Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
569r.Styczeń
Siedem wiedźm
Czarne serce, wiedźma z miłości
Czarne serce, wiedźma z miłości
Świat zamknięty w swoich ramach, czasy typowo średniowieczne. Wśród częstej wojny, plag, ubóstwa i „gniewu bogów” istnieje siedem istot, które są wyjątkowe i magiczne. Połączone ze sobą nicią przeznaczenia wiedzą gdzie i w jakim czasie znajdują się inne. Ludzie nazwali je wiedźmami, a wszystko co złe było ich winą – niczym kozły ofiarne. Jakie było rozczarowanie gdy po spaleniu wiedźmy ich życie nie uległo poprawie…
Istnieje prawda, którą znają tylko te istoty nazwane wiedźmami. Ten świat, to gdzie żyją, to tylko plansza do zabaw czegoś większego, a tym kto ma się bawić i uczyć są właśnie one. Z tego powodu nie można ich po prostu zabić. Gdy umrą zostają odrodzone, w nowym ciele, w nowym czasie. Mogą być to minuty po ich śmierci na drugim końcu świata, albo stulecie później w tym samym miejscu. Odrodzone wiedzą i pamiętają wszystko co się wydarzyło. Żyją z bólem i błędami przeszłości, ale nigdy nie samotnie. Wiedźma czuje ból, miłość, nienawiść drugiej wiedźmy. Wie to samo co ona i zawsze rozumie cel drugiej. Została zrodzona w ludzkim ciele, ale człowiekiem nie jest. Ma moc zmiany świata wokół, lecz zamiast poprawiać życie innych skupia się na osiągnięciu i zrozumieniu powierzonego jej zagadnienia. Czy będzie się zgadza z tym? Czy jest chętna zagłębić się w badania? Zostawmy to pytanie na później.
CZARNE SERCE, WIEDŹMA Z MIŁOŚCI
Historia jednej z nich, z wiedźm, która odrodziła się po latach na zgliszczach swojego królestwa. Ma za cel odbudowę swojego kraju oraz wypełnienie zadanie, które cały czas na jej ciąży - zrozumieć miłość. Za pierwszy cel zebranie siły oraz zasobów na poszukiwanie osoby, która pozwoli jej wypełnić jej zadanie - jej zbawcy, bo już któreś wcielenie się męczy z tym zadaniem i cały czas średnie efekty...
Wiedźma - Mireyet
Zbawca - bimxbun
Istnieje prawda, którą znają tylko te istoty nazwane wiedźmami. Ten świat, to gdzie żyją, to tylko plansza do zabaw czegoś większego, a tym kto ma się bawić i uczyć są właśnie one. Z tego powodu nie można ich po prostu zabić. Gdy umrą zostają odrodzone, w nowym ciele, w nowym czasie. Mogą być to minuty po ich śmierci na drugim końcu świata, albo stulecie później w tym samym miejscu. Odrodzone wiedzą i pamiętają wszystko co się wydarzyło. Żyją z bólem i błędami przeszłości, ale nigdy nie samotnie. Wiedźma czuje ból, miłość, nienawiść drugiej wiedźmy. Wie to samo co ona i zawsze rozumie cel drugiej. Została zrodzona w ludzkim ciele, ale człowiekiem nie jest. Ma moc zmiany świata wokół, lecz zamiast poprawiać życie innych skupia się na osiągnięciu i zrozumieniu powierzonego jej zagadnienia. Czy będzie się zgadza z tym? Czy jest chętna zagłębić się w badania? Zostawmy to pytanie na później.
CZARNE SERCE, WIEDŹMA Z MIŁOŚCI
Historia jednej z nich, z wiedźm, która odrodziła się po latach na zgliszczach swojego królestwa. Ma za cel odbudowę swojego kraju oraz wypełnienie zadanie, które cały czas na jej ciąży - zrozumieć miłość. Za pierwszy cel zebranie siły oraz zasobów na poszukiwanie osoby, która pozwoli jej wypełnić jej zadanie - jej zbawcy, bo już któreś wcielenie się męczy z tym zadaniem i cały czas średnie efekty...
Wiedźma - Mireyet
Zbawca - bimxbun
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Azriel Bricriu
Jednej z niewielu tamtego lata, pochmurnej, burzowej nocy, na wsi, na świat przyszedł w dworze rodziny Bricriu młody chłopiec, któremu nadano imię Azriel. Choć pochodzi z zamożnej rodziny sekretarzy samego władcy i wielkich panów, nie dostał on imienia, które oddane byłoby jednemu bogu. Pochodzi ono z głębi starej wiary.
Nie jest on jedynakiem, ma dwóch braci, jednego starszego oraz jednego młodszego i starszą siostrę, teraz już mężatkę. Z początku, kiedy był jeszcze dzieckiem, opiekowała się nim matka - pani domu oraz babcia i liczne niańki, gdy dwie najważniejsze kobiety były zajęte. Później sprawowanie nad nim objęli ojciec wraz ze starszym bratem, ucząc go władania mieczem i tego, jak powinien zachowywać się mężczyzna. Ostatecznie jednak głowa rodziny zdecydowała, iż poślą go na nauki kapłańskie, opłacając odpowiednie osoby w tym celu.
Aktualnie jest on już proboszczem, który rezyduje stale w swojej małej parafii na wsi. Liczy on sobie dwadzieścia osiem lat i choć jest on posłannikiem ziemskim jednego boga, to skrycie wyznaje wiarę w stare bóstwa, wierząc, iż kiedyś objawi się przed nim osoba przez nie zesłana i obdarzy go swoją łaską. Oddaje się on różnym rytuałom, zaklęciom magicznym, mając nadzieję na spotkanie z jego bogami. Być może na jego wyznanie miała wpływ rodzina, która nigdy jakoś specjalnie nie propagowała wiary w jednego boga (o czym też świadczy jego imię), lecz nie odrzucała jej ze względu na swoją pozycję i obowiązki.
Nie jest on jedynakiem, ma dwóch braci, jednego starszego oraz jednego młodszego i starszą siostrę, teraz już mężatkę. Z początku, kiedy był jeszcze dzieckiem, opiekowała się nim matka - pani domu oraz babcia i liczne niańki, gdy dwie najważniejsze kobiety były zajęte. Później sprawowanie nad nim objęli ojciec wraz ze starszym bratem, ucząc go władania mieczem i tego, jak powinien zachowywać się mężczyzna. Ostatecznie jednak głowa rodziny zdecydowała, iż poślą go na nauki kapłańskie, opłacając odpowiednie osoby w tym celu.
Aktualnie jest on już proboszczem, który rezyduje stale w swojej małej parafii na wsi. Liczy on sobie dwadzieścia osiem lat i choć jest on posłannikiem ziemskim jednego boga, to skrycie wyznaje wiarę w stare bóstwa, wierząc, iż kiedyś objawi się przed nim osoba przez nie zesłana i obdarzy go swoją łaską. Oddaje się on różnym rytuałom, zaklęciom magicznym, mając nadzieję na spotkanie z jego bogami. Być może na jego wyznanie miała wpływ rodzina, która nigdy jakoś specjalnie nie propagowała wiary w jednego boga (o czym też świadczy jego imię), lecz nie odrzucała jej ze względu na swoją pozycję i obowiązki.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
----------------------- KARTA POSTACI -----------------------
Wiedźma jest stworzeniem, które rodzi się jak człowiek i umiera jak człowiek. Ma więc datę urodzenia i rodziców. Tym razem, pod imieniem Beatrix z rodu Hecaris przeżyła już prawie dwadzieścia lat. Jej rodzice to dwójka wiecznie zapracowanych kupców od pokoleń. Pracując i kumulując bogactwo myśleli, że uszczęśliwią siebie i ich jedyną córkę. Nie mieli czasu poznać jej dobrze, a tym bardziej na stworzenie jej innego rodzeństwa. Wiedźma w ten sposób straciła okazję do zrozumienia idei miłości rodzica lub miłości między rodziną w całości. Była jednak bogata... Tylko po co to wiedźmie, która może stworzyć potrzebne sobie fundusze? Wychowywana pod bacznym okiem opiekunek częściej widziała zimę i śnieg niż swoich rodziców. Było to dość samotne dzieciństwa, zwłaszcza, że połączenie z innymi wiedźmami uzyskała dopiero w wieku dziesięciu lat. Wtedy też mogła na nowo zacząć być tym, kim była - wiedźmą. Czarować, zmieniać rzeczywistość. Wszystko układałoby się po jej myśli, gdyby wiedziała co chce robić. To nie było jej pierwsze życie, a tym bardziej nie ostatnie. Cały czas jednak nie mogła rozwiązać problemu. Była już matką, miała już mężów i kochanków. W poprzednim życiu była królową, na tych ziemiach gdzie teraz żyje. Chciała zrozumieć miłość władcy do poddanych, bo może to jej pomoże. Wtedy było to jej Królestwo Nyra, od gór, które otaczały ten obszar. Teraz należało to do Imperium. Nie była smutna z tego powodu. Wiedziała jak zdobyć władze na nowo i chciała to zrobić. Otrzymałaby w ten sposób to czego potrzebuję - zasoby do poszukiwań. Niestety, wiedźmy nie potrafią stworzyć człowieka, ani innej istoty żywej i z własną wolą.
Czas przygotować się na ucieczkę z domu...
----------------------- KONIEC KARTY POSTACI -----------------------
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Siedziała przy oknie i wpatrywała się w ogród, który po raz kolejny pokrył się białym puchem. Przyszedł kolejny rok oraz kolejna przygotowanie do wyjazdu jej rodziców. Co prawda w tym momencie zasiadali jeszcze w posiadłości, jednak ich dzień wyjazdu został już zaplanowany. Za trzy dni. Wtedy też ona będzie mogła zniknąć z domu. Postanowiła, że tym razem, w tym życiu, zostanie porwana. Większość rzeczy została już zaplanowana. To znaczy – ludzie, którzy ją porwą, konie, fundusze oraz trasa przejazdu. Włączając w to miejsca gdzie się zatrzymają. Droga do stolicy Imperium z jej domu rodzinnego to prawie miesiąc drogi konno, a ona przecież nie mieszkała na końcu świata, ani na obrzeżach kraju.
Ostatnie trzy dni w domu były dla Beatrix najbardziej męczące. Może dlatego, że była bardziej zadowolona niż zwykle, lecz rodzice uczepili się, żeby spędzać z nią więcej czasu. Normalnie ograniczało się to do jazdy konno, picia herbaty lub rozmawiania o niesamowitych pierdołach. Plotkowanie nie było jej ulubionym zajęciem. Zwłaszcza, że na większość informacji jakie usłyszała od matki dostała odpowiedź o ich prawdziwości w głowie. Jedna z jej prawdziwych sióstr, wiedźma żyjąca w tym samym kraju, bardzo lubiła słuchać tych wymyślnych historii. Uważała je za wyjątkowo intrygujące jak bujną wyobraźnię posiadają istoty ludzkie. Nie mogła się z nią nie zgodzić, za każdym razem zadziwiało ją to na nowo. Tak samo jak ich wiara w bóstwo, któremu sami nadali imię…
W końcu, gdy po trzech dniach udało jej się szczęśliwie pożegnać rodziców, którzy wyruszyli na kolejną wycieczkę, chociaż bardziej to była ich praca, mogła przygotować się do swoich planów. Pożegnała ich jak zwykle, życząc bezpieczniej podróży oraz zdrowego, obfitego powrotu do domu. Gdy ich powozy zniknęły mogła wziąć się do rzeczy.
Na tą chwilę osobą, która rządziła krajem był mężczyzna o dość wysokiej licznie przeżytych lat. Jego synowie za kurtyną uśmiechu bili się o władze w państwie i przychylność szlachty oraz wojska. Jej rodzina nie miała w tym sporze za dużo do powiedzenia i za pewne nie zamierzała moczyć palców w polityce. Niestety, Beatrix zrobi to za nich. Najszybszy sposób do władzy to stanie się jedynym ocalałym członkiem rodziny władcy. W tym wypadku miała do wyboru jednego z dwóch braci no i później należałoby urodzić mu dziecko. Później tylko przekupić jakiegoś biskupa, aby miał wizję od swojego Boga i będzie mogła zacząć poszukiwania. Będzie mogła zacząć poszukiwania w ciągu… trzech lat? Może czterech, wszystko zależy od dziecka. Wiedźmy nie były mistrzyniami zachodzenia w ciąże, raczej organizm odrzucał idee zrobienia kolejnego życia. Cóż, jeśli to zajmie za długo to wybije wszystkich, sfabrykuje dowody na bycie koszmarnym władcą i przejmie Imperium jako ten dobry i uczynny nowy władca. Jedyne czego mogła się obawiać to tego, że ktoś ją otruje. Nikt w końcu nie sprawdza wszystkiego co spożywa i używa, a ludzie są mistrzami zaskakiwania. Zwłaszcza wiedźm, które myślą, że widziały już wszystko.
Jej dzień przebiegł jak zwykle, zakończony leżeniem w wannie, owocową herbatą i wygodnym łóżkiem. Wiedziała jednak, że za długo nie pośpi. Pięć godzin snu. Kilka minut po godzinie drugiej w nocy, wstała z łóżka i otworzyła balkon wpuszczając do środka trzy osoby. Każda z nich nosiła płaszcz oraz maskę, żeby jak najbardziej ukryć swoje znaki specjalne. Jedyne co rozróżniało ich między sobą to kolor oczu, skóry no i wzrost. Jeden z nich był wyjątkowo mały.
- Walizki znajdują się w szafie. – spojrzała na najwyższego z nich, wydawał się przypakowanym mięśniakiem bez mózgu – Obok szafy leży mniejsza torba. Ją także bierzemy.
Góra mięśni kiwnęła głową i poszła w kierunku szafy, a Beatrix podała resztę poleceń. Pomieszczenie musiało wyglądać jakby faktycznie ją porwali. Jako, że nie mogą być profesjonalistami – pokój ma przeżyć demolkę. Wszystkie szuflady wyciągnięte, łóżko w opłakanym stanie, bo oczywiście stawiała opór. Pozostawiłaby trochę swojej krwi dla prawdziwości zdarzenia, ale to mogłoby być niebezpiecznie. Krew wiedźmy jest idealnym katalizatorem do świata magii i „czarowania”. Ciche zdemolowanie wszystkiego zajęło im do dziesięciu minut. Następnie Beatrix została wzięta na ręce i udając nieprzytomną, zabrana z posiadłości.
Gdy do jej pokój, o godzinie siódmej weszła służącą – krzyknęła z przerażenia. Na ten sygnał okoliczna służba przybiegła na miejsce zdarzenia i z niedowierzeniem wpatrywała się w chaos. To poruszenie sprawiło, że wieści bardzo szybko się rozeszły. Służba oraz strażnicy rozpoczęli poszukiwania, wysłali listy do rodziców Beatrix oraz listy gończe do okolicznych miasteczek i wsi. W ciągu jednego dnia zaczęli poszukiwania młodej damy dworu, który w tym czasie była już kilkanaście kilometrów dalej. Z pomocą magii, jej trzech pomocników znajdowała się teraz więcej niż sto kilometrów od domu. Był to kawałek drogi, który powinien zająć im do trzech dni. Oni mieli to za sobą w kilka godzin. Stali przed pierwszym ze swoich postoi, tawerną gdzie zostały przygotowane konie do dalszej wycieczki.
W gospodzie z całego towarzystwa najbardziej wyróżniała się oczywiście Beatrix. Z dwóch powodów, po pierwsze jej uroda zdecydowanie nie była przeciętna, po drugie – ubrana była w dość kosztowny materiał. Aż biło od niej, że nie jest stąd. Ktoś taki na pewno zostałby zapamiętany przez okolicznych mieszkańców. Stojąc i czekając aż najmniejszy z towarzystwa, Philip, zajmie się sprawami organizacyjnymi, rozglądała się po reszcie towarzystwa w knajpie. Wzrok oraz ich zachowanie napawały ją pewnym obrzydzeniem. Widać żaden z nich nie nadaje się na tego jedynego skoro nie może im spojrzeć prosto w twarz. Pokierowana przez Philipa poszła do swojego pokoju gdzie oni się prześpią przez najbliższe cztery godziny, aby zregenerować ciało na dalszą podróż. Miała to być ich drzemka, aby później pokonać kolejne kilometry bez zbędnego tracenia czasu. Ich następny postój jest za około 24 godziny, zatrzymają się w większym mieście, w tamtejszej parafii. Posiada ona odpłatną usługę gdzie podróżni mogą zatrzymać się w miejscu pod patronatem Boga. Jak większość kościołów w tych czasach – musieli sobie jakoś dorobić i czemu nie zrobić tego na podróżnych, którzy bardzo chętnie zapłacę dodatkowo za modlitwę o bezpieczną część dalszej podróży. Według Beatrix był to bardzo dobry plan biznesowy. Oh, nie mówi o robieniu noclegu przy kościele, a o religi. Religia była bardzo dochodowa, przynajmniej w jej odczuciu. Niestety, jest też ciężka w stabilizacji, głównie opierasz się na przywiązaniu do czegoś co nie istnieje… no i ludzie szczęście, że ktoś będzie miał pecha lub trafi go karma gdy będzie robił złe rzeczy.
Gdy siedziała i w spokoju czytała książę, podczas przewracania kartek na kolejną stronę usłyszała pukanie do drzwi. Wiedziała, że to nie są goście z dobrymi intencjami. Dlaczego? Bo doskonale wiedziała kto stoi po drugiej stronie drzwi.
- Ludzie są naprawdę plugawi – wymamrotała i odłożyła książkę.
Postarała się, aby było słychać jak podchodzi do drzwi oraz jak je odklucza. Chciała, żeby grupka pięciu mężczyzn po drugiej stronie drzwi doskonale wiedziała co robi. Jak tylko usłyszeli kliknięcie klamki oraz skrzypnięcie zawiasów – z rozpędu postanowili wtargnąć do środka. O dziwo dobili się od niewidzialnej ściany. Ten, który stał jako pierwszy skończył ze zmiażdżonym nosem. Beatrix widząc jego obrażenia, już przez otwarte na oścież drzwi, zrozumiała z jaką siłą postanowił wbiec do jej pokoju. Pozostali wpatrywali się w osłupieniu,
- W czym mogę pomóc? – odezwała się beznamiętnie. Nie zaskoczyli jej, nie była nich zła. Co najwyżej znudzona. Nie czekała aż jej dopowiedzą. – Jeśli nic to, do widzenia.
Powiedziała i zaczęła zamykać drzwi. Nie miała w tym momencie ochoty na zabawę z ludźmi. Zwłaszcza idiotami, którzy nie rozumieją, że ich genialny pomysł jest głupi.
- Czekaj! – jeden z obecnych krzyknął – Jak to zrobiłaś?
Zerknęła na stojącego pod ścianą mężczyznę i uśmiechnęła się. Po raz pierwszy zobaczyli jej uśmiech na następnie dostrzegli, że z każdego otworu na twarzy mężczyzny zaczyna wyciekać krew. Nie miała humoru na nich. Widząc przerażenie na twarzy pozostałych, kliknęła pod nosem i wymazała im pamięć przy okazji sprawiając, że stracili przytomność. Zaraz po tym wróciła do pokoju i usiadła z powrotem do książki.
Ostatnie trzy dni w domu były dla Beatrix najbardziej męczące. Może dlatego, że była bardziej zadowolona niż zwykle, lecz rodzice uczepili się, żeby spędzać z nią więcej czasu. Normalnie ograniczało się to do jazdy konno, picia herbaty lub rozmawiania o niesamowitych pierdołach. Plotkowanie nie było jej ulubionym zajęciem. Zwłaszcza, że na większość informacji jakie usłyszała od matki dostała odpowiedź o ich prawdziwości w głowie. Jedna z jej prawdziwych sióstr, wiedźma żyjąca w tym samym kraju, bardzo lubiła słuchać tych wymyślnych historii. Uważała je za wyjątkowo intrygujące jak bujną wyobraźnię posiadają istoty ludzkie. Nie mogła się z nią nie zgodzić, za każdym razem zadziwiało ją to na nowo. Tak samo jak ich wiara w bóstwo, któremu sami nadali imię…
W końcu, gdy po trzech dniach udało jej się szczęśliwie pożegnać rodziców, którzy wyruszyli na kolejną wycieczkę, chociaż bardziej to była ich praca, mogła przygotować się do swoich planów. Pożegnała ich jak zwykle, życząc bezpieczniej podróży oraz zdrowego, obfitego powrotu do domu. Gdy ich powozy zniknęły mogła wziąć się do rzeczy.
Na tą chwilę osobą, która rządziła krajem był mężczyzna o dość wysokiej licznie przeżytych lat. Jego synowie za kurtyną uśmiechu bili się o władze w państwie i przychylność szlachty oraz wojska. Jej rodzina nie miała w tym sporze za dużo do powiedzenia i za pewne nie zamierzała moczyć palców w polityce. Niestety, Beatrix zrobi to za nich. Najszybszy sposób do władzy to stanie się jedynym ocalałym członkiem rodziny władcy. W tym wypadku miała do wyboru jednego z dwóch braci no i później należałoby urodzić mu dziecko. Później tylko przekupić jakiegoś biskupa, aby miał wizję od swojego Boga i będzie mogła zacząć poszukiwania. Będzie mogła zacząć poszukiwania w ciągu… trzech lat? Może czterech, wszystko zależy od dziecka. Wiedźmy nie były mistrzyniami zachodzenia w ciąże, raczej organizm odrzucał idee zrobienia kolejnego życia. Cóż, jeśli to zajmie za długo to wybije wszystkich, sfabrykuje dowody na bycie koszmarnym władcą i przejmie Imperium jako ten dobry i uczynny nowy władca. Jedyne czego mogła się obawiać to tego, że ktoś ją otruje. Nikt w końcu nie sprawdza wszystkiego co spożywa i używa, a ludzie są mistrzami zaskakiwania. Zwłaszcza wiedźm, które myślą, że widziały już wszystko.
Jej dzień przebiegł jak zwykle, zakończony leżeniem w wannie, owocową herbatą i wygodnym łóżkiem. Wiedziała jednak, że za długo nie pośpi. Pięć godzin snu. Kilka minut po godzinie drugiej w nocy, wstała z łóżka i otworzyła balkon wpuszczając do środka trzy osoby. Każda z nich nosiła płaszcz oraz maskę, żeby jak najbardziej ukryć swoje znaki specjalne. Jedyne co rozróżniało ich między sobą to kolor oczu, skóry no i wzrost. Jeden z nich był wyjątkowo mały.
- Walizki znajdują się w szafie. – spojrzała na najwyższego z nich, wydawał się przypakowanym mięśniakiem bez mózgu – Obok szafy leży mniejsza torba. Ją także bierzemy.
Góra mięśni kiwnęła głową i poszła w kierunku szafy, a Beatrix podała resztę poleceń. Pomieszczenie musiało wyglądać jakby faktycznie ją porwali. Jako, że nie mogą być profesjonalistami – pokój ma przeżyć demolkę. Wszystkie szuflady wyciągnięte, łóżko w opłakanym stanie, bo oczywiście stawiała opór. Pozostawiłaby trochę swojej krwi dla prawdziwości zdarzenia, ale to mogłoby być niebezpiecznie. Krew wiedźmy jest idealnym katalizatorem do świata magii i „czarowania”. Ciche zdemolowanie wszystkiego zajęło im do dziesięciu minut. Następnie Beatrix została wzięta na ręce i udając nieprzytomną, zabrana z posiadłości.
Gdy do jej pokój, o godzinie siódmej weszła służącą – krzyknęła z przerażenia. Na ten sygnał okoliczna służba przybiegła na miejsce zdarzenia i z niedowierzeniem wpatrywała się w chaos. To poruszenie sprawiło, że wieści bardzo szybko się rozeszły. Służba oraz strażnicy rozpoczęli poszukiwania, wysłali listy do rodziców Beatrix oraz listy gończe do okolicznych miasteczek i wsi. W ciągu jednego dnia zaczęli poszukiwania młodej damy dworu, który w tym czasie była już kilkanaście kilometrów dalej. Z pomocą magii, jej trzech pomocników znajdowała się teraz więcej niż sto kilometrów od domu. Był to kawałek drogi, który powinien zająć im do trzech dni. Oni mieli to za sobą w kilka godzin. Stali przed pierwszym ze swoich postoi, tawerną gdzie zostały przygotowane konie do dalszej wycieczki.
W gospodzie z całego towarzystwa najbardziej wyróżniała się oczywiście Beatrix. Z dwóch powodów, po pierwsze jej uroda zdecydowanie nie była przeciętna, po drugie – ubrana była w dość kosztowny materiał. Aż biło od niej, że nie jest stąd. Ktoś taki na pewno zostałby zapamiętany przez okolicznych mieszkańców. Stojąc i czekając aż najmniejszy z towarzystwa, Philip, zajmie się sprawami organizacyjnymi, rozglądała się po reszcie towarzystwa w knajpie. Wzrok oraz ich zachowanie napawały ją pewnym obrzydzeniem. Widać żaden z nich nie nadaje się na tego jedynego skoro nie może im spojrzeć prosto w twarz. Pokierowana przez Philipa poszła do swojego pokoju gdzie oni się prześpią przez najbliższe cztery godziny, aby zregenerować ciało na dalszą podróż. Miała to być ich drzemka, aby później pokonać kolejne kilometry bez zbędnego tracenia czasu. Ich następny postój jest za około 24 godziny, zatrzymają się w większym mieście, w tamtejszej parafii. Posiada ona odpłatną usługę gdzie podróżni mogą zatrzymać się w miejscu pod patronatem Boga. Jak większość kościołów w tych czasach – musieli sobie jakoś dorobić i czemu nie zrobić tego na podróżnych, którzy bardzo chętnie zapłacę dodatkowo za modlitwę o bezpieczną część dalszej podróży. Według Beatrix był to bardzo dobry plan biznesowy. Oh, nie mówi o robieniu noclegu przy kościele, a o religi. Religia była bardzo dochodowa, przynajmniej w jej odczuciu. Niestety, jest też ciężka w stabilizacji, głównie opierasz się na przywiązaniu do czegoś co nie istnieje… no i ludzie szczęście, że ktoś będzie miał pecha lub trafi go karma gdy będzie robił złe rzeczy.
Gdy siedziała i w spokoju czytała książę, podczas przewracania kartek na kolejną stronę usłyszała pukanie do drzwi. Wiedziała, że to nie są goście z dobrymi intencjami. Dlaczego? Bo doskonale wiedziała kto stoi po drugiej stronie drzwi.
- Ludzie są naprawdę plugawi – wymamrotała i odłożyła książkę.
Postarała się, aby było słychać jak podchodzi do drzwi oraz jak je odklucza. Chciała, żeby grupka pięciu mężczyzn po drugiej stronie drzwi doskonale wiedziała co robi. Jak tylko usłyszeli kliknięcie klamki oraz skrzypnięcie zawiasów – z rozpędu postanowili wtargnąć do środka. O dziwo dobili się od niewidzialnej ściany. Ten, który stał jako pierwszy skończył ze zmiażdżonym nosem. Beatrix widząc jego obrażenia, już przez otwarte na oścież drzwi, zrozumiała z jaką siłą postanowił wbiec do jej pokoju. Pozostali wpatrywali się w osłupieniu,
- W czym mogę pomóc? – odezwała się beznamiętnie. Nie zaskoczyli jej, nie była nich zła. Co najwyżej znudzona. Nie czekała aż jej dopowiedzą. – Jeśli nic to, do widzenia.
Powiedziała i zaczęła zamykać drzwi. Nie miała w tym momencie ochoty na zabawę z ludźmi. Zwłaszcza idiotami, którzy nie rozumieją, że ich genialny pomysł jest głupi.
- Czekaj! – jeden z obecnych krzyknął – Jak to zrobiłaś?
Zerknęła na stojącego pod ścianą mężczyznę i uśmiechnęła się. Po raz pierwszy zobaczyli jej uśmiech na następnie dostrzegli, że z każdego otworu na twarzy mężczyzny zaczyna wyciekać krew. Nie miała humoru na nich. Widząc przerażenie na twarzy pozostałych, kliknęła pod nosem i wymazała im pamięć przy okazji sprawiając, że stracili przytomność. Zaraz po tym wróciła do pokoju i usiadła z powrotem do książki.
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Tego popołudnia przygotowywał się do mszy świętej, jaka miała mieć miejsce jeszcze przed wieczorem. Nie lubił tego. Nudziły go rytuały, gdzie ludzie stale szeptali te same formuły, śpiewali niczym nieróżniące się od siebie pieśni. Religia, w której został wyuczony, a teraz sprawował w niej także szanowaną pozycję, była dla niego strasznie sztuczna. Jedynym, co było w niej warte uwagi to to, że z jej przyjściem zaczęto spisywać stare księgi. Co prawda zmieniano ich treść, lecz przynajmniej można było wysunąć własne wnioski, co do przeszłości, domyślić się, które informacje były przydatne, a które do wyrzucenia. On sam też jeśli przepisywał księgi, to co do słowa, nie zmieniając niczego – w ten sposób był blisko bóstw, którym faktycznie oddawał swoją wiarę, poświęcał się.
Pisał piórem, prowadząc nim czarny atrament po pergaminie, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi jego gabinetu. Wyraził zgodę na wejście znudzonym „proszę”, nie odrywając wzroku od karty, którą miał przed sobą. Do pomieszczenia wszedł jeden z wielu wieśniaków, dysząc tak głośno, że chyba nawet głuchy by to usłyszał. Azriel nie należał do cierpliwych, jednak odłożył pióro delikatnie na bok i przeniósł swoje spojrzenie na przybysza.
- Ojcze łaskawy, mój ojciec umiera! – oznajmił chłop, a Bricriu podniósł się ze swojego siedziska. Przyodział swoje szaty wychodne i wyjrzał przez okno. Śnieg zdążył już nawiedzić i tę wioskę, na co skrzywił się, lecz zaraz przybrał przejęty wyraz twarzy. W końcu to wierni w dużej mierze go utrzymywali. Jego celem nie było urażenie kogokolwiek. Jeszcze.
Wyszedł za mężczyzną, pozwalając się prowadzić. Musiał szybko wyspowiadać umierającego lub też namaścić zmarłego i wrócić do kościoła. Nie chciał opóźniać mszy. Miał lepsze rzeczy do roboty.
Kiedy dotarli, otrzepał swoje buty i wszedł do środka niewielkiej, skromnej chaty. Na jego szczęście, w łożu zastał nieboszczyka, dzięki czemu nie musiał po raz kolejny wysłuchiwać, jak to zdradził swoją żonę czy pracował w niedzielę. Grzechy tych ludzi były dla niego co najmniej nudne.
Wypowiedział na szybko słowa modlitwy i wykonał znak krzyża olejkiem na czole zmarłego. Rodzinie jego oddał wyrazy współczucia, po czym w ciszy powrócił do swojego domu. Jakąś godzinę później udał się odprawić nabożeństwo dla wiernych, wiedząc, że wkrótce w jego biurze znów pojawi się ten sam mężczyzna i będzie prosił o odprawienie pogrzebu jego ojcu.
Czas bardzo mu się dłużył, choć to on robił najwięcej ze wszystkich zebranych w budynku kościoła. Nie mógł już doczekać się wieczora, kiedy to będzie mógł udać się do lasu i tam złożyć hołd swoim bogom, a nie jakiemuś pseudo panu, który rzekomo jest litościwy, ale tak naprawdę nigdy nikomu nie pomaga. Zbawienie duszy? Piekło? Też coś! Wierzył… Nie, on wiedział, że prawdziwi bogowie to ci, którzy odczuwają gniew, radość, to ci, którzy są w stanie przyjść do swoich wyznawców, ukazują swoją potęgę.
Nocą udał się w końcu do lasu, dbając o to, by nikt go nie zauważył. Zacierał swoje ślady, czego nauczyła go jeszcze głowa rodziny Bricriu za czasów, gdy nikt nie myślał o tym, by dać mu kapłańskie wykształcenie. Kiedy znalazł się na polanie w samym sercu puszczy, odnalazł głaz, który miał stanowić podstawę do jego ofiary. Ułożył na nim czarnego kruka, którego pojmał i zabił dzień wcześniej, i naciął sztyletem wnętrze swojej dłoni tak, by obficie spłynęła z niej krew na zwierzę ofiarne.
- Donnie, panie umarłych, Vidarrze, obrońco lasu, Keitho, pani lasu… – wzywał wszystkich znanych mu bogów, by wysłuchali jego intencji. - Jako wasz wierny sługa błagam was, postawcie przede mną kogoś, kto odmienia losy – posłał swą prośbę, na sam koniec klękając przed kamieniem oraz pochylając swą głowę. Rozpalił ognisko i wypił specjalną miksturę, która pozwalała mu widzieć. Tańczył wokół ognia, aż padł obok z wycieńczenia. Do jego jestestwa zaczęły napływać przeróżne obrazy, okazujące mu, wedle jego mniemania, przeszłość, teraźniejszość, jak i przyszłość. Miało mu to pomóc odnaleźć się w tym świecie pełnym niepotrzebnych, zobojętniałych i zapatrzonych w siebie ludzi. Wiedział, że ich bóg nie istnieje, ale jego bogowie jak najbardziej, czego nawet teraz miał dowód. To oni dali mu składniki na napój, jaki sprawiał, iż Azriel pozyskiwał informacje o życiu. Czyż w takich momentach nie był najbliżej tego, co mu było rodzime?
Do swego domu wrócił dopiero o świcie. Niebo stawało się coraz jaśniejsze, kiedy on kładł się do łóżka. Niestety, nie było mu dane długo pospać – oto obudził go list z domu rodzinnego, wzywającego go do wypełnienia synowskich obowiązków – jego ojciec zachorował i oczekiwano wizyty młodego Bricriu w domu rodzinnym. Tak oto, posyłając list do proboszcza we wsi oddalonej o około 30 kilometrów od tej jego, wyruszył do jednej z wielu posiadłości jego rodziny. Droga miała mu zająć dobry tydzień, wiedział, że do tego czasu być może będzie już za późno. Nie był to dla niego problem – zawsze miał parę dni odpoczynku od swojej codzienności, która niezmiernie go irytowała.
Ach, zebrało się wszystkim na umieranie...
Pisał piórem, prowadząc nim czarny atrament po pergaminie, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi jego gabinetu. Wyraził zgodę na wejście znudzonym „proszę”, nie odrywając wzroku od karty, którą miał przed sobą. Do pomieszczenia wszedł jeden z wielu wieśniaków, dysząc tak głośno, że chyba nawet głuchy by to usłyszał. Azriel nie należał do cierpliwych, jednak odłożył pióro delikatnie na bok i przeniósł swoje spojrzenie na przybysza.
- Ojcze łaskawy, mój ojciec umiera! – oznajmił chłop, a Bricriu podniósł się ze swojego siedziska. Przyodział swoje szaty wychodne i wyjrzał przez okno. Śnieg zdążył już nawiedzić i tę wioskę, na co skrzywił się, lecz zaraz przybrał przejęty wyraz twarzy. W końcu to wierni w dużej mierze go utrzymywali. Jego celem nie było urażenie kogokolwiek. Jeszcze.
Wyszedł za mężczyzną, pozwalając się prowadzić. Musiał szybko wyspowiadać umierającego lub też namaścić zmarłego i wrócić do kościoła. Nie chciał opóźniać mszy. Miał lepsze rzeczy do roboty.
Kiedy dotarli, otrzepał swoje buty i wszedł do środka niewielkiej, skromnej chaty. Na jego szczęście, w łożu zastał nieboszczyka, dzięki czemu nie musiał po raz kolejny wysłuchiwać, jak to zdradził swoją żonę czy pracował w niedzielę. Grzechy tych ludzi były dla niego co najmniej nudne.
Wypowiedział na szybko słowa modlitwy i wykonał znak krzyża olejkiem na czole zmarłego. Rodzinie jego oddał wyrazy współczucia, po czym w ciszy powrócił do swojego domu. Jakąś godzinę później udał się odprawić nabożeństwo dla wiernych, wiedząc, że wkrótce w jego biurze znów pojawi się ten sam mężczyzna i będzie prosił o odprawienie pogrzebu jego ojcu.
Czas bardzo mu się dłużył, choć to on robił najwięcej ze wszystkich zebranych w budynku kościoła. Nie mógł już doczekać się wieczora, kiedy to będzie mógł udać się do lasu i tam złożyć hołd swoim bogom, a nie jakiemuś pseudo panu, który rzekomo jest litościwy, ale tak naprawdę nigdy nikomu nie pomaga. Zbawienie duszy? Piekło? Też coś! Wierzył… Nie, on wiedział, że prawdziwi bogowie to ci, którzy odczuwają gniew, radość, to ci, którzy są w stanie przyjść do swoich wyznawców, ukazują swoją potęgę.
Nocą udał się w końcu do lasu, dbając o to, by nikt go nie zauważył. Zacierał swoje ślady, czego nauczyła go jeszcze głowa rodziny Bricriu za czasów, gdy nikt nie myślał o tym, by dać mu kapłańskie wykształcenie. Kiedy znalazł się na polanie w samym sercu puszczy, odnalazł głaz, który miał stanowić podstawę do jego ofiary. Ułożył na nim czarnego kruka, którego pojmał i zabił dzień wcześniej, i naciął sztyletem wnętrze swojej dłoni tak, by obficie spłynęła z niej krew na zwierzę ofiarne.
- Donnie, panie umarłych, Vidarrze, obrońco lasu, Keitho, pani lasu… – wzywał wszystkich znanych mu bogów, by wysłuchali jego intencji. - Jako wasz wierny sługa błagam was, postawcie przede mną kogoś, kto odmienia losy – posłał swą prośbę, na sam koniec klękając przed kamieniem oraz pochylając swą głowę. Rozpalił ognisko i wypił specjalną miksturę, która pozwalała mu widzieć. Tańczył wokół ognia, aż padł obok z wycieńczenia. Do jego jestestwa zaczęły napływać przeróżne obrazy, okazujące mu, wedle jego mniemania, przeszłość, teraźniejszość, jak i przyszłość. Miało mu to pomóc odnaleźć się w tym świecie pełnym niepotrzebnych, zobojętniałych i zapatrzonych w siebie ludzi. Wiedział, że ich bóg nie istnieje, ale jego bogowie jak najbardziej, czego nawet teraz miał dowód. To oni dali mu składniki na napój, jaki sprawiał, iż Azriel pozyskiwał informacje o życiu. Czyż w takich momentach nie był najbliżej tego, co mu było rodzime?
Do swego domu wrócił dopiero o świcie. Niebo stawało się coraz jaśniejsze, kiedy on kładł się do łóżka. Niestety, nie było mu dane długo pospać – oto obudził go list z domu rodzinnego, wzywającego go do wypełnienia synowskich obowiązków – jego ojciec zachorował i oczekiwano wizyty młodego Bricriu w domu rodzinnym. Tak oto, posyłając list do proboszcza we wsi oddalonej o około 30 kilometrów od tej jego, wyruszył do jednej z wielu posiadłości jego rodziny. Droga miała mu zająć dobry tydzień, wiedział, że do tego czasu być może będzie już za późno. Nie był to dla niego problem – zawsze miał parę dni odpoczynku od swojej codzienności, która niezmiernie go irytowała.
Ach, zebrało się wszystkim na umieranie...
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Podczas gdy Beatrix siedziała i powoli kończyła już książkę, nie spodziewała się, że jeden z gości tawerny zacznie rozpowiadać plotkę o jej dziwnych mocach. Gdyby wiedźma o tym wiedziała na pewno zrównałaby okolicę z ziemią, o dziwo na pewno nie spodziewała się, że historię o jej mocach nie zrobią z niej demona czy potwora, a świętą. Może dlatego, że wpadła w oko osobie, którą ją zobaczyła, albo dlatego że spojrzał na to jak brudni, przyszli gwałciciele nie mogli dotknąć jej swoimi rękoma. Prawdopodobne, że było to połączenie obu tych rzeczy. Gdy po kilku godzinach wyszła razem z jej trzema porywaczami z pomieszczenia, a następnie z budynku czuła na sobie spojrzenia. Nie jednej osoby, a wszystkich. Ich spojrzenia nie można było porównać z tymi posyłanymi jej wcześniej. Brak perwersji, ale ciekawość i swego rodzaju uwielbienie? Nie rozumiała skąd nagła zmiana ich zachowania i wiedziała, że tak szybko nawet jej siostry nie będą wiedziały. W kąciku oka dostrzegła chore dziecko niesione na rękach przez matkę. Beatrix wpatrywała się w kobietę i jej bezradność. Widziała też jak ta spotyka jej spojrzenie i bez zastanowienia podbiega do niej z chorym.
- Proszę! Proszę mi pomóc! Młoda damo! – kobieta zaczęła prosić i prosić, cały czas wołać głośniej i głośniej. Jej oczy pełne łez, policzki i nos czerwone. – Proszę! Ratuj moje dziecko.
W normalnej sytuacji spokojnie zignorowałby całe to zajście, ale… chyba miała nowy pomysł. Czemu by nie zostać Świętą? Kościół ma się za dobrze w tych czasach. Bycie osobą wspieraną przez kościół będzie także dobrą opcją. Na ustach wiedźmy pojawił się uśmiech. Łagodnym i pełnym uczucia spojrzeniem zerknęła na dziecko, żeby ocenić sytuację. Było naprawdę bardzo chore. Wyciągnęła rękę i położyła na głowie dziecka. Jej dłoń zaczęła świecić jasnym blaskiem, a blada karnacja dziecka zaczęła nabierać kolorów. Bądźmy jednak szczerzy, blask z dłoni miał odwrócić uwagę i pokazać, że faktycznie coś robi, gdy faktycznie samym kiwnięciem palca mogła wyleczyć chore ciało dziecka.
- Musisz uważać na przyszłość, tym razem trafiłaś na mnie, jednak nigdy nie wiesz kim będzie osoba w przyszłość – wzięła rękę z dziecka i położyła ją na policzku kobiety ocierając jej łzy – Proszę, zajmij się nim dobrze.
Trzech towarzyszy podróży oraz wszyscy ludzie na około obserwowali to z niedowierzeniem. Faktycznie, nie była demonem, a aniołem. Wpatrując się w jej uśmiechniętą anielską twarz – każdy kto miał wcześniej zbreźne myśli miał zaplanowaną szybką wyprawę do najbliższego kościoła. O dziwo, to samo miejsce było celem Beatrix. Zamierzała zrobić tam, w tej najbliższej parafii, małe zamieszanie. Przedstawienie, które rozniesie się hucznym echem. Sytuacja kościoła była dobra, ale nie idealnie. Nie mieli nic na poparcie swojego bóstwa. Ona mogła być tym potwierdzeniem na istnienie ich boga – Świętą. Żaden szanujący się polityk, a tym była głowa kościoła, nie pominie takiej okazji. Zwłaszcza gdy faktycznie wierzy w to co głosi.
Podróż konno przez las po nocy do następnego miejsca postoju miała być krótka i byłaby – gdyby nie fakt, że jeden z jej porywaczy postanowił zrobić coś głupiego. Zgubił się. Poszedł oddać mocz i się zgubił! Jak można być tak bardzo nieodpowiedzialnym? I o dziwo nie była to góra mięśni o imieniu Goony, ani Philip (najmniejszy z trójki), który starał się utrzymać cały plan w odpowiednich ramach czasowych. Wiedźma wiedziała, że nie może wysłać żadnego z nich na poszukiwania, więc sama musiała się tym zająć. Dotknęła najbliższego drzewa, i przez korzenie i połączenia między roślinami zaczęła z zamkniętymi oczami sprawdzać cały las. Nie zajęło jej to długo aż znalazła swojego trzeciego rozbójnika – znalazł jakieś źródło wody i stał teraz przyglądał się komuś pobierającemu wodę… Beatrix wróciła spojrzeniem do swojego ciała i kliknęła językiem. Będzie musiała się tam przejść.
- Philip, Goony, poczekajcie tutaj. Wejdę do lasu po tego błazna i zaraz wracam – rzuciła rozkaz i nie czekając na odpowiedź wkroczyła między ciemne drzewa.
Philip doskonale wiedział, że nie może jej przeszkodzić, ani jej powstrzymać. Wiedział też, że była od nich silniejsza i jeśli ktoś miałby z nich umrzeć – on byłby pierwszy. Spojrzał na stojącego i wpatrującego się pusto w dal Gooniego i mógł tylko westchnąć. Był głupim mięśniakiem, ale to głównie za sprawą swojej głupoty. Patrząc jednak na zachowanie ich pracodawcy – właśnie ten brak inteligentu zapewnił mu miejsce przy prawdziwej posłance boga – Wiedźmie. Naprawdę, nie musieli na nią długo czekać. Mniej niż 5 minut później wyłoniła się spośród drzew z głową ich kamrata pod ręką. Jego zmarły wyraz twarzy był pełen przerażenia. Philip wiedział co mogło się stać – zdenerwował ją, wiedział też że lepiej nie pytać czym. Dla dobra reszty. Wyruszyli dalej i zgodnie z planem dotarli do większego miasta. Udało mi się to zrobić nawet przed czasem więc zamiast się zatrzymywać chcieli pognać dalej. Niestety – zatrzymało ich dziecko, które postanowiło poczekać na wysłanniczkę ich boga jedynego. Chłopiec miał raptem siedem, może osiem lat. Jego historia faktycznie łapała za serce. Beatrix nie była jakoś mocno wzruszona życiem śmiertelnych, lecz był to dobry początek dla jej nowego planu. Została więc w mieście i uleczyła sporą grupę wieśniaków. Gdy w końcu skończyła udawanie dobrej i łaskawej była taka pora, że lepiej było im zostać na noc w mieście. Posiadali tutaj rezerwacje w schronisku dla podróżnych koło parafii.
Aby zrobić odpowiednią scenę postanowiła posłużyć się posągiem, do którego modlono się w każdym kościele. Oceniła swoje położenie względem kościoła i zbliżając się do budynku rozświetlała statuę coraz mocniej i mocniej. Gdy znajdowała się już blisko samego miejsca – kilku księży wybiegło przestraszonych. Nie mieli pojęcia co dzieje się z ich symbolem szacunku do boga. Jakby nie wiedzieli co mają robić wpatrywali się w podchodzącą coraz bliżej Beatrix, oraz w świecący coraz mocniej symbol ich boga. Księża, którzy nie rozumieli co się dzieje i mogli tylko patrzeć jak kobieta wchodzi do budynku, podchodzi na sam przód, klęka i składając ręce do modlitwy wypełnia cały budynek światłem.
Taki popis siły sprawił, że wszyscy zaczęli roznosić plotki o Świętej, o pięknej kobiecie, która jest wysłannikiem Boga. Ma uśmiech anioła i jest bardzo miła dla wszystkich. Wszyscy jak zaczarowani podążali jej planem. W tym czasie Beatrix nie stała w jednym miejscu – cały czas podróżowała robiąc takie przedstawienie w każdym napotkanym kościele. W ciągu tygodnia odwiedzała mnóstwo różnych miejsc na jej szlaku do stolicy. Były mniejsze i większe miejscowości, lecz wszędzie udzielała pomoc. Czy to ozdrowienia, czy pomoc z problemami dotykającymi mieszkańców wsi. Zawsze z pięknym uśmiechem robiła co mogła żeby poprawić jakość życia. Czasem, gdy używała za dużo boskiej mocy widać było, że słabła na sile, lub omdlewała. Jak to wyglądało ze strony Beatrix? Udawanie chorej czy słabej nie było dla niej pierwszyzną. Pomoc ludziom z ich trywialnymi sprawami nie było problemem, a jej moc była o wiele bardziej potężna niż to. Jedyne co faktycznie ją zaskoczyło to fakt jak dobrze swoją rolę odgrywał Philip i Goony. Może za sprawą przeprowadzonej przez nią zmiany w ich ciele, lecz sprawowali się idealnie jako jej towarzysze podróży i obrońcy przed złem, jakie mogło ją zaatakować. W końcu, w jednym z większych miast, bliżej kapitolu, dostała informację o ciężko chorym szlachcicu. Nie zamierzała pierwsza pchać się do chorego. Dopóki nie przyjdzie prosić o pomoc – nie kiwnie palcem, a nawet celowo pogorszy sytuację. Nie musiała czekać długo. Gdy zasiadała w tamtejszym kościele modląc się do świecącej postaci zmyślonego boga przyszli do niej goście. Służba chorego, którego miała teraz odwiedzić. Oczywiście, że dobra Święta zgodziła się pomóc, był w końcu szlachta była dzieckiem bożym, należało im pomóc.
- Proszę! Proszę mi pomóc! Młoda damo! – kobieta zaczęła prosić i prosić, cały czas wołać głośniej i głośniej. Jej oczy pełne łez, policzki i nos czerwone. – Proszę! Ratuj moje dziecko.
W normalnej sytuacji spokojnie zignorowałby całe to zajście, ale… chyba miała nowy pomysł. Czemu by nie zostać Świętą? Kościół ma się za dobrze w tych czasach. Bycie osobą wspieraną przez kościół będzie także dobrą opcją. Na ustach wiedźmy pojawił się uśmiech. Łagodnym i pełnym uczucia spojrzeniem zerknęła na dziecko, żeby ocenić sytuację. Było naprawdę bardzo chore. Wyciągnęła rękę i położyła na głowie dziecka. Jej dłoń zaczęła świecić jasnym blaskiem, a blada karnacja dziecka zaczęła nabierać kolorów. Bądźmy jednak szczerzy, blask z dłoni miał odwrócić uwagę i pokazać, że faktycznie coś robi, gdy faktycznie samym kiwnięciem palca mogła wyleczyć chore ciało dziecka.
- Musisz uważać na przyszłość, tym razem trafiłaś na mnie, jednak nigdy nie wiesz kim będzie osoba w przyszłość – wzięła rękę z dziecka i położyła ją na policzku kobiety ocierając jej łzy – Proszę, zajmij się nim dobrze.
Trzech towarzyszy podróży oraz wszyscy ludzie na około obserwowali to z niedowierzeniem. Faktycznie, nie była demonem, a aniołem. Wpatrując się w jej uśmiechniętą anielską twarz – każdy kto miał wcześniej zbreźne myśli miał zaplanowaną szybką wyprawę do najbliższego kościoła. O dziwo, to samo miejsce było celem Beatrix. Zamierzała zrobić tam, w tej najbliższej parafii, małe zamieszanie. Przedstawienie, które rozniesie się hucznym echem. Sytuacja kościoła była dobra, ale nie idealnie. Nie mieli nic na poparcie swojego bóstwa. Ona mogła być tym potwierdzeniem na istnienie ich boga – Świętą. Żaden szanujący się polityk, a tym była głowa kościoła, nie pominie takiej okazji. Zwłaszcza gdy faktycznie wierzy w to co głosi.
Podróż konno przez las po nocy do następnego miejsca postoju miała być krótka i byłaby – gdyby nie fakt, że jeden z jej porywaczy postanowił zrobić coś głupiego. Zgubił się. Poszedł oddać mocz i się zgubił! Jak można być tak bardzo nieodpowiedzialnym? I o dziwo nie była to góra mięśni o imieniu Goony, ani Philip (najmniejszy z trójki), który starał się utrzymać cały plan w odpowiednich ramach czasowych. Wiedźma wiedziała, że nie może wysłać żadnego z nich na poszukiwania, więc sama musiała się tym zająć. Dotknęła najbliższego drzewa, i przez korzenie i połączenia między roślinami zaczęła z zamkniętymi oczami sprawdzać cały las. Nie zajęło jej to długo aż znalazła swojego trzeciego rozbójnika – znalazł jakieś źródło wody i stał teraz przyglądał się komuś pobierającemu wodę… Beatrix wróciła spojrzeniem do swojego ciała i kliknęła językiem. Będzie musiała się tam przejść.
- Philip, Goony, poczekajcie tutaj. Wejdę do lasu po tego błazna i zaraz wracam – rzuciła rozkaz i nie czekając na odpowiedź wkroczyła między ciemne drzewa.
Philip doskonale wiedział, że nie może jej przeszkodzić, ani jej powstrzymać. Wiedział też, że była od nich silniejsza i jeśli ktoś miałby z nich umrzeć – on byłby pierwszy. Spojrzał na stojącego i wpatrującego się pusto w dal Gooniego i mógł tylko westchnąć. Był głupim mięśniakiem, ale to głównie za sprawą swojej głupoty. Patrząc jednak na zachowanie ich pracodawcy – właśnie ten brak inteligentu zapewnił mu miejsce przy prawdziwej posłance boga – Wiedźmie. Naprawdę, nie musieli na nią długo czekać. Mniej niż 5 minut później wyłoniła się spośród drzew z głową ich kamrata pod ręką. Jego zmarły wyraz twarzy był pełen przerażenia. Philip wiedział co mogło się stać – zdenerwował ją, wiedział też że lepiej nie pytać czym. Dla dobra reszty. Wyruszyli dalej i zgodnie z planem dotarli do większego miasta. Udało mi się to zrobić nawet przed czasem więc zamiast się zatrzymywać chcieli pognać dalej. Niestety – zatrzymało ich dziecko, które postanowiło poczekać na wysłanniczkę ich boga jedynego. Chłopiec miał raptem siedem, może osiem lat. Jego historia faktycznie łapała za serce. Beatrix nie była jakoś mocno wzruszona życiem śmiertelnych, lecz był to dobry początek dla jej nowego planu. Została więc w mieście i uleczyła sporą grupę wieśniaków. Gdy w końcu skończyła udawanie dobrej i łaskawej była taka pora, że lepiej było im zostać na noc w mieście. Posiadali tutaj rezerwacje w schronisku dla podróżnych koło parafii.
Aby zrobić odpowiednią scenę postanowiła posłużyć się posągiem, do którego modlono się w każdym kościele. Oceniła swoje położenie względem kościoła i zbliżając się do budynku rozświetlała statuę coraz mocniej i mocniej. Gdy znajdowała się już blisko samego miejsca – kilku księży wybiegło przestraszonych. Nie mieli pojęcia co dzieje się z ich symbolem szacunku do boga. Jakby nie wiedzieli co mają robić wpatrywali się w podchodzącą coraz bliżej Beatrix, oraz w świecący coraz mocniej symbol ich boga. Księża, którzy nie rozumieli co się dzieje i mogli tylko patrzeć jak kobieta wchodzi do budynku, podchodzi na sam przód, klęka i składając ręce do modlitwy wypełnia cały budynek światłem.
Taki popis siły sprawił, że wszyscy zaczęli roznosić plotki o Świętej, o pięknej kobiecie, która jest wysłannikiem Boga. Ma uśmiech anioła i jest bardzo miła dla wszystkich. Wszyscy jak zaczarowani podążali jej planem. W tym czasie Beatrix nie stała w jednym miejscu – cały czas podróżowała robiąc takie przedstawienie w każdym napotkanym kościele. W ciągu tygodnia odwiedzała mnóstwo różnych miejsc na jej szlaku do stolicy. Były mniejsze i większe miejscowości, lecz wszędzie udzielała pomoc. Czy to ozdrowienia, czy pomoc z problemami dotykającymi mieszkańców wsi. Zawsze z pięknym uśmiechem robiła co mogła żeby poprawić jakość życia. Czasem, gdy używała za dużo boskiej mocy widać było, że słabła na sile, lub omdlewała. Jak to wyglądało ze strony Beatrix? Udawanie chorej czy słabej nie było dla niej pierwszyzną. Pomoc ludziom z ich trywialnymi sprawami nie było problemem, a jej moc była o wiele bardziej potężna niż to. Jedyne co faktycznie ją zaskoczyło to fakt jak dobrze swoją rolę odgrywał Philip i Goony. Może za sprawą przeprowadzonej przez nią zmiany w ich ciele, lecz sprawowali się idealnie jako jej towarzysze podróży i obrońcy przed złem, jakie mogło ją zaatakować. W końcu, w jednym z większych miast, bliżej kapitolu, dostała informację o ciężko chorym szlachcicu. Nie zamierzała pierwsza pchać się do chorego. Dopóki nie przyjdzie prosić o pomoc – nie kiwnie palcem, a nawet celowo pogorszy sytuację. Nie musiała czekać długo. Gdy zasiadała w tamtejszym kościele modląc się do świecącej postaci zmyślonego boga przyszli do niej goście. Służba chorego, którego miała teraz odwiedzić. Oczywiście, że dobra Święta zgodziła się pomóc, był w końcu szlachta była dzieckiem bożym, należało im pomóc.
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Podróż do domu faktycznie zajęła mu sześć dni. W tym czasie ciągle parł przed siebie, spoczywając jedynie w gospodach na parę godzin odpoczynku. Z każdej z nich wyruszał dalej skoro świt. Żywił się marnymi kolacjami w tychże zajazdach, przy okazji karmiąc swojego konia najlepiej jak tylko mógł – był to przecież dar od bogów, życie, o które należało dbać, skoro służyło mu wiernie i pomagało w przemieszczaniu.
Na długim podjeździe jednego z dworków jego rodziny, tego na skraju wielkiego lasu oraz, którego bokiem przepływała rzeka czekała już na niego służba. Dopytał ich szybko o aktualną sytuację, jaka cały czas miała miejsce w jego rodzinie i jak się okazało ojciec jego był jeszcze wśród żywych lecz ich nadzieje na jego ozdrowienie malały z dnia na dzień. Dowiedział się również, iż jego matka wraz z bratem posłali już służących po kobietę, o której słuchy krążyły ostatnimi czasy w wiosce. Po kobietę, która była wysłanniczką rzekomego boga i czyniła cuda, uzdrawiała ludzi w jego imieniu. Zaciekawiło to jego osobę, bowiem wiedział, że ten bóg nie istnieje. Jak więc ktoś mógł uzdrawiać w jego imieniu? Czyżby była ona kimś, kto pochodzi od jego bogów? Czy w końcu wysłuchali oni jego próśb o postawienie przed nim kogoś, kto odgrywa swój wpływ na rzeczywistość i losy innych? Chciał się o tym przekonać na własnej skórze, mieć ku temu pewność.
Choć czuwał przy łożu ojca, udając dobrego syna to w głębi siebie niecierpliwie czekał na przybycie tejże kobiety. Ponoć nie tylko uzdrawiała, ale również jej uroda biła wszystkich na kolana. Wciąż o niej myślał, niemalże dzień i całą noc oraz kolejne godziny dnia następnego. Gorączkowo błądził myślami. Od kogo może pochodzić jej moc? Który z bogów okazał się dla niego tak łaskawy, że ją przysłał? A może przekonał innych, by przysłali ją wspólnie? Czy istnieje szansa, że to ona jest boginią, która zstąpiła na ziemię, by go odwiedzić?
Kiedy po dworze poniosła się wieść, że kobieta jest już prawie na miejscu niemalże wybiegł przed posesję, nie ukrywając swojej radości i ciekawości jej osobą – zawsze mógł udawać, że jest to spowodowane tym, iż wkrótce jego ojciec znów stanie na nogach (o ile w ogóle tak będzie). Uspokoił się dopiero przed zakrętem, za którym słyszał tętent końskich kopyt. Zbliżali się. Dwa konie sług i jeszcze kolejne, należące do cudotwórczyni i mężczyzn, którzy jej towarzyszyli.
Wyszedł zza zakrętu, zaraz zatrzymując się w jednym miejscu. Patrzył uważnym wzrokiem na zbliżające się persony, próbując zaobserwować każdy, nawet najmniejszy szczegół, który mógłby świadczyć o tym, iż przybywający nie są tymi, za których się podają.
W miarę jak się zbliżali, czuł narastający w nim dreszczyk emocji. Ciało jego drżało z ekscytacji, poddając się jej prawie całkowicie. Kiedy stanęli przed nim, skłonił się kobiecie w pas i dopiero kiedy się wyprostował, spojrzał jej prosto w oczy. Przeszedł go dreszcz. Czuł, że jest w niej coś wyjątkowego, nie wiedział jednak, co takiego. Na pewno nie było to coś typowego, choć już sam sposób jej bycia wydawał się być dość oryginalnym. Była tajemnicą, która skrywała w sobie dla niego coś niebezpiecznego, ale i kojącego. Chciał rozgryźć zagadkę, jaką była jasnowłosa piękność.
- Witam w progach rodziny Bricriu, moja pani. – Przywitał ją niczym na dostojnego szlachcica przystało.
Na długim podjeździe jednego z dworków jego rodziny, tego na skraju wielkiego lasu oraz, którego bokiem przepływała rzeka czekała już na niego służba. Dopytał ich szybko o aktualną sytuację, jaka cały czas miała miejsce w jego rodzinie i jak się okazało ojciec jego był jeszcze wśród żywych lecz ich nadzieje na jego ozdrowienie malały z dnia na dzień. Dowiedział się również, iż jego matka wraz z bratem posłali już służących po kobietę, o której słuchy krążyły ostatnimi czasy w wiosce. Po kobietę, która była wysłanniczką rzekomego boga i czyniła cuda, uzdrawiała ludzi w jego imieniu. Zaciekawiło to jego osobę, bowiem wiedział, że ten bóg nie istnieje. Jak więc ktoś mógł uzdrawiać w jego imieniu? Czyżby była ona kimś, kto pochodzi od jego bogów? Czy w końcu wysłuchali oni jego próśb o postawienie przed nim kogoś, kto odgrywa swój wpływ na rzeczywistość i losy innych? Chciał się o tym przekonać na własnej skórze, mieć ku temu pewność.
Choć czuwał przy łożu ojca, udając dobrego syna to w głębi siebie niecierpliwie czekał na przybycie tejże kobiety. Ponoć nie tylko uzdrawiała, ale również jej uroda biła wszystkich na kolana. Wciąż o niej myślał, niemalże dzień i całą noc oraz kolejne godziny dnia następnego. Gorączkowo błądził myślami. Od kogo może pochodzić jej moc? Który z bogów okazał się dla niego tak łaskawy, że ją przysłał? A może przekonał innych, by przysłali ją wspólnie? Czy istnieje szansa, że to ona jest boginią, która zstąpiła na ziemię, by go odwiedzić?
Kiedy po dworze poniosła się wieść, że kobieta jest już prawie na miejscu niemalże wybiegł przed posesję, nie ukrywając swojej radości i ciekawości jej osobą – zawsze mógł udawać, że jest to spowodowane tym, iż wkrótce jego ojciec znów stanie na nogach (o ile w ogóle tak będzie). Uspokoił się dopiero przed zakrętem, za którym słyszał tętent końskich kopyt. Zbliżali się. Dwa konie sług i jeszcze kolejne, należące do cudotwórczyni i mężczyzn, którzy jej towarzyszyli.
Wyszedł zza zakrętu, zaraz zatrzymując się w jednym miejscu. Patrzył uważnym wzrokiem na zbliżające się persony, próbując zaobserwować każdy, nawet najmniejszy szczegół, który mógłby świadczyć o tym, iż przybywający nie są tymi, za których się podają.
W miarę jak się zbliżali, czuł narastający w nim dreszczyk emocji. Ciało jego drżało z ekscytacji, poddając się jej prawie całkowicie. Kiedy stanęli przed nim, skłonił się kobiecie w pas i dopiero kiedy się wyprostował, spojrzał jej prosto w oczy. Przeszedł go dreszcz. Czuł, że jest w niej coś wyjątkowego, nie wiedział jednak, co takiego. Na pewno nie było to coś typowego, choć już sam sposób jej bycia wydawał się być dość oryginalnym. Była tajemnicą, która skrywała w sobie dla niego coś niebezpiecznego, ale i kojącego. Chciał rozgryźć zagadkę, jaką była jasnowłosa piękność.
- Witam w progach rodziny Bricriu, moja pani. – Przywitał ją niczym na dostojnego szlachcica przystało.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
______ Przerwanie modlitwy kogoś, aby porozmawiać z nim, a nawet zabrać go z kościoła była czymś bardzo niegrzecznym. Zwłaszcza gdy proszono o przysługę i pomoc. Beatrix przy pomocy księży zmusiła służących od odczekania przed kościołem, aż skończy się modlić. Oczywiście zrobiła to dla pozorów, jednak kolana bolały od klęczenia na marmurowej posadzce i nie mogła sobie wyobrazić co by zrobiła faktyczna święta, gdyby cały dzień co dzień musiała tak klęczeć. Co z jej kolanami? Przecież bardzo szybko musiałaby się leczyć na nie. Wiedźma miała o tyle dobrze, że mogła pozbyć się swojego bólu i niedoskonałości jak na skinięcie palcem. Cały czas miała jednak z tyłu głowy, że powinno ją boleć. Wyprostowała plecy, podniosła opuszczoną głowę i otworzyła oczy. Wyciągnęła rękę na bok, a Philip wziął jej dłoń i pomógł jej wstać. Mężczyzna był niższego wzrostu, lecz cały czas wyższy od niej, mógł robić za eskortę. Z gracją odprowadził ją do drzwi świątyni, gdzie stała dwójka służących. Kobieta oraz mężczyzna. Po ich ubiorze można było się domyśleć, że pracują dla szlachcica. Wiedźma spojrzała na Philipa cały czas podtrzymującego jej masę, aby się nie przewróciła. Mężczyzna puścił jej dłoń, a ona wyprostowana, z godnością najważniejszej osoby w okolicy czekała aż jej goście się przedstawią jako pierwsi.
- Nazywam się Maria – odezwała się kobieta - W imieniu głowy rodziny Bricriu zapraszamy Panią jako pomoc duchową do ciężko chorego członka rodu.
______ Mężczyzna nie odezwał się wcale, jednak wiedźma czuła jego wzrok na sobie. Pełen swego rodzaju zaciekawienia i żądzy. Nie odpowiedziała kobiecie, kiwnęłam głową, a Philip zrobił krok, stając między przybyłą służbą, a Beatrix.
– Panienka Beatrix uda się z wami do chorego- – odpowiedział za nią i czując na sobie agresywny wzrok mężczyzny, który prawdopodobnie miał robić za eskortę otworzył jeszcze raz usta – Powstrzymaj się trochę, twój wzrok zdarza twoje myśli.
______ Słysząc to Beatrix zaśmiała się lekko. Nie zamierzała robić problemów skrępowanemu mężczyźnie i zaskoczonej kobiecie. Posłusznie dała wsadzić się na konia i wraz z Philipem i Goony ruszyła do posiadłości, która znajdowała się kawałek drogi od kaplicy, w której się zatrzymała. Droga i jazda konno nie była problematyczna, wręcz miło było wyjechać z miasta i poczuć wiatr we włosach. Już pod posesją została przywitała o wiele cieplnej niż się spodziewała. Służba oraz człowiek w szacie kapłańskiej. Podjeżdżając bliżej widziała coraz większą ekscytację na jego twarzy. Zachowywał się jak szczeniaczek, lecz wyczuwała od niego pewnego rodzaju szaleństwo. Beatrix od razu wiedziała, że ten człowiek będzie warty wykorzystania w przyszłości. Gdy zatrzymali się konno, a wiedźma zeszła z siodła przy pomocy Gooniego, zobaczyła przywitanie młodego człowieka. Jego czarne włosy pięknie spływały mu po ramieniu, a gdy podniósł głowę mogła zobaczyć jego czerwone oczy. Była lekko zaskoczona istnieniem tak krwistoczerwonych tęczówek, lecz było to miłe zaskoczenie. Uśmiechnęła się akceptując jego przywitanie i skinęła lekko.
– Dziękuję za tak miłe powitanie… – przeciągnęła nadając swojemu głosowi lekką kokieterię – jednak gdzieś tutaj jest człowiek, który potrzebuje mojej pomocy. Czy mógłbyś mnie zabrać do niego?
______ O dziwo nie dostała odpowiedzi od mężczyzny przed sobą, a od jednego ze służących, którzy aż pragnęli, aby uzdrowiła ich pracodawcę. Wręcz ciągnięta za rękę została zaprowadzona przed pokój, w którym znajdował się chory. Gdy otworzyła drzwi i zobaczyła konającego człowieka wiedziała, że nie miał on za dużo czasu. Każdy mógł to widzieć. Jego życie kończyło się bardzo szybko, a choroba tylko przyśpieszyła proces. Nie zwróciła uwagi na obecnych w pomieszczeniu oraz ich słowa. Jakby zablokowała je w całości. Podeszła do łóżka i usiadła na rogu, kładąc dłoń na klatce piersiowej mężczyzny. Gdy tylko koniuszki palców dotknęły materiału pościeli, po pomieszczeniu rozeszło się oślepiające światło, a sama Beatrix będąca jego źródłem, zamknęła oczy i skupiała się na szukaniu przyczyny choroby, aby ją unicestwić. Nie musiała długo na niego patrzeć, aby wiedzieć, że to nie choroba go zabija. Oznaczało to tylko tyle – pozbycie się choroby go nie uzdrowi, a ona miała sprawiać cuda.
______ Potrzebowała na to aż pięciu minut, gdyż z ciałem tego człowieka było bardzo wiele rzeczy nie tak. Po pierwszy był czymś otruty, po drugie był chory z powodu narządów, które przestawały pracować, po trzecie jego płuca z jakiegoś powodu miały w sobie mnóstwo wody. Jakby ktoś chciał go utopić, gdy leżał w łóżku, jednak mu się to nie udało lub zrezygnował w trakcie. Zabrała dłoń, światło zniknęła, a ona westchnęła z ulgą. Po jednym zerknięciu na leżącego można było zobaczyć, że jego oddech jest regularny, a kolor skóry się poprawił. Naprawianie ludzi, którzy byli aż tak popsuci bez wykonania na nich przypadkowych zmian było cięższe niż jej się wydawało.
- Nazywam się Maria – odezwała się kobieta - W imieniu głowy rodziny Bricriu zapraszamy Panią jako pomoc duchową do ciężko chorego członka rodu.
______ Mężczyzna nie odezwał się wcale, jednak wiedźma czuła jego wzrok na sobie. Pełen swego rodzaju zaciekawienia i żądzy. Nie odpowiedziała kobiecie, kiwnęłam głową, a Philip zrobił krok, stając między przybyłą służbą, a Beatrix.
– Panienka Beatrix uda się z wami do chorego- – odpowiedział za nią i czując na sobie agresywny wzrok mężczyzny, który prawdopodobnie miał robić za eskortę otworzył jeszcze raz usta – Powstrzymaj się trochę, twój wzrok zdarza twoje myśli.
______ Słysząc to Beatrix zaśmiała się lekko. Nie zamierzała robić problemów skrępowanemu mężczyźnie i zaskoczonej kobiecie. Posłusznie dała wsadzić się na konia i wraz z Philipem i Goony ruszyła do posiadłości, która znajdowała się kawałek drogi od kaplicy, w której się zatrzymała. Droga i jazda konno nie była problematyczna, wręcz miło było wyjechać z miasta i poczuć wiatr we włosach. Już pod posesją została przywitała o wiele cieplnej niż się spodziewała. Służba oraz człowiek w szacie kapłańskiej. Podjeżdżając bliżej widziała coraz większą ekscytację na jego twarzy. Zachowywał się jak szczeniaczek, lecz wyczuwała od niego pewnego rodzaju szaleństwo. Beatrix od razu wiedziała, że ten człowiek będzie warty wykorzystania w przyszłości. Gdy zatrzymali się konno, a wiedźma zeszła z siodła przy pomocy Gooniego, zobaczyła przywitanie młodego człowieka. Jego czarne włosy pięknie spływały mu po ramieniu, a gdy podniósł głowę mogła zobaczyć jego czerwone oczy. Była lekko zaskoczona istnieniem tak krwistoczerwonych tęczówek, lecz było to miłe zaskoczenie. Uśmiechnęła się akceptując jego przywitanie i skinęła lekko.
– Dziękuję za tak miłe powitanie… – przeciągnęła nadając swojemu głosowi lekką kokieterię – jednak gdzieś tutaj jest człowiek, który potrzebuje mojej pomocy. Czy mógłbyś mnie zabrać do niego?
______ O dziwo nie dostała odpowiedzi od mężczyzny przed sobą, a od jednego ze służących, którzy aż pragnęli, aby uzdrowiła ich pracodawcę. Wręcz ciągnięta za rękę została zaprowadzona przed pokój, w którym znajdował się chory. Gdy otworzyła drzwi i zobaczyła konającego człowieka wiedziała, że nie miał on za dużo czasu. Każdy mógł to widzieć. Jego życie kończyło się bardzo szybko, a choroba tylko przyśpieszyła proces. Nie zwróciła uwagi na obecnych w pomieszczeniu oraz ich słowa. Jakby zablokowała je w całości. Podeszła do łóżka i usiadła na rogu, kładąc dłoń na klatce piersiowej mężczyzny. Gdy tylko koniuszki palców dotknęły materiału pościeli, po pomieszczeniu rozeszło się oślepiające światło, a sama Beatrix będąca jego źródłem, zamknęła oczy i skupiała się na szukaniu przyczyny choroby, aby ją unicestwić. Nie musiała długo na niego patrzeć, aby wiedzieć, że to nie choroba go zabija. Oznaczało to tylko tyle – pozbycie się choroby go nie uzdrowi, a ona miała sprawiać cuda.
______ Potrzebowała na to aż pięciu minut, gdyż z ciałem tego człowieka było bardzo wiele rzeczy nie tak. Po pierwszy był czymś otruty, po drugie był chory z powodu narządów, które przestawały pracować, po trzecie jego płuca z jakiegoś powodu miały w sobie mnóstwo wody. Jakby ktoś chciał go utopić, gdy leżał w łóżku, jednak mu się to nie udało lub zrezygnował w trakcie. Zabrała dłoń, światło zniknęła, a ona westchnęła z ulgą. Po jednym zerknięciu na leżącego można było zobaczyć, że jego oddech jest regularny, a kolor skóry się poprawił. Naprawianie ludzi, którzy byli aż tak popsuci bez wykonania na nich przypadkowych zmian było cięższe niż jej się wydawało.
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Młody szlachcic Bricriu ruszył z tyłu damy-uzdrowicielki, która przybyła do dworu jego rodziny oraz swojej służby, która prowadziła kobietę do potrzebującej głowy rodu. Przez cały czas, gdy ta uzdrawiała ojca, stał z boku, zrównany poziomem z innymi. Nie uwłaczało mu to. Już nie raz okazywało się, że warto być w przyjaźni ze służbą, bowiem więcej z tego korzyści niż wad. Dlatego też zawsze starał się być chociaż uprzejmy dla wszelkich pracowników na dobytku rodziny i swoim na parafii.
Był olśniony urodą damy, która przybyła do dworu. Coś mu w niej jednak nie pasowało. Zdawała się być jakby lwicą na polowaniu, aniżeli dobrą wróżką, która pomaga innym, a już tym bardziej świętą zesłaną przez ich boga. To tylko bardziej nasuwało mu myśl, iż to jego bogowie go przysłali lub nawet jest jedną z nich. Jej szlachetne rysy, długie, zadbane włosy, odcieniem przypominające zimę i wiecznie chłodne oczy, nawet gdy się uśmiechała sprawiały, że budziła się w nim ekscytacja. Też wcale nie pasowała wizerunkiem do osoby biednej świętej, jak to zwykli udoskonalać ludzi nadzwyczaj oddanych temu beznadziejnemu bogu.
Widząc światło dochodzące od jej osoby, uznał ją za boginię. Teraz widział na własne oczy, jak uzdrawia innych. Nie musiał słuchać żadnych plotek. To ona była boginią samą w sobie. Od dzisiaj to ją miał wysławiać. To ona przyszła do niego, wysłuchując jego próśb, a może mając przeczucie, że jest ktoś, kto potrzebuje doświadczyć jej cudu i mocy.
Kiedy było już po wszystkim, usunął się z komnaty ojca na korytarz, by dać matce i całej rodzinie nacieszyć się ozdrowieniem członka tego zamkniętego koła. Stanął jednak niedaleko i docierały do niego donośne głosy, kobiet w szczególności, które dziękowały niejakiej pannie Beatrix.
Odczekał na moment, kiedy ta opuści pokój ozdrowionego mężczyzny, po czym podszedł do niej i klęknął przed nią na jedno kolano, wyciągając rękę w jej stronę, by mogła na niej położyć swą dłoń. Gdy do tego doszło, ucałował jej wierzch. Dopiero po dokonaniu tego czynu wstał i wyprostował się.
- Nazywam się Azriel Bricriu, jestem drugim synem człowieka, którego uleczyłaś swą mocą. – Przedstawił się, patrząc jej odważnie w oczy. - To zaszczyt gościć cię w naszych progach. Czy zechcesz zostać u nas jeszcze parę dni i odpocząć? Ojca na pewno ucieszyłoby, gdyby jego wybawicielka z ramienia boskiego dotrzymała mu towarzystwa przez jakiś czas. – Starał się brzmieć elegancko i niczego nie narzucać młodej przedstawicielce płci pięknej. Po części też mówił prawdę, a z drugiej strony miał w tym swój ukryty cel, sam bowiem pragnął, by gościła u nich dłużej. Chciał ją poznać od rzeczy ogólnych po najmniejsze szczegóły, zapoznać się z najmniej znaczącymi rytuałami jej życia, jak na przykład to, czy przeciera najpierw powieki, gdy wstaje, czy może siada i przeciąga się, wyglądając przez okno. Nie mógł dopuścić, by mu uciekła, a przez to w głowie układał już plan, gdyby jednak odmówiła jego prośbom. Miał nadzieję, że tego nie zrobi, ale kto wiedział, co chodziło jej po głowie.
Cieszył się, iż mógł z nią zostać teraz sam na sam i porozmawiać. Na szczęście mężczyźni, którzy jej towarzyszyli znajdowali się teraz w innej części dworu, gdzie sam polecił w międzyczasie przygotować komnaty, by mogli odpocząć.
Teraz jeszcze trzymał wszystkie swoje emocje na wodzy. Nie chciał jej odstraszyć – mogło się to wiązać z tym, iż znielubi go już na samym początku, a chciał wkupić się w łaski kobiety.
Był olśniony urodą damy, która przybyła do dworu. Coś mu w niej jednak nie pasowało. Zdawała się być jakby lwicą na polowaniu, aniżeli dobrą wróżką, która pomaga innym, a już tym bardziej świętą zesłaną przez ich boga. To tylko bardziej nasuwało mu myśl, iż to jego bogowie go przysłali lub nawet jest jedną z nich. Jej szlachetne rysy, długie, zadbane włosy, odcieniem przypominające zimę i wiecznie chłodne oczy, nawet gdy się uśmiechała sprawiały, że budziła się w nim ekscytacja. Też wcale nie pasowała wizerunkiem do osoby biednej świętej, jak to zwykli udoskonalać ludzi nadzwyczaj oddanych temu beznadziejnemu bogu.
Widząc światło dochodzące od jej osoby, uznał ją za boginię. Teraz widział na własne oczy, jak uzdrawia innych. Nie musiał słuchać żadnych plotek. To ona była boginią samą w sobie. Od dzisiaj to ją miał wysławiać. To ona przyszła do niego, wysłuchując jego próśb, a może mając przeczucie, że jest ktoś, kto potrzebuje doświadczyć jej cudu i mocy.
Kiedy było już po wszystkim, usunął się z komnaty ojca na korytarz, by dać matce i całej rodzinie nacieszyć się ozdrowieniem członka tego zamkniętego koła. Stanął jednak niedaleko i docierały do niego donośne głosy, kobiet w szczególności, które dziękowały niejakiej pannie Beatrix.
Odczekał na moment, kiedy ta opuści pokój ozdrowionego mężczyzny, po czym podszedł do niej i klęknął przed nią na jedno kolano, wyciągając rękę w jej stronę, by mogła na niej położyć swą dłoń. Gdy do tego doszło, ucałował jej wierzch. Dopiero po dokonaniu tego czynu wstał i wyprostował się.
- Nazywam się Azriel Bricriu, jestem drugim synem człowieka, którego uleczyłaś swą mocą. – Przedstawił się, patrząc jej odważnie w oczy. - To zaszczyt gościć cię w naszych progach. Czy zechcesz zostać u nas jeszcze parę dni i odpocząć? Ojca na pewno ucieszyłoby, gdyby jego wybawicielka z ramienia boskiego dotrzymała mu towarzystwa przez jakiś czas. – Starał się brzmieć elegancko i niczego nie narzucać młodej przedstawicielce płci pięknej. Po części też mówił prawdę, a z drugiej strony miał w tym swój ukryty cel, sam bowiem pragnął, by gościła u nich dłużej. Chciał ją poznać od rzeczy ogólnych po najmniejsze szczegóły, zapoznać się z najmniej znaczącymi rytuałami jej życia, jak na przykład to, czy przeciera najpierw powieki, gdy wstaje, czy może siada i przeciąga się, wyglądając przez okno. Nie mógł dopuścić, by mu uciekła, a przez to w głowie układał już plan, gdyby jednak odmówiła jego prośbom. Miał nadzieję, że tego nie zrobi, ale kto wiedział, co chodziło jej po głowie.
Cieszył się, iż mógł z nią zostać teraz sam na sam i porozmawiać. Na szczęście mężczyźni, którzy jej towarzyszyli znajdowali się teraz w innej części dworu, gdzie sam polecił w międzyczasie przygotować komnaty, by mogli odpocząć.
Teraz jeszcze trzymał wszystkie swoje emocje na wodzy. Nie chciał jej odstraszyć – mogło się to wiązać z tym, iż znielubi go już na samym początku, a chciał wkupić się w łaski kobiety.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
______ Światło znikło, Beatrix zabrała dłoń i wstała wpatrując się w zupełnie zdrowego człowieka. Nie mogła zrobić dla niego więcej, uleczyła jego ciało, lecz duszy i wspomnień nie da rady. Jeśli mężczyzna obudzi się i przypomni sobie, że ktoś go prawdopodobnie próbował zabić – polecą głowy, a ona chyba nie chce być przy tym. Odsunęła się i odwróciła w stronę kobiety, która wpatrywała się w śpiącego spokojnie męża. Z jej twarzy nie mogła odczytać, czy jest zadowolona czy przerażona faktem, że się udało. Czy to kobieta chciała zabić swojego męża? Cóż, wiedźma nie zamierzała się w to jakoś mocno mieszać. Nie jej sprawa bądź co bądź. Chociaż… Kobieta półprzytomnie przyjmowała pochwały i komplementy od służących i rodziny uratowanego, jednak jej głowa była gdzieś indziej. Czy jeśli zostanie chwilę dłużej i rozejrzy się po posiadłości nie dowie się czegoś w sprawie miłości? Kobieta widocznie paja jakimś uczuciem do męża. Postanowiła nie poruszać tego tematu, a wyjść z pomieszczenia i zostawić ich samych.
______ Wyszła z pomieszczenia spodziewając się, że czeka na nią Philip lub Goony, aby odprowadzić ją do salonu, aby odpoczęła. To była taka minimalna grzeczność, której mogła się spodziewać. Poza tym wyczuła jedną obecność, spodziewała się więc zobaczyć znajomą twarz i faktycznie, zobaczyła znajomą twarz. Tylko nie tą, które oczekiwała, ale spokojnie można powiedzieć, że nie była zawiedziona. Twarz młodego kapłana była zdecydowanie lepszym widokiem od twarzy jej zmodyfikowanych pachołków. Patrzyła, jak młodzieniec podchodzi do niej i klęka przed nią. Nieśpiesznie wyciągnęła dłoń, żeby mógł ją pocałować. Uważała to za zabawne i ekscytujące jak chce jej się przypodobać. Nie widziała w nim żadnych uczuć związanych ze zwykłym ludzkim nieczystym zainteresowaniem ciałem drugiego. Nie zachowywał się jakby chciał ją mieć pod sobą na łóżku, to co zwykle widziała w ludziach, a coś bliżej uwielbienia, takiego czystego, jakie powinien mieć kapłan do bóstwa. W jej oczach można było zobaczyć zaciekawienie, bo w tym momencie chciała zajrzeć mu do głowy co się tam dzieje. Słyszała co do niej mówi, jednak nie mogła zrozumieć skąd taka postawa. Czyżby naprawdę chciał, aby została dłużej u nich czy miał w tym większy cel?
– Beatrix Hecaris – przedstawiła się bez większego skupiania się na szczegółach. Poznanie jej nazwiska raczej nic nie zmieni. – Co do pozostanie na dłuższy czas…
______ Kobieta musiała się faktycznie zastanowić przez chwilę. Już była w plecy z grafikiem, który miała idealnie rozplanowany. No, ale też w trakcie tych kilku dni zmieniła strategię i zamiast po tron państwa, skupi się na tronie religii. Bycie najwyższą władzą w państwie ze strony kościoła nie było takie złe. Zwłaszcza patrząc na władze, którą w tym państwie miała wiara w jednego Boga. Wiedźma wiedziała, że bóstwo stwórca jest jeden w tym uniwersum i jest bezpośrednim stworzycielem jej oraz jej sióstr. Reszta świata była stworzona pośrednio, przez przystosowanie się organizmów do miejsca, gdzie żyły. Droga kościoła była również dobra z innego powodu – nie musiała sypiać z jakimś grubym, upasionym księciem bez większego intelektu i ambicji. W końcu osoba święta powinna zostać nietknięta i czysta, a przynajmniej do tego będzie dążył kościół. Czy w takim razie powinna się śpieszyć do stolicy? Z jednej strony była na pewno poszukiwana przez jej rodziców, jeśli faktycznie jej poszukiwali. Z drugiej strony była bardzo ciekawa…
– Oczywiście – uśmiechnęła się, postanowiła postawić na swoją ciekawość. To nie tak, że przystanek na dwa dni zmieni jej plany nie do poznania. Poza tym Beatrix miała odczucie, że wyniesie z tych dwóch dni trochę więcej niż zaspokojenie swojej ciekawości – Mogę zostać w posiadłości Bricriu przez dwa dni, odzyskam w ten sposób siły do dalszej podróży.
______ W porównaniu do jakiegoś księcia bez niczego poza teoretyczne niebieską krwią, dziecko wpatrujące się w nią jak w obrazek było o wiele lepszym wyborem. Niestety, musiała znaleźć człowieka, który pokaże jej o co chodzi w miłości. Co do miłości… Czy powinna poinformować syna chorego, Azriel, o tym co było nie tak z jego ojcem? Fakt, że ktoś prawdopodobnie chciał go dobić był dla niej bardzo wyraźny. Beatrix chciała się dowiedzieć kto to zrobił i dlaczego, bo jeśli kierowała tą osobą miłość w jakimś stopniu – mogło to być to czego szukała.
______ Wyszła z pomieszczenia spodziewając się, że czeka na nią Philip lub Goony, aby odprowadzić ją do salonu, aby odpoczęła. To była taka minimalna grzeczność, której mogła się spodziewać. Poza tym wyczuła jedną obecność, spodziewała się więc zobaczyć znajomą twarz i faktycznie, zobaczyła znajomą twarz. Tylko nie tą, które oczekiwała, ale spokojnie można powiedzieć, że nie była zawiedziona. Twarz młodego kapłana była zdecydowanie lepszym widokiem od twarzy jej zmodyfikowanych pachołków. Patrzyła, jak młodzieniec podchodzi do niej i klęka przed nią. Nieśpiesznie wyciągnęła dłoń, żeby mógł ją pocałować. Uważała to za zabawne i ekscytujące jak chce jej się przypodobać. Nie widziała w nim żadnych uczuć związanych ze zwykłym ludzkim nieczystym zainteresowaniem ciałem drugiego. Nie zachowywał się jakby chciał ją mieć pod sobą na łóżku, to co zwykle widziała w ludziach, a coś bliżej uwielbienia, takiego czystego, jakie powinien mieć kapłan do bóstwa. W jej oczach można było zobaczyć zaciekawienie, bo w tym momencie chciała zajrzeć mu do głowy co się tam dzieje. Słyszała co do niej mówi, jednak nie mogła zrozumieć skąd taka postawa. Czyżby naprawdę chciał, aby została dłużej u nich czy miał w tym większy cel?
– Beatrix Hecaris – przedstawiła się bez większego skupiania się na szczegółach. Poznanie jej nazwiska raczej nic nie zmieni. – Co do pozostanie na dłuższy czas…
______ Kobieta musiała się faktycznie zastanowić przez chwilę. Już była w plecy z grafikiem, który miała idealnie rozplanowany. No, ale też w trakcie tych kilku dni zmieniła strategię i zamiast po tron państwa, skupi się na tronie religii. Bycie najwyższą władzą w państwie ze strony kościoła nie było takie złe. Zwłaszcza patrząc na władze, którą w tym państwie miała wiara w jednego Boga. Wiedźma wiedziała, że bóstwo stwórca jest jeden w tym uniwersum i jest bezpośrednim stworzycielem jej oraz jej sióstr. Reszta świata była stworzona pośrednio, przez przystosowanie się organizmów do miejsca, gdzie żyły. Droga kościoła była również dobra z innego powodu – nie musiała sypiać z jakimś grubym, upasionym księciem bez większego intelektu i ambicji. W końcu osoba święta powinna zostać nietknięta i czysta, a przynajmniej do tego będzie dążył kościół. Czy w takim razie powinna się śpieszyć do stolicy? Z jednej strony była na pewno poszukiwana przez jej rodziców, jeśli faktycznie jej poszukiwali. Z drugiej strony była bardzo ciekawa…
– Oczywiście – uśmiechnęła się, postanowiła postawić na swoją ciekawość. To nie tak, że przystanek na dwa dni zmieni jej plany nie do poznania. Poza tym Beatrix miała odczucie, że wyniesie z tych dwóch dni trochę więcej niż zaspokojenie swojej ciekawości – Mogę zostać w posiadłości Bricriu przez dwa dni, odzyskam w ten sposób siły do dalszej podróży.
______ W porównaniu do jakiegoś księcia bez niczego poza teoretyczne niebieską krwią, dziecko wpatrujące się w nią jak w obrazek było o wiele lepszym wyborem. Niestety, musiała znaleźć człowieka, który pokaże jej o co chodzi w miłości. Co do miłości… Czy powinna poinformować syna chorego, Azriel, o tym co było nie tak z jego ojcem? Fakt, że ktoś prawdopodobnie chciał go dobić był dla niej bardzo wyraźny. Beatrix chciała się dowiedzieć kto to zrobił i dlaczego, bo jeśli kierowała tą osobą miłość w jakimś stopniu – mogło to być to czego szukała.
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Patrzył jej prosto w oczy, gdy zastanawiała się nad pozostaniem w rezydencji Bricriu i odpoczynkiem w tym samym miejscu. I choć robił to z pełną powagą, na swojej twarzy nie pozostawiając żadnych emocji, tak w oczach kręciły się iskierki ekscytacji.
- Miło mi panią poznać – Wyznał, gdy mu się przedstawiła. Och, jak miło było poznać ziemskie imię bogini, która wysłuchała jego próśb. Serce zabiło mu szybciej, gdy zgodziła się zostać w posiadłości jego rodziny, choć tylko na dwa dni. Nie było to zbyt wiele czasu, miał jednak nadzieję, że wystarczająco, by mogła go poznać i zabrać ze sobą w podróż. Nie obchodziły go już „owce”, które pozostawił samym sobie. Jakoś sobie poradzą wraz z wymyślonym przez nich bogiem. Właściwie to Azriel gotów był porzucić swą duchowną ścieżkę tu i teraz. Nie zależało mu ani na niej, ani na dobrach majątkowych, jakie się z nią wiązały. Ale jaki jest plan istoty boskiej, stojącej z nim twarzą w twarz, a dotyczący jego osoby?
- Cieszę się, że będę mógł panienkę gościć w naszych progach. Czy zechce pani zatem, bym pokazał jej rezydencję, czy może lepiej, bym odprowadził ją do pokoju gościnnego? – Nie szczędził sobie uprzejmości w tonie. Po części był sobą, a po części grał. Rodzina nauczyła go, by pokazywać wszystkim szacunek i swoją wyższość, nie mogli sobie przecież pozwolić na wszelkie niedogodności. Jedynie król mógł ich traktować gorzej – był bowiem wyżej niż oni. Poza tym jednak stanowili ten niewielki odsetek najbogatszych w królestwie. Azriel swym wychowaniem i charakterem oraz postępowaniem bardziej przypominał księcia, aniżeli kapłana. Nawet jego wzrok był wyniosły, jakby oceniał wszystkich z góry. Ale nie tę kobietę, stojącą właśnie przed nim.
- Chciałbym również najpiękniejszą panią zaprosić na wielką uroczystość, która odbędzie się jutro wieczorem. Dziś ojciec pewnie jeszcze będzie dochodził do siebie, jutro jednak na pewno nie odpuści. – Oferował dalej. Oczywiście, znał zwyczaje swojej rodziny i miał pewność, że już jutro do dworu zjadą się największe znamienitości w kręgach królewskich. Jego najbliżsi krewni mieli co świętować, toteż na pewno będą wyprawiali przyjęcie.
Gestem zaproponował młodej kobiecie swoje ramię, by mogła się na nim oprzeć, gdyby zechciała ruszyć gdziekolwiek wraz z nim. Wolną dłonią wskazał również kierunek, w którym mieliby się poruszać.
- Miło mi panią poznać – Wyznał, gdy mu się przedstawiła. Och, jak miło było poznać ziemskie imię bogini, która wysłuchała jego próśb. Serce zabiło mu szybciej, gdy zgodziła się zostać w posiadłości jego rodziny, choć tylko na dwa dni. Nie było to zbyt wiele czasu, miał jednak nadzieję, że wystarczająco, by mogła go poznać i zabrać ze sobą w podróż. Nie obchodziły go już „owce”, które pozostawił samym sobie. Jakoś sobie poradzą wraz z wymyślonym przez nich bogiem. Właściwie to Azriel gotów był porzucić swą duchowną ścieżkę tu i teraz. Nie zależało mu ani na niej, ani na dobrach majątkowych, jakie się z nią wiązały. Ale jaki jest plan istoty boskiej, stojącej z nim twarzą w twarz, a dotyczący jego osoby?
- Cieszę się, że będę mógł panienkę gościć w naszych progach. Czy zechce pani zatem, bym pokazał jej rezydencję, czy może lepiej, bym odprowadził ją do pokoju gościnnego? – Nie szczędził sobie uprzejmości w tonie. Po części był sobą, a po części grał. Rodzina nauczyła go, by pokazywać wszystkim szacunek i swoją wyższość, nie mogli sobie przecież pozwolić na wszelkie niedogodności. Jedynie król mógł ich traktować gorzej – był bowiem wyżej niż oni. Poza tym jednak stanowili ten niewielki odsetek najbogatszych w królestwie. Azriel swym wychowaniem i charakterem oraz postępowaniem bardziej przypominał księcia, aniżeli kapłana. Nawet jego wzrok był wyniosły, jakby oceniał wszystkich z góry. Ale nie tę kobietę, stojącą właśnie przed nim.
- Chciałbym również najpiękniejszą panią zaprosić na wielką uroczystość, która odbędzie się jutro wieczorem. Dziś ojciec pewnie jeszcze będzie dochodził do siebie, jutro jednak na pewno nie odpuści. – Oferował dalej. Oczywiście, znał zwyczaje swojej rodziny i miał pewność, że już jutro do dworu zjadą się największe znamienitości w kręgach królewskich. Jego najbliżsi krewni mieli co świętować, toteż na pewno będą wyprawiali przyjęcie.
Gestem zaproponował młodej kobiecie swoje ramię, by mogła się na nim oprzeć, gdyby zechciała ruszyć gdziekolwiek wraz z nim. Wolną dłonią wskazał również kierunek, w którym mieliby się poruszać.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ Nie istnieje coś takiego jak ingerencja boska. Nie w tym świecie. Wszystkie cuda, dziwi i zdarzenia nienaturalna są zasługą jednej z Wiedźm. Nieważne, w którym życiu, w jakim czasie, Wiedźmy nigdy nie stroniły od używania swoich mocy. Beatrix także nie zamierzała odsuwać się od używania mocy. Zwłaszcza, gdy miała cel, zadanie, które w końcu chciała wypełnić. Jej zimne oczy wpatrywały się w podekscytowane oczy mężczyzny. Ich zachowanie było zupełnie różne, jednak takie samo. Ich uczucia były ukazane w ich oczach. Nie bez kozery mówi się, że oczy są oknem duszy. Heh... Gdyby coś takiego jak dusza istniało… Myśląc o duszach i zmarłych przypomniała sobie, że ma wolne miejsce w swoim składzie. Może ten młodzieniec przed nią się nada? Był duchowym i szlachcicem, to dobry początek. Poza tym… szaleństwo, które od niego wyczuwała było bardzo ciekawe.
- Chyba zacznę od pokoju gościnnego. - uśmiech pozostawał na jej twarzy, jednak nie wpatrywała się w czarnowłosego, a rozejrzała szukając wzrokiem czegoś. - Gdzie są moi towarzysze?
_____ Bądźmy szczerzy - już wiedziała. Rozejrzała się na około i już znała ich pozycję. Znalezienie kogoś, nie jest problemem, zajrzenie mu do głowy już jest. Czytanie czyichś myśli nie należało do jej ekspertyzy, raczej lubowała się w modyfikacjach świata fizycznego. W tym - ludzkiego ciała. Zostanie świętą i odnawianie ludzkiego ciała - tylko ona i jedna z jej sióstr mogły robić to od ręki bez zastrzeżeń i problemów. Wiedźmy bowiem cały czas mogły robić błędy, miał emocje, nie były doskonałe. Patrząc jednak na ludzi - można było je wziąć za stwórcę, albo byt idealny. Bycie tą idealną, w tym momencie, w ciele człowieka, pewnie ograniczało się do odpowiedniego zachowania i posiadania manier. Cóż, jej rodzina zmusiła ją do posiadania odpowiednich manier, prawdopodobnie chcieli ją sprzedać jako żonę jakiegoś szlachcica, aby zdobyć tytuł. W końcu pieniędzy im nie brakowało, tylko pozycji.
_____ Słowa o bankiecie, tak szybko po powrocie do zdrowia było lekkim zaskoczeniem, jednak nie zamierzała negować tego. Była trochę ciekawa kto przyjdzie, ale przed tym pozostawała inna sprawa - musiała mieć odpowiednie ubranie. W jakim stylu ludzie ubierają się na tego typu przyjęcia? Beatrix nie miała widać wyboru. Czas zwolnił, prawie zatrzymując się, a ona postanowiła wymienić się informacjami z siostrami.
_____ Jej siostry nie były wcale pomocne. Heh, chociaż jedna była teraz mężczyzną, ale to nieważne. Wiedziała, że nie będzie z nich pożytku w kwestiach mody. Nie interesowały się tym, tak samo ona. Widać będzie musiała poświęcić trochę swojej godności i zapytać. Nie mogła odpuścić sobie szansy na spotkanie ludzi, którzy przyjadą. Im więcej możliwości i znajomości tym lepiej. Przywróciła przepływ czasu do normy i otworzyła usta.
- Oczywiście, że będę - przyjęła ofertę mężczyzny i podała rękę, aby zostać odprowadzoną - Jednak nie jestem pewna czy mam odpowiednią kreację. Co uważa Młody Lord za odpowiednie, aby ubrać na taką uroczystość? Wydaje mi się, że nie mogę przyjść cała na biało jak to mam w zwyczaju nosić…
_____ Pozostawała jeszcze sprawa, czy poinformować ich o tym co faktycznie było źle z ciałem ojca czy nie… Nie zamierzała poświęcać nad tym za dużo czasu, w końcu rozmawiała teraz z synem, ale też duchownym. Teoretycznie, jeśli dowie się o próbie morderstwa może zdarzyć się coś ciekawego. Rozmawianie o tym na korytarzu nie było odpowiednie, więc…
- Chciałabym napić się z Młodym Lordem herbaty i porozmawiać - odwróciła głowę wypatrując reakcji mężczyzny. - Pragnę poinformować o czymś.
- Chyba zacznę od pokoju gościnnego. - uśmiech pozostawał na jej twarzy, jednak nie wpatrywała się w czarnowłosego, a rozejrzała szukając wzrokiem czegoś. - Gdzie są moi towarzysze?
_____ Bądźmy szczerzy - już wiedziała. Rozejrzała się na około i już znała ich pozycję. Znalezienie kogoś, nie jest problemem, zajrzenie mu do głowy już jest. Czytanie czyichś myśli nie należało do jej ekspertyzy, raczej lubowała się w modyfikacjach świata fizycznego. W tym - ludzkiego ciała. Zostanie świętą i odnawianie ludzkiego ciała - tylko ona i jedna z jej sióstr mogły robić to od ręki bez zastrzeżeń i problemów. Wiedźmy bowiem cały czas mogły robić błędy, miał emocje, nie były doskonałe. Patrząc jednak na ludzi - można było je wziąć za stwórcę, albo byt idealny. Bycie tą idealną, w tym momencie, w ciele człowieka, pewnie ograniczało się do odpowiedniego zachowania i posiadania manier. Cóż, jej rodzina zmusiła ją do posiadania odpowiednich manier, prawdopodobnie chcieli ją sprzedać jako żonę jakiegoś szlachcica, aby zdobyć tytuł. W końcu pieniędzy im nie brakowało, tylko pozycji.
_____ Słowa o bankiecie, tak szybko po powrocie do zdrowia było lekkim zaskoczeniem, jednak nie zamierzała negować tego. Była trochę ciekawa kto przyjdzie, ale przed tym pozostawała inna sprawa - musiała mieć odpowiednie ubranie. W jakim stylu ludzie ubierają się na tego typu przyjęcia? Beatrix nie miała widać wyboru. Czas zwolnił, prawie zatrzymując się, a ona postanowiła wymienić się informacjami z siostrami.
Stonowane kolory
Brak czarnego
Upięte włosy
Czemu nie pójdziesz na biało jak na Świętą przystało?
Nie byłaś na innych przyjęciach wcześniej?
Brak czarnego
Upięte włosy
Czemu nie pójdziesz na biało jak na Świętą przystało?
Nie byłaś na innych przyjęciach wcześniej?
_____ Jej siostry nie były wcale pomocne. Heh, chociaż jedna była teraz mężczyzną, ale to nieważne. Wiedziała, że nie będzie z nich pożytku w kwestiach mody. Nie interesowały się tym, tak samo ona. Widać będzie musiała poświęcić trochę swojej godności i zapytać. Nie mogła odpuścić sobie szansy na spotkanie ludzi, którzy przyjadą. Im więcej możliwości i znajomości tym lepiej. Przywróciła przepływ czasu do normy i otworzyła usta.
- Oczywiście, że będę - przyjęła ofertę mężczyzny i podała rękę, aby zostać odprowadzoną - Jednak nie jestem pewna czy mam odpowiednią kreację. Co uważa Młody Lord za odpowiednie, aby ubrać na taką uroczystość? Wydaje mi się, że nie mogę przyjść cała na biało jak to mam w zwyczaju nosić…
_____ Pozostawała jeszcze sprawa, czy poinformować ich o tym co faktycznie było źle z ciałem ojca czy nie… Nie zamierzała poświęcać nad tym za dużo czasu, w końcu rozmawiała teraz z synem, ale też duchownym. Teoretycznie, jeśli dowie się o próbie morderstwa może zdarzyć się coś ciekawego. Rozmawianie o tym na korytarzu nie było odpowiednie, więc…
- Chciałabym napić się z Młodym Lordem herbaty i porozmawiać - odwróciła głowę wypatrując reakcji mężczyzny. - Pragnę poinformować o czymś.
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kiedy przyjęła jego ramię, począł powoli kierować się w stronę pokoju gościnnego, jaki wcześniej kazał dla niej przygotować. Korytarze były długie i po ich bokach znajdowało się wiele różnych drzwi. Miał jednak nadzieję, że uda mu się pokazać kobiecie jak najprostszą drogę, by przez przypadek się nie zgubiła.
- Pani towarzysze są już w swoich pokojach, które przygotowaliśmy również dla nich. Znajdują się one w północnym skrzydle rezydencji, dokładnie na tym piętrze. – Prowadził ją dalej do końca tej drogi, po czym odbił w lewo, zaraz po przejściu między korytarzami. Poczęli zmierzać teraz w kierunku zachodnim. To po tej stronie znajdowały się komnaty świętej. Weszli po schodach, które znajdowały się mniej więcej w połowie ich drogi, po czym znów odbił z nich na zachodnią stronę. Miał nadzieję, że zdecydował dobrze, jeśli chodzi o ulokowanie w rezydencji tak cennej osobistości. Chciał, by było jej wygodnie i, by nie musiała wprowadzać zbyt wiele poprawek. Jeśli jednak pokój jej się nie spodoba, gdy już ją tam zaprowadzi – na pewno przeniesie ją w tę stronę, w którą tylko będzie chciała.
Martwił się, że gdy upłyną te dni, które wyznaczyła sobie na odpoczynek, to kobieta wyruszy dalej bez jakiegokolwiek słowa i straci z nią kontakt. Zależało mu, aby utrzymać tę znajomość. Już nawet nie obchodziły go losy rodziny, czy też jego zawodu kapłana. Teraz przed oczami miał tylko ją. To jej chciał dogadzać na wszelakie sposoby, by potem obdarzyła go swoją łaską i być może zabrała ze sobą, do siebie. Pragnął być blisko swojego bóstwa, które zobaczył właśnie w niej.
Dotarli pod drzwi jej siedziby. Zatrzymali się, a on wskazał jej ręką, że to te. By do nich dotrzeć, skręcili prawie na końcu korytarza raz jeszcze w lewo, a wrota te znajdowały się od razu po prawej stronie.
Niema radość zawitała do jego serca, gdy młoda kobieta zgodziła się zaszczycić swą obecnością przyjęcie, które odbędzie się w dużej mierze dzięki niej, bowiem gdyby nie jej osoba, głowa rodu prawdopodobnie czekałaby na swą ostatnią chwilę na tym padole i doczekałaby jej już niebawem. A wtedy zapewne Azriel, jako kapłan, musiałby odprawić pogrzeb swego ojca, co wiązałoby się z dodatkowym wysiłkiem z jego strony – powinien przypomnieć sobie całą mszę pogrzebową. Co prawda, na wsi często ktoś z różnych powodów opuszczał ten świat, ale tam Bricriu mógł pomijać część elementów. Tutaj prędzej by go zabili, niż na coś takiego pozwolili.
Słysząc pytanie uzdrowicielki, popatrzył na nią uważnie i zastanowił się chwilę. Rozmyślał nad tym, jakie kolory najlepiej pasują do jej urody, próbował też przywołać obrazy, jakie widział jeszcze jakiś czas temu u bogatych kobiet, które często bywały w ich domostwie, bowiem to one ubierały się zgodnie z tym, co akurat podobało się wszystkim, a było też drogie. Mężczyźni uwielbiali zaznaczać swój status, również poprzez swe małżonki, przez co kupowali im to, co tylko te chciały.
- Zdaje się, że pasuje do Pani kolor różowy, by zrównoważyć urodę kojarzącą się z zimowym, śnieżnym krajobrazem lub też wręcz przeciwnie – błękit dla Panienki. To by dla odmiany tę urodę podkreśliło, tak samo jak i biel. Zdaje się, że nie ma nic złego w tym kolorze, tym bardziej, jeśli Pani faktycznie chodziła w tym kolorze do tej pory. Z tego, co widywałem, to kobiety ostatnio lubują się również w kolorze czarnym, choć nie wiem, skąd to zjawisko przyszło… Zaproponowałbym być może czerwień lub złoto, gdyby nie fakt, że to królewska kolorystyka, a ta przeznaczona jest głównie dla króla i jego małżonki. Choć i ona ostatnio gustuje w czerni… – Ostatnie zdanie wypowiedział, wracając już do wymyślania, co by mógł jeszcze zaproponować piękności stojącej przed nim. Już nawet nie wspominał o tym, iż być może nawet para królewska odwiedzi ich następnego wieczoru, o ile wieści dotrą na dwór wystarczająco szybko. Nie to było teraz ważne.
Wyrwał się z tego zamyślenia w momencie, gdy przybyszka poinformowała, że chciałaby o czymś poinformować. Popatrzył po niej lekko zdziwiony, skinął jednak głową. Wzbudziła jego zaciekawienie. O czym chciałaby porozmawiać?
- Zatem spotkajmy się za godzinę w moich komnatach. Mieszkam tuż nad Panienką, będzie z nami również zaufana służąca, co by ludzie niepotrzebnych plotek nie roznosili. Na pewno też przygotuje wyśmienitą herbatę. – Poinformował, po czym skłonił się przed jasnowłosą w pas. Odczekał jeszcze, aż ta zniknie za drzwiami swego pokoju, by upewnić się, iż nie ma żadnych zastrzeżeń, po czym skierował się w stronę schodów, by udać się do swojego lokum.
- Pani towarzysze są już w swoich pokojach, które przygotowaliśmy również dla nich. Znajdują się one w północnym skrzydle rezydencji, dokładnie na tym piętrze. – Prowadził ją dalej do końca tej drogi, po czym odbił w lewo, zaraz po przejściu między korytarzami. Poczęli zmierzać teraz w kierunku zachodnim. To po tej stronie znajdowały się komnaty świętej. Weszli po schodach, które znajdowały się mniej więcej w połowie ich drogi, po czym znów odbił z nich na zachodnią stronę. Miał nadzieję, że zdecydował dobrze, jeśli chodzi o ulokowanie w rezydencji tak cennej osobistości. Chciał, by było jej wygodnie i, by nie musiała wprowadzać zbyt wiele poprawek. Jeśli jednak pokój jej się nie spodoba, gdy już ją tam zaprowadzi – na pewno przeniesie ją w tę stronę, w którą tylko będzie chciała.
Martwił się, że gdy upłyną te dni, które wyznaczyła sobie na odpoczynek, to kobieta wyruszy dalej bez jakiegokolwiek słowa i straci z nią kontakt. Zależało mu, aby utrzymać tę znajomość. Już nawet nie obchodziły go losy rodziny, czy też jego zawodu kapłana. Teraz przed oczami miał tylko ją. To jej chciał dogadzać na wszelakie sposoby, by potem obdarzyła go swoją łaską i być może zabrała ze sobą, do siebie. Pragnął być blisko swojego bóstwa, które zobaczył właśnie w niej.
Dotarli pod drzwi jej siedziby. Zatrzymali się, a on wskazał jej ręką, że to te. By do nich dotrzeć, skręcili prawie na końcu korytarza raz jeszcze w lewo, a wrota te znajdowały się od razu po prawej stronie.
Niema radość zawitała do jego serca, gdy młoda kobieta zgodziła się zaszczycić swą obecnością przyjęcie, które odbędzie się w dużej mierze dzięki niej, bowiem gdyby nie jej osoba, głowa rodu prawdopodobnie czekałaby na swą ostatnią chwilę na tym padole i doczekałaby jej już niebawem. A wtedy zapewne Azriel, jako kapłan, musiałby odprawić pogrzeb swego ojca, co wiązałoby się z dodatkowym wysiłkiem z jego strony – powinien przypomnieć sobie całą mszę pogrzebową. Co prawda, na wsi często ktoś z różnych powodów opuszczał ten świat, ale tam Bricriu mógł pomijać część elementów. Tutaj prędzej by go zabili, niż na coś takiego pozwolili.
Słysząc pytanie uzdrowicielki, popatrzył na nią uważnie i zastanowił się chwilę. Rozmyślał nad tym, jakie kolory najlepiej pasują do jej urody, próbował też przywołać obrazy, jakie widział jeszcze jakiś czas temu u bogatych kobiet, które często bywały w ich domostwie, bowiem to one ubierały się zgodnie z tym, co akurat podobało się wszystkim, a było też drogie. Mężczyźni uwielbiali zaznaczać swój status, również poprzez swe małżonki, przez co kupowali im to, co tylko te chciały.
- Zdaje się, że pasuje do Pani kolor różowy, by zrównoważyć urodę kojarzącą się z zimowym, śnieżnym krajobrazem lub też wręcz przeciwnie – błękit dla Panienki. To by dla odmiany tę urodę podkreśliło, tak samo jak i biel. Zdaje się, że nie ma nic złego w tym kolorze, tym bardziej, jeśli Pani faktycznie chodziła w tym kolorze do tej pory. Z tego, co widywałem, to kobiety ostatnio lubują się również w kolorze czarnym, choć nie wiem, skąd to zjawisko przyszło… Zaproponowałbym być może czerwień lub złoto, gdyby nie fakt, że to królewska kolorystyka, a ta przeznaczona jest głównie dla króla i jego małżonki. Choć i ona ostatnio gustuje w czerni… – Ostatnie zdanie wypowiedział, wracając już do wymyślania, co by mógł jeszcze zaproponować piękności stojącej przed nim. Już nawet nie wspominał o tym, iż być może nawet para królewska odwiedzi ich następnego wieczoru, o ile wieści dotrą na dwór wystarczająco szybko. Nie to było teraz ważne.
Wyrwał się z tego zamyślenia w momencie, gdy przybyszka poinformowała, że chciałaby o czymś poinformować. Popatrzył po niej lekko zdziwiony, skinął jednak głową. Wzbudziła jego zaciekawienie. O czym chciałaby porozmawiać?
- Zatem spotkajmy się za godzinę w moich komnatach. Mieszkam tuż nad Panienką, będzie z nami również zaufana służąca, co by ludzie niepotrzebnych plotek nie roznosili. Na pewno też przygotuje wyśmienitą herbatę. – Poinformował, po czym skłonił się przed jasnowłosą w pas. Odczekał jeszcze, aż ta zniknie za drzwiami swego pokoju, by upewnić się, iż nie ma żadnych zastrzeżeń, po czym skierował się w stronę schodów, by udać się do swojego lokum.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
____ Dotykanie ludzi… nie było problemem. Tak. Sam dotyk nie był problemem. Gdyby jednak chcieli ją związać, trzymali kurczowo za rękę albo próbowali zamknąć usta. Sprawa miała się inaczej. Nie przejmowała się więc faktem, że została prowadzona pod ramię do swojego pokoju. Na odpowiedź, gdzie znajdują się jej podwładni posłała tylko lekki uśmiech do mężczyzny. Będąc tak prowadzoną miała czas, aby zastanowić się jak przedstawić fakty o umierającym ojcu, jednak bardziej jej głowa była zajęta wystrojem wnętrza. Ludzie rozwinęli swoją kulturę bardziej niż się spodziewała na przestrzeni tego małego czasu, kiedy jej nie było. Kiedy spała nieświadoma tego, ile czasu faktycznie jej zabraknie. To była ich niepisana zasada. Nie mogły się poinformować jak długo pozostaną w staniu uśpienia, chociaż każda inna wiedziała.
____ Myśląc o tym jak czas szybko przemijał, jak duże zmiany zachodziły, zeszła na tor swojej podróży. Jako że zabiła człowieka, który miał jej towarzyszyć. Robić za tego przystojnego, nie mądrego, przyciągającego spojrzenia. Potrzebowała wstawić kogoś na to miejsce. Na miejsce kogoś przystojnego nie mogła trafić byle jaka osoba, nawet ona, wiedźma znające tajniki genetyki, nie będzie wstanie dokładnie określić zmian jakie będzie to ze sobą niosło, kiedy jej już nie będzie. Siebie mogła zmieniać do bólu, w końcu to ciało zawsze mogła przywrócić do poprzedniego wyglądu albo swoje dziecko usprawnić genetycznie, jeśli pojawią się błędy. W przypadku innych… Wiedźma nigdy nie wiedziała, gdzie i kiedy człowiek postanowi zostawić swoje nasienie. Jeśli wykiełkuje z tego życia, pewnie ciężko będzie znaleźć i zmodyfikować to co się popsuło od tak.
- Wydaje mi się, że czarny nie jest odpowiedni na tak szczęśliwą uroczystość - zaśmiała się lekko, myśląc o tym jak złe konotacje niosłoby to ze sobą. Ubrać się na czarno, pogrzebowo, idąc na wesołe przyjęcie z okazji czyjegoś ozdrowienia. - Dziękuję za radę. Zastanowię się nad twoimi słowami.
____ Nie. Nie zamierzała się zastanawiać godzinami, jak na panienkę przystało. Już wiedziała, jak pójdzie ubrana. Mniej lub bardziej. Zrobienie sukienki w tak krótkim czasie… było wykonalne. Za pomocą magii, oczywiście. Nie mogła pozwolić, żeby ktoś ubrał ją w coś, czego potem będzie żałować. Miała już mniej więcej jakąś wiedzę kolorystyczną. Reszta to decyzja jak dużo ciała chce pokazać. Bądźmy bowiem szczerzy - nie zamierzała zakrywać się jak siostra zakonna, ukazując innym tylko twarz. Co prawda była ona piękna, ale bez przesady. Męskich kieszeni, sponsoringu i uwagi nie zdobywasz tylko uśmiechem. Możesz w ten sposób zwrócić ich uwagę, ale nie zatrzymasz ich na dłużej. A ona będzie za chwilę potrzebowała funduszy. I to pieniędzy, które miały jakieś pochodzenie.
- Dziękuję za ostrożność, jednak jest możliwość, że służąca będzie musiała na chwilę wyjść z pomieszczenia, żeby jeszcze gorsze plotki się nie rozeszły. - Na jej twarzy widniał uśmieszek, który w normalnych okolicznościach nic by nie znaczył. Głębia jednak, ciemność, która znajdowała się w jej oczach nadawała mu trochę inne znaczenie. - W razie czekam na młodego panicza.
____ Odparła i weszła do swojej komnaty zamykając drzwi. Nie zamierzała w tym momencie mówić nic więcej. Nie miało to sensu. Dowie się wszystkie wkrótce. Obecność służącej, może tylko sprawić, że ta niewłaściwa plotka się rozejdzie. Poza tym, mężczyzna był kapłanem, osobą trzymającą celibat. Jak zbereźne myśli musiał mieć, aby nie widzieć pierwotnego problemu, że w oczach innych nigdy nie powinien interesować się kobietą? Usiadła na kanapie, która znajdowała się pomieszczeniu i zasłoniła swoje usta, aby powstrzymać się pod śmiechu. Widać będzie można go wykorzystać. Kapłana. Był wystarczająco przystojny jak stał, więc nie trzeba go będzie modyfikować. Teraz pozostało jednak przekonanie go do siebie. Tak, aby otrzymać lojalność. Nie potrzebowała zwykłego posłuszeństwa, a oddania. Inaczej nie będzie mogła ze spokojem sumienia wykorzystać go i wyrzucić. Co do jej innych pionków… Zamknęła oczy i przeteleportowała się do pokoju, w którym znajdowali się jej towarzysze podróży. Stojąc na środku pomieszczenia zobaczyła dwa łóżka, na jednym spał Goony, na drugim siedział i pisał coś Philip.
- Zostajemy tutaj na kilka dni. - jej głos przestraszył dwójkę, która nie zauważyła jej nagłego pojawienia się w pomieszczeniu. Spojrzeli na nią lekko przestraszeni. - Nie będziecie mi w tym czasie potrzebni więc macie czas wolny. Możecie odespać, możecie trenować, możecie siedzieć i się uczyć swoich talentów.
____ Beatrix dała im trochę zdolności, żeby mogli za nią nadążyć. Nic niezwykłego, ale wystarczyło, żeby znacznie różnili się od normalnych ludzi. Widząc, że przyjęli to co powiedziała i nie było sprzeciwów, wróciła do swojego pokoju, dokładnie w to samo miejsce, z którego się ruszyła. Siedząc jak siedziała spojrzała za okno na niebo. Powoli zbliżał się zachód słońca, a ona zamierzała trochę namieszać. Ale to już nie dzisiaj, ma czas. Poza tym, czuła, że jej rodzice nie są aż tak skorzy, aby szukać jej. Przynajmniej nie aż tak, aby porzucić to co robili. Co prawda była ich towarem na sprzedaż, ale porwana, nawet jeśli wróciła do domu - mogła nie mieć już tej samej wartości. Beatrix już raz żyła jako konkubina szlachcica, wiedziała, że nic z tego jej nie wyjdzie. Nie znajdzie tak osoby, która pozwoli jej wypełnić misję. Wstała niewzruszona, podeszłą do okna i wyjrzała widząc idącą gdzieś służącą. Jej pozbawione emocji, wbite spojrzenie, widocznie w jakiś sposób ruszyło kobietę, ponieważ zaczęła się panicznie obracać. W końcu ich wzrok się spotkał, a Beatrix posłała kobiecie uśmiech i pomachała odchodząc od okna. Widać dzieją się tutaj ciekawe rzeczy. Ludzie się jednak tak łatwo nie zmieniają. Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi, widać czas na herbatę.
____ Myśląc o tym jak czas szybko przemijał, jak duże zmiany zachodziły, zeszła na tor swojej podróży. Jako że zabiła człowieka, który miał jej towarzyszyć. Robić za tego przystojnego, nie mądrego, przyciągającego spojrzenia. Potrzebowała wstawić kogoś na to miejsce. Na miejsce kogoś przystojnego nie mogła trafić byle jaka osoba, nawet ona, wiedźma znające tajniki genetyki, nie będzie wstanie dokładnie określić zmian jakie będzie to ze sobą niosło, kiedy jej już nie będzie. Siebie mogła zmieniać do bólu, w końcu to ciało zawsze mogła przywrócić do poprzedniego wyglądu albo swoje dziecko usprawnić genetycznie, jeśli pojawią się błędy. W przypadku innych… Wiedźma nigdy nie wiedziała, gdzie i kiedy człowiek postanowi zostawić swoje nasienie. Jeśli wykiełkuje z tego życia, pewnie ciężko będzie znaleźć i zmodyfikować to co się popsuło od tak.
- Wydaje mi się, że czarny nie jest odpowiedni na tak szczęśliwą uroczystość - zaśmiała się lekko, myśląc o tym jak złe konotacje niosłoby to ze sobą. Ubrać się na czarno, pogrzebowo, idąc na wesołe przyjęcie z okazji czyjegoś ozdrowienia. - Dziękuję za radę. Zastanowię się nad twoimi słowami.
____ Nie. Nie zamierzała się zastanawiać godzinami, jak na panienkę przystało. Już wiedziała, jak pójdzie ubrana. Mniej lub bardziej. Zrobienie sukienki w tak krótkim czasie… było wykonalne. Za pomocą magii, oczywiście. Nie mogła pozwolić, żeby ktoś ubrał ją w coś, czego potem będzie żałować. Miała już mniej więcej jakąś wiedzę kolorystyczną. Reszta to decyzja jak dużo ciała chce pokazać. Bądźmy bowiem szczerzy - nie zamierzała zakrywać się jak siostra zakonna, ukazując innym tylko twarz. Co prawda była ona piękna, ale bez przesady. Męskich kieszeni, sponsoringu i uwagi nie zdobywasz tylko uśmiechem. Możesz w ten sposób zwrócić ich uwagę, ale nie zatrzymasz ich na dłużej. A ona będzie za chwilę potrzebowała funduszy. I to pieniędzy, które miały jakieś pochodzenie.
- Dziękuję za ostrożność, jednak jest możliwość, że służąca będzie musiała na chwilę wyjść z pomieszczenia, żeby jeszcze gorsze plotki się nie rozeszły. - Na jej twarzy widniał uśmieszek, który w normalnych okolicznościach nic by nie znaczył. Głębia jednak, ciemność, która znajdowała się w jej oczach nadawała mu trochę inne znaczenie. - W razie czekam na młodego panicza.
____ Odparła i weszła do swojej komnaty zamykając drzwi. Nie zamierzała w tym momencie mówić nic więcej. Nie miało to sensu. Dowie się wszystkie wkrótce. Obecność służącej, może tylko sprawić, że ta niewłaściwa plotka się rozejdzie. Poza tym, mężczyzna był kapłanem, osobą trzymającą celibat. Jak zbereźne myśli musiał mieć, aby nie widzieć pierwotnego problemu, że w oczach innych nigdy nie powinien interesować się kobietą? Usiadła na kanapie, która znajdowała się pomieszczeniu i zasłoniła swoje usta, aby powstrzymać się pod śmiechu. Widać będzie można go wykorzystać. Kapłana. Był wystarczająco przystojny jak stał, więc nie trzeba go będzie modyfikować. Teraz pozostało jednak przekonanie go do siebie. Tak, aby otrzymać lojalność. Nie potrzebowała zwykłego posłuszeństwa, a oddania. Inaczej nie będzie mogła ze spokojem sumienia wykorzystać go i wyrzucić. Co do jej innych pionków… Zamknęła oczy i przeteleportowała się do pokoju, w którym znajdowali się jej towarzysze podróży. Stojąc na środku pomieszczenia zobaczyła dwa łóżka, na jednym spał Goony, na drugim siedział i pisał coś Philip.
- Zostajemy tutaj na kilka dni. - jej głos przestraszył dwójkę, która nie zauważyła jej nagłego pojawienia się w pomieszczeniu. Spojrzeli na nią lekko przestraszeni. - Nie będziecie mi w tym czasie potrzebni więc macie czas wolny. Możecie odespać, możecie trenować, możecie siedzieć i się uczyć swoich talentów.
____ Beatrix dała im trochę zdolności, żeby mogli za nią nadążyć. Nic niezwykłego, ale wystarczyło, żeby znacznie różnili się od normalnych ludzi. Widząc, że przyjęli to co powiedziała i nie było sprzeciwów, wróciła do swojego pokoju, dokładnie w to samo miejsce, z którego się ruszyła. Siedząc jak siedziała spojrzała za okno na niebo. Powoli zbliżał się zachód słońca, a ona zamierzała trochę namieszać. Ale to już nie dzisiaj, ma czas. Poza tym, czuła, że jej rodzice nie są aż tak skorzy, aby szukać jej. Przynajmniej nie aż tak, aby porzucić to co robili. Co prawda była ich towarem na sprzedaż, ale porwana, nawet jeśli wróciła do domu - mogła nie mieć już tej samej wartości. Beatrix już raz żyła jako konkubina szlachcica, wiedziała, że nic z tego jej nie wyjdzie. Nie znajdzie tak osoby, która pozwoli jej wypełnić misję. Wstała niewzruszona, podeszłą do okna i wyjrzała widząc idącą gdzieś służącą. Jej pozbawione emocji, wbite spojrzenie, widocznie w jakiś sposób ruszyło kobietę, ponieważ zaczęła się panicznie obracać. W końcu ich wzrok się spotkał, a Beatrix posłała kobiecie uśmiech i pomachała odchodząc od okna. Widać dzieją się tutaj ciekawe rzeczy. Ludzie się jednak tak łatwo nie zmieniają. Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi, widać czas na herbatę.
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie odpowiedział już na komentarz bogini o kolorze czarnym. Sam miał zamiar przyjść ubrany właśnie tak. Bycie księdzem zobowiązywało, choć tym razem nie miał zamiaru ubierać swoich służbowych szat. Jutrzejszego dnia miał zamiar pojawić się jako syn szlachcica, a nie kapłan. I tak każdy wiedział, kim jest, mógł ubrać się tak, jak tylko tego pragnął. Tym bardziej, iż odwiedzał swoją rodzinę, a w balu brał udział okazyjnie.
Kiedy odprowadził kobietę do jej pokoju, skinął głową w ramach pożegnania i udał się do swej komnaty. Po drodze złapał jedną ze służących i rozkazał jej przygotować herbatę za około godzinę oraz pozostawić ją w jego siedzibie.
Kiedy zamknął się w swoim pokoju, nie miał za bardzo co ze sobą zrobić. Zastanawiał się dlaczegóż to tak dostojna kobieta chce spotkać się z nim prywatnie, bez postronnych świadków. Postanowił zająć się czytaniem jednej z wielu ksiąg, jakie znajdowały się w jego biblioteczce, w oczekiwaniu na nadejście odpowiedniej pory. I kiedy tylko służąca zapukała do jego drzwi i przyniosła herbatę, posłał ją od razu po honorowego gościa jutrzejszego przyjęcia – oczywiście chodziło tu o pannę Beatrix.
Nie musiał długo czekać, by kolejny raz usłyszeć pukanie do jego drzwi. Tym razem przyszedł do niego długo wyczekiwany gość. Otworzył szeroko drzwi przed kobietą i wskazał jej, że może usiąść tam, gdzie tylko jej się podoba. Dopiero, gdy to zrobiła, zajął miejsce przy małym stoliczku, przy którym stał dzbanek z herbatą i filiżanki. Ostrożnie nalał napoju do jednej z nich, po czym wręczył ją kobiecie.
- A więc o czym chce Pani ze mną porozmawiać? Co jest na tyle ważne, by nie mogło być przy tym żadnych świadków? – zapytał spokojnie, wlepiając w nią swoje zaciekawione spojrzenie. Założył nogę na nogę, oczekując w niejakim napięciu. Czy to coś związane z jego osobą, czy jednak coś zupełnie innego? Może po prostu coś jest rzekomo ważne, a tak naprawdę wcale?
Kiedy odprowadził kobietę do jej pokoju, skinął głową w ramach pożegnania i udał się do swej komnaty. Po drodze złapał jedną ze służących i rozkazał jej przygotować herbatę za około godzinę oraz pozostawić ją w jego siedzibie.
Kiedy zamknął się w swoim pokoju, nie miał za bardzo co ze sobą zrobić. Zastanawiał się dlaczegóż to tak dostojna kobieta chce spotkać się z nim prywatnie, bez postronnych świadków. Postanowił zająć się czytaniem jednej z wielu ksiąg, jakie znajdowały się w jego biblioteczce, w oczekiwaniu na nadejście odpowiedniej pory. I kiedy tylko służąca zapukała do jego drzwi i przyniosła herbatę, posłał ją od razu po honorowego gościa jutrzejszego przyjęcia – oczywiście chodziło tu o pannę Beatrix.
Nie musiał długo czekać, by kolejny raz usłyszeć pukanie do jego drzwi. Tym razem przyszedł do niego długo wyczekiwany gość. Otworzył szeroko drzwi przed kobietą i wskazał jej, że może usiąść tam, gdzie tylko jej się podoba. Dopiero, gdy to zrobiła, zajął miejsce przy małym stoliczku, przy którym stał dzbanek z herbatą i filiżanki. Ostrożnie nalał napoju do jednej z nich, po czym wręczył ją kobiecie.
- A więc o czym chce Pani ze mną porozmawiać? Co jest na tyle ważne, by nie mogło być przy tym żadnych świadków? – zapytał spokojnie, wlepiając w nią swoje zaciekawione spojrzenie. Założył nogę na nogę, oczekując w niejakim napięciu. Czy to coś związane z jego osobą, czy jednak coś zupełnie innego? Może po prostu coś jest rzekomo ważne, a tak naprawdę wcale?
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ Zamierzała poinformować kogoś o tym, co takiego znalazła w ciele głowy rodziny. Jako jego syn i sługa boży był osobą, która przyjmowała na siebie wiedzę o grzechach innych, wysłucha pewnie też jej słów. Miała wrażenie, że powinna kogoś poinformować i kapłan wydawał się najbardziej bezpieczną opcją. Zwłaszcza, że poddając się życiu, aby wychwalać boga, nie mógł mieszać się w spory majątkowe rodziny. W końcu nie mógł mieć dzieci, które później przejmą tytuł. Oczywiście, wiedźma wiedziała, że możliwość przejmowania majątków była jak najbardziej w intencji głowy kościoła. Był to bardzo dobry sposób na bogacenie się wiary, bo brak dzieci oznaczał, że wszystko przejmą oni po śmierci człowieka. Mając to wszystko na uwadze, fakt, że Król postanowił zakazać uczestnictwa kleru w sporach o tytuł oraz majątek rodziny oznaczał, że zamierzał chociaż trochę dłużej utrzymać swoją pozycji. Nie stracić jej na rzecz kościoła i wiary. Gdyby zakonnicy oraz księża posiadali własne rodziny i dzieci, cały majątek, który posiadają należałby później do ich dzieci i żon. Tak, należy do kościoła jako najbliżej rodziny zmarłego kleryka.
_____ Ahh… Ten cały bóg i ludzie wyznający wiarę w coś takiego. Posiadali informację o złych i dobrych czynach innych. Posiadali pieniądze. Posiadali wpływ i dobrą opinię. Beatrix myśląc o przejęciu tego wszystkiego. Posiadaniu pod sobą, dla siebie i swojego celu, na jej życzenia. Na jej bladych polikach pojawił się mały rumieniec, a po plecach przeszły ją dreszcze. Narastając w niej ekscytacja została szybko przerwana przez pukanie do drzwi. W ciągu sekundy doszła do siebie. Z wielkimi oczami, zasłoniła usta chowając swoje zdziwienie. Doszło do niej, że po raz pierwszy od dawna… a chyba nawet po raz pierwszy w tym życiu, była aż tak czymś podekscytowana. W połowie nieobecna, wpuściła służącą do pokoju i poprowadzona poszła do kapłana o imieniu Azriel. Gdy otworzyły się drzwi, a w jej oczach pojawił się czarnowłosy mężczyzna, przez głowę wiedźmy przeszłą myśl. Myśl ta sprawiła, że kobieta ocknęła się ze swojego zamyślenia. Podeszła i usiadła przy przygotowanym stole. Cały czas patrzyła na twarz mężczyzny i mogła tylko potwierdzić - był atrakcyjny… Ale to nie znaczyło, że mogła mieć takie myśli! Jej brwi przez chwilę wykrzywiły się w grymas. Szybko jednak uspokoiła się. Postanowiła zapomnieć o tym. Przynajmniej na tą chwilę.
- Chodzi o stan zdrowia głowy rodziny. - wzięła filiżankę ze spodkiem do dłoni i postawiła przed sobą przy okazji spoglądając na zamknięte drzwi. Upewniła się, że nikogo nie ma w okolicy. Nie czując niczyjej obecności wróciła wzrokiem na mężczyznę i jego głębokie czerwone oczy. - Nie można dopuścić, aby informacja się wydostała. Jeśli osoba, która dokonała tego czynu, będzie wiedziała, że wiem. - przerwała i wbiła spojrzenie w napój stojący przed nią. - Może czyhać na moje życie.
_____ Wiedźmy nie były niepokonane. Gdyby zaatakował ją mężczyzna z nożem, była wstanie się obronić. Gdyby ktoś postanowił ją otruć - da sobie radę. Są jednak sytuację w których nie ważne co zrobi, umrze. Jedną z nich było odcięcie głowy albo spalenie. Może „magicznie” przywrócić sobie rękę, ale nikt „magicznie” nie da rady naprawić odciętej głowy. Teoretycznie, Beatrix wiedziała, że inna wiedźma dałaby radę naprawić jej ciało, lecz zanim odzyskałaby świadomość to dane ciało już dawno przestałoby być użyteczne. Wzięła głęboki wdech. Nie zamierzała nikogo o tym informować. Lepiej, żeby próbowali ja otruć niż zmasakrować.
- Młody paniczu, pański ojciec, poza chorobą posiadał w swoich płucach wodę wskazującą na próbę morderstwa, a w jej żyłach krążyła trucizna. - starała się dobierać słowa dokładniej, skrupulatnie. Tak, aby przekazać odpowiednią informację. - Musiałam naprawić zniszczone przez truciznę organy, lecz nie znalazłam żadnej choroby. Przyczyną złego stanu zdrowia nie była przypadkowo złapana zaraza.
_____ Gdyby miała stawiać na jakąś wersję wydarzeń. To ktoś chciał go zabić, ale nie wyszło, więc spróbował jeszcze raz. Dwie trucizny zaczęły ze sobą walczyć przez co mężczyzna dał radę przeżyć. Widząc jego zły stan zdrowia, ktoś postanowił go utopić. Może, aby uśmierzyć mu cierpienia albo człowiek miał dużo za skórą i służąca, która zajmowała się nim miała już dosyć. Wersji było kilka, najpierw jednak musiała kontynuować swoją historię, zanim młody człowiek postanowi wejść jej w słowo.
- Postanowiłam poinformować pana o tym, ponieważ nie może uczestniczyć w sprawach majątkowych oraz nie przebywa młody lord w domu. Mówiąc w skrócie, nie mógł tego zrobić. - wzięła filiżankę w swoje dłonie i upiła łyka herbaty. - Czy wierzy mi, ojcze? W końcu nie należy kłamać posłannikowi boga, prawda?
_____ Na jej ustach widniał mały uśmiech. Jeśli nie uwierzy w jej słowa albo zrobić coś głupiego. Będzie miała idealną okazję, żeby po prostu wyprać mu mózg. Beatrix mogła zmusić każdego, żeby jej uwierzył. Co prawda, nie chciała tego robić i niech człowiek zrobi z tą informacją co musi. Koniec końców w jej interesie było tylko zasiać ziarno prawdy na temat tego co faktycznie się działo w posiadłości. Rozwiązywanie tej tajemnicy, nie należało do niej. Nie znała tej rodziny, nie mogła mieć podejrzeć. Poza tym opuszcza to miejsce za dwa dni.
_____ Ahh… Ten cały bóg i ludzie wyznający wiarę w coś takiego. Posiadali informację o złych i dobrych czynach innych. Posiadali pieniądze. Posiadali wpływ i dobrą opinię. Beatrix myśląc o przejęciu tego wszystkiego. Posiadaniu pod sobą, dla siebie i swojego celu, na jej życzenia. Na jej bladych polikach pojawił się mały rumieniec, a po plecach przeszły ją dreszcze. Narastając w niej ekscytacja została szybko przerwana przez pukanie do drzwi. W ciągu sekundy doszła do siebie. Z wielkimi oczami, zasłoniła usta chowając swoje zdziwienie. Doszło do niej, że po raz pierwszy od dawna… a chyba nawet po raz pierwszy w tym życiu, była aż tak czymś podekscytowana. W połowie nieobecna, wpuściła służącą do pokoju i poprowadzona poszła do kapłana o imieniu Azriel. Gdy otworzyły się drzwi, a w jej oczach pojawił się czarnowłosy mężczyzna, przez głowę wiedźmy przeszłą myśl. Myśl ta sprawiła, że kobieta ocknęła się ze swojego zamyślenia. Podeszła i usiadła przy przygotowanym stole. Cały czas patrzyła na twarz mężczyzny i mogła tylko potwierdzić - był atrakcyjny… Ale to nie znaczyło, że mogła mieć takie myśli! Jej brwi przez chwilę wykrzywiły się w grymas. Szybko jednak uspokoiła się. Postanowiła zapomnieć o tym. Przynajmniej na tą chwilę.
- Chodzi o stan zdrowia głowy rodziny. - wzięła filiżankę ze spodkiem do dłoni i postawiła przed sobą przy okazji spoglądając na zamknięte drzwi. Upewniła się, że nikogo nie ma w okolicy. Nie czując niczyjej obecności wróciła wzrokiem na mężczyznę i jego głębokie czerwone oczy. - Nie można dopuścić, aby informacja się wydostała. Jeśli osoba, która dokonała tego czynu, będzie wiedziała, że wiem. - przerwała i wbiła spojrzenie w napój stojący przed nią. - Może czyhać na moje życie.
_____ Wiedźmy nie były niepokonane. Gdyby zaatakował ją mężczyzna z nożem, była wstanie się obronić. Gdyby ktoś postanowił ją otruć - da sobie radę. Są jednak sytuację w których nie ważne co zrobi, umrze. Jedną z nich było odcięcie głowy albo spalenie. Może „magicznie” przywrócić sobie rękę, ale nikt „magicznie” nie da rady naprawić odciętej głowy. Teoretycznie, Beatrix wiedziała, że inna wiedźma dałaby radę naprawić jej ciało, lecz zanim odzyskałaby świadomość to dane ciało już dawno przestałoby być użyteczne. Wzięła głęboki wdech. Nie zamierzała nikogo o tym informować. Lepiej, żeby próbowali ja otruć niż zmasakrować.
- Młody paniczu, pański ojciec, poza chorobą posiadał w swoich płucach wodę wskazującą na próbę morderstwa, a w jej żyłach krążyła trucizna. - starała się dobierać słowa dokładniej, skrupulatnie. Tak, aby przekazać odpowiednią informację. - Musiałam naprawić zniszczone przez truciznę organy, lecz nie znalazłam żadnej choroby. Przyczyną złego stanu zdrowia nie była przypadkowo złapana zaraza.
_____ Gdyby miała stawiać na jakąś wersję wydarzeń. To ktoś chciał go zabić, ale nie wyszło, więc spróbował jeszcze raz. Dwie trucizny zaczęły ze sobą walczyć przez co mężczyzna dał radę przeżyć. Widząc jego zły stan zdrowia, ktoś postanowił go utopić. Może, aby uśmierzyć mu cierpienia albo człowiek miał dużo za skórą i służąca, która zajmowała się nim miała już dosyć. Wersji było kilka, najpierw jednak musiała kontynuować swoją historię, zanim młody człowiek postanowi wejść jej w słowo.
- Postanowiłam poinformować pana o tym, ponieważ nie może uczestniczyć w sprawach majątkowych oraz nie przebywa młody lord w domu. Mówiąc w skrócie, nie mógł tego zrobić. - wzięła filiżankę w swoje dłonie i upiła łyka herbaty. - Czy wierzy mi, ojcze? W końcu nie należy kłamać posłannikowi boga, prawda?
_____ Na jej ustach widniał mały uśmiech. Jeśli nie uwierzy w jej słowa albo zrobić coś głupiego. Będzie miała idealną okazję, żeby po prostu wyprać mu mózg. Beatrix mogła zmusić każdego, żeby jej uwierzył. Co prawda, nie chciała tego robić i niech człowiek zrobi z tą informacją co musi. Koniec końców w jej interesie było tylko zasiać ziarno prawdy na temat tego co faktycznie się działo w posiadłości. Rozwiązywanie tej tajemnicy, nie należało do niej. Nie znała tej rodziny, nie mogła mieć podejrzeć. Poza tym opuszcza to miejsce za dwa dni.
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wysłuchał uważnie kobiety, nie przerywając jej. Odchylił się lekko na krześle, myśląc nad odpowiedzią. Czuł się niejako zawiedziony celem jej wizyty, jednak nie pokazywał tego po sobie. Jego mimika pozostawała neutralna, może nieco zacięta, jak gdyby mordował kogoś wzrokiem – zawsze tak wyglądał.
Uzyskane informacje przetrawiał powoli, dokładnie układając je sobie w głowie. Z jednej strony spodziewał się, że ktoś będzie czyhał na życie jego ojca, z drugiej nie spodziewał się, że ktoś faktycznie odważy się to zrobić. Też, gdyby jego ojciec umarł, a on porzuciłby ścieżkę kapłaństwa, nie był najstarszym synem, by zyskać jakikolwiek majątek. Najprościej mówiąc, nie obchodziła go ta sprawa za bardzo. Swój dobytek miał już gdzie indziej i to tam zawsze mógł wracać. Jego owieczki również były w stanie zrobić bardzo wiele dla niego jako posłannika boga.
Nim się odezwał, napił się herbaty ze swojej filiżanki. Zastanawiał się, czy zgrywać kochającego syna przed uzdrowicielką, czy jednak być sobą. Choć miał świadomość, iż to ona była samą boginią, nigdy nie wiedział, czy nie wyda go innym.
- Rozumiem, iż do mnie, jako do księdza ma panienka pewne zaufanie, ale wciąż nie rozumiem, dlaczego akurat do mnie z tym przyszła. Jako osoba duchowna nie jestem w stanie zrobić z tym zbyt wiele… Już mój starszy brat, jako dziedzic majątku zrobiłby z tym coś więcej. – Mówiąc to, wpatrywał się w jej oczy. Faktycznie, jego brat mógł się tym lepiej zająć, o ile to on nie był sprawcą tego zamieszania. Tak naprawdę mógł to być ktokolwiek, kto pragnął majątku głowy tej rodziny. Być może nawet matka Azriela. Siostra jego raczej wypadała z grona podejrzanych, zważając na fakt, iż dawno temu wyszła za mąż, posag już dawno został za nią zapłacony i razem z Azrielem nie miała co liczyć na to, by dostać w spadku cokolwiek. To samo tyczyło się jeszcze młodszego brata czarnowłosego. Zawsze uwielbiane było tylko to najstarsze dziecko płci męskiej. Gdyby było to któreś z jego rodzeństwa, musiałoby najpierw zapolować na najstarszego z nich, a dopiero potem na ojca. Chyba, że wybrało sobie odwrotną kolejność… Azriel nie miał pojęcia. W ogóle po co nad tym myślał? Tak naprawdę nie była to jego sprawa. Co się miało wydarzyć to się i tak wydarzy.
- Oczywiście, wierzę panience. Jak mógłby kłamać ktoś tak oddany bogu? – By wzmocnić swoje zdziwienie, uniósł jedną z brwi w górę. Chciał być dość wiarygodny. Zastanawiał się też, czy przybyszka nie ma jakiś ukrytych zamiarów. Czyżby pragnęła go sprawdzić i jeśli nie zda, to wydać, oskarżając o próbę morderstwa własnego ojca? Albo chociaż o niewierność w stosunku do niego, skoro sama powiedziała, iż nie mógł tego zrobić?
Myślał na zwiększonych obrotach. Jako osobie duchownej, wiele rzeczy mu nie wypadało, co często utrudniało życie. Nie mógł być sobą w pełni i najchętniej rzuciłby to w cholerę, gdyby nie fakt, że była to dla niego korzystna pozycja. Bo kim innym miałby zostać, będąc dopiero drugim w kolejności synem? Nigdy nie czuł powołania ku temu bogowi, miał swoich, którzy zawsze o niego dbali. Na wojnie jednak mógł zginąć, a to niezbyt mu się marzyło, więc bycie rycerzem odpadało.
Czy mógłby porzucić swoją tożsamość i żyć skromnie w jakiejś chatce w środku lasu? Niestety, prawdopodobnie nie dałby temu rady. Był już zbyt przyzwyczajony do wszelkich bogactw i luksusów.
- Co Panienka ma zamiar zrobić z tym faktem? Oczywiście, obiecuję dyskrecję ze swojej strony, by nad jej życiem nie wisiało żadne niebezpieczeństwo, jestem jednak wielce zaciekawiony…
Uzyskane informacje przetrawiał powoli, dokładnie układając je sobie w głowie. Z jednej strony spodziewał się, że ktoś będzie czyhał na życie jego ojca, z drugiej nie spodziewał się, że ktoś faktycznie odważy się to zrobić. Też, gdyby jego ojciec umarł, a on porzuciłby ścieżkę kapłaństwa, nie był najstarszym synem, by zyskać jakikolwiek majątek. Najprościej mówiąc, nie obchodziła go ta sprawa za bardzo. Swój dobytek miał już gdzie indziej i to tam zawsze mógł wracać. Jego owieczki również były w stanie zrobić bardzo wiele dla niego jako posłannika boga.
Nim się odezwał, napił się herbaty ze swojej filiżanki. Zastanawiał się, czy zgrywać kochającego syna przed uzdrowicielką, czy jednak być sobą. Choć miał świadomość, iż to ona była samą boginią, nigdy nie wiedział, czy nie wyda go innym.
- Rozumiem, iż do mnie, jako do księdza ma panienka pewne zaufanie, ale wciąż nie rozumiem, dlaczego akurat do mnie z tym przyszła. Jako osoba duchowna nie jestem w stanie zrobić z tym zbyt wiele… Już mój starszy brat, jako dziedzic majątku zrobiłby z tym coś więcej. – Mówiąc to, wpatrywał się w jej oczy. Faktycznie, jego brat mógł się tym lepiej zająć, o ile to on nie był sprawcą tego zamieszania. Tak naprawdę mógł to być ktokolwiek, kto pragnął majątku głowy tej rodziny. Być może nawet matka Azriela. Siostra jego raczej wypadała z grona podejrzanych, zważając na fakt, iż dawno temu wyszła za mąż, posag już dawno został za nią zapłacony i razem z Azrielem nie miała co liczyć na to, by dostać w spadku cokolwiek. To samo tyczyło się jeszcze młodszego brata czarnowłosego. Zawsze uwielbiane było tylko to najstarsze dziecko płci męskiej. Gdyby było to któreś z jego rodzeństwa, musiałoby najpierw zapolować na najstarszego z nich, a dopiero potem na ojca. Chyba, że wybrało sobie odwrotną kolejność… Azriel nie miał pojęcia. W ogóle po co nad tym myślał? Tak naprawdę nie była to jego sprawa. Co się miało wydarzyć to się i tak wydarzy.
- Oczywiście, wierzę panience. Jak mógłby kłamać ktoś tak oddany bogu? – By wzmocnić swoje zdziwienie, uniósł jedną z brwi w górę. Chciał być dość wiarygodny. Zastanawiał się też, czy przybyszka nie ma jakiś ukrytych zamiarów. Czyżby pragnęła go sprawdzić i jeśli nie zda, to wydać, oskarżając o próbę morderstwa własnego ojca? Albo chociaż o niewierność w stosunku do niego, skoro sama powiedziała, iż nie mógł tego zrobić?
Myślał na zwiększonych obrotach. Jako osobie duchownej, wiele rzeczy mu nie wypadało, co często utrudniało życie. Nie mógł być sobą w pełni i najchętniej rzuciłby to w cholerę, gdyby nie fakt, że była to dla niego korzystna pozycja. Bo kim innym miałby zostać, będąc dopiero drugim w kolejności synem? Nigdy nie czuł powołania ku temu bogowi, miał swoich, którzy zawsze o niego dbali. Na wojnie jednak mógł zginąć, a to niezbyt mu się marzyło, więc bycie rycerzem odpadało.
Czy mógłby porzucić swoją tożsamość i żyć skromnie w jakiejś chatce w środku lasu? Niestety, prawdopodobnie nie dałby temu rady. Był już zbyt przyzwyczajony do wszelkich bogactw i luksusów.
- Co Panienka ma zamiar zrobić z tym faktem? Oczywiście, obiecuję dyskrecję ze swojej strony, by nad jej życiem nie wisiało żadne niebezpieczeństwo, jestem jednak wielce zaciekawiony…
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____ Nie spodziewała się takiego niezdecydowanie od osoby kościelnej, ale z drugiej strony prawdą było, że za dużo z tym nie zrobi. Postanowiła jednak zahaczyć o fakt, że mężczyzna przyjął jej słowa na wiarę i jednocześnie nie poleciał do swojego rodzeństwa z tą informacją. Aż była ciekawa co takiego siedzi mu w głowie, że nie zamierzał reagować w żaden sposób. Skoro to jej się pytał, co dalej, sam nie zamierzał nic z tym zrobić. Oh, jak zabawnie. Chyba ten mężczyzna jest warty użycia. Skoro już postanowiła, że zamierza zabawić się jego kosztem, a przynajmniej tak to wyglądało w jej głowie, to zamierza wykonać pierwszy ruch. Nie oczekiwała fanfarów, jednak miała w zamyśle trochę słodkich min na twarzy, jakie może postać jej ten mężczyzna.
- Ludzkie życie jest krótkie. Nie mam czasu bawić się w gierki słowne. - odstawiła filiżankę, którą miała w swoich dłoniach. Teraz, z wolnymi dłońmi mogła przejść do małej ofensywy. Wprowadzenia zamieszania. Zrobi pierwszy krok. - Musiałam się upewnić, że nie będziesz udawał kogoś kim nie jesteś. Daleko ci do dobrego syna, tego bożego i dla własnych rodziców.
_____ Jej słowa były wypełnione prowokacją, która miała wywołać jakąś reakcję. Jeśli dostanie taką, jakiej nie chce - wymaże wspomnienia i utworzy nowe. Czuła jednak, że te czerwone oczy wypatrujące jej reakcji nie należą do osoby, która chce służyć bogu, któremu teraz służy. Patrzyła na niego oczami pełnymi życia, a dokładniej ciekawości. Jak piękne przedstawienie zostanie jej ukazane. Kim jest naprawdę. Kogo naprawdę ma w sercu ten sługa boży. Sama myśl o tym wprawiała ją w dobry humor. Gdy każdy ksiądz był tak przystojny miałaby kolejny możliwy sposób dostania się w łaski ten struktury religijnej. Nikt bowiem nie chciał leżał pod brzydkim, sapiącym mężczyzną. Tąpnęła palcem o stół stojący między nią, a kapłanem i zatrzymała czas, lecz nie uwięziła mózgu swojego towarzysza herbaty. Musiał wiedzieć co się właśnie dzieje. Tak będzie zabawniej.
- Twój brat, twoja matka, cała twoja rodzina. - wstała ze swojego miejsca, delikatnie stawiając kroki, z gracją, niczym kot. Stanęła za meblem, na którym siedział kapłan kładąc delikatnie swojego dłonie na ramionach mężczyzny. - Każde z nich może być sprawcą. Po co miałabym informować kogoś kto może mnie zabić za prawdę? Musiałam kogoś poinformować, co dalej się stanie z tą informacją mnie nie obchodzi. W końcu chodzi tutaj tylko o udawanie dobrej osoby przed śmiertelnikami.
_____ Życie czegoś takiego jak pojedynczy człowiek nie znaczyło dla niej dużo. Wiedźmy gdy były w zły humorze zabijały więcej ludzi traktując to jako błąd w rachunku. Uratowanie jednego człowieka nie zmieniało nic, lecz bezpieczeństwo jej ciała było dość ważne. Zwłaszcza, że musiała o niej dbać. Nigdy nie wiesz kiedy po śmierci dostaniesz kolejne i kim będzie. Ta pozycja i twarz jaką miała teraz jej odpowiadała. Co prawda nie mogła stworzyć człowieka z niczego, lecz była zaangażowana w proces kreatywny i znała się na modyfikowaniu tego co już istniało. Ludzie byli dla niej jak glina - użyteczna i można stworzyć z tego coś potrzebnego, lecz trzeba włożyć wysiłek.
- Oddanie czemuś co nie istnieje. - zaśmiała się i przechyliła głowę kapłana do tyłu, aby mogła spojrzeć mu prosto w oczy. Mógł myśleć, lecz nie mógł się poruszyć. Jej wolną dłonią pogłaskała go po policzku. - Ludzie mają naprawdę zabawne pomysły. Po co wam w ogóle bóstwo, które nic nie daje od siebie. Nie lepiej służyć czemuś co da ci konkretne polecenia i zawsze wynagrodzi?
_____ Dokładniej. Beatrix miała w głowie pewne wyobrażenie na temat bóstwa, w które wierzyło teraz tyle ludzi. Rozumiała jego obraz i skąd się mogło wziąć, lecz dlaczego tyle osób poświęca swoje życia dla czegoś co nie daje nic od siebie, a wymaga tyle? Pomijając fakt, że nie istnieje, więc nie może dać nic od siebie. O tym nawet nie chciała mówić. Odstawiła głowę kapłana na miejscu i zabrała swoje dłonie po czym wróciła na swoje miejscu i usiadła cały czas pokrywając się elegancją.
- Mam nadzieję, że będziesz miał coś ciekawego do powiedzenia. - wymruczała pod nosem, nie myśląc, że człowiek mógłby to usłyszeć. - Teraz znów wznowie przepływ czasu. Jeśli zrobisz coś co mi się nie spodoba, zabije tą wersję ciebie i przywrócę kopię ciebie, która będzie żyła na twoimi miejscu.
_____ Oczywiście, nie potrafiła czegoś takiego zrobić, ale on tego nie wie. Wiedźmy w końcu potrafiły mnóstwo rzeczy. Robienie kopii czegoś - było wykonalne. Ale nigdy nie udawało się na przedmiocie ożywionym, posiadającym duszę jak to się mówi. Cała ta dusza była bardzo kłopotliwym przedmiotem, na który nie mogły od tak wpływać.
- Ludzkie życie jest krótkie. Nie mam czasu bawić się w gierki słowne. - odstawiła filiżankę, którą miała w swoich dłoniach. Teraz, z wolnymi dłońmi mogła przejść do małej ofensywy. Wprowadzenia zamieszania. Zrobi pierwszy krok. - Musiałam się upewnić, że nie będziesz udawał kogoś kim nie jesteś. Daleko ci do dobrego syna, tego bożego i dla własnych rodziców.
_____ Jej słowa były wypełnione prowokacją, która miała wywołać jakąś reakcję. Jeśli dostanie taką, jakiej nie chce - wymaże wspomnienia i utworzy nowe. Czuła jednak, że te czerwone oczy wypatrujące jej reakcji nie należą do osoby, która chce służyć bogu, któremu teraz służy. Patrzyła na niego oczami pełnymi życia, a dokładniej ciekawości. Jak piękne przedstawienie zostanie jej ukazane. Kim jest naprawdę. Kogo naprawdę ma w sercu ten sługa boży. Sama myśl o tym wprawiała ją w dobry humor. Gdy każdy ksiądz był tak przystojny miałaby kolejny możliwy sposób dostania się w łaski ten struktury religijnej. Nikt bowiem nie chciał leżał pod brzydkim, sapiącym mężczyzną. Tąpnęła palcem o stół stojący między nią, a kapłanem i zatrzymała czas, lecz nie uwięziła mózgu swojego towarzysza herbaty. Musiał wiedzieć co się właśnie dzieje. Tak będzie zabawniej.
- Twój brat, twoja matka, cała twoja rodzina. - wstała ze swojego miejsca, delikatnie stawiając kroki, z gracją, niczym kot. Stanęła za meblem, na którym siedział kapłan kładąc delikatnie swojego dłonie na ramionach mężczyzny. - Każde z nich może być sprawcą. Po co miałabym informować kogoś kto może mnie zabić za prawdę? Musiałam kogoś poinformować, co dalej się stanie z tą informacją mnie nie obchodzi. W końcu chodzi tutaj tylko o udawanie dobrej osoby przed śmiertelnikami.
_____ Życie czegoś takiego jak pojedynczy człowiek nie znaczyło dla niej dużo. Wiedźmy gdy były w zły humorze zabijały więcej ludzi traktując to jako błąd w rachunku. Uratowanie jednego człowieka nie zmieniało nic, lecz bezpieczeństwo jej ciała było dość ważne. Zwłaszcza, że musiała o niej dbać. Nigdy nie wiesz kiedy po śmierci dostaniesz kolejne i kim będzie. Ta pozycja i twarz jaką miała teraz jej odpowiadała. Co prawda nie mogła stworzyć człowieka z niczego, lecz była zaangażowana w proces kreatywny i znała się na modyfikowaniu tego co już istniało. Ludzie byli dla niej jak glina - użyteczna i można stworzyć z tego coś potrzebnego, lecz trzeba włożyć wysiłek.
- Oddanie czemuś co nie istnieje. - zaśmiała się i przechyliła głowę kapłana do tyłu, aby mogła spojrzeć mu prosto w oczy. Mógł myśleć, lecz nie mógł się poruszyć. Jej wolną dłonią pogłaskała go po policzku. - Ludzie mają naprawdę zabawne pomysły. Po co wam w ogóle bóstwo, które nic nie daje od siebie. Nie lepiej służyć czemuś co da ci konkretne polecenia i zawsze wynagrodzi?
_____ Dokładniej. Beatrix miała w głowie pewne wyobrażenie na temat bóstwa, w które wierzyło teraz tyle ludzi. Rozumiała jego obraz i skąd się mogło wziąć, lecz dlaczego tyle osób poświęca swoje życia dla czegoś co nie daje nic od siebie, a wymaga tyle? Pomijając fakt, że nie istnieje, więc nie może dać nic od siebie. O tym nawet nie chciała mówić. Odstawiła głowę kapłana na miejscu i zabrała swoje dłonie po czym wróciła na swoje miejscu i usiadła cały czas pokrywając się elegancją.
- Mam nadzieję, że będziesz miał coś ciekawego do powiedzenia. - wymruczała pod nosem, nie myśląc, że człowiek mógłby to usłyszeć. - Teraz znów wznowie przepływ czasu. Jeśli zrobisz coś co mi się nie spodoba, zabije tą wersję ciebie i przywrócę kopię ciebie, która będzie żyła na twoimi miejscu.
_____ Oczywiście, nie potrafiła czegoś takiego zrobić, ale on tego nie wie. Wiedźmy w końcu potrafiły mnóstwo rzeczy. Robienie kopii czegoś - było wykonalne. Ale nigdy nie udawało się na przedmiocie ożywionym, posiadającym duszę jak to się mówi. Cała ta dusza była bardzo kłopotliwym przedmiotem, na który nie mogły od tak wpływać.
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Poprawił się na swoim siedzeniu, zakładając nogę na nogę. Choć słuchał jej słów, czuł się pewny swojego i na to wskazywał właśnie jego sposób siedzenia. Na twarzy Azriela pojawił się lekki, ale bardzo zastanawiający uśmiech. Nie reagował na jej słowa aż tak bardzo, jakby mógł, a jedynie słuchał jej i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Bardzo zainteresowany wpatrywał się w jej sylwetkę, zwracał uwagę na to, w jaki sposób mówiła. Choć zdawała się delikatna, filigranowa, jej charakter podczas tego spotkania zdawał się być zupełnie inny. Przebiegły i wojowniczy. Teraz już spodziewał się, iż kobieta czegoś od niego chce. Nie wiedział tylko, czego dokładnie.
Gdyby mogło, na jego twarzy pojawiłoby się zdziwienie, kiedy kobieta zatrzymała twarz, a on cały ten czas zachowywał świadomość. Uwięziła go, a więc miała nad nim władzę i właśnie to pokazywała. Azriel nie bał się. Na to właśnie czekał – aż ona pokaże mu prawdziwą siebie. I właśnie to zrobiła. Nie wiedział o niej wszystkiego, lecz właśnie poznał ledwie zaczątek jej umiejętności. Zdecydowanie była potężną kobietą, z którą nie chciano by mieć do czynienia. I to oczywiście przyciągało go do niej. Tylko utwierdziła go w fakcie, że to ona jest boginią, do której wszyscy powinni się zwracać, a nie ten wymyślony bóg, który panoszył się teraz wszędzie wśród ludzi.
- Nie musisz mi mówić takich rzeczy, bym znał swoje miejsce – odparł z uśmiechem, kiedy kobieta przywróciła wszystko do normy, w komentarzu na jej ostatnie słowa. Uniósł do ust filiżankę herbaty. - Masz rację, daleko mi do dobrego syna w każdym tego słowa znaczeniu… Jednak czy nie na przetrwaniu polega życie każdego człowieka? – zadał to pytanie, odnosząc się do jej słów jeszcze sprzed zatrzymania czasu. Dopiero teraz upił łyk naparu, rozkoszując się jego delikatnym i jednocześnie gorzkim smakiem.
W pomieszczeniu na tę chwilę zapanowała zupełna cisza. Jedynie dźwięki z zewnątrz do niego dochodziły. Jakieś szamotaniny pracowników posesji, zwierzęta leśne i te domowe. Wszystko, poza tym pokojem, żyło własnym życiem, które można było wykorzystać na różnorakie sposoby, tylko i wyłącznie w swoich własnych celach. Chwilę myślał nad tym, jak zacząć swoją wypowiedź. Wiedział już, że nie ma sensu, by grał, skoro ona doskonale odgadła jego duszę i zamiary, a on to zaledwie parę sekund wcześniej potwierdził.
- Bóstwo, które nic nie daje od siebie… Masz rację. Sam zastanawiam się, po co ono im wszystkim. Stare bóstwa miały więcej sensu. Jest na to jednak wytłumaczenie. Ludzie lubią władzę, a skoro usłyszeli, że ten Bóg jest jeden i zajmuje się wszystkim, jest silniejszy od tych bogów, którzy zajmują się pojedynczymi rzeczami, to wygrał. Bo wedle ich wyobrażeń miał władzę. Poza tym, coś musi ich trzymać w ryzach. Moralność w tych czasach to bardzo znikoma rzecz – wytłumaczył i znów upił trochę swojej herbaty. Był to napój, który lubił chyba najbardziej. Znudziło mu się już wino mszalne, które, choć miało procenty (i sam o to dbał), przepiło się już dawno. Ileż można pić to samo? Czarnowłosy lubił jakąkolwiek różnorodność. Życie na jego parafii nudziło go, choć było dobre i opływało w luksusy. Nigdy nie działo się tam nic, czego nie mógł przewidzieć. - I po raz kolejny masz rację. Lepiej faktycznie służyć komuś, kto wynagrodzi twoje starania. – Na jego twarzy pojawił się znów ten charakterystyczny uśmiech. Domyślał się, do czego stojąca przed nim kobieta zmierza, jednak nie był tego pewien. Czekał, aż jasno da mu do zrozumienia, czego od niego chce.
- A co do mojej rodziny, nie musiałaś nikogo informować, taka jest prawda. Wykorzystałaś po prostu ten fakt, by mieć wymówkę. Co się stanie z moim ojcem? Nie obchodzi mnie to, szczerze mówiąc. Niech inni sobie walczą o jego majątek, ja już zapracowałem na swoje miejsce. – Obojętność w tej sprawie przebijała się przez jego głos. W duchu zaś śmiał się głośno. Oto jest, bogini, która może przynieść mu ulgę w nudnym życiu, pomóc w zerwaniu z kapłaństwem raz na zawsze.
Gdyby mogło, na jego twarzy pojawiłoby się zdziwienie, kiedy kobieta zatrzymała twarz, a on cały ten czas zachowywał świadomość. Uwięziła go, a więc miała nad nim władzę i właśnie to pokazywała. Azriel nie bał się. Na to właśnie czekał – aż ona pokaże mu prawdziwą siebie. I właśnie to zrobiła. Nie wiedział o niej wszystkiego, lecz właśnie poznał ledwie zaczątek jej umiejętności. Zdecydowanie była potężną kobietą, z którą nie chciano by mieć do czynienia. I to oczywiście przyciągało go do niej. Tylko utwierdziła go w fakcie, że to ona jest boginią, do której wszyscy powinni się zwracać, a nie ten wymyślony bóg, który panoszył się teraz wszędzie wśród ludzi.
- Nie musisz mi mówić takich rzeczy, bym znał swoje miejsce – odparł z uśmiechem, kiedy kobieta przywróciła wszystko do normy, w komentarzu na jej ostatnie słowa. Uniósł do ust filiżankę herbaty. - Masz rację, daleko mi do dobrego syna w każdym tego słowa znaczeniu… Jednak czy nie na przetrwaniu polega życie każdego człowieka? – zadał to pytanie, odnosząc się do jej słów jeszcze sprzed zatrzymania czasu. Dopiero teraz upił łyk naparu, rozkoszując się jego delikatnym i jednocześnie gorzkim smakiem.
W pomieszczeniu na tę chwilę zapanowała zupełna cisza. Jedynie dźwięki z zewnątrz do niego dochodziły. Jakieś szamotaniny pracowników posesji, zwierzęta leśne i te domowe. Wszystko, poza tym pokojem, żyło własnym życiem, które można było wykorzystać na różnorakie sposoby, tylko i wyłącznie w swoich własnych celach. Chwilę myślał nad tym, jak zacząć swoją wypowiedź. Wiedział już, że nie ma sensu, by grał, skoro ona doskonale odgadła jego duszę i zamiary, a on to zaledwie parę sekund wcześniej potwierdził.
- Bóstwo, które nic nie daje od siebie… Masz rację. Sam zastanawiam się, po co ono im wszystkim. Stare bóstwa miały więcej sensu. Jest na to jednak wytłumaczenie. Ludzie lubią władzę, a skoro usłyszeli, że ten Bóg jest jeden i zajmuje się wszystkim, jest silniejszy od tych bogów, którzy zajmują się pojedynczymi rzeczami, to wygrał. Bo wedle ich wyobrażeń miał władzę. Poza tym, coś musi ich trzymać w ryzach. Moralność w tych czasach to bardzo znikoma rzecz – wytłumaczył i znów upił trochę swojej herbaty. Był to napój, który lubił chyba najbardziej. Znudziło mu się już wino mszalne, które, choć miało procenty (i sam o to dbał), przepiło się już dawno. Ileż można pić to samo? Czarnowłosy lubił jakąkolwiek różnorodność. Życie na jego parafii nudziło go, choć było dobre i opływało w luksusy. Nigdy nie działo się tam nic, czego nie mógł przewidzieć. - I po raz kolejny masz rację. Lepiej faktycznie służyć komuś, kto wynagrodzi twoje starania. – Na jego twarzy pojawił się znów ten charakterystyczny uśmiech. Domyślał się, do czego stojąca przed nim kobieta zmierza, jednak nie był tego pewien. Czekał, aż jasno da mu do zrozumienia, czego od niego chce.
- A co do mojej rodziny, nie musiałaś nikogo informować, taka jest prawda. Wykorzystałaś po prostu ten fakt, by mieć wymówkę. Co się stanie z moim ojcem? Nie obchodzi mnie to, szczerze mówiąc. Niech inni sobie walczą o jego majątek, ja już zapracowałem na swoje miejsce. – Obojętność w tej sprawie przebijała się przez jego głos. W duchu zaś śmiał się głośno. Oto jest, bogini, która może przynieść mu ulgę w nudnym życiu, pomóc w zerwaniu z kapłaństwem raz na zawsze.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Wznowiła przepływ czasu i… była zawiedzona. Zwykle, otrzymywała dość różne, lecz bardziej żywe reakcje. Ten tutaj, słodki ksiądz, postanowił złamać jej dotychczasowe spekulacje i nie dać jej żadnej zabawnej reakcji. Nie krzyczał, nie bulwersował się, nie próbował uciekać. Z drugiej strony… czy nie to sprawiało, że jest godny użycia? Nie reagował przesadnie, poza tym ona sama powiedziała, że ma się odpowiednio zachować, bo skończy marnie. Czy powinna zajrzeć mu go głowy i zobaczyć co tam się dzieje? Nie. Odrzuciła ten pomysł, jeśli zamierzała użyć tego człowieka to musiała zachować jego mózg w odpowiednim stanie. Grzebanie w nim to jak operacja na charakterze. Dowie się tego co musi, ale ślad zawsze pozostanie, a nie znając go za dobrze, może nie zauważyć co popsuła. Zmiana orientacji, upodobań albo nowe wspomnienia i emocje. W końcu wyciąganie czyjejś aktywności umysłu nie było aż tak magicznym procesem, jeśli znałeś wszystkie zasady.
_____Prychnęła lekko na jego słowa, lecz nie odpowiedziała. Z jej perspektywy, ludzie jako cały swój gatunek, nie należeli do kategorii, której celem było tylko przeżycie. Gdyby tak było, nie musiałaby użerać się ze zrozumieniem ich emocji, czynów i próbować zebrać dane w tej dziedzinie. A przecież ona i jej siostry dokładnie to robiły. Stworzyciel tego wszystkiego, przy pierwszym wykreowaniu człowieka, nie oddzielał go zbyt mocno od innych zwierząt, lecz w procesie ewolucji – coś się wydarzyło. Skąd siedzący teraz przed nią mężczyzna był na takim poziomie, aby wiedźma chciała z nim rozmawiać, użyć go do swoich celów. Ludzie przez tą ewolucje, błąd samego stwórcy, zmieniali i kreowali swój własny świat. Stali się zdolni do bycie interesującym i wartym obserwowania. W tej zupełnej ciszy słyszała, jak służba rozmawia o jakimś uciekinierze. Chyba mowa o kobiecie, którą widziała z okna swojego pokoju. Cóż. Nie jej sprawa, ona zamierzała z tego wszystkiego wyciągnąć tylko pozycję w kościele, bycie Świętą. Co stanie się z tą rodziną, która pewnie pozabija sama siebie – to tylko ludzie, którzy nie są jej potrzebni. Złapała za filiżankę, wsłuchując się w jego tłumaczenie. Nie był do końca w błędzie, ale też nie miał zupełnej racji.
– Moralność to znikoma rzecz. – powtórzyła za nim lekko, a na jej ustach pojawił się uśmieszek, gdy wpatrywała się w brązowawy napar w białej porcelanie.
_____Chciała się śmiać, lecz nie mogła. Na ironię w tym momencie, jej siostra, inna żyjąca teraz wiedźma właśnie zabijała całą wioskę ludzi, którzy postanowili zlekceważyć jej zakaz i rozkaz. Moralność wśród wiedźm była tak samo wątła jak ta wśród ludzi. W końcu rozkazem, który otrzymali było zabicie wszystkich dzieci. Swoich oraz innych. I to tylko przez płacz, który przeszkadzał w jej badaniach. One, że swoim charakterem, także nie były godne naśladowania. Odstawiła filiżankę, nie popijać z niej w ostateczności i spojrzała wprost na księdza. W jego słowach czuła, że wierzy w przekaz jaki przesyła. Nadal, czegoś jej brakowało. Był znudzony, pusty na empatię i pragnął rozrywki. Aż była ciekawa jak normalnie ją sobie dostarczał. No i znowu zaczął owijać swoje słowa, nie docierając do setna sprawy. Czyżby bał się spytać? Prawdopodobnie, więc go wyręczy. Odstawiła porcelanę na swoje miejsce i posłała mu uśmiech.
– Czego chcesz za swoją wieczność? – spytała, pozostawiając na twarzy anielski uśmiech posyłany każdej owieczce na swojej drodze. – W końcu jestem dobrą osobą, wynagradzam ciężką pracę.
_____Nie czekała jednak na jego odpowiedź. Wiedziała wszystko co chciała wiedzieć. Był przydatny, był ładny i się nadawał do trzymania obok. I teraz i w przyszłości. Ważnym jednak było, czego chciał w zamian. To nie tak, że był chory, albo płaciła mu. Nie modyfikowała też jego wspomnień, nie wszczepiła mu sztucznej i fałszywej lojalności. Wstała ze swojego miejsca i podeszła do drzwi, lecz zanim wyszła odwróciła się lekko i rzuciła.
– Masz czas na decyzję do końca balu.
_____Otworzyła drzwi i wyszła. Co prawda nie miała wiele do planowania i roboty, lecz faktycznie – musiała się przygotować i udawać, że odpoczywa. Przez te wszystkie lata, które spędziła w tym ciele, doszła do wniosku, że kobiety szlachetnie urodzone nie mają co w życiu robić, jeśli nie wejdą w spodnie lub nie posiadają własnego majątku do zarządzania. Często rola kierowania posesją i rodziną spoczywała na lokaju aniżeli kobietę, mogącej jedynie popijać herbatkę i plotkować. Beatrix nie interesowała żadna z tych czynności. Mogła natomiast udawać faktyczną Świętą i modlić się. Chociaż spożytkuje ten czas na rozmowie z siostrami. Wróciła więc do swojego pokoju mijając zaaferowaną służbę, która raz lub drugi totalnie ją zignorowała. Powinna ich za to wychłostać, ale to nie jej ludzie i nie jej miejsce. Pogłosy po domu jasno świadczyły, że miało miejsce wielkie wydarzenia. Zabawne coś z wyzdrowiałą głową rodziny, która oprzytomniała postanowiła zarzucić ludzi tym co wiedziała. Zamknęła drzwi za sobą, ukrywając się przed zamieszaniem. Rzuciła poduszkę na podłogę pod okno i usiadła na kanapie wzdychając ciężko. Dlaczego musiała marnować czas? Życie jest już wystarczająco krótkie…
_____Prychnęła lekko na jego słowa, lecz nie odpowiedziała. Z jej perspektywy, ludzie jako cały swój gatunek, nie należeli do kategorii, której celem było tylko przeżycie. Gdyby tak było, nie musiałaby użerać się ze zrozumieniem ich emocji, czynów i próbować zebrać dane w tej dziedzinie. A przecież ona i jej siostry dokładnie to robiły. Stworzyciel tego wszystkiego, przy pierwszym wykreowaniu człowieka, nie oddzielał go zbyt mocno od innych zwierząt, lecz w procesie ewolucji – coś się wydarzyło. Skąd siedzący teraz przed nią mężczyzna był na takim poziomie, aby wiedźma chciała z nim rozmawiać, użyć go do swoich celów. Ludzie przez tą ewolucje, błąd samego stwórcy, zmieniali i kreowali swój własny świat. Stali się zdolni do bycie interesującym i wartym obserwowania. W tej zupełnej ciszy słyszała, jak służba rozmawia o jakimś uciekinierze. Chyba mowa o kobiecie, którą widziała z okna swojego pokoju. Cóż. Nie jej sprawa, ona zamierzała z tego wszystkiego wyciągnąć tylko pozycję w kościele, bycie Świętą. Co stanie się z tą rodziną, która pewnie pozabija sama siebie – to tylko ludzie, którzy nie są jej potrzebni. Złapała za filiżankę, wsłuchując się w jego tłumaczenie. Nie był do końca w błędzie, ale też nie miał zupełnej racji.
– Moralność to znikoma rzecz. – powtórzyła za nim lekko, a na jej ustach pojawił się uśmieszek, gdy wpatrywała się w brązowawy napar w białej porcelanie.
_____Chciała się śmiać, lecz nie mogła. Na ironię w tym momencie, jej siostra, inna żyjąca teraz wiedźma właśnie zabijała całą wioskę ludzi, którzy postanowili zlekceważyć jej zakaz i rozkaz. Moralność wśród wiedźm była tak samo wątła jak ta wśród ludzi. W końcu rozkazem, który otrzymali było zabicie wszystkich dzieci. Swoich oraz innych. I to tylko przez płacz, który przeszkadzał w jej badaniach. One, że swoim charakterem, także nie były godne naśladowania. Odstawiła filiżankę, nie popijać z niej w ostateczności i spojrzała wprost na księdza. W jego słowach czuła, że wierzy w przekaz jaki przesyła. Nadal, czegoś jej brakowało. Był znudzony, pusty na empatię i pragnął rozrywki. Aż była ciekawa jak normalnie ją sobie dostarczał. No i znowu zaczął owijać swoje słowa, nie docierając do setna sprawy. Czyżby bał się spytać? Prawdopodobnie, więc go wyręczy. Odstawiła porcelanę na swoje miejsce i posłała mu uśmiech.
– Czego chcesz za swoją wieczność? – spytała, pozostawiając na twarzy anielski uśmiech posyłany każdej owieczce na swojej drodze. – W końcu jestem dobrą osobą, wynagradzam ciężką pracę.
_____Nie czekała jednak na jego odpowiedź. Wiedziała wszystko co chciała wiedzieć. Był przydatny, był ładny i się nadawał do trzymania obok. I teraz i w przyszłości. Ważnym jednak było, czego chciał w zamian. To nie tak, że był chory, albo płaciła mu. Nie modyfikowała też jego wspomnień, nie wszczepiła mu sztucznej i fałszywej lojalności. Wstała ze swojego miejsca i podeszła do drzwi, lecz zanim wyszła odwróciła się lekko i rzuciła.
– Masz czas na decyzję do końca balu.
_____Otworzyła drzwi i wyszła. Co prawda nie miała wiele do planowania i roboty, lecz faktycznie – musiała się przygotować i udawać, że odpoczywa. Przez te wszystkie lata, które spędziła w tym ciele, doszła do wniosku, że kobiety szlachetnie urodzone nie mają co w życiu robić, jeśli nie wejdą w spodnie lub nie posiadają własnego majątku do zarządzania. Często rola kierowania posesją i rodziną spoczywała na lokaju aniżeli kobietę, mogącej jedynie popijać herbatkę i plotkować. Beatrix nie interesowała żadna z tych czynności. Mogła natomiast udawać faktyczną Świętą i modlić się. Chociaż spożytkuje ten czas na rozmowie z siostrami. Wróciła więc do swojego pokoju mijając zaaferowaną służbę, która raz lub drugi totalnie ją zignorowała. Powinna ich za to wychłostać, ale to nie jej ludzie i nie jej miejsce. Pogłosy po domu jasno świadczyły, że miało miejsce wielkie wydarzenia. Zabawne coś z wyzdrowiałą głową rodziny, która oprzytomniała postanowiła zarzucić ludzi tym co wiedziała. Zamknęła drzwi za sobą, ukrywając się przed zamieszaniem. Rzuciła poduszkę na podłogę pod okno i usiadła na kanapie wzdychając ciężko. Dlaczego musiała marnować czas? Życie jest już wystarczająco krótkie…
bimxbun
Supernowa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Słuchał uważnie kobiety, nie odpowiadając na jej pytania. Odnosił wrażenie, że ona sama już wiedziała, miała świadomość niektórych rzeczy. Bardzo ciekawiła go jej osoba, na razie jednak musiał uzbroić się w cierpliwość, jeśli chodzi o jej poznanie. Pokiwał głową, gdy oznajmiła, iż czas na zastanowienie się, co takiego chciałby jako zapłatę, ma do końca balu. Sam nie był pewien, co było jego pragnieniem. Nie chciał rzeczy, jakimi było chociażby złoto – to zbyt błache, zbyt przyziemskie. Nie potrzebował tego. Sam już dysponował sporym majątkiem jako kapłan. Musiał dokładnie przemyśleć swoje życzenie – chciał czegoś, czego nie można było dostać ot tak.
Kiedy bogini opuściła jego komnaty, zdecydował się na spacer po terenie posiadłości jego ojca, a kiedy słońce zaczęło zachodzić, zniknął w swoich komnatach. Nie przejmował się ogólnym zamieszaniem, jakie trwało w posiadłości. Takie sprawy były dla niego zbyt nudne.
Dzień balu nadszedł szybciej, niż mógł przypuszczać. Choć był gościem, to wciąż też jednym z synów, a więc byłym mieszkańcem. Oczywiście, przydzielono mu parę spraw, którymi musiał zająć się przed wydarzeniem. Nawet odprawianie mszy dla służby mu wcisnęli. W końcu jednak stawił się na wydarzeniu, ubrany cały na czarno, z rozpuszczonymi, długimi włosami. Nie pojawił się w stroju księdza, ale tak, jak przystało na bogatego szlachcica. Jego ubranie zdobiły złote elementy, a u boku znajdował się miecz przymocowany do czarnego, skórzanego pasa. Kobiety, które zostały zaproszone, a które nie wiedziały, czym zajmuje się na co dzień, wpatrywały się w niego przenikliwie, jakby chciały go pożreć. Nie przejmował się tym jednak, uznając, iż może kiedyś to wykorzysta.
Szedł po schodach w dół i znalazł sobie miejsce w kącie sali balowej, nie chcąc nikogo zajmować ani również, by ktoś go zajmował. Liczyła się dla niego tylko tajemnicza bogini, która pojawiła się nagle w jego życiu. Wciąż się nie pojawiła, a tylko jej oczekiwał. Zastanawiał się, czy ta przyjdzie niebawem, czy może jednak na ostatnią chwilę, by mieć wielkie wejście – prawie jak sam król, który jako przyjaciel ojca, również miał pojawić się na balu z okazji jego ozdrowienia.
Oczekując kobiety, wybrał ze stołu jeden z kieliszków szampana, który zaczął powoli upijać co jakiś czas. A go w tym momencie miał wyjątkowo dużo.
Kiedy bogini opuściła jego komnaty, zdecydował się na spacer po terenie posiadłości jego ojca, a kiedy słońce zaczęło zachodzić, zniknął w swoich komnatach. Nie przejmował się ogólnym zamieszaniem, jakie trwało w posiadłości. Takie sprawy były dla niego zbyt nudne.
Dzień balu nadszedł szybciej, niż mógł przypuszczać. Choć był gościem, to wciąż też jednym z synów, a więc byłym mieszkańcem. Oczywiście, przydzielono mu parę spraw, którymi musiał zająć się przed wydarzeniem. Nawet odprawianie mszy dla służby mu wcisnęli. W końcu jednak stawił się na wydarzeniu, ubrany cały na czarno, z rozpuszczonymi, długimi włosami. Nie pojawił się w stroju księdza, ale tak, jak przystało na bogatego szlachcica. Jego ubranie zdobiły złote elementy, a u boku znajdował się miecz przymocowany do czarnego, skórzanego pasa. Kobiety, które zostały zaproszone, a które nie wiedziały, czym zajmuje się na co dzień, wpatrywały się w niego przenikliwie, jakby chciały go pożreć. Nie przejmował się tym jednak, uznając, iż może kiedyś to wykorzysta.
Szedł po schodach w dół i znalazł sobie miejsce w kącie sali balowej, nie chcąc nikogo zajmować ani również, by ktoś go zajmował. Liczyła się dla niego tylko tajemnicza bogini, która pojawiła się nagle w jego życiu. Wciąż się nie pojawiła, a tylko jej oczekiwał. Zastanawiał się, czy ta przyjdzie niebawem, czy może jednak na ostatnią chwilę, by mieć wielkie wejście – prawie jak sam król, który jako przyjaciel ojca, również miał pojawić się na balu z okazji jego ozdrowienia.
Oczekując kobiety, wybrał ze stołu jeden z kieliszków szampana, który zaczął powoli upijać co jakiś czas. A go w tym momencie miał wyjątkowo dużo.
Mireyet
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
_____Klęcząc pod oknem, rozmawiając o podaniach swoich sióstr, podobnych stworzeń, zrozumiała jak bardzo ludzie wierzyli teraz w jednego boga, stwórcę i sprawiedliwego sędziego. Pomyślała wtedy o tym co stworzyło je. Ją oraz sześć innych. Bezkresna masa danych, niepojęta dla ich mózgów, stworzonych z najlepszego dostępnego dla kreatora materiału. Wyobrażając sobie scenę swojego stworzenia… narodzin można rzec, usłyszała pukanie do drzwi. Na ten dźwięk otworzyła oczy i sprawdziła kto taki krył się za drzwiami. Widząc służącą, westchnęła lekko, usiadła w odpowiedni dla niej sposób, prostując plecy i składając dłonie razem.
– Proszę. – rzuciła nie odwracając się od ciemniejącego szybko nieba. Pokojówka weszła do jej pokoju przepraszając za najście pod nosem. – Co takiego się stało?
– Przepraszam, że przeszkadzam, lecz Gospodarz prosi Panią o obecność.
Odwróciła głowę i spojrzała w twarz zdenerwowanej kobiety, pokojówki. Nie podobała jej się ta sytuacja, jakby coś się stało bez jej wiedzy, w czym musiała uczestniczyć pod przymusem.
– Z jakiego powodu przerywacie moją modlitwę? – zadała kolejne pytanie. Wręcz takie samo, lecz o innym znaczeniu.
– Pan Rezydencji chce podziękować Pani prywatnie, bez świadków.
_____Dopiero teraz zostało jej powiedziane jasno o co chodzi. Widocznie, wręcz zmartwychwstały dzisiaj mężczyzna, postanowił porozmawiać z nią o tym, kto taki przyczynił się do jego stanu i czy ona sama czegoś nie wie. Oczywiście, istniała także opcja, że uważa ją za szarlatana. Wstała na równe nogi z elegancją jakiej nigdy nie mogło jej brakować i z pięknym uśmiechem na twarzy zgodziła się iść za służącą i spotkać z tym całym panem rezydencji. Gdy weszła do salonu, w którym miała odbyć spotkanie, zobaczyła tylko ciemność, przez którą przebijało się kilka zapalonych świec. Przy stoliku, na jednym z foteli, siedział mężczyzna. Ten sam, którego się spodziewała, lecz wyglądała o wiele bardziej żywo niż wcześniej, gdy zostawiła go na łóżku, w objęciach rodziny. Ich wzrok spotkał się i w ciszy, ruchem ręki została poproszona o zajęcie miejsca naprzeciwko niego. Podeszła więc siadając na wyznaczone miejsce.
– Gratuluję szybkiego powrotu do zdrowia. – odezwała się pochylając lekko głową, jak powinna, przed kimś wyższego statusu. – Mam nadzieję, że nie spotkają już Pana takie sytuację.
– Także bym tego chciał – padło z jego ust. – Podobno ludzie nazywają cię Świętą, że twoje moce są boskie. – jego wzrok wręcz drążył skórę jej twarzy, tak bacznie przyglądał się jej ludzkiej powłoce. – Od kiedy posiadasz swoje moce?
– Od dłuższe czasu, lecz moi rodzice…
_____Zatrzymała się, udając bardziej emocjonalną, jakby próbując przerwać temat. Przechyliła głowę na bok, ukrywając usta za dłońmi i zamykając oczy, aby powstrzymać łzy. Widząc to, mężczyzna złagodniał i wyczyścił głośniej gardło, jakby komunikując coś komuś. Wiedźma poprawiła się na krześle, wzdrygając lekko, gdy otworzyły się drzwi, o których nie miała pojęcia, że istnieją. Spomiędzy regałów książek wyszedł mężczyzna ubrany w jasną broję, niczym rycerz, lecz ze znakami krzyża. W ręku trzymał swój hełm, a jego twarz przypominała człowieka w późnych latach trzydziestych. Dalej grając swoją rolę, udawała zaskoczenie wojownikiem, który się pojawił. Jakby nie wiedziała, że za ścianą, w tym małym pomieszczeniu. Prawdopodobnie skrytce przed intruzami. Jest ich jeszcze kilku. Tak samo ubrali w zbroję, z mieczami i krzyżem. Wyznawcy, którzy w głowie mieli plan jak sprawdzić czy faktycznie jest świętą, osobą z mocą ich boga, czy nie. Miała tylko nadzieję, że nie zrobią jej żadnych egzaminów. Jak „na pewno zapłonie na stosie, jeśli nie jest wiedźmą”, bo bądź co bądź, nie chciała jeszcze umierać.
– O co tutaj chodzi? – jej szukające spojrzenie zostało położone raz na jednym raz na drugim mężczyźnie.
– Kościół, dokładniej papież, wysłał nas, aby sprawdzić twoje moce. Jeśli faktycznie są darem boskim, zostaniesz przyjęta jako Święta. – odezwał się rycerze robiąc krok bliżej i wyciągając w jej stronę krzyż. – Proszę weź go.
_____Beatrix nie miała pojęcia co takiego zrobili wcześniej z tym przedmiotem, lecz według ich religii i wierzeń, pewnie miał spalić demona, albo skrzywdzić wiedźmę, która go dotknie. Z lekkimi wątpliwościami wzięła przedmiot do rąk bez najmniejszego problemu, po czym, zaczęła mu się przyglądać. Jakby szukała, gdzie w tym wszystkim jest test. Twarz poważnego rycerza szybko złagodniała, gdy nie dostrzegł u niej żadnych niepożądanych reakcji.
– Czy mogłabyś więc, pobłogosławić ten krzyż? – spytał, a ona wyczuła w jego głosie lekkie podenerwowanie. – Na tym zakończymy test.
_____Widząc minę mężczyzny, postanowiła dać im przedstawienie, którego potrzebowali. Ucałowała krzyż, trzymany w ręku, a ten zaczął świecić się jasnym światłem, po woli przygasającym, aż sam przedmiot wyglądał tak jak poprzednio. Podała go wtedy z powrotem rycerzowi. Jak tylko znalazł się w jego rękach, jego twarzy rozpromieniła się. Wiedźma wiedziała, że odczuł działanie przedmiotu, jak jego umysł się oczyszcza, a ciało staje lżejsze. To co stało się później… Cóż… Blondynka dostała to co chciała, swój status świętej, rozmowę z mężczyzną oraz przysięgę lojalności od rycerzy, którzy obiecali bezpiecznie odprowadzić ją do ziemi świętej zaraz po przyjęciu. Gdy wróciła do swojego pokoju, była zmęczona. Grą, uśmiechem i zabawą w bycie dobrym człowiekiem. Wiedziała, że powoli będzie musiała pozbyć się tej maski, ukazać im oblicze osoby, której będą musieli służyć.
_____Następnie dni, wraz z przygotowaniem na bal, ubraniem jej w piękną specjalną suknię oraz makijaże zajmowały dużo czasu. A to wszystko, aby ona, uznana już za Świętą, poznała Króla i zebraną tutaj szlachtę. Gdy teraz stała z rękoma podniesionymi wysoko i pozwalała dokonać ostatnich poprawek, w drzwiach stał jeden z białych rycerzy. Jak się dowiedziała, zakonnik, który nie pilnował jej, a wszystkich na około, wpatrując się w nich jakby byli złem koniecznym. A przecież to były tylko zwykłe kobiety, służące, wykonujące swoją pracę. Gdy ogłosiły koniec, zostały odsunięte od niej jakby przymusem, a ona została eskortowana przez dwóch rycerzy na bal, czując się jakby właśnie została więźniem. Patrząc jednak na ich zaabsorbowane i pełne ekscytacji twarze, westchnęła lekko i nie odzywała się. Po tym jak została zapowiedziana, weszła na salę. W końcu widziała miejsce, które znała. Co prawda, w trochę innej odsłonie, bo zwykła być królem i przywódcą, a nie słaba kobietą bronioną przez jakichś zakonników. Na szczęście dali jej trochę miejsca, odsuwając się na trzy kroki w tył. Ta przestrzeń sprawiła, że zaraz została centrum pewnego kółeczka, które z mniejszą niż odpowiednia kulturą, zaczęli przedstawiać się. Bardzo szybko miała ich dość.
– Proszę. – rzuciła nie odwracając się od ciemniejącego szybko nieba. Pokojówka weszła do jej pokoju przepraszając za najście pod nosem. – Co takiego się stało?
– Przepraszam, że przeszkadzam, lecz Gospodarz prosi Panią o obecność.
Odwróciła głowę i spojrzała w twarz zdenerwowanej kobiety, pokojówki. Nie podobała jej się ta sytuacja, jakby coś się stało bez jej wiedzy, w czym musiała uczestniczyć pod przymusem.
– Z jakiego powodu przerywacie moją modlitwę? – zadała kolejne pytanie. Wręcz takie samo, lecz o innym znaczeniu.
– Pan Rezydencji chce podziękować Pani prywatnie, bez świadków.
_____Dopiero teraz zostało jej powiedziane jasno o co chodzi. Widocznie, wręcz zmartwychwstały dzisiaj mężczyzna, postanowił porozmawiać z nią o tym, kto taki przyczynił się do jego stanu i czy ona sama czegoś nie wie. Oczywiście, istniała także opcja, że uważa ją za szarlatana. Wstała na równe nogi z elegancją jakiej nigdy nie mogło jej brakować i z pięknym uśmiechem na twarzy zgodziła się iść za służącą i spotkać z tym całym panem rezydencji. Gdy weszła do salonu, w którym miała odbyć spotkanie, zobaczyła tylko ciemność, przez którą przebijało się kilka zapalonych świec. Przy stoliku, na jednym z foteli, siedział mężczyzna. Ten sam, którego się spodziewała, lecz wyglądała o wiele bardziej żywo niż wcześniej, gdy zostawiła go na łóżku, w objęciach rodziny. Ich wzrok spotkał się i w ciszy, ruchem ręki została poproszona o zajęcie miejsca naprzeciwko niego. Podeszła więc siadając na wyznaczone miejsce.
– Gratuluję szybkiego powrotu do zdrowia. – odezwała się pochylając lekko głową, jak powinna, przed kimś wyższego statusu. – Mam nadzieję, że nie spotkają już Pana takie sytuację.
– Także bym tego chciał – padło z jego ust. – Podobno ludzie nazywają cię Świętą, że twoje moce są boskie. – jego wzrok wręcz drążył skórę jej twarzy, tak bacznie przyglądał się jej ludzkiej powłoce. – Od kiedy posiadasz swoje moce?
– Od dłuższe czasu, lecz moi rodzice…
_____Zatrzymała się, udając bardziej emocjonalną, jakby próbując przerwać temat. Przechyliła głowę na bok, ukrywając usta za dłońmi i zamykając oczy, aby powstrzymać łzy. Widząc to, mężczyzna złagodniał i wyczyścił głośniej gardło, jakby komunikując coś komuś. Wiedźma poprawiła się na krześle, wzdrygając lekko, gdy otworzyły się drzwi, o których nie miała pojęcia, że istnieją. Spomiędzy regałów książek wyszedł mężczyzna ubrany w jasną broję, niczym rycerz, lecz ze znakami krzyża. W ręku trzymał swój hełm, a jego twarz przypominała człowieka w późnych latach trzydziestych. Dalej grając swoją rolę, udawała zaskoczenie wojownikiem, który się pojawił. Jakby nie wiedziała, że za ścianą, w tym małym pomieszczeniu. Prawdopodobnie skrytce przed intruzami. Jest ich jeszcze kilku. Tak samo ubrali w zbroję, z mieczami i krzyżem. Wyznawcy, którzy w głowie mieli plan jak sprawdzić czy faktycznie jest świętą, osobą z mocą ich boga, czy nie. Miała tylko nadzieję, że nie zrobią jej żadnych egzaminów. Jak „na pewno zapłonie na stosie, jeśli nie jest wiedźmą”, bo bądź co bądź, nie chciała jeszcze umierać.
– O co tutaj chodzi? – jej szukające spojrzenie zostało położone raz na jednym raz na drugim mężczyźnie.
– Kościół, dokładniej papież, wysłał nas, aby sprawdzić twoje moce. Jeśli faktycznie są darem boskim, zostaniesz przyjęta jako Święta. – odezwał się rycerze robiąc krok bliżej i wyciągając w jej stronę krzyż. – Proszę weź go.
_____Beatrix nie miała pojęcia co takiego zrobili wcześniej z tym przedmiotem, lecz według ich religii i wierzeń, pewnie miał spalić demona, albo skrzywdzić wiedźmę, która go dotknie. Z lekkimi wątpliwościami wzięła przedmiot do rąk bez najmniejszego problemu, po czym, zaczęła mu się przyglądać. Jakby szukała, gdzie w tym wszystkim jest test. Twarz poważnego rycerza szybko złagodniała, gdy nie dostrzegł u niej żadnych niepożądanych reakcji.
– Czy mogłabyś więc, pobłogosławić ten krzyż? – spytał, a ona wyczuła w jego głosie lekkie podenerwowanie. – Na tym zakończymy test.
_____Widząc minę mężczyzny, postanowiła dać im przedstawienie, którego potrzebowali. Ucałowała krzyż, trzymany w ręku, a ten zaczął świecić się jasnym światłem, po woli przygasającym, aż sam przedmiot wyglądał tak jak poprzednio. Podała go wtedy z powrotem rycerzowi. Jak tylko znalazł się w jego rękach, jego twarzy rozpromieniła się. Wiedźma wiedziała, że odczuł działanie przedmiotu, jak jego umysł się oczyszcza, a ciało staje lżejsze. To co stało się później… Cóż… Blondynka dostała to co chciała, swój status świętej, rozmowę z mężczyzną oraz przysięgę lojalności od rycerzy, którzy obiecali bezpiecznie odprowadzić ją do ziemi świętej zaraz po przyjęciu. Gdy wróciła do swojego pokoju, była zmęczona. Grą, uśmiechem i zabawą w bycie dobrym człowiekiem. Wiedziała, że powoli będzie musiała pozbyć się tej maski, ukazać im oblicze osoby, której będą musieli służyć.
_____Następnie dni, wraz z przygotowaniem na bal, ubraniem jej w piękną specjalną suknię oraz makijaże zajmowały dużo czasu. A to wszystko, aby ona, uznana już za Świętą, poznała Króla i zebraną tutaj szlachtę. Gdy teraz stała z rękoma podniesionymi wysoko i pozwalała dokonać ostatnich poprawek, w drzwiach stał jeden z białych rycerzy. Jak się dowiedziała, zakonnik, który nie pilnował jej, a wszystkich na około, wpatrując się w nich jakby byli złem koniecznym. A przecież to były tylko zwykłe kobiety, służące, wykonujące swoją pracę. Gdy ogłosiły koniec, zostały odsunięte od niej jakby przymusem, a ona została eskortowana przez dwóch rycerzy na bal, czując się jakby właśnie została więźniem. Patrząc jednak na ich zaabsorbowane i pełne ekscytacji twarze, westchnęła lekko i nie odzywała się. Po tym jak została zapowiedziana, weszła na salę. W końcu widziała miejsce, które znała. Co prawda, w trochę innej odsłonie, bo zwykła być królem i przywódcą, a nie słaba kobietą bronioną przez jakichś zakonników. Na szczęście dali jej trochę miejsca, odsuwając się na trzy kroki w tył. Ta przestrzeń sprawiła, że zaraz została centrum pewnego kółeczka, które z mniejszą niż odpowiednia kulturą, zaczęli przedstawiać się. Bardzo szybko miała ich dość.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach