| I tried so hard and got so far, |
|
│Nazwisko:Delight|
│Wiek:24 lata |
│Wzrost:161cm|
│Waga:55 kg|
│ Kolor włosów :Długie, blond kręcone przeważnie w lekkim nieładzie |
│ Kolor oczu :szaro-błękitne
│ Data urodzenia :21 Sierpnia|
│ Znak zodiaku :|Lew
│Rodzina Ma już tylko tatę i młodszego brata |
│Status:Wolna |
│Płeć:Kobieta|
│Orientacja :Heteroseksualna|
│Sylwetka :Szczupła, kobieca, drobna |
│Ciekawostki :
- Cierpi na arachnofobię choć jawnie się do tego nie przyznaje
- Studentka ekonomii choć niezbyt sobie radzi na tym kierunku
- Przez pewną chorobę musiała zrezygnować ze sportu( była pływaczką)
- Niezbyt dogadywała się z ojcem więc wyprowadziła się i wynajęła mieszkanie z kolegą ze studiów
- Uzależniona od internetu, kofeiny i... motorów
Zwykle czyta horrory oraz kryminały za to nienawidzi romansów
- Jest straszną niezdarą, nie ma możliwości, by nie potknęła się na prostej drodze
- Nie lubi się malować, ceni naturalność
- Pisze do szuflady, jej marzeniem jest wydać własną książkę
- Zwykle spokojna, jednak jak ktoś nadepnie jej na odcisk niech ucieka gdzie pieprz rośnie|
Simone Rocha
| szybkie info:
5 lutego 1993
tatuażysta
180 cm
| wolne info:
w mieszkaniu posiada 30 herbat różnego smaku
uprawia stretching
posiada prawo jazdy, ale woli rozbijać się tramwajami
rzadko okazuje swoje emocje, wygląda jakby zawsze wszystko po nim spływało
jeśli sobie coś postanowi, to to zrobi, nawet jakby miało go to upokorzyć
nie lubi wylegiwać się w łóżku, irytuje go zbyt długie leżenie w pościeli
Gdy w filmie ktoś tracił bliską osobę w wyniku choroby, wypadku czy samobójstwa, najczęściej pogrążał się w szaleńczej rozpaczy, złości, rzadko kiedy cieszył czy był pogodzony z losem. Ludzie krzyczeli w głos, łzy im ciekły strumieniami, wyzywali, próbowali przywrócić zmarłych do świata żywych. Często towarzyszył temu akompaniament aparatury monitorującej pracę serca, która wydawała z siebie długi, irytujący pisk, mający dobitnie uświadomić beznadziejność sytuacji.
Jednak filmy, to tylko fikcja.
Choć na pewno dałoby się znaleźć ludzi, którzy tak reagowali, ja sam nie mogłem się do nich zaliczyć. Po prostu przejechałem dłonią po twarzy, wzdychając, po czym odwróciłem się na pięcie, mrucząc coś, że załatwię usługi pogrzebowe.
Znowu.
Może powinienem był rozważyć bycie przedsiębiorcą pogrzebowym. Zaczynałem mieć wprawę w organizacji pochówków, przewozu ciał, załatwiania wszelkich formalności. Najpierw ojciec, potem matka i teraz ona. Chyba ludziom wokół mnie nie było dane długo żyć. A przysiągłbym, że nie jestem przeklęty, ani nie jestem zesłańcem z piekieł. Mogło być jednak we mnie coś nienormalnego. Straciłem już tylu ludzi, którym mówiłem, że ich kocham. Ale zamiast poczuć ból i smutek, odczuwałem zmęczenie i obojętność. Nie potrafiłem ich ożywić, oni nie chcieliby, żebym z ich powodu cierpiał. Jednak nie chcieliby też, bym był taki nieczuły na ich odejście, prawda? Byli dla mnie ważni, a mimo to ich odejście traktowałem jako dowalanie dodatkowej roboty, o której zapewne żadne z nich nie pomyślało, że mi zafundują. Martwych już nic nie obchodzi, martwi nie muszą chodzić do urzędów, sądów, ani myśleć o tym, że są w sytuacji podbramkowej.
Martwi są po prostu martwi, a świat żyje dalej.
Dopiero gorzki smak, który pojawił się w moich ustach, wyrwał mnie z tego chaosu myśli. Nawet nie zarejestrowałem, kiedy dotarłem do szpitalnego bufetu i zamówiłem czarną kawę. Była okropna, a ja zdecydowanie wolałem pić herbatę. Nawet nie miałem pojęcia, co mnie podkusiło, żeby ją zamówić.
Ruszyłem w głąb bufetu z nieszczęsną kawą w dłoni, próbując znaleźć sobie jakieś miejsce. Pomieszczenie przepełnione było ludźmi, pacjentami, rodzinami, lekarzami, pielęgniarkami, nawet jacyś duchowni się znaleźli. Rozmowy prowadzone przyciszonymi głosami sprawiały wrażenie, jakby wlazło się do ula wyjątkowo spokojnych os. Dopiero dłuższe przyjrzenie się paru stolikom, dawało prawdziwy pogląd na sytuację. Tutaj ktoś właśnie się dowiedział, że wyzdrowieje, tam obok, że najprawdopodobniej umrze. Dwie starsze panie pochylone do siebie plotkowały, zerkając co rusz w stronę sąsiedniego stolika, przy którym siedziała wyjątkowo młoda para wraz z niemowlęciem. Dalej, zabandażowany i zagipsowany chłopak stroszył piórka, zgrywając bohatera przed towarzyszącą mu dziewczyną. Kilku lekarzy nawet w trakcie przerwy, głowami wciąż byli w pracy, bo wymieniali się ostatnimi nowinkami, przy okazji podsuwając sobie pomysły, jak rozwiązać jakiś beznadziejny przypadek. Szpital, obok chyba tylko centrum handlowego, był miejscem, gdzie można było natrafić na każdego człowieka. Bezrobotnego, pracującego, lekarza, prawnika, kucharza, sprzątaczkę, dziecko, starca, zdrowych, chorych, gorliwie wierzących i ateistów… Jedyna różnica była taka, że ze szpitala niektórzy już nigdy nie wychodzili. Tu zaczynały się i kończyły życia. W centrum handlowym raczej dało się je tylko zakończyć, jeśli miało się wyjątkowego pecha. Raczej nie słyszałem, by poród w centrum handlowym był tak częstym zdarzeniem, jak strzelaniny kończące się śmiercią.
Wśród tej całej rozmaitej szpitalnej normalności, nie było żadnego wolnego miejsca. Chciałem wypić w spokoju tę głupią kawę i sprawdzić, czy mam jeszcze numer do tamtego zakładu, z którym już miałem okazję zawrzeć niechlubną współpracę. Starając się jak najmniej zwracać na siebie uwagę, znalazłem się w pobliżu stolika, przy którym siedziała młoda dziewczyna. Wyglądała, jakby próbowała robić dobrą minę do złej gry. W takim miejscu jak szpital mogło chodzić tylko o śmierć, chorobę lub nieplanowaną ciążę. Cokolwiek to by nie było, nie mogłoby mnie powstrzymać przed zaoferowaniem jej swojego towarzystwa na czas wypicia kawy.
— Czy można się przysiąść? — spytałem, po czym zająłem miejsce w taki sposób, by mieć do niej jak najdalej. Z doświadczenia wiedziałem, że ludzie lubią zachowywać w takich sytuacjach dystans społeczny, a i mnie był on bardzo na rękę. Przysunąłem bliżej siebie cukierniczkę, po czym wsypałem kilka kopiastych łyżeczek do kawy, kątem oka zauważając, że jakaś kobieta patrzy na mnie, jakbym popełniał zbrodnię. Jeśli była dietetyczką, cóż, mogło to wyglądać na pewien rodzaj zbrodni, na samym sobie. Z herbatą bym tego nie zrobił, ale teraz nie dało się inaczej. Energicznie wymieszałem cukier, żeby jak najszybciej się rozpuścił i wziąłem potężny łyk, tym razem nie krzywiąc się na smak, który mnie powitał. Odstawiłem filiżankę, wyciągając z kieszeni telefon. Na pewno miałem gdzieś ten numer...
- Hej siostrzyczko wsiadaj, bo zaraz dorwą nas korki na mieście- ponaglił mnie w swoim typowym dla niego stylu. Wywróciłam oczami, zajmując miejsce pasażera, zapinając pasy. Henry ruszył, prawie że z piskiem opon, co tylko udowadniało, jak bardzo narwany był ten dziewiętnastolatek.
- Jak się domyślam, tylko mnie tam podwozisz, a wracać mam już sama? - spytałam brata na wstępie. On posłał mi znaczące spojrzenie potwierdzające moje przypuszczenia. Na szczęście miałam bilet na autobus, więc nie było z tym problemu. Znałam powód, dla którego tak się stanie, nie winiłam go za to.
- Umówiłem się z Elen, będziemy pomagać jej matce w przeprowadzce. One nie mają samochodu, zaoferowałem, że pomogę w tym. Odwożę cię i od razu do nich jadę- wyjaśnił, jakby czuł się winny. Nie skomentowałam tego w żaden sposób, bo co by to dało? Reszta drogi minęła dość szybko mimo małego korka. Wysiadłam z samochodu, weszłam do szpitala, a potem do rejestracji. Wszystko szybko i sprawnie.
Wchodząc do gabinetu lekarza, nie przeczuwałam tego, co zaraz usłyszę...
Wyszłam, o miękkich nogach czując, jak obraz zamazuje mi się przed oczami. To niemożliwe, jak tak mogło być? Czemu akurat mnie dopadło to cholerstwo??? Przez tę głupią infekcję nie będę mogła pływać? Przecież pływanie to moje życie, mój świat coś jak tlen. Idąc przed siebie korytarzem, nie zauważyłam pielęgniarki, która niosła papiery zapewne do rejestracji. Zderzenie było nieuniknione, upadłam, wraz z nią na podłogę a papiery rozsypały się po korytarzu. Zaklęłam, cicho czując, że moja niezdarność znów dała o sobie znać. Wstałam, czując ból w dolnej części pleców oraz tworzący się na nodze siniak. No po prostu bosko, brawo Eloise nie mogło być lepiej. Otrzeźwiałam i zabrałam się, za niwelowanie szkód zbierając papiery.
- Przepraszam, nie zauważyłam pani, niezdara ze mnie- przeprosiłam, nie ukrywając zmieszania. Na szczęście pielęgniarka nie była na mnie zła. Widząc mnie w tym stanie, wykazywała nawet współczucie. Odeszłam tak szybko jak mogłam, by wyrzucić z pamięci to jaką fajtłapą jestem. Zawsze byłam niezdarna. W szpitalnym bufecie, zamówiłam kawę z mlekiem i jakieś ciastko, potrzebowałam odrobiny słodyczy. Zajęłam miejsce przy jednym z dwóch wolnych stolików. Ku mojemu zaskoczeniu panował tu straszny ruch.
Wyjęłam komórkę, by napisać do taty, że mam niezbyt miłe wieści odnośnie mej kariery pływackiej. Już miałam pisać, wtedy rozległ się męski głos opodal mnie. Podniosłam głowę, moje oczy ujrzały młodego mężczyznę, chciał się dosiąść. Nie miałam nic przeciwko temu, mimo że nie należałam do zbyt rozmownych osób.
- Tak proszę, już robię miejsce- powiedziałam, łapiąc za torbę, która leżała między krzesłami. Pech chciał, że jej ramiączko zaczepiło się o krzesło, które ruszył brunet. Na szczęście udało mi się w porę wyswobodzić ją, nim brunet zdążył usiąść. Gdyby tak nie było na pewno, zostałby oblany swoją kawą.
- Przepraszam niezdara ze mnie. W sumie to nic nowego- przeprosiłam go, bo na pewno zdążył zauważyć, co też wyczyniam z jego krzesłem. Zmieszana odwróciłam wzrok, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Siedzenie w milczeniu też niezbyt do mnie pasowało, odezwałam się nadal nieco skrępowana.
- Straszny tu dziś tłok, zwykle nie ma problemów ze znalezieniem miejsca- przyznałam zaintrygowana tym jaki dziś był tutaj ruch. Myśl o moich problemach nadal mnie mocno dołowała. Mimo że próbowałam, nie umiałam znaleźć w tej sytuacji pozytywów. Bo zwyczajnie ich nie było i nie będzie.
Scrollowałem jak szalony przez listę kontaktów, udając, że nie widzę lupki, która mogłaby mi pomóc w odnalezieniu numeru. Musiałem czymś zająć ręce i myśli, a przypominanie sobie tych bardziej stałych klientów, patrząc na ich numery telefonów, wydawało się być teraz najlepszym zajęciem. Andy miał totalnego bzika na punkcie Gwiezdnych Wojen, tatuowanie mu włochatego Chewbacci na równie włochatych plecach nie było najlepszą wizją, dlatego z udawanym żalem zapisałem go na sesję do Rebecci. Dean wpadał co jakiś czas, żeby wytatuować imię nowej dziewczyny, a starej przerobić na jakieś liche kwiaty i druty kolczaste. Amanda, fanka horrorów, przychodziła regularnie, by zrobić rękaw z przedmiotów, które można było skojarzyć z danymi filmami, a Isabelle robiła z siebie księgę runiczną, która miała chronić ją przed całym złem tego świata, gwałtem, utratą prądu, pracy, migreną i zemstą faraona. Nawet teraz trudno było mi się powstrzymać przed wywróceniem oczami na pomysły tych ludzi.
Uwaga wypowiedziana przez dziewczynę, do której się dosiadłem, wleciała mi jednym uchem, a drugim wypadła, dopiero po chwili przetworzyłem dane i dotarło do mnie, że się odezwała. Niestety umknęła mi treść jej wypowiedzi, a chcąc odpowiedzieć, musiałem zaimprowizować. Przeniosłem spojrzenie z ekranu smartfona i szybko przyjrzałem się stolikowej towarzyszce. Była drobnej postury, choć od jej sylwetki biło coś takiego zdrowego, świeżego, jakby w wolnych chwilach poświęcała się uprawianiu dyscypliny sportowej. Jej figura, choć smukła, była zupełnie inna od kościstości, które sam posiadałem; była pełniejsza. Blond fale opadały na ramiona, okalając jasną twarz, która w tym momencie odzwierciedlała mieszane uczucia. Już wcześniej podejrzewałem, że wieści, które otrzymała, nie należały do najprzyjemniejszych. Teraz gdy byłem bliżej i mogłem lepiej się przyjrzeć, widziałem w jej posturze pewną nerwowość. Zablokowałem ekran, po czym pociągnąłem kolejny łyk paskudnej kawy.
— Też miewasz wrażenie, że będąc tutaj, kompletnie nie pasujesz do tego, co tu się dzieje? Jakby twoja obecność przeszkadzała tutejszym problemom i oddechom pełnym ulgi? — To z pewnością nie była odpowiedź na to, co mi powiedziała, ale nie umiałem zdać się na nic lepszego. Nie nadawałem się do pocieszania, ani do dzielenia się radością. Wydawało mi się jednak, że dziewczyna nie oczekiwała tego ode mnie. Raczej jakby uznała, że niezobowiązująca rozmowa z nieznajomym na byle jaki temat, to dobry sposób na pozbycie się stresu. Nie spieszyło mi się, więc mogłem trochę pociągnąć dyskusję, z cichą nadzieją, że nie skończy się tak jak ostatnia, którą przeprowadziłem z tamtym zbzikowanym staruszkiem, gdy poprzednim razem byłem w szpitalu, żeby zidentyfikować zwłoki.
Zaczęła się niewinnie, od wspominek o jego żonie, jak byli zakochani, jak później musiał obserwować, jak choroba coraz bardziej postępuje, jak szukali rozwiązania, no był człowiekiem samotnym, który musiał się wygadać. Klienci w trakcie sesji też często opowiadali przeróżne historie, myśląc, że wyświadczają przysługę, zagłuszając paplaniem cicho grające radio, więc i w przypadku staruszka, sam się nie odzywałem, od czasu do czasu tylko przytakując. Ale gdy rozmowa zeszła na hemoroidy, wrzody, odleżyny i zaoferował, że mi pokaże, to stwierdziłem, że w sumie zostawiłem żelazko na gazie, po czym ewakuowałem się w trybie natychmiastowym. Oglądanie zwłok, a raczej tylko spojrzenie na twarz, było dużo łatwiejsze do zniesienia, niż zdjęcia, które starzec chciał mi pokazać. To było zdecydowanie ponad mój próg wrażliwości. Po tej dziewczynie raczej nie spodziewałem się pokazywania mi fotografii tego typu, więc chociaż w tej kwestii mogłem być spokojny.
Czekając na odpowiedź, dopiłem kawę, spoglądając ponad jej głową w kierunku okna. Przebywający tam ludzie nie zwracali uwagi na to, co działo się za szpitalnymi murami. Zdecydowana większość ostatni raz była w nim przy okazji własnych narodzin, a potem popadli w wir życia, tego, co tu i teraz, przypominając sobie o czymś takim jak choroby czy śmierć w momencie, gdy w mediach było głośno o jakichś wyjątkowych przypadkach. Nie było też powodu, dla którego mieliby być bardziej zainteresowani. Jednak w momencie, gdy chcąc nie chcąc, należało się do obu tych światów, próbowało się zrozumieć ich działanie, na niektóre sprawy patrzyło się przez wyjątkowo dziwny pryzmat. A już na pewno mnie nachodziło na niezdrową ilość refleksji i filozofowanie.
A mnie naprawdę średnio obchodził sens ludzkiego istnienia.
Życie mogło skończyć się w każdym momencie i nie miało się na to zbyt wielkiego wpływu.
- W tych czasach słowo ulga wydaje się takie obce, że nawet nie wiem, co to słowo znaczy. Mam wrażenie, że cały świat gna na złamanie karku, nie przejmując się tym czy my za nim nadążymy. Ja raczej na pewno za nim nie nadążę, ale Ty masz jeszcze szansę. Znaczy się, tak mi się wydaje- powiedziałam, obdarzając go swoimi przemyśleniami. Nie wiem, czy się z nimi ze mną zgodzi, czy też nie. Jednak jego uwaga zaintrygowała mnie i zmusiła do zajęcia się czym innym niż obserwowaniem otaczających nas ludzi.
- Ciężko się dopasować, bo każdy szuka czegoś innego. Niektórzy chcą spokoju inni przygody, a jeszcze inni realizacji swoich marzeń. Szkoda tylko, że nie każdemu przypadnie ten zaszczyt- dodałam, nie odzywając się już więcej. Upiłam swoją kawę, która zdążyła ostygnąć bardziej, niżbym chciała. Skrzywiłam się lekko.
- Fuj prawie zimna- mruknęłam, upijając kolejny łyk. Nie mogło być nic gorszego niż zimna kawa. To było coś, co jeszcze bardziej pogorszyło mój i tak niezbyt dobry nastrój. Długa droga do domu zniechęcała mnie do wyjścia z ciepłego szpitala. Wmawiałam sobie, że mój towarzysz jest pretekstem, zostać jeszcze trochę przy stoliku. No dobrze miałam dwa powody, kawę jak i jego. Nie umiałam tego wyjaśnić, bo przecież go nie znałam, ale nic nie stało na przeszkodzie by zamieć ze sobą jeszcze parę zdań. Później i tak każde z nas pójdzie w swoją stronę, zapominając o tej konwersacji. Wokół nas nadal rozlegały się odgłosy rozmów. Niektórzy się śmiali inni, ledwo powstrzymywali łzy. Takie jest życie, nie jest sprawiedliwe, często rzuca kłody pod nogi. Można by rzec, że i tak miałam farta przez tyle lat. I mój fart się skończył, pocieszałam się tym, że miało to potrwać tylko parę miesięcy. Wyleczę się i wrócę do pływania, może nawet z nową siłą i pasją niż do tej pory. Obserwowałam mężczyznę ciekawa jego odpowiedzi. Przeczesałam włosy palcami, były tak jak zwykle w nieładzie, bo układanie ich każdego dnia doprowadzało mnie do szału. Wzięłam torebkę, chcąc schować do niej telefon, na tę chwilę raczej nie był mi on potrzebny.
Wróciłem do poszukiwań zaginionego numeru telefonu. Tym razem pozostałem bardziej czujny, nie zagłębiałem się w myślach. Skoro już postanowiłem pociągnąć tę pogawędkę, należało wykazać jakieś większe zainteresowanie. Przynajmniej na razie. Także gdy napłynęła do mnie jej odpowiedź, byłem gotowy. Zaskoczyła mnie lekko, nie spodziewałem się takich słów. Oczekiwałem bardziej przytaknięcia lub zaprzeczenia, nie wypowiedzi, która nieco odzwierciedlała moje filozoficzne zapędy. Kusiło mnie, żeby pokazać jej ekran mojego telefonu, na którym aktualnie wyświetlała się nazwa zakładu pogrzebowego. Jednak zamiast tego, odwróciłem go plecami do góry.
— Sugerować nieznajomej osobie w szpitalu, że trochę pożyje, jest wejściem na dość… grząski grunt, nie sądzisz? — Pozwoliłem sobie na lekkie podniesienie jednego kącika ust. Czy to już było droczenie się? Cóż, i tak już nigdy nie mieliśmy się spotkać… Więc nie powinno mieć to większego znaczenia.
Pozwoliłem sobie stwierdzić, że nie bywała często w szpitalach. Że tak naprawdę do tej pory nie zastanawiała się nad kruchością zdrowia czy życia. Nie miała potrzeby, a teraz znalazła się w takiej sytuacji, która nią wstrząsnęła. Trochę otworzyła jej oczy. Zareagowała jak każdy inny człowiek na jej miejscu. Trochę jak ja sam przed laty. Była między nami jednak pewna różnica. Ją wypełniła niepewność, może i smutek, szok. W moim przypadku była to ulga pomieszana z radością, które sprawiły, że wypełniła mnie złość na samego siebie. Sądziłem, że moja reakcja była nieprawidłowa. To chyba powinno być oczywiste, że śmierć bliskich wywoływała rozpacz. Ja musiałem się do tego zmuszać. Dopiero po czasie zaczęło do mnie docierać, że moja reakcja była taka, jaka być powinna. Nie zasługiwał na inną.
On mnie zniszczył. Więc nie zasłużył na współczucie.
Z trudem odciągnąłem te wspomnienia na bok. Nie miałem ochoty się w nie zagłębiać. Nie mogłem zmienić przeszłości, ani cofnąć czasu. Musiałem się zająć tym, co było teraz. Pogrzebem. Mieszkaniem. Rzeczami… Może jakaś wyprzedaż garażowa, albo po prostu oddać potrzebującym. Byleby jak najszybciej się pozbyć, zapomnieć. Dwa razy przez to przeszedłem, to i za trzecim dam radę. Jeśli chciałem mieć to za sobą, musiałem wziąć się do roboty.
— Skoro nie można być pewnym przyszłości… Może lepiej byłoby wyciągnąć jak najwięcej z tego, co jest teraz? — Nie mógłbym się postawić jako przykład dla swoich własnych słów. Byłem ich zaprzeczeniem. Ale też niezbyt żałowałem tego, co robiłem. Ona… ona wyglądała na kogoś, kogo takie słowa mogłyby zmotywować, jakoś zachęcić. Nie mogłem mieć wpływu na to, jak je zinterpretuje, jednak skoro już zaczęła rozwodzić się nad kruchością życia, to i nad tym mogła się zastanowić.
Wcisnąłem telefon do kieszeni, a drugą ręką wziąłem swoją filiżankę. Nie byłem ciekawy, czy mi odpowie, dlatego wstałem od stolika. Obdarzyłem ją skinięciem głowy na pożegnanie, po czym skierowałem się do okienka zwrotu naczyń. Będąc wolnym od nieswoich rzeczy oraz rozmów, mogłem wreszcie opuścić szpital. Telefon ponownie wylądował w mojej dłoni. Biały napis na ciemnym ekranie nie pozostawiał żadnych wątpliwości czy złudzeń. Dotknąłem zielonej słuchawki, przykładając urządzenie do ucha.
— Usługi pogrzebowe Duggana, w czym możemy służyć?
- Czerpać z życia jak najwięcej? W moim przypadku to jest mało realne. Nawet jeśli bym chciała, to moje ograniczenia każą mi się w pewnym miejscu zatrzymać. I taki rodzaj planu na resztę życia będzie musiał odejść w zapomnienie. Jednak muszę przyznać... że lubię czasem ryzyko — wyznałam, nim zdecydował się dopić kawę i mnie opuścić. Sama posiedziałam jeszcze tylko chwilę, kończąc swoją kawę. Teraz tylko znaleźć bilet na autobus i wrócić do domu. Już czułam, jak ojciec chce wiedzieć, jak było u lekarza i czy nadal mogę pływać. Co miałam mu odpowiedzieć? Układałam to sobie wszystko w głowie, by potem powiedzieć to nas głos w rodzinnym domu. Moją tradycją było udanie się najpierw do niego na obiad, a potem powrót do mieszkania. By zająć się czym innym na przykład studiami. Tak teraz one były najważniejsze. Nie sport, nie treningi nie, spotkania ze znajomymi. Tylko nauka, by zdać z najlepszym wynikiem. Wyrzuciłam pusty plastikowy kubek po kawie do kosza na śmieci, i skierowałam się do wyjścia. Po drodze mijałam ludzi spieszących się na wizytę u lekarza czy czekających na wypis w holu. Uniknęłam pobytu w szpitalu na dłużej niż dzień. Co by to było gdybym musiała być tu dłużej niż teraz? Pewnie z miejsca bym się załamała, prosząc ojca o dowóz chińszczyzny i mego laptopa z mieszkania. Oglądanie seriali, by nie myśleć, o infekcji byłoby moją ucieczką od kłucia, badań krwi i innych tego typu rzeczy. Obecnie tylko to zwalczyć dość silnymi lekami oraz odpoczynkiem między jednym egzaminem a drugim. Nie umiałam tego wyjaśnić, ale ten mężczyzna wydawał się tak podobny do mnie, też chyba spotkało go coś przykrego w życiu. Nie umiałam jednak być kimś, kto by umiał pocieszyć czy choć udawać, że to umiem. Moje słowa miały dać jasny przekaz, że życie się nie kończy, nawet jeśli dostajemy cholernie mocno od niego po głowie. Próbując go jakoś przekonać, może próbowałam przekonać też siebie? Co mną kierowało?
Wyszłam z budynku, szukając swojego miesięcznego biletu na autobus. I tu zrobiło mi się gorąco. Gdzie on był? Na pewno miałam go w portfelu... a teraz go nie ma. Nerwowo przeszukałam torebkę i nadal nic.
- To chyba jakiś żart? Gdzie jest ten cholerny bilet??- prawie krzyknęłam, nadal go szukając. Jedyne jednak co mnie spotkało to zaskoczone miny przechodniów, obserwujących moje poszukiwania. Nie, tak nie mogło być. Już jedno nieszczęście mnie spotkało, teraz kolejne? Wiem, że nieszczęścia lubią chodzić parami, ale teraz w tym momencie to jednak jedna wielka przesada. Zrezygnowana spojrzałam na przystanek.
- Niech ten przeklęty dzień się wreszcie skończy. Chyba czeka mnie kolejny wydatek na ten miesięczny bilet- mruknęłam, czując, że zguba przepadła na dobre. Skoro nie mogłam jej znaleźć, oznaczało to tylko jedno, że zwyczajnie go zgubiłam. Tak samo jak resztki dobrego samopoczucia. O ile w ogóle je miałam.
Dźwięk odrywającej się taśmy klejącej odbijał się echem w częściowo opróżnionym mieszkaniu, miarowo przerywając ciszę, w której trwałem. Większość rzeczy była już spakowana, czekając, aż zabiorę je w dalszą podróż. Kartony podzieliłem na dwa stosy, zgodnie z ich przeznaczeniem. Ten większy, po lewej, zawierał wszystko, co można było przekazać dalej, jeszcze wykorzystać i uszczęśliwić kogoś. Drugi, znacznie mniejszy, po prawej stronie, zawierał dokumenty, prywatne rzeczy i parę dupereli nienadających się do użycia przez innych. Stos po prawej oznaczony był etykietami pocztowymi, a wszystkie zawierały ten sam, waszyngtoński adres Julie Wright, kobiety, którą Nancy Wright określiła w umowie najmu, jako osobę pierwszego kontaktu, która będzie odpowiedzialna za wszelkie odstępstwa ze strony Nancy. I choć miałem okazję znać ją praktycznie od dzieciństwa, nigdy nie zobaczyłem się z tą całą Julie Wright. Zdawała mi się być widmem, osobą żyjącą poza wszelkim zasięgiem. Musiały być ze sobą spokrewnione, ale nigdy nie dowiedziałem się jak bardzo. Nancy nigdy nie mówiła, a ja nigdy nie pytałem. Nie miałem w zwyczaju mieszać się w cudze sprawy i chyba dlatego nasza znajomość mogła się rozwinąć do tak zaawansowanego stopnia. Całkiem nieźle się uzupełnialiśmy, nasze różnice w zachowaniu pozwalały nam na życie w kompromisie.
Szkoda, że jej życie już dobiegło końca.
Ostatni raz zajrzałem do szafek i w każdy możliwy kąt, w którym można było coś przechowywać, jednak nic nie znalazłem. Mieszkanie było gotowe na nowego lokatora. Wystarczyło tylko pozbyć się kartonów i trochę posprzątać. Tym mogłem zająć się jutro, po pracy, a potem udać się na pogrzeb. W końcu wypadało, żeby chociaż ktoś pożegnał Nancy Wright. Julie lakonicznie wykręciła się z przyjazdu na pogrzeb, skoro nie musiała nic załatwiać. Kilka osób, z którymi, poza mną, Nancy utrzymywała kontakt, wspomniały, że może się pojawią, ale niczego nie obiecywały. Żałosne. Potrafili ją wykorzystywać, nadmiernie korzystać z jej życzliwości, ale gdy przyszło co do czego, mieli ją w głębokim poważaniu. Swoim zachowaniem pobijali mnie na łeb i szyję, choć to o mnie mówili, że jestem nieczuły na cudzą krzywdę, że jestem chodzącym sadystą tylko czekającym, aż ktoś zostanie moją ofiarą. Zapominali o drobnym fakcie, o tym, że po prostu nauczyłem się radzić sobie ze śmiercią bliskich. Że zrozumiałem kruchość życia i niemoc, by odmienić przeszłość.
Pociągnąłem łyk wody z butelki i opadłem na kanapę. Znałem to mieszkanie jak własną kieszeń. Nie miało przede mną żadnych kryjówek. Ale nadmierne przebywanie w nim przywoływało wspomnienia, o których nie chciałem pamiętać, o których wolałbym powiedzieć, że były tylko wytworem mojej wyobraźni. Choć wśród nich było kilka normalnych, nawet i radosnych. Jak Nancy po raz pierwszy przekroczyła próg, szczęśliwa z rozpoczęcia nowego etapu życia, jak hurtowo piekła torty, a ja jej dokuczałem, brudziłem kremami, jak pomagałem jej wnieść zakupy, a ona śmiała się ze mnie, że jestem typowym facetem, który musi wnieść wszystkie siatki naraz. Mój wzrok powędrował w kierunku drzwi wejściowych, przypominając tamten jeden raz, gdy próbowałem wciągnąć podpitą Nancy do mieszkania, a ona wszczęła awanturę. Nazwałem ją wtedy rozpieszczoną smarkulą i zagroziłem, że jak będzie tak dalej się zachowywać, to zerwę umowę i ją wyrzucę. Sytuacja powtórzyła się parę razy, ale nigdy nie spełniłem swoich gróźb. Była dla mnie jak siostra, nie potrafiłem jej zostawić na pastwę losu.
Oparłem się o framugę drzwi od najmniejszego pokoju, zaglądając do środka. Przerobiłem pomieszczenie na garderobę, ale dobrze pamiętałem, jak wyglądało wcześniej. Po lewej stronie za drzwiami stała szafa, później łóżko, pod oknem wiecznie zabałaganione, pobrudzone tuszem biurko, przy którym stał fotel, a po prawej stronie, obok kosza na śmieci, z którego wysypywały się pomięte kartki, stał niewielki regalik, o który oparta była deskorolka. Nie była to sypialnia marzeń, nie było tam setek gier komputerowych i piłki koszykowej. Zwykły pokój, zwykłego dziecka. Mój pokój. W tym miejscu spędzałem najwięcej czasu, bez końca rysując, robiąc graffiti i usiłując przelać swoje wyobrażenia na papier. Oczami wyobraźni byłem w stanie zobaczyć młodszego siebie, siedzącego przy biurku, prawie kładącego się na blacie, w skupieniu tworzącego kolejne wzory. Czułem zapach atramentu, który był moją ulubioną metodą rysowania, mogłem przywołać te emocje, tę nadzieję na dobry projekt, która mnie wypełniała... Czułem też te dłonie, które co jakiś czas, nieregularnie, pojawiały się na moim ciele, te dłonie, które zawsze zatrzymywały moją wenę twórczą, dokładnie te same, duże dłonie, które…
Wzdrygnąłem się gwałtownie, szybko zamykając drzwi garderoby. Znowu za długo zostałem w tym mieszkaniu. Powinienem był wyjść, wrócić do siebie, przypomnieć sobie, jacy klienci będą na mnie czekać, czy może przyjdzie tylko ktoś na kolejną sesję, która zajmie mi większość dnia. Tak, tym trzeba było się teraz zająć. Poszedłem do kuchni po klucze, które zostawiłem na stole, ostatni raz spojrzałem po pomieszczeniu, szafkach, sprzęcie, powtarzając sobie, że jeszcze jutro będę mógł ponownie upewnić się, że wszystko jest jak należy. Jutro będę miał nowe chęci, by się tu znaleźć i będę lepiej się pilnować, żeby się nie zasiedzieć. Prezentacja mieszkania potencjalnym najemcom też będzie odbywać się bez zbędnego przedłużania, a w jej trakcie będę musiał pozostać skupiony, więc wszelkie wspomnienia zostaną odsunięte, nie wytrącą mnie z równowagi. A później wszystko wróci do normy.
Przekręcony zamek cicho szczęknął, niczym pies obiecujący, że będzie pilnować domu pod nieobecność właściciela. Szybko przeciąłem korytarz, zbiegłem po schodach i znalazłem się na zewnątrz budynku. Odetchnąłem głęboko, odnosząc wrażenie, jakbym złapał powietrze pierwszy raz od momentu, gdy ostatnim razem złapałem wdech, będąc jeszcze w mieszkaniu. Tlen wciąż był mi potrzebny, a tymczasem sam się od niego odciąłem. Nie zdarzało mi się to, a przynajmniej nie pamiętałem, żeby miało to miejsce w ciągu ostatnich lat. To wszystko było winą tego miejsca.
To wszystko było jego winą.
Otrząsnęłam się z tego gdy autobus zajechał na przystanek. Cały czas na nim tkwiłam, zamyślona jak poprowadzić rozmowę z ojcem. Łatwa to ona na bank nie będzie. Wyjęłam pieniądze, wsiadłam do autobusu i kupiłam na razie zwykły bilet. Miesięczny kupię następnym razem. Jazda zatłoczonym środkiem transportu nie była najlepszym pomysłem. Zważywszy na to, że miałam gdzieś koło piętnastu przystanków do przejechania, a wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Droga zatłoczonymi o tej porze ulicami uczyła kierowców cierpliwości. Nie zdawałam na prawo jazdy, bo sama nie czułabym się dobrze za kółkiem. Bałabym się, że z moim fartem kogoś potracę lub niechcący ruszę na czerwonym świetle. Może i było to absurdalne, ale wystarczyło, bym nawet nie próbowała na nie zdawać. A motory? Kusiły, uwielbiałam je, ale nie miałam okazji na żadnym pojeździć. Justin był w Nowym Yorku. Ivette za to dbała o jego maszynę, zostawił ją u niej. Bo w innym przypadku by się z nim pożegnał. Znałam, jego rodziców ledwo by się zamknęły drzwi za ich synem, a już by go jemu sprzedali. Dobrze, że miał kogoś, komu mógł zaufać, kto też był fanem tych jednośladów. Gdy byłam w pełni gotowa i psychicznie nastawiona na rozmowę ujrzałam dobrze mi znany przystanek. Wysiadłam, kierując się do średniej wielkości domu. Otoczonego z dwóch stron niewysokimi kamienicami.
Zadzwoniłam dzwonkiem, nie minęła chwila, a w progu stanął mężczyzna w mocno średnim wieku. Z przyprószonymi siwizną ciemnymi włosami.
- Eloise w końcu jesteś. Już miałem dzwonić i pytać się, czy nie zapomniałaś, gdzie mieszkam- powiedział, wpuszczając, mnie do środka. Zdjęłam, buty odwiesiłam torebkę w holu. Wyjęłam z niej tylko ważne kartki od lekarza.
- Nie, nie zapomniałam, ale straszny ruch na mieście o tej porze. Musiałam przyjechać autobusem, bo twój syn wolał swoją dziewczynę. Od własnej siostry- udałam oburzenie. Cóż mogłam, przewidzieć z góry kogo wybierze.
- Dobrze go znasz, nie chce zepsuć czegoś, co dopiero się zaczyna. Ty też powinnaś kogoś sobie znaleźć- stwierdził, uważnie mnie obserwując. Udaliśmy się do salonu, tutaj powitała mnie masa zdjęć na ścianach. Z mojego i Henrego dzieciństwa. Było też parę zdjęć rodziców. Ten dom to muzeum wspomnień. Tych pięknych jak i smutnych. Mimo to lubiłam tu przyjeżdżać. Ojciec zerknął na kartki, które miałam w rękach.
- Jak było u lekarza? Sądząc, po twoim braku entuzjazmu chyba nie wszystko poszło po twojej myśli- zagadnął ostrożnie, nadal wyczekując. Przełknęłam, nerwowo ślinę odnajdując też właściwe słowa, a raczej sądząc, że są one właściwe. Szafka na medale w tym roku raczej nie powiększy się o kolejny.
- Ten problem z płucami, okazał się, poważniejszy niż sądziłam. Na początku myślałam, że to grypa czy zapalenie oskrzeli. Jednak prawda okazała się znacznie poważniejsza. Tato na tę chwilę muszę zawiesić pływanie. Nie mam innego wyjścia- mówiąc to, sama czułam, jak cholernie jestem załamana. Jak ten głaz zmalał, ale nie zniknął. Spojrzałam mu w oczy.
- Co dokładnie ci jest? Miałaś, problemy z płucami to wiem. Nawet twój trener kazał ci iść na szczegółowe badania. Co one konkretnie wykazały? To chyba jest na tych kartkach, prawda?- wskazał je palcem. Nie pozostało mi nic innego jak mu je pokazać. Nie był lekarzem, średnio zrozumie ten lekarski żargon. Sama niezbyt go rozumiałam. Potrzebowałam bardziej ludzkiego wytłumaczenia jak mam o siebie dbać i czego unikać, by nie pogorszyć swego stanu zdrowia.
- Wiem tylko tyle, że to infekcja, którą leczy się mniej więcej pół roku. Atakuje ona głównie płuca, ale były też przypadki, że atakowała krew. Na szczęście w miarę szybko ją wykryto, więc nic bardzo poważnego mi nie grozi. Tak, tutaj jest wszystko opisane, jak i recepta na leki, które muszę brać- ściśnięte gardło sprawiło, że nie mogłam wydusić nic więcej. Zawiodłam go, nie będzie w tym roku dumny ze swej córeczki. Co mogłam zrobić? Mogłam jedynie, o siebie dbać by gorzej nie było. Ojciec wziął ode mnie kartki, by je przejrzeć. Poczytał, po czym oddał mi wszystko, zerkając na szafkę z medalami. Pomyślał o tym samym co ja tak niedawną chwilę temu, wiedziałam o tym.
- Zdrowie najważniejsze. Choć wiem, że pływanie zawsze było twoją pasją. Może to czas, byś bardziej skupiła się na studiach? No i by znaleźć nowe lokum. Co prawda wolałbym, byś tu wróciła, niż mieszkała tak daleko, ale mogę się trochę do niego dorzucić. Skoro na ten czas jesteś uziemiona - zasugerował, ojciec. To, że nie lubił mego współlokatora to nic nowego, malarz amator a dodatkowo zazdrosny awanturnik. Umiałam sobie z nim radzić, choć czasem przeginał. Westchnęłam, aż tak bardzo chciał mnie od niego uwolnić?
- On nie jest taki zły, już nawet policja do nas nie przyjeżdża. Przyznaję, bywało to męczące, ale dał już sobie spokój. Przynajmniej, mam taką nadzieję- wyjawiłam.
Obiad odbył się bez żadnych uwag czy rewelacji na temat mego brata. Ojciec w sumie oszczędnie się odzywał na jego temat. Poza tym, że miał dziewczynę z dość dobrego domu i ciągle spędzał z nią czas. Aż miałam ochotę ją poznać i zapytać co widzi w moim bracie? On był tak daleki ideałowi, którego faceta matki chcą dla swoich córek. Dobrze to źle zabrzmiało, wydawało mi się nawet, że jestem lekko zazdrosna? Bo on już kogoś miał a ja nadal byłam zupełnie sama? Nie było czemu się dziwić, cały mój wolny czas zajmował sport. Teraz się to musiało zmienić, może pora iść na miasto, poznać kogoś? Zakochać się, by tata był spokojny, że nie zostanę starą panną? Próbowałam nawet przekonać samą siebie, że jak tylko wrócę do domu, wezmę się za siebie. Dawno tego nie robiłam, w sumie od paru lat jak tak o tym myślę.
- Dobrze skoro chcesz mi pomóc. To jak tylko znajdę, odpowiednie lokum to dam ci znać. A ty się do niego dorzucisz, może tak być? - wyciągnęłam dłoń w stronę ojca na zaakceptowanie przez niego mej propozycji. Wydawał się być zaskoczony, że tak łatwo przyjęłam jego sugestie do wiadomości.
- Pomogę, jak będę mógł. Tylko wcześniej uprzedź mnie, ile to będzie kosztować. Wolę mieć przygotowaną gotówkę, by nie jeździć na ostatnią chwilę do banku- uścisnął mi dłoń. Tak też po raz pierwszy od dawna poczułam, że moje życie zaczyna się już normować. Na tyle jak bardzo to możliwe.
Dawno nie miałam tak dobrego wieczoru, po tylu złych wiadomościach. Może mój pech na dzień dzisiejszy się w końcu wyczerpał?
Starłem nadmiar tuszu, który wypłynął z igły, zalewając wzór, który nanosiłem na łydce klientki. Ręka Freddy’ego Kruegera wpijająca się w ciało i rozrywająca je nie należała do częstych motywów, które miałem okazje dziarać na dziewczynach, ale Amanda nie była zwykłą kobietą. Fascynowało ją wszystko, co straszne, w second-handach wyszukiwała stare koszulki z nadrukami z horrorów, a dźwięk powiadomień, z którego korzystała, był przeraźliwym krzykiem. Miała sporo szczęścia, że gdy pierwszy raz w trakcie sesji dostała sms-a, nie miałem akurat wbitej w nią igły, bo skończyłaby z niezłym mazepem. Po tym incydencie zawsze wyciszała telefon na wejściu, a w witrynie salonu zawisła prośba o wyłączaniu dźwięku we wszelkich urządzeniach elektronicznych.
Mimo wszystko Amanda była dobrą klientką. W końcu każdy klient, który wraca i zostawia pieniądze, jest miło widziany. U niej dochodziło milczenie, które nie było niezręczną ciszą, a wręcz błogosławieństwem. Nie jestem najbardziej rozmowną osobą, poza tym nie chcę się rozpraszać w trakcie pracy. Było mi bardzo na rękę, że Amanda zawsze miała pod ręką książkę, konsolę do gier lub po prostu spała. Jej podobał się mój styl, mnie jej bezproblemowość, więc nasza współpraca trwała już kilka lat.
Byłem wybredny, oczywiście. Jak ktoś mi nie przypadł do gustu w trakcie pierwszej sesji, od razu zostawał skreślony z mojej listy klientów. Skrupulatnie wszystko notowałem, żeby przypadkiem nie przyjąć ponownie takiego delikwenta. Zyskałem przez to w branży opinię oschłego, napuszonego dupka przeceniającego swoje możliwości, podczas gdy po prostu zależało mi na komforcie pracy. Jeśli miałbym spędzać czas na użeraniu się z ludźmi, wybrałbym inny zawód, bardziej kontaktowy.
Odłożyłem na chwilę pistolet, żeby się trochę wyprostować. Nie byłem pewny, ile czasu już trwała ta sesja, ale moje plecy próbowały mi powiedzieć, że chyba odrobinę za długo. Przeniosłem wzrok na wielki zielony kwiat stojący w kącie salonu, a potem na sufit, gdzie leniwie kręcił się wiatrak. Przyciągnąłem głowę do jednego barku, do drugiego, czując, jak mięśnie się rozciągają pod wpływem nagłego, innego ruchu. Sięgając po buteleczkę z atramentem, by zmienić kolor w pistolecie, szybko spojrzałem w kierunku tarczy zegara, żeby zorientować się w czasie i widząc godzinę, lekko się zdziwiłem. Sesja trwała już dobre pięć godzin, a ja przez jej trwanie nie zaproponowałem Amandzie ani jednej przerwy. Nie wspominając już o sobie, bo ja zawsze…
— Simone! — Przeciągły syk wtrącił się w moje rozmyślania. Przełknąłem ślinę, odwracając się w stronę, z której dobiegał głos. To była Tiffany. Wściekła Tiffany. Wiedziałem, co mnie czeka. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, wykonała ponaglający ruch głową. Wymamrotałem do Amandy coś o małej przerwie i ściągając jednorazowe rękawiczki, podszedłem do Tiffany.
Razem weszliśmy na zaplecze. Nim zdążyłem się odezwać lub jakkolwiek usprawiedliwić, oberwałem z gazety w łeb.
— Serio? — Westchnąłem, wyciągając butelkę wody z sześciopaku, który stał za drzwiami. Magazyn z tapnięciem wylądował na podłodze, gdy Tiffany oparła ręce o biodra, robiąc tę swoją minę, przy której jej wargi zawsze znikały, zmieniając się w jedną, wąską linię. Pociągnąłem kilka łyków wody.
— Ponad pięciogodzinna sesja bez przerwy? Ile razy mam cię wyciągać za uszy? Czy ty w ogóle coś jadłeś? — Choć w głosie było słuchać nutkę złości, w jej oczach widziałem zmartwienie. Na wzmiankę o jedzeniu, musiałem się zastanowić. Śniadania na pewno nie jadłem, nie miałem tego w zwyczaju. Nie byłem też pewny, czy cokolwiek sobie przyniosłem. Wzruszyłem lekko ramionami, mając cichą nadzieję, że to jej wystarczy i mi odpuści. Nie chciało mi się jeść.
Och, jaki ja byłem naiwny.
— Czy do tej twojej upartej, przesiąkniętej tuszem mózgownicy kiedyś dotrze, że nie jesteś rośliną i poza wątpliwej jakości snem, potrzebujesz też jedzenia? — Tiffany warknęła jak labrador, chwytając mnie za ramię. Jej długie paznokcie wpiły mi się w skórę, gdy pociągnęła mnie na sofę. Siłą mnie na niej usadziła, po czym odwróciła się, zamknęła drzwi na klucz, który schowała sobie w staniku. Uniosłem brew w geście zdziwienia. Chwilę przewalała w lodówce pomiędzy puszkami z energetykami, wodą i napojami gazowanymi, aż wyciągnęła zawiniętą w papierek kanapkę. — Nie wrócisz do pracy, dopóki jej nie zjesz. A jak nie zjesz dobrowolnie, to wetknę ci ją do gardła. — Posłała mi słodki uśmieszek, a ja po prostu wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Ta sytuacja już nie raz powtórzyła się w przeszłości i choć na początku starałem się jakoś uciec, nie doceniałem kreatywności Tiffany. Zawsze wygrywała.
Odebrałem z jej rąk kanapkę. Miałem jeszcze niecałą godzinę sesji z Amandą i chciałem jak najszybciej do niej wrócić. Zacząłem jeść, a moja kochana koleżanka po fachu obserwowała mnie jakby była psem strzegącym podwórka przed złodziejem, którym byłem. Może faktycznie trochę już potrzebowałem jedzenia. Ale dałbym sobie radę jeszcze przez te parędziesiąt minut. A potem może poszedłbym po coś na wynos… i miałbym spokój do jutra.
— Jak tam wynajem? Znalazłeś już kogoś nowego? — Tiffany była jedną z niewielu osób, która była prawie na bieżąco ze wszystkim w moim życiu. Odgarnęła różowy kosmyk za ucho i usiadła na zapasowym krześle tatuatorskim, przodem do oparcia, wyczekując na moją odpowiedź. Lata wspólnej pracy nas do siebie zbliżyły, Tiffany miała nawet okazję poznać się z Nancy i parę razy wyskoczyć z nią na wspólną kawę. Do teraz nie mam pojęcia, jakim cudem ta dzika, postrzelona tatuatorka była w stanie znaleźć wspólny język z gołębim sercem Nancy, ale jednak im się udało. Na pewno moja osoba im w tym pomogła. Dość szybko okazało się, że to, co powiedziałem jednej, trafiało też do uszu drugiej. I o ile ze strony Tiffany mnie to nie dziwiło, bo zawsze mieliła na prawo i lewo, o tyle Nancy raczej nie była tym typem osoby. A przynajmniej nie ta Nancy, którą miałem okazję znać.
— Dzisiaj wieczorem ma wpaść pierwsza odwiedzająca. Mogłaby też być ostatnią, nie chce mi się tam co chwilę jeździć — odparłem zgodnie z prawdą. Widziałem, że Tiffany cisnęła się na usta uwaga o pośrednikach, ale tym razem zachowała ją dla siebie. Chociaż walkę w tym temacie mieliśmy już za sobą.
Szybko dokończyłem kanapkę i wróciłem do Amandy, nie chcąc teraz rozmawiać z Tiffany na ten temat. Przez przerwę nie było już sensu kontynuować sesji, należało zabezpieczyć tatuaż, posprzątać i umówić się na ciąg dalszy. Podczas gdy demontowałem pistolet, by go zdezynfekować w autoklawie, klientką podziwiała efekt dwóch sesji w lustrze z zadowoloną miną. Na kolejne spotkanie zostały nam głównie detale, których na szczęście nie było dużo, więc zapowiadało się krótsze spotkanie. Ostatni raz spojrzałem na najnowszy tatuaż, upewniając się, że owinąłem go jak należy i przyrównałem go do pozostałych. Wraz z kolejnymi tatuażami, które składały się w przygotowaną przez nas kompozycję, całość prezentowała się coraz lepiej. Wreszcie było widać pewną spójność i harmonię, co pozytywnie wpływało na odbiór tatuaży.
Dwie godziny później praca wyleciała z mojej głowy, gdy zatrzymałem się przed wejściem do dwupiętrowego budynku, w którym miałem mieszkanie na wynajem. Niska kamieniczka w stylu wiktoriańskim, w którym były wybudowane wszystkie budynki w tej dzielnicy, wyróżniała się tylko ilością zieleni zasadzonej wokół posesji. Jedna starowinka z parteru uwielbiała kwiaty i drzewa, dlatego dbała, żeby każda pusta, niezabetonowana przestrzeń była pokryta roślinami. Pozwoliłem sobie myśleć, że to dlatego mieszkania w niej były chętnie wynajmowane. W ciepłym klimacie Cisco takie skwery zieleni dawały cień i ukojenie, a dla dzieci idealne miejsce do zabawy. Zdarzało się też, że instagramerzy modowi zatrzymywali się tutaj, żeby zrobić estetyczne fotografie. Z pewnością, dla osób z zewnątrz to miejsce musiało być jedyne w swoim rodzaju. Mieszkańcy, w tym ja, rzadko kiedy zwracali uwagę na takie aspekty.
Otworzyłem teczkę z dokumentami, pobieżnie przeglądając papiery. Na wszelki wypadek przygotowałem wszystko, umowę przedwstępną, umowę najmu, zaświadczenie o niekaralności, rozpiskę płatności i parę instrukcji obsługi urządzeń agd. Wszystko już miałem uzupełnione swoimi danymi oraz podpisami, brakowało tylko dat i danych najemcy. W kieszeni spodni miałem dwa komplety kluczy, a z tyłu głowy cichą nadzieję, że dziś się wszystko szczęśliwie skończy. Spojrzałem na zegarek, miałem jeszcze trzy minuty do umówionego spotkania i wszystko było zapięte na ostatni guzik.
Byłem gotowy, żeby po raz kolejny pozostawić to mieszkanie w obcych rękach.