acab
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
— p r a i s e t h e c h a l k —
•
| otylia southworth wytrzeszcza szeroko oczy, a jedna spokojna
| łza spływa jej po policzku i zatapia się w pościeli profesora
| brokenborough. mężczyzna od pół godziny starał jej się coś
| zakomunikować, jednak za każdym razem, gdy od
| wypowiedzenia tych elementarnych słów dzieliły go sekundy,
| coś w jego mózgu zatrzymywało się i pochylona nad kartką
| papieru ręka zatrzymywała się martwo. to samo za każdym razem
| d z i e w c z y n a • p o w o l i • t r a c i • n a d z i e j ę.
| a wie, że coś jest nie tak. nie może wykrztusić swoich obaw na
| głos, ponieważ nie ma pojęcia kto stoi za tragicznym wypadkiem
| dyrektora — a ktoś na pewno stoi. jeden z najmądrzejszych
| czarodziejów, poeta, polityk, zastępca głowy w samym
| ministerstwie. jakim cudem tak wielki umysł z dnia na dzień
| zamienia się w warzywo? dlaczego żadne zaklęcia pielęgniarek nie
| poprawiają jego stanu, a gdy jego brat przyjeżdża go odwiedzić,
| udaje mu się jedynie skomentować tragiczny stan słowami
| „wszyscy się tego spodziewaliśmy”?
| otylia obserwuje wszystkie te wydarzenia z krańca pomieszczenia,
| jej peleryną niewidka umożliwia wysłuchanie wszystkich słów.
| podejrzewa spisek, gotuje się w niej by zbiec na dół i opowiedzieć
| stowarzyszeniu bazyliszka co się dzieje i co można uczynić, by mu pomóc.
•
— t h a t d i d n o t o u t l i n e —
| nie zdążyła. młodszy z braci brokenborough odkrył jej śledztwo w
| odpowiednim czasie i porwał uczennicę i — jak na ironię — zamknął
| w komnacie tajemnic. nikt nie wie gdzie znajduje się otylia. jedyne
| osoby przejmujące się jej losem to członkowie stowarzyszenia.
| a mają na głowie dość wiele, by raz na jakiś czas wykluczyć ją z
| pamięci. młoda southworth nie podąża już korytarzami hogwartu od
| półtora roku i głównie wiszące przed salą wielką zdjęcie przypomina
| zaciekawionym gapiom, że drobna blondynka z trzeciego roku istniała...
| ale skąd ta ironia?
| stowarzyszenie bazyliszka powstało zaledwie dwa lata przed
| tajemniczym wypadkiem dyrektora i zrzeszało wszelkich uczniów, których
| bolała nierówność klasowa w hogwarcie. aktywnie analizowali kariery
| największych w historii czarodziejstwa pochodzących z mogolskich rodzin
| postaci. termin „szlama” było banowane, a pojawiające się na dziedzińcu
| regularne już strajki — znormalizowane. co zabawne, im bardziej
| przeciwstawiali się obecnej nienawiści, tym więcej pojawiało jej się na
| korytarzach hogwartu. gdy wypłynęła odważna propozycja usunięcia określenia
| „czysta krew”, rekord bójek między uczniami pobił wszelkie normy. Dlatego
| każdy, nawet najmniej mądry, z uczniów założył, że southworth padła ofiarą
| przestępstwa z powodu nienawiści wobec klas. cały hogwart obklejono
| poematami spisanymi przez kółka literackie hogwartu, a prorok codzienny
| okrzyknął jej zaginięcie „wydarzeniem dekady”.
| gdyby tylko ktoś wiedział, że stąpają jej po głowie każdego dnia...
•
— a b o d y t o n i g h t —
| invicta. to słowo wybrzmiewa przez kamienne ściany komnaty tajemnic,
| gdzie wystraszona i zziębnięta otylia pierwszy raz kładzie głowę na
| ciemnej posadzce. każdego sadystę podnieca jeden aspekt — potrzebuje
| obserwatora, adoracji, m i ł o ś c i.dlatego właśnie aldrich brokenborough
| notorycznie odwiedza swoją więźniarkę i skarży się na brak postępów w
| rozwoju jego akcji. na początku dziewczynka bierze go za osobę zaburzoną,
| która nie orientuje się w tym co robi. zajęło jej kilka spotkań, by przejrzeć
| na oczy i dostrzec jak niebezpiecznego przeciwnika skrywają mury szkoły.
| próbuje przywołać w głowie ten obraz, brutus i cezar, claudius i hamlet.
| chociaż ta tragedia nie była aż taka osobista, aldrich chciał czegoś więcej
| niż sukcesu swojego starszego brata. chciał zniszczenia, czystej krwi wszędzie.
| jak ma reagować, skoro jedyne przypadki, które zna to zakurzone książki z
| biblioteki? jak przenieść słowa i wiedzę w czyny? co zrobić, gdy ciężkie
| łańcuchy unieruchamiają jej całe ciało i przybijają swą siłą do zimnego kamienia
| komnaty. nikt nie słyszy jej protestów, gdy aldrich powraca ze swoją życiową
| tragedią. by opowiedzieć ją po raz kolejny. tyle śmierci, tyle ofiar...
— p r a i s e t h e w a n d —
•
•
| otylia southworth wytrzeszcza szeroko oczy, a jedna spokojna
| łza spływa jej po policzku i zatapia się w pościeli profesora
| brokenborough. mężczyzna od pół godziny starał jej się coś
| zakomunikować, jednak za każdym razem, gdy od
| wypowiedzenia tych elementarnych słów dzieliły go sekundy,
| coś w jego mózgu zatrzymywało się i pochylona nad kartką
| papieru ręka zatrzymywała się martwo. to samo za każdym razem
| d z i e w c z y n a • p o w o l i • t r a c i • n a d z i e j ę.
| a wie, że coś jest nie tak. nie może wykrztusić swoich obaw na
| głos, ponieważ nie ma pojęcia kto stoi za tragicznym wypadkiem
| dyrektora — a ktoś na pewno stoi. jeden z najmądrzejszych
| czarodziejów, poeta, polityk, zastępca głowy w samym
| ministerstwie. jakim cudem tak wielki umysł z dnia na dzień
| zamienia się w warzywo? dlaczego żadne zaklęcia pielęgniarek nie
| poprawiają jego stanu, a gdy jego brat przyjeżdża go odwiedzić,
| udaje mu się jedynie skomentować tragiczny stan słowami
| „wszyscy się tego spodziewaliśmy”?
| otylia obserwuje wszystkie te wydarzenia z krańca pomieszczenia,
| jej peleryną niewidka umożliwia wysłuchanie wszystkich słów.
| podejrzewa spisek, gotuje się w niej by zbiec na dół i opowiedzieć
| stowarzyszeniu bazyliszka co się dzieje i co można uczynić, by mu pomóc.
— t h a t d i d n o t o u t l i n e —
| nie zdążyła. młodszy z braci brokenborough odkrył jej śledztwo w
| odpowiednim czasie i porwał uczennicę i — jak na ironię — zamknął
| w komnacie tajemnic. nikt nie wie gdzie znajduje się otylia. jedyne
| osoby przejmujące się jej losem to członkowie stowarzyszenia.
| a mają na głowie dość wiele, by raz na jakiś czas wykluczyć ją z
| pamięci. młoda southworth nie podąża już korytarzami hogwartu od
| półtora roku i głównie wiszące przed salą wielką zdjęcie przypomina
| zaciekawionym gapiom, że drobna blondynka z trzeciego roku istniała...
| ale skąd ta ironia?
| stowarzyszenie bazyliszka powstało zaledwie dwa lata przed
| tajemniczym wypadkiem dyrektora i zrzeszało wszelkich uczniów, których
| bolała nierówność klasowa w hogwarcie. aktywnie analizowali kariery
| największych w historii czarodziejstwa pochodzących z mogolskich rodzin
| postaci. termin „szlama” było banowane, a pojawiające się na dziedzińcu
| regularne już strajki — znormalizowane. co zabawne, im bardziej
| przeciwstawiali się obecnej nienawiści, tym więcej pojawiało jej się na
| korytarzach hogwartu. gdy wypłynęła odważna propozycja usunięcia określenia
| „czysta krew”, rekord bójek między uczniami pobił wszelkie normy. Dlatego
| każdy, nawet najmniej mądry, z uczniów założył, że southworth padła ofiarą
| przestępstwa z powodu nienawiści wobec klas. cały hogwart obklejono
| poematami spisanymi przez kółka literackie hogwartu, a prorok codzienny
| okrzyknął jej zaginięcie „wydarzeniem dekady”.
| gdyby tylko ktoś wiedział, że stąpają jej po głowie każdego dnia...
•
— a b o d y t o n i g h t —
| invicta. to słowo wybrzmiewa przez kamienne ściany komnaty tajemnic,
| gdzie wystraszona i zziębnięta otylia pierwszy raz kładzie głowę na
| ciemnej posadzce. każdego sadystę podnieca jeden aspekt — potrzebuje
| obserwatora, adoracji, m i ł o ś c i.dlatego właśnie aldrich brokenborough
| notorycznie odwiedza swoją więźniarkę i skarży się na brak postępów w
| rozwoju jego akcji. na początku dziewczynka bierze go za osobę zaburzoną,
| która nie orientuje się w tym co robi. zajęło jej kilka spotkań, by przejrzeć
| na oczy i dostrzec jak niebezpiecznego przeciwnika skrywają mury szkoły.
| próbuje przywołać w głowie ten obraz, brutus i cezar, claudius i hamlet.
| chociaż ta tragedia nie była aż taka osobista, aldrich chciał czegoś więcej
| niż sukcesu swojego starszego brata. chciał zniszczenia, czystej krwi wszędzie.
| jak ma reagować, skoro jedyne przypadki, które zna to zakurzone książki z
| biblioteki? jak przenieść słowa i wiedzę w czyny? co zrobić, gdy ciężkie
| łańcuchy unieruchamiają jej całe ciało i przybijają swą siłą do zimnego kamienia
| komnaty. nikt nie słyszy jej protestów, gdy aldrich powraca ze swoją życiową
| tragedią. by opowiedzieć ją po raz kolejny. tyle śmierci, tyle ofiar...
• • •
B O M U S I S Z W I E D Z I E Ć D Z I E C I N K O. . . MÓJ BRAT NIGDY NIE ZASŁUŻYŁ
SOBIE NA TĘ ROLĘ. CAŁA JEGO KARIERA TO DZIEŁO CZYSTEGO PRZYPADKU, A JA MUSIAŁEM
DUSIĆ SIĘ W CIENIU OD SAMEGO POCZĄTKU. NIE CHCĘ, ŻEBYŚ TU BYŁA. MŁODA, AMBITNA I
PRZEPIĘKNA. MYŚLAŁAŚ SOBIE, ŻE MASZ CAŁE ŻYCIE PRZED SOBĄ? TYLE TRUDU Z TYMI
PROTESTAMI, NAWET BRACISZEK ZACHWALAŁ WAS, ŻE WALCZYCIE W IMIĘ SPRAWIEDLIWOŚCI
UWAŻASZ, ŻE JESTEŚ DOBRA? CZYSTE SERCE? ALBO… MYŚLISZ, ŻE JESTEŚ SPECJALNA, ŻE
AKURAT TY TUTAJ TRAFIŁAŚ? NIE JESTEŚ. BERNARD TEŻ MYŚLAŁ, ŻE JEST SPECJALNY.
UŚMIECHAŁ SIĘ DO MNIE, GDY CZYTAŁ SWOJE PRZYJĘCIE NA POSADĘ NAUCZYCIELA.
POTEM DYREKTORA. POTEM MINISTRA I WRESZCIE…W POŁOWIE DROGI DO SAMEGO TRONU!
CO ZA FARSA! ALE JEST TCHÓRZEM. NIE POWSTRZYMAŁ MNIE, A MÓGŁ, MŁODE DZIECKO. NIE
BYŁOBY TEGO, GDYBY MÓJ BRAT NIE OKAZAŁ SŁABOŚCI I NIE POWSTRZYMAŁ MNIE W
ODPOWIEDNIM MOMENCIE. A TERAZ JESTEM SILNIEJSZY, NIŻ KIEDYKOLWIEK. KAŻDY JEGO
STRACONY ODDECH… TO KOLEJNY DZIEŃ MOJEGO TRYUMFU. T O KWESTIA CZASU, ZANIM
CAŁE MINISTERSTWO TRAFI W RĘCE INVICTY. I ANGLIA. WYBIJEMY WSZYSTKICH MUGOLI,
NIE BĘDZIE TAKICH JAK TY MALUTKA… SZLAM. BO NIE BĘDZIE MIAŁ ICH KTO PŁODZIĆ. ALE DO
TEGO JESZCZE SPORO CZASU… WPIERW TO BĘDZIEMY DECYDOWAĆ O WSZYSTKIM, MY
BĘDZIEMY WŁADAĆ, UCZYĆ... BĘDZIECIE SIĘ DO NAS MODLIĆ, J A K D O B O G Ó W.
ALE TY JUŻ NIE DOCZEKASZ TYCH CZASÓW.
B O M U S I S Z W I E D Z I E Ć D Z I E C I N K O. . . MÓJ BRAT NIGDY NIE ZASŁUŻYŁ
SOBIE NA TĘ ROLĘ. CAŁA JEGO KARIERA TO DZIEŁO CZYSTEGO PRZYPADKU, A JA MUSIAŁEM
DUSIĆ SIĘ W CIENIU OD SAMEGO POCZĄTKU. NIE CHCĘ, ŻEBYŚ TU BYŁA. MŁODA, AMBITNA I
PRZEPIĘKNA. MYŚLAŁAŚ SOBIE, ŻE MASZ CAŁE ŻYCIE PRZED SOBĄ? TYLE TRUDU Z TYMI
PROTESTAMI, NAWET BRACISZEK ZACHWALAŁ WAS, ŻE WALCZYCIE W IMIĘ SPRAWIEDLIWOŚCI
UWAŻASZ, ŻE JESTEŚ DOBRA? CZYSTE SERCE? ALBO… MYŚLISZ, ŻE JESTEŚ SPECJALNA, ŻE
AKURAT TY TUTAJ TRAFIŁAŚ? NIE JESTEŚ. BERNARD TEŻ MYŚLAŁ, ŻE JEST SPECJALNY.
UŚMIECHAŁ SIĘ DO MNIE, GDY CZYTAŁ SWOJE PRZYJĘCIE NA POSADĘ NAUCZYCIELA.
POTEM DYREKTORA. POTEM MINISTRA I WRESZCIE…W POŁOWIE DROGI DO SAMEGO TRONU!
CO ZA FARSA! ALE JEST TCHÓRZEM. NIE POWSTRZYMAŁ MNIE, A MÓGŁ, MŁODE DZIECKO. NIE
BYŁOBY TEGO, GDYBY MÓJ BRAT NIE OKAZAŁ SŁABOŚCI I NIE POWSTRZYMAŁ MNIE W
ODPOWIEDNIM MOMENCIE. A TERAZ JESTEM SILNIEJSZY, NIŻ KIEDYKOLWIEK. KAŻDY JEGO
STRACONY ODDECH… TO KOLEJNY DZIEŃ MOJEGO TRYUMFU. T O KWESTIA CZASU, ZANIM
CAŁE MINISTERSTWO TRAFI W RĘCE INVICTY. I ANGLIA. WYBIJEMY WSZYSTKICH MUGOLI,
NIE BĘDZIE TAKICH JAK TY MALUTKA… SZLAM. BO NIE BĘDZIE MIAŁ ICH KTO PŁODZIĆ. ALE DO
TEGO JESZCZE SPORO CZASU… WPIERW TO BĘDZIEMY DECYDOWAĆ O WSZYSTKIM, MY
BĘDZIEMY WŁADAĆ, UCZYĆ... BĘDZIECIE SIĘ DO NAS MODLIĆ, J A K D O B O G Ó W.
ALE TY JUŻ NIE DOCZEKASZ TYCH CZASÓW.
•
K R Ó T K O M Ó W I Ą C
wcielamy się w uczniów i kadrę hogwartu, który jest rozrywany na części zarówno |
przez podziały polityczne, jak i klasowe. aldrich, brat dyrektora, od lat szykuje się |
do przejęcia władzy w ministerstwie, a hogwart, gdzie zasiada jako emerytowany |
nauczyciel, wydawał się zarówno dobrą przykrywką, jak i początkiem działań. |
oprócz tego, akcja dzieje się w latach 1995—1996, zakładając, że bohaterowie serii |
harry potter nie przechadzają się w tym czasie korytarzami, bo nie istnieją ; ))) |
B O H A T E R O W I E
@acab —— louise anderton —— uczeń —— slytherin
@acab —— william branagh —— kadra —— numerologia
@kulka —— tracy jones —— kadra —— woźna
@fleovie —— barcley wolfe —— kadra —— opcm
@fleovie —— frances singh —— uczeń —— ravenclaw
@kass —— ashton goldberg —— uczeń —— rawenclav
@kass —— amber bromfield —— uczeń —— gryffindor
@dijira —— silas forsythe —— kadra —— astronomia
@dijira —— robin miller —— uczeń —— gryffindor
@yourstary —— elijah quintrell —— uczeń —— ravenclaw
@yourstary —— ciara howard —— uczeń —— slytherin
@ebeebe —— sybil blythe —— uczeń —— hufflepuff
@ebeebe —— ernest kimber —— uczeń —— slytherin
@br0w4r —— cynthia montgomery —— uczeń —— ravenclaw
@br0w4r —— laserian cummings —— kadra/uczeń —— slytherin
@fojbe —— ibastien lavigne —— kadra —— onms
@womandater —— imię i nazwisko —— uczeń —— hufflepuff
@womandater —— lucia sletten —— kadra —— zielarstwo
@sus —— francis nekrasov —— uczeń —— hufflepuff
@ —— imię i nazwisko —— kadra/uczeń —— dom
Z ZAPISAMI ZAPRASZAM NA DISCORD!
wcielamy się w uczniów i kadrę hogwartu, który jest rozrywany na części zarówno |
przez podziały polityczne, jak i klasowe. aldrich, brat dyrektora, od lat szykuje się |
do przejęcia władzy w ministerstwie, a hogwart, gdzie zasiada jako emerytowany |
nauczyciel, wydawał się zarówno dobrą przykrywką, jak i początkiem działań. |
oprócz tego, akcja dzieje się w latach 1995—1996, zakładając, że bohaterowie serii |
harry potter nie przechadzają się w tym czasie korytarzami, bo nie istnieją ; ))) |
B O H A T E R O W I E
@acab —— louise anderton —— uczeń —— slytherin
@acab —— william branagh —— kadra —— numerologia
@kulka —— tracy jones —— kadra —— woźna
@fleovie —— barcley wolfe —— kadra —— opcm
@fleovie —— frances singh —— uczeń —— ravenclaw
@kass —— ashton goldberg —— uczeń —— rawenclav
@kass —— amber bromfield —— uczeń —— gryffindor
@dijira —— silas forsythe —— kadra —— astronomia
@dijira —— robin miller —— uczeń —— gryffindor
@yourstary —— elijah quintrell —— uczeń —— ravenclaw
@yourstary —— ciara howard —— uczeń —— slytherin
@ebeebe —— sybil blythe —— uczeń —— hufflepuff
@ebeebe —— ernest kimber —— uczeń —— slytherin
@br0w4r —— cynthia montgomery —— uczeń —— ravenclaw
@br0w4r —— laserian cummings —— kadra/uczeń —— slytherin
@fojbe —— ibastien lavigne —— kadra —— onms
@womandater —— imię i nazwisko —— uczeń —— hufflepuff
@womandater —— lucia sletten —— kadra —— zielarstwo
@sus —— francis nekrasov —— uczeń —— hufflepuff
@ —— imię i nazwisko —— kadra/uczeń —— dom
Z ZAPISAMI ZAPRASZAM NA DISCORD!
Kass
Obłok Weny
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kulka
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
T R A C Y J O N E S
Woźna, jędza, twoja stara
Co on właściwie tu robi?
Zażyna instrumenty, głosi niebezpieczne poglądy i wręcz rozrzuca śmieci
Gdyby to była moja decyzja - minus dziesięć punktów dla Gryffindoru...
Miller, gdzie leziesz! Wynieś po sobie ten kubek... No.
~ Tracy o Robinie Millerze ~
Ach, ten piękny. Mój ulubieniec, teraz uczniów takich jak on już nie ma.
Gdybym miała syna, chciałabym żeby był taki jak on - rozsądny i zna swoje miejsce.
~ Tracy o Silasie Forsythe ~
Obydwoje lubimy porządek, dobrze wiedzieć, że w tej kadrze istnieje ktoś kto wie co dla szkoły najlepsze.
Właściwie, powiedziałbym coś więcej, ale obiecałam mu dyskrecję.
I że będę jego oczami kiedy tylko zajdzie taka potrzeba.
~ Tracy o Barcleyu Wolfe ~
Jej rodzina śmierdzi na kilometr, doskonale wiem kim są, banda świrusów.
Ona sama wydaje się bardziej poukładana, ale wolę mieć na nią oko.
Dziewczyny o takich włosach kradną chłopców, a rodziny o takiej sławie - posyłają siostry do piachu.
Dodatkowo czaruje nawet bez różdżki, wiedziałam, patrzę jej na ręce.
Pech by to był, gdyby jedną z nich straciła. Ale ja wam nic nie mówiłam.
~ Tracy o Frances Singh ~
Woźna, jędza, twoja stara
Tracy Jones, stara panna w wieku lat 41. Charłaczka czystej krwi, przedstawicielka promugolskiej rodziny i wychowanka mugolskiej szkoły gastronomicznej. Pomimo swego pochodzenia, Tracy przejawia niechęć wobec uczniowskiej braci równościowej. To wielka zwolenniczka porządku, pedantka, posiadaczka najrówniej rozprasowanych ubrań po tej stronie kontynentu i natury bardziej władczej od tej dyrektorskiej. Podobno byłaby w stanie utopić kotki w worku. Nikt o zdrowych zmysłach nie topił kotków w workach...
Jej siostra zmiotnięta została przy pomocy czarnej magii, kiedy podczas wykonywania swojego kursu aurorskiego znalazła się w samym centrum niewłaściwych wydarzeń. Tracy nosi od tego czasu żałobę i czerwone paznokcie. Żałobę, bo wiadomo, a paznokcie - bo zwracają uwagę na jej spracowane dłonie.
Włosy w kolorze mysiego blondu, oczy w kolorze przenikającego błękitu, wzrost wyrywający się zdecydowanie ponad żeńskie normy i sięgający tych męskich. Szczupła sylwetka i poznaczona pierwszymi zmarszczkami twarz. Jej atrybutem jest szmata i mugolska latarka, którą świeci po oczach wszystkim tym, którzy jak szczury nocami przemieszczają się po korytarzach Hogwartu.
W tej pieprzonej szkole wiele jest tępaków, ale tan tutaj przekracza wszelką skalęJej siostra zmiotnięta została przy pomocy czarnej magii, kiedy podczas wykonywania swojego kursu aurorskiego znalazła się w samym centrum niewłaściwych wydarzeń. Tracy nosi od tego czasu żałobę i czerwone paznokcie. Żałobę, bo wiadomo, a paznokcie - bo zwracają uwagę na jej spracowane dłonie.
Włosy w kolorze mysiego blondu, oczy w kolorze przenikającego błękitu, wzrost wyrywający się zdecydowanie ponad żeńskie normy i sięgający tych męskich. Szczupła sylwetka i poznaczona pierwszymi zmarszczkami twarz. Jej atrybutem jest szmata i mugolska latarka, którą świeci po oczach wszystkim tym, którzy jak szczury nocami przemieszczają się po korytarzach Hogwartu.
Co on właściwie tu robi?
Zażyna instrumenty, głosi niebezpieczne poglądy i wręcz rozrzuca śmieci
Gdyby to była moja decyzja - minus dziesięć punktów dla Gryffindoru...
Miller, gdzie leziesz! Wynieś po sobie ten kubek... No.
~ Tracy o Robinie Millerze ~
Ach, ten piękny. Mój ulubieniec, teraz uczniów takich jak on już nie ma.
Gdybym miała syna, chciałabym żeby był taki jak on - rozsądny i zna swoje miejsce.
~ Tracy o Silasie Forsythe ~
Obydwoje lubimy porządek, dobrze wiedzieć, że w tej kadrze istnieje ktoś kto wie co dla szkoły najlepsze.
Właściwie, powiedziałbym coś więcej, ale obiecałam mu dyskrecję.
I że będę jego oczami kiedy tylko zajdzie taka potrzeba.
~ Tracy o Barcleyu Wolfe ~
Jej rodzina śmierdzi na kilometr, doskonale wiem kim są, banda świrusów.
Ona sama wydaje się bardziej poukładana, ale wolę mieć na nią oko.
Dziewczyny o takich włosach kradną chłopców, a rodziny o takiej sławie - posyłają siostry do piachu.
Dodatkowo czaruje nawet bez różdżki, wiedziałam, patrzę jej na ręce.
Pech by to był, gdyby jedną z nich straciła. Ale ja wam nic nie mówiłam.
~ Tracy o Frances Singh ~
acab
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
ʏᴏᴜ ᴅɪᴅɴ'ᴛ ᴄᴀʀᴇ ɴᴏ ᴛʀᴜᴛʜ ᴀɴᴅ ɴᴏ ᴅᴀʀᴇ
ɴᴏᴡ ʏᴏᴜ'ʀᴇ sᴏ ʜɪɢʜ ᴋɪss ᴀʟʟ ᴛʜᴇ ɢᴜʏs
m a k i n' m e j e a l o u s i w o n d e r w h y
ᴛʜᴇ ᴡᴀʀ ᴡᴀꜱ ʟᴏꜱᴛ ᴛʜᴇ ᴛʀᴇᴀᴛʏ ꜱɪɢɴᴇᴅ
ᴛʜᴇʀᴇ'ꜱ ᴛʀᴜᴛʜ ᴛʜᴀᴛ ʟɪᴠᴇꜱ ᴀɴᴅ ᴛʀᴜᴛʜ ᴛʜᴀᴛ ᴅɪᴇꜱ
i l i v e a m o n g u w e l l d i s g u i s e d
yourstary
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- r e l a t i o n s h i p s:
- a s h t o n g o l d b e r g:
- a m b e r b r o m f i e l d:
- t r a c y j o n e s:
- l o u i s e c o n s t a n c e a n d e r t o n:
- ★☆☆☆☆
Pech, los, jakiekolwiek inne zrządzenie — coś sprawiło, że Elijah i Louise upodobali sobie dokładnie to samo miejsce do przesiadywania na błoniach szkoły. Jako, że żadne z nich nie miało najmniejszego zamiaru być tym, które ustąpi, jedynym rozwiązaniem było p o g o d z i ć się z własnym towarzystwem. O ile podczas tych pożal boże spotkań nie skaczą sobie niesprowokowani do gardeł, o tyle w murach szkoły nie mają najmniejszego powodu, żeby rozmawiać.
- w i l l i a m b r a n a g h:
- ★☆☆☆☆
Jakież było to dla Elijah zdziwienie, kiedy na szóstym roku dość dobitnie zdał sobie sprawę, że, w istocie rzeczy, numerologia nie jest tym samym, co mugolska matematyka rozszerzonego zakresu. A tak się składa, że chyba po raz pierwszy w swojej nieszczęsnej karierze edukacyjnej autentycznie cieszył się z zapisania na jakiś przedmiot szkolny. Wobec pierwszej, realnej groźby oblania roku, pod naciskiem rodziców sięgnął po pomoc profesora Branagha. A kiedy już całą tę farsę miał za sobą, nawet kupił mu kwiatka. Nie, żeby sam na to wpadł. Jean kazała.
- b a r c l e y e d g e r t o n w o l f e:
- ☆☆☆☆☆
Zbyt przejęty samym, graniczącym z cudem faktem, że został dopuszczony do OWUTEMów, Elijah niekoniecznie rzetelnie przemyślał to, jak właściwie ma zamiar uporać się z boginem przed kilkuosobową komisją egzaminacyjną. Kiedy przyszło co do czego, zrobił to, co wychodzi mu najlepiej — wybuchł, odmawiając jednocześnie przystąpienia do sprawdzianu, jednocześnie nie składając żadnego, komplementarnego wyjaśnienia w tej materii. Rezultat tej sytuacji był oczywisty. Elijah aktualnie powtarza siódmy rok nauki, a problem tego samego egzaminu i tego samego nauczyciela pozostaje takim, jakim był: nierozwiązanym. Chociaż wie, że prędzej czy później będzie musiał z nim porozmawiać, irracjonalny gniew, nachodzący go na każde wspomnienie incydentu, każe mu go w duchu nie lubić.
- f r a n c e s c o r d e l i a s i n g h:
- ★★★★☆
Quintrell raczej nie należy do tych, którzy dobrowolnie próbowaliby nader spoufalać się z kimkolwiek, nawet, jeśli w grę wchodzą koledzy i koleżanki z domu czy boiska. Frances jednak jest jedyną osobą, z którą może się jakoś u t o ż s a m i ć. Nawet, jeśli wspólne podziwianie testrali w Zakazanym Lesie żadnego z nich magicznie nie zachęciło do natychmiastowego zwierzenia się z całej historii swojego życia, to w pewnym sensie zrodziło między nimi swoistą nić porozumienia. Później były wspólne zajęcia, przesiadywanie w pokoju Krukonów w konsensualnej ciszy i, w końcu, wspólne dominowanie rozgrywek Quidditcha w ramach najosobliwszego duetu ścigających, jaki przyszło Hogwartowi zobaczyć. Na Elijah sama obecność Frances działa prawie że terapeutycznie, bo ta, nie zadając zbędnych pytań, czyni swe towarzystwo nie znośnym, a przyjemnym. Można nawet powiedzieć, że ją lubi.
- s i l a s f o r s y t h e:
- ★★★☆☆
Konflikt z opiekunem domu jest dla Elijah rzeczą wręcz naturalną. Pech chciał, że okres sprawowania tej funkcji przez profesora Forsythe przypadł akurat na najbardziej problematyczny okres w jego życiu. Silas, w opozycji do tych, którzy stołek ten piastowali w przeszłości, zaimponował mu mniej usilnie pedagogicznym podejściem — po tym, jak dwa czy trzy razy dostał konkretny opierdol, trafiło do niego więcej, niż przez te wszystkie lata obchodzenia się z nim jak z jajkiem i błagania, żeby przestał uprzykrzać wszystkim wokół życie dla czystej rozrywki. Z czasem znaleźli w tym wszystkim wspólny interes. Elijah stara się być trochę mniejszym wrzodem na tyłku swojego opiekuna, a w zamian, Silas niepotrzebnie nie ściąga Państwa Webbów do szkoły w związku z każdą jedną pierdołą, którą ich podopieczny akurat zrobi. Ponadto, Silas jest jedynym absolwentem mugolskiego uniwersytetu, jakiego Elijah do tej pory poznał. To za jego pośrednictwem skołował sobie podręczniki, z których przygotowuje się do A Levels i broszury przedstawiające ofertę różnych uczelni. Silas zaskarbił sobie jego szacunek i namiastkę sympatii.
- r o b i n m i l l e r:
- ★☆☆☆☆
Ciężko na siłę doszukiwać się wspólnych cech między tą dwójką, ale jeśli coś faktycznie ich łączy, to upodobanie do mugolskich używek. Z czasem wyszła z tego biznesowa symbioza. I godziny przesiedziane z tego tytułu w kozie.
- s y b i l g l a d y s b l y t h e:
- c y n t h i a t o r i m o n t g o m e r y:
- l a s e r i a n k a y a n c u m m i n g s:
- l a d y c i a r a a i s l i n g h o w a r d:
- ☆☆☆☆☆
Skrajnie inne tryby życia, temperamenty i okoliczności wychowania raczej nie stanowią dobrego fundamentu pod jakąkolwiek relację miedzy Ciarą a Elijah. Podstawą do wspólnej niechęci jest za to fakt, że Ciara, jako Prefekt Naczelna, ma nie idący na rękę Elijah obowiązek składać sprawozdanie z każdego przewinienia, którego świadkiem przyjdzie jej być. A, niestety, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zawsze pojawia się tam, gdzie akurat nie powinno jej być. Elijah zwykł omijać konfidentkę szerokim łukiem. Na szczęście nie mają zbyt wielu zajęć równolegle.
- postac womandater<3:
- f r a n c i s n e k r a s o v:
- b a s t i e n l a v i g n e:
Fleovie
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
B A R C L E Y E D G E R T O N W O L F E
Dwudziestosześcioletni mężczyzna urodzony drugiego stycznia 1970 roku w Londynie jako jedyne dziecko Garretta i Eloise Wolfe — czarodziejów czystej krwi. Ojciec pracuje w Departamencie Tajemnic, podczas gdy matka jest aurorem.
Wychowanek Durmstrangu, przez nauczycieli wspominany jako wyjątkowo uzdolniony. Grał również w drużynie Quidditch'a na pozycji ścigającego. To właśnie w murach szkoły spotkał się z członkami Invictii, którzy wzbudzili w nim zamiłowanie do wielbienia szlachetności czystej krwi. Obecnie nikt z jego najbliższych nie ma pojęcia o reprezentowanych przez niego poglądach, co umożliwia mu działanie według obranej ścieżki zawodowej.
Po zakończeniu edukacji przeszedł szkolenie na aurora, aby niedługo później rozpocząć pracę w Ministerstwie Magii. W 1994 roku zawiesił karierę, aby tymczasowo, na prośbę dyrektora Hogwartu, zająć posadę profesora Obrony Przed Czarną Magią oraz przejąć rolę opiekuna Gryffindoru. Często pojawia się w Klubie Pojedynków.
Jego boginem jest wąż, patronusem zaś wyżeł weimarski. Jest w ⅛ wilą, a po matce również metamorfomagiem, co reguły objawia się mimowolną zmianą koloru oczu i włosów. Posługuje się zaklęciami niewerbalnymi i magią bezróżdżkową.
Jest wyjątkowo opanowanym i dobrze wychowanym mężczyzną. Zwykle bywa szarmancki, ma nienaganne maniery, a do tego cechuje go wysoka charyzmatyczność, która dobrze wpływa na jego kontakty z uczniami. Czasem zdaje się zblazowany i tajemniczy, generalnie niewiele mówi o sobie. Wszystkie te cechy przyćmiewa jednak ogromne zakłamanie i chęci manipulacji. Jest egoistą. Nie odczuwa żadnych oporów przed igraniem z uczniami, z łatwością korzysta z dobrej opinii na jego temat. Zaskarbia sobie ich sympatię, czekając, aż zaczną mu ufać.
Ma niecałe sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, długie nogi i szerokie ramiona z wyraźnie zaznaczonymi obojczykami. Przydługawe blond włosy opadają na czoło, czasem przysłaniając niebieskie, szkliste oczy. Ma wąskie wargi i wyraziste kości żuchwy. Z racji jasnych włosów praktycznie nie jest w stanie zapuścić brody, co zawsze było ujmą na jego honorze. Jest to wygląd, który zwykł przyjmować, dlatego uchodzi on za jego pierwotny. Posiada niezliczone ilości eleganckich ubrań — przede wszystkim golfów, kompletów garniturowych. Smukłe palce zdobią sygnety rodowe, na nadgarstku świeci zegarek, a na szyi czasem zawita łańcuch.
Uzależniony od cygaretek, których zapach skutecznie zabija perfumami. Kolejnym jego złym nawykiem jest skubanie skórki na lewym kciuku, ma to na tle nerwowym, w związku z czym bardzo często nosi skórzane rękawiczki, nawet w trakcie zajęć.
Wychowanek Durmstrangu, przez nauczycieli wspominany jako wyjątkowo uzdolniony. Grał również w drużynie Quidditch'a na pozycji ścigającego. To właśnie w murach szkoły spotkał się z członkami Invictii, którzy wzbudzili w nim zamiłowanie do wielbienia szlachetności czystej krwi. Obecnie nikt z jego najbliższych nie ma pojęcia o reprezentowanych przez niego poglądach, co umożliwia mu działanie według obranej ścieżki zawodowej.
Po zakończeniu edukacji przeszedł szkolenie na aurora, aby niedługo później rozpocząć pracę w Ministerstwie Magii. W 1994 roku zawiesił karierę, aby tymczasowo, na prośbę dyrektora Hogwartu, zająć posadę profesora Obrony Przed Czarną Magią oraz przejąć rolę opiekuna Gryffindoru. Często pojawia się w Klubie Pojedynków.
Jego boginem jest wąż, patronusem zaś wyżeł weimarski. Jest w ⅛ wilą, a po matce również metamorfomagiem, co reguły objawia się mimowolną zmianą koloru oczu i włosów. Posługuje się zaklęciami niewerbalnymi i magią bezróżdżkową.
Jest wyjątkowo opanowanym i dobrze wychowanym mężczyzną. Zwykle bywa szarmancki, ma nienaganne maniery, a do tego cechuje go wysoka charyzmatyczność, która dobrze wpływa na jego kontakty z uczniami. Czasem zdaje się zblazowany i tajemniczy, generalnie niewiele mówi o sobie. Wszystkie te cechy przyćmiewa jednak ogromne zakłamanie i chęci manipulacji. Jest egoistą. Nie odczuwa żadnych oporów przed igraniem z uczniami, z łatwością korzysta z dobrej opinii na jego temat. Zaskarbia sobie ich sympatię, czekając, aż zaczną mu ufać.
Ma niecałe sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, długie nogi i szerokie ramiona z wyraźnie zaznaczonymi obojczykami. Przydługawe blond włosy opadają na czoło, czasem przysłaniając niebieskie, szkliste oczy. Ma wąskie wargi i wyraziste kości żuchwy. Z racji jasnych włosów praktycznie nie jest w stanie zapuścić brody, co zawsze było ujmą na jego honorze. Jest to wygląd, który zwykł przyjmować, dlatego uchodzi on za jego pierwotny. Posiada niezliczone ilości eleganckich ubrań — przede wszystkim golfów, kompletów garniturowych. Smukłe palce zdobią sygnety rodowe, na nadgarstku świeci zegarek, a na szyi czasem zawita łańcuch.
Uzależniony od cygaretek, których zapach skutecznie zabija perfumami. Kolejnym jego złym nawykiem jest skubanie skórki na lewym kciuku, ma to na tle nerwowym, w związku z czym bardzo często nosi skórzane rękawiczki, nawet w trakcie zajęć.
- relacje:
- Ashton Goldberg:
Ashton jest bardzo sumiennym, ale i również uczciwym uczniem, zawsze dobrze się uczył i nigdy nie sprawiał problemów, a przynajmniej nie profesorom. Dlatego też Barcley'a niezmiernie ucieszyło, gdy zauważył u chłopaka potencjał na przyszłego członka Invictii. Młody Krukon, wyjątkowo zainteresowany ideami szlachetnej krwi, zdaje się chłonąć informacje jak gąbka, dlatego nauczyciel podejmuje wielokrotne próby zaszczepiania w nim konkretnych idei, choćby podrzucając mu odpowiednią literaturę przedmiotu. Widząc, jak chłopakowi zależy na aprobacie ze strony belfrów, kręci się koło niego, aby dać mu uznanie, którego tak desperacko szuka, kryjąc za tym swoje własne zamiary.
- Amber Bromfield:
Amber jest wychowanką Barcley'a i jedną z bliżej znanych mu uczennic, głównie ze względu na jej aktywne życie w szkole. Jednak ich drogi skrzyżowały się na poważnie kilka miesięcy temu, gdy Wolfe znalazł swoją uczennicę zwijającą się z bólu na środku dywanu w salonie Gryfonów. Był środek nocy, a co więcej, dziewczyna wyglądała na niezwykle wygłodniałą. W chwili, gdy rzuciła się na niego, ledwo zdążył ją obezwładnić. Wtedy też Barcley zrozumiał, że ma do czynienia z pół-wampirem w potrzebie, zagrał więc typowego dobrego chłopaka z sąsiedztwa i uratował dziewczynę z opresji. Obiecał jej, że nie powie o tym dyrekcji, zyskując tym samym oczach dziewczyny. Teraz młoda Amber spogląda na niego jak na wybawcę, a on wykorzystuje tę szansę do własnych celów.
- Tracy Jones:
Gdyby Barcley uczęszczał do Hogwartu, prawdopodobnie byłby jednym z koszmarów sennych biednej Tracy, która od dwóch lat nie może się go doprosić, aby zbierał po sobie filiżanki z kawą. Niestety, młody Wolfe nadal się nie nauczył, a nieszczęsna woźna zbiera pozostałości po nim średnio dwa razy dziennie. O zapełnionych popielniczkach już nie wspomnę. Mimo to, panna Jones zdecydowała się na mały układ z tym rzezimieszkiem. Jest jego niezawodnymi uszami, licząc, że Barcley stoi na straży ładu i porządku w świecie czarodziejów.
- Louise Constance Anderton:
— Barcley'u Edgertonie Wolfe, czy przysięgasz stać na straży wiary mojej córki, Louise, w jedyny, słuszny porządek?
— Przysięgam.
— Czy przysięgasz chronić ją przed naszymi wrogami, tak długo, jak żyjesz?
— Przysięgam.
Thomas Anderton nigdy nie przyjmował odmowy, jednak gdy jego kolega z Ministerstwa — Garrett, wyraźnie dał mu do zrozumienia, że rodzina Wolfe nie wykaże aprobaty dla nowego ładu, mężczyzna zwrócił swój wzrok w stronę jednej z większych europejskich szkół magii — Durmstrangu, gdzie szybko odnalazł najmłodszego członka rodziny, czyli Barcley'a. Indoktrynacja trwała latami, była powolna i głęboko przemyślana. Barcley nim się obejrzał, rzucał zaklęcia niewybaczalne, a czarna magia nie stanowiła dla niego żadnego problemu. Zmienił swoje życiowe poglądy i stał się jednym z ulubieńców Thomasa. Zaczął nawet bywać w jego domu, gdzie poznał małą Louise, blondwłosą dziewczynkę, której wciąż brakowało kilku lat, aby otrzymała swój list z Hogwartu. Nie widywał jej jednak często, obraz młodej Anderton był dla niego bardzo rozmazany, gdy chodził za jej ojcem niczym cień i liczyło się tylko to, czego go uczył. Po kilku latach, niedługo przed ukończeniem szkoły, Thomas Anderton i Barcley Wolfe stanęli naprzeciw siebie, łapiąc się za dłonie. Stróżka złotego światła, wyczarowana przez Jeanne, okalała ich przedramiona. Tamtej nocy, w ciemnym salonie, czarodziej złożył swojemu mentorowi Wieczystą Przysięgę, której gwarantem była jego rzucająca zaklęcie żona. W ten sposób losy Barcley'a i Louise zostały ze sobą na zawsze splątane, a Thomas zagwarantował sobie wieczną kontrolę nad życiem niczego nieświadomego chłopaka.
Przez następne kilka lat widywali się nieco rzadziej, jednak dwa lata temu ich ścieżki ponownie skrzyżowały się na dobre. Barcley skończył szkołę, zdał egzaminy na aurora i rozpoczął pracę w Ministerstwie, do czasu aż w Hogwarcie wydarzyła się cicha tragedia. Po tym wydarzeniu Thomas wezwał czarodzieja do wypełnienia danej mu kilka lat temu obietnicy. Tym sposobem Barcley stał nauczycielem Louise, która ma wrodzony talent do Obrony Przed Czarną Magią. Jest jedną z jego najlepszych uczennic, jednak zdaje się to mieć marginalne znacznie w porównaniu do specyficznego rodzaju przywiązania, jakim darzą siebie nawzajem, bowiem nie można nazwać tego zwykłą sympatią, kryją się za tym znacznie głębsze i silniejsze uczucia. Ostatnie kilka lat to decydujący dla nich czas, który zweryfikował tę dwójkę. Barcley zna prawdziwą naturę Louise bardziej niż ktokolwiek inny, przez co zaczął kwestionować metody Thomasa i zrozumiał, jak bardzo sam został zmanipulowany. Zdaje sobie sprawę, że dziewczyna poniosła jeszcze większe szkody z tytułu bycia córką wielkiego Andertona.
- William Branagh:
Znają się jako członkowie Invictii. Gdyby Barcley nie był tak spostrzegawczy, nie dostrzegłby wielkiego moralnego dylematu mężczyzny, jednak czujność nie opuściła go ani na moment, dzięki czemu z łatwością połączył elementy układanki, gdy Aldrich poprosił go, aby bliżej przyjrzał się profesorowi numerologii. Wolfe zwęszył w tym własny interes i postawił wszystko na jedną kartę. Zawarł układ z opiekunem Hufflepuffu, który miał ułatwić życie im obu. Barcley zobowiązał się do milczenia i chwalenia postępów Williama, podczas gdy ten dłużny był mu informacje ze Stowarzyszenia Bazyliszka. Póki co współpraca jest owocna, jednak młody auror z łatwością jest w stanie zweryfikować kolegę, uruchamiając inne wtyki, w końcu nie może pozwolić sobie na błąd. Personalnie jednak nie ma do mężczyzny absolutnie nic, chętnie wychodzi z nim oraz z Silasem na piwo.
- Elijah Wade Quintrell:
Elijah sprawia problemy praktycznie każdemu i wszystkiemu, co tylko w Hogwarcie istnieje, a Barcley zdaje się być jednym z niewielu nauczycieli, który jeszcze nie stracił do niego cierpliwości, a trzeba przyznać, że mają do siebie szczęście. W ubiegłym roku szkolnym Wolfe dopuścił chłopaka do Owutemów, jednak gdy ten stanął przed komisją, odmówił wykonania zadania z boginem, unosząc się gniewem i honorem. Padło wiele znieważających starszyznę słów, w wyniku czego ci oblali go z Obrony Przed Czarną Magią, a oprócz tego, w ramach kary dyscyplinarnej, nakazali Barcley'owi oblać mu przedmiot, przez co Quintrell powtarza teraz rok. Wolfe próbował rozmawiać z chłopakiem, tłumacząc mu, że wystarczyło przyjść porozmawiać, a on znalazłby sposób na to, aby Owutemy były dla niego bardziej przyjazne, nie zagłębiając się w szczegóły. Spotkał się z domową. Dlatego choć teraz ponownie widują się w sali lekcyjnej, Barcley nie naciska, bo wie, że za kilka miesięcy młody czarodziej ponownie stanie przed swoim strachem, a wtedy przyda mu się pomoc profesora.
- Frances Cordelia Singh:
Frances to bardzo zdolna uczennica, aczkolwiek okropnie uparta. Wybrane przez nią przedmioty sugerują, że młoda ma nadzieję na zostanie aurorem, jednak stosunek do Obrony Przed Czarną Magią zdecydowanie tego nie potwierdza. Barcley czasem ma wrażenie, że dziewczyna jest autentyczną kopią swojego kolegi z domu — Elijah. Różnica polega jednak na tym, że Frances próbuje, ale jej nie wychodzi. Posiada w sobie swego rodzaju blokadę, której nie umie przełamać, a fakt, że jej coś nie wychodzi, niezwykle ją złości. Barcley jest dla niej miły, bo wie, że dziewczyna jest wyjątkowo zaangażowana w działanie Stowarzyszenia Bazyliszka.
- Silas Forsythe:
Barcley od zawsze ostrożnie dobiera znajomych, jednak nie chcąc spędzać wieczorów na czytaniu Harlequinów z Tracy, odnalazł wspólny język z Silsaem. Czasem wyskoczą na papierosa w przerwie obiadowej, raz na jakiś czas można spotkać ich w pubie na kremowym piwie, nierzadko również towarzyszy im William. Barcley ma wielkie szczęście, że nie mówi za wiele o swoich poglądach i planach, bowiem położyłby się jak na tacę podejrzliwemu profesorowi Astronomii.
- Robin Miller:
Zdobycie sympatii Robina było jak bułka z masłem. Obaj byli nowi w szkole i potrzebowali się jakoś zaaklimatyzować, jednak Barcley miał z tym znacznie mniejszy problem niż Robin, więc momentalnie wziął chłopaka pod swoje skrzydła. Wprowadził go w świat domu Godryka, dał zgodę na funkcjonowanie zespołu, a nawet przymruża oko, gdy Gryfońscy przedstawiciele Stowarzyszenia Bazyliszka przesiadują do późnych godzin nocnych w salonie Domu. Służy chłopakowi jako wsparcie, zawsze zarzuci dobrą radą, a w zamian czerpie jak najwięcej z naiwnej ufności chłopaka, który bez większych oporów zdradza mu szczegóły ich równościowego programu. Oprócz tego Barcley stosuje podsłuchy. Wszystko to razem wzięte, daje mu możliwość weryfikowania informacji dostarczanych mu przez Williama.
- Sybil Gladys Blythe:
- Cynthia Montgomery:
- Laserian Cummings:
- Ciara Aisling Howard:
Swego czasu miał szansę poznać Ciarę nieco bliżej. Niezbyt popiera konformistyczne poglądy jej rodziny, uważa ich postawę za żałosną i okazującą słabość rodu, jednak jest mimo to, samą Ciarę lubi. Jako iż jest członkinią Invictii, służy jej przyjacielską radą, czasem podpowiada, co ma robić, a co ważniejsze, robi to, na czym dobrze się zna. Od czasu do czas Barcley daje dziewczynie korepetycje z zaklęć, aby ta mogła z większą swobodą zaliczyć trudny dla niej przedmiot. Jednak z reguły, jeśli spotykają się na wspólnych zajęciach, to nie po to, aby trenować Ridiculous. Barcley pokazuje dziewczynie jedne z prostszych czarnomagicznych zaklęć, a ich największym wspólnym osiągnięciem jest opanowanie przez dziewczynę Imperiusa, który umożliwił Ciarze otruwanie dyrektora przy pomocy omamionych urokiem pielęgniarek.
F R A N C E S C O R D E L I A S I N G H
Osiemnastoletnia czarownica czystej krwi, która przyszła na świat trzynastego stycznia, jako drugie dziecko Lawrence'a i Omari Singh'ów — przedstawicieli jednego z najsilniejszych i najstarszych rodów czystokrwistych. Jej ojciec przez większość swojego życia pracował ze smokami, aby po czasie przejąć rolę regenta po swoim niedomagającym już ojcu. Matka zaś, od dnia ślubu, nieprzerwalnie pełni funkcję wizytówki i pięknej twarzyczki.
Ród Singh znany jest w całej magicznej Europie, a słuchy o nim wybrzmiewają również za oceanami. Rodzina z bardzo silnie zakorzenionymi tradycjami i maniakalną obsesją na punkcie czystości krwi, wciąż stosuje praktyki aranżowanych małżeństw, aby zapewnić potomkom jak najlepsze warunki. Singh'ów ludzie kojarzą przede wszystkim ze smokami, ponieważ to właśnie pod ich okiem wykształcił się pierwszy zespół któremu udało się wprowadzić jakiekolwiek elementy tresury tych magicznych stworzeń. Oprócz tego ród ten posiada swoje udziały w Banku Gringotta, a sam pradziadek Frances swego czasu pełnił funkcję Ministra Magii.
Familia jednak ma też swoją złą stronę. Nie od dziś wiadomo, że są przedstawiciele rodziny parający się czarną magią, którzy na potrzeby zachowania honoru rodziny zostali wydziedziczeni oraz osadzeni w Azkabanie. Świat jednak nie wie, że zaklęcia niewybaczalne wysysa się tutaj wraz z mlekiem matki. Frances jest jedyną, która nie podziela poglądów rodziny, choć ma swoje za uszami.
Frances jest czarną owcą rodziny. Jako pierwsza od wieków nie trafiła do Slytherinu, co spotkało się z ogromną dezaprobatą rodziny, ponieważ dziedzictwo zostało przerwane. Zamiast tego Frances już siódmy rok dumnie reprezentuje dom Ravenclaw i musi przyznać, że jest typową mieszanką Ślizgonki i Krukonki. Jej ulubionymi zajęciami są eliksiry i zielarstwo, nie ma problemów z zaklęciami i transmutacją, natomiast nie czuje się swobodnie na obronie przed czarną magią, ma to związek z jej przeszłością. Na piątym roku starała się zostać prefektem, jednak odmówiono jej tego przywileju za wymykanie się do Zakazanego Lasu i niekoleżeńskie zachowanie podczas demonstracji równościowych. Jest ścigającą.
Do niedawna miała brata — starszego o trzy lata Rufusa, który był Ślizgońskim królem szkoły, jednak gdy Frances była między drugim a trzecim rokiem, rodzeństwo przeżyło ogromną sprzeczkę, w wyniku której każde z nich rzuciło w siebie zaklęciami niewybaczalnymi. Frances, nie znając jeszcze wagi jednego z nich, powiedziała o dwa słowa za dużo. Rufus przypłacił to życiem, a rodzina Singh'ów zapłaciła wielkie pieniądze, aby powód jego śmierci nigdy nie ujrzał światła dziennego. Dziewczyna wciąż się obwinia, szczególnie, że wie, iż Rufus był jedyną osobą, która szczerze ją kochała. Czasem zakrada się do Zwierciadła Ain Eingarp, aby móc ponownie spotkać się z bratem. Po jego śmierci Otylia wzięła ją pod swoje skrzydła, po czym wprowadziła do Stowarzyszenia Bazyliszka. Stanowiła dla niej figurę siostry, a gdy zaginęła, Frances przejęła jedną z czołowych ról w zgrupowani, mimo to z tą stratą również nie jest w stanie się pogodzić.
Jej boginem jest Rufus rzucający w nią klątwę cruciatus, natomiast patronusem testral, co jest możliwe głównie dlatego, że przed wykształceniem go, dziewczyna widziała śmierć brata. Jej matka pochodzi z Afryki, uczyła się w Szkole Magii Uagadou, gdzie nie praktykuje się różdżek, dzięki czemu Frances opanowała magię bezróżdżkową do perfekcji już kilka lat temu. Jest zdolną czarownicą, bardzo zależy jej, aby nauczyć się oklumencji i legilimencji, ponieważ zaprzestała treningu w rodzinie po śmierci Rufusa.
Ma ledwo ponad sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i dość drobną sylwetkę o wydatnych biodrach i wąskiej talii. Wydatne usta i gęste brwi nadają jej twarzy wyrazu. Z reguły ubiera się w kolory stonowane. Ubrania ma eleganckie, a paznokcie zawsze pomalowane. Rozważnie dobiera dodatki, które nosi nawet do szat uczniowskich.
Ród Singh znany jest w całej magicznej Europie, a słuchy o nim wybrzmiewają również za oceanami. Rodzina z bardzo silnie zakorzenionymi tradycjami i maniakalną obsesją na punkcie czystości krwi, wciąż stosuje praktyki aranżowanych małżeństw, aby zapewnić potomkom jak najlepsze warunki. Singh'ów ludzie kojarzą przede wszystkim ze smokami, ponieważ to właśnie pod ich okiem wykształcił się pierwszy zespół któremu udało się wprowadzić jakiekolwiek elementy tresury tych magicznych stworzeń. Oprócz tego ród ten posiada swoje udziały w Banku Gringotta, a sam pradziadek Frances swego czasu pełnił funkcję Ministra Magii.
Familia jednak ma też swoją złą stronę. Nie od dziś wiadomo, że są przedstawiciele rodziny parający się czarną magią, którzy na potrzeby zachowania honoru rodziny zostali wydziedziczeni oraz osadzeni w Azkabanie. Świat jednak nie wie, że zaklęcia niewybaczalne wysysa się tutaj wraz z mlekiem matki. Frances jest jedyną, która nie podziela poglądów rodziny, choć ma swoje za uszami.
Frances jest czarną owcą rodziny. Jako pierwsza od wieków nie trafiła do Slytherinu, co spotkało się z ogromną dezaprobatą rodziny, ponieważ dziedzictwo zostało przerwane. Zamiast tego Frances już siódmy rok dumnie reprezentuje dom Ravenclaw i musi przyznać, że jest typową mieszanką Ślizgonki i Krukonki. Jej ulubionymi zajęciami są eliksiry i zielarstwo, nie ma problemów z zaklęciami i transmutacją, natomiast nie czuje się swobodnie na obronie przed czarną magią, ma to związek z jej przeszłością. Na piątym roku starała się zostać prefektem, jednak odmówiono jej tego przywileju za wymykanie się do Zakazanego Lasu i niekoleżeńskie zachowanie podczas demonstracji równościowych. Jest ścigającą.
Do niedawna miała brata — starszego o trzy lata Rufusa, który był Ślizgońskim królem szkoły, jednak gdy Frances była między drugim a trzecim rokiem, rodzeństwo przeżyło ogromną sprzeczkę, w wyniku której każde z nich rzuciło w siebie zaklęciami niewybaczalnymi. Frances, nie znając jeszcze wagi jednego z nich, powiedziała o dwa słowa za dużo. Rufus przypłacił to życiem, a rodzina Singh'ów zapłaciła wielkie pieniądze, aby powód jego śmierci nigdy nie ujrzał światła dziennego. Dziewczyna wciąż się obwinia, szczególnie, że wie, iż Rufus był jedyną osobą, która szczerze ją kochała. Czasem zakrada się do Zwierciadła Ain Eingarp, aby móc ponownie spotkać się z bratem. Po jego śmierci Otylia wzięła ją pod swoje skrzydła, po czym wprowadziła do Stowarzyszenia Bazyliszka. Stanowiła dla niej figurę siostry, a gdy zaginęła, Frances przejęła jedną z czołowych ról w zgrupowani, mimo to z tą stratą również nie jest w stanie się pogodzić.
Jej boginem jest Rufus rzucający w nią klątwę cruciatus, natomiast patronusem testral, co jest możliwe głównie dlatego, że przed wykształceniem go, dziewczyna widziała śmierć brata. Jej matka pochodzi z Afryki, uczyła się w Szkole Magii Uagadou, gdzie nie praktykuje się różdżek, dzięki czemu Frances opanowała magię bezróżdżkową do perfekcji już kilka lat temu. Jest zdolną czarownicą, bardzo zależy jej, aby nauczyć się oklumencji i legilimencji, ponieważ zaprzestała treningu w rodzinie po śmierci Rufusa.
Ma ledwo ponad sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i dość drobną sylwetkę o wydatnych biodrach i wąskiej talii. Wydatne usta i gęste brwi nadają jej twarzy wyrazu. Z reguły ubiera się w kolory stonowane. Ubrania ma eleganckie, a paznokcie zawsze pomalowane. Rozważnie dobiera dodatki, które nosi nawet do szat uczniowskich.
- relacje:
- Otylia Southworth:
Otylia była jedną z bliższych Frances osób, jakie poznała w trakcie swojej edukacji. Zaprzyjaźniły się, gdy dziewczyna była na trzecim roku i silnie przeżywała śmierć swojego brata, której była winna. Otylia o nic nie pytała, po prostu wzięła ją pod swoje skrzydła i pokazała, jak Krukonka mogłaby spożytkować swoją nienawiść do swojej rodziny i kultu krwi. To właśnie dzięki niej młoda Singh jest teraz jedną z czołowych przedsawicieli Stowarzyszenia Bazyliszka, wciąż sukcesywnie przynosząc zawód swojej rodzinie. Jednak nad Hogwartem zawisły czarne chmury, a dziewczyna, którą Frances traktowała jak starszą siostrę, nagle rozpłynęła się w powietrzu, a mimo licznych poszukiwań, nie udało się nawet trafić na jej trop. Obecnie Krukonka wciąż żyje żałobą po kimś, kogo mogłaby nazwać swoją starszą siostrą. Wciąż wierzy, że kiedyś dowie się, co spotkało Otylię i stara się wykazywać jak najlepiej dla Stowarzyszenia, choć czasem ponoszą ją nerwy. Otylia i Rufus to wciąż niezabliźnione rany w jej sercu.
- Ashton Goldberg:
Oboje są Krukonami, a do tego z tego samego roku. Ashton nie cieszy się dobrą opinią wśród rówieśników, co wyjątkowo ciekawiło Frances, dlatego postanowiła wybadać teren i sprawdzić, czy oberwie tak samo, jak wszystkie inne osoby, które spróbowały się do chłopaka zbliżyć. Początkowa ciekawość przeobraziła się w przyciąganie, którego od kilku miesięcy oboje nie mogą się pozbyć. Wzajemnie się odpychają, aby zaraz znów przylgnąć do siebie jak para stęsknionych kochanków. Frances wie, że ma jakieś dziwne, specjalne względy u Ashtona, jednak w ogóle mu nie ufa i w związku z tym, nie potrafi mu się zwierzyć, ani powiedzieć jakiegokolwiek sekretu. Wie, że ta relacja jest niebezpieczna, jednak nie potrafi się jej oprzeć.
- Amber Bromfield:
Dziewczyny zaprzyjaźniły się niedługo po zniknięciu Otylii i od tamtego momentu są praktycznie nierozłączne. Stanowią dla siebie największe oparcie i są dzielnymi aktywistkami. Frances dostrzega jednak specyficzną relację między swoją przyjaciółką a profesorem Obrony Przed Czarną Magią, co napawa ją dużym niepokojem, jednak Amber zdaje się nie słuchać jej ostrzeżeń.
- Tracy Jones:
Nie do końca wiadomo, co ugryzło Tracy, gdy pierwszy raz zobaczyła Frances na korytarzach szkoły, jednak już wtedy dziewczynka wiedziała, że nie będzie miała z woźną łatwego życia. Na szczęście wyrosła na zadziorną Krukonkę, która nie pozostaje dłużna zaczepkom kobiety karmiącej się uprzedzeniami już siódmy rok. Singh nie do końca zdaje sobie sprawy, że Tracy ma ją na oku, bowiem przepełnia ją uraza do czarnej magii i (nie zawsze dobrej) sławy rodziny czarownicy. Dlatego też wszystko, co robi dziewczyna, zdaje się być dla Jones podejrzane.
- Louise Constance Anderton:
- William Branagh:
- Elijah Wade Quintrell:
Ona i Elijah są tak podobni, że aż ciężko uwierzyć, że przez pierwsze lata nauki nie znaleźli wspólnego języka, albo inaczej, w ogóle go nie szukali. Każde z nich żyło swoim życiem aż do tego pamiętnego spotkania w Zakazanym Lesie, gdzie w milczeniu przyglądali się testralom. Nie zadawali pytań, bo sam fakt, że mogli dzielić się tym doświadczeniem, był wystarczająco wymowny. W końcu nie wszyscy dostępują zaszczytu oglądania tych stworzeń. Siedzieli tak aż do zmierzchu, a następnego dnia Frances, jak gdyby nigdy nic, usiadła obok chłopaka na Wróżbiarstwie. Relacja ta powoli kiełkowała, choć nikt nigdy nie powiedziałby, że są przyjaciółmi. Często spędzają czas w ciszy lub służą sobie wzajemnie ramieniem. Można powiedzieć, że są dla siebie wyjątkami, dla których na chwilę stają się łagodniejsi. Połączyła ich trudna przeszłość, strachy i brzemię, jakie muszą nosić do końca swojego życia. Poza stricte prywatną stroną, dwójka ta stanowi wyjątkowe utrapienie ich opiekuna domu — Silasa Forsythe'a, swego rodzaju obiekt zainteresowań profesora Obrony Przed Czarną Magią — Barcley'a Wolfe, ale przede wszystkim stanowią postrach na boisku, nie tylko dla innych drużyn, ale również dla samego kapitana Ravenclawu, który, wybrany w ramach rozrywki, regularnie jest przez nich zniżany do parteru. Ta dwójka ścigających traktuję grę zespołową na bardzo specyficznych zasadach, wykorzystują bardzo skomplikowane formacje, które z reguły okazują się być skuteczne w walce z przeciwnikiem, dlatego od kilku lat ich dom znajduje się w czołówce wygranych.
- Barcley Edgerton Wolfe:
Irytuje ją, że profesor tak bardzo naciska, aby ośmieliła się rzucać zaklęcia związane z Obroną Przed Czarną Magią, bowiem boi się, że w przypływie wielkiego stresu, znów straci nad sobą panowanie i rzuci zaklęcie, które zniszczy wszystko, na co pracowała przez tyle lat, a co gorsza, zrobi komuś krzywdę. Za każdym razem, jak idzie do klasy profesora Wolfe'a, obiecuje sobie, że tym razem spróbuje. Zaczyna podejrzewać, że belfer nie dopuści jej do Owutemów, więc musi się postarać.
- Silas Forsythe:
Rodzina Silasa jest bardzo dobrze znana rodowi Frances. Swego czasu jej ojciec wysnuł pomysł, aby spróbować zaaranżować małżeństwo między czarownicą a jej opiekunem, gdy ta stanie się dorosła i opuści szkołę. Jednak ród Singh nie postępuje pochopnie. Familia Forsythe'ów została dogłębnie zinfiltrowana, skrzaty przejrzały wszelkie księgi, a sam Lawrence sprawdził ich majątek w Banku Gringotta. Nie trzeba było daleko szukać, aby na jaw wyszło, że babka Astronoma była mugolką, co oznaczało, że młody Forsythe ma w sobie brudną krew, co automatycznie skreśliło go z listy potencjalnych kandydatów i wywołało ogromne oburzenie w rodzinie, która poczuła ogromne obrzydzenie względem tej rodziny. Szczególnie, że utrzymywała ona jasne stanowisko o uwielbieniu dla czystej krwi. Dla Frances było to błogosławieństwo, gdyż ostatnie, czego pragnęła, to próba swatania jej z mężczyzną, który teoretycznie pełnił rolę jej opiekuna, wiecznie ją za coś karał lub nagradzał, a co więcej — zabawiał na arystokratycznych balach, gdy latała po sali w pampersie i marynarskiej sukieneczce. Cóż za upokorzenie. I może to właśnie dlatego, ze względu na te powiązania sięgające jej lat dziecięcych, pozwoliła sobie na pewną zuchwałość, bowiem informacja o pochodzeniu ukochanej babci Silasa okazała się być nie tylko zbawienna, ale i również niezwykle przydatna. Dlatego też pewnego dnia, bez jakichkolwiek uprzejmości, młoda Singh wparowała do gabinetu profesora, po czym nachyliła się nad nim przez biurko i rzuciła karty na stół. Silas nazywa to szantażem, ona natomiast bardziej mówi o tym jak o wymianie, bowiem w zamian za milczenie na temat pochodzenia jego babci, Frances zażądała prywatnych lekcji Legilimencji i Oklumencji, tak, aby jej rodzice się nie dowiedzieli. Wtedy też Silas pożałował, że spotkania z potencjalnie problematycznymi Krukonami odbywały się w jego gabinecie, bo tam też sprytne oko czarownicy dojrzały odpowiednią literaturę wskazującą na to, że jej opiekun posiada interesujące ją umiejętności. W ten sposób uczennica stała się niemiłym odciskiem na pięcie, wiecznie przypominając profesorowi, co ich łączy. Robi to między innymi poprzez losowe pojawianie się na jego lekcjach Astronomii, na które ona sama programowo nie uczęszcza. Chyba nie muszę również dodawać, że razem z Elijah też potrafią mu wyjątkowo zaleźć za skórę.
- Robin Miller:
Robin z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu uczepił się Frances, gdy odkrył jej umiejętności zielarskie, które uratowały go przed oblaniem roku. Dziewczyna była pewna, że jedna przysługa zakończy ich znajomość, jednak jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że Robin potrafi magicznie pojawiać się dokładnie tam, gdzie Frances. Chłopak przykleił jej łatkę swojej przyjaciółki, podczas gdy ona ma wrażenie, jakby łaził za nią wyjątkowo upierdliwy przedszkolak. Nie może mu jednak odmówić talentu muzycznego i wielkiego zapału w działaniach na rzecz równości. Podziwia go za odwagę i zaangażowanie, ale nigdy nie powie tego głośno. Swoją troskę okazuje biciem go książką po głowie, gdy po raz kolejny przynosi jej zwiędłą roślinę, którą powinien był oddać na wczoraj.
- Sybil Gladys Blythe:
- Cynthia Montgomery:
- Laserian Cummings:
- Ciara Aisling Howard:
Ona i Ciara przyjaźniły się właściwie odkąd sięgają pamięcią. Ich rodzice prowadzili różne, mniej lub bardziej legalne interesy, gdy one siedziały obok, układając magiczne klocki w bawialni. Przyjaźń ta trwała latami, była wyjątkowo głęboka, jednak wraz z rozpoczęciem etapu dorastania, dziewczyny zaczęły przeżywać własne dramaty, które sprawiły, że zaczęły się stopniowo od siebie oddalać. U Frances były to śmierć brata i zniknięcie Otylii. Napięcie jednak sięgnęło kulminacji, gdy ich poglądy stały się całkowicie sprzeczne. Ciara wciąż wierzy w ideały Invictii, co nie daje jej moralnego pozwolenia na przyjaźń z Frances, dlatego też lady Howard z dnia na dzień, bez słowa, odseparowała się od przyjaciółki. Od tamtej pory nie utrzymują kontaktu, jedynie wymieniają stęsknione spojrzenia na korytarzu.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
"Mortal as I am, I know that I am born for a day.
But when I follow at my pleasure the serried
multitude of the stars in their circular course,
my feet no longer touch the earth"
But when I follow at my pleasure the serried
multitude of the stars in their circular course,
my feet no longer touch the earth"
"Today will still yearn to know why
we are here and where we came from.
Humanity's deepest desire for knowledge
is justification enough for our continuing quest."
we are here and where we came from.
Humanity's deepest desire for knowledge
is justification enough for our continuing quest."
•••
Silas Forsythe •• 28 lat •• 15. 01 •• Koziorożec •• urodzony i wychowany na wyspie Skye w Szkocji
biseksualny •• wolny •• podobno czysta krew, choć krążą plotki, że jego babcia od strony matki była Mugolem
dziedzic bardzo starej, wymierającej rodziny •• Silas uważany jest za jej czarną owcę i rezydującego ekscentryka
jego matka, Caitlynn zarządza rodem •• ojciec, Niall, zasłynął jako wielokrotny zwycięzca Turnieju Pojedynków
nauczyciel Astronomii z trzyletnim stażem •• dawny wychowanek i świeżo upieczona głowa Ravenclaw'u
różdżka: buk, włókno ze smoczego serca, 10 1/4 inch •• patronus: paw •• bogin: jego ojciec w ataku szaleństwa
w czasie nauki w Hogwarcie prymus •• przez parę lat pracował jako asystent w obserwatorium w Uagadou
zna szkocki Gaelic, łacinę i klasyczną Grekę •• nie chciał być nauczycielem, ale alternatywy były mniej kuszące
w Hogwarcie, dzięki swojej niespodziewanej przyjaźni z Mugolakami, zafascynował się mugolską nauką i kulturą
spędził dwa lata po szkole na samodzielnej nauce mugolskich nauk ścisłych •• zwłaszcza Matematyk i i Fizyki
a potem studiował Astrofizykę na mugolskim Uniwerku w Londynie •• prawie został przez to wydziedziczony
a raczej na pewno by został, gdyby miał rodzeństwo i nie wcisnął familii jakiejś bajeczki •• Scientia potentia est
jego rodzice to zagorzali puryści •• Silas oficjalnie wspiera stary status quo, choć ma poglądy równościowe
dawniej jeden z ulubionych uczniów Aldrich'a Brokenborough, który z sobie tylko znanego powodu polecił go jako
następnego nauczyciela astronomii,nawet jeśli Forsythe mógłby być uważany za zdrajcę krwi, przez swoje poglądy
utalentowany w dziedzinach Legilimencji i Oklumencji, choć jest to tajemnica • • trzyma się raczej na uboczu
nałogowy palacz •• co weekend można go zastać "Pod Trzema Miotłami" na partyjce pokera z miejscowymi
pisze książkę, która ma zapoznać czarodzieji z odkryciami Mugolskiej Astrofizyki • • poświęca jej mnóstwo czasu
183 cm wzrostu •• 75 kg wagi •• brązowe, lekko falowane włosy, najczęściej zaczesane do góry •• jasna cera
brązowe, przenikliwe oczy •• szczupła, wysportowana sylwetka •• brak tatuaży, blizn i piercingu
sporo pieprzyków •• zazwyczaj elegancko ubrany w najwyższej klasy szaty, choć prywatnie upodobał sobie dresy
biseksualny •• wolny •• podobno czysta krew, choć krążą plotki, że jego babcia od strony matki była Mugolem
dziedzic bardzo starej, wymierającej rodziny •• Silas uważany jest za jej czarną owcę i rezydującego ekscentryka
jego matka, Caitlynn zarządza rodem •• ojciec, Niall, zasłynął jako wielokrotny zwycięzca Turnieju Pojedynków
nauczyciel Astronomii z trzyletnim stażem •• dawny wychowanek i świeżo upieczona głowa Ravenclaw'u
różdżka: buk, włókno ze smoczego serca, 10 1/4 inch •• patronus: paw •• bogin: jego ojciec w ataku szaleństwa
w czasie nauki w Hogwarcie prymus •• przez parę lat pracował jako asystent w obserwatorium w Uagadou
zna szkocki Gaelic, łacinę i klasyczną Grekę •• nie chciał być nauczycielem, ale alternatywy były mniej kuszące
w Hogwarcie, dzięki swojej niespodziewanej przyjaźni z Mugolakami, zafascynował się mugolską nauką i kulturą
spędził dwa lata po szkole na samodzielnej nauce mugolskich nauk ścisłych •• zwłaszcza Matematyk i i Fizyki
a potem studiował Astrofizykę na mugolskim Uniwerku w Londynie •• prawie został przez to wydziedziczony
a raczej na pewno by został, gdyby miał rodzeństwo i nie wcisnął familii jakiejś bajeczki •• Scientia potentia est
jego rodzice to zagorzali puryści •• Silas oficjalnie wspiera stary status quo, choć ma poglądy równościowe
dawniej jeden z ulubionych uczniów Aldrich'a Brokenborough, który z sobie tylko znanego powodu polecił go jako
następnego nauczyciela astronomii,nawet jeśli Forsythe mógłby być uważany za zdrajcę krwi, przez swoje poglądy
utalentowany w dziedzinach Legilimencji i Oklumencji, choć jest to tajemnica • • trzyma się raczej na uboczu
nałogowy palacz •• co weekend można go zastać "Pod Trzema Miotłami" na partyjce pokera z miejscowymi
pisze książkę, która ma zapoznać czarodzieji z odkryciami Mugolskiej Astrofizyki • • poświęca jej mnóstwo czasu
183 cm wzrostu •• 75 kg wagi •• brązowe, lekko falowane włosy, najczęściej zaczesane do góry •• jasna cera
brązowe, przenikliwe oczy •• szczupła, wysportowana sylwetka •• brak tatuaży, blizn i piercingu
sporo pieprzyków •• zazwyczaj elegancko ubrany w najwyższej klasy szaty, choć prywatnie upodobał sobie dresy
- relacje:
- Aldrich Brokenborough:
Kiedy jedenastoletni Silas przekroczył bramy Hogwartu, odkrył pasję, która miała mu towarzyszyć przez całą resztę jego życia - astronomię. Profesor Aldrich był pierwszą osobą, która dała mu do ręki teleskop, która opowiadał o gwiazdach, planetach i zjawiskach astronomicznych. Z czasem również okazało się, że profesor zawsze gotowy był wysłuchać jego problemów, odpowiedzieć na wszelkie pytania i przynieść lektury poszerzające dany temat. W mgnieniu oka wygrał więc sympatię, a z czasem i lojalność małego Silas'a. Wślizgnięcie się na posadę mentorskiego autorytetu było wyjątkowo łatwe. Aldrich musiał jedynie wygrać z zimną panią Caitlynn, bardzo niezadowoloną z faktu, że jej syn nie trafił do Slytherin'u i Forsythe'm seniorem, który od kiedy tylko Silas mógł utrzymać różdżkę, traktował syna jako swojego partnera sparingowego, podobno w ramach "edukacji" i "budowania wiedzy i charakteru". Dorosły Silas, jako nauczyciel ze stażem, określił by to raczej mianem "znęcania się nad dzieckiem", nawet jeśli z czasem dzięki "naukom" ojca był w stanie mu dorównać jeśli o zaklęcia defensywne i ofensywne (zaprawione sporą nutą czarnej magii) idzie, a nawet czasami z nim wygrać. W każdym razie, przez dobre cztery lata Aldrich wydawał się Silas'owi Alfą i Omegą. Sam Brokenborough też wydawał się go lubić, a może po prostu lubił fakt, że ktoś patrzył na niego z uwielbieniem i wręcz spija każde słowo z jego ust. Forsythe najpewniej wyrósłby, dzieląc poglądy swojego ukochanego profesora, gdyby pewnego dnia pewien wyjątkowo irytujący Mugolak nie zaczął wypytywać podczas lekcji astronomii o Einsteina i Teorię Względności. Tyle wystarczyło, by zdmuchnąć idealnego, czystokrwistego dziedzica z drogi do walki o supremacji krwi. No, może nie do końca - ale to był pierwszy krok. Parę wypełnionych czytaniem mugolskich książek miesięcy później, sam Silas, bardzo sfrustrowany faktem (acz zupełnie przekonany o jego racjonalności - zrobił swój research), że najwyraźniej Mugole rozumieją kosmos lepiej niż czarodzieje, skonfrontował się z Aldrich'em, w aferze, o której długo plotkowali uczniowie i duchy Hogwartu. Kiedy okazało się, że wszechwiedzący, nieomylny profesor nie jest w stanie logicznie udowodnić błędu we wnioskach Silasa, a jego najlepszy argument to "Mugole są od nas gorsi, bo nie są tacy jak my, blah, blah, blah", chłopak zaczął poddawać w wątpliwość wszystko co do tej pory mu mówiono i formować własne opinie, bazując tylko na tym co sam widzi i przeczyta, krytycznie oceniając.
Forsythe nie jest pewien, dlaczego jego dawny nauczyciel, odchodząc na wymuszoną emeryturę, polecił go jako swoje następstwo. Ich relacja bardzo się zmieniła przez ostatnie dwa lata Silasa w Hogwarcie i była oziębła i sucha. Od kiedy Silas zajął pozycję nauczycielską, o dziwo, jakoś się ona unormowała. Forsythe został zaproszony na herbatę do biblioteki w pierwsze parę dni po swoim przyjeździe i od tej chwili pojawia się on na niej regularnie, co tydzień i tak było przez ostatnie trzy lata. Jakiekolwiek dyskusje o ich wzajemnych poglądach najczęściej szybko się kończą, bo Silas bardzo próbuje uniknąć kolejnej awantury. Podejrzewa też, że Aldrich chce go przekonać do swojej sprawy (ale nie miał odwagi zajrzeć mu do głowy, żeby te podejrzenia potwierdzić) i tylko czeka na odpowiedni moment, by to zrobić, ale cóż, Silas jest przygotowany i nie zamierza zstępować z neutralnej ścieżki, którą póki co obrał... Przynajmniej do chwili, w której sytuacja absolutnie go do tego nie zmusi.
- Ashton Goldberg:
Dobry uczeń, adekwatny prefekt. Silas może i uczył Ashton’a tylko rok, ale ma na jego temat dobrą opinię, nawet jeśli ich interakcje, ograniczają się tylko i wyłącznie do spotkań pomiędzy prefektami, a Głową Domu, które organizuje od czasu do czasu, by upewnić się że w domu Kruka wszystko toczy się zgodnie z planem i prefekci dobrze wypełniają swoje obowiązki. Co się jednak stanie, kiedy Silas dowie się o sympatiach politycznych młodego Goldberga? Cóż, módlmy się wtedy za duszę prefekta, bo „jest w Ravenclaw’ie do cholery, można by chyba oczekiwać od wychowanków domu Kruka inteligencji i zdrowego rozsądku”. Silas nie prosił o za dużo, prawda? Tylko o to, żeby jego wychowankowie nie dołączali do mini Hitler Jungen. A najlepiej, żeby trzymali się z dala od polityki ogólnie, tak długo jak są pod jego kuratelą, potem hulaj dusza, nie jego odpowiedzialność. Opierdol i ujebanie punktów (dla zasady) są praktycznie gwarantowane.
- Amber Bromfield:
Ach, takich uczennic to ze świecą szukać! Silas uwielbia uczyć Amber i widzi jej przyszłość w świetlanych kolorach, najlepiej na studiach astronomicznych, albo w jakimś obserwatorium. Dziewczyna jest zawsze aktywna na jego lekcjach, zawsze odrabia zadania domowe, zadaje i odpowiada na pytania, ba! Nawet dodatkowo czyta na dane tematy. Nie minęło dużo czasu jej zaczął przynosić i pożyczać swoje własne, prywatne książki, bo panna Bromfield wydaje się cierpieć na niezaspokojony głód wiedzy astronomicznej. Otworzył też dla niej nawet swój gabinent w godzinach doradczych, jeśli czegoś by nie rozumiała i regularnie poświęca swój prywatny czas by przerobić z nią co bardziej skomplikowane równania, mając nadzieję, że następna, brytyjska geniusz astrofizyki wyjdzie spod jego kurateli. Podekscytowany tą perspektywą, w ogóle nie dostrzega maślanego spojrzenia jakie Amber posyła mu znad opasłych tomów i żyje nieświadomy faktu, że on sam najpewniej interesuje dziewczynę bardziej niż jego przedmiot.
- Tracy Jones:
Chociaż Silas lata edukacji w Hogwarcie spędził w Ravenclaw, dziedzictwo Slytherin’u mimo wszystko go nie ominęło. Jako nastolatek szybko zorientował się, że woźną lepiej mieć po swojej stronie i kiedy woźna pyta cię o to kto ma tendencję do paskudzenia w łazience na trzecim piętrze, bo masz anielski, niewinny uśmiech wypisz wymaluj godny donosiciela, idealnie czystokrwiste pochodzenie i twarzyczkę wzbudzającą zaufanie, możesz wskazać kogokolwiek, a spadnie na niego klątwa brudnej szmaty, bo pani Jones urządzi mu z dupy jesień średniowiecza. Oznaczało to w skrócie, że kiedy ktoś miał nieszczęście Forsythe’owi podpaść (a takich kandytatów było sporo, zwłaszcza kiedy Silas zaczął zadawać „nieodpowiednie pytania” i trzymać się z mało porządanym towarzystwem), on podsuwał nieszczęśnika woźnej, nieważne czy ten był za bałagan odpowiedzialny, czy nie. Nie na tyle często, żeby kobieta zorientowała się, że coś jest nie tak, ale na tyle, żeby ona mogła się na kimś powyżywać, a on miał swoją zemstę. Po powrocie do Hogwartu wciąż ma z „Madame Jones” bardzo dobre układy – w gruncie rzeczy zawsze ją szanował, nie zważając na jej status jako charłaczki i jest pewnie jedną z niewielu osób w szkole, które mogą uniknąć dekapitacji za porozrzucane niedopałki po petach.
- Louise Constance Anderton:
Forsythe, zważywszy na pochodzenie, znał większość czystokrwistej młodzieży szkolnej od kiedy ta była wystarczająco duża by można ją było prowadzać po oficjalnych bankietach. Nie inaczej było z Anderton – ojciec dziewczyny jest blisko z rodzicami Forsythe’a, więc widywał ją właściwie od kiedy ta była małą dziewczynką i patrzy na nią trochę jak na daleką kuzynkę. W końcu nie raz, nie dwa zabawiał ją na różnych spotkaniach rodzinnych kiedy była jeszcze smarkiem. Wyobraźcie sobie więc niezręczność, jaka nagle zapanowała, gdy nagle stał się jej nauczycielem. Niezręczność ta została przełamana, kiedy pewnego dnia szedł wysłać list, zastał księżniczkę Slytherin’u w sowiarni, ze szlugiem między palcami. Najpierw (dla zasady) ujebał jej punkty, a potem poprosił ją o ogień i od tej pory raczej regularnie dzielą papierosy. Co prawda dziewczyna rzuciła jego przedmiot, ale przez te dwa lata, przez które ją uczył, docenił jej talent i intelekt. Choć zupełnie nie podziela jej ekstremalnych poglądów, rozumie skąd się u niej wzięły – gdyby nie fakt, że kiedy był w jej wieku chęć poszerzenia wiedzy doprowadziła go do jednej z najważniejszejszych decyzji w jego życiu – porzucenia wiary w to co mu się powtarza i szukania odpowiedzi na własną rękę, pewnie byłby w tej samej pozycji co ona.
- William ‘Willy’ Branagh:
Choć ze względu na różnicę wieku ich drogi w Hogwarcie się nie przecięły, panowie znaleźli wspólny język i obecnie są przyjaciólmi znad kieliszka. Co prawda ich znajomość zaczęła się burzliwie – Silas uczył astronomii może dwa tygodnie, kiedy nagle po godzinach do jego gabinetu wparował Branagh (chociaż wparował, może nie jest najlepszym słowem – „godnie wszedł”), gotowy stanąć w obronie jednego ze swoich uczniów. Zaskoczony na początku Silas nawet nie pamiętał, że parę godzin wcześniej doprowadził jakąś biedną uczennicę Hufflepuff’u do płaczu, opierdzieliwszy ją porządnie za głupotę i brak rozsądku jaką wykazywała na jego zajęciach, ale cóż – błąd mu wytknięto, przyznał, że z młodzieżą sobie nie radzi i ta doprowadza go do załamania nerwowego. Dziewczynę przeprosił, a od tej pory regularnie co weekend popija whisky z Branagh’em „Pod Trzema Miotłami” w desperackiej ucieczce od szkolnego życia, ofiarując wskazówki na temat terroryzowania młodzieży (przepraszam, „sprawienia, żeby dzieciaki traktowały cię poważnie”).
- Elijah Quintrell:
- Silas jest przekonany, że przez tego chłopaka przedwcześnie osiwieje. Kto by pomyślał, że największy mąciwoda w Hogwarcie, będzie członkiem Ravenclaw’u? Tego definitywnie nie wpisano do jego kontraktu – „za jego czasów” (tak, dobił już tego wieku), większość sprawców problemów na taką skalę zimowało w Gryffindorze. Ale cóż – jako Głowy Domu, Quintrell jest jego odpowiedzialnością. Forsythe nie raz, nie dwa miał okazję spotkać opiekunów chłopaka – i z tego tytułu wie sporo o jego sytuacji rodzinnej i problemach stosunkowo sporo. Chociaż nauczyciel wiele razy porządnie opierdolił Ścigającego za jego lekkomyślne wypady, to w gruncie rzeczy szkoda mu Elijah i jego zmarnowanego talentu, więc chce mu pomóc. Regularnie wykłóca się z dyrektorem o utrzymanie Quintrell’a w Hogwarcie i kryje go przed adopcyjnymi rodzicami, wzywając ich do szkoły tylko w ostateczności. Jest też wyjątkowo podekscytowany faktem, że ten chce kontynuować edukację w świecie Mugoli, więc pomaga mu w tym zakresie, przynosząc ulotki niemagicznych uczelni i podręczniki, które mogłyby mu pomóc w tym kierunku.
- Sybil Gladys Blythe:
Forsythe przyzwyczajony jest do tego, że uczniowie raczej nie darzą go sympatią. Nic sobie nie robi więc z mało przyjaznych spojrzeń jakie panna Blythe rzuca w jego stronę, do tego stopnia, że praktycznie ich nie zarejestrował. Pamięta co prawda, że uczył dziewczynę w jej piątym roku, ale nie wyróżniała się na jego zajęciach niczym szczególnym, także zna ją jedynie z widzenia.
- Cynthia Montgomery:
Jak nauczyciel Astronomii mógłby nie lubić kogoś, kto twierdzi, że jego przedmiot jest jego ulubionym? Zresztą nawet jakby nie lubiła Astronomii pewnie i tak Forsythe darzyłby ją sympatią. Cynthia przypomina mu o nim samym w latach nastoletnich – wiecznie z książką, cicha, trochę na uboczu, zajęta własnymi planami i marzeniami. Forsythe ma wrażenie, że dziewczyna jest jednym z tych wyjątkowych uczniów, którzy najrzadziej, o ile w ogóle, doprowadzają do jego załamania nerwowego. Do tego niezwykły intelekt i talent, który aż prosi się o kultywowanie... Jako nauczyciel i jej opiekun Silas ma nadzieję, że panna Montgomery spełni swoje marzenia, znajdując zatrudnienie w Ministerstwie Magii. On sam definitywnie napisze jej pozytywny list polecający, jeśli zajdzie taka potrzeba, a nawet gotowy jest przedstawić kontaktom, które ma ze szkoły w Ministerstwie. Silas jest też jedną z niewielu osób, które wie o tym, że dziewczyna jest animagiem – przemiana w Wieży Astronomicznej gdzie wiadomo, że jej nauczyciel ma w zwyczaju grzebać przy teleskopach, jest najpewniej jedyną rzeczą, za którą kiedykolwiek odjął jej punkty (zasady to zasady). Wierzy jednak, że panna Montgomery jest na tyle rozsądna by swej umiejętności nie nadużywać i dopóki nie zrobi z nią nic niebezpiecznego, Silas nie widzi powodu, by na dziewczynę donieść, zwłaszcza, że mogłoby to mocno wpłynąć na jej plany na przyszłość. Forsythe rozumie jak to jest – mieć ponadprogramowe umiejętności, które trzeba ukrywać, więc uważa, że może pozwolić sobie na odrobinę dyskrecji. Zamierza jednak dopilnować, żeby zarejestrowała się kiedy tylko będzie pełnoletnia – takie umiejętności nie bez powodu są regulowane.
- Laserian Cummings:
Silas zawsze uważał się za człowieka kierującego się zdrowym rozsądkiem co oznaczało, że nieważne jaką opinią darzył danego ucznia, nie dawał tej opinii wpłynąć na to jak go, lub ją traktował. Wszystcy otrzymywali opierdol po równo, jeśli na to zasłużyli. Sprawa jednak ma się nieco inaczej, jeśli idzie o Laserian’a Cummings’a. Sam Laserian nawet nic konkretnego nie zrobił – to jest nic, oprócz urodzenia się jako brat swojego najstarszego brata, Sullivan’a i jego miniaturowa kopia, czy to w wyglądzie czy w sposobie zachowania (nieważne jak bliskie jest to do prawdy, w oczach Silas’a na taką wygląda). Dawno, dawno temu, kiedy Silas wydawał się jeszcze być regularnym dodatkiem do wystroju hogwarckiej biblioteki, jego niewinne, szesnastoletnie serduszko zabiło szybciej po raz pierwszy dla rudowłosej, przemiłej (na pierwszy rzut oka!) piękności z Hufflepuff’u, Laurel Black. Choć jako dzieciak był raczej nieśmiały, przemógł się! I wydawało się, że los w końcu się do niego uśmiechnął, bo jego wybranka odwzajemniała jego uczucia i przez rok wszystko układało się świetnie. Silas był przekonany, że to ta „jedyna” i że spędzi z nią resztę życia i tak dalej i tak dalej, jak to myślą sobie naiwne dzieci, kiedy zakochają się po raz pierwszy. Dobre sobie! Wystarczyło tylko by przystojny i „cool” Sullivan Cummings zwrócił w jej stronę swe oczęta i pufff, wszelkie wyznania i uczucia odeszły w zapomnienie, Laurel nie dość, że nie miała czelności mu o tym powiedzieć, to jeszcze dała się Silas’owi przyłapać obściskując się (żeby tylko!) z Sullivan’em w jednej z nieużywanych, hogwardzkich klas. Po dziś dzień Silas żywi głęboką urazę do najstarszego z braci Sullivan, nawet jeśli wie, że to naiwne i niedojrzałe. Tą niechęć po części praktycznie nieświadomie, przerzuca na Laserian’a, opierdalajac go odrobinę bardziej niż całą resztę (tak, to możliwe) i zadając mu najgorsze możliwe zadania domowe.
- Ciara Howard:
Domy Howard’ów I Forsythe’ów od wieków egzystują w tych samych kręgach społecznych, nawet jeśli aktualna pozycja tych pierwszych nie dorównuje tej sprzed wieków. Jako, że Forsythe’owie sami nie są w idealnej pozycji, z jednym, jedynym (i wyjątkowo ekscentrycznym) dzieckiem w całej generacji, pani Caitlynn Forsythe jest wyjątkowo zdeterminowana by syna dobrze ożenić, nim jego kontrowersyjne poglądy i plotki związane z jej własnym pochodzeniem wyjdą na jaw. Gdy więc tylko zorientowała się, że młoda panna Howard kręci się w okolicy Silas’a, zdecydowała się syna popchnąć w jej kierunku. Co z tego, że dziewczyna jest sporo młodsza i Silas ją uczy? Ciara wydała jej się idealną kandydatką – cicha, dobrze ułożona, bez żadnych przesadnie kontrowersyjnych historii, które by się za nią ciągnęły – może nie powalająca mocą magiczną, ale matrona domu Forsythe’ów jest przekonana, że krew rodu, wystarczy, by miała potężne wnuki. W dodatku sama dziewczyna mogłaby potencjalnie na tym mariażu dużo zyskać, a pozycja jej rodziny nie pomagała - gdyby szydło miało wyjść z worka, prawdopodobieństwo, że Ciara nie ucieknie było dużo wyższe niż w przypadku innych potencjalnych match'y, które miały silniejsze zaplecze. Ku jej zaskoczeniu, choć Silas nie wykazał zbytniego entuzjazmu, również nie odmówił, jak zrobił to w przypadku reszty kandydatek, które mu chmarnie przedstawiała, a nawet poprosił, by zaaranżowała pannie Howard zaproszenia na wszystkie najważniejsze wydarzenia towarzyskie w sezonie. Pani Forsythe założyła więc, że jej syn jest po prostu dyskretny – i choć jest zainteresowany dziewczyną, to by nie zagrozić swojej pozycji nauczyciela przez kontrowersyjne powiązanie z uczennicą, zamierza się oświadczyć, kiedy panna Howard skończy Hogwart. Biedaczka nie mogła mieć pojęcia, że Silas dorównuje jej, jeśli idzie o przebiegłe zagrywki. Forsythe doszedł bowiem do porozumienia z panną Howard – utrzymują iluzję szybko nadchodzącego mariażu, przez co ona zyskuje wejściówkę na salony, a on ma spokój od nacisku rodziców. Panna Howard nie wie jednak o jego potencjalnie nieczystej krwi, ani o jego „niebezpiecznych” poglądach czy mugolskiej edukacji, bo i jemu i familii na rękę było ich zatajenie.
- Barcley Edgerton Wolfe:
Ojciec Silas’a może i jest wielokrotnym zwycięzcą Brytyjskiego Turnieju Pojedynków, ale intelektem definitywnie nie dorównuje żonie i synowi. Kiedy więc Wolfe ciężko pracuje by utrzymać swoje koneksje z Invictą w skrytej tajemnicy, szanowny pan Forsythe senior, zasłyszawszy, że jego syn przyjaźni się (kolejny przyjaciel od fajek i alkoholu! a niby tacy ci Czystokrwiści dobrze wychowani) z nowym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią, którego miał przyjemność spotkać na tajnych spotkaniach Invicty, od razu zaaprobował tą relacje i od czasu do czasu wypytuje Silas’a o Wolfe’a, tudzież wspomina, że definitywnie trzeba go zaprosić na coroczny bal w ich posiadłości. Jako, że rodzice Silas’a nie aprobują niczego w jego życiu, fakt ten wydał się nauczycielowi Astronomii wyjątkowo podejrzany i od tej chwili, choć nie zmienił swojego podejścia do Barcley’a, jest dużo bardziej ostrożny jeśli idzie o to co przy nim mówi, i robi, czekając na dobry moment, żeby sprawdzić, czy jego podejrzenia mają jakąkolwiek podstawę.
- Frances Cordelia Singh:
Znana również jako ten „mały, przebiegły, przebrzydły wrzód na czterech literach”. Silas do dziś nie ma pojęcia, jak niby panna Singh zdołała go podejść w taki, a nie inny sposób. Obserwował to małe jak dorastało i nigdy by nie pomyślał, że będzie miała czelność go szantażować! A on tak się produkował, żeby zabawiać całą tą dzieciarnię na durnych balach! I po co? Ano po to, żeby panna *wywrócenie oczami, bo szantażyści nie zasługują na ten tytuł* Singh wkradła mu się do biura po godzinach i ignorując wszelki należny mu szacunek z racji wieku, pozycji socjalnej i faktu, że jest (wybaczcie słownictwo), do kurwy nędzy, jej nauczycielem i Opiekunem Domu, prawie doprowadziła do jego śmierci przez zakrztuszenie się kawą, bo jakimś cudem dowiedziała się o babci Silas’a i jej wątpliwym pochodzeniu, grożąc, że plotkę rozpuści po szkole. A choć Silas może nie podziela poglądów swoich rodziców i nawet gdyby jego nie do końca czysta krew była prawdą (bo sam jej nie zna), szczególnie by go to nie ruszyło, to jednak obchodzi go pozycja jego rodziny i mimo wszystko nie chce zostać wydziedziczony. Co gorsza, w zamian za swoją ciszę, wywęszywszy w czasie spotkań doradczych, które od czasu do czasu organizował jako Głowa Ravenclawu, że w gabinecie Silas’a znajdują się tomy na temat Legilimencji i Oklumencji, a jego matka słynęła z tej techniki, Frances dodała dwa do dwóch. I miała czelność rządać by ją uczył. Forsythe nigdy nie przyznałby się do faktu, że osiemnastoletnia dziewczyna go podeszła. Prawda jest jednak taka, że naprawdę mu tym zaimponowała, więc zdecydował się zaryzykować i zamiast gładko zmienić jej wspomnienia lub sprawić by zapomniała o całym zajściu, rzeczywiście zdecydował się ją uczyć. Chociaż nie powstrzymało go to przed odjęciem piętnastu punktów dla Ravenclaw’u za szpiegowanie nauczyciela. Dla zasady. Potem dodał dziesięć za inteligentną dedukcję i wykorzystanie dostępnych informacji. Również dla zasady (no w końcu to jego własny Dom, jakby nie patrzeć).
- Robin Miller:
Miller nie należy do ulubionych uczniów Silas’a. Nie jest to nic osobistego – wręcz przeciwnie, podziwia jego umiejętności muzyczne i rozumie, że to jest kierunek w którym ten chce się rozwijać. Po prostu Forsythe, jak każdy nauczyciel, lubi uczniów utalentowanych, którzy przykładają się do jego przedmiotu. A choć dopuścił Miller’a do Owutemów z Astronomii chłopak... Definitywnie się nie przykłada, a jego zrozumienie Fizyki jest mniej niż bazowe. Podchodzi on jednak do prób unowocześnienia currriculum, których podejmuje się Forsythe bardziej optymistycznie niż reszta jego rówieśników, co mu daje bonusowe punkciki.
- Womandater 2:
- Francis Nekrasov:
- Bastien Levigne:
- Lucia Slatten:
- Ernest Rex Kimber:
Przedmiot Silas’a niestety należy do kategorii, które Kimber zaliczył do „bezużytecznych”. Niech i tak będzie. Ocena Nędzna, i tylko dlatego, że Kimber robił minimum – na tyle, żeby się prześlizgnąć. Bo uwierzcie, Silas, ku zaskoczeniu braci studenckiej, nie miał najmniejszych problemów z usadzeniem tych, którzy myśleli, że Astronomia jest tam tylko i wyłącznie jako „luźny” przedmiot do relaksu. Co to to nie, nie na jego warcie. Forsythe był przekonany, że piąty rok, w którym ma okazję do nauczania chłopaka jest ostatnim i nie żałował. Wyobraźnie sobie jego „radość”, gdy okazało się, że wystarczy by jedna osoba dowiedziała się o tym, że jest jednym z niewielu ekspertów jeśli idzie o Legilimencję i Oklumencję w Hogwarcie, a pod jego gabinetem już ustawiała się kolejka. No dobra – taka dwuosobowa, i Frances nie stała w żadnej kolejce, a raczej dookonała ataku na jego spokój, a Ernest dyskretnie się do niego wkradł, ale zrezygnowany astronom doszedł do wniosku, że skoro uczy jedno, to równie dobrze może uczyć i drugie, a jeśli któreś z nich zdecyduje puścić pary, to on się wstrzymywać nie będzie z namieszaniem w ich pamięci. W końcu spędzanie czwartkowych wieczorów na zaglądanie w myśli dwójki ztraumatyzowanych nastolatków, to najlepszy sposób na spędzanie czwartkowego wieczoru. O tym marzył, jak zaczynał karierę nauczyciela w Hogwarcie i to definitywnie ta klauzula w kontrakcie skusiła go do zajęcia posady *to wcale nie sarkazm, w ogóle nie, wychowała go w końcu Caitlynn Forsythe, Silas nie ma pojęcia co to sarkazm*. Może po prostu powinien założyć kółko nauki Oklumencji? Wtedy przynajmniej zaliczyłby bonus do wypłaty.
•••
"Music expresses that which
cannot be put into words
and that which cannot
remain silent."
cannot be put into words
and that which cannot
remain silent."
" There is no living thing that is not
afraid when it faces danger.
The true courage is in facing
danger when you are afraid."
afraid when it faces danger.
The true courage is in facing
danger when you are afraid."
•••
Robin Miller •• 17 lat •• 04.10 •• Waga •• urodzony w Atlancie, wielokrotnie się przeprowadzał po całych Stanach
homoseksualny •• świeżo po zerwaniu (smutny los związku międzykontynentalnego) •• Mugolak •• Gryffindor
do Hogwartu przeniósł się dwa lata temu, wcześniej chodził do Ilvermory •• były przedstawiciel Domu Gromoptaka
syn Ambasadora Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii i dziennikarki ••ma 13-letniego brata i siostrę bliźniaczkę
przeciętny uczeń•• jego ulubione przedmioty to Historia Magii i Transmutacja, wiecznie na skraju oblania z Zielarstwa
różdżka: grab, włos jednorożca, 11 inches •• patronus: rudzik amerykański •• bogin: odrzucenie ze strony rodziców
niezwykle uzdolniony wiolenczelista, gra od 3 roku życia •• przez magię opóźniła się jego kariera muzyka klasycznego
członek Stowarzyszenia Bazyliszka •• bo co mu będą gadać, że niby jest gorszy tylko z podowu urodzenia? (brednie)
ma charakterystyczny, południowy akcent •• oprócz wiolenczeli, gra nieźle na pianinie i ma raczej przyjemny wokal
z kilkoma kumplami założył własny zespół, ochrzcili się The Wretched Wands •• grają głownie alternatywnego rock'a
w wolnym czasie pisze muzykę do ich autorskich piosenek •• i masowo czytuje Stephen'a King'a (brak telewizora boli)
cierpi na lęk wysokości, przez co nienawidzi Quiddich'a •• w ogóle nie przepada za sportami, chyba że na ekranie
energiczny, wiecznie gotowy spróbować czegoś nowego •• marzy mu się podróż dookoła świata, najlepiej z plecakiem
ma bardzo dobre relacje z rodziną •• w ostatnie wakacje powiedział rodzicom o swojej orientacji •• "out and proud"
zdeterminowany i ambitny;aktywista - idealista, gotowy walczyć o swoje przekonania,nawet jeśli sprawa jest przegrana
179 cm wzrostu •• 63 kg wagi •• ciemny blond, półdługie włosy za uszy •• jasna cera, spora blizna na kolanie
zielone, zamyślone oczy •• szczupła, raczej koścista sylwetka •• brak tatuaży (ale ma plany w tym zakresie) i piercingu
nienawidzi mundurka, jak ognia unika krawatu •• kiedy tylko może, nosi swoje podziurawione jeansy i koszule w kratę
homoseksualny •• świeżo po zerwaniu (smutny los związku międzykontynentalnego) •• Mugolak •• Gryffindor
do Hogwartu przeniósł się dwa lata temu, wcześniej chodził do Ilvermory •• były przedstawiciel Domu Gromoptaka
syn Ambasadora Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii i dziennikarki ••ma 13-letniego brata i siostrę bliźniaczkę
przeciętny uczeń•• jego ulubione przedmioty to Historia Magii i Transmutacja, wiecznie na skraju oblania z Zielarstwa
różdżka: grab, włos jednorożca, 11 inches •• patronus: rudzik amerykański •• bogin: odrzucenie ze strony rodziców
niezwykle uzdolniony wiolenczelista, gra od 3 roku życia •• przez magię opóźniła się jego kariera muzyka klasycznego
członek Stowarzyszenia Bazyliszka •• bo co mu będą gadać, że niby jest gorszy tylko z podowu urodzenia? (brednie)
ma charakterystyczny, południowy akcent •• oprócz wiolenczeli, gra nieźle na pianinie i ma raczej przyjemny wokal
z kilkoma kumplami założył własny zespół, ochrzcili się The Wretched Wands •• grają głownie alternatywnego rock'a
w wolnym czasie pisze muzykę do ich autorskich piosenek •• i masowo czytuje Stephen'a King'a (brak telewizora boli)
cierpi na lęk wysokości, przez co nienawidzi Quiddich'a •• w ogóle nie przepada za sportami, chyba że na ekranie
energiczny, wiecznie gotowy spróbować czegoś nowego •• marzy mu się podróż dookoła świata, najlepiej z plecakiem
ma bardzo dobre relacje z rodziną •• w ostatnie wakacje powiedział rodzicom o swojej orientacji •• "out and proud"
zdeterminowany i ambitny;aktywista - idealista, gotowy walczyć o swoje przekonania,nawet jeśli sprawa jest przegrana
179 cm wzrostu •• 63 kg wagi •• ciemny blond, półdługie włosy za uszy •• jasna cera, spora blizna na kolanie
zielone, zamyślone oczy •• szczupła, raczej koścista sylwetka •• brak tatuaży (ale ma plany w tym zakresie) i piercingu
nienawidzi mundurka, jak ognia unika krawatu •• kiedy tylko może, nosi swoje podziurawione jeansy i koszule w kratę
- relacje:
- Ashton Goldberg:
Powiedzmy sobie szczerze, Frances zasługuje na kogoś lepszego, niż nieprzyjemny lizidupa z kołkiem od szczotki w czterech literach co mu gdzieś tam utknął i nigdy nie wyszedł. Powiedzieć, że Robin nie przepada za Ashton'em byłoby eufemizmem, ale niestety jest zmuszony do spędzenia czasu w jego towarzystwie, gdy ten ciąga się za Signh ku wielkiemu niezadowoleniu Miller'a. Naprawdę, dlaczego ładne i inteligentne kobiety zawsze leciały na takich dupków? (Robin najpewniej nie powinien wypowiadać się na ten temat, bo jak wskazywały wydarzenia ostatnich paru miesięcy, jego gust również nie należał do najlepszych, ale to są mało znaczące detale.) Ma szczerą nadzieję, że ten związek - niezwiązek szybko się zakończy i daje Goldbergowi jasno do zrozumienia, że nie jest mile widziany u boku Frances, mordując chłopaka wzrokiem za każdym razem kiedy ten pojawi się w jego polu widzenia. Obowiązki self-nominated przyjaciela, rozumiecie. Nic osobistego.
- Amber Bromfield:
- Tracy Jones:
Robin jest przekonany, że wredne babsko się na niego uwzięło, w jego opinii, zupełnie bez powodu. Wydaje się wiecznie czychać za zakrętem, gotowe go opierdolić i przyłożyć mu brudną szmatą za najmniejsze wykroczenie, zawsze pojawiąc się w najmniej odpowiednim momencie. Miller nie znosi jej z całego serca i byłby wdzięczny, gdyby ją w końcu za coś wywalili. Nie wydaje się jednak, żeby miało nastąpić to szybko, więc w ramach zemsty stara się nanieść tyle błota na szkolne dywany ile tylko się da.
- Louise Constance Anderton:
Tak jak istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, tak istnieje nienawiść od pierwszego wejrzenia. Krótko po tym, jak Robin przeniósł się do Hogwartu, siedział sobie spokojnie nad jeziorem, grając na swojej wiolonczeli, gdy zobaczył, że w stronę lasu przemyka jakaś sylwetka. Kiedy sylwetka wystarczająco się zbliżyła, okazało się, że jest to Louise Anderton, która rzuciła w jego kierunku kilka klątw. Zupełnie bez powodu! Z czasem okazało się, że Anderton jest magiczną rasistką i nienawidzi ludzi takich jak Robin tylko dlatego, że się urodzili. Od tej pory, kiedy tylko znajdą się blisko siebie angażują się w niekończącą bitwę. Co prawda magicznie Robin nie jest w stanie dotrzymać uczennicy Slytherin’u kroku, ale to go nie powstrzymuje od angażowania się w werbalne pojedynki kiedy tylko się da i robienia przy niej wszystkiego, co wie, że ją zdenerwuje – od nienoszenia krawata, przez mówienie z jeszcze silniejszym akcentem niż normalnie, po wyśmiewanie jej poglądów.
- William ‘Willy’ Branagh:
Robin wie, że profesor Branagh popiera Stowarzyszenie Bazyliszka, więc to samo w sobie, znaczy, że profesor jest w porządku. Całkiem go lubi Branagh wydaje się spoko gościem, mimo, że Robin nigdy nie wybrał Numerologii do nauki (zbyt ciężka), więc nie ma z nim za często doczynienia. Za to często spotyka czarnego, tłustego królika kicającego po korytarzach Hogwartu... Jako że zazwyczaj dzieje się to o godzinach, w których Robin definitywnie powinien być w dormitorium Gryffindor’u i jest w tym czasie dość mocno spalony, jest tylko w siedemdziesięciu procentach pewien, że królik ten nie jest tylko i wyłącznie wytworem jego wyobraźni. Ma jednak zwyczaj zwierzać się zwierzakowi ze swoich problemów życiowych i próbował już go adoptować conajmniej trzy razy, ale zając zawsze znikał, jakby za pomocą magii! Ach. I ochrzcił go Salceson.
- Elijah Quintrell:
Nie znają się zbyt dobrze – ot, siedzieli parę razy razem w kozie i należą do siatki zajętej rozprowadzeniem ziółka po całej szkole. Relacja czysto biznesowa, o ile zachodzi potrzeba.
- Ciara Howard:
Znają się tylko i wyłącznie z widzenia. Mają co prawda parę lekcji razem, ale nigdy nie zamienili ani słowa.
- Barcley Edgerton Wolfe:
Spoko gość, zwłaszcza jak na profesora. Robin nie skłamałby mówiąc, że jest to jego ulubiony nauczyciel. Wolfe zaczął uczyć w tym samym roku, co Miller przeniósł się do szkoły i bardzo mu pomógł z aklimatyzacją. Zawsze służył pomocą i był gotowy wysłuchać tego, co leżało jego uczniom na sercu i jeśli Robin ma jakiś problem, którego sam nie jest w stanie rozwiązać, pewnie pójdzie poprosić o pomoc swoją Głowę Domu. Nic dziwnego, że czasem powie parę słów za dużo i wypapla parę tajemnic, których nie powinien był wypaplać. Bez zgody Wolfe’a w końcu nie istniałby jego zespół, bo to nauczyciel Obrony przed Czarną Magią wydał zgodę na jego istnienie.
- Frances Cordelia Singh:
Poznali się w Stowarzyszeniu Bazyliszka i kiedy tylko Robin zamienił trzy słowa z dziewczyną, zdecydował, że ją lubi. Kiedy jeszcze okazało się, że ma ona niezwykły talent zielarski, to deal był w jego głowie podpisany. Frances Singh będzie jego przyjaciółką, czy jej to się podoba czy nie i pomoże mu z jego usychającemi badylami. Opinia tej ostatniej mało się w tym wszystkim liczyła. Przyczepił się do dziewczyny jak irytujący rzep do psiego ogona i nie odpuścił przez ostatnie dwa lata, ogłaszając wszem i wobec, że należy ona do jego BFFs.
- Silas Forsythe:
Nauczyciel – piła, którego Robin nie darzy przesadną sympatią. Ale hej, facet jest jedynym instruktorem w całej szkole (nie licząc Mugoloznastwa), który ma w swoim curriculum mugolską lekturę, także nawet jeśli „Krótka Historia Czasu” Hawking’a wydaje się być napisana tylko i wyłącznie po to, by torturować młodzież, jest w stanie to wybaczyć.
- Womandater 2:
- Francis Nekrasov:
- Bastien Levigne:
- Lucia Slatten:
- Ernest Rex Kimber:
ebeebe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
br0w4r
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
i
PÓŁ KRWIV I I ROKPREFEKT RAVEN CLAW
CYNTHIA MONTGOMERY
∷ CYNTHIA TORI MONTGOMERY ∷ V I I ROK ∷
∷ PÓŁ KRWI ∷ RAVENCLAW ∷ PREFEKT DOMU ∷
∷ KOZIOROŻEC ∷ 12. 01 ∷ JEDYNA CÓRKA NIAMH ∷
∷ I DAMONA ∷ NIAMH ‒ MUGOLACZKA ‒ MARTWA ∷
∷ BYŁA MAGIZOOLOG ∷ DAMON ‒ CZYSTA KREW ∷
∷ MŁODSZY PODSEKRETARZ MINISTRA MAGII ∷
∷ POCHODZI Z MANCHESTERU ∷ WYCHOWANA ∷
∷ W LONDYNIE ∷ ORIENTACJA !!!!!! NIEJASNA ∷
∷ POPIELATE WŁOSY ∷ PIWNE OCZY ∷
STRACIŁA MATKĘ W WIEKU 5 LAT, ZOSTAJĄC POD OPIEKĄ WIECZNIE ZAJĘTEGO OJCA "BIZNESMENA". CYNTHIA WYCHOWAŁA SIĘ W OTOCZENIU MAGICZNYCH REKINÓW MINISTERSKICH W LONDYNIE. W CZASIE GDY NIE MOGŁA BYĆ Z OJCEM OPIEKOWAŁA SIĘ NIĄ CIOTKA. CIOTECZKA AILISH PRZELAŁA NA MŁODĄ CZAROWNICĘ SWOJE POGLĄDY I GŁÓD WIEDZY. TAK WIĘC CAŁY CZAS SIĘ UCZYŁA, CHCĄC WIEDZIEĆ WIĘCEJ I WIĘCEJ. ZAWSZE DENERWOWAŁA JĄ NIERÓWNOŚĆ WŚRÓD CZARODZIEJÓW, DLATEGO OD LAT PLANUJE SKOŃCZYĆ HOGWART Z NAJLEPSZYMI WYNIKAMI I DOSTAĆ SIĘ DO MINISTERSTWA MAGII, ŻEBY PRZEJĄĆ WŁADZE NAD MAGICZNYM ŚWIATEM. NIE DO KOŃCA ZDAJE SOBIE SPRAWĘ, ŻE PORYWA SIĘ Z MOTYKĄ NA SŁOŃCE, JEDNAK ZASZŁA JUŻ NA TYLE DALEKO, ŻE NIE POTRAFI SIĘ POŻEGNAĆ Z MYŚLĄ, KTÓRA POMAGAŁA JEJ WSTAWAĆ KAŻDEGO DNIA. NIESPEŁNA KILKA LAT TEMU JEJ OJCIEC ZWIĄZAŁ SIĘ Z O WIELE MŁODSZĄ KOBIETĄ, NOWĄ STAŻYSTKĄ W MINISTERSTWIE. CYNTHIA NIE MA Z NIĄ BLISKIEJ RELACJI, GDYŻ WIĘKSZOŚĆ ROKU SPĘDZA W HOGWARCIE, A WAKACJE I ŚWIĘTA POŚWIĘCA DALSZEMU STUDIOWANIU CZEGOKOLWIEK, PRZY OKAZJI UNIKAJĄC JAK OGNIA KONFRONTACJI Z RODZINĄ. TO NIE TAK, ŻE NIE KOCHA OJCA, PO PROSTU NIE POTRAFI PORADZIĆ SOBIE ZE WSZYSTKIMI UCZUCIAMI, KTÓRE SIĘ W NIEJ GNIEŻDŻĄ. PRZYTŁOCZONA NIMI PO PROSTU UDAJE ŻE PROBLEM NIE ISTNIEJE. W HOGWARCIE NAJCHĘTNIEJ PRZESIADUJE GDZIEŚ Z KSIĄŻKĄ, SZUKA SKŁADNIKÓW NA EKSPERYMENTY Z ELIKSIRAMI (CZASEM TRZEBA ZNALEŻĆ NOWY SPOSÓB NA CZILLAX 8]), EWENTUALNIE WPRASZA SIĘ NA WIEŻĘ ASTRONOMICZNĄ, ŻEBY POOGLĄDAĆ NIEBO LUB ZROBIĆ COŚ INNEGO ;P W SKRÓCIE TO JEJ ULUBIONYMI PRZEDMIOTAMI SĄ ELIKSIRY ORAZ ASTRONOMIA. CZĘSTO TEŻ CHODZI KORYTARZAMI PRZYGLĄDAJĄC SIĘ UCZNIAKOM I SZYKUJĄC NA NICH HAKI, CO BY DYSKUSJE Z NIMI JAKO PREFEKT PRZECHODZIŁY GŁADKO. NIE TAK DAWNO TEMU DOŁĄCZYŁA DO STOWARZYSZENIA BAZYLISZKA UZNAJĄC, ŻE JEST TO WINNA SWOJEJ ŚWIĘTEJ PAMIĘCI MATCE. MIĘDZY INNYMI DZIĘKI NIEJ UDAŁO JEJ SIĘ ZOSTAĆ ANIMAGIEM. PEWNEGO MAGICZNEGO DNIA ZNALAZŁA NOTATKI NIAMH Z JEJ PRACY I NIE TYLKO. JAKO MAGIZOOLOG MIAŁA WIELE INFORMACJI NA TEMAT MAGICZNYCH STWORZEŃ, ZWIERZĄT I TAKŻE ANIMAGÓW. TO WŁAŚNIE JĄ PODKUSIŁO DO ZOSTANIA ANIMAGIEM. I DZIŚ NA OSTATNIM ROKU W HOGWARCIE MOGŁABY SIĘ POCHWALIĆ, ŻE MOŻE PRZEMIENIĆ SIĘ W PUCHACZA ZWYCZAJNEGO LECZ OSOBY, KTÓRE O TYM WIEDZĄ MOŻE POLICZYĆ NA PALCACH JEDNEJ DŁONI..
∷ PÓŁ KRWI ∷ RAVENCLAW ∷ PREFEKT DOMU ∷
∷ KOZIOROŻEC ∷ 12. 01 ∷ JEDYNA CÓRKA NIAMH ∷
∷ I DAMONA ∷ NIAMH ‒ MUGOLACZKA ‒ MARTWA ∷
∷ BYŁA MAGIZOOLOG ∷ DAMON ‒ CZYSTA KREW ∷
∷ MŁODSZY PODSEKRETARZ MINISTRA MAGII ∷
∷ POCHODZI Z MANCHESTERU ∷ WYCHOWANA ∷
∷ W LONDYNIE ∷ ORIENTACJA !!!!!! NIEJASNA ∷
∷ POPIELATE WŁOSY ∷ PIWNE OCZY ∷
STRACIŁA MATKĘ W WIEKU 5 LAT, ZOSTAJĄC POD OPIEKĄ WIECZNIE ZAJĘTEGO OJCA "BIZNESMENA". CYNTHIA WYCHOWAŁA SIĘ W OTOCZENIU MAGICZNYCH REKINÓW MINISTERSKICH W LONDYNIE. W CZASIE GDY NIE MOGŁA BYĆ Z OJCEM OPIEKOWAŁA SIĘ NIĄ CIOTKA. CIOTECZKA AILISH PRZELAŁA NA MŁODĄ CZAROWNICĘ SWOJE POGLĄDY I GŁÓD WIEDZY. TAK WIĘC CAŁY CZAS SIĘ UCZYŁA, CHCĄC WIEDZIEĆ WIĘCEJ I WIĘCEJ. ZAWSZE DENERWOWAŁA JĄ NIERÓWNOŚĆ WŚRÓD CZARODZIEJÓW, DLATEGO OD LAT PLANUJE SKOŃCZYĆ HOGWART Z NAJLEPSZYMI WYNIKAMI I DOSTAĆ SIĘ DO MINISTERSTWA MAGII, ŻEBY PRZEJĄĆ WŁADZE NAD MAGICZNYM ŚWIATEM. NIE DO KOŃCA ZDAJE SOBIE SPRAWĘ, ŻE PORYWA SIĘ Z MOTYKĄ NA SŁOŃCE, JEDNAK ZASZŁA JUŻ NA TYLE DALEKO, ŻE NIE POTRAFI SIĘ POŻEGNAĆ Z MYŚLĄ, KTÓRA POMAGAŁA JEJ WSTAWAĆ KAŻDEGO DNIA. NIESPEŁNA KILKA LAT TEMU JEJ OJCIEC ZWIĄZAŁ SIĘ Z O WIELE MŁODSZĄ KOBIETĄ, NOWĄ STAŻYSTKĄ W MINISTERSTWIE. CYNTHIA NIE MA Z NIĄ BLISKIEJ RELACJI, GDYŻ WIĘKSZOŚĆ ROKU SPĘDZA W HOGWARCIE, A WAKACJE I ŚWIĘTA POŚWIĘCA DALSZEMU STUDIOWANIU CZEGOKOLWIEK, PRZY OKAZJI UNIKAJĄC JAK OGNIA KONFRONTACJI Z RODZINĄ. TO NIE TAK, ŻE NIE KOCHA OJCA, PO PROSTU NIE POTRAFI PORADZIĆ SOBIE ZE WSZYSTKIMI UCZUCIAMI, KTÓRE SIĘ W NIEJ GNIEŻDŻĄ. PRZYTŁOCZONA NIMI PO PROSTU UDAJE ŻE PROBLEM NIE ISTNIEJE. W HOGWARCIE NAJCHĘTNIEJ PRZESIADUJE GDZIEŚ Z KSIĄŻKĄ, SZUKA SKŁADNIKÓW NA EKSPERYMENTY Z ELIKSIRAMI (CZASEM TRZEBA ZNALEŻĆ NOWY SPOSÓB NA CZILLAX 8]), EWENTUALNIE WPRASZA SIĘ NA WIEŻĘ ASTRONOMICZNĄ, ŻEBY POOGLĄDAĆ NIEBO LUB ZROBIĆ COŚ INNEGO ;P W SKRÓCIE TO JEJ ULUBIONYMI PRZEDMIOTAMI SĄ ELIKSIRY ORAZ ASTRONOMIA. CZĘSTO TEŻ CHODZI KORYTARZAMI PRZYGLĄDAJĄC SIĘ UCZNIAKOM I SZYKUJĄC NA NICH HAKI, CO BY DYSKUSJE Z NIMI JAKO PREFEKT PRZECHODZIŁY GŁADKO. NIE TAK DAWNO TEMU DOŁĄCZYŁA DO STOWARZYSZENIA BAZYLISZKA UZNAJĄC, ŻE JEST TO WINNA SWOJEJ ŚWIĘTEJ PAMIĘCI MATCE. MIĘDZY INNYMI DZIĘKI NIEJ UDAŁO JEJ SIĘ ZOSTAĆ ANIMAGIEM. PEWNEGO MAGICZNEGO DNIA ZNALAZŁA NOTATKI NIAMH Z JEJ PRACY I NIE TYLKO. JAKO MAGIZOOLOG MIAŁA WIELE INFORMACJI NA TEMAT MAGICZNYCH STWORZEŃ, ZWIERZĄT I TAKŻE ANIMAGÓW. TO WŁAŚNIE JĄ PODKUSIŁO DO ZOSTANIA ANIMAGIEM. I DZIŚ NA OSTATNIM ROKU W HOGWARCIE MOGŁABY SIĘ POCHWALIĆ, ŻE MOŻE PRZEMIENIĆ SIĘ W PUCHACZA ZWYCZAJNEGO LECZ OSOBY, KTÓRE O TYM WIEDZĄ MOŻE POLICZYĆ NA PALCACH JEDNEJ DŁONI.
- RELACJE:
- ERNEST REX KIMBER:
- X
- LUCIA SLETTEN:
- X
- BASTIEN LAVIGNE:
- X
- FRANCIS NEKRASOV:
- X
- ANOTHER WOMANDATER:
- X
- LADY CIARA AISLING HOWARD:
- X
- LASERIAN KAYAN CUMMINGS:
- X
- SYBIL GLADYS BLYTHE:
- X
- ROBIN MILLER:
- X
- SILAS FORSYTHE:
- X
- FRANCES CORDELLA SINGH:
- X
- BARCLEY EDGERTON WOLFE:
- X
- ELIJAH WADE QUINTRELL:
- X
- WILLIAM 'WILLY' BRANAGH:
- X
- LOUISE CONSTANCE ANDERTON:
- X
- TRACY JONES:
- X
- AMBER BROMFIELD:
- X
- ASHTON GOLDBERG:
- X
yourstary
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- r e l a t i o n s h i p s:
- a s h t o n g o l d b e r g:
- a m b e r b r o m f i e l d:
- t r a c y j o n e s:
- l o u i s e c o n s t a n c e a n d e r t o n:
- ★★★★★
Z Louise poznały się w najbardziej oczywisty dla latorośli dwóch wpływowych rodzin sposób. Z biegiem lat okazało się, że swoje towarzystwo lubią i poza dyplomatycznym charakterem zawiązywania relacji. Równoległa nauka w tym samym Domu, wspólne odhaczanie burżuazyjnych powinności wizerunkowych i wiążące je ze sobą sekrety zaowocowały ostatecznie silnym przywiązaniem i prawdziwą przyjaźnią, których Ciara nie miała okazji uświadczyć w swoim życiu zbyt wiele. Ostateczne przypieczętowaniem ich więzi była Maureen Bowers, a raczej jej zniknięcie — nie tylko ze szkoły. W ramach spłacenia swojej części długu i w ich wspólnym interesie, Ciara podjęła się rozwiązania problematycznej kwestii dyrektorskiej, kiedy tylko wyszło na jaw, że jego dalsza obecność w murach szkoły stanowi dla nich realne zagrożenie. Ciara nie ufa nikomu tak, jak Louise; nikt też tak dobrze nie zna wszystkich jej brudów.
- w i l l i a m b r a n a g h:
- b a r c l e y e d g e r t o n w o l f e:
- ★★★☆☆
Do profesora Wolfe nie udała się przypadkowo. Z początku chodziło tylko o opanowanie bardziej skomplikowanych zaklęć, kiedy nieuchronnie nadciągał okres egzaminacyjny, a Ciara na własną rękę nie była w stanie sprostać wszystkim zagadnieniom na zadowalającym ją poziomie. Później, w miarę brnięcia w szeregi Invicty, Barcley, jako prominentny członek struktur, był oczywistym wyborem, kiedy tylko Ciarę zainteresowała nauka zaklęcia Imperius. Jest mu wdzięczna za pomoc i spośród nauczycieli wydaje jej się być najgodniejszym zaufania. Na poziomie personalnym lubi go, a przede wszystkim po cichu w zazdrości i podziwie obserwuje jego nietuzinkowe umiejętności magiczne.
- f r a n c e s c o r d e l i a s i n g h:
- ★★★☆☆
Ciara z reguły stara się nie żałować tego, co poświęciła na rzecz rodziny, ale Frances jest jedną z tych osób, których strata zbyt często ją nawiedza. Choć być może nieroztropnym jest rozpamiętywać przyjaźnie okresu dziecięcego, to wspomnienie tej zażyłości miesza się u niej z nostalgią za czasami, kiedy była szczęśliwsza — Singh jest dla niej swojego rodzaju synonimem, bo kiedyś były przecież nierozłączne. K i e d y ś. W miarę, kiedy zaczęły absorbować je ich osobiste, odrębne tragedie, powoli zaczęły dryfować coraz to dalej od siebie nawzajem. Ostatecznym gwoździem do trumny była decyzja Ciary o wstąpieniu do Invicty i przeciągnięciu chwiejnego kompasu moralnego rodziny na kurs segregacji, czarnej magii i intryg. Chociaż Singh pochodzi z rodziny, która z owym towarzystwem ma więcej wspólnego niż Howardowie, tytuł czarnej owcy przysporzył jej jawny sprzeciw. Właśnie to było ostatecznym powodem na zerwanie wszelkiej, jarzącej się gdzieś jeszcze przeszłej relacji. Ciara dokonała wyboru, którego nigdy później Frances nie wyjaśniła. Cena była wysoka, ale kiedy na szali stoi być albo nie być jej rodziny, nic innego się nie liczy. Nie ważne, jak bolesna była jej utrata.
- s i l a s f o r s y t h e:
- ★★★☆☆
Szkocka arystokracja jest węższą i bardziej hermetyczną grupą, niż jakakolwiek inna hierarchia społeczna w Zjednoczonym Królestwie. Nic dziwnego, że Silas i Ciara prędzej czy później poznali się, a raczej zostali ze sobą poznani. Konkretnie przez jego rodziców, którzy od początku, mimo sczerniałej reputacji domu Howardów, zdawali się przychylnie przyglądać perspektywie zeswatania swojego syna z najstarszą córką Księcia Roxburghe. Silas i Ciara natomiast prędko wychwycili w tym swoją szansę i zawiązali pragmatycznie symbiotyczny układ. Tak długo, jak będzie to konieczne, gotowi są udawać, że mają zamiar wziąć ślub, kiedy tylko Ciara opuści mury Hogwartu. Dzięki temu, Silas będzie mógł odetchnąć od rodzicielskiego stręczenia w kierunku rychłego ożenku, a Ciara – zyska dostęp do dalszych szczebli wpływu przez pozytywne względy wśród Forsythów. Na poziomie osobistym, można pokusić się o stwierdzenie, że Ciara przepada za Silasem, a przede wszystkim jest mu wdzięczna za jego pomoc. I za to, że mimo sposobności, nie wykorzystał swojej pozycji żeby zrobić jej krzywdę. Warto przy tym dodać, że póki co nie ma bladego pojęcia o tym, jak nie po drodze mu z własną rodziną.
- r o b i n m i l l e r:
- ☆☆☆☆☆
Najprościej powiedzieć, że Ciara Robina najzwyczajniej w świecie nie zna. Nie mieli zbyt wielu okazji, żeby skrzyżować ze sobą drogi, a sama Howard nie jest nawet pewna, czy kiedykolwiek zamienili ze sobą słowo. Osobiście nie ma nic przeciwko niemu. Oficjalnie, nigdy nie mogłaby się do niego zbliżyć mocniej, niż na bezpiecznie obojętną odległość. Zadawanie się z mugolakiem mogłoby jej tylko zaszkodzić.
- s y b i l g l a d y s b l y t h e:
- ★★★★★
Sybil dla Ciary stała się nie tylko drogą ucieczki od tego, co wiecznie ją gryzie i trapi, szukając ujścia na zewnątrz i pary uszu chętnej słuchać, ale też najszybszą drogą do gratyfikacji emocjonalnej, której tak dotkliwie jej do tej pory brakowało. Chociaż z niestrudzonym uporem zarzeka się, że każde z ich spotkań jest tym ostatnim, kiedy to wychodzi z białej pościeli i drżącymi rękoma zapina wygniecioną spódnicę, to zawsze w końcu wraca — po tygodniu, po miesiącu, ale zawsze ostatecznie znowu wpada w jej ramiona. Zbyt zaabsorbowana opieką nad ojcem, nigdy nie planowała, żeby jedna, felerna noc, kiedy świat robił wokół niej piruety pod wpływem wlanej w siebie w akcie desperacji zawartości karafki z absyntem, zamieniła się w wbijające szpile w czuły punkt uczucie, kiedy widzi Blythe z kimś innym. Dobrze zdaje sobie sprawę, że nie jest im pisane szczęśliwe zakończenie. Dobrze wie też, że nie jest dla niej jedyną. Dzielnie odrzuca wszelkie idyllistyczne fantazje, które kwitną w niej na jej widok, zrzucając całą bożą winę na to, że przecież po prostu brakuje jej ciepła. Nie ma tu mowy o żadnych wyższych uczuciach. Tylko dlaczego za każdym razem żołądek zaciska jej się w supeł, gdy Sybil uraczy chociażby kroplą uwagi kogoś innego?
- c y n t h i a t o r i m o n t g o m e r y:
- l a s e r i a n k a y a n c u m m i n g s:
- e l i j a h w a d e q u i n t r e l l:
- ☆☆☆☆☆
Elijah jest jak wyciągnięty z kompletnie innej bajki, albo raczej koszmaru. Ciara nie chowa wobec niego jakiejś ogromnej urazy, mimo, że wie, iż Elijah jej nie lubi, a przy okazji swoim niereformowalnym stylem bycia przysparza jej tylko dodatkowej roboty. Wie za to, że jego ojciec był pośmiewiskiem nie tylko rocznika, a i całego Hogwartu, o czym kiedyś opowiadał jej ojciec. Wie też o Obskurodzicielu, również dzięki Sir Howardowi, który od czasu do czasu rozpamiętuje tragiczny los tego rówieśniczego klauna, którym był Alan Quintrell. Współczuje mu z daleka, ale to niewystarczający powód, żeby pchać się prosto w paszczę lwa.
- postac womandater<3:
- f r a n c i s n e k r a s o v:
- b a s t i e n l a v i g n e:
womandater
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
∙ ∙ ∙
time slows down when it can get no worse, I can F E E L it running out on me
I don’t want these to be my last words, all forgotten ’cause that’s all they’ll be
now there’s only one thing I can do, fight until the end like I promised to
wishing there was something left to lose ∙ ∙ ∙ this could be the day I die for you
・・・ ᵒⁿᵉ ・・・・・・・・・・・・・・・・・
Bradley Staveley ・・・ adoptowana przez wiedźmę czystej
krwi - Yris; wychowana przez nią i jej "przyjaciółkę"
osiemnaście lat ・・・ urodzona dwudziestego marca
homoseksualna ・・・ singielka; zbiera się po zerwaniu
・・・ ᵗʷᵒ ・・・・・・・・・・・・・・・・・
szare oczy ・・・ niemal sięgające pasa, rudawe włosy
wysokie czoło ・・・ długie, kościste palce u rąk
sto pięćdziesiąt osiem centymetrów ・・・ wątła budowa
wiele piegów ・・・ skora do zaczerwieniania cera
・・・ ᵗʰʳᵉᵉ ・・・・・・・・・・・・・・・・
hufflepuff ・・・ siódmy rok ・・・ czysta krew?
różdżka jabłoń, giętka, 10 i pół cala, pancerz kikomory
patronusem golden retriever ・・・ przykłada się tylko
do przedmiotów, które są związane z naturą
・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・
— my teeth are yellow, hello world ・・・
would you like me a little better if they were WHITE LIKE YOURS?
・・・ I need to purge my urges, s h a m e , s h a m e , s h a m e
I need an ALIBI to JUSTIFY, SOMEBODY TO BLAME
- r e l a t i o n s h i p s :
I'm Sus. Sus Picious
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
F R A N C I S N E K R A S O V
■ ■ ■ ■ ■ ■
— H E S A Y S ———————————————————————————
I have seen the world’s most beautiful places
Still I feel, as if I’m a walking machine, watching it all through a screen
——————————————————————— A N D H E C R I E S —
W H Y C A N ' T I S I N G A L O N G W I T H S O M E F E E L I N G O R S O M E M E A N I N G ?
I don’t know why you g i r l s are so kind
For there are so many in line whose lives aren’t as l o s t as mine
Francis Nekrasov lat 19 20.05 VII grade hufflepuff mniej niż 0
marnotrawny wychowanek malowniczej miejscowości nad zatoką Morecambe
najmłodszy syn aptekarza i pani domu na ukraińskim i brytyjskim paszporcie
ciemny blond szare oczy rozbrajający uśmiech nierozgarnięta, mdła facjata
tatuaż na prawym pośladku monotonna barwa głosu przeciętnego wzrostu
estetyka i prawdopodobnie mentalność porzuconej przed laty przytulanki
— I M A G I N E ————————————————————————————
The girls take him up on a hill, the boy is confused but he’s still
I T ' S A N I N D I G O N I G H T , T H E R E ' S A C H I L L
■ praktycznie wychowany w domu bez magii — w rozumieniu matki wszelka
bezbożna działalność kwalifikowała się pod największą zbrodnię, więc i talent
ojca w tym kierunku pozostawał nieznany domownikom. Problem zaistniał
gdy Franek zaczął wykazywać odziedziczone po ojcu zdolności i dość szybko
został zmuszony do utrzymania ich w sekrecie. Wieczorami i w dni wolne
pomagał ojcu w aptece, praktykując przekazywaną w męskiej linii wiedzę
Nosiciele nazwiska Nekrasov od pokoleń żyli w zgodzie z naturą, uprawiając
słowiańskie podejście do magii i świata. Byli zielarzami, spowiednikami
echa traw, ćwierkającymi z ptakami i nie posługiwali się różdżkami
■ ku rozczarowaniu opiekuna i krewnych, Francis jest człowiekiem pozbawionym
ambicji i z wręcz niezwykłą skutecznością wtapiającym się w tłum —
przeciętnego wzrostu o nienachalnej urodzie i równie nieafiszującym się
życiu wewnętrznym mógłby śmiało służyć za książkowy przykład tego
co z człowiekiem robi system edukacji. Z wpojonym przekonaniem
"nic nie muszę, wszystko mogę" Franio zdecydował móc nic i w tej jednej
rzeczy w swoim życiu uparcie trwa
■ nie liczy ile razy rzeczywistość wypięła się na niego, a czas zatrzymał w ramach
szkolnych naw i kleksów atramentu. Regularnie oblewał zarówno literaturę jak i
rachunki, mylił płazy z gadami, zasady dynamiki i prawo z jego łamaniem. Dla ojca
cudem i czczą nadzieją był list; dla Francisa jedynie updatem marnej ścieżki
niepowodzeń. Tak jak w mugolskich szkołach oblewał lub ignorował
istnienie studenckich obowiązków, tak samo przywitał Hogwart. Faktem
jest, że w murach trzyma go coś ponad nim. Ktoś wyjątkowo nie chce, by tak
łatwowierna i nieświadomie użyteczna jednostka utraciła swój jedyny cel —
stanie się schodkiem, krawędzią nowych dni
■ poza ambicjami, hobby i ekspresją uczuć, Francis nie posiada również
umiejętności krytycznego myślenia, a z pojęciem ironii minął się w drzwiach
Jest dość łatwowierny, a brak przywiązania do norm czy zasad sprawia, że bez
większej przeszkody zrobi niemal wszystko, co zostanie mu zasugerowane
■ ma wręcz nienaturalne szczęście do pojawiania się tam, gdzie być go
nie powinno oraz pecha do nie bycia tam, gdzie być powinien. Poszukiwany w
sali prawdopodobnie śpi między regałami, a przywoływany w celu kolejnej
nagany, wącha kwiatki w rodzinnych stronach. Nigdy nie znajdzie się go, gdy
się szuka, ale próbując unikać, zobaczy na każdym kroku. Nie robi tego jednak
specjalnie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa nawet nie wie
że napotyka kogoś po raz kolejny tego dnia
■ tatuaż - pijacka wariacja na temat Simpsonów - wykonany został
prawdopodobnie ręką któregoś z polnych znajomych o aspiracjach Leonardo
■ ■ ■ ■ ■ ■
— H E S A Y S ———————————————————————————
I have seen the world’s most beautiful places
Still I feel, as if I’m a walking machine, watching it all through a screen
——————————————————————— A N D H E C R I E S —
W H Y C A N ' T I S I N G A L O N G W I T H S O M E F E E L I N G O R S O M E M E A N I N G ?
I don’t know why you g i r l s are so kind
For there are so many in line whose lives aren’t as l o s t as mine
Francis Nekrasov lat 19 20.05 VII grade hufflepuff mniej niż 0
marnotrawny wychowanek malowniczej miejscowości nad zatoką Morecambe
najmłodszy syn aptekarza i pani domu na ukraińskim i brytyjskim paszporcie
ciemny blond szare oczy rozbrajający uśmiech nierozgarnięta, mdła facjata
tatuaż na prawym pośladku monotonna barwa głosu przeciętnego wzrostu
estetyka i prawdopodobnie mentalność porzuconej przed laty przytulanki
— I M A G I N E ————————————————————————————
The girls take him up on a hill, the boy is confused but he’s still
I T ' S A N I N D I G O N I G H T , T H E R E ' S A C H I L L
■ praktycznie wychowany w domu bez magii — w rozumieniu matki wszelka
bezbożna działalność kwalifikowała się pod największą zbrodnię, więc i talent
ojca w tym kierunku pozostawał nieznany domownikom. Problem zaistniał
gdy Franek zaczął wykazywać odziedziczone po ojcu zdolności i dość szybko
został zmuszony do utrzymania ich w sekrecie. Wieczorami i w dni wolne
pomagał ojcu w aptece, praktykując przekazywaną w męskiej linii wiedzę
Nosiciele nazwiska Nekrasov od pokoleń żyli w zgodzie z naturą, uprawiając
słowiańskie podejście do magii i świata. Byli zielarzami, spowiednikami
echa traw, ćwierkającymi z ptakami i nie posługiwali się różdżkami
■ ku rozczarowaniu opiekuna i krewnych, Francis jest człowiekiem pozbawionym
ambicji i z wręcz niezwykłą skutecznością wtapiającym się w tłum —
przeciętnego wzrostu o nienachalnej urodzie i równie nieafiszującym się
życiu wewnętrznym mógłby śmiało służyć za książkowy przykład tego
co z człowiekiem robi system edukacji. Z wpojonym przekonaniem
"nic nie muszę, wszystko mogę" Franio zdecydował móc nic i w tej jednej
rzeczy w swoim życiu uparcie trwa
■ nie liczy ile razy rzeczywistość wypięła się na niego, a czas zatrzymał w ramach
szkolnych naw i kleksów atramentu. Regularnie oblewał zarówno literaturę jak i
rachunki, mylił płazy z gadami, zasady dynamiki i prawo z jego łamaniem. Dla ojca
cudem i czczą nadzieją był list; dla Francisa jedynie updatem marnej ścieżki
niepowodzeń. Tak jak w mugolskich szkołach oblewał lub ignorował
istnienie studenckich obowiązków, tak samo przywitał Hogwart. Faktem
jest, że w murach trzyma go coś ponad nim. Ktoś wyjątkowo nie chce, by tak
łatwowierna i nieświadomie użyteczna jednostka utraciła swój jedyny cel —
stanie się schodkiem, krawędzią nowych dni
■ poza ambicjami, hobby i ekspresją uczuć, Francis nie posiada również
umiejętności krytycznego myślenia, a z pojęciem ironii minął się w drzwiach
Jest dość łatwowierny, a brak przywiązania do norm czy zasad sprawia, że bez
większej przeszkody zrobi niemal wszystko, co zostanie mu zasugerowane
■ ma wręcz nienaturalne szczęście do pojawiania się tam, gdzie być go
nie powinno oraz pecha do nie bycia tam, gdzie być powinien. Poszukiwany w
sali prawdopodobnie śpi między regałami, a przywoływany w celu kolejnej
nagany, wącha kwiatki w rodzinnych stronach. Nigdy nie znajdzie się go, gdy
się szuka, ale próbując unikać, zobaczy na każdym kroku. Nie robi tego jednak
specjalnie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa nawet nie wie
że napotyka kogoś po raz kolejny tego dnia
■ tatuaż - pijacka wariacja na temat Simpsonów - wykonany został
prawdopodobnie ręką któregoś z polnych znajomych o aspiracjach Leonardo
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
▬ Bastien Lavigne, nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami.
trzydziestopięcioletni mężczyzna po przejściach. Oficjalnie dalej żonaty.
naznaczony lykantropią. W nocy potajemnie wyje do księżyca.
dawniej magizoolog. Dzisiaj grzeje ciepłą posadkę w Hogwarcie.
▬ Mahoń 12 cali włos z ogona testrala bardzo elastyczna.
Jego patronusem jest zając, zaś boginem ogromny, srebrny miecz.
▬ Metr osiemdziesiąt cztery wzrostu. Częściej traci na wadze, niż przybiera.
Żyjące własnym życiem włosy, w kolorze ciemnego brązu. Nieskutecznie
próbuje je ujarzmić. Wyraźna, choć zazwyczaj ukryta pod ubraniem blizna,
ciągnąca się od lewego boku, do prawej piersi. Niebieskie, przenikliwe oczy.
– Urodził się w rodzinie czystokrwistych czarodziei w 1960 roku.
Jedenaście lat później, podobnie jak starszy brat, przybył do Hogwartu.
Został przydzielony do Gryffindoru. Miał nieposzlakowaną opinię.
Udzielał się w Klubie Pojedynków oraz jako Prefekt. Niespodziewanie
gruchnęła wiadomość o śmierci Coriolamusa - jego brata oraz aurora.
Ostatni rok spędził więc w żałobie, prawie zawalając naukę.
– Zaraz po ukończeniu szkoły zaczął pracę jako magizoolog. Sławę zapewniło
mu odkrycie akromantuli ognistej, na północy Borneo. Ponadto miał swój
wkład w doskonalenie Klasyfikacji Ministerstwa Magii.
Został zaproszony na wręczenie Orderu Merlina drugiej klasy.
Tam poznał swoją żonę - Millicente, a rok później pobrali się w Rumunii,
gdzie zrekrutowano ich oboje do badań w Centrum Oswajania Smoków.
– W maju '87 Millie zaszła w ciążę i ze względu na trudne
warunki w miejscu pracy, wróciła do Wielkiej Brytanii. Nastąpił
ciężki okres, podczas którego Bastien dzielił życie pomiędzy Rumunię,
a własną żonę. Zaczęło do nich dochodzić do coraz większych kłótni
i wkrótce los pokarał go za jego pracoholizm. Po powrocie do domu
mężczyzna odkrył jedynie pustkę, bez śladu po niej i dziecku. Oficjalnie
posiadają status zaginionych, choć mówi się, że czarownica uciekła,
aby zacząć życie z czystą kartą. Oczywiście Bastien próbował jej szukać.
Wszystko na nic. Zapadła się jak kamień w wodę.
– Na podstawie listów Millicenty z jej przyjaciółmi,
znalazł mały trop. Pojechał do Shaftesbury, miejsca, gdzie niegdyś spędzała
czas w dzieciństwie, u babci. Niestety okazało się to być podpuchą,
przygotowaną przez wilkołacką grupę, której on niegdyś zalazł za skórę.
Ich zemsta się dokonała. Bastien błagał, aby pozwolili mu umrzeć,
aby tylko uniknąć lykantropii. Nie pozwolili na to. Ich przywódca
stwierdził tylko, że woli go wypuścić i by jego duma została ubodzona.
– Bernard Brokenborough skontaktował się z nim, proponując
mu pracę w Hogwarcie. Magizoolog prawdziwie się wahał, ale został
przekonany, iż będzie miał zapewnione odpowiednie warunki oraz
nikomu nie stanie się krzywda z jego powodu.
– Posiada oczywiście swój gabinet w budynku Hogwartu,
lecz większość czasu spędza w domu na skraju Zakazanego Lasu.
womandater
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
・・・
called to the Devil and the Devil said — hey! why you been calling this late?
it's like two am and the bars all close at ten in hell, THAT'S THE RULE I MADE
anyway, you say you're too busy saving everybody else to ・・・・・ save yourself
and you don't want no help, oh well...
・・・ ᵒⁿᵉ ・・・・・・・・・・・・・・・・・
nauczycielka zielarstwa ・・・ opiekunka domu Slytherin
Lucia Sletten ・・・ wychowana przez ojca — Corey'ego
trzydzieści jeden lat ・・・ urodzona siódmego grudnia
panseksualna ・・・ bez poważnych związków na koncie
・・・ ᵗʷᵒ ・・・・・・・・・・・・・・・・・
piwne oczy ・・・ od tego roku obcięte na jeża włosy
suche, pełne usta ・・・ wiecznie poobgryzane paznokcie
sto osiemdziesiąt pięć centymetrów ・・・ szczupła
sporo kolczyków, tatuaży - planuje zrobić kolejne
・・・ ᵗʰʳᵉᵉ ・・・・・・・・・・・・・・・・
wychowanka slytherinu ・・・ czysta krew; znany ród
różdżka cis, giętka, 12 cali, włókno ze smoczego serca
patronusem kot brytyjski・・・ nie dzieli się poglądami
・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・・
Sletten jest rodem znanym z posługiwania się mową węży.
Lucia nie odziedziczyła jednak tej umiejętności.
Corey był dobrym ojcem. Zawsze kreował się na tego za -
bawnego, pełnego zrozumienia i miłości. Był obecny w
życiu córki, próbując zrekompensować jej nieobecność
matki. Jak sam mówił, było w nim tyle miłości, że nie
potrafił kochać wyłącznie jednej kobiety jednocześnie,
dlatego często przyprowadzał do domu coraz to nowsze
kochanki - status czy krew nie miały znaczenia. Nigdy
nie odbiło się to jednak na ich relacji. Mężczyzna
zawsze stawiał córkę na pierwszym miejscu.
- r e l a t i o n s h i p s :
ebeebe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
br0w4r
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
i
CZYSTA KREWV I I ROKŚLIZGON
LASERIAN CUMMINGS
∷ LASERIAN K A Y A N CUMMINGS ∷ VII ROK ∷
∷ CZYSTA KREW ∷ S L Y T H E R I N ∷ BLIŹNIĘTA ∷
∷ 02. 06 ∷ NAJMŁODSZY S Y N CUMMINGSÓW ∷
∷ JENNIE - CZYSTA KREW - SZEFOWA WYDZIAŁU ∷
∷ BIURA GŁÓWNEGO SIECI FIUU ∷ GORDON - ∷
∷ CZYSTA KREW - CZŁONEK SŁUŻBY ∷
∷ ADMINISTRACYJNEJ WIZENGAMOTU ∷ TUBYLEC ∷
∷ Z LONDYNU ∷ ORIENTACJA /!\TWZ/!\ ∷
∷ KRYPTO - GEJOZA ∷ CIEMNE WŁOSY ∷
∷ SZARO - ZIELONE OCZY ∷ WYSOKI WZROST ∷
POSIADA DWÓCH STARSZYCH BRACI, OCHRZCZONYCH IMIONAMI SULLIVAN (27) ORAZ RANDALL (22). NIGDY NIE MIAŁ DOBREJ RELACJI ZE ŚRODKOWYM BRATEM, KTÓRY UWIELBIAŁ DOKUCZAĆ LASERIANOWI, CO Z WIEKIEM PODCHODZIŁO JUŻ POD NAPRAWDĘ SADYSTYCZNE ZACHOWANIE. NIKT OCZYWIŚCIE SIĘ TYM NIE ZAINTERESOWAŁ, TŁUMACZĄC ZACHOWANIE RODZEŃSTWA JAKO NORMALNE, BO PRZECIEŻ KAŻDE RODZEŃSTWO SIĘ ZE SOBĄ KŁÓCI I SOBIE "DOKUCZA"... STARSZY BRAT ZA TO BYŁ WZOREM DLA LASERA, DZIĘKI NIEMU WSTĄPIŁ DO DRUŻYNY QUIDDITCHA I MARZY O KARIERZE SPORTOWEJ JAK JEGO BRAT. ZDAJE SOBIE TEŻ SPRAWĘ, ŻE MOŻE MU SIĘ NIE UDAĆ, WIĘC SZYKUJE SIĘ DO OWUTEMÓW Z CIĘŻKIM SERCEM. LASERIAN MIMO WSZYSTKO NIE JEST GŁUPI, LUBI SIĘ UCZYĆ, A PROFESOROWIE OKREŚLAJĄ GO MIANEM BYSTREGO DZIECIAKA. NAJCHĘTNIEJ STUDIUJE OPCM ORAZ ZAKLĘCIA I UROKI. W OSTATNICH LATACH UDAŁO MU SIĘ OPANOWAĆ OKLUMENCJĘ, WIĘC TERAZ USILNIE ĆWICZY LEGILIMENCJĘ, CHOĆ JEST TO O WIELE TRUDNIEJSZE ZADANIE. Z CHARAKTERU NAJPROŚCIEJ MOŻNA POWIEDZIEĆ, ŻE JEST PRZYGODOWĄ OSOBĄ (W KAŻDYM TEGO SŁOWA ZNACZENIU), KTÓRA UNIKA NUDY JAK OGNIA. NIGDY W PEŁNI NIE UKAZUJE SWOICH EMOCJI I DLA KAŻDEJ OSOBY MA DELIKATNIE INNĄ OSOBOWOŚĆ. JEST OTWARTY NA INNYCH, ZACHOWUJĄC TEŻ DYSTANS. JEST ROZMOWNY, MA DUŻO POWIERZCHOWNYCH ZNAJOMOŚCI. POTRZEBUJE CIĄGŁEJ STYMULACJI UMYSŁOWEJ. UWIELBIA ŻARTOWAĆ, ALE NIE MOŻNA WIERZYĆ W ŻADNE JEGO SŁOWO. DOŁĄCZYŁ DO INVICTY DLA ZASADY. ZOSTAŁ WYCHOWANY W TAKIEJ WIERZE I TAKIE WARTOŚCI WYZNAJE. MA SWOJE WĄTPLIWOŚCI, JEDNAK ODDALA JE OD SIEBIE.
- RELACJE:
- ERNEST REX KIMBER:
- X
- LUCIA SLETTEN:
- X
- BASTIEN LAVIGNE:
- X
- FRANCIS NEKRASOV:
- X
- ANOTHER WOMANDATER:
- X
- LADY CIARA AISLING HOWARD:
- X
- CYNTHIA TORI MONTGOMERY:
- X
- SYBIL GLADYS BLYTHE:
- X
- ROBIN MILLER:
- X
- SILAS FORSYTHE:
- X
- FRANCES CORDELLA SINGH:
- X
- BARCLEY EDGERTON WOLFE:
- X
- ELIJAH WADE QUINTRELL:
- X
- WILLIAM 'WILLY' BRANAGH:
- X
- LOUISE CONSTANCE ANDERTON:
- X
- TRACY JONES:
- X
- AMBER BROMFIELD:
- X
- ASHTON GOLDBERG:
- X
acab
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
s a l a w i e l k a • s a l a o d o p c m
Tak przemawiam do świata przed sobą, koniec z nimi.
Thomas Anderton każdy swój list kończy w podobny sposób. Deklaracją miłości do swojej córki, przypomnieniem jak dumny jest z jej osiągnieć i cytatem. Przemówienia braci, założycieli Invicty, ich prywatne rozmowy. Każde wypowiedziane słowo jest modlitwą dla jej ojca, który do poduszki studiuje biografie, dzienniki oraz pamiętniki. Zaznacza imponujące mu fragmenty piórem, potem korzysta z nich, jak tylko nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. Louise lubi wertować w głowie ich znaczenia, często bowiem układanka łączy się w logiczną całość i to jedno zdanie wpisane, niby mimochodem, ukryte za „PS”, zdaje się być przepowiednią jej tygodnia.
Stojący na podstawie w Sali Wielkiej Aldrich jest najwyraźniej jedną z jej części. Wpatruje się w łakomych śniadania uczniów, nie kryjąc obrzydzenia gdy miga mu przed oczami żółty szalik czy czerwony krawat. Blondynka posyła mu wdzięczny uśmiech, który odwzajemniony zostaje delikatnym ukłonem. Nikt nigdy nie dostrzega tych małych uprzejmości, jednak dla Anderton są rękojmią jej bezpieczeństwa. Pewniej przemija korytarzami i zabawia się w kotka i myszkę z nauczycielami, którzy jakimś cudem za każdym razem gdy próbują zgłosić skargę, zostają oddelegowani z uczuciem przegranej. Lou wpadano od noworodka, że całe jej życie to rozgrywka szachów, a królowa może robić na platformie co jej się żywnie podoba.
Jej rówieśnicy nie zdają sobie sprawy, że są tylko pionkami w tej rundzie. Któryś z pierwszaków głośno komentuje brak jedzenia na złotym talerzu i uderza dłonią w stół. Kolejny przerzuca swoją różdżkę aż na drugi koniec sali, żeby przetestować zaklęcie. Dzieci. Louise pamięta swoje pierwsze chwile w Hogwarcie. Pamięta jak Bernard stanął za nią na pierwszych zajęciach i dotknął jej ramienia, żegnając się z uczniami, a ona wstała przerażona. Pamięta, gdy kilka lat póżniej Ciara wparowuje do niej łóżka i tłumaczy co się stało. Pamięta Avadę. I Aldricha, który zapraszał ją do siebie do biblioteki, by przedyskutować co się dzieje w Stowarzyszeniu. Nigdy by nie rzuciła różdżka w eter, gdyby nie była pewna, że potrafi przywołać ją z powrotem. Różdżka to władza. Władzą się nie bawisz. Pozwala sobie więc na zaklęcie i mały zielonooki uśmiecha się z wdzięcznością. Jego czystą krew czekają jeszcze lepsze dni.
Aldrich podnosi różdżkę do góry.
— Uczniowie Hogwartu. Jak wszyscy zdajecie sobie z tego sprawę, przez ostatnie dwa lata rządami dyrektora zajmowała się u nas Aaral Chalmers z Ministerstwa Magii.
Którą posuwałem. Ale przecież do tego się nie przyznasz, co, Aldrich?
— Wszystko co dobre się, jednak, kończy. Dlatego zanim zaczniecie swój posiłek, chciałbym ogłosić kilka spraw. Jak dobrze wiecie, najważniejszym aspektem i głównym priorytetem kadry naszej szkoły, jesteście wy.
Aplauz. Dzieciaki wstają. Louise zerka na Ciarę, siedzącą obok. Obie znają go za dobrze, by uwierzyć w tę bajkę. Brokenborough gdyby mógł, połowę uczniów by zdegradował do roli sprzątaczek. Albo zabił. Zamknął. Kto wie. Ciekawe co zrobił z poprzednią szlamą, która mu nacisnęła na odcisk. Ciekawe gdzie jest Otylia?
Przeniosę was do świata lepszego, otwarte zostaną drzwi wieczności. Drzwi do Wielkiego Piękna. Przypomniany cytat od taty prostuje jej chaos w głowie, znowu skupia się na słowach staruszka.
— Tak więc, jako że jesteśmy tu wszyscy dla was i waszej przyszłości… Ogłaszam wybory. Wybory na dyrektora naszej szkoły!
Zwierzęta. Skaczą po stołach, biegają i się śmieją. Głównie te mniejsze, które zapewne myślą, że są świadkami historii. Świadkami historii to dopiero będą. W ziemi.
— Zapewne każdy z was orientuje się czym jest…
Do Sali Wielkiej wchodzą trzech uczniowie trzymający wspólnie gigantyczną drewnianą donicę. Czara Ognia. Zabawne, że coś co kojarzy się ludziom z zabawą, w głowie Lou wygląda aktualnie jak postać mesjasza. Co jeżeli jakiś idiota zgłosi swoje nazwisko i decyzja, bezpowrotnie, zostanie podjęta błędnie? Nadzieja na lepszą przyszłość jest jej azylem i rzeczywistość powoli się w jej bajkę, wciska z butami.
— Czara Ognia. Każdy z was kojarzy ją z Turniejem, aczkolwiek zasady wyboru dyrektora, obowiązywać będą na tych samych zasadach. Niech Tiara podejmie decyzję. A was — macha dłonią w stronę nauczycieli — namawiam do skorzystania z próby! Każdy ma szansę!
— Aczkolwiek zasady są nieco inne. Wraz z kadrą pozmienialiśmy nieco zaklęcia, rozmawialiśmy z Ministerstwem. Mamy przecież demokrację, prawda? — rzuca w stronę ludu, niczym prezydent przed swoim krajem.
Nie, nie mamy demokracji. Nie ma demokracji z brudnymi genetycznymi urazami łażącymi po korytarzach. Ich istnienie wymierza policzek i zostawia czerwoną szramę na godności. Lou zaciska wargi, do czego ten dziad dąży?
— Jak wspomniałem, jest nieco inaczej. Do końca dnia każdy nauczyciel, którego interesuje stanowisko niech wrzuci swoje nazwisko do Czary podczas dzisiejszej kolacji. A od jutra…
Louise zawsze zaskakują umiejętności manipulacji Aldricha. Zna całe jego życie, mogłaby zapisać na kartce całą jego biografię w jedno popołudnie, jednak wiedzieć, a widzieć na własne oczy to nie to samo. Prywatnie jest potężnym czarodziejem, nie ma żadnych skrupułów. Od lat planuje śmierć młodszego brata i prawdopodobnie udałoby mu się to, gdyby nie interwencja siedzącej obok rudowłosej. Jednak ma również świeże spojrzenie na świat i podejmuje decyzje w zawrotnym tempie, myśli logicznie. Zaakceptował fakty takimi, jakimi są i być może — chociaż słowo pochwała nie istnieje w słowniku tego człowieka, nawet cieszy się z obrotu spraw. Thomas rozważa niekiedy jego wątpliwe przywiązanie do brata. Lou pamięta te słowa: „Zabiłabyś mnie, córko? To czy jesteś taka pewna, że A. zabiłby swoją rodzinę? Nie ufaj słowom, ufaj czynom”. Skoro wzbudza zaufanie setek uczniów w czasie jednego śniadania, jak łatwo przyjdzie mu roli w Ministwertwie… Jego zmarszczki wypełnia najlepiej wymodelowany uśmiech. Jest aktorem. A my, no cóż, pozostajemy marionetkami w przedstawieniu, które może zmienić wszystko.
Milczenie. Nikt nie spodziewa się jego następnych słów.
— Od jutra to wy, uczniowie Hogwartu, będziecie wrzucać swoje głosy. Z pomocą Czary, zostanie wybrany zarówno najlepszy kandydat, jak i ten, którego wy najbardziej chcecie. Bo jesteśmy tu dla was. Smacznego!
Macha im na pożegnanie jak bandzie świń przed zarżnięciem. Musi mieć plan. Invicta musiała dopilnować wszystkiego, do czego te szlamy teraz wiwatują. Nawet jeżeli wygra ich ulubieniec, uda im się go zmanipulować. Nieco zmieszana odwraca się znowu w stronę Ciary. Skoro siedząca przed nią ślizgonka sama zlikwidowała Bernarda, każdego kolejnego również im się uda.
Na stołach pojawia się jedzenie, jednak szybki pogląd sali, upewnia ją w przekonaniu, że większość jest zbyt podekscytowana na posiłek. I gdyby właśnie nie zerknęła w stronę tłustawego puchona po drugiej stronie, kompletnie ominęłaby ruch dłoni. Ruch dłoni starca, który właśnie wrzucił karteczkę w eter niebieskiego płomienia.
— Wrzucił właśnie — śmieje się do Ciary, która na mocno zdziwioną nie wygląda. Pozostaje im już tylko zagłosować na odpowiedniego kandydata.
Musimy zdobyć przestrzeń życiową, aby wreszcie odetchnąć. Żegna się z Ciarą, zorientowawszy się, że dziś nadszedł dzień jej powrotu na zajęcia Obrony Przed Czarną Magią. Słyszy na korytarzu, ‚William z Hufflepuffu wrzucił swoją karteczkę’,. Stojące pod plakatem Stowarzyszenie głowy dyskutują o najprzystojniejszych nauczycielach, do których będą mogły się spuszczać w wolnych chwilach na stanowisku dyrektora. Ma ochotę podejść i krzyknąć im prosto w twarz, aby obudziły się, jednak podejście tak blisko napawa ją również obrzydzeniem. Nie może okazać słabości.
Często sama łapie się na przypisywaniu własnych błędów dziadkom. Powtarzające się, wręcz maniakalne, odruchy zaklęciami, wyważone pięści i wymierzone policzki nie biorą się znikąd. Podpalenie szlamy na eliksirach w pierwszej klasie nie zdarza się byle komu. Lou uczy się więc, że do mugolskich restauracji się nie wchodzi. Na mogolskiego prezydenta się metaforycznie pluje. Że rodzina jest najważniejsza, a bez celu nigdzie się nie zajdzie.
Będę zadeklarowanym przywódcą, zginę za was., głosi jeden z cytatów. Wizja, że ma się nad głową przewodnika, który w imię swoich ludzi byłby gotowy oddać życie jest już wiążąca. Można szukać takiego zaufania gdzie indziej, aczkolwiek zawsze się wróci. Mugole nie oddadzą życia za innych mugoli, bo są słabi. Egzystują z dnia na dzień, upojeni swoim szarym życiem. Dziadek Lou opowiadał wnuczce historie — o prezydentach, o ministrach, gwiazdach, pisarzach. Każdy jest taki sam. Każdy myśli, że coś osiągnął i jego stołek pozwala mu prawić innym, jak mają postępować. Gdyby wiedzieli ile siły kryje się w Hogwarcie. Gdyby uczniowie wiedzieli, jak nisko upadli, łącząc się z tymi zwierzętami… Upodlili się, okazując słabość. Lou nigdy nie dostrzegła, by Jean chociażby dotknął mugola. A dopiero zamieszkał, wychował dzieci.
Obronę ma z Ravenclawem. Normalnie zasiadłaby w ławce przy ogromnym oknie i skupiła się na tym, co takiego Barcley ma do przekazania. Przyćmiła resztę sali swoim intelektem i chełpiła się pochwałami. Pogardliwie zaznaczała, że to ona wszystko wie. Że odpowiedzi na pytania mogłaby i pieprzyć po francusku, a ich przytłacza angielski. Uśmiechała się szczerze do wykładowcy, do którego po lekcji podejdzie, żeby zapytać się o przemówienie Aldricha. Zapytać, czy wiedział. Jest nieco inaczej. Rodzina tłumaczy jej od kołyski, że emocje oznaczają słabość. Zabija i umiera w imię idei, w imię poglądu, brzmi kolejny cytat Thomasa. Dlatego właśnie każda godzina spędzona w pomieszczeniu, które do trzeciego roku jest jej azylem, staje się zagrożeniem. Nie może spojrzeć mu w oczy, chociaż reakcja klasy tłumaczy jej klarownie, że również ją dostrzegł. Pewnie się fajtłapie znowu włosy zaświeciły, normalnie wybuchnęłaby szczerym chichotem. Nie tym razem.
Zajmuje miejsce obok Ernesta i żartobliwie uderza w jego głowę ciężką książka.
— Słyszałam. I się zgadzam, choć nie oznacza to, że będziesz przeze mnie traktowany w jakikolwiek inny sposób. Ale nie będę kłamać, że cieszę się, że Ciara dokonała w twoim imieniu jakiegoś kroku. Znam cię, nic byś sam nie zrobił. Nie usuniesz genów, ale teraz przynajmniej nie będę się brzydzić siadając tu. — uśmiecha się szczerze — Moje gratulacje, Erni.
Zapewne spojrzałaby na ich sytuację świeższym spojrzenie, gdyby nie nauczyciel. Unika Obrony jak ognia, ostatnie dziesięć dni, nie zasiadła na swoim miejscu ani razu. Unika również Wolfe’a, choć ojciec wypytuje w listach o jego samopoczucie. Wielcy przyjaciele. Ma ochotę znowu opuścić salę, jednak drzwi zamykają się na dobre i nie ma już ucieczki. Co to za uczucie, że w środku czuje się bezpieczniej i lżej, a na zewnątrz ma ochotę się rozpłakać i wyrzucić siedzącego obok Ernesta przez okno jednym ruchem? Czym jest ta świadomość, że jak podniesie wielkie oczy znad leżącej naprzeciw książki i odnajdzie jego błękitne spojrzenie, nagle wszystkie wspomnienia staną się rzeczywistością? Czy to słabość? Nie ma na te rozmyślania odpowiedniego cytatu. Może jedynie uderzać mechanicznie stopą o podłogę, zagryźć policzki i powstrzymać trzęsące się usta. Słyszy pytanie i zna odpowiedź, ale nie raczy się wspomóc klasy odpowiedzią. Na słowa „bardzo dobrze”, ma ochotę wstać i wydłubać oczy krukonce, która otrzymała pochwałę. Nie ma pochwał, jest tylko ból.
Za cierpliwość należy się nagroda.
Fleovie
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
B A R C L E Y E D G E R T O N W O L F E
wielka sala → sala do opcm
wielka sala → sala do opcm
Aaral Chalmers. Kobieta Ministerstwa, wspaniała bohaterka, która zdecydowała się przejąć pieczę nad Hogwartem w tych trudnych dla niego czasach. Ma szczęście, że ucieka z tego pierdolnika. Wszyscy tutaj kiszą się w drodze na rzeź. Hodowani jak świnie, jedni mieli zginąć, inni odnaleźć spokój w niczym niezabrudzonej czystości własnej rasy. Oczywiście, Barcley dąży do wielkiego porządku, jednak czasem ma wrażenie, że zabijanie wrogów Thomasa było prostszym zadaniem niż pilnowanie bandy zasmarkanych uczniów, z których tylko nieliczni wyróżniają się swoją wyjątkowością i niepodważalnym talentem. Reszta nadaje się tylko do ścieków. Są nijacy i pozbawieni sensu, a to obrzydzające.
Barcley przygląda się swoim podopiecznym z oddali, z miejsca, które zostało mu przydzielone jako nauczycielowi. Widzi entuzjazm walecznych, ale i nieprzyzwoicie naiwnych Gryfonów. Kocha te dzieciaki. Kocha to, jak mu ufają i jak łatwo wystawiają się na zranienie. To też weryfikuje jego samego jako złego nauczyciela. Gdyby słuchali go na lekcjach, wiedzieliby, że takim jak on nigdy się nie wierzy. Młody Miller, wpatrzony w niego jak w obrazek, zawsze jest gotów powiedzieć mu wszystko, o czym tylko opiekun zamarzy. Dlatego Barcley ma szczęście, że dzięki temu biedaczkowi, doskonale wie, kto komu w Bazyliszku tyłek podciera.
Osobiście nie ma zamiaru zgłaszać się na dyrektora. Jest zbyt młody, zbyt zajęty sprawami pozaszkolnymi i przede wszystkim, woli się trzymać na uboczu, jako ten niespecjalnie angażujący się nauczyciel. Woli, aby ktoś inny był w centrum, co daje mu możliwość działania w ciszy, pod osłoną nocy. Choć i tak najwięcej czasu zajmuje mu pilnowanie blondwłosej Ślizgonki.
Czara Ognia wreszcie zyskała swoje pięć minut, omieciona z kurzu na pięć minut przed wniesieniem jej do Wielkiej Sali. Panna Jones zdecydowanie nie jest zadowolona z dodatkowej pracy. Jednak trzeba przyznać, magiczny przedmiot budzi niemały podziw wśród uczniów, szczególnie tych młodszych. Barcley tylko czeka, aż znajdzie się jakiś klaun, który wrzuci swoje nazwisko w niebieski płomień. Jakież będzie jego zdziwienie, gdy zaklęcia ochronne, rzucone przez Wolfe'a kilka chwil temu, dadzą mu srogą nauczkę na lata.
Wielokolorowe oczy Barcley'a patrzą, jak Aldrich i William wrzucają swoje nazwiska prosto w niebieskie płomienie. Żaden inny nauczyciel póki co nie wystąpił z szeregu i mało prawdopodobnym jest, aby stan rzeczy do jutra uległ zmianie. Ta krótka chwila otoczona jest milczeniem i skupieniem ze strony większej części grona pedagogicznego, które nieco bardziej zainteresowane jest zaistniałą sytuacją. Barcley ma problem z Branagh'em. Liczy na jego lojalność, wie jednak, że władza nad Hogwartem może wiele zmienić w jego postrzeganiu swojej pozycji. William ma obecnie wiele różnych sekretów i interesów, które zmuszają samego Wolfe'a do mobilizacji. Czuje on, jak Aldrich sterczy nad nim, ochrypłym głosem pytając, czy profesor Numerologii odpowiednio wywiązuje się ze swoich obowiązków. Z drugiej strony, Barcley nie ma na co narzekać, z nieco patowej sytuacji opiekuna Hufflepuff'u czerpie niemałe zyski.
Bierze głęboki wdech, idąc powoli korytarzem, nie spieszy się, bo wie, że po takim ogłoszeniu, uczniowie również będą się ociągać. Poprawia skórzaną rękawiczkę, przechodząc między drugoroczniakami krzątającymi się pod salą do Transmutacji. Puchoni wychwalają swojego opiekuna, zawzięcie twierdząc, że będzie najlepszym dyrektorem na świecie. Twarz aurora rozpromienia się, a delikatny uśmieszek nie opuszcza jego twarzy do momentu, aż jeden ze Ślizgonów nie odgryza się bardzo niemiłym i ostrym określeniem o Williamie.
— Simmons, minus dziesięć punktów za obrażanie nauczyciela. Mam nadzieję, że odrobiłeś swoją pracę domową. — Zatrzymuje się przed chłopakiem, posyła mu chłodne spojrzenie, po czym rusza dalej, zanurzając ręce w kieszeniach grubego płaszcza. Srebrne włosy opadają mu na czoło, więc ruchem głowy zarzuca je do tyłu. Już prawie zapomniał, że osiwiał niespełna cztery dni temu, a nieszczęsna fryzura nie za bardzo ma ochotę wrócić do stanu wyjściowego. Można domniemywać, czego rezultatem jest taki, a nie inny efekt, Barcley jednak prędzej da sobie rękę odciąć, niż przyzna się, że sytuacja jest na tyle tragiczna.
Gdy wchodzi do sali, większość ławek jest już zajętych. W ostatniej z nich, po lewej, dostrzega Quintrella i Singh, praktycznie leżących na blacie i tak zblazowanych, jakby przed zajęciami ukradli odpowiednie grzybki z Cieplarni profesor Sletten. Tuż przed nimi rozpoznaje głowy Kimbera i Anderton. Widok tej dwójki siedzących razem jest wielce niecodzienny, jednak jeszcze całkiem sprawny mózg Barcley'a łączy fakty i przypomina sobie o niemałej tragedii. Mianowicie, kiedy informacja o tym, że w szeregi Invictii dołączył nowy czarodziej pół-krwi rozeszła się po jej członkach, Wolfe odebrał to jako swego rodzaju osobistą porażkę. Ernest to jedyny uczeń, jedyny zagubiony dzieciak, którego Barcley wyjątkowo nie ma ochoty wykorzystywać do swoich okrutnych celów. Jeden z niewielu, którzy naprawdę nie mogli mu nigdy zarzucić, że ich oszukiwał. Jeden z niewielu, który za żadne skarby miał nie doświadczyć na swojej skórze Imperiusa. W wyniku jakiegoś dziwnego, nie do końca dla niego samego zrozumiałego sentymentu, wręcz chciał odciągnąć go od pomysłu dołączania do sekty, przynajmniej na razie.. Jednak najwyraźniej zawiódł, a teraz wręcz nie ma nic do gadania.
Louise to nieco inna bajka. Za każdym razem jak ją widzi, czuje na sobie oddech jej ojca. To fanatyczne i złowrogie spojrzenie, które po nim odziedziczyła. Kiedy był w wieku swoich uczniów, podziwiał każdy cal tego wielkiego i wpływowego czarodzieja, łaził za nim jak cień, chłonął jego politykę jak gąbka. Teraz jest jego sługą, wysłannikiem, ale przede wszystkim jednak pionkiem w jego niebezpiecznej grze. Obecnie, gdy trzeźwość jego umysłu jest wyraźnie zaburzona, boi się, że może nie sprostać zadaniu, że zbyt wiele dzieli go od racjonalnego myślenia, jeśli chodzi o niedorzeczne zachowanie młodej Anderton. Przez niespełna tydzień, gdy blondynka sukcesywnie unikała zajęć Obrony przed Czarną Magią, Barcley najpierw intensywnie myślał, a potem wypierał każde możliwe rozwiązanie, jakie przyszło mu do głowy. Teraz, gdy z łaskawie zaszczyca go swoją obecnością, Wolfe nie ma zamiaru grać uniżonego pod jej ciężarem.
— Witam państwa, sprawa wygląda tak: odpoczniemy sobie dzisiaj od zaklęć niewerbalnych, bo ostatnio wyjątkowo nie jesteście w nastroju — krzyżuje ręce na klatce piersiowej, a jego wzrok wędruje między Frances a Elijah, którzy wciąż wykazują wyjątkowo buntownicze nastawienie, a to, niestety, wielokrotnie udziela się uczniom z mniejszymi umiejętnościami magicznymi.
Ruchem dłoni sprawia, że wszystkie okiennice odcinają dopływ światła do pomieszczenia. Zostaje tylko jedno, na samym końcu sali, tak, aby zapanował idealny półmrok. Barcley znika za jednym z regałów i już nie wraca. Zamiast niego po pomieszczeniu skrada się przerażająca i ohydna kreatura. Jej skóra jest biało-blada, miejscami sina i przylegająca do szkieletu tak, jakby wypatroszona była wszelakich wnętrzności i płynów. Miejscami prześwitują przez nią kości. Włosy ma liche, oczodoły głębokie, spojrzenie jest tępe i mroczne, choć gałki oczne są całkowicie białe i zamglone. Między ławkami przechodził właśnie żywy, wychudzony trup. Wędruje powoli, patrząc niektórym w oczy, nie słychać jej oddechu, a kroki są ciche, zupełnie jakby się skradała. Istota ta pozbawiona jest tego, co nazywamy dziś umysłem, nie ma duszy ani rozumu, a przede wszystkim, jest okropnie niebezpieczna dla ludzi.
Jednak istnieje jedna różnica, dzięki której uczniowie właściwie mogą doświadczyć jej fizyczności niemal namacalnie, co automatycznie tłumaczy, iż kreatura stojąca przed nimi, zdecydowanie nie jest prawdziwa — ten inferius, bo tak nazywa się dzisiejszy gość, posiada duszę, duszę Barcley'a, zamkniętą w ciele metamorfomaga, czyli czarodzieja, który swoje zdolności transformacji wykorzystuje głównie do urozmaicania życia znudzonym uczniom VII roku.
— Mam trzy podstawowe pytania — ochrypnięty głos odzywa się, gdy ciało powoli dociera do biurka. — Po pierwsze, czym jestem? — Odwraca się twarzą do uczniów. — Po drugie, jak bardzo jestem niebezpieczny? — Ruchem dłoni otwiera kilka kolejnych okiennic, aby światło szarego, styczniowego dnia pozwoliło, aby wszyscy przebywający w sali mogli dostrzec swoje twarze. — Po trzecie, jak uchronicie się przed rychłą śmiercią z mojej ręki?
W klasie zapada cisza, dość głucha, jak się okazuje.
— To inferius — druga ławka od końca odzywa się z dziwną wrogością, ale przynajmniej słychać cokolwiek. Frances, należąca do grupy najbardziej upartych i opornych studentów, bierze głos. Barcley widzi w tym potencjał, bo doskonale wie, że dziewczyna radziłaby sobie fenomenalnie, gdyby tylko chciała rzucać te głupie zaklęcia. W końcu teorię ma całkiem nieźle wykutą. — Ożywione ludzkie zwłoki — dodaje po chwili, marszcząc brwi, gdy orientuje się, że kilka par oczu zwróciło się w jej stronę. Chwilę później wraca do podpierania głowy ręką i ostentacyjnego, nudnego spojrzenia.
— Bardzo dobrze, panno Singh. Kto następny? — Klaszcze w dłonie, znowu przechadzając się po sali, aby zniknąć za regałem i powrócić do swojej normalnej postaci. Wraca uśmiechnięty, poprawiając jedną z rękawiczek, po czym opiera się o biurko.
Barcley przygląda się swoim podopiecznym z oddali, z miejsca, które zostało mu przydzielone jako nauczycielowi. Widzi entuzjazm walecznych, ale i nieprzyzwoicie naiwnych Gryfonów. Kocha te dzieciaki. Kocha to, jak mu ufają i jak łatwo wystawiają się na zranienie. To też weryfikuje jego samego jako złego nauczyciela. Gdyby słuchali go na lekcjach, wiedzieliby, że takim jak on nigdy się nie wierzy. Młody Miller, wpatrzony w niego jak w obrazek, zawsze jest gotów powiedzieć mu wszystko, o czym tylko opiekun zamarzy. Dlatego Barcley ma szczęście, że dzięki temu biedaczkowi, doskonale wie, kto komu w Bazyliszku tyłek podciera.
Osobiście nie ma zamiaru zgłaszać się na dyrektora. Jest zbyt młody, zbyt zajęty sprawami pozaszkolnymi i przede wszystkim, woli się trzymać na uboczu, jako ten niespecjalnie angażujący się nauczyciel. Woli, aby ktoś inny był w centrum, co daje mu możliwość działania w ciszy, pod osłoną nocy. Choć i tak najwięcej czasu zajmuje mu pilnowanie blondwłosej Ślizgonki.
Czara Ognia wreszcie zyskała swoje pięć minut, omieciona z kurzu na pięć minut przed wniesieniem jej do Wielkiej Sali. Panna Jones zdecydowanie nie jest zadowolona z dodatkowej pracy. Jednak trzeba przyznać, magiczny przedmiot budzi niemały podziw wśród uczniów, szczególnie tych młodszych. Barcley tylko czeka, aż znajdzie się jakiś klaun, który wrzuci swoje nazwisko w niebieski płomień. Jakież będzie jego zdziwienie, gdy zaklęcia ochronne, rzucone przez Wolfe'a kilka chwil temu, dadzą mu srogą nauczkę na lata.
Wielokolorowe oczy Barcley'a patrzą, jak Aldrich i William wrzucają swoje nazwiska prosto w niebieskie płomienie. Żaden inny nauczyciel póki co nie wystąpił z szeregu i mało prawdopodobnym jest, aby stan rzeczy do jutra uległ zmianie. Ta krótka chwila otoczona jest milczeniem i skupieniem ze strony większej części grona pedagogicznego, które nieco bardziej zainteresowane jest zaistniałą sytuacją. Barcley ma problem z Branagh'em. Liczy na jego lojalność, wie jednak, że władza nad Hogwartem może wiele zmienić w jego postrzeganiu swojej pozycji. William ma obecnie wiele różnych sekretów i interesów, które zmuszają samego Wolfe'a do mobilizacji. Czuje on, jak Aldrich sterczy nad nim, ochrypłym głosem pytając, czy profesor Numerologii odpowiednio wywiązuje się ze swoich obowiązków. Z drugiej strony, Barcley nie ma na co narzekać, z nieco patowej sytuacji opiekuna Hufflepuff'u czerpie niemałe zyski.
Bierze głęboki wdech, idąc powoli korytarzem, nie spieszy się, bo wie, że po takim ogłoszeniu, uczniowie również będą się ociągać. Poprawia skórzaną rękawiczkę, przechodząc między drugoroczniakami krzątającymi się pod salą do Transmutacji. Puchoni wychwalają swojego opiekuna, zawzięcie twierdząc, że będzie najlepszym dyrektorem na świecie. Twarz aurora rozpromienia się, a delikatny uśmieszek nie opuszcza jego twarzy do momentu, aż jeden ze Ślizgonów nie odgryza się bardzo niemiłym i ostrym określeniem o Williamie.
— Simmons, minus dziesięć punktów za obrażanie nauczyciela. Mam nadzieję, że odrobiłeś swoją pracę domową. — Zatrzymuje się przed chłopakiem, posyła mu chłodne spojrzenie, po czym rusza dalej, zanurzając ręce w kieszeniach grubego płaszcza. Srebrne włosy opadają mu na czoło, więc ruchem głowy zarzuca je do tyłu. Już prawie zapomniał, że osiwiał niespełna cztery dni temu, a nieszczęsna fryzura nie za bardzo ma ochotę wrócić do stanu wyjściowego. Można domniemywać, czego rezultatem jest taki, a nie inny efekt, Barcley jednak prędzej da sobie rękę odciąć, niż przyzna się, że sytuacja jest na tyle tragiczna.
Gdy wchodzi do sali, większość ławek jest już zajętych. W ostatniej z nich, po lewej, dostrzega Quintrella i Singh, praktycznie leżących na blacie i tak zblazowanych, jakby przed zajęciami ukradli odpowiednie grzybki z Cieplarni profesor Sletten. Tuż przed nimi rozpoznaje głowy Kimbera i Anderton. Widok tej dwójki siedzących razem jest wielce niecodzienny, jednak jeszcze całkiem sprawny mózg Barcley'a łączy fakty i przypomina sobie o niemałej tragedii. Mianowicie, kiedy informacja o tym, że w szeregi Invictii dołączył nowy czarodziej pół-krwi rozeszła się po jej członkach, Wolfe odebrał to jako swego rodzaju osobistą porażkę. Ernest to jedyny uczeń, jedyny zagubiony dzieciak, którego Barcley wyjątkowo nie ma ochoty wykorzystywać do swoich okrutnych celów. Jeden z niewielu, którzy naprawdę nie mogli mu nigdy zarzucić, że ich oszukiwał. Jeden z niewielu, który za żadne skarby miał nie doświadczyć na swojej skórze Imperiusa. W wyniku jakiegoś dziwnego, nie do końca dla niego samego zrozumiałego sentymentu, wręcz chciał odciągnąć go od pomysłu dołączania do sekty, przynajmniej na razie.. Jednak najwyraźniej zawiódł, a teraz wręcz nie ma nic do gadania.
Louise to nieco inna bajka. Za każdym razem jak ją widzi, czuje na sobie oddech jej ojca. To fanatyczne i złowrogie spojrzenie, które po nim odziedziczyła. Kiedy był w wieku swoich uczniów, podziwiał każdy cal tego wielkiego i wpływowego czarodzieja, łaził za nim jak cień, chłonął jego politykę jak gąbka. Teraz jest jego sługą, wysłannikiem, ale przede wszystkim jednak pionkiem w jego niebezpiecznej grze. Obecnie, gdy trzeźwość jego umysłu jest wyraźnie zaburzona, boi się, że może nie sprostać zadaniu, że zbyt wiele dzieli go od racjonalnego myślenia, jeśli chodzi o niedorzeczne zachowanie młodej Anderton. Przez niespełna tydzień, gdy blondynka sukcesywnie unikała zajęć Obrony przed Czarną Magią, Barcley najpierw intensywnie myślał, a potem wypierał każde możliwe rozwiązanie, jakie przyszło mu do głowy. Teraz, gdy z łaskawie zaszczyca go swoją obecnością, Wolfe nie ma zamiaru grać uniżonego pod jej ciężarem.
— Witam państwa, sprawa wygląda tak: odpoczniemy sobie dzisiaj od zaklęć niewerbalnych, bo ostatnio wyjątkowo nie jesteście w nastroju — krzyżuje ręce na klatce piersiowej, a jego wzrok wędruje między Frances a Elijah, którzy wciąż wykazują wyjątkowo buntownicze nastawienie, a to, niestety, wielokrotnie udziela się uczniom z mniejszymi umiejętnościami magicznymi.
Ruchem dłoni sprawia, że wszystkie okiennice odcinają dopływ światła do pomieszczenia. Zostaje tylko jedno, na samym końcu sali, tak, aby zapanował idealny półmrok. Barcley znika za jednym z regałów i już nie wraca. Zamiast niego po pomieszczeniu skrada się przerażająca i ohydna kreatura. Jej skóra jest biało-blada, miejscami sina i przylegająca do szkieletu tak, jakby wypatroszona była wszelakich wnętrzności i płynów. Miejscami prześwitują przez nią kości. Włosy ma liche, oczodoły głębokie, spojrzenie jest tępe i mroczne, choć gałki oczne są całkowicie białe i zamglone. Między ławkami przechodził właśnie żywy, wychudzony trup. Wędruje powoli, patrząc niektórym w oczy, nie słychać jej oddechu, a kroki są ciche, zupełnie jakby się skradała. Istota ta pozbawiona jest tego, co nazywamy dziś umysłem, nie ma duszy ani rozumu, a przede wszystkim, jest okropnie niebezpieczna dla ludzi.
Jednak istnieje jedna różnica, dzięki której uczniowie właściwie mogą doświadczyć jej fizyczności niemal namacalnie, co automatycznie tłumaczy, iż kreatura stojąca przed nimi, zdecydowanie nie jest prawdziwa — ten inferius, bo tak nazywa się dzisiejszy gość, posiada duszę, duszę Barcley'a, zamkniętą w ciele metamorfomaga, czyli czarodzieja, który swoje zdolności transformacji wykorzystuje głównie do urozmaicania życia znudzonym uczniom VII roku.
— Mam trzy podstawowe pytania — ochrypnięty głos odzywa się, gdy ciało powoli dociera do biurka. — Po pierwsze, czym jestem? — Odwraca się twarzą do uczniów. — Po drugie, jak bardzo jestem niebezpieczny? — Ruchem dłoni otwiera kilka kolejnych okiennic, aby światło szarego, styczniowego dnia pozwoliło, aby wszyscy przebywający w sali mogli dostrzec swoje twarze. — Po trzecie, jak uchronicie się przed rychłą śmiercią z mojej ręki?
W klasie zapada cisza, dość głucha, jak się okazuje.
— To inferius — druga ławka od końca odzywa się z dziwną wrogością, ale przynajmniej słychać cokolwiek. Frances, należąca do grupy najbardziej upartych i opornych studentów, bierze głos. Barcley widzi w tym potencjał, bo doskonale wie, że dziewczyna radziłaby sobie fenomenalnie, gdyby tylko chciała rzucać te głupie zaklęcia. W końcu teorię ma całkiem nieźle wykutą. — Ożywione ludzkie zwłoki — dodaje po chwili, marszcząc brwi, gdy orientuje się, że kilka par oczu zwróciło się w jej stronę. Chwilę później wraca do podpierania głowy ręką i ostentacyjnego, nudnego spojrzenia.
— Bardzo dobrze, panno Singh. Kto następny? — Klaszcze w dłonie, znowu przechadzając się po sali, aby zniknąć za regałem i powrócić do swojej normalnej postaci. Wraca uśmiechnięty, poprawiając jedną z rękawiczek, po czym opiera się o biurko.
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
WIELKA SALA. POTEM BŁONIE HOGWARTU.
Nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami wygląda naprawdę słabo, wręcz na chorego. Pierwsze, co rzuca się w oczy to ogólna bladość, jakby ktoś wyssał z niego siły życiowe. Włosy ma w nieładzie, gdzie żaden grzebień by sobie nie poradził. Nie kaszle, ani nic z tych rzeczy. W ogóle nie odzywa się do nikogo, zazwyczaj drażliwy, jak bywa w takich sytuacjach. Sprawia wrażenie, że może zaraz zsunąć się pod krzesło, choć siedzi prosto, sztywno, z rękoma ułożonymi wzorowo na kolanach. Od czasu do czasu zaciska palce na materiale spodni, ale szybko je wygładza. Musi czymś zająć myśli, dlatego z niecierpliwością czeka, co powie im Aldrich, nawet jeśli ma to oznaczać ich rychły koniec.
Łudził się naiwnie, że Ministerstwo zareaguje. Lubią w końcu wciskać swoich, gdzie tylko się da. Ten jeden raz, gdy trzeba było podjąć stanowczy krok, zawiedli. Źle to świadczy o ich stabilności. Jeszcze przyklaskują pomysłowi Brokenborougha.
Czuje się zatrwożony, kiedy wnoszą Czarę Ognia. Jest w tym złowieszczego. Narzędzie, które staje się symbolem nowej ery. Bastien zachowuje tak samo poważną minę. Nie chce, by ktoś wywnioskował jego własną opinię z mimiki. Ani aby w ogóle wybrzmiała. Ma dość wojen.
Patrzy za to znacząco na Williama oraz Silasa. Nie musi ich raczej ostrzegać. Dobrze wiedzą, co oznacza zostanie dyrektorem. Zniewolenie. On nie skazałby nikogo na to stanowisko, nie mówiąc już o sobie. Z tym, iż pewnych osób nie da się zatrzymać. Myśli tu o nauczycielu astronomii - nie ma pojęcia czy nie wrzuci swojego nazwiska. Żadna opcja nie jest dobra.
Tego dnia nie rusza nawet jedzenia. Znika, gdy nikt nie zwraca na niego uwagi.
Około godziny później zaczyna swoje pierwsze zajęcia w tym roku. Bez słowa przechodzi obok grupki uczniów, którzy skonsternowani podążają za nim, aż do zagrody, obok jego chatki pod lasem. Niektórzy wydają przede wszystkim dźwięki zaskoczenia oraz rozczulenia w niektórych przypadkach. Oto przed nimi stoją trzy dorodne źrebiątka, patrzące z równym zaciekawieniem na przybyłych. Bastien milczy przez chwilę, oceniając uczniów i ich podejście. Kto trzyma dystans, a kto chciałby podejść już teraz? Pytanie jest ważne. Zależy od tego, które osoby będą kontynuowały naukę ONMS.
Wygląda lepiej, niż tamtego poranka. Może przede wszystkim dlatego, że ogarnął swój wygląd. Teraz jest dopięty na ostatni guzik, a nie niechlujny, jak wcześniej.
- Przypominam. Nie jestem tutaj, aby nauczyć was z nimi walczyć. Od tego jest pan Wolfe. My oswajamy magiczne stworzenia. Przede wszystkim do pana mówię, panie Cotton. - Kilka osób wybucha śmiechem, przypominając sobie sytuację z poprzedniego roku - Mamy tutaj bardzo ładny przykład Pégasus altíssimus. - Niespiesznie podchodzi w stronę drewnianych belek.
- Same w sobie są żywą anomalią. - Kiedy mówi te słowa, jego oczy błyszczą od pojawiającej się w nich pasji. Widać, iż wyraża to, co naprawdę kocha. Magiczne zwierzęta fascynują go za każdym razem. Nie ważne, ile by ich widział - W warunkach normalnych zazwyczaj nie występują. Powstają ze skrzyżowania samca testrala oraz samicy jednorożca w sytuacji, gdy na danym terenie oba gatunki są zagrożone wyginięciem. Wszystko ma służyć prokreacji, a jeśli nie może ona wystąpić, natura szuka innych rozwiązań. - W międzyczasie staje już pod zagrodą, tyłem do źrebaków.
- Kto mi powie, czym różni się ten maluch od dorosłego osobnika? - Nikt się nie odzywa, dopóki ktoś nie wypala:
- Skrzydła? - Lavigne kiwa głową.
- Kiedyś obrosną w pióra. Na razie nie są zdolne do lotu. To tylko zlepek kruchych kości i chrząstek, prawie bez tkanki mięśniowej. Coś jeszcze? Może ktoś czytał? Nie? Szkoda. Przede wszystkich barwa. Jak widzicie te maluchy są szarawe. Dorosłe osobniki wręcz emanują bielą. Może będziecie mieli szczęście je takimi zobaczyć. Samce posiadają róg na czole oraz wykazują większą zdolność fluorescencji. Osiągają do 98. i pół cala w kłębie. Sprowadziłem je ze Skandynawii, a konkretniej z Norwegii. Tam najczęściej występują. - Czeka chwilę, aż przyswoją sobie wiele informacji naraz. U niejednego widzi obłęd w oczach. Specjalnie nie upomina ich, że nie notują. Jest za nauką przede wszystkim praktyczną. Kogo interesuje zlepek liter, kiedy nie będą potrafili się z nimi obchodzić?
- Dziewczyny mogą podejść i je pogłaskać. Jeszcze jedno… - W tym momencie podnosi rękę, aby zwrócić ich uwagę i jeden z pegazów gryzie go w palec, aż do krwi. Syczy cicho i krzywi się, nieco z rozbawieniem - … z jakiegoś powodu nie lubią mężczyzn. Dlatego panowie, trzymajcie się z daleka. - Odchodzi nieco, aby zrobić im miejsce i wyjmuje zza pazuchy czystą chusteczkę, w którą zawija skaleczone miejsce - Śmiało. Uwielbiają za uchem.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Wielka Sala. Potem w drodze do Sowiarni.
Silas Forsythe obserowował przemówienie profesora Aldrich’a (Aldrich już dawno nie był profesorem, ale Silas nie mógł wyzbyć się używania tego tytułu), z kamiennym, niezmiennym wyrazem twarzy. W dłoni ściskał odrobinę zbyt mocno filiżankę z czarną, niesłodzoną kawą. Patrząc na niego, nikt nie zorientowałby się, że stoicki nauczyciel astronomii przeżywa właśnie jedno ze swoich licznych załamań nerwowych i był gdzieś pomiędzy spakowaniem własnej walizki i wyjechaniem gdzieś daleko, być może z powrotem do Afryki, a utopieniem twarzy w misce owsianki, tak na śmierć. Jako jednak, że rzadna z tych opcji nie wchodziła w grę, skupił się na oczyszczeniu swoich myśli i skupieniu się na tu i teraz i przemyśleniu problemu na spokojnie.
Bo miał przed sobą właśnie cholernie duży problem.
Co prawda od chwili, w której Chalmers straciła swoją pozycję, wiadomo było, iż pojawi się ktoś, kto będzie chciał ją zastąpić, ale Astronom myślał, że zajmie to więcej czasu, naiwnie wmawiając sobie, że zanim do tego dojdzie stary dyrektor może wyzdrowieć. Od otrucia starszego Brokenborough minęły prawie dwa lata, więc fakt, że Aldrich zdecydował się wykonać swój ruch na szachownicy akurat teraz, był raczej... dość nagły. Silas spodziewałby się czegoś takiego lata wcześniej, co więc popchnęło profesora do takiej decyzji? Może stało się coś w ministerstwie? Przy następnej wizycie w domu rodzinnym, planował zapytać ojca, bo ten był najbardziej prawdopodobną jednostką, jeśli o rozpuszczenie sekretów idzie.
Było... niedobrze. Sytuacja z każdym słowem Aldricha, nieziemsko wręcz się pogarszała, mimo że nikt nie wydawał się tego zauważać i Silas miał wielką ochotę, wstać, wziąć i zawlec swojego byłego nauczyciela z powrotem do biblioteki, najlepiej tak, żeby tamten już nigdy nie wyściubił z niej swojego rasistowskiego nosa. Wciąż nie rozumiał, dlaczego starszy Brokenborough w ogóle zatrzymał brata w szkole, a nie wydalił go kompletnie po tamtej aferze, co byłoby logiczne w takiej sytuacji, ale cóż... Najwyraźniej teraz oni wszyscy będą cierpieć konsekwencje słabości dawnego dyrektora, bo ktoś nie pomyślał, że być może człowiek atakujący nieczystkorwiste dzieci w szkole, nie powinien w niej pracować. Hej, niech żyje nepotyzm.
W tym wszystkim było coś, co dogłębnie, nie owijajmy w bawełnę, przerażało dziedzica rodu Forsythe’ów. Jeśli Aldrich zostanie dyrekterom szkoły, zamieni ją w istne pandemonium. Uczniowie i nauczyciele nie mający czystej krwi magicznej znajdą się nagle w okropnym położeniu – bo znając Brokenborough’a i wnioskując z ich cotygodniowych herbatek ten miał dużo pomysłów jak zmienić szkołę „na lepsze”. Lepsze tylko i wyłącznie we własnym, ograniczonym pojęciu i Silas’owi na samą myśl, w co ten może zamienić szkołę, zatrzymywało się serce w piersi bo to by była kompletna, totalna katastrofa. Większość braci uczniowskiej nie zdawała sobie jednak z tego sprawy, głośno wiwatując i się ciesząc, że okres niepewności w końcu dobiegnie końca – zwłaszcza podopieczni Hufflepuff’u i Gryffindoru wydawali się szczególnie podekscytowani. Silas jednak już planował spotkanie z własnymi wychowankami, najlepiej przed końcem tygodnia, żeby uświadomić tym, którzy jeszcze jakimś cudem się niezorientowali, że nie to nie jest dobry obrót sytuacji i przypomnieć, że są w Hogwarcie, żeby się uczyć, a nie bawić się w politykę, angażując się w konflikt, który w nadchodzących dniach najpewniej zapłonie jeszcze żywszym ogniem.
Silas lubił status quo, lubił nie musieć wybierać strony, a balansować gdzieś na granicy konfliktu, pośrodku ziemi niczyjej, ale w głębi duszy dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że niedługo nadejdzie moment, którego oczekiwał od kiedy tylko przejął pozycję nauczyciela Astronomii, ale którego też pragnął uniknąć jak niczego innego. Czy mu się to podobało, czy nie, w ciągu najbliższych kilku tygodni będzie musiał wybrać, bo gra na dyskrecję dobiegnie końca, a on nie nadawał się na podwójnego agenta. Zresztą Aldrich niedługo pewnie i tak zrobi krok, mający na celu zrekrutowanie dziedzica Forsythe’ów w szeregii organizacji, do której należał, a Silas nie mógł na to przystać nawet jeśli miałaby to być przykrywka. Był naukowcem, nie szpiegiem i w gruncie rzeczy decyzję podjął dobre trzynaście lat temu, decydując, że zaangażuje się w kłótnie z byłym mentorem.
I jedno było pewne. Nawet jeśli ta decyzja miała go kosztować dosłownie wszystko, nawet dla własnego przetrwania nie będzie w stanie poprzeć dawnego mentora. Po prostu te rasistowskie, ograniczone poglądy były tak... szkodliwe, tak niesprawiedliwe, tak wyssane z palca i nie oparte na dowodach, że na myśl o tym, że to młodszy Brokenborough mógłby rządzić szkołą i robić w niej co chce, była nie do pomyślenia. Nie w cholernym dwudziestym wieku.
Silas westchnął głęboko, pociągając łyk gorzkiej kawy z filiżanki.
Wśród nauczycieli chyba nie było wielu chętnych na rolę dyrektora. Póki co jedynie Branagh wrzucił swoje nazwisko do Czary, a reszta obserwowała przedstawienie w ciszy. Oni również nie zostali poinformowani o „wyborach”, choć przeczuwali, że coś może wisieć w powietrzu, a nikt raczej nie kwapił się do przejęcia takich obowiązków, nie jeśli mieli wystąpić przeciwko Aldrich’owi, który wzbudzał swego rodzaju respekt, nawet w tych, którzy nie znali go dobrze i nie podzielali jego poglądów.
Merlinie, miej litość nad nimi wszystkimi.
William był... Nie zrozumcie Silas’a źle. Uwielbiał William’a. Ten był jego najlepszym przyjacielem w gronie pedagogicznym i Forsythe uważał go za jednego z najwspanialszych, najmilszych ludzi jakich znał, co niestety nie zmieniało faktu, że Willy... Był również tak trochę popychadłem. Jego właśni uczniowie nie traktowali go poważnie – jak niby miał być dyrektorem w takich trudnych czasach? Nawet jeśli William stał za Stowarzyszeniem Bazyliszka, Silas jakoś nie widział go w roli twardego przywódcy, który byłby potrzebny, żeby wyplenić z głów studenckich ograniczone, szkodliwe poglądy... A tym bardziej mówcą, będącym w stanie równać się umiejętnościami manipulacyjnymi z Brokenborough.
Tak, można pomyśleć, że to hipokryzja, taki krytycyzm z jego strony – bo w końcu co go powstrzymywało przed zgłoszeniem swojej własnej kandydatury? Cóż. Forsythe nie był wystarczająco głupi czy naiwny, żeby to zrobić. Gdyby wystąpił oficjalnie przeciwko Aldrich’owi oficjalnie... Nie, nie mógł wystąpić przeciwko Aldrich’owi. Jak nic zostałby wydziedziczony i marzenia o mugolskiej karierze naukowej po śmierci rodziców odeszłyby w zapomnienie. A tak? Nawet jeśli wybrałby i dyskretnie wspierał "wrogą" ich rodowi stronę, istniała mikroskopijna szansa, że oni się o tym nie dowiedzą. Mikrooskopijna, bo Aldrich był częstym gościem w rezydencji Forsythe’ów. Zresztą Silas nie miał szans – uczniowie raczej nie darzyli go przesadną sympatią.
Pozostawało mu jedno.
Mieć nadzieję, jakkolwiek nikłą, że to William wygra (i modlić się za to, żeby ktoś ze sztywniejszym kręgosłupem został wice-dyrektorem). Nawet jeśli prawdopodobieństwo było nikłe, biorąc pod uwagę, że Aldrich zawsze miał jakiś plan, więc na pewno i na wypadek niepowodzenia w tej sytuacji... Bądźmy szczerzy, Brokenborough nie wszczął by tej całej szopki, dopóki nie byłby całkowicie pewien swojego zwycięstwa. Może zaklął Czarę, albo Tiarę, albo...? Może Silas powinien go dyskretnie wypytać? Jakby nie patrzeć ten nigdy nie zwierzał mu się z niczego ważnego, biorąc pod uwagę brak przynaleźności Silas’a do Invicty, ale zdarzyło mu się wspomnieć to i owo podczas ich cotygodniowych konwersacji. Albo... Nie, to był głupi pomysł. Próba Legilimencji na Aldrich’u Brokenborough mogłaby się bardzo źle, wręcz tragicznie dla Forsythe'a skończyć, lepiej więc było zagrać zainteresowanego byłego ucznia, który właśnie zdał sobie sprawę z tego, że wypadałoby się opowiedzieć po którejś stronie konfliktu. Nie było to dalekie od prawdy, a Brokenborough nie musiał tego wiedzieć, prawda?
Na zamartwianiu się i planowaniu spędził większość śniadania, zapominając że wypadałoby zjeść coś poza kawą, ale z zamyślenia w końcu wyrwał go fakt, że wszyscy dookoła zaczęli się podnosić z miejsc, by udać się na niedługo rozpoczynające się lekcje. On sam miał większość zajęć wieczorem, kiedy gwiazdy było widoczne, więc ranek i popołudnie tego dnia miał wolne – nie licząc piątorocznych zajęć teoretycznych po przerwie na lunch.
Tłumy uczniów wylewały się korytarzem, śpiesząc się na pierwszą godzinę tego dnia – co poniektórzy odwracali się w jego kierunku, rzucając krótkie powitanie, na które odpowiadał skinieniem głowy. Sam Silas, leniwym krokiem wlókł się na końcu tego pochodu, planując uciąć sobie pogawędkę z William’em po lekcjach, kiedy tylko nadarzy się okazja – nie miał pojęcia, że ten miał w sobie wystarczająco dużo ambicji by być dyrektorem i takie zagranie z jego strony było dość dziwne. Na tyle dziwne, że Silas w ogóle się go nie spodziewał.
Przez chwilę zastanawiał się czy może nie zacząć swojego dnia od pobytu w bibliotece, ale tą trudną i nieprzewidywalną rozmowę, zdecydował się odłożyć na później, po czym, po chwili zastanowienia, skierował się w stronę sowiarni. Pora wysłać parę listów i wypalić pierwszego papierosa tego dnia (a może nawet kilka).
yourstary
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
☾
E L I J A H W A D E Q U I N T R E L L
A L W A Y S W A N T E D M O R E , A L O V E L I K E T H I S — A L O V E L I K E Y O U R S
tightening across this t e p i d m i n d .
E L I J A H W A D E Q U I N T R E L L
A L W A Y S W A N T E D M O R E , A L O V E L I K E T H I S — A L O V E L I K E Y O U R S
tightening across this t e p i d m i n d .
wielka sala → sala od opcm → korytarz
Aaral? Tak się wabi ta blondyna? Nie żeby Elijah pokładał w tej materii jakiejkolwiek maści zainteresowanie. Po prostu z tą jej do porzygu ą-ę miną i kijem w dupie tak głęboko, że zwieracza nie otworzyliby jej nawet Alohomorą, mogłaby mieć chociaż trochę fajniejsze imię. Cóż, wygląda na to, że Elijah prawie dał się Pani Anal wyjebać ze szkoły. Wybory na kolejnego szefa tego przytułku bynajmniej go nie interesują; nie wie nawet, czy pofatyguje się wrzucić do czary ołtarzyk swojego przywiązania do aktywnej partycypacji demokratycznej. W gruncie rzeczy, ten fagas w kolorowym opakowaniu pewnie rzadziej wchodziłby mu w paradę niż pan dziadek. Z tym, że Elijah nie mógłby obiecać tego samego bez skrzyżowanych za plecami palców.
Cały ten rozegzaltowany gwar wpuszcza jednym uchem i wypuszcza drugim. Już przeżuwanie mdłego kawałka kurczaka wydaje się być bardziej absorbującym intelektualnie zajęciem, niż słuchanie, co jego szanowni koledzy i koleżanki z domu mają do powiedzenia na temat tego, jakże to, cholernie interesującego obrotu spraw. Posyła tylko jedno, grobowo znudzone spojrzenie siedzącej mu naprzeciw Frances, koniec jakiejś zapalczywej konwersacji rozgrywającej się w tle kwitując ostentacyjnym wywrotem gałek ocznych.
Na OPCM udaje się z grymasem na twarzy, poddawszy się naciskom z jej strony. Pewnie ma rację, że nie wypada omijać niefakultatywnych zajęć trzeci raz w przeciągu tygodnia. Ale, och, jakże słodką wydaje się być perspektywa nieco dłuższych wakacji od gapienia się na Barcleya przez kilkadziesiąt minut, kiedy jedynym, co pan profesor przywodzi mu na myśl, jest fakt, że to z jego powodu męczy się w tym niebotycznie wielkim gmachu ósmy rok z rzędu. O rok dłużej, niż statystyczny uczeń. O rok dłużej, niż przewiduje ustawa. O rok dłużej, niż by sobie tego, kurwa, życzył. Kończy w przedostatniej ławce, zaraz za Andertonową i Enrestem, którego z nudów kopie w krzesło, zmuszając stojący przed nim pulpit z ciemnego drewna do uporczywego wbijania mu się, raz po raz, prosto pod żebra. Usta przysłania sobie dłonią, ale za każdym razem, kiedy Kimber reaguje w coraz bardziej zniecierpliwiony sposób, błądzi po nich cień uśmiechu. Może nie będzie się dzisiaj aż tak nudził.
Większość czasu przewidzianego na Obronę planem zajęć spędza z nogą nieustannie oparta na Ernestowskim krześle, jednocześnie wzrokiem niepokalanym myślą wpatrując się w srebrne kosmyki okalające skroń Wolfe'a. Przynajmniej do czasu, gdy ustępują miejsca jakiejś groteskowej pokrace. Której nazwę może umiałby mniej czy bardziej doprecyzować we własnej głowie, gdyby tylko przez ostatnie dwa lata pofatygował się o kupienie podręcznika. Metamorfomagia to całkiem ciekawa umiejętność — być może jedyny aspekt magii, którego dozą by w swoim życiu nie pogardził. Czasami zastanawia się, jakby ją spożytkował. Może zmodyfikowałby sobie lekko rysy twarzy, żeby dzieciaki z londyńskiego, prywatnego gimnazjum, koło której mieszkają Webbowie, przestały go wypytywać, czy jadł kiedyś potrawkę z psa, śmiejąc się do rozpuku i szturchając tymi grubymi łokciami, opatulonymi w mundurki z zeszłej epoki. Albo w ogóle zmienił twarz, tak nie do poznania i w trybie natychmiastowym zawinął manatki z tego magicznego pierdolnika.
Poprawia kołnierz po raz enty tego poranka — jakiś tam do siebie szacunek ma, więc raczej nie planuje niezobowiązujących schadzek w dni robocze (i to przed śniadaniem!), ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu każda jego rozmowa z Laserianem kończy się w właśnie ten, a nie inny sposób. A teraz musi gimnastykować się, żeby purpurowy ślad na szyi nie ściągał uwagi każdej jednej piętnastolatki, które nie są tak dyskretne, jak im się wydaje, gdy wytykają go palcami zza zdezelowanych przez semestr nauki kajetów. Ravenclaw od kolejnych piętnastu ujemnych punktów dzieli teraz zaledwie jeden, piskliwy śmiech. A Elijah będzie musiał następnym razem powiedzieć koledze, żeby wyluzował z tymi zębami. Chociaż w tych widocznych miejscach.
Z odmętów własnych, niewybrednych przemyśleń, w obliczu których całe tło zamienia się w jednolity, niewiele znaczący dla niego półmonolog, wysupłuje go dopiero głos Frances. Mija chwila, zanim rozbudzi się z letargu na tyle, żeby skojarzyć — nie, nie mówi do niego. Z ich dwójki ona przynajmniej wie, co się na tych lekcjach w ogóle dzieje.
— Bardzo dobrze, Panno Singh — powtarza, imitując głos Barlceya najlepiej (i najciszej, bo o ósmej rano jakoś nie ma ochoty na słuchanie jakiejś bieda reprymendy) jak potrafi. — Pięć punktów dla Ravenclaw. O ile zakład, że potrzebuje jakichś dwóch minut, żeby to z wianuszkiem wyzerować?
Informacji o jakiejś tam pracy domowej też nie poświęca zbyt wiele swojej cennej uwagi, zamiast tego wkładając ją całą w pieprzenie jakichś głupot: wszystko, byle tylko wbrew jej osobistej woli doprowadzić Frances do jakiegoś niekontrolowanego wybuchu śmiechu, albo chociaż szerszego z uśmiechów. Ostatnimi czasy to jego najulubieńsze zajęcie. Później za to rzuci galeonem i będzie miał swoją odpowiedź — dzisiejsze zadanie domowe pozwoli mu odpisać szczęśliwiec z Slytherinu, czy może z Ravenclaw? On na dziś wieczór jest już umówiony. Pod materacem trzyma wyświechtany podręcznik Cambridge International AS and A Level Mathematics. Randkę między prześcieradłami zaliczy dziś, zgodnie z jego rezolutnym planem, z całkami. I może podstawami statystyki, jak po tych upojnych godzinach zostanie mu jeszcze trochę energii w rękawie.
Zaraz przed opuszczeniem sali niedelikatnie ciągnie Ernesta za kołnierz, zmuszając go do zrobienia solidnego kroku w tył.
— Panie, kurwa, przodem — syczy, jednocześnie nonszalancko wypuszczając z pomieszczenia, Frances i, o zgrozo, rudą konfidentkę, która posyła mu spojrzenie tak puste, jakiego spodziewałby się może po porcelanowej lalce. Jeśli on ma średnio inteligentne spojrzenie, to przy niej musi sprawiać wrażenie pieprzonego Merlina. Dopiero, kiedy zostają sami, przed wejściem, wraca uwagą do Ernesta. Frances kiwa głową na znak, że niedługo do niej wróci. — Co to się wydarzyło, że Anderton zaszczyciła takiego byle kogo swoją wspaniałą obecnością? Od wczoraj chodzisz taki zadowolony, że wyglądasz, jakbyś miał się zaraz spuścić. Czyżby otworzyła przed tobą wrota do swojej Komnaty Życzeń? — prawie krzywi się na własny komentarz, który z ust wypada mu jakby mimochodem.
Całe szczęście, że Frances nie słyszy go w momentach, kiedy ulewają się z niego stare nawyki.
ebeebe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
E R N E S T K I M B E R
W I E L K A S A L A → S A L A O D O P C M → K O R Y T A R Z
Ernest KImber nie jest osobą, którą dotykają zmiany. Przynajmniej pozornie. Włosy ma ułożone, jak zwykle, na lewy bok, koszulę ciasno zapiętą przy szyi, a pod nim – przedłużenie pedagogicznej smyczy – zielony krawat. Ta sama niewzruszona, posągowa twarz, uzupełniona karcącym spojrzeniem. I sylwetka – wyprostowana tak, jakby ktoś nieustannie stał nad nim z batem i egzaminował go z jego postawy. Ernest Kimber jest nudny jak zwykle. Wszystko jest tak, jak zwykle – tak podsumowuje szkolną rzeczywistość w liście do matki. Lakonicznie, sucho, bo list nie jest próbą utrzymania więzi, tylko co miesięcznym sprawozdaniem. Ale nigdy to, co pisze do matki, nie jest pełnym obrazem tego, co przeżywa. To bardzo uproszczone, wypłowiałe przedstawienie spraw tak, aby usatysfakcjonowały księgową zgorzkniałą życiem. Petra Kimber uwielbia porządek, a Ernest pieczołowicie dba o to, żeby jej obraz świata pozostał nietkniętą taflą wody.
Tylko że woda nigdy nie jest stała. Panta rhei, mógłby rzec gwoli swojego zarozumiałego intelektu. Teraz, kiedy stał się częścią czegoś większego, ma wrażenie, że wyłamano mu jedną ścianę w zamkniętym na spust pokoju. Jak gdyby nabrał nowej perspektywy. Chociaż zawsze czuł do swoich rówieśników politowanie, w szczególności tych, którzy sądzili, że całe życie ktoś będzie się nad nimi litował – teraz ta wydurniała, niedojrzała banda zwierząt wydaje mu się po prostu śmieszna. Odurzona, otępiała, nieświadoma tego, co się dzieje i jakie wyroki zapadają, kiedy oni drzemią w słodkim śnie beztroskiego, nastoletniego życia.
Jest wszystkim tak bardzo podekscytowany, że chce mu się wymiotować i z tego samego powodu nie jest w stanie niczego przełknąć. Ernest chce przypomnieć sobie materiał na nadchodzącą lekcję OPCM, ale tekst wydaje mu się tak bzdurny i niezrozumiały, a litery drżą mu przed oczami, że jedyne co robi, to pusto gapi się w książkę spoczywającą na jego kolanach. Karmią go ułudne słowa Aldricha. Próbuje odnaleźć w nich drugie dno, naiwnie szuka odniesienia do jego osoby i sytuacji. Ma w końcu pewność, że coś znaczy. Tę głupią, naiwną pewność. O to przecież chodzi, czyż nie? Nawet bandzie zwierząt dano ogryzek kontroli – demokratyczne wybory nowego dyrektora. Będą się o to zabijać, wie to. Zaraz po tym, jak Aldrich kończy swoją przemowę, wybucha gwar rozmów, a w powietrzu wisi podekscytowanie. Tak właśnie usypia się masę.
Odchodzi od stołu, nim uczniowska uczta na dobre się rozkręci. Jest mu niespodziewanie duszno i ma ochotę rozluźnić krawat. Mijają mu nudności i odczuwa ukucie głodu. Chciałby przytępić go papierosem, ale pozostaje mu niewiele czasu, aby przygotować się do zajęć, więc porzuca te hedonistyczną rozrywkę na bok. Jest rozemocjonowany i wie, że tylko zmarnuje czas, próbując wetknąć sobie jakąś wiedzę do głowy. Najchętniej by z kimś porozmawiał, ale Laser zdążył wyjść przed nim, co musiał przegapić, bo nie wie nawet, gdzie go szukać. Decyduje się więc od razu iść do sali.
Siada tam, gdzie zwykle. Jest jedną z pierwszych osób. Sala powoli się napełnia, ale on to skrzętnie ignoruje. Spodziewa się jak zwykle towarzystwa Laseriana, a że nie są ze sobą bardzo wylewni, to nawet jeśli nie zaszczyci go lakonicznym przywitaniem, Ernest wie, że nic to między nimi nie zmieni. Urok przyjaźni od dzieciństwa, w której starania zastępuje niewypowiedziana umowa bezwzględnej lojalności.
Od razu więc, kiedy ktoś uderza go książką w głowę, myśli, że to Laser.
— Bardzo, kurwa, śmie...
I ma szczęście, że w porę się reflektuje, bo okazuje się, że siada obok niego nikt inny jak Louise pierdolona Anderton.
— Lou. Dobrze cię widzieć — wypala i chciałby uciec, albo zapaść się pod ziemię. Kurwa. A Lou nie jest byle kim, powinien się umieć przyzwoicie zachować. Tymczasem błaźni się sromotnie.
Słowa jasnowłosej skutecznie przygwożdżają go do krzesła. Nic byś sam nie zrobił. Słyszy w głowie tylko to zdanie, zapętlone, igrające z jego umysłem jak zaklęcie tortury. Ma rację. Do Invicty nie doszedł ciężką pracą czy intelektem, ale służebniczym oddaniem. Gdyby nie był powiernikiem tajemnicy Ciary, gdyby nie posiadał umiejętności czegoś, co jest dla niej przydatne, Lou nigdy by obok niego nie usiadła. Nic nie zawdzięcza sobie. Mógłby, gdyby pracował ciężej. Mógłby, gdyby był mężczyzną, a nie jest; spłodził go ktoś, kto tytuł ten iści sobie tylko z faktu posiadania na tyle sprawnych genitaliów, aby zmajstrować dzieciaka i spierdolić, a nie honoru czy odpowiedzialności.
— Tak, wiem. To ogromna szansa udoskonalenia. I jestem za nią bardzo wdzięczny. Nie zmarnuje tego.
Wiedział, że przy najbliższej okazji Louise nawiąże do jego społecznego awansu. Już wcześniej układał w głowie to, co mógłby jej odpowiedzieć, więc kiedy wypuszcza z siebie przemielone w nastroszonym łbie zdania, wypadają maniakalnie i mechanicznie.
Pojawienie się Barcleya pozwala mu skierować swoje myśli w inne, mniej trapiące go myśli. Nie pozostaje skoncentrowany na długo, bo ktoś uporczywie kopie jego krzesło. Zmusza go tym samym, aby poprawić się a siedzeniu i dać znać osobie, która odważa się wytrącić go ze skupienia. Kiedy incydent się powtarza, już wie. Nie musi się odwracać, aby wiedzieć, kto to. Na tej sali znajduje się jedna osoba, którem mogłoby aż tak zależeć na prowokowaniu go. Quintrell miał w tym swój prywatny, obsceniczny interes. Uśmiecha się mimowolnie, choć nie chce, bo to zachowanie godne – dlatego ostatecznie jego usta skrzywia grymas balansujący między utrzymaniem powagi a roześmianym się maniakalnym śmiechem. Chce śmiać się czy krzyczeć? Struna poruszona przez Lou nieustannie drga. Doskonale wie, że sam nic by nie zrobił. Może Elijah też o tym wie? Że nieważne, jak bardzo będzie starać się zachować poczucie jakieś kontroli, ostatecznie i tak zawsze utraci ją wraz z ostatnią warstwą ubrań.
Próbuje przysunąć się bliżej ławki, ale te jego pierdolone, długie giry, wciąż go dosięgają. Postanawia nie dawać po sobie znać, że Quintrell go denerwuje, wie bowiem, że jego zirytowanie tylko napędza Krukona.
— Jak wspomniała Frances — musi zrobić tu krótką przerwę, bo wymówienie jej imienia od kilku lat sprawia mu ogromną trudność; ma wrażenie, że robi coś nieodpowiedniego, że to bezczelne, że rości sobie prawo, by w ogóle o niej wspomnieć. — Inferius to ożywione, ludzkie zwłoki. To, jak groźne są, zależy od tego, kto nimi kieruje. Same w sobie są bezsilne, mogą jedynie wykonywać czyjeś rozkazy. Ich najmocniejszą stroną jest właśnie to, że są martwe, dlatego nie da się pokonać ich zaklęciem niewybaczalnym. Nie odczuwają też bólu, więc nie da się ich zranić. Inferiusy... zacina się, płynność jego mowy znowu zakłóca kopnięcie krzesła — ...boją się ognia. Najłatwiej pokonać je zaklęciem, które wytwarza ogień, takim jak, na przykład, incendio lub lacarnum inflamari.
Do przez resztę lekcji zawzięcie milczy i, co nietypowe dla niego, z upragnieniem czeka na jej koniec. Gdy chce w końcu wyjść z sali, ktoś pociąga go za szatę, aż rzuca siarczyste "kurwa" pod nosem.
— Quintrell. — marszczy brwi i wzdycha — Ty zawsze tylko o jednym. Dlatego kopiesz w krzesło, kiedy ja próbuje się uczyć? Myślałem, że zdążyłeś sobie szybko ulżyć, żeby nie mieć od rana sprzężenia między chujem a mózgiem.
Zwraca uwagę na siny ślad odznaczający się na bladej szyi chłopaka. Nie jest, bynajmniej, zazdrosny. Może bardziej poirytowany faktem, że chłopak jest taki nieostrożny i nonszalancki. Elijah Qunitrell to uosobienie wszystkiego, czego Ernest nienawidzi - i tym samym fizyczny zbiór wszystkiego, czego mu brakuje. Gdyby urodził się w ciele Elijah, Lou nigdy nie usiadłaby obok niego. I może umiałby cokolwiek sam zrobić. Elijah robi przecież wszystko na swoich zasadach.
— Rozumiem, że się nie spisał. Następnym razem po prostu nie bierz kogo popadnie — rzuca beztrosko, ale wie, że to wiążąca propozycja — To, co dotyczy mnie i Lou, przerasta twój brak wiedzy i ambicji. Nic, co by cię mogło interesować. W innym wypadku może bym ci powiedział.
Z Kimberowskich ust brzmi to jak komplement albo nawet pocałunek w policzek na zgodę. Stosunek Ernesta do Elijah jest wyjątkowo ambiwalentny. Chciałby bardzo go nienawidzić i tak w gruncie rzeczy jest. Kiedy myśli o Quintrellu, nie przychodzi mu do głowy ani jedna cecha, którą w nim ceni. Quintrell jest butny, leniwy, pozbawiony ambicji i w dodatku kopie w jego krzesło, jakby dalej byli na czwartym roku (właściwie, jeśli chodzi o Quintrella, nie wątpi, że chłopak właśnie tam utknął emocjonalnie i intelektualnie). A mimo jego wszystkich przywar, zawsze znajduje swoją drogę do niego. To głupie, i myśli, że każdy czasami potrzebuje umysłowego otępienia. Niektórzy uciekają w alkohol i halucynogenne eliksiry. Ernest Kimber ucieka do rzeczywistości rządzonej prawami Elijah Quintrella, a właściwie jednym prawem – brakiem jakichkolwiek zasad czy nawet udawanej przyzwoitości pierdolonej mugolskiej dewotki.
— Muszę iść — wypala, bo uderza go myśl, że może od wczoraj nie powinien utrzymywać zbyt zażyłych stosunków z czarodziejem, który wobec magii nie żywi ani odrobiny szacunku — Pozdrów Frances ode mnie — rzuca na odchodne. W kontekście tego, co łączy go z Frances brzmi to jak kpina, ale to nie jest jego zamiarem. Właściwie nie wie, co próbuje tym osiągnąć. Czuje powinnośc okazywania jej, że dalej jest dla niego ważna. A jej dyskrecja – jeszcze ważniejsza.
Zanim się odwraca i rusza przed siebie, nie może ulec pokusie i dopowiada:
— Jak będziesz mieć czas, powinniśmy znowu poćwiczyć.
Tym razem chciałby naprawdę przyłożyć się do treningu a nie zakończyć go w łazience prefektów. Przynjmniej tak sobie wmawia. Wie jednak, że w ich pokrętnym kodzie znaczy to coś zgoła innego. Trudno. Może czas nauczyć się asertywności? Bzdura. Nie dziś. Jeszcze dziś nie chce z niego rezygnować.
Przechodząc obok Frances rzuca jej tylko ukradkowe spojrzenie. Nie cofnie tego, co powiedział do Quintrella i zaczyna tego żałować. Jak mógł pomyśleć, że to było odpowiednie? Nie jest dzisiaj sobą. Zresztą, chyba nigdy nie jest w pełni sobą. Szczególnie dziś ma wrażenie, że prześladuje go widmo ojca.
W głębi korytarza zauważa Laseriana i może w końcu zmanipulować swój własny nastrój. To właśnie przed nim wyjątkowo dobrze wychodzi mu udawanie, że wszystko jest w porządku. Jego wypaczona definicja przyjaźni zakłada, że największą przysługą, jaką można oddać przyjacielowi, jest nie wciąganie go w prywatne gówno.
— Cummings! Gdzie cię wcięło? — pyta i uderza go pięścią zaczepnie w ramię, co stanowi chorobliwą manię wśród chłopców w jego wieku. — Nie mogłem cię znaleźć. Znowu jakąś lalkę obracałeś, donżuanie jebany, co?
Tylko że woda nigdy nie jest stała. Panta rhei, mógłby rzec gwoli swojego zarozumiałego intelektu. Teraz, kiedy stał się częścią czegoś większego, ma wrażenie, że wyłamano mu jedną ścianę w zamkniętym na spust pokoju. Jak gdyby nabrał nowej perspektywy. Chociaż zawsze czuł do swoich rówieśników politowanie, w szczególności tych, którzy sądzili, że całe życie ktoś będzie się nad nimi litował – teraz ta wydurniała, niedojrzała banda zwierząt wydaje mu się po prostu śmieszna. Odurzona, otępiała, nieświadoma tego, co się dzieje i jakie wyroki zapadają, kiedy oni drzemią w słodkim śnie beztroskiego, nastoletniego życia.
Jest wszystkim tak bardzo podekscytowany, że chce mu się wymiotować i z tego samego powodu nie jest w stanie niczego przełknąć. Ernest chce przypomnieć sobie materiał na nadchodzącą lekcję OPCM, ale tekst wydaje mu się tak bzdurny i niezrozumiały, a litery drżą mu przed oczami, że jedyne co robi, to pusto gapi się w książkę spoczywającą na jego kolanach. Karmią go ułudne słowa Aldricha. Próbuje odnaleźć w nich drugie dno, naiwnie szuka odniesienia do jego osoby i sytuacji. Ma w końcu pewność, że coś znaczy. Tę głupią, naiwną pewność. O to przecież chodzi, czyż nie? Nawet bandzie zwierząt dano ogryzek kontroli – demokratyczne wybory nowego dyrektora. Będą się o to zabijać, wie to. Zaraz po tym, jak Aldrich kończy swoją przemowę, wybucha gwar rozmów, a w powietrzu wisi podekscytowanie. Tak właśnie usypia się masę.
Odchodzi od stołu, nim uczniowska uczta na dobre się rozkręci. Jest mu niespodziewanie duszno i ma ochotę rozluźnić krawat. Mijają mu nudności i odczuwa ukucie głodu. Chciałby przytępić go papierosem, ale pozostaje mu niewiele czasu, aby przygotować się do zajęć, więc porzuca te hedonistyczną rozrywkę na bok. Jest rozemocjonowany i wie, że tylko zmarnuje czas, próbując wetknąć sobie jakąś wiedzę do głowy. Najchętniej by z kimś porozmawiał, ale Laser zdążył wyjść przed nim, co musiał przegapić, bo nie wie nawet, gdzie go szukać. Decyduje się więc od razu iść do sali.
Siada tam, gdzie zwykle. Jest jedną z pierwszych osób. Sala powoli się napełnia, ale on to skrzętnie ignoruje. Spodziewa się jak zwykle towarzystwa Laseriana, a że nie są ze sobą bardzo wylewni, to nawet jeśli nie zaszczyci go lakonicznym przywitaniem, Ernest wie, że nic to między nimi nie zmieni. Urok przyjaźni od dzieciństwa, w której starania zastępuje niewypowiedziana umowa bezwzględnej lojalności.
Od razu więc, kiedy ktoś uderza go książką w głowę, myśli, że to Laser.
— Bardzo, kurwa, śmie...
I ma szczęście, że w porę się reflektuje, bo okazuje się, że siada obok niego nikt inny jak Louise pierdolona Anderton.
— Lou. Dobrze cię widzieć — wypala i chciałby uciec, albo zapaść się pod ziemię. Kurwa. A Lou nie jest byle kim, powinien się umieć przyzwoicie zachować. Tymczasem błaźni się sromotnie.
Słowa jasnowłosej skutecznie przygwożdżają go do krzesła. Nic byś sam nie zrobił. Słyszy w głowie tylko to zdanie, zapętlone, igrające z jego umysłem jak zaklęcie tortury. Ma rację. Do Invicty nie doszedł ciężką pracą czy intelektem, ale służebniczym oddaniem. Gdyby nie był powiernikiem tajemnicy Ciary, gdyby nie posiadał umiejętności czegoś, co jest dla niej przydatne, Lou nigdy by obok niego nie usiadła. Nic nie zawdzięcza sobie. Mógłby, gdyby pracował ciężej. Mógłby, gdyby był mężczyzną, a nie jest; spłodził go ktoś, kto tytuł ten iści sobie tylko z faktu posiadania na tyle sprawnych genitaliów, aby zmajstrować dzieciaka i spierdolić, a nie honoru czy odpowiedzialności.
— Tak, wiem. To ogromna szansa udoskonalenia. I jestem za nią bardzo wdzięczny. Nie zmarnuje tego.
Wiedział, że przy najbliższej okazji Louise nawiąże do jego społecznego awansu. Już wcześniej układał w głowie to, co mógłby jej odpowiedzieć, więc kiedy wypuszcza z siebie przemielone w nastroszonym łbie zdania, wypadają maniakalnie i mechanicznie.
Pojawienie się Barcleya pozwala mu skierować swoje myśli w inne, mniej trapiące go myśli. Nie pozostaje skoncentrowany na długo, bo ktoś uporczywie kopie jego krzesło. Zmusza go tym samym, aby poprawić się a siedzeniu i dać znać osobie, która odważa się wytrącić go ze skupienia. Kiedy incydent się powtarza, już wie. Nie musi się odwracać, aby wiedzieć, kto to. Na tej sali znajduje się jedna osoba, którem mogłoby aż tak zależeć na prowokowaniu go. Quintrell miał w tym swój prywatny, obsceniczny interes. Uśmiecha się mimowolnie, choć nie chce, bo to zachowanie godne – dlatego ostatecznie jego usta skrzywia grymas balansujący między utrzymaniem powagi a roześmianym się maniakalnym śmiechem. Chce śmiać się czy krzyczeć? Struna poruszona przez Lou nieustannie drga. Doskonale wie, że sam nic by nie zrobił. Może Elijah też o tym wie? Że nieważne, jak bardzo będzie starać się zachować poczucie jakieś kontroli, ostatecznie i tak zawsze utraci ją wraz z ostatnią warstwą ubrań.
Próbuje przysunąć się bliżej ławki, ale te jego pierdolone, długie giry, wciąż go dosięgają. Postanawia nie dawać po sobie znać, że Quintrell go denerwuje, wie bowiem, że jego zirytowanie tylko napędza Krukona.
— Jak wspomniała Frances — musi zrobić tu krótką przerwę, bo wymówienie jej imienia od kilku lat sprawia mu ogromną trudność; ma wrażenie, że robi coś nieodpowiedniego, że to bezczelne, że rości sobie prawo, by w ogóle o niej wspomnieć. — Inferius to ożywione, ludzkie zwłoki. To, jak groźne są, zależy od tego, kto nimi kieruje. Same w sobie są bezsilne, mogą jedynie wykonywać czyjeś rozkazy. Ich najmocniejszą stroną jest właśnie to, że są martwe, dlatego nie da się pokonać ich zaklęciem niewybaczalnym. Nie odczuwają też bólu, więc nie da się ich zranić. Inferiusy... zacina się, płynność jego mowy znowu zakłóca kopnięcie krzesła — ...boją się ognia. Najłatwiej pokonać je zaklęciem, które wytwarza ogień, takim jak, na przykład, incendio lub lacarnum inflamari.
Do przez resztę lekcji zawzięcie milczy i, co nietypowe dla niego, z upragnieniem czeka na jej koniec. Gdy chce w końcu wyjść z sali, ktoś pociąga go za szatę, aż rzuca siarczyste "kurwa" pod nosem.
— Quintrell. — marszczy brwi i wzdycha — Ty zawsze tylko o jednym. Dlatego kopiesz w krzesło, kiedy ja próbuje się uczyć? Myślałem, że zdążyłeś sobie szybko ulżyć, żeby nie mieć od rana sprzężenia między chujem a mózgiem.
Zwraca uwagę na siny ślad odznaczający się na bladej szyi chłopaka. Nie jest, bynajmniej, zazdrosny. Może bardziej poirytowany faktem, że chłopak jest taki nieostrożny i nonszalancki. Elijah Qunitrell to uosobienie wszystkiego, czego Ernest nienawidzi - i tym samym fizyczny zbiór wszystkiego, czego mu brakuje. Gdyby urodził się w ciele Elijah, Lou nigdy nie usiadłaby obok niego. I może umiałby cokolwiek sam zrobić. Elijah robi przecież wszystko na swoich zasadach.
— Rozumiem, że się nie spisał. Następnym razem po prostu nie bierz kogo popadnie — rzuca beztrosko, ale wie, że to wiążąca propozycja — To, co dotyczy mnie i Lou, przerasta twój brak wiedzy i ambicji. Nic, co by cię mogło interesować. W innym wypadku może bym ci powiedział.
Z Kimberowskich ust brzmi to jak komplement albo nawet pocałunek w policzek na zgodę. Stosunek Ernesta do Elijah jest wyjątkowo ambiwalentny. Chciałby bardzo go nienawidzić i tak w gruncie rzeczy jest. Kiedy myśli o Quintrellu, nie przychodzi mu do głowy ani jedna cecha, którą w nim ceni. Quintrell jest butny, leniwy, pozbawiony ambicji i w dodatku kopie w jego krzesło, jakby dalej byli na czwartym roku (właściwie, jeśli chodzi o Quintrella, nie wątpi, że chłopak właśnie tam utknął emocjonalnie i intelektualnie). A mimo jego wszystkich przywar, zawsze znajduje swoją drogę do niego. To głupie, i myśli, że każdy czasami potrzebuje umysłowego otępienia. Niektórzy uciekają w alkohol i halucynogenne eliksiry. Ernest Kimber ucieka do rzeczywistości rządzonej prawami Elijah Quintrella, a właściwie jednym prawem – brakiem jakichkolwiek zasad czy nawet udawanej przyzwoitości pierdolonej mugolskiej dewotki.
— Muszę iść — wypala, bo uderza go myśl, że może od wczoraj nie powinien utrzymywać zbyt zażyłych stosunków z czarodziejem, który wobec magii nie żywi ani odrobiny szacunku — Pozdrów Frances ode mnie — rzuca na odchodne. W kontekście tego, co łączy go z Frances brzmi to jak kpina, ale to nie jest jego zamiarem. Właściwie nie wie, co próbuje tym osiągnąć. Czuje powinnośc okazywania jej, że dalej jest dla niego ważna. A jej dyskrecja – jeszcze ważniejsza.
Zanim się odwraca i rusza przed siebie, nie może ulec pokusie i dopowiada:
— Jak będziesz mieć czas, powinniśmy znowu poćwiczyć.
Tym razem chciałby naprawdę przyłożyć się do treningu a nie zakończyć go w łazience prefektów. Przynjmniej tak sobie wmawia. Wie jednak, że w ich pokrętnym kodzie znaczy to coś zgoła innego. Trudno. Może czas nauczyć się asertywności? Bzdura. Nie dziś. Jeszcze dziś nie chce z niego rezygnować.
Przechodząc obok Frances rzuca jej tylko ukradkowe spojrzenie. Nie cofnie tego, co powiedział do Quintrella i zaczyna tego żałować. Jak mógł pomyśleć, że to było odpowiednie? Nie jest dzisiaj sobą. Zresztą, chyba nigdy nie jest w pełni sobą. Szczególnie dziś ma wrażenie, że prześladuje go widmo ojca.
W głębi korytarza zauważa Laseriana i może w końcu zmanipulować swój własny nastrój. To właśnie przed nim wyjątkowo dobrze wychodzi mu udawanie, że wszystko jest w porządku. Jego wypaczona definicja przyjaźni zakłada, że największą przysługą, jaką można oddać przyjacielowi, jest nie wciąganie go w prywatne gówno.
— Cummings! Gdzie cię wcięło? — pyta i uderza go pięścią zaczepnie w ramię, co stanowi chorobliwą manię wśród chłopców w jego wieku. — Nie mogłem cię znaleźć. Znowu jakąś lalkę obracałeś, donżuanie jebany, co?
acab
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
s a l a w i e l k a • b i b l i o t e k a
Czasami ma wrażenie, że nawet jego oddechy są odliczone co do sekundy. W ciągu swoich kilku lat nauczania w Hogwarcie, udaje mu się osiągnąć stan niesamowicie dopracowanej rutyny. Sam nigdy nie kwestionuje planu dnia, więc łatwo jest go znaleźć — wystarczy bacznie obserwować grafik. Pierwsze mrugnięcie poranka to zawsze przytłaczająca realizacja, że na poduszce obok nie leży rozczochrana i chrapiąca Camille. William wierzy, że gdy z samego rana, w tych pojedynczych samotnie spędzonych sekundach, skupi się na smutnych momentach i wyrzuci je z siebie, cały dzień przeżyje z dozą energii na którą młodzież zasługuje. Całuje więc zdjęcie narzeczonej i przebiera w niezliczonej ilości kombinacji i okularów.
Różowo-żółty sweter w połączeniu z liliowymi oprawkami prezentuje się raczej pogodnie. Stawia pierwszy krok o lasce i kieruje się w stronę korytarza. Napotkany w trasie pierwszoroczny, Mickey, posyła mu banana, nakreślając gigantyczną dziurę między jedynkami. William zawsze czuje się nieswojo nie spuszczając z tych zębów oczu, aczkolwiek nie może się powstrzymać. ‚Boże, przecież taka patologiczna szpara musi mu wręcz utrudniać jedzenie’ i już ma się pożegnać, gdy dociera do niego dzień tygodnia. Wtorki, czwartki i niedziele przesiaduje zwykle w bibliotece, otoczony swoimi ulubionymi buntownikami.
— Michael, jak spotkasz kogoś z naszych to przypomnij o dzisiejszym spotkaniu, te guły zawsze zapomną! — uśmiecha się sam do siebie na wydźwięk słów „jeden z naszych”. Podoba mu się, że nawet jeżeli istnieje nieprzekraczalna bariera wieku między kadrą, a uczniami, mu w jakiś sposób udaje się komunikować z tymi młodymi ludźmi w normalny sposób. Co więcej, w życiu mu się tak przyjemnie nie rozmawiało w trakcie palenia! Te świeże umysły, ich przemyślenia, opinie! Chłonął ten świat jak gąbka. Kilka dni wcześniej sam z siebie posłuchał wreszcie Spice Girls, tak dużo uczennice o nich gadały. I potajemnie spędził nad ich utworami kilka godzin. Niesamowite!
Jego kroki słychać w całej Wielkiej Sali, gdzie jako jeden z pierwszych zasiada na miejscu. Z tego co pamięta to właśnie dziś przypada dzień, gdy Aaral ma zapowiedzieć swoje odejście. Rozmawiał z kobietą kilka razy, jednak zawsze czuł się w dziwny sposób obserwowany i analizowany. Wypytywała o Stowarzyszenie w nienaturalnie dużych ilościach i nie podobało mu się, że choć sprawowała rolę dyrektorki, w prywatnych konwersacjach odnosiła się do uczniów w sposób wręcz pogardliwy. Nie ma żadnych dowodów, by swoje przeczucia potwierdzić, aczkolwiek wszystko skłania się do…
Do starca, który właśnie wtargnął do jadalni. Przerażający, jak zwykle, wbija w niego spojrzenie.
Pierwsze lata jego nauczycielskiej kariery są spokojne. Zdarzają się wypadki, zdarzają się wyzwiska w jego stronę, ale po jakimś czasie każdemu się te bzdury nudzą i życie toczy się dalej. Do czasu. Nie pamięta dokładnej daty, gdy odbył konwersację z Aldrichem, aczkolwiek musiało się to odbyć chwilę po przejściu starca na emeryturę. Grozi mu w sposób najbardziej bezczelny i wyciąga teczkę wypełnioną po brzegi faktami historycznymi Williama. Jak na historycznym teście, musiał odpowiadać na pytania i czuł, że jego rozmówca zna odpowiedzi zanim sam wyartykułuje zdania. Przerażające uczucie. Grozi wydaleniem, zniszczeniem kariery, szantażuje. Opowiada o spiskach, o Ministerstwie i jest do tego stopnia nieprzejęty, że uśmiecha się. Od tamtej pory Stowarzyszenie działa mniej gwałtownie, strajki powoli wymierały, uczniowie pozapominali o Otylii, o bójkach i wypadkach. A na czole Branagh’a dalej pozostaje czerwona laserowa kropeczka celownika broni. W każdej chwili może umrzeć i nawet nie ma do kogo się zwrócić. Ba, nawet nie chce. Martwi się o dzieciaki, które przez taką aferę straciłyby zasłużone zaufanie i spokój w placówce.
Dlatego nie odzywają się do siebie, a William z niewytłumaczalnego sobie powodu ma ochotę ubrać słuchawki i krzyczeć „Get it on, get it on! ‚Cause tonight is the night! When two become one!”. Czuje na sobie przeszywające spojrzenie siedemdziesięciolatka, ale nie podnosi głowy wyżej, niż na tyle, by dostrzec jedną niezawiązaną sznurówkę. Ten wiek ogranicza już podstawowe czynności życiowe, a ten idiota się zabawia w bycie adwokatem diabła. Współczuje mu, jednak wizja śmierci z jego rąk, szybko to współczucie wypędza.
Sala wypełnia się powoli łakomymi posiłku dzieciakami i nauczyciel macha entuzjastycznie do stołu swoich wychowanków. Od kiedy przyjmuje rolę opiekuna, żółte szaliki i krawaty wręcz nabawiają go poczuciem bezpieczeństwa. Dostrzega wchodzącą na salę Bradley i posyła jej promienny uśmiech i dwa palce uniesione w górze, jak gdyby chciał przekazać, że chociaż nie rozmawiali ze sobą od dobrych kilku dni, przychodzi w pokoju i może mu się wyżalić. Jakby chciała.
Aldrich wstaje i kieruje się na sam środek. Jego manipulatyny, pseudo kochający i zabezpieczający ton wyniszcza Williama od zewnątrz. Kim trzeba być w środku, by kłamać tak intensywnie? Przecież nie zależy mu na dobru uczniów. Gdyby mu zależało, zamiast rozwijać Stowarzyszenie Bazyliszka, dołączyłby do niego. Do tej pory słyszał tylko same negatywy. Gdy na salę wnoszą Czarę Ognia, jest autentycznie zdziwiony. Rzuca pytające spojrzenie Barcley’owi, który zdaje się być zapatrzony w starca i nie odwzajemnia spojrzenia. A zapewne to on, jak to określono, „pozmieniał trochę zaklęcia”.
Wyczuwa w tym wszystkim jednak swoją szansę. Skoro „demokracja w Hogwarcie” naprawdę istnieje, chociażby prowizorycznie to trzeba to uczniom pokazać. Zachęcić i zasadzić nadzieję w młodych sercach pełnych życia. Rozważa wszelkie „za i przeciw”, czy zabiliby go? Nie na oczach setek dzieci i nie w sytuacji, gdy ogłosi kandydaturę. Obserwuje więc bacznie jak Aldrich — wow, kurwa, zaskakujące! — wrzuca właśne nazwisko w podmuchy niebieskiego ognia i opuszcza Salę. W porządku. Teraz jest szansa.
Wymięta z nerwów karteczka „William Branagh” zatapia się w głębinach płomieni. Nie ma już odwrotu.
Trzęsące się ręce wyciera w jedwabną szmateczkę, żmudnie dopasowaną do całego stroju. Inicjały W.B nagle kojarzą mu się z przerażającym uczuciem wrzuconej do Czary kartki. Podobne uczucie do tego, gdy pierwszy raz ojciec poczęstował go jointem. Okej, słyszał w głowie ostrzeżenia z gazet „najpierw to, potem strzykawki!”, „najpierw to, potem przedawkowanie w rowie!”, jednak ekscytacja wzięła górę. I skończył dobrze, więc… więc teraz może również się uda.
Dostrzega znaną mu czuprynę grubych włosów i nagle zapomina o osobistym problemie. Sybil.
Mniej-więcej rok temu trafił na dywanik z powodu tej niskiej puchonki. Usłyszał od innego nauczyciela, że ją faworyzuje i to aż dziwactwo, spędzać tyle wolnego czasu w towarzystwie uczennicy. Aczkolwiek ignoruje niepotrzebne pytania, ponieważ nawet gdyby czekałyby go nie wiadomo jak drastyczne konsekwencje, krótkie rozmowy z nią sprawiają mu ogrom radości. W niektórych momentach widzi w niej nawet postać córki, a szczere, zielone oczy nadrabiają mu całe te życie, które odebrała śmierć Camille. Nie będzie mieć już dzieci, dlatego ma uczniów. A Sybil… Sybil to już nie tylko uczeń, to już rodzina.
— No hej! Jak się czujesz, Blythe, oferujemy ci z kadrą dostateczną ilość wrażeń? — mruga porozumiewawczo — Nie wiem czy widziałaś, ale moim skromnym zdaniem, patrzysz właśnie na swojego przyszłego dyrektora.
Zmieszany własnymi słowami, dochodzi do wniosku, że posada może być przerostem jego możliwości. Jednak uśmiech blondynki znowu powraca go myślami do świata żywych i po raz kolejny posyła jej serdeczne spojrzenie.
— Życzę ci najwspanialszego dnia, Sybil. Pamiętaj, że jakbyś chciała, jesteś mile widziana w Stowarzyszeniu! Biblioteka o osiemnastej. Jak nie to pewnie wpadniemy na siebie w Pokoju Wspólnym. Miło było cię zobaczyć, ucz się pilnie.
Lekcje numerologii tego dnia były mieszanką zamyślenia i wiecznie zadawanych ćwiczeń indywidualnych. Przez poranek i zaskakujące ogłoszenie, Willy nie mógł skupić się na prowadzeniu wykładu. Krótko mówiąc, dzień bez wrażeń. Jedynym zaskoczeniem był Elijah, który koło piętnastej zamiast wróżyć z koleżanką z ławki, zaczął napieprzać pod ławką jakieś mnożenie i choć szybki podgląd potwierdził, że idzie mu całkiem dobrze, nie jest to niestety dziedzina numerologii.
Dlatego więc trochę spragniony dyskusji, rozstawia w bibliotece stoliczek Stowarzyszenia i wita się promiennie z przybywającymi uczniami. Małe ciasteczka w kształcie smoków i otwarta na stronie „Historia Hogwartu” książka, nie skrywają o czym będą dziś rozmawiać. Gdy zbiera się ich już niemała garstka, proponuje rozpocząć.
— No dobrze, kochani. Wyręczę dziś nasze aktywistki z ich obowiązku i poprowadzę to spotkanie. Chciałbym, żebyśmy zaczęli od przeanalizowania, którzy dyrektorzy naszej szkoły, wdrążyli najlepsze zmiany w politykę Hogwartu i jak my możemy zaproponować te zmiany. Nie wiem czy wiecie, aczkolwiek inspirowany waszymi działaniami, zgłosiłem swoją kandydaturę i nie mogę się doczekać, aż wreszcie pojawią się na kursie nowe zasady. Nawet jeżeli nie zagłosujecie na mnie, nie wygram, chciałbym, żebyśmy mieli swoją inicjatywę. Możemy tu naprawdę dużo zmienić, to jest ten moment. Zacznijmy od waszych przemyśleń, Amber, co byś zmieniła jako dyrektora szkoły? Robin, nie gadaj, zaraz sam możesz coś dodać.
To będzie interesujące pół roku w Hogwarcie.
Różowo-żółty sweter w połączeniu z liliowymi oprawkami prezentuje się raczej pogodnie. Stawia pierwszy krok o lasce i kieruje się w stronę korytarza. Napotkany w trasie pierwszoroczny, Mickey, posyła mu banana, nakreślając gigantyczną dziurę między jedynkami. William zawsze czuje się nieswojo nie spuszczając z tych zębów oczu, aczkolwiek nie może się powstrzymać. ‚Boże, przecież taka patologiczna szpara musi mu wręcz utrudniać jedzenie’ i już ma się pożegnać, gdy dociera do niego dzień tygodnia. Wtorki, czwartki i niedziele przesiaduje zwykle w bibliotece, otoczony swoimi ulubionymi buntownikami.
— Michael, jak spotkasz kogoś z naszych to przypomnij o dzisiejszym spotkaniu, te guły zawsze zapomną! — uśmiecha się sam do siebie na wydźwięk słów „jeden z naszych”. Podoba mu się, że nawet jeżeli istnieje nieprzekraczalna bariera wieku między kadrą, a uczniami, mu w jakiś sposób udaje się komunikować z tymi młodymi ludźmi w normalny sposób. Co więcej, w życiu mu się tak przyjemnie nie rozmawiało w trakcie palenia! Te świeże umysły, ich przemyślenia, opinie! Chłonął ten świat jak gąbka. Kilka dni wcześniej sam z siebie posłuchał wreszcie Spice Girls, tak dużo uczennice o nich gadały. I potajemnie spędził nad ich utworami kilka godzin. Niesamowite!
Jego kroki słychać w całej Wielkiej Sali, gdzie jako jeden z pierwszych zasiada na miejscu. Z tego co pamięta to właśnie dziś przypada dzień, gdy Aaral ma zapowiedzieć swoje odejście. Rozmawiał z kobietą kilka razy, jednak zawsze czuł się w dziwny sposób obserwowany i analizowany. Wypytywała o Stowarzyszenie w nienaturalnie dużych ilościach i nie podobało mu się, że choć sprawowała rolę dyrektorki, w prywatnych konwersacjach odnosiła się do uczniów w sposób wręcz pogardliwy. Nie ma żadnych dowodów, by swoje przeczucia potwierdzić, aczkolwiek wszystko skłania się do…
Do starca, który właśnie wtargnął do jadalni. Przerażający, jak zwykle, wbija w niego spojrzenie.
Pierwsze lata jego nauczycielskiej kariery są spokojne. Zdarzają się wypadki, zdarzają się wyzwiska w jego stronę, ale po jakimś czasie każdemu się te bzdury nudzą i życie toczy się dalej. Do czasu. Nie pamięta dokładnej daty, gdy odbył konwersację z Aldrichem, aczkolwiek musiało się to odbyć chwilę po przejściu starca na emeryturę. Grozi mu w sposób najbardziej bezczelny i wyciąga teczkę wypełnioną po brzegi faktami historycznymi Williama. Jak na historycznym teście, musiał odpowiadać na pytania i czuł, że jego rozmówca zna odpowiedzi zanim sam wyartykułuje zdania. Przerażające uczucie. Grozi wydaleniem, zniszczeniem kariery, szantażuje. Opowiada o spiskach, o Ministerstwie i jest do tego stopnia nieprzejęty, że uśmiecha się. Od tamtej pory Stowarzyszenie działa mniej gwałtownie, strajki powoli wymierały, uczniowie pozapominali o Otylii, o bójkach i wypadkach. A na czole Branagh’a dalej pozostaje czerwona laserowa kropeczka celownika broni. W każdej chwili może umrzeć i nawet nie ma do kogo się zwrócić. Ba, nawet nie chce. Martwi się o dzieciaki, które przez taką aferę straciłyby zasłużone zaufanie i spokój w placówce.
Dlatego nie odzywają się do siebie, a William z niewytłumaczalnego sobie powodu ma ochotę ubrać słuchawki i krzyczeć „Get it on, get it on! ‚Cause tonight is the night! When two become one!”. Czuje na sobie przeszywające spojrzenie siedemdziesięciolatka, ale nie podnosi głowy wyżej, niż na tyle, by dostrzec jedną niezawiązaną sznurówkę. Ten wiek ogranicza już podstawowe czynności życiowe, a ten idiota się zabawia w bycie adwokatem diabła. Współczuje mu, jednak wizja śmierci z jego rąk, szybko to współczucie wypędza.
Sala wypełnia się powoli łakomymi posiłku dzieciakami i nauczyciel macha entuzjastycznie do stołu swoich wychowanków. Od kiedy przyjmuje rolę opiekuna, żółte szaliki i krawaty wręcz nabawiają go poczuciem bezpieczeństwa. Dostrzega wchodzącą na salę Bradley i posyła jej promienny uśmiech i dwa palce uniesione w górze, jak gdyby chciał przekazać, że chociaż nie rozmawiali ze sobą od dobrych kilku dni, przychodzi w pokoju i może mu się wyżalić. Jakby chciała.
Aldrich wstaje i kieruje się na sam środek. Jego manipulatyny, pseudo kochający i zabezpieczający ton wyniszcza Williama od zewnątrz. Kim trzeba być w środku, by kłamać tak intensywnie? Przecież nie zależy mu na dobru uczniów. Gdyby mu zależało, zamiast rozwijać Stowarzyszenie Bazyliszka, dołączyłby do niego. Do tej pory słyszał tylko same negatywy. Gdy na salę wnoszą Czarę Ognia, jest autentycznie zdziwiony. Rzuca pytające spojrzenie Barcley’owi, który zdaje się być zapatrzony w starca i nie odwzajemnia spojrzenia. A zapewne to on, jak to określono, „pozmieniał trochę zaklęcia”.
Wyczuwa w tym wszystkim jednak swoją szansę. Skoro „demokracja w Hogwarcie” naprawdę istnieje, chociażby prowizorycznie to trzeba to uczniom pokazać. Zachęcić i zasadzić nadzieję w młodych sercach pełnych życia. Rozważa wszelkie „za i przeciw”, czy zabiliby go? Nie na oczach setek dzieci i nie w sytuacji, gdy ogłosi kandydaturę. Obserwuje więc bacznie jak Aldrich — wow, kurwa, zaskakujące! — wrzuca właśne nazwisko w podmuchy niebieskiego ognia i opuszcza Salę. W porządku. Teraz jest szansa.
Wymięta z nerwów karteczka „William Branagh” zatapia się w głębinach płomieni. Nie ma już odwrotu.
Trzęsące się ręce wyciera w jedwabną szmateczkę, żmudnie dopasowaną do całego stroju. Inicjały W.B nagle kojarzą mu się z przerażającym uczuciem wrzuconej do Czary kartki. Podobne uczucie do tego, gdy pierwszy raz ojciec poczęstował go jointem. Okej, słyszał w głowie ostrzeżenia z gazet „najpierw to, potem strzykawki!”, „najpierw to, potem przedawkowanie w rowie!”, jednak ekscytacja wzięła górę. I skończył dobrze, więc… więc teraz może również się uda.
Dostrzega znaną mu czuprynę grubych włosów i nagle zapomina o osobistym problemie. Sybil.
Mniej-więcej rok temu trafił na dywanik z powodu tej niskiej puchonki. Usłyszał od innego nauczyciela, że ją faworyzuje i to aż dziwactwo, spędzać tyle wolnego czasu w towarzystwie uczennicy. Aczkolwiek ignoruje niepotrzebne pytania, ponieważ nawet gdyby czekałyby go nie wiadomo jak drastyczne konsekwencje, krótkie rozmowy z nią sprawiają mu ogrom radości. W niektórych momentach widzi w niej nawet postać córki, a szczere, zielone oczy nadrabiają mu całe te życie, które odebrała śmierć Camille. Nie będzie mieć już dzieci, dlatego ma uczniów. A Sybil… Sybil to już nie tylko uczeń, to już rodzina.
— No hej! Jak się czujesz, Blythe, oferujemy ci z kadrą dostateczną ilość wrażeń? — mruga porozumiewawczo — Nie wiem czy widziałaś, ale moim skromnym zdaniem, patrzysz właśnie na swojego przyszłego dyrektora.
Zmieszany własnymi słowami, dochodzi do wniosku, że posada może być przerostem jego możliwości. Jednak uśmiech blondynki znowu powraca go myślami do świata żywych i po raz kolejny posyła jej serdeczne spojrzenie.
— Życzę ci najwspanialszego dnia, Sybil. Pamiętaj, że jakbyś chciała, jesteś mile widziana w Stowarzyszeniu! Biblioteka o osiemnastej. Jak nie to pewnie wpadniemy na siebie w Pokoju Wspólnym. Miło było cię zobaczyć, ucz się pilnie.
Lekcje numerologii tego dnia były mieszanką zamyślenia i wiecznie zadawanych ćwiczeń indywidualnych. Przez poranek i zaskakujące ogłoszenie, Willy nie mógł skupić się na prowadzeniu wykładu. Krótko mówiąc, dzień bez wrażeń. Jedynym zaskoczeniem był Elijah, który koło piętnastej zamiast wróżyć z koleżanką z ławki, zaczął napieprzać pod ławką jakieś mnożenie i choć szybki podgląd potwierdził, że idzie mu całkiem dobrze, nie jest to niestety dziedzina numerologii.
Dlatego więc trochę spragniony dyskusji, rozstawia w bibliotece stoliczek Stowarzyszenia i wita się promiennie z przybywającymi uczniami. Małe ciasteczka w kształcie smoków i otwarta na stronie „Historia Hogwartu” książka, nie skrywają o czym będą dziś rozmawiać. Gdy zbiera się ich już niemała garstka, proponuje rozpocząć.
— No dobrze, kochani. Wyręczę dziś nasze aktywistki z ich obowiązku i poprowadzę to spotkanie. Chciałbym, żebyśmy zaczęli od przeanalizowania, którzy dyrektorzy naszej szkoły, wdrążyli najlepsze zmiany w politykę Hogwartu i jak my możemy zaproponować te zmiany. Nie wiem czy wiecie, aczkolwiek inspirowany waszymi działaniami, zgłosiłem swoją kandydaturę i nie mogę się doczekać, aż wreszcie pojawią się na kursie nowe zasady. Nawet jeżeli nie zagłosujecie na mnie, nie wygram, chciałbym, żebyśmy mieli swoją inicjatywę. Możemy tu naprawdę dużo zmienić, to jest ten moment. Zacznijmy od waszych przemyśleń, Amber, co byś zmieniła jako dyrektora szkoły? Robin, nie gadaj, zaraz sam możesz coś dodać.
To będzie interesujące pół roku w Hogwarcie.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach