Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
◇◆◇
Czyli o tym, jak przypadkowo śmiertelny chłopak wpisał się do Księgi Bestii i stał się czarownikiem zielonym w ten świat, musząc jak najszybciej się go nauczyć i poznać tych, co czczą Szatana, a szczególnie tego jednego
chłopaka.
◇◆◇
Hummany&Troianx
Hummany&Troianx
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
I Luca Sigiel I osiemnaście lat I czarownik I mężczyzna I Włoch I homoseksualny I homoromantyczny I włosy w kolorze jasnego blondu wpadające w szarość I jasnoniebieskie, niemal szare oczy I szczupły I 185 cm wzrostu I jasna cera I blizna na prawym biodrze I
● ● ●
Wbrew opinii innych, postanowił, że chce się uczyć sztuk magicznych, jak i tych "normalnych". Zdecydował tak głównie ze względu na swoich śmiertelnych przyjaciół - Alice, Ivo i Mario.
Luca oczywiście uwielbia oglądać horrory, czym straszniejsze, tym lepsze, chociaż jeszcze nigdy nie znalazł tego, co by go wystraszyło.
Jego towarzyszem został pies, Beagle o imieniu Zefir, ot tak po prostu.
● ● ●
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
| Emilio Rossi | osiemnaście lat | kawoholik| nieświadomy człowiek | mężczyzna | Włoch od pokoleń | biseksualny |
\ siwiejący brunet / \ czekoladowe oczy / \ 180 centymetrów / \ delikatnie umięśniona sylwetka / \ opalony na złoto / \ liczny piercing /
\ siwiejący brunet / \ czekoladowe oczy / \ 180 centymetrów / \ delikatnie umięśniona sylwetka / \ opalony na złoto / \ liczny piercing /
Aktualnie pozbawiony cierpliwości do ludzkiego gatunku, powoli zbliża się do zakończenia pewnego etapu swojej edukacji. Również, zakończył już etap bycia pozytywną kuleczką fascynacji do świata, zachwytu nad jego pięknem i cieszenia się z najdrobniejszych rzeczy. Obecnie gderliwy, nieuprzejmy i rzadko kiedy uśmiechnięty młodzieniec którego dewizą jest: nic mnie już w życiu nie zaskoczy.
Ostatnio wpadł w nieco imprezowe kółeczko które stale monitoruje poziom krwi w jego alkoholu bijąc na alarm gdy ten się niebezpiecznie podniesie. Trzyma z nimi żeby chodzić w nowe miejsca, nie dlatego, że za nimi szaleje. Chociaż! Są wyjątki i pewne dwie młode damy niezwykle przypadły mu do gustu: Adele i Paola, artyści, tego nie zrozumiesz. Sam pasjonuje się fotografią, malarstwem, grafiką komputerową - ma bardzo sprawne paluszki.
Wychowywany przez matkę oraz babkę w wielorodzinnym domostwie, w rodzinie cieszącej się uznaniem wśród mieszkańców miasteczka zarówno przez ogromne połacie winnych gron jak i pielęgnowanie chrześcijańskich tradycji.
|Kociarz|Leniuch|Marzyciel|
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Kształt jaki przybrały te wakacje i to jak rzutowały na niego w momencie rozpoczęcia się już kolejnego roku szkolnego był dalece odbiegający od zasad wyznawanych przez jego ogromną rodzinę. Mianowicie, sączący się od piątku wieczora, przez całą sobotę, aż po niedzielne późne popołudnie alkohol nieustannie krążył we krwi młodego Włocha. Oczywiście za sprawą paczki jego "przyjaciół", która nie wyobrażała sobie rozpoczęcia lub/i kontynuowania imprezy bez jej odpowiedniego zakropienia. Tak, Emilio już czuł, że na starość jego wątroba da mu ostro popalić mrucząc nienawistnie pod nosem "a tu masz za ten dodatkowy kieliszek z dnia dwunastego września roku niebyłego i zapomnianego". Ciekawe czy taki przeszczep to była droga rzecz? A może, śmierć przed trzydziestką to było rozwiązanie jego wszystkich problemów egzystencjalnych?! Zastanawiał się nad tym za każdym razem gdy miał wlane już do tego stopnia, że siedział gdzieś z boku siorbiąc docelowy napój i nie odzywając się do nikogo ani słowem patrzył po prostu tym wzrokiem smutnej sarenki. Tak, przychodził kryzys, a później padał spać jak zabity. Tego jednak dnia było nieco inaczej!
Nie wiedział czy to był jeszcze piątek, już sobota czy w ogóle zaskakiwała go niedziela gdy siedząc właśnie w wersji sarenki na ławce nakrywany był lejącym się, ciemnym materiałem. Adele szeptała co i rusz pod nosem przekleństwa, a gdy niespodziewanie ukłuła go w ramię igłą, a on wręcz podskoczył - to jeszcze jemu się oberwało.
- Siedź prosto i zagryź zęby! Bądź rzesz mężczyzną. - Upomniała go na co mu od razu przeszło przez myśl, że jakby jej ktoś bez uprzedzenia dzióbnął to też by się zdziwiła. Jednak ostatecznie tylko westchnienie opuściło jego usta.
O co w ogóle chodziło?
Krążyła miejska legenda, a może to była tylko głupia plotka? Ale podobno dzisiejszego dnia co rok, dokładnie za jakąś godzinę, miało odbyć się jakieś tajemnicze spotkanie nikomu nieznajomych ludzi, którzy odprawiali w środku lasu dziwne obrzędy. Mało kto mógł tam podejść, mówiło się, że każdy śmiałek zaginął na kilka dni po czym wracał z całkowicie wymazaną pamięcią. Na przestrzeni kolejnych lat dookoła tego urosły liczne niedopowiedzenia, a dodawane coraz to bardziej mityczne elementy sprawiły, że znalazł się właśnie tu gdzie siedział.
O tym, że ten wielki dzień nadchodzi słyszał już od miesiąca. Dziewczyny były ogromnie przejęte tym żeby dowiedzieć się co się dzieje, a swoje śledztwo skrupulatnie przeprowadzały już od lat trzech. Dlatego też wiedziały kogo i jak ubranego oraz gdzie mają wysłać. Podobno on swoją posturą najbardziej przypominał klasycznie widywane postaci. Ciekawe jak one to niby odkryły? Ale nie dyskutował. Miał dostać ładne rzeczy które później mógł zatrzymać, a nigdy nie wiadomo kiedy elegancka peleryna może się przydać! Dlatego siorbał swoje piwko i już sie nie ruszał gdy po raz kolejny i kolejny obrywał gdzieś igłą. Miał dziwne wrażenie, że robiła to specjalnie.
- Dobrze, to jeszcze raz. Co ja tam mam zrobić? - Zapytał na co z ust Paoli wydarł się rozgoryczony jęk.
- Ty skupiasz się w ogóle co my do Ciebie mówimy!? - Syknęła na niego na co on z miną nieskalaną myślą wzruszył obojętnie ramionami. - Idziesz za nimi, podchodzisz do tego kamiennego stołu który tam będzie i patrzysz co tam jest. Będziesz miał kamerkę, musisz wszystko nagrać! - Oświadczyła jakby to była bułka z masłem. Jasne, fanatycy go złapią i poćwiartują. Jak nic wątroby nie sprzedadzą!
Reszta czasu, który pozostał mu do cieszenia się życiem przed zakończeniem go w najpewniej tragiczny sposób uciekła mu przez palce. Ani się obejrzał, a razem z resztą znajomych parł przez las niedaleko jeziora. Jego tafla skrzyła się delikatnie w nikłym świetle dochodzącym z miasteczka, które to z każdym krokiem znikało za gęstymi drzewami. Ostatni raz obejrzał się za siebie po czym został mocno szturchnięty w bok przez napranego kolegę. Cóż, on dziwnym trafem jakoś tak wytrzeźwiał i najchętniej by się wycofał. Ale nie był opcji. Gdy tylko łamliwym tonem chciał stwierdzić, że to mało zabawne został sam. Oni... po prostu zniknęli! Jakby wcale mu nie towarzyszyli. Stał więc jak ten słup soli nasłuchując każdy szelest, czując jak na plecach pojawia się mu gęsia skórka, a włoski na karku stają dęba. Totalnie panikował.
Wtedy też pojawiła się pierwsza zakapturzona postać. Bardzo płynnym chodem, jakby przez runo leśne płynęła na obłoku, szła w kierunku w którym domniemywał, że będzie owy kamienny stół. Przygryzł wargę chowając się mocniej w kapturze. Zrobił krok naprzód i nagle minęła go kolejna postać. Poczuł dziwne napięcie gdy to się stało i nie był pewien czy rzeczywiście do jego uszu dotarło "pospiesz się, pospiesz". Powoli, zaczęło go to hipnotyzować. Z każdym zrobionym do przodu krokiem postaci pojawiało się więcej. Atmosfera gęstniała, a w powietrzu czuł mdlący słodki zapach. Co to było? Kadzidła?
W którymś momencie stanął, wychylił się na bok ale osoba za nim klepnęła go w ramię żeby się ogarnął. Stał tak dłuższą chwilę, kolejka się posuwała, a on zaczynał słyszeć jak spod wody. W uszach szumiała mu krew, w ustach czuł suchość, a serce zdawało się wydzierać drogę na zewnątrz, prosto przez jego żebra. Ostatecznie, stanął. Kamienny stół przypominał bardziej sekretarzyk. Przed nim leżała księga o pustych, pożółkłych stronach. Po jego prawej kałamarz z wetkniętym weń białym piórem. Oświetlone wszystko licznymi świecami o sączącym się, żółtawym wosku.
W twarz uderzył go chłód. Serce tak usilnie dobijające się do głosu nagle zamilkło. Jakby straciło wolę walki. Jego oczy jak monety wodziły po pustych stronicach. Wiatr nad jego głową pomrukiwał coś czego nie mógł zrozumieć. Rzucił do góry spojrzenie na co ktoś z tyłu szepnął: "wpisz imię i nazwisko i się przesuń". Jakby wbrew jego woli ręka powędrowała do pióra, nie było tuszu.
- Nie mam czym podpisać. - Odpowiedział nadal czując czyjąś obecność za plecami.
- Krwią. - Westchnięcie niczym to Paoli i szturchnięcie w wolną rękę. Ta uniosła się jakby wcale nie należała do niego, dźgnął się w palec wskazujący, a szkarłatna kropelka zabarwiła zaostrzoną dudkę. Następnie niewiele się zastanawiając pozostawił po sobie podpis i po tym jak nieznajomy za nim wskazał mu stronę w którą ma iść, na miękkich kolanach oddalił się dwa kroki, trzeci już był niepewny, przy czwartym poczuł jak puściła się mu z nosa krew i leci.
Przy czym wcale nie walnął w liście.
Nie wiedział czy to był jeszcze piątek, już sobota czy w ogóle zaskakiwała go niedziela gdy siedząc właśnie w wersji sarenki na ławce nakrywany był lejącym się, ciemnym materiałem. Adele szeptała co i rusz pod nosem przekleństwa, a gdy niespodziewanie ukłuła go w ramię igłą, a on wręcz podskoczył - to jeszcze jemu się oberwało.
- Siedź prosto i zagryź zęby! Bądź rzesz mężczyzną. - Upomniała go na co mu od razu przeszło przez myśl, że jakby jej ktoś bez uprzedzenia dzióbnął to też by się zdziwiła. Jednak ostatecznie tylko westchnienie opuściło jego usta.
O co w ogóle chodziło?
Krążyła miejska legenda, a może to była tylko głupia plotka? Ale podobno dzisiejszego dnia co rok, dokładnie za jakąś godzinę, miało odbyć się jakieś tajemnicze spotkanie nikomu nieznajomych ludzi, którzy odprawiali w środku lasu dziwne obrzędy. Mało kto mógł tam podejść, mówiło się, że każdy śmiałek zaginął na kilka dni po czym wracał z całkowicie wymazaną pamięcią. Na przestrzeni kolejnych lat dookoła tego urosły liczne niedopowiedzenia, a dodawane coraz to bardziej mityczne elementy sprawiły, że znalazł się właśnie tu gdzie siedział.
O tym, że ten wielki dzień nadchodzi słyszał już od miesiąca. Dziewczyny były ogromnie przejęte tym żeby dowiedzieć się co się dzieje, a swoje śledztwo skrupulatnie przeprowadzały już od lat trzech. Dlatego też wiedziały kogo i jak ubranego oraz gdzie mają wysłać. Podobno on swoją posturą najbardziej przypominał klasycznie widywane postaci. Ciekawe jak one to niby odkryły? Ale nie dyskutował. Miał dostać ładne rzeczy które później mógł zatrzymać, a nigdy nie wiadomo kiedy elegancka peleryna może się przydać! Dlatego siorbał swoje piwko i już sie nie ruszał gdy po raz kolejny i kolejny obrywał gdzieś igłą. Miał dziwne wrażenie, że robiła to specjalnie.
- Dobrze, to jeszcze raz. Co ja tam mam zrobić? - Zapytał na co z ust Paoli wydarł się rozgoryczony jęk.
- Ty skupiasz się w ogóle co my do Ciebie mówimy!? - Syknęła na niego na co on z miną nieskalaną myślą wzruszył obojętnie ramionami. - Idziesz za nimi, podchodzisz do tego kamiennego stołu który tam będzie i patrzysz co tam jest. Będziesz miał kamerkę, musisz wszystko nagrać! - Oświadczyła jakby to była bułka z masłem. Jasne, fanatycy go złapią i poćwiartują. Jak nic wątroby nie sprzedadzą!
Reszta czasu, który pozostał mu do cieszenia się życiem przed zakończeniem go w najpewniej tragiczny sposób uciekła mu przez palce. Ani się obejrzał, a razem z resztą znajomych parł przez las niedaleko jeziora. Jego tafla skrzyła się delikatnie w nikłym świetle dochodzącym z miasteczka, które to z każdym krokiem znikało za gęstymi drzewami. Ostatni raz obejrzał się za siebie po czym został mocno szturchnięty w bok przez napranego kolegę. Cóż, on dziwnym trafem jakoś tak wytrzeźwiał i najchętniej by się wycofał. Ale nie był opcji. Gdy tylko łamliwym tonem chciał stwierdzić, że to mało zabawne został sam. Oni... po prostu zniknęli! Jakby wcale mu nie towarzyszyli. Stał więc jak ten słup soli nasłuchując każdy szelest, czując jak na plecach pojawia się mu gęsia skórka, a włoski na karku stają dęba. Totalnie panikował.
Wtedy też pojawiła się pierwsza zakapturzona postać. Bardzo płynnym chodem, jakby przez runo leśne płynęła na obłoku, szła w kierunku w którym domniemywał, że będzie owy kamienny stół. Przygryzł wargę chowając się mocniej w kapturze. Zrobił krok naprzód i nagle minęła go kolejna postać. Poczuł dziwne napięcie gdy to się stało i nie był pewien czy rzeczywiście do jego uszu dotarło "pospiesz się, pospiesz". Powoli, zaczęło go to hipnotyzować. Z każdym zrobionym do przodu krokiem postaci pojawiało się więcej. Atmosfera gęstniała, a w powietrzu czuł mdlący słodki zapach. Co to było? Kadzidła?
W którymś momencie stanął, wychylił się na bok ale osoba za nim klepnęła go w ramię żeby się ogarnął. Stał tak dłuższą chwilę, kolejka się posuwała, a on zaczynał słyszeć jak spod wody. W uszach szumiała mu krew, w ustach czuł suchość, a serce zdawało się wydzierać drogę na zewnątrz, prosto przez jego żebra. Ostatecznie, stanął. Kamienny stół przypominał bardziej sekretarzyk. Przed nim leżała księga o pustych, pożółkłych stronach. Po jego prawej kałamarz z wetkniętym weń białym piórem. Oświetlone wszystko licznymi świecami o sączącym się, żółtawym wosku.
W twarz uderzył go chłód. Serce tak usilnie dobijające się do głosu nagle zamilkło. Jakby straciło wolę walki. Jego oczy jak monety wodziły po pustych stronicach. Wiatr nad jego głową pomrukiwał coś czego nie mógł zrozumieć. Rzucił do góry spojrzenie na co ktoś z tyłu szepnął: "wpisz imię i nazwisko i się przesuń". Jakby wbrew jego woli ręka powędrowała do pióra, nie było tuszu.
- Nie mam czym podpisać. - Odpowiedział nadal czując czyjąś obecność za plecami.
- Krwią. - Westchnięcie niczym to Paoli i szturchnięcie w wolną rękę. Ta uniosła się jakby wcale nie należała do niego, dźgnął się w palec wskazujący, a szkarłatna kropelka zabarwiła zaostrzoną dudkę. Następnie niewiele się zastanawiając pozostawił po sobie podpis i po tym jak nieznajomy za nim wskazał mu stronę w którą ma iść, na miękkich kolanach oddalił się dwa kroki, trzeci już był niepewny, przy czwartym poczuł jak puściła się mu z nosa krew i leci.
Przy czym wcale nie walnął w liście.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zmrużył powieki, chroniąc się przed wpadającym się słońcem do pokoju, zasłaniając tym samym zimne, o bliżej nieokreślonym kolorze tęczówki. Czasami były określane przez obcych ludzi jako szare, a raz jako niebieskie i ta druga barwa była wpisywania w dokumenty. Zresztą chłopak i tak nie miał z nimi problemu. Ba! Uważał, że pasują mu do również zimnych włosów, w kolorze blondu, wręcz tych platynowych - cała jego uroda emanowała zimą, a nie latem. To wszystko sprawiało, że nie wyglądał jak typowy Włoch, chociaż jak mu było wiadomo, to nim był, nie miał brązowych oczu, opalonej skóry - jak to bywało w tym kraju, gdzie słońca było pod dostatkiem. Ale może, jak sobie tłumaczył, takie anomalie, mniej popularne w ciepłym kraju, były normalne u czarowników i u czarownic, w końcu było można rzec, że byli dziećmi samego Szatana, wielbiąc go i godząc się na oddanie swojego ciała. Jednak władca piekła, Lucyfer, bardziej wolał czarownice niż czarowników, aczkolwiek tak mówiło prawo.
Obudził się w akompaniamencie śpiewanego przez ciotki "sto lat, sto lat" i liżącego go po twarzy Zefira, już czując woń niosącej się po pokoju, czekolady. Drażniła jego kubki smakowe i wszystkie inne zakończenia nerwowe, ale wpierw po zdmuchnięciu świeczek, uśmiechu do ciotek i przywitaniu się porannymi pieszczotami z psem, zarzucił na siebie koszulkę, bo niestety dla niego - w tym domu w łóżku się nie jadło. Nawet w jego urodziny.
- Mój Luca skończył dzisiaj osiemnaście lat, jeju, dzieci tak szybko dorastają - powiedziała ciocia Brigida, nieco pulchniejsza od swojej starszej siostry, pewnie dlatego że ta pierwsza kochała wypieki: ciasta, ciasteczka i babeczki, i różne duperele, gdzie Luca nie do końca znał ich nazwy, za to wiedział, że ciotka miała talent w nie magicznych potrawach, jak i magicznych.
- Brigida - upomniała ją. - Nie stresuj go, dzisiaj ma ważny dzień.
Chociaż tort w ten szalony dzień smakował wyśmienicie, szczególnie wiśnie w rumie, choć te prawnie nie powinny dotknąć ust blondyna, to kto by się tym przejmował?
Jadł ciasto, jakby nigdy je na oczy nie widział, ale jak już wspomniano - było to fenomenalne ciasto: waniliowy biszkopt, przekładany czekoladowym kremem, malinowo-czekoladowym ganache, a na górze zdobione wiśniami w rumie i że świeczką "18".
- Przepyszny, ciociu - skomentował, jeszcze z pełnymi ustami, delektując się alkoholem w wiśniach.
- Hej, hej, robimy coś dzisiaj? Oprócz tego przerażającego, tajemniczego Czarnego Chrztu? @SuperMario @Alice_in_Wonderland @Czarownik_z_Oz? I wszystkiego najlepszego Luca, znalezienia wreszcie ładnego chłopaka, pieniędzy, sukcesow w obu szkołach i wreszcie dobrego seksu, wink wink 8)!!! - Odczytał zaraz wiadomość od Ivo na jednym z najbardziej znanych komunikatorów, na utworzonej grupce.
- Wiecie, że nie mogę... :C muszę być w domu wcześniej, żeby się wyszykować na tę północ.
- Chociaż na jezioro pójdźmy, ogarnę piwa. Musimy ci zaśpiewać sto lat przecież! - dodała Alice, a chłopak już czuł spojrzenia ciotek na sobie, bo używał telefonu przy stole.
- Ok - odpisał krótko, chowając urządzenie do kieszeni.
***
Granatowa wstążka zwana niebem gościła na sobie miliony jak nie więcej małych, świecących gwiazd, układające się w różnorakie gwiazdozbiory, na niestety których Luca się nie znał, ale prawdziwą "gwiazdą" na niebie był okrągły księżyc - Pełnia. Właśnie w pełnię odbywały się te najhuczniejsze sabaty i Czarne Chrzty, choć one odbywały się w każde osiemnaste urodziny czarownic i czarowników, bo wierzono, że wtedy moc magików była silniejsze, choć to była kwestia sporna, jeśli właśnie ta dwunasta w nocy zawsze była największą mocą czarownic i czarowników.
Chłopak poprzednio nasmarowany mieszaniną substancji, zawierającą mleko, jajka, gałązkę rozmarynu, żółtego rzepiku o drobnych liściach, szklanki wanilii oraz kapki wilca przeczyszczającego i innych nieznanych mu ziół, które rzekomo miały oczyścić ciało z toksyn. Była to jedna z tradycji związanej z Czarnym Chrztem, tak jak to, że wszyscy tutejsi byli ubrani na czarno - zazwyczaj w płaszcze lub w peleryny, chodziło o to, by ubrać się w najlepszy strój,
wszystko po to, by czcić Czarnego Pana.
Wszędzie były postawione świeczki, stały w bite w ziemię pochodnie, a w wszystko to komponowało się w piękny obraz, obruszony całą otoczką tajemniczości.
Luca niejednokrotnie był świadkiem całego obrządku, jako członek kowenu, przyglądając się temu, ale dziś to on był zestresowany, będąc w kręgu zainteresowania, bo to od dziś zyskiwał pełnię mocy i mógł zacząć uczęszczać do tej innej szkoły, chłonąc nową wiedzę. Czuł ścisk w gardle i przekręcający się w różne strony żołądek, jakby chciał wypaść, a raczej to co w nim było - ciasta, piwa i chipsy,
właściwie to nic konkretnego. Czuł po prostu stres związany z nowym etapem życia, mimo tego, że był w gronie znanych mu ludzi i ciotek, aczkolwiek brakowało mu swoich przyjaciół. Niestety oni, jako zwykli śmiertelnicy nie mogli wejść do lasu podczas sabatu. Krążyły różne legendy, te mniej prawdziwe i mające w sobie ziarenko prawdy. I za bardzo nie był ciekawy jaka była w tym prawda.
Wtedy nagle i znikąd zauważył chłopaka o nieznajomych mu rysach i fryzurze, a to było jednak dziwne, gdyż kojarzył mniej więcej każdą twarz ze swojego kowenu.
Dosłownie po kilku sekundach skanowania sylwetki bruneta, ten wpadł w jego ramiona, a może to blondyn złapał go w ostatniej chwili?
- Czy on... - wyszeptała Silvia prawie bezgłośnie, po czym nachyliła się nad bezwiednym ciałem chłopca, które tkwiło dalej trzymane w ramionach przerażonego blondyna, ale sprawa była prosta i cała trójka niedługo zrozumiała, co się wydarzyła.
- Kto normalny rani się w rękę, a potem jeszcze się podpisuje nie wiadomo gdzie?! Życie mu niemiłe czy co - warknął, gdy cały stres przerodził się w kłującą złość, przestał zagryzać wargi, zaś zaczął marszczyć czoło, a jego głos przestał być niepewny i drżący, tylko podniesiony.
Nie mógł zrozumieć dramatu, patosu tej sytuacji i również nie mógł zrozumieć, akurat czemu musiało to się zdarzyć w jego urodziny, czym na to sobie zasłużył, bo nigdy nie słyszał o tym, by na jakkolwiek nie święty chrzest przyszedł zwykły człowiek i to jeszcze śmiał wpisać się do tej grubej księgi! Myślał, że wizja własnej krwi na kartkach jest wystarczająco odrażająca.
- O Szatanie, o Szatanie, co my teraz zrobimy. Gdyby anty kapłan się o tym dowiedział, to... nawet nie mam pojęcia, co wtedy - mówiła zaniepokojona Brigida, robiąc kółka wokół bruneta
Anty kapłan słynął z tego, że nie przepadał za ludźmi. Całe dnie spędzał albo w domu, albo w akademii, w swoim gabinecie, raz wychodząc i prowadząc zajęcia. Uważał, że ludzie nie zasługują na życie na Ziemi, nie są świadomi całej magii i wciąż miał żal do nich za na przykład wszystkie morderstwa w Salem. Dla niego ludzie byli idiotami, choć może było to za mocne słowo, a na czasowników czy czarownice mające za jednego rodzica śmiertelnika, patrzył z pogardą.
- Wezmę go z Brigidą do domu, jak wpiszesz się do Księgi Bestii, to razem pomyślimy co dalej - Tym razem odezwała się Silvia, biorąc delikwenta za nogi, a swojej siostrze każąc zrobić jej to samo z barkami, ta druga niechętnie to zrobiła, narzekając na ból pleców. W końcu chłopak do lekkich nie należał.
***
- Zebraliśmy się tutaj, w środku lasu, w mocy naszego Czarnego Pana, ze wszystkimi duszami, żywymi i zmarłymi z naszego kowenu: Kościoła Nocy - rozległ się donośny głos arcy kapłana, gdy Luca już klęczał na kolanach, gotowy złożyć przysięgę Lucyferowi, ale tym razem nie stresował się - był zdenerwowany, oderwany od wydarzenia, ważnego wydarzenia. Myślał tylko o tym, co się działo tak niedawno.
Lewa ręką została przecięta przez sztylet, a kąpiąca szkarłatna ciecz zaczęła skraplać się na kartki, tworząc kałuże, w której następne zanurzone zostało pióro, zrobione z czyjeś kości. Tak oto został złożony podpis Luki, a zaraz później, gdy zgromadzenie od niego się oddaliło, chłopak szybkim krokiem skręcił w lewo, w stronę domu.
***
- Chwała Lucyferowi, żyje - rzekła blondynka, już trzymając gorącą filiżankę herbaty, kierując ją w stronę nieznajomego, który na nieszczęście Luki, leżał na jego łóżku. Mogły go położyć od razu w kostnicy, byłoby szybciej, jakby co - pomyślał.
- No szkoda - fuknął. - Dobry wieczór, Śpiąca Królewno, dobrze się spało? W każdym razie, gratuluję inteligencji - dodał złośliwie, prychając. No zdecydowanie nie był zadowolony z obrotu sytuacji, a miało być gorzej.
Dodatkowo Zefir zaciekawiony zebraniem, wskoczył na łóżku, liżąc bruneta po twarzy, z czego Luca nie był zadowolony, to był jego pies i na takie "pieszczoty", ten ktoś nie zasługiwał.
- Stwierdziłyśmy, że nikt inny nie powinien się o tym dowiedzieć, dlatego, Luca, wprowadzisz go w nasz magiczny świat. - Sivilia ogarnęła rude włosy z czoła.
- Że co?! Jak ja mam go w parę tygodni czy w parę miesięcy nauczyć czegoś, do czego byłem uczony osiemnaście lat?! Może jeszcze mam go niańczyć w Akademii?! - wykrzyczał, szeroko gestykulując rękoma, na co ciotki zareagowały skinięciem głowy, prawie w tym samym czasie.
- Zajebiście - warknął.
Obudził się w akompaniamencie śpiewanego przez ciotki "sto lat, sto lat" i liżącego go po twarzy Zefira, już czując woń niosącej się po pokoju, czekolady. Drażniła jego kubki smakowe i wszystkie inne zakończenia nerwowe, ale wpierw po zdmuchnięciu świeczek, uśmiechu do ciotek i przywitaniu się porannymi pieszczotami z psem, zarzucił na siebie koszulkę, bo niestety dla niego - w tym domu w łóżku się nie jadło. Nawet w jego urodziny.
- Mój Luca skończył dzisiaj osiemnaście lat, jeju, dzieci tak szybko dorastają - powiedziała ciocia Brigida, nieco pulchniejsza od swojej starszej siostry, pewnie dlatego że ta pierwsza kochała wypieki: ciasta, ciasteczka i babeczki, i różne duperele, gdzie Luca nie do końca znał ich nazwy, za to wiedział, że ciotka miała talent w nie magicznych potrawach, jak i magicznych.
- Brigida - upomniała ją. - Nie stresuj go, dzisiaj ma ważny dzień.
Chociaż tort w ten szalony dzień smakował wyśmienicie, szczególnie wiśnie w rumie, choć te prawnie nie powinny dotknąć ust blondyna, to kto by się tym przejmował?
Jadł ciasto, jakby nigdy je na oczy nie widział, ale jak już wspomniano - było to fenomenalne ciasto: waniliowy biszkopt, przekładany czekoladowym kremem, malinowo-czekoladowym ganache, a na górze zdobione wiśniami w rumie i że świeczką "18".
- Przepyszny, ciociu - skomentował, jeszcze z pełnymi ustami, delektując się alkoholem w wiśniach.
- Hej, hej, robimy coś dzisiaj? Oprócz tego przerażającego, tajemniczego Czarnego Chrztu? @SuperMario @Alice_in_Wonderland @Czarownik_z_Oz? I wszystkiego najlepszego Luca, znalezienia wreszcie ładnego chłopaka, pieniędzy, sukcesow w obu szkołach i wreszcie dobrego seksu, wink wink 8)!!! - Odczytał zaraz wiadomość od Ivo na jednym z najbardziej znanych komunikatorów, na utworzonej grupce.
- Wiecie, że nie mogę... :C muszę być w domu wcześniej, żeby się wyszykować na tę północ.
- Chociaż na jezioro pójdźmy, ogarnę piwa. Musimy ci zaśpiewać sto lat przecież! - dodała Alice, a chłopak już czuł spojrzenia ciotek na sobie, bo używał telefonu przy stole.
- Ok - odpisał krótko, chowając urządzenie do kieszeni.
***
Granatowa wstążka zwana niebem gościła na sobie miliony jak nie więcej małych, świecących gwiazd, układające się w różnorakie gwiazdozbiory, na niestety których Luca się nie znał, ale prawdziwą "gwiazdą" na niebie był okrągły księżyc - Pełnia. Właśnie w pełnię odbywały się te najhuczniejsze sabaty i Czarne Chrzty, choć one odbywały się w każde osiemnaste urodziny czarownic i czarowników, bo wierzono, że wtedy moc magików była silniejsze, choć to była kwestia sporna, jeśli właśnie ta dwunasta w nocy zawsze była największą mocą czarownic i czarowników.
Chłopak poprzednio nasmarowany mieszaniną substancji, zawierającą mleko, jajka, gałązkę rozmarynu, żółtego rzepiku o drobnych liściach, szklanki wanilii oraz kapki wilca przeczyszczającego i innych nieznanych mu ziół, które rzekomo miały oczyścić ciało z toksyn. Była to jedna z tradycji związanej z Czarnym Chrztem, tak jak to, że wszyscy tutejsi byli ubrani na czarno - zazwyczaj w płaszcze lub w peleryny, chodziło o to, by ubrać się w najlepszy strój,
wszystko po to, by czcić Czarnego Pana.
Wszędzie były postawione świeczki, stały w bite w ziemię pochodnie, a w wszystko to komponowało się w piękny obraz, obruszony całą otoczką tajemniczości.
Luca niejednokrotnie był świadkiem całego obrządku, jako członek kowenu, przyglądając się temu, ale dziś to on był zestresowany, będąc w kręgu zainteresowania, bo to od dziś zyskiwał pełnię mocy i mógł zacząć uczęszczać do tej innej szkoły, chłonąc nową wiedzę. Czuł ścisk w gardle i przekręcający się w różne strony żołądek, jakby chciał wypaść, a raczej to co w nim było - ciasta, piwa i chipsy,
właściwie to nic konkretnego. Czuł po prostu stres związany z nowym etapem życia, mimo tego, że był w gronie znanych mu ludzi i ciotek, aczkolwiek brakowało mu swoich przyjaciół. Niestety oni, jako zwykli śmiertelnicy nie mogli wejść do lasu podczas sabatu. Krążyły różne legendy, te mniej prawdziwe i mające w sobie ziarenko prawdy. I za bardzo nie był ciekawy jaka była w tym prawda.
Wtedy nagle i znikąd zauważył chłopaka o nieznajomych mu rysach i fryzurze, a to było jednak dziwne, gdyż kojarzył mniej więcej każdą twarz ze swojego kowenu.
Dosłownie po kilku sekundach skanowania sylwetki bruneta, ten wpadł w jego ramiona, a może to blondyn złapał go w ostatniej chwili?
- Czy on... - wyszeptała Silvia prawie bezgłośnie, po czym nachyliła się nad bezwiednym ciałem chłopca, które tkwiło dalej trzymane w ramionach przerażonego blondyna, ale sprawa była prosta i cała trójka niedługo zrozumiała, co się wydarzyła.
- Kto normalny rani się w rękę, a potem jeszcze się podpisuje nie wiadomo gdzie?! Życie mu niemiłe czy co - warknął, gdy cały stres przerodził się w kłującą złość, przestał zagryzać wargi, zaś zaczął marszczyć czoło, a jego głos przestał być niepewny i drżący, tylko podniesiony.
Nie mógł zrozumieć dramatu, patosu tej sytuacji i również nie mógł zrozumieć, akurat czemu musiało to się zdarzyć w jego urodziny, czym na to sobie zasłużył, bo nigdy nie słyszał o tym, by na jakkolwiek nie święty chrzest przyszedł zwykły człowiek i to jeszcze śmiał wpisać się do tej grubej księgi! Myślał, że wizja własnej krwi na kartkach jest wystarczająco odrażająca.
- O Szatanie, o Szatanie, co my teraz zrobimy. Gdyby anty kapłan się o tym dowiedział, to... nawet nie mam pojęcia, co wtedy - mówiła zaniepokojona Brigida, robiąc kółka wokół bruneta
Anty kapłan słynął z tego, że nie przepadał za ludźmi. Całe dnie spędzał albo w domu, albo w akademii, w swoim gabinecie, raz wychodząc i prowadząc zajęcia. Uważał, że ludzie nie zasługują na życie na Ziemi, nie są świadomi całej magii i wciąż miał żal do nich za na przykład wszystkie morderstwa w Salem. Dla niego ludzie byli idiotami, choć może było to za mocne słowo, a na czasowników czy czarownice mające za jednego rodzica śmiertelnika, patrzył z pogardą.
- Wezmę go z Brigidą do domu, jak wpiszesz się do Księgi Bestii, to razem pomyślimy co dalej - Tym razem odezwała się Silvia, biorąc delikwenta za nogi, a swojej siostrze każąc zrobić jej to samo z barkami, ta druga niechętnie to zrobiła, narzekając na ból pleców. W końcu chłopak do lekkich nie należał.
***
- Zebraliśmy się tutaj, w środku lasu, w mocy naszego Czarnego Pana, ze wszystkimi duszami, żywymi i zmarłymi z naszego kowenu: Kościoła Nocy - rozległ się donośny głos arcy kapłana, gdy Luca już klęczał na kolanach, gotowy złożyć przysięgę Lucyferowi, ale tym razem nie stresował się - był zdenerwowany, oderwany od wydarzenia, ważnego wydarzenia. Myślał tylko o tym, co się działo tak niedawno.
Lewa ręką została przecięta przez sztylet, a kąpiąca szkarłatna ciecz zaczęła skraplać się na kartki, tworząc kałuże, w której następne zanurzone zostało pióro, zrobione z czyjeś kości. Tak oto został złożony podpis Luki, a zaraz później, gdy zgromadzenie od niego się oddaliło, chłopak szybkim krokiem skręcił w lewo, w stronę domu.
***
- Chwała Lucyferowi, żyje - rzekła blondynka, już trzymając gorącą filiżankę herbaty, kierując ją w stronę nieznajomego, który na nieszczęście Luki, leżał na jego łóżku. Mogły go położyć od razu w kostnicy, byłoby szybciej, jakby co - pomyślał.
- No szkoda - fuknął. - Dobry wieczór, Śpiąca Królewno, dobrze się spało? W każdym razie, gratuluję inteligencji - dodał złośliwie, prychając. No zdecydowanie nie był zadowolony z obrotu sytuacji, a miało być gorzej.
Dodatkowo Zefir zaciekawiony zebraniem, wskoczył na łóżku, liżąc bruneta po twarzy, z czego Luca nie był zadowolony, to był jego pies i na takie "pieszczoty", ten ktoś nie zasługiwał.
- Stwierdziłyśmy, że nikt inny nie powinien się o tym dowiedzieć, dlatego, Luca, wprowadzisz go w nasz magiczny świat. - Sivilia ogarnęła rude włosy z czoła.
- Że co?! Jak ja mam go w parę tygodni czy w parę miesięcy nauczyć czegoś, do czego byłem uczony osiemnaście lat?! Może jeszcze mam go niańczyć w Akademii?! - wykrzyczał, szeroko gestykulując rękoma, na co ciotki zareagowały skinięciem głowy, prawie w tym samym czasie.
- Zajebiście - warknął.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Uderzenie o miękką powierzchnię w porównaniu z tym jak dwa razy zadarł plecami o jakiś leżący konar i raz został bezczelnie przeciągnięty przez największe krzaki w okolicy było miłą odmianą. W tym czasie powoli zaczynał kontaktować chociaż czuł się jakby wszystkie jego organy zmieniły swoje miejsca, pozamieniały się i poskręcały. Żołądek wypełniony alkoholem uwolnił swoją zawartość, szczęśliwie jeszcze po drodze i obecnie tyle co czuł paskudny smak w ustach. No i nadal, wszystko docierało do niego jak spod wody chociaż był przekonany, że z ogromną uwagę śledzi dwie kobiece postaci które się nad nim krzątały.
Pierwsza z nich, ta nieco bardziej przy sobie, zjednała go sobie w momencie gdy pomogła mu usiąść, pozwoliła mu przepłukać usta, a później podała dziwnie pachnący napar, który po pierwszym łyku powoli zaczął go rozluźniać. Niczym rosół na kaca. Zbawienne działanie przez co zaczął go powolutku siorbać zaczynając czuć jak tępy ból w czaszce powoli odpuszcza.
- K-kim jesteście? Gdz-gdzie ja jestem? – Zapytał w końcu, z pokorą trzymając głowę niżej i podniesione ramiona. Jeżeli miał zostać niewolnikiem tych czarnych postaci to może przynajmniej będzie lepiej traktowany jak zacznie współpracować! Ogólnie, musiał przestać czytać kryminały.
- Pij pij skarbulku, będzie Ci lepiej. – Zapewniła go ta grubsza na co on pokiwał głową i potulnie spożywał napój. I tak by nie przestał, powoli jego ciało wracało to bezbolesnej normy na co on niezwykle się cieszył. Ba! Nawet się rozluźniał. Przynajmniej do momentu gdy ta szczupła stanęła nad nim biorąc się pod boki, zmierzyła go spojrzeniem po czym się nad nim pochyliła. Nie oponował gdy zaczęła go badać jak jakiegoś znalezionego na ulicy kota. Zęby, oczy, nos, uszy. I to dziwne mamrotanie jej pod nosem, że z jednej strony to „fascynujące” a z drugiej na niego prychała.
- Musiał mieć kiedyś magicznego przodka. No przecież by go rozerwało. – Oświadczyła na co ta grubsza kiwnęła głową. On natomiast poczuł jak ponownie zaciska się mu żołądek. „Rozerwało” nie brzmiało bowiem zbyt optymistycznie.
- Dobrze dziecko. Wpakowałeś się w bardzo trudną sytuację. Jak się nazywasz, ile masz lat i z jakiego jesteś rodu? – Zapytała szorstkim tonem chociaż na jej twarzy malowała się troska. W co on się do cholery wpakował?!
- Ym… ja… jestem.. Emilio… Rossi. I… mam osiemnaście lat. – Zapewnił chociaż w taki sposób jakby niczego nie był pewien, nawet swojego imienia. Dodatkowo wzdrygnął się potężnie gdy ta druga pogłaskała go po głowie uśmiechając się gdy wyciągnęła drobną gałązkę z jego loczków.
- No już już, uspokój się. Zaraz Ci wyjaśnimy. – Zapewniła spoglądając na siostrę z prośbą w oczach. Ta druga, szczuplejsza westchnęła wtedy i rozsiadła się na krześle które przysunęła sobie bliżej łóżka.
- Nie wiem co Cię podkusiło wdzierać się na tak ważne święto wiedźm ale właśnie zostałeś jednym z nas. Wpisując się do księgi otrzymałeś moce od naszego Pana, Lucyfera któremu teraz będziesz służył. I ani mi się waż tak głupio uśmiechać, myślisz, że to kpina? – Zapytała ostro przez co naglę zatrząsł się cały dom. On momentalnie wrócił do potulnej postawy chociaż jego oczy robiły się wielkości spodków. Szczególnie, że historia o magicznej stronie świata, o której on i jemu podobni w ogóle nie mają pojęcia, rozkręciła się na dobre. Gdzieś tak od połowy siedział z szeroko otwartymi ustami które ta grubsza co jakiś czas próbowała mu zamykać ale szczęka opadała na kolejne niedorzeczne fakty. Obecnie, w głowie miał taki mętlik, że… czuł… totalną panikę.
Wtedy też w pomieszczeniu pojawił się chłopak.
Na oko wyglądał na jego wiek chociaż urodą przypominał egzotycznego obcokrajowca. Po tym wszystkim co usłyszał jego hamulce zostały mocno zwolnione przez co nie miał oporów zlustrować go od stóp do głów. A później… później nieznajomy go opierdolił. Czy mogło być jeszcze gorzej? Owszem!
Dostał już od obu wiedźm, od młodego mężczyzny i gdy sądził, że teraz go zabiją albo pozwolą odejść, pojawił się jeszcze najgorszy koszmar jego dzieciństwa – pies. Krzyknął przerażony gdy stworzenie wskoczyło na łóżko i chowając się pod kołdrą skulił się w pozycji embrionalnej wypuszczając z siebie całe te emocje, które zdążyły się w nim zgromadzić. Po prostu totalna panika.
Ostatecznie pies narobił nagle takiego zamieszania, że on dostrzegł swoją szansę. Zauważając otwarte drzwi zmrużył lekko oczy po czym wystrzelił jak z procy. Odbił się od ściany naprzeciwko drzwi, wpadł na wąskie schody po których momentalnie zbiegł w dół po czym zaczął namierzać drzwi. Są! Otworzył je i znowu… przed oczami mu pociemniało. Po otwarciu wrót do perlistej nocy dostrzegł czerwone ślepia. Małe, pokraczne stworzenie o wychudzonym czarnym ciele, z nałożoną wielką maską przypominającą mu te które widywał w książkach o kulturze Afryki, wydało z siebie wysoki dźwięk „kekekekeke” po czym wyciągnęło do niego zasuszone łapki. Jego krzyk było chyba słychać dwie miejscowości dalej! Trzasnął drzwiami i pognał w przeciwną stronę, do kuchni. Zanim jednak do niej dotarł ponownie wpadł na mężczyznę który wydawał się pałać ogromną chęcią zapoznania swojego sierpowego z jego twarzą. W akompaniamencie szczekającego psa na górze schodów pojawiły się obie kobiety, a za plecami drzwi z cichym skrzypnięciem otwarły się przed stworzeniem.
- Wysłannik Nocy! Co za niespodzianka! – Pisnęła nagle jedna na co stworzenie spojrzało na nią i wskazało na niego, na Emilio który właśnie dla otrzeźwienia został walnięty sierpowym prosto w jego delikatny nos.
- Rozgość się proszę, rozgość! To tylko chwilowa… komplikacja! – Zapewniła kobieta próbując wysłannika z piekieł odciągnąć od człowieka. Niestety, ten przybył tutaj właśnie z jego powodu niosąc wiadomość od samego Pana Piekieł i nie specjalnie chciał odpuścić.
Pierwsza z nich, ta nieco bardziej przy sobie, zjednała go sobie w momencie gdy pomogła mu usiąść, pozwoliła mu przepłukać usta, a później podała dziwnie pachnący napar, który po pierwszym łyku powoli zaczął go rozluźniać. Niczym rosół na kaca. Zbawienne działanie przez co zaczął go powolutku siorbać zaczynając czuć jak tępy ból w czaszce powoli odpuszcza.
- K-kim jesteście? Gdz-gdzie ja jestem? – Zapytał w końcu, z pokorą trzymając głowę niżej i podniesione ramiona. Jeżeli miał zostać niewolnikiem tych czarnych postaci to może przynajmniej będzie lepiej traktowany jak zacznie współpracować! Ogólnie, musiał przestać czytać kryminały.
- Pij pij skarbulku, będzie Ci lepiej. – Zapewniła go ta grubsza na co on pokiwał głową i potulnie spożywał napój. I tak by nie przestał, powoli jego ciało wracało to bezbolesnej normy na co on niezwykle się cieszył. Ba! Nawet się rozluźniał. Przynajmniej do momentu gdy ta szczupła stanęła nad nim biorąc się pod boki, zmierzyła go spojrzeniem po czym się nad nim pochyliła. Nie oponował gdy zaczęła go badać jak jakiegoś znalezionego na ulicy kota. Zęby, oczy, nos, uszy. I to dziwne mamrotanie jej pod nosem, że z jednej strony to „fascynujące” a z drugiej na niego prychała.
- Musiał mieć kiedyś magicznego przodka. No przecież by go rozerwało. – Oświadczyła na co ta grubsza kiwnęła głową. On natomiast poczuł jak ponownie zaciska się mu żołądek. „Rozerwało” nie brzmiało bowiem zbyt optymistycznie.
- Dobrze dziecko. Wpakowałeś się w bardzo trudną sytuację. Jak się nazywasz, ile masz lat i z jakiego jesteś rodu? – Zapytała szorstkim tonem chociaż na jej twarzy malowała się troska. W co on się do cholery wpakował?!
- Ym… ja… jestem.. Emilio… Rossi. I… mam osiemnaście lat. – Zapewnił chociaż w taki sposób jakby niczego nie był pewien, nawet swojego imienia. Dodatkowo wzdrygnął się potężnie gdy ta druga pogłaskała go po głowie uśmiechając się gdy wyciągnęła drobną gałązkę z jego loczków.
- No już już, uspokój się. Zaraz Ci wyjaśnimy. – Zapewniła spoglądając na siostrę z prośbą w oczach. Ta druga, szczuplejsza westchnęła wtedy i rozsiadła się na krześle które przysunęła sobie bliżej łóżka.
- Nie wiem co Cię podkusiło wdzierać się na tak ważne święto wiedźm ale właśnie zostałeś jednym z nas. Wpisując się do księgi otrzymałeś moce od naszego Pana, Lucyfera któremu teraz będziesz służył. I ani mi się waż tak głupio uśmiechać, myślisz, że to kpina? – Zapytała ostro przez co naglę zatrząsł się cały dom. On momentalnie wrócił do potulnej postawy chociaż jego oczy robiły się wielkości spodków. Szczególnie, że historia o magicznej stronie świata, o której on i jemu podobni w ogóle nie mają pojęcia, rozkręciła się na dobre. Gdzieś tak od połowy siedział z szeroko otwartymi ustami które ta grubsza co jakiś czas próbowała mu zamykać ale szczęka opadała na kolejne niedorzeczne fakty. Obecnie, w głowie miał taki mętlik, że… czuł… totalną panikę.
Wtedy też w pomieszczeniu pojawił się chłopak.
Na oko wyglądał na jego wiek chociaż urodą przypominał egzotycznego obcokrajowca. Po tym wszystkim co usłyszał jego hamulce zostały mocno zwolnione przez co nie miał oporów zlustrować go od stóp do głów. A później… później nieznajomy go opierdolił. Czy mogło być jeszcze gorzej? Owszem!
Dostał już od obu wiedźm, od młodego mężczyzny i gdy sądził, że teraz go zabiją albo pozwolą odejść, pojawił się jeszcze najgorszy koszmar jego dzieciństwa – pies. Krzyknął przerażony gdy stworzenie wskoczyło na łóżko i chowając się pod kołdrą skulił się w pozycji embrionalnej wypuszczając z siebie całe te emocje, które zdążyły się w nim zgromadzić. Po prostu totalna panika.
Ostatecznie pies narobił nagle takiego zamieszania, że on dostrzegł swoją szansę. Zauważając otwarte drzwi zmrużył lekko oczy po czym wystrzelił jak z procy. Odbił się od ściany naprzeciwko drzwi, wpadł na wąskie schody po których momentalnie zbiegł w dół po czym zaczął namierzać drzwi. Są! Otworzył je i znowu… przed oczami mu pociemniało. Po otwarciu wrót do perlistej nocy dostrzegł czerwone ślepia. Małe, pokraczne stworzenie o wychudzonym czarnym ciele, z nałożoną wielką maską przypominającą mu te które widywał w książkach o kulturze Afryki, wydało z siebie wysoki dźwięk „kekekekeke” po czym wyciągnęło do niego zasuszone łapki. Jego krzyk było chyba słychać dwie miejscowości dalej! Trzasnął drzwiami i pognał w przeciwną stronę, do kuchni. Zanim jednak do niej dotarł ponownie wpadł na mężczyznę który wydawał się pałać ogromną chęcią zapoznania swojego sierpowego z jego twarzą. W akompaniamencie szczekającego psa na górze schodów pojawiły się obie kobiety, a za plecami drzwi z cichym skrzypnięciem otwarły się przed stworzeniem.
- Wysłannik Nocy! Co za niespodzianka! – Pisnęła nagle jedna na co stworzenie spojrzało na nią i wskazało na niego, na Emilio który właśnie dla otrzeźwienia został walnięty sierpowym prosto w jego delikatny nos.
- Rozgość się proszę, rozgość! To tylko chwilowa… komplikacja! – Zapewniła kobieta próbując wysłannika z piekieł odciągnąć od człowieka. Niestety, ten przybył tutaj właśnie z jego powodu niosąc wiadomość od samego Pana Piekieł i nie specjalnie chciał odpuścić.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zadziwiające było to, że prawdziwy strach, a później panika została wywołana głównie przez psa – poczciwego i ukochanego towarzysza Luki. Został przez niego wybrany w tak zwanym katalogu w sumie niedawno, bo taki przywilej przysługiwał czarownikom i czarownicą tuż przed skończeniem osiemnastego roku życia, przed Czarnym Chrztem. W każdym razie, pomimo tego, chłopak zdążył zakochać się w łaciatym stworzeniu o dużych, oklapniętych uszach.
Chłopak zmarszczył czoło w geście zażenowania sytuacją. Co było takiego przerażającego w futrzastych czterech łapach, czego nie było w podpisywaniu się w grubej księdze własną krwią? I co by było, gdyby brunet – Emilo Rossi – dowiedział się, że tak naprawdę w głębi siebie, Zefir był goblinem na posługi – wysokie stworzenie, bez włosów, z długimi, powykręcanymi jak odnogi pająka palcami. Jednakże Luca w przeciwieństwie do innych magicznych mu ludzi, uważał, że nikt nie powinien być na zawołanie czy skinięcie palca. Nie nazywał się nawet jego właścicielem, a opiekunem, uważając, że oboje są równi sobie, nie bacząc na jakieś tam durne zasady w świecie magicznych, a tych było kilko i blondyn nie zamierzał się ze wszystkimi zgadzać. Zwłaszcza, że były one ustawione przez bandę starszych panów.
Zefir chyba też był nieco zdziwiony sytuacją, bo nagle stanął w bezruchu, przekrzywiając łebek w prawą stronę, podnosząc uszy. Luca nie mógł zaprzeczyć, że goblinek w takiej pozycji nie wyglądał uroczo.
Natomiast chwila miała stać się jeszcze bardziej dziwniejsza, bo z dołu rozległ się dźwięk jednej z ciotek, a już na schodach było czuć zapach spalenizny, gorszej niż to, gdy Sivilia próbowała naśladować swoją siostrę i piekła ciasto cytrynowe. Ten smród oczywiście przypominał zapach z piekieł, tak przynajmniej mówili śmiałkowi, którzy odważyli się wejść do tego miejsca i wyjść albo ci, co mieli okazję spotkać na Ziemi samego Lucyfera.
Mówiono, że wszędzie w piekle można było wyczuć ten zapach i pewnie brał się z tego, że palenie potępionych dusz było jedno z głównych rozrywek w tym miejscu. Nie było w tym nic dziwnego, skoro znajdywały się tam wszystkie demony, te z ludzkich horrorów i ludzi, którzy nie nadawali się do fałszywego boga.
Blondyn zszedł na dół, zostawiając szczekającego psa w swoim pokoju, a widok tajemniczego stworzenia faktycznie był przerażający. Słyszał o nim tylko z opowieści przekazywanych od ust do ust i raczej panowało przekonanie, że nikt nie był chętny na bliskie spotkanie z nim, aczkolwiek lepiej było spotkać Wysłannika Nocy niż samego Lucyfera, czyż nie?
W sumie można było się spodziewać, że ktoś jeszcze dzisiejszej nocy ich odwiedzi. Wpisanie się szarego człowieka do Księgi Bestii, czegoś, co należało do Czarnego Pana, nie mogło zostać niezauważone przez niego i pozostawione bez echa.
I pomimo że cała sytuacja nie była na rękę Luki, to nie mógł pozwolić, by coś się stało brunetowi. Za głupotę się płaciło, czasami słono, ale nie uważał, że bez wyroku mogą go wysłać na przykład na szafot. W tym świecie istniała zasada, że już na początku jest się winnym, wtedy dopiero było można udowodniać swoją niewinność.
Ale zanim zdążył rozchylić wargi, czarne chuchro zdążyło uderzyć drugiego nastolatka prosto w nos, na co wziął głęboki oddech
- Na pewno da się to jakoś odkręcić. No wiesz, dużo idiotów jest na tym świecie – odezwał się dopiero, ale jego zimne tęczówki były wprawdzie skierowane na Emilo. - Pokaż się tu – mruknął cicho, łapiąc w palce jego podbródek i skrupulatnie przyglądając się twarzy, a szczególnie nosowi. Przekręcił jego głowę w prawą, a potem w lewą stronę, doszukując się oznak złamanego nosa czy lecącej strużki krwi. Na całe szczęście nic takiego się nie stało, było widać tylko zaczerwienienie powstałe na grzbiecie.
- Może będzie z tego siniak, ale to wszystko. Głupi zawsze ma szczęście – powiedział już bardziej do siebie niż do kogokolwiek.
- Właściwie to Czarny Pan już znalazł rozwiązanie. - Głos stworzenia był znacząco męski, donośny, a dominowała w nim przede wszystkim chrypa. - Chce, żeby niewierny wrócił na łono swojego pana, a w tym pomoże mu Luca. Czarny Pan w zamian przewiduje specjalny bonus.
-Tak, tak, oczywiście. Już rozmawiałyśmy z Luką w tej sprawie – odpowiedziała prawie natychmiast Silvia.
Na słowo „bonus” z pewnością zaświeciły się oczy Luki. W końcu Lucyfer był potężny i to on dawał im moce. Zaś ciotką chłopaka zaświeciła myśl, że w ten sposób mogą odzyskać dobre imię rodziny.
I tak w ten sposób dwie sprawy już zostały przesądzone, a właściwie dalsze losy tej dwójki. Blondyn miał zacząć niańczyć bruneta i pilnować, by się nie zabił, a brunet miał za zadanie jak najszybciej opanować nowe moce i nie zginąć po drodze. Może dla tego pierwszego nie była przewidziana kara za niepowodzenie, ale wzmianka o bonusie była dość zachęcająca, choć gdyby mógł, wolał jednak nie być zmuszony do spędzania czasu z kimkolwiek wbrew własnej woli.
Stwór przytaknął, jeszcze raz łypnął ślepiami na całe zgromadzenie, po czym zniknął za drzwiami wejściowymi i dosłownie rozpłynął się w powietrzu za pomocą wiatru, a smród nagle zniknął.
Brigida z widoczną ulgą westchnęła, opierając się o stół i zaraz się krótko śmiejąc.
- O Szatanie, żyjemy – powiedziała, przecierając wierzchem dłoni czoło.
- A wy chłopcy, powinniście już iść spać. Emilo dzisiaj śpisz u nas, wystarczy nam wszystkim wrażeń na dzisiaj – odezwała się tym razem Sivilia, na co Luca bez słowa oporu złapał bruneta za nadgarstek i ponownie zaciągnął do swojego pokoju, tam posadził go na krześle w brązowo – niebieskie paski, stojące tuż przy końcu
łóżka. Można byłoby rzec, że go na nie nie posadził, a popchnął, tak, to było odpowiednie słowo.
Następnie wyciągnął z szuflady mahoniowego biurka, nad którym wisiała masa polaroidów z jego przyjaciółmi, sznur. Przecież musiał odpowiednio zabezpieczyć delikwenta przed ucieczką! A dopóki on grzebał w szufladzie, to pilnował go nie kto inny, a pies, który zajmował dumnie miejsce na różnokolorowych poduszkach na parapecie. Tam dzielnie siedział z podniesionymi uszami, nie spuszczając swoich brązowych ślepi z ich wspólnego znajomego.
- Po pierwsze to masz drugi raz nie uciekać, ale tak na wszelki wypadek dzisiaj cię zwiążę. – Odwrócił się na pięcie do chłopaka i już zaraz niedługo jego ręce były związane z tyłu w mocny supeł i by się upewnić pociągnął go jeszcze raz, na pewno sprawdzając, czy jest jakiś luz. - Po drugie Zefir cię nie zje, no chyba że go o to poproszę, więc to co się stało i co się dalej stanie zostanie między nami – powiedział pół serio, pół żartem. - Po trzecie, to polecam od teraz przestać wychwalać fałszywego boga, a po czwarte, to wszystkiego najlepszego Luca – dodał, a koniec zdania wypowiedział przedrzeźniając chłopaka. - Trochę spóźnione, ale może być – prychnął.
Podszedł do laptopa, gdzie zaraz z głośników poleciała jedna z najbardziej znanych piosenek, oczywiście nie za głośno. Niestety.
- Livin’ easy, lovin’ free, season ticket on a one way ride – zaśpiewał wraz z piosenkarzem hardrockowego zespołu, już wczuwając się w brzmienie muzyki i gitary, przy czym zaczął wywijać rękoma w rytm muzyki, kręcąc biodrami, dopóki nie wyjął spod łóżka butelki czerwonego wina i korkociągu.
Oczywiście wino nie należało do tych drogich, może nawet nie smakowało tak, jak powinno, ale na upicie się i na świętowanie ubiegłej osiemnastki było idealne.
Wpierw sam pociągnął łyka lub więcej, czując przyjemne uczucie ciepła w gardle, spływające do żołądka, a później poczęstował Emilio, przystawiając mu butelkę trunku do ust.
- Jak będziesz chciał siku, to krzycz – powiedział, biorąc kolejne pociągniecie. - I’m on highway to hell, on highway to hell – zaśpiewał znowu, coraz bardziej się rozkręcając.
***
She’s got a smile that it seems to me, reminds me on of childhood memories – śpiewał artysta już kolejnej z któreś piosenek. Luca w pewnym momencie zatracił po prostu poczucie czasu, jak i również równowagi. Kręcił się w pijackim tańcu może z dwoma łykami czerwonego trunku, a muzyka kołysała jego biodrami, towarzysząc przyjemnemu szumowi w głowie. Niemal mógł przysiąść, że świat przed nim stał się bardziej nasycony, o żywych kolorach, nagle wszystkie jego problemy stały się bardziej znośne, jak i cały świat stał się przyjemniejszy.
- Wiesz coooo – wymruczał, posyłając Emilo ten jeden z pijackich uśmieszków.
- C-chyba się upiłem.
Podszedł do chłopaka niepewnym krokiem, aż w końcu wepchnął mu się na kolana, przymilając się do jego torsu i wieszając swoje łapy na jego barkach, ale po chwili prawa ręka zainteresowała się czupryną bruneta… taką miękką, gładką i lśniącą, choć stwierdził, że bardziej by się świeciła w świetle słonecznym.
- Ale masz loooczki – poskładał zdanie i w nagrodę za wysiłki mówienia, oparł głowę o jedno z ramion swojego nowego znajomego.
Chłopak zmarszczył czoło w geście zażenowania sytuacją. Co było takiego przerażającego w futrzastych czterech łapach, czego nie było w podpisywaniu się w grubej księdze własną krwią? I co by było, gdyby brunet – Emilo Rossi – dowiedział się, że tak naprawdę w głębi siebie, Zefir był goblinem na posługi – wysokie stworzenie, bez włosów, z długimi, powykręcanymi jak odnogi pająka palcami. Jednakże Luca w przeciwieństwie do innych magicznych mu ludzi, uważał, że nikt nie powinien być na zawołanie czy skinięcie palca. Nie nazywał się nawet jego właścicielem, a opiekunem, uważając, że oboje są równi sobie, nie bacząc na jakieś tam durne zasady w świecie magicznych, a tych było kilko i blondyn nie zamierzał się ze wszystkimi zgadzać. Zwłaszcza, że były one ustawione przez bandę starszych panów.
Zefir chyba też był nieco zdziwiony sytuacją, bo nagle stanął w bezruchu, przekrzywiając łebek w prawą stronę, podnosząc uszy. Luca nie mógł zaprzeczyć, że goblinek w takiej pozycji nie wyglądał uroczo.
Natomiast chwila miała stać się jeszcze bardziej dziwniejsza, bo z dołu rozległ się dźwięk jednej z ciotek, a już na schodach było czuć zapach spalenizny, gorszej niż to, gdy Sivilia próbowała naśladować swoją siostrę i piekła ciasto cytrynowe. Ten smród oczywiście przypominał zapach z piekieł, tak przynajmniej mówili śmiałkowi, którzy odważyli się wejść do tego miejsca i wyjść albo ci, co mieli okazję spotkać na Ziemi samego Lucyfera.
Mówiono, że wszędzie w piekle można było wyczuć ten zapach i pewnie brał się z tego, że palenie potępionych dusz było jedno z głównych rozrywek w tym miejscu. Nie było w tym nic dziwnego, skoro znajdywały się tam wszystkie demony, te z ludzkich horrorów i ludzi, którzy nie nadawali się do fałszywego boga.
Blondyn zszedł na dół, zostawiając szczekającego psa w swoim pokoju, a widok tajemniczego stworzenia faktycznie był przerażający. Słyszał o nim tylko z opowieści przekazywanych od ust do ust i raczej panowało przekonanie, że nikt nie był chętny na bliskie spotkanie z nim, aczkolwiek lepiej było spotkać Wysłannika Nocy niż samego Lucyfera, czyż nie?
W sumie można było się spodziewać, że ktoś jeszcze dzisiejszej nocy ich odwiedzi. Wpisanie się szarego człowieka do Księgi Bestii, czegoś, co należało do Czarnego Pana, nie mogło zostać niezauważone przez niego i pozostawione bez echa.
I pomimo że cała sytuacja nie była na rękę Luki, to nie mógł pozwolić, by coś się stało brunetowi. Za głupotę się płaciło, czasami słono, ale nie uważał, że bez wyroku mogą go wysłać na przykład na szafot. W tym świecie istniała zasada, że już na początku jest się winnym, wtedy dopiero było można udowodniać swoją niewinność.
Ale zanim zdążył rozchylić wargi, czarne chuchro zdążyło uderzyć drugiego nastolatka prosto w nos, na co wziął głęboki oddech
- Na pewno da się to jakoś odkręcić. No wiesz, dużo idiotów jest na tym świecie – odezwał się dopiero, ale jego zimne tęczówki były wprawdzie skierowane na Emilo. - Pokaż się tu – mruknął cicho, łapiąc w palce jego podbródek i skrupulatnie przyglądając się twarzy, a szczególnie nosowi. Przekręcił jego głowę w prawą, a potem w lewą stronę, doszukując się oznak złamanego nosa czy lecącej strużki krwi. Na całe szczęście nic takiego się nie stało, było widać tylko zaczerwienienie powstałe na grzbiecie.
- Może będzie z tego siniak, ale to wszystko. Głupi zawsze ma szczęście – powiedział już bardziej do siebie niż do kogokolwiek.
- Właściwie to Czarny Pan już znalazł rozwiązanie. - Głos stworzenia był znacząco męski, donośny, a dominowała w nim przede wszystkim chrypa. - Chce, żeby niewierny wrócił na łono swojego pana, a w tym pomoże mu Luca. Czarny Pan w zamian przewiduje specjalny bonus.
-Tak, tak, oczywiście. Już rozmawiałyśmy z Luką w tej sprawie – odpowiedziała prawie natychmiast Silvia.
Na słowo „bonus” z pewnością zaświeciły się oczy Luki. W końcu Lucyfer był potężny i to on dawał im moce. Zaś ciotką chłopaka zaświeciła myśl, że w ten sposób mogą odzyskać dobre imię rodziny.
I tak w ten sposób dwie sprawy już zostały przesądzone, a właściwie dalsze losy tej dwójki. Blondyn miał zacząć niańczyć bruneta i pilnować, by się nie zabił, a brunet miał za zadanie jak najszybciej opanować nowe moce i nie zginąć po drodze. Może dla tego pierwszego nie była przewidziana kara za niepowodzenie, ale wzmianka o bonusie była dość zachęcająca, choć gdyby mógł, wolał jednak nie być zmuszony do spędzania czasu z kimkolwiek wbrew własnej woli.
Stwór przytaknął, jeszcze raz łypnął ślepiami na całe zgromadzenie, po czym zniknął za drzwiami wejściowymi i dosłownie rozpłynął się w powietrzu za pomocą wiatru, a smród nagle zniknął.
Brigida z widoczną ulgą westchnęła, opierając się o stół i zaraz się krótko śmiejąc.
- O Szatanie, żyjemy – powiedziała, przecierając wierzchem dłoni czoło.
- A wy chłopcy, powinniście już iść spać. Emilo dzisiaj śpisz u nas, wystarczy nam wszystkim wrażeń na dzisiaj – odezwała się tym razem Sivilia, na co Luca bez słowa oporu złapał bruneta za nadgarstek i ponownie zaciągnął do swojego pokoju, tam posadził go na krześle w brązowo – niebieskie paski, stojące tuż przy końcu
łóżka. Można byłoby rzec, że go na nie nie posadził, a popchnął, tak, to było odpowiednie słowo.
Następnie wyciągnął z szuflady mahoniowego biurka, nad którym wisiała masa polaroidów z jego przyjaciółmi, sznur. Przecież musiał odpowiednio zabezpieczyć delikwenta przed ucieczką! A dopóki on grzebał w szufladzie, to pilnował go nie kto inny, a pies, który zajmował dumnie miejsce na różnokolorowych poduszkach na parapecie. Tam dzielnie siedział z podniesionymi uszami, nie spuszczając swoich brązowych ślepi z ich wspólnego znajomego.
- Po pierwsze to masz drugi raz nie uciekać, ale tak na wszelki wypadek dzisiaj cię zwiążę. – Odwrócił się na pięcie do chłopaka i już zaraz niedługo jego ręce były związane z tyłu w mocny supeł i by się upewnić pociągnął go jeszcze raz, na pewno sprawdzając, czy jest jakiś luz. - Po drugie Zefir cię nie zje, no chyba że go o to poproszę, więc to co się stało i co się dalej stanie zostanie między nami – powiedział pół serio, pół żartem. - Po trzecie, to polecam od teraz przestać wychwalać fałszywego boga, a po czwarte, to wszystkiego najlepszego Luca – dodał, a koniec zdania wypowiedział przedrzeźniając chłopaka. - Trochę spóźnione, ale może być – prychnął.
Podszedł do laptopa, gdzie zaraz z głośników poleciała jedna z najbardziej znanych piosenek, oczywiście nie za głośno. Niestety.
- Livin’ easy, lovin’ free, season ticket on a one way ride – zaśpiewał wraz z piosenkarzem hardrockowego zespołu, już wczuwając się w brzmienie muzyki i gitary, przy czym zaczął wywijać rękoma w rytm muzyki, kręcąc biodrami, dopóki nie wyjął spod łóżka butelki czerwonego wina i korkociągu.
Oczywiście wino nie należało do tych drogich, może nawet nie smakowało tak, jak powinno, ale na upicie się i na świętowanie ubiegłej osiemnastki było idealne.
Wpierw sam pociągnął łyka lub więcej, czując przyjemne uczucie ciepła w gardle, spływające do żołądka, a później poczęstował Emilio, przystawiając mu butelkę trunku do ust.
- Jak będziesz chciał siku, to krzycz – powiedział, biorąc kolejne pociągniecie. - I’m on highway to hell, on highway to hell – zaśpiewał znowu, coraz bardziej się rozkręcając.
***
She’s got a smile that it seems to me, reminds me on of childhood memories – śpiewał artysta już kolejnej z któreś piosenek. Luca w pewnym momencie zatracił po prostu poczucie czasu, jak i również równowagi. Kręcił się w pijackim tańcu może z dwoma łykami czerwonego trunku, a muzyka kołysała jego biodrami, towarzysząc przyjemnemu szumowi w głowie. Niemal mógł przysiąść, że świat przed nim stał się bardziej nasycony, o żywych kolorach, nagle wszystkie jego problemy stały się bardziej znośne, jak i cały świat stał się przyjemniejszy.
- Wiesz coooo – wymruczał, posyłając Emilo ten jeden z pijackich uśmieszków.
- C-chyba się upiłem.
Podszedł do chłopaka niepewnym krokiem, aż w końcu wepchnął mu się na kolana, przymilając się do jego torsu i wieszając swoje łapy na jego barkach, ale po chwili prawa ręka zainteresowała się czupryną bruneta… taką miękką, gładką i lśniącą, choć stwierdził, że bardziej by się świeciła w świetle słonecznym.
- Ale masz loooczki – poskładał zdanie i w nagrodę za wysiłki mówienia, oparł głowę o jedno z ramion swojego nowego znajomego.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ten cios był chyba potrzebny mu w szczególności do tego żeby ułożył sobie wszystkie zasłyszane fakty. Rozpoczynając od tego co zrobił, przez to jakie ten czyn niósł za sobą konsekwencję, po ostatecznie werdykt Mrocznego Pana który postanowił z zaciekawieniem poobserwować jego dalszą karierę jako… wiedźmy? Coś kliknęło w jego głowie, wszystkie puzzle wskoczyły na odpowiednie miejsce szepcząc mu, że jeżeli teraz ucieknie i odwróci się od swojej jedynej szansy – najpewniej zginie. Dlatego też nie kontynuował ucieczki chociaż jego ciało czasem samoistnie ciągnęło do wyjścia, przez co właśnie skoczył ponownie w pokoju nieznajomego blondyna, związany.
- Widzę, że jesteś z tego faktu niezmiernie szczęśliwy ale czy w międzyczasie wybuchów radości napiszesz do mojej mamy sms’a, że zostaję u Adeli na noc? Będzie się martwiła… – Oświadczył wypinając do niego jedno biodro gdzie pod spodniami ewidentnie rysowała się kształt telefonu. Pozwolił mu go wyciągnąć, a gdy przed oczami wylądował mu ekran z napisaną wiadomością, kiwnął głową na znak, że wszystko jest dobrze. Po chwili przyszła odpowiedź żeby nie przesadzał i zjawił się dnia jutrzejszego jeszcze gdy słońce będzie na niebie, po czym jeden temat mieli już załatwiony. Drugi wymagał przesunięcia krzesła tak jeszcze trzy średnio udolne skoki dalej od siedzącego psa.
- Nie ufam psom, nie lubię ich i najlepiej żeby się trzymała ta bestia daleko ode mnie. A jak mnie zagryzie, nici z bonusu. – Zauważył, nieco oschle, ale w obecnej sytuacji uciekanie się do szantażu i manipulacji mogło uratować go przed kolejnymi przykrymi konsekwencjami swojej własnej głupoty. Chociaż, do końca nadal nie rozumiał co tam się stało i dlaczego w ogóle to zrobił. – Wszystkiego najlepszego. – Powtórzył za nim nijako, a obserwując jak ten włącza muzykę zaczął wreszcie interesować się swoim otoczeniem, bardzo spersonalizowanym tak w prawdzie mówiąc. Przede wszystkim jego uwagę przykuły zdjęcia którym to zaczął poświęcać dłuższą chwilę. Aż do podstawienia mu pod nos butelki od której natychmiast się odsunął. Momentalnie wywróciło mu żołądkiem i definitywnie, nie chciał już dzisiaj pić.
- A więźniowie wodę dostają? – Dopytał, a gdy i butelka wody pojawiła się w zasięgu jego wzroku, kiwnął głową na zgodę.
I wtedy też wyszło szydło z worka.
Blondynek nie był wzorem do naśladowania w piciu. Jedna butelka taniego wina wystarczyła żeby był zalany i bez hamulców o czym przekonał się w momencie gdy ten usiadł mu na kolanach. Swoją drogą, całkiem niczego sobie przeżycie chociaż całkowicie nowe. Jak chodzi o przedstawicieli tej samej płci, dla własnego zdrowia psychicznego nie pozwalał wychodzić pewnym rzeczom poza swoją wyobraźnię. Ot, słuchanie o tym jak mocno było to niezgodne z „praktykowanymi w tym domu zasadami” wychodziło mu już bokiem i chociaż w pełni świadom fascynacji obydwiema płciami, raczej do facetów nie zarywał. A tu proszę, Luca jak nic zarywał.
- Jak mnie rozwiążesz zrobi się jeszcze ciekawiej. – Wyszeptał mu kusząco do ucha w momencie gdy to znalazło się w zasięgu jego ust, przy okazji muskając małżowinę wargami. I trzeba przyznać, że po jego plecach przeszedł elektryzujący dreszcz. Tyle razy sobie marzył o właśnie takim flircie, a tu proszę! Spełniło się! I wyszło idealnie bo więzy zaraz opadły na ziemię, a on mógł rozmasować nadgarstki. Chwilę po tym natomiast, szybka akcja. Złapał go za pośladki, podniósł i rzucił na łóżko natychmiastowo opuszczając jego pokój. Prosto do drzwi, prosto do domu, do swojego szarego i… całkowicie nudnego… pozbawionego sensu… świata? Zatrzymał się na schodach po czym nawiązał kontakt wzrokowy ze szczuplejszą kobietą.
- Gdzie jest łazienka? – Dopytał z lekkim uśmiechem, a gdy pomieszczenie zostało mu wskazane poszedł obmyć obolały nos, przemył twarz i się wysikał. Wtedy też wrócił do Luci, zabrał mu butelkę i ściągnął mu buty.
- No pić to Ty w ogóle nie umiesz. – Fuknął na niego widząc ten budyniowy uśmieszek i pozbawione wyrazu oczy. Pokręcił z niedowierzaniem głową, przykrył go żeby nie zmarzł po czym wziął swój telefon i sam położył się na kanapie w pokoju.
Obudził się czując zapach stęchlizny chuchający mu prosto w twarz. Początkowo zrobił obrzydzoną minę, później uchylił powieki mrucząc żeby „Luca poszedł umyć zęby” ale natrafiając na podłużny pysk psa skamieniał.
- Sho, sho, idź sobie. – Dmuchnął mu prosto w mokry nos, a gdy zwierzak nieco oburzony powędrował do łóżka blondyna, on gwałtownie się uniósł wdrapując się na oparcie kanapy. Byle dalej od tego potwora! – Jak można to trzymać w domu… – Westchnął powoli wstając, biorąc spodnie i koszulkę które zrzucił do snu i obchodząc psa łukiem – idąc pod ścianami całego pokoju – wyszedł na korytarz na którym pachniało…
- Naleśniki… – Spojrzał w stronę schodów trafiając idealnie na uśmiech grubszej gospodyni.
- Idealnie wstałeś! Zapraszamy do stołu. – Zaświegotała na co on uśmiechnął się delikatnie, uprzejmie, wpadł jeszcze do łazienki po czym całkiem odświeżony usiadł na wolnym miejscu w kuchni wypełnionej słodkimi zapachami śniadania i kawy. Obydwu pragnął tego jak niczego na świecie. Gdy natomiast pojawił się na dole i nieudolny pijaczek którego on tylko obdarował znudzonym wzorkiem znad białej filiżanki on postanowił wreszcie dopytać.
- Jaki jest… plan? – Zapytał rzucając spojrzenie każdemu z domowników na co ta szczuplejsza westchnęła i położyła na stole zwinięty skrawek papieru.
- Instrukcje są jasne. Masz zostać pełnoprawnym członkiem magicznej społeczności do końca tego roku. Czekają Cię próby i testy do których musimy Cię w pełni przygotować. Ich niepowodzenie będzie skutkowało… śmiercią. – Nie owijała w bawełnę, oj nie, na co on upił kolejne dwa małe łyki kawy marszcząc delikatnie nos. Nadal nie rozumiał co go podkusiło ale nie umiał zacząć się tłumaczyć. W jego domu próby tłumaczenia swoich rażących błędów nie były odbierane przychylnie przez co on jak na co dzień zaczął wszystko dusić i analizować samemu, nie znajdując ani jednej odpowiedzi na tysiące pytań w jego głowie.
- Jak mam się tego uczyć? – Rzucił w końcu nie podnosząc już spojrzenia znad kilku drobnych bąbelek na wierzchu kawy.
- Są książki, a Luca jest wybitnym uczniem! Będziesz miał i teorię i praktykę. – Oświadczyła zatroskanym tonem na co on pokiwał głową. – Najlepiej jakbyście na dniach zaczęli od podstaw. Musisz zacząć myśleć jak czarownik co… nie będzie dla Ciebie łatwe i logiczne. Ale ufam, że sobie poradzicie!
- Szczególnie, że masz przodków magicznych, inaczej by Cię to rozsadziło. Inaczej by Cię nie dopuszczono do księgi. Co zasadniczo, jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Jak się tam znalazłeś? – Dopytała na co on wzruszył ramionami. Nie wiedział, jak znajdzie odpowiedź to jej kiedyś powie co tam się stało. Na ten moment miał wrażenie, że coś go tam zaprosiło.
- Luca! Może zaczniecie jeszcze dzisiaj? Powiedzmy od nadawania kształtu magii?
- Widzę, że jesteś z tego faktu niezmiernie szczęśliwy ale czy w międzyczasie wybuchów radości napiszesz do mojej mamy sms’a, że zostaję u Adeli na noc? Będzie się martwiła… – Oświadczył wypinając do niego jedno biodro gdzie pod spodniami ewidentnie rysowała się kształt telefonu. Pozwolił mu go wyciągnąć, a gdy przed oczami wylądował mu ekran z napisaną wiadomością, kiwnął głową na znak, że wszystko jest dobrze. Po chwili przyszła odpowiedź żeby nie przesadzał i zjawił się dnia jutrzejszego jeszcze gdy słońce będzie na niebie, po czym jeden temat mieli już załatwiony. Drugi wymagał przesunięcia krzesła tak jeszcze trzy średnio udolne skoki dalej od siedzącego psa.
- Nie ufam psom, nie lubię ich i najlepiej żeby się trzymała ta bestia daleko ode mnie. A jak mnie zagryzie, nici z bonusu. – Zauważył, nieco oschle, ale w obecnej sytuacji uciekanie się do szantażu i manipulacji mogło uratować go przed kolejnymi przykrymi konsekwencjami swojej własnej głupoty. Chociaż, do końca nadal nie rozumiał co tam się stało i dlaczego w ogóle to zrobił. – Wszystkiego najlepszego. – Powtórzył za nim nijako, a obserwując jak ten włącza muzykę zaczął wreszcie interesować się swoim otoczeniem, bardzo spersonalizowanym tak w prawdzie mówiąc. Przede wszystkim jego uwagę przykuły zdjęcia którym to zaczął poświęcać dłuższą chwilę. Aż do podstawienia mu pod nos butelki od której natychmiast się odsunął. Momentalnie wywróciło mu żołądkiem i definitywnie, nie chciał już dzisiaj pić.
- A więźniowie wodę dostają? – Dopytał, a gdy i butelka wody pojawiła się w zasięgu jego wzroku, kiwnął głową na zgodę.
I wtedy też wyszło szydło z worka.
Blondynek nie był wzorem do naśladowania w piciu. Jedna butelka taniego wina wystarczyła żeby był zalany i bez hamulców o czym przekonał się w momencie gdy ten usiadł mu na kolanach. Swoją drogą, całkiem niczego sobie przeżycie chociaż całkowicie nowe. Jak chodzi o przedstawicieli tej samej płci, dla własnego zdrowia psychicznego nie pozwalał wychodzić pewnym rzeczom poza swoją wyobraźnię. Ot, słuchanie o tym jak mocno było to niezgodne z „praktykowanymi w tym domu zasadami” wychodziło mu już bokiem i chociaż w pełni świadom fascynacji obydwiema płciami, raczej do facetów nie zarywał. A tu proszę, Luca jak nic zarywał.
- Jak mnie rozwiążesz zrobi się jeszcze ciekawiej. – Wyszeptał mu kusząco do ucha w momencie gdy to znalazło się w zasięgu jego ust, przy okazji muskając małżowinę wargami. I trzeba przyznać, że po jego plecach przeszedł elektryzujący dreszcz. Tyle razy sobie marzył o właśnie takim flircie, a tu proszę! Spełniło się! I wyszło idealnie bo więzy zaraz opadły na ziemię, a on mógł rozmasować nadgarstki. Chwilę po tym natomiast, szybka akcja. Złapał go za pośladki, podniósł i rzucił na łóżko natychmiastowo opuszczając jego pokój. Prosto do drzwi, prosto do domu, do swojego szarego i… całkowicie nudnego… pozbawionego sensu… świata? Zatrzymał się na schodach po czym nawiązał kontakt wzrokowy ze szczuplejszą kobietą.
- Gdzie jest łazienka? – Dopytał z lekkim uśmiechem, a gdy pomieszczenie zostało mu wskazane poszedł obmyć obolały nos, przemył twarz i się wysikał. Wtedy też wrócił do Luci, zabrał mu butelkę i ściągnął mu buty.
- No pić to Ty w ogóle nie umiesz. – Fuknął na niego widząc ten budyniowy uśmieszek i pozbawione wyrazu oczy. Pokręcił z niedowierzaniem głową, przykrył go żeby nie zmarzł po czym wziął swój telefon i sam położył się na kanapie w pokoju.
Obudził się czując zapach stęchlizny chuchający mu prosto w twarz. Początkowo zrobił obrzydzoną minę, później uchylił powieki mrucząc żeby „Luca poszedł umyć zęby” ale natrafiając na podłużny pysk psa skamieniał.
- Sho, sho, idź sobie. – Dmuchnął mu prosto w mokry nos, a gdy zwierzak nieco oburzony powędrował do łóżka blondyna, on gwałtownie się uniósł wdrapując się na oparcie kanapy. Byle dalej od tego potwora! – Jak można to trzymać w domu… – Westchnął powoli wstając, biorąc spodnie i koszulkę które zrzucił do snu i obchodząc psa łukiem – idąc pod ścianami całego pokoju – wyszedł na korytarz na którym pachniało…
- Naleśniki… – Spojrzał w stronę schodów trafiając idealnie na uśmiech grubszej gospodyni.
- Idealnie wstałeś! Zapraszamy do stołu. – Zaświegotała na co on uśmiechnął się delikatnie, uprzejmie, wpadł jeszcze do łazienki po czym całkiem odświeżony usiadł na wolnym miejscu w kuchni wypełnionej słodkimi zapachami śniadania i kawy. Obydwu pragnął tego jak niczego na świecie. Gdy natomiast pojawił się na dole i nieudolny pijaczek którego on tylko obdarował znudzonym wzorkiem znad białej filiżanki on postanowił wreszcie dopytać.
- Jaki jest… plan? – Zapytał rzucając spojrzenie każdemu z domowników na co ta szczuplejsza westchnęła i położyła na stole zwinięty skrawek papieru.
- Instrukcje są jasne. Masz zostać pełnoprawnym członkiem magicznej społeczności do końca tego roku. Czekają Cię próby i testy do których musimy Cię w pełni przygotować. Ich niepowodzenie będzie skutkowało… śmiercią. – Nie owijała w bawełnę, oj nie, na co on upił kolejne dwa małe łyki kawy marszcząc delikatnie nos. Nadal nie rozumiał co go podkusiło ale nie umiał zacząć się tłumaczyć. W jego domu próby tłumaczenia swoich rażących błędów nie były odbierane przychylnie przez co on jak na co dzień zaczął wszystko dusić i analizować samemu, nie znajdując ani jednej odpowiedzi na tysiące pytań w jego głowie.
- Jak mam się tego uczyć? – Rzucił w końcu nie podnosząc już spojrzenia znad kilku drobnych bąbelek na wierzchu kawy.
- Są książki, a Luca jest wybitnym uczniem! Będziesz miał i teorię i praktykę. – Oświadczyła zatroskanym tonem na co on pokiwał głową. – Najlepiej jakbyście na dniach zaczęli od podstaw. Musisz zacząć myśleć jak czarownik co… nie będzie dla Ciebie łatwe i logiczne. Ale ufam, że sobie poradzicie!
- Szczególnie, że masz przodków magicznych, inaczej by Cię to rozsadziło. Inaczej by Cię nie dopuszczono do księgi. Co zasadniczo, jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Jak się tam znalazłeś? – Dopytała na co on wzruszył ramionami. Nie wiedział, jak znajdzie odpowiedź to jej kiedyś powie co tam się stało. Na ten moment miał wrażenie, że coś go tam zaprosiło.
- Luca! Może zaczniecie jeszcze dzisiaj? Powiedzmy od nadawania kształtu magii?
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Lubieżna propozycja nowego znajomego wydała się od razu kusząca blondynowi – w końcu był konkretnie pijany, a wszystkie hamulce zostały popuszczone. Na pewno nie myślał racjonalnie i nie umiał zbyt dokładnie przewidzieć sytuację, ale nowe możliwości otwierające się w tej chwili przed nim, rozbudzała jego wszystkie zmysły.
Może dlatego ludzie lubili tak alkohol. Dodawał im do tej pory nieznanej odwagi, mącił zmysłami i sprawiał, że nagle cały świat przestawał istnieć i liczyła się tylko ta chwila. Aczkolwiek miało to też swoje czarne strony, ponieważ czasami kończyło się to kacem; bólem głowy, mdłościami i żałowaniem spożytymi wczorajszymi procentami.
Niestety ku niezadowoleniu Luki jedyne, co go spotkało skończyło się na złapanie go za tyłek i wrzuceniu na łóżku, a potem chłopak ulotnił się z pokoju, pozostawiając tego drugiego na pastwę snu, bo blondyn niemal natychmiast wtulił buzującą głowę w miękką poduszkę, zamykając powieki. Tylko zdążył zarejestrować jak ktoś jeszcze go przykrywa kocem po kilku minutach i wtedy odpłynął w słodki, pijacki sen.
Zdecydowanie sen po ostatnich wrażeniach był mu potrzebny, by organizm mógł nadążyć za powstałym chaosem powstałym za sprawą bruneta. Zresztą jemu sen też był cholernie potrzebny.
Gdy otworzył oczy, nikogo już w pokoju nie zastał. Wyłącznie ukochany Beagle Luki leżał na plecach w nogach chłopaka, z uroczo rozchylonym pyszczkiem i pokazując swoje zęby, zaś brunet gdzieś zniknął.
- O kurna, moja głowa – wyburczał prawie natychmiast, podnosząc się z łóżka.
Chwycił się za nią, jakby to miało mu coś pomóc i momentalnie zaczął żałować spożytego alkoholu, bo o wiele bardziej wolał zacząć ten poranek bardziej szczęśliwie, a zamiast tego czuł pulsowanie z każdej strony głowy, które chciało go wykończyć i zagrać mu na nerwach. Własny organizm był przeciwko jemu, karał go za głupotę i teraz próbował się oczyszczić do stanu równowagi.
Za pomocą czarów, w parę sekund zaczął przymierzać kolejne stroje: ubrania układały się w gotowy strój i zmieniały się w kolejne, ale chłopak nie miał zbyt ochoty na długie mierzenie ciuchów, więc padło na czarne jeansy, na golf w tym samym kolorze i na długą, luźną koszulę w zółto-brązową kratę. I stwierdził, że wygląda o wiele lepiej niż jak się czuje.
Zszedł na dół, trzymając się poręczy i przywitał domowników, zajmując wolne miejsce przed talerzem ze stosem naleśników.
Kuchnia znajdowała się po prawej od holu, a w niej już panował idealny klimat dla wiedźm, a szczególnie dla tych starszych, jak lubił mówić Luca.
Na ścianach była położona biała tapeta w bliżej mu nieokreślone wzory z wyciętymi rycinami roślin, oprawionymi w ramkę, zaś na kafelkach, tuż pod stołem znajdował się orientalny dywan i tylko sam Szatan mógł wiedzieć, ile ozdoba ma lat. Tak samo jak długie, koronkowe zasłony powieszone na obu oknach, tak że prawie nie było przez nie widać, a pod nimi znajdowały się niebiesko-zielone blaty, może miętowe, już naznaczone biegiem lat. Ale główną dumą ciotki Brigidy była szafa w tym samym kolorze sięgająca prawie do sufitu, a w niej trzymała słoiki i słoiczki o różnych wielkościach z pochowanymi ziołami i suszonymi kwiatami, choć niektóre z nich wisiały na gwoździu wbitym w meble. Nie można było również zapomnieć o ulubionym garnku z narysowanymi różowymi kwiatkami i przed nim stojącymi dwoma figurkami muchomorów. Trzeba było przyznać, że dawało to klimat temu pomieszczeniu.
- Ale że dzisiaj? Przecież dzisiaj jest niedziela, szkołę i akademię mamy dopiero jutro –powiedział, wywracając oczami.
- Tak, tak, dzisiaj. Cztery miesiące to nie tak dużo.
- Mógł nam dać tylko miesiąc, łał, Czarny Pan potrafi być łaskawy. - Westchnął - Ciociu, przygotujesz mi jakąś herbatę? Łupie mi w głowie – wyburczał do pulchniejszej gospodyni, siedząc smętnie na krześle, podpierając się rękoma. Nawet nie bardzo miał ochotę na przygotowane naleśniki.
- Już, już. A co się stało, skarbeczku? - Kobieta od razu wstała, wstawiając wodę na gaz, zaraz grzebiąc na swoim cudzie odpowiednich ziół, wtedy też rozległ się dźwięk telefonu.
- Dom pogrzebowy Sigielów, w czym mogę pomóc? - zapytała rudowłosa. - Tak… bardzo mi przykro, tak… za godzinę… w porządku
***
Wkrótce obydwaj znaleźli się w lesie, krocząc w jego środek, mijając po kolei znajome Luce drzewa. Chłopak uznał, że właśnie tutaj będzie najlepiej zacząć uczyć nowego adepta magii, ponieważ do domu docierało właśnie ciało, gdzie było trzeba wypisać dokumenty, a później się nim zająć, więc jak stwierdził – mogło być tam głośno. Potrzebowali przede wszystkim ciszy niczym nie zakłóconej, a kolor zielony otaczający ich, ponoć uspokajał i relaksował.
- Stój – szepnął w pewnym momencie, powstrzymując Emilo ręką, gdy tylko usłyszał czyjeś kroki i śmiech, a zaraz krzyki.
Luca szanował zieleń, a szczególnie ekosystem, jakim był las, zwłaszcza ten. Było to miejsce, gdzie od wieków wyprawiało się Czarne Chrzty, gdzie bawił się od najmłodszych lat w chowanego i było to świetne miejsce do pozyskiwania składników do eliksirów. Chłopak nie mógł znieść hałasów i bezczeszczenia takiego miejsca. To nie był ich prywatny teren, żeby ktokolwiek krzyczał i straszył zwierzęta. A jeszcze bardziej przyprawiły go ciarki twarze postacie. Nie potrzebował wcale tak dużo czasu, by ich rozpoznać, chociaż oczywiście nie utrzymywał z nimi kontaktu.
- A to są poganie – wycedził przez zęby, sięgając po sznurek z torby. Myślał, że może mu się przydać do związania Emilo tak w razie czego, jakby znowu coś kombinował, ale teraz miał lepszy pomysł. - Pewnie wiesz, co to za ludzie od strony historii. Od strony magicznej to nie każdy z nich ma moce. Chodzą pogłoski, że kiedyś nas zaatakują albo my ich. - Wzruszył ramionami. - Pewnie kto dłużej wytrzyma.
Po wypowiedzianych słowach, skupił całą uwagę na rozweselonej parzę, biegającej między drzewami, wtedy też gwałtownie skrzyżował koniec sznurka ze środkiem, efektem tego było głośne syknięcie czarnowłosej dziewczyny, a po chwili już siedziała na ziemi, łapiąc się za kostkę.
- Nic ci nie jest?! - odezwał się zaniepokojony chłopak, podbiegając do poszkodowanej.
- Idziemy. - Ponaglił blondyn Emilo, wchodząc jeszcze głębiej w las.
***
Położył książkę na trawę, do góry nogami do siebie, kartkując strony. - To książka do łaciny – powiedział. - Ale spokojnie, tylko podstawy i potrzebne nam zaklęcia. I całe szczęście - Posłał uśmiech towarzyszowi.
W przeciwieństwie do lekarzy, nie musieli wkuwać każdą odmianę i koniugację na pamięć. Ważne były tylko wyłącznie podstawy i poprawne wymawianie słów, zaklęć. Łaciński nie za bardzo go kręcił, więc dosłownie znał tylko potrzebne mu zaklęcia i tego samego zdania był obecny anty kapłan, tradycjonalista, chociaż jak dobrze wiedzieli, pierwotnie wiedźmy czarowały tylko po łacińsku.
A stwierdził, że na pewno Emilo będzie sprawdzany z podstawowej znajomości tego języka, tak samo jak z przywoływania i odwoływania demonów czy wywoływanie duchów, ale jak no początek było to trochę niebezpieczne.
- Pokaże ci na początku zaklęcie, który służy do teleportacji. Bardzo proste zaklęcie, nie wymaga żadnych świec czy innych rzeczy, no i jest bardzo przydatne, gdy trzeba uciec czy szybko zmienić miejsce. Pokaże ci – rzekł i wstał z trawy. - Musisz się przede wszystkim skupić na tym i na miejscu, do którego chcesz się teleportować. Niestety żadne zaklęcie nie zadziała, gdy czarownik jest rozproszony. - Lewą dłoń wyprostował, a tą drugą zgiął w pieść, łącząc je razem. - Lanuae magicae.
Po wypowiedzeniu tych słów, niemal automatycznie znalazł się za plecami Emilo, na co uśmiechnął się dumnie, nachylając się do jego ucha, dmuchając mu w szyję ciepłe powietrze.
- Teraz twoja kolej. Spróbuj teleportować się za moimi plecami albo obok tych grzybów – Wskazał palcem na niedaleko oddalony od nich obiekt. - Trzymam kciuki.
Może dlatego ludzie lubili tak alkohol. Dodawał im do tej pory nieznanej odwagi, mącił zmysłami i sprawiał, że nagle cały świat przestawał istnieć i liczyła się tylko ta chwila. Aczkolwiek miało to też swoje czarne strony, ponieważ czasami kończyło się to kacem; bólem głowy, mdłościami i żałowaniem spożytymi wczorajszymi procentami.
Niestety ku niezadowoleniu Luki jedyne, co go spotkało skończyło się na złapanie go za tyłek i wrzuceniu na łóżku, a potem chłopak ulotnił się z pokoju, pozostawiając tego drugiego na pastwę snu, bo blondyn niemal natychmiast wtulił buzującą głowę w miękką poduszkę, zamykając powieki. Tylko zdążył zarejestrować jak ktoś jeszcze go przykrywa kocem po kilku minutach i wtedy odpłynął w słodki, pijacki sen.
Zdecydowanie sen po ostatnich wrażeniach był mu potrzebny, by organizm mógł nadążyć za powstałym chaosem powstałym za sprawą bruneta. Zresztą jemu sen też był cholernie potrzebny.
Gdy otworzył oczy, nikogo już w pokoju nie zastał. Wyłącznie ukochany Beagle Luki leżał na plecach w nogach chłopaka, z uroczo rozchylonym pyszczkiem i pokazując swoje zęby, zaś brunet gdzieś zniknął.
- O kurna, moja głowa – wyburczał prawie natychmiast, podnosząc się z łóżka.
Chwycił się za nią, jakby to miało mu coś pomóc i momentalnie zaczął żałować spożytego alkoholu, bo o wiele bardziej wolał zacząć ten poranek bardziej szczęśliwie, a zamiast tego czuł pulsowanie z każdej strony głowy, które chciało go wykończyć i zagrać mu na nerwach. Własny organizm był przeciwko jemu, karał go za głupotę i teraz próbował się oczyszczić do stanu równowagi.
Za pomocą czarów, w parę sekund zaczął przymierzać kolejne stroje: ubrania układały się w gotowy strój i zmieniały się w kolejne, ale chłopak nie miał zbyt ochoty na długie mierzenie ciuchów, więc padło na czarne jeansy, na golf w tym samym kolorze i na długą, luźną koszulę w zółto-brązową kratę. I stwierdził, że wygląda o wiele lepiej niż jak się czuje.
Zszedł na dół, trzymając się poręczy i przywitał domowników, zajmując wolne miejsce przed talerzem ze stosem naleśników.
Kuchnia znajdowała się po prawej od holu, a w niej już panował idealny klimat dla wiedźm, a szczególnie dla tych starszych, jak lubił mówić Luca.
Na ścianach była położona biała tapeta w bliżej mu nieokreślone wzory z wyciętymi rycinami roślin, oprawionymi w ramkę, zaś na kafelkach, tuż pod stołem znajdował się orientalny dywan i tylko sam Szatan mógł wiedzieć, ile ozdoba ma lat. Tak samo jak długie, koronkowe zasłony powieszone na obu oknach, tak że prawie nie było przez nie widać, a pod nimi znajdowały się niebiesko-zielone blaty, może miętowe, już naznaczone biegiem lat. Ale główną dumą ciotki Brigidy była szafa w tym samym kolorze sięgająca prawie do sufitu, a w niej trzymała słoiki i słoiczki o różnych wielkościach z pochowanymi ziołami i suszonymi kwiatami, choć niektóre z nich wisiały na gwoździu wbitym w meble. Nie można było również zapomnieć o ulubionym garnku z narysowanymi różowymi kwiatkami i przed nim stojącymi dwoma figurkami muchomorów. Trzeba było przyznać, że dawało to klimat temu pomieszczeniu.
- Ale że dzisiaj? Przecież dzisiaj jest niedziela, szkołę i akademię mamy dopiero jutro –powiedział, wywracając oczami.
- Tak, tak, dzisiaj. Cztery miesiące to nie tak dużo.
- Mógł nam dać tylko miesiąc, łał, Czarny Pan potrafi być łaskawy. - Westchnął - Ciociu, przygotujesz mi jakąś herbatę? Łupie mi w głowie – wyburczał do pulchniejszej gospodyni, siedząc smętnie na krześle, podpierając się rękoma. Nawet nie bardzo miał ochotę na przygotowane naleśniki.
- Już, już. A co się stało, skarbeczku? - Kobieta od razu wstała, wstawiając wodę na gaz, zaraz grzebiąc na swoim cudzie odpowiednich ziół, wtedy też rozległ się dźwięk telefonu.
- Dom pogrzebowy Sigielów, w czym mogę pomóc? - zapytała rudowłosa. - Tak… bardzo mi przykro, tak… za godzinę… w porządku
***
Wkrótce obydwaj znaleźli się w lesie, krocząc w jego środek, mijając po kolei znajome Luce drzewa. Chłopak uznał, że właśnie tutaj będzie najlepiej zacząć uczyć nowego adepta magii, ponieważ do domu docierało właśnie ciało, gdzie było trzeba wypisać dokumenty, a później się nim zająć, więc jak stwierdził – mogło być tam głośno. Potrzebowali przede wszystkim ciszy niczym nie zakłóconej, a kolor zielony otaczający ich, ponoć uspokajał i relaksował.
- Stój – szepnął w pewnym momencie, powstrzymując Emilo ręką, gdy tylko usłyszał czyjeś kroki i śmiech, a zaraz krzyki.
Luca szanował zieleń, a szczególnie ekosystem, jakim był las, zwłaszcza ten. Było to miejsce, gdzie od wieków wyprawiało się Czarne Chrzty, gdzie bawił się od najmłodszych lat w chowanego i było to świetne miejsce do pozyskiwania składników do eliksirów. Chłopak nie mógł znieść hałasów i bezczeszczenia takiego miejsca. To nie był ich prywatny teren, żeby ktokolwiek krzyczał i straszył zwierzęta. A jeszcze bardziej przyprawiły go ciarki twarze postacie. Nie potrzebował wcale tak dużo czasu, by ich rozpoznać, chociaż oczywiście nie utrzymywał z nimi kontaktu.
- A to są poganie – wycedził przez zęby, sięgając po sznurek z torby. Myślał, że może mu się przydać do związania Emilo tak w razie czego, jakby znowu coś kombinował, ale teraz miał lepszy pomysł. - Pewnie wiesz, co to za ludzie od strony historii. Od strony magicznej to nie każdy z nich ma moce. Chodzą pogłoski, że kiedyś nas zaatakują albo my ich. - Wzruszył ramionami. - Pewnie kto dłużej wytrzyma.
Po wypowiedzianych słowach, skupił całą uwagę na rozweselonej parzę, biegającej między drzewami, wtedy też gwałtownie skrzyżował koniec sznurka ze środkiem, efektem tego było głośne syknięcie czarnowłosej dziewczyny, a po chwili już siedziała na ziemi, łapiąc się za kostkę.
- Nic ci nie jest?! - odezwał się zaniepokojony chłopak, podbiegając do poszkodowanej.
- Idziemy. - Ponaglił blondyn Emilo, wchodząc jeszcze głębiej w las.
***
Położył książkę na trawę, do góry nogami do siebie, kartkując strony. - To książka do łaciny – powiedział. - Ale spokojnie, tylko podstawy i potrzebne nam zaklęcia. I całe szczęście - Posłał uśmiech towarzyszowi.
W przeciwieństwie do lekarzy, nie musieli wkuwać każdą odmianę i koniugację na pamięć. Ważne były tylko wyłącznie podstawy i poprawne wymawianie słów, zaklęć. Łaciński nie za bardzo go kręcił, więc dosłownie znał tylko potrzebne mu zaklęcia i tego samego zdania był obecny anty kapłan, tradycjonalista, chociaż jak dobrze wiedzieli, pierwotnie wiedźmy czarowały tylko po łacińsku.
A stwierdził, że na pewno Emilo będzie sprawdzany z podstawowej znajomości tego języka, tak samo jak z przywoływania i odwoływania demonów czy wywoływanie duchów, ale jak no początek było to trochę niebezpieczne.
- Pokaże ci na początku zaklęcie, który służy do teleportacji. Bardzo proste zaklęcie, nie wymaga żadnych świec czy innych rzeczy, no i jest bardzo przydatne, gdy trzeba uciec czy szybko zmienić miejsce. Pokaże ci – rzekł i wstał z trawy. - Musisz się przede wszystkim skupić na tym i na miejscu, do którego chcesz się teleportować. Niestety żadne zaklęcie nie zadziała, gdy czarownik jest rozproszony. - Lewą dłoń wyprostował, a tą drugą zgiął w pieść, łącząc je razem. - Lanuae magicae.
Po wypowiedzeniu tych słów, niemal automatycznie znalazł się za plecami Emilo, na co uśmiechnął się dumnie, nachylając się do jego ucha, dmuchając mu w szyję ciepłe powietrze.
- Teraz twoja kolej. Spróbuj teleportować się za moimi plecami albo obok tych grzybów – Wskazał palcem na niedaleko oddalony od nich obiekt. - Trzymam kciuki.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Ten magiczny bełkot który lał się nad stołem sprawił, że nie reagował na tak przyziemne sprawy jak ból głowy Luci czy odebranie bardzo podejrzanego telefonu z którego dowiedział się jaką działalność wiedźmy prowadzą. Swoją drogą, paradoksalną. Jednak w tym momencie, nad filiżanką kawy, jego myśli płynęły na każdą z możliwych stron nie dając mu żadnego konsensusu. Nie wiedział co się teraz z nim stanie, nie wiedział jak ma wszystko rozegrać. Rodzina naciskała na niego, na jego edukację w prawdziwym i użytecznym kierunku, on nie chciał. Dojdą mu dodatkowe obowiązki z których nie będzie umiał się wytłumaczyć. Presja czasu. A jak wyjaśni swoją śmierć? I znajomi, będą chcieli wiedzieć co tam się stało, gdzie go wcięło. Ciekawe czy w ogóle go szukali? Jego telefon milczał jak zaklęty więc pewnie nie. Ostatecznie więc poczuł się jeszcze bardziej przytłoczony niż był do tej pory i stwierdził, że jest mu wszystko jedno. Cokolwiek z nim zrobią, cokolwiek postanowią, nie miał zamiaru dyskutować i po prostu spróbuje. Nie wierzył, że mu się uda ale musiał się o tym samodzielnie przekonać.
Zjadł więc śniadanie nie spiesząc się. Kontrolował co i rusz wszystkich domowników ale nikt go nie pospieszał, że zajmuje mu to wieki. Dlatego chętnie wziął nawet dokładkę po czym poczekał aż blondyn zarządzi wymarsz. Jego chęci do uczestniczenia w tym wszystkim opadły już do zera więc potencjalny spacer przyjął jako błogosławieństwo. Świeże, leśne powietrze zawsze działało na niego zbawiennie. Tym razem jednak wywołało falę stresu w jego żołądku. Szczególnie gdy powoli – wydawało mu się – poznawał podejście Luci. Kazali mu go niańczyć, nie chciał się z nim najpewniej zadawać więc i on do niego dzióbać nie miał zamiaru. Niemniej jednak, był uważny. Idąc za nim śledził jego sylwetkę wzorkiem. Bardzo niecodzienna uroda jak na Włocha, dodatkowo bardzo przyjemny dla oka. Pewnie by bajecznie się prezentował przed obiektywem. Te kilka chwil zapomnienia pozwoliło mu się nieco odprężyć, przynajmniej do chwili aż prawie nie wpadł na niego gdy się tak gwałtownie zatrzymał.
Wyglądając zza drzewa spojrzał na całkowicie normalną parkę. Później rzucił okiem na linę, na twarz blondyna i ponownie na parkę. Chyba nie złapał czym w niego rzucono, dla niego nic podejrzanego.
- Chyba nie rozumiem. – Mruknął ledwo słyszalnie ostatecznie nie chcąc żeby te słowa rzeczywiście uciekły z jego ust. Pewnie o tym gdzieś mógł przeczytać, pewnie w swoim czasie się dowie. Upomniał się więc w myślach, do Luci wypalił tylko „nic nic” po czym chciał jeszcze coś skomentować gdy… stało się coś… czego jego mózg nie umiał przeanalizować. Lina była, poof, coś się stało ale ona nadal była. Te postaci sobie szły i nagle, z niczego, po prostu kobieta upadła. Uchylił usta w taki sposób jakby chciał coś powiedzieć ale nic poza oddechem z nich nie uciekło. Co się… jak się?! Przełknął ciężko ślinę pociągnięty głębiej w las. Zmarszczył brwi śledząc ramiona wyższego chłopaka. Ale… co!? Jak! Czuł coraz większy niepokój.
Miejsce do którego ostatecznie doszli było urocze. Przebijające się przez nieliczne wysokie drzewa słońce sprawiało, że promienie docierające do dywanu trawy i kwiatów były niezwykle miękkie. W powietrzu co jakiś czas latały drobne pyłki, napatoczył się motyl. W oddali dochodziły go odgłosy licznego ptactwa. Raj na ziemi. W chwili gdy Luca zaczął grzebać po plecaku on usiadł po turecku po prostu gdzieś w tej niskiej trawie i rozkoszował się otoczeniem. Pnie drzew o intensywnym, brązowym kolorze siały nutą tajemnicy, niespełnionej obietnicy o nacieszeniu każdego ze zmysłów. Gdy się wsłuchał dotarł do niego szum jakiegoś potoczka, pewnie płynącego do jeziora. Było… magicznie. Dlatego też chwilę zajęło mu ocknięcie się i spojrzenie na książkę całą zapisaną w języku którego nawet nie umiał przeczytać. Jak się zaraz dowiedział, łacina. Czy tym nie przywoływało się demonów…? Oh… No tak. Logiczne.
Dłuższy moment wodził spojrzeniem po stronach które były akurat przed nim otwarte. Zauważył ręczne dopiski ale nie chciał być nahalny i brać książki do ręki żeby je przeczytać. Zamiast tego zaraz podniósł wzrok na towarzysza mając przy tym minę jakby rozmawiał z kimś opętanym. Znaczy nie żeby nie wierzył… ale nadal kompletnie nie wierzył, że magia istnieje. I będą się teraz jej uczyć. Niemniej jednak podparł głowę na rękach, których łokcie znalazły się na jego kolanach i obserwował. A przynajmniej tak mu się wydawało bo gdy Luca wypowiedział te śmieszne słowa, on mrugnął, chłopaka już przed nim nie było. Początkowo uznał, że to jakieś jaja, szybko jednak się wyprostował, przekręcił głowę jak zaskoczony szczeniak po czym zaczął się rozglądać.
Na oddech prosto w kark aż podskoczył w miejscu, gwałtownie się za siebie odwracając. Tym razem w jego spojrzeniu zamajaczył autentyczny strach. Czyli… to wszystko była prawa. A on wdepnął w sam środek.
- To jakiś nie śmieszny żart… – Mruknął pod nosem, a widząc ten rozbawiony i rozbrajająco szczery uśmiech, krew odpłynęła mu z twarz pozostawiając jego policzki nieco blade. – To niemożliwe. – Przełknął nerwowo ślinę, rzucił spojrzenie na wskazane grzyby i ponownie w chłodne oczy kolegi.
- Nie ma szans, ja tak nie potrafię. Nawet nie rozumiem co powiedziałeś ani jak to zrobiłeś ani co się stało…! – Jęknął na jednym wydechu nie biorąc kolejnego wdechu, zatrzymując wszystko w płucach i patrząc na niego oczami wielkości spodków. Nagle oberwał w twarz świadomością tego w jakie gówno wdepnął na własne życzenie i nie umiał tego… przetrawić. Przynajmniej do momentu gdy długie palce ciepłych dłoni nie znalazły się na jego policzkach. Został bardzo delikatnie pogładzony, a gdy ponownie spojrzał w srebrne tęczówki dotarło do niego co Luca mówi. A kazał mu oddychać. Wziął więc wreszcie oddech, później spokojnie go wypuścił i wziął jeszcze raz. Przy tym nieco się zdziwił gdy całkowicie obcy chłopak z taką pewnością stwierdził, że mu się uda. W tym momencie musiał odwrócić od niego spojrzenie chociaż tarmoszone policzki w tym nie pomagały.
- No dobrze. – Westchnął ściągając ostrożnie jego ręce ze swojej twarzy. – Pokaż mi jeszcze raz jak. Aczkolwiek zapewniam, że mi się nie uda. – Mruknął dość pesymistycznie po czym wstał na nieco miękkich kolanach po to żeby zacząć podejmować bardzo ale to bardzo, serio baaaardzoooo nieudane kolejne próby. Zasadniczo, po pół godziny stania w miejscu i po prostu mruczenia mało zrozumiałych słów po łacinie chciał tym rzucić w cholerę ale Luca mu nie pozwalał. Łatwo było mu mówić gdy sobie leżał, zrywał kwiatki i tylko komentował, że jest „zbyt spięty, zbyt niepewny, za dużo myśli, za mało czuje”.
- Słuchaj, nic z tego. – Skomentował w końcu zirytowany do granic możliwości. – Fajnie było, dzięki za miłe popołudnie. Ja spadam do domu.
Zjadł więc śniadanie nie spiesząc się. Kontrolował co i rusz wszystkich domowników ale nikt go nie pospieszał, że zajmuje mu to wieki. Dlatego chętnie wziął nawet dokładkę po czym poczekał aż blondyn zarządzi wymarsz. Jego chęci do uczestniczenia w tym wszystkim opadły już do zera więc potencjalny spacer przyjął jako błogosławieństwo. Świeże, leśne powietrze zawsze działało na niego zbawiennie. Tym razem jednak wywołało falę stresu w jego żołądku. Szczególnie gdy powoli – wydawało mu się – poznawał podejście Luci. Kazali mu go niańczyć, nie chciał się z nim najpewniej zadawać więc i on do niego dzióbać nie miał zamiaru. Niemniej jednak, był uważny. Idąc za nim śledził jego sylwetkę wzorkiem. Bardzo niecodzienna uroda jak na Włocha, dodatkowo bardzo przyjemny dla oka. Pewnie by bajecznie się prezentował przed obiektywem. Te kilka chwil zapomnienia pozwoliło mu się nieco odprężyć, przynajmniej do chwili aż prawie nie wpadł na niego gdy się tak gwałtownie zatrzymał.
Wyglądając zza drzewa spojrzał na całkowicie normalną parkę. Później rzucił okiem na linę, na twarz blondyna i ponownie na parkę. Chyba nie złapał czym w niego rzucono, dla niego nic podejrzanego.
- Chyba nie rozumiem. – Mruknął ledwo słyszalnie ostatecznie nie chcąc żeby te słowa rzeczywiście uciekły z jego ust. Pewnie o tym gdzieś mógł przeczytać, pewnie w swoim czasie się dowie. Upomniał się więc w myślach, do Luci wypalił tylko „nic nic” po czym chciał jeszcze coś skomentować gdy… stało się coś… czego jego mózg nie umiał przeanalizować. Lina była, poof, coś się stało ale ona nadal była. Te postaci sobie szły i nagle, z niczego, po prostu kobieta upadła. Uchylił usta w taki sposób jakby chciał coś powiedzieć ale nic poza oddechem z nich nie uciekło. Co się… jak się?! Przełknął ciężko ślinę pociągnięty głębiej w las. Zmarszczył brwi śledząc ramiona wyższego chłopaka. Ale… co!? Jak! Czuł coraz większy niepokój.
Miejsce do którego ostatecznie doszli było urocze. Przebijające się przez nieliczne wysokie drzewa słońce sprawiało, że promienie docierające do dywanu trawy i kwiatów były niezwykle miękkie. W powietrzu co jakiś czas latały drobne pyłki, napatoczył się motyl. W oddali dochodziły go odgłosy licznego ptactwa. Raj na ziemi. W chwili gdy Luca zaczął grzebać po plecaku on usiadł po turecku po prostu gdzieś w tej niskiej trawie i rozkoszował się otoczeniem. Pnie drzew o intensywnym, brązowym kolorze siały nutą tajemnicy, niespełnionej obietnicy o nacieszeniu każdego ze zmysłów. Gdy się wsłuchał dotarł do niego szum jakiegoś potoczka, pewnie płynącego do jeziora. Było… magicznie. Dlatego też chwilę zajęło mu ocknięcie się i spojrzenie na książkę całą zapisaną w języku którego nawet nie umiał przeczytać. Jak się zaraz dowiedział, łacina. Czy tym nie przywoływało się demonów…? Oh… No tak. Logiczne.
Dłuższy moment wodził spojrzeniem po stronach które były akurat przed nim otwarte. Zauważył ręczne dopiski ale nie chciał być nahalny i brać książki do ręki żeby je przeczytać. Zamiast tego zaraz podniósł wzrok na towarzysza mając przy tym minę jakby rozmawiał z kimś opętanym. Znaczy nie żeby nie wierzył… ale nadal kompletnie nie wierzył, że magia istnieje. I będą się teraz jej uczyć. Niemniej jednak podparł głowę na rękach, których łokcie znalazły się na jego kolanach i obserwował. A przynajmniej tak mu się wydawało bo gdy Luca wypowiedział te śmieszne słowa, on mrugnął, chłopaka już przed nim nie było. Początkowo uznał, że to jakieś jaja, szybko jednak się wyprostował, przekręcił głowę jak zaskoczony szczeniak po czym zaczął się rozglądać.
Na oddech prosto w kark aż podskoczył w miejscu, gwałtownie się za siebie odwracając. Tym razem w jego spojrzeniu zamajaczył autentyczny strach. Czyli… to wszystko była prawa. A on wdepnął w sam środek.
- To jakiś nie śmieszny żart… – Mruknął pod nosem, a widząc ten rozbawiony i rozbrajająco szczery uśmiech, krew odpłynęła mu z twarz pozostawiając jego policzki nieco blade. – To niemożliwe. – Przełknął nerwowo ślinę, rzucił spojrzenie na wskazane grzyby i ponownie w chłodne oczy kolegi.
- Nie ma szans, ja tak nie potrafię. Nawet nie rozumiem co powiedziałeś ani jak to zrobiłeś ani co się stało…! – Jęknął na jednym wydechu nie biorąc kolejnego wdechu, zatrzymując wszystko w płucach i patrząc na niego oczami wielkości spodków. Nagle oberwał w twarz świadomością tego w jakie gówno wdepnął na własne życzenie i nie umiał tego… przetrawić. Przynajmniej do momentu gdy długie palce ciepłych dłoni nie znalazły się na jego policzkach. Został bardzo delikatnie pogładzony, a gdy ponownie spojrzał w srebrne tęczówki dotarło do niego co Luca mówi. A kazał mu oddychać. Wziął więc wreszcie oddech, później spokojnie go wypuścił i wziął jeszcze raz. Przy tym nieco się zdziwił gdy całkowicie obcy chłopak z taką pewnością stwierdził, że mu się uda. W tym momencie musiał odwrócić od niego spojrzenie chociaż tarmoszone policzki w tym nie pomagały.
- No dobrze. – Westchnął ściągając ostrożnie jego ręce ze swojej twarzy. – Pokaż mi jeszcze raz jak. Aczkolwiek zapewniam, że mi się nie uda. – Mruknął dość pesymistycznie po czym wstał na nieco miękkich kolanach po to żeby zacząć podejmować bardzo ale to bardzo, serio baaaardzoooo nieudane kolejne próby. Zasadniczo, po pół godziny stania w miejscu i po prostu mruczenia mało zrozumiałych słów po łacinie chciał tym rzucić w cholerę ale Luca mu nie pozwalał. Łatwo było mu mówić gdy sobie leżał, zrywał kwiatki i tylko komentował, że jest „zbyt spięty, zbyt niepewny, za dużo myśli, za mało czuje”.
- Słuchaj, nic z tego. – Skomentował w końcu zirytowany do granic możliwości. – Fajnie było, dzięki za miłe popołudnie. Ja spadam do domu.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Roześmiał się, widząc kolejny raz przestraszonego chlopaka. No cóż, śmieszyły go jego reakcje, nie zaprzeczał. Zwłaszcza, że dla Luki magia zawsze była czymś fascynująca, aniżeli strasznym, czymś, o czym wiedzieli nieliczni i nie wszyscy w nią wierzyli. Pojawiała się ona na kartkach książek lub w filmach fantastycznych czy w horrorach. I całe szczęście, że tak było, bo nikt z nich nie chciał powtórzyć historii z Salem.
Jego przyjaciele dobrze znali prawdę o czarach. Uznał, że nie może im ciągle kłamać, a teraz gdy częściej nie będzie mógł wychodzić z nimi w miasto, byłoby jeszcze trudniej. Nie mógł inaczej wytłumaczyć, że w poprzednim roku, Alice nagle przestała wymiotować w szkolnej toalecie że stresu, po czym bez zawahania wyszła na scenę i zaśpiewała. Mario, który znał ją najdłużej że wszystkich, od razu stanął jak słup soli, widząc przyjaciółkę na scenie, bo jak uważał, gdy dochodziło u niej zwracanie treści żołądkowej, to nie było szans, by cokolwiek zrobiła. I tak jakoś przez przypadek Luca powiedział, że rzucił na nią czar, by była pewniejsza siebie.
Oczywiście, że teraz mógł to samo zrobić na Emilo, ale chłopak miał nauczyć się przede wszystkim samodzielnego czarowania, bez jego pomocy, dlatego też ujął w dłonie jego policzki, głaszcząc go powoli, by go uspokoić.
Wtedy miał okazję przyjrzeć się dokładnie tęczówkom chłopaka, idealnej czekoladowej barwie, takiej jaką widział przy odpakowywaniu ulubionych batoników. Cóż, musiał przyznać, że jego wygląd był intrygujący: szczególnie ten dostrzegalny srebrny kosmyk w jego włosach i odbijające się w słońcu kolczyki w uszach oraz wystające mu z nosa septum. Chociaż odcień tego kawałka włosów był podobny do urody Luki, natomiast wszystko inne było inne.
W końcu ułożył się na trawie, opierając się na łokciach i wysuwając bladą twarz w stronę słońca. Zmrużył oczy, już zaczynając wysłuchiwać lamentu swojego towarzysza. Dlaczego był aż taki pesymistyczny?
- Z takim podejściem, to na pewno ci się nie uda -wyburczał po cicho, dłonią przeczesując trawę, chociaż najbardziej radość sprawiało mu śpiew ptaków z którejś strony. Wsłuchiwał się w nie, pomiędzy motywowaniem Emilo.
Niestety dużymi krokami nadchodziła jesień, robiło się coraz chłodniej, a noce zbliżały się szybciej. Może miala swoje uroki w postaci liści o ciepłej barwie, spadających z drzew, ale to było tyle... Wtedy przyroda przygotowywała się do zimy, której również nie lubił. Miał wrażenie, że wszystko umiera, a tak właściwie zasypia. A tak bardzo lubił podziwiać kwitnące kwiaty i zastanawiać się, jaki to gatunek rośliny. W głównej mierze to była zasługa cioci Brigidy. To ona uczyła go ważenia eliksirów, więc przy okazji uczył się rozpoznawać roślin, by niczego nie zepsuć.
Ale kiedy usłyszał ostatnie wypowiedziane przez niego słowa, wstał jak oparzony i zagrodził mu całym sobą drogę. Nie mógł przecież teraz zrezygnować, to był dopiero początek i dopiero byli na pierwszym zaklęciu. W razie niepowodzenia groziła mu śmierć, aż tak było mu to obojętne?
- A wiesz, jak wyjść z tego lasu?- Podniósł brew do góry. - I nigdzie się nie wybieramy. Masz tyle samo mocy, co ja, tylko brak ci pewności siebie i odpowiedniej wiedzy -stwierdził, zaraz czując się jak psycholog, jakby analizował jego charakter.- Zamknij oczy i skup się na tym.- Chwycił jego dłonie i ułożył je w prawidłowy sposób. - I wyraźnie, ok? Dasz radę, to jedno z najprostszych zaklęć. Niektórzy by się zabili o moc teleportacji albo o zabicie kogoś bez dowodów.- Puścił do niego oczku, odsuwając się, po czym spojrzał na niego znacząco aż wreszcie uda mu się dokonać tej "sztuczki".
- Jak ci się uda, to mogę postawić ci jakiś deser u Cerberusa.- Posłał mu uśmiech.
Była to jego ulubiona kawiarnia w tym miasteczku i zabierał tam każdego, by więcej osób ją poznała.
Znajdowała się ona w piwnicy, więc już to dawało specyficzny charakter kawiarni - ściany pokryte kamieniem, gdzie docierało mało światła do pomieszczenia, ale dzięki temu mogło tam panować ciepło z czarnych, wiszących lamp. Właściwe wszystko tam było czarne lub w kolorze bardzo ciemnego drewna. Całe miejsce było utrzymane w czymś w stylu gotyku, więc tak, to najbardziej urzekało Luke w wyglądzie Cerberusa. I ta nazwa!
Jego przyjaciele dobrze znali prawdę o czarach. Uznał, że nie może im ciągle kłamać, a teraz gdy częściej nie będzie mógł wychodzić z nimi w miasto, byłoby jeszcze trudniej. Nie mógł inaczej wytłumaczyć, że w poprzednim roku, Alice nagle przestała wymiotować w szkolnej toalecie że stresu, po czym bez zawahania wyszła na scenę i zaśpiewała. Mario, który znał ją najdłużej że wszystkich, od razu stanął jak słup soli, widząc przyjaciółkę na scenie, bo jak uważał, gdy dochodziło u niej zwracanie treści żołądkowej, to nie było szans, by cokolwiek zrobiła. I tak jakoś przez przypadek Luca powiedział, że rzucił na nią czar, by była pewniejsza siebie.
Oczywiście, że teraz mógł to samo zrobić na Emilo, ale chłopak miał nauczyć się przede wszystkim samodzielnego czarowania, bez jego pomocy, dlatego też ujął w dłonie jego policzki, głaszcząc go powoli, by go uspokoić.
Wtedy miał okazję przyjrzeć się dokładnie tęczówkom chłopaka, idealnej czekoladowej barwie, takiej jaką widział przy odpakowywaniu ulubionych batoników. Cóż, musiał przyznać, że jego wygląd był intrygujący: szczególnie ten dostrzegalny srebrny kosmyk w jego włosach i odbijające się w słońcu kolczyki w uszach oraz wystające mu z nosa septum. Chociaż odcień tego kawałka włosów był podobny do urody Luki, natomiast wszystko inne było inne.
W końcu ułożył się na trawie, opierając się na łokciach i wysuwając bladą twarz w stronę słońca. Zmrużył oczy, już zaczynając wysłuchiwać lamentu swojego towarzysza. Dlaczego był aż taki pesymistyczny?
- Z takim podejściem, to na pewno ci się nie uda -wyburczał po cicho, dłonią przeczesując trawę, chociaż najbardziej radość sprawiało mu śpiew ptaków z którejś strony. Wsłuchiwał się w nie, pomiędzy motywowaniem Emilo.
Niestety dużymi krokami nadchodziła jesień, robiło się coraz chłodniej, a noce zbliżały się szybciej. Może miala swoje uroki w postaci liści o ciepłej barwie, spadających z drzew, ale to było tyle... Wtedy przyroda przygotowywała się do zimy, której również nie lubił. Miał wrażenie, że wszystko umiera, a tak właściwie zasypia. A tak bardzo lubił podziwiać kwitnące kwiaty i zastanawiać się, jaki to gatunek rośliny. W głównej mierze to była zasługa cioci Brigidy. To ona uczyła go ważenia eliksirów, więc przy okazji uczył się rozpoznawać roślin, by niczego nie zepsuć.
Ale kiedy usłyszał ostatnie wypowiedziane przez niego słowa, wstał jak oparzony i zagrodził mu całym sobą drogę. Nie mógł przecież teraz zrezygnować, to był dopiero początek i dopiero byli na pierwszym zaklęciu. W razie niepowodzenia groziła mu śmierć, aż tak było mu to obojętne?
- A wiesz, jak wyjść z tego lasu?- Podniósł brew do góry. - I nigdzie się nie wybieramy. Masz tyle samo mocy, co ja, tylko brak ci pewności siebie i odpowiedniej wiedzy -stwierdził, zaraz czując się jak psycholog, jakby analizował jego charakter.- Zamknij oczy i skup się na tym.- Chwycił jego dłonie i ułożył je w prawidłowy sposób. - I wyraźnie, ok? Dasz radę, to jedno z najprostszych zaklęć. Niektórzy by się zabili o moc teleportacji albo o zabicie kogoś bez dowodów.- Puścił do niego oczku, odsuwając się, po czym spojrzał na niego znacząco aż wreszcie uda mu się dokonać tej "sztuczki".
- Jak ci się uda, to mogę postawić ci jakiś deser u Cerberusa.- Posłał mu uśmiech.
Była to jego ulubiona kawiarnia w tym miasteczku i zabierał tam każdego, by więcej osób ją poznała.
Znajdowała się ona w piwnicy, więc już to dawało specyficzny charakter kawiarni - ściany pokryte kamieniem, gdzie docierało mało światła do pomieszczenia, ale dzięki temu mogło tam panować ciepło z czarnych, wiszących lamp. Właściwe wszystko tam było czarne lub w kolorze bardzo ciemnego drewna. Całe miejsce było utrzymane w czymś w stylu gotyku, więc tak, to najbardziej urzekało Luke w wyglądzie Cerberusa. I ta nazwa!
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Optymizm Luci i ten spokój którym cała jego sylwetka emanowały nie miały nic wspólnego z tym jaki był Emilio. Raczej pesymista z przekonaniem, że rzadko co w życiu się udaje jeżeli tylko się w to wierzył i nie można w nim robić tego czego się chce bez odpowiedzialności. Jednocześnie zakładał, że mu było łatwo tak pleść. Bo był w tym wychowany, wykształcony. Bo wierzył. Bo rozumiał w co wierzy. A on? Zobaczył jedną sztuczkę która równie dobrze mogła być zwyczajnym oszukaniem jego zmysłów i od tak miał mu zaufać? On taki nie był. On nie ufał ani mu nie ufano.
A jednak zawahał się. W momencie gdy przed nim pojawiły się jasne oczy wypełnione przekonaniem, że poradzi sobie, stanął w miejscu. Gniew chwilowo w nim opadł, włączyło się za to poważne zastanowienie. Dlaczego całkowicie obcy chłopak który mógłby go spisać na straty i dać mu po prostu spokój aż tak się przejmował? Czyżby otrzymali wiadomość czym ten bonus miał być i była to aż tak kusząca zapłata, że opłacało się go niańczyć? Bo nie był niczym innym jak problemem. Takim który wlókł się jak smród w gaciach. Więc o co chodziło? Mógł go przecież w pokaźny sposób olać, w znaczący sposób wyjaśnić, że nie chce od niego nic poza wypełnieniem odpowiednich zadań i ma zniknąć, przepaść. A jednak, Luca po prostu wierzył i nie mógł tego udawać, jego oczy nie mogły błyszczeć tak jasno. Zrobiło się mu niekomfortowo.
Z mocno nieprzeniknioną miną spojrzał w bok. Śledził przez chwilę układające się w labirynt konary drzew, pozwolił żeby wiatr potargał mu włosy po czym zaczesał jeden kosmyk za ucho. Gdy ponownie spojrzał w jego oczy nie było w nim już złości, jedynie zrezygnowanie. Westchnął ciężko dając mu znać, że wszystkie jego argumenty są słuszne po czym ponownie ułożył ręce tak jak od początku mu kazał. Powtórzył mu również sentencję, znacznie wolniej i wyraźniej żeby on, na razie bezdźwięcznie, mógł ją powtórzyć.
- Nie słyszałem o takiej kawiarni. – Przyznał zamykając oczy, stając prosto aczkolwiek niechlujnie, rozluźniony swoim zrezygnowaniem. Apropo kawiarni. Zbliżała się pora na drugą kawę której jego organizm wręcz się domagał. Przy czarnym naparze uspokajał się, pozwalał sobie płynąć, podziwiać otaczającą go chwilę. Wtedy nie miał tysięcy obowiązków, nie musiał się martwić. Przez chwilę po prostu pił kawę.
¬- Ja chodzę do Gelateria Francisco, mają tam świetną kawę, zawsze podają z małym migdałowym ciasteczkiem wypiekanym własnoręcznie. – Nie wiedział po co mu to mówił, jakby go to w ogóle obchodziło? Ale wyobrażenie tych migdałowych ciasteczek sprawiło, że tym mocniejszego smaka nabrał na kawę.
- Sinior Emilio? Co robisz? – Usłyszał nagle niski głos wąsistego właściciela wspomnianego wcześniej lokalu na który aż podskoczył. Otworzył oczy na szerokość spodków, rozejrzał się. On… właśnie… był w tej uroczej, wąskiej uliczce porośniętej bluszczem, przed swoją kawiarenką!
- Ja… to… nowa metoda medytacji! Gdy się uderzę to redukuje podobno ból. – Ściemnił szybko oglądając się za siebie, wręcz okręcił się dookoła własnej osi.
- I co? Pomaga? – Dopytał rozbawiony właściciel robiąc mu już kawę.
- Tylko się ośmieszyć. – Prychnął rozbawiony wywołując niski śmiech mężczyzny, po czym zaczesał grzywkę do tyłu łapiąc nieco za szybkie oddechu. Właśnie… właśnie się mu udało! – Dzisiaj poproszę dwie, na wynos. – Przyznał siadając na wysokim stołku barowym. Musiał ochłonąć, dłonie się mu trzęsły i pociły. A jednak, teleportował się. Niesamowite. Łaskotało go to w żołądku.
- Proszę bardzo. I świeże ciasteczka. – Otrzymał do ręki dwa kubeczki w specjalnych wytłoczka, a pomiędzy nimi pakunek jeszcze gorących ciasteczek. Zawsze dostawał ich trochę więcej bo żadna ilość nie była mu straszna. Wtedy też zapłacił, uśmiechnął się wdzięcznie po czym zaczął się poważnie zastanawiać co teraz. Musiał do niego wrócić żeby się pochwalić. Żeby się nie przestraszył, że mu zwiał. Żeby go nie szukał i nic mu nie zrobił…
Z kubkiem było trudniej aczkolwiek pachnąca kawa chyba mu pomogła. Ponownie poczuł łaskotanie, jakby popieścił go delikatnie prąd? I gdy uchylił jedną powiekę stał ponownie w lesie, koło nieco spanikowanego Luci.
- Kawy? – Zapytał jak gdyby od niechcenia podsuwając bliżej niego wytłoczki. Sam przysiadł w niskiej trawie czując jak kolana odmawiają mu posłuszeństwa, było mu na zmianę gorąco i zimno, jakby się za mocno zmęczył. A jednak, czuł ogromne podekscytowanie w żołądku! Udało się mu! Właśnie się teleportował! Co za abstrakcja. Na zewnątrz jednak był całkowicie obojętny i tylko jego oczy zdradzały to jak mocno teraz się cieszy.
- Jak to wszystko w ogóle będzie wyglądało? Będziesz mnie trzymał w lesie aż mi się nie uda? – Fuknął na niego oskarżycielsko. Chociaż pytał serio. Był ciekaw jak będzie mu przekazywał najpewniej ogrom wiedzy praktycznej, był ciekaw czy po tym pierwszym sukcesie utrzyma się mu zapał i również, zastanawiał się kiedy coś spierdzieli.
A jednak zawahał się. W momencie gdy przed nim pojawiły się jasne oczy wypełnione przekonaniem, że poradzi sobie, stanął w miejscu. Gniew chwilowo w nim opadł, włączyło się za to poważne zastanowienie. Dlaczego całkowicie obcy chłopak który mógłby go spisać na straty i dać mu po prostu spokój aż tak się przejmował? Czyżby otrzymali wiadomość czym ten bonus miał być i była to aż tak kusząca zapłata, że opłacało się go niańczyć? Bo nie był niczym innym jak problemem. Takim który wlókł się jak smród w gaciach. Więc o co chodziło? Mógł go przecież w pokaźny sposób olać, w znaczący sposób wyjaśnić, że nie chce od niego nic poza wypełnieniem odpowiednich zadań i ma zniknąć, przepaść. A jednak, Luca po prostu wierzył i nie mógł tego udawać, jego oczy nie mogły błyszczeć tak jasno. Zrobiło się mu niekomfortowo.
Z mocno nieprzeniknioną miną spojrzał w bok. Śledził przez chwilę układające się w labirynt konary drzew, pozwolił żeby wiatr potargał mu włosy po czym zaczesał jeden kosmyk za ucho. Gdy ponownie spojrzał w jego oczy nie było w nim już złości, jedynie zrezygnowanie. Westchnął ciężko dając mu znać, że wszystkie jego argumenty są słuszne po czym ponownie ułożył ręce tak jak od początku mu kazał. Powtórzył mu również sentencję, znacznie wolniej i wyraźniej żeby on, na razie bezdźwięcznie, mógł ją powtórzyć.
- Nie słyszałem o takiej kawiarni. – Przyznał zamykając oczy, stając prosto aczkolwiek niechlujnie, rozluźniony swoim zrezygnowaniem. Apropo kawiarni. Zbliżała się pora na drugą kawę której jego organizm wręcz się domagał. Przy czarnym naparze uspokajał się, pozwalał sobie płynąć, podziwiać otaczającą go chwilę. Wtedy nie miał tysięcy obowiązków, nie musiał się martwić. Przez chwilę po prostu pił kawę.
¬- Ja chodzę do Gelateria Francisco, mają tam świetną kawę, zawsze podają z małym migdałowym ciasteczkiem wypiekanym własnoręcznie. – Nie wiedział po co mu to mówił, jakby go to w ogóle obchodziło? Ale wyobrażenie tych migdałowych ciasteczek sprawiło, że tym mocniejszego smaka nabrał na kawę.
- Sinior Emilio? Co robisz? – Usłyszał nagle niski głos wąsistego właściciela wspomnianego wcześniej lokalu na który aż podskoczył. Otworzył oczy na szerokość spodków, rozejrzał się. On… właśnie… był w tej uroczej, wąskiej uliczce porośniętej bluszczem, przed swoją kawiarenką!
- Ja… to… nowa metoda medytacji! Gdy się uderzę to redukuje podobno ból. – Ściemnił szybko oglądając się za siebie, wręcz okręcił się dookoła własnej osi.
- I co? Pomaga? – Dopytał rozbawiony właściciel robiąc mu już kawę.
- Tylko się ośmieszyć. – Prychnął rozbawiony wywołując niski śmiech mężczyzny, po czym zaczesał grzywkę do tyłu łapiąc nieco za szybkie oddechu. Właśnie… właśnie się mu udało! – Dzisiaj poproszę dwie, na wynos. – Przyznał siadając na wysokim stołku barowym. Musiał ochłonąć, dłonie się mu trzęsły i pociły. A jednak, teleportował się. Niesamowite. Łaskotało go to w żołądku.
- Proszę bardzo. I świeże ciasteczka. – Otrzymał do ręki dwa kubeczki w specjalnych wytłoczka, a pomiędzy nimi pakunek jeszcze gorących ciasteczek. Zawsze dostawał ich trochę więcej bo żadna ilość nie była mu straszna. Wtedy też zapłacił, uśmiechnął się wdzięcznie po czym zaczął się poważnie zastanawiać co teraz. Musiał do niego wrócić żeby się pochwalić. Żeby się nie przestraszył, że mu zwiał. Żeby go nie szukał i nic mu nie zrobił…
Z kubkiem było trudniej aczkolwiek pachnąca kawa chyba mu pomogła. Ponownie poczuł łaskotanie, jakby popieścił go delikatnie prąd? I gdy uchylił jedną powiekę stał ponownie w lesie, koło nieco spanikowanego Luci.
- Kawy? – Zapytał jak gdyby od niechcenia podsuwając bliżej niego wytłoczki. Sam przysiadł w niskiej trawie czując jak kolana odmawiają mu posłuszeństwa, było mu na zmianę gorąco i zimno, jakby się za mocno zmęczył. A jednak, czuł ogromne podekscytowanie w żołądku! Udało się mu! Właśnie się teleportował! Co za abstrakcja. Na zewnątrz jednak był całkowicie obojętny i tylko jego oczy zdradzały to jak mocno teraz się cieszy.
- Jak to wszystko w ogóle będzie wyglądało? Będziesz mnie trzymał w lesie aż mi się nie uda? – Fuknął na niego oskarżycielsko. Chociaż pytał serio. Był ciekaw jak będzie mu przekazywał najpewniej ogrom wiedzy praktycznej, był ciekaw czy po tym pierwszym sukcesie utrzyma się mu zapał i również, zastanawiał się kiedy coś spierdzieli.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Nie był zdziwiony, że kawiarnia nie była Emilowi znana. Nie bylo to aż takie znane miejsce i na pewno nie w typowym włoskim stylu, a raczył swoich gości bardziej w kierunku gotyku. Luca lubił takie klimaty, tak samo jak vintage, który panował w jego całym domu, no może oprócz kostnicy. Tam wszystko było sterylne.
Już nazwa "Geleteria Franciso" brzmiała mu wymyślnie i oczami wyobraźni widział już te białe ściany, być może na jednej scenie był kamień lub cegła. Widział też nowoczesne meble, pewnie również białe, rodem z najnowszych aranżacji meblowych w sklepach albo były one drewniane na styl skandynawski. W każdym razie stwierdził, że było to miejscr typowo turystyczne.
Ale nie miał czasu dłużej o tym rozmyślać, bo zaraz poof i chłopaka nie było, a ten pierwszy momentalnie poczuł, jak serce podnosi mu się do gardła. Nastała u niego nagła panika, jakby zgubił swoją własność, dziecko lub psa, mimo że w tej sytuacji prawdopodobnie wiedział, gdzie brunet się teleportował. I jak wszystko miało swoje minusy, to te zaklęcie również. Działało tylko na miejsca, w których choć razy byliśmy lub widzieliśmy zdjęcia, na tyle by je pamiętać. Jakby organizm musiał kiedyś chociażby poczuć zapach czy zobaczyć i zapamiętać. A teraz do niego dotarło, że zapomniał mu o tym napomknąć. Może powinien podczas pierwszej telerportacji, zrobić to z nim, trzymając się gdzieś jego. Ciotki by go zabiły, gdyby Emilo już w pierwszy dzień go zgubił.
[color=#5AC651- Kurwa [/color]- przeklnął soczyście, widząc na telefonie, że nie było tutaj zasięgu. No tak, był w lesie i nie mógł obejrzeć, jak rzeczywiście wygląda ta kawiarnia.
Miał tylko nadzieję, ze jakoś udało mu się użyć magii bez wzbudzenia zbędnych emocji, bo nagłe pojawienie się w jakimkolwiek miejscu, było co najmniej dziwne i wymagało pokrętnego tłumaczenia.
Musiał przyznać, że martwił się o bruneta, dlatego też biło mu mocniej serce, a minuty się niemiłosiernie dłużyły. Aczkolwiek z drugiej strony był z niego dumny.
- Zapomniałem ci powiedzieć, że można teleportować się w tylko te miejsca, które się widziało, dlatego nie mogłam się zjawić po ciebie - wypalił na jednym wdechu.
Odetchnął z niewyobrażalną ulgą, od razu się rozluźniając, gdy pojawił się przy nim Emilo i zaraz zajął miejsce na przeciwko niego.
- Nie przepadam za kawą, ale z tobą wypije - Posłał mu szeroki uśmiech, wyjmując jeszcze gorącą kawę z wytłoczki, od razy wyjmując papierową torebkę, gdzie jak się okazało były pięknie pachnące ciasteczka, okrągłe i pulchne, posypane cukrem pudrem, w środku ozdobione właśnie migdałami. A po ugryzieniu jednego, przepadł i zaraz zabrał się za drugie.- Omg, ale przepyszne. - Zasłonił dłonią usta, opychając się tymi smakołykami, a okruszki spadały mu niezdarnie na spodnie.
- Co? Jutro znajdę cię po szkole i pójdziemy do Akademii. To takie miejsce, gdzie uczymy się na przykład nekromancji, demonologii czy łaciny, a tak to będziemy się spotykać w domu i ćwiczyć, więc - Przeciągnął literę "ę" - Podasz mi swój numer?
Słodki smak, prawie że maślany i chrupkość orzechów dosłownie pieściły jego język, rozkoszował się tym, popijając nieco cierpką kawę. No nie przepadał za tym smakiem i nie potrzebował kofeiny w żyłach, od tego wolał regularną drzemkę. Ale ciasteczka były boskie, za nie mógł chodzić codziennie do tej kawiarni o wymyślnej nazwie.
- Ile ci wiszę za te kawy? - powiedział - Zostawię ci chociaż jedno.-
Odstawił torebkę, przesuwając ją bliżej bruneta. Całym sobą prawie że nie wyrażał żadnych uczuć, a przecież dopiero co udało mu się po raz pierwszy użyć magii i zasmakować jak to jest być czarownikiem. Jednak to właśnie w jego oczach dojrzał tę Iskierkę, to jak świeciły mu się oczy, widział w nich niepohamowaną radość, niczym tą u dziecka, gdy dostałoby lody. Luca dziwił się tylko, dlaczego tak skrupulatnie ukrywał swoje emocje. Przecież to nie był smutek ani złość, coś czego można było się wstydzić.
Byli swoim kompletnym przeciwieństwem, w wyglądzie i w charakterze, to zdążył zauważyć, mimo że znali się dopiero niecały dzień i noc. Luca chodził uśmiechnięty, łatwo wylewał emocje, śmiał się i przede wszystkim był optymistą. Uważał, że wszystko w końcu kończy się dobrze i wszystko się udaję, jeśli tego się bardzo chce. I należał raczej do pewnych siebie ludzi, może było to spowodowane wychowaniem. Był jedynakiem, a ciocie przelały na niego całą miłość. A Emilo? Nawet w takiej chwili się nie uśmiechał.
W każdym razie zbliżył się do niego i go przytulił, a raczej uścisnął, trzymając go przez chwilę w ramionach. Zrobił to bez dłuższego myślenia, jednak wtedy poczuł przyjemne dreszcze przechodzące mu po plecach.
- Bardzo się cieszę, że ci się udało. Mówiłem, musisz bardziej w siebie uwierzyć.
Już nazwa "Geleteria Franciso" brzmiała mu wymyślnie i oczami wyobraźni widział już te białe ściany, być może na jednej scenie był kamień lub cegła. Widział też nowoczesne meble, pewnie również białe, rodem z najnowszych aranżacji meblowych w sklepach albo były one drewniane na styl skandynawski. W każdym razie stwierdził, że było to miejscr typowo turystyczne.
Ale nie miał czasu dłużej o tym rozmyślać, bo zaraz poof i chłopaka nie było, a ten pierwszy momentalnie poczuł, jak serce podnosi mu się do gardła. Nastała u niego nagła panika, jakby zgubił swoją własność, dziecko lub psa, mimo że w tej sytuacji prawdopodobnie wiedział, gdzie brunet się teleportował. I jak wszystko miało swoje minusy, to te zaklęcie również. Działało tylko na miejsca, w których choć razy byliśmy lub widzieliśmy zdjęcia, na tyle by je pamiętać. Jakby organizm musiał kiedyś chociażby poczuć zapach czy zobaczyć i zapamiętać. A teraz do niego dotarło, że zapomniał mu o tym napomknąć. Może powinien podczas pierwszej telerportacji, zrobić to z nim, trzymając się gdzieś jego. Ciotki by go zabiły, gdyby Emilo już w pierwszy dzień go zgubił.
[color=#5AC651- Kurwa [/color]- przeklnął soczyście, widząc na telefonie, że nie było tutaj zasięgu. No tak, był w lesie i nie mógł obejrzeć, jak rzeczywiście wygląda ta kawiarnia.
Miał tylko nadzieję, ze jakoś udało mu się użyć magii bez wzbudzenia zbędnych emocji, bo nagłe pojawienie się w jakimkolwiek miejscu, było co najmniej dziwne i wymagało pokrętnego tłumaczenia.
Musiał przyznać, że martwił się o bruneta, dlatego też biło mu mocniej serce, a minuty się niemiłosiernie dłużyły. Aczkolwiek z drugiej strony był z niego dumny.
- Zapomniałem ci powiedzieć, że można teleportować się w tylko te miejsca, które się widziało, dlatego nie mogłam się zjawić po ciebie - wypalił na jednym wdechu.
Odetchnął z niewyobrażalną ulgą, od razu się rozluźniając, gdy pojawił się przy nim Emilo i zaraz zajął miejsce na przeciwko niego.
- Nie przepadam za kawą, ale z tobą wypije - Posłał mu szeroki uśmiech, wyjmując jeszcze gorącą kawę z wytłoczki, od razy wyjmując papierową torebkę, gdzie jak się okazało były pięknie pachnące ciasteczka, okrągłe i pulchne, posypane cukrem pudrem, w środku ozdobione właśnie migdałami. A po ugryzieniu jednego, przepadł i zaraz zabrał się za drugie.- Omg, ale przepyszne. - Zasłonił dłonią usta, opychając się tymi smakołykami, a okruszki spadały mu niezdarnie na spodnie.
- Co? Jutro znajdę cię po szkole i pójdziemy do Akademii. To takie miejsce, gdzie uczymy się na przykład nekromancji, demonologii czy łaciny, a tak to będziemy się spotykać w domu i ćwiczyć, więc - Przeciągnął literę "ę" - Podasz mi swój numer?
Słodki smak, prawie że maślany i chrupkość orzechów dosłownie pieściły jego język, rozkoszował się tym, popijając nieco cierpką kawę. No nie przepadał za tym smakiem i nie potrzebował kofeiny w żyłach, od tego wolał regularną drzemkę. Ale ciasteczka były boskie, za nie mógł chodzić codziennie do tej kawiarni o wymyślnej nazwie.
- Ile ci wiszę za te kawy? - powiedział - Zostawię ci chociaż jedno.-
Odstawił torebkę, przesuwając ją bliżej bruneta. Całym sobą prawie że nie wyrażał żadnych uczuć, a przecież dopiero co udało mu się po raz pierwszy użyć magii i zasmakować jak to jest być czarownikiem. Jednak to właśnie w jego oczach dojrzał tę Iskierkę, to jak świeciły mu się oczy, widział w nich niepohamowaną radość, niczym tą u dziecka, gdy dostałoby lody. Luca dziwił się tylko, dlaczego tak skrupulatnie ukrywał swoje emocje. Przecież to nie był smutek ani złość, coś czego można było się wstydzić.
Byli swoim kompletnym przeciwieństwem, w wyglądzie i w charakterze, to zdążył zauważyć, mimo że znali się dopiero niecały dzień i noc. Luca chodził uśmiechnięty, łatwo wylewał emocje, śmiał się i przede wszystkim był optymistą. Uważał, że wszystko w końcu kończy się dobrze i wszystko się udaję, jeśli tego się bardzo chce. I należał raczej do pewnych siebie ludzi, może było to spowodowane wychowaniem. Był jedynakiem, a ciocie przelały na niego całą miłość. A Emilo? Nawet w takiej chwili się nie uśmiechał.
W każdym razie zbliżył się do niego i go przytulił, a raczej uścisnął, trzymając go przez chwilę w ramionach. Zrobił to bez dłuższego myślenia, jednak wtedy poczuł przyjemne dreszcze przechodzące mu po plecach.
- Bardzo się cieszę, że ci się udało. Mówiłem, musisz bardziej w siebie uwierzyć.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Łapczywość z jaką Luca zabrał się za jedzenie sprawiła, że on mógł spokojnie zebrać myśli i zająć się tylko sobą. Powoli to dziwne uczucie przepełniającej go energii ale i dziwnej, fizycznej niemocy go opuszczało. Krew zaczęła normalnie krążyć w żyłach, a zmysły pobudzone aromatem świeżo zaparzonej kawy już tak nie głupiały. Musiał przyznać, że używanie magii było skomplikowane. Był ciekaw kiedy błędnik zabłądzi mu na tyle żeby się wywrócił i oby wtedy nie trzymał nic ciepłego. Na razie jednak mniejsza. Spojrzał w górę na przebijające się przez korony drzew promienie przyjemnie miękkiego słońca i powoli sącząc kawę czekał na odpowiedzi na nurtujące go sprawy. Ostatecznie, jakoś go nie zaskoczyło istnienie Akademii, bardziej fakt jak on miał tam funkcjonować.
- Po prostu tam wejdę? Bez żadnych zapisów ani nic? Gdzie jest ta Akademia? - Dopytał chcąc mieć pełen obraz sytuacji. Nadal przecież mało wiedział i mało rozumiał, im częściej będzie pytał w teorii powinien wiedzieć więcej. W praktyce natomiast, dopiero teraz widział o co chce pytać.
- Czego numer? - Zapytał idiotycznie, a słysząc, że komórki jego brwi powędrowały niechcący ku górze. – To wy używacie komórek? - Mruknął zdziwiony sądząc, że to raczej telepatia albo inne, magiczne sowy noszą magiczne wiadomości. I tak, na wywołany tym pytaniem śmiech nieco się speszył i spojrzał na niego spod byka po czym od niechcenia podyktował mu swój numer. I tak go pewnie za często używać nie będzie, bo po co miałby z nim rozmawiać o czymkolwiek innym jak „treningach”.
- Dzięki za łaskę, całe szczęście, że wziąłem więcej. - Mruknął spoglądając do opakowania w którym nic poza jednym ciastkiem i okruszkami nie zostało. W duchu parsknął bo sam się na nie potrafił tak rzucić i go doskonale rozumiał, ale z drugiej strony on też je kochał i chętnie by zjadł więcej niż jedno. Nie wybrzydzał jednak i ugryzł kawałek popijając goryczą ciepłego napoju - idealna harmonia! Która została zakłócona nagłym uściskiem.
Zgłupiał. No po prostu zdurniał do reszty będą w pół drogi do ponownego ugryzienia ciasteczka. Siedział skamieniły z szeroko otwartymi oczami i walącym mu jak dzwon sercem. Co się właśnie działo? Czy on sobie z niego właśnie kpił? – Luca? – Odkrząknął chociaż z tą suchością w ustach był to problem. – Dotykasz mnie. – Zauważył jakby był to fakt nieznany, jakby Luca miał się nie zorientować kiedy znalazł się tak blisko. Niestety, na swoje nieszczęście nie usłyszał ani prześmiewczego westchnienia albo niestosownego żartu. Blondyn bardzo ucieszył się, że wyszło mu jego pierwsze w życiu zaklęcie i to tonem nie pozwalającym domniemywać, że z ledwością przechodzi mu to przez gardło. A on nadal durniał, coraz mocniej, nie wiedział co ma robić! Było mu tak… tak… niekomfortowo!
- Dz-dziękuję. Puścisz mnie już? – Zapytał, a gdy się to stało odsunął się od niego na bezpieczną odległość. – Nie rób mi tak. – Mruknął przysysając się do kubka kawy i gdyby mógł, płonąłby teraz niezrozumiałym dla siebie rumieńcem. Nie był pewien czy ze złości, zażenowania czy zaskoczenia ale gdyby nie jego nieco ciemniejsza karnacja świeciłby jak napromieniowany pomidor.
- T-to… mogę iść, tak? I widzimy się po szkole? – Dopytał jeszcze gdy wypił kawę, a kubki znalazły się w pustej torebce po ciasteczkach. Absolutnie nie chciał śmiecić, a zajmując czymś ręce przynajmniej odgonił idiotyczne myśli. Gdy natomiast Luca się zgodził i mogli się stąd wynieść nowo poznaną metodą jemu… ponownie się udało! To było tak niesamowite, że musiał dłuższą chwilę wodzić spojrzeniem od swoich dłoni na tył swojego wielkiego domu.
- To takie niesamowite! – Ucieszył się, przez ułamek sekundy po prostu stał i się szczerzył po czym zaraz doszedł go krzyk wuja.
- Emilio! Znowu się cholera wie gdzie szlajasz i co robisz! Jak zwykle żadnego z Ciebie pożytku. Zamiast być jak prawdziwy mężczyzna to Ciebie nic nie interesuje, w szczególności nie rodzina! – Krzyknął na niego na co on szybko przybrał swoją obojętną minę.
- Przecież jestem. – Zauważył rozkładając obojętnie ręce.
- I gówno robisz. Bierz się do jakiejś roboty bo…!
- Tak tak. – Westchnął idąc w stronę domu pod którym jak zwykle wymyślona była dla niego robota. Nie chciało mu się dzisiaj słuchać pretensji do swojej osoby, do braku męskości i inicjatywy, do żałosnej egzystencji. Wolał pograbić liście, obciąć drzewka owocowe i schować się do siebie do pokoju z pyszną makaronową zapiekanką i jeszcze przed jutrem pozachwycać się swoim nowym darem. Może samemu też coś zrobi? Tak czy inaczej wreszcie mógł paść w pościel, przespać się i zastanowić się co chce zrobić. A zdecydowanie, chciał spróbować swoich sił w czymś co przy pierwszej udanej próbie wywołało w nim tak wiele, pozytywnych energii.
Nieświadomie rano ubrał się nieco ładniej niż zazwyczaj. Delikatnie pastelowa, pomarańczowa koszula z podwiniętymi do łokcia rękawami i ciemniejsze ale również wpadające w pomarańcz spodnie. Do tego jasne buty, okulary przeciwsłoneczne we włosach i ruszył do szkoły z lnianym plecakiem przewieszonym przez ramię. W tym momencie dopiero spojrzał na telefon i zaskoczony odkrył nieodczytane wiadomości. Zdziwiony otworzył rozmowę z nieznanym numerem co… go… totalnie przerosło. Luca. No oczywiście, że Luca. Przywitał się, pytał co u niego, jak się ma, jak spał i czy dobrze się czuje. Wysyłał mu zdjęcia, informacje że widzą się po szkole i już planował zniszczenie wszechświata z nim u boku! A on… znowu poczuł ten dyskomfort na który aż musiał wydać paniczne dźwięki nie wiedząc jak się zachować. Czy miał mu odpisać? Zignorować? Nie! Nie chciał się niemiło zachowywać ale to było… dla niego chore! Jak można było się tak zachować do kogoś kogo się nie zna i nie chce poznać?! Schował telefon głęboko do kieszeni po czym szybkim krokiem ruszył w najdalszą część ogrodu, nakarmić jedną przybłędę o puchatym ogonku która już na niego czekała.
- Filet, nie uwierzysz kogo poznałem.
- Po prostu tam wejdę? Bez żadnych zapisów ani nic? Gdzie jest ta Akademia? - Dopytał chcąc mieć pełen obraz sytuacji. Nadal przecież mało wiedział i mało rozumiał, im częściej będzie pytał w teorii powinien wiedzieć więcej. W praktyce natomiast, dopiero teraz widział o co chce pytać.
- Czego numer? - Zapytał idiotycznie, a słysząc, że komórki jego brwi powędrowały niechcący ku górze. – To wy używacie komórek? - Mruknął zdziwiony sądząc, że to raczej telepatia albo inne, magiczne sowy noszą magiczne wiadomości. I tak, na wywołany tym pytaniem śmiech nieco się speszył i spojrzał na niego spod byka po czym od niechcenia podyktował mu swój numer. I tak go pewnie za często używać nie będzie, bo po co miałby z nim rozmawiać o czymkolwiek innym jak „treningach”.
- Dzięki za łaskę, całe szczęście, że wziąłem więcej. - Mruknął spoglądając do opakowania w którym nic poza jednym ciastkiem i okruszkami nie zostało. W duchu parsknął bo sam się na nie potrafił tak rzucić i go doskonale rozumiał, ale z drugiej strony on też je kochał i chętnie by zjadł więcej niż jedno. Nie wybrzydzał jednak i ugryzł kawałek popijając goryczą ciepłego napoju - idealna harmonia! Która została zakłócona nagłym uściskiem.
Zgłupiał. No po prostu zdurniał do reszty będą w pół drogi do ponownego ugryzienia ciasteczka. Siedział skamieniły z szeroko otwartymi oczami i walącym mu jak dzwon sercem. Co się właśnie działo? Czy on sobie z niego właśnie kpił? – Luca? – Odkrząknął chociaż z tą suchością w ustach był to problem. – Dotykasz mnie. – Zauważył jakby był to fakt nieznany, jakby Luca miał się nie zorientować kiedy znalazł się tak blisko. Niestety, na swoje nieszczęście nie usłyszał ani prześmiewczego westchnienia albo niestosownego żartu. Blondyn bardzo ucieszył się, że wyszło mu jego pierwsze w życiu zaklęcie i to tonem nie pozwalającym domniemywać, że z ledwością przechodzi mu to przez gardło. A on nadal durniał, coraz mocniej, nie wiedział co ma robić! Było mu tak… tak… niekomfortowo!
- Dz-dziękuję. Puścisz mnie już? – Zapytał, a gdy się to stało odsunął się od niego na bezpieczną odległość. – Nie rób mi tak. – Mruknął przysysając się do kubka kawy i gdyby mógł, płonąłby teraz niezrozumiałym dla siebie rumieńcem. Nie był pewien czy ze złości, zażenowania czy zaskoczenia ale gdyby nie jego nieco ciemniejsza karnacja świeciłby jak napromieniowany pomidor.
- T-to… mogę iść, tak? I widzimy się po szkole? – Dopytał jeszcze gdy wypił kawę, a kubki znalazły się w pustej torebce po ciasteczkach. Absolutnie nie chciał śmiecić, a zajmując czymś ręce przynajmniej odgonił idiotyczne myśli. Gdy natomiast Luca się zgodził i mogli się stąd wynieść nowo poznaną metodą jemu… ponownie się udało! To było tak niesamowite, że musiał dłuższą chwilę wodzić spojrzeniem od swoich dłoni na tył swojego wielkiego domu.
- To takie niesamowite! – Ucieszył się, przez ułamek sekundy po prostu stał i się szczerzył po czym zaraz doszedł go krzyk wuja.
- Emilio! Znowu się cholera wie gdzie szlajasz i co robisz! Jak zwykle żadnego z Ciebie pożytku. Zamiast być jak prawdziwy mężczyzna to Ciebie nic nie interesuje, w szczególności nie rodzina! – Krzyknął na niego na co on szybko przybrał swoją obojętną minę.
- Przecież jestem. – Zauważył rozkładając obojętnie ręce.
- I gówno robisz. Bierz się do jakiejś roboty bo…!
- Tak tak. – Westchnął idąc w stronę domu pod którym jak zwykle wymyślona była dla niego robota. Nie chciało mu się dzisiaj słuchać pretensji do swojej osoby, do braku męskości i inicjatywy, do żałosnej egzystencji. Wolał pograbić liście, obciąć drzewka owocowe i schować się do siebie do pokoju z pyszną makaronową zapiekanką i jeszcze przed jutrem pozachwycać się swoim nowym darem. Może samemu też coś zrobi? Tak czy inaczej wreszcie mógł paść w pościel, przespać się i zastanowić się co chce zrobić. A zdecydowanie, chciał spróbować swoich sił w czymś co przy pierwszej udanej próbie wywołało w nim tak wiele, pozytywnych energii.
Nieświadomie rano ubrał się nieco ładniej niż zazwyczaj. Delikatnie pastelowa, pomarańczowa koszula z podwiniętymi do łokcia rękawami i ciemniejsze ale również wpadające w pomarańcz spodnie. Do tego jasne buty, okulary przeciwsłoneczne we włosach i ruszył do szkoły z lnianym plecakiem przewieszonym przez ramię. W tym momencie dopiero spojrzał na telefon i zaskoczony odkrył nieodczytane wiadomości. Zdziwiony otworzył rozmowę z nieznanym numerem co… go… totalnie przerosło. Luca. No oczywiście, że Luca. Przywitał się, pytał co u niego, jak się ma, jak spał i czy dobrze się czuje. Wysyłał mu zdjęcia, informacje że widzą się po szkole i już planował zniszczenie wszechświata z nim u boku! A on… znowu poczuł ten dyskomfort na który aż musiał wydać paniczne dźwięki nie wiedząc jak się zachować. Czy miał mu odpisać? Zignorować? Nie! Nie chciał się niemiło zachowywać ale to było… dla niego chore! Jak można było się tak zachować do kogoś kogo się nie zna i nie chce poznać?! Schował telefon głęboko do kieszeni po czym szybkim krokiem ruszył w najdalszą część ogrodu, nakarmić jedną przybłędę o puchatym ogonku która już na niego czekała.
- Filet, nie uwierzysz kogo poznałem.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- Obawiam się, że arcykapłan już o tym wie – powiedział krótko. Tego obawiały się już wczoraj jego ciotki, znając go jakie ma podejście do takich rzeczy. A skoro jutro mają pojawić się w akademii, to na pewno doszła do niego ta wspaniała wiadomość. Silvia od wielu lat starała się o jego sympatię, próbując oczyścić dobre imię rodziny Sigielów i nie za bardzo jej to szło, jakby jego matka wtarła się na zawsze w pamięć kowenu i już nigdy nikt o niej nie miał zapomnieć. Kontakty z poganami, jakiekolwiek, były źle widziane. Tego tutaj się nie wybaczało, co było widać po stosunku arcykapłana do jego rodziny. Był tylko z nimi w minimalnym kontakcie, chociaż ta szczuplejsza kobieta bardzo chciałaby, żeby było inaczej. Nie dlatego że była w niego wpatrzona, nic z tych rzeczy. Wiedziała, że trzymanie się z dziekanem Akademii ma swoje korzyści, jak chociażby dokładne szczegóły, co się tam działo lub jakie plany miał na kolejne święta i jakie prawa chciał ustanowić.
- No jasne, lepiej nieść jeden przedmiot niż kilka ulubionych. Kiedyś cię nauczę telepatii – odpowiedział to z tonem, jakby było to oczywiste.
Przecież nie byli jakimiś jaskiniowcami! Telepatia bardziej stanowiła bliską rozmowę między ludźmi, którzy się znali niż zupełnie obcymi, jacy oni byli. Nie dawało się przecież każdemu bliskiemu ulubionej rzeczy, a tylko tej wybranej albo wcale. Od tego już były telefony.
W jego ramionach czuł się bardzo komfortowo, chociaż powiedzenie, że był w jego ramionach, było nad wyraz. To blondyn go obejmował, opierając się podbródkiem o jego ramię. I była to jedna z jego ulubionych chwil, bo należał do tych ludzi, co chętnie gnali do dotyku, uwielbiali się przytulać i ogólnie w rozmawach dotykali chociaż dłoni, by poczuć bliski kontakt, jakąś więź. Luca może był zbyt wylewny w uczuciach, nie krył się z tym, ale też wiedział, że nie wszyscy lubili takie napady „miłości”, każdy miał jakieś preferencje, gdy ten nie za bardzo szanował przestrzeń prywatną innych.
Zrobiło mu się naprawdę głupio, gdy zrozumiał, że taką osobą był Emilo. Nie chciał go przecież wystraszyć, a się z nim zakolegować… Może nawet zaprzyjaźnić. Bo czemu nie?
Odsunął się natychmiast zmieszany i widząc, że ten odsunął się od niego jeszcze bardziej, poczuł jeszcze większe zażenowanie, a nawet wyrzuty sumienia. Powinien wreszcie nauczyć się, że nie każdy jest taki jak on.
- Przepraszam – powiedział cicho, zaraz przytakując na jego słowa. Jednak potrafił posłać mu delikatny uśmiech, gdy ten już bezproblemowo zniknął mu sprzed oczy. Znowu mu się udało! W głębi siebie pękał z dumy, bo była to jego zasługa.
***
Grupka przyjaciół już stała przed szkołą, wesoło machając do Luki, gdy jego blond czupryna wyłoniła się z tłumu ludzi. Oczywiście pierwsze, co zrobił, to wyściskał wszystkich, ale oni akurat zdążyli się do tego przyzwyczaić.
Wysoki, ciemnowłosy, dziś ubrane we flanelową koszulę w ręku trzymał czerwone pudełko. Nie dało się nie zauważyć pakunku ani uśmiechu Ivo czy reszty z nich.
- Dalibyśmy ci je wczoraj, ale ktoś tutaj – Mario podkreślił słowo „ktoś”, kręcąc niezadowolony głową. - Nie wyrabiał się z montowaniem płyty.
- Oj przesadzasz! To tylko jeden dzień spóźnienia – wyburczała Alice. - No już, już, otwieraj.
Na bokach otworzonego pudełka było poprzyklejane zdjęcia z różnych wypadów grupki, ale najbardziej urokliwe było to z „męskiego” wieczorka, gdzie wszyscy mieli na sobie maseczki kosmetyczne ze zwierzętami. Luca na przykład miał na sobie tygryska i robił ręką charakterystyczne „roawr”, przy tym szczerząc zęby, a na nim wieszała się dziewczyna w uroczej pandzie. Kolejne zdjęcie przedstawiało ich wylegujących się na plaży, tylko blondyn gdzieś z tyłu pozował z obcym, pożyczonym psem od kogoś. Jak widać od zawsze pałał sympatią do tych zwierząt.
Wtedy stwierdził, że musi brać częściej ze sobą Instaxa.
- Kocham was – powiedział, zbyt oczarowany tym wszystkim, na co wszyscy zrobili krótkie „awww, by zaraz go ponaglić.
Luca posłusznie wykonał polecenie, grzebiąc wśród czerwonych opakowań żelek, cukierków, różnych lizaków, a nawet batoników. Były tam również ciasteczka przekładane czekoladą czy kulki w chrupiącej polewie. Jednak nie to przykuło jego najbardziej uwagę, bo głębiej znalazł dwa bilety na horror oraz wspomnianą płytę.
Uwielbiał horrory i już każdy w jego gronie o tym wiedział, a nawet Ivo, Mario i Alice robili zakłady, który go wreszcie przestraszy, a to przecież nie było takie proste, skoro chłopak od dziecka wychował się w otoczeniu historii o demonach czy duchach.
- Możesz zabrać ze sobą jakiegoś urodziwego chłopaka, a jak nie, to Ivo z tobą chętnie pójdzie – Alice posłała blondynowi ten charakterystyczny uśmieszek, kuksając go w ramię. - A na tej płycie nagrałam piosenkę specjalnie dla ciebie i także znalazłam jakieś nasze stare filmiki.
Chłopak od kilku minut topił się w środku niczym masełko na gorących naleśniczkach, uśmiechając się jak głupi, bo to tak bardzo było urocze z ich strony. Cały zamysł mu się podobał, a szczególnie te zdjęcia, które mógł powiesić u siebie w pokoju. Wszystko było cudowne i już nie mógł się doczekać zanim nie wróci do domu i nie obejrzy tego.
Ale teraz musieli zbierać się na matematykę. Zdecydowanie najmniej lubiany przedmiot przez blondyna i może gdyby pomyślał o nim, wtedy, kiedy wybierał, czy chce chodzić do dwóch szkół czy nie, inaczej by to się skończyło.
Po prostu nie lubił liczyć, gubił się w tych wszystkich wzorach, nie przychodziły mu one tak łatwo do głowy, gdy już było trzeba je użyć. Często też gubił się w tłumaczeniu nauczycielki albo kompletnie odpływał w swoje myśli. A jak miał podejść do tablicy, to dygotał ze strachu, chcąc jak najszybciej stamtąd uciec.
Teraz miał o czym myśleć… Pierwszy dzień w Akademii, nowe przedmioty, wyzwania, a przede wszystkim mógł pogłębić swoją wiedzę, co go bardzo cieszyło. Poza tym w pewnym momencie zaczął się zastanawiać, jakim cudem nigdy nie zauważył Emilo w szkole, przecież chodzili do tej samej szkoły! Na pewno by go chociaż kojarzył.
W międzyczasie wystukał kolejnego SMS-a brunetowi, pytając go, czy nie chce iść z nim do kina, a zaraz pisząc „halooo” i wysyłając tonę wściekłych, czerwonych emoji. No przecież mu nie odpisywał!
Poza tą lekcją, reszta minęła mu nawet bezproblemowo i spokojnie. Dzielnie robił notatki, na przerwach dyskutując z przyjaciółmi, a kiedy nareszcie wybił ten ostatni, wyczekiwany dzwonek, szybko teleportował się w męskiej kabinie do swojego pokoju i odłożył pudełko na łóżko, a w zamian wziął ze sobą Instaxa, po czym ponownie wrócił do szkoły.
- Uśmiechnij się! - krzyknął blondyn już z daleko widząc swojego nowego towarzysza i gdy zbliżył się do niego, od razu pstryknął mu fotkę. - Gotowy?
Wyjął polaroid i włożył go do kieszeni, po czym złapał chłopaka za rękę i szybko teleportował ich do Akademii, ale obiecał sobie, że to był ostatni raz, jak go dzisiaj dotykał.
- Akademia Sztuk Niewidzialnych – zaświergotał, obracając się wokoło. -
Ponoć Akademia jest zbudowana na planie świętej geometrii, gdzie każdy pokój to pieciąkąt, który łaczy się z innymi. No wiesz, pentagram. W piwnicy jest więzienie dla czarownic lub czarowników, no i są też świetlice, gdzie można spać – zaczął opowiadać, może zbyt za szybko, ale był tak podekscytowany! Tyle możliwości. -
Zaraz mamy magię rytualną, ale jeśli chcesz możesz dodatkowo zapisać się na satanistyczny chór, szycie lub teatr – dodał, jakby czytał z książki. Cóż, żyjąc w takiej rodzinie nasłuchał się tego i owego.
Po krótkiej chwili blondyn poczuł wibrację w kieszeni, dlatego odsunął się na kilka kroków od bruneta. Dzwoniła zaniepokojoną Brigida, wypytując chłopca, czy dotarli bezpiecznie, czy Emilo jest z nim, czy dobrze się czują i czy coś jedli. Martwiła się o nich obojgu, co uznał za urocze. Pewnie już zdążyła polubić bruneta i najchętniej upiekłaby mu jego ulubione ciasto. Wystarczyłoby jej tylko jedno słowo.
Zadziwiające było to, jak bardzo różniła się od swojej starszej siostry.
- Vos omnes ministri odey – usłyszał z daleka.
Blondynowi od razu zapaliła się czerwona lampka i od razu szybko rozłączył się z ciotką. Nie znał tego zaklęcia, ale nawet nie musiał się domyślać, kto je wypowiadał i nie było one zbyt dobre, bo Luca wiedział, że tak samo jak acrykapłan, nie lubiły ludzi, a szczególnie pół czarowników i półczarownic, więc wizja tego, że Emilo nie miał ani jednego magicznego rodzica, była dla nich jeszcze bardziej zbyt wkurzająca.
Całkowicie ich nie rozumiał, nie rozumiał, czemu taką miały postawę. Po co segregować czarowników? Czy nie wystarczy, że w ludzkim świecie już to nastąpiło? Ludzie dzielili się na gorszych ludzi i lepszych, a etykietka zależała od woli drugiego człowieka. Prawie każdy tam miał etykietkę i już trudno było się jej pozbyć.
- Zostawcie go – powiedział twardo, wchodząc między nimi a brunetem. Był wyższy od trzech dziewczyn, a te widząc, że przerwał im w zaklęciu, zmrużyły oczy, odwróciły się na pięcie i ruszyły w swoim kierunku. Niestety na pewno nie znaczyło to, że zostawią ich w spokoju.
- Wszystko w porządku? - zapytał, teraz on będąc zaniepokojony i znowu dokładnie go obejrzał, tak jak wczoraj patrzył się na jego nos.
- Pewnie chciały rzucić na ciebie klątwę. Nie martw się, za mną też nie przepadają – Westchnął. - A ty wtedy byś musiał kąpać się w wodzie z solą przez kilka tygodni lub w innym gównie, pewnie używając świec odwracających.
- No jasne, lepiej nieść jeden przedmiot niż kilka ulubionych. Kiedyś cię nauczę telepatii – odpowiedział to z tonem, jakby było to oczywiste.
Przecież nie byli jakimiś jaskiniowcami! Telepatia bardziej stanowiła bliską rozmowę między ludźmi, którzy się znali niż zupełnie obcymi, jacy oni byli. Nie dawało się przecież każdemu bliskiemu ulubionej rzeczy, a tylko tej wybranej albo wcale. Od tego już były telefony.
W jego ramionach czuł się bardzo komfortowo, chociaż powiedzenie, że był w jego ramionach, było nad wyraz. To blondyn go obejmował, opierając się podbródkiem o jego ramię. I była to jedna z jego ulubionych chwil, bo należał do tych ludzi, co chętnie gnali do dotyku, uwielbiali się przytulać i ogólnie w rozmawach dotykali chociaż dłoni, by poczuć bliski kontakt, jakąś więź. Luca może był zbyt wylewny w uczuciach, nie krył się z tym, ale też wiedział, że nie wszyscy lubili takie napady „miłości”, każdy miał jakieś preferencje, gdy ten nie za bardzo szanował przestrzeń prywatną innych.
Zrobiło mu się naprawdę głupio, gdy zrozumiał, że taką osobą był Emilo. Nie chciał go przecież wystraszyć, a się z nim zakolegować… Może nawet zaprzyjaźnić. Bo czemu nie?
Odsunął się natychmiast zmieszany i widząc, że ten odsunął się od niego jeszcze bardziej, poczuł jeszcze większe zażenowanie, a nawet wyrzuty sumienia. Powinien wreszcie nauczyć się, że nie każdy jest taki jak on.
- Przepraszam – powiedział cicho, zaraz przytakując na jego słowa. Jednak potrafił posłać mu delikatny uśmiech, gdy ten już bezproblemowo zniknął mu sprzed oczy. Znowu mu się udało! W głębi siebie pękał z dumy, bo była to jego zasługa.
***
Grupka przyjaciół już stała przed szkołą, wesoło machając do Luki, gdy jego blond czupryna wyłoniła się z tłumu ludzi. Oczywiście pierwsze, co zrobił, to wyściskał wszystkich, ale oni akurat zdążyli się do tego przyzwyczaić.
Wysoki, ciemnowłosy, dziś ubrane we flanelową koszulę w ręku trzymał czerwone pudełko. Nie dało się nie zauważyć pakunku ani uśmiechu Ivo czy reszty z nich.
- Dalibyśmy ci je wczoraj, ale ktoś tutaj – Mario podkreślił słowo „ktoś”, kręcąc niezadowolony głową. - Nie wyrabiał się z montowaniem płyty.
- Oj przesadzasz! To tylko jeden dzień spóźnienia – wyburczała Alice. - No już, już, otwieraj.
Na bokach otworzonego pudełka było poprzyklejane zdjęcia z różnych wypadów grupki, ale najbardziej urokliwe było to z „męskiego” wieczorka, gdzie wszyscy mieli na sobie maseczki kosmetyczne ze zwierzętami. Luca na przykład miał na sobie tygryska i robił ręką charakterystyczne „roawr”, przy tym szczerząc zęby, a na nim wieszała się dziewczyna w uroczej pandzie. Kolejne zdjęcie przedstawiało ich wylegujących się na plaży, tylko blondyn gdzieś z tyłu pozował z obcym, pożyczonym psem od kogoś. Jak widać od zawsze pałał sympatią do tych zwierząt.
Wtedy stwierdził, że musi brać częściej ze sobą Instaxa.
- Kocham was – powiedział, zbyt oczarowany tym wszystkim, na co wszyscy zrobili krótkie „awww, by zaraz go ponaglić.
Luca posłusznie wykonał polecenie, grzebiąc wśród czerwonych opakowań żelek, cukierków, różnych lizaków, a nawet batoników. Były tam również ciasteczka przekładane czekoladą czy kulki w chrupiącej polewie. Jednak nie to przykuło jego najbardziej uwagę, bo głębiej znalazł dwa bilety na horror oraz wspomnianą płytę.
Uwielbiał horrory i już każdy w jego gronie o tym wiedział, a nawet Ivo, Mario i Alice robili zakłady, który go wreszcie przestraszy, a to przecież nie było takie proste, skoro chłopak od dziecka wychował się w otoczeniu historii o demonach czy duchach.
- Możesz zabrać ze sobą jakiegoś urodziwego chłopaka, a jak nie, to Ivo z tobą chętnie pójdzie – Alice posłała blondynowi ten charakterystyczny uśmieszek, kuksając go w ramię. - A na tej płycie nagrałam piosenkę specjalnie dla ciebie i także znalazłam jakieś nasze stare filmiki.
Chłopak od kilku minut topił się w środku niczym masełko na gorących naleśniczkach, uśmiechając się jak głupi, bo to tak bardzo było urocze z ich strony. Cały zamysł mu się podobał, a szczególnie te zdjęcia, które mógł powiesić u siebie w pokoju. Wszystko było cudowne i już nie mógł się doczekać zanim nie wróci do domu i nie obejrzy tego.
Ale teraz musieli zbierać się na matematykę. Zdecydowanie najmniej lubiany przedmiot przez blondyna i może gdyby pomyślał o nim, wtedy, kiedy wybierał, czy chce chodzić do dwóch szkół czy nie, inaczej by to się skończyło.
Po prostu nie lubił liczyć, gubił się w tych wszystkich wzorach, nie przychodziły mu one tak łatwo do głowy, gdy już było trzeba je użyć. Często też gubił się w tłumaczeniu nauczycielki albo kompletnie odpływał w swoje myśli. A jak miał podejść do tablicy, to dygotał ze strachu, chcąc jak najszybciej stamtąd uciec.
Teraz miał o czym myśleć… Pierwszy dzień w Akademii, nowe przedmioty, wyzwania, a przede wszystkim mógł pogłębić swoją wiedzę, co go bardzo cieszyło. Poza tym w pewnym momencie zaczął się zastanawiać, jakim cudem nigdy nie zauważył Emilo w szkole, przecież chodzili do tej samej szkoły! Na pewno by go chociaż kojarzył.
W międzyczasie wystukał kolejnego SMS-a brunetowi, pytając go, czy nie chce iść z nim do kina, a zaraz pisząc „halooo” i wysyłając tonę wściekłych, czerwonych emoji. No przecież mu nie odpisywał!
Poza tą lekcją, reszta minęła mu nawet bezproblemowo i spokojnie. Dzielnie robił notatki, na przerwach dyskutując z przyjaciółmi, a kiedy nareszcie wybił ten ostatni, wyczekiwany dzwonek, szybko teleportował się w męskiej kabinie do swojego pokoju i odłożył pudełko na łóżko, a w zamian wziął ze sobą Instaxa, po czym ponownie wrócił do szkoły.
- Uśmiechnij się! - krzyknął blondyn już z daleko widząc swojego nowego towarzysza i gdy zbliżył się do niego, od razu pstryknął mu fotkę. - Gotowy?
Wyjął polaroid i włożył go do kieszeni, po czym złapał chłopaka za rękę i szybko teleportował ich do Akademii, ale obiecał sobie, że to był ostatni raz, jak go dzisiaj dotykał.
- Akademia Sztuk Niewidzialnych – zaświergotał, obracając się wokoło. -
Ponoć Akademia jest zbudowana na planie świętej geometrii, gdzie każdy pokój to pieciąkąt, który łaczy się z innymi. No wiesz, pentagram. W piwnicy jest więzienie dla czarownic lub czarowników, no i są też świetlice, gdzie można spać – zaczął opowiadać, może zbyt za szybko, ale był tak podekscytowany! Tyle możliwości. -
Zaraz mamy magię rytualną, ale jeśli chcesz możesz dodatkowo zapisać się na satanistyczny chór, szycie lub teatr – dodał, jakby czytał z książki. Cóż, żyjąc w takiej rodzinie nasłuchał się tego i owego.
Po krótkiej chwili blondyn poczuł wibrację w kieszeni, dlatego odsunął się na kilka kroków od bruneta. Dzwoniła zaniepokojoną Brigida, wypytując chłopca, czy dotarli bezpiecznie, czy Emilo jest z nim, czy dobrze się czują i czy coś jedli. Martwiła się o nich obojgu, co uznał za urocze. Pewnie już zdążyła polubić bruneta i najchętniej upiekłaby mu jego ulubione ciasto. Wystarczyłoby jej tylko jedno słowo.
Zadziwiające było to, jak bardzo różniła się od swojej starszej siostry.
- Vos omnes ministri odey – usłyszał z daleka.
Blondynowi od razu zapaliła się czerwona lampka i od razu szybko rozłączył się z ciotką. Nie znał tego zaklęcia, ale nawet nie musiał się domyślać, kto je wypowiadał i nie było one zbyt dobre, bo Luca wiedział, że tak samo jak acrykapłan, nie lubiły ludzi, a szczególnie pół czarowników i półczarownic, więc wizja tego, że Emilo nie miał ani jednego magicznego rodzica, była dla nich jeszcze bardziej zbyt wkurzająca.
Całkowicie ich nie rozumiał, nie rozumiał, czemu taką miały postawę. Po co segregować czarowników? Czy nie wystarczy, że w ludzkim świecie już to nastąpiło? Ludzie dzielili się na gorszych ludzi i lepszych, a etykietka zależała od woli drugiego człowieka. Prawie każdy tam miał etykietkę i już trudno było się jej pozbyć.
- Zostawcie go – powiedział twardo, wchodząc między nimi a brunetem. Był wyższy od trzech dziewczyn, a te widząc, że przerwał im w zaklęciu, zmrużyły oczy, odwróciły się na pięcie i ruszyły w swoim kierunku. Niestety na pewno nie znaczyło to, że zostawią ich w spokoju.
- Wszystko w porządku? - zapytał, teraz on będąc zaniepokojony i znowu dokładnie go obejrzał, tak jak wczoraj patrzył się na jego nos.
- Pewnie chciały rzucić na ciebie klątwę. Nie martw się, za mną też nie przepadają – Westchnął. - A ty wtedy byś musiał kąpać się w wodzie z solą przez kilka tygodni lub w innym gównie, pewnie używając świec odwracających.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zorientowanie się, że chodzą do tej samej szkoły nie było wybitnym wyczynem aczkolwiek sam przed sobą musiał przyznać, że wcześniej go nie wdział. Co osobiście go dziwiło bo gdy miał do czynienia z jakimś innym typem urody niż ten Włoski po prostu rzucał ukradkiem spojrzenia w kierunku takiej właśnie osoby. A w kanon inności Luca zdecydowanie się wpasowywał. Nie oznaczało to jednak, że jakkolwiek miał zamiar poświęcać mu uwagę, a przekraczając próg szkoły został od razu zbombardowany przez swoich znajomych. Ogromnie go podirytowali swoją obecnością ale lepsze to niż ta konsternacja przy ponownym spotkaniu tak ekstrawertycznej osoby jaką był blondyn. Było to bowiem coraz straszniejsze, że jego gburowate ja w ogóle blondyna nie odstraszało.
- Och jednak żyjesz! Czemu się nie odczuwałeś? - Dopadła go Adelei na co jego brew niebezpieczne drgnęła.
- Ja? A wam co? Prąd w domach wyłączyło?! Zostawiacie mnie w lesie pełnym oszołomów, znikam na dwa dni, a wy tylko o to mnie pytacie? - Warknąć mało uprzejmym tonem po czym przebił się przez zdziwione kółeczko i ruszył do klasy. W dupie miał takie pretensje. Oni go wystawili i oni powinni się martwić.
- Te, księżniczka! Bez focha to się nie da? Sam mogłeś napisać jak poszło! - Usłyszał za sobą prychnięcie na które wystawił im środowy palec przez ramię i sobie poszedł. Dzień rozpoczął się niebywale cudownie.
Lekcje same w sobie były odświeżające. Moment w którym mógł w pełni skupić się na rozwiązywanych zadaniach był jednocześnie tym w którym oczyszczał swój umysł i analizował. Wreszcie bowiem zrozumiał swoje położenie i fatalność obecnej sytuacji. Jednak to co go najbardziej przerażało to odnajdywanie w niej dobrych stron. Mógłby wreszcie zrobić coś sam, swoimi rękami, swoją wyobraźnię. Mógłby wreszcie osiągać wyniki w czymś czego nikt z jego jakże krytycznego środowiska nie mógłby zganić. Magia mogła być dla niego jak fotografia. Uprawiana w sekrecie koić jego nerwy. Tylko czy będzie miał na tyle dużo własnego zaparcia i wiary w to, że cały ten pożal się eksperyment mógł nie być przypadkiem?
Zerkając na telefon znowu odczytał kilka wiadomości od Luci. Wysłał mu zdjęcie otrzymanego prezentu na co na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Rzeczywiście przedwczoraj coś mu wspomniał, że był ten wyjątkowo przez niego samego znienawidzony dzień. Chyba... Kupi mu jeszcze te ciasteczka migdałowe z tej okazji. Ale! Co ważniejsze! Wreszcie mu odpisał! Nie mógł go ignorować w nieskończoność! Dlatego też zapytał czy nie ma nikogo lepszego do tego kina i na co idzie, że nikt inny z nim iść nie chce (to że mu odpisał nie znaczyło, że nagle będzie cukierkowo słodki) ale słysząc o nocy horrorów nawet mu przytaknął! Że jak nie będzie miał już żadnego innego wyboru to on się wybierze. Chociaż wiedział, że był słabym towarzyszem na tego typu filmach reagując strachem.
Dzień szkolny zakończył się dziwny dreszczykiem na jego plecach. Idąc w umówione miejsce i z daleka widząc jak zwykle radosnego Luce przewrócił lekko oczami chociaż, ten go znowu zaskoczył! Zatrzymał się gdy usłyszał dźwięk spustu migawki, a podchodząc bliżej przestawił jeden z niewielu pokręteł.
- Miałeś ustawiony tryb dzienny, teraz będą jaśniejsze zdjęcia w pomieszczeniach. - Oznajmił spokojnie po czym pozwolił zabrać się przed gmach tak wielkiego kompleksu, że początkowo odebrało mu mowę. Wodził tylko wzrokiem po fasadzie obserwując ciekawe gzymsy, wielkie okna i tą dziwną otoczkę podekscytowania jaka się wszędzie unosiła. Ostatecznie z tak samo głupio rozdziawionymi ustami spojrzał na niego po czym się opamiętał.
- Co? Chwila! Jakie lekcje? Ja jestem już uczniem?! Ale ja... Miałem tylko zaliczać egzaminy... Chwila! Jestem do tyłu z materiałem! - Zauważył niczym klasowy prymus dopiero po chwili orientując się, że nie dość, że spanikował to jeszcze zaczyna się coraz gorzej czuć... Dopiero reakcja Luci kazała się mi odwrócić, a widząc trzy gówniary ciśnienie skoczyło mu jak po dobrej kawie.
- Tchórze! Od tyłu zachodzić! - Zawołał za nimi po czym żachnął się i spojrzał w jasne oczy blondyna. - Nic mi nie jest. Niech no tylko ja się jakiejś klątwy nauczę...! - Prychnął niczym urażona dziewczynka po czym z dumą ruszył w stronę bramy głównej. Nie zaszedł jednak daleko zanim nie odwrócił się na Luce. - Idziesz? Nie wiem gdzie iść. - Zauważył już cichszym i spokojniejszym tonem. Poczekał na niego po czym kontynuował marsz korytarzami które tak samo jak wcześniej fasada budynku odciągały jego wzrok. Ostatecznie zaczął przyglądać się wielkim portretom wszystkich dyrektorów placówki na co prawie wpadł na szczupłą kobietę o ostrym spojrzeniu.
- Och przepraszam bardzo. - Mruknął chcąc ją wymienić ale zabroniła mu jednym ruchem.
- Sigiel, Twoja rodzina została wyznaczona do wzięcia odpowiedzialności za nowego maga ale niekoniecznie musi on uczęszczać do naszej placówki. Nie tolerujemy tutaj agresji i chamstwa. - Zauważyła mówiąc do Luci ale patrząc na Emilio.
- A ja sądziłem, że Akademia będzie szczyciła się swoimi zasobami które z honorem wyszkolą nawet najgorszą łamage pokazując mu z jaką dumą powinno się parać tą dziedziną. A jednak tu przykładów nie znajde... - Przyznał spokojnie Emilio na co brew kobiety drgnęła.
- Oczywiście, posiadamy wszelkie zasoby umożliwiające wykształcenie sprawnego maga. Niemniej będę Pana miała na oku, Panie Rossi. Natomiast aktualnie został Pan dopisany do klasy Sigiela, żeby miał Pana na oku. - Oznajmiła machając lekko ręką, jakby odganiała muchę.
- To nawet dobrze. Jak uczyć się to od najlepszych. - Czy zagrał tym stwierdzeniem jej na nosie? Owszem, nawet specjalnie! Ale jego uśmiech w ogóle nie zdradził satysfakcji z delikatnej irytacji na twarzy kobiety za to, że przegrała tą potyczkę słowną z byle pluskwą. - Przyjemnego dnia.
- Och jednak żyjesz! Czemu się nie odczuwałeś? - Dopadła go Adelei na co jego brew niebezpieczne drgnęła.
- Ja? A wam co? Prąd w domach wyłączyło?! Zostawiacie mnie w lesie pełnym oszołomów, znikam na dwa dni, a wy tylko o to mnie pytacie? - Warknąć mało uprzejmym tonem po czym przebił się przez zdziwione kółeczko i ruszył do klasy. W dupie miał takie pretensje. Oni go wystawili i oni powinni się martwić.
- Te, księżniczka! Bez focha to się nie da? Sam mogłeś napisać jak poszło! - Usłyszał za sobą prychnięcie na które wystawił im środowy palec przez ramię i sobie poszedł. Dzień rozpoczął się niebywale cudownie.
Lekcje same w sobie były odświeżające. Moment w którym mógł w pełni skupić się na rozwiązywanych zadaniach był jednocześnie tym w którym oczyszczał swój umysł i analizował. Wreszcie bowiem zrozumiał swoje położenie i fatalność obecnej sytuacji. Jednak to co go najbardziej przerażało to odnajdywanie w niej dobrych stron. Mógłby wreszcie zrobić coś sam, swoimi rękami, swoją wyobraźnię. Mógłby wreszcie osiągać wyniki w czymś czego nikt z jego jakże krytycznego środowiska nie mógłby zganić. Magia mogła być dla niego jak fotografia. Uprawiana w sekrecie koić jego nerwy. Tylko czy będzie miał na tyle dużo własnego zaparcia i wiary w to, że cały ten pożal się eksperyment mógł nie być przypadkiem?
Zerkając na telefon znowu odczytał kilka wiadomości od Luci. Wysłał mu zdjęcie otrzymanego prezentu na co na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Rzeczywiście przedwczoraj coś mu wspomniał, że był ten wyjątkowo przez niego samego znienawidzony dzień. Chyba... Kupi mu jeszcze te ciasteczka migdałowe z tej okazji. Ale! Co ważniejsze! Wreszcie mu odpisał! Nie mógł go ignorować w nieskończoność! Dlatego też zapytał czy nie ma nikogo lepszego do tego kina i na co idzie, że nikt inny z nim iść nie chce (to że mu odpisał nie znaczyło, że nagle będzie cukierkowo słodki) ale słysząc o nocy horrorów nawet mu przytaknął! Że jak nie będzie miał już żadnego innego wyboru to on się wybierze. Chociaż wiedział, że był słabym towarzyszem na tego typu filmach reagując strachem.
Dzień szkolny zakończył się dziwny dreszczykiem na jego plecach. Idąc w umówione miejsce i z daleka widząc jak zwykle radosnego Luce przewrócił lekko oczami chociaż, ten go znowu zaskoczył! Zatrzymał się gdy usłyszał dźwięk spustu migawki, a podchodząc bliżej przestawił jeden z niewielu pokręteł.
- Miałeś ustawiony tryb dzienny, teraz będą jaśniejsze zdjęcia w pomieszczeniach. - Oznajmił spokojnie po czym pozwolił zabrać się przed gmach tak wielkiego kompleksu, że początkowo odebrało mu mowę. Wodził tylko wzrokiem po fasadzie obserwując ciekawe gzymsy, wielkie okna i tą dziwną otoczkę podekscytowania jaka się wszędzie unosiła. Ostatecznie z tak samo głupio rozdziawionymi ustami spojrzał na niego po czym się opamiętał.
- Co? Chwila! Jakie lekcje? Ja jestem już uczniem?! Ale ja... Miałem tylko zaliczać egzaminy... Chwila! Jestem do tyłu z materiałem! - Zauważył niczym klasowy prymus dopiero po chwili orientując się, że nie dość, że spanikował to jeszcze zaczyna się coraz gorzej czuć... Dopiero reakcja Luci kazała się mi odwrócić, a widząc trzy gówniary ciśnienie skoczyło mu jak po dobrej kawie.
- Tchórze! Od tyłu zachodzić! - Zawołał za nimi po czym żachnął się i spojrzał w jasne oczy blondyna. - Nic mi nie jest. Niech no tylko ja się jakiejś klątwy nauczę...! - Prychnął niczym urażona dziewczynka po czym z dumą ruszył w stronę bramy głównej. Nie zaszedł jednak daleko zanim nie odwrócił się na Luce. - Idziesz? Nie wiem gdzie iść. - Zauważył już cichszym i spokojniejszym tonem. Poczekał na niego po czym kontynuował marsz korytarzami które tak samo jak wcześniej fasada budynku odciągały jego wzrok. Ostatecznie zaczął przyglądać się wielkim portretom wszystkich dyrektorów placówki na co prawie wpadł na szczupłą kobietę o ostrym spojrzeniu.
- Och przepraszam bardzo. - Mruknął chcąc ją wymienić ale zabroniła mu jednym ruchem.
- Sigiel, Twoja rodzina została wyznaczona do wzięcia odpowiedzialności za nowego maga ale niekoniecznie musi on uczęszczać do naszej placówki. Nie tolerujemy tutaj agresji i chamstwa. - Zauważyła mówiąc do Luci ale patrząc na Emilio.
- A ja sądziłem, że Akademia będzie szczyciła się swoimi zasobami które z honorem wyszkolą nawet najgorszą łamage pokazując mu z jaką dumą powinno się parać tą dziedziną. A jednak tu przykładów nie znajde... - Przyznał spokojnie Emilio na co brew kobiety drgnęła.
- Oczywiście, posiadamy wszelkie zasoby umożliwiające wykształcenie sprawnego maga. Niemniej będę Pana miała na oku, Panie Rossi. Natomiast aktualnie został Pan dopisany do klasy Sigiela, żeby miał Pana na oku. - Oznajmiła machając lekko ręką, jakby odganiała muchę.
- To nawet dobrze. Jak uczyć się to od najlepszych. - Czy zagrał tym stwierdzeniem jej na nosie? Owszem, nawet specjalnie! Ale jego uśmiech w ogóle nie zdradził satysfakcji z delikatnej irytacji na twarzy kobiety za to, że przegrała tą potyczkę słowną z byle pluskwą. - Przyjemnego dnia.
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Po usłyszeniu prostego „nic mi nie jest” Luca odetchnął z wyraźną ulgą, bo przez chwilę poczuł się tak samo jak wtedy w lesie, był zaniepokojony i po prostu zmartwił się o swojego nowego kolegę, aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie raz chłopak przysporzy mu kłopotów i zmartwień. Emilo był dla niego prawie że obcym człowiekiem, wiedział o nim tylko tyle, że ma na imię właśnie Emilo i że teraz musi nauczyć go magii, no i może tyle, że jest typem człowieka, co woli trzymać się na uboczu, ale mimo braku wiedzy o tym brunecie, nie umiał od tak nie przejmować się jego życiem, a wiedział jak te trzy dziewczyny potrafią być uparte i tak naprawdę wątpił, że się odczepią od nich, zwłaszcza, że blondyn przerwał im „zabawę”.
Minęli główny hol, gdzie to na jego środku była postawiona rzeźba o ziemskim wyobrażeniem Czarnego Pana – z twarzy był to duży baran z wielkimi, zakręconymi rogami, a ciałem przypominał umięśnionego mężczyznę, majestatycznie siedzącego na jakimś krześle. Taki wielki monument dość dobitnie pokazywał komu powinno się tutaj oddawać szacunek i komu czarownicę oraz czarownicy byli posłusznie.
I dosłownie chwilę po tym, jak prowadził chłopaka do odpowiedniej sali, nagle wyrosła przed nimi jedna z tutejszych nauczycielek i wtedy Luca doznał niesamowitej ulgi, bo to nie on na nią wpadł, a jego nowy poznany kolega. I co wtedy by blondyn zrobił? Może i był ekscentryczny, lubił się otaczać ludźmi i za pewne miał do nich podejść, to rozmawianie z jakąkolwiek tutejszą nauczycielką czy nauczycielem go przerażała, bo to nie była szkoła. To miejsce miało inne zasady, co zwiastowało już im więzienie, które znajdowało się na terenie Akademii. To tutaj szkolono nowe pokolenia czarownic i czarowników, wpajając im do głowy wiedzę jak i uwielbienie do Szatana. Tutaj na jednych z zajęć uczyło się o wywoływaniu duchów, a na drugich o wywoływaniu demonów.
Spuścił posłusznie głowę, będąc gotowy już na przyjęcie winy, czując jej przeszywające spojrzenie. Kobieta wydała mu się strasznie i pewnie była surowa na zajęciach, dlatego Luca od razu stwierdził, że nie chciałby ją jeszcze raz spotkać, ale wtedy blondyn otworzył buzię w pełnym zdziwieniu, próbując przetrawić trwającą rozmowę.
Nigdy by się nie spodziewał, że brunet był aż taki wygadany i to w stosunku takiej kosy! I do tego odważny, choć tego blondyn mógł się domyślić, skoro wtedy wszedł za nimi do lasu. Luca nie śmiałby wchodzić w dyskusję z kimkolwiek, kto był tutaj wysoko postawiony. Zresztą nawet nie trzymał stosunków przyjacielskich czy koleżeńskich z osobami magicznymi. Jego serce należało do tych śmiertelników, a przy Emilo mógł nawet poczuć się tutaj dosyć pewnie, skoro nie dawał się przestraszyć.
- Naprawdę sądzisz, że jestem najlepszy? - powiedział i podarował brunetowi koleżeńskiego kuksańca w ramię, po czym uśmiechnął się szeroko, nie ukrywając, że tym zwiększyło się jego ego. Może sam blondyn nie uważał się za najlepszego, aczkolwiek nie ukrywał, że nie był głupi. Lubił tę całą magię, te wszystkie obrządki, uroczystości i cóż, nie był w tym najgorszy.
Przed salą, oczywiście również o kształcie pięciokąta, podeszła do nich piegusowata rudowłosa, trzymając pudełko z czekoladkami, to znaczy, jak się okazało, w pudełku została jej już tylko jedna czekoladka, posypana na górze dodatkowo orzeszkami.
- Częstuj się – zwróciła się do niższego z chłopców, posyłając mu uśmiech. - Sama robiłam.
- A dla mnie to już nie ma? - zapytał niewinnie ten wyższy, bo sam przecież miał ochotę na odrobinę słodkiego, ale było to raczej pytania retoryczne, ponieważ jak widział, był to ostatni smakołyk, który był przeznaczony dla bruneta. Szczęściarz!
- N-nie. Muszę już iść. - Odchrząknęła, a na jej twarzy było widać zmieszanie, po czym odeszła od nich.
- Może chciała cię poderwać. - Wzruszył ramionami, odprowadzając dziewczynę wzrokiem. Ta zaraz szybkim krokiem wyminęła wszystkich uczniów i zbiegła po schodach, jakby naprawdę się jej spieszyło. Może już była na coś spóźniona, ale mimo tego chciała jeszcze złapać i poznać tajemnicze stworzenie jakim był Emilo? Ten pierwszy śmiertelnik w kowenie, który tak po prostu wkradł się w ich progi, nie zginął, a zyskał moc. Na pewno wiadomość rozniosła się po wszystkich tutaj zebranych i to on był na językach wszystkich, a nie nowy rok szkolny czy wakacje. Nie łatwo było utrzymać taką wiadomość w zamkniętym społeczeństwie.
- Pewnie dlatego, że jesteś przystojny – powiedział i zaraz ugryzł się w język - To znaczy, no wiesz, nie żeby ten, ale no – dodał, ale z tych wcześniejszych słów nie bardzo było jak się wytłumaczyć i Luca zdawał sobie sprawę, że wpadł jak śliwka w kompot, dosłownie, dlatego już wolał się nie odzywać, oczywiście tylko na czas zajęć, bo siedzenie cicho nie było dla niego normalne. Dlatego wszedł do sali, gdzie zaraz miały odbyć się ich pierwsze zajęcia.
Mimo że wolał, by te słowa nie zostały wypowiedziane, to nie kłamał. Już wcześniej zauważył jego urodę, typową dla Włocha, chociaż znacząco wyróżniał się na tle innych, ponieważ jego włosy zdobił siwy kosmyk, który wyglądał bardzo intrygująco, a w połączeniu z kolczykami tworzył spójniejszy obraz jego urody. Zastanawiał się, ile kobiet lub mężczyzn wpatrywało się w niego ukradkiem, może zbierając się na odwagę, by do niego zagadać, ale jednak tego nie zrobiło. A może ktoś już w nim się w szkole sekretnie podkochiwał?
Mężczyzna ubrany w białą koszulę i w czarny płaszcz, zamknął za wszystkimi ciężkie drzwi i bez zbędnych wstępów zaczął dokładnie omawiać czym dokładnie jest magia rytualna, tłumacząc, jakie dziedziny w nią wchodzą.
- Magia rytualna oczywiście jak sama nazwa wskazuję, wiąże się z rytuałami, czyli ze specjalnymi zaklęciami czy przedmiotami, które potrzebujemy, by dany cel osiągnąć. Czasami, do tych najsilniejszych rytuałów potrzebujemy kilka osób magicznych. Dlatego tak ważne jest tworzenie naszego społeczeństwa. Ważne również jest to, byście podeszli poważnie do używania poprawnych przedmiotami, bo tutaj nie istnieją żadne zamienniki – powiedział, po czym po kolei wymieniał przykłady, ale omówił dokładnie rodzaje i kolory przędzy oraz sznurków, podając również przykładowe zaklęcia, jakie dzięki nim mogło się wykonać.
Część z jego gadki było znane Luce, ale tę drugą część starał się szybko notować lub nadążać za śledzeniem wersów w książce, którą trzymał na swoich kolanach, dzieląc się z brunetem. Musiał przyznać, że pomimo ogroma informacji, które teraz były im przekazywane i na pewno trudne do spamiętania tak od razu, to wydawało się to ciekawe – takie grzebanie wokół szczegółów i zawsze szukanie tej konkretnej świecy czy właśnie przędzy, wydawało mu się fascynujące i upewnienia się, czy na pewno o to chodziło. I czy nie było to niesamowite uczucie, gdy coś się udawało?
Dopiero na końcu zajęć nauczyciel wywołał na środek cztery czarownice z końcowych rzędów, by zademonstrować poznaną wiedzę.
Jednej z nich dał bawełnianą przędzę, by razem, we czwórkę za pomocą jej utworzyli pentagram – oczywiście był to pentagram zwrócony wierzchołkiem do dołu, tak zwany pentagram odwrócony, który był znakiem satanistycznym, mający symbolizować wyższość emocji nad rozumem, chociaż to nie było do końca prawdziwe.
- To zaklęcie służy do ukrywania istot, przedmiotów i ludzi lub samych wykonujących te zaklęcie przed wykryciem dla zmysłów. Wystarczy skupić się na tym, co chcemy ukryć. W tym przypadku spróbujemy ukryć kawałek kredy przed wami – powiedział i tak się po kilku minutach stało, gdy czarownice wystarczająco się skupiły za którymś razem. Kreda dosłownie magicznie zniknęła i pojawiła się dopiero wtedy, gdy zainteresowani puścili przędzę i przestali tworzyć pentagram.
Następne zajęcia odbywały się jeszcze wyżej, więc od razu po skończeniu się magii rytualnej, Luca poprowadził Emilo na kolejne piętro na zajęcia, jakim było Pismo Święte.
Oczywiście lekcja nie była typową lekcją religii w normalnej szkole, gdzie uczono historię wspaniałości samego boga i jego syna; tutaj zgromadzeni mieli dowiedzieć się o wyczynach samego szatana, o tym jak objął opiekę nad Lilith, dając jej schronienie lub o tym, jak to się stało, że w ogóle został wyrzucony z nieba i stracił swoje skrzydła. Niewątpliwie było to ciekawie, dla tych, co lubili słuchać różnych historii, ale oczywiście zajęcia były nastawione głównie na tym, by lepiej poznać swojego pana i po to by go pochwalać i wypleniać jakiekolwiek oznaki wyznawania fałszywego boga.
Minęli główny hol, gdzie to na jego środku była postawiona rzeźba o ziemskim wyobrażeniem Czarnego Pana – z twarzy był to duży baran z wielkimi, zakręconymi rogami, a ciałem przypominał umięśnionego mężczyznę, majestatycznie siedzącego na jakimś krześle. Taki wielki monument dość dobitnie pokazywał komu powinno się tutaj oddawać szacunek i komu czarownicę oraz czarownicy byli posłusznie.
I dosłownie chwilę po tym, jak prowadził chłopaka do odpowiedniej sali, nagle wyrosła przed nimi jedna z tutejszych nauczycielek i wtedy Luca doznał niesamowitej ulgi, bo to nie on na nią wpadł, a jego nowy poznany kolega. I co wtedy by blondyn zrobił? Może i był ekscentryczny, lubił się otaczać ludźmi i za pewne miał do nich podejść, to rozmawianie z jakąkolwiek tutejszą nauczycielką czy nauczycielem go przerażała, bo to nie była szkoła. To miejsce miało inne zasady, co zwiastowało już im więzienie, które znajdowało się na terenie Akademii. To tutaj szkolono nowe pokolenia czarownic i czarowników, wpajając im do głowy wiedzę jak i uwielbienie do Szatana. Tutaj na jednych z zajęć uczyło się o wywoływaniu duchów, a na drugich o wywoływaniu demonów.
Spuścił posłusznie głowę, będąc gotowy już na przyjęcie winy, czując jej przeszywające spojrzenie. Kobieta wydała mu się strasznie i pewnie była surowa na zajęciach, dlatego Luca od razu stwierdził, że nie chciałby ją jeszcze raz spotkać, ale wtedy blondyn otworzył buzię w pełnym zdziwieniu, próbując przetrawić trwającą rozmowę.
Nigdy by się nie spodziewał, że brunet był aż taki wygadany i to w stosunku takiej kosy! I do tego odważny, choć tego blondyn mógł się domyślić, skoro wtedy wszedł za nimi do lasu. Luca nie śmiałby wchodzić w dyskusję z kimkolwiek, kto był tutaj wysoko postawiony. Zresztą nawet nie trzymał stosunków przyjacielskich czy koleżeńskich z osobami magicznymi. Jego serce należało do tych śmiertelników, a przy Emilo mógł nawet poczuć się tutaj dosyć pewnie, skoro nie dawał się przestraszyć.
- Naprawdę sądzisz, że jestem najlepszy? - powiedział i podarował brunetowi koleżeńskiego kuksańca w ramię, po czym uśmiechnął się szeroko, nie ukrywając, że tym zwiększyło się jego ego. Może sam blondyn nie uważał się za najlepszego, aczkolwiek nie ukrywał, że nie był głupi. Lubił tę całą magię, te wszystkie obrządki, uroczystości i cóż, nie był w tym najgorszy.
Przed salą, oczywiście również o kształcie pięciokąta, podeszła do nich piegusowata rudowłosa, trzymając pudełko z czekoladkami, to znaczy, jak się okazało, w pudełku została jej już tylko jedna czekoladka, posypana na górze dodatkowo orzeszkami.
- Częstuj się – zwróciła się do niższego z chłopców, posyłając mu uśmiech. - Sama robiłam.
- A dla mnie to już nie ma? - zapytał niewinnie ten wyższy, bo sam przecież miał ochotę na odrobinę słodkiego, ale było to raczej pytania retoryczne, ponieważ jak widział, był to ostatni smakołyk, który był przeznaczony dla bruneta. Szczęściarz!
- N-nie. Muszę już iść. - Odchrząknęła, a na jej twarzy było widać zmieszanie, po czym odeszła od nich.
- Może chciała cię poderwać. - Wzruszył ramionami, odprowadzając dziewczynę wzrokiem. Ta zaraz szybkim krokiem wyminęła wszystkich uczniów i zbiegła po schodach, jakby naprawdę się jej spieszyło. Może już była na coś spóźniona, ale mimo tego chciała jeszcze złapać i poznać tajemnicze stworzenie jakim był Emilo? Ten pierwszy śmiertelnik w kowenie, który tak po prostu wkradł się w ich progi, nie zginął, a zyskał moc. Na pewno wiadomość rozniosła się po wszystkich tutaj zebranych i to on był na językach wszystkich, a nie nowy rok szkolny czy wakacje. Nie łatwo było utrzymać taką wiadomość w zamkniętym społeczeństwie.
- Pewnie dlatego, że jesteś przystojny – powiedział i zaraz ugryzł się w język - To znaczy, no wiesz, nie żeby ten, ale no – dodał, ale z tych wcześniejszych słów nie bardzo było jak się wytłumaczyć i Luca zdawał sobie sprawę, że wpadł jak śliwka w kompot, dosłownie, dlatego już wolał się nie odzywać, oczywiście tylko na czas zajęć, bo siedzenie cicho nie było dla niego normalne. Dlatego wszedł do sali, gdzie zaraz miały odbyć się ich pierwsze zajęcia.
Mimo że wolał, by te słowa nie zostały wypowiedziane, to nie kłamał. Już wcześniej zauważył jego urodę, typową dla Włocha, chociaż znacząco wyróżniał się na tle innych, ponieważ jego włosy zdobił siwy kosmyk, który wyglądał bardzo intrygująco, a w połączeniu z kolczykami tworzył spójniejszy obraz jego urody. Zastanawiał się, ile kobiet lub mężczyzn wpatrywało się w niego ukradkiem, może zbierając się na odwagę, by do niego zagadać, ale jednak tego nie zrobiło. A może ktoś już w nim się w szkole sekretnie podkochiwał?
Mężczyzna ubrany w białą koszulę i w czarny płaszcz, zamknął za wszystkimi ciężkie drzwi i bez zbędnych wstępów zaczął dokładnie omawiać czym dokładnie jest magia rytualna, tłumacząc, jakie dziedziny w nią wchodzą.
- Magia rytualna oczywiście jak sama nazwa wskazuję, wiąże się z rytuałami, czyli ze specjalnymi zaklęciami czy przedmiotami, które potrzebujemy, by dany cel osiągnąć. Czasami, do tych najsilniejszych rytuałów potrzebujemy kilka osób magicznych. Dlatego tak ważne jest tworzenie naszego społeczeństwa. Ważne również jest to, byście podeszli poważnie do używania poprawnych przedmiotami, bo tutaj nie istnieją żadne zamienniki – powiedział, po czym po kolei wymieniał przykłady, ale omówił dokładnie rodzaje i kolory przędzy oraz sznurków, podając również przykładowe zaklęcia, jakie dzięki nim mogło się wykonać.
Część z jego gadki było znane Luce, ale tę drugą część starał się szybko notować lub nadążać za śledzeniem wersów w książce, którą trzymał na swoich kolanach, dzieląc się z brunetem. Musiał przyznać, że pomimo ogroma informacji, które teraz były im przekazywane i na pewno trudne do spamiętania tak od razu, to wydawało się to ciekawe – takie grzebanie wokół szczegółów i zawsze szukanie tej konkretnej świecy czy właśnie przędzy, wydawało mu się fascynujące i upewnienia się, czy na pewno o to chodziło. I czy nie było to niesamowite uczucie, gdy coś się udawało?
Dopiero na końcu zajęć nauczyciel wywołał na środek cztery czarownice z końcowych rzędów, by zademonstrować poznaną wiedzę.
Jednej z nich dał bawełnianą przędzę, by razem, we czwórkę za pomocą jej utworzyli pentagram – oczywiście był to pentagram zwrócony wierzchołkiem do dołu, tak zwany pentagram odwrócony, który był znakiem satanistycznym, mający symbolizować wyższość emocji nad rozumem, chociaż to nie było do końca prawdziwe.
- To zaklęcie służy do ukrywania istot, przedmiotów i ludzi lub samych wykonujących te zaklęcie przed wykryciem dla zmysłów. Wystarczy skupić się na tym, co chcemy ukryć. W tym przypadku spróbujemy ukryć kawałek kredy przed wami – powiedział i tak się po kilku minutach stało, gdy czarownice wystarczająco się skupiły za którymś razem. Kreda dosłownie magicznie zniknęła i pojawiła się dopiero wtedy, gdy zainteresowani puścili przędzę i przestali tworzyć pentagram.
Następne zajęcia odbywały się jeszcze wyżej, więc od razu po skończeniu się magii rytualnej, Luca poprowadził Emilo na kolejne piętro na zajęcia, jakim było Pismo Święte.
Oczywiście lekcja nie była typową lekcją religii w normalnej szkole, gdzie uczono historię wspaniałości samego boga i jego syna; tutaj zgromadzeni mieli dowiedzieć się o wyczynach samego szatana, o tym jak objął opiekę nad Lilith, dając jej schronienie lub o tym, jak to się stało, że w ogóle został wyrzucony z nieba i stracił swoje skrzydła. Niewątpliwie było to ciekawie, dla tych, co lubili słuchać różnych historii, ale oczywiście zajęcia były nastawione głównie na tym, by lepiej poznać swojego pana i po to by go pochwalać i wypleniać jakiekolwiek oznaki wyznawania fałszywego boga.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Matematyka, chemia, czasami fizyka – to były jego koniki. Uwielbiał skupiać się na liczbach, na logicznych krokach które po sobie następowały, a widoczne efekty go zawsze cieszyły. Przy tym nie specjalnie przepadał za wszystkim co humanistyczne. Nie miał głowy do czytania nudnych książek, wolał bujać w swojej własnej wyobraźni i tworzyć swoją sztukę niżeli interpretować to co ktoś dziesiątki lat temu miał namyśli. Dlatego obawiał się, że wszystkie te przedmioty o których już wcześniej mówił mu Luca nie podejdą mu, sprawią mu ogromną trudność i będzie się niesamowicie męczył. Zanim jednak się o tym miał przekonać, chyba wygrał bitwę z pewną profesorką.
Na pytanie Luci nieco się zmieszał chociaż bardzo szybko ogarnął wyraz twarzy na bardziej lekceważący po czym wzruszył obojętnie ramionami.
- Nikogo poza Tobą jeszcze nie znam, nie wiem czy Twoje umiejętności są dobre czy złe… – Próbował nieco się wytłumaczyć chociaż, czy tak do końca chodziło mu tylko o magię? Luca był inny niż osoby którymi się zazwyczaj otaczał, był inny niż wszystkie osoby jakie znał! Takich jak on unikał bo się zbyt niekomfortowo czuł w otoczeniu całej tej radości, przytulania, motylków i tęczy ale czy aby… nie bał się też, że sam się temu podda?
Odgonił te myśli niczym natrętną muchę podążając za nim szerokimi korytarzami. Ponownie zaczął się rozglądać, tym razem zdecydowanie uważniej, a gdy nagle przed nim wyrosła jakaś mała dziewczynka zdziwił się unosząc podejrzliwie brew. Po tym czego doświadczył tu na dzień dobry wątpił żeby miało być tylko lepiej, niemniej ponowny radosny ton blondyna kazał mu porzucić tą idiotyczną podejrzliwość. Wziął czekoladkę, podziękował i zanim dobrze przeżuł dziewczyny już nie było w zasięgu jego wzroku. Za to sama czekoladka była wybornie dobra i delikatnie smakowała truskawkami! Aż cień uśmiechu pojawił się na jego ustach gdy oblizywał palce. Przynajmniej do momentu aż Luca nie wypalił uroczym komplementem który kazał mu spojrzeć na niego podejrzliwie.
- Hetero facetom nie wypada rzucać takich komplementów bez dodania „no homo”, wiesz o tym? – Zapytał patrząc na niego nieco zaczepnie, tym razem to on szturchnął go łokciem niby od niechcenia, nie pozwalając mu osądzić czy mówi poważnie czy żartuje.
Zajmując swoje miejsce, przy boku Luci, na czas trwania zajęć przez pierwsze kilka chwil się poważnie denerwował. Co i rusz spoglądał na blondyna, a widząc typowy zestaw do notatek, zwyczajną książkę i po prostu przeciętny wykład, nieco odetchnął po chwili zaczynając słuchać tego co było mówione. I z każdą sekundą wsiąkał coraz głębiej.
Ostatecznie zapisał kilka kartek, chyba w którymś momencie jego usta uchyliły się gdy podawano kolejne i kolejne i jeszcze kolejne przykłady rytuałów i narzędzi do ich wykonywania. A gdy zajęcia zwieńczył pokaz przepadł. Po prostu zaczynał zakochiwać się w magii i w tym co mogła mu zaoferować. Chociaż się martwił, ze absolutnie niczemu nie podoła ze swoim sceptycznym podejściem tak zatwardziale miał zamiar podjąć próbę. Chyba, że coś go zniechęci…
Krótka przerwa w trakcie której dostał od Luci kanapkę… początkowo nie chciał! Wykłócał się z nim czując nagły przypływ chęci bycia bardzo wylewnym w swojej elokwencji skończył się tym, że klasyczne panini i tak zjadł. Było przepyszne! A później weszli na kolejne zajęcia na których jego wzrok na zbyt długą chwilę padł na profilu blondyna. Spokojnie obejrzał sobie jego twarz, kości policzkowe i delikatnie zadarty nos, oczy w kształcie migdałów i idealne usta o różowej barwie. Jasna cera na której wykwitały rumieńce i niezanikający uśmiech. Tak, on też był bardzo przystojny.
- Czy jesteś rodzimym Włochem? – Zagaił nagle, zaczesując mu delikatnym ruchem kosmyk za ucho. Jakby od niechcenia musnął go niczym motyle skrzydło po czym podparł głowę na dłoni posyłając mu zachęcający do mówienia uśmiech. Tak, Emilio Rossi właśnie uśmiechał się do Luci i to bez absolutnie żadnego powodu. Wpatrywał się przy tym w niego bardzo miękkim wzrokiem, przynajmniej do momentu aż nie rozpoczęła się kolejna lekcja.
Wszystkie zajęcia były niezwykle przyjemne i bardzo logiczne. Trwały godzinę i dziesięć minut przez co mogli bardzo dużo materiału przerobić w obrębie tylko jednej lekcji i wcale nie byli tak zmęczeni. Niemniej, w momencie gdy powoli opuszczali mury akademii, a on przeciągał się z delikatnym stęknięciem, kiszki zaczęły mu grać marsza.
- Co powiesz na wspólną kolację? – Zapytał wsuwając mu dłoń pod ramię żeby go wziąć pod rękę. – Swego czasu obiecałeś mi lody ale możemy to zamienić na jakiś makaron ze świeżym pesto. Mmm! I oliwą papryczkową. Uwielbiam takie delikatnie pikantne smaki ze świeżo robionym makaronem. – Przyznał zdecydowanie innym tonem niżeli ten którym dotychczas się do niego zwracał. No i ten bardzo delikatny acz ciepły uśmiech który gościł cały czas na jego ustach, oczy których z niego nie spuszczał, a które dziwnie błyszczały. – Oczywiście zrozumiem jeżeli wolisz pójść do domu. Byłoby mi po prostu miło jeszcze z Tobą pobyć…
Na pytanie Luci nieco się zmieszał chociaż bardzo szybko ogarnął wyraz twarzy na bardziej lekceważący po czym wzruszył obojętnie ramionami.
- Nikogo poza Tobą jeszcze nie znam, nie wiem czy Twoje umiejętności są dobre czy złe… – Próbował nieco się wytłumaczyć chociaż, czy tak do końca chodziło mu tylko o magię? Luca był inny niż osoby którymi się zazwyczaj otaczał, był inny niż wszystkie osoby jakie znał! Takich jak on unikał bo się zbyt niekomfortowo czuł w otoczeniu całej tej radości, przytulania, motylków i tęczy ale czy aby… nie bał się też, że sam się temu podda?
Odgonił te myśli niczym natrętną muchę podążając za nim szerokimi korytarzami. Ponownie zaczął się rozglądać, tym razem zdecydowanie uważniej, a gdy nagle przed nim wyrosła jakaś mała dziewczynka zdziwił się unosząc podejrzliwie brew. Po tym czego doświadczył tu na dzień dobry wątpił żeby miało być tylko lepiej, niemniej ponowny radosny ton blondyna kazał mu porzucić tą idiotyczną podejrzliwość. Wziął czekoladkę, podziękował i zanim dobrze przeżuł dziewczyny już nie było w zasięgu jego wzroku. Za to sama czekoladka była wybornie dobra i delikatnie smakowała truskawkami! Aż cień uśmiechu pojawił się na jego ustach gdy oblizywał palce. Przynajmniej do momentu aż Luca nie wypalił uroczym komplementem który kazał mu spojrzeć na niego podejrzliwie.
- Hetero facetom nie wypada rzucać takich komplementów bez dodania „no homo”, wiesz o tym? – Zapytał patrząc na niego nieco zaczepnie, tym razem to on szturchnął go łokciem niby od niechcenia, nie pozwalając mu osądzić czy mówi poważnie czy żartuje.
Zajmując swoje miejsce, przy boku Luci, na czas trwania zajęć przez pierwsze kilka chwil się poważnie denerwował. Co i rusz spoglądał na blondyna, a widząc typowy zestaw do notatek, zwyczajną książkę i po prostu przeciętny wykład, nieco odetchnął po chwili zaczynając słuchać tego co było mówione. I z każdą sekundą wsiąkał coraz głębiej.
Ostatecznie zapisał kilka kartek, chyba w którymś momencie jego usta uchyliły się gdy podawano kolejne i kolejne i jeszcze kolejne przykłady rytuałów i narzędzi do ich wykonywania. A gdy zajęcia zwieńczył pokaz przepadł. Po prostu zaczynał zakochiwać się w magii i w tym co mogła mu zaoferować. Chociaż się martwił, ze absolutnie niczemu nie podoła ze swoim sceptycznym podejściem tak zatwardziale miał zamiar podjąć próbę. Chyba, że coś go zniechęci…
Krótka przerwa w trakcie której dostał od Luci kanapkę… początkowo nie chciał! Wykłócał się z nim czując nagły przypływ chęci bycia bardzo wylewnym w swojej elokwencji skończył się tym, że klasyczne panini i tak zjadł. Było przepyszne! A później weszli na kolejne zajęcia na których jego wzrok na zbyt długą chwilę padł na profilu blondyna. Spokojnie obejrzał sobie jego twarz, kości policzkowe i delikatnie zadarty nos, oczy w kształcie migdałów i idealne usta o różowej barwie. Jasna cera na której wykwitały rumieńce i niezanikający uśmiech. Tak, on też był bardzo przystojny.
- Czy jesteś rodzimym Włochem? – Zagaił nagle, zaczesując mu delikatnym ruchem kosmyk za ucho. Jakby od niechcenia musnął go niczym motyle skrzydło po czym podparł głowę na dłoni posyłając mu zachęcający do mówienia uśmiech. Tak, Emilio Rossi właśnie uśmiechał się do Luci i to bez absolutnie żadnego powodu. Wpatrywał się przy tym w niego bardzo miękkim wzrokiem, przynajmniej do momentu aż nie rozpoczęła się kolejna lekcja.
Wszystkie zajęcia były niezwykle przyjemne i bardzo logiczne. Trwały godzinę i dziesięć minut przez co mogli bardzo dużo materiału przerobić w obrębie tylko jednej lekcji i wcale nie byli tak zmęczeni. Niemniej, w momencie gdy powoli opuszczali mury akademii, a on przeciągał się z delikatnym stęknięciem, kiszki zaczęły mu grać marsza.
- Co powiesz na wspólną kolację? – Zapytał wsuwając mu dłoń pod ramię żeby go wziąć pod rękę. – Swego czasu obiecałeś mi lody ale możemy to zamienić na jakiś makaron ze świeżym pesto. Mmm! I oliwą papryczkową. Uwielbiam takie delikatnie pikantne smaki ze świeżo robionym makaronem. – Przyznał zdecydowanie innym tonem niżeli ten którym dotychczas się do niego zwracał. No i ten bardzo delikatny acz ciepły uśmiech który gościł cały czas na jego ustach, oczy których z niego nie spuszczał, a które dziwnie błyszczały. – Oczywiście zrozumiem jeżeli wolisz pójść do domu. Byłoby mi po prostu miło jeszcze z Tobą pobyć…
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- C-chyba t-tak. T-to znaczy tak – wydukał, dosłownie wydukał, nie będąc w stanie skleić porządnego zdania, jakby miał zaciśnięte gardło. Był w wielkim szoku i patrzył się zagadkowo na swojego towarzysza, próbując ocenić, czy było z nim wszystko w porządku. Jeszcze wczoraj nie był chętny na jakikolwiek dotyk blondyna, nie pozwolił mu na przytulanie się do niego, dlatego Luca pomimo innych nawyków starał się uszanować jego zdanie i panować nad sobą podczas spotkania z nim, choć wizja przytulenia się do niego wydawała się być mocno kusząca. A on? Właśnie od tak dotknął włosy blondyna, dodatkowo zahaczając o jego policzek! Było to kompletnie nie w jego stylu, ale czy Luca z tego powodu był niezadowolony? Nie - co więcej cieszył się z obrotu sytuacji, bo tak naprawdę każdy dotyk niezależnie od kogo przyjmował z uśmiechem i z zadowoleniem. Dlatego również teraz to poczuł, ale tak delikatne muśnięcie jego palców sprawiło, że jego ciało pokrywa się gęsią skórką. No i ten piękny uśmiech siwiejącego bruneta wywołał to samo na ustach drugiego chłopca, ale to akurat nie było trudno.
Chociaż taki dotyk nie do końca był uznawany w ramach „hetero”, ale teraz nie chciał się do tego czepiać i żartować, nie chciał, by mu się odwidziało.
Nie miał okazji poznać swoich rodziców, więc tak naprawdę nie wiedział, czy jego rodzice mieli takie same rysy twarzy jak on, a tym bardziej czy tak bardzo odbiegali urodą od swojego syna. Sam nigdy nie zapytał o to swoich ciotek. Prawie w ogóle nie pytał je o swoje pochodzenie, nie chciał za bardzo słyszeć nic o swoich rodzicach. Wystarczyło mu, że go porzucili jako dziecko i nic innego dla niego się nie liczyło, a jego ciocie to uszanowały. Poza tym w domu nawet one nie poruszały tematów o swojej siostrze. Przecież ona też je porzuciła. Jego, je i nawet Kościół Nocy, a dla Silvi już to było za dużo. Uwielbiała swoje magiczne zdolności i była najwierniejszą wyznawczynią Lucyfera, jaką Luca zdał, tuż po dyrektorze Akademii, a ludzi czy czarownice, które miały jakikolwiek kontakt z poganami nienawidziła i nie mogła zrozumieć, bo kto chciałby zrezygnować z takich mocy, jakie posiadali czarownicy? A tym niewątpliwe groziły takie kontakty.
Dlatego niezależnie, czy jego rodzice wyglądają tak samo, on wolał swój wygląd tłumaczyć sobie swoim diabelskim pochodzeniem – dosłownie.
I Emilo zaskakiwał go jeszcze bardziej swoim zachowaniem, ale Luca nie narzekał. Chętnie przyjął go pod rękę, tak samo jak odwzajemniał jego uśmiech. Także nie ukrywał, że on też już nie jest głodny, zwłaszcza, że oddał mu swoje panini. Wtedy też postanowił, że jutro poprosi ciocię Brygidę o zrobienie dodatkowej porcji jedzenia, no i może skoczy po kawę, i oczywiście po te pyszne ciasteczka. Tylko tym bardziej weźmie po dwie porcję, by oboje mogli je skosztować. Uważał to za dobry pomysł, a tak również mógł zaplusować Emilo. Luca naprawdę chciał się z nim zaprzyjaźnić, a przynajmniej za kolegować i kawę, za którą brunet tak przepadał.
- A bardzo chętnie. Tylko ja stawiam – powiedział, uśmiechając się. Proponował mu pójście na lody, to i wspólną kolację mógł mu postawić. - Tylko powiadomię ciocię – dodał i wyjął telefon, już stukając SMS-a na wspólną konwersację, pisząc, że wróci później i zje na mieście. Tak naprawdę ciotki nie musiały się o niego martwić, że wraca o późnej godzinie, gdzie już było ciemno, ponieważ blondyn nie dość, że umiał się teleportować, to jeszcze znał niektóre z zaklęć obronnych, a także te na zabijanie, aczkolwiek no dla niego było normalne, by je poinformować, że nie wróci tak szybko, zwłaszcza, że często siadali przy jednym stole, jedząc wspólny posiłek. Wiedział również, że Brigida nie zasnęłaby nie wiedząc, co się z nim teraz dzieje.
Kiedy dotarli do restauracji usiedli na zewnątrz, ponieważ początek września był jeszcze ciepły, poza tym Luca od razu zauroczył się w klimacie ogródka, ponieważ znad każdej białek parasolki, znajdującej się nad stolikiem, wisiały okrągłe lampy dające ciepłe światło. Do tego z wyższych kondygnacji zwisały rośliny o małych, zielonych liściach, które wisiały nisko nad ziemią i biało – pomarańczowe obrusy, to wszystko nadawało uroczemu charakteru temu miejscu, a jeśli chłopak byłby pewny, że Emilo nie jest heteroromantyczny…. To może za romantyczne miejsca? Może uznałby wtedy to spotkanie za stu procentową randkę? W końcu lokal, znajdujący się za rogiem jednej z uliczek, wydał mu się idealne do tego typu rzeczy. Do tego miękkie i ciepłe światło, które padało na twarz bruneta, podkreślało wszystkie jego rysy i tak prześlicznie odbijało się w jego kolczykach, tak wpatrywał się na niego, dopóki nie przyszedł kelner odebrać zamówienie.
Luca postanowił zamówić risotto z grzybami i z groszkiem, a do tego szklankę soku pomarańczowego, po czym gdy tylko kelner odszedł od nich, zagaił nowy temat. I tak zaczęli rozmawiać o wszystkim – o prozaicznych rzeczach, o głupotach czy nawet o poglądach filozoficznych. Chłopcy podczas rozmowy mogli choć trochę siebie poznać, ale rozmowa i tematy się nie kończyły. Gadali jak najęci, jakby nie wiedzieli się przynajmniej kilka lat i mieli do nadrobienia zmarnowany czas, ale nie, teraz podczas tego romantycznego wieczora mogli porozmawiać o dosłownie wszystkim, a nawet Luca w pewnej chwili zaczął gadać jeszcze bardziej i zaczął recenzować chłopakowi horrory, które niegdyś obejrzał i oczywiście wyraził zadowolenie, że praktycznie brunet zgodził się iść z nim do kina na ten najnowszy.
A Emilo? Luca miał wrażenie, że go uważnie słucha i przede wszystkim nie wyglądał na znudzonego, i przede wszystkim mu nie przerywał. I blondyn wtedy czuł się, jakby siedział już ze swoim najlepszym przyjacielem, gdzie nie musiał się hamować i był po prostu… sobą. Był bardzo szczęśliwy z tego powodu, co znowu sprawiło, że bez przerwy się uśmiechał do bruneta i nawet w niektórych momentach, gdy mówił coś ważnego, łapał czy chociaż dotykał jego dłoń. Dosłownie czuł się jak w bajce, zwłaszcza, że przed sobą miał urodziwego chłopaka, którego teraz nie bał się dotykać, że ten się przestraszy czy będzie chciał się odsunąć.
- Spotkajmy się jutro po szkole przy wejściu do lasu, dobrze? Wybierzemy ci towarzysza i nauczę cię czegoś nowego – powiedział, jak już dostali jedzenie.
Chociaż taki dotyk nie do końca był uznawany w ramach „hetero”, ale teraz nie chciał się do tego czepiać i żartować, nie chciał, by mu się odwidziało.
Nie miał okazji poznać swoich rodziców, więc tak naprawdę nie wiedział, czy jego rodzice mieli takie same rysy twarzy jak on, a tym bardziej czy tak bardzo odbiegali urodą od swojego syna. Sam nigdy nie zapytał o to swoich ciotek. Prawie w ogóle nie pytał je o swoje pochodzenie, nie chciał za bardzo słyszeć nic o swoich rodzicach. Wystarczyło mu, że go porzucili jako dziecko i nic innego dla niego się nie liczyło, a jego ciocie to uszanowały. Poza tym w domu nawet one nie poruszały tematów o swojej siostrze. Przecież ona też je porzuciła. Jego, je i nawet Kościół Nocy, a dla Silvi już to było za dużo. Uwielbiała swoje magiczne zdolności i była najwierniejszą wyznawczynią Lucyfera, jaką Luca zdał, tuż po dyrektorze Akademii, a ludzi czy czarownice, które miały jakikolwiek kontakt z poganami nienawidziła i nie mogła zrozumieć, bo kto chciałby zrezygnować z takich mocy, jakie posiadali czarownicy? A tym niewątpliwe groziły takie kontakty.
Dlatego niezależnie, czy jego rodzice wyglądają tak samo, on wolał swój wygląd tłumaczyć sobie swoim diabelskim pochodzeniem – dosłownie.
I Emilo zaskakiwał go jeszcze bardziej swoim zachowaniem, ale Luca nie narzekał. Chętnie przyjął go pod rękę, tak samo jak odwzajemniał jego uśmiech. Także nie ukrywał, że on też już nie jest głodny, zwłaszcza, że oddał mu swoje panini. Wtedy też postanowił, że jutro poprosi ciocię Brygidę o zrobienie dodatkowej porcji jedzenia, no i może skoczy po kawę, i oczywiście po te pyszne ciasteczka. Tylko tym bardziej weźmie po dwie porcję, by oboje mogli je skosztować. Uważał to za dobry pomysł, a tak również mógł zaplusować Emilo. Luca naprawdę chciał się z nim zaprzyjaźnić, a przynajmniej za kolegować i kawę, za którą brunet tak przepadał.
- A bardzo chętnie. Tylko ja stawiam – powiedział, uśmiechając się. Proponował mu pójście na lody, to i wspólną kolację mógł mu postawić. - Tylko powiadomię ciocię – dodał i wyjął telefon, już stukając SMS-a na wspólną konwersację, pisząc, że wróci później i zje na mieście. Tak naprawdę ciotki nie musiały się o niego martwić, że wraca o późnej godzinie, gdzie już było ciemno, ponieważ blondyn nie dość, że umiał się teleportować, to jeszcze znał niektóre z zaklęć obronnych, a także te na zabijanie, aczkolwiek no dla niego było normalne, by je poinformować, że nie wróci tak szybko, zwłaszcza, że często siadali przy jednym stole, jedząc wspólny posiłek. Wiedział również, że Brigida nie zasnęłaby nie wiedząc, co się z nim teraz dzieje.
Kiedy dotarli do restauracji usiedli na zewnątrz, ponieważ początek września był jeszcze ciepły, poza tym Luca od razu zauroczył się w klimacie ogródka, ponieważ znad każdej białek parasolki, znajdującej się nad stolikiem, wisiały okrągłe lampy dające ciepłe światło. Do tego z wyższych kondygnacji zwisały rośliny o małych, zielonych liściach, które wisiały nisko nad ziemią i biało – pomarańczowe obrusy, to wszystko nadawało uroczemu charakteru temu miejscu, a jeśli chłopak byłby pewny, że Emilo nie jest heteroromantyczny…. To może za romantyczne miejsca? Może uznałby wtedy to spotkanie za stu procentową randkę? W końcu lokal, znajdujący się za rogiem jednej z uliczek, wydał mu się idealne do tego typu rzeczy. Do tego miękkie i ciepłe światło, które padało na twarz bruneta, podkreślało wszystkie jego rysy i tak prześlicznie odbijało się w jego kolczykach, tak wpatrywał się na niego, dopóki nie przyszedł kelner odebrać zamówienie.
Luca postanowił zamówić risotto z grzybami i z groszkiem, a do tego szklankę soku pomarańczowego, po czym gdy tylko kelner odszedł od nich, zagaił nowy temat. I tak zaczęli rozmawiać o wszystkim – o prozaicznych rzeczach, o głupotach czy nawet o poglądach filozoficznych. Chłopcy podczas rozmowy mogli choć trochę siebie poznać, ale rozmowa i tematy się nie kończyły. Gadali jak najęci, jakby nie wiedzieli się przynajmniej kilka lat i mieli do nadrobienia zmarnowany czas, ale nie, teraz podczas tego romantycznego wieczora mogli porozmawiać o dosłownie wszystkim, a nawet Luca w pewnej chwili zaczął gadać jeszcze bardziej i zaczął recenzować chłopakowi horrory, które niegdyś obejrzał i oczywiście wyraził zadowolenie, że praktycznie brunet zgodził się iść z nim do kina na ten najnowszy.
A Emilo? Luca miał wrażenie, że go uważnie słucha i przede wszystkim nie wyglądał na znudzonego, i przede wszystkim mu nie przerywał. I blondyn wtedy czuł się, jakby siedział już ze swoim najlepszym przyjacielem, gdzie nie musiał się hamować i był po prostu… sobą. Był bardzo szczęśliwy z tego powodu, co znowu sprawiło, że bez przerwy się uśmiechał do bruneta i nawet w niektórych momentach, gdy mówił coś ważnego, łapał czy chociaż dotykał jego dłoń. Dosłownie czuł się jak w bajce, zwłaszcza, że przed sobą miał urodziwego chłopaka, którego teraz nie bał się dotykać, że ten się przestraszy czy będzie chciał się odsunąć.
- Spotkajmy się jutro po szkole przy wejściu do lasu, dobrze? Wybierzemy ci towarzysza i nauczę cię czegoś nowego – powiedział, jak już dostali jedzenie.
Hummany
Beztroska Kometa
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Zgoda Luci na wspólny posiłek wywołała na jego twarzy spokojny uśmiech. Była to dla niego przyjemna nowość, którą przy każdej możliwej okazji wykorzystywał. W domu zazwyczaj jadał sam, w swoim pokoju siedząc przed komputerem albo po prostu w swoich czterech ścianach rozkoszując się cichą muzyką. Nie chodziło nawet o stawianie, po prostu o rozmowę! Poza tym ta jedna chęć blondyna wywołała w nim przyjemnie łaskoczące uczycie w żołądku, które natchnęło go nowymi siłami. Nawet jeżeli byli po dniu pełnym nauki mógłby siedzieć do późnych godzin nocnych, dopóki będą razem. A gdy jeszcze w gre wchodziło najpiękniejsze miejsce jakie znał, najchętniej by w ogóle nie opuszczał jego progów.
Wybrukowany dziedziniec otulony z dwóch stron ścianą z czerwonej cegły był przyjemnie osłonięty przed podmuchami nocnego wiatru. Pnące się po specjalnych kratach winne grono dodatkowo nadawało temu miejscu przyjemnej atmosfery, a gdy jeszcze długimi cieniami wywołanymi przez miękkie światło wszystko nabierało nutki tajemnicy, z jego ust wyrwało się ciche westchnienie zauroczenia. Jego oczy spokojnie przemknęły po całym otoczeniu po to by spojrzeć w nieco ciemniejsze oczy blondyna. Wtedy oddech utknął mu na chwilę w płucach, a serce zatrzepotało niczym spłoszony gołąb. Wyglądał pięknie. Otulony ciepłem płomieni świec, z nutką zadziorności głębokich cieni i tym buchającym entuzjazmem, że byli tu razem. Na chwilę więc go zatkało i uratował go tylko fakt, że Luca sam wybrał im stolik. Idealnie odsunięty żeby wśród licznych gości mogli prowadzić swoje rozmowy.
Siadając na miejscu pozwolił im na tą bardzo intymną chwilę. Na spojrzenie głęboko w swoje oczy które lśniły iskierkami emocji. Wewnętrznie był zachwycony. Był oczarowany tym uśmiechem i okolicznościami w jakich siedzieli. Topił się od ciepła które nagle biło od tego skamieniałego serca, a gdy ich palce delikatnie się o siebie otarły, potężny dreszcz przebiegł mu po plecach każąc mu odwrócić na chwilę zawstydzony wzrok. Uratował go kelner odbierający od nich zamówienie, pappardelle z pesto i suszonymi pomidorami w pikantnej oliwie było dokładnie tym co mu się marzyło, do tego obowiązkowa lampka wina które uwielbiał popijać do posiłków – jak przystało na rodzimego Włocha – i mógł wrócić do Luci.
Fantastycznego, fenomenalnego i niezwykle gadatliwego Luci.
Podpierając głowę na rękach bawił się jednym kosmykiem swoich włosów zawijając go na palec po to by loczek odskoczył i ponownie był przechwycony wpatrywał się w niego. Uśmiechał się przy tym w budyniowy sposób, oczami wodził po najdrobniejszej zmarszczce jaka pojawiała się na jego twarzy gdy intensywnie gestykulując przedstawiał mu sytuację. A on? Po prostu słuchał. Chłonął każde słowo, zapamiętywał każdy szczegół, a gdy znał miejsce czuł się jakby tam z nim był. Nie przerywał mu, nie mówił też wiele ale i tak było idealnie. A gdy zaczął go jeszcze dotykać już w ogóle oddał się temu nowemu, gorącemu uczuciu które rozkwitało w jego brzuchu. Jednocześnie sprawiało ono, że żołądek się mu zaciskał ale ucisk ten był tak przyjemny, że go ignorował.
Gdy otrzymali pachnące jedzenie i po tym jak życzyli sobie smacznego, nawinął długi makaron na widelec po czym zanim zaczął w ogóle jeść zmarszczył brwi zafascynowany.
- Jakiego towarzysza? – Dopytał go nie do końca rozumiejąc co Luca ma na myśli i dopiero słysząc odpowiedź, ponownie się uśmiechnął. – Mam jutro trochę krócej lekcje, mogę kupić coś do jedzenia jeżeli będziesz chciał. – Zapewnił. – A jeżeli nie będziesz chciał to zapewnię żeby mój żołądek nam nie przeszkadzał. – Dodał śmiejąc się nadal nieco zażenowany tym, że musiał zostać dzisiaj nakarmiony.
- Ale muszę Ci przyznać, że po dzisiejszym dniu jestem bardzo pozytywnie nastawiony do dalszej nauki. Magia wydaje się być bardzo logiczna, a ja lubię gdy coś ma ręce i nogi na swoim miejscu. Nie jestem raczej humanistą, wymyślanie nieistniejących wytłumaczeń które nie wnoszą nic w moje życie mnie nie kręci. Ale tutaj? Odrobina porządnej wyobraźni i logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy wydaje się po prostu fascynujący! Nie mogę się doczekać dalszych lekcji. – Przyznał w głowie notując konieczność zakupienia specjalnego zeszytu który mieściłby wszystkie sztuki magiczne. Natomiast na pytanie o jego ścisłe zainteresowania pokiwał głową. – Jestem dobry z matematyki, fizyki i chemii. Reprezentowałem nawet w ostatnim roku szkołę na olimpiadzie matematycznej ale nic nam się nie udało wygrać. – Nie wiedząc kiedy ten słowotok Luci nagle się skończył, zamienił na liczne pytania na które on musiał obszernie odpowiadać przez co czuł się nieco skrępowany. Raczej nikt nigdy tak głęboko nie wnikał w jego życie, nigdy nie wymagał od niego tak dokładnego tłumaczenia czegoś, a gdy przyszło do hobby… nawet przez jego ciemną karnację przebiły gorące rumieńce. Sądził, że to nic ciekawego przez co akurat tutaj próbował temat zbyć chociaż, wziął pod uwagę to, że może kiedyś… w dalekiej przyszłości… Luca rzeczywiście zobaczy jego zdjęcia? O ile nadal będzie chciał!
Nie wiedział kiedy minął ten czas. Zjedli, wypili, rozmawiali w nieskończoność. W którymś momencie trzymał go przez chwilę za rękę przez co jego serce waliło niczym dzwon w południe. Ostatecznie więc, nie chcąc tej nocy kończyć, odprowadził go jeszcze pod dom i niewiele myśląc cmoknął go delikatnie w policzek na dobranoc. Dał się całkowicie ponieść atmosferze i w ogóle nie żałował, a wracając do siebie z nieschodzącym z ust uśmiechem nucił coś, przez większość nocy w ogóle nie mogąc zasnąć, nie mógł się doczekać kolejnego dnia, kolejnych chwil z nim i przygód jakie razem mieli mieć.
W szkole dawno tak niecierpliwy nie był. Sms-owali praktycznie cały czas, a on jak głupek uśmiechając się do telefonu kontynuował z nim rozmowy których nie dokończyli dzień wcześniej. Nie skupiał się na niczym, nie miał ochoty użerać się ze swoimi znajomymi i gdy wybiła wreszcie godzina popołudniowa, czekał na niego w wyznaczonym miejscu drepcząc z niecierpliwości. Widząc go z daleka pomachał, a gdy tylko Luca podszedł objął go za szyję przytulając, gładząc lekko po karku i zachwycając się zapachem jego ciała.
- I jak minął dzień?
Wybrukowany dziedziniec otulony z dwóch stron ścianą z czerwonej cegły był przyjemnie osłonięty przed podmuchami nocnego wiatru. Pnące się po specjalnych kratach winne grono dodatkowo nadawało temu miejscu przyjemnej atmosfery, a gdy jeszcze długimi cieniami wywołanymi przez miękkie światło wszystko nabierało nutki tajemnicy, z jego ust wyrwało się ciche westchnienie zauroczenia. Jego oczy spokojnie przemknęły po całym otoczeniu po to by spojrzeć w nieco ciemniejsze oczy blondyna. Wtedy oddech utknął mu na chwilę w płucach, a serce zatrzepotało niczym spłoszony gołąb. Wyglądał pięknie. Otulony ciepłem płomieni świec, z nutką zadziorności głębokich cieni i tym buchającym entuzjazmem, że byli tu razem. Na chwilę więc go zatkało i uratował go tylko fakt, że Luca sam wybrał im stolik. Idealnie odsunięty żeby wśród licznych gości mogli prowadzić swoje rozmowy.
Siadając na miejscu pozwolił im na tą bardzo intymną chwilę. Na spojrzenie głęboko w swoje oczy które lśniły iskierkami emocji. Wewnętrznie był zachwycony. Był oczarowany tym uśmiechem i okolicznościami w jakich siedzieli. Topił się od ciepła które nagle biło od tego skamieniałego serca, a gdy ich palce delikatnie się o siebie otarły, potężny dreszcz przebiegł mu po plecach każąc mu odwrócić na chwilę zawstydzony wzrok. Uratował go kelner odbierający od nich zamówienie, pappardelle z pesto i suszonymi pomidorami w pikantnej oliwie było dokładnie tym co mu się marzyło, do tego obowiązkowa lampka wina które uwielbiał popijać do posiłków – jak przystało na rodzimego Włocha – i mógł wrócić do Luci.
Fantastycznego, fenomenalnego i niezwykle gadatliwego Luci.
Podpierając głowę na rękach bawił się jednym kosmykiem swoich włosów zawijając go na palec po to by loczek odskoczył i ponownie był przechwycony wpatrywał się w niego. Uśmiechał się przy tym w budyniowy sposób, oczami wodził po najdrobniejszej zmarszczce jaka pojawiała się na jego twarzy gdy intensywnie gestykulując przedstawiał mu sytuację. A on? Po prostu słuchał. Chłonął każde słowo, zapamiętywał każdy szczegół, a gdy znał miejsce czuł się jakby tam z nim był. Nie przerywał mu, nie mówił też wiele ale i tak było idealnie. A gdy zaczął go jeszcze dotykać już w ogóle oddał się temu nowemu, gorącemu uczuciu które rozkwitało w jego brzuchu. Jednocześnie sprawiało ono, że żołądek się mu zaciskał ale ucisk ten był tak przyjemny, że go ignorował.
Gdy otrzymali pachnące jedzenie i po tym jak życzyli sobie smacznego, nawinął długi makaron na widelec po czym zanim zaczął w ogóle jeść zmarszczył brwi zafascynowany.
- Jakiego towarzysza? – Dopytał go nie do końca rozumiejąc co Luca ma na myśli i dopiero słysząc odpowiedź, ponownie się uśmiechnął. – Mam jutro trochę krócej lekcje, mogę kupić coś do jedzenia jeżeli będziesz chciał. – Zapewnił. – A jeżeli nie będziesz chciał to zapewnię żeby mój żołądek nam nie przeszkadzał. – Dodał śmiejąc się nadal nieco zażenowany tym, że musiał zostać dzisiaj nakarmiony.
- Ale muszę Ci przyznać, że po dzisiejszym dniu jestem bardzo pozytywnie nastawiony do dalszej nauki. Magia wydaje się być bardzo logiczna, a ja lubię gdy coś ma ręce i nogi na swoim miejscu. Nie jestem raczej humanistą, wymyślanie nieistniejących wytłumaczeń które nie wnoszą nic w moje życie mnie nie kręci. Ale tutaj? Odrobina porządnej wyobraźni i logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy wydaje się po prostu fascynujący! Nie mogę się doczekać dalszych lekcji. – Przyznał w głowie notując konieczność zakupienia specjalnego zeszytu który mieściłby wszystkie sztuki magiczne. Natomiast na pytanie o jego ścisłe zainteresowania pokiwał głową. – Jestem dobry z matematyki, fizyki i chemii. Reprezentowałem nawet w ostatnim roku szkołę na olimpiadzie matematycznej ale nic nam się nie udało wygrać. – Nie wiedząc kiedy ten słowotok Luci nagle się skończył, zamienił na liczne pytania na które on musiał obszernie odpowiadać przez co czuł się nieco skrępowany. Raczej nikt nigdy tak głęboko nie wnikał w jego życie, nigdy nie wymagał od niego tak dokładnego tłumaczenia czegoś, a gdy przyszło do hobby… nawet przez jego ciemną karnację przebiły gorące rumieńce. Sądził, że to nic ciekawego przez co akurat tutaj próbował temat zbyć chociaż, wziął pod uwagę to, że może kiedyś… w dalekiej przyszłości… Luca rzeczywiście zobaczy jego zdjęcia? O ile nadal będzie chciał!
Nie wiedział kiedy minął ten czas. Zjedli, wypili, rozmawiali w nieskończoność. W którymś momencie trzymał go przez chwilę za rękę przez co jego serce waliło niczym dzwon w południe. Ostatecznie więc, nie chcąc tej nocy kończyć, odprowadził go jeszcze pod dom i niewiele myśląc cmoknął go delikatnie w policzek na dobranoc. Dał się całkowicie ponieść atmosferze i w ogóle nie żałował, a wracając do siebie z nieschodzącym z ust uśmiechem nucił coś, przez większość nocy w ogóle nie mogąc zasnąć, nie mógł się doczekać kolejnego dnia, kolejnych chwil z nim i przygód jakie razem mieli mieć.
W szkole dawno tak niecierpliwy nie był. Sms-owali praktycznie cały czas, a on jak głupek uśmiechając się do telefonu kontynuował z nim rozmowy których nie dokończyli dzień wcześniej. Nie skupiał się na niczym, nie miał ochoty użerać się ze swoimi znajomymi i gdy wybiła wreszcie godzina popołudniowa, czekał na niego w wyznaczonym miejscu drepcząc z niecierpliwości. Widząc go z daleka pomachał, a gdy tylko Luca podszedł objął go za szyję przytulając, gładząc lekko po karku i zachwycając się zapachem jego ciała.
- I jak minął dzień?
Troianx
Tajemniczy Gwiazdozbiór
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
- To są gobliny, które wcielają się w zwierzęta, mają za zadanie nas chronić. Tak naprawdę to dużo starych czarownic uważa, że nam służą, ale ja nie lubię takiego określenia. - Przyznał, odwzajemniając uśmiech towarzysza. Dla Luci nie mieściło się w głowie, jak można stosować takie określenie wobec tego, co się nimi praktycznie opiekował, pomagał w zaklęciach czy właśnie chronił przed rzuconymi czarami, które miały wywołać krzywdę. Ale świat starszych czarownic i czarowników różnił się od tego postrzeganego przez już tych młodszych, to oni nie zgadzali się z tymi wszystkimi krwawymi obrządkami czy panującym patriachatem, no i cóż, nie do końca zgadzali się z całkowitym oddaniem Lucyferowi, jeśli chodziło o stosunki seksualne z nim.
- Nie musisz, ciocia jak zawsze mi coś spakuje, to poproszę, by dała więcej – stwierdził. Może akurat udałoby się mu załatwić na jutro to samo panini, które tak smakowało Emilowi? Zresztą nie było to dziwne, gdyż w przeciwieństwie do rudowłosej, Brygida kochała gotować czy piec i wkładała w to swoje całe serce, ciągle się doszkalając. Prawdopodobnie była to jej druga pasja, tuż po zbieraniu różnych ziół i kwiatów, była w tym dobra i Luca zawsze ją podziwiał, że umiała od tak po prostu rozróżnić daną roślinę, bez zastanawiania się, czy na pewno to było to, a później z łatwością dodawała je do kociołka i tak wychodziła czarodziejska mikstura albo po prostu jakaś herbatka.
Posłał mu szeroki uśmiech, słysząc, że udało mu się przekonać chłopaka do świata magicznego, w którym on też był zakochany, bo to nie było cudowne, że umieli różnymi frazami sprawić coś, co było niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. A jeszcze pamiętał, jak niedawno ten sam brunet był bliski zawału i chciał uciec w popłochu od tych czarodziejskich istot! A teraz? Teraz siedział tutaj z jedną z nich, jedząc wspólny posiłek, uśmiechając się ciągle do siebie i rozmawiając pomiędzy gryzami kolejnymi kęsami smakowitych potraw.
- Ooo, zawsze chciałem być dobry z matmy, ale ledwo radzę sobie bez kalkulatora na prostych działaniach. Zazdroszczę – powiedział rozbawiony. - Spróbuj i w tym roku, myślę, że teraz uda się tobie wygrać – dodał z optymizmem.
Blondyn był raczej przeciętnym uczniem i tak naprawdę to on sam nie wiedział, jaki przedmiot był jego ulubionym czy chociażby w którym jest choć trochę dobry. Ze wszystkich przedmiotów interesował się może kilkoma zagadnieniami i tyle. Jego ciotki nigdy na niego nie naciskały, by zbierał same najlepsze oceny i nie było to dziwne, gdyż Luca musiał jeszcze ogarniać sztuki magiczne i tak, to one zdecydowanie kręciły go bardziej niż zwykłe przedmioty, a fizyka, którą lubił brunet wydawała mu się nielogiczna! Przecież on codziennie umiał łamać te wszystkie prawa fizyki jednym zaklęciem! Ludzie nie mieli o tym pojęcia i potem kładli takie rzeczy do głów młodych ludzi, gdzie nie były one do końca prawdziwe. Nie wszystko było takie same, jak to sobie wmawiali.
W końcu zaczął wypytywać Emilo o wszystko, chciał się o nim dowiedzieć jak najwięcej i tym samym pociągnąć go za język, bo wbrew pozorom, mimo że lubił tyle mówić i streszczać swoje całe życie, to lubił też słuchać innych ludzi i łączyć te wszystkie kropki, które składały się na osobowość każdej osoby… Zwłaszcza, jeśli był to Emilo, bo cóż, mieli spędzić ze sobą najbliższe kilka miesięcy razem i naprawdę chciał go jak najlepiej poznać, a nawet się zaprzyjaźnić. Poza tym kłamstwem byłoby, gdyby stwierdziłby, że nie podobała mu się aparycja bruneta.
Zachęcał go do dalszego mówienia, wypytując o szczegóły i starał się je jak najlepiej zapamiętywać, i nawet przyznał, że chętnie zobaczy jego zdjęcia, chociaż nie wątpił, że były one piękne, a jeśli mógłby dostać choć jedną fotografię od niego byłby przeszczęśliwy – jego kolekcja dostałaby różnorodności, bo w tej chwili w jego pokoju wisiały tylko zdjęcia z różnych przygód odbytych z przyjaciółmi.
I nie chciał kończyć tego wieczoru. Był zauroczony miejscem, w którym siedzieli, gdzie jego risotto było przepyszne i rozpływało się w ustach i do tego te ciepłe światło, które okalały buzie bruneta. Wreszcie mieli okazję porozmawiać o czymś innym niż tylko o magii, a sam chłopak był milszy dla Luki, a nawet nie odsuwał się od niego, gdy ten czuł potrzebę dotyku, a nawet – jak miał wrażenie Luca – lubił to. Dla wyższego chłopaka była to największa radość, kiedy mógł być przy nim sobą i ten drugi się od niego nie odsuwał. I jakaś część jego bała się, że jak tylko się pożegnają, to ten czar pryśnie i Emilo jutro znowu stanie się dla niego szorstki przez co nie będą mogli porozmawiać tak samo jak teraz. Blondyn zdążył przyzwyczaić się do tego odmienionego chłopaka, tego lubił zdecydowanie bardziej i jutro miałby to stracić?
Dlatego tak chętnie przyjął propozycję odprowadzenia siebie pod sam dom. Dzięki temu mogli spędzić ze sobą jeszcze więcej czasu, a Luca mógł go jeszcze przez chwilę popodziwiać w ciepłym świetle ulicznych lamp, obserwując, jak odbija się światło od jego kolczyków i dopiero teraz zauważał szczegóły jego twarzy, kiedy właśnie utrzymywał z nim kontakt wzrokowy, ale kiedy już dotarli pod dom blondyna, ten dostał uroczego buziaka w policzek na pożegnanie, co momentalnie wywołało u niego rumieńce, ale także szeroki uśmiech.
Odprowadził go jeszcze wzrokiem aż ten nie znikł za najbliższym zakrętem, po czym uradowany, niemalże skacząc wspiął się po schodach do swojego pokoju, jeszcze czując unoszące się motylki w brzuchu, a szczęście wywołane tym gestem sprawiało, że prawie dostawał skrzydeł, bo w życiu nie spodziewałby się, że dostanie pocałunek na dobranoc od Emilo. Jednakże nie narzekał; takiego zadowolonego z życia wolał bardziej niż tamtego ponurego, a buziaki mógłby dostawać od niego codziennie, nawet jeśli nic one nie znaczyły, to po prostu były miłe, a Luca czuł się przy tym wyjątkowo, zwłaszcza jak patrzył na niego tym jednym spojrzeniem.
Oczywiście jego ciotki już spały w swoim pokoju i jedyne, kogo spotkał nieśpiącego w całym domu, to Zefir, który na widok chłopca podniósł się, merdając ogonkiem. Był w tym wszystkim uroczy i uradowany, że po całym dniu widzi swojego opiekuna, mimo tego, że tamten miał nieograniczony dostęp do wyjścia z posesji odróżnieniu od innych psów, ale ten akurat różnił się od nich, znacząco. I nie rozumiał kompletnie, jak można było się bać tego słodkiego pyszczka! Dlatego też zaraz zaczął go dopieszczać, głaskając za uszkiem.
***
Jeszcze przed spotkaniem, znalazł się w tej ulubionej kawiarni Emilo, o której tak mu opowiadał i stamtąd wziął specjalnie dla niego kawę, no i dla siebie dodatkową porcję ciasteczek. Miał tylko nadzieję, że akurat ta, którą dla niego wybrał, będzie mu smakowało, bo nie bardzo znał się na rodzajach, jakimś mieleniu czy jeszcze dodatkach, dla niego kawa była po prostu kawą… rozróżniał jeszcze ewentualnie tą z mlekiem czy espresso. A w domu do pudełka schował specjalnie dla bruneta to samo panini, co jadł wczoraj i kilka jeszcze ciepłych bomboloni specjalnie dla siebie, wraz z migdałowymi ciasteczkami mieli potężną artylerię dla swoich głodnych brzuchów, przynajmniej blondyn zdążył już zgłodnieć – słodkie, mięciutkie i do tego wypełnione kremem czekoladowym okrągłe bomboloni kusiły go od samego ranka.
Na widok znajomej twarzy na tle jeszcze zielonych liści, wygiął usta w podkówkę i Objął go w pasie, opierając podbródek o jego ramie, po czym przymknął oczy, pozwalając sobie na dłuższego przytulasa niż robiło się to na przywitanie, ale wolał korzystać teraz z chwili, dopóki brunetowi nie odwidzą się te czułości. Po prostu tkwił w uścisku, napawając się bliskością i nawet w pewnej chwili stwierdził, że mógłby tak spędzić z nim całe spotkanie, nawet nie zamieniając się w gadułę.
- Dobrze – wymruczał zadowolony niczym kotka, już po chwili zatracając się w jego ciele. - Teraz jeszcze lepiej – dodał, śmiejąc się krótko. Objął go w pasie, opierając podbródek o jego ramie, po czym przymknął oczy, pozwalając sobie na dłuższego przytulasa niż robiło się to na przywitanie, ale wolał korzystać teraz z chwili, dopóki brunetowi nie odwidzą się te czułości. Po prostu tkwił w uścisku, napawając się bliskością i nawet w pewnej chwili stwierdził, że mógłby tak spędzić z nim całe spotkanie, nawet nie zamieniając się w gadułę. - A u ciebie? - powiedział po dłuższej chwili i dopiero wtedy się odczepił i zaczął prowadzić ich w głąb lasu, ale tym razem nie byli tylko sami, gdyż u boku Luki kroczył, a raczej dreptał Zefir, kiedy to akurat nie zatrzymywał się na chwilę, by powąchać kępkę nieznanych mu roślin. - Nie będzie nam za bardzo przeszkadzał, obiecuję.
Blondyn chętnie zabrał swojego towarzysza ze sobą, ten nie musiał za bardzo o to się dopraszać, bo chłopak zdążył zauważyć, jak psi goblin cieszy się na jego powrót, a przez ekstrawertyczne życie Luki, beagle musiał na niego czekać trochę dłużej, dlatego czarownik chciał i z nim spędzić więcej czasu i go poznać, ale przed tym kazał mu obiecać, że będzie siedział obok niego i nadmiernie nie zbliżał się do Emilo. Ten nie był psiarzem, raczej był kompletnym jego przeciwieństwem.
- Musisz poznać moich przyjaciół, ciągle wypytywali się o ciebie – stwierdził, ale w ich zachowaniu nie było akurat nic dziwnego, bo w szkole Luca cały czas wymieniał SMS-y ze swoim nowo poznanym kolegą, nie angażując się tak w rozmowy ze swoimi przyjaciółmi i w końcu ci zaczęli się interesować Emilo, a zwłaszcza wtedy, gdy opowiedział im o wczorajszej, wspólnej kolacji, na co Alice od razu poprawiła go, że była to randka, aczkolwiek chyba blondyn wiedział lepiej w jakim charakterze wczoraj wspólnie jedli! Chcieli się tylko lepiej poznać i tyle, a przynajmniej tak myślał jeden z uczestników.
Poza tym uznał, że na pewno ta trójka się ze sobą polubi i chętnie weźmie go pod swoje skrzydła, zapraszając na wspólne wypady.
Usiadł po turecku pod jednym drzewem, tuż obok bruneta, stykając się z nim kolanami; nawet teraz wyższy chłopak chciał utrzymać z tym drugim kontakt cielesny, ale w tym nie był osamotniony, bo na jego udzie wylądował łeb psa, a te mądre, duże i brązowe ślepia wpatrzone były właśnie w Emilo.
- Możesz wybrać sobie towarzysza poprzez tę książeczkę lub poprzez zaklęcie, ale wtedy nie wiadomo, kto odpowie na twoje wezwanie – stwierdził, otwierając przed nimi mała książkę o wielkości paszportu i do tego była ona cienka, a okładka była oczywiście czarna, tylko z wyrytym napisem w kolorze złota, który podawał aktualny rok, w środku zaś były działy z rodzajami zwierząt i ich zdjęcia wraz z krótkim hasłem, które było trzeba wypowiedzieć, by się tutaj pojawił. - Tutaj są psy, szczury, ptaki, koty, a nawet legwany.
- Nie, nie, tylko nie pokazuj mu kotów, psy są lepsze! – usłyszał głos swojego towarzysza, który to z wrażenia aż podniósł łeb i mokrym nosem próbował cofnąć kartki na kategorię psów.
- Jestem pewien, że Emilo prędzej przygarnie szczura niż psa – odpowiedział Zefirowi, krótko się śmiejąc, a później wzruszył ramionami. - Nasi towarzysze umieją rozmawiać ze swoimi opiekunami albo z ich najbliższymi. No wiesz, bardziej działa to jak telepatia, dziwne by było, gdyby nagle jakiś pies zaczął przemawiać ludzkim głosem, co nie? - zwrócił się tym razem do Włocha, posyłając mu szeroki uśmiech. - Wybieranie kogoś z takiej książki, to prawie jak wybieranie nowej pary butów – kontynuował swoje gadanie, dopóki nie spojrzał na nietknięte ciasteczka, a nawet na kawę, która nie miała kontaktu nawet z palcami Emilo!
Luca przerwał wtedy wszystkie swoje myśli dotyczące zwierzaków i zmarszczył brwi w konsternacji. Przyniósł mu nie taką kawę czy coś innego było nie tak? Myślał, że lubi kawę i tak naprawdę wypiję jakąkolwiek, skoro już była dla niego specjalnie kupiona z tej ulubionej kawiarni albo chociaż zje przygotowane przez ciocię Brygidę panini. To dla niego było dziwne, zwłaszcza, że wątpił, że zdążył coś zjeść przed ich spotkaniem i na pewno musiał choć trochę być głodny, dopiero co niedawno kończyli zajęcia w szkole.
- Hej, wszystko w porządku? Dlaczego nie jesz, a nawet kawy się nie napijesz? - zapytał zaniepokojony.
Nawet zaczął martwić się o tego kręconowłosego, bo w przeciwieństwie do niego, tak, był głodny i dlatego też wziął dla siebie dodatkową porcję jedzenia. A Emilo? Nie tknął jeszcze niczego, co wydało się dziwne blondynowi i zastanawiał się, czy się dobrze czuję, a jeśli nie, to przecież mógł mu powiedzieć i nie męczyłby go dzisiaj nową porcją wiedzy, zależało mu przede wszystkim, by ten czuł się przy nim dobrze – psychicznie oraz fizycznie. Dlatego patrzył się intensywnie na niego, oczekując odpowiedzi, w którą by mógł uwierzyć, a nie dostać tylko wymówkę. To że znali się dopiero od kilku dni, to nie oznaczało to, że byli dla siebie kompletnie obojętni… zwłaszcza po wczorajszym wieczorze, na którym zachowanie ciemnowłosego już odbiegało od normy.
- A jeśli to ma coś wspólnego z tym, że nagle jest dla mnie taki kochany? - powiedział cicho, już bardziej do siebie, choć słowa kierował bardziej w stronę swojego goblina.
- Nie musisz, ciocia jak zawsze mi coś spakuje, to poproszę, by dała więcej – stwierdził. Może akurat udałoby się mu załatwić na jutro to samo panini, które tak smakowało Emilowi? Zresztą nie było to dziwne, gdyż w przeciwieństwie do rudowłosej, Brygida kochała gotować czy piec i wkładała w to swoje całe serce, ciągle się doszkalając. Prawdopodobnie była to jej druga pasja, tuż po zbieraniu różnych ziół i kwiatów, była w tym dobra i Luca zawsze ją podziwiał, że umiała od tak po prostu rozróżnić daną roślinę, bez zastanawiania się, czy na pewno to było to, a później z łatwością dodawała je do kociołka i tak wychodziła czarodziejska mikstura albo po prostu jakaś herbatka.
Posłał mu szeroki uśmiech, słysząc, że udało mu się przekonać chłopaka do świata magicznego, w którym on też był zakochany, bo to nie było cudowne, że umieli różnymi frazami sprawić coś, co było niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. A jeszcze pamiętał, jak niedawno ten sam brunet był bliski zawału i chciał uciec w popłochu od tych czarodziejskich istot! A teraz? Teraz siedział tutaj z jedną z nich, jedząc wspólny posiłek, uśmiechając się ciągle do siebie i rozmawiając pomiędzy gryzami kolejnymi kęsami smakowitych potraw.
- Ooo, zawsze chciałem być dobry z matmy, ale ledwo radzę sobie bez kalkulatora na prostych działaniach. Zazdroszczę – powiedział rozbawiony. - Spróbuj i w tym roku, myślę, że teraz uda się tobie wygrać – dodał z optymizmem.
Blondyn był raczej przeciętnym uczniem i tak naprawdę to on sam nie wiedział, jaki przedmiot był jego ulubionym czy chociażby w którym jest choć trochę dobry. Ze wszystkich przedmiotów interesował się może kilkoma zagadnieniami i tyle. Jego ciotki nigdy na niego nie naciskały, by zbierał same najlepsze oceny i nie było to dziwne, gdyż Luca musiał jeszcze ogarniać sztuki magiczne i tak, to one zdecydowanie kręciły go bardziej niż zwykłe przedmioty, a fizyka, którą lubił brunet wydawała mu się nielogiczna! Przecież on codziennie umiał łamać te wszystkie prawa fizyki jednym zaklęciem! Ludzie nie mieli o tym pojęcia i potem kładli takie rzeczy do głów młodych ludzi, gdzie nie były one do końca prawdziwe. Nie wszystko było takie same, jak to sobie wmawiali.
W końcu zaczął wypytywać Emilo o wszystko, chciał się o nim dowiedzieć jak najwięcej i tym samym pociągnąć go za język, bo wbrew pozorom, mimo że lubił tyle mówić i streszczać swoje całe życie, to lubił też słuchać innych ludzi i łączyć te wszystkie kropki, które składały się na osobowość każdej osoby… Zwłaszcza, jeśli był to Emilo, bo cóż, mieli spędzić ze sobą najbliższe kilka miesięcy razem i naprawdę chciał go jak najlepiej poznać, a nawet się zaprzyjaźnić. Poza tym kłamstwem byłoby, gdyby stwierdziłby, że nie podobała mu się aparycja bruneta.
Zachęcał go do dalszego mówienia, wypytując o szczegóły i starał się je jak najlepiej zapamiętywać, i nawet przyznał, że chętnie zobaczy jego zdjęcia, chociaż nie wątpił, że były one piękne, a jeśli mógłby dostać choć jedną fotografię od niego byłby przeszczęśliwy – jego kolekcja dostałaby różnorodności, bo w tej chwili w jego pokoju wisiały tylko zdjęcia z różnych przygód odbytych z przyjaciółmi.
I nie chciał kończyć tego wieczoru. Był zauroczony miejscem, w którym siedzieli, gdzie jego risotto było przepyszne i rozpływało się w ustach i do tego te ciepłe światło, które okalały buzie bruneta. Wreszcie mieli okazję porozmawiać o czymś innym niż tylko o magii, a sam chłopak był milszy dla Luki, a nawet nie odsuwał się od niego, gdy ten czuł potrzebę dotyku, a nawet – jak miał wrażenie Luca – lubił to. Dla wyższego chłopaka była to największa radość, kiedy mógł być przy nim sobą i ten drugi się od niego nie odsuwał. I jakaś część jego bała się, że jak tylko się pożegnają, to ten czar pryśnie i Emilo jutro znowu stanie się dla niego szorstki przez co nie będą mogli porozmawiać tak samo jak teraz. Blondyn zdążył przyzwyczaić się do tego odmienionego chłopaka, tego lubił zdecydowanie bardziej i jutro miałby to stracić?
Dlatego tak chętnie przyjął propozycję odprowadzenia siebie pod sam dom. Dzięki temu mogli spędzić ze sobą jeszcze więcej czasu, a Luca mógł go jeszcze przez chwilę popodziwiać w ciepłym świetle ulicznych lamp, obserwując, jak odbija się światło od jego kolczyków i dopiero teraz zauważał szczegóły jego twarzy, kiedy właśnie utrzymywał z nim kontakt wzrokowy, ale kiedy już dotarli pod dom blondyna, ten dostał uroczego buziaka w policzek na pożegnanie, co momentalnie wywołało u niego rumieńce, ale także szeroki uśmiech.
Odprowadził go jeszcze wzrokiem aż ten nie znikł za najbliższym zakrętem, po czym uradowany, niemalże skacząc wspiął się po schodach do swojego pokoju, jeszcze czując unoszące się motylki w brzuchu, a szczęście wywołane tym gestem sprawiało, że prawie dostawał skrzydeł, bo w życiu nie spodziewałby się, że dostanie pocałunek na dobranoc od Emilo. Jednakże nie narzekał; takiego zadowolonego z życia wolał bardziej niż tamtego ponurego, a buziaki mógłby dostawać od niego codziennie, nawet jeśli nic one nie znaczyły, to po prostu były miłe, a Luca czuł się przy tym wyjątkowo, zwłaszcza jak patrzył na niego tym jednym spojrzeniem.
Oczywiście jego ciotki już spały w swoim pokoju i jedyne, kogo spotkał nieśpiącego w całym domu, to Zefir, który na widok chłopca podniósł się, merdając ogonkiem. Był w tym wszystkim uroczy i uradowany, że po całym dniu widzi swojego opiekuna, mimo tego, że tamten miał nieograniczony dostęp do wyjścia z posesji odróżnieniu od innych psów, ale ten akurat różnił się od nich, znacząco. I nie rozumiał kompletnie, jak można było się bać tego słodkiego pyszczka! Dlatego też zaraz zaczął go dopieszczać, głaskając za uszkiem.
***
Jeszcze przed spotkaniem, znalazł się w tej ulubionej kawiarni Emilo, o której tak mu opowiadał i stamtąd wziął specjalnie dla niego kawę, no i dla siebie dodatkową porcję ciasteczek. Miał tylko nadzieję, że akurat ta, którą dla niego wybrał, będzie mu smakowało, bo nie bardzo znał się na rodzajach, jakimś mieleniu czy jeszcze dodatkach, dla niego kawa była po prostu kawą… rozróżniał jeszcze ewentualnie tą z mlekiem czy espresso. A w domu do pudełka schował specjalnie dla bruneta to samo panini, co jadł wczoraj i kilka jeszcze ciepłych bomboloni specjalnie dla siebie, wraz z migdałowymi ciasteczkami mieli potężną artylerię dla swoich głodnych brzuchów, przynajmniej blondyn zdążył już zgłodnieć – słodkie, mięciutkie i do tego wypełnione kremem czekoladowym okrągłe bomboloni kusiły go od samego ranka.
Na widok znajomej twarzy na tle jeszcze zielonych liści, wygiął usta w podkówkę i Objął go w pasie, opierając podbródek o jego ramie, po czym przymknął oczy, pozwalając sobie na dłuższego przytulasa niż robiło się to na przywitanie, ale wolał korzystać teraz z chwili, dopóki brunetowi nie odwidzą się te czułości. Po prostu tkwił w uścisku, napawając się bliskością i nawet w pewnej chwili stwierdził, że mógłby tak spędzić z nim całe spotkanie, nawet nie zamieniając się w gadułę.
- Dobrze – wymruczał zadowolony niczym kotka, już po chwili zatracając się w jego ciele. - Teraz jeszcze lepiej – dodał, śmiejąc się krótko. Objął go w pasie, opierając podbródek o jego ramie, po czym przymknął oczy, pozwalając sobie na dłuższego przytulasa niż robiło się to na przywitanie, ale wolał korzystać teraz z chwili, dopóki brunetowi nie odwidzą się te czułości. Po prostu tkwił w uścisku, napawając się bliskością i nawet w pewnej chwili stwierdził, że mógłby tak spędzić z nim całe spotkanie, nawet nie zamieniając się w gadułę. - A u ciebie? - powiedział po dłuższej chwili i dopiero wtedy się odczepił i zaczął prowadzić ich w głąb lasu, ale tym razem nie byli tylko sami, gdyż u boku Luki kroczył, a raczej dreptał Zefir, kiedy to akurat nie zatrzymywał się na chwilę, by powąchać kępkę nieznanych mu roślin. - Nie będzie nam za bardzo przeszkadzał, obiecuję.
Blondyn chętnie zabrał swojego towarzysza ze sobą, ten nie musiał za bardzo o to się dopraszać, bo chłopak zdążył zauważyć, jak psi goblin cieszy się na jego powrót, a przez ekstrawertyczne życie Luki, beagle musiał na niego czekać trochę dłużej, dlatego czarownik chciał i z nim spędzić więcej czasu i go poznać, ale przed tym kazał mu obiecać, że będzie siedział obok niego i nadmiernie nie zbliżał się do Emilo. Ten nie był psiarzem, raczej był kompletnym jego przeciwieństwem.
- Musisz poznać moich przyjaciół, ciągle wypytywali się o ciebie – stwierdził, ale w ich zachowaniu nie było akurat nic dziwnego, bo w szkole Luca cały czas wymieniał SMS-y ze swoim nowo poznanym kolegą, nie angażując się tak w rozmowy ze swoimi przyjaciółmi i w końcu ci zaczęli się interesować Emilo, a zwłaszcza wtedy, gdy opowiedział im o wczorajszej, wspólnej kolacji, na co Alice od razu poprawiła go, że była to randka, aczkolwiek chyba blondyn wiedział lepiej w jakim charakterze wczoraj wspólnie jedli! Chcieli się tylko lepiej poznać i tyle, a przynajmniej tak myślał jeden z uczestników.
Poza tym uznał, że na pewno ta trójka się ze sobą polubi i chętnie weźmie go pod swoje skrzydła, zapraszając na wspólne wypady.
Usiadł po turecku pod jednym drzewem, tuż obok bruneta, stykając się z nim kolanami; nawet teraz wyższy chłopak chciał utrzymać z tym drugim kontakt cielesny, ale w tym nie był osamotniony, bo na jego udzie wylądował łeb psa, a te mądre, duże i brązowe ślepia wpatrzone były właśnie w Emilo.
- Możesz wybrać sobie towarzysza poprzez tę książeczkę lub poprzez zaklęcie, ale wtedy nie wiadomo, kto odpowie na twoje wezwanie – stwierdził, otwierając przed nimi mała książkę o wielkości paszportu i do tego była ona cienka, a okładka była oczywiście czarna, tylko z wyrytym napisem w kolorze złota, który podawał aktualny rok, w środku zaś były działy z rodzajami zwierząt i ich zdjęcia wraz z krótkim hasłem, które było trzeba wypowiedzieć, by się tutaj pojawił. - Tutaj są psy, szczury, ptaki, koty, a nawet legwany.
- Nie, nie, tylko nie pokazuj mu kotów, psy są lepsze! – usłyszał głos swojego towarzysza, który to z wrażenia aż podniósł łeb i mokrym nosem próbował cofnąć kartki na kategorię psów.
- Jestem pewien, że Emilo prędzej przygarnie szczura niż psa – odpowiedział Zefirowi, krótko się śmiejąc, a później wzruszył ramionami. - Nasi towarzysze umieją rozmawiać ze swoimi opiekunami albo z ich najbliższymi. No wiesz, bardziej działa to jak telepatia, dziwne by było, gdyby nagle jakiś pies zaczął przemawiać ludzkim głosem, co nie? - zwrócił się tym razem do Włocha, posyłając mu szeroki uśmiech. - Wybieranie kogoś z takiej książki, to prawie jak wybieranie nowej pary butów – kontynuował swoje gadanie, dopóki nie spojrzał na nietknięte ciasteczka, a nawet na kawę, która nie miała kontaktu nawet z palcami Emilo!
Luca przerwał wtedy wszystkie swoje myśli dotyczące zwierzaków i zmarszczył brwi w konsternacji. Przyniósł mu nie taką kawę czy coś innego było nie tak? Myślał, że lubi kawę i tak naprawdę wypiję jakąkolwiek, skoro już była dla niego specjalnie kupiona z tej ulubionej kawiarni albo chociaż zje przygotowane przez ciocię Brygidę panini. To dla niego było dziwne, zwłaszcza, że wątpił, że zdążył coś zjeść przed ich spotkaniem i na pewno musiał choć trochę być głodny, dopiero co niedawno kończyli zajęcia w szkole.
- Hej, wszystko w porządku? Dlaczego nie jesz, a nawet kawy się nie napijesz? - zapytał zaniepokojony.
Nawet zaczął martwić się o tego kręconowłosego, bo w przeciwieństwie do niego, tak, był głodny i dlatego też wziął dla siebie dodatkową porcję jedzenia. A Emilo? Nie tknął jeszcze niczego, co wydało się dziwne blondynowi i zastanawiał się, czy się dobrze czuję, a jeśli nie, to przecież mógł mu powiedzieć i nie męczyłby go dzisiaj nową porcją wiedzy, zależało mu przede wszystkim, by ten czuł się przy nim dobrze – psychicznie oraz fizycznie. Dlatego patrzył się intensywnie na niego, oczekując odpowiedzi, w którą by mógł uwierzyć, a nie dostać tylko wymówkę. To że znali się dopiero od kilku dni, to nie oznaczało to, że byli dla siebie kompletnie obojętni… zwłaszcza po wczorajszym wieczorze, na którym zachowanie ciemnowłosego już odbiegało od normy.
- A jeśli to ma coś wspólnego z tym, że nagle jest dla mnie taki kochany? - powiedział cicho, już bardziej do siebie, choć słowa kierował bardziej w stronę swojego goblina.
Sponsored content
Liczba postów:
Nowe opowiadania:
Piszę:
Preferowane gatunki:
Discord:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach