Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
And you say, "As long as I'm here, no one can hurt you
Don't wanna lie here, but you can learn to
IF I COULD CHANGE THE WAY THAT YOU SEE YOURSELF
You wouldn't wonder why you hear 'they don't deserve you'"
P I S Z Ą:
Dijira&Fojbe
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
theme song
"There comes a point
where you no longer care
if there’s a light
at the end of the tunnel or not.
You’re just sick of the tunnel."
where you no longer care
if there’s a light
at the end of the tunnel or not.
You’re just sick of the tunnel."
"If you meet a loner,
no matter what they tell you,
it's not because they enjoy solitude.
It's because they have tried to blend into
the world before, and people continue
to disappoint them. "
no matter what they tell you,
it's not because they enjoy solitude.
It's because they have tried to blend into
the world before, and people continue
to disappoint them. "
"Sometimes I feel as if I'm racing
with my own shadow,
But that's one thing I'll never be able to outrun.
Nobody can shake off their own shadow."
with my own shadow,
But that's one thing I'll never be able to outrun.
Nobody can shake off their own shadow."
•••
Rhys Palmer •• 17 lat •• 17.02 •• Wodnik •• miejsce urodzenia nieznane, wychowany w Brecon w Walii
homoseksualny •• wolny •• oficjalnie Mugolak (sam też tak sądzi), w rzeczywistości półkrwii
siódmy rok nauki •• Hufflepuff •• różdżka: głóg, pióro feniksa, 10 in. •• zwierzę: kot, nazwany Ketchup
adoptowany w wieku 2 lat •• jego matka Mary (47 l.) ma kawiarnię, ojciec, Daniel (49 l.) to naukowiec
nie pamięta biologicznych rodziców •• ma dwie (też adoptowane) siostry: bliźniaczki (12) Nadię i Alinę
mówi po angielsku, walijsku i rosyjsku, uczy się łaciny •• chce zostać lekarzem, takim niemagicznym
Owutemy •• Zielarstwo, Zaklęcia, Obrona przed Czarną Magią, Transmutacja, Eliksiry i Starożytne Runy
niechętny prymus •• najlepszy na roku jeśli idzie o Zaklęcia i Eliksiry •• 9 SUM •• patronus: kot
cichy i wycofany •• zazwyczaj z nosem w mugolskich książkach •• nie ma przyjaciół (nie licząc Ketchupa)
jako dzieciak wesoły i przyjacielski, ale bardzo zmienił się przez czas pobytu w Hogwarcie •• pacyfista
178 cm wzrostu •• 62 kg wagi •• wiecznie roztrzepane, półdługie kręcone włosy •• jasna cera
zielone oczy z brązowymi refleksami •• szczupła, koścista sylwetka •• brak tatuaży i piercingu
parę małych blizn i sporo pieprzyków •• po zajęciach zazwyczaj ubrany w ciemne, luźne swetry i bluzy
homoseksualny •• wolny •• oficjalnie Mugolak (sam też tak sądzi), w rzeczywistości półkrwii
siódmy rok nauki •• Hufflepuff •• różdżka: głóg, pióro feniksa, 10 in. •• zwierzę: kot, nazwany Ketchup
adoptowany w wieku 2 lat •• jego matka Mary (47 l.) ma kawiarnię, ojciec, Daniel (49 l.) to naukowiec
nie pamięta biologicznych rodziców •• ma dwie (też adoptowane) siostry: bliźniaczki (12) Nadię i Alinę
mówi po angielsku, walijsku i rosyjsku, uczy się łaciny •• chce zostać lekarzem, takim niemagicznym
Owutemy •• Zielarstwo, Zaklęcia, Obrona przed Czarną Magią, Transmutacja, Eliksiry i Starożytne Runy
niechętny prymus •• najlepszy na roku jeśli idzie o Zaklęcia i Eliksiry •• 9 SUM •• patronus: kot
cichy i wycofany •• zazwyczaj z nosem w mugolskich książkach •• nie ma przyjaciół (nie licząc Ketchupa)
jako dzieciak wesoły i przyjacielski, ale bardzo zmienił się przez czas pobytu w Hogwarcie •• pacyfista
178 cm wzrostu •• 62 kg wagi •• wiecznie roztrzepane, półdługie kręcone włosy •• jasna cera
zielone oczy z brązowymi refleksami •• szczupła, koścista sylwetka •• brak tatuaży i piercingu
parę małych blizn i sporo pieprzyków •• po zajęciach zazwyczaj ubrany w ciemne, luźne swetry i bluzy
- postacie poboczne:
czysta krew • 7 rok • Slytherin czysta krew
prefekt • kapitat drużyny Quiddich'a, pałkarz nauczyciel Obrony przed Czarną Magią
nemesis i prześladowca do niedawna auror
187 cm wzrostu 185 cm wzrostu
czysta krew Mugolaczka
nowo upieczona Dyrektorka Hogwartu nauczycielka eliksirów
enigmatyczna osobistość opiekunka Hufflepuff'u
174 cm wzrostu 170 cm wzrostu
półkrew • 7 rok • Slytherin Mugolak • 7 rok • Hufflepuff
prefekt naczelny prefekt • Szukający
study partner Rhys'a dawny najlepszy przyjaciel Palmer'a
coś na kształt przyjaciółki (?) obecny crush
165 cm wzrostu 183 cm wzrostu
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
ᴛʜᴇᴍᴇ sᴏɴɢ
Beware be sceptical of their smiles of plated gold.
Deceit so natural.
But a wolf in sheep's clothing is more than a w a r n i n g
DANE PODSTAWOWE • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •
Beware be sceptical of their smiles of plated gold.
Deceit so natural.
But a wolf in sheep's clothing is more than a w a r n i n g
DANE PODSTAWOWE • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •
i m i o n a: Mycah Caroll n a z w i s k o: Juniper
w i e k: 17 lat r o k w H o g w a r c i e: I/VII
o r i e n t a c j a: Biseksualny s t a n: Kawaler
w z r o s t: 181 cm sylwetka: Szczupła
o c z y: Brązowe włosy: Ciemny blond
MAGIA • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •w i e k: 17 lat r o k w H o g w a r c i e: I/VII
o r i e n t a c j a: Biseksualny s t a n: Kawaler
w z r o s t: 181 cm sylwetka: Szczupła
o c z y: Brązowe włosy: Ciemny blond
b o g i n: Nieznana siła krew: Brak informacji
r ó ż d ż k a: 12 i ¼' włos z ogona testrala, osika
BONUS • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •r ó ż d ż k a: 12 i ¼' włos z ogona testrala, osika
• Okazuje się, że lubi ciasto dyniowe i piwo kremowe
• Wydaje się być zamknięty w sobie i niedostępny
• Wykazuje szczególne zainteresowanie starymi książkami
• Panicznie boi się latać na miotle i na sam widok go mdli
• Ma uczulenie na koty i skrupulatnie ich unika
• Wydaje się być zamknięty w sobie i niedostępny
• Wykazuje szczególne zainteresowanie starymi książkami
• Panicznie boi się latać na miotle i na sam widok go mdli
• Ma uczulenie na koty i skrupulatnie ich unika
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Byłem, kim byłem
Będę, kim zechcę
Półmrok panujący w pomieszczeniu i jedyne źródło światła w postaci kominka mogły sprawić wrażenie zapadającego zmierzchu, a dla jego zmęczonego umysłu był to znak, aby pójść spać. Fotel wydawał mu się miękki niczym chmurka, w której ułożył się wygodnie i zamknął oczy. Nareszcie bezpieczny… Tylko przed czym tak właściwie uciekał? To oraz inne pytanie nie dawały mu spokoju, lecz miał wrażenie, że im mocniej sięga w głębi swojej pamięci, tym bardziej umykały mu wszelkie fakty. Nie chciał się niczym przejmować, dopóki nie musiał.
W rzeczywistości dopiero co wstało słońce, a on przedostał się o bladym świcie za mury Szkoły Magii i Czarodziejstwa.
- Ciesimy się, że udało ci si' nieco odpoczać. - Kobieta, która właśnie weszła do pokoju ujrzała go w pozycji embrionalnej, z błogim wyrazem na pooranej w połowie twarzy, jakby ktoś go przeciągnął za mugolskim samochodem po asfalcie. Kiedy jednak się odezwała, zerwał się z miejsca, szaleńczo machając ramionami. Serce kołatało mu w piersi. Przez chwilę nie wiedział znowu gdzie jest, ani nawet jak się nazywa, ale na szczęście dwie sekundy później wszystko do niego wróciło. Cóż… właściwie znaczna mniejszość, jeśli o to chodzi. Własne imię i nazwisko to niewiele, w kontekście minionych wydarzeń, o których . pojęcia już nie posiadał.
- Spokojnie, nic ci tu nie groz'i - oznajmiła mu łagodnym głosem. Dopiero po chwili zwrócił uwagę, że za nią stoją jeszcze cztery osoby i z jakiegoś zidentyfikowanego powodu zaczerwienił się po same koniuszki uszu. Zupełnie niepotrzebnie, bo przecież chwile słabości zdarzają się każdemu, ale nad tym nie panował. Zobaczył, wyglądającą na miłą, blondynkę, uśmiechającego się przepraszająco mężczyznę, kolejnego - wprost przeciwnie, ponieważ ten zdawał się próbować zabić go wzrokiem oraz poważną, wysoką kobietę.
- Naziwam się Amelie Moulin i jestem dire'hktorką Hogwartu. A to są opiekunowie domów: Neville Longbottom, Alene Levander, Verginius Selwyn oraz Delta Inkwood.
- Ja... - wydukał, ale zamknął usta, nie wiedząc przez chwilę po powiedzieć.
- Spokojnie. Nie wysilaj się. To normalne, że jesteś zdezorientowany, ale to minie - odezwał się mężczyzna o nazwisko Longbottom.
- Tak. Na razie się tym nie przejmuj. Musimy dopasować cię do jakiegoś konkretnego domu, ale wszystkiego lepiej się dowiesz później - dopowiedziała Alene Levander, szczerząc się w jego kierunku. Jemu natomiast było zupełnie nie do śmiechu. Wiedział czym jest magia naturalnie, lecz to z jakiego powodu dopiero wtedy tam trafił oraz wszelkie inne okoliczności były dla niego zagadką. Nic dziwnego, iż miał ochotę krzyczeć, ale obawiał się, że mogłoby to być przez nich źle odebrane.
- Aha. Jeszci jedno. Masz różdżkę, tak? - Dyrektorka od czasu do czasu zaciągała po francusku, lecz na szczęście ją rozumiał. Martwiłby się stanem swojej głowy, gdyby nie - Prosze, daj mi ją. - Wyciągnęła rękę, a na bezrozumny wyraz jego twarzy pan Selwyn prychnął z poirytowaniem coś pod nosem.
- Spokojni Verginiusie. Mycah uwierz mnie, to dla twojego dob'hra. Będziesz ją dostawał na czas zajęć. - Niechętnie, ale wyciągnął kawałek drewna z buta i zgodnie z poleceniem, oddał go.
- Co mam robić? - Ku jego zawstydzeniu nieco załamał mu się głos.
- Po prosto chodź z nami, Juniper - odezwała się po raz pierwszy Delta Inkwood.
Z tego co pamiętał, kiedy został przyprowadzony do szkoły, Wielka Sala wiała pustkami. Otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył, że nie są tam sami. Wzrok wszystkich padł w jego stronę i wszelkie rozmowy ucichły. Parę szczęk opadło. Dyrektorka podeszła do mównicy, a on popchnięty lekko w plecy, stanął obok niej. Czarownica wskazała swoją różdżką na własne gardło, a jej głos popłynął w głąb pomieszczenia. Wydawało mu się, jakby huczał w jego głowie, lecz po reakcjach zauważył, iż nie tylko on ją słyszy. Aby ukryć, jak bardzo drży, włożył dłonie do kieszeni spodni, lekko niedbałym gestem.
- Dzisiaj zaskocze większ'hą część z was. Oto Mycah Jupiter i jest od dziś'haj nowym uczniem. Za chwilę zostanie przydzielony do jednego z czterech domów. - Ktoś przyniósł stary kapelusz, który postawiono na stołku. Na co komu stara czapka w takim momencie. Zupełnie bez sen…
Tysiąc lub więcej lat temu,
Tuż po tym, jak uszył mnie krawiec,
Żyło raz czworo czarodziejów,
Niezrównanych w magii i sławie.
Śmiały Gryffindor z wrzosowisk,
Piękna Ravenclaw z górskich hal,
Przebiegły Slytherin z trzęsawisk,
Słodka Hufflepuff z dolin dna.
Tuż po tym, jak uszył mnie krawiec,
Żyło raz czworo czarodziejów,
Niezrównanych w magii i sławie.
Śmiały Gryffindor z wrzosowisk,
Piękna Ravenclaw z górskich hal,
Przebiegły Slytherin z trzęsawisk,
Słodka Hufflepuff z dolin dna.
To coś śpiewa…
Gryffindor prawość wysławia,
Odwagę ceni i uczciwość,
Ravenclaw do sprytu namawia,
Za pierwszą z cnót uznaje bystrość.
Hufflepuff ma w pogardzie leni
I nagradza tylko pracowitych.
A przebiegły jak wąż Slytherin
Wspiera żądnych władzy i ambitnych.
Odwagę ceni i uczciwość,
Ravenclaw do sprytu namawia,
Za pierwszą z cnót uznaje bystrość.
Hufflepuff ma w pogardzie leni
I nagradza tylko pracowitych.
A przebiegły jak wąż Slytherin
Wspiera żądnych władzy i ambitnych.
Jeszcze będzie mnie oceniać. No pięknie…
Ja domu wyznaczę Ci progi,
A nigdy z wyborem nie zwlekam.
Nie mylę się też i nie waham,
Bo nikt nigdy mnie nie oszukał,
Gdzie masz przydział, powiem,
Uważnie więc mnie wysłuchaj.
A nigdy z wyborem nie zwlekam.
Nie mylę się też i nie waham,
Bo nikt nigdy mnie nie oszukał,
Gdzie masz przydział, powiem,
Uważnie więc mnie wysłuchaj.
Po tych słowach dalej trwała cisza, jak makiem zasiał. Ha! Przynajmniej nie on jeden będzie skonfundowany. Ktoś złapał go za ramiona i niemal siłą posadził na stołku. Zesztywniał lekko, uparcie patrząc w sufit.
- Mmm - usłyszał pomruk, gdy tiara wylądowała na jego głowie - Hufflepuff! - zagrzmiała bez innych komentarzy. Mycah nie mógł się nadziwić, że to tak szybko wszystko minęło.
- Idź do stolika uczniów w żółtych szatach - usłyszał przy swoim uchu - Twoje będą w dormitorium. - Zacisnął zęby i pięści. Dlaczego nikt nie wyjaśnił mu konkretnie, o co tu chodzi? Zaczynał mieć tego serdecznie dość. Wykonał jednak polecenie bez zbędnych pytań. Tak naprawdę miał ochotę zapaść się pod ziemię. Nie dość, iż nie miał pojęcia o zupełnie niczym, to jeszcze wyglądał tak, że mieli prawo pytać skąd się wziął. Choć on sam nie wiedział. Ewidentnie coś lub ktoś przeorało go fizycznie. Nawet lekko kulał po drodze.
Opadł na ławę w losowym miejscu. Utkwił wzrok w stole i na widok różności się tam znajdujących, jego brzuch zaburczał w odpowiedzi. Z pamięcią lub bez - nadal odczuwał głód. W tamtym momencie osiągnął wręcz maksymalny poziom. Nie wiedział za co się wziąć najpierw.
- Co to takiego? - zagadał kogoś obok siebie, nie patrząc na tę osobę.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rhys Palmer nienawidził magii. I faktu, że jest czarodziejem. I Hogwartu. Przede wszystkim Hogwartu. Chciał być normalny, chciał wrócić do tych prostych nieskomplikowanych czasów, kiedy chodził do zwykłej szkoły, bez różdżek, dziwnych przedmiotów i duchów kręcących sie po korytarzach – wakacje były jego ulubioną częścią roku z zupełnie innego powodu niż większości jego rówieśników. Nie dlatego, że nie miał zajęć lekcyjnych, a dlatego, że mógł zamknąć kufer w szafie i na parę krótkich miesięcy zapomnieć, że jest tak daleko od normalności jak tylko się da... Że nie pasuje już do swojego świata.
Ale niepasowanie do mugolskiego świata, nie oznaczało, że pasował do tego magicznego. Był dziwakiem i tu i tu – głównie dlatego, że kurczowo trzymał się niemagicznego życia.
Nie zawsze tak było – kiedy po raz pierwszy znalazł list w swojej skrzynce pocztowej do magicznej szkoły w Szkocji, był strasznie podekscytowany – otworzył się przed nim zupełnie nowy, ekscytujący świat, pełen nieznanych barw i niespodziewanych możliwości. Z fascynacją wybierał książki i zadawał milion pytań, kiedy Olivander szukał dla niego różdżki – zaciągnął rodziców chyba do każdego możliwego sklepu na ulicy Pokątnej, a potem spędził godziny przeglądając podręczniki przed rozpoczęciem zajęć. Ta ekscytacja jednak nie potrwała długo.
Zaczęło się od pierwszych zajęć... Chociaż nie, zaczęło się jeszcze w pociągu do Hogwartu i faktu, że popełnił błąd dosiadając się do niejakiego Adiran’a Talpin’a i zaczął zalewać go pytaniami. Nieuprzejma odpowiedź, którą wtedy otrzymał była tylko poczatkiem – ale umieściła go na celownika Tulpin’a i jakoś utrzymał się na nim przez następne siedem lat. Rhys na początku nie rozumiał dlaczego – w szkole Mugolaków było od groma i to we wszystkich domach, włączając w to Slytherin. Dopiero kiedy był starszy, zaczął pojmować, że nie było jednego powodu. Był Mugolakiem, był adoptowany, był dziwny, nie potrafił zostawić za sobą mugolskiego życia jak reszta czarodzieji, był raczej niski i drobny, zbyt ufny, lepszy od Talpin’a i koleżków jeśli o naukę idzie, nauczyciele go lubili i zawsze chwalili, nie oddawał, tylko próbował rozwiązywać konflikty pokojowo... Wszystko to w jakimś stopniu było przyczyną, ale żadna z nich nie była tą konkretną. Talpin po prostu go nie lubił.
To nie tak, że nigdy nie próbował się bronić. Złamał się parę razy i dał się ponieść emocjom, ale za każdym razem, żałował, bo sytuacja odwracała się przeciwko niemu. Najwyraźniej fakt, że jesteś kompetenty, według grona pedagogicznego utalentowany i raczej opanowany nie dodawał ci wiarygodności, kiedy próbowałeś wytłumaczyć, że to nie ty zacząłeś pierwszy ciskać zaklęciami w grupę cholernych Slytherin’ów i że tylko się broniłeś. I że trafiłeś kogoś, kogo nie chciałeś trafić zupełnie przypadkiem. I że użyłeś zaklęć, których nie powinieneś używać, bo wygrzebałeś je w zapomnianej książce w dziale Ksiąg Zakazanych i tak cię zdenerwowali, że nie zastanowiłeś się dwa razy nad tym co robisz. Czwarty rok nauczył Rhys’a, że stawianie się do niczego nie prowadzi, wręcz przeciwnie – tylko pogarsza sytuację i sprowadza ci na głowę gniew grona nauczycielskiego, wysoko postawionych rodziców dzieciaków z Domu Węża i prowadzi prosto do utraty przyjaciół. Nie stawianie się oznaczało mniej problemów w dłuższej perspektywie czasowej, dlatego... Przestał.
Nie było sensu próbować. Nie było po co.
Rhys został całkiem sam. Wszystkie przyjaźnie, które zbudował przez pierwsze lata nauki w Hogwarcie wyparowały. Nawet reszta Hufflepuff’u zaczęła go unikać – ktoś niebezpieczny i niestatabilny, kto uciekał się do zaklęć, do których nie powinno się uciekać, kto praktycznie się nie odzwał i przemykał po kątach, zupełnie nie pasował do ich domu, prawda? Dodatkowo był powszechnie uważany za dziwaka – w końcu wszyscy dowiedzieli się, że Rhys wciąż w każde wakacje chodzi do mugolskiej szkoły, żeby zdać egzaminy i że nie interesuje go kariera w magicznym świecie, i to... Tylko sprawiło, że dosłownie wszyscy zaczęli szeptać za jego plecami i wytykać palcami, od Ravenclaw’u po Gryffindor.
I oto był. Rok siódmy. Ostatni. Znamienny. Nie licząc faktu, że musiał zdać i Owutemy (tylko dlatego, że profesor Longbotton go przekonał – Rhys na początku nie uważał, żeby były mu potrzebne i zamierzał je rzucić, ale nauczyciel Zielarstwa wspomniał, że gdyby kiedyś zmienił zdanie i jednak chciał się podjąć magicznej kariery, Owutemy sprawiłyby, że miałby tą opcję otwartą) i mugolską maturę, na którą sam musiał przerobić cały materiał, to... Zamierzał przekląć cholernego Talpin’a tak, że nawet jego własna pierdolona matka nie będzie w stanie go rozpoznać.
Bo przesadzili. Bo ledwie parę dni wcześniej dobrali się do Ketchup’a i gdyby nie fakt, że kot był chroniony siatką zaklęć ochronnych godnych Gringott’a (przezorny zawsze ubezpieczony, a to nie tak, że nie próbowali wcześniej dobrać się do pana mruczystego), to by już nie chodził po tym świecie... I tak jak Palmer mógł znieść fakt, że był obiektem niekończących się obelg, ciosów, klątw i psikusów, tak faktu, że ktoś znęcał się nad jego zwierzakiem już tolerować nie zamierzał. Adiran Talpin i jego banda koleżków – ograniczonych purystów miała zapłacić. W bolesny sposób. Nawet jeśli w szkole panował ogólny zakaz pojedynków, Rhys definitywnie nie był najlepszy jeśli o te ostatnie idzie i jeśli zostaną złapani, a Palmer pewnie zostanie wyrzucony... Jakoś mało go to obchodziło. Miał dosyć, najzwyczajniej w świecie.
Taki był plan, ale póki co... Musiał poczekać na odpowiedni moment.
[...]
Był wtorkowy poranek, Halloween i wszyscy mniej, lub bardziej zaspani uczniowie Hogwartu jedli śniadanie w Wielkiej Sali. Jeśli cokolwiek miało zapowiadać, że zdarzy się coś niespodziewanego, to byłby to fakt, że nauczyciele szeptali między sobą nieco bardziej zażarcie niż zazwyczaj, ale mało który z uczniów zwrócił na to uwagę. Co poniektórzy przysypiali nad owsianką inni byli zaangażowani w żywe dyskusje z przyjaciółmi, ciesząc się ucztą, która miała się odbyć wieczorem i nikt szczególnie nie interesował się tym, co dzieje się przy nauczycielskim stole.
Rhys siedział na swoim zwyczajowym miejscu – przy krańcu stołu Hufflepuff’u, na samym brzegu ławy. Tak, żeby po skończeniu śniadania mógł czym prędzej uciec przez najbliższe drzwi, minimalizując tym samym prawdopodobieństwo, że wpadnie na tych, których próbował unikać.
Nie żeby skupiał się za bardzo na śniadaniu – od dawna nie miał apetytu, więc twardniejący już, ledwie nadgryziony tost i zimna jajecznica leżały na telerzu przed nim prawie nieruszone, a on tylko od czasu do czasu zaglądał do kubka z wyżebraną u elfów domowych kawą, całą swoją uwagę skupiając na maturalnym podręczniku do biologii, rozłożonym na stole przed nim. Miał całkiem sporo przestrzeni dla siebie – bo siedzące najbliżej pierwszaki, zostawiły parę miejsc przerwy między nim, a sobą, wyraźnie czując się niekomfortowo w jego obecności.
Palmer nie zauważył więc od razu, że coś się dzieje, że dyrektor Moulin jest gotowa rozpocząć przemowę, że sala dookoła cichnie, a wszyscy skupiają swój wzrok w jednym punkcie - za bardzo był skupiony na budowie gametofitu mszaków. Dopiero, kiedy mocno zaciągnięty francuskim akcentem głos dyrektorki rozbrzmiał dookoła, powoli podniósł wzrok znad książki i zerknął w kierunku stołu nauczycielskiego.
-Dzisiaj zaskocze większ'hą część z was. Oto Mycah Jupiter i jest od dziś'haj nowym uczniem. Za chwilę zostanie przydzielony do jednego z czterech domów.-oznajmiła dyrektorka, z charakterystycznym akcentem.
To była rzecz niespodziewana – coś takiego chyba nie miało miejsca w całej historii Hogwartu, a przynajmniej nie przez ostatnie siedem lat. Nikt nigdy nie dołączał w połowie semestru, znikąd... Nic dziwnego, że wszyscy uczniowie patrzyli się na nowego chłopaka, tak, jakby conajmniej wyrosła mu druga głowa, albo na ich oczach został stransmutowany w żyrafę.
Szepty, jak fala przelały się przez pomieszczenie, kiedy Tiara rozpoczęła swoją pieśń. I tak jak wszyscy wydawali się skupiać na uczniu, wyraźnie zastanawiając się nad tym skąd go mogło przywiać, tak Palmer odpłynął myślami, skupiając się na głupim kapeluszu, który w jego opinii, po części przyczynił się do jego... Niezbyt ciekawej pozycji socjalnej.
Czasami zastanawiał się, czy jego życie potoczyłoby się inaczej, gdyby wylądował w Ravenclaw’ie (w jego przypadku głupi kapelusz wahał się dobre pięć minut pomiędzy Hufflepuff'em, a Ravenclaw'em). Czy lepiej by się wpasował, czy nie ściągnąłby na siebie uwagi Tulpin’a, czy uczniowie Domu Kruka byliby w stanie wybaczyć mu przypadkowe przeklęcie połowy rocznika w ich domu... W końcu cenili wiedzę, a nie „lojalność”. Koniec końców chyba jednak byłby najbardziej szczęśliwy gdyby tiara przyznała, że nie potrafi go przydzielić i wysłała z powrotem do domu, z powrotem do Walii, mugolskiej szkoły, a przede wszystkim do rodziny... Tak cholernie tęsknił za swoimi rodzicami i siostrami, za każdym razem kiedy wsiadał do cholernego pociągu, który miał go zabrać do Hogwartu.
Głośny okrzyk Tiary rozbrzmiał w pomieszczeniu.
„Hufflepuff!” wyrzęziła entuzjastycznie.
Nim ktokolwiek mrugnął okiem, „Juniper”, jak przedstawiła blondyna kobieta, ruszył w stronę wyznaczonego mu stołu. Szedł. I szedł. Aż w końcu doszedł do jego końcówki i ku zgrozie Palmer’a, usiadł tuż obok niego. Oczy wszystkich w pomieszeniu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, skupiły się na „nowym” i, by proxy, na Rhysie.
-Cholera-przeklął w myślach. Ostatnie co potrzebował, to jeszcze więcej uwagi na swojej osobie, dzięki wielkie. Ogólnie to by preferował, gdyby wszyscy zapomnieli o jego istnieniu.
„Co to takiego” wydawało się bardzo ogólnym pytaniem, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nowy uczeń nie patrzył na nic konkretnego.
-Em. To jak... Szwedzki stół. Bierzesz co chcesz –powiedział w końcu, bo cisza wydawała za długo się przeciągać i ten chyba oczekiwał od niego odpowiedzi. Nie „chyba”. Na pewno. Nikt inny nie siedział na tyle blisko, żeby w ogóle usłyszeć pytanie, może oprócz patrzącego na Junipera z otwartymi ustami, onieśmielonych pierszaków, które nie wydawały się w tej chwili zbyt komunikatywne. –Nie polecam czarnego puddingu, jest ochydny... –nieprzyjmeny dreszcz przeszedł mu kręgosłupie na samą myśl.
-Za to naleśniki są najlepsze na świecie –wskazał swoim prawie pustym kubkiem w stronę stosu jeszcze ciepłych, parujących placuszków na pobliskim półmisku , obok których w małych miseczkach umieszczone były różne dodatki. Dżemy, owoce, serek kremowy i coś co wyglądało na Nutellę.
Kolejna długa, długa chwila ciszy.
Rhys czuł się... Naprawdę niezręcznie i nie był pewien co robić, ale nowy nie wyglądał najlepiej i...
-Wszystko w porządku? Wydajesz się... zdezorientowany. I poobijany. Potrzebujesz uzdrowiciela? - zauważył, że kiedy blondyn przemierzał pomieszczenie to trochę kulał, dodatkowo jego twarz nie była w najlepszym stanie. Gdyby Rhys pokładał jeszcze jakąkolwiek wiarę w gronie pedagogicznym, założyłby, że zabrali chłopaka do infirmerii zanim włożyli mu na głowę pierniczoną Tiarę, ale patrząc na to jak ten był pokiereszowany... Definitywnie tego nie zrobili. Te obrażenia definitywnie nie widziały różdżki – Palmer miał szczególną rękę do zaklęć leczniczych i spędzał swoje weekendy jako wolontariusz w infirmerii, więc mógł coś na ten temat powiedzieć.
Nim Juniper zdążył udzielić odpowiedzi, jakby znikąd wyrosnął przy nim Devin. Oczywiście. To musiał być Devin, a nie żaden inny z prefektów Hufflepuff’u. Zawsze pomocny, zawsze do rany pryłoż Devin gotowy służyć radą i pomocą, z tym swoim charakterystycznym, szerokim uśmiechem na twarzy...
Devin, który wydawał się jakby nie zauważać istnienia Rhys’a. Nic nowego – od czasu pamiętnej awatury, zażarcie go ignorował przez ostatnie trzy lata (wzajemnie zażarcie cię ignorowali). Palmer spuścił oczy, tak że włosy opadły mu na twarz, całkowicie wbijając wzrok w swój podręcznik... Jeśli Szukający zagada nowego, to pewnie uda mu się wyślizgnąć z Wielkiej Sali, tak, żeby nikt nie zauważył. A przynajmniej taką miał nadzieję, bo musiał dostać się do klasy, w której miał mieć Eliksiry, w trybie przyspieszonym.
-Wow, chyba nigdy nie mieliśmy tu nikogo kto by zaczynał, w październiku! Przeniosłeś się z jakiejś innej szkoły?- Jackson wypowiedział na głos to, co myśleli chyba wszyscy zgromadzeni. -Ogólnie to jestem Devin Jackson, jestem prefektem siódmego roku... Jeśli masz jakieś pytania, albo potrzebujesz pomocy, możesz śmiało do mnie uderzać. Witamy w Hufflepuff’ie.
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Byłem, kim byłem
Będę, kim zechcę
Nie miał zielonego pojęcia, po co tam był. Znacznie bardziej wolał dowiedzieć się kim jest i dlaczego stał się obiektem jakiegoś eksperymentu, ponieważ inaczej nie mógł tego nazwać. Choć większość ludzi wróciła już do swoich dyskusji, miał wrażenie, iż większość, jeśli nie wszystkie, były o nim. Równie dobrze mogliby mu wsiąść na plecy i skrzeczeć swoje pytania prosto do ucha. Tylko jak miał im udzielić odpowiedzi?
Pierwszym wspomnieniem jakie miał, był widok mężczyzny w średnim wieku. Przedstawił mu się jako Mulciber Yaxley i powiedział, że jest z ,,Ministerstwa Magii''. Mycah nie wydawał się pewny, co to jest. Fakty ciągle mieszały mu się z innymi i choć pewne rzeczy świtały mu z tyłu głowy nie wiedział, jak ma się w tym obracać. W pewnym sensie Czarodziej pomógł mu trochę uporządkować myśli.
Nazywam Mycah Juniper. Jestem Czarodziejem. Istnieją Mugole, którzy nie mają pojęcia o magii. Miałem kiedyś młodszą siostrę.
To wszystko - żadnych więcej szczegółów. Jakby ktoś wymazał mu wspomnienia dla sprawdzenia, jak się zachowa. Czy zrobiono mu to specjalnie? Yaxley nie wyjaśnił mu nic poza tym - stwierdził, że z czasem pamięć do niego wróci, ale dopóki się to nie stanie, zawiezie go tam, gdzie zawsze było jego miejsce. Tak oto trafił za te mury, które przerażały go równie mocno, co niewiedza.
Później było tylko gorzej.
Chłopak czekał jak debil na informacje, które nie nadeszły. Może powinien się najpierw spojrzeć czy ktoś usłyszał jego pytanie. Popatrzył w bok i jego oczy spotkały się z zielonymi tęczówkami innej osoby. Wydały mu się… dziwnie znajome. Jakby kiedyś już spotkał tego ucznia, tylko, że po tamtej stronie nie zauważył ani krzty reakcji. Jego buzia, która otworzyła się w akcie zdziwienia, zamknęła się więc równie szybko z kłapnięciem zębów, które ponownie się zacisnęły. Przez chwilę jego szczęka poruszała się mimowolnie. Potrząsnął głową. Zachowuję się jak wariat. Przecież widzimy się po raz pierwszy. Nie mogę go znać.
W powietrzu unosiła się woń goździków i dyni. Zresztą wszystko pachniało niesamowicie. Tym bardziej jego żołądek szalał na myśl, iż może wziąć cokolwiek. Wszystko na wyciągnięcie jego ręki. Rozejrzał się jeszcze dookoła, jakby czekał na pozwolenie. Każdy coś miał, więc chyba mógł spróbować. Nałożył sobie zgodnie z poleceniem kolegi naleśniki, z każdego nadzienia po jednym.
Nie spodziewał się kolejnego pytania i na jego dźwięk spiął się jeszcze bardziej.
-Poradzę sobie - odburknął w odpowiedzi, nieco ostrzej, niż zamierzał. Natychmiast tego pożałował. Przecież tamten tylko zaoferował mu swoją pomoc - Może… później. - To nie tak, że zostawili go bez pomocy magiczno-medycznej. Próbowali. Tylko, iż jego reakcja zaskoczyła nawet jego samego. Zaczął wrzeszczeć, wyrywać się, a nawet płakać na badanie przez pielęgniarkę ze Świętego Munga. Prawie ją spetryfikował, zanim postanowili odpuścić. Przypominając sobie tamto wydarzenie, czuł ogromny wstyd i poczucie winy.
Aby nie musieć tłumaczyć nic więcej, wpakował sobie do ust mnóstwo jedzenia. Zakrztusił się, kiedy niczym kwiat pykostrąku wyskoczył przed nim kolejny uczeń. Kaszląc i uderzając się pięścią w klatkę piersiową, popatrzył na niego załzawionymi oczami.
- Nie. - To było pierwsze, co przyszło mu do głowy. Słowo choć stłumione przez wpadnięcie kawałka jedzenia nie do tej dziurki, wyrażało więcej, niż jedno uczucie. Niepewność, gniew, nieco strachu. Złapał za kielich napełniony jakimś słodkim napojem i popił. Devin wydawał się niewzruszony jego dziwnym zachowaniem lub może uprzejmie udawał, że jest inaczej. Wyciągnął w jego stronę rękę, którą po chwili wahania chłopak uścisnął.
- Mycah. Juniper. Czasem mówią do mnie Mickey. - Powstrzymał się ostatkiem siły przed dodaniem: chyba. Niczego nie mógł być pewny.
Wtedy nastąpiła kolejna rzecz, której się nie spodziewał. W jednej chwili nad ich głowami pojawiło się mnóstwo sów. Mniej lub więcej udolnie zrzucały listy i gazety na stół. O dziwo, przed nim również coś wylądowało, a eleganckie: Mycah Juniper na kopercie nie pozostawiało wątpliwości. Zmarszczył brwi, zanim ją otworzył.
Sz.p. Mycah Juniper,
wyrażam nadzieję, że zadomowił się Pan już trochę
w murach Hogwartu. Madame Moulin zapewniła mnie,
iż jest tam Pan całkowicie bezpieczny. Proszę o
zachowanie spokoju oraz zaufanie jej osądom.
Wkrótce odwiedzę Pana osobiście. Do tego czasu
pozostaniemy w kontakcie listowym. Gdyby
wydarzyło się coś niezwykłego lub jeśli wróci
do Pana część wspomnień, proszę mnie o tym
poinformować. Sowa, która przyniosła list
należy od teraz do Pana. Sama znajdzie drogę.
Z wyrazami szacunku
Mulciber Yaxley
wyrażam nadzieję, że zadomowił się Pan już trochę
w murach Hogwartu. Madame Moulin zapewniła mnie,
iż jest tam Pan całkowicie bezpieczny. Proszę o
zachowanie spokoju oraz zaufanie jej osądom.
Wkrótce odwiedzę Pana osobiście. Do tego czasu
pozostaniemy w kontakcie listowym. Gdyby
wydarzyło się coś niezwykłego lub jeśli wróci
do Pana część wspomnień, proszę mnie o tym
poinformować. Sowa, która przyniosła list
należy od teraz do Pana. Sama znajdzie drogę.
Z wyrazami szacunku
Mulciber Yaxley
Rzeczywiście. Sowa dziobnęła go boleśnie, domagając się nagrody. Wziął herbatnik i podał go zwierzakowi, ssąc palec w ustach. Odleciała wyraźnie obrażona, że nie zrobił tego wcześniej. Dostał prezent, o jaki nie prosił.
Po chwili pojawiła się obok nich kobieta, którą poznał już wcześniej. Opiekunka Huffllepuffu.
- Mycah - zagadnęła łagodnie, jakby bała się, iż ją ugryzie - Tutaj masz plan swoich zajęć. Pan Jackson wyjaśni rozkład sal i oprowadzi cię po szkole. Po zajęciach przyjdziesz do mnie na rozmowę. Opowiesz mi, jak wrażenia. - Puściła do niego oczko i podała mu kartkę.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rhys skorzystał z zamieszania, jakie przyniosło pojawienie się poczty, by wymknąć się z Wielkiej Sali, po drodze łapiąc tylko list, który, sądząc po nieco krzywym piśmie, został wysłany przez młodszą z jego sióstr – Alinę. Dwunastolatki zalewały go chmarą listów, wysłając przynajmniej dwa w tygodniu (a często więcej), co Palmer uważał za naprawdę urocze... Czytanie listów z domu było jego ulubioną częścią dnia i większość z nich zachowywał, żeby móc w razie chęci wrócić do nich później.
Rzadko kiedy jednak czytał je od razu po otrzymaniu, najczęściej, tak jak i tego dnia, wykorzystując ten moment na opuszczenie śniadania, dzięki czemu korytarze zamku były puste, nie licząc Filcha i złowieszczej pani Norris, co gwarantowało mu w miarę bezpieczną drogę na pierwsze zajęcia.
Tego konkretnego dnia jego pierwszym celem były Lochy, w których mieli Eliksiry. Jak zwykle Palmer był pierwszy w pomieszczeniu, bo do rozpocżęcia zajęć zostało jeszcze dobre pół godziny. Zajął więc miejsce w swojej ławce, położonej zaraz przy drzwiach wejściowych i wrócił do swojej książki, robiąc skrupulatne notatki (długopisem, nie znosił pióra, więc zawsze przywoził ze sobą zapas długopisów na cały semestr, a pióra używał tylko gdzie tego wymagano – czyli w esejach).
Uczniowie, jeden po drugim, powoli wlewali się do sali. Jako, że był to ostatni rok i tylko ci, który otrzymali ocenę Wybitną lub Powyżej Oczekiwań w SUM-ach kontynuowali przedmiot przez ostatnie dwa lata nauki, było ich ledwie dziewiętnaścioro, ze wszystkich domów. I choć, niestety, Tulpin, znajdował się w tej dziewiętnastce, to na całe szczęście jego przydupasy już nie, co było takim małym błogosławieństwem, bo Szukający Slytherin'u, nie miał w sobie tyle zajadłości samotnie, co przy swoich przerośniętych kolegach.
Jeśli Rhys miał być szczery, Eliksiry były jego ulubionym przedmiotem. Przypominały mu trochę chemię i nie skupiały się na magii per se – a może raczej skupiały się, ale w całkiem inny sposób niż reszta przedmiotów. Wymagały precyzji, przywiązywania uwagi do detali, skupienia... A efektem były mikstury o najróżniejszych zastosowaniach, co on osobiście uważał za fascynujące.
-Widziałam, że rozmawiałeś z nowym –na dziesięć minut przed rozpoczęciem zajęć Celia Black ciężko opadła na krzesło obok niego. Celia, ku zdziwieniu wszystkich zgromadzonych, zgłosiła się by być jego partnerką w eliksirach, rok wcześniej, kiedy zacżęli przygotowanie do Owutem’ów. Palmer osobiście uważał, że nikogo nie powinno to dziwić - Celia była zdeterminowana by mieć jak najlepsze oceny i miała niezwykłe parcie na bycie numerem jeden we wszystkim, co możliwe – nieważne jak miała tego dokonać. A tak się składa, że przez ostatnie siedem lat, Rhys jakimś cudem stał się jej głównym naukowym przeciwnikiem (chociaż nigdy się o to nie prosił), zwłaszcza jeśli idzie o Zaklęcia, Eliksiry i Runy... Po latach prób i porażek, Black zdecydowała się zdobyć pierwsze miejsce w Eliksirach, nie przez konkurencję, a przez współpracę (co wcześniej nie było możliwe przez to, że Slytherin miał Eliksiry z Gryffindorem, a Ravenclaw z Hufflepuff’em) i od tej pory dość często uczyli się razem, spotykając się co rano w weekendy i ćwicząc różne rzeczy, od bardziej zaawansowanych zaklęć niewerbalnych poczynając, przez Nordyckie Runy, których curriculum nie pokrywało, na interesujących ich tematach z Historii Magii kończąc (Rhys chociaż rzucił ten przedmiot po SUM'ach wciąż był zainteresowany, a planująca karierę w Ministerstwie Black była skarbnicą wiedzy na ten temat).
Po dwóch latach całkowitego ostracyzmu społecznego, Rhys musiał przyznać, że naprawdę lubił towarzystwo Celii. Co prawda dziewczyna zadawała się z nim tylko dlatego, że mogło to potencjalnie podciągnąć jej oceny (i jego też – Celia była niezwykle dobra jeśli idzie o Obronę przed Czarną Magią i Runy, więc w jakiś sposób się dopełniali), ale mimo wszystko... Traktowała go normalnie. I chociaż nigdy nie powiedział tego na głos, był jej za to niesamowicie wdzięczny.
-Nie wydaje mi się, żeby wymienie trzech zdań można uznać za rozmowę –Rhys wzruszył ramieniem, spoglądając na dziewczynę.
-No weź! To świetny materiał do plotek! Nie pozbawiaj mnie mojego materiału do plotek, Palmer, wiesz jak dużo rzeczy się wokół nich obraca! Powiedz mi coś więcej!
-Czy ja ci wyglądałam na jedną z twoich plotkarskich psiapsiółek Black? Facet usiadł obok mnie i jadł naleśniki. Wystarczająco dobra plotka?
-Naleśniki powiadasz? Hmmm... Są popularne we Francji. Może chodził do Beauxbatons?
-Jesteś straconym przypadkiem–Rhys pokręcił głową. Celia Black uwielbiała plotki. Wręcz nimi żyła – wiedziała wszystko o wszystkich i tylko kompletny debil powierzyłby jej jakiekolwiek sekrety. W tym konkretnym przypadku, był przekonany, że robiła sobie z niego jaja, ale nie zdziwiłby się, gdyby cała szkoła szeptała dnia następnego o miłości „nowego” do kuchni francuskiej...
A skoro o „nowym” mowa... Ten właśnie wszedł do środka w towarzystwie Devin’a, który szybko się z nim pożegnał. Devin dzięki bogu, rzucił eliksiry tak szybko jak się dało, co oznaczało jedne zajęcie mniej, na których Palmer byłby rozproszony jego obecnością.
Chwile później do pomieszczenia, weszła profesor Levander, która przywołała do siebie Juniper’a, a za nią do środka wślizgnęło się kilkoro ostatnich spóźnialskich. Lekcję można było uznać za rozpoczętą.
-Panie Juniper, witamy na zajęciach z Eliksirów –Levander uśmiechnęła się delikatnie do poobijanego chłopaka. Głowa Hufflepuff’u była powszechnie lubiana przez uczniów. Uchodziła za wyrozumiałą i miłą i zawsze była gotowa była wysłuchac problemów i próśb uczniów. Była też młoda i bardzo "hip" - często organizowała jakieś wycieczki, czy zawody, albo dyskoteki, przez co cieszyła się wyjątkową popularnością wśród braci studenckiej, choć (a może właśnie przez to) na pierwszy rzut oka wydawała się zupełnie nie pasować do tradycjonistycznego obrazu Hogwartu.
-Z kim by cię tu sparować... –nauczycielka zaczęła skanować wszystkich zebranych wzrokiem. Zazwyczaj pracowali w parach, każdy nad własnym kociołkiem, ale tak, że mogli wymieniać się informacjami i składnikami jeśli zaszła potrzeba.
-Niech będzie... Pan Palmer! –zdecydowała w końcu. Levander nie darzyła Rhys’a sympatią. Uważała go za wichrzyciela (dołączyła do grona pedagogicznego, kiedy Rhys był na czwartym roku i to ona musiała rozwiązać bagno, w które się wtedy wkopał, co definitywnie nie sprawiło najlepszego pierwszego wrażenia) i była przekonana, że chłopak nie dogaduje się z członkami własnego domu na własne życzenie, przez to, że ma jakiś kompleks wyższości, czy coś w tym stylu, ale była też profesjonalistką i nie zamierzała pozwolić, żeby jej prywatna opinia wpłynęła na to jak traktuje uczniów.
Wybrała Rhys’a, dlatego, że był jej najlepszym uczniem i że w razie potrzeby na pewno będzie potrafił pomóc, jeśli pomóc będzie potrzebna. Poza tym Palmer był cierpliwy i miał talent jeśli o tłumaczenie w jasny i zwięzły sposób idzie. Rhys wiedział, że nawet jeśli kobieta go nie lubiła, to w jakiś sposób mu ufała – nie robiła byle kogo swoim asystentem, prawda? (Chociaż to akurat był wątpliwy zaszczyt przypadający wybranemu siedmiorocznemu, bo oznaczało to mniej więcej tyle, że większość wolnego czasu spędzał sprawdzając eseje pierwszo i drugorocznych uczniów... I tak jak Rhys doceniał fakt, że dawało mu to doświadczenie, to po miesiącu tej wątpliwej przyjemności, zaczynał się zastanawiać, czy możliwość asystowania jej, kiedy nauczycielka pracuje nad nowymi miksturami, jest warta godzin spędzonych nad tą częśto bezsensowną bazgraniną).
-Ale Palmer to mój partner, profesor Levander!-oburzyła się Celia, wyraźnie niezadowolona z faktu, że będzie musiała się bardziej przyłożyć jeśli chce utrzymać swoje nienaganne oceny, bo perfekcjonistyczny Rhys nie będzie wisiał jej nad kociołkiem.
-Wiem, że zależy pani na najlepszej miksturze, panno Black... Ale wasza dwójka już wystarczająco długo wiodła hegemonię na moich zajęciach. Zobaczymy czy jest pani w stanie ją utrzymać bez pana Palmer’a, a pan Palmer bez pani... A i kto wie, może to pozwoli innym się wykazać –cóż... Braku spostrzegawczości nie można było nauczycielce odmówić. Kto wie? Może planowała rozbić konglomerat dwójki swójki najlepszych uczniów od dłuższego czasu?
-Od dzisiaj będzie pani pracować z panną Johnson, panno Black. Panie Juniper, usiądź proszę z Rhys’em-zakomenderowała blondynka, wskazując chłopakowi odpowiednie siedzenie, po czym kontynuowała, zaczynając lekcję na dobre. –Ma pan szczęście, panie Jupiter, akurat dzisiaj zaczynamy przygotowania do produkcji nowej mikstury, więc nie będzie problemu z nadgonieniem. Eliksir Wielosokowy Czy ktoś może mi powiedzieć, jak działa ta mikstura?- Rhys był naprawdę podekscytowany. Eliksir pozwalał na zmianę wyglądu i było skomplikowaną i trudną do zrobienia miksturą, któqrej warzenia miało potrwać cztery tygodnie. Wyzwanie. Rhys uwielbiał wyzwania i to poczucie dobrze wykonanej pracy, kiedy efekt był satysfakcjonujący. Dzisiejsze przygotowania miały być tylko pierwszym krokiem, w długim procesie...
Czekał ich cały rok wykonywania skomplikowanych, czasochłonnych eliksirów i Veritaserum było tylko jedną pozycją na tej liście. Zdąrzyli już zrobić Eliksir Grzegorza Przymilnego, Antidodum do Veritaserum, Tonik dla Szczurów i Miksturę oczyszczającą rany, a czekała na nich jezcze długa, długa lista, która miała na sobie między innymi Sen bez Snów i Wywar Tojadowy. Nie mógł się doczekać, ale póki co musiał skupić się na zadaniu przed nim i... Na swoim nowym partnerze.
Kiedy Alexander Novak z Ravenclaw’u odpowiadał na pytanie nauczycielki, Juniper (po raz kolejny tego dnia) wylądował na krześle obok Rhys’a. Normalnie jakby byli na siebie skazani, albo coś w tym stylu.
-Masz podręcznik? Jak nie to położę mój na śródku –westchnął cicho Rhys, otwierając swoją własną kopię „Eliksirów dla Zaawansowanych” Libacjusza Borage’a na odpowiedniej stronie. Jeśli będzie potrzeba, to po prostu zrobi mu kopię, to nie byłby problem... Chłopak pewnie miał książki, ale z drugiej strony pojawił się w środku semestru, więc Palmer nie chciał niczego zakładać. Cała sytuacja wydawała mu się wyjątkowo dziwna – ten pojawił się nagle, poobijany i wyraźnie wygłodniały.
Coś tu Palmer’owi śmierdziało i chociaż chłopak nie odezwał się do niego zbyt przyjemnie w Wielkiej Sali, a Rhys nie zamierzał rozmawiać z nim więcej niż to potrzebne, to nie zamierzał też pozwolić mu zrujnować swojej oceny z Eliksirów. Nie tylko Black miała tutaj priorytety.
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Byłem, kim byłem
Będę, kim zechcę
Zdecydowanie wolał, aby ten dzień się już zakończył, a tu nie dość, że czekał go cały dzień zajęć, to jeszcze na końcu rozmowa z panią Lavender. Nie żeby był jakoś do niej szczególnie uprzedzony - praktycznie jej nie znał. Jednak zmęczenie dawało o sobie znać i gadka-szmatka o nim samym nie wydawała mu się atrakcyjną opcją. Tak zaaferował się czytaniem listu, a potem planem lekcji, iż nie zauważył, gdy chłopak, do którego wcześniej zagadał, zniknął. Jego miejsce zajął wspomniany Devin Jackson, przyglądający mu się z lekkim uśmiechem.
Próbował jeszcze wielu rzeczy i każda okazywała się jeszcze smaczniejsza, niż poprzednio. Ku jego zdziwieniu po zakończonym posiłku, wszystko po prostu wyparowało ze stołu. Musiało to być normalne, skoro nikt nie zdawał się być poruszony. On jednak odruchowo zabrał ręce i położył je na kolanach.
- Choć, pokażę ci dormitorium - zagadał go jego nowy kolega, a on wstał ociężały. Tak szybko pochłonął wielkie ilości jedzenia, że znowu zaczęło go lekko mdlić, choć już nie od stresu. Właściwie pomijając okoliczności, zaczynał czuć się tam w miarę swobodnie.
- Nie mamy daleko. Wejście jest niedaleko kuchni.
- Kuchni?
- Tak, a co myślałeś? - zaśmiał się - Że jedzenie produkuje się magicznie? Pracują u nas skrzaty domowe. Właściwie dobrowolnie. Odkąd powstało WESZ, nie muszą tego robić, ale zostały tutaj. Dostają wynagrodzenie, choć często wyrzucają rzeczy, które od nas dostały. - Mycah słuchał tego z rosnącym, szczerym zaciekawieniem. Coś świtało mu z tyłu głowy, iż takie stworzenia istnieją, ale nie było to nic konkretnego.
Nareszcie doszli do trzech beczek ustawionych pod ścianą. Chwila, co? Prefekt wyciągnął rękę i zastukał w wieko w rytm oraz w odpowiedniej kolejności.
- Pamiętaj. Hasło to Helga Hufflepuff. Tylko nie pomyl beczek, chyba, że nie chcesz śmierdzieć octem przez cały dzień. - Na ich oczach naczynia odsunęły się, ukazując ciepło oświetlony korytarz. Devin szedł przodem, a on rozglądając się, tuż za nim. Wnętrze pokoju, do którego trafili nie pasowało do reszty Hogwartu oraz przejścia. Wyglądało dość nowocześnie ze szklanym stolikiem oraz praktycznie nowymi fotelami, wypełnionymi poduszkami. Jedyne co nie pasowało do reszty, to dość stary kominek - Witaj w pokoju wspólnym Hufflepuffu. Twój pokój jest tam.
Na jego łóżko leżał komplet mundurka szkolnego, z żółtymi elementami i borsukiem na piersi marynarki. Poza tym dostał kociołek, z kilkoma fiolkami w środku oraz mieszadłem do eliksirów. Nieudacznik.
- Mm, mówiłeś coś?
- Hm, teraz? Nie... - Devin stał w przejściu. Światło świeciło zza jego pleców, przez co wyglądał nieco przerażająco. Ledwo było widać jego oczy - A teraz, gdy jesteśmy sami. - Postąpił krok w jego stronę. Mycah odruchowo cofnął się, przełykając ślinę. - Powiedz mi. - Serce zaczęło mu walić w piersi. Dał się zapędzić w kozi róg, a jeśli tamten by mu coś zrobił, nikt by mu nie pomógł. Próbował odsunąć się od niego jeszcze bardziej, ale potknął się, a że za nim stało łóżko, opadł na nie.
- Hej, przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć. - Kolega wyciągnął do niego rękę, widząc jego przerażenie - Tylko zapytać. - Aby potwierdzić swoje słowa, usiadł na materacu obok - Widzisz? Bez stresu. Interesuje mnie tylko, skąd się tu przeniosłeś. Ale jak nie chcesz, to nie odpowiadaj.
Gdy już zagrożenie minęło, odetchnął z ulgą. Tak właściwie - czego się tak bał? Przecież wiedzieli, że poszli razem, więc gdyby chciał mu zrobić krzywdę, to nie w takich warunkach. Po prostu ten głos, który usłyszał… Czym on był? Wspomnieniem? Jakąś wiadomością? Chłopak postanowił nie przyznawać się nowo poznanemu, co tak naprawdę sprawiło, że tak bardzo się przestraszył.
- Właściwie to nie wiem. - Zebrało mu się na akt szczerości - Nic nie pamiętam. Ale to tak totalnie. Znam tylko swoje imię i nazwisko.
- Oh, naprawdę? To dość... dziwne. Nic ci nie powiedzieli?
- Nie… posrane, prawda? Tylko jakbyś mógł… nie mów nikomu, dobra? Nie chcę jeszcze więcej pytań.
- Słowo Prefekta - obiecał, wyciągając mały palec w jego stronę. Mycah ścisnął go swoim - Przebierz się. Zaraz są eliksiry. - Podczas gdy Juniper ściągał swoje własne ubrania, patrzył na niego bez skrępowania, otaksowując lekko siniaki na jego żebrach.
- Wiesz co? Dam ci radę. Unikaj Rhysa. Widziałem, że z nim rozmawiasz, ale lepiej nie wdawać się w tą znajomość. Wiem z własnego doświadczenia. Potrafi być nieobliczalny. Zrobisz jak zechcesz, ale tak tylko ostrzegam.
- Dzięki… chyba.
***
Devin poprowadził go do lochów. Po drodze zaczął mu opowiadać nieco o nauczycielach.
- Najgorszy jest…
- ... Selwyn - dokończył za niego. W oczach tamtego pojawiły się iskierki rozbawienia. Najwyraźniej myśleli o tym samym.
- Tak. To znaczy jeśli będziesz się u niego starał, może jakoś się prześlizgniesz. Ale nie licz na fory dlatego, że jesteś nowy. - Chłopak złapał właśnie za klamkę od drzwi, kiedy Mycah wypalił:
- Czego się spodziewać po gościu, któremu coś zdechło na głowie? - Wywołało to salwę śmiechu u Puchona. Mycah słysząc ten dźwięk, również zaczął się śmiać. Do sali weszli jeszcze lekko chichocząc. Niestety, Jackson pożegnał się z nim, zostawiając go na pastwę losu.
- Panie Juniper, witamy na zajęciach z Eliksirów - usłyszał. Dzielnie wytrzymywał spojrzenia wszystkich wokół - Z kim by cię tu sparować… Niech będzie... Pan Palmer! - Czyli został przydzielony do gościa, którego kazano mu unikać? Świetnie…
- Ale Palmer to mój partner, profesor Levander!
- Wiem, że zależy pani na najlepszej miksturze, panno Black... Ale wasza dwójka już wystarczająco długo wiodła hegemonię na moich zajęciach. Zobaczymy czy jest pani w stanie ją utrzymać bez pana Palmer’a, a pan Palmer bez pani... A i kto wie, może to pozwoli innym się wykazać. - Zawołała Mycaha gestem i dała mu dyskretnie jego różdżkę.
- Od dzisiaj będzie pani pracować z panną Johnson, panno Black. Panie Juniper, usiądź proszę z Rhys’em. - Niechętnie ruszył w stronę stolika i rozłożył swoje rzeczy obok niego - Ma pan szczęście, panie Juniper, akurat dzisiaj zaczynamy przygotowania do produkcji nowej mikstury, więc nie będzie problemu z nadgonieniem. Eliksir Wielosokowy Czy ktoś może mi powiedzieć, jak działa ta mikstura?
Nie słuchał zbytnio odpowiedzi. Spojrzał za to na książkę oferowaną mu przez Rhysa. W zasadzie nie dostał swojego egzemplarza, choć podobno został już zamówiony. Kiedy jednak pochylił się nad tekstem, coś przeskoczyło w jego głowie. Ku zaskoczeniu innych wstał gwałtownie i jak zaczarowany ruszył w kierunku stolika ze składnikami. Lavender nie wydała im żadnego polecenia, ale nie zwróciła mu też uwagi, iż wstał bez pytania. Zdziwiła się tylko jego zachowaniem. Obserwowała uważnie co robi.
Jego wzrok prześlizgnął się po różnych substancjach i ziołach. Wziął sobie tackę, po czym nałożył ślaz, rdest, uwarzone muchy siatkoskrzydłe oraz pijawki, po czym wrócił do stolika. Działał metodycznie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Nabrał trzy miarki ślazu, które wrzucił do kociołka. Dodał wodę i zaczął podgrzewać miksturę. Następnie dodał jeszcze rdest ptasi. Nikt jeszcze nie ruszył do działań, kiedy on już mieszał w środku. W podręczniku podano trzy razy ze wskazówkami zegara. On jednak zrobił coś innego. Pomieszał dwa razy zgodnie z poleceniem oraz raz na odwrót. Podniósł różdżkę i machnął na kociołkiem.
- Chce się Pan wykazać? Niestety, panie Juniper… - Kobieta podeszła i zajrzała do środka - O, na Merlina. - Wszyscy patrzyli w ich stronę, próbując wyciągnąć szyję i zobaczyć, co takiego zrobił ten Nowy. - To jest… odpowiedni kolor. Zobaczymy jednak co wyjdzie z tego za godzinę. Następnym razem proszę jednak poczekać, aż dokończę, dobrze?
- Ja... - Zamrugał zaskoczony, jakby widział ją po raz pierwszy - Przepraszam… nie wiem... - Zaczął plątać się we własnych słowach. Ponownie wstał bez pytania, lecz tym razem zmierzał prosto do wyjścia. Słabeusz.
- Halo, gdzie pan idzie? - usłyszał za swoimi słowami, ale tylko przyspieszył. Zanim zamknęły się za nim drzwi, nauczycielka poleciła komuś:
- Proszę za nim iść, panie… - Szukał łazienki. Czuł, że jeśli za moment do jakiejś nie trafi, zwymiotuje na ziemię.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Momentami nie potrafił uwierzyć we własną naiwność. Powinien tego oczekiwać, prawda? Zawsze się tak kończyło, kiedy ktokolwiek inny niż Black kończył jako jego partner. Tym razem liczył na jedne zajęcia „normalnej” współpracy, zanim sytuacja się unormuje i będzie skazazny na w najlepszym przypadku – pracę solo, w najgorszym, na odwalanie podwójnej roboty, byleby tylko jakoś zaliczyć zadanie. Najwyraźniej jednak miał zbyt wysokie oczekiwania, a Juniper został już uświadomiony, że Rhys jest szkolnym pariachem, którego należy unikać i żeby pokazać wszystkim zgromadzonym jak bardzo utknięcie z Palmer’em w parze mu nie pasuje (żeby przypadkiem nikt nie pomyślał, że jest inaczej, przecież to by było KRYMINALNE), zdecydował się odstawić małe przedstawienie i zademonstrować, że wcale jakiegokolwiek partnera nie potrzebuje.
Jakoś szczególnie to Palmer’a nie ubodło. Parę lat temu, może by i zabolało, ale teraz był już na tyle przyzwyczajony, że zaakceptował to z cichą rezygnacją, w milczeniu i z lekkim niedowierzaniem, obserwując razem z resztą klasy, jak Juniper w trybie błyskawicznym, bez słowa ze strony nauczycielki, przygotowuje bardzo skomplikowaną miksturę, jakby to była najłatwiejsza rzecz pod słońcem, jakby wszystkie procedury i kroki miał wykute na blachę i nawet nie potrzebował przepisu, działając jak na autopilocie. Ot, jedno więcej upokorzenie do kolekcji. Nic nowego. To nie tak, że nie był w stanie poradzić sobie z miksturą – pewnie, przygotowywanie składników samemu zajmowało więcej czasu, ale zazwyczaj z Black kończyli sporo przed końcem wyznaczonego terminu, więc sam też sobie poradzi. Po prostu będzie musiał szybciej siekać i tyle. Od dwóch lat sam pracował nad projektami z Zielarstwa i jakoś sobie radził, mimo, że raczej nie miał naturalnej ręki do roślin i prace były zaprojektowane na dwie osoby. Udało mu się nawet skończyć zeszły rok z "P", a w tym roku zamierzał to przeskoczyć.
-A ja chciałem być miły i pożyczyć mu podręcznik –pomyślał Rhys, z rezygnacją wlepiając wzrok w książkę. –Ale ze mnie debil-jakby tego było mało, wyczuwał na sobie wzrok Tulpin’a, który uśmiechał się w taki charakterystyczny, wredny sposób, jak zwykle, kiedy na Palmer’a spłynęło jakieś upokorzenie... To nie uśmieszek niepokoił Rhys’a, a raczej to kalkulujące spojrzenie, które jasno znaczyło, że ten coś planuje, a Palmer pewnie na własnej skórze miał się przekonać, co takiego tamtemu chodzi po głowie w bliższej lub dalszej przyszłości. Miał tylko nadzieję, że to nie będzie dzisiaj... Chciał się nacieszyć ostatnim Halloween w szkole, bo to chyba była jedyna rzecz w szkole, jaką lubił. W zeszłym roku spędził Halloween w skrzydle szpitalnym, więc chciał w tym roku pójść, zwłaszcza, że nauczyciele sporo zaplanowali na wieczór - chociażby konkurs na najlepsze przebranie, w którym definitywnie nie chciał brać udziału, ale na pewno będzie przyjemnie coś takiego obejrzeć.
-Halo, gdzie pan idzie?-najwyraźniej Juniper zdecydował, że nie tylko nie potrzebuje pracy grupowej, ale również samych zajęć i wymaszerował na korytarz. Co to niby miało być? Jakiś pokaz? Że niby jest taki niesamowity czy coś w tym stylu? Palmer naprawdę nie rozumiał takich ludzi. Działali mu na nerwy... Chociaż jeśli miał być zupełnie szczery, to nie znosił większości swoich magicznych rówieśników, tylko, że na różne sposoby i w różnym natężeniu.
-Proszę za nim iść panie Palmer-oznajmiła głośno nauczycielka, a zaskoczony Rhys zamrugał. Dlaczego niby myślała, że wysłanie akurat Palmer’a za kimś kto wyraźnie nawet nie chciał z nim pracować czy siedzieć w jednej ławce, było mądrym pomysłem? Przy śniadaniu nowy uczeń też patrzył na Palmer’a jak na jakiegoś dziwaka i był dosyć nerwowy, a teraz to? Ktokolwiek inny w pomieszczeniu byłby lepszym wyborem, bo istniało prawdopodobieństwo, że przy kolejnej interakcji coś pójdzie bardzo nie tak... Ale nie mógł powiedzieć tego na głos, prawda? Miał resztki reputacji do utrzymania, zwłaszcza przed nauczycielami...
Więc zamiast tego powiedział, pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Z perspektywy czasu, to była najgorsze pięć słów jakie mógł w tej sytuacji skierować do tej konkretnej nauczycielki.
-A co z moją miksturą?-zapytał, patrząc na ten kociołek, w zamian za co Levander posłała mu iście mordercze spojrzenie.
- Dostaniesz więcej czasu, albo zostaniesz na następnej lekcji, mam klase pierwszaków... Zapewniam cię Palmer, twoja ocena nie ucierpi –chyba nigdy nie słyszał, żeby zwracała się do kogoś takim jadowitym tonem. Musiał ją naprawdę wkurzyć... Po prostu świetnie, lepiej być nie mogło. –A teraz idź sprawdzić, czy z panem Juniperem wszystko w porządku –Rhys przełknął ślinę, lekko kiwając głową. Najwyraźniej zdobył właśnie całkiem sporo dodatkowych punktów nienawiści na liście nauczycielki eliksirów – jeśli wcześniej go nie lubiła, to teraz wpadł w kategorię „nieznoszenia” był o tym przekonany. Pewnie miała go za zadufanego w sobie, samolubnego egocentryka, którego interesują własne interesy, a tych obdarzała specjalną antypatią.
Zrezygnowany Rhys podniósł się ze swojego miejsca, po czym wyszedł na korytarz, rozglądając się w poszukiwaniu Juniper’a... Ten na szczęście nie odszedł daleko i Palmer dostrzegł jego sylwetkę przy zakręcie korytarza.
-Juniper! –truchtem zrównał się z chłopakiem. –Co ty sobie robisz? Wrac...-urwał w pół słowa, bo ten wyglądał zupełnie tak jakby powstrzymywał odruch wymiotny i nieco poszarzał na twarzy.
-Łazienka jest na końcu korytarza –powiedział tylko i wskazał dłonią w kierunku drzwi, za którymi kryła się męska toaleta. Nie chciał ryzykować tego, że ten mu się zrzyga na buty, albo na mundurek. Nieprzyjemne doświadczenie.
Chwilę później byli w środku. Jupiter – w kabinie, Rhys, tkwiąc niezręcznie przy umywalkach. Nowy uczeń naprawdę powinien był zobaczyć uzdrowiciela, ale, że ostatnio kiedy to zaproponował, to na niego naskoczono... Wolał nie ryzykować.
-Em... Mogę jakoś pomóc? –zapytał w końcu, kiedy wyglądało na to, że ten skończył opróżniać swój żołądek –Nie musiałeś tak się popisywać, wiesz? Wystarczyło, żebyś powiedział, że nie chcesz ze mną pracować, Levander na pewno by zrozumiała i znalazła ci jakiegoś lepszego partnera... –och, zamknij się Rhys. Po prostu się zamknij i przestań mówić cokolwiek, facet właśnie rzygał jak nie wiem, na pewno nie chce o tym słuchać... Poza tym, już i tak wystarczy, że przez Juniper’a zamiast cieszyć się odrobinę wolniejszym popołudniem, będziesz cieszył się klasą pełną pierwszaków, które cię nienawidzą, bo namiętnie wystawiasz im oceny Okropne i Nędzne za pisanie głupot.
Z cichym westchnieniem oparł się o kamienną ścianę. Był zmęczony – cholernie zmęczony. Hogwartem, nawałem pracy, który miał na karku, życiem... A teraz jeszcze zamiast siedzieć na swojej ulubionej lekcji, siedział w łazience z nowym uczniem, który już od początku go nie znosił, jak cała reszta szkoły, a do tego głowa domu straciła jakiekolwiek resztki sympatii do jego osoby. Nie – ziem- sko.
-Znowu na mnie nawrzeszczysz jeśli zaproponuję wizytę w skrzydle szpitalnym? Robię to tylko z poczucia profesjonalnego obowiązku –dodał, mając w nadziei, że to pokryje jego nieprzemyślane słowa sprzed chwili. Jeśli „wolontariusz” liczy się jako profesjonalista. Pewnie nie. Ale, patrząc na twarz blondyn’a, ten miał jakiś wypadek, a teraz nudności... Co jeśli miał wstrząśnienie mózgu, albo coś w tym stylu? Naprawdę wolałby, żeby Uzdrowiciel Richards na niego spojrzał.
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Byłem, kim byłem
Będę, kim zechcę
Słyszał, że ktoś za nim podąża i wcale go to zbytnio nie zdziwiło. Nowy uczeń, nie znający zupełnie budynku i jeszcze najwyraźniej po przejściach, czego siłą rzeczy określić nie potrafił, właśnie ucieka sobie niewiadomo dokąd. Nie musiał być jednak sam, aby robić dziwne rzeczy. Później mógł tylko liczyć na to, iż wezmą go za po prostu za dobrego z eliksirów, a nie kogoś niebezpiecznego, kto nie ma pojęcia co robi. W tamtym momencie nie było to w ogóle ważne.
Nie zdążył całkowicie zgubić swojego ogona. Szedł dość wolno, więc siłą rzeczy dogonienie go nie było zbyt trudne. Nauczycielka wysłała za nim osobę, której najmniej by się spodziewał. Może nie był takim złem koniecznym, jak to opisywał Devin. W zasadzie jeszcze mu nic nie zrobił, a nawet pokierował go w dobrą stronę. Mycah traktował jednak ostrzeżenie poważnie. Aby przetrwać, musiał kierować się jakimiś kategoriami, a to stało się jedyną sprawą, której mógł się w jakikolwiek sposób uczepić. Tak naprawdę niczego pewny być nie mógł. Przynajmniej to usłyszał jako fakt, a nie przypuszczenie.
Mieszanka stresu oraz ogromnego śniadania, które zjadł, opuściła jego żołądek. Siedział z dobre dziesięć minut, zanim skończył, lecz nie poczuł się wcale lepiej. Oparł się plecami o ściankę w kabinie, mając nadzieję, że tamten sobie już poszedł i zostawił go samego. Rhys jednak się odezwał.
- Nie wiem... - W rzeczywistości tak było. Czy ktokolwiek potrafił mu pomóc? Dopisał to do długiej listy swoich pytań. Zaskoczyły go następne słowa chłopaka. Nie spodziewał się, że jego nowy partner z eliksirów tak to odbierze. Czy on się popisywał? Nie wydawało mu się - pamiętał to inaczej. Lub raczej ledwo pamiętał. Wpadł w jakiegoś rodzaju trans. Jakby był tu i tam jednocześnie. Widział jak jego dłonie coś robią, znał nazwy rzeczy, których używał. Nie wydawało mu się, iż ktoś nim zawładnął. Bardziej jakby kierowała nim dotąd uśpiona cząstka niego, a potem znowu poszła sobie spać.
Wyszedł ze środka kabiny.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? - rzucił od niechcenia - I dlaczego uważasz, że chciałbym ,,lepszego partnera''? - Stanął nad umywalką i czekając na jego odpowiedź, włączył wodę. Ochlapał sobie twarz, mocząc przypadkowo włosy. Nabrał też ją do dłoni i kilka razy wypłukał usta. Na końcu złapał za krawędzie porcelany. Drżał. Ugryzł się w wargę, aby się trochę uspokoić i po raz pierwszy od przebudzenia zobaczył swoje odbicie. Nic dziwnego, że Palmer zaproponował mu pomoc. Wyglądał jak sto nieszczęść. Napotkał oczy, które mówiły mu wszystko. Dokładnie zaczął oglądać swoją twarz.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział, że wyglądam, jak zombie? - próbował zażartować, ale nie potrafił się uśmiechnąć i wyszło mu to nieporadnie. Skrzywił się z niesmakiem. Obrócił się w stronę kolegi i szczerze mówiąc, wściekł się z powodu zdania wypowiedzianego, przez niego.
- Jak to, znowu? Ja wrzeszczałem? - O nie. Zabrzmiał naprawdę niemiło, lecz nie mógł się powstrzymać od wrogości nie tylko w swoim głosie, ale i postawie - Podobno pan ,,Profesjonalny'' sam miewa przygody za atakowaniem innych. - Naprawdę nie chciał mu wywlekać sytuacji, o których sam nie miał pojęcia, ale była to jego reakcja obronna. Przez chwilę chciał go obrazić tak, aby faktycznie sobie poszedł.
Po chwili jednak pożałował swoich słów. Ostatnie, czego potrzebował, to zostać sam. Spuścił głowę, patrząc na własne dłonie.
- Hej, Rhys… nie odchodź. Proszę. - Nie zdziwiłby się jednak, gdyby po tamtych słowach nie chciał z nim rozmawiać. Opuścił ręce wzdłuż ciała i wyglądał nieco jak dzieciak, którego ktoś skarcił - Przepraszam. Ja po prostu… nie wiem sam, kim jestem. Nikt mi nic nie mówi. Boję się cholernie, bo wszyscy oczekują, że będę normalny. I boję się samego siebie, ponieważ tak naprawdę nie wiem, co jeszcze odkryję za chwilę. Może tylko testują jak wielkim świrem jestem.
Podniósł wzrok, aby sprawdzić czy nie mówi przypadkiem do ściany. Odetchnął z ulgą, widząc Palmera.
- Nie chcę iść do skrzydła szpitalnego, bo nie wiem czy znowu nie namącą mi w głowie. Nie znasz może... innego sposobu?
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Nie zależy –po prostu mam dosyć tych wszystkich publicznych upokorzeń, które na mnie spadają i już... już tak dalej nie mogę. –Po prostu wolę niepotrzebnie nie utradniać sobie życia – nie zamierzał być szczery. Rhys rzadko się odzywał – ale kiedy już to robił, bardzo rzadko mówił prawdę, a praktycznie w ogóle nie taką pełną. Lepiej było... Milczeć. Szczerość, do niczego nie prowadziła.
-Bo widać, że Devin już wszystko ci powiedział. Na twoim miejscu też wolałbym pracować z kimś innym i świetnie to rozumiem. Poza tym wszystkim pokazałeś, jak bardzo taki układ ci nie pasuje, więc wolałbym wrocić do Black, która przynajmniej nie ma nic przeciwko podziałowi obowiązków...Ty nie będziesz miał problemu ze znalezieniem kogoś, z kim ci się... normalnie pracuje, ale dla mnie to... nie jest takie łatwe –wzruszył ramieniem. Nie chciał cierpieć jeszcze na Eliksirach... Jakby nie daj boże, Levander przydzieliła go do Tulpin’a, to to byłby koniec świata. Nie chciał, żeby jedyne rzeczy, które sprawiały, że jest jeszcze w ogóle w stanie funkcjonować w Hogwarcie zostały mu odebrane i zamienione w kolejną torturę.
Ostatnimi czasy... Czuł się tak, jakby stał bardzo blisko jakiejś przepaści. Na samym jej skraju. I że jeśli coś lub ktoś choć odrobinę go popchnie, to... Nie zdoła już odzyskać równowagi.
Nie odpowiedział nic na temat uwagi tamtego o zombie. Nie zdążył.
„Podobno pan ,,Profesjonalny'' sam miewa przygody z atakowaniem innych”.
Zacisnął palce lekko w pięści, cały spięty.
-Nie wydaje mi się, żeby to miało cokolwiek wspólnego z tym tematem. Ciebie jeszcze nie zaatakowałem, prawda? –spokojnie Rhys, spokojnie... zignoruj go. Po prostu go zignoruj. Brzmiał na... zmęczonego wypowiadając te słowa. Przestał próbować tłumaczyć komukolwiek, cokolwiek, kiedy zorientował się, że i tak nikt mu nie wierzy... Zaakceptował to. Jego słowa i tłumaczenia nie miały najmniejszego znaczenia, także tylko zadarł podbródek w górę i wpatrywał się świdrującym wzrokiem w jakiś punkt na ścianie, za Juniper’em.
-Nie musisz przepraszać. Powiedziałeś tylko prawdę, czyż nie?- syknął, mało przyjemnie. Raz się wydzierał, raz przepraszał... Palmer nie był pewien co sądzić o całym tym Juniperze, bo zupełnie nie rozumiał zachowania tamtego. Ten robił niespodziewane rzeczy, a Palmer nienawidził nie wiedzieć, czego się może po kimś spodziewać. -Sterczę tu z tobą tylko dlatego, że profesor Levander mi kazała, więc nie mogę tak sobie pójść, nawet jeśli moje towarzystwo nie jest czymś na co masz ochotę... Ale nie mów do mnie per „Rhys”, nie jesteśmy blisko, ani nic. Wszyscy tu mówią mi po nazwisku –dobra. Nie wszyscy, nauczyciele i Devin wciąż mówili mu po imieniu, ale... To było coś innego. Rhys’em był w domu. Rhys’em był dla swoich sióstr, który wysyłały mu setki głupich liścików i oglądały z nim co wieczór głupie kreskówki, gdy był w domu, które bawiły się jego głosami i wiecznie wymyślały najróżniejsze dziwne gry i zabawy. Rhys’em był dla swoich rodziców, którzy myśleli, że świetnie bawi się w szkole i byli z niego dumni, bo widzieli ile wysiłku wkłada w naukę, dla swoich dziadków, którzy zawsze witali go z otwartymi ramionami, kiedy ich odwiedzał, dla znajomych z podstawówki, z którymi czasami spotykał się w wakacje.
W Hogwarcie był tylko Palmer’em. To stawiało jakąś taką granicę pomiędzy Rhys’em, a kim stał się w magicznej szkole. Sposób na utrzymanie tych dwóch osobno, wykreowanie dystansu. Danie sobie... Rhys’owi, takiego fałszywego poczucia bezpieczeństwa.
-Cóż, jeśli rzeczywiście świrujesz, to dobrze trafiłeś, bo wszyscy tutaj są porąbani. Ale raczej nie wpuściliby totalnego wariata do szkoły pełnej dzieci, więc założyłbym, że nie mają cię za niebezpiecznego... –wzruszył ramieniem. Nie wiedział, czy to było jakieś pocieszenie, ale taka była prawda... Przynajmniej z perspektywy Rhys’a, która mogła być nieco inna niż przeciętnego ucznia Hogwartu. Nie był dokładnie pewien o czym blondyn mówi - jak to nie wiedział kim jest? Stracił pamięć, czy coś w tym stylu? Nie zamierzał pytać i wnikać, w gruncie rzeczy to nie była jego sprawa, ale jak już wcześniej stwierdził... Cała sprawa była podejrzana.
-Z drugiej strony pozwolili mi tu zostać, a w końcu „miewam przygody z atakowaniem innych”, więc nie mogę za to ręczyć –chciał sobie pozwolić na współczucie wobec blondyna. Naprawdę. Ten, przepraszając, wydawał się naprawdę zagubiony i taki, bezbronny, ale... Jeszcze chwilę wcześniej Poza tym kiedy Rhys pozwalał sobie na chwilę współczucia i wyrozumiałości, ludzie dookoła najczęściej odbierali to jako słabość i czym prędzej wykorzystywali, żeby mu mocniej przylożyć... Jak wtedy kiedy Sanders, jeden z kolegów Tulpin’a, pochorował się parę lat temu i Rhys chciał mu pomóc, bo wydawało się, że z chłopakiem było naprawdę źle, a koniec końców wszystko okazało się tylko gierką i...
Nie myśl o tym.
Dlatego wolał trzymać ściany tak wysoko jak to możliwe i nie opuszczać gardy. Już i tak był bezsilny... Mógł przynajmniej tego nie prezentować całą swoją osobą. Stąd wiecznie nieprzenikniony wyraz twarzy i suche, beznamiętne słowa.
„Nie znasz może... innego sposobu?”. Przez długą, długą chwilę po prostu patrzył na chłopaka, wyraźnie bijąc się z własnymi myślami – z jednej strony, chciał mu pomóc, bo ten wydawał się naprawdę mieć na myśli to, że boi się interwencji grona nauczycielskiego i do pewne stopnai własnego umysłu. Chłopak chyba tej pomocy potrzebował. Z drugiej... Za każdym razem jak Rhys próbował pomóc, wkopywał się w coraz głębsze bagno. Zobaczcie gdzie zawiódł go zupełnie naturalny odruch chęci podzielenia się podręcznikiem.
-Chodź –powiedział w końcu. –Ale jak sprawisz, że tego pożałuję, to zobaczysz, dlaczego Devin cię przede mną ostrzegał –westchnął ciężko, wpychając dłonie w kieszenie i ruszając do wyjścia z łazienki. To była pusta groźba – nie zamierzał nic zrobić, ale skoro Juniper, jak wszyscy, zakładał, że Rhys jest niebezpieczny, to przynajmniej mógł to wykorzystać na swoją korzyść i liczyć, że da mu to jakieś zabezpieczenie. Chłopak go przeprosił, więc zdecydował się dać mu szansę, bo nikt inny go nigdy nie przepraszał. Był przekonany na dziwięćdziesiąt pięć procent, że to też odwróci się przeciwko niemu, ale jego wieczna naiwność i praktycznie całkowicie obumarły już optymizm, kazały mu postawić na te pieć procent. Wciąż była szansa, że nie będzie tak źle, prawda?
Bez słowa poprowadził Juniper’a na trzecie piętro, gdzie parę drzwi od sali do Wróżbiarstwa, znajdował się praktycznie zapomniany składzik. Gdzieś się musiał chować przed Tulpin’em, a jego własne dormitorium odpadało. Oceniające spojrzenia wszystkich dookoła były ciężkie do wytrzymania, dlatego potrzebował... Choć odrobinę przestrzeni dla siebie. Klucz do tego konkretnego pokoju, podwędził od Filch’a i dorobił kopię, tak że woźny nigdy się nie zorientował. Pewnie będzie musiał znaleźć nową kryjówkę, skoro Juniper zobaczył tą, ale miał zapasową – w lochach, i większość czasu i tak spędzał na wieży astronomicznej w ,menanżerii, albo w lochach, więc w razie czego po prostu się przeniesie. Albo rzuci na drzwi parę zaklęć, żeby Juniper nigdy nie mógł ich odszukać. Poza tym już i tak miał na nie rzuconę zabezpieczające przed Alohamorą, więc bez klucza nie dało się dostać do środka.
-Siadaj –wskazał na zakurzoną kanapę, w kącie malutkiego, kwadratowego pokoiku, zawalonego nieużywanymi już meblami. Obok kanapy, leżał stosik jego książek – głównie podręczników i mugolskich horrorów, który zabijał resztki wolnego czasu jakie jeszcze miał. Sam podszedł do komody, której brakowało drzwiczek i przez chwilę w niej grzebał, w końcu znajdując to czego szukał.
Pudełko wypełnione mieszanką prawie skończonych mikstur i maści leczniczych, które świsnął ze skrzydła szpitalnego... Na specjalne wypadki, których miał zdecydowanie za dużo i chociaż większość problemów był w stanie rozwiązać za pomocą różdżki, w niektórych przypadkach lepiej działały klasyczne środki. Uzdrowiciel Richards albo nie zauważył, albo udawał, że nie zaważa. Rhys nie był pewien, ale znając Richards’a, pewnie chodziło o to drugie. Uzdrowiciel był naprawdę w porządku.
-Jako, że jakoś wątpię, żebyś miał pozwolić mi sobie pomóc i się uzdrowić, a nie mogę powiedzieć co dokładnie jest nie tak, bez zaklęcia diagnostycznego, ale... –wszyscy dookoła dziwnie sie stresowali, kiedy Palmer wyciągał różdżkę, przygotowując się na najgorsze. Skoro Juniper już został ostrzeżony, to najpewniej wiedział też by nie ufać Rhys’owej magii.
-Trzymaj –zaczął po kolei wyciągać słoiczki na niski stoliczek przed kanapą. – Ta jest na siniaki i powinna pomóc na twoją nogę. Ta na zadrapania na twojej twarzy... Episkey byłoby lepsze, ale jeśli będziesz miał szczęście i używał maści dopóki się nie zagoją, to powinno się obejść bez blizn. Ach... A ta mikstura powinna pomóc na mdłości –wskazywał na odpowiednie środki, tłumacząc. Nie zamierzał wyjaśniać dlaczego ma pełną apteczkę schowaną w zakurzonym schodziku, bo to nie była sprawa Juniper’a. Ten powinien się cieszyć, że nie musi iść do uzdrowiciela, kiedy tak bardzo nie chce.
-Jeśli wyrżnąłeś gdzieś głową, możesz mieć wstrząśnienie mózgu, ale to musiałbyś po prostu przeleżeć. Ani magia, ani maści nie pomogą.
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Byłem, kim byłem
Będę, kim zechcę
Podejmował swoje decyzje bardzo samolubnie. Jeżeli Rhys był rzeczywiście taki, jak mu go opisano, to zdecydowanie najbardziej bez szkody wyszedłby na unikaniu go. Z drugiej strony Puchon wydawał mu się wiedzieć coś więcej o tematach medycznych, niż on. Może tak miało być? Mycah nie zamierzał go wykorzystywać do własnych celów. Jednak właśnie taka pobudka mu przyświecała. Gdyby nie stan fizyczny, nigdy nie poprosiłby go o pomoc.
Z jakiegoś powodu ubodły go jego słowa. Chociaż w ogóle mu się nie dziwił. Kto o zdrowych zmysłach chciałby mieć do czynienia z kimś, kto nie potrafi zamknąć jadaczki, kiedy trzeba? No proszę. Dowiedział się czegoś o sobie. Był dupkiem. Dlatego przyjął krytykę z godnością. Przechylił lekko głowę, patrząc na niego.
Skoro już ustalili, że żadne się na to nie pisało, mogli przejść do rzeczy. Szczerze mówiąc, myślał, że chłopak mu odmówi. Kiedy to pojął, przygotował się mentalnie na odmowę. Nie ukrywał zdziwienia na twarzy, gdy Palmer kazał mu za nim podążać.
Szedł bez słowa, bojąc się, że ktoś zaraz ich nakryje i wyjdzie z tego coś niedobrego. Chyba powinni być w tym czasie na lekcji, zamiast włóczyć się po korytarzach. Nikogo jednak po drodze nie spotkali, nie licząc ludzi uwiecznionych na obrazach. Na jego widok szeptali coś między sobą, nierzadko przemieszczając się pomiędzy ramami. Pokazał język grubemu lordowi, wskazującemu na niego palcem. Zdecydowanie zbyt łatwo dał się prowokować.
Popatrzył na Rhysa wzrokiem pod tytułem ,,Czy ty na pewno dobrze się czujesz?'' kiedy ten zaprowadził go do składziku. Wystarczyło jednak zaglądnąć do środka, żeby zorientować się, iż jest tam więcej miejsca, niż przypuszczał. Bez pytań usiadł tam, gdzie polecił mu chłopak. Patrzył jak wyciąga buteleczki i pojemniki, a potem rzucił:
- Wow. Nie chciałbym z tobą pić herbaty, kiedy cię urażę - rzucił na widok wielu wielu płynów i substancji. Upewnił się jeszcze czy ma wypić całą fiolkę, zanim cokolwiek weźmie do ust. Czuł ciepło rozchodzące się po żołądku. Nie wiedział, dlaczego mu zaufał, ale miał wrażenie, że jeśli będzie zadawał zbyt wiele pytań, ten się na niego obrazi i więcej mu w niczym nie pomoże.
Musiał podnieść koszulę, żeby posmarować sinofioletowe siniaki na żebrach. Kostka też wydawała się lekko śliwkowa. Ewidentnie była skręcona. Efekt był bardzo szybki, ale zapewne przydałoby mu się jakieś zaklęcie. Obejdę się bez.
Nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Jedyne, co mu przyszło do głowy to:
- Znajdę sposób, żeby ci się odwdzięczyć. - W tamtym momencie jego wzrok padł na książki. Nie wydawały mu się jakoś zbytnio znajome. Coś jednak wpadło mu do głowy - Macie tutaj bibliotekę, prawda? - Zerwał się na równe nogi. Zdecydowanie poczuł się o niebo lepiej. Zdobył nową energię.
- Mam pewną teorię i muszę ją sprawdzić. - Nie sądził, aby tamten chciał iść z nim. W końcu za bardzo zalazł mu za skórę - Zapewne zdążysz wrócić na eliksiry. I uhm… Palmer? - Nazwiska jakoś nieszczególnie wygodnie brzmiały w jego ustach. Skoro jednak postanowił go nie denerwować - Ja nie do końca uwierzyłem w to, co mówił Devin. W to o tobie. Po prostu mam wrażenie, że coś tu nie gra i jeśli potknie mi się noga… Nie będę miał drugiej szansy. Do zobaczenia. - Ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Raczej nie będziesz miał szansy kiedykolwiek pić ze mną herbaty, więc nie musisz się o to martiwć –Rhys nie szukał nowych przyjaciół, to po pierwsze. Po drugie – jasnym było, że Juniper poszedł z nim tylko dlatego, że najwyraźniej niestabilny rówieśnik wydał mu sie lepszą opcją niż uzdrowiciel. Najpewniej nie mieli rozmawiać ani razu więcej. Juniper szybko się zorientuje jak się sprawy mają – a znalezienie dobrych przyjaciół w Hufflepuff’ie nie było trudne, w końcu byli zbieraniną najbardziej przyjaznych ludzi w szkole.
Także... To najpewniej miała być ich ostatnia interakcja. Rhys nie planował żadnych herbatek, to na pewno.
-Biblioteka jest na pierwszym piętrze-burknął tylko. Jakoś nie miał szczególnej ochoty włóczyć się za nowym – zamierzał wrócić na zajęcia i zająć się swoim eliksirem wielosokowym. Nigdy nie chodził na wagary, bo prawdopodobieństwo, że Tulpin będzie go prześladował pod nosem nauczycieli.
-Tsa, świetna robota, jeśli idzie o komunikowanie tego... Chociaż w całej szczerości, mało mnie obchodzi co sobie o mnie myślisz – Rhys zabrał się za pakowanie swoich słoików na ich miejsce i odłożył z powrotem swoją kradzioną apteczkę do komody. Mycah Juniper miał się stać kolejną twarzą w tłumie, będzie siedział przy tym samym stole, chodził tymi samymi korytarzami i tyle. Palmer pomógł mu raz i tyle, bo ten wyglądał naprawdę źle i odmawiał pójścia do skrzydła szpitalnego. Rhys naprawdę był cholernym, naiwnym, mięczakiem.
-W życiu nikt nie dostaje drugich szans. Chyba że jesteś bogaty i dobrze postawiony –wzruszył tylko ramieniem. Wtedy, chyba, że spierdolisz jakoś nieziemsko bardzo, możesz kupić drugą szansę. W dzisiejszym świecie można kupić wszystko, nieważne czy w świecie czarodziei czy mugoli.
[...]
Wrócił do klasy, tłumacząc, że Juniper nie czuł się najlepiej i odpoczywa po wycieczce do skrzydła szpitalnego. Resztę zajęć spędził pracując nad swoim Eliksirem Wielosokowym i robiąc notatki – koniec końców na szczęście nie musiał zostać dużo dłużej i zdążył skończyć zanim pierwszaki przyszły na zajęcia. Ku jego uldze, bo Levander wciąż patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby chciała, żeby zniknął z powierzchni ziemii i nie chciał spędzać w jej obecności ani chwili dłużej (już i tak wystarczało, że co środę miał z nią spotkanie organizacyjne, więc będzie musiał być z nią sam na sam w jednym pomieszczeniu następnego dnia... miał złe przeczucia). Po zajęciach szybko zatrzymał się w Wielkiej Sali, żeby zarąbać kanapkę z serem i sałatą na Lunch, a potem, jako że popołudniowe zajęcia były odwołane ze względu na Halloween, wdrapał się na Wieżę Astromiczną, gdzie rozłożył się z podręcznikami i księgami wypożyczynymi z biblioteki, pisząc esej na zielarstwo i rozwiązując zadania z chemii. Dopiero tuż przed rozpoczęciem uczty zgarnął swoje rzeczy i ruszył na dół, by włączyć się w tłum uczniów zmierzających do Wielkiej Sali by uczcić Halloween.
Ręce wepchnął w kieszenie spodni, wzrok wlepił w podłogę i szedł raczej powoli – chciał dotrzeć na miejsce tak blisko rozpoczęcia przemowy przez dyrektorkę jak się da, żeby nie siedzieć tam bezczynnie. To nie tak, że miał z kim rozmawiać, a po spędzeniu ostatnich paru godzin na gapienie się w podręczniki, nie miał ochoty robić tego ani chwili dłużej (ech... gdyby tylko miał swój telefon – ale elektronika nie działała w Hogwarcie, więc oznaczało to zero filmów – a Rhys kochał filmy, zero gier- a Rhys uwielbiał gry i zero internetu – tragedia narodowa). Książki i spacery były jego jedyną rozrywką w tej cholernej szkole, jako że quiddich w ogóle go nie interesował... To nie tak, że nie znosił sportów – jako dzieciak grał w tennis’a i wciąż robił to w wakacje, rekreacyjnie. Po prostu nie znosił quiddich’a. Głównie dlatego, że Tulpin go uwielbiał, a wszyscy uwielbiali Tulpin’a, bo Tulpin był według tych co się znali na tym temacie, jednym z najlepszych pałkarzy nawet nie w Hogwarcie – ale i w kraju. Był nawet w reprezentacji Wielkiej Brytanii, więc nie chodziło tylko o pieniądze mamusi, które pozwoliły mu kupić najlepszą miotłę na rynku.
A skoro o Tulpin’ie mowa... Niestety, przeczucie Rhys’a nie myliło. Tulpin i spółka, rzeczywiście coś planowali, a przekonał się o tym... Ledwie parę minut później.
Tym razem padło na szybki atak, a nie przedłużającą się w nieskończoność scenę dręczenia. Palmer nawet się nie zorientował, że coś było nie tak – po prostu nagle poczuł ciężkie, bolesne uderzenie w ramię, głuchy trzask i... Coś mokrego rozlewające się po tym ramieniu. Zaskoczony zjechał wzrokiem na swoją rękę, ale zanim cokolwiek zarejestrował, kolejne „pociski” boleśnie się o niego rozbiły. Pociskami okazały się... jajka. Cwele obrzucili go jajkami. Takimi... Trzeciej świeżości. Nosz... Plecy, głowa, znowu ręka, udo... Nim wyciągnął różdżkę, oberwał też kolejną salwą, ot tak dla poprawy. Musieli je zakląć, bo każdy "pocisk", trafił w swój cel. Albo po prostu fakt, że połowa była w drużynie Quiddich'a odgrywała tu znaczącą rolę. Nie był pewien, ale też za bardzo się nad tym nie zastanawiał, zamiast tego skupiając się na panicznym myśleniu o tym jak się wydostać z tej nieprzyjemnej sytuacji... Ale już było za późno. Praktycznie cały pokryty był jajeczną mazią, więc w tej sytuacji ucieczka nie miała najmniejszego sensu.
-Widziałeś jego twarz, Tulpin? Bart mówi, że Mugole często obrzucają domy jajkami na Halloween... –[ta, był to duży problem. Niektóre sklepy w Wielkiej Brytani odmawiały sprzedawania jajek w Halloween z tego powodem... Ale kiedy Rhys ostatnio sprawdzał, nie był budynkiem...
-Teraz przynajmniej wszyscy wyczują Szlamę, zanim nawet go zobaczą... –Tulpin i jego grupa (pięciu przerośniętych chłopaków w zielonych mundurkach) zrównali się z nim krokiem, teatralnie zatykają nosy. Na ich twarzach pojawiły się wredne uśmieszki i z trudem powstrzymywali co głośniejsze chichoty, a Rhys w zamian tylko się... Gapił. Czuł jak mieszanina zepsutych żółtek i białek powoli przesiąka przez jego ubrania i spływa z czubka głowy w dół, po karku, atakując jego nos siarkowym, duszącym zapachem, który sprawiał, że robiło mu się niedobrze.
Nic nie odpowiedział na ich zaczepki. Nie potrafił. Nigdy nie potrafił. Po prostu wbił wzrok w podłogę, zaciskając dłonie w pięści. Mógł rzucać na prawo i lewo sarkastycznymi uwagami, kiedy rozmawiał z Juniperem w łazience tego dnia, ale strach i palące, przygniatające poczucia upokorzenia, które aktualnie czuł skutecznie odbierało mu język w gębie.
-Tsa, zrobiliśmy wszystkim przysługę, będą wiedzieli, że trzeba się odsunąć, zanim Palmer zdecyduje się zanieczyścić ich przestrzeń życiową.
-Przynajmniej nie musisz szukać przebrania, śmierdzielu, możesz udawać tego... Humpy Dumpty’ego! –wrzasnął Sanders, unosząc rękę do góry, żeby trzepnąć Palmer’a w głowę, jak to miał w zwyczaju, ale szybko się rozmyślił.
Skąd oni w ogóle mieli jajka? Może kupili je podczas ostatniej wizyty w Hogsmeade? Albo dostali je od elfów w kuchni? Albo...
-Chodźcie bo się spóźnimi na ucztę –zakomenderował Tulpin. –A ty lepiej ogarnij korytarz zanim się gdzieś ruszysz Szlamo... Nie chcemy, żeby jakieś dzieciaki się tu na czymś poślizgnęły albo coś –cała grupa, wciąż się śmiejąc i robiąc dziwne wyrazy twarzy, które w ich opinii karykaturowały reakcję Rhys’a na tak, ruszyła dalej w stronę wielkiej Sali, a Palmer...
Wciąż stał, jak wrośnięty w ziemię, jak taki słup soli, otrząsając się dopiero po dłuższej chwili. Dopiero kiedy nie dało się już usłyszeć wesołych głosów uczniów Slytherin’u, w końcu dokończył ruch, który zaczął, kiedy tylko się pojawili i wyciągnął z rękawa różdżkę, szepcząc krótkie „Purgo” by sprzątnąć fragment korytarza, zanieczyszczony rozbitymi jajkami i skorupkami. I jak on miał wyzwać Tulpin’a na pojedynek, kiedy nawet nie potrafił im odpyskować? No jak?
Zrobię to w tym tygodniu. Do weekend’u na pewno... Nie mogę zwlekać dłużej...
Mógł rzucić takie samo zaklęcie czyszczące też na siebie, ale zamiast tego... Rhys odwrócił się na pięcie i zamiast do Wielkiej Sali, ruszył do dormitorium Hufflepuff’u. Nie chciał teraz... Nie mógł teraz siedzieć w sali pełnej roześmianych, głośnych nastolatków. Odechciało mu się uczestnictwa w halloween’owej uczcie, a że dosłownie wszyscy mieli teraz tam być, to oznaczało, że dormitorium, pokój wspólny, a przede wszystkim łazienka będą puste. Chciał schować się przed całym światem, bo aktualnie na pewno nie był wstanie znieść większej ilości żartów swoim kosztem – a jeśli miał przez to opuścić Halloween, cóż, niech będzie i tak.
Potrzebował prysznica. Prysznica i ciszy. Samotności. Już, teraz, w trybie błyskawicznym.
Ledwie parę minut później wchodził do pokoju wspólnego Hufflepuff’u, zostawiając za sobą charakterystyczne, mokre ślady, upamiętniające jego „spacer wstydu” i ruszając prosto w kierunku łazienki.
Nigdy, przenigdy, w całym życiu nie miał już zjeść jajek.
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Byłem, kim byłem
Będę, kim zechcę
Miał wrażenie, że gra toczyła się tam o coś więcej, niż zdobycie czyjegoś uznania lub nie. Jeśli miał odkryć o co chodziło, musiał działać na pełnych obrotach i sprawdzać każdy trop, który by mu się nawinął. Ten wydawał mu się dość dobry, ale do realizacji swojego celu potrzebował książek. Nie ulegało wątpliwości, iż nie był sobą podczas lekcji eliksirów. Brakowało mu jednak czasu, aby tłumaczyć to Rhysowi. Biedny. Jeszcze nie miał pojęcia, że Mycah ani myślał się od niego odczepić.
Zgodnie z instrukcją udał się na pierwsze piętro, starając się nie wpaść na niepożądane towarzystwo. W środku panowała niezmącona cisza. Obrócił się do lady, gdzie powinna znajdować się Bibliotekarka, lecz najwyraźniej sobie gdzieś poszła. Wzruszył ramionami. Postanowił poszukać działu ,,Eliksiry'' na własną rękę. Po piętnastu minutach błądzenia, wreszcie znalazł.
Po chwili rozsiadał się wygodnie, z kilkoma tomami pod pachą. Wziął trzy głębokie wdechy, zanim otworzył na pierwszej stronie i… Szlag, wstęp. Dobra. Poszukał opisu przygotowania jakiejś mikstury. Wlepił w niego intensywnie wzrok. Nic.
Może coś innego? Też nic… Albo inna książka? Cholera, to bez sensu. Przewrócił kilka z tytułów i żaden nie dał mu tej reakcji, co na lekcji. Pomyślał, że widocznie potrzebuje składników niedaleko lub coś podobnego… Postanowił spróbować inaczej, dokładając do swojej już i wielkiej kupki kolejną rzecz. Tym razem poszukał książek z zaklęciami. Nic, nic, nic! Spędził tam większość dnia - bez efektów. W akcie desperacji rozszerzył palcami swoje powieki. W tej pozycji - nachylonego nad papierem, robiącego coś dziwnego ze swoimi oczami, zastała go kobieta.
- Co ty, na Merlina, wyprawiasz, chłopcze? - Gdyby wzrok mógł zabijać, jak zaklęcia - Natychmiast mi stąd idź. Sio, powiedziałam!
- Ja to wszystko uprzątnę. - Zanim zdążył zrobić ruch, zbiła go po rękach.
- Żegnam. - Nie chciał jej jeszcze bardzo rozsierdzać, więc z wielkim zawodem, poszedł sobie. On w tym czasie mruczała coś pod nosem o niewychowanej młodzieży. Co za pech. W tempie nigdy się niczego nie dowiem.
Był w połowie drogi do dormitorium, gdy przypomniał sobie o rozmowie z Lavender. Jacyś trzecioroczniacy wskazali mu drogę do jej gabinetu, a gdy tylko odszedł parę kroków, zaczęli coś szeptać pod nosem.
Stanął przed drzwiami, próbując przybrać pewny wyraz twarzy. Co takiego chciała mu powiedzieć? Przygotował się na jakieś drobne bzdety. Zapukał, a ona po chwili zaprosiła go do środka. Pokój był gustownie urządzony, z misternie zdobionym biurkiem na środku. Gdzieniegdzie na ścianach wisiały obrazy w stylu boho. Wskazała mu krzesło naprzeciw niej. Nie uśmiechała się i Mycah od razu pomyślał, że ma kłopoty. Usiadł sztywno na krawędzi.
- Witam ponownie. Mam nadzieję, że masz się już lepiej po wizycie w skrzydle szpitalnym. - Czy ona wiedziała? Kiwnął głową, wstrzymując powietrze.
- Doskonale. Zanim przejdziemy do pewnych kwestii, chcę ci oznajmić, że nieważne jak bardzo wydawałoby ci się to nie na miejscu albo jak bardzo wpadłbyś w kłopoty, zawsze możesz do mnie przyjść i mi to powiedzieć, dobrze? Nie ma sytuacji, której nie dałoby się rozwiązać. - Nie spuszczała z niego wzroku. Wydawała się o wiele mniej życzliwa, niż rano i to wywoływało w nim niepokój. Trochę zabrakło mu tchu, więc nic nie mówił.
- A teraz proszę, bądź ze mną szczery - mówiła wolno, jak tłumaczyła coś komuś opóźnionemu - Chodzi o ostatnie zaklęcie rzucone z twojej różdżki. Sprawdziliśmy ją. Pamiętasz jakie ono było? - Oparła się na rękach splecionych, na biurku.
- Nie wiem, o czym Pani mówi.
- Pamiętasz?
- Nie… nie rozumiem. Czy to było coś złego? - Chyba zobaczyła, iż mówi prawdę, ponieważ trochę się rozluźniła.
- Owszem. Nie mogę ci jednak zdradzić szczegółów dla twojego dobra. Gdzie ona teraz jest? Powinieneś oddawać różdżkę po każdej lekcji, a ona do mnie nie wróciła.
- Zostawiłem w pokoju. - Tym razem kłamał, jak z nut. Bez mrugnięcia okiem i zimną krwią powiedział nieprawdę - Przepraszam pani Profesor. - Nadal miał ją przy sobie, tylko trochę zapomniał o jej istnieniu. Chyba nie dostrzegła tej nagłej zmiany nastawienia, ponieważ nawet lekko się uśmiechnęła.
- Przynieś mi ją proszę. A potem będziesz mógł iść na bal. - Nie musiała powtarzać dwa razy.
Gdy zamknął za sobą drzwi, puścił się biegiem, zastanawiając się po co było mu to oszustwo. Znał odpowiedź - miał jakieś dziwne przeczucie, że musi mieć przy sobie różdżkę. Zatrzymał się w pewnym momencie i oparł rękoma o kolana, szybko oddychając. Gdzieś w zasięgu jego wzroku pojawiło się kilku chłopaków. Trzymali coś w rękach i byli najwyraźniej rozbawieni z tego powodu. Nie starał się ujrzeć, co tam mieli, lecz wydało mu się to podejrzane. Wkrótce jednak zniknęli daleko przed nim.
Dla niepoznaki rzeczywiście skierował swoje kroki do Dormitorium. Miał nadzieję, że w stresie nie pomyli rytmu. To było najgłupsze zabezpieczenie, o jakim słyszał. Gryfoni przynajmniej mieli jakieś hasło, a tu? Nawet półgłówek zapamiętałby, jaki jest założyciel jego własnego domu.
Miał kilka minut, aby coś wykombinować. Rozglądał się gorączkowo po pokoju wspólnym, gdy tym samym wejściem, co on, wszedł Rhys. Lub raczej to, co z niego zostało. Mycah skrzywił się, bo wraz z jego znajomym, przyszedł jakiś smród.
- Dobrze, że nie dbasz o moje zdanie. Przynajmniej mogę ci powiedzieć, że okropnie śmierdzisz. - Nie. To coś więcej. Jakby gnił. Dopiero wtedy do niego dotarło, że było tam okropnie zimno - kominek się nie palił. W tym półmroku wszystko zaczęło wyglądać inaczej, ostrzej. Oświetlenie pomieszczenia składało się z kilku kul światła, na czymś w rodzaju świecznika. Zaczęły mrugać, a potem zupełnie zgasły. Zapadła ciemność.
- Cokolwiek robisz, Palmer, przestań. - Jakiś dźwięk wydobył się z mroku. Warkot, potem klekotanie i znowu warkot. Dreszcz przebiegł po plecach. Cofnął się parę kroków, machając rękoma na omacku, a potem dotknął coś miękkiego, choć lepkiego. Przeraził się, że natrafił na to stworzenie, które na niego warczało, ale na szczęście złapał tylko Palmera za szatę. Odruchowo ścisnął go mocniej, niż zamierzał.
Wyciągnął różdżkę z buta, na wszelki wypadek. Przez chwilę panował spokój i wydawałoby się, iż tamto wcześniej im się tylko wydawało. Wtedy jednak jakaś istota skoczyła na nich z ciemności. Złapała go zębami za chorą nogę i zaczęła ciągnąć go w swoją stronę, z nieludzkim rykiem. Nadal trzymał Rhysa, lecz ten szybko mu się wyślizgnął i Mycah upadł na plecy. Wrzasnął wniebogłosy z mieszaniną strachu oraz bólu. Czyli to tak cuchnęło…
Myślał, że porzyga się po raz kolejny tego dnia. Jakby ktoś przytachał tam zwłoki, ale te zaczęły chodzić i atakować ludzi.
Chciał wiedzieć z czym walczy, a przy okazji zorientować się, gdzie dokładniej trafić, więc krzyknął:
- Lumos! - Miał ochotę rzucić ,,Nox'', ponieważ to, co zobaczył, było jedną z najobrzydliwszych rzeczy w jego życiu. Pognita, poparzona twarz trupa, wykrzywiona nienawiścią, niemal jak ludzka. Nie zrobił tego tylko z jednego względu. Puściło.
Hiperwentylując, chłopak odczołgał się w tył, aż natrafił plecami o fotel. W tym czasie Ożywieniec cofnął się przed światłem, na granicę wzroku i pomknął gdzieś, gdzie nie dolatywało światło zaklęcia.
- Rhys! - Zapomniał się, że miał nie używać jego imienia. Nie było to jednak w tamtym momencie ważne - Uważaj, idzie do ciebie!
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Rhys naprawdę, naprawdę, naprawdę, nie miał w tej chwili zadawać z kimkolwiek, więc kiedy tylko przy wejściu przywitał go czyjś głos, przeklął wyjątkowo szpetnie. Co do cholery Juniper robił w pokoju współnym o tej porze? Dlaczego nie był w Wielkiej Sali z całą resztą uczniów? Dlaczego akurat on musiał być w dormitorium i być świadkiem tego... upokorzenia? Naprawdę, naprawdę nie chciał sobie teraz tym radzić. Nie chciał z nikim rozmawiać, na nikogo patrzeć, a przede wszystkim, nie chciał, żeby ktokolwiek patrzył na niego. Chciał się zapaść pod ziemię, schować w nicości, przestać istnieć – a fakt, że ktoś zobaczył go w takim, a nie innym stanie. To było nawet upakarzające, niż samo prześladowanie, pokazywało jak słaby i bezsilny, jak, tak naprawdę, był najzwyczajniej w świecie żałosny. Już wolał, żeby wszyscy się go bali. Żeby myśleli, że jest niebezpieczny, bo niebezpieczeństwo sugerowało, że miał jakąś moc, jakąś siłę, której nie mieli inni, nawet jeśli rozumiana była jako „zła”.
Bo prawda... Prawda bolała go dużo bradziej.
-Jakbym nie zaważył –mruknął cicho, nawet nie patrząc na blodyna. Zamiast teogo kontynuował swój spacer do łazienki, planując całkowicie zignorować nowego ucznia, ale... Zatrzymał się w pół kroku. Nagle robiło się naprawdę zimno, a zapach, który zaatakował jego nozdrza, sprawił, że woń zgniłych jajek wydawała się w tej chwili równie cudowna, co jak ta różana, a potem... Światła zgasły i zapadła kompletna ciemność.
-To nie ja. Nic nie robię –burknął. Chciał dodać, że tylko szedł do łazienki, ale przerwał mu jakiś... warkot. Taki dziwny, prawie zwierzęcy, ale było w nim coś... Prawie ludzkiego, co sprawiało, że ciarki przeszły Rhys’owi po plecach.
Zatrzymał się, nerwowo oglądając się dookoła, ale bez światła, ciężko było zobaczyć cokolwiek. Wyczuwał, że coś było razem z nimi w pomieszczeniu. Coś... Złego. Serce zaczęło bić mu w piersi jak oszalałe i był w tej chwili naprawdę wdzięczny za to, że Juniper ściska jego szatę, bo to dawało jakieś fałszywe poczucie ugruntowania, jednak sekundę później to poczucie stracił. To „coś” nagle pociągnęło Juniper’a za sobą, a Palmer... Palmer tylko stał, wbijając w ciemność oczy, okrągłe ze strachu niczym spodki od filiżanek, czując jak gardło nieprzyjemnie mu się ściska, tłumiąc krzyk, który chciał mu się wyrwać z ust. Naturalnie blady, teraz wręcz poszarzał na twarzy, w panice rozglądając się dookoła. Nie wiedział co się dzieje. Nie wiedział co było z nimi w pomieszczeniu, ale nie było to nic dobrego i nie miało dobrych zamiarów... Coś tu było. Krążyło w cieniu, gotowe zaatakować. Przez chwilę nie był w stanie poskładać myśli, chciał uciekać – ale drzwi się zatrzasnęły i nie było gdzie.
Palmer definitywnie nie był jakiś nieziemsko dobry jeśli idzie o Obronną przed Czarną Magią – kontynuował naukę przedmiotu tylko dlatego, że ten był wymagany, jeśli chciałby kiedyś zostać uzdrowicielem. Był jednak wystarczająco dobry, żeby Selwyn nie wyrzucił go z zajęć, a Selwyn był... zastraszająco kompetentnym nauczycielem. Pewnie, wrednym, surowym i znienawidzonym przez wszystkich dookoła, ale niezwykle skutecznym jeśli idzie o wbijanie swoim uczniom wiedzy do głowy. Także nawet w kompletnej panice, której doświadczał w tej chwili Palmer, jego mózg zaskoczył. Co bało się światła, śmierdziało jak nieboskie stworzenie (Rhys nigdy dotąd nie widział trupa, nie wiedział więc jak te śmierdżą, ale był w stanie zidentyfikować zapach jako ten należący do gnijącego mięsa) i było humanoidalne w kształcie? Nie było tak wielu opcji, a najbardziej prawdopodobna, nawet jeśli przerażająca...
Inferius.
-A jakich metod można użyć, żeby pokonać Inferius’a, panie Palmer?-zapytał głos w głowie Rhys’a, który brzmiał podejrzanie jak znienawidzony nauczyciel.
Ogień.
To był jedyny sposób. Ale... Jak miał trafić kreaturę skoro cały czas się ruszała i jej nie widział? Incendio? Nie chciał spalić przez przypadek całego Pokoju Wspólnego, albo co gorsza siebie i Juniper’a, a do tego pewnie prowadziłoby rzucanie zaklęcia ogniowego na oślep. Ale co innego... Kto w ogóle to przywołał? Ktoś musiał, Inferi nie pojawiały się same z siebie i ktoś je tu musiał przysłać z jakimś zadaniem. Po co? Dlaczego na szkołę i, przede wszystkim, dlaczego na nich?
„Uważaj, idzie do ciebie”!
Otrząsnął się. Szybko machnął różdżką, niewerbalnie przywołując kulę niebieskiego światła, która uniosła się w powietrze, zalewając centrum pokoju bladym, niebieskim światłem. Dawało mu to możliwość rzucenia kolejnego zaklęcia i wykrycia przeciwnika... Który był ledwie parę kroków od niego i był najbardziej szpetną kreaturą jaką Rhys widział w życiu. Nie miał jednak czasu się nad tym rozwodzić, bo najwyraźniej nikłe niebieskie światło było zbyt wysoko, bo potwór ruszył w jego kierunku.
Uskoczył dosłownie w ostatnim momencie. Potrzebował zaklęcia, które jakoś by unieruchomiło Inferi, sprawiło, że ten nie mógł się ruszyć, żeby mogli wykombinować coś innego... ale nie działało na nie nic oprócz ognia, więc standardowe zaklęcia unieruchamijące nie miały pomóc.
Och. Oooooch.
-C-corda ignis! –nic. Ledwie parę iskier spadło z czubka różdżki Rhys’a, a potwora tylko bardziej to rozsierdziło... Wrzasnął, przeciągle, ogłuszająco, a potem znów rzucił się do przodu. Widać było tylko jak ciemny kształt, niczym cień, w błyskawicznym tempie porusza się w jego kierunku...
Rhys zamknął oczy. Dobrze wiedział, że ma ledwie parę sekund. Musiał się... Musiał się skupić. Panika i emocje sprawiały, że magia Palmer’a stawała się bardzo nieprzywidywalna, albo zawodząc go całkowicie, albo eksplodując w niekontrolowany sposób, dlatego...
Głębszy oddech.
-Corda Ignis! –teraz zaklęcie zadziałało poprawnie i z czubka różdżki Rhys’a wystrzeliła długa, ni to świetlista, ni to ognista wstęga, poruszająca się niczym lasso wraz z ruchami różdżki. Ognista lina się rozwinęła, lśniąc ciepłym, złoto-czerwonym blaskiem – potwór odskoczył, ale było już za późno – końcówka liny liznęła jego... dłoń? Jeśli tak to można było nazwać, a lina przylgnęła do niego jak rzep, zręcznie oplatając go całą swoją długością. Stworzenie zaczęła nieziemsko wrzeszczeć i się rzucać po ziemi, jakby starając się ją z siebie rzucić – nie zajęło się jednak płomieniami. Nie taka była funkcja zaklęcia, jego głównym zadaniem było unieruchomienie – albo może Rhys rzucając je za bardzo skupił się na tej funkcji, albo potwór był pokryty jakąś miksurą, która miała go przed tym zabezpieczyć.
Nie był pewien, bo to był pierwszy raz, kiedy używał tego konkretnego zaklęcia i nie miał pojęcia jak niby miało do końca działać w praktyce. I najpewniej nie powinien go znać – trafił na nie podczas nauki Historii Magii. Było to to samo zaklęcie, którego Dumbledore próbował użyć na Voldermocie w czasie pojedynku w Ministerstwie Magii w 1996. Rhys, zainteresowany spędził dużo czasu, szukając tego samego zaklęcia w bibliotece – bo definitywnie nie było go w podręcznikach i koniec końców znalazł inkantacje w jakiejś zapomnianej księdze z dziewiętnastego wieku, która opisywała je jakie zaklęcie ognia. Cóż, taki efekt musiał wystarczyć póki co. Palmer mógł popracować nad zaklęciem kiedy indziej, w bardziej... Dogodnej sytuacji.
-Nauczyciele powinni zaraz tu być... Cały zamek ma magiczne zabezpieczenia, na pewno wyczuli, że coś się przez nie przedostało –wymamrotał głównie do siebie, chcąc jakoś sobie dodać pewności. Na zamek nałożono wiele zakręć ochronnych i był jednym z najlepiej zabezpieczonych na świecie. Nawet jeśli wszyscy byli na ucztą, to zorientują się, że coś jest nie tak, czyż nie?
Hmm... To chyba było zbyt optymistyczne założenie z jego strony. Na nikogo nie można było liczyć. Naiwnie wciąż o tym zapominał, ale... Każdy jest skazany tylko na siebie.
Ta myśl dała mu determinację do dalszego działania. Chwilowo udało mu się zatrzymać potwora, ale nie będzie w stanie podtrzymać zaklęcia w nieskończoność.
-Juniper... Juniper! –wrzasnął w kierunku nowego, nieco panicznie. Nie, „nieco” to eufemizm. Rhys nienawidził bójek. Żadne bójki go nie bawiły, a tym bardziej nie chciał stawiać czoła, krwiożerczym potworom. Kto inny może poradziłby sobie sam, ale on... Nie wiedział jak, bo skupił się tylko na zatrzymaniu ożywionego trupa. Teraz, żeby zrobić cokolwiek innego, musiałby go puścić, a istniało spore prawdopodobieństwo, że jak tylko to zrobi, zostanie zagryziony na śmierć, zanim zdąży rzucić kolejne. Naprawdę się więc wkopał... Mógł lepiej przemyśleć wybór zaklęcia, ale to była pierwsza logiczna rzecz, która przyszła mu do głowy i która pewnie miałaby sens, gdyby był pewien, że nowy uczeń zdecyduje się grać jako duo, ale... Nie mógł mieć tej pewności. Był przekonany, że wszyscy w Hogwarcie byliby szczęśliwi, gdyby zniknął z powierzchni ziemi, a człowiek z natury, był zwierzęciem samolubnym. –To chyba... To chyba jest... Inferi. Musimy to spalić, nic innego nie zadziała –szczerze? Nie oczekiwał, że Juniper mu pomoże. Wręcz przeciwnie... Spodziewał się, że ten czym prędzej da nogę i Rhys zostanie z tym gównem sam, ale musiał spróbować.
-Ja nie mogę... Nie wiem, jak długo w stanie będę to utrzymać, więc musisz... –najpewniej nie za długo – utrzymanie liny wymagało dużo energii magicznej, a kreatura cały czas walczyła przeciwko ograniczeniom – szarpała i wrzeszczała i ciągnęła, więc ciężko było utrzymać skupienie, zwłaszcza, że ilości takiej ciemnej... niepokojącej energii, jakie się wylewały z trupa były ciężkie do wytrzymania. Rhys z trudem powstrzymywał drżenie dłoni, starając się pewnie utrzymać ją w ręku i skupiał się tylko na zaciskaniu mocniej świetlisto – ogniowej wstęgi wokół sylwetki potwora.–Po prostu to podpal! Jakkolwiek–jeśli Rhys miał być zupełnie szczery – był na skraju płaczu. Bał się jak nigdy w życiu do tej pory się nie bał, prawie został zjedzony, śmierdząca jajeczna maź powoli zaczynała zasychać na jego skórze w naprawdę ochydny sposób, nie miał bladego pojęcia co robić i istniało naprawdę spore prawdopodobieństwo, że Juniper się ulotni i Rhys zostanie sam na sam z krwiożerczym zombiakiem rodem z horror’u, który go zje.
Lepiej być nie mogło.[/b]
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie ruszał się, nie do końca jeszcze wierząc, że żyje. Przypadkowo dowiedział się, iż to coś brzydzi się światłem. Uzmysłowił sobie jednak pewien fakt - to jeszcze nie koniec. Nadal byli w obliczu zagrożenia. Chciał się ruszyć i pomóc Rhysowi, lecz odkrył, że nie potrafi. Serce waliło mu jak dzwon. Światło z różdżki lekko drżało, zdradzając, iż on sam trzęsie się jak osika. Zamknął oczy, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Sam nie wiedział, kiedy dokładnie zakończył swoje zaklęcie, ale nagle siedział w zupełnej ciemności.
Przecież go ostrzegł. Miał czyste sumienie, prawda?
Ogarnęło go uczucie beznadziei. Nie potrafił z powrotem przywołać światła, chociaż próbował. Zginą tam, oboje. Nie przybędzie nikt na czas - zresztą mało kto wiedział, gdzie są. Potwór najpierw posili się Palmerem, a potem wróci do niego. Umrą przez jego bezczynność. Objął się ramionami, próbując schować się w sobie. Miał wrażenie, iż przez jego głośny oddech, Inferi czy jak mu tam szybko znajdzie do niego drogę. Prawdopodobnie nie potrzebował jasności, aby cokolwiek zobaczyć. Żałosne… jesteś naprawdę słaby.
Promyk nadziei pojawił się nagle i nawet przez zamknięte powieki, potrafił go dostrzec. Popatrzył szklistymi oczami na niebieską kulę pod sufitem. Czy to Rhys ją wyczarował? No tak. Nie był tam sam. Jedynie w pojedynkę mogli przegrać - dlaczego przez chwilę miał zamiar się poddać? Musiał się ruszyć i ocalić ich oboje.
Złapał się fotela za sobą. Dodatkową motywację przyprawił mu widok walczącego nieopodal chłopaka z tym czymś. Przez chwilę Mycah myślał, że za późno zdecydował się jednak nie tchórzyć i wkrótce tamten dozna jakichś obrażeń, lecz wtedy Inferius został spętany strumieniem iskier. Mrużąc oczy, ruszył w ich stronę, choć bardzo powoli. Miał jasne zamiary, a planu żadnego.
Poczuł jakieś dziwne ukłucie w klatce piersiowej, gdy usłyszał swoje własne nazwisko. Zrozumiał, iż byłby ogromny głupcem, gdyby wtedy uciekł. Prawdopodobnie Rhys bał się tak samo jak on, jeśli nie bardziej. Tylko co miał zrobić? Zatrzymał się, zaciskając zęby.
,,Po prostu to podpal!''. Te słowa wywołały w nim jakieś wspomnienie. Ujrzał ryczącego smoka, zbudowanego z żywego ognia, który trawił wszystko, co spotkał na swojej drodze. Gdyby go przywołał… zniszczyłby również i ich, w środku tego piekła. Dlaczego jednak miał ochotę tego użyć?
Pojawił się obok Palmera, tym razem z szeroko otwartymi oczami, w których tańczył blask. Nie wiadomo czy odbijał się w nich widok pętli wokół ciała Inferiusa, czy może echo przywołanych w jego głowie obrazów. Było to nieważne. Stanął obok Puchona, ramię w ramię. Tymczasem potwór powoli przestawał się miotać, coraz mniej będąc opleciony iskrami. Jeszcze parę sekund i by się na nich rzucił. Wtedy jednak Juniper podniósł różdżkę i krzyknął:
- Incendio! - Inferius zajął się ogniem, którego języki sięgały prawie do sufitu. Dźwięki, które wydawał wcześniej, jeszcze bardzo się wzmogły, aż Mycah musiał zatkać uszy rękoma. Mijały minuty, a potem wydawałoby się godziny, gdy hałas wreszcie ustał, a stworzenie padło, jak miał nadzieję, martwe.
Popatrzył na kolegę obok siebie i bezceremonialnie go objął. Po horrorze sprzed chwili cieszył się, że Rhys przeżył. Nie dbał o to, czy ten go odepchnie. Położył podbródek na jego barku. Zalała go wielka ulga i trochę nie panował nad sobą.
- Już dobrze - rzucił półgłosem. Potem kilka rzeczy stało się naraz. Przede wszystkim światła znów zaczęły działać, jak gdyby nigdy nic. Po drugie ze strony drzwi dobiegł jakiś rumor. Kilka osób wpadło do środka, a przodował im jegomość w średnim wieku.
- Tutaj są, pani dyrektor! - wrzasnął bardziej, niż by tego potrzebowała odległość pomiędzy nimi - Widziałem… mój dywan! Wy! Co wyście zrobili z moim dywanem!? - Padł na kolana przed palącym się truchłem.
Przecież go ostrzegł. Miał czyste sumienie, prawda?
Ogarnęło go uczucie beznadziei. Nie potrafił z powrotem przywołać światła, chociaż próbował. Zginą tam, oboje. Nie przybędzie nikt na czas - zresztą mało kto wiedział, gdzie są. Potwór najpierw posili się Palmerem, a potem wróci do niego. Umrą przez jego bezczynność. Objął się ramionami, próbując schować się w sobie. Miał wrażenie, iż przez jego głośny oddech, Inferi czy jak mu tam szybko znajdzie do niego drogę. Prawdopodobnie nie potrzebował jasności, aby cokolwiek zobaczyć. Żałosne… jesteś naprawdę słaby.
Promyk nadziei pojawił się nagle i nawet przez zamknięte powieki, potrafił go dostrzec. Popatrzył szklistymi oczami na niebieską kulę pod sufitem. Czy to Rhys ją wyczarował? No tak. Nie był tam sam. Jedynie w pojedynkę mogli przegrać - dlaczego przez chwilę miał zamiar się poddać? Musiał się ruszyć i ocalić ich oboje.
Złapał się fotela za sobą. Dodatkową motywację przyprawił mu widok walczącego nieopodal chłopaka z tym czymś. Przez chwilę Mycah myślał, że za późno zdecydował się jednak nie tchórzyć i wkrótce tamten dozna jakichś obrażeń, lecz wtedy Inferius został spętany strumieniem iskier. Mrużąc oczy, ruszył w ich stronę, choć bardzo powoli. Miał jasne zamiary, a planu żadnego.
Poczuł jakieś dziwne ukłucie w klatce piersiowej, gdy usłyszał swoje własne nazwisko. Zrozumiał, iż byłby ogromny głupcem, gdyby wtedy uciekł. Prawdopodobnie Rhys bał się tak samo jak on, jeśli nie bardziej. Tylko co miał zrobić? Zatrzymał się, zaciskając zęby.
,,Po prostu to podpal!''. Te słowa wywołały w nim jakieś wspomnienie. Ujrzał ryczącego smoka, zbudowanego z żywego ognia, który trawił wszystko, co spotkał na swojej drodze. Gdyby go przywołał… zniszczyłby również i ich, w środku tego piekła. Dlaczego jednak miał ochotę tego użyć?
Pojawił się obok Palmera, tym razem z szeroko otwartymi oczami, w których tańczył blask. Nie wiadomo czy odbijał się w nich widok pętli wokół ciała Inferiusa, czy może echo przywołanych w jego głowie obrazów. Było to nieważne. Stanął obok Puchona, ramię w ramię. Tymczasem potwór powoli przestawał się miotać, coraz mniej będąc opleciony iskrami. Jeszcze parę sekund i by się na nich rzucił. Wtedy jednak Juniper podniósł różdżkę i krzyknął:
- Incendio! - Inferius zajął się ogniem, którego języki sięgały prawie do sufitu. Dźwięki, które wydawał wcześniej, jeszcze bardzo się wzmogły, aż Mycah musiał zatkać uszy rękoma. Mijały minuty, a potem wydawałoby się godziny, gdy hałas wreszcie ustał, a stworzenie padło, jak miał nadzieję, martwe.
Popatrzył na kolegę obok siebie i bezceremonialnie go objął. Po horrorze sprzed chwili cieszył się, że Rhys przeżył. Nie dbał o to, czy ten go odepchnie. Położył podbródek na jego barku. Zalała go wielka ulga i trochę nie panował nad sobą.
- Już dobrze - rzucił półgłosem. Potem kilka rzeczy stało się naraz. Przede wszystkim światła znów zaczęły działać, jak gdyby nigdy nic. Po drugie ze strony drzwi dobiegł jakiś rumor. Kilka osób wpadło do środka, a przodował im jegomość w średnim wieku.
- Tutaj są, pani dyrektor! - wrzasnął bardziej, niż by tego potrzebowała odległość pomiędzy nimi - Widziałem… mój dywan! Wy! Co wyście zrobili z moim dywanem!? - Padł na kolana przed palącym się truchłem.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ku absolutnemu zaskoczeniu Palmer’a, nowy uczeń rzeczywiście go posłuchał. Jakby zniknąd wyrósł tuż przy Rhys’ie i... Rzeczywiście spalił kreaturę. To było nie do pomyślenia, biorąc pod uwagę, że Walijczyk zakładał, że ten ucieknie przy pierwszej okazji, a jednak... W górę strzeliły jasne, niepowstrzymane płomienie, a Inferi zaczęło wrzeszczeć w niebogłosy, takimi ogłuszającymi, pół – ludzkimi wrzaskami, które mroziły krew w żyłach. W powietrzu roznosiła się nieprzyjemna woń palonego mięsa, a ciemne kłęby dymu unusiły się w kierunku sufitu.
Rhys powoli opuścił różdżkę. Palce wręcz zdrętwiały mu od kurczowego jej ściskania, od prób utrzymania Inferi w miejscu. Serce wciąż waliło mu w piersi, ale adrenalina powoli odpuszczała i jakoś tak... oklapł, nagle całkowicie wyprany z energii. Aż podskoczył, gdy nagle Juniper objął go ramionami. Cały zesztywniał, ramiona trzymając prosto wzdłóż ciała, nie oddając uścisku, ale też się nie wyrywając. Gdyby nie Juniper, Rhys najpewniej już by nie żył i jeśli miałbyć ze sobą uścisk tamtego... Go uspokaił. Przynosił swego rodzaju komfort, potwierdzał fakt, że obaj tu byli, że nikomu nic się nie stało, żeudało im się. Udało im się! Nie zostali... Nie zostali zjedzeni! Nie mógł w to uwierzyć, ale jakimś cudem...
Drzwi do pokoju wspólnego nagle się otworzyły, pokazując procesję nauczycieli i woźnego. Za Filch’em podążali Longbottom, Selwyn, Levander i, o dziwo, Dyrektorka.
-Bro – Broniliśmy się –wydukał z trudem, gwałtownie odsuwając się od Juniper’a, gdy woźny zaczął wrzeszczeć coś o cholernym dywanie. –To był Inferus –wyjaśnił.
-Panie Palmer proszę dać mi swoją różdżkę –oznajmiła ni stąd ni z owąd Levander wyraźnie niecierpliwym tonem.
-Co proszę?-zamrugał zaskoczony. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, dlaczego go o to prosiła. I dlaczego brzmiała na taką zdenerwowaną. No tak. Oczywiście. -Pani myśli, że ja... Ale... To jest... Skąd nawet miałbym wziąć ciało? Albo znaleźć informacje jak zrobić coś takiego? Co to w ogóle... –o mało nie roześmiał jej się w twarz. Wiedział, że nie ma najlepszej opinii, wiedział, że Levander go nie lubi, ale czuł się dziwnie... Ugodzony jej oskarżeniami. Wydawało mu się to tak horrendalne, tak niemożliwe i nie na miejscu. Rhys może i znał trochę Czarnej Magii i klątw, ale nigdy... Nigdy nie rzuciłby czegoś na tym poziomie, czegoś tak zdeprawanego i... złego.
-Ktoś musiał to wpuścić do środka. Jest was tu tylko dwójka, a Mica dopiero co tu przyszedł, bo wysłałam go chwilę temu po różdżkę, a poza tym dopiero dzisiaj się tu przeniósł więc nie miałby czasu pracować nad czymś takim. To zostawia ciebie... –temu rozumowaniu brakowało logiki. Po co Rhys miałby napuszczać Inferi na samego siebie i ryzykować szkodę na życiu innym uczniom? Jeśli chciałby popełnić samobójstwo, to istniały dużo mniej pracochłonne sposoby. W Hogwarcie nie brakowało wysokich miejsc, a zaklęć, którymi można było się uszkodzić było co nie miara, w kuchni było ostre noże, naprawdę... To brzmiało to, jakby to przemyślał, prawda?
Nieważne. W każdym razie były setki różnych sposobów i żaden nie wymagał kreacji zombie. Chyba, że myślała, że zrobił to by zgrywać bohatera, albo na złość wszystkim dookoła, albo...
-Jakoś wątpię, żeby jakikolwiek uczeń był w stanie stworzyć Inferi, Levander –ku zdziwieniu wszystkich odezwał się kucający przy dopalającym się truchle Selwyn, który chwilę wcześniej sprawnie ugasił promienie. Selwyn nie miał w zwyczaju bronić kogolwiek, wręcz przeciwnie – wydawało się, że czerpie przyjemność z wlepiania punktów jak leci... Z drugiej strony, profesor Levander należała do najbardziej wyrozumiałych nauczycieli gotowych wszystkim dać drugą szansę. Zabawne jak w tej chwili wydawać by się mogło, że zamienili się rolami.
-Wiem, że jesteś tu ledwie rok Profesorze Selwyn, ale pan Palmer ma tendencję do przekraczania naszych oczekiwań-tsa, chociaż słowa mogły brzmieć jak pochwała, wszyscy zgromadzeni, a Palmer najbardziej, dobrze wiedzieli, że nią nie są. Nie chodziło nawet to jadowity ton, a raczej o nie bardzo zaoowalowaną insynuację. Chodziło o jego znajomość tematów poza curriculum, o klątwy i stare zaklęcia, o to co zrobił na czwartym roku, ale mimo wszystko, nigdby nie pomyslał, że miałaby o nim takie zdanie. Brak sympatii może, przekonanie, że jest zadufany w sobie, owszem, ale... To było na zupełnie innym poziomie.
-Jeśli to ma uspokoić profesor Levander... Po prostu pozwól jej sprawdzić różdżkę, dobrze Rhys’ie?-cichy, spokojny głos Profesora Longbottom’a przerwał kolejną tyradę młodej kobiety. Profesor zielarstwa podszedł bliżer do Puchonów, mierząc ich ciepłym spojrzeniem, jakby chcąc się upewnić, że wszystko z nimi w porządku.
-Dobrze –syknął Rhys w końcu, przełykając nieprzyjemną gulę w gardle i wpychając smukłą, stosunkowo krótką różdżkę z ciemnego drzewa głogu do ręki opiekuna Gryffindoru, który z kolei przekazał ją nauczycielsce eliksirów, uspakajająco klepiąc Palmer’a po ramieniu.
-Wie’my dlacziego pan Juniper nie był na uczcie, ale dlaczego pan ją opuścił, panie Palmer?-w końcu odezwała się dyrektorka, jak zwykle mocno zaciągając francuskim akcentem, która do tej pory tylko obserowała całą sytuację w milczeniu, stojąc parę kroków za resztą grona pedagogicznego.
-Kiedy ostatni raz sprawdzałem nie ma obowiązku uczestniczenia w uczcie. Coś się zmieniło w tym zakresie, pani Dyrektor?-Rhys starał się zignorować cały swój stres i strach. Zepchnąć go głęboko w zakątki swojego umysłu, zignorować go, odciąć się od niego. Opanować się... Nienawidził, kiedy uwaga skupiała się na nim, a teraz wszyscy nauczyciele skupiali na nim wzrok. Nie mógł jednak pokazać po sobie słabości, więc chociaż znajdował się na skraju załamania nerwowego (to był naprawdę długi i trudny dzień, wpatrywał się w nich twardym, zimnym spojrzeniem, tak jakby cała sytuacja go nie ruszała. Jakby jeszcze chwilę nie trząsł się ze strachu, jakby w panice nie krzyczał do Juniper’a o pomoc, jakby oskarżenia Levander w ogóle go nie uraziły.
Rhys Palmer wyćwiczył udawanie pewności siebie i obojętności do persfekcji i nawet kiedy stał na skraju rozpadu, był w stanie przywołać tą nieprzeniknioną maskę na twarz.
-Jeśli nie chcesz odpowiadać na to pytanie może wytłumaczysz nam zamiast tego, dlaczego cały jesteś pokryty jajkami?-wzrok Palmer’a szybko przeniósł się z kręcącej głową Francuzki na profesora Longbottom’a. Cholerny Longbottom i jego cholerna spostrzegawczość. Cholerny miękki ton i jego cholerna wyrozumiałość. W tej chwili Rhys naprawdę nienawidził Longbottom’a (nie tak naprawdę - w rzeczywistości był to jego ulubiony nauczyciel, ale w tym konkrentym momencie naprawdę żałował, że to ten właśnie stał obok niego). Tego, że profesor zawsze traktował go normalnie, że kazał mu zostawać po zajęciach, tylko po to, żeby powiedzieć mu, że „jeśli chce, zawsze może z nim porozmawiać”, że wydawał się dostrzegać rzeczy, których innych nie widzieli, że nigdy nie zmienił podejścia do Rhys’a, nawet po wypadkach...
Nie rozumiał. Nie potrafił zrozumieć. Może chodziło to, że to profesor był tym, który przyniósł mu jego list, mówiący o przyjęciu do Hogwartu i wszystko na początku wytłumaczył? Że to on zabrał Rhys’a, Devin’a i dwójkę innych Mugolaków, Laurę Dailey, która w swoim czasie skończyła w Ravenclaw i Jinny Sun, z Gryffindoru i ich rodziców na piewsze zakupy w ulicy Pokątnej, służąc za wstęp do magicznego świata? I przez to czuł się jakoś odpowiedzialny albo coś w tym stylu? Albo współczuł Rhys’owi bo ten był społecznym wyrzutkiem?
Palmer nie był pewien, ale definitywnie nie potrzebował współczucia. Zresztą, gdyby tylko doniósł na nich nauczycielowi, to najpewniej gorzko by tego pożałował... Nie chciał przekonywać się na własnej skórze jak bardzo.
-Irytek –odpowiedział cicho, po nieco zbyt długiej przerwie, mając nadzieję, że nauczyciele uwierzą w to kłamstwo, jakby to jedno słowo wszystko tłumaczyło. Nie było ciężko w nie uwierzyć – poltergeist znany był z nieprzyjemnych psikusów, a coś takiego wpisywało się w jego zwyczajne psikusy.
Levander skończyła sprawdzać jego różdżkę szybkim „Prior Incantato” i nic nie znalazłwszy, z wyraźnym niezadowoloniem, zaciskając usta w wąską linię oddała ją Palmer’owi, który z trudem powstrzymał się od sarkastycznego komentarza.
Dyrektora otworzyła usta by zadać kolejny pytanie, a Rhys naprawdę miał dosyć.
-Zamiast nas przesłuchiwać, nie powinniście się upewnić, że wszystko z nami w porządku? To coś... –przymknął oczy, przełykając ślinę. Rzeczy należy nazywać po imieniu, nawet jeśli się ich boisz. –Jestem prawie pewien, że Inferus dobrał się do nogi Juniper’a-wskazał głową na chłopaka, mierząc ich wszystkim nieprzyjemnym wzrokiem, po czym... Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę łazienki. Nie mógł zostać w tym pomieszczeniu, pod czujnym spojrzeniem nauczycieli ani chwili dłużej.
Hogwart naprawdę był piekłem na ziemi.[/b]
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Cała wcześniejsza scena zakrawała o sceny z mugolskich horrorów. Tylko, że wszystko działo się naprawdę, choć Mycah poczuł nagłe uczucie odrealnienia. Chłopak, którego obejmował wydawał się jedyną fizyczną rzeczą, dlatego ściskał go, jakby miał zaraz zniknąć. Nawet jego zapach mu nie przeszkadzał, ani to, że klei się od jajek. Dopiero przybycie kilku dorosłych do dormitorium orzeźwiło go nieco. Odsunął się zawstydzony, z płonącymi policzkami oraz koniuszkami uszu.
Otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz szybko je zamknął. Wiedział, jak to wygląda. Znaleźli się we dwoje, w czasie, w którym powinni być gdzieś indziej, a przed nimi leżało spalone truchło. Chociaż to nie oni zawinili, nagle wpadli w kłopoty. Stanął niepewnie, włożył ręce do kieszeni, żeby nie było widać, jak drżą. Swój wzrok wbił w zrozpaczonego woźnego.
Nie odzywał się, zaciskając usta w wąską linię. Zaskoczyła go nagła wrogość w słowach Lavender. W jego obecności wydawała się przez chwilę surowa. Wiedziała wtedy coś więcej o nim, więc mogło ją to tłumaczyć, ale stała się ostra, jak brzytwa, gdy kazała Rhysowi oddać jego różdżkę. Juniperem wstrząsnął nagły dreszcz. Skądś znał taki typ zachowania, choć nie wiązał z tym konkretnych wspomnień.
Podążył spojrzeniem od jednego nauczyciela do drugiego. Wcześniej myślał, iż to właśnie Palmer go atakuje, lecz gdy widział, jak Inferius z nim walczy zrozumiał, że on by tego nie zrobił. Zalała go fala niesprawiedliwości. Rhys zaczął się oddalać, a on przełknąwszy ślinę, zapytał cicho:
- Dlaczego? - Miał pewność, że go usłyszeli, ale pomimo to powtórzył głośniej:
- Dlaczego to robicie?! - Jego głos aż odbił się echem od ścian. Lavender położyła mu uspokajająco dłoń na ramieniu, lecz on gwałtownie ją odtrącił. Wpadł w nagły szał i nie potrafił przestać krzyczeć - Palmer wszedł po mnie, byłem tu pierwszy! Nie mógł, nie miał czasu czegoś przygotować! - Gestykulował impulsywnie rękoma. W pewnym momencie złapał się nawet za włosy i mocno pociągnął, aż wyrwał kilka z nich.
- Spokojni' Mycah. Ni'kt was nie oskarźi.
- Nie! - Miał szklanki w oczach, chociaż tego nie chciał. Nie potrafił ukrywać własnych emocji. Wylewały się z niego, niczym zaklęcia z popsutej różdżki. Zupełnie przeciwieństwo tego, co zaprezentował Palmer. Poczuł ochotę zrobienia krzywdy im albo sobie - Gdzie byliście, kiedy to coś nas prawie zabiło?! Nie dotykaj mnie! - Zaczął się cofać, kiedy profesor Longbottom próbował załagodzić jego nadpobudliwe ruchy. Był sam w swoim poczuciu strachu. Został złapany w pułapkę, pełną wrzasków i histerii. Musiał stamtąd uciec, a jedyną drogą ucieczki było wyjście z dormitorium. Nie widział szans, aby się przez nie przedostać, bez ich prób zatrzymania go. Dlatego ruszył w odwrotnym kierunku. O dziwo, nikt go nie powstrzymał. Wpadł jak burza do pokoju, w którym miał swoje łóżko i dla pewności podstawił krzesło pod klamkę.
Choć przez dłuższą chwilę w tą i wewte. Szczęka bolała go już od zaciskania zębów. Wreszcie padł na swój materac. Przyłożył poduszkę do twarzy i krzyczał tak długo, aż zaczęło go piec gardło. Zasnął.
Obudził się jakiś później, dręczony niespokojnymi snami pożerającego go stwora o spalonej twarzy. Był cały zlany potem, a jednocześnie drżał z zimna. Nie minęło zbyt dużo czasu, ponieważ nikt nawet nie próbował dostać się do środka, a przecież nie mieszkał tam sam. Bal chyba jeszcze trwał. Miał jednak wrażenie, iż coś skrobie o drzwi. Przeraził się, że to znowu Inferius, lecz gdyby ktoś go na nich nasłał, a to spaliło na panewce, to raczej nikt nie próbowałby drugi raz tego samego.
Usiadł powoli i palcami przeczesał do tyłu mokre włosy. Nie pamiętał, aby ściągał buty oraz skarpety, zanim się położył, lecz miał właśnie bose stopy. Nadal jednak ubrany był w mundurek, chociaż zgubił gdzieś marynarkę. Wstał, wziął przeciągły wdech, by dodać sobie odwagi i poszedł w stronę drzwi. Prawie rzucił krzesłem i otworzył raptownie drzwi.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Gdy tylko za Rhys’em zamknęły się drzwi łazienki, chłopak całkiem się posypał. Długo wstrzymywane łzy w końcu obfitym strumieniem zaczęły spływać po jego policzkach, jakby nadrabiając za to, że wstrzymywał je od chwili, w której Tulpin i jego koledzy zaatakowali go w korytarzu.
Teraz mógł sobie pozwolić na taki wylew emocji.
Choć Inferius go przestraszył, był tylko jednym z wielu powodów Rhys'a do płaczu. Może i był szpetny i niebezpieczny, ale... Problem został rozwiązany. Kupka popiołu w salonie była na to jawnym dowodem. Miał najpewniej nawiedzać co prawda chłopaka w koszmarach, ale Tulpin... Z Tulpin’em Rhys będzie musiał się zmierzyć następnego dnia. I następnego. I każdego do końca roku szkolnego. Przez same jajka też nie płakal – chodziło bardziej o świadomość tego, że to nie koniec, że prawie śmiertelny atak na Ketchup’a był tylko kolejnym krokiem w następnej fazie gry w „dręczenie Palmer’a”
Naprawdę musiał wyzwać go do pojedynek, bo „jajeczny wypadek”, tylko potwierdzał, to co Rhys wiedział od początku roku. Nie był w stanie wytrzymać tego dużo dłużej. Wytrzymał sześć lat i dwa miesiące. Większość szkoły – ale w tym roku było jakoś... inaczej. Czuł to po kościach, ich „żarty” z roku na rok ataki stawały się coraz bardziej personalne, coraz bardziej bolesne... A tak jak kiedyś był w stanie mimo tego przeć do przodu, z jasnym celem w planach, ale teraz... Wszystko było bez sensu. Tego, że walka nie ma sensu, nauczył się już dawno, ale teraz nawet prospekt opuszczenia szkoły... Kolejne osiem miesięcy w Hogwarcie miało się cięgnąć w nieskończoność, a on nie był na tą nieskończoność gotowy.
Palmer nawet się nie rozebrał – po prostu wszedł prosto do prysznica i odkręcił wodę. To było jedno z niewielu miejsc, w których pozwalał sobie na płacz – tu nikt go nie mógł zobaczyć, a jakby jakimś cudem do tego doszło, woda z prysznica i tak by wszystko ukryła. Jajka wciąż wydawały duszący, obrzydliwy zapach, zaschnięte w lepkich plamach na jego ubraniach i skórze i sklejając włosy w sztywne strąki.
Przez chwilę tylko stał opierając się dłońmi o kafelki ze spuszczoną głową, a potem powoli osunął się w dół, gdzie usiadł, opierając się o ścianę, przyciągając kolana do piersi i opierając o nie głowę. Przesiedział tak... Nie był pewien ile. Stracił poczucie czasu. Gorące krople pozwoliły mu się rozluźnić, a z rozluźnieniem puściły i tamy, które wcześniej utrzymywał. Zawsze tak było. Jak już pozwolił sobie na chwilę słabości, to całkowicie się rozklejał.
W końcu, kiedy ubrania na Palmerze już całkiem przemokły, a jemu zabrakło łez do wypłakania, pociągnął ostatni raz nosem, wyplątał się z mokrego mundurka i szaty, i w końcu metodycznie nałożył szampon na włosy i porządnie się umył.
A potem, jak gdyby nigdy nic, jakby nie przepłakał ostatnich kilkunastu (kilkudziesięciu?) minut, wyszedł spod prysznica i podszedł do swojej szafki w łazience, gdzie oprócz kosmetyków, trzymał swoją piżamę (czyli luźną koszulkę z nadrukiem z Garfield’em i parę czarnych szortów z dresowego materiału) i ręcznik. Zdradzały go jedynie zaczerwienione oczy. Szybko się ubrał, ale nie poszedł od razu do sypialni. Zamiast tego, zgarnął swoje przemoczone ubrania i poszedł do kuchni.
Jak większośc członków Hufflepuff’u dobrze wiedział jak dostać go do środka... Elfy uwijały się jak w ukropie, ze względu na wciąż trwającą ucztę, ale... Nie umknął uwadze Flopsy. Flopsy... Była dla niego swego rodzaju przyjaciółką? A na pewno przyjazną duszą. Jedną z niewielu jakie miał w Hogwarcie – tak jak profesor Longbottom, nigdy się od niego nie odwróciła i... wierzyła mu, kiedy mówił, że czegoś nie zrobił. Była nieco specyficzna, nawet jak na elfa domowego i prawie dostał od niej po głowie za to, że jego mundurek ZNOWU był zrujnowany (złapała go na drugim roku na samodzielnych, marnych próbach czyszczenia ubrań po tym, jak ktoś podłożył mu nogę i wylądował w błocie i odtąd kazała przychodzić mu do siebie, bo „elfie czary są lepsze jeśli idzie o takie rzeczy” – teraz poradziłby sobie samodzielnie, ale i tak wolał przyjść do niej, choćby na chwilę – jeśli miał być szczery, głównie po to, żeby zobaczyć jej wielkie, przyjazne oczy), ale oderwała się na chwilę od wielkiego garnka z ziemniaki, doprowadziła jego ubrania do porządku i nawet zrobiła mu dwie kanapki z serem, sałatą i pomidorem, bo, cytując, „Panicz Rhys znowu wygląda jak skóra i kości” (nie mogła odpuścić sobie „panicza” chociaż powtarzał jej uparcie, żeby to zrobiła). Rhys uwielbiał Flopsy. Gdyby nie ona, zginąłby jak Andzia w ogrodzie.
Chwilę później, z talerzykiem w ręce, stał przed drzwiami do swojego pokoju.
Nacisnął na klamkę. I nic. Drzwi ani nie drgnęły. Nacisnął jeszcze raz... Odrobinę się ugięła, ale coś jakby blokowało ją z drugiej strony.
Nie.
Devin i reszta chłopaków... Nie zrobiliby by mu tego, prawda? Od lat zachowywali się jakby go nie widzieli, jakby nie istniał, nigdy nie odzywając się do niego, kiedy był w pomieszczeniu, ale... Nie nabijali się z niego. Nie otwarcie. Nie żartowali. Za bardzo się go bali by żartować.
Nawet jeśli Devin go teraz nienawidził, nawet jeśli wszelkie ślady przyjaźni były dawno zapomniane, to Rhys kurczowo trzymał się myśli, że może... Może zachowały się jakieś poszlaki sympatii, cokolwiek. Wiedział, że to naiwne, ale... Tak bardzo zależało mu na Jackson’ie. Wciąż miał nadzieję, że może jakoś uda mu się go przeprosić i jakoś... Wygrać z powrotem. Wciąż naiwnie go kochał, a przynajmniej tak mu się wydawało, nawet jeśli Devin nigdy nie miał się o tym dowiedzieć...
Już miał wrzasnąć, żeby ktokolwiek kto był w środku się nie wygłupiał, kiedy...
Drzwi otworzyly się same z siebie, a w nich stał... Juniper.
No tak. W końcu byli pokojem siedmiorocznych z najmniejszą liczbą mieszkańców.
-Co? Teraz już nawet nie mogę wejść do własnego pokoju?- syknął Palmer, cały nastroszony.
-Odłóż to krzesło Juniper, zanim je sobie spuścisz na nogę albo coś –mruknął, przeciskając się między blondynem i drzwiami, w głąb pokoju. Zatrzymał się kiedy dotarł do łóżka tuż pod oknem (w sumie w pokoju było ich pięć), najdalej od wejścia, które przez ostatnie sześć lat należało do niego. Postawił talerzyk z kanapkami na stoliku nocnym i zajrzał do swojego kufra, który stał obok, zaraz wyciągając z niego szarą bluzę z kapturem i wciągając ją przez głowę. Wiecznie było mu zimno – nie był pewien czy to przez naturalny chłód zamku, czy przez jego wieczne opuszczanie posiłków, czy może obie te rzeczy na raz... W każdym razie zazwyczaj spał w bluzie.
Już miał wskoczyć do łóżka, owinąć się w piżamę i spędzić resztę dnia pod pościelą w nadziei, że uda mu się szybko zasnąć, by przestać... Przestać myśleć o tym wszystkim, ale coś go zatrzymało.
Po pierwsze...
-Chcesz?-wskazał, na jedną z kanapek. Juniper, tak jak i Rhys, ominął ucztę i choć spotkanie z Inferiusem raczej nie wzmagało apetytu, to mógł być głodny.
Po drugie...
To nie była nawet jego sprawa. Ale... Juniper mu pomógł. Upewnienie się, czy wszystko z nim w porządku było mierną odpłatą, ale Rhys czuł, że było to tak jakby jego obowiązkiem. Nie przyznałby się przed samym sobą, że trochę go martwił go stan chłopaka. Znał go ledwie niecałe dwadzieścia cztery godziny, a ten uszkodził (a raczej coś go uszkodziło) już dwa razy. To nie był dobry bilans, zwłaszcza jeśliby miał się utrzymywać.
-Sprawdzili, czy wszystko w porządku z twoją nogą, prawda? A przynajmniej ją odkazili? Inferius to ożywiony trup , bóg wie, co mógł potencjalnie przenosić... – mógł mieć jakieś paskudne zarazki na zębach, albo wystarczyłoby, że naślinił i już, jakieś paskudztwo mogło się Juniperowi przyplątać.–Miałeś szczepionki w dzieciństwie, prawda? Albo dali ci eliksiry? –to było bardzo uzadadnione pytanie. Większość czystkrwistych czarodziei ich nie miała – odporność na choroby zdobywali dzięki eliksirom, ale jak Rhys się nad tym zastanawiał, to nie był pewien czy istniała mikstura, powiedzmy na gruźlicę albo zapalenie wątroby, które potencjalnie mogło przenosić martwe ciało. W szkole ich o tym nie uczono – zapytałby Levander, ale ta mu na pewno nie odpowie, więc... Ach! Zapyta Uzdrowiciela w Skrzydle Szpitalnym, kiedy następny raz pójdzie na wolontariat.
Fojbe
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Spodziewał się kolejnego potwora, który będzie chciał go zabić albo coś jeszcze gorszego, z czym będzie musiał się zmierzyć. Zamiast tego do środka wpadł lekko Rhys, zapewne próbując dostać się do środka. No tak. Kto mógłby jego współlokatorem, jak nie sam Palmer, teraz już czysty i pachnący? Nie mogli się od siebie odkleić.
Wcześniej dla pewności zacisnął jedną rękę na krześle w razie, jakby miał z kimś walczyć, ale po słowach tamtego szybko je puścił, zawstydzony.
Uświadomił sobie, iż nadal ma swoją różdżkę. Nie zabrali jej. Dobrze jednak zdawał sobie sprawę, że będzie musiał ją oddać. Podszedł do komody przy swoim łóżku i z niemal nabożną czcią odłożył na nią przedmiot.
- Tak, tak, dokładaj mi jeszcze - rzucił do Rhysa, oburzony jego wypowiedzią. Rzeczywiście jednak, wcześniej nie myślał zbyt racjonalnie, ale kto by to zrobił w takiej sytuacji?
Jego odczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wcześniej był otwarty, nawet przecież go przytulał, wypowiadał się przyjaźnie, a nawet w lekko uległy sposób. Po tej całej akcji jakby zamknął się w sobie. Mówił powoli, mierząc każde słowo w ustach, ostrożnie i świadomie. Nie miał pewności czy tamten zdawał sobie sprawę z jego wybuchu, w pokoju wspólnym, lecz raczej nie słyszał już nic, będąc w łazience, choć i tak Mycah odczuł wstyd, który jeszcze bardziej go wycofał.
Opadł na łóżko, materac zafalowal pod wpływem jego ciężaru. Zakrył buzię dłonią, bo dopadł go ogromny ziew.
- Nie. Która godzina? - Jak na zawołanie jego brzuch zaburczał, wskazując na coś odwrotnego. No dobra. Czas schować swoją dumę w kieszeń. Przyjął kanapkę od Palmera, starając się jak najmniej do niego zbliżać, kiedy wyciągał rękę po zaproponowaną mu rzecz. Patrzył przez chwilę, jakby nie wiedział co z nią zrobić - Dziękuję.
Uświadomił sobie dopiero, jak bardzo jest głodny, bo przecież ominął go co najmniej jeden posiłek, choć z trudem udało mu się zjeść ten jeden kawałek chleba. Odwlekał jak najdłużej swoją wypowiedź, myśląc, ile jest mu w stanie opowiedzieć. Niewiele tego było. Czuł jednak powinność wytłumaczenia mu, dlaczego czuje się tak dziko wyobcowany. W końcu wcześniej pomógł mu z tą nogą i nie dostał niczego w zamian. Mycah spalił Inferiusa, lecz nie uważał tego za spłatę długu.
- Nic mi nie jest… - Przede wszystkim, za wszelką cenę nie chciał iść do Skrzydła Szpitalnego, ale był gotów obiecać, że to zrobi, byle tylko nikt go o to nie męczył.
- Nie wiem - odpowiedział niejasno - Ja… nie wiem kim jestem. Dosłownie. - Kiedy już odblokował pewien kanał szczerości w swojej głowie, reszta popłynęła sama.
- Znam tylko swoje imię i nazwisko. Nie mam pojęcia nawet czy mam rodzinę, a co dopiero szczepienia. Podobno znaleźli mnie jacyś mugole całego w błocie, poobijanego w lesie. Mulciber Yaxley wziął mnie tak jakby pod opiekę? To wcześniej, na eliksirach… to nie byłem ja. Albo raczej nie ten ,,ja'' z teraz, ale czułem jakbym ten dawny ,,ja'' robił to całe życie, choć… Jestem chyba jakiś pojebany czy coś. Mam mętlik w głowie, a wszyscy oczekują, że odnajdę się w rzeczywistości, która jest dla mnie cholernie obca. Czy to, co mówię ma jakikolwiek sens? - Choć słowa wylewały się z niego czystym ciągiem, słychać było niepewność w głosie, jakby nie był pewny czy Rhys mu wierzy.
Swoją drogą miał kufer, do którego wcześniej nie zaglądał. Przypomniał sobie o tym i przyklęknął na podłodze, aby to zrobić. Zawartość okazała się dość rozczarowująca. Kilka zwykłych ubrań, majtki, skarpetki, rzeczy potrzebne do zajęć w Hogwarcie i… na samym dnie leżał duży medalion. Był w kolorze soczystego nefrytu oraz miał wygrawerowaną, misternie zdobioną literę M na przedzie. Otwierał się, lecz w środku był pusty. Mycah zmarszczył brwi, patrząc na niego. Założył go na szyję, schował pod koszulę i wyszperał czarną koszulkę oraz spodnie od piżamy.
- Muszę iść się umyć - oznajmił ni to do siebie, ni do Palmera - Walę trupem. Dobranoc.
Dijira
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
-Za piętnaście ósma –Rhys zerknął na zegarek na nadgarstku, przez dłuższą chwilę, wpatrując się w jego tarczę, zanim ściągnął go z ręki i włożył do szafeczki w stoliku nocnym. Zegarek dostał od dziadków Murray (od strony mamy), kiedy rozpoczynał Hogwart i bardzo go cenił – ten był dość staroświecki (ale tylko takie działały w Hogwarcie), ze skórzanym, czarnym paseczkiem i był to jeden z jego skarbów i głęboko ceniony prezent.
Bal miał potrwać jeszcze dwie następne godziny, co oznaczało sporo czasu przed powrotem reszty ich współlokatorów.
Usiadł po turecku na łóżku, zabierając się za swoją kanapkę. Ech... Chyba powinien urozmaicić swoją dietę, bo to była druga kanapka z serem tego dnia i... Było to praktycznie wszystko co w siebie wmusił. Matka by go zabiła, poszatkowała i wsadziła do zamrażarki.
-Teraz może i nic ci nie jest, ale niewiadomo czy za parę godzin ten stan się utrzyma –stwierdził dobitnie. W jego tonie nie było złośliwości, było to raczej klinicznie obojętne stwierdzanie faktu. Jeśli miał być zupełnie szczery, był zbyt zmęczony na złośliwości, a Juniper tak czy siak raczej nie miał poszukać pomocy medycznej – już próbowali tego podejścia, czyż nie? Przedtem zareagował, tak jak zareagował, bo myślał, że osoba w środku się z niego nabija, ale kiedy to przemyślał... Blondyn pewnie zablokował drzwi, bo bał się, że jakiś potwór przez nie wejdzie i reakcja Palmer’a była raczej przesadzona.
Już chciał przeprosić, ale wtedy rozmowa zeszła na szczepionki, a ze szczepionek w kierunku, którego Palmer definitywnie nie przewidywał. Rhys w milczeniu słuchał Juniper’a, nie przerywając. Lekko przekrzywił głowę, wyraźnie uważając. Czyli ten cierpiał... na amnezję? I najwyraźniej zamiast wysłać go do rodziny albo, jeśli tej nie miał, do szpitala, żeby pomóc mu przyzwyczaić się do tego stanu rzeczy, albo spróbować go zmienić, wysłano go od razu do szkoły...
To było conajmniej dziwne.
-Nie jesteś pojebany –oznajmił po długiej, długiej chwili ciszy. Brzmiał dużo delikatniej i spokojniej niż w swoich dotychczasowych konwersacjach z Juniperem, jakby opuścił najeżoną szpikulcami ścianę, którą zwykle się otaczał. Nowy uczen nie wyglądał jakby kłamał, a jako nałogowy wręcz kłamca, Rhys z różną dokładnością potrafił się zorientować kiedy ktoś próbuje mu mydlić oczy, a a kiedy nie i w tym przypadku... Nie wydawało mu się, żeby Micah zmyślał, zresztą po co miałby to robić (?) i naturalnie empatyczne serce Rhys’a wypełniło się współczuciem dla chłopaka, zanim rozsądek zdążył go powstrzymać. Rhys zamknął się na ludzi dosyć dawno temu – nauczono go, że jego współczująca natura jest czymś co inni wykorzystają przeciwko niemu. Ale w tej sytuacji Juniper nie miał nic do ugrania, prawda?
Ba! Nawet nie znał Rhys’a, nie miał powodu go oszukiwać. Znaczyło to, że musiał mówić prawdę, a w to oznaczało, że Juniper pewnie miał jeszcze mniej ciekawy dzień niż Palmer. Nie było więc powodu, dla którego Rhys miał podchodzić do niego wrogo – pewnie, ich znajomość nie zaczęła się najlepiej, ale Palmer definitywnie tu nie pomógł, zakładając od samego początku najgorsze. W tej konkretnej chwili... Micah wyraźnie mówił mu coś, co było dla niego ciężko do wyrażnia, więc brunet pozwolił sobie na zniżenie swojej zwyczajowej postawy obronnej, nawet jeśli zaczynał czuć się głupio, bo tak naskoczył na chłopaka w łazience, oskarżając go o przyrządzanie mikstury, żeby tylko pokazać swoją wyższość.
–Ludzka pamięć dzieli się na dekleratywną i niedeklarytywną. Ta pierwsza to wspomnienia, ta druga to umiejętności i zwyczaje, wiedza, którą mamy, a której posiadania nie jesteśmy świadomi... Być może kiedy robiłeś miksturę, działałeś tak jakby na autopilocie, bo, jak mówisz, jest to po prostu coś, co robiłeś wiele razy wcześniej? Tak samo jest z jazdą rowerem, albo prowadzeniem samochodu, choć nie pamiętasz jak się nauczyłeś to robić... Twoje ciało pamięta-tak, Rhys nie miał życia i praktycznie cały wolny czas w Hogwarcie spędzał na czytaniu. Medycyna zawsze go interesowała, a że próbował pójść na studia medyczne, musiał się przygotować na rozmowy wstępne – to przeczytał to i owo również o neurologii.
-Nie wiem, czy to amnezja wywołana jakąś traumą, czy ktoś magicznie usunął ci pamięć, ale zgaduje, że w obu przypadkach działa to tak samo... Nie jestem pewien, czy w bibliotece jest coś na temat amnezji, a ja nie wiem o tym dużo, ale jeśli chcesz... Mogę poprosić rodziców, żeby wysłali mi jakieś książki albo artykuły na ten temat –zaproponował, zanim dobrze zdążył przemyśleć to co robi i dopiero kiedy słowa te wypowiedział, zdał sobie sprawę z tego, że to bardzo zły pomysł. Nawet jeśli zdecydował się, że przestanie podchodzić do Juniper’a tak wrogo, to pomaganie mu... Nie mógł być w jego kierunku zbyt przyjazny, bo Tulpin się zorientuje i na pewno to wykorzysta, albo gorzej, przyczepi się także do Juniper’a, a ten i tak miał wystarczająco dużo na swoim talerzu. Zresztą, nikomu nie przysługiwało takie nieszczęście. –Albo możesz zapytać Devin’a, jego ojciec jest lekarzem, więc może będzie w stanie powiedzieć coś więcej... Uzdrowiciel Richards też może coś wiedzieć, albo znać kogoś, kto wie więcej na ten temat-dodał szybko.
-Plus jeśli masz amnezję, to nic dziwnego, że jesteś skołowany –wzruszył ramieniem. –Każdy by był. Ale jeśli nauczyciele nic ci nie wytłumaczyli, tylko od razu wrzucili cię na zajęcia i to z siódmym rokiem, a nie pierwszym... Muszą mieć jakąś wiedzę o twoich umiejętnościach, więc pewnie i o twoim pochodzeniu? Chyba, że zrobili jakieś testy wcześniej, ale tak czy siak... –Yaxley... Rhys już gdzieś słyszał to nazwisko. Przygryzł wargę, przez chwilę wyraźnie się zastnawiając nad tym gdzie mu mignęło przez oczami... Ach! Podręcznik do Historii Magii. Święta Dwudziesta Ósemka, Śmierciożercy. –O ile się nie mylę Yaxley jest z potężnej, starej czystokrwistej rodziny, z małociekawymi powiązaniami w przeszłości. Nie powiem, żeby magiczna polityka mnie interesowała, ale politycy zazwyczaj nie przygarniają pozbawionych pamięci nastolatków z dobroci serca... Poza tym jak w ogóle wiedział o twoim istnieniu? Założyłbym więc, że musiał znać ciebie albo twoją rodzinę wcześniej, jeśli wziął cię pod twoją kuratelę–jedyne co mógł oferować Juniperowi, to szczątkowe informacje. Skoro nikt inny nic nowemu nie wyjaśnił, to chociaż Rhys mógł spróbować, jeśli to miało sprawić, żeby chłopak poczuł się trochę lepiej, nawet jeśli nie miał tej wiedzy dużo.
-Jak będziesz się mył, to się upewnij, żeby dobrze przepłukać ranę na nodze bierzącą wodą i delikatnie obmyć mydłem –teraz i tak pewnie było już za późno i jeśli coś miało się dostać do krwioobiegu, to się dostało. Jeśli następnego dnia Juniper będzie miał gorączkę, nie było mowy, żeby Rhys dał się przekonać, że ten nie musi iść do uzdrowiciela. Sam go zaciągnie do infirmerii, jeśli nie będzie innego rozwiązania, ale skoro nie wiedzieli czy miał szczepionki czy nie, cóż, Palmer nie zamierzał pozwolić mu tak po prostu umrzeć.
-I Juniper... Ech... Dziękuję, że mi pomogłeś i nie pozwoliłeś Inferius’owi mnie zjeść –rzucił, kiedy drugi chłopak ruszył do wyjścia z pokoju. –I przepraszam... Myślałem, że ktoś zablokował drzwi, żeby się ze mnie ponabijać, dlatego tak na ciebie naskoczyłem –dodał, dużo ciszej, trochę mamrocząc, po czym, nie czekając na odpowiedź, owinął się kołdrą, zaraz przekręcając na bok.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach