadgarstki, tak delikatnie jak potrafił, ale na tyle stanowczo, by mężczyzna nie był w stanie mu się wyrwać. W zasadzie, nie był w stanie, ale Louis od zawsze próbował mu wmówić, że tak właśnie było. Że wcale nie był słaby.
- Jakiś chuj tam nas zdradził, Louis, czy ty tego nie rozumiesz? – zielone oczy spoczęły na nim.
- Rozumiem. Uspokój się. Nie znajdziemy go, jak zaczniesz się wściekać. Złapią cię. Nigdy się nie dowiemy, kto to był – mówił spokojnie, odnajdując leżące na ziemi okulary. Podniósł je, a potem wcisnął je omedze na nos. Wiedział, że logiczne argumenty do niego dotrą.
- Racja… jak mnie przymkną, nie dowiem się kto to i nie będę mógł wlać mu kwasu w usta – odpowiedział, ale jego głos znów był spokojny. W ten zimny, okropny sposób, który od zawsze przyprawiał Louisa o dreszcze. Wiedział, że nie żartuje. Że ten niski mężczyzna byłby w stanie spełnić swoją groźbę.
- Puść mnie, jestem spokojny. Idziemy. Zwołaj pierwszą brygadę, macie umożliwić ucieczkę tylu ilu zdołacie – rozkazał, poprawiając okulary na nosie i grzywkę, która odrobinę mu się zmierzwiła. Louis natychmiast się odsunął.
- A co z tobą? – zapytał, ale już bez tego tonu, który niezmiennie wprawiał Renny’ego w zły humor.
- Wmieszam się w tłum na dole. Wracam do kwatery głównej. Czekam na ciebie do piętnastej, potem zacznę dzwonić. Jak dasz się przymknąć to cię znajdę i osobiście nakopię ci do dupy, czy to jasne? – rzucił śmiertelnie poważnie, a na twarzy rudzielca pojawił się uśmieszek, który szybko zamaskował. Renny był naprawdę uroczy, kiedy udawał, że się o niego nie martwił…
- Tak jest! – były wojskowy zasalutował mu, a potem szybko odszedł, wyjmując telefon z kieszeni.
Renny też, jeszcze chwilę obserwował jak wiele policji pojawiło się nagle w tej spokojnej dotąd dzielnicy, w której nie mieli przecież czego szukać. I wszyscy, szukali jego.
- Tutaj też.
- Wszystko w porządku…
- Świetnie, utrzymać pozycje, nie tracić celu z oczu, macie być szybcy i dyskretni, nie chcemy problemów.
- Ta jest!
Głosy w odbiorniku pełne były skupienia i ekscytacji. Renny Carmichael wsłuchiwał się w komunikaty, obserwując sytuację w dole z najwyższego wieżowca w mieście. Prostokątne okulary leżały tuż obok, zastąpione na czas akcji lornetką, która sondowała teren, wyłapując punkty, w których jego mała grupa urządzała właśnie zasadzkę. Usta mężczyzny wyginały się w uśmieszku, w którym trudno byłoby się dopatrzeć choć odrobiny życzliwości. Szczur, który miał odwagę z nim zadrzeć, nie zdawał sobie sprawy z tego, do czego on i jego ludzie byli zdolni… Jeśli myślał, że znany w całym Las Vegas Alchemik miał zamiar tak po prostu go zabić, to się grubo mylił.
- Dobrze się bawisz? – usłyszał zza siebie znajomy głos.
- A nie widać? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nie odwracając się. W dole szykowała się jatka, jak mógłby ją przegapić?
- To nie jest rozsądne… - zaczął głos z wahaniem, na co z ust bruneta wydobyło się tylko zirytowane prychnięcie.
- A od kiedy to, mój drogi, ja jestem rozsądny? – rzucił z przekąsem, mając naprawdę wysokie oczekiwania co do osobnika znajdującego się obok. Oczekiwanie zakładało, że zamknie mordę i da się rozkoszować tą chwilą tryumfu.
- Ren… - zaczął głos protekcjonalnie, na co już nie potrafił po prostu go zignorować.
Odłożył lornetkę, jednym ruchem założył na nos okulary i kiedy odzyskał ostrość widzenia, spojrzał na wysokiego rudzielca w moro, który stał tuż obok i patrzył na niego ze zmartwieniem wypisanym na twarzy.
- Louis? Wiesz czemu jeszcze pozwalam ci tu być? – zapytał, a w jego zielonych oczach nie było ani grama sympatii, którą bardzo rzadko, ale czasem tam była, mu pokazywał.
- Wiem – westchnął rudzielec, nie cofając się kiedy niższy mężczyzna zbliżył się, przekraczając wszelkie granice dobrego smaku i prywatności.
- Więc z łaski swojej, morda w kubeł. Chyba, że masz ochotę szukać sobie nowego szefa – powiedział, mało delikatnie łapiąc mężczyznę za kołnierz jego kurtki, by przyciągnąć go bliżej.
- Nie chcę… - westchnął alfa, pozwalając tym samym poczuć niższemu, że to on w tym układzie pozostawał górą. Uśmiech omegi poszerzył się, ale nadal nie było w nim ani grama litości, współczucia, czy innych ciepłych uczuć, których można by po nim oczekiwać.
- Dobrze, że się zrozumieliśmy. A teraz siadaj i patrz. Zaraz się zacznie – rzucił podekscytowany, wypuszczając rudzielca, ale w taki sposób, by ten na pewno się zachwiał.
Potem nie oglądał się za siebie, nie sprawdził czy mężczyzna odszedł, czy został z nim i patrzył. Okulary znów wylądowały na murku, a on z lornetką przy oczach i radiem tuż obok. Ich cel właśnie pojawił się w zasięgu wzroku. Ale już kiedy Renny zobaczył samochód i otoczkę wokół… uśmiech spełzł mu z twarzy.
- To pułapka! Wycofać się! – wrzasnął, wypuszczając z rąk lornetkę i na ślepo, szukając radia.
- Renny! – rzucił się za nim Louis, łapiąc go zanim spadł z krawędzi dachu.
- Nie łap mnie! Powstrzymaj ich! – wyrwał się, ale już w chwili, w której w końcu dopadł do tego cholernego radia, wiedział że już było za późno.
W dole rozległ się pisk opon, dźwięk rozbijanego szkła i wycie policyjnych syren. Nie wiadomo skąd zaroiło się od mundurowych, jak gdyby byli przygotowani. Jakby czekali, aż Renny i jego grupa wykona swój ruch. Jak gdyby wiedzieli, że tu będzie. Że on i reszta planowali zasadzkę.
- Ktoś. Nas. Wsypał. – wysyczał, a na jego twarzy pojawił się wyrachowany, pełen zimnej wściekłości uśmiech.
- Później, Renny, później, chodź, musimy stąd spadać. Będą cię szukać – przekonywał go Louis, łapiąc za nadgarstki, tak delikatnie jak potrafił, ale na tyle stanowczo, by mężczyzna nie był w stanie mu się wyrwać. W zasadzie, nie był w stanie, ale Louis od zawsze próbował mu wmówić, że tak właśnie było. Że wcale nie był słaby.
- Jakiś chuj tam nas zdradził, Louis, czy ty tego nie rozumiesz? – zielone oczy spoczęły na nim.
- Rozumiem. Uspokój się. Nie znajdziemy go, jak zaczniesz się wściekać. Złapią cię. Nigdy się nie dowiemy, kto to był – mówił spokojnie, odnajdując leżące na ziemi okulary. Podniósł je, a potem wcisnął je omedze na nos. Wiedział, że logiczne argumenty do niego dotrą.
- Racja… jak mnie przymkną, nie dowiem się kto to i nie będę mógł wlać mu kwasu w usta – odpowiedział, ale jego głos znów był spokojny. W ten zimny, okropny sposób, który od zawsze przyprawiał Louisa o dreszcze. Wiedział, że nie żartuje. Że ten niski mężczyzna byłby w stanie spełnić swoją groźbę.
- Puść mnie, jestem spokojny. Idziemy. Zwołaj pierwszą brygadę, macie umożliwić ucieczkę tylu ilu zdołacie – rozkazał, poprawiając okulary na nosie i grzywkę, która odrobinę mu się zmierzwiła. Louis natychmiast się odsunął.
- A co z tobą? – zapytał, ale już bez tego tonu, który niezmiennie wprawiał Renny’ego w zły humor.
- Wmieszam się w tłum na dole. Wracam do kwatery głównej. Czekam na ciebie do piętnastej, potem zacznę dzwonić. Jak dasz się przymknąć to cię znajdę i osobiście nakopię ci do dupy, czy to jasne? – rzucił śmiertelnie poważnie, a na twarzy rudzielca pojawił się uśmieszek, który szybko zamaskował. Renny był naprawdę uroczy, kiedy udawał, że się o niego nie martwił…
- Tak jest! – były wojskowy zasalutował mu, a potem szybko odszedł, wyjmując telefon z kieszeni.
Renny też, jeszcze chwilę obserwował jak wiele policji pojawiło się nagle w tej spokojnej dotąd dzielnicy, w której nie mieli przecież czego szukać. I wszyscy, szukali jego.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ Znajomość ludzie w policji i agencjach państwowych zawsze była na rękę. Nieważne czy robisz coś legalnego czy nielegalnego. Właśnie takie znajomość pozwalały przygotować się na obławy, które był już czymś regularnym dla Setha. Wiedząc jak ci agenci się zachowają i co będą robić większość ludzi została zabrana z obszaru, na którym nie znajdą nic czego mieć nie może. Dokładniej, nie mogą, bo zostało zabrane. Wszystko ładnie wyczyszczone. Alfa uważał to za zabawne, jak zawsze nic nie znajdują, lecz usilnie się nie poddają i starają dalej. Przynajmniej raz w roku, nie częściej niż raz na trzy miesiące. Wjeżdżali się kilkoma wozami, często uzbrojeni po zęby. Dlaczego Seth zabierał ludzi? Bo ludzie, którzy uczestniczyli w obławach nie przejmowali się możliwymi szkodami jakie mogą wywołać przebywającym w obiekcie ludziom. Nieważne od płci, potrafią rzucić nimi o ziemię i często nawet uderzyć, gdzie oni nie mogą się bronić. Jako że nie leżało mu to dobrze na wątrobie, że tak postępowali z jego ludźmi – zabierał ich z obiektu. Przynajmniej tych, którzy mogli zostać zabrani. Pozostało kilka osób, chętnych, które same się zgłosiły na to. Jeśli coś im się wydarzy – Alfa zapłaci za szpital, lekarza i prawnika, kiedy pozwą rząd do sądu o nieprawną krzywdę.
_____ Teraz, nie przejmując się tym co może się wydarzyć w jego składziki, siedział w swoim gabinecie, w jednym z największych kasyn w Las Vegas. Jego wielki fotel, stojący za czarnym biurkiem był teraz zajmowany przez pewnego młodego, niskiego blondyna, który z okrągłymi okularami na nosie bardzo szybko pisał na klawiaturze. Jednocześnie, kawałek dalej, ciemnoskóra wysoka kobieta kłóciła się z innym ciemnoskórym mężczyzną. Ich bardzo agresywna dyskusja dotyczyła totalnie przyziemnej rzeczy – koloru nowego samochodu, bo zbliżały się urodziny matki Setha i trzeba było kupić jej prezent. Oboje byli górą mięśni, a ich tąpnięcie mogłoby przewrócić stolik kawowy, które ich dzielił. Co w tym wszystkim robił ich szef? Siedział, patrzył przez lustro weneckie na salę poniżej, gdzie ludzie przegrywali pieniądze w różnych grach hazardowych i popijał ciemny napar. Normalnie ludzie myśleliby, że to kawa… może pija w kubkach alkohol? Nie, to była melisa. Każda z osób przebywających tu, teraz była jego bezpośrednim podwładnym i posiadała tatuaż, który określał ich rangę. Im bardziej dokładny tym bliżej słońca stoją. Ich słońce rozkoszował się spokojnym popołudniem, gdzie nic się nie działo niespodziewanego. Westchnął z uśmiechem na ustach.
– Jak spokojnie… – gdy tylko się odezwał, zadzwonił jego telefon. Wszyscy w pokoju zerknęli na telefon. Dwójka mięśniaków, które byłą już bliska obicia sobie twarzy zatrzymała się w ruchu. Okularnik przy komputerze przestał pisać, a jego palce zawisły nad klawiaturą w powietrzu. Na to wszystko Seth tylko odstawił kubek, odebrał telefon i słysząc głos z drugiej strony bardzo szybko wstał krzycząc – CO KURWA?!
_____ Nikt nie spodziewał się, że na terenie Setha znajdował się człowiek, który postanowił coś naskrobać. Tuż pod jego nosem. W dniu, kiedy miał mieć rewizję, na którą był przygotowany. Meliska na to nie pomoże. Był zły, bardzo zły. Całe kasyno, wielki budynek wraz z hotel poczuł niesamowitą presję, jakby ktoś zakazywał im oddychać. Goście padali na ziemię niczym muchy, łapiąc się za gardło, często za serce. W tym wszystkim, ludzie w pokoju, będąc blisko czuli to najmocniej, na szczęście były to wystarczająco silne alfy, które mogły zareagować zanim padną na ziemię i tak jak reszta przestaną powoli oddychać. Kobieta, która znajdowała się w pomieszczeniu podeszła szybko do Setha i wbiła mu strzykawkę w ramię. Były to inhibitory, które miały tylko jeden cel – działać uspokajająco. Mieli to zawsze przy sobie, właśnie na takie okazje. Mężczyzna zerknął na strzykawkę, a presja powoli znikała aż po chwili, wcale jej nie było. Jakby nic się nie wydarzyło. Chwycił i wyciągnął z siebie strzykawkę.
– Złapcie mi tego szczura, która nie rozumie czym jest. – powiedział przez zęby. Nawet jeśli powoli uspokajał się to między głębokimi oddechami dodał. – Chcę go mieć przed sobą zanim dostanie go policja. Jego i wszystkich, których zna. Złamie im osobiście nogi.
_____ Nie powtórzył. On nigdy nie musiał powtarzać. Jego rozkazy rozeszły się bardzo szybko. Bardzo wiele ludzi należało do jego grupy bezpośrednio i pośrednio. Gdyby ktoś spojrzał na ich ciała, jedyne co ich różniło to dokładność tatuażu, który wraz z zaufaniem i ważnością stawał się coraz bardziej dokładny. W ciągu kilku minut ponad kilka tysięcy ludzi przeszukiwało miasto, a ten kto miał jakiekolwiek informacje o zdarzeniu był złapany i dokładnie przepytany. Grupka, która postanowiła zrobić sobie dzisiaj zabawę na jego terenie nacisnęła złej osobie na odcisk w złym dniu. Nie zajęło im długo zanim zaczęły się pojawiać pierwsze osobniki. Nawet nie trzeba było ich mocno torturować, ich głupota zdradzała więcej informacji gdzie szukać pozostałych. Przed wieczorem, jeszcze słońce nie zaszło, a Seth otrzymał informację, że wszyscy zostali złapani, a przynajmniej tak twierdzą, że wszyscy. Każdy zakneblowany, aby nie odgryzł sobie języka, z workiem na głowie, związany. Nikt nie chciał, aby sprawiali większe problemy od tych, które już zrobili. Ich życie skończy się tylko szybciej, tak mieli szanse przeżyć. Zostali wrzuceni do tira i zabrani z daleko od miasta do pewnej spokojnej willi, w której czekał na nich pewien cały czas zły osobnik. Seth zdołał ogarnąć się w ten kilka godzin, głównie uspokoić i pomyśleć logicznie co dalej. Siedział nad basenem, popijał whisky ubrany w dość luźną koszulę i zwykłe jeansy. Gdy dostał informacje, że przyjęli, wstał i przeszedł się zobaczyć ich – jego dzisiejszych łobuzów. Patrzył jak są wyciągali i rzucali w rządku na kamienną posadzkę przed głównym wejściem. Na dachu willi czekali snajperzy na rozkaz, koło niego stała dwójka ciemnoskórych pomocników, kobieta i mężczyzna z biura, na ich szyi oraz obojczykach widać było dokładny tatuaż. Ich ranga była najwyższą jaką można było osiągnąć. Oboje spokojnie mogli obronić Setha przed atakiem, ale bardziej ich obecność miała obronić innych przed nim samym.
– Podajcie bliżej ich lidera. – rzucił niezbyt głośno i niezbyt charyzmatycznie, raczej od niechcenia. Jego ludzie złapali czwórkę ludzi, która podawała się za liderów, podniosła ich z ziemi i przytargała bliżej, prawie pod nogi Setha. – Zdejmijcie im worki z głowy.
– Tak. – odpowiedział mężczyzna ubrany w mundur wojskowy, lecz o innych barwach. Worki czwórki zostały zdjęte i mogli w tym momencie zobaczyć twarz Setha oraz dwójki ludzi stojących po ich bokach. – Czy mamy im pozwolić mówić?
– Chyba sobie żartujesz? Co jak odgryzą sobie język! – odezwał się ciemnoskóry mężczyzna wychodząc przed szereg. Seth złapał go za ramie i siłą przywrócił na jego miejsce. O dziwo był silniejszy od góry mięśni robiącej za ochroniarza. – Ale szefie!
– Jeśli sobie odgryzą język to wszyscy umrą, proste. – powiedział, a widząc jego twarz nikt więcej nie podnosił obiekcji. Jego ludzie wyciągnęli czwórce kawałki materiału z ust, a zanim którykolwiek się odezwał mogli usłyszeć głos Setha, którzy przeszył powietrze. Mogli wyczuć silną presję, która naciskała na nich. – Mam nadzieję, że macie dobre wytłumaczenie tego co się dzisiaj wydarzyło. Inaczej umrzecie.
_____ Teraz, nie przejmując się tym co może się wydarzyć w jego składziki, siedział w swoim gabinecie, w jednym z największych kasyn w Las Vegas. Jego wielki fotel, stojący za czarnym biurkiem był teraz zajmowany przez pewnego młodego, niskiego blondyna, który z okrągłymi okularami na nosie bardzo szybko pisał na klawiaturze. Jednocześnie, kawałek dalej, ciemnoskóra wysoka kobieta kłóciła się z innym ciemnoskórym mężczyzną. Ich bardzo agresywna dyskusja dotyczyła totalnie przyziemnej rzeczy – koloru nowego samochodu, bo zbliżały się urodziny matki Setha i trzeba było kupić jej prezent. Oboje byli górą mięśni, a ich tąpnięcie mogłoby przewrócić stolik kawowy, które ich dzielił. Co w tym wszystkim robił ich szef? Siedział, patrzył przez lustro weneckie na salę poniżej, gdzie ludzie przegrywali pieniądze w różnych grach hazardowych i popijał ciemny napar. Normalnie ludzie myśleliby, że to kawa… może pija w kubkach alkohol? Nie, to była melisa. Każda z osób przebywających tu, teraz była jego bezpośrednim podwładnym i posiadała tatuaż, który określał ich rangę. Im bardziej dokładny tym bliżej słońca stoją. Ich słońce rozkoszował się spokojnym popołudniem, gdzie nic się nie działo niespodziewanego. Westchnął z uśmiechem na ustach.
– Jak spokojnie… – gdy tylko się odezwał, zadzwonił jego telefon. Wszyscy w pokoju zerknęli na telefon. Dwójka mięśniaków, które byłą już bliska obicia sobie twarzy zatrzymała się w ruchu. Okularnik przy komputerze przestał pisać, a jego palce zawisły nad klawiaturą w powietrzu. Na to wszystko Seth tylko odstawił kubek, odebrał telefon i słysząc głos z drugiej strony bardzo szybko wstał krzycząc – CO KURWA?!
_____ Nikt nie spodziewał się, że na terenie Setha znajdował się człowiek, który postanowił coś naskrobać. Tuż pod jego nosem. W dniu, kiedy miał mieć rewizję, na którą był przygotowany. Meliska na to nie pomoże. Był zły, bardzo zły. Całe kasyno, wielki budynek wraz z hotel poczuł niesamowitą presję, jakby ktoś zakazywał im oddychać. Goście padali na ziemię niczym muchy, łapiąc się za gardło, często za serce. W tym wszystkim, ludzie w pokoju, będąc blisko czuli to najmocniej, na szczęście były to wystarczająco silne alfy, które mogły zareagować zanim padną na ziemię i tak jak reszta przestaną powoli oddychać. Kobieta, która znajdowała się w pomieszczeniu podeszła szybko do Setha i wbiła mu strzykawkę w ramię. Były to inhibitory, które miały tylko jeden cel – działać uspokajająco. Mieli to zawsze przy sobie, właśnie na takie okazje. Mężczyzna zerknął na strzykawkę, a presja powoli znikała aż po chwili, wcale jej nie było. Jakby nic się nie wydarzyło. Chwycił i wyciągnął z siebie strzykawkę.
– Złapcie mi tego szczura, która nie rozumie czym jest. – powiedział przez zęby. Nawet jeśli powoli uspokajał się to między głębokimi oddechami dodał. – Chcę go mieć przed sobą zanim dostanie go policja. Jego i wszystkich, których zna. Złamie im osobiście nogi.
_____ Nie powtórzył. On nigdy nie musiał powtarzać. Jego rozkazy rozeszły się bardzo szybko. Bardzo wiele ludzi należało do jego grupy bezpośrednio i pośrednio. Gdyby ktoś spojrzał na ich ciała, jedyne co ich różniło to dokładność tatuażu, który wraz z zaufaniem i ważnością stawał się coraz bardziej dokładny. W ciągu kilku minut ponad kilka tysięcy ludzi przeszukiwało miasto, a ten kto miał jakiekolwiek informacje o zdarzeniu był złapany i dokładnie przepytany. Grupka, która postanowiła zrobić sobie dzisiaj zabawę na jego terenie nacisnęła złej osobie na odcisk w złym dniu. Nie zajęło im długo zanim zaczęły się pojawiać pierwsze osobniki. Nawet nie trzeba było ich mocno torturować, ich głupota zdradzała więcej informacji gdzie szukać pozostałych. Przed wieczorem, jeszcze słońce nie zaszło, a Seth otrzymał informację, że wszyscy zostali złapani, a przynajmniej tak twierdzą, że wszyscy. Każdy zakneblowany, aby nie odgryzł sobie języka, z workiem na głowie, związany. Nikt nie chciał, aby sprawiali większe problemy od tych, które już zrobili. Ich życie skończy się tylko szybciej, tak mieli szanse przeżyć. Zostali wrzuceni do tira i zabrani z daleko od miasta do pewnej spokojnej willi, w której czekał na nich pewien cały czas zły osobnik. Seth zdołał ogarnąć się w ten kilka godzin, głównie uspokoić i pomyśleć logicznie co dalej. Siedział nad basenem, popijał whisky ubrany w dość luźną koszulę i zwykłe jeansy. Gdy dostał informacje, że przyjęli, wstał i przeszedł się zobaczyć ich – jego dzisiejszych łobuzów. Patrzył jak są wyciągali i rzucali w rządku na kamienną posadzkę przed głównym wejściem. Na dachu willi czekali snajperzy na rozkaz, koło niego stała dwójka ciemnoskórych pomocników, kobieta i mężczyzna z biura, na ich szyi oraz obojczykach widać było dokładny tatuaż. Ich ranga była najwyższą jaką można było osiągnąć. Oboje spokojnie mogli obronić Setha przed atakiem, ale bardziej ich obecność miała obronić innych przed nim samym.
– Podajcie bliżej ich lidera. – rzucił niezbyt głośno i niezbyt charyzmatycznie, raczej od niechcenia. Jego ludzie złapali czwórkę ludzi, która podawała się za liderów, podniosła ich z ziemi i przytargała bliżej, prawie pod nogi Setha. – Zdejmijcie im worki z głowy.
– Tak. – odpowiedział mężczyzna ubrany w mundur wojskowy, lecz o innych barwach. Worki czwórki zostały zdjęte i mogli w tym momencie zobaczyć twarz Setha oraz dwójki ludzi stojących po ich bokach. – Czy mamy im pozwolić mówić?
– Chyba sobie żartujesz? Co jak odgryzą sobie język! – odezwał się ciemnoskóry mężczyzna wychodząc przed szereg. Seth złapał go za ramie i siłą przywrócił na jego miejsce. O dziwo był silniejszy od góry mięśni robiącej za ochroniarza. – Ale szefie!
– Jeśli sobie odgryzą język to wszyscy umrą, proste. – powiedział, a widząc jego twarz nikt więcej nie podnosił obiekcji. Jego ludzie wyciągnęli czwórce kawałki materiału z ust, a zanim którykolwiek się odezwał mogli usłyszeć głos Setha, którzy przeszył powietrze. Mogli wyczuć silną presję, która naciskała na nich. – Mam nadzieję, że macie dobre wytłumaczenie tego co się dzisiaj wydarzyło. Inaczej umrzecie.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Na ulicy roiło się od policjantów. Kiedy tylko Renny zszedł z dachu, zdał sobie sprawę z tego, że jego grupa znalazła się w znacznie gorszej sytuacji niż zakładał na początku. Byli przygotowani. Znali cały plan. A patrząc po tym, jak do budynku naprzeciwko, w którym miał znajdować się Renny, wbiegło kilkunastu umundurowanych, wiedzieli nawet gdzie dokładnie miał się znajdować on sam. Jak dobrze, że chwilę przed tym, zmienił zdanie i przeniósł się do innego budynku. Skręcił w ulicę, mieszając się z tłumem prawników wychodzących na przerwę obiadową. Wyglądał jak kolejny z nich, niski, w garniturze z idealną grzyweczką i w okularkach. Nikt nie powiązałby go z grupą przestępczą grasującą w dzielnicy od jakiegoś czasu. Nie byli poza tym groźni. Nie sprzedawali narkotyków, czy alkoholu bez koncesji. Po prostu byli zbieraniną śmieci odrzuconych przez społeczeństwo. Renny Carmichael wyciągnął do nich rękę, kiedy nikt inny nie potrafił, nie chciał tego zrobić. Niepozorny mężczyzna skrywający w sobie tak wiele tajemnic i wewnętrznej siły szybko zjednywał sobie ludzi, zdobywał ich zaufanie i bezgraniczne posłuszeństwo. Dlatego nie rozumiał jak któryś z jego ludzi, tych samych, którym dał miejsce, do którego mogli należeć, zdradził ich. Nie uważał tego co się stało za osobistą obrazę, o nie, gdyby chodziło o jego samego, najpewniej nie zniżyłby się do poziomu tego osobnika. Ale ten ktoś naraził całą grupę. Jego wspaniałych towarzyszy, których Renny jako przywódca obiecał chronić. Dlatego nie zamierzał pozwolić, by ten śmieć dostał jego, czy któregokolwiek członka jego grupy.
Szedł szybko, ale niezbyt szybko. Tak akurat, jak kolejny pracownik biura spieszący po zmianie do domu, do żony z obiadem i dziecka, które trzeba było odebrać ze szkoły. Nie rzucał się w oczy. Wyglądał jak kolejny człowiek wypluty przez kserokopiarkę biurowców. To od zawsze go ratowało. I tym razem wyglądało na to, że wystarczyło, by zmylić wszystkich idiotów z posterunku. Prawie udało mu się dotrzeć do umówionego wcześniej z Louisem miejsca, kiedy poczuł jak ktoś wpadł na niego z bara.
- H… - zaczął, marszcząc brwi, ale nie zdążył. Osobnik, który go popchnął nie był sam. A wlot do bocznej uliczki został sprytnie obsadzony innymi. W jednej sekundzie Renny poczuł, że jego usta zostały zatkane, a dłonie skrępowane z tyłu. Zmarszczył brwi, poczuł napływającą wściekłość. To nie była policja. Psy nie traktowałyby go w ten sposób. Jego gniew przybrał na sile, w zaułku zrobiło się duszno.
- Kurwa, silny… - sapnął ktoś trzymający go za ręce. Poczuł, że ucisk palców nieznajomego zelżał. W jednej sekundzie, wyczuł okazję i nie czekając aż tamten znów zacznie go boleśnie ściskać, wyrwał się, obracając się i z półobrotu kopnął oprawcę, posyłając go na ziemię.
- Łapcie! – wycharczał ktoś, a zaraz za rozkazem pojawiły się kolejne ręce próbujące przytrzymać go w miejscu i związać mu nadgarstki. Szarpał się, feromony wypełniły cały zaułek, dusząc ludzi, którzy znaleźli się bliżej.
- Przehstańcie… się… z nim… cackać – wyzipał inny głos, a zaraz po tym, Renny poczuł uderzenie. Nie na tyle silne, by pozbawić go przytomności, ale gwiazdy pojawiły się przed jego oczami, a nogi ugięły. Zakręciło mu się w głowie.
- Dajcie to, kurwa, bo nas podusi – wycharczał ze złością pierwszy głos, a zaraz po nim, ktoś mało delikatnie rozerwał rękaw drogiej marynarki omegi. Zaraz potem, z taką samą delikatnością młota pneumatycznego wbił w ramię omegi igłę. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy Renny Carmichael uśpiony końską dawką inhibitorów znalazł się na przyczepie tira, wieziony poza miasto.
***
Louis Noire miał tylko dwadzieścia dziewięć lat. Przez ten krótki czas swojego życia zdołał być w wojsku, na wojnie, zabijać ludzi, doznać kontuzji i wrócić do miasta, w którym nie miał absolutnie niczego. I to takiego, w złym stanie fizycznym i psychicznym odnalazł go Renny. Nie potrzebował słów wytłumaczenia, ani nawet zapewnień, że naprawdę niczego nie miał, spojrzał na niego tymi swoimi zielonymi ślepiami bazyliszka, a potem zaproponował mu pracę. Louis miał być kurierem. A przynajmniej pod taką przykrywką zdobywać informację o zepsutym mieście, w którym im obu przyszło żyć. Potem byli inni. I Louis przestał rozwozić paczki po mieście. Za to spędzał więcej czasu z Rennym. Zamkniętym w sobie, aroganckim i apodyktycznym mężczyzną, który dałby się pokroić i pokroiłby innych, byle tylko osoby, które zaliczył do swojego stada znalazły się w niebezpieczeństwie. I właśnie takiego Louis zaczął go lubić. Najpierw tylko trochę, potem coraz bardziej, aż w końcu, zanim się spostrzegł, był w nim zakochany po czubki uszu. Ale wiedział, że to nie było coś, o czym mógł powiedzieć głośno.
Nie wiedział, dlaczego rozmyślał o tym kiedy związani jak prosiaki, wrzuceni byle jak na pakę ciężarówki zmierzali cholera wie gdzie. Jedyne co wiedział, to że szukali Renny’ego. A on jako skończony idiota, podał się za lidera grupy, wierząc że w ten sposób uchroni przyjaciela. Tak mógł o nim myśleć, jak o przyjacielu, czasem kochanku, ale nigdy, jako o miłości swojego życia. Tego mu nie było wolno. Kiedy wysiedli i zdjęto im w końcu worki z głów, zdał sobie sprawę z tego, że nie był jedynym takim idiotom. Obok siebie widział jeszcze trzech takich. Neo patrzył na wszystkich spod byka, jego twarz była otarta w kilku miejscach. Oliver jak zwykle, wyglądał jak gdyby czekał aż świat spłonie, a on razem z nim i tylko Emmett wyglądał jakby pożałował swojej decyzji, ale on zawsze był mocny tylko w gębie.
Louis spojrzał na stojącego przed nimi bruneta. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic nadzwyczajnego, ale już przebywając z Rennym, rudzielec nauczył się, by nie wierzyć w pozory. Otaksował go spojrzeniem, oceniając silną sylwetkę, szczupłe nogi i szerokie ramiona. Było w nim coś takiego, co nawet w jeansach i koszulce krzyczało, że mieli przed sobą alfę. A było to, o tyle interesujące, że w jego pobliżu, jak podejrzewał Louis znajdowały się same alfy. Spojrzał w tył, gdzie znajdowała się reszta ich bandy, ale charakterystycznych czerwonych rękawiczek nie dostrzegł nigdzie. Nie był pewien, czy cieszyć się, bo to mogło oznaczać, że Renny był gdzieś w mieście, bezpieczny i czekający na niego w umówionym miejscu, czy zwyczajnie martwy przez swój niewyparzony język…
Kiedy nieznajomy się odezwał, wszyscy odczuli presję, pod którą nogi co słabszych ugięły się. Z ich czwórki, Emmett osunął się na ziemię, oddychając szybko i zaciskając palce na gardle. Był najsłabszy z nich.
- Morderstwo jest karalne – odezwał się z obojętnością Oliver, a jego szare oczy wpatrywały się w ich oprawcę z miną mówiącą, że szybciej zdechnie niż coś mu zdradzi.
- Świnie, udusicie go! – Noe rzucił się na ziemię tuż obok kolegi, próbując związanymi dłońmi wygrzebać z kieszeni chłopaka inhalator.
Louis powstrzymał westchnienie. Jako jedyny prawie nie drgnął na siłę feromonów jakie pojawiały się w powietrzu, a które to pochodziły od ubranego po cywilnemu mężczyzny. Nie było tu Rena, on musiał bronić grupy. Postąpił krok do przodu, jakby chciał własnym ciałem zasłonić całą resztę.
- Przepraszam za kolegów, jak widzicie jesteśmy dość podenerwowani. Najpierw ktoś z naszych nas zdradza, a zaraz potem nas porywają. Gdyby zechciał pan się przedstawić, jestem pewien, że rozmowa poszłaby sprawniej z korzyściami dla obu stron – powiedział spokojnie, zachowując zimną krew. Nadal wierzył w to, że Renny, jako ten najsprytniejszy, jakimś cudem nie dał się złapać.
Szedł szybko, ale niezbyt szybko. Tak akurat, jak kolejny pracownik biura spieszący po zmianie do domu, do żony z obiadem i dziecka, które trzeba było odebrać ze szkoły. Nie rzucał się w oczy. Wyglądał jak kolejny człowiek wypluty przez kserokopiarkę biurowców. To od zawsze go ratowało. I tym razem wyglądało na to, że wystarczyło, by zmylić wszystkich idiotów z posterunku. Prawie udało mu się dotrzeć do umówionego wcześniej z Louisem miejsca, kiedy poczuł jak ktoś wpadł na niego z bara.
- H… - zaczął, marszcząc brwi, ale nie zdążył. Osobnik, który go popchnął nie był sam. A wlot do bocznej uliczki został sprytnie obsadzony innymi. W jednej sekundzie Renny poczuł, że jego usta zostały zatkane, a dłonie skrępowane z tyłu. Zmarszczył brwi, poczuł napływającą wściekłość. To nie była policja. Psy nie traktowałyby go w ten sposób. Jego gniew przybrał na sile, w zaułku zrobiło się duszno.
- Kurwa, silny… - sapnął ktoś trzymający go za ręce. Poczuł, że ucisk palców nieznajomego zelżał. W jednej sekundzie, wyczuł okazję i nie czekając aż tamten znów zacznie go boleśnie ściskać, wyrwał się, obracając się i z półobrotu kopnął oprawcę, posyłając go na ziemię.
- Łapcie! – wycharczał ktoś, a zaraz za rozkazem pojawiły się kolejne ręce próbujące przytrzymać go w miejscu i związać mu nadgarstki. Szarpał się, feromony wypełniły cały zaułek, dusząc ludzi, którzy znaleźli się bliżej.
- Przehstańcie… się… z nim… cackać – wyzipał inny głos, a zaraz po tym, Renny poczuł uderzenie. Nie na tyle silne, by pozbawić go przytomności, ale gwiazdy pojawiły się przed jego oczami, a nogi ugięły. Zakręciło mu się w głowie.
- Dajcie to, kurwa, bo nas podusi – wycharczał ze złością pierwszy głos, a zaraz po nim, ktoś mało delikatnie rozerwał rękaw drogiej marynarki omegi. Zaraz potem, z taką samą delikatnością młota pneumatycznego wbił w ramię omegi igłę. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy Renny Carmichael uśpiony końską dawką inhibitorów znalazł się na przyczepie tira, wieziony poza miasto.
***
Louis Noire miał tylko dwadzieścia dziewięć lat. Przez ten krótki czas swojego życia zdołał być w wojsku, na wojnie, zabijać ludzi, doznać kontuzji i wrócić do miasta, w którym nie miał absolutnie niczego. I to takiego, w złym stanie fizycznym i psychicznym odnalazł go Renny. Nie potrzebował słów wytłumaczenia, ani nawet zapewnień, że naprawdę niczego nie miał, spojrzał na niego tymi swoimi zielonymi ślepiami bazyliszka, a potem zaproponował mu pracę. Louis miał być kurierem. A przynajmniej pod taką przykrywką zdobywać informację o zepsutym mieście, w którym im obu przyszło żyć. Potem byli inni. I Louis przestał rozwozić paczki po mieście. Za to spędzał więcej czasu z Rennym. Zamkniętym w sobie, aroganckim i apodyktycznym mężczyzną, który dałby się pokroić i pokroiłby innych, byle tylko osoby, które zaliczył do swojego stada znalazły się w niebezpieczeństwie. I właśnie takiego Louis zaczął go lubić. Najpierw tylko trochę, potem coraz bardziej, aż w końcu, zanim się spostrzegł, był w nim zakochany po czubki uszu. Ale wiedział, że to nie było coś, o czym mógł powiedzieć głośno.
Nie wiedział, dlaczego rozmyślał o tym kiedy związani jak prosiaki, wrzuceni byle jak na pakę ciężarówki zmierzali cholera wie gdzie. Jedyne co wiedział, to że szukali Renny’ego. A on jako skończony idiota, podał się za lidera grupy, wierząc że w ten sposób uchroni przyjaciela. Tak mógł o nim myśleć, jak o przyjacielu, czasem kochanku, ale nigdy, jako o miłości swojego życia. Tego mu nie było wolno. Kiedy wysiedli i zdjęto im w końcu worki z głów, zdał sobie sprawę z tego, że nie był jedynym takim idiotom. Obok siebie widział jeszcze trzech takich. Neo patrzył na wszystkich spod byka, jego twarz była otarta w kilku miejscach. Oliver jak zwykle, wyglądał jak gdyby czekał aż świat spłonie, a on razem z nim i tylko Emmett wyglądał jakby pożałował swojej decyzji, ale on zawsze był mocny tylko w gębie.
Louis spojrzał na stojącego przed nimi bruneta. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic nadzwyczajnego, ale już przebywając z Rennym, rudzielec nauczył się, by nie wierzyć w pozory. Otaksował go spojrzeniem, oceniając silną sylwetkę, szczupłe nogi i szerokie ramiona. Było w nim coś takiego, co nawet w jeansach i koszulce krzyczało, że mieli przed sobą alfę. A było to, o tyle interesujące, że w jego pobliżu, jak podejrzewał Louis znajdowały się same alfy. Spojrzał w tył, gdzie znajdowała się reszta ich bandy, ale charakterystycznych czerwonych rękawiczek nie dostrzegł nigdzie. Nie był pewien, czy cieszyć się, bo to mogło oznaczać, że Renny był gdzieś w mieście, bezpieczny i czekający na niego w umówionym miejscu, czy zwyczajnie martwy przez swój niewyparzony język…
Kiedy nieznajomy się odezwał, wszyscy odczuli presję, pod którą nogi co słabszych ugięły się. Z ich czwórki, Emmett osunął się na ziemię, oddychając szybko i zaciskając palce na gardle. Był najsłabszy z nich.
- Morderstwo jest karalne – odezwał się z obojętnością Oliver, a jego szare oczy wpatrywały się w ich oprawcę z miną mówiącą, że szybciej zdechnie niż coś mu zdradzi.
- Świnie, udusicie go! – Noe rzucił się na ziemię tuż obok kolegi, próbując związanymi dłońmi wygrzebać z kieszeni chłopaka inhalator.
Louis powstrzymał westchnienie. Jako jedyny prawie nie drgnął na siłę feromonów jakie pojawiały się w powietrzu, a które to pochodziły od ubranego po cywilnemu mężczyzny. Nie było tu Rena, on musiał bronić grupy. Postąpił krok do przodu, jakby chciał własnym ciałem zasłonić całą resztę.
- Przepraszam za kolegów, jak widzicie jesteśmy dość podenerwowani. Najpierw ktoś z naszych nas zdradza, a zaraz potem nas porywają. Gdyby zechciał pan się przedstawić, jestem pewien, że rozmowa poszłaby sprawniej z korzyściami dla obu stron – powiedział spokojnie, zachowując zimną krew. Nadal wierzył w to, że Renny, jako ten najsprytniejszy, jakimś cudem nie dał się złapać.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ Żył już długo na tym świecie. Na tyle długo, że wiedział, iż wśród tej czwórki nie ma ich prawdziwego szefa. Kolejne potwierdzenie dostał, kiedy jeden z nich zaczął się rozglądać szukając kogoś i odetchnął z ulgą. Seth nie wiedział, czy powinien płakać nad głupotą, którą mu przedstawiali w tym momencie, czy może cieszyć się, że starają się uchronić swojego szefa. Niestety, alfa przez takie zachowanie stracił szacunek do osoby, która rzucała swoich podwładnych na pożarcie, a sama uciekała od obowiązków. Czy te dzieci bawiące się w gang wiedzą w ogóle co się wydarzyło? Czy mają za grosz rozumu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że feromony jakie oddawał z siebie, wcale nie specjalnie, sprawiały, że jedno z tych dzieci postanowiło się dusić. Od razu wyczuł słabą omegę i zrobił głęboki wdech i wydech. Był zły, ale nie na tyle, żeby nad sobą nie panować. Popsuli coś czego nie są wstanie naprawić, a on musiał zrobić z nich przykład. Nie miał tylko pojęcia jak. Nie zdążył się zastanowić porządnie, gdy nadepnęli mu na odcisk.
- Ha?! - czarny humor nie był jego specjalnością. Nie musiał nawet specjalnie reagować, gdy niewyparzone usta dostały porządnego kopniaka w twarz. Siła uderzenie sprawiła, że omega miał złamany nos, pewnie wybite zęby, a co gorsza kopniak sprawił, że obrócił się i padł. Zanim Vex, ciemnoskóra kobieta z wielką burzą loków na głowie kopnęła go po raz drugi, jej brat bliźniak Hex, złapał ją i odciągnął od rannego. Seth westchnął ciężko. - Po co to było?
- Sz-szefie! Zasłużył! - podniosła głos - Te kurwy nawet nie wiedzą co popsuły! Mają czelność zadawać pytania i pokazywać humorki.
- Dokładnie. - odezwał się głos, który pojawił się zza drzwi domu. Była to kobieta o długich czerwonych włosach, ubrana jakby szła do biura, jednak posiadając przy sobie kaburę z pistoletem. - Miki mówi, że nagrania wykazują, że nie byli tam przypadkiem. Faktycznie ktoś zrobił sobie na nich zasadzkę. Przypadkiem jednak, znajdowali się obok naszych magazynów. Całe zamieszanie miało miejsce, bo ktoś źle zaplanował całą operacje i nie wiedział co się znajduje obok. Poza tym wybrali sobie akurat dzisiaj. Termin nalotu na te magazyny. Ściągnęli na siebie całą policję.
- I z tego powodu mam ich puścić wolno? - odezwał się Seth. - Są mi winni kilka milionów strat dziennie, dopóki kręci się tam policja. Gdyby nie ta akcja jutro wrócilibyśmy do normalnego funkcjonowanie.
- Szefie, nasza organizacja, dowodzona przez kogoś twojego pokroju, przez samego Setha Wolthera, nie ucierpi z powodu kilku miesięcy problemów logistycznych - kobieta o imieniu Sarah tym jednym zdaniem oraz całym swoim pojawieniem się odpowiedziała złapanej grupce co powinni wiedzieć. Zrobiła to specjalnie, a widząc twarz swojego szefa, wiedziała, że nie przeszło to niezauważone. Postanowiła więc kontynuować, skoro jeszcze nie dostała od niego w twarz. Brak ruchów oznaczał tutaj akceptację tego co zamierza zrobić. - Niech odrobią u nas te straty. W końcu, dzięki ich dzisiejszemu popisowi, straciliśmy fundusze przeznaczone na pomoc bezbronnym dzieciom na wojnie w Afryce. Mają dość dużo krwi na rękach przez swojego pecha.
_____ Normalnie nikt by pewnie w to nie uwierzył, ale prawdą było, że te kilka milionów było przeznaczone na pomoc potrzebującym w Afryce. Jako że była tam wojna domowa, do której użyczył swojego wojska za drobną opłatą, to przy okazji wraz z zapasami dla swoich ludzi woził jeszcze pomoce dla dzieci, chorych i rannych. Te kilka milionów sprawiało, że ich życie podczas tego chaosu było łatwiejsze. Oczywiście, można się kłócić, że Seth jest winny całej tej wojnie, bo wysłał wojsko i na tym zarabia, ale to nie do końca tak. Polityka, biznes i wojna mają inne zasady niż spokojne życie w USA. Prezes organizacji przestępczej bawiący się w pomoc potrzebującym. Hipokryzja na wskroś. O dziwo jednak każdy kto wiedział o tym i znał Setha rozumiał skąd się wzięła jego działalność przestępcza i jak faktycznie wygląda jego stosunek do tego co robił. Dla innych, dla tych, którzy nie byli jego, spotkanie się z nim mogło być koszmarem. Całe Las Vegas znało go jako króla tego miasta. Był panem na włościach. Wszystko wiedział, wszystko mógł. Nie raz niszczył grupki, bo zrobili coś nie zgodnego z jego zasadami. Zwykle chodziło o gwałty, których stanowczo zakazywał. Można powiedzieć, że powierzchowny porządek tej części kraju był zasługą jego jednej osoby. Seth podszedł do Louisa, kucnął, aby być na jego wysokości.
- Nie jesteś szefem. Jesteś pieprzonym debilem, który próbuje go uratować. - zerknął na pozostałą trójkę. - Oni też nie są liderami tej grupki. Żadne z was nie może podjąć decyzji ani wziąć odpowiedzialność za to co się stało.
- Szefie, jeśli tak to mamy jeszcze jednego! - odezwał się mężczyzna o bardzo przyjacielskiej twarzy. Jego uśmiechniętą, szczęśliwą w tym wszystkim twarz można było porównać do psa merdającego ogonem. - Dość silne bydle, dostał zastrzyk inhibitorów, bo by podusił podwładnych co go łapali.
- Teraz to mówisz? - Vex nie czekała długo, od razu pognała do tira i zerknęła do środka. Faktycznie, leżał jeden, nieprzytomny. - Wyciągnąć go?
- Hex, pomóż siostrze. - rzucił i kiwnął do Sarah, która podała czarnoskóremu strzykawkę. - Nie patyczkuj się z nim.
_____ Ciemnowłosy miał złe przeczucia co do tego. Inhibitory, które nosili przy sobie jego podwładni miały działać na alfę uspokajająco, ale nie usypiały. W końcu alfa był większym zagrożeniem niż silny omega… Nie znaczyło to, że nie miały wpływu na omegi. Inhibitory były testowane na jego omegach, tych które miał w organizacji, np. Sarah była jedną z testujących jako Queen Bee. Ona była jedną z pierwszych osób, którym pomógł. Lata temu, znalazł ją ciężarną, wyrzuconą przez alfę, który postanowił zabawić się życiem kobiety, skoro był od niej silniejszy. Oczywiście tamten mężczyzna już dawno gryzie piach, ale córeczką, którą urodziła Sarah, wychowuje się pod sponsoringiem Setha prawie jak jego dziecko. Nathaly, bo tak się nazywa, siedziała podczas tego całego zajścia koło Mikiego, w gabinecie, wpatrując się z nim w monitor oglądając zapis z kamer monitoringu. Nieważne jak długo blondyn patrzył na to samo kilka minut, cały czas coś mu się nie zgadzało. Jakby coś mu uciekało, ale nie wiedział co. Prawdopodobnie, gdyby poinformował swoje szefa, Setha, w tym momencie, o swoich odczuciach, kilkoro ludzi by umarło. Przeczucia Mikiego zawsze się sprawdzały i nigdy nie były ignorowane. Nie wiedziałam jednak czego nie brał pod uwagę. Na pewno nie było tutaj silniejszego alfy od niego, a tym bardziej od jego szefa. Gdyby pojawił się ktoś bardzo niebezpieczny, w końcu zawsze można po prostu strzelić, nie?
- Ha?! - czarny humor nie był jego specjalnością. Nie musiał nawet specjalnie reagować, gdy niewyparzone usta dostały porządnego kopniaka w twarz. Siła uderzenie sprawiła, że omega miał złamany nos, pewnie wybite zęby, a co gorsza kopniak sprawił, że obrócił się i padł. Zanim Vex, ciemnoskóra kobieta z wielką burzą loków na głowie kopnęła go po raz drugi, jej brat bliźniak Hex, złapał ją i odciągnął od rannego. Seth westchnął ciężko. - Po co to było?
- Sz-szefie! Zasłużył! - podniosła głos - Te kurwy nawet nie wiedzą co popsuły! Mają czelność zadawać pytania i pokazywać humorki.
- Dokładnie. - odezwał się głos, który pojawił się zza drzwi domu. Była to kobieta o długich czerwonych włosach, ubrana jakby szła do biura, jednak posiadając przy sobie kaburę z pistoletem. - Miki mówi, że nagrania wykazują, że nie byli tam przypadkiem. Faktycznie ktoś zrobił sobie na nich zasadzkę. Przypadkiem jednak, znajdowali się obok naszych magazynów. Całe zamieszanie miało miejsce, bo ktoś źle zaplanował całą operacje i nie wiedział co się znajduje obok. Poza tym wybrali sobie akurat dzisiaj. Termin nalotu na te magazyny. Ściągnęli na siebie całą policję.
- I z tego powodu mam ich puścić wolno? - odezwał się Seth. - Są mi winni kilka milionów strat dziennie, dopóki kręci się tam policja. Gdyby nie ta akcja jutro wrócilibyśmy do normalnego funkcjonowanie.
- Szefie, nasza organizacja, dowodzona przez kogoś twojego pokroju, przez samego Setha Wolthera, nie ucierpi z powodu kilku miesięcy problemów logistycznych - kobieta o imieniu Sarah tym jednym zdaniem oraz całym swoim pojawieniem się odpowiedziała złapanej grupce co powinni wiedzieć. Zrobiła to specjalnie, a widząc twarz swojego szefa, wiedziała, że nie przeszło to niezauważone. Postanowiła więc kontynuować, skoro jeszcze nie dostała od niego w twarz. Brak ruchów oznaczał tutaj akceptację tego co zamierza zrobić. - Niech odrobią u nas te straty. W końcu, dzięki ich dzisiejszemu popisowi, straciliśmy fundusze przeznaczone na pomoc bezbronnym dzieciom na wojnie w Afryce. Mają dość dużo krwi na rękach przez swojego pecha.
_____ Normalnie nikt by pewnie w to nie uwierzył, ale prawdą było, że te kilka milionów było przeznaczone na pomoc potrzebującym w Afryce. Jako że była tam wojna domowa, do której użyczył swojego wojska za drobną opłatą, to przy okazji wraz z zapasami dla swoich ludzi woził jeszcze pomoce dla dzieci, chorych i rannych. Te kilka milionów sprawiało, że ich życie podczas tego chaosu było łatwiejsze. Oczywiście, można się kłócić, że Seth jest winny całej tej wojnie, bo wysłał wojsko i na tym zarabia, ale to nie do końca tak. Polityka, biznes i wojna mają inne zasady niż spokojne życie w USA. Prezes organizacji przestępczej bawiący się w pomoc potrzebującym. Hipokryzja na wskroś. O dziwo jednak każdy kto wiedział o tym i znał Setha rozumiał skąd się wzięła jego działalność przestępcza i jak faktycznie wygląda jego stosunek do tego co robił. Dla innych, dla tych, którzy nie byli jego, spotkanie się z nim mogło być koszmarem. Całe Las Vegas znało go jako króla tego miasta. Był panem na włościach. Wszystko wiedział, wszystko mógł. Nie raz niszczył grupki, bo zrobili coś nie zgodnego z jego zasadami. Zwykle chodziło o gwałty, których stanowczo zakazywał. Można powiedzieć, że powierzchowny porządek tej części kraju był zasługą jego jednej osoby. Seth podszedł do Louisa, kucnął, aby być na jego wysokości.
- Nie jesteś szefem. Jesteś pieprzonym debilem, który próbuje go uratować. - zerknął na pozostałą trójkę. - Oni też nie są liderami tej grupki. Żadne z was nie może podjąć decyzji ani wziąć odpowiedzialność za to co się stało.
- Szefie, jeśli tak to mamy jeszcze jednego! - odezwał się mężczyzna o bardzo przyjacielskiej twarzy. Jego uśmiechniętą, szczęśliwą w tym wszystkim twarz można było porównać do psa merdającego ogonem. - Dość silne bydle, dostał zastrzyk inhibitorów, bo by podusił podwładnych co go łapali.
- Teraz to mówisz? - Vex nie czekała długo, od razu pognała do tira i zerknęła do środka. Faktycznie, leżał jeden, nieprzytomny. - Wyciągnąć go?
- Hex, pomóż siostrze. - rzucił i kiwnął do Sarah, która podała czarnoskóremu strzykawkę. - Nie patyczkuj się z nim.
_____ Ciemnowłosy miał złe przeczucia co do tego. Inhibitory, które nosili przy sobie jego podwładni miały działać na alfę uspokajająco, ale nie usypiały. W końcu alfa był większym zagrożeniem niż silny omega… Nie znaczyło to, że nie miały wpływu na omegi. Inhibitory były testowane na jego omegach, tych które miał w organizacji, np. Sarah była jedną z testujących jako Queen Bee. Ona była jedną z pierwszych osób, którym pomógł. Lata temu, znalazł ją ciężarną, wyrzuconą przez alfę, który postanowił zabawić się życiem kobiety, skoro był od niej silniejszy. Oczywiście tamten mężczyzna już dawno gryzie piach, ale córeczką, którą urodziła Sarah, wychowuje się pod sponsoringiem Setha prawie jak jego dziecko. Nathaly, bo tak się nazywa, siedziała podczas tego całego zajścia koło Mikiego, w gabinecie, wpatrując się z nim w monitor oglądając zapis z kamer monitoringu. Nieważne jak długo blondyn patrzył na to samo kilka minut, cały czas coś mu się nie zgadzało. Jakby coś mu uciekało, ale nie wiedział co. Prawdopodobnie, gdyby poinformował swoje szefa, Setha, w tym momencie, o swoich odczuciach, kilkoro ludzi by umarło. Przeczucia Mikiego zawsze się sprawdzały i nigdy nie były ignorowane. Nie wiedziałam jednak czego nie brał pod uwagę. Na pewno nie było tutaj silniejszego alfy od niego, a tym bardziej od jego szefa. Gdyby pojawił się ktoś bardzo niebezpieczny, w końcu zawsze można po prostu strzelić, nie?
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pobudka nie należała do przyjemnych. Renny miał wrażenie, że nagle jego głowa znalazła się pod wodą i w momencie, w którym zaczął się dusić i nabierać wody w płuca, ktoś go łaskawie wyciągnął. Gwałtownie podniósł się do siadu, wciągając powietrze w płuca. Przez chwilę, nie miał pojęcia co się działo. Wszystko go bolało. Najbardziej ramię, na którym już zaczynały pojawiać się siniaki od niewprawnych dłoni podających zastrzyki. Potoczył krótkowzrocznym spojrzeniem zmrużonych oczu po ogromie ludzi, który znajdował się wokół niego. Okulary zniknęły gdzieś podczas transportu. Dopiero pomarańczowa plama na wysokości około dwóch metrów powiedziała mu, że nie był sam. Kolejne rozbłyski czerwieni wśród połowy otaczających go ludzi utwierdziły go w przekonaniu, że miał przy sobie swoich ludzi.
- Louis. Raport – zażądał, brzmiąc na opanowanego, choć spłoszony wzrok ledwo widzącej sarny przebiegł po wszystkich jeszcze raz, dłużej zatrzymując się na kimś na ziemi, potem na osobie stojącej nonszalancko gdzieś po środku. Jego ludzie trzymali się razem, ten osobnik był sam, reszta trzymała się na dystans, który świadczył o pozycji szarawych plam w kształcie człowieka.
- Tak jest – odpowiedział odruchowo rudzielec, niemal automatycznie stając na baczność. – Lokalizacja: nieznana. Liczba wrogów: nieznana. Szacując po wielkości placu, co najmniej dwudziestu, snajperzy na dachu, większość alfy. Stężenie feromonów: umiarkowane. Główny powód porwania… - mężczyzna zawahał się, ale doskonale zrozumiał, dlaczego w zasadzie się tu znaleźli. Nadal nie była to ich wina, że tak wyszło, obawiał się reakcji omegi, ale wiedział, że jeśli nie powie mu wszystkiego teraz, będzie jeszcze gorzej. – Najwyraźniej nasza akcja zakłóciła rutynową kontrolę w magazynach Setha Walthera – wyrecytował, jak gdyby już wcześniej ułożył sobie całą formułkę w głowie i był gotowy wpisać ją do odpowiedniej rubryki w idealnie poukładanych teczkach Alchemika.
Przez chwilę Renny milczał, próbując dostrzec bez okularów minę mężczyzny. Ten stał jednak zbyt daleko, by był w stanie rozróżnić coś więcej niż ciemniejszą plamę oczu. Nie było co się wysilać. Seth Walter, oczywiście słyszał nazwisko. Największa szycha w Las Vegas. Hipokryta jakich mało i kurewsko silna alfa. Oczywiście, wokół niego Renny też węszył, ale nigdy informacje na jego temat nie okazały się przydatne. Trząsł portkami całego miasta, nikt nawet nie myślał o tym, by mu się sprzeciwić. Aż do teraz.
Gdyby ciemnowłosy miał wolne ręce, w tamtym momencie, otrzepywałby się wielkopańsko z kurzu i pyłu. Z uwagi jednak na to, że nadal był związany jak prosię, jedyne co zrobił to podniósł się na nogi, nie wykonując przy tym żadnych gwałtownych ruchów. Z alfami już tak było, agresywne śmiecie, wystarczyło ich tylko sprowokować.
- Rany, rany… ależ się porobiło – odezwał się swobodnie, głosem pełnym luzu i arogancji, zbliżając się do rudej głowy Louisa.
- Z łaski swojej, czy ktoś jest w stanie mnie rozwiązać, albo podać mi okulary, żebym mógł cokolwiek widzieć, zanim przejdziemy do cywilizowanej rozmowy, jak powinni sprawy załatwiać dorośli? – zapytał a w jego głosie pełno było przyjacielskiego przekąsu. Nie było w nim wahania, czy strachu. Nie znał takich uczuć. Przynajmniej w sytuacjach, które nie były na tyle jasne, by miał pojęcie, czy już trzeba było uciekać, czy jeszcze mógł chojraczyć.
- Gdzie są? – zapytał jakiś głos, całkiem miły, więc do plamy mówiącej tym głosem, Renny się uśmiechnął.
- W kieszeni tego głupka, proszę obchodzić się z nim delikatnie – parsknął, wskazując podbródkiem Louisa.
Chwilę później, kiedy wróciła mu ostrość widzenia, rozejrzał się jeszcze raz, z ulgą dostrzegając wszystkich swoich podwładnych. Problem polegał na tym, że jeden wciągał łapczywie lekarstwa z inhalatora, a drugi leżał na ziemi z obitą twarzą. Uśmiech Alchemika stał się jeszcze bardziej olśniewający, więcej w nim było jednak wyrachowanej, lodowatej wściekłości niż zadowolenia.
- Oh, no proszę, więc to robią alfy z niewinnymi, związanymi omegami, jeszcze zanim zaczną zbierać zeznania. Pogratulować wam tylko odwagi – prychnął, a fala feromonów wytoczyła się z jego ciała, sprawiając że nawet Louis musiał zakaszleć od drapiącego go w gardle uczucia.
- Ren… - zaczął, ale umilkł kiedy tylko dojrzał lodowate spojrzenie zielonych oczu.
- Porozmawiajmy jak dorośli, Sethcie Waltherze. Ludzie biznesu, bo właśnie tym jesteś, czyż nie? – zapytał, a w jego głosie znów pojawiła się nutka arogancji, której nigdy mu nie brakowało. – Nazywam się Renny Carmichael, szerzej znany w mieście jako Alchemik. Jeśli nic ci to nie mówi, już tłumaczę. Jestem informatorem takich jak ty, ważniaków. Nasza akcja nie miała na celu zakłócić waszego życia, nie jesteśmy amatorami, wiemy co robimy. Tym razem jednak ktoś postanowił popsuć moje plany, ktoś kto w tym momencie jest z nami i jak szczur chowa się za fasadą przyjaciela. Może być pewien, że go znajdę i zrobię wszystko by gorzko pożałował, że wszedł mi w drogę – powiedział z całym spokojem na jaki było go stać, jego postawa, głos i oczy nie zmieniły się, było w nim tylko wyrachowanie i pewność. Nie rzucał słów na wiatr.
- Wracając jednak do nas – powiedział znów lekkim tonem, jak gdyby wcześniejsza groźba nie opuściła jego ust. Był pogodny i swobodny, jak gdyby właśnie popijał drinki z palemką na plaży w Malibu. – Skoro nas porwałeś, dobrodzieju, znaczy że masz jakiś interes do tej biednej, wyrolowanej grupy śmieci. Jak więc śmieci mogą ci pomóc? – zapytał, jakby całkiem ignorował fakt, że to on i cała banda znajdowała się właśnie na czyjejś łasce. Nie zamierzał tym ludziom pokazywać, że w jakikolwiek sposób się ich bał, że wzbudzali w nim coś więcej niż odrobina ciekawości i mnóstwo pogardy za sposób postępowania z tymi, którzy według definicji społeczeństwa byli słabsi, a których to przecież sam mężczyzna w jakiś sposób od zawsze oświadczał, że chciał chronić. Hipokryta.
- Louis. Raport – zażądał, brzmiąc na opanowanego, choć spłoszony wzrok ledwo widzącej sarny przebiegł po wszystkich jeszcze raz, dłużej zatrzymując się na kimś na ziemi, potem na osobie stojącej nonszalancko gdzieś po środku. Jego ludzie trzymali się razem, ten osobnik był sam, reszta trzymała się na dystans, który świadczył o pozycji szarawych plam w kształcie człowieka.
- Tak jest – odpowiedział odruchowo rudzielec, niemal automatycznie stając na baczność. – Lokalizacja: nieznana. Liczba wrogów: nieznana. Szacując po wielkości placu, co najmniej dwudziestu, snajperzy na dachu, większość alfy. Stężenie feromonów: umiarkowane. Główny powód porwania… - mężczyzna zawahał się, ale doskonale zrozumiał, dlaczego w zasadzie się tu znaleźli. Nadal nie była to ich wina, że tak wyszło, obawiał się reakcji omegi, ale wiedział, że jeśli nie powie mu wszystkiego teraz, będzie jeszcze gorzej. – Najwyraźniej nasza akcja zakłóciła rutynową kontrolę w magazynach Setha Walthera – wyrecytował, jak gdyby już wcześniej ułożył sobie całą formułkę w głowie i był gotowy wpisać ją do odpowiedniej rubryki w idealnie poukładanych teczkach Alchemika.
Przez chwilę Renny milczał, próbując dostrzec bez okularów minę mężczyzny. Ten stał jednak zbyt daleko, by był w stanie rozróżnić coś więcej niż ciemniejszą plamę oczu. Nie było co się wysilać. Seth Walter, oczywiście słyszał nazwisko. Największa szycha w Las Vegas. Hipokryta jakich mało i kurewsko silna alfa. Oczywiście, wokół niego Renny też węszył, ale nigdy informacje na jego temat nie okazały się przydatne. Trząsł portkami całego miasta, nikt nawet nie myślał o tym, by mu się sprzeciwić. Aż do teraz.
Gdyby ciemnowłosy miał wolne ręce, w tamtym momencie, otrzepywałby się wielkopańsko z kurzu i pyłu. Z uwagi jednak na to, że nadal był związany jak prosię, jedyne co zrobił to podniósł się na nogi, nie wykonując przy tym żadnych gwałtownych ruchów. Z alfami już tak było, agresywne śmiecie, wystarczyło ich tylko sprowokować.
- Rany, rany… ależ się porobiło – odezwał się swobodnie, głosem pełnym luzu i arogancji, zbliżając się do rudej głowy Louisa.
- Z łaski swojej, czy ktoś jest w stanie mnie rozwiązać, albo podać mi okulary, żebym mógł cokolwiek widzieć, zanim przejdziemy do cywilizowanej rozmowy, jak powinni sprawy załatwiać dorośli? – zapytał a w jego głosie pełno było przyjacielskiego przekąsu. Nie było w nim wahania, czy strachu. Nie znał takich uczuć. Przynajmniej w sytuacjach, które nie były na tyle jasne, by miał pojęcie, czy już trzeba było uciekać, czy jeszcze mógł chojraczyć.
- Gdzie są? – zapytał jakiś głos, całkiem miły, więc do plamy mówiącej tym głosem, Renny się uśmiechnął.
- W kieszeni tego głupka, proszę obchodzić się z nim delikatnie – parsknął, wskazując podbródkiem Louisa.
Chwilę później, kiedy wróciła mu ostrość widzenia, rozejrzał się jeszcze raz, z ulgą dostrzegając wszystkich swoich podwładnych. Problem polegał na tym, że jeden wciągał łapczywie lekarstwa z inhalatora, a drugi leżał na ziemi z obitą twarzą. Uśmiech Alchemika stał się jeszcze bardziej olśniewający, więcej w nim było jednak wyrachowanej, lodowatej wściekłości niż zadowolenia.
- Oh, no proszę, więc to robią alfy z niewinnymi, związanymi omegami, jeszcze zanim zaczną zbierać zeznania. Pogratulować wam tylko odwagi – prychnął, a fala feromonów wytoczyła się z jego ciała, sprawiając że nawet Louis musiał zakaszleć od drapiącego go w gardle uczucia.
- Ren… - zaczął, ale umilkł kiedy tylko dojrzał lodowate spojrzenie zielonych oczu.
- Porozmawiajmy jak dorośli, Sethcie Waltherze. Ludzie biznesu, bo właśnie tym jesteś, czyż nie? – zapytał, a w jego głosie znów pojawiła się nutka arogancji, której nigdy mu nie brakowało. – Nazywam się Renny Carmichael, szerzej znany w mieście jako Alchemik. Jeśli nic ci to nie mówi, już tłumaczę. Jestem informatorem takich jak ty, ważniaków. Nasza akcja nie miała na celu zakłócić waszego życia, nie jesteśmy amatorami, wiemy co robimy. Tym razem jednak ktoś postanowił popsuć moje plany, ktoś kto w tym momencie jest z nami i jak szczur chowa się za fasadą przyjaciela. Może być pewien, że go znajdę i zrobię wszystko by gorzko pożałował, że wszedł mi w drogę – powiedział z całym spokojem na jaki było go stać, jego postawa, głos i oczy nie zmieniły się, było w nim tylko wyrachowanie i pewność. Nie rzucał słów na wiatr.
- Wracając jednak do nas – powiedział znów lekkim tonem, jak gdyby wcześniejsza groźba nie opuściła jego ust. Był pogodny i swobodny, jak gdyby właśnie popijał drinki z palemką na plaży w Malibu. – Skoro nas porwałeś, dobrodzieju, znaczy że masz jakiś interes do tej biednej, wyrolowanej grupy śmieci. Jak więc śmieci mogą ci pomóc? – zapytał, jakby całkiem ignorował fakt, że to on i cała banda znajdowała się właśnie na czyjejś łasce. Nie zamierzał tym ludziom pokazywać, że w jakikolwiek sposób się ich bał, że wzbudzali w nim coś więcej niż odrobina ciekawości i mnóstwo pogardy za sposób postępowania z tymi, którzy według definicji społeczeństwa byli słabsi, a których to przecież sam mężczyzna w jakiś sposób od zawsze oświadczał, że chciał chronić. Hipokryta.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ Nieprzejmowanie się płcią. Do tego dążył Seth. W wyniku takiej polityki szefa, większość ludzi w całej organizacji nie zwracało uwagę na to czy ktoś był kobietą, betą, azjatyckiego pochodzenia czy byłym mordercą. Nic nie miało znaczenia poza umiejętnościami. Nic więc dziwnego, że żaden z podwładnych alfy nie zareagował negatywnie na omegę, który był szefem całej zbieraniny. W końcu twoja płeć to nie twoje zdolności. Niestety, niewłaściwe komentarze sprawiały, że można było dostać się w twarz lub coś innego, nie ważne kim byłeś i w jakim stanie. W końcu bycie słabszą płcią, nie miało znaczenia, gdy bawisz się w bycie przestępcą. A za to mieli ich wszyscy tutaj zebrani. Za grupkę zbirów, jakiś mały gang, który robi problemy. Hex wyraźnie trzymał swoją siostrę, żeby nie zrobiła nic głupie, po raz kolejny. Dla pewności i czystości swojego sumienia podniósł lekko rękę i widząc to żaden z jego podwładnych nie zamierzał przerywać rozmowy dwójki. W końcu to było dla nich dobre wydarzenie. Może się czegoś o nich dowiedzą.
_____ Raport, który padł z ust Louisa, teraz znali jego imię, był zabawny i niepoprawny, lecz nie zamierzał się jakoś tym przejmować albo poprawiać błędne fakty. Nie miał to niczego na celu, a przerywanie innym w dyskusji było oznaką braku szacunku, więc siedział dalej cicho. Pozwalał im na robienie tego co trzeba i nie wtrącał się, dopóki nie poczuł feromonów omegi. Od razu zmarszczył brwi. Jego twarz chociaż przypominała gniewną to miała mało agresji w sobie. Bardzo wywodziło się to z niezadowolenia i zaskoczenia. Po pierwsze. Widział kwiatki w powietrzu, oznaka bycia obłąkanym. Po drugiej. Uwalnianie swoich feromonów przez niepanowanie nad emocjami było porównywalne do bycia bestią, a nie człowiekiem. Zwierzęciem, które nie panuje nad sobą. Wmawiał to sobie i wszystkim w jego otoczeniu. Jesteś człowiekiem, panuj nad sobą. Spojrzał po swoich ludziach. Części zbierało się na wymioty, niektórym uginały się nogi. Po ich zachowaniu widać było, że omega przed nim był silny, ale co z tego jak nie panuje nad tym? Najgorsze, że dla niego zapach, który z siebie wydawał był całkiem przyjemny. Jeden z nich, przy których chcesz zostać na dłużej. Czuć więcej. Na samą myśl o tym, nie wytrzymał i wypuścił swoje feromony, w takiej ilości, żeby zlikwidować zapach omegi. Zneutralizować to co czuł.
- Ludzie biznesu co… - spojrzał omedze podające się za informatora w oczy i spojrzał na gości, którym także się oberwało. - Na razie jesteś tylko zwierzęciem, które nie panuje nad swoimi feromonami.
_____ Ranienie własnych ludzi było jedną z rzeczy, których nie był fanem, a nawet przeciwnikiem. Wynikało to z natury Alfy - miał być obrońcą i opiekunem stada. Liderem, nie tyranem. Nie znaczyło to, że Renny, mężczyzna stojący przed nim będzie miał takie podejście. Nie zamierzał mówić mu, że jego zachowanie jest złe i aroganckie w tym momencie, w końcu żadna ze stron nie wiedziała wszystkiego. No i z tego co się dowiedział, grupka była tylko bandą wyrzutków, którzy dorabiali na informacjach, nie jakimś gangiem spod czarnej gwiazdy. To trochę zmieniało jego plany względem nich. Skoro nie są groźni, nie trzeba się ich pozbywać, a można sprawić, że zarobią i zapłacą za swoje błędy. O wiele lepsze wyjście z sytuacji w porównaniu do alternatywy. Seth nie był fanem zabijania wszystkiego co się rusza.
- Sarah, zawołaj lekarza i rozwiąż tych bardziej spokojnych. W tym tego. - kiwnął głową na szefa bandy. Nie były to dwie osoby, którymi trzeba się zająć. Trzeba było opatrzeć tego gamonia z niewyparzoną twarzą, dać coś temu co nie umie oddychać i ogarnąć jego ludzi z chęci oddania ostatniego posiłku na jego kwiatki. Bardzo lubił swoje kwiatki przy podjeździe. Skierował się do posiadłości zostawiając wszystkich z tyłu. Jego ludzie od razu zabrali się do pracy. Patrzyli i rozwiązywali tych bardziej spokojnych. Oczywiście, żadnemu nie pozwolili wejść do posiadłości czy rozchodzić się po okolicy, ale przynajmniej mogli usiąść i w spokoju, bez skrępowania, posiedzieć na dupie w czasie, gdy ludzie biznesu będą rozmawiać. Sarah bardzo szybko pojawiła się lekarzami, którzy zawsze byli w okolicy. Głównie, żeby zaopiekować się rannymi, jeśli faktycznie będą straty lub osobą, na którą spadnie gniew Setha. - Chodź za mną, Alchemiku Carmichael. Porozmawiamy.
_____ Nie czekał i nie zastanawiał się czy Renny idzie za nim czy nie. Na pewno się nie zgubi, w końcu droga była całkowicie prosta, bo Seth przeszedł przez cały hol posiadłości na drugą stronę. Do basenu. Zobaczył siedzące przy basenie dwie kobiety, kiwnął im głową na co tylko odpowiedziały potakując, wstały i zwinęły się do domu innym wejściem. Alfa nie przejmował się tym czy zostały zobaczone przez kogoś innego, zresztą, ich twarze nic mu nie mówiły. Laski jego ludzi? Jego podwładne? Nie miał pojęcia kim były dwie kobiety w bikini przy jego basenie. Przeszedł totalnie nie zwracając uwagi na ich zachowanie. Po drugiej stronie wody znajdowało się podniesione, zakryte patio, gdzie stało kilka foteli. Usiadł na jednym z nich i czekał aż jego gość do rozmowy także usiądzie w miarę wygodnie.
- Będę z tobą szczery. Konsekwencją dzisiejszego nieudanego czegoś, co planowaliście, jest fakt, że dziennie będzie tracił około 4,5 miliona dolarów. Postanowiłem to zrzucić na was. Do spłacenia. Jako przykład dla innych. Niestety, nie mogę tego przeoczyć. - spojrzał na biegnącego do niego Mikiego, który wzrostem wyglądał na nastolatka. Miał w rękach jakieś kartki, lecz zanim zdążył dostać się do dwójki, Seth kontynuował. - Postanowiłem dać wam dwie możliwości rozliczenia się. Albo zapłacicie monetarnie, albo zapłacicie swoimi umiejętnościami. Które wolisz?
_____ W krótkim odstępie czasu pojawił się Miki i podał papiery Sethowi bez słowa, tylko schował głowę jakby ukrywając fakt, że coś poważnie musiał zjebać. Inaczej nie zachowywałby się w ten sposób. Alfa znał go lepiej od siebie czasem. Miki był człowiekiem, który idealnie wykonywał swoją robotę…, jeśli nie dotyczyła ludzi. Bardzo logicznie i sucho liczył dla niego fakty i przeglądał informacje. I niestety, to było problemem. Do tej pory nigdy nie było poważnego zdarzenia, ale ludzie są zmienni, a czasem coś mało ważnego może okazać się faktycznie ważne. Dla Mikiego informacje dzieliły się na te, które mogą spowodować szkody finansowe, na te które dotyczą życia ludzi oraz na te, które mogą być interesujące dla Setha. Jak widać nie był idealnym informatorem ani osobą, które można powierzać coś tak ważnego jak zajmowanie się informacjami. W pewien sposób Seth chciał sprawdzić tego nieopanowanego mężczyznę przed nim i może będzie użyteczny jako faktyczny informator. Dokumenty, które miał w ręku dotyczyły kilku ważnych dla tej sprawy rzeczy więc położył je na stół przed sobą, tak że Renny także mógł zobaczyć co tam jest. Oszacowana dokładna kwota, którą codziennie tracić będzie Seth Wolther przez fakt, że w pobliżu magazynu znajduje się policja. Dokładnie 4 678 300.29 dolarów. Miejsce, do którego miały trafić te pieniądze: firmy żywieniowe, organizacje charytatywne i zaopatrzenie dla ofiar wojny domowej w Afryce. Tam, gdzie wysłał swoje wojsko. Informacji o ilości wysłanych ludzi, ich uzbrojeniu czy tego podobnych rzeczy tam nie było. Renny nie musiałby o tym wiedzieć. Leżał też wzór umowy. Jeden dotyczący spłaty długu w formie zapłaty środkami finansowymi, druga jako włączenie wszystkich ludzi Rennego w szeregi organizacji Setha na czas spłacania długu oraz wszystkie informacje, które idą z byciem człowiekiem pod jego osobą. Opieka lekarska, ubezpieczenia, dochody miesięczne oraz dodatki od wykonywania akcji ponad swoje obowiązki i wiele innych.
_____ Raport, który padł z ust Louisa, teraz znali jego imię, był zabawny i niepoprawny, lecz nie zamierzał się jakoś tym przejmować albo poprawiać błędne fakty. Nie miał to niczego na celu, a przerywanie innym w dyskusji było oznaką braku szacunku, więc siedział dalej cicho. Pozwalał im na robienie tego co trzeba i nie wtrącał się, dopóki nie poczuł feromonów omegi. Od razu zmarszczył brwi. Jego twarz chociaż przypominała gniewną to miała mało agresji w sobie. Bardzo wywodziło się to z niezadowolenia i zaskoczenia. Po pierwsze. Widział kwiatki w powietrzu, oznaka bycia obłąkanym. Po drugiej. Uwalnianie swoich feromonów przez niepanowanie nad emocjami było porównywalne do bycia bestią, a nie człowiekiem. Zwierzęciem, które nie panuje nad sobą. Wmawiał to sobie i wszystkim w jego otoczeniu. Jesteś człowiekiem, panuj nad sobą. Spojrzał po swoich ludziach. Części zbierało się na wymioty, niektórym uginały się nogi. Po ich zachowaniu widać było, że omega przed nim był silny, ale co z tego jak nie panuje nad tym? Najgorsze, że dla niego zapach, który z siebie wydawał był całkiem przyjemny. Jeden z nich, przy których chcesz zostać na dłużej. Czuć więcej. Na samą myśl o tym, nie wytrzymał i wypuścił swoje feromony, w takiej ilości, żeby zlikwidować zapach omegi. Zneutralizować to co czuł.
- Ludzie biznesu co… - spojrzał omedze podające się za informatora w oczy i spojrzał na gości, którym także się oberwało. - Na razie jesteś tylko zwierzęciem, które nie panuje nad swoimi feromonami.
_____ Ranienie własnych ludzi było jedną z rzeczy, których nie był fanem, a nawet przeciwnikiem. Wynikało to z natury Alfy - miał być obrońcą i opiekunem stada. Liderem, nie tyranem. Nie znaczyło to, że Renny, mężczyzna stojący przed nim będzie miał takie podejście. Nie zamierzał mówić mu, że jego zachowanie jest złe i aroganckie w tym momencie, w końcu żadna ze stron nie wiedziała wszystkiego. No i z tego co się dowiedział, grupka była tylko bandą wyrzutków, którzy dorabiali na informacjach, nie jakimś gangiem spod czarnej gwiazdy. To trochę zmieniało jego plany względem nich. Skoro nie są groźni, nie trzeba się ich pozbywać, a można sprawić, że zarobią i zapłacą za swoje błędy. O wiele lepsze wyjście z sytuacji w porównaniu do alternatywy. Seth nie był fanem zabijania wszystkiego co się rusza.
- Sarah, zawołaj lekarza i rozwiąż tych bardziej spokojnych. W tym tego. - kiwnął głową na szefa bandy. Nie były to dwie osoby, którymi trzeba się zająć. Trzeba było opatrzeć tego gamonia z niewyparzoną twarzą, dać coś temu co nie umie oddychać i ogarnąć jego ludzi z chęci oddania ostatniego posiłku na jego kwiatki. Bardzo lubił swoje kwiatki przy podjeździe. Skierował się do posiadłości zostawiając wszystkich z tyłu. Jego ludzie od razu zabrali się do pracy. Patrzyli i rozwiązywali tych bardziej spokojnych. Oczywiście, żadnemu nie pozwolili wejść do posiadłości czy rozchodzić się po okolicy, ale przynajmniej mogli usiąść i w spokoju, bez skrępowania, posiedzieć na dupie w czasie, gdy ludzie biznesu będą rozmawiać. Sarah bardzo szybko pojawiła się lekarzami, którzy zawsze byli w okolicy. Głównie, żeby zaopiekować się rannymi, jeśli faktycznie będą straty lub osobą, na którą spadnie gniew Setha. - Chodź za mną, Alchemiku Carmichael. Porozmawiamy.
_____ Nie czekał i nie zastanawiał się czy Renny idzie za nim czy nie. Na pewno się nie zgubi, w końcu droga była całkowicie prosta, bo Seth przeszedł przez cały hol posiadłości na drugą stronę. Do basenu. Zobaczył siedzące przy basenie dwie kobiety, kiwnął im głową na co tylko odpowiedziały potakując, wstały i zwinęły się do domu innym wejściem. Alfa nie przejmował się tym czy zostały zobaczone przez kogoś innego, zresztą, ich twarze nic mu nie mówiły. Laski jego ludzi? Jego podwładne? Nie miał pojęcia kim były dwie kobiety w bikini przy jego basenie. Przeszedł totalnie nie zwracając uwagi na ich zachowanie. Po drugiej stronie wody znajdowało się podniesione, zakryte patio, gdzie stało kilka foteli. Usiadł na jednym z nich i czekał aż jego gość do rozmowy także usiądzie w miarę wygodnie.
- Będę z tobą szczery. Konsekwencją dzisiejszego nieudanego czegoś, co planowaliście, jest fakt, że dziennie będzie tracił około 4,5 miliona dolarów. Postanowiłem to zrzucić na was. Do spłacenia. Jako przykład dla innych. Niestety, nie mogę tego przeoczyć. - spojrzał na biegnącego do niego Mikiego, który wzrostem wyglądał na nastolatka. Miał w rękach jakieś kartki, lecz zanim zdążył dostać się do dwójki, Seth kontynuował. - Postanowiłem dać wam dwie możliwości rozliczenia się. Albo zapłacicie monetarnie, albo zapłacicie swoimi umiejętnościami. Które wolisz?
_____ W krótkim odstępie czasu pojawił się Miki i podał papiery Sethowi bez słowa, tylko schował głowę jakby ukrywając fakt, że coś poważnie musiał zjebać. Inaczej nie zachowywałby się w ten sposób. Alfa znał go lepiej od siebie czasem. Miki był człowiekiem, który idealnie wykonywał swoją robotę…, jeśli nie dotyczyła ludzi. Bardzo logicznie i sucho liczył dla niego fakty i przeglądał informacje. I niestety, to było problemem. Do tej pory nigdy nie było poważnego zdarzenia, ale ludzie są zmienni, a czasem coś mało ważnego może okazać się faktycznie ważne. Dla Mikiego informacje dzieliły się na te, które mogą spowodować szkody finansowe, na te które dotyczą życia ludzi oraz na te, które mogą być interesujące dla Setha. Jak widać nie był idealnym informatorem ani osobą, które można powierzać coś tak ważnego jak zajmowanie się informacjami. W pewien sposób Seth chciał sprawdzić tego nieopanowanego mężczyznę przed nim i może będzie użyteczny jako faktyczny informator. Dokumenty, które miał w ręku dotyczyły kilku ważnych dla tej sprawy rzeczy więc położył je na stół przed sobą, tak że Renny także mógł zobaczyć co tam jest. Oszacowana dokładna kwota, którą codziennie tracić będzie Seth Wolther przez fakt, że w pobliżu magazynu znajduje się policja. Dokładnie 4 678 300.29 dolarów. Miejsce, do którego miały trafić te pieniądze: firmy żywieniowe, organizacje charytatywne i zaopatrzenie dla ofiar wojny domowej w Afryce. Tam, gdzie wysłał swoje wojsko. Informacji o ilości wysłanych ludzi, ich uzbrojeniu czy tego podobnych rzeczy tam nie było. Renny nie musiałby o tym wiedzieć. Leżał też wzór umowy. Jeden dotyczący spłaty długu w formie zapłaty środkami finansowymi, druga jako włączenie wszystkich ludzi Rennego w szeregi organizacji Setha na czas spłacania długu oraz wszystkie informacje, które idą z byciem człowiekiem pod jego osobą. Opieka lekarska, ubezpieczenia, dochody miesięczne oraz dodatki od wykonywania akcji ponad swoje obowiązki i wiele innych.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach