Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Co może się stać, kiedy studenci zaczną "ratować" dzieci z trudnych relacji z rodzicami? Na pewno nic dobrego!
@Ischigo & @Hummek & @Satomi-iko
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
| Shen | Baixue | Dla znajomych Aksiu | 21 lat | Chińczyk |
| Student fizyki | Skater | No name w internecie |
|176 cm | Ciemne oczy | Zwykle kolorowe włosy | Kolczyk w lewym uchu |
- Obecny kolor włosów Aksiu:
| Connor | Carmichael | Dla pewnego rozpieszczonego panicza Ciocia Conny| 28 lat |Szkot |
| Czynny mafiozo, choć częściej pełnoetatowa niańka |
| 189cm | Czarne oczy | Czarne włosy | Małe tunele w obu uszach |
- Ciocia Conny dorwana przez dzieciaka:
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
/// Lucas Barfield /// 14 lat /// Skater! /// Syn ważnej szychy miastowej mafii ///
/// 161 cm /// 22 lutego /// Zielone oczy /// Czarne włosy///
/// SkatingCat w Internecie /// Nie lubi groszku, kalafiora i papryki ///
/Kocha koty, kolor zielony i fioletowy (nie, to wcale nie jest babskie, różowy jest babski)/
- Hehe:
Eliott Adams | 26 lat
Magister Matematyki i Statystyki | W trakcie doktoratu z Matematyki
Od zawsze chciał wykładać na uczelni i robić karierę naukową
178 cm | 14 lutego | Czarne włosy | Okulary | Kolczyki | Brązowe, prawie czarne oczy
Uśmiecha się zazwyczaj jednym kącikiem ust | Bardzo duża wada wzroku
- Pan Magister:
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
| Theodore Caura | 28 lat | Młodszy aspirant policji |
| 183 cm | Brunet | Czekoladowe oczy |
| Przekonany o możliwości zbawienia świata |
| Kociarz | Świetnie strzela | Hobbistycznie parkourowiec |
- Pan Policjant:
| Evan Painter | 21 lat | Student Zarządzania i Marketingu|
| 175 cm | Rudowłosy | Zielone oczy |
| Amator fotografii przyrodniczej | Wolontariusz |
| Kucharz | Perfekcyjna kura domowa | Romantyk - introwertyk |
- Po Studencku:
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Shen Baixue z westchnieniem odgarnął błękitną grzywkę z czoła, odsuwając się ze zgrzytem kółek po drewnianym parkiecie od biurka. Wyjrzał za okno, było już ciemno i lampy zdążyły zabarwić chodnik na żółto. SkatingCat był dzieciakiem, z którym pisał od dłuższego czasu i którego wyczyny lubił obserwować na tik toku. Nigdy nie widzieli się na żywo, nigdy też chłopak nie pokazał swojej twarzy z bliska, nie widział więc powodu by nie wierzyć mu kiedy twierdził, że miał siedemnaście lat, chodził do liceum i miał okropnego ojca, który go bił, nie pozwalał jeździć na desce i ogólnie spełniać marzeń. Współczuł mu, dlatego już kiedyś zaproponował mu, że jeśli będzie miał problemy, przyjdzie z nim posiedzieć. Teraz godzina była późna. Nie wyobrażał sobie, by mieli zostać na zewnątrz, zwłaszcza, że jak wspomniał nastolatek, było zimno. Podniósł się z krzesła, rzucając spojrzenie swojemu współlokatorowi. Rudzielec rozwalony na łóżku z paczką chipsów i notatkami, wyglądał jakby bardziej interesowała go tablica na facebooku niż kartkówka z przedmiotu.
- Wychodzę, chcesz coś ze sklepu? – zapytał, podchodząc do swojej części szafy, by wyjąć z niej fioletową bluzę.
- Dwie paczki czipsów, karbowane, zielona cebulka. I pijemy coś wieczorem czy wychodzisz? Będę robił zapiekankę makaronową. - Mruknął podpierając głowę na ręce i od niechcenia przewijając stronę która nijak go nie interesowała. Po prostu, nie chciało się mu uczyć.
- Za pół godziny wrócę i nie, nie chcę chlać, mam na ósmą zajęcia z ulubionym wykładowcą, muszę być przytomny – odpowiedział, przewracając oczami i znacząco wskazując podbródkiem drugi pokój w mieszkaniu zajmowany przez Eliotta, doktoranta, który wyjątkowo upodobał sobie błękitnowłosego w wybieraniu go do tablicy.
Był tak zmęczony, że nie powstrzymał znaczącego poruszenia brwiami. Debil. No przyjaźnił się z głąbem. Jak on go kochał.
- Mhm. Więc tylko czipsy i tartą mozarelle do zapiekanki. Masz hajs z tych swoich porno stronek czy Ci dać? - Dopytał odwracając do niego twarz, uśmiechając się znacząco.
- To są blogi skaterów, cieniasie, a jak masz hajs to wyskakuj, nadal mi wisisz za srajtaśmę – prychnął, rzucając w niego jedną ze swoich skarpetek. Czystych, bo miał dobry humor.
Zerwał się z miejsca z zaskakującą zwinnością i odbijając skarpetkę tomiszczem od podstaw zarządzania, po chwili wyciągnął ręce do góry.
- Homerun! - Zawołał po czym podszedł po portfel i dał mu dwie dyszki. - Tylko nie wydaj na głupoty, skarbie. - Puścił mu pawie oczko.
- Możesz być spokojny, zrobię z nich dobry użytek – przewrócił oczami, a potem wyszedł z pokoju, wciskając pieniądze do kieszeni bojówek, które na sobie miał. Lubił luźne ubrania, były wygodne i nie krępowały ruchów. Zgarnął plecak z przedpokoju, zerkając ukradkiem do kuchni, by sprawdzić, czy Eliott przebywał poza jaskinią swojego pokoju, na szczęście okularnika nie było w zasięgu wzroku. Aksiu szybko zawiązał swoje trampki i łapiąc swoją deskę, wyszedł na korytarz pachnący maryśką. O tak… mieszkania studentów zawsze pachniały słodko.
Nie był pewien, czy chłopak po którego miał iść, nie chciałby czegoś ze sklepu, najpierw więc skierował się do niedalekiego parku, w którego oddalonej od ich mieszkania części znajdował się mały skatepark z rampami i barierkami. Z daleka student słyszał kółka deskorolki i charakterystyczny dźwięk kiedy upadły na ziemię. Wokół było cicho i spokojnie, co było trochę dziwne, ale przynajmniej miał nie pomylić osoby, z którą się umówił.
A jednak, kiedy znalazł się bliżej i sylwetka tej osoby znalazła się w zasięgu jego wzroku, miał wrażenie, że coś było mocno nie tak. Zdecydowanie spodziewał się kogoś… wyższego. Krótkie spodenki wyjaśniały odczucie temperatury, bo dla niego wcale nie było aż tak zimno. Ale… czy to na pewno była osoba, z którą miał się spotkać? Przecież czekał na siedemnastolatka a nie… co najwyżej gimnazjalistę. Co tu się działo? Czekał chwilę w oddali, ale nikt inny się nie pojawił. Nadal był tam tylko dzieciak i zaczynało to wyglądać coraz bardziej podejrzanie. W końcu więc Shen Baixue zdecydował się wyjść z cienia. Stawiał głośno kroki, trzymając przed sobą deskę, która była jakby nie patrzeć znakiem rozpoznawczym i dowodem tożsamości, nie chcąc go przestraszyć.
- Czy ty jesteś… SkatingCat? – zapytał z wątpliwościami, gotów przeprosić w każdej chwili, gdyby okazało się, że pomylił osoby.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Nienawidził ich. Dzieciaków, nauczycieli, ojca, Connora, ochroniarzy, tej głupiej baby ze sklepu — wszystkich bez wyjątków. Zaciskając zęby ze złości, trzęsącymi się rękoma pakował najpotrzebniejsze przedmioty. Skoro tak, to nie ma sensu, żeby zostawał w tym domu. Zrobi wszystkim przysługę, jeśli zniknie. I tak myślał o tym od dawna. Chwilę pomieszka u Shena, a potem zacznie życie na własną rękę. Miał już plan na siebie, więc to nie powinno być problemem.
Ulubiona bluza, dłuższe skarpetki, Pan Bo, guma do żucia, kilka batonów, ładowarka, konsola, kolejna ładowarka… Sprawdził dwa razy, czy aby na pewno nie zapomniał najważniejszych rzeczy. Ostatecznie wcisnął w kieszeń jeszcze pozostałości po kieszonkowym i jakiś składany nóż. Tak przygotowany na wszystko wyszedł z domu w standardowym stroju do jazdy na desce i nią samą pod pachą. Kusiło go trzasnąć drzwiami ostentacyjnie, jednak to by mogło zwrócić na niego uwagę cioci Cony. Chociaż z drugiej strony ta i tak nic by nie zrobiła, bo przecież „nie jest dla niego nikim ważnym". Po co więc by się miała angażować i pomagać komuś, kto nawet nie był jej synem? To oczywiste, że wolałaby, żeby to on tu był, a nie Lucas. I że gdyby to jej syn trzasnął, to by się przejęła bardziej, niż gdyby on to zrobił.
Odpisał na zapytanie o miejsce, naciągnął mocniej kaptur na głowę i odjechał, przyprawiając niektórych przechodniów o zawał. No i po co włażą mu pod nogi? Widzą, że jedzie, więc powinni się odsunąć lamusy jedne, a nie krzyczeć za nim, jakby nie wiadomo, co zrobił. Chodnik jest dla wszystkich.
Do parku miał kilka minut. Jak raz nie był w humorze na jazdę, więc zwyczajnie znalazł sobie ulubiony quarter i na nim postanowił zaczekać. Ile razy udało mu się tutaj w pięknym stylu zrobić fakie revert… to był zawsze ten najlepszy quarter, przy którym lubił nagrywać, na którym uczył się nowych tricków no i ogółem dobrze mu się kojarzył. Raz jeszcze spojrzał na wyświetlacz. No i gdzie on jest? Przesłał mu zdjęcie, żeby się pospieszył.
No ile można czekać? Co on mieszka na drugim końcu miasta? Hulajnogą tu jedzie, czy co? Przecież mu napisał, że jest zimno. Rozejrzał się, ale poza kilkoma dzieciakami, jakimiś randomami na pasach i samochodami nie dostrzegł nikogo. Pozostało mu przytulić brodę do odkrytego kolana, objąć je i włączyć sobie gierkę mobilną, druga nogą majtając w prawo i w lewo nad gruntem. Gdy akurat był w połowie zabijania bossa, jakiś typ go zaczepił.
- Moment - mruknął w jego stronę, klikając, żeby każda z jego postaci użyła super zaklęcia. Aha no spoko. Czyli co, on spudłował, a gigantyczny macko-smok trafił crita? Zjebana gra. Fuknął i wyłączył ją.
Dopiero teraz spojrzał na chłopaka, który zawołał go ksywką z neta.
- A widzisz tu kogoś innego w moim stroju? - odpowiedział kąśliwie, dziwiąc się, czemu ten zadał tak głupie pytanie.
No i czego chce? Ma mu zejść, żeby se pojeździł? A może coś pokazać? Nie był w humorze na tricki. Zaraz jednak jego wzrok padł na deskę.
- Shen! - wyrwało mu się.
Przyszedł! Naprawdę po niego przyszedł! Uśmiechnął się szeroko, przyglądając mu się.
Ale żeby tyle wygrać? Przecież typ był więcej niż zajebistym skatem, który potrafił totalnie wszystko, krążyły o nim legendy, jak już pojawiał się na zawodach, a teraz jeszcze okazuje się, że to totalny przystojniak! No kurde. I do tego to był jego kumpel, z którym miał zamieszkać. Na którego jako jedynego mógł liczyć podczas ucieczki w domu.
- Spóźniłeś się - stwierdził fakt, po czym zeskoczył i zabrał swoje rzeczy. Jego ton stracił na złośliwości, której miejsce zajęło rozbawienie i nutka podziwu, jakim go darzył.
Z plecakiem na plecach i deską przed sobą — gotową, by wsiąść i pojechać ramię w ramię z idolem — spojrzał na niego wzrokiem w stylu „no to prowadź".
W pierwszej chwili... Shen Baixue pomyślał, że się pomylił i chciał przeprosić dzieciaka, ale ta deska... A potem opryskliwa odpowiedź. Zagapił się, ale nic w wyglądzie dzieciaka nie wskazywało na tego, za kogo się podawał, siedemnastolatka z problemami rodzinnymi. Widział drogi plecak, deskę, o której student z budżetem jak jego mógł tylko pomarzyć, ubrania których ktoś w jego wieku mógł tylko zazdrościć. Co tu się działo?
Rozpoznał go. Ton jego głosu diametralnie się zmienił, nie pozostawiając już żadnych wątpliwości. To była osoba, po którą miał się stawić.
- Przepraszam - odpowiedział odruchowo na zarzut spóźnienia, zaraz jednak zmarszczył brwi i zatrzymał dzieciaka.
- Czekaj... Czekaj, czekaj, czekaj. Coś mi się tu nie zgadza. Ile ty masz lat? - zapytał, marszcząc groźnie brwi. Jeśli to był jakiś żart, żeby poznać jego tożsamość, to był totalnie nieśmieszny!
Dlaczego tak się na niego gapił? Zupełnie jak ciocia Cony, gdy zrobił coś złego. Samo wspomnienie jej sprawiło, że się zdenerwował. Szybkim ruchem zrzucił jego dłoń z ramienia, jakby ta paliła i cofnął się o kilka kroków.
- Chyba już ci odpowiedziałem na to pytanie - odparował chłodno.
Bo co miał zrobić? Jeśli się przyzna, ten na pewno nie weźmie go na poważnie. Nikt nie bierze na poważnie dzieciaków, a za jednego z nich uchodził, bo typ przed nim urodził się o kilka lat wcześniej. Totalnie nie fair. Przecież był doroślejszy niż jego rówieśnicy.
- Tak i właśnie ta odpowiedź mi nie pasuje - odpowiedział takim samym tonem, rozglądając się z coraz chłodniejszym wyrazem twarzy.
- Dobra słuchaj, jeśli to jakiś żart, to właśnie zarobiłeś sobie shadow bana na wszystkich portalach społecznościowych i nie obchodzi mnie, jak bardzo popularny jesteś i ile dodatkowych kont sobie założysz. Żartowanie z kogoś o tak poważnych sprawach, jak przemoc domowa tylko po to, żeby wydębić dane osobowe to chyba lekka przeginka nie uważasz? - zapytał go groźbie, bo naprawdę co ten szczyl sobie wyobrażał?
Miał już szczerze dość tego dnia, gdy wszystko się sypało. W normalnych okolicznościach pewnie by go to nie ruszyło, ale po tym, jak pobił się z grupą dzieciaków w szkole, jak usłyszał tyle przykrych słów ze strony ojca i pokłócił z ciocią Cony, naprawdę nie miał ochoty wysłuchiwać zarzutów. Przez chwilę miał nadzieję, że przynajmniej na Shena może liczyć w tym wszystkim – w końcu gość zdawał się go rozumieć, zawsze zachęcał, żeby dalej ćwiczył i w razie czego doradzał. A nawet napisał coś miłego, gdy ten akurat miał zły humor. Jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie.
- Wiesz co, wal się. Nie wiem nawet, po co do ciebie napisałem. Jesteś taki sam jak wszyscy! Że niby możesz liczyć na kumpli? Dupa nie kumple. Widać na nikogo nie można liczyć i dobrze! Sam sobie poradzę! - Zacisnął pięści. - Wy wszyscy… ojciec, ciotka, ty – wcale wam na mnie nie zależy! Nienawidzę was. Mam dość. Sam sobie poradzę - powtórzył raz jeszcze. - Znajdę sobie jakiś nocleg, bez łaski.
Jak na potwierdzenie swoich słów odwrócił się, rzucił deskę na ziemię i zaczął odjeżdżać, pocierając oczy. Nie wiedział, gdzie pojedzie, ale to nie było ważne. Byle jak najdalej stąd. Nie wróci do domu.
Zwątpił. W chwili, w której oczy dzieciaka zaszły łzami jeszcze wierzył, że to był podstęp, żeby go wyciągnąć z domu i odkryć jego tożsamość, ale z każdą chwilą wierzył w to coraz mniej. Zaczął nawet żałować swoich ostrych słów. W końcu jeśli to on się mylił...
- Hej, zaczekaj! - krzyknął, doganiając go szybko i zatrzymując, niewiele myślał, pozwalając mu wpaść w swoje ramiona.
- Przepraszam, spodziewałem się po prostu kogoś starszego. Czemu nie mówiłeś mi prawdy? Przecież nie ważne ile masz lat, ważne, że chcesz jeździć na desce prawda? - powiedział, teraz już totalnie czując się głupio z tym, że posądził go o coś takiego. W końcu było już okropnie późno, gdyby nie miał problemów, nigdy nie powinno być go o tej godzinie na zewnątrz.
- Przepraszam, mówiłem serio, możesz u mnie przekimać. Nie puszczę cię teraz nigdzie samego. Chociaż no mówię, zaskoczyłeś mnie - powiedział, nie będąc pewnym jak w takiej sytuacji zareaguje Elliott i Evan, ale jak na tego drugiego mógł liczyć, że raczej nie będzie miał nic przeciwko, ten pierwszy... Nie był pewien, jakiej reakcji miał się spodziewać.
Nie zdążył się nawet wystarczająco rozpędzić, kiedy został zrzucony z deski. Było to tak niespodziewane, że aż krzyknął, zasłaniając twarz dłońmi jakby na wypadek upadku. Do tego jednak nie doszło – wpadł na Shena.
- Co ty wy-
Ale nie dokończył, bo skater zaczął swój monolog. Zacisnął zęby. Oczywiście, że chciał z nim iść. Nie miał nikogo innego, kogo mógłby prosić o pomoc w tej sytuacji. Inną alternatywą było spanie pod mostem. Choć mógł jeszcze napisać w necie, że szuka noclegu – tu jednak istniała szansa, że ciotka go znajdzie… czyli zostawał Shen. A jednak nastoletnia przekora i zraniona duma nie pozwalały mu tak łatwo odpuścić.
- I co? Wziąłbyś mnie na poważnie? Właśnie widziałem - zarzucił mu, cały czas zasłaniając twarz i opierając się na nim. Dość dobrze chronił przed chłodnym wiatrem. - Bez łaski. Poradzę sobie. Zresztą co cię to obchodzi. Jestem tylko jakimś tam dzieciakiem.
Chłopak przewrócił oczami.
- Właśnie dlatego, że jesteś dzieciakiem, obchodzi mnie bardziej - zauważył logicznie. - Gdybyś od początku mówił mi ile masz lat nie brałbym cię za gówniarza, który stroi sobie ze mnie żarty. To ty tutaj mnie oszukałeś, nie ja ciebie - dodał unosząc brwi i nadal nie pozwalając mu od siebie uciec.
Fuknął jak rozjuszona kotka. Brakowało jedynie, aby poruszył ogonem, bijąc nim w złości o podłogę.
- Nie wierzę ci. Pierwsze, do czego się doczepiłeś, to wiek - odparował mało sensownie, nie chcąc przyznać do kłamstwa. - Poza tym ty też mnie oszukałeś. Mówiłeś, że w razie czego mogę na ciebie liczyć.
Spróbował się odsunąć.
- Gdybyś nie mógł, to już by mnie tu nie było - zauważył, spoglądając mu w oczy znacząco. - A jednak nadal tu jestem, więc jeśli nie chcesz spać pod mostem, to zabieraj deskę i idziemy. Jest już późno, a to nie jest najbezpieczniejsza dzielnica - dodał, rozglądając się jakby spodziewał się, że zaraz ktoś na nich wyskoczy zza krzaków z nożem w ręce.
Cóż no… miał rację. I mimo iż Lucas wciąż był na niego zły, to nic nie odpowiedział. Naburmuszył się jedynie, nadymając policzki, a jednak cień uśmiechu powolutku zaczął pojawiać się na jego ustach. Kiedy zobaczył w oczach Shena niedowierzanie i wręcz złość, był pewien, że to koniec. A jednak ten i tak nie pozwolił mu szlajać się po nocy i narażać na niebezpieczeństwo.
Uwolniony, odszedł kawałek po deskę.
- Laski muszą za nim szaleć - mruknął sam do siebie, zerkając w tył.
Gość był przystojny, utalentowany i do tego jeszcze – jak się okazało – miły i dość opiekuńczy. No i nie miał czternastu lat, był niezależnym od rodziców studentem… zazdrościł mu. Chciał być taki jak on. Nie! Nawet lepszy!
Shen nalegał, aby po drodze do domu zaszli do spożywczaka po coś tam. Ku jego zaskoczeniu najbliższym okazał się ten, który miał kilkanaście minut od domu. Ciocia Cony kupowała mu tam lody latem, gdy wracali ze skateparku. Nie mając ochoty widzieć wrednej sprzedawczyni, uznał, że zaczeka na dworze. Wykorzystując okazję, że było już naprawdę późno i parking świecił pustkami, pokręcił się po nim chwilę. Znalazł jakiś murek, na którym mógł zrobić Nosegrind, chwilę pobawił się, wykonując różne wariacie oparte na Revercie. Pokusił się też o Manual i Oille. Nie było to nic specjalnie wymyślnego, ot zabawa dla zabicia czasu. Nawet jakoś szczególnie się na tym nie skupiał, pozwalając, by przychodziło mu to naturalnie. Przerwał od razu, jak w drzwiach automatycznych znalazł się niebieskowłosy. Znów pozwolił się prowadzić.
~
- Ale śmierdzi.
To były pierwsze słowa, jakie wypowiedział, wchodząc za nim na korytarz. Zasłonił twarz dłonią, krzywiąc się przy tym. Jakby tego było mało, całe to miejsce wyglądało dość obskurnie. No i było głośno. Minęli jakiegoś gościa, który przelotnie przywitał się ze studentem, a jemu rzucił tylko dłuższe spojrzenie. Dodał coś o imprezie w sobotę i o tym, że „koniecznie musicie być”, po czym zniknął delikatnie chwiejnym krokiem.
Całe szczęście mieszkanie wyglądało trochę lepiej. Niemalże od razu zdjął buty – ciocia Cony zawsze zwracała na to uwagę, tak samo, jak kazała mu je układać obok siebie – i zrzucił kaptur, odkrywając naznaczoną dzisiejszą bójką w postaci siniaka na policzku i rozciętej wargi twarz. Zielone oczy zlustrowały pomieszczenie, zatrzymując się na obcej dziewczynie w pomieszczeniu.
- Nie mówiłeś, że masz laskę - rzucił zaskoczony, zanim się przyjrzał. - Ani że z nią mieszkasz.
Ulubiona bluza, dłuższe skarpetki, Pan Bo, guma do żucia, kilka batonów, ładowarka, konsola, kolejna ładowarka… Sprawdził dwa razy, czy aby na pewno nie zapomniał najważniejszych rzeczy. Ostatecznie wcisnął w kieszeń jeszcze pozostałości po kieszonkowym i jakiś składany nóż. Tak przygotowany na wszystko wyszedł z domu w standardowym stroju do jazdy na desce i nią samą pod pachą. Kusiło go trzasnąć drzwiami ostentacyjnie, jednak to by mogło zwrócić na niego uwagę cioci Cony. Chociaż z drugiej strony ta i tak nic by nie zrobiła, bo przecież „nie jest dla niego nikim ważnym". Po co więc by się miała angażować i pomagać komuś, kto nawet nie był jej synem? To oczywiste, że wolałaby, żeby to on tu był, a nie Lucas. I że gdyby to jej syn trzasnął, to by się przejęła bardziej, niż gdyby on to zrobił.
Odpisał na zapytanie o miejsce, naciągnął mocniej kaptur na głowę i odjechał, przyprawiając niektórych przechodniów o zawał. No i po co włażą mu pod nogi? Widzą, że jedzie, więc powinni się odsunąć lamusy jedne, a nie krzyczeć za nim, jakby nie wiadomo, co zrobił. Chodnik jest dla wszystkich.
Do parku miał kilka minut. Jak raz nie był w humorze na jazdę, więc zwyczajnie znalazł sobie ulubiony quarter i na nim postanowił zaczekać. Ile razy udało mu się tutaj w pięknym stylu zrobić fakie revert… to był zawsze ten najlepszy quarter, przy którym lubił nagrywać, na którym uczył się nowych tricków no i ogółem dobrze mu się kojarzył. Raz jeszcze spojrzał na wyświetlacz. No i gdzie on jest? Przesłał mu zdjęcie, żeby się pospieszył.
No ile można czekać? Co on mieszka na drugim końcu miasta? Hulajnogą tu jedzie, czy co? Przecież mu napisał, że jest zimno. Rozejrzał się, ale poza kilkoma dzieciakami, jakimiś randomami na pasach i samochodami nie dostrzegł nikogo. Pozostało mu przytulić brodę do odkrytego kolana, objąć je i włączyć sobie gierkę mobilną, druga nogą majtając w prawo i w lewo nad gruntem. Gdy akurat był w połowie zabijania bossa, jakiś typ go zaczepił.
- Moment - mruknął w jego stronę, klikając, żeby każda z jego postaci użyła super zaklęcia. Aha no spoko. Czyli co, on spudłował, a gigantyczny macko-smok trafił crita? Zjebana gra. Fuknął i wyłączył ją.
Dopiero teraz spojrzał na chłopaka, który zawołał go ksywką z neta.
- A widzisz tu kogoś innego w moim stroju? - odpowiedział kąśliwie, dziwiąc się, czemu ten zadał tak głupie pytanie.
No i czego chce? Ma mu zejść, żeby se pojeździł? A może coś pokazać? Nie był w humorze na tricki. Zaraz jednak jego wzrok padł na deskę.
- Shen! - wyrwało mu się.
Przyszedł! Naprawdę po niego przyszedł! Uśmiechnął się szeroko, przyglądając mu się.
Ale żeby tyle wygrać? Przecież typ był więcej niż zajebistym skatem, który potrafił totalnie wszystko, krążyły o nim legendy, jak już pojawiał się na zawodach, a teraz jeszcze okazuje się, że to totalny przystojniak! No kurde. I do tego to był jego kumpel, z którym miał zamieszkać. Na którego jako jedynego mógł liczyć podczas ucieczki w domu.
- Spóźniłeś się - stwierdził fakt, po czym zeskoczył i zabrał swoje rzeczy. Jego ton stracił na złośliwości, której miejsce zajęło rozbawienie i nutka podziwu, jakim go darzył.
Z plecakiem na plecach i deską przed sobą — gotową, by wsiąść i pojechać ramię w ramię z idolem — spojrzał na niego wzrokiem w stylu „no to prowadź".
W pierwszej chwili... Shen Baixue pomyślał, że się pomylił i chciał przeprosić dzieciaka, ale ta deska... A potem opryskliwa odpowiedź. Zagapił się, ale nic w wyglądzie dzieciaka nie wskazywało na tego, za kogo się podawał, siedemnastolatka z problemami rodzinnymi. Widział drogi plecak, deskę, o której student z budżetem jak jego mógł tylko pomarzyć, ubrania których ktoś w jego wieku mógł tylko zazdrościć. Co tu się działo?
Rozpoznał go. Ton jego głosu diametralnie się zmienił, nie pozostawiając już żadnych wątpliwości. To była osoba, po którą miał się stawić.
- Przepraszam - odpowiedział odruchowo na zarzut spóźnienia, zaraz jednak zmarszczył brwi i zatrzymał dzieciaka.
- Czekaj... Czekaj, czekaj, czekaj. Coś mi się tu nie zgadza. Ile ty masz lat? - zapytał, marszcząc groźnie brwi. Jeśli to był jakiś żart, żeby poznać jego tożsamość, to był totalnie nieśmieszny!
Dlaczego tak się na niego gapił? Zupełnie jak ciocia Cony, gdy zrobił coś złego. Samo wspomnienie jej sprawiło, że się zdenerwował. Szybkim ruchem zrzucił jego dłoń z ramienia, jakby ta paliła i cofnął się o kilka kroków.
- Chyba już ci odpowiedziałem na to pytanie - odparował chłodno.
Bo co miał zrobić? Jeśli się przyzna, ten na pewno nie weźmie go na poważnie. Nikt nie bierze na poważnie dzieciaków, a za jednego z nich uchodził, bo typ przed nim urodził się o kilka lat wcześniej. Totalnie nie fair. Przecież był doroślejszy niż jego rówieśnicy.
- Tak i właśnie ta odpowiedź mi nie pasuje - odpowiedział takim samym tonem, rozglądając się z coraz chłodniejszym wyrazem twarzy.
- Dobra słuchaj, jeśli to jakiś żart, to właśnie zarobiłeś sobie shadow bana na wszystkich portalach społecznościowych i nie obchodzi mnie, jak bardzo popularny jesteś i ile dodatkowych kont sobie założysz. Żartowanie z kogoś o tak poważnych sprawach, jak przemoc domowa tylko po to, żeby wydębić dane osobowe to chyba lekka przeginka nie uważasz? - zapytał go groźbie, bo naprawdę co ten szczyl sobie wyobrażał?
Miał już szczerze dość tego dnia, gdy wszystko się sypało. W normalnych okolicznościach pewnie by go to nie ruszyło, ale po tym, jak pobił się z grupą dzieciaków w szkole, jak usłyszał tyle przykrych słów ze strony ojca i pokłócił z ciocią Cony, naprawdę nie miał ochoty wysłuchiwać zarzutów. Przez chwilę miał nadzieję, że przynajmniej na Shena może liczyć w tym wszystkim – w końcu gość zdawał się go rozumieć, zawsze zachęcał, żeby dalej ćwiczył i w razie czego doradzał. A nawet napisał coś miłego, gdy ten akurat miał zły humor. Jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie.
- Wiesz co, wal się. Nie wiem nawet, po co do ciebie napisałem. Jesteś taki sam jak wszyscy! Że niby możesz liczyć na kumpli? Dupa nie kumple. Widać na nikogo nie można liczyć i dobrze! Sam sobie poradzę! - Zacisnął pięści. - Wy wszyscy… ojciec, ciotka, ty – wcale wam na mnie nie zależy! Nienawidzę was. Mam dość. Sam sobie poradzę - powtórzył raz jeszcze. - Znajdę sobie jakiś nocleg, bez łaski.
Jak na potwierdzenie swoich słów odwrócił się, rzucił deskę na ziemię i zaczął odjeżdżać, pocierając oczy. Nie wiedział, gdzie pojedzie, ale to nie było ważne. Byle jak najdalej stąd. Nie wróci do domu.
Zwątpił. W chwili, w której oczy dzieciaka zaszły łzami jeszcze wierzył, że to był podstęp, żeby go wyciągnąć z domu i odkryć jego tożsamość, ale z każdą chwilą wierzył w to coraz mniej. Zaczął nawet żałować swoich ostrych słów. W końcu jeśli to on się mylił...
- Hej, zaczekaj! - krzyknął, doganiając go szybko i zatrzymując, niewiele myślał, pozwalając mu wpaść w swoje ramiona.
- Przepraszam, spodziewałem się po prostu kogoś starszego. Czemu nie mówiłeś mi prawdy? Przecież nie ważne ile masz lat, ważne, że chcesz jeździć na desce prawda? - powiedział, teraz już totalnie czując się głupio z tym, że posądził go o coś takiego. W końcu było już okropnie późno, gdyby nie miał problemów, nigdy nie powinno być go o tej godzinie na zewnątrz.
- Przepraszam, mówiłem serio, możesz u mnie przekimać. Nie puszczę cię teraz nigdzie samego. Chociaż no mówię, zaskoczyłeś mnie - powiedział, nie będąc pewnym jak w takiej sytuacji zareaguje Elliott i Evan, ale jak na tego drugiego mógł liczyć, że raczej nie będzie miał nic przeciwko, ten pierwszy... Nie był pewien, jakiej reakcji miał się spodziewać.
Nie zdążył się nawet wystarczająco rozpędzić, kiedy został zrzucony z deski. Było to tak niespodziewane, że aż krzyknął, zasłaniając twarz dłońmi jakby na wypadek upadku. Do tego jednak nie doszło – wpadł na Shena.
- Co ty wy-
Ale nie dokończył, bo skater zaczął swój monolog. Zacisnął zęby. Oczywiście, że chciał z nim iść. Nie miał nikogo innego, kogo mógłby prosić o pomoc w tej sytuacji. Inną alternatywą było spanie pod mostem. Choć mógł jeszcze napisać w necie, że szuka noclegu – tu jednak istniała szansa, że ciotka go znajdzie… czyli zostawał Shen. A jednak nastoletnia przekora i zraniona duma nie pozwalały mu tak łatwo odpuścić.
- I co? Wziąłbyś mnie na poważnie? Właśnie widziałem - zarzucił mu, cały czas zasłaniając twarz i opierając się na nim. Dość dobrze chronił przed chłodnym wiatrem. - Bez łaski. Poradzę sobie. Zresztą co cię to obchodzi. Jestem tylko jakimś tam dzieciakiem.
Chłopak przewrócił oczami.
- Właśnie dlatego, że jesteś dzieciakiem, obchodzi mnie bardziej - zauważył logicznie. - Gdybyś od początku mówił mi ile masz lat nie brałbym cię za gówniarza, który stroi sobie ze mnie żarty. To ty tutaj mnie oszukałeś, nie ja ciebie - dodał unosząc brwi i nadal nie pozwalając mu od siebie uciec.
Fuknął jak rozjuszona kotka. Brakowało jedynie, aby poruszył ogonem, bijąc nim w złości o podłogę.
- Nie wierzę ci. Pierwsze, do czego się doczepiłeś, to wiek - odparował mało sensownie, nie chcąc przyznać do kłamstwa. - Poza tym ty też mnie oszukałeś. Mówiłeś, że w razie czego mogę na ciebie liczyć.
Spróbował się odsunąć.
- Gdybyś nie mógł, to już by mnie tu nie było - zauważył, spoglądając mu w oczy znacząco. - A jednak nadal tu jestem, więc jeśli nie chcesz spać pod mostem, to zabieraj deskę i idziemy. Jest już późno, a to nie jest najbezpieczniejsza dzielnica - dodał, rozglądając się jakby spodziewał się, że zaraz ktoś na nich wyskoczy zza krzaków z nożem w ręce.
Cóż no… miał rację. I mimo iż Lucas wciąż był na niego zły, to nic nie odpowiedział. Naburmuszył się jedynie, nadymając policzki, a jednak cień uśmiechu powolutku zaczął pojawiać się na jego ustach. Kiedy zobaczył w oczach Shena niedowierzanie i wręcz złość, był pewien, że to koniec. A jednak ten i tak nie pozwolił mu szlajać się po nocy i narażać na niebezpieczeństwo.
Uwolniony, odszedł kawałek po deskę.
- Laski muszą za nim szaleć - mruknął sam do siebie, zerkając w tył.
Gość był przystojny, utalentowany i do tego jeszcze – jak się okazało – miły i dość opiekuńczy. No i nie miał czternastu lat, był niezależnym od rodziców studentem… zazdrościł mu. Chciał być taki jak on. Nie! Nawet lepszy!
Shen nalegał, aby po drodze do domu zaszli do spożywczaka po coś tam. Ku jego zaskoczeniu najbliższym okazał się ten, który miał kilkanaście minut od domu. Ciocia Cony kupowała mu tam lody latem, gdy wracali ze skateparku. Nie mając ochoty widzieć wrednej sprzedawczyni, uznał, że zaczeka na dworze. Wykorzystując okazję, że było już naprawdę późno i parking świecił pustkami, pokręcił się po nim chwilę. Znalazł jakiś murek, na którym mógł zrobić Nosegrind, chwilę pobawił się, wykonując różne wariacie oparte na Revercie. Pokusił się też o Manual i Oille. Nie było to nic specjalnie wymyślnego, ot zabawa dla zabicia czasu. Nawet jakoś szczególnie się na tym nie skupiał, pozwalając, by przychodziło mu to naturalnie. Przerwał od razu, jak w drzwiach automatycznych znalazł się niebieskowłosy. Znów pozwolił się prowadzić.
~
- Ale śmierdzi.
To były pierwsze słowa, jakie wypowiedział, wchodząc za nim na korytarz. Zasłonił twarz dłonią, krzywiąc się przy tym. Jakby tego było mało, całe to miejsce wyglądało dość obskurnie. No i było głośno. Minęli jakiegoś gościa, który przelotnie przywitał się ze studentem, a jemu rzucił tylko dłuższe spojrzenie. Dodał coś o imprezie w sobotę i o tym, że „koniecznie musicie być”, po czym zniknął delikatnie chwiejnym krokiem.
Całe szczęście mieszkanie wyglądało trochę lepiej. Niemalże od razu zdjął buty – ciocia Cony zawsze zwracała na to uwagę, tak samo, jak kazała mu je układać obok siebie – i zrzucił kaptur, odkrywając naznaczoną dzisiejszą bójką w postaci siniaka na policzku i rozciętej wargi twarz. Zielone oczy zlustrowały pomieszczenie, zatrzymując się na obcej dziewczynie w pomieszczeniu.
- Nie mówiłeś, że masz laskę - rzucił zaskoczony, zanim się przyjrzał. - Ani że z nią mieszkasz.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zaliczanie materiału w częściach co dwa tygodnie w postaci krótkich kolokwiów było jednocześnie genialnym i debilnym pomysłem całej jego grupy. Owszem, zaliczenie będzie proste, zasadniczo na koniec semestru w ogóle go nie będzie ale wymagało to od nich wszystkich inicjatywy systematycznego przyswajania wiedzy. A mu się dzisiaj tak nie chciało!
Siedział i to czytał, owszem. Był jednak tak znudzony, że przeglądając przy okazji Internet wzdłuż i wszerz, a gdy nadarzyła się okazja żeby ruszyć się z miejsca, pogadać chwilę z Bubusiem i już nie wracać do tej męczarni, chętnie z tego skorzystał. Wstając z miejsca, dając mu kilka groszy na jedzenie którego niezwykle się mu chciało, na łóżko już nie wrócił. Wziął z szafki gumkę do włosów która utknęła na chwilę między jego zębami, w tym czasie zgarnął długie, rude włosy w wysoki kucyk po czym wszedł do utrzymanej w idealnym porządku kuchni – jego królestwa.
Jako biedny student dorabiał sobie jako pomoc kuchenna w pobliskiej małej restauracji. Uwielbiał tą pracę, uwielbiał gotować i co za tym szło rozpieszczać ludzi dla niego ważnych pełnym brzuchem samych pyszności. Był to sposób na uspokojenie się, wyrażenie siebie albo zwyczajną poprawę humoru. Desery, zupy, drugie dania. Makarony, mięsa, warzywa. Wszystko co dało się jakoś przygotować przechodziło przez jego palce sprawiając, że w godzinach strategicznych był najważniejszą personą w ich domu, najbardziej pożądaną. I jak podejrzewał, tym razem jeden sęp też od razu wyczuł, że przekroczył próg kuchni.
Nie zdążył przygotować naczynia żaroodpornego gdy do kuchni wtoczył się pewien umęczony doktorant z umysłem jak żyleta. Od razu obdarował go uśmiechem, a korzystając z tego, że ten stanął przy blacie zaczął mu podawać składniki z lodówki.
- Dzień dobry, jak się masz na dzisiaj? – Zapytał bardzo neutralnie chociaż z wyraźnym zaangażowaniem jeżeli ten postanowi mu odpowiedzieć.
Eliott Adams. Doktorant w katedrze statystyki i matematyki. Anioł o którego pojawienie się modli się rzesza studentów. Z tego co krążyło po kątach uczelni wynikało bowiem, że miał najwyższą zdawalność z tego jakże uciążliwego dla wszystkich studentów przedmiotu, wyniki jego egzaminów końcowych zawyżały średnią katedry, a cała wiedza potrafiła procentować podczas pisania prac dyplomowych jeszcze wiele semestrów po zajęciach. Ogólnie rzecz ujmując uważano go za cudotwórcę z jednym małym wyjątkiem w osobie Bubusia.
Pan magister wprowadził się do nich stosunkowo niedawno. Szukał mieszkania, a oni mieli dwa pokoje wolne, w dodatku w ogromnie korzystnej cenie. Oczywiście właściciel ich uprzedził ale niechęć jaką wywołała jego osoba w pewnym skejterze, w chwili gdy ten stanął w progu ich drzwi, była wręcz namacalna. Jego jednak nie dotyczyła. Jako niekonfliktowa osoba przyjął go neutralnie, ze spokojem. Z czasem jednak Eliott znacząco zapulsował gdy zaczął się dokładać do domowego budżetu, a on mógł gotować dla całej ich trójki. Ekonomiczne i łatwiejsze do zaplanowania, rzadko kiedy coś zostawało, a i kasy mieli więcej żeby poszaleć. Wszyscy byli więc zadowoleni i najedzeni. Poza tym ten często dotrzymywał mu w kuchni towarzystwa co mocno zaspokajało jego drobną potrzebę porozmawiania z kimkolwiek w trakcie dnia.
- Jeżeli robisz czekoladę to ja też poproszę, z piankami. – Przyznał swobodnie zabierając się za mieszanie składników sosu oraz pozbywanie się resztek potraw z lodówki. Musiał ją wyczyścić żeby zrobić porządne zakupy i móc znowu zużywać świeże produkty. A poza tym makaron kochali wszyscy.
W trakcie całej jego pracy między nim, a Eliottem pojawiła się rozmowa. Często im się to zdarzało. Gdyby ktoś uparcie ich słuchał doszedłby do wniosku, ze czują się wobec siebie zobowiązani do zakłócenia ciszy. On jednak sądził, że niezobowiązujące tematy o świecie, wymiana mało konfliktogennymi opinii była tym czego obydwaj oczekiwali od tej relacji. Nic więcej, nic mniej. Dlatego tematy płynęły aż do momentu gdy otworzyły się drzwi. Bubuś wrócił.
- Bubuś! Kupiłeś ten ser? – Zawołał dopiero po chwili zamierając w miejscu, słysząc bardzo dziwny komentarz nieznanego mu głosu. Wychylił się więc zza rogu lodówki za którą się lekko chował i zlustrował wzrokiem… dzieciaka. Nastolatka.
- Jaka dziewczyna? – Zdziwił się oglądając się na równie wychylonego Eliotta po czym ponownie, na młodego.
- Do tego jakaś mało inteligentna na to wychodzi - mruknął cicho dzieciak, za chwilę się uśmiechając niewinne, jakby to nie on wypowiedział te słowa. - Ale całkiem spoko miejscówka.
Jakby był u siebie, Lucas rzucił deskę na ziemię, by następnie plecak ulokować na kanapie, na której się rozłożył, rozglądając przy tym.
- Moment, moment...! – Mruknął stając prosto, odprowadzając młodego wzrokiem na kanapę i zaraz śledząc spojrzeniem Eliotta który niesie mu nadprogramowy kubek gorącej czekolady w ogóle jemu nie przeznaczony. Przy tym nawiązał z nim kontakt wzrokowy zakazując się zostawiać samemu. – Bubuś? Co się dzieje? Dlaczego przyprowadziłeś tego… młodego człowieka o takiej godzinie do nas? – Zapytał świdrując spojrzeniem swojego przyjaciela. – Co się stało?
Siedział i to czytał, owszem. Był jednak tak znudzony, że przeglądając przy okazji Internet wzdłuż i wszerz, a gdy nadarzyła się okazja żeby ruszyć się z miejsca, pogadać chwilę z Bubusiem i już nie wracać do tej męczarni, chętnie z tego skorzystał. Wstając z miejsca, dając mu kilka groszy na jedzenie którego niezwykle się mu chciało, na łóżko już nie wrócił. Wziął z szafki gumkę do włosów która utknęła na chwilę między jego zębami, w tym czasie zgarnął długie, rude włosy w wysoki kucyk po czym wszedł do utrzymanej w idealnym porządku kuchni – jego królestwa.
Jako biedny student dorabiał sobie jako pomoc kuchenna w pobliskiej małej restauracji. Uwielbiał tą pracę, uwielbiał gotować i co za tym szło rozpieszczać ludzi dla niego ważnych pełnym brzuchem samych pyszności. Był to sposób na uspokojenie się, wyrażenie siebie albo zwyczajną poprawę humoru. Desery, zupy, drugie dania. Makarony, mięsa, warzywa. Wszystko co dało się jakoś przygotować przechodziło przez jego palce sprawiając, że w godzinach strategicznych był najważniejszą personą w ich domu, najbardziej pożądaną. I jak podejrzewał, tym razem jeden sęp też od razu wyczuł, że przekroczył próg kuchni.
Nie zdążył przygotować naczynia żaroodpornego gdy do kuchni wtoczył się pewien umęczony doktorant z umysłem jak żyleta. Od razu obdarował go uśmiechem, a korzystając z tego, że ten stanął przy blacie zaczął mu podawać składniki z lodówki.
- Dzień dobry, jak się masz na dzisiaj? – Zapytał bardzo neutralnie chociaż z wyraźnym zaangażowaniem jeżeli ten postanowi mu odpowiedzieć.
Eliott Adams. Doktorant w katedrze statystyki i matematyki. Anioł o którego pojawienie się modli się rzesza studentów. Z tego co krążyło po kątach uczelni wynikało bowiem, że miał najwyższą zdawalność z tego jakże uciążliwego dla wszystkich studentów przedmiotu, wyniki jego egzaminów końcowych zawyżały średnią katedry, a cała wiedza potrafiła procentować podczas pisania prac dyplomowych jeszcze wiele semestrów po zajęciach. Ogólnie rzecz ujmując uważano go za cudotwórcę z jednym małym wyjątkiem w osobie Bubusia.
Pan magister wprowadził się do nich stosunkowo niedawno. Szukał mieszkania, a oni mieli dwa pokoje wolne, w dodatku w ogromnie korzystnej cenie. Oczywiście właściciel ich uprzedził ale niechęć jaką wywołała jego osoba w pewnym skejterze, w chwili gdy ten stanął w progu ich drzwi, była wręcz namacalna. Jego jednak nie dotyczyła. Jako niekonfliktowa osoba przyjął go neutralnie, ze spokojem. Z czasem jednak Eliott znacząco zapulsował gdy zaczął się dokładać do domowego budżetu, a on mógł gotować dla całej ich trójki. Ekonomiczne i łatwiejsze do zaplanowania, rzadko kiedy coś zostawało, a i kasy mieli więcej żeby poszaleć. Wszyscy byli więc zadowoleni i najedzeni. Poza tym ten często dotrzymywał mu w kuchni towarzystwa co mocno zaspokajało jego drobną potrzebę porozmawiania z kimkolwiek w trakcie dnia.
- Jeżeli robisz czekoladę to ja też poproszę, z piankami. – Przyznał swobodnie zabierając się za mieszanie składników sosu oraz pozbywanie się resztek potraw z lodówki. Musiał ją wyczyścić żeby zrobić porządne zakupy i móc znowu zużywać świeże produkty. A poza tym makaron kochali wszyscy.
W trakcie całej jego pracy między nim, a Eliottem pojawiła się rozmowa. Często im się to zdarzało. Gdyby ktoś uparcie ich słuchał doszedłby do wniosku, ze czują się wobec siebie zobowiązani do zakłócenia ciszy. On jednak sądził, że niezobowiązujące tematy o świecie, wymiana mało konfliktogennymi opinii była tym czego obydwaj oczekiwali od tej relacji. Nic więcej, nic mniej. Dlatego tematy płynęły aż do momentu gdy otworzyły się drzwi. Bubuś wrócił.
- Bubuś! Kupiłeś ten ser? – Zawołał dopiero po chwili zamierając w miejscu, słysząc bardzo dziwny komentarz nieznanego mu głosu. Wychylił się więc zza rogu lodówki za którą się lekko chował i zlustrował wzrokiem… dzieciaka. Nastolatka.
- Jaka dziewczyna? – Zdziwił się oglądając się na równie wychylonego Eliotta po czym ponownie, na młodego.
- Do tego jakaś mało inteligentna na to wychodzi - mruknął cicho dzieciak, za chwilę się uśmiechając niewinne, jakby to nie on wypowiedział te słowa. - Ale całkiem spoko miejscówka.
Jakby był u siebie, Lucas rzucił deskę na ziemię, by następnie plecak ulokować na kanapie, na której się rozłożył, rozglądając przy tym.
- Moment, moment...! – Mruknął stając prosto, odprowadzając młodego wzrokiem na kanapę i zaraz śledząc spojrzeniem Eliotta który niesie mu nadprogramowy kubek gorącej czekolady w ogóle jemu nie przeznaczony. Przy tym nawiązał z nim kontakt wzrokowy zakazując się zostawiać samemu. – Bubuś? Co się dzieje? Dlaczego przyprowadziłeś tego… młodego człowieka o takiej godzinie do nas? – Zapytał świdrując spojrzeniem swojego przyjaciela. – Co się stało?
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
hellow Mimo bardzo chłodnego wieczoru, okno w pokoju pozostawało otwarte, a wkradający się sporadycznie między framugę a ściany wiatr sprawiał, że firany falowały niby tafla jeziora. Ciemne tęczówki zawiesiły na nich spojrzenie, a ich właściciel zadrżał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, jaka temperatura panuje wokół. Być może i tak było? Przekierował spojrzenie na zegarek dziwiąc się, ile czasu minęło. Z cichym westchnieniem poprawił okulary, by następnie zamknąć czytaną pozycję, schować ją między pozostałe tomy – uprzednio zaznaczając, gdzie skończył – i ostatecznie ograniczyć dostęp zimnemu powietrzu z trzaskiem. A skoro już stał… na czas potrzebny do ogrzania pomieszczenia postanowił się przejść.
Z odrobiną niepokoju opuścił pomieszczenie, nie bardzo wiedząc, co zastanie. Nie było to nic nowego – odkąd tu zamieszkał zawsze ostrożnie uchylał drzwi, rozglądając się pierw, czy aby na pewno w zasięgu wzroku nie ma Jego. Gdy był – wracał jeszcze na moment do swojej jaskini, a tam oddychał głęboko, starając się uspokoić pełne nadziei, rozszalałe serce, poprawiał okulary, włosy, ganił się za delikatny uśmieszek, który koniecznie chciał go zdradzić i dopiero wtedy szedł na konfrontację. Tego dnia jednak nie było po nim śladu. Malutki zawód wymieszany z ulgą rozlał mu się po piersi, gdy szedł powoli w kierunku kuchni.
- Dzień dobry - odpowiedział uprzejmie - a raczej dobry wieczór. Od ostatniej zmiany czasu trudno się połapać w porach dnia.
Lubił te ich wymiany zdań. Samego mężczyznę także lubił, mimo iż bywał zazdrosny o relację, jaka łączyła go z Nim. I choć z początku miał wrażenie, że z Jego powodu nie będą w stanie znaleźć wspólnego języka, dość szybko okazało się, że to właśnie dzięki Evanowi czasem zdarzało im się spędzić razem czas. Był mu wdzięczny. Za jego sprawą mógł także jeść z Nim posiłki, obserwując, jak czasem się śmieje, jak zabawną minę robi, gdy przypadkiem weźmie zbyt gorący kawałek do ust, jak uroczo zdarza mu się pobrudzić na twarzy, gdy akurat jest zaaferowany czymś innym, jak oblizuje wargi, albo nawet jak okruszki, sos czy mąka zostają mu na brodzie czy w kąciku ust. Nie raz już przyłapał się na marzeniach, żeby właśnie w takich chwilach móc zaśmiać się, podać mu coś do wytarcia, albo – ostatnio szczególnie – by samodzielnie zetrzeć intruza z jego skóry.
Od tamtego czasu starał się nie jeść z nimi posiłków.
Postanowił przygotować czekoladę do picia – swoisty napój bogów, z którym się nie rozstawał. Odpowiadając na pytania i samemu kusząc się na zadawanie jakiś, zanim ich rozmowa nie przeszła na poziom nieokreślonej wymiany komentarzy i zdań, rozejrzał się za Nim. Z nonszalancją i udawanym spokojem, jakby pytał o pogodę, zagadnął o Niego, chcąc wiedzieć, gdzie się podziewa. Niby przypadkiem, może mimochodem. Z pewnością nie celowo, w końcu go to przecież nie interesowało… bo dlaczego też by miało?
W sklepie.
Nie słyszał, gdy wychodził, a do najbliższego marketu mieli około 20 czy 30 minut. Nawet jeśli by wziąć poprawkę na to, że nie dostrzegł jego deski, wciąż istniała szansa, że nie zostanie przyłapany. No i… przecież jest tak chłodno, tak późno. Na pewno wróci zmarznięty, w końcu – znając Go – wyszedł w samej bluzie. Nie nosił też czapki. Ogółem ubierał się zbyt lekko. A co, jeśli się przeziębi? Pewnie nie pomyśli, żeby zrobić sobie gorącej herbaty po powrocie – najlepiej z miodem i cytryną, bo powinien dbać o odporność.
Dlatego też zamiast dwóch, przygotował trzy kubki, które wypełnił prawie po brzegi czekoladą, dosypując po pięć kolorowych pianek do każdego… no dobra, do to tego dla Niego dodał sześć. Ale kto się doliczy? Poza tym uda, że to wcale nie on jest autorem napoju.
Trzymając w dwóch dłoniach cieplutki przedmiot, zaśmiał się cicho na zabawny komentarz Evana, opierając o blat, na którym ten przygotowywał posiłek. Na ten moment nie widział dla siebie zajęcia, a nie chciał też przeszkadzać mistrzowi kuchni, także pozostawało mu dotrzymywanie towarzystwa. Zawsze czuł się tak spokojnie, gdy byli we dwoje. Jak z dobrym kumplem, chociaż nie znali się jakoś super dobrze.
Tak było do chwili, gdy drzwi otworzyły się… Wzruszył ramionami i pokręcił głową w odpowiedzi na pytające spojrzenie, wpatrując się w Niego, który przyprowadził obcego do ich mieszkania. Pierwszy raz widział to dziecko. Upił łyk w złym momencie.
- Jestem jego synem.
- Pfffff.
Cały napój, jaki miał w ustach, wylądował na stojącym przed nim rudowłosym, a sam Eliott zaczął kaszleć, w ostatniej chwili odkładając kubek z Ikei. Co?
- A ty czemu jesteś zaskoczony Shen? Czy może powinienem powiedzieć tato? - kontynuował dzieciak, podczas gdy okularnik starał się złapać oddech.
Co do cholery? Wszyscy studenci wyglądali na zszokowanych, a już w szczególności On, co kazało sądzić, że być może nieznajomy kłamie. Mimo to ciemne oczy nie odrywały się od niebieskowłosego, który milczał.
- Nie no proszę was, kupiliście to? Przecież Shen jest niewiele starszy ode mnie - zadrwił z nich. - No. Niemniej przez jakiś czas będę z wami mieszkał, więc miło poznać czy coś.
Eliott w końcu się opanował. Zaciskając zęby, podał kilka ręczników papierowych Evanowi, aby starł z siebie czekoladę. Rzucił jakieś przeprosiny, po czym z dwoma kubkami skierował się w stronę pokoju. Jeden z nich pozostawił przed dzieciakiem – ten, który wcześniej przygotował specjalnie dla Niego. To bez znaczenia.
Szedł szybkim krokiem.
Uciekał stamtąd, bo wiedział, że nie będzie w stanie udawać niewzruszonego. Że zostanie przyłapany.
- Skoro go przygarnąłeś, to chociaż teraz porządnie się nim zajmij - rzucił na odchodne chłodnym tonem, obrzucając go jeszcze lodowatym spojrzeniem, nie mogąc znieść tej sytuacji i swoich myśli. Zignorował błagalne spojrzenia kucharza, by nie zostawiał go samego i zniknął w pokoju.
Oparł się o drzwi, powoli zsuwając się na ziemię i objął ramionami kolana. No jasne. Przecież wiedział. Od początku zdawał sobie sprawę, że kiedyś Shen Baixue znajdzie sobie dziewczynę. Narzeczoną. Żonę. Będzie miał z nią dzieci i ułoży sobie życie. Dlaczego więc czuł się tak zawiedziony i zraniony? Przecież wiedział. Nie miał na co liczyć. Nie było sensu się oszukiwać, więc dlaczego do cholery jasnej nie potrafił sobie odpuścić? Nienawidził tego uczucia.
Był idiotą.
Zakochanym bez pamięci idiotą.
~ ~ ~
Tymczasem w pokoju obok Lucas chętnie upił łyk czekolady, odprowadzając okularnika spojrzeniem.
- A on co? Macie jakąś kosę, czy zawsze jest taki milusi? - zapytał bez ogródek, spoglądając na kumpla i oblizując usta z pozostałości słodkiego napoju.
Z odrobiną niepokoju opuścił pomieszczenie, nie bardzo wiedząc, co zastanie. Nie było to nic nowego – odkąd tu zamieszkał zawsze ostrożnie uchylał drzwi, rozglądając się pierw, czy aby na pewno w zasięgu wzroku nie ma Jego. Gdy był – wracał jeszcze na moment do swojej jaskini, a tam oddychał głęboko, starając się uspokoić pełne nadziei, rozszalałe serce, poprawiał okulary, włosy, ganił się za delikatny uśmieszek, który koniecznie chciał go zdradzić i dopiero wtedy szedł na konfrontację. Tego dnia jednak nie było po nim śladu. Malutki zawód wymieszany z ulgą rozlał mu się po piersi, gdy szedł powoli w kierunku kuchni.
- Dzień dobry - odpowiedział uprzejmie - a raczej dobry wieczór. Od ostatniej zmiany czasu trudno się połapać w porach dnia.
Lubił te ich wymiany zdań. Samego mężczyznę także lubił, mimo iż bywał zazdrosny o relację, jaka łączyła go z Nim. I choć z początku miał wrażenie, że z Jego powodu nie będą w stanie znaleźć wspólnego języka, dość szybko okazało się, że to właśnie dzięki Evanowi czasem zdarzało im się spędzić razem czas. Był mu wdzięczny. Za jego sprawą mógł także jeść z Nim posiłki, obserwując, jak czasem się śmieje, jak zabawną minę robi, gdy przypadkiem weźmie zbyt gorący kawałek do ust, jak uroczo zdarza mu się pobrudzić na twarzy, gdy akurat jest zaaferowany czymś innym, jak oblizuje wargi, albo nawet jak okruszki, sos czy mąka zostają mu na brodzie czy w kąciku ust. Nie raz już przyłapał się na marzeniach, żeby właśnie w takich chwilach móc zaśmiać się, podać mu coś do wytarcia, albo – ostatnio szczególnie – by samodzielnie zetrzeć intruza z jego skóry.
Od tamtego czasu starał się nie jeść z nimi posiłków.
Postanowił przygotować czekoladę do picia – swoisty napój bogów, z którym się nie rozstawał. Odpowiadając na pytania i samemu kusząc się na zadawanie jakiś, zanim ich rozmowa nie przeszła na poziom nieokreślonej wymiany komentarzy i zdań, rozejrzał się za Nim. Z nonszalancją i udawanym spokojem, jakby pytał o pogodę, zagadnął o Niego, chcąc wiedzieć, gdzie się podziewa. Niby przypadkiem, może mimochodem. Z pewnością nie celowo, w końcu go to przecież nie interesowało… bo dlaczego też by miało?
W sklepie.
Nie słyszał, gdy wychodził, a do najbliższego marketu mieli około 20 czy 30 minut. Nawet jeśli by wziąć poprawkę na to, że nie dostrzegł jego deski, wciąż istniała szansa, że nie zostanie przyłapany. No i… przecież jest tak chłodno, tak późno. Na pewno wróci zmarznięty, w końcu – znając Go – wyszedł w samej bluzie. Nie nosił też czapki. Ogółem ubierał się zbyt lekko. A co, jeśli się przeziębi? Pewnie nie pomyśli, żeby zrobić sobie gorącej herbaty po powrocie – najlepiej z miodem i cytryną, bo powinien dbać o odporność.
Dlatego też zamiast dwóch, przygotował trzy kubki, które wypełnił prawie po brzegi czekoladą, dosypując po pięć kolorowych pianek do każdego… no dobra, do to tego dla Niego dodał sześć. Ale kto się doliczy? Poza tym uda, że to wcale nie on jest autorem napoju.
Trzymając w dwóch dłoniach cieplutki przedmiot, zaśmiał się cicho na zabawny komentarz Evana, opierając o blat, na którym ten przygotowywał posiłek. Na ten moment nie widział dla siebie zajęcia, a nie chciał też przeszkadzać mistrzowi kuchni, także pozostawało mu dotrzymywanie towarzystwa. Zawsze czuł się tak spokojnie, gdy byli we dwoje. Jak z dobrym kumplem, chociaż nie znali się jakoś super dobrze.
Tak było do chwili, gdy drzwi otworzyły się… Wzruszył ramionami i pokręcił głową w odpowiedzi na pytające spojrzenie, wpatrując się w Niego, który przyprowadził obcego do ich mieszkania. Pierwszy raz widział to dziecko. Upił łyk w złym momencie.
- Jestem jego synem.
- Pfffff.
Cały napój, jaki miał w ustach, wylądował na stojącym przed nim rudowłosym, a sam Eliott zaczął kaszleć, w ostatniej chwili odkładając kubek z Ikei. Co?
- A ty czemu jesteś zaskoczony Shen? Czy może powinienem powiedzieć tato? - kontynuował dzieciak, podczas gdy okularnik starał się złapać oddech.
Co do cholery? Wszyscy studenci wyglądali na zszokowanych, a już w szczególności On, co kazało sądzić, że być może nieznajomy kłamie. Mimo to ciemne oczy nie odrywały się od niebieskowłosego, który milczał.
- Nie no proszę was, kupiliście to? Przecież Shen jest niewiele starszy ode mnie - zadrwił z nich. - No. Niemniej przez jakiś czas będę z wami mieszkał, więc miło poznać czy coś.
Eliott w końcu się opanował. Zaciskając zęby, podał kilka ręczników papierowych Evanowi, aby starł z siebie czekoladę. Rzucił jakieś przeprosiny, po czym z dwoma kubkami skierował się w stronę pokoju. Jeden z nich pozostawił przed dzieciakiem – ten, który wcześniej przygotował specjalnie dla Niego. To bez znaczenia.
Szedł szybkim krokiem.
Uciekał stamtąd, bo wiedział, że nie będzie w stanie udawać niewzruszonego. Że zostanie przyłapany.
- Skoro go przygarnąłeś, to chociaż teraz porządnie się nim zajmij - rzucił na odchodne chłodnym tonem, obrzucając go jeszcze lodowatym spojrzeniem, nie mogąc znieść tej sytuacji i swoich myśli. Zignorował błagalne spojrzenia kucharza, by nie zostawiał go samego i zniknął w pokoju.
Oparł się o drzwi, powoli zsuwając się na ziemię i objął ramionami kolana. No jasne. Przecież wiedział. Od początku zdawał sobie sprawę, że kiedyś Shen Baixue znajdzie sobie dziewczynę. Narzeczoną. Żonę. Będzie miał z nią dzieci i ułoży sobie życie. Dlaczego więc czuł się tak zawiedziony i zraniony? Przecież wiedział. Nie miał na co liczyć. Nie było sensu się oszukiwać, więc dlaczego do cholery jasnej nie potrafił sobie odpuścić? Nienawidził tego uczucia.
Był idiotą.
Zakochanym bez pamięci idiotą.
~ ~ ~
Tymczasem w pokoju obok Lucas chętnie upił łyk czekolady, odprowadzając okularnika spojrzeniem.
- A on co? Macie jakąś kosę, czy zawsze jest taki milusi? - zapytał bez ogródek, spoglądając na kumpla i oblizując usta z pozostałości słodkiego napoju.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Krążąc pomiedzy alejką z nabiałem, a słonymi przekąskami, w głowie Shena pojawiało się coraz więcej pytań i coraz mniej odpowiedzi. Nie miał pojęcia co się działo, ale skoro już podjął decyzję, że tę jedną noc dzieciaka przenocuje, nie zamierzał się z niej wycofać. Jeszcze nie wiadomo co by mu się stało w nocy w tym mieście, a był ostatnią osobą, z którą jak podejrzewał, ten się kontaktował. Już i tak miał wystarczająco dużo kłopotów. Ułożył więc w głowie plan. Wrócą do mieszkania, spróbuje się dowiedzieć o nim jak najwięcej, Evan go nakarmi, a potem pójdą spać… on może na kanapie w salonie, dzieciak na jego łóżku… Miał tylko nadzieję, że Eliott… cóż, że się na niego nie natknie, ani po powrocie, ani w nocy, kiedy trudno będzie wytłumaczyć nieprawdą, dlaczego w zasadzie śpi na kanapie.
Powrót do mieszkania nie zajął długo. Na pierwszy komentarz chłopaka… Shen nie potrafił się nie uśmiechnąć. Klatka schodowa przesiąkła piwem, maryśką i bliżej niezidentyfikowanymi zapaszkami śmieci, których co poniektórzy nie potrafili wynieść dalej niż przed własne drzwi, standardowy zapach studentów… Po drodze minęli Meliwina, ten to zawsze był naćpany bardziej niż wypadało i zapraszał Shena albo Evana na imprezy, a potem nie pamiętał, że jakąś organizował, dlatego chłopak nie przejmował się i odpowiedział, że pewnie, wpadnie. Nie miał najmniejszego zamiaru. Raz, kiedy zaczęli tu mieszkać dał się nabrać i jak szybko tam poszedł, tak szybko stamtąd wyszedł. Miał wrażenie, że mieszkanie studenta miało swój własny mikroklimat, do tego zaawansowane stadium jakiegoś raka z przerzutami do kuchni.
Na szczęście dla nich wszystkich Evan był czyściochem, a dzięki niemu Shen też starał się nie bałaganić, a przynajmniej sprzątać zaraz po tym jak to zrobił. No i miał wrażenie, że gdyby jeszcze okazał się bałaganiarzem, Eliott nie dałby mu żyć na uczelni. Już miał wrażenie, że mężczyzna zwyczajnie się na niego uwziął, starał się więc nie robić nic co mogłoby go zdenerwować bardziej. Starał się, ale niekoniecznie mu to wychodziło.
- Wróciłem! – powiedział głośno zrzucając buty w przedpokoju i odkładając deskę do pokoju jego i Evana.
Cholera – pomyślał kiedy w pokoju dostrzegł okularnika. A potem… potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Skater powiedział, że jest jego synem. Oczy studenta rozwarły się do wielkości spodków. O czym on do jasnej cholery gadał?! Reakcja Elliota, błagalne spojrzenie Evana, zadowolony z siebie uśmieszek młodocianego uciekiniera. Do tego… jakie mieszkać?! Miał zostać na jedną noc. Poczciwy umysł Baixue nie ogarniał. Nie przyswajał tego, co się stało, gapił się w szoku na dzieciaka rozwalonego na ich kanapie, mając wrażenie, że zaraz okaże się, że to wszystko było tylko bardzo dziwnym snem. Ale to nadal trwało. Evan odebrał od niego torbę z zakupami. Elliot oddał kubek z czymś gorącym dzieciakowi, samemu ulatniając się, rzucając mu przy tym spojrzenie, które na chwilę zmroziło go jeszcze bardziej. PKP. Pięknie – Kurwa - Pięknie.
- Czy ty chcesz mnie zabić? – zapytał przerażony, osuwając się ciężko na krzesło. – Przecież on mi nie da żyć! – syknął przyciszonym głosem, tak żeby przypadkiem nie usłyszał, bo wiedział, że jeśli tylko coś by do niego dotarło… już nie miał życia!
- Po prostu mnie nienawidzi - jęknął, odpowiadając na pytanie dzieciaka.
Spojrzał na Evana jakby szukał u niego pomocy, ale przyjaciel tylko wzruszył ramionami, bo i co miał zrobić. Przecież gdyby mógł mu pomóc i zmienić nastawienie doktoranta do jego skromnej osoby, już dawno by to zrobił. Tymczasem on sam sprowadzał na siebie kłopoty, przygarniając nieznajome dzieciaki, które na dodatek nie miały filtra w gębie. Shen spojrzał na niego, dopiero teraz przyglądając mu się uważniej. Natychmiast jego mina się zmieniła, zmiękła, a w kącikach jego oczu pojawiło się zmartwienie. Rozcięta warga i ten siniak na pół policzka. Nawet jeśli był trochę zły, już mu przeszło. Podniósł się z krzesła i odnalazł apteczkę w jednej z szafek, przesiadając się na kanapę, tuż obok nastolatka.
- Trzeba to opatrzyć – wyjaśnił miękko, wyjmując z pudełka waciki, maści na opuchliznę i jałowe opatrunki. On sam tak wiele razy przychodził do domu podrapany, potłuczony i z różnego rodzaju zwichnięciami, że miał teraz sporo wprawy w zajmowaniu się takimi rzeczami.
- Kto ci to zrobił? – zapytał, choć podejrzewał, że znał odpowiedź. Jedna z jego dłoni delikatnie trzymała chłopaka za podbródek, by mu nie uciekł, drugą łagodnie przemywał rozcięcie środkiem odkażającym.
- I tak przy okazji, nazywam się Shen Baixue. Możesz mi dalej mówić Shen. A tamta gorąca laska, jak go nazwałeś to mój najlepszy przyjaciel - Evan. Radzę go nie denerwować, lepszego kucharza nie znajdziesz na ziemi! – powiedział przedstawiając i siebie i jego, przy okazji rzucając pochlebstwem i niewinnym uśmieszkiem w stronę krzątającego się po kuchni chłopaka. Najłatwiej w końcu udobruchać najlepszego przyjaciela, odrobinę mu się podlizując, czyż nie?
- A ty? Jak masz na imię? – zapytał, sprawnie naklejając na jego wysmarowanym maścią policzku opatrunek.
Powrót do mieszkania nie zajął długo. Na pierwszy komentarz chłopaka… Shen nie potrafił się nie uśmiechnąć. Klatka schodowa przesiąkła piwem, maryśką i bliżej niezidentyfikowanymi zapaszkami śmieci, których co poniektórzy nie potrafili wynieść dalej niż przed własne drzwi, standardowy zapach studentów… Po drodze minęli Meliwina, ten to zawsze był naćpany bardziej niż wypadało i zapraszał Shena albo Evana na imprezy, a potem nie pamiętał, że jakąś organizował, dlatego chłopak nie przejmował się i odpowiedział, że pewnie, wpadnie. Nie miał najmniejszego zamiaru. Raz, kiedy zaczęli tu mieszkać dał się nabrać i jak szybko tam poszedł, tak szybko stamtąd wyszedł. Miał wrażenie, że mieszkanie studenta miało swój własny mikroklimat, do tego zaawansowane stadium jakiegoś raka z przerzutami do kuchni.
Na szczęście dla nich wszystkich Evan był czyściochem, a dzięki niemu Shen też starał się nie bałaganić, a przynajmniej sprzątać zaraz po tym jak to zrobił. No i miał wrażenie, że gdyby jeszcze okazał się bałaganiarzem, Eliott nie dałby mu żyć na uczelni. Już miał wrażenie, że mężczyzna zwyczajnie się na niego uwziął, starał się więc nie robić nic co mogłoby go zdenerwować bardziej. Starał się, ale niekoniecznie mu to wychodziło.
- Wróciłem! – powiedział głośno zrzucając buty w przedpokoju i odkładając deskę do pokoju jego i Evana.
Cholera – pomyślał kiedy w pokoju dostrzegł okularnika. A potem… potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Skater powiedział, że jest jego synem. Oczy studenta rozwarły się do wielkości spodków. O czym on do jasnej cholery gadał?! Reakcja Elliota, błagalne spojrzenie Evana, zadowolony z siebie uśmieszek młodocianego uciekiniera. Do tego… jakie mieszkać?! Miał zostać na jedną noc. Poczciwy umysł Baixue nie ogarniał. Nie przyswajał tego, co się stało, gapił się w szoku na dzieciaka rozwalonego na ich kanapie, mając wrażenie, że zaraz okaże się, że to wszystko było tylko bardzo dziwnym snem. Ale to nadal trwało. Evan odebrał od niego torbę z zakupami. Elliot oddał kubek z czymś gorącym dzieciakowi, samemu ulatniając się, rzucając mu przy tym spojrzenie, które na chwilę zmroziło go jeszcze bardziej. PKP. Pięknie – Kurwa - Pięknie.
- Czy ty chcesz mnie zabić? – zapytał przerażony, osuwając się ciężko na krzesło. – Przecież on mi nie da żyć! – syknął przyciszonym głosem, tak żeby przypadkiem nie usłyszał, bo wiedział, że jeśli tylko coś by do niego dotarło… już nie miał życia!
- Po prostu mnie nienawidzi - jęknął, odpowiadając na pytanie dzieciaka.
Spojrzał na Evana jakby szukał u niego pomocy, ale przyjaciel tylko wzruszył ramionami, bo i co miał zrobić. Przecież gdyby mógł mu pomóc i zmienić nastawienie doktoranta do jego skromnej osoby, już dawno by to zrobił. Tymczasem on sam sprowadzał na siebie kłopoty, przygarniając nieznajome dzieciaki, które na dodatek nie miały filtra w gębie. Shen spojrzał na niego, dopiero teraz przyglądając mu się uważniej. Natychmiast jego mina się zmieniła, zmiękła, a w kącikach jego oczu pojawiło się zmartwienie. Rozcięta warga i ten siniak na pół policzka. Nawet jeśli był trochę zły, już mu przeszło. Podniósł się z krzesła i odnalazł apteczkę w jednej z szafek, przesiadając się na kanapę, tuż obok nastolatka.
- Trzeba to opatrzyć – wyjaśnił miękko, wyjmując z pudełka waciki, maści na opuchliznę i jałowe opatrunki. On sam tak wiele razy przychodził do domu podrapany, potłuczony i z różnego rodzaju zwichnięciami, że miał teraz sporo wprawy w zajmowaniu się takimi rzeczami.
- Kto ci to zrobił? – zapytał, choć podejrzewał, że znał odpowiedź. Jedna z jego dłoni delikatnie trzymała chłopaka za podbródek, by mu nie uciekł, drugą łagodnie przemywał rozcięcie środkiem odkażającym.
- I tak przy okazji, nazywam się Shen Baixue. Możesz mi dalej mówić Shen. A tamta gorąca laska, jak go nazwałeś to mój najlepszy przyjaciel - Evan. Radzę go nie denerwować, lepszego kucharza nie znajdziesz na ziemi! – powiedział przedstawiając i siebie i jego, przy okazji rzucając pochlebstwem i niewinnym uśmieszkiem w stronę krzątającego się po kuchni chłopaka. Najłatwiej w końcu udobruchać najlepszego przyjaciela, odrobinę mu się podlizując, czyż nie?
- A ty? Jak masz na imię? – zapytał, sprawnie naklejając na jego wysmarowanym maścią policzku opatrunek.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie wiedział co w tym momencie było gorsze: zostanie oplutym czekoladą przez kraszującego jego przyjaciela doktoranta, zostanie pozbawionym towarzystwa oraz wsparcia mentalnego owego doktoranta czy wyszczekany dzieciuch który jak gdyby nigdy nic rozsiadł się im w salonie chwilę po tym jak spowodował totalny zamęt. Dlatego przez dłuższą chwilę stał z wymalowaną drukowanymi literami konsternacją na twarzy, podkoloryzowaną zdegustowaniem. Dopiero po chwili wytarł się z czekolady podanymi przez Eliotta ręcznikami papierowymi, które od razu wyrzucił do kosza. Nadal miał pustkę w głowie i jedynie wzrokiem jakby oglądał wszystkie te wydarzenia jako osoba trzecia, siedząc w fotelu kina, śledził biegle wszystko to co się działo.
Reset trwał chwilę po czym zmarszczył się i odwracając chwilowo spojrzenie na przyjaciela, wziął głęboki wdech, wstrzymał go, później wydech i jeszcze raz. Komplement oczywiście przyjął, zajrzał nawet do ich dzisiejszej kolacji po czym podszedł do rozmawiających siadając na niskim stoliku.
- Też chciałbym znać odpowiedzi na te pytania. Nikt Cię nie szuka? Nie żeby ktokolwiek podejrzewał ukrywanie się w domu studenckim ale pewnie się martwią. – Przyznał zatroskany bo wiedział doskonale jak sytuacja mogła wyglądać z drugiej strony, gdy nieco zbyt nabuzowany nastolatek wyolbrzymił problem i postąpił pochopnie powodując w sercach swoich opiekunów niepokój.
No i o co znów ta cała drama? Przecież skąd miał wiedzieć, że typ nie znał się na żartach? To jego problem przecież, że ma kij w dupie, on nie zrobił nic złego.
- A jak myślisz? - fuknął w stronę chłopaka, zwężając oczy.
Jego głos wybrzmiał dość pretensjonalnie, ale co też miał zrobić? Po tym, co zrobił ojciec, równie dobrze mógł go uderzyć. Jeden pies. I ciotka nie lepsza. Ostatecznie wyszło, że nikt go tam nie chciał. Niczym gotowy do ataku kot patrzył mu prosto w oczy.
- Luca - zdecydował się też przedstawić, skoro i tamten to zrobił. Po samym imieniu go nie znajdą, a już szczególnie, jeśli podał jedynie jego część.
Krzywił się podczas całego zabiegu, odsuwając, to znów starając wyrwać. Jak to dziecko.
- Martwią? - zaatakował "tamtą laskę" która okazała się gościem. - Niby kto miałby się o mnie martwić, co? Pewnie gówno ich obchodzi, czy jestem w domu, czy mnie nie ma. Czy mam gdzie spać i co jeść, czy nie. - Zlustrował go spojrzeniem. - Ludzie często biorą cię za laskę? - wypalił bezczelnie w kierunku "Evana".
Gówniarz. Bezczelny gówniarz na którego aż zabrakło mu słów. W pierwszym momencie więc zamilkł zdziwiony. On… on nie był świadom, że ogłada i kultura osobista wśród młodzieży były archaizmem! Dlatego szukał spojrzeniem ratunku w Bubusiu ale ten, bezczelnie zajęty był naklejaniem plasterka w uśmiechnięte kotki na zranioną skórę dzieciaka. Dlatego musiał sobie radzić sam. Przełknął nerwowo ślinę żeby się nie jąkać.
- W ogóle nie biorą? – Mruknął nie rozumiejąc czemu ten tak się uparł na jego wygląd fizyczny. Przecież był wysokim, postawnym mężczyzną o szerokich ramionach. A to, że miał długie włosy? Cóż, bardzo mocno je lubił chociaż stanowiły jego przekleństwo w młodości. Obecnie jednak, żył z nimi pełnej harmonii i nawet je pokochał.
- Wypadałoby być milszym przynajmniej w stosunku do osób które chcąc Ci realnie pomóc, wiesz? – Zapytał teoretycznie jednak za późno zdając sobie sprawę, że tym może pogorszyć sprawę. Dlatego odchrząknął i nie dał mu możliwości odpowiedzieć. – Bubuś jak widzisz sprawę ze spaniem? Poza tym jutro mamy zajęcia. – Zaczepił wreszcie przyjaciela, z nim rozmowa była bardziej konstruktywna.
On był zen, zen na spokojnej tafli jeziora opanowania i ignorowania wszystkiego co nie było zadrapaniami na twarzy dzieciaka. Imię zarejestrował, nawet patrząc z bliska stwierdził, że mu pasuje, jeśli w ogóle można było stwierdzić, że czyjeś imię mogło czy nie mogło do danej osoby pasować. Natomiast wyzłośliwianie się w kierunku Evana wpuścił jednym uchem, wypuścił drugim, rudzielec był dorosły, jeśli coś takiego mogło mu nadszarpnąć pewność siebie, to Aksiu tylko mógł poklepać go po pleckach i zapewnić, że jest najbardziej męskim mężczyzną jakiego znał. No i poza tym, sam niekoniecznie radził sobie dobrze z wyszczekanymi dzieciakami, czy raczej… radził sobie aż za dobrze. Przez tyle lat udawało mu się pozostać anonimowym dlatego, że zazwyczaj jego mina nie zachęcała do podbicia i zagajenia rozmowy, poza tym, nie lubił dawać sobie wchodzić na głowę, choć miał wrażenie, że w jakiś sposób Luca już to zrobił.
Dopiero kiedy plasterek został naklejony, pozbierał śmieci i podniósł się, odnajdując wzrokiem oczy przyjaciela.
- Prześpię się na kanapie, Luca weźmie moje łóżko. A jutro… poza rzeźnią z panem magistrem mogę się urwać z wykładów – odpowiedział, opierając się biodrami o blat stołu. – Mogę w tym czasie posprzątać – dodał, widząc że Evan nie popierał jego małych wagarów, no chyba, że miał w planach zrobić coś tak samo, jeśli nie bardziej pożytecznego, a co było bardziej kuszące niż wyszorowany prysznic i lustro w łazience pozbawione ochronnej warstwy pasty do zębów?
- Ale wiesz, że to bardzo doraźne? Ja się nie czepiam i nie wyganiam Cię Luca ale jesteś niepełnoletni, opuściłeś swój dom bez słowa wyjaśnienia i trafiłeś do obcych sobie ludzi. Chodzi o to, że na pewno ktoś Cię zacznie szukać. – Wyjaśnił spokojnie błądząc spojrzeniem między bezczelnym gówniarzem a Bubusiem. Ostatecznie uśmiechnął się do nich spokojnie. – Z tego wszystkiego dobrze trafiłeś. Dzisiaj zapiekanka makaronowa, chcesz? – Zapytał chociaż nie przyjmował do siebie odmowy. Było zimno, późno i pewnie dzień był stresujący. Wszystkim przyda się jedzenie, a on na spokojnie przeanalizuje to jak realnie zła była ta sytuacja. Mieli w domu dziecko o którego miejscu pobytu nikt z dorosłych nie wiedział i jakkolwiek ten się zapierał – na pewno zaczną go szukać. A jeżeli zgłoszą to na policję, będą mieli problemy. Ślepy zaułek ale przecież go nie wywalą, jakkolwiek bezczelnym szczylem tamten był, musiał spędzić noc w ciepłym łóżku. A rano dostać śniadanie!
Apropo. Nakładając jedną z czterech porcji zapiekanki, z jednym talerzykiem podreptał do Eliotta który kategorycznie powinien coś zjeść. Niezależnie czy z nimi czy w swoim pokoju, nie powinien się kłaść głodny i sfrustrowany. Będzie go później potrzebował.
Reset trwał chwilę po czym zmarszczył się i odwracając chwilowo spojrzenie na przyjaciela, wziął głęboki wdech, wstrzymał go, później wydech i jeszcze raz. Komplement oczywiście przyjął, zajrzał nawet do ich dzisiejszej kolacji po czym podszedł do rozmawiających siadając na niskim stoliku.
- Też chciałbym znać odpowiedzi na te pytania. Nikt Cię nie szuka? Nie żeby ktokolwiek podejrzewał ukrywanie się w domu studenckim ale pewnie się martwią. – Przyznał zatroskany bo wiedział doskonale jak sytuacja mogła wyglądać z drugiej strony, gdy nieco zbyt nabuzowany nastolatek wyolbrzymił problem i postąpił pochopnie powodując w sercach swoich opiekunów niepokój.
No i o co znów ta cała drama? Przecież skąd miał wiedzieć, że typ nie znał się na żartach? To jego problem przecież, że ma kij w dupie, on nie zrobił nic złego.
- A jak myślisz? - fuknął w stronę chłopaka, zwężając oczy.
Jego głos wybrzmiał dość pretensjonalnie, ale co też miał zrobić? Po tym, co zrobił ojciec, równie dobrze mógł go uderzyć. Jeden pies. I ciotka nie lepsza. Ostatecznie wyszło, że nikt go tam nie chciał. Niczym gotowy do ataku kot patrzył mu prosto w oczy.
- Luca - zdecydował się też przedstawić, skoro i tamten to zrobił. Po samym imieniu go nie znajdą, a już szczególnie, jeśli podał jedynie jego część.
Krzywił się podczas całego zabiegu, odsuwając, to znów starając wyrwać. Jak to dziecko.
- Martwią? - zaatakował "tamtą laskę" która okazała się gościem. - Niby kto miałby się o mnie martwić, co? Pewnie gówno ich obchodzi, czy jestem w domu, czy mnie nie ma. Czy mam gdzie spać i co jeść, czy nie. - Zlustrował go spojrzeniem. - Ludzie często biorą cię za laskę? - wypalił bezczelnie w kierunku "Evana".
Gówniarz. Bezczelny gówniarz na którego aż zabrakło mu słów. W pierwszym momencie więc zamilkł zdziwiony. On… on nie był świadom, że ogłada i kultura osobista wśród młodzieży były archaizmem! Dlatego szukał spojrzeniem ratunku w Bubusiu ale ten, bezczelnie zajęty był naklejaniem plasterka w uśmiechnięte kotki na zranioną skórę dzieciaka. Dlatego musiał sobie radzić sam. Przełknął nerwowo ślinę żeby się nie jąkać.
- W ogóle nie biorą? – Mruknął nie rozumiejąc czemu ten tak się uparł na jego wygląd fizyczny. Przecież był wysokim, postawnym mężczyzną o szerokich ramionach. A to, że miał długie włosy? Cóż, bardzo mocno je lubił chociaż stanowiły jego przekleństwo w młodości. Obecnie jednak, żył z nimi pełnej harmonii i nawet je pokochał.
- Wypadałoby być milszym przynajmniej w stosunku do osób które chcąc Ci realnie pomóc, wiesz? – Zapytał teoretycznie jednak za późno zdając sobie sprawę, że tym może pogorszyć sprawę. Dlatego odchrząknął i nie dał mu możliwości odpowiedzieć. – Bubuś jak widzisz sprawę ze spaniem? Poza tym jutro mamy zajęcia. – Zaczepił wreszcie przyjaciela, z nim rozmowa była bardziej konstruktywna.
On był zen, zen na spokojnej tafli jeziora opanowania i ignorowania wszystkiego co nie było zadrapaniami na twarzy dzieciaka. Imię zarejestrował, nawet patrząc z bliska stwierdził, że mu pasuje, jeśli w ogóle można było stwierdzić, że czyjeś imię mogło czy nie mogło do danej osoby pasować. Natomiast wyzłośliwianie się w kierunku Evana wpuścił jednym uchem, wypuścił drugim, rudzielec był dorosły, jeśli coś takiego mogło mu nadszarpnąć pewność siebie, to Aksiu tylko mógł poklepać go po pleckach i zapewnić, że jest najbardziej męskim mężczyzną jakiego znał. No i poza tym, sam niekoniecznie radził sobie dobrze z wyszczekanymi dzieciakami, czy raczej… radził sobie aż za dobrze. Przez tyle lat udawało mu się pozostać anonimowym dlatego, że zazwyczaj jego mina nie zachęcała do podbicia i zagajenia rozmowy, poza tym, nie lubił dawać sobie wchodzić na głowę, choć miał wrażenie, że w jakiś sposób Luca już to zrobił.
Dopiero kiedy plasterek został naklejony, pozbierał śmieci i podniósł się, odnajdując wzrokiem oczy przyjaciela.
- Prześpię się na kanapie, Luca weźmie moje łóżko. A jutro… poza rzeźnią z panem magistrem mogę się urwać z wykładów – odpowiedział, opierając się biodrami o blat stołu. – Mogę w tym czasie posprzątać – dodał, widząc że Evan nie popierał jego małych wagarów, no chyba, że miał w planach zrobić coś tak samo, jeśli nie bardziej pożytecznego, a co było bardziej kuszące niż wyszorowany prysznic i lustro w łazience pozbawione ochronnej warstwy pasty do zębów?
- Ale wiesz, że to bardzo doraźne? Ja się nie czepiam i nie wyganiam Cię Luca ale jesteś niepełnoletni, opuściłeś swój dom bez słowa wyjaśnienia i trafiłeś do obcych sobie ludzi. Chodzi o to, że na pewno ktoś Cię zacznie szukać. – Wyjaśnił spokojnie błądząc spojrzeniem między bezczelnym gówniarzem a Bubusiem. Ostatecznie uśmiechnął się do nich spokojnie. – Z tego wszystkiego dobrze trafiłeś. Dzisiaj zapiekanka makaronowa, chcesz? – Zapytał chociaż nie przyjmował do siebie odmowy. Było zimno, późno i pewnie dzień był stresujący. Wszystkim przyda się jedzenie, a on na spokojnie przeanalizuje to jak realnie zła była ta sytuacja. Mieli w domu dziecko o którego miejscu pobytu nikt z dorosłych nie wiedział i jakkolwiek ten się zapierał – na pewno zaczną go szukać. A jeżeli zgłoszą to na policję, będą mieli problemy. Ślepy zaułek ale przecież go nie wywalą, jakkolwiek bezczelnym szczylem tamten był, musiał spędzić noc w ciepłym łóżku. A rano dostać śniadanie!
Apropo. Nakładając jedną z czterech porcji zapiekanki, z jednym talerzykiem podreptał do Eliotta który kategorycznie powinien coś zjeść. Niezależnie czy z nimi czy w swoim pokoju, nie powinien się kłaść głodny i sfrustrowany. Będzie go później potrzebował.
Satomi
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
HellowLuca nie czuł się w żaden sposób zobowiązany. Trudno ocenić, czy w ogóle znał znaczenie tego słowa. Uważał bowiem, że skoro choć raz Shen napisał, że mógł do niego wbić, gdyby coś się działo, to teraz ten musiał go nocować, póki nie zostanie bogaty. Potem będzie miał swój własny dom, super auto, super laskę i nikt – ani głupi ojciec, ani głupia ciotka – nie będą mu zawracać głowy. Rzecz jasna powiadomił go o tym mniej więcej następnego wieczora, ubierając tę wspaniałą informację w takie słowa, że gdyby Aksiu postanowił zadbać o swoje i zaprowadzić go na policję, czy zwyczajnie kazał mu wrócić do domu lub krewnych, wyszedłby na takiego samego zwyrola jak przemocowy ojciec chłopaka.
Młody nie tylko z nim sobie pogrywał. Odnajdując najsłabsze ogniwo w Evanie, czerpał niemałą satysfakcję z zagadywania go, chodzenia za nim i dokuczania. Aksiu jak bardzo nie dawał się manipulować, był niezwykle trudny, jeśli chodziło o wyprowadzenie z równowagi. Poza tym Luca ogromnie go podziwiał, więc więcej było w nim zachwytu i próśb o wspólne chodzenie na rampy, pokazywanie tricków i nagrywanie, niż docinek i przypadkowego ciągania za włosy. Tymczasem kucharz… cóż. Skoro jakimś cudem udawało mu się uzyskać odpowiedzi na pytania – specjalnie zadawane milusio lub niewinnie – oraz przezabawne reakcje, kiedy nie był taki kochaniutki, to żal nie skorzystać. Poza faktem, że był dziewczyną Aksiu (choć się do tego nie przyznawał) i im gotował (czego nie doceniał, jak powinien, wybrzydzając, gdy pojawiło się znienawidzone warzywo) nie był nikim ważnym chłopakowi. Przypominał bardziej zwierzątko, (z) którym Luca lubił się bawić.
Chyba w najlepszej sytuacji był Eliott. Odrobinę enigmatyczna postać, wiecznie owiana aurą niedostępności, która pojawiała się czasem na wspólne posiłki. Za jego sprawą temperatura w pomieszczeniu spadała, Aksiu zachowywał się nadwyraz dziwnie, a Evan zdawał się pewniejszy. Jakby twarz bez wyrazu lub karcące spojrzenie pełne zawodu – jedyne, jakie Luca wyobrażał sobie na twarzy okularnika – dodawały mu pewności siebie. Wysłuchawszy kilkudziesięciu historii na temat wykładowcy od Shena dodatkowo, chłopak także zaczął się go obawiać. Zdawał się jedyną osobą, która nie miałaby skrupułów wyrzucić go z mieszkania lub wezwać policji i oskarżyć o włamanie. A wtedy musiałby wrócić do domu, czego nie chciał. Dlatego też przy doktorancie był najmniej nieznośny.
Raz tylko był świadkiem, jak czarnowłosy się śmiał. Wracali akurat z ramp i Luca wbiegł do mieszkania jak burza, wcześniej wyzywając Aksiu na pojedynek. Nagrodą miały być lody. Eliott nie od razu zorientował się, że ktoś wrócił, siedząc do niego tyłem w kuchni i plotkując żywo z Evanem przygotowującym właśnie kolację. Zdawał się taki… rozluźniony. Radosny. Obrazek był na tyle nieprawdopodobny, że młodemu skaterowi wypadła deska z wrażenia. Wtedy też tamci zorientowali się, że nie są sami. Zamiast karzącego spojrzenia jednak ciemne oczy obdarzyły go rozczuleniem, z jakim patrzy się na młodszego brata i cichym parsknieciem. Mężczyzna wstał, dziękując uprzejmie za towarzystwo oraz wymawiając przygotowaniem do zajęć następnego dnia, podszedł do niego, poczochrał go po włosach i znanym wszystkim zwyczajem – zamknął się w pokoju. Podczas kolacji był już normalny.
Tak minął im tydzień, podczas którego na konto SkatingCat trafiły tiktoki z Aksiu, zdjęcia Evana z każdym możliwym filtrem i nowe live'y. Dzięki oznaczeniu idola i nagrywaniu z nim młodemu przybyło naprawdę dużo obserwujących, o czym z radością informował go każdego dnia. Świat także dowiedział się o tajemniczej dziewczynie mężczyzny, długowłosej kobiecie imieniem Eva (ups, czyżby zjadł literkę? Ach ta autokorekta…), której śpiącą twarz udało się dostrzec nielicznym, biorącym udział w nocnym live’ie. A może były to jedynie pogłoski? Choć skąd wtedy jej zdjęcia…?
Zanim czarne chmury myśli przerzedziły się, ktoś zapukał do drzwi. Eliott spiął się, nie od razu wstając z ziemi. Mimo iż nie miał podstaw, wystraszył się, że to On. Zorientował się? Po takim wybuchu przecież mógł skojarzyć fakty i wysnuć oczywisty wniosek. Co wtedy? Będzie musiał się wyprowadzić. Nigdy więcej go nie spotka. Choć to może i lepiej? To i tak nie miało przyszłości.
Była jednak pewna rzecz, której by nie zniósł. Dlatego On nie mógł się dowiedzieć. Pod żadnym pozorem.
Przywołał na twarz możliwie najbardziej neutralny wyraz, nim pozwolił gościowi go dostrzec. Ten jednak okazał się Evanem. Odetchnął i przyjął posiłek z wdzięcznością. Bojąc się jednak, że pytanie zostanie odbite, nie zagadnął, czy wszystko w porządku. Gdy tylko było to możliwe, schował się. Jak zawsze.
Wyszedł dopiero bardzo późnego wieczora, gdy miał pewność, że studenci już śpią. Zaliczyć wieczorną toaletę, ogarnąć się do snu i odnieść naczynia do zmywarki. Włączy ją, zanim wyjdzie na uczelnię. Evan gotował, więc on mógł zrobić choć tyle. Jakim zaskoczeniem było wpadniecie na Niego! Stanął jak wryty, a jego serce zaczęło obijać się o żebra. Zdrajca. Robiło to za każdym razem. Nic więc dziwnego, że codziennie tak cholernie bolało.
Nie od razu zrozumiał, że ten śpi. Z rozłożonymi na kolanach notatkami i przy zapalonym świetle, jakby był w połowie nauki, wyglądał nadwyraz żywo. Tak strasznie bał się zostać przyłapanym, a jednak nie potrafił przestać się gapić. Nigdy wcześniej… drzwi do ich pokoju na noc były zamykane, więc skąd? Do jego z resztą też. Nic więc dziwnego, że wręcz pożerał go wzrokiem, chcąc zapamiętać każdy szczegół tak wyjątkowych okoliczności. Był przystojny, nawet kiedy jego głowa przekrzywiała się, opadając z poduszki. Koc leżał krzywo, ścieląc sporą część podłogi, a tym samym odkrywając jego nogę i ramię. Tak umięśnione. Spał z delikatnie otwartymi ustami i takim spokojem na twarzy.
Miał ochotę Go przykryć. Nieprzemierzoną chęć dotknięcia Go. Przytulenia. Pocałowania. Przesunięcia palcami po odkrytych fragmentach ciała i tych mniej widocznych...
Nie.
Nie może na niego patrzeć. Nie ma prawa. Nie może o tym myśleć. Marzyć.
Trzasnął naczyniami o blat, spodziewając się, że wyrwie tym studenta ze snu. Zaciskał mocno zęby, pakując niedelikatnie talerze do zmywarki. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Był tak wściekły. Czuł się tak okropnie. Łzy ciągnęły mu się do oczu, a mimo to i tak ją wstawił. A później na niego spojrzał.
- Jak masz zamiar tu spać, zamiast się uczyć, to chociaż zgaś światło - zawarczał.
Nim tamten zdążył się choćby odezwać, trzasnął drzwiami. Tak bardzo się za to nienawidził.
Przez całą noc nawiedzał go obraz śpiącego mężczyzny.
Młody nie tylko z nim sobie pogrywał. Odnajdując najsłabsze ogniwo w Evanie, czerpał niemałą satysfakcję z zagadywania go, chodzenia za nim i dokuczania. Aksiu jak bardzo nie dawał się manipulować, był niezwykle trudny, jeśli chodziło o wyprowadzenie z równowagi. Poza tym Luca ogromnie go podziwiał, więc więcej było w nim zachwytu i próśb o wspólne chodzenie na rampy, pokazywanie tricków i nagrywanie, niż docinek i przypadkowego ciągania za włosy. Tymczasem kucharz… cóż. Skoro jakimś cudem udawało mu się uzyskać odpowiedzi na pytania – specjalnie zadawane milusio lub niewinnie – oraz przezabawne reakcje, kiedy nie był taki kochaniutki, to żal nie skorzystać. Poza faktem, że był dziewczyną Aksiu (choć się do tego nie przyznawał) i im gotował (czego nie doceniał, jak powinien, wybrzydzając, gdy pojawiło się znienawidzone warzywo) nie był nikim ważnym chłopakowi. Przypominał bardziej zwierzątko, (z) którym Luca lubił się bawić.
Chyba w najlepszej sytuacji był Eliott. Odrobinę enigmatyczna postać, wiecznie owiana aurą niedostępności, która pojawiała się czasem na wspólne posiłki. Za jego sprawą temperatura w pomieszczeniu spadała, Aksiu zachowywał się nadwyraz dziwnie, a Evan zdawał się pewniejszy. Jakby twarz bez wyrazu lub karcące spojrzenie pełne zawodu – jedyne, jakie Luca wyobrażał sobie na twarzy okularnika – dodawały mu pewności siebie. Wysłuchawszy kilkudziesięciu historii na temat wykładowcy od Shena dodatkowo, chłopak także zaczął się go obawiać. Zdawał się jedyną osobą, która nie miałaby skrupułów wyrzucić go z mieszkania lub wezwać policji i oskarżyć o włamanie. A wtedy musiałby wrócić do domu, czego nie chciał. Dlatego też przy doktorancie był najmniej nieznośny.
Raz tylko był świadkiem, jak czarnowłosy się śmiał. Wracali akurat z ramp i Luca wbiegł do mieszkania jak burza, wcześniej wyzywając Aksiu na pojedynek. Nagrodą miały być lody. Eliott nie od razu zorientował się, że ktoś wrócił, siedząc do niego tyłem w kuchni i plotkując żywo z Evanem przygotowującym właśnie kolację. Zdawał się taki… rozluźniony. Radosny. Obrazek był na tyle nieprawdopodobny, że młodemu skaterowi wypadła deska z wrażenia. Wtedy też tamci zorientowali się, że nie są sami. Zamiast karzącego spojrzenia jednak ciemne oczy obdarzyły go rozczuleniem, z jakim patrzy się na młodszego brata i cichym parsknieciem. Mężczyzna wstał, dziękując uprzejmie za towarzystwo oraz wymawiając przygotowaniem do zajęć następnego dnia, podszedł do niego, poczochrał go po włosach i znanym wszystkim zwyczajem – zamknął się w pokoju. Podczas kolacji był już normalny.
Tak minął im tydzień, podczas którego na konto SkatingCat trafiły tiktoki z Aksiu, zdjęcia Evana z każdym możliwym filtrem i nowe live'y. Dzięki oznaczeniu idola i nagrywaniu z nim młodemu przybyło naprawdę dużo obserwujących, o czym z radością informował go każdego dnia. Świat także dowiedział się o tajemniczej dziewczynie mężczyzny, długowłosej kobiecie imieniem Eva (ups, czyżby zjadł literkę? Ach ta autokorekta…), której śpiącą twarz udało się dostrzec nielicznym, biorącym udział w nocnym live’ie. A może były to jedynie pogłoski? Choć skąd wtedy jej zdjęcia…?
Zanim czarne chmury myśli przerzedziły się, ktoś zapukał do drzwi. Eliott spiął się, nie od razu wstając z ziemi. Mimo iż nie miał podstaw, wystraszył się, że to On. Zorientował się? Po takim wybuchu przecież mógł skojarzyć fakty i wysnuć oczywisty wniosek. Co wtedy? Będzie musiał się wyprowadzić. Nigdy więcej go nie spotka. Choć to może i lepiej? To i tak nie miało przyszłości.
Była jednak pewna rzecz, której by nie zniósł. Dlatego On nie mógł się dowiedzieć. Pod żadnym pozorem.
Przywołał na twarz możliwie najbardziej neutralny wyraz, nim pozwolił gościowi go dostrzec. Ten jednak okazał się Evanem. Odetchnął i przyjął posiłek z wdzięcznością. Bojąc się jednak, że pytanie zostanie odbite, nie zagadnął, czy wszystko w porządku. Gdy tylko było to możliwe, schował się. Jak zawsze.
Wyszedł dopiero bardzo późnego wieczora, gdy miał pewność, że studenci już śpią. Zaliczyć wieczorną toaletę, ogarnąć się do snu i odnieść naczynia do zmywarki. Włączy ją, zanim wyjdzie na uczelnię. Evan gotował, więc on mógł zrobić choć tyle. Jakim zaskoczeniem było wpadniecie na Niego! Stanął jak wryty, a jego serce zaczęło obijać się o żebra. Zdrajca. Robiło to za każdym razem. Nic więc dziwnego, że codziennie tak cholernie bolało.
Nie od razu zrozumiał, że ten śpi. Z rozłożonymi na kolanach notatkami i przy zapalonym świetle, jakby był w połowie nauki, wyglądał nadwyraz żywo. Tak strasznie bał się zostać przyłapanym, a jednak nie potrafił przestać się gapić. Nigdy wcześniej… drzwi do ich pokoju na noc były zamykane, więc skąd? Do jego z resztą też. Nic więc dziwnego, że wręcz pożerał go wzrokiem, chcąc zapamiętać każdy szczegół tak wyjątkowych okoliczności. Był przystojny, nawet kiedy jego głowa przekrzywiała się, opadając z poduszki. Koc leżał krzywo, ścieląc sporą część podłogi, a tym samym odkrywając jego nogę i ramię. Tak umięśnione. Spał z delikatnie otwartymi ustami i takim spokojem na twarzy.
Miał ochotę Go przykryć. Nieprzemierzoną chęć dotknięcia Go. Przytulenia. Pocałowania. Przesunięcia palcami po odkrytych fragmentach ciała i tych mniej widocznych...
Nie.
Nie może na niego patrzeć. Nie ma prawa. Nie może o tym myśleć. Marzyć.
Trzasnął naczyniami o blat, spodziewając się, że wyrwie tym studenta ze snu. Zaciskał mocno zęby, pakując niedelikatnie talerze do zmywarki. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Był tak wściekły. Czuł się tak okropnie. Łzy ciągnęły mu się do oczu, a mimo to i tak ją wstawił. A później na niego spojrzał.
- Jak masz zamiar tu spać, zamiast się uczyć, to chociaż zgaś światło - zawarczał.
Nim tamten zdążył się choćby odezwać, trzasnął drzwiami. Tak bardzo się za to nienawidził.
Przez całą noc nawiedzał go obraz śpiącego mężczyzny.
Ischigo
Planeta Skarbów
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Od felernego wieczoru, podczas którego Aksiu został obudzony mało delikatnymi dźwiękami z kuchni i nienawistnym sykiem Elliotta, nie odważył się więcej spać w salonie. Rozłożony na karimacie w pokoju pod grzejnikiem, albo, kiedy czuł się wyjątkowo źle, dzieląc łóżko z Lucą, nie wyściubiał nosa z pokoju, nie mając ochoty na powtórkę z rozrywki. Co do samego młodocianego, nie potrafił powiedzieć, za co go lubił, bo dzieciak był nad wyraz pyskaty, pewny siebie i nieco zgryźliwy, ale nie potrafił odmówić mu uroku, kiedy taki szczęśliwy pokazywał mu liczbę obserwujących na tik toku, kiedy nieco nieśmiało pytał, czy mógł go oznaczyć w swoim nowym poście na instagramie i kiedy wieczorami siedzieli razem z Evanem i on z rudzielcem sprzeczali się jak rodzeństwo. Student wiedział, że taki stan nie mógł trwać wiecznie, ale ilekroć pytał młodego o jego rodzinę, jakichś przyjaciół, czy kogoś, kto mógłby się jednak martwić jego nieobecnością, nabierał wody w usta i denerwował się, sprawiając że mięciutkie serce Shena odpuszczało. Tak więc minął im tydzień. Shen zaczynał nawet wierzyć, że losy małego skatera nikogo nie obchodzą. W końcu, gdyby ktoś naprawdę się nim interesował, nie zostawiłby tej sprawy w taki sposób przez cały tydzień, prawda? Shen Baixue nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.
***
Stopa mężczyzny wybijała zabójczo szybki rytm. Czekał, bo kazano mu czekać, ale zaczynał się naprawdę mocno niecierpliwić. Cały tydzień. Gówniarz zniknął na tydzień i nie wiadomo było, gdzie go w ogóle szukać. Oczywiście, że było mu głupio, że się pokłócili do tego stopnia, że Luca uciekł, ale padły wtedy słowa, które dotknęły go tak bardzo… Jako prawdziwy mafiozo, był nawet z niego dumny. Uderz tak, żeby bolało, tego go przecież uczył i to właśnie dostał, wymierzone po mistrzowsku, powinien być z siebie dumny. Ale jak tylko go dorwie, jak złoi ten niewdzięczny nastoletni tyłek, to gówniarz na niego nie usiądzie przez kolejny miesiąc. Zakaz na deskę. Szlaban na telefon i areszt domowy. Bez konsoli! I komputera! Byle się tylko znalazł… cały i zdrowy. Connor nawet zaczeka z ochrzanem, aż wrócą do domu. Naprawdę! Obiecywał wszystkim świętością, że nie zrobi mu sceny na zewnątrz, gdyby ktoś z jego jak im tam było, z tego całego tok tika czy jak zwał tak zwał, miałby to widzieć. Byle się tylko znalazł.
On oczywiście szukał go od tamtego czasu. Starał się być dyskretny, nie zwracać na siebie uwagi wrogów szefa, ani policji. Gdyby ktoś się dowiedział, że Michael Barfield zgubił swojego syna, to było niemal pewne, że już go nie odzyska. Gówniarz mógł myśleć, że wszystko było w porządku, że był bezpieczny, ale rzeczywistość była daleka od tego. Liczni wrogowie mafii czekali tylko na moment słabości, który mogli przeciwko niemu wykorzystać. I ta słabość nadeszła razem ze zniknięciem tego małego gówniarza. Dlatego kiedy tydzień później Connor nie znalazł nawet śladu po skaterze, ignorując w tym czasie wszystko, łącznie z własnym życiem, randką z tindera, która wyjątkowo przypadła mu do gustu i pracę, stwierdził że dłużej nie da rady szukać go samemu. Trzeba było iść na policję. I przypilnować, by załatwili sprawę tak szybko i dyskretnie jak się dało. Bez plakatów informujących o zaginięciu. Bez obław, bez zwoływania tysięcy ludzi na poszukiwania.
Dlatego tego dnia siedział w korytarzu, irytując się na wyjątkowo paskudny miętowy kolor ścian w poczekalni i wybijając stopą szybki rytm, który nie miał sensu, był jedynie tikiem nerwowym, którego nie potrafił powstrzymać. Czekał już z piętnaście minut, bo nie chciał powiedzieć nikomu, poza policjantem, z którym miał pracować, o co chodziło. Podobno czekali aż któryś z funkcjonariuszy będzie wolny. To plus pokój konferencyjny, skoro chciał prywatności, a na propozycje sali przesłuchań jedynie spiorunował wzrokiem niskiego policjanta, do którego zwrócił się najpierw.
- Panie Carmichael? – usłyszał po kolejnych pięciu minutach głos należący do tego samego knypkowatego policjanta.
- Słucham – powiedział, unosząc wzrok czarnych jak smoła oczu na tamtego.
- Młodszy aspirant Caura jest już wolny, może pan z nim porozmawiać – powiedział młodzik, gestem dając mu znak by poszedł za nim.
Caura? Kojarzył to nazwisko. Tylko skąd? Coś mu świtało, miał odpowiedź na końcu języka, ale nie potrafił sobie przypomnieć. To wszystko wina Luci! O wszystkim przez tego gówniarza zapominał! Odpisać randce z tindera, posolić zupę, która by mu posmakowała, odebrać nowe kółka do deski ze sklepu… Miał dość. Był zmęczony zamartwianiem się.
- Theo! Przyprowadziłem ci go – powiedział wesoło knypek, wpuszczając Connora do pomieszczenia.
Mężczyzna stanął w progu, zagapiając się z zaskoczeniem na policjanta, który miał z nim porozmawiać. Te ciemne, nieposkromione włosy, ciepłe oczy, które śmiały się do niego zza stolika kawiarni i postawa, która przyciągała go do siebie w jakiś sposób.
- To ty jesteś policjantem? – usłyszał swój zaskoczony głos, choć sam czuł się tak skonfundowany tym, że widział go przed sobą, w mundurze, za tym biurkiem, że miał wrażenie, że jego mózg uciekł tam gdzie Luca i tak jak chłopak, nie zamierzał wracać.
***
Stopa mężczyzny wybijała zabójczo szybki rytm. Czekał, bo kazano mu czekać, ale zaczynał się naprawdę mocno niecierpliwić. Cały tydzień. Gówniarz zniknął na tydzień i nie wiadomo było, gdzie go w ogóle szukać. Oczywiście, że było mu głupio, że się pokłócili do tego stopnia, że Luca uciekł, ale padły wtedy słowa, które dotknęły go tak bardzo… Jako prawdziwy mafiozo, był nawet z niego dumny. Uderz tak, żeby bolało, tego go przecież uczył i to właśnie dostał, wymierzone po mistrzowsku, powinien być z siebie dumny. Ale jak tylko go dorwie, jak złoi ten niewdzięczny nastoletni tyłek, to gówniarz na niego nie usiądzie przez kolejny miesiąc. Zakaz na deskę. Szlaban na telefon i areszt domowy. Bez konsoli! I komputera! Byle się tylko znalazł… cały i zdrowy. Connor nawet zaczeka z ochrzanem, aż wrócą do domu. Naprawdę! Obiecywał wszystkim świętością, że nie zrobi mu sceny na zewnątrz, gdyby ktoś z jego jak im tam było, z tego całego tok tika czy jak zwał tak zwał, miałby to widzieć. Byle się tylko znalazł.
On oczywiście szukał go od tamtego czasu. Starał się być dyskretny, nie zwracać na siebie uwagi wrogów szefa, ani policji. Gdyby ktoś się dowiedział, że Michael Barfield zgubił swojego syna, to było niemal pewne, że już go nie odzyska. Gówniarz mógł myśleć, że wszystko było w porządku, że był bezpieczny, ale rzeczywistość była daleka od tego. Liczni wrogowie mafii czekali tylko na moment słabości, który mogli przeciwko niemu wykorzystać. I ta słabość nadeszła razem ze zniknięciem tego małego gówniarza. Dlatego kiedy tydzień później Connor nie znalazł nawet śladu po skaterze, ignorując w tym czasie wszystko, łącznie z własnym życiem, randką z tindera, która wyjątkowo przypadła mu do gustu i pracę, stwierdził że dłużej nie da rady szukać go samemu. Trzeba było iść na policję. I przypilnować, by załatwili sprawę tak szybko i dyskretnie jak się dało. Bez plakatów informujących o zaginięciu. Bez obław, bez zwoływania tysięcy ludzi na poszukiwania.
Dlatego tego dnia siedział w korytarzu, irytując się na wyjątkowo paskudny miętowy kolor ścian w poczekalni i wybijając stopą szybki rytm, który nie miał sensu, był jedynie tikiem nerwowym, którego nie potrafił powstrzymać. Czekał już z piętnaście minut, bo nie chciał powiedzieć nikomu, poza policjantem, z którym miał pracować, o co chodziło. Podobno czekali aż któryś z funkcjonariuszy będzie wolny. To plus pokój konferencyjny, skoro chciał prywatności, a na propozycje sali przesłuchań jedynie spiorunował wzrokiem niskiego policjanta, do którego zwrócił się najpierw.
- Panie Carmichael? – usłyszał po kolejnych pięciu minutach głos należący do tego samego knypkowatego policjanta.
- Słucham – powiedział, unosząc wzrok czarnych jak smoła oczu na tamtego.
- Młodszy aspirant Caura jest już wolny, może pan z nim porozmawiać – powiedział młodzik, gestem dając mu znak by poszedł za nim.
Caura? Kojarzył to nazwisko. Tylko skąd? Coś mu świtało, miał odpowiedź na końcu języka, ale nie potrafił sobie przypomnieć. To wszystko wina Luci! O wszystkim przez tego gówniarza zapominał! Odpisać randce z tindera, posolić zupę, która by mu posmakowała, odebrać nowe kółka do deski ze sklepu… Miał dość. Był zmęczony zamartwianiem się.
- Theo! Przyprowadziłem ci go – powiedział wesoło knypek, wpuszczając Connora do pomieszczenia.
Mężczyzna stanął w progu, zagapiając się z zaskoczeniem na policjanta, który miał z nim porozmawiać. Te ciemne, nieposkromione włosy, ciepłe oczy, które śmiały się do niego zza stolika kawiarni i postawa, która przyciągała go do siebie w jakiś sposób.
- To ty jesteś policjantem? – usłyszał swój zaskoczony głos, choć sam czuł się tak skonfundowany tym, że widział go przed sobą, w mundurze, za tym biurkiem, że miał wrażenie, że jego mózg uciekł tam gdzie Luca i tak jak chłopak, nie zamierzał wracać.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Dostanie się do specjalistycznego zespołu rozbijającego mafię działającą w mieście było tak samo spełnieniem jego marzeń jak i czystym przypadkiem. Rozchorował się im protokolant, a on ze swoimi umiejętnościami ładnego sklejania zdań i szybkiego pisania został po prostu wkręcony do ekipy. Nic nie mógł. Oczywiście, że nie! Był bez doświadczenia, szczeniakiem po uczelni, co z tego że zdał z wyróżnieniem gdy rzeczywistość szybko zweryfikowała jego wiedzę. Był jeszcze nieco nerwowy, lepiej pracował za biurkiem chociaż czuł zew terenu. Sprawdzał się, testował i jedyne co było fenomenalne to jego partnerka. Trafił na babkę z tak wielkimi jajami, że wszyscy śledczy razem wzięci nie mogli robić za jedno. Była niesamowita, ogarnięta, nieszablonowa i działa na niego jak kompres na gorączkę, jak lód na poparzenie. Kazała mu ruszyć głową, a nie nogą, myśleć i analizować zamiast podejmować pochopne działanie. I to dzięki niej siedział nocami z nosem w aktach, studiował profile główno dowodzących i… nie myślał o tym jaką porażką było jego życie prywatne.
Nie wracał już do tego, szczególnie że na sam koniec się zbłaźnił uporczywą desperacją. Los był przewrotny. Z jednej strony spotkał ideał z którym zaskoczyło tak mocno, z którym złapał się od razu na takich falach, że czuł elektryzujące dreszcze gdy patrzył w jego oczy. Z drugiej po zaledwie kilku randkach dobra karta się odwróciła i nie miał już z nim więcej kontaktu. Żałował! Wręcz go to uwierało, bolało. Dlatego pracował tak dobrze, długo, ciężko.
No i przez to wszystko dał się wrobić w dyżur za kolegę. Zwyczajne odbieranie zleceń, sporządzanie zeznań i powiadomień, przekazywanie informacji dyżurnemu który kierował jednostkami będącymi w terenie. Tym razem też go wezwano, a on ledwo usiadł nad swoją zimną sałatką makaronową! Poprosił o kilka minut, musiał cokolwiek zjeść, później dopadły go jeszcze akta które ustawiając na stosiku musiał przejrzeć, ale to później. Jeden ważny telefon który musiał odebrać. Wiecznie coś, wiecznie biegał, a ktoś mocno zestresowany na niego czekał. Ostatecznie zaprosił zgłaszającego do siebie, wstał gdy drzwi się otworzyły, a spotykając się z ciemnymi oczami na widok których aż mu włoski na karku dęba stanęły, zapomniał jak się nazywa.
Stał tak moment aż do chwili gdy usłyszał nieco prześmiewczy chichot. Ogarnął się natychmiast, spiorunował kolegę po fachu wzrokiem po czym biorąc spokojny oddech, przywitał się.
- Młodszy aspirant Caura. Proszę usiąść. – Jeszcze jedno spojrzenie które mogłoby zabić i zostali sami. Teraz zrobiło się mu ciężko i niekomfortowo, zajął miejsce za biurkiem i chwilę mocował się z długopisem który jakieś pół godziny temu sam, własnoręcznie rozkręcił. No debil.
- Nie… było sensu się tym chwalić. Mieliśmy inne tematy do rozmów. – Zauważył apropo wcześniejszego komentarza. Podniósł jeszcze raz na niego oczy obawiając się co zobaczy w czarnych odpowiednikach. Na szczęście było tam tylko zmieszanie, zaskoczenie i odrobina niepokoju.
- Jak mogę pomóc? – Zapytał z lekkim uśmiechem. Przecież nie będzie robił mu wyrzutów, nie będzie na niego zły. Spróbowali i nie wyszło, zdarza się. A teraz był na służbie i chciał przyczynić się do rozwiązania problemu z którym Connor do niego przyszedł.
Oh, zdecydowanie były inne tematy do rozmów – pomyślał Connor, zajmując miejsce. – Dlatego zbywałeś wszystkie moje pytania o to, co robisz na co dzień! Nie wierzył w to co widział. Martwił się Lucą, przejmował się, że nie odpisuje temu przystojniaczkowi, tymczasem przystojniaczek okazał się być gliną, stojącą po całkiem innej stronie barykady. Czuł się jak w jakiejś kiepskiej adaptacji Romea i Julii. Do tego w połączeniu z bajką „Uciekające kurczaki” w wykonaniu syna szefa. Dlaczego to wszystko spotykało jego? A mamusia mówiła, nie wylatuj do tych twoich Ameryk bo ci będzie źle w życiu. I starsza pani, niech jej ziemia lekką będzie, jak raz miała rację!
- Musisz go znaleźć – odpowiedział na pytanie, sięgając do kieszeni swoich czarnych bojówek. Wyjął z niej zdjęcie, na którym był on sam, oblepiony toną słodkich kotkowych naklejek i wyszczerzony od ucha do ucha Luca. Serce zabolało go na ten widok. No przecież jak on się o niego martwił. Czy on w ogóle coś jadł? Miał gdzie spać? – Nazywa się Luca, lubi jeździć na deskorolce i nagrywać filmiki, nie lubi ciemności i spać bez swojego pluszaka. Jest… jest synem kogoś ważnego. Dlatego nikt nie może się dowiedzieć o tym, że zniknął. Już ma ogromne kłopoty, ale jeśli ktoś się dowie i znajdzie go przede mną… - głos mu się załamał. Ten dzieciak. Ten paskudny, okrutny dzieciak. Niech po prostu wróci do domu.
Jeżeli mógłby dostać teraz przy tym biurku krwotoku z nosa, połączone z ogromnym zachwytem i sercem skaczącym w piersi do samego gardła, gdyby nie miał na sobie munduru! Nie miałby żadnych skrupułów żeby pokazać jak wiele czuł. Ale nie, musiał udawać, że pokazane mu zdjęcie wcale go nie ruszyło, że nie miał go ochoty zabrać, schować pod poduszką i wzdychać co wieczór do osoby całkowicie poza zasięgiem. Skup się Theo, skup się na dzieciaku. Przeniósł wzrok na małego bruneta ogromnie dumnego z siebie. Nie dziwił się, obrazek Connora był przepiękny, idealny! Zerknął na niego, a widząc autentyczną niemoc i załamanie, uśmiechnął się do niego delikatnie, prawie niewidocznie. Dopiero po chwili zmrużył oczy zaintrygowany.
- Wiesz, że… - Zatrzymał się chcąc dobrze ubrać to w słowa. – taki dobór słów w tym miejscu jest niefortunny? – Zapytał zapisując coś na kartce papieru. Nie podobało się mu to co słyszał, a przy tym dziękował Bogu, że padło na niego. Że Connor miał taryfę ulgową…
- Przychodzisz na policję znając teoretycznie sposoby poszukiwań i mówisz mi, że ten chłopak zniknął ale nikt o tym nie wie, dowiedzieć się nie może ale ma się znaleźć bo inaczej „coś” się stanie? – Upewnił się i nie mówił z pretensją! Po prostu próbował to rozgryźć i był nieco zmęczony… a, i sałatka makaronowa była zimna, chciał coś ciepłego, najlepiej pierogi. – Czego byś w tym momencie oczekiwał? Zhakowania jego telefonu i najlepiej przesłania miejsca pobytu do Ciebie? To tak nie działa… - Westchnął ciężko nie chcąc, autentycznie nie chcąc robić mu więcej problemów niż te które ten widocznie miał.
- Nie mam pojęcia, jak to działa, The… - zaczął, ale zaraz się poprawił, choć miękki ton nadal pozostał w jego głosie. – Aspirancie Caura. Nie wiem, jak chcesz to zrobić, nie do końca mnie to też obchodzi. Szukam go od tygodnia, wszystkie sposoby jakie znałem, zawiodły. Nie mam już więcej pomysłów, nie mam siły już dłużej udawać że wszystko jest w porządku i że nie mam zielonego pojęcia gdzie ten cholerny dzieciak poszedł. Chcę tylko, żeby się znalazł – zakończył ciszej, a jego głowa opadła, by mężczyzna nie dojrzał na jego twarzy tego okropnego bólu, który przypominał mu o przeszłości i pozostawiał w jego sercu tyle samo strachu.
Nawet jeżeli wcześniej nie był arogancki czy wyniosły, nawet jeżeli próbował po prostu analizować na chłodno, obrazek jaki miał przed oczami skutecznie go rozczulił. Nie pozwolił sobie na uśmiech, drgnął na swoim miejscu w porę opamiętując się, że nie może po prostu wstać, przytulić go i obiecać, że coś wymyśli. Zwolna wypuścił powietrze z płuc dając sobie moment na przemyślenie swojej odpowiedzi, kolejnego ruchy, gdy drzwi nagle otwarły się, a w nich stanęła ona.
Jego przełożona – ta z tymi wielkimi jajami – była postawną brunetką idealnie prezentującą się w mundurze. To nie tak, że była przesadnie umięśniona! Raczej znacząca część mężczyzn miała się przy niej czego wstydzić ale i było na czym zawiesić oko. Idealne krągłości, twarz która w ogóle się nie odznaczała od reszty, a na niej permanentne rozczarowanie ludzkością i napis na czole „śmierć debilom”. Była jego autorytetem! A teraz… dostrzegł delikatny ruch brwi gdy lustrowała spojrzeniem Connora, po czym jej oczy lekko błysnęły i spoczęły na nim. Dziwnym trafem, sprawiło to, że jego serce zerwało się do galopu wróżąc kłopoty.
- Przepraszam, pozwól na chwilę. – Jeszcze jedno zerknięcie na Connora i dostrzegł pewność. Wstał więc, również przeprosił i wyszedł za drzwi gdzie nadział się na tak palące ogniki, że aż się lekko skulił.
- O co chodzi? Dlaczego on tu jest? – Zapytała cicho, niczym szelest wiatru w suchych liściach, na co on przekręcił głowę delikatnie w bok.
- Zaginęło mu dziecko, chciał zgłosić się po pomoc w odnalezieniu go. Pani… wie kto to? – Zapytał mrużąc konspiracyjnie oczy na co ona pokiwała głową.
- Jakie dziecko? Pokazał Ci zdjęcie? Mały brunet jeżdżący na desce? – Dopytała go na co on zgłupiał. Czy ona ich obserwowała przez kamery? Och jak dobrze, że on się nie rzucił na Connora w geście dziwnej euforii na jego widok.
- Owszem. Nastolatek, brunet. Wyszedł z domu tydzień temu i nie wrócił ale jest aktywny w mediach społecznościowych. Niemniej, nie wiadomo gdzie się obecnie znajduje. – Wyjaśnił na szybko na co kobieta dotknęła zgiętym palcem wskazującym ust przyglądając się zamkniętym drzwiom. Zatupała niczym zdenerwowany królik po czym spojrzała Theo w oczy z ogromną nadzieją.
- Wiem kto to jest i Ci później powiem, obiecuję. Przyjmij zgłoszenie i zaproponuj indywidualne rozwiązanie sprawy. Skoro sam dzieciaka znaleźć nie umie powiedz, że zrobimy wszystko żeby go nie spłoszyć, znaleźć, sprawdzić w jakiej jest sytuacji i dopiero będziemy reagować. Zapewnij, że zajmiesz się tym osobiście. Zbierz numer telefonu, socjale i zabierz zdjęcie. – Poleciła mu na co on bez zrozumienia kiwał głową.
- Ale co później? – Dopytał nagle ocucony.
- A później pójdziemy do Flavio, damy mu kebsa i sprawdzi nam to poza procedurą. Sprawdzimy co dzieciak robi i gdzie jest. Jak Ci powiem kto to, wszystko zrozumiesz. A teraz dokończ zlecenie i chce mieć jak najwięcej szczegółów! – Klepnęła go w tyłek, zawsze tak robiła, a on podskakiwał jakby go oparzyła, a później patrzył z wyrzutem, co najmniej jak kot któremu się nadepnęło na ogon! Odwrócił się i uciekł!
- Wybacz. Szefowa. – Wrócił do pomieszczenia uśmiechając się do niego pocieszająco po czym zajął ponownie swoje miejsce. Spojrzał na zapisaną kartkę po czym podniósł wzrok w jego zmęczone i zatroskane oczy.
- Jest inny sposób. - Zaczął drapiąc się w policzek. – Możemy to zrobić po cichu, bez nagłaśniania zaginięcia jeżeli podciągniemy pod to procedurę bezpieczeństwa dziecka. Namierzymy logowania telefonu, sprawdzimy filmiki, po prostu go znajdziemy. Będę jedynie potrzebował więcej niż normalnie, tego zdjęcia chociażby, kilku szczegółów, cechy charakterystyczne no i jakieś daty. Kiedy dokładnie widziałeś go po raz ostatni? – Rzucił tysiąc pytań na raz po czym uśmiechnął się, próbując go rozluźnić.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Pocieszył go. – Zajmę się tym osobiście.
Ilość dni jakie mieszkali z tym małym potworem zlała się już w jedną masę. Dotychczasowa, stabilna codzienność została zburzona masą niejednoznacznej energii która raz wywoływała w nim dreszcze kolejno znowu szczery uśmiech. Luca był… dziwny. Rozwydrzony, niewdzięczny, głośny i lekceważący. Ale z drugiej strony… kochany, zatroskany i ogromnie kulturalny. Chociaż w chwilach takich jak wrzucanie z nim filmików do neta, nazywanie go dziewczyną i dziwne przytyki na które aktualnie nie reagował inaczej jak zdziwieniem, zaskoczeniem, a później wielkim rumieńcem zakłopotania, Evan miał ochotę spakować jego rzeczy i posłać go na tej zasranej deskorolce prosto w stronę piekła. Tam gdzie było miejsce tego gówniarza. Czy obawiał się przebywać w domu? Czy czuł się tam w pełni bezpiecznie? Nie do końca. Zmuszony do dzielenia z nim pokoju nie mógł już urządzać tam spokojnego kącika w którym królowały chipsy i podstawy nowoczesnego zarządzania. Nie mógł przeglądać neta i interesować się filmikami które akurat przykuły jego wzrok bez obawy, że ktoś zagląda mu przez ramię i to jakoś nieodpowiednio skomentuje. Stąd zaczął nieco częściej wychodzić od biblioteki, siedział na wszystkich zajęciach i chętnie chodził na zakupy. Niemniej, nie uciekał w popłochu z ich męskiej jaskini. Po prostu ograniczał ilość czasu jaki tam spędzał.
Dzisiaj jednak było inaczej. Odwołali mu jeden jedyny wykład więc szarpnął się na zrobienie od podstaw lasagni. Luca też był, siedział i w coś grał w salonie, Eliott miał dzisiaj zajęcia popołudniu więc jeszcze nie wyszedł, a Bubuś nad ranem wpakował się mu do łóżka i odsypiał całą noc na karimacie. Apropo, właśnie wstał i został obdarowany pięknym uśmiechem przez mieszającego sos pomidorowy rudzielca.
- Dzień dobry Bubusiu, odespałeś nieco? – Zapytał troskliwie podejmując jeszcze raz temat. – Musisz przemyśleć spanie u Eliotta. Tam jest wolne łóżko przecież. – Przyznał uciążliwie, jak matka upominająca dziecko, po czym pyknął czajnik żeby zrobić mu coś ciepłego do picia. Wtedy też zadzwonił dzwonek do ich drzwi. Wstał Eliott, a on nasłuchiwał.
- Dzień dobry. – Słychać było, że mężczyzna który zaszczycił ich wizytą uśmiecha się po czym, nastała drobna szarpanina. On, jako bezsprzeczne wsparcie, natychmiast znalazł się przy drzwiach. Idealnie żeby obserwować jak nieznajomy poprawia się po przepychance z Eliottem. Dostrzegł kaburę z bronią na co go srogo zamurowało. Chyba całą ich trójkę która nagle stała naprzeciwko bruneta.
- O właśnie, Ciebie szukam. – Pokazał na Luce który stał za całym murem chłopów. A nieznajomy? Ruszył jakby był u siebie przechodząc koło nich i przyglądając się małemu demonowi. – Siadajcie panowie, zaraz wam wyjaśnię w co wdepnęliście. – Zaproponował opierając się o blat kuchni i wskazując im kanapę gestem dłoni. Widział ich szok i musiał go wykorzystać.
- Lucasie, wiele osób się o Ciebie martwi. Pewnie wiesz po co tu jestem? – Zapytał jednak ostrym spojrzeniem zgromił go aby mu nie odpowiadał. – Rozumiem jednak, że im nic nie powiedziałeś. To dobrze. Pozwólcie, że przedstawię wam sytuację, to w jakie gówno wpadliście i co teraz z tym zrobimy. – Zamienił nogi po czym spojrzał na wolno gotujący się stos. Ściągnął go z ognia, a płomień wyłączył.
- Nazywam się Theodore i miło mi was poznać chociaż, wiem o was więcej niż wam się wydaje. Czy wiecie jak to dziwnie wygląda? Dzieciak który uciekł z domu mieszka z trójką studentów, jest aktywny w sieci ale nikt nie może go namierzyć? No tak, kompleks mieszkań studenckich liczy sobie całe osiedle. Kto by go tu szukał? A jednak, zajęło mi to raptem trzy dni. Musimy być nieco bardziej ostrożni. Robi się nerwowo. – Mówił jakby oni wiedzieli o czym, mówił jakby siedzieli przy piwku, a nie omawiali losy miasta.
- Widząc po waszych minach, zacznę jeszcze raz. Młodszy aspirant Caura. – Pokazał im legitymację. – Komenda stołeczna. Obecny tutaj Lucas jest synem bardzo wpływowego człowieka i coraz więcej osób go szuka narażając was na potencjalne niebezpieczeństwo. – Wzrok Evana którego oczy były wielkości monet przeniosły się na „ulubionego dzieciaka”. – Sugerując się po waszych minach nie mieliście o niczym pojęcia, może wybaczycie więc to wtargnięcie i porozmawiamy przy herbacie? Musicie się dowiedzieć o kilku znaczących kwestiach.
Nie wracał już do tego, szczególnie że na sam koniec się zbłaźnił uporczywą desperacją. Los był przewrotny. Z jednej strony spotkał ideał z którym zaskoczyło tak mocno, z którym złapał się od razu na takich falach, że czuł elektryzujące dreszcze gdy patrzył w jego oczy. Z drugiej po zaledwie kilku randkach dobra karta się odwróciła i nie miał już z nim więcej kontaktu. Żałował! Wręcz go to uwierało, bolało. Dlatego pracował tak dobrze, długo, ciężko.
No i przez to wszystko dał się wrobić w dyżur za kolegę. Zwyczajne odbieranie zleceń, sporządzanie zeznań i powiadomień, przekazywanie informacji dyżurnemu który kierował jednostkami będącymi w terenie. Tym razem też go wezwano, a on ledwo usiadł nad swoją zimną sałatką makaronową! Poprosił o kilka minut, musiał cokolwiek zjeść, później dopadły go jeszcze akta które ustawiając na stosiku musiał przejrzeć, ale to później. Jeden ważny telefon który musiał odebrać. Wiecznie coś, wiecznie biegał, a ktoś mocno zestresowany na niego czekał. Ostatecznie zaprosił zgłaszającego do siebie, wstał gdy drzwi się otworzyły, a spotykając się z ciemnymi oczami na widok których aż mu włoski na karku dęba stanęły, zapomniał jak się nazywa.
Stał tak moment aż do chwili gdy usłyszał nieco prześmiewczy chichot. Ogarnął się natychmiast, spiorunował kolegę po fachu wzrokiem po czym biorąc spokojny oddech, przywitał się.
- Młodszy aspirant Caura. Proszę usiąść. – Jeszcze jedno spojrzenie które mogłoby zabić i zostali sami. Teraz zrobiło się mu ciężko i niekomfortowo, zajął miejsce za biurkiem i chwilę mocował się z długopisem który jakieś pół godziny temu sam, własnoręcznie rozkręcił. No debil.
- Nie… było sensu się tym chwalić. Mieliśmy inne tematy do rozmów. – Zauważył apropo wcześniejszego komentarza. Podniósł jeszcze raz na niego oczy obawiając się co zobaczy w czarnych odpowiednikach. Na szczęście było tam tylko zmieszanie, zaskoczenie i odrobina niepokoju.
- Jak mogę pomóc? – Zapytał z lekkim uśmiechem. Przecież nie będzie robił mu wyrzutów, nie będzie na niego zły. Spróbowali i nie wyszło, zdarza się. A teraz był na służbie i chciał przyczynić się do rozwiązania problemu z którym Connor do niego przyszedł.
Oh, zdecydowanie były inne tematy do rozmów – pomyślał Connor, zajmując miejsce. – Dlatego zbywałeś wszystkie moje pytania o to, co robisz na co dzień! Nie wierzył w to co widział. Martwił się Lucą, przejmował się, że nie odpisuje temu przystojniaczkowi, tymczasem przystojniaczek okazał się być gliną, stojącą po całkiem innej stronie barykady. Czuł się jak w jakiejś kiepskiej adaptacji Romea i Julii. Do tego w połączeniu z bajką „Uciekające kurczaki” w wykonaniu syna szefa. Dlaczego to wszystko spotykało jego? A mamusia mówiła, nie wylatuj do tych twoich Ameryk bo ci będzie źle w życiu. I starsza pani, niech jej ziemia lekką będzie, jak raz miała rację!
- Musisz go znaleźć – odpowiedział na pytanie, sięgając do kieszeni swoich czarnych bojówek. Wyjął z niej zdjęcie, na którym był on sam, oblepiony toną słodkich kotkowych naklejek i wyszczerzony od ucha do ucha Luca. Serce zabolało go na ten widok. No przecież jak on się o niego martwił. Czy on w ogóle coś jadł? Miał gdzie spać? – Nazywa się Luca, lubi jeździć na deskorolce i nagrywać filmiki, nie lubi ciemności i spać bez swojego pluszaka. Jest… jest synem kogoś ważnego. Dlatego nikt nie może się dowiedzieć o tym, że zniknął. Już ma ogromne kłopoty, ale jeśli ktoś się dowie i znajdzie go przede mną… - głos mu się załamał. Ten dzieciak. Ten paskudny, okrutny dzieciak. Niech po prostu wróci do domu.
Jeżeli mógłby dostać teraz przy tym biurku krwotoku z nosa, połączone z ogromnym zachwytem i sercem skaczącym w piersi do samego gardła, gdyby nie miał na sobie munduru! Nie miałby żadnych skrupułów żeby pokazać jak wiele czuł. Ale nie, musiał udawać, że pokazane mu zdjęcie wcale go nie ruszyło, że nie miał go ochoty zabrać, schować pod poduszką i wzdychać co wieczór do osoby całkowicie poza zasięgiem. Skup się Theo, skup się na dzieciaku. Przeniósł wzrok na małego bruneta ogromnie dumnego z siebie. Nie dziwił się, obrazek Connora był przepiękny, idealny! Zerknął na niego, a widząc autentyczną niemoc i załamanie, uśmiechnął się do niego delikatnie, prawie niewidocznie. Dopiero po chwili zmrużył oczy zaintrygowany.
- Wiesz, że… - Zatrzymał się chcąc dobrze ubrać to w słowa. – taki dobór słów w tym miejscu jest niefortunny? – Zapytał zapisując coś na kartce papieru. Nie podobało się mu to co słyszał, a przy tym dziękował Bogu, że padło na niego. Że Connor miał taryfę ulgową…
- Przychodzisz na policję znając teoretycznie sposoby poszukiwań i mówisz mi, że ten chłopak zniknął ale nikt o tym nie wie, dowiedzieć się nie może ale ma się znaleźć bo inaczej „coś” się stanie? – Upewnił się i nie mówił z pretensją! Po prostu próbował to rozgryźć i był nieco zmęczony… a, i sałatka makaronowa była zimna, chciał coś ciepłego, najlepiej pierogi. – Czego byś w tym momencie oczekiwał? Zhakowania jego telefonu i najlepiej przesłania miejsca pobytu do Ciebie? To tak nie działa… - Westchnął ciężko nie chcąc, autentycznie nie chcąc robić mu więcej problemów niż te które ten widocznie miał.
- Nie mam pojęcia, jak to działa, The… - zaczął, ale zaraz się poprawił, choć miękki ton nadal pozostał w jego głosie. – Aspirancie Caura. Nie wiem, jak chcesz to zrobić, nie do końca mnie to też obchodzi. Szukam go od tygodnia, wszystkie sposoby jakie znałem, zawiodły. Nie mam już więcej pomysłów, nie mam siły już dłużej udawać że wszystko jest w porządku i że nie mam zielonego pojęcia gdzie ten cholerny dzieciak poszedł. Chcę tylko, żeby się znalazł – zakończył ciszej, a jego głowa opadła, by mężczyzna nie dojrzał na jego twarzy tego okropnego bólu, który przypominał mu o przeszłości i pozostawiał w jego sercu tyle samo strachu.
Nawet jeżeli wcześniej nie był arogancki czy wyniosły, nawet jeżeli próbował po prostu analizować na chłodno, obrazek jaki miał przed oczami skutecznie go rozczulił. Nie pozwolił sobie na uśmiech, drgnął na swoim miejscu w porę opamiętując się, że nie może po prostu wstać, przytulić go i obiecać, że coś wymyśli. Zwolna wypuścił powietrze z płuc dając sobie moment na przemyślenie swojej odpowiedzi, kolejnego ruchy, gdy drzwi nagle otwarły się, a w nich stanęła ona.
Jego przełożona – ta z tymi wielkimi jajami – była postawną brunetką idealnie prezentującą się w mundurze. To nie tak, że była przesadnie umięśniona! Raczej znacząca część mężczyzn miała się przy niej czego wstydzić ale i było na czym zawiesić oko. Idealne krągłości, twarz która w ogóle się nie odznaczała od reszty, a na niej permanentne rozczarowanie ludzkością i napis na czole „śmierć debilom”. Była jego autorytetem! A teraz… dostrzegł delikatny ruch brwi gdy lustrowała spojrzeniem Connora, po czym jej oczy lekko błysnęły i spoczęły na nim. Dziwnym trafem, sprawiło to, że jego serce zerwało się do galopu wróżąc kłopoty.
- Przepraszam, pozwól na chwilę. – Jeszcze jedno zerknięcie na Connora i dostrzegł pewność. Wstał więc, również przeprosił i wyszedł za drzwi gdzie nadział się na tak palące ogniki, że aż się lekko skulił.
- O co chodzi? Dlaczego on tu jest? – Zapytała cicho, niczym szelest wiatru w suchych liściach, na co on przekręcił głowę delikatnie w bok.
- Zaginęło mu dziecko, chciał zgłosić się po pomoc w odnalezieniu go. Pani… wie kto to? – Zapytał mrużąc konspiracyjnie oczy na co ona pokiwała głową.
- Jakie dziecko? Pokazał Ci zdjęcie? Mały brunet jeżdżący na desce? – Dopytała go na co on zgłupiał. Czy ona ich obserwowała przez kamery? Och jak dobrze, że on się nie rzucił na Connora w geście dziwnej euforii na jego widok.
- Owszem. Nastolatek, brunet. Wyszedł z domu tydzień temu i nie wrócił ale jest aktywny w mediach społecznościowych. Niemniej, nie wiadomo gdzie się obecnie znajduje. – Wyjaśnił na szybko na co kobieta dotknęła zgiętym palcem wskazującym ust przyglądając się zamkniętym drzwiom. Zatupała niczym zdenerwowany królik po czym spojrzała Theo w oczy z ogromną nadzieją.
- Wiem kto to jest i Ci później powiem, obiecuję. Przyjmij zgłoszenie i zaproponuj indywidualne rozwiązanie sprawy. Skoro sam dzieciaka znaleźć nie umie powiedz, że zrobimy wszystko żeby go nie spłoszyć, znaleźć, sprawdzić w jakiej jest sytuacji i dopiero będziemy reagować. Zapewnij, że zajmiesz się tym osobiście. Zbierz numer telefonu, socjale i zabierz zdjęcie. – Poleciła mu na co on bez zrozumienia kiwał głową.
- Ale co później? – Dopytał nagle ocucony.
- A później pójdziemy do Flavio, damy mu kebsa i sprawdzi nam to poza procedurą. Sprawdzimy co dzieciak robi i gdzie jest. Jak Ci powiem kto to, wszystko zrozumiesz. A teraz dokończ zlecenie i chce mieć jak najwięcej szczegółów! – Klepnęła go w tyłek, zawsze tak robiła, a on podskakiwał jakby go oparzyła, a później patrzył z wyrzutem, co najmniej jak kot któremu się nadepnęło na ogon! Odwrócił się i uciekł!
- Wybacz. Szefowa. – Wrócił do pomieszczenia uśmiechając się do niego pocieszająco po czym zajął ponownie swoje miejsce. Spojrzał na zapisaną kartkę po czym podniósł wzrok w jego zmęczone i zatroskane oczy.
- Jest inny sposób. - Zaczął drapiąc się w policzek. – Możemy to zrobić po cichu, bez nagłaśniania zaginięcia jeżeli podciągniemy pod to procedurę bezpieczeństwa dziecka. Namierzymy logowania telefonu, sprawdzimy filmiki, po prostu go znajdziemy. Będę jedynie potrzebował więcej niż normalnie, tego zdjęcia chociażby, kilku szczegółów, cechy charakterystyczne no i jakieś daty. Kiedy dokładnie widziałeś go po raz ostatni? – Rzucił tysiąc pytań na raz po czym uśmiechnął się, próbując go rozluźnić.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Pocieszył go. – Zajmę się tym osobiście.
Ilość dni jakie mieszkali z tym małym potworem zlała się już w jedną masę. Dotychczasowa, stabilna codzienność została zburzona masą niejednoznacznej energii która raz wywoływała w nim dreszcze kolejno znowu szczery uśmiech. Luca był… dziwny. Rozwydrzony, niewdzięczny, głośny i lekceważący. Ale z drugiej strony… kochany, zatroskany i ogromnie kulturalny. Chociaż w chwilach takich jak wrzucanie z nim filmików do neta, nazywanie go dziewczyną i dziwne przytyki na które aktualnie nie reagował inaczej jak zdziwieniem, zaskoczeniem, a później wielkim rumieńcem zakłopotania, Evan miał ochotę spakować jego rzeczy i posłać go na tej zasranej deskorolce prosto w stronę piekła. Tam gdzie było miejsce tego gówniarza. Czy obawiał się przebywać w domu? Czy czuł się tam w pełni bezpiecznie? Nie do końca. Zmuszony do dzielenia z nim pokoju nie mógł już urządzać tam spokojnego kącika w którym królowały chipsy i podstawy nowoczesnego zarządzania. Nie mógł przeglądać neta i interesować się filmikami które akurat przykuły jego wzrok bez obawy, że ktoś zagląda mu przez ramię i to jakoś nieodpowiednio skomentuje. Stąd zaczął nieco częściej wychodzić od biblioteki, siedział na wszystkich zajęciach i chętnie chodził na zakupy. Niemniej, nie uciekał w popłochu z ich męskiej jaskini. Po prostu ograniczał ilość czasu jaki tam spędzał.
Dzisiaj jednak było inaczej. Odwołali mu jeden jedyny wykład więc szarpnął się na zrobienie od podstaw lasagni. Luca też był, siedział i w coś grał w salonie, Eliott miał dzisiaj zajęcia popołudniu więc jeszcze nie wyszedł, a Bubuś nad ranem wpakował się mu do łóżka i odsypiał całą noc na karimacie. Apropo, właśnie wstał i został obdarowany pięknym uśmiechem przez mieszającego sos pomidorowy rudzielca.
- Dzień dobry Bubusiu, odespałeś nieco? – Zapytał troskliwie podejmując jeszcze raz temat. – Musisz przemyśleć spanie u Eliotta. Tam jest wolne łóżko przecież. – Przyznał uciążliwie, jak matka upominająca dziecko, po czym pyknął czajnik żeby zrobić mu coś ciepłego do picia. Wtedy też zadzwonił dzwonek do ich drzwi. Wstał Eliott, a on nasłuchiwał.
- Dzień dobry. – Słychać było, że mężczyzna który zaszczycił ich wizytą uśmiecha się po czym, nastała drobna szarpanina. On, jako bezsprzeczne wsparcie, natychmiast znalazł się przy drzwiach. Idealnie żeby obserwować jak nieznajomy poprawia się po przepychance z Eliottem. Dostrzegł kaburę z bronią na co go srogo zamurowało. Chyba całą ich trójkę która nagle stała naprzeciwko bruneta.
- O właśnie, Ciebie szukam. – Pokazał na Luce który stał za całym murem chłopów. A nieznajomy? Ruszył jakby był u siebie przechodząc koło nich i przyglądając się małemu demonowi. – Siadajcie panowie, zaraz wam wyjaśnię w co wdepnęliście. – Zaproponował opierając się o blat kuchni i wskazując im kanapę gestem dłoni. Widział ich szok i musiał go wykorzystać.
- Lucasie, wiele osób się o Ciebie martwi. Pewnie wiesz po co tu jestem? – Zapytał jednak ostrym spojrzeniem zgromił go aby mu nie odpowiadał. – Rozumiem jednak, że im nic nie powiedziałeś. To dobrze. Pozwólcie, że przedstawię wam sytuację, to w jakie gówno wpadliście i co teraz z tym zrobimy. – Zamienił nogi po czym spojrzał na wolno gotujący się stos. Ściągnął go z ognia, a płomień wyłączył.
- Nazywam się Theodore i miło mi was poznać chociaż, wiem o was więcej niż wam się wydaje. Czy wiecie jak to dziwnie wygląda? Dzieciak który uciekł z domu mieszka z trójką studentów, jest aktywny w sieci ale nikt nie może go namierzyć? No tak, kompleks mieszkań studenckich liczy sobie całe osiedle. Kto by go tu szukał? A jednak, zajęło mi to raptem trzy dni. Musimy być nieco bardziej ostrożni. Robi się nerwowo. – Mówił jakby oni wiedzieli o czym, mówił jakby siedzieli przy piwku, a nie omawiali losy miasta.
- Widząc po waszych minach, zacznę jeszcze raz. Młodszy aspirant Caura. – Pokazał im legitymację. – Komenda stołeczna. Obecny tutaj Lucas jest synem bardzo wpływowego człowieka i coraz więcej osób go szuka narażając was na potencjalne niebezpieczeństwo. – Wzrok Evana którego oczy były wielkości monet przeniosły się na „ulubionego dzieciaka”. – Sugerując się po waszych minach nie mieliście o niczym pojęcia, może wybaczycie więc to wtargnięcie i porozmawiamy przy herbacie? Musicie się dowiedzieć o kilku znaczących kwestiach.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach